BIBLIOTEKA POEZJI MŁODEJ POLSKI Pod redakcją Marii Podrazy-Kwłatkowsklej ł Jerzego Kwłatkowskiego TADEUSZ MICIŃSKI POEMATY PROZĄ Opracował Wojciech Gutowski WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW — WROCŁAW Obwolutę (z wykorzystaniem grafiki Jana Bukowskiego) i tłoczenia wg projektu Janusza Bruchnalskiego wykonała Lidia Bruchnalska. Wykorzystano rysunki Edwarda Okunia, Korina i NS z „Chimery" 1901-1902. Frontispis — Tadeusz Miciński w r. 1896. Reprodukcja z „Wiadomości Literackich" 1925, nr 12. © Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1985 Redaktor JADWIGA GRODZICKA ISBN 83-08-00613-2 „Z MEGO SZCZĘŚCIA UCZYNIŁEM HEKATOMBĘ SZALEŃSTWU" Twórczość Tadeusza Micińskiego skutecznie broni się przed jednoznaczną formułą interpretacyjną. Pisarz, który z równą swobodą sięgał w głębie podświadomego, jak i „do źródeł duszy polskiej", w opiniach swoich współczesnych podlegał ocenom skrajnie przeciwstawnym: był magiem lub szarlatanem, czcicielem tajemnic lub mistyfikatorem. Później krytyka podkreślała cechy charakterystyczne dla młodopolskiego ekspresjo-nizmu i nadrealizmu avant la lettre: alogiczność skojarzeń, wizje oniryczne, lekceważenie norm gatunkowych. Dziś, gdy nie bulwersuje nas żaden „nieporządek" w sztuce ani nie poszukujemy w niej jednoznacznego klucza do tajemnicy bytu, łatwiej dostrzec wewnętrzną antynomiczność, ruch sprzeczności jako wewnętrzną zasadę określającą świat poetycki Micińskiego. Autor Niedokonanego pragnął przedstawić świat w stadium katastrofy i z rozpoznania regresu wywieść wzory odrodzenia, ukazać ostateczne konsekwencje modernistycznego „bankructwa idei", Jirach wartości zakonserwowanych w kulturze mieszczańskiej, dezintegrację człowieka schyłku wieku, któremu, jak pisał Tetmajer, „żadna z dawnych wiar już nie wystarcza", ale który — wbrew pesymizmowi Tetmajera — nie rezygnuje z poszukiwania nowych dróg zakorzenienia w świecie. Miciński rzuca swych bohaterów w absurdalny świat pozbawiony wartości, które dotąd — zdaniem pisarza jednostronnie lub w sposób fałszywy— projektowała dogmatyczna religia, scjen-tyczna filozofia, anonimowa opinia społeczna. W zmarzłej dolinie cienia śmierci buduję sobie dół — i nagi — z płomieniem schodzę w cienie śmierci — temu poetyckiemu świadectwu metafizycznej samotności wtórują bohaterzy jego dramatów i powieści. Śmierć, obłęd, cierpienie, okrucieństwo, dewiacje moralne, walka o byt w przyrodzie i rewolty społeczne, wszelkie doświadczenia wzmagające poczucie absurdu i wyobcowania stanowią nieodzowne momenty w heroicznym procesie odrodzenia, samokreacji człowieka pełnego, który zło traktuje dialektycznie, jako impuls nieustannego rozwoju. „Odrodzenie ludzkości przez coraz większą tragedię"— określi bazilissa Teofanu (W mrokach zlotego pałacu...} istotę tego procesu, który nawiązuje do romantycznej transformacji osobowości (III cz. Dziadów), duchowej rewolucji, niszczącej martwe formy (Król-Duch), do misteriów eleuzyń-skich, ewangelicznej przypowieści o ziarnie psze-nicznym, zaś przede wszystkim do Nietzscheańskie-go postulatu przezwyciężenia etyki człowieka stadnego w imię twórczego amoralizmu Nadczłowieka.j^ Charakterystyczny dla twórczości Micińskiego rytm katastrofy i odrodzenia, który organizuje jego świat poetycki, rzadko przybiera kształt skończonego, dokonanego cyklu. Jedynie w powieściach (Nietota, Xiądz Faust) bohaterzy osią- gają kulminacyjny punkt przemiany, bliski mistycznej „jedności przeciwieństw", który przypomina nam finał Jungowskiej indywiduacji (osiągnięcieJaźni, Selbst). Częścicjjednak — wpo-ezji i w dramatach — obrazy regresu, upadku, rozkładu i twórczej mocy tworzą zmienny wir nadziei i rozpaczy, błędne kolisko tułaczki. Pisarz z nieufnością traktuje gwarancje, które zwykle zapewniają pomyślność ludzkiej samorealizacji: boską Opatrzność czy prawa rozwoju przyrody i historii, dlatego pole zmagań człowieka z sobą samym i ze światem pozostawia otwarte, niczym nie zabezpieczone. Według Micińskiego człowiek kształtuje się w walce z fatum, z różnymi formami determinizmu: naturalistycznego (przyroda), społecznego (konformizm, odindywidualizowanie), metafizycznego (autorytarne oblicze Boga). Dlatego też, dążąc do niczym nie gwarantowanej wolności może powiedzieć: „ja, wybierając los swój, wybrałem szaleństwo", lub „wybrałem nadział bólu". Staje wobec „sytuacji granicznych", zaś dla ich rozwiązania okazuje się bezużyteczna zarówno racjonalna wiedza, jak dogmaty wiary. Tylko aktem „woli mocy" lub intuicji—jak wskazywali nauczyciele epoki: Nietzsche i Bergson — człowiek sam rozstrzyga, czy paradoksy istnienia osaczą go w bezwyjścio-wej pułapce, czy będą bodźcem twórczym, „progiem ku nadczłowiekowi". Jednak Miciński — „preegzystencjalista" nie uchronił się przed ideowym formulizmem, niekiedy ulegał schematom. Należy pamiętać, iż pisarz rozgrywał misterium regresu i odrodzenia na dwu poziomach (często zbieżnych): wewnętrznym, psychicznym, i społecznym, na scenie narodowej. 7 Penetracji podświadomego, poszukiwaniu w głębinach marę tenebrarum — za Maeterlinc-kiem i Przybyszewskim — wewnętrznej prawdy, „królestwa jaźni" towarzyszyła pasja ekstrawertyka, swoisty aktywizm społeczny, łączący prometeizm i wallenrodyzm z pozytywistyczną pracą u podstaw i utylitarnym traktowaniem potrzeb duchowych. Prowadząc swych bohaterów „poza dobro i zło", do wewnętrznej syntezy Chrystusa i Lucyfera, czynił z nich równocześnie promotorów moralnego odrodzenia narodu. Nawet w poezji, (Wmroku gwiazd), pozbawionej na pozór patriotycznych wtrętów, „wybieram szaleństwo" mówi „Piastów pogrobowiec", który indywidualną przemianę łączy ze sprawą narodową. Sam Miciń-ski niejednokrotnie (Lipsk, Zakopane, Rosja podczas I wojny światowej) wygłaszał liczne odczyty jako emisariusz moralnej odnowy „w duchu wieszczów", mandatariusz mesjanizmu, upoważniony do obnażania wad narodowych i profetycznego głoszenia ideałów. Postulując syntezę „czynu pionowego", przemianę religijno-metafizyczną, z „czynem poziomym", odnów życia społecznego, Miciński nie mógł spójnie połączyć skrajnie przeciwstawnych ról młodopolskiego artysty. Usiłował przecież pogodzić niezawisłość literatury od zobowiązań społecznych z jej służebnością wobec tych ideałów życiowych, które pisarz-wieszcz uznawał za niezbywalne dla kondycji Polaka. Pisarz winien być zarówno „Mahatmą światów, zamkniętym w kopule jasnowidzącego nieba", medium Absolutu, demaskatorem konfliktów duszy, jak i animatorem życia narodu, ponadpartyjnym arbitrem, organizatorem świa- domości zbiorowej. Ten maksymalizm decydował o wewnętrznym skłóceniu dzieła. Twórczość Mi-cińskiego przenikają sprzeczne intencje: „poety", korzystającego z łaski „wyzwolonej wyobraźni", oraz „ideologa", zatroskanego głównie o skuteczność i donośneść swego programu, jego funkcję pragmatyczną. „Poeta" wpisuje nowe treści w tradycyjne symbole i mity, czyni je wieloznacznymi odpowiednikami subiektywnych przeżyć. To wizjoner--kontestator, który w podświadomości indywidualnie „sprawdza" i przekształca mistyczne doświadczenia Jana od Krzyża, Teresy z Avili, Ruys-broecka, Swedenborga, idee gnozy i Kabały; w akcie ekspresji odsłania mityczne prapodstawy człowieka jako niezróżnicowane kłębowisko sił psychicznych i zapomnianych znaków sakralnych. „Ideolog" odwrotnie, dba głównie o to, by najprościej wyprowadzić bohaterów (i czytelników) z labiryntów wizjonera. Natrętnie morali-zuje, formułuje arbitralne tezy, idee; wzory „nowego człowieka"-Polaka skrywa w łatwo czytelnych alegoriach. Swobodna gra znaczeń eru-dycyjnego alchemika wyobraźni niekiedy nader niespodziewanie przeobraża się w prorockie kazanie lub w apel politycznego pragmatyka. Nieprzezwyciężony konflikt sprzecznych ról: wizjonera i autorytarnego nauczyciela narodu, presurrealisty i postmesjanisty był ceną, jaką pisarz płacił za ambicje stworzenia młodopolskiej wersji Króla-Ducha, dzieła-syntezy, w którym mity wydobyte z podświadomości miały być kluczem do historii narodu, zaś zagadnienia poli-tyczno-społeczne przeistaczały się w duszoznaw-cze dylematy. Miciński odczytał Króla-Ducha jako wzorcowe dzieło synkrctyczne, w którym zacierają się granice między gatunkami literackimi, znika odrębność sztuk: „jest więc raz dramatem, to znowu wierszem lirycznym — epopeją — to rysunkiem na karcie rękopisu". (Do źródeł duszy polskiej, Lwów 1906, s. 82). Charakterystyka poematu Słowackiego doskonale pasuje do dzieł Micińskiego. W powieściach pojawiają się cykle liryków, obszerne poematy wierszem i prozą, fragmenty dramatyczne. W dramatach wiersz przeplata się z prozą, liryczne monologi sąsiadują ze zbiorowymi scenami epickimi. Publicystyka zawiera wiersze i dialogi poetyckie. Pisarz tworzył wielogatunkowe teksty-palimp-sesty, o dość słabej wszakże spoistości. Wiersze z Ńietoty doskonale tłumaczą się poza strukturą powieści, podobnie — niektóre rozdziały Kiędza Fausta, publikowane wcześniej jako poematy prozą lub opowiadania. Ważniejszą rolę spełnił synkretyzm implikowany, który polegał na łączeniu w organiczną całość cech różnych poetyk i form gatunkowych. Rola wyobraźni poetyckiej w dramatach, w powieściach przemieszanie nastrojowych wizji z autoironią, humorem, drwiną, obecność przypowieści i symboliki religijnej w publicystyce — to najprostsze przykłady. Podobna inwazja poetyckości w obszary prozy to jedno z najbardziej znamiennych zjawisk artystycznych epoki. „Nacisk żywiołów podmiotowych rozsadza stare formy epiczne" — obwieszczał Ignacy Ma- 10 tuszewski (Słowacki i nowa sztuka, Warszawa 1902). Poetyzacja odrywała prozę od funkcji mimetycz-nych, kopiowanie rzeczywistości zastępowała kreacja. Zacieraniu granic między wierszem i prozą, łączeniu lirycznej nastrojowości i ekspresji z epicką narracją sprzyjały teoretyczne postulaty symbolizmu: wiersza wolnego (vers librę), kunsztownego stylu, na który składały się „słowa nie skażone, zdania mocno napięte na przemian ze zdaniami faliście słabnącymi, znaczące pleona-zmy, tajemnicze elipsy, zawieszony anakolut, wszelkie tropy odważne i różnokształtne" (J. Mo-rćas, Symbolizm „Figaro Litteraire" 1886; tłum. M. Żurowski; cyt. wg Moderniści o sztuce, oprać. E. Grabska, Warszawa 1971, s. 254). Zdaniem wyrafinowanego, dekadenckiego estety, diuka des Esseintesa, bohatera powieści Jorisa Karla Huys-mansa JVa wspak (1884), tak wyrafinowany styl najodpowiedniejszy był dla poematu prozą, dzieła „genialnego alchemika", „powieści skondensowanej do jednej czy dwu stronic", gdzie jeden epitet „otwierałby perspektywy niezmierzone, dzięki którym czytelnik dumałby całymi tygodniami nad jego treścią, jedno- i wieloznaczną zarazem" (wyd. polskie, tłum. J. Rogoziński, Warszawa 1976, s. 253). Oczywiście, tak wysokim wymaganiom sprostać mogły raczej poematy Mallarmego niż młodopolskie poezje prozą, poematy prozą, prozy poetyckie, liryki prozą (ostatni termin autorstwa M. Komornickiej, For poczty, 1895), często przesycone manieryczną nastrojowością, werbalnym emocjonalizmem. O zasięgu form z pogranicza poezji i prozy świadczą choćby dzieła Stanisława Przybyszewskiego (Requiem aeternam, Wigilie, An- 11 drogyne, EpipsychidionfDe"profundiś), Kazimierza Przerwy-Tetmajera (Melancholie), Jana Kasprowicza (O bohaterskim koniu i walącym się domu), Stefana Żeromskiego (Powieść o Udałym Walgie-rzu, Aryman mści się), Tadeusza Micińskiego, Marii Komornickiej (Biesy, Baśnie i psalmodie), Wacława Rolicza-Liedera (zwłaszcza w tomie Poezje II), Jana Wroczyńskiego (Gawoty gwiezdne), Maryli Wolskiej (Theme varie), Edwarda Leszczyńskiego (Cupio dissohi) i innych. Inspiracji dostarczała polska proza romantyczna o stylizacji biblijnej (mniej: proste językowo Księgi narodu i pielgrzymstwa; bardziej: wizyjny Anhetti), rewelatorska, łącząca „wykład nauki" z podniosłością modlitwy (Genezisz-Ducha), o sugestywnym rytmie i obrazowaniu (proza Krasińskiego). Należy również pamiętać o wpływie (szczególnie w wypadku Kasprowicza) prozy Baudelaire'a (Paryski spleen) oraz Aloysiusa Ber-tranda, twórcy terminu „poemat prozą". Rim-baud (Iluminacje) odkrył zupełnie nowe możliwości wyobraźni poetyckiej w utworze proza-torskim. Uznanym mistrzem prozy filozoficzno-poetyckiej był Friedrich Nietzsche jako autor Tako rzecze Laratustra, gdzie połączył role myśliciela, poety, wieszcza-proroka. Osobista pasja profetyczna, a zarazem patetyczny dystans wobec świata i społeczeństwa pozwalały mu swobodnie przechodzić od wyznania lirycznego do przypowieści, od powagi biblijnej frazy do błyskotliwego, ironicznego szyderstwa. Ta dysonanty-czna proza, pozbawiona —jak pisze Fritz Mar-tini — „wewnętrznej równowagi", wypełniona „ekstatycznym niepokojem", „splatała z sobą pierwiastki liryczne, epickie i dramatyczne", by 12 „wyrazić życie w całej jego wypełnionej sprzecznościami totalności". Szczególnie była bliska buntowniczym preekspresjonistom: Przybyszew-skiemu, Micińskiemu, Komornickiej, Grossek--Koryckiej. Z korespondencji do Miriama (z 1905 r.) dowiadujemy się, iż Miciński zamierzał opublikować „tom poezji prozą", w którym prawdopodobnie znaleźć się miał również Niedokonany, Jak to często bywa u wewnętrznie rozdartych maksymalistów, zamiar nie doczekał się realizacji. „Poezja prozą" jako, podkreślam, świadomie wybrana forma wypowiedzi, stanowiła konsekwencję swobodnego „przekładu" wierszy na prozę poetycką i odwrotnie. (Niekiedy poeta jakby wahał się: wiersz Stygmaty św. Franciszka jeszcze w korektorskim egzemplarzu tomu W mroku gwiazd pozostaje w formie 11-zgłoskowca, ostatecznie wydrukowano go prozą; niektóre wiersze z tego tomu znalazły się w powieści Ment--Mene"-Tliekel-Upharisim\... — bądź w formie wierszy, jak w wydaniu książkowym, bądź też „przełożone" na prozę). Planowany tom poezji prozą mógł stać się ważnym wydarzeniem w biografii twórczej pisarza. Świadczyłby o przezwyciężeniu wzorców prozy realistycznej, od których Miciński uporczywie starał się uwolnić. Że było to mozolne przezwyciężenie stereotypów, a nie swobodne ich odrzucenie, dowodzą przeróbki młodzień- i prozy. Określenia stanów psychicznych z I opowiadania Nauczycielka (1896), bliskie stylowi noweli pozytywistycznej, w II wydaniu (Dęby czarnobylskie, 1911) zostały zastąpione obrazowaniem symbolicznym. W nie opublikowanych iuweniliach pozostało realistyczne, naiwne psychologicznie opowiadanie Pierwsza milość (1893), oddając zaś do druku Panteistę (1898) pisarz usunął natrętnie dydaktyczną, jakby wziętą z prozy młodej Orzeszkowej, scenę spotkania matki z niewdzięcznym synem, obecną w pierwszych wersjach (1893-1894). Większość utworów niniejszego tomu została napisana w latach 1893-1904 i opublikowana w latach 1902-1904, wówczas gdy poeta pracował nad Niedokonanym, tym „największym z meteorów, jaki mi przyszło wykuć" (z listu do Miriama, 5 VIII 1904). Miciński zapewne dlatego wiązał wielkie nadzieje z Niedokonanym, ponieważ w poemacie miał zatriumfować poeta-prozaik-wizjoner, uwolniony od „okowów wiersza" i obowiązku kopiowania natury. Zrozumiałe, iż właśnie w tym okresie wokół mozolnie wykuwanego „meteoru" pojawiają się podobne utwory. Po rewolucji 1905 roku opozycje: kreacjo-nizm — mimetyzm, wizja — realizm, tracą na znaczeniu. Pisarz, usiłując rozpoznać sytuację narodu w perspektywie mityczno-sakralnej, nie przeciwstawiał, lecz raczej łączył — jak zaznaczyłem— nie zawsze spójnie, rewelacje podświadomego z obserwacją życia społecznego, ezoteryczną symbolikę z dyskursywnym komentarzem. Oczywiście, poezje prozą nie były wówczas odpowiednią formą wypowiedzi. Natomiast niektóre z nich zostały włączone do powieści w celu zrównoważenia nadmiernie rozbudowanych dyskusji światopoglądowych. 14 Od młodzieńczych nowel i opowiadań w duchu pozytywistycznym, poprzez poematy prozą, do powieści — „księgi tajemnej" — tak przebiegała droga rozwoju Micińskiego-prozaika. Najtrafniejszym terminem na określenie małych form wizjonerskiej prozy Micińskiego wydaje się poemat prozą. Najwęższy znaczeniowo z terminów obocznych (poezja prozą, proza poetycka etc. — ścisłych granic nie można tu oznaczyć) uwypukla szczególną rolę narratora-bohatera. Pierwszoosobowa narracja w luźno powiązanych obrazach, w swobodnym dyskursie (Niedokonany), czy w postrzępionej, alogicznej fabule wyraża duchowe perypetie więźnia bytu, wewnętrznie rozdartego, osaczonego wrogim światem alie-nusa próbującego ukształtować nowy sens w absurdalnym kosmosie. Wielbić naturę? Kochać naturę? Za co? — sceptycznie zapytywał Tetmajer i zgodnie z filozofią Schopenhauera ukazywał krąg bezsensownego cierpienia. — — — Za to, że mię gwałtem Bezwzględnym utworzyła i odziała kształtem Ludzkim, może nieszczęściu najbardziej przystęp§ym? Że mi wciąż grozi skonu widziadłem posępnym? (Wielbić naturę?) Dla Micińskiego podobne pytania zawierają oskarżycielskie wyzwanie w lucyferycznym procesie wytoczonym światu i tradycyjnym wzorom zbawienia. 15 Wizja bytu jako domeny Lucyfera — twierdzi Halina Floryńska — zawiera dwa elementy: są to nieboski świat i lucyferyczny człowiek. Nie-boskość jest kwalifikacją przyrody, historii i kondycji ludzkiej w ogóle - - -. Lucyferyzm natomiast — to postawa intelektualna i emocjonalna wobec skonstatowanego braku wartości transcendentnych w bycie — postawa niezgody, negacji i szukania racji dla istnienia. („Lucyferyzm chrystusowy" Tadeusza Micifiskiego, "Euhe-mer" 1976/3, s. 54-55;. Lucyferyczne poszukiwania chronologicznie poprzedza propozycja dekadenckiego mesjanizmu. Dekadent — zbawcą? Paradoks polega na tym, że bohaterzy wczesnych poematów, panteista i więzień alkazaru, pragną w „nie-boskim świecie" odgrywać role daremnych ofiarników-mę-czenników. W Panteiście romantyczny ekstatyk, dostrzegając powszechność cierpienia, przeistacza się w rozczarowanego modernistę, nie zrywa wszakże mistycznych więzi z Naturą. Ból istnienia nie prowadzi do filozofii pesymizmu, wywołuje ambiwalentne uczucia syna odrzuconego przez „matkę-naturę". Reakcją na wyobcowanie nie jest —jak u Tetmajera — narzekanie, smutek, lecz próba przebłagania matki dwuznaczną ofiarą. Samobójstwo w stojących wodach jeziora (odwieczny symbol śmierci, letargu) cechuje masochistyczny erotyzm — to regresywny powrót do łona, uległe poddanie się matce-modliszce. W marzeniach pan-teisty zatrata fizycznej i duchowej odrębności „ja" uczyni go zbawczym ofiarnikiem wszechobecnym w przyrodzie, podobnie jak Chrystus obecny jest w Eucharystii: „stanę się dziedzicem wszystkich królestw, ciało i krew rozdawać będę wszystkim". 16 Sakralne analogie służą samouwielbieniu his-triona, który swobodnie żongluje maskami: witalnego kochanka i Chrystusa. Podobnie jak kruchość swego optymizmu maskuje złudnym poczuciem mocy, tak uciekając przed obowiązkiem indywidualizacji, rozkoszuje się cierpieniem i śmiercią. Nagromadzenie modlitewnych apostrof, pytań retorycznych kierowanych pcd adresem natury, obfitość sakralnych porównań i przenośni (aż do ni eza mierzeni e komicznych: cherubin^ -karp, szczupak-lucyfcr), emocjonalny superla-tywizm — te cechy stylu także podważają wiarygodność „mesjasza": za dużo wieszczej pozy, grandilokwencji, aktorskich przebrań. Dekadentem rozsmakowanym we własnych cierpieniach jest również więzień-niewclnik z Pieśni triumfującej miłości. Próby wyzwolenia się z „odwiecznego uwięzienia", (podobieństwo do gno-styczncgo upadku ducha w materię) zamykają bohatera w histerycznym pulsie rozpaczy i nadziei. Psychiczne dysonanse symbolizuje tak znamienny dla młodopolskiej wyobraźni wir wzlotów 1 upadków. Jedność miłości i śmierci, erotycznego spełnienia i agonii — ulubiona tematyka epoki, fascynująca Przybyszewskic-go, najlapidarniej ujęta przez Stanisława Koraba Brzozowskiego w ośmiowier-szowym Ukrzyżowaniu — w Pieśni... stała się okazją do nirwanicznych tęsknot i sadomasochistycz-nych pragnień, zakończonych spotkaniem z wymarzoną Królewną, miłosną satysfakcją i śmiercią. Postać zakochanego niewolnika nawiązuje do tytułowego bohatera Księcia Niepomnego. Tym wyraźniejsze różnice. Śmierć don Fernanda ma 2 — Poematy prozą 17 ~ sens nieomal mistyczny, natomiast ostateczny upadek i agonia niewolnika wyrażają, w erotycznym kamuflażu, klęskę nieudanego „mesjasza", który powtarza słowa Chrystusa wypowiedziane na krzyżu, odmawia dekadencką litanię do śmierci (wzorowaną na litanii do Matki Boskiej), w końcu zaś jako odkupiciel wszechświata „kona — na krzyżu — gwiazd". Próba przezwyciężenia determinizmu, który w Panteiście określony był wprost, w Pieśni... zaś został przesłonięty symboliczną figurą więzienia, w obu poematach kończy się porażką, a mesjańska poza jest maską bezsiły, znakomitą ilustracją tej postawy wobec życia, którą Nietzsche określał mianem resentymentu słabych. Sam Miciński odczuwał niewygodę mesjanicz-nego wykrętu. W ostatniej wersji Panteisty, znacząco zatytułowanej Mlodzian dobierający oręża, samobójstwo przekształca się w akt oczyszczenia i zgodnie z dialektyką regresu-odrodzenia jest warunkiem prometejskiego wzlotu. Pieśń... przeniesiona do Nietoty odzwierciedla zamęt psychiczny bohatera powieści, Ariamana, przed wstąpieniem na ścieżkę wtajemniczenia. W Niedokonanym narcystycznego męczennika zastąpił „wielki wyklęty" — Lucyfer. Lucyfer, jeden z najpopularniejszych mitycznych bohaterów Młodej Polski, rzadko w tej epoce pojawiał się w wersji ortodoksyjnej jako sprawca odwiecznego zła, przeważnie za Milto-nem (Raj utracony) i Byronem (Kain) ukazywano go jako uosobienie heroizmu, metafizycznego 18 buntu. Szatan bronił prawa człowieka do swobodnej samorealizacji, demaskował tragiczność ludzkiego losu, skierowanego nieuchronnie ku śmierci, cierpiał — rzecz znamienna — pod ciężarem zła, a także —jak w poezji Baudelaire'a — patronował wydziedziczonym z mieszczańsko porządnego świata nowoczesnym pariasom, do których zaliczał się również artysta. W postawie szatana — zwłaszcza odczytanej poprzez Samuela górowskiego i filozofię Słowackiego — katastrofizm łączył się z aktywizmem, zniszczenie było równocześnie aktem twórczym, znakiem indywidualnej mocy i wolności. Dla Micińskiego Lucyfer jest jednym z biegunów antynomii najwyższej, dostrzeganej w absolucie, który — zgodnie z bliskimi poecie poglądami gnozy, Kabały, manicheizmu — objawia się człowiekowi rozdarty na dwie hipostazy. W idealnym planie wartości ład, dobro i miłość, sens ofiary i poświęcenia ukazują oblicze Chrystusa--Emanuela; w bycie realnym, materialno-psy-chicznym, bezcelowość ślepej woli życia, powszechna walka, cierpienie, okrucieństwo i obłęd odsłaniają przenikliwą, sceptyczną, z bolesną ironią zapatrzoną w absurdalny bieg rzeczy — twarz Lucyfera. Lucyfer demaskuje świat-inferno, a również — jak wskazuje tytuł poematu (Niedokonany) oraz ezoteryczna historia zbawienia przypomniana na przełomie wieków w popularnych dziełach Edwarda Schure — pragnie dokonać zbawczej syntezy rozdzielonego absolutu, ofiarność Chrystusa przepoić lucyferyczną mądrością. Nie jest w tym wypadku ważne, czy Miciński wyznawczo czytał „pisma tajemne", czy traktował a* 19 je z dystansem. Heterodoksyjny mit o rozdzieleniu „synów bożych" funkcjonuje w Niedokonanym jako literacki szyfr problematyki egzystencjalnej, którą trudno było wyrazić w języku oficjalnej religii i filozofii. Po obwieszczeniu przez Nietzschcgo „śmierci B< ga" Lucyfer pyta o możliwość pogodzenia realnego bytu z planem wartości transcendentnych, arnoralnej przyrody i bezcelowej historii z ludzką potrzebą sensu, z wizją zintegrowanego istnienia, obecną zwykle w nadziejach religii. Szatan nie jest tu jedynie stwórcą materii, lecz silą sprawczą i krytycznym obserwatorem kalekiej „kosmrgonii", która nie przybiera kształtu celowej ewolucji, lecz zamyka się w błędnym kręgu: rodzenia-zatracenia. Rzeczywistość postrzegana z perspektywy Lucyfera jest katastroficzną repliką na obraz świata w Genezis z Ducha. Tam z chaosu form wyłaniał się twórczy gest „rewolucyjnego ducha", tu rozdrażniony własną niemocą impro-duktyw miota się w widmowym świecie (widmo — to słowo-klucz poematu), który— powiedzmy paradoksalnie — sam stwarza unicestwiając, a równocześnie nie zgadza się na ten stan niby-istnienia: pól bycia, pół nicości. W istniejącym świecie realnego chaosu, na wzór i podobieństwo rojeń szaleńca, nie ma ani „jednej piędzi na założenie Królestwa Bożego". Wzniosłe, lecz sprzeczne z prawami „tego świata" posłanie Chrystusa zostanie wypaczone przez ludzi, których działanie . określa, jak w całej przyrodzie, walka o byt, dążenie do dominacji, podyktowany interesami rozsądek lub irracjonalne, perwersyjne okrucieństwo. Problematyka poematu bliska jest pytaniom, 20 jakie chrześcijaństwu stawia w opowieści o Wielkim Inkwizytorze dociekliwy nihilista Iwan Kara-mazow. I on w pokusach szatańskich widział genialną intuicję, przewidującą, iż lęk przed wolnością i heroizmem każe ludzkości uczynić z idei zbawienia jeszcze jedną formę samozniewolenia. W kuszących obrazach jest „przewidziana cała dalsza historia rodzaju ludzkiego", w nich' „skupiają się wszystkie nie rozwiązane przeciwieństwa natury ludzkiej" (F. Dostcjewski, Bracia Karamazow, tłum. A. Wat, Warszawa 1970, t. I, s. 306). Wedle Dostojewskifgo moralna słabeść człowieka jedynie potwierdza prawdę chrześcijaństwa. Miłe ść Chrystusa zamyka usta Inkwizytorowi, teodycea Aloszy odpowiada na rozterki Iwana. Ale i tu pozostaje wątpliwość, która jest także jednym z argumentów Lucyfera. Zbawienie zrozumiale w planie metafizycznym, w jakiejś boskiej kgice dziejów, nie likwiduje ani nie uzasadnia realnego (zwłaszcza — niezawinionego) cierpienia, nie przekreśla prawdy: istnieję, więc cierpię. Zdaniem Micińskiego misja Chrystusa przynosi zbawienie cząstkowe. Lucyfer w sadystycznym unicestwianiu bytów szuka rekompensaty własnej niemocy, jest wzorem imprcduktywa-nihilisty. Lecz i postawa Chrystusa — w ocenie Lucyfera — jest nietwórcza, to irnproduktywizm słabego idealisty, który „z góry", z perspektywy pozażyciowych wartości sądzi świat. Chrystus mówi „nie" światu, Lucyfer neguje zbawcze ideały w przekonaniu o ich bezcekw* ści, wzorem Zaratustry Nietzschego proponuje pełniejsze wyzwolenie. Obrazowa argumentacja Lucyfera, pełna bluźnierczych inwektyw i sarkastycznych przypowieści ma przekonać Chrystusa o nieskuteczności zbawienia świata W wbrew jego przyrodzonym właściwościom. Tylko odważna afirmacja antynomii i okrucieństw natury przekształci człowieka z niewolnika w jej pana. Lucyfer chce uczynić Bcga chrześcijańskiego rzeczywistym panem „tego świata", który pojedna przeciwieństwa: życia i ofiary, zmysłowej radości i duchowej dyscypliny, piękna i cierpienia. Pragnie, aby Chrystus rozpoznał się w najniższych regionach materialnego życia („nie lękaj się boga w zwierzu"), a męczeństwo zastąpił inicjacją w witalno-okrutnym misterium przyrody. Na pomysł witalizacji Chrystusa wpłynęła nie tylko wiedza ezoteryczna, lecz również myśl Nietzschego: Zaprawdę — powiada Zaratustra — - - - dla wielu stała się ta wczesna śmierć jego przeznaczeniem fatalnym. - - - Gdybyż on na pustyni pozostał z dala od dobrych ł sprawiedliwych! Może by wówczas nauczył się żyć i ziemię kochać. - - - Za wcześnie on umarł, sam by odwołał swą naukę, gdyby do mego wieku dożył! (Tako rzecze Zaratustra, przeł. W. Berent, Warszawa 1905-1906, s. 97). Skoro nie można przezwyciężyć praw świata bo i tak każda idea transcendentna zostanie przystosowana do przeciętnych potrzeb, należy podjąć wyzwanie „nie-boskiej" rzeczywistości, afirmując wieczne metamorfozy życia, stać się jego twórcą, artystą egzystencji. Spod masek greckich, babilońskich i germańskich mitów przywołanych w Niedokonanym przeziera oblicze Ńadczłowieka, zakochanego w wiecznym ruchu życia. Wedle Nłetzschego — pisze Camus w Człowieku zbuntowanym— powiedzieć „tak" ziemi i Dionizosowi, to powie- 22 dzieć „tak" cierpieniu. Zaakceptować wszystko, najwyższą sprzeczność i cierpienie razem, to zapanować nad wszystkim. - - - stać się wielkim artystą, twórcą. (Tłum. Joanna Guze, Warszawa 1971, s. 327-328). Gdy Chrystus, zgodnie z Ewangelią, odrzuca postawę dionizyjską, poemat przybiera kształt „nowego mitu" o podwójnie bezcelowej śmierci synów bożych. Śmierć Chrystusa wywołuje w odpowiedzi samobójstwo Lucyfera. (W pierwszej redakcji poematu Bóg zbawiał szatana — rozwiązanie znane z romantycznej poezji francuskiej, np. z poematu Yictora Hugo, Koniec szatana). Ta współzależność mitycznych braci podkreśla alternatywę: albo pogodzenie miłości i walki, dionizyjskie „dokonanie się" w sprzecznościach, albo klęska zarówno moralnego perfekcjonisty, jak i nihilisty. W zakończeniu poeta pozornie rozwiązuje spór na korzyść Chrystusa. Tę sprzeczność próbuje się tłumaczyć ewolucją poglądów pisarza— w okresie pisania Niedokonanego Miciński afirmcwał Chrystusa, w poezjach W mroku gwiazd Chrystus zostaje pokonany przez Lucyfera — twierdzi Teresa Wró-blewska w komentarzu do nowej edycji Bazilissy Teofanu (Kraków 1979). Nie sposób zgodzić się z tą tezą, choćby dlatego, że pisarzowi nigdy nie szło o „pokonanie" Chrystusa, lecz o syntezę postawy Lucyferycznej i Chrystusowej. W finale poematu pojawia się nowy narrator — człowiek, który w swojej psychice rozpoznał spór mitycznych adwersarzy. Absurdalną — z punktu widzenia Lucyfera — historię chrześcijaństwa traktuje jako mistyczną „noc ciemną", czas cierpień i oczyszczenia, przygotowanie do spotkania z Bogiem. Ale z jakim Bogiem? Czy jest nim mityczny 23 Emanuel? Gzy Chrystus XIX-wiecznego chrześcijaństwa? Nie, skoro nadal „ofiara" i „życie" stoją w opozycji: „Na górach Ziemi czerni się krzyż, który zamraża krótkie dni wiosny i szczęścia". Pojawia się tu zarys nowego boskiego lądu (sugeruje go jednak Bóg ukryty, Deus abscondi-tus — słowa Chrystusa wypowiada „glos niewiadomy"), lecz nie mieści się on w chrześcijaństwie historycznym, uprzednie zarzuty nie zostały odwołane. Niedokonany pozostaje poematem nie rozstrzygniętego pytania: jak pogodzić nadzieję na sens, ład i wartość życia z doświadczanym chaosem natury i historii? W innych poematach, które można uznać za apendyks do Niedokonanego, wyzwolicielskie dążenia bohaterów przypominają mistyczne, nie-ortodoksyjne próby osiągnięcia przemiany wewnętrznej, odnalezienia Boga. Argumentację zastąpiła fabuła luźno powiązanych zdarzeń, rozgrywających się w symbolicznej przestrzeni. Nieskończona przestrzeń (dal, martwa pustynia), która zwykle w poezji Micińskiego tworzy błędne koło tułaczki, w Różanym obloku jest wieloznacznym, synkretycznym pejzażem. Ogród-oaza przeistacza się w górskie pustkowia, obrazy bujnej przyrody sąsiadują z wizerunkiem życia spe-tryfikowanego. To przykład — ulubionego przez symbolisiów — pejzażowego odpowiednika stanów duszy, tu: paradoksalnej jedności przeciwieństw „proroka pustyni" — metafizycznego samotnika, który odczuwa względność form sakralnych, lecz 24 równocześnie jest „obłokiem zwiewnym", poddanym władzy Bcga i świadkiem jego istnienia. Halucynacyjna „akcja" opowieści okultystycznych (Msza konających, Be^aliel) rozgrywa się w przestrzeni zamkniętej — w klasztorze, w więzieniu. Symbole architektoniczne, wyrażające w literaturze Młodej Polski penetrację podświadomego, odgrywają ważną rolę w twórczości Micińskiego. Pod gruzami świątyni ginął zdezintegrowany bohater poezji (Templariusz, Głębiny duch), nową świątynię, znak odrodzenia jednostki i narodu, budował ksiądz Faust. W poematach symboliczne budowle są przestrzenią walki takich postaci, które personifikują sprzeczne siły psychiczne. Zmagania te tworzą alcgiczną, przypominającą koszmar senny „fabułę", której najważniejsze etapy odnajdujemy w motywach i obrazach poezji, jak również w kompozycji powieści. Bohater, znajdujący się w sytuacji uwięzienia, zagubienia, staje przed problemem konfrontacji z własnym alter ego, „cieniem" (określenie Carla Gustawa Junga), uosobieniem pragnień nagannych, które choć tłumione, pełnią ważną rolę w życiu psychicznym i m< gą być wykorzystane w rozwoju osobowości. Zło zintcrnalizowane w podświadomości ujawnia się na różne sposoby. Człowiek bywa bezwolnym narzędziem nieświadomych sił, które im bardziej są skrywane, tym silniej ujawniają się, np. w zbrodniach sobowtóra (Dolina mroku), negatywnego bohatera romantyzmu (E.T.A.Hc ffmann, Diable eliksiry; R.L.Stevenson, Dr Jf.kyll i mr. Hjde); niekiedy przybierają postać widmcwigo, obłąkanego prześladowcy (Bezaliel}. Jeśli osobowość zdominują wartości etycznie ne- 25 gatywne, wówczas „cień" posiada koloryt „jasny", stanowi przeciwwagę nihilistycznych skłonności (Niedokonany), jest oczekiwanym wybawicielem. (Msza konających). Istotną rolę w procesie wewnętrznego odrodzenia odgrywają ambiwalentne postacie kobiece (królewna-Meduza w Bezalielu, Madonna w Mszy...). Cechy pozytywne kochanki-przewodniczki tworzą obraz bliski Jungowskiej postaci animy, duchowego ideału kobiety. Charakterystyczne dla epoki postacie kobiety złowrogiej, modliszki, w twórczości Micińskiego ukryte zwykle pod maską Meduzy, strzygi, „zimnego gada" czy jak w Mszy konających, w szczególnie odrażającym przebraniu tarantuli, symbolizują zaborczość natury, pragnącej zahamować proces indywidualizacji, wciągnąć mężczyznę z powrotem do łona — tygla depersonalizacji, gnilnego rozkładu. Uporanie się z dwuznacznym obrazem kobiecości, oderwanie się przy pomocy animy (jej śmierć w walce z tarantulą została porównana do ofiary Chrystusa) od zakusów natury decyduje o wyzwoleniu bohatera. Ostatni etap — to wyjście z więzienia (mroków) w idealną sferę gwiazd. Obok infernalnej wizji świata W mroku gwiazd Miciński równocześnie proponował optymisty-styczny finał psychomachii: z mroku — w gwiazdy! W pierwszym wypadku gwiazdy oznaczają wrcgie człowiekowi fatum, w drugim boskie śro-dcwisko, do którego pcwraca się jak do odzyskanego domostwa. Oczywiście bohater poszukujący, który próbuje koszmarne sygnały nieświadcmcgo potraktować jako impulsy rozwoju, jest wyraźnym przeciwieństwem „panteisty", szukającego schro- 26 nienia w śmierci. Trudno o jednoznaczną interpretację tej duchowej aktywności. Można ją rozumieć w perspektywie gnostycznych mitów o przezwyciężeniu uwarunkowań ziemskich i powrocie do sfery czystego ducha, ale też, jak sugerowałem, czytelnikowi współczesnemu może być bliższe porównanie zmagań wewnętrznych z procesem indywiduacji Junga. Co prawda, poematy Bezaliel i Msza konających zawierają zaledwie ru-dymentarne symbole tego procesu, ale należy pamiętać, że pełniejszy obraz rozwoju duchcwo-moralnego, zaskakująco bliski indywiduacji, Miciński zaprezentował później w swoich powieściach. Obraz psychiki jako przestrzeni działania irracjonalnych, do końca nie rozpoznanych sił, podjęcie „przeklętych pytań" Dostojewskiego i Niet-zschego przybliża poetycką prozę Micińskiego problemom literatury naszego stulecia. Natomiast forma wypowiedzi, zwłaszcza warstwa stylistyczna utworów, może utrudnić współczesnemu odbiorcy orientację w gąszczu metafizycznych i egzystencjalnych dylematów. Znamienną dla symbolizmu nieufność wobec mowy potocznej poeta łączył z zaufaniem do języka wzniosłego, magiczno-inkantacyjnego, złożonego ze słów rzadkich, egzotycznych, inkrustowanego aluzjami mitolcgicznymi. Ekspresja podświadomego w tym hieratycznym języku prowadziła do obrazoburczego przekształcania tradycyjnych mitów i uniwersalnych symboli.,Obraz, pejzaż wewnętrzny, postać zyskiwały często w poezji wartość autonomiczną, nie były wykładnikami 27 określonych idei, nie odwoływały się też do rzeczywistości zewnętrznej, stawały się wieloznacznymi projekcjami ja głębokiego. W poematach prozą nie spotykamy podobnej jak w poezji jedności „znaku" i „aktu wyrażania", pejzażu duszy i podmiotowej ekspresji. Zdawałoby się, że odrzucenie i tak luźnych rygorów poezji wyzwoli spontaniczność wyobraźni. Stało się inaczej. Obszerna wypowiedź okazała się pokusą dla epatowania emocjonalnym wiclosh wiem, obszarem stylistycznej rozrzutne ści. Właśnie styl odbija tu główną sprzeczność twórczości Miciń-skicgo, konflikt ról „poety" i „ideolcga—wieszcza". Swoboda wizjonera wyrażona w przeskokach myśli, fragmentaryczności obrazów, wieloznaczności niektórych postaci jest jakby cenzurowana przez „wieszcza" dbałego o dosłowne nazwanie emocji, o schematyczną konkretyzację bytów pozazmysłcwych. Postępowanie „wieszcza" ma uwiarygodnić wizję, wzmocnić obiektywny sens rewelacji, choć w gruncie rzeczy wprcwadzą niezamierzenie manierę, którą odczuwali już Współcześni poety. -^ Najwyraźniejszą cechą tej manieryczności jest nadużywanie epitetów emocjonalnych, werbalnie wzmacniających „niesamcwitość", „grozę": okropna — bcjaźń, szybkość, wysokość, przerażenie, przepaść; okropny — płacz, wir, ból; obłąkany ból, obłąkane fale, obłędne wiry; szaleństwo grozy; straszliwe — piekło, piekielne moce; straszliwa— wściekłość, taranUila; przeraźliwe zwątpienie i smutek; bolesna próżnia; potworne mroki. Określenia tego rodzaju tworzą często pleona-zmy, wtedy zwłaszcza, gdy odnoszą się do negatywnych stanów psychicznych. 