Nie szablą, lecz piórem INSTYTUT BADAŃ LITERACKICH POLSKIEJ AKADEMII NAUK Nie szablą, lecz piórem Batalie publicystyczne II Rzeczypospolitej Pod redakcją Darii Nałęcz IBL Wydawnictwo 1993 Warszawa Instytut Badań Literackich O f y. i i."k / Opracowanie wydawnicze Elżbieta Modrzewska l Projekt okładki \ Jolanta Barącz^y Copy editor ''"'-"" ** '' *J':..VJV < / «f> Adam Rysiewicz Skład i łamanie Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich PAN © Copyright by Instytut Badań Literackich PAN X.;.. Iffeiiti *«r»x«w*. MMTY II 353?^ Wydawnictwo IBL 00-330 Warszawa ul. Nowy Świat 72 tel. (0-22) 26-21-78 tel. (0-22) 26-52-31 w. 80, 106 ttUfal (0-22) 26-99-45 ISBN 83-85605-23-1 Wstęp Minęło już ponad pięćdziesiąt lat od chwili, kiedy klęska wrześniowa tragicznie położyła kres II Rzeczypospolitej. Odchodzą pamiętający ją ludzie. Wygasają emocje związane z sumowaniem jej dorobku. Bardzo długo bowiem usiłowano przedstawiać Polskę międzywojenną wyłącznie w roli negatywnego tła, z którym kontrastowałyby dokonania nowej władzy. Dziś zyskują popularność diametralnie inne oceny. Reakcją na wieloletnie manipulowanie prawdą historyczną i na przedłużający się kryzys stało się idealizowanie II Rzeczypospolitej. Jawi się ona niczym Arkadia: kraj dobrobytu, wybitnych indywidualności, demokracji, nieograniczonych możliwości twórczych dla społeczeństwa i pelnej suwerenności w stosunkach międzynarodowych. „Czarną" legendę wypiera „biała". Jej korzenie, jak każdego mitu historycznego, tkwią oczywiście w teraźniejszości, nie przeszłości. Nie bez znaczenia jest jednak upowszechnianie autentycznej wiedzy o tym okresie. Tak się zresztą składa, że historiografia tej epoki stanowi jedną z najlepiej rozwijających się dziedzin naszego dziejopisarstwa. Jest to jednak wiedza dość hermetyczna, nie do końca dostępna dla każdego, znacznie słabiej oddzialywająca na wyobraźnię, niż tego można byłoby oczekiwać wnioskując z jej wysokiego poziomu merytorycznego. W tej sytuacji ważną rolę odegrać mogą różnego rodzaju wydawnictwa źródłowe, w których II Rzeczpospolita miałaby okazję przemówić do czytelnika własnym głosem, za pomocą swych najwybitniejszych piór. Temu też celowi służy i ta książka, prezentująca głośne kampanie publicystyczne tamtych lat. Wbrew wyobrażeniom podsuwanym przez Ł*':. 1^. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 6 „białą" legendę II Rzeczpospolita aż pulsowała odkonfliktów isprzeczno-ści. Nie moglo zresztą być inaczej w państwie, które odbudowywało się po ponad stuletniej niewoli. Z ogromnymi kłopotami zrastał się kraj, „aż z trzech połówek złożony", by odwołać się do określenia użytego w „Przedwiośniu" przez Stefana Żeromskiego. Nie chodziłjyzresztą tylko o antagonizmy związane z wyrównywaniem różnic w sferze gospodarki, komunikacji, łączności, oświaty czy nauki, choć i te były ogromne. Ujednolicenia wymagały wzory zachowań, kultura polityczna, sposoby potocznego myślenia. Polityk wychowany w parlamentarnej monarchii austro-węgierskiej źle rozumiał i z nieufnością patrzył na królewiackiego spiskowca i demagoga, zawsze gotowego do rozkołysania ulicy. Poznański organicznik z trudem znajdował wspólny język z przedstawicielem warszawskiej improwizacji, żyjącym słomianym często zapałem. Na ów spadek po zaborcach nakładały się ostre konflikty społeczne. Do gwałtownych napięć dochodziło zwłaszcza w pierwszym okresie niepodległości, kiedy warunki bytowania były szczególnie dotkliwe. Nie oznacza to, by w innych okresach stosunki wewnętrzne przypominały sielankę. Do znacznej polaryzacji postaw doprowadził zwłaszcza wielki kryzys ekonomiczny z pierwszej połowy lat trzydziestych. Dopiero u kresu II Rzeczypospolitej konflikty wyciszone zostały przez zagrożenie ze strony Niemiec. Kraj kipiał też od najróżniejszych podziałów politycznych. Odzwierciedlały one jego zróżnicowanie społeczne, dzielnicowe, narodowościowe, cywilizacyjne. Bardzo też antagonizowały społeczeństwo różnice zdań na temat najbardziej odpowiadającego Polsce ustroju. Do rozstrzygającego starcia doszło pomiędzy zwolennikami demokracji parlamentarnej i autorytaryzmu, ale przecież nie brakowało zwolenników najróżniejszych rozwiązań, od komunizmu poczynając na faszyzmie kończąc. Różne były płaszczyzny tej konfrontacji. Do najważniejszych należały bez wątpienia: parlament, organizacje społeczne, struktury samorządowe, czy wręcz ulica. Bardzo ważnym też miejscem i zarazem środkiem artykulacji sporów stała się prasa. Przeżywała ona w II Rzeczypospolitej okres prawdziwego rozkwitu. Nie krępowana już zaborczym kagańcem pisała niemalże o wszystkim, stając się ciekawym zwierciadłem swoich czasów. Ona to w coraz większej mierze kształtowała poglądy i postawy Polaków. Upowszechnienie wykształcenia, nawet tego podstawowego, pomnożyło kr ag jej odbiorców. Na plan dalszy zeszły środki komunikowania oparte na bezpośrednim przekazie i żywym słowie, jak zebranie, wiec czy głoszone z ambony kazanie. 7 WSTĘP A jednocześnie nie zagrażały gazetom i czasopismom nowe środki masowego przekazu. Telewizja wydawała się jeszcze fantazją, a i radio, mimo lawinowo rosnącej liczby odbiorców, bardziej bawiło niż kształtowało obraz świata. " W tej sytuacji każdy ówczesny problem, niezależnie od swej wagi, musiał przewinąć się przez lamy prasy. I to stanowi przede wszystkim ojej czytelniczej atrakcyjności. Dodatkowym zaś atutem są talenty pisarskie i dziennikarskie wielu ówczesnych publicystów. Grono podziwianych do dzisiaj stylistów i zręcznych polemistów, i to zarówno w pokoleniu „niepokornych", jak i pokoleniu młodych, wychowanych już w niepodległym państwie, było relatywnie bardzo szerokie. Każdy w zasadzie obóz polityczny mógł pochwalić się kilkoma autentycznie wybitnymi wyrazicielami swych poglądów. Każdy też z gatunków dziennikarskiej wypowiedzi miał swoich utalentowanych przedstawicieli. Miał więc kto i o co się spierać. I na pewno warto przypomnieć tę prawdziwą batalię na pióra. Zdarzało się zresztą, że owe „papierowe wojny" prowadziły i do autentycznych pojedynków, gdzie do głosu dochodziły prawdziwe pistolety i szable. Tych najwytrwalszych zagoń-czyków publicystycznej i politycznej namiętności znajdzie czytelnik i w tym zbiorze, by wspomnieć bodaj najgłośniejszego Wojciecha Stpi-czyńskiego. \ Intencją autorów tego wyboru było pokazanie jak najróżniejszych batalii publicystycznych. Nie było bowiem dziedziny, w której nie toczyłyby się takie boje. Najczęściej oczywiście dochodziło do nich z powodów politycznych. Najgłośniesza z tych kampanii, wywołana niemalże czystą grą o władzę, rozgorzała z okazji wyboru Gabriela Narutowicza na stanowisko prezydenta. Do najtragiczniejszych też doprowadziła następstw, dając w efekcie mord polityczny. Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu śmierć ta nie była na rękę prasowym siewcom nienawiści. Krew prezydenta, fatalnie obciążając narodowych demokratów , na czas jakiś eliminowała ich z gry politycznej, a to, rzecz jasna, było ostatnią z ewentualności, jakiej by sobie życzyli. Takie już jednak były reguły tej wojny, że stosowana w niej broń zaczynała żyć własnym życiem. Komunikowane treści w zależności od możliwości i predyspozycji percepcyjnych odbiorcy nabierały różnego znaczenia, nieraz diametralnie innego niż by życzyli sobie piszący teksty. Warto i dziś o tym pamiętać, zwłaszcza że wydłużający się dystans czasowy nie ułatwia zrozumienia publikacji głęboko osadzonych w zupełnie innej epoce. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 8 W gruncie rzeczy polityki dotyczył też referowany w tym zbiorze spór o przeszłość. Wykłócając się o własne zasługi w walce o niepodległość myślano o wcale prozaicznych i doraźnych interesach. Wychodzono bowiem z nader rozsądnego założenia, że jeśli ktoś znakomicie sprawdził się w przeszłości, to i aktualnie najbardziej jest godzien sprawowania rządów. Dlatego, że już wcześniej udowodnił swe kwalifikacje i zdolności, jak też ze względu na poniesione zasługi. Bodajże najmniej związany z polityką był spór rozpętany przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego, dotyczący szeroko pojętej sfery obyczaju i moralności. Widać na jego przykładzie, jak wiele było w Polsce do zrobienia, by uczynić z niej kraj prawdziwie nowoczesny, wolny od różnego rodzaju Ciemnogrodów, których bastiony ujawniły się w najróżniejszych środowiskach. Nie mniejsze emocje wywołała dyskusja na temat utworzenia obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Jak zresztą każda z przytoczonych tu batalii i ta posiadała swój podtekst. Nie chodziło bowiem tylko o ustosunkowanie się do konkretnego dekretu prezydenta, dającego władzy nową możliwość represjonowania przeciwników. Wymiana zdań dotyczyła szerszej oceny rządów pomajowych. Powracał w niej problem ustosunkowania się do dyktatury i zakreślenia granic wolności obywatelskich. W pewnym sensie korespondowała z tą dyskusją polemika, jaka rozgorzała wokół wojny domowej w Hiszpanii. Na nowo stawiano pytania o legitymizm władzy, o granice podporządkowania się jej przez poszczególne jednostki i cale grupy obywateli. W kraju, w którym od dziesięciolecia sprawowała rządy ekipa wyniesiona do władzy w wyniku zamachu stanu, nie były to pytania retoryczne. Zwłaszcza że niedawno uchwalona konstytucja nie dawała opozycji żadnych szans na legalny powrót do władzy. Była też wojna w Hiszpanii dogodną okazją do wyrażenia własnego stosunku do faszyzmu, jak też do przedstawienia poglądów na rozwój sytuacji międzynarodowej. W porównaniu z tym rozległym horyzontem europejskim lwowski zjazd pracowników kultury wydawał się wydarzeniem zaściankowym, a jednak wyzwolił wcale nie mniejsze emocje. I nic dziwnego. Zaskoczył opinię radykalizmem głoszonych haseł. Zaniepokoił, bo jeszcze nie przeraził, rysującą się wizją porozumienia na lewicy. Tym zresztą można tłumaczyć fakt pozornie paradoksalny, że najsilniejszy atak przypuszczano na zjeździe nie na najbardziej zawsze krytykowanych komunistów, a na uczestników wywodzących się z szeroko pojętych własnych szeregów. Dlatego chyba tak zdecydowane i brutalne były w tej kampanii akcenty personalne. WSTĘP Mało kiedy zresztą polemiści krępowali swobodę swych wypowiedzi kanonami grzeczności. Takie określenia jak „kabotyn" i „matoł", nie należały do najsurowszych. I to w całym dwudziestoleciu, a nie tylko w latach trzydziestych, kiedy to każda niemalże dziedzina życia została zbrutalizowana. To szersze zjawisko ukazano w niniejszym wyborze na przykładzie głośnej sprawy zajęcia Myślenic w czerwcu 1936 r. przez bojówki kierowane przez działacza endeckiego, Adama Doboszyńskiego. Mało kto wprawdzie Doboszyńskiego bronił, ale wielu skłonnych było go zrozumieć i wytłumaczyć. Przy okazji rozgorzała oczywiście dyskusja na temat kwestii żydowskiej, dość specyficznej, ale przecież będącej tylko częścią owej kwadratury koła II Rzeczypospolitej, związanej z jej wielonarodowym charakterem. Nie było tu bowiem rozwiązania, które wszystkich, czy choćby większość, mogło satysfakcjonować. Znacznej części polityków spędzało to sen z oczu, ale przed publicystami otwierało tym większe pole do dyskusji i polemik. Prasowa batalia o ocenę czynu Doboszyńskiego zbiegła się w czasie z ostrą wymianą zdań na temat chłopskiej demonstracji w Nowosielcach. Zarówno oczekiwania z nią związane, jak i dość niespodziewany finał pozwalały na liczne i bardzo różniące się interpretacje. I niektórym sanatorom, i pewnym działaczom chłopskim marzyło się częściowe nawiązanie współpracy, a przynajmniej zmniejszenie dotychczasowej wrogości. Poważne zmiany zachodzące w obozie rządzącym, w tym awans Edwarda Rydza-Śmigłego, bądź co bądź ministra w „ludowym" rządzie lubelskim z listopada 1918 r., nadawały takim iluzjom pozory prawdopodobieństwa. W tej sytuacji politycznym spekulacjom można było oddawać się bez końca. Przynajmniej do czasu, dopóki próba owego zbliżenia nie zakończyła się niemal jawnym skandalem, tj. wcześniejszym opuszczeniem przez Rydza honorowej trybuny w Nowosielcach. I ta reakcja prosiła się o komentarze, choć utrzymane już w zupełnie innym tonie. Każdy więc uznawał za stosowne zabrać glos i przedstawić własne zdanie. Przy okazji dotykano spraw o znacznie szerszym znaczeniu, w tym fundamentalnej kwestii roli chłopa i ruchu ludowego w państwie. Zresztą wszyscy autorzy niniejszej antologii mieli do czynienia z nadmiarem, nie ubóstwem tekstów. Jak zwykle w takich sytuacjach stal przed nimi dylemat: jak zaprezentować dane zjawisko. Czy dokładnie, wręcz kompletnie przedstawić jakiś jego fragment, czy na zasadzie reprezentatywnych próbek dążyć do zilustrowania całości. Można przecież wskazać na dodatnie i ujemne strony każdego z tych ujęć. W większości NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 10 przypadków zdecydowano się na tę drugą drogę, wychodząc z założenia, że bardziej przybliża i uplastycznia autentyczny wizerunek II Rzeczypospolitej, pozwalając oddać całe jej zróżnicowanie. Jedynie w prezentacji tekstów powstałych w związku z wyborem na prezydenta Gabriela Narutowicza posłużono się innym rozwiązaniem, gros miejsca poświęcając publicystyce Stanisława Strońskiego. Wydawało się bowiem wskazane, by na tym właśnie przykładzie czytelnik miał okazję zobaczyć, z jakich to większych całości wydobyto gdzie indziej prezentowane próbki publicystyki. Choć gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że nie każdy publicysta i nie w każdej sprawie tak długo i wszechstronnie atakował swoich przeciwników, jak właśnie Stroński Narutowicza. Warto też zaznaczyć, że przeciętny czytelnik prasy II Rzeczypospolitej rzadko kiedy miał okazję zapoznania się z tak szeroką gamą poglądów, jak zaprezentowana w niniejszym wyborze. Z dość prozaicznych zresztą względów. Wyłączając ludzi zawodowo zainteresowanych treścią publikacji prasowych, na ogól sięgano w tych czasach do jednego, dwu tytułów, czytając pisma własnego obozu. Tak więc większość współczesnych w przedstawionych tu bataliach miała okazję śledzić jeden tylko oddział czy poszczególnych bojowników. Ten partykularyzm zainteresowań oslabil nieco pasję polemistów, którzy bardziej koncentrowali się na odzwierciedleniu własnego stosunku do meritum sprawy, niż na krytykowaniu poglądów adwersarzy. Różnie zresztą z tym bywało i niekiedy batalie publicystyczne przypominały zaciekłą walkę wręcz, a innym razem luźną wymianę poglądów, wiążącą się w całość tylko dzięki łączności tematycznej. Jak w każdym wyborze i tu zabrakło wielu zjawisk godnych uwzględnienia. Autorzy antologii nie pretendowali do osiągnięcia jakiejś kompletności, uwzględniającej choćby najgłośniejsze spory. Starali się jedynie, by czytelnik miał okazję zapoznania się z najróżniejszymi aspektami życia II Rzeczypospolitej. By jej najwybitniejsze pióra jak najpełniejszym głosem przemówiły w sprawach, co do których nie było kiedyś zgody. Wypada też zaznaczyć, że autorom wyboru nie chodziło o taką selekcję tekstów, by niejako przekonać czytelnika do zdecydowanego opowiedzenia się po jednej z polemizujących stron. Nie rozdano w tej batalii broni tak, by z góry wyłonić zwycięzcę. Inna sprawa, że niejednokrotnie przesądził o tym dalszy bieg zdarzeń. Nadużywanie tej wiedzy dla pokrzykiwania na niektórych uczestników sporu byłoby chyba jednak nie na miejscu. Za zasadę przyjęto drukowanie tylko pełnych tekstów, co umożliwiło całościowe przedstawienie sposobu rozumowania autorów, choć skazało 11 WSTĘP na pominięcie materiały przekraczające objętościowo możliwości tej książki. Nie czyniono też w zamieszczonych materiałach żadnych ingerencji, a jedynie uwspółcześniono pisownię, zgodnie z powszechnie przyjętymi zasadami edytorskimi. Dana Nalęcz '"•^•^"-"'.„Hl t***.' . „.„ań.y.''"'**^,^"-?"?* '.^*^ •L** Śmierć Prezydenta — grudzień 1922 Wydarzenia polityczne jesieni roku 1922 — począwszy od kampanii wyborczej do sejmu, aż po tragiczną śmierć Pierwszego Prezydenta PvP, Gabriela Narutowicza, ujawniły, na skalę przedtem nieznaną, obyczaje polityczne młodej, polskiej demokracji. Wybory 1922 r. były doświadczeniem w dziejach Drugiej Rzeczypospolitej szczególnym; były jak żadne inne, i „pełne", i „normalne". Wzięła w nich udział znakomita większość działających w państwie partii politycznych (wybory w 1919, 1935 i 1938 r. były bojkotowane przez wiele stronnictw), sposób ich przeprowadzenia nie był nigdy kwestionowany, w przeciwieństwie do wyborów 1928 i tzw. wyborów brzeskich. Na scenę wystąpiło wiele stronnictw i grup, które przedstawiły swoje programy, w rozmaitych kolorach i odcieniach, od jaskrawej czerwieni po głęboką czerń. Przeciętnemu obywatelowi trudno było zorientować się w tej mozaice politycznej, wrażenie chaosu pogłębiało się przy lekturze prasy, ulotek, rozmaitych publikacji, w których żonglowano często słowami z łatwością kuglarza. Takie okoliczności pozwalają rozwinąć się świadomości politycznej, ale też sprzyjają formowaniu się psychiki sympatyka czy członka partii, ślepo wierzącego w jej hasła i idee, czytającego tylko prasę swojego stronnictwa. Postawy fanatyczne, podobnie jak indyferencja polityczna, miały ścisły związek z poziomem rozwoju świadomości społecznej i narodowej, z niezbyt głęboką i szeroką wiedzą o rzeczywistości. Jeszcze 10 lat później znany dziennikarz Witold Giełżyński zauważy z przerażeniem, że występujący w charakterze świadków na procesie brzeskim tzw. przeciętni obywatele reprezentują żenujący poziom wiedzy politycznej. Że nie odróżniają państwa od rządu, że nie widzą różnic między partiami, że nie znają pojęcia „opozycja", że nie wiedzą, w jakim żyją kraju ani w jakim czasie. R>;.' [*t ''««»'*Os'**'::': NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 16 „Rzeczpospolita" 10 XII 1922, nr 337] Stanisław Stroński: ICH PREZYDENT Obce narodowości, Żydzi, Niemcy, Ukraińcy, głosami swymi, w liczbie 103, dołączonymi do mniejszości głosów polskich, w liczbie 186, .narzuciłyj wczoraj większości polskiej, w liczbie 256, mianowicie 227 — za p. Maurycym Zamoyskim i 29 kartek białych, wybór p. Gabriela Narutowicza na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Te liczby trzeba dobrze zapamiętać. Głosów polskich 256 przeciw p. Narutowiczowi, głosów polskich tylko 186 za p. Narutowiczem, czyli o pełnych 70 mniej głosów polskich, ale za to dodatek 103 głosów obcych narodowości, żydowsko-niemiecko-ukraiń-skich, które rozstrzygnęły i narzuciły większości polskiej w Zgromadzeniu Narodowym i narodowi polskiemu p. Narutowicza na prezydenta. To zestawienie liczb trzeba też szczegółowo znać z przebiegu głosowania. W pierwszym głosowaniu otrzymują kandydaci głosy tych grup, które ich zgłosiły, z wielką dokładnością, mianowicie: Zamoyski 222 głosów Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, który miał 217 głosów obecnych, wraz z kilkoma głosami luźnymi. Wojciechowski 105 głosów PSL, które ma 87 głosów, wraz z głosami NPR; Narutowicz 62 głosy, tj. Wyzwolenia 55 i kilka luźnych; Daszyński 49 głosów PPS; Baudouin de Courtenay 103 głosy narodowości obcych. W drugim głosowaniu już narodowości obce wszystkie swe głosy z wyjątkiem dziesięciu, czyli około 90, dołączają do głosów p. Narutowicza, a PPS na razie swoje głosy oddaje p. Wojciechowskiemu, co daje wynik: Zamoyski 228 (Chrześcijański Związek Jedności Narodowej i luźne), Wojciechowski 151 (PSL, NPR, PPS), Narutowicz 152...(Wyzwolenie, Żydzi, Niemcy, Ukraińcy), Baudouin de Courtenay 10 (resztka dla utrzymania jeszcze nazwiska do odpadnięcia), Daszyński l (dla odpadnięcia). W trzecim głosowaniu pozostałych kilka głosów obcych narodowości pada na p. Narutowicza, który w ten sposób wysuwa się już stanowczo przed p. Wojciechowskiego: 17 ŚMIERĆ PREZYDENTA Zamoyski 228, Wojciechowski 150, Narutowicz 158, Baudouin de Courtenay 5, białe kartki 3. W czwartym głosowaniu wszystkie głosy obcych narodowości padają już na p. Narutowicza, do czego dołącza się kilka luźnych z lewicy polskiej: Zamoyski 224 (Chrześcijański Związek Jedności Narodowej); Wojciechowski 146 (PSL, NPR, PPS), Narutowicz 171 (Wyzwolenie i kilka luźnych, razem 68 polskich, a 103 Żydów, Niemców, Ukraińców), białe kartki 4. I tak oto p. Narutowicz dostaje się do rozstrzygającego głosowania jako kandydat 193 głosów Żydów, Niemców i Ukraińców z dodatkiem zaledwie 68 głosów polskich! W piątym, tym rozstrzygającym, głosowaniu wynik: Zamoyski 228 głosów, białych 29 głosów polskich z lewicy wzdragających się głosować na kandydata obcych narodowości. Narutowicz 186 głosów polskich i 103 żydowsko-niemiecko-ukraińskich, razem 289. P. Maurycy Zamoyski, który od pierwszego od razu głosowania aż do ostatniego miał stale większość głosów polskich, czyli kandydat większości polskiej, przepada, a p. Narutowicz, który dostał się do ostatniego głosowania jako kandydat 193 głosów Żydów, Niemców i Ukraińców z dodatkiem tylko 68 głosów polskich, zostaje wybrany ostatecznie większością, w której głosów polskich jest tylko 186 przeciw 256 innym głosom polskim, mianowicie 228 p. Zamoyskiego i 29 białym. To mówią suche, ale druzgocące liczby o wyborze p. Narutowicza. Mówią one także wszystko, co tylko wiedzieć trzeba, o opłakanej Jiańbie PSL „Piasta". Stronnictwo to, które wraz z Chrześcijańskim Związkiem Jedności Narodowej współdziałało w stworzeniu polskiej większości dla wyboru Marszałków Sejmu i Senatu, obecnie do ostatniej chwili ociąga się i nie chce wejść w porozumienie w sprawie wyboru Prezydenta. Ostatecznie tuż przed głosowaniem wysuwa kandydaturę p. Wojciechowskiego, którą mu jednak w czwartym głosowaniu obalają Żydzi, Niemcy i Ukraińcy, rzucając swe głosy na p. Narutowicza. I wówczas polska grupa PSL-Piasta, która nie chciała się porozumieć z polską większością 220 głosów, ugina się kornie, haniebnie, nędznie, pod wolą 103 głosów Żydów, Niemców i Ukraińców i głosuje na ich kandydata i przez nich do ostatniego głosowania doprowadzonego. Rzadko zdarza się równie jawne i równie niskie pohańbienie się. l?fei*i IMtttitt •6-04* *«r»K«w«. M«wv ** NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 18 Kogo zaś w ten sposób Żydzi, Niemcy i Ukraińcy narzucili Polsce na Prezydenta? P. Narutowicza, który w r. 1917 ogłosił w „Neue Zuricher Zeitung" z pełnym podpisem i pt.: Nastrój w Polsce owe zdumiewające pamiętne uwagi: „Bezmyślna to legenda, jakoby Polacy wciąż jeszcze kierowali się złudzeniem co do dobrych zamiarów państw zachodnich względem nich i, nie uznając aktu 5-go listopada, byli przecięci nienawiścią do Niemiec... Cóż otrzymali Polacy w ciągu przeszło dwu lat od rzekomo tak życzliwie dla nich usposobionych mocarstw, od Francji i Anglii? Nic, absolutnie nic, prócz pustych beztreściowych frazesów. Kto natomiast otworzył polskie szkoły i polski Uniwersytet, kto wypowiedział to słowo, przez długie czasy upragnione w duszy polskiej: niepodległość? Niemcy i Austria... Istnieją jeszcze między Polakami a Niemcami rachunki nie wyrównane, ale to są Łrzeczy przejściowe. Zasadniczo weszli Niemcy wobec Polaków na drogę ^#Vpolityki rozumnej... Na tym Polacy opierają dziś swoją przyszłość, a nie na ^^ pustych obietnicach zachodnich pseudo-przyjaciół". ^ I wiele, wiele jeszcze gorszych i jeszcze bardziejjiiejdprzeczn^cjiuwag, I dzisiaj, gdy Polska opierasię"całk^wicie na współdziałaniu z państwami zachodnimi, co więcej, w tej chwili, gdy gotują się w Londynie ważne dla Europy postanowienia sprzymierzonych, _rjpjityk._nieborak, który ^szyderstwami obsypywał Francję i Anglię, a wdzięczył się dziecinnie do Niemiec, zostaje pierwszym Prezydentem Rzeczypospolitej Polski za sprawą. Żydów, Niemców i Ukraińców, a przeciw większości posłów jjolskich. Czy p. Gabriel Narutowicz nie ma poczucia niewysłowionej y krzywdy wewnętrznej, jaką wyrządza narodowi polskiemu, przyjmując ;•' , wybór tak dokonany z podeptaniem najsłuszniejszych zasad tego narodu, ' który walczył z pokolenia na pokolenie, aby sam, naprawdę sam, o swych losach rozstrzygał, oraz czy nie ma poczucia ogromu krzywdy i szkody, jakie wyrządza mu na zewnątrz wobec jego sprzymierzonych, których lżył \ i z których szydził, narzucając się obecnie głosami żydowsko-niemiecko-^-ukraińskimi na przedstawiciela Państwa Polskiego wobec zagranicy? Wybór ten, zdumiewająco bezmyślny, wyzywający, jątrzący, wytwarza stan rzeczy, z którym większość polska musi walczyć i na podstawie którego żadną miarą nie stanie do pracy państwowej, bo to byłoby tylko utrwaleniem rozstroju i zagładą podstawowych pojęć, którymi stoją narody. '.rr~' 19 ŚMIERĆ PREZYDENTA __ _ ___ ________[„Rzeczpospolita" 12 XII 1922, nr 339] Stanisław Stroński: OBŁUDA Po stronie lewicy jakby ze zdumieniem, ba, nawet z oburzeniem, mówi się o tym, że ludność kraju, a w pierwszym rzędzie stolicy, która pierwsza o tym się dowiedziała, jest do głębi poruszona, rozgoryczona i wzburzona tym, że p. Narutowicz narzucony został większości polskiej na prezydenta Rzeczpospolitej głosami obcych narodowości, Żydów, Niemców i Ukraińców. Wszak to takie proste i piękne, takie słuszne i zrozumiałe. P. Narutowicz dostaje się do ostatniego głosowania 103 głosami obcych narodowości z lichym dodatkiem zaledwie 68 głosów polskich, a zatem wybitnie jako kandydat żydowsko-niemiecko-ukraiński, a następnie przeciw większości polskiej 256 głosów, w czym 227 na p. Zamoyskiego i 29 kartek białych, zostaje wybrany tylko mniejszością 186 głosów polskich, a zatem o 70 mniej, ale za to z dodatkiem 103 głosów Żydów, Niemców i Ukraińców, którzy rozstrzygają i narzucają większości polskiej i państwu polskiemu prezydenta. I p. Narutowicz przyjmuje taki wybór. Wszystko w porządku. Oczywiście. Żydzi, na czele obcych narodowości, czują się zwycięzcami, nie ukrywają tego, od razu wyciągają ręce po dalsze zdobycze. — Poszło z Prezydentem, pójdzie i z Rządem! Żydowski „Nasz Kurier" z niedzieli wołał: „Wybór prezydenta nie rozjaśnił jeszcze zupełnie horyzontu politycznego. Pozostaje jeszcze nie mniej ważne zagadnienie stworzenia rządu. Wczorajszy wybór pokazał, że istnieją możliwości twórczej współpracy stronnictw polskich z mniejszościami narodowymi". A żydowski „Moment" niedzielny: „Polityka mniejszości narodowych, zwłaszcza Żydów, odniosła świetne zwycięstwo, Piast musiał się przeprosić z lewicą, a o ile tylko Narutowicz przyjmie prezydenturę, to więcej niż pewne, że utworzy się też rząd, który będzie miał także mandat niepolskich przedstawicieli w Sejmie". SfrĄsnr NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 20 Świetne zwycięstwo polityki mniejszości narodowych! Czy na lewicy wyobrażano sobie, że także w społeczeństwie polskim będzie takie samo zadowolenie, gdy kandydata 103 głosów obcych i tylko 68 polskich narzuci się większości 256 głosów polskich w ostatnim jeszcze głosowaniu tylko 186 głosami polskimi i 103 głosami Żydów, Niemców, Ukraińców, którzy rozstrzygają? Co właściwie tam na lewicy myślą sobie o społeczeństwie polskim? Czy myślą, że ono nie sądzi i nie ma prawa sądzić, iż gospodarzem w Polsce jest naród polski? Czy myślą, że na to przez 150 lat pokolenia polskie, dręczone lub zdradzane przez te same narodowości obce, cierpiały i walczyły z bezprzykładną ofiarnością o niepodległość i państwo, aby w tym odzyskanym niepodległym państwie polskim jego głowę większości Polaków narzucali Żydzi, Niemcy, Ukraińcy? Czy myślą, że ten naród nie ma poczuć takich samych jak angielski, francuski, włoski, jakikolwiek inny, z wyjątkiem może w tej chwili rosyjskiego, które by czegoś takiego żadną miarą nie zniosły, oraz że nie ma takich samych jak one praw istotnego władania we własnym państwie? Mniejsza już nawet o te obce narodowości, które głoszą swe zwycięstwo i wyzyskują większość narodu i ciała ustawodawczego polskiego w sposób niewątpliwie nieopatrzny, a wywołujący niezawodnie skutki wzmożonej niechęci i wzmocnionego odporu. Ale niechże stronnictwa lewicy, które w takim wyborze p. Narutowicza uczestniczyły, zrozumieją, że one to rzuciły wyzwanie społeczeństwu polskiemu, one dotknęły je w najzdrowszych pojęciach i najsłuszniejszych uczuciach, one urządzają sobie niegodziwe igraszki i haniebne wystawienie na próbę jego cierpliwości. Naród, w którego żyłach płynie krew, a nie gnojówka, musi siej wzburzyć, gdy mu się bezczelnie i szyderczo pokazuje, że o najważniej-j szych i najdroższych dlań urządzeniach odzyskanego w męce i ofierzei państwa niepodległego rozstrzygają wrogo wobec polskości występujące narodowości obce. """ Kto śmie w ogóle porównywać zuchwałą i na zimno popełnioną zbrodnię takiego szarpania uczuć narodowych z wykroczeniami wzburzonej młodzieży na ulicy? Lecz to nie koniec jeszcze obłudy. 21 ŚMIERĆ PREZYDENTA W niedzielę, nazajutrz po wyborze haniebnie jątrzącym, ludność stolicy w olbrzymim zgromadzeniu pod gołym niebem i pochodzie dała wyraz swym uczuciom spokojnie, poważnie, uroczyście, pod względem prawnym nienagannie. W poniedziałek, gdy już manifestacja była nie tak powszechna, dołączyło się do tego niewątpliwe wykroczenie, gdyż robiono trudności posłom i senatorom, idącym do sejmu, a na niektórych, co jest już daleko posuniętym występkiem, podniesiono rękę. Ale poskromienie tego było rzeczą władz, skoro tylko opatrzyły się, że dzieją się takie rzeczy. Zamiast zwrócić się do władz, przywódcy PPS przyzwali przeciw młodzieży i ludności uzbrojoną bojówkę, która zaczęła strzelaninę zupełnie jak w bitwie. Rozlew krwi, dziki zupełnie, spada na sumienia tych właśnie, którzy najgłośniej wrzeszczą. Ta obłudna gra nie powiedzie się i mylą się przywódcy lewicy, jeśli sądzą, że uda im się prawdę zakryć i zakrzyczeć bezczelnie. Naprzód targają haniebnie najświętszymi uczuciami stęsknionego do istotnej niepodległości i do władania na swej ziemi narodu, który dość miał już rządów narzucanych przez obcych, potem na wybryki młodzieży odpowiadają strzałami świadomie na rozlew krwi przyzwanej bojówki, a potem jeszcze wrzeszczą wniebogłosy, jakby pokrzywdzeni. Walka o prawa narodu polskiego toczyć się będzie prawnie, bez wykroczeń, które są zgubą i nieszczęściem, ale także nie w cieniu kłamstwa i obłudy, lecz w jasnym świetle prawdy, ukazującej winowajców wyzywających uczucia narodowe. [„Rzeczpospolita" 13 XII 1922, nr 340] Stanisław Stroński: PRAWO I JEGO ISTOTA Sobotni wybór p. Narutowicza na stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej, dokonany przeciw znacznej większości posłów polskich w liczbie 256 przez mniejszość posłów polskich w liczbie 186 z pomocą 103 głosów żydowsko-niemiecko-ukraińskich, wywołał wśród społeczeństwa wzburzenie, które wyraziło się w zajściach na ulicach miasta. Zajścia te, jak każdy wybuch doraźny uczuć szerszego ogółu, na szczęście już minęły. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 22 Nie jest to bowiem właściwy grunt i właściwy sposób załatwiania tak doniosłych, najdonioślejszych, spraw życia narodowego. Oburzenie społeczeństwa jest najzupełniej słuszne i zrozumiałe, nie przebrzmi też ono w ciągu paru dni, będzie trwało poty, póki trwa przyczyna, ale wyrażać się ono będzie w uchwałach zgromadzeń obywatelskich, w głosach pism, w stanowisku stronnictw, a nie w zaburzeniach ulicznych. Byłaby to bowiem wobec zdarzenia politycznego wielkiej wagi odpowiedź zbyt nikła. , Wybór sobotni sięga do głębi podstaw naszego odrodzonego życia państwowego i wstrząsa najistotniejszymi pojęciami narodowo-polity-cznymi ogółu polskiego. Narodowo-politycznymi, a nie prawnymi. Wybór jest bowiem na wskroś prawny. P. Narutowicz uzyskał, zgodnie z art. 39 Konstytucji, bezwzględną większość głosów Zgromadzenia Narodowego. Takich czy innych głosów, o tym Konstytucja oczywiście nie mówi. Wybór jest prawny. Ale Konstytucja w ogóle nie wszystko mówi, co jest słuszne i samo przez się zrozumiałe, zostawiając niejedno, bo więcej niż niejedno, bo samą istotę rzeczy, jak w każdym prawie, woli i rozumowi ludzi, którzy się tym prawem rządzą. Nie mówi Konstytucja, jaki ma być Prezydent. Nie mówi, że powinien być uczciwy, rozumny, zdolny. A jednak nie jest to zapewne bezprawiem, jeśli żądanie tych właściwości, prawnie wcale nie zastrzeżonych, uzna się za nakaz sumienia obywatelskiego. Nie mówi też Konstytucja, jaką większość powinien mieć za sobą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Nie mówi, że powinna to być większość polska. Lecz znowu nie będzie to bezprawiem, jeśli żądanie takiej większości polskiej w państwie polskim uzna się za nakaz sumienia obywatelskiego zarówno dla wybierających Polaków, jak dla wybrańca Polaka. Bo Konstytucja, jak każde prawo, nie wszystko mówi. Zostają wierzenia, uczucia, sądy i wola. Na obszarze państwa polskiego żyją obywatele obcych narodowości. Obcość swą zaznaczają oni sami bardzo dobitnie, o wiele dobitniej niż podobni obywatele, np. Żydzi w jakimkolwiek kraju Europy, lub np. Niemcy w Stanach Zjednoczonych, obcość swą zaznaczają gdzie indziej. 