Adele Faber i Elaine Mazlish „Rodzeństwo bez rywalizacji” Jak pomóc własnym dzieciom żyć w zgodzie, by samemu żyć z godnością Przełożyła Beata Rumatowska Media Rodzina of Poznań Tytuł oryginału SIBLINGS WITHOUT RIVALRY Projekt okładki Sambor .Mordalski Ilustracje w tekście Kimberly Ann Coe Suplement pt. Doświadczenia rodziców polskich napisała Zofia Śpiewak Copyright © 1980 by Adele Faber and Elaine Mazlish Wszystkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody Wydawcy nie wolno reprodukować i przekazywać w żadnej postaci ani za po- mocą jakichkolwiek środków elektronicznych czy mechanicz- nych włącznie z fotokopiowaniem i nagrywaniem, ani za pomocą innego systemu pozyskiwania i odtwarzania informacji, żadnej części niniejszej książki. Copyright © 1995 for Polish edition by Media Rodzina of Poznań Wydanie drugie, 1996 r. Media Rodzina of Poznań 61—658 Poznań, ul. Pasieka 24, tel. 20-34-75, tel./fax 20-34-11 ISBN 83-85594-04-3 Skład, łamanie i fotonaświetlanie: perfekt s.c. Poznań, ul. Grodziska 11 Druk: Zakłady Graficzne w Poznaniu. Wszystkim dorosłym braciom, którzy nadal skrywają w sobie skrzywdzone dziecko. Spis treści Do Czytelnika polskiego ................ 11 Jak powstała ta książka ................ 13 Słowo od Autorek ................... 17 1. Bracia i siostry - dawniej i dziś ........... 19 2. Dopóki nie ujawni się negatywnych uczuć ...... 33 3. Ryzyko porównywania ................. 67 4. Równo znaczy mniej .................. 85 5. Dzieci grają role .................... 106 6. Kiedy dzieci się biją .................. 147 7. Pogodzić się z przeszłością .............. 197 PRAGNIEMY PODZIĘKOWAĆ... Naszym mężom za ich nieustanne wsparcie i zachętę do re- alizacji tego pomysłu, za to, że codziennie dodawali nam otu- chy, szczególnie zaś wtedy, gdy prace nad książką przebiegały wolniej. Naszym dzieciom, które - gdy były małe - dostarczały nam wciąż nowego materiału do tej książki, a potem, gdy dorosły, udzieliły nam cennych wskazówek i podpowiedziały, co mogły- śmy zrobić inaczej. Rodzicom, którzy brali udział w kursach, za ich chęć pozna- wania nowych metod wychowawczych i za wypróbowanie ich na własnych dzieciach. To właśnie ich przeżycia i refleksje wzbo- gacają te stronice. Wszystkim ludziom, którzy opowiedzieli nam, co czuli dawniej i co czują obecnie do swych braci i sióstr, i pozwolili nam na- grać te zwierzenia na taśmę. Kimberly Ann Coe, ilustratorce książki, która dokładnie zro- zumiała, co chcemy przedstawić na rysunkach, i stworzyła uro- czą grupę rodziców i dzieci. Lindzie Healey za to, że była takim redaktorem, o jakim może marzyć pisarz, zdecydowanie wspierającym styl i przesłanie au- torek, subtelnym i wytrwałym w dążeniu do osiągnięcia dosko- nałości. Gerardowi I. Nierenbergowi, wydawcy naszej książki Jak mó- wić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły, za to, że nalegał, byśmy w niniejszej książce poświęciły więcej miejsca ludziom dorosłym i ich stosunkom z własnym rodzeństwem. 9 Robertowi Markelowi, naszemu dawnemu wydawcy, a obecnie agentowi literackiemu, za jego niezmienne wsparcie w czasie całej naszej kariery, za wyczucie i sąd, na którym zwykłyśmy polegać. Sophii Chrissafls, naszej gorliwej maszynistce, od której często żądałyśmy niemożliwego, a ona zawsze odpowiadała z uśmie- chem: „Nie ma sprawy". Patrycji King, drogiej przyjaciółce, za to, że podczas czytania maszynopisu wniosła do niego swą niezwykłą wrażliwość. I wreszcie zmarłemu doktorowi Haimowi Ginottowi, który pod- sunął nam pierwszą wizję i wskazał, w jaki sposób można uga- sić płomienie rywalizacji między rodzeństwem, by stały się małą, bezpieczną iskierką. Do Czytelnika polskiego Po ogromnie satysfakcjonujących i inspirujących twórczo do- świadczeniach z książką Adele Faber i Elaine Mazlish pt.: Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły z radością zapraszam do spotkania z jej Autorkami przy lekturze Rodzeństwa bez rywalizacji. Już w podtytule: Jak pomóc własnym dzieciom żyć w zgodzie, by samemu żyć z godnością zawarta jest zapowiedź pomocy, jaką ten mądry, rzetelny i praktyczny poradnik niesie rodzicom uwikłanym w konflikty, kłótnie i bójki swoich dzieci. Co mogę uczynić, aby cud harmonijnego współistnienia braci i sióstr zdarzył się wśród moich dzieci? Czy przy pomocy metod pomagających uwalniać się od bo- lesnych uczuć zazdrości, zawiści, gniewu, zemsty zamienimy nasze rodzinne domy w gniazda, gdzie będzie rodziła się i doj- rzewała umiejętność wzajemnego radowania się sobą na co dzień i wspierania się w trudnych chwilach życia? Chciałabym, aby moje: „Tak! To jest możliwe! Możesz to zro- bić!" - zabrzmiało jak okrzyk budzący nadzieję i rozjaśniający spojrzenie w przyszłość. Cieszę się, mogąc powiedzieć, że pew- ność ta jest nie tylko wyrazem zaufania do Autorek i ich ogro- mnej wiedzy, ale wynika z konkretnych doświadczeń ojców, ma- tek i ich dzieci, także - polskich. Zdarzyło się bowiem tak, że przed oddaniem tej książki do druku grupa polskich rodziców mogła wypróbować w swoich rodzinach skuteczność proponowanych przez Autorki metod, a możliwość poznania ich została entuzjastycznie przyjęta przez tych rodziców, którzy wcześniej doświadczyli osobistych korzyści dzięki lekturze Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały... 11 W grupie matek i ojców, którzy po raz pierwszy zdecydowali się na rozwiązywanie swoich problemów przy pomocy Rodzeń- stwa bez rywalizacji - w początkowym okresie - nadzieja na upragnione postępy przeplatała się z powątpiewaniem i lękiem wypływającymi z niewiary w siebie i w możliwości dzieci, a pier- wsze porażki zniechęcały lub rodziły gniewny sprzeciw. Potrzebowali dokładnie tego samego, co - jak podkreślają Au- torki w obu książkach - jest warunkiem pozytywnych zmian w zachowaniu dzieci; potrzebowali zrozumienia możliwości ujaw- nienia własnej złości, bezsilności, niepokoju, lęku, gniewu, smutku, aby móc odkryć w sobie zdumiewające zasoby siły, mądrości, dobroci, cierpliwości, miłości. Rodzicielskie zmagania i sukcesy, odkrycia i refleksje, zawarte w suplemencie pt. Doświadczenia rodziców polskich, są darem ich rozradowanych serc dla tych, którzy potrzebują pocieszenia i wsparcia, by móc odnaleźć w sobie siłę, nadzieję i wiarę w mo- żliwość przemieniania kłótni i waśni w radosne braterstwo. Za to, że mogłam towarzyszyć w tej wyprawie ku dojrzalszemu rodzicielstwu, pragnę podziękować wszystkim, którzy zdecydo- wali się na wspólną pracę i zechcieli podzielić się swoim do- świadczeniem. Występujące w ich opowiadaniach imiona i realia zostały zmienione tak, aby zachować anonimowość bohaterów. Do pochylenia się nad tą mądrą i dobrą książką chciałabym zaprosić także tych, którzy weszli w swoje dorosłe życie zatruci goryczą tłumionej zazdrości, pokaleczeni nigdy nie wyrażonym gniewem lub pragnieniem zemsty, sparaliżowani lękiem i apatią dziecka, które czuło się „gorsze" od swojego rodzeństwa... Wierzę, że spotkanie z dorosłymi braćmi i siostrami, którzy uwolnili się od skrywanych bolesnych dziecięcych uczuć - ofia- rowując możliwość zrozumienia - otworzy drogę ku wyzwole- niu, wybaczeniu, pojednaniu i bliskości. Zofia Śpiewak Jak powstała ta książka Kiedy pisałyśmy książkę Jak mówić, żeby dzieci nas słucha- ły..., pojawiły się trudności. Rozdział na temat rywalizacji między rodzeństwem wymykał nam się z rąk. Byłyśmy dopiero w po- łowie, a liczył już ponad sto stron. Zaczęłyśmy więc gorączkowo skracać, streszczać i eliminować materiał - robiłyśmy wszy- stko, by zachować właściwe proporcje książki. Ale im bardziej skracałyśmy tekst, tym bardziej byłyśmy nieszczęśliwe. W końcu zaświtała nam myśl: aby prawidłowo przedstawić zagadnienie rywalizacji między rodzeństwem, musimy napisać odrębną książkę. Gdy podjęłyśmy tę decyzję, wszystko trafiło na swoje miejsce. Do książki Jak mówić, żeby dzieci nas słu- chały... włączymy tyle materiału o zażegnywaniu konfliktów po- między dziećmi, aby rodzice byli w stanie załagodzić najbardziej zaognione spory. Natomiast w książce o rodzeństwie będziemy mogły rozwinąć ten temat. Opiszemy, jak bardzo byłyśmy kiedyś przygnębione, gdy nasze dzieci ze sobą walczyły. Przedstawimy rewelacyjne zasady, z którymi zapoznał nas specjalista w dzie- dzinie psychologii dziecka, doktor Haim Ginott, gdy uczestni- czyłyśmy w jego kursach dla rodziców. Podzielimy się spostrze- żeniami poczynionymi we własnych rodzinach, wrażeniami z przeczytanych lektur i wnioskami z naszych nie kończących się dyskusji. Opowiemy o przeżyciach rodziców, którzy wzięli udział w organizowanych i prowadzonych przez nas kursach na temat rywalizacji między rodzeństwem. Przyszło nam również na myśl, że wygłaszając odczyty w ca- łym kraju, mamy niezwykłą sposobność dowiedzieć się, co sądzą rodzice o konfliktach między rodzeństwem. Szybko odkryłyśmy, że to gorący temat. Gdziekolwiek się udałyśmy, sama wzmianka 13 o rywalizacji między rodzeństwem wywoływała natychmiastową i żywiołową reakcję. „Ich bójki doprowadzają mnie do szału". „Nie wiem, co się stanie najpierw: czy same się pozabijają, czy też ja ich pozabijam". „Dobrze sobie radzę z każdym dzieckiem z osobna, ale kiedy obydwoje są razem, nie mogę ścierpieć żadnego z nich". Najwyraźniej był to problem powszechny i głęboko przeżywa- ny. Im dłużej rozmawiałyśmy z rodzicami o tym, co się dzieje pomiędzy ich dziećmi, tym częściej rozmyślałyśmy o siłach, któ- re wywołują tak wielkie napięcie w rodzinach. Jako przykład weźmy dwoje dzieci, które współzawodniczą o miłość i zaintere- sowanie rodziców. Dodajmy do tego zazdrość, jaką odczuwa dziecko, gdy jego brat lub siostra są bardziej uzdolnieni; żal o to, że rodzeństwo ma jakieś przywileje; osobiste rozczarowa- nia, których nie ośmiela się wyładować na nikim innym poza rodzeństwem. Łatwo więc zrozumiemy, dlaczego w rodzinach na całym świecie stosunki między rodzeństwem niosą taki ładunek uczuciowy, że starcza go na kilka wybuchów dziennie. Zastanawiałyśmy się, czy coś przemawia na korzyść rywali- zacji między rodzeństwem. Na pewno nic dobrego nie wynikało z niej dla rodziców. Czy rywalizacja może przynieść jakiś pożytek dzieciom? Wszystkie publikacje, które przeczytałyśmy, udowadniały, że istnieją pozytywne skutki niektórych konfliktów między rodzeń- stwem. Walka o dominację nad pozostałym rodzeństwem spra- wia, że dzieci stają się odporne i wytrzymałe; nie kończące się bijatyki pozwalają im wyrobić szybkość i zwinność; potyczki słowne uczą, jaka jest różnica pomiędzy zachowaniem inteli- gentnym i brutalnym; gniew i złość towarzyszące często wspól- nemu życiu uczą, jak nie dać sobą rządzić, jak się bronić i go- dzić na kompromisy, a zazdrość o to, że rodzeństwo jest bardziej uzdolnione, zachęca do cięższej pracy, wytrwałości i po- budza pragnienie osiągnięcia sukcesu. To najlepsze rezultaty rywalizacji między rodzeństwem. Nato- miast do najgorszych należy - co natychmiast podpowiedzieli nam rodzice - demoralizacja jednego lub obojga dzieci, a nawet powstanie nieodwracalnej szkody. Ponieważ w naszej książce za- mierzałyśmy przedstawić, jak zapobiegać wszelkim szkodom i jak je naprawiać, wydawało nam się, że należy raz jeszcze 14 zastanowić się nad przyczynami nieustannego współzawodnic- twa między rodzeństwem. Od czego się to wszystko zaczyna? Specjaliści w tej dziedzinie zgadzają się, że korzenie zazdrości tkwią w głębokim pragnieniu każdego dziecka, by posiąść wyłączną miłość rodziców. Skąd bierze się to straszliwe pragnienie, by być tym jedynym? Stąd, że matka i ojciec są cudownym źródłem wszystkich rzeczy, któ- rych dziecko potrzebuje do życia i do prawidłowego rozwoju: jedzenia, schronienia, ciepła, pieszczot, poczucia własnej war- tości i wyjątkowości. To dzięki promieniom rodzicielskiej miłości dziecko może stopniowo poznawać świat i powoli zdobywać pa- nowanie nad swoim naturalnym środowiskiem. Dlaczego obecność rodzeństwa nie miałaby rzucać cienia na życie dziecka. Rodzeństwo zagraża wszystkiemu, co jest konie- czne dla jego pomyślności. Sama obecność innego dziecka bądź dzieci w rodzinie może oznaczać MNIEJ. Mniej czasu spędza- nego sam na sam z rodzicami, mniej uwagi rodziców dla jego bolączek i rozczarowań, mniej pochwał dla jego osiągnięć. I przerażająca najbardziej ze wszystkiego myśl: „Jeśli mama i ta- ta okazują tyle miłości, troski i zachwytu mojemu bratu i sio- strze, to może oni są warci więcej ode mnie? A jeśli są warci więcej, to znaczy, że ja jestem mniej wart. A jeśli jestem mniej wart, to znalazłem się w poważnych tarapatach". Nic dziwnego, że dzieci tak zażarcie walczą o to, by być pier- wszym lub najlepszym. Nic dziwnego, że mobilizują wszystkie siły, by mieć więcej lub najwięcej. A jeszcze lepiej - wszystko. Czują się bezpieczne, gdy mają mamę i tatę na wyłączność, gdy do nich należą wszystkie zabawki, całe jedzenie i cała prze- strzeń. Jak niewiarygodnie trudne zadanie stoi przed rodzicami! Mu- szą wiedzieć, w jaki sposób zapewnić każde dziecko, że jest bez- pieczne, wyjątkowe i kochane; muszą pomóc odkryć młodym przeciwnikom, jakie korzyści płyną z dzielenia się i współpracy; muszą wreszcie stworzyć podwaliny przyszłych stosunków mię- dzy zwaśnionymi dziećmi, by któregoś dnia dostrzegły one, że stanowią dla siebie źródło oparcia i sympatii. Aby dowiedzieć się, jak rodzice radzą sobie z tak odpowie- dzialnym zadaniem, opracowałyśmy krótki kwestionariusz. Czy robisz coś, co poprawia stosunki między twoimi dziećmi? Czy robisz coś, co je pogarsza? 15 Czy twoi rodzice zrobili coś, co zwiększyło wrogość między tobą i twoim rodzeństwem? Czy kiedykolwiek zrobili coś, co zmniejszyło twoją wrogość? Pytałyśmy również, jak układało się współżycie z rodzeń- stwem, kiedy byli mali, jak układa się obecnie i jakie sprawy należałoby poruszyć w książce o rywalizacji między rodzeń- stwem. Przeprowadzałyśmy też osobiście wywiady z ludźmi. Nagrały- śmy setki godzin rozmów z mężczyznami, kobietami i dziećmi, ludźmi o różnym pochodzeniu społecznym, w wieku od trzech do osiemdziesięciu ośmiu lat. W końcu zebrałyśmy cały materiał, stary i nowy, i zorganizo- wałyśmy kilka kursów, z których każdy składał się z ośmiu spotkań, wyłącznie na temat rywalizacji między rodzeństwem. Niektórzy rodzice od samego początku byli nastawieni entu- zjastycznie, inni wyrażali swój sceptycyzm („Tak, ale nie zna pani moich dzieci"), a jeszcze inni byli u kresu wytrzymałości, gotowi spróbować czegokolwiek. Wszyscy jednak brali aktywny udział w zajęciach: sporządzali notatki, zadawali pytania, od- grywali scenki i dzielili się rezultatami doświadczeń przeprowa- dzonych w swych „domowych laboratoriach". Efektem tych wszystkich spotkań i naszej wieloletniej pracy jest właśnie niniejsza książka, która stanowi potwierdzenie na- szej wiary, że my sami, jako rodzice, możemy coś zmienić. Możemy albo zaostrzyć, albo zredukować współzawodnictwo. Możemy sprawić, że wrogie uczucia będą ukrywane, albo po- zwolić na ich bezpieczne wyładowanie. Możemy zaognić walkę lub umożliwić współpracę. Nasze postępowanie i słowa mają wielką moc. Kiedy zaczyna się bitwa między rodzeństwem, nie musimy już czuć się sfrustrowani, zrozpaczeni lub bezradni. Uzbrojeni w nowe metody i nowe umiejętności, możemy dopro- wadzić do zawarcia pokoju pomiędzy zwaśnionymi stronami. Słowo od autorek Aby uprościć narrację, uczyniłyśmy z nas dwu jedną osobę, z sześciorga naszych dzieci - dwóch chłopców, zaś z wielu grup, które pro- wadziłyśmy razem lub w pojedynkę - jedną grupę. O tyle zmieniłyśmy realia. Wszystko in- ne w tej książce - myśli, uczucia, przeżycia - zostało wiernie odtworzone. Adele Faber i Elaine Mazlish „Spójrz, jak to dobrze i jak miło, gdy bracia i siostry żyją w zgodzie". Księga Psalmów 1. Bracia i siostry - dawniej i dziś W głębi duszy wierzyłam, że rywalizacja między rodzeństwem to problem, który nie dotyczy moich dzieci. Nie opuszczała mnie zarozumiała myśl, że potrafię postępować tak, by dzieci nigdy nie były o siebie zazdrosne. Wystarczy nie popełniać tak oczy- wistych błędów, jak czynią to inni rodzice: nigdy nie porówny- wać, nigdy nie stawać po czyjejś stronie, nigdy nie faworyzować jednego z chłopców. Jeśli obaj będą wiedzieli, że kocham ich tak samo, mogą się od czasu do czasu trochę posprzeczać, ale czy znajdą jakiś powód do poważnej bójki lub kłótni? Jakikolwiek był ten powód, zawsze go znaleźli. Odkąd tylko otworzyli rano oczy, aż do chwili gdy zamknęli je wieczorem, mieli tylko jeden jedyny cel - unieszczęśliwić brata. Zupełnie mnie to zbijało z tropu. Nie potrafiłam sobie wytłuma- czyć powodu ich bezlitosnej i nie kończącej się walki. Czy coś jest z nimi nie w porządku? Czy ze mną jest coś nie w porządku? Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy podzieliłam się swoimi oba- wami z uczestnikami kursów dla rodziców organizowanych przez doktora Ginotta. Byłam uszczęśliwiona,, gdy odkryłam, że nie jestem osamotniona w niedoli. Nie tylko ja jedna musiałam przez cały dzień patrzeć, jak moje pociechy przezywają się, skar- żą na siebie, podszczypują się, okładają pięściami, wrzeszczą i wylewają gorzkie łzy. Nie tylko ja jedna kręciłam się koło nich z ciężkim sercem i starganymi nerwami i miałam poczucie, że do niczego się nie nadaję. Ponieważ dobrze pamiętamy swoje dzieciństwo, pomyślicie, że powinniśmy wiedzieć, czego należy się spodziewać. Jednakże większość rodziców w grupie była tak samo jak ja zaskoczona wrogością między własnymi dziećmi. Nawet teraz, po latach, 19 kiedy prowadzę swój pierwszy kurs dla rodziców na temat ry- walizacji między rodzeństwem, uświadamiam sobie, jak niewiele się zmieniło. Ludzie zauważają z przerażeniem, że ich świetlane nadzieje zupełnie nie przystają do brutalnej rzeczywistości. - Zdecydowałam się na drugie dziecko, bo chciałam, żeby Christie miała siostrę, z którą mogłaby się bawić, i przyjaciela na całe życie. Teraz ma siostrę i nienawidzi jej. Pragnie tylko jej się pozbyć. - Zawsze myślałam, że moi chłopcy będą wobec siebie lojalni. Chociaż w domu się kłócili, byłam pewna, że poza domem są solidarni. Byłam przerażona, gdy odkryłam, że mój starszy syn znajdował się w bandzie dzieciaków, które na przystanku au- tobusowym znęcały się nad jego młodszym bratem. - Ponieważ miałem braci, wiedziałem, że chłopcy się biją, ale wyobrażałem sobie, że z dziewczynkami jest inaczej. Nie z moją trójką. Poza tym są okropnie pamiętliwe. Nigdy nie zapominają, co „ona mi zrobiła" w zeszłym tygodniu, w zeszłym miesiącu czy w zeszłym roku. I nigdy nie przebaczają. - Jestem jedynaczką, więc sądziłam, że Dara będzie uszczę- śliwiona, że ma brata. Byłam bardzo naiwna i wierzyłam, że ona i Gregory od razu będą się ze sobą zgadzali. I tak było, dopóki syn nie zaczął chodzić i mówić. Powtarzałam sobie: „Na pewno wszystko się zmieni, kiedy Gregory podrośnie". Niestety, jest jeszcze gorzej. Syn ma teraz sześć lat, a córka dziewięć. Dara zawsze chce tego, co ma Gregory. Gregory chce tego, co ma Dara. Nie mogą się do siebie zbliżyć bardziej niż na dwa kroki, bo zaraz się biją i kopią. I oboje ciągle mnie pytają: „Po co go urodziłaś? Po co ją urodziłaś? Dlaczego nie mogłem być jedynakiem?" - Nie chciałam dopuścić do rywalizacji między swoimi dzieć- mi, więc postanowiłam zapewnić im odpowiednią różnicę wieku. Moja siostra poradziła mi, że najlepiej urodzić jedno dziecko po drugim, wtedy będą się bawić ze sobą jak małe psiaki. Posłu- chałam jej rady, ale dzieci ustawicznie ze sobą walczyły. Później przeczytałam książkę, w której twierdzono, że najlepiej jeśli mię- dzy dziećmi są trzy lata różnicy. Spróbowałam i tego, ale naj- starsze sprzymierzyło się ze średnim przeciwko młodszemu. Po- czekałam cztery lata i zdecydowałam się na kolejne dziecko. Teraz wszystkie dzieci przybiegają do mnie z płaczem. Młodsze 20 narzekają, że najstarszy brat jest „podły i im rozkazuje", a naj- starszy skarży się, że młodsze rodzeństwo wcale go nie słucha. Nie ma zwycięzców. - Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie się tak bardzo przej- mują, że ich dzieci ze sobą rywalizują. Nie miałam tego proble- mu, kiedy mój syn i córka byli mali. Ale cóż, teraz są nasto- latkami i nadrabiają stracony czas. Nie mogą przebywać ze sobą nawet przez minutę bez awantury. Gdy słuchałam ich narzekania, zaczęłam się zastanawiać, dla- czego tak ich to dziwi. Czy nie pamiętają już własnego dzieciń- stwa? Dlaczego nie potrafią przypomnieć sobie, jakie stosunki panowały między nimi i rodzeństwem? A ja? Czy moje doświad- czenia z dzieciństwa okazały się pomocne przy wychowywaniu własnych dzieci? A może ze mną jest inaczej, bo byłam naj- młodszym dzieckiem, miałam dużo starszą siostrę i brata. Nig- dy nie widziałam, jak zachowują się dorastający razem chłopcy. Gdy podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z uczestnikami kur- su, wszyscy szybko przyznali, że w ich obecnych rodzinach jest zupełnie inny układ niż w rodzinach, w których sami się wy- chowywali. Inna jest liczba dzieci, inne różnice wieku między nimi, płeć i charaktery. Podkreślali także, że teraz stoją po prze- ciwnej stronie. Jak zauważył kwaśno jeden z ojców: „Co innego, gdy jest się dzieckiem skłonnym do bójki, a co innego, gdy zo- staje się ojcem, który musi uporać się z konfliktami między dziećmi". Chociaż bardzo spokojnie rozważaliśmy, jakie istnieją różnice między naszymi obecnymi i dawnymi rodzinami, wkrótce doszły do głosu stare, ciągle żywe wspomnienia. Każdy chciał opowie- dzieć jakieś zdarzenie ze swego dzieciństwa. Pokój wypełnił się braćmi i siostrami z dawnych lat, a górę wzięły silne emocje, które dominowały niegdyś w stosunkach między nimi. - Pamiętam, jak się wściekałem kiedy brat się ze mnie nabijał. Rodzice powtarzali mi bez końca: „Jeśli nie będziesz zwracał na niego uwagi, to przestanie ci dokuczać", ale ja nie mogłem się powstrzymać. Brat bez przerwy mnie drażnił, żeby doprowadzić mnie do płaczu. Mówił na przykład: „Zabieraj swoją szczoteczkę do zębów i idź sobie. Nikt cię tu nie kocha". To zawsze skutko- wało. Za każdym razem, gdy to mówił, zaczynałem płakać. - Mój brat też mi dokuczał. Pewnego dnia, miałem wtedy nie- spełna osiem lat, doprowadził mnie do szału, ponieważ robił 21 wszystko, żebym się wywrócił podczas jazdy na rowerze. Powie- działem sobie: „Mam tego dość. To musi się skończyć". Poszed- łem do domu i przywołałem telefonistkę (pochodzę z małego miasteczka i nie mogliśmy wtedy sami wybierać numerów). Po- wiedziałem: „Proszę mnie połączyć z policją". Telefonistka mruk- nęła: „Hmm!" i w tym momencie przyszła moja matka i kazała mi odłożyć słuchawkę. Nie krzyczała na mnie, tylko powiedziała: „Muszę porozmawiać z twoim ojcem". Kiedy ojciec wrócił wie- czorem do domu, udawałem, że już śpię, ale obudził mnie i po- wiedział tylko: „Nie możesz wyładowywać złości w taki sposób". Z początku odczułem jedynie ulgę, że nie zostanę ukarany. Ale pamiętam, że już w chwilę później znowu byłem wściekły. I czu- łem się bezradny. - Mojemu bratu nie było wolno mi dokuczać, obojętnie, co mu zrobiłam. Byłam „córeczką tatusia". Wszystko uchodziło mi płazem. A robiłam czasami straszne rzeczy. Kiedyś oblałam bra- ta gorącym tłuszczem od bekonu. Innym razem pokłułam mu ramię widelcem. Czasem próbował mnie powstrzymać i powalał mnie na ziemię, ale kiedy mnie puścił, oddawałam mu z na- wiązką. Pewnego dnia, kiedy rodziców nie było w domu, uderzył mnie pięścią w twarz. Do dzisiaj mam bliznę pod okiem. To mi wystarczyło. Nigdy więcej nie podniosłam na niego ręki. - W mojej rodzinie bójki były po prostu zakazane. Kropka. Mojemu bratu i mnie nie wolno było nawet pogniewać się na siebie. Wiele razy naprawdę mieliśmy siebie dosyć, ale nie, nie wolno się złościć. Dlaczego? Po prostu nie wolno. „On jest twoim bratem. Musisz go kochać". Odpowiadałem: „Ale, mamo, on jest zakałą i samolubem!" „To nic, musisz go lubić". Przez to tłu- miłem często gniew, bo bałem się, co się stanie, jeśli ujawnię moje uczucia. Kiedy rodzice dzielili się wspomnieniami z dzieciństwa, dziwiło mnie, że w trakcie opowiadania przenoszą się jakby z powrotem w przeszłość, intensywnie przeżywają dawny ból i znowu czują gniew. Ale czy ich opowieści o rodzeństwie różniły się zasadniczo od tego, co powiedzieli o własnych dzieciach? Zmieniło się tło i postacie, ale uczucia wydawały się niemal identyczne. - Widocznie nie ma wcale wielkiej różnicy pokoleniowej - za- uważył ktoś ze smutkiem. - Może musimy się po prostu na- uczyć akceptować fakt, że bracia i siostry są naturalnymi prze- ciwnikami. 22 - Niekoniecznie - zaoponował jeden z ojców. - Mój brat i ja od samego początku byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Kiedy byłem mały, matka kazała mu się mną opiekować i nigdy mu to nie przeszkadzało, nawet wtedy, kiedy mówiła, że nie pójdzie się bawić, dopóki nie wypiję całej butelki mleka. Nie miałem ochoty wypijać całej butelki, a jemu nie chciało się czekać, więc wypijał mleko za mnie. Potem zabierał mnie do swoich kolegów. Wszyscy się roześmiali. Jedna z kobiet powiedziała: - To mi przypomina moją siostrę i mnie. Zawsze byłyśmy w komitywie, zwłaszcza jako nastolatki. Sprzymierzałyśmy się, kiedy chciałyśmy zrobić matce na złość. Kiedy skrzyczała nas, czy dała nam reprymendę, jedna z nas podejmowała strajk gło- dowy. Matkę doprowadzało to do szału, bo martwiła się, że je- steśmy takie szczupłe. Zwykle kazała nam pić grzane piwo z jaj- kiem i mleczne koktajle, więc jeśli przestawałyśmy jeść, była to dla niej najgorsza kara. Ale nie miała pojęcia, że tak naprawdę wcale nie głodowałyśmy. Ta, która nie strajkowała, przynosiła jedzenie tej drugiej. - Przerwała i zmarszczyła brwi. - Ale mo- ja młodsza siostra to już zupełnie inna historia. Urodziła się dziesięć lat po mnie i była oczkiem w głowie. Zawsze uważałam ją za rozpieszczonego bachora i nadal tak o niej myślę. - Pewnie to samo mogłyby o mnie powiedzieć moje starsze siostry - wtrąciła inna kobieta. - Kiedy się urodziłam, miały osiem i dwanaście lat i chyba były zazdrosne, bo ojciec mnie faworyzował. Miałam także korzyści, jakich one nie miały. Kiedy się urodziłam, rodzice byli już dobrze sytuowani i jako jedyna z sióstr ukończyłam college. Obie siostry wyszły za mąż w wieku dziewiętnastu lat. Po śmierci ojca bardzo zbliżyłam się do matki. Ona z kolei zżyła się też bardzo z moimi dziećmi. Niedawno zastanawiałyśmy się, czy nie lepiej byłoby zamieszkać razem w jej domu, i nie uwierzycie państwo, jaką wywołałyśmy burzę. Kiedy matka powiedziała siostrom o tych planach, zaczęła się awantura. „Musiałyśmy spłacać hipotekę, kiedy kupiliśmy dom! Musiałyśmy walczyć wiele lat, żeby dojść do tego, co teraz ma- my! Ona skończyła college! Jej mąż skończył college! Ma dobrą pracę". Jednak najbardziej martwi mnie fakt, że moi siostrzeńcy i sio- strzenice mają żal do moich dzieci. Mówią: „Babciu, dlaczego cały czas zajmujesz się tylko nimi? Nigdy nas nie odwiedzasz!" Za- zdrość nie ma końca. Przechodzi z jednego pokolenia na drugie. 23 Rozległy się westchnienia. Ktoś stwierdził, że rozmawiamy o „ciężkich problemach". Uznałam, że czas na podsumowanie. Dopiero potem możemy posunąć się dalej. - Przyjrzeliśmy się własnemu dzieciństwu i naszym dzieciom i doszliśmy jak na razie do wniosku, że współżycie z rodzeń- stwem może mieć na nas silny wpływ we wczesnych latach życia, wzbudzać intensywne uczucia, pozytywne lub negatywne; stwier- dziliśmy, że te uczucia mogą przetrwać i wpływać na nasze sto- sunki z rodzeństwem już w dorosłym wieku. I wreszcie zau- ważyliśmy, że mogą nawet przenosić się na następne pokolenie. Brakowało mi czegoś w tym podsumowaniu, ale nie bardzo wiedziałam czego. Znowu pomyślałam o własnym rodzeństwie. Uważali mnie za utrapionego dzieciaka, który ciągle im zawa- dzał. I nawet dzisiaj, kiedy są rozsądnymi, odnoszącymi sukcesy ludźmi, nadal postrzegam siebie jako „przeszkodę na ich dro- dze". Zwróciłam się do rodziców w grupie: - Zastanawiam się, czy nie posunę się za daleko, stwierdza- jąc, że te wczesne przeżycia związane z rodzeństwem mogą zde- terminować nasze zachowanie, uczucia i sposób myślenia o so- bie samych w dorosłym wieku. Wahali się zaledwie przez chwilę. Cztery ręce podniosły się natychmiast. Wskazałam jednego z panów. - Całkowicie się z tym zgadzam! - powiedział. - Jestem człowiekiem, który musi rządzić. I jestem pewien, że dzieje się tak dlatego, że byłem najstarszym z trzech braci. Zachowywałem się w stosunku do nich jak łaskawy dyktator. Zawsze się ze mną liczyli i zrobiliby wszystko, cokolwiek bym kazał. Czasem ich biłem, ale broniłem ich także przed sąsiadami, którzy się nad nimi znęcali. Nawet teraz muszę być ciągle „na górze". Ostatnio otrzymałem wspaniałą ofertę i mogłem sprzedać swoją firmę. Nowi właściciele zaproponowali mi, bym dalej ją prowa- dził. Ale znam siebie. Nigdy tego nie zrobię. Muszę być szefem. - Jestem najmłodszym z pięciu braci i ani przez chwilę nie wątpiłem, że bracia wywarli wpływ na to, w jaki sposób dzisiaj o sobie myślę. Wszyscy byli bardzo energiczni, rzutcy. Odnosili znaczące sukcesy - w nauce, sporcie i w czymś tam jeszcze. Tylko że im przychodziło to łatwo. Jako dzieciak ciągle próbo- wałem dotrzymać im kroku. Kiedy się bawili, ślęczałem w swoim pokoju nad książkami. Nigdy nie mogli mnie rozgryźć. Nazywali mnie „adoptowanym dzieckiem" - oczywiście żartobliwie. Po dziś 24 dzień zmuszam się do większego wysiłku. Żona mi zarzuca., że jestem „pracoholikiem". Nie rozumie, że jakaś cząstka we mnie cały czas pragnie jak diabli dorównać braciom. - Już dawno temu porzuciłam starania, żeby dorównać sio- strze. Była taka piękna i uzdolniona, że nigdy nie mogłam nawet marzyć o rywalizacji. A ona o tym wiedziała. Pamiętam, jak kiedyś, gdy miałam niespełna trzynaście lat, miałyśmy pójść na wesele w rodzinie i akurat się ubierałyśmy. Sądziłam, że naprawdę ładnie wyglądam. Stanęła koło mnie przed lustrem i powiedziała: „Jestem dziewczyną na trzy P: pięk- na, przeurocza, powabna". Potem popatrzyła na mnie i stwier- dziła: „Ty jesteś dziewczyną na trzy S: słodka, skromna i szcze- ra". Nigdy tego nie zapomniałam. Jeszcze dzisiaj, kiedy ktoś mnie pochwali, myślę sobie: „Tak, tak, ale powinniście zobaczyć moją siostrę". - Na mnie również siostra wywarła duży wpływ - powiedziała łagodnie inna kobieta. Kilka osób pochyliło się w jej stronę, żeby lepiej słyszeć. - Zawsze wprawiała mnie w zakłopotanie. - Zawahała się, wzięła głęboki oddech i ciągnęła: - Jak tylko się- gam pamięcią, moja siostra miała zaburzenia emocjonalne i za- wsze robiła dziwaczne rzeczy, a ja musiałam to potem tłumaczyć przyjaciołom. Moi rodzice tak bardzo się o nią martwili, że to właśnie ja musiałam być grzeczną córką, na której mogli pole- gać. Chociaż byłam młodsza, zawsze czułam się tak, jakbym była starsza. Przez wszystkie te lata zmieniło się tylko tyle, że siostra jest jeszcze gorsza. Przy każdym spotkaniu mam do niej żal, że podstępnie pozbawiła mnie normalnego dzieciństwa, cho- ciaż wiem, że to nie jej wina. Słuchałam ze zdumieniem. Zawsze wiedziałam, że rodzice w dużym stopniu kształtują przyszłość dziecka, ale nigdy dotąd nie sądziłam, że rodzeństwo może tak silnie wpływać na nasze losy. A jednak siedzieli przede mną: dorosły mężczyzna, który ciągle musi zachowywać się jak szef, i inny, pragnący dorównać swoim braciom; kobieta, która nadal ma przekonanie, że jest gorsza od siostry, i inna, wciąż odczuwająca przymus bycia „grzeczną dziewczynką". Próbowałam przyswoić sobie te nowe spostrzeżenia i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jeden z ojców już od pewne- go czasu snuje opowieść. Zmusiłam się do uważnego słuchania. 25 - Więc w moim domu nie można było polegać na ojcu. Matka była bardzo kochająca, bardzo spokojna. Ale ojciec miał tem- perament, nie potrafił kontrolować swojego zachowania. Wyjeż- dżał mówiąc, że nie będzie go dwa dni, a tymczasem wracał dopiero po dwóch miesiącach. Więc trzymaliśmy się razem, żeby wspierać się nawzajem. Starsze rodzeństwo opiekowało się młod- szym, wszyscy pracowali po szkole, kiedy tylko dorośli. Każdy dokładał do wspólnej kasy swoje zarobki. Musieliśmy trzymać się razem, nikt by przecież dla nas nic nie zrobił. Przez salę przebiegł szmer. - „No, no! Cudownie, wspaniale". Słowa mężczyzny dotykały najgłębszych pragnień każdego czło- wieka: mieć dzieci, które się wzajemnie wspierają, darzą miłością i są wobec siebie lojalne. Pewna kobieta stwierdziła: - To mi dodaje otuchy! Sytuacja, którą pan opisał, to wszy- stko, o czym można marzyć. Ale również zniechęca. Słyszałam też o innych rodzinach, w których dzieci garną się do siebie, ponieważ między rodzicami niezbyt dobrze się układa. Nie mogę nawet myśleć, że mąż musiałby ode mnie odejść, żeby dzieci przyzwoicie się do siebie odnosiły. - Moim zdaniem - zauważył inny mężczyzna - wszystko jest uwarunkowane genetycznie. Jeśli mamy szczęście, to cha- raktery dzieci dobrze do siebie pasują. Jeśli nie, jesteśmy w kło- pocie. Tak czy siak, drodzy państwo, to nie zależy od nas. - Nie zgadzam się z opinią, że „to nie zależy od nas" - sprze- ciwiła się jedna z kobiet. - Słyszeliśmy dzisiaj opowieści o rodzi- cach, którzy jeszcze pogorszyli stosunki między swoimi dziećmi, praktycznie odsunęli je od siebie. Przyszłam na to spotkanie, po- nieważ chcę, aby moje dzieci zostały pewnego dnia przyjaciółmi. Gdzie ja już słyszałam te słowa? - Dziesięć lat temu myślałam tak samo jak pani - powie- działam. - Tylko że ja miałam bzika na tym punkcie. Miałam zamiar doprowadzić do tego, żeby moi dwaj synowie zostali przy- jaciółmi i w rezultacie znalazłam się na uczuciowej huśtawce. Kiedy grzecznie się razem bawili, byłam wniebowzięta. Myślałam wtedy: „A jednak bardzo się lubią. Jestem cudowną matką". Kiedy się bili, wpadałam w rozpacz: „Nienawidzą się. To moja wina!" Wreszcie porzuciłam marzenie o „dobrych przyjaciołach" i zastąpiłam je bardziej realistycznym celem. To był najszczę- śliwszy dzień w moim życiu. 26 Kobieta wydawała się zakłopotana. - Nie bardzo wiem, do czego pani zmierza - powiedziała. - Zamiast się martwić, czy chłopcy zostaną przyjaciółmi - wyjaśniłam - zaczęłam się zastanawiać, jak przekazać im wie- dzę i umiejętności, które pomogłyby im zbudować w przyszłości dobre związki. Tak wiele musieli się nauczyć. Nie chciałam, żeby całe ich życie kręciło się tylko wokół tego, kto ma rację, a kto nie. Chciałam, żeby potrafili odrzucić taki sposób myślenia, na- uczyli się słuchać argumentów drugiego i szanować różnice i że- by umieli znaleźć drogę do siebie ponad tym, co ich dzieli. Nawet jeśli ich charaktery różniły się do tego stopnia, że nie mogliby nigdy zostać przyjaciółmi, powinni przynajmniej umieć nawią- zywać przyjaźnie z innymi ludźmi. Kobieta była zbita z tropu. Rozumiałam to. Sama potrzebo- wałam wiele czasu, by pogodzić się z tym, co właśnie tak szybko jej wyłożyłam. - Proszę to zrozumieć - powiedziałam. - Wiele razy byłam zbyt zmęczona, zbyt zniechęcona albo wściekła na dzieciaki, żeby w ogóle próbować. Ale kiedy udawało mi się im pomóc i widziałam, jak od zaciekłej walki przechodzą do rozsądnej dys- kusji, czułam się wspaniale, jak dobrze wykwalifikowana matka. - Nie wiem, czy tak potrafię - powiedziała kobieta z niepo- kojem. - W tym, co zrobiłam, nie ma nic nadzwyczajnego. Jeśli ja mogłam zastosować te metody, pani też może - zapewniłam ją. - I zrobi to pani począwszy od przyszłego tygodnia. Uśmiechnęła się słabo. - Mogę nie przetrwać do przyszłego tygodnia - powiedziała. - Co mam robić przez ten czas? Zwróciłam się teraz do wszystkich. - Proszę, byście państwo przez ten tydzień obserwowali, co zwykle doprowadza do nieporozumień między waszymi dziećmi. Niech ich kłótnie przyniosą wam pożytek. Proszę zanotować drobne zdarzenia i rozmowy, które państwa martwią. Na nastę- pnym spotkaniu podzielimy się naszymi spostrzeżeniami. Od tego zaczniemy. Wracając do domu, rozmyślałam o własnych synach, teraz już dorosłych. Miałam ciągle na świeżo w pamięci rozmowę, ja- ką odbyli po obiedzie podczas ostatniego Święta Dziękczynienia. 27 Nagle znowu stoję w jadalni i sprzątam ze stołu, przysłuchując się, jak dyskutują podczas porządkowania kuchni. Z począt- ku żartują z podziału prac domowych, mówią, że każdy z nich wyspecjalizował się w czym innym i wymieniają swoje „działki". Potem zaczynają rozmawiać poważnie, porównują kolegów i swoje fakultety - jeden studiuje przedmioty ścisłe, a drugi sztukę. Natychmiast wybucha zaciekły spór o to, kto jest waż- niejszy w społeczeństwie: artysta czy naukowiec. „Weźmy na przykład Pasteura". „Tak, ale co z Picassem?" Dyskutują bez końca, każdy stara się przekonać drugiego. W końcu, wyczer- pani, dochodzą do wniosku, że oba zajęcia są wartościowe. Po chwili milczenia wracają w rozmowie do przeszłości. Odgrze- bują dawną złość i znowu się kłócą, co kto komu zrobił i dlacze- go, ale wyjaśniają swoje stanowisko na nowo, już z pozycji ludzi dorosłych. Po chwili nastrój znowu się zmienia. Chłopcy przywo- łują zabawne, ciepłe wspomnienia i obaj wybuchają śmiechem. Można odnieść wrażenie, że jednocześnie działają dwie siły: jedna odpycha ich od siebie, gdy koncentrują się na tym, co ich dzieli, aby zdefiniować własną, odrębną tożsamość; druga zbliża ich i pozwala budować unikalne braterstwo. Gdy z sąsiedniego pokoju słucham mimochodem ich rozmowy, dziwię się, że jestem taka spokojna i odprężona. Ich związek o tak zmiennych „temperaturach" nie wymaga ode mnie emo- cjonalnego zaangażowania. Różnice zainteresowań i tempera- mentów, które uniemożliwiały im zbliżenie się do siebie w dzie- ciństwie, nadal istnieją. Ale wiem również, że przez te wszystkie lata pomagałam im zbudować mosty, by mogli połączyć odległe wyspy swych tożsamości. Jeśli kiedykolwiek będą musieli do siebie dotrzeć, znajdą na to wiele sposobów. Doświadczenia rodziców polskich Nasze dzieciństwo z bagażem różnorodnych wspomnień i uczuć powróciło i do nas, zaskoczonych niekiedy faktem, że problemy braci i sióstr na dwóch odległych kontynentach mogą być tak bardzo podobne. 28 Szczególną uwagę przykuwało jednak zjawisko (przypadek to czy rys charakterystyczny naszego społeczeństwa?), które je- den z ojców nazwał „syndromem najstarszej siostry". Przeważa- ły liczebnie wśród uczestniczących w spotkaniach matek, a ich przeżycia z dzieciństwa, naznaczone podobnym cierpieniem i go- ryczą, odciskały się na teraźniejszości bolesnym piętnem. Zabrano mi dzieciństwo. Musiałam niańczyć braci i byłam odpowiedzialna za wszystko, co zrobili w domu i w szkole. Nawet za obsiusiane majtki! Przypominam sobie, że obowiązek odrabiania z nimi lekcji wywoływał we mnie mdłości. Nie mia- ło znaczenia, że sama byłam dzieckiem zaledwie kilka lat starszym. Wychowywanie braci tak silnie mnie z nimi związało, że nie potrafiłam zadbać o swoje małżeństwo, które rozleciało się, a moje bratowe (żyjące w wielkiej przyjaźni z naszą matką) ze mną rywalizują jak z przysłowiową „straszną teściową". * A mnie amputowano w dzieciństwie beztroskę i spontani- czność. Byłam najstarsza, najpoważniejsza, najbardziej odpo- wiedzialna i nad wiek dojrzała. Do mnie należały obowiązki, a wśród nich - obowiązek posiadania „dobrego serca" i ustę- powania młodszemu rodzeństwu. Jako „prawej ręce mamy" przysługiwał mi przywilej partycypowania w kłopotach rodzi- ców, podczas gdy „maluchy" mogły szaleć na podwórku, potem chodzić na randki, wreszcie pozakładać rodziny. Aby się od nich uwolnić i zacząć żyć własnym życiem, przejechałam całą Polskę. Wyszłam za mąż i nie utrzymuję żadnych kontaktów ze swoim rodzeństwem. Ale nadal nie potrafię się beztrosko śmiać ani cieszyć życiem, a moje córki dostają „białej gorą- czki", gdy usiłuję interweniować podczas ich kłótni; wytykają mi, że się „czepiam", bo nie mam poczucia humoru. Podobnie zresztą jak mąż, który dodaje żartobliwie, że wytrzymuje ze mną tylko dlatego, że jeździ w delegacje. Czasem odnoszę wra- żenie, że jedynie mój upośledzony synek - powtarzając za- słyszane gdzieś „Smutnama Donna, Smutnama Donna" - ro- zumie w jakiś tajemniczy sposób mój problem. 