28 Miciński łączył poetykę nieokreślenia z przesadną, ąuasi-realistyczną konkretyzacją pozazmy-slowego, metafizycznego. Blaski i cienie tej metody najlepiej widać w Niedokonanym. Iluzję świata--koszmaru tworzą zręcznie użyte oksymorony (lodowy ogień, kolebka-sarkf fag), kontrastowe obrazy apokaliptycznej zagłady i bezładnie pieniącego się życia, kosmiczna gigantyzacja postaci narratora, postrzępione fragmenty ezoterycznej historii ludzkości. Częściej pojawiają się epickie, o powikłanej składni parafrazy opowieści mitologicznych niż metaforyczne transpozycje niewyrażalnego. Namiastką ostatnich są alegoryczne hasła (np.: „Trwały — syn Trwałego, poczęty i wych< wany w mieście Trwałości" — ezoteryczne określenie Chrystusa) i metafory pojęciowe. Metaforyczne połączenie abstraktu z konkretem, charakterystyczne dla literatury baroku, w poezji Młodej Polski stanowiło niekiedy semantyczny ośrodek kunsztownych pejzaży wewnętrznych. W poematach Micińskiego metafory w rodzaju: kwiaty żądz, kamienne ręce strachu, barka życia, groby tajemnic, upiór myśli, katakumby marzeń, wodospad grzechu — pełnią raczej funkcję alegoryczną; silniejszym elementem znaczeniowym jest abstrakt. Rzadziej metafizyczne bezmiary zyskują wyraźniejsze cechy zmysłowe: „W próżni bolesnej, fiordami wyrzeźbiona, wije się drcga brzegów nieskończoności". Dekonkretyzacja, nieokreśloncść bardzo często zostaje zaznaczona wprost, dzięki użyciu epitetów wskazujących na niewiedzę lub wiedzę pozorną narratora: przerażający szepcie rzeczy niewiadomych, niewiadomy ostatni bezkres mroku, 20 wody głębin niezmierzone, zaczarowana Boleść jakiej nie ma imienia, niedostępna nikomu kraina Niebytu, oceany niewiadomych Nadziei, umrzeć musiał sposobem strasznym i dziwnym. Gdy semantyczna pustka, nieoznaczoność są — nie zawsze trafnym, bo synonimicznym — odpowiednikiem tajemnicy, mistycznej niewiedzy, to jaskrawo zmysłowe przedstawianie sytuacji granicznych (śmierci) lub bytów duchowych prowadzi niejednokrotnie do metafizycznego kiczu. Taki kiczowaty obraz śmierci wyłania się z marzeń „panteisty" o rozdaniu, jak w komunii, własnego ciała liliom i rybkom; tandetnie też wygląda głowa zbrodniarza „powieszona na łonie piekielnego Belfergora", „krwawy nóż" ścinający „główkę anielską" albo „czerń zakwefionych mar" „skwarzących łono gromnicami" (Niedokonany), czy „duch podnoszący za włosy ściętą głowę" (Dolina mroku). W poematach prozą Miciński częściej potrząsał rekwizytami grozy aniżeli tworzył odrębną, przewrotną antyrzeczywistcść. Hieratyczny styl umożliwiał sakralizację świata, natcmiast nie pozwalał na dystans wobec sakralnych projekcji, utrudniał też naoczną prezentację odrealnionego konkretu, ową charakterystyczną np. dla Rim-bauda „zmysłową nierealność". Sakralizacji służą porównania — rozbudowane, wielokrotne (porównanie natury do świątyni w Panteiście),]zk i bardziej proste, przyrównujące zjawiska zmysłowe lub osoby do postaci biblijnych czy mitycznych (fale—jak Lewiatan, jak Meduzy, jak Furie; jam był ja posąg Me-mnona). Funkcja tych ostatnich jest szczególnie dwuznaczna — niekiedy semantycznie wzbogacają 30 tekst, ale też bywają erudycyjnymi ozdobnikami. Sakralizacji świata sprzyjają role narratorów: mesjańskie (Panteista, Pieśń triumfującej miłości), kapłańskie (Msza konających), demoniczne (Niedokonany), prorockie (Różany oblok), upoważniające do licznych cytatów z ksiąg świętych (z Pieśni nad Pieśniami, Ezechiela, Kabaty), do aluzyjnego powoływania się na Biblię, parafraz mitycznych opowieści. Znamienne, iż stylizację biblijną poeta stosuje jako formalny wyznacznik wypowiedzi objawiającej, sakralnej (przestawny szyk przy-dawki przymiotnikowej i zaimkcwej: dym senny, ogrodu mego, serce Twcje; zagęszczenie zaimka dzierżawczego; polisyndeton), nie tworzy zaś, jak romantycy, „nowej ewangelii" (Księgi narodu..., Anhelli). Koszmary, wizje senne, erudycja Lucyfera nie mcgły wyrazić się w prostym języku Ewangelii. Znaczeniowa nieokreśloność, werbalny emo-cjonalizm, sakralizacja rzeczywistości, elementy stylizacji biblijnej, proste zdania, parataktyczne, obok złożonych, skomplikowanych konstrukcji składniowych — ten zespół cech odnajdujemy później w prozie ekspresjonistycznej „zdrcjcwców", zwłaszcza w utworach Jerzego Hulewicza. Atmosfera psychometafizycznego koszmaru, oniryczna fabuła, wyrażająca walkę wewnętrzną — wiążą poematy z prozą okultystyczną, każą szukać porównań z opowieściami Edgara Allana Poe (Studnia i wahadło, ^jaglada domu Us-herów, Ligeja). Połączenie rekwizytów powieści gotyckiej, symboliki kabalistycznej z motywami literatury sensacyjnej, przygodowej zapowiada prozę Stefana Grabińskicgo (por. Dolinę mroku i Grabi ńskiego Na tropie z tomu Niesamowita opowieść}. 31 Wieloznaczne, wizjonerskie obrazy niekiedy są jakby prześwitami jasnowidzenia, ukazują „dziwność istnienia", nie wiążą się z realną rzeczywistością, nie sposób też ich utożsamiać ze znanymi wzorami religijno-metafizycznymi. Np. witalna, tytaniczna i erotycznie powabna personifikacja zagłady i śmierci (Widmo przy Morskim Oku); ukochana przemieniona w tiójosobowe — przewrotna aluzja do Trójcy chrześcijańskiej — bosko-ludzko-demoniczne monstrum (Bezaliel); przewrotna inscenizacja ofiary z pozoru tylko chrześcijańskiej: krew zabitej przez tarantulę madonny porównana zostaje do Drogi Mlecznej, której gwiazdy są wiatykiem wędrowca (Alsza konających). Bulwersujące sceny wyprzedzają pomysły nad-realistów, chcć siłą wzbudzanego niepc koju nie dorównują najśmielszym prowokacjom XIX-wie-cznego presurrealisty Lautreamonta. Niesamowi-tość traktowaną aż tak serio, że ociera się o kicz, pełną wzniosłości grozę i natrętność koszmaru można też odczytać jako zapowiedzi późniejszych, bardziej ironicznych i groteskowych, szyderczych i tragicznych form poszukiwania Tajemnicy Istnienia, proponowanych przez Witkacego, który Micińskie-go uważał za jednego z najśmielszych poszukiwaczy Absolutu. Pragnę serdecznie podziękować redaktorom naukowym serii Marii Podrazie-Kwiatkowskiej i Jerzemu Kwiatkowskiemu oraz redaktor Jadwidze Grodzi ck i ej za wszystkie uwagi, którymi zechcieli podzielić się ze mną w trakcie opracowywania niniejszej edycji. 1980 ' Wojciech Cutowski PANTEISTA 3 — Poematy prozą O moja duszo—patrz—i nasycaj się! po jasnoturkusowym niebie płyną chwiejne róże obłoków i zanurzają się jedna za drugą w ognistych oceanach widnokręgu. Rubinowe smugi, jak miecze archaniołów, otaczają niewidzialnego wśród blasków Boga. On zakrył się srebrną tarczą, której promienie cudotwórcze lecą na świat i wołają do życia — hej, do złotych czar życia, upajających winem przemiany. Fioletowe lasy wyzierają spoza różowych mgieł, zaorane pola lilowieją, migocąc tęczą diamentów. Złotopurpurowe zboża kłaniają się młodemu słońcu, rozlane wody na łąkach odbijają w swoich błękitnych zwierciadłach niebiosa i stubarwną mozaikę chmur. Skowronki w górze nucą swe pieśni weselne. Czerwone owady wylatują z szelestem, koniki polne grają w trawie coraz liczniejszym chórem, pszczoły brzęczą po kwiatach, trzody 3* 35 idące na pastwisko porykują basem, a kosiarze łąkowi dzwonią gdzieś kosami. Ciepło, rozkosznie! Świeże powiewy napełniają me płuca, promieniste ręce głaszczą mnie po włosach — i fale krwi na twarz mi ściągają. A w mojej duszy zaczarowanej wszystko śpiewa, błyszczy, barwi się, porusza — i żyje. Skowronek mógłby zamilknąć —ja nuciłbym dalej jego pieśni; chociażby świat kolorów zniknął, ja utworzyłbym nowe fiolety lasów — nowe niebiosa i nowe słońce. Jakby rzucony w głębiny jeziora — roztaczam się coraz szerszymi kręgami i płynę dalej, wciąż dalej — w bezgranicza. W źdźbłach trawy się uginam pod kulami rosy — i razem z nimi oddzielam się od ziemi, ulatam w przestworza, kapryśnym wiatrem pędzony, bez troski o cel swój, bez myśli o przyszłość, bez tęsknoty za przeszłym. O naturo, gdzie twoje krańce i gdzie moje? daremnie każde chce ogarnąć siebie — nie ma jedności i nie ma oddzieleń, nie ma bezmiarów i nie ma granic. Czym ty jesteś—jestem ja: bóstwem, nicością, ułudą. Rozproszyłem się, a raczej istnieję wszędzie; znikłem, a raczej ogarniam wszystko. O matko moja! dobrze mi jest w tobie, uroczyście i harmonijnie, jak w świątyni: lazurowe 36 sklepienia wzniosłaś, przetkane żywym srebrem, posadzkę kwieciem usypałaś i zielenią; aromaty krążą, jak dymy kadzielnic; głosy roztapiają się w powietrzu jak granie organów, zboża szeleszczą jak poszept modlitwy, a ja, twój kapłan ofiarny, klękam, wsłuchany w tętno twojego serca. O pani moja! jestem lirą twoich dźwięków, pryzmatem świateł, zwierciadłem barw i kształtów, ogniskiem pragnień. I sercem... Zaturkotało na drodze: toczył się wóz naładowany kamieniami. Koń stąpał powoli, z wysiłkiem; łeb schylił ku ziemi, na wychudłych biodrach wyciągnęły się muskuły jak postronki, a ze startych boków sączyła krew. — Wio, wio! — i woźnica okłada batem. Lecz koń przystanął, głowę zwiesił bezwładnie, z jękiem, stękaniem chwyta powietrze. — Ścierwo! — zaklął parobek i grubym końcem biczyska okładał po krzyżu i ślepiach. Kości głucho łomocą... Oj boli! taki jestem wychudły, głodny — i tak mi ciężko!... chomąto wżera się w piersi, postronki szarpią żywe mięso i ten kij sękaty kości mi gruchoce... Com winien, żem słaby i że kamienie tak ciężkie? To właśnie, żeś słaby daje prawo żyły ci wypruwać i kości przetrącać — to prawo ma twój pan — parobek. 37 Podbiegłem i chwyciłem go za ramię: „boli — nie bij". Mruknął, z całych sił uderzył, koń szarpnął raz jeszcze — na próżno... Ująłem szprychy, zwierzę wytężyło resztki sił — powoli, z wysiłkiem stawiał koń nogi w kolanach obrzęknięte i pokurczone, stękał głośno, a w oczach głęboko zapadłych łzy mu świeciły — prawdziwe łzy... Zaćmiło się słońce w mojej duszy, łzy mi spływają po twarzy, głowa się pochyla ku ziemi i nogi stawiam z trudnością — boli! Ciągnę ciężar bezmierny — stosy bólów życiowych — ostre głazy mnie cisną, twarde sznury mnie szarpią. Boskie prawa natury — pognębienie ogólne, pożeranie wzajemne... Robak przegryza roślinę, zwierzę ją depce i zjada, gdyż bezbronna, a żołądek silnych jej potrzebuje. W trawie wre walka; w żywych organizmach pasożyty nurtują, mózgi i oczy napełnione miria-dami robactwa. Wszystko się niszczy nawzajem, a wszystkich prawem przemocy gnębi — człowiek. Dziewicze lasy podpala, drzewa w rozkwicie ich życia siekierą rąbie, trawy i zboża podrzyna, 38 czego dosięgnąć może — morduje i gwałci, bo silnym jest ten bratobójca. A za chwilę sam pada w proch, z którego powstał... Przeraźliwy łańcuch szkieletów, zapadający w mrok nicości — oto byt; hałaśliwa maskarada na bezmiernym cmentarzu. Maski — a pod nimi próchno: w życiu śmierć, w miłości nienawiść, w szczęściu — ból. Swobody nie ma—jedynie prawa odwieczne, nie-' złomne, nieuniknione, wszechpotężne. Tworzysz, naturo, dzieci, aby się niszczyły wzajemnie — a ty boleść ginących odczuwasz, boś ty w nich, a one w tobie. Cierpisz, matko? o, i ja cierpię!... Słońce mnie pali, poty kropliste spływają po ciele — gdzież jestem ? czarne linie kolei, czerwony dworzec i słupy zwrotnic... Prawda, szedłem na spotkanie narzeczonej. Pociąg z łoskotem się zbliżał i nagle, bieg hamując, stanął. Posypała się gromada pasażerów, lecz — jej nie było. A tak pragnąłem, tak strasznie pragnąłem— właśnie teraz w tej chwili. Niechbym tylko był wzrok jej zobaczył... Ktoś mnie trąca — urzędnik podaje list. 39 Tak...—o o! tak — aha... tak, tak... owca głupia!... Pociąg ruszył. Z okna wagonu wychyliła się dama i rzuciła zwiędły bukiet na ziemię. Były to róże zrudziałe, jakby zatrute. Niektóre miały listeczki wyrwane — pewno służyły do wróżb: Kocha, lubi, szanuje... kopnąłem je nogą... Skręciłem na drogę powrotną przez lasy. Z obu stron rozciągały się łany lichego zboża, wyrosłego na piaskach, tu i ówdzie stały żółte kamienice. Było upalno i duszno. Spieszyłem przejść ten monotonny szmat ziemi, by zanurzyć się w nęcącej ciemni drzew: słońce tam nie przypieka, kurz nie wżera się w oczy. I otom wszedł w gęstwinę, oblany chłodem, otoczony zapachem i zielenią. Rozpiąłem koszulę, by pierś odsłonić na powiewy, pieszczące swym chłodem. W przejrzystej cieczy zielonkawych półcieni zdało mi się, że jestem na dnie morza, którego powierzchnia tworzyła ciemny błękit, wyzierający przez gęstwinę zarośli; czerwone muchomory podobne do szkarłupni; srebrzyste gołąbki niby konchy perłowe, a na zalanych słońcem polanach latały żółte i błękitne motyle, niby kwiaty kołysane falą. Błysnęła lustrzana powierzchnia jeziora, otoczonego wieńcem sitowia i lasów. 40 Wskoczyłem do łodzi ukrytej w szuwarach i sunąłem poprzez giętkie sitki na środek. Szmaragdowoniebieskie szklarki, lśniące jak emalia klejnotów, z brzękiem szybują na szklistych, żyłkowanych skrzydełkach. śnieżne kwiaty lilij wodnych i złote czary kaczeńców migocą na ciemnej powierzchni. A gdym z gąszczu wyjechał — oślepiły mnie snopy rozpalonego światła; gorące blaski kłują, wlewając prądy podniecającej morfiny. Po kry-nicznym chłodzie lasu z rozkoszą zanurzam się w roztopionym srebrze. Zwlekam odzież i nagi rozciągam się w łodzi. Czuję okropny ból i rozkosz czuję nadziemską. Rozsuwam liście nenufarów i wpatruję się w zachwyceniu: szare ziela wodnej pokrzywy tworzą gaje cudowne; sploty sznurów liliowych, przyczepione do amarantowych księżyców, jakby węże zasłuchane w pieśń, a tam, głęboko, czarne aksamitne łąki, pełne duchów błądzących. Maleńcy, zwinni pływacy szybują w zaroślach — i rozpierzchają się jak mgła przed złocistym cheru-binem-karpiem albo szczupakiem-lucyferem, który błyska srebrnoniebieskim podskórzem jak pochodnią. Gdybyż to spocząć na tym czarnym aksamicie! rybki całowałyby mnie po ustach, odrywając kawałkami ciało; lilie miłośnie otoczyłyby wiotkimi ramiony mą szyję i wyciągały soki 41 pożywne z mej piersi. Takie by wzrosły bujne, przeczyste, wspaniałe; takim symbolem niewinności, wdzięku jaśniałyby ich białe korony. I bóle moje przejdą—jak dźwięk... Stanę się dziedzicem wszystkich królestw, ciało i krew swą rozdawać będę wszystkim, którzy u mnie jeść zapragną—ja was napoję—ja was nakarmię! Hej, hej! ludzie ryby łapią i mnie zjadają! Lilia Weneda ojca żywi liliami; jaskółka miała w dziobie szklarka, wicher obłok poniesie, a rolnicy złożą obiaty, aby ich pola zrosił ożywczy deszcz mojej krwi. Powstaję... słońce prostopadłe promienie skupia na mojej czaszce i śmiech porywa szalony: co za rozkosz! i wrę, i płonę, i mózg mi się warzy — och! De profundis clamavi ad Te, Domina Natura, sancta mater mea! Nie chcecie ? — to darmo —ja całemu światu rzucę ewangelię. Nie skrępujecie mojej wolnej myśli niczym. To jedyna wolność w tym więzieniu świata! Palicie mnie, obłudnicy? ale słowa moje poniesie drgający eter aż na szczyty najwyższych gór. Już ogarniają stos mój płomieniste języki, lilie chusteczkami powiewają z radości, a tłum czarnych mnichów spogląda na mnie z brzegu, szemrząc modlitwy i przekleństwa. 42 Szatany krążą w powietrzu, oblewając roztopioną siarką i wołają: tyś nasz! A tam — matka moja z zielonymi włosami wyciąga dłonie — skroń jej obłoki otaczają srebrzystym rąbkiem, u stóp jej na czarnym aksamicie rybki się gonią. Kochasz mnie, matko? o, i ja cię kocham!... Prysnęła gładka powierzchnia jeziora jak rozbite zwierciadło; lilie pogrążyły się w wodzie, roje owadów rozpierzchły się, a ciało zapadało z wolna, aż spoczęło na dnie. A wtedy uspokoiło się wszystko. Kwiaty wypłynęły na wierzch, oświeżone zanurzeniem; rybki zbliżyły się ciekawie do złotawej, nieruchoT mej bryły i zaczęły ją całować czy kąsać... PIEŚŃ TRIUMFUJĄCEJ MIŁOŚCI I tyle jedno pozostało mi szczęścia na tym bezgranicznym świecie, że mi dano czasem rozmawiać z gwiazdami! Ja więzień — od całej wieczności lat przykuty do ściany, zmuszony obracać żarna pod biczem krwawiącym moje krzyże — ja więzień — lichszy od pająków, które wybiegać mogą na słońce, kiedy zapragną, a kiedy zapragną — chowają się w szczelinę ciemną — od stęchlizny lochów — przegniły — od wyziewu kości nie pogrzebanych — zatruty — ślepiec — nigdy słońca nie widzący — skąpą jałmużną księżycowych promieni jak upiór karmiony — ja, najnędzniejszy z rabów — miałem też swoje królewskie niebotyczne szczęście! Jest chwila późnego wieczora, gdy wypędzają nas szeregiem na podwórze, otoczone murem skał i zębatych wieżyc. I tu dzwoniąc kajdanami błąkamy się niby cienie — a żaden w oczy towarzyszowi spojrzeć nie śmie, aby nie ujrzeć własnego odbicia. Są nędzni, którzy spoglądają w niebiosa, jakby 47 prosząc przeznaczenia o litość — ale my słysząc potem ich łkania nocne i jęki przekonywamy się, że matką najokrutniejszych tortur jest nadzieja. Starzy więźniowie kładą się na piasku i bawią się nim jako dzieci drobne. Przesypując ziarenka, niejednemu zda się, że zaszumiało morze — które niegdyś kołysało jego dumne okręty, a które dzieli go teraz bezmiarem słonych wód od wszystkiego, czym dusza jego żyła — i z twarzą pokurczoną wsuwa się w ciemny kąt. A jam był zawsze samotny i urągałem boleściom. [ Raz — gdy cienie bastionów były czarniejsze od skrzydeł kruczych — leżałem w pomroce i zapuszczałem sieci swoich szalonych marzeń w ciche odmęty niebiosów, a wśród wieczności gwiazd przepływając zapomniałem, że jakakolwiek bądź ziemia istnieje — i oto usłyszałem dopiero trąbkę trzeciej zmiany strażnicy, ocknąwszy się ujrzałem podwórze puste, a wrota kazamato w żelaznymi ryglami zasunione. Próbowałem odciągnąć zawory — wiedząc jak okrutnie karzą opóźnionych — na próżno. I uspokoiłem się nagle spokojem konieczności i przechadzając się, spoglądałem na gwiazdy swobodnie toczące się w bezkresnych przestworzach: Orion zawieszony był właśnie na szczycie wieżycy — Aldebaran ostatnie promienie słał 48 mi zza blanku — a siedm gwiazd królowej Bere-niki prosto nad moją głową świeciło — siedm gwiazd koronowało moje czoło niewolnika. W północnym zakącie podwórca skała pionowa odgrażała się olbrzymią maczugą niebiosom. Nie było podobieństwa wedrzeć się na nią ludziom — ale ja po zrębach wąziutkich piąłem się coraz wyżej — aż naglem uderzył głową o wykrot... Kres tu mojej wędrówki ku gwiazdom... Z rozpaczą przycisnąłem się do zimnej skały, jakby próbując rozeprzeć ją swcją tęsknotą — A wtem stała się rzecz boska. Srebrzysta melodia rozperliła się — niby słowiki w noc majową — z tajemniczych oddali płynie gondola cudownej brylantowej pieśni. O gwiazdy —jedyne powiernice mej ej duszy — nigdy potężniej huragan miłości nie uderzył w pierś niewolnika — Wyciągnąłem ręce — i chwyciwszy jakąś wi- • zje oparcia — rozkołysałem ciało swoje i ogromnym kręgiem je zatoczywszy — przerzuciłem w górę i czepiając się biegłem po skalistych zrębach jak łasica aż na szczyt. O — rozkoszy bezgraniczna! W różowych blaskach wschodzącego księżyca rozciągnęły się fiolety kamienistej pustyni — śnieżne wierzchołki gór, niby śniące lilie — a w dole głęboko u stóp moich — maurytański ogród; 4 — Poematy prozą 49 w pozłotach migocą czarne koronki cyprysów — eukaliptusy niby ogromne srebrne anioły — palmy kraszące się bukietami strusich piór — sine kaktusy jako węże zasłuchane we fletnią, naprężone i groźne. Alcazar purpurowieje przepychem rodyjskich marmurów, a na tarasie w złote arabeski rzeźbionym — stoi ona — Wyciągnęła ręce na spotkanie — Oczy nasze stopiły się w jedno słońce upojenia — aż palców jej wybiegła skrzydlata wiekuista — święta — niewysłowiona — pieśń tryumfującej miłości. Pani moja! dzieciątko moje! królewno! O jakże słodkie są łzy szczęścia — o jakże serce boli od rozkoszy! Nie ma przepaści tak głębokich, aby nas rozdzieliły, nie ma łańcuchów, których bym nie zerwał. Przylecę do Ciebie, serce moje — z tęsknoty uplotę skrzydła Cherubinów, talizmanem siedmiu gwiazd rozświecę bezdenne mroki mego losu i odnajdę cię, serce moje... Ponad szczyty gór najwyższych wzlecimy i stamtąd pokażę ci królestwa świata — i zważymy je — a poznawszy, że są jako popiół marne — odlecimy do rodzinnej ziemi gwiazd. Ja — Ty — i dusza nasza — Trójca nieroz-dzielna — nieskończony rozpęd miłości świetlą-cej się ponad chaosem niebytu — Adonai!... 50 Z bezmierną miłością trzymając ją w objęciach leciałem jak Demon ponad wszechświatami — Jak Demon, którego niegdyś jedna kropla bólu mogła roztopić żelazo — a spojrzenie rezygnacji, rzucone w niebiosa, zatruwało je na wieki świętym wybrańcom i aniołom — teraz — roztopiony w szczęściu —jako obłok w zorzy porannej — cichy—jako sen kwiatów lub muzyka gwiazd — radosny—jako zwiastowanie słońca w noc polarną — płynąłem w krainy marzeń, jakich nie ma na ziemi — i tworzyłem światy wizyj —jakich nie było nigdy w raju — O Miriam — Miriam — Bądźże ty mi błogosławiona każdą łzą moją przemienioną w tęcze — o Miriam — królewno moja — dzieciątko moje — Srebrna tarcz księżyca podniosła się do zenitu — cienie drzew skurczyły się i do pniów przypadły — lekki wiaterek morski musnął świeżym aromatem wierzchołki palm, jakby szepcząc, że słońce nadchodzi — i ona jakby się ocknęła — skinęła harfą, abym odszedł — a gdym się wzbraniał, ręce do piersi przycisnęła — prosząc — Spojrzałem raz jeszcze w jej oczy — i jak cichy niewolnik zesunąłem się po głazach. Ona milcząc patrzyła w miejsce, gdziem zniknął, i tylko palce jej drżące na strunach słały mi pocałunki rozstania. «" 51 Trąbka się rozległa strażnika — pomknąłem na dół — ale gdym stanął na ziemi — przebił mnie ostry gwóźdź zwątpienia — może to sen kłamliwe miraże przesunął mi przed oczyma — może to nikczemne halucynacje więźnia: ogrody pachnące — pustynie bezkresne — i oczy — oczy jej utkane ze skrzydeł aniołów — Szarpnąwszy się jak lew znienacka grotem przeszyty — wdrapałem się na skałę — aby sprawdzić, że nie mgławicą był mój raj —lecz w przeskoku między głazami brakło mi siły — i runąłem. A gdy mnie podniesiono — po raz pierwszy ujrzałem w śniadych twarzach dozorców jakoby połysk litości. Ale w tejże chwili rzucono mnie do ciemnicy i jako szaleńca przykuto łańcuchem do ściany. Ileż to otchłani czasu się zapadło — a ja wciąż wiszę nad bezdenną próżnią. Ptaki migotliwą wstęgą latają w przestworzach —jaszczurki błękitne zwinnie pełzają po ogrzanych kamieniach — muszki z opałowymi skrzydełkami brzęczą rozradowane życiem, motyle piją nektar z kwiatów — ryby w kryształowych strumieniach pląsają — drzewa jabłoni osypane białym i różowym kwieciem kąpią się w słonecznym wniebowzięciu — a ja z pianą ciekącą po wargach — krwawymi oczyma wżeram się w to szczęście — I oto — ach to ty — ukochana? — o jakże mi dobrze z Tobą — 52 Trzykroć tyła łańcuchów niech mi piersi skrępują — w trzykroć głębsze czeluście podziemne niechaj mnie zakopią — spieczone wargi moje niechaj nigdy nie zaznają ochłody — zapadłe od bezsenności powieki niechaj mi się wrosną w czoło — byłeś Ty — pozostała przy mnie. Spojrzenie twoje rozkwieca przepych wiosny na stepach bezdżystych — lazurowe golfy pieszczotą otulają posępny labirynt skał — a nieskończone — w wieczność zapadające niebiosa ogarnąć nie mogą mego szczęścia... Dygot przeleciał — niby drobniutki zimny wiatr marszczący jezioro; szare tumany płachtą wionęły na rozwarte oczy serca — i dwa żółte ślepia bazyliszka urągają mi ze dna tej pochłon-nej szarości i pustki. Ciało moje przepalone ogniem wewnętrznym schnie i czernieje jako gałąź jodłowa zawieszona w kominie. Och, skonać mi — skonać — prędzej. Śmierć nabiera dla mnie uroku słodkiej twarzy. Myśli się plączą — zimno wiejące od podłogi przenika na wskroś — gorączka spopiela me usta... Najmilsza moja — nie opuszczaj mię — ty nie wiesz, jakie mistyczne pokłady miłości leżą we mnie — jakie diamenty — chryzoprazy — tur- 53 maliny i szafiry —jakie oceany szemrzące pieśnią — Chodź do mnie — -l Nie porzucaj — Byłbym jako niemowlę tonące —jako żebrak obielony trądem od stóp do czaszki — zbierający od psów jałmużnę dla bólów swoich — Ukochanie moje — gwiazdy moje... •* I znowu — i znowu wyrasta błyskawica z mojej piersi—zawierucha ścierających się chmur skłębią moje serce zimnym gradem kąsane — zielone ognie łyskają po wszystkich dolinach mego jestestwa — i góry w posadach swoich drżą... Uspokoiło się nagle — i cisza — cisza — cisza — Na błękitnym niebie śnieżą się łabędzie obłoków — sierpem wygięty księżyc wschodzi — po złoto-jedwabnym piasku dna morskiego biegnę to tu — to ówdzie — grzywy pieniącego się oceanu wzlatują aż na kamienną ścianę gór — ale nie dojdą mnie — Koralowe gaje niby skamieniały pożar szkarłatu i złota — tęczowe konchy — niby dywan bajeczny — zielone aksamitne liście pną się po wszystkich szczelinach — w drobnych przeźroczystych jeziorkach mrowią się koniki morskie gwiazdy — róże i meduzy... Rrrum... Falą wzdęła się ziemia — zniknęły góry w śnie-54 żnej powłoce piany — drzewa koralów niby gaje mimozy skurczyły się w okropnej bojaźni — a straszliwe piekielne morze przeleciawszy zaporę zalewa cały świat — Ratuj mnie — Boże—jak łania pędzę do brzegu — o Boże! — Zakłębiłem się w pianie ryczącej — i jako szczenię ręką olbrzyma wyrzucone lecę gdzieś w okropną wysokość — a potem spadam — gdzieś w wirującą przepaść — Kłęby piasku wżarły się w moje oczy — piersią uderzyłem o ziemię... Obrus piany śnieżnej rozlał się po gładkiej powierzchni morza — zrywam się — biegnę wzdłuż brzegu — och — ściana prostopadła — bez wyjścia — siny potwór z okropną szybkością napływa — czemuż tyle męczarni, aby mnie zabić—jak smok lecący do nieba się wznosi — białą paszczą nachyla się i za chwilę runie — O góry, nie przywalajcie mnie! o o o o!... — Płacząc w okropnym przerażeniu obudzam się — księżycowy promień srebrzy okienko mojej pieczary — O Boże — Boże — czemuś mnie opuścił!... Serce mi bić ustało — a palce u rąk moich drgają kurczowo... O tak mi straszno — w tych murach bez wyjścia — 55 śmierci królowo niebieska — ratuj mnie — •-B śmierci — zwiastunko miłosierdzia — wspomóż mnie — śmierci — lekarko nieuleczalnych — uzdrów mnie — śmierci — tęsknoto żyjących — porwij mnie — śmierci — furto niebieska — wypuść mnie — śmierci — gwiazdo zaranna — zabij mnie — Takie gorzkie Izy płyną po mej twarzy — takie słone i palące — o czemuż — czemuż ujrzałem cię ku niedoli mojej — teraz rozbiłbym sobie czoło — o twarde kamienie — i spocząłbym — Ale mi tęskno, tęskno — zwodnicza nadzieja szepce mi — że cię ujrzę raz jeszcze i każe znosić te wszystkie tortury — Boś mi droższa nad wszystko, co dusza ukochać może — cały wszechświat z jego bezlicznymi gwiazdami — oddałbym jako dziecinną zabawkę za jedno Twoje dotknięcie — za kędzior złotych włosów, które mi pachną — za tętno serca twego, które słyszę w ciszy nocnej — Ale nie ma cię — nie ma i łzy ciepłą się na mej twarzy — Nie ma cię — nie ma — Jako goryl w klatce pazurami rozkrwawiam 56 pierś — z straszliwą wściekłością biję w nią pięściami — i rwę się na łańcuchu to tu — to tam — to tu — to tam — wydarłbym wnętrzności wszystkiego, co żyje — krew piłbym, mózgi bym rozmiażdżał... Kręgi coraz szybsze dokoła jakiegoś nienawistnego bieguna—już tchu mi brak — czarne opary wirują zygzakiem — noc — Morze — znowu morze — czuję pluskające jego zimne wody — niechaj mnie zatopi śpiącego... Ktoś brutalnie szarpnął za ramię — Murzyn dozorca śmiejąc się oblewa mnie dzbanem wody — idź precz — psie czarny — Błysnął białkami — i jego podła twarz skurczyła się w złości jak u buldoga — ale się lękał dalej nade mną naigrawać — cisnął mi w twarz sucharem — i wyleciał. Po chwili znowu usłyszałem uchylające się żelazne drzwi — wszedł oficer z dwoma żołnierzami — „Tortury!" błysnęła mi obojętna myśl. Ale on milcząc rzucił mi z tacy, którą nieśli żołnierze — nieco pomarańczy, fig i granatów oraz jeden pieniążek srebrny — Zapach rozkoszny zapełnił pieczarę — i uśmiechnąłem się do owoców — z których promieniowało słońce — i świeże powiewy królewskich sadów. 57 Uśmiechnął się i oficer. — Wiedz — rabie: dzisiaj księżniczki Młriam ślub! Kłamiesz! ryknąłem — Zdumiał się oficer — a jeden z żołnierzy pokazał na moje czoło — I wyszli spiesznie. Siedzę skurczony, patrząc na fioletowe granaty i złote naranchy—jeden po drugim owoce poczynam rozrywać, krew ich, sącząca się po mych rękach, sprawia mi szalony ból — rozrywam je w strzępy — Cichy i zamyślony siedzę nad zbłoconym darem słońca — Błękitne światło wieczornego nieba słodką smugą zagląda przez kraty — A wtem — pieśń — wyraźnie słyszę pieśń — Porwałem się — Trzasnęły kajdany — skokiem pantery rzuciłem się w górę — chwyciłem za kratę — i wydarłem. Przez otwór czarny prześlizgnąłem się błyskawicą — pode mną przepaść — wierzchołki drzew — runąłem — Powietrze świszczę — księżyc prosto w oczy — czarna gęstwina pode mną — uderzyłem o gałęzie — staczam się — i już — Leżę bezwładny — nade mną gwiaździste niebo— czarne koronkowe zarośla — oczy przymykam - i mdleję — 58 Pięknie tu bardzo. W powietrzu odurzający zapach szafranu — migdałów i róż — tak pewno pachną włosy oblubienic — Ale co mi? Szemrzą perliste fontanny — jako śmiech szczęśliwy — białe lilie wynurzają się ku szczęściu... Zobaczę ją — och, Boże — zobaczę ją... Wśród pełzających lian i smukłych terebintów przemykam się niepostrzeżony. Kaskady chińskich lampionów, a na trójnogach brylantowe płomienie ambry — muszę się ukryć w cień baobabu. Nie widzę jej twarzy zakwefionej, ale wiem, że to ona być musi. Nie mogę dosłyszeć ich cichej rozmowy. Ale ją rozumiem. Mówią o sokołach, sprowadzanych z Persji — które w lot zabijają białe puszyste czaple — o nowej prowincji zdobytej przez księcia i bogatym łupie niewolników i niewolnic — o pałacu z kości słoniowej i lapislazuli, jaki się buduje dla nowożeńców — Ach, jakże zachwycająco umie opowiadać książę o rycerskich czynach — i jak malowniczo rozwiesza swoją miłość niby kaszemirski szal wyprzedzony cudną robotą tysiąca niewolnic, oślepłych przy misternej tkaninie. Nogi moje obrzękły — pierś zapadła się — ręce obwisły bezwładnie — i tylko w oczach sku- 59 pia się moc — palą się — czuję wulkany, jakie z nich biją. Ona mimo woli odwróciła się w moją stronę — i krzyknęła strasznie. Porwali się rycerze, obskoczyli mnie dokoła — i bezwładnego przyciągnęli do jaspisowych wschodów. — To nie tygrys — to żebrak! Widać mnie poznała — bo z dziwnym uśmiechem spogląda na moje łachmany — ruchem ręki każe dworakom uwolnić. Boję się swego wzroku — i wbijam go w ziemie, bo wzrok szaleńca może zabijać — „Przyszedłeś posłuchać pieśni weselnej — niechaj ci się stanie zadość". lf: I podjąwszy harfę z alabastrowej kolumny — musnęła ją ręką. Ach, świętokradcza pieśń — pieśń zbezczeszczonej miłości — Spotkały się nasze wejrzenia i harfa z brzękiem upadła na marmury. „Związać mu oczy" — a gdy mi zarzucono ciężką materię na głowę — grała czarodziejską pieśń, gwiazdami przetykaną. Pogrążony w mroku jakiejś głębokiej cysterny, słucham przedziwnej melodii srebrzystych kropel, które mi spadają wciąż na jedno miejsce mego mózgu — naprzód jako płatki róż więdnących — potem —jako srebrzyste pieniążki — potem jako ciężkie gwoździe, którymi nabijają tarcze — I wciąż rośnie ich moc — gradem sieką mnie i deszczem kamiennym — druzgocą mnie na wskroś —-.jako pale wbijane żelaznymi babami. Mruk wydobywa się z moich piersi — obłąkany ból jakoby serca zrąbywanego na wióry — Stała w lilowej szacie, płomienistymi różami haftowanej — a złote pukle jej włosów rozpłynęły się jako promienie słońca na niebie — W oczach jej był zachwyt szczęścia — rl lecz nagle spieniły się grozą i gniewem — a potem jako łaszący się tygrys przypadły do moich nóg — i — oto — i oto — łzy ciche spłynęły po jej twarzy — Podeszła ku mnie i zarzuciła mi ręce na szyję — przypadła do moich piersi — i poczułem, że moją jest — Ale nagły cios rozkrwawił mi czoło — ... Ukochana moja... Tysiące komet ściga się wzajem — miażdżą się — girlandy iskier sypią... i gasną — Cicho... Świata nie było i nie ma — tylko grzęzawisko, w które zapadam — ogniki fosforyczne tańczą nad gnijącą duszą... Jak cicho... Wynieśli mnie na pustynię jako lwa zdychającego — dobrze mi tu — o — Ale te gwiazdy — te siedm gwiazd królew- 61 r skich, które mnie wzbijały ponad wszystkie szczyty mego więzienia — znowu nad głową moją świecą — Kto wie ? Może już od wieków zamarły — i tylko upiory ich świateł błądzą po pustyniach— kształtem złamanego krzyża urągające... O gwiazdy! na waszych złotych ćwiekach krzyżujecie najbiedniejsze ze stworzeń — bo już nie ma nic biedniejszego nad Pana wszechświatów — Syna bożego — który kona — na krzyżu — gwiazd — Jak cicho... MSZA KONAJĄCYCH Przez całą wieczność błądzę już w mroku, gdzie mnie odnaleźć pragnie wieszcza, wybawić mogąca ręka. Ale się z moją w mrokach napotkać nie może. Staczam się z wolna, bezdźwięcznie, ku strasznym dolinom; znam każdy ostry cypel głazu, jakbym na nim kiedyś już konał, a nie mogę żadnego ominąć. Wśród splątanych krużganków, podziemnych kurytarzy, niemych kościołów i fantastycznych wież olbrzymiego klasztoru... Sam jestem — mnich. Złote kopuły odbijają się jedna w drugiej, głębokim zielonawym połyskiem. Przez zmarzłe gotyckie witraże zaledwo odróżniam ciemność zewnętrznego świata od mroku mojej celi. Lampka, jak serce Chrystusa, żarzy się mi-gotnym, krwawym połyskiem. W wazonach kwiaty, zniesione niewidzialną ręką; na pochylonym Tytanie nocy księga magów łańcuchem przykuta do sklepienia: obraz Madonny, schodzącej w jeziora czyśćcowych mąk i posępne, nie 5 — Poematy prozą 65 dające się rozejrzeć freski ascetycznych pustelników. Ktoś wszedł do celi obok. Huczy zawieja — i on jej słucha ze mną, przywierając czoło do szyb. Pójdę i poznam go. Może to Emanuel — i wyjdziemy razem w złote, pachnące gaje, gdzie wśród czarnych drzew prześwieca ametyst oceanu i nie gasnąca łuna zachodu. Blask sączy się przez grube mury — i jakby wiotkie, powłóczyste, srebrne dłonie wirują dokoła głowy mojej, schylonej nad klęcznikiem. Zaiste, poznałem cię, Ewo odwieczna, po zabawkach — w twojej szkatule księżyc i gwiazdy — czy możesz mi dać więcej mroku ? Przynieś mi ten dar! na cóż mi gwiazdy, które ty już zamknęłaś w fwojej szkatule! A dłonie cofnęły, wkurczyły się w zimne sklepienia. I słyszę, jak uchylając okute żelazem drzwi, wychodzi na kurytarz, przemyka się wśród kolumn. Wyschłe, czarne gałęzie uderzają w okna, żelazne skrzydła wichury tłuką się o dach, a szpony gadów ślizgają się po rynnach wieżyc. Płacz nieutulony wstrząsa kępą samotnych brzóz, jakoby rosa od wiatru strącana. A idąc dotknąłem czegoś, co oddźwiękło mi głucho, jak skrzynia z ołowiu. 