23 ŚMIERĆ PREZYDENTA tefc—*. Chcą być obcy, taka ich wola, tak też jest. Co więcej, znamionuje ich wszystkich wybitna niechęć ku polskości, która wyrażała się tym, że odbudowania niepodległego państwa polskiego wcale nie pragnęli, a gdy ono powstało, tylko patrzą, jakby je podważać i rozstrajać, wcale nie dbając o jego dobro i potęgę. Naród polski to widzi. A widząc to, nie może chyba w siebie wmawiać, że wzmożenie wpływu tych narodowości obcych na bieg praw państwowych wzmocni państwo. Skoro zaś to widzi, zmysł samozachowawczy każe mu pilnie strzec swego rozstrzygającego wpływu na losy państwa, a nie oddawać go tym, którzy radziby to państwo osłabić. Samobójstwa żadne prawo społeczeństwu polskiemu w Polsce nie nakazuje. Szczególnie ważne jest to w okresie obecnym, gdy państwo dopiero się tworzy i gdy od wpływów, jakie działać tu będą, zależy, czy będzie to państwo jednolite i przez naród polski rządzone, czy też zlepek różnych narodowości austriackim wzorem. Wszystko u nas jest jeszcze płynne, jeszcze nie ustalone, jeszcze niepewne. Jeśli w tym okresie nie zdobędziemy się na większość polską, ale uzależniać się będziemy w najważniejszych sprawach od narodowości obcych, nie zbudujemy państwa jednolitego, zwartego, polską myślą polityczną ożywionego. I tu właśnie zarysowuje się wielką odpowiedzialność za sobotni wybór i za jego przyjęcie. Są to prawdy tak proste, tak oczywiste, tak bezwzględnie słuszne, że ogół polski musiał odczuć narzucenie większości polskiej Prezydenta Rzeczypospolitej przez obce narodowości w połączeniu z mniejszością jako niebezpieczeństwo i jako poniżenie. Co tu dużo mówić: Są Polacy, nie tylko na prawicy, ale i na lewicy, którzy by takiego wyboru nie przyjęli uznając, że, jeśli się jest Polakiem i ma się być pierwszym urzędnikiem w Polsce, trzeba mieć zaufanie większości Polaków, bo inaczej zrywa się bezcenne węzły spoistości i godności narodowej. Takie jest niewątpliwie zdanie także części tych polskich posłów i senatorów, w szczególności z PSL, którzy przypuszczali, że p. Narutowicz, jeśli nie będzie miał większości polskiej, wyboru nie przyjmie. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 24 Stąd zdumienie, coraz bardziej rosnące, w miarę jak staje się rzeczą jasną, że nie wszyscy to rozumieją, iż naród polski nie byłby godny nazwy narodu, gdyby w państwie polskim nie chciał sam być gospodarzem. JJRzeczpospoIita^M4XII^1922, nr 341] Stanisław Stroński: ZAWADA Wybór p. Narutowicza na stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej wstrząsnął tak potężnie uczuciami i myślami ogółu polskiego przede wszystkim dlatego, że narzucony on został większości polskiej przez lewicową mniejszość z walną pomocą obcych narodowości, czym sponiewierano haniebnie zasadę samodzielności i niezależności narodowej, drogą każdemu Polakowi. Ale nie tylko dlatego. Oprócz tego bowiem kraj odczuł doskonale, że p. Narutowicz osobą swą zawalił drogę ku naprawie gospodarczo-skarbowej w państwie, która już-już przeświecała przed oczyma wśród otchłani rozstroju. Nie ma naprawy bez odpowiedzialnej większości w sejmie i opartego na niej silnego i także odpowiedzialnego rządu. Okres nierządu, bez większości sejmowej i bez jakiejkolwiek wyraźnej odpowiedzialności, dał się społeczeństwu dostatecznie we znaki, bo nie ma dzisiaj nikogo, kto by nie czuł, ile nas ten nieład kosztował i jak głęboko nas zepchnął w przepaść nędzy gospodarczej. Różnią się ludzie szeroko w kraju w przekonaniach i dążeniach politycznych, ale w tym jednym są zgodni, że musi być odpowiedzialna większość. Nikomu też ani się śniło, by mogła to być większość inna niż polska, bo trudno wzmacniać budowę państwa przy pomocy tych, którym roi się ustawicznie jego rozsadzanie. Po wyborach, gdy okazało się, że lewica jest w mniejszości, bąknięto tu i tam po jej stronie o możliwości współdziałania z obcymi narodowościami. Ale te głosy próbne zamierały na ustach. Odraza społeczeństwa do takiej spółki była zbyt widoczna. Wkrótce stało się rzeczą dla wszystkich jasną, że jedna jest tylko możliwa większość polska. Prawica listy 8 z PSL- Piastem i może z NPR, podczas gdy skrajna lewica, Wyzwolenie i PPS, skłaniała się raczej ku objęciu stanowiska opozycji. Gotowości swej w tym kierunku prawica 25 ŚMIERĆ PREZYDENTA Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej nie ukrywała wcale, ale przeciwnie wprost oświadczała, że stworzenie takiej większości polskiej i udział w niej uważa za pierwszy swój obowiązek. Także w grupie PSL-Piasta ujawniła się dążność w tym kierunku, a podobnie i w NPR uznawano konieczność takiego załatwienia. W wyborze marszałków, p. Trąmpczyńskiego w Senacie i p. Rataja w Sejmie, przeprowadzonym w drodze porozumienia tych grup, zarysowała się po raz pierwszy większość ta w działaniu. v! •• r W kraju powitano to ze szczerym zadowoleniem i uczuciem ulgi. Nareszcie coś uchwytnego! Zacznie się praca i odpowiedzialność! Nie było kątka ziemi polskiej, gdzie by sobie tego nie mówiono. Cel był wielki. Większość, odpowiedzialność, stałość, ład na zewnątrz, a przywrócenie zaufania za granicą, jako podstawy niezbędne twardej pracy nad uzdrowieniem stosunków gospodarczo-skarbowych i odzyskaniem poczesnego miejsca na gruncie międzynarodowym. Jakiś ożywczy prąd zdrowia powiał w kraju po ponurym okresie przesileń, samowoli, wątpliwości i ciągłej niepewności jutra. Po wyborze marszałków oczekiwano współdziałania tej samej większości w wyborze prezydenta Rzeczypospolitej i następnie tworzeniu rządu, bo jest rzeczą jasną, że wszystkie te czynniki życia państwowego, których ciągła współpraca jest niezbędna, muszą być objęte porozumieniem. Nagle nieoczekiwane załamanie. W głosowaniu na prezydenta Rzeczypospolitej porozumienie zerwało się. P. Narutowicz dostawszy się do rozstrzygającego wyboru jako skromny wybraniec 103 głosów żydowsko-niemiecko-ukraińskich, a tylko 68 polskich, jednak uzyskuje większość, bo PSL-Piast popiera raczej narzuconego przez obce narodowości kandydata niż kandydata prawicy. W dniu wyboru rzecz cała wygląda na złośliwy przypadek i przeważa przypuszczenie, że p. Narutowicz wyboru nie przyjmie. Ale okazuje się zaraz, że przyjmuje, a w dalszym ciągu, że uparcie trwa w tym postanowieniu. I wtedy oczy wszystkim się otwarły. Więc to nie przypadek? Któż to na drogę wiodącą ku większości polskiej, ku odpowiedzialności, ku ludowi, ku uzdrowieniu, rzucił ten kloc nieczuły, ociężały, nieruchawy, tępy? NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 26 Poznano w tej robocie dobrze znajomą rękę. To p. Piłsudski odchodząc i, zdawało się, otwierając swym odejściem drogę ku lepszym czasom, na odchodnym rzucił na tę drogę, jako niezawodną zaporę, p. Narutowicza, wybranego głosami lewicy i obcych narodowości. Sam nie mógł narazić się na taki wybór, bo czuł, że poderwałby sobie w ten sposób wszelki grunt pod nogami. Zawalił drogę ku stworzeniu większości polskiej p. Narutowiczem, a teraz, gdy znowu wytworzył się zamęt, w którym p. Piłsudski zawsze czuł się jak w swym żywiole, oświadcza on w chwili żegnania się z dotychczasowym rządem, że zabiera się do bardzo czynnego życia. I już się słyszy o p. Piłsudskim jako ministrze spraw wojskowych i zarazem prezesie ministrów bliskiego rządu. Zawada jest skuteczna. Pierzchły widoki uzdrowienia gospodarczo--skarbowego i wzmocnienia stanowiska za granicą. Zamiast tego wynurza się po staremu p. Piłsudski. Naj budę jak bywało. To znaczy ta zawada. Czy pęd kraju do życia i zdrowia nie otworzy drogi ku odpowiedzialności, polskiej większości, pracy i lepszej przyszłości? _______[„Rzeczpospolita^' 15 XII 1922, nr 342] Stanisław Stroński: WINOWAJCY Obrachunek z zajść poniedziałkowych w stolicy zarysowuje się już całkiem wyraźnie i nieodwołalnie jako ciężkie oskarżenie przeciw lewicy z PPS na czele. Obraz jest dzisiaj już dokładny, następstwo wydarzeń ustalone, szczegóły znane, kłamstwa wykryte, nowe wiadomości uzyskane, tak że tego obrazu nic już nie zatrze. W sobotę wieczorem Warszawa, która w uroczystym naprawdę skupieniu oczekiwała wiadomości o wyborze pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej, dowiedziała się, że p. Narutowicz, przeprowadzony do rozstrzygającego głosowania wyłącznie jako kandydat 103 głosów obcych narodowości z dodatkiem zaledwie 68 polskich, także w tym ostatnim głosowaniu miał przeciw sobie poważną większość 256 głosów polskich, a przeszedł jedynie wskutek dorzucenia 103 głosów obcych narodowości do mniejszości 186 głosów polskich. 27 ŚMIERĆ PREZYDENTA Jak grom spadła ta wiadomość na Warszawę i na całą Polskę. I tylko ludzie nikczemni, ludzie spodleni w pojęciach, ludzie wyzuci ze zmysłu narodowego mogą nie rozumieć, że każdy Polak musiał to odczuć jako hańbę i krzywdę, że w Polsce nie większość polska rozstrzyga o tym, kto ma być pierwszym dostojnikiem i przedstawicielem państwa i narodu polskiego na zewnątrz, ale obce narodowości, nie tylko obce, ale polskość na każdym kroku podkopujące. Więc społeczeństwo polskie ma uznać za rzecz słuszną, by narodowo niekarne i godności narodowej pozbawione stronnictwa lewicy dopuszczały do tego, że Żydzi, którzy w czasie wojny łączyli się stale z wrogami Polski, a po wojnie podziemnie ryli przeciw powstaniu wielkiego państwa polskiego, że Niemcy z b. zaboru pruskiego, którzy są żywą pozostałością okresu wynaradawiania tam polskości przez bicie dzieci za modlitwę polską i przez wywłaszczenie, że Ukraińcy, którym obca jest myśl o łączności z Polską, że wszystkie te obce narodowości narodowi polskiemu, który tak tęsknił do niepodległości i władania u siebie, narzucają pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej. Lecz nieprawdą by było, gdyby ktoś twierdził, że to tylko wzburzone uczucie przemówiło w Warszawie i w całej Polsce. Nie tylko uczucie, proste, godne, święte, ale także rozum polityczny, którego nie mieli zaślepieni politycy z lewicy, a który ma ogół polski, musiał się wzburzyć przeciw tej krańcowej lekkomyślności, by obecnie, w okresie tworzenia się państwa polskiego, nie opierać się na większości polskiej, ale uzależniać się od obcych narodowości, które zupełnie jawnie przeciwne są spoistości i potędze państwa polskiego. W niedzielę wielotysięczna rzesza ludności stolicy w spokojnym i poważnym pochodzie, po wysłuchaniu mówców z prawicy, którzy wyraźnie i dobitnie nawoływali wyłącznie do walki prawnej przeciw temu grzebaniu polskości w odrodzonym państwie polskim, dała wyraz swym uczuciom, co nie tylko jej wolno, ale co jest jej zasługą, w przeciwstawieniu do ciężkiej winy politycznej lewicy, a wara komukolwiek odmawiać społeczeństwu polskiemu w Polsce podstawowego prawa obywatelskiego wyrażania swych uczuć, myśli, poglądów, woli. W poniedziałek gorętsza część społeczeństwa, młodzież, również ożywiona tymi uczuciami, których nikt uczciwy potępić nie zdoła, tą samą myślą polityczną, którą góruje nad zaślepieńcami politycznymi NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 28 z lewicy, tą samą troską o polskość, która świadczy o tym, że ta młodzież jest coś warta i że żyje czymś wzniosłym i szlachetnym, młodzież ta, jak wszędzie i zawsze na świecie, popędliwa i mniej rozważna, dała wyraz swemu wzburzeniu w sposób prawnie niedopuszczalny, bo nastawała na posłów i senatorów, hołdujących innemu niż ona poglądowi. Takie wystąpienia młodzieży, takie zaczepki, takie wybuchy, zdarzają się we wszystkich państwach, i to nawet dosyć często. Są one mimo to karygodne, muszą być powściągane, nie mogą stać się czymś, co wchodzi w zwyczaj, pod grozą rozstroju i zwyrodnienia życia politycznego. Dlatego też musi się uznać za rzecz bardzo naganną, że pobito posła rabina Kowalskiego i senatora Deutschera, że szarpano posła Szydłow-skiego, że pobito również posła Piotrowskiego. Ale zarazem już samo to dokładne wyliczenie, do którego nie zdołano dodać ani jednego dalszego nazwiska, wskazuje, że to wystąpienie młodzieży nie zatoczyło szerszych kręgów. Posłów i senatorów jest 555, w tym z lewicy i z obcych narodowości około 300. Wszyscy przeszli do Sejmu spokojnie bądź to * sami, bądź pod opieką policji, a wykroczenia dotknęły na szczęście tylko kilku członków Zgromadzenia Narodowego. Każdy taki wypadek jest sam przez się bardzo naganny, ale widać z całości obrazu, że nie był to ruch groźny, lecz raczej dorywcze wybryki, których rozszerzeniu się policja zdołała na ogół zapobiec. Wielkie zło zaczęło się dopiero skądinąd w sposób zgoła nieoczekiwany. Zjawiła się koło godziny pierwszej uzbrojona bojówka PPS i zaczęła działanie, które od razu zmieniło zupełnie postać rzeczy. Jest dziś rzeczą stwierdzoną, że pomijając już wyzywanie młodzieży przez posła Piotrowskiego, aż wreszcie rzucane przezeń obelgi doprowadziły do opłakanego starcia, posłowie Daszyński i Jaworski, których policja chciała spokojnie przeprowadzić, odmówili, a natomiast przyzwali bojówkę socjalistyczną z rewolwerami, która wpadła na młodzież, strzelała jak w bitwie, rozlewała krew. W jednej chwili było około 30 osób ciężko lub lżej rannych. P. Daszyński dzisiaj zaklina się na wszystkie sposoby: — Ja nie miałem rewolweru. Ale na to jest jedna tylko odpowiedź: 29 ŚMIERĆ PREZYDENTA — Pan miałeś sto rewolwerów, ludzi uzbrojonych, wbrew prawu. Pan je sprowadziłeś. Pan je skierowałeś przeciw młodzieży polskiej, której powściągnięcie nie waszą było rzeczą i nie takimi powinno być dokonane sposobami. I dlatego poniedziałek jedenastego grudnia przejdzie w pamięć jako krwawy dzień zbrodni PPS w Warszawie. [„Rzeczpospolita" 16 XII 1922, nr 343] Stanisław Stroński: PRZECIW WIĘKSZOŚCI P. Prezydent Narutowicz zaczyna swą działalność od wyraźnego przeciwstawienia się woli i dążnościom większości Sejmu. Wczoraj p. Prezydent Rzeczypospolitej rozmawiał z przedstawicielami polskich ugrupowań sejmowych o utworzeniu rządu. Poseł Głąbiński oświadczył imieniem trzech grup Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, że jedyną podstawą zdrowej polityki państwowej wśród niezmiernych trudności obecnych może być tylko porozumienie większości polskiej i oparcie na niej zarówno rządu, jak wyboru prezydenta. Poseł Witos oświadczył imieniem PSL, że tworzenie w obecnym stanie rzeczy rządu nieparlamentarnego i nie opartego o większość polską uważałby za największe nieszczęście. W ten sposób większość polska, będąca zarazem większością sejmu w ogóle, bo już same dwa te ugrupowania liczą 240 głosów na 444 całości, oświadczyła się za utworzeniem rządu parlamentarnego na większości polskiej opartego. . , - Rozmowy swe z przedstawicielami stronnictw mógł p. prezydent Rzeczypospolitej snadnie poprzedzić naradą z pp. marszałkami sejmu i senatu. We Francji, z której konstytucją nasza jest zgodna w dziale stanowiska prezydenta Rzeczypospolitej, dzieje się stale tak, że prezydent Republiki zasięga zawsze zdania prezydentów obu izb. Jest rzeczą jasną, że pp. Trąmpczyński i Rataj, sami wybrani na podstawie porozumienia większości polskiej, nie omieszkaliby dać wyraz przekonaniu, że bez oparcia się o taką większość niepodobna myśleć o zdrowym utworzeniu rządu nigdy, a szczególnie wśród takich jak obecnie trudności państwowych i w obliczu tak wielkich zadań. .'."•-: NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 30 Stan gospodarczo-skarbowy państwa jest wręcz przerażający. Spadek pieniądza polskiego zawrotny, niedobór, który wyrazi się w cyfrze już nie miliardowej ale bilionowej, drożyzna coraz bardziej ściskająca. Wszystko naokoło woła głośno o ratunek natychmiastowy, a wiadomo, że nie ma ratunku bez większego zaufania zagranicy, ku któremu znowuż ani o krok naprzód się nie ruszy bez wprowadzenia prawidłowych stosunków w państwie pod kierunkiem opartego o większość i istotnie odpowiedzialnego rządu, jak wszędzie na świecie, gdzie się poważnie i uczciwie pojmuje życie i obowiązki państwowe. Ratować trzeba zaraz, natychmiast, bez dnia zwłoki. Któż bowiem byłby tak śmiały, by wziąć na się odpowiedzialność za jakąkolwiek zwłokę w takim stanie rzeczy?-—————"""*" ~~-Okazuje się, że tę właśnie odwagę ma p. Prezydent Narutowicz. Wbrew zdaniu przedstawicieli większości polskiej, z pominięciem zdania Marszałków Sejmu i Senatu, gdyż zgoda ich z tą większością z góry była wiadoma, p. Prezydent Rzeczypospolitej powołuje sobie najspokojniej w świecie nieparlamentarny rząd przejściowy. A do czegóż to ma być przejściem ten rząd przejściowy? To powiedział wyprzedzający wypadki p. Barlicki imieniem PPS. Do rządu p. Józefa Piłsudskiego. Dwa dni temu zaznaczono na tym miejscu, że cała gra i robota lewicy przy pomocy obcych narodowości zmierza ku wysunięciu znowu do steru p. Piłsudskiego. Tu i ówdzie zdziwiono się i uważano to za domysł nieuzasadniony. Dzisiaj mgliste oświadczenie p. Piłsudskiego sprzed dwu dni o zamiarze bardzo czynnej działalności jest już dokładnie oświetlone przez najbliższych jego przyjaciół z PPS. Zresztą, z oświadczeniami czy bez oświadczeń, zamysły te są aż nadto widoczne. Potworności nie popełnia się dla zabawy i od niechcenia, ale tylko dla utorowania drogi jeszcze większym potwornościom. ; « A potwornością było pogwałcenie w wyborze prezydenta Rzeczypospolitej najzdrowszych i najgłębszych poczuć całego myślącego ogółu polskiego, który znakomicie to rozumie, że o najważniejszych sprawach Państwa Polskiego rozstrzygać powinna tylko większość polska, niezależna od narodowości obcych. Z podjziemnie_przygotowanego głosowania wyszedł nagle przeciw większości 256 głosów polskich p. Narutowicz l 31 ŚMIERĆ PREZYDENTA 186 tylko głosami polskimi i 103 obcych narodowości. Myślano, że to igraszka głosowania rzuconego nieopatrznie na niepewne losy, ale zarazem sądzono, że takiego wyboru, którego Polak w państwie polskim nie przyjmuje, p. Narutowicz nie przyjmie. Okazało się, że p. Narutowicz przyjmuje i że bardzo uparcie trwa w tym postanowieniu. Bo taki prezydent jest właśnie potrzebny dla dalszych zamysłów. I potwornością także jest tworzenie obecnie, gdy topiel już głowy zalewa, nie rządu poważnego ale, ot tak sobie, rządu przejściowego. W dodatku dzieje się to wbrew wyraźnemu zdaniu polskiej większości Sejmu. Bo znowu taki pomost jest właśnie potrzebny dla dalszych zamysłów. Ze względu na dobro Polski nikt nie zrozumie ani tego wyboru prezydenta Rzeczypospolitej przeciw większości polskiej głosami obcych narodowości, ani też tworzenia śmiesznego rządu przejściowego w chwili, gdy jednego dnia tracić nie wolno. Ale ze względu na dążenia p. Piłsudskiego nie ma rzeczy bardziej zrozumiałej. Większość polska w Sejmie i Senacie, wybrany przez nią Prezydent, oparty o nią rząd, to wyjście z zamętu, a właśnie zamęt jest niezbędny dla ponownego zjawienia się p. Piłsudskiego u steru, dla którego poświęca się i właściwy wybór prezydenta Rzeczypospolitej, i powołanie właściwego rządu w chwili największych trudności państwowych. _____ __ _ _ __ __ ____ ^Rzeczpospolita'M 7 Stanisław Stroński: CISZEJ NAD TĄ TRUMNĄ ! nr341] Gdy pierwszy urzędnik i najwyższy przedstawiciel państwa, Prezydent Rzeczypospolitej, padł jako ofiara skrytobójczego zamachu, dokonanego niewątpliwie z pobudek politycznych, całe społeczeństwo, bez względu na przekonania, i takie czy inne poglądy o działalności politycznej zamordowanego prezydenta, widzi w nim obywatela, który padł na pierwszym posterunku państwowym, i u trumny jego pochylą się wszystkie czoła w czci i żałobie. Jak najgroźniejszej zarazy strzec się musi społeczeństwo, które chce być zdrowe i uczciwe, wszelkiego gwałtu w sprawach i starciach NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 32 o podłożu politycznym, a już najbardziej morderstwa politycznego. Starcia polityczne, w państwie praworządnym, rozstrzygane być mogą i muszą wyłącznie na drodze prawnej. A morderstwo polityczne jest zbrodnią, którą popełnić może tylko człowiek nie zdający sobie w swym uniesieniu sprawy ze zła, jakie wyrządza życiu narodowemu. Tam, gdzie zbrodnia polityczna oceniana jest z jakąkolwiek wyrozumiałością lub przymieszką względów politycznych jako zjawisko odrębnego rodzaju niż wszelkie inne targnięcie się na cudze życie, jest już bardzo źle i naród taki kroczy po bezdrożach, co okupić musi bardzo drogo. Bywały w dziejach takie narody, bywały w dziejach narodu takie okresy, ale to pewna, że przeszły one zawsze w pamięć z piętnem upadku i rozstroju. Tam zaś, gdzie zbrodnia taka budzi grozę całego społeczeństwa, jest ona nieszczęściem, klęską, hańbą, ale nie podrywa wiary w zdrowie i uczciwość społeczeństwa. A tak jest dzisiaj w Polsce, gdzie cały naród widzi w zamordowanym prezydencie Rzeczypospolitej nie przedstawiciela własnego czy przeciwnego obozu politycznego, ale przedstawiciela władzy państwowej, a przede wszystkim ofiarę zbrodni, wywołującej powszechne potępienie. Jedynie w tym powszechnym potępieniu jest godność, jest zdrowie duchowe, jest siła, dająca pewność, że naród przetrzyma głębokie wstrząśnienie, w żałobie i smutku, ale zarazem w spokoju, bez którego niebezpieczeństwo byłoby stokroć groźniejsze. Ta zgoda w odruchowym potępieniu jest naprawdę bezcennym skarbem duchowym i najpewniejszą ostoją w chwili bardzo ciężkiej. ;"•- A jednak co się dzieje? Nad zwłokami śp. Prezydenta Rzeczypospolitej, którego zamordowanie dla wszystkich jest ciosem bolesnym i głęboko odczutym, hasać zaczyna przerażający taniec stronniczych oskarżeń, wygrywanych jako zręczne posunięcie w walce politycznej: ="" — To wasza wina, to wyście przygotowali grunt dla tej zbrodni, to wasza tu odpowiedzialność. Takie oskarżenie rzucają niektóre stronnictwa lewicy wprost przeciw stronnictwom prawicy. Z najgłębszą pogardą odeprze cały obóz prawicy to nikczemne nadużywanie żałoby ogólnej dla płaskich i nędznych celów stronniczych. 33 ^x. ŚMIERĆ PREZYDENTA Prawica na gruncie zasad i przekonań politycznych twardo broniła j nadal bronić będzie tego zdania, że w odradzającym się żmudnie państwie polskim odpowiedzialność za bieg spraw musi wziąć na się wobec teraźniejszości i wobec przyszłości większość wyłącznie polska, na której opierać się musi także wybór prezydenta Rzeczypospolitej i powołanie rządu. I tu prawica powie w każdej chwili: — Tego naszego stanowiska nie zapieramy się. Przeciwnie, dumni jesteśmy, że jest ono takie. I jak było takie wczoraj, jak jest dzisiaj, tak będzie i jutro. Żadna siła na świecie nie odwiedzie nas od tego sztandaru i od wytrwałego kroczenia pod nim na prawnej drodze walki zasad i przekonań. ,;..K -b Z podniesionym czołem powie to zawsze prawica, a myli się każdy, kto sądzi, że jakiekolwiek wstrząśnięcia, najboleśniejsze nawet, zepchną ją z drogi tej zasady, że w odradzającej się Polsce gospodarzyć i odpowiedzialność brać może tylko większość wyłącznie polska, a uzależnianie się od obcych i wrogich narodowości jest zgubą. Nie zwinie pod żadnym naporem tego sztandaru prawica, bo jej tego uczynić nie wolno, bo trwać pod nim jest jej świętym obowiązkiem wobec tych pokoleń, które cierpiały i walczyły o niepodległość, wobec tego dzisiejszego pokolenia, które ją upełnomocniło do pracy politycznej, wobec przyszłych pokoleń, którym Polskę trzeba przekazać polską, a nie inną. A jeśli prawica broni całym swym wysiłkiem tej zasady prostej i świętej, a broni jej na drodze prawnej, otwarcie, dumnie, nieugięcie, jakiż niegodziwiec śmie na nią zrzucać odpowiedzialność za działanie skrytobójcze człowieka niezrównoważonego i wręcz niepoczytalnego, skoro do takich czynów się zwraca? Sianie podniecenia? Ale kto sieje podniecenie, czy ci, którzy słusznej zasady bronią, czy też ci, którzy ją gwałcą? Ciszej, dużo ciszej, obok tej otwartej trumny, panowie oskarżyciele! Dzisiaj nie pora na dokładne wskazywanie wszystkiego, ale przyjdzie wkrótce chwila spokojnego sądu dziejowego, który powie: — Śp. Gabriela Narutowicza wystawili na sztych wyboru przeciw większości polskiej, a głosami tylko mniejszości polskiej z rozstrzygają- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 34 cym wpływem obcych narodowości, tacy, którzy sami dla siebie wyboru takiego nie chcieli i nie przyjęliby, a także głosowaniem swoim poparli to tacy, którzy sami przekonani byli o słuszności zasady większości wyłącznie polskiej. Więc ciszej, dużo ciszej, nad tą otwartą trumną, w żałobie, w skupieniu, w głębokim zastanowieniu się nad wszystkim, czego szargać i szarpać, i gwałcić nie wolno. ______________________________[„Robotaik^J4XIL 1922^342] Tadeusz Hołówko: BROŃMY POLSKI PRZED PRAWICOWYM BOLSZEWIZMEM Każde stronnictwo ma prawo dążyć do objęcia władzy. Dojść do władzy może albo w drodze rewolucyjnej, dążąc do obalenia istniejącego porządku prawno-państwowego wszystkimi środkami, albo w drodze legalnej, w granicach zakreślonych Konstytucją. j Otóż trzeba stwierdzić, że Narodowa Demokracja obecnie wkroczyła Ina drogę walki rewolucyjnej z Konstytucją 17 marca. • Należy nie tylko to stwierdzić, lecz i wyciągnąć z tego wszystkie odpowiednie wnioski. Zamachem na Konstytucję 17 marca było już żądanie, aby prezydent był wybrany większością polską, nie zaś większością ogółu Zgromadzenia Narodowego. Takiego zastrzeżenia nie ma w Konstytucji 17 marca. Przeciwnie, jednym z jej podstawowych założeń jest równouprawnienie obywateli bez różnicy wyznania i narodowości. Jeżeli zaś Narodowej Demokracji chodziło o stworzenie pewnego precedensu zwyczajowego, a wiemy jaką moc ma zwyczaj konstytucyjny np. w Anglii, to mogła, widząc beznadziejność swego kandydata^, w czwartym głosowaniu oddać swe głosy na p. Wojciechowskiego, w ten^ sposób utrącając kandydaturę p. Narutowicza, na którego w tym głosowaniu głosowały tylko „Wyzwolenie" i mniejszości narodowe. A jednak ND tego nie zrobiła, bo jej chodziło nie o zasadę, a tym bardziej nie o interes Polski, lecz o swój egoistyczny partyjny interes. Bo jeśli chodzi o interes Polski, to trzeba uważać za tryumf młodej ŚMIERĆ PREZYDENTA odrodzonej państwowości polskiej, że mniejszości narodowe głosowały na kandydata polskiego ludowego stronnictwa, jakim jest „Wyzwolenie". Szkodą dla Państwa, groźnym memento byłoby, gdyby mniejszości narodowe posłuszne nakazowi ks. Lutosławskiego powstrzymały się od głosowania lub głosowały do końca na swego demokratycznego kandydata. Oznaczałoby to bowiem, że wszyscy Ukraińcy, Białorusini, Żydzi, Niemcy, czują się chwilowymi gośćmi w Polsce, że jej losy ich w gruncie rzeczy nic nie obchodzą. Tymczasem głosując na p. Narutowicza, tym samym wobec całego świata mówili, że czują się obywatelami Rzeczypospolitej Polskiej z własnej nieprzymuszonej woli. I oto ten fakt historycznego znaczenia dla Polski Narodowa Demokracja chce przedstawić jako zamach na godność narodu polskiego, zapominając, jak to p. Trąmpczyński przez całe życie winien być wdzięczny rabinom żydowskim, że pozwolili mu, uproszeni przez p. Korfantego, zostać marszałkiem Sejmu Ustawodawczego. Zamachem na Konstytucję 17 marca były niedzielne wiece i przemówienia posłów Hallera, ks. Nowakowskiego, posła Ilskiego, wyraźnie i jawnie nawołujących do przeciwstawienia się woli większości Zgromadzenia Narodowego. Poniedziałkowe wypadki — osaczenie Sejmu przez tłumy, bicie i lżenie posłów i senatorów, naigrywanie się z posłów państw zagranicznych, wreszcie obrzucenie błotem i grożenie kijami Prezydentowi Rzeczypospolitej — wszystko to było z góry uplanowane przez prawicowych posłów. Ci właśnie ludzie, zaślepieni w swej partyjnej nienawiści, wyprowadzili na ulicę tłumy młodzieży i kazali im przy pomocy kijów i rewolwerów obrócić wniwecz prawomocny i legalny wybór Zgromadzenia Narodowego. Planem ND było nie dopuścić do zaprzysiężenia nowo wybranego prezydenta. Plan był prosty. Posłowie i senatorowie z prawicy mieli nie stawiać się na sali, zaś posłów lewicowych i mniejszości narodowych miały nie puścić do Sejmu zebrane tłumy, kierowane przez bojówki endeckie, które tak samo miały przeszkodzić Prezydentowi dojechać do Sejmu. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 36 Zamach nie udał się. Ale fakt faktem pozostaje, że inicjatywa zamachu na Konstytucję wyszła z łona posłów „Chjeny". I nie to jest straszne, że były rozruchy, że zbałamucona młodzież po wojskowemu zorganizowana strzelała do polskich robotników, bo ci ostatni szybko uspokoili łobuzów, ale to jest straszne, że ta młodzież wystąpiła jako czynnik polityczny, depczący Konstytucję, znieważający posłów, ciskający obelgi Prezydentowi Rzeczypospolitej. Nie chodzi o to, że tymi posłami byli Daszyński, wódz polskiej klasy robotniczej, sędziwy Limanowski — święta postać w oczach każdego kulturalnego Polaka, nie chodzi o to, że tym lżonym prezydentem był p. Narutowicz, pjp/esor tylu pokoleń młodzieży, uczony europejskiej sławy. ' ~~-~—^~ Nie chodzi tu o ludzi. Tak samo byłoby rzeczą ohydną, gdyby młodzież lewicowa w razie wyboru Zamoyskiego napadła na Głąbińskiego, Hallera, Trąmp-czyńskiego. Chodzi o zasadę. Demokracja i republika opiera się na powszechnym szacunku dla praw zasadniczych. Poseł, senator, prezydent Rzeczypospolitej musi być osobą nietykalną w oczach każdego obywatela. Obraza tych wybrańców narodu — to obraza samego narodu. > I oto to pokolenie, które ma budować niezadługo Polskę, zaczyna swoją działalność od burd ulicznych pod hasłem podeptania Konstytucji, obalenia kijami i brauningami uchwały Zgromadzenia Narodowego. Naprawdę rumieniec wstydu i żalu zalewał mi twarz, gdym patrzył na tę młodzież akademicką i szkół średnich, miotającą obelgi na najwyższych reprezentantów woli narodu, na strzelających do nas skupionych pod czerwonym sztandarem partii od 30 lat walczącej o Niepodległą Rzeczpospolitą Polskę. Ratujmy młodzież! — szeptałem z przerażeniem patrząc na te młode rozjuszone postacie, celujące do nas. Ratujmy młodzież! póki nie jest późno. A że młodzież tak coraz niżej się stacza, winni temu ci, którzy powołani są do opieki nad nią. f 3? ŚMIERĆ PREZYDENTA Młodzież akademicka od dłuższego czasu gorszy Warszawę swym zachowaniem. Dlaczego milczą rektorowie, dlaczego nie powiedzą swego słowa senaty akademickie? Cóż dziwnego, że młodzież w poniedziałek rzucała obelgi na przejeżdżającego Prezydenta Rzeczypospolitej, gdy kilka tygodni temu szła ulicami Warszawy i krzyczała „Precz z rektorem Łukasiewiczem" za to, że ten, szanując Konstytucję, nie chce wprowadzić „numerus clausus". Cóż dziwnego, że ta młodzież biła posłów socjalistycznych i żydowskich, gdy bezkarnie uszło jej przed kilku tygodniami, mniejsze co prawda, pogwałcenie konstytucji, ale pogwałcenie, jakim było wtargnięcie do zamkniętego lokalu obradującej młodzieży akademickiej żydowskiego pochodzenia i pobicie jej, ba! nawet uderzenie w twarz studentki. »" * • I wszystko to uchodziło jej bezkarnie. Ze strony rektora i senatorów akademickich nie padło ani jedno słowo napomnienia. Padło dopiero teraz, po całej ohydzie wypadków poniedziałkowych, padło suche oficjalne ostrzeżenie. ;s ';'•*•• ! >; / t Dziś już władzę w wyższych uczelniach sprawują nie rektorowie, lecz akademickie bojówki endeckie, zabraniające wykładów, nie dopuszczające do gmachów uniwersyteckich studentów Żydów. Nic dziwnego, że takie zachowanie się profesorów upoważnia tę młodzież do mniemania, że jeżeli nie wszyscy, to większość solidaryzuje się z jej postępowaniem. Ale młodzież trzeba wychowywać i politycznie. Toteż wychowują ją odpowiednio posłowie endeccy. Taki poseł Głąbiński jedzie do Lwowa i podburza młodzież przeciwko Żydom, taki gen. Haller wygłasza do młodzieży podburzające przemówienie, wyraźnie nawołując do przeciwstawienia się woli Zgromadzenia Narodowego. Czyni to samo poseł śląski, Stanisław Grabski. „Rozwój" — którego dyrektorem i duszą jest poseł Dymowski, staje się sztabem endeckich bojówek. I wszystko to dzieje się jawnie i bezkarnie. Cóż więc dziwnego, że młodzież „narodowo usposobiona" idzie tam i robi to, co jej każą posłowie z „Chjeny". Bądźmy wyrozumiali i sprawiedliwi dla tej młodzieży i powiedzmy otwarcie, że nikt się nie znalazł ze starszych, kto — „młodzieży! Nie słuchaj 38 tych NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM by miał odwagę powiedzieć jej obłąkanych ludzi". Rząd był bezczynny i bezwładny. Młodzież od lat widzi, że występując pod sztandarem reakcji, ma się wszelkie przywileje i bezkarność za wszystko. Takim samym duchem przejęła się administracja. Dymisja p. Kamieńskiego1, zawieszenie p. Sikorskiego2 to są słuszne zarządzenia przeciwko tym, którzy nie umieli bronić powagi Prezydenta i Zgromadzenia Narodowego. Ale co spotka tych panów, którzy byli moralnymi sprawcami i reżyserami tych tragicznych zajść? Dąbal za wygłaszanie mów na wiecach, nawet niezbyt ostrych, został wydany przez sejm i skazany przez sąd. Ale co będzie gen. Hallerowi za jego prawicowo-bolszjwickie i podburzające przemówienia? ' ~" "~ Jeśli naprawdę chcemy, aby konstytucja przestała być świstkiem papieru, to dajmy dowód, że prawo polskie jest sprawiedliwe i bezstronne, że nie zna różnicy pomiędzy prawicą a lewicą. Niech każdy w Polsce wie, że jest kara za zamachy na państwo, nie tylko ze strony komunistów, lecz i bolszewików prawicowych. Że każdy, chociażby sam p. Haller, gdy odważy się poniewierać Konstytucję, podburzać przeciwko niej tłumy, może znaleźć się tam, gdzie znalazł się Dąbal. A wówczas młodzieży otworzą się oczy i dowie się, że nie wszyscy ci, którzy mają na ustach „Bóg i Ojczyzna" i którzy wkładają jej do rąk broń do walk bratobójczych, naprawdę dobrze życzą jej biednej Ojczyźnie. Ale nakazać posłuch i szacunek dla Konstytucji, nauczyć poszanowania prawa nawet takich panów Hallerów może tylko rząd silny, mający autorytet. Dlatego powstanie rządu silnego i zdecydowanego pod hasłem naczelnym obrony i utrwalenia zasad konstytucji jest najpilniejszym zadaniem chwili bieżącej. Przy takim rządzie skupią się wszyscy, którzy chcą, aby Polska była państwem praworządnym i demokratycznym, a nie podminowanym przez anarchię gruntem dla faszystów i bolszewików. 