TERRY PRATCHETT OSTATECZNA NAGRODA Dogger otworzył drzwi, był jeszcze w piżamie. Na progu stało coś niewiarygodnego. Istnieje proste wytłumaczenie, pomyślał. Zwariowałem. Jak na siódmą rano była to całkiem zadowalająca racjonalizacja. Zamknął drzwi i zawrócił korytarzem, przez kuchenne okno widział wagoniki metra linii Northen Line wypełnione całkiem normalnymi ludźmi. Istnieje błogi okres istnienia, który Yen Buddyści nazywają plinki. Jest on całkiem precyzyjnie zdefiniowany jako odstęp czasu między obudzeniem się a wymierzeniem ciosu przez wszystkie problemy, które nie dały ci spać uprzedniej nocy. Kończy się w chwili, gdy uznajesz, że od tego ranka wszystko pójdzie lepiej. Ale nie idzie. Przypomniał sobie kłótnię z Nicki. No, właściwie nie kłótnię. Z jej strony było to bardziej gniewne milczenie, w nim zaś narastała złość, chociaż wcale nie wiedział, od czego się to właściwie zaczęło. Niewątpliwie powiedział, że niektórzy z jej przyjaciół wyglądają jakby przędli własny chleb i piekli własne kozy, a potem wzniósł się najprawdopodobniej do poziomu, kiedy wygłaszał stwierdzenia typu: jeśli już chcesz koniecznie wiedzieć, to ja uważam, że zielone 2CV ma antynuklearny stiker wlaminowany fabrycznie do tylnego okna. Gdyby był w formie, jaką osiągał zazwyczaj po wypiciu pinty białego wina, skomentowałby pewnie jeszcze kobiety ubrane w drelichy. To była jedna z tych kłótni, kiedy każda żartobliwa próba, żeby się wyrwać, kończy się stworzeniem kolejnej otchłani, w którą trzeba wkroczyć. A potem ona przerwała, nie - zerwała milczenie uwagami o marzeniach Erdana, by stać się macho i oto nagle okazało się, że on zajadle broni ludzi, których nienawidził - oczywiście, kiedy był trzeźwy - równie mocno co ona. A potem wrócił do domu i napisał ostatni rozdział "Erdana i węża Krawędzi", a następnie pod wpływem rozgoryczenia, alkoholu i buntu, na ostatniej stronie uśmiercił swego bohatera. Zmiażdżył go lawiną. Fanowie znienawidzą go za to, ale poczuł się lepiej, uwolniony od czegoś, co trzymało go na uwięzi przez kilka dobrych lat. I co przez przypadek uczyniło go całkiem bogatym człowiekiem. A wszystko dzięki komputerom, ponieważ dobra połowa fanów, których spotykał, pracowała przy komputerach, a za pracę przy komputerach płacili tyle, że pieniądze trzeba było wieźć do domu na taczkach. Fanowie science fictiom mogą mieć różne odbicia, ale kupują książki na pęczki, a potem jeszcze czytają je od deski do deski. Teraz będzie musiał wymyślić dla nich coś innego, napisać coś porządnego, poduczyć się o czarnych dziurach i kwantach... Coś nadal zajmowało jego umysł, kiedy kierował się w stronę kuchni. A tak, na jego progu stał Erdan Barbarzyńca. Zabawne, co? Teraz już wokół framugi pod wpływem walenia zaczął rysować się tynk, co było dość nietypowym efektem specjalnym halucynacji. Dogger ponownie otworzył drzwi. Erdan stał cierpliwie obok mleka. Mleko było białe i w butelkach. Erdan miał siedem stóp wzrostu, ubrany był w przepaskę na biodra. Jego tors wyglądał jak worek pełen piłkarzy. W jednej ręce trzymał coś, co - jak Dogger doskonale wiedział - było