29 Jak pamiętam, zawsze byłam rozliczana za przewinienia młodszych. Sąsiadki skarżyły na nich, a moja matka krzyczała na mnie: „To ty nie wiesz, co się dzieje z twoimi braćmi?!" Oni robili straszne rzeczy: męczyli koty, żaby, a ja dostawałam za to lanie. Pragnęłam zemsty, ale była ona możliwa tylko w snach. Były tak przerażające, że moczyłam się do piętnastego roku życia. Jednak każdego wieczoru, kładąc się do łóżka, odpra- wiałam swoisty rytuał: zaciskałam powieki, dłonie przyciska- łam do uszu i szeptałam: „Niech mi się przyśni, niech mi się przyśni..." Kiedy dorośliśmy i rozjechaliśmy się po świecie, kontaktu- jemy się przy pomocy świątecznych kartek z wydrukowanym tekstem życzeń, pod którym składamy swoje podpisy. Kiedy wyszłam za mąż, długo nie chciałam mieć dzieci, a szczegól- nie - synów. Mam ich trzech i dlatego tu jestem. Moje wspomnienia z dzieciństwa są miłe, choć też byłam najstarszą siostrą. Wtedy napełniało mnie dumą to, że mama traktuje mnie tak poważnie i powierza mi pod opiekę dzieci. Przewijanie, wożenie w wózku, pilnowanie ich na podwórku - sprawiało mi przyjemność. Wszyscy mnie podziwiali i chwalili. Rodzeństwo odpłacało mi uwielbieniem i przez wiele lat żyli- śmy w przekonaniu, że stanowimy niezwykłą, wspaniałą ro- dzinkę, w której wszyscy sobie wzajemnie pomagają. Od czasu do czasu jedynie mąż próbował protestować, twierdząc, że po- święcam dzieci i jego dla swoich braci i sióstr. Zarzuty te kwitowałam wyrozumiałym uśmiechem, bo cóż on - jedynak - mógł wiedzieć o związkach między rodzeństwem. Przebudzenie było bolesne. Najmłodsza córka poszła do szkoły i zaczęły się ujawniać różne zaburzenia rozwojowe; ćwi- czenia w domu i wędrówki do specjalistycznych poradni zże- rały mnóstwo czasu. Przestaliśmy być tak dyspozycyjni dla rodziny jak dawniej. Moi dorośli bracia i siostry poczuli się dotknięci i obrazili się... Zamrożenie stosunków sprawiło radość mojej starszej córce, której komentarz brzmiał: „Nareszcie zajmiesz się nami! Ma- 30 mo, nie masz pojęcia, jak ja czasem nienawidziłam tych ciotek i kuzynek! One zawsze były dla ciebie ważniejsze niż my!" Słowa te zdopingowały mnie do udziału w zajęciach na temat rywalizacji wśród rodzeństwa. • Kiedy tak was słucham - odezwał się w pewnym momencie jeden z ojców - pomyślałem o swojej najstarszej siostrze, któ- rej zarzucałem, że się na nas wyżywała. Może ona czuła się tak jak wy? Zastanawiam się też, co przeżywa moja pierwo- rodna córka, kiedy widzi, jak faworyzuję młodszego syna. Sam czułem się wśród sióstr „kozłem ofiarnym" i chciałem go uchronić przed podobnym losem. * A mnie zdumiewa ten klimat bezpieczeństwa i serdeczności, jaki się wytworzył wśród nas. Przecież my się widzimy drugi raz w życiu! Nigdy nie czułam takiej bliskości z moją siostrą. Można powiedzieć, że byłyśmy rozdzielane od siebie. Kiedy jedna była w domu, to druga - u babci; jeśli się spotkałyśmy - kłóciłyśmy się zażarcie. Lubiłam te kłótnie, bo one oznaczały, że mam siostrę. Ale wtedy wkraczała mama i albo odsyłała nas do osobnych pokoi, albo dostawała „zawału serca", a my wędrowałyśmy znów: jedna do babci, druga do ciotki. Pamiętam, że kiedy poszłam do szkoły, najbardziej zazdro- ściłam dzieciom zadrapań i siniaków i opowieści o bójkach z braćmi. Powiedziałam wtedy ojcu: „Chciałabym, żeby mama umarła, bo przez te jej zawały nie mogę być z siostrą". Ojciec uderzył mnie w twarz, a ja natychmiast zapragnęłam, aby umarł razem z mamą. Może z tego powodu napełniają mnie takim przerażeniem bójki moich dzieci? Może dlatego reaguję agresywnie, a potem wstydzę się... * Albo bez przerwy czuwam, żeby nie dopuścić do kłótni... - wtrąciła inna matka - i w efekcie dzieci świetnie się bawią, gdy mnie nie ma, natychmiast kiedy tylko się pojawiam, za- czyna się wojna. 31 Nas było w domu kilkoro, ale tłukłem się tylko z jednym bratem. I z nim mam teraz najbliższy kontakt. Interwencje rodziców zawsze były dla mnie pozbawione sensu, bo przecież nie wiedzieli, co jest grane... Kiedy karcili nas obu „dla przy- kładu", miałem pretensje, bo nie było to sprawiedliwe. A ja miałem do rodziców pretensje o to, że byłem jedyna- kiem. Jako mały chłopiec zapowiadałem, że kiedy się ożenię, będę miał dziesięcioro dzieci, żeby móc z nimi kopać piłkę. Obserwując moją czwórkę - często poirytowany ich zacho- waniem - wytykam im, że się nie kochają, że nie potrafią cenić tego, iż nie są jedynakami, tak jak ja. Nie przypuszcza- łem, że między rodzeństwem dzieją się takie dramaty. Jestem wam wdzięczny... 2. Dopóki nie ujawni się negatywnych uczuć Następne spotkanie rozpoczęło się spontanicznie, już w mo- mencie kiedy ludzie zdejmowali płaszcze. - Wiecie państwo, że robienie notatek, kiedy dzieciaki się biły, okazało się pomocne - zauważyła jedna z matek. - Byłam tak zajęta pisaniem, że nawet nie zdążyłam się zmartwić. - Szkoda, że mnie się coś takiego nie przytrafiło - stwierdziła inna kobieta. - Pod koniec tygodnia nie mogłam już patrzeć na moją najstarszą córkę. Wyjęła notes i otworzyła go na pierwszej stronie. - Czy chcecie, państwo, usłyszeć, jak odzywała się do swojej młodszej siostry dzisiaj przy śniadaniu? „Całe szczęście, że nie siedzę koło ciebie". „Śmierdzisz". „Tatuś lubi mnie bardziej niż ciebie". „Jesteś brzydka". „Nie znasz alfabetu". „Mamusia musi wiązać ci sznurowadła". „Jestem ładniejsza od ciebie". Rodzice zajmowali właśnie miejsca. Po sali przeszedł pomruk, jak gdyby te słowa wydawały im się znajome. - Miałem nadzieję, że mój syn wyrośnie z takiego dziecinnego okrucieństwa - powiedział zduszonym głosem któryś z ojców. - Teraz ma już kilkanaście lat, ale nadal znęca się nad swoim bratem, nawet nie mógłbym powtórzyć niektórych wyzwisk. - Nie rozumiem, dlaczego niektóre dzieci tak paskudnie się zachowują - powiedziała kolejna kobieta. - Mój pięcioletni syn ciągnie swoją małą siostrzyczkę za włosy, wtyka jej palce do 33 nosa, uszu i oczu. Mała ma szczęście, że jeszcze nie straciła gałek ocznych. Doskonale wiedziałam, o czym mówią. Pamiętam, jaka byłam oszołomiona i wściekła, gdy zobaczyłam dwa długie zadrapania na plecach mojego młodszego syna. A trzyletni syn stał obok ze złośliwą miną. Co za podłe, zepsute dziecko! Dlaczego to robi? Aby rodzice mogli sobie lepiej uzmysłowić, skąd bierze się „podłość" ich dzieci, rozdałam kartki z ćwiczeniem. (Drogi Czy- telniku, zanotowanie własnych reakcji może okazać się bardzo przydatne. Jeśli jesteś mężczyzną, zamień słowo „mąż" na „żo- na", a zaimek „on" na „ona".) Wyobraź sobie, że twój małżonek obejmuje cię ramieniem i mó- wi: „Skarbie, tak bardzo cię kocham i jesteś taka cudowna, że zdecydowałem się na drugą żonę, podobną do ciebie". Twoja reakcja:......................................................................... Kiedy w końcu pojawia się nowa żona, zauważasz, że jest bardzo młoda i niezwykle urocza. Gdy wychodzicie gdzieś w trój- kę, ludzie uprzejmie się z tobą witają, ale wychwalają pod nie- biosy nowo przybyłą: „Czyż nie jest zachwycająca? Witaj, ko- chanie! Jesteś nadzwyczajna!" Potem zwracają się do ciebie z pytaniem: „Jak ci się podoba nowa żona?" Twoja reakcja:......................................................................... Nowa żona musi się w coś ubrać. Mąż szpera w twojej szafie, zabiera twoje swetry i spodnie i daje tamtej. Kiedy się sprzeci- wiasz, zauważa, że te rzeczy są już na ciebie za ciasne, ponie- waż trochę przytyłaś, a na tamtą będą pasowały jak ulał Twoja reakcja:......................................................................... Nowa żona szybko nabiera pewności siebie. Z każdym dniem wydaje się bardziej bystra i coraz lepiej się na wszystkim zna. Któregoś popołudnia, kiedy z wysiłkiem zgłębiasz instrukcję ob- 34 sługi nowego komputera, który kupił ci mąż, tamta wpada do pokoju i mówi „O, mogę spróbować? Wiem, jak to zrobić". Twoja reakcja:.......,................................................................. Nie pozwalasz jej, więc biegnie z płaczem do twojego męża. Chwilę później wraca z nim, na policzkach ma ślady łez. Mąż obejmuje ją ramieniem i mówi do ciebie: „Dlaczego nie pozwalasz jej spróbować? Co ci to szkodzi? Dlaczego nie potrafisz się dzielić?" Twoja reakcja:......................................................................... Gdy pewnego dnia wchodzisz do pokoju, twój mąż i nowa żona leżą razem w łóżku. On ją łaskocze, ona się śmieje. Nagle dzwoni telefon, mąż go odbiera. Po chwili mówi, że wzywają go pilne sprawy i musi natychmiast wyjść. Prosi, żebyś została w domu z nową żoną i dopilnowała, żeby tamta dobrze się czuła. Twoja reakcja: Czy okazało się, że twoje uczucia wcale nie przypominały mi- łości? Uczestnicy kursu natychmiast przyznali, że na zewnątrz są godnymi szacunku i kulturalnymi ludźmi, ale w ich wnętrzu kryje się małostkowość, zdolność do okrucieństwa, chęć doku- czania, znęcania się, pragnienie zemsty i mordercze instynkty. Nawet ci, którzy uważali się za spokojnych ludzi i mieli wysokie poczucie własnej godności, byli zdumieni, że tak bardzo mogłaby ich rozzłościć i przerazić obecność „tej drugiej". - Coś mnie tu niepokoi - powiedziała jedna z kobiet. - Z tego ćwiczenia wynika, że tylko pierworodni reagują w ten sposób. W mojej rodzinie to właśnie młodsze dziecko odczuwa przera- żenie i gniew. Córka ma dopiero osiemnaście miesięcy, a już atakuje bez powodu swojego czteroletniego brata. Wczoraj zaszła go od tyłu, gdy oglądał telewizję, i walnęła w głowę grzechotką. A nie dalej jak dzisiaj rano leżała ze mną w łóżku i spokojnie piła mleko, ale gdy tylko syn chciał się położyć obok mnie, pchnęła go tak mocno, że wylądował na podłodze. 35 Wywiązała się długa dyskusja na temat uczuć młodszego dzie- cka. Niektórzy rodzice stwierdzili, że ich młodsze dzieci są agre- sywne i od samego początku prowokują starsze rodzeństwo. Z kolei inni zauważyli, że młodsze dzieci otaczają starszych braci i siostry wielką czcią i są bardzo dotknięte i zmieszane, gdy rodzeństwo je odtrąca. Jeden z panów opowiadał, że jego dziec- ko jest przygnębione i zniechęcone, ma poczucie, iż nigdy nie dorówna rodzeństwu. Inny ojciec był najwyraźniej zirytowany przebiegiem naszej dyskusji. - Szczerze mówiąc - powiedział - za dużo gadamy o tym, co dzieci czują. Mam tego po dziurki w nosie, dość mam tej uczuciowości we własnej rodzinie. Przychodzę do domu po dłu- gim dniu, a tu trzy dziewczęta krzyczą na siebie, żona na nie krzyczy i wszystkie przybiegają do mnie, żeby się wyżalić. Nie chcę już słuchać, co kto czuje i dlaczego! Chcę tylko, żeby to się wreszcie skończyło. - Widzę, że jest pan zniecierpliwiony i rozczarowany - po- wiedziałam - ale niestety taka już ironia losu. Jeśli chcemy mieć nadzieję, że „to się kiedykolwiek skończy", musimy powitać z radością i traktować z szacunkiem samo pragnienie, żeby z tym skończyć raz na zawsze. Popatrzył na mnie spode łba. - Wiem, że wysłuchiwanie, jak jedno dziecko wścieka się na drugie - mówiłam dalej - jest przygnębiające. Ale jeśli nie po- zwolimy im wyładować tej wściekłości, to istnieje niebezpieczeń- stwo, że będzie to w nich narastać i uzewnętrzni się w inny sposób, na przykład w postaci objawów chorobowych bądź za- burzeń emocjonalnych. Teraz miał sceptyczny wyraz twarzy. - Zobaczmy, co się dzieje z nami, dorosłymi - ciągnęłam - kiedy nie wolno nam wyładować negatywnych uczuć. Wróć- my na moment do przykładu z nową żoną / nowym mężem. Przypuśćmy... - To ćwiczenie sprawiło mi kłopot - przerwał inny mężczy- zna. - Bo jednak w Ameryce istnieje jakaś kulturowa norma i nie można mieć drugiego współmałżonka. To jest nawet nie- zgodne z prawem. Natomiast to, że rodzice mają więcej niż jedno dziecko, jest normalne i legalne. - Jasne - przyznałam - ale dla potrzeb tego ćwiczenia wyo- 36 braźmy sobie, że normy się zmieniły i drugie małżeństwo zostało zalegalizowane przez prawo. Z powodu niedoboru mężczyzn lub kobiet na świecie wprowadzono nowe prawo, pozwalające mniej licznej płci na zawieranie drugiego małżeństwa. - W porządku - zgodził się niechętnie. - Mogę na to przystać. - Dlaczegóż by nie? - zażartowała jedna z kobiet. - Przecież to pan należy do mniej licznej płci. Poczekałam, aż ucichnie śmiech. - Minął już rok - kontynuowałam - odkąd w domu pojawiła się nowa żona czy nowy mąż (proszę to zamienić tak, jak w po- przednim ćwiczeniu). Zamiast przyzwyczaić się do jej obecności, czujesz się teraz jeszcze gorzej. Czasem się zastanawiasz, czy wszystko z tobą w porządku. Gdy siedzisz na skraju łóżka, prze- pełniona żalem i bólem, twój małżonek wchodzi do pokoju. Nie namyślając się długo, wybuchasz: „Nie życzę sobie, żeby ta osoba przebywała w moim domu. Jestem przez nią bardzo nieszczę- śliwa. Dlaczego się jej nie pozbędziesz?" Twój mąż może odpo- wiedzieć na wiele sposobów. Zanotuj swoje reakcje na poniższe odpowiedzi: 1. To nonsens. Jesteś śmieszna. Nie masz powodu tak się czuć. Twoja reakcja:......................................................................... 2. Bardzo mnie złości takie gadanie. Jeśli naprawdę tak to odczuwasz, zachowaj to, proszę, dla siebie, bo ja nie mam za- miaru tego wysłuchiwać. Twoja reakcja:......................................................................... 3. Nie wymagaj ode mnie rzeczy niemożliwych. Dobrze wiesz, że nie mogę się jej pozbyć. Jesteśmy teraz rodziną. Twoja reakcja:......................................................................... 4. Dlaczego cały czas jesteś nastawiona na „nie"? Postaraj się to zrozumieć i nie przybiegaj do mnie z każdym głupstwem. Twoja reakcja:............................................................................ 37 5. Nie ożeniłem się powtórnie wyłącznie ze względu na siebie. Wiem, że czasem jesteś osamotniona, i pomyślałem, że czyjeś towarzystwo sprawiłoby ci przyjemność. Twoja reakcja:......................................................................... 6. Daj spokój, kochanie. Skończ z tym. Moje uczucia do ciebie nie zmieniły się przez to, że ona tu jest W moim sercu jest dość miłości dla was obu. Twoja reakcja:......................................................................... Uczestnicy kursu ponownie byli zaskoczeni własnymi reakcja- mi. Niektórzy z nich stwierdzili, że czuli się: „głupi", „win- ni", „źli", „zrozpaczeni", „pokonani", „bezsilni", „opuszczeni". In- ni doszli do następujących wniosków: „Moje prawdziwe »ja« jest nie do przyjęcia. Chyba jestem złym człowiekiem". „Muszę uda- wać, że jestem szczęśliwa nawet z tamtą, żeby zachować choć resztki mężowskiej miłości". „Nie mam z kim porozmawiać, ni- kogo nie obchodzę". Ale najbardziej wszystkich zdumiało gorące pragnienie wyrzą- dzenia krzywdy, bez względu na konsekwencje, chcieli zranić ją lub jego fizycznie. Fakt, że mogliby przy tym wyrządzić krzyw- dę samym sobie lub wzbudzić gniew współmałżonka, nie miał dla nich znaczenia. Uznali, że warto, jeśli udałoby się w ten sposób pognębić intruza w oczach partnera czy partnerki. Co więcej, pragnęli również krzywdy współmałżonka, żeby ukarać jego lub ją za sprowadzenie na nich tego nieszczęścia. A jednak, kiedy przeanalizowaliśmy ponownie wypowiedzi, które spowodowały taką przesadną reakcję, musieliśmy przy- znać, że nie było w nich nic niezwykłego. Zaprzeczanie, logiczne wyjaśnianie, zapewnianie i udzielanie dobrych rad to bardzo rozpowszechnione sposoby reagowania na nadmierne emocje drugiej osoby. Gdy spytałam grupę, co powinien zrobić ich współmałżonek, zabrzmiało gniewne unisono: - Pozbyć się jej! Pozbyć się go! - 38 Potem wybuchnęli radosnym śmiechem, ale po chwili doszli do poważniejszych wniosków. - Gdyby mój mąż pozbył się jej tylko dlatego, że go o to pro- siłam, zaczęłabym się bać. Sądziłabym, że pewnego dnia może ze mną zrobić to samo. - Mój mąż musiałby mnie zapewnić, że najbardziej kocha mnie, a tamta nic dla niego nie znaczy. - Uspokoiłoby mnie to pewnie na jakiś czas, ale potem zaczę- łabym się zastanawiać, czy tamtej nie mówi tego samego o mnie. - Więc, co by was w końcu zadowoliło, ludzie? - spytałam żartobliwie. Po chwili milczenia odpowiedzieli: - Chciałabym móc swobodnie wyrazić wszystkie paskudne i krytyczne sądy o nowej żonie, obojętnie, czy prawdziwe czy nie, i żeby ani razu jej nie bronił, nie poniżał mnie i nie wściekał się. - I nie patrzył na zegarek. - I nie włączał telewizora. - Dla mnie co innego jest ważne. Chciałabym wiedzieć, że naprawdę rozumie, co czuję. Nagle przyszło mi do głowy, że prawie wszystkich odpowiedzi udzieliły kobiety. Czy to dlatego, że w ćwiczeniu bardziej sku- piłam się na nowej żonie niż na nowym mężu? A może kobietom w naszym społeczeństwie przyzwala się na okazywanie swoich uczuć bardziej niż mężczyznom? Tym razem zwróciłam się do ojców: - Panowie, wasze żony właśnie powiedziały, jakie mają po- trzeby. Chcę was prosić, żebyście spróbowali sprostać tym po- trzebom. Jak byście zareagowali, gdyby żona powiedziała: „Nie życzę sobie, żeby ta osoba przebywała w moim domu. Jestem przez to nieszczęśliwa. Dlaczego się jej nie pozbędziesz?" Mężczyźni patrzyli na mnie nie rozumiejącym wzrokiem. Po- wtórzyłam, na czym polega zadanie: - Co moglibyście, panowie, odpowiedzieć swojej żonie, żeby przekonać ją, że rozumiecie, co czuje? Mężczyźni mieli strapione miny. W końcu jeden z nich zde- cydował się przemówić: - Nie wiedziałem, że tak się czujesz z tego powodu - wypalił. Inny również zdobył się na odwagę: - Nie wiedziałem, że tak głęboko to przeżywasz - powiedział. 39 Jeszcze inny dorzucił: - Zaczynam dostrzegać, jaka to dla ciebie przykra sytuacja. Zwróciłam się ponownie do kobiet: - Co byście, panie, powiedziały mężowi, żeby dać mu do zro- zumienia, że wiecie, co czuje z powodu nowego męża? Jedna z pań podniosła rękę. - Na pewno trudno ci to znieść, że on się tu cały czas kręci. - Jeśli chcesz mi powiedzieć, co cię martwi, jestem do twojej dyspozycji - powiedziała inna. I wreszcie: - Chcę wiedzieć, co czujesz. To dla mnie bardzo ważne. Przez salę przebiegło westchnienie. Kilka osób wyraziło swój aplauz oklaskami. Spodobały im się słowa, które przed chwilą usłyszeli. Zwróciłam się do ojca, który mówił, że „ma po dziurki w nosie słuchania o czyichś uczuciach". - Co pan o tym sądzi? - spytałam. Uśmiechnął się ze smutkiem. - Przypuszczam - odparł - że chce nam pani dać do zro- zumienia, w taki okrężny sposób, że właśnie tak powinniśmy postępować z naszymi dziećmi zamiast zamykać im buzie. Przytaknęłam. - Chociaż jesteśmy dorośli i robimy to tylko na niby - po- wiedziałam - uświadamiamy sobie, jak dobrze jest mieć kogoś, kto zrozumie nasze negatywne uczucia. Z dziećmi jest tak samo. Muszą wiedzieć, że mogą okazać swoje uczucia i wyrazić pra- gnienia dotyczące rodzeństwa. Nawet te paskudne. - Tak - odrzekł - ale dorośli potrafią nad sobą panować. Jeśli pozwolimy, aby dzieci dawały wyraz swoim uczuciom, to obawiam się, że zaczną je wyładowywać w działaniu. - Bardzo ważne jest podkreślenie, że istnieje różnica między przyzwoleniem na wyrażanie uczuć a przyzwoleniem na działa- nie - odparłam. - Pozwalamy dzieciom wyrażać wszystko, co czują. Nie pozwalamy, żeby wyrządzały sobie nawzajem krzywdę. Nasze zadanie polega na tym, aby pokazać im, jak mogą wyrazić swoją złość, nie wyrządzając szkody. Sięgnęłam po materiały, które przygotowałam na te zajęcia. - Na rysunkach - mówiłam rozdając kartki - zobaczycie pań- stwo, jak zrealizować tę teorię w praktyce, jak ją zastosować, gdy dzieci są małe, trochę starsze i wreszcie w wieku kilkunastu lat. 40 ZAMIAST LEKCEWAŻYĆ NEGATYWNE UCZUCIA, JAKIE DZIECKO ŻYWI DO RODZEŃSTWA, WYRAŹ ZROZUMIENIE DLA JEGO UCZUĆ Zamiast.,. Powiedz, co dziecko może odczuwać Zamiast... Powiedz, co dziecko może odczuwać Zamiast... Powiedz, co dziecko może odczuwać 41 POZWÓL DZIECIOM POMARZYĆ O TYM, CO NIE MOŻE ZDARZYĆ SIĘ W RZECZYWISTOŚCI Zamiast... Wyraź możliwe życzenia dziecka Zamiast... Wyraź możliwe życzenia dziecka Zamiast.., Wyraź możliwe życzenia dziecka 42 POMÓŻ DZIECIOM WYŁADOWAĆ WROGIE UCZUCIA W TWÓRCZY LUB SYMBOLICZNY SPOSÓB Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć 43 POWSTRZYMAJ NIEBEZPIECZNE ZACHOWANIA, POKAŻ, JAK MOŻNA BEZPIECZNIE WYŁADOWAĆ GNIEW, NIE NAPADAJ NA DZIECKO, KTÓRE JEST PROWODYREM. Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu 44 Przez resztę wieczoru przeglądaliśmy kolejno wszystkie rysun- ki, dyskutując na temat metod i dopasowując je próbnie do własnych dzieci. - Kiedy mój syn poskarży się znowu, że babcia poświęca za dużo czasu jego małej siostrzyczce, powinnam być może zauwa- żyć po prostu, że jest rozżalony. Albo powiedzieć coś takiego: „Chciałbyś, żeby spędzała więcej czasu z tobą". - Następnym razem, kiedy Lori będzie chciała uderzyć brata, powiem jej, żeby wyraziła swoją złość słowami, a nie rękoma. Wszyscy zastanawiali się, jak zastosować te nowe metody do łagodzenia bolesnych konfliktów między własnymi dziećmi. W pewnej chwili zauważyłam, że część rodziców spogląda męt- nym wzrokiem. Dowodziło to, że czas kończyć zajęcia. Gdy zbieraliśmy się do wyjścia, mówili z zakłopotaniem: - Kto jest w stanie to wszystko zapamiętać? - Czuję się okropnie. Powiedziałam wszystko to, czego nie powinnam. - To ponad moje siły. Łatwiej by było wysłać dzieciaki raz w tygodniu do psychoterapeuty. Przysłuchiwałam się i rozmyślałam. Najbardziej zniechęcający jest moment, gdy znajdujemy się pomiędzy dwoma biegunami. Zdajemy sobie sprawę, co jest złe, ale jeszcze nie bardzo wiemy, jak to naprawić. Nic dziwnego, że rodzice byli strapieni. Ponieważ sama kiedyś przez to przeszłam, wiedziałam, że ich zakłopotanie wkrótce minie. Gdy z czasem nabiorą wprawy i zaczną odnosić małe sukcesy, przekonają się na własnej skó- rze, że zastosowanie tych metod nie przekracza ich możliwo- ści. Być może jeszcze tego nie wiedzieli, ale byli już na dobrej drodze. 45 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Musimy potwierdzić, że rozumiemy uczucia, jakie bracia i siostry żywią do siebie DZIECKO: Zabiję go! Zabrał moje nowe łyżwy. Poprzez nazwanie tych uczuć: „Ale jesteś wściekły!" lub Określenie pragnień dzieci: „Chciałbyś, żeby zapytał, czy może ruszać twoje rzeczy". lub Zachęcenie do symbolicznego lub kreatywnego wyrażenia uczuć: „A może byś tak napisał tabliczkę »Własność prywatna« i zawiesił ją na drzwiach szafy?" Musimy powstrzymać dzieci od wyrządzania sobie krzywdy „Przestań! Nie bije się innych!" i podpowiedzieć, jak mogą bezpiecznie wyładować złość „Użyj słów, żeby udowodnić mu, jaki jesteś zły. Powiedz: »Nie życzę sobie, żebyś zabierał moje łyżwy bez pozwolenia!«" 46 Pytania Po spotkaniu na temat wyrażania uczuć rodzice mieli wiele pytań i bardzo chcieli zrelacjonować, co się zdarzyło w ich do- mach. Oto ich pytania: Próbowałam uświadomić mojemu synowi, że rozumiem jego złość. Powiedziałam nawet: „Wiem, że nienawidzisz brata". Jednak to go tylko bardziej rozgniewało. Wykrzyknął: „Wca- le nie!" Co zrobiłam źle? Większość dzieci żywi mieszane uczucia do swojego rodzeń- stwa i są zakłopotane lub urażone, kiedy im się mówi, że czują jedynie nienawiść. Bardziej pomocne byłoby następujące stwier- dzenie: „Wydaje mi się, że żywisz do brata mieszane uczucia. Czasem go bardzo lubisz, a czasem wkurza cię jak diabli". Co robić, jeśli dziecko z uporem powtarza, że nienawidzi swojego brata? Kiedy odpowiadam: „Zdaje się, że go niena- widzisz", wykrzykuje: „Tak, nienawidzę go!". Kiedy mówię: ..Ojej, naprawdę go nienawidzisz", ono wrzeszczy: „No pew- nie, nienawidzę go!" Chyba do niczego w ten sposób nie dojdziemy. By nie podsycać ciągle złości dziecka, wystarczy czasem wy- razić jego uczucia innymi słowami. To mu pomoże posunąć się o krok do przodu. „Ależ jesteś zły na Davida". „Zrobił coś, co naprawdę cię wkurzyło". „Musiał powiedzieć coś, co cię rozwścieczyło". „Chciałbyś mi o tym opowiedzieć?" Mówię swojej trzyletniej córce: „Nie bij siostry! Idź do swo- jego pokoju i uderz lalkę". Ale ona nie chce tego zrobić i ciągle rzuca się na małą. Czy powinnam zmienić sposób postępowania? Wysyłanie dziecka do drugiego pokoju, żeby uderzyło lalkę, to nie to samo, co zachęcanie go, aby w naszej obecności wy- 47 ładowało swe uczucia na lalce. Bardziej pomocne byłoby stwier- dzenie: „Nie mogę pozwolić, żebyś biła siostrę, ale możesz po- kazać mi, co czujesz, na lalce". ! Słowo klucz to: „pokazać". Kiedy dziecko wygraża lalce palcem albo okłada ją pięściami, rodzice mogą nazwać uczucia, którym dziecko próbuje dać wyraz. „Twoja siostra naprawdę cię denerwuje". „Czasem cię złości!" „Cieszę się, że mi to pokazałaś. Kiedy znowu będziesz się tak czuć, możesz do mnie przyjść i powiedzieć mi o tym". Przekonałam swoją trzyletnią córkę, żeby pokazała mi na lalce, co czuje do swojej młodszej siostry. Kiedy grzmotnęła główką lalki o podłogę, zdałam sobie sprawę, że to być może pomaga dziecku, ale ja nie mogę spokojnie na to patrzeć. Czy tylko ja tak się przejmuję? Nie jest pani osamotniona. Rodzice, którzy reagują podobnie, wolą, aby dzieci używały starych poduszek, plasteliny, farbek, kredek i papieru jako środków wyrazu. „Czy możesz mi narysować, co czujesz?" „Te czarne zygzaki dowodzą, że jesteś bardzo rozgniewana!" „Strasznie potrząsasz tą poduszką. Rozumiem, jak musisz się czuć. Brrr!" Gdy nie ma pod ręką nic innego, zawsze możemy użyć słów: „Nie mogę pozwolić, żebyś biła siostrę, ale możesz mi powie- dzieć, jaka jesteś wściekła. Możesz powiedzieć bardzo głośno: Jestem WŚCIEKŁA!!!" Zauważyłam, że kiedy odwiedzają nas krewni i zachwycają się maleństwem, mojemu pięcioletniemu synowi robi się po prostu smutno. Potem odgrywa się na siostrze. Czy można coś na to poradzić? Czy nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli zamknąć usta tym ludziom, chociaż mają najlepsze intencje? Ponieważ nie jest pani w stanie zmienić zachowania krewnych, może pani uodpor- nić syna na podobne przykrości, mówiąc otwarcie, co musi od- czuwać: „Założę się, że przykro jest patrzeć, jak wszyscy gruchają 48 z twoją siostrą, i wysłuchiwać tych wszystkich „achów" i „ochów" - nawet jeśli wiesz, że tak samo zachwycali się tobą, gdy byłeś malutki. Kiedy znowu zrobi ci się smutno, daj mi jakiś znak, na przykład mrugnij, a ja mrugnę do ciebie. Wtedy będziesz wiedział, że ja wiem. To będzie nasza taje- mnica". Wydaje mi się, że mój syn zupełnie nie potrafi spojrzeć na jakąś sprawę z punktu widzenia siostry. Ostatnio spytałam go: „Jak byś się czuł, gdyby ona zrobiła ci coś takiego?" Ale on nigdy nie odpowiada. Dlaczego? Takie pytanie stawia go w kłopotliwej sytuacji. Gdyby miał szczerze odpowiedzieć, musiałby przyznać, że wcale by mu się to nie podobało. Jeśli chce pani, by syn rozważył inny punkt widzenia, musi pani dać mu do zrozumienia, że w niego wierzy: „Jestem pewna, że potrafisz sobie wyobrazić, jak byś się czuł, gdyby ktoś ci zrobił coś takiego". Teraz musi pomyśleć: „Czy potrafię sobie to wyobrazić? Jak bym się czuł?" Ale nie musi odpowiadać na to pytanie nikomu poza sobą. I tak jest dobrze. Moja kilkunastoletnia córka ciągle uskarża się na brata. Cza- sem nie mogę już tego znieść. Czy muszę jej wysłuchiwać za każdym razem, gdy do mnie przychodzi? Każdy z nas ma czasem tego dość i nie jest w stanie cierpliwie słuchać. Najważniejsze, by nasze dzieci również zdawały sobie z tego sprawę. Może pani powiedzieć córce: „Widzę, że jesteś bardzo rozżalona z powodu brata, ale w tej chwili nie mam siły tego słuchać. Porozmawiajmy po obiedzie". Pewna matka stwierdziła, że nie ma cierpliwości wysłuchiwać nieprzerwanego potoku narzekań. Kupiła każdemu dziecku no- tes, osobistą księgę zwierzeń, w którym mogły rysować i pisać, kiedy były na siebie wściekłe. Notesy natychmiast zostały wykorzystane, a dzieci dużo rzadziej przybiegały na skargę do matki. 49 Opowiadania Prowadzę zajęcia od wielu lat, a mimo to ciągle zdumiewa mnie fakt, że rodzice już po jednym lub dwóch spotkaniach potrafią zastosować teorię w praktyce i czynią to zarówno traf- nie, jak i oryginalnie. Większość przytoczonych tu relacji przed- stawiam tak, jak zostały one spisane bądź opowiedziane podczas kursu. Niektóre są nieznacznie poprawione. Zmieniłam tylko imiona dzieci. Pierwsze dwie historie zadziwiły wszystkich. Mówią bowiem o tym, że już nie narodzone rodzeństwo może być źródłem kło- potów. Jestem w siódmym miesiącu ciąży. Kiedy oznajmiłam Tarze, która ma pięć lat, że spodziewam się dziecka, nic nie powiedzia- ła. Ale w zeszłym tygodniu dotknęła mojego brzucha i powie- działa: „Nienawidzę tego dziecka". Byłam zaszokowana, ale i za- dowolona, że poruszyła tę sprawę. Wiedziałam, że musi się czuć trochę urażona, a jeśli mogła mi o tym powiedzieć bez skrę- powania, to znaczy że ma do mnie zaufanie. Chociaż byłam na to przygotowana - niemal czekałam na ten moment - słowa córki odebrałam jak cios. Odparłam: „Dobrze, że mi o tym po- wiedziałaś. Czy myślisz może, że kiedy urodzi się drugie dziec- ko, mamusia nie będzie miała dla ciebie czasu?" Kiwnęła głową. Dodałam: „Zawsze kiedy tak ci się zdaje, przyjdź do mnie i powiedz mi o tym, a wtedy na pewno znajdę dla ciebie czas". Napięcie zostało rozładowane i Tara nie poruszyła już więcej tego tematu. Kiedy żona i ja powiedzieliśmy Michaelowi (sześć lat), że mama będzie miała dziecko, z początku był zachwycony, ale pomyślał chwilę i w końcu stwierdził: „Nie ma mowy!" Tej nocy zaczął się moczyć. Gdy dziecko przyszło na świat, nie był do niego wrogo na- stawiony. Właściwie bardzo się cieszył, że ma siostrę - nosił ją, pilnował jej, był bardzo opiekuńczy. Ale w stosunku do matki nastąpiła diametralna zmiana. Próbował ją kopać, a na- 50 wet bić, ale żona położyła temu kres. Powiedziała: „Nie po- zwolę, żebyś mi zrobił krzywdę!" Wtedy Michael zaczął wszy- stko w domu brudzić, na przykład pastą do zębów albo wa- zeliną. Jakby tego było mało, zadzwoniła jego nauczycielka. Stwierdziła, że Michael przestał uważać na lekcjach i nie po- trafi się na niczym dłużej skoncentrować. Omówiliśmy tę sprawę z Kay i doszliśmy do wniosku, że powodem jego dziwnego zachowania może być fakt, że nie daliśmy mu nawet możliwości wyrażenia, co czuje. Zacząłem postępować tak, jak uczono nas na zajęciach. Mówiłem na przykład: „Jesteś pewnie zły, że mamusia cały czas zajmuje się małą - karmi ją, zmienia pieluszki". A Kay powiedziała: „Kiedy mamusia ma dziecko, inne jej dzieci myślą czasami, że już ich nie kocha. Jeśli kiedykolwiek tak pomyślisz, natych- miast przyjdź mi o tym powiedzieć, to cię przytulę". Zajmo- waliśmy się nim na zmianę i spędzaliśmy z nim czas sam na sam bez młodszego dziecka. To bardzo pomogło. W domu syn zachowuje się dużo lepiej. A podczas zebrania nauczycielka powiedziała: „To nie do wia- ry. Nie wiem, co się stało z Michaelem. Jest teraz jednym z moich najlepszych uczniów. Czyta najlepiej ze wszystkich". Kolejna relacja pochodzi od matki, która próbuje poradzić so- bie ze swym dziesięcioletnim synem Halem przy pomocy nowych metod. Potrafi jakoś zapewnić syna, że rozumie, co czuje, cho- ciaż jego słowa doprowadzają ją do szału. Zdarzyło się to kilka dni po ostatnim spotkaniu. Dzieci długo nie wracały ze szkoły. Tak długo, że poszłam ich szukać. Zo- baczyłam, że Timmy (sześć lat) idzie drogą i rozpaczliwie szlo- cha. W pewnej odległości za nim szedł mój drugi syn, Hal (dziesięć lat). Podbiegłam do młodszego. Powiedział szlochając, że Hal go uderzył, popchnął i przewrócił na ziemię, a potem kopnął. Pociemniało mi w oczach. Chciałam wlać Halowi, ale po- wstrzymałam się. Zamiast tego przytuliłam Timmy'ego i po- cieszałam go najlepiej, jak umiałam. Kiedy syn się w końcu uspokoił, dałam mu kanapkę i pobiegł się bawić. 51 Hal przez cały czas kręcił się w pobliżu i obserwował nas., Kiedy Timmy sobie poszedł, zapytał: „Kiedy wysłuchasz, co ja mam do powiedzenia?" Odparłam: „W tej chwili". Zaczął mi opowiadać, jak trzech chłopaków w autobusie odgrażało się, że go pobiją, i jak upuścił torbę i pobiegł do parku, żeby im uciec. Kiedy zostawili go w spokoju, wyszedł z parku i zoba- czył, że Timmy zabrał jego torbę, a nie ma przecież prawa jej ruszać. Nie widział nic złego w tym, że pobił brata. Timmy „sam się o to prosił". Hal miał szczęście, że brałam udział w zajęciach. Przemo- głam się i powiedziałam: „Więc uważasz, że miałeś prawo po- bić Timmy'ego za to, że chciał zanieść twoją torbę do domu?" „No pewnie! - wykrzyknął. - To moja torba". Nie wiedziałam, co powinnam teraz zrobić, więc poszłam do kuchni przygotować kolację. Po chwili Hal przyszedł do mnie i stanął obok bez słowa. Spojrzałam na niego. Powiedział ci- chym głosem: „Chciałbym coś powiedzieć, ale nie mogę". Zapewniłam go, że jestem gotowa go wysłuchać. Wyglądał na bardzo nieszczęśliwego i nie był w stanie nic z siebie wy- dusić. Spytałam, czy mógłby to napisać. Wziął kartkę papieru i napisał: „Wydaje mi się, że chyba za mocno uderzyłem Timmy'ego". Powiedziałam tylko: „Och!" Hal nadal wyglądał żałośnie. Zauważyłam: „Musisz się pa- skudnie czuć z tego powodu". Przytaknął, a potem opowie- dział, co wtedy odczuwał. Był wściekły, tamte dzieciaki po- rządnie go przestraszyły. W końcu stwierdził: „Wiesz co, mamusiu, gdyby tamte dzieciaki się do mnie nie przyczepiły, to wcale bym nie pobił Timmy'ego". „Rozumiem" - odparłam. Przez resztę wieczoru Hal bardzo się starał być miły dla brata. Pewien ojciec wymyślił całkowicie oryginalny sposób, by uświadomić córce jej wrogie nastawienie do brata. Nie tylko „wyraził jej uczucia słowami", ale w dodatku przelał je na papier. Wczoraj wieczorem Jill gorzko się żaliła na swojego brata. Próbowałem powiedzieć jej, że ją rozumiem, ale była tak po- 52 chłonięta swoją przemową, że nawet mnie nie słuchała. W końcu sięgnąłem po pióro i spróbowałem zanotować to, co mówiła. 1. Jill jest oburzona, że Mark korzysta z drugiego tele- fonu, żeby podsłuchiwać jej rozmowy. 2. Nie cierpi, kiedy Mark głośno mlaska przy jedzeniu i drapie zębami po widelcu. To ją wnerwia. 3. Uważa, że Mark nie ma prawa wchodzić do jej pokoju bez pukania. Szczególnie oburza ją fakt, że Mark się śmieje, kiedy ona krzyczy, żeby wyniósł się z po- koju. Kiedy przerwała na chwilę dla zaczerpnięcia tchu, przeczy- tałem jej te punkty. Z wielkim zainteresowaniem wysłuchała swoich własnych słów. Spytałem, czy nie chce czegoś dorzucić. Dodała jeszcze dwie skargi, które dopisałem. Potem powie- działem: „Mark powinien zobaczyć tę listę. Ale wydaje mi się, że pięć zażaleń naraz to za dużo dla każdego. Czy możesz wybrać jedną lub dwie rzeczy, które najbardziej cię dener- wują?" Ponownie przeczytała listę i zakreśliła dwa punkty, po czym schowała kartkę do kieszeni. Nie mam pojęcia, co działo się potem. Aż mnie korci, żeby o to spytać, ale myślę, że lepiej się nie wtrącać. W tym nowym stanie ducha rodzice chętnie przeprowadzali eksperymenty i gotowi byli sprawdzić, jak zareaguje urażone dziecko, kiedy pozwolą mu pomarzyć o tym, co nie może się zdarzyć w rzeczywistości. Rezultaty czasem ich zdumiewały. Roy (pięć lat) przybiegł do mnie z płaczem i wyliczył całą listę nieszczęść, które go spotkały. Billy zrobił mu to i tamto, wyrzucił go z pokoju i nazwał zakałą. MATKA: To na pewno zraniło twoje uczucia. Chciałbyś, żeby powiedział ci uprzejmie, że chce być sam. 53 ROY: (nic nie mówi, ale przestaje płakać) MATKA: Chciałbyś, żeby powiedział: „Wejdź, Roy, pobawimy się". ROY: No, i żeby pozwolił mi popatrzeć przez teleskop. MATKA: Tak długo, jak byś chciał. ROY: I żeby mi dał kilka swoich naklejek. Ja bym tak zrobił, gdybym miał młodszego brata. MATKA: Myślisz, że byłbyś dobrym starszym bratem. ROY: Jasne! (nagle wpada na pomysł) Mogłabyś mieć dziecko! W tym momencie nie potrafiłam już nic więcej powiedzieć. Wraz z uczeniem się nowych metod pojawił się pewien pro- blem. Rodzice żyli pod presją. Chcieli przez cały czas „postępo- wać, jak należy" i „mówić to, co trzeba". Na szczęście szybko się przekonali, że dzieci zawsze dają im drugą szansę. Oto re- lacja ojca, który zmienił swoje postępowanie na gorąco, w tra- kcie groźnego konfliktu. Zbliżały się urodziny Liz (osiem lat). Paul (jedenaście lat) czuł się z tego powodu rozżalony i miał zły humor. Odmawiał jakiejkolwiek współpracy. Kiedy matka poprosiła go, żeby po- zbierał swoje porozrzucane w salonie rzeczy, ponieważ właśnie tam miało się odbyć przyjęcie, powiedział: „Odczep się ode mnie!" Tak mnie to zirytowało, że powiedziałem mu, że jest nieznośny, i odesłałem go do jego pokoju. Poszedł, ale oczy- wiście trzasnął drzwiami z całej siły. Nie chciało mi się wierzyć, że może zachowywać się tak dziecinnie. W końcu ma jedenaście lat. Ale potem przyszło mi do głowy, że mimo to może czuć się przygnębiony z powodu zamieszania i przygotowań do przyjęcia urodzinowego Liz. Kiedy poszedłem do jego pokoju, okazałem mu więcej współ- czucia. Powiedziałem: „Kiedy wszyscy mówią w kółko - przy- jęcie, przyjęcie, przyjęcie, i to przez cały tydzień, to może ci być przykro. Zwłaszcza że do twoich urodzin jeszcze dużo czasu . 