PARAMAHANSA YOGANANDA AUTOBIOGRAFIA JOGINA NEW AGE WYDAWNICTWO "NEW AGE" LUDZIOM DOBREJ WOLI UMIEJĄCYM MYŚLEĆ SAMODZIELNIE AUTOBIOGRAFIA JOGINA Autor poświęca tę książkę pamięci LUTHERA BURBANKA amerykańskiego świętego Okładkę projektował: Andrzej DAROWSKI (c) Copyright by Wydawnictwo "NEW AGE", 1993; Zakopane, Za Strugiem 29 Skład: Zakład Składu Tekstów KRAgSET Kraków, ul. Halicka 9 Druk: Drukarnia Kolejowa w Krakowie ul. Bosacka 6, i * PRZEDMOWA którą napisał W. Y. Evans-Wentz, M. A., D. Lii., D. Sc. Jesusa College Oxford - autor dzieł: The Tibetan Book of the Dead (Tybetańska Księga Umarłych), Tibet a Great Yogi Milarepa (Wielki jogin Tybetu Milarepa), Tibetan Yoga and Secret Doctrines (Tybetańska joga i doktryny tajemne) itd. Szczególną wartość autobiografii Yoganandy stanowi to, że należy ona do nielicznych książek angielskich o mędrcach Indii napisanych nie przez dziennikarza lub cudzoziemca, lecz przez ich rodaka, który przeszedł przez te same ćwiczenia - krótko mówiąc, że jest to książka o joginach napisana przez jogina, jako relacja naocznego świadka o niezwykłym życiu i władzach współczesnych hinduskich świętych, książka ta ma znaczenie zarówno aktualne jak i niezależne od czasu. Znakomitemu autorowi, którego miałem przyjemność spotykać zarówno w Indiach jak i w Ameryce, każdy czytelnik wyrazi swe uznanie i wdzięczność. Wśród ogłoszonych na Zachodzie dzieł niezwykły dokument jego życia należy niewątpliwie do książek najpełniej odsłaniających głębię hinduskiego umysłu i serca. Miałem zaszczyt spotkać się z jednym z mędrców, o których życiu opowiada ta książka - z Sri Jukteswarem Giri. Podobizna tego czcigodnego świętego znajduje się na karcie tytułowej mej książki: Tibetan Yoga and Secret Doctrines. Z Sri Jukteswarem zetknąłem się po raz pierwszy w Puri, w Oryssie, nad Zatoką Bengalską. Był wówczas kierownikiem spokojnej aszramy, położonej blisko morza: zajmował się głównie ćwiczeniem duchowym młodych uczniów. W rozmowie objawiał żywe zainteresowanie dobrobytem mieszkańców Stanów Zjednoczonych, jak również obywateli Anglii, wypytywał mnie o różne odległe sprawy, w szczególności dotyczące Kalifornii i jego głównego ucznia Paramahansy Yoganandy, którego w r. 1920 skierował jako swego wysłannika na Zachód. Sri Jukteswar miał szlachetną twarz i głos, miłą powierzchowność i godnym był uwielbienia, którym go zwolennicy otaczali, każdy, kto go poznał, niezależnie od tego czy należał do jego środowiska, żywił i dla niego najwyższy szacunek. Żywo przypominam sobie jego wysoką, prostą, ascetyczną postać, ubraną w barwioną szafranem szatę, gdy stał u wejścia do pustelni, aby mnie powitać. Włosy jego były długie i nieco kręcone, a twarz okolona brodą. Ciało jego było muskularne i mocne, lecz zarazem szczupłe i zgrabne, a jego chód był energiczny. Za miejsce swego ziemskiego pobytu obrał święte miasto Puri, dokąd tłumy pobożnych Hindusów przybywają w pielgrzymce do sławnej świątyni Dżagannatha, "Pana Świata". W Puri także w 1956 r. Sri Jakteswar zamknął po raz ostatni swe oczy i odszedł, wiedząc, że inkarnacja jego dobiega triumfalnie końca. Cieszę się, że mogę zaświadczyć o niezwykłym charakterze i świętości Sri Jukteswara. Trzymając się z dala od tłumu, oddał się bez zastrzeżeń i w spokoju temu ideałowi życia, który obecnie uczeń jego Paramahansa Yogananda opisał na wieki, W. Y. Evans-Wentz H l r PARAMAHANSA YOGANANDA, JOGIN ZA ŻYCIA I PO ŚMIERCI (Zamiast wstępu do szóstego wydania oryginału) Paramahansa Yogananda wszedł w stan mahasamadhi (ostateczne świadome opuszczenie ciała) w dniu 7 marca 1952 r. w Los Angeles w Kalifornii, po wygłoszeniu przemówienia na bankiecie ku czci ambasadora Indii H. B. Binay R. Sena. Odejście ukochanego jogina zostało opisane w "Sełf-Realization Magazine" z maja 1952 r. oraz w tygodniku "Times" z 4 sierpnia 1952 r. Wielki to nauczyciel świata wartości jogi jako naukowej metody urzeczywistnienia Boga w sobie nie tylko za życia, ale także po śmierci. W ciągu tygodni po jego odejściu niezmieniona jego twarz jaśniała boskim blaskiem, nie wykazując żadnych oznak rozkładu. Mr. Harry T. Rowe, dyrektor kaplicy przedpogrzebowej w Los Angeles (Forest Lawn Memoriał Park), gdzie czasowo złożono ciało wielkiego mistrza, nadesłał stowarzyszeniu Self Realization Fellowship list notarialnie potwierdzony, w którym m. in. stwierdził: "Brak jakichkolwiek widzialnych oznak rozkładu w martwym ciele Paramahansy Yoganandy stanowi najbardziej niezwykły przypadek w naszej praktyce... Nawet w dwanaście dni po jego śmierci nie dostrzeżono żadnych przejawów fizycznego rozpadu w jego ciele... Skóra nie wykazywała żadnych zmian, a na tkankach nie było widzialnych oznak wyschnięcia. Ten stan doskonałego przechowywania się ciała, o ile nam wiadomo z kroniki kostnicy, jest zupełnie niezwykły. W chwili przyjęcia ciała personel kostnicy spodziewał się dostrzec przez szklane wieko pokrywy zwykłe oznaki postępującego rozkładu ciała. Zdziwienie nasze było coraz większe, gdy mijał dzień za dniem nie przynosząc żadnych dających się zauważyć zmian w obserwowanym ciele. Ciało Yoganandy pozostawało najwyraźniej w stanie nie podlegającym zmianom... Ciało nie emanowało nigdy zapachu właściwego rozkładowi... wygląd fizyczny Yoganandy w dniu 27 marca, to jest w chwili założenia brązowej pokrywy, był taki sam jak w dniu 7 marca. W dniu 27 marca wyglądał równie świeżo i tak samo nietknięty przez procesy rozkładu jak w nocy swego zgonu. W dniu 27 marca nie było żadnych podstaw do twierdzenia, że ciało jego w jakiejkolwiek widzialnej formie uległo rozkładowi. Na tej podstawie stwierdzamy ponownie, że przypadek Paramahansy Yoganandy jest jedyny i wyjątkowy w naszej praktyce". ROZDZIAŁ I Moi rodzice i pierwsze lata życia Od wieków charakterystyczną cechą kultury Indii było i jest poszukiwanie prawd ostatecznych oraz związany z tym poszukiwaniem stosunek ucznia do swego Guru1. Moja własna ścieżka doprowadziła mnie do mędrca o Chrystusowej postawie, którego piękne życie doskonalone było w ciągu wieków. Był on jednym z tych wielkich mistrzów, którzy są prawdziwym bogactwem Indii. Pojawiając się w każdym stuleciu stworzyli oni prawdziwe przedmurze, osłaniające ich kraj przed losem Babilonii i Egiptu. Najdawniejsze moje wspomnienia łączą się z archaicznymi rysami mej poprzedniej inkarnacji. Pojawiały się wśród nich wyraźne obrazy z odległego życia jogina 2 wśród himalajskich śniegów. Te przebłyski przeszłości, dzięki jakiemuś bezwymiarowemu węzłowi, pozwalały mi zarazem mieć przebłyski przyszłości. Nie znikły z mej pamięci upokorzenia wynikające z bezsilności niemowlęcego wieku. Pełen rozżalenia uświadomiłem sobie, że nie potrafię chodzić ani wypowiadać się swobodnie. Podnosiła się we mnie fala gorącej modlitwy, ilekroć zdawałem sobie sprawę z mej cielesnej bezradności. Silne moje życie emocjonalne przybierało w mych myślach formę słów różnych języków. W tym wewnętrznym pomieszaniu języków mój słuch przyswajał sobie stopniowo rozbrzmiewające dokoła dźwięki mego ojczystego języka bengalskiego. Czarujący jest krąg niemowlęcego umysłu! - ograniczający się zdaniem dorosłych do zabawek i palców u nóg. Psychologiczny ferment i to nie poddające się ciało doprowadzały mnie często do uporczywego krzyku. Przypominam sobie ogólne oszołomienie rodziny z powodu tej rozpaczy. Cisną się również inne, szczęśliwsze wspomnienia: pieszczoty matki, pierwsze próby wysep-lenienia kilku słów i stawiania niepewnych kroków. Te pierwsze, triumfy, choć-zwykle szybko się o nich zapomina, są jednak naturalną podstawą zaufania człowieka we własne siły. Te moje tak daleko sięgające wspomnienia nie są czymś wyjątkowym. Wiadomo o wielu jpginach, że zachowali nieprzerwaną świadomość siebie pomimo dramatycznego przejścia przez śmierć i narodziny. Gdyby człowiek był tylko ciałem, to utrata ciała byłaby kresem jego poczucia tożsamości. Jeśli jednak prorocy mówią prawdę, to w ciągu tysięcy lat człowiek w istocie swej ma nieśmiertelną naturę. Trwały ośrodek ludzkiego poczucia odrębnego "ja" jest tylko przejściowo związany ze zmysłowym postrzeganiem. Chociaż wydaje się to dziwne, wyraźna pamięć okresu niemowlęcego nie jest tak rzadka. W ciągu podróży po wielu krajach słyszałem mnóstwo tego rodzaju wspomnień z ust prawdomównych mężczyzn i kobiet. Urodziłem się w styczniu 1893 roku w Gorakhpur, w północno- -wschodniej Indii, w pobliżu Himalajów. Upłynęło mi tam osiem pierwszych lat życia. Było nas ośmioro dzieci: czterech chłopców i cztery dziewczęta. Ja, Mukunda Lal Ghosh3, byłem drugim synem a czwartym dzieckiem. Ojciec i matka byli Bengalczykami z kasty kszatriów4. Oboje obdarzeni byli świątobliwą naturą. Tch wzajemna miłość, spokojna i szlachetna, nie wyrażała się nigdy w sposób płochy. Doskonała harmonia rodziców była ośrodkiem spokoju wśród ruchu i zgiełku ośmiu żywotnych dzieciaków. Ojciec, Bhagabati Charan Ghosh, był pełen dobroci, poważny, a czasem surowy. Kochaliśmy go gorąco, lecz - my dzieci - zachowywaliśmy pełen szacunku dystans. Jako wybitny matematyk i logik kierował on się głównie swym intelektem. Matka była jednak królową naszych serc i nauczała nas tylko miłością. Po jej śmierci ojciec przejawiał więcej ze swej wewnętrznej tkliwości. Zauważyłem wówczas, że często jego spojrzenie przeistaczało się w spojrzenie mej matki. W obecności matki wcześnie zakosztowaliśmy gorzko-słodkiej znajomości z pismami świętymi. Z opowieści Mahabharaty i Ramaja-ny5 czerpała ona obficie przykłady na poparcie wymagań dyscypliny. Nauczanie i karanie szły ręka w rękę. Matka codziennie dawała wyraz szacunku dla ojca, ubierając nas starannie po południu na jego przywitanie, gdy wracał z biura do domu. Zajmował on stanowisko wiceprezydenta Kolei Bengalsko- -Nadżpurańskiej, która była jedną z największych kompanii w Indiach. Praca jego wymagała podróżowania i dlatego w ciągu mego dzieciństwa rodzina nasza przebywała w kilku miastach. Matka miała hojną dłoń dla potrzebujących. Ojciec również był usposobiony do ludzi życzliwie, jednakże jego szacunek dla prawa i porządku rozciągał się także na budżet. Pewnego razu w ciągu dwu 10 tygodni matka wydała na żywienie ubogich więcej niż wynosił miesięczny dochód ojca. - O jedno tylko cię proszę, utrzymaj dobroczynność w rozsądnych granicach. - Nawet ta łagodna nagana z ust męża była dla matki bolesna. Wezwała dorożkę, niczym nie dając poznać dzieciom o nieporozumieniu. - Do widzenia. Odjeżdżam do domu mej matki! - Starożytne ultimatum! Zdumieni, podnieśliśmy lament. W tym momencie pojawił się nasz wujek, szeptem udzielił ojcu jakiejś mądrej rady, przechowywanej niewątpliwie od wieków. Ojciec wypowiedział kilka pojednawczych zdań, a matka ku naszemu szczęściu odesłała dorożkę. Tak się skończyło jedyne nieporozumienie pomiędzy moimi rodzicami, jakie kiedykolwiek zauważyłem. Przypominam sobie jednak pewną charakterystyczną rozmowę: - Proszę cię, daj mi dziesięć rupii dla nieszczęśliwej kobiety, która właśnie przyszła. - Uśmiechem matka popierała prośbę. - Dlaczego dziesięć rupii? Wystarczy jedna - na swoje usprawiedliwienie ojciec dodał: - Gdy mój ojciec i dziadek zmarli nagle, poznałem po raz pierwszy smak ubóstwa. Całym moim śniadaniem przed pójściem do szkoły, oddalonej o kilka mil, był mały banan. Później, na uniwersytecie, znalazłem się w takiej potrzebie, że zwróciłem się do bogatego sędziego z prośbą o pomoc w wysokości jednej rupii na miesiąc. Odmówił mi, twierdząc, że i jedna rupia to dużo. - Jakże gorzko wspominasz odmowę tej jednej rupii! - Serce matki prędko znajdowało argumenty. - Czy chcesz, aby także ta kobieta wspominała z bólem twoją odmowę dziesięciu rupii, których pilnie potrzebuje? - Wygrałaś! - z nieśmiertelnym gestem pokonanych małżonków ojciec otwarł portfel. - Masz tu dziesięć rupii. Daj jej to z moją dobrą wolą. Na każdą nową propozycję ojciec mówił najpierw "Nie". Jego postawa w stosunku do obcej kobiety, która tak szybko zdobyła sobie życzliwość matki, była przejawem zwykłej ostrożności. Niechęć do wyrażania natychmiastowej zgody - niechęć typowa dla francuskiego umysłu na Zachodzie - jest w rzeczywistości honorowaniem zasady "należytego namysłu". W sądach swych ojciec był bardzo rozumny i pełen równowagi. Jeśli potrafiłem którąkolwiek z mych licznych próśb poprzeć jednym lub dwoma słusznymi argumentami, to zawsze umożliwiał mi osiągnięcie przedmiotu mych pragnień - czy to wycieczki wakacyjnej, czy nowego roweru. 11 Od dzieci swych w pierwszych ich latach ojciec wymagał ścisłej dyscypliny, lecz i w stosunku do siebie przestrzegał postawy prawdziwie spartańskiej. Nie bywał na przykład nigdy w teatrze; wytchnienia szukał w różnych duchowych ćwiczeniach i w czytaniu Bhagawad Gity6. Unikał wszelkiego zbytku; w jednej parze starych butów potrafiłby chodzić tak długo, aż stałyby się całkiem do niczego. Synowie jego kupowali samochody, gdy weszły w powszechne użycie, lecz on sam jeżdżąc stale codziennie do biura zadowalał się tramwajem. Gromadzenie pieniędzy dla zdobycia władzy obce było jego naturze. Kiedyś po reorganizacji banku miasta Kalkuty zrezygnował z należnych mu korzyści. Pragnął po prostu w wolnym czasie wypełniać obywatelski obowiązek. W kilka lat po przejściu ojca na emeryturę buchalter angielski przeprowadził rewizję ksiąg kompanii kolei Bengalsko-Nadżpurańs-kiej. Ze zdumieniem stwierdził, że ojciec nigdy nie zgłaszał się po należne mu premie. - Wykonywał pracę za trzech ludzi - oświadczył buchalter kompanii. - Należy mu się 125. 000 rupii (około 41. 250 dolarów) tytułem odszkodowania. - Urzędnicy wręczyli ojcu czek na tę kwotę, on jednak tak mało o tym myślał, że zapomniał o tym wspomnieć komukolwiek w rodzinie. Dopiero dużo później zapytał go o to mój młodszy brat, który zauważył duży depozyt w wykazie bankowym. - Po, co przejmować się materialną korzyścią? - odpowiedział ojciec. - Kto dąży do osiągnięcia spokoju i równowagi umysłu, ten ani nie wpada w radość z powodu korzyści, ani w przygnębienie z powodu straty. Wie, że człowiek przybywa na świat bez grosza i odchodzi z niego bez jednej rupii. We wczesnym okresie swego małżeńskiego pożycia rodzice moi zostali uczniami wielkiego mistrza Lahiri Mahasayi z Benaresu. Związek ten naturalnie wzmocnił ascetyczne usposobienie ojca. Matka uczyniła kiedyś mej starszej siostrze szczególne wyznanie: - Twój ojciec i ja żyjemy z sobą jak mąż i żona tylko raz w roku w celu posiadania dzieci. Ojciec spotkał po raz pierwszy Lahiri Mahasayę przez Abinasza Babu7, pracownika kolei Bengalsko-Nadżpurańskiej. W Gorakhpur Abinasz Babu zaznajamiał moje młode uszy z porywającymi opowieściami o wielu świętych Indii. Opowiadania swe niezmiennie kończył wyrazami najwyższego hołdu i czci dla swego guru. - Czy słyszałeś kiedyś o niezwykłych okolicznościach, w jakich twój ojciec został uczniem Lahiri Mahasayi? 12 Siedzieliśmy ja i Abinasz w gnuśne letnie popołudnie przy naszym domu, kiedy zadał mi on to intrygujące pytanie. Potrząsnąłem przecząco głową z uśmiechem zaciekawienia. - Wiele lat temu, zanim jeszcze się urodziłeś, poprosiłem mego przełożonego, którym był twój ojciec, o tydzień urlopu, abym mógł odwiedzić mojego guru w Benaresie. Twój ojciec wyśmiał ten zamiar. - Chce pan zostać fanatykiem religijnym? - zapytał. - Radzę skupić się na swej pracy. - Kiedy zasmucony szedłem do domu ścieżką leśną, spotkałem twego ojca w rikszy. Ojciec odesłał służących z rikszą i poszedł pieszo obok mnie. Starając się pocieszyć mnie, wskazywał mi korzyści dążenia do świeckiej kariery. Lecz ja słuchałem go obojętnie. Serce moje nieustannie powtarzało: "Lahiri Mahasaya, nie mogę żyć, nie widząc ciebie!" Ścieżka nasza doprowadziła nas na skraj spokojnego pola, gdzie promienie niskiego, popołudniowego słońca rzucały jeszcze swój blask na falującą wysoką dziką trawę. Zamilkliśmy obaj w podziwie, gdy nagle o kilka metrów od nas ukazała się postać mego wielkiego guru8! - Bhabagati, jesteś zbyt twardy dla swych podwładnych!- Głos jego zabrzmiał w naszych zdumionych uszach. I oto guru zniknął równie tajemniczo, jak się zjawił. Padłszy na kolana krzyknąłem: - Lahiri Mahasaya! Lahiri Mahasaya! - Twój ojciec stał bez ruchu, oniemiały przez dłuższą chwilę. - Abinasz, nie tylko daję ci urlop, ale także daję go sobie, aby udać się jutro do Benaresu. Muszę poznać twego wielkiego Lahiri Mahasayę, który potrafi się dowolnie zmaterializować, aby wstawić się za tobą! Zabiorę moją żonę i poproszę tego Mistrza, aby wtajemniczył nas w swą duchową ścieżkę. Czy zaprowadzisz nas do niego? - Naturalnie! - Przepełniła mnie radość z powodu tej cudownej odpowiedzi na moją modlitwę i tak szybkiej a korzystnej zmiany zdarzeń. Najbliższego wieczoru twoi rodzice i ja wsiedliśmy do pociągu jadącego do Benares. Następnego dnia wynajęliśmy wóz konny, a potem musieliśmy iść wąskimi uliczkami, aby dostać się do ustronnego domu mojego guru. Wchodząc do małego salonu, skłoniliśmy się przed Mistrzem siedzącym w swej zwykłej lotosowej postawie. Mistrz zamrugał swymi przeszywającymi oczami i podniósł je na twego ojca. - Bhabagati, jesteś zbyt twardy dla swych podwładnych! - Słowa były dokładnie takie same, jakich użył przed dwoma dniami na trawą zarosłym polu. I dodał: - Rad jestem, że pozwoliłeś Abinaszowi odwiedzić mnie i że ty wraz z żoną mu towarzyszycie. 13 - Ku ich radości wtajemniczył on twych rodziców w ćwiczenia duchowe krija-jogi9. Twój ojciec i ja, jako bracia uczniowie, staliśmy się od pamiętnego dnia wizji bliskimi przyjaciółmi. Lahiri Mahasaya wyraźnie się interesował tobą. Twoje życie na pewno będzie związane z jego: błogosławieństwo Mistrza nigdy nie zawodzi. Lahiri Mahasaya niedługo po moim urodzeniu opuścił ten świat, jego portret w ozdobnej ramie uświęcał zawsze nasz ołtarz rodzinny w rozmaitych miastach, do których ojciec służbowo się przenosił. Niejednego poranka i wieczoru można było zastać matkę i mnie w zaimprowizowanej kapliczce, pogrążonych w medytacji lub składających w ofierze kwiaty zamoczone w wonnej paście z drzewa sandałowego. Kadzidłem i mirrą oraz naszymi zjednoczonymi sercami oddawaliśmy cześć bóstwu, które znalazło pełny wyraz w postaci Lahiri Mahasayi. Portret jego miał ogromny wpływ na moje życie. W miarę jak rosłem, rosła także ze mną moja myśl o Mistrzu. W medytacji często widywałem, jak jego podobizna wyłaniała się z ramki i przybrawszy żywą postać siadała przede mną. Gdy próbowałem dotknąć stóp tego świetlistego ciała, stawała się z powrotem portretem. Gdy z wieku dziecięcego przeszedłem w wiek chłopięcy, stwierdziłem, że Lahiri Mahasaya z małego portreciku wciśniętego w ramkę przemienił się w mym umyśle w żywą świelistą postać. Często modliłem się do niego w chwilach próby lub zakłopotania i znajdowałem w sobie jego uspokajającą wskazówkę. Z początku smuciłem się, że on już fizycznie nie żyje. Gdy jednak zacząłem odkrywać jego utajoną wszechobecność, przestałem nad tym boleć. Często pisał on do tych spośród swych uczniów, którzy bardzo pragnęli go zobaczyć: dlaczego chcesz widzieć moje ciało i kości, kiedy zawsze jestem w zasięgu twej kutasthy (duchowego wzroku). Gdy miałem około 8 lat, doznałem dzięki fotografii Lahiri Mahasayi cudownego uleczenia. Przeżycie to wzmogło moją miłość do niego. W czasie pobytu mojej rodziny w Tezapur, w Bengali, zachorowałem na azjatycką cholerę. O życiu moim już zwątpiono, lekarze byli bezradni. Czuwająca zapamiętale przy moim łóżku matka nakazała mi patrzeć na portret Lahiri Mahasayi, który wisiał na ścianie nad moją głową. - Pochyl się przed nim we czci, chociaż w myśli! - Matka wiedziała, że nie mam sił na to, abym mógł podnieść dłonie ze czcią. - Jeśli naprawdę okażesz mu swą miłość i cześć i jeśli w duszy swej przed nim uklękniesz, życie twe będzie uratowane! Spojrzałem na fotografię i ujrzałem oślepiające światło, które objęło moje ciało i cały pokój. Moje nudności i inne nie dające się opanować objawy choroby znikły, byłem zdrów. Od razu poczułem się 14 dostatecznie silny, aby się pochylić i dotknąć stóp matki w dowód uznania dla jej niezmierzonej wiary w swego guru. Matka pochylała głowę raz za razem przed małym portretem. - O wszechmocny Mistrzu, dzięki ci za twe światło, które uleczyło mi syna! Zrozumiałem, że i ona dostrzegła świetlisty blask, dzięki któremu momentalnie wyzdrowiałem ze śmiertelnej zwykle choroby. Jednym z najcenniejszych przedmiotów, jakie posiadam, jest właśnie ta fotografia, podarowana ojcu przez samego Lahiri Mahasa-yę; przekazuje ona jego święte wibracje. Fotografia ta posiada niezwykły rodowód. Słyszałem jej historię od Kali Kumar Roya, który był bratem-uczniem mojego ojca. Według tej opowieści Mistrz nie chciał się fotografować. Pomimo protestu zrobiono raz jego zdjęcie wraz z grupą osób, w której znajdował się także Kali Kumar Roy. Jakże jednak był zdumiony fotograf, gdy na kliszy, na której był wyraźny obraz wszystkich uczniów, nie było postaci Lahiri Mahasayi, lecz tylko biała plama w odpowiednim miejscu. Nad faktem tym szeroko dyskutowano. Jeden z uczniów, Ganga Dhar Babu, który był doświadczonym fotografem, chełpił się, że jemu nie mógłby się wymknąć obraz Mistrza. Najbliższego ranka, gdy guru siedział na drewnianej ławie w lotosowej postawie, Ganga Dhar Babu przybył z aparatem. W celu zachowania wszelkich środków ostrożności zrobił dwanaście zdjęć. Wnet przekonał się, że na każdej kliszy było zdjęcie ławy i parawanu, który znajdował się poza nią, lecz znów brakowało postaci Mistrza. Upokorzony w swej dumie Ganga Dhar Babu ze łzami odszukał guru, lecz minęło wiele godzin zanim Lahiri Mahasaya przerwał swe milczenie znamiennymi słowami: - Jestem duchem. Czyż twoja kamera może sfotografować wszechobecne niewidzialne? - Wiem, że tego nie potrafię! Jednakże, święty Panie, tak bardzo pragnę mieć zdjęcie cielesnej świątyni, w której, jak się mym nieudolnym oczom wydaje, Duch ten w pełni przebywa. - W takim razie przyjdź jutro rano. Będę ci pozował. I znów fotograf nastawił swój aparat. Tym razem święta postać nie zakryta tajemniczą zasłoną była wyraźna i ostra na kliszy. Nigdy poza tym Mistrz nie pozował do fotografii, w każdym razie - ja takiej nie widziałem. Reprodukcja tej fotografii leży właśnie przede mną. Z pięknych rysów Lahiri Mahasayi, o szczególnym charakterze, nie można 15 określić do jakiej rasy należał. Jego wewnętrzna radość wynikająca ze zjednoczenia się z Bogiem jest tylko słabo zaznaczona w zagadkowym uśmiechu. Jego oczy, aby zaznaczyć formalne zwrócenie się ku zewnętrznemu światu, są na wpół zamknięte. Nie pomny marnych powabów ziemi, był w każdej chwili w pełni świadomy duchowych problemów człowieka, który w swym poszukiwaniu przybywał do niego po pomoc. Niebawem po uleczeniu dzięki sile portretu Mistrza miałem duchowe widzenie, które wywarło na mnie silne wrażenie. Pewnego ranka, siedząc na łóżku, pogrążyłem się w głębokim marzeniu. "Co też znajduje się poza ciemnością zamkniętych oczu?" Ta badawcza myśl zawładnęła potężnie moim umysłem. Nagle niezmierny błysk światła pojawił się przed mym wewnętrznym wzrokiem. Boskie postacie świętych, siedzące w górskich jaskiniach w medytacyjnej postawie, tworzyły jakby miniaturowe obrazy kinematograficznego filmu rzucone na duży ekran promieniowania wewnątrz mego czoła. - Kim jesteście? - zapytałem głośno. - Jesteśmy himalajskimi joginami. - Niepodobna opisać tej niebiańskiej odpowiedzi. Serce moje przenikał dreszcz zachwytu. - Ach, pragnę pójść w Himalaje i stać się do was podobnym! Widzenie znikło, lecz srebrzyste promienie rozprzestrzeniały się w coraz szerszych kręgach do nieskończoności. - Cóż to za cudowna jasność? - Jestem Ihswarą10. Jestem Światłem. - Był to jakby głos szemrzących obłoków. - Chcę się z tobą zjednoczyć! Z tej zanikającej powoli boskiej ekstazy zachowałem trwałe dążenie do szukania Boga. "On jest wieczystą, nieustannie odnawiającą się Radością!" Pamięć tego pozostała mi na długo od dnia zachwycenia. Jeszcze jedno wczesne wspomnienie wyłania się z mej pamięci, do dziś dnia mam bliznę po tym, co się wówczas stało. Pewnego dnia wcześnie rano siedziałem z moją starszą siostrą Urną pod drzewem neem w ogrodzie w Gorakhpur. Siostra moja pomagała mi w nauce elementarza bengals-kiego, w chwilach gdy odrywałem wzrok od papug jedzących tuż obok dojrzałe owoce margazy. Urna narzekała na czyrak na nodze i przyniosła naczynie z maścią. Odrobiną maści posmarowałem sobie przedramię. - Po co używasz lekarstwa na zdrowe ramię? - Widzisz, siostro, czuję, że jutro będę miał czyrak. Próbuję maści na tym miejscu, na którym pojawi się czyrak. 16 - Ty mały kłamco! - Siostro, nie nazywaj mnie kłamcą, dopóki nie zobaczysz, co będzie jutro rano. - Oburzyłem się do głębi. Urna bez wrażenia powtórzyła trzy razy swą obelgę. Twarda decyzja zabrzmiała w mym głosie, gdy powoli jej odpowiedziałem: - Mówię ci, że jutro przez potęgę mej woli będę miał duży czyrak na ramieniu w tym właśnie miejscu, a twój czyrak zrobi się dwa razy większy, niż jest teraz. Rano na wskazanym przez mnie miejscu znajdował się okazały czyrak, a czyrak Umy miał dwa razy większe rozmiary. Z krzykiem siostra pobiegła do matki. "Mukunda stał się czarnoksiężnikiem!" Matka pouczyła mnie poważnie, abym nigdy nie używał potęgi słów na czyjąś szkodę. Pamiętam zawsze o tej radzie i przestrzegam jej. Czyrak mój został zoperowany przez chirurga. Znaczna blizna do dziś pozostała po cięciu lekarza. Na mym prawym przedramieniu noszę stałą przestrogę przed potęgą słowa ludzkiego. Te proste i na pozór nieszkodliwe słowa, wypowiedziane do Umy z głębokim skupieniem, miały dość utajonej sify, aby wybuchły jak bomba i spowodowały wyraźne i przy tym szkodliwe skutki. Później zrozumiałem, że tej wybuchowej, wibracyjnej potęgi mowy można mądrze używać do uwalniania życia od trudności i dzięki temu działać bez łajania drugich i pozostawiania blizn. 11 Rodzina nasza przeniosła się do Lahore w Pendżabie. Otrzymałem tam obraz Bożej Matki w postaci Bogini Kali12, uświęcał on ciąg dalszy z przerwanej strofy: i małą kapliczkę na balkonie naszego domu. Zrodziło się we mnie niezachwiane przekonanie, że każdą moją modlitwę w tym świętym miejscu uwieńczy spełnienie. Gdy pewnego dnia stałem tam z Umą, obserwowałem dwa latawce unoszące się nad dachem domu znajdującego się po przeciwnej stronie bardzo wąskiej uliczki. - Cóżeś się tak zadumał - Urna pchnęła mnie figlarnie. - Myślę właśnie o tym, jakie to cudowne, że Boska Matka daje mi wszystko, o co ją poproszę. - To może by ci dała te dwa latawce! - Moja siostra zaśmiała się drwiąco. - Dlaczego by nie? - Zacząłem się w milczeniu modlić. W Indiach uprawia się zabawę z latawcami mającymi sznurek pokryty klejem. Każdy z uczestników zabawy stara się odciąć trzymany przez przeciwnika sznurek. Uwolniony latawiec płynie ponad dachami; jest dużo uciechy, gdy się go schwyta. Gdy Unia 17 znajdowała się ze mną na balkonie, wydawało się niemożliwe, aby którykolwiek uwolniony latawiec mógł dostać się w nasze ręce, ich sznurki zwisały naturalnie nad dachami. Uczestnicy zabawy po drugiej stronie uliczki rozpoczęli swą grę. Jeden sznurek został przecięty; latawiec natychmiast popłynął w moją stronę. Na chwilę zatrzymał się wskutek osłabnięcia podmuchu wiatru, co wystarczyło, aby sznurek zaczepił się o kaktus na dachu przeciwległego domu i utworzyła się doskonała pętla pozwalająca go schwytać. Wręczyłem zdobycz Umie. - To tylko był niezwykły przypadek, a nie odpowiedź na twoją modlitwę. Jeśli drugi latawiec przyleci do ciebie, to wtedy uwierzę. - Czarne oczy siostry wyrażały jednak więcej zdumienia aniżeli jej słowa. Modliłem się nadal, coraz intensywniej. Gwałtowne szarpnięcie drugiego gracza sprawiło, że nagle stracił swój latawiec. Unosił się on teraz ku mnie. Tańcząc na wietrze. Mój sprzymierzeniec kaktus jeszcze raz zatrzymał sznurek latawca i pomógł do utworzenia się koniecznej pętelki, która pozwoliła mi schwytać latawiec. Po raz drugi złożyłem trofeum w ręce Urny. - Rzeczywiście, Boska Matka wysłuchuje cię! Jest to dla mnie zbyt tajemnicze! - Siostra umknęła jak spłoszona łania. •l J q ROZDZIAŁ 2 Śmierć mojej matki i mistyczny amulet Największym pragnieniem mej matki było małżeństwo mego starszego brata. - Ach, gdy ujrzę twarz żony Anananty, będę się czuła jak w niebie! - Często słyszałem, jak matka wyrażała w tych słowach swój silny hinduski sentyment dla ciągłości rodziny. Miałem jedenaście lat, gdy Ananta został zaręczony. Matka przebywała w Kalkucie i z radością pilnowała przygotowań do ślubu. Ojciec pozostał ze mną w naszym domu w Bareilly w północnej Indii, dokąd został przeniesiony po dwu latach pobytu w Lahore. Już przedtem byłem świadkiem wspaniałych obrzędów ślubnych, gdy wychodziły za mąż dwie moje siostry, Roma i Urna, jednakże w stosunku do Ananty, najstarszego syna, plany były szczególnie wyszukane. Matka witała licznych krewnych, którzy co dzień przyjeżdżali do Kalkuty z odległych miejscowości. Umieszczała ich wygodnie w wielkim, nowo nabytym domu przy 50 Amherest street. Wszystko było przygotowane - przysmaki na ucztę weselną, jasny tron, na którym brat miał być przeniesiony do domu narzeczonej, rzędy kolorowych światełek, wielkie tekturowe słonie i wielbłądy, orkiestry - angielska, szkocka i hinduska, zawodowi aktorzy do rozweselania gości. Kapłani do wykonania starożytnych obrzędów. Ojciec i ja w uroczystym nastroju mieliśmy w odpowiednim momencie przyłączyć się do rodziny na sam obrzęd. Na krótko przed tym wielkim dniem miałem jednak złowróżbne widzenie. Było to o północy w Bareilly. Spałem obok ojca na dziedzińcu naszego bungalowu, ale nagle zbudziłem się pod wpływem szczególnego trzepotania siatki przeciw moskitom, zawieszonej nad łóżkiem. Odchyliła się wątła zasłona i ujrzałem ukochaną postać mej matki. - Zbudź ojca! - szeptała matka. - Wsiadajcie do pierwszego możliwego pociągu o godzinie czwartej rano i śpieszcie do Kalkuty, jeśli chcecie mnie jeszcze zobaczyć. - Widmowa postać rozwiała się. - Ojcze, ojcze! Matka umiera! - Przerażenie w moim głosie natychmiast go poderwało. Wyszlochałem nieszczęsną wiadomość. 19 GURRU GHOSH Matka Paramahansy Yoganandy. BHAGABATI CHARAN GHOSH Ojciec Paramahansy Yoganandy, uczeń Lahiri Mahasayi. O l u O u Yogananda (stoi) w okresie nauki w szkole średniej, ze swym bratem ANANTĄ. UMA. Starsza siostra Yoganandy jako młoda dziewczyna. Najstarsza siostra ROMA (z lewej strony) i młodsza siostra NALINI z Yogananda przed ich domem w Kalkucie. - To tylko halucynacje! - W charakterystyczny sposób ojciec zaprzeczył nowej sytuacji. - Matka jest w doskonałym zdrowiu. Jeśli otrzymamy jakieś złe wiadomości, pojedziemy jutro. - Nigdy sobie nie wybaczysz, jeśli nie pojedziesz zaraz! - Boleść sprawiła, że dodałem z goryczą: - Ani ja ci nigdy nie przebaczę. Smutny poranek przyniósł słowa telegramu - Matka niebezpiecznie chora; małżeństwo odłożone; przyjeżdżajcie natychmiast. Wyjechałem z ojcem oszalały z bólu. Jeden z mych wujów spotkał nas w drodze na stacji węzłowej, na której mieliśmy się przesiadać z pociągu na pociąg. Pociąg dudniąc zbliżał się, szybko rosnąc nam w oczach. Z wewnętrznego chaosu, w jakim się znajdowałem, zrodziło się nagle postanowienie rzucenia się na szyny pod pociąg. Czułem się już osierocony i nie mogłem znieść mojej pustki w świecie. Kochałem matkę, jak się kocha najdroższego przyjaciela na ziemi. Jej czarne oczy, dające zawsze pociechę, stanowiły moją najpewniejszą ochronę w małych tragediach dziecięcego wieku. - Czy ona jeszcze żyje? - zatrzymałem się, aby zadać wujowi to ostatnie pytanie. - Oczywiście że żyje! - Dojrzał on od razu rozpacz na mej twarzy. A ja, choć z trudem, uwierzyłem mu. Gdy wreszcie dotarliśmy do naszego domu w Kalkucie, mogliśmy się już zetknąć z oszałamiającą tajemnicą śmierci. Popadłem w stan niemal martwoty. Minęły lata zanim w mym sercu pogodziłem się z losem. Szturmowałem do samych bram nieba i krzyk mój wywołał wreszcie Boską Matkę. Słowa jej uleczyły w końcu moją jątrzącą się ranę: - Życie za życiem czuwałam nad tobą w tkliwości wielu matek! Spójrz i zobacz w moim spojrzeniu dwoje czarnych oczu, utraconych pięknych oczu, których szukasz! Zaraz po ceremoniach krematoryjnych wróciłem z ojcem do Bareilly. Codziennie wczesnym rankiem odbywałem ku pamięci mej matki patetyczną pielgrzymkę pod wielkie drzewo szeoli, które ocieniało gładki zielonożółty trawnik przed naszym bungalowem. W chwilach poetyckiego nastroju wyobrażałem sobie, że białe kwiaty szeoli rozsiewają się w chętnej samoofierze po zielonym ołtarzu. Często przez łzy i rosę obserwowałem dziwne, z innego świata pochodzące światło, które wynurzało się z innego świtu. Chwytała mnie za serce intensywna tęsknota za Bogiem. Odczuwałem potężne przyciąganie ku Himalajom. Odwiedził nas w Bareilly jeden z kuzynów, który dopiero co podróżował przez pewien czas po świętych górach. Skwapliwie 22 słuchałem jego opowiadań o wysokogórskich miejscach pobytu jogi-nów i swamich13. - Uciekajmy w Himalaje! - Wypowiedziałem głośno swą myśl pewnego dnia wobec Dwarki Prasada, małego syna miejscowego właściciela ziemskiego, lecz słowa te wpadły w nieżyczliwe ucho. Wyjawił on mój plan starszemu bratu, który właśnie przybył odwiedzić ojca. Zamiast lekko zażartować z powodu tego niepraktycznego pomysłu małego chłopca, Ananta postanowił mnie wyśmiać. - A gdzie masz pomarańczową szatę? Przecież bez niej nie możesz być swamim! Słowa te wzbudziły we mnie niewytłumaczalny dreszcz. Wywołały w mej wyobraźni wyraźny obraz mej wędrówki po Indiach w postaci mnicha. Być może wzbudziły wspomnienie z minionego życia; w każdym razie zacząłem rozumieć, z jaką naturalną łatwością mógłbym nosić szatę tego starożytnego mniszego zakonu. Kiedyś rano w czasie rozmowy z Dwarką poczułem w sobie miłość do Boga rosnącą we mnie jak lawina. Towarzysz mój tylko częściowo zwracał uwagę na potok moich słów, a ja byłem całym sercem zasłuchany w siebie. Uciekłem w to popołudnie do doliny Naini u stóp Himalajów. Ananta zorganizował zdecydowaną pogoń za mną; zostałem zmuszony do smutnego powrotu do Bareilly. Jedyną dozwoloną mi pielgrzymką pozostała moja zwyczajowa przechadzka o świcie pod drzewo szeoli. Serce moje było pogrążone w płaczu za utraconą matką, ludzką i boską. Strata, jaką w życiu rodziny spowodowała śmierć matki, była niepowetowana. W ciągu pozostałych czterdziestu lat swego życia ojciec już nigdy się ponownie nie ożenił. Objąwszy trudną rolę ojca-matki w gromadce swych dzieci, stał się wyraźnie bardziej tkliwy i łatwiej dostępny. Ze spokojem i zrozumieniem rozwiązywał różne problemy rodzinne. Po powrocie z biura usuwał się jak pustelnik do swego pokoju, gdzie ćwiczył krija-jogę ze słodką pogodą ducha. W wiele lat po śmierci matki próbowałem zaangażować angielską pielęgniarkę, która by zapewniła ojcu nieco więcej wygody w zakresie różnych drobiazgów życia. Ojciec jednak odmówił. - Usługiwanie w stosunku do mnie skończyło się razem z życiem twej matki. - Oczy jego patrzyły w dal z niesłabnącym przywiązaniem. - Nie chcę usług od żadnej innej kobiety. W czternaście miesięcy po odejściu matki dowiedziałem się, że pozostawiła dla mnie doniosłe zlecenie. Ananta był obecny przy łożu 23 śmierci i zanotował jej słowa. Choć matka prosiła o przekazanie mi ich w rok po jej zgonie, brat zwlekał. Niebawem miał wyjechać z Bareilly do Kalkuty, aby ożenić się z wybraną mu przez matkę dziewczyną14. Pewnego wieczora poprosił mnie do siebie. - Mukunda, zwlekałem dotąd z udzieleniem ci dziwnej wiadomości. - W głosie Ananty brzmiała nuta rezygnacji. - Bałem się, że rozpali ona twe pragnienie opuszczenia domu. Ty jednak tak czy owak płoniesz boskim zapałem. Gdy ostatnio złapałem cię w drodze do Himalajów, powziąłem stanowcze postanowienie. Nie mogę nadal odkładać spełnienia mego uroczystego przyrzeczenia. - Brat wręczył mi małe pudełeczko i przekazał słowa matki: - Niech te słowa będą mym ostatnim błogosławieństwem, kochany mój synu Mukunde! - powiedziała matka. - Nadeszła godzina, w której muszę opowiedzieć o kilku niezwykłych zdarzeniach, jakie zaszły po twoim urodzeniu. Po raz pierwszy dowiedziałam się o przeznaczonej ci ścieżce, gdy byłeś niemowlęciem w moich ramionach. Zaniosłam cię wtedy do domu mego guru w Benaresie. Niemal całkowicie zasłonięta przez ciżbę uczniów, zaledwie mogłam dojrzeć Lahiri Mahasayę siedzącego w głębokiej medytacji. Kiedy cię lekko poklepywałam, modliłam się równocześnie, aby wielki guru zwrócił na ciebie uwagę i pobłogosławił. Gdy moja milcząca pobożna prośba stawała się coraz bardziej intensywna, otwarł on oczy i skinął na mnie, abym się zbliżyła. Inni usunęli się z drogi; pochyliłam się do świętych stóp. Mój mistrz posadził cię na swych kolanach i położył swą dłoń na twym czole, dokonując twego duchowego chrztu. - Matuchno, twój syn będzie joginem. Jak jakaś duchowa maszyna poprowadzi on wiele dusz do królestwa bożego. Serce moje podskoczyło z radości, gdy ujrzałam, że tajemnicza moja modlitwa została wysłuchana przez wszystkowiedzącego guru. Już na krótko przed twym urodzeniem powiedział mi on, że pójdziesz jego ścieżką. Później, mój synu, znane mi było, jak i twej siostrze Romie, twoje widzenie wielkiego światła, gdy z sąsiedniego pokoju obserwowałyśmy cię, jak siedziałeś bez ruchu na łóżku, twarzyczka twoja była rozświetlona, a twój głos, gdy mówiłeś o pójściu w Himalaje w poszukiwaniu Boga, rozbrzmiewał żelazną stanowczością. W ten sposób, drogi synu, stało się wiadome, że twoja droga daleka jest od ambicji tego świata. Dalsze potwierdzenie tego miałam 24 w najdziwniejszym zdarzeniu tego życia - zdarzeniu, które teraz zmusza mnie do tego zlecenia na łożu śmierci. Była to rozmowa z pewnym mędrcem w Pendżabie. Gdy rodzina nasza mieszkała w Lahore, pewnego poranka służący wpadł nagle do mego pokoju. - Pani, przyszedł jakiś dziwny sadhu15. Chce koniecznie się widzieć z matką Mukundy. Te proste słowa poruszyły mnie dogłębnie; wyszłam natychmiast powitać gościa. Pochylając się do jego stóp, czułam, że przede mną stoi prawdziwy mąż boży. - Matko - powiedział - Wielcy Mistrzowie życzą sobie, abyś dowiedziała się, że twój pobyt na ziemi nie będzie długi. Najbliższa twoja choroba będzie ostatnią. (Gdy dzięki tym słowom odkryłem, że matka miała tajemną wiedzę o krótkości swego życia, zrozumiałem po raz pierwszy, dlaczego tak bardzo spieszyła się z małżeństwem Ananty. Chociaż zmarła przed jego ślubem, to naturalnie jej macierzyńskie życzenie towarzyszyło obrzędowi). Zapadło milczenie, w ciągu którego nie czułam zaniepokojenia, lecz tylko wibrowanie wielkiego spokoju. W końcu przemówił on do mnie ponownie: - Masz być strażnikiem pewnego srebrnego amuletu - kontynuował niezwykły sadhu. - Nie dam ci go dzisiaj, aby ci dać dowód prawdziwości mych słów, talizman zmaterializuje się w twoich dłoniach podczas twej jutrzejszej medytacji. Na łożu śmierci musisz pouczyć swego najstarszego syna Anantę, aby przechował amulet przez jeden rok, a potem wręczył go twemu drugiemu synowi. Mukunda zrozumie znaczenie talizmanu od wielkich istot. Powinien go otrzymać w czasie, kiedy będzie gotów, by wyrzec się wszelkich światowych dążeń i rozpocząć gorące poszukiwania Boga. Po pewnej ilości lat, gdy spełni swe zadanie, amulet zniknie. Choćby był schowany w najbardziej ukrytym miejscu, powróci tam, skąd pochodzi. Ofiarowałam mu jałmużnę i skłoniłam się przed nim z wielką czcią. Nie przyjąwszy ofiary oddalił się błogosławiąc mnie. Następnego wieczoru, gdy siedziałam ze złożonymi rękami podczas medytacji, srebrny amulet zmaterializował się w moich dłoniach, tak jak to sadhu przyrzekł. Poczułam jego lekkie chłodne dotknięcie. - Strzegłam go zazdrośnie przez przeszło dwa lata, a teraz pozostawiam go pod opieką Ananty. Nie martw się z powodu mnie, mój wielki guru poprowadzi mnie w ramiona Nieskończonego. Żegnaj, moje dziecię. Matka Świata będzie się tobą opiekować... 25 Blask oświecenia zstąpił na mnie, gdym posiadł ten amulet - obudziło się we mnie wiele uśpionych wspomnień. Talizman, okrągły i osobliwy swą starożytnością, pokryty był sanskryckimi literami. Zrozumiałem, że pochodzi od nauczycieli z poprzednich żywotów, którzy niewidzialnie kierują moimi krokami. Naturalnie, miał on jeszcze dalsze znaczenie, lecz nie odsłania się w pełni duszy amuletu17. Jak w końcu talizman znikł w bardzo nieszczęśliwych okolicznościach mego życia i jak strata jego stała się zwiastunem znalezienia guru, nie będę opisywać w tym rozdziale. Jednakże mały chłopiec, któremu udaremniono próby dotarcia do Himalajów, codziennie podróżował daleko na skrzydłach swego amuletu. m U ROZDZIAŁ 3 Święty o dwóch ciałach - Ojcze, czy pozwolisz mi wyjechać na wycieczkę do Benaresu, jeśli ci przyrzeknę, że sam dobrowolnie powrócę do domu? Ojciec rzadko hamował moje żywe zamiłowanie do podróży. Pozwalał mi, nawet wówczas gdy byłem małym chłopcem, zwiedzać wiele miast i miejsc pielgrzymkowych. Zwykle towarzyszył mi jeden lub kilku moich przyjaciół, mogliśmy też podróżować wygodnie pierwszą klasą. Stanowisko ojca w Kompanii kolejowej było bardzo dogodne dla prowadzącej koczowniczy tryb życia naszej rodziny. Ojciec przyrzekł mi, że moją prośbę weźmie pod uwagę. Następnego dnia wezwał mnie do siebie i wręczył mi bilet na przejazd z Bareilly do Benaresu i z powrotem, pewną ilość rupii i dwa listy. - Mam pewną sprawę do mego przyjaciela - Kedar Nath Babu w Benaresie. Niestety zgubiłem jego adres. Jestem jednak przekonany, że potrafisz mu doręczyć ten list z pomocą naszego wspólnego przyjaciela Swamiego Pranabanandy. Swami, który jest moim bratem--uczniem, osiągnął wysoki poziom duchowy. Towarzystwo jego przyniesie ci pożytek; ten drugi list jest listem polecającym cię jemu. Oczy ojca zadrgały, gdy dodał: "pamiętaj, abyś więcej nie uciekał z domu". Wyruszyłem w drogę z entuzjazmem moich dwunastu lat (chociaż czas nigdy nie zmniejszył mej rozkoszy oglądania nowych krajobrazów i obcych twarzy). Przybywszy do Benaresu udałem się natychmiast do domu Swamiego. Drzwi frontowe były otwarte; wszedłszy, dotarłem do długiego pokoju, jakby hallu, na drugim piętrze. Siedział w nim na lekkim podwyższeniu, w lotosowej postawie, dość krzepki mężczyzna, mający tylko opaskę na biodrach. Jego głowa i twarz bez zmarszczek były wygolone całkowicie; piękny uśmiech igrał na jego ustach. Aby rozproszyć niepokojące mnie myśli, pozdrowił mnie jak starego przyjaciela: - Baba anand (bądź szczęśliwy, mój drogi). - Powitanie to wypowiedział serdecznie dźwięcznym głosem. Ukląkłem i dotknąłem jego stóp. 27 - Czy jesteś Swami Pranabananda? Przytaknął. - Jesteś synem Bhagabattiego? - Powiedział to zanim zdołałem wyjąć list ojca z kieszeni. Zaskoczony tym wręczyłem mu jednak list polecający, choć wydawał się zbyteczny. - Naturalnie, ułatwię ci porozumienie się z Kadarem Nath Babu. Święty jeszcze raz zadziwił mnie swoim jasnowidzeniem. Spojrzał na list i powiedział kilka serdecznych zdań o moim ojcu. - Widzisz, ja mam dwie emerytury. Jedną dzięki poparciu twego ojca, u którego kiedyś pracowałem jako urzędnik kolejowy. Drugą dzięki poparciu Ojca Niebieskiego, dla którego zakończyłem sumiennie wszystkie swe ziemskie obowiązki życiowe. Zdanie to było dla mnie bardzo niejasne. - Jaką emeryturę, panie, jOtrzymujesz od Ojca Niebieskiego? Czy rzuca ci pieniądze? Swami roześmiał się. - Mam na myśli niezgłębiony pokój - nagrodę za wiele lat głębokiej medytacji. Nigdy teraz nie pragnę pieniędzy. Nieliczne moje materialne potrzeby są całkowicie zaspokojone. Później sam zrozumiesz znaczenie drugiej emerytury. Przerywając nagle naszą rozmowę święty stał się poważny i nieruchomy. Otoczyła go atmosfera Sfinksa. Z początku oczy jego zabłysły, jakby obserwował coś z zainteresowaniem, potem zamgliły się. Poczułem się zmęczony jego małomównością; nie powiedział mi jeszcze, jak mam odnaleźć przyjaciela ojca. Trochę niespokojnie rozejrzałem się po pustym pokoju, w którym oprócz nas nie było nic. Znużony mój wzrok zatrzymał się na jego drewnianych sandałach, leżących pod jego siedzeniem. - Mały panie18, nie niepokój się, człowiek, którego chcesz zobaczyć, przyjdzie do ciebie w ciągu pół godziny! - Jogin czytał w mym umyśle - rzecz w tym momencie nie taka trudna! I znów zapadł w nieprzeniknione milczenie. Niebawem zegarek wskazał mi, że trzydzieści minut minęło. Swami przebudził się. - Sądzę, że Kadar Nath Babu zbliża się do drzwi. Usłyszałem, że ktoś idzie po schodach do góry. Opanowało mnie nagle zdumienie i chaos myśli: Jakże się to mogło stać, że przyjaciel ojca został wezwany w to miejsce bez pomocy posłańca? Przecież od chwili mego przybycia swami nie rozmawiał z nikim oprócz mnie! Natychmiast wybiegłem z pokoju i zbiegłem po schodach. W połowie schodów spotkałem smukłego, mającego ładną cerę człowieka średniego wzrostu. Zdawało się, że bardzo się spieszy. 28 • - Czy pan jest Kedar Nath Babu? - zapytałem z podnieceniem w głosie. - Tak. Czy jesteś synem Bhagabatiego, który tu czeka na mnie? Uśmiechał się do mnie przyjaźnie. - Panie, jak to się stało, że pan tu przyszedł? - Odczuwałem jeszcze mocną, choć już opadającą falę zdumienia z powodu jego zagadkowego przybycia. - Wszystko jest dzisiaj tajemnicze! Przed niecałą godziną skończyłem swą kąpiel w Gangesie, gdy zbliżył się do mnie Swami Pranabananda. Nie mam pojęcia, skąd on wiedział, że tam jestem. - Syn Bhagabatiego czeka na ciebie u mnie w pokoju - powiedział. - Czy możesz pójść ze mną? - Chętnie się zgodziłem. Gdy szliśmy obok siebie, Swami pomimo swych drewnianych sandałów dziwnie mnie wyprzedzał, chociaż ja noszę wygodne buciki. - Ile czasu potrzeba na dojście stąd do mego domu? - Pranabananda nagle się zatrzymał, aby mi zadać to pytanie. - Około pół godziny. - Mam jeszcze coś do załatwienia. - Spojrzał na mnie zagadkowo. - Muszę cię wyprzedzić. Zastaniesz mnie w domu, gdzie razem z synem Bhagabatiego będziemy cię oczekiwać! Zanim mogłem coś odpowiedzieć, szybko oddalił się i zniknął w tłumie. Szedłem tu tak szybko, jak tylko mogłem. Wyjaśnienie to tylko spotęgowało moje zdumienie. Zapytałem, jak długo zna Swamiego. - Spotkaliśmy się kilka razy w ostatnim roku, ale to było już dość dawno. Bardzo się ucieszyłem, spotykając go dziś ponownie po kąpieli. - Nie mogę uwierzyć własnym uszom! Czy postradałem zmysły? Czy go pan spotkał w wizji, czy też faktycznie go widział, dotykając jego ręki, słysząc odgłos jego kroków? - Nie rozumiem, o co ci chodzi! - Kedar oburzył się gniewnie. - Ja nie kłamię. Czyż nie rozumiesz, że tylko od Swamiego mogłem się dowiedzieć, że czekasz na mnie w tym miejscu? - Przecież ten człowiek, Swami Pranabananda, przez cały czas był przed mymi oczyma, od momentu gdy przyszedłem do niego przed godziną. - Wyjawiłem bez namysłu całą sprawę. Otwarł szeroko oczy. - Czy żyjemy w tych materialistycznych czasach, czy też śnimy? Nigdy się nie spodziewałem, że będę w mym życiu świadkiem takiego cudu! Myślałem, że nasz Swami jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem, a teraz widzę, że potrafi zmaterializować się w drugie ciało i działać w nim. - Weszliśmy obaj do pokoju świętego. 29 - Patrz, oto te same sandały, które miał na stopach nad rzeką - szeptem powiedział mi Kedar Nath Babu. - Ubrany był tylko w opaskę, tę samą, którą teraz na nim widzę. Kiedy gość pochylił się przed nim w ukłonie, święty zwrócił się do mnie z żartobliwym uśmiechem: - Czemu jesteś taki zdumiony? Subtelna jedność zjawiskowego świata nie jest tajemnicą dla prawdziwego jogina. Ja bezpośrednio widzę swych uczniów w odległej Kalkucie i rozmawiam z nimi. Potrafią oni tak samo pokonywać każdą przeszkodę grubej materii. Zapewne w celu spotęgowania duchowego zapału, jaki płonął w mojej młodej piersi, Swami raczył opowiedzieć mi o swej zdolności słyszenia i widzenia na odległość, niczym w astralnym radiu i telewizji 19. Jednakże zamiast entuzjazmu odczułem tylko mrożący lęk. Ponieważ przeznaczone mi było podjąć poszukiwanie Boga pod opieką innego guru - Sri Jukteswara, którego jeszcze nie spotkałem - nie odczuwałem pragnienia, aby uznać Pranabanandę za swego nauczyciela. Spoglądałem na niego niepewnie, nie wiedząc, czy mam przed sobą jego samego, czy też jego sobowtóra. Mistrz starał się rozwiać mój niepokój, darząc mnie spojrzeniem budzącym poryw duszy oraz opowiadając mi o swoim guru. - Lahiri Mahasaya był największym joginem, jakiego kiedykolr wiek znałem, był samym bóstwem w postaci cielesnej. Jeśli uczeń, snułem własne refleksje, potrafi według swej woli materializować drugie ciało, to jaki cud byłby niemożliwy dla jego Mistrza? - Opowiem wam, jak bezcenną jest pomoc guru. Każdej nocy przeprowadzałem razem z drugim uczniem ośmiogodzinną medytację, w ciągu dnia musieliśmy pracować jako urzędnicy kolejowi. Stwierdziwszy, że trudno mi jest wykonywać obowiązki urzędnicze, zapragnąłem oddać wszystek mój czas Bogu. W ciągu ośmiu lat wytrwale medytowałem codziennie przez połowę nocy. Miałem niezwykłe wyniki, potężne duchowe postrzeganie oświeciło mój umysł. Zawsze jednak pozostawała delikatna zasłona pomiędzy mną a Nieskończonym. Nawet przy nadludzkim wysiłku stwierdzałem, że odmówione mi zostało ostateczne, już nierozerwalne zjednoczenie. Pewnego wieczoru złożyłem wizytę Lahiri Mahasayi i prosiłem go o jego boskie wstawiennictwo za mną. Naprzykrzałem mu się całą noc. - Boski guru, moja udręka jest tak wielka, że nie mogę dłużej żyć, nie mogę spotkać mego Wielkiego Ukochanego twarzą w twarz! - Cóż mogę zrobić? Musisz medytować głębiej! 30 Odwołuję się do ciebie, boski mój Mistrzu! Widzę cię zmaterializowanego przede mną w fizycznym ciele; pobłogosław mnie, abym mógł cię oglądać w twej nieskończonej postaci. Lahiri Mahasaya wyciągnął dłoń i błogosławił mi - Możesz teraz iść i medytować. Wstawiłem się za tobą u Brahamy!20 Niezmiernie podniesiony na duchu powróciłem do domu. Tejże nocy podczas medytacji osiągnąłem tak gorąco upragniony cel mego życia. Teraz nieustannie zażywam szczęścia duchowej emerytury. Od tego dnia żadna zasłona złudy nie przesłoniła przed mym wzrokiem darzącego mnie pełnią szczęścia Stwórcy. Twarz Pranabanandy jaśniała boskim światłem. - Pokój innego świata przepełnił moje serce; wszelki lęk rozwiał się. - Święty czynił dalsze zwierzenia. - W kilka miesięcy później przybyłem ponownie do Lahiri Mahasayi i podziękowałem mu za obdarzenie mnie takim nieskończenie wielkim darem, potem poruszyłem inną sprawę. - Boski guru, nie mogę dłużej pracować w biurze. Proszę cię, uwolnij mnie. Jestem nieustannie oszołomiony Brahmą. - Staraj się w swej Kompanii o przejście na emeryturę! Opisz to, co czujesz. Następnego dnia złożyłem podanie. Lekarz badał później przyczynę mej prośby. - Podczas pracy odczuwam wrażenie, jakby coś wznosiło się w mym kręgosłupie21 i obezwładnia to mnie całkowicie. Przenika całe moje ciało i czyni mnie niezdolnym do wykonywania mych obowiązków. Bez dalszego badania lekarz poparł w całej pełni moje podanie o emeryturę, którą też niebawem otrzymałem. Wiem, że poprzez lekarza i urzędników kolejowych, z twym ojcem włącznie, działała boska wola Lahiri Mahasayi. Posłuchali oni automatycznie duchowej wskazówki wielkiego guru i zwolnili mnie, abym mógł żyć w zjednocz-niu z Ukochanym22. Po tym niezwykłym wyznaniu Swami Pranabananda pogrążył się w długim milczeniu. Gdy żegnaliśmy go, dotykając jego stóp ze czcią, udzielił mi swego błogosławieństwa: - Życie twoje będzie ścieżką wyrzeczeń i Jogi. Zobaczę cię ponownie razem z twym ojcem, ale później. - Z biegiem lat spełniły się obie te przepowiednie. Kedar Nath Babu kroczył obok mnie w zapadającej ciemności. Wręczyłem mu list ojca, który on przeczytał przy świetle ulicznej lampy. 31 - Ojciec twój proponuje mi, abym objął stanowisko w Kalkucie w biurze jego Kompanii kolejowej. Jakże przyjemnie jest widzieć przed sobą perspektywę przynajmniej jednej z dwóch emerytur, z których Pranabananda korzysta! Nie jest to jednak możliwe! Nie mogę opuścić Benaresu. Niestety nie mogę mieć dwóch ciał! ROZDZIAŁ 4 Nieudana ucieczka w Himalaje - Wyjdź z klasy pod jakimkolwiek pozorem i zamów dorożkę. Zatrzymaj się tak, aby cię nikt z naszego domu nie mógł ujrzeć. Tak po raz ostatni pouczałem Amara Mittera, przyjaciela ze szkoły średniej, który postanowił towarzyszyć mi w wyprawie w Himalaje. Wybraliśmy następny dzień na ucieczkę. Ostrożność była konieczna, bo Ananta miał czujne oczy. Postanowił on unicestwić moje plany ucieczki, o które stale mnie podejrzewał. Amulet działał tajemnie jak jakieś drożdże duchowe. Spodziewałem się, że wśród śniegów Himalajów znajdę mego Mistrza, którego twarz tak często się pojawiała w mych wizjach. Rodzina moja mieszkała teraz w Kalkucie, dokąd z kolei ojciec mój został przeniesiony. Zgodnie z patriarchalnym obyczajem Indii, Ananta razem z żoną zamieszkał w naszym domu, przy obecnej Gurpar Road 4., w domu tym, w małej attyce odbywałem swe codzienne medytacje i przygotowywałem mój umysł do szukania Boga. Pamiętnego ranka spadł niepomyślny dla ucieczki deszcz. Usłyszałem na ulicy koła dorożki Amara. W pośpiechu spakowałem koc, parę sandałów, fotografię Lahiri Mahasayi, egzemplarz Bhagawad Gity, różaniec i dwie opaski na biodra. Pakunek ten zrzuciłem z okna mego pokoju na drugim piętrze. Zbiegłem na dół po schodach i przeszedłem koło wuja, który kupował ryby w bramie. - Cóż to za podniecenie? - spojrzenie jego zatrzymało się podejrzliwie na mnie. Spojrzałem niechętnie na niego i wyszedłem na ulicę. Odszukałem wyrzucony przez okno pakunek i przyłączyłem się do Amara z konspiracyjną ostrożnością. Pojechaliśmy do dzielnicy handlowej Czandni Czauk. W ciągu miesięcy składaliśmy nasze drobne oszczędności, aby nabyć angielskie ubrania. Wiedząc, że mój sprytny brat z łatwością mógłby odegrać rolę detektywa, pragnęliśmy ujść przed nim w europejskim przebraniu. Po drodze do stacji kolejowej zatrzymaliśmy się jeszcze, aby zabrać mego kuzyna Dżotina Ghosha, którego nazywałem Dżatindą. Był on 33 neofitą pragnącym znaleźć guru w Himalajach. Włożył na siebie nowe ubranie, które mieliśmy dla niego przygotowane. Jakże dobrze jesteśmy zamaskowani, cieszyliśmy się! Głęboki entuzjazm przepełnił nasze serca. - Potrzeba nam jeszcze butów z żaglowego płótna. - Poprowadziłem mych towarzyszy do sklepu z obuwiem o gumowych podeszwach. - W tej świętej podróży nie możemy mieć nic ze skóry, która pochodzi zawsze z zabijanych zwierząt. - Zatrzymałem się na ulicy, aby usunąć skórzaną okładkę z posiadanego egzemplarza Bhagawad Gity, jak również skrawki skóry z angielskiego solą topi (hełm). Na stacji nabyliśmy bilety do Burdwanu, gdzie mieliśmy się przesiąść na pociąg do Hardwaru, który znajduje się w himalajskim podgórzu. Gdy tylko pociąg z nami zaczął się oddalać od Kalkuty, dałem upust nowym, podniosłym marzeniom. - Wyobraźcie sobie! - wykrzyknąłem - zostaniemy wtajemniczeni przez mistrzów i doświadczymy stanu kosmicznej świadomości. Ciała nasze zostaną tak naładowane magnetyzmem, że dzikie zwierzęta himalajskie będą do nas przychodzić jak oswojone. Tygrysy będą się zachowywać jak łagodne kotki domowe, czekając na naszą pieszczotę! Uwaga ta, malująca perspektywy, które uważałem za zachwycające, zarówno metaforycznie jak i dosłownie - wywołała entuzjastyczny uśmiech Amara. Dżatinda jednak odwrócił wzrok i patrzył przez okno na znikający krajobraz. - Podzielmy pieniądze na trzy części. - Dżatinda przerwał długie milczenie tą propozycją. - Każdy z nas powinien w Burdwanie osobno kupić bilet dla siebie. Wtedy nikt na stacji nie będzie podejrzewał, że razem uciekamy. Niczego nie przeczuwając zgodziłem się. O zmierzchu nasz pociąg zatrzymał się w Burdwanie. Dżatinda poszedł do kasy biletowej, Amar siedział ze mną na peronie. Czekaliśmy piętnaście minut, a potem zaczęliśmy czynić daremne poszukiwania. Szukając, na wszystkie strony wykrzykiwaliśmy imię Dżatindy przejęci strachem. Ale on zniknął w nieznanym, ciemnym otoczeniu małej stacji. Byłem tym całkowicie wyczerpany i aż zdrętwiały pod wpływem tego wstrząsu, że też Bóg może spokojnie patrzeć na tak przygnębiające zajście. Romantyzm mej pierwszej - starannie przygotowanej ucieczki ku Niemu został okrutnie rozwiany. - Amar, musimy wracać do domu. - Płakałem jak małe dziecko. 34 - Nikczemne porzucenie nas przez Dżatindę to zły omen! Ta podróż skazana jest na niepowodzenie. - To taka jest twoja miłość do Pana? Nie potrafisz wytrzymać drobnej próby zdradliwego towarzysza? Dzięki sugestii Amara, że Bóg nas poddaje próbie, serce moje wzmocniło się. Pokrzepiliśmy się sławnymi burdwańskimi słodyczami siatabhongem (pożywienie dla bogini) i miticzarem (słodkim batonem). Po kilku godzinach wsiedliśmy na pociąg do Hardwaru przez Bareilly. Czekając w Meghul Serai na pociąg, do którego mieliśmy się z kolei przesiąść, rozstrząsaliśmy zasadniczą sprawę: - Niedługo, Amar, możemy się spotkać z urzędnikami kolejowymi, którzy będą wypytywać. Nie mogę nie doceniać pomysłowości mego brata! Wszystko jedno, co będzie, nie chcę mówić nieprawdy. - Mukunda, proszę cię w takim razie tylko o jedno: bądź cicho. Nie śmiej się ani nie zżymaj, gdy ja będę mówił. W tej chwili zagadnął nas europejski urzędnik stacyjny. Powiewał telegramem, którego znaczenie natychmiast zrozumiałem. - Czy uciekacie z domu z powodu kłótni? - Nie - ucieszyłem się, że jego słowa pozwalają mi śmiało mu odpowiedzieć. Nie gniew, lecz bardziej melancholia - jak to dobrze wiedziałem - była powodem mego niezwykłego zachowania się. Urzędnik zwrócił się do Amara. Pojedynek chytrości, który teraz się zaczął, nie pozwolił mi zachować potrzebnej stoickiej powagi. - Gdzie jest trzeci chłopiec? - Urzędnik odezwał się surowo - mówić prawdę! - Panie, widzę, że nosi pan okulary. Czy pan nie widzi, że jest nas tylko dwu? - Amar uśmiechnął się bezwstydnie. - Nie jestem magikiem i nie potrafię wyczarować trzeciego chłopca. Urzędnik wyraźnie zbity z tropu tą impertynencją, szukał nowego punktu do ataku. - Jak się nazywacie? - Ja się nazywam Thomas. Jestem synem matki Angielki i ojca Hindusa, nawróconego na chrześcijaństwo. - Jak się nazywa twój przyjaciel? - Nazywam go Thompsonem. Moja wewnętrzna radość doszła do szczytu; bezceremonialnie wsiadłem do pociągu, którego odjazd zapowiedział gwizdek. Amar poszedł z urzędnikiem, który okazał się być łatwowierny i uważał, że należy nas wpuścić do przedziału dla Europejczyków, wyraźnie odczuwał przykrość na myśl, że dwóch półangielskich chłopców miałoby podróżować w przedziale przeznaczonym dla obcokrajow- 35 ców. Po jego grzecznym oddaleniu się położyłem się na ławce i wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. Amar przezywał radosną satysfakcję, że wyprowadził w pole starego europejskiego urzędnika. Na peronie zdołałem przeczytać telegram. Telegram pochodził od Ananty i brzmiał: "Trzech chłopców bengalskich w europejskich ubraniach uciekło z domu w kierunku Hardwaru przez Moghul Serai. Proszę ich zatrzymać do mego przyjazdu. Hojna nagroda za pomoc". - Amar, mówiłem ci, abyś w domu nie zostawiał rozkładu kolejowego. - Spojrzenie moje wyrażało naganę. - Brat musiał go znaleźć. Mój przyjaciel przyznał się ze wstydem do tego błędu. Zatrzymaliśmy się na krótko w Bareilly, gdzie Dwarka Prasad czekał na nas z telegramem od Ananty. Dwarka dzielnie usiłował nas zatrzymać: przekonywałem go, że nasza ucieczka nie została podjęta lekkomyślnie. Podobnie jak przy poprzedniej sposobności, Dwarka odmówił memu zaproszeniu, aby wybrać się razem z nami w Himalaje. Gdy tej nocy pociąg stał na jakiejś stacji, a ja na wpół spałem, Amara zbudził jakiś inny urzędnik kolejowy, który go znów wypytywał. Ale i on stał się ofiarą opowiadań o "Thomasie" i "Thomp-sonie". O świcie pociąg dowiózł nas triumfalnie do Hardwar. Przemknęliśmy się przez stację i wyszliśmy z poczuciem wolności na tłumną ulicę. Pierwszym naszym czynem była zmiana ubrania, gdyż Ananta jakoś się dowiedział o naszym europejskim przebraniu. Obawa przed schwytaniem nas prześladowała mnie jednak nadal. Uznaliśmy, że należy natychmiast wyjechać z Hardwaru, kupiliśmy więc bilety na podróż do Riszikesz, do ziemi uświęconej w ciągu wieków obecnością wielu mistrzów. Ja już wsiadłem do wagonu, lecz Amar jeszcze się wałęsał koło pociągu. Nagle zatrzymało go głośne wołanie policjanta. Nasz niepożądany opiekun odstawił nas do budynku stacyjnego i odebrał nam pieniądze. Tłumaczył nam uprzejmie, że ma obowiązek zatrzymać nas dopóki nie przyjedzie mój starszy brat. - Widzę, że jesteście zwariowani na punkcie świętych. Nie spotkam chyba nigdy większego męża Bożego, aniżeli ten, którego widziałem wczoraj. Spotkałem go, ja i mój brat oficer, pięć dni temu. Patrolowaliśmy nad Gangesem, pilnie wypatrując pewnego mordercy. Instrukcja, którą otrzymaliśmy, nakazywała ująć go żywego lub zabitego. Wiadomo było, że przebiera się on za sadhu, aby obrabowywać pielgrzymów. W niewielkiej od nas odległości wypatrzyliśmy postać bardzo podobną do opisanego zbrodniarza. Na nasz rozkaz, aby stanął, nie zwracał w ogóle uwagi; pobiegliśmy więc, aby 36 go obezwładnić. Zbliżając się do niego z tyłu, machnąłem toporem z wielką siłą, prawe ramię tego człowieka zostało prawie całkowicie odcięte. Nie krzyknąwszy, nawet nie spojrzawszy na upiorną ranę, nieznajomy szedł dalej powolnym krokiem. Gdy wyskoczyliśmy przed niego, powiedział spokojnie: - Nie jestem mordercą, którego szukacie. Byłem głęboko zmartwiony, że zraniłem człowieka, który zrobił na mnie wrażenie boskiego mędrca. Rzuciłem mu się do nóg i prosiłem go o przebaczenie, ofiarowując równocześnie płótno turbanu na zatamowanie ciężkiego upływu krwi. - Synu, to była całkiem zrozumiała pomyłka z twojej strony! - Święty spojrzał na mnie łagodnie. - Idź dalej i nie rób sobie wyrzutów. Ukochana Matka weźmie mnie w opiekę! - Przyłożył zwisające ramię do korpusu ciała i o dziwo! przylgnęło, a krew w zagadkowy sposób przestała płynąć. - Przyjdź do mnie za trzy dni pod tamto drzewo, a zobaczysz, że jestem już całkiem zdrowy. Wtedy nie będziesz już odczuwał z tego powodu zgryzoty. Wczoraj ja i mój oficer poszliśmy zaciekawieni na wskazane miejsce. Sadhu był już tam obecny i pozwolił nam obejrzeć swoje ramię. Nie było blizny, ani śladu rany! - Idę przez Riszikesz do himalajskich samotni - powiedział. Pobłogosławił nas, a potem szybko się oddalił. Czuję, że dzięki jego świętości życie moje stanie się podnioślejsze. Oficer zakończył swe opowiadanie pobożnym okrzykiem; było widoczne, że opowiedziane przeżycie poruszyło go bardzo głęboko. Gestem pełnym przejęcia wręczył mi wycinek z gazety z opisem tego cudu. Jak to zwykle bywa w gazetach o sensacyjnym pokroju (nie brak ich, niestety, nawet w Indiach) reporter lekko przesadził; według niego sadhu miał niemal odciętą głowę! Obaj z Amarem żałowaliśmy, żeśmy się nie spotkali z wielkim joginem, który wzorem Chrystusa potrafił przebaczyć swemu prześladowcy. Indie, chociaż w ostatnich stuleciach materialnie ubogie, posiadają jednak niewyczerpany skarb boskiego bogactwa; nawet świecki człowiek, jak ten oto policjant, może spotkać w sposób przypadkowy na ścieżce przydrożnej prawdziwy duchowy "drapacz chmur". Podziękowaliśmy oficerowi za niezwykłe opowiadanie, które uwolniło nas od nudy czekania. Prawdopodobnie był przekonany, że miał więcej od nas szczęścia: spotkał świętego bez wysiłku, a nasze męczące 37 poszukiwanie skończyło się nie u stóp mistrza, lecz na pospolitym posterunku policji! Tak blisko byliśmy Himalajów, a zarazem tak daleko! Tym bardziej byłem zdecydowany, jak powiedziałem to Amarowi, szukać wolności. - Ucieknijmy, gdy tylko się nadarzy sposobność! Możemy przecież iść pieszo do świętego Riszikasz. - Uśmiechnąłem się do niego zachęcająco. Mój towarzysz jednak stał się pesymistą od czasu, gdy pozbawiono nas mocnego oparcia w pieniądzach. - Gdybyśmy wyruszyli pieszo w taki niebezpieczny lesisty kraj, to zakończylibyśmy swą podróż nie w mieście świętych, lecz w tygrysich żołądkach! Ananta i brat Amara przybyli po trzech dniach. Amar powitał brata z uczuciem ulgi. Ja jednak byłem nieprzejednany. Ananta usłyszał ode mnie tylko poważne wymówki. - Rozumiem, jak się czujesz - brat przemawiał łagodnie. - Żądam od ciebie tylko jednego: chcę, abyś mi towarzyszył do Benaresu do pewnego świętego, a następnie abyś pojechał na kilka dni do Kalkuty odwiedzić zmartwionego ojca. Potem będziesz mógł na nowo szukać tutaj mistrza. W tym momencie włączył się Amar do rozmowy, aby wyrzec się zamiaru powrócenia ze mną do Hardwaru. Cieszył się odzyskanym ciepłem rodzinnym. Ja jednak wiedziałem, że nigdy nie zaniechani szukania swego guru. Wsiedliśmy wszyscy do pociągu do Benares. Otrzymałem tam nadzwyczajną i przy tym natychmiastową odpowiedź na moją modlitwę. Ananta obmyślił chytry plan. Przed spotkaniem się ze mną w Hardwarze zatrzymał się w Benaresie i tam zamówił u pewnego uczonego w piśmie rozmowę ze mną. Zarówno filozof (pandita), jak i jego syn przyrzekli mu, że spróbują odwieść mnie od myśli o ścieżce sannjasina (mnicha ascety). Ananta zaprowadził mnie do ich domu. Syn, młody człowiek o kipiącym temperamencie, powitał mnie na dziedzińcu. Wciągnął mnie w dłuższą filozoficzną dyskusję. Powiedział mi, że drogą jasnowidzenia poznał moją przyszłość i dlatego stara się odwieść mnie od zamiaru zostania mnichem. - Jeśli będziesz porzucał swe zwykłe obowiązki, to będzie cię stale spotykać niepowodzenie i nie potrafisz znaleźć Boga! Nie możesz wyczerpać swej dawnej karmy23 bez udziału w życiu tego świata. 38 W odpowiedzi na to zjawiły się na mych wargach nieśmiertelne słowa Kriszny: "Nawet człowiek o najgorszej karmie, jeśli nieustannie o mnie rozmyśla, szybko uwalnia się od skutków swych złych przeszłych czynów. Stawszy się cnotliwym, rychło osiągnie wieczysty pokój. Ardżuno, uważaj to za pewne: nigdy nie może zginąć ten, co we mnie położy swe zaufanie"24. Niemniej pełne przekonania przepowiednie młodego człowieka poderwały nieco moją pewność. W milczeniu z całego serca modliłem się do Boga: "Błagam cię, uwolnij mnie od pomieszania i niepewności, odpowiedz mi jak najrychlej, czy Twoją wolą jest, abym prowadził życie człowieka świeckiego, czy też sannjasina25. Zauważyłem, że jakiś sadhu o szlachetnym wyglądzie stoi tuż za ogrodzeniem domu filozofa. Widocznie słyszał ożywioną rozmowę pomiędzy mną a samozwańczym jasnowidzącym, gdyż przyzywał mnie ku sobie. Odczuwałem też ogromną siłę płynącą z jego spokojnych oczu. - Synu, nie słuchaj tego ignoranta! W odpowiedzi na twą modlitwę Pan każe mi zapewnić cię, że jedyną twą drogą w tym życiu jest droga wyrzeczenia. Ze zdziwieniem i wdzięcznością uśmiechnąłem się, szczęśliwy, słysząc te rozstrzygające moje wątpliwości słowa. - Odejdź od tego człowieka! - "Ignorant" wołał mnie z dziedzińca. Mój świątobliwy opiekun podniósł rękę, błogosławiąc mnie i powoli oddalił się. - Ten sadhu jest tak samo szalony jak i ty! - Autorem tej z kolei opinii był siwowłosy filozof. On i jego syn spoglądali na mnie ze smutkiem. - Słyszałem, że on również porzucił dom w beznadziejnym poszukiwaniu Boga. Odwróciłem się. Powiedziałem Anancie, że nie będę prowadził dalszej dyskusji z naszymi gospodarzami. Brat zgodził się, abyśmy wobec tego natychmiast wyszli. Niebawem znaleźliśmy się w pociągu do Kalkuty. - Panie detektywie, powiedz, jak odkryłeś, że uciekłem z dwoma towarzyszami? - Dałem upust mej żywej ciekawości pod adresem Ananty podczas podróży do domu. Ananta uśmiechnął się chytrze: - W szkole dowiedziałem się, że Amar wyszedł z klasy i nie wrócił. Następnego ranka poszedłem do niego do domu i odkryłem rozkład jazdy, w którym zaznaczone były pociągi. Ojciec Amara wyjeżdżał właśnie z domu dorożką i rozmawiał z woźnicą. 39 - Dziś rano syn nie pojedzie ze mną do szkoły. Zniknął! - jęknął ojciec. - Słyszałem od mego brata dorożkarza, że pański syn i dwóch innych chłopców ubranych po europejsku wsiadło do pociągu na stacji Howrah - powiedział woźnica. - Podarowali swe skórzane obuwie bratu. - W ten sposób posiadłem trzy wskazówki: rozkład jazdy, trójka chłopców i angielskie ubranie. Wyjaśnień Ananty słuchałem ze smutkiem i oburzeniem. Nasza szlachetność wobec dorożkarza była całkiem nie na miejscu. - Naturalnie natychmiast wysłałem telegramy do urzędników stacji, które Amar podkreślił w rozkładzie. Było także podkreślone Bareilly, zatelegrafowałem więc również do twego przyjaciela Dwarki. Podczas poszukiwań u sąsiadów w Kalkucie dowiedziałem się, że kuzyn Dżatinda był przez jedną noc nieobecny w domu, lecz rano powrócił w europejskim ubraniu. Odszukałem go i zaprosiłem na obiad. Dżatinda, całkowicie rozbrojony moją serdecznością, przyjął zaproszenie. Po drodze niepostrzeżenie zaprowadziłem go na policję, gdzie zaraz go otoczyło kilku urzędników, których poprzednio tak dobrałem, by wyglądali jak najgroźniej. Pod ich srogim spojrzeniem Dżatinda zgodził się opowiedzieć o całej tajemniczej przygodzie. - Wyjechałem do Himalajów w dobrym nastroju - opowiadał Dżatinda. - Perspektywa spotkania Mistrzów budziła we mnie zapał. Gdy jednak Mukunda powiedział, że podczas naszych medytacji w himalajskich jaskiniach tygrysy będą siedzieć koło nas zaczarowane, jak oswojone koty, ogarnął mnie lęk i krople potu pojawiły się na mym czole. Co począć? pomyślałem. Jeśli grzeszna natura tygrysów nie zmieni się pod wpływem sił naszego transu, to czy wtedy także zachowają się z łagodnością kotów? W wyobraźni już widziałem, że jestem przymusowym mieszkańcem tygrysiego żołądka, do którego wprowadziłbym się nie całym ciałem naraz, lecz kawałkami. Mój gniew na Dżatindę z powodu jego zniknięcia rozładował się w głośnym wybuchu śmiechu. Zabawne następstwa warte były udręczeń, które mi sprawił. Muszę się przyznać do lekkiego uczucia satysfakcji: Dżatinda również nie uniknął zetknięcia się z policją! - Ananta26, jesteś urodzonym psem gończym! - Spojrzenie moje pomimo wesołości nie było wolne od odrobiny oburzenia. - Powiem Dżatindzie, że cieszę się, iż nie kierowała nim pokusa zdrady, jak mi się to wydawało, lecz tylko rozsądny instynkt samozachowawczy. 40 W domu w Kalkucie ojciec prosił mnie wzruszająco, abym pohamował swą skłonność do wędrówki przynajmniej do czasu ukończenia szkoły średniej. Podczas mej nieobecności w miłości swej uknuł mały spisek, skłaniając pewnego świątobliwego panditę, Swami Kebalanandę, aby regularnie przychodził do naszego domu. - Mędrzec ten będzie twoim nauczycielem sanskrytu - wyjaśnił mi to ojciec w zaufaniu. Ojciec spodziewał się, że dzięki naukom uczonego filozofa zaspokoi moje religijne tęsknoty. Lecz sytuacja subtelnie się odwróciła: mój nowy nauczyciel, daleki od częstowania mnie suchymi intelektualnymi wiadomościami, podsycał żar mych aspiracji ku Bogu. Swami Kebalananda był, o czym ojciec mój nie wiedział, wybitnym uczniem Lahiri Mahasayi. Niezrównany ten guru miał tysiące uczniów, których przyciągał ku niemu nieodparty wpływ jego boskiego magnetyzmu. Dowiedziałem się później, że Lahiri Mahasaya często mówił, że Kebalananda jest rishim, czyli oświeconym mędrcem. Bujne kędziory włosów okalały piękną twarz mego nauczyciela. Ciemne jego oczy były szczere i przejrzyste jak u małego dziecka. Każdy ruch jego lekkiego ciała nacechowany był spokojną rozwagą. Zawsze szlachetny i pełen miłości, mocno tkwił w nieskończonej świadomości. Wiele szczęśliwych godzin spędziliśmy wspólnie w głębokiej medytacji kriya-jogi. Kebalananda był znanym autorytetem w zakresie starożytnych szastr czyli świętych ksiąg. Erudycja jego zjednała mu tytuł: - Szastri Mahasaya, 21 którym się zwykle do niego zwracano. Jednak moje postępy w sanskrycie były nieznaczne. Wykorzystywałem każdą sposobność, aby zapomnieć o prozaicznej gramatyce, rozmawiać o jodze i Lahiri Mahasayi. Pewnego dnia nauczyciel mój raczył mi opowiedzieć nieco o własnym życiu i obcowaniu z Mistrzem. - Miałem rzadkie szczęście pozostawania przez blisko dziesięć lat w pobliżu Lahiri Mahasayi. Jego dom w Benaresie był celem moich nocnych wędrówek. Guru znajdował się zawsze w małym pokoiku na piętrze. Siedział w lotosowej postawie na drewnianym siedzeniu bez oparcia, a uczniowie otaczali go półkolem. Oczy jego iskrzyły się i jaśniały radością życia boskiego. Były zawsze na wpół przymknięte, zapatrzone poprzez wewnętrzny teleskop w sferę wiecznej szczęśliwości. Niekiedy spojrzenie jego skupiało się na którymś z potrzebujących pomocy uczniów, wówczas jego kojące słowa spływały jak lawina światła. Nieopisany spokój rozkwitał we mnie pod spojrzeniem Mistrza. Przenikał mnie jego zapach, jakby zapach lotosu nieskończoności. 41 Przebywanie razem z nim, nawet bez odezwania się jednym słowem w ciągu szeregu dni, było doświadczeniem, które zmieniło całą moją istotę. Jeśli na drodze mego skupienia wyrastała jakaś niewidzialna przeszkoda, mogłem medytować u stóp Mistrza, w jego obecności łatwo mogłem osiągnąć najbardziej subtelne stany. Nie udawało mi się to w obecności innych nauczycieli. Mistrz był żywą świątynią Boga, której tajemne drzwi były dla wszystkich uczniów otwarte dzięki ich oddaniu. Lahiri Mahasaya nie był książkowym interpretatorem pism świętych. Bez wysiłku czerpał z "boskiej biblioteki". Fontanna jego wszechwiedzy rozsiewała dokoła rosę jego myśli i słów. Posiadał on cudowny klucz do głębokiej filozoficznej wiedzy, sformułowanej przed wiekami w Wedach 28. Jeśli proszono go o wyjaśnienie różnych stanów świadomości, o których się wspomina w starożytnych tekstach, z uśmiechem wyrażał zgodę. - Spróbuję wejść w te stany i niebawem powiem, co postrzegam. Pod tym względem diametralnie różnił się od nauczycieli, którzy nakazują uczenie się świętych tekstów na pamięć, a potem podają niezrozumiałe abstrakcje. - Proszę, przedstaw święte strofy tak, jak je rozumiesz. - Milczący guru często dawał taką wskazówkę pytającemu uczniowi. - Ja pokieruję twoją myślą tak, że przyjmiesz właściwą interpretację. - W ten sposób wiele spostrzeżeń Lahiri Mahasayi z obszernymi komentarzami zostało zanotowanych przez różnych jego uczniów. Mistrz nigdy nie doradzał ślepej wiary. - Słowa są tylko zewnętrzną łupiną - mówił. - Staraj się zdobyć przekonanie o obecności Boga na podstawie swego własnego, radosnego kontaktu z Nim podczas medytacji. - Bez względu na to, jaki był problem ucznia, guru radził mu stosować w celu jego rozwiązania Kriya-Jogę. - Klucz jogi nie traci swej skuteczności, gdy ja już nie będę obecny w ciele, aby wami kierować. Techniki tej nie można użyć i zapomnieć na podobieństwo wiedzy teoretycznej. Stosujcie nieustannie Kriya-Jogę na ścieżce do wyzwolenia, gdyż jej siła leży właśnie w jej praktykowaniu. Osobiście uważam Kriya-Jogę za najskuteczniejszy sposób prowadzący do oświecenia poprzez własne działanie, najskuteczniejszy spośród wszystkich, jakie człowiek może stosować w poszukiwaniu Nieskończonego. - Kebalananda zakończył takim poważnym twierdzeniem: - Dzięki jej stosowaniu Bóg wszechpotężny, utajony w każdym człowieku, ucieleśnił się w osobie Lahiri Mahasayi i w pewnej liczbie jego uczniów. 42 W obecności Kebalanandy Lahiri Mahasaya dokonał raz cudu na podobieństwo cudów Chrystusa. Mój świątobliwy nauczyciel opowiedział mi pewnego dnia to zdarzenie, gdy oczy jego oderwały się od sanskryckich tekstów, które przed nami leżały. - Pewien ślepy uczeń, Ramu, wzbudził we mnie współczucie. Czyż jego oczy, myślałem, mają być pozbawione światła słonecznego, choć wiernie służy Mistrzowi, w którym boskość w pełni jaśnieje? Pewnego poranka chciałem o tym porozmawiać z Ramu, ale on siedział cierpliwie w ciągu wielu godzin, wachlując nad swym guru punkh zrobioną ręcznie z liści palmowych. Kiedy wreszcie Ramu wyszedł z pokoju, poszedłem za nim. - Ramu, od jak dawna jesteś niewidomy? - Od urodzenia, panie. Moje oczy nigdy nie zaznały błogosławieństwa słonecznego światła. - Nasz wszechpotężny guru może ci pomóc. Poproś go o to. Następnego dnia Ramu zbliżył się nieśmiało do Lahiri Mahasayi. Uczeń czuł się bardzo zawstydzony, że prosi o dobro fizyczne, otrzymując w obfitości bogactwa duchowe. - Mistrzu, Władca Kosmosu jest w Tobie. Proszę Cię, wnieś Jego światło w moje oczy, abym mógł postrzegać także mniejszy blask słońca! - Ramu, ktoś chce mnie nabawić kłopotu. Przecież ja nie mam władzy leczenia. - Panie, Nieskończony, który w Tobie przebywa, na pewno może mnie uleczyć. - To istotnie zmienia sprawę, Ramu. Dla Boga nie ma żadnych granic! On, który rozpala gwiazdy i ożywia komórki ciała tajemniczym blaskiem życia, może na pewno obdarzyć twe oczy światłem widzenia. Mistrz dotknął czoła Ramu w miejscu pomiędzy brwiami29. - Skupiaj swą myśl w tym miejscu i przez siedem dni śpiewaj często imię proroka Ramy30. Wspaniałość słońca zaświta także specjalnie dla ciebie! I oto cud! Po tygodniu Ramu po raz pierwszy oglądał piękno natury. Wszystkowiedzący kierował bezbłędnie swym uczniem. Wiara Ramu i jego pobożność były tak głębokie, że lecznicze ziarno posiane w nim przez guru zakiełkowało. - Kebalananda zamilkł na chwilę, a potem znów oddał hołd swemu guru. - We wszystkich cudach dokonanych przez Lahiri Mahasayę było widoczne, że nigdy nie dopuszczał on do tego, aby uważano pierwias- 43 tek osobowy (ego31) za siłę sprawczą. Dzięki doskonałości całkowitego poddania się mistrz mógł otworzyć wolną drogę dla przepływu Pierwotnej Energii Leczącej. Wiele ciał uleczonych cudownie przez Lahiri Mahasayę zostało później spalonych, lecz jego trwale niezniszczalnymi cudami są duchowe przebudzenia wielu istot, które on milcząco inspirował. Nigdy nie zostałem uczonym w sanskrycie; Kebalananda uczył mnie składni o raczej boskim charakterze. ROZDZIAŁ 5 "Święty zapachów" przedstawia mi swe dziwy Każda rzecz nią swój czas i każde przedsięwzięcie pod niebem swój czas"32, Nie znałem wtedy tej pokrzepiającej mądrości Salomonowej. Rozglądałem się dokoła siebie i na każdej wycieczce z domu wypatrywałem twarzy przeznaczonego mi guru. Jednakże moja droga nie skrzyżowała się wcześniej z jego drogą, aż ukończyłem szkołę średnią. Upłynęły dwa lata od mej ucieczki z Amarem w Himalaje zanim nadszedł wielki dzień pojawienia się Sri Jukteswara w mym życiu. W ciągu tego okresu spotkałem szereg mędrców: "Świętego zapachów", "Tygrysiego Swamiego", Nadżendra Nath Bhanduriego, Mistrza Ma-hasayę i sławnego bengalskiego uczonego Jagadin Chadra Bose'a. Spotkanie ze "Świętym zapachów" zaczęło się dwojako: harmonijnie i zabawnie. - Bóg jest prosty. Wszystko inne jest złożone. Nie szukaj absolutnych wartości w relatywnym świecie przyrody. Te filozoficzne wnioski doszły do mych uszu, gdy stałem w milczeniu w świątyni przed posągiem Bogini Kali33. Gdy odwróciłem się, ujrzałem smukłego mężczyznę, którego strój czy raczej jego brak mówił wyraźnie, że jest to wędrowny sadhu. - Istotnie, dostrzegł pan trafnie zamęt w moich myślach! - Uśmiechnąłem się uprzejmie. - Połączenie dobroczynnych i okrutnych aspektów w przyrodzie, jak to symbolizuje Kali, jest zagadką dla mądrzejszych głów niż moja! Tylko niewielu rozwiązuje jej tajemnicę! Dobro i zło są nieustanną zagadką, którą życie na podobieństwo Sfinksa zadaje każdej inteligencji. Nie próbując jej nawet rozwiązać - większość ludzi płaci za to ceną życia, tak samo dziś jak i ongiś za czasów Teb. Od czasu do czasu, tu i ówdzie, zdarza się, że jakaś wybitna znakomitość nie zostaje pokonana. Otoczona dwoistą mayą34 potrafi czerpać z jednolitej prawdy. - Mówisz to z przekonaniem. - Długo ćwiczyłem się w rzetelnej introspekcji, tej dotkliwie bolesnej formie zbliżania się do mądrości. Krytyczne badania siebie, 45 l bezlitosna obserwacja własnych myśli jest twardym i wstrząsającym doświadczeniem. Rozbija się w proch najmocniejsze ego. Prawdziwa jednak analiza siebie, analiza na sposób matematyczny, stwarza jasnowidza. Droga "wyrażania siebie", indywidualne stwarzanie siebie rozwija egotyków zadufanych w swe prawo do interpretowania Boga i wszechświata. - Bez wątpienia prawda usuwa się w cień wobec takiej postawy. - Z przyjemnością podjąłem rozmowę. - Człowiek nie może zrozumieć żadnej wieczystej prawdy, dopóki nie wyzwoli się od pretensji. W umyśle ludzkim, wśród stuletniego szlamu, roi się od rozmaitych ułud tego świata. Walki na polach bitew bledną i tracą wszelkie znaczenia, gdy człowiek zaczyna potykać się ze swymi wewnętrznymi wrogami. Nie są to zwykli śmiertelni wrogowie, których może przemóc fizyczna siła. Są wszechobecni, niezmordowani, nawet we śnie ścigają człowieka, subtelnie uzbrojeni w zatruty oręż wojowniczy ciemnych żądz starają się nas zabić. Bezmyślny jest człowiek, który grzebie swoje ideały, poddając się ślepo losowi. Czyż może być on wtedy inny niż bezsilny, drętwy i haniebny? - Szanowny panie, czyż nie masz współczucia dla oszołomionych mas? Mędrzec chwilę milczał, a potem odrzekł wymijająco: - Miłość zarazem niewidzialnego Boga, Ostoję Wszelkich Cnót, i widzialnego człowieka, wyraźnie pozbawionego cnoty, to rzecz często zawodna! Przyszłość jednak może wyzwolić z tego labiryntu. Wewnętrzne poszukiwanie rychło doprowadza do odkrycia jedności wszystkich umysłów ludzkich - ścisłego pokrewieństwa egoistycznych motywów. Pod tym jednym przynajmniej względem zostaje objawione braterstwo ludzkie. Z tego rozczarowującego odkrycia rodzi się pokora. Rozwija się ona we współczucie dla bliźnich, którzy są ślepi w stosunku do uzdrawiających możliwości swej duszy czekającej na to odkrycie. - Święci wszystkich czasów współczuli podobnie jak pan smutkom świata. - Tylko człowiek płytki zatraca zdolność reagowania na nędzę innych istot, gdy się pogrąży w ciasne cierpienie własne. - Ostra twarz sadhu wyraźnie złagodniała. - Kto skalpelem ostrej introspek-cji posługuje się w stosunku do samego siebie, ten doznaje w sobie uczucia powszechnej litości. Wyzwala się od silnych pragnień osobowości. Miłość Boga rozkwita na takiej glebie. Stworzenie powraca do swego Stwórcy, choćby tylko po to, aby go zapytać w udręce: 46 "Dlaczego, Panie. Dlaczego?" Poniżający bicz bólu popędza wreszcie człowieka ku Nieskończonej Istocie, której już choćby tylko piękno może go przywabić ku sobie. Znajdowałem się razem z mędrcem w świątyni Kalighat w Kalkucie, gdzie zaszedłem podziwiać jej sławną wspaniałość. Z szerokim gestem mój przygodny towarzysz porzucił swą wyszukaną dostojność. - Cegła i wapno nie śpiewają słyszalnej dla nas melodii; serce otwiera się tylko na ludzką pieśń istnienia. Przechadzaliśmy się potem w świetle słonecznym przed wejściem do świątyni, gdzie tłum ludzi pobożnych przechodził to w tę, to w tamtą stronę. - Jesteś młody. - Mędrzec obejrzał mnie z uwagą. - India także jest młoda. Starożytni riszi owie35 ustanowili niezniszczalny wzór duchowego życia. Starożytne ich postanowienia są dobre i na dziś dla tego kraju. Nakładając dyscyplinę i zalecenia, które się nie postarzały i rzetelnie przeciwstawiają się pokusom materializmu, nadal kształtują Indie. W ciągu tysiącleci - liczniejszych, niż zdoła naliczyć zakłopotany uczony - sceptyczny Czas uznał ważność Wed. Przyjmij je jako swoje dziedzictwo. Gdy z szacunkiem żegnałem się z rozmownym sadhu, przekazał mi swe jasnowidzące spostrzeżenie: - Zanim stąd odejdziesz, spotka cię niezwykłe doświadczenie. Opuściłem granice świątyni i szedłem bez celu. Skręcając na rogu ulicy wpadłem na starego znajomego - z tych ludzi, których zdolności do konwersacji całkiem się nie liczą z czasem i próbują ogarnąć wieczność. - Zaraz cię puszczę, musisz mi tylko opowiedzieć, co się działo z tobą w ciągu tych lat, w których nie widzieliśmy się. - Niemożliwe! muszę cię zaraz pożegnać. Trzymał mnie jednak za rękę, wyciągając ze mnie siłą okruchy wiadomości. "Zachowuje się jak żarłoczny wilk", pomyślałem z rozbawieniem; im dłużej mówiłem, tym chciwiej domagał się dalszych wiadomości. W głębi duszy modliłem się do Bogini Kali, aby dostarczyła mi jakiejś uprzejmej sposobności do ucieczki. Towarzysz mój opuścił mnie znienacka. Odetchnąłem z ulgą i wydłużyłem swe kroki, bojąc się ponownego ataku gadulstwa. Słysząc gwałtowne kroki za sobą przyspieszyłem jeszcze bardziej, lecz młodzieniec ów jednym susem dopędził mnie i klepnął jowialnie po ramieniu. - Zapomniałem ci powiedzieć o Chandha Babie (Świętym zapachów), który zaszczyca swą obecnością tamten dom - wskazał mi 47 budynek znajdujący się o kilka kroków. - Spotkaj się z nim; jest bardzo interesujący. Będziesz miał niezwykłe doświadczenie. Do widzenia! - I rzeczywiście pożegnał mnie. Przypomniała mi się podobnie sformułowana przepowiednia sadhu w świątyni Kalighat. Mocno zaciekawiony wszedłem do wskazanego mi domu i zostałem wprowadzony do obszernego pokoju. Siedział tam tłum ludzi na sposób wschodni; ten i ów na grubym pomarańczowym dywanie. Szept, pełen czci, doszedł do moich uszu: - Patrz, Chandha Baba siedzi na skórze lamparta. Potrafi on nadać zapach każdej bezwonnej roślinie albo przywrócić do życia zwiędły kwiat, albo sprawić, aby skóra dowolnej osoby wydawała przyjemny zapach. Spojrzałem prosto na świętego, jego bystre spojrzenie zatrzymało się na mnie. Był on otyły i brodaty, miał ciemną skórę i wielkie błyszczące oczy. - Synu, cieszę się, że cię widzę. Powiedz, czego pragniesz, czy lubisz jakiś zapach? - Po co? - pomyślałem zaraz, że to dziecinna uwaga. - Aby doświadczyć cudownego posiadania aromatu. - Boga trudzić stwarzaniem zapachów? - Cóż znowu? Przecież Bóg stwarza stale zapachy. - Tak, lecz on stwarza je w kruchych naczyniach płatków kwiatowych ze względu na bezpośrednią potrzebę. Czy potrafi pan zmaterializować kwiaty? - Materializuję, młody przyjacielu, zapachy. - Zatem fabryki perfum stracą pracę! - Pozwolę im nadal pracować: moim celem jest tylko pokazywanie potęgi Boga. - Panie, czy koniecznie trzeba dowodzić potęgi Boga? Czyż nie dokonuje on cudów nieustannie, na każdym kroku? - Tak, lecz my także powinniśmy przejawiać niektóre możliwości z Jego nieskończonego bogactwa zdolności twórczych. - Ile lat zajęło panu opanowanie tej sztuki? - Dwanaście lat. - Na wytwarzanie zapachów astralnym sposobem? Czcigodny święty, czy to nie szkoda dwunastu lat na zapachy, które można otrzymać za kilka rupii w kwiaciarni? Zapachy giną razem ze śmiercią. Po cóż nam pragnąć czegoś, co tylko ciału sprawia przyjemność? - Podobasz mi się, panie filozofie. - Wyciągnął teraz prawą dłoń. Przybrał postawę błogosławiącą. 48 Znajdowałem się o kilka stóp od Chandha Baby; nie było w pobliżu nikogo, kto by mógł dotknąć mego ciała. Wyciągnąłem prawą dłoń, której jogin nie dotknął. - Jaki chcesz mieć zapach? - Róży! - Niech tak będzie! Ku memu wielkiemu zdziwieniu mocny, czarujący zapach róży unosił się ze środka mej dłoni. Z uśmiechem wyjąłem z pobliskiej wazy wielki bezwonny biały kwiat. - Czy ten bezwonny kwiat można przepoić zapachem jaśminu? - Niech tak będzie! Zapach jaśminów natychmiast uniósł się spośród płatków. Podziękowałem cudotwórcy i usiadłem obok jednego z jego uczniów. Powiedział mi on, że Chandha Baba, którego właściwe nazwisko brzmi: Yishudhananda, nauczył się wielu zadziwiających tajemnic jogi od swego mistrza w Tybecie. Ten tybetański jogin, jak mnie zapewniał, osiągnął wiek przeszło tysiąca lat. - Jego uczeń Chandha Baba nie zawsze robi cuda z zapachami w tak prosty sposób, jak tego byłeś świadkiem. - Uczeń mówił to wyraźnie, szczycąc się dumnie swym mistrzem. - Postępowanie jego bywa bardzo rozmaite odpowiednio do rozmaitości ludzkich temperamentów. On jest cudowny! Wiele osób spośród inteligencji Kalkuty należy do jego zwolenników. W głębi duszy postanowiłem, że ja się do nich nie przyłączę. Guru, który nazbyt dosłownie był cudowny, nie odpowiadał mi. Grzecznie dziękując Chandha Babie odszedłem do domu. Wałęsając się nieco po drodze do domu zastanawiałem się nad trzema tak różnymi spotkaniami tego dnia. Gdy zbliżałem się do bramy domu na Gurpar Road, spotkała mnie moja siostra Urna. - Stajesz się bardzo elegancki dzięki tym perfumom! Bez słowa podsunąłem swą dłoń do powąchania. - Ach, jaki piękny zapach róży! Niezwykle mocny! Myśląc o tym, że jest to dość niezwykłe, w milczeniu podsunąłem jej kwiat uperfumowany astralnie. - Och, tak lubię jaśmin. - Pochwyciła kwiat. Zabawnie zastygła jej twarz, gdy ponownie wąchała zapach jaśminu z kwiatu, o którym dobrze wiedziała, że nie pachnie. Jej reakcja rozwiała moje podejrzenie, że Chandha Baba po prostu wywołał u mnie stan sugestii, wskutek czego tylko ja sam mógłbym odczuwać obydwa zapachy. 49 Dowiedziałem się później od mego przyjaciela Alakanandy, że "Święty zapachów" posiadał także dar, którego bardzo życzyłbym milionom głodujących ludzi w Azji i Afryce. - Byłem w domu Chandha Baby w Burdwanie wraz z setką innych gości - opowiadał mi Alakananda. - Była tam jakaś uroczystość. Ponieważ jogin cieszył się reputacją, że potrafi wydobywać przedmioty z pustego powietrza, poprosiłem go żartem, aby zmaterializował trochę pomarańczy, których sezon jeszcze nie nadszedł. Natychmiast każde luczi36, jakie znajdowało się na wszystkich bananowych liściach, wydęło się. Okazało się, że w każdej powłoczce z chleba znajdowała się obrana pomarańcza. Skosztowałem własnej pewną obawą, lecz okazała się wyborna. Wiele lat później, dzięki wewnętrznemu urzeczywistnieniu, zrozumiałem, w jaki sposób Chandha Baba dokonywał swych materiali-facji. Niestety! Metoda ta jest zgoła niedostępna dla głodnych milionów ludzi tego świata! Rozmaite bodźce myślowe, na które człowiek reaguje - dotykowo, wzrokowo, smakowo, słuchowo czy węchowo - powstają dzięki zmianom wibracyjnym w elektronach i protonach. Wibracje te są - regulowane przez,, żywotrony"(prana), subtelne siły życiowe lub energie subtelniejsze od atomowych, które są pobierane przez pięć różnych ideowych substancji zmysłów. Chandha Baba, harmonizując się dzięki pewnym ćwiczeniom jogi z siłą kosmiczną, potrafił tak kierować "żywotronami", że zmieniały strukturę swych drgań i obiektywizowały pożądany rezultat. Jego zapachy, owoce i inne cuda były materializacją drgań kosmicznych, a nie tylko wewnętrznymi wrażeniami, wywołanymi hipnotycznie. 