Skungiem, Mieczem Lodowych Bogów. Dogger dlatego doskonale to wiedział, ponieważ opisywał go tysiące razy. I już nigdy nie zamierzał opisywać po raz kolejny. Erdan przerwał milczenie. - Przyszedłem - powiedział - żeby spotkać Tego Co Mnie Uczynił. - Przepraszam? - Przyszedłem - odezwał się barbarzyński bohater - by odebrać Ostateczną Nagrodę. - Spoglądał wyczekująco w głąb korytarza i drapał się po torsie. - Jesteś fanem, tak? - zapytał Dogger. - Całkiem niezły kostium. - Co to jest fan? - odpowiedział pytaniem Erdan. - Chcę się napić twojej krwi - wtrącił się do rozmowy Skung. Za plecami giganta - mówiąc metaforycznie, bo tak naprawdę to pod jego masywnym ramieniem - Dogger ujrzał listonosza. Mężczyzna obszedł wokół Erdana, podśpiewując pod nosem, wetknął kilka rachunków w nie stawiającą oporu dłoń Doggera, rzucił na przekór wszystkim oznakom uwagę, że mamy ładny dzień i odszedł. - Jego krwi też bym się napił - oświadczył Skung. Erdan stał nieporuszony, dając wyraźnie do zrozumienia, że zamierza tak trwać, aż Śnieżne Mamuty Hy-Kooli odejdą do domu. Historia notuje bardzo wiele głupich komentarzy, takich jak: "Wygląda na to, że jest tu całkowicie bezpiecznie" albo "Indianie? Jacy Indianie?", a Dogger wybrał z tej listy jedno z najstarszych, dzięki któremu sprzedano więcej encyklopedii i ubezpieczeń na życie niż byś myślał, że to w ogóle możliwe. - Chyba lepiej będzie - powiedział - jeśli wejdziesz. Nikt nie mógł wyglądać aż tak jak Erdan. Jego skórzany kaftan najwyraźniej spędził sporo czasu na kupie kompostu. Paznokcie miał purpurowe, skórę dłoni jak wygarbowaną, klatkę piersiową pokrywała szachownica blizn. Coś o paszczy wielkości fotela musiało kiedyś pokosztować jego ramienia, ale najwyraźniej smak mu nie odpowiadał. Widocznie uzewnętrzniam moje fantazje, pomyślał Dogger. Albo jeszcze śpię. Najważniejsze to zachowywać się naturalnie. Erdan zanurkował do pomieszczenia, które Dogger z upodobaniem nazywał pracownią, a które wyglądało jak normalny salon, tyle tylko, że na stole stał komputer. Barbarzyńca zasiadł w fotelu. Sprężyny niebezpiecznie zaskrzeczały. Spojrzał w stronę Doggera wyczekująco. To oczywiście może być również, pomyślał Dogger, maniak morderca. - Ostateczną nagrodę? - zapytał słabo. Erdan przytaknął. - Hm. A w jakiej właściwie formie? Erdan wzruszył ramionami. Kilka mięśni musiało się usunąć z drogi, żeby pozwolić potężnym ramionom wznieść się i opaść. - Powiedziane jest - oświadczył - że ci, którzy polegną w walce, będą biesiadować i hulać w twoim hallu na zawsze. - Ach - Dogger zatrzymał się niezdecydowany na progu pokoju. - W moim hallu? Erdan znowu przytaknął. Dogger rozejrzał się wokół. Już telefon i wieszak na płaszcze powodowały, że miejsce wydawało się zatłoczone. Możliwości hulanek były wyraźnie ograniczone. - A jak długo właściwie oznacza to "na zawsze"? - odezwał się. - Aż gwiazdy zgasną i Wielki Lód pokryje świat - odparł Erdan. - Tak mi się właśnie wydawało. W słuchawce zaskrzeczał głos Cobhama. - Ty co? - zapytał. - Dałem mu piwo i nogę kurczaka, a potem posadziłem go przed telewizorem - powtórzył Dogger. - A