66 Przez tęczę łez widzę zamyślone widma. — głos mi się tłumi, każde słowo kryje dla mnie okropną opowieść. Słyszę, coś pełza po kamiennych mozaikach z hukiem i pobrzękiem metalu, jakby ciężko ranny rycerz we zbroi usiłował się dowlec. A oto cembrowana studnia, wykuta w skale głęboko — aż do jeziora w grotach podziemnych. Jakieś głuche uderzenia młotów. A w czarnym leju przepaści widzę dwoje brylantowych oczu, wśród skłębionego gniazda łap świecą dwa rozżarzone kratery — chciałem odskoczyć — i nagle uderzyłem się o trumnę, którą wlokłem za sobą — ową długą, dziwacznie rzeźbioną skrzynię na wzrost człowieka — cięży mi — ledwo ją mogę przesunąć — i jęczy tak okropnym spazmem po kamieniach. Źrenice olbrzymiego owadu wpatrzone we mnie — poza mnie — przenikają mnie — widzą poza sklepieniem gwiazd — za Bogiem — do obłędu. Zesunąłem ją — waży się jeszcze nad prześwietloną czeluścią — i nagły świt zaczyna różowić jej przeźroczysty barelief. Chcę powstrzymać! Ale już lecąc, zakryła mi źrenice potwora. Odmawiam długie, monotonne jak jęk konających litanie. 5* Wtem trumna plusnęła o powierzchnię wody, a straszliwa kosmata tarantula, która się cofnęła przed moim pociskiem, teraz z szatańską szybkością zesuwa się po ścianach prostopadle kutych w granicie — oświetlając oczyma rozwarty lej, który wyżłobiła w wodzie trumna — a wtedy widzę — wieko odskoczyło — i powstaje z niego Madonna — królowa piekieł moich i otchłani — i oczyma objawień spogląda ku mnie — a jakobym wznosił się ku wysokiemu niebu pustyni, wydrążonemu głębią fioletu, aż do gwiazd — ale się nagle jej oczy spotkały z okrutnym wejrzeniem tarantuli, która jak rozpostarty łachman leci rozstawiwszy łapy niby ośmioro czarnych piór — i wody się zwarły — skłębiły się z pluskiem wbijając się w kamienny cylinder studni. Uciekam — a przede mną maszkary z latarkami toczą się, pełzną, skaczą po gzemsach i framugach witraży — Wbiegam do celi, w której ona była — na ścianie struga krwi — tu rozpostarła swoje ręce — i ślad ów, jak Droga Mleczna, iskrzy się — a gwiazdy te zbieram do kielicha — i napełnia się nimi aż po brzegi — i rozwieram okutą klamrami księgę — i nagle poczynają dźwięczeć 68 struny harf— widma podobne wężom w kata-lepsji, wyprężonym na flet czarodzieja — a niewidzialne dzwonki dzwonią — i dzwony ogromne ze spiżu napełniają dumną pierś królewskiej katedry — podchwytują szept modlitwy mojej w huragan tęsknoty i żalu. Słyszę ten szmer tysięcy modlących się — i hostię składam na spragnione usta aniołów — W spokojnej, złotej głębinie kielicha widzę moją prześwietloną twarz, a nade mną krąg Drogi Mlecznej. Ostatnią Hostię umierających przyjmuję do serca mego. A tajemnicza ręka prowadzi mię, jak ufne ku nieznanym dalom dziecko — na dłoniach moich czuję nieme pocałunki — to krew się przesącza ze stygmatów. Idę wśród gwiazd. T NIEDOKONANY Kuszenie Chrystusa Pana na pustyni Poemat ...był na pustyni dni czterdzieści kuszony przez szatana. Marek I, 13. „Dlaczego upadłeś z nieba, Lucyferze?" 1. Słowa moje rozsypuję jako piasek morski między palcami — kto z szelestu ich pozna głębiny ? 2. Złoty zapach róż i anemonów upaja mię — gwiaździste oczy Szatanów przeświecają mnie na wskroś — ale ciemne Jutrznie jestestwa mego błądzą wśród ciemnej nocy. 3. Nadchodzi kres i jeszcze można się cofnąć — straszliwe szepty ściekają do serca mego niby jad wężów zawieszonych nad jamą Tytana. 4. W olbrzymich rumowiskach miażdżą się katedry, mroźny dech wieje od kamiennej ściany — — uciekajcie od światów konających! 5. Gwoździe nóg zdradziły mnie wśród milczeń bezbrzeżnej pustyni; kamienne ręce strachu przygniotły ramiona moje — krzykiem nie należy zatrważać tych miejsc! 6. Jakże długo stoję przed bramą z granitów i nie śmiem uderzyć — o, przerażający szepcie rzeczy niewiadomych! 7. Na dno czary z onyksu padają krople krwi — cicho rozpłynął się głos magicznych zaklęć, wstrząsnął dreszcz posępnymi wieżami i głucho, bez powiewu rozchyliła się brama. 73 8. Mrożący ogień ślizga się po kościach moich, ramiona odrętwiały w konwulsyjnym wysiłku. Na wyszlifowanej, jak zwierciadło, ścianie otchłani widzę Cień — widma... *; „A obróciłem się, abym obaczył glos, który mówił ze mną. A w pośrodku siedmi lichta-rzów złotych ujrzałem podobnego synowi ziemskiemu, obleczonego w długą szatę... a nogi jego jakoby w piecu rozpalonym, a głos jego jakoby głos wiela wód — —" 1. Wnętrzności przepalone ogniem potępienia, którego nie ugaszą wody świata. 2. Jęk zatraconych tysiąców w otchłani, której nie masz wymiaru! 3. Ani dnia, ani zmierzchu, ani rozświtu, ani przebudzenia —jedno od bezkresu w bezkres: mrok. 4. Wśród nieśmiertelnej ciszy szum pękających lodozwałów — czarne, tlejące gwiazdy w obłędnych wirach. 5. Skrzydła moje na siedemkroć tysięcy epok od buntu aniołów do zgonu mamuta na ziemi i ponadto. 6. Nigdy lot w sfery górne — ciężar nadmierny niży w głąb, do wspinań haczą się szpony. 7. Głos mój podobien rykowi płonących grodów, 74 trzęsieniu gór i borów druzgotanych burzą, szumom gradowych tucz i morskim świstom. 8. Lecz kiedy chcę: łabędzie śpiewam pieśni — czarowny flet rozkwili za dąbrową — i kwiatów szept udaję srebrną mową, i tęsknie łkam, jako słowicy leśni. „Tani odczuwamy radość niezmierzoną, która mówi: ja ukończę się!" 1. Obierając los — obrałem nadział bólu, aby mię nikt nie przewyższył. 2. Król przeto imię moje — Pan Konających — Archanioł pychy — Zatra-ciciel — — a wszechświat zapomniał imienia mego, które jest: Niedokonany!... 3. Bom kolebką — sarkofagiem. Zwiędłe i zgniłe zarody w tajnikach moich, jako nieżywy płód w żywej matce: — 4. z jaskini prabytu i nie ściekające w łono wsze-chni, we mnie się dzieją niby dym senny, niby cień orła morskiego nad nurtem. 5. Włodyctwo moje nie zna granic: ponad basztami bluźnierstw korona moja, a pod lo-75 chami więźniów tron mój, w rozpadlinach świata choromy książęce. 6. W grotach podwodnych oceanu płacz moich snowidzeń, w kraterach lawy — haszysz mych upojeń, w morskich nawałnicach — łoże moich żądz. 7. Trąd i zaraza z moich tchnień; obłęd bezmiaru z moich oczekiwań; życie niewytrzebione z moich przekleństw! 8. Na uroczysku przeznaczań torturowym kołem łamiący się wszechbyt —jedna z mar, które mrą, poczynając się w sercu Niedokonanego. 1. W próżni bolesnej, fiordami wyrzeźbiona, wije się droga brzegów nieskończoności. 2. Na wybrzeżu zamglonego morza martwica głazu objęła mnie, mroźny wicher tuli się do i mnie w szumach ciemnej opowieści. l 3. Wszelkie ziele duszy mojej obumarło, księżyc F ustał w biegu, morze wód moich zastygło , w braku lunacji. : 4. Niebiosa przygniotły mię, wulkany zapalały j się we mnie i gasły; przeszedł się po mnie Cień niewiadomego i oblicze moje owinęło się maską kamienia. 5. Smutną jest istność moja aż po niewiadomy, 76 ostatni bezkres mroku, którego nie rozświetlą nigdy lecące komety — w tym zaśmiertnym wymiarze — gdzie skończyło się wszelkie pragnienie, a rozpoczyna się wieczność męki. 6. Eter mię nie zrodził, gwiazdy mię nie poczęły — nosiły mię skrzydła cherubinów i uroniły, jako głaz nazbyt ogromny. 7. Ciszą jestem pełną niewiadomych jęków, milczeniem nad wulkanami, które płoną w ciemnościach. 8. \Ve mnie trwa wieczność, która przeminęła, a ta, która nastąpi — wisi nad duszą moją jak potworna skała. „Zaczynam się, gdy zechcę". 1. Podziemne wiry płaczu przeszyły na wskroś opokę jestestwa mego. Morze wspieniło się dzikim łoskotem w jaskiniach mego smutku, ból mój zmartwychwstał z głuchego jeziora śmierci pod kopułą skał przeznaczenia. 2. Wśród nocy ciasów—jestem wpółskamie-niały wąż na tronie mym, w niezmierzonej sali, gdzie żarzą się kolumny. Wyrzeźbiam serce moje, piorunami piszę na zakrwawionej bryle agatu słowa niezwyciężonej prawdy. 77 3. Tworzę posągi świateł i jednym uderzeniem strącam je w posępny, chaotyczny wir, nie mającego nadejść nigdy Zjawu. 4. Króluję i rządzę widmami; pożeram gwiazdy; strzegę wejść do tajemniczej Doliny, w której ogień i lód pożerają pielgrzymujące cienie. 5. Nagi błądzę wśród pustyń lodowych z płonącą pochodnią serca mego, które wypiło nieśmiertelność. 6. Widma potwornych drzew zanurzają swe bu-twiejące ramiona w zatęchłą głębinę: widma płyną w łodzi na rzece Styksu — i umarli podnoszą na mnie swe spojrzenia — wybranym podaję dłoń moją i wprowadzam na stopnie moje, inni z jękiem unicestwienia lecą ku mglistym, wirującym kataraktom. 7. I coraz straszliwiej w mogilnym blasku księżyca piętrzą się czarne bazalty, okryte hełmami srebrnych lodowców — wody głębin niezmierzone, zaczarowane Boleścią, jakiej nie ma imienia. 8. Pod łańcuch tych wierzchołków o kształtach i masach niedostępnych dla wyobraźni, zna- * jącej tylko góry jako pofałdowania ziemi — t a nie mogącej się wznieść do gór, będących buntem przeciwko wszelkiemu prawu i cią- *•• żeniu, zstępują te widma, aż do wyniosłego i jedynie prawdziwego Absurdu — Niebytu. 78 „Moje usta pośród wszystkich rzeczy, obalam na twarz bogi gwiazd złowróżbnych". 1. W katedrze Boga umarłego wre walka widm: cisną się w mroku i tratują , chcąc dotknąć zza krat moich skrzydeł. 2. Ja, papież widm, celebruję przy płomiennym ołtarzu, który jest świadectwem zerwania z Zakonem i unicestwienia Boga — Stojąc jako posąg nieruchomy wiecznej przemiany — z kielicha rubinowego piję jestestwo moje: Duszę. 3. Uwielbiane imię jej płynie litanią nieskończoną przez tysiączne labirynty pałacu umarłego słońca: na ołtarzu snów czytam księgę unicestwienia i jedna za drugą pękają hieratyczne pieczęcie. 4. Mitra moja, zbrojna wszystkimi jutrzniami, rozświeca otchłań i gasi niebo, wznosząc się nad niedostępną nikomu krainą Niebytu. 5. Z rozkoszą słucham krzyku i milczenia tortur, stojąc na ambonie umarłej przed wiecznością gwiazdy — harfa moja drga upojeniem i pieśń jak morze rzuca się piersiami ku mnie, niosąc mi klejnoty głębin: miriady fal Oceanu tańczą przede mną, a ten Ocean jest z jęków. 79 6. Patrzę: jak bohater wdrapuje się na ścianę grodu mego i dotknąwszy okrwawioną dłonią mych baszt, napotyka dymiącą strzałę na łuku moim, która pogrąży się w oczach smutniejszych niźli jeziora podziemne. 7. Patrzę: gdy królewicz na zgniłym barłogu oczyma jasnowidzącymi, jak u ducha, ogląda niezmierzone zbrodnie rodziny swej i mogiłę matki, którą musi przekląć. 8. Patrzę: jak czarodziej zamknięty w rozpalonej wieży, z naprężonymi stawami od kół i łańcuchów, konającym spojrzeniem nuci triumf Magii — gdyż oto w ciemnej kaplicy zamkowej prowadzą królewicza pacholę, aby przyjął hostię z rąk wtajemniczonego w nekromancję mnicha. Ojciec jego, król — zatopiony w świętokradczej modlitwie, dworacy cisną się z bladymi twarzami — i oto czarny opłatek dotyka warg w niebo idącego dziecka, krwawy nóż jednym cięciem ścina tę główkę anielską. Powieszona za włosy na łonie piekielnego Bel-fegora, poczyna mówić głosem nieziemnym, cichym, strasznym — i król porywa się, słysząc huk zapadających piekieł, w które już za życia wszedł. 80 „Znam imiona, znam formy, których nikt nie zna". 1. Roztrąca się na głazach, szaleje czarny i zimny wodospad grzechu, krwawymi huraganami rozświetla niezgłębione wąwozy. 2. Pielgrzymujący wiecznie idą przez urwiska i nadpróchniałe mosty, kolącą cicho do sali mej — a gdy się ujrzą na progu — są już obłąkani. 3. W grobie zakopanych żywcem słyszę dziwny szelest: to języki pokąsane, sczerniałe i napuchłe szepcą mi tajemnicę ostatniej spowiedzi. 4. Widzę u stóp mych zbłocone jestestwo tego, co niósł zbawienie światu i upadł w pół drogi: magnetyczne oczy wświecają się w hieroglif mego serca, aby je odczytać i oskarżyć. 5. Błądzę w katakumbie marzeń, które są ogrodem moim — obok upiora myśli, z którym jestem związany na wieki. 6. Twarz moja wiosenna uczyniła się jak umarły księżyc poryty bruzdami, oczy moje wypaliły się w czarne słońca potępionej mądrości. 7. W ciszy północnych wróżb, w zielonawym połysku umarłego słońca idzie Miłość do mnie, gdy wiszę nagi wśród szyderczych zwierciadeł, jak ptak lecący, gdy wbije się na ostry kolec 6 — Poematy prozą JJ| trującego Anczaru: nagłym wzbiera się płomieniem Zorza borealna, wzburzone oceany niewiadomych nadziei szumią, zalewając złowrogie, majestatyczne gleczery. Jestże to Miłość ? ma- 8. W międzyplanetarnym chłodzie myśli mej „„»-rżenie to skrapla się w chmury niewypłakane — i złowroga jasność otacza mię jak fosforencja lodu antarktycznego wśród nocy. * „Nie zostaje świat w swym trwaniu inaczej niż przez tajemnicę — która nie jest powierzona nawet najwyższym Aniołom". 1. Żeglarz, sparty zatorem kry, próbuje wyrozumieć z odgięcia igły magnetycznej nie znany mu południowy prąd: w proporcji robaka ziemnego do lecących nieskończonością komet — wysiłek człowieka i mój: na magicznym zodiaku Trismegisty kreślę hiperbolę wybawienia. 2. Zachybotał promień księżycowy i skręcił wstecz. Porażony głębią odkrycia, zwiastującego nową ,1- Jutrznię Chaosu, odłupałem maczugę z za- ,>. marzłych soplami gwiazd, idąc na spotkanie 3 Rodzajowi. 82 3. A kiedy na wirchach moich wichry między-astralne i mróz — dolne regiony skrzydeł drą się przez gorejące lasy tochy i agaw, przez rozłogi, dymiące krwią, usiane białokwieciem czaszek — przez ruiny miast świętych i mona-sterów. 4. Aż w posępnym grobowcu Luny stanąłem, patrząc na zadumane gwiazdy, krążące w podwórcach swego więzienia, a gdy najmniejsza z nich wymierzyła długość swego łańcucha, zwiodłem wzrok na uroczysko onej Gei. 5. Olbrzymowie tu mieszkali w sklepionych jaskiniach — mieli królestwa i budowali gwiaździste wieże, zatopieni w swej minionej chwale demiurgów. 6. Księżyc drugi, który krążył nad Ziemią ze swym towarzyszem —jął spadać pod wzrokiem moim, wirując z wzrastającą szybkością, lawy rozrywały w nim skorupę i wybuchały, czyniąc go niby obliczem kata spotworniałym od grozy. I olbrzymy Giborim w obłędzie strachu kryli się w przepaście — — — 7. Litując się nad nimi, wyciągnąłem rękę — \\zdęły się fale oceanu jak węże do Czarodzieja, z hukiem walących się Himalajów runęły na miasta nadbrzeżne, wspieniły się kłębami na szczytach świątyń, uderzyły o kamienny taras gór, zdębiając się, napływając, rycząc złączyły 6» 83 się z nawałnicami rozszalałego powietrza, biczowane świstem cyklonów zapędziły się na środek najwyższego płaskowyża ziemnego Pamiru — i miały już uderzyć szturmem na tych królów z resztą narodów uczepionych o skały Hindukuszu i Kuen-Lunia — — widziałem mastodonty i atlantozaury, bijące się z tytanami o miejsce na. wierzchołku gór — 8. Wtem księżyc runął, oberwawszy się z nie-biosów jak ciężka, potworna lampa i zapalając przed sobą powietrze, sam krwawy, potworny, dyszący płomieniami, starł Ziemię w pył nowego Chaosu. Zniszczenie takowe objawiło mi swą przeraźliwą, wewnętrzną marność — i cóż mi, czy •; Ziemia, zatraciwszy dawne olbrzymy, zaroi się żukami — ludźmi, jak leżący kał na Drodze Mlecznej gwiazd — — czy zostanie pusta — . nie jednoż to ? „Któż jest, co zwycięża świat — jedno który wierzy, iż jest Synem Bożym". 1. I gdy w dole pode mną łamały się sklepienia ziemnego firmamentu od huraganów i deszczu błyskawic — 84 2. Wtem nie znany mi magnetyczny wzrok zapadł w tajne głębie moje i błądził w nich —jak błyskawica poszedłem za nim, chcąc porwać. 3. Płynął cicho, ale z obliczyć się nie dającą szybkością, daremne okrążałem najdalsze mgławice gwiazd. ; 4. Aż wstąpiłem na wierzchołek Góry świata. Widma napełniają tę najokropniejszą z pustyń, płacząc bez dźwięku wśród strzaskanych mauzoleów i kolumn — wystygłe zielsko law oplatało cudne bareliefy czyśćca i doliny łez, rozpalone meteory zionęły tu ogniem, czarny mróz druzgotał emaliowane sarkofagi. W ponurym tumie tlił się duch gwiazdy, która umarła za świat. 5. Czyjże tu pogrzeb — czyj lament — czyje stąpania na posadzkach ? Czerń zakwefionych mar płynie, skwarząc mi łono gromnicami — tysiące ust, niby ran gorejących, wypowiada mi antyfonę męczarni: Każda gwiazda wydała milion geniuszów, a trzy miliony gwiazd przechodzi koło mnie, zapisując imiona swe w Księdze Unicestwienia. 6. I poczęły się trząść sklepienia od wichru błyskawic — czerń oszalałych duchów żąda, abym rozdarł na ołtarzu nicości Syna Bożego i wzdrygnął duszą Milczącej Otchłani. I czytałem w głębiach nieba, pytając o przeznaczenie — 85 i upadło siedem meteorów i błękitnym wężem wyrzeźbiło na mrokach imię Emanuel. 7. Zanim się poczęły przestrzenie i byty, idąc na wygnanie — przepłakałem noc huraganową — ostatni raz żegnały się oczy i usta Emanuela z moimi. 8. Zwarły się groźne i nieprzystępne przepaście, wśród których szedłem czując, że za widnokręgiem są prawdy wiekuistne i boskie, których nie poznałem. Z grobowca Luny spoglądałem na toczący się przede mną w przestworach opleśniały czere-pek Gei. Demon milczenia, splótłszy ręce, patrzy w moje obumarłe i szaleństwem księżyca zachodzące oczy — nakłada pieczęci na groby tajemnic, których na wieki nie otwarłem, nie znając imienia Niepojętego. 1. I jakby Fatum, zawieszone nad światem, spojrzałem znów — ludowiska mszyce oblepiły -v ciało Matki swej, pełzające w niedoli i gorzkich wyrzutach, z piasku budując swe świątynie dla Doli i Niedoli. 2. Rozmnażając się, jak krzemionki w wodzie mórz polarnych pod promieniami słońca, dały mi możność wsłuchiwania się w szum miast milionowych, gdzie rządził Janusowy fetysz Moloch — Mamon — któremu w rozpalone ręce matki tańcząc rzucały swe płody, a z ust ziejących bożka wychodził phallus. 3. Widziałem plemiona w tyfusie głodowym, wojną wypędzone na bezwiestną północ; widziałem kainitów Indii, którzy tworzyli prawa miażdżące słabych — zmieniając ich w wyklęte kasty kurawerów, dombarów, pariasów — skazanych na towarzystwo trupów i hien: miliony tucznych pasożytów opiewały miłosierdzie Boga. 4. Widziałem królów orangutangów, co żelazne berła wbijali w rozmodlone oczy niewolników — zwycięzców, co włócznią wyłupiali oczy klęczącym, trzymając ich za drutem przebo-dzone wargi — przede mną płonęły skarby Sardanapala i on z nimi wśród nierządnic swych. 5. Widziałem, jak pozytywna elektryczność Słońca i negatywny magnetyzm Księżyca tworzyły z Ziemi medium podatne do impregnacji — i począłem w niej myśleć, w niej chcieć — i była przeze mnie opętaną. 6. I uczyłem tęskniących za wyzwoleniem, że każde ciało niebieskie ma swą barwę magnetyczną : błękit Saturna, purpura Jowisza, czerwień Marsa, złoto Słońca, żółtość Wenery, fiolet Merkurego, czarność Uranusa, zieloność 87 Neptuna. Z kątów ich działań magnetycznych układałem aspekty dla ludzkości Ziemi: każdy z ludzi fizycznie był mikrokosmem swojej planety, na której żył, duszą zaś był symbolem gwiaździstej otchłani nieba, meteorów, mgławic, a przede wszystkim nieskończoności — i w mikrokosmie tym odbijała się Anamneza wszechbytu — rąk jego w mroku szukały ręce duchów niepojęcie wyższych jak Sefiroty lub niskich jak Lemury, czyli astralne widma małp. 7. Ekstatycy mówili ze sobą z jednego końca świata na drugi, przebywając przepaści nad Bogiem i docierając do wrót Raju, których strzeże anioł z głową Byka, a ze skrzydlatymi błyskawicami. Widzieli trąby i huragany światła astralnego chorzy konwulsjonerzy, których można było bić żelaznymi drągami, nie szkodząc im — kości ich się wyginały, ciała utrzymywały na powietrzu. Czarodzieje ważyli się na wszystko, aby wszystko osiągnąć. Do mis ofiarnych pędziły larwy zwabione krwią — czarodzieje, wyklinając rozum i nadzieję nieśmiertelności duszy — przeobrażali w rzeczywistość swe halucynacje nad przegniłymi sadzawkami światła w mózgach. Kto raz postawił nogę na progu innego świata — umrzeć musiał sposobem strasznym ^;. i dziwnym. 88 Rzeka jęków Kocytu, morze zapomnienia Lety, wodospad zimny grzechu Acheronu, wir ognia Flegetonu, który się skręcał wężami i dusił w swych potwornych mrokach — oto piekło, w które wchodzili za życia moi czciciele. 8. Ostatni z sekretów Eleuzyjskich objawiał kapłan, zbliżając się prędko do adepta i szepcząc: „Ozyrys jest bogiem czarnym". Wówczas Ziemia stawała się dla adepta księgą Magii, gdzie wielkie litery były świątyniami, a zdania układały się z miast. Dusze kapłanów mych, zatapiając się w świetle astralnym, widziały refleksy myśli najbardziej tajonych i przeczuć najbardziej niepojętych mocą tego jestestwa boskiego, które na pustyni duszy przebywa, jak posąg Memnona, w siedzącej, nieruchawej postawie, zapatrzone za horyzont, gdzie słońce jeszcze nie wschodzi i tylko krwawa purpura zalewa jego skronie. To Namesza Kabały — Adam Kadmon — Człowiek Drogi Mlecznej u Astrologów. Siedem strun liry Orfeusza, jak sfery chaldejskich planet, chciały zastąpić ludzi bogami — i mdłe wyobrażenia doświadczeń — wiecznymi płomieniami zaświatów. Okręt Argonautów z dębów wieszczych Dodony — czyli duch wizjonera — płynął w te kraje, gdzie góry wdzierają się na góry, światła wznoszą się na myślach wiecznych. >«-, Orfeusz — młodzian wieszczy i piękny! poskramiał... (brak strony rękopisu}* 1. Wśród kamienistej pustyni w fioletowych zmierzchach zachodu siedział Człowiek. 2. Post i umartwienia wycieńczyły postać jego — biała szata, jaką nosili ci, których chrzcił w wodach Jordanu prorok Jan — i ujrzałem w oczach Jego na tle gorączki głodu wielkie wizje Mesjasza. Równy ból w rozpadlinach ziemi nie wyrastał — nigdy też odblask równego piękna. On że to? Lecz duch mojego brata Cherubina w zewłoku człowieczym ćmił jako rubin w kałuży. 3. Tedy nagle dałem mu. widzenie i ukazałem wielki bór indyjski, gdzie męczyli się Samozba-wiający: i wiodąc Go wśród tych nieruchomych posągów męczarni mówiłem: Tysiące ascetów, takich co życie spędzają i w wielkim borze Himalajów — zimą mrozi ich mróz, latem są jakby w rozpalonym, piecu — przeżywają tu okropny strach nocą, gdy w umarłym lesie coś pełza i syczy, dzwoni tysiącami dzwonów i wyj e jakby otchłań morza — — Ser- * Uwaga wydawców pierwodruku. 90 ca ich wszystkich przepełnia ogromna litość — I w sercu Twoim, Synu Człowieczy, jest litość. Karmią się oni ziarnkiem ryżu co jeden, co drugi, a nawet co siódmy dzień — i od tego ciało ich staje się wyschłe i dotykając się swego brzucha, mogą przeliczyć kości kolumny pacierzowej. I Ty, Synu Człowieczy, umartwiasz się, nie jedząc miodu leśnego ani daktylów oazy, nie pijąc wody z cystern chłodnych, zacienionych — i męczysz się, aby zagasić Pragnienie, jako Jehowa żądał od ludu swego w pustyni wśród czterdziestu lat błądzenia. 4. I Ty, jak lud Twój, zechciej, aby te pustynie zarosły zbożem szumiącym, aby nie było tyfusu głodowego i matek, które sprzedają dzieci z głodu. Wstań więc, bądź Mężem pokonywującym Anioły — Azraelem — asceza najpotworniejsza nie przeprowadzi Cie-.bie ani ludzkości przez chwiejny most, z którego ogląda się wielką otchłań szumiących wód Życia. Rozjaśnij umysł Swój, czerpiąc z pełni jestestwa— krew swą ożywiaj pokarmem i napojem Ziemi całej. Jeżeli Mojżesz uderzał laską w skałę, aby wydobyć wody dla jednej marnej bandy koczowników, Ty wydobądź moce żywe dla wszystkich ludów Ziemi, wśród których znajdzie się wielu, jakby uczynionych jeszcze dziś ręką 91 Demiurga. Niech szumi niwami kłośnymi, wspaniałymi — niech spełni się na Ziemi wiek złoty, jak w pieśni Rut i Noemi, to wielkie błogosławieństwo, za którym tęsknili, do którego dążą prawodawcy Manu i Zaratustra, Lao-Tse i Likurg, a nawet Mojżesz i Józef— wszyscy dobrzy królowie i wszyscy mędrcy. Wspomnij o latach żyznych w Egipcie, które nakarmiły ziemię — widzisz pęki tej pszenicy, ze siedmiu kłosów złożony każdy bujny kłos? I staniesz się wielkim nowym Jussufem świata, ochroną jego żywota. Jak mówi Ezechiel XVI: wykąpałem Cię wodami mymi i omyłem Ciebie ze krwi — namaściłem Ciebie olejkiem balsamicznym — i ozdobiłem klejnotami, włożyłem nara-miennice na Twe ramiona i łańcuchy na Twą szyję — i dałem przewiązkę na Twe czoło i włosy, kolczyk w uchu Twym, a wspa- ,;-. niałą koronę na głowę Twą. Ty z dóbr moich porobiłeś ołtarze. ^ Lecz czymże marne obietnice Ezechiela— -c i moja potęga, która jak namiot złotem tkany rozpostrze się nad Tobą, więdnącym tu krza- -••v kiem ludzkiej niedoli? 5. Umiłościwię Ciebie gwoli wspomnieniu Cherubina — brata mego, tron Twój postawię na przełęczy najwyższych dopełnień człowieczego s rodzaju. 6. Zaszumiały Mu wielkie cedry Antylibanu, z pól i łąk szły wonie jakby z Arabii Szczęśliwej, zachodzące słońce odziało Go szkarłatem, a jam był jak posąg Memnona, śpiewający hymn Morusowi: 7. Wtajemniczę Cię w mądrość i ciszę wierzchołków, rozkaz Twój stanie się okrzykiem tysiąców gotowych umrzeć — ludy Twe, jak pszczoły w ulach karne i zasobne, ulegną Twojemu prawu, które wypełni ich żywot od poczęcia aż do grobu — i umrą trzymając talizman imienia Twego, o najlepszy z litośnych mędrców! 8. W wiszących ogrodach — wśród jezior, na zboczach gór — Twój pałac czarnych Amazonek w skórach zebr i panter — wojownicy hiperborejscy, jak posągi wyciosane z lodu, ustrzegą Twych gineceów i skarbnic. Synu Człowieczy, staniesz się Królem Ziemi nie w poetyckiej przenośni, ale weźmiesz serce jej do Swych rąk słonecznych — jak teraz Ciebie słońce całego objęło. I rozradujesz Magów winem mądrości najdoskonalszym. Pochodnie z wonnego modrzewia i ambry płonąć będą w bezcennych czaszach, z których każda była niegdyś powodem długo trwających wojen między królami. Na sarkofagach z nefrytu napisy Twoich zwycięstw od katarakt Nilu po lasy kamforowe wysp, gdzie żyją stada sylenów nad zatoką turkuso- wych pawi. Mesjaszu Ziemi — oto chaldejscy Magowie, których zwą Książętami Nieba, otoczą Cię w tych baśniowych budowlach Persepolisu, na których wyrzeźbione są objawienia Mędrca Złotej Gwiazdy. Będziesz żył długo jak patriarchowie — umrzesz jako rozkwitły krzew w ogniu marzeń, gdyż zmuszę Ziemię, że Ci da swoją całą pierś — rozksiężycowię Ci kobiety, niby niebianki indyjskiego nieba nimfy Apszaras — i powiodę Ciebie , jako boga Wisznu w ciepłym łonie fali oceanu, napełnionym wizjami Nirwany. Któż będą przed Tobą ci wszyscy, których Słowa jeszcze nie zamilkły w otchłani ? Salomon — Nimrod — Iszkander Wielki poganiaczami zaprzęgów Twoich, Semiramida, Judyth i Medea służebnicami wezgłowia Twego. Tysiąc i jedna noc miłosna królowej Saby, o której Ci prawili aramejscy pasterze, spełniać się będzie w panowaniu Twym — szczęśliwszym niźli Dżemszyda, który, patrz! na gwiezdnej kwadrydze pruje czarnoszafirowy, ukojny już od burz — Ocean mej woli. 1. Zaszło już słońce, w popiół rozsypały się różane ogrody obłoków — On —jak jeden z pustyń- 2flKJS| nych głazów — igraszką natury w człowieka zmieniony, kroplami rosy wieczornej na rzęsach błyszczący — siedział nieruchomo z rozwartymi i nie wiem co już widzącymi oczyma. Zmierziły mię nagle — gdy bladymi usty wyszeptał: Człowiek żyje nie tylko chlebem, ale wszelkim słowem, pochodzącym z ust Bożych — •» (M. 4.) K Uchylił wąską bramę — i nie szedł szeroką ' bramą i drogą szeroką, które wiodły, jak my- • siał, do zatracenia. I tych jest wielu, którzy * tam wędrowali — ale On był sam. I brama Jego była wąska i droga była wąska, %* która wiodła, jak On myślał, do życia: i niewielu jest tych, którzy ją znajdą. Wskazując na mnie tym widmom, mówił — Trzeba się strzec fałszywych proroków, którzy % odziani złotym runem przychodzą, ale wewnątrz są wilkami rwącymi — Jeśli kto Słowa Bożego nie wypełni — kiedy wzbiorą wód nawałnice, zawyją huragany i uderzą w Świątynię duszy — Ona runie, gdyż na piasku była zbudowana. 2. Skręciłem piasek pustyni w trąbę powietrzną, zawyła w ręku moim tysiącem wściekłości — wytrząsałem Zasłoną Śmierci, w lico miotałem Mu wichrem huraganowym porywany żwir — czarnych otoków dawnego morza. Za mną szły Moce i Księstwa. 3. Tyżeś to — Mesjasz, którego oczekuje Twój as naród wynędzniały od męczarni niewoli babilońskiej, od prześladowań Sassanidów, od wojny Rzymian? Zali „odzienie Twoje jest czerwone od krwi nieprzyjaciół?", zali żeś lud Twój powiódł, iż mleko narodów wysysa i piersiami-królów nakarmią się ? Powstałże Juda jako lew, szarpiący nieprzyjaciół wśród borów nocą? Któż jest kłamliwy ? Ty — albo Mojżesz i prorocy! 4. Nie upragnąłeś królowania — gdyż źrenice Twoje nie znoszą purpury i agraf, ramię zbyt wiotkie na spiżowy łuk, serca Ci nie kołysze orzeł żeleźcem ściągnięty z błękitu! Spojrzyj na - ten przedsionek mego pałacu — król idzie przed ołtarz, na którym drga Radosny Płomień — 5. a Ty — Przyjomku cieśli, zrodzony niepra-wie — wzgardzony przez licznych synów matki Twej — świętobliwy pomiocie Dawida, który drewnianymi piłami kazał przecinać na pół wszystkich jeńców podbitego narodu — 6. Rabbimi upośledzonych duchem i nierządnic — demagogu niezadowolonych nigdy rabów i czerni niewolniczej — wędrowny taumaturgu, jakimi przelewa się Egipt — zna ziemia lepszych niż Ty, tysiące w osobie dżamich, yogów i manteurów — 7. Bramanom Dęli i Benaresu niegodny zapalić żagiew posłuszeństwa — ! 96 8. Nędzarzu, łuskający ziarna po drogach bezludnych — masz się za Syna Bożego ?! Na ścieżkach się wala kał Twój, w nocnych snach nieczystych tracisz nasienie swe — Zali tak chadzają synowie bogów ? Ty, czandala świata, chcesz panować nad światem — Żydzie ? «; Znam Twoją rasową ambicję tajemną i żrącą Cię aż do szaleństwa — tu na pustyni chcesz utwierdzić się w mniemaniu, iż daną Ci jest władza nad Izraelem i nad wszystkimi obcymi ludami, zostającymi pod władzą Szatana, jak to szlachetnie wierzą Twoi obrzezkowie. — Ty, wstrzymany mocą i dobrodziejstwem słońca od rozkładu, zwierzęcy organizmie — myślisz, że zdołasz umarłych wznieść — a przy końcu świata Ty ich obudzisz ? — Ty, z którego nie będzie już jednej kości, której by nie wessały tamaryszki, lub nie rozwiały wichry! marzysz— iż byłeś już przed Urodzeniem jako Logos: natchnione Słowo Przedwiecznego — Pozwolisz, aby Twoi z trudem zdobyci, zresztą nie wiedzący nic o świecie i jego prawach, prostaczkowie — wygłosili: że jesteś Syn Jedyny Boga, żeś był w raju i tworzyłeś rzeczy widzialne i niewidzialne, Trony i Mocarstwa, jako pierworodny z umarłych! Każąc te mity ukrywać do czasu, będziesz rozporządzał się jak Mesjasz, wjeżdżając z triumfem do Jerozolimy — a jakaż zbrodnia równa się tej, 1 — Poematy prozą 97 -• by zabić w narodzie najpiękniejszą z jego wiar, i wyrosłą w momencie jakiegoś dumnego szalu, i wiarę w triumf Ziemnego Mesjasza! Za zbro-; dnie tych zawiedzionych nadziei naród zabije . Cię — ale Ty nawet z krzyża będziesz sypał węgle rozżarzone na głowy Twego ludu — j Szaleńcze, w nocy nie rozjaśnionej Twego umy-t słu podpaliłeś Dom Twej Matki Ziemi obłędną J żądzą, męczeństwa. Małoż Twój naród zaznał k. jej z rąk, choćby tylko Żelaznego Assura ? 1. Mrok nocy zarysował się w jakieś straszliwe piekło fortecy asyryjskiej, otoczonej błotnym * Eufratem, gdzie nic nie było widać prócz poruszających się mas. 2. Wtem kula srebrna w klepsydrze uderzyła roz-jękiem, wieszcząc północ — rozległ się śpiew - boskiej Isztar, która wchodziła między po-, tworne mury wśród fos gnijących ludzkim • mięsem — ona czekała na miłośnika w świątyni nieba — i teraz za widmem jego schodzi do piekieł. 3. Ręce katowskie demonów obrzydłe, zimne, jęły zdejmować z niej tkaniny, klejnoty i pas s z przecudnych opali — lecz bogini naga idzie opromieniona miłością — 98 I wyszły naprzeciw niej kobiety, które się sprzedają za święty pieniądz w Kumirni na jedną noc w ciągu życia — i fala błotna tych świętych pieniążków płynęła zalewając je — za nimi zaś biegły wyuzdane żołnierskie bandy widm Nergala, boga piekieł. Chcąc ratować się, wskakiwały kobiety na okręty — lecz żoł-dactwo wypuściło lwy z żelaznych podziemi — napadają, szarpią te monstra skowyczące — a król podziemny i żołnierze ciemności miażdżą strzałami kręgosłupy niewolnikom — i król sam dzidą wykłuwa oczy klęczącym. 4. Isztar — Tobie znana, przez Ciebie umiłowana — dusza, którą spotykasz we wszystkich mitach jako Izis, Anahitę i Persefonę — chroni się z tłumem kobiet do zakrytego murami grodu, gdzie w głębinach nieba świecą złotem i barwami chaldejskie Magów wieże Ziguraty. 5. Lecz ten gród święty zdobywają szturmem katowic w żelaznych misiurkach, rzucają pociski rozpalone z machin, taranami biją mury i kruszą w nim szczerby — wozy w trzy i cztery konie miażdżą leżących, którym śmierć w bitwie była losem najlżejszym — wśród rzezi chłodzi się wachlarzem król — widząc orgie rozbestwionych żołnierzy na ciałach konających i mordowanych kapłanek. 6. Nie obronisz jej ? na wieży Zigurat samotnej wśród ruin pojawiasz się Ty, blady i nad-'* 99 miernie smutny młodzian, w szatach żałobnych z łańcuchem na szyi niewolnika — i patrząc w gwiazdy, prosisz je o litość dla Twej Isztar hańbionej — wyczytawszy jej los w głębinach nieba, rzuciłeś tablicę astralną w otchłań i roztrzaskała się przyciągnięta straszliwym oddechem Ziemi. Nie obroniłeś jej — ten ołtarz ciała, który należał się Tobie — wzięli inni i ohydzą — — widzisz: stoi Isztar nad urwiskiem Oceanu biedna, znędzniała w lepiance krytej ziemią, rozwieszając sieci, karmi nędzne swe potomstwo, pochodzące z hańby — i znak, któremu się modli—jest znakiem diabła! A przy niej szumią trzciny zeschłe i rozciąga się w dal nieskończoną piaszczysta pustynia. Tak jak w ziemi głęboko pogrzebane są byki skrzydlate, rzezane z czarnego diorytu i epita-phia napisów klinowych, i posągi potężnych królów, tak głęboko uniżyłbym wrogów Two-jego narodu — a na tronie wysoko wzniesionym zasiadłbyś Ty z Isztar Duszą — miło-śnicą Swoją, i tę skałę Tarpejską, która grozi runięciem na Twój nieszczęsny naród uczynisz górą chwały, lecz musisz śmiało iść do posągu Izydy — rozwiązać okrywającą zasłonę i w sobie do głębi poznać wielkie przeznaczenie Duszy samotnej, królującej w sobie — bez ułudy Boga! 100 1. Nie pragniesz tiary królów? Zali jesteś tak widzącym, że pojąłeś, iż największa potęga wśród Samotności mści się najsrożej ? Czy jesteś też jednym z nieba strąconych, który już poznał otchłanie, lecąc w nie jako meteor? Czy może—ja, idąc w otchłań, na piersi Twej, Cherubinie, przepłakałem noc huraganową ? — Idź ze mną, Twym miłośnikiem, na wyspy Archipelagu — 2. Argonauci — wypłyniem, mijając miedziane słupy Człowieka Mocnego — na przestwór morza — oto dziko szumiący Atlantyk. Nie, oto widzę Cię jako biednego Żyda — wznieś się do wyższej helleńskiej kultury. — Człowieku — poznaj siebie, śniąc na łonie matki przyrody. 3. Mgliste Hyady nigdy nie mgławią horyzontu, po niebie najgłębszych szafirów płyną łabędzie w pieszczocie miłowane przez promiennego, mądrego Boga. 4. Lasy wonne żywicznych sosen, długie, zielone, iglaste ich włosy pachną fiołkami — ze wzgórz szemrzą po tarasach skamieniałej lawy błękitne wodospady. Motyle tak przeróżne, jak haft słońca na fiordzie w poranku, zanurzają się w kwiecia, które tu rozsiała Persefona — nad wodami, lecącymi w otchłań Styksową z olbrzy-101 mich skał — wśród kolumn dawnej Bramy Lwów, owitej powabnie liśćmi akantu, gra na multankach Hermes — bóg do połowy ciała, a dalej kozieł — i słuchają go płochliwe z oczami kozic górskich — nimfy — trwóż nie patrzące w okropną przepaść — 5. Nie lękaj się boga w zwierzu —• idź z nim — on powiedzie Cię tam w góry, które piętrzą się, niby pałace bogów z onyksu — tam żyć będziesz — Bóg natchnienia wśród wieszczek pięknych w salach z cedru, elektronu i złota — wchodząc z nimi rankiem na świętą modlitwę słońca do grot zaciemnionych laurami, gdzie kastalski zdrój szemrze wśród stalagmitów, przelewając się z melodyjnym dźwiękiem po czaszach błękitnego lodowca. 6. I będziesz harfą wiódł te korowody nimf, nucących na łąkach kwietnych swe pieśni szczere i rzewne, i kiedy Ty zatopisz się w ekstazie słońca —jako Apollo Muzagetes — one pomagać będą zapłodnieniu kwiatów, kierować prądem rzek w bystrych pieninach, gdzie trą się malownicze pstrągi. Potem Ty wstąpisz na posępne góry, gdzie męczy się dotąd Promete-usz i wyzwolisz go błogosławieństwem twórczego uśmiechu, nimfy zaś, jak chmury rozzłocone wieczornym zmierzchem, owiną się dokoła Twych nieprzystępnych górskich samotni. 