37 Cuda, w rodzaju tych, które wywoływał "Święty zapachów", są bardzo efektowne, ale duchowo bezużyteczne. Poza rozrywką nie mają one \wiekszego znaczenia i tylko odwodzą ludzi od poważnego szukania Boga. Hipnoza bywa stosowana przez lekarzy przy lżejszych operacjach jako rodzaj psychicznego chloroformu w stosunku do osób, dla których środki anestetyczne są niebezpieczne. Jednakże częstsze stosowanie hipnozy jest szkodliwe dla hipnotyzowanych: jej ujemny wpływ psychologiczny polega na zakłóceniu z czasem działalności komórek mózgu. Hipnoza jest wdarciem się na teren cudzej świadomości38. Zjawiska występujące w tym stanie nie mają nic wspólnego z cudami dokonywanymi przez ludzi realizujących w sobie Boga. Prawdziwi świeci, obudzeni w Bogu, wywołują zmiany w tym ułudnym świecie dzięki doskonałemu zharmonizowaniu swej woli z kosmicznym Twórczym Marzycielem39. 50 _Ostentancyjne popisywanie się niezwykłymi zdolnościami jest potępiane przez Mistrzów. Mistyk perski, Abu Said, wykpił raz fakirów dumnych ze swej władzy nad wodą, powietrzem i przestrzenią: - Żaba także świetnie się czuje w wodzie! - Abu Said ganił łagodnie. - Kruki i sępy z łatwością latają w powietrzu; diabeł jest równocześnie obecny na Zachodzie i na Wschodzie! Prawdziwym człowiekiem jest ten, kto w sprawiedliwości mieszka wśród swych bliźnich, kto kupuje i sprzedaje, lecz nigdy nawet na chwilę nie zapomina o Bogu". 40 Przy innej sposobności wielki perski nauczyciel wyraził swe poglądy na życie religijne w sposób następujący: - Odsuwaj na bok to, co masz w głowie (egoistyczne pragnienia i ambicje), obdarzaj chętnie tym, co masz w dłoni i nigdy nie cofaj się przed ciosami przeciwności! Ani bezstronny mędrzec ze świątyni Kalighat, ani wyćwiczony w Tybecie jogin nie zaspokoił mej tęsknoty za guru. Serce moje nie tęskniło za nauczycielem tylko dla jego podziwu i uznania i długo milczało uśpione. Aż w końcu spotkałem swego mistrza, który nauczył mnie postawy prawdziwego człowieka samą wzniosłością swego przykładu. ROZDZIAŁ 6 Tygrysi Swami - Uzyskałem adres Tygrysiego Swamiego. Chodźmy do niego jutro. - Ten przyjemny pomysł wyszedł od Czandy, jednego z mych przyjaciół ze szkoły średniej. Bardzo pragnąłem poznać świętego, który w swym przedzakonnym życiu gołymi rękami chwytał tygrysy i walczył z nimi. Takie niezwykłe czyny budziły we mnie wielki chłopięcy entuzjazm. Choć następnego dnia powiało zimowym chłodem, Czandi i ja wybraliśmy się na wyprawę. Długo i bezskutecznie szukaliśmy w Boh-hamiopur, poza granicami Kalkuty, właściwego domu, zanim wreszcie dotarliśmy do niego. Przy drzwiach znajdowały się dwa żelazne dzwonki, zadzwoniłem donośnie. Pomimo tego hałasu służący nadszedł bardzo wolnym krokiem. Ironiczny jego uśmiech dawał do zrozumienia, że goście nie potrafią swym hałasem zakłócić spokoju tego domu. Wyczuwając w tym milczącą naganę, byliśmy zadowoleni i wdzięczni, gdy zostaliśmy poproszeni do wnętrza domu. Długie czekanie obudziło w nas złe przeczucie. W Indiach wszystkich szukających prawdy obowiązuje niepisane prawo cierpliwości; mistrz może celowo poddać próbie czyjeś pragnienie spotkania się z nim. Ten psychologiczny fortel bywa szeroko stosowany na Zachodzie przez lekarzy i dentystów! Gdy wreszcie służący nas poprosił, weszliśmy, ja i Czandi, do sypialni. Sławny Sohong Swami siedział na łożu. Widok jego potężnego ciała zrobił na nas osobliwe wrażenie. Z szeroko otwartymi oczami staliśmy oniemiali. Nigdy dotąd nie widzieliśmy takiej potężnej klatki piersiowej czy bicepsów. Nad ogromnym karkiem znajdowała się sroga głowa i spokojna twarz Swamiego, ozdobiona spływającymi lokami włosów, brodą i wąsem. W ciemnych jego oczach widniały równocześnie cechy gołębicy i tygrysa. Miał na sobie skórę tygrysią. Odzyskawszy głos, ja i mój przyjaciel, pozdrowiliśmy mnicha i wyraziliśmy nasz podziw dla jego odwagi i dzielności na niezwykłej arenie walki z tygrysami. - Prosimy, jeśli można, opowiedz nam, jak to jest możliwe pokonać gołymi rękami najsroższą bestię dżungli, królewskiego tygrysa Bengalu? 52 - Synowie moi - walczyć z tygrysami to głupstwo. Mógłbym to i dziś uczynić, gdyby to było konieczne. - Uśmiechnął się dziecięco. - Patrzycie na tygrysa jak na tygrysa, a ja widzę w nim domowego kota. - Swamidżi, myślę, że potrafiłbym przepoić swą podświadomość myślą, że tygrys jest kotem domowym, czy jednak potrafiłbym sprawić, aby i tygrys w to uwierzył? - Oczywiście - siła też jest konieczna! Nie można się spodziewać, że zwycięży niemowlę, które sobie wyobraża, że tygrys jest domowym kotem. Potężne ręce są dla mnie wystarczającym orężem. Swami poprosił nas na dziedziniec, gdzie uderzył pięścią w krawędź ściany. Cegła wyleciała ze ściany na podłogę: niebo ukazało się przez otwór w ścianie. Ze zdumienia całkiem oniemiałem; człowiek, który jednym uderzeniem pięści potrafi z solidnej ściany wywalić spojoną wapnem cegłę - pomyślałem - potrafi na pewno wybić zęby tygrysowi. - Wielu ludzi posiada taką samą jak ja siłę fizyczną, lecz brak im pełnego zaufania do siebie. Kto jest silny tylko fizycznie, a nie posiada siły umysłu, załamie się na sam widok dzikiej bestii hasającej swobodnie po dżungli. Tygrys z naturalną swą dzikością i w naturalnych warunkach jest całkiem inny aniżeli opiumowane zwierzę w cyrku! Niejeden człowiek o sile Herkulesa uległ przerażeniu i doznał nikczemnego upadku ducha, gdy stanął oko w oko z królewskim tygrysem Bengalu. W ten sposób tygrys doprowadza świadomość człowieka do stanu domowego kota. Człowiek, który ma dostatecznie silne ciało i mocną determinację, ma możność odwrócenia szans na swoją korzyść i narzucenia mu poczucia bezbronności domowego kota. Jakże często to właśnie czyniłem! Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że tytan, który stał przede mną, potrafi przeobrazić tygrysa w domowego kota. Czandi i ja słuchaliśmy go z szacunkiem, a on pouczał nas życzliwie. - Umysł jest władcą mięśni. Siła, z jaką młot uderza, zależy od włożonej weń energii: siła, którą przejawia cielesne narzędzie człowieka, zależy od jego agresywnej woli i odwagi. Umysł w dosłownym znaczeniu przetwarza i podtrzymuje ciało. Pod naciskiem instynktów z dawnych wcieleń siła lub słabość przenika stopniowo do świadomości człowieka. Znajduje to swój wyraz w nawykach i przyzwyczajeniach, które z kolei konkretyzują się w postaci pożądanego lub niepożądanego ciała. Zewnętrzna słabość ma swe źródło w umyśle, w jego błędnym kole ciało skrępowane jest przez przyzwyczajenia, co powoduje, że z kolei umysł karleje. Jeśli pan pozwala, aby rządził nim 53 sługa, to sługa staje się autokratą: w podobny sposób umysł może się stać niewolnikiem podległym wymaganiom ciała. Dzięki niezłomnemu uporowi w myśleniu o zdrowiu i sile przezwyciężyłem tę słabość. Mam wszelką podstawę do wysławiania siły umysłu, która - jak przekonałem się - jest rzeczywistym zwycięzcą bengalskiego tygrysa. - Czcigodny Swami, jak sądzisz, czy mógłbym kiedyś walczyć z tygrysami? - Był to pierwszy i ostatni raz, kiedy tak dziwaczna myśl i ambicja nawiedziły mój umysł. - Tak. - Swami uśmiechnął się. - Istnieją jednak różne rodzaje tygrysów; niektóre z nich wałęsają się po dżunglach ludzkich namiętności i pożądań. Przez bicie pięścią dzikich zwierząt nie zdobywa się żadnych duchowych korzyści. Bądź raczej zwycięzcą nad wewnętrznymi drapieżnikami. - Czy moglibyśmy usłyszeć, panie, w jaki sposób zmieniłeś się z pogromcy dzikich tygrysów w pogromcę dzikich namiętności? Tygrysi swami zapadł w milczenie. W oczach jego widoczne było cofanie się w przeszłość i przywoływanie wizji minionych lat. Zauważyłem w jego umyśle lekką walkę, zanim zdecydował się uczynić zadość mej prośbie. Wreszcie uśmiechnął się na znak zgody. - Gdy sława moja doszła do szczytu, zatruła mnie pycha. Postanowiłem nie tylko walczyć z tygrysami, ale także popisywać się przy tym różnymi sztuczkami. Miałem ambicję zmusić dzikie zwierzę, aby zachowywało się jak obłaskawione. Zacząłem dawać publiczne pokazy walki, osiągając przyjemne sukcesy. Pewnego wieczoru ojciec wszedł do mego pokoju zatroskany: - Synu, muszę przekazać ci ostrzeżenie. Chciałbym, abyś ustrzegł się nieszczęścia, które jest konsekwencją żelaznego prawa przyczyny i skutku. - Zadziwiasz mnie, ojcze! wiesz dobrze, że tygrysy są piękne, lecz bezlitosne. Wkrótce po zjedzeniu dużego nieszczęsnego stworzenia tygrys pała nową żądzą na widok nowej ofiary. Może to być zgrabna gazela, skacząca wesoło po trawie dżungli. Tygrys, ta zła bestia, dopadłszy i rozerwawszy jej miękkie gardło zaledwie skosztuje niewinnej krwi i idzie dalej swą drogą. Ze wszystkich zwierząt dżungli tygrysy są najbardziej niegodziwe i godne pogardy. Kto wie? Może moje ciosy doprowadzą ich twarde głowy wkrótce do opamiętania. Jestem dyrektorem wyższej szkoły leśnej, która uczy ich łagodniejszych obyczajów! Proszę cię, ojcze, uważaj mnie za pogromcę tygrysów, ale nigdy za ich zabójcę. Jak moje dobre czyny mogłyby sprowadzić na mnie 54 nieszczęście? Proszę cię, nie narzucaj mi rozkazu zmiany trybu mego życia! Pojmowaliśmy, Czandi i ja, z całą uwagą i zrozumieniem ten trudny dylemat. W Indiach dziecko niełatwo potrafi zlekceważyć życzenie rodziców. - Ze stoickim milczeniem ojciec słuchał mych wyjaśnień. Wreszcie z całą powagą wyjawił, o co mu chodziło. - Zmuszasz mnie, synu, do powtórzenia złowróżbnej przepowiedni, którą usłyszałem z ust pewnego świętego. Gdy wczoraj siedziałem na werandzie, odbywając mą codzienną medytację, podszedł on do mnie i rzekł: - Drogi przyjacielu, przychodzę z pewnym posłaniem dla twego walecznego syna. Niechaj zaprzestanie on swej okrutnej działalności. W przeciwnym razie najbliższe jego spotkanie z tygrysem przyniesie mu poważne rany, które wywołają sześciomiesięczną ciężką chorobę. Porzuci on potem swój dotychczasowy tryb życia i zostanie mnichem. - Wiadomość ta nie wywarła na mnie wrażenia. Byłem zdania, że ojciec stał się łatwowierną ofiarą jakiegoś pomylonego fanatyka. Tygrysi swami uczynił to wyznanie z niecierpliwym gestem, jakby chciał podkreślić swą głupotę. Przez dłuższą chwilę milczał ponuro, jak gdyby zapomniał o naszej obecności. Gdy na nowo podjął ciekawy wątek swego opowiadania, uczynił to nagle przyciszonym głosem. - Niedługo po tym ostrzeżeniu, przekazanym mi przez ojca, znalazłem się w stolicy Cooch Behar. Ten malowniczy kraj był dla mnie nowy i spodziewałem się w nim odpoczynku. Jak zwykle i wszędzie szedł za mną ulicami ciekawski tłum. Słyszałem szeptane uwagi: - To człowiek, który walczy z dzikimi tygrysami! - Czy on ma nogi, czy pnie drzewa? - Popatrz na jego twarz! On chyba jest inkarnacją samego króla tygrysów! Łobuzy miejskie, jak wiecie, funkcjonują jak ostatnie wydania dzienników! A z jaką nadzwyczajną prędkością rozchodzą się z domu do domu plotki kobiece! W ciągu kilku godzin całe miasto zostało poruszone wiadomością o moim przybyciu. Wieczorem odpoczywałem spokojnie, gdy nagle posłyszałem odgłos galopujących koni. Zatrzymały się przed domem, w którym przebywałem. Weszła grupa wysokich, ubranych w turbany policjantów. Byłem zaskoczony. Wszystko jest możliwe dla tych twórców ludzkiego prawa, pomyślałem. Czy chcą, abym dokonał czegoś zupełnie wyjątkowego? Oficer jednak ukłonił się z niezwykłą uprzejmością: 55 - Czcigodny panie, zostaliśmy przysłani przez księcia, aby cię w jego imieniu powitać w Cooch Behar. Miło mu jest zaprosić cię do swego pałacu na jutro rano. Zastanowiłem się przez chwilę nad tą propozycją. Z jakiejś niejasnej przyczyny odczuwałem ostre niezadowolenie z powodu zakłócenia mi spokojnej podróży. Jednakże błagalna postawa policjantów wzruszyła mnie: zgodziłem się pójść. Następnego dnia zostałem zaskoczony honorową eskortą: wspaniały powóz zaprzężony w cztery konie wiózł mnie od bramy mego domu. Służący trzymał nade mną ozdobny parasol, aby osłonić mnie przed palącym blaskiem słońca. Cieszyłem się przyjemną jazdą przez miasto i jego lesiste peryferie. Królewski potomek osobiście mnie witał u bram pałacu. Zaproponował, bym usiadł na jego własnym fotelu, pokrytym złocistym brokatem, sam zaś ze śmiechem usiadł na skromnym krześle. Cała ta uprzejmość będzie mnie na pewno coś kosztować! pomyślałem sobie coraz bardziej zdumiony. Po kilku zdawkowych uwagach książę odsłonił swe zamiary: - Całe moje miasto poruszone jest wieścią, że potrafisz walczyć z dzikimi tygrysami samymi tylko gołymi pięściami. Czy to prawda? - Tak jest w istocie. - Doprawdy trudno mi w to uwierzyć! Jesteś przecież Bengal-czykiem z Kalkuty, żywiącym się miejskim białym ryżem. Proszę mi powiedzieć otwarcie: może walczyłeś tylko ze słabymi, karmionymi opium zwierzętami? - Głos jego był krzykliwy i drwiący, o prowincjonalnym akcencie. Nie raczyłem odpowiedzieć na to obraźliwe pytanie. - Wzywani cię do walki z moim świeżo złapanym tygrysem, Radżą Begam ("Książę Księżna" - tak był nazywany, aby zaznaczyć, że zwierzę to posiadało połączoną dzikość tygrysa i tygrysicy). Jeśli potrafisz skutecznie stawić mu czoło, związać go łańcuchem i wyjść z klatki w stanie przytomnym, otrzymasz na własność tego królewskiego tygrysa! Otrzymasz również w darze kilka tysięcy rupii i wiele innych podarunków. Jeśli odmówisz z nim walki, każę ogłosić w całym państwie, że jesteś oszustem! Bezczelne te słowa uderzyły we mnie jak grad kul. Z gniewem odpaliłem mu, że się zgadzam. Książę, który z podniecenia aż uniósł się z krzesła, opadł teraz z powrotem na krzesło z sadystycznym śmiechem. Przypomnieli mi się władcy Rzymu, którzy rozkoszowali się posyłając chrześcijan na arenę zwierzętom na pożarcie. - Walka odbędzie się od dziś za tydzień. Żałuję, że nie mogę ci pozwolić na oglądanie tygrysa wcześniej. 56 Nie wiem, czego się książę obawiał, czy tego, że zahipnotyzuję tygrysa, czy że potajemnie dam mu opium! Opuściłem pałac, stwierdzając z rozbawieniem, że teraz już nie był mi potrzebny królewski parasol ani galowy powóz. W ciągu następnego tygodnia przygotowywałem metodycznie swój umysł i ciało do czekającej mnie próby. Przez służącego dowiadywałem się fantastycznych wieści. Okropna przepowiednia, jaką święty dał ojcu, rozeszła się szeroko, rosnąc z ust do ust. Wielu prostych mieszczan wierzyło, że zły duch przeklęty przez bogów reinkarnował się jako tygrys, który w nocy przybierał rozmaite demoniczne kształty, a w ciągu dnia pozostawał pręgowanym zwierzem. Twierdzono, że ten demon-tygrys został zesłany, aby mnie upokorzyć. Według innej fantastycznej wersji zwierzęta modliły się do tygrysiego nieba i w odpowiedzi na te modły zjawił się Radża Begam. Miał on być narzędziem kary na mnie - dwunożnego zuchwalca, obrażającego cały tygrysi gatunek. Na nieuzbrojonego, pozbawionego sierści i kłów człowieka, który poważył się wyzywać uzbrojonego w pazury i stalowe mięśnie tygrysa. Nagromadzony jad nienawiści wszystkich pognębionych przeze mnie tygrysów - twierdzili mieszczanie - urósł w wystarczającą potęgę, aby mogły wprawić się w ruch tajemne prawa i doprowadzić dumnego pogromcę tygrysów do upadku. Służący doniósł mi także, iż książę wyżywał się w organizowaniu pokazu siły pomiędzy człowiekiem a dzikim zwierzęciem. Osobiście nadzorował budowę obszernego pawilonu-namiotu mającego pomieścić tysiące ludzi. W środku namiotu znajdował się Radża Begam w ogromnej żelaznej klatce, otoczonej zewnętrznym pasem przestrzeni bezpieczeństwa. Nieustannie więzień wydawał z siebie serie ryków mrożących krew w żyłach. Żywiono go skąpo, aby pobudzić jego gniewny apetyt. Może książę spodziewał się, że stanę się ucztą tygrysa. Tłumy ludzi z miasta i okolicy wykupywały skwapliwie bilety, gdy bijąc w bębny ogłoszono o niezwykłej walce. W dniu walki setki ludzi musiały odejść z braku miejsca. Wielu ludzi wdarło się do środka przez otwory w płótnie namiotu lub tłoczyło się w ciasnej przestrzeni poniżej galerii dla widzów. Gdy opowiadanie Swamiego zbliżało się do punktu kulminacyjnego, rosło też moje podniecenie; również Czandi oniemiał z przejęcia. - Wśród przenikliwych ryków Radży Begam i wrzawy przestraszonego tłumu ukazałem się spokojny. Oprócz skąpej opaski dokoła bioder nie miałem na sobie żadnej ochronnej odzieży. Od-57 T sunąłem rygiel drzwi prowadzących do pasa bezpieczeństwa, a następnie spokojnie zamknąłem za sobą drzwi. Tygrys poczuł mnie. Skoczywszy z grzmiącym łoskotem na kraty klatki, wydał przerażający ryk na powitanie. Widownia zamilkła w żałosnym przerażeniu; wyglądałem jak jagnię przed szalejącą bestią. W okamgnieniu znalazłem się w klatce; jednakże w chwili, gdy zatrzaskiwałem drzwi, Radża Begam rzucił się wprost na mnie. Prawa moja ręka została straszliwie rozdarta. Ludzka krew, największa dla tygrysa uczta, lała się przerażającym strumieniem. Proroctwo świętego zdawało się spełniać. Otrząsnąłem się natychmiast z wrażenia, jakie wywołała we mnie ta pierwsza poważna rana, której doznałem. Oderwawszy wzrok od mych krwawych palców, które wsunąłem pod opaskę biodrową, zadałem lewym ramieniem druzgocący cios. Zwierzę zatoczyło się, zawirowało w tyle klatki i konwulsyjnie skoczyło naprzód. Sławne moje uderzenie pięścią spadło na jego łeb. Ale smak krwi działał na Radżę Bagam jak na długo wyposzczonego pijaka pierwszy łyk wina, który doprowadza go do szaleństwa. Ogłuszająca wrzawa podnosiła się za każdym coraz wścieklejszym atakiem zwierzęcia. Obrona jedną tylko ręką była niedostateczna i nie osłaniała mnie należycie przed pazurami i kłami. A jednak rozdawałem oślepiające ciosy. Wykrwawiając się wzajemnie, walczyliśmy na śmierć i życie. Klatka stała się istnym pandemonium: krew bryzgała na wszystkie strony, a ryki bólu i śmiertelnej żądzy wydzierały się z gardła bestii. - Zastrzelić go! Zabić tygrysa! - podniosły się krzyki na widowni. Człowiek i zwierzę poruszali się jednak tak szybko, że kula strażnika chybiła. Zebrałem całą swą siłę woli, ryknąłem wściekle i wymierzyłem ostateczny, rozstrzygający cios. Tygrys wywrócił się i leżał spokojnie. - Jak kot domowy! - wtrąciłem. Swami uśmiechnął się, przytakując mi wesoło, i ciągnął dalej swą przejmującą opowieść: - Radża Begam został wreszcie pokonany. Królewska jego duma jeszcze bardziej poniżona; poszarpanymi dłońmi zmusiłem go do otwarcia paszczy. Przez dramatyczną chwilę trzymałem własną głowę w otwartej śmiertelnej pułapce. Obejrzałem się za łańcuchem. Ze stosu na podłodze wyciągnąłem jeden i przywiązałem nim tygrysa do kraty klatki. W triumfie ruszyłem w stronę drzwi. Lecz ten diabeł wcielony, Radża Begam, miał siły żywotne chyba demonicznego pochodzenia. Niewiarygodnym skokiem zerwał łań- 58 cuch i padł mi na plecy. Mając jego paszczę na plecach, upadłem gwałtownie, lecz w okamgnieniu miałem go pod sobą. Pod bezlitosnymi uderzeniami zdradzieckie zwierzę zapadło w stan półświadomo-ści. Tym razem uwiązałem go staranniej. Powoli opuściłem klatkę. Znalazłem się w środku nowej wrzawy, tym razem wrzawy radości. Radosne okrzyki tłumu wybuchały jakby z jednego ogromnego gardła. Choć strasznie poraniony, wypełniłem trzy warunki walki - ogłuszenie tygrysa, przywiązanie go łańcuchem i wyjście z klatki bez czyjejkolwiek pomocy. Na dodatek tak dramatycznie stłukłem i przeraziłem napastliwą bestię, że nie skorzystała z okazji, gdy trzymałem głowę w jej paszczy! Po opatrzeniu mych ran zostałem uczczony i uwieńczony; setki złotych monet padło do moich stóp. Całe miasto świętowało. Toczyły się długie dyskusje na temat mego zwycięstwa nad jednym z największych i najdzikszych tygrysów. Zgodnie z obietnicą Radża Begam został mi oddany, ale ja nie czułem dumy. W moim sercu dokonała się duchowa przemiana. Wyglądało to tak, jakbym równocześnie z wyjściem z klatki zatrzasnął drzwi dla mych świeckich ambicji. Nastąpił smutny okres. Przez sześć miesięcy leżałem bliski śmierci z powodu zakażenia krwi. Gdy już wyzdrowiałem na tyle, aby móc opuścić Cooch Behar, wróciłem do swego rodzinnego miasta. Wiem teraz, że to mój nauczyciel jest tym świętym człowiekiem, który udzielił mi mądrej przestrogi. Z pokorą wyznałem to mojemu ojcu. Ach, gdybym go tylko mógł znaleźć! Pragnienie moje było szczere, toteż pewnego dnia święty przybył bez zapowiedzi. - Dość już gromienia tygrysów! - Mówił to ze spokojną stanowczością. - Pójdź ze mną; nauczę cię ujarzmiać bestie niewiedzy krążące w dżungli ludzkiego umysłu. Jesteś przyzwyczajony do widowni; więc pokaż, jak będziesz opanowywał jogę. - Zostałem wtajemniczony i wprowadzony na ścieżkę duchową przez mego świątobliwego guru. Otwarł on drzwi mej duszy, zardzewiałe i stawiające opór z powodu długiego ich nieużywania. Niebawem wybraliśmy się, idąc ręka w rękę, po moją naukę w Himalaje. Czandi i ja skłoniliśmy się do stóp Swamiego, wdzięczni za jego opowiadanie ze swego życia, tak bardzo podobnego do gwałtownego, przerażającego cyklonu. Czułem się w pełni wynagrodzony za długie wstępne wyczekiwanie w chłodnym salonie. sunąłem rygiel drzwi prowadzących do pasa bezpieczeństwa, a następnie spokojnie zamknąłem za sobą drzwi. Tygrys poczuł mnie. Skoczywszy z grzmiącym łoskotem na kraty klatki, wydał przerażający ryk na powitanie. Widownia zamilkła w żałosnym przerażeniu; wyglądałem jak jagnię przed szalejącą bestią. W okamgnieniu znalazłem się w klatce; jednakże w chwili, gdy zatrzaskiwałem drzwi, Radża Begam rzucił się wprost na mnie. Prawa moja ręka została straszliwie rozdarta. Ludzka krew, największa dla tygrysa uczta, lała się przerażającym strumieniem. Proroctwo świętego zdawało się spełniać. Otrząsnąłem się natychmiast z wrażenia, jakie wywołała we mnie ta pierwsza poważna rana, której doznałem. Oderwawszy wzrok od mych krwawych palców, które wsunąłem pod opaskę biodrową, zadałem lewym ramieniem druzgocący cios. Zwierzę zatoczyło się, zawirowało w tyle klatki i konwulsyjnie skoczyło naprzód. Sławne moje uderzenie pięścią spadło na jego łeb. Ale smak krwi działał na Radżę Bagam jak na długo wyposzczonego pijaka pierwszy łyk wina, który doprowadza go do szaleństwa. Ogłuszająca wrzawa podnosiła się za każdym coraz wścieklejszym atakiem zwierzęcia. Obrona jedną tylko ręką była niedostateczna i nie osłaniała mnie należycie przed pazurami i kłami. A jednak rozdawałem oślepiające ciosy. Wykrwawiając się wzajemnie, walczyliśmy na śmierć i życie. Klatka stała się istnym pandemonium: krew bryzgała na wszystkie strony, a ryki bólu i śmiertelnej żądzy wydzierały się z gardła bestii. - Zastrzelić go! Zabić tygrysa! - podniosły się krzyki na widowni. Człowiek i zwierzę poruszali się jednak tak szybko, że kula strażnika chybiła. Zebrałem całą swą siłę woli, ryknąłem wściekle i wymierzyłem ostateczny, rozstrzygający cios. Tygrys wywrócił się i leżał spokojnie. - Jak kot domowy! - wtrąciłem. Swami uśmiechnął się, przytakując mi wesoło, i ciągnął dalej swą przejmującą opowieść: - Radża Begam został wreszcie pokonany. Królewska jego duma jeszcze bardziej poniżona; poszarpanymi dłońmi zmusiłem go do otwarcia paszczy. Przez dramatyczną chwilę trzymałem własną głowę w otwartej śmiertelnej pułapce. Obejrzałem się za łańcuchem. Ze stosu na podłodze wyciągnąłem jeden i przywiązałem nim tygrysa do kraty klatki. W triumfie ruszyłem w stronę drzwi. Lecz ten diabeł wcielony, Radża Begam, miał siły żywotne chyba demonicznego pochodzenia. Niewiarygodnym skokiem zerwał łań- 58 cuch i padł mi na plecy. Mając jego paszczę na plecach, upadłem gwałtownie, lecz w okamgnieniu miałem go pod sobą. Pod bezlitosnymi uderzeniami zdradzieckie zwierzę zapadło w stan półświadomo-ści. Tym razem uwiązałem go staranniej. Powoli opuściłem klatkę. Znalazłem się w środku nowej wrzawy, tym razem wrzawy radości. Radosne okrzyki tłumu wybuchały jakby z jednego ogromnego gardła. Choć strasznie poraniony, wypełniłem trzy warunki walki - ogłuszenie tygrysa, przywiązanie go łańcuchem i wyjście z klatki bez czyjejkolwiek pomocy. Na dodatek tak dramatycznie stłukłem i przeraziłem napastliwą bestię, że nie skorzystała z okazji, gdy trzymałem głowę w jej paszczy! Po opatrzeniu mych ran zostałem uczczony i uwieńczony; setki złotych monet padło do moich stóp. Całe miasto świętowało. Toczyły się długie dyskusje na temat mego zwycięstwa nad jednym z największych i najdzikszych tygrysów. Zgodnie z obietnicą Radża Begam został mi oddany, ale ja nie czułem dumy. W moim sercu dokonała się duchowa przemiana. Wyglądało to tak, jakbym równocześnie z wyjściem z klatki zatrzasnął drzwi dla mych świeckich ambicji. Nastąpił smutny okres. Przez sześć miesięcy leżałem bliski śmierci z powodu zakażenia krwi. Gdy już wyzdrowiałem na tyle, aby móc opuścić Cooch Behar, wróciłem do swego rodzinnego miasta. Wiem teraz, że to mój nauczyciel jest tym świętym człowiekiem, który udzielił mi mądrej przestrogi. Z pokorą wyznałem to mojemu ojcu. Ach, gdybym go tylko mógł znaleźć! Pragnienie moje było szczere, toteż pewnego dnia święty przybył bez zapowiedzi. - Dość już gromienia tygrysów! - Mówił to ze spokojną stanowczością. - Pójdź ze mną; nauczę cię ujarzmiać bestie niewiedzy krążące w dżungli ludzkiego umysłu. Jesteś przyzwyczajony do widowni; więc pokaż, jak będziesz opanowywał jogę. - Zostałem wtajemniczony i wprowadzony na ścieżkę duchową przez mego świątobliwego guru. Otwarł on drzwi mej duszy, zardzewiałe i stawiające opór z powodu długiego ich nieużywania. Niebawem wybraliśmy się, idąc ręka w rękę, po moją naukę w Himalaje. Czandi i ja skłoniliśmy się do stóp Swamiego, wdzięczni za jego opowiadanie ze swego życia, tak bardzo podobnego do gwałtownego, przerażającego cyklonu. Czułem się w pełni wynagrodzony za długie wstępne wyczekiwanie w chłodnym salonie. ROZDZIAŁ 7 l Święty unoszący się w powietrzu - Słuchaj, widziałem, jak jogin unosił się w powietrzu kilka stóp nad ziemią. Było to wczoraj wieczór na zebraniu kilku osób. - Przyjaciel mój, Upendra Mohun Chowdhury, opowiadał mi to z przejęciem. Odpowiedziałem mu z pełnym entuzjazmu uśmiechem: - Może potrafię zgadnąć jego nazwisko. Czy to był Bhaduri Mahasaya z Górnej Okrężnej ulicy? Upendra przytaknął, nieco zawiedziony, że nie przyniósł mi żadnej nowiny. Przyjaciele znali moje zainteresowanie świętymi i odczuwali dużą radość, gdy mogli mnie naprowadzić na nowy ślad. - Ten jogin mieszka tak blisko, że często go odwiedzam. - Słowa moje wywołały na twarzy Upendry żywe zaciekawienie, toteż uczyniłem dalsze zwierzenia. - Widziałem u niego niezwykłe rzeczy. Opanował on doskonale rozmaite pranajamy41 starożytnej ośmiorakiej jogi, opisanej przez Patandżalego42. Pewnego razu Bhaduri Mahasaya wykonywał w mej obecności bhastrika pranajama z taką niezwykłą siłą, że zdawało się, iż burza zerwała się w pokoju! Potem uciszył ten grzmiący oddech i trwał bez ruchu w wysokim stanie nadświadomości43. Po burzy zapanowała atmosfera spokoju, niesłychanie żywa, nie do zapomnienia. - Słyszałem, że święty nigdy nie wychodzi z domu. - Twarz Upendry wyrażała lekkie niedowierzanie. - Rzeczywiście, to prawda! przebywa w domu od dwudziestu lat. W czasie uroczystości świątecznych rozluźnia nieco nałożoną sobie regułę i wychodzi na chodnik przed domem! Gromadzą się tam żebracy, którzy znają dobre serce świętego Bhaduri. - W jaki sposób może utrzymać się on w powietrzu wbrew prawu grawitacji? - Ciało jego traci swój ciężar po zastosowaniu pewnych pranajam. Może ono wtedy unosić się w powietrzu lub podskakiwać jak skacząca żaba. Wiadomo, że nawet święci, którzy nie uprawiali formalnej jogi, unosili się w górę w stanie intensywnego oddania się Bogu. 60 - Radbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym mędrcu. Czy chodzisz do niego na wieczorne zebrania? - Oczy Upendry błyszczały z zaciekawienia. - Owszem, często na me chodzę. Ogromnie mnie bawi dowcip jego mądrości. Niekiedy wybucham długim śmiechem i psuję uroczysty nastrój zebrań. Święty nie jest z tego niezadowolony, ale jego uczniowie patrzą na mnie z ukosa! Tego popołudnia po drodze ze szkoły do domu wszedłem na dziedziniec domu Bhaduri Mahasayi i postanowiłem go odwiedzić. Jogin był niedostępny dla ogółu publiczności. Samotny uczeń, zajmujący parter domu, czuwał nad odosobnieniem mistrza. Uczeń był jakby odźwiernym; wypytywał mnie formalnie, czy mam zaproszenie. Jego guru ukazał się w samą porę, aby mnie uchronić przed zwykłym wyrzuceniem. - Pozwól wejść Mukundzie, jeśli chce. - Oczy mędrca mrugnęły. - Moja reguła odosobnienia nie jest dla mej wygody, lecz dla wygody innych. - Ludzie światowi nie lubią szczerości, która podważa ich złudzenia. Święci nie tylko są rzadkością, ale też są czasem kłopotliwi. Nawet w pismach świętych można się przekonać, że wywołują oni często kłopoty. Poszedłem za Bhadurim Mahasayą do jego skromnego mieszkania, z którego rzadko wychodził. Mistrzowie często ignorują rzeczy i kłopoty tego świata, gdyż uwaga ich skupiona jest na innych sprawach i na przestrzeni wielu wieków. - Mahariszi (Wielki Mędrcu), jesteś pierwszym znanym mi joginem, który zawsze przebywa w domu. - Czasem Bóg umieszcza swych świętych w nieoczekiwanym miejscu, inaczej sądzilibyśmy, że można go zredukować do prawa! Mędrzec nadał swemu ciału lotosową postawę. Pomimo jego siedemdziesięciu lat nie było widać u niego żadnych nieprzyjemnych oznak wieku czy siedzącego trybu życia. Silny i wyprostowany, był ideałem pod każdym względem. Twarz jego była naprawdę obliczem raz/"ego według opisów znajdujących się w starożytnych tekstach. Miał piękną i obfitą brodę. Siedział zawsze wyprostowany, mając oczy spokojnie utkwione we wszechobecnym. Razem ze świętym wszedłem w stan medytacji. Po godzinie doszedł mnie jego szlachetny głos: - Ty często wchodzisz w stan pustki, czy jednak rozwinąłeś anubhawęl (aktualne postrzeganie Boga) - przypomniał mi, że należy bardziej kochać Boga niż medytację. - Nie uważaj samej techniki za cel. 61 Ofiarował mi kilka owoców manga. W żartobliwym usposobieniu, które tak mi się podobało przy jego poważnej naturze, zauważył: - Na ogół ludzie bardziej lubią dżala-jogę (jednoczenie się z pożywieniem) aniżeli dhana-jogę (zjednoczenie się z Bogiem). Ta gra słów wywołała u mnie wybuch śmiechu. - Ależ ty się śmiejesz! - Błysk miłości pojawił się w jego spojrzeniu. Zwykle jego twarz była poważna, choć czasem gościł na niej ślad uśmiechu. W jego spokojnych oczach krył teraz się boski uśmiech. - Te listy pochodzą z dalekiej Ameryki. - Mędrzec wskazał na kilka grubych kopert na stole. - Koresponduję z kilkoma towarzystwami, których członkowie interesują się jogą. Odkrywają oni na nowo Indie, z lepszym wyczuciem kierunku niż Kolumb! Rad jestem im pomóc. Wiedza o jodze jest dostępna dla każdego, kto chce ją otrzymać, podobnie jak nie dające się zmonopolizować światło dnia. To, co riszi odkryli jako istotne dla ludzkiego zbawienia - nie może być uproszczone dla potrzeb Zachodu. Choć różne jest zewnętrzne doświadczenie Zachodu i Wschodu, to jednakowa jest ich dusza i ani na Zachodzie, ani na Wschodzie nie może ona rozkwitać bez praktykowania jakiejś dyscyplinującej formy jogi. Święty patrzył na mnie swymi spokojnymi oczami. Nie rozumiałem, że jego słowa stanowiły ukrytą proroczą wskazówkę. Dopiero teraz, gdy piszę te słowa, rozumiem pełne znaczenie okolicznościowych wzmianek, które często do mnie kierował, że mam kiedyś zanieść naukę Indii do Ameryki. - Mahariszi, chciałbym, abyś dla dobra świata napisał książkę o jodze. - Ja kształcę uczniów. Oni i ich uczniowie będą żywymi księgami, zabezpieczonymi przed naturalnym niszczącym działaniem czasu i nieodpowiednimi interpretacjami krytyków. - Żart Bhaduriego wywołał nowy wybuch mego śmiechu. Pozostawałem sam na sam z joginem aż do chwili, gdy uczniowie jego przybyli na wieczorne zebranie. Bhaduri Mahasaya rozpoczął jeden ze swych niezwykłych dyskursów. Jak spokojna fala przypływu morza zmywał śmiecie z umysłów swych słuchaczy i niósł ich ku Bożej przystani. Swe niezwykle trafne parabole wypowiadał w nieskazitelnym bengalskim języku. Tego wieczoru Bhaduri przedstawiał rozmaite zagadnienia filozoficzne związane z życiem Mirabai, średniowiecznej księżniczki Radżputańs-kiej, która porzuciła życie dworskie, aby szukać towarzystwa anachore-tów. - Pewien wielki sannyasin odmówił jej przyjęcia, ponieważ była kobietą; odpowiedź jej sprawiła, że pokornie zniżył się on do jej stóp. 62 - Powiedzcie mistrzowi, rzekła, że ja nie wiem o istnieniu we wszechświecie innego pierwiastka męskiego prócz Boga; czyż wobec niego nie jesteśmy wszyscy pierwiastkami żeńskimi? (Pojęcie Pana w świętych tekstach to jedyny twórczy pierwiastek męski). Mirabai ułożyła wiele ekstatycznych pieśni, które wciąż są żywe w pamięci Indii. Jedną z nich przetłumaczę wam: Gdybym pływając często, mogła pojąć Boga, Byłabym wielorybem w morskiej głębi. Gdybym jedząc korzonki mogła poznać Go, Chętnie bym przybrała postać białej kozy. Gdybym za pomocą różańca mogła odkryć Go, Słałabym modły na mamucich kulkach. Gdybym czcząc posągi mogła poznać Go, bo Kornie górze skalistej cześć bym oddawała. Gdyby z mlekiem można było Pana wchłonąć, Dużo cieląt i niemowląt by Go znało. Gdyby odejście od żony mogło zbliżyć do Boga, Można by na tysiące eunuchów liczyć. Mirabai wie, że do odkrycia Boga Tylko jedno; tylko miłość jest konieczna. Potrzebna jest tylko miłość. Kilku uczniów wrzuciło datki do pantofli Bhaduriego leżących obok, gdy siedział on w lotosowej postawie. Ta pełna uszanowania ofiara, będąca obyczajem Indii, mówi, że uczeń składa swe materialne dobra u stóp Mistrza. Wdzięczni przyjaciele to w przebraniu Pan, który czuwa nad swoimi wiernymi. - Mistrzu, jesteś zdumiewający! - Żegnający się uczeń spoglądał z gorącym uczuciem na patriarchalnego mędrca. - Wyrzekłeś się bogactwa i wygód, aby szukać Boga i nauczać nas mądrości! Powszechnie było wiadomo, że Bhaduri Mahasaya we wczesnym Dzieciństwie, gdy z czystym sercem wszedł na ścieżkę jogi, wyrzekł się wielkiego rodzinnego majątku. - Stawiasz sprawę do góry nogami! - Twarz świętego wyrażała łagodną naganę. - Porzuciłem nieco mizernych rupii, nieco błahych przyjemności dla kosmicznego królestwa nieskończonej szczęśliwości. Czyż więc odmówiłem sobie czegoś naprawdę? Mam radość dzielenia się skarbem. Czyż to jest ofiara? Tylko krótkowzroczni ludzie światowi są prawdziwymi ubogimi! Porzucają oni niezrównane boskie skarby dla marnej garstki ziemskich zabawek! 63 Zachichotałem, słysząc tak paradoksalny pogląd na wyrzeczenie się, pogląd, który czapkę Krezusa kładzie na głowę świątobliwego żebraka, a pysznego milionera obraca w nieświadomego męczennika. - Porządek Boży mądrzej zabezpiecza naszą przyszłość aniżeli jakiekolwiek towarzystwo ubezpieczeń. - Konkluzja mistrza wyrażała głębokie credo jego wiary. - Pełno jest na świecie niespokojnych wyznawców zewnętrznego bezpieczeństwa. Gorzkie ich myśli są jakby szramami na ich czole. Ten Jedyny, który od pierwszego naszego tchnienia daje nam powietrze i mleko, wie najlepiej, jak dzień za dniem zaopatrzyć swych wiernych. Często teraz po lekcjach pielgrzymowałem do drzwi świętego. Z milczącą gorliwością pomagał mi osiągnąć anubhawa. Pewnego dnia przeprowadził się na ulicę Rani Mohan Roya, położoną daleko od mojego mieszkania przy ulicy Gurpar. Miłujący go uczniowie zbudowali tam dla niego nową pustelnię, znaną pod nazwą "Nadżendra Math" (pełne jego imię: Nadżendranath Bhaduri. Ściślej rzecz biorąc, math oznacza klasztor, często jednak stosuje się tę nazwę do aszram czyli pustelni). Wśród "unoszących się w powietrzu świętych" chrześcijańskiego świata znajduje się św. Józef z Cupertine z XVII wieku. Liczni naoczni świadkowie potwierdzali jego czyny. Św. Józef odznaczał się zupełnym zapominaniem o świecie. Jego życie w rzeczywistości było skupieniem się w Bogu. Klasztorni jego bracia nie mogli mu pozwolić, by podawał do wspólnego stołu, gdyż razem z glinianą miską unosił się pod sufit. Zaiste, w wyjątkowy sposób ten zdumiewający święty zwolniony został z konieczności pełnienia swych ziemskich obowiązków. Często widok świętego posągu wystarczał, aby św. Józef wznosił się w pionowym kierunku; można było wówczas oglądać, jak dwaj święci - jeden z kamienia, drugi z ciała - krążyli dokoła siebie w górze w powietrzu. Św. Teresa z Avila, o wielkim dostojeństwie święta dusza, uważała lewitację fizyczną za bardzo kłopotliwą. Obciążona poważnymi obowiązkami organizacyjnymi, na próżno usiłowała zapobiec swym "wznoszącym ją wzwyż doświadczeniom". "Daremne są jednak - pisała - drobne środki ostrożności, gdy Pan chce inaczej". Ciało św. Teresy, które leży w kościele Alba, w Hiszpanii, od czterech stuleci nie wykazuje oznak rozkładu, lecz roztacza woń kwiatów. Miejsce to było świadkiem niezliczonych cudów. 64 Chociaż zmusza mnie to do przeskoczenia wielu lat, podaję tu ostatnie słowa, jakie wypowiedział do mnie Bhaduri Mahasaya. Na krótko przed podróżą na Zachód odszukałem go i pokornie ukląkłem przed nim, aby otrzymać jego pożegnalne błogosławieństwo: - Jedź, synu, do Ameryki. Weź sobie za tarczę dostojeństwo starożytnych Indii. Na czole twym wypisane jest zwycięstwo; dalecy, szlachetni ludzie przyjmą cię dobrze. ROZDZIAŁ 8 Największy uczony Indii J. C. Bose - Odkrycia Jagadisa Chandry Bose'a w zakresie telegrafii bez drutu są wcześniejsze od odkryć Marconiego. Usłyszawszy tę intrygującą uwagę, zbliżyłem się do znajdującej się na chodniku grupy profesorów pochłoniętych naukową dyskusją: jeśli motywem mojego przyłączenia się do nich była duma narodowa, nie żałuję tego. Nie mogę zaprzeczyć, że żywo interesowałem się faktami dowodzącymi, że Indie mogą odgrywać czołową rolę nie tylko w metafizyce, ale także w fizyce. - Co pan ma na myśli? Profesor wyjaśnił uprzejmie: - Bose pierwszy wynalazł kohe-rer bez drutu oraz instrument wykazujący załamania fal elektrycznych. Jednakże uczony hinduski nie wykorzystał swego wynalazku komercyjnie. Uwagę swą skierował bowiem od świata nieorganicznego do organicznego. Jego rewelacyjne odkrycia jako fizjologa roślin przewyższyły nawet jego własne podstawowe osiągnięcia w fizyce. Podziękowałem grzecznie memu informatorowi, który dodał: - Ten wielki uczony jest jednym z moich kolegów profesorów w Presidency College. Następnego dnia złożyłem wizytę wielkiemu uczonemu w jego domu, który znajdował się blisko mego domu na ulicy Gurpar. Długo podziwiałem go z pełnej szacunku odległości. Poważny i skromny botanik powitał mnie łaskawie. Był on przystojnym, krzepkim mężczyzną koło pięćdziesiątki, o gęstych włosach, szerokim czole i zadumanych oczach nauczyciela. Ścisłość jego wypowiedzi świadczyła o jego wieloletnich nawykach naukowych. - Niedawno powróciłem z podróży na Zachód, gdzie byłem gościem towarzystw naukowych. Członkowie ich wykazywali żywe zainteresowanie precyzyjnymi instrumentami, które wynalazłem, a które dowodzą niepodzielnej jedności życia44. Crescograph45 Bose'a potrafi powiększyć dziesięć milionów razy. Mikroskop powiększa tylko kilka tysięcy razy, a przecież dał naukom biologicznym 66 ogromny impuls rozwojowy. Crescograph otwiera nie dające się ogarnąć perspektywy. - Uczynił pan ogromnie dużo dla przyspieszenia zjednoczenia Wschodu i Zachodu pod bezimiennym herbem nauki. - Studiowałem w Cambridge. Jakże podziwu godna jest zachodnia metoda poddawania każdej teorii skrupulatnemu eksperymentalnemu sprawdzaniu! To empiryczne postępowanie szło u mnie ręka w rękę z darem introspekcji, który jest mym dziedzictwem Wschodu. Pozwoliło mi to wniknąć w milczący świat przyrody. Wykresy, które pisze wskazówka mego crescographu, stanowią dowód dla najbardziej sceptycznego umysłu, że rośliny mają także wrażliwy system nerwowy i zmienne życie emocjonalne. Miłość, nienawiść, strach, przyjemność, ból, pobudliwość, odrętwienie i niezliczone, odpowiednio zróżnicowane reakcje na bodźce są równie powszechne u roślin, jak u zwierząt. - Przed panem, panie profesorze, myśl, że we wszystkich stworzeniach pulsuje jedno jedyne życie wydawała się tylko fantazją poetycką! Pewien święty, którego kiedyś poznałem, nigdy nie zrywał kwiatów. "Czyż mogę obrabować krzak róży z przepychu jego piękna? Czyż mam znieważyć jego dostojność przez me nieokrzesane postępowanie?" Piękne jego słowa znalazły dosłowne potwierdzenie w pańskich odkryciach. - Poeta obcuje z prawdą w sposób bliski i zażyły, natomiast uczony zbliża się do niej niezgrabnie. Przyjdź kiedyś do mego laboratorium i zobacz jednoznaczne świadectwo crescographu. Z wdzięcznością przyjąłem zaproszenie i pożegnałem się. Dowiedziałem się później, że uczony botanik opuścił Presidency College i przygotowywał nowy ośrodek badań w Kalkucie. Gdy instytut Bose'a został otwarty, uczestniczyłem w uroczystościach z tym związanych. Setki entuzjastów przechadzało się po jego terenie. Byłem oczarowany artystycznym pięknem i duchowym symbolizmem nowego przybytku nauki. Jego brama frontowa, jak zauważyłem, była zabytkowym, zachowanym sprzed wieków szczątkiem jakiejś odległej świątyni. Ponad lotosowym46 wodotryskiem znajdowała się wyrzeźbiona postać kobieca z pochodnią w ręku, która wyrażała hinduski szacunek dla kobiety niosącej wieczne światło. W ogrodzie była również mała świątynia poświęcona noumenom. Brak jakiegokolwiek obrazu na ołtarzu wyrażał myśl o bezcielesności Boga. Przemówienie, jakie Bose wygłosił przy tej sposobności, mogło być wypowiedziane równie dobrze przez usta któregoś z natchnionych starożytnych riszich: 67 - Otwieram dziś ten instytut nie tylko jako laboratorium, ale także jako świątynię. - Uroczysta powaga mówcy niczym niewidzialna zasłona zawisła nad wypełnionym tłumem audytorium. - W toku mych badań zostałem nieświadomie wprowadzony na pogranicze fizyki i biologii. Ku własnemu zdumieniu stwierdziłem, że linia graniczna zanika, a pojawiają się punkty styczności pomiędzy królestwami materii ożywionej i nieożywionej. Materię nieorganiczną traktowano dotąd tylko jako bezwładną masę, która pod działaniem różnorodnych sił była niema. Uniwersalna reakcja podporządkowała metal, roślinę i zwierzę temu samemu wspólnemu prawu. Każde z nich wykazuje te same w istocie rzeczy zjawiska zmęczenia i depresji, z możliwością odpoczynku i powrotu do stanu pierwotnego, jak i trwałego braku odpowiedzi, związanego ze śmiercią. Przejęty czcią do tego zdumiewającego uogólnienia ogłosiłem swe wyniki poparte eksperymentami w Królewskim Towarzystwie (Royal Society). Jednakże obecni na odczycie fizjologowie poradzili mi, abym ograniczył się raczej do badań w zakresie fizyki, gdzie powodzenie moje było pewne, zamiast wdzierać się w ich rezerwat. Nieświadomie zabłąkałem się jednak w domenę niezwykłego systemu kastowego i obraziłem jego etykietę! Odegrało w tym pewną rolę także teologiczne uprzedzenie, które utożsamia ignorancję z wiarą. Często się zapomina, że On, który otoczył nas dokoła tajemnicą wciąż rozwijającego się stworzenia, posiał w nas pragnienie badania i rozumienia. W ciągu wielu lat błądzenia doszedłem do poznania, że życie człowieka oddanego nauce jest w sposób nieunikniony wypełnione niekończącą się walką. Musimy rzucić swe życie jako całopalną ofiarę, uważając zysk i stratę, powodzenie i zawód za jedno i to samo. Z biegiem czasu główne towarzystwa naukowe świata przyjęły moje teorie i wyniki mych badań oraz uznały doniosłość hinduskiego wkładu w naukę47. Czyż może kiedykolwiek coś małego lub ograniczonego zadowolić umysł Indii? Dzięki ciągle żywej tradycji i prężnej zdolności odmładzania się kraj ten przystosował się do niezliczonych przemian. Zawsze pojawiali się Hindusi, którzy odrzucając bezpośrednie, absorbujące korzyści dnia szukali urzeczywistnienia najwyższych ideałów życia - nie przez bierne wyrzeczenia się, lecz przez aktywną walkę. Człowiek słaby, który porzucił walkę, nie zyskuje niczego, niczego też nie wyrzeka się. Tylko ten, kto walczy i wygrywa, może wzbogacić świat w owoce swego zwycięskiego doświadczenia. Praca, jakiej już dokonano w instytucie Bose'a na temat reagowania materii oraz niespodziewane odkrycie w zakresie życia roślin 68 otwarły bardzo szerokie dziedziny badań w fizyce, fizjologii, medycynie, rolnictwie, a nawet i w psychologii. Problemy, które dotąd uważane były za nierozwiązalne, weszły obecnie w sferę eksperymentalnych badań. Wysokich osiągnięć nie można uzyskać bez naukowej ścisłości. Dlatego konieczna jest bateria precyzyjnych przyrządów i aparatów mojego pomysłu, które stoją dla każdego widoczne w gablotkach w sali wejściowej. Mówią wam one o długich wysiłkach, mających na celu wyjście poza zwodnicze pozory i wejście w świat niewidzialnej rzeczywistości; mówią o nieustannym trudzie, wytrwałości i pomysłowości, mających na celu przezwyciężenie ograniczeń ludzkich. Każdy twórczy uczony wie, że prawdziwym laboratorium jest jego umysł, w którym poza zasłoną złudy odkrywa prawa prawdy. Wykłady, które tu będą się odbywać, mają informować o nowych odkryciach dokonanych po raz pierwszy w tych właśnie salach. Dzięki regularnym publikacjom, wydawanym przez instytut, wyniki badań hinduskich dotrą do całego świata. Staną się publiczną własnością. Nigdy nie będziemy żądać patentu. Duch naszej narodowej kultury wymaga, abyśmy zawsze byli wolni od profanowania wiedzy przez wykorzystywanie jej do osiągania osobistego zysku. Dalszym moim pragnieniem jest życzenie, aby praca w tym instytucie była dostępna, w granicach możliwości, naukowcom wszystkich krajów. Usiłuję kontynuować pod tym względem tradycje mego kraju. Co najmniej dwadzieścia pięć stuleci temu Indie przyjmowały do swych starożytnych uniwersytetów w Nalanda i Teksila uczniów ze wszystkich części świata. Chociaż nauka nie jest ani wschodnia, ani zachodnia, lecz międzynarodowa, to jednak Indie mają szczególne warunki, aby wnieść do niej wielki wkład48. Płomienna wyobraźnia hinduska, która potrafi narzucić nowy ład masie pozornie sprzecznych faktów, trzymana jest w karbach przez nawyk koncentracji. Te rygory użyczają nieodzownej siły, aby umysł poszukiwał prawdy z nieskończoną cierpliwością. " Stanęły mi łzy w oczach przy końcowych słowach uczonego. Czyż cierpliwość nie jest synonimem Indii? Wkrótce po dniu uroczystego otwarcia odwiedziłem ośrodek badań ponownie. Wielki botanik, pomny swego przyrzeczenia, wprowadził mnie do swej spokojnej pracowni. - Połączę crescograph z tą paprocią. Powiększenie jest ogromne. Gdyby w tej samej proporcji powiększyło się pełzanie ślimaka, to wydawałoby się, że ślimak pędzi jak pociąg pośpieszny. 69 Wzrok mój zatrzymał się z przejęciem na ekranie, na którym odbił się powiększony cień paproci. Drobne ruchy życia były teraz wyraźnie widoczne; roślina bardzo powoli rosła przed mymi oczarowanymi oczami. Uczony dotknął koniuszka paproci metalową sztabką. Ruch paproci ustał nagle, lecz gdy pręt został odsunięty, wymowny rytm odżył na nowo. - Widziałeś, jak szkodliwe może być słabe zewnętrzne zakłócenie dla wrażliwych tkanek - zauważył Bose. - Patrz, teraz podziałam chloroformem, a potem dam antidotum. Wpływ chloroformu przerwał całkowicie proces wzrostu, antidotum znowu ożywiło wzrost. Procesy życiowe na ekranie zajęły mnie bardziej aniżeli uczyniłaby to fabuła filmu w kinie. Towarzysz mój (tym razem w roli złoczyńcy) przebił ostrym narzędziem część paproci: ból zaznaczył się spazmatycznym trzepotaniem. Gdy brzytwa przeszła częściowo przez łodygę, cień gwałtownie się poruszył, a potem uspokoił się w ostatecznym momencie śmierci. Po zachloroformowaniu wielkiego drzewa po raz pierwszy dokonałem z powodzeniem jego przesadzenia. Zazwyczaj taki król lasu bardzo szybko umiera po przesadzeniu go. Jagadis uśmiechnął się szczęśliwy, opowiadając mi o zabiegu ocalającym życie. - Wykresy mego delikatnego aparatu wykazały, że drzewa posiadają swój system krążenia - ruchy soków odpowiadają ciśnieniu krwi w ciałach zwierząt. Wznoszenie się soków nie daje się wytłumaczyć na podstawie wyłącznie mechanicznej, na przykład na zasadzie ciśnienia włos-kowatego. Zjawisko to zostało wyjaśnione z pomocą crescographu jako działanie żywych komórek. Fale perystaltyczne wychodzą z walcowatej rury, która rozciąga się aż do podstawy drzewa i działa faktycznie jak serce! Im dokładniej obserwujemy, tym bardziej się przekonywujemy, że jednorodny plan łączy wszystkie formy wielorakiej przyrody. Wielki uczony zwrócił mi uwagę na inny instrument swego pomysłu: - Pokażę ci eksperyment z kawałkiem cyny. Siła życia w metalach odpowiada na bodźce dodatnie lub ujemne. Sztyft zarejestruje rozmaite reakcje. Z głębokim przejęciem obserwowałem wykres, który zapisywał charakterystyczne fale budowy atomowej. Gdy profesor podziałał na cynę chloroformem - drgania wibracyjne na wykresie ustały. Pojawiały się z powrotem w miarę jak metal odzyskiwał powoli swój stan normalny. Towarzysz mój potraktował cynę trującymi chemikaliami. 70 Podobnie w końcu drgania cyny ustały, igła zanotowała na wykresie dramatyczną śmierć. Instrumenty Bose'a dowiodły, że metale, jak na przykład stal używana do scyzoryków i maszyn, podlegają zmęczeniu i odzyskują swą sprawność po okresowym odpoczynku. Puls życia w metalach ulega poważnemu uszkodzeniu lub nawet zgaszeniu po zastosowaniu prądu elektrycznego lub wielkiego ciśnienia. Rozejrzałem się dokoła po pokoju, spoglądając na liczne wynalazki, wymowne świadectwo niezmordowanej pomysłowości. - Proszę pana, należy żałować, że masowe rolnictwo nie korzysta należycie z pańskich cudownych instrumentów i nie przyspiesza swego rozwoju. Czyż nie można by z łatwością zastosować niektórych z nich do przeprowadzenia szybkich eksperymentów laboratoryjnych, które by wykazały wpływ rozmaitych nawozów na wzrost rośliny? - Masz rację. Przyszłe pokolenia dokonają niezliczonych zastosowań instrumentów Bose'a. Uczony rzadko uzyskuje uznanie u współczesnych; musi mu wystarczyć radość twórczego odkrycia. Z wyrazami szczerej wdzięczności żegnałem nieznużonego mędrca. "Czy zadziwiająca płodność geniuszu może się kiedykolwiek wyczerpać!" - pomyślałem sobie po rozstaniu. Pomimo upływu lat w niczym się nie zmniejszyła. Wynalazłszy skomplikowany aparat "kardiograf rezonacyjny", Bose prowadził intensywne badania na niezliczonych indyjskich roślinach. Odkrył ogromną ilość użytecznych lekarstw nie znanych farmakologom. Kardiograf odznacza się wielką dokładnością, gdyż na wykresie zaznacza jedną setną część sekundy. Zapisuje on niezmiernie małe pulsowanie u roślin, zwierząt i człowieka. Wielki botanik przepowiedział, że posługiwanie się jego kardiografem doprowadzi do poglądowych sekcji roślin zamiast zwierząt. - Równoległe wpływy lekarstwa podanego równocześnie roślinie i zwierzęciu wykazały zdumiewającą zgodność - podkreślił Bose. - Wszystko, co jest w człowieku, znajduje swą odpowiedź w roślinie. Eksperymentowanie na roślinach przyczyni się do zmniejszenia ludzkiego cierpienia. Wiele lat później pionierskie odkrycia Bose'a w świecie roślin zostały potwierdzone przez innych uczonych. O pracy wykonywanej w r. 1938 w Uniwersytecie Columbia tak pisał "New York Times": "W ostatnich latach stwierdzono, że gdy nerwy przekazują impulsy pomiędzy mózgiem a innymi częściami ciała, wówczas wywiązują się delikatne prądy elektryczne. Prądy te mierzono z pomocą precyzyj- 71 nych galwanometrów i spotęgowano miliony razy z pomocą współczesnych aparatów wzmacniających. Dotychczas jednak nie odkryto zadowalającej metody badania impulsów biegnących w tkance nerwowej żywych zwierząt lub człowieka, a to z powodu wielkiej prędkości tych impulsów. Dr K. S. Cole i H. J. Curtis ogłosili w swym odkryciu, że długie pojedyncze komórki słodkowodnej rośliny nitella, której się używa w akwariach ze złotymi rybkami, są w istocie swej identyczne z komórkami pojedynczych włókien nerwowych, co więcej, odkryli oni, że pod wpływem bodźca we włóknach nitelli rozchodzą się fale elektryczne, które pod każdym względem, wyjąwszy prędkość, są podobne do fal elektrycznych we włóknach sercowych zwierząt i człowieka. Stwierdzono, że elektryczne impulsy nerwowe w roślinach są o wiele powolniejsze aniżeli u zwierząt. Odkrycie to zostało wyzyskane przez pracowników Columbii jako środek do wykonywania powolnych zdjęć filmowych biegu impulsów elektrycznych w nerwach. W ten sposób nitella może się stać czymś w rodzaju kamienia z Rosetty do odszyfrowania najskrytszych tajemnic z samego pogranicza umysłu i materii". Poeta Rabindranath Tagore był gorącym przyjacielem idealistycznego uczonego Indii. Słodki śpiewak Bengalu poświęcił mu następujący wiersz: O pustelniku, wołaj starożytnymi słowy Hymn zwany Sama49: "Powstańcie! Zbudźcie się!" Wołaj ludzi, co szczycą się nauką swych szastr, Od pustych pedantycznych sporów. Wołaj ich, prostych pyszałków, by wyszli Na łono przyrody, ziemi szerokiej, Wezwij grono swych uczniów; Wokół ognia ofiary zgromadź ich Wszystkich, niechaj India nasza, Nasz kraj starożytny do siebie powróci, Raz jeszcze niech wróci do wielkiego dzieła, Do obowiązku i samooddania, do głębokiej Medytacji; niech znów zasiądzie spokojna Bez żądzy, bez sporów i czysta, Niechaj jeszcze raz zasiądzie za katedrą Jako wszystkich krajów nauczyciel. ROZDZIAŁ 9 Szczęśliwy święty i jego kosmiczna miłość - Proszę cię, młodzieńcze, usiądź. Rozmawiam z moją Boską Matką. - W milczeniu wszedłem z wielką czcią do pokoju. Anielski wygląd Mistrza Mahasayi całkiem mnie onieśmielił. Jedwabista biała broda i wielkie lśniące oczy sprawiały wrażenie, że jest on wcieleniem czystości. Wzniesiony nieco do góry podbródek i złożone ręce mówiły mi, że moja pierwsza u niego wizyta zakłóciła mu medytację. Proste słowa jego powitania wywołały we mnie gwałtowny skutek, jakiego jeszcze nie doświadczyłem. Gorycz rozstania z matką z powodu jej śmierci uważałem dotąd za miarę wszelkiej boleści. Obecnie udręka z powodu rozłąki z moją Boską Matką stała się dla mnie nieopisaną torturą ducha. Padłem z jękiem na podłogę. - Uspokój się, młodzieńcze. - Święty był do głębi zmartwiony. Popadłszy w bezradny smutek objąłem jego stopy jako jedyną ostoję mego ocalenia. - Święty panie, wstaw się za mną! Zapytaj Boską Matkę, czy znajduję jakąś łaskę w jej oczach! Obietnicy takiej niełatwo udzielić, Mistrz był zmuszony do milczenia. Nie miałem cienia wątpliwości, że Mistrz Mahasaya rozmawiał z Matką Powszechną. Było to dla mnie głębokim upokorzeniem, gdy zrozumiałem, że oczy moje są ślepe, aby ją widzieć, chociaż nawet w tej chwili była widzialna dla niewinnych oczu świętego. Trzymając kurczowo jego stopy, głuchy na jego łagodne sprzeciwy, błagałem go raz za razem o łaskę wstawienia się. - Przedstawię twą sprawę Umiłowanej. - Ustępstwu Mistrza towarzyszył melancholijny, współczujący uśmiech. Jakaż moc kryła się w tych kilku słowach, że istota moja poczuła się odwołana z burzliwego wygnania? - Panie, proszę pamiętać o przyrzeczniu! Wnet powrócę po wiadomość od Niej! - Radosne przeczucie brzmiało w mym głosie, w którym jeszcze przed chwilą łkał smutek. Gdy schodziłem po długich schodach, ogarnęły mnie wspomnienia. Ten dom przy ulicy Amherst 50, będący obecnie siedzibą Mistrza 73 Mahasayi, był kiedyś moim domem rodzinnym, w którym umarła moja matka. Tu moje serce zostało rozdarte z bólu z powodu utraty matki i tu także dusza moja przeżyła dzisiaj jakby ukrzyżowanie z powodu nieobecności Boskiej Matki. Uświęcone ściany, które były milczącym świadkiem moich bolesnych ran i ostatecznego ich wyleczenia! Kroki moje były znacznie żywsze, gdy wracałem do domu na ulicę Gurpar. Schowawszy się w mej małej attyce, siedziałem w medytacji aż do godziny dziesiątej. Ciemność ciepłej nocy indyjskiej została nagle rozświetlona cudowną wizją. Otoczona nimbem blasku Boska Matka stanęła przede mną. Tkliwie uśmiechnięta jej twarz była uosobieniem piękności. - Zawsze cię kochałam! Zawsze będę cię kochać! Jeszcze brzmiały w powietrzu niebiańskie słowa, gdy Ona już zniknęła. Następnego poranka, gdy tylko słońce wzniosło się do przyzwoitego poziomu, złożyłem drugą wizytę Mistrzowi Mahasayi. Wspinając się po schodach domu tak pełnego dla mnie wspomnień, dotarłem do pokoju na trzecim piętrze. Klamka zamkniętych drzwi była owinięta płótnem, co odczułem jako wskazówkę, że święty pragnie pozostać sam. Gdy stanąłem niezdecydowany na korytarzu, witająca mnie ręka Mistrza otwarła drzwi. Uklęknąłem u jego świętych stóp. Dla żartu przybrałem uroczystą minę, ukrywając swe mistyczne podniecenie. - Panie, przyznaję, przyszedłem nieco wcześniej po wiadomość. Czy Boska Matka wspomniała cokolwiek o mnie? - O ty figlarzu! Nie mógł doprawdy nic innego powiedzieć. Widocznie moja udawana powaga zrobiła wrażenie. - Dlaczego, panie, mówisz tak tajemniczo i wymijająco? Czy święci nigdy nie mówią jasno? - prowokowałem nieco świętego. - Czy musisz mnie wypróbować? - Spokojne jego oczy były pełne zrozumienia. - Czyż mogę dziś rano dodać choć jedno słowo do zapewnienia, które o dziesiątej wieczór otrzymałeś od samej Pięknej Matki? Mistrz Mahasaya panował nad bramą do mej duszy; ponownie rzuciłem mu się do stóp. Tym razem jednak oczy moje wezbrały łzami szczęścia, a nie bólu minionej przeszłości. - Czy sądzisz, że twoje oddanie się i pobożność nie wzruszy Nieskończonego Miłosierdzia? Macierzyństwo Boskie, któremu cześć oddawałeś zarówno w ludzkiej jak i boskiej postaci, nie może nigdy nie odpowiedzieć na twój osamotniony krzyk. 74 Kimże był ten prosty święty, którego najskromniejsza prośba duchowa została spełniona? Jego rola w świecie była tak skromna, jak wypadało spełniać człowiekowi największej pokory jaką znałem. W tym domu przy ulicy Amherst Mistrz Mahasaya50 prowadził małą szkołę średnią dla chłopców. Wargi jego nigdy nie wypowiadały słów kary, dyscypliny w jego szkole nie podtrzymywał żaden regulamin ani rózga. W skromnych salach szkolnych uczono zaprawdę wyższej matematyki i chemii miłości, której nie ma w podręcznikach. Rozpowszechniał on swą mądrość raczej drogą jakiegoś duchowego promieniowania aniżeli trudnych wskazówek. Płonący niewyrozumowanym uczuciem do Boskiej Matki święty nie wymagał więcej zewnętrznych form szacunku aniżeli małe dziecko. - Ja nie jestem twym guru; zjawi się on później - powiedział mi. - Dzięki jego kierownictwu twoje doświadczenie miłości Boga i pobożności przemieni się w niezgłębioną mądrość. W tym czasie każdego dnia popołudniu udawałem się na ulicę Amherst. Szukałem boskiej czary Mistrza Mahasayi, tak pełnej, że moja istota codziennie czerpała z jej nadmiaru. Nigdy przedtem nie pochylałem się przed nikim w tak wielkiej czci; teraz uważałem za niezmierzony przywilej nawet sam fakt chodzenia po tej samej ziemi, którą Mistrz Mahasaya swymi stopami uświęcał. - Proszę, panie, przyjmij ten wieniec z kwiatów czampaku, który specjalnie dla ciebie uwiłem. - Pewnego wieczoru przyniosłem girlandę z kwiatów. On jednak płochliwie uchylił się, odmawiając przyjęcia tego wyrazu czci. Widząc, że sprawia mi tym przykrość, w końcu zgodził się z uśmiechem. - Ponieważ obaj oddajemy cześć Matce, możesz włożyć wieniec na tę cielesną świątynię, ofiarując go Jej, bo przebywa wewnątrz. W jego szerokiej naturze nie było miejsca na cokolwiek, co byłoby egoistyczne. - Pójdziemy jutro do świątyni Dakszineswar, którą na zawsze uświęcił mój guru. - Mistrz Mahasaya był uczniem mistrza Sri Ramakriszny Paramahansy, podobnego do Chrystusa. Następnego dnia odbyliśmy łodzią po Gangesie czteromilową podróż. Weszliśmy do świątyni Kali, budowli o dziewięciu kopułach, gdzie posągi Boskiej Matki i Siwy spoczywają na wypolerowanym srebrnym lotosie, mającym tysiąc drobiazgowo wyrzeźbionych płatków. Mistrz Mahasaya uśmiechnął się promiennie w zachwyceniu. Pochłonięty był bez reszty swą niewyczerpaną miłością do ukochanej Matki. Gdy 75 śpiewał jej imię, zdawało się, że moje zachwycone serce rozpadnie się na tysiąc części. Przechadzaliśmy się później w obrębie zabudowań świątyni; zatrzymaliśmy się w gaju tamaryszku. Manna, wydzielana przez to drzewo, była zaiste symbolem niebieskiego pokarmu, którym obdarzył mnie Mistrz Mahasaya. W dalszym ciągu śpiewał inkantacje. Siedziałem bez ruchu na trawie wśród różowych pierzastych kwiatów tamaryszku. Zapomniawszy o ciele fizycznym uniosłem się w nad-zmysłowe dziedziny. Była to pierwsza z wielu pielgrzymek, jakie odbyłem do Dakszines-war razem ze świętym nauczycielem. Od niego nauczyłem się słodyczy Boga w aspekcie Matki, czyli Boskiego miłosierdzia. Podobny do dziecka święty mało był wrażliwy na aspekt ojcowski Boga, czyli na aspekt Sprawiedliwości Bożej. Surowy, wymagający, matematyczny sąd obcy był jego naturze. Można go uważać za ziemski pierwowzór samych aniołów niebieskich! - pomyślałem pewnego dnia, kiedy obserwowałem go podczas modlitwy. Bez cienia sądu czy krytyki patrzył na świat oczyma, które od dawna znały pierwotną czystość. Ciało jego, umysł, mowa i postępowanie harmonizowały bez trudu z prostotą jego duszy. - Mój Mistrz tak mi powiedział. Tym hołdem kończył święty niezmiennie każdą swą mądrą radę, uchylając się od cienia osobistej pretensji. Jego utożsamienie się z Sri Ramakriszną było tak głębokie, że Mistrz Mahasaya uważał jego myśli za własne. Pewnego wieczoru chodziłem ze świętym, ręka w rękę, po tarasie jego szkoły. Radość moja została zamroczona pojawieniem się pewnego zarozumiałego znajomego, który nudził nas długą rozmową. - Widzę, że ten człowiek nie podoba ci się. - Szept świętego pozostał niezauważony przez egoistę zajętego swym monologiem. - Rozmawiałem o tym z Boską Matką; rozumie ona nasze położenie. Przyrzekła mi, że gdy tylko dojdziemy do tamtego czerwonego domu, przypomni mu o innych bardzo ważnych sprawach. Oczy moje przylgnęły do tej ostoi zbawienia. Gdy dotarliśmy do zbawczej ostoi czerwonej bramy, człowiek ów nieoczekiwanie się odwrócił i oddalił nie kończąc zdania i nie żegnając się; zakłócona atmosfera stała się znów pełna spokoju. Pewnego dnia przechodziłem samotnie koło stacji kolejowej How-rah. Na chwilę przystanąłem przy pewnej świątyni, krytykując w mil- 76 czeniu grupkę ludzi, którzy przy wtórze bębna i cymbałów gwałtownie recytowali jakąś pieśń. Jakże nieuważnie wzywają boskiego imienia Pana, powtarzając je mechanicznie - pomyślałem. Nagle zdumiony ujrzałem Mistrza Mahasayę. - Panie, jak tu przyszedłeś? Święty, pomijając moje pytanie, odpowiedział na moją myśl: - Czyż nie jest to prawdą, młody panie, że imię Ukochanej brzmi słodko z każdych ust, z ust człowieka ciemnego i z ust człowieka mądrego? - Objął mnie serdecznie swym ramieniem; poczułem się przeniesiony na magicznym jego dywanie ku Miłosiernej Obecności. - Czy lubisz oglądać bioskop? - To pytanie, zadane pewnego dnia popołudniu, mogło wprowadzić w błąd; terminu tego używano wówczas w Indiach na oznaczenie obrazów projekcyjnych. Zgodziłem się, ciesząc się z jego towarzystwa w każdych okolicznościach. Żwawo przeszliśmy do ogrodu naprzeciw Kalkuckiego Uniwersytetu. Towarzysz mój wskazał ławkę w pobliżu goldighi, sadzawki. - Usiądźmy tu na kilka minut. - Mój Mistrz zawsze mnie prosił, abym medytował, ilekroć ujrzę rozpościerającą się wodę. - Spokój tej wody przypomina mi niezmierny spokój Boga. Podobnie jak każda rzecz może się odbić w wodzie, tak cały świat odzwierciedla się w jeziorze boskiego umysłu. - Tak mówił często mój gurudewa. Niebawem weszliśmy do sali uniwersytetu, gdzie odbywał się odczyt. Odczyt, jak się okazało, był przepastnie nudny, chociaż od czasu do czasu był urozmaicony wyświetlanymi przeźroczami, równie mało interesującymi. "To taki bioskop chciał mi Mistrz pokazać!" Myśl moja była niecierpliwa, nie chciałem jednak urazić świętego ujawniając znużenie na twarzy. Jednakże on sam pochylił się ku mnie z ufnością. - Widzę, młodzieńcze, że ten bioskop ci się nie podoba. Wspomniałem już o tym Boskiej Matce: współczuje ona nam obu. Powiada mi, że za chwilę światło elektryczne zgaśnie i nie zaświeci się z powrotem, zanim nie zdołamy opuścić sali. Gdy ucichł jego szept, sala pogrążyła się w ciemności. Piskliwy głos profesora ucichł ze zdumienia, a potem profesor zauważył: Urządzenie elektryczne tej sali okazuje się nieodpowiednie. - Tymczasem Mistrz Mahasaya i ja przekroczyliśmy bezpiecznie próg sali. Gdy na korytarzu obejrzałem się, zobaczyłem, że miejsce naszego cierpienia zajaśniało z powrotem światłem. - Młodzieńcze, przeżyłeś zawód z powodu bioskopu, ale spodziewam się, że spodoba ci się inny jego rodzaj. - Stałem razem ze 77 świętym na chodniku przed gmachem uniwersytetu. Mistrz łagodnie poklepał mnie po piersi powyżej serca. Wszystko nagle przeobraziło się w ciszę. Podobnie jak we współczesnym kinie obrazy pojawiają się bezgłośnie, gdy aparatura dźwiękowa się zepsuje, tak ręka boska dziwnym jakimś cudem uciszyła ziemską wrzawę. Zarówno przechodnie, jak i tramwaje, samochody, wozy ciągnięte wołami, dorożki z kołami o żelaznych obręczach poruszały się bezdźwięcznie. Jak gdybym posiadał wszędzie obce oko, widziałem równie łatwo to, co się działo za mną z tyłu lub z boku, jak i to, co było przede mną. Całe to widowisko życia w każdym skrawku, jak w warstwie popiołu widoczne jest żarzenie się ognia, tak soczysta iluminacja przenikała cały ten panoramiczny obraz. Moje własne ciało przedstawiało mi się jako jeden z wielkich cieni, chociaż pozostawało ono bez ruchu, podczas gdy inni poruszali się nieco w tę, to w tamtą stronę. Kilku chłopców, moich przyjaciół, podeszło i przeszło dalej; chociaż patrzyli wprost na mnie, nie poznali mnie. Ta jedyna w swoim rodzaju pantomima wprawiła mnie w nieopisaną ekstazę. Piłem do głębi ze źródła szczęśliwości. Nagle Mistrz ponownie uderzył mnie łagodnie w pierś. Pandemonium świata wdarło się do niechętnych mych uszu. Słaniałem się jak człowiek gwałtownie przebudzony z głębokiego snu. Transcendentalne wino oddaliło się ode mnie i znalazło się poza moim zasięgiem. - Mały panie, widzę, że ci się podobał drugi rodzaj bioskopu51 Święty uśmiechał się; z wdzięcznością rzuciłem mu się do stóp. - Nie możesz mi czynić tego teraz - mówił - wiesz, że Bóg jest także w twej świątyni! Nie mogę pozwolić, aby Boska Matka dotykała moich stóp twoimi rękami! Jeśli ktoś obserwował bezpretensjonalnego Mistrza i mnie, gdy powoli odchodziliśmy z tłumnego chodnika, mógł pewnie podejrzewać, że jesteśmy pijani. Czułem, że wydłużające się cienie tego wieczoru były przyjaźnie upojone Bogiem. Usiłując z pomocą ubogich słów oddać sprawiedliwość jego dobroci i łaskawości, zastanawiam się, czy Mistrz Mahasaya i inni święci, których ścieżka skrzyżowała się z moją, wiedzieli, że wiele lat później, znajdując się w dalekim kraju Zachodu, będę pisał o ich życiu jako ludzi Bożych? Ich prorocze przepowiednie nie zdziwiły mnie ani, jak się spodziewam, mych czytelników, którzy towarzyszą mi aż do tego miejsca. Święci przynależni do wszystkich religii osiągnęli zjednoczenie z Bogiem z pomocą prostego pojęcia Kosmicznej Ukochanej. Ponie- 78 waż Absolut jest nirguna (poza oceną) oraz aclntya (niepojęty), ludzka myśl i tęsknota personifikowały go zawsze jako Matkę Powszechną, Matkę Świata. Kombinacja osobowego teizmu i filozofii Absolutu stanowi starożytne osiągnięcie myśli hinduskiej, wyłożone w Wedach i Bhagawad Gicie. To "pogodzenie się przeciwieństw" zadowala umysł i serce; bhakti (żarliwa pobożność) i dżnana (mądrość) są w istocie swej jednym. Prapapatti (schronienie) w Bogu i saranagati (oddanie się Boskiemu współczuciu) są naprawdę ścieżkami najwyższej wiedzy. Pokora Mistrza Mahasayi i wszystkich świętych wynika z poznania całkowitej swej zależności (seshatvd) od Pana jako jedynego sędziego życia. Ponieważ prawdziwą naturą Boga jest szczęśliwość, człowiek jednoczący się z Nim doświadcza przyrodzonej bezgranicznej l radości. "Pierwszą namiętnością duszy i woli jest radość" 52. Święci wszystkich czasów, którzy zbliżali się do Matki jak dzieci, stwierdzali zawsze, że ona bawi się z nami. W życiu Mistrza Mahasayi przejawy boskiej zabawy pojawiały się przy ważnych i błahych okazjach. l W oczach Boga nic nie jest wielkie ani małe. Czyż bez jego subtelności w budowie atomu mogłyby się unosić na niebie dumne struktury Wegi czy Niedźwiedzicy? Rozróżnienie "ważnego" i "nieważnego" zapewne obce jest Panu, skoro z powodu braku szpilki rozpadłby się kosmos! M ROZDZIAŁ 10 Spotykam swego Mistrza Sri Jukteswara "Wiara w Boga może wywołać każdy cud z wyjątkiem jednego - złożenia egzaminów bez nauki". Z niesmakiem zamknąłem książkę, którą wziąłem do ręki w chwili bezczynności. Wyjątek, jaki czyni autor, pomyślałem, świadczy o jego zupełnym braku wiary. Biedny z niego człowiek, odczuwa on wielki respekt dla nocnej lampki oliwnej! Przyrzekłem ojcu, że ukończę szkołę średnią. Nie mogę sobie powiedzieć, że byłem pilny w nauce szkolnej. W ciągu minionych miesięcy rzadziej można mnie było widzieć w klasie aniżeli w odosobnionych miejscach kąpielowych Kalkuty, Ghatach. Znajdujące się w ich sąsiedztwie tereny krematoryjne, szczególnie straszne w nocy, uważane są przez joginów za szczególnie pociągające. Kto pragnie znaleźć Nieśmiertelność Istoty, ten nie może się lękać kilku nieupięk-szonych czaszek. Ludzka słabość staje się oczywista w ponurym miejscu, gdzie znajdują się porozrzucane kości. Czuwanie nocne miało tedy u mnie odmienny charakter niż u studentów. Tydzień końcowych egzaminów w hinduskiej szkole średniej szybko się zbliżał. Ten okres egzaminacyjny, podobnie jak miejsca pogrzebowe, wzbudza dobrze znany strach. Mimo to umysł mój pozostawał spokojny. Stawiając czoło upiorom, wygrzebywałem mądrość, której się nie znajduje w salach wykładowych. Brakowało mi jednak sztuki Swami Pranabanandy, który z łatwością pojawiał się w dwóch miejscach naraz. Dylemat mego wykształcenia był wyraźnie sprawą Nieskończonej Pomysłowości. Takie było moje rozumowanie, choć dla wielu osób może się wydawać nielogiczne. Irracjonalność człowieka pobożnego wynika z tysiąca niewytłumaczalnych dowodów interwencji Boga w jego kłopotach. - Hej, Mukunda! Jakoś rzadko cię widuję w tych dniach! - Kolega szkolny zaczepił mnie raz wieczorem na ulicy Gurpar. - Hej, Nantu! Moja nieobecność w szkole spowoduje wiele kłopotów. - Zrzuciłem z siebie gniotący mnie ciężar pod przyjaznym jego spojrzeniem. 80 M r, SRJ YUKTESWAR Uczeń Lahiri Mahasayi i Guru Paramahansy Youganandy Nantu, który był świetnym uczniem, roześmiał się serdecznie. Moje przykre położenie nie było pozbawione komicznej strony. - Jesteś całkiem nie przygotowany do egzaminów! Myślę, że wypada mi tobie pomóc! Te proste słowa zabrzmiały mi jak boska obietnica; z radością zachodziłem do domu mego przyjaciela. Uprzejmie przedstawiał mi on rozwiązanie rozmaitych problemów, które uważał za prawdopodobne na egzaminie. - Pytania te są pułapką, w którą podczas egzaminów wpadnie wielu pewnych siebie chłopców. Zapamiętaj odpowiedzi, a wyjdziesz cało. Było już późno w nocy, kiedy od niego wychodziłem. Naładowany wiadomościami modliłem się pobożnie, abym je pamiętał w ciągu najbliższych kilku dni krytycznych. Nantu ćwiczył mnie w rozmaitych przedmiotach, lecz wobec braku czasu zapomniał o mym kursie sanskrytu. Żarliwie oddałem się Bogu w opiekę. Pewnego poranka wyszedłem na krótką przechadzkę, powtarzając sobie wiadomości w takt poruszających się stóp. Gdy szedłem na przełaj przez chwasty narożnej parceli, wzrok mój padł na kilka luźnych zadrukowanych arkuszy. Zgrabny chwyt - i okazało się, że był to właśnie wiersz sanskrycki. Wyszukałem panditę, który pomógł mi go przetłumaczyć. Dźwięczny jego głos napełnił powietrze gładkim miodowym pięknem starożytnego języka53. - Te wyjątkowe stance chyba ci się nie przydadzą na egzaminie z sanskrytu. - Uczony wypuścił je z rąk sceptycznie. A jednak zaznajomienie się z tym właśnie poematem pozwoliło mi następnego dnia złożyć pomyślnie egzamin z sanskrytu. Dzięki rozumnej pomocy Nantu osiągnąłem również konieczne minimum we wszystkich innych przedmiotach. Ojciec mój był zadowolony, że dotrzymałem swego słowa i ukończyłem szkołę średnią. Z wdzięcznością zwracałem się do Pana, którego opiekę widziałem zarówno w pokierowaniu mym spotkaniem z Nantu, jak i przechadzką po niezwykłej drodze przez zaśmieconą parcelę. Jakby żartem dał dwukrotnie wyraz swemu zamiarowi wybawienia mnie z opresji. Wpadła mi ponownie w ręce odrzucona książka, której autor nie dopuszczał możliwości interwencji Boga podczas egzaminu. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu na myśl, która mi się nasunęła, że w jeszcze większym byłby ten autor kłopocie, gdybym mu powiedział, że medytacja o Bogu pośród trupów jest najkrótszą drogą do uzyskania dyplomu ukończenia szkoły średniej. 82 Zyskawszy na powadze, jawnie już układałem plany opuszczenia rodzinnego domu. Razem z młodym przyjacielem Dżitendrą Mazum-barem54 postanowiłem przyłączyć się do pustelni Mahamandala i przyjąć jego duchową dyscyplinę. Pewnego dnia rano ogarnęło mnie uczucie pustki na myśl o roz-IStaniu z rodziną55. Od czasu śmierci matki pokochałem szczególnie t tkliwie mych dwóch najmłodszych braci, Sanandę i Risznu. Uciekłem szybko do mego zacisza, do małej attyki, która była świadkiem tylu scen mej burzliwej samadhy. Po dwugodzinnym potopie łez poczułem się osobliwie przemieniony, jakby pod wpływem jakiegoś alchemicznego oczyszczającego środka. Wszelkie przywiązanie znikło; moje postanowienie szukania Boga jako największego przyjaciela stało się mocne jak granit. Szybko dokończyłem swe przygotowania do podróży. - Mam do ciebie ostatnią prośbę. - Ojciec był nieszczęśliwy, gdy stałem przed nim, aby otrzymać ostatnie błogosławieństwo. - Nie zapominaj o mnie ani o swych zasmuconych braciach i siostrach. - Czcigodny ojcze, jakże zdołam wyrazić moją miłość do ciebie! Większa jest jednak miłość do Ojca Niebieskiego, który obdarzył mnie tak doskonałym ojcem na ziemi. Pozwól mi odejść, abym kiedyś powrócił z większym zrozumieniem Boga. Uzyskawszy niechętną zgodę ojca pospieszyłem połączyć się z Dżitendrą, który już znajdował się w pustelni w Benaresie. Po mym przybyciu powitał mnie serdecznie główny kapłan swami Dayananda. Wysoki i szczupły, o myślącej twarzy, zrobił na mnie korzystne wrażenie. Piękna jego twarz miała spokój Buddy. Byłem zadowolony, że mój nowy dom także posiadał attykę, w której mogłem spędzać godziny świtu i poranka. Członkowie aszramy, mający małą praktykę w medytacji, uważali, że powinienem przeznaczać swój wolny czas na naukę. Wyrażali mi uznanie za popołudniową pracę dla aszramy. - Nie łap Boga tak prędko - usłyszałem raz taki kpiący okrzyk jednego z towarzyszy, gdy na początku mego pobytu w aszramie odchodziłem do attyki na medytację. Udałem się wobec tego do Dayanandy, znajdującego się w małym sanktuarium z oknami wychodzącymi na Ganges. - Swamidżi56, nie rozumiem, czego się tutaj żąda ode mnie. Szukam bezpośredniego poznania Boga. Bez tego nie może mnie zadowolić afiliacja, ani wiara, ani wykonywanie dobrych uczynków. 83 Ubrany w pomarańczową szatę kapłan poklepał mnie przyjaźnie. Inscenizując żartobliwą naganę upomniał kilku znajdujących się w pobliżu uczniów. - Nie dokuczajcie Mukundzie. Powoli nauczy się naszych metod. Uprzejmie zachowałem dla siebie swą wątpliwość. Uczniowie opuścili pokój niezbyt przejęci otrzymaną naganą. Dayananda powiedział mi jeszcze kilka słów od siebie. - Mukunda, widzę, że twój ojciec regularnie przesyła ci pieniądze. Proszę cię, odeślij mu je; tutaj pieniędzy ci nie potrzeba. Drugie moje polecenie w zakresie twej dyscypliny dotyczy pożywienia. Nawet jeśli jesteś głodny, nie wspominaj o tym. Czy z moich oczu wyglądał głód, nie wiem, ale wiem, że byłem głodny, wiedziałem o tym aż nazbyt dobrze. Niezmienną godziną pierwszego posiłku w ciągu dnia była dwunasta w południe. U siebie w domu byłem przyzwyczajony do dużego śniadania o godzinie dziewiątej. Luka trzech godzin stawała się coraz dłuższą. Minęły już lata od czasu, kiedy mogłem w Kalkucie ganić kucharza za dziesięcio-minutowe spóźnienie. Teraz starałem się opanować mój apetyt; pewnego dnia podjąłem dwudziestoczterogodzinny post. Z podwójnym apetytem oczekiwałem następnego popołudnia. - Pociąg Dayanandy spóźnił się. Nie będziemy jedli, dopóki on nie przybędzie. - Tę przygnębiającą wiadomość przyniósł mi Dżiten-dra. Na powitanie swamiego, który był nieobecny przez dwa tygodnie, przygotowano dużo smakołyków. Zapach pobudzający apetyt rozchodził się w powietrzu. Nie mając nic innego, cóż mogłem połknąć oprócz dumy z wczorajszego postu? - O Panie, przyspiesz pociąg! - Chyba Opatrzność Niebieska, myślałem, nie jest objęta nakazem milczenia wydanym mi przez Dayanandę. Jednakże uwaga Boga zwrócona była gdzie indziej. Godziny wlokły się powoli. Już zapadł mrok, gdy wreszcie nasz opiekun otwarł "drzwi, witano go z niekłamaną radością. - Dayananda będzie się najpierw kąpał i medytował, zanim będziemy mogli podać do stołu. - Dżitendra zbliżył się znów do mnie jak zły omen. Byłem bliski załamania. Mój młody żołądek, nie przyzwyczajony do wyrzeczeń, protestował z całych sił. Obrazy ofiar głodu, które kiedyś widziałem, przesuwały się przede mną jak widma. - Najbliższa śmierć z głodu w Benaresie powinna się wydarzyć natychmiast w tej pustelni - myślałem. Groźba ta została odwrócona 84 o godzinie dziewiątej. Wezwanie - jak ambrozja! W pamięci mej kolacja ta pozostaje żywa jako jedna z najszczęśliwszych godzin w mym życiu. W czasie intensywnego pochłaniania pożywienia zauważyłem, że Dayananda nie był zainteresowany jedzeniem. Wyraźnie górował ponad moją rozpustną przyjemnością. - _Swamidżi, czy nie jesteś głodny? - O tak! Spędziłem ostatnie cztery dni bez jedzenia i picia. Nigdy nie jem w pociągu, w którym jest pełno różnorodnych wibracji ludzi świeckich. Przestrzegam ściśle reguł przepisanych przez szastry57, święte księgi dla mnichów mojego zakonu. Pewne problemy naszej pracy organizacyjnej spoczywają na mej głowie. Dziś wieczorem, już w domu, nie myślałem o jedzeniu. Po co się spieszyć? Jutro zaplanuję właściwy posiłek. - Zaśmiał się wesoło. Przepełnił mnie dławiący wstyd. Jednakże miniony dzień mych cierpień nie dawał się łatwo zapomnieć; ośmieliłem się wyrazić następną uwagę. - Swamidżi, jestem zakłopotany. Idąc za twoją wskazówką, nigdy nie proszę o pożywienie i nikt mi go nie daje. Zagłodzę się na śmierć. - To umrzyj. - Ta alarmująca rada przecięła powietrze jak miecz. - Umrzyj, Mukunda, jeśli musisz! Nie przyjmuj przekonania, że żyjesz dzięki pożywieniu, a nie dzięki mocy Boga! On, który stworzył każdą postać pożywienia, On, który obdarzył nas apetytem, na pewno zobaczy, że jego wierny cierpi z braku pożywienia. Nie wyobrażaj sobie, że żywi cię ryż, że podtrzymują cię pieniądze albo ludzie. Czyż mogliby ci pomóc, gdyby Pan pozbawił Cię tchnienia życia? Są oni tylko pośrednim Jego narzędziem. Czyż jest to wynikiem jakiejś twej sprawności, że żołądek twój trawi pożywienie? Mukundo, posłuż się mieczem swego odróżnienia! Przetnij łańcuch działań i dojrzyj Jedyną Przyczynę! Uznałem, że jego wnikliwe słowa wchodzą głęboko w sedno sprawy. Poszło w kąt stare złudzenie, wskutek którego imperatywy ciała wyprowadzają dusze na manowce. Wtedy i wiele razy później wypróbowy-wałem samowystarczalność ducha. W jakże wielu obcych miastach w ciągu nieustannych podróży w późniejszym mym życiu miałem możność przekonać się o użyteczności tej lekcji w pustelni w Benares! Jedynym skarbem, który mi towarzyszył od Kalkuty, był srebrny amulet, przekazany mi przez matkę, od nieznanego sadhu. Strzegłem go w ciągu wielu lat, a teraz ukryłem starannie w mym pokoju aszramowym. Aby znów się nacieszyć talizmanem, pewnego dnia 85 otwarłem pudełko. Opieczętowana osłona była nietknięta, ale - amulet znikł. Zmartwiony, otwarłem kopertę i upewniłem się ostatecznie. Zniknął w eterze zgodnie z przepowiednią sadhu - na jego wezwanie. Moje stosunki ze zwolennikami Dayanandy stale się pogarszały. Zarządca gospodarstwa aszramy odnosił się do mnie jak do obcego, dotknięty tym, że trzymałem się z daleka. Ścisłe przestrzeganie przeze mnie medytacji i celu, dla którego opuściłem dom i wszystkie świeckie ambicje, wywoływały wciąż ciętą krytykę ze wszystkich stron. Szarpany duchową udręką wszedłem pewnego razu o świcie do attyki, zdecydowany modlić się, dopóki nie otrzymam łaski odpowiedzi. - Łaskawa Matko Kosmosu, nauczaj mnie poprzez Twoje wizje albo przez wybranego przez Ciebie guru. Godziny mijały, a moja płaczliwa prośba pozostawała bez odpowiedzi. Nagle poczułem się jakby cieleśnie uniesiony w jakąś nieopisaną sferę. - Twój Mistrz przyjdzie dzisiaj! - Boski głos kobiecy doszedł do mnie zewsząd i znikąd. W to nadzmysłowe doświadczenie wdarł się nagle okrzyk, pochodzący z całkiem określonego miejsca. To młody kapłan, zwany Habu, wołał mnie z kuchni na parterze. - Mukunda! Dość medytacji! potrzebnyś do sprawunków! Innego dnia odpowiedziałbym może niecierpliwie, tym razem otarłem twarz spuchniętą od płaczu i łagodnie posłuchałem wezwania. Razem z Habu wyszliśmy na plac targowy w odległej bengalskiej dzielnicy Benaresu. Ostre indyjskie słońce nie doszło jeszcze do zenitu, gdy już zakończyliśmy zakupy na bazarze. Torowaliśmy sobie drogę wśród barwnej mieszaniny gospodyń, przewodników, kapłanów, ubogo ubranych wdów, dostojnych braminów i wszędzie obecnych świętych krów. Przechodząc przez niepozorną uliczkę spojrzałem w bok, aby ocenić jej długość. Na końcu ulicy stał nieruchomo człowiek podobny do Chrystusa, w ochronnej szacie swamiego. Wydał mi się od razu znajomy od dawna; mój wzrok po trzykroć zatrzymał się na nim chciwie. Potem naszła mnie wątpliwość. Mylę tego wędrownego mnicha z kimś sobie znanym, pomyślałem. Marzycielu, idź dalej! Po dziesięciu minutach poczułem silne drętwienie stóp. Jakby zamieniły się w kamień, nie były zdolne nieść mnie dalej. Ż trudem obróciłem się, moje stopy odzyskały władzę. Zwróciłem się w przeciwnym kierunku i znów dziwny ciężar zatrzymał mnie. Święty przyciąga mnie magnetycznie ku sobie! - Z tą myślą rzuciłem swe pakunki w ręce Habu. Obserwował on ze zdumieniem dziwne ruchy moich stóp i teraz wybuchnął śmiechem: - Co ci dolega? Czyś stracił rozum? Gwałtowne wzruszenie nie pozwoliło mi na odpowiedź; w milczeniu szybko oddaliłem się. Jak gdybym miał skrzydła zamiast obuwia, biegłem z powrotem i wnet dotarłem do wąskiej uliczki. Szybkim spojrzeniem objąłem spokojną postać, wytrwale zwróconą w moim kierunku. Jeszcze kilka szybszych kroków i znalazłem się u jego stóp. Gurudewa (Boski nauczyciel, zwyczajowy termin sanskrycki określający nauczyciela. W języku angielskim oddają go po prostu słowem Master - Mistrz). Boska twarz z tysiąca moich wizji! Te spokojne oczy, w lwiej głowie ze spiczastą brodą i wijącymi się lokami włosów, często spoglądały na mnie poprzez mrok moich nocnych marzeń i stanowiły obietnicę, której nie rozumiałem w pełni. "O mój ty! Przyszedłeś do mnie!" Mój guru wypowiadał te słowa raz po raz w języku bengalskim, głosem nabrzmiałym radością. "Ileż lat czekałem na ciebie!" Zjednoczyliśmy się w milczeniu. Słowa wydawały się całkiem niepotrzebne. Bezdźwięczną pieśnią płynęła mowa z serca Mistrza do ucznia. Z niezbitą pewnością czułem, że mój guru poznał Boga i potrafi mnie prowadzić ku niemu. Zaćmienie umysłu zanikło w słabym brzasku przedurodzeniowej pamięci. Dramatyczny czas! Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to jego cykliczne sceny. Nie po raz pierwszy oglądało mnie słońce u tych świętych stóp! Trzymając mą dłoń, guru prowadził mnie do swej chwilowej rezydencji Rana Mahal. Atletyczna jego postać poruszała się wraz z mocnym krokiem. Wysoki, wyprostowany, w wieku około pięćdziesięciu lat, był ruchliwy i żywy jak młody mężczyzna. Ciemne jego oczy były duże i piękne niezgłębioną mądrością. Lekko wijące się włosy łagodziły stanowczy wyraz jego twarzy. Siła splatała się subtelnie z łagodnością. Gdy doszliśmy do domu, mającego balkon z widokiem na Ganges, guru powiedział z miłością: - Daję ci moje pustelnie i wszystko, co posiadam. - Panie, przybywam szukając mądrości i poznania Boga. To są skarby, które ty posiadasz i których pragnę! 87 Indyjski zmierzch zapadł przejrzystą zasłoną zanim znów mój mistrz przemówił. W oczach jogina widniała niezgłębiona tkliwość. - Daję ci mą bezwarunkową miłość. Bezcenne słowa! Upłynęło ćwierć wieku zanim otrzymałem następny dowód jego miłości. Wargom jego obcy był zapał; milczenie wypełniało ciszę. - Czy obdarzysz mnie taką samą bezwarunkową miłością? - Kocham cię wiecznie, Gurudewa! - Zwykła miłość jest egoistyczna, mroczne jej korzenie tkwią w pożądaniach i pragnieniu ich zaspokojenia. Miłość Boska jest bezwarunkowa, bez granic, niezmienna. Ułomności ludzkiego serca znikną na zawsze po przeszywającym dotknięciu czystej miłości - dodał pokornie - jeśli kiedykolwiek zauważysz, że odchodzę od stanu urzeczywistnienia Boga, proszę cię, przyrzeknij mi, że przytulisz mą głowę i pomożesz mi powrócić do Kosmicznego Umiłowanego, któremu obaj cześć oddajemy. Powstał potem w gęstniejącej ciemności i zaprowadził mnie do pokoju wewnątrz domu. Gdy jedliśmy owoce mango i migdałowe słodycze, w sposób delikatny dawał mi w rozmowie dowody, jak głęboko zna moją naturę. Byłem pełen czci dla ogromu jego mądrości, zamaskowanej wrodzoną mu pokorą. - Nie smuć się z powodu amuletu. Już spełnił swe zadanie - jakby w cudownym boskim zwierciadle mój guru najwyraźniej odbijał w sobie całe moje życie. - Żywa rzeczywistość twej obecności, Mistrzu, jest większą radością niż wszelki symbol. - Czas już na dokonanie zmiany, gdyż w swej pustelni nie jesteś szczęśliwy. Nie wspomniałem o swym życiu; obecnie wydawało się to zbyteczne. Z naturalnego, wolnego od emfazy zachowania się guru wywnioskowałem, że nie życzył on sobie zdumionych okrzyków z powodu swego jasnowidzenia. - Powinieneś wrócić do Kalkuty. Dlaczego miałbyś wyłączyć krewnych ze swej miłości dla całej ludzkości. Sugestia ta spłoszyła mnie. Rodzina moja przepowiadała mój powrót, chociaż nie odpowiedziałem na listowne prośby. "Niechaj młody ptaszek polata po metafizycznym niebie", powiedział Ananta. "Skrzydełka jego zmęczą się w tej trudnej atmosferze. Niedługo zobaczymy, jak zacznie opadać w stronę domu, jak złoży swe skrzydła i pokornie spocznie w naszym rodzinnym gnieździe". Dobrze jeszcze pamiętałem to odstraszające porównanie; byłem zdecydowany nie "opadać" w stronę Kalkuty. - Panie, nie chcę wracać do domu. Ale pójdę za tobą wszędzie. Proszę mi podać swój adres i nazwisko. - Swami Sri Jukteswar Giri. Główna moja pustelnia znajduje się w Serampore na ulicy Rai Ghat. Jestem tu tylko przez kilka dni z wizytą u mej matki. Zdumiałem się. Jak przedziwnie igra Bóg z oddanymi mu ludźmi. Serampore znajduje się w odległości zaledwie dwunastu mil od Kalkuty, jednakże w tych stronach nigdy nie dostrzegłem postaci mego guru. Aby się spotkać, musieliśmy podróżować do starożytnego miasta Kasi (Benares), opromienionego pamięcią Lahiri Mahasayi. Tu również stopy Buddy, Siankaraczari 58i wielu innych wielkich joginów pobłogosławiły tę ziemię. - Przybędziesz do mnie za cztery tygodnie. - Po raz pierwszy głos Sri Jukteswara był surowy. - Wyraziłem moje wieczyste uczucie oraz okazałem ci moją radość z powodu spotkania ciebie, a ty odmawiasz mej prośbie. Gdy spotkamy się następnym razem, musisz obudzić z powrotem moje zainteresowanie: nie będzie ci łatwo zostać moim uczniem. Konieczne jest zupełne oddanie się i posłuszeństwo mej surowej dyscyplinie. Milczałem uparcie. Mój guru z łatwością przeniknął trudność. - Czy myślisz, że krewni będą się śmiać z ciebie? - Nie chcę wracać. - Wrócisz za trzydzieści dni. - Nigdy. - Pochyliwszy się ze czcią do jego stóp, oddaliłem się, nie złagodziwszy napięcia kontrowersji. Gdy szedłem wśród nocnych ciemności, zastanawiałem się dlaczego to cudowne spotkanie zakończyło się tonem dysharmonii. Myślałem o dwóch szalach wagi Mayi, na których każdą radość równoważy smutek! Moje młode serce nie poddawało się jeszcze kształtującym je palcom mego guru. Następnego poranka zauważyłem wrogość w postawie mieszkańców pustelni. Moje dni były przepełnione nieodmiennie przykrościami. Po trzech tygodniach Dayananda opuścił pustelnię, aby wziąć udział w konferencji w Bombaju - nad moją nieszczęsną głową rozpętało się pandemonium. - Mukunda jest pasożytem, który przyjmuje gościnę pustelni, a nie odzajemnia się we właściwy sposób. - Usłyszawszy tę uwagę żałowałem po raz pierwszy, że byłem posłuszny nakazowi odesłania ojcu pieniędzy. 89 S-"*Z ciężkim sercem odszukałem jedynego mego przyjaciela Dżiten-drę. - Odchodzę stąd. Proszę cię, przekaż moje wyrazy szacunku i żalu Dayanandzie, gdy powróci z podróży. - Ja także odejdę. Moje wysiłki w medytacji nie spotykają się tu z większą życzliwością niż twoje - Dżitendra mówił z determinacją. - Spotkałem świętego podobnego do Chrystusa. Odwiedźmy go w Serampore. Tak to "ptaszek" przygotował się, aby zaryzykować "opadnięcie" akurat w Kalkucie. i O af -KJ y /f ROZDZIAŁ 11 Podróż dwóch chłopców bez pieniędzy do Brindabanu - Dobrze by ojciec zrobił, gdyby cię wydziedziczył, Mukunda! Jakiś ty głupi, że odrzucasz swe życie! - Kazanie mego najstarszego brata szturmowało moje uszy. Dżitendra i ja, prosto z pociągu (to tylko przenośnia, nie byliśmy jeszcze pokryci pyłem) przybyliśmy właśnie do domu Ananty, który niedawno przeniósł się z Kalkuty do starożytnego miasta Agry. Brat był buchalterem nadzorczym Departamentu Robót Publicznych Rządu. - Wiesz dobrze, Ananto, że szukam tylko mego Ojca Niebieskiego. - Najpierw pieniądze: Bóg może przyjść później! Któż to wie? Życie może trwać zbyt długo. - Najpierw Bóg; pieniądz jest Jego niewolnikiem! Kto wie? Życie może być zbyt krótkie. Odpowiedź moja była tylko wyrazem nastroju chwili i nie wyrażała żadnego przeczucia. (A jednak los niewiele lat wyznaczył Anandzie; w kilka lat później59 odszedł do kraju, w którym banknoty nie zajmują ani pierwszego, ani ostatniego miejsca). - To zapewne mądrość wyniesiona z pustelni! Widzę jednak, że rozstałeś się z Benares. - Oczy Ananty zabłysnęły z nieukrywaną satysfakcją. Miał nadzieję, że zwinę swe skrzydła w rodzinnym gnieździe. - Mój pobyt w Benaresie nie był bezowocny! Znalazłem tam wszystko, za czym tęskniło moje serce! Możesz być pewny, że to nie jest twój pandita lub jego syn! Ananta zaśmiał się razem ze mną na to wspomnienie; musiał się zgodzić, że "jasnowidzący" w Benaresie, którego wybrał, był krótkowzroczny. - Jakież masz plany, mój wędrowny bracie? - Dżitendra namówił mnie na wyjazd do Agry, spragniony zobaczyć tam piękno Tadż Mahalu60 - wyjaśniłem. - Potem udajemy się do mego niedawno znalezionego guru, który ma pustelnię w Serampore. 