54 „Pięć miesięcy" - powiedział gniewnie. „Chyba nawet sześć" - zauważyłem. Zaczął liczyć na palcach: „Kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, wrzesień". ,A sierpień?" - spytałem. „No nie, zapomniałem o sierpniu! Głupi sierpień! To jeszcze dłużej!" „Założę się, że chciałbyś przesunąć październik na następny miesiąc - powiedziałem. - Mógłbyś zatem już teraz przygo- towywać swoje przyjęcie urodzinowe". Uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia. Porozmawiałem z nim jeszcze chwilę w tym samym duchu i wyszedłem z pokoju. Po kilku minutach Paul zszedł na dół i pogwizdując, sprzą- tał salon na urodziny Liz. Pomysł uczenia dzieci wyrażania swoich negatywnych uczuć w twórczy sposób poprzez nadawanie im symbolicznego wyrazu nie przyjął się w grupie tak szybko. Pewna kobieta powiedziała, że kilka razy zachęcała dzieci do pisania lub rysowania, ale zawsze odmawiały. Ktoś wtedy zauważył, że dzieci są skłonne naśladować zachowania rodziców, więc kiedy będzie na kogoś zła, może powinna sama, w obecności dzieci, coś narysować lub napisać. Wysłuchała tego uprzejmie, ale nie wydawała się przekonana. Mimo to na następnym spotkaniu opowiedziała nam, co się wy- darzyło, gdy wprowadziła ten pomysł w życie. Parę dni temu mój telewizor zupełnie się zepsuł. Zadzwo- niłam do mechanika z sąsiedztwa, który przyszedł natych- miast. Stwierdzenie, co się stało, nie zabrało mu nawet dzie- sięciu sekund. Wtyczka w gniazdku się poluzowała. Wepchnął ją mocniej i telewizor zaczął działać. Czułam się jak idiotka. Potem wystawił rachunek jak za normalną naprawę, plus podatek! Próbowałam wybić mu to z głowy, ale w ogóle nie chciał słuchać. Gdy już wychodził, zawołał od drzwi: „Niech się pani tym nie przejmuje. Nie warto!" Chciałam go zwymyślać, ale dzieci mi się przyglądały. Wpię- łam więc dużą kartkę i napisałam na górze: 55 Jestem WŚCIEKŁA!!! Nienawidzę tego faceta. To złodziej. Drobny oszust. Nigdy więcej go nie wezwę. Powiem wszystkim sąsiadom, co zrobił. Pod spodem narysowałam „brzydki" portret tego osobnika, z wywalonym językiem i symbolami dolara zamiast oczu. Po- czułam się lepiej. Roześmiałam się, patrząc na swój nieudolny rysunek. Kiedy wrócił mąż, dzieci nie mogły się powstrzymać i od razu opowiedziały mu o całym wydarzeniu. Z początku był zmartwiony, ale kiedy spojrzał na mój ry- sunek, również wybuchnął śmiechem. Tak się zaczęło. Od tamtej pory moje dzieci bez przerwy rysują i piszą. Oto, co mój dziesięcioletni syn napisał na ma- szynie o swoim starszym bracie. A to jest rysunek, który córka mi wręczyła któregoś ranka. Powiedziała: „Alex specjalnie mi złamał czerwoną kredkę. Ten rysunek pokazuje, jaka jestem zła!" LISTA WAD ALEKA 1. Głupota 2. Tępota 3. Idiotysm 4. Opóźniony w rozwoju 5. Dokuczanie 6. Podły 7. Prużniactwo 8. Zbzikowany 9. Dziwak 10. Stuknięty WNIOSKI Jeśli poznacie Alexa, natychmiast go znienawidzi- cie. To informacja wprowadzona do komputera. Tajna służba 56 A to jest rysunek, który córka mi wręczyła któregoś ranka. Powiedziała: „Alex specjalnie mi złamał czerwoną kredkę. Ten rysunek pokazuje, jaka jestem zła!" 57 Dwoje rodziców w naszej grupie borykało się ze szczególnie trudnym problemem. Ich dzieci napadały na młodsze rodzeństwo i wyrządzały mu krzywdę. Chociaż rodzice próbowali stosować wszystkie poznane sposoby, najczęściej korzystali z metody „wyraź to słowami!" Musieli wtedy wysłuchiwać gwałtownych, często przerażają- cych słów, ale liczba napaści radykalnie się zmniejszyła. Słyszałam, że dzieci sprzeczają się w pokoju Christiny pod- niesionymi głosami. W końcu Hans wypadł jak burza z jej pokoju i pobiegł do siebie. Po chwili wrócił i powiedział do Christiny: „Wiesz, jaki je- stem na ciebie wściekły? Jestem taki wściekły, że chciałbym cię podziurawić tak, jak ten papier!" (Usłyszałam odgłos prze- bijania papieru ołówkiem.) „Nie zrobię tego, ale chciałbym, żebyś była tym kawałkiem papieru". To jest fantastyczna poprawa w zachowaniu Hansa. Jeszcze dwa tygodnie temu uderzyłby ją. * Lori (siedem lat) zupełnie nad sobą nie panuje. Wystarczy, że brat krzywo na nią spojrzy, a już na niego burczy. Wczoraj, gdy prowadziłam samochód, Lori znowu zaczęła. LORI: (wrzeszczy) Jason uderzył mnie w oko piłeczką pingpongową. JASON: Wcale nie! LORI: Kłamczuch! JASON: Nie zrobiłem tego specjalnie. Chciałem ją tylko pod- rzucić. Widzę w lusterku, że Lori zamachnęła się pięścią i chce go uderzyć. JA: Lori, to cię na pewno bolało! Nieprzyjemnie jest do- stać w oko, nawet przez przypadek. Możesz być wściekła. Powiedz Jasonowi, co czujesz. Lori obrzuciła Jasona wyzwiskami, ale przynajmniej go nie tknęła. Byłam zdumiona. 58 Niektórzy rodzice byli zaskoczeni, że wiele dzieci zrobiło tak duże postępy, ale inni nie mogli znieść faktu, że mogą się one tak brzydko do siebie odnosić. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że aby pomóc dzieciom wznieść się na wyższy po- ziom w rozmowie, trzeba dać przykład, jakiego zachowania wy- magamy. Jeśli nalegamy, aby dzieci znalazły jakąś alternatywę dla bicia i przezywania się, musimy sami podsunąć im inną możliwość. Oto, co zrobił jeden z ojców. Mam trzy kilkunastoletnie córki i wszyscy często się prze- zywamy. Moja żona i ja brzydko przezywamy dzieci, a one obrzucają się nawzajem wyzwiskami. Po ostatnim spotkaniu uświadomiliśmy sobie, że musimy położyć temu kres. Następ- nego wieczoru dwie córki kłóciły się o loda i jedna z nich powiedziała: „Ty świnio!" „Chwileczkę! - wtrąciłem się. - Wpadliśmy z mamą na lep- szy pomysł. Może byśmy tak usiedli wszyscy razem i poroz- mawiali o tym". Kiedy usiedliśmy, powiedziałem: „Wiecie, że tym przezywa- niem sprawiamy sobie przykrość. My ranimy was, a wy ranicie się nawzajem. Spróbujmy z tym skończyć". W odpowiedzi stwierdziły po prostu: „Okay, tato, możemy spróbować". Od tamtej pory zrobiliśmy pewien postęp. Kiedy zaczynają się kłócić i któraś mówi: „Wynoś się z mojego po- koju, ty głupia!", mogę przynajmniej się wtrącić: „Zaraz, zaraz, coś postanowiliśmy. Dość przezywania. Ja was nie przezywam i wy się nie przezywajcie. Powiedz jej, co ci leży na sercu". I od razu zaczynają rozmawiać. Kiedy z kolei ja tracę panowanie nad sobą, zwracają mi uwagę: „Tato, powiedziałeś chyba, że nie mamy się przezywać". Odpowiadam wtedy: „Okay, nie podoba mi się, że..." To mała rzecz, ale wiele zmienia. Następną historię opowiedziała matka, która zwykle dawała klapsa swemu pięcioletniemu synowi, gdy dokuczał młodszej siostrze. Pewnego razu spróbowała innej metody. 59 Miałam okropny ranek z dwójką kapryszących dzieci. Wró- ciłam z zakupów i zauważyłam z ulgą, że mała w końcu za- snęła w samochodzie. Mogłam więc rozpakować zakupy, za- nim ją nakarmię. Kiedy układałam wszystko w lodówce, Filip piszczał i marudził. Kazałam mu zobaczyć, czy z Kasią wszy- stko w porządku. Długo nie wracał, więc poszłam sprawdzić, co się dzieje. Mała płakała, a Filip potrząsał jej przed nosem grzechotką. Spytałam, czy ją obudził, i odpowiedział, że tak. Był zły, że Kasia tak długo śpi. Z całych sił powstrzymywałam się, żeby nie dać mu klapsa. Zamiast tego uderzyłam dłonią w siedzenie samochodowe i wykrzyknęłam, że jestem wściekła. Potem zaniosłam córkę do domu. Filip nie poszedł za mną. Zamknął się w samochodzie, jakby chciał się w ten sposób ukarać. Pomyślałam: „W porządku. Niech sobie tam siedzi!" Po dziesięciu minutach przyszedł do domu i zaczął mówić, że nie cierpi siebie samego. Zdążyłam już trochę ochłonąć. „Chyba mamy problem - powiedziałam. - Porozmawiajmy o tym". Usiedliśmy razem przy stole kuchennym. „Czasem lu- bisz Kasię, a czasem cię złości, i to bardzo". Przytaknął. „Pomyślmy, jak można temu zaradzić". Zanim zdążyłam dodać coś jeszcze, syn wybuchnął; „Kiedy jestem zły, powinnaś zabrać Kasię, żeby była daleko ode mnie, bo się na niej wyżywam". Nie mogłam wyjść z podziwu, że tak dobrze uświadomił sobie, co czuje. Nie sądziłam, że pięciolatek potrafi tak się wysłowić. Od tamtej pory udaje nam się uniknąć wielu kłopotów. Kiedy Filip jest w złym nastroju, pyta, czy może usiąść na innym miejscu w samochodzie. Albo kiedy Kasia go denerwuje, proponuję mu, żeby pobawił się w innym pokoju. 60 Zawsze czułam, że Melissa (siedem lat) jest trochę zazdrosna o siostrę (trzy lata). Nie, żeby była dla niej niedobra. Nie bije jej ani nic z tych rzeczy. Po prostu nie zwraca na nią uwagi. Ale trudno się rozmawia z Melissą. Nie lubi mówić, co ją gry- zie. Jest bardzo podobna do mnie. W każdym razie po ostatnim spotkaniu, kiedy młodsza cór- ka spała po południu, poprosiłam Melissę, żeby posiedziała ze mną na kanapie. Objęłam ją i powiedziałam: „Cieszę się, że jesteśmy same, bo już od dawna nie rozmawiałam z tobą w cztery oczy. Pomyślałam sobie, że pewnie czasami masz dość młodszej siostry. Musisz się wszystkim dzielić: wspólny pokój, wspólne zabawki i nawet... wspólna matka". Zupełnie jakby przerwała się jakaś tama. Mówiła bez końca, a ja nie wierzyłam własnym uszom. Opowiadała takie okropne rzeczy. Jak bardzo nienawidziła siostry! Czasem życzyła jej, żeby umarła. Zaczynało mi się robić niedobrze. Nie mogłam już tego słuchać. Na szczęście zadzwonił telefon. Kiedy poszłam tego wieczoru na górę sprawdzić, czy dzieci już śpią, myślałam, że wzrok mnie myli. Spały razem, objęte ramionami! Kiedy wszystkie historie zostały już opowiedziane bądź odczy- tane, patrzeliśmy na siebie w zdumieniu. Jaka dziwna i wzru- szająca rzecz dokonywała się na naszych oczach! Wydawało się to zagadkowym paradoksem: Zmuszanie dzieci do dobrych uczuć rozbudza złe uczucia. Pozwalanie dzieciom na ujawnienie złych uczuć prowadzi do rozbudzenia dobrych uczuć. Okrężna droga do harmonii w rodzeństwie. A jednak - naj- prostsza. Ostatnie zdarzenie zrelacjonowała kobieta, która zazwyczaj nie brała udziału w dyskusji. Kiedy wysłuchałam jej opowieści, przyszła mi na myśl podstawowa zasada psychologa Dorothy Baruch: „Dopóki nie ujawni się złych uczuć, nie ma miejsca na dobre". 61 Doświadczenia rodziców polskich Wpadł do pokoju z wrzaskiem pełnym oburzenia i zaatako- wał starszą siostrę. Okazało się, że weszła do pokoju brata, otworzyła jego biurko i narobiła bałaganu. Było to oczywiste naruszenie osobistych praw oraz ich ostatniej umowy. - Usiądź przy mnie i porozmawiajmy. Rozumiem cię... - zawołałam do syna. Córka z przekąsem rzuciła w moją stronę: - Nie zachowuj się jak pani psycholog! Nie zareagowałam na zaczepkę, tylko dalej zajmowałam się synem. - Opisz, jak się czujesz, a najlepiej pokaż tę wściekłość! Robił to bardzo ekspresyjnie. Ściskał dłonie, wymachiwał rękami, prychał... Córka była zmieszana. Wreszcie wstał z ka- napy, zapowiadając, że teraz jeszcze musi poprzeklinać. Klął. Ale kiedy wrzasnął: „Ona jest złodziejką!" - zaprotestowałam: - Nie zgadzam się na obrażenie ludzi. W tym domu nikt nikomu nic nie ukradł. Nie chcę słyszeć, że moja córka jest złodziejką. To wystąpienie wyraźnie spodobało się mojej pannicy. Uśmiechnęła się nawet pod nosem, ale kiedy dodałam: „Ro- zumiem jednak, że możesz być rozwścieczony, bo ona bez- prawnie wtargnęła na twój teren" - żachnęła się: - Znowu ta pani psycholog! Nie mów tak jak pani Zosia! A syn tarzał się na tapczanie. Walił w poduszki. Warczał. Wreszcie siadł i jakby w ostatnim ataku gniewu fuknął: - Najchętniej to bym jej łeb ukręcił! - Och! Rozumiem! Ale ponieważ to niewykonalne, to po- wiedz jej jasno, czego od niej oczekujesz na przyszłość. - Nie życzę sobie, żebyś wchodziła do mojego pokoju, kiedy mnie tam nie ma. Nie życzę sobie, żebyś zaglądała do mojego biurka i grzebała w moich rzeczach. I chcę, żebyś mnie teraz przeprosiła! - wyliczył jednym tchem. Córka, która od dłuższego czasu stała za moimi plecami, jakby chciała odgrodzić się od uczuć brata, bąknęła: - Przepraszam! Wyraźnie nie wiedziała, co ze sobą począć. To, że zajęłam się oburzeniem i złością syna, a nie naskoczyłam na nią - 62 było zupełną nowością. Niewiarygodnie inne i trudne. Zmu- szało do zastanowienia się nad własnym postępowaniem... - Wyobrażam sobie, że musi ci być teraz bardzo trudno - powiedziałam do córki. - Wierzę, że dotrzymasz umowy! Popatrzyła na mnie, na brata, a po chwili oboje ulotnili się z mojego pokoju i każdy zajął się swoimi sprawami. Byłam zachwycona! * Andrzej (dziewiętnaście lat) wypadł z pokoju rozwścieczony w pogoni za Jackiem (siedem lat), który usiłował schronić się w łazience. - Ile razy, durniu, mówiłem, żebyś ułożył swoje rzeczy! Te- raz zarobisz! - krzyknął i rzucił tornistrem za bratem. Przechodziłam właśnie przez przedpokój. Powstrzymując się od ataku na starszego, powiedziałam: - Rzeczywiście, można się wściec, gdy tyle razy powtarza się to samo, a taki maluch specjalnie nie słucha. Słowa te „zatrzymały" syna w miejscu! Popatrzył na mnie i... zrezygnował z przebijania się do brata. Wracając do pokoju, burczał coś pod nosem, ale udałam, że tego nie słyszę. Cie- szyłam się, że nie doszło do bójki. Tornister leżał jakiś czas na podłodze, ale Jacek nie rozpo- czął nowej awantury z tego powodu i sam go w końcu ułożył na miejsce. * Syn leżał w łóżku z bardzo wysoką gorączką. - Chciałabym być chora, jak Romek. Ciągle do niego latasz i latasz, a dla mnie nie masz czasu! - wyrzucała mi płacz- liwym głosem córka (osiem lat). - Złości cię, że niosę mu picie, tabletki, termometr. I... pew- nie trochę zazdrościsz, że tyle czasu przeznaczam dla niego - powiedziałam okazując zrozumienie dla jej uczuć. - Nooo... Ale jak ja byłam chora, też do mnie latałaś! - ku mojemu zaskoczeniu przypomniała sobie sama. To wspomnie- nie wyraźnie ją pocieszyło, bo podskoczyła lekko i wróciła do swoich zajęć. 63 Grzesiu (osiem lat) jest dzieckiem upośledzonym. Od czasu kiedy poszedł do szkoły, stał się bardzo agresywny. Złości się, obraża i trudno dociec powodu, a jeszcze trudniej go uspokoić. Próbowałem mówić: „Widzę, jaki jesteś wściekły...", ale to nic nie dawało. Pewnego razu zacząłem po prostu „towarzy- szyć" mu podczas ataku złości; robiłem straszne miny, tupa- łem, krzyczałem... Wreszcie zawołałem: „Nie chcę tej złości! Złość do kosza!" i pogalopowałem do kuchni, aby ją wyrzucić, a dzieciaki za mną. Potem rozłożyłem się na dywanie z roz- anieloną miną, pokazując, jak jest mi dobrze i przyjemnie. Grzesiu się uspokoił i razem z innymi dziećmi zaczął barasz- kować, jako że takiej okazji do zabawy nie można było prze- puścić. Pomogło, ale sądziłem, że na tym się skończy. Parę dni później wróciłem do domu wściekły na kumpla i opowiadałem żonie, co mi się przydarzyło. Grzesiu przytargał z kuchni wiadro i postawił koło fotela. Gdyby nie żony uwaga: „Patrz, Grzesiu chce, żebyś wyrzucił złość", nie zaskoczyłbym, o co mu chodzi. Byłem naprawdę wzruszony. Kiedy „wytrząs- nąłem" z siebie złość, syn bąknął coś do żony, chwycił wia- derko i poleciał „wyrzucić śmieci". Wrócił bardzo z siebie dum- ny, a ja pogłaskałem go. Od tego dnia „wiaderko" służy Grzesiowi do uwalniania się od złych uczuć. Nie przewidzieliśmy jednak, że powtórzy to w szkole! Nauczycielka poskarżyła się, że kiedy krzyknęła ostro na dzieci, Grzesiu zaczął płakać i walić rękoma w ławkę, a po chwili wstał, podszedł do kosza, napluł do środka i z uszczę- śliwioną miną wrócił na miejsce, po czym do końca lekcji był już grzeczny. Opowiedziałem jej, co mi się przydarzyło, choć bałem się trochę nauczycielskiej reakcji; opowiedziałem o książce i na- szych zajęciach. Zamyśliła się, uśmiechnęła się, powiedziała: „Hmm...To rzeczywiście interesujące". * Ojciec wrócił do domu po dłuższej delegacji i przywiózł dzie- ciom prezenty: Jakubowi (osiem lat) - zegarek, Michałowi (cztery lata) - klocki „Lego". Bardzo dumni pokazywali wszy- stkim, co dostali od taty, ale Jakub zazdrościł bratu klocków; wyrywał je i psocił, popłakując: „A ja nie dostałem klocków..." 64 Próbowałam się nie wtrącać, ale któregoś dnia nie wytrzy- małam: - Kuba, przestań! Dostałeś bardzo fajny zegarek! - Ale klocków nie dostałem! - odparował z pretensją. - Michał dostał klocki, bo jest mały i nie mógł dostać ze- garka. Tobie tatuś też przywoził klocki, kiedy byłeś w wieku Michała. - Teraz jednak nie przywiózł! - Nie przywiózł, bo potraktował cię doroślej. Sądził, że tobie zegarek przyda się bardziej niż klocki - tłumaczyłam intencje ojca. - Aleja wolałbym klocki! - zawodził coraz bardziej roz- żalony. Zdałam sobie sprawę, że moja argumentacja pogarsza sy- tuację, i że powinnam zająć się jego uczuciami, ale zdanie: „Wygląda na to, że bardzo zazdrościsz bratu klocków" - nie chciało mi przejść przez gardło. Irytowało mnie, że swoimi pretensjami burzy radość z przyjazdu ojca. Sfrustrowana i bezradna powiedziałam: - To w takim razie, jakie widzisz rozwiązanie tego prob- lemu? - Chciałbym też dostać klocki! - Aha! Rozumiem. Chciałbyś też dostać klocki - powtórzy- łam. - Takie same jak Michał, a może nawet i większe! - Właśnie! - I mógłbyś wtedy bawić się swoimi klockami, a Michał swoimi - kontynuowałam fantazjowanie. Opuścił głowę w mil- czeniu. - I pewnie zbudowałbyś takie pojazdy, jakich on nie potrafi jeszcze skonstruować... Słaby uśmiech wypełzł na policzki syna. - I Michał prosiłby ciebie, żebyś mu takie same zbudował... - Teraz też mógłbym mu zbudować... - rozmarzył się. - Ale on mi nie pozwala bawić się klockami! - Michał! Czy to prawda?! - wyrwało mi się w starym stylu (przyzwyczajenie do prowadzenia śledztwa podczas konfliktów dzieci). - Bo jak ja buduję, to on mi zabiera! - natychmiast od- parował młodszy, a ja zreflektowałam się i po prostu zapy- tałam: 65 - A pozwolisz mu pobawić się twoimi klockami, jeśli się z tobą dogada? - No, dobra. Tylko niech mi nie przeszkadza! Wtedy wychodząc z pokoju, zwróciłam się do starszego: - Kuba, ty wiesz, jak dogadać się z bratem, żeby fajnie bawić się razem! I rzeczywiście, budowali razem w zgodzie! W trakcie zabawy Jakub sukcesywnie zagarniał dla siebie coraz więcej klocków, ale skoro Michał nie protestował, nie wtrącałam się. * Agata (szesnaście lat) i Leszek (trzynaście lat) siedzieli przy kuchennym stole, zajęci jakąś pisaniną. Kiedy jedno posztur- chnęło drugie, poleciała lawina: - Czubek! - Kretynka! - Idiotka! - Debilka! W ich głosach nie było wielkiego gniewu ani wściekłości. Ot, taki ping-pong obelg, które nie bolą tylko dlatego, że są nieprawdziwe i bezzasadne. Zastanawiałam się: wtrącać się czy nie (zdecydowanie nie lubię tego typu epitetów), kiedy syn palnął: - Hiena! Córka zbladła. Zaczęła jej drżeć broda. Syn też miał niewyraźną minę; jakby sam siebie niemile zaskoczył. Myśla- łam błyskawicznie: „Wymknęło mu się! Jeśli zrobię z tego problem, Agata -jak zwykle - będzie przez wiele dni przeżuwać bolesność tej obelgi, a on będzie obśmiewać cierpienie siostry. Nie zareaguję - to natychmiast zacznie się wojna. Fantazja... W fantazji przeżyć..." - kołatało mi po głowie coś z książki. I wtedy - zanim dzieciaki złapały drugi oddech - wrzas- nęłam do córki, wybiegając z kuchni: - Agata! Czekaj! Nic nie mów! Zaraz przyniosę słownik zoo- logiczny i też sobie coś na niego wybierzesz! Zbaranieli, a za moment - wybuchnęli śmiechem. Przyniosłam książkę. Przeglądali ją razem, wyszukując „antypatyczne" zwierzęta i chichocząc przy co bardziej obrzyd- liwych paskudztwach. Od tamtego dnia przestali się przezywać. Naprawdę! 66 3. Ryzyko porównywania Mówiliśmy dotąd, że dzieci same, bez udziału dorosłych, wno- szą do stosunków z rodzeństwem niepohamowane współzawod- nictwo. W czasie trzeciego spotkania spytałam rodziców, czy wiedzą, w jaki sposób my, dorośli, przyczyniamy się do zaostrze- nia rywalizacji między dziećmi. Ktoś zawołał: - Porównujemy! Nikt się nie sprzeciwił. Wszyscy zgodzili się z opinią, że po- równywanie zdecydowanie podsyca współzawodnictwo. Mimo to uznałam, że spojrzenie na tę sprawę z punktu widzenia dziecka i uświadomienie sobie, co ono czuje, gdy jest porównywane, może okazać się interesujące. - Bądźcie państwo moimi dziećmi - zaproponowałam - i po- wiedzcie, jak byście zareagowali na następujące słowa: „Liz potrafi tak wspaniale zachowywać się przy stole. Jeśli będziesz jeść palcami, nigdy jej nie dorównasz". „Dlaczego odrabiasz to zadanie w ostatniej chwili? Twój brat zawsze odrabia wszystko dużo wcześniej". „Czy nie mógłbyś zadbać o siebie tak jak Gary? On zawsze schludnie wygląda: krótkie włosy, koszula w spodniach. Przy- jemnie na niego spojrzeć". Reakcja była natychmiastowa. - Wepchnę Gary'ego w błoto. - Mam go dość. - Każdy ci się podoba bardziej niż ja. - Nic nie umiem zrobić porządnie. - Nie kochasz mnie takim, jaki jestem. - Nigdy nie będę taki, jak chcesz, więc po co mam się starać? 67 - Jeśli nie mogę być najlepszy z najlepszych, to będę najle-| pszy z najgorszych. Zdumiało mnie takie nasilenie złości i rozpaczy. Szczególnie, poruszyło mnie ostatnie stwierdzenie. Czy niektóre dzieci na- prawdę postanawiają wyróżniać się negatywnie, jeśli nie potrafią wyróżnić się pozytywnym zachowaniem? Kilka osób natychmiast to potwierdziło, przytaczając przykład z własnego doświadczenia. Potem ktoś wspomniał o prezydencie Jimmym Carterze, którego brat Billy był jedyny w swoim ro- dzaju. Wszyscy się roześmiali, przypominając sobie dziwaczne wybryki Billy'ego. Z pewnością wiódł prym wśród najgorszych, Jedna z kobiet pokręciła głową: - Nie zawsze tak jest - powiedziała. - Niektóre dzieci nie mają ochoty walczyć. Poddają się. Tak było ze mną. Matka na wiele sposobów dawała mi do zrozumienia, jaka wspaniała jest moja siostra Dorothy i że ja w ogóle nie mogę się z nią równać. Zawsze się zastanawiałam, po co mnie urodziła. Zrobiłam naj- mądrzejszą rzecz w życiu, kiedy przeprowadziłam się do miej- scowości oddalonej o tysiąc mil od nich obu - mojej matki i mojej siostry. Jeszcze dzisiaj boję się wakacji, bo matka i teraz potrafi mnie dotknąć. Zaczyna, gdy tylko mnie zobaczy. „Twoje włosy wygląda- ją nieciekawie, moja droga. Może powinnaś je upiąć, jak Doro- thy?" „Jak twoje dzieci radzą sobie w szkole? Dzieci Dorothy są w najlepszych klasach". „Dorothy znalazła sobie nową pracę i ma wspaniałą pensję. Ta twoja siostra zawsze osiąga to, czego chce". Tygodniami nie mogę przyjść do siebie po tych odwiedzinach. Przez salę przeszedł szmer współczucia. - Mój ojciec zawsze porównywał moich dwóch starszych bra- ci - powiedział ze smutkiem jeden z panów. - Ojciec umarł, kiedy mieli po kilkanaście lat, ale sami bezbłędnie dokończyli jego dzieło. To nie do wiary. Jeden ma teraz czterdzieści trzy lata, a drugi czterdzieści siedem. Wiedzą, że zachowują się śmie- sznie, ale nie potrafią z tym skończyć. Nawet choroba nerek jest pretekstem do rywalizacji. „Kto jest bardziej chory? U kogo to się gorzej objawia? Czyja kuracja jest lepsza?" Obydwaj są poddawani dializie i każdy stara się udowodnić, że jego leczenie jest lepsze. Dorośli mężczyźni! - Czy to nie są wyjątki? - zauważyła inna kobieta. - Te przykłady są strasznie skrajne. Sama od czasu do czasu po- 68 równuję swoich chłopców, ale nie uważam, żeby miało to im wyrządzić wielką krzywdę. Wszyscy utkwili we mnie wzrok. Spojrzałam na tę kobietę. - W jakich sytuacjach pani porównuje? - spytałam. - Nie robię tego przez cały czas - broniła się. - Ale kiedy? - nie dawałam za wygraną. Zastanowiła się przez chwilę. - Nie jestem nawet pewna, czy można to uznać za porówny- wanie. To raczej rodzaj motywacji. Na przykład mówię do Za- chary'ego: „Alex od razu siada wieczorem do lekcji. Tata i ja nigdy nie musimy go zapędzać". Nigdy bym nie powiedziała: „Dlaczego nie jesteś taki jak Alex"? Siostra Dorothy wpadła jej w słowo: - Nie musi pani - powiedziała gwałtownie. - Może pani być pewna, że Zachary zrozumie bezbłędnie, że jego brat jest w po- rządku, a on nie. - Ale ja nie zawsze stawiam Alexa za wzór - zaprotestowała kobieta. - Czasem chwalę Zachary'ego. Mówię mu, że bardziej mi pomaga, że Alex ma dwie lewe ręce. - To na jedno wychodzi! - uniosła się siostra Dorothy. - Tak samo postępowała moja matka. Pamiętam, jak kiedyś po- wiedziała mi, że jestem „bardziej dojrzała" niż Dorothy. Przez moment czułam się wspaniale, ale potem zaczęłam się zamar- twiać. Czy sprostam temu? A nawet jeśli tak, to co się stanie, gdy kiedyś Dorothy będzie „bardziej dojrzała?" Co będzie wtedy ze mną? Moja matka sądziła na pewno, że dodaje mi wiary we własne siły, ale w rzeczywistości zmusiła mnie do dalszej rywa- lizacji z siostrą. - Przerwała na chwilę, jakby zastanawiając się, czy ma mówić dalej. - I do rywalizacji z innymi - dodała. - Po roku terapii uświadomiłam sobie, że jako osoba dorosła robię ciągle to, co robiła moja matka. Stałam się godna politowania, bo ustawicznie przyrównywałam się do innych ludzi. To było takie głupie. Bo jeśli się rozejrzysz, zawsze znajdziesz kogoś, kto robi coś lepiej od ciebie. Mój terapeuta miał świetne powie- dzonko: „Nigdy nie porównuj się z innymi, staniesz się albo próżny, albo zgorzkniały". Z własnego doświadczenia mogę tylko powiedzieć: wystrzegaj się porównywania. To jest jedynie źród- łem nieszczęścia. Kobieta, która upomniała się o prawo do porównywania, wyraźnie straciła animusz. Po tym, co przed chwilą usłyszała, 69 nie była już w stanie bronić swoich przekonań. Prawdziwoś tych słów została poparta cierpieniem. - To dziwne - zwróciłam się do grupy. - Kiedy moje dzieci były małe, przyrzekłam sobie, że nigdy nie będę ich porównywać.] A jednak to robiłam - bez przerwy. Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni. - Słowa same mi się wymykały - ciągnęłam - i byłam zdu- miona, że to ja je wypowiadam. W końcu odkryłam, na czym to polega. Porównywałam dzieci, kiedy kipiałam wprost gnie- wem. („Dlaczego cała rodzina musi zawsze czekać akurat na ciebie? Twój brat siedzi w samochodzie już od dziesięciu mi- nut".) Porównywałam ich również wtedy, kiedy sprawiali mi ra- dość. („Niesamowite! Twój starszy brat męczył się z tym przez godzinę, a ty to rozwiązałeś w ciągu dwóch minut!") Jednak w każdej sytuacji stwarzało to tylko problemy. Wiecie państwo, co pomogło mi zwalczyć ten nawyk? Kiedy | tylko kusiło mnie, żeby porównać jedno dziecko do drugiego, mówiłam sobie: „Stop! Nie rób tego!" Obojętnie, co chcesz po- wiedzieć dziecku, powiedz to wprost, bez odwoływania się do rodzeństwa. Słowo klucz to „opisać". Opisuj, co widzisz. Opisuj, co ci się podoba, albo co ci się nie podoba. Opisuj, co dziecko ma zrobić. Najważniejszą rzeczą jest skupienie się na zachowa- niu tego jednego, jedynego dziecka. To, co robi, lub czego nie robi jego brat, nie ma z nim nic wspólnego. Rozdałam ilustracje, aby rodzice mogli zobaczyć, jak ta różnica wygląda w praktyce. 70 UNIKAJ PORÓWNAŃ, KTÓRE STAWIAJĄ JEDNO Z DZIECI W NIEKORZYSTNYM ŚWIETLE Zamiast... Opisz problem Zamiast... Opisz problem Zamiast... Opisz problem 71 UNIKAJ PORÓWNAŃ, KTÓRE WYRÓŻNIAJĄ JEDNO Z DZIECI Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz 72 Gdy wspólnie przeglądaliśmy rysunki, padło wiele spontani- cznych uwag. Rodzice podkreślali, że nawet porównywanie, któ- re pozytywnie wyróżnia jedno z dzieci, może być szkodliwe. Kilka osób stwierdziło, że rysunki unaoczniły im, iż w pewnych przy- padkach taki rodzaj pochwały może wzbudzić w dziecku chęć pognębienia rodzeństwa. Miałam zamiar przejść do następnego zagadnienia, ale zauważyłam, że niektórzy rodzice nad czymś się zastanawiają. - Coś państwa niepokoi - stwierdziłam. Okazało się, że niepokoiło ich bardzo wiele spraw. Próbowałam uspokoić ich obawy. - Żyjemy w społeczeństwie, w którym panuje ustawiczne współzawodnictwo. Czy dziecko nie potrzebuje rywalizacji w ro- dzinie, żeby nie dawać się w życiu? - Jeśli przez określenie „nie dawać się w życiu" rozumie pani, że ktoś jest zdolny sprawnie działać, bronić swoich praw, osiągać cele - to tego wszystkiego można się nauczyć w środowisku, w którym zachęca się do współpracy. Wychowanie w duchu współpracy daje najlepsze rezultaty: więcej szacunku dla in- nych, więcej wiary we własne siły. - Ale widzi pani chyba coś dobrego we współzawodnictwie? - Owszem, pobudza w nas chęć, żeby coś osiągnąć, ale trzeba wtedy zapłacić pewną cenę. Badania przeprowadzone w szko- łach i wśród biznesmenów wykazują, że kiedy rywalizacja nasila się, pojawiają się zwykle objawy chorobowe: bóle głowy, brzucha, pleców. A także zaburzenia emocjonalne. Ludzie stają się bar- dziej nerwowi, podejrzliwi i wrogo nastawieni do otoczenia. Uchrońmy nasze domy przed takimi stresami. - Nigdy nie porównuję, ale wystarczy tylko, że powiem córce coś miłego o jej bracie, a już reaguje tak, jakbym ją porówny- wała. Mówi wtedy: „Uważasz, że jest lepszy ode mnie". Nie ro- zumiem jej. - Dziecko często odnosi wrażenie, że jeśli chwalimy brata czy siostrę, to je tym samym ganimy. Słowa: „Twój brat jest taki rozsądny", przekładają sobie automatycznie na: „Mama myśli, że ja taki nie jestem". Najlepiej zachować swoje entuzjastyczne uwagi tylko dla dziecka, które na nie zasłużyło. - Ale co zrobić, kiedy jedno z dzieci opowiada nam o swoim szczególnym osiągnięciu, a wszystkie pozostałe się przysłu- chują? 73 - To trudna sytuacja. Nie chcemy psuć radości dziecku, które jest przejęte swoim sukcesem. Jednak musimy mieć na wzglę- dzie uczucia pozostałych dzieci. Nigdy nie popełnimy błędu, je- śli opiszemy, co naszym zdaniem dziecko czuje („Na pewno je- steś z siebie bardzo dumny) albo co osiągnęło („Zdobycie tego medalu wymagało wielu ćwiczeń i wytrwałości"). Cała sztuka polega na tym, żeby nie dodać: „Jestem taka szczęśliwa. Nie mogę się doczekać, kiedy powiem tacie i wszystkim sąsiadom". Zachwyt i radość z sukcesu dziecka można okazać dopiero wte- dy, kiedy zostanie się z dzieckiem sam na sam. Nie trzeba zmu- szać pozostałych dzieci, żeby tego słuchały. To dla nich zbyt wiele. - Ale czasem nie da się tego uniknąć, na przykład kiedy przy- noszą okresowe sprawozdania z wyników w nauce. W moim do- mu dzieci pokazują mi dzienniczki w tym samym czasie. W ze- szłym tygodniu syn z radością pochwalił się swoim „B"* z matematyki (ostatni raz dostał „C") i kiedy byłam cała w „achach" i „ochach" z powodu tego postępu, córka zauważyła po prostu, że ma „A" z matematyki. Nagle cała radość z niego uleciała, jak powietrze z balonika. Jego „B" nie miało już żadnej wartości. - Może pani powiedzieć dzieciom stanowczo: „Koniec z po- | równywaniem ocen. To jest świadectwo waszej pracy i zacho- wania w szkole w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Chcę poroz- mawiać z każdym na osobności, zobaczyć, jak was ocenia nauczyciel, i usłyszeć, co sądzicie o swoich wynikach". - Ale jak mogę powstrzymać dzieci od porównywania ocen za moimi plecami? - Nie jest pani w stanie. I nie ma takiej potrzeby. Jeśli chcą sobie pokazać swoje oceny, to już ich sprawa. Ważne, żeby wie- dzieli, że mama i tata traktują ich jak odrębne istoty i nie są zainteresowani porównywaniem ich ocen. Nie było więcej pytań. Chciałam już dokonać podsumowania, ale zauważyłam, że jedna z kobiet podnosi rękę. Gdy tylko na nią spojrzałam, zaczęła mówić: - Byłabym zachwycona, gdyby moje dzieciaki porównywały tylko oceny. Ale one przez cały boży dzień porównują dosłownie 74 wszystko, łącznie z pępkami: „Mój jest wklęsły, a twój wypukły". Zawsze patrzą, co dostają, i przejmują się tym: „Jej jest lepszy, on dostał ładniejszy. Kupiłaś mu to? Dlaczego dla mnie też nie kupiłaś?" Ciągle staram się traktować ich równo. Tak mnie tym wykańczają, że kiedy kupuję Gregory'emu parę skarpetek, to kupuję też skarpetki dla Dary, chociaż ona wcale ich nie po- trzebuje. Rozejrzałam się po sali. - Oczywiście, nikt więcej nie ma takiego problemu - powie- działam. - Nikt nie ma dzieci, które ciągle się porównują i żą- dają, żeby je równo traktować. Rozległy się jęki i śmiechy. - Panie i panowie - oznajmiłam - niedługo zrzucicie z sie- bie ten ciężar. Na następnych zajęciach spróbujemy rozwiać mit, że dzieci należy traktować jednakowo. Tymczasem przekonajcie się państwo, co się stanie, gdy przestaniecie je porównywać. * Oceny „A", „B”, „C" to odpowiednio: bardzo dobry, dobry, dostateczny (przyp. tłum.) 75 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Powstrzymaj się od porównywania Zamiast porównywać jedno dziecko do drugiego, stawiając któreś z nich w niekorzystnym świetle („Dlaczego nie możesz ułożyć rzeczy jak twój brat?), powiedz tylko dziecku, co ci się nie podoba w jego zachowaniu. Opisz, co widzisz „Nowa, droga kurtka leży na podłodze". albo Opisz, co czujesz „To mnie martwi". albo Opisz, co należy zrobić „Miejsce tej kurtki jest w szafie". Zamiast porównywać jedno dziecko do drugiego, wyróżniając pozytywnie któreś z nich („Jesteś dużo schludniejszy niż twój brat"), powiedz tylko, co ci się podoba w jego zachowaniu. Opisz, co widzisz „Widzę, że powiesiłeś swoją kurtkę". albo „To mi się podoba! Lubię, kiedy w korytarzu jest porządek". 76 Opowiadania Nieporównywanie dzieci okazało się trudniejszym zadaniem, niż większość rodziców przypuszczała. Ci, którzy opowiedzieli grupie o swoich dokonaniach, byli z siebie bardzo zadowoleni. Nie tylko dlatego, że coś zrobili, ale również dlatego, że zdołali powstrzymać się od zrobienia niepotrzebnych działań i słów. Kay karmiła dziecko w sypialni. Kazałem Michaelowi pójść ze mną do kuchni i zapytałem, co chce zjeść na lunch. Zaczął piszczeć i powiedział: „Nie wiem, co chcę. Szkoda, że nie je- stem dzidziusiem. Dzidziuś nic nie musi sam robić. Nie musi się sam ubierać, nie musi się sam myć, nie musi mówić, co chce zjeść!" Zwykle w takiej sytuacji próbowałbym podnieść Michaela na duchu kosztem córki. Powiedziałbym coś takiego: „No tak, ale niemowlę nie potrafi mówić ani chodzić i musi nosić pie- luszki". Ale miałem na świeżo w pamięci ostatnie zajęcia, więc usiłowałem okazać mu po prostu, że go słucham. W rezultacie odbyliśmy naprawdę miłą rozmowę: TATA: Uważasz, że niemowlęta nie muszą nic robić i że to zabawne. MICHAEL: Tak. Tatusiu, chciałbyś być dzidziusiem czy nie? TATA: (żartuje) Chciałbym być astronautą. MICHAEL: To nie jest odpowiedź! Czy wolałbyś być dzidziu- siem, czy nie być dzidziusiem? TATA: Chciałbym być tym, kim jestem. MICHAEL: Dlaczego? TATA: Mogę robić więcej rzeczy niż niemowlę. Mogę wy- bierać i podejmować decyzje. MICHAEL: To znaczy, że jak nie lubisz różowego, to nie mu- sisz nosić nic różowego? TATA: Tak. MICHAEL: Lubisz niebieski czy zielony? TATA: Czasem lubię niebieski, a czasem zielony. W tej chwili wolę niebieski. 77 MICHAEL: (namyśla się) W tej chwili mam apetyt na masło orzechowe i kanapkę z galaretką! * Wczoraj wieczorem John zadzwonił do mnie z college'u i był bardzo rozradowany. Powiedział: „Właśnie się dowiedziałem, jakie mam oceny w tym semestrze. Oczywiście, są gorsze niż oceny Karen, ale..." Już miałam mu przerwać jak zwykle: „No wiesz, ona się bardzo dużo uczy, a ciebie zawsze najbardziej interesował sport, więc oczywiście nie możesz oczekiwać..." itd., itd. Pomyślałam jednak: Nie, tym razem powiem coś innego. Jaki to ma związek z Karen? Interesujesz mnie ty jako ty, a nie w powiązaniu z siostrą. Potem jednak pomyślałam: Nie, po co w ogóle wspominać o Karen? I powiedziałam tylko: „Paul, zdaje się, że jesteś zadowolony. Pewnie dobrze ci po- szło". Potem rozmawialiśmy o jego studiach i o tym, jakie przed- mioty wybierze w przyszłym semestrze, i ani razu nie wspo- mnieliśmy o Karen. * Przed snem. JA: Allen! Jennifer! Czas do łóżka. Piżamy i mycie zębów. (Allen idzie na górę.) JENNIFER: (piskliwym głosem) Nie chcę iść spać. JA: Już czas się rozebrać i umyć zęby. JENNIFER: Pomóż mi. JA: (Zaczynam się wściekać i denerwować, i chcę krzyknąć: „Dlaczego nie zrobisz, co każę. Twój brat zawsze mnie słucha!!!" Ale po chwili namy- słu idę do pokoju Allena, żeby ochłonąć. Jennifer idzie za mną. Allen jest już gotowy do snu.) JA: (do Allena) Już się rozebrałeś i umyłeś. Kiedy powiedziałam, że czas do łóżka, od razu włoży- łeś piżamę i umyłeś zęby. To dla mnie wielka pomoc. (Proszę zauważyć, ani słowa o Jennifer). 78 KORZYŚĆ: Jennifer zrobiła, co kazałam, bez dalszego po- pędzania. DODATKOWA KORZYŚĆ: ALLEN: (ze swojego pokoju) Nie musisz mi zostawiać rzeczy na jutro. Już je przygotowałem. Lubię ci pomagać. JA: Dziękuję, Allen. (Do Jennifer) Widzę, że jesteś go- towa. (Proszę zauważyć, nie powiedziałam „rów- nież"). Jennifer jest z siebie dumna. * Matthew (jedenaście lat) ciągle porównuje się ze starszym bratem i zawsze stwierdza, że jest „gorszy" i „mniej zdolny". Ale podczas ubiegłego weekendu zrobił coś, co olśniło całą rodzinę. W niedzielę rano zepsuła nam się elektryczna kosiarka do trawy. Matthew podsłuchał, jak mąż i ja jęczeliśmy, że zakup nowej kosiarki naruszy nasz budżet przeznaczony na zapła- cenie rachunków. Kilka godzin później syn pojawił się przed domem ze staroświecką ręczną kosiarką, którą kupił na wy- przedaży za trzy dolary z własnych oszczędności. Byłam zupełnie zaszokowana. Tak się tym przejęłam, że chciałam już powiedzieć Matthew, że nikt inny o tym nie po- myślał. Ani ja, ani jego ojciec, ani oczywiście starszy brat, który w przekonaniu Matthew jest takim bystrzakiem. Otóż to! Udowodnił, że jest tak samo dobry, jeśli nie lepszy od brata. Nie macie państwo pojęcia, jak bardzo musiałam się pilno- wać, żeby tego nie powiedzieć, tylko opisać, co zrobił. Powie- działam: „Matt, słyszałeś jak tata i ja martwiliśmy się, że mu- simy kupić nową kosiarkę. Zastanawiałeś się, jak mógłbyś nam pomóc, i udało ci się znaleźć ręczną kosiarkę, która dzia- ła. I w dodatku za trzy dolary!" Matthew uśmiechnął się od ucha do ucha. Potem wypiął pierś i powiedział: „Jestem całkiem pomysłowym facetem!" 