102 7. Widzisz Ocean z wyżyny ? Cóż chcesz jeszcze nad jego pieśń — każda fala, niby Królewna ozdobiona klejnotami głębin, a trytony wichry wygrywają lm sw°j wieszczy szał — widzisz nagle tam na skale nieskalaną, z pian wymarzoną Amfitrytę ? Dokoła niej dawczynie rozkoszy o piersiach rozpłomienionych miłością, które kąpią się w zatokach pod drzewami man-gowców, okwieconymi rubinowym kwieciem. Patrz, spłoszona Twym przyjściem biegnie w las, gdzie paprocie smagają ją w biegu po biodrach, a świetliki jarzą się w jej włosach kruczych, wijących się, mokrych od wieczornej rosy. Amfitrytę czeka Cię — ręce wyciąga za Tobą — to nie jest miłość zwykła, ziemska! Noc mrokami swymi połączy drzew zarośla z gwiazdami — i Ty z nią idź na te góry wniebowzięte— za wami centaury, wzniesieni ciałem, jak spiżowe posągi, przepływają szerokie rzeki leśne i wyszedłszy na brzeg, pędzą po równinach —> i daleko w górach słychać ich tętenty. Matka Kybela nie ukryje przed wami żadnych tajemnic — dziwne, głębokie są jej opowieści, mądre jak Ziemia, pełne wieszczych instynktów, w których umierają istoty pogodnie, niby śniegi topiące się w górach. 3. Tu narodzisz się wtórnie już jako Bóg inicjacji Jakchos — zdobywca Indii, wielki pan Gre-M3 cji — podniesiesz czarę ofiarną, gdzie słońce nasączy Ci z ziemi, przebitej jego promieniami, wina i soków nasiennych. Ty święty, boski Androgyn z rogami Ammona, syn gromów, pogromca tygrysów — owładniesz Ziemią przez religię nieśmiertelnego piękna. I to nic, że pochwycą Cię piraci tyrreńscy, śpiącego w grocie poniosą na okręt, sądząc, że bóg natchnienia jest ich niewolnikiem, wtem na pełnym morzu okręt się ich przeobraża, maszty zakwitają winogradem jakby macica winna — satyry pląsają po falach z panterami i bachantki pędzą na delfinach lub jednorożcach — piraci jedni rzucają się w strachu do morza, inni klękają, stając się Twymi apostołami Za chwilę ta legenda wyśniona przez skrzydlate dusze wieszczów zniknie pod nawloką mrocznego, wyjącego Oceanu — zasterczy podwodna skała jako przytułek dla morskiego straszydła — zębata, wirująca otchłań grozą będzie marynarzy, przedmiotem nienawiści dla rozwścieklonych fal. Jeżeli chcesz — ocalę ten raj dla Ciebie —ja z mego szczęścia uczyniłem hekatombę szaleństwu, lecz wiem, gdzie biją źródła najczystszych natchnień — gdzie nad Tartarem krążą ptaki feniksowe dla najdumniejszych strzał. 104 „Bo i bracia Jego weń nie wierzyli". 1. Szary kapał deszcz — zamrażał ciało do kości — licha odzież przemokła, zeskorupiała od lodu — zimny wiatr nocy wiał od Libanu. Tworzyły się przed Nim góry prześwietlone, niebosiężne — ale pod każdą z nich bezdenna wydrążała się przepaść — i krążył okropny wir. I widziałem z Jego oczu niby z okien rozwartych krainę przeraźliwego zwątpienia i smutku. 2. I mówiłem dalej, jak do Epipsychidiona, który porwany obłędem, chce rzucić się w wodospad mroczny podziemnego Styksu — — Ciebie przepełnia Miłość — wprawdzie inna — Ty chcesz uwielbienia miłości od wszystkich serc. To wzniosłe, ponętne — ale czy nie równa się to zdobyciu świata bronią wiekuistego fałszu wobec wiekuistej nędzy życia: niewolnicy, nędzarze, nieszczęśni — i ci trwożni sumieniem, współczujący, mimozowaci — zakołyszą się na każdy wiaterek, wieszczący Dobrą Nowinę, okrutne i zimne Bożyszcze Jahwy przeobrazi się im w gotującego miłą niespodziankę Ojca Pocie-szyciela — Zabiwszy swego Syna przypieczętuje krwią na wiecznopoddaństwo całą ziemię — pieczęć ta przyciągnie miliony serc, jak dół ofiarny przyciąga larwy — i nikt już nie będzie 105 sprawdzał, czy tai się co pod tym zaklęciem uroczystym, jeno że Sprawiedliwy umarł dla prawdy! Jakby nie można było umrzeć najłac-niej i najwznioślej dla przywidzenia. 3. Za Tobą Umęczonym —jak za wywabiaczem szczurów, grającym na fleciku — idą męczennicy w krwawej łunie ekstazy — za Tobą idą stada jednodniowych motyli owładniętych miłosnym szałem — upadają w mroczną toń, szukając bezmiaru, nie wiedząc, że ręce ry- - baków ugniotą z nich kule na przynętę rybom. .i. Mimo męczarni, a raczej dla męczarni, wypływają z rzeki brudnej życia wciąż nowe za- r stępy, chcące wspiąć się na drzewa mistycznych wniebowzięć — i ani ogień, ani dzioby żarłocznego, a raczej rozsądnego ptactwa, nie zdołają zniweczyć tego : pędu ku męce — mocniejszego nad oczywistość! i Tak wielką jest bowiem groza Niewiadomego, że ludzkość za wszelką cenę zdeptania swej logiki, swej mądrości, swego dostojeństwa prawdy — zapełni mrok lichym, o monstrualnie sfałszowanej perspektywie, freskiem niebio-sów — i tłum wtedy rzeknie — oto czeka nas rozwarte niebo nad górą ośmiu błogosławieństw. 4. A życie stare i mądre spojrzy na Twą zdemokratyzowaną magię ze wzgardą, wiedząc że '': Mundus vult decipi — ergo narody wystawią Tobie krwawy oblig rezygnacji z życia — 106 i pójdą tłumy do Twego grobu pustego i będą bić w dzwony konającym — na zmartwychwstania— lecz nie raduj się! Nie spełnione obietnice gorsze staną się od męki potępieńców, którą w rezerwie chowasz dla nieposłusznych Ci, o miłujący! — rozwście-klona, zresztą nigdy nie mająca słuszności czerń postawi na swój ołtarz z takimże fanatyzmem nierządnicę rozumu, jak przedtem stawiała wierzący Absurd. 5. Znam Ciebie — gdyż wiem, czym byłem ja niegdyś! Marzeniem Twym jest Eucharystia światów — niezmierny bankiet, na którym żyjący wierni ze wszystkimi swymi przyjaciółmi na ziemi i w niebie, w akcie wiary wśród życia nieśmiertelnego będą się komunikować wzapomnieniu o niemożliwym i zbyt logicznym, o czasie miliardowych epok — i przestrzeni nad nami za dużej i za zimnej na niebo dobrych pasterzy... Marzenie — czemuż by nie? wprawdzie mniej warte niż Heraklitowy Grom, który steruje światem — i Wojna, która jest Ojcem rzeczy wielkich — — Twoje uspokojenie podawane z tym męczeńskim i wraz z tyrańskim fanatyzmem: jako to, że Ojciec wam tylko zgotował mieszkania w niebie, a do innych mówicie — Idź precz, szatanie. 6. Jednakże wyrwą myśl z żelaznej obręczy Teologii — na stosie i pod pręgierzem poznają, czym 107 jest wolność Twoich apostołów — ci, którzy ujrzą narody wymordowane imieniem miłości, wspaniałe prastare cywilizacje, wytępione przez opętańców krzyża — i w miastach ciasnych, napełnionych kościołami usłyszą hymn dzwonów, w które uderzy Czarny Mór — — mniejsza o ich zwątpienie! zasłużyli na nie — i warto, żeby na ten zaszczyt plunięcia w krzyż dobrze wprzód zasłużyli. 7. Lecz cóż powiemy o Twoich wyznawcach, którzy pogodzą Ciebie z rzeczywistością — o tych, dla których Twe obietnice nieba zmienią się w korzystne rzemiosło na ziemi — Oni, nosząc jako monopol Twoje imię (Jeszua masz, jeśli się nie mylę, przyjacielu!), będą nawracać wyznawców Sziwy — kładąc na bezwstydnie nieśmiertelnym i wspaniałym posągu boga maleńki Twój symbolik — oni to wytłumaczą gorliwością prozelitów; kiedy pochwycą w swe chciwe ręce całe duszekupstwo i wielość bezmierną skarbów — uczynią to jako Zakon ubogi z reguły, i spowiadać będą w imię Twoje gwoli wyplątania duszy z pęt pajęczynowych sumienia. Dojdą do takich wdzięcznych pomysłów, że w niebezpieczeństwie życia można zmiażdżyć po drodze dziecko — o ile jest w Twe imię ochrzczone! — oni tak zmiażdżą Ciebie, Dziecię! by uratować sobie przestwór użycia w tych zacieśnionych kratach Twego świętego 108 Rusztu wyciskającego dusze z krwi wyrosłe — na biały opłatek — i do tego im dalej, tym więcej — sfałszowany, tym więcej — niedorzeczny. 8. Tak więc, narody bohaterskie czczące burzę, ogień, wolną myśl — gardzące małością przystani na wodach wzburzonych Nieskończoności — wejdą schylone pod niskie i wcale nie-lekkie jarzmo Twej pokory. Takim pożarem zapłoną najmocniejsze warownie myśli filozoficznej, burzone do cna; takim bólem zamroczą się, nad przepaścią stojąc, tłumy onych odkupionych — „dziedziców nieba" — takim śmiechem ironii obleje się zbyt kosztowna anegdota Rajskiego grzechu i w ślad za tym Odkupienia, że Ci pozwalam, Rabi Jeszua, wysączyć ludzkości funt krwi spod serca — lecz pomnij — nie za wiele, ani jednego mikronu więcej — bo wtedy rozpocznie się odwet i wtedy się wykroi funt spod myśli Twej —-a to byłoby tak budujące!... „To wszystko dam Tobie, jeśli upadłszy pokłonisz się mi — —" l. Wesołości i naturalnego cynizmu, kochany Przyjacielu! Pamiętasz fenicką świątynię, której kolumnom długo się przyglądałeś w zacnym 109 miasteczku Sydonie; kolumny przedstawiały zielonowłose palmy, każdą z nich podgryzało gniazdo myszy, te znów szarpały łasice, na owe rzucał się szakal, na szakala — hiena, hienę łupił maczugą pasterz, pastucha grabił żołnierz, żołnierza król, króla kapłan, kapłana bankier, bankiera kurtyzana, kurtyzanę adonis, adonisa —• tu już zmierzch i wysokość nie pozwalały Ci odróżnić — lecz miałeś w dostatecznym wyobrażeniu satyryczny humor życia: z góry rodzi się i pozostaje zawsze istota naj-marniejsza. Czy sądzisz, że będzie stanowić z tego prawa wyjątek Tabor albo Golgota? 2. Szkoda Twoich pięknych lat na pokutowanie za grzechy ludzkości, których popełniać nie przestanie (w czym należy jej przyznać zdrowy i wytrawny instynkt). 3. Dopóki czas jeszcze, skręć z teologicznego deptaka, wyjdź z tych żydowskich ciemności, gdzie Kether Malhuth królowej Estery jest fjedynym słońcem, a śmierć od waszych przekleństw Hamana i 75 tysięcy najważniejszym, ludzkości dużo dającym do myślenia zdarzeniem z dziejów wybranego narodu — "^"Skreć, mówię, z tego deptaka aiechlujnych biedaków na szeroki, cedrami wysadzony gościniec, wiodący do Aleksandrii — Patrz, jaki krajobraz: — palmy, świątynia, ir wody ciche Nilu, niebo jak z karniolu — ol- Ut brzymi, z fioletowym cieniem posąg Me-mnona — Nil wzbiera: — miasto na wyspach, księżyc łamie się pręgą spektru tęczowego, w dali czerwone skały pustyni — Wejdź w miasto: — obok cmentarz grobów wykutych w skale, nad nim piramida i Sfinks — cienie ich duchami się zdają — — Idź obok posągów olbrzymich z jaspisu, którym drzwi wejścia do grobu sięgają ledwo ponad kostkę stopy—i idź po ulicach ożywionych wschodnim tłumem od Gangesu aż do Wysp Brytań-skich, idź ku tej Akademii wszystkich wiar, gdzie właśnie rozsądzają dzieło chaldejskie kapłana Beroza wraz z egipskim Manethonem: porównaj i Ty na tej zasadzie mitologię i ujrzysz, jak niewielkim jest zaszczytem być Synem Bożym — takiego rozumie się boga, jak Jahwy —jednego z małych nieprawego pochodzenia uzurpatorów w wszechświatowym Panteonie. 4. Wyniosły — pełen nieugaszalnych pragnień, bogatszy dzięki mojej dyskretnej przyjaźni od Sardanapala i królów Kaszemiru w środki i pomysły użycia — w fiołkowym płaszczu Imperatorów będziesz rozjeżdżał wśród akacjowego parku stolicy wschodniej, niby męska Afrodis — Ty wódz miłości, intryg i najdowcip-niejszych dystychonów. 5. Już zmierzch — i coraz głośniej szumią fale morza. Wsparty o posąg królowej Thmu, 111 myślą gonisz tę szafirową gwiazdę z konstelacji Łabędzia, której odległość tłumaczył Ci sędziwy arcykapłan w salach labiryntu. 6. Z melancholijnej grupy drzew cyprysowych mignęła postać tej, której mądrość, urok, i nieziem-na intuicja stanowią przedmiot ubóstwienia dla wszystkich geniuszów krainy wielkiego Rzymu. Idziesz za nią w ślad aż do podziemnej świątyni Toher, mijając straże umówionym słowem (gdyż odgadniesz wszystko — wolę Swą rozpostrzesz nad całą pychą człowieczą) — przez mroki kolumnad idziesz aż tam, gdzie jarzy się na ołtarzu odurzający niby kwiat z wizji haszyszowych — ogień boga Thot, czyli indyjskiego Jamy. Tam zatrzymała się — podejdź — i mów z nią — a nigdy ta świątynia nie posłyszy takiej mądrości i takiego krasomów-stwa, jak wasz dialog o miłości — za grobem. Nachylą się głowy wasze, odczytując razem werset z Księgi Umarłych — ująłeś lekko głowę lazurowej kobry, która strzegąc wieszczki, wygięła się nad nią w błyskawicę śmierci — i rzu-t ciłeś w żar ołtarza. Miłość Tobie'.mówisz do niej zaklęciem modlitewnym, do tej przecudownej, której włosy migo- • ca jak wodospad złoty, oczy olbrzymie groźne duszami gwiazd, a teraz płoną w jakimś ziemnym •; i nadziemnym upojeniu szalonego oddania się — , i nie ma nad wami żadnego Zakonu, prócz koły- 112 szących się drzew—jesteście Adam i Hewa, i jeszcze piękniejsi —jacyś bogowie z północnej sagi w ogrodzie, gdzie kwitną jabłoni e słońca — Miłość Tobie, odpowiada ona, mówiąc o konieczności swej śmierci najcudowniejszą muzyką myśli wieszczych — 7. Umarła — taki odblask szału, grozy i tajemniczego szczęścia uwiecznił się na jej księżycowej twarzy, że sprawcą jej wyglądającego na sen zgonu uznano Horusa, ołtarze zakwitnęły blaskiem gromnic i błękitnych lotosów. 8. W miłości zagrobnej — w odwiedzaniu mumii w skałach Teb stuwrotnych, napiszesz poemat w barwach owych makat, gdzie głębokie pawie kolory, złotoczerwone kwiaty żądz, popielate kłęby rozpylonej ziemi, zielone, dziewicze lasy Kolchidy, stepy Auzonii, szafirowe mroki Euxyńskiego morza — poczerniały w paru ty-siącoleciach, wisząc w świątyni: ona Ci bowiem, zza grobu wypowie i na bryle Twego serca wypisze błyskawicami Wielkie Misterium. Z duchem jej przepędzisz najsłodsze, wzniosłe chwile przed śmiercią w ustroniu, gdzie spokój morza, gór i lasów uskrzydlą duszę Twą w ćwiczeniach Wiedzy najwyższej, która nie dopuszcza dwoistości, błądzenia i zniszczenia. Będziesz trwały — syn Trwałego, poczęty i wychowany w mieście Trwałości, 8 — Poematy prozą Jjg Będziesz istnością o imionach tajemniczych, która sobie i umiłowanej zgotuje pałace na miliony lat. Uklękniesz wśród gwiazd, wychodząc z barki życia — i ujrzysz ją, jak zbliży się do Ciebie — wladnąc już sferą bardziej boskiej planety — Miłość Tobie, mówi, grając muzyką pierścieni Saturna — Miłość Tobie. I Ty odpowiesz jej — Miłość Tobie!... 1. Lecz Twoją duszą nieogarnioną wiem, że nie znajdziesz miłości. Patrz więc: Jam w pustyni wiecznie sam. Nad martwymi wiecznych gór dolinami.— to moje czoło rozognione chłodzę na usypisku diamentów. W podziemiach błądząc — zanurzam swe serce w roztopionym jeziorze lawy — i tak trwam! i niechaj mię nic nie przebudzi! 2. U wejścia groty wicher z jakiegoś tropikalnego świata napełnia muzyką miriady bazaltowych filarów — w szumie łoskocącego morza, wśród obrywających się szczytów — ciemna nawałnica piorunuje wszystko wokół — wychodzę i oczy me rozpaczą zamknione, rozjarzam niby dwa potworne wulkany — skrzydła me rozpościeram jak albatros przed lotem, 114 z wolna wirowo daję się unosić, nie drgnąwszy gigantycznym skrzydłem wśród błyskawic, jak potworny krzyż — wiszę nad morzem, które jest łkaniem jednym, przeciągłym, nienasyconym w szaleństwie swej grozy. Zatopowi błyskawic, gasnących tak nagle jak moje wiary, daję się unieść — wicher ziemny i oceaniczny nasycają mnie żądzą, upragnieniem. 3. Wejdź ze mną w wąwozy czyli kaniony rzek innego, nie znanego Ci świata, głębokie wielkie otchłanie, wyrżnięte schodami gigantycznymi w skale pustyni. Pienią się nurty — wśród wirów kąpię się — i tysiące ust całuje mię — usta modre, zielone, złociste, białe, pieniące się. I podniecony idę z lingamem wzniesionym, jak niezmierny obelisk lub wieża indyjska, ku jaskiniom gorących źródeł — i nachylam się, szukając radości. Ziemia w skurczu rodnym gorzeje lubieżnością roślin — prastarych paproci, tysiącoletnich skrzypów jak palmy wielkich — i obcuję miłośnie z całą puszczą, gdzie błądzą mastodonty z kłami straszliwymi, zagiętymi jak dwa koła śmierci — z atlantozau-rami pokrytymi łuską, z ptakami o potwornych szczękach — z całym wyuzdaniem życia borów, bagien i na dnie morskim w tańcu rekinów i mątw wszystko to spala się w mym Krpnosowym wnętrzu — 115 8« i sczerniawszy w konwulsji lubieżnej, wciąż głębiej pokrywam się warstwami ziemi rodnej, bujnej, samiczej, pachnącej tysiącem mocnych zabójczo-rozkosznych odorów. | • " • ' ' Lingam mój, pełen ogni potencjonalnych lawy płomiennej, jak z kotła Hekaty, tryska nasieniem tych rzek wściekłych, szumiących w łonie Ziemi, rozrywających ją, opiekielniających jej gorące, chutliwe jaskinie, gdzie stalagmity są podłożem macicznym. Stalagmity przeglądają się w jeziorach, gdzie tulą się królewny lotusów do potwornych skał. — Magnetyczne dreszcze hymnów moich wstrząsają nawet podziemne w Tartarze istoty, nie mogące nigdy ujrzeć słońca — porywem nagłym potwornego cyklonu wznoszę wody Ko-cytu wraz z jego ślepymi widmami i zwijam je w słup okropny aż po strop jaskini. — Tak mrożą mnie myśli me zimne, piekielne podczas chutliwych objęć mych z Ziemią. l jaskinia zostanie w kryształach wiecznych — i królewny snów mych wsłuchiwać się będą w baśń grozy, która do nich ściekać będzie kropla po kropli, melodia za melodią, obłęd za obłędem, aż nareszcie wybuchnie utajona, mistyczna całym bogactwem ziemi i zaświata — w rozbiciu się wszystkich wiar — — 4. Tak płynąc w podziemnych, wijących rzekach, wypływam w jeziorze lawy wśród oparów bu-116 chających na wyspie koralowej Oceanu Spokojnego, i tu nocą w płomieniach zjawiam się jako bóg Maoryjski straszliwie piękny — gdyż tam piękno nie może nie być straszliwe — zjawiam się tym Madonnom dzikim, miedzia-nociałym, z oczami jak gwiaździce płonące w zatoce morskiej, z włosami bujnymi niby lasu wyrosłego na zboczu law. Nasyciwszy je płomieniami żądz okropnych — wiodę za sobą aż na skały, z których by.iść dalej na powietrzu — zapadają w morze, płyną za moją smugą fosforyczną — płyną wciąż, mając nadzieję jeszcze mnie ujrzeć — i nie ujrzą już: w mroku głębiny! 5. Zapamiętaj, co powiem Ci, Ty, który lubisz zestawienia: radżowie lub brahmani, którzy ciężko zgrzeszą — muszą się oczyścić — to polega na symbolicznyrnn owym narodzeniu się: winny przejść musi przez posąg ze złota, ulany w tym celu, i który przedstawia potęgę niewieścią — pod formą kobiety — Ty i ja grzeszymy Niedokonaniem myśli i żądz swych. — Powracam do tego, skąd zacząłem to moje zaklęcie — że Ty masz w sobie szał miłości — i oto o tejże chwili rozwieram już klasztorne bramy — przed ołtarzem modlącej się mniszce kniahini — nasuwam dziwną myśl, że Ty jesteś jej oblubieńcem— ...... 117 i ona naga, zrzuciwszy szaty — idzie po zimnej posadzce wśród kandelabrów — goniąc Cię — śpiewając obłąkaną nad Pieśniami Pieśń. W muzyki czarze nieogarnionym niesiona rzuci się na krzyż — i będzie się krzyżowała wraz z Tobą — wyrzekając się dla Ciebie męża i synów, jeśli ich miała — miłośnika, jeśli go mieć nie zechciała — i tak wyleci na swej tęsknocie myśląc, że na Twych rękach w świat przeogromnego zachwytu — Klasztor zasłuchany, przelękły od grozy tego mistycznego w piekło zstąpienia — — — nagle bramy się zatrzęsą, światła zgaszone ugną się do ziemi jak węże — ja jestem z nią — ja zabijam ją — ja krzyżuję ją na krzyżu opętanej, piekielnej Swastyki — wiodąc ją, i gwałcąc ją w niebiosach moich w dole — bo Ciebie nie będzie już — I potem, gdy ją będą palić jako nałożnicę Szatana — —ja będę z nią — Ciebie nie znów— Ciebie nigdy nie będzie dla duszy, która mnie pozna przed Tobą! 6. Męczy Ciebie mnie słuchać? nie mnie słuchałeś, ale huku morza, które rwie się w uwięzi swych skał. 7. Nie mnie słuchałeś — Mroków Księcia! — ale • tej pustyni, która utworzyła się po Twym nie- 118 bie tak łatwo zniknionym. 8. Nie mnie słuchałeś, słuchaj Ty! ale siebie samego — bo nie ma mnie, ale jesteś tylko Ty sam — niszczący siebie myślami — nauczyciel Królestwa Niebiosów — modlisz się, o tak — raczej ja z Tobą wznoszę się w mej rozpacznej mocy aż do Twej wiary, że jest poza mną inny Ktoś — a nie tylko Myśliciel—ja Mrok — po Trzykroć Rzeczywisty! Mówmy razem, mówmy, jeśli chcesz — „Wyście z tego świata, a jam nie jest z tego świata". 1. Ojcze nasz — któryś jest w niebie, bądź wola Twoja jako we mnie — — Tajemniczym i pełnym dziwu jest ten byt, ale nie masz w nim jednej piędzi na założenie Królestwa Bożego. 2. Jan Prorok Cię chrzcił pluskiem cichego Jordanu, ale ja zanurzę Cię w straszliwe głębiny morza, których nigdy słońce nie oziera — jakież tam miasta fosforyzujące, jakież demony z zębami ogromnymi przyświecają swym ucztom lampkami zawieszonymi na długich fiszbinach ? 119 kraby operują topielców — ośmiornice walczą ze sobą opętane chucią — — 3. Morze jest dziedziną złych duchów — Angra-majnu), zły myśliciel, tu zamieszkałem; Kser-kses, czciciel słońca, chcąc złe potęgi ujarzmić — bił łańcuchem morze — a Ty lękasz się morza — i wpędzać chcesz tam wieprze opętane przez szatanów — przebaczam Ci taką małość!... zabobonny człowieku z rasy nie-morskiej, łatający niebiańskie przybytki dla ubogich duchem. — Wielkie jest morze, groźne — na wieki wrogie Twemu instynktowi! 4. Idziesz łąkami, które są odziane w lilie Salomona — Strumyk płynie wśród niezabudek — i tu — — kilka pijawek wierci otwory w niewinnych rybkach... przeklęte, bo podlegają mnie, Książęciu mroków... 5. W las idź, ukój się szumem drzew—jakież powyginane korzenie — wyrwane z ziemi drzewa —jakąż walkę toczą między sobą tam w ciemnościach ziemnych — ten głuchy ryk — w górach niedźwiedź przysiadł pasącego się - cicho bawołu — bawół oszalały leci — w przepaść runął — i jakby w niebie Twoim się znalazł — tak ucichł! 6. Mrocznieje — fantastyczne olbrzymy leśne widzisz u stóp Twych —jedwabiem wyścielona norka — zielone diamenty świecą w niej — jadowite haczyki tarantuli wbijają się w. móż-120 dżek świerszcza, co wesoło sykając, wpadł w tę otchłań złośliwego potwora — którego razem z liliami i ptakami niebieskimi utworzyłem Ja — zaiste, Książę, Książę tego świata! 7. Płacząc idziesz na lewadę, miły Marzycielu — • — kwiaty wypowiedzą Ci modlitwę do Twego Ojca: nie idźże tam, gdzie w wilgotnym bajorze rosną mięsożerne rosiczki, duszące swą dłonią haczykową „niewinne" muszki. Ani patrz w te dzbany mroczne nepenthesów pełne cieczy topiącej motyle — raduj się, tak, ciesz się bławatkami i tą pracowitą pszczółką — niestety mylimy się obaj — mamy przed sobą przepyszną osę rozbójniczą — „Idźmy za Nią" —jajo swe złożyła na tłustym grzbiecie gąsienicy, kunsztowny zbrodniarz sparaliżował ofiarę, nakłuwszy splot węzłów ruchu, a nie dotykając nerwów trawienia — na co ? lękam się wyrzec — choć widzisz może Ty sam już — do czego zmierza „macierzyński" instynkt osy: zachowuje w żywotności świeżą konserwę dla swej poczwarki, i w śnie okropnym, bez możności poruszenia — gąsienica czuje się żywcem pożerana przez małe niewiniątko... A Tyś tak wierzył istotom słabym, „niewinnym" — 8. W dolinie bez wyjścia — ziemi — kwiat napełnia się rosą i słońcem, ale dusza wypełnia się popiołem i łzami. 121 1. Nie ma więc Ciebie, Chrystusa Syna Bożego ?... nie było Cię nigdy, majaczenie... być Cię nie może! 2. Nie mówię Ci przeto, abyś szedł drogą złego i śmierci, lecz wypłyń na morza rozharfione bezkresnej póhiocy — płyń miesiące, lata całe z ogniami elektrycznymi Borealnej Zorzy nad masztem. Aż tam, za straszliwym wirem, który wsysa okręty — na zielonawym północnym morzu jest wyspa z wulkanami — tam żyją bogowie straszliwego Niflhajmru: złowrogi, chytry Loki, mądry, wszechwiedzący Frejr; radosny swym wiosennym anielstwem Baldur — W tych borach mrokliwych jodeł — schroń się w góry z Gudrun, która jest mężna i wieszcza, jej piersi dotykając, będziesz patrzył w kry lodowe, migocące na morzu. Księżyc, zwarłszy wszystkie wierzchołki gór — na krawędzi ich, jak biały kapłan, szlocha tymi mgłami w dolinach, okropnym, wszystko ogarniającym płaczem. 3. Ale Ty będziesz już bez łez. Ty będziesz szedł z towarzyszką życia posępnego, lecz i straszliwie świetlanego, po niezmiernej pustyni z lawy czarnej, zapadającej ku morzu w skrętach jaki ej ś niezrozumiałej ludziom powagi — boleści. 4. Nie wysnuwam Ci dłużej myśli wieszczych, 122 tworzących jednak dla Twego serca tylko wieżę Pokuszenia, gdzie nikt jakoby nikogo nie zrozumie — tylko jest coraz wyżej — i coraz okropniej — — — 5. Wyprowadzałem Cię z ciała w tę niezmierzoną podróż, wąską, dla oczu Twych zamroczoną ścieżyną Bytu — pragnąc, abyś poznał rozpływającego się, niby znikający obłoczek, Twego wymarzonego Jehowę. Idź więc, idź — drogą do Jerozolimy w mroku nocy — stado wołów pędzonych na rzeź do stolicy—Jerozolima jutro musi być nakarmiona tą czeredą smutnych, osowiałych istot, których rogi tworzą jakby olbrzymią koronę cierniową — 6. On odszedł, po czterdziestodniowym pobycie w pustyni, gdzie przemęczał się za swój naród — I wtedy pożałowałem, że nie powiodłem Go jeszcze w najstraszniejs^e Piekło, o którym Jego Bóg, zdaje się zapomniał — piekło otchłani obłędu. Nie mówiłem Mu w ogóle o rzeczach najprostszych — najsmutniejszych. 7. I potem widziałem Go ty'ko wśród tłumu — i widziałem Go wiedzionego na śmierć przez tłum. 8. Umarł — jak zwykle umierają marzyciele na krzyżu — czy też na łożu — od gwoździ —- czy od za- 123 razków — niejednoż to ? te duszę czy tamtą Ojciec, Niebiański opuścił raz na zawsze — i nic o niej wiedzieć już nie chce — nigdy. 1. Nie wiem, dlaczego na to smętne widowisko Ziemi przywiódł mię los? 2. Ten planeta nie jest dla potężnych, dla con-ąuistadorów — lecz dla miernot, których imię — niezliczeni, i dla tych świętych małp Benaresu, które bezkarnie tratują pola i niszczą zasiewy — i to samo czynią z cywilizacją. 3. Pójdę na wielkie stepy Tartarii badać rośliny solankowe... 4. Ten świat tu na Libanie stał się tak gromnicznie posępny — 5. A nawet gwiazda Wenus już nie kąpie się w falach morskich — ale boleśnie, jak lam-peczka Psychy, zagasa. 6. Księżyc znużony po nocy, która nie przywiodła ku żadnym objawieniom — 7. W dali u stóp świątyni opuszczonej wyje szakal. 8. Czyż nie jest najwyższym spełnieniem celu świątyni, jeśli ją Duch opuści? i odleci z niej jak ze źle wonnego już gniazda ? 124 1. Kiedy mię uciska płacz i myśli robaczliwe przegryzają me serce — widzę Cię, Miłości moja, z aniołami nad lodowców błękitną kataraktą w przełęczy — oddzielającej świat Twój — i moje głębiny. 2. Milczę od nadmiaru bólu i poniżenia: Ty jesteś moim sercem, Ty umęczony — Niedokonany... Nie chcę znikąd pociechy — proszę Cienia Mojego, aby mnie zabił, jak ja zabiłem Ciebie — Światłości. 3. Jestem zamkniony w górach, które się schodzą i rozchodzą, i w zejściu swym miażdżą w pół drogi przelatującego orła. Nic nie mówię już, lecz wyrok mam jeden z dawnym podpisem moim na siebie: unicestwienie. 4. Jestem strażnik nocy, mimo lampy, którą w bezkresach zapalam; jestem postawiony na rozdrożu nieszczęścia, w dolinie stęchłego jeziora. Jestem fetysz nieszczęścia i godny jestem, aby mnie nie było. Mówię to w martwocie lodowego miasta mego Ragnaroku, zawieszonego wieżami w dół ku głębinom. 5. Lodowy ogień przewierca mię i jak miecz 125 obraca się w tajniach jestestwa mego, szukając serca. Własne dotknięcie mrozi mię i odpycha. W rzekach tętnic mrowią się wężyki czarne i wychodzą przez kratery wrzodów. Do czego porównam ból mój ? czym wymierzę czas i głębinę męki? Z obłędnym, w siebie zapadłym wzrokiem — rękoma chwytając powietrze nad sobą, wstąpiłem w gorzkie wody śmierci, wstrząsany spazmem. W chmurze rozpalonego popiołu świeci mi słońce zielone jak szmaragd bazyliszka. 6. Idę po najeżonym górami dnie Morza, wśród potworów i świecących topielców na okrętach. Idę w mrok nie rozświetlonego już cmentarza— wtulam się w korzeń algi — duszyczka rośliny ,.; pobladła i zwinęła się w kłębek, jak dziecko, gdy ujrzy wśród nocy mordercę. 7. I rzuciłem klątwę na. pamięć moją i na zdeptaną miłość moją i na dumę moją — i na , odwagę moją i na iskrę twórczego ognia, który w mrocznych górach żarzy się wśród obłędnej samotni. I przekląłem serce moje — i myśl moją — i bezmiar mój — i otchłań moją — i boskość moją — i nędzę moją — i wszystko. I przekląłem jęk mój i milczenie moje, i każdą ' z gwiazd — i każdy okruszek ziemi, na któ- 126 rej wszystko mnie, wszystko tak boli! 8. I rozpadłem się pod oceanicznym ciśnieniem mej Woli. — Za przydymioną szybą kurnej izdebki, gdzie pająki głodne i niespokojne rozkładają swe sieci na muchy — kwiatek czerwony, zakochany w Sy-riuszu — zakochany w najwspanialszej z gwiazd nieskończonego nieba! Teraz więdnął — duszyczką całą zawarł się w bez-mownej adoracji — a Gwiazda, przeświecając przez szybę mętną, roztęczyła szkło — brudne pajęczyny zdały się szatą królewny, osypaną kosztown/m haftem gwiaździstego szronu. Promień gwiazdy upadł na łoże umierającej nę-dzarki i składał boski pocałunek na czole już zimnym — — — — Jezus w izbie półciemnej — w błękitnych pierścieniach, które wibrowały dokoła Niego, a dzieci w koszulach przepasanych krajką, z oczyma jak tafelki lodu, z włosiętami zbitymi jak len, kupiły się Mu do kolan — twarze z odziedziczoną zwierzę-cością przeariielały się, w brudnych szybkach oczu lśniły niezmierności pogodnych, sierpniowych żarz. Sędziwy paralityk, który niejednego kupca 127 ^przejechał nożem po krtani, drżał w febrze śmiertelnego żalu za życiem, uwięzionym w grzechu i brudzie — — — Mrok zgęstniał, piętrzyły się mury więzienia, kopcące kaganki rozświecały grozę zatęchłego, jak studnia demonów, podwórza. Z cel zatęchłych, gdzie byli przykuci łańcuchem więźniowie do podłogi w szarych łachmanach — dolatywały rozbójnicze, nabrzmiałe bólem piosenki za wolnością, a łzy niejednemu rosiły czarny zapleśniały razowiec. Buntownika miano stracić. Wyprowadzono na podwórze. Stała tu budowla, haniebna tak jak dawniej krzyż. Kapłan w czarnej, wlokącej się szacie stał przy nim — kat wiązał mu ręce w tył — a żołnierze z ostrzami chmurzyli twarze, pełni nienawiści. Przy latarni wprowadzono więźnia na schodki i kiedy właśnie leciał meteor przez niebo, zakładano mu stryk na szyję — zbliżył się kapłan ze znakiem Zbawienia i Miłości, ale więzień, młody, zuchwały Buntownik, odsunął go spokojnie, lecz i bez uśmiechu — wszedł na ostatni już schodek, który mu poderwano spod nóg. Ujrzał meteor. — Zawisnął rękoma, jakby chciał dać jakiś znak... 128 Odrzuć teraz, Duszo moja, wszystkie brząkadełka myśli, którymi chciałaś zamagnetyzować serce i odwrócić jego biegun — Nie bój się! Naga wybiegnij w tę ciemną noc, gdzie wicher mroźny łamie drzewa Twoich nadziei, — wybiegnij naga w tę ciemną noc i na krzyżu rozciągnij ręce swoje — i gwoździe zamarzłe niechaj ci kości rozszarpią — ach, bólów ci potrzeba, abyś pojęła ten ból, który On wchłonął na pustyni świata — gdy Szatan: Cień Twój! który się rozszerza, gdzie On nie świeci — zawisnął miedzianymi szponami nad jego bezbronnym sercem. I patrzyło niebo przerażonymi gwiazdami, jak jawnogrzesznica otuliło swą żałobą twarz Drogi Mlecznej. Stań się jeszcze bardziej mroczną, Duszo moja, abyś wśród tych otchłani widzieć mogła — nie trwóż się tej rzeki śmiertelnej, której lodowe wiry przebrnąć musisz, abyś wolną już była od myśli Niedokonanego. Widzisz te głowy, nurzające się w niechlujstwie bezmyślnym, te ciała kąpiące się w bagnie — a żadna skała nie zmusi tych jelit, aby jak węże wypełzły ku słońcu! Imię zwątpicieli jest Moim —jest legion. On zasie jeden — a tysiące rąk niewidzialnych rzuca w 9 — Poematy prozą 129 Niego ciężkie, ogromne głazy — tworząc jednakże mimo woli dla Niego świątynie! i nie wiedząc tego, chichocą połamane maszkary z oczyma zimnymi jak otchłań. Duchu mój, co uczyniłeś z dniami, które przeminęły ? I gdzie są ci, których echo ostygło między górami śmierci ? Którzy zeszli po ciemnych wschodach w głębinę zapomnienia? Na górach Ziemi czerni się krzyż, który -zamraża krótkie dni wiosny i szczęścia. Oto i mnie prowadzą ze smętnymi śpiewami wśród gromnic. I odrzekł we mnie głos cichy — niewiadomy — nieziemny: „Ufaj mi—jam zwyciężył świat". Jemu więc niech będzie chwała i cześć i uwielbienie teras i w wieczności, na Ziemi — zarówno, jak i tam — w niebiosów Jerozolimie. WIDMO PRZY MORSKIM OKU 9« Słońce niewidzialne, zgasłe, prześwietla łuną diademu granitowe sarkofagi. Migocą jakby wewnętrznym płomieniem zatlo-nych kruszców, czerwienią się jak żelazo w ogniu, złocą jak prastare bizantyjskie Madonny, aż zalane fioletem coraz zimniej szym — poczynają stawać się bure jak opadłe jesienne liście, zmyte nawałnicami i szrężogą. I nagle przybierają bladość zamarzniętej twarzy — siną z białymi wypiekami. W powietrzu muzykowie nieba święcą gody, topnieje różowa ambrozja, zanurza się listkami rozkoszy w ciemne, wzruszone fale jeziora — i ono poczyna się iskrzyć miriadą fioletowych ametystów. Gór wierzchołki próbują się z martwych ożywiać, lecz już niezdrowym, ceglastym rumieńcem— popękane rozpadliny, skurczone i sczerniałe od niewymownej męki—zapadają w szklistą, mroczną u stóp ich, zadumę jezior. Niebo się srebrzy jak całun. Chwila to najstraszniejsza w zmierzchu olbrzymów. 133 Fale obłąkane — uwiedzione ostatnim pocałunkiem umarłego boga — dźwignęły z dna czarny, aksamitny kir — i, zarzuciwszy się nim, niby naga kochanka żałobną opończą katafalku — poczynają szlochać — miękkim, pieszczotliwie tulącym się ciałem pluskają o głuche, nieubłagane fatum uwięzgłych brył. I wtedy, w jęku fal, które się stają groźne i złe jak Meduzy, w srebrnych dzwoneczkach siklaw, które służą do Wieczornej Mszy — odbija się jeszcze ton trzeci od tych granitowych świątyń, dźwignionych przed wiecznością na opór błędnym topielom polarnego oceanu — ton najgłębszy rwących się, nieziemnych strun. Na sczerniałej piramidzie zatopionej \v mroku jeziora, granią wspartej o gwiazdy — wśród ciemnych, posępnych cmentarzysk i białych, śmiertelnych pól — występuje Widmo. Zorały je lawiny, tocząc się po niedostępnych wirchach, przepastnych krzesanicach, boleścią popękanych żlebach — i turni szarej, ogromnej jak pustynia. W mroku, świecąc życiem upiornym, rozmachem genialnej fantazji szaleńca, zdaje się iść: z piersią wzniesioną, ciało wysmukłe, gibkie wytężywszy naprzód, jakby Młoda Pieśń szła niesiona wewnętrznym huraganem, — cudowne łono dziewicze wystąpiło naprzód, zapładniane przez Mrok, do którego się zbliża ruchem nóg gwałtow- 134 nym, złowieszczym, nieprzepartym—jak Furia idącą, tak idzie on Duch tułaczy przez groby, otchłanie i własną bezmoc. A w oddali szumią czarne bory straszną, nieprzejednaną, hamującą się nienawiścią, jakby protestem głuchym życia przygniecionego żałobnym wiekiem Oślepłej Harpii. DOLINA MROKU l „Wszystko się w życiu mści, i kara przyjść musi za wszystko, choćby nie było winy". L listu przyjaciela. Nie wiem, kto jesteście wy — ściągający ze mnie wyznania. W pokurczonych cieniach tej sali, o której domyślam się, że jest trybunałem, — widzę mgła-we piętna waszych twarzy i czarne nieruchome postacie. Nie przemawiam do was, jako sędziów. Słowa me rzucam w przestrzeń pozbawioną czasu. Tajemniczość roztacza się nade mną, jak Ocean nad gałązką koralu, który się rozwija według nie znanych sobie praw i pod ciśnieniem ogromu, którego nigdy macką nie obejmie. W mojej świadomości zatarła się różnica światów, w dyfuzji ciągłej ducha mojego z Niewiadomym. Chciejcie darować, że nie trzymam się prostej opowieści. Idę w labiryncie za połyskującą w ciemnościach nicią, jakiekolwiek są jej zagięcia. Być może, umysł inny wybrałby drogę bezpośrednią, aleja nie mógłbym kroku postąpić w przepaścistym i ogłuszającym wirze podziemnych la-wospadów. 