wiesz, tak naprawdę to wrażenie zrobiła na nim lodówka. Powiedział, że trzymam w więzieniu następną Epokę Lodowcową, co ty na to? A telewizja jest po to, żebym szpiegował świat, tak on uważa. Ogląda "Sąsiadów" i zaśmiewa się. - Czego ode mnie oczekujesz? - Posłuchaj, nikt nie jest w stanie tak podrobić Erdana! Całe tygodnie zajęło mi, zanim opisałem jak należy smród! To jest naprawdę on, mówię ci. Taki, jakim go sobie zawsze wyobrażałem. I siedzi u mnie oglądając opery mydlane. Jesteś moim agentem, powiedz, co powinienem teraz zrobić? - Po prostu uspokój się - głos Cobhama zabrzmiał łagodnie. - Erdan jest twoim tworem. Żyłeś z nim od lat. - Lata mi nie przeszkadzają, skoro działo się to w mojej głowie. Ale to się przeniosło do mojego domu. - ...i on jest bardzo popularny, więc naprawdę można się było spodziewać, że kiedy podjąłeś ryzyko zabicia go... - Wiesz, że musiałem to zrobić! Na litość boską, dwadzieścia sześć książek! - Od ścian odbił się grzmiący śmiech Erdana. - Dobrze, więc to żeruje na twoim umyśle. Jego wcale nie ma. Sam powiedziałeś, że mleczarz go nie widział. - Listonosz. To prawda, ale go obszedł! Ron, ja go stworzyłem. On myśli, że jestem Bogiem. Więc teraz, kiedy go zabiłem, przyszedł do mnie. - Kevin? - Tak? Co? - Weź kilka tabletek czegoś. On musi odejść. Tak jest zawsze. Dogger ostrożnie odłożył słuchawkę telefonu. - Wielkie dzięki - powiedział z goryczą. Ale spróbował. Poszedł do supermarketu udając, że potężnej postaci podążającej za nim krok w krok wcale nie ma. To nie polegało na tym, że był niewidoczny dla innych ludzi. Ich oczy widziały go, ale w jakiś sposób umysły nie przyjmowały tego widoku. Polegało to na tym, że chociaż go mijali i nawet automatycznie mówili przepraszam, kiedy na niego niechcący wpadli, potem nie potrafiliby wytłumaczyć, co obchodzili albo za co przepraszali. Dogger zostawił go w labiryncie półek, wymyślając rozpaczliwą teorię, że jeśli Erdan zginie mu choć na chwilę z oczu, może ulotni się jak dym. Złapał kilka paczek, przemknął przez dziwnie nieoblężoną kasę i już znalazł się przed sklepem, kiedy nagle zatrzymał go radosny okrzyk. Obrócił się jak na rolkach. Erdan opanował wózki na zakupy. Był całkiem błyskotliwy. Dla kogoś, komu w kilka godzin udało się wyjść z Labiryntu Szalonych Bogów, druciane pudełko na kółkach było prostą zabaweczką. Udało mu się nawet dojść do ładu z chłodniami. No tak, pomyślał Dogger, "Erdan na Szczycie Świata", rozdział czwarty: przeżył dzięki 10 000-letniemu wełniastemu mamutowi przypadkowo odkrytemu w zamarzniętej tundrze. Dogger pisząc ten kawałek sprawdził to i owo, dzięki czemu wiedział, że jest to zupełnie niemożliwe, ale co tam. Ponieważ chodziło o Erdana, czarodziej Tesco po prostu spreparował te mamuty w podręczne porcje. - Podoba mi się bycie martwym! - oznajmił z dumą Erdan. Dogger zbliżył się do wózka. - To nie jest twoje - powiedział. Erdan spojrzał zaskoczony. - Teraz już jest. Zabrałem. To dużo łatwiejsze. Nie trzeba walczyć. Mam picie, mam jedzenie, mam Nazywam-się- Tracey-Czym-Mogę-Ci-Służyć?, mam orzeszki w torebce. Dogger rozgarnął małe