91 Ananta zatroszczył się uprzejmie o nasze wygody. Kilka razy w ciągu tego wieczoru zauważyłem, że jego oczy zatrzymały się na mnie z namysłem. j "Znam to spojrzenie!" - pomyślałem. "Szykuje się spisek". Wszystko się wyjaśniło nazajutrz podczas pierwszego śniadania. - Zatem czujesz się całkowicie niezależny od majątku ojca. - Spojrzenie Ananty było całkiem niewinne, gdy zarzucał tę wędkę z haczykiem w wyniku wczorajszej rozmowy. - Jestem świadomy swej zależności od Boga. - Słowa są tanie! Życie cię dotąd oszczędzało! Ładnie byś wyglądał, gdybyś musiał oczekiwać pożywienia i opieki od Niewidzialnej Ręki! Wnet byś zaczął żebrać po ulicach! - Nigdy! Nigdy bym nie zaufał przechodniowi zamiast Bogu! On ma tysiąc innych sposobów oprócz miseczki żebraczej na okazanie pomocy człowiekowi! - To frazesy! Przypuśćmy, że zaproponowałbym poddanie próbie twojej chełpliwej filozofii w realnym, materialnym świecie. - Czy miałbym się zgodzić? Czyżbyś chciał ograniczyć Boga do tego spekulatywnego świata? - Zobaczymy, dam ci dzisiaj sposobność rozszerzenia twoich lub potwierdzenia moich poglądów! - Ananta zatrzymał się w tym dramatycznym momencie, a potem mówił dalej powoli i poważnie: - Proponuję, abyś razem ze swym przyjacielem Dżitendrą pojechał dziś rano do niedalekiego miasta Brindabanu. Nie możesz zabrać ze sobą ani jednej rupii; nie możesz nikogo prosić o pożywienie ani o pieniądze; nie możesz też nikomu wyjawiać swego trudnego położenia; nie możesz też w Brindabanie głodować, nie jeść ani tam pozostać. Jeżeli wrócicie tu do mego domu przed godziną dwunastą w nocy, nie złamawszy żadnego z warunków próby, będę najbardziej zdumionym człowiekiem w Agrze! - Przyjmuję to wyzwanie! - Nie było żadnego wahania w mych słowach ani w mym sercu. Miałem we wdzięcznej pamięci przykłady szybkiej pomocy: moje wyleczenie ze śmiertelnej choroby dzięki zwróceniu się do portretu Lahiri Mahasayi, żartobliwy dar dwóch latawców dla Urny na dachu domu w Lahore, amulet darowany w chwili mego zniechęcenia, decydująca wiadomość poprzez nieznanego sadhu w Benaresie zewnątrz ogrodzenia domu filozofa, wizja Boskiej Matki i Jej wspaniałe słowa miłości, jej szybka odpowiedź na prośbę Mistrza Mahasayi w momencie mego dziecinnego przygnębienia, pomoc, która zmaterializowała mój dyplom szkoły średniej 92 i ostatni dar, mój żywy Mistrz, wymarzony w ciągu całego życia! Nigdy, żadną miarą nie mógłbym się zgodzić, że moja "filozofia" nie wytrzyma surowej próby walki na twardym gruncie ziemi! - Twoja gotowość każe mi ufać tobie. Odprowadzę was zaraz do pociągu. - Ananta zwrócił się do stojącego z otwartymi ustami Dżitendry: - Musisz pojechać razem z nim jako świadek i, co bardzo prawdopodobne, jako ofiara! W pół godziny później Dżitendra i ja znaleźliśmy się w posiadaniu biletów w jedną stronę na naszą nieoczekiwaną podróż. Schroniliśmy się w ustronnym zakątku stacji. Ananta przekonał się wnet z zadowoleniem, że nie mamy przy sobie żadnych ukrytych skarbów; nasze skromne dhoti61 nie ukrywało nic ponad to, co było konieczne. Gdy sprawa wiary wkroczyła w poważną dziedzinę finansów, mój przyjaciel odezwał się z protestem: - Ananta, daj mi na wszelki wypadek jedną lub dwie rupie, abym mógł do ciebie zatelegrafować w razie niepowodzenia. - Dżitendra - krzyknąłem zdecydowanie - nie ma mowy o jakimkolwiek sprawdzianie, jeżeli weźmiesz dla asekuracji jakieś pieniądze! - Można być trochę spokojniejszym, gdy się ma parę monet - Dżitendra nie powiedział już słowa więcej, gdy spojrzałem na niego poważnie. - Mukunda, nie jestem bez serca. - W głosie Ananty zabrzmiał ton pokory. Być może, iż ruszyło go sumienie z powodu wysyłania dwóch niewypłacalnych chłopców do obcego miasta, a może z powodu jego religijnego sceptycyzmu. - Jeśli przez przypadek lub łaskę przejdziesz szczęśliwie przez próbę Brindabanu, poproszę cię, abyś mnie wtajemniczył jako swego ucznia. Obietnica była niezwykła, jeśli się weźmie pod uwagę wyjątkowe okoliczności. Najstarszy syn w hinduskiej rodzinie rzadko skłania głowę przed swym młodszym bratem; należy mu się szacunek i posłuszeństwo jako drugiej osobie po ojcu. Nie było jednak czasu na moją odpowiedź, pociąg właśnie odjeżdżał. Dżitendra trwał w smutnym milczeniu, gdy tymczasem pociąg posuwał się mila za milą. Wreszcie poruszył się i pochylając się ku mnie uszczypnął mnie boleśnie: - Nie widzę żadnego znaku, że Bóg zamierza dostarczyć nam najbliższego posiłku! - Bądź spokojny, niewierny Tomaszu! Pan współdziała z nami. 93 - Czy nie mógłbyś sprawić, abym się pocieszył? Już przymieram z głodu na samą myśl o tym, co nas czeka. Opuściłem Benares, aby zobaczyć mauzoleum Tadż, a nie żeby znaleźć się we własnym. - Głowa do góry, Dżitendro! Czyż nie widać pierwszych zarysów świętych miejsc w Brindabanie?62 - Głęboko cieszę się na myśl, że będę stąpał po ziemi uświęconej stopami Pana Kriszny. Otwarły się drzwi do naszego przedziału i wsiadło dwóch mężczyzn. Najbliższa stacja miała być ostatnią. - Młodzi chłopcy, czy macie przyjaciół w Brindabanie? - Siedzący naprzeciw mnie obcy człowiek objawiał zadziwiające zainteresowanie. - To nie pańska sprawa - szorstko odparłem. - Zapewne uciekliście od swych rodzin pod czarem "Złodzieja serc!" Ja też mam pobożne usposobienie. Uważam za mój obowiązek dopilnować, abyście otrzymali pożywienie i schronienie przed tym przemożnym upałem. - Nie, panie, proszę nas zostawić. Jest pan bardzo uprzejmy, ale myli się pan biorąc nas za uciekinierów z domu. Nie było czasu na dalszą rozmowę; pociąg stanął. Gdy Dżitendra i ja wyszliśmy na peron, nasi przygodni towarzysze ujęli nas za ręce i wezwali dorożkę konną. Wysiedliśmy przed okazałą pustelnią, położoną wśród wiecznie zielonych drzew dobrze utrzymanego ogrodu. Dobroczyńcy nasi byli tutaj najwyraźniej znani, uśmiechnięty młodzieniec wprowadził nas bez pytania do salonu. Zostaliśmy niebawem przedstawieni starszej pani o dostojnej postawie. - Gauri Ma, książęta nie mogli przybyć - mówił jeden z naszych towarzyszy do gospodyni aszramy. - W ostatniej chwili plany ich zostały pokrzyżowane, przesyłają wyrazy głębokiego żalu. Przywieźliśmy jednak dwóch innych gości. Gdy tylko spotkałem się z nimi w pociągu, poczułem do nich głęboką sympatię jak do czcicieli Pana Kriszny. - Do widzenia, młodzi przyjaciele. - Nasi dwaj znajomi skierowali się do drzwi. - Spotkamy się jeszcze, jeśli Bóg zechce. - Witam was w naszej aszramie - Gauri Ma uśmiechała się macierzyńsko do swych nieoczekiwanych pupilów. - Nie mogliście przybyć w lepszy dzień. Oczekiwałam dwóch królewskich opiekunów naszej pustelni. Cóż by to był za wstyd, gdyby się nie znalazł nikt, kto by mógł ocenić przygotowane przeze mnie potrawy! 94 Te dodające apetytu słowa wywarły zgubny wpływ na Dżitendrę: [wybuchnął płaczem. Perspektywa, której się obawiał w Brindabanie, okazała się królewskim przyjęciem, potrzeba nagłego przeskoku myślowego była dla niego zbyt trudna. Gospodyni nasza spojrzała na niego z umiarkowanym zainteresowaniem: widocznie była chyba przyzwyczajona do młodzieńczych wyskoków. Zapowiedziano obiad. Gauri Ma poprowadziła nas do jadalni, w której rozchodziły się zapachy przypraw. Sama zniknęła w przyległej kuchni. Przewidywałem tę chwilę. Wybrawszy odpowiednie miejsce w anatomii Dżitendry uszczypnąłem go solidnie w odwet za uszczypnięcie mnie w pociągu. - Niewierny Tomaszu! Pan działa - nawet się spieszy. Gospodyni wróciła z punkhą i równomiernie wachlowała nas na wschodni sposób, podczas gdy my siedzieliśmy przykucnięci na jzdobnych siedzeniach z koców. Uczniowie aszramy przechodzili tam z powrotem ze trzydzieści razy. Był to nie "obiad", lecz "wystawna iczta". Od momentu pojawienia się na tej planecie nigdy dotąd ani żitendra, ani ja nie kosztowaliśmy takich przysmaków. - Potrawy rzeczywiście godne książąt, Czcigodna Matko! Co pilniejszego mogli sobie znaleźć wasi królewscy opiekunowie niż jrzybycie na ten bankiet, nie mogę sobie wyobrazić! Zapisaliście się naszej pamięci na całe życie! Związani przez Anantę żądaniem milczenia - nie mogliśmy wyjaśnić miłosiernej pani, że nasze podziękowanie miało podwójne łączenie. Przynajmniej nasza szczerość była oczywista. Oddaliliśmy ię z jej błogosławieństwem i zaproszeniem zachęcającym do ponow-lego odwiedzenia pustelni. Upał na ulicy był niemiłosierny. Obaj z moim przyjacielem chroniliśmy się pod wspaniałe drzewo kadamby przy bramie asz-\&my. Nastąpiły przykre słowa. Dżitendrę ogarnęła raz jeszcze obawa. - W ładną kabałę się wplątałem: nasz obiad to tylko przypadkowy śmiech fortuny. Jakże zobaczymy osobliwości tego miasta nie mając ani jednej rupii? I jak sprowadzisz mnie z powrotem do domu Ananty? - Szybko zapominasz o Bogu, gdy masz żołądek pełny. - Moje ^łowa zawierały łagodny wyrzut. Jakże krótka jest pamięć łask Bożych człowieka! Nie ma człowieka, który by nie miał za sobą jakichś ^pełnionych modlitw. - Chyba nigdy nie zapomnę mej głupoty, że naraziłem się na takie yzyko z takim wariatem jak ty! 95 * ' - Bądź spokojny, Dżitendra! Ten sam Pan, który nas nakarmił, pokaże nam Brindaban i zapewni też powrót do Agry. Drobny młody człowiek o przyjemnej powierzchowności zbliżył się do nas szybkim krokiem. Stanął pod drzewem i pochylił się przede mną: - Drogi przyjacielu, ty i twój towarzysz jesteście z pewnością tutaj obcy. Proszę pozwolić mi przyjąć was jako gości i być waszym przewodnikiem. Dla Hindusa jest niemal niemożliwe zblednąć, ale twarz Dżitendry nagle poszarzała jak u chorego. Uprzejmie odmówiłem. - Chyba mnie pan nie odpędził? - W innych okolicznościach zatrwożenie tego obcego człowieka byłoby komiczne. - Dlaczego nie? - Jesteś moim guru - oczy jego szukały moich z zaufaniem. - Podczas mego południowego nabożeństwa ukazał" mi się błogosławiony Pan Kriszna. Ukazał mi dwie opuszczone postacie pod tym właśnie drzewem. Jedna z nich miała twoją twarz, mój mistrzu! Często widywałem ją w medytacji! Jakaż byłaby to dla mnie radość, gdybyście przyjęli moje skromne usługi! - I ja również jestem zadowolony, że mnie znalazłeś. Ani Bóg, ani ludzie nas nie opuścili! - chociaż zostałem zewnętrznie niewzruszony, uśmiechając się tylko do przejętej twarzy przede mną, w głębi swej istoty dziękowałem Bogu na kolanach. - Drodzy przyjaciele, czy nie zaszczycicie mego domu swymi odwiedzinami? - Jesteś uprzejmy, lecz plan ten jest niewykonalny. Już jesteśmy gośćmi mego brata w Agrze. - To przynajmniej pozwólcie mi zwiedzić Brindaban razem z wami. Chętnie się zgodziłem. Młody człowiek, który powiedział nam, że nazywa się Pratap Chatterji, wynajął powóz. Zwiedziliśmy świątynię Madanamohana i inne przybytki Sri Kriszny. Noc zapadła, gdy jeszcze odprawialiśmy swe nabożeństwo w świątyni. - Przepraszam na chwilę, kupię sandesz63. - Pratap wszedł do sklepu w pobliżu stacji kolejowej. Dżitendra i ja wałęsaliśmy się bez celu po szerokiej ulicy, teraz pełnej ludzi, bo powietrze się nieco ochłodziło. Przyjaciel nasz był przez pewien czas nieobecny, lecz w końcu powrócił, niosąc w darze wiele słodyczy. - Proszę, pozwólcie mi spełnić tę religijną przysługę. - Pratap uśmiechał się przepraszająco, trzymając w rękach plik banknotów i dwa właśnie zakupione bilety do Agry. 96 "f} • W głębi mego serca wyraziłem wdzięczność dla Niewidzialnej Ręki za zgotowane nam przyjęcie. Czyż wykpiona przez Anantę, nie okazała hojności ponad konieczność? - Pratap, nauczę cię Kriya-jogi Lahiri Mahasayi, największego jogina ostatnich czasów. Jej technika będzie twoim guru. Wtajemniczenie dokonało się w ciągu pół godziny. - Krija jest twym czintamani64 - powiedziałem nowemu uczniowi. - Technika, która, jak widzisz, jest prosta, ucieleśnia sztukę przyspieszenia duchowej ewolucji. Święte księgi hinduskie nauczają, że wcielające się "ego" t potrzebuje miliona lat na wyzwolenie się od mayi. Ten naturalny okres |można wybitnie skrócić z pomocą Kriya-jogi. Podobnie jak Jagadis IChandra Bose dowiódł, że można znacznie przyspieszyć wzrost Irośliny, tak również z pomocą wiedzy wewnętrznej można przy-ispieszyć rozwój psychologiczny człowieka. Wypełniaj wiernie swe fćwiczenia, a zbliżą cię one do Guru wszystkich guru. - Jestem szczęśliwy, że znajduję od dawna poszukiwany klucz [do jogi - mówił Pratap z zadumą. - Jej działanie, rozkuwające [kajdany moich zmysłów, wyzwoli mnie do życia w wyższych sferach. [Dzisiejsza wizja Pana Kriszny może oznaczać tylko moje najwyższe [dobro. Siedzieliśmy chwilę w pełnym zrozumienia milczeniu, a potem [powoli poszliśmy na stację kolejową. Przepełniała mnie radość, gdy [wsiadałem do pociągu, lecz dla Dżitendry był to dzień do płaczu. Mojemu pełnemu miłości pożegnaniu z Pratapem towarzyszyło [tłumione łkanie obu mych przyjaciół. W czasie jazdy koleją zalała [Dżitendrę jeszcze raz fala smutku. Tym razem nie w obronie siebie, [lecz przeciw sobie. - Jakże płytka jest moja wiara! Serce moje było z kamienia! [Nigdy już w przyszłości nie będę wątpił w opiekę Boga! Zbliżała się północ. Dwóch "kopciuszków" wysłanych w świat bez [grosza weszło do sypialni Ananty. Twarz jego wyrażała najwyższe [zdumienie. W milczeniu zasypałem stół rupiami. - Dżitendra, powiedz prawdę! - Ton Ananty był żartobliwy. Czy ten młodzik nie gra komedii? W miarę jednak jak rozwijało się opowiadanie, brat mój poważ-|niał, a potem stał się uroczysty. - Prawo popytu i podaży sięga do subtelniej szych niż przypusz-Iczałem dziedzin - Ananta mówił z uduchowionym zapałem, którego [nigdy przedtem u niego nie widziałem. - Po raz pierwszy rozumiem [twoją obojętność na powszednie dobra świata. 97 Późno już było, lecz brat nastawał, abym mu udzielił dikszy65 (inicjacji) w krija-jodze. "Guru" Mukunda musiał w tym jednym dniu wziąć na siebie odpowiedzialność za dwóch nieszukanych uczniów. Następnego dnia jedliśmy śniadanie w harmonii, jakiej nie było dzień przedtem. Uśmiechnąłem się do Dżitendry. - Nie można cię okpić co do Tadżu. Zwiedźmy go przed wyjazdem do Serampore. Pożegnawszy się z Anantą, znalazłem się niebawem razem z moim przyjacielem przed wspaniałym zabytkiem Agry, przed Tadż Maha-lem. Olśniewając bielą marmuru w słońcu, stoi jak wizja czystej harmonii i symetrii. Doskonałe otoczenie tworzą ciemny cyprys, lśniący trawnik i spokojna laguna. Wnętrze zdobią piękne koronkowe rzeźby inkrustowane półszlachetnymi kamieniami. Delikatne girlandy i ślimacznice wyłaniają się z brązowych i fiołkowych marmurów. Światło z kopuły pada na grobowce cesarza Szah-Dżahana i królowej jego państwa i jego serca Mumtaz-Mahali. Już dość dla oczu! Tęskniłem do swego guru. Wkrótce więc razem z Dżitendrą byłem już w podróży na południe do Bengalu. - Mukundo, od miesięcy nie widziałem swej rodziny. Zmieniłem zamiary; może później odwiedzę twego mistrza w Serampore. Przyjaciel mój, którego usposobienie można określić łagodnie jako chwiejne, opuścił mnie w Kalkucie. Pociągiem podmiejskim wnet dotarłem do Serampore, znajdującego się dwanaście mil na północ. Drgnąłem ze zdumienia, gdy uświadomiłem sobie, że minęło dokładnie dwadzieścia osiem dni od dnia spotkania mego guru w Benaresie. - Przybędziesz do mnie za cztery tygodnie! - I oto dokładnie, z bijącym sercem, stałem na dziedzińcu domu przy spokojnej ulicy Rai Ghat. Wszedłem po raz pierwszy do pustelni, gdzie miałem spędzić większą część najbliższych dziesięciu lat, u "Dżjanawatara" Indii, wcielenia Mądrości. ROZDZIAŁ 12 Lata w pustelni mego Mistrza - Przyszedłeś - Sri Jukteswar powitał mnie w pokoju balkonowym, siedząc na rozpostartej na podłodze skórze tygrysa. Głos jego był chłodny, a postawa wolna od emocji. - Tak, drogi Mistrzu, oto jestem tutaj, aby iść za tobą. Klęknąwszy dotknąłem jego stóp. - Jakże to być może? ignorujesz moje życzenia? - Już nigdy, Gurudżi! Twe życzenie niechaj będzie moim prawem. - To lepiej! Teraz mogę przyjąć odpowiedzialność za twoje życie! W takim razie pierwszą moją prośbę jest to, abyś wrócił do domu, do swej rodziny. Chcę, abyś wstąpił na Uniwersytet w Kalkucie. Powinieneś dalej się kształcić. - Bardzo dobrze, panie. - Ukryłem swą konsternację. Czyżby uprzykrzone książki miały mnie prześladować przez całe lata? Przedtem ojciec, a teraz Sri Jukteswar! - Pewnego razu pojedziesz na Zachód. Tamtejsi ludzie chętniej będą słuchać starożytnej mądości Indii, jeśli obcy nauczyciel hinduski będzie miał uniwersytecki stopień. - Ty wiesz najlepiej, Gurudżi - rozchmurzyłem się. Wzmianka o Zachodzie wydała mi się dziwna, daleka, niemniej sposobność spełnienia życzenia Mistrza była jak najbardziej aktualna. - Będziesz blisko, w Kalkucie; przychodź tu, ilekroć znajdziesz czas. - Będę przychodził codziennie, Mistrzu. Jeśli to tylko będzie możliwe! Z wdzięcznością przyjmuję twe polecenie dotyczące każdego szczegółu mego życia - pod jednym warunkiem. - Tak? - Że przyrzekniesz mi objawienie Boga. Nastąpiła godzinna walka słów. Mistrz nie może nie dotrzymać słowa, toteż nie jest ono łatwo dawane. Treść przyrzeczenia otwiera metafizyczne perspektywy. Guru musi pozostawać w ścisłym związku ze Stwórcą, jeśli ma się zobowiązać do ukazania Go! Odczuwałem Boską jedność Sri Jukteswara i byłem zdecydowany jako jego uczeń nalegać w tym kierunku. 99 - Jesteś bardzo wymagający. - Potem usłyszałem zgodę Mistrza. - Niechaj twoje życzenie będzie moim życzeniem. Cień, który trwał przez całe moje życie, znikł z mego serca, skończyło się szukanie po omacku, tu i tam. Znalazłem wieczne schronienie u prawdziwego guru. - Chodź, pokażę ci pustelnię. - Mistrz powstał z tygrysiej skóry. Spojrzałem dokoła; wzrok mój padł ze zdumieniem na obraz na ścianie, przybrany gałązką jaśminu. - Lahiri Mahasaya. - Tak, to mój boski guru. - Głos Sri Jukteswara był pełen czci. - Jako człowiek i jako jogin większy był aniżeli jakikolwiek nauczyciel, którego życie mogłem obserwować. W milczeniu skłoniłem się przed znanym mi obrazem. Był to hołd mej duszy, złożony niezrównanemu mistrzowi, który błogosławiąc memu dzieciństwu, kierował mymi krokami aż do tej godziny. Oprowadzany przez mego guru chodziłem po całym domu i przyległym ogrodzie. Duża, starodawna, dobrze zbudowana pustelnia otoczona była dziedzińcem o masywnych kolumnach. Ściany zewnętrzne pokryte były mchem; gołębie trzepotały ponad płaskim, szarym dachem, korzystając bez ceremonii z pomieszczeń aszramy. Znajdujący się z tyłu ogród był przyjemny: rosły w nim kasztanowce, drzewa mangowe i platanowce. Balkony z balustradą, należące do górnych pokojów piętrowego budynku, otaczały dziedziniec z trzech stron. Obszerna sala na parterze, posiadająca wysoki sufit wsparty na kolumnach, wykorzystywana była głównie, jak powiedział mi Mistrz, w czasie dorocznych uroczystości Durgapudży66. Wąskie schody prowadziły do pokoju Sri Jukteswara; mały balkon wyglądał z tego pokoju na ulicę. Aszrama była umeblowana skromnie: wszystko tu było proste, czyste i użyteczne. Zwracały uwagę utrzymane w stylu zachodnim poszczególne krzesła, ławy i stoły. Mistrz zaprosił mnie do pozostania na noc. Dwaj młodzi uczniowie, przechodzący ćwiczenia w aszramie, podali kolację złożoną z jarzyn. - Gurudżi, opowiedz mi, proszę cię, coś o swym życiu. - Przycupnięty na słomianej macie znajdowałem się w pobliżu jego tygrysiej skóry. Przyjazne gwiazdy znajdowały się tuż, za balkonem. - Moje rodzinne nazwisko brzmi: Priya Nathi Karar. Urodziłem się tutaj w Serampore, gdzie ojciec mój był bogatym przedsiębiorcą. Pozostawił mi tę rezydencję przodków, obecnie moją pustelnię. Moje formalne wykształcenie było skromne; uważałem je za nudne i powie- 100 rzchowne. We wczesnej młodości wziąłem na siebie obowiązki głowy rodziny, posiadani też zamężną córkę. Gdy osiągnąłem wiek średni, dostąpiłem błogosławieństwa podporządkowania się Lahiri Mahasayi. Po śmierci żony wstąpiłem do zakonu swamich i otrzymałem nowe imię Sri Jukteswar Giri67. Taka jest moja krótka kronika. Mistrz uśmiechnął się patrząc na moją zaciekawioną twarz. Jak wszystkie biograficzne szkice - słowa jego podawały zewnętrzne fakty, nie ukazując wewnętrznego człowieka. - Gurudżi, radbym usłyszeć o jakimś zdarzeniu z twego dzieciństwa. - Opowiem ci kilka, ale każde z morałem. - Sri Jukteswar irugnął przy tej przestrodze. - Pewnego razu m^tka chciała mnie lastraszyć, opowiadając jakąś przerażającą historię o duchach w ciem-lym pokoju. Wszedłem do niego natychmiast i wyraziłem swe Rozczarowanie z powodu nieobecności duchów..jQdtąd matka nigdy ii już nie opowiadała przerażających historiiTMorał:xpatrz strachowi prosto w oczy, a przestanie cię niepokoić. - Inne wczesne moje wspomnienie to pragnienie posiadania brzyd-dego psa, który należał do sąsiada. Przez wiele tygodni niepokoiłem iom prośbami o tego psa. Uszy moje były głuche na wszystkie jropozycje, w których ofiarowano mi pieski o ładniejszym wyglądzie, lorał: przywiązanie zaślepia; stwarza ono wokół przedmiotu pożąda-lia urojoną aureolę atrakcyjności, i Trzecia historia dotyczy plaljFyczności młodzieńczego umysłu, ^szałem raz, jak moja matka powiedziała: "Człowiek, który przyjmuje srace, podlegając komuś innemu, jest niewolnikiem". Wrażenie, jakie robiła na mnie ta uwaga, było tak trwałe, że nawet po zawarciu lałżeństwa odrzuciłem wszelkie proponowane mi stanowiska. Czyni-em natomiast wydatki na inwestycje w rodzinnej posiadłości ziems-dej. Morał: Do wrażliwych uszu dzieci powinny dochodzić dobre pozytywne nauki. Ich wczesne pojęcia przez długi czas są mocno łkorzenione w umyśle... Mistrz zapadł w spokojne milczenie. Około północy zaprowadził mię do małego pokoju. Sen mój był zdrowy i słodki w ciągu tej jierwszej nocy pod dachem mego Mistrza. Następnego ranka Sri Jukteswar postanowił wtajemniczyć mnie swą kriya-jogę. Technikę tę poznałem już dawniej od dwóch aczniów Lahiri Mahasayi - od ojca i od mego wychowawcy Swamiego Kebalanandy - lecz w obecności Mistrza odczułem pełni jej przekształcającą moc. Pod jej dotknięciem wielkie Światło rozbłysło nad moją istotą, jakby blask niezliczonych słotne jaśniejących. Fala niewypowiedzianego szczęścia, jaka zalała moje serce i przeniknęła do jego głębi, trwała jeszcze przez następny dzień. Dopiero późnym wieczorem zdołałem się na tyle opanować, aby móc odejść z pustelni. "Wrócisz tu w ciągu trzydziestu dni". Gdy dotarłem do mego domu w Kalkucie, spełniły się przewidywania Mistrza. Nikt z mych krewnych nie uczynił mi uszczypliwej uwagi, której się obawiałem, na temat pojawienia się z powrotem "podlatującego w górę ptaszka". Wspiąłem się na moje małe poddasze i obdarzyłem je kochającym spojrzeniem, niby jakąś żywą istotę. "Byłeś świadkiem moich medytacji, łez i burz mej sadhany. Teraz dotarłem do portu, do mego boskiego nauczyciela". - Synu, jestem szczęśliwy za nas obu. - W ten cichy wieczór ojciec siedział razem ze mną. - Znalazłeś swego guru, podobnie jak ja w cudowny sposób znalazłem swojego. Święta dłoń Lahiri Mahasayi kieruje naszym życiem. Twój mistrz okazał się nie być tym niedostępnym himalajskim świętym, lecz bardzo niedalekim. Modlitwy moje zostały wysłuchane i w poszukiwaniu Boga nie musiałeś zniknąć z mych oczu na stałe. Ojciec był także zadowolony z mych dalszych studiów; poczynił też odpowiednie zarządzenia. Już następnego dnia zostałem zapisany na Uniwersytet Kościoła Szkockiego w Kalkucie. Szczęśliwe miesiące szybko mijały. Czytelnicy moi niewątpliwie domyślają się, że mało mnie widywano w salach Uniwersytetu. Pustelnia w Serampore miała dla mnie zbyt wielki i nieodparty urok. Mistrz przyjmował moją ciągłą obecność bez żadnych uwag. Odczuwałem to z ulgą, że rzadko mówił o mej nauce szkolnej. Chociaż dla wszystkich było jasne, że nie jestem stworzony na uczonego, starałem się osiągnąć konieczne minimum, aby od czasu do czasu złożyć jakiś egzamin. Życie codzienne w aszramie płynęło gładko i spokojnie, rzadko ulegając zmianie. Mój guru budził się przed świtem. Leżąc, a czasem siedząc wchodził w stan samadhi68. Łatwo można było^ poznać, kiedy Mistrz się budził: ustawało nagle potężne chrapanie69. Potem jedno lub dwa westchnienia, może i ruch ciała, potem następował bezdźwięczny stan ustania oddechu i już znajdował się on w głębokiej radości jogi. Śniadanie nie następowało od razu: najpierw odbywała się długa przechadzka nad Gangesem. Jakże rzeczywiste i żywe są jeszcze dla mnie te ranne spacery z mym guru! W łatwo wyłaniających się wspomnieniach widzę często siebie u jego boku: wczesne słońce 102 : Ogrzewa rzekę, a równocześnie rozbrzmiewa jego głos, pełen najgłębszej mądrości. Kąpiel, a potem południowy posiłek. Przygotowywanie posiłku według codziennych wskazówek Mistrza było zadaniem wypełnianym starannie przez młodych uczniów. Mistrz mój był wegetarianinem, jednakże przed podjęciem życia zakonnego jadał jaja i ryby. Uczniom radził przestrzegać dowolnej prostej diety, takiej, jaka okaże się odpowiednia dla ich konstytucji. Mistrz jadł mało; często ryż przyprawiony szafranem, sokiem buraczanym lub szpinakiem i lekko pokropiony bawolim ghee czyli stopionym masłem. Kiedy indziej spożywał dhal10 z soczewicy lub zannę przyprawioną warzywami. Na deser - mango lub pomarań-ze, budyń z ryżu lub sok z owoców. Goście przychodzili z wizytą po południu. W ciszę pustelni opływał wówczas regularny potok ze świata. Każdy gość spotykał się jednakową uprzejmością i życzliwością. Dla człowieka, który [urzeczywistnił ,w sobie życie ducha i nie jest związany ciałem ani Osobowością (egt>), reszta^ ludzkości- posiada uderzająco jednakowe v ** ~" •---" _.-^ ^ \ _ 1 ^biicze. - v - Bezstronność świętych ma swe źródło w ich mądrości. Mistrz jest Jjuż wyzwolony od mayi, przejawiane przez nią kolejne twarze rozumu li głupoty nie czynią już na nim wrażenia. Sri Jukteswar nie okazywał [specjalnej uwagi ludziom znakomitym lub sprawującym władzę; ani l też nie lekceważył z szacunkiem wypowiedzianych słów prawdy z ust (dziecka, lec? jawnje_jgngrował_zarpzumiałego filozofa. O ósmej ^wieczór odbywała się kolacja, fHTktórej znajdowali się Iczasem marudzący goście. Mój guru nie jadał osobno; nikt nie [opuszczał aszramy głodny lub niezadowolony. Sri Jukteswar nigdy nie (popadł w zakłopotanie czy zaniepokojenie z powodu niespodziewanej (wizyty. Pod jego pomysłowym kierownictwem ze szczupłego zasobu (pożywienia mogła się zdarzyć uczta. Był bardzo gospodarny, jego l skromne fundusze wystarczały na wiele. "Urządzaj się wygodnie l w granicach swej sakiewki", często powtarzał. "Ekstrawagancja (przyniesie ci niewygodę". Zarówno w drobiazgach związanych | z utrzymaniem pustelni i domu, jak w innych sprawach praktycznych j Mistrz objawiał oryginalność twórczego umysłu. Spokojne wieczory często przynosiły mi rozmowę z mym guru, l prawdziwy skarb nie podlegający działaniu czasu. Każda jego wypowiedź kształtowana była i rzeźbiona przez mądrość. Podniosła pew-jność cechowała sposób jego wypowiadania się, który był jedyny 103 w swoim rodzaju. Mówił on jak nikt inny w moim życiu. Myśli swe ważył na delikatnej wadze własnego poznania zanim nadał im zewnętrzną szatę. Esencja prawdy, przenikająca wszystko, nawet fizjologiczny aspekt rzeczy, wychodziła z jego ust jak wonny zapach. Zawsze miałem świadomość, że znajduję się w obecności żywego objawienia Boga. Z poczucia jego boskości odruchowo skłaniałem przed nim głowę. Jeśli czasem ostatni goście zaczynali odczuwać, że Sri Jukteswar pogrąża się w nieskończoność, wówczas szybko wciągał ich w rozmowę. Nie był on zdolny do pozy lub wyniosłego wewnętrznego odosobnienia. Jako Mistrz, który urzeczywistnił już siebie, pozostawił poza sobą szczebel medytacji. "Kwiat opada, gdy pokazuje się owoc". Jednakże święci często trzymają się form religijnych w celu dodania uczniom zachęty. Gdy zbliżała się północ, guru mógł zapaść w drzemkę z naturalnością dziecka. Nie dbał wtedy o posłanie. Często kładł się nawet bez poduszki na wąskiej desce, znajdującej się pod skórą tygrysią, na której zwykle siedział. Nierzadko zdarzała się filozoficzna dyskusja trwająca do późnej nocy, mógł ją wywołać każdy swym gorącym zainteresowaniem. Nie odczuwałem wówczas zmęczenia ani pragnienia snu; żywe słowa Mistrza wystarczały mi. "Ach, świta! Chodźmy nad Ganges". Tak kończyła się często moja nocna edukacja. W pierwszych miesiącach mego obcowania z Sri Jukteswarem kulminacyjny punkt stanowiła lekcja: "Jak się wywinąć moskitom?" W moim domu rodzinnym wszyscy używali na noc ochronnych zasłon. Byłem przerażony, gdy spostrzegłem, że w pustelni Serampore nie honorowano wcale tego roztropnego zwyczaju, chociaż owadów było mnóstwo; toteż byłem pokąsany od stóp do głowy. Guru zlitował się nade mną. - Kup sobie zasłonę. Kup ją także dla mnie. - Zaśmiał się i dodał: - Jeśli kupisz tylko jedną dla siebie, wszystkie moskity zlecą się do mnie. Uczyniłem to z wielką wdzięcznością. Każdej nocy w Serampore guru prosił mnie o przygotowanie zasłon nocnych. Pewnego wieczoru moskity były szczególnie zjadliwe. Mistrz nie wydał mi zwykłego polecenia. Słuchałem nerwowo natrętnego brzęczenia owadów. Udając się do łóżka, zwróciłem w ich kierunku błagalną modlitwę. W pół godziny później zakaszlałem z pretensją, aby zwrócić na siebie uwagę mego guru. Myślałem, że oszaleję od ukłuć, a zwłaszcza od śpiewnego brzęczenia, gdy moskity odprawiały swe krwiożercze obrzędy. 104 Mistrz nie poruszył się; zbliżyłem się ku niemu ostrożnie. Nie oddychał. Po raz pierwszy ujrzałem go wtedy w stanie głębokiego transu jogi; popadłem w przerażenie. "Jego serce przestało bić". Zbliżyłem lusterko do jego nosa; nie ukazał się najmniejszy ślad oddechu. Aby się ostatecznie upewnić, na kilka minut zamknąłem palcami jego usta i nozdrza. Ciało jego było zimne i nieruchome. Oszołomiony zwróciłem się do drzwi, aby wezwać pomoc. -[TJch! Początkujący ekperymentatorze! Mój biedny nos! - Głos Mistrza rozbrzmiewał śmiechem. -j Dlaczego nie kładziesz się do łóżka? Czy cały świat ma się zmienić dla ciebie? Zmień samego siebie: uwolnij swą świadomość od moskitów.! Potulnie wróciłem do łóżka. Ani jeden owad nie ośmielił się zbliżyć. Zrozumiałem, że poprzednio mój guru zgodził się na zasłony tylko dla dogodzenia mi, on sam nie lękał się moskitów. Posługując się potęgą jogi mógł uniemożliwić im kąsanie lub uciec się do swej wewnętrznej odporności. Dał mi lekcję, pomyślałem, jogin musi umieć wejść w stan nadświadomości i trwać w nim niezależnie od mnóstwa przeszkód, których nigdy nie brakuje na tej ziemi. Czy to wśród brzęczenia owadów, czy przy przenikliwym blasku dziennego światła należy wyłączyć natarczywość zmysłów. Słuch i wzrok kierują się wówczas naprawdę ku piękniejszym światom niż dawny Eden71. Moskity dostarczyły mi jeszcze innej lekcji we wczesnym okresie pobytu w aszramie. Zdarzyło się to w godzinę łagodnego zmierzchu. Mój guru interpretował właśnie w niezrównany sposób teksty, a ja znajdowałem się u jego stóp w doskonałym spokoju. Nieokrzesany moskit wtargnął w tę idyllę i walczył o moją uwagę. Kiedy wbił swe jadowite żądło w moje udo, automatycznie podniosłem mściwą dłoń. "Zawieś wykonanie wiszącej egzekucji". Usłużna pamięć podsunęła mi jeden z aforyzmów jogi Patandżalego - aforyzmu o ahimsie (o nieczynieniu krzywdy). - Dlaczego nie dokończyłeś swego czynu? - Mistrzu, czy bronisz odbierania życia? - Nie. Lecz zabójcze uderzenie już zostało wykonane w twym umyśle. Patandżali miał na myśli usunięcie "pragnienia" zabijania! - Świat ten jest bardzo niewygodnie urządzony, jeśli chodzi o dosłowne praktykowanie ahimsy. Człowiek może być zmuszony do zgładzenia szkodliwego stworzenia. Nie jest on jednak w ten sam sposób 105 zniewolony, aby czuł gniew lub złość. Wszystkie formy życia mają równe prawo do powietrza mayi. Święty, który odkrył tajemnicę stworzenia, pozostaje w harmonii z niezliczonymi, oszałamiającymi jego przejawami. Każdy człowiek może się zbliżyć do tego zrozumienia, które powstrzymuje wewnętrzną namiętność niszczenia. - Gurudżi, czy nie należy raczej poświęcić siebie, niż zabijać dzikie zwierzę? - Nie, ciało człowieka jest drogocenne. Posiada ono najwyższą wartość ewolucyjną ze względu na wyjątkowość jego mózgu i pacierzowych centrów, które człowiekowi pobożnemu w pełni pozwalają uchwycić i wyrazić najbardziej wzniosłe aspekty boskości. Żadna niższa forma nie jest tak wyposażona. Prawdą jest jednak, że człowiek ściąga na siebie skutki (dług) mniejszego grzechu, jeśli jest zmuszony zabić jakieś zwierzę lub inne żywe stworzenie. Wedy jednak uczą, że . bezcelowa strata ciała ludzkiego jest poważnym wykroczeniem przeciw prawu karmy. Westchnąłem z ulgą; potwierdzenie naturalnego instynktu nie zawsze przychodzi ze strony pisma świętego. Tak się składało, że nigdy nie widziałem Mistrza w bezpośredniej bliskości tygrysa czy lamparta. Pewnego razu zaszła mu drogę śmiertelnie groźna kobra, która pokonana została jedynie samą miłością mego guru. Ta odmiana węża wzbudza w Indii wielki lęk, gdyż każdego roku powoduje przeszło pięć tysięcy śmiertelnych wypadków. Niebezpieczne spotkanie miało miejsce w Puri, gdzie Sri Jukteswar posiadał drugą pustelnię, pięknie położoną w pobliżu Zatoki Bengalskiej. Przy tym zdarzeniu był razem z Mistrzem Prafulla, jego młody uczeń z późniejszego okresu mej nauki. - Siedzieliśmy na wolnym powietrzu w pobliżu aszramy - opowiadał mi później Prafulla. - Kobra pojawiła się w pobliżu, w przerażającej odległości zaledwie czterech stóp. Kaptur jej był gniewnie wysunięty, gdy zmierzała ku nam. Guru powitał ją głośnym śmiechem, jak małe dziecko. Nie posiadałem się z przerażenia, gdy ujrzałem, że Mistrz klaska rytmicznie dłońmi72. A on zabawiał w ten sposób śmiertelnie groźnego gościa! Zachowałem absolutny spokój, odmawiając w duszy najgorętsze modlitwy. Wąż, będąc bardzo blisko Mistrza, pozostawał teraz nieruchomy, jakby magnetyzowany jego przyjazną postawą. Groźny kaptur powoli skurczył się, wreszcie wąż przemknął pomiędzy stopami Mistrza i zniknął w zaroślach. Dlaczego guru poruszał dłońmi i dlaczego kobra nie uderzyła w nie, było wtedy dla mnie zupełnie niezrozumiałe - dodał Prafulla. 106 Odtąd rozumiałem, że mój boski Mistrz jest wolny od lęku przed | jakąkolwiek żywą istotą. Pewnego wieczoru w okresie pierwszych miesięcy mego pobytu i w aszramie zauważyłem, że oczy Sri Jukteswara patrzą na mnie przenikliwie. - Jesteś zbyt chudy, Mukunda. Uwaga jego dotknęła mego czułego punktu. Moje zapadłe oczy wynędzniały wygląd odbiegały od pożądanego stanu. Dowodziły ego szeregi wzmacniających środków w moim pokoju w Kalkucie. sobie z wielkim uznaniem. Każdy z nich budował życie wewnętrzne duchowego granitu, odpornego na działanie wieków. Od jednego z przypadkowych nauczycieli przyswoiłem sobie kilka •łędnych lekcji. Czela (powiedziano mi) nie potrzebuje zajmować się zbyt wytrwale swymi świeckimi obowiązkami; jeśli zaniedbałem lub liestarannie wykonałem swą pracę, nie otrzymywałem kary. Natura Iludzka bardzo łatwo przyswaja sobie tego rodzaju nauki. Pod lieoszczędzającą mnie ręką Mistrza szybko jednak ocknąłem się przyjemnego złudzenia nieodpowiedzialności. - Ci, którzy są za dobrzy w stosunku do tego świata, są ozdobą Jinnego świata - zauważył Sri Jukteswar. - Dopóki oddychasz (swobodnie powietrzem ziemi, jesteś zobowiązany wdzięcznie służyć. Tylko ten, kto w pełni opanował stan oddechu, jest wolny od nakazów (kosmosu. Nie omieszkam ci tego powiedzieć, gdy osiągniesz dosko-Inałość. Mistrza mojego nie można było przekupić nawet miłością. Nie (okazywał słabości w stosunku do nikogo, kto podobnie jak ja (ofiarował się dobrowolnie być jego uczniem. Czy Mistrz i ja znaj- 113 dowaliśmy się wśród uczniów, czy wśród obcych, czy samotnie, zawsze mówił otwarcie i ostro czynił wymówki. Żaden nawet małoznaczny przejaw powierzchowności nie umknął jego nagany. To sprawiedliwe traktowanie człowieka nie było łatwe do zniesienia, lecz postanowiłem pozwolić, aby Sri Jukteswar usuwał i wyrównywał wszystkie moje psychologiczne komplikacje. Gdy on pracował nad tą tytaniczną przemianą, wiele razy chwiałem się pod ciężarem młota jego dyscypliny. - Jeśli nie podobają ci się moje słowa, możesz swobodnie w każdej chwili odejść - zapewniał mnie Mistrz. - Niczego od ciebie nie wymagam, lecz tylko twego własnego udoskonalenia. Pozostań tylko pod tym warunkiem, jeśli uważasz to za pożyteczne. Za każdy upokarzający moją próżność cios, który był jak wyrywanie chorego zęba z bolącej szczęki, jestem mu niewypowiedzianie wdzięczny. Twardy pancerz egoizmu nie daje się usunąć bez brutalności. Gdy wreszcie przestanie istnieć, ścieżka duchowa do Boga jest całkowicie wolna. Mądrość Sri Jukteswara była tak wnikliwa, że nie bacząc na r-wypowiadane przez ludzi słowa odpowiadał na ich ukryte pytania. "To, co komuś wydaje się, że słyszy, a to, co mówca ma rzeczywiście na myśli, może być diametralnie różne",' powiadał. - Staraj się odczuć myśli, jakie się kryją poza gmatwaniną cudzych słów. Jednakże bolesna boska wnikliwość bywa dla uszu ludzi światowych; Mistrz nie był popularny u powierzchownych uczniów. Mądrzy, zawsze nieliczni, głęboko go czcili. Śmiem twierdzić, że Sri Jukteswar byłby najbardziej poszukiwanym guru w Indii, gdyby jego słowa nie były tak otwarte i tak krytyczne. - Jestem twardy dla przychodzących do mnie na naukę - przyznawał mi. - Taka jest moja droga: przyjmij ją lub ją opuść. Nigdy nie pójdę na kompromisy. Lecz ty będziesz o wiele łagodniejszy dla swych uczniów; taka jest twoja droga. W ogniu surowości staram się oczyścić osobowość, przypalając ją ponad miarę przeciętnej wytrzymałości. Delikatność miłości również przeobraża. Twarde, jak i łagodne metody są równie skuteczne, jeśli się je stosuje z mądrością. Ty pójdziesz w obce kraje, gdzie bezpośredni, otwarty atak na ego nie znajduje uznania. Nauczyciel nie mógłby na Zachodzie szerzyć wiedzy Indii bez dużego zasobu cierpliwości i wyrozumiałości. Wstrzymuję się od stwierdzenia, jak dużo prawdy znalazłem później w słowach Mistrza. 114 Chociaż szczerość słów Sri Jukteswara sprawiła, że w ciągu swego pobytu na ziemi nie miał wielkiej liczby zwolenników, to jednak jego żywy duch przejawia się dzisiaj w świecie poprzez oddanych uczniów jego kriya-jogi i innych nauk. Panowanie jego w duszach ludzkich będzie znacznie dłuższe aniżeli to, o którym marzył Aleksander Wielki. Pewnego dnia ojciec mój przybył złożyć swe uszanowanie Sri Jukteswarowi. Ojciec mój prawdopodobnie oczekiwał, że usłyszy o mnie słowa pochwały. Tymczasem został zaskoczony długim sprawozdaniem o moich brakach. Zwyczajem mojego Mistrza było to, że o prostych, małoznacznych wadach mówił z odcieniem złowróżbnej powagi. Po rozmowie ojciec wpadł do mnie: " Wysłuchawszy uwag twego guru, myślałem, że jesteś zupełnym rozbitkiem!" Rodzic mój był na granicy płaczu i śmiechu. Jedyną przyczyną niezadowolenia ze mnie Sri Jukteswara było w tym czasie to, że usiłowałem wbrew jego delikatnym wskazówkom nawrócić pewnego człowieka na drogę duchowości. Z pośpiechem pełnym oburzenia odszukałem mego guru. Przyjął mnie ze spuszczonymi oczami, jakby poczuwał się do winy. Był to jeden jedyny raz, kiedy widziałem, że ten boski lew staje się wobec mnie potulny. Ten jedyny moment dał mi pełną satysfakcję. - Panie, dlaczego osądzasz mnie tak bezlitośnie przed mym zaskoczonym ojcem? Czy to było słuszne? - Już drugi raz tego nie zrobię. - W tonie Mistrza brzmiało przeproszenie. Od razu zostałem rozbrojony. Jakże łatwo wielki człowiek uznawał swą winę! Chociaż nigdy już nie zakłócił umysłu mego ojca, Mistrz nieustępliwie dokonywał sekcji moich wad, kiedykolwiek i ilekroć zechciał. Nowi uczniowie często przyłączali się do Sri Jukteswara w wyczerpującej krytyce drugich. Mądrzy jak guru! Wzory nieskazitelnego_^__ postępowania! Kto jednak podejmuje atak, nie jest bezbronny. Ci sami uszczypliwi uczniowie uciekali gwałtownie, gdy tylko Mistrz wypuścił publicznie w ich kierunku kilka strzał ze swego kołczana. "Wrażliwe wewnętrzne słabości, wzdrygające się przed najlżejszym dotknięciem krytyki, są podobne do chorych części ciała, które cofają się nawet przed delikatnym ich opatrzeniem". Taki był żartobliwy komentarz Sri Jukteswara pod adresem uciekinierów. Istnieją uczniowie, którzy szukają guru stworzonego na ich podobieństwo. Uczniowie tacy często się skarżyli, że nie rozumieją Sri Jukteswara. 115 - Nie rozumiesz też Boga! - Odpowiadałem przy sposobności. Gdy święty jest dla ciebie zrozumiały i jasny, chcesz nim być. Wśród miliona tajemnic, które w każdej sekundzie roztaczają pełną zagadek atmosferę, któż może rościć pretensję do natychmiastowego przeniknięcia natury Mistrza, która nie ma dna? Uczniowie przychodzili i na ogół odchodzili. Ci, którzy pragnęli ścieżki dobrze naoliwionej sympatii i wygodnego uznania, nie znajdowali jej w pustelni. Mistrz ofiarował opiekę i osłonę na całe eony, wielu uczniów natychmiast żądało balsamu dla ich osobowości. Odchodzili oni stawiając wyżej niezliczone upokorzenia życia aniżeli pokorę. Jaśniejąca promienność Mistrza, przenikliwy blask jego mądrości były za mocne jako lekarstwo na ich duchową chorobę. Szukali oni jakiegoś mniejszego nauczyciela, który by okrywając ich cieniem pochlebstwa pozwalał im na okresowy sen niewiedzy. W ciągu pierwszych miesięcy pobytu u Mistrza doznawałem żywej obawy przed reprymendą z jego strony. Była ona, jak niebawem spostrzegłem, zarezerwowana dla uczniów, którzy prosili go o słowną krytykę. Jeżeli któryś z wijących się z bólu uczniów protestował, Sri Jukteswar milkł bez urazy. Słowa jego nigdy nie były gniewne, wyrażały tylko bezosobową mądrość. Wnikliwa analiza Mistrza nie mogła nigdy dotrzeć do nieprzygotowanych na to uszu przygodnego gościa; Mistrz rzadko zwracał uwagę na jego wady, nawet jeśli rzucały się w oczy. Jednakże w stosunku do uczniów, którzy szukali jego rady, Sri Jukteswar odczuwał poważną odpowiedzialność. Dzielnym i odważnym jest zaprawdę guru, który podejmuje się przeobrazić surową rudę przenikniętego na wskroś egoizmem człowieczeństwa! Odwaga świętego ma swe źródło w jego współczuciu dla potykającego się, ślepego człowieka. Gdy uwolniłem się od uczucia pretensji, odczuwałem wyraźnie zmniejszenie się chłosty. W bardzo subtelny sposób Mistrz jakby miękł i stawał się łagodniejszy. Z biegiem czasu zniszczyłem całkowicie ścianę racjonalnych uzasadnień i podświadomej asekuracji, którą zasłania się zwykła ludzka osobowość. Nagrodą za to była całkowita harmonia z moim guru. Odkryłem wówczas, że jest on pełny zaufania, rozważny i kochający w milczeniu. Będąc jednak powściągliwym, nie wyrażał swej miłości słowami. Mój własny temperament był w zasadzie uczuciowy. Z początku psuło mi to szyki, że mój guru nasycony dżnaną18, a z kolei całkiem pozbawiony bhakti, wypowiadał się w terminach chłodnej duchowej logiki. Gdy jednak dostroiłem się do jego natury, przekonałem się, że 116 mój uczuciowo-nabożny stosunek do Boga nie osłabł pod jego wpływem, lecz raczej się wzmocnił. Mistrz, który osiągnął samourze-czywistnienie, potrafi w pełni kierować swymi różnymi uczniami zgodnie z istotnymi ich skłonnościami. Mój głęboki związek z Sri Jukteswarem, jakkolwiek nie wyrażany w słowach, posiadał mimo to swą pełną wymowę. Często w swych myślach znajdowałem jego milczącą aprobatę, która mowę czyniła niepotrzebną. Siedząc spokojnie obok niego, odczuwałem, jak jego łaskawość i dobroć hojnie w spokoju spływają na mnie. Bezstronna sprawiedliwość Sri Jukteswara ukazała się w pełni podczas wakacji letnich po pierwszym roku moich studiów na uniwersytecie. Skorzystałem w całości z tej okazji, aby spędzić kilka miesięcy bez przerwy w Serampore razem z mym guru. - Możesz objąć zarząd pustelni. - Mistrz był zadowolony z mej obecności i entuzjazmu. - Do twoich obowiązków będzie należało przyjmowanie gości i nadzorowanie pracy innych uczniów. W dwa tygodnie później został przyjęty do pustelni na naukę Kumar, młody wieśniak ze wschodniego Bengalu. Wybitnie inteligentny, szybko zyskał sobie miłość Sri Jukteswara. Z jakichś niezgłębionych przyczyn Mistrz był bardzo wyrozumiały dla nowego mieszkańca. - Mukundo, pozwól Kumarowi przejąć twe obowiązki. Wykorzystaj swój czas na sprzątanie i gotowanie - Mistrz wydał to zarządzenie, choć nowy chłopiec był u nas zaledwie miesiąc. Wyniesiony na nadrzędne stanowisko, Kumar uprawiał tyranię w zarządzaniu domem. Cierpiąc w milczeniu, inni uczniowie nadal zasięgali u mnie codziennie rady. - Mukunda jest niemożliwy! Pan mnie uczynił nadzorcą, a oni chodzą do niego i jemu są posłuszni - skarżył się w trzy tygodnie później Kumar przed naszym guru. Słyszałem to z przyległego pokoju. - Właśnie dlatego przeznaczyłem go do kuchni, a ciebie do salonu! - w suchym tonie Sri Jukteswara było dla Kumara coś nowego. - W ten sposób doszedłeś do zrozumienia, że dobry zwierzchnik musi pragnąć służyć, a nie panować. Ty pragnąłeś stanowiska Mukundy, lecz nie zdołałeś go utrzymać dzięki swym zasługom. Wróć więc teraz z powrotem do swej pierwotnej pracy pomocnika kucharza. Po tym upokarzającym zajściu Mistrz z powrotem przyjął w stosunku do Kumara postawę niezwykłego pobłażania. Któż potrafi rozwiązać tajemnicę powabu? W Kumarze nasz guru odkrył źródło czaru, które jednak nie było dostępne dla współuczniów. Chociaż 117 nowy chłopiec był wyraźnie faworytem Sri Jukteswara, nie dotyczyło to mnie. Osobiste idiosynkrazje, występujące nawet u mistrzów, wzbogacały obraz życia. Drobiazgi rzadko mają wpływ na moje usposobienie; u Sri Jukteswara szukałem bardziej niedostępnych darów aniżeli zewnętrznych pochwał. Pewnego dnia Kumar bez powodu odezwał się do mnie zjadliwie: zranił mnie głęboko. - W twojej głowie kipi za bardzo - i dodałem przestrogę, której prawdziwość wyczuwałem intuicyjnie: - Jeśli nie poprawisz swego zachowania, doczekam się dnia, kiedy poproszą cię o opuszczenie tej aszramy! Śmiejąc się sarkastycznie, Kumar powtórzył mą uwagę naszemu guru, który właśnie wszedł do pokoju. Przygotowany w głębi na naganę, usunąłem się potulnie do kąta. - Może Mukunda ma rację. - Odpowiedź Mistrza brzmiała niezwykle chłodno. Wymknąłem się nie skarcony. W rok później Kumar wyjechał odwiedzić swój dom rodzinny. Zignorował łagodną dezaprobatę Sri Jukteswara, który nigdy w sposób autorytatywny nie krępował ruchów swoich uczniów. Gdy w kilka miesięcy później chłopiec ten wrócił do Serampore, widoczna była u niego niekorzystna zmiana. Zniknął wspaniały Kumar o pogodnie pałającym obliczu. Stał przed nami tylko niczym nie wyróżniający się wieśniak, który w ostatnim czasie nabył złych nawyków. Mistrz wezwał mnie do siebie i ze złamanym sercem roztrząsał ze mną fakt, że obecnie chłopiec nie nadawał się do klasztornego życia w pustelni. - Mukunda, przekazuję to tobie, abyś pouczył Kumara, że ma jutro opuścić aszramę: nie mogę tego sam uczynić! - Łzy pojawiły się w oczach Sri Jukteswara, lecz szybko się opanował. - Nigdy by ten chłopiec nie upadł tak nisko, gdyby mnie był słuchał i nie odszedł, by popaść w niepożądane towarzystwo. Odrzucił moją opiekę; więc niestety gruboskórny świat musi być jeszcze jego guru. Odejście Kumara nie wbiło mnie w dumę; ze smutkiem zastanawiałem się, jak człowiek, który potrafił zyskać miłość Mistrza, mógł ulec tanim ponętom. Rozkosze wina i płci leżą w naturze ^człowieka; aby je ocenić, nie potrzeba subtelnego postrzegania. Podstępny charakter zmysłów można porównać do zielonego oleandra roztaczającego urok wonnych, wielobarwnych kwiatów: każda cząstka tej rośliny jest trująca. Równowaga i zdrowie znajdują się wewnątrz człowieka i promieniują szczęściem dla tych, którzy nie szukają w życiu na oślep w błędnych kierunkach. 118 - Bystra inteligencja jest obosieczna - zauważył raz Mistrz w związku z błyskotliwością umysłu Kumara. - Można się nią posługiwać konstruktywnie lub destruktywnie. Jak nożem; można nim rozciąć wrzód ignorancji lub odciąć własną głowę. Inteligencją może kierować tylko umysł, który poznał nieuchronność prawa. Mój guru obcował swobodnie z uczniami obu płci, traktując ich wszystkich jak swoje dzieci. Doskonale pojmując ich dusze i ducha - nie czynił nigdy między kobietą a mężczyzną różnicy ani nikogo z nich nie wyróżniał. - We śnie nie wiesz, czy jesteś mężczyzną czy kobietą - mówił. - Podobnie jak mężczyzna, który przedstawia kobietę, wcale się nią nie staje, tak dusza uosobiająca czy to mężczyznę, czy kobietę pozostaje niezmienna. Natomiast duch człowieka jest nieodmiennym, nie dającym się określić obrazem Boga. Sri Jukteswar nigdy nie unikał ani nie potępiał kobiet jako przedmiotu uwodzenia. "Mężczyźni", mówił, "są również pokusą dla kobiet". Zapytałem raz mego guru, dlaczego pewien wielki starożytny święty nazwał kobietę "bramą do piekieł". - Zapewne dziewczyna bardzo zakłócała spokój jego umysłu w czasach jego młodości - odrzekł sarkastycznie guru. - Inaczej bowiem byłby potępiał nie kobietę, lecz jakąś niedoskonałość w swym samoopanowaniu. Gdyby ktoś z gości ośmielił się opowiadać w pustelni dwuznaczną historię, Mistrz odpowiedziałby na to milczeniem. - Nie pozwólcie, aby trafiło was prowokacyjne spojrzenie pięknej twarzy - mówił do swych uczniów. - Jakże może się cieszyć światem niewolnik zmysłów? Subtelny jego aromat znika, gdy człowiek grzebie się w pierwotnym mule. Rozpoznawanie wszystkiego, co subtelne, przepada dla człowieka o elementarnych żądzach. Uczniowie, starający się uniknąć ułudy dualistycznej mayi, otrzymywali od Sri Jukteswara cierpliwą i pełną zrozumienia radę. - Podobnie jak celem jedzenia jest zaspokojenie głodu, a nie łakomstwa, tak popęd płciowy służy zgodnie z prawem natury rozmnażaniu gatunku, a nie rozpalaniu nienasyconych pożądań - mówił on. - Zniszcz swe pragnienia od razu teraz, gdyż w przeciwnym razie będą ci towarzyszyć po oddzieleniu się ciała astralnego od jego fizycznego mieszkania. Nawet wtedy, gdy ciało jest słabe, umysł powinien stale stawiać opór. Jeśli pokusa atakuje cię z bezlitosną siłą - przezwycięż ją bezosobową analizą i nieugiętą Wolą. Każdą naturalną żądzę można opanować. 119 r Zachowaj swe siły, bądź jak pojemny ocean, wchłaniając wszystkie dopływające rzeki zmysłów. W rezerwuarze twego wewnętrznego pokoju istnieją szczeliny w postaci drobnych pragnień, przepuszczające wody zdrowia, które przepadają w pustynnej ziemi materializmu. Przemożny, aktywizujący impuls złego pragnienia jest największym wrogiem szczęśliwości człowieka. Wędruj po świecie jak lew samoopanowania; nie pozwól, żeby cię obskakiwały żaby niskich pożądań. ^ - Człowiek pobożny wyzwala się w końcu ze wszystkich instynktownych skłonności. Przeobraża swą potrzebę ludzkiej miłości w pragnienie samego tylko Boga - wyłącznie miłości, która jest wszechobecną. Matka Sri Jukteswara mieszkała w Rana Mahal w okręgu Benares, gdzie po raz pierwszy odwiedziłem mego guru. Łaskawa i życzliwa, była kobietą o bardzo zdecydowanych przekonaniach. Pewnego dnia stałem na balkonie i obserwowałem, jak matka rozmawiała z synem. W spokojny i rozumny sposób Mistrz starał się ją o czymś przekonać. Najwyraźniej nie udało mu się to, gdyż potrząsnęła bardzo żywo głową. - Nie, nie, mój synu, idź sobie teraz precz! Twoje mądre słowa nie dla mnie! Nie jestem twym uczniem! Sri Jukteswar odwrócił się bez słowa, jak zbesztane dziecko. Byłem pod dużym wrażeniem jego wielkiego szacunku dla matki, nawet mimo jej nierozumnego zachowania się. Patrzyła ona na niego jak na swego małego syna, a nie jak na mędrca. Był czar w tym drobnym zdarzeniu; rzucało ono dodatkowe światło na niezwykły charakter mego guru, pełnego wewnętrznej pokory, a zewnętrznie nieugiętego. Reguły klasztorne nie pozwalają swamiemu na podtrzymywanie świeckich związków po ich formalnym zerwaniu. Nie może on spełniać rodzinnych obrzędów, które są obowiązkiem głowy rodziny. Jednakże Siankara, starożytny założyciel Zakonu Swamich, nie przestrzegał tego zakazu. Po śmierci swej ukochanej matki spalił jej ciało ogniem niebieskim, który na jego wezwanie wytrysnął z jego wzniesionej ręki. Sri Jukteswar również nie trzymał się tego zakazu, choć w sposób mniej widoczny. Gdy matka jego odeszła, dokonał obrzędu spalenia zwłok nad świętym Gangesem w Benaresie i zgodnie ze starożytnym zwyczajem podejmował wielu braminów obiadem. Zakazy, znajdujące się w Szastrach, mają na celu dopomóc swamim w przezwyciężaniu skłonności do ograniczenia się przez utożsamianie się z ciasną grupą. Siankara i Sri Jukteswar, którzy całą swą istotą pogrążeni byli w Bezosobowym Duchu, nie potrzebowali pomocy przepisów. Co więcej, Mistrz niekiedy celowo ignoruje jakiś 120 przepis, aby podkreślić jakąś zasadę, jej nadrzędność i niezależność od formy. Dlatego Jezus zrywał kłosy zboża w dzień szabatu. Atakującym go krytykom odpowiedział: "Szabat uczyniony jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu" (Marek 2.27). Poza księgami świętymi Sri Jukteswar rzadko którą książkę zaszczycił swą lekturą. Mimo to zawsze znał najnowsze odkrycia naukowe i ogólny postęp wiedzy. Umiejąc świetnie prowadzić rozmowę, z przyjemnością dokonywał ze swymi gośćmi wymiany poglądów na najrozmaitsze tematy. Dowcip i rozlegający się śmiech mego guru ożywiał każdą dyskusję. Często Mistrz bywał poważny, lecz nigdy posępny. "Aby szukać Pana, nie potrzeba zniekształcać swej twarzy", powiedziałby. "Pamiętaj, że znalezienie Boga oznaczać będzie kres wszystkich smutków". Spośród filozofów, prawników i uczonych, którzy odwiedzali pustelnię, wielu spodziewało się przed swą pierwszą wizytą, że spotkają ortodoksyjnego przedstawiciela religii. Zarozumiały uśmiech lub spojrzenie wyrozumiałej tolerancji nieraz zdradzały, że nowy gość nie spodzie'wa się niczego więcej oprócz kilku pobożnych komunałów. Jednakże przeciąganie się jego wizyty świadczyło wymownie, że Sri Jukteswar wykazał pełną znajomość kierunku wiedzy, która szczególnie interesowała gościa. Mój guru był zwykle uprzejmy i delikatny wobec gości; witał ich z ujmującą serdecznością. Jednakże skostniali egotycy doznawali niekiedy orzeźwiającego wstrząsu. Spotykali u Mistrza bądź zimną obojętność bądź potężny sprzeciw: lód lub żelazo! Pewien znany chemik skrzyżował raz szpadę z Sri Jukteswarem. Gość nie dopuszczał możliwości istnienia Boga, gdyż nauka nie posiada żadnych środków, aby udowodnić Jego istnienie. - To znaczy, że nie był pan w stanie odpreparować Najwyższej Potęgi w swych probówkach! - Spojrzenie Mistrza było surowe. - Radzę wykonać nowy eksperyment. Niech pan bada swe myśli w ciągu dwudziestu czterech godzin bez przerwy. Zdziwi się pan, gdyż nie będzie już dłużej nieobecności Boga. Pewien sławny filozof doznał podobnego wstrząsu. Uczony ten z ostentacyjną gorliwością popisywał się w aszramie swoją znajomością pism świętych. Sypał jak z rękawa dźwięcznymi cytatami z Mahab-haraty-Upaniszadów19 i Bhasyi80 Siankary. - Czekam, aby usłyszeć coś od pana. - Ton Sri Jukteswara był stanowczy, zapanowało całkowite milczenie. Filozof był bardzo zakłopotany. 121 - Cytatów było aż za wiele. - Słowa Mistrza przyprawiały mnie o spazm radości, siedziałem bowiem przycupnięty w kąciku, w pełnym szacunku oddaleniu od gościa. - Jaki jednak własny komentarz mógłby pan dać, opierając się na odrębności i wyjątkowoscTswego Jrycia?^ Który ze świętych tekstów wchłonął pan i uczytrff własnym? W jaki sposób te nieśmiertelne prawdy wzbogaciły pańską naturę? Czy nie czuje się pan jak katarynka, która mechanicznie powtarza cudze słowa? - Poddaję się. - Smutek uczonego był niekłamany. - Nie posiadam wewnętrznego urzeczywistnienia. Po raz pierwszy może zrozumiał, że rozpoznawanie miejsca przecinka w tekście nie potrafi zastąpić duchowego przeżycia. - Ci bezkrwiści pedanci niepotrzebnie palą lampę - zauważył mój guru po odejściu ukaranego. - Wolą, aby filozofia była szlachetną, intelektualną układanką. Ich wzniosłe myśli są starannie strzeżone przed zetknięciem się z szorstkością zewnętrznego działania lub biczem wewnętrznej dyscypliny! Przy innej sposobności Mistrz potępił jałowość książkowej wiedzy. - Nie mieszajcie zrozumienia ze znajomością słownictwa - zauważył. - Pisma święte przynoszą korzyść ^pobudzając pragnienie wewnętrznego ich urzeczywistnienia, gdy wchłaniamy Je powoli strofa za strofą. Ciągłe intelektualne studiowanie ich rodzi jedynie próżność i fałszywe zadowolenie z nieprzetrawionej wiedzy. Sri Jukteswar opowiadał o jednym ze swych doświadczeń na temat korzystania z pism świętych. Działo się to we wschodnim Bengalu w pustelni leśnej, gdzie obserwował postępowanie znanego nauczyciela Dabru Ballawa. Metoda jego, prosta i trudna zarazem, pospolita była w starożytnych Indiach. Dabru Ballaw zgromadził pewnego razu swych uczniów dokoła siebie w samotni leśnej. Święta Bhagawad Gita leżała przed nim otwarta. Wytrwale czytali z niej przez pół godziny jeden ustęp, a potem zamykali oczy. Po dalszej półgodzinie kolejny fragment, a potem zamykali oczy. Po dalszej półgodzinie otwierali je, a Mistrz dawał krótkie objaśnienie. Uczniowie znów bez ruchu medytowali przez godzinę. W końcu odzywał się guru: - Czy zrozumieliście? - Tak, panie - ktoś z grupy ośmielił się stwierdzić. - Nie, nie całkiem. Szukajcie siły życiowej, która stulecie za stuleciem dawała tym słowom moc odmładzania Indii. - Upłynęła następna godzina milczenia. Mistrz zwrócił się do Sri Jukteswara: 122 - Czy znasz Bhagawad Gitę? - Nie, panie, nie znam jej naprawdę, chociaż moje oczy i umysł przesunęły się wiele razy po jej stronicach. - Setki innych odpowiedziały mi inaczej! - Wielki mędrzec uśmiechnął się do Mistrza błogosławiąc go. - Jeśli człowiek zajmuje się zewnętrznym bogactwem treści pisma świętego, to czyż zostaje mu czas na poszukiwanie bezcennych pereł treści duchowych? Sri Jukteswar kierował studiami swych uczniów według tej samej metody jednolitości dążenia. "Mądrość przyswaja się nie oczami, lecz każdym atomem", mówił. "Gdy twe przekonanie o prawdzie znajduje się nie tylko w twoim mózgu, ale także w twej istocie, wówczas możesz bez wahania świadczyć o jej znaczeniu". Konsekwentnie tamował on w uczniach wszelką skłonność do budowania wiedzy książkowej jako rzekomo nieodzownego kroku do duchowych osiągnięć. - W jednej sentencji riszi zamykali głębię, którą komentujący uczeni zajmują się przez całe pokolenia - zauważył. - Nie kończące się spory literackie są dobre dla ospałych umysłów. Jakaż myśl może być bardziej wyzwalająca aniżeli ta, że Bóg jest Bogiem? Człowiek jednak niełatwo powraca do prostoty. Rzadko szuka Boga, woli raczej uczone wspaniałości. Znajduje przyjemność w tym, że potrafi zrozumieć taką erudycję. Ludzie, którzy byli świadomi swego wysokiego stanowiska społecznego, najczęściej w obecności Mistrza do innych swych zalet dodawali cnotę pokory. Pewnego razu w nadmorskiej pustelni w Puri zjawił się miejscowy burmistrz, aby przeprowadzić wywiad. Człowiek ten, mający reputację osobnika bezwzględnego, mógł nas dzięki swej władzy wyrugować z aszramy. Przestrzegałem guru o jego despotycznych skłonnościach. Guru jednak w swym w bezkompromisowym usposobieniu siedział i nie podniósł się, by przywitać gościa. Lekko zdenerwowany, usiadłem blisko drzwi. Burmistrz musiał zadowolić się drewnianą skrzynią; Mistrz nie zażądał, abym przyniósł krzesło. Wskutek tego nie spełniło się oczywiste oczekiwanie burmistrza, że ważność jego osoby zostanie przez odpowiedni ceremoniał uznana. Doszło do metafizycznej dyskusji. Gość błąkał się wśród różnych interpretacji pism świętych. W miarę jak topniała jego wiedza, rósł jego gniew. - Czy wie pan, że byłem pierwszym z dyplomantów? - Rozsądek go opuścił, ale ciągle mógł jeszcze strzelać. - Panie burmistrzu, zapomina pan, że to nie jest pańskie biuro - odpowiedział mu Mistrz spokojnie. - Z naiwnych pańskich zdań 123 wnioskuję, że pańska kariera uniwersytecka nie była oszołamiająca. Stopień uniwersytecki w żadnym razie nie wiąże się nawet z daleka z urzeczywistnieniem Wed. Świętych nie produkuje się seryjnie co semestr, jak rachmistrzów. Po chwili milczącego oszołomienia gość roześmiał się serdecznie. - To jest moje pierwsze spotkanie z urzędnikiem nieba - powiedział. Później złożył formalną prośbę zredagowaną w terminach prawniczych, stanowiących widocznie nieodłączną cząstkę jego istoty, o przyjęcie go na ucznia "próbnego". Mój guru osobiście załatwiał szczegóły^spraw związanych z zarządzaniem swymi posiadłościami. Ludzie nie mający skrupułów próbowali przy różnych okazjach wejść w posiadanie ziemi rodzinnej Mistrza. W sposób zdecydowany, podejmując nawet kroki sądowe, Sri Jukteswar przepędzał każdego przeciwnika. Poddawał się tym przykrym doświadczeniom, nie chcąc być ani żebrzącym guru, ani ciężarem dla swych uczniów. Finansowa niezależność była powodem tego, że mój przerażająco szczery Mistrz daleki był od chytrości dyplomacji. Zgoła niepodobny do nauczycieli, którzy muszą pochlebiać swym opiekunom, Guru był niewrażliwy na jawny lub zamaskowany wpływ cudzego bogactwa. Nie słyszałem nigdy, aby o coś prosił lub choćby tylko wskazywał jakiś cel godny finansowego poparcia. Nauka u niego była bezpłatna dla wszystkich uczniów. Pewnego razu zjawił się w aszramie w Serampore grubiański urzędnik sądowy, aby doręczyć Sri Jukteswarowi jakiś pozew. Byłem przy tym obecny razem z pewnym uczniem, Kanai. Zachowanie się urzędnika wobec Mistrza było obraźliwe: - Dobrze wam zrobi, jeśli opuścicie cień swej pustelni i pooddychacie zacnym powietrzem sądu. - Urzędnik pokpiwał pogardliwie. Nie mogłem tego znieść. - Jeszcze jedno bezczelne słowo, a znajdzie się pan na podłodze - zagroziłem mu. - Ty łotrze! - Kanai krzyknął równocześnie ze mną. - Jak śmiesz bluźnić w tej świętej aszramie! Mistrz jednak stanął w obronie tego człowieka: - Nie popadajcie w podniecenie. Ten człowiek spełnia tylko swój służbowy obowiązek. Urzędnik zaskoczony tak różnym przyjęciem przeprosił z szacunkiem i wyszedł spiesznie. 124 ^^ l Było zdumiewającą rzeczą, że Mistrz o tak płomiennej woli może być tak spokojny wewnętrznie. jDdpowiadał on podanej przez Wedy definicji człowieka bożego: /"Delikatniejszy od kwiatu, gdy potrzeba uprzejmości i dobroci; silniejszy od gromu, gdy chodzi o zasady". \ Istnieją^zawsze na tym świecie ludzie, którzy według słów Brow^"5 ninga: /C,nie znoszą światła, bo sami są ciemnością", Pewnego razu obcy człowiek, rozgorączkowany jakąś urojoną krzywdą, zwymyślał Sri Jukteswara. Mój wewnętrznie opanowany guru słuchał uważnie, czy nie ma jakiegoś śladu prawdy w zarzutach. Tego rodzaju sceny przypominają mi jedną z niezrównanych obserwacji Mistrza: "Nie-którzy_Jjudjig__usiłują być wyżsi, obcinając głowy innynr^jT --^T'5iezawodne zimne opanowanie świętego robi większe wrażenie niż kazanie. "Lepszy jest nierychły do gniewu aniżeli mocarz: a kto panuje sercu swemu, lepszy jest aniżeli ten, co zdobył miasta" (Przypowieści Salomona 16.32). Nieraz przychodzi mi na myśl, że mój majestatyczny Mistrz mógłby z łatwością zostać cesarzem lub wstrząsającym świat wojownikiem, gdyby jego umysł skupił się na sławie i osiągnięciach świeckich. On jednak wolał szturmować "wewnętrzne-< stwaT na szczyty człowje. ROZDZIAŁ 13 Święty, który żyje bez snu - Proszę pozwolić mi udać się w Himalaje. Mam nadzieję, że w całkowitej samotności osiągnę całkowite zjednoczenie z Bogiem. Z takimi to niewdzięcznymi słowy zwróciłem się pewnego razu do mego Mistrza opanowany tylko jednym nie dającym się przewidzieć złudzeniem, które od czasu do czasu atakują człowieka pobożnego. Coraz bardziej niecierpliwiłem się z powodu mych obowiązków w pustelni i studiów na uniwersytecie. Łagodzącą nieco okolicznością było to, że z propozycją tą zwróciłem się do Sri Jukteswara po zaledwie sześciomiesięcznym pobycie u niego. Nie zdołałem jeszcze w tym czasie w pełni poznać jego niezwykłej wielkości. - Wielu górali przebywa stale w Himalajach, a jednak nie potrafią oni postrzegać Boga. - Odpowiedź mego guru była logiczna i prosta. - Mądrości lepiej jest szukać u człowieka, który urzeczywistnił w sobie Boga, niż w bezładnych górach. Nie zważając na wyraźną wskazówkę Mistrza, że on, a nie góra jest mym nauczycielem, ponowiłem swoją prośbę. Sri Jukteswar nie raczył odpowiedzieć. Milczenie jego poczytałem za zgodę; chętnie się przyjmuje wątpliwą interpretację za słuszną, gdy nam ona dogadza. Tego samego wieczoru w rodzinnym domu w Kalkucie zająłem się przygotowaniami do podróży. Pakując kilka przedmiotów w koc, przypomniałem sobie podobny pakunek potajemnie zrzucony z okna attyki przed kilku laty. Zastanowiłem się, czy to nie będzie druga niefortunnie rozpoczęta ucieczka w Himalaje. Za pierwszym razem mój nastrój duchowy był bardzo podniosły; tym razem zaś doznałem ciężkich wyrzutów sumienia na myśl, że opuszczam swego guru. Następnego dnia rano odszukałem mego profesora Behari, nauczyciela sanskrytu na Uniwersytecie Kościoła Szkockiego. - Proszę pana, mówił mi pan kiedyś o swej przyjaźni z wielkim uczniem Lahiri Mahasayi. Proszę mi podać jego adres. - Ma pan na myśli Rama Gopala Muzumdara. Nazywam go "Świętym bez snu". Pozostaje on zawsze w stanie przebudzenia 126 w ekstatycznej świadomości. Mieszka w Ranbadżpur, w pobliżu Tarakeswaru. Podziękowałem profesorowi i natychmiast pojechałem koleją do Tarakeswaru. Spodziewałem się, że uciszę swe wątpliwości, jeśli od tego świętego uzyskam błogosławieństwo na pogrążenie się w samotnej himalajskiej medytacji. Słyszałem, że przyjaciel Behari'ego uzyskał oświecenie po wielu latach ćwiczeń kriya-jogi w opuszczonych jaskiniach. W Tarakeswar znalazłem się w pobliżu sławnej świątyni. Hindusi odnoszą się do niej z taką samą czcią, jak katolicy do świątyni w Lourdes we Francji. W Tarakeswarze dokonało się wiele cudownych uzdrowień, był też taki przypadek i w mojej rodzinie. "Siedziałam w świątyni przez cały tydzień", opowiadała mi raz moja najstarsza ciotka. "Przestrzegając ścisłego postu, modliłam się o uzdrowienie twego wuja Sarady z chronicznej choroby. Siódmego dnia poczułam, że mam w dłoni zmaterializowane ziele! Zrobiłam odwar z jego liści i podałam wujowi. Choroba jego od razu znikła i nigdy się już nie pojawiła". Wszedłem do świątyni. Na ołtarzu nie było nic oprócz okrągłego kamienia. Jego obwód nie mający początku ani końca symbolizuje to, co Nieskończone. Abstrakcje kosmiczne nie są obce nawet najskromniejszemu hinduskiemu wieśniakowi; faktycznie to ludzie Zachodu czasami zarzucają mu, że żyje abstrakcjami. Moja postawa w owej chwili była surowa na tyle, że nie miałem ochoty pochylić się w ukłonie przed kamiennym symbolem. Bóg powinien być szukany tylko wewnątrz duszy - pomyślałem. Opuściłem świątynię nie klęknąwszy i poszedłem żwawo w stronę wsi Ranbadżpur. Gdy jednego z przechodniów zapytałem o drogę, długo się zastanawiał. - Gdy dojdzie pan do skrzyżowania dróg, należy skręcić na prawo i iść prosto przed siebie - orzekł wreszcie jak wyrocznia. Zgodnie z tą wskazówką poszedłem wzdłuż brzegu jakiegoś kanału. Zapadła ciemność; na skraju wsi w pobliżu dżungli migotały robaczki świętojańskie i rozległy się wycia szakali. Światło księżyca było za słabe, by mogło ułatwić mi wędrówkę; przez dwie godziny szedłem, potykając się po drodze. Jakiż miły był głos dzwonka krowiego! Wołając wielokrotnie, przywołałem ku sobie jakiegoś wieśniaka. - Szukam Rama Gopala Babu. - Nikt taki nie mieszka w naszej wsi. - Głos wieśniaka brzmiał nieżyczliwie. - Pan jest zapewne jakimś tajniakiem. 127 W celu rozwiania jego podejrzeń, bo umysł zajęty miał polityką, wyjaśniłem mu swe przykre położenie. Wziął mnie ze sobą do domu i ofiarował mi gościnę. - Ranbadżpur jest daleko stąd - powiedział. - Na skrzyżowaniu powinien był pan skręcić na lewo, a nie na prawo. Mój poprzedni informator, pomyślałem ze smutkiem, był wyraźnie przekleństwem podróżnych. Po smacznym posiłku z niełuszczonego ryżu, soczewicy dhal i curry z kartoflami i bananami umieszczono mnie w małej chatce na przyległym dziedzińcu. W oddali śpiewali wieśniacy przy głośnym akompaniamencie mridang81 i cymbałów. Mało spałem tej nocy; modliłem się głęboko, aby kroki moje skierowane zostały do ukrytego jogina Rama Gopala. Gdy tylko pierwsze ślady świtu stały się widoczne przez szczeliny ciemnej izby, w której się znajdowałem, wybrałem się do Ranbadżpur. Idąc przez ogołocone pola ryżowe, wlokłem się poprzez kłujące stopy ścierniska i kopce suchej gliny. Spotkany przypadkiem wieśniak informował mnie niezmiennie, że mój cel znajduje się tylko "o dwie krosze" (dwie mile). W ciągu sześciu godzin słońce wzniosło się zwycięsko na szczyt nieba, lecz ja czułem, że wciąż jeszcze jestem oddalony od Ranbadżpur o jedną "krosze". Było już dobrze po południu, a ja nadal znajdowałem się na niekończącym się polu ryżowym. Upał zlewający się z nieba, przed którym nie było schronienia, doprowadził mnie do zupełnego wyczerpania. Gdy zbliżył się do mnie jakiś człowiek powolnym krokiem, nie śmiałem już zadać mego zwykłego pytania, aby nie usłyszeć monotonnej odpowiedzi "jeszcze krosza". Obcy człowiek zatrzymał się przy mnie. Niski i drobny, był fizycznie niepozorny, lecz miał czarne przenikliwe oczy. - Zamierzałem wyjechać z Ranbadżpur. Ponieważ jednak twój cel jest ważny, zaczekałem na ciebie. - Pokiwał palcem przed mą zdziwioną twarzą. - Czy nie jesteś na tyle bystry, aby pomyśleć, że nie zapowiedziany mógłbyś mnie zaskoczyć? Że profesor Behari nie miał prawa podać ci adresu! Zdałem sobie sprawę, że prezentacja byłaby zbędna wobec mistrza; stałem więc bez słowa, nieco dotknięty przyjęciem. Nagle zadał mi pytanie: - Powiedz mi, gdzie twoim zdaniem jest Bóg? - Jest we mnie i wszędzie. - Patrzyłem śmiało, choć czułem si? oszołomiony. - Wszystko przenika, ha? - Święty roześmiał się. - To dlaczego, młody panie, nie zechciałeś wczoraj ukłonić się przed Nieskończonym 128 w kamiennym symbolu w Tarakeswarze?82 Twoja duma sprawiła, żeś został ukarany, gdy błędnie cię skierował przechodzień, który niewiele dbał o dokładne odróżnienie słów "prawy" i "lewy". Dziś również całkiem ci się nie wiodło. Zgodziłem się, szczerze zdumiony, że wszystkowidzące oko kryło się w tak mizernym ciele. Uzdrawiająca siła emanowała z jogina, toteż od razu poczułem się wypoczęty na tym spieczonym słońcem polu. - Człowiek pobożny skłonny jest do mniemania, że jego droga do Boga jest jedyna - powiedział. - Joga, dzięki której odkrywa się Boga wewnątrz siebie, jest niewątpliwie najwyższą drogą: tak mówił nam Lahiri Mahasaya. Gdy jednak człowiek w sobie odkryje Pana, wnet postrzega Go także poza sobą. Święte ołtarze w Tarakeswarze i gdzie indziej słusznie doznają czci jako zaczątki centrów duchowej mocy. Krytyczna postawa świętego znikła; oczy jego stały się współczująco łagodne. Poklepał mnie po ramieniu. - Młody joginie, widzę, że uciekasz od swego mistrza. Posiada on wszystko, czego ci potrzeba; musisz wrócić do niego. Góry nie mogą być twym guru - Ram Gopal powtórzył tę samą myśl, którą wypowiedział Sri Jukteswar przy ostatnim naszym spotkaniu. - Żadne kosmiczne prawo nie zmusza mistrzów do ograniczenia miejsca swego pobytu. - Mój towarzysz spojrzał na mnie kpiąc. - Himalaje w Indiach i Tybecie nie mają wcale monopolu na świętych. To, czego nie stara się człowiek znaleźć w sobie, nie może być odkryte przez przewożenie ciała tu i tam. Gdy tylko człowiek gotów jest pójść nawet na koniec świata w poszukiwaniu duchowego oświecenia, jego guru pojawia się tuż obok niego. Zgodziłem się w milczeniu, przypominając sobie swą modlitwę w pustelni w Benaresie, po której nastąpiło spotkanie ze Sri Juktes-warem na tłumnej ulicy. - Czy potrafisz znaleźć małe pomieszczenie, gdzie mógłbyś zostać sam? - Tak. - Uświadomiłem sobie, że święty przechodzi od spraw ogólnych do szczegółowych z zaskakującą prędkością. - To jest twoja jaskinia. - Jogin obdarzył mnie spojrzeniem oświecającym, którego nigdy nie zapomnę. - To jest twoja "święta góra". Tam znajdziesz królestwo Boga. Proste jego słowa nagle rozwiały moją od dzieciństwa trwającą obsesję na punkcie Himalajów. Na spalonym polu ryżowym obudziłem się z moich marzeń o górach i wieczystych śniegach. 129 i - Młody panie, twoje pragnienie Boga jest pochwały godne. Czuję wielką miłość do ciebie - Ram Gopal ujął mnie za rękę i poprowadził do niezwykłej wioski. Domy z niewypalonej cegły pokryte były liśćmi z palmy kokosowej i zdobione prostymi garnkami. Święty posadził mnie w swym małym domku na ocienionym bambusowym siedzeniu. Podał mi osłodzony sok cytrynowy i kawałek suchara i usiadł w lotosowej postawie. Gdy po mniej więcej czterech godzinach otwarłem oczy, zobaczyłem w świetle księżyca, że postać jogina jest jeszcze nieruchoma. Gdy już żołądek poważnie mi przypomniał, że człowiek nie żyje samym chlebem, Ram Gopal podszedł do mnie: - Widzę, że jesteś głodny, jedzenie zaraz będzie gotowe. Za chwilę ogień palił się w ceglanym piecu; ryż i dhal szybko zostały podane na bambusowych liściach. Gospodarz mój uprzejmie nie pozwolił pomagać w żadnych kucharskich czynnościach. "Gość to Bóg", mówi hinduskie przysłowie, które od niepamiętnych czasów jest pobożnie przestrzeganym nakazem. W czasie swych późniejszych podróży po świecie z przyjemnością przekonałem się, że podobnym szacunkiem cieszą się goście w wielu krajach na wsi. U mieszkańców miast szerokie poczucie gościnności zanikło na wskutek nadmiaru obcych twarzy. Gdy jogin posadził mnie w odosobnionej małej chatce, targowiska ludzkie wydały mi się ogromnie dalekie. Izba w chacie wyglądała tajemniczo w łagodnym świetle księżycowym. Ram Gopal ułożył kilka starych koców na podłodze jako moje łóżko, a sam usiadł na słomianej macie. Ogarnięty jego duchowym magnetyzmem ośmieliłem się zapytać: - Dlaczego, panie, nie użyczysz mi samadhfł - Kochany, chętnie bym ci przekazał styczność z Bogiem, lecz nie do mnie to należy. - Święty spoglądał na mnie na wpół przymkniętymi oczyma. - Twój mistrz użyczy ci wkrótce tego doświadczenia. Ciało twoje nie jest jeszcze do tego przygotowane. Podobnie jak mała lampa nie może wytrzymać zbyt wysokiego napięcia prądu elektrycznego, tak twoje nerwy nie są jeszcze gotowe na przyjęcie kosmicznego napięcia. Gdybym ci dał teraz nieskończoną ekstazę, spaliłbyś się, jak gdyby każda twoja komórka znalazła się w ogniu. - Ty chcesz ode mnie oświecenia, snuł dalej jogin swoje myśli, a ja tymczasem zastanawiam się - taki nieznaczny, jaki jestem i z tą odrobiną przeprowadzonych medytacji - czy udało mi się spodobać Bogu, i jaką wartość znajdę w Jego oczach przy ostatecznym obrachunku? 130 -- Czyż nie szukałeś, panie, Boga przez długi czas i ze szczerego serca? - zapytałem. - Niewiele dokonałem. Behari musiał ci coś opowiedzieć o moim życiu. Przez dwadzieścia lat przebywałem w tajemnej grocie, medytując po osiemnaście godzin dziennie. Potem przeniosłem się do bardziej niedostępnej jaskini, w której mieszkałem przez dwadzieścia pięć lat, pozostając przez dwadzieścia godzin dziennie w stanie oświecenia. Nie potrzebowałem spać, gdyż stale przebywałem z Bogiem. Ciało moje jest bardziej wypoczęte dzięki zupełnemu spokojowi nadświadomości, niż mogłoby być w zwykłym stanie podświadomości. Podczas snu mięśnie się odprężają i rozluźniają, ale serce i pnąca i system krążenia stale pracują; one nie mają wypoczynku. W stanie nadświadomości organy wewnętrzne pozostają w stanie zawieszonego ożywienia, elektryzowane energią kosmiczną. Dzięki temu nie odczuwałem potrzeby snu w ciągu lat. Przyjdzie czas, że i ty rozstaniesz się ze snem. - Mistrzu, medytowałeś tak długo i jeszcze nie jesteś pewien przychylności Pana?! - patrzyłem na niego zdumiony. - To cóż mamy począć my, biedni śmiertelnicy? - No cóż, czy nie widzisz, drogi chłopcze, że Bóg jest samą Wiecznością? Łudzić się, że w ciągu czterdziestu pięciu lat medytacji można go w pełni poznać, byłoby śmiesznym uproszczeniem. Babadżi zapewnia nas jednak, że nawet niewiele medytacji wybawia człowieka od strasznego lęku przed śmiercią i stanami pośmiertnymi. Nie lokuj swego duchowego ideału na małej górze, lecz umieść go na gwieździe boskiego osiągnięcia. Jeśli twardo popracujesz, dostaniesz się tam. Porwany tą perspektywą prosiłem go o dalsze wyjaśnienia. Opowiedział mi niezwykłą historię pierwszego spotkania z Babadżi, który był guru Lahiri Mahasayi. Około północy Ram Gopal zapadł w milczenie, a ja położyłem się na swym posłaniu. Zamknąwszy oczy widziałem blaski błyskawic; ogromna przestrzeń wewnątrz mnie była izbą pełną płynącego światła. Otwarłem oczy i obserwowałem to samo zdumiewające promieniowanie. Pokój stał się częścią nieskończonego sklepienia, które oglądałem w wewnętrznym widzeniu. - Dlaczego nie śpisz? - Panie, jakże mogę zasnąć wśród tych błyskawic, które widzę zarówno, gdy mam oczy zamknięte jak i otwarte? - Jesteś błogosławiony, że masz to doświadczenie; niełatwo można zobaczyć duchowe promieniowanie. - Święty dodał kilka słów swej miłości. 131 ' ' O świcie Ram Gopal dał mi suchary i powiedział, że muszę odejść. Żegnałem się z takim żalem, że łzy spływały mi po policzkach. - Nie puszczę cię z pustymi rękoma - mówił tkliwie. - Zrobię coś dla ciebie. Uśmiechnął się i popatrzył głęboko we mnie. Stałem jak wrośnięty w ziemię, a spokój spływał we mnie jak potężna fala przypływu przez bramę moich oczu. Zostałem momentalnie uleczony z bólu w plecach, który dokuczał mi w ciągu wielu lat z przerwami. Odświeżony, wykąpany w morzu świetlistej radości, już więcej nie płakałem. Dotknąwszy stóp świętego, odszedłem w stronę dżungli, torując sobie drogę przez jej gęstwinę, aż dotarłem do Tarakeswaru. Odbyłem tam ponownie wędrówkę do sławnej świątyni i padłem krzyżem przed ołtarzem. Przed wewnętrznym mym wzrokiem okrągły kamień rósł i rozszerzał się, aż przemienił się w sfery kosmiczne - kula w kuli, sfera za sferą - wszystkie przeniknięte były boskością. W godzinę później wsiadłem do pociągu do Kalkuty. Podróż moja skończyła się nie w wysokich górach, lecz przed himalajską postacią mego Mistrza. ROZDZIAŁ 14 Doznanie kosmicznej świadomości - Jestem z powrotem, Gurudżi. - Zawstydzona moja twarz była bardziej wymowna od moich słów. - Chodźmy do kuchni i poszukajmy coś do zjedzenia. - Zachowanie się Sri Jukteswara było tak naturalne, jak gdyby tylko kilka godzin dzieliło nas od ostatniego spotkania. - Mistrzu, musiałem sprawić ci zawód przez tak nagłe odejście od mych obowiązków tutaj. Myślałem, że będziesz zagniewany na mnie. - Nie, oczywiście nie! Gniew rodzi się tylko z pokrzyżowania pragnień, a ja nie oczekuję niczego od drugich. Dlatego ich działania nie mogą stanąć w sprzeczności z moimi życzeniami. Nie posłużyłbym się tobą do mych osobistych celów. - Panie! Nieraz się słyszy mgliste zdania o miłości Bożej - lecz teraz po raz pierwszy mam konkretny jej przykład płynący z twej wielkiej osobowości! Na ziemi nawet ojciec niełatwo przebacza swemu synowi, który porzuca sprawy swego ojca bez uprzedzenia. Ty jednak nie okazujesz najmniejszego gniewu, chociaż musiałeś mieć wiele kłopotu z powodu wielu niedokończonych przeze mnie zadań. Patrzyliśmy sobie wzajemnie w oczy, w których błyszczały łzy. Zalała mnie fala szczęścia, byłem świadomy, że Pan w postaci mego guru rozpłomienia małe płomyki w mym sercu do niepojętych rozmiarów kosmicznej miłości. W kilka dni później udałem się rano do pustego pokoju Mistrza. Zamierzałem medytować, lecz moje nieposłuszne myśli nie chciały uczestniczyć w tym chwalebnym zamiarze. Rozpraszały się jak ptaki przed myśliwym. - Mukunda! - Głos Jukteswara dochodził do mnie z odległego zewnętrznego balkonu. Popadłem w stan równie buntowniczy jak moje myśli. Mistrz zawsze zachęca mnie do medytacji, mruczałem do siebie. Nie powinien mi przeszkadzać, gdy wie, po co przyszedłem do tego pokoju. Mistrz wezwał mnie ponownie; uporczywie milczałem. Za trzecim razem w tonie jego zabrzmiała nagana. 133 - Panie, medytuję! - wykrzyknąłem z protestem. - Wiem, jak medytujesz! - zawołał mój guru - masz umysł rozproszony jak liście w czasie burzy! Chodź tu do mnie. Zburczany i zdemaskowany, poszedłem do niego zasmucony. - Biedny chłopcze, góry nie mogły ci dać tego, czego pragnąłeś. Mistrz mówił pieszczotliwie i pocieszająco. Spokojne jego spojrzenie było niezgłębione. - Pragnienie twego serca się spełni. Sri Jukteswar mówił w sposób zagadkowy; byłem tym nieco oszołomiony. Uderzył mnie łagodnie w pierś powyżej serca. Ciało moje znieruchomiało całkowicie, jakby potężny magnes wyciągnął powietrze z mych płuc. Dusza i świadomość uwolniły się momentalnie ze swych fizycznych więzów i jak jakiś świetlisty fluid wypłynęły ze wszystkich porów mego ciała. Ciało było niby martwe, niemniej w głębi intensywnej świadomości wiedziałem, że nigdy przedtem nie żyłem w pełni. Moje poczucie tożsamości nie ograniczało się teraz do samego ciała, lecz ogarniało także wszystkie atomy. Ludzie na dalekich ulicach poruszali się łagodnie na odległej mej peryferii. Korzenie drzew i roślin były widoczne dzięki mglistej przejrzystości gleby; dostrzegałem wewnętrzny przepływ ich soków. Cała okolica jakby obnażona znajdowała się przede mną. Mój zwykły frontalny sposób widzenia zmienił się teraz na rozległe sferyczne widzenie, dostrzegające naraz wszystko. Przez tył głowy widziałem ludzi przechodzących ulicą Rai Ghat; zauważyłem również białą krowę, która powoli się zbliżała. Gdy znalazła się przed otwartą bramą aszramy, obserwowałem ją także fizycznymi oczami. Gdy przeszła dalej poza ceglaną ścianę, widziałem ją nadal wyraźnie. Wszystkie przedmioty w obrębie mego panoramicznego widzenia drgały i wibrowały jak szybko zmieniające się obrazy filmu. Moje ciało i Mistrza, dziedziniec kolumnowy, meble i podłoga, drzewa i światło słoneczne w pewnej chwili gwałtownie się poruszyły, aż wszystko się roztopiło w świetliste morze, podobnie jak kryształy cukru wrzucone do szklanki wody rozpuszczają się, gdy się je porusza. Jednoczące wszystko światło pojawiało się kolejno po materializacjach form w metamorfozach ujawniających działanie prawa przyczyny i skutku w stworzeniu. Ocean radości uderzył o spokojne, nieskończone brzegi mej duszy. Duch Boga, zrozumiałem, jest niewyczerpaną szczęśliwością; ciało Jego to niezliczone tkanki światła. Wzbierająca we mnie wspaniałość zaczęła wyłaniać miasta, kontynenty, ziemię, systemy słoneczne i gwie- 134 zdne, delikatne mgławice unoszące się w przestworzach wszechświata. Cały kosmos, łagodnie jaśniejący, jak miasto widziane w nocy z dala, migotał w nieskończoności mej istoty. Ostro zarysowane linie globów nieco zanikały na najdalszych krańcach, widziałem tam łagodne promieniowanie, nigdy nie słabnące. Było ono nieopisanie subtelne; obrazy planet tworzyły się z gęstego światła. Boskie promieniowanie wylewało się z Wiecznego Źródła, rozpalając się w Mleczne Drogi, przeobrażając się w nie dające się opisać aury. Wciąż na nowo widziałem, jak twórcze promienie zagęszczały się w konstelacje gwiazd, a potem rozpływały się w płaty przejrzystego płomienia. Dzięki rytmicznemu zanikaniu sekstyliony światów przechodziły w stan przeźroczystej światłości, firmament stawał się ogniem. Dostrzegłem centrum najwyższego nieba jako punkt intuicyjnego postrzegania w mym sercu. Promienisty blask szedł od jądra mojej istoty ku każdej części struktury wszechświata. Błoga amrita, nektar nieśmiertelności, pulsowała we mnie z płynnością żywego srebra. Słyszałem rozbrzmiewający twórczy głos Boga jako Aum83; wibrowanie Kosmicznego Motoru. Nagle powietrze wróciło do mych płuc. Z rozczarowaniem niemal nie do zniesienia zrozumiałem, że moja nieskończona niezmierzoność przepadła. Z powrotem byłem zamknięty w upokarzającej klatce ciała, niełatwo dającej się przystosować do potrzeb Ducha. Jak marnotrawny syn musiałem porzucić swój makrokosmiczny dom i uwięzić się w ciasnym mikrokosmosie. Mój guru stał przede mną nieruchomy, upadłem do jego świętych stóp, pełen wdzięczności za doświadczenie kosmicznej świadomości, którego od dawna namiętnie szukałem. Guru podniósł mnie i powiedział spokojnie i bezpretensjonalnie: - Nie możesz się upić ekstazą. Czeka cię duża praca na świecie. Chodź, zamieciemy balkon, a potem przejdziemy się nad Ganges. Przyniosłem miotłę; zdawałem sobie sprawę, że Mistrz uczy mnie tajemnicy zrównoważonego życia. Dusza musi się unosić nad kosmo-gonicznymi otchłaniami, podczas gdy ciało wypełnia swoje codzienne obowiązki. Gdy wyszliśmy później na przechadzkę, wciąż jeszcze pozostawałem w stanie niewyrażalnego zachwytu. Widziałem nasze ciała jako dwa obrazy astralne poruszające się po drodze nad rzeką, obrazy, których istotę stanowiło czyste światło. - Duch Boga aktywnie podtrzymuje każdą formę i siłę we wszechświecie; On sam jednak jest transcendentalny i daleki w błogiej, 135 nieogarnionej próżni poza światami wibracyjnych zjawisk84 - objaśniał Mistrz. - Święci, którzy rozumieją swą boskość, nawet będąc w ciele, wiedzą o swym podwójnym istnieniu. Starannie wykonują swą ziemską działalność, pozostają jednak pogrążeni w wewnętrznym stanie szczęścia. Pan stworzył wszystkich ludzi w bezgranicznej radości Swego bytu. Chociaż ludzie są boleśnie skrępowani swoim ciałem, to jednak Bóg oczekuje, że dusze stworzone na jego obraz wzniosą się ostatecznie ponad wszelkie utożsamienie się ze zmysłami i z powrotem z nim się zjednoczą. Wizja kosmiczna nauczyła mnie wiele w sposób trwały. Codziennie po uciszeniu myśli mogłem się uwolnić od złudnego przekonania, że jestem masą ciała, krwi i kości chodzącą po twardym gruncie materii. Obserwowałem, że oddech i niespokojny umysł podobne są do gwałtownych burz, które przekształcają ocean światła w fale materialnych form - w ziemię, niebiosa, istoty ludzkie, ptaki, zwierzęta, drzewa. Nie można ujrzeć Nieskończonego jako Jedynego Światła dopóki się nie uciszy tych burz. Ilekroć uciszyłem te dwie formy zamętu, obserwowałem jak niezliczone fale stworzenia roztapiały się w jedno świecące morze, podobnie jak fale oceanu, gdy ustaje burza, w jasności odzyskują swą jedność. Mistrz obdarza ucznia boskim doświadczeniem kosmicznej świadomości, gdy z pomocą medytacji uczeń wzmocni swój umysł w takim stopniu, że ten ogrom perspektywy go nie przytłoczy. Doświadczenia tego nie można nigdy nikomu użyczyć na podstawie samej tylko intelektualnej jego gotowości lub otwartości umysłu. Tylko należyte jego wzmocnienie z pomocą ćwiczeń jogi i nabożnej bhakti może przygotować umysł na przyjęcie wyzwalającego wstrząsu wszechobec-ności. Przychodzi on jako naturalna i nieunikniona konieczność do każdego prawdziwie pobożnego człowieka. Intensywne pragnienie zaczyna pchać człowieka ku Bogu z nieodpartą siłą. Pan, jak wizja kosmiczna, zostaje przyciągnięty przez magnetyczny zapał człowieka, który szuka go w kręgu swej świadomości. W późniejszych czasach napisałem poemat Samadhi, w którym usiłuję przekazać wspaniałość i chwałę tego stanu: Znikły zasłony światła i cienie, Rozwiał się wszelki opar smutku, Minęły blaski zmiennej radości, Przepadły mgliste zmysłowe miraże. Miłość, nienawiść, zdrowie, choroba, życicyi* śmierć - 136 Zginęły te złudne cienie na dwoistości ekranie. Fale śmiechu, scylle sarkazmu, wiry melancholii Rozpływają się w wielkim oceanie szczęścia. Burza mayi ucichła Pod różdżką czarodziejską intuicji. Przeszłość, przyszłość i teraz - nie dla mnie, Lecz wieczna teraźniejszość, wszechobecne ja. Planety, gwiazdy, pył gwiezdny i Ziemia, Wybuchy wulkanów, sądnego dnia kataklizmy, Stworzenia wrzący kocioł, Lodowce cichych promieni X, płonące elektronów fale, Myśli wszystkich ludzi, przeszłe, obecne i przyszłe, Każde źdźbło trawy, ja sam i ludzkość, Każda cząsteczka powszechnego pyłu, Gniew, chciwość, dobro, zło, zbawienie i żądza - Wszystko to wchłonąłem, wszystko przemieniłem W ogromny ocean krwi własnego mego bytu! Tlące się iskierki radości, rozżarzane wciąż medytacją, Rozbłysły w nieśmiertelne płomienie szczęścia, Oślepiając moje łez pełne oczy. Radość pochłonęła me łzy, mój kształt i całego mnie. Ty jesteś mną, a ja jestem tobą! Poznanie, poznający i poznane jest jednym! Cichy, nieprzerwany dreszcz, Wiecznie żywy, wiecznie nowy spokój! Radosna ponad wyobrażenia wszelkie szczęśliwość samadhi\ To nie jest stan nieświadomości, Czy haszysz umysłu woli niepodległy. Samadhi rozszerza świat mej świadomości Poza granice śmiertelnej formy, Aż do kresów najdalszych wieczności, Gdzie Ja, Ocean kosmiczny, Patrzę na małe ja we mnie się mieszczące. Słychać atomów zmienny szmer, Mroczna ziemia, góry, doliny, patrz! to płynna ciecz. A oto morza falujące przechodzą w opary mgławice! Aum dmie w opary, rozdziera przedziwne ich zasłony, Oceany stoją odsłonięte, świetliste elektrony, Aż przy ostatnim dźwięku kosmicznego kotła Nikną gęstsze światła w wieczystych promieniach 137 Przenikającej wszystko szczęśliwości. "•' X* Z radości powstałem, dla radości żyję, "4 W świętej radości się rozpływam. *F Jako ocean umysłu chłonę całego stworzenia fale. l Oto podniosły się prosto wzwyż *! Uniosły się cztery zasłony: masywności, płynu, gazu i światła*. Ja - we wszystkim, wschodzi wielkie Ja. Na zawsze znikły zmienne cienie śmiertelnych pamięci, Przede mną i nade mną, wysoko w górze, niebo myśli bez skazy. Wieczność i ja w jeden promień zjednoczone. "ię ożenii. Gdy udzieliłem odpowiedzi na wiele pytań, odezwał się do mnie chłopiec, mający na imię Kaszi. Był to dwunastoletni świetny uczeń, kochany przez wszystkich. - Panie, jakie jest moje przeznaczenie? - Wnet umrzesz. - Odpowiedź padła z moich ust z siłą. To nieoczekiwane ujawnienie prawdy wstrząsnęło i zmartwiło mnie, jak i każdego z obecnych. Ganiać się w milczeniu za pośpiech, odmówiłem odpowiedzi na dalsze pytania. Po powrocie do szkoły Kaszi zjawił się u mnie w pokoju. - Jeśli umrę, czy odnajdzie mnie pan, gdy się na nowo narodzę i wprowadzi mnie na duchową ścieżkę? - Kaszi łkał. 231 Ufe Czułem wewnętrznie, że jednak muszę odmówić przyjęcia tej trudnej okultystycznej odpowiedzialności. Ale w ciągu kilku następnych tygodni Kaszi nieustępliwie wciąż mnie na nowo prosił. Widząc, że jest w najwyższym stopniu zdenerwowany, pocieszyłem go w końcu. - Tak - przyrzekłem. - Jeżeli Ojciec Najwyższy użyczy swej pomocy, postaram się odszukać cię. Podczas wakacji letnich udałem się w krótką podróż. Żałując, że nie mogę zabrać z sobą Kaszi'ego, wezwałem go przed wyjazdem do swego pokoju i troskliwie pouczałem, aby wbrew wszelkim namowom pozostawał w duchowej atmosferze szkoły. Czułem, że jeśli nie pojedzie do domu, do rodziców, może uniknąć grożącego mu nieszczęścia. Zanim jeszcze zdążyłem wyjechać, przybył do Ranczi ojciec Kaszi'ego. W ciągu piętnastu dni usiłował złamać wolę swego syna, tłumacząc mu, że jeśli pojedzie do Kalkuty tylko na cztery dni, aby zobaczyć się z matką, będzie mógł powrócić. Kaszi nieustępliwie odmawiał. W końcu ojciec powiedział, że zabierze chłopca z pomocą policji. Groźba ta zaniepokoiła chłopca, który nie chciał stwarzać powodu do złej opinii o szkole. Nie widział innej drogi wyjścia, jak ulec woli ojca. Powróciłem do Ranczi w kilka dni później. Gdy tylko usłyszałem jak zabrano Kaszi'ego, pojechałem natychmiast pociągiem do Kalkuty. Po przyjeździe wynająłem dorożkę. Dziwnym trafem, gdy dorożka przejeżdżała przez most Howrah na Gangesie, spostrzegłem ojca Kaszi'ego i innych jego krewnych w żałobnych szatach. Zawołałem na dorożkarza, aby się zatrzymał, pobiegłem i ostro spojrzałem na nieszczęsnego ojca. - Morderco - krzyknąłem nierozumnie - zabiłeś mego chłopca! Nieszczęsny ojciec pojął zło, które wyrządził, zmuszając siłą Kaszi'ego do powrotu do Kalkuty. W ciągu kilku dni pobytu w domu chłopiec jadł zarażone cholerą pożywienie i zmarł. Zarówno moja miłość do chłopca jak i dane mu przyrzeczenie nie dawały mi spokoju ani w dzień, ani w nocy. Gdziekolwiek się udałem, twarz jego majaczyła przede mną. Zaczęło się pamiętne poszukiwanie go, równie wytężone, jak dawno temu poszukiwanie utraconej matki. Czułem, że skoro Bóg dał mi władzę rozumu, to muszę ją wykorzystać i wytężyć swe siły do ostatka, aby odkryć subtelne prawa pozwalające stwierdzić, gdzie się znajduje astralna postać chłopca. Zdawałem sobie sprawę, że w jego duszy wibrują niespełnione pragnienia, że jest on świetlną masą unoszącą się gdzieś wśród 232 milionów świecących dusz w sferze astralnej. Jakże miałem się nastroić na jeden ton z nim, wśród tylu wibrujących świateł innych dusz? Posługując się tajemną techniką jogi wypromieniowałem w przestrzeń mą miłość przez wewnętrzny punkt pomiędzy brwiami i przekazałem ją do duszy Kaszi'ego. Z anteną wyciągniętych w górę rąk i palców, obracałem się często raz za razem wkoło, starając się uchwycić kierunek, w którym się odrodził embrion. Spodziewałem się, że otrzymam od niego odpowiedź w nastawionym na jego odbiór radiu mego serca. (Wiadomo joginom, że wola rzutowana z punktu pomiędzy brwiami jest aparatem nadawczym myśli. Gdy uczucie jest spokojnie skupione w sercu, wówczas działa ono jak radio i może odbierać od drugich wiadomości z daleka lub bliska. W telepatii delikatne wibracje myśli z umysłu jednej osoby są przesyłane za pośrednictwem subtelnych wibracji eteru astralnego, a potem grubszego eteru ziemskiego, wibracje te wytwarzają fale eteryczne przeobrażające się z kolei w fale myśli w mózgu drugiej osoby.) Czułem intuicyjnie, że Kaszi powinien wnet powrócić na Ziemię i że jeśli nieustannie będę wysyłał ku niemu swój zew, to dusza jego odpowie. Wiedziałem, że nawet najlżejszy impuls wysłany przez Kaszi'ego odczuję w palcach, dłoniach, ramionach, kręgosłupie i nerwach. Nie zmniejszając swej gorliwości stosowałem wytrwale metodę jogi przez około sześć miesięcy po śmierci Kaszi'ego. Pewnego poranku jadąc z kilku przyjaciółmi po tłumnej dzielnicy Kalkuty, Bowbazarze, wyciągnąłem ręce w zwykły sposób. Po raz pierwszy odczułem odpowiedź. Zadrżałem, odczuwszy elektryczne impulsy uderzające w moje palce i dłonie. Prądy te przeobraziły się same w przemożną myśl, wyłaniającą się z zakątków mej świadomości: "Jestem Kaszi, jestem Kaszi, przyjdź do mnie". Gdy skupiłem się na odbiorniku mego serca, myśl ta stawała się niemal słyszalna. Charakterystycznym, lekko chrapliwym szeptem Kaszi mówił.102 Słyszałem wciąż na nowo jego wezwanie. Chwyciłem za ramię jednego z towarzyszy, Prokasza Dąsa, i uśmiechnąłem się do niego radośnie. - Zdaje się, że odnalazłem Kaszi'ego. Zacząłem obracać się wkoło, budząc nieukrywaną wesołość przyjaciół i przechodzącego tłumu. Impulsy elektryczne spływały po mych Palcach, ilekroć zwracałem się twarzą w stronę pobliskiej uliczki, zwanej "Wężowym Zaułkiem". Prądy astralne znikały, gdy zwracałem si? w innym kierunku. 