1 Ministra spraw wewnętrznych. 2 Komendanta policji w Warszawie. 39 ŚMIERĆ PREZYDENTA Niechże rząd obrony Konstytucji i uzdrowienia stosunków w Polsce jak najrychlej powstanie. Czasu do stracenia nie ma. [„Robotnik" 17 XII 1922, nr 345] MORDERCA Fakt zamordowania pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej w trzecim dniu jego urzędowania jest tak potworny, że prasa narodowo--demokratyczna nie odważa się wziąć otwarcie za ten mord odpowiedzialności. Co więcej, powtarza się ta sama malwersacja moralna, jak i z napaściami poniedziałkowymi, urządzanymi przez zorganizowane bandy faszystów. Po pierwszej konsternacji prasa endecka („Rzeczpospolita", „Gazeta Poranna", „Gazeta Warszawska", „Kurier Warszawski") z ogromną zaciekłością i wściekłym tupetem zaczęła wmawiać, że faszyści to grzeczne i spokojne dzieci. .... Teraz próbuje się z mordercy zrobić niepoczytalnego obłąkańca. „Rzeczpospolita" pisze, że „uważano go za umysłowo chorego", albowiem „wypadł z tramwaju i doznał bardzo ciężkiego obrażenia głowy, co również wpłynęło na stan jego umysłu". Wobec tego, konkluduje „Gazeta Warszawska", mordercą „zajmą się lekarze". Jest bowiem metoda w tym „obłąkaniu". Wystarczy przejrzeć endecko-faszystowską prasę po zamachu. Za bardzo uderzająca swoim zorganizowaniem jest obrona, idąca po linii niepoczytalności mordercy, a tym samym zindywidualizowania potwornego zamachu. Sposób używany przy wszystkich tego rodzaju zamachach, robionych przez morderców, którzy wyciągną los odpowiedni. Najpierw tedy niech prasa endecko-faszystowską, która podała o mordercy najwięcej szczegółów, nie próbuje czynić z niego obłąkańca. Jest to znana już i stara metoda. Morderca przy wypadku tramwajowym połamał swego czasu nogi, ale był zdrów na umyśle. Do ostatnich chwil wykładał w szkołach i był czynnym profesorem wyższych uczelni. Chory umysłowo nie był. Żywił NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM l tylko wielką nienawiść do socjalistów, z których „pasy chciał drzeć jeszcze w r. 1905, z czym się co najmniej nie krył. Za czasów moskiewskich jako profesor rysunków w politechnice warszawskiej znany był ze swego wysługiwania się reakcji carskiej. Był, razem z najbliższą rodziną swą, zacietrzewionym endekiem. Był stałym współpracownikiem pism endeckich. A przy tym, co jest rzeczą najważniejszą, czyn mordercy prezydenta Rzeczypospolitej jest prostą a nieuniknioną konsekwencją zorganizowanych ataków prawicowego faszyzmu. Pomijając kulisy organizacyjne faszystów, kule mordercy są tylko naturalnym dalszym ciągiem tego nieustannego podbechtywania do l mordów, jakie stale prowadzi prasa endecko-faszystowska. Ustalmy łączność zjawisk. ^Gazeta Poranna" (z dn. 13 bm.) komunikowała wszem i wobec: „biedzą sre"~nad~-ceremoniałem «objęcia władzy» przez prezydenta i Narutowicza. Ma to być połączone z jakimiś festynami publicznymi, i paradami ulicznymi itd. ;}/> r<,; Stanowczo i poważnie przestrzegamy tych specjalistów od «protoko-łów» uroczystych przed dalszym prowokowaniem uczuć ludności polskiej Warszawy. Ludność polska tej prowokacji nie zniesie i, jeśli zamiast strumieni krwi, które widzieliśmy na ulicach onegdaj, popłyną krwi tej rzeki, odpowiedzialność za to spadnie na puste, niestety, ale żywe dotychczas głowy rozmaitych protokolantów i innych specjalistów od uroczystości i festynów publicznych". Tak pisała na trzy dni przed zamordowaniem prezydenta faszystowska „Dwugroszówka". Groziła. Ostrzegała. Zarazem zabezpieczała sobie moralnie tyły. W obozie faszystów wiedziano doskonale o mającej nastąpić zbrodni. W godzinę jakąś po zamachu w jednym z urzędów państwowych powiedział wybitny urzędnik: no, to wczoraj już było wiadome, że będzie zamach. W poniedziałek napaści faszystów podżeganych przez "endeckich posłów i — siostra Hallera, rzucająca w prezydenta błotem. W trzy dni potem „Dwugroszówka" ostrzega i grozi. Grozi, że na ulicach stolicy popłyną rzeki krwi,1 jeśli prezydent będzie paradował. 41 ŚMIERĆ PREZYDENTA Po trzech dniach endek, zawścieczony endek, ongi wysługujący się reakcji carskiej, endek do ostatniej chwili przytomny na umyśle, czynny jako profesor wykładający, morduje w biały dzień, w chwili otwarcia Salonu Sztuki, a więc właśnie w czas parady, morduje pierwszego polskiego prezydenta Rzeczypospolitej... Jest metoda w tym „obłędzie" i jest przyczynowość zjawisk. Trucizna, płynąca strumieniami z prasy endecko-faszystowskiej, ta pełna wściekłej nienawiści akcja białego terroru wydała już owoce. Odpowiedzialność za mord pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej spada na „Chjenę". "^:*A»Cirf <•".< :"'f;<'W [„Robotnik" 19 XII 1922, nr 347] Prosper [Stanisław Posner]: WAM ... W ODPOWIEDZI ; i, -••/=•' Nie! my nie znikniemy po jednym dniu i nie przejdziemy do innej „aktualności". Jeżeli macie jeszcze sumienie — będziemy waszym sumieniem. Będziemy wam powtarzali: jesteście winni zbrodni! przez was stała się zbrodnia! Nie my jedni tak myślimy i nie my jedni wam powtarzać będziemy te słowa. Obudziliście zdrowy odruch moralny narodu. Czyni się dokoła was pustkajjjczy przejrzały, wzdrygnęły się serca. """ Nie, my nie zmilkniemy. I nikt nie będzie już więcej milczał. Wczoraj ludzie byli jeszcze ogłuszeni, jeszcze niemi z oburzenia, ze wstrętu, przybici hańbą, która przez was na cały naród spada. Dziś już mogą mówić usta, już całość klęski i ohydy ogarnia umysł. W pierwszej chwili tylko ludzie czuli, że stało się coś strasznego, dziś już wiedzą, co się stało. W pierwszej godzinie po dokonaniu zbrodni, dosłownie w pierwszej godzinie, kiedy jeszcze trup Prezydenta nieostygły leżał na miejscu zbrodni, już z waszych sztabów padła komenda, już skrzypiały pióra waszych pismaków: to wariat, to był obłąkany! Kogo chcielibyście w tym pierwszym odruchu usprawiedliwić? Czy chodziło wam o uwolnienie od zasłużonej kary Niewiadom-skiego? Czy była to taka szczególna dbałość o „swojego człowieka"? Czy jego to chcieliście ratować? NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM _ 42 Nie, wy od pierwszej chwili zaczęliście ratować siebie. Nikomu innemu do głowy nie przyszło zastanawiać się, czy Niewiadomski jest psychopatą. 'Warn, tylko wam ta myśl przyszła do głowy. Bo wy jedni musieliście się usprawiedliwiać i wypierać współudziału; musieliście umyć ręce, bo od razu wszyscy zaczęli szukać na nich krwawych plam. Znaleźliście dla siebie usprawiedliwienie w tym, że mordercą miał być wariat. Któż wam uwierzy, że tym wybiegiem kwestia współwiny została załatwiona? Czy człowiek, który z premedytacją obmyśla swój plan, na chłodno przewiduje okoliczności, w których będzie się mógł spotkać ze swą ofiarą, wdziewa strój uroczysty, udając się na paradę, i chowa rewolwer do kieszeni — jest niepoczytalny? Czy można mówić o nieprzytomności tego zbrodniarza? Mówicie: wariat. A ilu jeszcze macie takich „wariatów", spacerujących po Warszawie z rewolwerami w kieszeni i upatrujących sobie ofiar? Wariat... Ale jego chorobajiosijiazwę: endeckość. Od dwudziestu paru lat znam stosunki polityczne w Warszawie i, odkąd pamiętam, Niewiadomski był endekiem. Setki ludzi, podżeganych przez dwu-groszówki, ściskało pięści, sławiło drabów, którzy powóz Narutowicza obrzucali błotem, i w głos powtarzało, że Narutowiczowi trzeba by w łeb palnąć. Znalazł się jeden, gorętszy, gwałtowniejszy, chorobą fanatyzmu dzikiej nienawiści silniej dotknięty, i ten strzelił. Oto wszystko, co da się powiedzieć o Niewiadomskim. Jest on jednym z wielu, przypadkiem, tragicznym nic, za którym stoicie — wy. Jeżeli był to człowiek silniej od innych dotknięty zarazą, to gdzie jest bagno siejące zarazki w atmosferę duchową Polski, wnoszące miazmaty i bakcyle zgnilizny moralnej i politycznego szału. Gdzie szukać tego bagna? Odpowiedzcie. My wiemy, gdzie jest to bagno. Od sobotniego dnia nie o tysiące, lecz o setki tysięcy ludzi więcej zrozumiało, gdzie jest bagno. I dlatego, że to wiemy, nie będziemy mówili o Niewiadomskim, lecz o was, wyłącznie o was. Nie zmienia faktu, czy był on sam, czy miał wspólników. Jesteście współwinni nie tylko jako twórcy tej atmosfery moralnej, w której wylągł się pomysł zbrodni. Jesteście winni, jako jej podżegacze. Nie nawoływaliście jawnie do morderstwa Narutowicza, ale rzucaliście hasła, które musiały do mordu doprowadzić. W tej tragicznej sprawie obnażyliście całkowicie swą duszę. Spowodowaliście czyn, którego nie 43 ŚMIERĆ PREZYDENTA K, dotychczas dzieje Polski: skrytobójstwo głowy państwa - w Rze-^pospolitej woinej j praworządnej. Ciemna, niekulturalna, półdzika CZyswych obyczajach szlachta polska nie uczyniła nigdy rzeczy tak \ydnej, na jaką zdobyli się w XX 'wieku ludzie zarażeni czar-noseciństwem. Wstrętna i ciężka to choroba. W każdym innym człowieku tkwi jakieś instynktowne poczucie prawa. Przytomną w jego umyśle jest troska o dobro całości. Domaga się on swojego prawa, lecz i przed cudzym prawem obowiązany się czuje ustąpić. Rzadko, w wyjątkowych momentach historii, pojawiają się typy ludzi, lub grupy, które nie chcą ustąpić nigdy, za żadną cenę, i dążą do tyranii, osobistej lub zbiorowej. Prawem albo lewem, prawem czy bezprawiem, gwałtem, zamachem, mordem - ale dojść do swego! Oni muszą mieć władzę — i biada wtedy tym, którzy są przeciwko nimJL Tak, teraz wiemy wszyscy, czym by była władza w waszym ręku! Wiemy, że dążyliście do tego, by wytępić socjalistów i demokratów i zaprowadzić rządy mafii. Odsłoniliście karty zbyt wcześnie. Kopaliście minę głęboko, ale proch zapalił się zbyt szybko. Cóż by było, gdybyśmy my, socjaliści, poczęli stosować w życiu społecznym zasady stosowane przez was. Przecież my, socjaliści, nie godzimy się, nie możemy się godzić ani z układem życia społecznego, ani z kierunkiem władz politycznych; nie czujemy się zadowoleni istniejącym stanem rzeczy, stanowimy opozycję w społeczeństwie, w ciałach przedstawicielskich. Idąc drogą waszego rozumowania, powin-nibyśmy byli się rzucić z rewolwerami na Paderewskich, Grabskich, Skulskich, Ponikowskich, nie godzić się z żadną przegraną, nie przystawać na żadne niepowodzenie. My jednak nigdy tak nie czyniliśmy i nikomu nawet na myśl nie przychodziło, że moglibyśmy to czynić my, czy też że mogliby to czynić ludowcy. Od dzisiaj trzeba skończyć z wszelkimi ogólnymi zarzutami. Nie można mówić ogólnie o partyjności, nietolerancji, nieposzanowaniu przeciwnika, dążeniu do osiągnięcia za wszelką cenę własnej przewagi. Winowajcami takiego stanu rzeczy jesteście wy - i tylko wy. My wszyscy, którzy broniliśmy się przed wami jak przed zarazą, którzy nie chcieliśmy wchodzić z wami w żadne sojusze, żadne kompromisy, posiedliśmy teraz oczywisty dowód, że mieliśmy rację. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 44 Ta niezmyta krwawa plama na waszym czole, to piętno bratobójców i morderców — ostrzeże dziś wszystkich: baczność ! w narodzie polskim istnieje dawniej nie znane ognisko zarazy. Mieliśmy przez całe stulecie niewoli opinię u obcych ludów narodu szlachetnego, wolność miłującego, wolnością obdarzającego innych. Wierzono nam, że gdy odzyskamy byt niepodległy, na ziemi polskiej zapanuje prawo i wolność, i szlachetny obyczaj polityczny. Znaleźli się wśród nas ludzie, którzy tej opinii kłam chcieli swym postępowaniem zadać. Poznacie ich po plamie czerwonej na czołach! niezmytym piętnie hańby! po prowokacji do wojny domowej! Nie, nie przestaniemy o was mówić. Nie damy zapomnieć. Ani wam, że jesteście winowajcami, ani społeczeństwu, które powinno wiedzieć, wiedzieć raz nareszcie prawdę. . ...- __ __ __ __ ___________________[„Robotnik" 20 XII 1922, nr 348] 45 ŚMIERĆ PREZYDENTA „DWA OBOZY" Prezydent ministrów, gen. Sikorski, na konferencji prasowej mówił o napięciu walki „dwóch obozów", z której może skorzystać trzeci — komunistyczny, i nawoływał do uspokojenia namiętności. O „dwóch obozach" czytamy również w sprawozdaniu „Dwugroszó-wki" z wizyty przedstawicieli „Chjeny" u prezydenta ministrów. Według tego sprawozdania „p. prezydent zapowiedział, że zachowa bezstronność w stosunku do walczących z sobą obozów i konsekwentnie przeprowadzi uspokojenie kraju". Frazes o „dwóch obozach" jest bardzo obecnie pożądanym żerem dla „Chjeny", która nim chce pokryć już nie wybryki i nikczemność, lecz wprost zbrodnie swojej czarnosecinnej, godzącej w państwo i niszczącej państwo polityki. Frazes ten ma służyć — wedle sprytnego manewru „Chjeny" — do tego, żeby ohydne, zbrodnicze zajście dni ostatnich przedstawić jako przejaw walki między „prawicą" a „lewicą" i domagać się od rządu, aby zachowywał się „bezstronnie" i — broń Boże! — nie stosował jakichś niemiłych dla prawicy zarządzeń. „Chjena" oczywiście pragnie z całego serca, aby tragiczne zajścia dni ostatnich jak najrychlej poszły w niepamięć. ,Liszejjmd^tąjiiogiłą!" cynicznie woła p. Stroński. Wszędzie panuje spokój — wołają chórem Dwugroszówki". Zajście poniedziałkowe wywołał „nastrój" „narodu", „oburzonego" wyborem Narutowicza. „Nastroju" nie można nociągać do odpowiedzialności, a kto endecki „nastrój" wyładował w napadach na posłów i senatorów, w strzelaniu do robotników socjalistycznych, którzy przybyli celem uwolnienia tow. Limanowskie- m go i Daszyńskiego, w obrzucaniu obelgami i grudami śniegu prezydenta^ Narutowicza — to „nie wiadomo". „Ktoś" to zrobił „żywiołowo". „Chjena" od tego umywa ręce. Zresztą po poniedziałku „Dwugroszów-ki" ręczyły za spokój, wzywały do spokoju. Że tam jednocześnie grożono „przelaniem morza krwi", to zapewne także dla lepszego uspokojenia. No i był spokój! — aż do soboty, kiedy zabito Prezydenta Narutowicza. Ale to zrobił „szaleniec" , „człowiek niepoczytalny", „nie należący do żadnej partii". A chociaż śledztwo prowadzi się w „ścisłej" przed wszystkimi „tajemnicy", „Dwugroszówka" wie już dokładnie, że — Niewiadomski żadnego wspólnika nie miał. Więc wszystko jest „w porządku". Nic właściwie nie było. Jest tylko „konstytucyjna" walka „prawicy" z „lewicą" i rząd nie ma najmniejszego powodu występować przeciwko miłującej „ład i porządek" „prawicy". Nie wiemy, czy gen. Sikorski tak samo rozumie teorię „dwóch obozów", jak „Chjena". W każdym razie słowa jego — nie wiemy, jakie są jego myśli — zupełnie fałszywe mogą dać wyobrażenie o sytuacji. Nie, nie chodzi tu o „dwa obozy", na jednakowym konstytucyjnym stojące gruncie! Nie chodzi tu o walkę „prawicy" z „lewicą" jako równych wobec prawa i życia politycznego grup! Nie chodzi o „napięcie" walki między „prawicą" a „lewicą". Gdyby ze strony „lewicy" akcja odznaczała się takim „napięciem", jak ze strony „prawicy", to nie byłoby rządu gen. Sikorskiego, ale byłaby już wojna domowa, byłaby już katastrofa polityczna. Istota sprawy nie polega bynajmniej na ostrości walki między „prawicą" a „lewicą". Były ostre i bardzo ostre walki w Sejmie Ustawodawczym i poza nim, była ostra walka wyborcza. Ale nie dochodziło do tego, co się dzieje dziś. Dziś chodzi o to, że „Chjena" Prowadzi walkę o władzę środkami rewolucyjnymi, zamachami stanu, spiskami, że czynami swymi depce konstytucję i państwo stawia na skraju przepaści. Walka „obozu. chjeńskiego" doprowadziła w ppnie- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 46 działek do zamachu na Zgromadzenie Narodowe, w sobotę do zamordowania prezydenta Rzeczypospolitej. I wobec tego nie ma i nie może być mowy o „dwóch obozach", wobec których rząd ma zachowywać „bezstronność". Nie może i nie_powjnno być jednej miary dla „dwóch obozów", z którycETjećfen — „Chjena" — łamie i znieważa konstytucję, wywołuje rozruchy uliczne przeciwko Zgromadzeniu Narodowemu, wściekłą nagonką swoją wywołuje zamordowanie prezydenta Rzeczypospolitej, a drugim obozem, obozem „lewicowym" — w danym wypadku również i „centrowym" — który broni powagi Zgromadzenia Narodowego, przeciwstawia się rozruchom ulicznym czarnosecinnej zgrai, broni Rzeczypospolitej, zhańbionej bezprzykładnie ohydnym mordem. Polityka „bezstronności" w danym wypadku nie miałaby w ogóle sensu, nic by zgoła nie oznaczała. Chyba że pod płaszczykiem „bezstronności" kryłoby się właśnie to, czego „Chjena", tak straszliwie skompromitowana, pożąda i w imię czego odwiedziła prezydenta ministrów: dawna jej bezkarność za wszystko, czego się dopuszcza, przejście do porządku dziennego nad tym okropnym ciosem, który ona zadała Polsce. „Ciszej nad tą mogiłą!" r- woła p. Stroński. Bo nie łudźmy się. Tragiczne rzeczy, które stały się w Polsce w ostatnich dniach, to nie epizod przelotny, który da się wygładzić czasowi, wyperswadować kilku słowami „uspokojenia" i zapewnieniem o „bezstronności". Niesłychane te wypadki głęboko wyżłobią się w dziejach Polski. Mroczny cień rzucają one w przyszłość. Nie łudźmy się pozornym spokojem, który — być może — zapanuje teraz. „Chjena" nie zrzekła się swoich planów i metod. A w głębiach ludowych i w kołach kierowniczych partii już się rozpoczęło poważne i męskie zastanowienie się na tym: co czynić, jeżeli tak dalej pójdzie, jeżeli nic się nie zmieni, jeżeli bezkarna i nieodpowiedzialna reakcja szaleć będzie w dążeniu do władzy. Jeden jest tylko sposób uniknięcia katastrof. Silna, stanowcza, konsekwentna polityka obrony podstaw życia Polski demokratycznej od zamachu reakcji. Przypuszczamy, że w tym właśnie celu tymczasowo zastępujący prezydenta Rzeczypospolitej, Marszałek Rataj, powierzył utworzenie rządu w tej tragicznej sytuacji gen. Sikorskiemu. Ale metodą 47 ŚMIERĆ PREZYDENTA ratunku Rzeczypospolitej nie może być „klajstrowanie", robienie jednego kroku naprzód i jednego w tył, mówienie o „bezstronności" w stosunku do „dwóch obozów" — po zamachu na Zgromadzenie Narodowe i po zamordowaniu prezydenta Rzeczypospolitej. ___________________________[„Słowo" 19 XII 1922, nr 117] Cat [Stanisław Mackiewicz]: DZIŚ I JUTRO Nerwowy wstrząs, który skurczem przeszedł po całej Rzeczypospolitej, w miarę jak na wszystkich stacjach kolejowych opuszczano chorągwie do połowy masztu w znak żałoby, mógł doprowadzić do rzeczy nieobliczalnych. Wileński organ mniejszości narodowych wczoraj jeszcze umieścił zdanie następujące, mówiąc o zamordowaniu prezydenta Narutowicza: „To sygnał, to początek wojny domowej, wewnętrznej, której dotychczas szczęśliwie uniknęła Polska". Nie chcemy się wdawać w to, ile w tym wykrzykniku „Wileńskiego Utra" było Schadenfreunde, a ile obiektywnej oceny. Faktem jest, że w sobotę wieczór sytuacja była bardzo poważna. Na warszawskich trotuarach każdy mimowolnie nadsłuchiwał, czy gdzie już nie strzelają. Tymczasem okazało się, że i czynniki urzędowe, i partie polityczne, i prasa, i społeczeństwo nie są przygotowane do opanowania sytuacji groźnych. Jak mało w Polsce jest zdrowych nerwów, a jak dużo histerii! Dobry dowódca wojskowy, gdy niespodzianie padnie gdzieś bomba, powstrzymuje panikę wydając komendę najnormalniejszym, najspokojniejszym, chociaż donośnym głosem. A co u nas? Każdy się miota. Zamyka się kinematografy, widać dlatego, aby powiększyć frekwencję ewentualnych zgromadzeń ulicznych. Pan redaktor Stroński pisze artykuł pod tak wysoce niesmacznym tytułem: „Ciszej nad tą trumną", w którym jeszcze raz podkreśla ogrom swego nietaktu i arogancji. Posłowie lewicowi wołają „mordercy" w stronę prawej części Izby. Każdy się stara, aby najwięcej było suchych trzasek w miejscu, na które lada chwila paść mogą iskry. Obowiązkiem każdego przeciwnika Demokracji Narodowej jest w danej chwili oświadczyć, iż zamach nieszczęsnego obłąkańca, Eligiusza Niewiadomskiego, nie był planowany przez żadną polską organiza- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 48 cję partyjną. Tak też było w istocie. Każdy myślący obywatel polski wie i czuje, iż czyn Niewiadomskiego wynikł z premedytacji jednostki, a nie premedytacji partii. Ludzie uczciwi nie powinni dla własnych demagogicznych celów stwarzać atmosfery kryminalnych podejrzeń. Oskarżenia przeciw ChJN, a nawet ściśle — przeciw prasie tego obozu, formułować należy spokojnie. Prawniczo będzie się nazywało zły zamiar pośredni, tzn., że skutki złego czynu są większe, niż to leżało w intencji sprawcy. Prasa ChJN życzyła sobie, aby społeczeństwo reagowało manifestacjami protestu przeciw wyborowi prezydenta Narutowicza. Z naszego, konserwatywnego punktu widzenia, było to niepotrzebne i szkodliwe, gdyż wyboru tego nie można było odmienić. Ale nikt z polityków ChJN nie chciał zamachu, strzałów, skrytobójstw, zbrodni. To także jest pewne. " Jeżeli się więc zarzuca prasie endeckiej brak poszanowania praworządności, konstytucji, demagogię, jątrzenie, sianie wiatru i burzy, to się zgadzamy najzupełniej z tym poglądem, z tym jednak zastrzeżeniem, że „nie oni jedni są tu winni". Najostrzejsze oskarżenie, które się da obiektywnie przeciw ChJN sformułować, brzmi, iż ton prasy tego obozu w niczym się od demagogii lewicy nie różni. Ktoś powie: „ton «Robotnika» jest spokojniejszy niż «Rzeczypospolitej»". Nie jeden „Robotnik" się drukuje. Przeczytajcie ulotki lewicowe, przeznaczone dla najszerszych warstw, na wieś, na granicę wschodnią. Ośmielamy się wątpić, czy bolszewizowanie ludu mniej jest niebezpieczne niż rewol-towanie akademików. Zgoda, iż p. Stroński jest histerykiem, .tłumaczy się to zresztą ^przez jego żydowskie pochodzenie. Ale czy poseł wileński, p. major Zyndram Kościałkowski, lewicowiec i Wyzwoleniec, wybiegając z Zachęty natychmiast po morderstwie i krzycząc do generała Hallera, którego zobaczył w tłumie, „krew ta spadnie na pańską głowę", postąpił o wiele lepiej niż ten sam generał Haller, wygłaszając do tłumu nietaktowne przemówienie? Sądzimy, iż nawet gorzej. Chwila bowiem była groźniejsza, która specjalnie wymagała zimnej krwi. Takie zaś okrzyki, rzucone w tłum, nie mogą być co najmniej brane za dowód zimnej krwi. Tak nie powinien postępować oficer, u którego oznaki waleczności na piersiach wskazują, iż potrafił być walecznym na polach bitew. ŚMIERĆ PREZYDENTA 49 Reakcja przeciw metodom obozu nacjonalistycznego w Polsce nie owinna wzmocnić obozu lewicowego. Byłoby to nie leczenie chorej Polski, lecz jątrzenie jej ran. Nacjonalizm polski nie jest prawicą, lecz rzywłaszczył sobie nazwę prawicy podczas wyborów, wykorzystując ogólnoeuropejski zwrot na prawo. Niestety, nacjonalizm nie tylko w Polsce nie ma naturalnych warunków do zwycięstwa - gdyż przyszłość naszego państwa nie na nacjonalistycznej, lecz imperialis-tycznej oprzeć należy metodzie - ale nie ma także i akcydentalnych warunków powodzenia. Mianowicie przywódcy stronnictw nacjonalistycznych mają wybitny brak zdolności i takUrw dziedzinie postępowania politycznego7~Mają natomiast wielkie zdolności organizacyjne, które wspaniale wykorzystali przy wyborach. Te dwie cechy współczesnego życia polskiego: zwrot na prawo i skompromitowanie nacjonalistycznej mniemanej prawicy, powinien wykorzystać konserwatyzm polski. Jest to dziś obowiązkiem każdego konserwatysty, gdyż przyszłość i potęga państwa polskiego uzależniona jest od tego, czy w Polsce powstanie dostatecznie silne prawicowe antydestrukcyjne i antynacjonalistyczne zarazem, praworządne, oparte na realnych siłach stronnictwo. Dziesięciolecie niepodległości Odzyskanie niepodległości należy do zjawisk obrosłych gęstą siecią mitów i sporów, sięgających głęboko, nie tylko do emocji, ale przede wszystkim do ideologii, systemów wartości, przekonań politycznych. Było i jest nadal obiektem kontrowersji dla polityków, publicystów i historyków. Przy czym rozbieżności nie dotyczą wyłącznie sfery ocen, lecz zarysowują się już na etapie ustalenia faktów. Nie przez przypadek przecież wymienia się aż kilka dat wyznaczających początek suwerenności. I nie chodzi tu o przysłowiowe dzielenie włosa na czworo, a o samą istotę sporu. Ta zaś jest niezmienna na przestrzeni całego siedemdziesięciolecia i wiąże się z odpowiedzią na fundamentalne pytanie: komu lub czemu Polska zawdzięcza odzyskanie niepodległości? Od początku nie łatwo tu było o osiągnięcie jednoznaczności. Wiadomo, iż przed Wielką Wojną i w jej trakcie istniało bądź powstało wiele legalnych i nielegalnych organizacji politycznych, w zdecydowanej większości opowiadających się za odbudową własnego państwa. Ugrupowania przeciwne temu postulatowi, czy też negujące sens jego stawiania, należały do wyjątków i same sytuowały się na marginesie życia politycznego. Wśród zwolenników suwerenności istniało jednak ogromne zróżnicowanie postaw. Jedni uwzględniali ten ideał w dalekosiężnym planie, inni w bieżącym programie walki. Pierwsi na ogół preferowali działania bezpośrednie, z bronią w ręku, drudzy metody dyplomatyczne. W rezultacie, gdy w 1918 r. marzenia większości spełniły się, wybuchł gwałtowny spór o to, kto miał rację, kto działał prawidłowo, komu przyznać zasługę odbudowania państwa. Wydawało się bowiem logiczne, że właśnie autentyczni twórcy niepodległości winni wziąć w swe ręce odpowiedzialność za jej dalsze losy, tzn. przejąć rządy w kraju. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM < 52 W tej sytuacji trudno było się spodziewać, by z czyichkolwiek ust padło przyznanie się do pomyłki, bowiem oznaczałoby to przekreślenie wszelkich aspiracji politycznych i odsunięcie od gry o władzę. A ta w 1918 r. zdawała się otwierać niezwykle szerokie szansę przed wszystkimi, najmniejszymi nawet stronnictwami. W zaostrzającej się rywalizacji argumenty historyczne odgrywały niezwykłą rolę. Pozwalały nie tylko podkreślić własne zasługi, ale i pognębić najgroźniejszego przeciwnika. Często więc owo zapatrzenie w przeszłość dominowało nad refleksją o przyszłości, zwłaszcza kiedy chciano uniknąć precyzowania wyraź- . nego programu na dziś. Łatwiej i bezpieczniej było mówić o wielkich ideach' niepodległości, wolności, demokracji, dobra ogólnego, sprawiedliwości i przedstawiać siebie jako ich odwiecznego orędownik^. A jeśli ktoś potrafił jeszcze wskazać na siebie jako jedynego twórcę niepodległego bytu, to zdawał się przekreślać wszelkie szansę konkurentów. Ponieważ zaś rzeczywistość daleka była od jednoznaczności, to w roli tych „jedynych" mogło się obsadzić więcej zainteresowanych. Najgorętszy spór o zasługi rozgorzał między piłsudczykami a narodowymi demokratami. Właściwie od pierwszych dni wolności kwestia ta nie schodziła z łam prasy. Początkowo jednak walkę pozostawiano harcownikom i autorytetom mniejszego kalibru. Przywódcy milczeli, wychodząc ze słusznego założenia, że rodzącemu się państwu niezbędny jest kompromis, bez którego niemożliwe będzie rozwiązanie spraw podstawowych, w tym wywalczenie odpowiednich granic. Kiedy jednak Polska okrzepła, a sytuacja ustabilizowała się, walka o wygranie dla siebie poparcia historii zyskała na intensywności. Zaangażowali się w nią zarówno Piłsudski, jak i Dmowski. " Naczelnik Państwa już w 1922 r. wygłosił cykl wykładów, w których zaprezentował się jako właściwy twórca niepodległości. Jego to jakoby wyłączną zasługą było odrodzenie państwa, uchronienie go od licznych niebezpieczeństw, przyozdobienie laurami od stuleci nie notowanych zwycięstw. Tę ostatnią tezę rozwinął zwłaszcza w napisanym wiosną-latem 1924 r. i wydanym w parę miesięcy później Roku 1920. Przerwał też milczenie Roman Dmowski, który w ogłoszonej w 1925 r. Polityce polskiej i odbudowie państwa dowodził, że nic tak nie szkodziło interesom Polski, jak właśnie działania Komendanta i jego żołnierzy. I jeśli udało się zapobiec narodowej katastrofie, do której niechybnie doprowadziłaby lekkomyślność piłsudczyków, to tylko dzięki mądrości, przenikliwości i rozwadze Narodowej Demokracji. Ta propagandowo-historyczna kanonada stanowiła swego rodzaju przygrywkę do zamachu majowego. On też, rozstrzygając rywalizację o władzę, w poważnej mierze zmienił i oblicze batalii o historię. 53 DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI Gdy w listopadzie 1928 r. uroczyście obchodzono dziesiątą rocznicę odzyskania niepodległości, sytuacja polityczna była w zasadzie ustabilizowana. Znani byli zwycięzcy i pokonani. Nikt też nie miał wątpliwości, iż piłsudczycy nie oddadzą łatwo władzy zdobytej siłą. Sprawowanie rządów nie dawało jednak monopolu propagandowego. Stary spór o niepodległość trwał nadal, choć służył już zmodyfikowanym celom. Piłsudczycy gruntowali swą władzę. Podkreślali doniosłość czynu zbrojnego, szeroko wspominali („Kurier Poranny") przebieg bitew, kampanii, służby, 'zaczepiając przy tym osoby im niemiłe, jak chociażby gen. Władysława Sikorskiego. Chętnie cytowali też wypowiedzi wodza. Przytoczone dalej teksty z „Polski Zbrojnej" i „Głosu Prawdy" zawierają też wiele charakterystycznych dla piłsudczyków odniesień ideowych. I tak Wacław Lipiński, historyk, były legionista, rysuje sylwetkę Piłsudskiego jako charyzmatycznego przywódcy, kroczącego dostojnie pośród największych bohaterów w dziejach Polski, w którym jako jedynym ucieleśniła się idea niepodległości. Z kolei Wojciech Stpiczyński, jeden z najbardziej bezkompromisowych publicystów obozu, dochodzący swych racji w procesach sądowych i pojedynkach, już nie tylko podnosi chwałę Piłsudskiego, ale rozwija koncepcję elity, która u jego boku wyrosła i sprawdziła się dotąd dwukrotnie: w 1918 i 1926 r. Wbrew demoralizującym, niszczycielskim zakusom endeków — tego raka toczącego życie narodu. Oficjalne organy Narodowej Demokracji nie wchodziły w bezpośrednią polemikę z piłsudczykami. Milczano też na temat postaci majowego zwycięzcy. Wszakże nie po to tylko, by nie drażnić, lecz również, by okazać lekceważenie, podkreślić możność pominięcia jego roli w epokowej chwili. Ta metoda pozwalała w pełnym blasku ukazać dokonania własnego obozu. Pisał więc Zygmunt Wasilewski (do 1925 r. redaktor czołowego organu Związku Ludowo-Narodowego „Gazety Warszawskiej", później zaś redaktor teoretycznego pisma „Myśl Narodowa") o żmudnym procesie moralnego kształtowania społeczeństwa, o istocie pracy organicznej, o wypracowywaniu właściwego programu politycznego, który zaowocował wprowadzeniem przez Dmowskiego sprawy polskiej na arenę międzynarodową, torując w ten sposób drogę do pełnej niepodległości. Teoretykowi wtórował praktyk, czołowy działacz obozu, świeżo mianowany prezes Rady Naczelnej i Zarządu Głównego Stronnictwa Narodowego Joachim Bartoszewicz, udowadniając, iż kilkadziesiąt lat konsekwentnej pracy stało się zapleczem sukcesu najpierw Komitetu Narodowego Polskiego, a potem całej Polski. Również przywódca PSL „Piast", Wincenty Witos, skupił się na wyliczaniu własnych zasług, przeciwstawiając je niegodnym postawom socjalistów i konser- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM = - 54 watystów, którzy w jego opinii niepodległości się wyrzekli. Co jednak w jego wypowiedzi wydaje się kuriozalne, to przywiązywanie szczególnej wagi do roli partyjnych konwentykli, kosztem pomniejszania znaczenia wysiłku mas chłopskich. W delikatnej sytuacji znaleźli się w 1928 r. socjaliści. Rok 1918 PPS świętowała razem z Piłsudskim, uważając go za „swojego" człowieka..JLchociaż wraz z upływem czasu okazało się, że nie zamierza on realizować programu socjalistycznego, poparła go w decydującym starciu o władzę z Chjeno-Piastem. Czyniąc tak, wybierała nie tylko mniejsze zło, nie tylko też ulegała dawnym sentymentom, ale przede wszystkim liczyła na wcielenie w życie założeń demokratycznych i postępowych. Te nadzieje z czasem coraz bardziej zastępowało rozczarowanie. Stąd też i Mieczysław Niedziałkowski, redaktor „Robotnika" — organu pepeesowskiego, jeden z najwybitniejszych publicystów II Rzeczypospolitej, czuł się zobowiązany do zaznaczenia rozejścia, jakie nastąpiło między jego partią a Piłsudskim, któremu zresztą nie odmawiał wielkości. W jednym tylko punkcie publicysta PPS pozostaje w zgodzie z okolicznościowymi wywodami piłsudczyków. Podobnie do nich sytuuje na pozycjach ugody nurt pozytywistyczny i cały obóz narodowy. Jednakże zalicza do tej grupy także i konserwatystów. Piłsudczycy na ich temat dyskretnie milczeli. Sami bowiem byli autorami niezwykłej kariery politycznej organizacji ziemiańskich, już wcześniej skazanych na gwałtowną śmierć przez mechanizmy demokracji. W pomajowym układzie sił przed konserwatystami otworzyły się nowe szansę. Bez najmniejszego też zażenowania przemówili oni na temat własnych zasług w dziele odbudowy państwa. I tak Stanisław Estreicherj czołowy działacz Stronnictwa Prawicy Narodowej, prowadzący dział polityczny „Czasu", często zabierający głos w kwestiach teoretycznych, nie wahał się przekonywać, iż kierunek przez niego reprezentowany nigdy niepodległości się nie wyrzekł, zaś prowadzone przezeń działania, określane mianem pracy organicznej, stworzyły siłę, bez której suwerenności nie udałoby się odbudować. Nie mniej znany od .Estreichera publicysta konserwatywny, reprezentant wileńskich „żubrów", Stanisław Cat-Mackiewicz opublikował na łamach redagowanego przez siebie „Słowa", w związku z rocznicą niepodległości, artykuł, dla którego właśnie z racji