polistyrenowe pudełka, z głębi wózka spojrzały na niego przerażone oczy Tracey. Wymierzyła w niego pistolet do naklejania cen. - Mydło - powiedział Dogger. - To się nazywa mydło. Nie chodzi o mydlaną operę, w odróżnieniu od tamtej ono jest użyteczne. Myjesz się nim. - Westchnął. - Energiczne nacieranie mokrą flanelką różnych partii ciała - ciągnął dalej. - Wiem, że to nowatorski pomysł. - A to jest wanna - dodał. - A to umywalka. A to sedes. Już wcześniej tłumaczyłem ci, jak tego używać. - Jest mniejszy od wanny - poskarżył się Erdan. - Owszem. Nieważne. A to są ręczniki, którymi się wycierasz. To szczoteczka do zębów, a to golarka. - Zawahał się. - Czy pamiętasz, jak umieściłem cię w seraju Emira Białych Gór? Jestem prawie pewien, że cię tam wykąpano i ogolono. - Gdzie są hurysy? - Nie ma. Musisz to zrobić sam. Przejechał pociąg wprawiając w rezonans wannę. Erdan zawył. - To tylko metro - uspokoił go Dogger. - Pudło do podróżowania. Nie zrani cię. Tylko nie próbuj go zabijać. Dziesięć minut później Dogger siedział słuchając śpiewu Erdana, dźwięk był taki, jakiego można by się spodziewać nad tajgą o zachodzie słońca. To nie stanowiło problemu. Problemem była Nicky. Jak zwykle. Miał się z nią spotkać w Domu Tofu. Przeraźliwie bał się, że Erdan zamierza mu towarzyszyć. To byłoby po prostu fatalne. Notowania Doggera u Nicky nie były najlepsze jeszcze przed ostatnią kłótnią, a wszystko to dzięki nietrafnym uwagom na temat czarnych skarpet, gdy był jeszcze na warunkowym po tym, co powiedział na temat mimów. Nicky odpowiadał wizerunek Nowoczesnego Mężczyzny, choć określenie to pewnie stało się już niemodne. Jezu, zaczął nawet czytać "Guardiana", żeby nadążyć za nią i dostał kolejną czarną kropkę, kiedy powiedział coś nie tak o dziecięcych stronach. Erdan nie był Nowoczesnym Mężczyzną. A ona na pewno to zobaczy. W takich sprawach miała coś w rodzaju radaru. Musiał znaleźć jakiś sposób, żeby się go pozbyć. - Chcę się napić twojej krwi - odezwał się zza sofy Skung. - Och, zamknij się. Jeszcze raz spróbował pozytywnego myślenia: to, by fikcyjny charakter, który sam stworzyłem, kąpał się teraz na górze, jest zupełnie niemożliwe. Jestem przepracowany i mam halucynacje. Oczywiście, nie czuję się jak szaleniec, ale żaden wariat się tak nie czuje. On jest... on jest projekcją. Zgadza się. Sprawy ostatnio, to znaczy mniej więcej od chwili, kiedy skończyłem dziesięć lat, nie układają się najlepiej, Erdan jest projekcją macho, którym w głębi serca chciałem być. Nicky twierdzi, że napisałem te książki z tego właśnie powodu. Nie mogę sobie poradzić z prawdziwym życiem, więc zamieniłem wszystkie problemy w potwory i wymyśliłem postać, która daje sobie z nimi radę. Erdan jest moim sposobem na świat. Nigdy sam sobie tego nie uświadomiłem. Więc wystarczy, że spojrzę na świat od dobrej strony, a on przestanie istnieć. Rzucił okiem na plik maszynopisu leżący na stole. Ciekawe, czy Conan Doyle przechodził przez to samo? Może zasiadał właśnie do herbaty, kiedy do drzwi zapukał spływający wodą Sherlock Holmes, by wkrótce zacząć łazić po domu rzucając mądre uwagi, aż