139 Z mojego dzieciństwa i młodości napisać mógłbym niejedną rozprawę, stanowiącą klucz do zagadnień o tworzeniu się przeznaczenia. Życie moje i cel mój są dla mnie sfinksową zagadką, której ja, drugi Edyp, rozwiązać nie będę się kusił. Widzę jakby śnieżne wierzchołki gór, nie związane między sobą niczym prócz morza mroku, z którego zdają się wyrastać. Opowiem z monotonią i prostotą chorego dziecka, które chciałoby zasnąć, a lęka się tych strasznych widziadeł w zamurowanej głęboko piwnicy. Pamiętam się w sypialnym wagonie pędzącego pociągu — lecz cel mej podróży tak się zatarł w umyśle, jakobym go nie znał nigdy. W mdłym oświetleniu nocnych lamp spoglądałem na bliskie mi istoty. Nie kładłem się lub może wstałem przebudzony. Staruszka — krewna mej żony — spała przy ścianie na lewo, po przeciwnej stronie moja żona i dziecko. Dalej drzemał nieznajomy mężczyzna otulony w podróżny płaszcz. Dziecko swe kochani miłością gwałtowną—> chcę — aby osiągnął to, na czym ja się osunąłem, iż zawrotną szybkością staczam się w dół. I wdzięczny jestem tej konieczności, która gniotąc marzenia moje, uczyniła z istoty prześwietlonej matkę mego syna. 140 Ciemną, tragiczną rolę w życiu moim odegrał pewien człowiek, z którym nieostrożnie zawarłem sojusz braterstwa, żłobiąc mu tunel w podziemne tajniki ducha, — i który przez t j począł wywierać wpływ demoniczny, uwodzą!; łatwowierną miłość — — Pozwólcie, abym tej zasłony nie odchylał, rozwodząc się nad sadyzmem w mistyce, a co nazwać by można kąpielą ciepłą w krwi aniołów. Ten opętał ubóstwianą przeze mnie kobietę, do której nie śmiałem się zbliżyć, jak do niedosiężnych gwiazd. Magnetyzując, zasypał lodozwałem, znie-prawił w pysze i nicości przeczystą, wspaniałą duszę jej. W snach ciemnych, gorączkowych, błąkałem się niby wilkołak po tym borze, który szumiał uroczystą sonatą wieczornych modlitw — widząc przez zawieruchę oświetlone okna i tęskną, zapatrzoną ku mnie postać. I oto widziałem się wśród niskich i nie znanych sobie komnat — gdzie spoza okien czerniały gąszcze prawi ecznych lip; podłogi wyłożone dywanami, a ściany w makatach i arrasach, okrwawio-nych ogniem tlącego się kominka. Meble staroświeckie w stylu cesarstwa, portrety kasztelanów i babek w robronach. Stałem długo, zapatrzony w młodą prześliczną damę w białej sukni z niebieską szarfą. Jej złowieszcze oczy przerażały mnie —- świecąc jakby 141 dwie groty piekieł — i wspomniałem, że ukochana moja miała w swym rodzie prababkę, która po lasach z pewnym duchownym mordowała schwytane wiejskie dziewczęta. Na zegarze brązowym biła godzina wpół do drugiej — i dźwięk ten ocucił mnie — — — — — — ujrzałem rękę moją, która cięła szyję człowieka śpiącego. Głowa potoczyła się na ramiona, a z otwartych żył trysnęła krew. W ściśniętej pięści trzymałem mój szeroki hiszpański nóż — na którym oglądać możecie napis: Alvaro Garcia Albacete. Los dziwnie zdarzył spotkanie dwóch wrogów, nie wiedzących o sobie, w półmroku pędzącego pociągu — i ja nie widziałem jego twarzy — aż podnosząc za włosy ściętą głowę. I nie chcę już trudzić zapytaniem sfinksa, jakim sposobem znaleziono w zaryglonej od wewnątrz komnacie ściętą głowę? tego, co był sam jeden — o mil tysiąc ode mnie. I jakim sposobem żona moja widziała przez szybę wagonu mego ducha, który z głową krwawiącą nie znanego jej człowieka pędził wśród zamieci śnieżnej ? I na to wszystko zebraliście stanowcze, mnie samego przekonać gotowe dowody, — szczególniej te plamy krwi na poduszkach wagonu i otulony W płaszcz kadłub nieznajomego. 142 Pociąg zdawał się szybować po powietrzu. W ciszy patrzyłem na rozwarte, nie śpiące oczy mej żony — a głos obcy snuł w nas tę opowieść jakby na pustyni Sądu Ostatecznego. I nie pamiętam już nic. Ocknąłem się aż tu przed wami. Zda mi się, że pociąg z zawrotną szybkością leci i z tą salą i ze wszyskim, co kiedykolwiek poznałem, — iż tym, co mi przeznaczono w najdalszych reinkarnacjach przecierpieć, — — pędzi po stromej pochylni ku miejscowości ciemniejszej, niż ta, z której przybywa. Tylko białe wierzchołki gór z obojętnością wniebowziętych patrzą na otulone w mgłach doliny. A wszystko się mści — i kara jak runięcie kopuły kościelnej spaść musi na bez winnych. Mądrą mi się wydaje ta myśl i wypisaną jakby z grobowca chaldejskich magów. BEZALIEL 10 — Poematy prozą Exod. XXXI/3. Wielopiętrowy pałac w mroku nocnym się palił od strony wejścia. Byłem w kaplicy. Mógł za chwilę nadejść straszliwy i potężny mój wróg — obdarzony siłą fizyczną, równą tylko sile rozszalałego upiora. Twór ten obłąkany i władnący potęgami Gehenny podpalił schody z drzewa cedrowego wykładane hebanem, aby mnie odkryć, biegnącego ku jedynemu wyjściu, gdzie czatował, jako na cudzołożnika — swej owdowiałej żony. Nie lękałem się już śmierci w ogniu — wobec pewności, że stanie się ze mną coś metafizycznie okropnego, gdyby mnie on miał. Usłyszałem nagle —jakby się rozwarły drzwi w ścianie od zamurowanych lochów — miałem tylko czas zawisnąć na krucyfiksie. Nad grobowcem klęczały z marmuru wykute jego żony nieboszczki. Uczyniło się nagle światło. Szła kolumna fosforyzujących mgieł. Z niej wyzierało coś na kształt dwojga czarnych oczu — otchłani zimnych i piekielnych — wspo- 10* 147 mniałem pewnego maga, co zapalał na sto kroków suknie kobiet wzrokiem — i ten przesąd o świecącej niebieskawym płomieniem ręce wisielca, przy której pięciopalczastym płomieniu odnajduje się zatracone podziemne skarby. Okropny był ból ramienia mdlejącego — i nie byłbym zdolny już wydobyć nawet sztyletu — miałem runąć — gdy zadawszy mi tortury — on nagle się ściemnił — i małe drzwiczki do wsuwania trumny, wiejąc lodowym chłodem — znowu się przywarły. I pojąłem, że czynił to z wyrafinowaną pewnością, iż mu się nie wymknę, i wiem, że ujrzał mój cień z krzyżem na posadzce. W mroku przechodziłem już nie ściszając stą-pań — prz.cz labirynt krużganków, sal i schodów, aż po woni kwitnącej mimozy poznałem jej sypialnię na wieży przyjeziornej — i w odurzeniu rozkoszy namacałem łoże jej. Słyszałem oddech i szmer modlitwy w śnie. Jak uczynić, aby on nie wszedł przez drzwi nie mające zresztą zamka i klucza? W kurytarzu do sypialni ustawiłem zwierciadło i ręką, z której sączyła krew, odbiłem na kwadracie magicznym oprawionym w posadzkę — moją skrwawioną dłoń o rozwartych palcach i czytając napis, że: tu są złożone losy — wrota rozwarte — strzeż się źle stąpić —uczyniłem znak mój: kotwicę z dwiema gwiazdami. 148 I wtedy zapaliłem w sypialni starą żelazną meczetową lampkę — ujrzałem w odbiciu okna moją przyodzianą z wenecka czarną postać — a blada moja twarz bez zarostu była zaiste piękną. I powiodłem wzrok na me tragiczne szczęście (nie była to tragedia: było to coś więcej) — na śniącą królewnę moją. l Byłże to sen ? Zapewne narkozą kwiatów odurzona, zapadła w letarg — leżała naga na bezcennych kaszemirach — oglądałem jej cudne, wy-rzeźbione dłutem Praxytelesa kształty. Rozplotłem ogniste miedzianobrązowe jej włosy, strojąc w fioletowy kwiat mandragory — tuliłem do oczu swych ten las płomieniejący (coma capitis Tui sicut purpura, Cant. 7 v. 5),—czując, że serce me dźwięczy jak kaskada odmarzają-cych wód. * A kiedy rozkwitły kwiatem granatu jej usta — położyłem się obok, zrzuciws/y misterną kolczugę, chroniącą od nagłych pchnięć. Lampa świecąc tuż nad łożem, odbijała się arabeskami złota na zasłonach ciemności. Leżała stara pergaminowa księga kabalisty Chajim Yidala, zgłoski jej były pisane czerwono, jak akty bizantyjskich cesarzów, i począłem czytać opis Morza piekieł, głębin — gór — miast i dziwnych zamieszkujących je stworów. I rzuciwszy wzrok przelotny na anielską twarz 140 uśpionej, ujrzałem rozwarte szeroko szkliste jak agat jej oczy — i twarz zmienioną straszliwie — twarz Meduzy. Wstała — i wytrząsając nożem jadowitym z tak błyskawiczną szybkością jęła się krążyć, że w oczach moich uczynił się wir zjawisk — a ponad lecące, migające wichury wężów, wznosiły się trzy głowy — trzy oblicza, jedno ludzkie pełne melancholii — wtóre w demonicznej zwierzęcej orgii — obejmujące tamto kłębami gadów — trzecie boskie podobne do groty błękitnej w mroku — spokojne jak Nirwana. Wtem zegar nie bijący ćwierć wieku wybił równo i z wolna troje metalicznych rozjęków. l nie mogąc znieść tej hydry w powietrzu, która krążąc zataczała apokaliptyczne tęczowe koła — wziąłem księgę i wraz z kabalistą obliczałem, że siedemdziesiąt języków zna embrion w łonie matki, nauczany przez anioła Gabriela. A potem w labiryncie utracą pamięć — Et intelligentes fulgebunt, sicut splendor firmamenti — i pojmujący rozbłysną jak majestat firmamentu, powtarzałem za Danielem, roniąc łz/. I wpłynęło nie wiem ile wieczności w ten straszny foramen Abyssi magnae, ziemia trzęsła się od zapadających marmurowych sklepień — pałac cały był już objęty płomieniem i huczał, — wtem przez otwarte okno wypełnił komnatę zapach ja- 150 śminu zmieszany z dymem, ujrzałem już pustą komnatę — wyskoczyłem przed okno i patrzyłem w mrok czarny rozświetlany łuną. Z okna tej wieży był skok tylko w głębinę morskiej zatoki, gdzie on hodował swoje straszne, śliskie mątwy. I pojąłem wówczas, co mówią o Bezalielu — że może on przestawiać litery te, przez które stworzone zostały niebo i ziemia — i spala zasłonę na górze, którą są przykryte wszystkie narody. Żar buchał od podłogi — płomień zagłady huczał z dolnych pięter, jak z babilońskiego pieca. Lecz po cynowej rynnie można było zejść. I zacząłem się opuszczać w dół, raczej staczając się, niż schodząc. Lizały mię ogniste języki objętego pożarem pałacu, a nade mną kłębiło się morze ognia i dymu, pożerając dach. I stanąłem na skrawku ziemi wśród skał — i nie oglądając za się, wspiąłem się aż po rozmodlone odwieczne eukaliptusy, nad morzem rozżarzonym jak rubin. Wicher przechodzący w huragan wył. I biegłem między wspaniałe wiązy i araukarie, zrywając pękami odurzające kwiecie. W zasłonach skał odnalazłem łódź. Wielkie jak Lewiatan fale porywały mię w otchłań wirów — to błyskawicznie rzucały wyżej nadbrzeżnych drzew. 151 I w jednym mgnieniu oka, stojąc na krawędzi syczącej jamy, usłyszałem przeraźliwy okrzyk i ujrzałem w oknie wieży o mnóstwie kondygnacyj jej postać—jak ramionami odtrącała ciągnące ją w głąb płonącego pałacu widmo. I pałac runął w zgliszczach — nim wypłynąłem, patrząc na spokojne gwiazdy, z wyjących głębin tego morza piekieł. RÓŻANY OBŁOK Z gór mówię białych przy zachodzącym słońcu. Mrocznieją głazy olbrzymie, idą na wasz gród. Nie oszczędzą sadów ni minaretów. Złote wieżyce legną w ruinach, na dywanach smymeńskich pokrwawią się głowy. Nałożnice w plusku fontann usłyszą spoza wysokich ścian ogrodu huk ciężki zstępujących olbrzymów. Miasto, jak garść brylantów migocąca w marmurowej misie, rozbłyśnie tysiącami ogni tych, co zbudzeni będą pytać i zmilkną. Ale On patrzy na obrady geniuszów w sali mrocznej, gdzie sądzą. On słucha w ukryciu. Jego niech się trwoży serce Twoje. Miecz twój niech błyszczy rosą Imienia. Fontanny zamarzły, ptactwo ucichło, krzyk i śpiew skamieniał — dzieci przytuliły się do kwiatów, na których wiszą nieruchome pszczoły. Czarna gazela moja wyszła z grobowca ku morzom, gdzie płyną góry lodowe. 155 Widziałem Widmo i nie wzbroniłem odejść za baszty skał, aby nie była w dzień mojego sądu: gdy mię przywiodą skutego w łańcuchu i Bóg z obrzydzeniem nastąpi nogą na mój rubinowy diadem. Gdyż wybrał mię swoim prorokiem, lecz dusza moja płynie na lodowej górze, szukając nadaremno po modrych otchłaniach Tej, która wyszła z mojego serca, czyniąc je zimnym grobowcem. Bóg jest! mówią to skały, wstrzymane w biegu z gór ogromnych, które opasały miasto. Bóg jest: pachną Imieniem Jego żółte owsy w ogrodach i dojrzałe brzoskwinie — i laki szkarłatne, i pstre begalie, i chińskie fioletowe róże. Bóg jest: gruchają gołębie, i ptactwo świe-gocące w bujnych topolach, i niebo błękitnieje, słońce zachodząc przyklęka na kaszmirski purpurowy dywan — a gwiazdy już poczynają wyśpiewywać Jego imię z kryształowych czarnych minaretów. Bóg jest! powtórzyłem, stojąc na płaskim stepie, który pokrywał zielenią górę, i czując, jak morderca pełznie wśród traw. 156 Zorza wieczorna złotym przepychem rozkrze-wia się nad górą podobną do trumny — niebieskie trójkąty przedzierają się przez jej złototkany szal. Gwiazda miłości wystąpiła pierwsza na jasne przejrzyste lazury. Cmentarz, nagrobki w turbanach i spisach — dają mi wspomnienie, że byłem królem narodu, który wyginął. Nie żal mi jego i nie wyciągnąłbym rąk do berła nad nim. Bóg mię uczynił prorokiem pustyni i nie kazał mówić do mrówek z miast. Zejdą się olbrzymy przed namiot nieba mojego — zanurzą, swe ramiona we krwi i będą kieł-zać chmury pełne skrzydeł. Wyjechałem ku miastu wyrytemu w skałach, gdzie już nie ma żyjących. Koń biały unosił mię lekko jak obłok mgły między wyschłymi ziołami. I gdzie padła piana z jego uździenic, — tam zakwitały ametystowe łany krokosu. Jechałem do grobu Jej, aby przyzwać Widmo, i do łoża mego chciałem Ją unieść. M W bramie umarłych ujrzałem stojącą niewiastę, młodą i drobną, niezmiernej piękności. Jakoby latarnie czarnych diamentów okryte jedwabiami rzęs — świeciły jej źrenice, twarz i postać zdały się żywym płomieniem. 157 Czułem pocałunki Jej spojrzeń na moich opuszczonych powiekach, imię Jej było Dalita. Podałem dłoń mą zamiast strzemienia, gdy siadała ze mną na Mlecznego, i ostrożnie z wolna zjeżdżałem z wielkiej stromości ku dolinie, gdzie srebrnym wężem wybłyskała rzeka i drzewa gajem czarnym, pełnym cienia, zapraszały do swoich świątyń. Droga zwęziła się nad przepaścią i skała stromo sterczy ku niebu, a głęboko w dole zasnuły się wąwozy mgłami. Tam w nieskończone dale idę, w nieskończone dale idę smętny sam. Wrota gór rozwarte przede mną, a za. nimi morze. — Kiedy opadł żar południa i chłodny wietrzyk oświeżył niebo, które było rozpalonym piecem — używszy kąpieli pachnącej siarką w kłębach olbrzymich tęczowej piany — pod ręką wysmukłego Persa — — otwarłem furtę do ogrodu niezmiernego, który się rozciągał na stokach wielu gór przery-tych bezdenną skalną czeluścią. Tu, znużony myślami, których żar nie dał 158 się ochłodzie sorbetem i zimnym krwawym owfi-cem indyjskich kaktusów, — patrzyłem na góry, gdzie kołyszą się jasnozielone łany traw i brązowe skaliste grody pełne sykających świerszczy i zapachu cząbrów. I zmierzając ku skałom, widzę na ich porytych sarkofagach zamierzchłe legendy: Prometeusz skuty słucha Oceanid, głowa ścięta Meduzy płynie po falach, Jutrzenka sięga ręką do przełęczy nowych zórz, okrutne bożyszcze na ołtarzu ze splecionych ciał — — — a wodospady cicho szemrzą w wąwozach, i trzciny bambusów nad stawem poruszają się od przechodzącego ibisa. Księżyc blady jak niedojrzały pąk, muszki zielone wirują w napowietrznych jeziorach — serce moje było ciche, lecz niemocne. Syciłem się rubinowym szkarłatem lilij, fale złotawych mietlic kołysały się — i byłem znużony jak posąg świętego, co już stoi od lat tysięcy w starej świątyni, z rozwartymi oczyma na tłumy wielbiących, a bardziej tajemniczych, niźli bożyszcze, dusz. Gdzie jesteś ? bóle moje się zagoiły, żądze umknęły jak szakale z miejsca ogniów. W duszy mej świeci głowa Matki Boga z przymkniętymi oczyma, gorączka męki już przestała ją palić, łzy wyschły, niebo już osiągnięte i otwarte, Syn króluje wśród gwiazd i otchłani, żołnierze rzymscy dawno rozsypali się w mogiłach, lampa 159 kadzilna płonie rubinowym pełgającym uwielbieniem — i tak smutno — monotonnie — bezdźwięcznie w tych niebiosach, gdzie trawy się kołyszą, błękit bez chmur, i tylko orzeł niedosiężnie przelata— unosząc w szponach obwisłe zakrwawione koźlątko. — Przepaści wężem złowrogim przeryły ogród, żlebem kamiennym zapadają w głębinę piekieł. Potok to rwie się huraganem piany, to wypełnia milczeniem zimne bezdenne jeziora. Potworne ropuchy i kameleony, gnieżdżące się w wilgotnych jamach, gadały ze sobą. Księżyc przyświecał przez stare tysiącoletnie lasy cedrów. Z baszt jarzyły się ognie. Na szczycie niedostępnej góry migotał zamek łuską gwiazd. Słuchałem bębnienia ropuch i szeptu kameleonów, które obsiadły w leju skalistym mgła\ve je- ziora. Myślałem o tych, co błądzą zamknięci w pieczarach. Sam byłem — księżyc już zapadł za góry — chłodne milczenie nastrajało swój instrument przerażenia i rozpaczy. Myślałem —jakie są tajemnice Boga, kiedy je ukrywa przed sobą samym ? — * * Przyległszy twarzą do granitowych wschodów świętego stawu — przysiągłem Tobie, Boże nieogarniony — — Ty jeden usłyszałeś! Czemuż przerywam milczenie? Na górze upiornej, spod całuna lodów mroczą się granity — i niebosiężne twierdze z białych marmurów — i stacza się błękitny lodozwał, jakby płaszcz olbrzyma. Tu karmią się u źródeł rzeki szalone i nieokiełznane, co trą głazy na miałki żwir — a im bliżej morza, ciche i głębokie. Ja, król, wisiałem nad przepaściami, i nie miał mi nikt sznura dorzucić, nie było nikogo z żywych — prócz sępów, co się ważyły na tle śnieżnej straszliwej piramidy. Pisałem sztyletem Imię Twe na bryle kobaltu, U — Poematy prozą 161 czekając rychło mi omdleje ręka i runę w otchłań, z której wiatr mroźny podnosił moje włosy do góry. Ujrzałem kosodrzew i, wbijając szpony w ścianę, dociągiem się do drzewiny i przy niej ległem omdlały — złote ogniste zasłony otuliły oczy moje — a ptaszek lecący mógł mnie muśnięciem strącić tam w otchłań, gdzie ryczący potok tu zaledwo zdał się wężykiem srebra. I począłem się zsuwać jakby z murów piekielnego grodu. —• Teraz, gdy słońce zaszło, ja, minąwszy otchłanie, ucałowałem ziemię szmaragdową od traw — i spoglądam w obłoki płynące, które przyszły do gór tych na spoczynek nocny — patrzę ku morzu nieba, które się staje wciąż głębszą świątynią gwiazd i wtajemniczeń — i wznawiam śluby moje z Tobą, o Niedosiężny — Straszny i Najmędrszy. Jestem obłokiem zwiewnym, który przyszedł ku nieruchomym nadziemnym wyżynom, i wiatr poranku zwieje mię, dokąd Ty mu rozkażesz. Gwiazdy gromnicami rozetlą się nade mną śniącym, dusza majak tchnienie kwiatu będzie się tuliła do Twoich ran, o Góro, z nizin umarłego stepu wznosząca się śnieżną Alleluja w nieprzejrzane Milczenia niebiosów. HISTORIA DWOJGA KOCHANKÓW I PANI HOAN-THO. Z CHIŃSKICH PORCELAN I KSIĘGI: KIM —VAN — KlLU — TAN — TRUYEN Po wszystkie czasy w krainach człowieka rodzą się dziwne zioła: snów i zbrodni. Wśród przemian morza i lasów morwowych* — widząc, przeżyłem ból głęboki serca. O dobre — stare księgi — czytane przy lampie— ćmy lecą do białych róż... ptaki błękitne wlatują do sadów i nie wstrzyma ich siatka. Kieu była piękna: jej uśmiech jako woń kwiatów; słowa jak perły rzucane; z błysku warkoczy widziałeś chmury, a śnieg z jej oblicza. Pod arkadą brwi — dwa głębokie stawy, pełne wód jesiennych. Czar jej mógł burzyć królestwa i grody. Ale w cichym ustroniu — za szkarłatem namiotów i zasłon — księżyc słuchał jej lutni. Była uroczystość grobów — wielkie tłumy jaskółek i papug — powozy i konie w pióropu- * Morze przemienia się w pole morw • staje się dnem fal. (Przyp. autora). 165 - pole morwowe szach —• posągi i stele mogił, złoto, popioły, barwne latawce. Cień się przedłużał, słońce zapadało, tłum cichnął, dwie siostry szły brzegiem strumienia. Za mostkiem opuszczona mogiła. — Bez latarń — bez kadzideł — tak pusta — dlaczego ? — Inaczej było w salonach śpiewaczki — tłum strojny — na ogród szły pieśni. Lecz robak przegryzł miąższ orchidei. Cudzoziemiec zasłyszał, z daleka przybył. Pokój zimny i milczący. Wazon rozbity, agrafa złamana. Podwórzec pusty, na wyżłobieniach karoc i podków dywan czarnego mchu. — Serce Kieu nagle poczuło chłód, czy powiał nocny wiatr? Wyjęła sztylet, rozpadły się włosy, na korze kreśli archaiczny wiersz o feniksie. — O siostro — zaśmiała się Wan — czy masz łzy dla cieniów minionych? — Kiedyż bo dola szczędziła nadpiękność? — Trudno cię pojąć — powietrze wilgotne i duszne, mary się zlatują — droga powrotu daleka. Wtem wiatr zaszumiał, w gałęziach błyszczą źrenice, na białym koniu nadjeżdża młodzian — szaty miał jak noc majowa błękitno-zielone. Nad żlebem górskiego potoku ściągnął rumaka, półksiężycem szabli rozcina wężowiska lian. A nad nim różowy cień hortensji. 166 W mrokach nocy powiewały blade rokiciny —-dzwon oznajmiał zamknięcie przestworów*, biały strumień złowieszczo się pienił. Kieu wróciła za kwieciste jedwabne zasłony — księżyc w czarne już zaglądał wąwozy — rosa migała kroplami złotymi — nieruchomo zwieszały się kiście akacji — a ścieżka w dal bez końca. „Przeszedł — i oto wszystko — pełen znudzenia jak inni — przeminie jak wszystko". Rączką wsparta o przybór pisania śni — — wtem ujrzy postać przezrocza jak rosa, zawieszoną na ciszy powietrznej. „Moje zimne mieszkanie — tam — za ścieżką grobową — pode mną strumień, nade mną most. Rzucano diademy pereł pod stopy moje, po śmierci Ty jedna dałaś mi łzę. W spisach umartwionych Twe imię, Twa barka wiozła już rnnie". I jej ręka zza mogiły wiodła Kieu przez melodię wierszy, ale z piersi dziewczęcia wylatał głuchy jęk. Matka zbudzona wstrząsnęła lekko jej ramię: „Kwiatuszku jabłoni, czemuż to kąpiesz się w chmurze deszczowej ?" Padają liście, padają kwiaty. Miłością coraz * Wieczór ścieśnia i zamyka przestrzenie. (Przyp. autora). 167 bardziej upojeni, sercami coraz bardziej zmieszani. Dnie jako cień chmury nad rzeką — noc rozświetlona i wonna, pełna słów księżycowych, zaklęć na góry i morza. Raz patrzyli w jezioro. Sanh rzecze: „Zwierciadlana wieża swój blask rzuciła na wodną pokrzywkę". Kieu: „Im wyższą jest wieża, tym głębszy mrok jej W zatokach. Tysiąc jesieni mię czeka i kwiat zatruty niewoli". — — — Księżyc oparł znużony głowę na listkach akacji. Lampa złocista przygasa, wiatr porusza wachlarze. Ona z ogrodu skał wśród jezior i nenufarów — ku niemu szła, siłą wiedziona nieznaną. W ręku lutnię trzymała dźwięk jej, jak chóry słowików — przechodził chwilą w ton groźny rozpaczy i zemsty. Przy blasku lampy to żywa, to upiorna — kochanka swego poiła tęsknotą. Wtem zahukała kukułka, drzewa otrząsły się łzami, słońce — kruk czarny —już-błyska — krwawiącym góry zwierciadłem. 168 Pożegnawszy ojca w świątyni, szedł Sanh na podwórzec żatabny. Rzeki Tau błękitna wstęga daleko — daleko — tu i ówdzie na brzegach wierzby. Ileż gałązek zieleni. Wziął za rękę — westchnienia krótkie, westchnienia długie. Czara stygnie, rozwiewa się łączność, słowa się duszą. — Góry i morza nas dzielą — rzecze Kieu. Jeśli trudno, oczy zamknąwszy, ująć ptaka, — cóż serce? Wyznaj żonie, rzuć w głębiny złoty pierścień słów. Raz deszcz i wicher — potem cisza. Skoro w domu ciepła wiosna, czym na dworze niepogody ? ...Ukrywać pod prąd — i ukrywać z prądem — i przywalać głowy swoje górami pod niebo!... Miłość Twoja! zapamiętam, coś mówił. Lata się starzeją — i my — idźmy — gdziekolwiek. — Ta czara niechaj będzie wspomnieniem — aby wychylić ją raz wtóry, czekam Cię — po roku smętnym — w takąż noc. — Na konia wskoczył Sanh — zaś ona — oderwany od sukni łachmanek. Las jesionów na posępny rdzawy ton — gór przełęcze — pył kłębiący opada na łęk. 160 Widzieć jej nie dają już tysiące drzew. Ona wraca — i noc głuchą pozostaje sama. On również samotny przebiega wieczorne przestworza. Tak podobnie gród księżyca: jedna w mroku straż, a druga — srebrzy pyłem opuszczony szlak. Widać w sali bogatej tę, co rządzi pałacem: córkę mandaryna — imię jej — Hoan-tho. Aż dotąd była szczęśliwa i z młodzieńcem splatała włosy, przędąc jedwab — swe dni. Wtem poznała, że w ogrodzie zakwitł tajemniczy kwiat. Przytłumia gniew serca, lecz ogień wciąż więcej przepala. „Gdyby wyznał — dla niższej byłabym względną. On sądzi —jestem daleko, a drzewa ni gwiazdy nie mówią. Ha, mrówko, próbuj się wymknąć. Zawrę wieko tej wazy, okuję blachą dokoła — a wieści — niech sobie rzuca wiatr po domach sąsiednich". — — — — — Oto Sanh za powrotem w czerwonym pałacu — uczta obmycia z pyłu bardzo radosna — obficie krążą puchary — ale co wchodzi w serce Małżonki — i co z niego wylata ? On widzi Jej myśl, swą troskę zasypał ziemią, 170 po trochu wiąże uczucia, jakoby nici pajęcze. Śmiała się często, jak przebudzona z odurzeń, lecz zamknięta w swej dumie — z gór niedostępnych spogląda mu w oczy. — O czymże myślisz, Dostojna Pani? — O perłach i kamykach, o złocie i mosiądzu—-te dłonie sobie niegdyś dowierzały... Podziwiam sposób motyla i pszczoły zbierania miodów tu i tam... Byłam napisem, z którego się śmiano. — (On chciał utrzymać w powietrzu grom bliski — bał się pociągnąć lianę, aby nie zadrżał cały las:) — Co do muszek i karminu,* nie zbliżały się do mej latarki — oh, lecz księżyc miał okrągłość ramion—... — Ojciec Twój samotny, trzeba, abyś znów jechał do niego. — Te słowa rozświeciły serce młodzieńca. Wieże błękitniały — złote góry dymiły rosą — a rumak pędzi. — Hoan rzecze: — Lądem podróż daleka, wodą na prost. Niech przygotują okręt, wybiorę ludzi — niech wezmą powrozy i łańcuchy—jaja wyczerpię — a sama siebie nasycę — a w końcu z nich się wyśmieję. — * Malujące swą twarz hetery. (Przyp. autora). 171 Żagle na wichrze, maszty na chmurach — Pies i Jastrząb przybrali bandę ludzi zbrojnych sznurem. Na jedwabnych zasłonach — przy płonącej lampie — cień samotnej kobiety. Smutek jej rozszczepiał się jako jedwab czerwony. Na ściętych morwach księżyc kołysze dzikie maszkary i widma. Wspomniała wiosenny krajobraz, patrząc na pustkę dokoła. Splot włosów, na które przysięgał, opadł na jej ramiona. —• Ileż fal zatopiło ten księżycowy pałac...* — O czym on myśli?... — Miłość mocna, jak łańcuch gór — sto papirusów, tysiąc ksiąg srebrnych — płaca to mała za dawne jego serce. — Jakąż doskonałość posiadam, że niebo i ziemia są o mnie zawistne? — Jakaż wina cięży na mojej młodej głowie ? — By ją okupić — zużyłam połowę wdzięków i jeszcze nie dosyć — — — Zimny wiatr nocy kołatał, jak pijany, w jej okno — księżyc zakrył swą tarcz. * W którym żyje bogini miłości Nga. (Przyp. autora). 172 Gwiazdy Szczęścia iskrzyły w brylantach. Ona się modli — do nieba płyną aromaty kadzideł — oczy jej nie schną — i wciąż — i wciąż — Zarośla się rozchwiały. gwałtownie — czarne cienie zbrodniarzy — wycie szatanów — błysnęły obnażone tasaki. Zmrożona grozą nie wie, co się dzieje — wtem gałąź odurzeń spadła na jej oczy. Jak w śnie — koń tętni — unosi przez pola — a komnata i książki w płomieniach. Wieśniacy się zbiegli, gaszono pożar — gdzie młoda Pani ? nad brzegiem ruczaju krew — szukano w studni głębokiej, w więdnących zagaj ach — wtem na popiele spalonej komnaty ujrzano czarne przetlone kości — — pogrzebano je, poświęcono, nałożono post — Sanh płakał. Był czarodziej, który umiał zakląć talizmany, zwołać duchy i przeniknąć do stolicy mroków. Miał on zawsze wieści o tym, co się dzieje w ogrodach raju, u dziewięciu źródeł. Przed ołtarzem legł, dusza z niego wyszła na czas, gdy się spalały tajemnicze zioła. Wróciwszy, tak powiedział: — Tam jej nie ma, ale na głazach opisane przewiny, które wymazać musi w tym życiu. 173 W sali ogromnej, jak świątynia, jarzą się za dnia świece. Na łożu zdobnym w siedm kosztowności przegięta pani Hoan-tho, — a blada Kieu—jak drzewko wyrwane — leży na podłodze. Pani Hoan-tho każe bambusem otrącać to ciało, zdające się być ogniem białym, posągiem żywym, całopłomiennym. Ona się słania, czerwone kwiaty zraszają śnieg. Mąż i żona wychylają czary w tłumie zebranych gości — a blada służąca nalewa mu wino. Sahn czuje, że rozum się plącze. — Wszak odeszła Kieu Drogą Samotną — wśród wąwozów pustych błąka się jej cień — spalone jej kości złożyłem do ziemi. Hoan zadrgała śmiechem: — Jeśli Panu nie dogodzisz — rozkażę znowu biczować. Kwiat niewoli posiada wszystkie talenty, — o mój mężu, posłuchaj! — Dziewczę ulega, choć miotane rozpaczą po borach ciemnych — klęka za parawanem u progu — i trąca melodię, jaką wypłakuje drzewo Dong, rzucone w zimowy ogień. Twarz Sanha wybucha śmiechem, ale łzy płyną mu przez serce. i74 Idzie do złotej łożnicy, prowadzi go Pani Hoan-tho. Wyliczać — i po co? zdarzenia... Oto pod niebem jesiennym — w ręku jednego człowieka. Mgły się kłębią ogromne, jak napowietrzne jeziora. Śpiew ptasząt zamiera bez dźwięku. Wszędzie nieznane wody i góry. — To życie — niech minie — lecz przyszłe — co? gdy na nowo ożyję i wspomnę te lasy wieczorne — choćbym zwierzęciem była — dowiodę mojej miłości — ku źródłom dziewięciu poniosę kwiat nie więdnącej miłości. — Przed wrota wysokie zajechał pędem wóz. Olbrzym o twarzy bladej wyszedł na ich spotkanie. W komnacie wzniesionej nad ziemią kadzidła i gwar. Kobiety strojne w motyle, a brwi ich w kształt jedwabników. Kilku gamratów siedzi, stukają w kostki i karty. Pośród sali bezwstydny bożek o białych brwiach. Wieczorem ścielą mu dymy, rano przynsszą mu kwiaty. A mniej szczęśliwa ponętą rozciąga się przed 175 nim naga, szepce zaklęcia i tchem swym rozżarza trybularz — potem zasiada na ganku, a z brzękiem zlatują się pawie. Z ręki wyrwano Kieu żelazne śmierci narzędzie. Ohydna Megiera wytrząsa nad nią ramieniem. Twarz jakby kora areki* — trzy węże wzniosły swe żądła** — Chciałaś pozbawić mię drogiej zapłaty — strzeż się, bezdomna włóczęgo! Niejedna zimowa zawieja chwytała w polu bez ognia bladą schyloną postać, co biegła z zakrytym obliczem. Aż pośród ciemnych puszcz — gdzie skłębione kwiaty pną się po dzikich urwiskach — a tysiącletnie sofory jak przęsła olbrzymiego mostu między zielenią — tam gdzie jelenie i sarny błądzą nielękliwą gromadką — świątynia bez wiernych, lecz z bóstwem. Tam schroniła się Kieu, uciekając od ludzi, którzy szargali nią jak więcierzem po lepkich na-mulach. Znały zwierzęta ją, znały ją leśne polany i obłoki, pędzące od morza. * Gorzka, odpychająca. (Przyp. autora). ** Duchy kusiciele. (Przyp. autora). 176 Nieraz wśród głuchej nocy grał spiżowy gong — i złote bóstwo o śniącym obliczu wsłuchiwało się w straszne dźwięki. Z błękitnych lotosów jeziora wznosiły się duchy zwiewne, muzykowie gwiazd opiewali prawa głębokiej przyszłości. Na drzewach roztaczały się jedwabne materie, kadzidła z niewidzialnych waz — i purpurowe zarżnie, jak pożar spalający wieczność. Słyszał Sanh o pustelnicy, która żyje wśród fioletowych borów, daleka od pyłu dróg. Przywdziawszy białą szatę żałoby, szedł prosić o modlitwę połączenia z duchem Kieu. I ujrzał — ubraną w szafirowe lotosy, sarny pokładły się wkoło — ptaki świegotały na gałęziach, dzwoneczki same się poruszały bez wiatru. —• — A Pani Hoan-tho patrzyła z krużganków przez kratę. Wzięła Kieu lutnię — uderzyła w struny i tak grała piosenkę swawolną. „Drzewo Mai traci owoce —'jeszcze ich siedm — dla wybranych, co mnie szukają, chwila stosowna. „Drzewo Mai traci owoce —jeszcze ich trzy — dla wybranych, co mnie szukają, chwila stosowna". — — Sanh patrzył w ziemię. ^ it.a 12 — Poematy prozą 177 „Me księżyce niepełne, moj'e róże uwiędłe — moj'e serce jest smutkiem, moje życie jest plamą". — — Sanh wyciągnął miecz z pochwy. 'f „Chcę mieć sarkofag — niebo i ziemię — napis pamięci — księżyc i gwiazdy. Nieznany we mnie śpiewa, gra — nieznany tańczy bóg — cała natura weseli się we mnie... ptaki! zlatujcie się na moje ciało". — — Pani Hoan-tho przebita na ziemi. Pod sennymi wiklinami z wolna płynie łódź. Mroki się snują nad głębiną. Czerwona latarnia oświetla ich bliskie twarze: Kieu i Sanh. Na jedwabiu malują niebiosa i morze. • Uczuli bezmiar. Związali się kwiatem łilij wodnych — rzucili się w nurt. Oto są — wśród ogromnych pustych przełęczy. W dole — pod nimi — barka księżyca ślizga się po ciemnym je/iorze. Wulkany gwiazd przeglądają się w głębinach — i splatają się w różowe wiszące ogrody. Z wysokiej stromej wieży, strzegącej trzech światów, Pani Hoan-tho, anioł czarny, spala w ogniu przewiny kochanków. — — Była to jakoby noc słów księżycowych, zaklęć na góry i morza. Z MOTYWÓW DALEKIEGO WSCHODU I. NA ŚMIERĆ CHŁOPCA Kochane dzieciątko! by gonić za modrymi ważkami, tak od nas daleko odbiegłeś, nie litując się nad nami — — tak daleko — — ach, tak daleko — — • ' II. KOBIETA, KTÓRA WSTRZĄSNĄĆ MOŻE PAŃSTWEM Gdy moja ukochana przyszła na świat, zamknięto jej małe nóżki w żelazną skrzynię — i moja Bardzo Kochana nigdy nie wejdzie w mój sad. Nim z bytów zagrobnych wstąpiła na świat, zamknęli jej serce w żelazną skrzynię: i Ta, którą kocham, ze mną ku niebu nie płynie! Kwiat się rozchylił nad wodą głęboką — wodą głęboką! — — Zatopić chcę, jakby jej sercem był ten lotus czerwony! Tajemniczy sen wód ciemnych jest wstrząś-niony — 181 Słońce na skraju nieba gaśnie, tonąc w Mroku! Siadłem w ubogą łódź, myśląc, że wicher rozproszy mój smutek, i wziąłem flet, tak ulubiony przez ciebie! Zda mi się, że łódź moja ślizga się po niebie, ukochana moja — tak się odbija w mej duszy... Wiatr zerwał listki z wierzb, one upadły w jezioro i odpłynęły na fali, jak me wspomnienie... Leżę nad brzegiem wód, już zasłuchany w milczenie — Krążę jak zwiędły liść jesienną smutną porą... Ach, w przygnębieniu mym pełne są chmur moje pieśni! — — — — Płynę do jej pałacu, z trudem unosząc me wiosła. Woda jak jedwab migliwy, a chmura ciemna wyrosła nad tą głębiną, w której o szczęściu nikt nie śni! ......Wpłynąłem w cichą zatokę, gdzie kwiecie nenufarów lśni się. Na zamkowym tarasie widzę: król! leży niedbale — Przed nim —> Urojona ma Piękność, niby kwiat zanurzony w krysztale, w wyczerpaniu rozkoszą, wsparta na krwawym jaspisie. Nieuważnymi rękoma rwie igły z czarnego cy- 182 prysu i rzuca w głębię, gdzie igra księżyc z chmurami — — — Leży król martwy! ...Ona na harfie gra mi! Ja — — — — szydzę! — — drżą cienie drzew olbrzymich nad mroczną, bezdenną wód misą! ANEKS PANTEISTA (z rękopisu 1894) Jakże świeżo i radośnie wygląda ten piękny świat! Słońce wraz z promieniami śle życie i upojenie. Tak ciepło, tak rozkosznie. Po ciemnym szafirze niebios z wolna płyną białe, świecące obłoczki, niby lekkie puchy łabędzie. Trawy falują, migocąc tęczą [tęczowym blaskiem] rosistych perełek; w górze niewidzialny dla oka skowronek ćwierka melodyjnie, jak gdyby gwarzył z uśmiechniętą, świeżo ze snu zbudzoną naturą i opowiadał, ile to dziwów widzi z swej wyżyny. Szedłem z wolna drogą i napawałem się cichą, seraficzną muzyką poranku: szumią rozkołysane trawy i zboża, a w nich ukryte miliony owadów szeleszczą i brzęczą: z daleka dolatuje wesoły poryk krów, idących na pastwisko i dźwięczny, metalowy pobrzęk kos za laskiem. [Tyle odgłosów i tyle ciszy, jak w moim sercu rozbrzmiewającym harmonią namiętnej żądzy życia oraz spokojnej, obejmującej coraz szersze kręgi i niknącej kędyś w bezgraniczach, miłości...] O tak, kocham wszystko wokoło: i ten las 187 smugą fioletową rozesłany w [lekkich] mlecznych mgły oparach; i te łąki zielone, jak toń morska, i falujące jak ona, i jak ona — pełne życia i tajemnic. Kocham te domki włościan, bielejące w oddali i ludzi, pod tymi strzechami, w zgrzebnych koszulach, w grubych siermięgach, z kroplami potu na czole, i zgrubiałymi rękami. Kocham tę cząstkę wszechświata, a przez nią i świat cały. Czuję się synem przyrody i myślą tulę się do jej łona: droga moja mateczka — tak mi przy niej dobrze! świeże powiewy napełniają me płuca, ciepłe promienie głaszczą mnie po włosach — i fale krwi na twarz mi ściągają; tyle czuję aromatów, tyle barw widzę, tyle dźwięków — łagodnych, jak pieśń przy kolebce, uderza me ucho. Dobra rnateńka! Przepełniła istotę moją czarem i upojeniem, wszak to we mnie teraz wszystko i śpiewa, i błyszczy, i barwi się, i porusza i żyje. Skowronek mógłby zamilknąć, a ja na strunach swej duszy grałbym dalej — równie rzewnie i wesoło; nowy las stworzyłbym w swej piersi i nowe niebiosa, i nowe słonko. Bo przecież wszechświat teraz jest we mnie, bo przecież to ja szumię [zielenią] pod tchnieniem wietrzyka, uginam się w wątłych źdźbłach trawy pod kulami rosy: tak mi ciężko — ale słońce przygrzewa, więc leciutko oddzielam się od ziemi, ulatani w przestworza 188 drobniutkimi pyłkami i płynę po niebie, kapryśnym wiatrem pędzony bez troski o cel swój, bez myśli o przyszłość, bez tęsknoty za przeszłym. O naturo, gdzie twoje krańce i gdzie moje? bo ty jesteś wszystkim — i ja wszystkim, ty życiem tętnisz — i ja przepełniony nim jestem. Próżno każde chce ogarnąć siebie — nie ma przestrzeni i nie ma [granic jedności] bezgranicza, nie ma [jedności granic] trwałości i nie ma [bytów oddzielnych] zniknienia. Czym Ty jesteś—jestem ja: bóstwem, nicością, ułudą. Rozproszyłem się, a raczej istnieję wszędzie. Znikłem, a raczej ogarniam wszystko. Mateńko moja! Dobrze mi jest w tobie, uroczyście i harmonijnie jak w świątyni: sklepienie wzniosłaś z błękitów i przetkałaś srebrem; posadzkę kwieciem usypałaś i zielenią. Aromaty pól krążą jak dymy kadzielnic; głosy płyną w powietrzu, jak granie organów, jak poszept modlitwy, a ja — twój kapłan — klękam, wsłuchany w serce moje i twoje, upojony, rozmarzony. Jestem lirą twoich dźwięków, pryzmatem [twoich] świateł, zwierciadłem barw i kształtów, ogniskiem czuć i pragnień... Kochasz mnie? o, i ja cię kocham. Doleciał mnie turkot kół na drodze — ocknąłem się i spojrzałem: nie opodal posuwał się wóz naładowany kamieniami, zaprzęgnięty w jednego konia. Ciężko było widocznie, bo koń stąpał powoli, z wysiłkiem, łeb pochylił ku ziemi, na wychudłych biodrach wyciągały się muskuły jak postronki, a ze startych przez powrozy boków sączyła się krew. „Wio, wio!" krzyczał furman i okładał zwierzę batem. Lecz koń przystanął, łeb zwiesił bezwładnie i z jękiem, stękaniem chwytał powietrze. , „Bodajżeś zmarniał, ścierwo!" wołał parobek w świtce i biczyskiem okładał kości zwierzęcia, łomoczące głucho pod uderzeniami. Czuję ból, oj — czuję ból! taki jestem głodny, taki wychudły i tak ciężko! chomąto wżera się w ciało, postronki szarpią żywe mięso i ten kij sękaty kości mi gruchocze, — oj boli! Łzy mi z oczu spływają — za co mnie biją? żem słaby? żem głodny? że kamienie tak ciężkie? No tak, boś słaby — boś zwierzę — bo ten, co cię bije, jest silniejszy, więc ma prawo żyły ci wypruwać, kości ze stawów wyciągać — on — twój pan — człowiek. ...Podbiegłem do parobka i chwyciłem go za ramię: „boli — nie bij" — krzyknąłem. Ale on spojrzał spode łba, zaklął, raz jeszcze z sił całych uderzył konia, a potem rzuciwszy bat zaczął pchać szprychy koła. Zwierzę wytężyło resztki sił — i wóz się potoczył. Powoli, z wysiłkiem stawiał koń nogi, obrzęknięte w kolanach i pokurczone, stękał głośno, a w oczach, głęboko zapadłych, łzy mu świeciły — prawdziwe łzy, choć nie ludzkie... Zgasło słońce w niej duszy i już jej nie weseliło tamto, zawieszone na niebie i nie czułem już zapachów z łąk, i nie nęciły już mego wzroku przeczyste barwy poranku. Gdzież ty, moja matko? otaczasz mnie wokół, ale nie ma cię już we mnie. « Coś mnie tam wewnątrz szarpie, coś mnie w powiekach pali. Łzy mi spływają po twarzy, głowa się pochyla ku ziemi i nogi stawiam z trudnością — oj, boli! Ciągnę ciężar bezmierny — stosy bólów życiowych: jakby głazy mnie cisną, jak powrozy mnie szarpią. Cóż to? prawa natury? pognębienie ogólne, pożeranie wzajemne? Robak podgryza roślinę, zwierzę ją depce i zjada — dlaczego ? bo słaba i bezbronna, a żołądek silnych jej potrzebuje. W trawie wre walka owadów, kąsają się, pożerają słabszych. Tygrys rozdziera antylopę, kot ptaka, a wszystkich gnębi prawem przemocy — człowiek! Dziewicze lasy pali, drzewa w rozkwicie ich życia siekierą rąbie, trawy i zboża podrzyna, zwierzęta morduje i męczy — bo silnym jest ten bratobójca. 