objętości zabrakło miejsca w tym wyborze. Wart jest on jednak wspomnienia. Pisze mianowicie Cat, iż idea niepodległości w żadnej grupie społecznej nie utrwaliła się tak mocno jak wśród szlachty. W gronie tych wielkich patriotów umieszcza nawet Branickiego i Szczęsnego Potockiego, zaznaczając lekką niezwykle kreską, iż Targowica była jedynie błędną koncepcją polityczną. To szlachta, również wiedziona miłością dla ojczyzny, zaszczepiała na gruncie polskim idee demokratyczne, stwarzając tym samym łączność 55 DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI Zachodem, który mógł być jedynym oparciem dla walki o wyzwolenie • narodowe. W swym uporczywym dążeniu do odrodzenia państwa napotykała zaś na ciągły opór ze strony „ludu", „Szeli czy innych zbirów chłopskich", .wstecznych", „reakcyjnych". Te same grupy, już po 1918 r., zdominowały • sejm, który „dopuszcza się wandalizmów na żywym ciele Polski, pastwi się nad państwem jak głupie zwierzę. Uchwala reformę rolną, która ma rozbić naszą wytwórczość. Znosi wszędzie, gdzie może, tradycję polską, znosi herby szlacheckie, aby dogodzić najgrubszemu ze snobizmów, bo snobizmowi chłopa walczącego ze szlachcicem". Remedium na te bolączki widzi Cat we wprowadzeniu monarchii i osadzeniu na tronie jako króla i wielkiego księcia tego, którego u/nał za odnowiciela Polski, a mianowicie Piłsudskiego. W całkowitej opozycji do wszystkich wspomnianych tu tekstów pozostają enuncjacje komunistów. Tak jak przeciwstawiali się powstaniu suwerennego państwa polskiego w 1918 r., tak i w 1928 r. uznali je za „katorgę dla mas pracujących", a wszystkich będących odmiennego zdania łączyli pod wspólnym szyldem faszystów i socjalfaszystów. Prezentowany wybór tekstów, powstałych w związku z dziesiątą rocznicą odzyskania niepodległości, jest tylko małym fragmentem ogromnej batalii, w której starły się rozmaite racje, wykładnie ideowe i propagandowe. Przybliża jedynie poglądy i motywacje głównych antagonistów, i to tylko poprzez publikacje odnoszące się bezpośrednio do 1918 r. Pomija teksty zwracające się z tej okazji ku przyszłości, a więc noszące znamiona prognoz lub programów. Taki charakter miały m. in. artykuły Władysława Leopolda Jaworskiego na łamach „Tęczy", katolickiego tygodnika dla inteligencji, czy Stanisława Bukowieckiego w napra-wiackim „Przełomie". Pomija też bardzo popularne wówczas bilansowanie minionego dziesięciolecia, drukowane m. in. przez „Kurier Warszawski", „ABC", „Kurier Poznański", „Kurier Polski", „Tygodnik Ilustrowany", „Przełom", przytaczany już „Głos Prawdy", „Polskę Zbrojną", a nawet kobiecy „Bluszcz". Rocznica niepodległości stworzyła bardzo dogodną okazję do wszelkiego rodzaju publikacji i polemik. Nic też dziwnego, iż zauważona została nawet przez prasę satyryczną. Do wyjątków należały pisma, które zachowały milczenie w tej ogólnonarodowej dyspucie. I z tej racji warto je wspomnieć. Były to wśród pism szeroko czytanych „Wiadomości Literackie" i „Rycerz Niepokalanej", dla których trudno byłoby doszukać się jakiegokolwiek innego wspólnego mianownika. Mieczysław Grydzewski nie lubił występować w okolicznościowych chórach, zaś redaktorzy „Rycerza Niepokalanej", skoro musieliby pisać o zasługach Piłsudskiego, woleli nabrać wody w usta. Daria Nałęcz NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 56 [„Głos Prawdy" 11 XI 1928, nr 313] Wojciech Stpiczyński: PIERWSZE MOZOŁU I RADOŚCI DZIESIĘĆ LAT OFIARY, Wszyscy którzyśmy — przed wojną i w dobie jej krwawego trwania — widzieli w snach, marzeniach i zawsze niepewnych rachunkach Polskę Niepodległą, nie mieliśmy i mieć nie mogliśmy w wyobraźni panoramy procesu przeistaczania się słowa wolność w ciało realnej prawdy. Rzeczywistość, na tle której rozwijały się te sny i marzenia, była tak okropna, historia niewoli — tak tragiczna, że myśl o niepodległości była zarazem myślą o rzeczywistości wspaniałej, odświętnej i radosnej, w której naród cały stanie się zbiorowiskiem braterskim, złączonym w szczęściu wolności; praca — wewnętrzną potrzebą i misją patriotyczną wolnego obywatela. Dystansu, jaki zaistniał między naszymi oczekiwaniami a rzeczywistością, gdy sny się ziściły, nie można utożsamiać z przestrzenią dzielącą romantyzm od realizmu życia. Czynnik idealizowania rzeczywistości, jakkolwiek grał tu pewną rolę, nie przekraczał jednak granic możliwości uniesienia ducha narodu z powodu tak wielkiego szczęścia. Dystans ten powstał przede wszystkim na skutek niedocenienia przez nas głębokości procesu rozkładu moralnego, dokonanego przez niewolę w sferach odgórnych społeczeństwa, zwłaszcza wychowywanych i pozostających w orbicie wpływów Narodowej Demokracji, sferach, które z natury rzeczy i automatycznie stały się od listopada 1918 r. elitą rządzącą młodą Rzecząpospolitą. Nie doceniliśmy siły i rozmiarów — że użyjemy popularnego określenia — świństwa, nagromadzonego w duszach przez niewolę złamanych. Fakt ten i zjawisko zalewania kruchej jeszcze łupiny naszej wolności przez format dusz zgniłych w niewoli — zanim można było mówić o utrwaleniu stającej się dopiero Niepodległości — wywarł zbyt głęboki wpływ na psychikę naszego obozu, a przede wszystkim na budowniczego Polski odrodzonej, Józefa Piłsudskiego, i na losy naszego państwa, by słuszną było rzeczą topić go w kielichu radości, jaki podany nam został w dniu dzisiejszego święta. Trzeba, by w przyszłość szły wszystkie prawdy DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI minionych lat dziesięciu — i wzniosłe, i zasmucające — jako głosy orzestrogi przed lekkomyślnością, która mogłaby kiedykolwiek kazać narodowi przeżyć raz jeszcze lata tak męczeńskie, że aż tym męczeństwem wielkie i może, dla wysiłku, jakiego wymagały, niepowtarzalne. „Szukałem w nim odrodzenia i nie znalazłem go" — mówił o pierwszym sejmie Piłsudski w swej historycznej mowie z sali Malinowej w r. 1923. Odrodzenia nie było w sejmie drugim — sejmie katastrofy, i mało go widać w sejmie obecnym. Gdyby nie było między nami tego, który miał tytuł moralny i siłę wynieść z sejmu kolebkę z dziecięciem jeszcze — Polską, by stanąć ze swoim mieczem i piorunem swego słowa u jej wezgłowia na straży i wziąć wychowanie dziecięcia w swe własne dłonie, kto wie, ile powstałoby nowych fortun, za skromną pracę powolnego zatruwania tego dziecięcia i przestrzegania, by nigdy nie było ono zdolne do chodzenia na własnych nogach. Nie przyszliśmy do Polski sami, ani też z próżnymi rękoma. Za nami przyszedł nieskończony poczet naszych poległych towarzyszy i przyjaciół serdecznych, a w sercach swoich i umysłach przynieśliśmy tu mądrość zdobytą przez pracę ofiarną, zahamowaną przez cierpienie, opromienioną przez zwycięstwa. I jeśli powiadamy, że my jesteśmy gospodarzami prawymi na tej ziemi, że nasza mądrość jest tą, która jest potrzebna państwu naszemu, że nasze pojęcie o służbie publicznej jest tym, wobec którego mają zdawać sprawę wszystkie inne pojęcia, to tak jest w rzeczywistości. I dlatego bijemy się o to lat tyle, by tak było. Bo za prawdy i mądrość, którą my reprezentujemy, lała się krew i ginęli — ach! czemu tak gęsto ginęli — najlepsi synowie narodu. Bo te prawdy i mądrość stworzył Piłsudski. A prawdy i mądrość Sejmu z okresu, gdy nami poniewierał brutalnie, stworzyła chęć zysku, bądź w karierze, bądź w pieniądzu, a jeśli za nie kto cierpiał, to chyba ten, kogo prokurator posadził do więzienia... za oszustwa. Lecz znacznie więcej tych panów robiło kariery na powszechnym nieszczęściu ich rządów. Nie było wśród nas nigdy egoizmu ani karierowiczostwa, ani dążeń monopolistycznych, jeśli chodzi o prawa do patriotyzmu, do działania, do udziału we władzy. Przeciwnie, pragnęliśmy zawsze, by nasze ideały NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM stały się udziałem wszystkich, całego narodu. Jeśli chodzi o władzę, Piłsudski, i jest to wielka jego zasługa, nigdy nie uczył nas gonić za nią. Powoływał do niej kolejno wszystkich, przedstawicieli wszelkich partii, wszystkich prądów i kierunków politycznych, wszystkim powiadał: rządźcie, pokażcie, co potraficie! Ponieważ żaden nie potrafił zdziałać nic rozumnego, jedni śmiertelnie się obrazili, inni, bardziej praktyczni, zawiązali konfederację przeciw Piłsudskiemu i przystąpili do rządzenia bez tego niewygodnego kontrolera. Próba pojednania i konsolidacji nie udała się. Zostaliśmy pobici. Wypowiedziano nam walkę otwartą i tę wygraliśmy. Dzisiaj, w dniu uroczystego święta dziesięciolecia niepodległości, możemy zameldować naszym poległym: — Towarzysze broni i przyjaciele serdeczni! Pod dowództwem Komendanta idziemy naprzód. Rozbiliśmy obojętność, pobiliśmy podłość — nad Polską świeci słońce. Miliony rodaków pod dźwięki Pierwszej brygady budują w codziennym trudzie naszą Polskę. Żyje duch wasz, który jest naszym duchem. Możecie spoczywać w spokoju. Dzieło się nasze wspólne dopełnia — za jego sprawą. Nie trzeba, by ogrom treści objętej jednym słowem — niepodległość, jako zjawiska nowego w życiu narodu, był niedoceniony. Zwłaszcza narodu naszego, który niewolę przeżywał półtora omal wieku w rozdarciu na trzy strzępy, z których każdy pozostawał pod ciśnieniem innej wrogiej siły, innego systemu, odmiennej kultury — obróconej ku zniszczeniu naszego charakteru narodowego. A zwłaszcza, gdy niepodległość została przez nas wydarta z gardzieli konających bestii wojny, w zmęczeniu narodu upustem krwi i pożogą, i zniszczeniem ostatecznym, a zarazem stała się punktem wyjściowym dla straszliwego na nas napadu pijanych marzeniem o podboju Europy czerwonych kohort bolszewickich, z którymi, po dwuletnich zapasach, wbrew zdałoby się fizycznym możliwościom, wiekopomne odnieśliśmy nad Wisłą zwycięstwo, w trudzie przeogromnym. Los zechciał wystawić Polaków na najcięższe próby, oddając nam tę wielką przysługę, że podniósł wspaniałość zwycięskiego trudu, włożone- DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 59 w pokonanie przeciwieństw, a zarazem stworzył z nich coś w rodzaju owej Mojżeszowej czterdziestoletniej próby marszu przez pustynię dla tydów, wędrujących z niewoli egipskiej ku wolności. Nasza pustynia była raczej łożem Prokrusta i próba nie trwała lat czterdziestu, lecz to, co było, wystarczyło, by ujawniła się małość i słabość wszelka i by wystąpiło na zewnątrz błoto z dusz, w których było, by natomiast zahartowało się męstwo i stężała wiara w sił własnych moc i skuteczność. Może i szkoda dla piękna legendy odrodzenia, że ciężar prób wszelkich wycisnął na wierzch tyle małości i brudu. Może byłoby milej, gdyby piękno stawania się sprawiedliwości narodowi przez odzyskanie wolności nie było tak mocno zbryzgane błotem wyciśniętym z tylu dusz. Lecz dla przyszłości, która jest już dniem dzisiejszym, i dla przyszłości, która będzie dniem jutrzejszym, było w tym smutnym i szpetnym widowisku wiele szczęścia, tak wiele, że może nie mniej niż go jest w istnieniu i rozkwitaniu Polski niepodległej. Odradzająca się ojczyzna zażądała od nas natychmiast egzaminu z sił moralnych, dostatecznych do odniesienia zwycięstwa w wojnie z czerwoną Rosją. Z kolei egzaminu z wielkości ducha, każąc mu objąć jej włodarstwo po wsze granice i to wszystko, co w nich zostało zawarte. Dalej egzaminu z rozumu miary wobec wielkości spraw ojczyzny i szczerości ofiarowywanych jej sentymentów. I wreszcie egzaminu z umiejętności zarządu jej sprawami i utrwalenia po wieczne czasy jej żywota wolnego. Dziś, po dziesięciu latach próby, wypada dać rzetelne świadectwo prawdzie dwojakiego wyniku tych egzaminów, który sformułować można nader prosto, w słowach brzmiących: naród egzamin zdał, lecz jego szczyty, owa elita, którą niepodległość zastała jako swą piastunkę i mamkę, i lichwiarkę zarazem — nie. Ta egzaminu nie zdała żadnego, ani z charakteru, ani z wielkości ducha, ani z rzetelności obywatelskiej, ani też z rozumu gospodarowania dobrem Rzeczypospolitej i jej dzieci. Naród nasz wykazał wręcz niezwykłe zalety ducha i pracy w ciężkiej dobie budowania zrębów Polski odrodzonej. Zapewne, warunki ekonomiczne i kulturalne, ogólny poziom rozwoju, na jakim zastał go moment historyczny, a także dość znaczne ograniczenia pola narodowego odczuwania w poszczególnych dzielnicach, przez niewolę wytworzonych i od innych głębokimi rowami granicznymi odgrodzonych — to NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 60 wsjzystko uczyniło proces stawania się Polski w sercacji i umysłach szerokich mas narodu mało może efektownym i błyskotliwym, zwłaszcza że pracowała nad tym wytężona agitacja Narodowej Demokracji, idąca przez uczucia religijne i patriotyczne ku krzesaniu z dusz prostych obcych na ogół naturze polskiej uczuć ciasnego sobkostwa zaścian-kowo-dzielnicowego i nienawiści rasowych, wyznaniowych i politycznych, których sensu ani treści, ani skutków nie rozumiał szeregowy obywatel, przyjmując na wiarę cały ten bagaż nikczemności wszelakich, by się go następnie powoli, w miarę rozwoju samowiedzy narodowej, pozbywać z oburzeniem na tych, którzy go nim obciążyli. Nie jest żadnym przypadkiem, że naród ten wydał tyle umysłów genialnych, tyle wielkości zapisanych złotymi głoskami nie tylko w historii naszej, lecz w historii ludzkości. Kopernik, Mickiewicz, Słowacki, Kościuszko, Piłsudski, Curie-Skłodowska wyrośli z tej gleby, z tego narodu — są jego najwynioślejszymi przedstawicielami i emana-cjami. Lecz dobrą jest gleba, która takie wydaje owoce. Wielkim jest naród, który takie wydaje wielkości. Wymiary indywidualnej potęgi Piłsudskiego rozpostarły się poprzez wieki całe. Spośród naszego pokolenia on jeden pozostanie jako zawsze żywy nasz reprezentant — jego imię będzie w historii imieniem naszej ery. Może ktoś gdzieś jakimś cieniem przemknie się przez karty historii, lecz żyć wiecznie nie będzie prócz niego nikt. Tym więcej trzeba pamiętać, że wszystko, co poza geniuszem niezwykłej myśli, będącej indywidualną cechą Piłsudskiego, jest w nim wielkiego — a więc cnoty' obywatelskiej spiż niewzruszony, a więc męstwa wzloty najwspanialsze, a więc ducha i serca natężenie miłości twórczej, jako podstawa wielkości i mocarstwowości Polski, że to wszystko skupione jest, jak w zwierciadle wklęsłym, w Piłsudskim nie skądinąd, tylko z tego narodu, w którym cnoty te wszystkie żyją i promieniują — powoli, obalając i uprzątając gruzy niewoli, dążąc do dominanty w koncercie walorów składających się na charakter narodowy. Intymne a potężne węzły, łączące coraz mocniej, coraz szerzej, coraz silniej naród z Piłsudskim, to nie co innego jak odszukiwanie się wzajemne wspólnych tonów duszy jego i duszy masy polskiej, to miłość szeregowca dla wodza, w którym odnajduje on pięknie wykwitłe te walory, które czuje i posiada w sobie. Naród uwielbia męstwo Piłsud- „ DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 61 skiego, bo sam jest mężny; jego cnoty obywatelskie, bo sam jest istocie swojej pracowity, uczciwy; jego ducha twórczego i miłującego człowieka, bo sam nigdy nie był i nie będzie nikczemnym, jak tego chciała Narodowa Demokracja. Jest on może biedny często w swej nieporadności i bezbronności wobec siły uderzenia weń agitacji nikczemnej i deprawującej dusze, a zyskującej tak często, zwłaszcza w przeszłości, autorytet wysokiego pomazania, lecz naród polski nigdy w historii i obecnie nie był i nie jest podły. Fakt, że miał on zawsze zdumiewającą zdolność asymilowania do siebie narodów innych, jest świadectwem wzniosłości polskiego charakteru narodowego. W okresie upływającego dziesięciolecia naród dowiódł, iż niewola nie złamała jego natury. Polski robotnik i polski chłop, i polski inteligent — ramię przy ramieniu złożyli na polach bitew wspaniałe dowody narodowego męstwa. Gdyby zawiodło męstwo żołnierza, w strasznych warunkach materialnych, w jakich wypadło nam prowadzić wojnę, i przy ogromnych brakach dowodzenia, wojna z czerwoną Rosją nie byłaby wygraną. Rozum wodza spotkał się z męstwem żołnierza, często poprzez głowy sztabów i dowództw pośrednich, i wspomagał się nawzajem. Naród złożył również dowody niewyczerpanej ofiarności na rzecz wolności, bądź to w pieniądzu i pracy, bądź — bardziej może jeszcze — w bezprzykładnej wręcz zdolności cierpienia dolegliwości, a zwłaszcza głodu i elementarnego niedostatku, by podtrzymać chwiejącą się równowagę bilansu niepodległości gospodarczej. Powszechna świadomość, iż część tych cierpień była dziełem wyzysku uprzywilejowanych i nieudolności, a czasem i złej woli rządzących, powiększa tylko zasługę narodu i potwierdza, iż wyrastała ona z odczuwania wielkiej prawdy, że przecież ponad wszystkim góruje tu sprawa losów ojczyzny. Naród wreszcie wykazał najpiękniejszą cnotę społeczeństwa nowoczesnego — cnotę pracy. Wydajność pracy podniosła się we wszystkich dziedzinach wytwórczości, i to nie na skutek usprawniania się powszechnej organizacji i kontroli wysiłku, lecz z własnego wewnętrznego impulsu poszczególnych jednostek i całej zbiorowości. "» Reasumując należy stwierdzić, iż nastawienie psychiczne i walory ( moralne i fizyczne naszej masy narodowej otwarły przed Polską niezmiernie rozległe pola politycznego, ekonomicznego i kulturalnego NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 62 rozwoju i że na wszystkich tych polach moglibyśmy znajdować się znacznie dalej niż to jest w rzeczywistości, gdyby nie strata czasu, spowodowana rozkładem i jego skutkami wierzchołków społecznych i politycznych, owej elity, która stała się kastą rządzącą państwem w dniu jego narodzin. Sprawiedliwość wymaga podkreślenia trudności ciężkiej pracy rewidowania przez każdego myślącego obywatela całokształtu jego światopoglądu politycznego, kształtowanego na przesłankach całkowicie idealistycznych, z chwilą, gdy stanął on wobec realnego zadania: zastosowania tego światopoglądu nie do idealnych wyobrażeń, a do całkiem realnego zjawiska, jakim jest własne państwo. Jest to może' jedna z najcięższych prac, jakie mogą być wyznaczone człowiekowi, i zaiste niepodobna znaleźć bardziej wyrafinowanej, choć tak radosnej pułapki, jak kazać się człowiekowi urodzić i wychowywać w niewoli, a działać w wolności. Wszystko, co było cnotą w niewoli, staje się szkodnictwem w wolności; co było rozumem politycznym wczoraj, staje się głupotą, a może i nieszczęściem dzisiaj — życie wywraca się do góry nogami i człowiek musi zacząć chodzić na głowie, jeśli przyjąć, że wczorajsze jego położenie było chodzeniem na nogach. Och! — jakże nierównie łatwiej być mądrym politykiem we własnym państwie, gdyby się urodziło w wolności, niż gdy uroczystość tę wypadło człowiekowi odbyć w niewoli, a w pewnej chwili życia stanąć wobec konieczności stwarzania prawd i prawideł życia dla wyrastającego na gruzach wojny i niewoli — państwa. To bardzo pięknie brzmi, gdy się mówi: wolność, równość i braterstwo. Wszyscy jesteśmy zgodni w miłości tego hasła, póki pozostaje ono hasłem. Lecz gdy panorama się zmienia i staje przed nami zagadnienie bezpieczeństwa państwa własnego, właśnie napadniętego i od wewnątrz przez obce potęgi rozsadzanego, zjawiają się kłopoty, jak to hasło przetworzyć na rzeczywistość w ten sposób, by nie stała się krzywda obywatelowi, lecz również, by osłonić przed krzywdą państwo. Słowo demokracja ma dla nas wszystkich niewysłowiony wdzięk. Treść jego jest naszym ukochaniem i wiarą naszą. Lecz, gdy przychodzi do wykonania, zaczynają się trudności. Co jest demokracją, a co frazesem tylko — o to długie trwają spory. Bo nawet, gdy się kto u nas na obce powołuje przykłady, bierze je bardzo powierzchownie. Gdy stawia ,. DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI W przykład demokrację francuską, zapomina, że ta demokracja ma świetną policję, która jeszcze świetniej używa pałki. Że ta demokracja ciąg1"6 wiście podatki, a u nas nikt płacić nie lubi, zwłaszcza jeśli ma /czego. Że ta demokracja ma inne położenie geograficzne, inne warunki egzystencji i nadto ma pieniądze, których nie mamy my. Że wreszcie ta demokracja załatwiła się ze swoją endecją w sposób radykalny w czasie rewolucji i od tego czasu mogła skoncentrować swoją uwagę na kwestiach kulturalnych i gospodarczych, które są dźwignią demo-kratyzmu istotnego. Dawny obóz niepodległościowy w bardzo nieznacznej tylko stosunkowo części chciał i potrafił szczerze przepracować swój program ideowy na język działania państwowego. Odpadła od tej pracy przede wszystkim pewna część — pięknoduchy, którzy nie umieli poradzić sobie z rzeczywistością i obrazili się na nią dozgonnie. Niezdolni do czynu, poczęli rozwijać swe^zdolności do narzekania. Nabrali w siebie statecznej godności nierobów i ojców ojczyzny — stali się autorytetami z własnego pomazania i ku udręce tych, którym pozwolili za siebie pracować. Odpadli również ci, którzy w próbach rządzenia i działania wykazali całkowitą nieudolność. Odpadli rozzłoszczeni przede wszystkim na Piłsudskiego jego wieczyści rywale, ludzie ze spiżem w ustach i gumowym kręgosłupem. Wreszcie na peryferiach działania snują się typy doktrynerów, ludzi, których słaba z przyrodzenia inteligencja została zabita przez takie lub inne hasła i doktrynki, których ani zrozumieć, ani przystosować do rzeczywistości nigdy nie potrafili. '":"": * Obóz niepodległościowy odegrał swoją historyczną rolę, lecz skończył ją w listopadzie 1918 roku. Rozbity później między partie robotnicze, ludowe i grupy inteligencko-mieszczańskie nie zdołał nigdy zdobyć się na stworzenie wspólnej platformy działania i przegrał swą rolę w Polsce niepodległej. I to przegrał ją nie, jak to się próbuje czasem przedstawić, w ręce Piłsudskiego, który aż do początku r. 1926 pragnął działać w oparciu o ten obóz, rozumną pracą do posiadania większości w parlamencie doprowadzony, lecz w ręce Narodowej Demokracji. Piłsudski odebrał władzę właśnie ND, a nie lewicy demokratycznej, b. obozowi niepodległościowemu, i o tym nie wolno nigdy zapominać. %fy warunki dla wygrania gry, lecz rozegrać jej nie było komu. Całej lewicy brakło chociażby jednego aktywnego męża stanu. Brakło charak- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 64 terów, brakło męstwa. Było sporo ideowości, nieco szlachetności, sporo doktrynerstwa i za wiele prostactwa uważanego za makiawelizm. Obóz ten jako obóz nie dorósł do roli, która mu została narzucona przez los. Obóz Narodowej Demokracji i wszyscy jej satelici z Witosem włącznie — dzisiaj rozbity i zdziesiątkowany — został tak dokładnie rozpoznany i oeniony przez społeczeństwo, że rozwijanie dzisiaj obrazu szkodnictwa, jakie dokonać w Polsce odrodzonej zdołał i jakie kontynuowałby aż do całkowitej katastrofy państwa, gdyby nie argument armaty, wysunięty w maju 1926, wydaje się być zbytecznym balastem. Działalność ND wypływa nie tylko z tego, co stanowiło teoretyczną treść jej programu. Również nie tylko z jej tchórzostwa i niewiary w Polskę. Rozwijała się ona również, a może przede wszystkim, pod ciśnieniem przechodzącego powoli w stan chorobliwy dążenia do usunięcia za wszelką cenę Piłsudskiego jako przeszkody do pochwycenia przez ND pełni władzy w państwie, a rozwijała się w sposób tak straszny przede wszystkim z przyczyny, iż cała ta wielka partia nie posiadała ani jednego kierownika na miarę męża stanu, a o taktyce jej decydowali ludzie głupi, którzy w bezsilności uciekali się do środków nikczemnych. Już sam sposób prowadzenia paroletniej walki z Piłsudskim i fakt, że mimo wprowadzenia w grę wszystkich podłości, aż do zdrady stanu włącznie, walkę tę sromotnie przegrał, dyskwalifikuje ten obóz — a myślimy tu oczywiście nie o masach, a o sztabach — jako organizm powołany do politycznego działania. Nie łudzimy się jednak, ze śladami i skutkami zniszczenia, dokonanego przez ND, w okresie tej przegranej walki w duszach wielkich zastępów Polaków wypadnie nam długo jeszcze mieć do czynienia. Endecja zbrutalizowała wiele dusz, zaszczepiła w nie obcy polskiej na turze element chuligaństwa i cofnęła je w rozwoju kulturalnym — a to "nie są chwasty łatwe do wyplenienia. Nieszczęściem zatem odradzającej się Polski były wierzchołki polityczne narodu — do budownictwa częściowo nieprzydatne, przeważnie niebezpieczne i szkodliwe. Osiem omal lat, bo do maja 1926, trwały wszystkie możliwe przewartościowania ich, wyciągnięcia na wierzch elementu zdrowego, wreszcie oczekiwania, że przecież może przeorze je i uzdrowi pług odrodzenia w wolności. Daremnie. Wszystkie próby i oczekiwania zawiodły. Demoralizacja rozszerzała, swe władanie — rzetelność i cnoty obywatelskie znalazły się w kompromitującej mniejszo- 65 DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI ści, nie posiadającej żadnego wpływu na rozwój wypadków. Ambicje i j cynizniy wyrastały z szybkością odwrotnie proporcjonalną do walorów intelektualnych i moralnych jednostek. Widowisko stawało się groźnie makabryczne. W tym momencie zostało przerwane. W entuzjazmie kraju z powodu tego przerwania wypowiedział się nastrój społeczeństwa. Sejm ten nastrój musiał uszanować — akt przerwania widowiska uzyskał sankcję prawa. Dwa i pół roku temu zepchnięci tak nagle ze sceny aktorzy objawiają swe zrozumiałe niezadowolenie. Nie brak wśród nich głosów nadziei, że jeszcze powrócą na scenę. Tym szkodliwym złudzeniom trzeba stanowczo zaprzeczyć. Póki my żyjemy — nigdy! słuchajcie panowie — nigdy nie powrócą na scenę aktorzy, którzy na niej kompromitowali się z własnej nieprzymuszonej woli i nieporadności, gdyśmy wszyscy, karnie i z najwięk-szą gotowością spieszenia im z pomocą, oczekiwali od nich czynów twórczych. Gdy ofiarowywał i dawał swą pomoc Piłsudski. Żaden z tych panów nie powróci już na scenę — nigdy! Dość! Polska nie jest teatrem amatorskim, gdzie każdy niedołęga może sto razy udowadniać śmieszności swojej postaci. I jakkolwiek wiele może się zmienić w Polsce, dla zgranych marionetek mogą być tylko zmiany na gorsze, jeśli zechcą zwiększać natręctwo swej dokuczliwości. Czas wytwarza nowe wierzchołki na miejsce uschniętych i zgniłych. I one będą kontynuować i rozwijać dzieło Piłsudskiego — budowę gmachu Polski demokratycznej. W ciągu pierwszych dziesięciu lat gmach polskiej państwowości nie został należycie i dostatecznie rozbudowany. Daleko mu jeszcze do końca i w sensie poziomym, nawet jeśli chodzi o plan, i w sensie pionowym. Tak! Lecz z tego trzeba sobie koniecznie zdawać sprawę. To trzeba podkreślać, akcentować, wyraźnie mówić — by nie było nieporozumień. Jeśli bowiem to, co jest w tej chwili, nie zawsze odpowiada naszym wymaganiom, nie ma w tym powodu do rozpaczy. Bo to tak wcale nie ma być. To jest dopiero początek, często szkic projektu, a często tylko prowizorium. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 66 Życie zmusiło młodą Rzeczpospolitą do operowania prowizoriami. Jest to smutna konieczność, gdy życie żąda natychmiastowego zaspokojenia jego potrzeb, a brak i czasu, i materiału na uczynienie tego w sposób monumentalny. Gdy ludzie nie mają dachu nad głową, buduje się dla nich naprędce baraki. Lecz z tego nie wynika, by barak był idealnym schronieniem człowieka. Trzeba budować domy i przenieść do nich ludzi z baraków. Tak w wielu wypadkach działo się i dzieje jeszcze w Polsce. Trzeba operować prowizoriami, bo życie trzydziestomilionowego narodu stanąć i czekać na planowe i trwałe rozwiązanie jego potrzeb nie może. Prowizoryczną jest cała scentralizowana obecnie administracja polityczna Rzeczypospolitej i obecne obciążenie tej administracji sprawami, które stopniowo spłyną na barki samorządów, i dzisiejszy podział administracyjny państwa. Musi przyjść racjonalny podział województw, ich autonomizacja, która zaspokoi tęsnoty niektórych dzielnic i aspiracje słowiańskich mniejszości narodowych do autonomii. Problem ten musi być rozstrzygnięty w ramach całego i dla całego państwa. Prowizoryczną jest struktura naszego szkolnictwa, w którym dzisiaj już gorąco pracuje się nad jednolitością, nad logicznym związaniem całej jego struktury — od pierwszej klasy szkoły powszechnej do dyplomu uniwersyteckiego, bez przeszkód i zatrzymań. Prowizorycznym jest system podatkowy, fatalny i dokuczliwy, i niezrozumiały, a przez to niewłaściwy. Zarysowaną zaledwie jest struktura gospodarstwa narodowego i oczywiście dopiero dochodzimy do momentu, w którym może być podjęta planowa praca nad podniesieniem dobrobytu obywateli. Nikt nie posuwa się do twierdzenia, by zarobki przeciętne w naszej ojczyźnie odpowiadały potrzebom człowieka pracy i interesom państwa. Są one również prowizoryczne, a kształtuje je surowa rzeczywistość ekonomiczna kraju, której logika nie da się w żaden sposób nadłamać z dowolnego końca, bez ciężkich konsekwencji dla całości, także i tych, dla których czy przez których została nadłamana. Lecz by te wszystkie prowizoria mogły stopniowo znikać z powierzchni życia, trzeba przede wszystkim, by była Polska. By byt jej był pewnie utrwalony, ustabilizowany i zagwarantowany przez siły moralne i materialne, bez istnienia których każde państwo, a zwłaszcza tak DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI przez los położone jak nasze, mogłoby stać się przed-pożądliwości złych sąsiadów lub nieprzyjaznych sił między- narodowych. ....,- • , •• Siły te Polska w ciągu pierwszego dziesięciolecia swej egzystencji dobyła. Nie trzeba dodawać, iż w ciągu ostatnich miesięcy trzydziestu doznały one znakomitego wzmocnienia i ustabilizowania. Postęp kon- olidacji wewnętrznej kraju i utrwalanie się stanowiska Polski w rodzinie narodów na poziomie godności, roli i interesów 30-milionowego naństwa — to w najwyższym stopniu radosne oznaki narastających gwarancji naszej niepodległości. Wzrost tężyzny zbrojnego ramienia Rzeczypospolitej jest w naszym położeniu gwarancją, iż danym nam będzie zażywać przez czas dłuższy, oby jak najdłuższy, dobrodziejstwa pokoju, którego tak pragniemy szczerze dla pracy twórczej ku pożyt- kowi własnemu i ludzkości. Gdziekolwiek i w którąkolwiek stronę zwrócimy oczy, wszędzie znajdziemy obraz niepodobny do tego, który oglądaliśmy przed laty dziesięciu. Wszędzie postęp, rozwój — wszędzie wre praca. I wszędzie potęguje się zapał do pracy, podsycany pewnością, iż nie idzie ona na marne. Więc możemy chyba, nie oglądając się na stękających, powiedzieć sobie szczerze i radośnie, że dziesięć lat ofiar i mozołów nie zostały zmarnowane, i że nie szkoda ich, bo dały wspaniałe, niezapomniane rezultaty. \/ [„Polska Zbrojna" 11 XI 1928, nr 314a] Wacław Lipiński: ZIUK - KOMENDANT - MARSZAŁEK (1914-1920) h ./ Historyk, zamierzający odtworzyć miniony okres na podstawie materiału źródłowego, na podstawie dokumentów pisanych, jakie pozostawiły poza sobą ubiegłe w przeszłość lata, powinien i musi - poza wiernym odtworzeniem przebiegu dziejowych zjawisk, poza zrekonstruowaniem przeszłości w kolejnym układzie jej zdarzeń — dać to, co jest najbardziej istotnym znamieniem opisywanego okresu. Musi dać jego ducha, musi, wnikliwym okiem przeniknąwszy tło zjawiska, iii NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 68 wykryć i na jaw wydobyć te głębokie, a utajone zwykle pod powierzch- l nią zdarzeń, istotne tego ducha ogniska, z których rozchodzące się promienie przepalały tworzywa dziejowe na formy pełne, na formy skończone, dając im swój właściwy rysunek i rzeźbę. Dzieje narodów są nimi znaczone niby słupami ognistymi, znaczone nimi są również dzieje narodu polskiego. W zaraniu pospólnego, tworzącego się dopiero państwowego życia istotną sprężyną przebiegających przed laty dziewięciuset zjawisk jest postać Chrobrego. Bolesław rzeźbi kształt polskiej rzeczywistości ówczesnej, on nadaje wymowę faktom, żar jego namiętnej, na pół jeszcze dzikiej duszy przepala świętym płomieniem serca Słowian znad Warty, Odry i Wisły. Bolesław, sam, wsparty na mieczu swoim, utwierdza i buduje państwo. Drobny, niepozorny Łokietek i syn jego Kazimierz, Wielkim królem przez naród nazwany, to dwa następne ogniste słupy dziejów polskiej rzeczywistości. Niezmordowana czynność, potężny hart ducha, ogarniająca wszystkich wiara w drzemiące siły narodu, upór i wytrwałość w dążeniu do raz wytkniętego celu cechują Władysława, jak Kazimierza cechuje wielkość perspektyw, które potrafił nakreślić przyszłym losom swego narodu, jak cechuje go — ponad talenty organizatora — wspaniałość serca i duszy, czym w pierwszym rzędzie wykuł pomnik swej wielkości. Władysław1 Jagiellończyk, Zygmunt August i Batory wysiłkiem, wzbudzającym podziw głęboki, wznoszą jeszcze wyżej strop polskich dziejów, budując pod jego filarami niezliczalne pomniki ludzkiego ducha i energii. Jagiellończyk — wbrew wszystkim elementom ku przeszkodzie jego dziełu wyrywanym mu z rąk — w upartych i długich zmaganiach wyrąbuje okno na świat, nastawiając ster swej niezmożonej energii ku burzliwym falom morza, odtąd wiernie szumiącym nad polskim brzegiem, ostatni z Jagiellonów w najwspanialszym testamencie, jaki którykolwiek monarcha po sobie zostawił, zespalający na setki lat dwa do niedawna wrogie sobie narody, Stefan Batory siłą, jaką tylko genialna jednostka wydobyć z siebie potrafi, zrywający skrzepy ze stygnącej krwi narodu, podnoszący upust bezwładu, spoza którego runęła w świat olbrzymia energia zbudzonego do życia narodu. 