79 Doświadczenia rodziców polskich Uczucia - przeżywane podczas psychodramy umożliwiającej rodzicom „wejść w skórę" dzieci porównywanych przez matkę i nauczycielkę - wywołały skojarzenia z prześladowanym Kop- ciuszkiem, budzącą wrogość macochą i jej pyszałkowatymi cór- kami, z targowiskiem, gdzie wybiera się lepszy produkt, a odrzu- ca gorszy, z prokuratorem zadowolonym ze skazania winnego. Jedna z matek opowiedziała historię z dzieciństwa: Ojciec często wytykał mojej starszej siostrze, że nie jest tak punktualna i słowna, jak ja. Czułam się wtedy okropnie. Złość do ojca mieszała się z uczuciami wstydu, żalu i winy wobec siostry. Zastanawiałam się, czy ojciec nie kochałby siostry bardziej, gdyby nie mógł jej porównywać ze mną, czyli wtedy, gdybym się nie urodziła. Słysząc, że jestem „lepszym" dzieckiem, czułam się „gorsza" i w efekcie - bojąc się, że siostra mnie znienawidzi - też zaczęłam się spóźniać i nie dotrzymywać obietnic. Rodzice uważali, że to „zły wpływ" starszej, ale przecież to ojca postępowanie sprowokowało mnie do zmiany, gdyż pa- miętam, jak bardzo byłam z siebie dumna, kiedy po raz pier- wszy usłyszałam srogie: „Jak mogłaś nie dotrzymać słowa! Jesteś taka sama jak twoja siostra!" Z zajęć na temat porównywania rodzice wychodzili z posta- nowieniem „nigdy więcej". Jakież było nasze zdumienie, gdy na następnym spotkaniu, po pytaniu o domowe sukcesy i trudno- ści - zapadła cisza! Kiedy zastanawialiśmy się nad tym zjawiskiem i jego przyczy- nami, milczenie przerwał jeden z ojców: Doszliśmy z żoną do wniosku, że w naszej sytuacji musie- libyśmy przeprowadzić domową rewolucję, a nie mamy na to odwagi. Córka jest genialna, obowiązkowa, bardzo zaradna. Syn - 80 przeciwnie: rozwija się gorzej, nie nadąża na lekcjach, nigdy nie wie, co zadane, i wiecznie przynosi uwagi od nauczycieli. Są bliźniakami (dwanaście lat) i dzięki temu, że chodzą do jednej klasy, łatwiej nam kontrolować syna. Tak znaczna dys- proporcja między ich zdolnościami od dawna uczuliła nas na to, żeby nie podkreślać różnic, ale... i tak porównujemy je bez przerwy! Robią to też nauczyciele w szkole, dzieci w klasie, a przede wszystkim same bliźniaki! Pięć lat szkolnego treningu spowodowało, że córka już od drzwi donosi: „Dostałam piątkę z wiersza, a Maciek pałę! Ten głupek wcale nie chciał odpowiadać!" „Tato, pani kazała, żebyś przyszedł do szkoły, bo Maciek wybił szybę w kiblu!" „Mamo, dlaczego ja mam takiego głupiego brata?! Dziewczyny w klasie mówią, że jestem biedna, bo ciągle muszę się za niego wsty- dzić!" Córka paple jak karabin maszynowy, a syn skrywa się w świecie komiksów, które tonami pożycza od kolegów; nic innego go nie interesuje. Po naszych zajęciach postanowiłem porozmawiać z dziećmi. Syn ociągając się jak zwykle, bąknął: - Eeee... Ja tam nie wiem... To głupie... Reakcja córki zaskoczyła mnie nieprzyjemnie. - Tato, co tu gadać! Ja jestem lepsza, on gorszy i to on musi się zmienić, a nie ja! Bez sensu ta rozmowa! Najlepiej wysłać go w kosmos razem z jego głupimi komiksami! Zrobiło mi się przykro i głupio, ale powstrzymałem się od kąśliwych uwag. - Mam wrażenie, że czasami zachowanie Maćka bardzo cię wkurza - powiedziałem ze smutkiem, na który nie zwróciła uwagi. - Pewnie! Wolałabym mieć siostrę! - A ja wolałbym polecieć w ten kosmos, niż mieć taaką siostrę! - wypalił syn. - Hmm... Wygląda na to, że ty też jej czasem nie znosisz... - Też wolałbym mieć brata! - Noo... tak, takie porównywanie z siostrą może być nie do wytrzymania. - Wolałbym już chodzić do szkoły specjalnej niż z nią! - Aha! Więc wolałbyś chodzić do zupełnie innej szkoły niż ona. 81 - Jasne!!! - ...Może to jest pomysł? - zamruczałem półgłosem, a syn spojrzał na mnie badawczo. - Zastanów się nad tym, a ja pogadam z mamą... Na tym ojciec przerwał czytanie swoich zapisków, ale zanim cokolwiek dodał, mówili już inni: „To najlepsze wyjście! Też miał- bym dość życia z taką siostrą!" „Ja bym się głupio czuła z »gor- szym« bratem w klasie. Wolałabym być osobno!" „Chodziłam do tej samej szkoły, co brat. To było okropne! Nauczyciele ciągle się »dziwowali«, że nie jestem tak zdolna jak on!" - Słuchajcie! - głos jednej z matek wybił się ponad ogólny rwetes. - Właśnie odkryłam, dlaczego przyszłam z pustą kar- tką i przekonaniem, że nie porównuję dzieci! One same bez przerwy to robią, a ja tylko potwierdzam. Znam na pamięć te litanie: - Mamo, ja mam ładniejsze włosy niż Zuza, prawda?! - Prawda. - A ja mam zgrabniejsze nogi niż ty! Prawda, mamo?! - Prawda. - A tata bardziej woli jeździć ze mną po zakupy niż z tobą! Prawda, mamo?! - Zgadza się. - Ale mama mówi, że ja jej lepiej pomagam sprzątać niż ty!... Grupa wybuchnęła śmiechem. Opowiadająca matka wes- tchnęła i dodała: - No, tak... więc ja musiałam jednak kiedyś to powie- dzieć. Nieprawdopodobne! Boże! Wygląda na to, że trudno nie porównywać mimochodem swoich dzieci... Rodzice w milczeniu, cicho wzdychając do swoich myśli, kiwali potakująco głowami. A nasz Karol (dziewięć lat) czuje się gorszy od Roberta (je- denaście lat). I za każdym razem, gdy słyszę bolesne: „Bo ja jestem głupszy niż Robert" - ściska mi się serce i pośpiesznie 82 pocieszam syna: „Ależ skąd, tak ci się tylko wydaje! Wcale nie jesteś głupszy! Jesteś tak samo mądry i inteligentny jak twój brat!", a mąż dorzuca: „Przestań gadać takie głupoty! Nie mogę tego słuchać!" Rozdział o porównywaniu czytałam kilka razy, aż zrozumia- łam, że właśnie sposób, w jaki pocieszaliśmy syna, ugrunto- wywał jego poczucie niższości i dokładał cierpienia. Postano- wiłam pilnować się i oto, co się wydarzyło: Robert przyniósł swoją konstrukcję wykonaną na „zetpety" i przechwalał się, że dostał szóstkę. Ubabrany farbami Karol, który tworzył właśnie dzieło pod tytułem „Nadchodzi wiosna", wsadził pędzel we włosy i głosem pełnym cierpienia wyszeptał: - Ty, Robert, masz dobrze... Jesteś taki mądry! Ja nigdy nie dostanę szóstki! Wtedy powiedziałam: - Robert, gratuluję ci! Praca jest oryginalna i bardzo sta- rannie wykonana. Podoba mi się! A potem zwróciłam się do młodszego: - Wydaje mi się, że ty, Karolku, podziwiasz Roberta, i jed- nocześnie mu zazdrościsz... Westchnął ciężko. - Och! A może nawet bardzo, bardzo mu zazdrościsz i robi ci się strasznie smutno! - Bo ja jestem głupszy od Roberta... Tym razem byłam przygotowana na tę kwestię; wzięłam głę- boki oddech i odparłam z powagą: - Słyszę, co mówisz, ale chcę, żebyś wiedział, że ja mam inne zdanie na twój temat. Uważam, że jesteś wspaniałym, 9-letnim chłopcem, który dzięki swojej inteligencji nauczy się wszystkiego, czego tylko będzie chciał! Przestał wzdychać i spojrzał mi prosto w oczy. Wtedy do- dałam: - Teraz idę robić obiad. Kiedy skończysz swój rysunek, chcę go zobaczyć, bo zaciekawiło mnie, dlaczego ta połowa kartki jest żółta, a ta - niebieska... I jeszcze ta czerwoniasta smuga... To takie oryginalne... Tak, chcę go zobaczyć w całości! Moje słowa musiały zrobić wrażenie na obu chłopcach, bo po pierwsze: kiedy wychodziłam do kuchni, Robert pochylał się nad rysunkiem Karola, który zaczął mu coś wyjaśniać, po drugie: nie kłócili się do obiadu, po trzecie: oprócz rysunku 83 do szkoły, tego dnia Karol namalował jeszcze jeden (nota bene pod tytułem „Wiosna już nadeszła") i to był prezent dla mnie! A po czwarte: kiedy po serii zachwytów (w ten zalecany opi- sowy sposób: „Widzę tu czerwone tulipany... I te żółte pro- mienie słońca ogrzewające tę dziuplę... Och! I ta kropka... A tu taka soczysta zieleń!) postanowiłam głośno: „Powieszę ten obraz w kuchni, bo jest tak radosny i kolorowy, że będzie mi pomagał czekać na prawdziwą wiosnę" - usłyszałam: - Bo ty, Robert, jesteś konstruktorem, a ja - malarzem! W głosie Karola czułam siłę i przekonanie, a przechwalający się zwykle Robert przyjął to oświadczenie w milczeniu. To było niezwykłe!!! 84 4. Równo znaczy mniej To było nasze czwarte spotkanie. Kiedy przekroczyłam próg sali, usłyszałam wybuchy śmiechu. Panie, które przyjechały wcześniej, zajęte były rozmową. Chyba opowiadały sobie coś zabawnego. Gdy tylko weszłam, przywołały mnie gestem. Dyskutowały o problemie, który poruszyliśmy pod koniec ostatnich zajęć: Czy dzieci powinny być traktowane równo, czy nie. Opowiadały sobie humorystyczne historyjki o tym, co może się zdarzyć, jeśli za wszelką cenę chcemy być wobec dzieci w porządku. Nim zdążyły do końca zrelacjonować te zabawne zdarzenia, przerwałam im. - Powstrzymajcie się, panie - powiedziałam. - To tak zna- komite historie, że inni również muszą je usłyszeć. Gdy tylko zebrała się cała grupa, poprosiłam panie, by raz jeszcze opowiedziały o swoich przeżyciach. Oto ich relacje, tak jak je zapamiętałam. Dlaczego nie ma bajki o Piotrusiu Paluchu? Leżałam na kanapie z moimi dwoma synami, Piotrusiem i Tomkiem, i czytałam im bajkę, którą właśnie wypożyczy- liśmy z biblioteki. Po raz pierwszy słuchali bajki o Tomciu Paluchu. Obaj zachwycali się bajką, ale kiedy skończyłam czy- tać, Piotruś wybuchnął płaczem: „Dlaczego to jest tylko o Tomciu? Dlaczego nie ma książki o Piotrusiu Paluchu"? - szlochał. Obiecałam, że poszukam książki, której bohaterem będzie Piotruś, ale w żaden sposób nie mogłam go pocieszyć. 85 Nie do wiary, prawda? Nie mogę nawet przeczytać chłopcom bajeczki, bo od razu muszę się zadręczać, że nie traktuję ich równo. Historia o obcinaniu włosów (I) Kiedy byłam mała, miałam cienkie brązowe kosmyki, a moja siostra - cudowną złocistą grzywę. Mój ojciec zachwycał się bardzo jej włosami. Nazywał ją Złotowłosą. Pewnej nocy, kiedy siostra spała, wzięłam krawieckie nożyce matki i zakradłam się na paluszkach do jej łóżka. Obcięłam jej włosy tak, jak się dało, nie budząc jej. Kiedy następnego ranka siostra spojrzała w lustro, przeraźliwie wrzasnęła. Przy- biegła moja matka, rzuciła na nią okiem i wpadła w histerię. Chciałam się schować, ale znalazła mnie. Powiedziała, że za karę mam siedzieć przez cały dzień w swoim pokoju i myśleć o tym, co zrobiłam. Chyba trochę żałowałam, ale nie za bar- dzo. Przynajmniej nareszcie byłyśmy równe! Historia o obcinaniu włosów (II) W mojej rodzinie to właśnie ja miałam ładne włosy, a moja matka dążyła do tego, żeby nas zrównać. Zdecydowała, że będzie traktować siostrę i mnie tak samo, byśmy nie miały żadnego powodu do zazdrości. Pewnego dnia postanowiła, że nie mogę mieć kręconych włosów, ponieważ siostra miała proste. Zabrała mnie do fry- zjera i kazała mu ściąć moje loki. Wyglądałam jak oskuba- ny kurczak. Płakałam i płakałam przez cały dzień i do niko- go się nie odzywałam. Nawet dzisiaj trudno mi przebaczyć matce. Karmienie piersią - równe szansę Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, bardzo chciałam karmić je piersią, ale nie mogłam z przyczyn zdrowotnych. Kilka lat później, gdy przyszła na świat moja druga córka, postanowi - 86 łam, że jej również nie będę karmić piersią. Wtedy już mogłam i bardzo tego pragnęłam, ale nie chciałam, żeby starsza córka kiedykolwiek odczuła, że została czegoś pozbawiona, żeby do- wiedziała się, że jej siostra dostała coś więcej. Wtedy wydawało mi się to najuczciwszym rozwiązaniem, ale teraz, z perspek- tywy czasu, uważam, że to był zwariowany pomysł. Ciągle za mało lodu Nigdy nie zapomnę pewnego letniego dnia, kiedy postano- wiłam przetransportować dużą zamrażarkę do garażu i pozbyć się lodu nie rozmrażanego od dwóch lat. Dzieci były w strojach kąpielowych i obserwowały, jak noszę garnki z gorącą wodą, która miała roztopić lód. W pewnym momencie lód zaczął się topić. Dla zabawy rzuciłam kawałek w stronę jednego dziecka i powiedziałam: „Masz trochę lodu". Pozostałe dzieci natych- miast zawołały: „Ja też chcę". Ułamałam dwa kawały lodu i popchnęłam w ich kierunku. Wtedy najmłodsze dziecko wykrzyknęło: „Oni mają więcej!" Powiedziałam: „Chcesz więcej? Proszę bardzo! - i rzuciłam mu pod nogi górę lodu. Wtedy tamtych dwoje zawołało: „Teraz on ma więcej!" Rzuciłam im całe mnóstwo lodu. Pierwsze dziecko krzyknęło: „Oni mają więcej!" Cała trójka stała po kostki w lodzie i ciągle wołała, żeby dać im więcej. Rzucałam każdemu pod nogi ogromne kawa- ły lodu tak szybko, jak tylko potrafiłam. Chociaż podskaki- wały z bólu, bo nogi im kostniały, wciąż krzyczały, że chcą jeszcze. Szalały na myśl, że któreś z nich dostanie więcej niż pozostałe. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że dążenie do takiej równości to daremny wysiłek. Dzieci nigdy nie będą miały dość, a ja jako ich matka, nigdy ich nie zadowolę. Wszystkie opowiadania zrobiły wrażenie na rodzicach, ale ostatnie najlepiej oddawało istotę rzeczy. Uzmysłowiło wszy- stkim, jakie szaleństwo można rozpętać, gdy dzieci żądają ab- solutnej równości, a rodzice czują się zobowiązani im to zapew- nić. Po chwili namysłu pewien ojciec zauważył: 87 - Zdaję sobie sprawę, że dochodzi do dziwacznych rzeczy, gdy próbujemy traktować dzieci tak samo, ale co można zrobić, jeśli dzieciaki same przyprą nas do muru? - Na przykład jak? - Na przykład wiercą dziurę w brzuchu, że nie postępujemy fair, albo powtarzają „dałeś jej więcej", „kochasz go bardziej". - Może pan być spokojny - powiedziałam. - Nawet gdy nam się zdaje, że chcą być traktowane jednakowo, to w istocie wcale tego nie pragną. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Trudno było wyjaśnić to twierdzenie. Opowiedziałam historyj- kę o młodej żonie, która nagle zwróciła się do męża z pytaniem: „Kogo kochasz bardziej: swoją matkę czy mnie?" Gdyby odpo- wiedział: „Kocham was tak samo", znalazłby się w niezłych ta- rapatach. Ale on stwierdził: „Matka to matka, a ty jesteś fascy- nującą i bardzo atrakcyjną kobietą, i właśnie z tobą chcę spędzić resztę życia". - Być kochanym tak samo - ciągnęłam - znaczy niejako, że jest się kochanym mniej. Być kochanym w sposób wyjątkowy - dla naszego własnego „ja" - to być kochanym tak, jak się tego potrzebuje. Kilka osób nadal patrzyło na mnie z niedowierzaniem. By mo- gli lepiej zrozumieć, jaka jest różnica między dawaniem po równo a dawaniem w sposób wyjątkowy, dostosowany do uzasadnio- nych potrzeb dziecka, rozdałam rysunki. 88 ZAMIAST STARAĆ SIĘ, ŻEBY DZIECI DOSTAWAŁY WSZYSTKO W RÓWNYCH ILOŚCIACH... WEŹ POD UWAGĘ INDYWIDUALNE POTRZEBY KAŻDEGO DZIECKA 89 ZAMIAST ZAPEWNIAĆ, ŻE KOCHASZ WSZYSTKIE DZIECI JEDNAKOWO... OKAŻ DZIECIOM, ŻE KAŻDE Z NICH JEST KOCHANE W WYJĄTKOWY SPOSÓB 90 JEŚLI PRZEZNACZASZ DZIECIOM TYLE SAMO CZASU, DZIECKO MOŻE MIEĆ WRAŻENIE, ŻE MASZ DLA NIEGO MNIEJ CZASU NIŻ DLA RODZEŃSTWA 91 PRZEZNACZ KAŻDEMU DZIECKU TYLE CZASU, ILE FAKTYCZNIE POTRZEBUJE 92 Niektórzy śmiali się z aprobatą podczas oglądania ilustracji. Inni wydawali się przygnębieni. Wywiązała się ożywiona dysku- sja, rodzice pragnęli bowiem podzielić się swymi obawami. - Ta scena z naleśnikami jest jakby żywcem wzięta z mojego domu. Ale co zrobić, kiedy mały Jasio chce więcej, a nie mamy już naleśników w proszku? Dwóch ojców podniosło ręce. - A może by napisać wielkimi literami notatkę i powiesić ją na lodówce: PAMIĘTAĆ O KUPIENIU NALEŚNIKÓW W PRO- SZKU. I oczywiście kupić je potem. - Można mu dać kawałek własnego naleśnika. Moje dzieci uwielbiają wyjadać z talerza taty. Nie dalej jak wczoraj moja mała skarżyła się, że jej brat dostał więcej groszku. Powiedzia- łem: „Weź trochę ode mnie". Policzyła, ile kulek jej dałem, po- łożyła je z powrotem na moim talerzu i powiedziała: „Teraz ja ci trochę dałam". Rozległy się śmiechy. Pewna kobieta rozzłościła się. - To świetnie, że jesteście, państwo, w dobrych nastrojach - powiedziała. - Ale kiedy zadaję sobie trud, by ugotować dobry obiad, a dzieciaki zaczynają liczyć i odmierzać, i trajkoczą, kto dostał więcej, to tracę cierpliwość i przestaję być miła. - A kto powiedział, że ma pani być miła? - odparł kolejny mężczyzna. - Może lepiej zachować się naturalnie? Nikomu nie jest przyjemnie, kiedy mu zarzucają, że nie postępuje fair. Po- wiedziałem moim córkom prosto z mostu: „Jeśli którejś z was się wydaje, że dostała czegoś za mało, to chciałbym, żeby poprosiła w ten sposób: Tato, czy mogłabym cię prosić o do- kładkę?" - W moim domu - powiedziała inna z kobiet - to nie z dziećmi jest taki kłopot, tylko ze mną. To ja czuję się nieswojo, jeśli nie dostaną tego samego. Kiedy kupię coś dla Gretchen, na przykład nową piżamę, a Claudia stoi i patrzy, i buzia jej się wydłuża, czuję się okropnie. Nigdy nie wiem, co mam po- wiedzieć. - Co zwykle pani mówi? - No, nie wiem! Coś w rodzaju: „Kochanie, nie potrzebujesz nowej piżamy, stara jest jeszcze dobra". - Nam, dorosłym ludziom, takie tłumaczenie wydaje się zu- pełnie logiczne - powiedziałam. - Kłopot w tym, że dzieci nie przyjmują logicznych wyjaśnień, kiedy im smutno. Chcą, żeby 93 zwrócić uwagę na to, co czują: „Claudia, może ci być przykro, że siostra dostała nową piżamę, a ty nie. I chociaż doskonale wiesz, że nowa piżama jest jej bardziej potrzebna niż tobie, to i tak cię to gryzie". Zwróciłam się do pozostałych. - Mam nadzieję - powiedziałam - że nikt z państwa nie od- niósł wrażenia, że nigdy nie należy dawać dzieciom takich sa- mych rzeczy. W wielu przypadkach jest to normalne i nie ma w tym nic złego. Chcę tylko przekonać państwa, że jeśli z ja- kiegokolwiek powodu postanowiliście nie dawać po równo, to także postępujecie dobrze. Dzieciom, które czegoś nie dostaną, nie stanie się nic złego. Jeśli okażecie im zrozumienie i zaakcep- tujecie ich rozczarowanie, to pomożecie im w ten sposób radzić sobie z pewną nierównością w życiu. - To nic nie daje w przypadku mojego starszego syna - po- wiedziała ze smutkiem jedna z matek. - Wiem. Próbowałam. Może dlatego, że ma do czynienia z tak skrajnie nierównym traktowaniem. Nie chodzi o przedmioty, ale o czas. Syn nie mo- że odżałować, że tak wiele czasu muszę poświęcać jego młod- szemu bratu, który jest opóźniony w nauce. Zarzuca mi nawet, że bardziej lubię jego brata. - Przedstawiła pani bardzo trudną sytuację - powiedziałam. - I ma pani rację. W takim przypadku empatia jest nieskuteczna. Nie można zaspokoić w ten sposób uzasadnionych potrzeb dzie- cka. Zastanawiam się, czy myśli pani, że coś by to dało star- szemu synowi, gdyby pani wspólnie z nim opracowała harmono- gram, w którym piętnaście minut codziennie byłoby przeznaczo- ne na rozmowę z nim sam na sam - piętnaście minut wyłącznie dla niego, bez innych spraw, bez odbierania telefonów. Czy też byłby to dla pani dodatkowy ciężar? Zastanawiała się przez chwilę. - Nie wiem - powiedziała - może warto spróbować. Gdyby wiedział, że może liczyć na piętnaście minut ze mną, nie byłby pewnie taki zły. I może wreszcie dotarłoby do niego, że wcale nie wyróżniam jego brata, bo naprawdę tego nie robię! - Przypuśćmy, że pani wyróżnia - powiedział jeden z ojców. - I co z tego? Myślałem, że powiedzieliśmy tu sobie między innymi jedną rzecz: nie musimy się przejmować, w jaki sposób prze- konać dzieci, że kochamy je tak samo. To nawet niemożliwe, żeby człowiek kochał wszystkie dzieci tak samo. Założę się, że 94 każdy z nas ma swojego ulubieńca lub ulubienicę. Przyznaję od razu, że ja mam. Moi chłopcy to dobre dzieciaki, ale córka jest moim oczkiem w głowie. Ostrzeżenia nie zdały się na nic. Wydawał się taki zadowolony z sytuacji, która niosła potencjalne niebezpieczeństwo. Czy w ogóle miał pojęcie, jaki ból może zadać wszystkim dzieciom, włączając jego „oczko w głowie?" - Moim zdaniem - powiedziałam - nie w tym rzecz, że ma- my ulubieńca lub ulubienicę. Od czasu do czasu każdy z nas ma słabość do jednego lub drugiego dziecka. Musimy jednak uważać, by nie okazywać tych uczuć. Wiemy wszyscy, że Kain zabił Abla, ponieważ Bogu bardziej „spodobała się" ofiara złożona przez Abla. I wiemy również, że bracia wrzucili Józefa do studni, ponieważ był ulubieńcem ojca i dostał od niego kolorowy płaszcz. To było dawno temu, ale uczucia, które wywołały te akty gwałtu, są nieprzemijające i uniwersalne. Nawet dzisiaj na tej sali - ciągnęłam, zwracając się do kobiety, która opowiedziała historię o obcinaniu włosów - usłyszeliśmy opowiadanie o małej dziew- czynce, która obcięła siostrze włosy dlatego, że ojciec się nimi zachwycał. Siostra „Złotowłosej" spojrzała na mnie z przejęciem. - Prawdę mówiąc, zachwycał się wszystkim, co miało z nią związek. Nigdy nie zachwycał się mną. - W jej oczach pojawiły się łzy. - Nie mogę uwierzyć, że to nadal sprawia mi przykrość - powiedziała. Miałam ochotę zapłakać nad jej losem. I nad losem wszystkich dzieci, które widziały blask radości w oczach rodziców i wie- działy, że takie spojrzenie nigdy nie będzie skierowane do nich. - To będzie trudne - powiedziałam. - Jak ochronić pozosta- łe dzieci w rodzinie? Co zrobić, żeby nie zauważyły naszego en- tuzjazmu dla tego dziecka, które najbardziej przypadło nam do serca? Zapadła cisza. Byłam zdziwiona. Myślałam, że przynajmniej niektórzy rodzice stwierdzą, iż ten problem ich nie dotyczy. Po chwili namysłu kilka osób podzieliło się swoimi refleksjami. - Wiem, że mój syn ma świadomość, jak bardzo jesteśmy dum- ni z jego siostry, i że sprawia mu to przykrość. Powiedział nam bez ogródek: „Tata i ty, mamo, zawsze na siebie patrzycie, kiedy Liz coś powie". W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi. Potem zdaliśmy sobie sprawę, że bez przerwy wymienia- 95 my spojrzenia mówiące: „Czyż ona nie jest wspaniała?" Odkąd zwrócił nam na to uwagę, zmuszamy się, żeby tego nie robić. - Moja żona zauważyła, że kiedy jedziemy wszyscy na wycie- czkę samochodem, zawsze ignoruję dziewczęta. Mam zwyczaj mówić: „Mark, zobacz to! Mark, spójrz na to!" Teraz mam się na baczności i wołam: „Hej, dzieciaki, zobaczcie, co tam jest!" - Muszę wyznać, że przyłapałam się na tym, i to nie raz, że dla jednej z moich dziewczynek jestem bardziej surowa niż dla drugiej. Mogą zrobić to samo w tym samym czasie, a ja zbe- sztam ostro Jessikę, natomiast Holly dam tylko łagodną repry- mendę. Jest w niej coś takiego, że serce mi topnieje. Wiem, że muszę się pilnować. - Z tego, co państwo mówią, wynika - powiedziałam - że jeśli chcemy powstrzymać się i nie okazywać, że kogoś wyróż- niamy, to najpierw musimy uświadomić sobie, czy istotnie ma- my ulubieńców. Musimy być na tyle uczciwi, żeby przyznać się do tego sami przed sobą. Wiedząc, jakie mamy nastawienie, jesteśmy w lepszej sytuacji i możemy ochronić nasze mniej lu- biane dziecko. Pomoże nam to też uwolnić nasze ukochane dziecko spod presji, że musi utrzymać taką pozycję, i ochronić je przed nieuniknioną wrogością ze strony rodzeństwa. Kobieta, która zabrała głos jako ostatnia, nie była zadowolona. - A co z naszym poczuciem winy? - zapytała. - Przyznaję, że mam ulubieńca, ale okropnie się czuję z tego powodu. - Może gdyby powiedziała pani sobie - odparłam - że nie trzeba darzyć wszystkich dzieci takim samym uczuciem, a to, że czujemy co innego do każdego dziecka, jest całkowicie na- turalne i normalne, poczułaby się pani lepiej? Musimy tylko koniecznie przyjrzeć się jeszcze raz mniej lubianemu dziecku, odkryć jego wyjątkowość i uświadomić mu ten cudowny fakt. To wszystko, czego możemy od siebie wymagać i czego potrze- bują od nas dzieci. Ceniąc indywidualność każdego dziecka i podkreślając jego wyjątkowość, mamy pewność, że każde z na- szych dzieci czuje się tak, jakby było najważniejszym dzieckiem. Nie było więcej pytań. Spojrzałam na zegarek. Przedłużyliśmy zajęcia o pięć minut. Wszyscy siedzieli spokojnie, pogrążeni w myślach. Niemal sły- szałam, jak dopasowują to, co przed chwilą usłyszeli, do sytuacji we własnych rodzinach. Nie było potrzeby wyznaczać zadań. Rodzice sami już wiedzieli, co należy zrobić. 96 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Dzieci nie muszą być traktowane jednakowo, muszą być traktowane tak, jakby były wyjątkowe Zamiast dawać równe ilości, „Proszę, teraz masz tyle samo winogron, co twoja siostra". Dawaj zgodnie z indywidualnymi potrzebami. „Chcesz kilka kulek czy całą kiść winogrona?" Zamiast okazywać jednakową miłość, „Kocham cię tak samo jak twoją siostrę". Okaż dziecku, że jest kochane w sposób wyjątkowy. „Nie ma drugiej takiej jak ty na całym świecie. Nikt nie mógłby cię nigdy zastąpić". Zamiast poświęcać dzieciom tyle samo czasu, „Najpierw zajmę się przez dziesięć minut twoją siostrą, a potem posiedzę dziesięć minut z tobą". Przeznacz im tyle czasu, ile potrzebują. „Wiem, że poświęcam dużo czasu na przejrzenie wypracowania twojej siostry. To dla niej ważne. Gdy tylko skończę, powiesz mi, jakie ty masz ważne sprawy". 97 Opowiadania Pierwsza relacja ujawniła, że matka dogłębnie przemyślała wiele spraw. Bardzo przejęłam się naszą dyskusją o tym, że każdy ma swojego ulubieńca czy ulubienicę. Zmusiło mnie to do zasta- nowienia się, jak musi się czuć Jessika (trzynaście lat), wi- dząc, że poświęcam tyle czasu i okazuję tyle miłości jej sio- strze Holly (dziesięć lat). Wiedziałam, że się tym martwi. Ale bardzo trudno jest mi zbliżyć się do Jessiki. Ma takie zmienne usposobienie. Nigdy nie wiadomo, co zrobi, jest jak chorągie- wka na wietrze. Ilekroć próbujemy rozmawiać, kończy się to kłótnią. Prawda jest taka, że chyba jej unikam. W każdym razie po ostatnim spotkaniu zaczęłam szukać jakiegoś sposobu, by po prostu posiedzieć spokojnie z Jessiką. Któregoś popołudnia, kiedy oglądała swoją mydlaną operę, przerwałam pracę i usiadłam koło niej na kanapie. Nie po- wiedziałam ani słowa. Następnego dnia znowu oglądałam z nią serial. A wczoraj zawołała mnie i powiedziała, że zaraz roz- pocznie się film. Kiedy się skończył, dyskutowałyśmy nawet przez chwilę o tym, co się wydarzyło. Może to niewiele, ale od dłuższego czasu nie byłyśmy sobie takie bliskie. Następne opowiadania ukazują, jak rodzice próbują na nowo zdefiniować pojęcie uczciwości. Z początku trudno im było od- rzucić dawne wyobrażenie, że aby być fair wobec dzieci, trzeba im dawać wszystkiego po równo: te same przedmioty, identyczne ilości, tyle samo czasu i nawet taką samą miłość. Jednak re- zygnując z takiego zrównywania dzieci i biorąc pod uwagę ich indywidualne potrzeby, ci sami rodzice odnaleźli nowy i skute- czny sposób, by postępować uczciwie. * Kiedy byłam w zeszłym tygodniu na zakupach, zobaczyłam koszulkę z jednorożcem, która bardzo by się podobała Gret- 98 chen. Ona ma bzika na punkcie jednorożców. Gdy pomyśla- łam, jak zareaguje Claudia, chciałam już zrezygnować z tego zakupu, ale przypomniało mi się nasze ostatnie spotkanie i w końcu postanowiłam kupić koszulkę. Kiedy Gretchen otworzyła torbę i wyjęła koszulkę, Claudia była trochę zaskoczona, ale nie skarżyła się. Wtedy wkroczyła do akcji moja matka, która cały czas obserwowała, co się dzieje. Wzięła Claudię na bok i wyszeptała: „Nic się nie martw, kochanie, jutro kupię ci nową koszulkę". „Psiakrew - pomyślałam. - Claudia wcale nie była rozcza- rowana, ale będzie, jeśli moja matka nie przestanie się wtrą- cać". Objęłam Claudię i powiedziałam: „Babcia się chyba martwi, ale my nie. Wiemy, że w naszej rodzinie każde dziecko dostaje to, czego potrzebuje. Czasem Gretchen, a czasem Claudia, ale ostatecznie nikomu niczego nie brakuje". Sama nie mogłam uwierzyć, że zdobyłam się na te słowa. Moja matka była zakłopotana, ale Gretchen i Claudia chyba to zrozumiały. * Nigdy dotąd nie przyszło mi nawet do głowy, żeby kupić coś dla Dary, a nie kupić przy tym również jakiegoś drobiazgu dla Gregory'ego. Dałam się im zupełnie zastraszyć. Ale wczoraj wzięłam wreszcie byka za rogi. Kupiłam Darze nowy piórnik, ponieważ był jej potrzebny, i wróciłam do domu, nie przynosząc niczego dla Gregory'ego. Kiedy Dara weszła do domu, natychmiast zaczęła wołać do brata: „Mama kupiła mi nowy piórnik, a tobie nie!" Od razu zamknęłam jej buzię. Powiedziałam: „Nie podoba mi się to! Nie lubię przechwałek. Innym jest z tego powodu przykro. I zaczynam nawet żałować, że w ogóle kupiłam ci ten piórnik!" Cieszyłam się, że słyszał to Gregory, ponieważ on zrobiłby Darze dokładnie to samo. Obydwoje się przeko- nają, że ich matka nie ma już zamiaru godzić się na takie nonsensy. 99 W tym tygodniu dwukrotnie zaoszczędziłam mnóstwo ener- gii, bo nie starałam się postępować fair. Zdarzenie I Przed snem STEVIE: (cztery lata) Mamo, to nie w porządku. Byłaś u Maggie dłużej niż u mnie. Dłużej z nią rozma- wiałaś. Kusiło mnie, żeby się wytłumaczyć: „No wiesz, twoja siostra nie mogła zasnąć. Za długo spała po południu. Jutro wieczo- rem posiedzę za to z tobą. Poczytam ci dłużej niż zwykle". Ale zamiast wyjaśniać! JA: Chciałbyś, żebym spędzała z tobą więcej czasu? STEVIE: Tak. (Po czym od razu ułożył się do snu.) Zdarzenie II Stevie źle się czuł. Kołysałam go na kolanach, gdy przybiegła do mnie Maggie (dwadzieścia miesięcy) i podniosła rączki. W pierwszym odruchu chciałam ją przygarnąć, postawić syna na ziemi i natychmiast wziąć córkę na kolana. Ale nie zrobi- łam tego. Powiedziałam: „Maggie, wiem, że chcesz, żeby ma- musia cię przytuliła, ale w tej chwili Stevie mnie potrzebuje, bo jest chory i chce, żeby go przytulać". Spojrzenie Steviego mówiło: „Widzisz, jestem ważny!" Ale zdumiało mnie, że Maggie zaakceptowała to i naprawdę była w stanie poczekać pół minuty, aż wezmę ją na kolana. Kolejne zadanie, przed jakim stanęli rodzice, to wyzwolenie dzieci od obsesji wyrażonej słowami: „równo", „tak samo" i „ucz- ciwie". W dwóch następnych przykładach można zaobserwować, jak matka i ojciec połączyli swe siły, by pomóc synom „oderwać się" od siebie. * Rywalizacja między naszymi synami sięga zenitu, gdy czas iść spać. Zachary jest oburzony, że musi chodzić spać pół godziny wcześniej niż Alex tylko dlatego, że jest dwa lata młod- szy. Każdego wieczoru powtarza się ta sama historia. Zachary 100 nie chce się spokojnie położyć. Śpiewa, fika koziołki na łóżku, woła coś do nas, odzywa się do Alexa, nawet gdy ten jest już w łóżku, żeby dać mu hałaśliwie znać, że jeszcze nie śpi. To z kolei złości Alexa, który uważa, że jego starszeństwo jest wystawiane na próbę. Kiedy tylko mój mąż lub ja pró- bujemy stanowczo traktować Zachary'ego, ten upiera się, że nie może zasnąć, dopóki Alex się nie położy. Na początku tego tygodnia próbowałam porozmawiać z oby- dwoma synami o ich potrzebach w tym względzie. To była katastrofa. Na końcu już tylko na siebie krzyczeli. Prawie dałam za wygraną. Ale następnego dnia dopadłam Zachary'ego na osobności i okazało się to zupełnie innym do- świadczeniem. Zaczął znowu marudzić, że Alexowi wolno później chodzić spać, ale tym razem byłam na to przygoto- wana. Powiedziałam: „Nie rozmawiamy o Alexie, rozmawiamy o tobie". On na to: „Ale Alex..." Powtórzyłam: „Alex to inna sprawa. On mnie w tej chwili nie interesuje. Chcę porozma- wiać o tobie i o tym, czego potrzebujesz, żeby zasnąć". To skierowało rozmowę na zupełnie inne tory. Powiedział mi, że bardzo trudno mu się zasypia. Wtedy spytałam, czy coś mogłoby mu pomóc. Powiedział, że gdyby poćwiczył przed snem, to może straciłby trochę energii. Powiedział również, że gdyby któreś z nas, ojciec lub ja, posiedziało z nim spo- kojnie przed zgaszeniem światła, to byłoby mu łatwiej zasnąć. Jak dotąd, odnosi to skutek. Między chłopcami wybucha kłótnia. ALEX: Tato, mógłbyś mu wytłumaczyć, że może spokoj- nie przejść przez ulicę, kiedy mu każę? Zachary, ten samochód był kilometr od nas. ZACHARY: No pewnie, kilometr! Mógł mnie przejechać! OJCIEC: Alex, ty inaczej oceniasz odległość niż Zachary. Cieszę się, że chociaż zupełnie się ze sobą nie zgadzacie, to jednak każdy kieruje się własnym wyczuciem. Ostatnia historia daje nam pojęcie, czego naprawdę dzieci od nas chcą, nawet gdy wywierają na nas presję, byśmy je wyróż- niali. 101 Ależ miałem sprawdzian w tym tygodniu! Amy (osiem lat), moja średnia córka, siedziała ze mną na kanapie i nagle spy- tała: „Tatusiu, kogo kochasz najbardziej: Rachel, Emily czy mnie?" Wszystko, o czym mówiliśmy w ubiegłym tygodniu, wyle- ciało mi z głowy. Byłem w stanie powiedzieć tylko: „Kochanie, kocham was wszystkie tak samo". Bystra odpowiedź, co? Ale ona nie dała się na to nabrać. Powiedziała: „Przypuśćmy, że płyniemy wszyscy kajakiem i nagle się wywrócił, i wszy- stkie toniemy. Kogo byś wtedy ratował?" Starałem się jakoś z tego wybrnąć. „Tę, która jest najbliżej" - powiedziałem. „Przypuśćmy, że wszystkie są w takiej samej odległości". Tym razem mnie złapała. W końcu jednak przypomniałem sobie. „To byłaby dla mnie okropna sytuacja - powiedziałem. - Każda z was jest dla mnie kimś wyjątkowym, ponieważ tak bardzo się różnicie. Co bym zrobił, gdyby kiedykolwiek coś złego przytrafiło się mojej Amy? Nie zniósłbym utraty kogoś, z kim tak przyjemnie jest posiedzieć i porozmawiać. Nigdy i nigdzie nie znalazłbym drugiej takiej jak ona. Jest zupełnie wyjątkowa. Samo myślenie o tym jest straszne!" Udało się. Była chyba zadowolona. Nawet nie spytała, co czuję do jej sióstr. Po prostu chciała wiedzieć, ile dla mnie znaczy. Doświadczenia rodziców polskich Kiedy rozmyślałam o tym, jak traktuję swoje dzieci i czy czują się kochane „równo", przypomniałam sobie wydarzenie sprzed kilku lat. Był upalny, letni dzień. Trójka moich brzdąców taplała się w pobliskiej fontannie, a ja osunęłam się na ławce w przyjem- nym rozleniwieniu. Brzęczenie much i jednostajny pisk dzieci usypiał. 102 Nagle... zelektryzowana ciszą, która w przypadku moich dzieci nie wróżyła niczego dobrego, otworzyłam oczy i zoba- czyłam staruszkę rozmawiającą z maluchami. Synek celował w moją stronę paluchem. Nadstawiłam ucha. - A kogo kochasz bardziej? Mamę czy tatę? - pytała nie- znajoma. W odpowiedzi Karolek zaczął przestępować z nogi na nogę, a najmłodsza z przejęciem dłubała w nosie. Poczułam złość do staruszki. I narastający niepokój. Zdałam sobie sprawę, że pra- gnąc, by dzieci kochały mnie i tatę jednakowo, bez wyróżniania, jednocześnie chciałam usłyszeć, że mnie kochają... bardziej! I wtedy najstarsza córka, 5-letnia Marta, zrobiła coś nie- zwykłego. Chwyciła za rączkę Karolka i Asie i odciągając ich od starszej pani, zawyrokowała pewnym głosem: - Mamę kochamy jak mamę, a tatę jak tatę! Chodźcie! Dzieci odwróciły się i pobiegły za przefruwającym motylem. Poczułam się szczęśliwa i dumna! Uczucia ulgi i lekkości nie zmąciło nawet zachowanie Karolka, który odwróciwszy gło- wę w kierunku odchodzącej kobiety, pokrzykiwał z dziecięcym zaśpiewem: - Głuuuuuupia babcia... Głuuuuuupia babcia... W głębi duszy myślałam równie niegrzecznie jak syn. Niewątpliwie była to lekcja kochania w sposób wyjątkowy: „mamę jak mamę, tatę jak tatę", ale ja wówczas tego nie po- jęłam; starałam się kochać dzieci jednakowo, a obdzielać rów- no, dziwiąc się, skąd bierze się ich poczucie krzywdy. Dzięki tej książce zrozumiałam, że może być inaczej. Chcę opowiedzieć o zdarzeniu, które pozwoliło mi ponownie zachwy- cić się własnymi dziećmi. Kiedy w paczce od rodziny przyszły prezenty, rozdzieliłam je zgodnie z potrzebami dzieci, sprawiedliwie, żeby nie było kłótni: Marta (szkolny prymus) dostała śliczny piórnik z bogatym wy- posażeniem, Karol (sportowiec) - wrotki, a kochająca nowe fatałaszki Asia - dwa kolorowe podkoszulki i legginsy. Dzieci miały skwaszone miny, obrzucały siebie zawistnymi spojrzeniami i mamrotały coś pod nosem. Już... już chciałam wygarnąć, co myślę o ich malkontenctwie i niewdzięczności, gdy olśniła mnie zupełnie nowa myśl. Powiedziałam spokojnie: - Kiedy na was patrzę, widzę kwaśne miny i słyszę jakieś niemiłe pomrukiwania. Wygląda na to, że czujecie się rozcza- 103 rowani tym, jak rozdzieliłam prezenty. Ponieważ ciocia chciała sprawić wam radość, rozdzielcie je sami tak, aby każdy był zadowolony. Oniemiały z wrażenia, a ja wyszłam do kuchni, gdzie do- biegał mnie wesoły trajkot negocjacji. A oto ich efekt: - Mamuś, jestem taka szczęśliwa! Nareszcie mam legginsy, tak jak inne dziewczyny z naszej klasy! - szeptała z rozanie- leniem w oczach najstarsza Marta, przytulając pstrokate maj- tki do piersi. Dla Karolka - pochłoniętego penetrowaniem zawartości piórnika - świąt przestał istnieć, a Asia, przypinając wrotki, wołała: - Mamo, podkoszulki są dla ciebie! Cieszysz się? Będą aku- rat, bo są duże; takie jak lubisz! Wieczorem, kiedy tworzyli laurki z podziękowaniami dla cio- ci (co było wprost niewiarygodne wobec ich normalnej niechęci do pisania listów), myślałam o tym, jak odmienne od naszych wyobrażeń są ścieżki dziecięcej radości. Moi dwaj synowie (pięć i sześć lat) wpędzali mnie w poczucie winy z pozornie błahego powodu. Kiedy będąc z nimi w mie- ście, chciałem zafundować jakąś extra-przyjemność, Maciek prosił o stosunkowo tanie frytki, a Wojtek - o drogie, wymy- ślne łakocie. Złościła mnie zarówno ciapowata pokora jednego, jak i cwaniactwo drugiego naciągacza. Jeśli w trosce o większą sprawiedliwość decydowałem, że dostaną obaj tylko frytki albo tylko łakocie, byli rozżaleni, kłócili się między sobą i wzajemnie się oskarżali, a ja z irytacją w głosie odgrażałem się, że następnym razem nic nie dostaną. Po naszych zajęciach zastanawiałem się, czy rzeczywiście właściwiej jest kierować się indywidualnymi potrzebami dzie- cka niż... ceną. Postanowiłem to sprawdzić. Maciek dostał fryt- ki, które szybko zniknęły w brzuchu, a Wojtek - czekoladę z orzechami; część schrupał, a resztę schował do kieszeni. W pewnym momencie Maciek zwrócił się do brata: - Dasz mi kawałek czekolady? Wojtek kiwnął głową. Z namaszczeniem odwinął srebrny pa- pierek, a częstując mnie i brata, rzekł: - Ale to moja czekolada! 104 - Nooo...! - potwierdził z powagą Maciek. – Następnym razem dam ci moich frytek! - Dobra! - kiwnął głową Maciek. Wtedy zapytałem chłopców: - Czy tak jak dzisiaj jest sprawiedliwie? Czy sprawiedliwie jest, kiedy jeden ma frytki, a drugi taką czekoladę? - Nooo! - odparli zgodnie i bez cienia wątpliwości. Jednak nie uwierzyłem im i naciskałem dalej: - A ja myślałem, że sprawiedliwie jest wtedy, kiedy jeden dostaje coś za pięć tysięcy i drugi też za pięć tysięcy. Pokręcili przecząco głowami. Musiałem mieć głupią minę, bo Maciek dodał pocieszająco: - To może było sprawiedliwie, ale nie... równakowo. Tak jak jest teraz, jest równakowo i sprawiedliwe! Zaskoczył mnie dokumentnie! Kiedy opowiedziałem o tym żonie, była taka zafascynowana, że podczas obiadu spytała: - Wojtek, ty lubisz mięso, a nie ziemniaki. Ile chcesz jed- nego, a ile drugiego? - Dwa kotlety i dwa ziemniaki - odparł z namaszczeniem. - A ja nie lubię kotleta! Ja chcę duuużo buraczków i trzy ziemniaki! - obwieścił niemal natychmiast Maciek. Żona nakładała chłopcom porcje zgodnie z ich decyzjami, kiedy niespodziewanie oburzyła się babcia: - To niesprawiedliwe! Nie możesz dawać jednemu aż dwa kotlety, a drugiemu żadnego! Obaj rosną i muszą dostawać wszystkiego po równo! Wojtek, daj swój talerz! - Ale my chcemy równakowo i sprawiedliwo! - zapiszczał Maciek, spoglądając z niepokojem to na mnie, to na żonę, podczas gdy Wojtek usiłował skonsumować oba kotlety, zanim sprawiedliwość dorosłych pozbawi go jednego. Zdecydowałem się poprzeć moich synów. Kiwnąwszy głową do Maćka, powiedziałem: - Babciu, może to sprawiedliwie dostać po jednym kotlecie, ale ważniejsze, żeby było „sprawiedliwo i równakowo!" Syn uśmiechnął się od ucha do ucha, a ja nieoczekiwanie dla samego siebie dodałem: - A ja nie będę jadł buraczków, proszę dużo ziemniaków. Nie cierpiałem buraczków od dzieciństwa, ale nie wiem, dla- czego zawsze je posłusznie jadłem. Byłem w wyśmienitym hu- morze! 105 5. Dzieci grają role JEŚLI ON JEST „TYM", JA BĘDĘ „TAMTYM" Był wieczór poprzedzający nasze kolejne spotkanie i już nie mogłam się go doczekać. W końcu mieliśmy poruszyć temat, na który wszyscy czekali: bójki. Miałam zamiar poświęcić całe dwie godziny na rozmowę o tym, co należy robić, kiedy spór między dziećmi przeradza się w bójkę. Z wielką satysfakcją po raz ostatni rzuciłam okiem na przygotowane wcześniej materiały, po czym zapakowałam je do aktówki. Suczka trącała mnie nosem. Nie zwróciłam na nią uwagi. Za- szczekała i znowu mnie trąciła. - No dobrze już, dobrze, Pepper. Nałożyłam obrożę na jej wyciągniętą szyję i pobiegłyśmy na dwór. Dwaj mali chłopcy pędzili w naszą stronę, wskazując pal- cem i wołając: - Piesek! Piesek! Tuż za nimi podążała moja nowa sąsiadka. Gdy widziałyśmy się po raz ostatni, pchała jeszcze wózek spacerowy. - Barbara! - wykrzyknęłam. - Nie do wiary, jak chłopcy wy- rośli. Już chodzą i mówią! Jedno pewne, obaj lubią psy, pra- wda? - Tak, chyba tak! Ale, jak widzisz, ten mniejszy próbuje go pogłaskać. A zobacz, gdzie jest ten większy. Trzyma się jak naj- dalej od niego. Zaskoczyła mnie ta uwaga i nie byłam pewna, co mam od- powiedzieć. - Są tacy od urodzenia - ciągnęła. - Ten mały to prawdziwy śmiałek. Niczego się nie boi. Ale za to duży boi się nawet włas- nego cienia. 106 Chrząknęłam dyplomatycznie i przeprosiłam ją, po czym za- ciągnęłam psa z powrotem do domu. Wiedziałam, że gdybym została jeszcze sekundę, powiedziałabym coś, czego bym potem żałowała. Jak mogła mówić tak przy nich? Czy myślała, że tego nie słyszą? Albo nie rozumieją? Zaszufladkowała każdego z chłop- ców, rozdzieliła im role i była całkowicie nieświadoma, jaką krzywdę im wyrządza - nie tylko każdemu z osobna, ale także ich przyszłemu związkowi. Kiedy znalazłam się z powrotem w domu, zaczęłam się niepo- koić kolejnym spotkaniem. Może rozmowa o bójkach będzie przedwczesna? Może powinniśmy porozmawiać o tym, że przy- dzielanie dzieciom ról wywołuje negatywne uczucia, które dopro- wadzają do konfliktów? W przeciwnym razie będziemy usuwać skutki, nie rozumiejąc jednej z głównych przyczyn. Jednak z drugiej strony, wszyscy, łącznie ze mną, nastawili się psychicz- nie na jutrzejszy temat. Może powinnam poprosić grupę o przej- rzenie rozdziałów na temat ról w książkach Liberated Parents. Liberated Children oraz Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły i na tym poprzestać. Zadzwonił telefon. To był mój starszy syn. Wydawał się mocno zmęczony. - Cześć, mamo. Przez cały tydzień piszę prace semestralne i pomyślałem, że zrobię sobie przerwę i zadzwonię do domu. Co u was słychać? - Wszystko w porządku. Tęsknimy za tobą. Zwłaszcza Pepper. Ciągle zagląda do twojego pokoju i szuka cię. - Musi jej być ciężko beze mnie i Andy'ego. - Myślę, że bardziej tęskni za tobą. - Dlaczego? - Bo to głównie ty się nią zajmowałeś. - To nieprawda, mamo. Andy ją karmił co rano. - Może i tak. Ale to ty dbałeś o to, żeby się codziennie po- rządnie wybiegała. I nikt oprócz ciebie nie mógł obcinać jej pa- zurków i czyścić uszu. Twojego brata nie dopuściłaby do siebie z myjką nawet na dwa kroki. - Może - przyznał jakoś nieswojo. - Nie wiem! No, ale lepiej wezmę się do pracy. Mam jeszcze sporo do przeczytania. Po- zdrów tatę ode mnie. Odłożył słuchawkę. 