191 Ale i on ginie w zapasach z pracą, z myślą swą, z sercem. Przeraźliwy łańcuch szkieletów, zapadający się \v mrok nicości — oto byt. Hałaśliwa maskarada na bezmiernym cmentarzu... Wesołe maski — a pod nimi próchno: w życiu — śmierć, W miłości — ból, w szczęściu — cierpienie. Nie ma wolności — są tylko prawa odwieczne, niezłomne, nieuniknione, wszechpotężne... O naturo! tworzysz dzieci, aby się niszczyły wzajemnie — a ty ból ginących odczuwasz, boś ty w nich, a one w tobie. Cierpisz, matko? o, i ja cierpię!... Dokądże idę? słońce mnie pali promieniem, pot spływa po twarzy — gdzież jestem ? oto planty kolei, dalej dworzec czerwony... Prawda — narzeczona moja przyjeżdża, idę na jej spotkanie... Wchodzę na pusty peron i siadam na ławce. Po chwili, z sali wyszła ubogo ubrana kobieta z węzełkiem w ręku. Stanęła przy mnie, węzełek położyła na ziemi — i przysiadła [się] na ko-niuszczku ławki. Nagle spytała [się] nerwowym głosem: „Przepraszam pana dobrodzieja — czy pociąg nie spóźnia się przypadkiem?" „Ma przyjść dopiero za sześć minut" — odrzekłem. „Bo to, proszę pana, — skoro czekać na kogoś z upragnieniem, to czas się dłuży, jak w zgryzocie. Syna już trzy lata nie widziałam, trzy lata! oj, proszę pana—jak to długo dla matki! A był jeszcze młody, bez wąsów, kiedy mnie odjechał". „A czym trudni się syn pani?" „Na adwokata się kształci, jest przy sądzie!" — wyrzekła z taką dumą i zachwytem, że aż rumieniec wybił się na jej oblicze stare, powiędłe, z oczyma błyszczącymi gorączkowym światłem. „O proszę pana! Wychowałam go własną pracą, nie przymawiając, od ust sobie odejmowałam — wiadomo, jak to służąca — tyle ma, że z głodu sama nie umrze; aleja pracowałam — i szyłam, i kartofle kopałam, i podłogi myłam w sąsiedztwie. Za to mój Piotruś chodził do klas. Teraz już w biurze zarabia. Nieborak musi harować jak wół, posyłam mu co mogę, ale co to!" Dzwonek uderzył. „Idzie, idzie" — krzyknęła, porwała węzełek, pobiegła naprzód i patrzyła w dal. Ręką drżącą, jak w febrze, [przeżegnała się] zrobiła znak krzyża i widocznie się modliła, bo poruszała szybko wargami. Na peron wybiegło kilka osób, pociąg z łoskotem się zbliżał, i z wolna bieg hamując — stanął. Wyszła z wagonów gromadka pasażerów, lecz między nimi nie było mojej narzeczonej. Wtem zwrócił mą uwagę jakiś młodzian mi- 13 — Poematy prozą 193 zernie wyglądający, pozujący na eleganta: w jasnym, złego smaku ubraniu, w binoklach tombakowych i ogromnym, pomarańczowym krawacie. W jednej ręce niósł pudełko od cylindra, w drugiej — narzutkę i koszyk. — „Piotruś!" — krzyknęła starowina głosem, w którym drgała cała gama szczęścia i [zwierzęcego] potężnego instynktu matki. Wyciągnęła ręce i podbiegła do syna, lecz ten szedł powoli, spoglądając w bok, zażenowany, jak gdyby pragnął się ukryć. „Piotruś! nie poznałeś mnie? moje ty dziecko!" — rzuciła się mu na szyję i pokrywała pocałunkami. On, zmieszany, próbował odsuwać z lekka matki ręce i mówił cicho, ze źle tajoną złością: "No, dobrze, dobrze — ale czego to wobec ludzi takie ściskania urządzać! będzie na to czas potem. Puśćże, matka!" Ręce cofnęła i oblicze jej przybrało wyraz trwogi, jak po spełnieniu świętokradztwa. ,Już nie, już nie, Piotruś! o, daj rzeczy — nie męcz się nieboraczku..." Wzięła od niego pudełko i koszyk, i chciała wziąć jeszcze palto, ale syn odmówił: „To głupstwo, mogę i sam nieść". Drepcząc, poniosła węzełek, koszyk i pudło, a syn kroczył za nią, oglądając się ukradkiem za siebie, czy kto gorszącej sceny przywitania z matką--służącą nie widział. Uderzył znów dzwonek i pociąg ruszył z miejsca. Z okna wagonu wychyliła się młoda, piękna dama i rzuciła parę kwiatów zwiędłych na ziemię... Były to róże herbaciane, zrudziałe, jak gdyby zatrute —jedna z nich miała płatki poobrywane — może służyła do wróżb — „Kocha luby, czy nie kocha ?". Podniosłem je, by nie zostały zdeptane. Wszakże spełniły godnie swoje przeznaczenie: zdobiły przez chwilę młodą kokietkę, bawiły ją swymi listkami — niech więc będą oszczędzone, choć po śmierci. Zwróciłem się nazad ku domowi. Zawód z przyjazdu mojej narzeczonej nie dotknął mnie wcale — tym lepiej — nie mógłbym z nią rozmawiać o miłości, a o czym powinien mówić narzeczony ? Było upalno, duszno — pragnąłem się orzeźwić w cieniu, i dlatego wybrałem drogę dalszą, wiodącą przez lasy, obok jeziora. Za dworcem stało kilka domów murowanych, za nimi rozciągały się łany rzadkiego, na piaskach wyrosłego, zboża — a dalej — zaczynał się las. Spieszyłem przejść ten smutny szmatek ziemi, by jak najprędzej zanurzyć się w nęcącej ciemni drzew pod zielonym sklepieniem. Słońce tam nie przypieka, kurz nie wżera się w oczy — pełno tam życia, barw i dźwięków... "• . m® Wszedłem w gęsty las i oblany zostałem chłodem, otoczony zapachem i zielenią. Zdjąłem z siebie wierzchnie ubranie, zawiesiłem na ramieniu i rozpiąłem koszulę, by pierś odsłonić na powiewy, pieszczące mnie swym zimnem. Drzewa kołysały wierzchołkami, przepuszczając srebrne smugi słońca przez otwory w gęstwinie liści i rozpraszając zielonkawe półcienie. Otaczała mnie jak gdyby toń przejrzystej, lekkiej, seledynowej cieczy, której powierzchnia tworzyła ciemny błękit, widniejący tu i ówdzie ponad drzewami. Wśród mchów stały na wysokich nóżkach szkarłatne muchomory z białymi cętkami, podobne do czerwonych szkarłupni na dnie morza; srebrzyste gołąbki błyszczały jak konchy perłowe, a na oświetlonych słońcem polanach latały różnobarwne motyle, jak kwiaty, kołysane falą. Las zaczynał rzednieć — aż zaświeciła powierzchnia jeziora blaskiem polerowanej s ali. Drzewa z trzech stron otaczały jezioro ciemnym wieńcem, które — zanurzone w sitowiu i trzcinie, zlewało się w oddali z widnokręgiem. Wiedziałem o łodzi, ukrytej w szuwarach; znalazłem ją i odbiłem od brzegu. Z trudnością przesuwałem się pośród gładkich, ciemnozielonych sitków, powabnie gnących swą wysmukłą postać; a gdy wyjechałem z gąszczy, oblały mnie snopy oślepiającego światła. 196 Zwróciłem łódź sterem do słońca i płynąłem na środek. Szmaragdowe i niebieskie szklarki, lśniące świetnie, jak emalia klejnotów, unosiły się w powietrzu na swych szklistych, żyłkowanych skrzydełkach. Powierzchnię jeziora pokrywały śnieżne kwiaty lilii wodnych, wielkie, okrągłe, z amarantowym odcieniem liście i złote czary kaczeńców. Upaja mnie ich zapach, zmieszany z wilgotnym wyziewem mułu. Słońce praży z góry — po krynicznym chłodzie lasu z rozkoszą zanurzam się w roztopionym srebrze. Gorące blaski kłują mnie, jak igły, i wlewają w me żyły prądy podniecającego, jak morfina, płynu. Obnażam głowę, zrzucam z siebie odzież i nagi rozciągam się w łodzi. Tak rni dobrze! czuję okropny ból i rozkosz czuję nadziemską. Przechylam się na brzeg czółna i liście nenu-farów rozsuwam: w przejrzystej toni wznoszą się gaje, szarego ziela wodnej pokrzywy i sploty sznurów liliowych, a tam głęboko — czarne aksamitne dno, pełne muszli i żyjątek. Roje rybek szybują w zaroślach podwodnych; czasem karp złocistą łuską albo szczupak srebrno-niebieskim podbrzuszem — zabłyśnie. 197 Gdybyż to spocząć na tym czarnym aksamicie! rybki całowałyby mnie po ustach i połykały kawałkami ciało; lilie miłośnie otoczyłyby wiotkimi ramiony mą szyję i wyciągały soki pożywne z mej piersi. Takie wzrosłyby bujne, przeczyste, wspaniałe; takim symbolem wdzięku i niewinności jaśniałyby ich białe korony... I bóle znikłyby moje — na zawsze. Rozpocząłbym istność potężną, wszechstronną, stając się na przemian rybą, kwiatem, szklarkiem, robaczkiem świętojańskim, chmurą. Hej, hej! ludzie ryby łapią i mnie zjadają; Lilia Weneda ojca karmi liliami; jaskółka połyka szklarka, wicher chmurę unosi, a rolnicy ofiary składają, by na ich pola ożywczy deszcz rzucił... Powstaję w łodzi, słońce prostopadłe promienie skupia na mojej czaszce — i śmiech mnie porywa szalony: co za rozkosz! i wrę, i płonę, i mózg mi się warzy — och! De profundis clamavi ad te, domina natura! sancta mater mea!... Nie chcecie? to darmo—ja będę krzyczeć, że natura mym bogiem. Nie skrępujecie mojej wolnej myśli niczym! Palicie mnie obłudnicy? ale słowa moje poniesie drgający eter aż na Kapellę... Już ogarniają mój stos płomieniste języki, lilie chusteczkami powiewają z radości, a czarny tłum mnichów z brzegu na mnie spogląda, szemrząc modlitwy i przekleństwa. Szatany krążą w powietrzu, oblewają mnie roztopioną siarką i wołają: „tyś nasz!" A tam matka moja z zielonymi włosami wyciąga dłonie — chmurki skroń jej otaczają srebrzystym rąbkiem, u stóp jej na czarnym aksamicie rybki się gonią... Kochasz mnie, matko? o, i ja cię kocham!... Prysnęła gładka powierzchnia jeziora jak rozbite zwierciadło, lilie pogrążyły się w wodzie, roje rybek rozpierzchły się — a ciało zapadało z wolna, aż spoczęło na dnie. A potem uspokoiło się wszystko: lilie wypłynęły na wierzch, oświeżone zanurzeniem; rybki zbliżyły się ciekawie do złotawej, nieruchomej bryły i zaczęły ją całować — czy kąsać... 26II1894 r. MŁODZIAN, DOBIERAJĄCY ORĘŻA * [lodowego] bezbrzeża pustyni — kamienne ręce strachu przygniotły ramiona moje — krzykiem nie należy zatrważać tych miejsc — 6. Jakże długo stoję przed bramą z granitów — i nie śmiem uderzyć — o przerażający szepcie rzeczy niewiadomych! 7. Na dno czary z onyksu padają krople krwi cicho rozpłynął się głos magicznych zaklęć —• dreszcz wstrząsnął posępnymi wieżami — głucho bez powiewu, rozchyliła się brama. 8. Mrożący ogień ślizga się po kościach moich — ramiona odrętwiały w konwulsyjnym wysiłku, [jeszcze chwila i runę w otchłań—• mogiłę]. [8. Na uchylonej bramie widzę cień człowieka.] * klamry [ ] oznaczają dłuższe fragmenty rękopisu przekreślone linią ukośną lub poziomą; klamry [] oznaczają skreślenia poszczególnych słów i zwrotów; <......> — słowa nie odczytane 215 II A obróciłem się, abym obaczyl głos, który mówił ze mną. A w pośrodku siedmiu lichta-rzów złotych podobnego synowi ziemskiemu obleczonego w długą szatę... a nogi jego jakoby w piecu rozpalonym — a głos jego jako głos wiela wód — ' Apocal. l, 12. 1. Wnętrzności przepalone ogniem potępienia, którego nie ugaszą wody świata. 2. Jęk zatraconych tysiąców w otchłani, której nie masz wymiaru. 3. Ani dnia ani rozświtu, ani zmierzchu ani przebudzenia —jedno od bezkresu w bezkres mrok. 4. Wśród nieśmiertelnej ciszy szum pękających lodozwałów — czarne tlejące gwiazdy w obłędnych wirach. 5. Skrzydło moje na siedemkroć tysięcy epok od buntu aniołów do zgonu mamuta na ziemi i ponadto. 6. Nigdy lot w sfery górne — ciężar nadmierny niży w głąb — do wspinań haczą się szpony — 7. Głos podobien rykowi płonących grodów—• trzęsieniu gór i borów druzgotanych burzą —• szumom gradowych chmur i morskim świstom. 8. Lecz [jeśli] kiedy chcę — łabędzie śpiewam pieśni — czarowny flet [udaję] rozkwili za 216 dąbrową i kwiatów szept [rozsrebrzę tęskną] udaję srebrną mową — i [płacząc nucąc] tęsknie łkam jako słowicy leśni. III „Tam odczuwamy radość niezmierzoną która mówi: ja się nie skończę!" Ruysbroeck 1. Obierając los—> obrałem nadział bólu aby mię nikt nie przewyższył. 2. Król przeto imię moje — Pan Konających — Archanioł Pychy — Zatraciciel — a Wszechświat zapomniał imienia [mojego] które jest Niedokonany! 3. Bom kolebką — sarkofagiem. Zwiędłe i zgniłe zarody w tajnikach moich jako nieżywy płód w żywej matce. 4. Z jaskini prabytu nie ściekające w łono [śmierci] wszechni we mnie się dzieją niby dym senny, niby cień orła morskiego nad nurtem. 5. Włodyctwo moje nie zna granic. Ponad [lodo-zwałem kaskadą] basztami [marzeń] bluź-nierstw [królestwo] korona moja, a pod lochami więźniów tron mój — w rozpadlinach świata choromy [czarodziejskie] mej Magii, [ogrody Magii ogród Czarodziejski] 217 6. [W śpiewie nocnym [milczeniach wspaniałych] w grotach Oceanu — usłyszysz mój płacz [płacz moich snowidzeń] w zionących łunach wulkanu —• [poznasz mój haszysz] — haszysz mych upojeń — w <......> za- grobnej <......> moc moich objawień.] [7. Żądza i śmierć skrzydłami są mych tajemnic;] obłęd bezmiaru z moich oczekiwań; życie nie-wytrzebione z moich przekleństw. 8. Na uroczysku przeznaczeń torturowym kołem łamiący [się Zodiak życia] się wszechbyt — — jedna z mar które mrą poczynając się w sercu Niedokonanego. W grotach Oceanu — płacz moich snowidzeń w kraterach ognia haszysz mych upojeń — [Zimny lodozwał w <......> Malstromu.] w wirach bezdennych łoża moich żądz. 6. W jaskiniach Oceanu [grotach] płacz moich snowidzeń — w [łunach krateru] kraterach księżyca — [haszysz mych upojeń] synowie mych żądz, na górach z lodu — skrzydła moich marzeń, w pustyniach księżyca — grobowiec mych snów [na górach Xiężyca — w wnętrznościach ziemi w jeziorach słońca nurzam me zimne skrzydła do lotu] 7. Trąd i zaraza z moich tchnień 218 IV „Moje usta pośród wszystkich rzeczy — obalam na twarz bogi gwiazd złowróżbnych". Księga Umarłych [1. Podziemne rzeki płaczu przeszyły na wskroś opokę jestestwa mego. Morza pieniły się dzikim łoskotem w jaskiniach smutku — echo bólu mego zamarło w głuche jezioro śmierci pod kopułą skał przeznaczenia. 2. Widma potwornych drzew rozpaczy nurzają swe butwiejące ramiona w zatęchłą głębinę.] 3. Umarli [płynąc] z grobów podnoszą na mnie swe spojrzenia — [wypijam ich nieśmiertelność, i toną [giną] jak efemerydy pożerane na wodach] wybranym podaję dłoń moją i prowadzę [przez groty z lapis lazuli i nefrytu.] 4. f Przy płomiennym ołtarzu wre walka widm: cisną się w mroku i tratują chcąc dotknąć zza krat jestestwa mego: duszy, [nieruchomego posągu mojej przemiany]] 5. Ja celebruję papież widm: kapłan i bóstwo [przy ołtarzu] Tajemnicy: z kielicha rubinowego piję [mękę wiecznego życia] —jestestwo moje: duszę — 1. [Podziemne rzeki płaczu przeszyły na wskroś opokę jestestwa mego: [Morza bólu mego] 219 [myśli moje] serce moje zamiera w głuche jezioro śmierci pod kopułą skał przeznac3e-nia.] IV Podziemne rzeki płaczu przeszyły na wskroś opokę jestestwa mego. [Serce Myśl] Serce moje zamiera w głuche jezioro śmierci pod kopułą skał [przeznaczenia]. V 1. Mogę wejść do tajemniczej Doliny w której ogień i lód pożerają pielgrzymujące cienie. 2. Nagi błądzę wśród pustyń lodowych — z płonącą pochodnią serca mego które wypiło nieśmiertelność, przez miasta z szafkowego lodowca ku amfiteatrom i katedrom z lodu. 4. [Na szczycie góry wśród zapalonych cedrów płonie żar słońca grobowego:] wre walka widm—cisną się w mroku i tratują, chcąc [dojść nieśmiertelności] dotknąć zza krat mego 6. Uwielbiane imię jej płynie litanią nieskończoną przez tysiączne labirynty pałacu Belfegora [Szatanów zamku Gehenny]. 7. [Na ołtarzu czytani Czytam] Na sarkofagu 220 gwiazd czytam Księgę Unicestwienia [sno-widzeń] — i jedna za drugą pękają hieratyczne pieczęcie. 8. Mitra moja zbrojna wszystkimi jutrzniami roz-świeca otchłań i gasi niebo, unosząc się nad [najcudowniejszą z krain] niepoznawalną krainą Niebytu. V [Lecz duch wtenczas działa kiedy moc jego gniciem zatrwożona — — (Kr. D. 273)] 1. Próżnia bolesna — fiordami wyrzeźbiona droga brzegów nieskończoności. Na wybrzeżu zamglonego morza martwica głazu objęła mnie. [Mroźny wicher tuli się do mnie w szumach ciemnej opowieści.] 2. Wszelkie ziele duszy mojej obumarło, księżyc ustał w biegu, a morza wód moich pogorzkły. 3. [Świątynie niebiosów] Niebiosa przygniotły mnie — [i słońca zapalały się nad głową moją — słońca jak krwawiące] wulkany zapalały się we mnie i gasły — [czerwone wulkany spłonęły w ciemnościach.] 4. Przeszedł po mnie cień niewiadomego i oblicze moje owinęło się maską kamienia. 221 5. Smutną jest dusza moja aż po ostatni bezkres mroku. 6. Eter mię nie zrodził, gwiazdy mię nie poczęły — prowadziły mię skrzydła cherubinów i uroniły jako głaz nazbyt ogromny. 7. Ciszą jestem pełną niewiadomych jęków — milczeniem nad wulkanami które płoną w ciemnościach. 8. We mnie trwa wieczność która przeminęła — a ta która nastąpi wisi nad [myślą] duszą moją jak [mogąca rozmiażdżyć skała] potworna skała. VI „Zaczynam się, gdy zechcę". Z Księgi Umarlych 1. Wśród nocy czasów—'jestem wpółskamie-niały wąż na tronie mym — w niezmierzonej sali gdzie żarzą się kolumny — 2. Wyrzeźbiam serce moje — piorunami piszę na bryle agatu słowa [unicestwienia] niezwyciężonej prawdy. 3. Tworzę posągi świateł i jednym uderzeniem strącam je w posępny groźny wir [niepodobieństwa niebytu] nowego zjawu. 4. Króluję i rządzę widmami, pożeram gwiazdy. j, 222 5. Z rozkoszą słucham krzyku i milczenia tortur. [5. Patrzę: jak czarodziej zamknięty w rozpalonej wieży — z naprężonymi stawami od kół i łańcuchów — konającym spojrzeniem nuci triumf [boga śmierci] jasnowidzącej boleści.] [6. Patrzę: jak] Patrzę gdy bohater wdrapuje się na ścianę grodu mego i dotknąwszy okrwa-wioną dłonią mych baszt — napotyka dymiącą się strzałę na łuku moim — która się pogrąży w oczach smutniejszych niźli jeziora podziemne. 6. [Patrzę jak] gdy królewicz na zgniłym barłogu oczyma jasnowidzącymi jak u ducha ogląda swą [mogiłę] [za mogiłą swej matki — labirynty mogił — łańcuch zbrodni rodziny swej] — mogiłę swej matki, którą ma przekląć. [O nocy — nocy pełna meteorów Kiedy [tysiąc] hurysa rzuca się piersiami ku mnie [kiedy lśniąc] Niby fala Oceanu tańczy przede mną [a każda] niosąc mi klejnoty głębin — [nakłuwam każdą z nich niby motyla mieczem szalonej miłości] otaczam [każdą z nich] ją obłokiem swej miłości — i widzę ją [na wieżach] w zaułkach — w klasztorach — na szczycie skał — w borach i nad wodami— niby [czarodziejkę] czarownicę zamkniętą w roz- 223 palonej wieży — konającym spojrzeniem nucą mi triumf niedosiężnej miłości] 8. [i widzę go gdy do] w ciemnej kaplicy zamkowej — prowadzą to pacholę [braciszka jego] aby przyjął hostię z rąk wtajemniczonego w nekromancję mnicha — Ojciec jego król zatopiony w świętokradczej modlitwie — dworacy cisną się z bladymi twarzami — i oto czarny opłatek dotyka się warg w niebo idącego dziecka — krzywy nóż jednym cięciem ścina tę główkę anielską — Powieszona za włosy na łonie piekielnego Belfegora poczyna mówić głosem nieziemnym — cichym — strasznym — : i Król porywa się słysząc huk zapadających piekieł, w które już za życia wszedł. .~> — vii ' . ' „Znam imiona znam formy których nikt nie zna". Ks. Umarl. 1. Roztrąca się na głazach — szaleje czarny i zimny wodospad grzechu — krwawymi huraganami oświetla niezgłębione wąwozy. 2. Pielgrzymujący wiecznie idą przez urwiska 224 i nadpróchniałe mosty — kołaczą cicho do sali mej — a gdy się [obudzą] ujrzą na progu — są już obłąkani. 3. W grobie [wyklętego] zakopanego żywcem słyszę dziwny szelest: to język pokąsany sczerniały i napuchły szepce mi tajemnicę ostatniej spowiedzi. 4. [Popękane od bólu serce — tego co niósł zbawienie światu i upadł w pół drogi] — Magnetyczne oczy wświecają się w [jego] hieroglif serca, aby je odczytać i oskarżyć. 5. Leżę w sarkofagu który jest łożem moim — obok upiora myśli, z którym jestem związany na wieki. 6. [Twarz [jego] moja wiosenna uczyniła się [starą] podobną do umarłego — włosy osiwiały jak u Sybilli — plamy ceglaste przeświecają na marmurowym czole: to miłość.] 7. [Szedłem w ciszy północnych marzeń — w zie-lonawym połysku umarłego słońca — do mnie com wisiał nagi wśród szyderczych zwierciadeł—jak ptak lecący gdy się wbije na ostry kolec czarnego drzewa —] 6. Twarz moja wiosenna uczyniła się [podobną do] jak umarły księżyc, poryty bruzdami [law] — oczy moje wypaliły się w czarne słońca potępionej mądrości — A boleść moja 7. [Szedłem] Przechodzi nade mną w ciszy północnych marzeń — [które paliły się nade mną] U — Poematy 225 płomieni się zorzą borealną — a czarne wzburzone jej Oceany szumiały — zalewając nieruchome majestatyczne [wyspy błyszczącego lodowca] gleczery [zagasłe staczające się] co staczają się ku morzu z [wygasłych] niegasną-cych wulkanów. 8. [A tak przeraźliwym jest chłód myśli mojej że mgły] Lecz marzenie skrapla się w chmury nie-wypłakane — i złowroga jasność otacza mię — jak fosforescencja lodu antarktycznego wśród nocy. VIII „Nie zostaje bowiem świat w swym trwaniu inaczej niż przez Tajemnicę... która nie jest '"B1 powierzona nawet najwyższym Aniołom". l Idra Rabba 390 1. [Kataraktą lodu zwisa niebieska światłość ku otchłani.] 1. Żeglarz sparty zatorem kry próbuje wyrozumieć z wygięcia igły magnetycznej [porywa- ;- J3cy g° wirem nieznany południowy prąd] nieznany mu wir: w proporcji robaka ziemnego do lecących nieskończonością komet — wysiłek człowieka i mój: na magicznym zodiaku Trismegisty kreślę hiperbolę wybawie- nia. 226 2. Zachybotał promień [księżycowy] Syriuszowy i skręcił wstecz. Porażony głębią odkrycia zwiastującego nową [Jutrzenkę Chaosu] man-wantarę — odłupałem maczugę z zamarzłych soplami gwiazd — idąc na spotkanie Rodzajowi. 3. A kiedy na wirchach moich wichry międzyplanetarne i mróz — dolne regiony skrzydeł drą się przez gorejące lasy tochy i agaw — przez rozłogi dymiące krwią usiane białokwie-ciem czaszek — przez ruiny miast świętych i monasterów. 4. Aż w posępnym grobowcu Luny — [spoglądam] stanąłem patrząc na zadumane gwiazdy [płynące w podwórcach] krążące w podwórcach swego więzienia — a gdy najmniejsza z nich [okrążyła] wymierzyła długość swego łańcucha — zwiodłem wzrok na [opleśniały czerepek Gei] bryłę Ziemi. [5. Jak mszyce oblepili [mszyce ludzkie] Ludo-wiska jak mszyce oblepiły zgniliznę [bryłę] Matki swej — [z piasku budując swe miasta i świątynie,] budując z błota swe prawa i świątynie —• miedziane cysterny zapełniali krwią wyjąc o dobrodziejstwa. Duszę swą obarczali wyrzutami aż gięła się jako wielbłąd pod ładunkiem ciosanych obelisków]. [6. Widziałem szkielety w tyfusie głodowym na is* 227 żyznych równinach Kiangu, Pendżabu lub Wołgi i plemiona wypędzane wojną na północ, w lodowych jurtach kurczące się i zwyrodniałe.] 5. Olbrzymy tu mieszkały — budując wieże gwiaździstych Ziguratów. Zatopieni w niebiosach przeczuwali wybawienie swe zowiąc imię Pradżapati — Nergal — Tot — —• księżyce dwa wirowały nad ziemią — • •, i jeden z nich spadał — wirując z bezmierną szybkością — i lawy pękały w nim i wybuchały na powierzchni, czyniąc go niby oblicze kata spotworniałyrn od grozy — i — — I olbrzymy Giborim [w szale strachu] w obłędzie strachu kryli się w przepaście — i litując się — 7. [I] wyciągnąłem rękę — wzdęły się fale oceanu jak węże do czarodzieja — iż [rykiem] hukiem walących się [światów] Himalajów runęły na miasta nadbrzeżne, wspieniły się kłębami na szczytach świątyń; uderzyły o kamienny taras gór — [i wspięły] i zdębiając się — napływając i rycząc — [wspięły się] wpłynęły ponad wierzchołki [Kaukazu — Pamiru] lodowcowych [gór] wirchów — 8. — i widziałem [tłumy małpy] mastodonty bijące się [z ludźmi] z tytanami o miejsce na wierzchołku [drzewa] skał — i gdy ukazały **K się węże spienionych fal na górach — [olbrzy- 228 mi straszny potop runął z [krawędzi] łańcucha gór i obrócił w piekielny toczący się chaos — żyzne królestwa i cywilizacje.] a księżyc runął z niebiosów — krwawy — potworny <— dyszący płomieniami — Ta chwila [olbrzymiej ciszy przed potopem] ostatecznej zagłady była [istotnie godnym] widowiskiem bogów 8. [Wiedza ich była kunsztowną drogą wiodącą na bezdenne trzęsawiska, wiara ich mówiła rzeczy wzniosłe [nadęte] w [marmurowych] świątyniach i czyniła rzeczy małe w duszach] Miłość ich była [dołem] jamą na słonie, gdzie Natura rozścieliła po wierzchu zioła wonne i kwiaty, a na dnie były ostrokoły i zwierzęty zapłaciwszy haracz w kości słoniowej ginęły w [dole] mrokach pełgającego życia. Spytałem Sfinksa na pustyni wymarłej [A miłość była dołem na sonie, gdzie Natura rozścieliła po wierzchu zioła wonne i kwiaty a na dnie były ostrokoły —> i zwierzęta zapłaciwszy haracz w kości słoniowej ginęły powolną męczarnią — dusząc się w dole ciemnym gasnącego życia.] 8. I wzgardziłem [imieniem człowieka]. 229 [IX] [„Któż jest co zwycięża świat, jedno który wierzy, iż jest synem Bożym". Ap. 5, 4.] f [1. [Wstąpiłem] daremno okrążyłem najdalsze mgławice gwiazd. 1. Nieznany mi wzrok zapadł w tajne głębie moje i błądził w nich. Błyskawicą poszedłem za nim chcąc poznać. 2. Płynął cicho — ale z niepojętą szybkością — i daremno okrążałem najdalsze mgławice 3. Aż wstąpiłem na wierzchołek góry świata: 7. Zanim się poczęły przestrzenie i [bieg gwiazd] wieczność — idąc na wygnanie, przepłakałem noc huraganową — ostatni raz żegnały się oczy i usta Emanuela z moimi. 8. [Oczy przepłakawszy czuję] Wróciłem w swe groźne i straszliwe przepaści, czując — iż za widnokręgami są prawdy wiekuistne i boskie, których nie poznałem — [i czuję jak twarz W cierniach] Anioł milczenia splótłszy ręce patrzy w moje obumarłe i szaleństwem [męki] księżyca zachodzące oczy — [milczeniem swoim] nakłada pieczęci na groby tajemnic których przez wieki nie otwarłem nie znając imienia Niepojętego. 230 X [Gdzie jest wiara wasza?] i gdy wystąpił na ziemię — zabieżał mu niektóry Mąż co miał czarta już od dawnego czasu i mieszkał w grobach. Łuk. 8, 25. l. Wróciłem w swe groźne i straszliwe przepaści —] 1. Wśród kamienistej pustyni — w [łunach] fioletowych zmierzchach siedział Człowiek. 2. Równy ból na [pagórkach] rozpadlinach ziemi nie wyrastał — nigdy też odblask równego piękna. 3. On że to? Lecz duch w powłoce człowieka ćmił się jako rubin w kałuży. 4. Umiłościwię cię gwoli wspomnieniu brata mego, tron jego postawię na przełęczy najwyższych dopełnień człowieczego rodzaju. 5. Szumem cedrów Antylibanu, wonnością Arabii Szczęśliwej, szkarłatem posągu Memnona śpiewającego hymn Horusowi. [6. — objawiałem mu wszystkie mocarstwa ziemi, na górach paliłem żarze piękności wielmożnej, w obłokach snułem mity o bogach panujących. 7. Stanie się twój rozkaz okrzykiem tysiąców go- 231 towych umrzeć — ludy twe [staną się] jako pszczoły [karne i] zasobne [w bogactwa] i karne ulegną Twojemu prawu, które obejmie] Wtajemniczę Cię w mądrość i ciszę wierzchołków — rozkaz Twój stanie się okrzykiem ty-siąców gotowych umrzeć a ludy Twe jako pszczoły w ulach karne i zasobne ulegną Twojemu prawu, które wypełni ich żywot od poczęcia aż do grobu — gdzie umarły trzymając talizman imienia Twego — zapatrzony w słońce podziemne — symbolem będzie zaszczepionych instynktów posłuszeństwa mocniejszego nad śmierć, [ich żywot od kolebki do mogiły] 8. Salomon i [Sozostrys] Nemrod poganiaczami zaprzęgów Twoich, Semiramida i [Kleopatra] służebnicami wezgłowia. , W wiszących [czarodziejskich] ogrodach Twego pałacu tańczyć będą czarne Amazonki w skórach zebr i panter — a wojownicy hiperbo-rejscy jak posągi wyciosane z lodu ustrzegą Twych gyneceów i skarbnic. [Magom podawać będziesz Rozradujesz serca Magów mądrości winem najdoskonalszym] Pochodnie z wonnego modrzewia i ambry płonąć będą w bezcennych czaszach, z których każda była powodem diugotrwających wojen między królami. Na czarnych sarkofagach *•'•• hymny Twoich zwycięstw od katarakt Nilu po 232 lasy kamforowe wysp, gdzie żyją stada [dzikich pawi i orangutangów] sylenów — igrających [małp, wzorzystych pawi i] turkusowych szafirowych pawi [i morskich] opowiadających baśń królewien. Magowie których zwą Xiążętami nieba — otoczą Cię — w pałacu Semiramidy — Belusa i Nim-roda — na których wyrzeźbione są te cudowne objawienia Czarnego Zarathustry. Zmuszę ziemię, że Ci da róże, podniosę piękność kobiet jak niebianki indyjskiego nieba Apszary — i upoję Cię w orgii pełnej wizji. Tysiąc i jedna noc królowej Saby, o której Ci prawili Aramejscy pasterze spełniać się będzie w panowaniu Twym, szczęśliwszym niźli Dżem-szyda, który patrz na [brylantowej] gwiaździstej pruje czarnoszafirowy Ocean [mego szaleństwa] mej Woli. [XII] XI 1. Jak głaz — igraszką natury w człowieka zmieniony — dwoma kroplami rosy wieczornej na rzęsach świecący — stał z zamkniętymi oczyma — 2. Skręciłem [w chmurę czarną] trąbę powietrzną i szarpałem nią niby zasłoną śmierci — w twarz miotałem mu wichrem siany żwir. [Duszę raziłem mu szyderstwem.] [3] Tyżeś to Mesjasz — [Rabbuni upośledzonych 233 i nierządnic] którego oczekuje Twój naród —[Mesjasz] ? Zali odzienie Twoje jest czerwone od krwi nieprzyjaciół? [Zali] lud Twój powiodłeś [do tego,] iż mleko narodów wysysa i piersiami królów nakarmią się ? [zali] porwał się Juda jako lew szarpiący wśród nocy? [jagnięta] [Pryjomku cieśli zrodzony nieprawie] Któż więc kłamcą ? Ty albo Mojżesz i prorocy! 3. Źrenice Twoje nie znoszą purpury i agraf, ramię zbyt wiotkie na spiżowy łuk, serca'ć nie kołysze orzeł ściągnięty żełeźcem z błękitów! 4. Pryjomku cieśli zrodzony nieprawie — wzgardzony przez synów matki Twej — [wyparła się Ciebie Matka Twa [wzgardzili Tobą właśni nienawidzą Cię] i Bracia Twoi.] [6. Rabbimi upośledzonych duchem i nierządnic, wędrowny Thaumaturgu jakimi się przelewa Egipt! 7. Brahmanom Dęli i Benaresu niegodzien zapalić żagiew posłuszeństwa 8. Nędzarzu łuskający ziarna po drogach bezludnych — na ścieżkach wala kał Twój — zali tak chadzają synowie bogów ?] „Niewysłowione — lecz tajemne drgania myśli bolesnej jemu były znane" Kr. D. 254 234 XII 1. [On skinął i Mocą Jego:] W mroku zarysowała się straszliwa forteca piekła asyryjskiego — otoczona błotnym Oceanem — gdzie nic nie było widać — [czuć było tylko oddech] prócz poruszających się mas. 2. [Gwiaździsta Isztar] Wtem jakby kula srebrna w klepsydrze uderzyła o żelazny dzwon — tak rozległ się głos Isztar gwiaździstej — która wchodziła między potworne [ściany] mury wśród fos gnijących ludzkim mięsem. 3. Ręce [demonów] katowskie jęły zdejmować z niej tkaniny — klejnoty i pas z przecudnych opali — i bogini naga szła opromieniona miłością. I wyszły naprzeciw niej kobiety, które się sprzedawały za święty pieniądz w świątyni na jedną noc w ciągu życia — i [góra fal] fala błotna świętych pieniążków płynęła zalewając [falą błotną i bez miłosierdzia] kobiety. I chcąc się ratować wskakiwały na okręty — lecz na okręt napadały lwy i szarpały —' lwice sko-wyczące — ze zmiażdżonym od strzał kręgosłupem — i chroniły się do grodu — gdzie w głębinach nieba świeciły złotem i barwami chaldejskie magów wieże — 4. I gród ten zdobywali szturmem [rycerze] katowic w żelaznych misiurkach — [strzelali] rzucali pociski rozpalone z machin — taranami bili 235 mur i kruszyli go w szczerby—>wozy w trzy i cztery konie miażdżyły leżących, którym śmierć w bitwie była losem najlżejszym — Wśród rzezi chłodził się wachlarzem król — [z boku] strącano niewolników i kastrowano, łupiono ze skóry, obcinano golenie, języki, piersi — i orgia rozbestwionych żołnierzy na ciałach konających wybuchła szumem straszliwego toczącego się Oceanu [krwawego błota —] 5. [Na] Ściemniało — na wieżę Ziguratu samotną wśród ruin wyszedł [został] blady i nadmiernie smutny młodzian —' w szatach żałobnych z łańcuchem na szyi niewolnika — i patrzył w gwiazdy — Czytał w głębinach [wyiskrzonych pismem gwiazd] nieba — [Lecz nim doszła do niego Isztar] — rzucił się w otchłań i roztrzaskał — przyciągnięty [łańcuchem] oddechem ziemi. 6. I widziałem [ją] Isztar gdy stała nad urwiskiem Oceanu biedna—znędzniała — w lepiance krytej ziemią — i rozwieszając sieci, karmiła nędzne swe potomstwo — i znak, któremu się modliła — był znakiem diabła. 7. A przy niej szumiały trzciny zeschłe — i rozciągała się w dal nieskończoną piaszczysta pustynia — 8. Głęboko w ziemi pogrzebane były posągi [królów] z czarnego diorytu i potężne napisy klinowe o królach [zakochanych w przeznaczeniu.] 236 XIII Oupavo avo [1.] Na piersi Cherubina przepłakałem noc huraganową — obdarzam Cię [poeto] poezją rajów. Zaiste złą jest wszelka prawda, [lecz oto masz piękno.] 1. Za miedzianymi [kolumnami] słupami Człowieka Mocnego [nad] wśród dziko szumiącego Atlantyku leży archipelag. 2. Mgliste Hyady nigdy nie mgławią horyzontu — po niebie z najgłębszych szafirów płyną łabędzie Ledy pieszczone umiłowane przez promiennego [mądre słońce] mądrego boga. 3. Tu lasy wonne i żywiczne sosen, które mają długie zielone [igły] iglaste włosy i pachną fiołkami — ze wzgórz [szemrzą po tarasach skamieniałej lawy błękitne wodospady.] Motyle zanurzają swe wargi w kwieciu [cudnym granatów] szkarłatnych asfodeli — liście akan-tu powabnie kryją nucącego na multankach sylena. 4. W oddali — niby pałace bogów z onyksu piętrzą się góry — gdzie żyje bóg natchnienia wśród wieszczek marmurowo pięknych w salach z elektronu i złota — gdzie kastalski zdrój szemrze wśród stalagmitów — prze- 237 lewając się z melodyjnym dźwiękiem po czaszach z błękitnego lodowca. 5. Na łąkach kwietnych nucą korowody nimf swe pieśni szczere i rzewne, pomagając za~ pładniać się kwiatom, kierując prądem rzek w bystrych pieninach — gdzie trą się [łososie i] malownicze pstrągi i rozzłacając [wieczną jutrznią] wiecznym zmierzchem czarne posępne góry Przeznaczenia — gdzie [rozpięt/] wyzwolony [pisze] gotuje nowe [prawa pożary] ognie buntu Prometeusz. [6. Królowie mórz Trytony z ciepłych] 6. Z fal morza wypływają Króle głębin — Trytony— na różowych muszlach wygrywają swój wieszczy szał — do nieskalanej z pian wymarzonej Amfitryty A dokoła niej — Dawczynie rozkoszy o piersiach rozpłomienionych miłością — Kąpiąc się pod drzewami okwieconymi rubinowym kwieciem — spłoszone biegną w las, gdzie paprocie smagają je w biegu po biodrach a lucciole świecą w ich włosach [operlonych niby elektrycznością] czarnych [kręcących jak] wijących się — [jak] mokrych od wieczornej rosy. 7. Gdy noc mrokami swymi połączy drzew zarośla z gwiazdami [nieba — płyną centaury w rzekach leśnych półciałem —] wzniesione półciałem Centaury jak spiżowe posągi—• 238 8. przepływają szerokie rzeki leśne — I wyszedłszy na brzeg pędzą po równinach — i daleko w górach słychać ich tętenty. Matka Kybela nie kryje przed nimi żadnych tajemnic i [umierając] dziwne głębokie są ich [opowieści] pieśni — [tęskne wzruszające] — mądre jak [harfa] Ocean — i [pogodne] pełne wieszczych tchnień jak śniegi topiące się w górach. Tu narodzisz się jako bóg [natchnień] inicjacji Jakchos — zdobywca Indii — święty boski Androgyn z rogami Ammona — podniesiesz czarę ofiarną, gdzie Słońce nasączy Ci z ziemi przebitej jego promieniami wina i soków nasiennych — Ty syn gromów, pogromca tygrysów. [Pojawisz się] Pochwycą Cię —> piraci tyr-rheńscy śpiącego w grocie — i poniosą na okręt — sądząc że bóg natchnienia jest ich niewolnikiem — wtem na pełnym morzu okręt ich się przeobraża — maszty zakwitają wi-nogradem jak macica winna — satyry pląsają po falach z panterami i bachantki pędzą na jednorożcach — Piraci jedni rzucają się w strachu do morza — inni klękają, stając się Twymi apostołami. Za chwilę ta legenda wyśniona przez skrzydlate dusze wieszczów zniknie pod nawloką czarnego ryczącego Oceanu — zasterczy pod- 239 wodna skała jak przytułek dla morskiego straszydła—jej zębata [iglica] Charybda grozą będzie marynarzy — przedmiotem nienawiści dla rozwścieklonych fal. [Lecz jeśli] Jeżeli chcesz — ocalę ten raj dla Ciebie — Ja z mego szczęścia uczyniłem hekatombę szaleństwu — lecz wiem gdzie [leżą] biją źródła najczystszych natchnień — gdzie [błyszczą tarcze] krążą ptaki rajskie dla najdumniejszych strzał. XIV „Bo i bracia Jego weń nie wierzyli". 