wreszcie Doyle złapał go znów między stronice powieści. Uniósł się nad krzesłem. To było to. Wystarczyło przecież przepisać... Erdan pchnięciem otworzył drzwi. - Ha! - powiedział i wepchnął swój mały, no - relatywnie mały - palec w jedno mokre ucho wydając odgłos korka wyciąganego z butelki. Był owinięty ręcznikiem kąpielowym. Wyglądał jakoś schludniej, jakby miał mniej blizn. Zadziwiające, co może zdziałać gorąca woda, uznał Dogger. - Moje ubranie kłuje - oznajmił pogodnie. - Czy próbowałeś je wyprać? - zapytał słabo Dogger. - Modlę się o ubrania, jakie noszą bogowie, potężny Kevinie - odparł Erdan. - Nic mojego nie będzie pasować - odparł gospodarz. Przyjrzał się ramionom herosa. - Nic mojego nie będzie nawet w połowie pasować - dodał. - Poza tym nigdzie nie idziesz. Trudno. Przepiszę ostatni rozdział. Możesz wracać do domu. Rozpromienił się. Tak właśnie należało zrobić. Traktując szaleństwo z powagą, mógłby mu ulec. Potrzebował jedynie zmienić ostatnią stronę. Nie musiał nawet pisać następnej książki o Erdanie, chodziło tylko o to, by się upewnić, że jego bohater gdzieś tam sobie żyje. - Napiszę ci też jakieś nowe ubranie - powiedział. - Śmieszne, nieprawdaż? - mówił dalej. - Takie wielkie chłopisko jak ty ginie w lawinie. Wytrzymałeś znacznie gorsze rzeczy. Przysunął do siebie maszynopis. - Pamiętasz, jak musiałeś przebyć Pustynię Grebor nie mając ani odrobiny wody - paplał pogodnie - a ty... Poczuł, jak dłoń obejmuje jego nadgarstek, łagodnie, lecz nieubłaganie. Dogger przypomniał sobie dokumentalny film, w którym pokazywano przemysłowego robota, który mógł przyłożyć siłę dwóch ton, a potrafił podnieść delikatnie jajko. Teraz jego nadgarstek wiedział, jak się czuło jajko. - Podoba mi się tutaj - powiedział Erdan. Namówił go, żeby przynajmniej zostawić Skunga. Skung był mieczem władającym kilkoma słowami i żadne z tych słów nie czułoby się dobrze w restauracji ze zdrową żywnością. Z pewnością jednak Erdan nie miał zamiaru dać się zostawić. Gdzie chadza barbarzyński heros, zastanawiał się Dogger. Odpowiedź brzmiała: tam, gdzie ma ochotę. Spróbował napisać mu nowe ubranie. Skończyło się to tylko częściowym sukcesem. Erdan nie został ukształtowany przez naturę, przez niego, do noszenia sportowych marynarek. Skończyło się na tym, że wyglądał tak jak zawsze Dogger go sobie wyobrażał, niczym wielki, pełen entuzjazmu fan klubu motorowego. Erdan był teraz bardziej dostrzegalny. Te jakieś psychiczne antyciała, przez które ludzie go nie widzieli, odstąpiły na chwilę. Z pewnością spoglądano na niego. - Kim jest tofu? - zapytał Erdan, kiedy szli w stronę przystanku autobusowego. - Nie kto, to jest coś. Rodzaj jedzenia i zaprawy jednocześnie. To... to jest... czasami zielone, a czasami nie - powiedział Dogger. To było na nic. - Pamiętasz - odezwał się wreszcie - jak poszedłeś walczyć, żeby pomóc Doge z Tenitti. Z pewnością napisałem, że jedliście potem pastę. - Tak. - W porównaniu z tofu pasta to eksplozja smaku. Dwa do centrum, poproszę - zwrócił się do konduktora. Ten skrzywił się na widok Erdana. - Jakiś koncert rockowy? - zapytał. - I nie wolno