107 Nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam coś takiego. Co mnie opę- tało? Dlaczego sądziłam, że muszę uznać Davida za „odpowie- dzialnego"? Dlaczego, na miły Bóg, w ogóle zachęcam go, żeby czuł się w jakiś sposób lepszy od brata? Czy dlatego, że było mi żal, że siedział zupełnie sam w tym małym pokoiku akade- mickim? Aż tak, że musiałam podnieść go na duchu kosztem jego brata? A dopiero co oburzałam się, że moja sąsiadka wy- rządza krzywdę dzieciom. To przeważyło. Zajęcia na temat bójek będą musiały poczekać. Jutro pomówimy o rolach, ale w nowy sposób. Musimy lepiej zrozumieć, skąd bierze się w nas chęć, by rozdzielać dzieciom role. Musimy prześledzić, w jaki sposób przydzielenie dziecku roli wpływa nie tylko na to konkretne dziecko, ale również na jego rodzeństwo i ostatecznie na ich wzajemne stosunki. Nadszedł następny wieczór. Czekałam cierpliwie, aż wszyscy zajmą miejsca. - Dzisiaj o bójkach? - spytała z nadzieją jedna z kobiet, gdy tylko usiadła. - W przyszłym tygodniu - odparłam. Potem opowiedziałam o swojej sąsiadce, o rozmowie z synem i o swoich przemyśle- niach. Słuchali ze zrozumieniem. - Chciałam się dowiedzieć - powiedziałam - co popycha niektórych rodziców do przydzielania dzieciom różnych ról? Wspomniałam już o jednej prawdopodobnej przyczynie: źle ro- zumiane chęci dowartościowania dziecka. Jakie są inne powody? - Źle rozumiana chęć dowartościowania samego siebie. Przy- puszczam, że pani sąsiadka była bojaźliwą dziewczynką i dla- tego przechwala się, że ma odważnego dzieciaka. - Dzieje się też odwrotnie. Myślę, że mamy skłonność prze- nosić na dzieci własne słabości. Wiem, że zawsze zarzucam sy- nowi, że ma zwyczaj odkładać wszystko na później, ale to ja sama jestem specjalistką od tego. - Myślę, że podoba nam się pomysł, by mieć wszystkie dzieci zaszufladkowane. Czasami mówię na syna „punktualny Paul" albo drażnię córkę, nazywając ją „spóźnialską Lizzy". To coś w rodzaju rodzinnego żartu. - Myślę, że przydzielamy dzieciom role, ponieważ chcemy, by 108 każde z nich czuło się wyjątkowe. Nie wiem, czy dobrze robię, ale mawiam do mojej trójki: „Ty dobrze czytasz, twoja siostra jest dobra z matematyki, a twój brat ładnie rysuje". W ten spo- sób każdy z nich ma odrębną tożsamość. Nagle wystrzeliła w górę ręka. - Właśnie sobie coś uświadomiłam! - wykrzyknęła kobieta. - Nie tylko rodzice narzucają dzieciom role. Dzieci przydzielają role sobie samym! Dyskusja natychmiast się ożywiła. Wszyscy poparli to stwier- dzenie. - To prawda. Dziecko może grać rolę „grzecznego chłopca", ponieważ to mu zapewnia miłość i uznanie. - Albo „niegrzecznego chłopca", ponieważ może w ten sposób przyciągnąć uwagę, nawet w negatywnym rozumieniu tego słowa. - Dzieciaki są również sprytne. Wiedzą, że pewne role przy- noszą korzyści. Rodzinnemu „błaznowi" uszłaby płazem nawet zbrodnia, zaś udając bezradność, dziecko zmusza innych, żeby wszystko za nie robili. Znowu ta sama kobieta podniosła rękę. - Jeszcze nie wspomnieliśmy, że dzieci same zmuszają się nawzajem do przyjmowania ról! I to również nie ma żadnego związku z rodzicami. Poprosiłam, żeby to wytłumaczyła. Zastanawiała się przez chwilę. - Dam państwu przykład z własnego domu. Mój starszy syn, który jest mały i chudy, ciągle się przechwala, jaki to on jest silny, i nazywa młodszego brata słabeuszem. A młodszy, zbu- dowany jak byczek, wierzy w to. Uważa się za słabego i tak się zachowuje. Kiedy każemy mu cokolwiek podnieść lub przenieść, mówi, że to za ciężkie. Nie ma pojęcia o swojej sile. I nigdy nie będzie jej miał, jeśli jego starszy brat nie przestanie się tak zachowywać. Byliśmy przytłoczeni rozmiarem i złożonością zagadnienia, które poruszyliśmy. Przydzielamy dzieciom role. Dzieci sobie sa- mym przydzielają role. Dzieci przydzielają role sobie nawzajem. Jeden z mężczyzn podniósł rękę. - Mogę przez chwilę wystąpić jako adwocatus diaboli? Wszyscy zwrócili wzrok w jego stronę. - Jeżeli rozdzielanie dzieciom w rodzinie ról jest takie rozpo- 109 wszechnione, to może istnieje jakiś sensowny powód, o którym jeszcze nie wspomnieliśmy. - Na przykład jaki? - spytałam. - Powiedzmy, że chwali pani jedno dziecko, mówiąc, że jest mózgiem w rodzinie. Czy to nie byłaby dla niego zachęta, żeby więcej się uczyć, mieć lepsze wyniki w szkole, a w końcu lepiej sobie radzić w życiu? Chcę powiedzieć, że przydzielenie dziecku roli może przynosić korzyści. Trzy poirytowane kobiety zaczęły mówić jednocześnie. - Pani pierwsza - powiedziałam, wskazując na kobietę, któ- rej twarz przybrała buraczkowy kolor. - Oczywiście, że skorzysta na tym uprzywilejowane dziecko - stwierdziła lekceważącym tonem. - To dobre dla niego. Ale co z innymi? Automatycznie stają się mniej warte. Następna kobieta wpadła jej w słowo: - A jaką wrogość wywołuje wywyższanie jednego dziecka nad inne. Mój brat był rodzinną „pięknością". Ludzie zawsze pod- chodzili do matki i zachwycali się: „Pani syn jest nadzwyczajny! Wygląda jak Robert Redford! O więc to pani córka. Jaka mi- lutka". Wtedy tym się nie przejmowałam. Ale muszę państwu wyznać, że od wielu lat mam ten sam sen. Brat i ja idziemy ulicą i nagle jego twarz zostaje strzaskana jakimś gigantycznym dziadkiem do orzechów. Rozległy się śmiechy. Kiedy grupa się uspokoiła, trzecia kobieta zabrała głos: - Wiem z doświadczenia, że dziecko, któremu przypadła ta lepsza rola, wcale nie ma lekko. To wielka presja. Moi rodzice zawsze mnie chwalili za to, że jestem taka odpowiedzialna i do- rosłam do ich oczekiwań. Ale zapłaciłam za to cenę. Po dziś dzień brat i siostra odgrywają „bezradnych" i zwalają na mnie wszystkie rodzinne kłopoty. Teraz podniosły się niemal wszystkie ręce. Każdy chciał opo- wiedzieć, jakie role mu narzucono, gdy był dzieckiem, i jaki to wywarło na niego wpływ. Chociaż relacje bardzo się różniły, miały ten sam schemat. Jedna z ról dominowała zwykle nad pozostałymi. „Byłem zawsze brudasem, a mój brat był czyścio- szkiem". „Byłem diabłem wcielonym, a moja siostra była małym aniołeczkiem". Kiedy sztuka została obsadzona, bohaterowie byli niemal zmu- szeni odgrywać swoje role. „Stwierdziłem, że skoro ciągle wma- 110 wiano mi, że jestem dziki, to równie dobrze mogę być dziki". „Ponieważ ludzie oczekiwali, że jestem niechlujna, nie chciałam im sprawić zawodu". I zawsze między braćmi i siostrami pojawiała się wrogość. „Miałem żal do brata, że to on jest uważany za zdolnego. Czułem się przy nim gorszy". „Nienawidziłam siostry za jej okropne uspo- sobienie. Przez nią musiałam być »tą spokojną«". Nawet jeśli role nie stanowiły prostego przeciwieństwa, dzieci były określone - lub określały siebie - w opozycji do rodzeń- stwa. „Nie byłam tak lubiana jak moja siostra". „Nie przewodzi- łem jak mój brat". I każda relacja kończyła się smutnym wy- rażeniem: „Po dziś dzień". „Po dziś dzień stosunki między nami są napięte". „Po dziś dzień nie ma między nami zażyłości". „Po dziś dzień odnoszę wrażenie, że coś jest nie w porządku, jeśli nie jestem zabawny, schludny, odpowiedzialny". Kiedy ostatnia osoba podzieliła się swymi doświadczeniami, siedzieliśmy w milczeniu, rozmyślając o tym, co usłyszeliśmy. Ktoś spytał: - Czy nie jest możliwe posiadanie rodziny, w której rola każ- dego dziecka współgra dobrze z rolami rodzeństwa, a cała ro- dzina tworzy harmonijną jedność? - Przypuszczam, że jest to możliwe - odparłam - ale musi- my również przygotować dzieci do życia poza rodziną. A życie wyznacza nam wiele ról. Musimy wiedzieć, jak troszczyć się o in- nych i jak się zachować, gdy ktoś się troszczy o nas; jak przewo- dzić i jak się podporządkować; jak być poważnym, a jak trochę niesfornym; jak żyć w bałaganie i jak tworzyć porządek. Dlaczego mamy ograniczać nasze dzieci? Dlaczego nie zachęcać ich wszy- stkich do podejmowania ryzyka, poznawania własnych możliwo- ści, odkrywania siły, o której posiadaniu nawet nie marzyły? Moja przemowa nie zrobiła wrażenia na mężczyźnie, który wy- stąpił jako adwocatus diaboli - Mówi pani o jakimś ideale - powiedział. - Spójrzmy praw- dzie w oczy. Ludzie mają wrodzone zdolności i wrodzone ograni- czenia. Moja starsza córka ma talent do muzyki. Ma dziesięć lat i gra już cały koncert fortepianowy Haydna. Młodszej słoń na- depnął na ucho, więc zachęciliśmy ją, żeby zajęła się gimnastyką. Nie mógł wybrać gorszego przykładu, żeby przedstawić mi swój punkt widzenia. Jego słowa poruszyły we mnie wspomnienia z dzieciństwa, których nie przywoływałam od lat. Teraz tamte 111 przeżycia znowu do mnie powróciły, świeże i bolesne jak zawsze. Opowiedziałam mu tę historię od samego początku: o nowym mahoniowym fortepianie, który rodzice z dumą kupili dla dzieci; o tym, jak siostra grała, a ja patrzyłam i nie mogłam się do- czekać, kiedy będę na tyle duża, żeby brać lekcje; o pierwszym roku nauki z nauczycielem, który bez przerwy powtarzał mi, że jestem jego najgorszą uczennicą; o tym, jak lekceważąc jego krytykę i własny brak talentu, z radością grałam kilka prostych melodii; i wreszcie o wielkiej naradzie między rodzicami, czy opłaca się kontynuować moje lekcje, czy nie. Znałam wyrok, zanim go oznajmili. Moja siostra była „pianistką". Może dla mnie znajdą inne zajęcie. Przyjęłam ich decyzję bez sprzeciwu. Mieli rację. Pomimo uporczywych ćwiczeń uczyłam się powoli i z wiel- kim trudem. Jednak utrata muzyki była dla mnie strasznym ciosem. Do- piero po paru miesiącach uświadomiłam sobie, jak bardzo mi tego brakuje. Nie mogłam słuchać, jak moja siostra grała. Każda nutka sprawiała mi ból. Po kryjomu, kiedy nikogo nie było, wyjmowałam swoje stare podręczniki i próbowałam się uczyć. Zrobiłam nawet postępy. Ale w końcu zadanie okazało się ponad moje siły i dałam za wygraną. Widocznie muzyka nie była dla mnie. Mężczyzna wpatrywał się we mnie. Odniosłam wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale jedna z kobiet zaczęła opowiadać drżą- cym głosem: - Brałam lekcje gry na fortepianie, kiedy miałam osiem lat. Moja młodsza siostra obserwowała mnie zazwyczaj, gdy ćwiczy- łam, a kiedy kończyłam, siadała przy fortepianie i próbowała mnie naśladować. Któregoś dnia podeszła do fortepianu i bez żadnej lekcji zagrała utwór, którego daremnie starałam się na- uczyć od miesiąca. Po tym zdarzeniu przestałam ćwiczyć. Po- wiedziałam matce, że nie chcę już się uczyć gry na fortepianie. - I matka zgodziła się na to? - zapytałam. Przytaknęła. - Zastanawiam się, co by było, gdyby matka nie zaakcepto- wała pani decyzji i powiedziała: „Nie widzę powodu, dla którego miałabyś rezygnować. Granie sprawia ci przyjemność i robisz postępy". Jak by pani na to zareagowała? - spytałam. - Przypuszczalnie powiedziałabym: „Ale to wyrzucanie pienię- dzy. Ruth gra lepiej. Umie już cały utwór". 112 Nadal mówiłam tak, jakbym była jej matką: - Skarbie, wiem, że to cię może zniechęcać, ale to, jak gra Ruth, nie ma z tobą nic wspólnego. Nieważne, czy ktoś się uczy szybko, czy powoli. Ważne jest, że przywiązujesz do muzyki szczególne znaczenie, takie jak nikt inny. Ważne jest, że czer- piesz przyjemność z grania. Za nic nie chciałabym cię tego po- zbawiać. Kobieta z trudem powstrzymywała łzy. - To by dla mnie wiele znaczyło - powiedziała. - Wiem - odparłam. (Oj tak, wiedziałam aż za dobrze.) - Jest całe mnóstwo chłopców i dziewczynek, którym niesłusznie odbiera się możliwość działania w jakiejś dziedzinie tylko dla- tego, że mają wybitnie uzdolnione rodzeństwo. - Zwróciłam się teraz do wszystkich: - To prawda, że niektóre dzieci istotnie mają wrodzone zdolności i te zdolności należy odkryć i rozwijać. Ale nie kosztem rodzeństwa. Kiedy jedno z dzieci zaczyna do- minować w pewnej dziedzinie, bo jest szczególnie uzdolnione, miejmy się na baczności i nie pozbawiajmy innych dzieci mo- żliwości działania na tym samym polu. I upewnijmy się, że one same nie wycofują się z tego powodu. Wystrzegajmy się takich stwierdzeń: „Ona jest muzykiem w rodzinie". „Ona jest naszym uczonym". „On jest lekkoatletą". „Ona jest artystką". Nie po- winniśmy pozwolić, żeby któreś z dzieci zdobyło wyłączność działania w jakiejkolwiek dziedzinie ludzkiej aktywności. Chce- my, żeby dzieci doskonale wiedziały, że radość płynąca z nauki, tańca, teatru, poezji, sportu, może być udziałem każdego z nich i nie jest zarezerwowana dla tych, którzy są szczególnie uzdol- nieni. Nie było najmniejszego sprzeciwu. - Możemy wykorzystać naszą wiedzę w przyszłym tygodniu - powiedziałam - żeby zaobserwować, czy któreś z naszych dzie- ci gra z jakiegokolwiek powodu rolę, i pomyśleć, czy możemy pomóc dzieciom stać się sobą. Nagle coś sobie przypomniałam. - O nie! - wykrzyknęłam. - Zupełnie zapomniałam. Obieca- łam państwu, że w przyszłym tygodniu będziemy rozmawiać o bójkach. Adwocatus diaboli wykonał uspokajający gest. - W porządku - powiedział. - Najwyżej będą się bić tydzień dłużej. To ważny temat. 113 JAK UWOLNIĆ DZIECI OD GRANIA RÓL I POMÓC IM STAWAĆ SIĘ SOBĄ Początek zajęć jest zwykle powolny. Po całym tygodniu aktyw- ności ludzie potrzebują trochę czasu, by na nowo włączyć się w tok zajęć. Ale nie ta grupa. Natychmiast podjęli wątek ostatniej dyskusji, jakby właśnie wrócili z przerwy na kawę. - Wiele myślałam o tym, co pani powiedziała w zeszłym tygo- dniu, i doszłam do wniosku, że w mojej rodzinie nikt nikomu nie przydziela ról. Ale w niedzielę przedstawiałam moich chłop- ców nowemu pastorowi i powiedziałam tak: „To mój najstarszy, to średni, a to moje maleństwo". I muszę przyznać, że właśnie tak ich traktuję. Rozpieszczam pięcioletniego syna, bo jest naj- młodszy, średni po prostu jest jakby wciśnięty między tamtych dwóch, a od najstarszego, który ma dziesięć lat, zawsze wyma- gam, żeby zachowywał się na swój wiek. - Znam ten problem - powiedział jeden z ojców. - Kiedy Kay urodziła drugie dziecko, zauważyłem, że zmuszam Micha- ela, żeby zachowywał się doroślej. Wczoraj wieczorem po- wiedziałem mu, że jest już dużym chłopcem i sam powinien zakładać piżamę. Był nieszczęśliwy. Powiedział: „Tatusiu, nie widzisz, że w środku, pod tą skórą jestem jeszcze całkiem mały?" - O tym właśnie zapomnieliśmy wspomnieć na poprzednich zajęciach - odezwała się jedna z kobiet - a to przecież oczy- wiste. Traktujemy dzieci w zależności od tego, w jakiej kolejno- ści się urodziły. - A czasem - zauważyła inna kobieta - traktujemy je w za- leżności od tego, w jakiej kolejności sami się urodziliśmy. Spojrzeliśmy na nią zupełnie zbici z tropu. - Spróbuję to wyjaśnić - dodała. - Byłam starszą siostrą i zawsze uważałam swojego młodszego brata za zakałę. W re- zultacie od razu się złoszczę, kiedy widzę, że mój syn molestuje swoją starszą siostrę, i nazywam go zakałą. Chyba identyfikuję się z córką. Z kolei mój mąż, który był młodszym bratem, re- aguje odwrotnie. Identyfikuje się z synem, widzi w nim ofiarę i zawsze zarzuca córce, że jest niedobra dla młodszego brata. Zatem według mojego męża to nasza córka jest „prześladowcą", a syn - „prześladowanym". 114 Wszystkich poruszył ten problem. Kilka osób wyznało, że one również są skłonne identyfikować się z tym dzieckiem, którego rola jest najbardziej zbliżona do roli, jaką sami mieli w rodzinie. Inni zauważyli szybko, że nie potrzeba żadnych odwołań do prze- szłości, żeby widzieć w jednym dziecku „prześladowcę", a w dru- gim „prześladowanego". Stwierdzili, że wśród ich dzieci jedne są bierne i łagodne, a inne rzeczywiście nieznośne, paskudne i znęcają się nad rodzeństwem. - Czy ktoś może podać przykład? - spytałam. - Moje dwie dziewczynki - powiedziała jedna z kobiet. - Wiem, że to nie do wiary, ale to ta trzyletnia znęca się nad swoją starszą siostrą. Wszystko jej zabiera, drapie ją i gryzie, a tamta po prostu siedzi jak głupia i nie broni się. Nawet nie próbuje. Nie mogę na to patrzeć, ale nigdy nie wiem, co mam zrobić. - A co pani robi? - zapytałam. Zaśmiała się z zakłopotaniem. - Prawdopodobnie wszystko to, czego nie powinnam - po- wiedziała. - Mówię tej małej, że jest niedobra, i każę jej wyjść z pokoju. - A najgorsze jest to - dodałam - że po godzinie wraca i za- chowuje się tak samo. - No właśnie! - wykrzyknęła kobieta. - Tylko że zwykle wraca po upływie minuty. Ale co innego mogę zrobić? Muszę ją po- wstrzymać, prawda? - Bezwzględnie. Ale musi ją pani powstrzymać w taki sposób, żeby nie wzmacniać roli, jaką ma każda z dziewczynek. Aby unaocznić obecnym, na czym polega opisana sytuacja, poprosiłam moją rozmówczynię o odegranie roli własnej córki. - Ja będę matką. Czy ktoś chciałby zagrać starszą siostrę? Znalazła się ochotniczka. Odtworzyliśmy scenkę dwukrotnie. Za pierwszym razem skupiłam całą uwagę na trzyletniej „prze- śladowczyni” i zignorowałam jej siostrę. Za drugim razem po- święciłam uwagę wyłącznie starszej dziewczynce. Oto rezultaty. 115 NIE ZWRACAJ UWAGI NA NAPASTNIKA 116 ZAJMIJ SIĘ POSZKODOWANYM DZIECKIEM 117 Kobieta, która odgrywała swoją trzyletnią córkę, była zdumiona. - Jaka różnica! - powiedziała. - Za pierwszym razem, kiedy pani na mnie krzyczała i potrząsała mną, pomyślałam: „Świet- nie! Nareszcie mama jest moja!" Ale za drugim razem, kiedy zwracała pani uwagę tylko na moją siostrę, pomyślałam: „Nie warto. Więcej tego nie zrobię!" - Ale przypuśćmy, że źle pani zaszufladkowała dzieci - po- wiedziała inna kobieta. - Moja siostra ciągle mnie biła, więc matka sądziła, że to ona się znęca. Ale nie wiedziała, że specjalnie drażniłam siostrę, żeby mnie uderzyła, bo w ten sposób mogłam przysporzyć jej kłopotów. Moja matka nigdy się nie połapała. Na kilku twarzach pojawił się złośliwy uśmieszek. Widocznie taki scenariusz nie należał do rzadkości. - To kolejny powód - powiedziałam - żeby nie narzucać dzieciom ról. Nawet obserwując bezpośrednio ich poczynania, możemy z łatwością wyciągnąć błędne wnioski. Matka dwóch córek potrząsnęła głową. - Może i tak - stwierdziła - ale moim zdaniem każde dziec- ko przychodzi na świat z określonymi cechami i to, co robimy jako rodzice, niczego nie zmieni. Wiem, że moje córki były zu- pełnie inne od samego początku. Jak noc i dzień. Młodsza była zawsze małą paskudnicą, a starsza... Przestałam słuchać. Dokładnie wiedziałam, co powie. Co wię- cej, kiedyś całkowicie bym się z nią zgodziła. Westchnęłam w duchu. Jak mam do niej dotrzeć? Rozważyłam szybko, czy mam opowiedzieć o swoich dwóch synach, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. To było jedno ze wspomnień, których nie chcia- łam przywoływać. Nagle w pokoju zapanował posępny nastrój. Kobieta nadal mówiła z przejęciem o niezmienności wrodzonych cech chara- kteru. W końcu podsumowała: - Tak więc to całe usiłowanie zmienienia ludzkiej natury przy- pomina walenie głową w mur. Rozejrzałam się po sali w nadziei, że znajdzie się ktoś, kto przedstawi inny punkt widzenia. Na próżno. Miałam przed sobą grupę ludzi, którzy wyglądali na zrezygnowanych. Pomyślałam: „No więc dobrze. Opowiem to". - Czułam się kiedyś tak samo - zaczęłam powoli - szcze- gólnie kiedy dzieci były małe. Doszłam do wniosku, że mój star- 118 szy syn urodził się ze skłonnością do znęcania się, a młodszy ma wrodzoną słodycz i łagodność. I każdy dzień przynosił nowe dowody, że się nie pomyliłam, ponieważ z każdym dniem David zachowywał się podlej, a Andy wydawał się coraz bardziej bez- bronny, żałosny i potrzebujący mojej opieki. Kiedy chłopcy mieli około dziesięciu i siedmiu lat, nastąpił punkt zwrotny. Wzięłam udział w sesji doktora Ginnota, który mówił o tym, że nasze postępowanie z dziećmi nie wynika z te- go, jakie dzieci są, ale z tego, jakie mają się stać. To stwierdzenie zupełnie odmieniło mój sposób myślenia. Byłam wyzwolona i mogłam spojrzeć na moich chłopców w inny sposób. Jakie mają się stać moje dzieci? Znalezienie odpowiedzi nie było łatwe. Wiele razy musiałam się przekonywać: „Oczywiście, David bywa nieznośny i agresyw- ny, ale potrafi również być miły, umie nad sobą panować i osiąg- nąć to, czego pragnie, pokojowymi metodami. Trzeba rozwijać w nim te zalety". Wiedziałam jednocześnie, że muszę przestać myśleć o Andym tak, jakby był „ofiarą", nie przyczepiać mu więcej takiej etykietki. Powiedziałam sobie: „W tym domu nie ma już ofiary. Jest tylko chłopiec, który musi się nauczyć, jak należy się bronić i jak wymagać szacunku dla siebie". Sam proces zmiany myślenia okazał się cudowny. W każdym razie sposób, w jaki chłopcy reagowali na moje nowe oczekiwa- nia, wydał mi się cudem. Historia ta została częściowo przed- stawiona w książce Liberated Parents. Liberated Children. Ale nie opisałam tego, co mam zamiar teraz opowiedzieć. Wzięłam głęboki oddech. Nie miałam najmniejszej ochoty wy- wlekać tej sprawy. - Był niedzielny ranek. Chłopcy kręcili się bez celu po kuchni. Szykowałam śniadanie i czułam się wspaniale, gratulowałam so- bie w duchu, że tak dobrze się ze sobą zgadzają. Kącikiem oka zauważyłam, że David trzyma łyżkę nad piecykiem elektrycznym, z którego właśnie zdjęłam czajnik z gotującą się wodą. Nagle powiedział do Andy'ego: „Chcesz zobaczyć, jaka będzie gorąca? Chodź tu! Kiedy Andy się zbliżył, David przytrzymał go i przy- cisnął rozgrzaną do czerwoności łyżkę do jego gołej szyi. Andy krzyknął z bólu. Ja też krzyknęłam. David uciekł z ku- chni. Zajęłam się oparzeniem najlepiej, jak umiałam, i próbowa- łam pocieszyć Andy'ego. Potem poszłam do sypialni i usiadłam. 119 Chyba nigdy w życiu nie byłam tak zrozpaczona jak wtedy To, co zrobił David, było podłe, okrutne, wykalkulowane, tak z gruntu złośliwe, że czułam się wystrychnięta na dudka dla- tego, że mu zaufałam. On się nigdy nie zmieni, cokolwiek byml o nim myślała. Przyniósł ze sobą na świat zło. Był diabelskim nasieniem. Nie stanowił cząstki mnie samej. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. To był David. „Czego chcesz"? - spytałam. Nie odpowiedział. Po prostu wszedł i stał] bez ruchu, wydawał się mały i przestraszony. Coś się we mnie odmieniło. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale usłyszałam własny głos: „Do diaska, postąpiłeś tak głupio! Głu- pio! Głupio! Głupio! Przypominasz mi wujka Stu!" „Wujka Stu?" „Tak, twojego ukochanego wujka Stu, tego, który zabiera cię na ryby i jest takim równym facetem. No cóż, jako jego młodsza sio- stra mogę cię zapewnić, że dla mnie nie był taki wspaniały. Kiedyś oderwał mi z dużego palca u nogi zadarty paznokieć, krwawiło i bolało jak diabli, i kazał mi obiecać, że nie naskarżę matce". David był zaskoczony. „Dlaczego to zrobił?" „Dlatego, że kiedy dzieci dorastają, lubią eksperymentować i robią sobie nawzajem szalone, głupie i okrutne rzeczy. Ale to nie znaczy, że dzieci są niemądre lub okrutne". David zmienił się na moich oczach. Zrobił coś potwornego, cał- kowicie nagannego, ale jeśli własna matka nie uważała go za po- twora i jeśli jego wujek, który zrobił coś tak podłego, wyrósł na porządnego człowieka, to może dla niego też jest jakaś nadzieja. Kiedy David wyszedł z pokoju, siedziałam na łóżku i ciągle od nowa odtwarzałam w pamięci tę scenę. Nagle przyszło mi do gło- wy, że nie wystarczy tylko myśleć o Davidzie w inny sposób. To jedynie część zadania. Pozostaje jeszcze żądać od niego, by za- chowywał się inaczej, i zmusić, by czuł się zobowiązany zachowy- wać się inaczej. Właśnie takiej pomocy potrzebował od dorosłych. Tydzień później znowu wystawił mnie na próbę. Uganiał się za bratem po pokoju i swoim dokuczaniem doprowadził go do płaczu. Ale tym razem nie wpadłam w rozpacz. Chwyciłam go za ramiona i spojrzałam wymownie. „David - powiedziałam stanowczo - masz niezwykłą zdolność i jeśli chcesz, potrafisz być miły. Wykorzystaj to!" Uśmiechnął się bezradnie, ale przestał dokuczać Andy'emu. Wszyscy byli urzeczeni moją opowieścią. 120 - Jestem pod wrażeniem - powiedział ktoś. Była to kobieta, która dowodziła, że naturalne skłonności są silniejsze niż wy- chowywanie. Zwróciłam się bezpośrednio do niej: - To, co pani wcześniej powiedziała, jest zgodne z prawdą: dzieci rodzą się z różnymi cechami osobowości. Ale my, jako rodzice, jesteśmy w stanie wpłynąć na ich osobowość i pomóc naturze. Wykorzystajmy mądrze naszą siłę. Nie narzucajmy dzie- ciom ról, które odwrócą się przeciwko nim. Kobieta była zafrasowana. - Ale ja bym nawet nie wiedziała, od czego zacząć - powie- działa. - Jak się do tego zabrać? To znaczy, gdybym miała zmienić moje dziewczynki tak, jak pani zmieniła swoich chło- pców, to musiałabym wiedzieć więcej, żeby się z tym uporać. Jeden z ojców powiedział: - Zaczynam sobie uświadamiać, że to skomplikowana sprawa. Jeśli chcemy sprawić, by jedno z dzieci się zmieniło, to musimy się przygotować do pracy również z pozostałymi dziećmi. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Weźmy może za przykład dwoje dzieci z tej samej rodziny, które grają przeciwstawne role, i spróbujmy zastanowić się, jak można uwolnić obydwoje od tych ról. - W porządku - powiedział. - Jaki problem przedstawimy w tym przykładzie? - spytałam. Zaproponował bez wahania: - Może to, o czym pani przed chwilą mówiła, kiedy jedno dziecko się znęca, a drugie jest ofiarą? Bo taki sam kłopot mam z moim synem i córką! Oczywiście, jeśli wszyscy się na to zgadzają. Cała grupa go poparła. Widocznie kombinacja prześladowcy i ofiary była rozpowszechniona. Rozważałam, w jaki sposób przeprowadzić to ćwiczenie. Po- nieważ w zeszłym tygodniu doszliśmy do wniosku, że o tym, jaka jest rola dziecka, decydują głównie trzy elementy: rodzice, rodzeństwo i samo dziecko, uznałam, iż najsensowniejsze będzie wyodrębnienie takich sytuacji, kiedy działanie każdego z tych elementów wyrządza szkodę. Dopiero potem zastanowimy się, jak możemy temu zaradzić, o ile w ogóle możemy. Nasze zadanie będzie dwojakiego rodzaju: sprawić, by prześladowca odczuwał współczucie i by ofiara zyskała siłę. 121 BEZ PRZEŚLADOWCÓW... Zamiast traktować dziecko jak prześladowcę.-.. Rodzice mogą zapewnić je, że potrafi zachowywać się grzecznie Kiedy rodzeństwo uważa go za prześladowcę... Rodzice mogą sprawić, by dzieci ujrzały brata w nowym świetle Kiedy samo dziecko uważa się za prześladowcę,.. Rodzice mogą zapewnić je, że potrafi być miłe 122 ...I BEZ OFIAR Zamiast traktować dziecko jak „ofiarę"... Rodzice mogą podpowiedzieć mu, jak należy się bronić Kiedy rodzeństwo traktuje ją jak „ofiarę"... Rodzice mogą sprawić, by dzieci ujrzały siostrę w innym świetle Kiedy dziecko uważa się za „ofiarę Rodzice mogą uświadomić mu, że ma ukrytą siłę. 123 Rysunki na s. 122 - 123 przedstawiają, co udało nam się osiągnąć. Byliśmy zadowoleni z tego, co osiągnęliśmy, ale również zdzi- wieni, że zajęło nam to tyle czasu. Znalezienie słów, które po- mogłyby obojgu dzieciom zobaczyć siebie w innym świetle, wy- magało chwili namysłu. Spojrzałam na zegarek. Zostało nam jeszcze pół godziny. Wy- dawało mi się, że wyczerpaliśmy już temat, a pozostały czas możemy spożytkować na przypomnienie sobie tego, co powie- dzieliśmy. Rozdałam rodzicom kartki z „szybkim przypomnie- niem", które przygotowałam w domu, i poprosiłam ich, żeby roz- prostowali nogi i zrobili sobie pięciominutową przerwę. 124 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Niech nikt nie narzuca dziecku roli ZAMIAST: Ani rodzice Johnny, czy schowałeś bratu piłkę? Dlaczego zawsze jesteś taki niedobry? OJCIEC lub MATKA: Twój brat chce, żebyś oddał mu piłkę. Ani samo dziecko ZAMIAST: Wiem, że jestem niedobry. OJCIEC lub MATKA: Potrafisz również być miły. Ani rodzeństwo SIOSTRA: OJCIEC: Johnny, jesteś podły! Tatusiu, on nie chce mi pożyczyć swojej kasety. Spróbuj poprosić go w inny sposób. Będziesz zdziwiona, jaki potrafi być wspaniałomyślny. Jeśli Johnny atakuje brata, zwróć uwagę na poszkodowanego i nie napadaj na atakującego. OJCIEC lub MATKA: To na pewno boli. Pomasuję to. Johnny musi się nauczyć wyra- żać swoje uczucia przy pomocy słów, a nie pięści. 125 NIE MA JUŻ DZIECI SPECJALNEJ TROSKI Sala opustoszała. Niektórzy podążyli w stronę fontanny, inni stali w korytarzu i rozmawiali. Usiadłam przy biurku i przeglą- dałam swoje notatki, chcąc sprawdzić, co pozostało do zrobienia. Omówiliśmy już wszystkie ważniejsze punkty i zastanawiałam się, czy nie skończyć zajęć wcześniej. Nagle uświadomiłam sobie, że nie jestem sama. Przy moim biurku stała kobieta i czekała, aż podniosę wzrok. Wydawała się podenerwowana. - Czy mogę porozmawiać z panią na osobności? - wyszep- tała szybko. - Z naszej dyskusji wypływa wniosek, że każde dziecko można uwolnić od jego roli. Ale to nie jest takie proste. Co z dzieckiem, które jest dotknięte poważną chorobą albo upo- śledzone? Upośledzenie samo w sobie staje się rolą i nikt nie może dziecka od tego uwolnić. Nie byłam pewna, do czego zmierza.. - Nie ma w tym niczyjej winy - mówiła dalej drżącym gło- sem. - To nie jest wina rodziców. Nie spowodowałam tego, że mój syn jest opóźniony w rozwoju. Jego rodzeństwo również nie miało na to wpływu. Ani oczywiście on sam. Mimo to jest wtło- czony w tę rolę i cokolwiek byśmy zrobili, nie zmienimy tego. To była poważna sprawa. Dziś wieczorem nie uda nam się jednak wcześniej skończyć zajęć. - Problem, który pani poruszyła, jest taki ważny, że powin- niśmy wspólnie się nad tym zastanowić. Czy nie zechciałaby pani podzielić się swoimi spostrzeżeniami z resztą grupy? - na- legałam. - Nie sądzę, żeby oni... Prawdopodobnie jestem jedyną osobą tutaj, która ma... No dobrze, jeśli pani na tym zależy... Kiedy wszyscy zgromadzili się ponownie, powtórzyła im w za- rysie to, co mi powiedziała. Wysłuchali jej z uwagą, a potem nalegali łagodnie, żeby po- dała więcej szczegółów. - No dobrze - zgodziła się niechętnie. - Kiedy Neil czegoś nie rozumie, miota się na wszystkie strony, kopie, przeklina, wydaje dziwaczne dźwięki, a potem powtarza, że jest tępy. Uwa- ża, że jest opóźniony w rozwoju. To jego rola. I gra ją przez cały boży dzień. Rodzice poruszyli się niespokojnie na krzesłach. Ja również 126 odczuwałam niepokój. Powinnam była zaufać intuicji tej kobiety i nie zmuszać jej do opisywania tak bolesnej sytuacji ludziom, którzy prawdopodobnie nie potrafią zrozumieć, co przeżywa. Każdy z obecnych miał normalne dzieci z normalnymi proble- mami. Inna kobieta podniosła rękę i zaczęła mówić powoli i z na- mysłem: - To, co pani opisała, nie jest mi obce. Mój syn Jonathan ma porażenie mózgowe i chociaż bardzo się staramy mu pomóc, jest ciągle zniechęcony, że są rzeczy, których nie potrafi robić. Zawsze jest zły: na mnie, na swojego ojca, na siostrę, ale naj- bardziej na siebie samego. Powiedziałabym, że jego tożsamość jest spętana chorobą. Wszyscy ucichli. Zastygli. Problemy poruszone przez te matki wydawały się zbyt poważne, zbyt skrajne, by dopasować je do którejkolwiek z omówionych przez nas metod. Ktoś spytał matkę Jonathana bardzo łagodnym głosem: - Jak pani córka to przyjmuje? - Och, Jennifer jest wspaniała, po prostu wspaniała! Niczego ode mnie nie wymaga. Prawie wszyscy odetchnęli z ulgą. Oprócz jednego mężczyzny, który patrzył ponuro. - Nie wątpię, że jest wspaniała - burknął - ale nie należy pozwolić, żeby przejmowała się faktem, że musi taka być. To nie w porządku wobec niej. Powinna wiedzieć, że może stawiać wymagania, że nie musi cały czas chodzić na paluszkach, żeby wynagrodzić rodzicom kłopoty z bratem. Niektórzy patrzyli na niego z przerażeniem, zdumieni tymi szorstkimi słowami. Nie przejął się i mówił dalej, zwracając się do matki Jonathana: - Mój młodszy brat był chorowitym dzieckiem. W wieku sied- miu lat zachorował na astmę, a kiedy miał trzynaście lat, oka- zało się, że ma wrzody. Moi rodzice cały czas myśleli tylko o cho- robach Donalda i o niczym innym nie rozmawiali: ,Astma Donalda nie jest dziś tak dokuczliwa". „Wrzody mu dzisiaj bar- dziej dokuczają". Moje potrzeby się nie liczyły. Nigdy nie zapo- mnę, jak w wieku czternastu lat poprosiłem ojca o pieniądze na kino. Był na mnie wściekły i powiedział: „Jak możesz nawet myśleć o kinie, kiedy twój brat jest taki chory". Matka Jonathana była bardzo zmartwiona. 127 - Niech pani posłucha - ciągnął. - Nie pomniejszam tego, przez co pani przechodzi, ale niech pani uwierzy komuś, kto był jednym z tych „wspaniałych" dzieci. To paskudna rola. To wielka presja być przez cały czas wspaniałym. Dzieciaki mają prawo być zwyczajne, a ich zwyczajne potrzeby muszą być tak samo ważne, jak potrzeby dziecka specjalnej troski. - Wychowałam się z siostrą, która była niepełnosprawna - po- wiedziała z goryczą inna kobieta - i dokładnie wiem, o czym pan mówi. Jej słowa zupełnie mnie zaskoczyły. Najwyraźniej więcej osób w tej grupie wiedziało z własnego doświadczenia, co to znaczy mieć rodzeństwo wymagające specjalnej troski. - Moi rodzice - mówiła dalej - dawali mi odczuć, że ponie- waż jestem normalna, nie zasługuję na uwagę. Ale nadskakiwali mojej siostrze, bo jeździła na wózku. Zawsze uważałam, że uda- wała bardziej bezradną, niż naprawdę była, że wykorzystywała to. Kiedy o cokolwiek prosiłam, matka i babcia mawiały: „Po- winnaś się wstydzić! Twoja siostra ma większe potrzeby niż ty". A potem dziwili się, że nie jestem dla niej miła! - No tak - powiedziałam powoli, próbując przyswoić sobie to, co przed chwilą usłyszałam. - Wygląda na to, że kiedy jedno z dzieci jest uważane, z jakiegokolwiek powodu, za dziecko spe- cjalnej troski, zostają wprawione w ruch pewne siły: - Dziecko specjalnej troski staje się większym problemem. - Rodzice obarczeni takim ciężarem wymagają od „normal- nych" dzieci, aby im to wynagrodziły. - Potrzeby normalnego rodzeństwa schodzą na dalszy plan. - Normalne rodzeństwo zaczyna żywić urazę do dziecka spe- cjalnej troski. - Jak wobec tego - ciągnęłam - można się zgadzać z bra- tem czy siostrą, do których żywimy urazę i prawdopodobnie poczuwamy się z tego powodu do winy? - Nie można - odparł mężczyzna. - Właśnie o to chodzi. Miałam pustkę w głowie. - W takim razie, jakie pan widzi rozwiązanie? - spytałam. Odpowiedział z przekonaniem: - Dokładnie takie, o jakim cały czas tutaj mówiliśmy: nie przydzielać dzieciom ról. Uważać je za pełnowartościowych ludzi. 128 Dlaczego miałoby być inaczej z dzieckiem, które jest niepełno- sprawne albo chorowite? Mój brat Donald składał się z czegoś więcej niż tylko z astmy i wrzodów. Kobieta, która miała siostrę na wózku inwalidzkim, powie- działa z takim samym zapałem: - Traktujmy wszystkie dzieci tak, jakby wszystko było z nimi w porządku. Nawet dzieci z po- ważnymi problemami. Stać je na dużo więcej, niż sobie wyo- brażamy. W ich słowach rozbrzmiewało przekonanie. Teoria była pięk- na, ale czy możliwa do zrealizowania? Czyż myślenie, że możemy traktować wszystkie dzieci tak, jakby były zupełnie sprawne, zupełnie zdrowe, nie jest irracjonalne, szczególnie wtedy, gdy akurat udowadniają one swoim zachowaniem, że wymagają spe- cjalnej troski? - Zastanówmy się, czy można to zrealizować - zwróciłam się do rodziców. - Weźmy pod uwagę te same sytuacje, o których państwo wcześniej wspomnieliście: dziecko z porażeniem móz- gowym krzyczące z wściekłości; dziecko, które czuje się bezsilne, ponieważ jest opóźnione w rozwoju; dziecko na wózku, które udaje bardziej bezradne, niż jest. Przyjrzyjmy się, czy w tych przykładowych sytuacjach możliwe jest traktowanie wszystkich dzieci w rodzinie tak, jak normalne dzieci. Oto do czego doszliśmy po długiej dyskusji. 129 NIE MA JUŻ DZIECI SPECJALNEJ TROSKI. ZAMIAST KONCENTROWAĆ SIĘ NA TYM, CZEGO DZIECKO NIE UMIE, ZWRÓĆ UWAGĘ NA TO, CO POTRAFI Zamiast... Zachęć do prób Zamiast... Zachęć do prób Zamiast... Zachęć do prób 130 Po wykonaniu tej pracy i po dyskusji rodzice nabrali wiary we własne siły. Jedni usiłowali wyrazić to słowami, dorzucając własne refleksje do przemyśleń innych: - Widzę teraz, że to rodzice nadają ton, to do nich należy uświadomienie wszystkim w rodzinie, że żadne z dzieci nie jest problemem. - Niektórzy z nas mogą mieć poważniejsze kłopoty albo stają przed nimi trudniejsze zadania, ale każdego trzeba zaakcepto- wać takim, jaki jest. - I każdy z nas jest zdolny się rozwijać i zmieniać. - Co nie znaczy, że nie będziemy mieć problemów. Ale roz- wiążemy każdy problem, jaki się pojawi. Najważniejsze to uwie- rzyć w siebie. - I uwierzyć w innych. - I wspierać się nawzajem, jak zespół, bo właśnie na tym polega bycie rodziną. Moje spojrzenie krążyło po sali. Niemal widziałam, jak na ich twarzach zaczyna się malować silne postanowienie. Ziarno zo- stało posiane i byłam ciekawa, co z tego wyniknie. 131 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE Dzieci borykające się z poważnymi problemami nie muszą być uważane za dzieci specjalnej troski Należy: Zaakceptować ich rozczarowania: „To trudne. Można się zniechęcić". Doceniać ich osiągnięcia, jakkolwiek są niedoskonałe: „Tym razem wyszło dużo lepiej". Pomóc im skoncentrować się na poszukiwaniu rozwiązań: „To bardzo trudne. Co byś zrobił w takim przypadku?" 132 Opowiadania Ziarno zakiełkowało. Sama myśl, że oswobodzenie dzieci z więzienia narzuconych, niezmiennych ról leży w mocy rodzi- ców, poruszyła wyobraźnię każdego. Nagle zniknęły ogranicze- nia, dziecko mogło stać się kimkolwiek. Rodzice stwierdzili, że gdy tylko postanowili spojrzeć na swoje dzieci w inny sposób, w ich domach wydarzyły się zaskakujące zmiany. Claudia już jako mała dziewczynka była zorganizowana. Na- leżała do tych dzieci, które same, bez żadnego polecenia, zbie- rają swoje klocki i układają je według wielkości, nie inaczej. Gretchen z kolei jest zupełnie roztrzepana. Nigdy nic nie od- kłada na swoje miejsce i nigdy nie może niczego znaleźć. W ubiegłą sobotę, kiedy zauważyłam, że w mojej spiżarni pa- nuje odrażający bałagan, chciałam powiedzieć zupełnie odru- chowo: „Chodź tutaj, Claudio, jesteś moim wybawieniem, to praca dla ciebie". Ale nie zrobiłam tego. Poszłam natomiast do Gretchen i powiedziałam: „Gretchen, nie mogę tego znieść. Musimy coś zrobić z tą spiżarnią. Czy mogłabyś mi pomóc?" Powiedziała tylko „okey" i wyjęła wszystko ze spiżarni: pudeł- ka, torby, słoiki, puszki, sprzęt kuchenny. Byłam bardzo nie- spokojna, myślałam sobie: „Nigdy tego z powrotem nie po- układa i będę musiała skończyć za nią". Ale ten dzieciak nie tylko uporał się z tym, ale nie spoczął, dopóki nie wyczyścił każdej półki i nie ustawił wszystkiego z powrotem w idealnym porządku. Włożyła nawet do szuflady moje torby do zakupów, więc w efekcie miałam więcej miejsca niż przedtem. To nie do wiary, prawda? Moje niezorganizowane, roztrze- pane dziwadło (tylko żartuję) wykonało taką wspaniałą pracę! * Sądziliśmy, że robimy Michaelowi wielką przysługę, powta- rzając mu ciągle, jaki jest „dorosły". Zawsze było: „nasz duży chłopiec" i „nasza mała". Ale po ostatnich zajęciach długo roz- 133 mawialiśmy z Kay i doszliśmy do wniosku, że w ten sposób odbieramy Michaelowi prawo do bycia małym dzieckiem. Na przykład, kiedy córka zaczęła raczkować, powiedzieliśmy: „Ale ona chodzi!" I bardzo się nią zachwycaliśmy. Kiedy Michael zaczął chodzić za nią na czworakach, kazaliśmy mu przestać i mówiliśmy, że duży chłopiec nie może się tak zachowywać. Postanowiliśmy więc to zmienić. Na początek zrezygnowa- liśmy z przyklejania dzieciom etykietek. Koniec z „dużym chłopcem" i z „małą". Teraz jest Michael i Julie. Myślę, że to pomogło. Wczoraj Julie siedziała mi na jednym kolanie, a Michael wdrapał się na drugie. Zaczął podskakiwać i po- wiedział: „Jestem superdziecko!" Potem spojrzał na mnie, cie- kaw, jak zareaguję. Uśmiechnąłem się i odparłem: „Cześć, su- perdziecko!" Od tego czasu to jego ulubiona zabawa. Siada mi na kolanach i udaje superdziecko, które właśnie przyje- chało do domu ze szpitala, umie już mówić, chodzić, biegać i pływać! * To moja pierwsza próba, żeby pomóc Halowi (prześladowca) i Timmy'emu (słabeusz) spojrzeć na siebie w inny sposób. Z sypialni dochodzą hałasy, które mi się nie podobają. Idę sprawdzić, co się dzieje, i widzę, że Hal siedzi na grzbiecie Timmy'ego, który jest przyszpilony do podłogi i szczerzy zęby. Już chcę krzyknąć: „Hal, odczep się od niego! I to zaraz, ty wielki byku, zanim go zabijesz!" Ale przypominam sobie, co powinnam zrobić. JA: (staram się powiedzieć to jakby od niechcenia) Tak, Timmy, dobrze, że masz brata, który nauczy cię, jak się siłować, ale nie zachowywać się przy tym brutalnie. (Hal wygląda na zaskoczonego.) JA: A poza tym, Timmy, dobrze, że jesteś twardy i możesz to znieść. (Teraz Timmy wydaje się zaskoczony.) Wychodzę z pokoju i modlę się. Przez następnych kilka minut słyszę bum, bum, ale żadnych krzyków. Potem Timmy przychodzi do kuchni, zalewając się łzami. Hal podąża za nim. 134 TIMMY: On mnie uderzył! JA: (niepewna, czy dam sobie z tym radę) Powiedz Ha- lowi. Przynajmniej się dowie, że nie może używać całej siły. TIMMY: Już powiedziałem! JA: Powiedz jeszcze raz. Powiedz, że nie będziesz się z nim siłował, jeśli cię nie posłucha. Musi zgodzić się na przerwanie zapasów, kiedy powiesz, że spra- wia ci ból. Hal nie jest głupi. Zrozumie to. Chłopcy patrzą na siebie i biegną z powrotem do sypialni. Kilka sekund później słyszę rozdzierający krzyk. Pędzę do nich. Nim dobiegam do drzwi, słyszę: HAL: Przepraszam. Powiedziałem, „przepraszam"! Oddaj mi! Au! Nie tak mocno. Daj spokój, pokażę ci, jak się zakłada nelsona. (Słyszę stukot, potem huk. Otwieram drzwi. Szafa jest przewrócona, a wszy- stkie gry i książki walają się po podłodze.) JA: No teraz to jestem wściekła! Obydwaj jesteście w niezłych tarapatach! Nie pokazujcie mi się na oczy, dopóki nie posprzątacie pokoju! Obaj winowajcy chichoczą i zaczynają zbierać książki z pod- łogi. Po raz pierwszy są po tej samej stronie barykady - wspólnicy przestępstwa. Wychodzę z pokoju, groźnie marszcząc brwi, ale tak napra- wdę przepełnia mnie ogromna radość. Kiedy rodzice uświadomili sobie, że swoimi słowami oraz po- stępowaniem mogą narzucić dziecku określoną rolę, zaczęli rów- nież zwracać baczniejszą uwagę na to, co dzieci mówią do siebie i o sobie nawzajem. Podczas gdy przed kursem ignorowali fakt, że jedno dziecko wtłacza drugie w jakiś schemat zachowania, po zajęciach nie potrafili już przejść nad tym do porządku dziennego. Oto frag- menty dialogów zaczerpnięte z pisemnych relacji rodziców. 