1. Szary kapał deszcz — zamrażał ciało do kości — licha odzież przemokła zeskorupiała od lodu, zimny wiatr nocy wiał od gór. Tworzyły się przed Nim góry prześwietlone niebosiężne — ale pod każdą z nich bezdenna wydrążała się przepaść — i krążył okropny wir śmierci. I widziałem duszę jego, jak była pełna przeraźliwych zwątpień i smutku. [—Eheu!—] 2. Jednakże zdobędziesz świat bronią wiekuistnej nędzy życia: niewolnicy, nędzarze i nieszczęśni roztkliwią się na wieść o Twej Dobrej Nowinie — okrutne i zimne bożyszcze życia prze-240 obrazi się im w okupującego krwią własną świat Baranka. 3. I pójdą męczennicy w krwawej łunie ekstazy jak stada jednodniowych motyli owładniętych miłosnym szałem — szukając bezmiaru — padną w mroczną toń Niewiadomego — zbieram w wór przez rybaków, którzy ugniotą z nich kule na przynętę rybom — aż rzeki wypełzają wciąż nowe zastępy i pną się na drzewa mistycznych wniebowzięć — i ani ogień [bólu żądzą] — ani dzioby żarłocznych ptaków [zwątpienia] — nie zdołają zatrzymać ten pęd ku męce mocniejszy nad oczywistość. Taką jest groza Niewiadomego — że za wszelką cenę [budujemy od niebiosa] zapełnię ten mrok lichym o potwornej perspektywie freskiem niebiosów. 4. A życie stare i mądre patrzy na to ze wzgardą — wiedząc że i jego kres będzie na ziemi wystygłej i martwej jak kraterami bólów poryty księżyc. 5. I wystawią narody Tobie krwawy oblig: rezygnacji z życia — i pójdą tłumy do Twego grobu pustego — i będą [Ci bić dzwony] konającym bić dzwony zmartwychwstania — lecz się nie ciesz! niespełnione obietnice gorsze im będą od męki potępieńców — i rozwścieklona czerń postawi wreszcie na swój ołtarz nierządnicę rozumu. 16 — Poematy prozą 241 6. Marzeniem Twym jest Eucharystia, niezmierny bankiet na którym [duchy przodków zmarłych z żywymi] żyjący z wszystkimi swymi przyjaciółmi na ziemi i niebie w akcie wiary wśród życia nieśmiertelnego będą się komunikować ^ w zapomnieniu o złem i dobrem — o czasie i przestrzeni — Uczynię Cię Papieżem — Cezarem — [Magiem] Archimagiem. A ci, którzy z żelaznej :3 obręczy [doktryn] Teleologii — na stosie .r i pod pręgierzem poznają czym jest Twoich wyznawców: [miłość] wolność. 7. A ci, którzy ujrzą narody wymordowane imieniem Krzyża i wspaniałe prastare cywilizacje wytępione przez barbarzyństwo wiary — i [zo- Ip baczą] w miastach ciasnych wypełnionych kościołami usłyszą hymn grozy przed [Dżumą — ^ straszną Panią Zarazy] pocałunkiem Zarazy — x ci poznają wreszcie — że prawdą jest tylko — [milczenie] niebyt. 8. Tak więc narody bohaterskie czczące burzę — ogień — gardzące małością przystani na wo- , dach olbrzymich nieskończoności—wejdą schylone pod niskie i duszne sklepienia — gdzie ich L,. zakrwawi stygmatami myśl o Twej męce. Takim pożarem zapłoną najmocniejsze warownie myśli — takim bólem [zaczernią się] zamroczą się skazani na trzy wymiary więźniowie — taką niewymowną ilością krwi wyleje się na 242 świat Twoje [ukoronowane pęknięte] przybite serce — że Ci pozwalam Rabbuni, zwyciężyć. XV [Ojcze nasz — przyjdź królestwo] „To wszystko dam Tobie, jeśli upadłszy pokłonisz mi się". Mat. 1. i [Tajemniczym i pełnym dziwu jest ten świat] Wesołości i naturalnego cynizmu Kochany Przyjacielu! Pamiętasz [tę] fenicką czaszę, której długo przyglądałeś się w sklepie tyr-skiego jubilera, gdzie zielonowłosą palmę podgryza mysz, tę szarpie kot, kota pies, psa wilk, wilka łupi maczugą pasterz, pastucha żołnierz, żołnierza król, króla kapłan, kapłana bankier, bankiera kurtyzana, kurtyzanę adonis, adonisa robak — robaka mysz — oto w pięknym diademie humor przyrody: z góry rodzi się i pozostaje zawsze [mysz] istota najmarniejsza. 2. Szkoda Twych pięknych lat na pokutowanie za grzechy ludzkości, których popełniać nie przestanie (w czym należy jej przyznać zdrowy i wytrawny instynkt). 3. Dopóki czas jeszcze — [skręć z tego deptaka 16' 243 zaplugawionej teologii] wyjdź z tych żydowskich ciemności gdzie Kether Malhuth królowej Estery jest jedynym słońcem, a śmierć Ha~ mana i 75 tysięcy jedyną zemstą za wasz mamy naród, który tarty w kamieniach młyńskich, wyjdą kiedyś z tej mąki bardzo krwawe mace. Skręć, mówię, z tego deptaka [faryzeuszów na szeroki gościniec] niechlujnych biedaków na szeroki cedrami sadzony gościniec wiodący z Tyru do Aleksandrii. [Z wysokiej] Patrz jaki to krajobraz: palmy — świątynia — wody ciche — w powietrzu — niebo złote — posąg olbrzymi króla twarzą do ziemi, wielki jak palma. Nil wezbrał: błękit nieba, lazur wody, miasto na wyspie, księżyc łamie się pręgą spektru tęczowego — a tam skały czerwone pustyni. Ta pustynia żółta — przecięta smugami szarobłękitnych cieni od wzgórz prastarych — cmentarz grobów wykutych w skale — nad nim Piramida i Sfinks — cienie ich duchami się zdają. [Olbrzymy] Posągi olbrzymów z jas-pisu, którym drzwi wejścia do grobu sięgają ledwo ponad kostkę stopy — wykute — patrzą w dal bezbrzeżną — głowami wrośli w pieczarę lub rozrywają ściany — tu nagle twarze dziwne , długobrode patrzą na taniec ciał splecionych w uścisku. W salach znów posągi olbrzymów do s sufitu — wszyscy noszą symbole potęgi — wko- 244 pani po kolana w piasek — drzwi tajemnicze do labiryntu — Spójrz: ta [królowa w mitrze] kobieta z piersiami obwisłymi, w ręku urna z wężami, z której wylatują iskry — trzyma mężczyznę na kolanach, pod jego zaś stopami głowy mnóstwa niewolników. Jej twarz ma powagę bogini [Ona ma bat i klucze z krzyżem] Dalej królewna owita wężami, słodkie a namiętne usta — na lotosach ptaki siedzą — uchyla lotosy — i za cienkie długie nogi chwyta. Tam stoi władca z pryjapem w erekcji — nad kwiatami lotosu — niebo nad nim — złote gwiazdy z rubinowym wewnątrz ogniem. Za nim hoplici greccy — tarcze czarne z gwiazdami lub słońcem, lance i miecze olbrzymie — i krótkie noże sierpowe. Jeden przyłożył nóż do czaszki wroga i młotem przybija. Tam lew samotny a nad nim gwiazdy. Te są tajemnice ożywiania: dwaj bogowie pochyleni trzymają [nad] dwie małe urny — z których wyskakują nad umarłym iskry i te okrążają nieboszczyka. Iskry życia! Magnetyzują leżącego —jeden bóg od głowy — drugi od nóg. Patrz na te boginie mające na głowie mrok nocy — trzymają w ręku harfy — 4. Wyniosły — pełen nieugaszalnych pragnień — bogatszy od Sardanapala i królów Kaszemiru 245 w środki i pomysły użycia — w fiołkowym płaszczu [najbliższego przyjaciela] Imperatorów — będziesz się rozjeżdżał wśród akacjowego parku stolicy niby -męska Afrodis, król miłości, intryg i naj dowcipniej szych dystychów. 5. Już zmierzch — i głośniej szumią fale morza. Wsparty o posąg królowej Thmu — myślą gonisz [błękitną] szafirową gwiazdę Łabędzia, * której odległość tłumaczył ci sędziwy kapłan w salach labiryntu. 6. Spoza melancholii drzew cyprysowych nad grobem— mignęła postać księżniczki indyjskiej, * która jest ubóstwiona przez wróżbitów i magów ! krainy Nilu. Idziesz za nią w ślad — do podziemnej świątyni Toser. Purpurowy ognik na ołtarzu boga " Thot żarzy się jak odurzający kwiat świętokradztwa. Ująłeś lekko głowę lazurowej [węża] kobry, która nad głową wieszczki wygięła się w błyskawicę śmierci — i rzuciłeś w żar ołtarza. 7. [Umarła] I zeszła w otchłań [Amenti]. Taki odblask szału, szczęścia i grozy uwiecznił się na jej księżycowej twarzy, że sprawcą jej tajemniczego zgonu uznano Horusa [i te, która zeszła W otchłań] i ołtarze zakwitnęły od błękitnych lotosów. 8. [W miłości tej i odwiedzaniu mumii w skałach Elefantyny — napiszesz poemat w barwach owych makat, gdzie głębokie pawie kolory, 246 złotoczerwone kwiaty, popielate kłęby rozpylonej ziemi, zielone dziewicze lasy Kolchidy, stepy Auzonii, szmaragdowe turkusy Olwijskiego morza —• poczerniały w paru tysiącoleciach, wisząc w świątyni.] Umierając — [ona da ci] ona Ci złożyła na talizmanie z krwawnika wypisany hymn — gdy ujrzysz co było wyrżnięte na bryle — * wielkie misterium! będziesz go nosił na wozach królewskich — odstąpisz świata, przyrody i badań — powtarzając tę księgę czystą i świętą, [nie zbliżysz] nie będziesz zbliżał do siebie kobiet, nie jadł mięsa ani ryb. Z duchem [jej] przepędzisz najsłodsze — i wzniosłe chwile przed śmiercią w ustroniu, gdzie spokój morza, gór i lasów uskrzydlą duszę Twą w ćwiczeniach wiedzy Najwyższej —• która nie dopuszcza dwoistości, [wahania] błądzenia i zniszczenia: będziesz Trwały — syn Trwałego — poczęty [miłośnie] i wychowany w mieście Trwałości. Będziesz istnością, w imionach tajemnych, która sobie zgotuje pałace na. miliony lat i klękniesz wśród gwiazd — wychodząc z okrętu życia czyli świątyni. XVI „Wyście z tego świata, a jam nie jest z tego 6tAn«stsi*' Jan 8, 23. świata". 1. „Ojcze nasz!" ? Tajemniczym i pełnym dziwu — jest ten byt, ale nie masz w nim jednej piędzi A' na założenie Królestwa Bożego. Ochrzcił Cię Jan imieniem wody — ale 2. Zanurzam się z Tobą w straszliwe głębiny •• morza — widzisz te paszczęki z zębami ogromnymi — [i te lampki [na świecące] nieznanych na ziemi potężnych promieni] i na t! długich fiszbinach te lampki świecące blaskiem złowrogim w [tych] piekielnych mrokach, których nigdy słońce nie [oświeca] oziera? * widzisz te [raki] kraby o [potwornych] zęba- •*•• tych szczypcach operujące topielców? ośmiornice [owijające się] przypięte mackami do «• wieloryba i [wyrywające] mu całe góry mięsa - żywego ? 3. [Patrz] Morze jest dziedziną złych duchów — [tak wierzy Pars] — i Agramąjnin zły myśliciel tu zamieszkał — i Xerxes chcąc złe potęgi ujarzmić bił łańcuchami morze — I zaiste! i Wielkie jest — groźne — na wieki wrogie Twojemu małostkowemu Bogu. 4. Lecz oto spójrz na te strumyki wśród nieza- 248 budek: widzisz jak kilka pijawek dziury wierci w niewinnych rybkach? Spójrz na tę skrytobójczą walkę korzeni pod ziemią w tym borze — oblicz ten bezmiar winy ciążącej na wszystkim co żyjąc musi tym samym pożerać inne istoty? Spójrz na drzewo wężowe, na muchołówkę — na nepenthes w którego olbrzymich dzbanach [toną kolibry] nalanych do pół wodą niezliczone toną owady — i [nawet] kolibry! ł 5. Słyszałeś raz w górach Libanu głuchy ryk bawołu, którego przysiadł [niedźwiedź i bił łapą by zgruchotać mu kręgi] lampart — i bawół oszalały rzucił się w otchłań! 6. [Lecz po co szukać?] Spójrz na jedwabiem wyścieloną norkę u stóp Twoich — zielone diamenty świecą w mroku —jadowite haczyki tarantuli wpiją się w móżdżek świerszcza, który wesoło syka w pobliżu. 7. [A w piasku tym] Rozbójnicza osa złożyła swe jajo na tłustym grzbiecie gąsienicy — kunsztowny zbrodniarz sparaliżował ofiarę [nakłuciem sztyletu] nakłuwszy sploty nerwów ruchu, a nie dotykając nerwów trawienia [i żywotności] aby zachować w żywotności świeżą konserwę dla swej poczwarki — i w śnie okropnym — bez możności poruszenia gąsienica czuje się żywcem pożerana przez małe niewiniątko. „-siŁioą^ u-u v..:.. 249 [8. W dolinie bez wyjścia kwiat napełnia się rosą i słońcem, ale dusza napoi się łzami i popiołem.] XVII Ten świat jest dla potężnych, dla twórców, dla geniuszów, dla Conąuistadorów — a jeśli chcesz — i dla świętych małp Benaresu, które bezkarnie tratują pola i niszczą zasiewy [Czuję w Tobie ambicję potężną — z której wielkości sam nie zdajesz sobie sprawy. Dam Ci okręt — płyń na morza ogromne bezkresne — w burze — z ogniami elektryczności nad masztem.] Ukażę Ci drogę Śmierci i wpłyniesz na morza ogromne bezkresne — z ogniami elektrycznymi nad masztem. Tam gdzie żyją bogowie straszliwego Nifl-hajmru Loki, Frejr, radosny słońcem swym Baldur. Nad Oceanem czarnym — gdy gwiazdy migocą w płonących górach lodowych — nad wirem Malstremu — będziesz unosił się bóg. Piorun w Twej ręce — chmura podołkiem Twym — na szczyt [lodowych gór] wschodząc — ciszy — gdy w dolinach jęczy burza i grzmią pioruny — — zapatrzysz się w uroczystą zasłonę nieba — haftowaną kabalisty-cznymi zgłoskami gwiazd — * r' Znam formy -zna — • znam postacie jakich nikt nie 3. Ukażę Ci lądy o [cudownych] wygięciach brzegów, skały z alabastru i góry lodu płynące w zorzy borealnej! [Towarzyszyć Ci będą serca mężne —• wojowników i pieśniarzy — sagi o Jóthmach nucone przy ogniu w borze jodłowym. 4. W barce tej powiedziem za sobą okrętów tysiąc —jak stado albatrosów — i z pieśnią grzmiącą wpadniesz na nienawistny [narodowi Twemu] Rzym — i pomścisz stojąc na Kapitelu [i] grając w róg jednorożca — pieśń Nowej Twórczości — pomścisz wszystkie ludy wyrżnięte i ujarzmione przez Wilczycę. 5. Potęgi! dam Ci lot nad chmury — dam skrzydła Ikara, abyś latał w powietrzu w oceanie wolności — orzeł duch! 6. Dam Ci archipelag, gdzie żyją kobiety o ciałach pachnących muszkatem i cynamonem — gdzie drzewa rodzą chleb — gdzie na widnokręgu wśród mroku nocy bucha [jak świeca rzymska] olbrzymi wulkan — i morze drży — i fale z głuchym łomotem grają w śpiewnych grotach. 7. Rozewrę Ci taj nie bytu zagrobnego! z duchami umarłych skaldów, proroków —• królów i [pięknych] kapłanek będziesz obcował w dębo- m- *' wych lasach — [gdzie] druidzi [wtajemniczą Cię w] wypowie- dzą nad Tobą królem swe runiczne [pieśni] zaklęcia — [8. Bądź bohaterem!] Na szczyty lodowych gór idź ze mną — bo- haterze ! gdy w dolinach jęczy burza i grzmią pioruny — [a] ja z Tobą wśród ciszy wierz- chołków i wyłożę Ci cudowne ogromy konste- lacji — — ] [na planetach Jowiszu i Wenus] odpoczniesz, myślicielu! w kręgach elektry- czności wirując nad bytem i śmiercią — nad wszelką tajemnicą, w najwyższej wiedzy — bez bólu. Idź ze mną bohaterze — — potęgi — dam Ci lot boskiego [Faetona] Odyna — którego niosły rozżarzone bachmaty na szczyty diamentowej sfery Walhalli. -O). XVIII 1. I widziałem jak Duch Jego wyszedł z ciała "l w tę nieskończoną jedność Wszechbytu — pełną świateł ciemnych — rąk niepochwyt- nych — głosów niemych — ...2. Za przydymioną szybą kurnej izdebki, gdzie pająki głodne i niespokojne rozłożyły swe sieci na muchy — kwiatek czerwony — zakochany w Syriu- szu — zakochany w najwspanialszej z gwiazd nieskończonego nieba — teraz więdnął — duszyczką całą zawarł się w bezmownej adoracji — a gwiazda przeświecając przez szybę mętną roztęczyła ją — brudne pajęczyny zdały się szatą królewny — osypaną kosztownym haftem diamentów — Promień gwiazdy upadł na łoże umierającej nędzarki i składał królewski pocałunek na czole już zimnym. 3. Ale Jezus w izbie półciemnej — w błękitnych pierścieniach które wibrowały dokoła niego —> dzieci w koszulach przepasanych krajką — z o-czyma jak tafelki lodu — z włosiętami zbitymi jak len — kupiły się Mu do kolan i twarze z odziedziczoną zwierzęcością przeanielały się — przez lód oczu przelatywały tchnienia letnich żarz. 4. Paralityk stary, który niejednego kupca przejechał nożem po [gardle] krtani — drżał w febrze śmiertelnego żalu za życiem, które uwięził w grzechu i brudzie. 5. I znikła chata i znowu było tylko nas dwoje na pustyni pod niebem wgiętym głębokim — bezgranicznie starym i milczącym. Mrok zgęstniał — spiętrzyły się mury więzienia — kop-253 cące kaganki rozświecały grozę ciemnego jak studnia podwórza. 6. Z cel zatęchłych gdzie byli przykuci łańcuchem więźniowie do podłogi — więźniowie w szarych łachmanach — dolatywały [rozbójnicze] nabrzmiałe bólem piosenki za wolnością — a łzy im rosiły czarny zapleśniały razowiec. 7. I jednego z nich miano stracić. [Człowiek] Kapłan w czarnej [długiej szacie] wlokącej się szacie stał przy nim — a kat wiązał mu ręce w tył — a żołnierze z ostrzami stali w drzwiach. 8. I przy latarce wyprowadzono więźnia i na podwórzu zarzucono mu stryk na szyję i podszedł kapłan ze znakiem Zbawienia i Miłości — .j,, ale więzień odsunął go z uśmiechem — i wszedł spokojnie na stołek, który mu poderwano spod nóg. -o 10- 1 XIX Lodowy ogień przewierca mię i jak miecz obraca się w tajniach jestestwa mego, szukając serca. Własne dotknięcie mrozi mię i odpycha. W czarnych rzekach tętnic mrowią się [wężyki] węże i wypadają przez kratery wrzodów. 2. Do czego porównam ból mój ? czym wymierzę czas i głębinę męki ? z obłędnym w siebie za-padłym wzrokiem — [rękoma] skrzydłami 254 chwytając powietrze nad sobą — wstąpiłem w gorzkie wody śmierci, wstrząsany spazmem. Przez chmury rozpalonego popiołu świeci mi słońce zielone jak szmaragd bazyliszka. 3. Błądzę po najeżonym górami dnie Oceanu — wśród potworów świecących i topielców na okrętach. Wtulam się w korzeń algi — dusza rośliny pobladła i zwinęła się w kłębuszek jak dziecko śniące, że się świat zapada. 4. I rzuciłem klątwę na pamięć moją i na zdeptaną miłość moją — i na duszę moją — i na odwagę moją i na iskrę niewiadomego ognia, który na mrocznych górach żarzy się wśród obłędnej samotni. 5. I przekląłem serce moje — i język mój, i bezmiar mój — i otchłań moją i boskość moją i nędzę moją i wszystko. 6. I przekląłem jęk mój i milczenie moje i każdą z gwiazd — i rozpadłem się pod oceanicznym ciśnieniem mojej Woli. [7. Lecz jestem! jestem! przenikam bramy niepodobieństwa! idę ku Bogu! 8. On jest — i ja jestem już w Nim — i powstaję w nowym [wcieleniu] kręgu światła Wiekuist-nego — i wita mnie brat mój sprzed czasów, gdy Ziemi nie było i nieba jeszcze nad ziemią nie było — Emanuel.] 255 fff 1. fill hi 2. V- 3. m 4. .};«„ XX [XIX] „Malej wiary — czemuś wątpił?" Mat. XIV, 32. Odrzuć teraz duszo moja, wszystkie brząka-dełka myśli którymi chciałaś zamagnetyzować serce i odwrócić jego biegun. Nie bój się! Naga wybiegnij w tę ciemną noc gdzie wicher mroźny łamie drzewa Twoich nadziei — wybiegnij naga w tę zimną noc — i na krzyżu rozciągnij ręce swoje — i gwoździe [palące Jego niech Twoje rany zagoją] palące niechaj Ci kości rozszarpią — ach — bólów Ci potrzeba abyś pojęła ten ból, który on wchłonął na pustyni świata — Gdy Szatan — Cień Twój! który się rozszerza gdzie On nie świeci — zawisnął miedzianymi szponami nad jego bezbronnym sercem. I patrzyło się niebo przerażonymi gwiazdami i jak jawnogrzesznica otuliło swą twarz woalem drogi mlecznej — [mrokiem włosów nieskończonego zwątpienia.] Stań się jeszcze bardziej mroczną, duszo moja — abyś wśród tych otchłani widzieć mogła — nie trwóż się tej rzeki śmiertelnej, której lodowe wiry przebrnąć musisz — abyś była wolna od pogoni Niedokonanego. 256 5. Widzisz te głowy nurzające się w ogniu — te ciała przywalone górami, z których jelita jak węże wypełzają ku słońcu! imię twoje legion — On zasię jeden — a tysiące rąk niewidzialnych rzuca w niego ciężkie i ogromne głazy — tworząc świątynię Antychrysta. I chichocą połamane maszkary z oczyma zimnymi jak otchłań. 6. Boże mój! co uczyniłeś z dniami, które przeminęły ? i gdzie są ci, których echo ostygło między górami śmierci? którzy zeszli po ciemnych schodach w głębinę zapomnienia! Na górach Ojczyzny mojej czerni się krzyż, który zamraża krótkie dni wiosny i szczęścia. 7. Oto i mnie prowadzą ze smętnymi śpiewami wśród gromnic — [i muszę pełen rozpaczy krzyczeć na Ciebie, żeś mnie uczynił umarłym — nie dawszy życia przedtem!] 8. I odrzekł we mnie głos cichy — niewiadomy — nieziemny! ufaj mi! jam zwyciężył świat! Per Benedictionem Maledictus adunbatur. 17 — Poematy prozą ' i widzę straszny z bloków kamiennych aż po gwiazdy Krzyż — na którym wisi mój Bóg — 2. I stał się jakby Ocean <. .....> — i tu ujrzałem trzy oblicza—i każda z tych twarzy była moją— Był to [Chrystus] syn Boży — był to syn Otchłani — i był to syn Ziemi. [I gdy jeden szedł w toń Oceanu — kryjąc się w korzeń algi] I gdy—jeden z nich z obłędnym w siebie zapadłym wzrokiem — chwytając powietrze nad sobą — wstąpił w gorzkie wody [Oceanu] — Śmierci — kryjąc się w korzeń algi — i rozpadł się pod oceanicznym ciśnieniem woli — Wtóry — [cierpi] przykuty [do] w więzieniu ciała — i wypiera się równie Otchłani jak Nieba — a [Ostatni] Wniebowzięty nie daje znaku innego o sobie nad tęsknotę — łzy — ofiaruje trud — I gdym leżał na grani ołtarza w śród nocy i przelatywały nade "mną meteory — usłyszałem we mnie— głos cichy niewiadomy nieziemny: Ufaj mi — jam zwyciężył świat. Lecz ten głos nie był już mną — bom leżał umarły. OPĘTANIE i myśli robaczliwe przegryzają me serce — widzę Cię, Boże mój z aniołami nad lodowcowym błękitnym przedświtem. Milczę od nadmiaru bólu i poniżenia. Nie chcę znikąd pociechy — proszę Cienia Mojego aby mię zabił. Zimny lodowcowy przedświt — i ja marzący o górach [które przykrywają] które się schodzą i rozchodzą — i w zejściu swym miażdżą w pół drogi przelatującego orła. Nic nie mówię przed sobą, lecz wyrok mam jeden z podpisem moim: unicestwienie ! Jestem szakal nocy. Jestem postawiony na rozdrożu nieszczęścia — w dolinie stęchłego jeziora. Jestem fetysz nieszczęścia i godny jestem aby mię nie było. Mówię to w spokoju lodowego lilowiejącego przedświtu. Regnum magnum — gdzie każdy stawał się kapłanem wyzwolonym — przy ołtarzu nieskończoności — w tej ciemności które widzą, w ciemności pełnej form i celów. [Tworzyłem] Ja artysta grzechu ciała dla którego ciało było niczem [Tworzyłem wśród milionów ginących — w grzechu wśród milionów straszliwy grzech ciała —ja który gardziłem realnością] Lecz [wybierałem] miałem wybrańców gotowych raczej umrzeć niż wyrzec się prawdy — ci byli nieśmiertelni w duszy swej! Wszystkie misteria starożytne wiodły do tego. Kto zwątpił stawał się obłąkanym, kto się wstrzymał — musiał runąć; kto się cofnął — ten się pogrzebał pod zwaliskami straszliwych sklepień i pylonów. Wielkie Dzieło —! to stworzenie człowieka przez niego samego! Staną się [Bogowie] starcy chorzy 262 i zdychający—jak bogowie których oglądał Julian Apostata. Oto przywileje i władza tego który trzyma w ręce prawej klucze Salomona a w lewej gałązkę mig-dału kwietną. Mrok przeżarty błyskawicami — lepsze Khat Tugów indyjskich — nie ma więcej cnót ani zbrodni — w świecie gdzie wszystko jest Bogiem. s Gdy podniosę się z ziemi [mógłbym] — pociągnę wszystko za mną! Ziemia w zwojach mego gigantycznego zamyślenia, nędzy i niemocy: rozmiękczałem dusze i odciągałem je daleko od robót świętych. Wolą mą zakłócałem spokój duszy — czyniłem z niej głębinę mętną jakby jad Loku-sty — wysyłałem żądze jak strzały — które tylko się paliły — na' barkach zmierzających do celów niedosiężnych. Tffc ••:*" WIDMO PRZY MORSKIM OKU , od Milości Księżyca i Liemi , od powieści, czy od dramatu ; fragment rozdz. V. Marę tenebrarum (k. 1-41). Pierwodruk czasopiśmienny: „Sfinks" 1908-1909 Tadeusz Młciński, Nietota, powieść z. tajemnej ksie_gi Tatr. Pani Marii Dębowskiej poświęcam W tekście powieści autor zmienił tytuły i układ rozdziałów: <„Sfinks" 1908:> I. Wieczorne pustynie, t. II, s. 108-124; 285 II. W podziemiach Giewontu, jw. s. 238-252; III. Twór ludzki, jw. s. 498-512; IV. Maska i Mihś(, t. III, s. 40-73, ; V. Marę tenebramm,j\f. s. 392-425, Na tym kończy się Nietota w „Sfinksie". Całość wyjdzie osobno jesienią, w rozmiarach dwakroć większych, niż była drukowana dotąd. Przyjaciołom — do zobaczenia w Duchu. Wrogom — na dalszy bój! T. M. Pierwodruk książkowy powieści: Nietota. Księga tajemna Tatr — Tadeusz Miciński. Warszawa: Gebethner i Wolff. Kraków: G. Gebethner i Spółka. Nakładem Kasy Przezorności i Pomocy Warszawskich Pomocników Księgarskich. Bezaliel, jw. s. 141-146. Pierwodruk książkowy: Xiądz Faust. Powieść Tadeusza Micińskiego. Xiądz Faust. Spółka Nakładowa „Książka", Kraków. Składy główne: S. A. Krzy-żanowski, Kraków; E. Wende i S-ka, (T. Hiż i A. Turkuł), Warszawa; Ludwik Fiszer, Łódź; The Polish Book Impor-ting Co, New-York « Rok MCMXIII. Wydane przez Spółkę Nakładową „Książka" w Krakowie. Ukończone d. 10 lutego w Drukarni Ludowej w Krakowie. Okładkę robił Konstanty Zacharkiewicz. Ilustrację Ks. Fausta i Imogieny — Stanisław Ignacy Witkiewicz. Ilustrację zburzenia Mesyny — Jan Rembowski. Autor składa serdeczne podziękowanie firmie „Książka" za cierpliwe pokonanie trudności przy składaniu tej książki. Natomiast nie bierze na siebie odpowiedzialności za orto-grafię według metody Kryńskiego. • Spis rozdziałów (s. 371) informuje: I. Szlakiem pradziadów, s. 1; II. Maleficium beneficii, s. 8; III. Dalszy ciąg maleficiów, s. 15; IV. Któż ten znów?, s. 25; V. Wtajemniczenia Mitry, s. 31; VI. Róża upiorna, s. 37; VII. Miłujmy, zwalczając wrogów swych!, s. 51; VIII. Wiedźma ukraińska, s. 73; IX. Dolina Mroku, s. 106 Tadeusz Miciński, Nauczycielka. Nowele. Warszawa, Kun-cewicz i Hofman, ul. Marszałkowska 91, Księgarnia i skład nut. „Przewodnik Bibliograficzny" i miesięcznik „Książka" odnotowują ukazanie się tomu w numerach z czerwca 1911 r. Tom zawiera następujące utwory: Nauczycielka, s. 1-106, datowana: 1895 r. Nowela odznaczona drugą nagrodą na konkursie literackim „Czasu" w listopadzie 1895, powstała w 1895 r., pierwodruk: „Czas" 1896, nr 62-74; przedruki: „Gazeta Polska" 1896, nr 148-168, też w zbiorowej książce: Nowele konkursowe „Czasu", Kraków 1897. Wersja zamieszczona w Dębach czamobylskich zasadniczo różni się od płerwodruku. Mlodzian, dobierający oręża, s. 107-117, datowany: 1894. NadBaltykiem, s. 118-140, nowela datowana: 1896, pierwodruk: „Dziennik Krakowski" 1896, nr 239-245. Jaskólka, s. 141-147. 296 Dęby czarnobylskie, s. 148-201, pierwodruk: „Tygodnik Ilustrowany" 1910, nr 39-43. Czy Mlodzian, dobierający oręża miał być w intencjach pisarza zupełnie nowym utworem, czy jeszcze jedną wersją Panteisty 1 Główną część Młodziana... stanowi nowa redakcja Panteisty, powiększona wszakże o dwa zupełnie nowe fragmenty, nieobecne w poprzednich wersjach: wstępny i końcowy. Wstęp — D.: „Mój brat Mirosław nagle wyjechał do Australii... wróci, znalazłszy rozwiązanie dla swej woli". (s. 200 w. 1-10)—uzasadnia włączenie Miedziana... do tomu Dęby czarnobylskie. Narratorka wstępu, Amelia, główna bohaterka noweli Nauczycielka, informuje, iż dalsze partie tekstu (nowa redakcja Panteisty) są notatkami jej brata Mirosława. W ten sposób Panteista został włączony w nowy kontekst. Zakończenie — D.: „Wypłynąwszy z głębiny... nie we mnie", (s. 209 w. 10-20)—wyjaśnia zmianę tytułu. Zmartwychwstanie bohatera zmienia ideowe przesłanie utworu — samobójca przeistacza się w prometydę. Wstęp i zakończenie pozwalają uznać za błędną datę powstania utworu podaną w Dębach czamobylskich — 1894 r. Trudno przypuszczać, by Micłński w 1894 r. tak radykalnie przerobił wersję Rj-R^ wprowadzając ideę odrodzenia przez śmierć, następnie zaś opublikował w „Życiu" wersję wcześniejszą, jakby zatrzymując się w pół drogi między redakcjami Ri-R2 a redakcją D. To nieprawdopodobna hipoteza. Tym bardziej że w liście do Wilhelma Feldmana z 28 VIII 1910 r. Miciński wymienił wśród utworów, które zamierzał wydać w przygotowywanym tomie nowel, Panteisty z „Życia", nie wspomniał natomiast o Mlodzianie...: Czy Pan nie pamięta, w którym roku „Dziennika Krakowskiego" była drukowana nowela ma Nad BaltykifmJ mam wydać tom nowel, ale dziwnie nie chce mi się wracać do tej przeszłości. Czy radziłby Pan wydać: Nauczycielkę, ffad Bałtykiem oraz kilka innych, które były w „Krytyce" 297 (Belfegor), w „Życiu" — Panteista, w „Chimerze" — MiloSt Pani Hoan-Ho i Csamobylskie d$y? To czy nie za różne tony? („Mieś. Lit.", s. 119; T. Wróblewska oznacza list datą roczną 1911. Jest to data mylna. Miciński nie mógł omawiać z Feldmanem zawartości projektowanego tomu w sierpniu 1911 roku, jeśli wspomniany tom ukazał się w czerwcu tegoż roku.) Czy zatem pozostawienie daty 1894 jest zwykłym niedopatrzeniem pisarza? Raczej nie. Podobnie „omyłkowo" jest datowana Nauczycielka, chociaż wiadomo, że wersja z Dębów... w porównaniu z pierwodrukiem jest bardziej skomplikowana psychologicznie i stylistycznie, mniej mo-ralizatorska i pozytywistyczna, a wyraźniej modernistyczna. Wyjaśnień dostarcza wstęp Dębów..., Od autora: Nie spodziewaj się tu. Czytelniku, głębin ani zagadnień metafizycznych, których tak się lękasz... Tu życia proste, jak trawy rosnące na drogach, mimo iż są zadeptywane z dnia na dzień; jeśli w końcu zaszumią Dęby czarnobylskie swą ponurą tęsknotą, uznasz to pewno — za „niezdrową mistykę". Zaiste, Mości Czytelniku, nauczono Cię odrzucać wszystkie moje „tajemniczości", ja przywykłem nie liczyć się z Twoją glebą, potrzebującą płytkiej — 4-calowej orki. Rozejście, bądź co bądź, tragiczne dla mych uczuć polskich. Sięgam więc wstecz do utworów młodzieńczych, aby ich skromność nie raziła już niczym naszej reumatycznej polskiej Umyslowości, obłożonej watą i kadzidłami — w dusznych, nie przewietrzanych pokoikach... strasznego szpitala. (D(ty..., s. 3 nlb.) Dęby czamobylskie miały być swego rodzaju ustępstwem pisarza wobec płycizny „polskiej Umysłowości", niezdolnej zgłębić tajników twórczości autora W mroku gwiazd. Ale było to dość przewrotne i w istocie pozorne ustępstwo. Przecież pisarz sugeruje, że również młodzieńcze próby podnoszą „zagadnienia metafizyczne", są wyrazem nie- 298 przerwanej troski pisarza o poziom duchowego życia narodu. Jeżeli jednak nie należysz do porażonych wielkim uwiądem Religii Życia Boskiego, racz ocenić i tę pracę mą — jako świadectwo wysiłku — mało celowego — ku podtrzymaniu ścian pochylonych i murów walących się. (D(by..., s. 3 nlb.) Lecz powyższa argumentacja jedynie wówczas przekonuje, gdy czytelnik uzna, że wersja Nauczycielki zamieszczona w Dębach czamobylskich została napisana w 1895 r., Młodzian... w 1894 r. Natomiast kontrargumentem wobec wywodów pisarza mógłby być pierwodruk Nauczycielki, pozbawiony „głębin metafizycznych" lub pełen pesymistycznych akcentów pierwodruk Panteisty. Podając daty powstania pierwszych redakcji utworów pod ich późniejszymi wersjami, pisarz zacierał pozytywistyczno-naturalistyczną genealogię swej młodzieńczej prozy. W opinii czytelnika bronił roli pisarza — poszukiwacza absolutu i nauczyciela narodu, starał się udowodnić, że występował w niej od debiutu. Oprócz dwóch nowych fragmentów: wstępu i zakończenia, Miciński wprowadził do Miedziana... wiele istotnych zmian. W porównaniu z wersją. Ż. poszerzył aluzje sakralne, które podkreślają nieortodoksyjność i religijno--metafizyczny synkretyzm poglądów narratora. Na przykład: Ż.: „blasków Boga" (s. 35 w. 6) — D.: „blasków Ducha" (s. 200 w. 15); Ż.: „twój Kapłan" (s. 37 w. 5) —D.: „twój Druid" (s. 202 w. 13); Ż.: „Czuję okropny ból i rozkosz czuję nadziemską", (s. 41 w. 14)—D.: „Otoczony tysiącem gorących rąk bogini Lakszmi, rozkosz czuję nadziemną". (s. 207 w. 1-2) (Lakszmi, hind. bogini piękności i szczęścia, małżonka boga Wisznu). Dodany przez pisarza fragment — D.: „Moja wiara pradawna... Jakubie Molin". (s. 208 w. 13-15) obdarza narratora cechami satanicznymi . W porównaniu z wersją Ż. w Miedzianie... autor uwypuklił antagonizm między bohaterem i naturą. Rozszerzył rozważania o nieubłaganej walce w przyrodzie, dodając fragment — D.: „Natura nie dba o słabych... Człowiek zaś jest najkapitalniejsze bydlę!" (s. 204 w. 6-16). W powyższym fragmencie pojawia się często przywoływany przez Miciń-skiego obraz osy, która w celu zapewnienia sobie świeżego pokarmu nie zabija, tylko paraliżuje swą ofiarę. Przykład ten, jako uzasadnienie immanentnej celowości instynktu (dla Micińskiego ilustruje on brutalną walkę o byt), podaje Henri Bergson w Evolution crśatrice (I wyd. franc. 1907, I tłum. poi. 1913) i powołuje się w przypisie na Fabre'a Sowenirs entomologigues, 1894. Zbieżność ta może być wskazówką dla ustalenia daty przeróbki Panteisty na Młodziana... Oczywiście niczego nie rozstrzyga, ponieważ Miciński mógł korzystać z innych źródeł. W porównaniu z wersją Ż. Miedzian... zawiera więcej zwrotów ekspresywnych, wyrażających napięcie emocjonalne. Por. następujące fragmenty — D.: „Naturo... zwariowany diabeł?" (s. 205 w. 3-4), „Buchnęła mi krew do mózgu... łąki szmaragdowe", (s. 203 w. 12-16); „Pożądasz mej śmierci... umrzeć na krzyżu!" (s. 208 w. 26-28). Niektóre nowe wyrażenia wzmagają nastrój pesymizmu, kontrastujący z finalnym odrodzeniem bohatera. Np.: Ż.: „Fioletowe lasy" (s. 35 w. 11) — D.: „Mrocznofioletowe 300 f (s. 200 w. 20); Ż.: „Były to róże zrudziałe" (s. 40 -5) —D.: „Róże krwawiące" (s. 205 w. 18). Pojawiają się ślady archaizacji, np.: Ż.: „miecze archaniołów" (s. 35 w. 5) — D.: „mieczmi archaniołów" (s. 200 w. 14-15); Ż.: „Com winien" (s. 37 w. 25) —D.: „Winie-nem li" (s. 203 w. 3); W zmianach leksykalnych trudno odnaleźć jakąś wyraźną regułę. Niekiedy autor zastępuje słowo potoczne bardziej wyszukanym, np.: Ż.: „sznurów liliowych" (s. 41 w. 17) — D.: „sznurów nelumbii" (s. 207 w. 5) Instytut Literacki w Warszawie, Pisma pośmiertne Tadeusza Micińskiego, Cykl pierwszy Lucyfer, Wydanie z rękopisów pod redakcją Artura Górskiego i Czesława Latawca, Warszawa 1931, Dom Książki Polskiej, Spółka Akcyjna Według informacji otrzymanych od Rodziny, Miciński wyjeżdżając ze Smoleńska zabrał ze sobą kilka rękopisów, między innymi Niedokonanego w innym Opracowaniu. Tym Niedokonanym rozpoczynamy edycję nic wydanych pism Miciń-skiego.- - - Rękopisy po Zmarłym otrzymałem od Rodziny w roku 1925. Tek sześć; większość z nich olbrzymia rozmiarami. Manuskrypty i odbitki maszynowe pomieszczone w nich były bezładnie albo pozbawione paginacji. Ułożyłem, a następnie przepisałem — z pomocą p. Z. Grota, polonisty Uniw. Poznańskiego — wymieniony wyżej utwór Niedokonany. Następnie posegregowałem na akty i odsłony dramat-misterium: W katedrze Ornaku. Ten ostatni, rozrosły do niebywałych rozmiarów, stał się w koncepcji Micińskiego zlewiskiem całego szeregu motywów dramatycznych, pozaczynanych lub już dokonanych poprzednio. Od tej chwili pracę dalszą porządkowania rękopisów wziął na siebie młody krytyk, polonista, p. Czesław Latawiec. Materiał rękopiśmienny wzrósł w tym czasie o wielką tekę rzeczy mniejszych, tudzież artykułów Micińskiego drukowanych w latach 1914-1918, a zebranych przez Rodzinę pisarza. Przygotowany po trzech latach pracy przez p. Latawca materiał wydawniczy da się zamknąć w grupy następujące: — Tom L Poemat prozą: Niedokonany, tudzież opowieść Menć-Aftnó-Tkekel--Upharisim. Obie oparte na problemacie lucyferyzmu, z którym Miciński zmaga się całe życie. — Tom II. Tragedie: Król Helu — rzecz zachowana w całości, porusza temat podobny do Walgitrta Wdalego Żeromskiego; — i Upadek Wentty, utwór licznych odmian i przeróbek. W obu utworach sprawa Bałtyku w związku z losami narodu. , —— Tom III. Tragedia: Polskie Termopile, rzecz Z czasów rozbiorowych, schyłek 18 wieku. <^Jedna z wersji dramatu: Termopile polskie. Misterium na ile życia i Śmierci hs. Józefa Paniatowskiego, w: T. Miciński, Utwory dramatyczne, t. 3, wybór i oprać. Teresa Wróblewska, Kraków 1980.