233 - Ach - zawołałem - dusza Kaszi'ego musi przebywać w łonie jakiejś matki mieszkającej przy tej ulicy. Wszedłem więc z towarzyszami w tę ulicę; wibracje we wzniesionych mych rękach stawały się coraz silniejsze i coraz wymowniejsze. Jakby magnesem zostałem przyciągnięty na prawą stronę drogi. Zbliżywszy się do bramy pewnego domu, ku swemu zdumieniu zostałenrjakby przybity do tego miejsca. Zapukałem do drzwi w stanie ogromnego podniecenia, z zapartym tchem w piersiach. Czułem, że po długim, ciężkim i na pewno niezwykłym poszukiwaniu dotarłem pomyślnie do celu! Otwarła drzwi służąca, która oznajmiła mi, że jej pan jest w domu. Zszedł on po schodach z pierwszego piętra i uśmiechnął się pytająco. Nie wiedziałem jak zacząć, aby tę sprawę załatwić dyskretnie. - Proszę mi powiedzieć, czy pan i pańska małżonka spodziewacie się dziecka za około trzy miesiące?103 - Tak jest. Gospodarz domu, widząc, że jestem swamim, ubranym w tradycyjną pomarańczową szatę, dodał uprzejmie: - Proszę mi powiedzieć, skąd pan o tym wie?! Gdy ze zdumieniem usłyszał o Kaszi'm i obietnicy, jaką mu dałem, uwierzył moim słowom. - Urodzi się panu chłopczyk dobrze zbudowany - powiedziałem. - Będzie miał twarz szeroką, a czoło wypukło sklepione. Usposobienie jego będzie wyraźnie uduchowione. - Czułem na pewno, że mające narodzić się dziecko będzie mieć te cechy Kaszi'ego. Odwiedziłem później małe dziecko, któremu rodzice nadali jego stare imię Kaszi. Nawet jako niemowlę był uderzająco podobny do mego drogiego ucznia z Ranczi. Dziecko okazało mi natychmiast swe uczucie; pociąg istniejący w przeszłości budził się ze zdwojoną siłą. W wiele lat później jako kilkunastoletni chłopiec Kaszi napisał do mnie w czasie mego pobytu w Ameryce. Opisał mi swe głębokie pragnienie wejścia na ścieżkę duchową. Skierowałem go do jednego z himalajskich mistrzów, który po dziś dzień kieruje urodzonym na nowo Kaszfm. ROZDZIAŁ 29 Rabindranath Tagore i ja porównujemy swe szkoły - Rabindranath Tagore uczył nas śpiewu na wzór ptaków jako naturalnej formy wypowiadania się. Wyjaśnienie to dał mi Bhola Nath, bystry czternastoletni wyrostek w szkole w Ranczi, gdy pewnego poranka pochwaliłem go za jego melodyjne wypowiadanie się. Zachęcany, jak i z własnej ochoty chłopiec ten dźwięcznie śpiewał. Poprzednio uczył się w sławnej szkole Tagora. Wszyscy Bengalczycy, nawet nie umiejący czytać wieśniacy, zachwycają się jego podniosłymi wierszami. Zaśpiewaliśmy z Bholą razem kilka pieśni Tagora, który ułożył muzykę do tysięcy hinduskich utworów poetyckich, częściowo własnych, a częściowo pochodzących z zamierzchłej starożytności. - Zetknąłem się z Rabindranathem wkrótce po otrzymaniu przez niego literackiej Nagrody Nobla - powiedziałem w przerwie śpiewu. - Do złożenia mu wizyty skłonił mnie wówczas podziw dla jego niedyplomatycznej odwagi w rozprawianiu się z literackimi krytykami - zaśmiałem się. Bhola z zaciekawieniem pytał o szczegóły. - Uczeni surowo potępiali Tagora za wprowadzenie nowego stylu w bengalskiej poezji - zacząłem opowiadać. - Mieszał on potoczne i klasyczne wyrażenia, ignorując wszelkie prawidła poetyki, drogie sercom panditów. Pieśni jego wypowiadają głębokie filozoficzne prawdy w sposób przemawiający do uczucia, nie licząc się z przyjętymi literackimi formami. Pewien wpływowy krytyk określił lekceważąco Rabindranatha jako "gołębia-poetę", który swoje drukowane gruchania sprzedaje po rupii. Tagore jednak szybko wziął na nim swój odwet; skoro tylko przetłumaczył na język angielski Gitandżali (Pieśni ofiarne), cały Zachodni świat pochylił się w hołdzie do jego stóp. Pełny pociąg panditów wraz z krytykami przybył wtedy do Santiniketan, aby mu złożyć swe powinszowania. Rabindranath przyjął gości, każąc im umyślnie długo czekać, a potem wysłuchał ichl pochwał w stoickim milczeniu. Wreszcie skierował przeciw nim swój oręż krytyki. 235 - Panowie - powiedział - z wonnymi kadzidłami pochwał, którymi mnie darzycie, mieszają się dysharmonijnie zgniłe zapachy dawnej waszej pogardy. Czyżby istniał jakiś związek pomiędzy przyznaniem mi Nagrody Nobla a nagłym pogłębieniem się waszych zdolności oceniania? Jestem nadal tym samym poetą, który się wam nie podobał, gdy swe skromne kwiaty złożył najpierw w ofierze na ołtarzu w Bengalu. Gazety opublikowały sprawozdanie z tej śmiało wymierzonej przez Tagora chłosty. Podziwiałem słowa człowieka, który nie poddał się hipnozie pochlebstwa - opowiadałem dalej. - Zostałem przedstawiony Rabindranathowi w Kalkucie przez jego sekretarza C. F. Andrewsa104, który był ubrany w skromne bengalskie dhoti. Do Tagora zwracał się on z miłością jako do swego Gurudewy. Rabindranath przyjął mnie łaskawie. Roztaczał atmosferę uroku, wdzięku, kultury i dworności. Odpowiadając na moje pytanie, jakie są źródła jego literackiej twórczości, Tagore powiedział mi, że obok naszej epiki religijnej starożytnym źródłem jego natchnienia jest klasyczny poeta Bidyapati. Pod wrażeniem tych wspomnień zacząłem śpiewać starą pieśń bengalską w układzie Tagora: Zapal lampę twej miłości. Bhola i ja śpiewaliśmy radośnie, przechadzając się po polach Widialaji. Mniej więcej w dwa lata po założeniu szkoły w Ranczi otrzymałem od Rabindranatha zaproszenie do odwiedzenia go w Santiniketan w celu przedyskutowania naszych ideałów wychowawczych. Chętnie przyjąłem zaproszenie i pojechałem. Gdy wszedłem do domu, poeta siedział w swej pracowni; pomyślałem wówczas, podobnie jak za naszym pierwszym spotkaniem, że dla malarza byłby on wymarzonym modelem wspaniałej męskości. Jego pięknie rzeźbiona twarz szlachetnego patrycjusza ujęta była w ramę długich włosów i falistej brody. Miał wielkie tkliwe oczy, anielski uśmiech i głos jakby fletu, który dosłownie czarował. Silny, rosły i poważny, łączył w sobie niemal kobiecą delikatność z rozkoszną spontanicznością dziecka. Żadna wyidealizowana koncepcja poety nie mogłaby znaleźć w nikim lepszego ucieleśnienia niż w tym subtelnym pieśniarzu. Wnet pogrążyliśmy się obaj w porównywaniu naszych szkół, prowadzonych w nowatorski sposób. Odkryliśmy wiele wspólnych cech: nauczanie na wolnym powietrzu, prostota, uwzględnianie w szerokim zakresie twórczości dziecka. Rabindranath jednak kładł duży nacisk na studium literatury i poezji oraz na wypowiadanie się dziecka w muzyce i śpiewie, o czym już wiedziałem po zetknięciu się z Bholą- 236 W Santiniketan dzieci przestrzegały godzin milczenia, chociaż nie prowadzono z nimi specjalnych ćwiczeń z dziedziny jogi. Poeta słuchał z pochlebiającą mi uwagą opisu pobudzających energię ćwiczeń Jogoda oraz jogicznych technik medytacyjnych, których nauczano wszystkich uczniów w Ranczi. Tagore opowiadał mi o swych początkowych trudnościach szkolnych. - Uciekłem ze szkoły po piątej klasie - powiedział śmiejąc się. Rozumiałem, że jego wrodzona poetycka wrażliwość musiała cierpieć w zetknięciu się z posępną atmosferą dyscypliny szkolnej. - Dlatego właśnie otwarłem w Santiniketan szkołę w cieniu drzew i pod błękitem nieba. - Wskazał wymownie na małą grupę uczącą się w pięknym ogrodzie. - Naturalne miejsce dziecka jest wśród kwiatów i śpiewających ptaków. Tylko w takich warunkach może ono w pełni wyrazić ukryte bogactwo swej indywidualnej natury. Prawdziwego wychowania nie można osiągnąć przez wtłaczanie i narzucanie go z zewnątrz; musi ono raczej pomagać do samorzutnego wydobycia się •*\ •m w S sb f t.;? 'W '>8 < ^ B RABINDRANATH TAGORE Poeta bengalski, laureat Nagrody Nobla. 237 nieskończonych zasobów z wnętrza na powierzchnię. (Dusza, rodząc się często - lub jak powiadają Hindusi - wędrując ścieżką istnienia poprzez tysiące narodzin... ze wszystkiego czerpie wiedzę; nic dziwnego, że potrafi sobie przypomnieć... to, co przedtem wiedziała... Wszelkie bowiem szukanie i uczenie się jest przypomnieniem sobie). Zgodziłem się z tym dodając: - Instynkty idealistyczne i skłonność do kultu bohaterów ulegają u młodzieży zagłodzeniu na skutek jednostronnej diety, złożonej ze statystyki i chronologii. Poeta opowiadał z miłością o swym ojcu Dewendranacie, który dał pomysł założenia Santiniketanu. - Ojciec - powiedział mi Rabindranath - podarował mi tę żyzną ziemię, na której już zbudował dom gościnny i świątynię. Rozpocząłem swój pedagogiczny eksperyment w 1901 r. z dziesięciu chłopcami zaledwie. Osiem tysięcy funtów, które otrzymałem jako Nagrodę Nobla, poszły w całości na utrzymanie szkoły. Starszy Tagore, Dewendranath, znany daleko i szeroko jako "Mahariszi", był godnym uwagi człowiekiem, co można stwierdzić na podstawie jego autobiografii. Dwa lata dojrzałego wieku spędził na medytacji w Himalajach. Z kolei jego ojciec, Dwarkanath Tagore, wsławił się w całym Bengalu swą wielką ofiarnością na cele publiczne. Z tego znakomitego drzewa pochodzi rodzina geniuszy. Nie tylko Rabindranath; wszyscy jego krewni wyróżnili się w dziedzinie twórczości. Jego wnukowie Gogonendra i Abanindra należą do nawybit-niejszych artystów Indii. Również sam Rabindranath, mając sześćdziesiąt lat, zaczai poważnie uprawiać malarstwo. Wystawy jego "futurystycznej" twórczości odbywały się przed laty w stolicach europejskich i w Nowym Jorku. Brat Rabindranatha Dwidżendra był wielkim filozofem, kochanym nawet przez ptaki i inne stworzenia. Rabindranath zaprosił mnie, abym zatrzymał się na noc w domu gościnnym szkoły. Wieczorem mogłem zobaczyć zachwycający obraz: poeta siedział w grupie uczniów na dziedzińcu. Czas cofnął się: scena, którą miałem przed sobą, podobna była do obrazu starożytnej pustelni - radosny pieśniarz siedzący w kręgu swych wielbicieli, a wszyscy razem otoczeni aurą boskiej miłości. Tagore zespalał wszystkich w harmonijną całość. Nie narzucając nigdy swego zdania pociągał i niewolił serca samym swym magnetyzmem. Rzadki kwiat poezji, rozkwitły w ogrodzie Pana, przyciągał ku sobie innych swym naturalnym zapachem. Melodyjnym głosem Rabindranath przeczytał nam kilka ze swych ostatnich, znakomitych poematów. Większość jego pieśni i sztuk, 238 napisanych dla przyjemności uczniów, skomponowana została w San-tiniketan. Piękno jego wierszy leży dla mnie w jego sztuce mówienia o Bogu w każdej niemal sentencji, choć rzadko święte imię się w nich wspomina. "Pijany szczęśliwością śpiewania", pisał, "zapominam o sobie i nazywam przyjacielem Ciebie, któryś jest mym Panem". Następnego dnia po obiedzie żegnałem z żalem poetę. Cieszę się, że jego mała szkoła rozrosła się i obecnie jest międzynarodowym uniwersytetem, Wiswa-Barati, gdzie uczeni wszystkich krajów znajdują idealne warunki.105 Gdzie umysł wolny od strachu, a głowa wznosi się śmiało, Gdzie wiedza jest wolna, Gdzie ciasne ściany nie dzielą świata na cząstki, Gdzie słowa się rodzą z głębiny prawdy, Gdzie niestrudzony wysiłek ku doskonałości wyciąga ramiona, Gdzie czysty rozumu strumień nie zgubił drogi W strasznych piaskach pustyni martwego nawyku, Gdzie Ty prowadzisz umysł ku coraz szerszej myśli i działaniu, Tam niebo wolności, mój Ojcze; Niech się w nim mój kraj obudzi! Rabindranath Tagore Gitandżali n A ROZDZIAŁ 30 łi*v Prawo cudów Wielki powieściopisarz Lew Tołstoj106 napisał świetne opowiadanie Trzech Pustelników. Przyjaciel jego Mikołaj Rorerich streścił je następująco: Na pewnej wyspie było trzech pustelników. Byli oni tak prostymi ludźmi, że znali i odmawiali tylko jedną modlitwę: "Nas jest trzech - Was jest trzech, odpuść nam grzech"! Podczas tej naiwnej modlitwy działy się wielkie cuda. Biskup miejscowy107 posłyszał o trzech pustelnikach oraz ich niedopuszczalnej modlitwie; postanowił udać się do nich, aby ich nauczyć kanonicznych modlitw. Przybył na wyspę, powiedział pustelnikom, że ich modlitwa jest niegodna i nauczył ich wielu zwyczajnych modlitw. Potem biskup opuścił ich, odpływając statkiem. W pewnej chwili ujrzał, że za statkiem porusza się promienista światłość, a gdy się zbliżyła, poznał, że są to trzej pustelnicy, którzy trzymając się za ręce biegli po falach starając się dogonić statek. "Zapomnieliśmy modlitw, których nas nauczyłeś", wołali zbliżając się do biskupa, "i spieszymy do ciebie z prośbą, abyś je powtórzył". Zdumiony biskup potrząsnął głową. "Kochani", odrzekł pokornie, "żyjcie dalej ze swoją starą modlitwą"! W jaki sposób tych trzech świętych mogło chodzić po wodzie? W jaki sposób Chrystus mógł zmartwychwstać, mając ukrzyżowane ciało? W jaki sposób Lahiri Mahasaya i Sri Jukteswar mogli czynić swe cuda? Jak dotąd nauka współczesna nie udzieliła odpowiedzi na te pytania, chociaż po wynalezieniu bomby atomowej oraz radaru rozszerzyły się gwałtownie horyzonty umysłowe ludzkości, a słowo "niemożliwe" jest już w słowniku nauki rzadziej spotykane. Starożytne pisma wedyjskie twierdzą, że świat fizyczny podlega podstawowemu prawu mayi, zasadzie względności i dwoistości. Bóg - Jedyne Życie, jest Absolutną Jednością; nie może się On objawie w postaci oddzielnych i rozmaitych przejawień inaczej jak tylko pod 240 fałszywą czyli nierzeczywistą zasłoną, którą jest kosmiczna ułuda mayi. Każde wielkie odkrycie współczesnej nauki stanowi potwierdzenie tego prostego twierdzenia riszich. Prawo ruchu Newtona jest prawem mayi: "Każdemu działaniu odpowiada zawsze równe przeciwdziałanie; wzajemne oddziaływanie dwóch ciał zawsze równe i przeciwnie skierowane". W ten sposób akcja i reakcja są równe. Nie można mieć jednej siły. Zawsze musi być i zawsze jest para sił równych, przeciwnie skierowanych. Wszystkie podstawowe działania w przyrodzie zdradzają swe mayawiczne pochodzenie. Elektryczność na przykład jest zjawiskiem przyciągania i odpychania, elektrony i protony są elektrycznie sobie przeciwne. Inny przykład: atom, czyli ostateczna cząsteczka materii, jest podobnie jak Ziemia magnesem o dodatnim i ujemnym biegunie. Cały świat zjawiskowy podlega nieubłaganej władzy biegunowości (polaryzacji); nie ma prawa fizyki, chemii czy innej nauki, które byłoby wolne od utajonej zasady przeciwieństwa lub kontrastu. Fizyka nie może więc formułować praw sięgających poza sferę mayi, stanowiącej osnowę stworzenia. Sama przyroda jest mayą; nauki przyrodnicze z konieczności muszą się zajmować jej nie dającą się pominąć treścią. W swej własnej dziedzinie jest ona widoczna i niewyczerpana; uczeni przyszłości nie będą mogli nic więcej uczynić, jak tylko poznawać aspekty jej zmiennej nieskończoności jeden za drugim. W ten sposób nauka pozostaje w ciągłym ruchu, nie mogąc dotrzeć do ostatecznej treści; potrafi formułować prawa istniejącego już i funkcjonującego kosmosu, lecz jest bezsilna, gdy trzeba wykryć Dawcę Praw i Jedynego Operatora. Zostały wprawdzie poznane majestatyczne przejawy grawitacji i elektryczności, czym jednak jest grawitacja i elektryczność - tego nikt śmiertelny nie wie! (Wielki wynalazca Marconi wyraził się w następujący sposób o niemocy nauki w stosunku do spraw ostatecznych: "Bezsilność nauki, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu życia, jest absolutna. Fakt ten byłby mrożący, gdyby nie było wiary. Tajemnica życia jest na pewno największym problemem, jaki kiedykolwiek pojawił się przed umysłem człowieka"). Przezwyciężenie mayi to zadanie wyznaczone rodzajowi ludzkiemu przez proroków tysiącleci. Podniesienie zasłony dwoistości stworzenia i oglądanie jedności Stwórcy uznane zostało za najwyższy cel człowieka. Kto lgnie do kosmicznej ułudy, musi się poddać podstawowemu jej prawu polaryzacji: przypływu i odpływu, wznoszenia się i opadania, dnia i nocy, przyjemności i cierpienia, dobra i zła, urodzin i śmierci. Gdy człowiek przejdzie przez kilka tysięcy ludzkich naro- 241 ROZDZIAŁ 30 Prawo cudów Wielki powieściopisarz Lew Tołstoj106 napisał świetne opowiadanie Trzech Pustelników. Przyjaciel jego Mikołaj Rorerich streścił je następująco: Na pewnej wyspie było trzech pustelników. Byli oni tak prostymi ludźmi, że znali i odmawiali tylko jedną modlitwę: "Nas jest trzech - Was jest trzech, odpuść nam grzech"! Podczas tej naiwnej modlitwy działy się wielkie cuda. Biskup miejscowy107 posłyszał o trzech pustelnikach oraz ich niedopuszczalnej modlitwie; postanowił udać się do nich, aby ich nauczyć kanonicznych modlitw. Przybył na wyspę, powiedział pustelnikom, że ich modlitwa jest niegodna i nauczył ich wielu zwyczajnych modlitw. Potem biskup opuścił ich, odpływając statkiem. W pewnej chwili ujrzał, że za statkiem porusza się promienista światłość, a gdy się zbliżyła, poznał, że są to trzej pustelnicy, którzy trzymając się za ręce biegli po falach starając się dogonić statek. "Zapomnieliśmy modlitw, których nas nauczyłeś", wołali zbliżając się do biskupa, "i spieszymy do ciebie z prośbą, abyś je powtórzył". Zdumiony biskup potrząsnął głową. "Kochani", odrzekł pokornie, "żyjcie dalej ze swoją starą modlitwą"! W jaki sposób tych trzech świętych mogło chodzić po wodzie? W jaki sposób Chrystus mógł zmartwychwstać, mając ukrzyżowane ciało? W jaki sposób Lahiri Mahasaya i Sri Jukteswar mogli czynić swe cuda? Jak dotąd nauka współczesna nie udzieliła odpowiedzi na te pytania, chociaż po wynalezieniu bomby atomowej oraz radaru rozszerzyły się gwałtownie horyzonty umysłowe ludzkości, a słowo "niemożliwe" jest już w słowniku nauki rzadziej spotykane. Starożytne pisma wedyjskie twierdzą, że świat fizyczny podlega podstawowemu prawu mayi, zasadzie względności i dwoistości. Bóg - Jedyne Życie, jest Absolutną Jednością; nie może się On objawie w postaci oddzielnych i rozmaitych przejawień inaczej jak tylko pod 240 fałszywą czyli nierzeczywistą zasłoną, którą jest kosmiczna ułuda mayi. Każde wielkie odkrycie współczesnej nauki stanowi potwierdzenie tego prostego twierdzenia riszich. Prawo ruchu Newtona jest prawem mayi: "Każdemu działaniu odpowiada zawsze równe przeciwdziałanie; wzajemne oddziaływanie dwóch ciał zawsze równe i przeciwnie skierowane". W ten sposób akcja i reakcja są równe. Nie można mieć jednej siły. Zawsze musi być i zawsze jest para sił równych, przeciwnie skierowanych. Wszystkie podstawowe działania w przyrodzie zdradzają swe mayawiczne pochodzenie. Elektryczność na przykład jest zjawiskiem przyciągania i odpychania, elektrony i protony są elektrycznie sobie przeciwne. Inny przykład: atom, czyli ostateczna cząsteczka materii, jest podobnie jak Ziemia magnesem o dodatnim i ujemnym biegunie. Cały świat zjawiskowy podlega nieubłaganej władzy biegunowości (polaryzacji); nie ma prawa fizyki, chemii czy innej nauki, które byłoby wolne od utajonej zasady przeciwieństwa lub kontrastu. Fizyka nie może więc formułować praw sięgających poza sferę mayi, stanowiącej osnowę stworzenia. Sama przyroda jest mayą; nauki przyrodnicze z konieczności muszą się zajmować jej nie dającą się pominąć treścią. W swej własnej dziedzinie jest ona widoczna i niewyczerpana; uczeni przyszłości nie będą mogli nic więcej uczynić, jak tylko poznawać aspekty jej zmiennej nieskończoności jeden za drugim. W ten sposób nauka pozostaje w ciągłym ruchu, nie mogąc dotrzeć do ostatecznej treści; potrafi formułować prawa istniejącego już i funkcjonującego kosmosu, lecz jest bezsilna, gdy trzeba wykryć Dawcę Praw i Jedynego Operatora. Zostały wprawdzie poznane majestatyczne przejawy grawitacji i elektryczności, czym jednak jest grawitacja i elektryczność - tego nikt śmiertelny nie wie! (Wielki wynalazca Marconi wyraził się w następujący sposób o niemocy nauki w stosunku do spraw ostatecznych: "Bezsilność nauki, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu życia, jest absolutna. Fakt ten byłby mrożący, gdyby nie było wiary. Tajemnica życia jest na pewno największym problemem, jaki kiedykolwiek pojawił się przed umysłem człowieka"). Przezwyciężenie mayi to zadanie wyznaczone rodzajowi ludzkiemu przez proroków tysiącleci. Podniesienie zasłony dwoistości stworzenia i oglądanie jedności Stwórcy uznane zostało za najwyższy cel człowieka. Kto lgnie do kosmicznej ułudy, musi się poddać podstawowemu jej prawu polaryzacji: przypływu i odpływu, wznoszenia się i opadania, dnia i nocy, przyjemności i cierpienia, dobra i zła, urodzin i śmierci. Gdy człowiek przejdzie przez kilka tysięcy ludzkich naro- 241 dzin, ten schemat cykliczny staje się dokuczliwie monotonny; człowiek zaczyna spoglądać z nadzieją poza granicę przymusu mayi. Rozerwać zasłonę mayi to przeniknąć tajemnicę stworzenia. Kto w ten sposób obnaża istotę wszechświata, jest jedynym prawdziwym monoteistą. Wszyscy inni ludzie oddają cześć pogańskim wyobrażeniom. Dopóki człowiek podlega dwoistym ułudom natury, boginią jego jest Maya; nie może on poznać jedynego prawdziwego Boga. Z indywidualnego punktu widzenia ułuda świata, maya, nazywana bywa awidią, czyli dosłownie "niewiedzą", ciemnotą. Maya lub awidia nie może być nigdy zniszczona przez intelektualne przekonanie lub analizę, lecz jedynie przez osiągnięcie wewnętrznego stanu nirbikalpa samadhi. O tym stanie świadomości mówili prorocy Starego Testamentu i jasnowidze wszystkich krajów i czasów. Ezechiel powiada (43:1-2): "Potem poprowadził mnie ku bramie, która skierowana jest na wschód. I oto chwała Boga Izraela przyszła od wschodu, a głos Jego był jak szum wielu wód, a ziemia jaśniała od Jego chwały". Przez boskie oko na czole (wschód) jogin wysyła swą świadomość w stan wszechobecności i słyszy Słowo czyli Aum, boski dźwięk wielu wód, czyli wibracje stanowiące jedyną rzeczywistość stworzenia. Wśród tryliona tajemnic kosmosu najbardziej niezwykłą jest światło. Odmiennie aniżeli fale głosowe, których rozchodzenie się wymaga powietrza lub innego ośrodka, fale świetlne przechodzą swobodnie przez próżnię międzygwiezdnych przestrzeni. Nawet hipotetyczny eter, którego istnienie jako międzyplanetarnego przewodnika światła przyjmowała falowa teoria światła, może być odrzucony na podstawie rozważań Einsteina, w świetle których własności geometryczne przestrzeni czynią hipotezę eteru niepotrzebną. Niezależnie od takiej czy innej hipotezy światło jest zjawiskiem przyrody najbardziej subtelnym i niezależnym od materialnych czynników. W gigantycznych koncepcjach Einsteina prędkość światła - 299 793 kilometrów na sekundę - dominuje nad całą teorią względności. Einstein dowodzi matematycznie, że prędkość rozchodzenia się światła jest jedyną stałą w nieustannie zmiennym wszechświecie, oczywiście w granicach zasięgu skończonego umysłu ludzkiego. Na tym jednym absolucie światła opierają się wszystkie ludzkie pojęcia o przestrzeni i czasie. Czas i przestrzeń, uważane dotąd za wieczyste abstrakcje, okazały się być czynnikami względnymi, a pewność ich pomiaru zależną wyłącznie od prędkości światła. Gdy w teorii względności połączono czas z przestrzenią jako jeden ze względnych wymiarów, czas utracił swe odwieczne pretensje do niezmiennej 242 absolutnej wartości. Został on obecnie sprowadzony do właściwej swej natury - do prostej teorii dwoistości! W równaniach swych Einstein kilku pociągnięciami pióra wypędził ze wszechświata wszelką ustaloną rzeczywistość z wyjątkiem światła. W późniejszym rozwoju nauki, w zjednoczonej teorii pola, wielki fizyk ujął w jedną matematyczną formułę prawa grawitacji i elektromagnetyzmu. Sprowadzając budowę wszechświata do szczególnych przypadków jednego prawa, Einstein wyciągnął poprzez wieki dłoń do riszich, którzy głosili jedność substancji twórczej zmiennej mayi. Na podstawie epokowej teorii względności stały się możliwe matematyczne badania jądra atomu. Teraz wielcy uczeni śmiało twierdzą nie tylko to, że atom jest raczej energią niż materią, ale także to, że energia atomowa jest tworem umysłu. "Wyraźne uznanie faktu, że fizyka zajmuje się światem cieni, jest jednym z najznamienniejszych przejawów postępu nauki," pisze Sir Arthur Eddington w Naturę ofthe Physical World (Natura fizycznego świata). "W świecie fizyki obserwujemy, jak w grze cieni rozwija się dramat codziennego życia. Cień mego łokcia opiera się na cieniu stołu, podczas gdy cień atramentu spływa na cień papieru. Wszystko jest symboliczne i fizyk traktuje je jako symbol. Potem przychodzi alchemik Umysł i przeobraża te symbole... Ujmując sprawę bez osłonek, materia świata jest tworem umysłu... W ten sposób świat zewnętrzny stał się światem cieni. Usuwając swe złudzenia usunęliśmy materię, gdyż rzeczywiście dostrzegliśmy, że materia jest jednym z największych naszych złudzeń". Po niedawnym wynalezieniu mikroskopu elektronowego uzyskano wyraźny dowód świetlnej istoty atomu i nie dającej się uniknąć dwoistości natury. The New York Times zamieścił w 1937 r. następujące sprawozdanie z pokazu mikroskopu elektronowego na zebraniu Amerykańskiego Towarzystwa Rozwoju Nauki (American Association for the Advancement of Science): "Krystaliczna budowa tungstenu, znana dotąd tylko pośrednio przy pomocy promieni X, była wyraźnie widoczna na fluoryzującym ekranie, ukazując dziewięć atomów w dokładnym ich położeniu w siatce przestrzennej, jako sześcian mający po jednym atomie w każdym narożu i jeden w środku. Atomy w sieci kryształu tungstenu ukazały się na fluoryzującym ekranie jako punkty światła ułożone w geometrycznym schemacie. Na tle tego krystalicznego sześcianu światła można było obserwować bombardujące go cząsteczki powietrza jako tańczące punkty świetlne, podobne do punktów skrzącego się światła słonecznego na ruchomej wodzie... 243 Zasada mikroskopu elektronowego została odkryta w 1927 r. przez drą Clintona Davissona i drą Lestera H. Gernera w laboratorium Bell Telephone w New York City, stwierdzili oni, że elektron odznacza się dwoistym charakterem, mając cechy zarówno cząsteczki jak i fali. Właściwość falowa nadaje elektronowi cechę światła, wobec czego podjęto poszukiwania sposobu zogniskowania elektronów w podobny sposób, jak przy pomocy soczewki skupia się światło w jej ognisku. Za odkrycie tego dwoistego charakteru elektronu, które potwierdziło, że całe królestwo przyrody ma dwoisty charakter, dr Davisson otrzymał Nagrodę Nobla w zakresie fizyki". "Nurt nauki", pisał Sir James Jeans w The Mysterious Universe (Tajemniczy Wszechświat), "zmierza ku niemechanicznej rzeczywistości; wszechświat zaczyna być podobny raczej do wielkiej myśli niż do wielkiej maszyny". Nauka dwudziestego wieku zaczyna więc mówić jak stronica prastarych Wed. Od nauki więc, jeśli tak być musi, niechaj człowiek się uczy filozoficznej prawdy, że nie ma materialnego wszechświata ; osnowa i wątek świata jest mayą, ułudą. Miraż jego rzeczywistości pryska całkowicie pod lupą analizy. W miarę jak ubezpieczające podpory fizyczne kosmosu walą się jedna za drugą, człowiek zaczyna rozumieć swe wykroczenia przeciw Boskiemu przykazaniu: "Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną". W sławnym równaniu równowartości masy i energii Einstein dowiódł, że energia zawarta w każdej cząsteczce równa się jej masie pomnożonej przez kwadrat szybkości światła. Wyzwolenie energii atomowej dokonuje się przez unicestwienie materialnych cząsteczek. "Śmierć" materii jest "narodzeniem się" atomowego wieku. (Kierunek myśli, w którym poszedł Einstein, znajduje wyjaśnienie w fakcie, że przez całe życie był on uczniem wielkiego filozofa Spinozy, którego najbardziej znanym dziełem jest Etyka w porządku geometrycznym dowiedziona). Prędkość światła jest matematyczną stałą wielkością nie dlatego, że ma absolutną wartość 299 793 kilometrów na sekundę, lecz dlatego, że żadne ciało materialne, którego masa zwiększa się wraz z szybkością, nie może nigdy osiągnąć prędkości światła. Inaczej mówiąc, tylko ciało materialne o nieskończenie wielkiej masie mogłoby mieć prędkość światła. Ta koncepcja doprowadza do prawa cudów. Mistrzowie, którzy potrafią zmaterializować i dematerializować swe ciało lub jakikolwiek inny przedmiot oraz potrafią poruszać się 244 prędkością światła i posługiwać się twórczymi promieniami światła w celu natychmiastowego wywołania jakiegoś zjawiska rfizycznego, spełnili konieczny warunek Einsteina: ich masa jest nieskończona. Świadomość doskonałego jogina utożsamia się bez wysiłku nie z ograniczonym ciasnym ciałem, lecz z powszechną strukturą. Grawitacja, czy to pojmowana jako "siła" u Newtona, czy jako "przejaw bezwładności" u Einsteina, nie może zmusić mistrza do przejawiania właściwości "wagi", która cechuje grawitacyjne warunki wszelkich materialnych ciał. Kto poznał w sobie wszechobecnego Ducha, nie podlega już koniecznościom ciała w czasie i przestrzeni. Zamykający go "nieprzekraczalny krąg" ("ring pass not") uległ rozpuszczającemu działaniu czynnika - "Jam jest Nim". "Niech będzie światło! I stało się światło". Pierwszy rozkaz Boga do jego stworzenia powołał do bytu tylko jedną atomową rzeczywistość: światło. Na promieniach tego niematerialnego ośrodka dokonują się wszystkie boskie działania. Święci wszystkich wieków dają świadectwo, że Bóg objawia się jako płomień i światło. "Król królów i Pan panujący sam ma nieśmiertelność i mieszka w światłości nieprzystępnej" (1. list do Tymoteusza 6:15-16). Jogin, który dzięki doskonałej medytacji zanurzył swą świadomość w Stwórcy, postrzega kosmiczną esencję jako światło; dla niego nie ma różnicy pomiędzy promieniami światła tworzącymi wodę a promieniami tworzącymi ziemię. Wolny od świadomości materii, wolny od trzech wymiarów przestrzeni i czwartego wymiaru czasu, mistrz przenosi swe ciało równie łatwo ponad lub przez promienie światła, ziemi, wody, ognia i powietrza. Długie skupienie na oku duchowym, które daje wyzwolenie, rozwinęło w joginie zdolność zniszczenia wszelkich złudzeń co do materii i jej grawitacyjnej wagi: odtąd widzi on wszechświat w jego istocie jako niezróżnicowaną masę światła. "Obrazy optyczne", mówi dr L. T. Troland z Harwardu, "zbudowane są na tej samej zasadzie jak zwykłe sztychy, to znaczy składają się z drobnych punkcików lub kresek, zbyt małych jednak, aby je oko mogło odróżnić... Wrażliwość siatkówki oka jest tak wielka, że wrażenie wzrokowe może być wywołane przez stosunkowo niewiele kwantów właściwego rodzaju światła". Dzięki Boskiej wiedzy o zjawiskach świetlnych mistrz może natychmiast z obecnych wszędzie atomów wywołać projekcję postrzegalnych obiektywnie zjawisk. Aktualna forma projekcji - drzewo, lekarstwo czy ciało ludzkie - odpowiada rozwojowi woli i zdolności wizualizacji jogina. 245 ""W stanie uśpionej świadomości, gdy człowiek rozluźni kleszcze swych egoistycznych ograniczeń, które za dnia zewsząd go osaczają, ujawnia się wszechpotęga jego umysłu. Oto we śnie zjawiają się dawno zmarli przyjaciele, najodleglejsze kontynenty, zmartwychwstałe sceny z dzieciństwa. Z tą wolną i nieuwarunkowaną świadomością mistrz, który zharmonizował się z Bogiem, połączył się nienaruszalnym nigdy węzłem. Pozbawiony wszelkich osobistych motywów i korzystając z udzielonej inu przez Stwórcę twórczej woli, jogin układa atomy światła we wszechświecie w taki sposób, aby spełnić każdą szczerą modlitwę pobożnego człowieka. Człowiek w tym właśnie stworzony został celu, aby stać się panem mayi, znającym swą władzę nad światem. "I rzekł Bóg; stworzymy człowieka na obraz Nasz i według podobieństwa Naszego i niech panuje nad rybami morza i nad ptactwem nieba i nad bydłem i nad całą ziemią i nad wszelkim płazem, który pełza po ziemi" (Genesis 1:26). W 1915 r., wkrótce po wstąpieniu do Zakonu Swamich, miałem wizję nacechowaną gwałtownymi kontrastami. Ukazała mi się w nich żywo względność ludzkiej świadomości; ujrzałem jasno jedność Wieczystego Światła poza bolesnymi, pełnymi cierpienia dwoistościami mayi. Wizja ta zjawiła mi się pewnego poranku, gdy siedziałem w swym małym pokoju w attyce domu mego ojca przy ulicy Gurpar. Od szeregu miesięcy szalała w Europie pierwsza wojna światowa; uświadomiłem sobie ze smutkiem ogromne żniwo śmierci. Gdy w medytacji zamknąłem oczy, świadomość moja nagle przeniosła się w ciało pewnego kapitana dowodzącego okrętem wojennym. Grzmot dział wstrząsnął powietrzem, gdyż toczyła się walka pomiędzy bateriami z wybrzeża a działami okrętu. Ogromny pocisk trafił w magazyn amunicji i wysadził mój okręt w powietrze. Skoczyłem do wody z kilku marynarzami, którzy przeżyli eksplozję. Z ciężko bijącym sercem dopłynąłem bezpiecznie do brzegu. Ale niestety zabłąkana kula zakończyła swój szalony lot w mojej piersi. Padłem z jękiem na ziemię. Całe moje ciało było sparaliżowane, byłem jednak świadomy, że je posiadam, podobnie jak w czasie snu jest się świadomym nie chcącej się poruszać nogi. "Nareszcie tajemnicza pogoń Śmierci dopadła mnie", pomyślałem sobie. Już z ostatnim westchnieniem miałem pogrążyć się w nieświadomości, gdy oto znalazłem się w swym pokoju przy ulicy Gurpar, siedząc w postawie lotosowej. Z oczu mych popłynęły gwałtowne łzy, gdy z radością dotknąłem i uszczypnąłem swą własność - ciało wolne od kuli w piersi. 246 Kołysałem się w jedną i drugą stronę, wdychając i wydychając powietrze, aby upewnić się, że żyję. Wśród tej radości świadomość moja znów znalazła się w martwym ciele kapitana na krwawym wybrzeżu. Umysł mój popadł w całkowite zmieszanie. "Panie", modliłem się, "czy jestem martwy - czy żyję?" Olśniewająca gra światła wypełniła cały horyzont. Jakby łagodny grzmot uformował się w te słowa: "Cóż ma życie lub śmierć do Światła? Na obraz Mego Światła stworzyłem ciebie. Względność życia i śmierci należy do kosmicznego snu. Oglądaj swą wolną od snu istotę! Zbudź się me dziecię, zbudź"! W procesie stopniowego budzenia świadomości człowieka Pan daje uczonym natchnienie do odkrywania we właściwym czasie i miejscu tajemnic swego stworzenia. Wiele współczesnych odkryć pomaga człowiekowi zrozumieć wszechświat jako zróżnicowany wyraz przejawienia się jednej potęgi - Światła kierowanego Boską inteligencją. Cuda kinematografu, radia, telewizji, radaru, komórki fotoelektrycz-nej, tego wszystko widzącego "elektrycznego oka", energii atomowej - wszystkie wynalazki opierają się na elektromagnetycznym zjawisku światła. Sztuka filmowa może przedstawić na ekranie każdy cud. Z punktu widzenia stwarzania wrażeń wzrokowych nie ma cudu, którego by nie mogły stworzyć na ekranie "triki" filmowe. Przejrzyste ciało astralne człowieka może się w obrazie filmowym odłączyć od ciała fizycznego, człowiek może chodzić po wodzie, zmartwychwstać, można odwrócić naturalną kolejność zdarzeń oraz unicestwić czas i przestrzeń. Układając obrazy świetlne według swego upodobania operator stwarza cuda, które prawdziwy mistrz czyni przy pomocy zwykłych promieni świetlnych. Imitujące życie obrazy filmu ilustrują wiele prawd odnoszących się do stworzenia świata. Dyrektor Kosmicznego Teatru napisał własne sztuki i zgromadził zespoły w celu wystawienia widowiska obliczonego na wieki wieków. Z ciemnej kabiny wieczności wysyła On swój twórczy promień, który przechodzi przez filmy kolejnych wieków, a obrazy padają na ekran przestrzeni. Jak obrazy filmu wydają się rzeczywiste, choć są tylko kombinacją światła i cienia, zupełnie tak samo cały świat jest ułudnym pozorem. Sfery planetarne z niezliczonymi formami życia są tylko obrazami w kosmicznym kinematografie, które chwilowo postrzeganiu pięciu zmysłów wydają się prawdziwe, są to sceny rzucone na ekran świadomości ludzkiej przez nieskończony twórczy promień. 247 Widzowie w kinie mogą spojrzeć w górę i zobaczyć, że wszystkie obrazy na ekranie pojawiają się dzięki działaniu bezforemnego strumienia światła. Podobnie barwny dramat powszechny pochodzi od jedynego białego światła, wyłaniającego się z kosmicznego źródła. Z niepojętą pomysłowością Bóg inscenizuje dla swych dzieci przedstawienie, czyniąc z nich zarówno aktorów, jak i widzów w swym planetarnym teatrze. Pewnego dnia wszedłem do kina, aby zobaczyć zdjęcia z pól bitewnych w Europie. Losy pierwszej wojny światowej ważyły się jeszcze na Zachodzie; kronika filmowa podawała obrazy rzezi z takim realizmem, że opuściłem seans ze ściśniętym sercem. "Panie" modliłem się, "dlaczego zezwalasz na tyle cierpienia?" Ku memu niezmiernemu zdumieniu odpowiedź zjawiła się natychmiast w postaci wizji europejskich pól walki. Okropność bitwy, w której pełno było zabitych i konających, o wiele przewyższała okrucieństwem to wszystko, co było w kronice filmowej. "Patrz uważnie"! Łagodny głos mówił wewnątrz mej świadomości. "Zobaczysz, że te sceny, które teraz rozgrywają się we Francji, są tylko grą świateł i cieni. To tylko obrazy kosmicznego kina, równie rzeczywiste i nierzeczywiste jak kronika filmowa, którą przed chwilą oglądałeś - przedstawienie w przedstawieniu". Serce moje jeszcze się nie pocieszyło. Głos Boski mówił dalej: "Świat stworzony jest światłem i cieniem zarazem; bez tego żaden obraz nie jest możliwy. Dobro i zło muszą zawsze na zmianę górować. Gdyby nieustanna radość panowała na tym świecie, czy człowiek szukałby w ogóle innego? Jeśli nie cierpi, nie stara się wcale przypomnieć sobie, że porzucił swój wieczysty dom rodzinny. Ból jest bodźcem do przypomnienia sobie. Drogą do jego uniknięcia jest mądrość! Tragedia śmierci jest nierzeczywista; kto przed nią drży, podobny jest do nieświadomego rzeczy aktora, który na huk wystrzałów umiera na scenie z przerażenia, chociaż się strzela do niego ślepymi nabojami. Synowie moi są dziećmi światła; nie zasną oni na zawsze w złudzeniu". Choć w pismach świętych czytałem wyjaśnienia co do mayi, to jednak nie dały mi one tak głębokiego wglądu w istotę rzeczy, do jakiego doszedłem na podstawie osobistych wizji i towarzyszących im słów pocieszenia. Sposób wartościowania głęboko się zmienia, gdy człowiek przekonuje się w końcu, że cały stworzony świat jest tylko ogromnym obrazem i że jego własna rzeczywistość leży nie w obrazie, lecz poza nim. 248 Gdy napisałem ten rozdział, usiadłem na łóżku w postawie lotosowej. Pokój był słabo oświetlony przez dwie przysłonięte lampy. Podniósłszy wzrok do góry, spostrzegłem, że sufit był cętkowany w małe, o musztardowej barwie światła, iskrzące się i drgające jak świecenie radu. Tysiące subtelnych promieni, jakby drobny, rzęsisty deszcz, skupiły się w przejrzysty strumień i w ciszy spadły na mnie. Natychmiast moje ciało fizyczne utraciło gęstość i przeobraziło się w astralną strukturę. Doznałem wrażenia, że unoszę się, gdyż zaledwie dotykałem łóżka; ciało nieważkie przesuwało się lekko to w lewo, to w prawo na zmianę. Rozejrzałem się po pokoju; meble i ściany wyglądały jak zwykle, lecz skromne oświetlenie tak się zwielokrotniło, że sufit stał się niewidzialny. Osłupiałem ze zdumienia. "Oto jest mechanizm kosmicznego kinematografu". Głos brzmiał tak, jakby pochodził z wnętrza tego światła. "Zlewając swe promienie na biały ekran prześcieradła na tym łóżku wytwarza on twoje ciało. Patrz, twa postać jest tylko światłem!" Spojrzałem na swe ramiona i poruszyłem nimi w tył i w przód, lecz nie mogłem poczuć ich ciężaru. Opanowała mnie ekstatyczna radość. Kosmiczna wiązka światła, rozkwitająca w postaci mego ciała, wyglądała jak boska kopia promieni świetlnych wypływających z projektora i objawiających się w formie obrazów na ekranie. Przez długi czas przeżywałem to doświadczenie obrazu filmowego swego ciała na słabo oświetlonej scenie mej własnej sypialni. Pomimo że miałem już wiele wizji, żadna nie była tak osobliwa. Gdy moje złudzenie materialności ciała całkowicie się rozpadło i gdy równocześnie pogłębiło się moje zrozumienie faktu, że istotę wszystkich przedmiotów stanowi światło, spojrzałem w górę ku pulsującemu strumieniowi "żywotronów" i odezwałem się błagalnie: "O Boskie światło, proszę, zabierz w siebie ten mój skromny obraz, podobnie jak Eliasz został wzięty do nieba w ognistym wozie". Modlitwa ta jakby spłoszyła wizję; strumień światła znikł. Ciało moje odzyskało z powrotem zwykłą swą wagę i opadło na łóżko; rój olśniewających świateł na suficie zamigotał i znikł. Czas mego opuszczenia tej ziemi widocznie jeszcze nie nadszedł.108 ROZDZIAŁ 31 Spotkanie ze świętą matką - Czcigodna matko, jako niemowlę zostałem ochrzczony przez twego małżonka-proroka. Był on guru moich rodziców, jako też mojego guru Sri Jukteswaradżi. Czy wobec tego raczysz mi coś opowiedzieć z historii twego świętego życia? Tak przemówiłem do Szrimati Kaszi Moni, towarzyszki życia Lahiri Mahasayi. Znalazłszy się na krótko w Benaresie zapragnąłem odwiedzić tę sędziwą panią. Przyjęła mnie łaskawie w starym domostwie Lahiriego, w dzielnicy Garudeswar Mohulla w Benaresie. Chociaż była w podeszłym wieku, znajdowała się w stanie kwitnącym jak lotos, emanując w milczeniu duchową atmosferę. Była średniego wzrostu, miała szczupłą talię i piękną cerę. Wielkie jaśniejące oczy nadawały jej twarzy łagodny, macierzyński wygląd. - Witam cię synu, chodź na górę. Kaszi Moni poprowadziła mnie na piętro do bardzo małego pokoju, w którym przez pewien czas mieszkała razem ze swym mężem. Poczułem się zaszczycony, że mogę oglądać przybytek, w którym niezrównany mistrz zniżył się do odgrywania ludzkiego dramatu małżeństwa. Szlachetna pani poprosiła mnie, abym usiadł na poduszce koło niej. - Minęło wiele lat - rozpoczęła - zanim zdołałam zrozumieć boski charakter mego męża. Pewnej nocy, w tym właśnie pokoju, miałam bardzo żywy sen. Nade mną unosiły się w powietrzu wspaniałe anioły. Widzenie było tak realistyczne, że natychmiast się zbudziłam; cały pokój był spowity niezwykle olśniewającym światłem. - Mąż mój w lotosowej postawie unosił się w środku pokoju, otoczony aniołami, które oddawały mu cześć w modlitewnej postawie ze skrzyżowanymi rękami. Zdumiona ponad wszelką miarę, byłam przekonana, że dalej śnię. - Niewiasto - odezwał się Lahiri Mahasaya - nie śpisz. Porzuć sen na zawsze! - Gdy powoli zstąpił na podłogę, rzuciłam się na ziemię do jego stóp. - Mistrzu - zawołałam - kłonię się przed tobą nieustannie! Czy przebaczysz mi, że uważałam cię za swego małżonka? Umieram ze 250 wstydu, że tak długo byłam ślepa i ciemna u boku człowieka obudzonego w Bogu. Czy zechcesz przyjąć mą nic nie znaczącą osobę na ucznia? Mistrz dotknął mnie łagodnie. - Powstań, duszo poświęcona! Jesteś przyjęta. - Zwrócił mnie w stronę aniołów. - Proszę cię, ukłoń się po kolei przed każdą z tych świętych istot. Gdy w pokorze uklękłam, głosy anielskie zabrzmiały razem jak chór w starożytnym śpiewie: "Małżonko Boskiej Istoty, bądź błogosławiona. Pozdrawiamy cię". Skłonili się do mych stóp i nagle świetliste ich postaci zniknęły. Pokój pogrążył się w mroku. Mój guru zapytał mnie, czy chcę być wtajemniczona w krija-jogę. - Oczywiście - odpowiedziałam - żałuję, że nie otrzymałam jej błogosławieństwa wcześniej. - Przedtem czas jeszcze do tego nie dojrzał! - Lahiri Mahasaya uśmiechnął się pocieszająco. - Pomogłem ci w milczeniu odrobić dużo twej karmy. Teraz sama chcesz i jesteś gotowa. Dotknął mego czoła. Ukazały mi się masy wirującego światła; stopniowo promieniowanie świetlne ułożyło się w opalowobłękitne oko duchowe, otoczone złotym pierścieniem i mające w środku pięcioramienną gwiazdę. - Przeniknij swą świadomością poprzez gwiazdę w Królestwo Nieskończonego. - Głos mego guru miał nowe brzmienie, łagodne jak odległa muzyka. Wizja za wizją na podobieństwo bałwanów morskich uderzała o brzegi mej duszy. Wreszcie panoramiczne wizje rozpłynęły się w ocean szczęścia. Zatraciłam się we wzbierającej wciąż na nowo szczęśliwości. Gdy potem, po szeregu godzin, powróciłam do świadomości tego świata, mistrz zapoznał mnie z techniką krija-jogi. Od tej nocy Lahiri Mahasaya nigdy już nie sypiał w moim pokoju. Co więcej, odtąd w ogóle nigdy nie spał. Pozostawał we frontowym pokoju na parterze w towarzystwie swych uczniów zarówno we dnie jak i w nocy. Znamienita pani zapadła w milczenie. Rozumiejąc wyjątkowy charakter jej związku ze wzniosłym jogiem, ośmieliłem się w końcu i prosić o dalsze jej wspomnienia. - Jesteś zachłanny, mój synu. Pomimo to usłyszysz jeszcze jedną historię. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Muszę się przyznać do grzechu, który popełniłam w stosunku do mego guru-małżonka. Po kilku miesiącach po mym wtajemniczeniu zacząłam się czuć opuszczoną i zaniedbaną. Pewnego poranku Lahiri Mahasaya wszedł do 251 tego pokoiku, aby napisać artykuł; szybko podążyłam za nim. Opanowana gwałtowną falą ułudy, odezwałam się do niego w sposób niesłuszny: - Wszystek czas spędzasz z uczniami. A cóż z twymi obowiązkami wobec żony i dzieci? Żałuję, że nie zatroszczysz się o dostarczenie swej rodzinie więcej pieniędzy. Mistrz spojrzał na mnie przez moment, a potem nagle znikł mi z oczu. Grozą przejęta i przerażona usłyszałam głos wychodzący z każdego miejsca pokoju: - Wszystko jest niczym, czyż tego nie widzisz? Jakże takie nic, jak ja, mogłoby wytworzyć bogactwa dla ciebie? - Gurudżi! - krzyczałam - błagam cię po milion razy o przebaczenie! Grzeszne moje oczy nie mogą cię dojrzeć; proszę cię, ukaż się w swej świętej postaci. - Jestem tutaj - odpowiedź tę usłyszałam spod sufitu. Spojrzałam w górę i ujrzałam, jak mistrz materializował się w powietrzu, przy czym głową dotykał sufitu. Oczy jego podobne były do oślepiających płomieni. Nie panując nad sobą ze strachu, padłam z łkaniem do jego stóp, wtedy spokojnie zstąpił na podłogę. - Kobieto, szukaj Boskiego bogactwa, a nie marnych błyskotek ziemi. Po zdobyciu wewnętrznego skarbu przekonasz się, że zewnętrzne potrzeby człowieka zawsze znajdują zaspokojenie. - Potem dodał: - Jeden z mych duchowych synów zaopatrzy cię w potrzebne środki. - Słowa mego guru naturalnie sprawdziły się; pewien uczeń złożył znaczną sumę dla naszej rodziny. Podziękowałem Kaszi Moni za podzielenie się ze mną swym cennym doświadczeniem. (Czcigodna matka opuściła ten świat w 1930 r. w Benaresie). Następnego dnia powróciłem do niej i spędziłem kilka miłych godzin na filozoficznej dyskusji z Tincouri i Dacouri Lahiri. Ci dwaj świątobliwi synowie wielkiego świętego Indii szli ściśle drogą ideałów. Każdy z tych mężów był zgrabny, smukły i silny, miał okazałą brodę i miękki głos oraz odznaczał się urokiem dawnych obyczajów. Kaszi Moni nie była jedyną kobietą będącą uczniem Lahiri Mahasayi; były setki innych łącznie z moją matką. Pewnego razu jedna z nich poprosiła guru o jego fotografię. Wówczas wręczył jej odbitkę fotografii z uwagą: "Jeśli uważasz ją za osłonę, niechaj nią będzie, jeśli nie, to będzie ona tylko obrazkiem". W kilka lat później zdarzyło się, że owa kobieta i synowa Lahiri Mahasayi studiowały Bhagawad Gitę przy stole, nad którym wisiała fotografia guru. Nagle rozszalała się z wielką furią burza elektryczna. 252 "-- Lahiri Mahasaya, chroń nas! - Kobiety pochyliły się we czci przed portretem. Piorun uderzył w książkę, którą czytały, lecz nie tknął żadnej z kobiet. - Miałam wrażenie - opowiadała kobieta-uczeń - że otaczała nas zasłona z lodu, która nas ochroniła od palącego żaru. Lahiri Mahasaya dokonał dwóch cudów w stosunku do innej kobiety, Abbhoyi, będącej także jego uczniem. Pewnego dnia ona i jej mąż, adwokat z Kalkuty, wybrali się do Benaresu, aby złożyć wizytę swemu guru. Z powodu nadmiernego ruchu na ulicach powóz ich spóźnił się na stację; gdy przybyli na główny dworzec Howrah, usłyszeli gwizdek zapowiadający odjazd pociągu. Abbhoya stanęła spokojnie obok kasy biletowej. "Lahiri Mahasaya, błagam cię, zatrzymaj pociąg"! modliła się w milczeniu. "Nie wytrzymam bólu, jaki mi sprawi czekanie jeszcze jeden dzień, aby zobaczyć ciebie". Koła sapiącego pociągu poruszały się bez przerwy, lecz pociąg nie ruszał z miejsca. Maszynista i pasażerowie wyszli z pociągu na peron, aby zobaczyć to niezwykłe zjawisko. Angielski konduktor kolejowy podszedł do Abbhoi i jej męża. Wbrew wszelkim zwyczajom ofiarował swe usługi. - Babu - rzekł - proszę dać pieniądze. Kupię bilety, podczas gdy państwo wsiadać będziecie do pociągu. Gdy tylko nasza para wsiadła do pociągu i otrzymała bilety, pociąg ruszył naprzód. Maszynista i podróżni w popłochu wdrapywali się do wagonów, nie wiedząc, dlaczego teraz pociąg ruszył ani dlaczego przedtem nie mógł posunąć się naprzód. Przybywszy do Lahiri Mahasayi w Benaresie, Abbhoya w milczeniu rzuciła się na ziemię przed mistrzem i starała się dotknąć jego stóp. - Uspokój się, Abbhoya - powiedział do niej mistrz. - Jakże lubisz mnie niepokoić! Jakbyś nie mogła tu przyjechać następnym pociągiem! Abbhoya odwiedziła mistrza Lahiri Mahasayę także przy innej pamiętnej dla niej okazji. Tym razem pragnęła interwencji nie w sprawie pociągu, lecz bociana. - Proszę - powiedziała - pobłogosławić mnie, aby moje dziewiąte dziecko mogło żyć. Urodziłam ośmioro dzieci, każde z nich jednak zmarło wkrótce po urodzeniu. Mistrz uśmiechnął się życzliwie. - Dziecko, które urodzisz, będzie żyć. Proszę cię, przestrzegaj starannie mych wskazówek. Dziecko to, a będzie to dziewczynka, 253 urodzi się w nocy. Pilnuj, aby lampa olejna paliła się aż do świtu. Nie zaśnij i nie pozwól, aby światło zgasło. Abbhoya urodziła dziewczynkę; stało się to w nocy - ściśle jak to przewidział wszystkowiedzący guru. Matka pouczyła pielęgniarkę, aby czuwała i napełniła w nocy lampę. Obie kobiety pilnie czuwały aż do wczesnej rannej godziny, jednakże w końcu zasnęły. Lampa oliwna dopalała się; światło słabo migotało. W pewnej chwili klamka u drzwi sypialni poruszyła się i drzwi głośno i szeroko się otwarły. Przerażone kobiety obudziły się. Zdumione ich oczy zatrzymały się na postaci Lahiri Mahasayi. - Abbhoya, patrz, światło gaśnie! - Wskazał na lampę, którą pielęgniarka z pośpiechem ponownie napełniła. Skoro tylko lampa znowu zajaśniała, mistrz znikł. Drzwi się zawarły; klamka poruszyła się i zatrzasnęła bez widocznej przyczyny. Dziewiąte dziecko Abbhoyi utrzymało się przy życiu; w 1935 roku, kiedy to sprawdzałem, córka Abbhoyi jeszcze żyła. Jeden z uczniów Lahiri Mahasayi, czcigodny Kali Kumar Roy, opowiadał mi wiele fascynujących szczegółów o swym obcowaniu z mistrzem. - Bywałem często gościem w jego domu w Benares, po kilka tygodni bez przerwy - snuł Roy swe wspomnienia. - Widziałem, jak wiele świętych osób, dandi swamich przybywało w ciszy nocnej, aby usiąść u stóp mistrza. (Danda, laska symbolizująca stos pacierzowy; noszą ją rytualnie mnisi niektórych zakonów). Niekiedy podejmowali oni dyskusję na tematy związane z medytacją lub filozofią. O świcie ci dostojni goście znikali. Podczas mych wizyt przekonałem się, że Lahiri Mahasya nigdy nie kładł się spać. W początkowym okresie mego obcowania z mistrzem musiałem walczyć z trudnościami, które mi czynił mój pracodawca - opowiadał Roy dalej. - Był on przesiąknięty materializmem. - Nie chcę mieć w swym biurze religijnych fanatyków - drwił. - Jeśli kiedy spotkam twego szarlatańskiego guru, to mu powiem parę słów na pamiątkę. Ta niepokojąca pogróżka nie zdołała zmienić mojego trybu życia; nadal niemal każdy wieczór spędzałem w obecności mego guru. Pewnego wieczoru pracodawca mój poszedł za mną i brutalnie wdarł się do wnętrza. Niewątpliwie zdecydowany był, jak obiecał, zetrzeć mistrza na proch swymi słowy. Jeszcze nie usiadł na dobre, gdy Lahiri Mahasaya powiedział do grupy około dwunastu uczniów: - Czy macie ochotę zobaczyć pewien obraz? 254 Gdyśmy ją wszyscy wyrazili, mistrz poprosił o zaciemnienie pokoju. - Usiądźcie wkoło jeden przy drugim i wyciągnijcie ręce ponad oczy człowieka, którego macie przed sobą. Byłem zdziwiony, że mój pracodawca stosuje się również, choć niechętnie, do wskazań mistrza. Po kilku minutach Lahiri Mahasaya zapytał nas, co widzimy. - Panie - odpowiedziałem - zjawiła się piękna kobieta. Ma na sobie obrzeżone na czerwono sari i stoi obok rośliny o wielkich liściach. - Wszyscy inni uczniowie podali ten sam opis. Mistrz zwrócił się do mego pracodawcy: - Czy poznajesz tę kobietę? - Tak. - Człowiek ten wyraźnie walczył z nowymi dla jego natury uczuciami. - Byłem głupi i traciłem na nią pieniądze, chociaż mam dobrą żonę. Wstydzę się motywów, które mnie tu przyprowadziły. Czy zechcesz mi panie wybaczyć i przyjąć mnie za ucznia? - Jeśli będziesz prowadził dobre, moralne życie przez sześć miesięcy, przyjmę cię. - Mistrz dodał zagadkowo: - W przeciwnym razie nie będę mógł cię wtajemniczyć. Przez trzy miesiące mój chlebodawca opierał się pokusom; potem jednak z powrotem nawiązał stosunki z ową kobietą. W dwa miesiące później umarł. Zrozumiałem wtedy zawoalowaną przepowiednię mego guru, że wtajemniczenie tego człowieka nie jest prawdopodobne. Lahiri Mahasaya miał bardzo sławnego przyjaciela w osobie swamiego Trailangi, o którym twierdzono, że ma ponad trzysta lat. Obaj jogini często zasiadali razem do medytacji. Sława Trailangi była tak szeroka, że rzadko który Hindus zaprzeczyłby prawdziwości opowieści o jego zdumiewających cudach. Gdyby Chrystus wrócił na ziemię i chodził po ulicach Nowego Jorku przejawiając swą boską potęgę, wywołałby takie samo poruszenie, jakie przed kilku dziesiątkami lat budził Trailanga przechodząc przez tłumne ulice Benaresu. Wiele razy widziano, jak swami pił bez szkody dla siebie najbardziej jadowite trucizny. Tysiące ludzi, z których niektórzy jeszcze żyją, widziało, jak Trailanga unosił się nad Gangesem. W ciągu wielu dni mógł siedzieć na powierzchni wody lub przez bardzo długi czas pozostawać ukryty pod falami rzeki. W kąpielowych ghatach Benaresu pospolitym był widok jego nieruchomego ciała, wystawionego na rozpalonych kamiennych płytach na bezlitosne indyjskie słońce. Z pomocą tych faktów Trailanga starał się uczyć ludzi, że życie jogina nie zależy od tlenu ani innych zwykłych warunków lub środków ostrożności. Czy znajdował się ponad wodą, czy pod nią, czy ciało jego było lub nie było wystawione na działanie ognistych promieni, 255 Mistrz dowodził, że żyje dzięki Boskiej świadomości. Śmierć nie mogła go tknąć! Jogin ów był wielki nie tylko duchowo, ale i fizycznie. Ważył ponad trzysta funtów, jeden funt na każdy rok jego życia! A że jadał bardzo rzadko, było to tym bardziej tajemnicze. Mistrz jednak może z łatwością ignorować wszelkie reguły zdrowia, gdy tylko z jakichś specjalnych przyczyn, często nader subtelnych, sobie tylko znanych, zapragnie tak uczynić. Wielcy święci, którzy przebudzili się z kosmicznego snu mayi i pojęli ten świat jako ideę w Umyśle Boskim, mogą czynić z ciałem, co zechcą, wiedząc, że jest ono tylko podatną formą skondensowanej lub zamrożonej energii. Chociaż uczeni fizycy zrozumieli obecnie, że materia jest tylko skondensowaną energią, to oświeceni w pełni mistrzowie dawno już przeszli od teorii do praktyki na polu opanowania materii. Trailanga był zawsze całkowicie nagi. Znękana tym policja Bena-resu doszła do wniosku, że należy go traktować jak dziecko. Swami żyjący w sposób naturalny, jak Adam w ogrodzie Edenu, był nieświadomy swej nagości. Policja natomiast była w pełni tego świadoma i bez ceremonii zamknęła go w areszcie. Wnet jednak wyniknął nowy ambaras: ogromne ciało Trailangi ukazało się w swej zwykłej okazałości na dachu więzienia. Cela jego pozostała nadal zamknięta na klucz, więc nie wiadomo było, jak się z niej wydostał. Zawiedzeni przedstawiciele prawa jeszcze raz spełnili swój obowiązek, lecz siła musiała się ponownie cofnąć przed prawem: niebawem można było obserwować, jak Trailanga beztrosko przechadza się po dachu... Bogini sprawiedliwości jest ślepa; wykpiona policja zdecydowała się pójść w jej ślady. Wielki jogin zachowywał zwykle milczenie. Był on munim, mnichem, który przestrzega mauna, duchowego milczenia. (Sanskrycki pierwiastek muni jest pokrewny z greckim monos, "sam, jedyny", od którego pochodzą angielskie wyrazy monk i monizm oraz polskie "mnich", "monizm" itd.) Pomimo okrągłej twarzy i ogromnego, podobnego do beczki brzucha Trailanga jadał tylko od czasu do czasu. Po tygodniach życia zupełnie bez pożywienia przerywał swój post garncem zsiadłego mleka, ofiarowanego przez któregoś z pobożnych ludzi. Pewien sceptyk postanowił raz dowieść, że Trailanga jest szarlatanem. Postawił on przed swamim ceber mikstury z gaszonym wapnem, jakiego używa się do bielenia ścian. - Mistrzu - rzekł materialista z udanym szacunkiem - przyniosłem ci trochę zsiadłego mleka. Proszę, napij się. 256 Trailanga bez wahania wypił wszystko do ostatniej kropli. W kilka minut potem winowajca padł na ziemię w agonii. - Ratuj mnie, swami, ratuj! - krzyknął. - Pali mnie! Daruj mi tę przewrotną próbę! Wielki jogin przerwał zwykłe swe milczenie. - Szyderco - rzekł - gdy podawałeś mi truciznę, nie rozumiałeś, że moje życie jest wspólne z twoim. Gdyby nie moja pewność, że Bóg jest w moim żołądku tak samo jak w każdym atomie, wapno byłoby mnie zabiło. Teraz, gdy już rozumiesz znaczenie bumerangu, nie próbuj nigdy takich sztuczek z nikim. - Dobrze przeczyszczony grzesznik, uleczony słowami Trailangi, odszedł niesławnie. Przerzucenie bólu nie było w tym wypadku aktem woli mistrza; było nieuniknionym następstwem prawa sprawiedliwości, które podtrzymuje ruch najdalszych ciał niebieskich. Ludzie, którzy jak Trailanga urzeczywistnili w sobie Boga, pozwalają działać Boskiemu prawu natychmiast; usunęli oni na zawsze ze swego życia wpływ ego, krzyżujący działanie prawa. Automatyczne wymierzanie sprawiedliwości, wypłacanej często w nieoczekiwanej minucie, jak w przypadku Trailangi i jego niedoszłego mordercy, łagodzi nasze zbyt pospieszne oburzenie na ludzką niesprawiedliwość. ,, Pomsta do mnie należy; Ja odpłacę, mówi Pan" (Do Rzymian, 12:19). Czegóż potrzeba człowiekowi do zabezpieczenia? Cały świat się sprzysięga, aby mu dać należytą odpłatę. Umysły tępe nie wierzą w możliwość Boskiej sprawiedliwości, miłości, wszechwiedzy i nieśmiertelności. Te zwodnicze pomysły wynikają z braku zrozumienia pisma świętego! Pozbawiony wrażliwości i czci w stosunku do wszechświata punkt widzenia wywołuje łańcuch zdarzeń, który w końcu zmusza człowieka do szukania mądrości. Łaska Trailangi, jogina na miarę Chrystusową, spłynęła pewnego razu na mego sedżo mamę (wuja). Pewnego poranku wuj ujrzał mistrza otoczonego pobożnym tłumem w Ghatcie w Benares. Zdołał się jakoś docisnąć do samego Trailangi i dotknąć pokornie jego stóp. Wuj zdumiał się zauważywszy, że momentalnie został uzdrowiony z bolesnej chronicznej choroby. (Żywot Trailangi i innych wielkich mistrzów przypomina nam słowa Jezusa: "Tym zaś, co uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże będą brać do rąk i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie" (Marek, 16:17-18). 257 l Jedynym znanym żyjącym uczniem tego wielkiego jogina jest kobieta Siankari Maji Jiew. Jako córka jednego z uczniów Trailangi już we wczesnym dzieciństwie przeszła ćwiczenia swamiego. Przebywała ona samotnie przez czterdzieści lat w szeregu jaskiń himalajskich w pobliżu Badrinath, Kedernath, Amarnath i Paupatinath. Ta urodzona w 1826 r. brahmaczarini (kobieta ascetka) liczy obecnie sporo ponad sto lat. Nie wygląda jednak na swe lata, zachowała nadal czarne włosy, błyszczące zęby i zdumiewającą energię. Co pewien czas wychodzi ze swego odosobnienia, aby uczestniczyć w okresowych melach czyli religijnych świętach. Owa święta kobieta często odwiedzała Lahiri Mahasayę. Opowiadała ona, że gdy pewnego dnia - zdarzyło się to w Barkpur w pobliżu Kalkuty - siedziała u boku Lahiri Mahasayi, wszedł spokojnie do pokoju jego wielki guru, Babadżi, i rozmawiał z nimi. Pewnego razu jej mistrz Trailanga, porzucając swe zwykłe milczenie, wyraził publicznie, w sposób bardzo jawny, swój szacunek dla Lahiri Mahasayi. Jeden z uczniów z Benaresu zaoponował: - Panie - powiedział - dlaczego ty, który jesteś swamim i mnichem ascetą, wyrażasz tyle szacunku człowiekowi będącemu głową rodziny? - Synu mój - odrzekł Trailanga - Lahiri Mahasaya podobny jest do boskiego kocięcia, które pozostaje tam, gdzie go Matka Święta położyła. Wypełniając posłusznie obowiązki człowieka świeckiego, osiągnął on też doskonałe urzeczywistnienie siebie, dla którego ja wyrzekłem się nawet opaski biodrowej! , 01 bt ROZDZIAŁ 32 Przebudzenie Ramy ze stanu śmierci - "A był chory niejaki Łazarz... A usłyszawszy Jezus rzekł im: Ta choroba nie jest na śmierć, ale dla chwały Bożej, żeby Syn Boży uwielbiony był przez nią" (Jan 11:1-4). Pewnego słonecznego poranku Sri Jukteswar wykładał pismo święte chrześcijan na balkonie swej pustelni w Serampore. Oprócz kilku innych uczniów Mistrza byłem tam wraz z małą grupą swych chłopców z Ranczi. - W ustępie tym Jezus nazywa się Synem Bożym. Chociaż był on naprawdę zjednoczony z Bogiem, powiedzenie Jego ma głębokie nieosobiste znaczenie - wyjaśniał mój guru. - Syn Boży to Chrystus, czyli Boska Świadomość w człowieku. Nikt śmiertelny nie może wielbić Boga. Jedyną formą w jakiej człowiek może wyrazić Bogu swą cześć jest szukanie Go. Człowiek nie może wielbić Abstrakcji, której nie zna. "Gloria" czyli aureola dokoła głowy świętych jest symbolicznym świadectwem ich zdolności oddawania Bogu czci. Sri Jukteswar czytał dalej cudowną historię zmartwychwstania Łazarza. Po dotarciu do jej końca Mistrz zapadł w długie milczenie, trzymając otwartą księgę na kolanach. - Mnie również dane było oglądać podobny cud - powiedział w końcu mój guru z uroczystym namaszczeniem. - Lahiri Mahasaya obudził jednego z mych przyjaciół ze stanu śmierci. Siedzący koło mnie chłopcy uśmiechnęli się z żywym zainteresowaniem. I we mnie także było jeszcze dostatecznie dużo z młodego chłopca, abym się cieszył nie tylko filozofią, ale także opowiadaniem Sri Jukteswara o cudownych jego doświadczeniach przeżytych ze swym guru. - Mój przyjaciel Rama i ja byliśmy nierozłączni - rozpoczął Mistrz swe opowiadanie. - Ponieważ był on nieśmiały i unikał ludzi, odwiedzał naszego guru Lahiri Mahasayę tylko w późnych godzinach, o północy i o świcie, kiedy nie było u niego zwykłego za dnia tłumu uczniów. Jako najbliższy przyjaciel Ramy byłem jego duchowym powiernikiem, wobec którego dawał upust bogactwu swych ducho- 259 wych spostrzeżeń. W idealnym jego towarzystwie znajdowałem wiele natchnienia. - Twarz mego guru złagodniała pod napływem wspomnień. - Nagle Rama został poddany srogiej próbie - opowiadał nam dalej Sri Jukteswar. - Zachorował na azjatycką cholerę. Ponieważ nasz mistrz nigdy nie odrzucał usług lekarzy w przypadku czyjejś poważnej choroby, wezwano dwóch specjalistów. Wśród gorączkowych zabiegów dokoła ciężko chorego Ramy modliłem się gorąco do Lahiri Mahasayi o pomoc. Pospieszyłem do mieszkania i wśród łkania opowiedziałem mu wszystko. - Doktorzy czuwają nad Ramą. Będzie zdrów. - Mój guru uśmiechnął się jowialnie. Powróciłem z lekkim sercem do łoża przyjaciela, lecz zastałem go konającego. - Nie potrwa to dłużej niż jedną lub dwie godziny - powiedział mi jeden z lekarzy. Jeszcze raz pospieszyłem do Lahiri Mahasayi. - Doktorzy są zbyt gorliwi. Jestem pewien, że Rama będzie zdrów. Po powrocie do Ramy nie zastałem żadnego z lekarzy. Jeden z nich pozostawił mi kartkę: Czyniliśmy, co tylko mogliśmy, lecz przypadek jest beznadziejny. Mój przyjaciel rzeczywiście przedstawiał obraz umierającego człowieka. Nie rozumiałem, dlaczego słowa Lahiri Mahasayi miałyby okazać się nieprawdziwe, jednakże widok gwałtownie uchodzącego życia z Ramy narzucił mi taką myśl: "Wszystko przepadło". Miotając się w ten sposób pomiędzy oceanem wiary a niepokojem zwątpienia, pielęgnowałem przyjaciela, jak mogłem najlepiej. W pewnej chwili podniósł się on i zawołał: - Jukteswar, biegnij do Mistrza i powiedz mu, żem odszedł. Poproś go, aby pobłogosławił me ciało przed ostatnimi obrzędami! Z tymi słowy Rama ciężko westchnął i oddał ducha. (Ofiara cholery często jest przytomna i w pełni świadoma aż do momentu samego zgonu). Płakałem z godzinę przy ukochanej jego postaci. On, który zawsze kochał spokój, wszedł teraz w całkowitą ciszę śmierci. Nadszedł jeden z uczniów; poprosiłem go, aby pozostał przy zmarłym aż do mego powrotu. Na wpół oślepiony przywlokłem się z powrotem do mego Guru. - Jak się ma teraz Rama? - Twarz Lahiri Mahasayi spowita była uśmiechem. ,, J^,,t>v, 260 - Panie, niebawem sam zobaczysz, jak on się ma- wyrzuciłem z siebie emocje. - Za kilka godzin zobaczysz jego ciało zanim zostanie przeniesione na miejsce spalenia. - Załamałem się i zacząłem otwarcie jęczeć. - Jukteswar, opanuj się. Usiądź spokojnie i medytuj. Guru pogrążył się w samadhi. Minęło południe i noc w nieprzerwanym milczeniu; przez cały czas walczyłem o odzyskanie wewnętrznego spokoju. O świcie Lahiri Mahasaya spojrzał na mnie pocieszająco: - Widzę, że wciąż jeszcze jesteś wytrącony z równowagi. Dlaczego nie wyjaśniłeś mi przedwczoraj, że oczekujesz ode mnie namacalnej pomocy dla Ramy w postaci jakiegoś lekarstwa? - Mistrz wskazał na lampę mającą kształt czary, zawierającą surowy olej rycynowy: - Weź do buteleczki oleju z lampy i wpuść do ust Ramy siedem kropli. - Panie - przedkładałem - on jest już martwy od wczorajszego południa. Na cóż teraz się zda olej? - Mimo to uczyń tak, jak ci powiedziałem. - Pogodna postawa Lahiri Mahasayi była dla mnie niezrozumiała; wciąż jeszcze pogrążony byłem w nieuśmierzonej udręce z powodu opuszczenia mnie przez Ramę. Odlałem nieco oleju z lampy i poszedłem do domu Ramy. Zastałem sztywne ciało mego przyjaciela w objęciach śmierci. Nie zwracając uwagi na jego upiorny wygląd, otwarłem jego wargi palcem prawej ręki i z pomocą lewej ręki zdołałem wpuścić kroplę oleju na jego zaciśnięte zęby. Gdy siódma kropla dotknęła zimnych warg, Rama gwałtownie zadrżał. Drganie objęło jego mięśnie od stóp do głowy, tak iż usiadł ku memu zdumieniu. - Widziałem Lahari Mahasayę w blasku światła - krzyknął. -- Jaśniał jak słońce. Wstawaj, przerwij swój sen - rozkazał mi. Przyjdź z Jukteswarem zobaczyć się ze mną. Niemal własnym oczom nie mogłem uwierzyć, gdy Rama sam się ubrał i po strasznej swej chorobie był dostatecznie silny, aby pójść pieszo do naszego guru. Tam, ze łzami wdzięczności rzucił się na ziemię przed Lahiri Mahasaya. Mistrz nie posiadał się z radości. Oczy jego mrugały do mnie kpiąco. - Jukteswar - powiedział - odtąd z pewnością zawsze będziesz nosił z sobą flaszkę rycynowego oleju! Ilekroć zobaczysz trupa, dasz 261 mu oleju! Wszak siedem kropli z lampy oliwnej na pewno zniweczy moc Jamy. (Jama, bóg śmierci). Powiedziałem ci dwa razy, że Rama będzie zdrów, ty jednak nie zdołałeś mi zawierzyć w pełni, wyjaśnił mi Lahiri Mahasaya. - Wcale nie miałem na myśli, że lekarze potrafią go uleczyć; powiedziałem tylko, że są przy nim. Nie było związku przyczynowego pomiędzy tymi dwoma zdaniami. Nie chciałem się mieszać do poczynań lekarzy; oni też muszą żyć. - Głosem drgającym radością guru dodał: - Wiedz na zawsze, że tylko niewyczerpany Paramatman (dosłownie: Najwyższa Dusza) może każdego uleczyć, doktora i nie-doktora. - Widzę swą pomyłkę - stwierdziłem ze skruchą. - Wiem teraz, że twoje proste słowo jest wiążące dla całego kosmosu. Gdy Sri Jukteswar skończył swe przejmujące opowiadanie, jeden z oczarowanych słuchaczy ośmielił się zadać pytanie, które ze strony dziecka było całkiem uzasadnione. - Panie, dlaczego twój guru użył rycynowego oleju? - Dziecko moje, olej nie miał tu znaczenia; chodziło tylko o to, że ja oczekiwałem czegoś materialnego, wobec czego Lahiri Mahasaya wybrał będący pod ręką olej jako obiektywny symbol potrzebny do wzbudzenia we mnie większej wiary. Mistrz pozwolił umrzeć, ponieważ ja częściowo wątpiłem. Jednakże boski guru wiedział, że skoro oświadczył, że uczeń będzie zdrów, to wyleczenie musi nastąpić, nawet jeśliby miał uleczyć Ramę ze śmierci, choroby zwykle ostatecznej. Sri Jukteswar pożegnał małą grupę słuchaczy, a mnie ruchem ręki poprosił, abym usiadł na złożonym kocu u jego stóp. - Yoganando! - rzekł z niezwykłą powagą - od urodzenia żyłeś w otoczeniu najbliższych uczniów Lahiri Mahasayi. Wielki ten mistrz spędził swe wzniosłe życie w częściowym odosobnieniu i stale swym uczniom odmawiał pozwolenia na stworzenie jakiejkolwiek organizacji związanej z jego naukami. Niemniej pozostawił znamienną przepowiednię: "Mniej więcej w pięćdziesiąt lat po mym odejściu życie moje zostanie opisane ze względu na głębokie zainteresowanie jogą, która pojawi się na Zachodzie. Posłannictwo jogi obiegnie cały glob i pomoże w ustanowieniu braterstwa ludzi, które się zrodzi z bezpośredniego postrzegania jedynego Ojca". - Synu mój, Yoganando - mówił dalej Sri Jukteswar - musisz spełnić swą doniosłą rolę w szerzeniu tego posłannictwa i w opisaniu jego świętego życia. W pięćdziesiąt lat po odejściu Lahiri Mahasayi w 1895 r., a więc w 1945 r., książka niniejsza została ukończona. Nie mogę nie zwrócić 262 uwagi na osobliwą zbieżność faktów: 1945 otwiera także nową erę - erę rewolucyjnych energii atomowych. Każdy myślący człowiek zwraca się dziś bardziej niż kiedykolwiek ku palącym problemom pokoju i braterstwa, aby dalsze posługiwanie się przez narody fizyczną przemocą nie usunęło z Ziemi wszystkich ludzi razem z ich problemami. Chociaż pod działaniem czasu lub bomby ludzkość i jej dzieła znikają bez śladu, to słońce nie zmienia swego biegu, a gwiazdy nadal niezmiennie czuwają. Prawo kosmosu nie może się zatrzymać ani zachwiać w swym działaniu, a człowiek postąpi nalepiej, jeśli się z nim zharmonizuje. Jeżeli wszechświat jest przeciw przemocy, jeśli słońce nie toczy wojny z planetami, lecz pozostaje w należytej od nich odległości, aby pozostawić im niezbędne minimum swobody, to cóż może przynieść człowiekowi opancerzona pięść? Czyż może ona w ogóle dać pokój? Nie okrucieństwo, lecz dobra wola uzbraja narody w siłę; ludzkość żyjąca w pokoju pozna nieskończone owoce zwycięstwa, słodsze w smaku aniżeli te, które mogą wyrosnąć z ziemi zlanej krwią. Skuteczna w swym działaniu liga narodów będzie naturalną ligą serc ludzkich. Szeroka sympatia, życzliwość i wzajemne zrozumienie, tak bardzo nieodzowne do uleczenia ludzkiej niedoli, nie mogą się zrodzić z czysto intelektualnych rozważań nad różnorodnością ludzkich natur, lecz tylko z wiedzy o wspólnocie całej ludzkości, o pokrewieństwie ludzkości z Bogiem. Oby dla realizacji najwyższego ideału świata - ideału pokoju opartego na braterstwie - joga, czyli nauka o osobistym obcowaniu z Bogiem, dotarła w porę do wszystkich ludzi we wszystkich krajach. Chociaż cywilizacja Indii jest starsza od innych, to mało historyków dostrzega, że utrzymanie się tego narodu nie jest żadną miarą wynikiem przypadku, lecz logicznym następstwem przywiązania do prawd wieczystych, które Indie w osobach swych najlepszych synów reprezentowały w każdym pokoleniu. Przez samo kontynuowanie swego bytu, przez niezniszczalność swą w ciągu wieków - czyż pokryci prochem ksiąg uczeni potrafią powiedzieć ilu? - Indie dały najlepszą z wszystkich narodów odpowiedź na wyzwanie obecnych czasów. Biblijna opowieść (Genesis 18:23-32) o poście Abrahama, aby Bóg oszczędził miasto Sodomę, jeśli znajdzie w nim dziesięciu sprawiedliwych, oraz odpowiedź Boga: "Nie zniszczę i dla tych dziesięciu", nabiera nowego znaczenia w świetle faktu, że Indie uniknęły losu 263 Babilonu, Egiptu i innych potężnych narodów, które współcześnie z nimi istniały. Odpowiedź Pana jasno dowodzi, że kraj żyje i trwa nie dzięki swym materialnym osiągnięciom, lecz dzięki osiąganiu mistrzostwa duchowego przez poszczególne jednostki ludzkie. W tym dwudziestym stuleciu, w którym świat w ciągu pół wieku dwukrotnie skąpał się we krwi, niechaj usłyszy on znów Boskie słowa: "Nie zginie żaden naród, który potrafi wydać dziesięciu ludzi - wielkich w oczach Najwyższego, Nieprzekupnego Sędziego". Kierując się tym przeświadczeniem Indie wcale nie przypadkowo wytrzymały próbę tysiąca podstępów czasu. W każdym stuleciu uświęcali te ziemie mistrzowie, którzy ziścili w sobie Boga. Współcześni mędrcy na Chrystusową miarę, jak Lahiri Mahasaya i jego uczeń Sri Jukteswar, podnoszą swój głos twierdząc, że dla szczęścia człowieka i trwałości życia narodów nauka jogi jest ważniejsza aniżeli wszelki materialny postęp. Tylko bardzo skąpe wiadomości o życiu Lahiri Mahasayi pojawiły się drukiem. W ciągu trzech dziesiątków lat znajdowałem w Indiach, Ameryce i Europie głębokie i szczere zainteresowanie dla jego nauki o dającej wyzwolenie jodze; obecnie istnieje potrzeba pisanej relacji o życiu mistrza, szczególnie na Zachodzie, gdzie żywoty wielkich współczesnych joginów mało są znane. Oprócz jednej lub dwóch małych broszur w języku angielskim nie napisano dotąd nic o życiu tego guru. W języku bengalskim ukazała się w 1941 r. biografia: Sri Czaran Lahiri Mahasaya. Napisał ją mój uczeń Swamo Satyananda, który w ciągu wielu lat był aczarią (duchowym wychowawcą) naszej Widialaji w Ranczi. Kilka ustępów z tej książki przetłumaczyłem i włączyłem do niniejszej części poświęconej osobie Lahiri Mahasayi. Lahiri Mahasaya urodził się 30 września 1828 r. w pobożnej rodzinie bramińskiej o starożytnym pochodzeniu. Miejscem jego urodzenia była wieś Ghurni w okręgu Nadia w pobliżu Krisznagar w Bengalu. Był on najmłodszym synem Muktakaszi, drugiej żony Gauna Mohana Lahiri'ego, który cieszył się dużym poważaniem. Pierwsza jego żona, po urodzeniu trzech synów, zmarła podczas pielgrzymki. Matka osierociła chłopca we wczesnym jego dzieciństwie; mało o niej wiadomo poza jednym ważniejszym faktem, że była gorącą wielbicielką Pana Sziwy, którego pisma święte obdarzają mianem "Króla Jogów". (Sziwa, jedna z postaci Boskiej Trójcy - Brahma, Wisznu i Sziwa - której powszechna działalność jest odpowiednio stwarzaniem, utrzymaniem oraz rozwiązywaniem-od- 264 nawianiem. Sziwa, czasem wymawia się Siwa, przedstawiany jest w mitologii jako Pan ascetów; objawia się swym wielbicielom w wizjach w rozmaitych postaciach, takich jak Mahadewa, asceta o zmierzwionych włosach, i Nataradża, kosmiczny tancerz.) Młody Lahiri (pełne jego imię brzmiało Shyama Charan Lahiri) spędził dzieciństwo w domu swych przodków w Nadia. Gdy miał trzy lub cztery lata, zauważono, że często siadał w piasku w postawie jogina, zakrywając piaskiem całe swe ciało z wyjątkiem głowy. W zimie 1833 roku posiadłość Lahirich została zniszczona, gdyż pobliska rzeka Dżalangi zmieniła koryto, a uniesiony przez nią dom zniknął w głębinach Gangesu. Razem z domem została zabrana przez wodę jedna ze świątyń Sziwy, ufundowanych przez Lahirich. Ktoś z pobożnych zdołał ocalić z wiru wód kamienny posąg Pana Sziwy i umieścił go w nowej świątyni, dobrze obecnie znanej jako Ghurni Sziwa Site. Gaun Mohan Lahiri wraz z rodziną opuścił Nadia i zamieszkał w Benaresie, gdzie zbudował świątynię Sziwy. Domostwo swe prowadził według zasad indyjskiej dyscypliny, przestrzegając regularnie religijnych obrzędów, miłosierdzia i studiowania tekstów świętych. Będąc sprawiedliwym i mając otwartą głowę, nie ignorował dodatnich stron nowoczesnych idei. Młody Lahiri pobierał jako chłopiec w Benaresie lekcje zbiorowe języków hindi i urdu. Uczęszczał następnie do szkoły prowadzonej przez Dżoj Narajana Ghosala, gdzie zapoznał się z sanskrytem oraz językarni: bengalskim, francuskim i angielskim. Przykładając się do studiowania Wed młody jogin przysłuchiwał się pilnie dyskusjom prowadzonym na temat pism świętych przez uczonych braminów, wśród których znajdował się także filozof Nag-Bhatta. Shyama Charan był łagodnym, szlachetnym i odważnym młodzieńcem, kochanym przez wszystkich kolegów. Będąc fizycznie dobrze zbudowanym, a także zwinnym i silnym, wyróżniał się w pływaniu i wielu innych czynnościach wymagających zręczności. W 1846 Shyama Charan Lahiri został ożeniony z Srimati Kaszi Moni, córką Sri Debrajana Sanyala. Jako wzorowa pani domu Kaszi Moni chętnie spełniała swe domowe obowiązki i tradycyjne powinności wobec gości i biednych. Małżeństwo to zostało pobłogosławione urodzeniem się dwóch świątobliwych synów, Toncouri i Ducouri oraz dwóch córek. W 1851 r., mając 23 lata, Lahiri Mahasaya objął stanowisko rachmistrza w departamencie inżynierii wojskowej w służbie angiels- 265 r kiej. W czasie swej służby otrzymał wiele awansów. Zatem był on nie tylko Mistrzem, lecz również miał powodzenie jako aktor w małym dramacie, w którym grał daną mu przez Boga roi? zwykłego urzędnika. W miarę jak przesuwano jego urząd z miejsca na miejsce, Lahiri Mahasaya (religijny tytuł Mahasaya znaczy: "wielki powracający": Ma/za-wielki, saya-zwracający się w kierunku wnętrza, idący odpocząć) przenosił się do Gazipur, Mirdżapur, Nami Tal, Danapur i Benaresu. Po śmierci ojca młody mężczyzna przejął na swoje barki odpowiedzialność za całą swą rodzinę. Zakupił wtedy dla rodziny dom w Garudeswar Mohulli w okolicy Benaresu. W trzydziestym trzecim roku życia Lahiri Mahasaya przeżył spełnienie się celu, dla którego inkarnował się ponownie na Ziemi. W pobliżu Ranikhet w Himalajach spotkał swego wielkiego guru, Babadżi, który wtajemniczył go w krija-jogę. Zdarzenie to było pomyślne nie tylko dla samego Lahiri Mahasayi, była to szczęśliwa chwila, także dla całej ludzkości. Zaginiona lub co najmniej od dawna niedostępna najwyższa sztuka jogi została z powrotem udostępniona światu. Od tego czasu wielu ludzi, mężczyzn i kobiet spragnionych życia duchowego, wykąpało się w wodach krija-jogi. Podobnie jak w podaniu Puran Matka Ganga109 ofiarowuje swój boski napój wysuszonemu z pragnienia Bhagirathowi, tak rzeka krija-jogi spłynęła z tajemniczych warowni Himalajów do zakurzonych ludzkich skupisk. ROZDZIAŁ 33 Babadżi, wielki Chrystusowy jogin współczesnych Indii Urwiska północnych Himalajów w pobliżu Badrinarajan cieszą się błogosławieństwem żywej obecności Babadżi, który był guru Lahiri Mahasayi. Ten w odosobnieniu żyjący mistrz zachował swą fizyczną postać przez wiele stuleci, a może nawet tysiącleci. Nieśmiertelny Babadżi jest awatarem. Sanskrycki ten wyraz oznacza "zstąpienie"; pochodzi on od awa "w dół" i tri "przejść". W hinduskich pismach świętych awatarem jest bóstwo, które zstąpiło w cielesną formę. - Poziom duchowy Babadżi - tłumaczył mi Sri Jukteswar - przekracza możliwości ludzkiego zrozumienia. Skarlały, ludzki sposób widzenia nie może przeniknąć do jego transcendentalnej gwiazdy. Próżną jest nawet próba zobrazowania osiągnięć awatara. Są one niepojęte. Upaniszady sklasyfikowały w sposób szczegółowy wszystkie stopnie duchowego rozwoju. Siddha (istota doskonała) przeszedł ze stanu dżiwanmukty (wyzwolonego za życia) do stanu paramukty (wolnego w najwyższym stopniu - o pełni władzy nad śmiercią), który całkowicie wyzwolił się z niewoli mayi i kręgu narodzin. Dlatego paramukta rzadko powraca do fizycznego ciała; jeśli to czyni - jest awatarem, wyznaczonym przez Boga narzędziem niebiańskiego błogosławieństwa dla świata. Awatar nie podlega powszechnej ekonomii życia; jego ciało widzialne jako świetlisty obraz jest wolne od jakiegokolwiek długu wobec przyrody. Pobieżne spojrzenie nie dostrzeże nic szczególnego w postaci awatara, postać ta jednak nie rzuca cienia ani nie pozostawia śladu stóp na ziemi. Takie są zewnętrzne, symboliczne oznaki wewnętrznego braku ciemności i materialnych więzów. Tylko taki bóg-człowiek zna prawdę znajdującą się poza względnością życia i śmierci. Omar Khayam, zupełnie nie zrozumiany przez ludzi, śpiewał o takim wyzwolonym człowieku w swym nieśmiertelnym Rubaiyafcie: Księżycu mej radości, co nie znasz ubytku! Księżyc Nieba znów wznosi się w górę; Jakże często po wzejściu szukać mnie będzie 267 W tym samym ogrodzie, a jednak - na próżno! >" "Księżyc radości" to Bóg, wieczysty biegun nie starzejący się nigdy. "Księżyc Nieba" to świat zewnętrzny, spętany okowami prawa cyklicznego powtarzania się. Perski jasnowidz zerwał na zawsze te okowy dzięki urzeczywistnieniu siebie. "Jakże często po wzejściu szukać mnie będzie... na próżno"! Cóż za zawód szukania dla zapamiętałego świata. Chrystus wyraził inaczej swą misję: "Wtem przystąpił pewien uczony w Piśmie i rzekł do Niego: Nauczycielu, pójdę za tobą gdziekolwiek się udasz. Jezus mu odpowiedział; lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć" (Mateusz 8:19-20). Czyż za wszędzie obecnym Chrystusem można iść inaczej jak tylko w ogarniającym wszystko Duchu? Kriszna, Rama, Buddha i Patandżali należeli do starożytnych awatarów Indii. W języku tamilskim istnieją utwory poetyckie osnute wokół postaci Agasthyi, awatara południowej Indii. W ciągu stuleci przed erą chrześcijańską dokonał on wielu cudów i - jak się wierzy - zachował do dzisiejszego dnia swą fizyczną postać. Misja Babadżi w Indiach polega na pomaganiu prorokom przy wypełnianiu przez nich swych specjalnych zadań dla dobra ludzkości. Toteż zgodnie z klasyfikacją pism świętych jest on Mahawatarem (wielkim awatarem). Powiedział on, że wtajemniczył w jogę Siankarę, starożytnego założyciela Zakonu Swamich, oraz Kabira, sławnego średniowiecznego świętego. Głównym jego uczniem w dziewiętnastym wieku był, jak wiemy, Lahiri Mahasaya, który ożywił dla nas zapomnianą kriya-jogę. Mahawatar pozostaje w starym zjednoczeniu z Chrystusem; wysyłają Oni wspólnie w świat wibracje zbawienia i wspólnie zaplanowali duchową technikę dla tego wieku. Obaj ci w pełni oświeceni mistrzowie - jeden w ciele, a drugi bez ciała - ślą narodom natchnienie, aby wyrzekły się samobójczych wojen, rasowej nienawiści, religijnego sekciarstwa i działających jak bumerang grzechów materializmu. Babadżi doskonale zna tendencje współczesnych czasów oraz rozumie konieczność rozpowszechniania idei samowyzwolenia przez jogę na Zachodzie jak i na Wschodzie. Nie powinien nas dziwić fakt, że nie ma żadnych historycznych wzmianek o Babadżim. Wielki ten guru nigdy, w żadnym stuleciu, nie występował publicznie; wywołujący nieporozumienia rozgłos i sława nie odgrywały w jego tysiącletnich planach żadnej roli. Podobnie jak 268 Stwórca, jedyna, lecz milcząca potęga, Babadżi działa skromnie jako nieznany. Wielcy prorocy, jak Chrystus i Kriszna, przychodzą na Ziemię dla specjalnego, widzialnego celu i odchodzą, gdy tylko zostanie on spełniony. Inni awatarowie, jak Babadżi, podejmują pracę związaną raczej z powolnym ewolucyjnym postępem człowieka w ciągu stuleci aniżeli z jakimś jednym wyróżniającym się w historii zdarzeniem. Mistrzowie ci zawsze trzymają się z dala od oczu szerokiej publiczności i mogą się stać w każdej chwili, gdy zechcą, niewidzialni. Dlatego też, zwłaszcza że z reguły pouczają swych uczniów, aby zachowali o nich milczenie, pewna ilość potężnych duchowych postaci pozostaje światu nieznana. Ja sam na tych stronach poświęconych Babadżi podaję tylko wzmiankę o jego życiu, tylko kilka faktów, których podanie do publicznej wiadomości uważam za stosowne i pożyteczne. Nigdy nie zostały ujawnione żadne fakty dotyczące rodziny Babadżi i miejsca jego urodzenia, fakty tak drogie sercom kronikarzy. Babadżi mówi zwykle w języku hindi, lecz równie łatwo rozmawia w każdym innym języku. Przyjął on proste imię Babadżi (czcigodny ojciec), inne tytuły wyrażające szacunek, którym obdarzają go uczniowie Lahiri Mahasayi, to: Mahamuni Babadżi Maharadż (najwyższy ekstatyczny święty), Maha Jogi (najwyższy jogin), Trambak Baba i Sziwa Baba (tytuły awatarów Sziwy). Czyż ma to jakieś znaczenie, że nie znamy rodowego nazwiska mistrza, który stał się w pełni wolny? "Ilekroć ktokolwiek wypowie z poszanowaniem imię Babadżi", powiedział Lahiri Mahasaya, "tylekroć natychmiast przyciąga ku sobie duchowe błogosławieństwo". Ciało nieśmiertelnego guru nie ma na sobie żadnych oznak jego wieku; wygląda on na młodzieńca liczącego nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Piękne i mocne ciało Babadżi, o jasnej cerze i średnim wzroście, promieniuje dostrzegalną jasnością. Oczy jego są ciemne, spokojne i tkliwe; długie i lśniące jego włosy są miedzianej barwy. Osobliwy to fakt, że Babadżi jest bardzo podobny do Lahiri Mahasayi. Podobieństwo to jest tak uderzające, że w późniejszym swym wieku Lahiri Mahasaya mógł uchodzić za ojca młodzieńczo wyglądającego Babadżi. Swami Kebalananda, który był moim świątobliwym nauczycielem sanskrytu, spędził pewien czas razem z Babadżi w Himalajach. - Niezrównany mistrz - opowiadał mi Kebalananda - przenosi się w górach z miejsca na miejsce razem ze swą grupą uczniów. W jego orszaku znajduje się dwóch wysoko zaawansowanych amery- 269 kańskich świętych. Po pewnym okresie pobytu na jednym miejscu Babadżi mówi: Dera danda uthao (podnieśmy nasz obóz i laskę). Nosi on symboliczną danda (laskę bambusową). Słowa jego są sygnałem do natychmiastowego przeniesienia się całej grupy w inne miejsce. Nie zawsze posługuje się on tą metodą astralnej podróży, czasem idzie pieszo ze szczytu na szczyt. Babadżi może być widziany lub rozpoznawany tylko wtedy, gdy sam tego zechce. Wiadomo, że różnym ludziom pobożnym objawiał się w wielu, nieco różniących się postaciach - czasem z brodą i wąsami, kiedy indziej bez tych cech. Jego niezmieniające się ciało nie potrzebuje pożywienia, dlatego mistrz rzadko jada. Dając wyraz uprzejmości w stosunku do odwiedzanych uczniów przyjmuje niekiedy owoce lub gotowany na mleku ryż czy klarowane masło. - Znam dwa zadziwiające zdarzenia z życia Babadżi - opowiadał mi dalej Kebalananda. - Pewnej nocy uczniowie jego siedzieli dokoła wielkiego ogniska, które płonęło w związku z odbywającą się wedyjs-ką ceremonią. Nagle mistrz chwycił płonące polano i uderzył nim lekko w nagie plecy jednego z uczniów, który znajdował się blisko ognia. - Panie, to okrutne! - zaprotestował Lahiri Mahasaya, który był przy tym obecny. - Czy wolałbyś, aby się raczej na twoich oczach spalił na popiół zgodnie z wyrokami jego karmy? Z tymi słowy Babadżi położył swą leczącą dłoń na oparzonych plecach ucznia. - Uwolniłem cię dziś od bolesnej śmierci. Prawu karmy stało się zadość dzięki lekkiemu poparzeniu ogniem. Innym znów razem święty krąg Babadżi został naruszony przez pojawienie się obcego człowieka. Wspiął się on z zadziwiającą zręcznością na niedostępne niemal urwisko w pobliżu obozowiska mistrza. - Panie, zapewne jesteś wielkim Babadżi? - Twarz obcego człowieka jaśniała nie dającą się opisać czcią. - Od miesięcy szukam cię nieustannie wśród tych niedostępnych turni. Błagam cię, przyjmij mnie jako ucznia. Gdy wielki guru nie odpowiadał, człowiek ów wskazał na skalistą otchłań u swych stóp: - Jeśli odmówisz mi, skoczę z tej skały. Życie nie będzie mieć dla mnie żadnej wartości, jeśli nie uzyskam Twego kierownictwa na drodze ku Bogu. - Więc skocz - rzekł Babadżi nieporuszony. - Nie mogę ci? przyjąć w obecnym stanie twego rozwoju. 