135 BiLLY: (do mnie w obecności swojego brata Roya) Nie je- stem taki jak Roy. On jest nieśmiały. Ja mówię ludziom dzień dobry. MATKA: Zdaje się, że lubisz mówić ludziom dzień dobry. Kiedy Roy dojdzie do wniosku, że ma ochotę po- wiedzieć komuś dzień dobry, też to zrobi. FILIP (do swojej maleńkiej siostry) Niegrzeczna dziew- czynka! OJCIEC: Hej, nie chcę, żeby ktoś mówił, że któreś z moich dzieci jest niegrzeczne. Jeśli nie chcesz, żeby Katy gryzła twojego misia, daj jej gumową zabawkę. KAREN: Mamo, zgubiłam pieniądze na drugie śniadanie. SIOSTRA: Znowu? KAREN: To nie moja wina. Mam dziurę w kieszeni. SIOSTRA: Ale z ciebie niedbaluch. MATKA: Ja tak nie uważam, Karen. Sądzę, że musisz znaleźć jakiś bezpieczny schowek na pieniądze. Kiedy rodzice przekonali się w końcu, że narzucanie które- mukolwiek z dzieci negatywnej roli wpływa bardzo niekorzystnie na stosunki między rodzeństwem, ponowili wysiłki, żeby ujawnić to, co jest w dzieciach pozytywne, i to, co jest pozytywne w całej ich rodzinie. Wszyscy zawsze czepiali się mojej najmłodszej córki Rachel. Teraz, kiedy jej matka i ja rozwiedliśmy się, jest jeszcze gorzej. Jej siostry tylko pogarszają sprawę, nazywając Rachel „nie- znośnym, uprzykrzonym dzieciakiem". Zastanawiałem się, co mogę na to poradzić, i nagle przy- pomniałem sobie ćwiczenie, które robiliśmy na zajęciach ze stosunków międzyludzkich w college'u. Nazywało się to „silne uderzenie". Każdy musiał wymienić trzy cechy, które podobały 136 mu się u innych studentów. Nigdy nie zapomnę, jak wspaniale się czułem, kiedy zobaczyłem, co ludzie o mnie napisali. Kiedy córki znowu spędzały ze mną weekend, kazałem im wziąć poduszki i usiąść na podłodze. Potem wyjaśniłem, że tego wieczoru zajmiemy się czymś wyjątkowym. Każdy z nas, po kolei, wymieni trzy rzeczy, które podobają mu się u pozo- stałych, a ja to wszystko zanotuję i każda dziewczynka do- stanie swoją kartkę. Powiedziałem, że zaczniemy od Rachel. Amy stwierdziła: „Rachel jest miła". Wyjaśniłem: „Zabawa polega na tym, żeby wymienić coś wyjątkowego, co szczególnie podoba ci się w Rachel". Amy rzuciła: „Lubię, jak Rachel przychodzi do mojego pokoju i się śmieje, i opowiada mi o śmiesznym programie, który oglą- dała". Rachel zaczęła się uśmiechać. „Jeszcze jedno" - powiedziałem. „Podoba mi się, jak Rachel prosi mnie, żebym jej poczytała". Zanotowałem jeszcze sześć uwag o Rachel. Potem zaczęli- śmy „obrabiać" pozostałe dziewczęta. Uwagi stawały się coraz bardziej szczegółowe. Dziewczęta mówiły na przykład: EMILY: Podoba mi się wyobraźnia Amy. Kiedy się bawi lalkami, tak sensownie z nimi rozmawia. AMY: Podobają mi się maniery Emily, na przykład: „Po- daj mi, proszę, ziemniaki". RACHEL: Lubię, jak Emily przychodzi do mojego pokoju, kiedy nie mam humoru, i mówi: „O co chodzi, Rachel?" i obejmuje mnie ramieniem. Im dłużej rozmawialiśmy, tym więcej odkrywały w sobie po- zytywnych cech. Amy spytała: „Czy możemy również powiedzieć, co nam się podoba w nas samych?" „No jasne" - odparłem i do- pisałem jeszcze kilka uwag do listy każdej z dziewczynek. AMY: Kiedy jakiś kot się zabłąka i jest przestraszony, potrafię łagodnie do niego przemówić i uspokoić go. EMILY: Podoba mi się, jak uczę Rachel grać w różne gry. RACHEL: Podoba mi się sposób, w jaki czeszę swoje włosy. 137 Przez resztę weekendu nikt nie czepiał się Rachel i zauwa- żyłem, że przed odjazdem każda dziewczynka upewniła się, czy zapakowała do torby swoją listę. Kiedy Jonathan (cztery i pół roku) był mały, odkryliśmy, że cierpi na porażenie mózgowe. Wiedzieliśmy, że będziemy mu- sieli zmienić wiele przyzwyczajeń, ale ku naszemu zdumieniu najtrudniejsze okazało się zrezygnowanie z aktywnego trybu życia. Dotąd byliśmy rodziną uprawiającą wiele sportów. Bili i ja uwielbiamy piesze wędrówki, a Jennifer jest niesamowicie wysportowana. Ma wspaniałą koordynację ruchów i poczucie równowagi. Jeździ na łyżwach, gra w tenisa, pływa i biega najszybciej ze wszystkich dzieci w szkole w swojej grupie wie- kowej. Jennifer błagała nas, żeby zabierać ją na łyżwy w weekendy, i jedno z nas zwykle z nią jechało, ale drugie musiało, oczy- wiście, zostać w domu z Jonathanem. Próbowaliśmy wyjaśnić jej, że jej brat nie może uprawiać sportów, ale ona ciągle narzekała, że Jonathan „wszystko zepsuł". Po ostatnich zajęciach przyszło mi do głowy, że wyrządzamy krzywdę zarówno Jonowi, jak i Jen, ponieważ ciągle powta- rzamy, że syn nie potrafi wszystkiego robić, i prosimy córkę, żeby zrozumiała, że jej brat nie jest normalnym dzieckiem. W sobotę rano odbyła się rodzinna narada. Powiedziałam wszystkim, że począwszy od tego dnia nasza rodzina wypra- cuje to, co dla nas będzie „nową normalnością". Od dziś nasze życie będzie się różniło od życia innych rodzin, ale dla nas to będzie normalne. Każdy członek rodziny zostanie zaakcep- towany takim, jaki jest, całkowicie i bezwarunkowo. Każdy, jeśli zechce, będzie brać udział w rodzinnych przedsięwzię- ciach i wypadach i uprawiać sporty, tak jak sobie życzy i na poziomie dostosowanym do indywidualnych możliwości. Potem wszyscy ubraliśmy się i pojechaliśmy na łyżwy. Jennifer jako pierwsza wypadła na lodowisko. Pognała przed siebie szybko jak wiatr i z takim wdziękiem, że aż dech za- pierało. Potem na lód wjechał Jonathan - w wypożyczonych łyżwach, hełmie, z poduszkami na brzuchu i na plecach, ob- 138 wiązanymi paskiem taty. Z obu stron podtrzymywało go dwoje dorosłych. Jedno okrążenie lodowiska z Jonem zajęło nam piętnaście minut, ale syn był zachwycony. Jen śmignęła obok nas ze dwadzieścia razy, wykrzykując słowa zachęty pod adresem brata. Kiedy zeszliśmy z lodu, Jon uśmiechnął się od ucha do ucha i powiedział: „O rety, na pewno nie wiedzieliście, że umiem tak dobrze jeździć na łyżwach". Doświadczenia rodziców polskich Najbardziej poruszyła naszych rodziców idea „bez prześladow- ców i bez ofiar". Sugestia, aby w czasie incydentów między rodzeństwem zaj- mować się poszkodowanym, została przyjęta entuzjastycznie, gdyż wyznaczała kierunek postępowania uwalniając od rodziciel- skiego dylematu: po czyjej stronie stanąć, kogo przed kim bronić. Druga sugestia, aby zarazem zrezygnować z napadania na napastnika - budziła początkowo obawy i wątpliwości, a nawet sprzeciw. Zaakceptowanie jej okazało się dla wielu osób bardzo trudne; wymagało rewizji poglądów oraz zakwestionowania nie- których „dogmatów" na temat wychowania („To skąd dziecko ma wiedzieć, że tak nie wolno robić?!" „Jak go nie ukarzę, to będzie robił tak dalej!" „Skrzywdzi i ma być mu darowane?!" „Jak nie zareaguję, to następnym razem pozabijają się"). Rodzice, którzy brali już udział w zajęciach według podręcz- nika Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały...", dostrzegali w tym oportunizmie analogię do swoich wcześniejszych zastrzeżeń wo- bec postulatów: 1. zniesienia kar i wprowadzenia zasady „narażania" małego człowieka na konsekwencje jego zachowań (kary ranią, nasilają wrogość i poczucie krzywdy, zabijają dziecięcą miłość i ufność, a konsekwencje - uczą) 2. stosowania pochwał opisowych, które najsilniej sty- mulują rozwój dziecka i utrwalają pożądane zachowania. 139 Trudność przyjęcia tej nowej idei wynikała także z pokutują- cego przekonania, że wychowanie dzieci to przede wszystkim trud i obowiązek, walka o autorytet i posłuszeństwo, walka ze złymi nawykami, wadami i humorami dziecka. A idea „bez prześladowców i bez ofiar" niesie przesłanie, że możemy być szczęśliwymi rodzicami, którzy - czyniąc dobro - pomnażają dobroć i szlachetność swoich dzieci. Jeden z ojców zastanawiających się, czy warto podjąć trud zmieniania siebie samego, by pomóc dzieciom żyć w zgodzie, powiedział: „Nie wiem, czy rezultaty będą oszałamiające, ale spróbuję, bo spodobała mi się obietnica ukryta w słowach: »...by samemu żyć z godnością*. A oto relacje rodziców, którzy „zaryzykowali" nowy sposób re- agowania na konflikty między dziećmi. Niepokoiły mnie dobiegające z pokoju dzieci wrzaski i rumor, ale nie interweniowałam, dopóki nie stało się to nie do znie- sienia. Wpadłam do pokoju z krzykiem: „Co tu się dzieje?!" Ewka (osiem lat) histerycznie łkała, rozmazując na twarzy łzy i krew. Tomek (jedenaście lat) i Bartek (dziesięć lat) rechotali trium- falnie: - To było poskromienie złośnicy! - Bartek jest Szekspir! - Ewa wyłupiła Bartkowi oko! - donosił 4-letni Maciuś. - Nie wyłupiłam! Nie wyłupiłam! To oni wyrwali mi włosy! - Bo oni ją bili i ona się broniła! - stanął po stronie siostry 5-letni Jasiek. - Wcale nie! To ona zaczęła! - wrzasnęli starsi chłopcy. - Ewa miała harakiki... - szeptał najmłodszy, który zdążył już mi się wgramolić na ręce. - Nie mówi się harakiki, tylko harakiri - pouczał Jasiek. - Bo ona zawsze się wtrąca i nam przeszkadza! - A oni mnie odpędzają, bo jestem dziewczyną! - wyła po- krwawiona Ewka. To wszystko usłyszałam w ciągu pierwszej minuty! „Bez prześladowców i bez ofiar"... „Zająć się poszkodowa- nym..." - mignęły mi przed oczami komiksowe obrazki. Spuściłam Maćka na podłogę i podeszłam do Ewy, uznając, że jest najbardziej poszkodowaną, skoro krew leje się z jej nosa. 140 - Połóż się i odchyl głowę! Tomek, leć po ręcznik! Zmocz go w zimnej wodzie! - wydałam polecenia i przysiadłszy koło córki, głaszcząc ją po głowie, dodałam: - Pewnie się przestraszyłaś, kiedy poczułaś krew na buzi. Załkała głośniej. - I pewnie cię bolało! Takie uderzenie w nos jest bolesne - ciągnęłam, nakładając mokry ręcznik; ciałem córki wstrząsnął dreszcz. - I wtedy człowiek może czuć wszystko naraz: ból, strach, wściekłość... Tak! Jak się mocno oberwie, to można się prze- straszyć i bardzo, bardzo rozgniewać... I nawet chcieć się ze- mścić - mówiłam spokojnie, łagodnie, nie za głośno, ale tak, żeby chłopaki mogli też słyszeć. Ewa pokiwała powoli głową. - I wygląda na to, że czułaś się osamotniona i skrzywdzona, kiedy cię chłopcy odpychali i nie chcieli się z tobą bawić, bo jesteś dziewczyną - nawiązałam do jej skargi o dyskry- minację. Odpowiedziało mi ciężkie westchnienie. - Może nawet żałowałaś, że jesteś dziewczyną, a nie chło- pakiem... Córka pokręciła przecząco głową. - Ach! Więc to jest fajnie, że jesteś dziewczyną, tak jak mamusia. Tym razem pokiwała głową twierdząco. I nagle podniosła się i wtuliła we mnie. Objęłam ją ramieniem. Łkała, ale płacz - coraz mniej histeryczny - stawał się po prostu przeraźliwie bolesny. Chłopcy stali naokoło nas jak zaczarowani uczestnicy tajem- niczego misterium. - Ja ich nienawidzę!!! - nieoczekiwanie, zduszonym szep- tem wybuchnęła Ewa. - Och! Więc czasami nawet nienawidzisz Bartka i Tomka - powtórzyłam pilnując się, by nie kwestionować żadnych jej uczuć. - Nie Bartka i Tomka, ale chłopaków! - Ach! Rozumiem - powiedziałam powoli, zastanawiając się, co z tego wyniknie. - Chłopaków w szkole! Bo oni nas biją! Napadają na dziew- czynki i zabierają tornistry! I mówią brzydkie wyrazy! Podsta- 141 wiają nogi i śmieją się, jak upadniemy. I dziewczynki się boją! I... mamo, ja nie chcę chodzić do szkoły!!! - Rozumiem. Nie chcesz chodzić do szkoły, bo boisz się zaczepiania chłopaków - odpowiedziałam, głaszcząc po gło- wie córkę, która do tej pory nigdy na nic się nie skarżyła. Byłam poruszona i nie wiedziałam, jak zareagować. - A pani jeszcze ich broni! Mówi, że oni są w takim wieku i że muszą się bić, a my pewnie zmyślamy! Ale ja nie chcę, żeby oni mnie bili! I nie lubię naszej pani, bo mówi, że ja kłamię! A ja nie jestem kłamczucha! - To cię zabolało... - Bo ja nie jestem kłamczucha! - zawołała gniewnie. - Och! I trochę rozgniewało... - Tak! Bo ja nie kłamię! - Masz rację. Ty jesteś dziewczynką prawdomówną! Ja wie- rzę, że mówisz prawdę, i dlatego się martwię, że dziewczynki mają w szkole taki trudny problem z chłopakami. (Poczułam na szyi gorące westchnienie i głęboki, długi oddech). Zasta- nawiam się, co mogłoby pomóc tym dzieciom żyć w zgodzie i bez bicia - dodałam ostrożnie. - Mogłabyś przyjść do szkoły i bawić się z nimi na prze- rwach. Wtedy by nas nie zaczepiali - zaproponowała bez na- mysłu. I znów nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zaskoczona zarówno trafnością, jak i niewykonalnością tego pomysłu. Milczenie przerwał mały Jasiek: - Ewka! Nie bój się, jak pójdę do szkoły, to im dołożę! Starsi chłopcy też się poruszyli. Trzymające w pełnym na- pięcia milczeniu przedziwne zaklęcie - traciło swą moc. - Będę chodzić razem z tobą do szkoły! - stwierdził Bartek, który od początku drugiej klasy wychodził z domu pół godziny wcześniej, żeby tylko uwolnić się od towarzystwa siostry. - A ja pogadam z chłopakami! I będę cię bronił na prze- rwach. I... przepraszam, Ewka, że cię uderzyłem - powiedział czerwieniąc się Tomek. - Przepraszam, że cię przezywałem - z mety dołączył Bar- tek. - To... To ja wam przeczytam legendę! Chcecie? Którą chce- cie? - dopytywała się słodkim głosikiem Ewka, zeskakując lekko z moich kolan. 142 Usiadła na kanapie, maluchy już były koło niej, a Bartek sięgał po książkę. Tomek rozkładał swoje papiery na biurku, udając lekceważenie dla dziecinnych baśni. Nawet nie zauwa- żyli, kiedy wyszłam z pokoju. Długie to moje opowiadanie, ale sami widzicie, od czego się zaczęło, a do czego doszłam, wskutek zajęcia się poszkodo- waną. Obyło się bez horroru „śledztwa", chłopcy zachowali się wspaniale bez mojego sztorcowania, Ewa czuła się pocie- szona i ważna dla braci. Postanowiłam pójść do szkoły porozmawiać z nauczycielką, a po głowie snuła mi się myśl o tęczy po gwałtownej, letniej burzy. * Iwona (osiem lat) przytrzasnęła drzwiami palce Mirkowi (dwanaście lat), po czym uciekła do mojego pokoju. Wściekły (pewnie z bólu) Mirek dopadł ją i zaczęli się bić. Podbiegłam do dzieci: - Mirek, widzę, że jesteś wściekły, bo Iwona zrobiła ci krzywdę! Zatrzymał się, burknął: „Niech uważa!" i... zawrócił do po- koju chłopców. Po chwili przybiegł jednak jeszcze bardziej rozzłoszczony, bo dopiero tam poczuł, jak bardzo Iwona go podrapała. Usiłowałam opisywać jego złość, ale był tak rozjuszony, że nie słuchał i nadal gonił siostrę, aż ją złapał i też podrapał. Po przeanalizowaniu przyczyn „porażki", doszłam do wniosku, że gdybym za drugim razem nie gadała o jego złości, tylko opatrzyła mu zadrapania, nie doszłoby do tego aktu zemsty. * Odkryłam, że moja gotowość do walki w obronie skrzyw- dzonego dziecka nasilała agresywność wszystkich domowni- ków. Idea „bez prześladowców i bez ofiar" tak mnie oczarowała, że nie chcę już z nikim walczyć ani dzielić świata na winnych i niewinnych. Patrzę, słucham i... milczę, a dzieciaki - chyba oszołomione tą ciszą - prawie się nie kłócą. 143 O ojcu, który „zajął się poszkodowanym", czyli samym sobą. Siedzące na tylnym siedzeniu samochodu dzieci, znudzone długą jazdą, szarpały się i kłóciły. - Nie szczyp mnie! - piszczał Artek (sześć lat). - To się posuń! - piszczał Grzesiek (osiem lat). - Sam się posuń! Wlazłeś na moją połowę! - Nie wlazłem, tylko mnie zsunęło! - Aaaa! - Eee! Zareagowałam (niestety w starym stylu): - Artek, czy ty słyszysz, co do ciebie mówi Grzesiu? Grze- siu, bądź mądrzejszy i przestań go szczypać! Odsuń się od niego! - Słyszę! - odpowiedział młodszy i... walnął brata w głowę. - Ale on... - usiłował protestować starszy, ale już go nie słuchałam, bo uświadomiłam sobie, że takimi właśnie inter- wencjami rozkręcam tę jazgoczącą karuzelę, aż w końcu „trze- pnę" któregoś... Mąż zareagował inaczej. Zatrzymał samochód, wysiadł, otworzył drzwi i powiedział stanowczo: - Wysiadajcie, chłopcy! Kiedy stanęli przed ojcem z niepewnymi minami, usłyszeli: - Wiem, że trudno usiedzieć długo w jednym miejscu, ale ja nie mogę prowadzić samochodu w takim hałasie. Mógłbym spowodować wypadek, a tego nie chcę. Przestępowali z nogi na nogę. - Jaka jest wasza decyzja? - spytał ojciec. - To my się uspokoimy... - zapiszczał młodszy. - Chcę usłyszeć decyzję każdego z was. Twoją, Grzesiek, i twoją, Artek. - Ja będę grzeczny - postanowił starszy. - Ja też - zapewnił mały. - Aby wam łatwiej było wytrwać, teraz... biegiem do tamtego drzewa i z powrotem. Gazu! Kiedy zziajani usadowili się na siedzeniu, ojciec odwrócił się do chłopców i powiedział: - Przypominam zasadę, która obowiązuje wszystkich pasa- żerów: „Kierowcy nie wolno przeszkadzać w czasie jazdy". 144 I ruszył. Chłopcy do końca siedzieli jak trusie i byli napra- wdę przejęci. Zafascynował mnie paradoks, który dostrzegłam dzięki temu zdarzeniu: kiedy dorosły (matka, ojciec, nauczyciel) uczciwie i otwarcie zatroszczy się o siebie samego („nie mogę prowadzić w takim hałasie, potrzebuję spokoju") i spokojnie, bez obu- rzania się, zakomunikuje swoje potrzeby lub oczekiwania, to jest to lepsze dla dzieci, niż wszystkie błagania, upominania i kary. I jest to dobre dla nas, dorosłych, bo dzieci oddają nam to, co od nas otrzymały. * Bracia i siostry w klasie Kiedy przekonałam się na własnych dzieciach, jak skuteczne jest wyrażenie zrozumienia dla najgorszych nawet uczuć i tro- szczenie się o poszkodowanego bez napadania na atakujące- go, postanowiłam zastosować te metody w klasie. Od kilku miesięcy, czyli od czasu objęcia wychowawstwa, borykam się ze starą sprawą Bożenki, która „śmierdzi". Zdarzało się, że niedomyta, z nieświeżą bielizną Bożenka rzeczywiście nieprzyjemnie pachniała, ale sądziłam początko- wo, że usunięcie tego przykrego zapachu rozwiąże problem. To była iluzja. Narosła latami wrogość tliła się i wybuchała przy byle głupstwie. Nie umiałam jej wygasić, a różne podej- mowane przeze mnie „akcje" nasilały smutne uczucie bezsil- ności. Ale tym razem było inaczej. - Proszę pani, my nie możemy koło niej siedzieć, bo ona śmierdzi! - z dystyngowanym oburzeniem oznajmiły dwie kla- sowe „gwiazdy", które najczęściej inicjowały atak na kole- żankę. - Słyszę, że trudno wam siedzieć koło Bożenki - odpowie- działam spokojnie. - Tak! Bo w dodatku wyzywa nas od mrówkojadów! - Przezwiska mogą być bardzo bolesne i sprawiają przy- krość. 145 - No, właśnie... - potwierdziła Hania zaskoczona moją re- akcją. Cały impet ataku gdzieś się rozwiał i nie wiedziała, co teraz powiedzieć. - Bo one są mrówkojady! - niespodziewanie wybuchnęła Bożenka. - Wygląda na to, że Hania i Ola czymś bardzo cię rozgnie- wały... - Bo one robią takie gesty! - krzyknęła. - Robią coś, czego ty nie lubisz... - Robią takie brzydkie miny, zatykają nos i pokazują na mnie palcem! - wyrzuciła jednym tchem. - Zatykanie nosa i pokazywanie palcem może być trudne do zniesienia. - To bardzo boli... - wyszeptała dziewczynka. Do jej przekleństw byliśmy przyzwyczajeni, jednak bolesny szept Bożenki zaskoczył nas. Hania i Ola spuściły głowy. - Mnie boli, kiedy one zatykają nos przy mnie - powtórzyła. - A co ty byś chciała, Bożenko? - spytałam z uczuciem bezradności wobec smutku i cierpienia dziecka. - Żeby tego nie robiły! - odpowiedziała cicho, ale z jakąś wewnętrzną mocą. - Czy wy rozumiecie... Czy możecie spełnić oczekiwania Bo- żenki? - zwróciłam się do dziewczynek. Pokiwały głowami w milczeniu, a po chwili wyszły z klasy razem. Bez komentarzy i bez docinania. Kiedy porównuję rezultaty długich rozmów i kategorycznych interwencji z efektami tego kilkuminutowego spotkania - od- żywa we mnie nadzieja, że będę mogła moim uczniom pomóc żyć w większej harmonii i wzajemnym szacunku. 146 6. Kiedy dzieci się biją JAK SKUTECZNIE INTERWENIOWAĆ Wreszcie o bójkach. - Czy naprawdę będzie dzisiaj ten temat? - spytała jedna z kobiet. - Nie będzie już przekładania? Bo czekałam na ten moment od pierwszego spotkania. - Niech pani nie mówi, że pani dzieci nadal się biją! - po- wiedziałam z udanym przerażeniem. Nie była w nastroju do żartów. - Nie tak często jak kiedyś - powiedziała z powagą. - Wiele rzeczy robię inaczej i na pewno lepiej się ze sobą zgadzają. Ale kiedy się biją, nadal nie potrafię nad nimi zapanować. - Co zwykle każe się nam robić, kiedy dzieci się biją? - spy- tałam rodziców. - Nie wtrącać się - odpowiedziało kilka osób zgodnym chórem. - Co jeszcze? - Pozwolić, żeby same to rozstrzygnęły. - Dlaczego? - Bo jeśli raz zaczniemy się wtrącać, dzieci zawsze będą chcia- ły nas w to mieszać. - A jeśli za każdym razem będziemy rozstrzygać za nich kon- flikty, to nigdy nie nauczą się same rozwiązywać pewnych spraw. - A więc - powiedziałam - wszyscy państwo uważacie, że najlepiej nie zwracać uwagi na sprzeczki, kiedy tylko jest to możliwe, i powiedzieć sobie, że w ten sposób dzieci uczą się, jak sobie radzić w sytuacjach, gdy się ze sobą nie zgadzają. Kobiecie, która zabrała głos na początku spotkania, nie spo- dobało się moje podsumowanie. - Nie chodzi o jakieś drobne kłótnie - powiedziała. - Cho- 147 dzi o to, że moje dzieci krzyczą, przeklinają, rzucają przedmio- tami. Nie mogę tego lekceważyć. - Właśnie o tym będziemy dzisiaj rozmawiać - powiedzia- łam. - Jak interweniować, żeby pomóc dzieciom, kiedy czujemy, że jest to konieczne. Ale myślę, że najpierw powinniśmy zasta- nowić się przez chwilę, czy są może jakieś przyczyny bójek o których jeszcze nie wspomnieliśmy. Skierowałam to pytanie do grupy „ekspertów". Odpowiadali nie namyślając się długo. - Moja córka bije się o własność. Wszystko, co ma, jest jej, a wszystko, co ma jej brat, powinno być jej. - Moja bije się o terytorium: „Tatoo! On wstawił nogę do mo- jego pokoju". - Wiem, że zwykle biłam się z siostrą po to, żeby tata stanął po mojej stronie, żeby udowodnić, że kocha mnie bardziej. - Może się to wydawać państwu nieistotne, ale sądzę, że ro- dzeństwo przeciwnej płci radzi sobie w ten sposób z seksualnym pociągiem, jaki może do siebie czuć. Kilka osób uniosło brwi, ale nikt się nie sprzeciwił. Lista się wydłużała. - Czasem dziecko wszczyna bójkę, bo jest złe na siebie i nie ma się na kim wyładować. - Albo dlatego, że rozzłościł je przyjaciel, a nie może go ude- rzyć, więc bije brata. - Albo dlatego, że nauczyciel nakrzyczał na nie w szkole. - Albo dlatego, że nie ma nic lepszego do roboty. Tak jest z moim synem i jego młodszą siostrą. Drażni ją, kiedy się nudzi. Mówi na przykład: „Wiesz, że nogi ci odpadną? Wiesz, że jak się urodziłaś, byłaś małym pieskiem?" - Mój syn zaczepia młodszego brata, bo dzięki temu czuje się ważny. Pewnego razu, kiedy mu dokuczał, powiedziałam trochę ironicznie: „Dokuczanie bratu to niezła zabawa, co?" A on od- parł: „Jasne. To daje mi siłę. Muszę być silny, żeby grać w piłkę". - Moje dzieci biją się, bo uwielbiają oglądać przedstawienie, które odstawiam. Kiedy już wyślę ich do łóżek, po dwóch mi- nutach słyszę: „Mamaaaaa! On na mnie skacze! Mamaaaaa! On jest w moim pokoju!" Biegnę na górę krzycząc: „Co się dzieje? Przestańcie! Przestańcie! Przestańcie natychmiast!" Trwało to przez kilka tygodni. W końcu odkryłam, w czym rzecz. Przyznali się, że walili w ścianę między swoimi pokojami i udawali, że 148 się biją. Wymyślili to po to, żebym co chwilę musiała przybiegać na górę. Uważali, że to było zabawne. Rozległy się śmiechy, pochrząkiwania i westchnienia. - W moim domu nie ma się z czego śmiać - powiedziała ko- bieta, która zainicjowała naszą dyskusję. - To, co robią czasem moi chłopcy, śmiertelnie mnie przeraża. Parę dni temu rzucali w siebie ciężkimi drewnianymi klockami. Kiedy przerwałam wre- szcie tę bójkę i wysłałam każdego do innego pokoju, tak mnie rozbolała głowa, że musiałam się położyć. Wyciągnęłam się na łóżku z okładem na głowie i usłyszałam, że chłopcy już się ra- zem bawią. Pomyślałam: „Cudownie! Dobrze, że już im przeszło. Tylko że ja mam migrenę". - Możemy coś zaradzić na taki ból głowy - powiedziałam. - Na początek zobaczmy może, jak zwykle reagujemy, kiedy dzieci się biją. Spytałam, czy są ochotnicy - jeden odegra starszego brata, a drugi jego młodszą siostrę. - Może ja - powiedział jeden z panów, wstając z miejsca. - I ja - oznajmiła młoda kobieta, podchodząc do mnie. - W mojej rodzinie nadal jestem małą siostrzyczką. Najpierw zwróciłam się do „starszego brata": - Ma pan osiem lat. Ranek jest długi i deszczowy i nie wie pan, co robić. Nagle pana spojrzenie pada na stare klocki i kom- plet zwierzątek (wręczyłam mu torbę z klockami i drugą z pla- stykowymi zwierzątkami). To raczej zabawki dla mniejszych dzie- ci, ale ma pan pomysł! Zbuduje pan zoo, może nawet z dżunglą dla małp i basenem dla fok. Możliwości są nieograniczone. Mężczyzna grający starszego brata usiadł na podłodze i zaczął ustawiać w rządku swoje zwierzątka i wznosić budowlę z klocków. Gdy to robił, wzięłam na bok „młodszą siostrę" i wyszeptałam: - Pani też nie ma tego ranka, co robić. Już od dawna nie bawi się pani tymi nudnymi starymi klockami i zwierzątkami, ale widzi pani, że brat chyba bardzo przyjemnie spędza czas. Kuca pani obok niego i mówi: „Ja też chcę się bawić". Wróciłam na swoje miejsce. Wszyscy czekaliśmy, co się wy- darzy. Bomba wybuchła prawie od razu. SIOSTRA: Ja też chcę się bawić. BRAT: Nie. Buduję zoo i chcę się bawić sam. 149 SIOSTRA: (chwyciła zebrę i dwa klocki) Ja też się mogę bawić jeśli zechcę. BRAT: Nie możesz. Oddaj to! SIOSTRA: Właśnie, że mogę! To moje! BRAT: Ja byłem pierwszy. SIOSTRA: Ale ja się mogę bawić, jeśli chcę. Tatuś mi też to dał. BRAT: (łapie ją za rękę i siłą odgina palce) Oddawaj! SIOSTRA: Au! To boli! BRAT: Powiedziałem: oddawaj! SIOSTRA: Mamoooo! On mnie bije! Powiedz mu coś! Mamooo! To boli! Zwróciłam się do rodziców: - Co państwo zwykle robią w takiej sytuacji? Tylko bez au- tocenzury. Proszę po prostu powiedzieć pierwszą rzecz, jaka przychodzi państwu do głowy. - Wpadam do pokoju i każę im przestać. - Zabieram zabawki i wysyłam każde dziecko do innego po- koju. - Mówię im, że zachowują się jak zwierzęta. - Próbuję przekonać ich, żeby się grzecznie bawili i podzielili zabawkami. - Staram się zgłębić istotę konfliktu i dowiedzieć się, kto zaczął. - Staję po stronie starszego dziecka. On się pierwszy bawił. - Biorę stronę młodszego dziecka i mówię chłopcu, żeby zna- lazł sobie coś innego do zabawy. - Mówię im, że niedobrze mi się robi, kiedy widzę, że się biją. - Mówię im, że nie obchodzi mnie, kto zaczął, chcę, żeby natychmiast przestali. Wtedy rzuciłam rodzicom propozycję: - Chciałabym, żebyście powtórzyli państwo „tym dzieciom" to, co przed chwilą powiedzieliście. Mamy rzadką sposobność prze- konać się, jak zareagują na wasze słowa. Rodzice podchodzili po kolei do kłócących się dzieci i wypo- wiadali słowa, które miały zmusić rodzeństwo do zaprzestania bójki. Za każdym razem „dzieci" odpowiednio reagowały. Na ry- sunkach pokazano, co się zdarzyło (ten sam ojciec próbuje róż- nych metod postępowania). 150 POSTĘPOWANIE, KTÓRE NIE POMAGA BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM 151 POSTĘPOWANIE, KTÓRE NIE POMAGA BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM 152 Gdy skończyliśmy ćwiczenie, rodzice uświadomili sobie boles- ną prawdę, że tradycyjne strategie stosowane do rozstrzygania sporów między dziećmi wywołują jedynie większą wzajemną nie- chęć i urazę. Potem zaprezentowałam jeszcze jedną metodę, jaką można za- stosować. Najpierw opisałam kolejne posunięcia. Należy cały czas o nich pamiętać, kiedy wkracza się pomiędzy zwaśnione dzieci. 1. Zacznij od stwierdzenia, że dzieci są na siebie złe. To po- może im ochłonąć. 2. Wysłuchaj z szacunkiem, co każde dziecko ma do powie- dzenia. 3. Doceń wagę problemu. 4. Daj wyraz przekonaniu, że dzieci same potrafią znaleźć rozwiązanie, które zadowoli obie strony. 5. Wyjdź z pokoju. Rysunki, na których przedstawiono te same postacie co po- przednio, ukazują, co się zdarzyło, kiedy próbowałam postępo- wać zgodnie z tymi poleceniami. 153 POSTĘPOWANIE, KTÓRE MOŻE POMÓC BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM 154 DZIECI SIĘ ZASTANAWIAJĄ 155 Kiedy skończyliśmy ćwiczenie, poprosiłam „dzieci", żeby do- kładnie opisały, co czuły, gdy interweniowałam w ten sposób. BRAT: Czułem, że mnie pani szanuje i że ma do mnie zaufanie. Podobało mi się również stwierdzenie, że rozwiązanie musi być uczciwe w odczuciu nas oboj- ga. Znaczyło to, że nie muszę ustępować. SIOSTRA: Czułam się bardzo dorosła. Ale dobrze, że wyszła pani z pokoju, bo gdyby pani została, mogłabym zrobić scenę i znowu zacząć krzyczeć. Teraz przyszła kolej na pytania skierowane do mnie. - Przypuśćmy, że dzieci nie mają zielonego pojęcia, jak to rozstrzygnąć. Moja dwójka gapiłaby się na siebie. - W takim przypadku można rzucić od niechcenia jakiś po- mysł i wyjść. Na przykład: „Moglibyście się bawić na zmianę... albo razem. Omówcie to. Coś wymyślicie". - A jeśli dzieci próbują znaleźć rozwiązanie i znowu na siebie krzyczą? Co wtedy? Zwróciłam się do „dzieci", znów jako ich matka. - Zaraz zrobię coś - powiedziałam - co może się nie spodobać któremuś z was. Sama zadecyduję, co macie robić. Brat może dalej budować swoje zoo, a siostra pójdzie ze mną i będzie mi dotrzymywać towarzystwa. Dziś po kolacji musimy porozmawiać. Ustalimy zasady, zastanowimy się, co można zrobić, kiedy jedno dziecko się czymś bawi, a drugie chce się bawić tym samym. Następna uwaga padła z ust kobiety, która miała migrenę. - Nadal nie powiedzieliśmy, co należy zrobić, kiedy dzieci na- prawdę są w niebezpieczeństwie i mogą zrobić sobie nawzajem krzywdę. - Zaraz się tym zajmiemy - powiedziałam. - Wchodzi pani do pokoju i widzi, że młodszy chłopiec stoi na krześle i ma zamiar rzucić w brata metalowym samochodzikiem. A z kolei starszy wygraża młodszemu kijem baseballowym. - No właśnie! - zawołała. - To wypisz wymaluj sytuacja z mojego domu. - Niestety - powiedziałam. - To się zdarzyło w moim domu, a na rysunkach, które zaraz państwu rozdam, przedstawione są metody, które nieraz uratowały życie moim dzieciom i mnie. Wszyscy wyciągnęli ręce po ilustracje. 156 KIEDY DZIECI MOGĄ ZROBIĆ SOBIE KRZYWDĘ 1. Opisz sytuację 2. Ustal granice 3. Rozdziel ich 157 - Podobało mi się w tych metodach szczególnie to - powie- działam - że dzięki nim czułam się silniejsza. Kiedy głośno i zdecydowanie opisywałam, co zamierzają zrobić, byli zasko- czeni. Udawało mi się ich powstrzymać. Moje stanowcze stwier- dzenie, że „w tym domu nie wolno robić sobie krzywdy", tłumiło ich gniew. A wreszcie widziałam, że są zadowoleni z tego, że mają matkę, która dba o nich na tyle, żeby ich bronić przed wzajemnymi atakami. - Pani dzieci miały szczęście - powiedział ze smutkiem jeden z mężczyzn. - Mój brat bliźniak dosłownie mnie terroryzował, kiedy byliśmy mali, a moi rodzice tego nie zauważali. Zdarzało się wręcz, że zaglądali do salonu i widzieli, że brat mnie bije, ale w ogóle nie reagowali, nie rozumieli, co się dzieje. Uważali to po prostu za dziecinne igraszki. Zawsze się zastanawiałem, jak mogli pozwolić, żeby mu to uszło płazem. Dlaczego go nie powstrzymali? To było zadanie dla silnych, mających władzę rodziców. Mogli powiedzieć, że pod żadnym pozorem nie wolno mu robić ze mnie żywego worka treningowego. Ale jakoś nigdy tego nie zrobili, albo przynajmniej nigdy nie w taki sposób, żeby to odniosło skutek. - Czy to możliwe - spytał inny mężczyzna - że pańscy ro- dzice nie zdawali sobie sprawy, co się dzieje? Może sądzili, że się po prostu siłujecie. Wiem, że z moimi chłopcami tak bywa. Trudno czasem dostrzec granicę między siłowaniem się a praw- dziwą bójką. Nie zawsze jestem pewien, co jest co. - Kiedy nie jest pan pewien - powiedziałam - najlepiej spy- tać dzieci wprost: „Czy to walka na niby, czy naprawdę?" Czasem odpowiedzą, że na niby, a za dwie minuty usłyszy pan płacz. To sygnał, żeby wkroczyć i powiedzieć: „Widzę, że przerodziło się to w prawdziwą walkę z prawdziwym bólem, a na to nie pozwolę. Musicie się rozdzielić". - A jeśli jeden z nich powie: „Biliśmy się na niby", a drugi stwierdzi: „Wcale nie! Biliśmy się naprawdę. To bolało"? - Wtedy ma pan okazję - odparłam - ustanowić następne „domowe prawo": walka na niby tylko za zgodą obu stron. Jeśli komuś nie sprawia przyjemności siłowanie się, trzeba to prze- rwać. Ważne, by ustanowić niepodważalną zasadę, że jedno dziecko nie może zabawiać się kosztem drugiego. - Szkoda, że moja matka i ojciec o tym nie wiedzieli - po- wiedziała jedna z kobiet. - Moje najokropniejsze wspomnienia 158 z dzieciństwa mają związek z braćmi. Lubili przytrzymywać mnie i poddawać temu, co nazywali „torturą łaskotek". Łaskotali mnie tak długo, aż nie mogłam złapać tchu ze śmiechu. A moi rodzice pozwalali im na to. Myśleli, że wszyscy się dobrze ba- wimy. Ani matka, ani ojciec nie pomyśleli nawet, żeby mnie spytać, czy mi to odpowiada. - Jestem trochę skołowany - powiedział kolejny ojciec. - Na początku spotkania zgodziliśmy się, że kiedy dzieci ze sobą walczą, przede wszystkim nie należy się wtrącać. A teraz słyszę tylko, że właśnie powinniśmy interweniować. Mam wrażenie, jakby kazano mi robić dwie różne rzeczy. - Jest miejsce na obie rzeczy - wyjaśniłam. - Dzieci powin- ny mieć swobodę rozstrzygania własnych nieporozumień. Mają również prawo wymagać interwencji dorosłych, kiedy jest to ko- nieczne. Jeżeli któreś z dzieci jest napastowane przez rodzeń- stwo lub obrażane słownie, musimy w to wkroczyć. Jeżeli nie- porozumienie pomiędzy nimi dezorganizuje życie rodzinne, musimy wkroczyć. Jeżeli jakiś problem ciągle powraca i na nic się zdają rozstrzygnięcia dzieci, musimy także wkroczyć. Różnica polega na tym, że nie interweniujemy po to, aby roz- strzygać spór za nich albo wydawać sądy, ale po to, żeby umo- żliwić dzieciom porozumienie się i pomóc im znowu znaleźć wspólny język. - A jeśli nie potrafią? - zapytał. - Może się tak zdarzyć - powiedziałam. - Są pewne proble- my, do których dzieci mają tak emocjonalny stosunek, że same nie są w stanie wypracować rozwiązania. Potrzebna jest obec- ność bezstronnej osoby dorosłej. I o tym właśnie porozmawiamy w przyszłym tygodniu: jak pomóc dzieciom rozwiązywać wyjąt- kowo trudne problemy. A tymczasem możecie państwo wypró- bować wiele nowych metod. Jestem pewna, że dzieci dadzą nie- jedną sposobność do tego. - Zobaczy pani - powiedziała jedna z kobiet - że w tym tygodniu jak na złość nie będą się bili. Mąż kobiety pochylił się w jej stronę i poklepał ją pocieszająco po ramieniu. - Znając nasze dzieci, kochanie, nie ma się czym przejmować. 159 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Co robić, kiedy dzieci się biją Poziom I: Normalna sprzeczka. 1. Nie zwracaj uwagi. Pomyśl o następnych wakacjach. 2. Powiedz sobie, że dzieci zdobywają ważne doświadczenie w dziedzinie rozstrzygania sporów. Poziom II: Konflikt zaostrza się. Interwencja osoby dorosłej może być pomocna. 1. Daj dzieciom do zrozumienia, że dostrzegasz ich gniew: „Wygląda na to, że jesteście na siebie wściekli". 2. Określ swoimi słowami punkt widzenia każdego dziecka: „A więc ty, Saro, chcesz jeszcze potrzymać pieska, bo dopiero co wzięłaś go na ręce. A ty, Billy, uważasz, że teraz twoja kolej". 3. Doceń wagę ich problemu: „To trudny problem: dwoje dzieci i tylko jeden pies". 4. Wyraź wiarę w zdolność dzieci do samodzielnego znalezienia rozwiązania: „Jestem pewna, że potraficie znaleźć rozwiązanie, które zadowoli was oboje... i pieska też". 5. Wyjdź z pokoju. 160 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Poziom III: Sytuacja potencjalnie niebezpieczna. 1. Upewnij się: „Czy bijecie się na niby, czy naprawdę?" (Bójki na niby są dozwolone, prawdziwe bójki - zakazane.) 2. Poinformuj dzieci, jakie są zasady: „Bójki na niby są dozwolone tylko za zgodą obu stron". (Jeśli któremuś dziecku nie sprawia to przyjemności, należy przerwać bijatykę.) Poziom IV: Sytuacja zdecydowanie niebezpieczna! Konieczna interwencja osoby dorosłej. 1. Opisz, co widzisz: „Widzę dwoje bardzo rozzłoszczonych dzieci, które zaraz zrobią sobie krzywdę". 2. Rozdziel dzieci: „Nie możecie przebywać razem. To niebezpieczne. Potrzebujecie trochę czasu, żeby ochłonąć. Każdy do swojego pokoju, i to szybko!" 161 JAK INTERWENIOWAĆ, ŻEBY MÓC SIĘ WYCOFAĆ Mieliśmy małe trudności z rozpoczęciem następnego spotka- nia. Niektórych rodziców rozsadzało wprost pragnienie opowie- dzenia, w jak odmienny sposób postępowali teraz, kiedy dzieci wszczynały bójkę. Inni chcieli, żeby rozpocząć zajęcia dokładnie od tego, na czym zakończyliśmy ostatnie spotkanie. Napięcie między dwoma przeciwstawnymi obozami rosło. Jeden z ojców uśmiechnął się szeroko i zawołał: - Bójki! Bójki! Inny walnął w stół i krzyknął: - Chcę państwu opowiedzieć, i to zaraz. Okazałam im zrozumienie. - Niektórzy z państwa wprost nie mogą się doczekać, żeby opowiedzieć, z jak dobrym skutkiem zastosowali w zeszłym tygodniu nowe metody. - No właśnie! - wykrzyknął. - A inni - powiedziałam zwracając się do drugiego obozu — niecierpliwie czekają na dalsze wskazówki. Nie chcecie słuchać niczyich opowieści. Chcecie, żeby was dokładniej poinstruować, jak sobie radzić w sytuacji, gdy dzieci się biją. Chóralne „tak" i śmiech. - Co robimy w takim przypadku? - spytałam. Wszyscy zgodzili się bez większych oporów, że powinniśmy zachowywać się jak ludzie dorośli i odłożyć przyjemniejszą część zajęć na później. Najpierw zajmiemy się trudniejszymi zagad- nieniami, a ostatnie dwadzieścia minut spotkania przeznaczymy na relacje. - W zeszłym tygodniu - zaczęłam - ktoś z państwa zauwa- żył, że nieporozumienia między dziećmi mogą być czasem tak poważne, że dzieci nie potrafią same znaleźć rozwiązania. Jed- nak my, dorośli, lekceważymy zwykle kłótnie dzieci, pomniej- szamy ich znaczenie, uważamy je za dziecinne i mamy nadzieję, że jakoś się wszystko rozejdzie. Musimy jednak wiedzieć, że niektóre nieporozumienia między rodzeństwem „nie rozejdą się". Narastają i stają się główną przyczyną stresów i niepokoju. Skąd o tym wiem? Młodzi ludzie, z którymi przeprowadzałam wywiady, opowiedzieli mi szczerze, jak nieszczęśliwi byli z po- wodu nieporozumień z rodzeństwem. 