1 Pomyłka autora lub drukarni — powinno być Kazimierz. DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI \V nieprzerwanym łańcuchu, złączonym spoidłami woli, energii, hartu i wielkości duszy, znaczą długi szlak dziejowy nazwiska bohaterów, nazwiska zapalające w sercach ludzkich święte płomienie zapału, rodzące natchnione porywy miłości i pogardy śmierci. Wielkie i jedyne, zrodzone w bólach miłości, drżenie w duszach wywołujące imię ojczyzny, zespala w swym brzmieniu ich pełne blasku nazwiska, tworząc z nimi nierozłączną jedność i nierozerwalną całość. Józef Piłsudski po raz pierwszy zaciążył jak głaz sumienia nad swoją ojczyzną od dnia pamiętnego zjazdu pierwszych pionierów polskiego socjalizmu w Górach Ponarskich. Wyemancypowanie się od programowych dróg socjalizmu rosyjskiego, przeprowadzone przez ówczesnego Ziuka, postawiło w tej samej chwili jasny, zdawało się, że już pogrzebany naówczas problem walki o niepodległość Polski. Ten problem, tak niepopularny w tych latach i tych kołach, tak prawie znienawidzony przez fanatyków pryncypalnych doktryn, tak okrzyczany jako zdrada czerwonego sztandaru, został wydźwignięty ku górze przez namiętną, chciwą czynu, głodną walki, nieugiętą myśl i duszę młodego Ziuka. Oparłszy się tej ruchliwej fali fanatyzmu, rozbijając jak o nadmorski, granitowy głaz jej gniewne fale swą twardą, nieustępliwą piersią, zbierał Józef Piłsudski wokół siebie równie namiętnych, równie bezgranicznie wiernych fanatyków tak starej, a tak naówczas świeżej i młodej idei, idei sprawy narodowej. Raz z jej sztandarem wyszedłszy w pole, musiał albo zginąć, albo zwyciężyć. Przeciwko zwycięstwu sprzysięgło się wszystko. Dawni przyjaciele, pierwsi towarzysze młodzieńczych, burzliwych lat. Wróg poza tym z zewnątrz czyhający, zimnym okiem zbrodniarza, jak jastrząb spadający z góry na wybraną ofiarę. Wróg — oparty na straszliwych, gniotących życie narodu, głazach przemocy. Wróg, który po tylekroć był zwycięzcą. Ponadto sprzysiągł się przeciw zwycięstwu sam Piłsudskiego naród. Zmęczony, odarty z sił i energii, powalony w ostatniej klęsce powstania na stratowaną butami najeźdźcy ziemię. Nie chwytający już tchu, bezwładny do ostatka. Skroś tej nawale wroga, w pierś swą zbierając pociski, przedziera się Józef Piłsudski sztandarem nieustępliwej, twardej, niepomnej na nic NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM . 70 walki — bodąc strop polskiego nieba. Organizuje oddziały bojowe, instruowane w myśl zasad taktyki wojennej. Serca, gorejące żądzą walki, chwyta na rytm wojskowej komendy. Ładować i strzelać każe na rozkaz, na rozkaz opuszczać pole walki. Wśród towarzyszy broni budzi zachwyt i wierność żołnierską, wśród wrogów widmo nowego Polski powstania. Przez naród przechodzą nowe, zapomniane już drgnienia. Krąg żołnierski rosnąć coraz bardziej poczyna wokół Wodza. Nie jest już sam. Na żołnierskich wiernych wspiera się sercach. Po przegranej rewolucyjnej, po długich nocach spędzonych na rozmowach z sobą, mężne serce wodza bije jeszcze potężniej. Tajemnicą wojskowego rozkazu spaja Ziuk coraz większe gromady ludzi coraz bardziej wiernych sprawie, która jest jego sprawą. Powstaje we Lwowie Związek Walki Czynnej, powstaje Strzelec, Związek Strzelecki. Zdumionym oczom narodu ukazuje mundur żołnierski. Rodzi się żołnierz polski, w szary strzelecki mundur przybrany, z karabinem w ręku, pasem i ładownicą pełną naboi. Rośnie gromada żołnierska. Mnożą się oddziały, plutony, kompanie. Głosem wydawanych rozkazów na polach ćwiczeń uderzają w samo serce narodu. Znów nowe, silne przechodzą przezeń drgnienia. Meldują się do pomocy wodzowie stronnictw, politycy. Skonfederowane stronnictwa niepodległościowe, Polski Skarb Wojskowy — nomenklatura z zapomnianych do niedawna złożona słów. Rodzi się na szlaku decyzja, z której powstaje dzień szóstego sierpnia. Z Ziuka — rodzi się Komendant., Radosne podniecenie towarzyszy godzinom strzeleckiej mobilizacji. Hasło otwartej już teraz, w jasny dzień prowadzonej walki z najeźdźcą, z podniesioną przyłbicą rycerską, mnoży szeregi żołnierskie. Poddają się pod komendę wodza Drużyny Strzeleckie, garnie się zapalczywa młodzież, płomień entuzjazmu obejmuje gorące serca. Zapadają w nim głęboko słowa, których stamtąd już nic nie wyżenie, żadna przemoc, żadna zła, obca czy swoja siła. Słowa, o których legenda głucha już dawno przedtem mówiła w narodzie, słowa o „rycerzach spod Giewontu", którym szum orlicznych skrzydeł w drodze będzie towarzyszył: „żołnierze, spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru, by podjąć walkę o niepodległość Polski." Poszli. Otworzyła się nowa karta dziejów, na której wypisane zostały jako motto te proste, surowe słowa. j DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI Gdy palec Boży ziemi dotyka, na równinach wyrastają góry i dymią, lawą gorącą wewnątrz ziemi bulgoce. I ziemia-matka w bólu, we wstrząśnieniach rodzi ludzi, ludzi wielkości." Józef Piłsudski rozpoczął wojnę z najeźdźcą wbrew narodowi polskiemu, bowiem wypowiedział ją Rosji w imię niepodległości Polski. Królestwo Polskie pozostało głuche, Poznańskie obce, Galicja narzuciła wodzowi Legiony. Okres Wojska Polskiego trwał dni szesnaście, do dnia 22 sierpnia. W dniu tym na błoniu pod Kielcami powstają Legiony. Cios ten nie obalił Józefa Piłsudskiego, nie zwiódł z rozpoczętej drogi jego żołnierzy, bowiem z wielkością idzie krok w krok wiara. Gdzie nie ma wielkości — nie ma wiary. ' • Rozpoczyna się wówczas praca, której najistotniejszym znamieniem jest uniesienie. Nazywa się ona „pracą wojenną". W tej „pracy tak ciężkiej, tylu obstawionej przeszkodami... że dziw bierze... że dawno już rodzime bory nie szemrzą... pieśni żałobnej... po polskich żołnierzach z wielkiej wojny...", pada rozkaz: „Chłopcy, naprzód! Na śmierć czy na życie, na zwycięstwo czy na klęski — idźcie czynem wojennym budzić Polskę do zmartwychwstania". *'*• • Rosną szeregi mogił żołnierskich, wykwita na nich biały kwiat, a krople krwi z żołnierskich ran wzmacniają serce narodu. Jego tętno poczyna bić coraz żywiej, coraz silniej, wznawiając obieg krwi w zastygłym już prawie ciele. Budzi się Polska do zmartwychwstania i po długim letargu otwarte oczy widzą przed sobą wielkość. Mnożą się tymczasem szeregi żołnierskie. Jak w dniu 6 sierpnia — pozostaje druga ich falanga. Falanga nie Legionów, a Wojska Polskiego. To Polska Organizacja Wojskowa, którą Komendant użyć może w kierunku przez siebie wybranym, zakreślić granice działania według własnego wyboru. Na niej się opiera jego siła wobec Austrii i Niemiec, jej znaczenie polityczne przenosi znaczenie Legionów. Wraz ze wzrostem tej siły coraz bardziej się skraca droga prowadząca ku zwycięstwu, coraz bardziej rośnie siła Komendanta. Gdy odpadł tymczasem jeden wróg, wróg, przeciwko któremu po tylekroć ostrzyły się bagnety polskie, gdy w Rosji dymiła gorąca lawa rewolucji, gruzami przysypując niedawną potęgę caratu, nowy wróg, opanowawszy polską ziemię, chce opanować i związać ręce tej sile, jaką przedstawia Komendant i jego żołnierze. Postronkiem, mającym zwią- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ' . 72 zać te ręce, staje się narzucona przysięga w lipcu 1917 roku. Odpowiada jej szczek szabel rzucanych pod nogi Radzie Stanu, żądającej przysięgi wówczas. Otwierają się wrota Magdeburga i Szczypiemy. Więzień stanu rosyjski staje się więźniem stanu niemieckim. Przekroczony został próg wiodący wprostu ku bramom zwycięstwa. " Czytamy: „Dla zdarcia trawiącej mnie tęsknoty zmuszałem siebie do analizy swego postępowania jako dowódcy. Bawiłem się w krytykę czy to siebie, czy swoich podwładnych, by oczy przestały widzieć, uszy słyszeć, serce bić mocniej, by móc te prawie zmysłowe wrażenia zamknąć w rozmyślania analityczne. Długo, długo pracowałem myślą jedynie. Wtedy zacząłem odczuwać, jak nieraz w poprzednich już moich więziennych przeżyciach, że zaczynam żyć jakimś życiem nierealnym, jakąś pracą głowy jedynie... I wtedy przyszły mi na myśl moje niegdyś, z czasów przedwojennych, dziesięcioletnie studia nad zjawiskiem wojny w świecie. Dziesięć lat wżerałem się w istotę dowodzenia, w żywiole... niebezpieczeństwa, w żywiole niepewności... wiecznych sprzeczności nie do rozwikłania, rozcinanych jak gordyjski węzeł mieczem decyzji, mieczem rozkazu... Teraz w Magdeburgu zdecydowałem się spróbować, czy pójdzie mi łatwo ziszczenie dawnych marzeń, bym mógł szczerze i spokojnie zilustrować sobą samym prawdę o istocie dowodzenia, prawdę o duszy dowódcy". ,,.1,1;. Zamknięty w murach dalekiego od kraju Magdeburga przeprowadza Komendant nieubłaganą walkę z samym sobą. Jej terenem jest dusza dowódcy. W walce tej wychodzi zwycięzcą Naczelny Wódz, prze-stępując próg zwycięstwa w dniu 11 listopada tysiąc dziewięćset osiemnastego roku. W przeciągu dwu lat, od listopada 1918 roku do października 1920, dokonywuje się praca rozmiarem zadań, wielkością zamierzeń i ograniczeniem środków budząca nie podziw i nie zdumienie, ale wiarę w zwycięstwo szlaku, którego dotknęła stopa wielkości. Naczelny wódz, pierwszy marszałek Polski sprawuje najwyższą władzę cywilną w odrodzonym państwie i najwyższą władzę wojskową. Nie sięgnął po nią sam, choć sięgnąć mógł w owym szarym dniu listopada. Złożył mu ją w ręce naród pod skorupą schorzeń oddychający zdrową krwią. Puls tej krwi nakazywał w dniu powrotu Józefa Piłsudskiego w jego dłonie złożyć DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI losy narodu, prawieczny bowiem instynkt samozachowawczy mówił głębiach i nurtach niespokojnego serca, że dłonie te nie zawiodą. Wojsko, tworzone z niczego, jedno z najwspanialszych wojsk, jakie wydała w dziejach świata improwizacja, w ogniu wojny tworzone, jej płomieniami przypalone, wywalczyło na froncie, na szlakach historii. Z jej najwyższych wzniesień począł Marszałek Polski podejmować wskazania, które postawiły go na poziomie dosięganym raz na wieków dziesiątki. Granice Polski zamierzył rozszerzyć tak daleko, jak daleko obejmuje je Jagiellońska, najpiękniejsza Polski tradycja. W dniach klęski, gdy małość nie znosząca wielkości podgryzała korzenie wojska, że poczęło się chwiać i słaniać przed bliskim upadkiem, gdy odstąpiono wodza ze wszystkich stron, samego zostawiając, zniósł i ten ciężki, bolesny cios. Wolą straszliwą wydobył z siebie decyzję rozkazu, tę decyzję, którą po tylekroć ostrzył chłodnym rozumem i przepalał ogniem swej duszy, i drapieżną ręką sięgając po zwycięstwo wrogowi wydarł je z rąk. • Długi szereg bohaterów znaczył szlak dziejów narodu. Nieprzerwany łańcuch, skuty spoidłami woli i energii, hartu i wielkości duszy, to ich nazwiska, nazwiska zapalające w sercach ludzkich święte płomienie zapału, rodzące natchnione porywy miłości i poświęcenia, odwagi wzniosłej i pogardy śmierci. Wielkie i jedyne, zrodzone w bólach miłości w duszach drżenie, wywołujące imię ojczyzny, zespala w swym brzmieniu ich 'pełne blasku nazwiska, tworząc z nimi nierozłączną jedność i nierozerwalną całość. V _____[..MyaNarodowa^ l XI 1928, nr 25] Zygmunt Wasilewski: JAK DOSZŁO DO NIEPODLEGŁOŚCI Odrodzenie państwowe Polski nie mogłoby nastąpić bez uprzedniego odrodzenia narodu w jego psychice. Z tego stanowiska patrząc na dzieje Polski od upadku państwa w wieku XVIII, będziemy je widzieć jako proces nie tyle walki o niepodległość, ile jako proces rozwojowy dorabiania się duchowego do stanu niepodległości. Moglibyśmy byli przebyć ten okres dojrzewania na stopę nowożytną bez katastrofy, jak inne narody. Że ona NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ' ?4 przyszła, to dopust ciężkich warunków geograficznych, ułatwiających penetrację wewnętrzną sił obcych i memento na przyszłość, że minęła, — to dowód, iż naród posiada swoje organiczne prawa rozwoju i jako podmiot dziejów może swoje obiektywne warunki państwowe odrobić. Aby naród mógł odszukać swoją myśl polityczną, stać się dla świata jej wcieleniem i zostać przez ten świat w prawach swej istności politycznej uznany, musiał przebyć wszystkie fazy psychicznej i morał- ] nej odbudowy. Inaczej myśl polityczna byłaby tylko czyimś pomysłem j przygodnym i nie starczyłaby za dowód, że z narodem liczyć się trzeba jako z jednostką samodzielną. Z czego historyk sądzić będzie o rozwoju myśli politycznej w Polsce podczas rozbiorów? Przejawy w czynach naszych, jakimi były powstania, nie dają pojęcia należytego o naszym procesie rozwojowym. Poza uczuciowością, podatną na odruchy, kształciliśmy też myśl; szeregu pokoleń trzeba było, żeby powoli wyprodukować tyle myśli, ile potrzeba było na przeorganizowanie się wewnętrzne i na wypracowanie w sobie w ogóle aparatu psychicznego, zdolnego do wysiłków planowych i trwałych. Aż wreszcie przyszło pokolenie, które dorobiło się myśli zdolnej do rzucenia woli narodu w działanie polityczne zewnętrzne. Na to jest nauka historii ze wszystkimi rozgałęzieniami w dzieje kultury, aby ten proces rozwojowy ujawnić. Toteż szczególną doniosłość dla dziejów Polski porozbiorowej przedstawiają badania kultury, umiejące zużytkować przede wszystkim historię literatury do dziejów historii narodu. Tutaj bowiem znaleźć można dokumenty, jak się rozwijała myśl polska, zanim zdołała dźwignąć motyw niepodległości i zrealizować. Należałoby w tym miejscu zastanowić się nad pytaniem, czy stan naszej historii literatury pozwala na takie jej zużytkowanie. Zajmowała się ona przede wszystkim poezją, do tego emigracyjną, a badania w tym zakresie wyjaśnić mogą tylko część procesu rozwojowego, mianowicie proces rozwoju uczuciowości narodowej. Oczywiście po Mickiewiczu daleko więcej wiemy o swych uczuciach narodowych i większą w tym zakresie rozporządzamy wyobraźnią niż przedtem. Ale w ściślejszym zespoleniu z życiem, z faktycznym rozwojem umysłowości mas pozostawała literatura w kraju, a zwłaszcza proza, do której należy DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 75 \ • ublicystyka. Jeżeli tę literaturę przyziemną, z pominięciem mistycznej a emigracji, weźmiemy za wyraz umysłowości narodu, to przekonamy . 2e w Pplsce trwała nieprzerwanie praca myślowa i moralna nad odbudową psychiki narodowej, nad jej organizowaniem i sposobem poprawienia swego losu przez poznawanie polskiej rzeczywistości i przerabianie w celu uczynienia narodu silnym, bogatym, odpowiedzialnym i zdolnym do życia samoistnego. Nasza „praca organiczna" w trzeciej ćwierci wieku XIX uwydatniła się ,w działaniu jako program, ale ona istniała od chwili, kiedy Rzeczpospolita się zachwiała, a zaczęła się od pracy wychowawczej i oświatowej. Pierwszym przedmiotem pracy stawała się sama psychika. Działalność i literaturę Komisji Edukacyjnej uważać trzeba za punkt -wyjścia dalszych etapów pracy organicznej. Każde pokolenie wnosiło coś nowego do tego naturalnego programu, a stare' wątki trosk i prac szły w przekazie do nowych pokoleń. Dzieje wychowania i oświaty nie zerwały wątku od wieku XVIII po wiek XX, jeno śladów tych trosk szukać potem trzeba w archiwach procesów politycznych albo w sprawozdaniach instytucji opartych na inicjatywie prywatnej, jak Macierz albo Towarzystwo Szkoły Ludowej. Literatura, zbadana w pokładach szarej powieści, ujawni, jak odbywała się praca w przemianach stosunków i obyczajów, ciągnących wątki tradycjonalizmu. Wierna potrzebom życia powieść opowiadana była bez przerwy, jak ją Krasicki i Niemcewicz zaczęli, tylko udoskonalana przez Kraszewskich, Korze-niowskich, Kaczkowskich, aż ta kronika dostała się w ręce znanych nam bezpośrednio Sienkiewicza i Prusa, Dygasińskiego i Reymonta, Orzeszkowej i Żeromskiego. Nic się nie zrywało, nie robiło przeskoków, nic też, samo przez się, bez pracy nie przychodziło. Nawet w tak mozolnej dziedzinie twórczości gospodarczej rozwój odbywał się nie bez udziału myśli, która nurtowała od Staszica i nie była dla nas niespodzianką. Najtrudniej było z myślą polityczną. Cztery pokolenia -od czasu upadku Polski minęły, zanim przyszła na nią kolej, zanim psychika narodu na tyle została zorganizowana, aby ją mogła organicznie z siebie wydać i nią się posłużyć. Przyszedł na nią czas dopiero w okresie, który się zaczął około r. 1890 i trwał do traktatu wersalskiego, do nowej niepodległości polskiej. $&?*• *!?*>>. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 76 Praca Polski nad sobą w czasach porozbiorowych, jeśli chodzi f o psychikę, była męką nad tym, żeby wyjść z rozdwojenia wewnętrznego, które sprawiał paralelizm uczuć i rozsądku. Myśl polityczna mogła być owocem tylko tych dwu skłóconych z sobą dialektycznie elementów. Kłóciły się z sobą idealizm i realizm, marzenie z poczuciem rzeczywistości, poezja w literaturze z prozą, a w pojmowaniu polityki — odruch uczuciowy z tendencją ugodliwości, nawet rezygnacji. Każdemu z tych cennych żywiołów groziło w razie dłuższej rozbieżności zwyrodnienie. Pierwszy z nich, nie mówiąc już o mistycyzmie, groził przejściem przez zużycie się w werbalizm i symbolizm; rozsądek zaś polityczny z pochodną ugodliwością wyradzał się w służalczą ugodowość, rezygnującą z praw narodu. Zadaniem pokolenia ostatniego na przełomie stuleci było stworzyć takie warunki psychiczne przez wychowanie, które by umożliwiły zorganizowanie syntetyczne tych dwu pierwiastków na terenie polskiej myśli politycznej. Widocznie wśród elity społeczeństwa była to dla umysłów sprawa dojrzała, skoro potrafił czynu tego na gruncie idei dokonać z całą prostotą Jan Popławski. W jego idei idealizm romantyczny złączył się z realizmem pojmowania środków w sposób tak integralny, że cel sam, jakim była niepodległość Polski, stał się realny, a wszelkie środki przez to mogły być mierzone romantycznie na zamiary. Myśl Popławskiego do równania, w jakim narzucało się do rozwiązania zagadnienie sprawy polskiej, wprowadziła tzw. imponderabilia. Te mu się stały jasne z poezji, która była odkrywcą duszy narodowej. Popławski już tę psychikę widział realnie. Drugą niewiadomą odkrył przenikliwym wzrokiem realisty „organicznika" przez trzeźwą ocenę stanu sił w masach — sił, które w pewnym momencie rozwiążą równanie niepodległości. Proces dojrzewania narodu nie jest jeszcze ukończony. Widzimy to po dzisiejszych kłopotach, jakie mamy z niedojrzałością myśli politycznej w sferach, które potrafiły już zorganizować się pod nakazem myśli międzynarodowej, a jeszcze z psychiką narodu dojść do ładu nie mogą. Ale jakże wielki mamy już postęp od czasu anarchii duchowej XVIII wieku! Przytoczyliśmy w poprzednim zeszycie „Myśli Narodowej" przy innej okazji zdanie cudzoziemca o nas z r. 1848. Robiliśmy jeszcze wtedy wrażenie narodu niedojrzałego, ruchliwego, ale niezdatnego do życia. Takie wrażenie musiał wywierać brak skoordynowania systemu uczu- DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI o tym dobrze wrogowie i ' Sekretem działanie na psychikę w cdu Srwonymi i 1 triotycznych w w ugodę ^ państwami ej rozbieżności między J ^^ ^ L** drugich wpędzać i w ezultacie pogłębiać niewolę, i w iezema w ezu w ugodę ^ państwami zaborczymi i w ^ zapobiezema a w duszach psychikę niewolnictwa. jedyny P świadomy tej grze było zbudować duszę polską na typ P ^ ^ ^^^^^^^ politycznej. I tego związania dokonałoostatniepokoleme - można już było wo^ folfpą wprowadzić. I tylko dlatego Polska nie pozwoliła się ™^ latświadomość polską ^ ostatniego pokolenia, które -zsądkiem że w czasie wojny p y J ^ ,wiatowej pra grać, że w tej grze P kilkudziesięciu , powodzenia w pracy tego osa , czno-narodowy, było to, ze ono wpływów tajnej organizacji mancypowało się która dotad arkana ń straszna nienawiść pracy organicznej. Wypływał, ^J^J^dzWcd-cp^ z obawy anarchii, wówczas bowiem n «»tt ^ dowania sie pOza o prymacie narodu t w ogolę o mozliwos ^ czasow pańsLem i bez PO^y ^' ^ ^aw U^ "^T Popławskiego „ugoda przybrała u ^ P narodowych. w środek" państw zaborczy h ^Is?ki5 skupiając wyobraźnię Popławski pierwszy znalazł właściwy P F NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM a płaszczyznę moralną i uczuciowej nienawiści z drugiej najuczciwsze w czysta , , , Politycz-| uległości z jednej strony o już poziom niewolnictwa. Dusze mejszym, lSkiej. obcymi okresowi i że nowe pokolenie nie miaTo już * ? StyCZnym rysem C2^u , wspólnego jeżyka Zaczął S ^ "*** naJszlachet- y T* OkreS myśli i *>******, entystów, g zbyt realistyczne, za wielepr się potem oskarżenia o ugodowość) powstańczymi i napawafy ich ———ku do tych, P°IityCZne czy P° *""** były stad okresów czasu niewoH turze swoistymi cechami, te nm się nowym okresem dziedzinach pracy duchowej, mydl Politycznej: czy na tee me znaną dotąd w nowej Polsce z jakim jest Roman Dmowsk że nowy ruch nie na nowo. i w litera-praw; ve wszystkich po obecności litycznego, który wydał postać szerokie sfery inteligenci i wydalznakoi ^ ' * WP ^^ tWÓfC2eJ Lucjana Zarzeckiego, cz^ w pl,tys± n 8° ^^ Wycho^nia, czyniącej przewrót w żyj i ^ ! P stworzenie w nauce przez wytwLTn \u7utZ' °dUCZ°nym O w literaturze, wydając takich ^X ^Z"^ ' S°CJOl°gii' Poszczególne dzieła Wyspiań0^ R^ont lub DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 79 /- }v ów wielki prąd bierze początek w tym źródle inspiracji dowej, które Popławski pierwszy ujął w cembrowinę prostej iT cepcji o sile i samodzielności duchowej narodu. W czasie wielkiej . myśi ta znalazła swój wyraz w memoriałach Dmowskiego • w mowach jego na kongresie pokoju. Tu dobiegła szczytu twórczość • umysłowość tego pokolenia. Któż powie, co tu jest słowem — co czynem, co duchem — co krwią, co zasługą jednostki — co wykwitem geniuszu narodowego? Jeden z irredentystów nazywał niegdyś Popławskiego „człowiekiem gąbką". Chciał go może zniesławić, a powiedział o jego umyśle prawdę • wysoce pochlebną. Był to wielki intuicjonista, jeśli chodzi o tę część daru twórczości narodowej, która polega na wyczuciu tętna ojczyzny. Chłonął w siebie. Chłonął nie wiadomo skąd, z jakiegoś prądu sympatycznego, wiedzę o samopoczuciu narodu. Kiedy mówił, że rosną siły ludu, to miał co do tego pewność i to brał za punkt wyjścia. Chłonął w siebie wszystko, co było w życiu polskim wartością pozytywną. Nie widział partii w czerwonym czy białym uniformie, ale w każdej wyczuwał to, co było jej historyczną wartością. Chłonął tedy w siebie i romantyzm, i pozytywizm, był jednocześnie człowiekiem uczuć i rozumu. I dlatego otworzył drogę czynu politycznego. [„Gazeta Warszawska" 11 XI 1928, nr 336] Joachim Bartoszewicz: POLITYKA ODBUDOWANIA POLSKI •r, r,-.:^.vc;r-'|^*4,-.. ..-».••:. Byłoby błędem historycznym sprowadzić politykę Komitetu Narodowego Polskiego, która w wyniku wojny światowej dała nam zwycięstwo, do bezpośredniej, stosunkowo krótkiej działalności tegoż komitetu. Powstał on bowiem 15 sierpnia 1917 r. i w tymże roku został uznany przez mocarstwa sprzymierzone: Francję (20 września), Anglię (15 października), Włochy (30 października) i Stany Zjednoczone (l grudnia) za oficjalne przedstawicielstwo narodu polskiego. Rozwiązanie zaś jego nastąpiło 15 sierpnia 1919 roku. Dwuletnia działalność Komitetu Narodowego, jako naszego urzędowego przedstawicielstwa na terenie międzynarodowym, nie jest oderwanym, w sobie zamkniętym zjawiskiem. Ma ona za sobą wielką P*' K: iSs, wSL NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 8o i bogatą przeszłość, ma stuletnią historię zmagania się narodu z obcym uciskiem i nigdy nie słabnącego dążenia do wydobycia się z niewoli w którą go pogrążyły rozbiory Rzeczypospolitej. Ma ona wreszcie za sobą kilkadziesiąt lat trwającą pracę obozu wszechpolskiego, który obmyślał i przygotowywał polityczny plan odbudowania państwa polskiego. Jest więc ustalona ciągłość polityki, czerpiąca swą moc w niezniszczalnym pragnieniu całego narodu. Polityka Komitetu Narodowego nie zrodziła się z chwilą jego powstania i należy ją traktować jako skuteczne i zwycięskie zakończenie od dawna powziętego planu odzyskania dla Polski niepodległego bytu państwowego. Naturalnym też biegiem rzeczy stanął na czele Komitetu Narodowego Roman Dmowski, który po Janie Popławskim od szeregu lat kierował polityką wszechpolskiego odrodzenia i który po dziś dzień jest najwyższym wodzem obozu narodowego w odrodzonej Polsce. Ten mąż stanu wielkiej światowej miary miał licznych współpracowników, gorąco oddanych sprawie, nie tylko tych, którzy zostali formalnie członkami Komitetu Narodowego, ale wielu innych, stojących na różnych placówkach pracy narodowej w Polsce i poza Polską. Podnieść tu należy, że siła tego ruchu wyzwoleńczego leżała w znacznej mierze" w świadomej zwartości, znakomitym zgraniu się jego uczestników. 'Nastawienie serc i umysłów było tak jednolite, świadomość planu i środków działania tak odczuta, iż bez instrukcji i porozumienia wszyscy wiedzieli, co i jak mają czynić. Przy takim stanie rzeczy istnienie kordonów, przerwanie komunikacji, rozdział, linie frontów wojennych nie grały już wielkiej roli i nie stanowiły przeszkody dla jednolitości akcji politycznej. Na jakich przesłankach była oparta polityka odbudowania państwa polskiego, przeprowadzona w ostatecznym momencie w Komitecie Narodowym? Można by je podzielić na przesłanki natury zewnętrznej i wewnętrznej, chociaż w planie składają się na jedną całość. Plan zaś jest charakterystyczną cechą tej polityki. Komu takie podkreślenie istnienia planu wydawałoby się dziwnym, temu należy przypomnieć, że poprzednie próby wyzwolenia się narodu polskiego były ofiarnymi odruchami protestu, ale wcale nie obmyślaną akcją odzyskania przy danych warunkach własnego niepodległego bytu. Politykom polskim typu Dmowskiego nie chodziło o to, aby Polacy DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 81 2li umrzeć z honorem, lecz aby cała Polska mogła odżyć jako moistne, niepodległe państwo. Trzeba więc było zmienić do gruntu harakter polskiego patriotyzmu, modlącego się o cud za poniesioną krwawą ofiarę i przygotować naród do systematycznych i celowych wysiłków, które by w odpowiednim momencie historycznym dały się sprząc do decydującego czynu. Trzeba było zerwać z tradycją naszych powstań narodowych, wybuchających bez przygotowania, zwykle w najmniej odpowiedniej chwili. Trzeba było wreszcie wyszkolić naród w tym przekonaniu, że polityka nie jest wylewem sentymentu, lecz trzeźwo pomyślanym planem działania, uwzględniającym cały splot okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych, kierujących tak lub inaczej losami sprawy polskiej. Kto chce plan układać, musi wiedzieć, co chce osiągnąć. Powiedzieć, że się chce wolnej Polski, to za mało dla polityka twórczego i realnego. Należy ustalić, jeśli się mówi o odbudowaniu Polski, jak ta Polska ma wyglądać, jaki ma mieć obszar i granice. Ogół społeczeństwa polskiego nie zastanawiał się nad tym zagadnieniem; wystarczyło mu, że chciał Polski, którą utracił. Ale już w osiemdziesiątych latach przeszłego wieku twórca ruchu wszechpolskiego, Jan Popławski, stawiał takie pytanie i odpowiadał na nie formułując tezy, które były drogowskazem dla przyszłej polityki polskiej, dla działalności Komitetu Narodowego, kiedy sprawa polska doczekała się tryumfu. Już przed wybuchem światowej wojny ustalonym zostało w obozie narodowym, że Polska, która powstanie: 1° musi być państwem dostatecznie wielkim, aby móc prowadzić swoją własną politykę i być istotnie niepodległą; 2° że w Polsce muszą być przekreślone kordony zaborów, czyli że ziemie polskie muszą być zjednoczone; 3° że państwo polskie opierać się winno na swych granicach naturalnych, jakimi są Bałtyk i Karpaty, a więc obejmować cały zabór pruski i austriacki, a ponadto Śląsk i południową, przez Mazurów zasiedloną część Prus Wschodnich; że Wisła powinna być całkowicie polską rzeką, a polski Gdańsk jej naturalnym zakończeniem; że Litwa etnograficzna ma być ściśle związana z Polską, a na wschodzie granice mają być tak daleko posunięte, jak tego wymagać będzie geograficzna całość obszaru i interes polskiego narodu. Te tezy były podstawą żądań terytorialnych, jakie już w marcu 1917 roku Dmowski sformułował w nocie złożonej angielskiemu ministrowi l&.v- L"<•>.. ' NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM . «2 spraw zagranicznych, Balfourowi, i które później w imieniu Komitetu Narodowego przedstawił wielkim mocarstwom sprzymierzonym na , konferencji pokojowej w Paryżu. . , Jak można było dojść do odbudowania Polski w takich właśnie granicach? Oczywiście tylko przez wielką katastrofę wojenną, która by zmieniła kartę Europy. Jednak tylko taka wojna otwierała szansę ; odbudowania Polski, w której państwa zaborcze znalazłyby się w dwóch • przeciwnych obozach i która zakończyłaby się pokonaniem Niemiec. Układ stosunków międzynarodowych stwarzał możliwość takiego właśnie konfliktu zbrojnego, gdzie Rosja, jako sojuszniczka Francji, • wciągnięta była do walki z Niemcami i ściśle z nimi związaną monarchią austro-węgierską. Jeśli istotnym warunkiem powstania Polski naprawdę niepodległej było pokonanie Niemiec, to jasnym było, iż w razie wybuchu wojny Polska powinna była stanąć po stronie koalicji an-tyniemieckiej. W tej kwestii nie było wyboru. Obóz narodowy uświadomił to sobie już na sporo lat przed wojną, a kiedy ona wybuchła, stanął wyraźnie i stanowczo po stronie Francji, Anglii i sprzymierzonej z nimi Rosji. Polityka taka wypływała nie z przewidywania zwycięstwa koalicji antyniemieckiej, lecz z głębokiego przeświadczenia, że odbudowanie naprawdę niepodległego państwa polskiego może być dokonane tylko wbrew polityce niemieckiej. Gdyby nawet Niemcy miały zwyciężyć, to i przy takim przewidywaniu Polska nie miała interesu stanąć po stronie państwa, które by się nigdy nie zgodziło na stworzenie obok siebie wielkiej i żywotnej Polski. To są rozumowe podstawy taktyki politycznej, jakiej się konsekwentnie trzymał obóz narodowy w ciągu całej wojny i na wszystkich terenach swej działalności. Ona wyjaśnia wszystkie posunięcia polityczne, dyplomatyczne i wojenne przez nas czynione, a których tutaj szczegółowo omawiać nie sposób. Nie chcę przy tym zaprzeczyć, że prowadząc tę antyniemiecką politykę, działacze obozu narodowego mieli uzasadnioną wiarę"w ostateczne pokonanie Niemców. Wiem o tym, że Dmowski na samym -początku wojny twierdził stanowczo, że Niemcy będą pobite. Podstawy do takiej wiary szukaliśmy nie w kombinacjach strategiczno-wojennych, lecz w tym przeświadczeniu, że nie może zwyciężyć państwo choćby l 83 DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 3 'eisze, które stawia własny swój interes materialny ponad wszel-°a''S1 wo boskie i ludzkie, ponad życie wszystkich narodów i państw, ^ jego mają ulec przemocy. Czuliśmy, że hasło „Deutschland iiber " musi obrócić wniwecz rabunkowe plany niemieckie. 3 Tak się też stało. Polska odbudowana została wbrew Niemcom . j^jgkj przewidującej polityce obozu narodowego, która sprawiła, że rzedstawiciele Polski, wojującej po strome koalicji państw zachodnich eciwko mocarstwom centralnym, dopuszczeni zostali do udziału w kongresie pokojowym i położyli swe podpisy na traktacie wersalskim. [„Piast" 28 X 1928, nr^4] Wincenty Witos: NAJWIĘKSZA ROCZNICA Dzień 11 listopada br. wyznaczono na obchód dziesięciolecia odzyskania naszej niepodległości państwowej. Jest to rocznica tak wielkiego znaczenia, że w obchodzie nikogo braknąć nie powinno. Przypomina ona też mimo woli naszą sławną przeszłość, kiedyśmy to za mądrych królów mieli powagę i znaczenie w świecie, kiedy państwo nasze odbierało hołdy od ościennych panujących, a często przychodziło im nawet z pomocą. Przypomina niestety i czasy niesławy, bezrządu i anarchii, której następstwem były rozbiory, spowodowane rządami sprzedajnej szlachty i magnatów. To minęło, a historia wydała już sąd, zapewne słuszny i sprawiedliwy — poeta zaś, pytając się, co było powodem upadku wielkiego państwa i narodu, odpowiada sobie sam, że duma, zdrada i obłuda. Przypomnieć musi ta uroczystość czasy powstań, zmagań i krwawych walk, często beznadziejnych, z zaborcami, przypomnieć musi te szlachetne, wielkie i ofiarne postacie, które ginęły w walce z wrogiem lub konały powolnie na mroźnym Sybirze; przypomnieć musi, niestety, i tych, co wówczas służyli wrogom i pilnowali tylko swojego gumna. Okres ten jednak, na szczęście, bezpowrotnie minął; przyszła wielka europejska wojna, która dzięki upadkowi państw zaborczych i zwycięstwu koalicji, przyniosła nam upragnione wyzwolenie. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 84 Fałszerze historii Każdy obywatel o przeciętnej świadomości wie o tym, kto Polskę zgubił, i wie, kto ją powołał do nowego życia; rzecz ta bowiem powinna być zupełnie jasna i prosta. Byłaby ona taką, gdyby jej nie pokręcili i nie sfałszowali tak rozmaici pismacy, jak i uzurpatorzy, którzy z nie- słychaną nachalnością i bezczelnością, nie mającą granic, narzucają się wszędzie społeczeństwu jako jedyni „budowniczy" odnowionej Polski. Przychodzi im to tym łatwiej, że prawdziwie zasłużeni ludzie, spełniwszy wobec ojczyzny swój obowiązek, wrócili do pracy normalnej, nie reklamując swoich zasług, i że sterroryzowane i zahukane, a często apatyczne społeczeństwo kiwa ręką na wszystko. Rola PSL „Piast" w przełomowych momentach Wobec wielkiej rocznicy i wobec coraz większej bezczelności różnych obłudników, którzy gotowi z czasem wmówić w siebie i drugich, że oni nie tylko Polskę, ale świat stworzyli, uważam za wskazane przypomnieć niektóre wypadki, poprzedzające powstanie Państwa Polskiego, i oświetlić rolę stronnictwa naszego — wspominając, gdzie należy, o innych. Wojna europejska zastała stronnictwo nasze i klub poselski, jak zresztą wszystkie stronnictwa polskie, zupełnie na ten wypadek nie przygotowane. Po jej wybuchu, chcąc odegrać jakąś rolę, poszliśmy z tymi, którzy uważali za konieczne wystąpić czynnie, tworząc osobne jednostki wojskowe, którymi były Legiony. Wysłaliśmy też swoich przedstawicieli do Naczelnego Komitetu Narodowego, który miał reprezentować stronę polityczną Legionów. Robiliśmy to nie tylko słowem, ale i czynem, zajmując różne odpowiedzialne stanowiska tak w centrali, jak i powiatach, i wysyłając na front liczne drużyny młodzieży wiejskiej. Ludowiec Rey, kosztem bardzo znacznym, wyekwipował cały osobny oddział; sporo łożyli na ten cel śp. Angerman, b. minister Długosz i inni. Zasiadając w NKN, należeliśmy do tego skrzydła, które dążyło do zupełnej niepodległości państwowej, a której perfidne i obłudne stanowisko Austrii wcale nie wróżyło. DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 85 . , , ,..,., Stanowisko konserwatystów i socjalistów Przypomnieć należy, że konserwatyści do ostatniej chwili, a socjaliści zez czas długi, stali na stanowisku austro-polskiego rozwiązania terroryzowali niejednokrotnie innych, którzy inaczej myśleli. Przypominam sobie, jak socjalista p. H.2, obecnie poseł, na jednym 7 posiedzeń NKN wołał austriackiego prokuratora do poskromienia zanadto polskich apetytów opozycyjnie usposobionych członków Komitetu, zaś p. Ś.3, wielki radykał, obiecał łby im porozbijać kałamarzem. Sojusz „Piasta" z uciemiężonymi narodami słowiańskimi Wiedząc o tym, że Polska może powstać tylko na gruzach państw zaborczych, wspólnie z przedstawicielami uciemiężonych narodów słowiańskich, jak Czechami, Słoweńcami i południowymi Słowianami, prowadziliśmy robotę, mającą na celu utrzymanie wspólnego frontu i osłabienia Austrii. Ściśle poufne, częste narady, odbywaliśmy w gmachu parlamentarnym od czasu zwołania tego ciała. Brali w nich udział mężowie stanu, zajmujący obecnie najwybitniejsze stanowiska tak w Czechach, jak i w Jugosławii. Ze strony Koła Polskiego, oczywiście nieoficjalnie, brali udział w nich pp. Głąbiński, śp. Tetmajer, Skarbek i piszący te słowa. Akcja ta dała bardzo duże rezultaty, tym więcej, że Czesi byli doskonale poinformowani o sytuacji wojennej. Tajemnicy na szczęście nikt nie zdradził, do prokuratora austriackiego nikt nie poszedł. Niepodległościowa polityka „Piasta" w Kole Polskim w Wiedniu Rząd austriacki, z początku wojny hardy i nieustępliwy, w miarę niepowodzeń zmiękł znacznie, starając się zaspokoić żądania poszczególnych narodów mniejszymi ustępstwami. Między innymi zaproponował dla Galicji autonomię terytorialną, jako wyraz łaski i ustępstwa. Socjaliści i konserwatyści chwycili się tego, jak dusznego zbawienia. Nasz klub, mimo niesłychanego nacisku ówczesnego ministra dla Galicji, p. Bobrzyńskiego, swoim dwukrotnym głosowaniem w Kole Polskim sprawę tę obalił i wszelkie szkodliwe szacherki uniemożliwił. ii 2 Artur Hausner. 3 Hipolit Śliwiński. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Udział „Piasta" \. .^.^caLjacn w Szwajcarii Warunki, wojną wytworzone, w dużej mierze sprawiły, że Polacy hołdowali różnym orientacjom, dzieląc się na zwolenników państy centralnych i Ententy. Komunikaty Sztabu Generalnego austriackiego z terenu wojny stale głosiły o zwycięstwach i sukcesach, odnoszonych przez armię austriacko-niemiecką, krzepiąc na duchu wielbicieli niewoli, tronu i cesarza; sterroryzowani przeciwnicy często nie wiedzieli, co robić. Ażeby rozwiać te niepewności i poza blagą w komunikatach zawartą dowiedzieć się czegoś więcej pewnego, wspólnie ze śp. Tetmajereg? i Długoszem postanowiliśmy w lutym 19 ł 5 roku wyjechać do Szwajcarii. Tak się też i stało. Dzięki wpływom Długosza dostaliśmy paszporty i pozwolenie wyjazdu, dzięki czemu za parę dni byliśmy już na wolnej ziemi szwajcarskiej. Tam zetknęliśmy się z wybitnymi przedstawicielami wszystkich zaborów, dowiedzieliśmy się o stanie wojny, sukcesach koalicji, o jej zamiarach wobec Polski, a co bardzo ważne, na kilku z rzędu posiedzeniach ustaliliśmy mniej więcej jednolitą drogę postępowania. Konferencje odbywały się w Fryburgu i Vevey, a brali w nich udział przedstawiciele Koła Polskiego w Berlinie, członkowie Koła Międzypartyjnego z Królestwa, uczestniczyli ponadto Henryk Sienkiewicz, mecenas Osuchowski z Warszawy, poseł Skarbek, prof. Kowalski, hr. Plater i kiłku innych, a także przedstawiciele emigracji naszej z Ameryki. Niepodległościowa rezolucja Sprawozdanie nasze stanowiło dla klubu wytyczną w sprawach dotyczących polityki polskiej, przekonało ono bowiem wszystkich, że tylko od zachodu spodziewać się możemy pomocy w uzyskaniu wolności. To dało podstawę dla rezolucji naszej, postawionej przez śp. Tetmajera, a uchwalonej na posiedzeniu Koła większością głosów, stawiającej otwarcie sprawę polską na gruncie międzynarodowym i żądającej utworzenia państwa polskiego z dostępem do morza. Nikt nie zaprzeczy, że uchwała ta wywarła olbrzymie wrażenie na państwa wojujące, a dla społeczeństwa naszego była wyraźnym drogowskazem, którego tak bardzo brakowało. Wybitny udział nasz w posiedzeniu koła sejmowego, odbytego w Krakowie przy udziale wszystkich posłów polskich, należących tak do DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 87 A Państwa, jak i Sejmu Galicyjskiego, zdecydował o jego znanych ^3 łach Gdy upadek Austrii zdawał się faktem dokonanym, na h vm posiedzeniu w "Krakowie klub nasz postanowił przystąpić do °S° nei akcji w rozbrojeniu wojsk austriackich na terenie galicyjskim się znajdujących i do organizacji władz tymczasowych. Wybitny udział piastowców w Polskiej Komisji Likwidacyjnej Tym sposobem powstała Polska Komisja Likwidacyjna, obesłana przez wszystkie stronnictwa polityczne. Podpisanego wybrano tam przewodniczącym, a wybitnie czynny udział wzięli pp. Lasocki, Długosz, dr Bardel, śp. Tetmajer. Zadanie tej instytucji było wielkie i ciężkie. Była ona bowiem surogatem rządu, mając za zadanie nie tylko oczyszczenie kraju z wojsk zaborczych, lecz także uporządkowanie stosunków rozwichrznych pod każdym względem. Co zaś najważniejsze — obronę Małopolski wschodniej, najechanej przez Ukraińców. Najcięższe zadania do spełnienia miał zapewne dyrektor departamentu administracyjnego, p. Lasocki, który miał do czynienia nie tylko z anarchią Okonia i Dąbala, ale też ze stronnictwami, które wszędzie wietrzyły robotę partyjną. Starania o ogólnopolski rząd Dzieje Komisji Likwidacyjnej to chlubna karta w historii naszego stronnictwa. Uniemożliwiliśmy tworzenie się rządów dzielnicowych przez usunięcie się moje i prof. Dubiela od uczestnictwa w rządzie lubelskim. Dokładaliśmy wszelkich starań, ażeby skonsolidować opinię przez utworzenie ogólnopolskiego rządu w Warszawie. To się też udało. Spełniliśmy w. całości swój obowiązek Pomijam już zabiegi moje i b. ministra Kędziora, jakie czyniliśmy z ramienia stronnictwa u p. Piłsudskiego po jego powrocie z Magdeburga w sprawie obrony Małopolski wschodniej i daną nam odpowiedź, nie reklamując żadnych naszych zasług z tytułu naszego stanowiska w czasie najazdu bolszewickiego i w odrodzonej Polsce, w ogóle możemy jako partia polityczna, reprezentująca włościaństwo, wyraźnie i głośna NB^SSrr**']?'' '^Ss'1*''*'*™''^''', '~'J=vf ^y*:^^*':-*?**-^ „ -&•*: f"'.- ,.4,4^ "• • ' " * Nie chcemy uczestniczyć masowo w wielkim tym obchodzie, lecz chcemy i będziemy dalej prowadzić pracę rozpoczętą, stronę zaś dekoracyjną pozostawiając tym, dla których ona treść życia stanowi. - "•' . ^ _______[„Robotnik" 11 XI 1928, nr 319} Mieczysław Niedziałkowski: PPS I NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI r vc< • x -Od czasu zjazdu paryskiego Polskiej Partii Socjalistycznej, niepodległość stała się jednym z fundamentów programu i pracy socjalizmu polskiego. Należałoby — możliwie prędko — przedstawić, jak się rozwijała w okresie następnym polska socjalistyczna myśl niepodległościowa. Rozwój ten można ująć pokrótce w formule następującej: początkowo, do r. 1905 mniej więcej, niepodległość była tylko ideologią; w dobie rewolucyjnej i po rewolucji stanowi już dla PPS zadanie polityki praktycznej, zadanie, które wyrosło do rozmiarów rozstrzygających z chwilą wybuchu wojny światowej. Ideologię niepodległości tworzył wysiłek partii przez długi szereg lat propagandy. Wtedy to przeprowadzona została „walka o duszę robotnika polskiego" z SDKPiL, a ruch rewolucyjny lat 1904-1906 dowiódł, że walkę tę PPS wygrała. Przejście od niepodległości jako ideologii, do niepodległości jako zadania polityki socjalistycznej określił wyraźnie Kazimierz Kelles--Krauz w przededniu wojny rosyjsko-japońskiej. W tym sensie dokonała się później praca Bolesława Limanowskiego, Józefa Piłsudskiego, Feliksa Perlą, Witolda Jodki-Narkiewicza, Józefa Montwiłła-Mirec- DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 89 i tylu innych, co zbudowali prawdziwą Frakcję Rewolucyjną pierwszych miesiącach klęski rewolucji. Tak zwana lewica zrezygnowała z punktu i hasła niepodległości; iłowała na razie zachować stanowisko „ideologiczne" w tej mierze; stopniowo przesuwała się ku poglądowi, że przynależność Polski do mocarstw rozbiorowych trzeba uważać w danym okresie historycznym za rodzaj „faktu dokonanego". Po pewnym czasie Frakcja Rewolucyjna PPS przybrała z powrotem nazwę Polskiej Partii Socjalistycznej „bez przydomka"; jednocześnie uzgodniła całkowicie swoje postępowanie z zapatrywaniami PPSD Galicji i Śląska oraz PPS zaboru pruskiego; odtąd tow. Herman Diamand mógł naprawdę reprezentować w Międzynarodówce Socjalistycznej jednolitą myśl polityczną „trójzaborowego" socjalizmu polskiego. Następny „rozłam" w PPS pomiędzy grupą „Przedświtu" a grupą „Placówki" (z jednej strony: Jodko-Narkiewicz, Piłsudski, Sulkiewicz, z drugiej — Perl, Arciszewski, Kunowski) nie miał charakteru ideologicznego, zasadniczego. „Placówka" zarzucała ówczesnemu Centralnemu Komitetowi Robotniczemu lekceważenie „roboty krajowej", zbyt jednostronne przejmowanie się organizacjami wojskowo-rewolucyjny-mi na niekorzyść pracy nielegalnej w Kongresówce. Jeżeli idzie o pojmowanie hasła niepodległości, artykuły Feliksa Perlą w „Placówce" kładły właśnie nacisk główny na realne traktowanie walki o własne państwo. „Komisja Tymczasowa", udział PPSD w Naczelnym Komitecie Narodowym, a PPS w Centralnym Komitecie Narodowym w epoce wojny — to były epizody taktyczne, które w tym artykule możemy pozostawić na uboczu. Istota rzeczy polega na tym, że PPS w latach 1914-1918 nie wpadła w „zboczenia orientacyjne". Jednostki pojedyncze „przesoliły" wielokrotnie; całość partii potrafiła wyczuć, że walka z caratem nie oznacza solidarności z Berlinem Hohenzollernów i Wiedniem Habsburgów. Dlatego partia zdołała odegrać w listopadzie r. 1918 tę rolę, jaką odegrała. Gdy grono ludzi zakładało PPS, na zjeździe paryskim, wówczas urzędowa polska myśl polityczna, myśl klas posiadających decydowała się na ugodę z faktem niewoli narodowej. „Stańczycy" krakowscy, NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ' ' , „ ugodowcy" i „pozytywiści" warszawscy wyrzekali się „złudzeń r mantyzmu". Ideologię niepodległości wyznawała natomiast Liga P0 l Iska, późniejsza Liga Narodowa, z której wyrosło Stronnictwo De < mokratyczno-Narodowe. Odbyło ono szybką ewolucję od „chlop0. i maństwa" rewolucyjno-narodowego do nacjonalizmu, a poprz^ ! nacjonalizm — po rewolucji 1905 r. — znowuż do polityki ugodowej w dumach państwowych Rosji i do „orientacji rosyjskiej" w pierwszej dobie wielkiej wojny. Był to wyraz zmian, zachodzących w podstawie społeczno-klasowej stronnictwa; początkowo opierało się ono o włościaństwo, inteligencję i rzemieślników; stopniowo prym jęli dzierżyć ziemianie i drobno-mieszczanie. Pp. Dmowski i Sadzewicz zastąpili Popławskiego i Gru-żewskiego. W rezultacie PPS łącznie z PPSD Galicji i Śląska stała się w latach 1912-1914 prawie jedynym chorążym sztandaru niepodległości. Grupki tzw. narodowo-niepodległościowe odgrywały rolę wtórną; kroczyły śladami PPS. Zalążki siły zbrojnej (Związek Walki Czynnej, Związek Strzelecki), teoria walki zbrojnej — to wszystko wychodziło z szeregów PPS. * * PPS łączyła — rzecz naturalna — nierozerwalnie ze sobą socjalizm i niepodległość. Uważała własne państwo za warunek niezbędny dla zwycięstwa socjalizmu w Polsce i dla pełnego rozwoju polskiej kultury narodowej. Należeli jednak do PPS ludzie, którzy tej absolutnej łączności nie rozumieli. Ci odeszli, przeważnie zaraz po wymarszu Legionów. Inni odeszli nieco później. Wymienimy nazwiska Tytusa Filipowicza, Michała Sokolnickiego, Szpotańskiego, Medarda Do-wnarowicza (ten ostatni na skutek wskazówki Bolesława Czarko-wskiego) i inni. Niektórzy z nich powrócili z czasem po to, by... niestety, rozbijać partię. I tu miejsce na wyjaśnienie szeregu „legend" związanych z Józefem Piłsudskim. Piłsudski wystąpił z PPS z chwilą, gdy ruszył w pole na czele wspólnej komendy związków i drużyn strzeleckich. Niepodobna dzisiaj pisać o jego rozwoju myślowym od członka Centralnego Komitetu Robotniczego, poprzez komendanta I Brygady, poprzez Magdeburg, poprzez DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 9 Inika państwa aż do okresu „pomajowego". By o tym wszystkim na° ' czciwie, trzeba by znać mnóstwo nie istniejących jeszcze — przy-P'sa -ej w druku — pamiętników, mnóstwo rozmów i zwierzeń vwatnych itd. itp. Wyobrażenie sobie Piłsudskiego jako człowieka, tt rv był „Wallenrodem socjalizmu", który kiedyś, w „starym dworze", ewidział ^genialnie" przewrót majowy, który „udawał socjalistę", Lt i fałszem historycznym, i - według mego przekonania - krzywdą dla samego wodza Legionów. Piłsudski rozwijał się stopniowo, tak jak rozwijają się stopniowo — zawsze i wszędzie — jednostki wybitne, bardzo wybitne. Piłsudski nie był jedynym twórcą PPS, nie był jedynym twórcą programu niepodległości w PPS; nie był jedynym twórcą Organizacji Bojowej. Obok niego, razem z nim, niekiedy — w niektórych sprawach — przed nim zapisali imiona Limanowski, Mendelson, Jodko-Narkie-wicz, Perl, Jędrzejowski, Montwiłł-Mirecki, Arciszewski itd. Nie wynika stąd żadne „pomniejszenie" roli Piłsudskiego. Wręcz przeciwnie. Drogi PPS i drogi Piłsudskiego rozeszły się. To jest prawda, PPS jest w stanie walki z dzisiejszym systemem rządzenia. Piłsudski nas nie oszczędza. Tak zwani „ludzie Piłsudskiego", zwłaszcza ci „świeżej daty", atakują nas bardzo gwałtownie, często nieuczciwie. Mimo to, właśnie mimo to, uznajemy wszystkie zasługi Piłsudskiego z PPS, Piłsudskiego z Legionów, Piłsudskiego — wodza naczelnego, Piłsudskiego — naczelnika państwa. Dzisiaj drogi się rozeszły. Piłsudski odszedł od socjalizmu, odszedł również od demokracji takiej, jaką my ją rozumiemy. Toczy się tedy walka. Wierzymy, że pragnąc zwyciężyć w niej, spełniamy testament „mogił powstańczych". Socjalizm polski spełnił tedy swoje zadanie dziejowe w okresie walki o niepodległość. Przez to samo spełniła swoje zadanie i klasa robotnicza. W r. 1918 — poprzez obydwa rządy ludowe: lubelski i warszawski — wzięła na siebie odpowiedzialność za nowe państwo polskie. Przeszły później te dziesięć lat, których rocznicę obchodzimy dzisiaj. PPS odparła bardzo liczne ataki obozu narodowo-demokratycznego. Umożliwiła powstanie i wywołała powstanie konstytucji demokratycznej. Rozstrzygnęła w dniach najazdu rosyjskiego o postawie mas pracujących. Rozstrzygnęła po zamachu na Zgromadzenie Narodowe w r. 1922 i po NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM zaburzeniach krakowskich w r. 1923 o tym, że Polska uniknęła woj domowej. PPS zaważyła potężnie na losach przewrotu majowego I — wreszcie — nadszedł okres ostatni dziesięcioletnich dziejów Rzeczypospolitej — okres „pomajowego" systemu rządzenia. Nie zamierzamy poruszać ani prób rozbijania partii, ani pj-^i, „nacisku zewnętrznego", ani konfiskat prasowych, ani terroru wobec robotników. To są wszystko szczegóły. -.v Rzecz istotna polega na fakcie, że system rządzenia doprowadził do sztucznego przerostu wpływu na państwo klas tzw. posiadających, kapitału przemysłowego, finansowego i wielkiej własności rolnej. Grupy inteligencji, które ongiś szły ramię w ramię z klasą robotniczą w walce o niepodległość, znalazły się „po tamtej stronie barykady" kroczą ramię w ramię z „obozem Nieświeża" i z „czwartą brygadą". Pękły dawne nici. Pękły wiązadła z r. 1913-1914. Odejście grupy posła Jaworowskiego było odejściem ludzi, którzy zwątpili w socjalizm polski. Sprawy uboczne — wartości moralnej wielu uczestników „zjazdu" katowickiego — chwilowo pomijamy. PPS pozostała. I XXI Kongres sformułował jasno nowe zadanie praktycznej polityki socjalistycznej: dawniej chodziło o odzyskanie niepodległości, dzisiaj chodzi o utrwalenie niepodległości. Utrwalenie ; wymaga demokracji jako podstawy ustroju prawno-politycznego państwa i zdolności rozwoju Polski ku socjalistycznej przebudowie or ganizacji społeczno-gospodarczej. W dziesiątą rocznicę niepodległości wracamy do starej myśli przewodniej zjazdu paryskiego: jeżeli Polska nie potrafi w polityce zagranicznej, w polityce społeczno-gospodarczej, w polityce narodowościowej, w polityce oświatowo-kulturalnej stanąć w równym szeregu z Europą nowoczesną — w takim razie Polska przegrała. Kontrola nad produkcją, reforma rolna, uspołecznienie dojrzałych do tego gałęzi przemysłu, demokracja parlamentarna — to nie są „doktrynerskie" hasła „partyjniaków", to są warunki niezbędne, by Polska mogła istnieć. I dlatego nasza walka nie będzie przerwana. Wydaje się wielu osobom jakimś „romantyzmem"; wydaje się wszelkim „duszom policyj- DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 93 "' kimś „bolszewizmem". W istocie jest wykonywaniem programu tl^Tn^ paryskiego, programu prawdziwej Frakcji Rewolucyjnej, pro-ZJ8Z p0iskiej Partii Socjalistycznej w niepodległym państwie polskim. ^Dzisiaj, w dziesiątą rocznicę, oglądamy się wstecz poza siebie, w imię wdy historycznej pochylamy nisko, nisko sztandary czerwone przed P PPS b. zaboru rosyjskiego, ale jednocześnie przed pracą PPSD Galicji i śląska, przed pracą Ignacego Daszyńskiego, Zygmunta Żuław-kiego, Hermana Diamanda, Hermana Liebermana, Zygmunta Marka, Tadeusza Regera, Doroty Kłuszyńskiej, Jana Englischa, Emila Bobrow-skiego i wielu, doprawdy wielu innych. Daszyński, Diamand, Hausner, Hudec w Małopolsce tworzyli niepodległość tak samo, jak PPS w Warszawie, Łodzi, Sosnowcu, Lublinie i Wilnie. Wszystkim tym ludziom - i głośnym, i mniej głośnym — od Wilna poprzez Warszawę, Lwów, Kraków i Poznań aż do Katowic należy się dzisiaj słowo wspomnienia i podzięki od polskiego świata pracy. Ziścił się ich pierwszy sen. Wywalczyć trzeba sen drugi, sen najpiękniejszy: Polskę niepodległą, jako Rzeczpospolitą socjalistyczną. Ten drugi sen jest zarazem postulatem polityki praktycznej socjalizmu polskiego. Bo utrwalić niepodległość Polski, bo utrzymać Polskę na poziomie gospodarczego i kulturalnego życia Europy, można tylko idąc poprzez demokrację ku socjalizmowi. " - '•'•"' ' Tu leży „kamień węgielny" opozycji, polityki i poczucia siły Polskiej Partii Socjalistycznej. __ ___^„^l^_______________[»Czas^l2JXMj>28, nr 261] Stanisław Estreicher: KTO WYWALCZYŁ NIEPODLEGŁOŚĆ? Dookoła święta dziesięciolecia naszej niepodległości toczy się dyskusja, choć nie zawsze głośna, czyją właściwie jest zasługą wywalczenie niepodległości polskiej? Po ten wieniec zgłasza się wielu. Zgłaszają się ci, którzy o Polskę walczyli w dosłownym tego terminu znaczeniu, a więc żołnierze Legionów, bohaterzy wojny z bolszewikami, uczestnicy wielkich armii światowych, walczący na zachodnich i wschodnich polach bitew, w Karpatach czy nad Piave, pod Yerdun i w Dardanelach, na Murmaniu i w „błękitnym" wojsku Hallera. Myśmy to, powtarzają, lali NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ; za Polskę krew i nam się z tego tytułu główna zasługa należy. ĄI f zgłaszają się także inne grupy i partie: ci, którzy już przed wojn f konspirowali z myślą o jej wskrzeszeniu; ci, którzy podczas wojm, * zabiegali o jej utworzenie w Petersburgu, w Paryżu i w Londynie; cj * którzy pracowali nad tym samym w Wiedniu, w Berlinie i na terenie f państw neutralnych. Była to bowiem ich zdaniem również „walka" j o Polskę, choć oczywiście w gramatycznym tego słowa znaczeniu l Walka, przy której nie lała się krew walczących, ale która wymagała równego wysiłku i ofiarności jak walka zbrojna; tak jak równym choć odmiennym jest trud wodza, co ślęczy nad mapą w przeddzień bitwy, ' i trud żołnierza, co zdobywa okopy. Oczywiście można to pytanie ująć szerzej lub wziąć dosłownie i w miarę tego bronić takiej lub innej tezy. W szerokich masach najpopularniejszym musi być zawsze ujęcie dosłowne; ale wśród ludzi historycznie i politycznie myślących przeważać będzie ujęcie szersze. Wedle niego zasługę wywalczenia Polski przyznać należy nie jednej kategorii ludzi i nie jednemu pokoleniu, ale współdziałaniu różnych grup i metod walki o Polskę. Tak samo, jak historia dawno już doszła do przekonania, że winę upadku Polski rozłożyć należy na kilka pokoleń i na szereg różnych czynników, a nie obarczać nią wyłącznie tych kozłów ofiarnych, na których zwalano winę zaraz po rozbiorach. Jeśli staniemy na stanowisku szerszego ujęcia, to należy stwierdzić najprzód, że w naszej historii -porozbiorowej bardzo rzadkie są wypadki narodowego zaprzaństwa, a nawet obojętności dla sprawy wskrzeszenia Polski. Wprost przeciwnie: całe nasze dzieje porozbiorowe to jeden wielki wysiłek w tym kierunku. Wszystkie warstwy ludności (o ile zostały uświadomione), wszystkie stronnictwa polityczne, wszystkie wybitne umysły pracują z myślą o tym celu. Jeśli się słyszy zarzuty inne, to albo jest w grze niechęć osobista, albo różnica w poglądzie na skuteczniejsze w danej chwili metody walki. Pod tym bowiem względem zachodzą w społeczeństwie polskim różnice zasadnicze. Od samego początku ścierają się bowiem ze sobą dwa poglądy. Wedle jednego niepodległość polska może być tylko wywalczona bronią. Trzeba też korzystać z każdej sposobności, aby tę walkę orężną podejmować; a gdy sposobności chwilowo nie ma, trzeba ją starać się przyspieszyć. Trzeba wówczas spiskować w kraju, organizować po- 95 DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI a emigracji, zakładać protesty przeciw rozbiorom, szerzyć "łeczeństwie ducha buntowniczego, łączyć się z wszelkimi wrogami dów zaborczych. Jest to pogląd polityczny, jaki przewodniczył ^ zeniu Legionów Napoleońskich, opozycji na sejmie w Królestwie K * gresowym, spiskom przedlistopadowym i polistopadowym, poli-emigarcyjnej w epoce braterstwa ludów, twórcom powstania 1863, a wreszcie konspiracjom z lat 1905-1914 i ówczesnym nizacjom strzeleckim. Bezpośrednim celem tych wszystkich ruchów i działań była zbrojna walka o niepodległość państwową. Miał ten program polityczny niesłychanie dodatnią stronę, bo podsycał świadomość potrzeby własnego państwa i przeciwdziałał pogodzeniu się z bezpaństwowym bytem narodu, co mogło być wielce niebezpieczne. Ale miał także niesłychanie ujemną stronę, która czyniła go nieraz chwilowo dla narodu zgubnym. Wypowiadając nieustanną walkę trzem zaborcom — nazywano to zasadą „nieprzerwalności powstania" — i rachując na kataklizm Rosji, Prus i Austrii, jednoczył on trzech zaborców przeciwko nam. Wzmagało to ucisk; dość przypomnieć epokę Mikołaja: a ucisk powodował osłabnięcie tętna i ducha. Oczekiwanie na wojnę, w której zaborcy się załamią, a naród nasz szczęśliwie powstanie, nie pozwalało pracować realnie nad mnożeniem kultury narodowej, nad rozwijaniem nauki, zamożności, oświaty w kraju. Ludność ubożała, samowiedza narodowa w szerszych warstwach zanikała, wielu ludzi popadało w apatię, w elementach słabszych budziła się skłonność do apostazji. By temu przeciwdziałać, narodził się program pracy organicznej. Program pracy organicznej, rozwinięty po wojnach napoleońskich przez Kołłątaja (Uwagi nad położeniem Księstwa Warszawskiego, 1808) i Staszica (Myśli o równowadze politycznej), wychodził z założenia, że walka o przyszłość Polski musi się zacząć od pracy wewnętrznej nad udoskonaleniem gospodarczym i moralnym narodu. Aby nad tym móc pracować, trzeba wejść w porozumienie z zaborcą, a więc zawrzeć z nim kompromis. Kompromis ten zawrzeć można, jeśli tylko przestaje on tępić żywioł polski, a pozwala pracować nad podniesieniem polskiej kultury. Dostateczną podstawą tego kompromisu wydała się Staszicowi i Lubeckiemu konstytucja Królestwa Polskiego, ich uczniowi, Aleksandrowi Wielopolskiemu, statut organiczny przy zagwarantowaniu nam NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 96 przez Rosję szerokiego samorządu; kroczącym jego śladem ugodowco i neoslawistom 1908 roku wystarczyły jeszcze mniejsze gwaranci — konstytucja rosyjska; Gołuchowskiemu w Galicji i StańczyJc0tt krakowskim zdawał się być tą dostateczną podstawą dyplom paździer. nikowy i ustawy zasadnicze austriackie. Wszystko to nie byli zdrajcy i zaprzańcy, jak niekiedy polityczne prostactwo twierdzi, ale dobrzy synowie polscy, którzy chcieli zapobiec wewnętrznemu rozkładowi narodu i ułatwić jego doskonalenie. Wielu znakomitych ludzi w epoce porozbiorowej przechodziło nieraz od programu walki zbrojnej do programu pracy organicznej, nie widząc w tym żadnej ujmy najgłębszym swoim uczuciom. Walka zbrojna mogła być w pewnej chwili drogą pożądaną, to jest wtedy, gdy miała widoki powodzenia; program pracy organicznej powinien dojść do głosu w chwilach, gdy powstanie byłoby zbrodniczą lekkomyśnością. Iluż to ludzi w Polsce przerzucało się od jednego programu do drugiego, od Kołłątaja do Dmowskiego? Założeniem programu pracy organicznej był kompromis z rządem zaborczym. Bez takiego kompromisu realizacja jego nie była rzeczą możliwą. Walka na ten temat toczyła się w roku 1861-1862 miedzy Andrzejem Zamoyskim i Aleksandrem Wielopolskim, a słuszność była po stronie Wielopolskiego. Zamoyski chciał Rosji „o nic nie prosić i do niczego się nie zobowiązywać", a za jedyne życzenie wobec niej postawił zasadę: „wyjdźcie z kraju". Wielopolski był logiczny; starał się budować kulturę polską, podnosić kraj gospodarczo, organizować szkoły, rozwiązywać kwestię społeczną, uznawszy fakt związku z Rosją jako realny. Tak samo wszystkie stronnictwa galicyjskie, stając na gruncie pracy organicznej jako najpilniejszej, zarzuciły program protestu i spisków przeciw zaborcy jako warunek naszego porozumienia się z dynastią. Inaczej bowiem praca organiczna nie mogła być skuteczna jako wymierzona przeciw rządowi i oczywiście przezeń zwalczana, a choćby tylko nie popierana środkami władzy rządowej. Zarzucać dzisiaj Staszicowi, Wielopolskiemu czy Stańczykom, że tym samym porzucili program niepodległości i że sprzeniewierzali się polskości, jest, powiedziałem, prostactwem politycznym. Oni tak samo mieli w głowie i w sercu ideę niepodległości i tak samo pracowali dla niej jak legioniści napoleońscy lub żołnierze Chłopickiego, tylko na innej drodze. Jeśli dzisiaj mamy wolną Polskę i jeśli ona może dotrzymywać DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 9 ' nyrn narodom, to dlatego, że byli u nas politycy, którzy umieli kf° , c chwilę dziejową i skrzepić gasnący dech narodu. Bylibyśmy Z^i może narodem proletariuszy gospodarczych i moralnych, gdyby 'S kresy pracy organicznej przez nich zapoczątkowane. Wśród tych, t 'rzv walczyli i wywalczyli Polskę, należy się przedstawicielom tej etody politycznej pierwszorzędne miejsce, równie jak tym, co walczyli o Polskę z bronią w ręku. Okres wielkiej wojny stworzył tak odmienne warunki dla walki o niepodległość Polski, iż program pracy organicznej musiał ustąpić chwilowo miejsca idei walki zbrojnej. Nadchodził czas rojonego od kilku pokoleń równoczesnego załamania się trzech państw zaborczych, bez czego walka zbrojna wydawała się dotąd — i słusznie — lekkomyślnością. Żadne z polskich stronnictw nie cofnęło się też przed poparciem walki zbrojnej o Polskę w tych warunkach. Nie oznacza to oczywiście, że stronnictwa zgodziły się na jedno. Wiemy dobrze, że tak nie było. Jedne z nich uważały, że trzeba walczyć o Polskę w oparciu o państwa zachodnie, a nawet o Rosję, gdyż przewidywały zrazu jej zwycięstwo. Jako zadanie swoje uważały, aby szerzyć wśród sprzymierzonych ideę bytu Polski, a w zamian za nasz udział po ich stronie uzyskać od nich przyrzeczenie odbudowania Polski (zwłaszcza po załamaniu się Rosji w r. 1917 — Polski niepodległej). W nie umówionym, ale istniejącym podziale pracy przypadła ta jej część politykom pasywistycznym. Nikt, kto myśli bezstronnie i spokojnie, nie może im odmówić skutecznego udziału w walce o niepodległość Polski jako jednego z czynników tej walki, chociaż oczywiście jest przesadą, że tylko oni walczyli o niepodległy byt Polski podczas wojny. Oni niewątpliwie walczyli, ale walczyli także. Pozostawiam na boku pytanie, czy popełniali na przydzielonym im odcinku walki błędy, czy też — jak twierdzą niektóre pióra — walczyli bez zarzutu. Czytelnik krytyczny sam sobie o tym wyrobi zdanie. Inny odcinek walki objęli ci, którzy zgrupowali się w tzw. Naczelnym Komitecie Narodowym i szerzyli ideę konieczności państwa polskiego PO tej stronie frontu, łącznie z tzw. aktywistami. Mieli oni zadanie trudne i ciężkie wobec chwiejności Austrii a zdecydowanej antypolsko-sci Niemiec. Popierali mimo to Legiony, walczące po stronie państw centralnych, i popierali rozbudowę państewka polskiego, stworzonego Przez dwóch cesar™ A '• 3 jy *viiycn Chwilach "Mli^Ai ± i P^nSlći WiZlU J e ^!*\ ' ffO AX/ i-T/«, ... , J 11(łViN W T5łlr+*rs*n _ « '. . ^UOrnT.. odmawiające7a<=ł„ J Nlezgodnym z nrawHo P ską P° DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI 99 tek pozwolić. U nas większa obiektywność i wyrozumiałość ten z są jednym z nakazań mądrości politycznej. Oby święto wz.a'?e- ze w tym sprawiedliwym duchu było poprowadzone i oby stało się ^ZIS1 tkiem głębszego ujmowania naszej walki o niepodległość, której Pbiektywne dzieje powinny być szkołą patriotycznego i politycznego Myślenia dla najbliższych polskich pokoleń. [„Czerwony Sztandar" XI 1928 , nr 8] PO 7 i 11 LISTOPADA ' 7 listopada masy pracujące całego świata, w tej liczbie i masy robotniczo-chłopskie Polski, obchodziły jedenastą rocznicę dnia, w którym proletariat byłego państwa carów zdobył władzę, obalił panowanie kapitalistów i obszarników, popieranych przez socjalugodę, i przez to samo położył pierwszy kamień pod budowę ustroju socjalistycznego. . 11 listopada burżuazja polska, jej rząd dyktatury faszystowskiej Piłsudskiego i wodzowie robotniczych i chłopskich partii socjalfaszys-towskich święcili dziesiątą rocznicę powstania burżuazyjnego państwa polskiego, które — jak ongiś carat — jest katorgą dla mas pracujących, więzieniem dla narodów podbitych i najdalej na wschód wysuniętą redutą kapitału międzynarodowego w organizowanej przezeń wojnie przeciw ZSRR. Dwie rocznice — dwa światy! 7 listopada był dniem walki wyzyskiwanych i ciemiężonych mas pracujących Polski — dniem walki z dyktaturą faszystowską o rząd robotniczo-chłopski, dniem walki w obronie Związku Sowieckiego przed niebezpieczeństwem wojny, szykowanej przez imperializm międzynarodowy i jego awangardę — Polskę faszystowską. 11 listopada — po tamtej stronie barykady — był również dniem walki. Albowiem dla dyktatury faszystowskiej, dla skupionej wokół jej sztandaru burżuazji i ugody „święto narodowe" było tylko pretekstem dla wielkiego przeglądu sił zbrojnych kapitału i obszarnictwa, był manifestacją gotowości bojowej do walki przeciw narastającemu ruchowi rewolucyjnemu i ich wodzowi — partii komunistycznej, do walki przeciw twierdzy i organizatorowi światowej rewolucji proletariackiej NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ' ' l — przeciw ZSRR, 11 listopada był wreszcie, nową próbą skupje„- 'fl robotników i chłopów Polski burżuazyjnej wokół dyktatury faszysto\y kiej Piłsudskiego, był próbą mobilizacji mas do wojny bratobójczej z robotnikami i chłopami Związku Sowieckiego. Ale masy pracujące Polski przekreśliły plany rządu Piłsudskiego i jego lokajów. Nie pomogła wielotygodniowa agitacja. Bezowocnie rząd faszystowski wyrzucił na zorganizowanie swej „galówki" olbrzymie sumy pieniężne, wyciśnięte z robotników i chłopów. Zawiód} i wzmożony z okazji „święta narodowego" terror, fala rewizji i aresztów w Warszawie, Lublinie, Łodzi, Zagłębiu, Nowym Sączu, Krakowie, Poznaniu i innych miastach rdzennej Polski, dzika orgia policyjna i programowa na tzw. „kresach", zwłaszcza we Lwowie i na całej Ukrainie Zachodniej. 