270 Obcy człowiek natychmiast rzucił się w przepaść. Wstrząśnięty tym Babadżi polecił przynieść jego ciało. Gdy powrócili uczniowie ze zmiażdżonym ciałem, mistrz położył swą dłoń na martwym człowieku. I oto otwarł on oczy, a potem rzucił się pokornie do stóp wszechpotężnego mistrza. - Teraz jesteś gotów, aby być uczniem - powiedział Babadżi spoglądając z miłością na tego zmartwychwstałego czele. - Przeszedłeś odważnie przez trudną próbę. Śmierć już ciebie nie tknie; teraz należysz do naszej nieśmiertelnej gromady. - Potem wypowiedział zwykłe swe hasło do odejścia: Dera danda uthao, i cała grupa zeszła z góry. Awatar żyje we wszechobecnym Duchu; dla niego nie ma odległości "odwrotnej do kwadratu", toteż tylko jeden motyw może skłaniać Babadżi do zachowania swej postaci fizycznej w ciągu wieków: chęć dania ludzkości konkretnego przykładu jej własnych możliwości. Gdyby nigdy nie było dane człowiekowi zobaczyć bóstwo w ciele, pozostałby pod niepokonanym ciężkim złudzeniem mayi, że nie może przekroczyć progu nieśmiertelności. Jezus od początku znał koleje swego życia; przeszedł przez wszystkie nie ze względu na karmiczną konieczność, lecz po to, aby dźwignąć duchowo istoty ludzkie. Czterech jego uczniów-sprawo-zdawców - Mateusz, Marek, Łukasz i Jan - opisało niewysłowiony jego dramat na pożytek późniejszych pokoleń. Dla Bał"adżi również nie istnieje względność przeszłości, teraźniejszości i przyszłości; od początku znał on wszystkie fazy swego życia. Jednakże przystosowując się do ograniczonych możliwości ludzkiego zrozumienia odegrał wiele aktów ze swego boskiego życia w obecności jednego lub więcej świadków. Toteż zdarzyło się tak, że jeden z uczniów Lahiri Mahasayi był świadkiem chwili, w której Babadżi uznał, że dojrzał dla niego czas do "ogłoszenia możliwości cielesnej nieśmiertelności". Wypowiedział on tę obietnicę w obecności Rama Gopala Muzumdara, aby rozeszła się dla wzbudzenia natchnienia w szukających sercach. Wielkie istoty wypowiadają swe słowa i uczestniczą w pozornie naturalnym toku zdarzeń tylko dla dobra człowieka, jak to Chrystus powiedział: "Ojcze... wiedziałem, że zawsze mnie wysłuchujesz, ale dla ludu, który wkoło stoi, powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty mnie posłał" (Jan. 11:41-42). Podczas mej wizyty u "świętego bez snu", Rama Gopala w Ran-dżapur, opowiedział mi on niezwykłą historię swego pierwszego spotkania z Babadżi. , \Jf 271 i - Od czasu do czasu - opowiadał mi Ram Gopal - opuszczałem swą odosobnioną jaskinię, aby posiedzieć u stóp Lahiri Mahasayi. Pewnego razu o północy, gdy siedziałem w milczeniu medytując w grupie jego uczniów, mistrz zaskoczył mnie niezwykłym poleceniem: - Ram Gopal - powiedział - idź natychmiast do kąpielowych gattfów w Dasasamedh. Wnet dotarłem do tego ustronnego miejsca. Noc była jasna, świecił księżyc i błyszczały gwiazdy. Usiadłem na chwilę w cierpliwym milczeniu; niebawem uwagę moją zwróciła ogromna kamienna płyta blisko moich stóp. Płyta powoli podniosła się w górę, odsłaniając podziemną jaskinię. Gdy płyta nieznanym sposobem zatrzymała się w pewnym położeniu, uniosła się w powietrze ubrana w szatę postać młodej, niezwykle pięknej kobiety. Otoczona łagodną aureolą światła - zstąpiła powoli ku mnie i stanęła nieruchomo, pogrążona w stanie wewnętrznej ekstazy. Wreszcie poruszyła się i przemówiła łagodnie: - Jestem Matadżi, "Święta Matka", siostra Babadżi. Zaprosiłam jego i Lahiri Mahasayę, aby przybyli tej nocy do mej jaskini w celu omówienia sprawy o wielkim znaczeniu. Nad Gangesem pojawił się szybko poruszający się obłok światła; niezwykła jasność odbijała się w ciemnych wodach. Zbliżała się coraz bardziej, aż pojawiła się wreszcie u boku Matadżi i natychmiast zmieniła się w ludzką postać Lahiri Mahasayi. Pochylił się on pokornie do stóp świętej kobiety. Zanim zdołałem ochłonąć z wrażenia, zostałem znów zaskoczony widokiem wirującej masy mistycznego światła, szybującego po niebie. Zniżając się szybko, płomienny wir zbliżył się do naszej grupy i zmaterializował w postaci pięknego młodzieńca, którym był - jak od razu zrozumiałem - Babadżi. Był on podobny do Lahiri Mahasayi, z tą tylko różnicą, że Babadżi wyglądał o wiele młodziej i miał długie jasne włosy. Lahiri Mahasaya, Matadżi i ja uklękliśmy u stóp guru. Eteryczne uczucie niezwykłego szczęścia przenikało każdą cząstkę mej istoty, gdy dotknąłem jego boskiego ciała. - Błogosławiona siostro - rzekł Babadżi - mam zamiar porzucić swe ciało i pogrążyć się w Nieskończonym Strumieniu. - Spostrzegłam twój plan, kochany mistrzu. Chciałam to omówić z tobą dzisiejszej nocy. Dlaczego chcesz opuścić swe ciało? - Matadżi spoglądała na niego błagalnie. - Jakaż to różnica, czy noszę widzialną, czy też niewidzialną fal? na oceanie mego Ducha? 272 Matadżi odpowiedziała żartobliwie: - Nieśmiertelny guru, jeżeli to nie czyni żadnej różnicy, to proszę cię, nie porzucaj swej formy.110 - Niech tak będzie - rzekł Babadżi uroczyście. - Nie opuszczę mego fizycznego ciała. Pozostanie ono zawsze widzialne przynajmniej dla małej liczby ludzi na ziemi. Przez twe usta Pan wyraził Swe życzenie. Gdy słuchałem ze czcią rozmowy tych dwóch wzniosłych istot, wielki guru zwrócił się do mnie z błogosławiącym gestem. - Nie lękaj się, Ram Gopal- powiedział - błogosławiony jesteś, gdyż byłeś świadkiem tej nieśmiertelnej obietnicy. Gdy przebrzmiała słodka melodia głosu Babadżi, postać jego jak i postać Lahiri Mahasayi uniosły się w górę i skierowały z powrotem ponad Gangesem. Aureola oślepiającego światła okryła ich znikające na nocnym niebie ciała. Postać Matadżi popłynęła ku jaskini i zstąpiła w głąb; płyta kamienna zamknęła się jakby poruszona niewidzialną dźwignią. W stanie nieskończonego zachwytu i uniesienia skierowałem swe kroki z powrotem do domu Lahiri Mahasayi. Gdy o wczesnym świcie skłoniłem się przed nim, guru mój uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. - Szczęśliwy jestem, Ram Gopal, razem z tobą - powiedział. - Twoje pragnienie spotkania Babadżi, które tak często wobec mnie wypowiadałeś, zostało wreszcie uroczyście spełnione. Moi współuczniowie powiedzieli mi potem, że Lahiri Mahasaya nie ruszył się ze swego podium przez cały czas od wczesnego wieczora. - Gdy odszedłeś do Dasasamedh Ghat - powiedział mi jeden z uczniów - guru dał nam wspaniały wykład o nieśmiertelności. - Po raz pierwszy zrozumiałem w pełni prawdę pism świętych mówiących, że człowiek, który urzeczywistnił Boga w sobie, może pojawiać się w tym samym czasie w różnych miejscach w dwóch lub więcej ciałach. - Lahiri Mahasaya wyjaśnił mi później wiele metafizycznych kwestii związanych z tajemnym planem Boga na Ziemi - kończył swe opowiadanie Ram Gopal. - Babadżi został wybrany przez Boga, aby pozostał w swym ciele przez cały okres trwania obecnego cyklu świata. Wieki będą przemijać jeden za drugim, a nieśmiertelny mistrz, spoglądając na dramat stuleci, wciąż będzie obecny na tej ziemskiej scenie. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli kto zachowa mowę moją (zachowa niezłomnie wiarę Chrystusową), śmierci nie ujrzy na wieki" (Jan 8:51). 273 Mówiąc te słowa Jezus nie miał na myśli nieśmiertelnego życia w fizycznym ciele - monotonnego więzienia, Chrystus mówił o człowieku oświeconym, który obudził się ze śmiertelnego transu niewiedzy do Życia Wiecznego (zobacz rozdz. 43). Istotną naturę człowieka stanowi nie mający kształtu, wszędzie obecny Duch. Przymusowe (karmiczne) wcielenie jest następstwem awidii, niewiedzy. Hinduskie pisma święte uczą, że śmierć jak i narodzenie są wynikiem mayi, kosmicznej ułudy: należą do świata względności i obce są świadomości wyzwolonych mistrzów. Babadżi nie jest przypisany do fizycznego ciała czy do tej planety, lecz na życzenie Boga spełnia szczególną misję na Ziemi. Wielcy mistrzowie, jak Pranabananda, którzy wracają na Ziemię w nowym wcieleniu, czynią to z przyczyn najlepiej znanych im samym. Inkarnacje ich na tej planecie nie podlegają sztywnym ograniczeniom karmy. Taki dobrowolny powrót nazywa się wyutthaną czyli nawrotem do ziemskiego życia, gdy już maya przestała oślepiać. Bez względu na to, czy sposób odejścia jest zwykły czy zjawiskowy, mistrz, który urzeczywistnił w sobie Boga, potrafi obudzić z martwych swe ciało i pojawić się w nim przed oczami mieszkańców Ziemi. Zmaterializowanie atomów fizycznego ciała wymaga od istoty zjednoczonej z Panem - którego systemy słoneczne są niezliczone - zaledwie wysiłku woli. "Dlatego miłuje mnie Ojciec, bo ja życie moje oddaję, aby je potem znów odzyskać. Nikt mi go nie zabiera, lecz ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca" (Jan 10:17-18). yr -p, ROZDZIAŁ 34 s ?l Materializacja pałacu w Himalajach *ł "Pierwsze spotkanie Babadżi z Lahiri Mahasayą to oszałamiająca historia, jedna z niewielu pozwalających ujrzeć pełniej nieśmiertelnego guru". Te słowa Swamiego Kebalanandy były wstępem do cudownego opowiadania. Gdy usłyszałem je po raz pierwszy, byłem dosłownie oczarowany. Przy wielu okazjach starałem się przypochlebić memu szlachetnemu nauczycielowi sanskrytu, aby mi powtórzył to opowiadanie, które później usłyszałem w zasadzie w tej samej wersji od Sri Jukteswara. Obaj ci uczniowie Lahiri Mahasayi słyszeli to porywające opowiadanie bezpośrednio z ust swego guru. - Po raz pierwszy spotkałem się z Babadżi - mówił Lahiri Mahasayą - w trzydziestym trzecim roku mego życia. W jesieni 1861 r. przebywałem w Danapur jako rachmistrz Departamentu Inżynierii Wojskowej. Pewnego poranku kierownik urzędu wezwał mnie do siebie. - Lahiri - rzekł - nadszedł właśnie telegram z głównego naszego urzędu. Zostaje pan przeniesiony do Ranikhet, gdzie obecnie zakłada się placówkę wojskową. (Obecnie sanatorium wojskowe. Około 1861 r. rząd brytyjski założył pierwsze połączenia telegraficzne z tą miejscowością). Wraz ze służącym odbyłem 500-milową podróż. Jadąc to konno, to powozem dotarliśmy po trzydziestu dniach do himalajskiej miejscowości Ranikhet (Ranikhet w okręgu Almora w Zjednoczonych Prowincjach znajduje się u stóp Nonda Dewi, najwyższego szczytu himalajskiego). Moje obowiązki służbowe nie były uciążliwe; mogłem spędzać wiele godzin na samotnych wędrówkach po wspaniałych wzgórzach. Doszła mnie wieść, że okolica ta cieszy się błogosławieństwem obecności wielkich świętych; zapragnąłem gorąco ich zobaczyć. Pewnego wczesnego popołudnia podczas mej włóczęgi usłyszałem ze zdumieniem odległy głos wołający mnie po imieniu. Wspinałem się więc dalej gorliwie na górę Drongiri. Przeszedł mnie lekki niepokój na 275 kfc myśl, że mogę nie zdążyć z powrotem w dół przed zapadnięciem ciemności nad dżunglą. W końcu dotarłem na małą polanę otoczoną z kilku stron licznymi jaskiniami. Na jednym ze skalistych występów stał młody uśmiechnięty mężczyzna z wyciągniętą ku mnie na powitanie ręką. Zauważyłem ze zdumieniem, że z wyjątkiem włosów miedzianego koloru był uderzająco do mnie podobny. - Lahiri, przyszedłeś! - Święty mówił do mnie przyjaźnie w języku hindi. - Odpocznij w tej jaskini. To ja cię wołałem. Wszedłem do schludnej małej groty, w której znajdowało się kilka wełnianych koców i parę kamandulus (żebraczych miseczek). - Lahiri, czy pamiętasz to siedzenie? - Jogin wskazał złożony koc znajdujący się w jednym z kątów jaskini. - Nie, panie. - Zaskoczony nieco osobliwością mej przygody dodałem: - Muszę odejść przed zapadnięciem nocy. Rano muszę być w swym urzędzie! Tajemniczy święty odpowiedział po angielsku: - Urząd został przeniesiony dla ciebie, a nie ty dla urzędu. Oniemiałem słysząc, że ten asceta nie tylko mówi po angielsku, ale też potrafi parafrazować słowa Chrystusa. ("Szabat uczyniony jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu", Marek 2:27). - Widzę, że mój telegram poskutkował. - Uwaga jogina była dla mnie niezrozumiała, zapytałem więc o jej znaczenie. - Mam na myśli telegram, który cię wezwał w te odległe strony. To ja podsunąłem tę myśl twemu zwierzchnikowi, aby cię przeniósł do Ranikhet. Dla tego, kto czuje swą jedność z ludzkością, każdy umysł ludzki jest stacją przekaźnikową, którą może się on według swej woli posługiwać. - Uprzejmie dodał: - Lahiri, chyba ta jaskinia wydaje ci się znajoma? Gdy zdziwiony trwałem w milczeniu, święty podszedł ku mnie i łagodnie uderzył mnie w czoło. Wskutek tego magnetycznego dotknięcia dziwny prąd przeszedł przez mój mózg, wyzwalając słodkie zalążki pamięci z poprzedniego życia. - Pamiętam! - Radosne łkanie na pół zdławiło mój głos. - Jesteś mym guru, Babadżi, który zawsze do mnie należał! Żywe sceny z przeszłości budzą się w mej pamięci; w tej jaskini spędziłem wiele lat ostatniej mej inkarnacji! - Gdy opanowały mnie nie dające się wyrazić wspomnienia, ze łzami objąłem stopy swego mistrza. - Przez przeszło trzy dekady lat czekałem tu na ciebie - czekałem na twój powrót do mnie! - Głos Babadżi drgał niebiańską miłością. 276 - Wymknąłeś się i zniknąłeś w zgiełkliwych falach pośmiertnego życia. Dotknęła cię magiczna pałeczka twej karmy! Chociaż straciłeś mnie z oczu, ja nigdy oczu z ciebie nie spuściłem! Szedłem za tobą poprzez świecące morze astralne, po którym żeglują wspaniałe anioły. Przez mrok, burzę, przepaści i światło postępowałem za tobą, jak samica ptaka strzegąca swego pisklęcia. Gdy przebyłeś okres swego życia w łonie matki i wyłoniłeś się jako niemowlę, oko moje zawsze spoczywało na tobie. Gdy w dzieciństwie, w Nadia, układałeś swą drobną postać w postawie lotosowej i zakrywałeś ją piaskiem, niewidzialnie byłem przy tobie obecny! Patrz, oto twoja od dawna ukochana jaskinia! Utrzymywałem ją zawsze w czystości, gotową na twoje przybycie. Oto twój uświęcony koc, na którym codziennie siadałeś, aby swe serce napełniać Bogiem! Patrz, tu jest twa miseczka, z której często piłeś przygotowany przeze mnie nektar! Spojrzyj, w jakim błyszczącym stanie utrzymywałem mosiężną polerowaną czarkę, abyś znów mógł z niej pić! - Guru mój, cóż mogę powiedzieć - szeptałem zdławionym głosem, wpatrując się z przejęciem w mojego guru, który prowadził mnie nieprzerwanie za życia i po śmierci. - Lahiri, potrzebujesz oczyszczenia. Napij się z tej czary i idź w dół do rzeki! - Praktyczna mądrość Babadżi - uświadomiłem to sobie w świetle wspomnień - była zawsze pod ręką. Zastosowałem się więc do jego wskazówek. Chociaż zapadała lodowata himalajska noc, przyjemne ciepło, wewnętrzne promieniowanie zaczęło tętnić w każdej komórce mego ciała. Zdumiałem się. Czyżby nieznana mi oliwa nasycona była kosmicznym ciepłem? Ostry wicher świszcząc wściekle hulał dokoła mnie w ciemności. Zimne drobne fale rzeki Gogasz przelewały się od czasu do czasu nad mym ciałem, rozciągniętym na skalistym brzegu. Tygrysy ryczały w pobliżu, lecz serce moje wolne było od strachu; świeżo zrodzona we mnie promienna siła dawała pewność nienaruszalnej osłony. Szybko minęło kilka godzin; mgliste wspomnienia z poprzedniego życia wplatały się do obecnego wspaniałego obrazu ponownego zjednoczenia się z mym boskim guru. Odgłos zbliżających się kroków przerwał moje samotne rozmyślania. Czyjaś ręka w ciemności pomogła mi uprzejmie powstać i podała mi suche okrycie. - Chodź, bracie - powiedział mój towarzysz. - Mistrz czeka na ciebie. Poprowadził mnie drogą przez las. Ciemna noc nagle została rozjaśniona mocnym światłem w oddali. ^ 277 - Czyżby to słońce już wschodziło - zapytałem - przecież jeszcze noc nie minęła? - Teraz jest północ. - Towarzysz mój uśmiechnął się lekko. - Tamto światło to blask złotego pałacu, zmaterializowanego tu dziś w nocy przez niezrównanego Babadżi. W zamierzchłej przeszłości wyraziłeś kiedyś pragnienie oglądania wspaniałości pałacu. Mistrz nasz spełnia teraz twe pragnienie, uwalniając cię dzięki temu od karmy. (Prawo karmy wymaga, aby każde ludzkie pragnienie znalazło w końcu swe spełnienie. Wskutek tego pragnienie człowieka jest jego łańcuchem przykuwającym go do koła reinkarnacji). A potem dodał: - Wspaniały ten pałac będzie dzisiejszej nocy sceną twego wtajemniczenia w krija-jogę. Wszyscy twoi tutejsi bracia łączą się w pieśni powitalnej, ciesząc się z końca twego długiego wygnania. Patrz! Ogromny, olśniewający złotem pałac stał przed nami. Wysadzany niezliczonymi klejnotami, położony w rozległym parku, przedstawiał widok niezrównanej wspaniałości. Święci o anielskich twarzach stali u jaśniejących bram, a blask czerwonych rubinów padał na nich. Diamenty, perły, szafiry i szmaragdy niezwykłej wielkości i blasku iosadzone były w ozdobnych sklepieniach łukowych. Wszedłem za mym towarzyszem do obszernej sali przyjęć. Zapach kadzidła i róż unosił się w powietrzu; przysłonięte lampy jaśniały różnobarwnym światłem. Małe -grupy osób, o jasnej lub o ciemnej cerze, śpiewały harmonijnie lub siedziały w medytacyjnej postawie .pogrążone w wewnętrznym pokoju. Wibrująca radość przenikała atmosferę sali. - Nasyć swoje oczy; rozkoszuj się artystyczną wspaniałością tego pałacu, gdyż powołany on został do bytu wyłącznie na twoją cześć. Przewodnik mój uśmiechał się przyjaźnie, gdy w kilku okrzykach dałem wyraz swemu podziwowi. - Bracie - rzekłem - piękno tego gmachu przekracza granice ludzkiej wyobraźni! Zdradź mi tajemnicę jego pochodzenia. - Chętnie ci to wyjaśnię. - Czarne oczy mego towarzysza iskrzyły się mądrością. - W istocie rzeczy nie ma w tej materializacji nic, czego by nie można było wyjaśnić. Cały wszechświat jest materializacją myśli Stwórcy. Ta ciężka ziemska bryła unosząca sif w przestworzach jest marzeniem Boga. On uczynił wszystkie rzeczy ze swej świadomości, podobnie jak człowiek w swej sennej świadomości odtwarza i ożywia wyśniony świat wraz z jego stworzeniami. Bóg stworzył Ziemię najpierw jako pojęcie. Potem je ożywił; powołane zostały do bytu atomy energii. Atomy te uporządkował 278 w stalą sferę fizyczną. Wszystkie jej cząsteczki trzymają się razem z woli Boga. Bez niej Ziemia rozpadnie się z powrotem w energię. Energia rozwiąże się w świadomość, pojęcie Ziemi zniknie z dziedziny obiektywności. Marzyciel podtrzymuje materializację snu podświadomą myślą. Gdy ta spajająca obrazy myśl zostaje w momencie przebudzenia wycofana, wówczas sen i jego elementy rozwiązują się. Człowiek zamyka swe oczy i wytwarza senny twór, który po przebudzeniu dematerializuje się bez trudu. Naśladuje on w tym Boży pierwowzór. Podobnie, gdy obudzi się on w świadomości kosmicznej, zdematerializuje bez wysiłku ułudę kosmicznego snu. Babadżi, będąc zjednoczony z nieskończoną wszechmogącą Wolą, może nakazać elementarnym atomom, aby ułożyły się i przejawiały w dowolnej formie. Ten złoty pałac, cudownie stworzony, jest równie rzeczywisty, jak rzeczywistą jest ta ziemia. Babadżi stworzył gmach siłą swego umysłu i potęgą swej woli podtrzymuje wiązanie jego atomów, podobnie jak Bóg stworzył tę Ziemię i utrzymuje ją w całości. - Po chwili dodał: - Gdy gmach ten spełni swe zadanie, Babadżi zdematerializuje go. Gdy przejęty czcią milczałem, przewodnik mój wskazał szerokim gestem: - Ten iskrzący się pałac, przyozdobiony dumnie klejnotami, nie został zbudowany ludzkim wysiłkiem ani przy pomocy wydobywanego ludzkim trudem złota i drogich kamieni. Stoi on mocno, będąc świadectwem monumentalnego wyzwania dla człowieka - ktokolwiek urzeczywistni w sobie synostwo Boże, jak to uczynił Babadżi, może osiągnąć każdy cel dzięki nieskończonej potędze w nim samym ukrytej. Zwyczajny kamień zamyka w sobie tajemnicę niesłychanie wielkiej energii atomowej, podobnie każdy człowiek jest skarbnicą boskości.in Mędrzec podniósł z pobliskiego stołu piękny wazon, którego uszy jaśniały blaskiem diamentów, i mówił dalej: - Wielki nasz guru stworzył ten pałac nadając stałą postać bilionom wolnych promieni kosmicznych. Dotknij tego wazonu i jego diamentów, wytrzymają one każdą próbę. Obejrzałem wazon i dotykałem gładkich ścian sali, pokrytych grubo błyszczącym złotem. Każdy z rozrzutnie rozsianych klejnotów godny był królewskiego skarbca. Napełniło mnie głębokie zadowolenie. Równocześnie pragnienie, ukryte w mej podświadomości sprzed wielu minionych wcieleń, zostało zaspokojone i ugaszone. 279 r i* Znakomity mój towarzysz poprowadził mnie poprzez ozdobnie sklepione korytarze do szeregu pokoi bogato umeblowanych w stylu cesarskiego pałacu. Weszliśmy do ogromnej sali. W środku stał złoty tron wysadzany klejnotami, grającymi olśniewającą orgią barw. W lotosowej postawie siedział na nim najwyższy Babadżi. Ukląkłem u jego stóp na błyszczącej posadzce. - Lahiri, czy jeszcze rozkoszujesz się swymi marzeniami o złotym pałacu? - Oczy mego guru migotały jak jego szafiry. - Obudź się! Wszystkie twe ziemskie pragnienia zostały ugaszone na zawsze. - Szeptem wypowiedział mistyczne słowa błogosławieństwa. - Powstań, mój synu. Przyjmij wtajemniczenie do królestwa Bożego z pomocą krija-jogi. Babadżi wyciągnął swą rękę; ukazał się na ołtarzu ogień homa (ofiarny) wśród owoców i kwiatów. Przed tym płonącym ołtarzem otrzymałem wtajemniczenie w technikę wyzwalającej jogi. Obrzędy skończyły się o wczesnym świcie. Pozostając nadal w ekstatycznym stanie, nie odczuwałem wcale potrzeby snu i błądziłem po pałacu zawierającym wiele skarbów i bezcennych dzieł sztuki. Zszedłszy do okazałych ogrodów, zauważyłem w pobliżu te same jaskinie i nagie urwiska górskie, które wczoraj wcale nie miały pretensji do sąsiadowania z pałacem i kwietnym tarasem. Wracając do pałacu, który błyszczał baśniowo w zimnym himalajskim świetle słonecznym, odszukałem mego mistrza. Znajdował się on nadal na tronie w otoczeniu wielu siedzących w ciszy uczniów. - Lahiri, czy jesteś głodny?- Babadżi dodał: - Zamknij oczy. Gdy otwarłem oczy z powrotem, zachwycający pałac i jego malownicze ogrody zniknęły. Moje własne ciało, postać Babadżi i grono uczniów znajdowały się teraz w postawie siedzącej na gołej ziemi, dokładnie na miejscu pałacu, który zniknął, niedaleko od oświetlonych słońcem wejść do skalistych grot. Przypomniałem sobie, że przewodnik mój powiedział, iż pałac zostanie zdematerializowany, a uwięzione w nim atomy powrócą do esencji myślowej, z której on się wyłonił. Chociaż byłem oszołomiony, spoglądałem z zaufaniem na swego guru. Nie wiedziałem, czego się jeszcze mam spodziewać w tym dniu cudów. - Cel, dla którego pałac został zbudowany, jest już obecnie osiągnięty - powiedział Babadżi. Podniósł z ziemi gliniane naczynie. - Włóż rękę i wybierz sobie pożywienie, na które masz ochotę. Gdy tylko dotknąłem szerokiej, pustej miski, wypełniła się kopias-to smażonymi na maśle luczi, curry i rzadkimi słodyczami. Posilałem 280 się i równocześnie obserwowałem, że naczynie nasze było pełne. Kończąc swój posiłek zacząłem się rozglądać za wodą. Guru wskazał na znajdującą się obok miskę, i oto pożywienie znikło, a na jego miejsce pojawiła się woda, czysta jak z górskiego strumienia. - Mało kto ze śmiertelnych wie - zauważył Babadżi - że królestwo Boże obejmuje także królestwo spełniania się ziemskich potrzeb. Dziedzina Boska rozciąga się aż do dziedziny ziemskiej, choć ta druga jako złudna nie może zawierać w sobie esencji rzeczywistości. - Ukochany guru, ostatniej nocy pokazałeś mi, jak łączy się piękno nieba i ziemi! - Uśmiechnąłem się na wspomnienie pałacu, który zniknął; na pewno żaden prosty jogin nie został wtajemniczony we wzniosłe misterium Ducha w otoczeniu tak wspaniałych luksusów! Spoglądałem spokojnie na ostry kontrast obecnej sceny. Mizerna ziemia zamiast posadzki, błękit nieba zamiast dachu, jaskinie dające prymitywne schronienie - wszystko to jednak wydawało się być powabnym, naturalnym tłem dla otaczających mnie serafickich świętych. - Owego dnia po południu siedziałem na swym kocu i medytowałem. Boski mój guru podszedł do mnie i przesunął swą dłoń nad moją głową. Wszedłem w stan nirbikalpa samadhi i przez siedem dni trwałem bez przerwy w szczęśliwości tego stanu. Przenikając kolejne pokłady samowiedzy, zgłębiałem nieśmiertelne dziedziny rzeczywistości. Odpadły wszelkie złudne ograniczenia; dusza moja została w pełni umocniona na wielkim ołtarzu Ducha Wszechświata. Ósmego dnia upadłem do nóg swego guru i błagałem go, aby zatrzymał mnie na zawsze w pobliżu siebie w świętym pustkowiu. - Synu mój - rzekł Babadżi obejmując mnie - w tej inkarnacji musisz odegrać swą rolę na scenie zewnętrznego świata. Mając za sobą błogosławieństwo* samotnych medytacji w ciągu wielu istnień, musisz teraz wejść w świat pomiędzy ludzi. Istnieje głęboka przyczyna, dlaczego nie spotkałeś mnie tym razem wcześniej, zanim ożeniłeś się i wziąłeś na siebie skromne obowiązki. Musisz porzucić swą myśl o przyłączeniu się do naszego ascetycznego grona w Himalajach; twe miejsce znajduje się na tłumnym targowisku życia, gdzie zostaniesz przykładem idealnego jogina będącego zarazem głową domu. Wołanie wielu oślepionych ludzi tego świata, mężczyzn i kobiet, zostało wysłuchane przez Wielkie Istoty. Zostałeś wybrany na wysłannika, który z pomocą krija-jogi ma przynieść duchową pociechą licznym niespokojnym poszukiwaczom prawdy, którzy obciążeni obowiązkami rodzinnymi i trudami tego świata nabiorą dzięki tobie, 281 kte takiemu samemu jak oni panu domu, nowej odwagi. Musisz nimi pokierować tak, aby zobaczyli, iż nawet największe osiągnięcia jogi nie są niedostępne dla osób związanych z rodziną. Nawet w świecie zewnętrznym jogin, który rzetelnie spełnia swe obowiązki, idzie pewną ścieżką oświecenia. Żadna konieczność nie zmusza cię do pozostania na tym świecie, gdyż już rozsupłałaś wszystkie węzły karmiczne. Nie będąc z tego świata, musisz jednak w nim żyć. Czeka cię wiele lat, w ciągu których musisz sumiennie wypełniać swe rodzinne, zawodowe, obywatelskie i duchowe powinności. Nowe, słodkie tchnienie nadziei przeniknie wyschnięte serca ludzi związanych ze światem. Dzięki twemu zrównoważonemu życiu zrozumieją, że wyzwolenie zależy raczej od wewnętrznych niż zewnętrznych wyrzeczeń. Jakże daleka wydawała mi się moja rodzina, urząd i cały świat, gdy wysłuchałem słów mego guru w wysokiej himalajskiej samotni. Jednakże w słowach tych brzmiała twarda jak diament prawda; pokornie zgodziłem się opuścić tę błogosławioną przystań pokoju. Babadżi zapoznał mnie ze starożytnymi nieugiętymi regułami, którymi kieruje się guru przekazujący swemu uczniowi sztukę jogi. - Klucza do krija-jogi użyczaj tylko godnym tego adeptom -- rzekł Babdżi. - Ten, kto ślubuje poświęcić wszystko w celu poszukiwania tego, co Boskie, jest przygotowany do rozwikłania 'ostatecznych tajemnic życia z pomocą nauki medytacji. - Anielski guru, skoroś już wyświadczył ludzkości łaskę przez odnowienie utraconej krija-jogi, czy nie zechcesz powiększyć tego dobrodziejstwa przez rozluźnienie surowych wymagań uczniostwa? - Spojrzałem prosząco na Babadżi. - Proszę cię, abyś pozwolił mi przekazywać krija-jogę wszystkim poszukującym, nawet jeśli z początku nie potrafią zdecydować się na całkowite wewnętrzne wyrzeczenie się. Udręczeni ludzie, mężczyźni i kobiety, potrzebują szczególnej zachęty. Jeśli wtajemniczenie w krija-jogę będzie im odmówione, to może nigdy nie pokuszą się oni, aby wejść na drogę do wolności. - Niech tak będzie. Wypowiedziałeś życzenie Boga. - Tymi prostymi słowy miłosierny guru usunął surowe warunki, które od wieków czyniły krija-jogę nieznaną dla świata. - Udzielaj swobodnie krija-jogi każdemu, kto pokornie prosi o pomoc. Po chwili milczenia Babadżi dodał: - Powtarzaj każdemu ze swych uczniów majestatyczną obietnicę z Bhagawad Gity: "Swal-pamapyasya dharmasaya, trayate mahato bhayat" - "Nawet odrobina tej mądrości będzie cię chronić od okrutnych lęków i ogromnych cierpień" (Rozdz. II. 40). 282 Gdy następnego dnia klęczałem u stóp mego guru, aby na pożegnanie otrzymać jego błogosławieństwo, odczuł on głęboką moją niechęć do rozstania się z nim. - Nie istnieje dla nas rozłąka, kochane dziecko. - Dotknął mych ramion z miłością. - Gdziekolwiek będziesz, zjawię się natychmiast u ciebie, ilekroć mnie wezwiesz. Pocieszony tą cudowną obietnicą oraz wzbogacony złotem znalezionej mądrości bożej, skierowałem swe kroki w dół ku dolinom. W urzędzie powitali mnie koledzy, którzy od czterech dni uważali mnie za przepadłego w himalajskich dżunglach. Niebawem przyszedł list od wyższej naszej władzy. "Lahiri", napisano w nim, "ma wrócić do urzędu w Danapur. Jego przeniesienie do Ranikhet wynikło z pomyłki. Miał być posłany kto inny do pracy w Ranikhet". Uśmiechnąłem się, gdy pomyślałem o ukrytej stronie tych zdarzeń, które doprowadziły mnie do tego najodleglejszego zakątka Indii. Przed powrotem do Danapur (leżącego w pobliżu Benaresu) spędziłem kilka dni u pewnej rodziny w Moradabad. Na moje powitanie zebrało się grono sześciu przyjaciół. Gdy skierowałem rozmowę na sprawy duchowe, gospodarz mój zauważył posępnie: - Ach, dzisiaj nie ma już w Indiach świętych! - Babu - zaprotestowałem gorąco - oczywiście istnieją nadal wielcy mistrzowie w naszym kraju! W zapale uniesienia poczułem żywy impuls, aby im opowiedzieć o swych cudownych doświadczeniach w Himalajach. Zebrane towarzystwo jednak nie dowierzało. - Lahiri - powiedział jeden z mężczyzn pojednawczo - w rozrzedzonym górskim powietrzu umysł twój pozostawał w dużym napięciu. To, co nam opowiedziałeś, jest rodzajem snu na jawie. Płonąc entuzjazmem prawdy, powiedziałem bez należytego zastanowienia: - Jeśli go wezwę, mój guru zjawi się zaraz w tym domu! We wszystkich oczach zabłysło zainteresowanie, nie było w tym nic dziwnego, że zebrani radzi byli zobaczyć świętego, zmaterializowanego w tak osobliwy sposób. Na wpół niechętnie poprosiłem o zaciszny pokój i dwa nowe koce wełniane. - Mistrz zmaterializuje się z eteru - powiedziałem. - Pozostańcie w milczeniu za drzwiami, niebawem was zawołam. Pogrążyłem się w stan medytacji i pokornie wezwałem mego guru. Przyciemniony pokój wnet napełnił się mglistym, księżycowym światłem aury; wyłoniła się z niego świetlana postać Babadżi. 283 -" - Lahiri, czemu wzywasz mnie z błahego powodu? - Spojrzenie guru było surowe. - Prawda jest tylko dla poważnych poszukiwaczy, a nie dla ludzi powodowanych pustą ciekawością. Łatwo jest uwierzyć, gdy się widzi; po co więc duchowe poszukiwanie? Na odkrycie prawdy pozazmysłowej zasługują tylko ci, którzy przezwyciężają swój naturalny, materialistyczny sceptycyzm. - Dodał surowo: - Pozwól, że odejdę. Rzuciłem się błagalnie do jego stóp: - Święty guru, pojmuję mój poważny błąd, pokornie proszę o przebaczenie. Ośmieliłem się wezwać ciebie, aby wzbudzić wiarę w tych zaślepionych pod względem duchowym umysłach. Skoro łaskawie zjawiłeś się na moją prośbę, to proszę cię, nie odchodź bez udzielenia błogosławieństwa mym przyjaciołom. Chociaż są niewierzący, ale przynajmniej zechcą badać prawdę mych niezwykłych twierdzeń. - Dobrze; pozostanę chwilę. Nie chcę zdyskredytować twych słów wobec przyjaciół. - Twarz Babadżi złagodniała, lecz dodał subtelnie. - Odtąd, mój synu, będę przybywał, gdy będziesz mnie potrzebował, a nie na każde twoje wezwanie. (Na ścieżce Nieskończonego nawet oświeceni mistrzowie, jak Lahiri Mahasaya, mogą ucierpieć z powodu nadmiaru zapału i podlegać karze. W Bhagawad Gicie czytamy w wielu miejscach, jak boski guru Kriszna wymierzał karę księciu pobożnych Ardżunie). Małe grono przyjaciół pozostawało w napiętym milczeniu, gdy otwarłem drzwi. Jakby nie wierząc własnym oczom, przyjaciele moi wpatrywali się w świetlistą postać siedzącą na kocu. - To jest masowa hipnoza! - Zaśmiał się jeden z mężczyzn krzykliwie. - Nikt nie mógł wejść do tego pokoju bez naszej wiedzy. Babadżi poruszył się z uśmiechem i przywołał każdego, aby dotknął jego ciepłego i materialnego ciała. Wątpliwości znikły, przyjaciele moi rzucili się na podłogę w pełnej czci skrusze. - Proszę, przygotujcie haluę (słodka potrawa z kaszki pszennej smażonej na maśle i gotowanej na mleku). - Zrozumiałe, że Babadżi wyraził tę prośbę, aby jeszcze bardziej upewnić zebranych o swej fizycznej realności. Podczas gdy gotowała się kaszka, boski guru rozmawiał uprzejmie. Dokonała się wielka metamorfoza niewiernych Tomaszów w gorliwych Pawłów. Gdy już zjedliśmy, Babadżi pobłogosławił każdego z nas po kolei. Potem nastąpił nagły błysk; byliśmy świadkami momentalnej dechemizacji elektronowych elementów ciała Babadżi w rozprzestrzeniające się mgliste światło. Potęga woli mistrza zharmonizowanego z Bogiem rozluźniła swą władzę nad 284 atomami, które złożyły się na jego ciało; tryliony subtelnych "żywo-tronowych" iskier wróciło do nieskończonego rezerwuaru. - Na własne oczy widziałem zwycięzcę śmierci - powiedział ze czcią Maitra112, będący jednym z uczestników zebrania. Radość z osiągniętego przebudzenia przeobraziła jego twarz. - Najwyższy guru igrał z czasem i przestrzenią, jak małe dziecko bawił się bańkami mydlanymi. Widziałem istotę mającą klucze do niebios i ziemi. Niebawem wróciłem do Danapur. Mając silne duchowe oparcie, podjąłem z powrotem swe różnorodne obowiązki zawodowe oraz rodzinne jako głowa tej rodziny. Lahiri Mahasaya opowiadał również Swami Kebalanandzie i Sri Jukteswarowi historię innego spotkania z Babadżi w okolicznościach, które przypominają obietnicę guru: "Przyjdę, ilekroć będziesz mnie potrzebował". - Sceną spotkania - opowiadał Lahiri Mahasaya swym uczniom - była Kumbha Mela w Allahabadzie. Przebywałem tam podczas mego krótkiego urlopu. Gdy włóczyłem się wśród mnichów i sad-husów, którzy przybyli z dalekich stron, aby wziąć udział w uroczystym święcie, zauważyłem posypanego popiołem ascetę, który trzymał w ręku żebraczą miseczkę. W umyśle mym pojawiła się myśl, że człowiek ten jest obłudny, gdyż nosi zewnętrzne symbole wyrzeczenia bez odpowiedniej łaski wewnętrznej. Jeszcze nie minąłem ascety, gdy zdumiony mój wzrok padł na Babadżi. Klęczał on przed pustelnikiem o zmierzwionych włosach. - Gurudżi! - Pospieszyłem ku niemu. - Panie, co tu robisz! - Myję stopy tego mnicha, a potem oczyszczę jego naczynia do gotowania. - Babadżi uśmiechnął się do mnie jak dziecko; zrozumiałem, że pragnął, abym nikogo nie krytykował, lecz wszędzie widział Pana przebywającego na równi w każdym, w świątyni każdego ciała, zarówno wyżej, jak i niżej stojącego człowieka. Wielki Guru dodał: - Usługując mądrym i ciemnym ascetom uczę się największej z cnót, która Bogu podoba się ponad wszystkie inne - pokory. ROZDZIAŁ 35 Chrystusowe życie Lahiri Mahasayi "Tak się nam godzi wypełnić wszelką sprawiedliwość" (Mat. 3:15). Tymi słowy do Jana Chrzciciela i prośbą o swój chrzest Jezus wyraził uznanie boskich praw swego guru. Na podstawie pełnego szacunku studium Biblii z orientalnego punktu widzenia113 oraz intuicyjnego poznania jestem przekonany, że Jan Chrzciciel był w poprzednich żywotach guru Chrystusa. Liczne ustępy Biblii wskazują, że Jan i Jezus w poprzedniej swej inkarnacji byli odpowiednio: Elijah (Eliaszem) i jego uczniem: Eliszą (Elizeu-szem). - Tak brzmią ich imiona w hebrajskim tekście Starego Testamentu. Greccy tłumacze oddali je jako: Eliasz i Elizeusz, w Nowym Testamencie występują one w tej zmienionej postaci. Sam koniec Starego Testamentu wyraża przepowiednię reinkarnacji Eliasza i Elizeusza: "Oto Ja poślę proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego" (Malachiasz 3.23). W ten sposób Jan (Eliasz) posłany "przed przyjściem... Pana" urodził się nieco wcześniej, aby być zwiastunem Chrystusa. Anioł ukazał się Zachariaszowi, ojcu Jana, aby zaświadczyć, iż mający się urodzić jego syn jest właśnie Elijah (Eliaszem). "A rzekł do niego anioł: Nie bój się Zachariaszu, bo wysłuchana została prośba twoja, a żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, a nazwiesz jego Jan... i nawróci wielu synów izraelskich do Pana Boga ich: a sam pójdzie przed Nim (tzn. "przed Panem") w duchu i mocy Eliaszowej, aby obrócić ojców ku synom, a niedowiarków ku mądrości sprawiedliwych, by zgotować Panu lud doskonały" (Łukasz 1: 13-17). Jezus dwukrotnie w sposób jednoznaczny utożsamił Eliasza z Janem: "Eliasz już przyszedł, a nie poznali go... Wtedy zrozumieli uczniowie, że im o Janie Chrzcicielu powiedział" (Mateusz 17:12-13). Kiedy indziej znów Chrystus mówi: "Bo wszyscy prorocy i Zakon aż do Jana prorokowali. A jeśli chcecie przyjąć, on jest Eliaszem, który miał przyjść" (Mateusz 11:13-14). Gdy Jan zaprzeczał, że jest Eliaszem (Jan 1:21), wówczas miał na myśli to, że będąc w skromnej szacie Jana nie przybył w zewnętrznym 286 LAHIRI MAHASAYA Jogawatar, uczeń Babadżi. ROZDZIAŁ 35 Chrystusowe życie Lahiri Mahasayi "Tak się nam godzi wypełnić wszelką sprawiedliwość" (Mat. 3:15). Tymi słowy do Jana Chrzciciela i prośbą o swój chrzest Jezus wyraził uznanie boskich praw swego guru. Na podstawie pełnego szacunku studium Biblii z orientalnego punktu widzenia113 oraz intuicyjnego poznania jestem przekonany, że Jan Chrzciciel był w poprzednich żywotach guru Chrystusa. Liczne ustępy Biblii wskazują, że Jan i Jezus w poprzedniej swej inkarnacji byli odpowiednio: Elijah (Eliaszem) i jego uczniem: Eliszą (Elizeu-szem). - Tak brzmią ich imiona w hebrajskim tekście Starego Testamentu. Greccy tłumacze oddali je jako: Eliasz i Elizeusz, w Nowym Testamencie występują one w tej zmienionej postaci. Sam koniec Starego Testamentu wyraża przepowiednię reinkarnacji Eliasza i Elizeusza: "Oto Ja poślę proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego" (Malachiasz 3.23). W ten sposób Jan (Eliasz) posłany "przed przyjściem... Pana" urodził się nieco wcześniej, aby być zwiastunem Chrystusa. Anioł ukazał się Zachariaszowi, ojcu Jana, aby zaświadczyć, iż mający się urodzić jego syn jest właśnie Elijah (Eliaszem). "A rzekł do niego anioł: Nie bój się Zachariaszu, bo wysłuchana została prośba twoja, a żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, a nazwiesz jego Jan... i nawróci wielu synów izraelskich do Pana Boga ich: a sam pójdzie przed Nim (tzn. "przed Panem") w duchu i mocy Eliaszowej, aby obrócić ojców ku synom, a niedowiarków ku mądrości sprawiedliwych, by zgotować Panu lud doskonały" (Łukasz 1: 13-17). Jezus dwukrotnie w sposób jednoznaczny utożsamił Eliasza z Janem: "Eliasz już przyszedł, a nie poznali go... Wtedy zrozumieli uczniowie, że im o Janie Chrzcicielu powiedział" (Mateusz 17:12-13). Kiedy indziej znów Chrystus mówi: "Bo wszyscy prorocy i Zakon aż do Jana prorokowali. A jeśli chcecie przyjąć, on jest Eliaszem, który miał przyjść" (Mateusz 11:13-14). Gdy Jan zaprzeczał, że jest Eliaszem (Jan 1:21), wówczas miał na myśli to, że będąc w skromnej szacie Jana nie przybył w zewnętrznym 286 LAHIRI MAHASAYA Jogawatar, uczeń Babadżi. dostojeństwie Eliasza, wielkiego guru. W poprzedniej swej inkarnacji dał "płaszcz" swej chwały i swe duchowe dziedzictwo uczniowi swemu Eliszy. "Tedy rzekł Elizeusz: Proszę, niech będzie dwójnasob-ny duch twój we mnie. Ale on mu odpowiedział: Trudnejś rzeczy pożądał, wszakże ujrzysz mnie, gdy będę wzięty od ciebie, tak ci się stanie... I podniósł płaszcz Eliaszowy, który spadł z niego" (II - Król. 2:9-13). Role odwróciły się, ponieważ Eliasz-Jan nie był już potrzebny jako widzialny guru Elizeusza-Jezusa, doskonałego już przez urzeczywistnienie Boga w sobie. W czasie przemienienia Chrystusa na górze (Mat. 17:3) obecny był jego guru Eliasz i Mojżesz. Podobnie w ostatniej swej godzinie na krzyżu Jezus zawołał wymawiając imię Boże: "Eli, Eli, lama sabach-tani". To znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? A niektórzy stojący tam i słyszący to - mówili: Eliasza ten woła... zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby go wybawić" (Mat. 27:46-49). Wieczysty związek łączący guru z uczniem, który istniał między Janem a Jezusem, istniał również między Babadżi i Lahiri Mahasayą. Z tkliwą pieczołowitością nieśmiertelny guru przepłynął wody otchłani, które rozdzieliły ostatnie dwa życia jego ucznia i pokierował kolejnymi krokami dziecka, a potem dorosłego mężczyzny Lahiri Mahasayi. Dopiero wtedy, gdy uczeń osiągnął wiek trzydziestu trzech lat, Babadżi uznał, że dojrzał wreszcie czas jawnego odnowienia nierozerwalnego nigdy związku. A wtedy po krótkim ich spotkaniu w pobliżu Ranikhet, pełen troski o los ludzi mistrz nie zatrzymał przy sobie ukochanego swego ucznia, lecz posłał go z misją do zewnętrznego świata. "Synu mój, przybędę, ilekroć będziesz mnie potrzebował". Jakaż to ziemska miłość może dać taką nieskończoną obietnicę? Prąd wielkiego duchowego odrodzenia, chociaż nieznany dla wielkiego społeczeństwa, zaczął płynąć z odległego zakątka Benaresu. Podobnie jak nie można stłumić zapachu kwiatu, tak Lahiri Mahasayą - żyjący spokojnie jako idealny ojciec rodziny, nie mógł ukryć przyrodzonej mu chwały. Powoli ludzie pobożni ze wszystkich stron Indii zaczęli szukać jak pszczoły boskiego nektaru u wyzwolonego mistrza. Angielski naczelnik urzędu był jednym z pierwszych ludzi, którzy zauważyli dziwną metafizyczną zmianę w podwładnym, zwanym przez niego przyjaźnie "Ekstatycznym Babu". - Pan jest smutny. Z jakiego powodu? - zapytał życzliwie pewnego poranku Lahiri Mahasayą swojego zwierzchnika. 288 - Żona moja w Anglii jest bardzo ciężko chora. Drżę z niepokoju. - Postaram się przynieść wiadomość o niej. - Lahiri Mahasaya wyszedł i usiadł na krótko w ustronnym pokoju. Gdy powracał, uśmiechał się pocieszająco. - Pańska żona wraca do zdrowia; w tej chwili pisze do pana list. Wszystkowiedzący jogin przytoczył kilka urywków z listu. - Ekstatyczny Babu, ja już wiem, że nie jesteś zwykłym człowiekiem. Mimo to jednak nie potrafię uwierzyć, że zależnie od swej woli możesz pokonywać czas i przestrzeń! Zapowiedziany list nadszedł wreszcie. Zdumiony zwierzchnik przekonał się, że nie tylko przynosi on dobre wiadomości o wyzdrowieniu żony, ale także zawiera te same zdania, które kilka tygodni wcześniej Lahiri Mahasaya zacytował. W kilka miesięcy później żona Anglika przybyła do Indii. Odwiedziła urząd, w którym Lahiri Mahasaya siedział spokojnie przy swym biurku. Kobieta podeszła do niego ze czcią. - Panie - rzekła - przed kilku miesiącami podczas mej choroby w Londynie widziałam twoją postać otoczoną aureolą światła. W tym samym momencie zostałam całkowicie uzdrowiona! Wkrótce potem mogłam podjąć długą podróż przez ocean do Indii. Codziennie ludzie pobożni prosili guru o wtajemniczenie w kriya--jogę. Oprócz tych duchowych obowiązków, jak i zawodowych i rodzinnych, wielki mistrz zajmował się entuzjastycznie sprawami wychowania. Zorganizował on wiele stowarzyszeń oraz aktywnie uczestniczył w rozbudowie wielkiej szkoły średniej w dzielnicy Benare-su: Bangalitola. Regularne jego wykłady na tematy z pism świętych zyskały sobie miano "Gita Assembly" (zebrania Gity); uczęszczało na nie wielu szukających prawdy. Z pomocą tych różnorodnych czynności Lahiri Mahasaya starał się dać odpowiedź na częste pytanie: "Gdzież jest czas na duchową medytację po spełnieniu zawodowych i społecznych obowiązków?" Harmonijnie zrównoważony tryb życia wielkiego guru, będącego zarazem głową rodziny, stał się natchnieniem dla tysięcy pytających. Mistrz nie zwracał na siebie uwagi, był prosty i przystępny dla każdego. Zarabiając tylko skromne wynagrodzenie, odznaczał się oszczędnością i prowadził proste i szczęśliwe życie codzienne. Chociaż miał wstęp do siedziby Najwyższego, Lahiri Mahasaya okazywał szacunek wszystkim ludziom niezależnie od ich różnych zalet. Gdy pobożni pozdrawiali go, on nawzajem pochylał się przed nimi. Z dziecięcą pokorą mistrz często dotykał stóp innych ludzi, lecz 289 A 'L . rzadko pozwalał im oddawać sobie podobną cześć, chociaż tego rodzaju pokłon przed guru jest starożytnym obyczajem Wschodu. Było to rzeczą znamienną, że Lahiri Mahasaya udzielał wtajemniczenia w krija-jogę osobom wszelkich religii. Wśród przodujących jego uczniów znajdowali się nie tylko hindusi, ale także mahometanie i chrześcijanie. Zarówno moniści jak i dualiści, ludzie każdej wiary jak i niewiary byli jednako przyjmowani i nauczani przez tego uniwersalnego guru. Jednym z jego wysoko zaawansowanych uczniów był mahometanin Gafur Khan. Choć sam Lahiri Mahasaya należał do najwyższej, bramińskiej kasty, walczył odważnie o przezwyciężenie sztywnej hierarchii pod skrzydłami wszędzie obecnego Mistrza. Jak wszyscy przez Boga natchnieni prorocy, Lahiri Mahasaya udzielał nowej nadziei pariasom i wszystkim uciskanym. - Zawsze pamiętajcie, że nie należycie do nikogo i że nikt nie należy do was. Rozważcie, że pewnego dnia każdy z was nagle opuści wszystko na tym świecie - i dlatego zawrzyjcie teraz znajomość z Bogiem - mówił wielki guru do swych uczniów. - Przygotowujcie się do czekającej was astralnej podróży pośmiertnej przez codzienne postrzeganie Boga. Wskutek ułudy dostrzegacie siebie jako zespół ciała i kości, który w najlepszym razie jest gniazdem trosk. ("Jakże wiele rodzajów śmierci znajduje się w naszych ciałach! Nie ma w nich nic prócz śmierci" - Marcin Luter). Medytujcie nieustannie, abyście szybko ujrzeli siebie jako Nieskończoną Esencję, wolną od wszelkiego cierpienia. Przestańcie być więźniami ciała; posługując się tajemnym kluczem krija-jogi uczcie się wnikać w dziedzinę Ducha. Wielki guru zachęcał swych różnorodnych uczniów, aby przestrzegali dobrej tradycyjnej dyscypliny swej religii. Kładąc nacisk na wszechstronny charakter krija-jogi jako praktycznej techniki wyzwolenia, Lahiri Mahasaya pozostawiał swym uczniom swobodę życia w sposób zgodny z warunkami ich środowiska i wychowania. - Muzułmanin - wskazywał mistrz - powinien kilka razy dziennie odmawiać główną modlitwę "namaj", hindus powinien kilka razy dziennie medytować. Chrześcijanin powinien kilka razy dziennie klęknąć i modlić się do Boga, a potem czytać Biblię. Według swego mądrego rozpoznania guru kierował swych uczniów jedną ze ścieżek: bhakti-joga (ścieżka pobożności), karma-joga (ścieżka działania), dżnana-joga (ścieżka mądrości) i radża-joga (ścieżka królewska czyli zupełna), odpowiednio do naturalnych u każdego człowieka skłonności. Mistrz nie spieszył się z udzielaniem swego zezwolenia uczniom, którzy pragnęli stać się formalnymi mnichami, lecz zawsze 290 przestrzegał ich, aby najpierw dobrze się zastanowili nad surowością zakonnego życia. Wielki guru zalecał swym uczniom, aby unikali teoretycznych dyskusji na temat pism świętych. - Ten jest mądry - mówił - kto poświęca się wprowadzaniu w życie, a nie tylko czytaniu starożytnych objawień. Rozwiązujcie wszystkie swe problemy z pomocą medytacji. (Prawdy szukaj w medytacji, a nie w zakurzonych książkach. Aby ujrzeć księżyc, patrz na niebo, a nie na sadzawkę - przysłowie perskie). Zastępujcie jałowe spekulacje religijne prawdziwym obcowaniem z Bogiem. Oczyśćcie swe umysły z dogmatycznych teologicznych strzępów i obmyjcie je świeżymi, uzdrawiającymi wodami bezpośredniego postrzegania. Zharmonizujcie się z aktywnym wewnętrznym głosem. Głos Boży daje odpowiedź na każdy dylemat życia. Chociaż pomysłowość człowieka w zaplątywaniu się w coraz nowe kłopoty jest nieskończona, to pomoc Nieskończonego jest niewyczerpana. Wszechobecność mistrza stała się pewnego dnia oczywistą dla grupy uczniów, którzy słuchali jego wykładu na temat Bhagawad Gity. W chwili gdy wyjaśniał znaczenie Kutasha Chaitanya (Chrystusowej Świadomości) we wszelkim stworzeniu, Lahiri Mahasaya nagle poczuł brak tchu i krzyknął: - Tonę w ciałach wielu dusz u wybrzeży Japonii! Nazajutrz uczniowie dowiedzieli się z gazet o śmierci wielu ludzi, których okręt poprzedniego dnia zatonął w pobliżu Japonii. Dalecy uczniowie Lahiri Mahasayi często mieli poczucie jego bezpośredniej obecności. - Jestem zawsze z tymi, którzy praktykują krija-jogę - rzekł pocieszając uczniów, którzy nie mogli pozostawać razem z nim. - Będę kierował wami na drodze do Kosmicznego Domu przez rozszerzenie się waszego postrzegania. Swami Satyananda słyszał od jednego z uczniów, który nie mógł przybyć do Benaresu, że mimo to otrzymał pełne wtajemniczenie w krija-jogę we śnie. Lahiri Mahasaya pojawił się, aby udzielić mu wskazówek w odpowiedzi na jego modlitwy. Jeśli uczeń zaniedbywał się w którymś ze swych obowiązków świeckich, Mistrz łagodnie zwracał mu uwagę i skłaniał go do zdyscyplinowania siebie. - Słowa Lahiri Mahasayi były łagodne i kojące, nawet jeśli zmuszony był mówić otwarcie o wadach ucznia, powiedział mi Pewnego razu Sri Jukteswar, po czym dodał z żalem: - Nigdy żaden uczeń nie uciekał przed naganą naszego mistrza. - Nie mogłem 291 powstrzymać się od śmiechu, lecz zgodnie z prawdą zapewniłem Sri Jukteswara, że każde jego słowo, ostre czy łagodne, jest dla mych uszu jak muzyka. Lahiri Mahasaya wydzielił cztery stopnie, które zdaniem jego zawierają sedno jogi i które mają największą wartość w codziennej praktyce. - Mistrzu - rzekł - chyba jestem już gotowy do drugiego wtajemniczenia. W tejże chwili otwarły się drzwi i wszedł skromny uczeń Brinda Bhagat. Był to listonosz w Benaresie. - Brinda, usiądź tu przy mnie. - Wielki guru uśmiechnął się do niego przyjaźnie. - Powiedz mi, czy jesteś już gotowy do przyjęcia drugiej techniki krija-jogf! Mały listonosz złożył ręce błagalnie. - Gurudewa - rzekł z trwogą - proszę nie dawać mi żadnego wtajemniczenia! W jaki sposób potrafię przyswoić sobie wyższy stopień nauki? Przyszedłem dziś, aby cię prosić o błogosławieństwo, gdyż pierwszy stopień boskiej krija-jogi tak mnie upoił, że nie potrafię doręczać listów! - Brinda już pływa po oceanie Ducha - rzekł Lahiri Mahasaya. Na te słowa uczeń zwiesił głowę i powiedział: - Mistrzu - widzę, że jestem lichym pracownikiem, zwalającym winę na swe narzędzia. Listonosz, który był człowiekiem bez wykształcenia, rozwinął później z pomocą kirja-jogi intuicję w takim stopniu, że niekiedy uczeni zasięgali jego zdania na temat trudnych tekstów w księgach świętych. Mały Brinda, nie znający ani grzechu, ani gramatyki, zyskał sobie sławę wśród uczonych filozofów. Oprócz licznych uczniów mieszkających w Benaresie przybywały do Lahiri Mahasayi setki innych z odległych stron Indii. On sam niekiedy podróżował do Bengalu w celu złożenia wizyty teściom swoich dwóch synów. Toteż dzięki błogosławieństwu jego fizycznej obecności Bengal pokrył się małymi grupami uczniów krija-jogi' W szczególności w okręgach Krisznagar i Bisznupur wielu cichych uczniów otrzymywało do dziś niewidzialny prąd błogosławieństwa duchowej medytacji. Spośród wielu świętych, którzy przyjęli krija-jogę bezpośrednio z rąk Lahiri Mahasayi, można wymienić Swamiego Whasakaranand Sarazwati z Benaresu i ascetę wysokiej miary z Deoghardu Balanand? Brahmaczariego. Przez pewien czas Lahiri Mahasaya był prywatnym 292 wydawcą maharadży Iswari Narayan Sinha Bahadura w Benaresie. Uznając duchowe osiągnięcia mistrza, zarówno maharadża jak i jego syn prosili o wtajemniczenie ich w krija-jogę, podobnie jak to uczynił maharadża Dżotindra Mohan Thakur. Pewna ilość uczniów znajdujących się na wpływowych stanowiskach pragnęła rozszerzyć wpływ krija-jogi przez publiczne jej propagowanie. Guru jednak odmówił. Jeden z jego uczniów, królewski lekarz władcy Benaresu, podjął zorganizowany wysiłek upowszechnienia nowego tytułu mistrza: "Kaszi Babu" (Wzniosły z Benaresu). Inne tytuły nadawane Lahiri Mahasayi przez jego uczniów to: Jogibar (największy z Jogów), Jogiradż (król Jogów) i Munibar (wcielenie! Jogi). - Guru znów tego zakazał. - Niechaj zapach kwiatu krija-jogi rozchodzi się w sposób, naturalny, bez jakichkolwiek zabiegów - powiedział. - Nasiona jego zakiełkują w glebie urodzajnych duchowo serc. Chociaż wielki mistrz nie przyjął systemu nauczania z pomocą współczesnych sposobów organizacji za pośrednictwem druku, to wiedział on, że na podobieństwo przypływu morza potęga jego posłannictwa wzniesie się niepokonaną falą i z własnego rozpędu wedrze się na brzegi umysłów ludzkich. Zmienione i oczyszczone życie oddanych mu uczniów było najlepszą gwarancją nieśmiertelnej żywotności krija-jogi. Ą W 1886 r., a więc w dwadzieścia pięć lat po swym w wtajemniczeniu w Ranikhet, Lahiri Mahasaya przeszedł na emeryturę! (Spędził on ogółem 35 lat w służbie jednego z departamentów rządu. Jako jogin będący zarazem głową rodziny Lahiri Mahasaya przyniósł światu praktyczne posłannictwo dostosowane do potrzeb współczesnego świata. Znakomite ekonomiczne i religijne warunki starożytnych Indii już nie istnieją. Dlatego wielki guru nie zachęcał do kierowania się starożytnym ideałem jogina - wędrownego ascety z żebraczą miseczką. Kładł nacisk na korzyści, jakie współczesnemu człowiekowi daje zarabianie na swe utrzymanie, które czyni go niezależnym od żyjącego w ucisku społeczeństwa oraz pozwala uprawiać jogę w zaciszu własnego domu. Radę tę Lahiri Mahasaya popierał skutecznie swym własnym przykładem. Reprezentował on najnowszy, "elastyczny" model jogina. Jego tryb życia, zgodnie z zamierzeniami Babadżi, ma być wskazówką dla aspirantów jogi nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie). Wobec jego dostępności w ciągu całego dnia uczniowie przybywali teraz do niego w coraz większej liczbie. Odtąd wielki guru większość swego czasu spędzał w milczeniu, siedząc 293 w spokojnej lotosowej postawie. Rzadko opuszczał swój salonik nawet na przechadzkę czy w celu udania się do innych części domu. Spokojny strumień uczniów przepływał niemal bez przerwy, aby uzyskać darszan (święte widzenie guru). Ku zdumieniu wszystkich, którzy odwiedzali Lahiri Mahasaye, ciało jego odznaczało się nadludzkimi cechami fizjologicznymi; ustawaniem oddechu, bezsennością, ustawaniem pulsu i bicia serca, nieruchomością oczu bez mrugania powiek w ciągu wielu godzin, a przy tym głęboką atmosferą spokoju. Nikt z odwiedzających nie odszedł bez pokrzepienia na duchu; każdy wiedział, że otrzymał błogosławieństwo prawdziwie bożego człowieka. Teraz mistrz pozwolił swemu uczniowi Panczanonowi Bhattaczari założyć w Kalkucie Ośrodek Jogi "Arya Mission Institute". Ośrodek ten podjął się rozprowadzenia pewnych jogicznych lekarstw roślinnych114 i ogłosił pierwsze tanie wydanie Bhagawad Gity w języku bengalskim. Bhagawad Gita wydana przez "Arya Mission Institute" w językach hindi i bengalskim trafiła do tysięcy domów. W celu wyleczenia z różnych chorób mistrz dawał im, zgodnie ze starożytnym zwyczajem, olej nim115. Gdy mistrz polecał uczniowi destylować olej, uczeń mógł wykonać to zadanie bez trudu: jeśli jednak próbował kto inny, napotykał na dziwne trudności. Okazywało się bowiem, że po przejściu przez nakazaną procedurę olej leczniczy wyparowywał prawie w całości. Najwidoczniej błogosławieństwo Mistrza było koniecznym składnikiem lekarstwa. "Arya Mission Institute" podjął publikację licznych komentarzy do pism świętych. Podobnie jak Jezus i inni wielcy prorocy, sam Lahiri Mahasaya nie pisał ksiąg, lecz jego wnikliwe wyjaśnienia były zbierane i spisywane przez rozmaitych uczniów. Wnuk mistrza, Sri Ananda Mohan Lahiri, napisał interesującą książeczkę o krija-jodze. "Tekst Bhagawad Gity stanowi część wielkiej epopei Mahabharaty, która posiada szereg punktów węzłowych", pisze Sri Ananda. "Jeśli przyjmiemy te punkty bezkrytycznie, to wówczas znajdziemy w tekście tylko mistyczne opowiadanie pewnego szczególnego, łatwo zrozumiałego typu. Jeśli tych punktów nie wyjaśnimy, to utracimy naukę, którą Wschód przechowywał z nadludzką cierpliwością, a którą zdobyto po tysiącletnich eksperymentalnych poszukiwaniach. Na wielu pieczęciach, które niedawno zostały odkopane na archeologicznych stanowiskach w dolinie Indusu, a które datuje się na trzecie tysiąclecie przed Chr., widnieją postacie w postawach medytacyjnych, których obecnie używa się w systemie 294 jogi. Nie bez podstaw możemy wysnuć wniosek, że systematyczna introspekcja oparta na wystudiowanych metodach była praktykowana w Indii przez pięć tysięcy lat... India rozwinęła pewne wartościowe podstawy religijne i pojęcia etyczne, które są niezrównane, jeśli chodzi o szerokość ich zastosowania w życiu. Jedną z nich jest tolerancja w zakresie wierzeń religijnych. Doktryna, która jest zdumiewająca dla Zachodu, gdzie w ciągu wielu stuleci było rzeczą pospolitą ściganie heretyków oraz częste krwawe wojny pomiędzy narodami na tle rywalizacji sekt". Komentarze Lahiri Mahasayi ujawniły prawdziwą, wolną od alegorii naukę religii, która tak przemyślnie została ukryta w zagadkach i fantazjach pism świętych. Mistrz wykazał, że niezrozumiałe formuły wedyjskiego kultu, wyglądające na nierozumne żonglerstwo słów, pełne są naukowego znaczenia... Wiadomo, że człowiek jest zwykle bezsilny wobec panoszącego się zła, ale nie ma też powodu do pobłażania mu, gdy zaświta w nim świadomość wyższego i trwałego szczęścia osiąganego z pomocą krija-jogi. Zerwanie z niższymi namiętnościami wiąże się w tym przypadku z podjęciem poszukiwania błogosławieństwa. Bez takiego toku sprawy setki moralnych maksym, które wypowiadają tylko zakazy, pozostanie dla nas bez pożytku. Nasza skwapliwość do działania w tym świecie zabija w nas poczucie duchowej rzeczywistości. Nie potrafimy zrozumieć Wielkiego Życia ukrytego poza wszystkimi nazwami i formami, ponieważ nauka oswaja nas ze sposobami posługiwania się siłami przyrody; to spoufalenie się zrodziło w nas pogardę dla jej największych tajemnic. Nas stosunek do przyrody jest czysto praktyczny. Tarmosimy ją, że tak powiem, aby przekonać się, jakby ją można było wyzyskać do naszych potrzeb; korzystamy z jej energii, których źródło jest nam jednak nieznane. Nasz stosunek do przyrody w nauce jest stosunkiem pana do służącego lub w filozoficznym sensie przyroda jest podobna do oskarżonego na ławie sądowej. Zarzucamy ją krzyżowymi pytaniami, wyzywamy ją i drobiazgowo ważymy jej odpowiedzi na ludzkiej wadze, która nie może zmierzyć ukrytych jej wartości. Z drugiej strony, gdy świadomość człowieka zjednoczy się z wyższą potęgą, przyroda automatycznie jest posłuszna woli człowieka bez napięcia lub wysiłku z jego strony. Wolne od wysiłku rozkazywanie przyrodzie nazywa się dla nierozumiejącego istoty rzeczy materialisty - "cudownym". Życie Lahiri Mahasayi stanowi przykład, który podważa błędne Pojęcie, że joga jest jakąś tajemniczą praktyką. Dzięki krija-jodze 295 każdy człowiek może zrozumieć swój własny stosunek do przyrody i odczuć duchową cześć dla wszystkich zjawisk, zarówno mistycznych jak i całkiem pospolitych, niezależnie od stanu rzeczy stwierdzanego przez nauki przyrodnicze. (Nasuwa się tu na myśl spostrzeżenie wypowiedziane przez Carlyle'a w jego Sartor Resartus: "Człowiek, którego nie zadziwia świat i który nie czci go codziennie, to choćby był prezydentem niezliczonych Królewskich Towarzystw i nosił w swej głowie... streszczenie wyników prac laboratoriów i obserwatoriów - jest tylko parą okularów, za którymi nie ma oczu"). Musimy też pamiętać, że to, co przed tysiącem lat było czymś mistycznym, dziś już nim nie jest i że to, co dziś jest tajemnicze, za sto lat może się stać zrozumiałe na podstawie prawa przyrody. Poza wszystkimi zjawiskami znajduje się Nieskończone - Ocean Potęgi. Prawo krija-jogi jest wieczyste. Jest ono prawdziwe jak matematyka; jak proste prawidła dodawania i odejmowania, tak i prawo krija-jogi nie może być nigdy obalone. Choćbyśmy spalili na popiół wszystkie książki matematyczne, to człowiek logicznie myślący zawsze odkryje matematyczne prawdy; podobnie można zniszczyć wszystkie święte księgi o jodze, lecz jej fundamentalne prawa ukażą się znowu, ilekroć pojawi się prawdziwy jogin, który będzie miał w sobie czystą żarliwą pobożność i w konsekwencji tego czystą wiedzę. Jak Babadżi należy do największych awatarów i jest Mahawata-rem, a Sri Jukteswar jest Dżanawatarem, czyli wcieleniem mądrości, tak Lahiri Mahasaya może być słusznie nazwany Jogawatarem, czyli wcieleniem Jogi. Zarówno pod względem jakościowym jak i ilościowym podniósł on duchowy poziom społeczeństwa. Dzięki swej mocy podnoszenia swych najbliższych uczniów do poziomu postawy Chrystusowej oraz rozpowszechnianiu prawdy wśród szerokich mas Lahiri Mahasaya należy do rzędu zbawicieli ludzkości. Wyjątkowość jego jako proroka kryje się w położeniu przez niego nacisku na określoną metodę krija, otwierającą po raz pierwszy wszystkim ludziom drogę do wolności, którą daje joga. Niezależnie od cudów własnego życia Jogawatar dokonał niewątpliwie najwyższego cudu upraszczając złożoność starożytnej jogi i sprowadzając ją do prostej, dostępnej każdemu formy. Nawiązując do sprawy cudów, Lahiri Mahasaya często powtarzał: - O działaniu subtelnych praw, nieznanych powszechnie ludziom, nie należy mówić publicznie ani niczego publikować bez należytego zastanowienia się. ,t", ,," 296 Jeśli ja sam na stronach tej książki pozornie zaprzeczam ostrzegawczym jego słowom, to czynię to tylko dlatego, że dał mi on na to wewnętrzne przyzwolenie. Podobnie pisząc o życiu Babadżi, Lahiri Mahasayi i Sri Jukteswara uznawałem za stosowne pominąć wiele prawdziwie cudownych zdarzeń, ponieważ nie mógłbym o nich pisać nie dodając całego tomu zawiłej filozofii. Nowa nadzieja - dla nowych ludzi! Zjednoczenie z Bogiem, głosił Jogawatar, jest możliwe dzięki własnemu wysiłkowi i nie zależy ono od teologicznych wierzeń czy arbitralnej woli jakiegoś kosmicznego Dyktatora. Człowiek, który nie może zdobyć się na uwierzenie w Boskie dziedzictwo któregokolwiek z ludzi, dzięki studiowaniu krija-jogi dostrzeże w końcu w pełni boskość siebie samego. ROZDZIAŁ 36 Zainteresowanie Babadżi Zachodem - Mistrzu, czy spotkałeś kiedy Babadżi? Było to w cichą, letnią noc w Serampore; wielkie gwiazdy tropików jaśniały nad naszymi głowami; siedziałem u boku Sri Jukteswara na balkonie pierwszego piętra w jego pustelni. - Tak. - Mistrz uśmiechnął się w odpowiedzi na moje bezpośrednie pytanie; oczy jego jaśniały wyrazem czci. - Trzy razy doznałem błogosławieństwa widzenia nieśmiertelnego guru. Pierwsze nasze spotkanie zdarzyło się w Allahabadzie, podczas Kumbha Mela. Święta religijne w Indiach znane są od niepamiętnych czasów pod nazwą Kumbha Mela; podtrzymują one w ludziach świadomość duchowych celów. Co sześć lat pobożni Hindusi gromadzą się milionami, aby spotkać tysiące sadhusów, jogów, swamich i wszelkiego rodzaju ascetów. Wielu pustelników nie opuszczających poza tym nigdy swych ustronnych siedzib przybywa wtedy, aby wziąć udział w melach i udzielić swego błogosławieństwa mężczyznom i kobietom żyjącym wśród spraw tego świata. - W owym czasie gdy spotkałem Babadżi, nie byłem swamim, opowiadał dalej Sri Jukteswar. - Otrzymałem już jednak od Lahiri Mahasayi wtajemniczenie w krija-jogę. Lahiri Mahasaya zachęcił mnie do wzięcia udziału w mela, które przypadało na styczeń 1894 r. w Allahabadzie. Było to moje pierwsze zetknięcie się z kumbhą; byłem nieco oszołomiony zgiełkiem i falowaniem tłumu. Rozglądając się dookoła, nie widziałem nigdzie oświeconej twarzy żadnego mistrza. Przeszedłszy przez most na brzegu Gangesu zauważyłem znajomego człowieka, który stał w pobliżu z wyciągniętą żebraczą miską. - Ach, to jest prawdziwy jarmark, na którym nie ma nic oprócz chaosu i wrzawy żebraków, pomyślałem rozczarowany. Kto wie, czy zachodni uczeni, którzy cierpliwie rozszerzają zakres wiedzy dla praktycznego dobra ludzkości, nie podobają się Bogu bardziej aniżeli ci próżniacy, którzy wyznają religię, lecz myślą tylko o jałmużnie. Te rodzące się we mnie refleksje na temat reformy społecznej przerwał mi głos smukłego sannyasina, który stanął przede mną. 298 - Panie - rzekł on - święty cię woła. - Kto to taki? - Niech pan idzie i sam zobaczy. Idąc z wahaniem za tą lakoniczną wskazówką, znalazłem się niebawem blisko drzewa, którego konary osłaniały guru wraz z ciekawą grupą uczniów. Mistrz - niezwykle jasna postać o błyszczących oczach - powstał, gdy się zbliżyłem i uściskał mnie: - Witaj swamidżi - powiedział przyjaźnie. - Panie - odrzekłem z naciskiem - nie jestem swamim. - Ten, kogo Bóg każe mi obdarzyć tytułem swamiego, nigdy go nie odrzuca. - Święty powiedział to całkiem po prostu, lecz w słowach jego brzmiało głębokie poczucie prawdy; ogarnęła mnie momentalnie fala duchowego błogosławieństwa. Uśmiechając się do faktu nagłego mnie podniesienia do poziomu mnicha starożytnego zakonu (Sri Jukteswar został później formalnie przyjęty do Zakonu Swamich przez Mahanta w Budh Gaya) - pochyliłem się do stóp tej wielkiej i anielskiej istoty w ludzkiej postaci, która mnie tak zaszczyciła. Babadżi - gdyż rzeczywiście on to był - poprosił mnie, abym usiadł blisko niego pod drzewem. Był mocny i młody, a wyglądał jak Lahiri Mahasaya; jednakże podobieństwo to nie zwróciło mej uwagi, chociaż nieraz słyszałem o niezwykłym podobieństwie obu mistrzów. Babadżi posiada zdolność zapobiegania pojawianiu się określonych myśli człowieka. Widocznie wielki guru życzył sobie, abym w jego obecności był całkowicie naturalny, nie przejęty nadmiarem czci wynikającej ze świadomości, kim on jest. - Cóż sądzisz o Kumbha Melal - Aż do chwili spotkania ciebie, panie - rzekłem pospiesznie - byłem wielce rozczarowany. Jakoś święci i ten zgiełk tłumu nie pasują do siebie. - Dziecko - powiedział do mnie mistrz, choć z wyglądu byłem niemal dwa razy od niego starszy - nie sądź o całości na podstawie wad wielu ludzi. Wszystko na ziemi ma mieszany charakter, podobnie jak piasek pomieszany z cukrem. Bądź podobny do mądrej mrówki, która bierze tylko cukier nie tykając piasku. Chociaż wielu znajdujących się tu sadhu wędruje jeszcze w ułudzie, to mela jest pobłogosławiona przez obecność tych nielicznych ludzi, którzy urzeczywistnili Boga w sobie. Wobec faktu mego własnego spotkania się z tym wzniosłym mnichem od razu się z nim zgodziłem. - Panie, wyjaśniałem, myślałem o uczonych na Zachodzie, którzy swą inteligencją o wiele przewyższają większość zebranych tu ludzi, 299 tk o uczonych, którzy żyją w odległej Europie lub Ameryce, wyznają rozmaite religie i nie mają pojęcia o rzeczywistych wartościach takich meljak obecna. Ludzie ci mogliby odnieść wiele korzyści ze spotkania się z mistrzami Indii. Jednakże wielu ludzi Zachodu, pomimo swych wysokich osiągnięć, przywiązanych jest do materializmu. Inni znów, znani w nauce i filozofii, nie dostrzegają zasadniczej jedności religii. Wierzenia ich są nieprzezwyciężoną zaporą, która grozi oddzieleniem ich od nas na zawsze! - Zauważyłem to, że interesujesz się zarówno Zachodem jak i Wschodem - Twarz Babadżi uśmiechała się promiennie z aprobatą. - Odczułem ból twego serca, otwartego szeroko dla wszystkich ludzi Wschodu i Zachodu. Dlatego właśnie wezwałem cię tutaj. Wschód i Zachód muszą odnaleźć złotą drogę środka, która łączy aktywność i duchowość - mówił dalej. - Indie muszą wiele nauczyć się od Zachodu w zakresie materialnego rozwoju i na odwrót, Indie mogą nauczać uniwersalnych metod, które pozwolą Zachodowi oprzeć swe religijne wierzenia na niewzruszonym fundamencie nauki jogi. Ty, swamidżi, masz do odegrania pewną rolę w nadchodzącej harmonijnej wymianie pomiędzy Wschodem i Zachodem. Po upływie pewnej ilości lat poślę ci ucznia, którego będziesz ćwiczył w jodze w celu rozpowszechnienia jej na Zachodzie. Dochodzi do mnie wielką falą tęsknota wielu serc, które szukają duchowego życia. W Ameryce i Europie widzę potencjalnych świętych, którzy oczekują przebudzenia. W tym momencie opowiadania Sri Jukteswar skierował swe spojrzenie na mnie. - Synu mój - rzekł uśmiechając się w świetle księżyca - ty jesteś uczniem, którego przed laty Babadżi przyrzekł mi posłać. Byłem szczęśliwy dowiadując się, że Babadżi skierował me kroki do Sri Jukteswara, jednakże nie umiałem sobie wyobrazić siebie na dalekim Zachodzie, z dala od ukochanego guru i prostego spokoju pustelni. - Babadżi mówił wtedy o Bhagawad Gicie - opowiadał dalej Sri Jukteswar. - Ku memu zdumieniu dał mi poznać w kilku słowach pochwały, że wie, iż napisałem objaśnienia do różnych rozdziałów Gity. - Na moją prośbę - rzekł wielki mistrz - zechciej podjąć inną pracę. Czy nie mógłbyś napisać małej książki o zasadniczej jedności podstaw pism świętych chrześcijaństwa i hinduizmu? Wykaż z pomocą 300 równoległych cytatów, że natchnieni synowie Boga głosili te same prawdy, choć obecnie są one przyćmione sekciarskimi różnicami. - Maharadź - odpowiedziałem niepewnie - cóż za polecenie! Czyż potrafię je wykonać? Babadżi uśmiechnął się łagodnie. - Synu mój, dlaczego wątpisz? - odrzekł uspokająco. "Zaiste czyimż dziełem jest to wszystko i kto jest działającym we wszystkich działaniach? Cokolwiek Pan zechce mi powiedzieć, musi się zmaterializować jako prawda". Uznałem, że błogosławieństwo świętego upoważnia mnie i wobec tego zgodziłem się napisać książkę. Czując z żalem, że nadeszła godzina pożegnania, powstałem z liściastego siedzenia. - Czy znasz Lahiri? - zapytał mistrz. - To wielka dusza, prawda? Powiedz mu o naszym spotkaniu. - Następnie przekazał mi pewną wiadomość dla Lahiri Mahasayi. Gdy skłoniłem się pokornie na pożegnanie, święty uśmiechnął się łaskawie. - Gdy skończysz swą książkę, złożę ci wizytę - obiecał - na dziś - do widzenia. Następnego dnia opuściłem Allahabad i pojechałem pociągiem do Benaresu. Przybywszy do mieszkania mego guru, opowiedziałem wylewnie historię o przedziwnym świętym spotkanym na Kumbha Meli. - I co, nie poznałeś go? - Oczy Lahiri Mahasayi drgały od śmiechu. - Widzę, że nie mogłeś, bo ci przeszkodził. To mój niezrównany guru, niebiański Babadżi! - Babadżi! - powtórzyłem przejęty czcią. - Chrystusowy jogin, Babadżi. Niewidzialno-widzialny zbawiciel Babadżi! Ach, gdybym mógł cofnąć czas i znaleźć się jeszcze raz w jego obecności, aby mu okazać cześć u jego lotosowych stóp! - Nie szkodzi! - odrzekł Lahiri Mahasaya pocieszając mnie. - Przyrzekł ci przecież, że cię odwiedzi. - Gurudewa, boski mistrz prosił mnie o przekazanie ci pewnej wiadomości. Powiedz Lahiri - rzekł - że nagromadzona na to życie siła obecnie się kończy, jest niemal wyczerpana. Gdy wypowiedziałem te zagadkowe słowa, postać Lahiri Mahasayi zadrżała, jakby jej dotknął prąd błyskawicy. Natychmiast wszystko dokoła niego zapadło w milczenie. Radosny wyraz twarzy zmienił się na niesłychanie surowy. Siedział jak posąg z drzewa, ciemny i nieporu-szony; ciało jego stało się bezbarwne. Byłem zatrwożony i oszołomiony. Nigdy w życiu nie widziałem, aby ta radosna dusza okazała tak przejmującą powagę. Inni obecni uczniowie spoglądali niespokojnie. 301 •ar Minęły trzy godziny w całkowitym milczeniu. Potem Lahiri Mahasaya odzyskał swą naturalną, pogodną postawę i rozmawiał przyjaźnie z każdym z uczniów... Każdy z nas odetchnął z ulgą. Z reakcji mego mistrza domyśliłem się, że wiadomość od Babadżi informowała go, że niebawem opuści swe ciało. Przejmujące milczenie dowodziło, że mój guru natychmiast poddał kontroli całą swą istotę, przeciął ostatnie nici przywiązania do materialnego świata i schronił się pod osłonę wiecznej żywej tożsamości z Duchem. Uwaga Babadżi wyrażała na swój sposób powiedzenie: "Zawsze będę z tobą". Chociaż Babadżi i Lahiri Mahasaya należeli do wszystkowiedzących i nie potrzebowali do wzajemnego porozumienia się ani mnie, ani żadnego pośrednika, to jednak pomimo swej wielkości włączają się często jako aktorzy w ludzki dramat. Od czasu do czasu przekazują oni swe proroctwa w zwykły sposób przez posłańców, aby spełnienie się ich słów mogło natchnąć większą wiarą w Boga szeroki krąg ludzi, którzy o tym się dowiedzą. Niebawem opuściłem Benares i w Serampore zabrałem się do pracy nad pismami świętymi, jak o to prosił mnie Babadżi - opowiadał dalej Sri Jukteswar. - Nie rozpocząłem swego zadania zanim nie ułożyłem poematu poświęconego nieśmiertelnemu guru. Melodyjne wiersze spływały z mego pióra bez wysiłku, chociaż nigdy przedtem taie próbowałem tworzyć poezji w sanskrycie. W ciszy nocnej porównywałem Biblię i pisma święte Sanatan Dharmy116. Cytując słowa błogosławionego Pana Jezusa, wykazywałem, że nauki jego w istocie swej są zgodne z objawieniami Wed. Z ulgą spostrzegłem, że książkę swą ukończyłem w krótkim czasie; zrozumiałem, że zawdzięczam to łasce mego Paramguru (Babadżi, jako guru Lahiri Mahasayi, był param-guru Sri Jukteswara). Poszczególne rozdziały tej pracy ukazały się najpierw w czasopiśmie "Sadhusambad": później cała książka została wydana prywatnie drukiem przez jednego z mych uczniów z Kidderpore. - Następnego dnia, po ukończeniu tej literackiej pracy - opowiadał mistrz dalej - poszedłem do Rai Ghat, aby się wykąpać w Gangesie. Miejsce kąpielowe było puste; stałem przez chwilę w ciszy, ciesząc się słonecznym spokojem. Po kąpieli w iskrzących się w słońcu wodach ruszyłem do domu. Jedynym dźwiękiem przerywającym ciszę był szelest mojej zmoczonej w Gangesie szaty. Gdy już mijałem miejsce, w którym blisko brzegu rzeki rosło wielkie drzewo banyanu, silny wewnętrzny impuls zmusił mnie do obejrzenia się wstecz. W cieniu banyanu siedział w otoczeniu kilku uczniów wielki Babadżi! , ", . .,u< 302 - Witaj, Swamidżi! - zabrzmiał piękny głos mistrza, aby mnie upewnić, że to nie sen. - Widzę, że pomyślnie ukończyłeś swą książkę. Jak przyrzekłem, zjawiam się, aby ci podziękować. Z mocno bijącym sercem rzuciłem się jak długi do jego stóp. - Param-Gurudżi - rzekłem błagalnie - czy nie zechcesz wraz ze swymi uczniami zaszczycić pobliski mój dom swoją obecnością? Najwyższy guru z uśmiechem odmówił. - Nie, dziecko - rzekł - my jesteśmy ludźmi, którzy lubią osłonę drzew; to miejsce jest całkiem wygodne. - Zatem proszę cię, mistrzu, zatrzymaj się na chwilę - spojrzałem na niego z gorącą prośbą. - Zaraz wrócę z najlepszymi słodyczami. Gdy po kilku minutach wróciłem z tacą przysmaków, wspaniały banyan nie dawał już cienia niebiańskiej grupie. Rozglądałem się i szukałem dokoła, choć w głębi wiedziałem, że to małe grono już było daleko na skrzydłach eteru. Zabolało mnie to głęboko. "Nawet jeśli się ponownie spotkamy, to nie będę z nim rozmawiał", przyrzekałem sobie. "Opuścił mnie tak nagle". Był to naturalnie tylko gniew miłości - i nic więcej. W kilka miesięcy później odwiedziłem Lahiri Mahasayę w Benare-sie. Gdy wszedłem do jego saloniku, mój guru uśmiechnął się na powitanie. - Witaj, Jukteswar. Czy spotkałeś Babadżi wchodząc do mego pokoju? - Nie - odrzekłem zaskoczony. - Zbliż się - Lahiri dotknął łagodnie mego czoła; natychmiast ujrzałem blisko drzwi postać Babadżi, rozkwitającą jak wspaniały lotos. Pamiętałem swą ranę i stałem nie pochylając się. Lahiri patrzył na mnie zdumiony. Boski guru spoglądał na mnie swymi przepastnymi oczami. - Czujesz się dotknięty z mego powodu? - Panie, czyż mogę nie być? - odparłem. - Przybyłeś z powietrza razem ze swą grupą magiczną i rozwiałeś się jak mgła. - Powiedziałem, że odwiedzę cię, lecz nie powiedziałem, jak długo się zatrzymam. - Babadżi uśmiechnął się łagodnie. - Byłeś pełen podniecenia. Zapewniam cię, że wicher twego niepokoju niemal doszczętnie mnie rozniósł w eterze. To niepochlebne dla mnie wyjaśnienie było mi wystarczającym zadośćuczynieniem. Ukląkłem u jego stóp; najwyższy guru poklepał mnie po ramieniu. 303 - Dziecko, musisz więcej medytować - powiedział. - Twój wzrok nie jest jeszcze bez zarzutu - nie mógłbyś mnie ujrzeć ukrytego poza światłem słonecznym. - Z tymi słowy, brzmiącymi jak niebiański flet, Babadżi rozpłynął się w świetle. Była to jedna z ostatnich mych wizyt w Benaresie w celu zobaczenia mego guru - dodał Sri Jukteswar. - Zgodnie z zapowiedzią Babadżi podczas Kumbha Mela inkarnacja Lahiri Mahasayi w roli głowy rodziny zbliżała się do końca. Latem 1895 r. na jego silnym ciele pojawił się mały wrzód. Guru nie pozwolił go zoperować; na swym własnym ciele rozładował złą karmę któregoś ze swych uczniów. W końcu kilku uczniów zaczęło bardzo nalegać; mistrz odpowiedział zagadkowo: - Ciało musi znaleźć powód do odejścia; zgadzam się uczynić wszystko, co zechcecie. Niedługo później niezrównany guru porzucił swe ciało w Benaresie. Nie muszę już szukać go w jego małym saloniku; w każdym dniu mego życia spotykam się z błogosławieństwem jego wszechobecnej opieki. Wiele lat później z ust Swamiego Kaszabanandy, który był jego zaawansowanym uczniem, usłyszałem wiele niezwykłych szczegółów o odejściu Lahiri Mahasayi. - Na kilka dni przed opuszczeniem swego ciała - opowiadał mi Kaszabananda - guru zmaterializował się w mej pustelni w Hard-warze. - Przybądź natychmiast do Benaresu. - Po tych słowach Lahiri Mahasaya znikł. Wsiadłem w najbliższy pociąg do Benaresu. W domu mego guru zastałem zebranych wielu uczniów. W ciągu wielu godzin tego dnia mistrz wykładał Gitę, a potem powiedział po prostu: - Teraz udaję się do domu. (Data odejścia Lahiri Mahasayi z ciała to 26 września 1895 r. Za kilka dni miałby sześćdziesiąt siedem lat). Bolesne łkanie uczniów wybuchło gwałtownym niepowstrzymanym potokiem. - Pocieszcie się, powstanę z powrotem. - Po tych słowach Lahiri Mahasaya obrócił swe ciało trzy razy dokoła, zwrócił się twarzą na północ w lotosowej postawie i dostojnie wszedł w końcowe maha--samadhi. (Obrócenie trzy razy ciała, a potem zwrócenie się twarzą na północ stanowi część wedyjskiego obrzędu, którym posługują si? mistrzowie wiedzący z góry o ostatniej godzinie swego fizycznego 304 ciała. Ostatnia medytacja, podczas której mistrz pogrąża się w Kosmiczny "Aum" nazywa się maha, czyli wielkie - samadhi). - Piękne ciało Lahiri Mahasayi, tak drogie dla pobożnych, zostało spalone wśród uroczystych obrzędów, przysługujących głowie rodziny, w Manikarnika Ghat nad świętą Gangą - mówił dalej Kaszabanda. - Następnego dnia o dziesiątej godzinie rano, gdy jeszcze byłem w Benaresie, pokój mój napełnił się wielkim światłem. I oto stanęła przede mną postać Lahiri Mahasayi! Wyglądała zupełnie tak samo jak jego dawne ciało, z tą tylko różnicą, że wydawał się młodszy i bardziej płomienny. Boski mój guru przemówił do mnie: - Kaszabanando, to jestem ja. Z rozproszonych atomów mego spalonego ciała powołałem z martwych odnowioną postać. Działalność moja na świecie w roli głowy rodziny została skończona; nie opuszczam jednak Ziemi całkowicie. Odtąd będę przebywał przez pewien czas z Babadżim w Himalajach i z Babadżim w kosmosie. Z kilku słowami błogosławieństwa dla mnie nadzmysłowy mistrz znikł. Cudowne natchnienie przepełniło me serce; czułem się podniesiony na duchu, tak jak uczniowie Chrystusa i Kabira, gdy spoglądali na swych żyjących guru po ich fizycznej śmierci.117 - Gdy powróciłem do swej odludnej pustelni w Hardwarze - opowiadał dalej Kaszabananda - przywiozłem z sobą święte popioły mego guru. Wiem, że wymknął się on z klatki przestrzeni i czasu; ptak wszechobecności został wyzwolony. Niemniej serce moje znajduje pociechę w świętych jego szczątkach. Drugim uczniem, któremu dane było błogosławieństwo spotkania swego zmartwychwstałego guru był świątobliwy Panczanon Bat-taczaria - założyciel Arya Mission Institut w Kalkucie. Panczanon ufundował w siedemnastoarowym ogrodzie w Deogarh w Biharze świątynię, w której znajduje się kamienny posąg Lahiri Mahasayi. Drugi posąg wielkiego mistrza został umieszczony przez uczniów w małym saloniku jego mieszkania w Benaresie. Odwiedziłem Panczanona w jego mieszkaniu w Kalkucie i z radością słuchałem historii wielu lat spędzonych przez niego razem z mistrzem. Na zakończenie opowiedział mi najdziwniejsze zdarzenie swego życia. - Tu, w Kalkucie - mówił Panczanon - o dziesiątej godzinie rano nazajutrz po spaleniu jego ciała, Lahiri Mahasaya zjawił się przede mną żywy i pełen chwały. Swami Pranabananda, święty o dwóch ciałach, również podzielił się ze mną szczegółami swego niezwykłego doświadczenia. 305 •f •<- Na kilka dni przed opuszczeniem przez Lahiri Mahasayę swego ciała - opowiedział mi Pranabananda podczas zwiedzania szkoły w Ranczi - otrzymałem od niego list, w którym mnie prosił, abym natychmiast przybył do Benaresu. Miałem jednak pewne przeszkody i nie mogłem pojechać od razu. Gdy już znajdowałem się w samym środku przygotowań do podróży, około godziny dziesiątej rano, doznałem nagłej radości ujrzawszy jaśniejącą postać mego guru. - Po co się spieszysz do Benaresu? - Lahiri Mahasaya powiedział to z uśmiechem. - Już mnie tam nie znajdziesz. Mistrz zbliżył się do mnie, aby mnie pocieszyć. - Dotknij tu mego ciała. Jestem żywy jak zawsze. Nie płacz; czyż nie jestem z tobą na zawsze? Usta tych trzech wielkich uczniów wypowiedziały zadziwiającą prawdę. Rano o godzinie dziesiątej, w dzień po spaleniu ciała Lahiri Mahasayi, zmartwychwstały mistrz w rzeczywistym, choć przemienionym ciele ukazał się trzem uczniom, każdemu w innym mieście. "A gdy to, co skażone, przyoblecza się w to, co nie skażone, i to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność, wtedy wypełni się słowo napisane: Pochłonięta jest śmierć w zwycięstwie! 5? Gdzież jest, o śmierci, zwycięstwo twoje? {.; Gdzież jest, o śmierci, żądło twoje?" u (I. Korynt. 15:54-55). 4 Aleksander zaprosił do Taksili pewną ilość ascetów braminów, znanych ze swej zręczności w odpowiadaniu na filozoficzne pytania z jędrną mądrością. Plutarch podaje taką słowną potyczkę, w której sam Aleksander układał wszystkie pytania: ' - Czego jest więcej, żywych czy umarłych? - Żywych, bo umarłych nie ma. - Gdzie więcej zwierząt żyje, w morzu czy na ziemi? - Na ziemi, gdyż morze stanowi tylko jej część. - Które ze zwierząt jest najsprytniejsze? - To, którego człowiek nie zna (człowiek boi się nieznanego). - Co istniało wpierw, dzień czy noc? - Dzień był pierwszy o jeden dzień. - Odpowiedź ta wywołała u Aleksandra zdziwienie, wobec czego bramin dodał: - Niemożliwe pytania wymagają niemożliwych odpowiedzi. - W jaki sposób może człowiek najprędzej pozyskać sobie miłość ludzi? - Człowiek będzie kochany, jeśli mimo posiadania wielkiej siły nie wzbudza lęku. - Jak człowiek może się stać bogiem? (Z pytania tego możemy wnioskować, że "Syn Zeusa" miał czasem wątpliwości, czy już osiągnął doskonałość). 945 - Ja także jestem synem Zeusa - jeśli jest nim Aleksander - odpowiedział. - Nie potrzebuję nic od Aleksandra, gdyż jestem zadowolony z tego co mam, podczas gdy on - jak widzę - wędruje ze swymi ludźmi po morzu i lądzie bez żadnej korzyści i nigdy nie zbliża się do końca swej wędrówki. Idź i powiedz Aleksandrowi, że Bóg - najwyższy król - nigdy nie jest sprawcą zuchwałego zła, lecz jest Stwórcą Światła, pokoju, życia, wody, ciała ludzkiego i dusz; On przyjmuje wszystkich ludzi, gdy śmierć ich wyzwala, jeśli nie podlegają chorobie grzechu. Tylko On jest Bogiem, któremu składam hołd. On, który nienawidzi rzezi i nie podżega do wojny. Aleksander nie jest Bogiem, gdyż musi zakosztować śmierci - mówił dalej mędrzec ze spokojną wzgardą. - Jakże może on, będąc takim jakim jest, być panem świata, jeśli jeszcze nie zasiadł na tronie duchowego, powszechnego królestwa! Jak dotąd, nie zstąpił on jeszcze za życia do Hadesu, ani też nie zna biegu słońca poprzez centralne regiony ziemi, a narody na krańcach ziemi nie słyszały nawet jego imienia! Po tej chłoście, na pewno najostrzejszej ze wszystkich, jakie dostały się uszom "Pana Świata", mędrzec dodał ironicznie: - Jeśli obecne królestwo nie jest na miarę jego pragnień, niechże przekroczy rzekę Ganges; znajdzie tam kraj, który potrafi wyżywić wszystkich jego mieszkańców, gdyż kraj po tej stronie jest dla niego za mały. (Ani sam Aleksander, ani żaden z jego wodzów nigdy nie przekroczył Gangesu. Spotkawszy na północnym zachodzie zdecydowany opór, armia macedońska odmówiła dalszego marszu. Aleksander został zmuszony do opuszczenia Indii i szukania dalszych podbojów w Persji). - Wiedz jednak także, iż to, co mi Aleksander ofiaruje i dary, które mi przyrzeka, należą do rzeczy całkiem dla mnie bezużytecznych; tym, co sobie cenię i co ma realną wartość, są liście, które tworzą mój dom, te kwitnące rośliny, które codziennie dostarczają mi pożywienia i woda, która jest moim napojem, natomiast wszelkie inne przedmioty, gromadzone przez ludzi z troską i niepokojem, okażą się zgubne dla tych, co je zbierają i przyniosą im tylko smutek i cierpienie. Ja zaś leżę na liściach lasu, zamykam oczy i spokojnie zasypiam, ponieważ nie mam niczego do pilnowania, co by mogło spłoszyć mój sen. Ziemia zaopatruje mnie we wszystko, jak matka w mleko swe dziecko. Idę, gdzie mi się spodoba, i nie mam żadnych trosk, którymi musiałbym się obciążyć. a, ,i ^.A^ j ,,", <^ 344 Możesz nieznany wędrować po świecie, Możesz z bogów uczynić swych wasali, Możesz być zawsze młodzieńcem, j Możesz chodzić po wodzie i w ogniu mieszkać, l Lecz ważniejsze i trudniejsze jest opanowanie umysłu. J W pięknym i urodzajnym stanie Trawankor na południowym skraju Indii, gdzie komunikacja odbywa się po rzekach i kanałach! maharadża co roku ponawia dziedziczne zobowiązanie odpokutowa* nią za grzech popełniony przez wojny i przyłączenie w odległej przeszłości do Trawankoru drogą aneksji kilku drobnych państewek. Co roku przez pięćdziesiąt sześć dni maharadża udaje się do świątyni trzy razy dziennie, aby słuchać wedyjskich hymnów i recytacji; ceremonie pokutne kończą się lakszadipamem czyli iluminacją świątyni przy pomocy stu tysięcy świateł. Okręg Madraski na południowo-wschodnim wybrzeżu Indii obejmuje równinne, rozległe i morzem opasane miasto Madras oraz Kondżiweram, Złote Miasto, główną siedzibę królów z dynastii Pallawa, którzy panowali w pierwszych stuleciach chrześcijańskiej ery. Współcześnie w tym okręgu poczyniły wielkie postępy idee Gandhiego, odrzucającego wszelki gwałt; białe "czapki Gandhiego" widać tu wszędzie. Na Południu Mahatma dokonał wielu ważnych reform związanych z udostępnieniem "niedotykalnym" świątyń, jak również z systemem kastowym. Początkowo system kastowy ułożony przez wielkiego prawodawcę Manu był godny podziwu. Ustalał on jasno, że ze względu na naturalną ewolucję ludzie dzielą się na cztery wielkie klasy; na tych, co zdolni są do służenia społeczeństwu głównie swą pracą fizyczną (szudrowie); na tych, którzy służą swą pomysłowością, zręcznością, uprawą roli, handlem, przemysłem, w ogóle prowadzeniem interesów (wajsiowie); tych, co rozporządzają zdolnościami administracyjnymi, potrafią działać i bronić - władcy i wojownicy (kszatrijowie), i na ludzi o usposobieniu kontemplacyjnym, posiadających duchowe natchnienie i budzących je u drugich (bramini). Ani urodzenie, ani sakramenty, ani studia czy przodkowie nie mogą decydować, czy jakaś osoba jest podwójnie urodzona (tj. braminem), Mahabharata głosi: "Tylko charakter i postępowanie może o tym decydować".119 Manu uczył społeczeństwo okazywania szacunku jego członkom w zależności od ich mądrości, cnoty, pokrewieństwa lub na końcu bogactwa. W Indii wedyjskiej bogactwa były lekceważone, jeśli je ktoś chował lub skąpił na potrzeby miłosierdzia. W opinii społeczeństwa ludzie bardzo bogaci, lecz skąpi, zajmowali niską pozycję. 347 - Czyniąc to, co dla człowieka jest niemożliwe. - Co jest silniejsze, życie czy śmierć? - Życie, ponieważ wytrzymuje tak wiele zła. Aleksandrowi udało się zabrać z sobą z Indii jogina jako swego nauczyciela. Był nim Swami Sphines, zwany przez Greków "Kalanos", ponieważ święty ten, czcząc Boga w postaci Kali, pozdrawiał każdego wymawiając jej darzące pomyślnością imię. Kalanos towarzyszył Aleksandrowi do Persji. Pewnego z góry ustalonego dnia, w Suzie, w Persji, Kalanos porzucił swe zestarzałe ciało wszedłszy na stos pogrzebowy na oczach całej macedońskiej armii. Historycy zanotowali zdumienie żołnierzy, gdy zaobserwowali, że jogin wcale się nie lęka bólu ani śmierci; nie zmienił on ani razu swej postawy, gdy płomienie go pochłaniały. Przed pójściem na stos Kalanos uściskał wszystkich swych przyjaciół, lecz wstrzymał się od pożegnania Aleksandra, któremu ten hinduski mędrzec powiedział tylko: "Zobaczę cię wkrótce w Babilonie". Aleksander opuścił Persję i umarł w rok później w Babilonie. Słowa jego hinduskiego guru mówiły w zawoalowany sposób, że będzie obecny przy Aleksandrze za jego życia i przy jego śmierci. Historycy greccy pozostawili nam wiele żywych i pięknych obrazów hinduskiego społeczeństwa. Prawo hinduskie, opowiada nam Arianos, chroni lud i "stanowi, że nikt i w żadnych warunkach nie ma być niewolnikiem, lecz każdy zażywając wolności ma przestrzegać równości prawa, które wszystkim przysługuje. Cesarz Czandragupta, który w roku 305 pobił wodza Aleksandra Wielkiego, Seleukosa, postanowił w siedem lat później przekazać rządy swemu synowi. Udawszy się do południowych Indii, spędził dwanaście ostatnich lat swego życia jako ubogi asceta, szukając urzeczywistnienia jaźni w skalistej jaskini w Srawanabelagola, która obecnie otaczana jest czcią jako świątynia Majsoru. W pobliżu niej stoi gigantyczny posąg wyrzeźbiony przez Dżainów z ogromnego kamienia w 983 roku po Chr. na cześć świętego Komateswary. Wszędzie spotykane świątynie i kaplice Majsoru są stałym przypomnieniem wielu wielkich świętych południowych Indii. Jeden z tych mistrzów, Thajumanawar, pozostawił nam następujący wiersz: Możesz panować nad oszalałym słoniem, Możesz zamknąć paszczę niedźwiedzia lub tygrysa, Możesz na lwie jeździć, Możesz bawić się z kobrą, Dzięki alchemii zyskać utrzymanie, .^. 