162 Sięgnęłam po notes z zamiarem odczytania listy, którą wcześ- niej przygotowałam. - Przeczytam państwu, co dzieci mają do powiedzenia. Są to ich własne słowa. „Moja starsza siostra ciągle na mnie krzyczy, jakby była moją matką". „Mój brat zawsze sobie siedzi, a ja muszę wszystko robić. Mó- wi, że to należy do mnie, bo jestem dziewczyną". „Mój brat mówi, że okropnie śpiewam i że nigdy już nie pozwoli mi śpiewać w domu". „Moja siostra prowokuje mnie, żebym ją uderzyła, a potem ja mam kłopoty". „Mój brat znęca się nad moimi zwierzątkami. Podnosi moje chomiki do góry, a potem je puszcza". „Kiedy moi rodzice wychodzą, mój brat mi rozkazuje i bije mnie, jeśli nie robię tego, co każe". - Kiedy pytałam te dzieci, czy kiedykolwiek próbowały opo- wiedzieć rodzicom o swoich kłopotach, odpowiadały zwykle: „Nie będą tego słuchać"; „Mówią, że dramatyzuję"; „Mówią, żebym to załatwiła ze swoim bratem". Odłożyłam notes i spojrzałam na rodziców. Mieli bardzo za- troskane miny. Wywiązała się długa dyskusja. Stawialiśmy sobie trudne pytania. Jak przezwyciężyć początkowe opory i zacząć traktować dzieci poważnie? Jak zmusić się do wysłuchania ich i skłonić je, by wysłuchały się nawzajem? Oto sposób postępowania, na jaki w końcu się zgodziliśmy (wykorzystaliśmy w tym przykładzie przypadek dziewczynki, któ- ra skarżyła się, że brat jej rozkazuje i bije ją, kiedy rodziców nie ma w domu). JAK POMÓC DZIECIOM ROZWIĄZAĆ TRUDNY KONFLIKT 1. Zwołaj spotkanie zainteresowanych stron i wyjaśnij je- go cel. „Pewien konflikt w naszej rodzinie sprawia, że ktoś jest nieszczęśliwy. Musimy się zastanowić, jak można temu zaradzić, żeby wszyscy mieli lepsze samopoczucie". 2. Wyjaśnij wszystkim podstawowe zasady. „Zwołaliśmy to spotkanie, ponieważ Janie się czymś za- 163 martwia. Najpierw wysłuchamy Janie i nikt nie będzie jej przerywał. Potem chcemy poznać twoje zdanie, Bili, i tobie również nikt nie będzie przerywał". 3. Zanotuj, co dzieci czują i co je martwi. Przeczytaj to głośno obojgu i upewnij się, że właściwie ich rozumiesz. „Janie boi się, kiedy wychodzimy. Mówi, że Bili się nad nią znęca. Ostatnim razem wyłączył jej telewizor, zepchnął ją z kanapy i uderzył w ramię". „Bili twierdzi, że wyłączył telewizor tylko dlatego, że za długo oglądała i nie chciała go słuchać. Sądzi, że delikat- nie pociągnął ją za ramię i nie mogło jej to boleć". 4. Daj dzieciom czas na obronę własnego stanowiska. JANIE: Mam siniaka. To dowód, że mnie uderzyłeś. A mój program miał się skończyć za pięć minut! BILL: To stary siniak. A program dopiero co się zaczął. 5. Poproś, żeby każdy zaproponował tyle rozwiązań, ile potrafi. Zapisz wszystkie pomysły, nie oceniając ich. Dzieci mają pierwszeństwo. BILL: Janie powinna mnie słuchać, bo jestem starszy. JANIE: Bili nie powinien mi mówić, co mam robić, ani mnie bić. RODZICE: Możemy wynająć opiekunkę do dzieci. BILL: Pozwólcie mi wychodzić. JANIE: Pozwólcie mi zaprosić przyjaciółkę. BILL: Zanim mama i tata wyjdą, powinni ustalić, jak długo możemy oglądać telewizję i kiedy mamy iść spać. JANIE: Ludzie powinni sami sobą rządzić i odpowiadać za siebie. 6. Zdecyduj się na rozwiązania, które wszyscy mogą za- akceptować. Żadnych opiekunek. Żadnego bicia. Żadnego rozkazywa- nia. Opracowanie razem z rodzicami harmonogramu oglą- dania telewizji. Każdy jest odpowiedzialny za siebie. 7. Zapowiedz ciąg dalszy spotkania. „Spotkamy się wszyscy w następną niedzielę, żeby stwier- dzić, czy jesteśmy zadowoleni z tego rozwiązania". 164 Podczas naszej dyskusji jeden z mężczyzn patrzył spode łba i mruczał coś pod nosem. Kiedy skończyliśmy, dałam mu znak, że może teraz zabrać głos. - Jeśli chodzi o mnie - oznajmił - wszystko to jest zbyt słodkie i ugrzecznione. Jeśli mój syn zrobiłby coś takiego swojej siostrze, nie wywinąłby się tak łatwo. Powiedziałbym mu prosto z mostu: „Jeśli jeszcze raz usłyszę, że uderzyłeś swoją siostrę, kiedy nie było nas w domu, będziesz miał ze mną do czynienia, kolego" - zacisnął pięść. „A to nie będzie zabawne!" Kilka osób zawołało z aprobatą: - Otóż to! Dobrze powiedziane! Trzeba być twardym! Potem nastąpiła kontra: - Może dzięki temu pan czuje się lepiej, ale córkę naraża to na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Bo on znajdzie jakiś spo- sób, żeby się na niej odegrać. - A poza tym, czego pan go uczy? Jego zdyscyplinowanie bę- dzie zależało tylko od ojca, a nie od niego samego. - I jak pan może tak od razu uwierzyć córce, a nie synowi. Może to właśnie ona kłamie. Mężczyzna otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale widocznie zmienił zamiar, bo nie odezwał się. Inny ojciec przyjął wyzwanie. - Nie rozumiem, dlaczego każda sprzeczka między dziećmi ma się zamieniać w żmudne rozwiązywanie problemu. Moim zdaniem, są sytuacje, kiedy rodzice mogą się wtrącić i przejąć inicjatywę, nawet jeśli trzeba stanąć po czyjejś stronie. - Kiedy na przykład? - zapytałam. - Na przykład, kiedy jedno z dzieci jest zupełnie nieodpowie- dzialne. - Proszę to sprecyzować. - Zeszłej niedzieli wszyscy wybieraliśmy się na wycieczkę ro- werową i usłyszałem, że syn błaga córkę, żeby mu pożyczyła swój stary plecak. Kategorycznie odmówiła. Powiedziała, że brat go zniszczy. Zniszczy? Bez żartów. Ten plecak nadaje się już na śmietnik i dlatego właśnie kupiliśmy jej nowy. Tak się wku- rzyłem, że krzyknąłem: „Daj mu ten plecak, i to zaraz!" - Zrobiła to? - spytałam. - Oczywiście, że tak. Dałem jej do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobi, zostanie w domu. - Jak na to zareagowała? 165 - Dąsała się trochę, ale co z tego? Nauczyła się, że w rodzinie trzeba się dzielić. - Mnie by to nie nauczyło, że trzeba się dzielić! - powiedziała z oburzeniem jedna z kobiet. - Byłabym wściekła, gdyby mój ojciec tak mnie potraktował. Przedmioty to czasem coś więcej. Są jakby cząstką nas samych, wiążą się z nimi wspomnienia. Mam w szafie stary, zjedzony przez mole sweter, którego nie noszę od lat, ale nikomu bym go nie pożyczyła, szczególnie zaś mojej siostrze. Gdybym była matką w pańskiej rodzinie, stanę- łabym zdecydowanie po stronie córki. - A więc - powiedziałam - mamy dwa przeciwstawne sta- nowiska: 1. Stanąć po stronie dziecka, które ma plecak. 2. Stanąć po stronie dziecka, które potrzebuje plecaka. Zaczęłam rozdawać materiały, które przygotowałam na te za- jęcia. - Rysunki na pierwszej stronie - wyjaśniłam - przedstawia- ją dwie siostry, które kłócą się nie o plecak, ale o bluzkę. Na drugiej stronie pokazano, co się dzieje, kiedy matka decyduje za dzieci: raz na korzyść właścicielki bluzki, raz na korzyść drugiej dziewczynki. Wreszcie na ostatniej stronie ukazano sy- tuację, kiedy matka popiera jedną ze stron, ustanawiając pewne prawo czy zasadę, ale pozostawia ostateczną decyzję dzieciom. 166 WALKA O WŁASNOŚĆ 167 CO SIĘ DZIEJE, KIEDY RODZICE DECYDUJĄ ZA DZIECI Na korzyść właściciela Na korzyść tego, kto nie posiada 168 CO SIĘ DZIEJE, KIEDY RODZICE POPIERAJĄ JEDNĄ ZE STRON, ALE OSTATECZNĄ DECYZJĘ ZOSTAWIAJĄ DZIECIOM 169 Dałam grupie kilka minut na przejrzenie rysunków, a potem zwróciłam się z pytaniem do ojca, który nakazał córce pożyczyć plecak. - Co pan o tym sądzi? Zawahał się. - No cóż, w pewnym sensie ta matka również była stronnicza. Powiedziała starszej córce, że nie musi pożyczać bluzki. To tak, jakby powiedziała: „Nie musisz się dzielić". Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Dwie osoby podniosły ręce. - Ona nie powiedziała: „Nie musisz się dzielić". Dała tylko wyraźnie do zrozumienia, że wymaga poszanowania cudzej włas- ności. To podstawowa zasada, która chroni dzieci. - A broniąc praw starszej dziewczynki, matka sprawiła, że córka była w ogóle w stanie rozważyć, czy ma pożyczyć siostrze bluzkę. Ojciec pokręcił głową, wyraźnie zniechęcony. - Nadal nie widzę, co w tym złego, że uczymy dzieci, że należy się dzielić. Ale najwyraźniej nie rozumiecie mnie państwo. - Ja rozumiem - powiedziałam. - Mam wrażenie, że zauwa- żył pan ważną rzecz. Powinniśmy zachęcać dzieci, żeby się dzie- liły, i to z bardzo praktycznych powodów. Po prostu, żeby radzić sobie w życiu, muszą umieć się dzielić z innymi: przedmiotami, przestrzenią, nawet samymi sobą. I są też głębsze powody. Chce- my, by nasze dzieci wiedziały, jaką przyjemność i satysfakcję sprawia dobrowolne dawanie. Jednak nakazywanie dzieciom, że- by się dzieliły, powoduje tylko, że jeszcze bardziej pilnują swojej własności. Zmuszanie do dzielenia się wyklucza dobrą wolę. Wróćmy do tego, co jest celem tych zajęć i całego kursu. Szu- kamy sposobów, które pozwolą wzmocnić pozytywne uczucia dzieci do siebie. Sposobów, które pozwolą zmniejszyć częstotli- wość bójek i kłótni. Kiedy rodzice zajmują stanowisko: „W tym domu to ja decyduję, kto musi się dzielić, a kto nie; co jest rozsądne, a co nie; kto ma rację, a kto się myli", kończy się na tym, że dzieci coraz bardziej uzależniają się od rodziców, a ich wrogie nastawienie do rodzeństwa jeszcze się potęguje. Co może zmniejszyć napięcie i umożliwić harmonijne współży- cie? Tylko zajęcie stanowiska uwzględniającego odpowiedzi na pytania: „Co jest komu potrzebne? Co kto czuje? Jakie rozwią- zanie weźmie pod uwagę potrzeby i uczucia każdego dziecka?" 170 Interesuje nas nie tyle szczegółowe rozpracowanie danej me- tody, ile dobre samopoczucie każdego członka rodziny. Nie znamy jeszcze wszystkich odpowiedzi. Wiemy tylko, jaki jest ogólny kierunek. Przede wszystkim spróbujmy się nie wtrą- cać, a skoro już musimy, to cały czas pamiętajmy, żeby przy pierwszej nadarzającej się okazji wycofać się i zostawić dzieci same. Chcemy, żeby przekonały się, że same mogą rozwiązywać swoje problemy. To najlepsze przygotowanie do życia, jakie mo- żemy im dać. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Pozostało tylko kilka minut do końca zajęć. - No cóż - powiedziałam - wygląda na to, że nie mamy już zbyt wiele czasu na opowiadania. - Jakie opowiadania? - zdziwiła się jedna z kobiet. - Ach tak, te które zostawiliśmy na koniec. Nie ma sprawy. Mogę po- czekać do przyszłego tygodnia. Mam pytanie, które chciałam pani zadać już od dawna. Inni ludzie podnieśli ręce. - Ja też. Co należy robić, kiedy...? - Zastanawiałem się, czy... Ta grupa miała niespożytą energię. Temat był niewyczerpany. Zdaje się, że tylko ja byłam u kresu sił. - Proszę - powiedziałam - żeby ci z państwa, którzy mają pytania zapisali je na karteczce, kiedy będę pakować swoje rze- czy. Zabiorę kartki do domu i w przyszłym tygodniu otrzymacie państwo pisemne odpowiedzi. Tymczasem proszę nie zapomnieć o zabraniu kartek z „szybkim przypomnieniem". 171 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Kiedy dzieci nie potrafią same rozwiązać problemu 1. Zwołaj spotkanie antagonistów. Wyjaśnij jego cel i podstawowe zasady. 2. Zanotuj, co czuje i czym się martwi każde z dzieci, i odczytaj im to. 3. Daj dzieciom czas na obronę własnego stanowiska. 4. Poproś, żeby każdy zaproponował rozwiązania. Zapisz wszystkie pomysły, ale nie oceniaj ich. 5. Wybierz rozwiązania, które wszyscy mogą zaakceptować. 6. Zapowiedz ciąg dalszy. 172 SZYBKIE PRZYPOMNIENIE! Jak pomóc dziecku, które o to prosi, ale nie stawać po niczyjej stronie JIMMT: Tatusiu, nie mogę skończyć tej mapy do szkoły. Powiedz jej, żeby dała mi kredki. AMY: Nie dam. Muszę pokolorować mój kwiatek. 1. Opisz sytuację. „Pozwólcie mi się zastanowić. Jimmy, potrzebujesz kredki, żeby skończyć zadanie domowe. A ty, Amy, chcesz skończyć rysunek". 2. Ustal zasadę lub priorytet. „Zadania domowe mają bezwzględne pierwszeństwo". 3. Pozostaw dzieciom możliwość negocjowania. „Ale jeśli chcesz, Jimmy, możesz wspólnie z siostrą znaleźć rozwiązanie. To zależy od was". 4. Wyjdź z pokoju. 173 Pytania W przeddzień ostatnich zajęć przypomniałam sobie, że muszę rzucić okiem na pytania, które rodzice zostawili na moim biurku. Wertuję stertę kartek i znowu staje się dla mnie jasne, że tego tematu naprawdę nie da się wyczerpać. Im więcej się wie, tym więcej pragnie się wiedzieć. Oto ich pytania i moje odpowiedzi. Nie należy zmuszać dzieci do dzielenia się, ale jak inaczej je do tego zachęcić? 1. Proponując, żeby to właśnie dzieci dokonały podziału. („Dzieci, kupiłam jedną butelkę płynu do kąpieli dla wszystkich. Jak najlepiej to podzielić?") 2. Wskazując, jakie korzyści płyną z dzielenia się. (Jeśli dasz jej połowę swojej czerwonej kredki, a ona da ci połowę swojej niebieskiej kredki, to oboje będziecie mogli stworzyć fioletowy kolor".) 3. Dając dzieciom czas na przemyślenie sprawy. („Lucy ci po- wie, kiedy będzie chciała się z tobą podzielić".) 4. Doceniając fakt, że dziecko zawsze potrafi się dzielić, kiedy zrobi to spontanicznie. („Dziękuję, że dałeś mi kawałek swojego ciastka. Było pyszne".) 5. Samemu dzieląc się czymś z dzieckiem. („Teraz ja ci dam kawałek swojego ciastka".) Co należy zrobić, kiedy widzimy, że starsze dziecko z roz- mysłem wykorzystuje młodsze rodzeństwo? Mój syn i córka wymieniają swoje karty z baseballistami. Ona zatrzymuje dla siebie te lepsze, a bratu daje stare i wyświechtane. Czy powinnam jej zwrócić uwagę? Tak długo, jak obie strony są zadowolone, lepiej się nie wtrą- cać. Proszę tylko przez cały czas pamiętać, że pani syn nie będzie wiecznie popychadłem. To pomaga. Już wkrótce będzie tak duży, bystry i pewny siebie, jak jego starsza siostra. Nauczy się dopominać o swoje i dostawać to, czego potrzebuje. W koń- cu ma wspaniałą nauczycielkę. 174 Wiele bójek i kłótni między moimi chłopakami zaczyna się wtedy, gdy jeden skarży na drugiego, żeby przysporzyć mu kłopotów. Czy jest jakiś sposób, żeby obrzydzić im skarże- nie? Oczywiście. Nie należy dawać satysfakcji skarżypycie. Nie wol- no złościć się w jego obecności na drugie dziecko: „Co?! Twój brat zrobił coś takiego? Powiedz mu, żeby natychmiast tu przy- szedł". Zniechęcamy dzieci do skarżenia, kiedy konsekwentnie utrzy- mujemy, że każde dziecko powinno odpowiadać jedynie za swoje zachowanie: „Nie mam ochoty słuchać, co zrobił lub czego nie zrobił twój brat. Ale jeśli chcesz mi powiedzieć coś o sobie, z przyjemnością cię wysłucham". Po pewnym czasie dziecko zda sobie sprawę, że skarżenie nie popłaca. Wyjątek: Jeśli jedno z dzieci robi coś, co zagraża bezpieczeń- stwu, wtedy rodzice bezzwłocznie muszą się o tym dowiedzieć. Jeden z moich znajomych powiedział dzieciom tak: „Nie toleruję skarżenia. Oczekuję, że sami poradzicie sobie z nieporozumie- niami, jakie się między wami zdarzają. Ale jeśli zobaczycie, że któreś z was robi coś, co może być niebezpieczne, wtedy macie przybiec do mamy albo do mnie ile sił w nogach. W naszej ro- dzinie wszyscy muszą się troszczyć nawzajem o swoje bezpie- czeństwo". Wczoraj dzieci chodziły za mną krok w krok krzycząc: „Te- raz moja kolej!" „Nie, moja!" Uparli się chyba, żeby kłócić się tuż pod moim nosem. Jest jakaś rada? Powinna pani z takim samym uporem bronić się przed nimi. Może im pani powiedzieć: „Słyszę, że chcecie zdecydować, kto ma się teraz huśtać, i że to dla was ważne, ale w tej chwili potrzebuję spokoju. Możecie zastanawiać się nad tym w swoim pokoju albo na dworze. Nie tutaj!" Dzieci mają prawo się sprzeczać, a pani ma prawo oszczędzać bębenki w uszach i swój system nerwowy. Co pani sądzi o proponowaniu dzieciom, żeby rozstrzygnęły sprzeczkę, rzucając monetę? 175 Kłopot polega na tym, że jeśli taka propozycja wychodzi od rodziców, to ma ukryty podtekst: „Wasze uczucia i opinie są nieważne. Niech zadecyduje przypadek". Z rzucaniem monety wiąże się też inny problem: zawsze jest zwycięzca i przegrany - zwykle rozgoryczony. Tylko raz udało mi się z powodzeniem zastosować rzucanie monety. Było to wtedy, gdy wszystkie możliwe propozycje roz- wiązań zostały wyczerpane. Ponieważ ciągle znajdowaliśmy się w impasie, spytałam: „Co powiecie na rzucanie monety? Czy moglibyście zaakceptować jej wyrok?" Zeszłej niedzieli chłopcy kłócili się, czy mamy jechać do parku, czy na plażę. Czy powinnam w takiej sytuacji zapro- ponować przegłosowanie sprawy? Głosowanie może wywołać negatywne uczucia, szczególnie jeśli przeprowadzamy je zamiast wysłuchać opinii każdego dziecka. „Nie traćmy czasu na kłótnie. Przegłosujmy to. Park czy plaża? Cztery głosy za plażą, jeden za parkiem. Plaża wygrywa. No to jedziemy!" Nic dziwnego, że dziecko, które znalazło się w mniej- szości, czuje się oszukane po zastosowaniu takiej formy „demo- kracji". Kiedy nie mogłam osiągnąć consensusu drogą dyskusji i by- łam zmuszona zarządzić głosowanie (pozostawało albo to, albo spędzenie całego dnia w domu na dyskusji, jak spędzić dzień), stwierdziłam głośno (gdy umilkły już radosne okrzyki zwycięz- ców): „Jedziemy na plażę, ponieważ za tym głosowała większość, ale chcę, żeby wszyscy zdawali sobie sprawę, że jedna osoba jest rozczarowana. Andy naprawdę się cieszył na przejażdżkę do parku". To zwykle powstrzymywało zwycięzców od napawania się cu- dzą klęską i poprawiało samopoczucie przegranego. Przygnębia mnie fakt, że ilekroć chcemy miło spędzić dzień na powietrzu z naszymi trzema córkami, to dziewczęta bez przerwy się sprzeczają. Czy można coś na to poradzić? Różne dzieci w różnych okresach życia zachowują się lepiej, jeśli nie muszą ciągle przebywać razem. Mogą mieć własne wyj- ścia, innych przyjaciół, inne zainteresowania, mogą uprawiać 176 inne sporty i przebywać czasem z matką czy ojcem sam na sam. Spędzając więcej czasu oddzielnie, mogą nawet nabrać do siebie sympatii. Nie podoba mi się, że kiedy dzieci zrobią czasem coś miłego, to potem kłócą się, kto to zrobił najlepiej albo kto się bar- dziej napracował. Córka mówi: „Ja umyłam wszystkie na- czynia". A syn na to: „Wielkie rzeczy! Ja musiałem za to umyć garnki i wynieść śmieci". Co można zrobić w takiej sytuacji? Kiedy dzieci licytują się, kto najbardziej pomagał, rodzice mają wspaniałą okazję, by docenić ich wspólny wysiłek: „Ojej, jak tu czysto! Posprzątaliście razem całą kuchnię. Niezły z was zespół!" Przypuśćmy, że stosujemy metody, o których mówiliśmy na kursie, a jedno z dzieci nie przestaje się znęcać nad pozo- stałymi. Co wtedy? Jeśli w stosunkach dziecka z braćmi i siostrami dominuje nienawiść, intensywna zazdrość i ustawiczne współzawodnic- two; jeśli dziecko nie potrafi się niczym dzielić; jeśli ciągle gnębi rodzeństwo fizycznie i/lub obraża słownie, wtedy najlepiej po- szukać profesjonalnej pomocy. Rodzice mogą się wtedy zasta- nowić, czy potrzebna jest indywidualna terapia dla dziecka, czy terapia rodzinna. Opowiadania Gdy jechałam na ostatnie spotkanie, byłam niespokojna. Te- raz, kiedy kurs dobiegał końca, miałam mnóstwo wątpliwości. Czy wykorzystałam wszystkie możliwości? Czy kiedykolwiek przestrzegłam moją grupę, jak niebezpieczne jest uczynienie jed- nego z dzieci powiernikiem, z którym omawia się kłopoty brata czy siostry? Czy kiedykolwiek wspominałam, że jeśli przebywa 177 się sam na sam z jednym dzieckiem, to rozmawianie o jego ro- dzeństwie nie jest najlepszym pomysłem? Czy wyznałam smutną prawdę, że niektóre dzieci nigdy nie będą ze sobą zgodnie współ- żyły, bez względu na to, jak umiejętnie postępowaliby rodzice? Miałam zamiar powiedzieć z naciskiem, że nawet w takich przy- padkach można przynajmniej, stosując poznane metody, nie po- garszać sprawy. Gdybym tylko miała więcej czasu! Kiedy weszłam do klasy, przekonałam się, że nastrój grupy ostro kontrastuje z moim. Ludzie radośnie gawędzili. Przypomi- nało to ostatni dzień szkoły przed letnimi wakacjami. Żadnych więcej pouczeń. Po prostu czas na własne opowieści. Okazja, żeby posiedzieć i posłuchać, jak inni rodzice radzą sobie z kon- fliktami pomiędzy dziećmi. Beztroski nastrój grupy był zaraźliwy. Odprężyłam się. Usiadłam i zaczęliśmy zajęcia. Porządek relacji kształtował się swobodnie. Kiedy jedna osoba opowiedziała, w jaki sposób za- stosowała konkretną metodę, inni szybko dorzucali coś na ten temat z własnych doświadczeń. Na przykład dwie pierwsze re- lacje ukazują, jak rodzice, po raz pierwszy w pełni świadomie, postanawiają nie rozstrzygać sporu za dzieci. Co dziwniejsze, w obu przypadkach przedmiotem kłótni było krzesło. Byłam w znakomitym nastroju i postanowiłam sprawić dzieciom radość. Pozwoliłam im zjeść kolację w pokoju i oglą- dać telewizję. Byli zachwyceni i pobiegli do pokoju, żeby tam poczekać, aż przygotuję kanapki. Po chwili usłyszałam piskliwe krzyki. Bili się o krzesło. Jason dał za wygraną, ponieważ Lori, jako starsza i silniejsza, po prostu siłą zarekwirowała krzesło. Jason z płaczem i krzykiem przybiegł do kuchni. Chciał, żebym poszła do pokoju i kazała Lori oddać mu krzesło. Kor- ciło mnie, żeby to zrobić, ponieważ Lori zawsze musi postawić na swoim, ale powiedziałam tylko: „Jason, widzę, jaki jesteś zły. Powinienieś chyba powiedzieć Lori, co czujesz". Wrócił do pokoju, żeby zmierzyć się z siostrą. Czułam się tak, jakbym rzuciła go lwom na pożarcie. Lori zaczęła go ob- rzucać brzydkimi wyzwiskami, więc wkroczyłam do pokoju i powiedziałam: „Nikomu w tym domu nie wolno używać prze- zwisk!" 178 Wtedy Lori zaczęła się żalić: „On jest rozpieszczonym ba- chorem! Zawsze siedzi na tym krześle, ja nigdy nie mam szansy!" Odparłam: „Widzę, że oboje bardzo się tym przejmujecie". Potem wyłączyłam telewizor i dodałam: „Tylko od ciebie i Ja- sona zależy, czy znajdziecie jakieś wyjście". Myślę, że Lori zrozumiała również ukrytą treść: „Nie będziecie oglądać tele- wizji, dopóki nie dojdziecie do porozumienia". Wróciłam do kuchni, a płaczący Jason podreptał za mną. Aż kipiałam z oburzenia. To była wyłącznie wina Lori. Miałam ochotę jej wlać. Ale postanowiłam spróbować jeszcze raz i po- wiedziałam bez większego przekonania (na tyle głośno, żeby Lori usłyszała): „Jestem pewna, że jeśli spróbujecie, potraficie wspólnie znaleźć jakieś wyjście". W tym momencie (nie mogłam w to uwierzyć) Lori przyszła do kuchni i powiedziała: „Jaz, mam pomysł". Jason bardzo się ucieszył i pobiegł za nią do pokoju. Po chwili przyszli do kuchni po swoje kanapki, szczęśliwi i w najlepszej komitywie. Nie wiem, co wymyślili, i nie obchodzi mnie to. Jestem bar- dzo zadowolona, że wytrzymałam i nie byłam stronnicza. To ja chodzę na zajęcia, ale mój mąż dokonuje zmian po przeczytaniu moich notatek. Wczoraj rano, kiedy mieliśmy już zasiąść do śniadania, Billy i Roy zaczęli się kłócić, kto ma siedzieć na krześle przy oknie. Kiedy sprzeczka stała się za- żarta, mój mąż krzyknął: „Nikt nie usiądzie na tym krześle - oprócz mnie!" Po czym zepchnął obu chłopców z krzesła i sam na nim usiadł. Billy zaczął krzyczeć: „Nienawidzę cię, tato!" Śniadanie zamieniło się szybko w katastrofę. Po chwili coś widocznie zaświtało mężowi w głowie, bo po- wiedział: „Oho, Billy, widzę, że jesteś bardzo zmartwiony. To było dla ciebie bardzo ważne. Naprawdę chciałeś tu siedzieć przy śniadaniu". Billy odpowiedział prawie krzykiem: „Tak!" I złość go opuściła. Wtedy mój mąż dodał: „Założę się, że wspólnie z Royem potraficie znaleźć jakieś uczciwe rozwią- zanie". Ku naszemu zdumieniu zaczęli opracowywać plan. Billy miał 179 siedzieć na krześle podczas śniadania, a Roy w czasie obiadu. Zanim się spostrzegłam, nastroje się zmieniły i mogliśmy spo- kojnie zasiąść do śniadania. Nie wszystkie dzieci potrafiły znaleźć rozwiązanie. Ale to nie miało większego znaczenia. Sam proces poszukiwania wyjścia, które mogłyby zaakceptować obie strony, pozwalał zmniejszyć napięcie między rodzeństwem. Żona była w pracy, a ja leżałem w łóżku z okropnym prze- ziębieniem i chciałem trochę odpocząć. Przez jakiś czas chłopcy (cztery i sześć lat) bawili się bardzo grzecznie. Nagle, zupełnie znienacka, zaczęli się strasznie kłócić i obaj przybiegli do mnie. Każdy chciał mi opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. Czułem się tak podle, że nie chciało mi się ich słuchać, więc zaproponowałem, żeby poszli do swojego pokoju i nary- sowali na tablicy, co ich gnębi. Potem mogą również naryso- wać, jak ich zdaniem najlepiej rozwiązać ten problem. Spodobał im się ten pomysł. Wzięli linijkę i podzielili tablicę na dwie części. Potem każdy zaczął rysować na swojej połowie. Kiedy skończyli, przynieśli mi podomkę, kazali wstać z łóżka i zaprowadzili do swojego pokoju, żeby wytłumaczyć mi, co jest na rysunkach. Było oczywiste, że ich złość dawno gdzieś uleciała. Moje trzy kilkunastoletnie córki mają, niestety, wspólny po- kój. Najgorsze zaczyna się wtedy, kiedy którąś z nich ma od- wiedzić przyjaciółka. Wczoraj jak zwykle kłóciły się hałaśliwie, która z nich ma zwolnić pokój, i wszystkie zbiegły jak burza po schodach, żeby się poskarżyć. Każda miała nadzieję, że stanę po jej stronie. Ale tym razem nie dałem się wciągnąć w ich sprzeczkę. Po- wiedziałem im, że spodziewam się, iż same wypracują jakieś rozwiązanie, które zadowoli każdą z nich. Poszły na górę, ale po dwóch minutach były z powrotem na dole. Powiedziały, że próbowały, ale nie potrafią, więc mam to rozstrzygnąć. 180 Przystąpiłem do ataku. JA: Co? Poświęciłyście na to tylko dwie minuty? Na taki poważny problem? Jesteście w trudnej sytuacji: trzy dziewczyny mają wspólny pokój i każda pragnie być sama, kiedy ktoś do niej przychodzi. Nie wystarczą dwie minuty, żeby poradzić sobie z czymś takim. ONE: Daj spokój, tato. Powiedz nam po prostu, co mamy zrobić. JA: Pomyślcie nad tym trochę. ONE: To za długo trwa. JA: Za długo? Czy wiecie, jak długo najmądrzejsi ludzie z trzynastu różnych stanów naradzali się, żeby dojść do porozumienia i ustanowić konstytucję, a w końcu proklamować Stany Zjednoczone Ameryki? Nie dni. Nie tygodnie. Lata całe! Waszego problemu nie roz- wiążecie tak szybko. To wymaga namysłu. Ale ani przez chwilę nie wątpię, że wam się to uda - prędzej czy później. Nie mogły walczyć z historią. Poszły do swojego pokoju i sły- szałem, że przez następne piętnaście minut prowadziły po- ważną dyskusję. No cóż, przykro mi to stwierdzić, ale nie ustaliły nic szcze- gólnego. Jednak w ciągu następnych dwóch tygodni zauwa- żyłem wyraźną zmianę w ich zachowaniu. Kiedy jedną z dziew- cząt odwiedza teraz przyjaciółka, pozostałe albo wychodzą z pokoju, albo pytają, czy mogą zostać. Może się wydawać, że to niewiele, ale znając moją trójkę, uważam to za duże osiągnięcie. Dwie następne relacje mówią o dzieciach, którym udało się znaleźć rozwiązanie. Ku naszemu zdumieniu te bardzo małe dzieci poradziły sobie w twórczy sposób z problemami, które sprawiłyby trudność wielu dorosłym. W zeszłym tygodniu jechałam samochodem z moją córką (sześć lat), jej koleżanką i z moim synem (trzy lata). Każda z dziewczynek miała po dwa kasztany, a syn nie miał ani 181 jednego. Zaczął płakać, ponieważ żadna z dziewczynek nie chciała się z nim podzielić. Moja córka tłumaczyła, że jeśli dałaby Joshui jeden kasztan, to miałaby mniej kasztanów niż jej przyjaciółka. Powiedziałam im, że jeśli się przez chwilę zastanowią, to na pewno znajdą uczciwe rozwiązanie (ale w gruncie rzeczy wcale w to nie wie- rzyłam). Po niespełna minucie moja córka powiedziała: „Mamusiu, mam pomysł! Johanna (to jej koleżanka) może dać jeden ka- sztan Joshui, a ja dam jeden tobie. W ten sposób każdy bę- dzie miał po jednym kasztanie!" Kiedy przyszła do mnie bratowa ze swoimi dziećmi, z pew- nym niepokojem czekałam na okazję, żeby zaprezentować mój nowy sposób postępowania (ona uważa, że kursy na temat wychowywania dzieci są dobre dla rodziców, którym brak pew- ności siebie). Mój bratanek Johnny, który ma pięć lat, przy- biegł do kuchni, żeby naskarżyć, że moja córka Leslie (sześć lat) nie pozwala mu być Supermanem. Powiedziałam: „To trud- na sprawa, Johnny. Oboje chcecie być Supermanem. Hmm! No cóż, jestem pewna, że znajdziecie z Leslie jakieś rozwią- zanie, na które oboje się zgodzicie". Moja bratowa mruknęła pod nosem, że Johnny ustąpi Leslie tak jak zawsze i pozwoli jej być Supermanem. Po niespełna pięciu minutach dzieci, bardzo przejęte, wpadły do kuchni. Znalazły rozwiązanie! Oboje będą Supermanem! Młodszy brat Leslie (dziewiętnaście miesięcy) i siostra John- ny'ego (trzy lata) mogą być tym, czym chcą. Moja bratowa była pod wrażeniem. Nie mogła uwierzyć, że takie małe dzieci są w stanie coś ustalić bez pomocy rodziców. Następną historię opowiedziała matka nastolatków. Jej stano- wisko określić można najlepiej słowami „lepiej późno niż wcale". Szkoda, że dziesięć lat temu nie znałam tych metod. Dużo łatwiej je stosować, kiedy dzieci są małe, niż zaczynać dopiero wtedy, kiedy mają po kilkanaście lat. Ale przypuszczam, że 182 jeszcze przez kilka lat mogę próbować zmieniać ich w „cywi- lizowanych" ludzi. Najgorzej jest przy obiedzie. Przez cały czas nie robią nic innego, tylko sobie docinają, a ja usiłuję jeść. Mówiłam im setki razy, że zachowują się obrzydliwie i rozmawiają ze sobą jak nieokrzesane dzikusy, ale to do nich wcale nie dociera. Po ostatnim spotkaniu postanowiłam zmienić taktykę. Nie puszczę im niczego płazem. Gdy tylko usłyszałam obraźliwą uwagę, przerywałam im mówiąc: „Dość tego, koniec z tymi zjadliwymi rozmowami!" Albo: „To wredna uwaga". Albo: „Ma- cie do wyboru: rozmawiacie uprzejmie albo w ogóle nie roz- mawiacie". Powiedziałam im również, że chcę, aby na jutro przygotowali interesujący temat do dyskusji przy obiedzie. Dałam im wyraźnie do zrozumienia, że spodziewam się, iż każdy z nich „poświęci się", by w rodzinie mogła zapanować miła atmosfera. Nie macie państwo pojęcia, jaka byłam stanowcza. Następ- nego dnia usiadłam do stołu z moim starym gwizdkiem za- wieszonym na szyi (byłam nauczycielką wf). Początek był do- bry. Naprawdę rozmawiali jak normalni ludzie. Ale po około pięciu minutach padła pierwsza niegrzeczna uwaga. Użyłam gwizdka. Przez sekundę nie wiedzieli, o co chodzi, ale szybko się połapali i wybuchnęli śmiechem. I już do końca obiadu zachowywali się przyzwoicie. Większość z dotychczasowych relacji przedstawia nieporozu- mienia między rodzeństwem, które można szybko zażegnać z ra- czej niewielką pomocą ze strony rodziców. Ale są też poważniejsze konflikty, które prowokują rodziców do krzyku: „Poczekajcie, aż będziecie mieć własne dzieci! Przekonacie się wtedy, czym jest prawdziwy gniew!" Dwie ostatnie relacje ukazują rodziców uwi- kłanych w długotrwałe mediacje ze zwaśnionym rodzeństwem. Jest środa po południu. Hal i Timmy wracają ze szkoły. Witam ich i pytam, jak minął dzień. Hal mówi, że zapomniał zabrać drugie śniadanie, a koledzy dali mu tylko dwa chipsy. Wyrażam swoje współczucie i daję mu drugie śniadanie, które zostawił w domu. Potem obaj 183 chłopcy idą się bawić. Po kilku minutach są z powrotem, po- pychają się nawzajem, a Timmy zalewa się łzami. JA: Co się stało? HALL: (ze złością) Timmy uderzył mnie w głowę! TIMMY: (przez łzy) Ale niechcący, Hal. Uderzyłem cię nie- chcący! HAL: Wcale nie! Zrobiłeś to specjalnie. (Znowu zaczyna popychać Timmy'ego.) JA: (rozdzielając ich) Ludzie nie są do bicia, obojętnie co zrobili. Usiądźmy i porozmawiajmy o waszych problemach. Hal siada i patrzy na książkę, którą Timmy wypożyczył ze szkolnej biblioteki. Timmy zabiera książkę, Hal mu ją wyrywa. HAL: Oglądam ją. TIMMY: To moja książka. HAL: Wcale nie. Pożyczyłeś ją z biblioteki, więc nie jest twoja. Wyrywają sobie książkę. JA: Widzę, że mamy następny kłopot. Dwoje dzieci i jed- na książka. Jak zamierzacie to rozwiązać? TIMMY: Nie chcę, żeby czytał książkę, bo mnie bił. HAL: Tylko dlatego, że mnie uderzyłeś. Chcę się zemścić! TIMMY: To było niechcący! I wcale cię mocno nie uderzyłem. HAL: Akurat! Uderzyłeś mnie mocno, o tak (bije Timmy'ego w głowę). Timmy uchyla się, bierze kawałek tektury i delikatnie klepie Hala w głowę: „Wcale nie, uderzyłem cię lekko, o tak". Hal wyrywa bratu tekturę i bije Timmy'ego już na serio. JA: (rozdzielając ich) To wygląda na prawdziwą bójkę. HAL: Racja! JA: Hal, widzę, że jesteś bardzo zły. Będzie bezpieczniej, jeśli będziesz się trzymał z dala od Timmy'ego. Chcę, żebyś poszedł na górę. 184 HAL: Nie pójdę. Chcę mu oddać! JA: Bicie jest zakazane! Możesz albo pójść na górę i zostać tam, aż ochłoniesz, albo powiedzieć mi, co cię gryzie. Hal, ociągając się, idzie na górę. Po pokonaniu trzech stopni wraca. HAL: Mamo, on mnie tak mocno uderzył, że aż mnie głowa rozbolała. JA: Więc teraz boli cię głowa. HAL: Cały dzień boli mnie głowa. JA: W szkole też cię bolała? HAL: Tak, na muzyce. Pani Cane miała napad i cały czas tylko na mnie krzyczała. JA: (nagle rozumiejąc sytuację) Pozwól mi pomyśleć, Hal. Miałeś ciężki dzień. Po pierwsze, kiedy przyszedłeś do szkoły, zauważyłeś, że nie masz drugiego śniadania. Po drugie, nauczycielka na ciebie krzyczała. HAL: (który przytakiwał moim słowom) A potem na przerwie Louis i Steven zaczepiali mnie, a Bobby do nich do- łączył, ale przyszli dyżurni i ich powstrzymali. Hal wylicza, co go dzisiaj zdenerwowało w szkole. Kiedy koń- czy, stwierdzam, że musiał mieć bardzo ciężki dzień. Moje współczucie mu wystarcza. Przez całe popołudnie Hal i Timmy spokojnie się razem bawią. Mój syn i jego przybrany brat są w podobnym wieku. Każdy z nich przyzwyczaił się do tego, że miał własny pokój, więc kiedy musieli zamieszkać razem w jednym pokoju, był to dla nich ogromny przeskok. Najwięcej kłopotów wynika z tego, że koniecznie chcą słuchać „swojej" muzyki w tym samym czasie. Wczoraj dwa magnetofony w jednym pokoju nastawione były na cały regulator. Na jednym jazz, na drugim rock. JA: (od drzwi) Ciszej! Ciszej! (Oba magnetofony zostają przyciszone.) 185 Następnego dnia ta sama historia: radio nastawione na roz- głośnię rockową, a na taśmie - Herbie Hancock. Robię sa- molocik z papieru z napisem: „Proszę ściszyć!" i wpuszczam go do pokoju. Przez chwilę panuje spokój. Potem znowu zaczyna się hałas. JA: Jeden rodzaj muzyki naraz! Ta reguła jest dla nich nie do przyjęcia. Zaczyna się kłótnia. Każdy chce słuchać swojej muzyki w tym samym momencie i zarzuca drugiemu, że ma spaczony gust. Pora spać. Kolejna kłótnia. Todd chce zasypiać, słuchając Chicka Corei, Jeremy woli Stonesów. Nie mogą słuchać obu naraz; nie słuchają żadnego. Todd przychodzi do mnie i mówi, że zanim zjawił się tu Jeremy, wszystko układało się o wiele lepiej. Tego wieczoru mąż mówi mi, że Jeremy tak samo na- rzeka na Todda. Następny dzień. Radio znowu ryczy. Wchodzę do pokoju i ze spokojem wyłączam oba radia i magnetofony z kontaktu, sta- wiam je na szafce w moim pokoju i zamykam drzwi. Za chwilę walą w drzwi i krzyczą: „To nie fair!" Wychodzę i oznajmiam: „Gdy tylko opracujecie plan, który uwzględni potrzeby całej rodziny, zwrócę wam sprzęt". Trzy dni spokoju. Znowu mogę myśleć. Przyczyną całego konfliktu jest brak własnego kąta. Gdyby każdy z chłopców miał chociaż mały pokoik wyłącznie dla siebie! Tylko gdzie? W suterenie znajduje się wnęka, wyłożona kafelkami i wypo- sażona w wentylację, ale nie można tam nawet wejść. Jest zawalona meblami i kartonami z dwóch mieszkań. Inna stro- na problemu - prawdopodobnie ważniejsza - to narastająca niechęć między chłopcami. Musimy coś z tym zrobić. Przeglądam swoje notatki z zajęć, omawiam sprawę z mę- żem i oboje postanawiamy zwołać pierwszą rodzinną naradę. Chłopcy są nieufni, ale chętnie się zgadzają.. Wyjaśniamy podstawowe reguły i prosimy, żeby każdy z nich powiedział, co go gnębi. Z początku trudno coś z nich wyciągnąć, ale kiedy już zaczynają mówić, nie sposób ich po- wstrzymać. „Nienawidzę tej sytuacji. Miałem własny pokój i przyzwy- czaiłem się do tego". 186 „Czuję się jak intruz, który narusza czyjąś prywatność". „Potrzebuję trochę samotności. Czasem żal mi samego sie- bie". „Za bardzo się różnimy. On jest »grzecznym chłopcem*, a ja przypominam punka". „Nie mogę się przyzwyczaić do »racjonowania żywności«. Tu- taj jest tyle rygorów dotyczących jedzenia. Przyzwyczaiłem się jeść, kiedy mam ochotę". „Nie podoba mi się, że muszę się dzielić swoim tatą. Dlaczego zawsze musimy wszystko robić razem?" To więcej, niż oczekiwaliśmy. Nie mam pojęcia, co robić dalej, i daję znak mężowi, że potrzebuję pomocy. Jego spoj- rzenie mówi: „Jestem w kropce". Potem mąż zauważa: „Wasza matka i ja traktujemy te zażalenia poważnie i chcemy prze- myśleć to, co nam powiedzieliście. Proponuję kontynuować dyskusję jutro rano". Idę załatwić parę spraw, a mój mąż siada do rachunków. Kie- dy po kilku godzinach wracam do domu, słyszę hałasy dobie- gające z sutereny i idę sprawdzić, co się tam dzieje. Todd za- uważa mnie i woła: „O, mama, przyszłaś w samą porę. Chodź zobaczyć, co zrobiliśmy". Jeremy woła: „Tato, ty też chodź!" Nie wierzymy własnym oczom. W suterenie panuje idealny porządek. Kartony są ustawione pod jedną długą ścianą w równych słupkach, po trzy. We wnęce na podłodze leży dywan, na środku stoi krzesło, w jed- nym rogu znajduje się lampa, w drugim - gitara, a pod ścia- ną - stół z radiem i magnetofonem. Mój mąż nie może wykrztusić słowa. Jestem tak zdumiona, że zdobywam się tylko na okrzyk: „Och! sami to zrobiliście?" JEREMY: To moje studio muzyczne. TODD: Jeremy lubi siedzieć i grać na gitarze, kiedy słu- cha rocka. Ja zostaję w sypialni, bo lubię leżeć na łóżku, kiedy słucham muzyki. Todd wycofuje się do sypialni i włącza magnetofon. Jeremy bierze gitarę i włącza radio, a my wracamy do pokoju i uśmie- chamy się do siebie jak dwoje szczęśliwych głupców. Oboje wiemy, że taka sytuacja nie może trwać długo, ale w tym momencie jesteśmy zachwyceni. Nareszcie spokój! 