11 listopada rząd Piłsudskiego i burżuazja zdołały wciągnąć do obchodów rocznicy tylko wojsko, Strzelca, kler wszelkich wyznań, szkoły i chedery, zależnych od rządu urzędników i faszystowskie organizacje — słowem, tylko to wszystko, co jest ostoją i narzędziem panowania kapitału. W faszystowskim „święcie narodowym" nie zabrakło — rzecz prosta — wodzów PPS. Ci socjalfaszyści uświetnili swoją obecnością galowe posiedzenie Sejmu, na którym przemawiał — „w imieniu narodu" — p. Daszyński. W Warszawskiej Radzie Miejskiej pp. PPS-owcy mogli byli przewalić faszystowski wniosek o nazwanie placu Saskiego — placem Piłsudskiego. Postąpili wprost odwrotnie: powstrzymali się od głosowania, by zapewnić większość jawnym lokajom dyktatora. W Łodzi PPS-owcy radni miejscy nie robili „opozycyjnych" ceregieli. Uchwalili nazwanie jakiejś tam ulicy, ulicą Piłsudskiego. W przeciwstawieniu do 11 listopada, mimo szalbierczej agitacji prasy faszystowskiej i socjalfaszystowskiej, mimo nawoływania księży i rabinów do świętowania „narodowej" rocznicy, mimo szalonego terroru, rewolucyjne masy robotnicze, a nawet chłopskie, podjęły wysiłek demonstracyjny w związku z 7 listopada. Tego dnia oraz dni poprzedzających i następnych wszędzie, w całym kraju, rozchwytano wydawnictwa partii komunistycznej i rewolucyjnych organizacji chłopskich, wzywające do obchodu rewolucji listopadowej. Wywieszane po miastach i na wsi czerwone sztandary mówiły kapitalistom, obszarnikom i faszyzmowi, że masy pracujące sygnalizują swą gotowość do walki. 101 DZIESIĘCIOLECIE NIEPODLEGŁOŚCI dniu 7 listopada w Warszawie został zwołany wiec na plac Sa rza Wielkiego. Policja obsadziła plac i nie dopuszczała nad-^aZ/i cvch tłumnie robotników. Wobec tego zgromadzili się oni na ul. • k'ei gdzie do przeszło tysiąca zebranych zaczął przemawiać poseł, cypuła. Po kwadransie na wiec napadła policja. Zgromadzeni ° zvli pochodem w kierunku Żelaznej, gdzie policja napadła ich po raz drugi Odbyła się również masówka na Woli przy Przędzalni, gdzie mawiał je(jen z robotników. Na Nowolipkach zgromadzili się robotnicy z Powązek i Muranowa w liczbie dwóch tysięcy i manifestowali, rozwinąwszy dwa transparenty. Silne oddziały policji rozpędziły i tę manifestację. W Łodzi pod fabrykami Poznańskiego i Szajblera zgromadzili się liczni robotnicy. Policja obsadziła ulicę i nie dopuszczała do wiecu i manifestacji. Ogółem zgromadziło się tam do pięciu tysięcy robotników. W Zagłębiu odbyło się kilka masówek na dzielnicach. Na centralny punkt, którym była kopalnia Koszelew i gdzie miał przemawiać poseł tow. Gawron, zgromadziło się parę tysięcy robotników. Silne oddziały policji uniemożliwiły odbycie wiecu. W związku również z rocznicą rewolucji listopadowej dnia 11 listopada odbył się w Sochaczewie wielki wiec poselski tow. Sypuły. Zgromadzonych było przeszło trzy tysiące robotników, zwłaszcza chłopów z okolicznych wsi. Tow. Sypuła przemawiał przeszło godzinę, entuzjastycznie witany i oklaskiwany przez zgromadzonych. Po wiecu robotnicy i chłopi tłumnie odprowadzili tow. Sypułę na kolej. Policja próbowała rozpędzać, lecz wobec mocnej postawy zgromadzonych pospiesznie się wycofała. Przebieg faszystowskiej rocznicy burżuazyjnego państwa polskiego i przebieg rocznicy pierwszej w dziejach świata zwycięskiej rewolucji proletariackiej wymownie świadczą o trudnościach, które faszyzm ma w swych próbach zdobycia mas. Faszyzm wprawdzie może wyprowadzić na miasto liczne pułki wojska i Strzelca, może nakazać swym urzędnikom, pachołkom politycznym i dzieciom szkolnym robienie „nastroju" uroczystego, ale większość mas pracujących była wroga faszystowskiej „galówce". Dniem mas pracujących był dzień 7 listopada! ••;.;• -' '^T..,^.--.^ .. •• '*'.'.' '••'-••"- :,.,-m p^;->J^r->tJ>V/' K*L»^?»»z •-•>>:;:• L. „Czerwony i czarny front" \Vokół lwowskiego Zjazdu Pracowników Kultury Atmosferę przygotowań lwowskiego Zjazdu Pracowników Kultury, przebieg i późniejsze polemiki kształtowane były przez szczególne wydarzenia i emocje. Lata 1935-1936 przyniosły aneksję Abisynii, remilitaryzację Niemiec i zajęcie Nadrenii; z drugiej strony — Komintern przejął taktykę budowania sojuszy ze zwalczanymi do niedawna innymi ugrupowaniami lewicowymi i stanął na stanowisku obrony demokracji przed faszyzmem; front ludowy zwyciężył w Hiszpanii i we Francji. W Polsce w pierwszej połowie 1936 r. dzienniki donosiły o aktywizacji sił lewicy i prawicy. Wielu komentatorów dopatrywało się w tym zapowiedzi przełomu. Duże wrażenie wywołała robotnicza „krwawa wiosna", zwłaszcza we Lwowie i Krakowie, obfitująca w strajki, starcia z policją i ofiary śmiertelne. Pochody pierwszomajowe były bardziej liczne niż zazwyczaj, w wielu miastach manifestowano pod hasłem jednolitego frontu. Z pierwszych stron gazet nie schodziły również informacje o zajściach antysemickich na uczelniach, w Przytyku i Mińsku Mazowieckim oraz relacje z procesów ich uczestników. Ostre kontrowersje wzbudził „marsz na Myślenice" Adama Doboszyńskiego. W końcu maja odbyła się akademicka pielgrzymka na Jasną Górę, politycznie zdyskontowana przez obóz narodowy. Aktywizowały się również inne ugrupowania i środowiska. Powołano Front Morges, ludowcy głośno domagali się amnestii dla Witosa. Doszło także do zmian na szczytach władzy: 15 maja względnie liberalny gabinet Kościałkowskiego niespodziewanie został zastąpiony przez rząd gen. Sławoja-Składkowskiego. W przygotowaniach do zjazdu istotną, acz nieeksponowaną rolę odegrała KPP. Inicjatywę zorganizowania obrad podchwyciły radykalne kręgi socjalistyczne, a zwłaszcza środowiska skupione wokół lwowskiego organu PPS, 10, sa NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM „Trybuny Robotniczej" oraz Ligi Obrony Człowieka i Obywatela, ogólnopolskiego spotkania w celu wspólnego frontu walki z faszy?'^ skierowano przede wszystkim do lewicowych i demokratycznych środr twórczych. Nawiązano do koncepcji Międzynarodowego Kongresu Pj. w Obronie Pokoju, który odbył się w Paryżu w czerwcu 1935 r. Jesienią roku radykalne periodyki społeczno-literackie: „Lewar", „Lewy Tor", Wieś" i „Po Prostu" opublikowały jednolitofrontową deklarację Za porozum" niem. Na początku 1936 r. ukazała się broszura zatytułowana Organizaci j Zjazdu Pracowników Kultury we Lwowie. Jej autorzy wzywali twórców do solidarności przeciw faszyzmowi, optowali za socjalizmem. Informowali też o zawiązaniu się komitetu organizacyjnego kongresu. Prokuratura skonfiskowała tę broszurę. Łamy czasopism popierających idee zjazdu pełne były białych plam po ingerencjach cenzury, wileńskie „Po Prostu" zamknięto. Władze nie podjęły jednak działań wymierzonych bezpośrednio przeciw organizatorom kongresu. Impreza miała charakter legalny. Zjazd Pracowników Kultury odbył się 16-17 maja 1936 r. we Lwowie.-Niezależnie od poczynań organizatorów czas i miejsce obrad nabrały wymowy szczególnej. W mieście, po tragicznych wydarzeniach kwietniowych i po pochodzie pierwszomajowym panowała napięta atmosfera, ulicami krążyły silne patrole policji, trwał strajk robotników budowlanych. W obradach wzięło udział ponad sto osób, z reguły twórców o dość jednoznacznych sympatiach i poglądach. W większości byli to ludzie młodzi. Wielu z nich należało do środowisk komunistycznych i komunizujących, do lewicy socjalistycznej czy radykalnego nurtu ludowego: np. Władysław Broniewski, Aleksander Dań, Jarosław Gałan, redaktor zawieszonego „Po Prostu" Henryk Dembiński, sekretarz lwowskiej organizacji PPS i wydawca „Trybuny Robotniczej" Jan Szczyrek, redaktorzy „Nowej Wsi" Marian Czuchnowski i Antoni Olcha. Uczestniczyły w zjeździe pisarki Halina Krahelska i Halina Górska. Przybyli również znani szerokiej publiczności Emil Zegadłowicz, Leon Kruczkowski, reżyser Bronisław Dąbrowski, malarz Andrzej Pronaszko. Niektórzy — jak Wincenty Rzymowski — byli związani z lewicą sanacyjną. Bardziej umiarkowaną koncepcję zjazdu pragnęli przeforsować: członek zarządu lwowskiego oddziału związku literatów Włodzimierz Jampolski oraz lwowski działacz PPS Bronisław Skalak. Obradom przewodniczył Jampolski. Referaty i dyskusja koncentrowały się wokół zagrożeń współczesnej kultury. Pojęcie faszyzmu interpretowano bardzo szeroko. Niezwykle krytycznie oceniono politykę władz państwowych oraz jej uwarunkowania systemowe. Mówiono o perspektywach literatury zaangażowanej, a nawet o „materializmie w muzyce". Powołano komisję z zadaniem wypracowania formuły projektowanego Stowarzyszenia Pracowników Kuł- CZERWONY I CZARNY FRONT" • -' —• "kcenty Wie ijkujących r^°^lkc°Jść Lwowa jako stolicy którym mej może oddał '^^^^^^o^^?aa^ zjazdu) „Oblicza Dmą_ . ^ iza Jiersi każdego z ^^ nas tysięcy ,ść bije z twrzy i oczu otaczający razem"' • • Hności twórców i proletariuszy nmtA we Lwowie jedności iwu sprawo-,- . • ,vu7pi osiasmęicj we s-> opc Robotniku • jyj r Satysfakcję z owej »» <łgorganie PP^ <^u oewnego stopnia ł-« r 'inti/olm W CCII LI <** j r ,-»fłt*>rrl L/O \j\*w*-*- D wyraziła też Wasilewska w jednolitym frontem. F jawiający zdanie zawierało wyraźnąopq^ 3 ^^ Poranny 'P ^ ^ ^ naprzeciw tym koncepcjom^zedł^ z uitengaim^BU^^ wówczas sympatie lew^ga^ NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM IflP Prasa dostarczała jednak dowodów na to, że wymowa lwowskich obr H minęła się z oczekiwaniami mniej radykalnie usposobionych uczestnikom, Prezydium zjazdu wydało nawet oświadczenie uznające poszczególne ^ stąpienia za wyraz indywidualnych poglądów mówców („Po co to?" — zżymai się Zegadłowicz w „Obliczu Dnia"). „Robotnik" również pośrednio zdystan. sował się od tekstu Wasilewskiej twierdząc, że kongres był rezultatem „inic. jatywy prywatnej i TYLKO PRYWATNEJ". Opublikowano też krytyczne oświadczenie nieobecnych na obradach socjalistów ukraińskich. Konsekwentnie natomiast broniła zjazdu „Trybuna Robotnicza". Niezależnie od zarysowujących się na lewicy różnic do ataku ruszyła prasa wrogich jej ugrupowań i orientacji. Pisma sanacyjne i opozycyjne, periodyki o barwach katolickich, konserwatywnych i nacjonalistycznych zgodnie uderzyły na alarm. Prorządowy „Ilustrowany Kurier Codzienny" pisał o „czerwonym skandalu", organ Lewiatana „Kurier Polski" stwierdzał, że „komunizm podnosi głowę", endecki „Warszawski Dziennik Narodowy" ostrzegał przed „powodzią propagandy sowieckiej w Polsce", franciszkański „Mały Dziennik" pisał o „szopce żydowskiej" i masońskich intrygach. Ideologię zjazdu postrzegano jako produkt importowany. Organ endecji donosił o lwowskiej kontrmanifestacji obozu narodowego: „I niech komunistyczno-żydowska inteligencja, [...] niech zakłamani literaci i «intelektualiści» uważają to za ostatnie ostrzeżenie. Nigdy nie spotkają się w «czerwonej»... Polska jest i będzie BIAŁO-CZERWONA!" Powtarzały się pretensje do władz o zezwolenie na odbycie obrad. W charakterystyczny sposób formułowała je półoficjalna „Gazeta Polska", krytykując niedawno zdymisjowany gabinet Kościałkowskiego. Echa konfliktów wewnątrz obozu sanacyjnego brzmiały również w kampanii przeciw członkowi Polskiej Akademii Literatury i redaktorowi „Kuriera Porannego", Wincentemu Rzymo-wskiemu. W ostrych tekstach publikowanych w prasie konserwatywnej, a później również w „IKC" Ksawery Pruszyński zarzucił mu ideowe lawiranctwo. Redakcja zachowawczego „Buntu Młodych" domagała się nawet usunięcia Rzymowskiego z Akademii. Przeciwnicy uchwał zjazdu występowali w imię racji stanu, odwoływali się do uczuć patriotycznych, wzywali do obrony sacrum. Głoszono potrzebę mobilizacji. Charakterystycznie brzmiał apel „Małego Dziennika": „Wszyscy na front!" W tej atmosferze, wśród doraźnych polemik i szarż, niektórzy publicyści podjęli próbę nieco głębszej refleksji nad konsekwencjami zjazdu. Już sprawozdania Wasilewskiej w „Robotniku" i Broniewskiego w „Wiadomościach Literackich" sygnalizowały opcję za służebnością literatury (i literatów) wobec ideałów rewolucyjnych i wymogów bieżącej polityki. Przeciw tej dominującej we CZERWONY I CZARNY FROKT eniami Rzym sanacyjnym skoro domaga Is* by ^partawy ^ połeczncgp,uwaz^n^^^ „j^. koname o konieczności obrony ^^ i przemocą. kich przez pisma 1^^^ nie była zby sz"°-"lersc NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM l '<*! kich, lecz nie ilość tytułów czy wysokość nakładów. Wiosną i latem 1936 władze zamknęły kilka wydawnictw tej orientacji (m.in. „Nową Wieś", „Obij '' Dnia"), inne znajdowały się pod stałym naciskiem cenzury. Na stanowisk organów PPS wpłynęły decyzje kierownictwa: w przededniu zjazdu Raj! Naczelna wykluczyła alians z komunistami. Biuro polityczne KPP uzna} kongres za sukces, jednak organizacja krajowa nie zdołała go zdyskontować, ^ wydawana w Moskwie „Kultura Mas" ograniczyła się do przedruku artykułu Broniewskiego z „Wiadomości Literackich". -jif. Debatujący nad konsekwencjami zjazdu publicyści prawicowi zgodnie ocenili go jako imprezę komunistyczną. W ideologii rewolucyjnej widzieli przede wszystkim instrument polityki radzieckiej. Stanowisko to najpełniej wyraził bliski środowiskom ONR Stanisław Piasecki. Redaktor „Prosto z Mostu" lekceważył jednak zasięg wpływów „frontu sowieckiego" w Polsce. Inni dziennikarze uznali to za przesadny optymizm. Podkreślali pewną popularność i haseł komunistycznych, zwłaszcza wśród inteligencji. Poznańska „Kultura" j (wówczas jeszcze nieoficjalny organ Akcji Katolickiej) zainicjowała dyskusję o sposobach przeciwdziałania lewicowemu radykalizmowi. Rozpoczął ją Eugeniusz Januszkiewicz wysuwając koncepcję „czarnego frontu". W debacie nad jego formułą zaznaczyło się kilka stanowisk. Januszkiewicz chciał w nim widzieć „ponadpartyjny" ruch katolicki. Głosił bezwzględny prymat nauki społecznej Kościoła w „czarnym froncie", potępiał burdy antysemickie, optował za i polityką etyczną. Do jego koncepcji nawiązali Jerzy Stanisław Nowak i Adam Romer. Nowak uznał, że Polsce bardziej niż „jawny" komunizm zagraża „kryptobolszewizm", reprezentowany przez Rzymowskiego, „Żyda" Słonim-skiego, „Wiadomości Literackie" czy „Sygnały". Również Romer podkreślał konieczność przeciwstawienia się tendencjom liberalnym, snuł też projekty międzynarodowego sojuszu przeciw „czerwonemu antychrystowi". Polemikę z Januszkiewiczem podjął natomiast poznański organ młodych narodowców „Głos". J. Terlecki stwierdził na jego łamach, że „czarny front" w wersji proponowanej przez adwersarza stanie się zwykłym „bractwem konfesyjnym". Domagał się więc nadania mu wyraźnego oblicza nacjonalistycznego. Uważał, że w polityce należy stosować „siłę moralną i fizyczną". Podstawowe różnice między dyskutantami dotyczyły niewątpliwie pryncypiów. Lecz pojawiły się również pewne punkty wspólne. Obaj autorzy eksponowali swój katolicyzm. Patriotyzm pojmowali odmiennie, ale w sposób nie wykluczający porozumienia. Dyskusja pokazała także, iż pisma katolickie i narodowe są wrażliwe na dość podobną symbolikę ideową. „Głos", „Kulturę" i „Prosto z Mostu" łączyły również: krytyczny na ogół stosunek do liberalizmu i uznanie ideologii komunistycznej za oręż polityki ZSRR. „CZERWONY I CZARNY FRONT" oanji wokół zjazdu stoczono różne bitwy, potyczki i pojedynki. Co t- wstyczne, rzecznicy budowy szerokich przymierzy właściwie nie podjęli chara polemiki z przeciwnikami ideowymi. Pertraktacji nie prowadzono 12602 ad liniami różnych „frontów" strzelano tylko z ostrej amunicji. Początko-" dakcje koncentrowały się na efektach doraźnych; sprawozdania i komen-*° nełne były wykrzykników i inwektyw. Lewica „na gorąco" uznała kongres W wói sukces. Po pierwszych próbach refleksji programowej straciła jednak mach, jakby zaskoczona ujawnionymi różnicami. Natomiast antagoniści Oblicza Dnia" czy „Trybuny Robotniczej" odebrali zjazd jako wyzwanie. Podjęli je i, paradoksalnie, to właśnie oni usiłowali wypracować platformę swojego „wspólnego frontu". Przeciwieństwa okazały się jednak zbyt istotne. Zjazd i stoczone wokół niego polemiki nie przyniosły trwałych rozwiązań instytucjonalnych. Idea antyfaszystowskiej i prokomunistycznej koalicji środowisk twórczych nie została zrealizowana, „czarny front" też nie przybrał bardziej konkretnych form. Prasowy rezonans kongresu pokazał atuty i słabości koncepcji polskiego frontu ludowego, a także aktywa i pasywa ewentualnego sojuszu sił prawicowych. Zaostrzyły się podziały ideowe, lecz pojawiła się też możliwość pewnych przewartościowań. Związany z obozem pomajowym „Kurier Poranny" został zaatakowany przez periodyki rządowe i prorządowe. Linie podziałów przecinały więc również prasę „piłsudczyków bez Piłsudskiego" i z pewnością pozostawały w związku z postępującą dekompozycją obozu. Po jednej stronie barykady znalazła się natomiast większość pism sanacyjnych i nacjonalistycznych. Wrzawa wokół zjazdu zintensyfikowała też procesy polaryzacji postaw i poglądów. W 1937 r. Rzymowski musiał odejść z redakcji „Kuriera Porannego". Został natomiast członkiem opozycyjnego Klubu Demokratycznego (później — Stronnictwa Demokratycznego) i współpracownikiem pisma radykalnej lewicy inteligenckiej „Czarno na Białym". Nastąpił też rozłam w lwowskiej organizacji PPS, jednolitofrontowiec Szczyrek znalazł się poza partią. Zachował jednak „Trybunę Robotniczą". Jego pismo, obciążone anatemą byłych przełożonych, do końca swej egzystencji (1937 r.) bliższe już było ruchowi komunistycznemu. Zradykalizowały się również „Sygnały", które opuścili bardziej umiarkowani redaktorzy i współpracownicy. Natomiast proponowana przez katolicką „Kulturę" koncepcja „czarnego frontu" w niektórych przynajmniej punktach przypominała „front polski" Piaseckiego. Dla „Wiadomości Literackich" była jednak nie do przyjęcia, nie do nich ją zresztą adresowano. Zbieżność ocen Januszkiewicza i Słonimskiego miała raczej -incydentalny charakter. W projektach architektów „czarnych" czy jednolitych aliansów nie było miejsca na ideową ambiwalencję, na otwartość w stylu „Wiadomości". NIE SZABLA, LECZ PIÓREM l|g W rozważaniach o zjeździe znalazła wyraz i chłodna kalkulacja, i dysp02v ność, i wrażliwość na kontrasty społeczne, i świadomość zagrożenia warte/ • uniwersalnych. Na prawicy wyrażano obawy o wewnętrzną i zewnętrz suwerenność państwa, o katolickie dziedzictwo kultury polskiej, o tożsarno^ narodu. Obie strony konfliktu zdawały się przemawiać jakby w innych językach odwoływać do innego pojmowania świata, do innych systemów wartości A jednak, gdy w parę miesięcy po zjeździe starostwo lwowskie podjęło prób. zamknięcia „Sygnałów"— protestowała nie tylko prasa lewicy. Wybrnąwszy z kłopotów redakcja ocalałego tygodnika „za przyjazne i koleżeńskie stanowis-ko" dziękowała „Robotnikowi", „Wiadomościom Literackim", „Epoce" „Kurierowi Porannemu" oraz „Prosto z Mostu" i „Warszawskiemu Dziennikowi Narodowemu". Istniało więc poczucie wspólnoty szerszej niż granice obozów, choć w tekstach polemicznych jego przejawy nikły na ogół wśród filipik i inwektyw. Wybór tekstów prezentuje tylko pewne fragmenty debat i sporów, jakie stoczono w związku ze zjazdem. Dokonując niezbędnej selekcji pominąłem doniesienia i doraźne komentarze prasy codziennej. Skoncentrowałem się natomiast na wypowiedziach zawierających elementy programowe, formułujących diagnozy i propozycje. Zamiarem moim było zasygnalizowanie najbardziej charakterystycznych wątków i najważniejszych nurtów dyskusji. Cytowane czasopisma miały ustaloną renomę. „Wiadomości Literackie", „Kultura" i „Prosto z Mostu" były najważniejszymi periodykami społeczno- j -literackimi końca lat trzydziestych. Dość istotną rolę pełniły również „Sygnały" J i „Epoka". Codzienny „Kurier Poranny" redagowany był przez wpływowego l publicystę i polityka sanacyjnego Wojciecha Stpiczyńskiego. „Robotnik" j był centralnym organem partyjnym. Konserwatywny „Bunt Młodych" i może najskromniej prezentujący się w tym gronie nacjonalistyczny „Głos" uznać można za wydawnictwa oddające postawy i poglądy liczących się grup rozpoczynającego wówczas życie publiczne pokolenia. Niektóre teksty wyszły spod pióra bezpośrednich uczestników obrad. Tezy Wasilewskiej, zgodne z tą linią, która na zjeździe zwyciężyła, są jednak niereprezentatywne dla stanowiska „Robotnika". Spisane najprawdopodobniej przez Jampolskiego Refleksje współbrzmią natomiast z programem „Epoki". Pozostałe oceny sformułowały osoby mające bezpośredni wpływ na oblicze „Sygnałów", „Kultury" czy „Prosto z Mostu", można je przeto uznać za poglądy podzielane wewnątrz redakcyjnych zespołów i skupionych wokół nich środowisk. Przedstawiam także artykuły stanowiące wycinek polemiki Pruszyński — Rzymowski. Publikacja „Buntu Młodych" była uwerturą do kampanii „CZERWONY I CZARNY FRONT" '" daktorowi „Kuriera Porannego". Pruszyński zawarł w niej jednak przeciw ejną ocenę zjazdu, w tekstach ogłaszanych później już szerzej jej s*ą * 'nał i koncentrował się na argumentach ad personom. Także obrona * f° wskiego zawiera pewną interpretację kongresu. Na marginesie warto fttl rzypomnieć, że los dopisał do tego sporu dość ironiczną pointę: obaj Zeewani adwersarze zostali później dyplomatami Polski Ludowej, a Rzymo-wskTsprawował nawet funkcje ministerialne. Dyskusja Januszewicza z Terleckim też została przytoczona we fragmentach. 7 sadnicze tezy sformułowane w innych wystąpieniach polemiści powtórzyli ednak w prezentowanych tu artykułach. Spór obu dziennikarzy podkreślał raczej dzielące ich różnice. Nieco bliższe poglądom młodego narodowca wydają się wspomniane wyżej przemyślenia Nowaka, dla których w tej małej antologii zabrakło już miejsca. Marek Tobera NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Wanda Wasilewska; LWOWSKI KULTURY ^WUWSKI 112 113 „CZERWONY I CZARNY FRONT" ~ PRACOWNIKÓW Dwa dni Zjazdu Pracowników Kultury we Lwowie pozostaną dla jego uczestników tym, czego się nie zapomina, co się pamięta na zawsze. W trudnym, najeżonym kolcami życiu dzisiejszym, gdzie człowiek czuje się bez przerwy otoczony murem zakazów, nakazów, gdzie go dławi i terror, i nikczemność, dni zjazdu stanowią jakąś oazę braterstwa, najwyższego uniesienia, poczucia najgłębszej solidarności, radosnego poczucia, że walka się toczy pełną falą. Poznali się, zbratali ludzie z odległych stron Polski, którzy dotąd tylko słyszeli o sobie. Poczuło się siłę gromady, radość gromady, napięcie woli i uczucia — możliwe tylko w wielkiej wspólnocie idei, w wielkiej wspólnocie walki. Znikły gdzieś ambicje i ambicyjki literackie, drobne zawiści i urazy, których tyle jest zwykle wśród ludzi pióra, pędzla czy dłuta. Znikły drobne różnice w zapatrywaniach na te czy inne sprawy — pozostało jedno: wspólny cel. Zjazd nie doszedł może do żadnych specjalnych rezultatów w dziedzinie teoretycznej — siłą rzeczy czas i miejsce zjazdu nadały mu barwę wyraźnie polityczną. Zapoczątkowano jednak i uchwalono scementowanie i związanie twórców antyfaszystowskich, określano ich zadania, ustalono wspólną platformę i nie kuszono się o więcej. Przecież działo się to w tym Lwowie, który nie wygoił jeszcze swoich ran. W tym Lwowie, gdzie w obecnej chwili stoi w akcji strajkowej dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. A udział Lwowa w zjeździe był dominujący. Nie chodzi tu o pisarzy, artystów i intelektualistów — pierwszy to chyba raz robotnik w swojej masie tak żywo interesował się sprawami pozornie nie dotyczącymi go bezpośrednio. Na samym zjeździe, który odbył się w sobotę, znaczną część sali wypełniali delegaci związków zawodowych, delegaci strajkujących robotników, delegaci amnestiowanych więźniów. Na wieczorze autorskim, który trzeba było powtórzyć, a i tak nie pomieścił ani części tych, co chcieli się dostać na salę, i na trzytysięcznej akademii, gdzie po dwudziestu ludzi gniotło się w lożach, wszędzie pełno było robotników polskich i ukraińskich. Ulica Lwowa reagowała żywo — widać to było na każdym kroku, w tłumach gromadzących się przed salą obrad, w tej serdecznej, gorącej atmosferze, jaką Lwów robotniczy otaczał zjazd i jego uczestników przez oba dni. Brali udział w zjeździe różni ludzie. Ci, którzy od dawna pracują w ruchu robotniczym i chłopskim, i ci, którzy dopiero do niego przychodzą. Zjazd wyraźnie wykazał, że miejsce pisarza, miejsce twórcy jest dziś w szeregach proletariatu miast i wsi, walczącego o swe wyzwolenie. Jest dla kogo pisać i tworzyć, jest miejsce, w którym pisarz może być i jest pożyteczny, jest potrzebny. Mówiły o tym wyraźnie słowa delegatki strajkujących robotników budowlanych, witającej uczestników zjazdu na akademii, mówiły o tym gromadzące się przed teatrem tłumy, mówiła widownia na akademii i wieczorach autorskich. Wyrazem łączności z klasą robotniczą było i to, że wielu uczestników zjazdu w przerwach między zjazdowymi imprezami obsługiwało zgromadzenia strajkujących, zebrania młodzieżowe i inne, których teraz we Lwowie jest bez liku. To, co jest w literaturze młode, niezależne, walczące, pójdzie w antyfaszystowskim froncie, łącząc działalność pisarza z działalnością bezpośrednią w ruchu robotniczym i chłopskim. Wiemy, że ten entuzjazm, jaki otaczał nas bez przerwy, był dowodem wiary w to, że chcemy służyć wielkiej sprawie, i nakładał odpowiedzialność na nasze barki. Nie , wolno nam zawieść Lwowa, który pierwszy tak gorąco, tak serdecznie i bez zastrzeżeń przyjął otwartymi ramionami nas wszystkich, którzy kiedykolwiek daliśmy choćby skromny wyraz naszym przekonaniom i wzięli choćby skromny udział w walce, która się rozgrywa. Nasze miejsce jest po tej stronie barykady. Po tej stronie barykady jest miejsce wszystkich tych, którzy rozumieją odpowiedzialność pisarza. Nie wolno być kamieniem pod nogami maszerującego w wielką przyszłość tłumu. Kiedy Broniewski na akademii cytował swój wiersz Zagłębie, przy słowach: Zapalać! Gotowe? — trzytysięczna sala odpowiedziała grzmotem jednej odpowiedzi: Gotowe! Tak, wiemy. I my też, sobki, intelektualiści, mieszkańcy wież z kości słoniowej, musimy być gotowi. Zjazd lwowski był pierwszym wielkim NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ;; 114 l krokiem, pierwszą podwaliną, scementowaną najgłębszymi przeży mi, pod ową gotowość, z którą stajemy w szeregu walczących. Halina Górska: PISARZ I MASY J„Sygnały" 1935 nr 18] Pozdrawiamy — matki niestrudzone w czuwaniu i miłości, przygotowujące strawę i odzież dla dzieci i co dzień na nowo zdobywające im życie. Pozdrawiamy — chłopów o głodzie orających pole i siejących zboże. Pozdrawiamy — piekarzy po nocach chleb piekących, — murarzy budujących gmachy i chaty, — kamieniarzy sproszonych po bokach dróg. Pozdrawiamy — pilotów bohatersko i świetnie skracających odległości świata, — kolejarzy przewożących po splątanych zwrotnicach, — motorowych otępiałych aż do zawrotu głowy z ciągłego krążenia po mieście. Pozdrawiamy — górników dobywających węgiel w wiecznej nocy i w zatrutym powietrzu, — robotników pochylonych przy maszynach i taśmach, wytężonych w nadludzkim wysiłku i narażających się na śmierć, a powracających po robocie do brudnych dzielnic i brzydkich domów. Pozdrawiamy — marynarzy walczących z morzem i burzami, — żołnierzy zmęczonych długim marszem, — nauczycieli cierpliwych i dobrych, — małoletnich robotników hut szklanych, wydmuchujących z całych sił szkło słabymi, coraz słabszymi płucami, — drukarzy składających nasze odezwy, wiersze i powieści. „CZERWONY I CZARNY FRONT" i^ kt,rzy w wyższych uczelniach stoją pod ścianą, ° kolegów w godności ludzkiej. , którzy w czasach pogardy ciężką pracą utrzymu- którzy nie boją się myśleć i mówić. *** Nie szukamy nowych źródeł natchnienia w waszym udręczonym kręgu, ale pragniemy mocnym słowem uczcić wielkość wspólnej sprawy, a jest nią godność ludzkiej doli. (Pozdrowienie wygłoszone na Zjeździe Pracowników Kultury przez Annę Kowalską). Dużo napisano o Zjeździe Pracowników Kultury we Lwowie. Nazwano zjazd manifestacją komunistyczną, rozprawiano o „uwiedzionych" i „opanowanych" przez agitatorów organizatorach i literatach, zarzucono mu brak prawdziwego zainteresowania dla spraw naprawdę mających związek z kulturą lub zachwycano się nim jako udaną i imponującą demonstracją polityczną. Zapomniano niemal o jednym, najważniejszym może, o tym, że zjazd odbył się we Lwowie. We Lwowie, w którym nie przebrzmiało jeszcze echo strasznych dni kwietniowych. Lwowie cierpienia i buntu, nędzy i walki. I dlatego zjazd ten nie był i nie mógł być zwykłym zjazdem kulturalnym. Nie był jednak także, a przynajmniej nie był wyłącznie demonstracją. Był — pozdrowieniem. Kto widział to podniecenie i gorączkowe zainteresowanie, z jakim oczekiwały zjazdu masy robotnicze, kto przyjrzał się tym młodym robotnikom, gromadzącym się przed wejściem do Domu Pracowników Gminnych, w którym odbywał się zjazd, i chłonących głodnymi, rozgorączkowanymi oczyma twarz każdego przechodzącego obok nich pisarza, ten zrozumie, jak bardzo potrzebowały tego pozdrowienia masy. ."•»L*"*•.• V'~S, "V,,"" " •'-'?**"**' 'II NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM <16 Robotnik lwowski (powiedzmy to sobie szczerze) niósł wszak-w tych strasznych dniach na swoich barkach cały ciężar „czasó pogardy". Wiszą jeszcze na rogach ulic strzępy ohydnych płac],* bezczeszczących pamięć poległych. ' Nikt nie mógł lub nikt nie ośmielał się przerwać ohydy milczenia hj(, ohydy kłamstwa nie cichymi naradami w zamkniętych kręgach prywat-nych lub półprywatnych zebrań, lecz ostrym krzykiem protestu. Przyjazd pisarzy (jaka duma brzmiała w tych słowach „nasi pisarze") stał się dla robotnika lwowskiego jakgdyby moralną satysfakcją za wszystkie krzywdy i poniżenia. Ci pisarze, którzy przyjeżdżali do niego z całej Polski (jeden z pisarzy, który zapytał się tramwajarza o Dom Pracowników Gminnych, usłyszał następującą odpowiedź: „Ach, to pan jest pewnie jednym z naszych pisarzy, którzy przyjechali bronić robotników do Lwowa"...), ci pisarze mieli stać się ich głosem, mieli wyrazić wszystko, czego nie pozwolono wykrzyczeć ich spragnionym głosu ustom: ich krzywdy, ich tęsknoty, ich dążenia! Ale nie tylko to. Ci pisarze mieli dać wyraz najbardziej nurtującym ich sprawom polityki aktualnej, ba, nawet dnia: strajk budowlany — tym także mieli zająć się pisarze...