346 "Nie czyń tego, co zechcesz, a będziesz czynił to, co ci się podoba". Mahometanin został uniesiony w stan oczyszczonego umysłu i zrozumiał, że paradoksalna nauka świętego ma być przewodnikiem do wolności ducha przez opanowanie osobowości. Pewnego razu dzieci wiejskie wyraziły w obecności Sadasiwy pragnienie zobaczenia uroczystości religijnych w odległej o 150 mil Madurze. Jogin polecił dzieciom, by dotknęły jego ciała, i oto cała gromadka została przeniesiona do Madury. Dzieci pełne szczęścia chodziły wśród tysięcy pielgrzymów. Po kilku godzinach jogin przeniósł swych małych podopiecznych z powrotem do domu w ten sam prosty sposób. Zdumieni rodzice słuchali żywych opowiadań o procesji z obrazami i ujrzeli, że kilkoro dzieci przyniosło z Madury torby ze słodyczami. Pewien nieufny młodzieniec wykpił świętego i opowiadanie dzieci. Przy okazji najbliższego święta w Madurze chłopiec ten podszedł do Sadasiwy. - Mistrzu - powiedział szyderczo - czy nie zechciałbyś zabrać mnie, tak samo jak swe dzieci, na święto w Madurze? Sadasiwa zgodził się, więc chłopiec natychmiast znalazł się w tłumie odległego miasta. Lecz gdy chciał wracać, nie znalazł świętego. Przygnębiony chłopiec wrócił zatem do domu starą i prozaiczną metodą pieszej lokomocji. Kiedy w ciągu stuleci system kastowy skostniał, zamieniając się w dziedziczne kajdany, wyrządził wiele zła. Reformatorzy społeczni jak Gandhi i członkowie bardzo licznych organizacji w Indii dokonują powolnego lecz stałego postępu w kierunku przywrócenia starożytnych wartości kasty opartej na naturalnych cechach, a nie na urodzeniu. Każdy naród na ziemi ma do odrobienia swoją karmę; India ze swym giętkim i odpornym umysłem również pokaże, iż potrafi sprostać zadaniu zreformowanego systemu kastowego. Południowe Indie są tak zachwycające, że Mr. Wright i ja pragnęliśmy przedłużyć tę idyllę. Czas jednak, ze swą odwieczną surowością, nie okazał nam ustępliwości. Według rozkładu mych zajęć miałem niebawem przemawiać na końcowym zebraniu hinduskiego Kongresu Filozoficznego w Kalkuckim Uniwersytecie. Pod koniec swego pobytu w Majsorze miałem przyjemność rozmawiać z prezydentem hinduskiej Akademii Nauk, Sir C.W. Ramanem. Znakomity ten fizyk hinduski otrzymał w 1930 r. Nagrodę Nobla za swe ważne odkrycie z zakresu dyfuzji światła, znane obecnie każdemu uczniowi szkoły średniej jako "efekt Ramana". Pożegnawszy się niechętnie z tłumem madraskich studentów i przyjaciół, Mr. Wright i ja ruszyliśmy na północ. Po drodze zatrzymaliśmy się przy małej kaplicy poświęconej pamięci Sadasiwy Brahmana, którego siedemnastowieczna biografia obfituje w cuda. Większa świątynia Sadasiwy w Nerur, wzniesiona przez radżę Pudk-kottai, jest miejscem pielgrzymek i była ona świadkiem licznych cudownych uleczeń. Wśród południowo-hinduskich chłopów wciąż jeszcze krąży wiele niezwykłych opowiadań o Sadasiwie, kochanym i w pełni oświeconym mistrzu. Pewnego dnia widziano, jak pogrążony na brzegu rzeki Kaweri w stan samadhi Sadasiwa został uniesiony przez nagłą powódź. W wiele tygodni później znaleziono go zagrzebanego głęboko pod kopcem mułu. Gdy szufla wieśniaka uderzyła w jego ciało, święty powstał i żwawo odszedł. Sadasiwa nigdy nie odzywał się ani słowem; nie nosił też szaty. Pewnego ranka nagi jogin w zamyśleniu wszedł do namiotu muzułmańskiego wodza; dwie kobiety krzyknęły na alarm; wojownik zadał Sadasiwie taki cios mieczem, że odciął mu ramię. Mistrz oddalił się obojętnie. Poruszony wyrzutami sumienia mahometanin podniósł ramię z ziemi i podążył za Sadasiwa. Jogin spokojnie przyłożył ramię do skrwawionego kikuta, a gdy wojownik pokornie poprosił go o naukę, Sadasiwa napisał palcem na piasku: 348 Gdy następnego dnia wyjeżdżałem z małą grupą do Allahabadu, Mistrz pobłogosławił mnie w zwykły swój sposób. Widocznie pozostałem głuchy na wymowę postawy Sri Jukteswara, ponieważ Pan chciał mi oszczędzić sytuacji, w której byłbym zmuszony patrzeć bezsilnie na odejście mego guru. W życiu mym zawsze tak się składało, że w czasie śmierci najukochańszych dla mnie osób Bóg miłosiernie trzymał mnie z dala od nich. (Nie byłem obecny przy śmierci mej matki, starszego brata Ananty, najstarszej siostry Romy, Mistrza, ojca, czy kilku najbliższych uczniów. Ojciec zmarł w Kalkucie w 1942 r., mając 81 lat). Grupa nasza przybyła na Kumbha Melę 23 stycznia 1936 r. Widok falującego tłumu blisko dwu milionów osób wywarł na nas ogromne wrażenie, był wręcz przytłaczający. Szczególną cechą psychiki hinduskiego ludu jest wrodzona najskromniejszemu nawet wieśniakowi cześć dla wartości duchowych oraz szacunek dla mnichów i sadhu, którzy wyrzekli się związku ze światem, aby szukać boskiej przystani. Znajdują się, rzecz prosta, także oszuści i obłudnicy, ale Hindusi oddają wszystkim na równi cześć ze względu na tych nielicznych, którzy obdarzają cały kraj nadprzyrodzonym błogosławieństwem. Ludzie Zachodu, którzy oglądają to wielkie widowisko, mają wyjątkową sposobność odczucia tętna życia tego kraju, odczucia duchowego zapału, któremu India zawdzięcza niewyczerpaną pomimo ciosów czasu żywotność. Pierwszy dzień spędziliśmy na zwykłym gapieniu się. Widzieliśmy niezliczone ilości osób kąpiących się, zanurzających się w świętej rzece w celu obmycia się z grzechów; gdzie indziej oglądaliśmy uroczyste obrzędy; w innym miejscu rzucano nabożne ofiary przed zakurzone stopy świętych; wystarczyło odwrócić głowę, aby tuż obok ujrzeć szereg słoni przystrojonych czaprakami i powolnie kroczących radż*J-putańskich wielbłądów idących gęsiego lub niezwykłą paradę nagicllj sadhu, machających berłami ze złota i srebra, chorągwiami z jedwab-' nego aksamitu. Pustelnicy, noszący tylko opaski biodrowe, siedzieli spokojnie w małych grupkach; ciała ich posmarowane były popiołem chroniącym ich od gorąca i chłodu. Na czołach ich widniało duchowe oko, zaznaczone barwną kropką z pomocą sandałowej pasty. Tysiącami zjawili się swami z wygoloną głową, w szatach ochrowej barwy, niosąc bambusową laskę i żebraczą miseczkę. Gdy przechodzili lub prowadzili z uczniami filozoficzne dyskusje, twarze ich promieniały spokojem wyrzeczenia. - - C" 353 kańscy uczniowie z wymawianiem Paramahansadżi. (Unikali oni tej trudności, tytułując mnie: Sir). - Moje zadanie na ziemi jest już skończone; dalej ty musisz je prowadzić. - Mistrz mówił to spokojnie, oczy jego były zamyślone i łagodne. Serce moje zadrżało ze strachu. - Proszę cię, poślij kogoś, kto by objął zarząd naszej aszramy w Puri - mówił dalej Sri Jukteswar. - Przekazuję wszystko w twoje ręce. Potrafisz z powodzeniem prowadzić łódź swego życia, jak i życia organizacji ku boskim brzegom. Ze łzami objąłem jego stopy; powstał i pobłogosławił mnie z czułością. Nazajutrz wezwałem z Ranczi ucznia Swamiego Sebanandę i posłałem go do Puri w celu objęcia obowiązków w aszramie. Później guru omówił ze mną kwestie prawne związane z jego mieniem; pragnął zapobiec możliwości procesu ze strony krewnych po swej śmierci, procesu o obie pustelnie i inne prawa własności, które życzył sobie przekazać wyłącznie na cele dobroczynne. - Niedawno poczyniono przygotowania do podróży Mistrza do Kidderpore, ale Mistrz z niej zrezygnował - powiedział mi to raz brat uczeń, Amulaya Babu; wyczułem w tym chłodną falę ostrzeżenia. W odpowiedzi na moje nalegania Sri Jukteswar odrzekł - Nie pojadę już nigdy do Kidderpore. - Na moment Mistrz zadrżał jak zziębnięte dziecko. - Gurudżi - błagałem go szlochając - nie mów tego! Nie mów nigdy do mnie tych słów! Twarz Sri Jukteswara odprężyła się w pełnym spokoju uśmiechu. Chociaż zbliżała się osiemdziesiąta pierwsza rocznica jego urodzin, wyglądał dobrze i krzepko. Wygrzewając się dzień za dniem w słońcu miłości swego guru, miłości bez słów, niemniej żywo odczuwanej, nie dopuszczałem do swej świadomości różnych jego aluzji o zbliżającym się momencie jego odejścia. - Panie, w tym miesiącu odbędzie się w Allahabadzie Kumbha Mela. - Wskazałem Mistrzowi datę meli120 w bengalskim kalendarzu. - Czy naprawdę chcesz się tam udać? Nie odczuwawszy niechęci Sri Jukteswara do mego zamiaru wyjazdu, mówiłem dalej: - Kiedyś w Allahabadzie w czasie Kumbha Meli miałeś szczęście spotkać Babadżi. Może tym razem ja będę mógł go zobaczyć? - Nie sądzę, abyś go tam spotkał. - Potem guru zapadł w milczenie, nie chcąc zakłócać mych planów. 352 przed jednym z tych byle jakich chwilowych mieszkań z matym, nie mającym drzwi wejściem; w chatce tej miał schronienie Kara Patri, młody wędrowny sadhu wyróżniający się wyjątkową inteligencją. Siedział on wewnątrz ze skrzyżowanymi nogami na stosie słomy, okryty zarzuconą na ramiona ochrową szatą - jedyną własnością. Gdy na czworakach weszliśmy do chatki i oddaliśmy pronam u stóp tej oświeconej duszy, uśmiechnęła się do nas prawdziwa boska twarz; lampa naftowa niesamowicie migotała, rzucając tańczące cienie na ściany ze słomy. Twarz, a zwłaszcza oczy i doskonałe zęby gospodarza chatki błyszczały i skrzyły się. Byłem zakłopotany z powodu nieznajomości języka hindi, którym on mówił, jednakże treść jego słów była bardzo wyraźna; był on pełen entuzjazmu, miłości i duchowej mocy. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do jego wielkości. Wyobraźcie sobie człowieka nie przywiązanego do materialnego świata, wolnego od problemu ubierania się, wolnego od pragnienia pożywienia, człowieka, który nigdy nie żebrze, który co drugi dzień nie dotyka gotowanego pożywienia, nigdy nie nosi miseczki żebraczej, nigdy nie operuje pieniędzmi, nigdy nie gromadzi niczego, lecz zawsze polega ufnie na Bogu. Wyobraźcie sobie człowieka wolnego od troski o środki lokomocji, bo nigdy nie jeździ żadnym pojazdem, lecz zawsze chodzi brzegami świętych rzek; człowieka, który nigdzie nie zatrzymuje się dłużej niż tydzień, aby uniknąć przywiązania do danego miejsca. Cóż to za skromna dusza! Choć człowiek niezwykle wykształcony w zakresie Wed, posiadający stopień magistra i tytuł szastril (magister pism świętych) uzyskany na Uniwersytecie w Benares! Gdy siedziałem u jego stóp, przeniknęło mnie podniosłe uczucie, które zdawało się być odpowiedzią na moje pragnienie ujrzenia prawdziwych starożytnych Indii, gdyż jest on prawdziwym przedstawicielem tego kraju duchowych olbrzymów. Zapytałem Kara Patriego o jego wędrowne życie. - Czy nie macie osobnej szaty za zimę? - Nie, ta wystarcza. - Czy nosicie z sobą jakąś książkę? - Nie, ludzi, którzy chcą mnie słuchać, nauczam z pamięci. - Co jeszcze czynicie? - Wędruję nad Gangesem. ^Usłyszawszy te jego słowa, zapragnąłem gorąco prostoty jego życia. Pomyślałem o Ameryce i o wszystkich obowiązkach, które ciążą na mych ramionach. • • - -v ri 355 Tu i tam pod drzewami, dokoła ogromnych stosów płonącyct kłód, znajdowali się malowniczy sadhu, z włosami splecionyr w warkocze ujęte w zwoje na szczycie głowy. Niektórzy z nich mieli brodę na kilka stóp długą, kędzierzawą lub związaną w węzeł| Medytowali oni spokojnie lub wyciągali dłonie błogosławiąc przechc dzący tłum żebraków, maharadżów na słoniach, kobiety w wielobarw-| nych sari z dźwięczącymi na rękach lub stopach bransoletami, fakirów z cienkimi, trzymanymi groteskowo stale do góry ramionami - brah| maczarich niosących podpórki do medytacji, i skromnych mędrcowi za których uroczystą postawą kryła się wewnętrzna szczęśliwość! Wysoko ponad wrzawą słychać było nieustanny głos dzwonowi wzywających do świątyni. W drugim dniu pobytu na meli towarzysze moi wstępowali razem ze mną do różnych aszram i tymczasowych chatek, składając pronamy świętym osobom w ofierze. Otrzymaliśmy błogosławieństwo zwierzchnika odgałęzienia Giri Zakonu Swamich - szczupłego, ascetycznego mnicha, o pogodnych ognistych oczach. Następna nasza wizyta przypadła w pustelni, której guru od dziewięciu lat przestrzegał ślubu milczenia i wyłącznie owocowej diety. Na centralnym podium w sali aszramy siedział ślepy sadhu, Pragla Czakszu, posiadający głęboką znajomość szastr i wysoce szanowany przez wszystkie sekty. Miałem tam krótkie przemówienie o Wedancie w języku hindi, po czym nasza grupa opuściła pełną pokoju pustelnię, aby z kolei pozdrowić znajdującego się w pobliżu Swamiego Krisznanandę, zgrabnego mnicha o różowych policzkach i potężnych ramionach. Blisko niego spoczywała oswojona lwica. Poddając się duchowemu urokowi mnicha - jestem pewny, że nie jego sile fizycznej! - zwierzę to, wyrosłe w dżungli, odmawia jedzenia mięsa, a woli ryż i mleko. Swami nauczył płowe zwierzę wypowiadać "Aum" głębokim, przeciągłym pomrukiem; pobożny kot! Następne nasze spotkanie i rozmowę z wykształconym młodym sadhu opisuje Mr. Wright w swym błyskotliwym dzienniku podróży. Jechaliśmy fordem ponad bardzo powolnym Gangesem po skrzypiącym moście pontonowym, pełzając jak wąż poprzez tłumy i przez wąskie kręte uliczki, mijając na brzegu rzeki wskazane mi przez Yoganandę miejsce, w którym Sri Jukteswar spotkał się z Babadżi. Wyskoczywszy chwilę później z wozu, przeszliśmy pieszo kawałek drogi wśród gęstego dymu ognisk palonych przez licznych sadhu; idąc po zabrudzonych piaskach dotarliśmy do grupy małych, bardzo skromnych chatek zbudowanych ze słomy i mułu. Zatrzymaliśmy się 354 prawdziwie wcielonym patriarchą. Powiedziałem mu, że pragnę wspomnieć jego imię w swej książce o mistrzach Indii. - Proszę opowiedzieć mi o swym dawniejszym życiu. - Uśmiechałem się prosząco: wielcy jogini często bywają nierozmowni. Kaszabananda wyraził gestem swą pokorę. - Mało jest w mym życiu zewnętrznych faktów. W praktyce całe swe życie spędziłem w himalajskich samotniach, wędrując pieszo od jednej spokojnej jaskini do drugiej. Przez pewien czas utrzymywałem pod Harwarem małą aszramę, otoczoną zewsząd gajem wysmukłych drzew. Było to miejsce spokojne, rzadko odwiedzane przez podróżnych z powodu wszędzie obecnych kobr. Kaszabananda uśmiechnął się. - Potem wylew Gangesu zmył na równi pustelnię i kobry. Uczniowie moi pomogli mi wtedy zbudować tę aszramę w Brindabanie. Ktoś z naszego grona zapytał Swamiego, w jaki sposób zabezpieczał się przed himalajskimi tygrysami. (Istnieje, jak się zdaje, wiele metod wyprowadzania tygrysa w pole. Pewien australijski badacz, Francis Bitles, opowiada, że przekonał się, iż hinduskie dżungle są "urozmaicone, piękne i bezpieczne". Tajemnicę jego bezpieczeństwa stanowił lep na muchy. "Każdego wieczoru rozmieszczałem dokoła swego obozu pewną ilość arkuszy i nigdy nie byłem niepokojony, wyjaśnia. Przyczyna jest psychologiczna. Tygrys jest zwierzęciem mającym wielkie poczucie godności. Poluje on i wyzywa człowieka aż do momentu natknięcia się na papier, wtedy ukradkiem zmyka. Żaden tygrys nie ośmieli się stawić czoło człowiekowi po przycupnięciu na lepkim papierze na muchy".) Kaszabananda potrząsnął głową. - Na tych wysokościach dzikie zwierzęta rzadko dokuczają joginom. Raz jeden spotkałem się w dżungli oko w oko z tygrysem. Nagły mój okrzyk unieruchomił zwierzę, jakby zamienił je w kamień. - Swami roześmiał się na to wspomnienie. - Pewnego razu opuściłem swe samotne ustronie, aby odwiedzić mego guru w Benaresie. Zwykł on był żartować z powodu mych nieustannych wędrówek po himalajskich pustkowiach. - Masz na stopach znamiona żądzy wędrowania - powiedział mi pewnego razu. - Cieszę się, że święte Himalaje są dla ciebie dostatecznie obszerne. - Wiele razy - mówił dalej Kaszabananda - zarówno przed swym odejściem, jak i potem Lahiri Mahasaya pojawiał się przede mną w swym ciele. Dla niego żadna himalajska wysokość nie jest niedostępna. W dwie godziny później Kaszabananda poprowadził nas do jadalni. Westchnąłem z trwogi. Jeszcze jeden obiad z piętnastu 357 - Nie, Yoganando! - pomyślałem sobie za chwilę ze smutkiem - nie dla ciebie w tym życiu wędrowanie nad Gangesem. Gdy sadhu opowiedział mi o kilku ze swych duchowych osiągnięć, zadałem mu nagłe pytanie. - Czy opis ten daje mi pan na podstawie nauki pism świętych, czy też na podstawie własnego doświadczenia? - W połowie opieram się na naukach pism świętych - odparł z prostodusznym uśmiechem - a w połowie na swym doświadczeniu. Przez chwilę siedzieliśmy szczęśliwi w milczeniu medytacji. Po opuszczeniu jego świętej obecności powiedziałem do Mr. Wrighta: - Siedzi on jak król na tronie ze złotej słomy. W ów wieczór spożyliśmy kolację pod gwiazdami, jedząc z talerzy-liści spiętych prętami. Mycie naczynia zredukowano w Indiach do minimum! Jeszcze dwa dni zachwycającej Kumbhy, a potem pojechaliśmy na północny zachód, wzdłuż brzegów Dżammy do Agry. Jeszcze raz oglądałem Tadż Mahal, w pamięci mej stał obok mnie Dżitendra, pełen czci dla tego uwiecznionego w marmurze marzenia. Potem udaliśmy się do Brindabanu do aszramu Swamiego Kaszabanandy. Odszukałem Kaszabanandę ze względu na obecną książkę. Nigdy nie zapomniałem prośby Sri Jukteswara, aby opisać życie Lahiri Mahasayi. Podczas pobytu w Indii korzystałem z każdej sposobności do zetknięcia się z najbliższymi uczniami i krewnymi Jogawatara. Notując rozmowy z nimi w pojemnych notatnikach, sprawdzałem fakty i daty oraz zbierałem fotografie, stare listy i dokumenty. Moja teczka z napisem "Lahiri Mahasaya" zaczęła pęcznieć, zrozumiałem z konsternacją, że czeka mnie uciążliwa praca autora. Modliłem się, abym mógł sprostać swej roli biografa wielkiego guru. Kilku z jego uczniów obawiało się, że w pisanym opowiadaniu mistrz ich może ulec pomniejszeniu lub zniekształceniu. "Niepodobna przy pomocy zimnych słów odtworzyć życia boskiej inkarnacji", powiedział kiedyś do mnie Panczanon Battaczaria. Podobnie inni uczniowie zadowalali się przechowywaniem Jogawatara ukrytego w swych sercach jako nieśmiertelnego nauczyciela. Niemniej pomny przepowiedni Lahiri Mahasayi o jego biografii, nie szczędziłem wysiłków w celu zebrania i sprawdzenia faktów jego zewnętrznego życia. Swami Kaszabananda powitał nas gorąco w Brindabanie, w swej aszramie Katajani Peis, mieszczącej się w imponującym budynku z cegły z masywnymi filarami, ozdobionym dużym portretem Lahiri Mahasayi. Swami zbliżał się już do dziewjęćdziesiątki, lecz muskularne jego ciało promieniowało siłą i zdrowiem. Z długimi włosami i śnieżnobiałą brodą, z oczami, w których błyszczała radość i szczęście, był 356 dabanu w momencie, gdy słońce podpaliło niebiosa; widzieliśmy prawdziwy kocioł wulkanu o wspaniałych barwach, odbity w cichych wodach rzeki. Brzegi Dżammy opromienione są wspomnieniami dzieciństwa Sri Kriszny. Tutaj z niewinną słodyczą prowadził on swe lilas (gry) z popis (dziewczętami), dając wyraz najwyższej miłości, jaka zawsze istnieje pomiędzy wcielonym Bogiem a oddającymi mu cześć ludźmi. Wielu zachodnich komentatorów błędnie interpretowało życie Pana Kriszny. Alegoria pisma świętego wprowadza w zakłopotanie umysły, które trzymają się litery pisma. Ilustruje to zabawna pomyłka jednego z tłumaczy. Wiąże się ona z opowiadaniem o natchnionym średniowiecznym świętym, szewcu Rawidasie, który w prostych słowach swego fachu opiewał duchową chwałę ukrytą w całej ludzkości: "Pod ogromnym sklepieniem błękitu Żyje ubrane w skórę bóstwo". Wypadałoby odwrócić się, aby ukryć śmiech, jaki budzi tłumaczenie zachodniego pisarza tego wiersza Rawidasa: "Potem zbudował on chatkę, ustawił w niej posążek zrobiony ze skóry i zaczął się do niego modlić". Rawidas był bratem-uczniem wielkiego Kabira. Jednym z wyróżniających się uczniów Rawidasa była pani Czitoru. Zaprosiła ona raz wielką ilość braminów na ucztę ku czci swego nauczyciela, oni jednak odmówili jedzenia wspólnie ze skromnym szewcem. Gdy bramini usiedli w dostojnej odległości, aby spożywać swój niepokalany niczym posiłek, każdy z nich znalazł u swego boku postać Rawidasa. Ta masowa wizja spowodowała w Czitorze głębokie duchowe odrodzenie. Po kilku dniach grupa nasza dotarła do Kalkuty. Pragnąłem gorąco ujrzeć Sri Jukteswara, toteż odczułem duży zawód, gdy usłyszałem, że wyjechał z Serampore i obecnie znajduje się w Puri o około trzysta mil na południe. "Przybywaj natychmiast do aszramy w Puri". Telegram ten został wysłany 8-mego marca przez jednego z braci uczniów do Atul Czandra Roy Czoudry'ego, jednego z uczniów mistrza w Kalkucie. Wiadomość ta dotarła do moich uszu; boleśnie zaniepokojony padłem na kolana i błagałem Boga o oszczędzenie życia mego guru. Gdy miałem wyjść z domu mego ojca i udać się na dworzec, odezwał się we mnie głos Boży: "Nie jedź dziś wieczór do Puri. Modlitwa twoja nie może być spełniona". dań! Po niecałym roku hinduskiej gościnności przybrałem na wadze piętnaście funtów! Uważano by jednak za szczyt nieokrzesania, gdybym odmówił spożycia jakiegoś starannie przygotowanego dania na którymś z niezliczonych na moją cześć bankietów. W Indiach (niestety, nigdzie indziej!) widok swamiego o pokaźnej tuszy uchodzi za przyjemny. Po obiedzie Kaszabananda poprosił mnie do osobnego pokoju. - Spodziewałem się twego przybycia- rzekł. - Mam dla ciebie pewną wiadomość. Zdziwiły mnie te słowa; nikt nie wiedział o mym zamiarze odwiedzenia Kaszabanandy. - Kiedy w ubiegłym roku włóczyłem się w północnych Himalajach w pobliżu Bandrinarajanu - opowiadał dalej swami - zabłądziłem. Znalazłem schronienie w obszernej jaskini, która była pusta, chociaż tlił się ogień we wnęce kamiennej podłogi. Zastanawiając się do kogo należy to samotne ustronie, usiadłem w pobliżu ognia i wpatrywałem się w oświetlone słońcem wejście do jaskini. - Kaszabanando, cieszę się, że tu jesteś. - Słowa te zabrzmiały poza mną. Zdziwiony obejrzałem się i ze zdumieniem ujrzałem Babadżi! Wielki guru zmaterializował się w głębi jaskini. Niezmiernie uradowany, że widzę go ponownie po wielu latach, padłem na twarz u jego świętych stóp. - Zawołałem cię tutaj - mówił dalej Babadżi. - Dlatego zgubiłeś drogę, a zostałeś sprowadzony do chwilowego mego mieszkania w tej jaskini. Upłynęło dużo czasu od naszego ostatniego spotkania, miło mi powitać cię jeszcze raz. Nieśmiertelny guru pobłogosławił mnie, udzielając mi kilka słów duchowej pomocy, a potem dodał: - Podam ci wiadomość dla Yoganandy. Po swym powrocie do Indii odwiedzi cię. Wiele spraw związanych z jego guru i z żyjącymi jeszcze uczniami Lahiri Mahasayi da Yoganandzie dużo zajęcia. Powiedz mu zatem, że nie zobaczę się z nim tym razem, jak on tego gorąco pragnie; zobaczę się z nim przy innej sposobności. Głęboko poruszyła mnie obietnica Babadżi, otrzymana z ust Kaszabanandy. Znikła z mego serca odczuwana przykrość, nie smuciłem się już, że - jak to zresztą oznajmił mi Sri Jukteswar - Babadżi nie zjawi się na Kumbha Meli. Po spędzeniu jednej nocy w gościnnej aszramie grupa nasza wyjechała następnego dnia wieczorem do Kalkuty. Jadąc przez most na Dżammie oglądaliśmy z przyjemnością wspaniały widok Brin- 358 ślubów zakonnych). - Nieco później przybyli uczniowie z daleka i bliska, aby w dniu zrównania dnia z nocą oddać cześć pamięci swego guru. Główny dziennik Kalkuty "Amrita Bazar Patrika" zamieścił fotografię guru i następujące wspomnienie: "Dnia 21 marca odbyła się w Puri pośmiertna ceremonia Rhandara ku czci Srimat Swamiego Sri Jukteswara, zmarłego w wieku 81 lat. Na obrzędy przybyło do Puri wielu jego uczniów. Swami Maharadż, należący do największych znawców Bhagawad Gity, był wielkim uczniem Jogiradża Sri Shyama Charan Lahiri Mahasayi z Benaresu. Swami Maharadż był założycielem Jogoda Sat-Sanga (Towarzystwa Urzeczywistnienia Jaźni), w Indii był źródłem wielkiego natchnienia dla ruchu jogi, który na Zachodzie szerzy jego główny uczeń, Swami Yogananda. Prorocze zdolności Sri Jukteswara i jego głębokie zrozumienie rzeczy pobudziły Swamiego Yoga-nandę do podróży za ocean i szerzenia w Ameryce posłannictwa Mistrzów Indii. Kometarze jego do Bhagawad Gity i innych pism świętych świadczą o głębi zrozumienia przez Sri Jukteswara filozofii zarówno wschodniej, jak i zachodniej oraz otwierają oczy na jedność Wschodu i Zachodu. Ponieważ wierzył w jedność wszystkich wyznań religijnych, Sri Jukteswar Maharadż przy współudziale różnych sekt i wyznań założył Sadhu Sabha (związek świętych) w celu wpajania w umysły naukowego rozumienia religii. W testamencie swym mianował Swamiego Yoganandę swym następcą na stanowisku przewodniczącego Sadhu Sabha. India poniosła poważną stratę wskutek zgonu tak wielkiego człowieka. Oby każdemu udało się zbliżyć ku niemu i wpoić w siebie prawdziwego ducha hinduskiej kultury i sadhany, które znalazły w nim swe ucieleśnienie". Powróciłem do Kalkuty. Nie wierząc jeszcze w swe siły, bym mógł udać się do pełnej świętych wspomnień pustelni w Serampore, wezwałem do siebie Prafullę, małego ucznia Sri Jukteswara z Serampore. - Tegoż poranku, w którym odjechaliście na melę do Allahabadu - powiedział mi Prafulla - Mistrz oparł się ciężko na pulpicie. - Yogananda odjechał - zawołał - Yogananda odjechał! - Zagadkowo dodał: - Muszę mu to powiedzieć w jakiś inny sposób. - Siedział potem przez kilka godzin w milczeniu. Dni moje biegły wypełnione wykładami, odczytami, wywiadami i spotkaniami ze starymi przyjaciółmi. Pod płytkim uśmiechem 361 - Panie - rzekłem przejęty smutkiem - nie chcesz wdawać się w spór ze mną w Puri, gdzie zamierzasz odmówić moim nieustannym modłom o życie Mistrza. Czy zatem musi on odejść do wyższych zadań na Twe żądanie? Posłuszny wewnętrznemu nakazowi nie wyjechałem tego wieczoru do Puri. Następnego/dnia wieczorem wybrałem się na pociąg; po drodze o godzinie siódmej czarna chmura astralna pokryła nagle niebo (Sri Jukteswar opuścił swe ciało o tej godzinie: 7.00 wieczorem, dnia 9 marca 1936 r) - później, gdy już pociąg pędził z łoskotem do Puri, zjawił się przede mną Sri Jukteswar w wizji. Siedział z bardzo uroczystą twarzą, otoczony światłem. - Czy już po wszystkim? - Podniosłem błagalnie ramiona. Guru skinął powoli głową i znikł. Gdy następnego dnia rano stanąłem w Puri na peronie, mając jeszcze nadzieję wbrew nadziei, jakiś nieznany człowiek podszedł do mnie. - Czy słyszałeś, że twój Mistrz odszedł? - Człowiek ten oddalił się, nie mówiąc ani słowa więcej; nigdy nie dowiedziałem się, kto to był ani skąd wiedział, gdzie może mnie znaleźć. Ogłuszony oparłem się o ścianę peronu, rozumiejąc, że guru w rozmaity sposób stara się przekazać mi katastrofalną wiadomość. Kipiąca buntem dusza moja przypominała wulkan. W chwili gdy dotarłem do pustelni w Puri, byłem bliski załamania. Głos wewnętrzny delikatnie powtarzał mi: "Opanuj się, bądź spokojny". Wszedłem do pokoju aszramy, w którym ciało Mistrza, niepojęcie podobne do żywego, znajdowało się w siedzącej pozycji lotosowej, zaprawdę obraz zdrowia i piękna. Na krótko przed swym odejściem guru miał lekką gorączkę, lecz potem na dzień przed swym wstąpieniem w nieskończoność miał ciało całkowicie zdrowe. Bez względu na to, jak często spoglądałem na drogą jego postać, nie mogłem pojąć, że życie z niej uszło. Skóra ciała była biała i miękka; na twarzy gościł pełen szczęścia wyraz pokoju. Guru świadomie opuścił swe ciało w godzinie mistycznego wezwania. - Lew Bengalu odszedł! - krzyknąłem w oszołomieniu. W dniu 10 marca poprowadziłem uroczyste obrzędy. Sri Jukteswar został pochowany według starożytnego obrządku w ogrodzie aszramy w Puri. (Hinduskie zwyczaje pogrzebowe wymagają spalenia ciała w stosunku do ludzi świeckich; ciała swamich i mnichów nie są palone, lecz grzebane, czasem czyni się wyjątki. Uważa się, że ciała mnichów zostały symbolicznie spalone w ogniu mądrości podczas składania ^ 360 ROZDZIAŁ 43 Zmartwychwstanie Sri Jukteswara "Pan Kriszna"! Pema chwały postać Awatara ukazała mi się w promienistym blasku, gdy siedziałem w swym pokoju w hotelu Regent w Bombaju. Niewysłowiona wizja, jaśniejąca ponad dach wysokiego budynku po drugiej stronie ulicy, rozbłysła nagle przed mym wzrokiem, gdy wyglądałem z szeroko otwartego okna na trzecim piętrze. Bliska postać skinęła dłonią ku mnie, uśmiechając się i pochylając na powitanie głowę. Gdy nie mogłem zrozumieć dokładnie zlecenia Pana Kriszny, oddalił się On z gestem błogosławieństwa. W cudownym uniesieniu czułem zapowiedź jakiegoś duchowego zdarzenia. Moja podróż na Zachód została na razie odłożona. Już miałem zaplanowanych kilka publicznych wystąpień w Bombaju przed powrotem do Bengalu. Gdy po południu o godz. trzeciej, dnia 19 czerwca 1936 r., siedziałem na łóżku w hotelu w Bombaju - w tydzień po wizycie Szri Kriszny, zostałem nagle wyrwany ze swej medytacji niezwykłym światłem. Przed mymi otwartymi i zdumionymi oczami cały pokój przeobraził się w jakiś niezwykły świat, a światło słoneczne przeistoczyło się w nadzmysłową wspaniałość. Porwała mnie fala zachwytu, gdy ujrzałem Sri Jukteswara w ciele z krwi i kości! - Synu mój! - powiedział Mistrz tkliwie, z anielskim, czarującym uśmiechem. Po raz pierwszy nie uklęknąłem na powitanie u jego stóp, lecz natychmiast rzuciłem się, by chciwie porwać go w ramiona. Chwila nad wszystkie chwile! Udrękę ubiegłych miesięcy uznałem za nic nie znaczącą zapłatę za spadające teraz na mnie potężnym potokiem szczęście. - Mistrzu mój, ukochany mego serca, dlaczego mnie opuściłeś? - W nadmiarze radości mówiłem bez związku. - Dlaczego pozwoliłeś mi odejść na Kumbha Melęl Jakże gorzkie robiłem sobie wyrzuty, że cię opuściłem! 363 i nieustanną aktywnością czarny strumień smutku mącił rzekę wewnętrznego szczęścia, która w ciągu wielu lat płynęła pod piaskami wszystkich mych doświadczeń. - Gdzie jest ten boski mędrzec? - wołałem w milczeniu z głębi udręczonej duszy. Nie było odpowiedzi. "Stało się jak najlepiej. Mistrz dopełnił swego zjednoczenia z Kosmicznym Umiłowanym", upewniał mnie mój rozum. "Jaśnieje on wiecznie w królestwie nieśmiertelności". "Nigdy go już nie zobaczysz w starym seramporskim domu", płakało moje serce. "Nigdy już nie będziesz mógł przyprowadzić do niego swych przyjaciół ani powiedzieć dumnie: Patrzcie, oto siedzi Awatar Indii"! Mr. Wright czynił przygotowania do odjazdu naszej gromadki z początkiem czerwca z Bombaju na Zachód. Po dwóch tygodniach maja, wypełnionych pożegnalnymi biesiadami i przemówieniami w Kalkucie, Miss Bletsch, Mr. Wright i ja wyjechaliśmy fordem do Bombaju. Po przybyciu na miejsce dowództwo statku zażądało od nas zrzeczenia się biletów, gdyż nie można było znaleźć na statku miejsca dla naszego forda, który mógł nam być znów potrzebny w Europie. - Nie szkodzi - powiedziałem posępnie do Mr. Wrighta. - Chcę jeszcze raz wrócić do Puri - w duszy zaś dodałem: "Niech moje łzy raz jeszcze obmyją grób mego guru". ludzkie; zlikwidowali oni tam wiele nasion swych dawnych działań w astralnych światach. Tylko daleko posunięte w rozwoju istoty potrafią skutecznie dokonać dzieła odkupienia pracy w astralnym świecie. Potem, w celu pełniejszego wyzwolenia swych dusz z kokonu karmicznych śladów znajdujących się w ich ciałach astralnych, zawsze te istoty zostają skierowane przez prawo karmy do narodzenia się w nowym ciele astralnym w "Hiranialoce", na słońcu astralnym lub w niebie, gdzie zmartwychwstałem, aby im pomagać. W "Hiranialoce" znajdują się także wysoko rozwinięte istoty, które przybyły z wyższego i subtelniejszego świata przyczynowego. Umysł mój był teraz tak doskonale zharmonizowany z umysłem mego guru, że mógł mi on przekazywać swe słowa-obrazy częściowo w słowach, a częściowo bezpośrednio w formie myśli. W ten sposób odbierałem je jako skondensowane pojęcia. - Czytałeś w pismach świętych - mówił Mistrz dalej - że Bóg zamknął człowieka w trzech kolejnych ciałach: pojęciowym ciele, zwanym też przyczynowym, subtelnym ciele astralnym; będącym siedzibą myślowej i emocjonalnej natury człowieka, oraz ciężkim ciele fizycznym. Na ziemi człowiek wyposażony jest w zmysły fizyczne. Istota astralna działa z pomocą swej świadomości i uczuć oraz ciała zbudowanego z żywotronów (prany).121 Istota okryta ciałem przyczynowym pozostaje w szczęśliwym świecie idei. Moja praca dotyczy tych istot astralnych, które przygotowują się do wejścia w świat przyczynowy. - Mistrzu godny uwielbienia, proszę mi powiedzieć coś więcej o świecie astralnym. - Chociaż rozluźniłem lekko swój uścisk na prośbę Sri Jukteswara, obejmowałem go nadal ramionami. Obejmowałem swój skarb nad skarby, mego guru szydzącego ze śmierci, aby do mnie dotrzeć! - Istnieje wiele planet astralnych, na których pełno jest astralnych istot - rozpoczął Mistrz. - Aby podróżować z jednej planety na drugą, mieszkańcy ich posługują się astralnymi środkami, to jest masami światła i poruszają się prędzej niż elektryczność i radioaktywne energie. Świat astralny, zbudowany z rozmaitych subtelnych drgań światła i barw, jest setki razy większy aniżeli materialny kosmos. Cały świat fizycznego stworzenia podobny jest do małego mocnego kosza wiszącego pod ogromnym świetlistym balonem astralnej sfery. Podobnie jak wiele fizycznych słońc i gwiazd wędruje w przestrzeni, tak istnieją też niezliczone astralne układy słoneczne i gwiezdne. Planety ich mają 365 - Nie chciałem ci zakłócać radosnych nadziei związanych z zobaczeniem miejsca, gdzie po raz pierwszy spotkałem Babadżi. Opuściłem cię tylko na krótko, czyż nie jestem znów z tobą? - Czy to jednak ty jesteś, Mistrzu, ten sam Lew Boży? Czy masz takie samo ciało jak pogrzebane pod bezlitosnym piaskiem w Puri? - Tak, moje dziecko, jestem ten sam. To ciało jest z krwi i kości. Chociaż mnie samemu przedstawia się jako eteryczne, to dla twego wzroku jest fizyczne. Z atomów kosmicznych stworzyłem całkiem nowe ciało, z kosmicznego marzenia, które złożyłeś w Puri w piaskach ze snu, w swym świecie snu. Naprawdę zmartwychwstałem nie na Ziemi, lecz na astralnej planecie. Mieszkańcy jej potrafią lepiej niż mieszkańcy Ziemi czynić zadość wymaganiom. Pewnego dnia ty i ukochani przez ciebie przybędziecie tam, aby być razem ze mną. - Nieśmiertelny guru, powiedz mi więcej! Mistrz uśmiechnął się wesoło. - Proszę cię, kochany - rzekł - czy nie zechcesz zwolnić nieco swego uścisku? - Tylko trochę - obejmowałem go chwytem ośmiornicy. Mogłem zauważyć ten sam co dawniej, słaby, miły i naturalny zapach, charakterystyczny dla jego ciała. Wspominam wrażenie, jakiego doznałem, dotykając jego boskiego ciała, jeszcze dziś trwa w mych ramionach i dłoniach, ilekroć przypomnę sobie te wspaniałe godziny. - Podobnie jak posyła się na Ziemię proroków, aby pomagali ludziom wypełniać ich fizyczną karmę, tak i ja zostałem skierowany przez Boga, abym służył ludziom na astralnej planecie - wyjaśniał mi Sri Jukteswar. - Nazywa się ona "Hiranialoka", czyli oświecona planeta astralna! Pomagam tam zaawansowanym w uwalnianiu się od karmy astralnej, a tym samym w osiągnięciu wyzwolenia od ponownych urodzin; każdy z nich w ostatniej swej ziemskiej inkarnacji zdobył w drodze medytacji zdolność świadomego opuszczenia swego fizycznego ciała w chwili śmierci. Nikt nie może się dostać do "Hiranialoki", jeśli na Ziemi nie przekroczy stanu sabikalpa samadhi i nie sięgnie do wyższego stanu nirbikalpa samadhi. (W stanie sabikalpa samadhi człowiek pobożny dochodzi na drodze postępu duchowego do stanu wewnętrznego boskiego zjednoczenia, jednakże swej kosmicznej świadomości nie potrafi utrzymać inaczej, jak tylko w stanie transu. Z pomocą ciągłej medytacji osiąga on wyższy stan nirbikalpa samadhi, w którym może swobodnie poruszać się po świecie i wykonywać swe zewnętrzne obowiązki nie tracąc urzeczywistnienia Boga w sobie). Mieszkańcy "Hiranialoki" przeszli już przez zwykłe sfery świata astralnego, dokąd po śmierci muszą iść z Ziemi prawie wszystkie istoty 364 - Ziemia jest areną wojen i morderstw na morzu, lądzie i w powietrzu - mówił dalej mój guru - natomiast w świecie astralnym panuje szczęśliwa harmonia i równowaga. Istoty astralne zależnie od swej woli dematerializują lub materializują swą postać. Kwiaty, ryby lub zwierzęta mogą chwilowo przeobrażać się w astralnych ludzi. Każda istota astralna może swobodnie przybierać każdą postać i porozumiewać się z łatwością z innymi. Nie ogranicza ich pod tym względem żadne określone i niezmienne prawo natury; od każdego astralnego drzewa można z powodzeniem zażądać, aby wydało z siebie na przykład mango lub inny pożądany owoc, kwiat, a nawet jakikolwiek inny przedmiot. Istnieją wprawdzie pewne karmiczne ograniczenia, nie ma ich jednak w świecie astralnym w zakresie pożądania różnych form. Wszystko wibruje twórczym światłem Boga. Nikt nie rodzi się z kobiety; istoty astralne materializują swe potomstwo z pomocą swej woli kosmicznej w specjalnie kopiowanych astralnie skondensowanych formach. Istoty, które niedawno utraciły fizyczne ciało, przybywają do rodzin astralnych na ich zaproszenie, przyciągane przez podobne umysłowe i duchowe skłonności. Ciało astralne nie jest wrażliwe na chłód ani gorąco, czy inne naturalne warunki. Anatomia jego obejmuje astralny mózg czyli tysiącpłatkowy lotos światła oraz sześć obudzonych centrów "suszum-ny" - czyli astralnej mózgowo-rdzeniowej osi. Serce wciąga energię kosmiczną jak i światło oraz pompuje je do astralnych nerwów i komórek ciała. Istota astralna może oddziaływać na swe ciało "żywotronową" siłą lub "mantrycznymi" wibracjami. Ciało astralne jest ścisłym odpowiednikiem ostatniej fizycznej postaci. Istoty astralne zachowują ten sam wygląd, jaki miały w młodości w swej ostatniej fizycznej postaci podczas ostatniego swego pobytu na Ziemi. Czasem istota astralna zachowuje, tak jak ja to uczyniłem, swój starczy wygląd. - Mistrz, emanujący z siebie samą kwintesencję młodości, uśmiechnął się wesoło. - Odmiennie niż w przestrzennym, trójwymiarowym świecie fizycznym, który poznaje się tylko za pośrednictwem pięciu zmysłów, sfery astralne można widzieć przy pomocy wszystkoobejmującego szóstego zmysłu intuicji - mówił dalej Sri Jukteswar. - Za pomocą samego intuicyjnego odczuwania wszystkie istoty astralne widzą, słyszą, wąchają, smakują oraz dotykają. Posiadają one troje oczu, z których dwa są częściowo zamknięte. Trzecie i zarazem główne oko, umieszczone pionowo na czole, jest otwarte. Istoty astralne posiadają 367 astralne słońce i księżyce o wiele piękniejsze niż fizyczne. Astralne ciała niebieskie przypominają zorze polarne, a astralna zorza słoneczna olśniewa bardziej aniżeli zorza księżycowa o łagodnych promieniach. Astralny dzień i noc są dłuższe aniżeli dzień i noc na Ziemi. Świat astralny jest niezmiernie piękny, czysty, jasny i pełen ładu. Nie ma w nim martwych planet ani nieurodzajnych krajów. Nie ma też plag ziemskich - chwastów, bakterii, owadów i wężów. Inaczej niż na Ziemi, gdzie istnieją różne klimaty i pory roku, na planetach astralnych panuje równa temperatura wieczystej wiosny, a tylko czasem pada świetlisty biały śnieg i deszcz różnobarwnych świateł. Planety astralne obfitują w opałowe jeziora, jasne morza i tęczowe rzeki. Zwykły świat astralny "Hiranialoki" zaludniony jest milionami istot astralnych, które wcześniej lub później przybyły z Ziemi, jak również niezliczoną ilością wróżek, syren, ryb, zwierząt, chochlików, gnomów, półbogów i duchów, przebywających na różnych astralnych planetach, zależnie od swych karmicznych właściwości. Istnieją rozmaite sfery rezydencji, czyli wibracyjne dziedziny dla dobrych i złych duchów. Duchy dobre mogą swobodnie podróżować, złe natomiast są uwięzione w ograniczonych strefach. W ten sam sposób jak istoty ludzkie żyją na powierzchni ziemi, robaki wewnątrz gleby, ryby w wodzie, a ptaki w powietrzu, istoty astralne o rozmaitym stopniu rozwoju mają wyznaczone odpowiednie wibracyjne strefy. Wśród upadłych ciemnych aniołów, wypędzonych z innych światów, panują tarcia i wojny przy pomocy astralnych pocisków lub myślowych - wzbudzonych "mantrami" 122 wibracyjnych promieni. Istoty te mieszkają w przepojonych mrokiem i posępnością dziedzinach niższego świata astralnego, wyczerpując swą złą karmę. W ogromnych przestrzeniach pdhad ciemnym astralnym więzieniem wszystko jest promienne i piękne. Z natury swej świat astralny jest bardziej niż Ziemia zharmonizowany z Boską wolą i planem doskonałości. Każdy przedmiot astralny powstaje dzięki woli Boga, a częściowo przez akt woli astralnych istot. Istoty te posiadają zdolność zmieniania lub uwydatniania piękna i kształtu wszystkiego oraz przywilej modyfikowania i udoskonalania według ich woli astralnego świata. Na Ziemi ciało stałe można przeobrazić w płynne lub w inną postać tylko z pomocą naturalnych lub chemicznych procesów, natomiast stałe ciała astralne można zmieniać w astralne płyny, gazy lub w energię momentalnie przez sam akt woli mieszkańców tego świata. 366 Tysiące mieszkańców Ziemi miało chwilowe przebłyski widzenia astralnych istot lub astralnego świata. - Przebywając w "Hiranialoce" istoty o zaawansowanym rozwoju pozostają podczas długiego astralnego dnia i nocy najczęściej w stanie przebudzonym i ekstazie, pomagając wyzwolić się ziemskim duszom. Istoty "Hiranialoki" mają od czasu do czasu astralne wizje podobne do snów. Umysły ich są zazwyczaj pochłonięte świadomym stanem najwyższej szczęśliwości nirbikalpy. Mieszkańcy różnych światów astralnych podlegają jeszcze mentalnym cierpieniom. Wrażliwe umysły wyższych istot na planetach podobnych do "Hiranialoki" odczuwają ostry ból w razie popełnienia jakiejś pomyłki w postępowaniu lub postrzeganiu prawdy. Te bardziej rozwinięte istoty usiłują zharmonizować każdy swój czyn i myśl z doskonałością duchowego prawa. Porozumiewanie się mieszkańców świata astralnego odbywa się całkowicie na drodze astralnej telepatii i telewizji, nie ma tam nieporozumień i zamieszania, które mieszkańcy Ziemi muszą cierpieć z powodu pisanego lub mówionego słowa. Jak na ekranie kina ludzie zdają się poruszać i działać w szeregu świetlnych obrazów, choć wcale nie oddychają - zupełnie tak samo istoty astralne zachowują się i działają jak inteligentnie kierowane i uporządkowane obrazy świetlne, bez konieczności oddychania tlenem. Człowiek dla utrzymania się przy życiu potrzebuje ciał stałych, płynnych i gazowych oraz energii, natomiast istoty astralne odżywiają się głównie światłem kosmicznym. - Mistrzu mój, czy istoty astralne w ogóle jedzą? - Chłonąłem jego zdumiewające objaśnienia wszystkimi możliwymi sposobami - umysłem, sercem i duszą. Ponadmaterialne prawdy są realne i niezmienne, podczas gdy przelotne doświadczenia i wrażenia zmysłowe są zawsze tylko chwilowe i względnie prawdziwe, bo tracą niebawem całą swą żywość w pamięci. Słowa mego guru odbiły się tak głęboko na pergaminie mej istoty, że w każdym czasie, przestawiwszy swój umysł w stan nadświadomy, mogę wyraźnie ożywić swe boskie doświadczenie. - W świecie astralnym rosną obficie świetliste, podobne do promieni jarzyny - odpowiedział mi guru. - Istoty astralne spożywają rośliny i piją nektar płynący ze wspaniałych fontann światła i z astralnych strumieni i rzek. Podobnie jak na Ziemi można wydobyć z eteru niewidzialne obrazy osób i ukazać je w telewizyjnym aparacie, po czym znów rozpływają się one w przestrzeni, tak stworzone przez Boga niewidzialne astralne obrazy jarzyn i roślin unoszących się w eterze mogą być zmaterializowane na astralnej planecie aktem woli 369 wszystkie zewnętrzne organy zmysłowe - uszy, oczy, nos, język i skórę - lecz posługują się zmysłem intuicji, aby doznawać wrażeń zmysłowych, mogą one posłużyć się każdą cząsteczką swego ciała; mogą one widzieć uchem, nosem lub skórą. Potrafią również słyszeć oczami lub językiem, jak również poznawać smak za pomocą uszu lub skóry i tak dalej. (Przykładów tego rodzaju zdolności nie brakuje nawet na Ziemi, jak świadczy o tym np. przypadek Heleny Keller i innych rzadko spotykanych osób). Fizyczne oko człowieka narażone jest na niezliczone niebezpieczeństwa i łatwo ulega zranieniu lub uszkodzeniu; ciało eteryczne także może być czasem zranione lub potłuczone, lecz można je od razu uleczyć samym aktem woli. - Gurudewa - czy każdy człowiek astralny jest piękny? - W świecie astralnym jest rzeczą znaną, że piękność jest cechą duchową, a nie właściwością zewnętrznej budowy - odpowiedział Sri Jukteswar. - Dlatego istoty astralne małe przywiązują znaczenie do rysów twarzy. Mają one jednak swobodę ubierania się w nowe barwne z astralnej materii ciała. Podobnie jak ludzie światowi wkładają nowy strój na uroczyste okoliczności, tak istoty astralne mają nieraz sposobność do przyozdabiania się specjalnie dobranymi kształtami. Radosne uroczystości na wyższych planetach astralnych, takich jak w "Hiranialoce", odbywają się wówczas, gdy jakaś istota dzięki duchowym swym osiągnięciom wyzwala się ze świata astralnego i jest gotowa do wstąpienia do nieba świata przyczynowego. Przy takich sposobnościach Niewidzialny Ojciec Niebieski i święci, którzy są w Nim pogrążeni, materializują się w ciałach według swego uznania i przyłączają się do astralnego święta. Człowiek żarliwie pobożny postrzega Boga w postaci Bożej Matki albo pojmuje Nieskończonego w aspekcie ojcowskim. Indywidualność, w, którą Stwórca wyposażył każde ze swych stworzeń, umożliwia spełnienie wszelkich życzeń i postulatów. - I ja i mój guru uśmiechnęliśmy się szczęśliwi. - Przyjaciele z innych dawniejszych wcieleń z łatwością rozpoznają się w astralnym świecie - opowiadał dalej Sri Jukteswar swym pięknym, podobnym do fletu głosem. - Ciesząc się nieśmiertelnością przyjaźni przekonują się o niezniszczalności miłości, co do której często nasuwają się wątpliwości w chwili smutnego, pozornego rozstania się z ziemskim życiem. Intuicja istot astralnych przenika zasłony i obserwuje ludzi na Ziemi, człowiek jednak nie może widzieć świata astralnego dopóki nie rozwinie się w nim przynajmniej w pewnej mierze jego szósty zmysł. 368 z ułomnym ciałem fizycznym, które stale wymaga powietrza, pożywienia i snu, aby w ogóle mogło istnieć. Śmierci fizycznej towarzyszy ustanie oddechu i rozpad komórek ciała. Śmierć astralna polega na rozproszeniu się "żywotronów", owych wiecznych jednostek energii, które składają się na życie istot astralnych. Przy śmierci fizycznej człowiek traci świadomość swego fizycznego ciała, lecz staje się świadomy swego subtelnego ciała w świecie astralnym. Doświadczywszy we właściwym czasie astralnej śmierci, człowiek przechodzi ze świadomości astralnych urodzin i zgonu do przeżycia na nowo fizycznego urodzenia się i śmierci. Te powtarzające się cykle astralnego i fizycznego życia są nieuniknionym przeznaczeniem nieoświeconych istot. Opisy nieba i piekła, znajdujące się w pismach świętych, budzą niekiedy u ludzi głębsze niż podświadome wspomnienia długiego łańcucha doświadczeń radości w astralnym i rozczarowań w ziemskim świecie. - Ukochany Mistrzu - zapytałem - czy mógłbyś opisać bardziej szczegółowo różnicę pomiędzy narodzeniem się na nowo na Ziemi i w sferach astralnej i przyczynowej? - Człowiek jako zindywidualizowana dusza jest zasadniczo istotą o ciele przyczynowym - odrzekł mój guru. - Ciało to jest matrycą trzydziestu pięciu idei potrzebnych Bogu jako podstawowe lub przyczynowe siły myślowe, z których później stworzył subtelne ciało astralne o dziewiętnastu elementach oraz ciężkie ciało fizyczne o szesnastu elementach. Dziewiętnaście elementów ciała astralnego to elementy myślowe, emocjonalne i ,,żywotroniczne"(praniczne). Do tych dziewiętnastu składników należą: inteligencja, ego, czucie i umysł (świadomość zmysłowa), pięć narzędzi poznania, czyli subtelnych odpowiedników zmysłów wzroku, słuchu, węchu, smaku i dotyku, pięć narzędzi działania, czyli mentalnych odpowiedników wykonawczych zdolności rozmnażania się, wydzielania, mowy, ruchu i manualnych czynności oraz pięć narzędzi "siły życiowej", które mogą dokonywać w ciele funkcji krystalizacji, asymilacji, eliminacji, przemiany i krążenia. To subtelne połączenie dziewiętnastu elementów trwa nadal po śmierci ciała fizycznego, które zbudowane jest z szesnastu ciężkich metalicznych i niemetalicznych pierwiastków. Bóg wymyślił w Sobie wielką ilość rozmaitych idei i dokonał ich projekcji na ekranie swych marzeń. W ten sposób pojawiła się Pani Kosmicznego Marzenia przystrojona we wszystkie swe niezmierzone i nieskończone ozdoby względności. 371 jej mieszkańców. W ten sposób materializują się najbujniejsze twory wyobraźni tych istot, jak na przykład całe ogrody pachnących kwiatów, które potem wracają do stanu eterycznej niewidzialności. Chociaż mieszkańcy niebiańskich planet w rodzaju "Hiranialoki" są niemal całkowicie wolni od konieczności jedzenia, to możliwy jest jeszcze wyższy stopień niczym nie uwarunkowanego istnienia, przy-1 sługujący w świecie przyczynowym duszom prawie że całkowicie l wyzwolonym, które nie jedzą nic oprócz manny szczęśliwości. Wyzwolona od ziemskiego istnienia istota astralna spotyka mnóst-1 wo swych krewnych - ojców, matki, żony i przyjaciół, pozyskanych! podczas różnych inkarnacji na ziemi123, w miarę jak pojawiają się onil w różnych częściach astralnego świata. Toteż bywa ona w kłopocie, l gdy ma zdecydować, kogo ma bardziej kochać: uczy się w ten sposobi obdarzać wszystkich jednakową boską miłością jako dzieci i zin-l dywidualizowany przejaw Boga. Chociaż zewnętrzny wygląd kocha-l nych osób mógł się zmienić odpowiednio do nowych ich przymiotów! rozwiniętych w późniejszym życiu, istota astralna przy pomocyl nieomylnej intuicji rozpoznaje je, przebywające wszystkie ongiś w in-[ nych sferach istnienia i wita je w nowej ich astralnej siedzibie.l Ponieważ każdy stworzony atom wyposażony jest w niezniszczal-l ność124 - przeto przyjaciela astralnego można rozpoznać zawsze bezl względu na kostium, jaki przywdzieje, zupełnie tak samo jak na Ziemi| rozpoznaje się aktora pomimo jego przebrania, jeśli tylko dokładnie się go obserwuje. Okres życia w świecie astralnym jest znacznie dłuższy niż na Ziemi.| Dla normalnie rozwiniętych istot astralnych wynosi on od pięciuset dc tysiąca lat, mierzonych wedle ziemskiej miary czasu. Podobnie jal niektóre drzewa potrafią przeżyć większość drzew o całe tysiąclecia^ tak niektóre astralne istoty żyją znacznie dłużej aniżeli wynos przeciętny okres życia astralnego. Ludzie przybywający do świata astralnego zatrzymują się w nim dłużej lub krócej, odpowiednio dc ciężaru swej fizycznej karmy, która po oznaczonym okresie czasi ściąga ich z powrotem na Ziemię. Istota astralna nie zmaga się boleśnie ze śmiercią, gdy przychodź czas utracenia przez nią świetlistego ciała. Mimo że wiele z tych isto^ jest nieco zdenerwowanych, kiedy zachodzi potrzeba porzucenia prze nich ciała astralnego, by żyć nadal w bardziej subtelnym cield pozamaterialnym. Świat astralny jest wolny od przymusowej śmiercil choroby i starości. Te trzy plagi są przekleństwem ziemi, gdzie człowiek pozwała swej świadomości utożsamiać się niemal całkowicie 370 pragnienia pochodzącego z jakiegoś dawniejszego życia, jak to opisano w rozdziale 34). Kto okryty jest tylko delikatną zasłoną ciała przyczynowego, może podobnie jak Stwórca powoływać wszechświaty do bytu, ponieważ wszelkie stworzenie uczynione jest z kosmicznej tkani-ny-marzenia, dusza przybrana w lekką materię świata przyczynowego posiada ogromną moc realizacyjną. Dusza z natury swej jest niewidzialna i może być dostrzeżona tylko dzięki obecności jej ciała lub ciał. Już sama obecność ciała oznacza, że jego istnienie stało się możliwe dzięki niespełnionym marzeniom. Dopóki dusza ludzka znajduje się zamknięta w jednym, dwóch lub trzech naczyniach cielesnych, szczelnie zatkanych korkami niewiedzy i pragnień, nie może się ona zlać z oceanem Ducha. Gdy grube fizyczne naczynie zostanie rozbite młotem śmierci, pozostałe dwa naczynia - astralne i przyczynowe - nadal przeszkadzają duszy w świadomym zjednoczeniu się z Wszechobecnym Życiem. Gdy człowiek dzięki mądrości osiąga stan wolny od pragnień, wówczas potęga tego stanu unicestwia pozostałe dwa naczynia. Dusza wyłania się nareszcie wolna; stanowi ona wówczas jedność z Niezmierzoną Przestrzenią. Poprosiłem swego boskiego guru, aby rzucił nieco więcej światła na wysoki i tajemniczy świat przyczynowy. - Świat przyczynowy jest nieopisanie subtelny. Aby go zrozumieć, trzeba mieć ogromną zdolność koncentracji; trzeba bowiem umieć zamknąwszy oczy wizualizować świat astralny i świat fizyczny w całym ich ogromie - świetlisty balon ze stałym koszem - jako istniejące tylko w idei. Jeśli dzięki tej nadludzkiej koncentracji uda się komuś przeistoczyć lub rozwiązać oba te światy z całą ich złożonością w same czyste idee, to będzie mógł on dotrzeć do świata przyczynowego i stanąć na linii granicznej stapiania się umysłu i materii. Z owego punktu będzie widział wszystkie stworzone rzeczy - ciała stałe, płyny, gazy, elektryczność, energię, wszystkie istoty, bogów, ludzi, zwierzęta, rośliny, bakterie - jako formy świadomości, podobnie jak człowiek może zamknąć oczy i rozumieć, że istnieje, chociaż ciało jego jest niewidzialne dla jego fizycznych oczu i jest dla niego obecne tylko jako wyobrażenie. Cokolwiek istota ludzka może uczynić w wyobraźni, to istota świata przyczynowego może uczynić w rzeczywistości. Inteligencja ludzka o najbujniejszej wyobraźni potrafi najwyżej sięgnąć, w myśli tylko, od jednej skrajności do drugiej, skoczyć z jednej planety na drugą, rzucić się w nieskończoną przepaść wieczności lub wzbić się jak 373 W trzydziestu pięciu kategoriach myślowych ciała przyczynowego Bóg wypracował całą złożoność ciała astralnego o dziewiętnastu składnikach i ciała fizycznego człowieka o szesnastu elementach. Przez kondensację sił wibracyjnych, najpierw subtelnych, a potem cięższych, stworzył On ciało astralne człowieka, a w końcu jego fizyczną postać. Zgodnie z prawem względności, dzięki któremu Pierwotna Przyczyna stała się oszołamiająco zróżnicowana, kosmos przyczynowy i ciało przyczynowe są odmienne od astralnego kosmosu i astralnego ciała. Podobnie świat fizyczny i ciało fizyczne człowieka różnią się w sposób charakterystyczny od innych form stworzenia. Ciało fizyczne zbudowane jest z obiektywizowanych i zestalonych marzeń stwórcy. Dwójnie przeciwieństw zawsze są obecne na ziemi: choroba i zdrowie, ból i przyjemność, zysk i strata. Istoty ludzkie napotykają w trójwymiarowej materii ograniczenia i opór. Gdy choroba lub inne przyczyny podważą poważnie ludzkie pragnienie życia, przychodzi śmierć; wówczas człowiek porzuca przejściowo ciężki płaszcz ciała. Dusza jednak pozostaje nadal w ciałach astralnych i przyczynowych. (Termin "ciało" oznacza tu wszelkie mieszkanie duszy, ciężkie lub subtelne. Trzy ciała, fizyczne, astralne i przyczynowe, są klatkami ptaka rajskiego.) Siłą zespalającą, która łączy razem te trzy ciała, jest pragnienie. Siła niespełnionych pragnień jest źródłem całej niewoli człowieka. Pragnienia fizyczne człowieka mają swe źródło w jego egoizmie i zmysłowych przyjemnościach. Pragnienia astralne skupiają się dokoła przyjemności o charakterze wibracyjnym. Istoty astralne znajdują przyjemność w eterycznej muzyce sfer i zachwycają się widokiem wszelkich stworzeń jako niewyczerpaną grą światła. Mogą one również wąchać, smakować i dotykać światła. Pragnienia astralne człowieka są wtedy związane z jego astralną zdolnością projekcji wszelkich przedmiotów i doświadczeń jako form światła czy sfery skondensowanych myśli czy marzeń. Pragnienia sfery przyczynowej znajdują spełnienie w samym tylko postrzeganiu. Istoty osadzone w samym tylko ciele przyczynowym, prawie że już całkiem wolne, widzą cały wszechświat jako urzeczywistnię idei-marzenia Boga; potrafią one zmaterializować wszystko w samej myśli. Dlatego istoty świata przyczynowego uważają, że zarówno przyjemności fizyczne, jak i rozkosze astralne są grube i tłumią delikatną wrażliwość duszy. Istoty te spełniają swe pragnienia przez natychmiastową ich materializację. (Podobnie jak Babadżi pomógł Lahiri Mahasayi uwolnić się od podświadomego pragnienia pałacu, 372 mego, a więcej z niej nie wyjdzie (tj. nie będzie się wcielał na nowo)... "Kto zwycięży, dam mu siedzieć z sobą na tronie moim, jakom ja też zwyciężył i zasiadłem z Ojcem moim na tronie Jego" - Objaw. 3:12-21). Oto motyl wszechobecności, a na skrzydłach jego wyryte są gwiazdy, księżyc i słońce! Dusza rozwinięta w Ducha pozostaje sama w dziedzinie bezświetlnego światła, bezmrocznej ciemności, upojona ekstazą radości boskiego marzenia o kosmicznym stworzeniu. - Dusza wolna! - zawołałem ze czcią. - Gdy dusza ostatecznie się wydobywa z trzech osłon cielesnych złudzeń - mówił Mistrz dalej - jednoczy się z Nieskończonym bez utraty swej indywidualności. Chrystus osiągnął tę ostateczną wolność zanim jeszcze urodził się jako Jezus. W ciągu trzech okresów swej przeszłości, symbolizujących się w Jego ziemskim życiu jako trzy dni Jego śmierci i zmartwychwstania, osiągnął On moc zbudzenia się w pełni w Duchu. Człowiek nierozwinięty musi przejść pr^ez niezliczone ziemskie astralne i przyczynowe wcielenia w celu wydobycia się z tych ciał. Mistrz, który osiągnął tę ostateczną wolność, może wybrać powrót na ziemię w roli proroka, prowadzącego inne dusze ludzkie z powrotem ku Bogu lub, jak ja to uczyniłem - wybrać pobyt w świecie astralnym. Zbawiciel ujmuje tam nieco z brzemienia karmy mieszkańcom i w ten sposób pomaga im zakończyć cykl reinkarnacji w świecie astralnym i przejść na stałe w świat przyczynowy. Dusza wyzwolona może także udać się do świata przyczynowego i pomagać przebywającym tam istotom w skróceniu ich życia w ciele przyczynowym, a przez to w osiągnięciu Absolutnej Wolności. - O zmartwychwstały! Chcę wiedzieć więcej o karmie, która zmusza dusze do wracania do trzech światów. - Pomyślałem sobie, że mógłbym bez końca słuchać mego wszystkowiedzącego Mistrza. Nigdy za jego życia ziemskiego nie byłem w mocy przyswoić sobie naraz tak dużo jego mądrości. Obecnie po raz pierwszy uzyskałem jasny i określony wgląd w zagadkowe obszary na pograniczu życia i śmierci. - Karma fizyczna, czyli pragnienia człowieka, musi się całkowicie wyczerpać zanim stanie się możliwy jego stały pobyt w astralnych światach - wyjaśniał mi guru przejmującym głosem. - Dwa rodzaje istot przebywają w sferze astralnej. Ci, co mają jeszcze ziemską karmę do pozbycia i wobec tego muszą zamieszkać z powrotem w grubym ciele fizycznym, aby spłacić swe karmiczne długi, mogą być zaliczeni po śmierci fizycznej raczej do chwilowych gości aniżeli do stałych mieszkańców świata astralnego. 375 rakieta w baldachim galaktyki, czy zabłysnąć reflektorem na Drodze Mlecznej w gwiezdnych przestworzach. Natomiast istota świata przyczynowego posiada o wiele większą wolność i potrafi momentalnie i bez wysiłku objawić swe myśli obiektywnie, bez jakichkolwiek trudności materialnych lub astralnych czy karmicznych ograniczeń. Istoty świata przyczynowego rozumieją, że świat fizyczny zbudowany jest nie z elektronów, a świat astralny nie z "żywotronów", lecz oba stworzone zostały z najdrobniejszych cząsteczek myśli Bożej, posiekanych i podzielonych przez "Mayę", prawo względności, które wyraźnie interweniuje, aby oddzielić stworzenia od ich stwórcy. Dusze w świecie przyczynowym poznają się wzajemnie jako zindywidualizowane punkty radosnego Ducha; ich myśli-rzeczy są jedynymi przedmiotami, które je otaczają. Widzą one, że różnica pomiędzy ich ciałami i myślami jest tylko natury pojęciowej. Jak człowiek zamknąwszy oczy może sobie wyobrazić oślepiające białe światło lub bladobłękitną mgłę, tak istoty świata przyczynowego potrafią samą swą myślą widzieć, słyszeć, wąchać, smakować i dotykać; dzięki potędze umysłu kosmicznego potrafią stworzyć każdą rzecz lub ją zniweczyć. W świecie przyczynowym zarówno śmierć jak i ponowne urodzenie dokonują się w myśli. Istoty mające ciało przyczynowe spożywają tylko ambrozję wieczyście nowej wiedzy. Piją ją ze źródeł pokoju, wędrują po bezdrożnej ziemi postrzeżeń, pływają w bezbrzeżnym oceanie szczęśliwości. Ba! Ich jasne ciała myślowe ogarniają tryliony stworzonych przez Ducha planet, dostrzegają nowe bańki wszechświatów, gwiazdy mądrości, spektralne marzenia o złotych mgławicach na niebiańskim łonie nieskończoności! Wiele istot pozostaje przez tysiące lat w świecie przyczynowym. Dzięki głębszym ekstazom dusze wyzwolone wydobywają się z małego ciała przyczynowego i przywdziewają ogrom całego świata przyczynowego, wszelkie oddzielne wiry idei, partykularne fale nocy, miłości, woli, radości, pokoju, intuicji, ciszy, samoopanowania i skupienia roztapiają się w wiecznie radosnym Morzu Szczęśliwości. Dusza już nie musi doświadczać radości jako zindywidualizowana fala świadomości, lecz zanurza się w Jednym Kosmicznym Oceanie ze wszystkimi swymi falami - w wiecznym uśmiechu, dreszczu i pulsowaniu radości. Gdy dusza wydobywa się z kokonu trzech ciał, uwalnia się na zawsze od prawa względności i staje się niewypowiedzianym Zawsze Istniejącym. ("Kto zwycięży, uczynię go filarem w świątyni Boga 374 mogły uzyskać prawo do trwałego pobytu w świecie przyczynowym, tak nieznacznie oddzielonym od Stwórcy. Tylko taka istota, która już nie ma żadnych pragnień doznawania przyjemności w pięknym dla oka świecie astralnym i nie da się skusić do powrotu do niego, pozostaje w świecie przyczynowym. Dopełniw-szy tam dzieła likwidowania całej przyczynowej karmy czyli zalążków przyszłych pragnień, uwięziona dusza zrzuca ostatnią z trzech form niewiedzy i wynurzywszy się z ostatniego zamknięcia w ciele przyczynowym, łączy się z wieczystym. - Czy teraz rozumiesz? - Mistrz uśmiechnął się czarująco. - Tak, dzięki twej łasce. Nie mam słów wdzięczności! Nigdy ani z pieśni, ani z opowiadań nie otrzymałem tyle wiedzy dającej natchnienie. Chociaż hinduskie pisma święte mówią o światach przyczynowym i astralnym oraz o trzech ciałach człowieka, to jakże blade i dalekie od rzeczywistości są te ich stronice w porównaniu z żywą prawdą przeżyć mego zmartwychwstałego Mistrza! Dla niego nie istniał żaden nieznany świat, z którego granic żaden podróżny nie wraca! - Przenikanie się trzech ciał człowieka znajduje swój wyraz w troistej jego naturze w rozmaity sposób - mój wielki guru mówił dalej. - Podczas swego pobytu na Ziemi istota ludzka jest mniej lub bardziej świadoma swych trzech ciał. Gdy człowiek celowo posługuje się swymi zmysłami, smakując, wąchając, dotykając, słuchając lub patrząc, wówczas zasadniczo działa on głównie z pomocą swego fizycznego ciała. Gdy wyobraża sobie, że coś lub kogoś chce, działa głównie przy pomocy astralnego ciała. Ciało przyczynowe czynne jest wówczas, gdy człowiek myśli lub zagłębia się w introspekcji albo medytacji; kosmiczne, genialne myśli zjawiają się u człowieka, który nawykowo posługuje się swym ciałem przyczynowym. W tym znaczeniu można sklasyfikować ogólnie każdą jednostkę ludzką jako: "człowieka materialnego", "człowieka energii" lub jako "człowieka intelektualnego". Przez około szesnaście godzin dziennie człowiek utożsamia się ze swym fizycznym narzędziem. Potem śpi: jeśli ma sny, pozostaje w swym ciele astralnym, stwarzając bez wysiłku wszelkie przedmioty, podobnie jak to czynią istoty astralne. Jeśli sen człowieka jest głęboki i wolny od obrazów, może on na kilka godzin przenieść swą świadomość lub poczucie swego ,ja" do ciała przyczynowego; taki sen daje nowe siły. Człowiek mający sny kontaktuje się ze swym astralnym, a nie przyczynowym ciałem; sen jego nie jest w pełni pokrzepiający. 177 Istoty o niespłaconej ziemskiej karmie nie mogą po śmierci astralnej przejść do wysokiej sfery kosmicznych idei świata przyczynowego, lecz muszą krążyć tam i z powrotem pomiędzy światem fizycznym a światem astralnym, zdobywając stopniowo świadomość swego fizycznego ciała z jego szesnastu grubymi składnikami oraz ciała astralnego z jego dziewiętnastu subtelnymi elementami. Za każdym jednak razem po utracie ciała fizycznego nie-rozwinięta istota ziemska pozostaje po większej części w głębokim odrętwieniu snu śmierci i mało jest świadoma piękna astralnej sfery. Po wypoczynku astralnym człowiek taki powraca do świata materialnego po dalsze lekcje i stopniowo przyzwyczaja się, dzięki powtarzaniu swej podróży, do światów o subtelnej astralnej budowie. Z drugiej strony, normalnymi czyli stałymi mieszkańcami astralnego świata są istoty wyzwolone na zawsze z wszelkich materialnych ograniczeń; nie mają one potrzeby powracania więcej do grubych drgań Ziemi. Istoty te mają do spłacenia tylko astralną i przyczynową karmę. Po śmierci astralnej przechodzą one do l nieskończenie subtelniejszego świata przyczynowego. Utraciwszy! pod koniec pewnego okresu, określonego przez prawo karmicznej myślową formę ciała przyczynowego, te rozwinięte istoty powracająl do "Hiranialoki" lub na inną podobną, wysoką astralną planetę! i rodzą się w nowym ciele astralnym, aby wyrównać swą niespłaconą] astralną karmę. - Synu mój, teraz możesz głębiej zrozumieć, że zmartwychws-l talem z woli Bożej - mówił dalej Sri Jukteswar - raczej jako zbawca! wracających ze świata przyczynowego i reinkarnujących się w sferze! astralnej dusz aniżeli tych istot świata astralnego, które przybywają z Ziemi. Jeśli na istotach, które przybywają z Ziemi pozostają ślady materialnej karmy, to nie mogą one wznieść się do bardzo wysokich planet astralnych w rodzaju "Hiranialoki". - Podobnie jak ludzie, którzy nie nauczyli się z pomocą medytacji cenić wyższych radości i korzyści astralnego życia, wskutek czego po śmierci pragną powrócić do ograniczonych, niedoskonałych przyjemności Ziemi, tak wiele istot astralnych w okresie po normalnym rozpadzie ciała astralnego nie potrafi przeżywać wysokiego stanu duchowego szczęścia w świecie przyczynowym, lecz zatrzymawszy swą myśl na grubym i jaskrawym szczęściu świata astralnego, pragnie znaleźć się z powrotem w astralnym raju. Istoty te muszą spłacić najpierw swą ciężką karmą astralną zanim po śmierci astralnej będą 376 dla dusz w szacie astralnej! Nowa nadzieja wstąpi do serc nieszczęśników, zalęknionych śmiercią, marzycieli tego świata. Moje wymagania wobec ciebie były wielkie, nieodpowiednie dla natury większości ludzi. Często łajałem cię bardziej aniżeli powinienem był. Wytrzymałeś mą próbę; twoja miłość jaśniała poprzez chmury wszystkich nagan. - Dodał delikatnie: - Przyszedłem, aby ci także powiedzieć: Nigdy już nie będę surowym sędzią. Nie będę cię nigdy więcej strofował. Jakże dużo nagan potrzebowałem od swego wielkiego guru! Każda z nich była dla mnie opiekuńczym aniołem stróżem. - Najdroższy Mistrzu! Łajaj mnie milion razy - strofuj mnie teraz. - Nie będę cię już nigdy upominał. - Jego boski głos był poważny, choć za powagą ukrywał się uśmiech. - Ty i ja będziemy się razem śmiać dopóki nasze postacie w "mayi" - złudzeniu będą się wydawać odrębne, w końcu pogrążymy się jako jedność w Kosmicznym Umiłowanym; uśmiech nasz będzie Jego uśmiechem, a nasza wspólna pieśń radości będzie wibrować przez całą wieczność, by wreszcie zjednoczyć się z Absolutem. Sri Jukteswar udzielił mi jeszcze wyjaśnień co do pewnych kwestii, których tu nie mogą ujawniać. W ciągu dwóch godzin, które spędził ze mną w pokoju hotelowym w Bombaju, udzielił mi odpowiedzi na każde pytanie. Pewna ilość przepowiedni, wypowiedzianych przez niego w ów czerwcowy dzień 1936 r., już się spełniła. - Pożegnam cię teraz, kochany! - Przy tych słowach poczułem, że Mistrz rozpływa się w mych obejmujących go ramionach. - Dziecko moje - zabrzmiał jego głos poruszając do głębi mą duszę - ilekroć przekroczysz wrota nirbikalpa samadhi i wezwiesz mnie, przybędę do ciebie w ciele z krwi i kości, tak samo jak dzisiaj! Z tą niebiańską obietnicą Sri Jukteswar zniknął mi z oczu. Głos obłoku powtarzał z muzycznym echem: - Powiedz wszystkim! Każdy, kto przy pomocy nirbikalpa samadhi zrozumie, że Ziemia jest marzeniem Boga, może przejść na subtelniejszą, stworzoną także marzeniem planetę i znaleźć mnie tam zmartwychwstałego w ciele zupełnie podobnym do mego ciała ziemskiego. Yoganando, powiedz to wszystkim! Zniknął smutek rozstania. Żal i ból z powodu jego śmierci, co tak długo pozbawiał mnie spokoju, rozwiał się teraz zupełnie. Szczęście tryskało jakby niezliczonymi fontannami z otwartej na nowo mej duszy. Kanały jej oczyściły się w ekstazie. Dawniejsze me inkarnacje ukazały mi się przed okiem wewnętrznym jak obrazy filmowe. Dobra 379 Z miłością obserwowałem Sri Jukteswara w czasie jego cudownego wykładu. - Boski Guru - rzekłem - ciało twe wygląda tak samo jak wtedy, gdy ostatnio płakałem nad nim w aszramie w Puri. - O tak, moje ciało jest doskonałą kopią starego, materializuję lub dematerializuję tę postać, kiedy zechcę, o wiele częściej aniżeli to czyniłem za życia na Ziemi. Dzięki szybkiej dematerializacji podróżuję obecnie momentalnie ekspresem świetlnym z planety na planetę, lub właściwiej, z astralnego świata do przyczynowego lub fizycznego. - Mój boski guru uśmiechał się. - Chociaż w tych dniach poruszałeś l się tak szybko, nie miałem żadnej trudności w odszukaniu cię w Bom- ] baju! - O Mistrzu, tak głęboko martwiłem się z powodu twej śmierci!1] - Ach, pod jakim względem umarłem? czy nie ma w tym jakiejś' sprzeczności? - Oczy Sri Jukteswara mrugały z miłością i rozbawieniem. - Ty tylko marzysz na Ziemi; na Ziemi ^vidziałeś tylko moje ciało-marzenie - mówił guru dalej. - Potem pogrzebałeś to cia-ło-marzenie. Teraz moje subtelniejsze ciało fizyczne, które oglądasz, a nawet teraz ściskasz zbyt mocno! zmartwychwstało na innej, subtelniejszej planecie wyobrażonej przez Boga. Pewnego dnia to subtelniejsze ciało-marzenie jak i subtelniejsza planeta-marze-nie również umrze; one także nie są wieczne. Każda bańka-marze-nie musi wreszcie prysnąć przy bliższym jej dotknięciu. Dostrzegaj, mój synu Yoganando, różnicę pomiędzy marzeniem a Rzeczywistością. Ta idea wedyjskiego zmartwychwstania zdumiała mnie. (Idea Życia i śmierci jako względności samej myśli. Wedanta uczy, że Bóg jest jedyną rzeczywistością; każda istota czy indywidualne istnienie jest "mayą" czyli ułudą. Ta filozofia monizmu uzyskała najwyższy swój wyraz w Komentarzach Siankary do Upaniszadów). Zawstydziłem się, że współczułem Mistrzowi, kiedy widziałem jego martwe ciało w Puri. Zrozumiałem wreszcie, że mój guru zawsze był w pełni oświecony w Bogu, że zdawał sobie sprawę, iż jego życie i śmierć na Ziemi oraz jego obecne zmartwychwstanie nie są niczym więcej jak tylko względnością Boskich idei w kosmicznym marzeniu. - Powiedziałem ci już Yoganando prawdę o mym życiu, śmierci i zmartwychwstaniu. Nie dręcz się z powodu mnie; raczej rozpowszechniaj wszędzie historię mego zmartwychwstania i przejścia z utworzonej marzeniem Boga Ziemi na nową planetę, utworzoną marzeniem Boga 378 ROZDZIAŁ 44 Z Mahatma Gandhim w Wardha - Witam was w Wardha - Mahadew Desai, sekretarz Mahatmy Gandhiego, powitał Miss Bletsch, Mr. Wrighta i mnie serdecznymi słowy i ofiarowaniem wieńców khaddaru (uprzędzionej w domu bawełny). Wczesnym rankiem pewnego sierpniowego dnia mała nasza grupka dopiero co wysiadła z pociągu na stacji Wardha, chętnie porzucając pył i upał pociągu. Przekazawszy nasz bagaż na wózek zaprzężony w byczka, wsiedliśmy do otwartego samochodu razem z panem Desai i jego towarzyszami, Babasahebem Daszmukh i dr Pingale. Po krótkiej przejażdżce po błotnistych wiejskich drogach znaleźliśmy się w "Maganwadi": aszramie hinduskiego świętego polityka. Pan Desai zaprowadził nas natychmiast do pokoju, w którym siedział Mahatma Gandhi ze skrzyżowanymi nogami. W jednej ręce trzymał pióro, w drugiej skrawek papieru, a na twarzy jego widniał szeroki serdeczny ujmujący uśmiech. - Witam! - napisał w języku hindi, bo był to poniedziałek, dzień jego milczenia. Chociaż było to nasze pierwsze spotkanie, odczuwaliśmy do siebie nawzajem gorącą sympatię. W 1925 r. Mahatma Gandhi zaszczycił swymi odwiedzinami szkołę w Ranczi i w księdze gości wpisał łaskawie swe słowa uznania. Drobny, sto funtów ważący, święty promieniował fizycznym, umysłowym i duchowym zdrowiem. Jego łagodne oczy jaśniały inteligencją, szczerością i umiejętnością rozpoznania; ten mąż stanu wypowiadał żarty i okazywał się zwycięzcą w tysiącu prawniczych, społecznych i politycznych walk. Żaden inny przywódca na świecie nie zyskał sobie tak ugruntowanego miejsca w sercach swego narodu, jakie Gandhi zajmuje w sercach milionów niewykształconych Hindusów. Spontanicznym ich hołdem jest słynny jego tytuł - Mahatma - "Wielka Dusza". (Pełne jego nazwisko rodowe brzmi: Mohandas Karamchand Gandhi. On sam nie nazywa siebie nigdy "Mahatma"). Dla nich tylko Gandhi ogranicza swój strój do powszechnie karykatu- 381 i zła karma przeszłości rozpuściła się w świetle kosmicznym, które dzięki wizycie Mistrza rozlało się dokoła mnie. W niniejszym rozdziale mej autobiografii podporządkowałem się żądaniu Mistrza i podałem radosną nowinę, choć wprawi ona beztroskie obecne pokolenie w jeszcze jedno zakłopotanie. Człowiekowi dobrze znane jest pełzanie, rozpacz rzadko jest mu obca; ale jest to wyrazem jego zepsucia, a nie częścią prawdziwego losu człowieka. W dniu, w którym on tego zechce, znajdzie się na ścieżce wolności. Zbyt długo człowiek poddawał się zgorzkniałemu pesymizmowi swych doradców wmawiających w niego: "prochem jesteś" pomimo jego niezwyciężonej duszy. Nie tylko ja jeden miałem szczęście widzieć zmartwychwstałego guru. Jednym z uczniów Sri Jukteswara była pewna staruszka, nazywana przyjaźnie "Ma" (Matka), której dom sąsiadował z pustelnią w Puri; podczas swych porannych przechadzek Mistrz często zatrzymywał się przy niej na chwilę rozmowy. Wieczorem 16 maYca 1936 r. "Ma" przybyła do aszramy i prosiła o widzenie się z guru. - Jakże, przecież Mistrz umarł przed tygodniem! - Swami Sebananda, zarządzający teraz pustelnią w Puri, spoglądał na nią ze smutkiem. - To niemożliwe! - Zaprotestowała staruszka z uśmiechem. Wówczas Sebananda opowiedział jej szczegółowo o pogrzebie. - Proszę pójść za mną - powiedział - zaprowadzę na front ogrodu do jego grobu. "Ma" potrząsnęła głową. - Dla niego nie ma grobu! Dziś rano o godzinie dziesiątej szedł koło drzwi mego domu na zwykłą swą przechadzkę. Rozmawiałam z nim przez kilka minut na wolnym powietrzu. - Proszę przyjść dziś wieczór do aszramy - rzekł. A wtedy cudowne błogosławieństwo spłynęło na tę moją starą, siwą głowę! Nieśmiertelny guru chciał, abym zrozumiała, w jakim przemienionym ciele odwiedził mnie dziś rano! Zdumiony Sebananda uklęknął przed nią. - "Ma" - rzekł - jakiż ciężar smutku zdjęłaś z mego serca! On zmartwychwstał! nie żując, przypomniawszy sobie dni dzieciństwa, kiedy to matka zmuszała mnie do połykania nieprzyjemnej dawki. Gandhi natomiast jadł pastę z "nimu" kęs za kęsem, z przyjemnością z jaką zwykle spożywa się owoce. W tym drobnym zdarzeniu odkryłem u Mahatmy zdolność świadomego oddzielania swego umysłu od zmysłów. Przypomniałem sobie głośną operację wyrostka robaczkowego, dokonaną na nim przed laty. Odmówiwszy przyjęcia środków znieczulających, święty rozmawiał pogodnie ze swymi uczniami przez cały czas operacji, a jego zaraźliwy śmiech świadczył, że nie czuje bólu. Po południu nadarzyła się sposobność do rozmowy ze znanym uczniem Gandhiego, córką angielskiego admirała, Miss Madeleine Slade, zwaną obecnie Miraben.125 Jej spokojna twarz płonęła zapałem, gdy w nienagannym hindi opowiadała mi o swych codziennych czynnościach. - Praca nad oświatą wsi opłaca się! Co dzień rano o godzinie piątej grupa nasza udaje się do wieśniaków w sąsiedztwie, aby im pomagać i uczyć ich prostych zasad higieny. Postawiliśmy sobie za cel czyszczenie ich ustępów i ich mułem krytych chat. Wieśniacy są analfabetami; nie można ich wychowywać inaczej jak tylko przykładem! - roześmiała się wesoło. Spojrzałem z podziwem na tę wysoko urodzoną Angielkę, której prawdziwie chrześcijańska pokora pozwala wykonywać pracę kanalarza, zwykle zlecaną "niedotykalnym". - Przybyłam do Indii w 1925 r. - powiedziała mi. - W kraju tym czuję, że powróciłam do domu. Obecnie nigdy nie chciałabym wrócić do dawnego swego życia i dawnych zainteresowań. Rozmawialiśmy chwilę o Ameryce. - Z przyjemnością i zdumieniem - rzekła - obserwuję głębokie zainteresowanie sprawami duchowymi u wielu Amerykanów, którzy odwiedzają Indie. (Miss Slade przypomniała mi inną wybitną zachodnią kobietę, Miss Mar-garet Woodrow Wilson, najstarszą córkę wielkiego prezydenta Ameryki, którą spotkałem w Nowym Jorku. Żywo interesowała się Indiami, później przybyła do Pondiszery, gdzie spędziła ostatnich pięć lat swego życia, kierując się ścieżką dyscypliny u stóp Aurobinda Ghosha). Ręce Miraben zajęły się niebawem czarką (kołowrotek). Dzięki wysiłkom Mahatmy czarki są teraz na wsi indyjskiej wszędzie w użyciu, Gandhi zachęcając do odrodzenia chałupniczego przemysłu opiera się na słusznych ekonomicznych i kulturalnych racjach; nie 383 ryzowanej opaski biodrowej, symbolu jego jedności z uciskanymi masami, których nie stać na nic więcej. "Mieszkańcy aszramy są całkowicie do waszej dyspozycji, proszę korzystać z ich usług". Z charakterystyczną uprzejmością Mahatma wręczył mi pospiesznie napisaną notatkę w chwili, gdy pan Desai już prowadził naszą grupkę w stronę domu dla gości. Przewodnik nasz poprowadził nas przez sad owocowy i ogród kwiatowy do pokrytego dachówką budynku z zakratowanymi oknami. Na frontowym dziedzińcu znajdowała się sadzawka o średnicy dwudziestu pięciu stóp, przeznaczona, jak powiedział pan Desai, do gromadzenia wody do podlewania; w pobliżu stało obracające się cementowe koło do młócenia ryżu. Każdy z małych pokoi gościnnych zawierał tylko najkonieczniejsze minimum: łfjżko zrobione ręcznie ze sznura. Wybielona kuchnia szczyciła się kranem w jednym kącie i paleniskiem w drugim. Do uszu naszych dochodziły proste, kadyjskie dźwięki, krzyki wron i wróbli, ryczenie bydła oraz stukanie dłut obrabiających kamienie. Przeglądając dziennik podróży Mr. Wrighta pan Desai otwarł go na nowej stronie i wpisał wykaz ślubów satyagrahy, składanych przez wszystkich uczniów Mahatmy (satyag-raha w dosłownym sanskryckim znaczeniu oznacza "trzymanie się prawdy". Sałyagraha jest sławnym ruchem nieużywania przemocy, prowadzonym przez Gandhiego). "Niewyrządzanie krzywdy, przestrzeganie prawdy; niekradzenie; celibat; nieposiadanie niczego; praca fizyczna; opanowanie łakomstwa; nieustraszoność; jednakowe poszanowanie wszystkich religii; swadeszi (używanie wyrobów chałupniczych); odrzucenie przemocy. - tych jedenastu zasad należy przestrzegać jako ślubów w duchu pokory". W dwie godziny po przybyciu towarzysze moi i ja zostaliśmy zaproszeni na obiad. Mahatma już siedział pod arkadą ganku aszramy biegnącego od jego pracowni przez dziedziniec. Około dwudziestu pięciu bosych satyagrahów siedziało na ziemi, mając przed sobą mosiężne kubki i talerze. Wspólna chóralna modlitwa, po której podano potrawy w wielkim mosiężnym garnku zawierającym czapati (placki pszenne), skropione ghi talsari (gotowane i pokrajane jarzyny) i cytrynowy dżem. Mahatma jadł czapati, gotowane buraki, jakieś surowe jarzyny i pomarańcze. Obok jego talerza znajdowała się duża misa pasty z bardzo gorzkich liści nim, znanego środka czyszczącego krew. Mahatma wziął łyżeczką porcję i położył mi ją na talerz. Połknąłem 382 Gdy żegnałem się, życzyłem Mahatmie dobrej nocy, on wręczył mi butelkę z cytrynowym olejkiem. - Moskity Wardhy, drogi Swamidżi, nic nie wiedzą o ahimsie126 - rzekł śmiejąc się. Nazajutrz wcześnie rano nasza mała grupka zjadła na śniadanie pszenną kaszę z melasą i mlekiem. O dziesiątej trzydzieści zostaliśmy zaproszeni do portyku aszramy na obiad z Gandhim i satyagrahami. Dzisiejsze menu obejmowało ciemny ryż, nową mieszankę jarzyn i ziarnka kardamonu. Południe zastało mnie na przechadzce dokoła posiadłości aszramy, na terenie, na którym pasło się kilka krów o niezachwianym spokoju. Ochrona krów należy do pasji Gandhiego. - Krowa oznacza dla mnie cały świat istot niższych od człowieka i rozciągnięcie współczucia człowieka poza jego własny gatunek - objaśniał Mahatma. - Dzięki krowie człowiek może zrozumieć tożsamość swą we wszystkim, co żyje. Dlaczego starożytni riszi wybrali do apoteozy krowę, jest dla mnie oczywiste. Krowa w Indii jest najlepszym symbolem: ona była zawsze dawcą obfitości. Nie tylko dawała mleko, ale także umożliwiała rolnictwo. Krowa jest poematem współczucia; w szlachetnym tym zwierzęciu czyta się współczucie. Jest ona drugą matką dla milionów ludzi. Opieka nad krowami oznacza opiekę nad wszystkimi stworzeniami Boga. Wołanie niższego rodzaju stworzenia jest tym bardziej przekonywujące, że jest pozbawione słów... Ortodoksyjny Hindus wykonuje trzy rytuały dziennie. Jednym z nich jest Bhuta Jadżna, ofiarowywanie pożywienia królestwu zwierzęcemu. Ceremonia ta symbolizuje zrozumienie przez człowieka jego zobowiązań wobec niższych istot, utożsamianych instynktownie z ciałem, pozbawionych jednak cech wyzwalającego rozumu, który właściwy jest ludzkości. Bhuta Jadżna wobec tego wzmaga u człowieka gotowość pomagania słabszemu, podobnie jak on sam w nielicznych wypadkach doznaje wsparcia i opieki ze strony wyższych, niewidzialnych istot. Człowiek ma również obowiązek odnawiania darów przyrody, tak rozrzutnej na ziemi, morzu i niebie. Ewolucyjna bariera, jaką jest niemożność porozumiewania się w przyrodzie zwierząt, człowieka i astralnych aniołów, może być w ten sposób przełamana dzięki przejawieniu miłości w milczeniu. Pozostałe dwie jadżny poświęcone są Pitri i Nri. Pitri Jadżna jest to składanie ofiar przodkom jako symbol uznania przez człowieka jego długu wobec przeszłości, gdyż esencja jej mądrości oświeca 385 doradza on jednak fanatycznego odrzucenia wszelkiego nowoczesnego postępu. Maszyny, pociągi, samochód, telegraf odegrały ważną rolę w jego własnym potężnym życiu! Pięćdziesiąt lat w więzieniu i na wolności, w zmaganiu się codziennie z praktycznymi drobiazgami i realiami świata polityki tylko spotęgowało jego równowagę, otwartość umysłu, zdrowy rozum i żartobliwe traktowanie osobliwości ludzkiego widowiska. , O godzinie szóstej nasza trójka zjadła kolację w gościnie u Babasa-heba Deszmukha. O siódmej wieczorem godzina modlitwy, znaleźliśmy się z powrotem w aszramie Maganwadi i wdrapaliśmy się na dach, gdzie trzydziestu satyagrahów siedziało w półkolu dokoła Gandhiego. On sam siedział na słomianej macie, a starodawny zegarek kieszonkowy znajdował się przed nim. Blade słońce rzucało ostatnie blaski na palmy i banany; odezwało się brzęczenie nocy i świerszczy. Atmosfera była pełna pogody; porwał mnie zachwyt. Uroczysty śpiew wykonywał Desai, któremu odpowiadała grupa; potem czytano Gitę. Mahatma zwrócił się do mnie, abym odmówił końcową modlitwę. Potem nastąpiło boskie zjednoczenie myśli i dążeń. Zawsze będę pamiętał medytację na dachu w Wardha pod pierwszymi gwiazdami. Punktualnie o ósmej Gandhi przerwał swe milczenie. Herkulesowa praca jego życia wymaga dokładnego podziału czasu. - Witani cię, swamidżi! - Tym razem pozdrowienie Mahatmy obeszło się bez papieru. Schodziliśmy właśnie z dachu do jego pracowni wyposażonej po prostu w kwadratowe maty (bez krzeseł), niski pulpit z książkami, gazety, kilka zwykłych (nie wiecznych) piór; w kącie tykał zegar. Przenikała wszystko aura pokoju i pobożności. Gandhi obdarzył mnie swym czarującym, choć prawie bezzębnym uśmiechem. - Przed laty - wyjaśniał - zacząłem przestrzegać co tydzień milczenia przez jeden dzień, aby uzyskać czas na załatwienie korespondencji. Obecnie jednak tych dwadzieścia cztery godzin stało się mą zasadniczą potrzebą duchową. Postanowienie okresowego milczenia nie jest męką, lecz błogosławieństwem. Zgodziłem się z nim z całego serca. (Przed laty też przestrzegałem w Ameryce okresów milczenia ku utrapieniu gości i sekretarzy). Mahatma wypytywał mnie o Amerykę i Europę; roztrząsaliśmy zagadnienie Indii i świata. - Mahadew - rzekł Gandhi, gdy Desai wszedł do pokoju - proszę przygotować dla Swamidżi salę miejską, aby jutro wieczorem mógł w niej mieć wykład o jodze. 