187 Ta historia zakończyła nasze ostatnie spotkanie. Widzę, że rodzice już teraz zaczynają odczuwać pewną nostalgię. Ja rów- nież. Przeżyliśmy wspólnie wiele ciepłych i zapadających w pa- mięć chwil. - Będzie mi brakowało tych spotkań - powiedział ktoś. - Czy musimy kończyć? Ten kurs będzie mi się przydawał, dopóki dzieci nie dorosną i nie opuszczą domu. - Czy moglibyśmy się znowu spotkać, na przykład za miesiąc, i podzielić się świeżymi doświadczeniami? Spojrzałam pytająco na pozostałych. Kilka osób przytaknęło gorliwie. Inni nie byli pewni, wspominali o planach na lato i wcześniejszych zobowiązaniach. Nie rozważałam możliwości następnego spotkania. Jednak myśl o kontynuowaniu kursu za miesiąc, nawet z częścią grupy, była kusząca. Wyjęliśmy kalendarze i ustaliliśmy termin. Doświadczenia rodziców polskich Swoje opowiadanie chcę zacząć od słów: PODOBAM SIĘ SO- BIE, kiedy nie podnoszę głosu, kiedy mówię do dzieci spokoj- niej i bez oburzania się na ich kłótliwość, kiedy mam coraz więcej odwagi i siły do bycia mądrą matką. Łapię się na przyjemnym zdziwieniu, gdy myślę o efektach, które pojawiły się tak szybko i tak lawinowo. I muszą one być widoczne nie tylko dla mnie, skoro moja matka - sar- kastycznie komentująca wprowadzane przeze mnie innowacje książkowo-kursowe - przyznała ostatnio z zadumą: „A może to i dobrze, że tak spokojniej..." Kłótnie między moimi córkami są coraz krótsze. Jedna z nich dotyczyła pluszowej małpki, która jest włas- nością Paulinki (siedem lat). Młodsza Monika (pięć lat) usiło- wała ją wyrwać z objęć właścicielki. - Widzę, Monika, że bardzo chcesz się bawić tą małpką. Myślę, że gdybyś Paulinę poprosiła, to by ci ją dała. Przestały jazgotać. Monika milczała z pochyloną głową, ale 188 Paulina spojrzała na mnie z zaciekawieniem. „Pewnie się dziwi, że nie każę jej ustąpić młodszej" - pomyślałam. I uśmiech- nęłam się do niej. Wtedy wręczyła mi maskotkę ze słowami, które mnie zdu- miały: - Mamo, potrzymaj małpkę, to ja zrobię tu porządek. - Mamuś, daj mi małpkę! Daj mi małpkę! - szturmowała Monika z namolnością, która dawniej zawsze gwarantowała sukces. - Nie mogę ci jej dać, bo Paulina zostawiła ją pod moją opieką. Małpka należy do Pauliny i ona o niej decyduje - obstawałam dzielnie. - Ale, mamuś... Daj mi małpkę! Paulina obserwowała mnie kątem oka. - Gdybyś naprawdę bardzo chciała tę małpkę, to wiedzia- łabyś, jak z Pauliną rozmawiać, żeby ona ci ją dała. Myślę, że... tak naprawdę żadna z was nie ma ochoty na zabawę maskotką, tylko chcecie się wykłócać o nią - powiedziałam do Moniki i... było to błędem. Monika podbiegła do Paulinki i uderzyła ją. Paulina rozry- czała się, a ja speszyłam się porażką. Na szczęście przypo- mniałam sobie zachętę do tego, by nie poddawać się, jak coś nie wyjdzie. Pomyślałam chwilkę i postanowiłam „zająć się poszkodowaną". - Widzę, że jest ci bardzo smutno i przykro - zwróciłam się do Pauliny. Szlochała dalej. Przyniosłam kartkę, pisaki i zaproponowa- łam: - Narysuj mi to, co czujesz. Najpierw narysowała serce, potem oczy, nosek, a w końcu stwierdziła: - Zobacz... To moja małpka. Jeszcze jej kucyki dorysuję. - Mmm... Widzę, że bardzo kochasz tę małpkę - mówiłam do Pauliny, chociaż zauważyłam, że Monika też zabrała się do rysowania. Paulinka uśmiechnęła się, a kiedy zawołałam: „Kolacja!" - spokojnie poszła jeść. Monika udawała, że nie słyszy, i ryso- wała dalej. Po chwili zawołała: - Patrz! Narysowałam diabła! Tego, co mnie kusi! - Aha! Teraz rozumiem, dlaczego tak brzydko postąpiłaś 189 z Pauliną i czemu nie przyszłaś na kolację. Wydaje się, że słuchasz go dalej... - odpowiedziałam. Odrzuciła kartkę i wtuliła buzię w mój rękaw. - Już nie będę! - zapewniła. A po kolacji zgodnie rysowały dalej. Parę dni później - znów zatarg przy grze planszowej. Kiedy zaczęły się kłócić, wyszłam zmywać naczynia. „Nie wtrącaj się! Nie wtrącaj się!" - powtarzałam sobie w myślach. Nagle Monika wpadła do kuchni z wrzaskiem: - Paulina mnie ugryzła! - Och! Pokaż! - powiedziałam pochylając się nad dziec- kiem. - Boli? Pokiwała głową, choć śladu ugryzienia nie było widać. - To pewnie ci smutno? - zapytałam. - Tak! - zapewniła z przejęciem, a potem niespodziewanie dodała: - Daj mi, mamo, długopis, to ci narysuję, jak bardzo mi smutno. I na tym cała sprawa się skończyła. Powiedziałam tylko dwa zdania!!! Zmieniło się między nami. Jest fajniej, przynajmniej i dziew- czynki też dostrzegają, że inaczej reaguję. To „nowe" budzi ich zaciekawienie, czasem fascynuje, a czasem bywa niewy- godne, bo niejako wymusza poprawniejsze zachowanie. - Och! Widzę dwie dziewczynki z wykrzywionymi buziami i słyszę, jak brzydko się wyzywają. - Mamo, przestań wciąż mówić, co ty widzisz! - protestuje wtedy „zbite z pantałyku" dziecko. Zabawne jest też to, że początkowe uczucie niepewności i sztuczności oraz zwyczajna niechęć do tego nowego „trudu" mijają z czasem, a w ich miejsce pojawiają się pomysły przy- noszące rewelacyjne rezultaty. Jednym z takich pomysłów był... budzik! Uratował mnie przed zmorą, jaką były kolacje. Nie pomagały „dobranocki" ani zakazy ich oglądania, ani obietnice, ani groźby i kary. Raz była winna jedna, raz - druga, a ustalanie prowodyra stawało się bezsensowne. Teraz stawiam na stole zegarek i oznajmiam: 190 - Macie obie dziesięć minut do „dobranocki". Smacznego! Tykający towarzysz przykuwa ich uwagę, bawi i mobilizu- je. Kolację zjadają szybciej, niż trzeba. I wszystkim jest przy- jemnie. * Zauważyłam, że większość domowych wojen zaczyna się z powodu słowa „chcę", które w naszej rodzinie brzmi jak „mu- sisz" i funkcjonuje jak iskra zapalająca ładunek wybuchowy. Dzieci: Chcę, żebyś się wyniósł z mojego biurka! A ja chcę, żebyś się ode mnie odczepiła i oddała mi wreszcie moją forsę! Ja: Dzieci, chcę mieć spokój, bo nie mogę myśleć! Dzieci: Ja też chcę mieć spokój, więc powiedz jej, żeby się zamknęła! A ja chcę mieć swój pokój, bo z tym wariatem nie można wytrzymać! Mąż: A ja domagam się trochę kultury i szacunku w mojej rodzinie! Po ostatnich zajęciach zwołałam rodzinę na naradę. Powie- działam, co mi leży na sercu. Zapisywałam każdą pretensję i każdy pomysł. I żaden z nich nie był dostatecznie dobry dla wszystkich. Aż nagle, najmłodsza, 6-letnia Basia, zacinając się z prze- jęcia, powiedziała: - Bo ty... Bo wy... krzyczycie na mnie, jak ja coś chcę, wyganiacie mnie i mówicie: „To sobie chciej!", a ja naprawdę tego potrzebuję!!! To było to! Rodzina zdecydowała: jeżeli komuś na czymś zależy, mówi: „potrzebuję", zamiast „chcę". I koniec. Pilnują się jak diabli! Jeżeli komuś wymsknie się po staremu, dopy- tują się: „Chcesz czy potrzebujesz? Jeśli chcesz - to się odwal! Jeśli naprawdę potrzebujesz, to ci pomogę". Czyż nie są wspaniali, choć język mają jeszcze niewybredny? * Do pokoju sprowadził mnie przeraźliwy głos bliźniaczek (dzie- więć lat). Akurat oglądały bajkę, kiedy nadszedł Marek (dwa- naście lat) i usiłował wyrwać Beacie pilota, żeby zmienić kanał. 191 - Dziewczynki oglądają właśnie bajkę - zainterweniowałam. Przestał atakować siostrę, ale zaczął zasłaniać sobą ekran. Bliźniaczki nadal wrzeszczały, chcąc w ten sposób zmusić mnie do pacyfikacji Marka. - To przykre, że nie widzicie bajki. Widzę, że to was bardzo rozzłościło - powiedziałam głośno do dziewczynek, a potem zwróciłam się do Marka: - Wiem, że potrafisz zachować się spokojnie i grzecznie za- łatwić sprawę telewizora. - One też mi tak robiły! - odparł odsłaniając ekran. - Więc ty wiesz, jakie to nieprzyjemne i złoszczące - od- powiedziałam, a Marek zamyślił się na moment i bez słowa wycofał się do swojego pokoju. Wrócił dokładnie po bajce i spokojnie oglądał swój program sportowy. Wieczorną ciszę przeciął okrzyk: - Mamo! Ja muszę coś przepisać, a on rozłożył się na moim biurku! - To powiedz to jemu, nie mnie - zadeklamowałam cytat z książki z niebywałym dla mnie spokojem. I nie ruszyłam się z miejsca! - Ale on nie reaguje! - odkrzyknął syn. - A tobie zależy, żeby zareagował, czy żebyś miał wolne biurko? - Żeby się przeniósł... - brzmiała pozornie tylko jednozna- czna odpowiedź. - Jeśli ci zależy na wolnym biurku, to pomóż mu przełożyć jego rzeczy na jego biurko - podsunęłam, nadal nie ruszając z odsieczą. Kiedy po jakimś czasie poszłam na górę do pokoju chłopców, zaintrygowana niezwykłą ciszą, zobaczyłam, że młodszy już spał w łóżku, a starszy spokojnie pracował przy swoim biurku. -#- Wiedząc, że przez dwie godziny będę bardzo zajęta, zgodzi- łam się na zaproszenie koleżanki z sąsiedztwa, ale postawiłam synom (osiem i pięć lat) warunek: ich zabawa nie może prze- szkadzać mi w pracy. 192 Przez jakiś czas było idealnie, ale potem zaczęli się kłócić. Puściłam do pokoju dzieci papierowy samolocik z ostrzeże- niem. Hałas ucichł na moment, a po chwili wybuchnął ze zdwojoną siłą. Odgłosom bicia towarzyszył płacz młodszego syna. Weszłam do pokoju i powiedziałam: - Taki hałaśliwy i agresywny sposób zabawy jest niedopu- szczalny. Ponieważ nie dotrzymaliście umowy, ogłaszam ko- niec zabawy, bo nie mogę pracować. Proszę odprowadzić ko- leżankę do domu. I nie czekając na komentarz, wróciłam do swoich zajęć. Po zapowiedzianych dwóch godzinach poprosiłam synów, by usiedli przy mnie i wyjaśnili, co się stało. Starszy Rafał zaczął pierwszy: - Paweł nie chciał zejść z łóżka! - Nie chciałem, bo Rafał na mnie krzyczał! - odparował młodszy. - Nieprawda! Najpierw mówiłem normalnie, ale on mnie nie słuchał! Więc mówiłem głośniej i zacząłem krzyczeć. Ale on dalej nie chciał zejść z łóżka, więc dostał w plecy - bronił się Rafał. - Hmm... - mruknęłam i postanowiwszy: nie napadam na starszego, nie bronię młodszego, po prostu zapytałam: - Paweł, a dlaczego właściwie nie chciałeś zejść z łóżka? - Bałem się, że barierka się złamie. (Piętrowe łóżko już się rozlatywało i prosiłam synów, by uwa- żali). - Słyszę, że pamiętałeś o mojej prośbie dotyczącej łóżka. To mi się podoba. Czy powiedziałeś Rafałowi, że boisz się zejść? - Nie. - Jak myślisz, gdybyś powiedział, że boisz się zejść, to do- stałabyś lanie od Rafała? - Nie. - Rafał, nie zgadzam się na bicie, bo możesz mu zrobić krzywdę - zwróciłam się do starszego. - To co ja mam z nim zrobić? - spytał bezradnie. - Na drugi raz powiem, dlaczego nie robię tego, o co pro- sisz! - postanowił młodszy. - Czy w takim razie uważacie, że problem został wyjaśniony? - Tak, ale zabawa się skończyła - stwierdził ze smutkiem Rafał. 193 - Tak, ale muszę go przeprosić - powiedział Paweł ku mo- jemu zdziwieniu. I uściskali się nawzajem, choć Rafał nadal był smutny. - Żal ci, Rafał, fajnej zabawy, która tak nagle się skończy- ła - powiedziałam ze współczuciem. - Nooo... Ale myśmy nie dotrzymali umowy... - potwierdził. Byłam zadowolona. Po raz pierwszy nie słyszałam irytują- cych argumentów typu: „Młodszemu się ustępuje" (Paweł) i „Starszego się słucha" (Rafał). Nie było ofiary, nie było kata, a ja nie musiałam opowiadać się po stronie któregokolwiek z moich synów. Było natomiast ważne ustalenie na przyszłość i życiowe do- świadczenie dotyczące skutków niedotrzymania umów. I co najważniejsze - moi synowie nadal byli braćmi. Najmłodsza córka (pięć lat) wskutek naszych poprzednich błędów czuje się bardziej uprzywilejowana od starszych (czter- naście i piętnaście lat) braci. Ciągle ich zaczepia, prowokuje, drażni... Może rzeczywiście dokuczała im po to, by demonstrować swoją przewagę nad nimi? Bo przecież ostro obrywali od nas, jeśli tylko spróbowali czasem jej „oddać". Któregoś popołudnia znów bezkarnie poszturchiwała brata, więc kiedy powiedziałam do córki: „Jest czwarta pięć. Zaczyna się »Ciuchcia« - skorzystał z okazji, by chociaż wypchnąć ją z kuchni. - Mamo, on mnie bije! - wrzasnęła. Byłam uważna i tym razem nie dałam się złapać w pułapkę. Nie napadłam na syna, tylko poinformowałam zwięźle: - Już jest czwarta zero sześć. „Ciuchcia" się zaczęła, a ja wychodzę. - Na którym programie? - rzuciła od niechcenia córka i wybiegła, nie czekając na odpowiedź. Puściłam „oczko" w stronę syna, a on odpowiedział mi uśmiechem. Krzątając się przy domowych pracach, zastanawiałam się, dlaczego moi synowie potrafią się zgodnie bawić, gdy mnie 194 nie ma, a kiedy pojawiam się, rozpoczynają kłótnie i wciągają mnie w swoje konflikty. Przyszły mi też na myśl różne moje manipulacje i uniki, do których sięgałam, by ich agresję jak najszybciej... zdławić. - Mama! Mama! On mi zabrał mój samochód! - wołał 6-letni Stefek. - Spróbuj się z Maćkiem dogadać - poradziłam na odczep- nego. - Ale on mnie nie słucha! - Poproś go! - rozkazałam. Stefek poszedł do brata (dziesięć lat), ale jego (równie jak moje) rozkazujące: „Proszę!" nie przyniosło pożądanego rezul- tatu. Przybiegł więc z powrotem, wołając: - Maciek nigdy mi nie oddaje! - Nigdy??? - On zawsze bierze moje zabawki! - Zawsze??? Ot, i napytałam sobie biedy. Zaczął wymyślać historie, które miały zaświadczyć o złośliwości starszego brata. Zreflektowa- łam się. Przerwałam swoją robotę i patrząc synowi w oczy, powie- działam: - Słyszę i widzę, jaki jesteś wściekły na Maćka! I to już wystarczyło!!! Ze zdumieniem usłyszałam: - Mamo, mogę wziąć jabłko? - Możesz; proszę sobie wziąć. Maciek przysłuchiwał się rozmowie z drugiego pokoju. Skoro do tej pory „nie oberwał", uznał, że też może przyjść po jabłko. Siedzieli obaj spokojnie i jedli, ale po paru minutach Maciek znów miał ochotę na zabawkę Stefana. Usiłując zapobiec awanturze, poprosiłam Maćka o przynie- sienie gazety z kuchni. - Ale po co ci gazeta? - Chciałabym zobaczyć program TV - skłamałam. (No, właś- nie. To jeden z moich uników.) Po gazetę pobiegł Stefan, który natychmiast wykorzystu- je takie okazje, by zaskarbić sobie sympatię, podczas gdy Maciek z reguły ociąga się ze spełnianiem moich próśb. Te- raz też zerwał się dopiero wtedy, kiedy brat wrócił z „Dzien- 195 nikiem". Wyrwał go i krzyczał, że to on miał przynieść pro- gram. Dość tych błędów - pomyślałam. Trzeba wypróbować spo- sób z książki, czyli opisać sytuację. I ustalić granice. Kręcąc głową od jednego do drugiego - jak na meczu tenisowym - powiedziałam: - Widzę jednego chłopca, jak walczy o gazetę, i widzę dru- giego chłopca, który też walczy o gazetę. Jeden chce podać gazetę mamie i drugi chce podać gazetę mamie. Ale mnie nie podoba się ta kłótnia. Przykro mi na to patrzeć. Chcę, żebyście się dogadali. Jesteście mądrymi braćmi i potraficie to zrobić sami, dlatego idę teraz do pani sąsiadki. Wróciłam po kilkunastu minutach, a oni spokojnie się ba- wili. Ale kiedy tylko usiadłam w fotelu... zaczęło się na nowo! - Mamo! Stefan zawsze papuguje to, co ja robię! - Nieprawda! Ja właśnie buduję swoje samochody, a on zabiera mi klocki! Byłam zdecydowana przerwać to natychmiast i bez krętactw. - Pokażcie mi swoje samochody! Obaj! Szybko! - zawoła- łam. Przybiegli natychmiast i postawili je na stole. Oglądałam skrupulatnie każdy samochód: - Widzę, że obaj zbudowaliście wspaniałe samochody. O! Maćkowi udało się wmontować szyby! O! Stefan wmontował koła!...Wspaniale się uzupełniacie. Myślę, że fajnie byłoby, gdybyście z reszty klocków zbudowali wspólny pojazd... Chęt- nie bym go obejrzała. - Ale ja nie wiem co... - zafrasował się Maciek. - Rakietę! Zbuduję rakietę! - wykrzyknął Stefek. - Słyszę, że chcesz budować sam - zauważyłam. - Nieee... Maciek zacznie, a ja dokończę. - No, dobra! Ale nie będziesz się wtrącał! Pobiegli do pokoju, uzgadniając ze sobą, co to ma być, i ba- wili się zgodnie aż do kolacji. A kiedy po „dobranocce" popro- siłam ich o sprzątnięcie klocków, ze śmiechem bombardowali własne budowle. Ocalili po jednej i każdy postawił swoją przy łóżku. 196 7. Pogodzić się z przeszłością Wiedziałam, że wszyscy nie przyjdą. Kiedy przerwie się rytm regularnych spotkań, dopadają nas wszystkie możliwe zobowią- zania i spychają na bok nasze dobre intencje. Mimo to, ponie- waż przywykłam do tryskającej energią i zapałem dużej grupy, musiałam przez chwilę przyzwyczajać się do tego, że tym razem jest nas tylko sześcioro. „Nie szkodzi - pomyślałam. Sześcioro to też nieźle. Będzie kameralnie i na luzie". Jednak odniosłam wrażenie, że coś wisi w powietrzu. W pokoju wyczuwało się jakieś utajone napięcie. Poprosiłam rodziców, żeby przysunęli krzesła i ustawili je w pół- kole. - No i jak państwu idzie? - zaczęłam. Zapadła długa, niezręczna cisza. Wreszcie! - Odbyłam długą rozmowę z siostrą, z Dorothy, kilka tygodni temu, ale przypuszczam, że nie powinnam państwu zabierać czasu. - To pani czas - powiedziałam. - Nie przygotowałam nic szczególnego na dzisiejszy wieczór. - Ale mamy rozmawiać o kłopotach naszych dzieci, a nie o problemach z własnym rodzeństwem. - Dzisiaj możemy rozmawiać o wszystkim, co państwu przyj- dzie do głowy, a co ma związek ze stosunkami między rodzeń- stwem. Wahała się. - Właściwie - powiedziała - to się nawet wiąże, bo nigdy bym z nią nie porozmawiała, gdybym nie chodziła na ten kurs. Wszyscy nagle bardzo się zainteresowali tym, co miała opo- wiedzieć. Kilka osób przynaglało ją. 197 - Nie wiem, czy ktoś z państwa sobie przypomina, jak wspo- minałam kiedyś o swojej siostrze... - Doskonale to pamiętam - wpadła jej w słowo inna kobieta. - Mówiliśmy o porównywaniu dzieci i opowiadała nam pani, że matka zawsze stawiała Dorothy za wzór i że okropnie się pani przez to czuła. Rumieńce zabarwiły jej policzki. - No właśnie - stwierdziła. - Po tamtym spotkaniu znowu byłam bardzo przygnębiona myślami, że matka tak bardzo wy- wyższała Dorothy i że moja siostra zawsze zachowywała się tak, jakby była ode mnie lepsza. Kilka tygodni później, kiedy mówi- liśmy o przydzielaniu dzieciom ról i o tym, jakie to może być bolesne nawet dla dziecka, któremu przypadła pozytywna rola, zaświtało mi w głowie, że może Dorothy również cierpiała. Przez całą noc nie opuszczała mnie ta myśl, a następnego ranka wie- działam już, że muszę porozmawiać z Dorothy. Przerwała i spojrzała na nas pytająco. - Jesteście państwo pewni, że chcecie tego słuchać? Jest je- szcze tyle do opowiedzenia. Grupa znowu ją zachęciła. - Denerwowałam się trochę, że mam do niej zadzwonić, po- nieważ Dorothy i ja kontaktujemy się tylko w wakacje. Nie wie- działam, jak to przyjmie. Obawiałam się, że efekt może być mi- zerny i że znowu będę się czuła „tą gorszą". Ale wcale tak się nie stało. Dorothy bardzo się ucieszyła, że zadzwoniłam. Roz- mawiałyśmy przez chwilę o naszych mężach i dzieciach. W koń- cu wspomniałam o kursie, powiedziałam, jak wiele mi daje. Zainteresowało ją to, więc opowiedziałam jej trochę więcej o za- jęciach na temat przydzielania dzieciom ról, a potem spytałam, czy nie uważa, że mama narzucała nam role. Najpierw odparła, że nie, ale po chwili, gdy dokładniej wspomniała swoje dzieciń- stwo, przyznała, że żyła pod presją, ponieważ cały czas stawiano ją za wzór. Potem wyznała najbardziej zdumiewającą rzecz. Parę razy przychodziło jej nawet do głowy, że mama próbuje trzymać nas z dala od siebie, i martwiła się, że jeśli kiedykolwiek sta- niemy się sobie bliskie, mama będzie źle o niej myśleć. Ponieważ ją mama wyróżniała, a mnie zawsze krytykowała. Dopiero po kilku sekundach pojęliśmy znaczenie tych słów. - Musiała pani być zaszokowana tym, co powiedziała siostra - mruknął ktoś. 198 - W pewnym sensie tak. Ale z drugiej strony, chyba zawsze o tym wiedziałam. Najdziwniejsze jest to, że wcale się nie zmar- twiłam. Po prostu było mi żal Dorothy. Powiedziałam jej, że musiała się okropnie czuć, to było zbyt wielkie obciążenie dla dziecka. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, zaczęła płakać. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że moja siostra wcale nie jest taka odporna. Bardzo chciałam ją pocieszyć, ale była tysiąc mil ode mnie. Powiedziałam: „Dorothy, ściskam cię. Ściskam cię przez telefon i całuję cię". Potem Dorothy wyznała, jak bar- dzo było jej przykro, że przez nią cierpiałam, i jak wiele to dla niej znaczy, że zadzwoniłam, bo gdybym nie zadzwoniła, mogły- byśmy umrzeć, wcale się nie znając. Wtedy ja zaczęłam płakać. Kilka osób sięgnęło po chusteczki. - Czy wiecie państwo, co postanowiłyśmy? - mówiła dalej. - Mamy zamiar spotkać się w połowie drogi między Nowym Jor- kiem i Chicago. Spędzimy razem weekend - tylko we dwie, bez mężów, bez dzieci. Musimy nadrobić stracony czas. - Cieszę się razem z panią - powiedział jeden z mężczyzn - ale jest mi też trochę smutno. - Dlaczego? - spytała siostra Dorothy. - Bo to smutne, że rodzice mogą tak poróżnić własne dzieci. Wiem, jak ciężko było mojej rodzinie, kiedy ojciec zakazał nam kontaktów z najstarszym bratem. - Dlaczego to zrobił? - zapytała. - To długa historia! Głównym powodem było to, że Tom był zawsze zbuntowany, a mojego ojca wychowano zgodnie z suro- wymi zasadami ortodoksyjnej greckiej religii. Zawsze były między nimi konflikty. Kiedy Tom miał siedemnaście lat, ojciec ostate- cznie zerwał z nim wszelkie kontakty. Tom ukradł pieniądze ze sklepu ojca i uciekł. Ojciec nigdy mu tego nie wybaczył - nigdy. I nigdy nie pozwolił Tomowi wrócić. Matka go błagała. Ja bła- gałem. Nie ugiął się. - I nigdy więcej nie widział pan Toma? - Raz. Po ośmiu latach, kiedy umarł nasz ojciec, Tom przy- jechał z żoną na pogrzeb, ale od tamtej pory prawie wcale się nie kontaktujemy. Zawsze pragnę zaprosić go na Święto Dzięk- czynienia, ale Nick, mój młodszy brat, stanowczo się sprzeciwia. Nie chce z nim mieć do czynienia. - To dziwne - powiedziała siostra Dorothy. - To prawie tak, jakby ta niechęć przeniosła się z ojca na niego. 199 - Wiem. Nick postawił mnie w bardzo trudnej sytuacji. Je- stem w rozterce. Mój najmłodszy syn ma chrzciny w przyszłym miesiącu i chciałbym, żeby Tom był przy tym obecny. Wiem, że źle postąpił, ale można było to załatwić inaczej. Nie powinien zostać wtedy odtrącony. Co nam z tego przyszło? Moje dzieci nie znają swojego wujka i cioci, a kuzynów nigdy nie widziały. Ja mam bratanka i bratanicę, którzy mi są zupełnie obcy. - Co zamierza pan zrobić? - spytała miękko siostra Dorothy. Zapadło długie milczenie. - Mam zamiar jeszcze raz porozmawiać z Nickiem. Mamy bra- ta i musimy go zaakceptować i okazać mu miłość. To jedyne, co możemy zrobić. Wszystko inne byłoby niewłaściwe. Chcę, żeby wszyscy bracia zgromadzili się na chrzcinach mojego syna. Chcę, żebyśmy znowu byli rodziną. - Życzę panu tego z całego serca - powiedziała z zadumą in- na kobieta. - To cudowne, że w ogóle macie taką szansę. Jej uwaga zastanowiła mnie. Po chwili przypomniałam sobie, że właśnie ta kobieta wspomniała podczas pierwszego spotkania, iż jej siostra ma zaburzenia emocjonalne. - Odnawianie kontaktu z moją siostrą nie ma najmniejszego sensu - ciągnęła. - Kiedy ostatnio próbowałam z nią poroz- mawiać, zarzucała mi, że rozpuszczam o niej plotki wśród jej przyjaciół. Poza tym osobą, z którą naprawdę chciałam poroz- mawiać, była moja matka. Ten kurs otworzył mi oczy na wiele spraw. Po naszym ostatnim spotkaniu powiedziałam sobie: „Na- wet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobię, muszę uświadomić mojej matce, co czułam przez te wszystkie lata". - Czy kiedykolwiek się pani na to zdobędzie? - spytał ktoś, chcąc zachęcić ją do zwierzeń. - Już to zrobiłam - odparła. - I pani matka tego wysłuchała? - Nie było to dla niej łatwe. - Co jej pani powiedziała? Zawahała się i spojrzała na mnie z zakłopotaniem. - Nie musi pani o tym mówić - odezwałam się. - No, nie wiem - zastanawiała się. - Chyba nie mam nic przeciwko temu. Zamknęła na chwilę oczy, chcąc odtworzyć w pamięci to zda- rzenie. - Przede wszystkim powiedziałam matce, jak bardzo cierpia- 200 łam przez to, że emocje Lynn zawsze rządziły naszym domem. Powiedziałam: „Zawsze byłaś tak pochłonięta Lynn i jej kłopo- tami, że nigdy mnie nawet nie zauważałaś. Nie wiedziałaś, jaka byłam, i nie obchodziło cię to. Więc, prawdę mówiąc, nie czułam się kochana". W pokoju można było usłyszeć bzyczenie muchy. - Co ona na to? - zapytał ktoś. - Powiedziała, że jestem śmieszna. Przecież byłam idealnym dzieckiem, takim jakie każdy kocha. „No widzisz, właśnie o to chodzi - odparłam. - Znowu to robisz. Robisz ze mnie kogoś, kto w ogóle nie istnieje". Matka zignorowała moje słowa i znowu zaczęła opowiadać to samo: jak ciężko jej było z Lynn - ciągle bieganie do lekarzy, zwariowane zachowanie, ani chwili spokoju. Przypomniała wszystko, co Lynn zrobiła i czego nie zrobiła! Zna- łam to na pamięć. Nie pozwoliłam jej dokończyć. Powiedziałam: „Mamo, chcę cię prosić o coś, co nie będzie łatwe. Wysłuchaj mnie. Po prostu wysłuchaj i nie staraj się niczego wyjaśniać. Ja już to wszystko wiem. Chcę, żebyś spróbowała zrozumieć, jak ja się czułam przez te wszystkie lata". Popatrzyła na mnie, a potem powiedziała: „Dobrze, dobrze! Mów". Słowa popłynęły strumieniem. Przypomniałam jej, jak wiele razy próbowała zrobić ze mnie jakiś ideał. „Dzięki Bogu, że można ci zaufać". „Przynajmniej ty masz głowę na karku". „Cieszę się, że mam choć jedno dziecko, które jest odpowie- dzialne". I przypomniałam, ile razy próbowałam się buntować, na przy- kład uciekłam ze szkoły w piątej klasie, albo nie chciałam grać dla gości na pianinie, i jak zawsze wtedy słyszałam: „To do ciebie niepodobne, kochanie". Nie mogłam przestać mówić, wciąż dorzucałam przykłady, żeby uzmysłowić jej, że czułam się nic nie znaczącą osobą. Nic dziwnego, że tak często nie wiedziałam, jaka jestem. Potem spytałam ją: „Czy wiesz, ile by to dla mnie znaczyło, gdybyś choć raz powiedziała: Nie musisz przez cały czas być idealna. Nie musisz być taka doskonała. Nie musisz ciągle być dla mnie pociechą. Możesz być czasem niegrzeczna, rozwydrzona, niechlujna, niedobra, nierozsądna, nieodpowiedzialna - i wszy- stko jest w porządku. To normalne, czasem tacy jesteśmy. A ja będę cię kochać tak samo". 201 Łzy spływały matce po twarzy, gdy to mówiłam, ale nie prze- rwałam. Nie mogłam. Kiedy wreszcie skończyłam, wyszeptała: „Nie miałam pojęcia! Co mogę powiedzieć? Nie wiem, co mam powiedzieć!" Odparłam: „Nic. Nie ma nic do powiedzenia. Po prostu chciałam, żebyś wiedziała". Nagle coś się we mnie prze- łamało. Powiedziałam: „Nie myśl, że nie zdaję sobie sprawy, przez co przeszłaś z powodu Lynn. Nie myśl, że nie wiem, jak było ci ciężko". Potem otoczyłam ją ramionami i trzymałyśmy się w objęciach, a ja miałam wrażenie, jakby runął jakiś mur między nami. Słuchałam i nie mogłam się nadziwić, że zrozumienie tak bar- dzo pomaga przebaczyć. Jaką niewypowiedzianą ulgę musiało przynieść wyzbycie się tych gorzkich uczuć. I jak wiele ofiaro- wała jej matka, po prostu słuchając. - Nigdy nie mogłabym powiedzieć mojej matce czegoś takie- go - stwierdziła inna kobieta, kręcąc głową. - Nie zrozumiała- by moich uczuć. Nie potrafi nawet poradzić sobie z własnymi uczuciami. Nie wiem, co mnie do tego skłoniło, ale niedawno usiłowałam powiedzieć jej, co sprawiało mi przykrość, kiedy by- łam dzieckiem, na przykład to, że nigdy nie pozwalano mi złościć się na brata, zawsze musiałam bić przed nim czołem, bo był niemal udzielnym księciem. Wiecie, państwo, co powiedziała? „Kłopot z tobą polega na tym, że zauważasz problemy i chcesz, żeby wszystko było doskonałe". Wtedy odparłam: „A dlaczego nie mamy mówić, że coś nas boli, jeśli rzeczywiście nas boli? Jeśli wskakując do łóżka, uderzymy się w palec, to dlaczego nie mamy powiedzieć: »O kurczę, boli jak diabli!«?" Matka po- wiedziała: „Ja po prostu nie przejmuję się i mówię: »Ale to było głupie!« Potem zapominam o całej sprawie". I właśnie w taki sposób moja matka załatwia wszystkie problemy. Więc jak mogę oczekiwać, że mnie zrozumie? Jest taka bezmyślna, że czasem mam ochotę nią potrząsnąć. Cały czas mówi tylko, jak bardzo pragnie, żeby jej dzieci były sobie bliskie, ale wszystko, co robi, jeszcze bardziej nas od siebie oddala. Wiecie, państwo, co jest najdziwniejsze? Mojemu bratu, który nigdy do mnie nie dzwonił, niedawno urodziło się pierwsze dziecko i nagle zaczął do mnie dzwonić i pytać o radę. Rozma- wiamy jak normalni ludzie. Może mimo wszystko jest dla nas jeszcze nadzieja. Ale daję słowo, że jeśli pewnego dnia zosta- niemy przyjaciółmi, to stanie się to nie dzięki mojej matce, ale 202 wbrew niej. Wiem, że chce dobrze, ale naprawdę nie można o niej powiedzieć, że jest wrażliwa. - Nie wiem - wtrącił mężczyzna, który jako jedyny nie za- bierał dotąd głosu. - Moja matka i ojciec byli bardzo wrażli- wymi ludźmi, ale mogę państwa zapewnić, że nawet wrażliwi rodzice pozwalają, żeby działy się brutalne rzeczy. Oczy wszystkich zwróciły się na niego. - Chyba wspomniałem kiedyś - wyjaśnił - że mam brata bliźniaka, który mnie bił, a oni nawet nie kiwnęli palcem, żeby go powstrzymać. - To straszne - powiedział ktoś. - Ale dlaczego nic nie ro- bili? - Nie mam pojęcia. Może myśleli, że chłopcy powinni trochę dostawać w skórę. Może myśleli, że to naturalne zachowanie w przypadku bliźniaków i że nigdy nie zrobilibyśmy sobie krzywdy. Nie wiem, co myśleli. Mogę tylko powiedzieć, że kiedy ma się pięć lat, a rodzice są jedynymi obrońcami, to można być naprawdę przerażonym, jeśli odwracają się w inną stronę. Czło- wiek zaczyna rozumieć, że po prostu musi jakoś przez to przejść. - Musiał pan być wytrzymałym dzieciakiem, żeby to znieść - powiedziałam. - Byłem wytrzymały. Ale Eryk jeszcze bardziej. I był o wiele większy. Urodził się pięć minut wcześniej i ważył dwa razy tyle co ja. - Więc od samego początku był pan w niekorzystnej sytuacji. - To prawda. Ale kiedy byliśmy mali, nie przejmowałem się, że jest taki duży. Nie dawałem się mimo to. Typowy przykład. Wchodził do pokoju i przełączał telewizor na inny kanał, bo chciał oglądać co innego. Nie chciałem dopuścić do tego, żeby mną rządził, więc przełączałem z powrotem na swój program. Wtedy naskakiwał na mnie, przytrzymywał i bił pięściami. W końcu dotarło do mnie, że naprawdę może mnie skrzywdzić. Po jakimś czasie doszło do tego, że mógł wyłączyć telewizor, a ja po prostu wychodziłem z pokoju. - Nadal nie rozumiem, jak pana rodzice mogli na to pozwo- lić! - wykrzyknęła jedna z kobiet. - No cóż, matka właściwie starała się mnie bronić. Krzyczała na Eryka i zabierała mnie do innego pokoju. Ale najczęściej uważała, że powinniśmy to sami załatwić. Kiedyś kupiła na- dmuchiwanego człowieka z plastyku, na samym dole był piasek. 203 Kiedy się uderzyło kukłę, wracała do poprzedniej pozycji. Pa- miętam, jak powiedziała do Eryka: „Gdy chcesz uderzyć brata, uderz zamiast niego kukłę". Nigdy tego nie zapomnę, bo odkąd dostaliśmy tę zabawkę, najpierw bił mnie, potem kukłę i znowu mnie. To nic nie pomogło. - A kiedy byliście nastolatkami? - zapytał ktoś. - Eryk był prawdziwym atletą, uprawiał hokej, piłkę nożną. Walczył na śmierć i życie, żeby unicestwić, zniszczyć. Im bar- dziej kogoś zgnębił, tym bardziej się cieszył. Ja nie lubiłem spor- tów. Prawdę mówiąc, w szkole średniej niezbyt lubiłem ryzyko. Wolałem udzielać się towarzysko. Nigdy nie zrobiłbym nic, co mogłoby zniszczyć mój krąg opiekuńczych przyjaciół. - Czy nic się nie zmieniło, kiedy byliście starsi? - Nie bardzo. Po prostu nie napadał już na mnie fizycznie, tylko słownie. Ważną sprawą w naszej rodzinie były dyskusje przy obiedzie. Eryk był zawsze na bieżąco ze wszystkim - książ- kami, sportem, polityką. Kiedy próbowałem coś wtrącić, uśmie- chał się szyderczo: „To głupie". A matka i ojciec byli tak za- chwyceni rozległą wiedzą Eryka, że nawet niczego nie zauważali. Więc po jakimś czasie przysłuchiwałem się tylko dyskusjom i wtrącałem kpiarskie uwagi. Wyrobiłem sobie dosyć ostry, iro- niczny język. To była moja jedyna broń przeciwko Erykowi. I używałem jej. Znałem wszystkie jego słabe punkty. - Nie można pana za to winić - powiedział inny mężczyzna. - Musiał pan znaleźć jakiś sposób, żeby odegrać się na draniu. Brat Eryka uniósł brwi i rozsiadł się wygodnie. Jego postawa całkowicie się zmieniła. - Kiedyś bym się z panem zgodził. Ale zdarzyła się najbardziej zwariowana rzecz. W zeszłym miesiącu, kiedy skończył się ten kurs, bardzo zapragnąłem ponownie spotkać się z Erykiem. Przez całe lata unikałem go. Zadzwoniłem więc do niego i umó- wiliśmy się. Zrobił się z tego trzygodzinny lunch. Ciekawość nasza sięgnęła zenitu. - O czym rozmawialiście? Czy powiedział mu pan prawdę? Czy powiedział mu pan, jak zatruwał panu życie? - Właściwie to on chciał mi powiedzieć, jak bardzo zatruwałem mu życie. Wszystkim opadły szczęki. - Według Eryka rodzice mnie faworyzowali i nigdy nie mógł mi tego wybaczyć. Zauważał, że mama i ja porozumiewaliśmy 204 się w naturalny sposób, zaś między nim a mamą wszystko było nie tak. Miał wrażenie, że bez przerwy była na niego zła, że zajmowała się tylko bronieniem mnie i że nigdy nie okazywała mu wyrozumiałości, na jaką zasługiwał. Zauważał również, że ludzie zawsze lubili mnie od pierwszego wejrzenia. Powiedział tak: „Byłeś taki drobny, z tymi doskonałymi rysami twarzy, bu- dziłeś takie uczucia jak maleńki kociaczek. Ja wyglądałem jak wielki bysio. Każdy mnie mijał i wybierał ciebie". Potem zwierzył się, że czuł się bardzo wyobcowany, nieśmiały i niezręczny już w przedszkolu. W szkole było jeszcze gorzej, bo to ja byłem „oso- bowością" i przyprowadzałem do domu wielu przyjaciół, a on nie miał nikogo. Przypomniałem mu, że to właśnie jego rodzice chwalili za to, że jest taki inteligentny i wysportowany. Odparł: „Pochwały nic nie znaczyły. Ty miałeś ich miłość". Spytałem go prosto z mostu: „Czy dlatego mnie biłeś?" Od- powiedział: „No jasne. Byłem zły i sfrustrowany. Zostałeś moim kozłem ofiarnym". Potem zapytałem, czy gdyby mama nie była ciągle na niego zła za to, że mnie bił, to on nie złościłby się na mnie. „Prawdopodobnie nie" - odparł, a potem zapytał : „Czy byłbyś zazdrosny, gdybyśmy się z mamą naprawdę dobrze zgadzali?" „Może - powiedziałem. - Ale na pewno chciałbym, żeby tak było, bo wtedy nie wściekałbyś się na mnie". Wtedy dopiero uświadomiliśmy sobie, jak wiele obaj wycier- pieliśmy, jak wiele bólu sobie zadaliśmy. On mnie atakował, a ja mu oddawałem po swojemu, ale w rezultacie wyrządziło to wielką krzywdę nam obu. Kiedy się rozstawaliśmy, mieliśmy poczucie spełnienia, jakby- śmy odnaleźli brakującą cząstkę samych siebie. I wiedzieliśmy, że obaj jesteśmy w porządku. Żaden z nas nie był złym czło- wiekiem. On był miłym facetem i ja byłem miłym facetem. Dwóch miłych facetów, którzy nie mogli poradzić sobie z pro- blemami wynikającymi z tego, że są braćmi. I dwoje miłych ro- dziców, którzy starali się najlepiej, jak umieli. Spotkanie dobiegło końca. Wszyscy byliśmy zmęczeni. To było bardzo wyczerpujące psychicznie. Nikt z nas nie miał już nic do powiedzenia. Żegnaliśmy się w milczeniu, wymieniając moc- ny uścisk dłoni. 205 Po raz pierwszy cieszyłam się z długiej jazdy do domu i ciszy panującej w samochodzie. Musiałam wiele przemyśleć. Wszystko, co usłyszałam tego wieczoru, przeraziło mnie. Lę- kiem napawało mnie to, że dynamika konfliktów między rodzeń- stwem jest tak wielka, iż mogą one być przyczyną cierpień dzieci już od najmłodszych lat; że istnieje między rodzeństwem niemal magnetyczne przyciąganie, które pomaga ponownie zbliżyć się do siebie, odnowić rodzinną więź; że jakaś siła popycha z po- wrotem ku sobie nawet bardzo skrzywdzone rodzeństwo i każe mu zapomnieć o dawnych urazach. I nabrałam przekonania, że metody, których uczę, są dobre. Można było załagodzić wszystkie bolesne konflikty, o których dzisiaj opowiadano, lub nawet uniknąć ich, gdyby odpowiedzial- ni za to rodzice postępowali umiejętnie. Wyobraźmy sobie - pomyślałam - świat, gdzie bracia i sio- stry dorastają w rodzinach, w których wyrządzanie sobie krzy- wdy jest niedozwolone, w których uczy się dzieci, jak bezpiecz- nie i rozsądnie wyrażać swoją złość, w których każde dziecko jest cenione jako odrębna istota, a nie w relacji do rodzeń- stwa, w których normą jest raczej współpraca niż współza- wodnictwo, w których nikt nie jest ograniczony do przypisanej mu roli, w których dzieci każdego dnia zdobywają doświad- czenie i umiejętność samodzielnego rozwiązywania własnych sporów. A co się stanie, kiedy te dzieci dorosną i zaczną same kształ- tować przyszłość świata? Co by to była za przyszłość! Dzieci wychowane w takich domach wiedziałyby, jak rozwiązać świa- towe problemy, nie niszcząc przy tym cennego świata. Wiedzia- łyby, jak to zrobić, i czułyby się do tego zobowiązane. Ocaliłyby naszą ziemską rodzinę. Zaczęło padać. Włączyłam wycieraczki i nastawiłam radio, że- by posłuchać wiadomości. Niesamowite. Zupełnie jakbym słuchała opowiadań rodziców, tylko że wszystko na większą skalę: spory o terytorium; spory o system wierzeń; zazdrość tych, którzy nic nie mają, skiero- wana przeciwko tym, którzy posiadają wszystko; ważni faceci gnębiący maluczkich; mało ważni faceci kierujący skargi do ONZ i Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości; długie, skom- plikowane dzieje goryczy i nieufności, w których nie obeszło się bez inwektyw i bomb. 206 Ale tym razem nie przygnębiało mnie to. Byłam przepełniona optymizmem. Jeśli po tak długim okresie cierpienia, rywalizacji i niesprawiedliwości, nadal tak silna jest w rodzeństwie potrze- ba pojednania, to dlaczego nie mielibyśmy wyobrazić sobie in- nego świata? Świata, w którym bracia i siostry wszystkich na- rodowości, zdecydowani zapomnieć o dzielących ich krzywdach, podają sobie dłonie i odkrywają, jaką miłość i siłę mogą sobie wzajemnie ofiarować jako rodzeństwo. Wyłączyłam radio. Deszcz przestawał padać. Nagle wszystko wydawało się możliwe. Doświadczenia rodziców polskich Pragnienie kontynuowania spotkań odczuwaliśmy równie sil- nie, jak rodzice „z książki". Doświadczyliśmy, ile wsparcia i siły może dawać podążanie z innymi ku wspólnemu celowi, jak po- mocne jest dzielenie się przeżywanymi trudnościami i sukcesami oraz jak ważne jest słuchanie albo raczej usłyszenie siebie samego i tego, co mówi drugi człowiek. W jednej z grup na ostatnim spotkaniu zabrał głos ojciec, który do tej pory milczał. Jego wypowiedzią pragniemy pożegnać się z polskim czytelnikiem: Po przeczytaniu książki Rodzeństwo bez rywalizacji byliśmy z żoną pełni energii i zapału do korekty naszych metod wy- chowawczych. Już od jakiegoś czasu uważaliśmy, że dajemy sobie nieźle w kość: my - dzieciom, one - nam i sobie nawzajem. Jed- nak bez względu na to, ile nocnych godzin strawiliśmy na analizowaniu przykrych sytuacji, dochodziliśmy do tego sa- mego wniosku, że - w gruncie rzeczy - jesteśmy niezłymi rodzicami, mamy równie niezłe dzieci, a przyczyną wszystkich ich i naszych waśni jest horrendalna ciasnota. - Też byłbym czarującym „daddy" - jak sam Bili Cosby - 207 gdybym mógł powrzucać was do osobnych pokoi, a sam za- mknąć się z mamą w uroczej sypialni! - zapewniałem ura- żonych moim podniesionym głosem synów, których dopiero co ściągnąłem z braterskiego „ringu". - Ależ, ojciec, to nie o to chodzi... - perorował najstarszy; dla niego (od czasu kiedy wąs mu się sypnął) każda sytuacja stanowi okazję do prezentowania jedynego słusznego, czyli je- go własnego poglądu. Ma prawie osiemnaście lat, jest jota w jotę podobny do mnie i pewnie dlatego tak „wkurza" mnie jego śmiesznie pretensjo- nalna dyktatura wobec młodszego rodzeństwa. Prawdę mó- wiąc, sporo winy za konflikty i bójki między naszą piątką dzieci przypisywałem właśnie jemu. Spróbowaliśmy metod z książki. Nie wychodziło; czasami nawet było gorzej, niż przedtem. Analizowaliśmy z żoną prawie każdą sytuację, szukając przyczyn porażek. W końcu doszli- śmy do wniosku, że mówimy „nowe teksty", ale nadal „sie- dzimy w starej skórze". Zaczęliśmy zapisywać nasze słowa i odpowiedzi dzieci, co pozwoliło nam zdemaskować postawy, którymi wywoływaliśmy oburzające lub zasmucające nas reakcje u dzieci. Rozpoznaliśmy w sobie rodzica - pacyfikatora, policjanta, dyktatora, zawstydzacza, inkwizytora, męczennika, demagoga, rodzica oburzającego się i stronniczego. Postanowiliśmy eksmitować ich z naszego ciasnego miesz- kania, żeby zrobić miejsce dla RODZICA UWAŻNEGO, który nie gorszy się faktem, iż jego ukochane dzieci odczuwają na- miętności i gwałtowne uczucia, ale pomagając je wyrażać, przyczynia się do rozbudzania uczuć dobrych. W tej decyzji wspierają nas słowa Leonarda Shawa: Każde oburzenie lub ocena, którą tworzysz, pomaga podtrzymać konflikt, o którym twierdzisz, że chcesz mu zaradzić. Zamiast oburzać się - działaj z przestrzeni miłości i wybaczenia. Koniec