> — Tom IV. Powieść: Wita, tematycznie spleciona z tragedią wyżej wymienioną, uzupełnia wydanie pierwsze pośmiertne (1926) rozdziałami odnalezionymi — i powiększa je woluminem drugim. — Tom V. Misterium dramatyczne: W kaledrąi Ornaku, obraz przeżyć spo~ 313 leczeństtoa polskiego z lat wielkiej wojny; — tudzież Wyprawa do Ornaku, poemat barokowo-ironiczny na tle życia politycznego kolonii polskiej w Moskwie w tychże latach. — Tom VI. Powieść: Lywia Słoneczna, omawia walki Słowian o wolność w czasie wojny bałkańskiej (1912); w pierwszej części rozgrywa się w Polsce, kompozycyjnie stanowi tom drugi Nietoiy, wydanej, jak wiadomo, przez autora w r. 1908. ; wreszcie jednoaktowy dramat z życia japońskiego (Kijomori, fragm, druk.: „Poezja" 1974, nr 5, s. 42-48, oprać. T. Wrób)ewska.>. — Tom VIII. Zbiór poezji i poematów drobnych, pozostałych w rękopisach — tudzież rozrzuconych po pismach, a nie pomieszczonych w pierwszym zbiorze (z roku 1902) albo wydanych w formie ulotnej (jak np. Nowy Konrad Wallcnrod — Warszawa 1915). — Tom IX. Walka o ideę, zbiór politycznych, artystycznych, polemicznych pism Micińskiego, przeważnie ogłoszonych po pismach. Tom ten zajmie prawdopodobnie dwa wolumina. — Tom X. Utwory dramatyczne z wcześniejszego okresu: Król wetów, sztuka osnuta na tle legendy tatrzańskiej, tematycznie zbliżona do Jfietoty; dwa pozostałe akty dramatu Walka dusz (Vent Creator albo Walka dusz. Dramat w 4 aktach. Rkps Bibl. Nar. sygn. II 7241^; Noe rabinowa, dramat, którego część ogłosiło „Ateneum" w r. 1903 . Spis ten wyczerpuje zawartość tek otrzymanych. (T. Miciński, Pisma poi-miertne..., t. I, s. V-VII). Z zapowiedzianych dziesięciu tomów ukazał się tylko jeden. O okolicznościach przerwania edycji ineditów Micińskiego pisał m. in. G. Latawiec w artykule Dlaczego zaniechano publikacji „Pośmiertnych pism" Tadeusza Micińskiego („Poezja" 1974, nr 5, s. 52-56). Latawiec napomyka o własnej pracy edytorskiej, pisze również o późniejszych losach manuskryptów: Artur Górski otrzymał z ramienia Związku Literatów Warszawskich polecenie przygotowania do druku pośmiertnych utworów zabitego w okresie Rewolucji Październikowej Tadeusza Micińskiego. Aby wywiązać się z powyższego zlecenia zwerbował mnie do współpracy nad ułożeniem i odczytaniem 314 pozostałych po Micińskim rękopisów. - - - Górski, zamieszkujący podówczas w Poznaniu, polecił mi odczytać, wybrać i przygotować do druku szereg utworów z ogromnej walizy rękopisów wręczonych mi przez rodzinę Micińskiego i przewiezionych z Warszawy do Poznania. W krótkim czasie udało mi się zrekonstruować wielkie misterium narodowe pt. W katedrze Ornaku (dotychczas nie opublikowane) i dwa większe teksty napisane prozą: monodram Niedokonany i obszerniejszy fragment w dwóch redakcjach Meni-Ment-Thekel -Upharisim — quasi una phantasia. Obydwa te utwory przepisane na maszynie wysłałem do GórskiegOj który tymczasem przeniósł się do Warszawy, z propozycją, aby z nich utworzyć pierwszy tom pośmiertnych pism i opublikować go pod wspólnym tytułem Lucyfer. Górski zaaprobował mój projekt i wkrótce książka Lucyfer ukazała się w sprzedaży. - - - Po pewnym czasie otrzymałem list od niego ^Artura Górskiego)>, że Instytut Literacki zrezygnował z dalszej publikacji pism Tadeusza Micińskiego i że drugi tom jego utworów już się nie ukaże. - - - Dopiero po wojnie, gdy odwiedziłem go w Krakowie, dowiedziałem się, że materiałów tych nie oddał do Biblioteki Krasińskich, jak początkowo zamierzał, lecz przechowywał je u siebie, a opuszczając w okresie powstania Warszawę, zakopał manuskrypty i odpisy w piwnicy domu, w którym mieszkał; kiedy wrócił do stolicy, znalazł piwnicę przekopaną i rękopisy wykradzione; z całego zbioru ocalał tylko tekst pt. U wrót Hadesu. ---Wydaje mi się, że z punktu widzenia ówczesnych koniunktur decyzja poniechania wydania pism Micińskiego była w pewnych granicach uzasadniona. I nikt by nie miał pretensji do Artura Górskiego, gdyby te rękopisy zachowały się i mogły być opublikowane w obecnych czasach. Tymczasem rękopisy, zakopane w piwnicy, odkopane przez nieznanych sprawców — jak w tandetnej powieści kryminalnej, dostały się w niepowołane ręce i zostały zniszczone. Pozostała tylko moja introdukcja, którą uratowałem z pogromu wojennego; dokonałem w niej szczegółowego omówienia i streszczenia drugiego tomu. Ale streszczenie nie zastąpi samych dzieł. („Poezja**, art. cyt., s. 52-54). Zaginął również rękopis, będący podstawą pierwodruku Niedokonanego (wg informacji, jakich autorowi niniejszej edycji udzielił C. Latawiec). Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy „inne opracowanie" Niedokonanego) o którym wspomniał A. Górski w Przedmowie..., jest identyczne z rękopisem łódzkim, publikowanym w Aneksie niniejszego wyboru. Być może Miciński zabrał jeden z rękopisów poematu w swą ostatnią, tragicznie zakończoną peregrynację. Jeśli tak, to manuskrypt ów zaginął bezpowrotnie. Ale cały powyższy wywód należy umieścić w sferze przypuszczeń. Natomiast nie ulega wątpliwości, że: 315 1) istniało kilka rękopiśmiennych redakcji poematu, które Miciński zabrał z sobą, wyjeżdżając w 1915 r. z Warszawy do Moskwy; 2) jeden z manuskryptów, opublikowany przez Górskiego i Latawca, pozostawał w Moskwie do 1923 roku; 3) drugi, publikowany przez nas w Aneksie, pozostał w sztabie korpusu Dowbora-Muśnickiego, później przewieziony do kraju, został przekazany w 1939 roku Edwardowi Kozikowskiemu. Dokładniejsze informacje o pozyskaniu tego ostatniego rękopisu podał E. Kozikowski w komentarzu do: T. Miciński, Fragmenty nieznanego poematu , postanowiono zniszczyć znajdujące się w sztabie nagromadzone różnego rodzaju dokumenty. Wśród tych materiałów znajdowały się rękopisy Micińskiego i pokaźna paczka listów pisanych do niego. Korespondencja została spalona, natomiast manuskrypty rozdzielono miedzy trzech wojskowych x zaleceniem, ażeby po powrocie do kraju przekazać je rodzinie. - - -. Rozmówca mój - - - wręczył mi rzeczone materiały. Były to dwa niewielkie objętościowo zeszyciki bez okładek i kiJJta luźnych kartek zapisanych po jednej stronie, (s. 71). Że w przekazanych materiałach znajdował się rękopis poematu, upewnia komentarz Kozikowskiego do Opętania, utworu zapisanego wraz z Niedokonanym w tym samym zeszycie: Utwór Opętanie pochodzi z niewielkiego zbioru (jeden kajecik bez okładki oraz kilkadziesiąt luźnych kartek), dostarczonego mi przez pewnego oficera s korpusu generała Dowbora-Muśnickiego, w którym Tadeusz Miciński był 316 czynny w randze pułkownika w latach 1917-1918. Rękopisy otnymałem na parę miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności dochowały się one w dobrym stanie do naszych dni, choć liczą bez mała pół wieku. („Osnowa" zima 1969, s. 70). Skoro pisarz nie odłożył młodzieńczego poematu ad acta, do jakiegoś dobrze zabezpieczonego kufra, lecz jeden z rękopisów przechowywał w sztabie korpusu, można przypuszczać, że nawet w ostatnich latach życia powracał (lub przynajmniej — zamierzał powrócić) do Niedokonanego, jako do utworu szczególnie mu bliskiego. Miciński długo cyzelował, kilkakrotnie przerabiał tekst poematu, jednak żadnej wersji nie podał do druku. Niektóre etapy pracy nad tekstem ł rozterki pisarza ukazuje jego korespondencja do Z. Przesmyckiego. 29 kwietnia 1902 informował: „Wraz biorę się do Niedokonanego i sądzę, że w ciągu 3-4 dni prześlę Panu, będzie tego przeszło dwa arkusze druku". (Rkps Bibl. Nar. sygn. 2855, k. 181-182). Oczywiście, „zabranie się" do pracy nie oznacza początków redagowania, przeciwnie — zapewnienie o szybkiej realizacji projektu i dość precyzyjne określenie objętości tekstu świadczą, iż pisarz kończył utwór, który istniał już we wcześniejszych rzutach. Najprawdopodobniej pracę nad poematem rozpoczął przed 1902 r., w okresie redagowania tomu poezji W mroku gwiazd. Mimo optymistycznych zapewnień z kwietnia 1902 roku, dopiero 4 sierpnia tegoż roku (data stempla pocztowego) poeta zawiadamiał Przesmyckiego: „Wczoraj skończyłem wreszcie Niedokonanego, wyślę go za trzy dni wraz z pliką innej prozy" („Mieś. Lit.", s. 111). Niebawem, w lecie 1902 r. (dzień i miesiąc nit ustalone) kształt dzieła nie zadowala pisarza, „ukończenie" okazało się tylko etapem dalszej pracy: „Łzy i ognie Heraklitowe obracałem zawsze w bańce szkła weneckiego, na którym czas położył pereat, a duch, co czasów nie zna, wznosi swoje fiat. Przekładanie go-towe - - - Jestem wzburzony od pomysłów, a od kilku 317 miesięcy żyję w bardzo złych dla pracy warunkach Niedokonanego przepisałem, ale wtedy poznałem jak nieodzownie potrzebuje on jeszcze pustyni". (Rkps jw., k. 170-171). Miciński nie zaniechał pracy nad poematem, podobnie jak dalej cyzelował pozornie tylko gotowy przekład Hera-klita. Na przełomie marca i kwietnia 1904 r. (data dzienna nie ustalona) wyjaśniał Przesmyckiemu: „Heraklita dotąd nie posłałem, bo należy jeszcze przeczytać 3 tomy nudnych Niemców, największą wagę przykładam do Niedokonanego — i zabieram się w niedostępną drogę ku tym strasznym i bolesnym oQpavoco X". (Rlcpsjw., k. 158-159). W liście z 28 kwietnia 1904 r. potwierdzał: „Pracuję nad Niedokonanym''', a 5 sierpnia tegoż roku wyraźnie pisał o nadziejach związanych z poematem: „Pracuję nad Niedokonanym, abym mógł wreszcie Panu przesłać ten największy z meteorów, jaki mi przyszło wykuć". („Mieś. Lit.", s. 112). Jeszcze 13 maja 1905 r. Miciński umieścił Niedokonanego w swoich najbliższych planach wydawniczych: „Wydam teraz wkrótce w książce Noc rabinową, a jesienią tom poezji prozą. I zapomniałem o najważniejszym: Niedokonanym (poemat o Lucyferze i kuszeniu Chrystusa na pustyni)". („Mieś. Lit.", s. 114). Później w korespondencji Micińskiego nie spotyka się wzmianek o poemacie, dlatego trudno dociec, czy, kiedy i dlaczego poeta zaniechał pracy. T. Wróblewska przypuszcza: „Czy przypadkiem nie dlatego La Paix Des Hauteurs „C'est la que nous sentons la jouissance interminable, celle qui dit: Je ne finirai pas". Przekł. polski: Rusbrock Przedziwny, przeł. na język polski X. W. P. Lwów 1874, Księga piąta: Kontemplacja, Pokój Wyżyn, „Tam to czujemy wesele nie kończące się, które powiada: nie mam kresu". Dwa fragmenty Króla-Ducha, zamieszczone tylko w rękopisie, autor zaczerpnął prawdopodobnie z wyd.: J. Słowacki, Pisma pośmiertne w oprać. Antoniego Małeckiego, Lwów 1866, t. II. Motto rozdz. Vb (oznaczone: Kr. D. 273, skreślone) odpowiada w wyd. Małeckiego fragm. na s. 243 (raps. IV, pieśń I, s. XLI), w kontekście brzmi: Już mają ducha, lecz duch wtenczas działa, Kiedy moc jego gniciem zatrwożona, A on już w zgniłym prochu spać nie może, Lecz sil dobywa... i wyżej się porze. 328 Drugi fragm. Króla-Ducha autor zapisał luźno po rozdz. XI w następującej formie: „Niewysłowione — lecz tajemne drgania myśli bolesnej jemu były znane". Kr. D. 254. Cytat niepoprawny; w wyd. Małeckiego (s. 230) odpowiedni fragm. (raps. III, pieśń III, s. XXXVII) brzmi: Niewysłowione, lecz bolesne drgania Myśli tajemnej jemu były znane; Tylko w rękopisie autor umieścił dwuwiersz w języku greckim, jako motto rozdz. XIII. Zapis błędny (zwłaszcza. w pierwszym wersie), forma: oSpavo nie istnieje. Akcent wskazuje na błędnie zapisany nom. sing.: o5pavoi; lub acc. sing.: o3pavov. Jeśli tak, to w jęz. poi. ów wers brzmi (w przybliżeniu): „Niebo w górze niebo w dole". W kontekście drugiego wersu, którego przekład brzmi: „Wszystko bierz i bądź szczęśliwy", właściwszą formą byłby dat. sing.: oupcśvcp. Jednak wówczas wers tłumaczony: „Niebu w górze niebu w dole" też nie jest poprawny, ponieważ 5ćvo> i X łączą się z gen., dlatego najbardziej poprawny zapis wersu wyraźnie różni się od formy zapisanej w rękopisie: oupLvoo otvo oup odprawiają" (s. 265 w. 1); PZ.: „drzewa niewidzialnego raju"—N.: „drzewa wyśnionego raju" (s. 265 w. 2-3); PZ.: „ono poczyna się mienić" — N.: „ono poczyna mienić" (s. 265 w. 4); PZ.: „Wierzchołki gór" — N.: „Króle gór" (s. 265 w. 6); PZ.: „— niebo się srebrzy" — N.: „— niebo srebrzy" (s. 265 w. 9); PZ.: „pluska o głębie nieubłagane" — N.: „pluska o nieubłagane... więzienie" (s. 265 w. 18-19); PZ.: Jako triumf wiecznego ognia," — N.: „jako triumf wiecznego ognia, który jeszcze w łonie ziemi trwa —" (s. 265 w. 26); PZ.: „nieziemskich strun." — N.: „nieziemnych strun." (s. 265 w. 28-29); PZ.: „i krzesanicy."— N.: „i na krzesanicy." (s. 266 w. 6); PZ.; „Idzie przez" — N.: „Widmo idzie przez" (s. 266 w. 7); PZ.: „sunie się ku najgłębszej dali... jak furia, idąca do szturmu, wlokąc u nóg" — N.: „mknie ku najgłębszej dali... jak Furia, idąca do szturmu. Wlecze — wlec musi u nóg" (s. 266 w. 17-19); PZ.: „płomieniącej się" — N.: „płomieniejącej" (s. 266 w. 22). We wszystkich wersjach autor użył bardzo rzadkiej formy: „szrężoga" (G.: s. 133 w. 8; PZ i N.: s. 264 w. 19) jako obocznej słowa „śreżoga" w znacz.: „wilgoć wiosenna, stęchlizna" lub „deszcz z wiatrem mroźnym" (zob. Słownik warszawski, t. VI, s. 757). Jako osobliwość pozostawiono formę „uwięzgłych", występującą wyłącznie w pierwodruku (s. 134 w. 7) w znacz, przen.: „skrępowanych, związanych, usidlonych". DOLINA MROKU Pierwodruk: „Chimera" październik — listopad— grudzień 1902, t. VI, z. 18, s. 377-381 (zeszyt ukazał się z dużym'opóźnieniem, nosi datę cenzury rosyjskiej: 16 grudnia 1903). 333 Odmienna redakcja: T. Miciński, Xiądz Faust. Powiesi, Kraków 1913> s. 106-111, jako fragment rozdz. IX pt. Dolina Mroku (zob. Aneks). Tekst na podstawie pierwodruku. Dolina Mroku powstała w 1902 roku. W październiku 1902 r. Miciński prosił Przesmyckiego o skreślenie zbyt drastycznych fragmentów: 28 X 1902 , Kasprusie 41 23 III <1904> ^data stempla pocztowego warszawskiego^ Szanowny Panie, przesyłając teraz dopiero poemat Bezaliel, usprawiedliwiam się parotygodnio-wym wyjazdem do Krakowa i niezdrowiem. Tuszę, że niezadługo wykończę coś większego dla „Chimery'*, usilnie SzPana proszę o drukowanie w możliwie najbliższych numerach nadsyłanych utworów (o ile SzPanu dogadza), a to z powodu, że chciałbym wyrzucić je w książce. Z uszanowaniem Miciński (Rkps BN k. 106) W liście bez daty, jednak niewątpliwie napisanym, jak wynika z treści, w końcu marca lub w kwietniu 1904 r., Micińskł przypominał: „Bezaliela raczy mi Pan odwrotnie odesłać i jeśli łaska, wypowiedzieć swe zdanie. Mnie się zdaje, że jest radosny mimo dziwacznej grozy". (Rkps BN k. 158-159). Miriam nie przyjął Bezaliela, o czym prawdopodobnie powiadomił Micińskiego w kwietniu 1904 r. Pisarz uznał trafność krytyK Miriama i odpisał mu następująco: Zakopane 28 IV 1904 Kochany Panie! Bezaliela otrzymałem, dzięki serdeczne za uwagi, które są nadzwyczaj trafne, dzięki za nieprzyjęcie! zaraz po odebraniu Bezaliel uległ tej wewnętrznej przemianie i wzrostowi. Był on napisany w noc przed wysłaniem, stąd nosił cechę przedczasu, której na razie nie spostrzegłem. Pracuję nad Niedokonanym. Łączę uścisk dłoni. Z głębokim poważaniem T. Miciński („Mieś. Lit.", s. 111-112) Trudno powiedzieć, czy i w jakim stopniu Miciński przerobił pierwszy zarys Bezaliela, niebawem jednak opublikował utwór w „Krytyce". Wersja Bezaliela zamieszczona w „Sztuce" pozostaje 22 — Poematy prozą 337 luźno związana z drukowanymi tam fragmentami powieści. Publikację tej wersji poprzedza następująca nota redakcyjna. OD REDAKCJI: Tu kończy się część I powieści Xiądr. Faust. Całość ukaże się wkrótce w wydaniu książkowym. Z części II dajemy niezależny fragment, będący opowieścią Piotra w więzieniu. („Sztuka" 1912, z. IV-V-VI, s. 135) W książkowym wydaniu powieści autor powiązał Bezaliela z poprzedzającą go Mszą więźnia następującym zdaniem, które od tekstu Mszy... oddziela rząd pauz: „Imogiena twarz swą ukryła w dłoniach, młody więzień mówił dalej". (T. Miciński, Xiądz Faust, s. 165). Wersje powieściowe (Sz. i XF.) znacznie różnią się od pierwodruku, jak również między Sz. i XF. występują dość istotne różnice. W obu wersjach powieściowych autor pominął motto: „Exod. XXXI/3", które w pierwodruku wskazywało źródło wiedzy o biblijnym Bezalielu. Oto szerszy nieco fragment Ks. Wyjścia 31, 1-5 (w przekł. J. Wujka, popraw, przez S. Stysia): I rzeki Pan do Mojżesza mówiąc: Otom wezwą! po imieniu Bezaliela, syna Uriego, syna Hury, z pokolenia Judy, i napełniłem go duchem Bożym, mądrością i rozumieniem, i umiejętnością w każdym rzemiośle ku wymyśleniu, co jeno może być urobione ze złota i srebra, i miedzi, z marmuru i kamienia drogiego, i z różnorakiego drzewa. Powody usunięcia biblijnego motta można zrozumieć, znając poniższą wypowiedź bohatera powieści — Piotra: Werset o Bezalielu uczynił na mnie głębokie wrażenie. Nie ten z II księgi Mojżesza architekt namiotu na puszczy, lecz w Kabale — budownik świątyni dla wszystkich narodów. (T. Miciński, Xią&: Faust, s. 161) Według ezoterycznej tradycji judaistycznej, Bezaliel, budowniczy przybytku (Namiotu Spotkania) zdołał powtó- 338 rzyć stwórczy akt Boga, ponieważ znał kombinacje liter, z których została stworzona ziemia i niebo. Biblijny przybytek nie był zwykłą świątynią, lecz analogią kosmosu, mi-krokosmosem, cudownym odbiciem tego wszystkiego, co znajduje się w niebie i na ziemi (zob. G. Scholem, Lur Kabbala und. ihrer Symbolik, Ziirich 1960, s. 219). Już w pierwodruku, mimo zamieszczonego tam motta biblijnego, Miciński przywoływał Kabałę: „I pojąłem wówczas, co mówią o Bezalielu — że może on przestawiać litery te, przez które stworzone zostały niebo i ziemia — i spala zasłonę na górze, którą są przykryte wszystkie narody", (s. 151 w. 6-10). Należy pamiętać, że w kabalis-tycznej księdze Lohar stworzenie kosmosu, uporządkowanie przestrzeni (określenie czterech stron świata), tworzenie wszelkich form istnienia dokonuje się dzięki kombinacji dwudziestu dwu liter alfabetu, które pochodzą od przedwiecznego Słowa, ono zaś jest manifestacją wszechmocy i dobroci Nieskończonego — En Sopha (zob. Le liure du „Zphar", trąd. du chaldaiąue par J. de Pauly, Paris 1925, s. 34-51). Najistotniejsze zmiany wprowadzone w XF. umotywowane są nową funkcją utworu w strukturze powieści. Natomiast wersja publikowana w „Sztuce" nie w każdym wypadku pokrywa się z ostateczną wersją powieściową. Konsekwentnie w całym tekście autor zmieniał „pałac" (K., Sz.) na „więzienie" (XF.). Tylko w wersji XF. więzienie zostało wyraźnie zlokalizowane: „nad Morzem Czarnym" (XF.: s. 275, w. 27). W każdej wersji, w końcowej scenie autor wprowadza inną postać — K.: demoniczną kobietę-Meduzę — Sz.: upiora — XF.: więźnia. Śpiąca królewna (później: Meduza) jedynie w wersji Sz. została bardzo wyraźnie określona jako personifikacja duszy. Natomiast w zakończeniu wersji XF. personifikacja duszy występuje w roli sternika łodzi unoszącej wyzwolonego bohatera. Jednak w tej wersji trudno personifikację duszy 22* 339 utożsamiać z występującą wcześniej królewną-Meduzą. Najwyraźniej w odmianie Sz. autor sugeruje, iż pałacem włada upiór — przeciwnik bohatera. W ostatecznej redakcji powieściowej obecność demonicznej postaci kontrastuje z bardziej niż w poprzednich wersjach realistycznym ujęciem sytuacji więźnia-rewolucjonisty,,który uwalnia się, jak mogło rzeczywiście zdarzyć się w podobnym wypadku, za pomocą dynamitowego naboju (por. fragm, XF.: „Wtem przypomniałem sobie... Wydarłem...", s. 276 w. 14-21). Istnieje znamienna różnica między postawą głównego bohatera w wersji Sz. i XF. — nie ma on nadziei na ocalenie duchowe, jedynie fizyczne (Sz.) i odwrotnie, wątpi w ocalenie ciała, pragnie tylko ocalić swą duszę (XF.). Nie podajemy wszystkich różnic między pierwodrukiem a ostateczną wersją powieściową, ponieważ wersję tę publikujemy w Aneksie. Natomiast podajemy różnice zachodzące między wersją opublikowaną w „Sztuce" (Sz.) a pierwodrukiem (K.) i ostateczną redakcję powieściową (XF.): K.: „Wielopiętrowy pałac... się palił" (s. 147, w. 1-2) — Sz.: „Wielopiętrowy pałac... palił się" — XF: „Wielopiętrowe więzienie... zapaliło się" (s. 272, w. 1-2); K.: „schody z drzewa cedrowego wykładane hebanem," (s. 147, w. 8-9) — Sz.: „schody z drzewa cedrowego, wykładane masą perłową i hebanem," — XF.: „schody z drzewa," (s. 272, w. 7); K.: „Nad grobowcem klęczały z marmuru wykute jego żony nieboszczki." (s. 147, w. 18-19) — Sz.: „Nad grobowcem klęczały z marmuru wykute żony-nie-boszczki upiora". — XF.: „Wokół grobowca klęczeli z marmuru wykuci umarli", (s. 272, w. 16-17); K.: „—wspomniałem pewnego maga, co zapalał" (s. 148, w. 1) — Sz.: „Wspomniałem pewnego mnicha, który zapalał" — XF.: „Widziałem mnicha, który zapalał" (s. 274, w. 20); K.: „— na śniącą królewnę moją", (s. 149, w. 7-8)—Sz.: 340 „na śpiącą królewnę moją — duszę — której szukałem" — XF.: „na śpiącą królewnę moją —której szukałem" (s. 273, w. 25-26); K.: „odbijała się arabeskami złota" (s. 149, w. 22-23) —Sz.: „odbijała arabeski złote" —XF.: „odbijała arabeskami złotymi" (s.274, w. 12-13);K.:„—gór — miast i dziwnych zamieszkujących je stworów", (s. 149, w. 27-28) — Sz.: „Gór księżycowych — Miast Babilonu, Gomory, Kainy, i dziwnych zamieszkujących je tworów". — XF.: „gór, miast zatopionych — Babilonu, Gomory, Kainy i dziwnych zamieszkujących je stwoiów". (s. 274, w. 18-19); K.: „— wyskoczyłem przed okno" (s. 151 w. 2)—Sz.: Wyskoczyłem na balkon" — XF.: „Wyskoczyłem przez okno" (s. 276, w. 2); K.: „gdzie on hodował swoje straszne, śliskie mątwy. I pojąłem wówczas, co mówią o Bezalielu —" (s. 151, w. 5-6)—Sz.: „gdzie upiór hodował dawniej śliskie mątwy. — — Chciałem ponieść ze sobą mą ukochaną, lecz jej już nie było — rzuciła się widać przez okno w zatokę. Rozwarłem raz jeszcze księgę Kabały — i czytałem o Bezalielu —" — XF.: „gdzie żyły śliskie mątwy. Rozwarłem raz jeszcze księgę Kabały — i czytałem o Bezalielu —" (s. 276, w. 4-6); K.: brak —Sz.: „Nie mogłem uratować już mej duszy — pozostawał mi tylko ratunek mego fizycznego ciała". — XF.: „Nie mogłem uratować już mego fizycznego ciała — pozostawał mi tylko ratunek mej duszy", (s. 276, w. 12-13); K. i XF.: „nie oglądając za się" — Sz.: „nie spoglądając za się" (s. 151, w. 20); K.: brak — Sz.: „— nie chcąc myśleć już o tym, co straciłem: bo czyż można pojąć, że straciło się więcej niż zawiera cały świat?" — XF.: „— nie chcąc myśleć już o tym, co uzyskałem: bo czyż można pojąć, że uzyskałem więcej, niż zawiera cały świat?" (s. 277, w. 6-9); K.: „jej postać", (s. 152, w. 4)—Sz.: „postać upiora".— XF.: „postać więźnia", (s. 277, w. 16); K.: „I pałac runął w zgliszczach — nim wypłynąłem" (s. 152, w. 6-7) —Sz.: „Pałac runął w zgliszczach — nim wypłynęliśmy" — XF.: 341 „Wszystko runęło w zgliszczach — a my wypłynęliśmy" (s. 277, w. 23); K.: brak—Sz.: „ku -nim wracamy".— XF.: „ku nim idziemy", (s. 277, w. 26). Zgodnie z przyjętymi w niniejszej edycji zasadami pisowni pozostawiamy „Chajim Vidala" (K.: s. 149, w. 25; XF.: s. 274, w. 15) zamiast: „Yitala" (Chajim ben Josef Vital <1543-1620), słynny kabalista, autor księgi Ec Chajim (Drzewo żywota)). W wersji XF. poprawiliśmy błąd: „W tym" na: „Wtem" (s. 275, w. 22). RÓŻANY OBŁOK Pierwodruk: „Chimera" maj—czerwiec 1904, t. VII, z. 20-21, s. 375-381 (dalej stosujemy skrót Ch.). Odmienna redakcja: T. Miciński, Nietota. Księga tajemna Tatr, Warszawa 1910, s. 198-203, jako wyodrębniony tytułem fragm. rozdz. VII pt. Allah kehrim. (Dalej stosujemy skrót N.). Tekst na podstawie pierwodruku. Wersja z Nietoty różni się od pierwodruku. Najistotniejsza zmiana to zastąpienie nazw i wyrażeń, posiadających pozytywne znaczenia w tradycji chrześcijańskiej (i szerzej: monoteistycznej), słowami o znaczeniach bardziej demonicznych lub nie określonych wyznaniowe. Słowo „Bóg" (s. 156 W. 3) autor zastąpił przez „Jaźń moja" i pięciokrotnie przez „Lucifer" (s. 156 w. 10, s. 156 w. 12, s. 156 w. 15, s. 156 w. 21, s. 157 w. 11), wyrażenie „Boże nieogarniony" (s. 161 w. 7) przez „Duchu nieogarniony"; frazę „patrzę ku morzu nieba" (s. 162 w. 15) autor zmienił na: „patrzę ku Nieskończoności". W wersji z Nietoty autor pominął też apostrofy do Boga: „Ty jeden usłyszałeś" (s. 161 w. 9) i „wznawiam śluby moje z Tobą, o Niedosiężny— Straszny i Najmędrszy" (s. 162 w. 17-18). Zmienił 342 również dwukrotnie małą literę na dużą w słowie „bożyszcze" (s. 159 w. 10 i w. 22). Wprowadzona w Nietocie forma „Lucifer jest!" została utworzona jako prosta odwrotność formy „Bóg jest!" Ta ostatnia jest bardziej ekspresywna, funkcjonuje w opozycji do znanych stwierdzeń (którym w podtekście się przeciwstawia!) np.: „Boga nie ma" czy „Bóg umarł". Wyraźny jest sens wprowadzonych zmian — bohater, „prorok Boga" (Ch.) przekształcił się w lucy-ferycznego wędrowca. Przemianę te_ uzasadnia nowa funkcja poematu w Nietocie. Różany oblok wraz z poprzedzającymi go wierszami (zob. tzw. Wiersze z. „Nietoty" w: T. Miciński, Poezje, oprać. J. Prokop, Kraków 1980, s. 192-206) stanowi poetycką część rozdz. Allah kehrim i zawiera ezo-teryczno-mistyczną transpozycję realnych czynów bohatera powieści, Ariamana, podczas rewolucji 1905 r., o których wcześniej wspomina narrator. Poniżej zamieszczamy fragmenty poprzedzające poetycką część rozdziału, w których narrator informuje wprost o działalność Ariamana i zapowiada inną, bardziej hermetyczną formę wypowiedzi. Był w Warszawie wśród tłumów burzących się, jak podrażnione pszczoły, szukające Matki. Rzucał wszędzie posiew słów Maga Litwora, czytał wszędzie jego Złote Orędzie. Tłumy zaczynały już rozumieć. Jechał Ariaman konno, wiedziony przez przewodnika do plemion muzułmańskich — i mówił z nimi językiem Emira Rzewuskiego i widział, że tam wszystko już gotowe. Na stacjach robotnicy walczyli tysiącami z wojskiem. Padały kule jak grad, lecz Ariaman był nie ranny wcale. A jednak był wszędzie tani, gdzie Mag Litwor chciałby go widzieć: gdy wchodził, płonęły fontanny myśli i uczucia, jak drzewa zapalone piorunem wśród puszczy. I jeśli teraz odsłaniamy zapiski jego z tej podróży lotem husarowego ptaka czynionej, to nie przeto, iżby te słowa ledwo jednym brzmieniem ogarniające całe otchłanie przeżyć, aby te słowa były popularne. Mrok z nich bije. I może czasem światło. Allah Kehrim — Bóg jest miłosierny. Niech każdemu, kto wart jest, da wiedzę, fantazję, imaginację, natchnienie, tudzież intuicję. 343 Bowiem pismo nasze jest szyfrowane i sympatetyczne — widzialnym się staje tylko pod skalpem myśli — i od wpływu Ognia. (T. Miciński, Metola, s. 186-188) Końcowy fragment rozdziału, następujący po części poetyckiej, rozpoczyna się krótką informacją o uczestnictwie Ariamana w wojnie rosyjsko-japońskiej. Po kilkumiesięcznym wypełnianiu Magicznego Złotego Orędzia, chciał oddać się duchowemu przeżyciu grozy toczących się walk na Wschodzie, a nie mogąc doczekać się Maga Litwora w cieśninach, gdzie unieśmiertelniał ród ludzki Prometeuszj wyruszył wczesną jesienią nad Amur, gdzie znajdowały się wówczas wojska rosyjskie. Mówią złośliwi, że Kuropatkin przegrał, mając w Ariamanie przeciwnika w bitwie pod Mukdenem. (T. Miciński, Nielola, s. 204) W porównaniu z pierwodrukiem (Ch.) wersja z Nietoty (N.) jest nieco węższa: autor pominął w niej jeszcze — oprócz wymienionych już wyżej apostrof—następujące zdania: „Z baszt jarzyły się ognie", (s. 160, w. 15); „— złote ogniste zasłony otuliły oczy moje — a..." (s. 162 w. 6-7). W wersji z Nietoty autor zmienił niektóre akapity i wprowadził ponadto następujące zmiany: Ch.: „Gdyż wybrał mię" — N.: „Gdyż wybrała mię" (s. 156 w. 6); Ch.: „nie wyciągnąłbym rąk do berła nad nim". — N.: „nie wyciągnąłbym berła nad nim", (s. 157 w. 9-10); Ch.: „Bóg mię uczynił prorokiem pustyni" — N.: „...prorokiem pustym" (s. 157, w. 11); Ch. „i będą kiełzać chmury" — N.: „...kiełznać..." (s. 157 w. 14-15); Ch.: „gdzie już nie ma żyjących" —N.: „gdzie nie ma żyjących" (s. 157 w. 17); Ch.: „między wyschłymi ziołami" — N.: „między wysokimi ziołami" (s. 157 w. 19); Ch.: „ujrzałem stojącą niewiastę" — N.: „ujrzałem niewiastę" (s. 157 w. 24-25); Ch.: „siadała ze mną na Mlecznego" — N.: „siadła ze mną..." (s. 158 w. 4); Ch.: „srebrnym wężem wybłyskała rzeka" — N.: „...wypływała rze- 344 ka" (s. 158 w. 6); Ch.: „pod ręką wysmukłego Persa—" — N.: „...Hindusa —" (s. 158 w. 19-20); Ch.: „na ołtarzu ze splecionych ciał — — —" — N.: „na ołtarzu splecionych ciał — — —" (s. 159 w. 10-11); Ch.: „Księżyc blady jak niedojrzały pąk," — N.: „...jak zbudzony upiór;" (s. 159 w. 14); Ch.: „Syciłem się rubinowym szkarłatem lilij" — N.: „...czarnym szkarłatem" (s. 159 w. 17); Ch.: „Potok to rwie się huraganem piany" — N.: „...huraganem jęków" (s. 160 w. 9); Ch.: „Potworne ropuchy i kameleony" — N.: „Niewidzialne ropuchy" (s. 160 w. 11); Ch.: „Księżyc przyświecał przez stare, tysiącoletnie" — N.: „...przez mroczne, tysiącoletnie" (s. 160 w. 13); Ch.: „migotał zamek łuską gwiazd". — N.: „...łuską lśnień", (s. 160 w. 16-17); Ch.: „— i niebosiężne twierdze... — i stacza się" — N.: brak obydwu spójników „i" (s. 161, w. 12-13); Ch.: „prócz sępów, co się ważyły" — N.: „...co wyglądały jak czarny różaniec" (s. 161, w. 20); Ch.: „dociągiem się do drzewiny"—N.: „...do krzewiny" (s. 162 w. 5); Ch.: „— a ptaszek lecący" — N.: „Ptaszek" (s. 162 w. 7); Ch.: „minąwszy otchłanie, ucałowałem ziemię szmaragdowa, od traw" — N.: „minąwszy otchłań, ucałowałem W mroku ziemię wonną od traw" (s. 162, w. 11-13); Ch.: „i wiatr poranku zwieje mię" — N.: brak spójnika „i" (s. 162 w. 20-21); Ch.: „Gwiazdy gromnicami rozetlą się nade mną śniącym, dusza ma jak tchnienie kwiatu będzie się tuliła do Twoich ran" — N.: „Gromnice gwiazd...— dusza... tuli się..." (s. 162 w. 22-24). We wszystkich wypadkach wprowadziliśmy dużą literę w pisowni zaimka „Jej", odnoszącego się do Dality. W pierwodruku trzykrotnie występuje forma: „Jej", dwukrotnie: „jej", którą zmieniliśmy na: „Jej" (s. 158 w. l i 2). 345 HISTORIA DWOJGA KOCHANKÓW I PANI HOAN-THO. Z CHIŃSKICH PORCELAN I KSIĘGI KIM -VAN -KIEU -TAN -TRUYEN. Tekst na podstawie pierwodruku: „Chimera" październik— listopad — grudzień 1901, t. IV, z. 10/11/12, s. 131-142. Utwór nie jest przekładem (jak podaje „Nowy Korbut" t. XV, s. 65), lecz swobodną przeróbką fragmentów klasycznego poematu wietnamskiego pt. Kim Van Ki$u, autorstwa Nguyeii Du (1765-1820). Miciński zapewne korzystał z przekładów francuskich, których było najwięcej (I przekł. francuski Abel des Młchalsa w 1884-1885 r.). Istnieją dwa późniejsze przekłady polskie: Kim Van Kieou. Romans anamicki. Przeł. wg tekstu francuskiego L. Masse'a dr. H. W., Warszawa 1929 „Rój", (przekład zawiera tylko wybór kilku fragmentów). Nguyen Du, Klejnot z nefrytu, z franc. przeł. Roman Koło-niecki. Wstępem poprzedził Tadeusz Żbikowski, Warszawa 1966 (wyd. II 1975). Dzieło Nguyen Du należy do utworów synkretycznych, „jest jednocześnie epopeją, powieścią i pieśnią miłosną", łączy „epickie tradycje truyen z lirycznymi osiągnięciami poetów ngam". (T. Żbikowski, Wstęp do: Nguyen Du, Klejnot z nefrytu, s. 10-11). Dla utworów truyen - - - charakterystyczne są obrazy walki dobra ze ziem, wiara w istnienie sprawiedliwości, cześć dla dobroczyńców ludu, duch humanizmu i wolności przeciwstawiający się feudalnej, przeważnie konfucjańskiej moralności. Spotykamy w tych utworach również tendencje demokratyczne oraz satyrę na istniejące stosunki społeczne. W większości utworów o konwencji truyen fabuła jest dynamiczna, a bohater przedstawiony w akcji wraz ze zjawiskami wpływającymi na jego postępowanie i charakter. - - - W utworach o tym charakterze spotykamy również elementy ludowej fantastyki. Twórczość ludowa dostarczała ponadto wiele wątków literackich. Wpływem baśni ludowej również należy tłumaczyć szczęśliwe finały utworów i pewnego rodzaju 346 idealizację pozytywnego bohatera. Tematyka truyen często miała charakter przygodowy, awanturniczy; bohater często znajdował się w sytuacji bez wyjścia, odbywał bardzo dalekie podróże itp. - - - O ile truyen wniósł do literatury elementy epickie, narracyjne, - - - to pieśni ngam posiadały bardzo bogate możliwości wyrażania uczuć ludzkich, obrazowania wewnętrznego życia bohatera. Przede wszystkim tematem tych utworów były cierpienia kobiet, ofiar niesprawiedliwych i okrutnych obyczajów społeczeństwa feudalnego. - - - Liryczny poemat przekształca się w monolog wypowiedziany przez bohaterkę, która przedstawia w nim swe myśli i uczucia. (Op. cit., s. 7-8). Porównanie adaptacji Micińskiego z powyższą charakterystyką i współczesnym przekładem Kołonieckiego pozwala łatwo zauważyć zmiany wprowadzone przez autora Nietoty. Micińskiego zainteresował jedynie wątek miłości głównej bohaterki utworu, pięknej Kieu i Thuc Sihna; obydwie postacie przekształcił oryginalnie, wyraźnie zde-monizował postać pani Hoan-tho, pominął bogate tło społeczne, opuścił lub skrócił obszerne opisy, charakterystyki postaci i zdarzeń, w ogóle eliminował cechy epickie u-tworu na rzecz lirycznych. A oto bardziej szczegółowe zestawienie poematu Micińskiego z odpowiednimi fragmentami przekładu Kołonieckiego (wyd. I): Miciński s. 165 w. 1-7 Kołoniecki Prolog s. 14, cz. I Przeznaczenie rozdz. I W zaciszu kobiecych pokojów, s. 17, s. 165 w. 8-15 jw., s. 18, s. 165 w. 16— s. 166 w. 23 cz. I, rozdz. II Spotkanie z umarłą s. 19-22, s. 166 w. 24 — s. 167 w. 3 cz. I, rozdz. III Spotkanie z żywym, s. 23-24, s. 167 w. 4-24 cz. I, rozdz. IV Wezwanie do sploty długu sprzed narodzin, s. 25-27, s. 167 w. 25 — s. 168 w. 4 cz. I, rozdz. V Obopólne przysięgi, s. 36, 347 s. 168 w. 5-27 nie zawiera odpowiedniego fragmentu s. 169 w. 26 — s. 170 w. 6 cz. II, Pokuta, rozdz. IV Milość Z wiatru i księżyca, s. 86-87, s. 170 w. 7—s. 174 w. 10 cz. II, rozdz. V Kwaśny ocet, s. 88-89, s. 174 w. 11 —w. 28 jw., s. 100-102, s. 175—s. 176 w. 7 cz. II, rozdz. I Tuzinkowy podstęp, s. 61-64, s. 176 w. 12 —w. 25 cz. II, rozdz. VI Bramy pustki, s. 109-110, s. 177-178 nie zawiera odpowiedniego fragmentu. Dla zilustrowania inwencji Micińskiego podajemy zestawienie fragmentu Historii dwojga kochanków... z analogicznymi fragmentami przekładów H. W. i R. Kołonieckiego. T. Miciński: s. 169, w. 26 —s. 170, w. 6. H. W.: Thuc dosiada konia, rozstają się, kłęby różowej kurzawy pokrywają siodło, usiłuje dojrzeć Kieou, lecz znikła za zielonymi drzewami. Powraca, zostaje sama i czuwa przez długie pięć nocy, podczas gdy Thuc przebiega tysiąc mil samotny. (Kim Van Kieou, op. cit, s. 73J. R. Kołoniecki: On wspina się na siodło; ona puszcza połę jego tuniki. Jesień ubarwiła klonowy las kolorami pożegnania. Wirujący tuman różowego pyłu porywa jeźdźca wraz z koniem. Niebawem znikają jej z oczu zapadając w gąszcz zieleniejących krzewów morwy. Ona wraca — cień samotny, wędrujący bezsennie przez pięć nocy. On, zagubiony w dali, przebywa konno dziesiątki tysięcy stadiów. Kto to przełamał tarczę księżyca na dwoje? Jedna połowa rzuca odblask na poduszkę samotnicy, druga połowa rozświetla bezkresną drogę. (Op. cit., s. 86-87). 348 Z MOTYWÓW DALEKIEGO WSCHODU Tekst na podstawie pierwodruku: „Tygodnik Ilustrowany", 10 kwietnia 1909, nr 15, s. 289. Nie ustalono źródeł, z których ewentualnie korzystał autor. Na śmieró chlopca genologicznie przypomina japońską tankę (tradycyjna forma japońskiej poezji lirycznej, zawiera zwykłe zwięzły opis przyrody lub ekspresję uczuć oraz refleksyjną pointę). Oczywiście, można tu jedynie mówić o podobieństwie kompozycji, nie wersyfikacji. Również w liryce japońskiej pojawia się dość często motyw ważki.' Pierwowzorów utworu Kobieta, która może wstrząsnąć państwem można najprawdopodobniej szukać w chińskiej poezji epoki Tang, kiedy to konkubina Jang Kuei-fei miała przemożny wpływ na cesarza. Była ona również bohaterką wielu utworów literackich, m. in. obszernego poematu Po Czu-I (772-846) pt. Wieczny żal. Wskazówki dotyczące związków utworów Micińskiego z literaturami wietnamską, chińską i japońską zawdzięczam doc. dr. hab. Tadeuszowi Żbikowskiemu z Instytutu Orien-talistycznego UW. SPIS TREŚCI „Z mego szczęścia uczyniłem hekatombę szaleństwu" — Wojciech Gutowski 5 PANTEISTA 33 PIEŚŃ TRIUMFUJĄCEJ MIŁOŚCI 45 MSZA KONAJĄCYCH 63 NIEDOKONANY 71 WIDMO PRZY MORSKIM OKU 131 DOLINA MROKU 137 BEZALIEL 145 RÓŻANY OBŁOK 153 HISTORIA DWOJGA KOCHANKÓW I PANI HOAN-THO 163 Z MOTYWÓW DALEKIEGO WSCHODU 179 ANEKS Panteista 187 Młodzian, dobierający oręża