ci tam hulać. Moja dziewczyna... znajoma młoda dama pracuje tam. Ona wierzy w pewne rzeczy. I, posłuchaj, nie chcę, żebyś to popsuł, rozumiesz. Moje życie uczuciowe nie jest ostatnio w najlepszej formie. - Uderzyła go jakaś myśl. - I nie chcę słyszeć żadnych rad, jakby można było ją naprostować. Wrzucanie kobiety na łęk i odjeżdżanie w noc nie jest tutaj najodpowiedniejsze - dodał ponuro. - U mnie działało - powiedział Erdan. - Tak - mruknął Dogger - i to zawsze. Zabawne. Pilnowałem, żebyś nigdy nie miał z tym kłopotów. Dwadzieścia sześć książek bez zmiany ubrania i żadna nie powiedziała, że boli ją głowa. - Nie moja wina, po prostu rzucały... - Przecież nie powiedziałem, że to twoja wina. Po prostu uważam, że dostaje się tego pewną ilość w życiu, a ja wszystko oddałem tobie. Erdan z wysiłku zmarszczył brwi. Jego wargi poruszyły się, jakby to, co właśnie usłyszał, powtórzył sobie najpierw raz, potem drugi. - Rano tam wracasz. - Mnie podoba się tutaj. Masz obrazkowy telewizor, słodkie jedzenie, miękkie siedziska. - Podobało ci się w Chimerze! Śnieżne pola, zimny wiatr, bezkresna tajga... Erdan rzucił mu krzywe spojrzenie. - Nie podobało ci się? - niepewnie zapytał Dogger. - Jeśli ty tak twierdzisz - odparł Erdan. - I za dużo oglądasz widzącego na odległość pudła. - Telewizji - poprawił go Erdan. - Czy mogę go zabrać ze sobą? - Co, do Chimery? - Na bezkresnej tajdze pomiędzy książkami czułem się dość samotny. Dogger zastanawiał się nad propozycją. Miała swój urok. Erdan Barbarzyńca ze skrwawionym mieczem, w kolczudze, z przenośnym telewizorem i elektrycznym kocem. Nie, to by nie zagrało. Wzdrygnął się. O czym on właściwie myśli? Naprawdę coś niedobrego działo się z jego głową. Fanowie zabiliby go za coś takiego. Poza tym wiedział, że nigdy nie uda mu się odesłać Erdana z powrotem. Teraz już nie. Coś się zmieniło i już nie da się wrócić do tego, co było. Lubił tworzyć Chimerę. Wystarczyło, że zamknął oczy i widział góry Shemark, każdy szczyt wystający ponad chmury. Znał deltę Prady jak własną dłoń. Lepiej. A teraz wszystko odpłynęło. I kto tu się zmieniał. - Tu jest napisane: Dom Tofu - odezwał się Erdan. Kto się nauczył czytać? I czyje ubranie wyglądało mniej włochato, czyj krok był mniej swobodny. Nicky oczywiście go zobaczyła. Zawsze mu się wydawało, że przez niego patrzy gdzieś w dal, ale Erdana widziała. Włosy herosa były krótsze. Ubranie miało szyk. Osiągnął podczas krótkiego spaceru od przystanku to, co innym barbarzyńcom zabrało dziesięć tysięcy lat. Ostatecznie Erdan był bohaterem pod każdym względem. Dostosowywał się do każdego środowiska. Po dwóch godzinach spędzonych z Nicky będzie torpedował statki wielorybnicze i własnoręcznie zamykał elektrownie atomowe. - Idź sam - odezwał się do niego Dogger. - Jakieś problemy? - zapytał Erdan. - Muszę coś uporządkować. Później do ciebie dołączę. Ale pamiętaj, to ja ciebie stworzyłem. - Dziękuję - powiedział Erdan. - Tu masz zapasowy klucz do mieszkania na wypadek, gdybym nie wrócił. No wiesz. Gdyby mnie coś zatrzymało. Erdan skinął głową z ponurą miną. - Ruszaj. I nie martw się. Nie odeślę