384 l nie byłeś jednym z tych mężów, którzy tracą swój czas na karty, wyścigi, kobiety, wino i śpiew, znudziwszy się swą żoną i dziećmi, podobnie jak mały chłopiec szybko się znudzi swymi dziecinnymi zabawkami. Jakże ci jestem wdzięczna, że nie byłeś jednym z tych mężów, którzy poświęcają swój czas na wzbogacenie się kosztem wyzysku pracy innych ludzi. Jakże jestem ci wdzięczną za to, że postawiłeś Boga i kraj ponad wszystko, że miałeś odwagę swych przekonań oraz całkowitą i ślepą wiarę w Boga. Jestem ci wdzięczna za twą wyrozumiałość dla mnie i wady mej młodości, kiedy sarkałam i buntowałam się przeciw zmianie, jaką wprowadziłeś w nasze życie - od tak dużo do tak mało! Jako młode dziewczę żyłam w domu twych rodziców; matka twoja była wielką i dobrą kobietą; ćwiczyła mnie i nauczała, jak być dzielną odważną żoną i jak zachować miłość i szacunek jej syna, mego przyszłego męża. Gdy po latach stałeś się najukochańszym kierownikiem Indii, nie miałam żadnej z tych obaw, jakie mogą oblegać żonę, która może być odsunięta na bok, gdy jej mąż wszedł na szczyt drabiny powodzenia, jak się to dzieje w innych krajach. Wiedziałam, że śmierć nas znajdzie jeszcze jako męża i żonę". Przez całe lata Kasturbai spełniała obowiązki skarbnika publicznych funduszy, które ubóstwiany Mahatma potrafił zbierać milionami. W hinduskich domach krąży wiele zabawnych opowiadań o tym, jak denerwują się mężowie, gdy ich żony idąc na zebranie z Gandhim wkładają na siebie jakieś klejnoty; magiczny język Mahatmy, stającego w obronie uciskanych, zaczarowuje złote bransoletki i diamentowe naszyjniki tak - iż prosto z ramion i szyi bogatych kobiet wędrują do zbiorowego kosza! Pewnego dnia skarbnik publiczny, Kasturbai, nie potrafił się wyliczyć z czterech rupii. Gandhi słusznie opublikował wynik rewizji ksiąg, w którym nieubłaganie wytknął swej żonie niedobór czterech rupii. Historię tę często opowiadałem swym amerykańskim uczniom. Na pewnym wykładzie jedna z kobiet na sali wybuchnęła oburzeniem: - Mahatma czy nie Mahatma - krzyknęła - ale gdyby to był mój mąż, podbiłabym mu oczy za taką niepotrzebną publiczną obrazę! Po kilku wesołych żartach na temat amerykańskich i hinduskich żon przystąpiłem do szerszego wyjaśnienia. - Pani Gandhi uważa Mahatmę nie za swego męża, lecz za swego guru, który ma prawo ganić ją za błędy - powiedziałem. W jakiś czas po publicznym zganieniu Kasturbai Gandhi został skazany na więzienie z powodów politycznych. Gdy spokojnie żegnał 387 współczesną ludzkość. Nri Jadżna jest ofiarowaniem pożywienia ludziom obcym lub ubogim jako symbol aktualnej odpowiedzialności człowieka, jego obowiązków wobec współczesnych. Zaraz po południu wykonałem po sąsiedzku Nri Jadżnę, składając wizytę w aszramie Gandhiego dla majych dziewcząt. Mr. Wright towarzyszył mi w dziesięciominutowej przejażdżce. Delikatne, młode, podobne do kwiatów twarzyczki, unoszące się ponad powłóczystymi sari! Pod koniec krótkiego przemówienia w języku hindi, które miałem wygłosić na wolnym powietrzu, spadła z nieba nagła ulewa. Ubawieni tym, wskoczyliśmy z Mr. Wrightem do auta i jadąc z powrotem do Maganwadi przecinaliśmy srebrne lustro wody. Tak wielka była tropikalna intensywność ulewy! Gdy wszedłem ponownie do domu przeznaczonego dla gości, uderzyła mnie na nowo ogromna prostota i wszędzie widoczne objawy samoofiary. Złożony przez Gandhiego ślub nieposiadania niczego objawił się wcześnie w jego małżeńskim życiu. Wyrzekłszy się szerokiej prawniczej praktyki, która przynosiła mu dochód roczny przekraczający 20.000 dolarów, Mahatma rozdał biednym cały swój majątek. Sri Jukteswar zwykł był łagodnie żartować z często niewłaściwego pojmowania wyrzeczenia. "Żebrak nie może wyrzekać się bogactwa", powiedziałby Mistrz. "Jeśli człowiek narzeka: mój interes zbankrutował, moja żona opuściła mnie, wyrzeknę się wszystkiego i wstąpię do klasztoru, to czego on się na świecie wyrzeka? To nie on wyrzekł się bogactwa i miłości, to jego się wyrzeczono!" Natomiast święci podobni do Gandhiego nie tylko czynią materialne ofiary, lecz również dokonują o wiele trudniejszego wyrzeczenia się egoistycznych motywów i prywatnego celu oraz włączają swą najgłębszą istotę w strumień rozwoju całej ludzkości. Wspaniała żona Gandhiego, Kasturbai, nie sprzeciwiała się, gdy nie zachował on części majątku na jej i dzieci użytek. Zaślubieni we wczesnej młodości Gandhi i jego żona złożyli ślub czystości po narodzeniu się kilku synów. Cicha bohaterka w pełnym napięć dramacie, jakim było wspólne ich życie, Kasturbai szła ze swym mężem do więzienia, dzieliła jego trzytygodniowe posty i żywo uczestniczyła w jego nie mających końca obowiązkach. Złożyła ona Gandhiemu następujący hołd: "Dziękuję ci za przywilej towarzyszenia i pomagania ci przez całe życie. Dziękuję ci za najdoskonalsze małżeństwo na świecie, oparte na brahmaczarji (samoopanowaniu), a nie na seksie. Dziękuję ci za to, że 386 - Nie zapłodnione jaja - nie. - Mahatma uśmiechnął się, coś sobie przypominając. - Przez lata nie mogłem propagować ich jedzenia, nawet obecnie ja sam ich nie jadam. Jedna z mych synowych była umierająca z niedożywienia; jej lekarz domagał się dla niej jaj. Nie mogłem się na to zgodzić i radziłem mu, aby jej dał jakąś równorzędną namiastkę. - Gandidżi - rzekł wówczas lekarz - nie zapłodnione jaja nie zawierają wcale zarodków życia; jedzenie ich nie powoduje więc zabijania życia. - Wobec tego chętnie zezwoliłem synowej jeść jajka i wkrótce odzyskała ona zdrowie. Poprzedniego wieczoru Gandhi wyraził życzenie zapoznania się z krija-jogą Lahiri Mahasayi. Byłem poruszony otwartością umysłu Mahatmy i jego duchem poszukiwań. W swym poszukiwaniu Boga jest on podobny do dziecka i przejawia tak czystą gotowość przyjęcia prawdy - za jaką Jezus chwalił dzieci... "takich jest Królestwo Niebieskie". Nadeszła godzina mego zapowiedzianego wykładu; kilku satya-grahów weszło do pokoju: Desai, Dr Pingale i kilku innych, którzy pragnęli poznać technikę kriya-jogi. Najpierw nauczyłem tę małą grupę ćwiczeń jagoda. Należy sobie wyobrazić, że ciało jest podzielone na dwadzieścia części; wola kieruje energię do każdej z tych części po kolei. Niebawem każdy wibrował przede mną jak ludzki motor. Można było oglądać zjawisko falowania na dwudziestu częściach ciała Gandhiego, które przez cały czas były dostępne obserwacji! Chociaż jest on bardzo chudy, to jednak nie w sposób nieprzyjemny, skóra jego ciała jest gładka, nie pomarszczona. Gandhi poddawał się licznym krótkim i długim postom. Cieszył się on wyjątkowo dobrym zdrowiem. Jego książki: Diet and Diet Reform (Dieta i jej reforma}, Naturę Cure (Leczenie naturalne) i Key to Health (Klucz do zdrowia) wydano w Indiach. Potem zapoznałem całą grupę z wyzwalającą techniką kriya-jogi. Mahatma studiował z szacunkiem wszystkie religie świata. Pisma święte Dżainów, Nowy Testament i pisma społeczne Tołstoja (Thore-au, Ruskin i Manzini to trzej inni zachodni pisarze, których poglądy społeczne Gandhi studiował starannie) - to główne źródła Gandhiego o niewyrządzaniu krzywdy i nieposługiwaniu się przemocą. Sformułował on swoje credo w następujący sposób: "Wierzę, że Biblia, Koran i Zend-Avesta (Pismo święte dane Persji około 1000 r. przed Chr. przez Zoroastra) są natchnione przez Boga, • 389 się z żoną, ona upadła do jego stóp. - Mistrzu - powiedziała pokornie - jeśli cię kiedy obraziłam, proszę cię, przebacz mi!127 W owo popołudnie w Wardha, o godzinie trzeciej udałem się zgodnie z uprzednią umową do pracowni świętego, który z własnej żony potrafił uczynić niezłomnego ucznia - rzadki cud; Gandhi spojrzał na mnie ze swym niezapomnianym uśmiechem. - Mahatmadżi - rzekłem, gdy tylko usiadłem obok niego na macie bez poduszki - proszę mi podać swe określenie ahimsy. - Unikanie wyrządzania krzywdy jakiemukolwiek stworzeniu w myśli lub czynie. - Piękny ideał! Świat jednak zawsze będzie pytał: Czyż można nie zabić kobry, aby obronić dziecko lub siebie samego? - Nie mógłbym zabić kobry bez złamania dwóch mych ślubów: nieustraszoności i niezabijania. Starałbym się raczej wewnętrznie uspokoić węża wibracjami miłości. Nie mogę obniżać swych ideałów, aby dostosować się do okoliczności. - Ze swą zdumiewającą szczerością Gandhi dodał: - Muszę wyznać, że nie mógłbym prowadzić tej rozmowy, gdybym znalazł się naprzeciw kobry! Zwróciłem uwagę na kilka nowych książek zachodnich o diecie, które leżały na pulpicie. - Tak, dieta jest rzeczą ważną w ruchu satyagrahy - jak zresztą wszędzie - powiedział z uśmiechem. - Ponieważ bronię całkowitej wstrzemięźliwości u satyagrahów, przeto zawsze staram się znaleźć najdogodniejszą dietę dla stanu celibatu. Człowiek musi zwyciężyć swe podniebienie, zanim będzie mógł zapanować nad instynktem rozmnażania się. Głodzenie się na pół lub niezrównoważona dieta nie jest żadnym rozwiązaniem sprawy. Aby pokonać głód, satyagraha musi stale przestrzegać racjonalnej diety jarskiej z wszystkimi koniecznymi witaminami, solami mineralnymi i kaloriami. Dzięki wewnętrznej mądrości w stosunku do jedzenia, seksualny fluid satyagrahy z łatwością przeobrazi się w energię życiową całego ciała. Porównywałem z Mahatmą swe wiadomości o substytutach mięsa. - Avocado jest znakomite - rzekłem. - W pobliżu mego ośrodka w Kalifornii rośnie wiele gajów avocado. Twarz Gandhiego zapłonęła z zaciekawieniem. - Zastanawiam się, czy avocado mogłoby rosnąć w Wardha? Wszyscy ucieszyliby się z nowego pożywienia. - Postaram się niezawodnie przysłać pewną ilość sadzonek avocado z Los Angeles do Wardha. - Dodałem - Jaja są pożywieniem zawierającym dużo proteiny, czy są zakazane dla satyagrahówl 388 parapety okien. Z początku mówiłem w języku hindi, a potem po angielsku. Nasza mała grupa powróciła potem do aszramy, aby na dobranoc spojrzeć na Gandhiego pogrążonego w spokoju i korespondencji. Noc jeszcze nie minęła, gdy o godzinie piątej rano wstałem. Życie wiejskie już się budziło; najpierw zjawił się u bramy aszramy wózek zaprzężony w byczka, a potem wieśniak z ogromnym chwiejącym się na jego głowie brzemieniem. Po śniadaniu nasza trójka odszukała Gandhiego, aby mu złożyć pożegnalne pronamy. Święty wstaje o godzinie czwartej na swą poranną modlitwę. - Mahatmadżi - żegnaj! - Ukląkłem, aby dotknąć jego stóp. - India jest bezpieczna pod twoją opieką! Minęły lata od czasu tej idylli w Wardha; ziemia, oceany i niebiosa pokryły się mrokami wojny światowej. Wśród wielkich przywódców tylko Gandhi proponował jako praktyczną alternatywę nie odwoływanie się do przemocy przeciw zbrojnej sile, aby wyrównać krzywdy i usunąć niesprawiedliwość. Mahatma zastosował środki wyrzekające się gwałtu, których skuteczność raz po raz sprawdzał. Doktrynę swą ujmuje w tych słowach: "Przekonałem się, że życie trwa wśród zniszczeń. Dlatego musi istnieć jakieś wyższe prawo niż to, które jest degradacją. Na zdrowy rozum tylko pod rządami takiego prawa możliwe jest dobrze uporządkowane społeczeństwo, a życie warte życia. Jeśli takie jest prawo egzystencji, musimy je wprowadzać w codzienne życie człowieka. Gdziekolwiek istnieje wojna, gdziekolwiek spotykamy się z przeciwnikiem, trzeba zwyciężać miłością. Przekonałem się, że niezawodne prawo miłości dawało w mym własnym życiu skuteczną odpowiedź, czego nie czyniło nigdy prawo niszczenia. W Indii mieliśmy naoczny dowód działania tego prawa na największą możliwą skalę. Nie twierdzę, że zasada niewyrządzania krzywdy przeniknęła 300 milionów ludzi w Indii, lecz utrzymuję, że przeniknęła ona głębiej niż jakakolwiek inna doktryna w niewiarygodnie krótkim czasie. Potrzebne jest dosyć wytrwałe ćwiczenie, aby przyswoić sobie umysłową postawę niewyrządzania krzywdy. Potrzebne jest do tego zdyscyplinowane życie na wzór żołnierza. Doskonałą postawę osiąga się tylko wtedy, gdy umysł, ciało i mowa są należycie skoordynowane. Każdy problem rozwiąże się sam przez się, jeśli postanowimy uczynić prawo życia prawem prawdy i niewyrządzania krzywdy". Ponury bieg politycznych wydarzeń świata nieubłaganie dowodzi prawdy, że bez duchowej wizji naród ginie. Nauka, ale nie religia, 391 podobnie jak Wedy. Wierzę ^ misję Guru, lecz w tym wieku miliony ludzi musi żyć bez Guru, ponieważ bardzo rzadko można spotkać połączenie doskonałej czystości i doskonałej nauki. Nie trzeba jednak rozpaczać z powodu niemożliwości poznania prawdy swej religii, gdyż podstawowe zasady hinduizmu jak i każdej wielkiej religii są niezmienne i łatwe do zrozumienia. Jak każdy Hindus wierzę w Boga i Jego Jedność, w odradzanie się i zbawienie... Nie mogę lepiej opisać swego uczucia dla hinduizmu, jak porównując uczucia do swej żony. Rozczula mnie ona jak żadna inna kobieta na świecie. Nie dlatego, że nie ma wad; śmiem powiedzieć, że ma ich więcej, niż ja widzę. Istnieje jednak poczucie nierozerwalnego związku. Podobne uczucia mam dla hinduzmu z wszystkimi jego wadami i ograniczeniami. Nic nie sprawia mi większej przyjemności jak muzyka Tulsidasa do Gity lub Ramajany. Gdy wydawało mi się, że oddaję swe ostatnie tchnienie, Gita była moim pocieszeniem. Hinduzim nie jest separatystyczną religią. Jest w nim miejsce na oddawanie czci wszystkim prorokom świata. (Hinduizm wyróżnia się spośród wszystkich religii tym, że nie wywodzi się od jednego wielkiego założyciela, lecz od bezosobowych wedyjskich pism świętych, dzięki temu daje on możność włączenia w jego krąg z pełną czcią proroków wszystkich czasów i wszystkich krajów. Wedyjskie pisma święte regulują nie tylko pobożne praktyki, ale także obyczaje społeczne, usiłując zharmonizować z boskim prawem wszystkie poczynania człowieka). Hinduizm nie jest misjonarską religią w pospolitym tego słowa znaczeniu. Bez wątpienia wchłonął on do swej owczarni wiele plemion, jednakże wchłonięcie to miało ewolucyjny, niedostrzegalny charakter. Hinduizm każdego człowieka uczy czcić Boga zgodnie z jego własną wiarą lub dharmą128 i wobec tego żyje on w pokoju ze wszystkimi religiami". O Chrystusie Gandhi napisał: "Jestem pewny, że gdyby obecnie żył wśród ludzi, błogosławiłby on życie wielu ludzi, którzy może nawet nigdy nie słyszeli Jego imienia... Tak jest napisane: ,Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie... ale którzy pełnią wolę Ojca mego' (Mateusz 7:21). W lekcji własnego życia Jezus dał ludzkości wspaniały cel i jedyne zadanie, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. Wierzę, iż należy on nie tylko do chrześcijaństwa, lecz do całego świata, do wszystkich krajów i narodów". W ostatni wieczór mojego pobytu w Wardha przemawiałem na zebraniu, które w sali miejskiej urządził Desai. Około 400 osób, które przyszły posłuchać wykładu o jodze, wypełniło salę tłoczno aż po 390 nosić broń. Rezultatem tego było to, że w pewnych (historycznych) wypadkach przeciwnicy rzucali swą broń i uciekali - zawstydzeni, wstrząśnięci do głębi widokiem ludzi, którzy wyżej cenili cudze życie niż własne. "W razie potrzeby będę raczej czekał przez wieki", mówił Gandhi, "aniżeli miałbym szukać wolności swego kraju w przelewaniu krwi". Biblia przestrzega nas: "Wszyscy, którzy miecz biorą, od miecza poginą" (Mateusz 26:52). "Nazywam się nacjonalistą, pisał Mahatma, lecz mój nacjonalizm jest szeroki jak wszechświat. Zasięgiem swym obejmuje on wszystkie narody ziemi (Niechaj człowiek nie szczyci się, że kocha swój kraj, niechaj raczej szczyci się, że kocha swój rodzaj - przysł. perskie). - Nacjonalizm mój obejmuje dobrobyt całego świata. Wcale nie chcę, aby moja India powstała na gruzach innych narodów. Nie chcę, aby India wyzyskiwała choćby jedną istotę ludzką. Chcę, aby India była silna i aby mogła inne narody "zarazić" swą siłą. Nie jest dziś takim ani jeden naród w Europie, który by się nie przeciwstawiał innym narodom." Prezydent Wilson sformułował czternaście słynnych punktów i powiedział: "Jeśliby jednak mimo wszystko te nasze wysiłki zawarcia pokoju zawiodły, to mamy broń, do której możemy się odwołać. Szukajmy więc teraz czegoś nowego; spróbujmy siły miłości i Boga, który jest prawdą. Gdy tę mieć będziemy, nie będziemy potrzebowali żadnej innej". Ćwicząc tysiące prawdziwych satyagrahów, którzy z kolei szerzą posłannictwo Gandhiego, cierpliwie wychowując hinduskie masy, aby zrozumiały duchowe i ewentualne materialne korzyści z niewyrządza-nia krzywdy - mianowicie niewspółdziałania z niesprawiedliwością i gotowość raczej znoszenia zniewag, więzienia, a nawet śmierci, nieuciekania się do broni, i zyskując dzięki niezliczonym przykładom męczeństwa satyagrahy sympatię świata, Gandhi zobrazował w sposób dramatyczny praktyczną stronę zasady niewyrządzania krzywdy, jej poważną siłę rozwiązywania sporów bez wojny. Gandhi uzyskał z pomocą środków nie odwołujących się do agresji większą ilość politycznych koncesji dla swego kraju aniżeli jakikolwiek przywódca innego kraju - bez użycia broni. Metoda usuwania z korzeniem wszystkich niesprawiedliwości i grzechów bez wyrządzania krzywdy została zastosowana w sposób zdumiewający nie tylko na arenie polityki, ale także w delikatnej i złożonej dziedzinie hinduskiej reformy społecznej. Gandhi i- jego zwolennicy usunęli wiele za- 393 obudziła w ludzkości mroczne poczucie niepewności, a nawet nie-rzeczywistości materialnych rzeczy. Zaprawdę, dokąd człowiek ma się teraz udać, jeśli nie do swego Źródła i Początku, do Ducha w sobie. Sięgnąwszy do historii świata można słusznie stwierdzić, że problemów człowieka nigdy nie dało się rozwiązać brutalnym użyciem siły. Pierwsza wojna światowa zrodziła przejmującą dreszczem kulę śnieżną strasznej karmy, która stoczyła się na świat w postaci lawiny drugiej wojny światowej. Tylko ciepło braterstwa narodów może stopić tę ogromną kulę śnieżną krwawej karmy, która w przeciwnym razie przyniesie ludzkości trzecią wojnę światową. Bezbożna trójca dwudziestego wieku! Posługiwanie się logiką dżungli zamiast rozumem ludzkim w załatwianiu sporów zamieni Ziemię z powrotem w dżunglę. Jeśli nie będziemy braćmi w życiu, będziemy braćmi w gwałtownej śmierci. Jeśli Bóg pozwolił człowiekowi odkryć wyzwolenie energii atomowej, to na pewno nie dla takiej niegodziwości! Wojna i zbrodnia nigdy się nie opłacają. Biliony dolarów, które poszły z dymem wybuchających nicości, wystarczyłyby, aby stworzyć nowy świat niemal wolny od chorób i całkowicie wolny od ubóstwa. Zamiast ziemi strachu, chaosu, głodu, zarazy, prawdziwego "danse macabre" powstałby szeroki świat pokoju, dobrobytu i coraz większej wiedzy. Głos Gandhiego wzywający do niewyrządzania krzywdy apeluje do najszlachetniejszego głosu sumienia ludzkiego. Niechaj narody nie sprzymierzają się dłużej ze śmiercią, lecz z życiem! Nie ze zniszczeniem, lecz z budowaniem, nie z nienawiścią, lecz z twórczym cudem miłości! "Należy przebaczać każdą krzywdę", mówi Mahabharata. Powiedziano, że kontynuowanie jest świętością. Dzięki przebaczaniu utrzymuje się świat w całości. Przebaczenie jest siłą silnego; przebaczenie jest ofiarą; przebaczenie jest spokojem umysłu. Przebaczenie i łagodność to właściwości człowieka, który nad sobą panuje. Przedstawiają one wieczystą cnotę. Niewyrządzanie krzywdy jest naturalną latoroślą prawa przebaczania i miłości. "Jeśli w sprawiedliwej walce staje się konieczną utrata życia, głosi Gandhi, trzeba być jak Jezus przygotowanym, aby wylać własną, a nie cudzą krew. Wówczas mniej będzie rozlewu krwi na świecie". Przyjdzie czas, kiedy epicy opisywać będą indyjskich satyagrahów, którzy nienawiści przeciwstawili się miłością, gwałtowi wstrzymaniem się od gwałtu, którzy pozwalali raczej siebie bezlitośnie zabijać, niż 392 kwakierska nie została zaczepiona, ani jedno dziecko kwakrów zabite, ani jeden kwakier nie był torturowany". Gdy w końcu kwakrzy zmuszeni zostali oddać rządy kraju, "wybuchła wojna i niektórzy Pensylwańczycy zostali zabici. Lecz tylko trzech kwakrów zostało zabitych, trzech, którzy tak dalece sprzeciwili się swej wierze, że dla obrony podjęli oręż". "Odwołanie się do siły w pierwszej wojnie światowej nie przyniosło spokoju", wskazywał Franklin D. Roosevelt. "Zwycięstwo i klęska są jednakowo jałowe. Świat musi się nauczyć tej lekcji". "Im więcej broni zadającej gwałt, tym więcej nieszczęścia dla ludzkości", nauczał Lao-Tse. "Tryumf gwałtu kończy się świętem żałoby". - Walczę o rzecz tak wielką jak pokój świata - oświadczył Gandhi. - Jeśli hinduski ruch satyagrahów, wolny od cudzej krzywdy, doprowadzi do osiągnięcia celu, to nada to nowy sens patriotyzmowi i, jeśli mogę to rzec z całą pokorą, samemu życiu. Zanim Zachód odrzuci program Gandhiego jako plan niepraktycznego marzyciela, niechaj wpierw zastanowi się nad określeniem satyagrahy podanym przez Mistrza z Galilei: "Słyszeliście, iż powiedziano: oko za oko, ząb za ząb. A ja wam powiadam, żebyście się nie sprzeciwiali złu (złemu); ale jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek twój, nadstaw mu i drugiego" (Mateusz 5:38-39). Epoka Gandhiego przypadła z piękną precyzją kosmicznego zegara na stulecie zniszczone już i spustoszone przez dwie wojny światowe. Na granitowej ścianie jego życia pojawia się boski napis: przestroga przeciw dalszemu rozlewowi bratniej krwi. Mahatmie Gandhiemu - In Memoriam "Był on prawdziwym w tego słowa znaczeniu Ojcem Narodu, a człowiek szalony go zabił. Miliony są pogrążone w żałobie, ponieważ światło odeszło... Światło, które świeciło nad tym krajem, nie było zwyczajnym światłem. Przez tysiąc lat światło to będzie widoczne w tym kraju i świat będzie je widział". Tak mówił pierwszy minister Indii wkrótce po zabiciu Mahatmy Gandhiego 30 stycznia 1948 r. w New Delhi. Pięć miesięcy wcześniej India pokojowo zdobyła swą niepodległość. Dzieło 78-letniego Gandhiego dokonało się; rozumiał on, że godzina jego jest bliska. "Abha, przynieś mi wszystkie ważne papie- 395 starzałych sporów pomiędzy hindusami a mahometanami, setki tysięcy muzułmanów uważa Mahatmę za swego przywódcę. Niedotykalni znaleźli w nim swego nieustraszonego i tryumfującego bojownika. "Jeśli wypadnie mi narodzić się ponownie", napisał Gandhi, "pragnę narodzić się pariasem wśród pariasów, ponieważ dzięki temu będę mógł skuteczniej im służyć". Mahatma jest naprawdę "Wielką Duszą", lecz rozpoznały to najpierw miliony niewykształconych ludzi, którzy obdarzyli go tym tytułem. Szlachetny ten prorok spotyka się ze czcią we własnym kraju. Skromny wieśniak potrafił sprostać wysokim wymaganiom Gand-hiego. Mahatma z całego serca wierzy we wrodzoną szlachetność człowieka. Nieuniknione zawody nie rozczarowały go. "Nawet jeśli przeciwnik dwadzieścia razy oszuka", pisze Gandhi, "satyagraha jest gotów zaufać mu po raz dwudziesty pierwszy, gdyż bezwzględne zaufanie do natury człowieka stanowi zasadniczą treść jego wiary". - Mahatmadżi, jesteś wyjątkowym człowiekiem. Nie możesz oczekiwać, że świat będzie postępował tak jak ty - zauważył raz pewien krytyk. - Dziwne to, że potrafimy się łudzić, wyobrażając sobie, że można doskonalić ciało bez pomocy ukrytych w nim sił duchowych - odpowiedział Gandhi. - Staram się wykazać, że jeśli rozporządzam którąś z tych sił, to jestem równie słabym śmiertelnikiem jak każdy z nas i że nigdy nie wyróżniałem się niczym niezwykłym ani teraz się nie wyróżniam. Wyznaję jednak, że posiadam dość pokory, aby przyznać się do błędu i cofnąć się. Wyznaję, że mam niewzruszoną wiarę w Boga i Jego dobroć oraz żywię niespożytą namiętność w stosunku do prawdy i miłości. Czyż jednak nie kryją się one w każdym człowieku? - Potem dodał on: - Jeśli możemy czynić odkrycia w świecie zjawisk materialnych, to czy musimy ogłaszać bankructwo w dziedzinie ducha? Czyż nie można rozłożyć tak wyjątków, aby uczynić z nich regułę? Czy człowiek musi być najpierw zwierzęciem, a dopiero potem człowiekiem, jeśli w ogóle jest nim potem?129 Amerykanie mogą sobie z dumą przypomnieć pomyślny eksperyment niewyrządzania krzywdy przeprowadzony przez Williama Penna, gdy w siedemnastym wieku zakładał kolonię w Pensylwanii. Nie miał on "żadnych fortów, żołnierzy, policji ani broni". Wśród dzikich pogranicznych wojen i rzezi, jakie rozgrywały się pomiędzy nowymi osadnikami a czerwonoskórymi Indianami, tylko kwakrzy w Pensylwanii nie byli niepokojeni. "Innych mordowano, innych wyrzynano w pień, lecz oni byli bezpieczni. Ani jedna kobieta 394 ROZDZIAŁ 45 Bengalska "Radością Przepojona Matka" - Panie, proszę nie opuszczać Indii nie zobaczywszy przedtem Nirmala Dewi. Jej duchowa moc jest ogromnie intensywna; jest ona znana szeroko i daleko jako Ananda Moyi Ma (Radością przepełniona matka). - Moja siostrzenica, Amijo Bose, spoglądała na mnie poważnie. - Naturalnie! Bardzo pragnę zobaczyć tę świętą kobietę - rzekłem. - Czytałem, że głęboko urzeczywistniła w sobie Boga. Mały artykuł o niej ukazał się przed laty w "East-West". - Sama zetknęłam się z nią - mówiła dalej Amijo - gdy niedawno odwiedziła moje miasteczko Dżemszedpur. Na prośbę pewnego ucznia Ananda Moyi Ma weszła do domu umierającego człowieka. Stanęła przy jego łóżku; gdy ręką dotknęła jego czoła, rzężenie przedśmiertne ustało, choroba znikła natychmiast; z radosnym zdumieniem człowiek ów stwierdził, że jest zdrów. W kilka dni później usłyszałem, że Pełna Szczęścia Matka zatrzymała się w domu pewnego ucznia w Bhowanipur, dzielnicy Kalkuty. Gdy ford nasz zbliżał się do owego domu w Bhowanipur, ujrzeliśmy obaj z mym towarzyszem niezwykłą scenę na ulicy. Ananda Moyi Ma stała w otwartym samochodzie błogosławiąc tłum około setki uczniów. Najwidoczniej był to moment jej odjazdu. Mr Wright zatrzymał forda w pewnej odległości i towarzyszył mi pieszo w stronę tego spokojnego zebrania. Święta spojrzała w naszą stronę, wysiadła z auta i podeszła ku nam. - Ojcze, przybyłeś! - Z tymi gorącymi słowy objęła mnie za szyję i oparła głowę na mym ramieniu. Mr Wright, któremu dopiero co powiedziałem, że nie znam świętej, ucieszył się ogromnie tą niezwykłą formą powitania. Oczy setki uczniów wpatrywały się z pewnym zdumieniem w ten nastrojowy obraz. Natychmiast spostrzegłem, że święta znajduje się w stanie samadhi. Nie dostrzegając swej zewnętrznej kobiecej postaci, wiedziała, że jest niezmiennym duchem; z tego poziomu radośnie witała drugą duszę oddaną Bogu. Poprowadziła mnie za rękę do swego samochodu. 397 ry", powiedział do swej wnuczki rano w dniu tragedii. "Muszę dziś odpowiedzieć. Jutra może nie być". W licznych ustępach swych pism Gandhi zamieścił wzmianki o ostatecznym swym losie. Gdy umierający Mahatma skłaniał się powoli na ziemię, z trzema kulami w swym słabym i steranym ciele, podniósł dłonie w tradycyjnym hinduskim geście pozdrowienia (pronam), w milczeniu wyrażając swe przebaczenie. Gandhi, który był na każdym kroku swego życia prostym artystą. Dzięki wszystkim ofiarom jego bezinteresownego życia stał się możliwy ten ostatni gest miłości. "Przyszłe pokolenia", napisał Albert Einstein w hołdzie Mahat-mie, "być może nie będę wierzyć, że człowiek taki jak On - człowiek z krwi i kości - chodził po ziemi". Depesza z Watykanu głosiła: "Morderstwo wywołało tu głęboki smutek. Obchodzimy żałobę po Gandhim jako apostole chrześcijańskich cnót". Żywoty wszystkich wielkich ludzi, którzy zjawili się na Ziemi w celu spełnienia jakiejś szczególnej misji, pełne są symbolicznego znaczenia. Dramatyczna śmierć Gandhiego, którą poniósł dla sprawy jedności Indii, oświetliła jaskrawym światłem jego posłannictwo w świecie szarpanym brakiem jedności na wszystkich kontynentach. Posłannictwo to wypowiedział On w proroczych słowach: "Niewyrządzanie krzywdy przyszło pomiędzy ludzi i będzie żyć. Jest ono zwiastunem pokoju." Wzmocniwszy się medytacją w Nieskończonym, Ananda Moyi Ma skupiła znów swą uwagę na materialnym świecie. - Proszę mi powiedzieć, ojcze, gdzie przebywasz. - Głos jej był czysty i melodyjny. - Obecnie w Kalkucie lub w Ranczi; wkrótce jednak powrócę do Ameryki. - Do Ameryki? - Tak. Hinduska święta spotkałaby się tam ze szczerym uznaniem u ludzi szukających duchowego życia. Czy zechciałabyś pojechać? - Jeśli ojciec może mnie zabrać - pojadę. Ta jej wypowiedź zatrwożyła stojących w pobliżu uczniów. - Dwadzieścia lub nawet więcej osób spośród nas zawsze podróżuje ze Świętą Matką - powiedział z naciskiem jeden z uczniów - gdyż nie moglibyśmy bez niej żyć. Gdziekolwiek ona jedzie, my musimy także jechać. Z żalem więc zrezygnowałem z tego planu. - Proszę przynajmniej przybyć do Ranczi razem ze swymi uczniami - rzekłem żegnając się ze świętą. - Będąc boskim dzieckiem sprawisz radość dzieciom w mej szkole. - Kiedykolwiek ojciec mnie zaprosi, chętnie przyjadę. Niedługo potem Widjalaja w Ranczi przygotowywała się uroczyście do obiecanej wizyty. Młodzież wyczekiwała niecierpliwie na każde uroczyste święto: dzień bez lekcji, muzyka i na finał - uczta! - Zwycięstwo! Ananda Moyi Ma, ki dżaf. - Ten zaśpiew powtarzany przez rozentuzjazmowane młode gardła powitał świętą i jej świtę, gdy wstąpiła w podwoje szkoły. Deszcz nagietków, dźwięk cymbałów, mocny głos konch i bicie w mridangfl. Święta chodziła z uśmiechem po słonecznych terenach Widjalaji, niosąc zawsze w sercu swój przenośny raj! - Pięknie jest tutaj- rzekła łaskawie Ananda Moyi Ma, gdy wprowadziłem ją do głównego budynku. Usiadła obok mnie z dziecięcym uśmiechem, ale choć była mi najbliższą z drogich przyjaciół, to jednak odnosiłem wrażenie, że zawsze otacza ją aura obcości - paradoksalne odosobnienie wszechobecności. - Proszę mi opowiedzieć coś o swym życiu. - Wiesz, Ojcze, wszystko o nim, po cóż to powtarzać? - Widocznie uważała, że zwykła historia jednej krótkiej inkarnacji nie zasługuje na uwagę. Roześmiałem się i uprzejmie powtórzyłem swą prośbę. o'- Ojcze, tak mało jest do opowiadania. - Wyciągnęła zgrabne ręąc w błagalnym geście. - Świadomość moja nigdy nie złączyła się 399 - Ananda Moyi Ma, opóźniam twoją podróż! - protestowałem. - Ojcze, po wiekach spotykam cię po raz pierwszy w tym życiu! - odrzekła. - Proszę nie opuszczać mnie jeszcze. Usiedliśmy razem na tylnym siedzeniu wozu. Pełna szczęścia Matka weszła niebawem w niewzruszony stan ekstazy. Piękne jej oczy spojrzały w niebo i zastygły w wewnętrznej wizji szczęścia. Uczniowie śpiewali: "Zwycięstwo dla Boskiej Matki"! Poznałem w Indiach wielu ludzi, którzy urzeczywistnili Boga w sobie, lecz nigdy przedtem nie spotkałem tak zachwycającej świętej. Szlachetna jej twarz płonęła niewypowiedzianą radością, która nadała jej imię: "Radością Przepojona Matka". Długie, czarne warkocze leżały swobodnie poza jej odkrytą głową. Czerwona kropka z sandałowej pasty na jej czole symbolizowała duchowe oko, zawsze u niej otwarte. Drobna twarz, drobne ręce, drobne stopy - prawdziwy kontrast jej duchowej wielkości! Podczas gdy Ananda Moyi Ma pozostawała w medytacji, zadałem kilka pytań znajdującej się obok uczennicy. - Radością Przepełniona Matka podróżuje szeroko i daleko po Indii, w wielu stronach ma setki uczniów - powiedziała mi czela. - Jej odważne wysiłki doprowadziły do wielu pożądanych reform społecznych. Chociaż pochodzi z kasty bramińskiej, nie uznaje żadnych różnic kastowych. Dodatkowe fakty z życia Anandy Moyi Ma znalazłem w "East- -West". Święta urodziła się w 1893 r. w Decca, w środkowym Bengalu. Chociaż jest analfabetką, zadziwiała intelektualistów swą mądrością. Jej sanskryckie wiersze wprawiają uczonych w zdumienie. Przyniosła pociechę wielu osieroconym osobom, dokonała wielu cudownych uleczeń przez samą swą obecność. - Grupa uczniów, która z nią podróżuje, zawsze otacza ją opieką. Musimy się o nią troszczyć, gdyż nie zwraca zupełnie uwagi na swe ciało. Gdyby ktoś nie podał jej pożywienia, nie jadłaby ani nie szukała jedzenia. Nawet gdy się postawi przed nią posiłek - nie dotknie go. Aby zapobiec jej zniknięciu z tego świata, my, uczniowie, karmimy ją własnymi rękoma. Często przez szereg dni pozostaje w boskim transie, nie oddychając i nie poruszając oczyma. Jednym z głównych uczniów jest jej mąż. Wiele lat temu, wkrótce po zawarciu z nią małżeństwa, uczynił ślub milczenia. Czela wskazała mi barczystego mężczyznę o delikatnych rysach, z długimi włosami i siwą brodą. Stał spokojnie wśród zebranych, złożywszy dłonie w pełnej uszanowania postawie ucznia. ta, 398 sławiąc chłopców. Twarze ich płonęły uczuciem miłości, którą ona bez wysiłku wzbudziła. "Będziesz miłował Pana Boga twego, z całego serca twego i z całej duszy twojej i z całego umysłu twego i z całej siły twojej. Chrystus głosił: to jest pierwsze przykazanie" (Marek 12:30). Odrzuciwszy wszelkie niższe przywiązania, Ananda Moyi Ma ofiarowała swą miłość wyłącznie Panu. Nie przez dzielenie włosa na czworo, co wyróżnia uczonych, lecz dzięki prostej logice wiary - naiwna święta, tak bardzo podobna do dziecka - rozwiązała jedyny problem życia ludzkiego: problem ustanowienia swej jedności z Bogiem. Brodząc w gęstej mgle wątpliwości, człowiek zapomniał o tak wielkiej prostocie. Odrzucając monoteistyczną miłość do Boga, narody osłaniają swój brak wiary skrupulatnym popieraniem zewnętrznych form miłosierdzia. Te humanistyczne gesty mają także swą wartość, gdyż na chwilę odwracają uwagę człowieka od niego samego, jednakże nie uwalniają go one od odpowiedzialności w życiu, o której mówił Jezus jako o pierwszym przykazaniu. Już z pierwszym tchnieniem, użyczonym mu hojnie przez jedynego jego Dobroczyńcę, człowiek wziął na siebie zobowiązanie miłowania Boga, które podnosi go wzwyż. Przy innej sposobności, już po jej wizycie w Ranczi, miałem możność zobaczenia jeszcze raz Anandy Moyi Ma. W kilka miesięcy później stała ona wśród swych uczniów na peronie w Serampore, czekając na pociąg. - Ojcze, udaję się w Himalaje - rzekła mi. - Hojni moi uczniowie zbudowali dla mnie pustelnię w Dehra Dun. Gdy wsiadała do pociągu, zdumiałem się, widząc, że Ananda Moyi Ma nigdy nie odwraca swych oczu od Boga, niezależnie od tego, czy znajduje się w tłumie, w pociągu, na wozie, czy siedzi w milczeniu. Słyszę w sobie jeszcze jej głos - echo niezmiernej słodyczy: "Oto teraz i zawsze zjednoczona z wieczystym, jestem zawsze ta sama". z tym przemijającym ciałem. Zanim przyszłam, Ojcze, na tę ziemię, "byłam ta sama". Wyrosłam na kobietę, lecz wciąż "byłam ta sama", gdy rodzina, w której się urodziłam, poczyniła przygotowania do wydania tego ciała za mąż, "byłam ta sama". A gdy odurzony namiętnością przyszedł do mnie mój mąż i szeptał przymilne słowa dotykając lekko mego ciała, doznał tak gwałtownego wstrząsu, jak gdyby w niego piorun uderzył, gdyż nawet wtedy "byłam ta sama"! Mój mąż ukląkł przede mną, złożył swe dłonie i błagł mnie o przebaczenie. - Matko - rzekł - ponieważ zbezcześciłem twą cielesną świątynię dotykając jej z pożądliwą myślą - nie wiedząc, że mieszka w niej nie moja żona, lecz Święta Matka - składam uroczysty ślub: będę twym uczniem, będę przestrzegał czystości, będę w milczeniu opiekował się tobą jako sługa, nie wypowiadając do nikogo, dopóki będę żył, ani słowa. Obym w ten sposób odpokutował za grzech, który dziś popełniłem wobec ciebie, mój guru. - Nawet wtedy, gdy spokojnie przyjęłam tę propozycję swego męża - "byłam ta sama". I teraz przed tobą, Ojcze, "jestem ta sama". Zawsze, choć taniec istnienia trwa wokół mnie w przestrzeni wieczności - "będę ta sama". Ananda Moyi Ma zapadła w głęboki stan medytacyjny. Postać jej była nieruchoma jak posąg; uszła do swego zawsze otwartego królestwa, ciemne jeziora jej oczu wyglądały jak pozbawione życia i szklane, wygląd ten pojawia się często u świętych, gdy świadomość opuszcza ich ciało, które wówczas nie jest niczym więcej jak bryłą bezdusznej gliny. Siedzieliśmy razem przez godzinę w ekstatycznym transie. Święta powróciła do tego świata z wesołym lekkim uśmiechem. - Proszę cię, Ananda Moyi Ma - chodźmy do ogrodu. Mr Wright zrobi kilka zdjęć fotograficznych. - Oczywiście, Ojcze. Twoja wola jest zarazem moją. - Podczas pozowania do wielu fotografii wspaniałe jej oczy zachowały niezmienny boski blask. Czas na ucztę! Ananda Moyi Ma usiadła na złożonym kocu, a jej uczeń z boku, aby ją karmić. Jak małe dziecko święta połykała posłusznie swe pożywienie, które uczeń podawał jej do ust. Było oczywiste, że Święta Matka nie dostrzegała żadnej różnicy pomiędzy curry a słodyczami! Gdy zbliżał się zmierzch, święta zasypywana deszczem płatków róż, oddaliła się razem ze swą świtą, wzniesionymi dłońmi błogo- 400 piętnaście dni. Sam maharadża powiedział mi, że trzykrotne surowe badania przekonały go, iż nie ma żadnych wątpliwości co do jej prawdomówności. - To opowiadanie Sthiti Babu pozostawało w mej pamięci przez dwadzieścia pięć lat - zakończyłem swe opowiadanie. - Niekiedy zastanawiałem się w Ameryce, czy rzeka czasu nie pochłonie tej jogini wcześniej zanim będę mógł ją spotkać. Obecnie musi ona być w podeszłym wieku. Nie wiem nawet, czy i gdzie jeszcze żyje. Za kilka jednak godzin dotrzemy do Perulii, gdzie mieszka jej brat. O dziewiątej trzydzieści nasze małe towarzystwo rozmawiało z jej bratem, Lambodar Deyem, prawnikiem w Perulii. - Tak, siostra moja żyje. Czasem przebywa u mnie, lecz obecnie znajduje się w naszym rodzinnym domu w Biur. - Lambodar Babu spojrzał powątpiewająco na forda. - Nie sądzę, swamidżi, aby kiedykolwiek jakiś samochód dotarł tak daleko w głąb kraju jak do Biur. Może najlepiej będzie, jeśli zdecydujecie się na odwieczną, trzęsącą jazdę wozem zaprzęgniętym w bawoły. Jednogłośnie grono nasze przysięgło wierność chlubie Detroit. - Ford przyjechał z Ameryki - powiedziałem prawnikowi. - Wstyd byłoby pozbawić go sposobności zapoznania się z sercem Bengalu! - Oby Ganesz (usuwający przeszkody bóg pomyślności) wam towarzyszył! - rzekł Lambodar Babu z uśmiechem. Uprzejmie dodał: - Jeśli uda się wam dojechać, to jestem pewny, że Giri Bala rada was zobaczy. Zbliża się ona do siedemdziesiątki, lecz pozostaje w znakomitym zdrowiu. - Proszę mi powiedzieć, panie, czy jest absolutnie pewne, że nie je ona nic? - Patrzyłem mu prosto w oczy, w zdradliwe okna umysłu. - To prawda. - Spojrzenie jego było otwarte i rzetelne. - W ciągu więcej niż pięciu dziesiątków lat nie widziałem nigdy, by zjadła choćby kęs. Gdyby nagle przyszedł koniec świata, nie byłbym bardziej zdziwiony, niż widokiem mej jedzącej siostry! Roześmieliśmy się wszyscy na myśl o nieprawdopodobieństwie tych zdarzeń. - Giri Bala nie szukała nigdy niedostępnej samotności na ćwiczenie jogi - opowiadał dalej Lambodar Babu. - Przez całe życie mieszkała w otoczeniu swej rodziny i przyjaciół. Wszyscy oni dobrze wiedzą o jej osobliwym stanie. Każdy z nich osłupiałby ze zdziwienia, gdyby Giri Bala nagle postanowiła coś zjeść! Naturalnie siostra żyje na uboczu, jak przystało na hinduską wdowę, lecz w naszym małym 403 ROZDZIAŁ 46 Jogini, która nigdy nie je - Sir, dokąd dziś rano mamy jechać? - Mr Wright prowadząc forda oderwał na chwilę oczy od drogi, aby spojrzeć na mnie pytająco. Z dnia na dzień rzadko wiedział, którą część Bengalu najpierw pozna. - Da Bóg - odpowiedziałem poważnie - że zobaczymy dziś ósmy cud świata - świętą kobietę, której dietę stanowi wyłącznie lotne powietrze! - Jeszcze jeden cud na wzór Teresy Neumann. - Jednakże Mr Wright zarazem ucieszył się skwapliwie, nawet zwiększył szybkość wozu. Nowy niezwykły materiał do jego dziennika podróży! Takiego materiału nie znajdzie się u przeciętnego turysty! Właśnie pozostawiliśmy za sobą szkołę w Ranczi; wstaliśmy przed wschodem słońca. Towarzyszyło nam trzech bengalskich przyjaciół. Upajaliśmy się radośnie powietrzem, naturalnym winem poranka. Kierowca nasz prowadził ostrożnie samochód pomiędzy tłumnie idącymi wieśniakami i dwukołowymi wózkami ciągniętymi przez zaprzężone w jarzma byczki, skłonne do tarasowania drogi. - Sir, radbym się czegoś dowiedzieć o poszczącej świętej. - Nazywa się Giri Bala - informowałem swych towarzyszy. - Po raz pierwszy usłyszałem o niej przed laty od Sthiti Lal Nundy'ego. Przychodził on często do nas do domu na ulicę Gurpar jako nauczyciel mego brata Bisznu. - Znam dobrze Giri Bale - powiedział mi Sthiti Babu - posługuje się ona pewną techniką jogi, która pozwala jej żyć bez jedzenia. Byłem jej bliskim sąsiadem w Nawabgandżi koło Iczapur w północnym Bengalu. Starałem się obserwować ją dokładnie, ale nie znalazłem żadnego faktu dowodzącego, że coś je lub pije. Moje zainteresowanie nią stało się tak wielkie, że zwróciłem się do maharadży Burdwanu z prośbą, aby przeprowadził odpowiednie badania. Zdumiony tą wiadomością maharadża zaprosił ją do swego pałacu. Giri Bala zgodziła się poddać próbie i przez dwa miesiące żyła zamknięta w małym pomieszczeniu w jego domu. Później ponownie przybyła z wizytą do pałacu, a wreszcie przeszła trzecią próbę przez 402 Jeszcze w pół godziny później przechadzałem się wśród leśnej ciszy. - Sir - zauważył Mr Wright - musimy dotrzeć do Giri Bali przed zachodem słońca, jeśli mamy mieć dość światła do fotografowania. - Szczerząc zęby dodał: - Ludzie na Zachodzie są sceptyczni, nie uwierzą w świętą nie widząc jej fotografii! Ta odrobina prawdy była bezsporna; odwróciłem się od pokus i wsiadłem do samochodu. - Masz słuszność, Dick - westchnąłem, gdy ruszyliśmy. - Składam raj manga w ofierze na ołtarzu zachodniego realizmu. Musimy mieć fotografie. Droga pogarszała się coraz bardziej; zmarszczki kolein, grudy stwardniałej gliny, smutne przypadłości podeszłego wieku. Od czasu do czasu wysiadaliśmy, aby ułatwić Mr Wrightowi manewrowanie fordem popychanym przez nas czterech z tyłu. - Lambodar Babu mówił prawdę - stwierdził Sailesz. - Auto nas nie wiezie, to raczej my pchamy auto. Nuda wsiadania i wysiadania z auta urozmaicona była od czasu do czasu ukazaniem się jakiejś wsi, z których każda była obrazem osobliwej prostoty. "Droga nasza wiła się wśród gajów palm oraz starożytnych, prymitywnych wsi, gnieżdżących się w cieniu leśnym", zapisał Mr Wright w dzienniku podróży pod datą 5 maja 1936 r. "Bardzo czarujące są te skupiska chat pokrytych słomą i gliną, ozdobionych jednym z imion Boga; liczne, nagie dzieci bawiące się niewinnie przerywają swą zabawę, aby przyglądać się w zdumieniu lub uciekać od tego wielkiego, czarnego, niezaprzężonego pojazdu, który pędził przez ich wieś. Kobiety tylko zerkały z ukrycia, podczas gdy mężczyźni leniwie wałęsali się pod drzewami wzdłuż drogi, kryjąc zaciekawienie pod pozorami obojętności. W innnym miejscu wszyscy wieśniacy kąpali się wesoło w wielkim zbiorniku wody w swych szatach, zmieniając je potem przez zakładanie dokoła ciała suchych i opuszczanie mokrych. Kobiety nosiły do swych domów wodę w ogromnych, mosiężnych dzbanach. Droga prowadziła nas jakby na wesołe polowanie po górkach i miedzach; podrzucani podskakiwaliśmy w górę, zanurzaliśmy się w małe strumienie, okrążaliśmy nieskończoną groblę, przecinaliśmy suche piaszczyste łożyska rzeczne i wreszcie około godziny piątej po południu znaleźliśmy się blisko naszego celu, Biur. Ta drobna wieś w głębi okręgu Bankura, ukryta pod osłoną gęstawego listowia, jest dla podróżnych niedostępna w porze deszczowej, gdy strumyki 405 kółku w Perulii i w Biur każdy wie, że jest ona dosłownie "wyjątkową kobietą". Szczerość brata była oczywista. Podziękowaliśmy mu gorąco i udaliśmy się w drogę do Biur. Zatrzymaliśmy się na ulicy przy sklepie, aby kupić curry i luczi, przyciągając gromadę łobuzów, którzy zatrzymywali się, aby obserwować, jak Mr Wright je palcami prostym hinduskim sposobem. (Sri Jukteswar zwykł był mówić: "Pan dał nam owoce dobrej ziemi. Lubimy oglądać nasze pożywienie, wąchać je i kosztować. Hindus lubi także je dotykać"! Nie mamy nic przeciw "słyszeniu" go także, jeśli nikt nie jest obecny przy jedzeniu!) Tęgi apetyt kazał nam się pokrzepić na popołudnie, które mogło się okazać bardzo pracowite. Nasza droga prowadziła na wschód przez spieczone słońcem pole ryżowe do części Bengalu zwanej Burdwan. Jechaliśmy drogami przebijającymi się poprzez gęstą roślinność. Głosy maynas i bublbulów o pręgowanym gardle płynęły z drzew o ogromnych parasolowatych gałęziach. Od czasu do czasu przejeżdżał wóz bawoli skrzypiący drewnianymi osiami i kołami okutymi żelazem. - Dick, stój! - Moja gwałtowna prośba spowodowała szarpiecie forda. - To nazbyt obciążone drzewo mangowe niemal krzykiem zaprasza. Jak dzieci rzuciliśmy się w piątkę ku ziemi zasypanej owocami manga: drzewo dobroczynnie zrzucało swe owoce w miarę jak dojrzewały. - Zrodziło się bardzo wiele owoców mango, których nikt nie zobaczył - parafrazowałem - i traci swą słodycz na kamienistej ziemi. - W Ameryce nie ma nic podobnego, Swamidżi, co? - śmiał się Mazundar, jeden z mych bengalskich uczniów. - Nie - przyznałem mając pełne usta soku manga. - Jakże mi brakowało tego owocu na Zachodzie! Dla Hindusa niebo bez manga jest nie do pojęcia! Podniosłem kamień z ziemi i strąciłem piękny owoc ukryty na największej gałęzi. - Dick - zapytałem pomiędzy dwoma kęsami ambrozji gorącej od tropikalnego słońca - czy aparaty fotograficzne są w samochodzie? - Tak, panie, w bagażniku. - Jeśli Giri Bala okaże się prawdziwą świętą, napiszę o niej na Zachodzie. Hinduska jogini o tak niezwykłych władzach nie może żyć i umrzeć nieznana - jak większość tych owoców manga. ,, 404 Niebawem ukazała się w drzwiach niska postać - Giri Bala! Była zawinięta w szatę z matowego złotobarwnego jedwabiu; w typowo hinduski sposób podeszła naprzód skromnie i z wahaniem, przypatrując się nieznacznie spod górnego fałdu swej szaty domowego wyrobu. Oczy jej błyszczały jak żarzące się węgle w cieniu nakrycia głowy; byliśmy oczarowani jej niezmiernie życzliwą i dobrą twarzą, twarzą pełną mądrości i zrozumienia, wolną od śladu ziemskiego przywiązania. Powoli podeszła ku nam i w milczeniu pozwoliła wykonać szereg zdjęć fotograficznych zwykłą kamerą i kinematograficzną. (Podczas ostatniego święta zrównania dnia z nocą w Serampore Mr Wright sporządził również film ze Sri Jukteswarem). Cierpliwie i nieśmiało spełniała nasze życzenia co do pozy i oświetlenia. Nareszcie utrwaliliśmy dla potomności zdjęcia jedynej kobiety na świecie, która od przeszło pięćdziesięciu lat żyje bez jedzenia i picia (Teresa Neumann pości od 1923 r.). Giri Bala miała szczególnie macierzyński wyraz twarzy, gdy stała przed nami, niemal całkowicie zakryta swą luźno opadającą szatą, widać było tylko jej twarz z opuszczonymi oczyma, dłonie i drobne stopy. Twarz o rzadkim spokoju i nieskazitelnej równowadze, szeroka, dziecięca, drżąca warga, prosty nos, iskrzące się oczy i tęskny uśmiech. Giri Bala zrobiła na mnie to samo wrażenie co i na Mr Wrightcie; otulało ją uduchowienie, jak jej łagodnie jaśniejąca szata. Zgodnie ze zwyczajem powitała mnie jako mnicha pronamem. Prosty jej urok i spokojny uśmiech stanowiły dla nas powitanie piękniejsze od przemówień oratorskich: zapomnieliśmy o swej trudnej, pełnej kurzu podróży. Nasza święta usiadła ze skrzyżowanymi nogami na werandzie, chociaż znać było na niej blizny czasu, to jednak nie była wyniszczona; oliwkowej barwy cera była czysta i zdrowa. - Matko - rzekłem po bengalsku. - Przez dwadzieścia pięć lat marzyłem gorąco o tej pielgrzymce! Usłyszałem o twym świętym życiu od Sthiti Lal Nundy Babu. Giri Bala skinęła potakująco głową. - Tak, to mój dobry sąsiad z Nawabgandż. - W ciągu tych lat przeprawiłem się za ocean, ale nigdy nie zapomniałem swego dawnego planu ujrzenia cię pewnego dnia. Podniosły dramat, który tu odgrywasz tak niewidocznie, powinien być rozgłoszony po świecie, który od dawna zapomniał o wewnętrznym bożym pokarmie. 407 zmieniają się we wściekłe potoki, a drogi jak trujące węże plują błotem. Gdy grupę pobożnych osób wracających z modlitwy w świątyni do domu poprosiliśmy o przewodnika, zostaliśmy oblężeni przez tuzin niemal gołych wyrostków, którzy wdrapywali się na stopnie samochodu, chętnie ofiarowując się zaprowadzić nas do Giri Bali. Droga doprowadziła nas do palm daktylowych, które osłaniały grupę chat z liany; zanim jednak do niej dotarliśmy, ford na krótką chwilę przechylił się na niebezpiecznym zakręcie, podrzucił nas do góry i opadł w dół. Wąski szlak prowadził dokoła drzew i stawu, poprzez wybrzuszenia i doły w głębokie koleiny. Samochód ugrzązł na chwilę w kępie krzewów, potem zatrzymał się na pagórku przed grudami ziemi, które trzeba było usunąć z drogi. Posuwaliśmy się powoli i ostrożnie; nagle zatrzymała nas masa krzewów na środku drogi, więc musieliśmy skręcić w dół ze stromego brzegu do wyschniętego stawu; aby wydobyć się z niego, trzeba było wdrapać się do góry, pomagając sobie przy tym łopatą. Nieustannie droga wydawała się nie do przebycia, ale nie można było nie dotrzeć do celu; prowadzący nas chłopcy machali łopatami i usuwali przeszkody (cienie Ganesza!), podczas gdy setki dzieci i rodziców gapiło się na nas. Niebawem szliśmy drogą wzdłuż dwóch odwiecznych kolein; kobiety z rozwartymi szeroko oczyma patrzyły z drzwi swych chat, mężczyźni wlekli się z nami i za nami, a dzieci zbiegały się, aby powiększyć procesję. Nasz samochód chyba jako pierwszy pokonywał trudności tych dróg, "wózek z byczkiem" musi tu być wszechwładny! Cóż za sensację wywołaliśmy - grupa pilotowana przez Amerykanina i torująca sobie w chrapliwym wozie drogę do wiejskiej warowni, gwałcąc odwieczne jej odosobnienie i świętość! Zatrzymawszy się na wąskiej ulicy, znaleźliśmy się o jakieś sto stóp od rodzinnego domu Giri Bali. Po wysiłku długiej, ciężkiej drogi, ukoronowanej wyboistym finiszem, poczuliśmy dreszcz zadowolenia. Zbliżyliśmy się do dużego piętrowego tynkowanego budynku z cegły: dom znajdował się w trakcie naprawy, gdyż otoczony był charakterystycznym dla tropików bambusowym rusztowaniem. W gorączkowym przewidywaniu i z utajoną radością stanęliśmy przed drzwiami świętej, pobłogosławionej przez Pana brakiem głodu, przez cały czas towarzyszyli nam wieśniacy, starzy i młodzi, nadzy i ubrani; nieco dalej znajdowały się kobiety, lecz również ciekawe; mężczyźni i chłopcy bez skrupułów deptali nam po piętach, wszyscy przyglądali się temu niezwykłemu widowisku. ^u^ 406 l Tym razem Giri Bala odłożyła na bok swą zwykłą rezerwę i wzięła żywszy udział w rozmowie. - Niech tak będzie. - Głos jej był niski i mocny. - Urodziłam się w tych leśnych okolicach, dzieciństwo moje nie odznaczało się niczym ważniejszym poza tym, że miałam nienasycony apetyt. Zostałam wcześnie zaręczona. - Dziecko - przestrzegała mnie matka - staraj się opanować swe łakomstwo. Gdy nadejdzie czas, w którym wypadnie ci żyć wśród ludzi obcych, w rodzinie swego męża, cóż oni sobie o tobie pomyślą, jeśli dni twoje upływać będą na samym tylko jedzeniu? Nadeszło nieszczęście, które matka przewidywała. Miałam dwanaście lat, gdy weszłam do rodziny mego męża w Nawabgandż. Matka mego męża zawstydzała mnie rano, w południe i wieczorem z powodu mej żarłoczności. Łajania jej jednak były wbrew pozorom błogosławieństwem, gdyż obudziły one me uśpione duchowe skłonności. Pewnego poranku kpiny jej stały się bezlitosne. - Pokażę wam wnet - rzekłam dotknięta do żywego - że nie tknę już jedzenia dopóki żyć będę. Matka mego męża zaśmiała się szyderczo. - Tak?! - rzekła - jakże potrafisz żyć bez jedzenia, jeśli nie potrafisz żyć bez przejedzenia? Na tę uwagę nie mogłam nic odpowiedzieć! Jednakże w duszy mej zrodziło się żelazne postanowienie. W odosobnionym miejscu zwróciłam się do mego Ojca niebieskiego. - Panie - modliłam się nieustająco. - Proszę Cię, ześlij mi guru, który by potrafił nauczyć mnie żyć Twoim Światłem, a nie pożywieniem. Zstąpiła we mnie boska ekstaza. Pokierowana błogosławionym natchnieniem poszłam w kierunku Nawabgandżowskiego ghatu nad Gangesem. Po drodze spotkałam kapłana z rodziny mego męża. Kapłan oniemiał ze zdumienia. Wreszcie zaczął mnie pocieszać. - Przyjdź, dziecko - rzekł - dziś wieczorem do świątyni, przeprowadzę dla ciebie specjalną ceremonię wedyjską. Ta ogólnikowa odpowiedź nie była tą, której szukałam; poszłam więc dalej w stronę ghatu. Poranne słońce przeszywało wody; oczyściłam się w Gangesie jak do świętego wtajemniczenia. Gdy opuściłam brzeg rzeki mając na sobie mokrą szatę, mój mistrz zmaterializował się w pełnym blasku dnia i stanął przede mną: y - Drogie moje dziecko - rzekł głosem pełnym miłującego współczucia - jestem posłanym tu przez Boga guru, aby spełnić twą 409 Święta podniosła oczy na chwilę, uśmiechając się z pogodnym zainteresowaniem. Byłem szczęśliwy, że nie wyraża sprzeciwu; nigdy nie wiadomo, jak zareaguje wielki jogin lub jogini na myśl o rozgłosie. Jogowie z reguły unikają go, pragnąc w milczeniu zagłębiać się w duchowe poszukiwania. Wewnętrzna akceptacja pojawia się u nich dopiero wtedy, gdy nadchodzi właściwy ich czas na szersze życie dla dobra dusz szukających Boga. - Proszę więc wybaczyć mi, Matko - mówiłem dalej - obarczenie cię wieloma pytaniami. Bądź łaskawa odpowiedzieć tylko na te, które ci będą odpowiadać; zrozumiem także twe milczenie. Wyciągnęła ręce w łaskawym geście. - Rada odpowiem, jeśli tylko tak mało znacząca, osoba jak ja może dać zadowalającą odpowiedź. - O nie, wcale nie mało znacząca! - szczerze zaprotestowałem. - Jesteś wielką duszą! - Jestem skromną służebnicą wszystkich. - Dodała otwarcie: - Lubię gotować i karmić ludzi. Dziwne zajęcie - pomyślałem sobie, dla świętej, która sama nic nie jada! - Powiedz mi, Matko, własnymi ustami - czy żyjesz bez pożywienia? - To prawda. - Milczała przez kilka chwil; potem okazało się, że zmagała się w pamięci z liczbami. - Od czasu, gdy miałam dwanaście lat i cztery miesiące aż do obecnego mego wieku sześćdziesięciu ośmiu lat - przez okres przeszło pięćdziesięciu lat - nie jadłam nic ani nie piłam żadnych płynów. - Czy nigdy nie odczuwasz pokusy, aby coś zjeść? g>i - Gdybym odczuwała tęsknotę za jedzeniem, to jadłabym. ;Ł Prosto, lecz po królewsku stwierdziła tę aksjomatyczną prawdę, znaną aż nazbyt dobrze całemu światu, który obraca się codziennie dokoła trzech posiłków. - Ale przecież coś jesz! - W tonie mym była nuta sprzeciwu. - Naturalnie! - Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Pożywienie swe czerpiesz z subtelniej szych energii powietrza i światła słonecznego oraz kosmicznej siły, która napełnia twe ciało poprzez medulla oblongata. 13° - Pan to wie - zgodziła się w swój zwykły pokorny sposób. - Proszę, opowiedz mi, Matko, o swoim życiu. Budzi ono głębokie zainteresowanie w całej Indii, a nawet u naszych braci i sióstr za morzem. ^ciu." .,; _ 408 - Dowodzę, że człowiek jest Duchem. - Twarz jej zajaśniała mądrością. - Pokazuję, że dzięki duchowemu postępowi człowiek może stopniowo nauczyć się żywić Wieczystym Światłem zamiast pożywieniem.132 Święta zapadła w głęboki stan medytacyjny. Wzrok jej zwrócił się do wnętrza; łagodna głębia jej oczu straciła swój wyraz. Święta lekko westchnęła - preludium do ekstatycznego transu bez oddechu. Na pewien czas wymknęła się do świata bez pytań, do nieba wewnętrznej radości. Zapadła tropikalna ciemność. Światło małej lampy naftowej drgało kapryśnie nad głowami wielu wieśniaków siedzących cicho na ziemi w cieniu. Migocące świętojańskie robaczki i światło oliwnych lamp z odległych chat układały się w jasny, świetlisty deseń na aksamicie nocy. Nadeszła bolesna godzina rozstania; czekała nas powolna, żmudna podróż powrotna. - Giri Bala - rzekłem, gdy święta otwarła oczy - proszę mi dać na pamiątkę skrawek któregoś ze swych sari. Święta powróciła po chwili z kawałkiem benareskiego jedwabiu, a rozwinąwszy go w swych dłoniach, padła przede mną na ziemię, - Matko - rzekłem za czcią - pozwól, że raczej ja dotknę twych błogosławionych stóp! ; tw 4* "F U; SH gorącą modlitwę. Pan był głęboko poruszony jej niezwykłym charakterem! Od dzisiaj będziesz żyć światłem astralnym, gdyż atomy twego ciała żywione będą z nieskończonego strumienia. Giri Bala zapadła w milczenie. Wziąłem od Mr Wrighta ołówek i bloczek i przetłumaczyłem na język angielski kilka punktów dla jego informacji. Święta podjęła na nowo opowiadanie; jej łagodny głos był zaledwie słyszalny: - Ghat był pusty, lecz mój guru roztoczył dokoła nas aurę ochronnego światła, tak iż żaden przypadkowy amator kąpieli nie mógł nam później przeszkadzać. Guru wtajemniczył mnie w pewną technikę kria, która uwalnia ciało od zależności ciężkiego pożywienia ludzi śmiertelnych. Technika ta obejmuje jeden mantram131 i ćwiczenie oddechowe, które jest trudniejsze, aniżeli przeciętny człowiek wykonać potrafi. Nie wymaga ono żadnego lekarstwa ani magii; niczego prócz "kria". Na wzór reporterów amerykańskich gazet, którzy mimowolnie nauczyli mnie swych metod postępowania, zapytałem Giri Bale o wiele kwestii, które uważałem za interesujące dla świata. Udzieliła mi więc następnych informacji. - Nie miałam nigdy dzieci; wiele lat temu owdowiałam. Sypiam bardzo mało, gdyż sen i czuwanie są dla mnie tym samym. Medytuję w nocy, gdyż w ciągu dnia wypełniam swe domowe obowiązki. Lekko odczuwam sezonowe zmiany klimatu. Nigdy nie byłam słaba ani nie doświadczyłam choroby. Odczuwam tylko lekki ból, jeśli przypadkiem się zranię. Nie mam żadnych wydzielin z ciała. Porafię panować nad swym sercem i oddechem. Często w wizji widuję swego guru, jak i inne wielkie dusze. - Matko - zapytałem - dlaczego nie uczysz innych, jak można żyć bez jedzenia? Moje ambitne nadzieje uratowania milionów głodujących ludzi na świecie zdławione zostały w zarodku. - Nie. - Giri Bala potrząsnęła głową. - Mam ścisły nakaz swego guru, abym nie rozpowszechniała tajemnicy. Nie zamierza on się wtrącać do ludzkich dramatów. Rolnicy nie byliby mi wdzięczni, gdybym nauczyła ludzi żyć bez jedzenia! Słodkie owoce marnowałyby się bezużytecznie na ziemi. Nędza, -głód i choroba są, jak się okazuje, biczami naszej karmy, która ostatecznie skłania nas do szukania prawdziwego sensu życia. - Matko - rzekłem powoli - jakiż więc jest pożytek z tego, że ty jedna potrafisz żyć bez jedzenia? i" [ ."..,u-t u juwi ^ 410 Ford, choć troszkę sfatygowany w potyczkach na starożytnej ziemi, nadal nam wiernie służył: podjął on teraz transkontynentalną podróż do Kalifornii. I oto w końcu 1936 r. - Góra Waszyngtona. Dla uczczenia świąt Bożego Narodzenia urządza się co roku w dniu 24 grudnia w Ośrodku Los Angeles ośmiogodzinną grupową medytację (duchowe Boże Narodzenie), a następnego dnia biesiadę (społeczne Boże Narodzenie). W tym roku uroczystości te miały większe niż zwykle rozmiary dzięki obecności drogich przyjaciół i uczniów, którzy przybyli z odległych miast, aby powitać trzech podróżników po ich* powrocie z dalekich krajów do domu. Uczta w dniu Bożego Narodzenia urozmaicona była rzadkimi przysmakami, przywiezionymi z odległości 15.000 mil na tę radosną okazję: grzyby gukczi z Kaszmiru, konserwowany rosagulle i miąższ manga, biszkopty papar oraz olejek z indyjskiego kwiatu keora, który nadał zapach naszym lodom śmietankowym. Wieczorem zebraliśmy się dokoła wielkiej błyszczącej choinki w pobliżu kominka, w którym trzeszczały polana aromatycznego cyprysu. Chwila rozdawania podarków! Prezenty z najdalszych zakątków ziemi - Palestyny, Egiptu, Indii, Anglii, Francji, Włoch. Jakże pracowicie przy każdej przesiadce zagranicą Mr Wright liczył walizy, aby przypadkiem ręka złodziejska nie zatrzymała skarbów przeznaczonych dla ukochanych w Ameryce! Odznaka ze świętego drzewa oliwnego z Ziemi Świętej, delikatne koronki i hafty z Belgii i Holandii, dywany perskie, pięknie tkane szale kaszmirskie, trwale pachnące tace z drzewa sandałowego z Majsoru, kamienne "oko byka" Sziwy z Centralnych Prowincji, indyjskie monety z czasów dawno minionych dynastii, wazony i kielichy wysadzane klejnotami, miniatury, obicia, kadzidło świątynne i perfumy, wyroby swadeszi z bawełny, majsorskie rzeźby z kości słoniowej, pantofle perskie z ciekawym długim noskiem, osobliwe stare iluminowane manuskrypty, brokaty, czapki Gand-hiego, wyroby garncarskie, wyroby mosiężne, kilimki do modlitwy - zdobycze z trzech kontynentów! Sztuka za sztuką rozdzielałem radośnie owinięte pięknie paczki z niezmierzonego stosu pod choinką. - Siostra Dżyanamata! - wręczyłem długie pudło świątobliwej amerykańskiej pani, o słodkim obliczu i wielkiej mądrości, która podczas mej nieobecności zarządzała Ośrodkiem na Górze Waszyngtona. Po rozwinięciu papieru i bibułek ukazało się sań ze złotego benareskiego jedwabiu. - Dziękuję ci, panie, w oczach mych staje cały przepych Indii. 413 ROZDZIAŁ 47 Powracam na Zachód - Miałem wiele wykładów o jodze w Indiach i Ameryce, lecz muszę wyznać, iż jako Hindus jestem niezwykle szczęśliwy, że mogę prowadzić cykl wykładów także dla angielskich studentów. Moi londyńscy słuchacze roześmiali się z uznaniem; żadne zaburzenia polityczne nie zakłóciły nam pokoju jogi. India jest już dla mnie świętym wspomnieniem. Jest wrzesień 1936 r. Jestem w Anglii, aby spełnić swe przyrzeczenie sprzed szesnastu miesięcy, że będę miał ponownie wykłady w Londynie. Anglia również przyjmuje ponadczasowe posłannictwo jogi. Reporterzy i fotografowie czasopism roili się dokoła mej siedziby w Gros-venor House. Brytyjska Rada Narodowa Światowego Zrzeszenia Wyznań zorganizowała 29 września zgromadzenie w Kongregacyjnym Kościele w Whitefield, gdzie przemawiałem na doniosły temat: "Jak religia może ocalić cywilizację". Wykłady o godzinie ósmej wieczór w Caxton Hali ściągały takie tłumy, że przez dwa wieczory nadmiar słuchaczy czekał w sali Windsor House na ponowny mój wykład o godzinie dziewiątej trzydzieści. W ciągu następnych tygodni kursy jogi miały tak wielu słuchaczy, że Mr Wright zmuszony był przenieść je do innej większej sali. Wytrwałość angielska znalazła podziwu godny wyraz w duchowym zjednoczeniu słuchaczy. Londyńscy słuchacze wykładów o jodze sami się zorganizowali po mym wyjeździe w Ośrodek Towarzystwa Urzeczywistnienia Jaźni, a swe cotygodniowe zebrania medytacyjne kontynuowali przez gorzkie lata wojny. Były to dla mnie niezapomniane tygodnie w Anglii: dni zwiedzania Londynu, a potem pięknych jego okolic. Razem z Mr Wrightem, posługując się wiernym fordem, zwiedziłem miejsca urodzenia i groby wielkich poetów i bohaterów angielskiej hislorii. Do Ameryki małe nasze grono wypłynęło z końcem października z Southampton na statku "Bremen". Widok majestatycznego posągu wolności w porcie Nowego Jorku wywołał w nas radosny skurcz gardła. 412 Pospieszyliśmy oboje do wnętrza budynku; człowiek ów siedział na podium. Niebawem dowiedziałem się, że był to Swami Wiwekananda z Indii. (Główny uczeń Sri Ramakriszny). Kiedy skończył wygłaszać porywające przemówienie, podszedłem ku niemu. Uśmiechnął się do mnie łaskawie, jak gdybyśmy byli starymi przyjaciółmi. Byłem tak młody, że nie wiedziałem, jak wyrazić swe uczucia, lecz w sercu miałem nadzieję, że może da mi się poznać jako mój nauczyciel. On odczytał moją myśl i powiedział: - Nie, mój synu, nie jestem twym guru. - Wiwekananda spojrzał swymi pięknymi, przenikliwymi oczami głęboko w moje oczy. - Twój nauczyciel zjawi się później. Podaruje ci srebrny pucharek. - Po krótkiej chwili milczenia dodał z uśmiechem: - Wyleje on na ciebie więcej błogosławieństwa, aniżeli mógłbyś teraz wytrzymać. - Wyjechałem z Chicago po kilku dniach - Mr Dickinson opowiadał dalej - i już nigdy ponownie nie zobaczyłem wielkiego Wiwekanandy. Każde jednak wypowiedziane przez niego słowo wyryło się niezatarcie w głębi mej świadomości. Minęły lata; nie zjawił się żaden nauczyciel. Pewnego wieczoru w 1925 r. modliłem się głęboko, aby Pan zesłał mi swego guru. W kilka godzin później zbudziłem się ze snu pod wpływem łagodnej melodii. Przed mym wzrokiem ukazał się zespół niebiańskich istot z fletami i innymi instrumentami. Po napełnieniu powietrza piękną muzyką, aniołowie powoli zniknęli. Następnego dnia wieczorem byłem po raz pierwszy na twym wykładzie i zrozumiałem, że moja modlitwa została wysłuchana. Uśmiechnęliśmy się do siebie w milczeniu. - Minęło jedenaście lat, odkąd jestem twym uczniem w krija-jodze - mówił dalej Mr Dickinson. - Czasem zastanawiałem się nad srebrnym pucharkiem; już niemal zdołałem przekonać siebie, że słowa Wiwekanandy miały znaczenie tylko metaforyczne. Gdy jednak w wieczór Bożego Narodzenia wręczyłeś mi, panie, kwadratowe pudełko pod choinką, ujrzałem po raz trzeci w swym życiu ten sam oślepiający błysk światła. W następnej minucie oglądałem dar swego guru, przewidziany czterdzieści trzy lata wcześniej - srebrny pucharek. IM o§3s?jb! *ąan n n t - Mr Dickinson! - Następna paczka zawierała dar, który zakupiłem na bazarze w Kalkucie. Mr Dickinsonowi będzie się to podobało, pomyślałem sobie wówczas. Drogi, kochany Mr Dickinson obecny był na każdej uroczystości Bożego Narodzenia od czasu założenia w 1925 r. Ośrodka na Górze Waszyngtona. Teraz podczas jedenastego święta stał on przede mną rozwiązując wstążki na swym małym prostokątnym pakieciku. - Srebrny pucharek! - Drżąc z emocji oglądał swój prezent, smukły pucharek. Usiadł w pewnej odległości, najwidoczniej oszołomiony. Uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie, podejmując na nowo rolę św. Mikołaja. Pełny radości wieczór zakończył się modlitwą do dawcy wszystkiego, wszystkich darów, potem śpiewano chóralnie kolędy. Nieco później gawędziłem z Mr Dickinsonem. - Sir - rzekł - proszę przyjąć teraz moje podziękowanie za srebrny pucharek. Nie mogłem przedtem powiedzieć ani jednego słowa. - Przywiozłem ten dar specjalnie dla ciebie. - Przez czterdzieści trzy lata czekałem na ten srebrny pucharek! To długa historia, którą trzymałem w tajemnicy. - Mr Dickinson spoglądał na mnie nieśmiało. - Początek był dramatyczny: topiłem się. Starsza moja siostra dla zabawy pchnęła mnie do głębokiej sadzawki w małym mieście w Nebrasce. Miałem wtedy zaledwie pięć lat. Gdy miałem się po raz drugi zanurzyć pod wodę, ukazało się olśniewające wielobarwne światło, wypełniając całą przestrzeń. W środku stała postać mężczyzny o spokojnych oczach i uśmiechu budzącym otuchę. Ciało moje zanurzyło się po raz ostatni, gdy jeden z kolegów brata pochylił smukłą wiotką wierzbę tak nisko, że mogłem się jej chwycić z rozpaczą. Chłopcy wydobyli mnie z wody na brzeg i udzielili pierwszej pomocy. W dwanaście lat później jako siedemnastoletni młodzieniec pojechałem z matką do Chicago. Był to rok 1_893, odbywał się w tym mieście wielki Światowy Parlament Religii. Przechodziłem razem z matką główną ulicą, gdy znów ujrzałem potężny blask światła. O kilka kroków ode mnie szedł powoli ten sam człowiek, którego przed laty widziałem w wizji. Zbliżył się do wielkiego audytorium i znikł w drzwiach. - Matko - zawołałem - to jest len sam człowiek, który ukazał mi się w chwili, kiedy tonąłem! , .,.., yL,,i;> w 414 od Ognia), mimo to codziennie znajduje czas na długą i głęboką medytację krija-jogi. Prowadząc w ten sposób zrównoważone życie, osiągnął samadhi, łaskę niewzruszonego pokoju. Podczas mego pobytu w Indiach i Europie (od czerwca 1935 do października 1936 r.) Mr Lynn uknuł z mymi kalifornijskimi korespondentami przyjazny spisek w celu nie dopuszczenia do mnie żadnych wiadomości o budowie aszramy w Encinitas. Przemiłe zaskoczenie. W ciągu pierwszych lat mego pobytu w Ameryce myszkowałem nieraz po wybrzeżach Kalifornii, poszukując małej miejscowości na siedzibę aszramy; ilekroć znalazłem odpowiednie miejsce, tylekroć z reguły wyrastały jakieś przeszkody, które krzyżowały me plany. Spoglądając teraz na obszerny teren Encinitas, dostrzegłem z pokorą jak bez wysiłku spełniła się przepowiednia Sri Jukteswara sprzed wielu lat o "pustelni za oceanem". W kilka miesięcy później, na Wielkanoc 1937 r., odprawiłem na równych trawnikach Encinitas pierwsze z wielu nabożeństw o wschodzie słońca. Jak starożytni magowie, kilkuset uczniów spoglądało z nabożną czcią na codzienny cud - rytuał przebudzenia słońca na wschodzie nieba. Na zachodzie leżał niezmierzony Pacyfik, grzmiący falami swą uroczystą chwałę; daleko unosiła się drobna, biała łódź żaglowa i samotna mewa. "Chrystus Zmartwychwstał"! Nie tylko w wiosennym słońcu, lecz także w święcie wiecznego Ducha! Minęło szybko wiele szczęśliwych miesięcy; w ciszy doskonałego piękna mogłem dokończyć w pustelni planowane od dawna dzieło Pieśni Kosmiczne (Cosmic Chants). Do angielskich tekstów w zachodnim układzie nutowym ułożyłem około czterdziestu pieśni częściowo oryginalnych, a częściowo adaptowanych ze starożytnych melodii. Włączone zostały pieśni: Siankary Nie ma urodzenia, nie ma śmierci, starożytny sanskrycki Hymn do Brahmy, Tagora Któż jest w mej świątyni?, a także pewna ilość mych własnych kompozycji: Chcę być twym zawsze, W kraju wyższym ponad me marzenia, Wyjdź z milczącego nieba, Wysłuchaj wołania mej duszy, W świątyni milczenia, Tyś moim życiem. W przedmowie do tego zbioru pieśni opowiedziałem o swym pierwszym prywatnym doświadczeniu na temat reakcji na pieśni Wschodu przez ludzi Zachodu. Sposobności do tego dostarczył mi mój publiczny odczyt w dniu 18 kwietnia 1926 r. w sali Carnegiego w Nowym Jorku. j,fi{p# wa PJJ 'jsiKKf $>c> !si 417 ROZDZIAŁ 48 W Encinitas w Kalifornii - Niespodzianka, Sir! Podczas twej podróży za granicę zbudowaliśmy tę pustelnię w Encinitas; jest to dar powitalny! - Siostra Dżyanamata poprowadziła mnie przez bramę i ocienioną drzewami ścieżkę. Ujrzałem budynek górujący jak wielki biały oceaniczny okręt na tle błękitnego morza. Najpierw oniemiałem, potem z okrzykami "Oh! i Ach"! a wreszcie z ubogimi słowami radości i wdzięczności zwiedzałem aszramę - szesnaście niezwykle dużych, z wdziękiem urządzonych pokoi. Okazała centralna sala z ogromnymi sięgającymi aż do sufitu oknami, z widokiem na ołtarz traw, oceanu i nieba: symfonia szmaragdu, opalu i szafiru. Ponad ogromnym kominkiem wisi oprawiona w ramy podobizna Lahiri Mahasayi, błogosławiącego z uśmiechem ten daleki port nad Pacyfikiem. Bezpośrednio poniżej tej sali wbudowano w sam brzeg urwiska dwie osobne groty do medytacji - obie otwarte wprost na nieskończone niebo i morze, werandy, kąciki do kąpieli słonecznych, sad owocowy, gaj eukaliptusów, ścieżki prowadzące pomiędzy różami i liliami do zacisznych altan, długie schody kończące się na samotnej plaży nad morzem. "Oby przychodziły tutaj dobre, heroiczne dusze świętych", brzmi "Modlitwa mieszkania" z Zend Awesty, przytwierdzona nad jednym z wejść do pustelni, "i oby szły z nami ręka w rękę, użyczając nam uzdrawiających cnót z zasobu swych błogosławionych talentów, tak rozległych jak ziemia i tak wysoko sięgających jak niebo"! Ta kalifornijska pustelnia w Encinitas jest darem Mr Jamesa J. Lynna, wiernego ucznia krija-jogi od stycznia 1932 r., który ofiarował ją Towarzystwu Urzeczywistnienia Jaźni. Chociaż Mr Lynn jest amerykańskim przemysłowcem, którego obowiązki nie mają końca (jest kierownikiem rozległych przedsiębiorstw naftowych i prezydentem największego na świecie Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń 416 duchowej zasadzie licznych kolonii ogólnoświatowego braterstwa. "Braterstwo Świata" - jest szerokim terminem, lecz człowiek musi rozszerzyć zakres swej życzliwości i uznać się za obywatela świata. Kto naprawdę zrozumie, że "to jest moja Ameryka, moja India, moje Filipiny, moja Europa" i tak dalej, temu nigdy nie zabraknie miejsca do użytecznego i szczęśliwego życia. Chociaż ciało Sri Jukteswara nie przebywało nigdy poza Indiami, to jednak znał on tę braterską prawdę: "Świat jest moją ojczyzną". II ff U f - Mr Hunsicker - zwierzyłem się memu amerykańskiemu uczniowi - zamierzam poprosić słuchaczy, aby zaśpiewali starożytną hinduską pieśń: O piękny Boże. - Sir - zaprotestowł Mr Hunsicker - te oryginalne pieśni są dla Amerykanów niezrozumiałe. Cóż to byłby za wstyd, gdyby odczyt skończył się rzucaniem zepsutych pomidorów! Roześmiał się, lecz zaoponowałem, mówiąc, że muzyka jest powszechnym językiem i Amerykanie na pewno odczują aspiracje duszy w tej podniosłej pieśni. (Podaję tłumaczenie pieśni Guru Naruka): "O piękny Boże! O piękny Boże! W lesie jesteś zielony, W górach jesteś wysoki, w rzece jesteś wciąż w ruchu, W oceanieś poważny, dla służących tyś służbą, Dla miłujących Tyś miłością, dla smutnych Tyś współczuciem, Dla jogina szczęśliwością. O piękny Boże, O piękny Boże, Chylę się do Twoich stóp"! Wątpliwości Mr Hunsickera okazały się bezpodstawne; nie tylko nie rzucano żadnymi wyzwiskami, lecz przez przeszło godzinę nieprzerwanie rozbrzmiewała melodia pieśni: O piękny Boże, śpiewanej przez trzy tysiące osób. Kochani Nowojorczycy - wcale nie byli zblazowani! Ich serca wzniosły się w górę w tym prostym peanie radości. Wśród ludzi pobożnych, śpiewających z miłością błogosławione imię Pana.) zdarzały się w ów wieczór cudowne uleczenia. Lata pełne szczęścia, wypełnione intensywną działalnością, mijały szybko. Kolonia Braterstwa Światowego w Encinitas, przynależna do Tow. Urzeczywistnienia Jaźni, otwarta w 1937 r. i utrwalona w 1947 r. służy za wzór dla kilku mniejszych kolonii Towarzystwa. Budynki, rozrzucone na przestrzeni trzydziestu akrów, obejmują kilka samotni, sklep z podarunkami, kawiarnię i hotel dla wygody członków Towarzystwa i gości. Na pięknym terenie znajduje się sadzawka z lotosami i duży basen kąpielowy. Złote lotosy zdobią szereg białych kolumn zwróconych w stronę szosy. (Lotos o złotych liściach, bardzo często stosowany w ornamentyce budynków Tow. Urzeczywistnienia Jaźni, jest symbolem centra duchowej świadomości w mózgu - tysiąc*! płatkowego lotosu światła, sahasrara czakra). > Działalność ośrodka w Encinitas obejmuje wielostronne kształ* cenie uczniów, zgodnie z ideałami Tow. Urzeczywistnienia Jaźni, oraz intensywną uprawę roli, mającą dostarczać świeżych warzyw mieszkańcom Encinitas i Ośrodka w Los Angeles. "I uczynił z jednej krwi wszystek naród*ludzki" (Dzieje Ap. 17:26)"| Palącą potrzebą na tej ziemi, targanej wojnami, jest ufundowanie na J 418 rakami, znajdujący się na terenie tej posiadłości, mieści wewnątrz pełną ciszy świątynię Towarzystwa. W pobliżu nisko położonego ogrodu wielkie koło wodne pluska powolną muzyką. Dwa marmurowe chińskie posągi zdobią to miejsce: posąg Buddy i posąg Kwan-Jin (chińska personifikacja Boskiej Matki). Naturalnej wielkości posąg Chrystusa o pogodnej twarzy i w złotej szacie, niezwykle iluminowany w nocy, stoi na wzgórzu nad wodospadem. W 1950 r. w Lakę Shrine odsłonięty został pomnik Pokoju Światowego ku czci Mahatmy Gandhiego. W roku tym Towarzystwo Urzeczywistnienia Jaźni w Ameryce święciło trzydziestą rocznicę swego istnienia. Część popiołów Mahatmy, przesłanych z Indii, została tu umieszczona w tysiącletnim kamiennym sarkofagu. W 1951 r. założono w Hollywood ośrodek indyjski Towarzystwa SRF India Center. Mr Goodwin J. Knight, wicegubernator stanu Kalifornia, i Mr M.R. Ahuja, konsul generalny Indii, wzięli udział w uroczystościach jego otwarcia. W ośrodku znajduje się indyjska' kawiarnia, sklep z pamiątkami i audytorium na 250 miejsc. (Pracow-* nikami w sklepach z podarkami i w kawiarniach są członkowie Towarzystwa, którzy wyrzekli się osobistego życia i poświęcili się służeniu ludzkości i urzeczywistnieniu w swym życiu ideałów Towa^ rzystwa. Rada Modlitwy w Los Angeles ofiarowuje swą bezpłatną1 pomoc każdemu, kto szuka pomocy przy rozwiązywaniu swych duchowych problemów). ' Ludzie, którzy po raz pierwszy przybywają do różnych ośrodków1 Towarzystwa, zwykle szukają dalszych wiadomości o jodze. Często' słyszę pytanie: "Czy to prawda, jak twierdzą niektóre organizacje, że nie można studiować jogi z książek, lecz trzeba ją poznawać pod opieką znajdującego się w pobliżu nauczyciela?" W wieku atomowym powinno się uczyć jogi na kursach, podobnych do tych, które urządza Towarzystwo Urzeczywistnienia Jaźni, inaczej bowiem wiedza ta, przynosząca człowiekowi wolność, będzie znów ograniczona do niewielu wybranych. Trzeba przyznać, że dla każdego ucznia bezcennym dobrodziejstwem byłby stojący u jego boku guru o doskonałej boskiej mądrości; świat jednak składa się z wielu "grzeszników" i niewielu świętych! Jakże więc masy mogłyby korzystać z pomocy jogi inaczej aniżeli przez studiowanie w domu nauk pisanych przez prawdziwych joginów? W przeciwnym razie pozostaje tylko jedna alternatywa: zlekceważenie "przeciętnego człowieka" i pozostawienie go bez wiedzy o jodze. Nie leży to w planie Boga dla nowego wieku. Babadżi 421 ROZDZIAŁ 49 Lata 1940 - 1951 "Nauczyliśmy się naprawdę wartości medytacji i wiemy teraz, że nic nie może zakłócać naszego wewnętrznego pokoju. W ciągu ostatnich tygodni słyszeliśmy podczas swych zebrań alarmy lotnicze, przysłuchiwaliśmy się wybuchom bomb o spóźnionym działaniu, lecz mimo to uczniowie nasi zbierają się i cieszą się w całej pełni z piękna naszych zebrań". Ta podnosząca na duchu wiadomość od kierownika londyńskiego ośrodka Towarzystwa Urzeczywistnienia Jaźni znalazła się w jednym z wielu listów, jakie otrzymywałem z pustoszonej wojną Anglii i Europy, zanim również Ameryka została objęta burzą drugiej wojny światowej. Dr L. Kranmer-Byng, znany wydawca "The Wisdom of the East" w Londynie, pisał do mnie w 1942 r.: "Gdy przeczytałem ,East-West', zrozumiałem, jak daleko jesteśmy od siebie; żyjemy najwyraźniej w dwóch różnych światach. Piękno, ład, cisza i pokój przybywają do mnie z Los Angeles, wpływając jak statek naładowany błogosławieństwem i pociechą świętego Graala dla oblężonego miasta. Jak w marzeniu widzę wasz gaj drzew palmowych i świątynię w Encinitas z bezmiarem oceanu i widokiem gór, a nade wszystko widzę związek ludzi o duchowych dążeniach, społeczność zespoloną w jedności, pochłoniętą twórczą pracą i oddającą się kontemplacji... Pozdrowienia dla całego Towarzystwa od prostego żołnierza, piszącego na strażnicy w oczekiwaniu świtu". W 1942 roku Tow. Urzeczywistnienia Jaźni zbudowało w Hollywood, w Kalifornii, kościół wszystkich religii. W rok później drugi taki kościół powstał w San Diego w Kalifornii, w 1947 r. trzeci w Long Beach, również w Kalifornii. W 1949 r. Towarzystwo otrzymało w darze jedną z najpiękniejszych posiadłości w świecie, kwiecisty "kraj cudów" w Los Angeles, w dzielnicy Pacific Palisades. Ta dwunastoakrowa posiadłość jest naturalnym amfiteatrem otoczonym kwitnącymi górami. Duże naturalne jezioro, błękitny klejnot w diademie gór, dało jej nazwę "Lakę Shrine" (Pustelnia nad jeziorem). Oryginalny holenderski młyn z wiat* 420 zrozumienia duchowej podstawy życia, a w szczególności naukowych technik, które rozwinęła starożytna India w celu świadomego obcowania człowieka z Bogiem. Ideał cywilizacji pełnej wewnętrznej równowagi nie jest chimerą. W ciągu tysięcy lat India była krajem zarówno duchowego światła, jak i powszechnej materialnej pomyślności. Ubóstwo ostatnich dwustu lat jest w długiej historii Indii tylko przemijającą karmiczną fazą. Stulecie za stuleciem "bogactwa Indii" były przysłowiowe. Obfitość materialna, jak i duchowa jest strukturalnym wyrazem rity, prawa kosmicznego, czyli naturalnej sprawiedliwości. Nie ma u Boga oszczędności ani u Jego zjawiskowej bogini w bujnej Przyrodzie.133 Hinduskie pisma święte nauczają, że człowiek sprowadzony został na tę Ziemię, aby w każdym kolejnym życiu uczył się coraz dokładniej niezliczonych sposobów, którymi duch może się wyrażać we wszelkich materialnych warunkach, zawsze nad nimi panując. Wschód i Zachód uczą się tej wielkiej prawdy na różnych drogach i powinny chętnie się dzielić wzajemnie swymi odkryciami. Nie ulega wątpliwości, że Panu podoba się, gdy Jego ziemskie dzieci walczą o osiągnięcie cywilizacji wolnej od ubóstwa, choroby i niewiedzy duszy. Niewiedza człowieka o zasobach jego duszy wynika z nadużywania przez niego wolnej woli i jest główną przyczyną wszystkich innych form cierpienia. ) Swobodnie służymy, ł Bo swobodnie według swej woli kochamy; l Tym stoimy, albo też upadamy. f A niektórzy przez brak posłuchu upadli Z niebios w największe piekło. Cóż za upadek! Z największego szczęścia w najwyższą niedolę! (Milton: Raj utracony) Grzechy przypisywane antropomorficznej abstrakcji zwanej "społeczeństwem" można bardziej realistycznie złożyć na progu domu każdego człowieka.134 Utopia musi się począć w łonie jednostek, zanim będzie mogłai zakwitnąć w obywatelskich cnotach; wewnętrzna reforma prowadził w sposób naturalny do reformy zewnętrznej. Człowiek, który zreformował samego siebie, reformuje tysiące innych ludzi. Pisma święte całego świata, które przeszły przez próbę czasu, zgodne są w swej treści i dają człowiekowi natchnienie na jego drodze wzwyż. Jednym z najszczęśliwszych okresów mego życia były godziny, w których dyktowałem dla "Self Realization Magazine" komentarze do części Nowego Testamentu. Często wówczas błagałem Chrystusa, 423 przyrzekł ochraniać i kierować wszystkimi uczniami krija-jogi na ich ścieżce ku Bogu. Potrzeba setek tysięcy, a nie tylko dziesiątków uczniów krija-jogi, aby mógł się urzeczywistnić świat pokoju i obfitości, który stanie się udziałem człowieka, gdy dokona on odpowiedniego wysiłku w celu odzyskania swego boskiego synostwa. Założenie na Zachodzie Towarzystwa Urzeczywistnienia Jaźni, "ula z duchowym miodem", było dla mnie obowiązkiem nałożonym przez mego guru Sri Jukteswara i mego param-paramguru Babadżi. Wypełnienie tego świętego zadania nie było wolne od trudności. - Powiedz mi prawdę, Paramahansadżi, czy to było warte zachodu? - Takie lakoniczne pytanie zadał mi raz wieczorem dr Lloyd Kennel, kierownik kościoła TUJ w San Diego. Zrozumiałem, że ma na myśli: "Czy byłeś szczęśliwy w Ameryce? Co sądzisz o kłamstwach zbałamuconych łudzi, którzy starają się zapobiec rozpowszechnianiu jogi? Co myślisz o rozczarowaniach i zawodach sercowych, o kierownikach ośrodków, którzy nie potrafili kierować, o uczniach, których niewiele można było nauczyć?" - Błogosławiony jest człowiek, którego Pan poddaje próbie! - odrzekłem. - Pamięta On, aby od czasu do czasu nałożyć na mnie brzemię. - Pomyślałem wtedy o wszystkich ludziach wiernych, o miłości, pobożności i zrozumieniu, którymi promieniuje serce Ameryki. Z pewnym naciskiem powiedziałem dalej: - Lecz moja odpowiedź brzmi: tak, po tysiąckroć tak! Warto było, bardziej niż marzyłem, widzieć zbliżanie się Wschodu i Zachodu w jednym związku duchowym. Wielcy mistrzowie Indii, którzy okazali żywe zainteresowanie Zachodem, dobrze rozumieją współczesne warunki. Wiedzą oni, że dopóki wszystkie narody nie przyswoją sobie różniących Wschód i Zachód zalet, sytuacja świata nie może się poprawić. Każda półkula potrzebuje tego, co druga ma najlepszego. W czasie podróży po świecie widziałem ze smutkiem dużo cierpienia na Wschodzie przede wszystkim o charakterze materialnym; na Zachodzie - głównie w dziedzinie umysłowej i duchowej, narody znajdują się w bolesnych szponach cywilizacji pozbawionej równowagi. India, Chiny i inne kraje Wschodu mogą odnieść wiele korzyści ze współzawodnictwa z narodami Zachodu, w szczególności z Ameryką, w praktycznym ujmowaniu spraw życia, w dążeniu do materialnej wydajności. Z drugiej strony narody Zachodu potrzebują głębszego 422 że niekiedy udaje się odkryć tajemnicę oddechu bez znajomości formalnej techniki jogi; przykład tego stanowią niektórzy nie hinduscy mistycy, posiadający nadzmysłowe władze oddania się Panu. Faktycznie obserwowano u chrześcijańskich, muzułmańskich i innych świętych zjawiska zapadania w trans bez oddechu i ruchu (sabikalpa samadhi), bez czego żaden człowiek nie może przejść pierwszych stopni postrzegania Boga. Spośród mistyków chrześcijańskich, których widziano w stanie sabikalpa samadhi, można wymienić św. Teresę z Avila, której ciało mogło tak znieruchomieć, że zdumione zakonnice z jej klasztoru nie potrafiły zmienić jego pozycji ani przywrócić świętej do stanu zewnętrznej świadomości. Gdy jednak święty osiąga nirbikal-pę czyli najwyższe "samadhi", wówczas ustala się nieodwołalnie w Panu - niezależnie od ruchu. Chrześcijański mistyk XVII wieku, brat Wawrzyniec, opowiada, że pierwszy błysk urzeczywistnienia Boga zjawił się u niego podczas przyglądania się drzewu. Prawie każdy człowiek widział drzewo, mało jednak kto widział dzięki temu Stwórcę drzewa. Większość ludzi jest całkowicie niezdolna do wzbudzenia w sobie tych niepokonalnych władz żarliwej pobożności, które bez wysiłku posiadają tylko "ekan-tins", czyli święci "prostego serca", których spotyka się na wszystkich religijnych ścieżkach na Wschodzie i na Zachodzie. Zwykły człowiek jednak nie jest przez to pozbawiony obcowania z Bogiem. "Zwykły człowiek" musi jednak kiedyś dokonać duchowego startu. "Tysiąc-milową podróż rozpoczyna się od jednego kroku", zauważył Lao-Tse. Podobnie Budda: "Niechaj żaden człowiek nie lekceważy dobra, myśląc, że ono nie przyjdzie doń. Padające krople napełniają garnek; mądry człowiek napełnia się dobrem, nawet jeśli zbiera je po odrobinie". W celu skupienia się w Bogu potrzebuje on tylko techniki krija-jogi, codziennego przestrzegania moralnych wskazań oraz zdolności szczerego wezwania: "Panie, pragnę cię poznać"! Powszechne zastosowanie jogi polega tedy na zbliżaniu się do Boga przez codzienne posługiwanie się raczej naukową metodą aniżeli pobożnym zapałem, który dla przeciętnego człowieka bywa uczuciowo niedostępny. Niektórych wielkich nauczycieli Indii nazywano tirthakarami, czyli "twórcami brodów", ponieważ odkrywali oni przejścia, dzięki którym zaślepiona ludzkość może się przeprawiać przez burzliwe morza samsary (dosłowne "płynięcie" z potokiem zjawisk skłania człowieka do najmniejszego oporu). "Przeto ktokolwiek by chciał być przyjacielem tego świata, staje się przyjacielem Bożym" (św. Jakub 4:4). Aby 425 aby kierował mną w odnajdywaniu prawdziwego znaczenia Jego słów, które w ciągu dwudziestu wieków często opacznie rozumiano. Gdy pewnego wieczoru pogrążony byłem w medytacji, pokój mój w pustelni Encinitas napełnił się opalowobłękitnym światłem. Ujrzałem promienną postać błogosławionego Pana Jezusa. Wyglądał jak młody, mający około dwudziestu pięciu lat mężczyzna z rzadką brodą i wąsami; długie Jego czarne włosy, rozdzielone w środku, otoczone były złotą, skrzącą się aureolą. Oczy jego miały głębię wieczności, gdy patrzyłem w nie, były nieskończenie zmienne. Przy każdej boskiej zmianie ich wyrazu rozumiałem intuicyjnie ich mądrość, którą miały mi przekazać. W tych wspaniałych oczach czułem potęgę, która podtrzymuje miliardy światów. Przy ustach Jego pojawił się Święty Graal; zniżył się do mych warg, a potem wrócił do Jezusa. Po kilku chwilach wypowiedział On do mnie szereg pięknych uspokajających słów, o tak osobliwym charakterze, że zachowam je w swym sercu. W 1950 i 1951 r. spędziłem dużo czasu w ustroniu Towarzystwa Urzeczywistnienia Jaźni w pobliżu pustyni Mohave w Kalifornii. Przetłumaczyłem tam Bhagawad Gitę i napisałem szczegółowe komentarze do poszczególnych dróg jogi. Bhagawad Gita jest najbardziej ulubionym pismem świętym Indii. Ardżuna był ukochanym uczniem Kriszny, boskiego awatara, którego rady dla Ardżuny tworzą treść Bhagawad Gity. Data spotkania Kriszny i Ardżuny to wg hinduskich ; uczonych rok 3102 prz. Chrystusem. Mówiąc o technice jogi, to jest ona raz wspomniana w Bhagawad- "• -Gicie i to ta sama, którą Babadżi nazwał po prostu krija-jogą, ] największe pismo święte Indii udzieliło w ten sposób oprócz morał-'., nych, także praktycznych wskazówek. W oceanie naszego świata- l -marzenia oddech jest szczególnie silną nawałnicą ułudy, która j wytwarza świadomość indywidualnych fal - postacie ludzi i wszyst41 kich innych materialnych przedmiotów. Wiedząc, że sama filozoficzna i etyczna wiedza nie wystarcza do obudzenia człowieka z jego bolesnego snu odrębnego bytu, Kriszna zwrócił uwagę na świętą naukę, która pozwala joginowi opanować swe ciało i zależnie od swej woli przemieniać je w czystą energię. Możliwość tego jogicznego dokonania nie wykracza poza granice teoretycznego zrozumienia cechującego współczesnych uczonych, pionierów atomowego wieku. Okazało się bowiem, że wszelką materię można przeobrazić w energię. Hinduskie pisma święte wynoszą naukę jogi pod niebiosa, ponieważ może być stosowana przez całą ludzkość. Zdarza się co prawda, 424 j ziemi". To bezwładne ciało nie mogłoby nigdy prowadzić działalności ani przejawiać energii i ruchu, gdyby dusza nie przekazywała ciału energii życia za pośrednictwem, w przypadku ludzi nieoświeconych - oddechu (energia gazu). Prądy życia przejawiające się w ciele ludzkim jako pięcioraka prana wyrażają się w "Aum", wibracji wszechmocnej duszy. \ Odzwierciedlenie życia, duszy-źródła, które jaśnieje w komórkach,' jest jedyną przyczyną przywiązania człowieka do ciała; oczywiście nie składałby on tak troskliwie hołdu samej bryle gliny. Istota ludzka utożsamia się błędnie ze swą fizyczną postacią, ponieważ płynące) z duszy prądy życia przewodzone są do ciała oddechem tak intensywnie, że człowiek uważa skutek za przyczynę i bałwochwalczo sądzi, że ciało posiada własne życie. Normalnym stanem świadomym człowieka jest czucie ciała i oddechu. Jego stan podświadomy, czynny podczas snu, związany jest z jego czasowym, mentalnym oddzieleniem się od ciała i oddechu. W swym podświadomym stanie jest on wolny od złudzenia, że "istnienie" zależy od ciała i oddechu.135 Gdy ogniwo oddechu pomiędzy duszą a ciałem zostanie przez ewolucyjną karmę zerwane, następuje nagłe przejście zwane "śmiercią"; fizyczne komórki ciała powracają do swego naturalnego stanu bezruchu. Krija-joga potrafi jednak według woli jogina zerwać ogniwo oddechu dzięki mądrości nauki, a nie przez brutalną interwencję karmicznej konieczności. Dzięki swemu aktualnemu doświadczeniu jogin jest już świadomy niecielesności swej istoty i nie potrzebuje, aby mu dopiero śmierć udzielała przykrej wskazówki, że człowiek błędnie lokuje swe zaufanie w fizycznym ciele! ; Życie za życiem każdy człowiek posuwa się (swym własnym, chociaż niepewnym krokiem) ku swemu celowi, jakim jest jego własna; apoteoza. Śmierć, nie przerywając jego postępu, dostarcza mu po prostu bardziej dostosowanego do jego potrzeb środowiska w astralnym świecie, w którym się on oczyszcza. "Niech się nie trwoży serce wasze... W domu Ojca mego jest wiele mieszkań" (Jan 14:1-2). Doprawdy jest rzeczą nieprawdopodobną, aby Bóg wyczerpał swą pomysłowość przy organizowaniu tego świata lub że w przyszłym świecie nie może On nam ofiarować nic ciekawszego aniżeli brząkanie w harfy! Śmierć nie jest wymazaniem człowieka ze sfery istnienia, ostateczną ucieczką z życia; śmierć nie jest też bramą do nieśmiertelności. Kto zagubił swą Jaźń w ziemskich radościach, ten nie odzyska jej: 427 stać się przyjacielem Bożym, człowiek musi przezwyciężyć zło własnej karmy, czyli działania, które zawsze pobudzają go do bezwolnego przyzwalania na majawiczne złudzenia świata. Znajomość żelaznego prawa karmy zachęca każdego poważnego poszukiwacza Boga do odnajdywania drogi ostatecznej ucieczki z więzów niewoli. Ponieważ karmiczna niewola istot ludzkich ma swój początek w pragnieniach zamroczonego umysłu, przeto jogin zajmuje się opanowaniem swego umysłu. Odrzuca on kolejne osłony karmicznej niewiedzy i w końcu widzi siebie w swej przyrodzonej istocie. "Nieruchoma, jako płomień lampy w bezwietrznym powietrzu, jest niezwruszona świadomość Mędrca, co w jodze Ducha pogrążony trwa. "To, w czym zawisa uspokojona przez rozmyślanie myśl; to, w czym człowiek ducha ujrzawszy, w Duchu swym i przez Ducha pełne znajduje zadowolenie; "To, w czym poznaje ponadzmysłowe, Duchowi przyrodzone, a najwyższe, intuicyjnemu rozumowi dostępne szczęścia; to, w czym trwając, w sercu Rzeczywistości przebywa; "Co raz posiadłszy, za zdobycz poczytuje ponad wszystkie skarby większą, w czym, gdy utwierdzeń, najcięższy ból zachwiać nim nie zdoła; "To - zwane jest jogą: zerwanie łącznika z cierpieniem, wejście w niezmienne szczęście Ducha". Bhagawad Gita VI: 19-23. (przekład Wandy Dynowskiej) Tajemnica życia i śmierci, której rozwiązanie jest jedynym celem pobytu człowieka na Ziemi, jest nierozdzielnie związana z oddechem. Życie bez oddychania - to nieśmiertelność. Zrozumiawszy tę prawdę, starożytni riszi Indii uchwycili istotę oddechu i opracowali ścisłą i rozumną naukę o nieoddychaniu. Gdyby nawet Indie nie miały żadnego innego daru dla świata, to już sama krija-joga wystarczyłaby na królewski podarunek. W Biblii znajdują się ustępy, które świadczą, że prorocy hebrajscy byli świadomi faktu, że Bóg uczynił z oddechu subtelne ogniwo pomiędzy ciałem a duszą. "Genezis" stwierdza: "Utworzył tedy Pan Bóg człowieka z mułu ziemi i tchnął w pblicze jego dech życia, i stał się człowiek istotą żyjącą" (Genesis 2:7). Ciało ludzkie składa się z chemicznych i organicznych substancji, które znajdują się także w "mule 426 jako: Brahmę-Stwórcę, Wisznu-Zachowawcę i Sziwę-Niszczyciela-Od-nowiciela. Ich trójdzielna działalność dokonuje się nieustannie w całym wibracyjnym stwarzaniu. Ponieważ Absolut przekracza zdolności pojmowania człowieka, pobożny hindus czci Go ucieleśnionego we wzniosłej Trójcy. (Inna znana koncepcja tejże trójcy jedynej rzeczywistości: "Sat", "Tat" "Aum": lub Ojciec, Syn i Duch Święty. Brahma- -Wisznu-Sziwa reprezentuje trójjedyny wyraz Boga w aspekcie "Tat", czyli syna Chrystusowej świadomości, immanentnej w wibracyjnym stworzeniu. Szaktis, energie, czyli "małżonki" Trójcy są symbolami "Aum" czyli Ducha Świętego, jedynej sprawczej siły, która przez wibrację podtrzymuje kosmos). Powszechny twórczo-zachowawczo-niszczący aspekt Boga nie stanowi jednak Jego ostatecznej czy nawet Jego istotnej natury (gdyż kosmiczne stwarzanie jest tylko Jego Ula, twórczą grą. ("Panie, Tyś stworzył wszystkie rzeczy, dla Twej uciechy stworzone one zostały." Obj. 4:11). Jego najgłębszej istoty nie można uchwycić, nawet jeśli się pojmie wszystkie tajemnice Trójcy, ponieważ Jego zewnętrzna natura - jako przejawiona przez prawo w określonym atomowym nurcie - tylko Go wyraża, ale nie odsłania. Ostateczną naturę Pana poznaje się wtedy, gdy "Syn wstępuje do Ojca" (Jan 14:12). Człowiek wyzwolony przekracza granicę wibracyjnych światów w Wolne od wibracji Źródło. Wszyscy wielcy prorocy zachowywali milczenie, gdy żądano od nich odsłonięcia ostatecznych tajemnic. Gdy Piłat zapytał: "Co jest Prawdą?" (Jan 18:38), Chrystus nic nie odpowiedział. Wielkie okazałe pytania intelektualistów w rodzaju Piłata rzadko mają swój początek w płomiennym duchu poszukiwania. Ludzie tacy mówią raczej z pustą arogancją, która uważa brak przekonania do wartości duchowych za oznakę "otwartego umysłu". ,łti // "Kochaj cnotę, tylko ona wolna. , Ona cię nauczy wysoko się wspinać, , Wyżej aniżeli muzyka sfer sięga; j> Gdyby bowiem cnota słabą była, jg3j . Samo niebo by się do niej schyliło". (Milton o-tf."Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, abym świadectwo dał prawdzie. Wszelki, który jest z prawdy, słucha głosu mego" (Jan 18:37). W tych słowach Chrystus zawarł całe tomy. Syn Boga "daje świadectwo" i swoim życiem wciela prawdę; jeśli także ją wykłada, jest to wspaniały dodatek. q K / f 1 iii ..j •B KS Comus) 42? w pajęczych urokach astralnego świata. Będzie tam tylko gromadził subtelniejsze spostrzeżenia i wrażliwsze reakcje na piękno i dobro, które stanowią jedno. Na kowadle tej materialnej ziemi walczący człowiek musi wykuwać niezniszczalne złoto duchowej tożsamości. Niosąc w swej dłoni ten ciężko zdobyty skarb, jako jedyny dar przyjmowany przez chciwą śmierć, istota ludzka zdobywa ostateczne wyzwolenie od kręgu fizycznych reinkarnacji. Przez kilka lat prowadziłem w Encinitas i Los Angeles kursy o Sutrach i jodze Patandżalego i innych głębokich dziełach hinduskiej filozofii. - Dlaczego Bóg połączył duszę i ciało, zapytał mnie raz wieczorem jeden ze słuchaczy. Jaki miał on cel w uruchamianiu tego ewolucyjnego dramatu stworzenia? Niezliczenie wielu innych ludzi zadawało takie pytania. Filozofowie na próżno starali się na nie odpowiedzieć. Pozostaw sobie kilka tajemnic do zbadania w Wieczności, zwykł był odpowiadać Sri Jukteswar z uśmiechem. - Jakże ograniczone zdolności rozumowe człowieka mogłyby pojąć niepojęte motywy Niestworzonego Absolutu?136 Zdolności rozumowe człowieka, spętane zasadą przyczynowości świata zjawiskowego, zawodzą, gdy chodzi o zagadkę Boga nie mającego początku ani przyczyny. Mimo to, chociaż rozum człowieka nie potrafi zgłębić zagadek stworzenia, każda tajemnica zostanie w końcu odkryta pobożnemu człowiekowi przez samego Boga. Kto szczerze pragnie mądrości, rozpoczyna swe poszukiwania od opanowania skromnych podstaw Boskiego planu, nie żądając przedwcześnie dokładnego matematycznego wykładu "Einsteinowskiej" teorii życia. Boga nigdy nikt nie widział; żaden śmiertelnik uwikłany w sprzeczności złudzenia mayi nie może zrozumieć Nieskończonego 137: "Jednorodzony Syn, który jest na łonie Ojca (odzwierciedlona świadomość Chrystusowa, czyli rzutowana na zewnątrz Doskonała Inteligencja, która kieruje wszystkimi strukturalnymi zjawiskami przy pomocy wibracji "Aum", wyłania się z "łona", czyli z głębi Niestworzonego Bóstwa w celu wyrażenia różnorodności Jedności), objawił Go" (Jan 1:18), nadał formę, czyli objawił. "Zaprawdę, zaprawdę mówię wam", wyjaśniał Jezus, "nie może Syn sam od siebie nic czynić, jeno to, co widzi, że Ojciec czyni; albowiem cokolwiek On czyni, to i syn podobnie czyni." (Jan 5:19). Troistą naturę Boga, przejawioną przez niego samego w zjawiskowych światach, symbolizuje się w hinduskich pismach świętych 428 Prorokowi Izajaszowi Bóg odsłonił swe intencje w tych słowach: "Tak ci będzie słowo moje (twórcze Aum), które wyjdzie z ust moich; nie wróci się do mnie próżno, ale uczyni to, co mi się podoba, i poszczęści mu się w tym, na co je poślę. Przetoż w weselu wynijdziecie, a w pokoju doprowadzeni będziecie. Góry i pagórki przed wami głośno zaśpiewają, a wszystkie drzewa polne rękami klaskać będą" (Izajasz 55:11-12). "W weselu wynijdziecie, a w pokoju doprowadzeni będziecie". Ludzie trudnego dwudziestego wieku z utęsknieniem usłyszą tę cudowną obietnicę! Wszak pełna jej prawda może być urzeczywistniona przez każdego miłośnika Boga, usiłującego dzielnie odzyskać swe boskie dziedzictwo. Błogosławiona rola krija-jogi na Wschodzie i Zachodzie dopiero się zaczęła. Niechajże każdy człowiek się dowie, że istnieje określona naukowa technika urzeczywistnienia Jaźni, pozwalająca przezwyciężyć wszelką ludzką niedolę! Przesyłając wibracje miłości tysiącom uczniów krija-jogi, rozrzuconym jak błyszczące klejnoty po całej Ziemi, często z wdzięcznością myślę: "Dałeś, Panie, twemu mnichowi wielką rodzinę!" Prawda nie jest teorią, ani spekulatywnym systemem filozofii, ani intelektualnym zrozumieniem. Prawda jest ścisłą zgodnością z rzeczywistością. Dla człowieka prawda jest dogłębnym poznaniem własnej natury, swej Jaźni jako duszy. Jezus każdym słowem i czynem swego życia dawał dowód, że zna "prawdę" swej istoty - swe źródło w Bogu. Utożsamiwszy się całkowicie z Chrystusową Świadomością mógł prosto powiedzieć: "Wszelki, który jest z prawdy, słucha głosu mego". Również Budda odmawiał roztrząsania ostatecznych kwestii metafizycznych, wskazując sucho, że krótki czas życia człowieka na ziemi może być przez niego najlepiej wykorzystany na udoskonalenie swej moralnej natury. Chiński mistyk Lao-Tse słusznie nauczał: "Ten, co wie, nie mówi o tym; ten, co mówi, nie wie tego". Ostateczne tajemnice Boga nie "są otwarte do dyskusji". Rozwiązanie tajemnicy Jego szyfru jest sztuką, której człowiek nie może przekazać człowiekowi; tu tylko Pan jest nauczycielem. "Uspokójcie się i wiedzcie, żem Ja Bóg" (Psalm 46:11). Nie pyszniąc się nigdy swą wszechobecnością, Pan daje się słyszeć tylko w niepokalanym milczeniu. Rozchodząc się w całym wszechświecie jako twórcze "Aum", Pierwotny Dźwięk układa się momentalnie w słowa zrozumiałe dla dostrojonego ucha pobożnego człowieka. Boski cel stworzenia, o ile rozum ludzki w ogóle pojąć go może, wyłożony jest w Wedach. Riszi nauczali, że każda istota ludzka została stworzona przez Boga jako dusza, która w swoisty, jedyny sposób ma przejawić jakiś szczególny przymiot nieskończonego zanim powróci do Absolutnej Tożsamości. Każdy człowiek wyposażony w ten sposób w jakiś szczególny element Boskiej Indywidualności jest jednakowo drogi Bogu. Mądrość zgromadzona przez Indie, tego starszego brata wśród narodów, jest dziedzictwem całej ludzkości. Prawda Wed, jak wszelka prawda, należy do Pana, a nie do Indii. Wielcy riszi, których umysły były czystym naczyniem napełniającym się boską głębią Wed, byli członkami rasy ludzkiej urodzonymi raczej na tej niż innej ziemi, aby służyć całej ludzkości. Różnice rasowe czy narodowe nie mają żadnego znaczenia w dziedzinie prawdy, gdzie jedyną kwalifikacją jest duchowa zdolność do jej przyjęcia. Bóg jest miłością. Jego plan dla całego stworzenia może tylko z miłości wynikać. Czyż ta prosta myśl nie daje ludzkiemu sercu więcej pociechy aniżeli uczony tom kosmologii? Każdy święty, który przeniknął istotę rzeczywistości, poświadcza, że istnieje Boski plan powszechny, że jest on piękny i pełen radości. " ••"• 430 PRZYPISY 'Nauczyciel duchowy; od sanskryckiego źródłosłowu Gur, podnosić. 2 Praktykujący jogę "zjednoczenie"; starożytną hinduską naukę medytacji o Bogu. 3 Imię moje zmieniło się na Yogananda, gdy wstąpiłem do starożytnego klasztornego Zakonu Swamich w 1914 r. Mój guru nadał mi w r. 1915 tytuł religijny Paramahansy (zob. rozdz. 24 i 42). 4 Według tradycji jest to kasta wojowników i władców. ,5Te starożytne epopeje są skarbnicami hinduskiej historii, mitologii i filozofii. 6 Ten wzniosły poemat, będący częścią epopei Mahabharata, jest hinduską biblią. Mahatma Gandhi napisał o niej: "Kto zechce medytować nad Gitą, będzie każdego dnia odkrywał nową radość i nowe znaczenie. Nie ma ani jednej trudności duchowej, której by Gita nie pomogła rozwikłać". 7 "Babu" (pan) umieszcza się w języku bengalskim na końcu nazwiska. A 8 Niezwykłą zdolność ujawniania się i ukazywania wielkich mistrzów objaśnia rozdział 30: "Prawo cudów". 'Technika jogi, dzięki której zgiełk wrażeń zmysłowych ucisza się pozwalając człowiekowi osiągnąć w coraz większym stopniu tożsamość z kosmiczną świadomością (zobacz rozdział 26). 10 Sanskryckie imię Boga, wyrażające jego aspekt Władcy Kosmosu; pochodzi od pierwiastka is rządzić. Hinduskie pismo święte zawiera tysiące imion Boga, a każde z nich wyraża odmienny odcień filozoficznego znaczenia. Jako Iśwara stwarza On i rozwiązuje wszystkie światy w kolejnych cyklach. 11 Nieskończone możliwości dźwięku pochodzą od Twórczego Słowa "Aum" stanowiącego kosmiczną potęgę wibracyjną, działającą poza wszystkimi energiami atomowymi. Każde słowo wypowiedziane z jasnym zrozumieniem i głębokim skupieniem ma zdolność zmaterializowania się. Ciche lub głośne powtarzanie pobudzających słów wykazało swą skuteczność w pewnych systemach psychoterapii, tajemnica kryje się w podnoszeniu prędkości fal akustycznych pobudzających mózg. _, 43* "Od czasu odrodzenia się nauk klasycznych, stwierdza Encyklopedia Americana, nie było w historii kultury równie ważnego zdarzenia jak odkrycie pod koniec 18 wieku sanskrytu przez uczonych z Zachodu Językoznawstwo, gramatyka porównawcza, mitologia porównawcza, religioznawstwo albo zawdzięczają swe powstanie odkryciu sanskrytu, albo uległy głębokiemu wpływowi dzięki jego poznaniu" 18 Wielu świętych hinduskich zwracało się do mnie ze słowami Choto Mahasaya W przekładzie "Mały Panie" 19 Nauki przyrodnicze, idąc własną drogą badań, dochodzą do potwierdzenia istnienia praw odkrytych przez joginow dzięki ich szczególnej wiedzy Na przykład 26 listopada 1954 r został podany w Uniwersytecie Królewskim w Rzymie dowód na to, ze człowiek posiada zdolność widzenia na odległość "Dr Giusseppe Calhgardis, profesor neuropsychologn, naciskał ciało badanej osoby w pewnych punktach, a osoba ta opisywała z najdrobniejszymi szczegółami osoby i przedmioty znajdujące się za ścianą Dr Calhgardis referował innym profesorom, ze jeśli działa na pewną część skory, to człowiek uzyskuje zdolności nadzmysłowe, które pozwalają mu widzieć przedmioty, których inaczej nie mógłby postrzegać Aby badana osoba mogła postrzegać przedmioty za ścianą, prof Calhgardis naciskał pewne miejsca po prawej stronie torsu przez 15 minut Dr Calligardis twierdził, ze gdyby się podziałało na inne miejsce ciała - to badana osoba mogłaby widzieć przedmioty w dowolnej odległości, niezależnie od tego, czy je już kiedykolwiek widziała 20 Bóg w aspekcie Stwórcy nazwa pochodzi od sankryckiego bnh, rozszerzać się Gdy w r 1857 ukazał się w "Atlantic Monthly" poemat Emersona pod tytułem Brahma, wielu czytelników było nim zaskoczonych Emerson wówczas roześmiał się i rzekł "Proszę im powiedzieć, aby Brahma czytali jako Jahwe, a me będą mieć kłopotu" 21W głębokiej medytacji pierwsze doświadczenie ducha w ośrodku kręgosłupa, a następnie w mózgu Fala szczęśliwości zalewa jak potop, ale jogin uczy się opanować jej zewnętrzne przejawy 22 W chwili pierwszego naszego spotkania Pranabananda był już istotnie w pełni oświeconym mistrzem Z życiem zawodowym rozstał się jednak wiele lat wcześniej, wówczas jeszcze me ustalił się w sposób dostateczny w mrbikalpa samadhi W tym doskonałym i niewzruszonym stanie jogin me odczuwa żadnych trudności w wypełnianiu swych świeckich obowiązków Po wycofaniu się z pracy zawodowej Pranabananda napisał Pranab-Gitę, głęboki komentarz do Bhagawad Gity dostępny w językach hmdi Zdolność pojawiania się w więcej mz w jednym ciele to sidhi (zdolność joginow, o której wspomina Patandzali w swych Sutrach o jodze) Zjawisko pojawiania się w dwóch miejscach występuje w życiu wielu świętych w ciągu wieków W Story of Therese Neuman (Dzieje Teresy Neuman) A P Shimberg opisuje kilka zdarzeń, 435 12Kah jest symbolem Boga w aspekcie wieczystej Matki Natury 13 Sanskrycki zrodłosłow swami znaczy "ten, który jest jednością ze swą Jaźnią" W odniesieniu do członków mniszego zakonu tytuł ten wyraża formalny szacunek dla "wielebnego" 14 Hinduski obyczaj, który każe, aby rodzice wybierali towarzysza życia dla swego dziecka, oparł się atakom czasu wysoki jest procent szczęśliwych małżeństw hinduskich 15 Anachoreta - człowiek, który uprawia sadhonę, czyli ścieżkę duchowej dyscypliny 16 Zwyczaj o wy gest szacunku wobec sadhu 17 Amulet był przedmiotem wytworzonym astralnie Strukturalnie nie- trwały, przedmiot taki musi w końcu zniknąć z naszej ziemi (zob rozdział 43) Na talizmanie wypisana była "mantra" czyli święte śpiewane słowo Nigdzie w świecie poza Indią moc słowa "vach ' me była tak gruntownie przebadana Wibracja Aum rozbrzmiewa w całym wszechświecie "Słowo" (lub "głos wielu wód" z Biblii) przejawia się w trzech postaciach czyli gunach stwarzania, zachowania i niszczenia (Tmttmya Upanishad I 8) Ilekroć człowiek wypowiada jakieś słowo, wprawia w ruch jedną z trzech właściwości Aum Takie jest uzasadnienie wszystkich pism świętych, aby człowiek mówił prawdę Sanskrycka "mantra" na amulecie, jeśli była wymawiana poprawnie, posiadała dobroczynną pod względem duchowym moc wibracyjną Alfabet sanskrycki, idealnie zbudowany, składa się z pięćdziesięciu liter, z których każda ma ustaloną niezmienną wymowę George Shaw napisał przewrotny i dowcipny esej na temat fonetycznej mewystarczalnosci opartego na łacinie alfabetu angielskiego, w którym 26 liter boryka się bezskutecznie z ciężarem dźwięku ("Gdyby wprowadzenie sanskryckiego alfabetu do języka angielskiego miało wywołać wojnę domową, nie płakałbym z tego powodu") Shaw domaga się przyjęcia alfabetu z czterdziestu dwu liter Alfabet ten zbliżyłby się do fonetycznej doskonałości sanskrytu, którego pięćdziesiąt liter zapobiega błędnej wymowie Odkrycie pieczęci w dolinie Indusu doprowadziło wielu uczonych do odrzucenia dotąd przyjętej teorii, ze Indie "zapożyczyły" swój alfabet ze źródeł semickich Kilka wielkich miast induskich, które ostatnio zostały odkopane w Mohendzo Daro i Harappa, dostarczyło dowodu wspaniałej kultury, która "musiała mieć długą historię na Ziemi i cofa się do czasów, które tylko mgliście można odgadywać' Jeżeli przyjmie się za poprawną teorię hinduską o niezmiernie dawnym pochodzeniu cywilizowanego człowieka na tej planecie, to stanie się możliwe wyjaśnienie dlaczego najbardziej "starożytny" język świata, sanskryt, jest zarazem najbardziej "doskonały" "Język sanskrycki, powiedział Sir Wilham Jones, założyciel Towarzystwa Azjatyckiego (Asiastic Society), jakakolwiek byłaby jego starożytność, posiada zadziwiającą budowę, doskonalszą mz greka, bogatszą mz łacina i bardziej wypolerowaną mz jakikolwiek inny język" " a ' ' " 434 "Ja sam nie działam wcale!" Tak myśli, kto wiernie trwa przy prawdzie najwyższej... Zawsze twierdzi: "To tylko igraszka ze zmysłami". Patrząc, ten widzi naprawdę prawdziwie, kto widzi, Ze działanie to jest przyrody dziełem, a Duch od niego jest wolny I ponad czynem trwa... (XII:29) Nieurodzony, nie umieram, niezniszczalny. Pan wszystkiego, co żyje Na Mayi, przez mayę magię odciskam Na płynnych formach natury, Przychodzę, odchodzę, powracam. "Zaiste niełatwo przeniknąć tę boską zasłonę obrazów, Która Mnie zakrywa; lecz ci, co wielbią Mnie, Przenikają i przez nią przechodzą". 32 Prorok Salomon 111,1. (VII: 14) Bhagawad Gita 33Kali tradycyjnie jest przedstawiona jako czwororęka kobieta, stojąca na postaci Boga Siwy, czyli Nieskończonego. Cztery główne atrybuty symbolizowane są przez cztery jej ramiona; dwa z nich są dobroczynne - dwa niszczące; wskazuje to na zasadniczą dwoistość materii, czyli stworzenia. 34 Dosłownie: ułuda kosmiczna. Maya jest magiczną potęgą stwarzania, dzięki której w Niezmierzalnym i Nierozdzielnym pojawiają się pozornie ograniczenia i podziały. Emerson napisał następujący wiersz pod tytułem Maya: Ułuda nieprzenikniona Snuje tkaniny niezliczone; Wesołe, niezawodne jej obrazy Gromadzą się tłumnie, zasłona na zasłonie. Czarodziejka! Każdy w nią uwierzy, Kto pragnie być zwiedziony. 35 Riszi - jasnowidz dosłownie. Risz'owie byli autorami Werfw nie dającej się określić starożytności. 36 Płaski okrągły indyjski chleb. 437 w których ta wielka współczesna święta chrześcijańska pojawiała się u odległych osób potrzebujących jej pomocy. 23 Skutki dawnych czynów w tym lub poprzednim życiu; od sanskryckiego kri - "czynić". i 24 Bhagawad Gita IX. 30-31. Kriszna był największym prorokiem Indii; Ardżuna był jego pierwszym uczniem. 25 Sannyasi - dosłownie "wyrzeczenie", od sankryckiego pierwiastka "kłaść na bok". 26 Zwracałem się do niego zawsze: Ananta-da; da jest przyrostkiem wyrażającym szacunek, jaki w rodzinie hinduskiej przysługuje najstarszemu bratu ze strony młodszych braci i sióstr. 27 W chwili naszego spotkania się Kebalananda nie należał jeszcze do Zakonu Swamich i powszechnie był nazywany "Szastri Mahasaya". Jednakże w celu uniknięcia pomyłek z imieniem Lahiri Mahasayi i Mistrza Mahasayi (rozdz. 9) nazywam mego nauczyciela sanskrytu jego późniejszym imieniem Swami Kebalananda. Niedawno została ogłoszona drukiem jego biografia w języku bengalskim. Urodzony w r. 1863 w Khulna, okręgu bengalskim, opuścił swe ciało w Benaresie w sześćdziesiątym ósmym roku życia. Rodowe jego nazwisko brzmiało Aszutosz Chatterji. 28 Starożytne cztery Wedy obejmują ponad 100 istniejących dotąd ksiąg kanonicznych. Emerson w swym Dzienniku złożył następujący hołd myśli wedyjskiej: "Jest ona tak wzniosła jak płomień i noc lub bezbrzeżny ocean. Zawiera w sobie wszelkie religijne uczucie, każdą wielką etykę, która daje natchnienie każdemu szlachetnemu umysłowi poetyckiemu... Nie zda się na nic odłożyć księgę; jeżeli schronię się w lesie lub w łodzi na stawie, Przyroda uczyni mnie niebawem braminem; wieczysta konieczność, wieczysta kompensacja, niezgłębiona potęga, nieprzerwane milczenie... taką jest jej religia. Pokój, mówi ona do mnie, czystość i absolutne wyrzeczenie się - oto panacea, które mażą, wszelki grzech i które darzą szczęśliwością Ośmiu Bogów". 29 Miejsca "pojedynczego" czyli duchowego oka. W chwili śmierci-świadomość człowieka wycofuje się zwykle do tego punktu, co jest powodem, że oczy zmarłych zwrócone są do góry. 30 Postać z sanskryckiej epopei Ramajany. 31 Pierwiastek osobowy ahamkara (dosłownie: "ja czynię") jest podstawową przyczyną dualizmu czyli pozornego rozdziału pomiędzy człowiekiem i jego Stwórcą. Ahamkara poddaje istoty ludzkie pod władzę mayi (ułudy kosmicznej), wskutek czego podmiot (ego) wydaje się fałszywie przedmiotem; stworzenia wyobrażają sobie, że są twórcami. ,, Uv> _,; t 436 w całkowitym bezczynie me może pozostać i każdy, czy chce czy nie chce, zniewolony jest do działania przez energie właściwe w przyrodzie Kto mysią pełni jogę czynu, ten jest zaiste godzien szacunku Pełń więc Ardzuno właściwy czyn1" 41 Metody kontrolowania siły życiowej z pomocą regulowania oddechu 42 Patandzah - najwybitniejszy starożytny przedstawiciel jogi 43 Francuscy profesorowie, pierwsi na Zachodzie, zaczęli badać naukowe możliwości nadswiadomego umysłu Profesor Jules Bois, członek L'Ecole de Psychologie w Sorbonie, wykładał w 1928 r w Ameryce, mówił on, ze francuscy uczeni zgodnie uznają istnienie nadswiadomosci, "która stanowi zupełne przeciwieństwo podświadomości Freuda, i jest zdolnością, która czym człowieka naprawdę człowiekiem, a me tylko nadzwierzęciem" Jules Bois wyjaśniał, ze me należy mieszać przebudzenia się wyższej świadomości z Coue'izmem ani hlpnotyzmem Istnienie nadswiadomego umysłu od dawna uznane było przez filozofów, jest ono w rzeczywistości Nad-duszą, o której mówił Emerson, lecz której istnienie dopiero obecnie stwierdzono w sposób naukowy Uczony francuski wskazywał, ze od nadswiadomosci pochodzi natchnienie, geniusz i wartości moralne "Wiara w nią me jest mistycyzmem, chociaż potwierdza i uznaje własności, które głosili mistycy" 44 "Każda nauka jest transcendentalna albo zamiera Botanika zdobywa sobie prawdziwą teorię - Awatary Brahmy znajdą się niebawem w historii naturalnej" - Emerson 45 Od łacińskiego czasownika - "crescere" rosnąc, zwiększać Za swój crescograph i inne wynalazki Bose otrzymał w r 1917 tytuł szlachecki 46 Kwiat lotosu jest w Indiach starożytnym boskim symbolem rozwijające się jego plcuki wyu'uidiaj4 rozwijanie się duszy, wyrastanie jego czystego piękna z mułu zawiera błogosławioną obietnicę duchową 47 "Obecnie tylko najczystszy przypadek może wprowadzić Indie w krąg uwagi przeciętnego amerykańskiego studenta Osiem Uniwersytetów (Howard, Yale, Columbia, Pnnceton, John Hopkms, Pennsylvama, Chicago, Cahfornia) posiada Katedry Indologn lub Sanskrytu India me jest faktycznie reprezentowana na wydziałach historii, filozofii, sztuki, nauk politycznych, socjologu, czy na jakimkolwiek innym kierunku studiów, w którym, jak widzieliśmy, India ma wielki dorobek W konsekwencji jesteśmy przekonani, ze żaden kierunek studiów, szczególnie w zakresie humanistyki, w żadnym większym uniwersytecie nie jest kompletny, jeśli nie posiada należycie wykształconego specjalisty w zakresie rozwoju tej dyscypliny Jesteśmy również przekonani, ze każde kolegium, które stawia sobie za cel przygotowanie swych absolwentów do inteligentnej pracy na świecie, w którym wypadnie im zyc, musi mieć wśród swych pracowników uczonego kompetentnego w zakresie cywilizacji Indii" - wyjątki z artykułu, który ukazał się w maju 1939 roku w biuletynie Amerykańskiej 439 37 Laicy nie zdają sobie sprawy z ogromnych postępów nauki XX wieku Transmutacja metali i inne marzenia alchemików spełniają się każdego dnia w centrach badań naukowych na całym świecie Znakomity chemik francuski M George Claude dokonał w r 1928 w Fonatamebleau "cudu" rekonstruując przeobrażenia tlenu "Associated Press" donosiła wówczas, ze M Claude na zebraniu naukowym "przemieniał garść piasku w drogocenne kamienie, żelazo w stan roztopionej czekolady, a kwiatom po pozbawieniu ich barwy nadawał konsystencję szkła" 38 Badania świadomości, prowadzone przez zachodnich psychologów, ograniczają się głownie do badania umysłu podświadomego oraz chorób umysłowych, leczonych przez psychiatrę i psychoanalizę Mało natomiast istnieje badań nad pochodzeniem i zasadniczym kształtowaniem się normalnych stanów umysłowych oraz nad ich emocjonalnym i wolicjonalnym wyrazem - sprawą podstawową, nie zaniedbywaną w filozofii Indu W systemie Sankhyi i jogi przeprowadza się ścisłe klasyfikacje rozmaitych powiązań normalnych stanów umysłowych i ich modyfikacji oraz charakterystycznych funkcji buddhi (intelekt rozpoznający), "ahamkary" (pierwiastek egoizmu) i manasu (umysł czyli świadomość umysłowa) 39 .Wszechświat jest reprezentowany przez każdą cząsteczkę Wszystko zostało stworzone z jednej utajonej substancji Glob ziemski w kropli rosy Prawdziwa doktryna o wszechobecnosci Boga polega na tym, ze Bóg objawia się z wszystkimi swymi cząsteczkami w każdym mchu i pajęczynie" - Emerson, Compensation 40 "Kupować i sprzedawać, lecz nigdy nie zapominać o Bogu1" Ideał ten wymaga, aby ręka i serce harmonijnie razem działały Niektórzy pisarze zachodni twierdzą, ze hinduski cel życia jest tchórzliwym "eskapizmem, bezczynnością i antyspołecznym odsuwaniem się od życia" Jednakże poczwórny plan życia ludzkiego, jaki podają Wedy, jest planem należycie równoważonym i dostosowanym do życia mas, gdyż przeznacza połowę życia na naukę i obowiązki gospodarza domu, a \lruga na kontemplacją i ćwiczenia w medytacji Samotność jest konieczna, aby człowiek mógł ustalić swą świadomość w jaźni, lecz mistrzowie wracają potem do świata, aby mu służyć Nawet ci święci, którzy nie podejmują żadnej zewnętrznej działalności, przynoszą światu dzięki swym myślom i świętym wibracjom więcej cennych korzyści aniżeli najbardziej wytężona aktywność ludzi nieoswieconych Wielcy mistrzowie, każdy na swój sposób i często wbrew ostrej opozycji starają się bezinteresownie dawać natchnienie swym bliźnim i podnosić ich życie Żaden hinduski ideał religijny czy społeczny nie jest wyłącznie negatywny Ahimsa - "mewyrządzanie krzywdy", zwana w Mahabharacie "cnotą całkowitą", (sakalo dharma) ma treść pozytywną, gdyż człowiek, który nie pomaga drugim, wyrządza im w pewien sposób krzywdę Bhagawad Gita (III, 4-8) podkreśla, ze działanie jest rdzenną cechą człowieka. "Gnuśność jest po prostu złym działaniem" "Nie można się wznosie ponad więzy działania przez wstrzymanie się od czynów ani tez osiągnąć doskonałość przez wyrzeczenie się Bowiem nikt nawet przez chwilę 438 filozofów greckich, przedstawia się - w porównaniu z tętniącym życiem i wigorem idealizmem Wschodu - jak słaba prometejska iskra do potopu słonecznego światła". W niezmierzonej literaturze Indii Wedy - pierwiastek vid - znać, wiedzieć - stanowią jedyny tekst, który nie jest przypisywany żadnemu autorowi. Rig-Weda (X.90,9) przypisuje hymnom boskie pochodzenie i mówi (III.39,2), że pochodzą one z zamierzchłych starożytności" i że zostały przełożone na nowy język. W sposób boski przekazywane z pokolenia na pokolenia riszim, Wedy mają posiadać nityatwę - "poza-czasową ostateczność". Wedy zostały objawione dźwiękiem, "bezpośrednio usłyszane", szruti przez riszich. Jest to literatura wybitnie śpiewana lub recytowana. Dlatego w ciągu tysięcy lat - stutysięczny dwuwiersz Wed nie był spisany, lecz przekazywany ustnie przez kapłanów bramińskich. Wedy przetrwały wieki, ponieważ riszi rozumieli wyższość umysłu nad materią jako właściwy sposób przekazywania słowa. Cóż może przewyższyć "tabliczki serca?" Obserwując szczególny porządek (anupurwf), w jakim następują słowa wedyjskie, oraz posługując się pomocą fonologicznych reguł kombinowania dźwięków (sandhi), zestawienia liter (sanatana), jak również sprawdzając pewnymi mnemotechnicznymi sposobami pamiętany tekst, bramini wyjątkowo wiernie zachowali od zamierzchrych czasów oryginalną czystość Wed. Każda sylaba (akszara) w słowie wedyjskim ma swe znaczenie i skuteczność. 50 Jest to tytuł pełen szacunku, z którym się zwykle do niego zwracano. Nazywał się Mahendra Nath Gupta, swe utwory literackie podpisywał M.N.G. 51 The Oxford English Dictionary (Oksfordzki Słownik Angielski) podaje taką definicję bioskopu: "Przegląd życia; to, co daje taki przegląd". Wybór słowa ze strony Mistrza Mahasayi był zatem całkiem uzasadniony. 52 Św. Jan od Krzyża. Ciało tego chrześcijańskiego świętego, który zmarł w r. 1591, było ekshumowane w 1859 i nie okazywało oznak zepsucia. Sir Francis Younghusband tak pisał o swym własnym doznaniu radości kosmicznej (,Atlantic Monthly", dec. 1938): "Zstąpiło na mnie coś dużo większego niż uskrzydlenie lub rozweselenie; znajdowałem się obok siebie w stanie intensywnej radości, a razem z tą nie dającą się opisać i omal nie dającą się wytrzymać radością objawiła mi się istotna dobroć świata. Byłem przekonany, że w sercu swym ludzie są dobrzy, że zło jest w nich powierzchowne". s3Sanskrita - wygładzony - zupełny. Sanskryt jest starszym bratem wszystkich indoeuropejskich języków. Posługuje się alfabetem devanagari, dosłownie - boskim przybytkiem. "Kto zna moją gramatykę, ten zna Boga!" Tak wyraził swój hołd dla matematycznej i psychologicznej doskonałości tego języka Panini - wielki filolog starożytnych Indii: "Ten, kto chciałby zbadać techniki tego języka, musiałby zaiste być wszechwiedzącym". i'3'4 "•" "" '""' 341 Rady Towarzystw Naukowych (Biuletin of American Council of Learned Societies): ponad 100 stron podstawowej bibliografii o Indiach. 48 Atomowa budowa materii była dobrze znana starożytnym Hindusom. Jednym z sześciu systemów hinduskiej filozofii jest Waisesika, od sanskryckiego wyrazu viscus - atomowa indywidualność. Jednym z najwybitniejszych przedstawicieli Waisesiki był Aulukya, zwany także Kanadą i "zjadaczem atomów"; urodzony około 2800 lat temu. W pewnym artykule "East-West" z kwietnia 1934 roku podano następujące streszczenie naukowej wiedzy Waisesiki: "Chociaż współczesną teorię "atomową" uważa się ogólnie za postępową w nauce, to jednak została ona dawno temu wyłożona przez Kanadę, zjadacza atomów. Sanskryckie anus można prawidłowo przetłumaczyć jako: "atom", w dosłownym znaczeniu greckim słowa "niepojęty" lub niepodzielny. Inne naukowe traktaty z wykładem Waisesiki z ery przedchrystusowej obejmują: 1. ruchy igieł w kierunku magnesu 2. krążenie wody w roślinach, 3. akasz czyli eter - bezwładny i bez struktury, jako podstawa przekazywania sił subtelnych, 4. ogień słoneczny jako przyczyna molekularnych zmian, 5. prawo grawitacji, mające przyczynę we właściwości atomów ziemskich, nadających im siłę przyciągania lub pęd w dół, 6. kinetyczna natura wszelkiej energii, związek przyczynowy opiera się zawsze na wydatku energii lub zmianie układu ruchu, 7. powszechne rozwiązanie z powodu rozpadu atomów, promieniowanie promieni ciepła i światła, nieskończenie małych cząsteczek pędzących we wszystkich kierunkach z niepojętą prędkością (współczesna teoria promieni kosmicznych), 8. względność czasu w przestrzeni. Waisesika przypisywała początek świata atomom, wiecznym co do swej natury, to znaczy ostatecznych swych właściwości. Atomy te "uważane były za obdarzone nieustającym ruchem wibracyjnym... Najnowsze odkrycie, że atom jest miniaturą układu słonecznego, nie byłoby nowością dla filozofów Waisesiki, którzy również zredukowali czas do ostatecznego matematycznego pojęcia, określając najmniejszą jednostkę czynu kala jako okres, którego potrzebuje atom na przebycie swej własnej jednostki przestrzeni". 49 Hymn zwany Sama, wspomniany w utworze Tagora, jest jednym z czterech Wed. Pozostałe trzy to: Rig, Jadżur i Atharwa. Teksty święte mówią o naturze Brahmy, Boga Stwórcy, którego przejaw w indywidualnym człowieku nazywa się atma (dusza). Źródłem nazwy Brahma - jest brah - rozszerzać się - które wyraża wedyjską koncepcję boskiej zdolności "rozszerzania się" - spontanicznego wzrostu lub przechodzenia w stan twórczej aktywności. O kosmosie powiada się, że podobnie jak przędziwo pająka wikurute rozwija się z jego istoty. Świadome zjednoczenie atmy z Brahma, duszy z duchem, stanowi - rzec można - całą treść Wed. > Wedanta, która jest streszczeniem Wed, była natchnieniem wielu wielkich myślicieli Zachodu. Yictor Cousin, historyk francuski, napisał: "Gdy z uwagą czytamy filozoficzne pomniki Wschodu - a szczególnie Indii - odkrywamy w nich tyle głębokich prawd... że jesteśmy zmuszeni zgiąć kolana przed filozofią Wschodu i uznać w tej kołysce rasy ludzkiej ojczyznę najwyższej filozofii". Schlegel zauważył: "Nawet najwznioślejsza filozofia Europejczyków, idealizm rozumu w postaci podanej przez 440 •v- Siankara zreformował starożytny Zakon Swamich. Założył również klasztorne ośrodki wychowawcze, matha, w czterech miejscowościach - w Majsor na południu, w Curi na wschodzie, w Dwaraka na zachodzie i Badarinath na północy w Himalajach. Sringeri Math w Majsor zachował do dziś ogromny wpływ; jego kierownik, formalny następca Siankary, sprawuje władzę duchową podobną do władzy Ojca Świętego w Rzymie. Cztery "Mathy" wielkiego monisty, hojnie wyposażone przez książęta i lud pospolity, udzielały bezpłatnej nauki gramatyki sanskryckiej, logiki i filozofii Wedanty. Przy lokowaniu swych mathow w czterech stronach Indii Siankara miał na celu umocnienie religijnej i narodowej jedności wielkiego kraju. Dziś, jak i w przeszłości, pobożny Hindus znajduje bezpłatne schronienie i utrzymanie w czaltnch i sattraniach (miejsce wypoczynku wzdłuż dróg pielgrzymek) utrzymywanych przez publicznych dobroczyńców. 59zob. rozdz. 25. 60 Sławne na cały świat mauzoleum. 61Dhoti - kawałek płótna zawiązany dokoła pasa, okrywający biodra. "Brindaban w okręgu Muttra w Zjednoczonych Prowincjach. 63 Sandesz - hinduskie słodycze. 64Czintamani - mityczny klejnot mający moc spełnienia pragnień. 65 Duchowe wtajemniczenie - od sankryckiego dikas - oddać się, poświęcić się. 66 Nabożeństwo Durgi - to główne święto bengalskiego roku, trwa ono przez dziesięć końcowych dni września. Bezpośrednio po nim następuje dziesięciodniowe święto Daszahary ("Jedynego", który usuwa dziesięć grzechów - trzy ciała, trzy umysłu, cztery mowy). Obie pudże poświęcone są Durdze, dosłownie "Niedostępnej", aspektowi Boskiej Matki, Szakti, upersonifikowanej żeńskiej sile twórczej. 67Sri Jukteswar urodził się 10 maja 1855 roku. "Jukteswar" znaczy: "Zjednoczony z Bogiem". "Giri" jest nazwą jednej z dziesięciu gałęzi starożytnego zakonu swamich. "Sri" znaczy: "święty", nie jest to imię, lecz tytuł wyrażający szacunek. 68 Dosłownie "kierować razem" - samadhi jest ponadświatowym stanem ekstazy, w którym jogin postrzega tożsamość duszy i ducha. 69 Chrapanie zdaniem fizjologów jest oznaką całkowitego rozluźnienia ciała (oczywiście tylko u tego, kto o tym nie pamięta). jii 443 54 Nie był to Dżatinda (Dżotin Ghosh), o którym była mowa z powodu jego chwilowej awersji do tygrysów. 55 Hinduskie pisma święte uczą, że przywiązanie do rodziny jest złudne, jeśli powstrzymuje ono pobożnego od szukania Boga, który jest dawcą wszelkiego dobra z kochającymi krewnymi włącznie, nie mówiąc już o samym życiu. Podobnie nauczał Jezus: "Kto jest matką moją, i którzy są braćmi moimi?" (Mat. 12,48). 56Dżi jest zwyczajowym przyrostkiem wyrażającym szacunek: używa się go szczególnie w bezpośrednim zwracaniu się: "Swamidżi", "Gurudżi", "Sri Jukteswardżi", "Paraha-msadżi". 57 Szastry, dosłownie: "Święte księgi"; obejmują one cztery kategorie ksiąg: szruti, smriti, purana i tantra. Obszerne te traktaty omawiają każdy aspekt religijnego i społecznego życia oraz dziedziny prawa, medycyny, architektury, sztuki itd. Szruti to pismo święte "bezpośrednio usłyszane" lub "objawione", czyli Wedy. Smriti czyli "zapamiętana" nauka została w końcu spisana w odległej starożytności jako najdłuższe epopeje świata: Mahabharata i Ramajana. Purany - dosłownie: "starożytne elegie". Tantry znaczą dosłownie "obrzędy" lub "rytuały", traktaty te przekazują głębokie prawdy pod zasłoną przemyślanego szczegółowo symbolizmu. 58 Siankaraczara (Siankara) uważany jest za największego filozofa Indii ostatnich 2000 lat. Był uczniem Gowindy Dżati i jego guru Gaudapady. Siankara napisał sławny komentarz do traktatu Mandukuya Karika Gaudapady. Z nieodpartą logiką, a zarazem w pięknym, pełnym czaru stylu Siankara objaśniał Wedy ściśle w duchu adwaity (nie dualistycznym - monistycznym). Wielki ten monista układał także poematy pełne nabożnej miłości. Jego "Modlitwa do Boskiej Matki'o przebaczenie grzechów" zawiera refren: "Choć wielu jest złych synów, nie było nigdy złej matki". Sanandana, uczeń Siankary, napisał komentarz do Brahma Sutr (filozofii Wedanty). Rękopis spłonął, lecz Siankara (który raz go czytał) powtórzył słowo w słowo swym uczniom. Jego tekst, znany jako Panczapadika, studiowany jest do dziś dnia. Uczeń Sanandana otrzymał nowe imię po pięknym zdarzeniu. Siedząc pewnego dnia na brzegu rzeki usłyszał, że Siankara woła go z przeciwnego brzegu. Sanandana wszedł natychmiast do wody. Jego wiara i stopy zarazem zostały podparte, gdy Siankara zmaterializował na rzece pełnej wirów dywan z kwiatów lotosu. Odtąd uczeń ten znany był jako Padmapada (Lotosowa stopa). W Panczapadika Padmapada wyraża wielokrotnie miłość dla swego guru. Sam Siankara napisał następujące piękne zdanie: "Nie ma w żadnym z trzech światów porównania w stosunku do prawdziwego guru. Gdyby się przyjęło kamień filozoficzny za prawdę, to potrafi on tylko zamienić żelazo w złoto, a nie w nowy kamień filozoficzny. Natomiast czcigodny nauczyciel czyni ucznia, który chroni się u jego stóp, równym sobie. Guru jest więc nieporównywalny, więcej - jest transcendentalny" (Sto wierszy). Mistrz Siankara był rzadkim połączeniem świętego, uczonego i działacza w jednej osobie. Choć żył tylko trzydzieści dwa lata, wiele z nich spędził na wytężonej pracy we wszystkich częściach Indii, szerząc swą doktrynę Adwaity. Miliony ludzi gromadziły się gorliwie, aby usłyszeć wyrazy pokrzepiającej mądrości z ust młodego mnicha. . 442 82 Przypomina się tu spostrzeżenie Dostojewskiego: "Człowiek, który nie pochyla się przed niczym, nigdy nie potrafi udźwignąć ciężaru samego siebie". 83 "Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Słowo było Bogiem" (Ewangelia św. Jana 1.1). 84 "Ojciec bowiem nie sądzi człowieka, lecz przekazał wszelki sąd w ręce Syna" (Jan 5,22). "Żaden człowiek nie widział nigdy Boga: jednorodzony Syn, który jest w łonie Ojca, głosi Go" (Jan 1.18). "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, kto uwierzy we mnie, będzie czynił, co i ja czynię; i będzie czynił większe rzeczy, ponieważ ja idę do mego Ojca" (Jan 14,12). "Lecz pocieszyciel, którym jest Duch Święty, a którego ojciec pośle w moje imię, nauczy was wszystkich rzeczy i przypomni wszystkie rzeczy, które wam mówiłem" (Jan 14.26). Te słowa Biblii odnoszą się do troistej natury Boga: Ojciec, Syn i Duch Święty (Sat, Tat, Aum - w hinduskich pismach świętych). Bóg Ojciec jest Absolutem, Nieprzejawionym, istniejącym "poza" wibracyjnym stworzeniem. Bóg Syn jest Chrystusową Świadomością (Brahmą czyli Kutastha Czaitania) istniejącą wewnątrz wibracyjnego stworzenia: ta świadomość Chrystusowa jest "jednorodzonym, czyli odzwierciedleniem Niestworzonego Nieskończonego. Jego zewnętrznym przejawieniem, czyli "świadkiem" jest "AUM", czyli Duch Święty, boska, twórcza, niewidzialna potęga, która buduje wszelkie stworzenie z pomocą drgania. "Aum" - błogi pocieszyciel, może być słyszany w medytacji i objawia pobożnemu człowiekowi ostateczną prawdę. 85 Odkrycie w 1939 r. mikroskopu elektronowego odsłoniło nowy świat nieznanych dotąd promieni. "Zarówno sam człowiek jak i wszelkie rodzaje bezwładnej rzekomo materii stale emitują promienie, które ten instrument "widzi" - donosił "Associated Press". Ludzie wierzący w telepatię, drugi wzrok i jasnowidzenie mają w tej wiadomości pierwszy naukowy dowód istnienia niewidzialnych promieni, które rzeczywiście rozchodzą się od jednej osoby do drugiej. Wynalazek radia jest spektroskopem częstości drgań radiowych. To samo dotyczy zimnej, nie żarzącej się materii, gdy spektroskop wykrywa rodzaje atomów, z których składają się gwiazdy... Od wielu lat uczeni podejrzewali istnienie promieni emitowanych przez człowieka i każde żyjące stworzenie. Dziś istnieje już pierwszy eksperymentalny dowód ich istnienia. Odkrycie to dowodzi, że każdy atom i każda drobina w przyrodzie jest nieustannie działającą radiostacją nadawczą... W ten sposób nawet po śmierci człowieka jego substancja nadal wysyła swe delikatne promienie. Długość fal tych promieni obraca się w zakresie sięgającym z jednej strony poniżej najkrótszych fal stosowanych w radio, a z drugiej najdłuższych fal używanych obecnie w radio. Ilość tych fal jest niemal niepojęta. Istnieją ich miliony. Pojedyncza, bardzo duża drobina może równocześnie emitować 1.000.000 różnych długości fal. Fale o większej długości poruszają się z łatwością, rozchodząc się z prędkością fal radiowych... istnieje zadziwiająca różnica pomiędzy promieniami radia a innymi znanymi promieniami w rodzaju promieni światła... Jest nią niezmiernie długi czas, sięgający tysięcy lat, przez który te fale radiowe mogą trwać emitowane z niezakłóconej materii". 44S 10 Dhal jest to gęsta zupa z tłuczonego groszku lub innych strączkowych. Czanna to ser ze świeżego kwaśnego mleka, pokrajany w kostki i pomieszany z kartoflami. 71 Wszechpotężne władze jogina, dzięki którym widzi, słyszy, dotyka, smakuje, wącha i czuje swą jedność ze stworzeniem bez użycia organów zmysłowych, opisane są w Taittiriya Aranyaka w sposób następujący: "Niewidomy przebił perłę, nie mający palca nawlekł ją na nitkę; nie mający szyi nosił ją, a nie mający języka sławił ją". 72 Kobra szybko atakuje każdy poruszający się w jej zasięgu przedmiot. Całkowita nieruchomość jest zwykle jedyną nadzieją ratunku. 73 Lahiri Mahasaya mówił "Priya" (pierwotne imię, a nie Jukteswar - imię zakonne, które mój guru otrzymał po odejściu Lahiri Mahasayi). Tu i w innych miejscach książki użyłem imienia "Jukteswar", aby uniknąć u czytelnika zamieszania z powodu różnych imion. 74"Przetoż wam powiadam: wszystko, o cokolwiek modląc się prosicie, wierzcie, że otrzymacie, a stanie się wam" (Marek 11,1). Mistrzowie, którzy posiadają boski wgląd, są w pełni zdolni do przekazania swych realizacji zaawansowanym uczniom, jak to w opisanym przypadku uczynił Lahiri Mahasaya w stosunku do Sri Jukteswara. 75 "Nie dawajcie psom tego co święte, ani nie rzucajcie-pereł przed wieprze, by ich snąć nie podeptały nogami swymi i obróciwszy się, aby was nie potargały" (Mat. 7.6). 16Czela - uczeń, pochodzi od sanskryckiego słowa "służyć". 77 Samadhi - doskonałe zjednoczenie indywidualnej duszy z Nieskończonym Duchem. 78 Dżnana - mądrość, a bhakti - pobożności żywe uczucie religijne: dwie główne drogi do Boga. 79 Upaniszady lub Wedanta - dosłownie: koniec Wed - występują w niektórych częściach Wed i stanowią doktrynalną podstawę hinduskiej religii. Schopenhauer wyraził swój hołd następująco: "Jakże całe Upaniszady przepojone są świętym duchem WeA Jakże do głębi przenika ten duch każdego, kto zapoznaje się z tą niezrównaną księgą! Z każdej sentencji rodzą się głębokie, oryginalne i podniosłe myśli, a wszystkie są przeniknięte wzniosłym i poważnym duchem... W moich oczach dostęp do Wed z pomocą Upaniszadów jest największym przywilejem naszego wieku w stosunku do wszystkich ubiegłych stuleci". 80 Komentarze. Siankara wykładał Upaniszady w sposób niezrównany. 81 Mridanga - bębenek, na którym gra się ręką: używa się go tylko przy sakralnej muzyce. i c J 444 88 "Światłem ciała twego jest oko twoje jeśli tedy oko twoje będzie zdrowe, całe twoje ciało będzie pełne światła, lecz jeśli twe oko będzie chore, ciało twoje także będzie pełne ciemności Patrz tedy, aby światło - które w tobie jest, nie było ciemnością" (Łuk 11, 34-35) "Jeden z sześciu systemów filozofii hinduskiej Sankhya naucza o ostatecznym wyzwoleniu przez poznanie dwudziestu pięciu pierwiastków zaczynających się od prakriti czyli natury, a kończących się na puruszy, czyli duszy 90 Hinduska historia "Adama i Ewy" znajduje się w bardzo starożytnej purame, Srimad Bhagawata Pierwszy mężczyzna i kobieta (istoty o fizycznej postaci) to Swayambhuva Manu (człowiek zrodzony ze Stwórcy) i jego żona Satarupa (prawdziwy wizerunek) Pięcioro ich dzieci ożeniło się z Pradzapatimi (doskonałymi istotami, które mogły przyjmować cielesną postać), od tych pierwszych boskich rodziców wywodzi się rodzaj ludzki Nigdzie na Wschodzie czy Zachodzie me słyszałem nikogo, kto by wykładał chrześcijańskie Pismo święte z równie głęboką, duchową wnikliwością jak Sn Jukteswar - Teologowie błędnie wykładają słowa Chrystusa - mówił Mistrz - w takich ustępach jak "Jam jest droga i prawda i żywot nikt me przychodzi do Ojca, jeno przeze mnie" (Jan 14, 6) Jezus nigdy me rozumiał tego w ten sposób, ze jest jedynym Synem Boga, lecz ze żaden człowiek nie może osiągnąć doskonałego Absolutu, transcendentalnego Ojca "poza" stworzeniem, dopóki nie przejawi najpierw "Syna" czyli Chrystusowej świadomości działającej "wewnątrz" stworzenia Jezus, który osiągnął całkowitą jedność ze świadomością Chrystusową, utożsamił się z mą, odkąd Jego własne ja (ego) zostało rozwiązane Gdy św Paweł pisał "Bóg wszystko stworzył przez Jezusa Chrystusa" (Efez 3, 9), lub gdy Jezus mówił "Pierwiej mz Abraham się stał, Jam jest" (Jan 9, 58), istotna treść tych słów jest nieosobowa Pewna forma duchowej bojazliwosci skłania wielu ludzi światowych do wierzenia wygodnie, ze tylko jeden człowiek był Synem Bożym "Chrystus był stworzony w sposób wyjątkowy", rozumują om, "jakże ja, zwykły śmiertelnik, mogę z Nim współzawodniczyć9" Wszyscy jednak ludzie zostali w boski sposób stworzeni i pewnego dnia muszą posłuchać nakazu Chrystusa , Bądźcież wy tedy doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest" (Mat 5, 48) "Patrzcie, jaką miłość dał nam Ojciec, iż nazwani jesteśmy synami Bożymi" (Jan 3, 1) Zrozumienie prawa karmy i wynikającej z mego reinkarnacji widoczne jest w wielu ustępach Biblii, np "Kto wyleje krew człowieczą, przez człowieka krew jego wylana będzie" (Gen 9, 6) Jeśli każdy morderca musi być zabity "przez człowieka", to proces odpłaty w wielu przypadkach wymaga oczywiście więcej mz jednego życia Współczesna mu policja nie jest dostatecznie szybka' Prawdziwa wiedza o karmie i reinkarnacji została dla Zachodu utracona, gdy Ojcowie wczesnego Kościoła postanowili usunąć te nauki, które ich zdaniem wymagały zbyt wiele miejsca i czasu aby zachęcie człowieka do dążenia do bezpośredniego zbawienia Lecz prawdy usunięte prowadzą do całej masy zniechęcających błędów 447 86 Na podstawie astronomicznych wzmianek znajdujących się w starożytnych pismach hinduskich uczeni mogli poprawnie ustalić datę ich powstania Wiedza naukowa riszich była bardzo wielka, w Kauszitaki Brahmana znajdujemy dokładne dane astronomiczne, które dowodzą, ze już w roku 3100 przed Chr Hindusi byli bardzo zaawansowani w astronomii, która miała praktyczne zastosowanie przy wyznaczaniu sprzyjającego terminu dla astrologicznych ceremonii W artykule zamieszczonym w czasopiśmie "East-West" z lutego 1934 r podano następującą sumaryczną charakterystykę Dzyoti-szu czyli ogółu wedyjskich traktatów astronomicznych "Zawierają one wiedzę naukową, która stawiała Indie na czele wszystkich starożytnych narodów i która czyniła ją Mekką dla wszystkich poszukiwaczy wiedzy Bardzo starożytna Brahmagupta, jedno z dzieł Dzyotiszu, jest traktatem astronomicznym zajmującym się takimi zagadnieniami jak heliocentryczny ruch ciał planetarnych w naszym systemie słonecznym, nachylenie ekliptyki, kulisty kształt Ziemi, odbite światło księżyca, ruch dzienny Ziemi dokoła osi, obecność starych gwiazd w Drodze Mlecznej, prawo grawitacji i inne fakty naukowe, o których nie śniło się na Zachodzie aż do czasów Kopernika i Newtona" Obecnie powszechnie wiadomo, ze tak zwane "cyfry arabskie", bez których to symboli trudny był postęp matematyki, pojawiły się w Europie dopiero w IX wieku za pośrednictwem Arabów, przybywając z Indu, gdzie ten system znakowania liczb został ułożony w starożytności Dalsze światło na wielkie naukowe dziedzictwo Indu może rzucie dzieło Dr F C Ray'a History of Hmdu Chemistry (Historia Hinduskiej Chemii) oraz Dr B N Seal'a Positive Sciences of the Ancient Hindus (Nauki pozytywne u starożytnych Indusów) 87 Według hinduskich pism świętych obecny okres świata należy do kah-jugi, trwającej o wiele dłużej aniżeli pojedynczy okres 24 tysięcy lat, którym zajmował się Sn Jukteswar Całkowity cykl obejmuje według tych pism 4300560000 lat, jest on miarą Dnia Stworzenia, czyh długości życia wyznaczonego dla naszego układu planetarnego w obecnej jego postaci Ta ogromna liczba podana przez nszich opiera się na stosunku długości roku słonecznego do pewnej wielokrotności liczby Pi (3,1416, stosunek obwodu koła do jego średnicy) Okres życia całego wszechświata według starożytnych jasnowidzów obejmuje 314 159000000000 lat słonecznych, jest to jeden wiek Brahmy Hinduskie pisma święte twierdzą, ze Ziemia - taka jak nasza - ulega zagładzie z jednej z dwóch przyczyn albo ogół jej mieszkańców stał się całkowicie dobrym, albo całkowicie złym Umysł świata wyzwala w ten sposób siły, które uwalniają atomy tworzące dotąd Ziemię Od czasu do czasu pojawiają się straszne przepowiednie o zbliżającym się "końcu świata" Ostatnia przepowiednia katastrofy została ogłoszona przez Rew Cha G Longa z Pasadeny, który zapowiedział ją publicznie na 21 września 1945 r Reporterzy "United Press" zapytywali mnie o moje zdanie, wyjaśniłem wtedy, ze cykle świata następują po sobie w kolejności wyznaczonej przez plan Boży Ziemi nie grozi wcale rozpadmęcie się, planeta nasza w obecnej swej postaci ma przed sobą dwa biliony lat wstępujących i zstępujących cykli Liczby podane przez nszich jako długość rożnych okresów świata zasługują na staranne zbadanie, magazyn "Time" (17 grudnia 1945 r) orzekł, ze jest to "uspokajająca statystyka" ' • "J 446 UBJS XuzoajEjso A\ asfaM nui X{izpO5jzsazjd ara t Xump fa*Xzs{Ej tura M Xj.izpnqzAV ara XqB 'zpEjM qoXMo:>(siA\Efz qo\"Avs pBfi/wzoj ara ays BIBJS njao op X3Bzfep ui8of o8ajB]Q -uiaparaSEiso uiXzszra ais BjBMOpBz XJ9J5[ 'IMOTJSIMOJZO 9IS BtMBfqO aiU Spg 'MOJBp q3XMO:))SlMBfz O8af 31U B 'XOMBQ o8ajsXZ3atM 3B5(nZS Xza[Bfj -azpojp BU uiajBiM>[ uiXA\o)jpBdXz.id o>(iXj ES 3io)y[ 'sijnifqiA aiuBpeisod ara B 'uraipnp z aiuazDoupsfz au{3d pXq isnui ma[33 raXuXpaf aż 'B jppMop jsaf Xuzoaraoj( i"uiXMoqDnp aidajsod" o8aJ9J5( z MSof nuiajsXs X/v\opnq faMojneu uiaMjDapBtMS jsaf zpB} ais atuaiMBfoj -/woipBłS ąoajajzo z o8aupaf oSarapaiModpo kąoid jpazsazjd arais aż '3iM uiSof dzpB{M BUMad Azs^wBiigBiso 'nni{qiA afoMS Bt/ABfazjd spzB^ qoXj9J>( z 'Bi BU ais ijsyzp ySof E?[zaps -feSaiod azs.\\Bz jsaf Bzpai/v\ BMIZPMBJJ -BurSof (sit/pis i q3BZpB{M ipKuMopno tjoAjreuizoJ o ButuicnlsM azpof o feScup osi AuBMOp^oapz arazEMod jsaf ara uaj '/v\9ZE>[BU 3ESazjjsazjd M9jo8 jsaf ara oj^ 'B^aiMOjzo uiaso) izpfezj /Cj9J5( 'o8au[BJOiu npB( po A.UZOI jsaf ara 'JBIMS afnui^zijpod XJ9J5[ 'XuzDiuisoj( (DIIJ) pB^j 'u][dX3s/(p qoi>jsfXpui niDsazs z fapzB5( M XM/(Z ozpjBq jsaf 'aizpotpBZ BU XuEMnsXM ara 'jBjnjsod Xjsiqoso uax •EiuBMi5(nzsod oSauzDyozojy o8au[BuofDBJ op aitiEMOjoSAzjd auMOzpoaiu BZ (Sumfm \ rftuvf M9ZE>(Eu oaisaizp) psojsXz3 faujBJom ^aiSBUi" EfBZBMn azpof o ĆJing MOuiajsAs u tpXjjBdo) qoXufXs5(opojjo oaid qoX{Bjsozod J[Bf aiuqopoj •araz3B{M EJpua/wiSEpES tuazjjsiui uiXuooaiA\so z 'npuj i(api|sXui iuEMOjuauio>[ op Xjraoj>[s aż 'pso{BiuBds/v\ fap[Bj o afsdasuw) auzoijozojy BZEJXAV uaj JBJJ(BIX '(oSajBzpuEjEj (Ef zatUM9J qsXuBuz) azpof o ifjDJins M XuozojXM raajsXs ;isXra BH EfEUi SBZOMOM 'azpof o BIMOUI raazon >(Bupaf Xpo -zpBjM qoAui98azozs apaiuSfeiso njao BU qoXoBfBiu qoBpdzjqo q3XzoiuiuafE) 'q3Xuraap 'nSBui o o>[Bf azpof o BIMOUI ojsaz3 'lUBMomiojuiod a[z ES Xzjoj3j 'aizpnq 96 'L ' op jdXj5js Xuui BiMBjsX/w nuiajaiMS nuiapzB3( BJOJ>[ '(/AOuAzs qoXuMBp) XuiJB5[ >[iuoj5( q3XuuiafBj 3EjXzspo ijEJjod aiu apaiMs BU M95)XjXj5) z uapBZ 'uap 5(Bf ;8BMn aiqais BU BIUBSBJMZ zaq i oq3p >(Bj apXz zazjd fezpoijaazjd tuui JSBIUIOJBU 'A\9iuz3n BfnuifXzjd i Bfnz9jpod 'EfBzonBu lupsf ipsoujBjEizp B3JOJ3ZS BZpBMOjd (EJlAy Z BS3J3J, 'MS qnj q3BtpUI qoXujXzOJBJS M B>IBUBZQ [OJ5( >[Bf) Xzpnjp Xp8 SBzopod 'psou/v\Xj>[B BfBiMBfazjd ara yupaf Jaiu Xzpnjp 'Bpno BiuXzo rapaf :qoXjaiiWs B8og zazad qDXuooaiA\so o MBjd q3Xuuairazara 3BMO{nutiojs BUZOUI ai^j •auiBS ai>{Bj ajsps BS ara n^sBid BUJBE B/wp M 'apaiMS M BMOMBjspod Bzoazj jsaf psouiBnpiMXpui aiuBZBjXA\ ;q9sods BU eSog B[papjai/ttzpo XjaiMs XpzB)} 'iiuBzpB{M iuiXMo>|S!MBfz 5is pBMiSnjsod aoqo >(Bupaf XpzB3( ara tstuazjOMjs BMBJd au(ajqns aiuinzoj 'snjsXjq3 5jBf a;uqopod 'ZBMaiuod 'Bpno oiuXzD azotu 'B8og aiqos M {iujsiMXz3azjn •(itlpmur)^) 3iuaiujsiMXz3azjn auzsnjs 'g '(luzEf o) ąsiured Euzsnjs L 13USM Xuzsnjs '9 'aiuaiAvXzod auzsnjs '5 'aiuBjBizp auzsnjs ^ 'BMOUJ feuzsnjs 'L 'XMXjoui auzsn{S 'i 'X(Bapi auzsnjs 'j :B3Bfnuifaqo B 'npXz M B5faiMojZ3 tuaiuB/wodajsod B3Efruai3] 'nrazXppnq "B^zaps B^BJOIUISO Bujaq3E[zs" aż 3i[Xra faf Xza[BU ai|s[S6 Miliony ludzi nie wykorzystało swego "jedynego życia" na szukanie Boga, lecz cieszyło się tym światem jednorazowo uzyskanym, a mającym być rychło utraconym! Takie błędne wyobrażenia mas stanowią, rzec można, logiczną dedukcję z nielogicznej przesłanki. 91 Fakir - jogin muzułmański; od arabskiego fakir, biedny; pierwotnie nazwą tą obejmowano derwiszów, którzy ślubowali ubóstwo. 92 Parwati - dosłownie: "Górska". W mitologii przedstawiano jako Parwati córkę króla Himalaja (dosłownie: "Miejsce śniegów"), który przebywa na pewnym szczycie na tybetańskiej granicy. Przechodząc koło tego niedostępnego szczytu, zdumieni podróżnicy widzą z dala ogromną śnieżną formację podobną do pałacu z lodowymi kopułami i wieżycami. Parwati, Kali, Durga, Uma i inne boginie są aspektami Dżaganmatri, " Boskiej Matki Świata", rozmaicie nazywanej w celu wyrażenia poszczególnych jej funkcji. Bóg czyli Sziwa - w swym aspekcie para czyli transcendentalnym - nie działa w stworzeniu. Jego szakti (energia aktywizująca siłę) przekazana jest jego "małżonkom", twórczym "żeńskim" mocom, które czynią możliwym rozwój kosmosu. Mitologiczne opowieści, znajdujące się w Puranach, podają Himalaje jako miejsce pobytu Sziwy. Bogini Ganga zstąpiła z nieba, aby być głównym bóstwem mającym źródło w Himalajach; toteż mówi się potocznie, że Ganges spływa z nieba na ziemię po, włosach Sziwy, "Króla Joginów" oraz Niszczyciela-Odnowiciela Trójcy. "Hinduski Szekspir" Kalidasa określił Himalaje jako "skamieniały uśmiech Sziwy". "Czytelnik może sobie wyobrazić owo pasmo wielkich zębów, pisze W. Thomas w The Legacy of India (Spuścizna Indii) - lecz nie uchwyci całkowitej myśli, jeśli nie wyobrazi sobie postaci wielkiego Ascety, wiecznie tronującego na najwyższych górach świata, gdzie Ganges zstępuje z nieba spływając po jego zmierzwionych włosach, z księżycem jako klejnotem w grzebieniu". 93 Chociaż ja i mój kuzyn nosiliśmy to samo nazwisko rodowe Ghosh, to jednak w transliteracji angielskiej Prabhas miał zwyczaj pisać je: Ghose; stąd pochodzi różnica w pisowni naszych nazwisk. 94 Zdolność oddziaływania na umysł innych ludzi i na tok zdarzeń jest vibhuti (mocą jogina), o której wspomina Patandżali (Yoga Sutras III: 24), wyjaśniając, iż jest ona rezultatem "powszechnej sympatii". Wszystkie pisma święte głoszą, że Pan stworzył człowieka na swój wszechmocny obraz. Władza nad wszechświatem wydaje się nadnaturalna, choć naprawdę władza ta jest wrodzona i naturalna u każdej istoty, która osiąga "prawdziwą pamięć" swego boskiego pochodzenia. Człowiek, który, podobnie jak Sri Jukteswar, urzeczywistnił w sobie Boga, jest pozbawiony pierwiastka ego (ahamkary) i wynikających z niego osobistych pragnień; poczynania prawdziwego Mistrza pozostają bez wysiłku z jego strony w harmonii z rita, tj, naturalną sprawiedliwością. Według słów Emersona wszyscy wielcy ludzie stają się "nie cnotliwi - lecz cnotą; wtedy następuje koniec procesu stworzenia i Bóg jest w pełni zadowolony". ,. WJ u ijy 448 'Mł Na podstawie tych faktów można zrozumieć, jak to jest możliwe, że jogin siedzi bez ruchu przez długi czas i nie odczuwa żadnych fizycznych ani umysłowych podniet do niespokojnej działalności. Tylko dzięki takiemu uspokojeniu dusza może znaleźć drogę powrotu do Boga. Zwykli ludzie jeśli mają zaznać korzyści nieoddychania, muszą pozostawać w komorze wyrównującej ciśnienie, ale prawdziwy jogin nie potrzebuje niczego oprócz techniki krija-jogi. 101 Widialaja - szkoła, Brahmaczaria odnosi się do jednego z czterech okresów życia człowieka według wedyjskiego planu życia; plan ten obejmuje okresy życia: 1) ucznia w celibacie (brahmaczaria), 2) głowy rodziny z obowiązkami świeckimi (grihasta), 3) pustelnika (wanaprastha), 4) mieszkańca lasu lub mieszkańca wolnego od ziemskich zainteresowań (sannyasi). Chociaż ten idealny schemat życia we współczesnych Indiach nie jest ogólnie przestrzegany, to jednak posiada nadal wielu oddanych zwolenników. Czterech okresów życia przestrzega się religijnie pod kierownictwem guru, które trwa całe życie. 102 W czystym swym stanie każda dusza jest wszystkowiedząca. Dusza Kaszi'ego pamiętała wszystkie charakterystyczne jego cechy i dlatego mogła naśladować jego chrapliwy głos, aby mi ułatwić rozpoznanie. 103 \yielu ludzi po fizycznej śmierci przebywa w świecie astralnym przez 500 lub 1000 lat, gdyż nie ma stałej reguły dotyczącej upływu czasu pomiędzy inkarnacjami (zob. rozdz. 43). Długość życia w fizycznej lub astralnej formie jest wyznaczona człowiekowi karmicznie. Śmierć, a nawet sen, czyli "mała śmierć", jest koniecznością, gdyż czasowo wyzwala nieoświeconą duszę ludzką z okowów zmysłów. Ponieważ istotną jego naturą jest Duch, człowiek przypomina sobie w pewnej mierze we śnie lub po śmierci o swej niecielesności. Powszechne prawo karmy jest według ksiąg hinduskich prawem akcji i reakcji, przyczyny i skutku, siewu i żniwa. W wyniku naturalnej sprawiedliwości (rita) każdy człowiek dzięki swym myślom i czynom sam kształtuje swe przeznaczenie. Jakie energie powszechne wprawi on - mądrze czy niemądrze, w ruch, takie muszą ku niemu do swego punktu wyjścia powrócić, jak koło, które nieubłaganie zamyka się w sobie. "Świat jest podobny do matematycznego równania, które bez względu na przekształcenia zachowuje równość obu stron. Każdy sekret zostaje ujawniony, każda zbrodnia ukarana, każda cnota nagrodzona, w milczeniu i niezawodnie" (Emerson: Compen-satwn). Zrozumienie karmy jako prawa sprawiedliwości, leżącego u podstaw życia, uwalnia umysł ludzki od pretensji do Boga i ludzi. 104 Pisarz i publicysta angielski, bliski przyjaciel Mahatmy Gandhiego, Andrews jest wysoce szanowany w Indiach za liczne przysługi, które oddał swej przybranej ojczyźnie. 105 Głębokie studium o poecie można znaleźć w dziele The Philosophy of Rabindranath Tagore, napisanym przez sławnego uczonego Sir Radhakrisznana. Chociaż ukochany poeta zmarł w 1941 r., jego zakład Wiswa-Bharati jest nadal w rozkwicie. W styczniu 1950 r. sześćdziesięciu pięciu nauczycieli i uczniów z San- 451 Gdy jogin osiągnął swój Nieskończony cel, może zależnie od swej woli posługiwać się poszczególnymi vibhutis albo też powstrzymywać się od tego. Wszystko, co czyni, cuda i nie-cuda, jest wolne od skutków karmicznych. Okruchy karmy przyciąga człowiek tylko wtedy, gdy istnieje w nim jeszcze osobowe ego. 97 Autor kodeksu Manava Dharma Shastras (Prawa Manii). Postanowienia tego uświęconego powszechnego prawa obowiązują w Indiach do dziś. Francuski uczony Louis Jacolliot pisze, że data życia Manu "ginie w nocy przedhistorycznego okresu Indii; lecz żaden uczony nie poważył się odmówić mu tytułu najbardziej starożytnego prawodawcy świata". W dziele La Bibie dans l'Indes Jacolliot reprodukuje równoległe teksty świadczące, że rzymski Kodeks Justyniana naśladuje ściśle Prawa Manu. 98 Według hinduskich pism świętych początek materialistycznej epoki przypada na rok 3012 prz. Chr. Był to początek zstępującego okresu Dwapara. Współcześni uczeni, którzy beztrosko wierzą, że 10.000 lat temu cała ludzkość pogrążona była w barbarzyńskiej epoce kamiennej, zaliczają do "mitów" wszystkie zapiski i tradycje o bardzo starożytnych cywilizacjach Lemurii, Atlantydy, Indii, Chin, Egiptu i innych krajów. "Posługując się terminem krija-joga Patandżali miał na myśli bądź technikę, której naucza Babadżi, bądź bardzo do niej podobną. Że jest to technika kontrolowania życia, dowodzi tego jeden z Aforyzmów Patandżalego, II. 49. - Patandżali mówi o medytacji: (tamże I: 27) Aum jest stwarzającym słowem. "Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo... wszystko przez nie się stało; a bez niego nic się nie stało, co się stało" (Jan I 1-3). Aum (Oni) z ksiąg Wed stało się świętym słowem Amin u muzułmanów, Hum u Tybetańczyków i Amen u chrześcijan (u Żydów oznacza ono "pewny", "wierny"). "To mówi Amen, Świadek wierny i prawdziwy, który jest początkiem stworzenia Bożego" (Objaw. 3. 14.). 100 Nauka współczesna zaczyna odkrywać leczniczy i odmładzający wpływ nieod-dychania na ciało i umysł. Dr Alvan L. Barach z College of Physicians and Surgeons w Nowym Jorku wprowadził terapię lokalnego odpoczynku płuc, która przywraca zdrowie wielu chorym na gruźlicę. Zastosowanie komór wyrównujących ciśnienie pozwala pacjentowi zaprzestać oddychania. "New York Times" z l lutego 1947 r przytoczył następujące słowa drą Baracha: "Wpływ, jaki na ośrodkowy układ nerwowy wywiera zaprzestanie oddychania, jest godny uwagi. Impulsy pobudzające do dowolnych ruchów mięśnie kończyn wybitnie się zmniejszają. Pacjent może godzinami leżeć w komorze nie poruszając rękami ani nie zmieniając swego położenia. Gdy ustaje oddychanie, znika pragnienie palenia nawet u pacjentów, którzy przyzwyczaili się wypalać dwie paczki papierosów dziennie. W wielu wypadkach rozluźnienia mięśni (relaks) dochodzi do takiego stopnia, że pacjent nie odczuwa żadnej potrzeby rozrywki". W 1951 r. dr Barach publicznie potwierdził wartość tej metody leczenia, która daje odpoczynek nie tylko płucom, ale także całemu ciału i, jak się zdaje, umysłowi. Serce na przykład zmniejsza swą pracę o jedną trzecią. Nasi pacjenci przestają się martwić. Nikt się też nie nudzi. •;'• .>-•" 450 "Kto czyni grzech - z diabła jest, gdyż od początku diabeł grzeszy Na to się ukazał Syn Boży, aby zniweczył dzieła diabła" (Jan 3 8) Znaczy to, ze objawienie się Chrystusowej Świadomości w wewnętrznej istocie człowieka niszczy bez wysiłku ułudy czyli "dzieła" mayi Jak na to wskazują Jezus i Jan, maya nie ma początku, a to z powodu strukturalnych właściwości światów zjawiskowych, które zawsze znajdują się w procesie zmiany jako antyteza do Boskiej Niezmienności 105 Wody Matki Gangi, "świętej rzeki" Hindusów, mają swe źródło w lodowej himalajskiej jaskini, wśród wieczystych śniegów i milczenia Tysiące świętych, którzy w ciągu stuleci znajdowali radość w przebywaniu w pobliżu Gangesu, roztoczyło nad jego brzegami aurę błogosławieństwa Niezwykłą, zupełnie wyjątkową cechą "świętego Gangesu" jest jego mepokalanosc W jego wodach, jakby sterylizowanych nie ma bakterii Miliony Hindusów używa tych wód do kąpieli i do picia, me ponosząc szwanku Fakt ten jest niezrozumiały dla współczesnych uczonych Jeden z nich dr John Howard Northrop, wspołlaureat Nagrody Nobla w zakresie chemii z 1946 r , powiedział niedawno "Wiemy, ze Ganges jest w wysokim stopniu skażony, a jednak Hindusi piją jego wodę, pływają w mej i nigdy się nie zarażają" Wyraził on przypuszczenie "Być może, iż bakteriofagi (wirusy zabijające bakterie) sterylizują rzekę" Wedy uczą szacunku dla wszystkich zjawisk przyrody Pobożny Hindus doskonale rozumie modlitwę św Franciszka z Asyżu "Błogosławiony niech będzie Pan za naszą siostrę Wodę, tak użyteczną, pokorną, czystą i bezcenną" ""Zdarzenie to przypomina opowieść o Talesie Wielki grecki filozof nauczał, ze me ma różnicy pomiędzy życiem a śmiercią "To dlaczego" zapytał pewien krytyk "nie umierasz'"' "Ponieważ me czym to żadnej różnicy", odpowiedział Tales Matad:a - "Święta Matka" żyje również od stuleci, jest niemal tak samo rozwinięta duchowo jak jej brat Przebywa ona w stanie ekstazy w ukrytej podziemnej jaskini w pobliżu Dasasamedh Ghath 111 Teoria atomowej budowy matem została wyłożona w starożytnych traktatach szkół Wmsesiki i Njaji Wewnątrz pustych miejsc w każdym atomie istnieją ogromne światy, wielorakie - jak pyłki w słonecznym promieniu Yoga Wasisztha 112 Maitra, o którym wspomina tu Lahm Mahasaya, stał się później joginem wysoko zaawansowanym w urzeczywistnianiu Boga Spotkałem Maitrę niebawem po ukończeniu przeze mnie szkoły średniej odwiedził on pustelnię Mahamandal w Benaresie, kiedy w niej przebywałem Mówił mi wtedy o materializacji Babadzi przed gronem osób w Maradabad "W wyniku tego cudu" wyjaśniał mi, "stałem się na całe życie uczniem Lahm Mahasayi" 113 Wiele ustępów Biblii świadczy o zrozumieniu i uznawaniu prawa reinkarnacji Cykle remkarnacyjne stanowią bardziej rozsądne wytłumaczenie rożnych stopni ewolucji, na których ludzkość się znajduje aniżeli przyjęta za Zachodzie teoria, według której cos 453 tmiketan złożyło dziesięciodniową wizytę szkole Jogoda-Sat-Sanga w Ranczi Grupie tej przewodniczył Sn S N Ghosal, dyrektor wydziału szkolnego w Wiswa-Barati Goście sprawili uczniom szkoły w Ranczi wielką przyjemność, wystawiając na scenie w dramatycznej formie piękny poemat Rabindranatha Pudzanm 106 Tołstoj miał wiele ideałów wspólnych z Mahatmą Gandhim, obaj korespondowali ze sobą na temat idei mezadawama gwałtu Tołstoj uważał za podstawową naukę Chrystusa "żebyście się nie sprzeciwiali złemu" (Mat 5 39), "złu należy się .sprzeciwiać' tylko jego logicznie skutecznym przeciwieństwem, dobrem lub miłością" ""Opowiadanie może mieć podstawę historyczną, notatka wydawcy informuje nas, ze biskup spotkał trzech mnichów podczas swej podroży z Archangielska do Sołowiec-kiego Klasztoru u ujścia rzeki Dzwiny 108 Za "cud" powszechnie uważa się zdarzenie, które dzieje się wbrew prawu lub poza prawem przyrody Wszystkie jednak zdarzenia w naszym precyzyjnie urządzonym świecie zachodzą zgodnie z prawem i dają się przy pomocy praw wytłumaczyć Tak zwane cudowne władze wielkich mistrzów są naturalnym następstwem dokładnego zrozumienia subtelnych praw, działających w wewnętrznym kosmosie świadomości W istocie rzeczy niczego nie można naprawdę nazwać , cudem ' chyba ze w głębszym znaczeniu tego słowa uzna się wszystko za cud Czyż jest cos bardziej pospolitego a zarazem bardziej cudownego aniżeli to, ze każdy z nas jest osadzony w ciele zbudowanym w sposób niezmiernie zawiły i umieszczony na Ziemi wirującej w przestrzeni wśród gwiazd9 Wielcy prorocy, jak Chrystus i Lahin Mahasaya, czynią zwykle wiele cudów Mistrzowie ci mają do spełnienia wśród ludzi wielką i trudną misję, pomaganie r w sposób cudowny ludziom pogrążonym w nieszczęściu jest, jak się zdaje, częścią misji Boskie "fut jest potrzebne na nieuleczalne choroby i na nierozwiązywalne ludzkie problemy Gdy pewien dostojnik prosił Chrystusa, aby uleczył jego umierającego syna w Kafarnaum, Jezus odpowiedział cierpko "Jeżeli znaków i cudów nie ujrzycie, nie uwierzycie Dodał jednak "Idź, syn twój żyje" (Jan 446-50) W rozdziale niniejszym podałem wedyjskie objaśnienie mayi, magicznej siły ułudy, lezącej u podstaw zjawiskowych światów Nauka Zachodu odkryła już, ze "magia" merzeczywistosci przenika atomową "materię" Jednakże nie tylko Natura, ale i człowiek w swym śmiertelnym aspekcie podlega mayi, zasadzie względności, kontrastu, dwoistości, inwersji i przeciwstawnych stanów Nie należy sądzie, ze tylko starożytni riszi znali prawdę o mayi Prorocy Starego Testamentu określali mai ę mianem szatana (dosłownie po hebraisku - .przeciwnik") Grecki tekst Testamentu zamiast terminu szatan używa jako terminu równoważnego diabolos czyli diabeł (dosłownie oszczerca) Szatan czyli maya jest magikiem na miarę kosmiczną, który stwarza wielekroc form, aby ukryć Jedyną Prawdę nie mającą kształtu, jedynym celem szatana jest odwrocie człowieka od Ducha ku Matem Chrystus opisuje mayę obrazowo jako diabła, zabójcę i kłamcę Diabeł "był zabójcą od początku i w prawdzie się nie ostał, bo nie ma w mm prawdy, gdy mówi kłamstwo, z własnego mówi, gdyż kłamcą jest i ojcem jego" (Jan 8 44) n 452 118 Pewien ustęp u Eusebiusza opowiada o interesującym spotkaniu Sokratesa z hinduskim mędrcem. Ustęp ten brzmi: Muzyk Aristoksenus podaje następującą historię o Indusach. Jeden z nich spotkał Sokratesa w Atenach i zapytał o zakres jego filozofii. - Badania ludzkich zjawisk - odparł Sokrates. Na to Hindus wybuchnął śmiechem - Jakże człowiek może badać zjawiska ludzkie - rzekł - jeśli nie zna boskich. Ideałem greckim, mającym swe odbicie w filozofii Zachodu, jest: "Człowieku poznaj samego siebie". Hindus powiedziałby: "Człowieku poznaj swą Jaźń". Pewnik Descar-tesa: "Myślę, więc jestem" nie jest filozoficznie przekonywujący. Zdolność rozumowania nie potrafi wyświetlić ostatecznej Istoty człowieka. Umysł ludzki, jak i fenomenalny świat, który on poznaje, jest nieustannie zmienny i nie może odkryć żadnych ostatecznych rzeczy. Zadowolenie intelektualne nie jest najwyższym celem. Człowiek poszukujący Boga jest prawdziwym miłośnikiem widyi, niezmiennej prawdy: wszystko inne jest awidyą, wiedzą względną. 119 Pierwotnie przynależność do jednej z czterech kast zależała nie od urodzenia człowieka, lecz od naturalnych jego zdolności, wyrażających się w obranym przez niego celu życia, mówi jeden z artykułów "East-West" ze stycznia 1935 r. Celem tym mogło być: (1) koma, pragnienie, aktywność życia zmysłów (szudry), (2) artha, zysk, spełnienie, ale i opanowanie pragnień (wajsji), (3) dharma, samodyscyplina, życie odpowiedzialne i słuszne działanie (kszatriji), (4) moksza, wyzwolenie, życie poświęcone duchowemu i religijnemu nauczaniu (bramina). Te cztery kasty służą ludzkości (1) ciałem, (2) umysłem, (3) siłą woli, (4) Duchem. Te cztery stopnie mają swój odpowiednik w wieczystych gurtach czyli przymiotach natury, którymi są tamas, radżas i sattwa: opór (bezwładność), aktywność i rozwój, czyli masa, energia i inteligencja. Cztery naturalne kasty wyznaczone są przez guny; (1) tamas (niewiedza), (2) tamas-radżas (mieszanina niewiedzy i aktywności), (3) radżas-sattwa (mieszanina słusznego postępowania i oświecenia), (4) (oświecenie). W ten sposób sama natura określa kastę każdego człowieka w formie predominacji w nim jednej guny lub mieszaniny dwóch. Oczywiście w każdej istocie ludzkiej występują wszyskie trzy guny, choć w rozmaitej proporcji. Guru potrafi prawidłowo określić kastę człowieka, czyli jego ewolucyjny stopień. Do pewnego stopnia wszystkie rasy i narody wykazują w praktyce, jeśli nie w teorii, cechy kast. Jeśli pojawia się wielkie rozluźnienie obyczajów, czyli tzw. wolność, w szczególności związki małżeńskie pomiędzy skrajnymi przedstawicielami naturalnych kast, rasa wyrodnieje i zamiera. Parana Sambita przyrównuje potomstwa takich związków do bezpłodnych mieszańców podobnych do mułów, które nie są zdolne do rozmnażania swego gatunku. Sztuczne gatunki ulegają wyplenieniu. Historia dostarcza w obfitości przykładów wielu wielkich narodów, które już nie posiadają żyjących przedstawicieli. System kastowy Indii uważany jest przez najgłębszych jej myślicieli za środek zapobiegający rozpuście; zachował on czystość rasy i prowadził ją bezpiecznie przez tysiąclecia zmiennych kolei losu, podczas gdy inne rasy i narody zginęły w zapomnieniu. 120 Już starożytna Mahabharata wspomina o religijnych melach. Chiński podróżnik Hieuen Tsiang pozostawił opis wielkiej Kumbha Meli, która się odbyła w 644 r. po Chr. 455 - (świadomość ,Ja') pojawia się z niczego, istnieje z różnym zasobem sil przez trzydzieści lub dziewięćdziesiąt lat, a potem powraca do pierwotnej próżni. Niepojęta natura takiej próżni jest problemem mogącym radować serca średniowiecznych scholastyków. 114 Hinduskie traktaty medyczne noszą nazwę Ayurweda. Lekarze wedyjscy posługiwali się delikatnymi narzędziami chirurgicznymi, stosowali chirurgię plastyczną, znali metodę przeciwdziałania skutkom zatrucia gazami, dokonywali cesarskich cięć i operacji mózgu oraz umieli wzmacniać działanie lekarstw. Hipokrates, sławny lekarz z czwartego wieku przed Chrystusem, zapożyczył wiele ze swej sztuki medycznej ze źródeł hinduskich. 115 Nim - wschodnioindyjskie drzewo. Lecznicze jego wartości stały się obecnie znane na Zachodzie, gdzie gorzkiej kory nim używa się jako środka technicznego, a oleju z nasion i owoców zażywa się jako bardzo skutecznego lekarstwa przeciw trądowi i innym chorobom. 116 Dosłownie: "Wieczysta Religia"; nazwa ta określa całość nauk wedyjskich. Od czasów greckich Sanatan Dharma nazywa się hinduizmem, Grecy bowiem określili ludzi mieszkających na brzegach rzeki Indus - jako Indusów lub Hindusów. Ściśle rzecz biorąc, słowo hindus odnosi się tylko do wyznawców Sanatan Dharmy czyli hinduizmu. Termin Indus odnosi się na równi do hindusów i mahometan oraz innych mieszkańców Indii (wskutek geograficznego błędu Kolumba nazwa Indianin odnosi się do amerykańskich tubylców rasy mongolskiej). Starożytna nazwa Indii to: Aryawarta, dosłownie: "siedziba Ariów". Sanskrycki wyraz arya oznacza: "godny, święty, szlachetny". Etnologowie nadużyli później terminu aryjski do oznaczenia nim nie tylko duchowych, ale i fizycznych cech, co skłoniło wielkiego orientalistę Maxa Miillera do cierpkiego powiedzenia: "Dla mnie etnolog - który mówi o rasie aryjskiej, krwi aryjskiej, oczach lub włosach aryjskich, jest równie wielkim grzesznikiem, jak lingwista, który mówi o długowłosym słowniku lub krótko-głowej gramatyce". 117Kabir był wielkim świętym szesnastego stulecia; do licznych jego wyznawców należeli zarówno hindusi jak i mahometanie. Po jego śmierci uczniowie Kabira spierali się, w jaki sposób należy przeprowadzić ceremonie pogrzebowe. Oburzony mistrz przerwał swój ostateczny sen i udzielił wskazówki: "Połowę mych szczątków", powiedział, "należy spalić według obrzędów mahometańskich, a druga połowa niech będzie spalona zgodnie z hinduskim rytuałem!" Potem znikł. Gdy uczniowie otwarli trumnę, w której złożono jego ciało, nie znaleźli w niej nic oprócz olśniewających złotobarwnych kwiatów czampaku. Połowę tych kwiatów pochowali posłusznie mahometanie, którzy do dziś dnia otaczają czcią jego kaplicę. Jeszcze w czasach jego młodości spotkało raz Kabira dwóch uczniów, którzy pragnęli szczegółowej instrukcji na drodze mistycznej. Mistrz odpowiedział im prosto: "Ścieżka oznacza odległość; Jeśli On jest blisko, ścieżki nie potrzeba wcale. Zaprawdę, budzi to we mnie śmiech, Gdy słyszę, że ryba w wodzie pragnienie odczuwa". , , , ,,io!.J 454 jako cnotę, z której rodzą się wszystkie inne. Dżainizm, sekta hinduizmu, rozpowszechnił się szeroko w VI wieku przed Chr. dzięki Mahawirze, żyjącemu współcześnie z Buddą. Mahawira znaczy "wielki bohater": może on z dumą spoglądać przez stulecia na swego heroicznego syna - Gandhiego! l27Kasturbai Gandhi zmarła 22 lutego 1944 r. w więzieniu w Punie. Mało uczuciowy zazwyczaj Gandhi płakał w milczeniu. Niedługo potem jej wielbiciele ogłosili zbiórkę Funduszu Pamiątkowego ku jej czci; wpłynęło 125 lakhów rupii (l lakh-100.000 rupii), tj. blisko cztery miliony dolarów, ze wszystkich stron Indii. Gandhi zarządził, że fundusz ten ma być zużyty na pracę dobroczynną na wsi wśród kobiet i dzieci. Sprawozdanie z działalności swej zamieszcza on w swym angielskim tygodniku "Harijan". 12SDharma, pojemne w znaczenia słowo sanskryckie oznaczające prawo, zgodność z prawem lub naturalną sprawiedliwość, obowiązek tkwiący w okolicznościach, w których człowiek w danym czasie się znajduje. Pismo święte definiuje dharmę jako "naturalne powszechne prawa, których przestrzeganie pozwala człowiekowi uchronić się przed znikczemnieniem i cierpieniem. 129 Wielki inżynier elektryk, Charles P. Steinmetz, został kiedyś zapytany przez Rogera W. Babsona: W jakiej dziedzinie badań można się spodziewać w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat największego rozwoju? - Sądzę, że największych odkryć dokona się w kierunku duchowym - odpowiedział Steinmetz. - Tam kryje się siła, która - jak wyraźnie uczy nas historia - była największą potęgą w rozwoju człowieka. Myśmy lednak tylko się nią bawili, a nigdy poważnie jej nie badali, tak jak sił fizycznych. Pewnego dnia ludzie nauczą się, że materialne rzeczy nie przynoszą szczęścia i że mało są przydatne, aby uczynić ludzi twórczymi i potężnymi. Wtedy uczeni świata zwrócą się w swych laboratoriach do badań Boga, modlitwy i sił duchowych, których jeszcze nie tknięto. Gdy ten dzień nadejdzie, świat dokona większego postępu w jednym pokoleniu aniżeli w poprzednich czterech. 130 "To, co jemy, jest promieniowaniem; nasze pożywienie to pewna ilość kwantów energii", powiedział dr George W. Crile z Cleveland na zebraniu lekarzy w dn. 17 maja 1933 r. w Memphis. "To niezmiernie doniosłe promieniowanie, które wyzwala prądy elektryczne w elektrycznym obiegu ciała - systemie nerwowym - bierze się w pożywieniu z promieni słońca. Atomy, mówił dr Crile, są cząsteczkami słonecznymi. Atomy są nośnikami pełnymi promieniowania słonecznego, jak bardzo zwinięte sprężyny. Te niezliczone atomowe dawki energii przyjmujemy jako pożywienie. Znalazłszy się w ciele te naładowane nośniki rozładowują się w protoplazmie ciała, dostarczając nowej energii chemicznej, nowych prądów elektrycznych. Ciało wasze zbudowane jest z takich atomów", powiedział dr Crile. "One stanowią wasze mięśnie, mózg i organy zmysłowe, jak oczy i uszy. Pewnego dnia uczeni odkryją, w jaki sposób człowiek może żyć bezpośrednio energią słoneczną. Chlorofil jest jedyną znaną w przyrodzie substancją, która potrafi działać jak pułapka na światło słoneczne," pisze William L. Laurence w "The New York Times". "Chwyta ona energię światła słonecznego i magazynuje ją 457 w Allahabadzie. Największa meta odbywa się co dwanaście lat: druga co do wielkości (Ardha czyli połówka) Kumbha przypada co sześć lat. Mniejsze mele odbywają się co trzeci rok, ściągając miliony pobożnych. Istnieją cztery święte miasta, w których odbywają się mele: Allahabad, Hardwar, Nasik i Udżdżain. Najdawniejsi podróżnicy chińscy pozostawili nam wiele zdumiewających obrazów hinduskiego społeczeństwa. Kapłan chiński, Fa-Hsien, spisał jedenaście lat swego pobytu w Indiach podczas panowania Czandragup-ty II (początek IV wieku). Autor podaje: "W całym kraju nikt nie zabija żadnej żywej istoty ani nie pije wina... nie hoduje się świń ani drobiu, nie ma sklepów mięsnych ani gorzelni. Dla wędrownych kapłanów przygotowuje się pokoje zaopatrzone w łóżka, materace, pożywienie i szaty; i tak jest we wszystkich miejscowościach. Kapłani zajmują się dobroczynną służbą oraz śpiewaniem obrzędów lub siedzą w medytacji". Fa-Hsien mówi nam, że ludzie w Indiach są szczęśliwi i uczciwi, a kara śmierci jest nieznana. 121 Sri Jukteswar używał słowa: "prana", przetłumaczyłem je jako "żywotrony" (po angielsku "lifestrons"). Hinduskie pisma święte mówią nie tylko o "anu" (atomie) i "paramanu" (poza atomem), subtelniejszych elektronicznych energiach, ale także o "pranie", "twórczej żywotnej sile". Atomy i elektrony są ślepymi siłami; "prana" z natury swej jest rozumna. Na przykład żywotrony prany w spermatozach i jajach kierują rozwojem embrionalnym zgodnie z planem karmy. 122"Mantry" - śpiewne dźwięki-zalążki kierowane ze skoncentrowaną myślą. Purany (starożytne szastry, czyli traktaty) opisują te mantryczne wojny pomiędzy dewami i asurami (bogami i demonami). Pewien asura usiłował raz zabić dewę potężnym śpiewem. Wskutek jednak błędnego wymawiania słów mentalna bomba podziałała jak bumerang i zabiła demona. 123 Budda został raz zapytany, dlaczego człowiek powinien kochać wszystkich ludzi na równi. "Dlatego", odparł wielki nauczyciel, "ponieważ w bardzo licznych i różnych życiach każdy człowiek był w jakimś czasie przywiązany uczuciowo do każdej istoty". 124 Osiem żywiołów, które uczestniczą w każdym stworzonym życiu, od atomu do człowieka, to ziemia, woda, ogień, powietrze, eter, ruch, umysł i indywidualność (Bhagawad Gita, VII:4). 125 Czasem wymawia się Mira Behn. Opublikowała ona pewną ilość listów napisanych przez Mahatmę, w których opisane są zalecone jej przez guru ćwiczenia samodyscypliny: Gandhis letters to a Disciple (New York, Harper - Bros. 1950.) Miraben jest obecnie kierownikiem aszramy w Paszulok, koło Riszikesz w Indii, skąd dostarcza lekarstw i porad rolniczych chłopom. Przypomina ona słowa Gandhiego: "Usiłuję ujrzeć Boga przez służenie ludzkości, wierząc, że Bóg nie jest ani w niebie, ani w piekle, ale w każdym". 126Niewyrządzanie krzywdy, nieposługiwanie się gwałtem; kamień węgielny wiary Gandhiego... Pozostawał on pod głębokim wpływem Dżainów, którzy czczą ahimsę 456 drzewa algumu (drzewa sandałowego) i drogich kamieni z Ofiru (Sopara na Bombajs-kim wybrzeżu). Grecki amasador Megastenes (IV w. prz. Chr.) pozostawił nam szczegółowy obraz dobrobytu Indii. Plinius (I w. po Chr.) pisze, że Rzymianie wydawali rocznie 5 milionów sestercji (5 milionów dolarów) na import z Indii, która wtedy była wielką potęgą morską. Podróżnicy chińscy opisali nam żywo bogatą cywilizację indyjską, rozpowszechnienie wykształcenia i znakomite rządy (zob. Thomas Watter, On Yuan Chwang's Travels in India, 629-645 po Chr.) ZA czasów Hiuen Czanga (Yuan Chwang) królem małych północnych Indii był dobroczynny Harsza. Gdy chiński podróżnik wracał z Indii do Chin, odmówił on przyjęcia pożegnalnych darów króla Harszy, rzadkich klejnotów i 10.000 sztuk złota - lecz zabrał 657 religijnych rękopisów, jako mających większą wartość dla jego kraju. Kolumb, odkrywając w XV w. Nowy Świat, szukał w rzeczywistości krótszej drogi handlowej do Indii. W ciągu stuleci Europa pożądała chciwie indyjskiego eksportu - jedwabiu, delikatnych tkanin o takiej przejrzystości, że zasługiwały na określenie "tkane powietrze" i "niewidzialna mgła", bawełnianych perkalików, brokatów, haftów, dywanów, wyrobów nożowniczych, zbroi, kości słoniowej i wyrobów z kości słoniowej, perfum, kadzidła, drzewa sandałowego, wyrobów garncarskich, lekarstw i maści, indyga, ryżu, przypraw kuchennych, korali, złota, srebra, pereł, rubinów, szmaragdów i diamentów. Kupcy portugalscy i włoscy zanotowali swoje uznanie i cześć dla baśniowego przepychu w całym państwie Widżajanagary (1336-1565). O wspaniałości jego stolicy arabski ambasador Razzak napisał, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało o miejscu, które by jej dorównało". W XVI w. po raz pierwszy w długiej swej historii India cała znalazła się pod niehinduskimi rządami. Turek Baber wdarł się w 1524 r. do kraju i założył dynastię muzułmańskich królów. Osiadłszy w starożytnym kraju, nowy monarcha nie wyczerpał jego bogactw. Osłabiona jednak wewnętrznymi waśniami bogata India stała się w XVII w. łupem kilku europejskich narodów; w końcu Anglia okazała się rządzącą w Indii potęgą. India na drodze pokojowej odzyskała niepodległość 15 sierpnia 1947 r. Jak wielu Hindusów i ja także mam pewne wspomnienie. Grupa młodych ludzi poznanych przez mnie w Kolegium zwróciła się do mnie w czasie pierwszej wojny światowej z usilną prośbą, abym objął kierownictwo pewnej rewolucyjnej działalności. Odmówiłem z tymi słowy: "Zabijanie naszych angielskich braci nie może przynieść Indii nic dobrego. Wolność uzyska się nie z pomocą kuł, lecz dzięki sile duchowej". Przestrzegałem wtedy przyjaciół, że niemieckie okręty z bronią, od których byli oni uzależnieni, mogą być schwytane przez Brytyjczyków w Diamentowym Porcie w Ben-galu. Młodzi ludzie jednak realizowali nadal swe plany, które zakończyły się smutnie, tak jak to przewidywałem. Przyjaciele moi wyszli z więzienia po kilku latach. Porzuciwszy swe gwałtowne poglądy, kilku z nich przyłączyło się do idealistycznego ruchu politycznego Mahatmy Gandhiego. Ujrzeli oni w końcu zwycięstwo Indii w jedynej wygranej pokojowo "wojnie". Smutny podział kraju na Indię i Pakistan oraz krótkie, lecz krwawe zamieszki, jakie się pojawiły w kilku częściach kraju, miały swą przyczynę w czynnikach ekonomicznych, 459 w roślinie. Bez tego życie nie mogłoby istnieć. Potrzebną nam energię do życia czerpiemy z zapasu energii słonecznej nagromadzonej w roślinach, które spożywamy, lub w mięsie zwierząt, które jedzą rośliny. Energia, którą otrzymujemy z węgla lub ropy, jest energią słoneczną schwytaną przez chlorofil w roślinach przed milionami lat. Żyjemy dzięki słońcu przez pośrednictwo chlorofilu." 131Potężny wibrujący śpiew. W dosłownym tłumaczeniu z sanskrytu mantra jest "narzędziem myśli", oznaczającym idealne, niesłyszalne dźwięki, które reprezentują jeden aspekt tworzenia; wokalizowany sylabami mantram stanowi uniwersalną terminologię. Nieskończona potęga dźwięku pochodzi od AUM, "Słowa", czyli twórczego dźwięku kosmicznej wibracji. 132 Osiągnięty przez Giri Bale stan niejedzenia niczego należy do władz jogicznych, wymienionych przez Patandżalego w Sutrach o Jodze (Yoga Sutras 111:31). Stosuje on pewne ćwiczenie oddechowe, które działa na \ishuddha czakra, czyli piąty centr subtelnych energii, znajdujący się w kręgosłupie. Wishuddha czakra leżąca naprzeciw gardła rządzi piątym elementem, akaszą lub eterem, przenikającym wewnątrzatomową przestrzeń w fizycznych komórkach. Skupienie się na tym "czakramie" (kole) pozwala człowiekowi pobożnemu żywić się energią eteryczną. Teresa Neumann ani nie odżywia się zwykłym pożywieniem, ani nie stosuje techniki jogi pozwalającej nie jeść. Wyjaśnienie tego faktu kryje się w złożonej osobistej karmie. Teresa Neumann jak i Giri Bala mają za sobą wiele istnień poświęconych Bogu, jednakże drogi ich wewnętrznego doskonalenia były różne. Spośród chrześcijańskich świętych, którzy żyli bez jedzenia (byli oni także stygmatykami), można wymienić św. Ludwinę z Schiedam, Błogosławioną Elżbietę z Rent, św. Katarzynę Sieneńską, Dominikę Lazari, Błogosławioną Anielę z Foligno i z XIX wieku Luizę Lateau. Św. Mikołaj z Fliie (brat Klaus, pustelnik XV w., którego namiętna prośba o jedność uratowała Szwajcarską Konfederację) powstrzymywał się od jedzenia przez dwadzieścia lat. 133 Aż do XVIII stulecia historia przedstawia Indie jako najbogatszy kraj świata. Nawiasem mówiąc, nic w hinduskiej literaturze czy tradycji nie potwierdza rozpowszechnionej na Zachodzie teorii historyków, że wcześniej Ariowie "wtargnęli" do Indii z jakiejś innej części Azji czy Europy. Rzecz zrozumiała, uczeni nie potrafią ustalić punktu wyjścia tej zmyślonej migracji. Wewnętrzna świadomość Wed, wskazująca na to, że India jest od niepamiętnych czasów ojczyzną Hindusów, przedstawiona została w niezwykłym i bardzo godnym dziele Rig-Vedic India, które napisał Abinas Czandra Das (wydane w 1921 r. przez Uniwersytet w Kalkucie). Profesor Das twierdzi, że emigranci z Indii osiedlili się w różnych częściach Europy i Azji, rozpowszechniając język oparty na sanskrycie, który bywa do dziś tak podobny, że na przykład Litwini rozumieją uczonych mówiących sanskrytem. Filozof Kant, który nie miał pojęcia o sanskrycie, był zdumiony naukową budową języka litewskiego. "Przedstawia on", powiedział Kant, "klucz, który rozwiąże wszystkie zagadki nie tylko filologii, ale i historii". Biblia wspomina nam o bogactwie Indii, mówiąc, że "okręty z Tarszisz przywiozły Królowi Salomonowi złoto, srebro, kość słoniową, małpy i pawie oraz wielką ilość 458 137 Codzienny cykl ziemi, od światła do ciemności i odwrotnie, przypomina stale człowiekowi o uwikłaniu świata stworzonego w mayi czyli w złudzeniu sprzeczności. (Toteż okresy przechodzenia lub zrównoważenia dnia, świt i zmierzch, uważane są za szczególnie zalecane do medytacji). Zrywając dwoiście tkaną zasłonę mayi, jogin postrzega nadzmysłową jedność. a nie w fanatyzmie religijnym (mniejszą przyczynę uważa się często za większą). Niezliczeni hindusi i muzułmanie, obecnie jak i w przeszłości, żyją obok siebie w przyjaźni. Ludzie obu religii stawali się w wielkich ilościach uczniami "nie mającego wiary" mistrza Kabira (1450-1518); do dzisiejszego dnia ma on miliony wyznawców (Kabirpanthis). Pod muzułmańskimi rządami Akbara Wielkiego panowała w Indii jak największa wolność religijna. I dzisiaj też wśród 93 procent prostej ludności nie ma poważniejszych dysharmonii. Rzeczywistą Indię, tę, która potrafiła zrozumieć Mahatmę Gandhiego i iść za nim, można znaleźć nie w wielkich niespokojnych miastach, lecz w 700.000 spokojnych wsi, gdzie od niepamiętnych czasów ustaliły się charakterystyczne proste i sprawiedliwe formy samorządu w postaci "panczajatów" (rad lokalnych). Problemy, które gnębią dzisiaj wyzwoloną Indię, zostaną z biegiem czasu rozwiązane przez wielkich ludzi, których nigdy w Indii nie brakowało. 134 Plan boskiej Ula czyli "sportowej gry", dzięki której powstały zjawiskowe światy, opiera się na "wzajemności" stworzenia i Stwórcy. Jedynem darem, który człowiek może ofiarować Bogu, jest miłość; poza tym wystarczy odwołać się do Jego przemożnej wspaniałomyślności. "Obrabowaliście mnie, wy i wszystek ten naród, znieście wszystką dziesięcinę do spichlerza, aby była żywność w domu moim, a doświadczcie mnie teraz w tym, mówi Pan Zastępów; jeśli wam nie otworzę okien niebieskich, a nie wyleję na was błogosławieństwa tak, że nie będziecie mieli gdzie go pomieścić" (Malachiasz 3:9-10). 135 "Nigdy nie będziesz się cieszyć światłem w sposób właściwy, dopóki samo morze falować będzie w twych żyłach, dopóki nie będziesz ubrany w niebiosa i ukoronowany gwiazdami i nie ujrzysz, że jesteś jedynym dziedzicem całego świata, a nawet więcej, gdyż są w nim ludzie, z których każdy jest tak samo jak ty wyłącznym dziedzicem, dopóki nie będziesz śpiewał, cieszył się i radował w Bogu, jak biedacy cieszą się złotem, a królewicz berłem... dopóki nie będziesz tak obeznany z drogami Boga we wszystkich wiekach, jak ze swym zawodem i jedzeniem; dopóki nie zapoznasz się dokładnie z tym ciemnym ,nic', z którego świat ten został stworzony". (Thomas Traherne Centuries of Meditationś). 136 "Bo zaiste myśli moje nie są jako myśli wasze, ani drogi wasze jako drogi moje, mówi Pan. Bo jako wyższe są niebiosa niż ziemia, tak drogi moje są wyższe niż drogi wasze, a myśli moje niż myśli wasze". (Izajasz 55:8-9). Dante w Boskiej Komedii zaświadcza: Jam w owym niebie był, co promieniuje największym blaskiem, i widziałem rzeczy, których powtórzyć tu nie mam nadzieję; bowiem duch tak się pogłębia człowieczy, gdy się przybliży do swych pragnień celu, że pamięć potem się już nie uwsteczy. Lecz com zachował z innych skarbów wielu, którem w najświętszej zaczerpnął krainie, . te pragnę w świętym opiewać weselu. > ",' • "> - afa, *\ .* 460 SPIS TREŚCI Przedmowa W.Y. Evans-Wentza ................ 5 Paramahansa Yogananda -jogin za życia i po śmierci (Zamiast wstępu do szóstego wydania oryginału) ............ 7 Rozdział: 1. Moi rodzice i pierwsze lata życia ............. 9 2. Śmierć mojej matki i mistyczny amulet ......... 19 3. Święty o dwóch ciałach ................... 27 4. Nieudana ucieczka w Himalaje .............. 33 5. "Święty zapachów" przedstawia mi swe dziwy ..... 45 6. Tygrysi Swami ........................ 52 7. Święty unoszący się w powietrzu ............. 60 • 8. Największy uczony Indii J.C. Bose ............ 66 9. Szczęśliwy święty i jego kosmiczna miłość ........ 73 10. Spotykam swego Mistrza Sri Jukteswara ......... 80 11. Podróż dwóch chłopców bez pieniędzy do Brindabanu .......................... 91 12. Lata w pustelni mego Mistrza ............... 99 13. Święty, który żyje bez snu ................. 126 14. Doznanie kosmicznej świadomości ............. 133 15. Kradzież kalafiora. ..................... 140 16. Przechytrzanie gwiazd. ................... 150 17. Sasi i jego trzy szafiry. ................... 159 18. Mahometański cudotwórca. ................ 166 19. Mój mistrz, będąc w Kalkucie, ukazuje się w Serampore 171 20. Nie jedziemy do Kaszmiru. ................ 175 21. Jedziemy do Kaszmiru. ................... 180 22. Serce kamiennego posągu. ................. 189 23. Uzyskuję uniwersytecki stopień. .............. 195 Autobiografia jogina "Nie napisano czegoś takiego jeszcze ani w języku angielskim, ani w żadnym innym języku europejskim, co zaprezentował nam tutaj jogin". - Columbia University Press Autobiografia jogina jest pasjonującą relacją z niezwykłych wydarzeń, jakie towarzyszą autorowi przy poszukiwaniu Prawdy, zręcznie przetykaną jasno sprecyzowanymi naukowymi wyjaśnieniami praw, które umożliwiają joginom czynienie cudów czy też osiąganie mistrzostwa w rozwoju władz duchowych. Autor opisuje także swoje spotkania z wybitnymi postaciami Wschodu i Zachodu. Są to m.in.: Mahawatar Babadżi, Mahatma Gandhi, stygmatyczka Teresa Neumann, laureat Nagrody Nobla Rabindranath Tagore. Przez swoje autorytatywne przedstawienie nauki jogi Autobiografia jogina stała się w tej dziedzinie autentycznym klasykiem, ukazującym naukowe podwaliny wielkich religii Wschodu i Zachodu. Ze względu na wyjątkową wartość, jaką ta książka posiada, przetłumaczono ją już na 18 języków. "Niezwykła relacja." - New York Times USA "Fascynujące i wyraziście przedstawione badania." - Newsweek USA "Jestem bardzo panu wdzięczny za obdarowanie mnie wglądem wewnątrz tego fascynującego świata." - Thomas Mann, laureat Nobla. "... monumentalna praca." - Sheffield Telegraph, Anglia "Niektóre strony zniewalają czytelnika, ponieważ dotykają aspiracji, które drzemią w sercu każdego człowieka." - II Tempo Del Lunedi, Rzym "... fragmenty tak głębokiej mądrości, że człowiek czuje się oczarowany." - Haagsche Post, Holandia "Gdy Yogananda mówi o nieśmiertelnych świętych i cudownym uzdrawianiu, czy też zapoznaje z mądrością Indii i nauką jogi, przykuwa uwagę czytelnika." - Die Weltwoche, Zurich, Szwajcaria >fl ^3' '.f '4JOCtO 3 j • reo? 30 teq Id" ^' J g JOUJ II' \ l w 'y f •5t?' ••>•"* 'DłVf6f" •••••••••• inuojirB}} M sBjiupug ^ "8fr 9iu /(p§iu BJ9v>j 'iui§of '9^ 'tt OgL ' • • • t"i' ,•••••••••••••••• nanS z rap 9n--- -• OfrL ••• -^- •••••••• ąoBipuj ąD^MOiupnjoj M {LL ... -^ ................. npuj Op 22L • • • -3- • • • uUBUin9|v[ BS9J3 91 L •••'•> "j •••••• ZOJ POJSM L0L • TT- un>>.h 0is{fr f •••••••••• ijj^jgury op uiSof 9Z v" . . . ^ 9Z giUB^JOdg '\L A9pnO OMBJJ 'QL SL2 1IJ-' ' '^{O^ps gyws Xui9fnuM9Jod Bf i gjoSBj^ qiBUBJpuiqB^j 'g^ [L2 ......... -XuOIZ9|BUpO I XuOZpOjn OMOU BU 1ZSB}J 'g^ L11 .............. -IZ^UB^ M iSof X{O5JZS 9TU9ZOJB2 '^J $\1 ....................... -iBop-efijyi B5jnB{v[ '9^ 602 ••••••••••••••• -TUIJB^ BJ^sois i BitiBuy UI9HOIUUI