cię z powrotem do Chimery. Erdan rzucił mu spojrzenie, w którym zdziwienie zamieniło się w rozbawienie. - Chimery? - zapytał. Program ruszył. Dłoń Doggera poruszyła się nad klawiaturą. To powinno działać w obie strony. Jeśli siłą napędową jest wiara, przejażdżka powinna być możliwa, skoro tylko było się na tyle świadomym, żeby jej spróbować. Gdzie zacząć? Wystarczy opowiadanie, po prostu, żeby stworzyć charakter. Chimera już istniała, niewielka bańka we fraktalnej rzeczywistości stworzonej tymi dziesięcioma palcami. Zaczął stukać w klawisz, najpierw z wahaniem, a potem nabierając tempa, kiedy idee krystalizowały się. Po jakimś czasie otworzył w kuchni okno. Drukarka zaczynała pracę. W zamku obrócił się klucz. Kursor łagodnie pulsował, kiedy wchodzili do pokoju, rozmawiali, robili kawę i na wszystkie możliwe sposoby dawali sobie do zrozumienia, że mają ze sobą wiele wspólnego. Co i rusz słychać było takie wyrażenia jak "podejście holistyczne". - Zawsze robił tego typu rzeczy - mówiła. - Chodzi o picie i palenie. To niezdrowy tryb życia. Nie wie, jak o siebie zadbać. Wydruk zsunął się kaskadą ze stołu, Erdan zapatrzył się w masę papieru. - Słucham? - Powiedziałam, że on nie wie, jak dbać o siebie. - Wydaje mi się, że będzie się musiał nauczyć - odparł. Podniósł ołówek, przyjrzał się uważnie jego końcówce, aż poczuł, że ma już odpowiednie umiejętności, po czym zrobił kilka poprawek. Ten idiota nie określił nawet, jakie ma nosić ubranie. Jeśli chcesz stworzyć postać, lepiej by nie zamarzła od razu. A na stepach potrafi być cholernie zimno. - To znaczy, że długo go znałeś? - Tak. - Nie przypominasz jego przyjaciół. - Kiedyś byliśmy bardzo blisko. Pewnie będę się musiał zaopiekować tym mieszkaniem do jego powrotu. - Dopisał: Ale przez pokryte śniegiem drzewa ujrzał przyjazny ogień obozowiska Skrylingów. Skrylingowie byli w porządku, uważali szaleńców za wielkich szamanów, Kevinowi powinno być tam dobrze. Nicky podniosła się. - No cóż, chyba sobie pójdę - powiedziała. Jej głos sprawił, że umysł mu pokoziołkował. - Nie musisz - powiedział. - Oczywiście, to zależy tylko od ciebie. Na długą chwilę zapadła cisza. Podeszła do niego i spojrzała mu przez ramię, jakby nieco skrępowana. - Co to jest? - spytała, usiłując odsunąć rozmowę od logicznych konkluzji. - Jego opowiadanie. Wyślę je jutro ranną pocztą. - Oo, ty też jesteś pisarzem? Erdan spojrzał na komputer. W porównaniu z hordami Merkla nie wyglądał groźnie. Czuł, że czekało go całkiem nowe życie, gotów był wypłynąć na jego szerokie wody. - Zaczynam - odpowiedział. - Chodzi mi o to, że całkiem lubiłam Kevina - powiedziała szybko. - Tylko on nigdy nie pasował do prawdziwego świata. - Odwróciła się, by ukryć rumieniec zawstydzenia. Stała spoglądając przez okno. - Stacja kolejowa oświetlona jest na niebiesko - powiedziała. - Mnóstwo ludzi się tam kłębi. Erdan zrobił kilka poprawek. - Naprawdę? - Po czym zmienił tytuł na "Wędrowny sokół". Wiedział, jak rozwinąć fabułę. Pisał o tym, co dobrze znał. Chwilę się zastanowił i dopisał: Księga Pierwsza Kronik Kevina Barda. Przynajmniej tyle mógł zrobić.