* Zjazd przyjmowali delegaci Centralnej Komisji Związków Zawodowych, robotnicy ze wszystkich stron kraju nadesłali depesze powitalne, salę przepełniali przysłuchujący się obradom robotnicy — działacze oświatowi. Podczas wieczorów autorskich, które trzeba było dwa razy powtarzać, gdyż tłumy odchodziły z niczym od kasy, przepełniona sala reagowała łzami, okrzykami i burzą oklasków na każde słowo. Entuzjazm dwutysięcznego tłumu zdawał się rozsadzać podczas akademii ściany Teatru Wielkiego. A kiedy po ostatnim wieczorze autorskim bojówka endecka rzuciła do sali bombę cuchnącą, robotnicy otoczyli wychodzących z gmachu pisarzy szerokim- kręgiem i przeprowadzili ich tak przez miasto, jak gdyby chcieli ich osłonić murem własnych piersi i serc. I pisarze zostali naprawdę „uwiedzeni" i „opanowani". Nie przez grupkę agitatorów jednak — zostali opanowani i uwiedzeni przez nastrój mas. * Na posiedzenie zjazdu przybył delegat pracowników budowlanych, który koniecznie chciał odczytać biuletyn o przebiegu strajku. „CZERWONY I CZARNY FRONT" ' K/rf dv poeta, powtarzający jak człowiek pijany wciąż te same wiedzmy wiecowe — hasła przy akompaniamencie wciąż tego "BO huraganu oklasków, i osiwiały pisarz mieszczański, pozdrawia-?a tjumy zaciśniętą pięścią i nie czujący teatralności gestu — wszyscy dali się jednakowo ponieść fali. ;, •. Nie należy zbytnio upraszczać tej sprawy. To, że pisarze stawali się chwilami mówcami wiecowymi, i to nawet czasem mówcami nie najwyższego gatunku, nie było wynikiem jakiegoś kabotyńskiego zgrywania się! Jest zupełnie zrozumiałe, że pisarz związany wszystkimi fibrami serca ze sprawą pokrzywdzonych i uciemiężonych w takiej chwili i w takich warunkach zapragnął zlać się z tłumem, zanurzyć się w nim i niemal zatracić, wziąć od niego wszystko i oddać mu wszystko! Nie tylko swoje pióro, ale i swoje życie, nie tylko treść, ale nawet i formę swojej twórczości. Wszakże cały szereg mówców żądał na zjeździe od pisarzy czynnego udziału w życiu oświatowym i politycznym i wyraźnej tendencji utworu, a jeden z poetów chłopskich posunął się nawet tak daleko, iż oświadczył, że dzisiaj nie ma czasu na bawienie się w doskonalenie formy lub zawiłe problemy — nie jakość, lecz ilość jest ważna, gdyż wieś jest głodna słowa. I może w takiej chwili i w takich warunkach pisarze powinni byli tak czuć i tak przemawiać. I może dobrze się stało (mimo tych czy innych niedociągnięć i błędów), że tak, a nie inaczej reagowali i że taki, a nie inny przebieg miał zjazd. Jednakże (i to musimy również stwierdzić z całą stanowczością) nie można i nie wolno czynić na stałe z pisarza działacza partyjnego, mówcy wiecowego czy autora propagandowych „agitek". Ofiara, jakiej wymagał na zjeździe od pisarzy ów poeta, nie byłaby bowiem wcale ofiarą złożoną proletariatowi, lecz właśnie — okradaniem go. Nie wolno, nawet w okresie walki, spłycać i zubożać życia kulturalnego. Ogromną zaletą zjazdu lwowskiego było zetknięcie pisarza i mas. Zetknięcie, które dało obydwu stronom pokrzepienie w walce. Atmosfera jednak zjazdu lwowskiego była atmosferą wrzenia. Oddźwięk budziły w niej niemal wyłącznie aktualne hasła polityczne. Najciekawsze i najgłębiej przemyślane referaty ściśle fachowe prze- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM l]8 chodziły w niej bez większego echa (jedyna dyskusja, która się wy\yja ła, była dyskusją o charakterze politycznym). Przyszły zjazd powinien zająć się problemami twórczymi i fachowy mi, stającymi przed budowniczymi nowej kultury. Wanda Wasilewska, pisząc o swych wrażeniach zjazdowych, wspo. mina o owej naprawdę osobliwej i dziwnej chwili, kiedy na pytanje zawarte w wierszu Broniewskiego — „Gotowe?" dwutysięczna sala odpowiedziała jak jeden człowiek — Gotowe! Ale ta chwila nie powinna być tylko chwilą upojenia władza własnego słowa. Powinna być także chwilą zrozumienia głębokiej odpowiedzialności jaka na nas ciąży. Nie tylko ramię i słowo pomocne w walce mamy im dać. Przyjdzie chwila, że nie my ich, ale oni nas zapytają — „Gotowe?" Trzeba żebyśmy mogli odpowiedzieć: Gotowe! __________________________________I^Epoka" ^_VJMI936Lnr_I] Wł[odzimierzJ JfampolskiJ: LWOWSKI ZJAZD PRACOWNIKÓW KULTURY Refleksje na polu bitwy Mam na myśli lwowski Zjazd Pracowników Kultury. W chwili, gdy to piszę, bezpośrednie echa zjazdu jeszcze nie ucichły, pisma i piśmidła endeckie i klerykalne oburzają się świętobliwie i patriotycznie, a ulicami Lwowa przechodzi od czasu do czasu grupka studentów nacjonalistycznych lub „żółtych" robotników i, oglądnąwszy się ostrożnie, wiwatuje, hasłuje, hałasuje. Zjazd lwowski miał być pierwszą próbną mobilizacją sił kulturalnych, reprezentujących idee świata pracy, upominającego się o swoje miejsce w chwili, gdy do bram władzy zaczyna szturmować coraz gwałtowniej świat faszystowsko-klerykalny. Zgrupować się w tym momencie, stanąć ramię przy ramieniu, policzyć się i zapytać: czy jesteśmy gotowi? — oto zadanie najpilniejsze z pilnych. Nie wolno pomijać okazji, nie należy spóźniać się na bitwę. „CZERWONY I CZARNY FRONT" 119 ' ' t myśli w każdej swojej dziedzinie winien być produkcją, czyli em udzielanym innym, aby ich zagrzać i zorientować. Zwłasz-n tuka jest takim nadmiarem, gdyż ponad życiem realnym tworzy cza. ,jrugie, które jest kompensatą, spełnieniem tego, co się nie ^ vło realizacją dążeń i marzeń. Czyż w momencie przełomowym, f 'rv przeżywamy, wolno sztuce, w myśl jakichś „klerkowskich" ywidzeń, porzuconych zresztą przez samego ich twórcę, Juliana Bendę, rezygnować z miejsca w życiu i przy warsztacie przyszłości? \V takim momencie, jak obecny, lewicowa sztuka i myśl mają swoje obowiązki. Sztuka, wszelka twórczość duchowa muszą zawrzeć sojusz z wielkimi tendencjami społecznymi przebudowy, sojusz, polegający jednakowoż nie na podporządkowaniu się, ale na równorzędności. Myśl i piękno nie mogą rezygnować ze swoich uprawnień, ze swoich form i poszukiwań, z całej istoty. Mogą się sprzymierzać, ale nie powinny służyć. Realizują i uświadamiają społeczne dążenia chwili, tłumaczą je na swój język, wzbogacają je swoimi ideami, ale nie przyjmują rozkazów, nie zubożają się i nie zacieśniają na komendę wychodzącą spoza ich obrębu. I właśnie w ten sposób może duch oddawać dążeniom wieku największe przysługi. A teraz kilka słów o zjeździe lwowskim. W myśl zasady szczerości gotów jestem raczej narazić się na zarzut nadmiernego krytycyzmu, byle tylko nie popaść w niewolę entuzjastycznej frazeologii, zasłaniającej rzeczywistość. Zjazd lwowski zawierał w swoim łonie cały szereg elementów, które działając planowo i harmonijnie, mogły były pozwolić odnieść pełny sukces. Przede wszystkim element personalny, zwłaszcza na terenie literatury. Sensacją było dla miasta równoczesne pojawienie się tylu głośnych firm literackich. Pokazywano sobie i słuchano żarliwie powściągliwych, uporządkowanych, mających pełne wewnętrzne pokrycie słów Leona Kruczkowskiego, który sam jest wcieleniem ładu, opanowania i spokojnego dystansu wobec ludzi i wydarzeń. Oklaskiwano entuzjastycznie debiutanta na tym terenie, Emila Zegadłowicza, podziwiano aureolę jego siwej grzywy, małe żywe oczy, duży prałacki nos, zwinne kaznodziejskie ruchy rąk i lot skojarzeń, myśli i słów, pełen fantazji, trzeźwości i wyczucia momentu. Mały, czarny diabełek, wyjęty z pudełka, mongolski Mefisto w formacie kieszonkowym — Marian ————t, zjjcz PIÓREM ^zuchnowski - erał m . ^wowski zjazd bvł im« • J' tora «tes 6rr-^cc:;r r- - we*nątrz, aby wyzysk^ ^"^ A nie S ' ĆUcho^ %^&^^^^L z^&tp&^^zsz PtS^^^--^SS23^ Ste^^Stt*,^^ » W^trwafS TsSr"*^ * »™ic °eUo"m"fc7 "arW- -nSS^*^L^^^^ ^^r^^^^-sssss ^-^sssssssss l2' „CZERWONY I CZARNY FRONT" \V selekcji metod i osób, która będzie musiała nieuchronnie naje^y przede wszystkim położyć nacisk na oblicze kultural-^ rozpiętość linii frontu antyfaszystowskiego i na ducha ne ićri ' lojalności i szczerości, który powinien przewodzić całej tej vvolflo:> ' , • i •• wielkiej i doniosłej akcji. [„Sygnały" l VIII 1936, nr 20] KaroTKuryluk: NAPAŚCI NIEOSOBISTE Zjazd Pracowników Kultury ,,-/i-; ^ , ^ ^;, Lwowski zjazd w obronie kultury stał się najgłośniejszą sprawą w ostatnim czasie; o niczym innym tyle nie powiedziano i nie napisano. Uruchomiono cały aparat propagandowy dla potępienia i zohydzenia go, a jako jeden z największych zarzutów wysunięto charakter polityczny zjazdu. I trzeba to od razu stwierdzić, że jeśli w założeniu swoim zjazd miał być imprezą społeczno-kulturalną, to dzięki swojemu przebiegowi stał się wcale niedwuznacznie przede wszystkim manifestacją polityczną. Temu nikt nie może zaprzeczyć; manifestacja polityczna w dzisiejszych trudnych i pełnych niepokoju czasach jest czymś pocieszającym i godnym najwyższego uznania. Zdaje mi się bowiem, że zjazd lwowski był pierwszą wyraźną manifestacją zbiorową pisarzy polskich od chwili odzyskania niepodległości państwowej. Tego nie można lekceważyć i fakt ten trzeba uznać jako przełomowy. Znaczna grupa literatów jasno wypowiedziała się, do czego dąży i czego pragnie. Nikt nie spodziewał się jednak, że zjazd zyska tak niebywały rozgłos. Cała prasa prawicowa, z klerykalną, endecką i konserwatywną na czele, spostrzegła bowiem od razu, że stało się coś niezwykłego i doniosłego, i w historycznym szale rzuciła się na wszystkich uczestników zjazdu. Od szeregu tygodni nie pisze się niemal o niczym innym. Ataki na zjazd stają się coraz ostrzejsze, metoda paszkwilu, a nawet denuncjacji coraz brutalniejsza i mniej wybredna. Według tej prasy zjazd organizowany był przez komunistów i komu-nizujących, słowem był imprezą komunistyczną. Wiadomo zaś, co znaczy dzisiaj nazwanie kogokolwiek w Polsce komunistą lub komuni- NIE SZABLA, LECZ PIÓREM 122 żującym. Nazwanie to jest równoznaczne ze wskazaniem palcem-1 a tego należy wsadzić do kryminału lub do Berezy Kartuskiej! Postawmy sprawę zupełnie jasno: w zjeździe brali udział pjsar o różnych przekonaniach politycznych. Ogromną jednak większo" stanowili polscy socjaliści. Nie ma czego ukrywać, tak było naprawdę Jest to jedna z oznak barbarzyństwa politycznego, jeśli nie umie sjc być już nie uczciwym, ale przynajmniej lojalnym wobec swego przeciw, nika ideowego, że uznaje się tylko etykietę, jaką mu się dla wiadomych * celów przykleiło z własnej inicjatywy. Niewątpliwie jednak te ataki prasy prawicowej popularyzują zjazd 4 w szerokich masach społeczeństwa. Nabiera on coraz większego znaczenia i w oczach opinii zarówno z tej, jak i z tamtej strony barykady urasta do godności jakiegoś potężnego symbolu. Mimo to sytuacja jest taka, że właściwie nikt nie zbiera plonu, jaki ten zjazd przyniósł. Nikt zań nie odpowiada wobec ponawianych ciągle ordynarnych napaści. Zorganizowany przez grono osób o różnych przekonaniach ideowych i politycznych, w istocie rzeczy był imprezą prywatną. Komitet organizacyjny po zlikwidowaniu spraw zjazdowych przestał właściwie istnieć i działać. Tymczasem sprawa zjazdu istnieje nadal i istnieć jeszcze będzie bardzo długo. Powtarzam: Zjazd Pracowników Kultury miał wyraźny charakter polityczny. Pogłębiła go jeszcze wroga kampania prasowa. Zdawało się, że wobec tego ktoś powinien zdyskontować ten rozgłos i to znacznie. Kto? Oczywiście, partia polityczna. Jaka? Polska Partia Socjalistyczna. Nie będę tu uzasadniał — dlaczego. Jest to zresztą rzecz zupełnie jasna. Partia agresywnie usposobiona, bojowa, usiłuje każdy teren, każde środowisko, które są jej bliskie lub pokrewne, przyłączyć do siebie, zaanektować. To prawo życia, to świadczy o jej żywotności, o zdolnościach rozwojowych i ekspansywnych. Chociaż zjazd był imprezą „prywatną", to jednak ze względu na jego znaczenie, ze względu na udział czołowych pisarzy socjalistycznych (Kruczkowski, Wasilewska i in.) i na rozgłos polityczny, powinien był być natychmiast zaanektowany przez organizację polityczną najbardziej mu bliską. PPS winna była zapisać zjazd na swoje konto, na swoje wieczyste konto. „CZERWONY I CZARNY FRONT" 123 . si jednak nie stało. „Robotnik", organ naczelny PPS, wyparł się . . • }aCzności ze zjazdem (przed kim?) i nazwał go imprezą wsze atną", za którą nie ponosi i nie będzie ponosić odpowiedzialności. " ^Lk więc ataki całej prasy prawicowej są zupełnie bezcelowe. Trafiają óżnię. Za zjazdem nikt nie stoi, nikomu na nim nie zależy i to jest chyba najsmutniejsze. __________[„Bunt Młodych" 25 V 1936, nr 9] ^weryF-ruszyński: CZARNE PTACTWO SZUKA ŻERU Wszystkie wiadomości lwowskie, krótki pobyt we Lwowie, wystarczają, by stwierdzić, że jest to wciąż jeszcze niewygasły po ostatnim wybuchu, jeszcze dymiący oparami krater. Strajk budowlany rozszerzył się na pracowników miejskich, w rozległym mieście stanęły tramwaje, na murach walczą ze sobą plakaty, widzi się policję w hełmach szturmowych z bagnetami zasadzonymi na karabin. Te bagnety, przypominające wojnę, robią wrażenie niesłychanie deprymujące. Technicznie, w razie walki ulicznej, jest to oręż raczej zawodny, taktycznie przypomina na każdym kroku nerwowy nastrój, gotowość, niepewność. Tego rodzaju środków ostrożności jest za wiele, zbyt wielką robi się z nich paradę. Nie można jednak powiedzieć, by nasadzając bagnety na karabiny policjantów uczyniono wszystko, co trzeba, by atmosferę spokoju przywrócić. Te bagnety i hełmy wyglądają jak drobiazgi wobec bardzo grubych, bardzo jątrzących, bradzo niezrozumiałych zaniedbań. Oto tymi dniami, niebawem po zajściach, odbył się we Lwowie, właśnie we Lwowie, zjazd tzw. „pracowników kultury", to jest określonych pod tą nazwą pisarzy wielkich, pisarzy małych i zgoła pisarzy grafomanów i koniunkturzystów, dziś złączonych wspólnym uwielbieniem dla wszystkiego, co sowieckie. Zjazd obradował we Lwowie, w wielkim teatrze, tym samym wielkim teatrze, którego miasto nie chce udzielać na przedstawienia artystyczne Ukraińców, którzy są dziś równie silnie antysowieccy, co np. Żydzi — niestety! — prosowieccy. Przez cały długi dzień szereg odczytów i przemówień rzucało z trybuny zjazdu dziesiątki haseł, frazesów i myśli komunistycznych, komunizujących, bolszewickich. Na zjazd przybyli wybitni pisarze chłopsko-komunistyczni, jak NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM podhalanin, od lat walczący odważnie Czuchnowski, jak dawny ż0i • Legionów, który dla idei stał się czerwonym, Broniewski, byli pu ^ katolicyzmu: Zegadłowicz i Dembiński, przybył także Wincenty %1* mowski, któremu zachwyty nad Rosją radziecką godziły się nn długich dziewięć lat znakomicie i nader pomysłowo z „kultem" d/ Piłsudskiego i kroczeniem noga w nogę z autorem ustawy o uniwer sytetach, autorem ustawy o przeszeregowaniu urzędników, z j^ rzejewiczem. Zjazd zakończono odśpiewaniem nie Czerwonego sztandaru, bo ten już był zanadto reakcyjny, ale Międzynarodówki rzucono okrzyki „do widzenia w czerwonej Warszawie" czy też zgolą „w sowieckiej Polsce" i zjazd, patronowany przez akademików literatury rozszedł się, zszedł na ulice miasta, gdzie tymczasem, podczas tych mów i sporej porcji materiału agitacyjnego, rozrzucanego ze wszelkimi ułatwieniami, samotni policjanci z bagnetami na karabinach mieli w tym samym czasie bronić przed komunizmem. Otóż, między tymi bagnetami na karabinach, tym ostrym pogotowiem posterunkowych, ciągłymi aresztowaniami i śledzeniem, a tym zjazdem komunistycznym, odbywanym za ułatwieniami, z użyczaniem sal, ze wszystkimi udogodnieniami ze strony władz miejskich, tą mobilizacją dla Lwowa wszystkich pisarzy i „literatów", jacy tylko są czerwoni w Polsce, zachodzi, moim zdaniem, wielka rażąca dysproporcja. Dano nakaz policjantom śledzenia i tropienia komunizmu, dano ułatwienia pisarzom komunistycznym w szerzeniu tych tropionych haseł właśnie we Lwowie i właśnie teraz. Ostatecznie chyba każdy się zgodzi, że for dano tu tym ostatnim. To, co powie z trybuny Czuchnowski czy Broniewski, to, co powie Wolica, Zegadłowicz i jeszcze kilku utalentowanych, posiada większą siłę zapalną, większą siłę w ogóle niż dziesiątki policyjnych bagnetów. To działa trwałej. Moim zdaniem, nie można czegoś jednocześnie pozwalać w teatrze, a zakazywać na ulicy, nie można czegoś popierać mowami, odczytami, zjazdami, a bronić posterunkowym Sipajem czy Nowakiem, jego hełmem żelaznym, jego nasadzonym bagnetem. Jest niemoralnym skazywanie na więzienie Gutkindów, a wybranianie, uwalnianie byłych komendantów „Legionu Młodych" dlatego, że ci właśnie to byli sanatorzy i Polacy, a tamci Żydzi i pospolici komuniści z Międzynarodówką, a więc szczerą i niefał-szowaną etykietą. Jest niemoralne jeśli za te same zwroty w znalezionej „CZERWONY I CZARNY FRONT" 125 • 'i ulotce aresztuje się i skazuje na lata więzienia jakiegoś na rewi zamarstynowa CZy Łyczakowa, a to samo wolno i ułat- • & jest mówić ludziom, którzy nie zawsze, jak Czuchnowski czy W'° • wski byli szczerymi komunistami, ale często bardzo umieją v micie pogodzić te nowe korzyści, jakie daje w pewnych kołach wych śpiewanie Internacjonału, z tymi doniedawnymi konkretnymi l rzyściami, jakie dawało wypisywanie co 19 marca artykułów imieni- wvch o Piłsudskim, największym wrogu Rosji. Jest to i nie- moralne 1 niecelowe, dowodzi zarazem moralnego i administracyjnego nieładu. Szczególnie szkodliwej dziś rzeczy. Do Lwowa przyjeżdżało wielu obcych dziennikarzy oglądać potłuczone szyby, porozbijane tramwaje, posłuchać ponurej opowieści. Ktoś ze Lwowa nazwał to szukaniem żeru ciekawości. Być może, że było w tym i szukanie żeru zainteresowaniom, zupełnie zresztą naturalnym. Mniej naturalną pozycję mieli „pracownicy kultury". Zjechali oni, straż przednia Międzynarodówki, dobrze po zajściach, dobrze po manifestacyjnym pogrzebie bezrobotnego Kozaka, dobrze po aresztowaniach. Zjechali, gdy już powstawiano szyby, gdy krążyły patrole policyjne. Nie było ich przy trumnie niesionej wśród kuł przez sześć kilometrów ulic lwowskich, nie było ich ani na Janowie, ani na Łyczakowie, choć potem proklamowali się jako milionów idących straż przednia, jako ci najpierwsi, jako walczący. Nie, ta literatura rewolucyjna, ta literatura rewolucyjna Rzymowskich to jednak nie jest wielka literatura pierwszego szeregu walczących, to nie jest literatura poprzedzająca barykady, o których tak lubi pisać, to nawet nie jest literatura, która za barykadami trop w trop podąża. Na tragiczny Lwów, gdzie prawdziwi buntownicy walczyli i umierali, dobrze po walce, długo po echu strzałów zleciało się zwabione nimi czarne ptactwo. Czarne ptactwo poczuło odór prochu, czarne ptactwo dowąchało się krwi, rozkładu, śmierci, zwłok, „padliny". Czarne ptactwo doczuło się żeru, żeru dla swej kariery, żeru dla talentów i talencików, żeru rozgłosu, reklamy, reklamki. Czarne, 2 pobojowisk na pobojowiska wędrujące ptactwo znalazło we Lwowie koniunkturę żeru. To nie byli Chenier1, Dymitr Cenzor2, Petófi3, 1 Marie Joseph Chenier — francuski pisarz i działacz polityczny, jakobin. 2 Dymitr Cenzor — poeta rosyjski. 3 Sandor Petófi — węgierski poeta romantyczny, zginął w powstaniu 1848-1849 r. ™;S2«M,LECZPI6REM PrS^t*-™^-"^, „ ___ __________________ [„KurierJ^M-anny" 10 VIJ936, nr lem WfincentyJ Rzymowski: KŁAMSTWO, KTÓRE ZMIENIA^ W SZANTAŻ * Przeliczyłem wszystkie artykuły, które w ostatnich czasach „wy. smarowało" przeciwko mnie pewne indywiduum, podpisujące się różnymi znakami w różnych okolicznościach, i doszedłem do okazałej cyfry: artykułów było coś około dziesięciu, a licząc ze skwapliwymi przedrukami, jakie ukazywały się w prasie endeckiej — około setki. Pierwszy hejnał ozwał się w „Buncie Młodych", natychmiast zawtórowało mu echem to samo pióro w „Słowie", a potem już dzień po dniu szły napaści w „Czasie", coraz zapalczywsze, coraz mniej wybredne, dochodzące aż do wrzasku, aż do chrypki w wyuzdanej gardzieli. Tu pod inicjałami, tam pod rycerską maską pseudonimu niezmordowany bojownik opanował wszystkie instrumenty konserwy, aby dać złudzenie, że to gra cała janczarska kapela, że to biją wszystkie bębny i cymbały, gdy tymczasem w rzeczywistości brzmiał jeden tylko, wciąż ten sam, ponury i monotonny cymbał. Bogactwo bowiem ilościowe nie oznacza jeszcze, rzecz prosta, bogactwa myśli. Przeciwnie. Myśl, która pulsuje w tych namiętnych atakach, jest uboga, jak meldunek Zołzikiewicza, pisarza Baraniej Głowy. Sprowadza się ona do twierdzenia: Rzymowski był we Lwowie, na „Zjeździe Pracowników Kultury", a więc — jest za ów „Zjazd" odpowiedzialny! Dlaczego odpowiedzialny? Posłuchajmy („Czas", nr 150): „Pozwolenie na zjazd w huczącym rozruchami Lwowie wydały jakieś władze, dowiadywały się, komu to pozwolenie udzielają, kto tam 4 Louis Charles Delescluse — publicysta i polityk, jeden z przywódców Komuny Paryskiej, zginął na barykadzie. „CZERWONY I CZARNY FRONT" 127 Hzie Nazwisko Rzymowskiego, nazwisko publicysty z «Kuriera przyb? członka Akademii, miało dla władz specjalną wymowę, niż P°ran.0 cźuchnowskiego... niż nazwisko Broniewskiego... niż po-naZWóne na indeks policyjny nazwisko Dembińskiego". St3]\/fożemy przeczytać od początku do końca wszystkie oszczerstwa erwatywnego pisarczyka, nie znajdziemy w nich nic prócz tej samej ° nuacji, podawanej w coraz to innym garniturze. To, że [nazwisko Rzymowskiego] miało inną wymowę, że miało [dla władz, które na zjazd dały pozwolenie] wymowę uspokajającą, iż mogło i musiało się przyczynić do nadania zjazdowi pokojowej marki, to jest dla wszystkich jasne". Tak, to byłoby jasne... gdyby było prawdziwe. O wartości mojego nazwiska nie potrzebuje pouczać mnie jegomość, studiujący literaturę współczesną Polski w bibliotece indeksów policyjnych. Ale na jakiej podstawie jakiś pseudonim z „Czasu", który jeszcze niedawno, może tym samym piórem, musiał gęsto tłumaczyć się i zapierać, że nie ma nic wspólnego z renegacką „Naszą Przyszłością", zachwalającą Polakom rozkosze życia pod zaborem pruskim, na jakiej podstawie — pytam — ośmiela się on insynuować, że władze lwowskie, udzielając pozwolenia na „Zjazd", powodowały się względami na moje nazwisko? Rozumiem, że mojemu napastnikowi z „Czasu" zależałoby bardzo na tym, aby tak było. Cóż robić jednak, skoro było inaczej. Nazwisko moje w decyzji władz lwowskich nie mogło żadnej odegrać roli dla tej prostej przyczyny, że nie było w związku z organizacją „Zjazdu" ani wymieniane, ani zapowiadane. Nikomu i nigdzie nie zgłaszałem z góry gotowości wzięcia udziału w „Zjeździe", który doszedł do skutku bez mojej interwencji, bez jakiegokolwiek patronatu mojego nazwiska. I to właśnie, że doszedł do skutku poza mną, sprawiło, że mogłem przybyć nań nie krępując się względami odpowiedzialności i spojrzeć w twarze i nastroje tych setek ludzi, którzy na moją obecność nie liczyli, jak nie liczyła się z nią policja, przyzwalając na „Zjazd". Biuro policyjne, którego imieniem przemawia rzecznik konserwatystów, jest najwidoczniej prywatnym biurem jego własnej duszy, lokującej cały ratunek Polski w masowych zakazach, w masowych konfiskatach: tj. w tych środkach, przeciw którym tak stanowczo zastrzegł się w swej deklaracji nowy szef rządu. Gdyby na to, aby stworzyć przyszłość przed krajem, wystarczało zamknąć drzwi jego więzień i stanąć na straży tych drzwi zamkniętych, IH -i^^sP^i • • li f NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM to rządy kraju mógłby sprawować nawet dozorca więzienny, n ciura z obozu konserwy byłby mężem stanu. et Niestety, procesy społeczne i polityczne nie są tak proste, jak wyn • się niektórym polemistom, wykarmionym przy stole magnaterii J' możemy też zgodzić się z tym, żeby najlepszą podporą społeczeństw^ byli ci, którzy krokiem się nie ruszą, nie wołając wniebogłosy, aby jck j broniła policja. Czy nie za wiele, przypadkiem, kosztuje nas ten splendor ( staroświeckiej patyny, jakim sfery obszarniczo-konserwatywne zaciąży, ły na obozie rządowym? Do walki z komunizmem gotowe jest stanąć i niewątpliwie stanie cale społeczeństwo polskie; ale w walce tej nie odniesiemy przewagi, dopóki poprzestawać będziemy na słowach: dopóki od słów nie przejdziemy do czynów. A czyny, jakich Polska w walce z komunizmem oczekuje, należą przede wszystkim właśnie do wielkiego ziemiaństwa, reprezentowanego przez konserwatystów. Im pierwsza przypada rola w udziale, bo ich latyfundia stać się muszą pierwszą ofiarą, złożoną bezpieczeństwu i równowadze społecznej nowego państwa polskiego. Cóż znaczy hasło „czerwonej Warszawy" w ustach Dembińskiego wobec tej groźnej czerwieni, jaka się jątrzy i pali w duszy chłopa, gdy siedząc na dwumorgowej chudobie mierzy swą niedolę obszarem i pychą dworskiego majątku? »r -, d • l skąd zresztą przyszli, skąd powstali u nas ci „straszni rewolucjoniści", owi Dembińscy i Zegadłowicze, których samo nazwisko o dygotanie łydek przyprawia zamaskowanego szermierza „Czasu"? Jeden był najpiękniejszą nadzieją konserwy wileńskiej, drugi — najchwalebniej-szym kwiatem, wyrosłym w cieniu kruchty dewocyjnej. Jeśli intymne przeżycia., których doznali obcując ze środowiskiem wyposażonym we wszelkie przywileje, odrzuciły ich na przeciwległy biegun społeczny, na skraj niesmaku i rewolty, to chyba nie naszą, i nie moją jest winą. Zmór Zegadłowicza nie czytałem. Ale ojcowie i braciszkowie z parafii „Czasu" i „Dziennika Narodowego" powinni by studiować je jak własny rachunek sumienia. Skuteczna walka z komunizmem odbywać się może jedynie na tej drodze, którą wskazała deklaracja premiera: przez rozładowanie bezrobocia; przez reformy, które nędzarzy zamieniają w wytwórców i spożywców. „CZERWONY I CZARNY FRONT" 129 ość tej prawdy jest tak ogromna i tak oczywista, że wszystko, ł hv się poza nią w tej materii powiedzieć, spada do roli c° da Ł drobiazgów. W jej świetle do właściwych też wymiarów n'eis, j kampania, którą wszczął przeciw mnie klan konserwy, zachłys-*!L się pianą własnego szału., ' Nie zabierałbym też głosu w tej sprawie gdyby nie pewna iluzja, tt'rei uległ mój oszczerca. Wydało mu się, że jeśli kłamstwo, raz „^powiedziane, powtarza się po raz drugi, trzeci i dziesiąty, to w drodze kiei reiteracji nabierze w końcu znamion prawdy. Zliczywszy swoje napaści i widząc, że w sumie stanowią pokaźny dorobek, pomyślał sobie, że jest to kapitał, mogący w pewnych sferach dawać procenty, i postanowił założyć sobie mały sklepik szantażu. Oto już nie poprzestaje na kłamstwie, ale chce żyć z niego, jak z emerytury. Chce szantażować już nie tylko mnie, ale „Kurier Poranny". Młodzieniec, jak widzimy, obiecujący, a przy tym nie pozbawiony daru samopoczucia; świadczy o tym maska pseudonimu, zdająca się mówić, że rola, którą pełni, nie napawa go zaszczytem, a chroni od konsekwencji. Dostać... po masce, to zawsze nie tak boli. I gdy się kłamie, można się nie rumienić. [„Ilustrowany Kurier Codzienny" 19 VI 1936, nr 169] Ksawery Pruszyński: POMIĘDZY MARKSEM A... KAŻDORAZOWYM PREMIEREM >* ; „Akademik literatury" Wincenty Rzymowski w świetle faktów Udział „akademika literatury", Wincentego Rzymowskiego, w zorganizowanym przez komunistów Zjeździe Pracowników Kultury we Lwowie wywołał — jak wiadomo — bardzo żywą dyskusję i protest znacznej większości dzienników. W dyskusji tej wziął również udział młody, zdolny i oryginalny publicysta, p. Ksawery Pruszyński, który na łamach pism konserwatywnych zaatakował p. Rzymowskiego. P- Rzymowski odpowiedział brutalnym atakiem na młodego publicystę. P. Pruszyński wystosował w związku z tym zamieszczony poniżej list otwarty do redaktora naczelnego „IKC", p. Mariana Dąbrowskiego, i artykuł o roli p. Wincentego Rzymowskiego w polskim życiu politycznym. '30 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Oto, co pisze p. Pruszyński: Do Pana Mariana Dąbrowskiego, Naczelnego Redaktora „; List otwarty Wielce Szanowny Panie Redaktorze! Pan i Pismo przez Pana założone i redagowane prowadzicie o/i szeregu miesięcy zdecydowaną kampanię ze wszystkim, co w mówi potocznej naszego kraju określa się jako „kiereńszczyzne" — z próbami sprowadzenia Polski, najbliższej sąsiadki ZSRR na tę samą polityczna drogę, na której znajduje się już Hiszpania, na którą, niestety, zdaje się wchodzić Francja, drogę „frontów ludowych", zjednoczenia lewicy pod egidą komunistów, zholdowania naszego kraju Rosji sowieckiej. W dziedzinie politycznej, kampanii tej położyło kres objęcie władzy przez generała Sławoja-Składkowskiego. W dziedzinie kulturalnej, nie pozbawionej zresztą wpływu na prądy polityczne kraju, kampania ta istnieje, znajduje wsparcie. W żadnym jeszcze kraju i na żadnym innym odcinku rzecz ta nie była tak głęboko niemoralna. Była ona niemoralną, gdy „kongres pracowników kultury" żerował na tragicznych i wielkich dniach Lwowa, była jeszcze bardziej niemoralną, gdy okazało się, że w mieście, w którym panuje surowy policyjny reżim, gdzie wzmocniono patrole policyjne, gdzie dokonano licznych aresztowań, wolno innym, literatom i inteligentom, z pomocą tych samych instytucji, urządzać demonstracje, wznosić okrzyki, za które jednocześnie nie inteligent, i nie pisarz, ale „zwykły" robociarz poszedłby do więzienia. Nikt nie myśli nawet nawoływać do takich kar wobec niepoczytalnych wystąpień, wolno jednak się dziwić i może to razić, jeśli jedni za to samo otrzymują celę więzienną, a drugim na te same cele oddaje się do dyspozycji... Teatr Wielki. Ale nie to jeszcze jest najbardziej rażące. Możemy zwalczać pisarzy świadomie walczących o sowietyzację Polski współczesnej, ale gdy są bezkompromisowi, gdy za swą ideę cierpią, nie możemy odmówić im szacunku. Tego szacunku nie możemy jednak przyznać w żaden sposób tym jegomościom, którzy od lat potrafią w sposób może mętny, ale niezawodnie lukratywny i korzystny personalnie, łączyć antymilitarys-tyczne, marksistowskie, sowietofilskie do potęgi sympatie z doskonałą czołobitnością wobec władz, którzy zwalczali obozy koncentracyjne, ale „CZERWONY I CZARNY FRONT" 131 , -jo o Niemcy czy Włochy, którzy potrafią przez całe lata C ° jednocześnie na stołku „polskiego faszyzmu" i, na wszelki rfek na stołku „polskiej rewolucji sowieckiej". Gdy to jeszcze robi *yP, cz}0wiek, wolno przypuścić, że nie dojrzał jeszcze, by dostrzec, że m °. pjłsudskiego nie jest kładką do Polski Stalina. Gdy to robi stary, trawny wyga, trudno zwalać wszystko na karb naiwności. Panie Redaktorze! Artykuł, jaki Panu jednocześnie przysłałem, idzie po linii tej walki, •aką Pańskie pismo prowadziło od dwóch miesięcy, która na odcinku bezpośredniej polityki zakończona została zwycięsko. Artykuł, jaki Panu zasyłam, kontynuuje Pańską sprawiedliwą walkę na nie mniej ważnym odcinku, godzi nie w tych, co za swą ideę cierpią i walczą, ale którzy na obu ideach żerują. Usilną pracą swego życia stworzył Pan ze swego pisma olbrzymi megafon prasowy. Jego głos dociera wszędzie, dociera do opinii i sumienia milionowych mas czytelniczych w Polsce. Proszę dziś Pana o możność stanięcia przed tym megafonem, największym z istniejących w Polsce, i zapytanie przezeń tych milionów, czy nie ma dziś dysproporcji w traktowaniu komunizującego z nędzy robotnika, a komunizującego ze zgoła innych względów Akademika Literatury; czy może zasługiwać na szacunek palenie świeczek Piłsudskiemu i Stalinowi, Polsce i Rosji Radzieckiej. Jestem spokojny o wyrok, o odpowiedź tych mas. Skrystalizowanie ich sądu w tej sprawie będzie procesem, który lepiej, powszechniej niż wszystkie inne środki oczyści atmosferę fałszu, uderzy w literacko-kulturalną kiereńszczyzne naszego życia. I raz jeszcze poprowadzi dalej tę walkę, którą „IKC" prowadzi. Proces Rzymowskiego będzie publiczny! Żywy Budda z pagód redakcyjnych, Światowid ze świętego gaju przy Marszałkowskiej nr 148, świętość narodowa i instytucja publiczna, słowem to wszystko, za co się w typowych dla pewnej części Warszawy stosunkach uważa Wincenty Rzymowski, odpowiedziało na postawione rnu zarzuty atakiem, w którym z koturn patosu schodzi do gwary ulicznej. Po krasomówczych wystąpieniach Berenta w Warszawie, "•"••'<^?Ś5 ^%Lgv:._' S*S%^S'-xS'Ą:: NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM '32 Miriama w Paryżu, Akademia zyskała nowy laur olimpijski, zdobyt imponującym nakładem wyzwisk. Takim stylem nie przemawiali dotal bogowie, z wyjątkiem Merkurego. Prócz celowania w wyzwiskach posiadał jednak ów patron n^ kupni i koryntianek jeszcze jedną cechę wspólną z Wincentym Rzymowskim. Oto bóg ów lubił niekiedy opuszczać tajemniczo chmurny Olimp, udawać się na głuchą arkadyjską prowincję i tam na halach kraść całusy dziewczętom, a chudobę juhasom. Jedna z takich wycieczek, jak wiemy, skończyła się niefortunnie: bożka przychwytał in flagranti młody juhas i, godności nie uszanowawszy, tęgo kijem złoił. Oczywiście, nie myślimy twierdzić, że p. Rzymowski udawał się do Lwowa w tych samych celach, co bóg grecki między pasterzy: rysunki przedstawiają Buddę z uśmiechem aż po szczyty łysiny, z imponującą rozlewizną brzucha, co utrudnia bogowi i jego warszawskiej inkarnacji spóźnione erotyczne igraszki. Ale Rzymowski, tak samo jak Merkury, bardzo nie lubi, gdy go podczas takiego wypadu na prowincję ktoś za rękę chwyci i, nim nadbiegną inni juhasi, nie przytrzyma. Każdy, kto miał sposobność czytać artykuł Wincentego Rzymow-skiego w „Kurierze Porannym" Kłamstwo, które zmienia się w szantaż (?), te wszystkie obelgi, wyzwiska, wściekłość; niemądre insynuacje, zrozumie, że taki artykuł mógł być tylko inwitem do dużej sprawy w skali osobistej, do jakiegoś honorowego czy sądowego postępowania na torach ściśle personalnych, torach, które by z natury rzeczy zdjęły „nareszcie" sprawę z porządku dnia całej prasy polskiej, zapuściły nad nią kurtynę osobistych porachunków, dyskretnego milczenia. Moglibyśmy to uczynić, moglibyśmy poprowadzić sprawę tym torem, na który ją wypycha p. Rzymowski. Ale sprawa ta przede wszystkim jest sprawą publiczną. I dlatego będzie przez nas dalej traktowana na forum publicznym. P. Rzymowski twierdzi, że się ukrywałem, gdy podpisywałem moje artykuły w „Buncie Młodych" i „Słowie" inicjałami mego imienia i nazwiska, gdy podpisywałem je w „Czasie" tym pseudonimem, którym stale i codziennie sygnuję przeglądy prasy w tym piśmie. Oczywiście „CZERWONY I CZARNY FRONT" biec5 nie Jest ta^ znany Jak B°y6> Jak Cat7, jak Regnis8. Ale C7vrnowski też nie jest laik w dziennikarstwie i dziennikarze wiedzą, P' • w ?)Czasie" podpisuje Grabieć, a gdy niedawno za zaatakowane- Grabca skrzyżowałem bronie we Lwowie, nie było co do identyczno-' ' Grabca zbyt wielkich tajemnic. Filuterne przymykanie oka, gdy Słowie" od lat czterech, w „Buncie Młodych" od pięciu lat podpisuję mymi inicjałami liczne artykuły, też nie zda się na wiele. Odkrycie dokonane przez p. Rzymowskiego nie jest doprawdy na tak bardzo kopernikowską skalę. P. Rzymowski imputuje mi, że rozhuśtałem całą prasę, że „jeden cymbał" (co za wytworne, akademickie słówko!) wywołał sto artykułów. Bardzo bym się cieszył, gdyby tak było. Ale znowu p. Rzymowski wie świetnie, że moje artykuły powoływały się, cytowały inne artykuły, artykuły z „Gazety Polskiej", artykuły z „Polski Zbrojnej"; z których jedna uczyniła p. Rzymowskiemu dogodność przemilczenia jego nazwiska w sprawozdaniu ze Lwowa, druga wręcz domagała się od niego dementi. Te artykuły wyprzedziły — ku mojemu zresztą ubolewaniu, a nie radości — moje i p. Rzymowski mija się prześlicznie z prawdą, gdy dziś twierdzi, że było inaczej. P. Rzymowski nie ten jeden raz tylko mija się zresztą z prawdą. Mija się z prawdą pisząc, że to prasa endecka rozhuśtała przeciw niemu kampanię, że to ona przeinaczyła sens zjazdu. Jaki był sens zjazdu, jego cel i charakter, to stwierdził na łamach lewicowego „Oblicza Dnia" Zegadłowicz, powiedział o tym Słonimski wiele w „Wiadomościach Literackich", a więc ludzie, którzy wyznawcami Romana Dmowskiego jeszcze nie są. Można, owszem, na usilne prośby tego akademika przyjąć, że jego rola była „nieznaczna", że nie był organizatorem, że on, akademik literatury, jeden z najstarszych ludzi na tym zebraniu nie miał większego znaczenia nad tych młodych ludzi, którzy w nim wzięli udział... Ale p. Rzymowski był w każdym razie uczestnikiem kongresu. Mógł, gdyby zechciał, zabrać głos, mógł zaprotestować, mógł choćby na zjeździe ogłosić, że się nie solidaryzuje np. z okrzykiem głoszącym s Grabieć — pseud. Ksawerego Pruszyńskiego. ;^:; l . \ >,- .,,, 6 Boy — pseud. Tadeusza Boya-Żeleńskiego. 7 Cat — pseud. Stanisława Cata Mackiewicza. 8 Regnis — pseud. Bernarda Singera. ti-- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM radość spotkania w czerwonej Warszawie, z wołaniem o przemienien' polskiego Lwowa w stolicę Ukrainy. Otóż nic z tego wszystkiego D Rzymowski nie zrobił ani podczas zjazdu, ani zaraz potem, ani długo n0 zjeździe. P. Rzymowski zachował się wobec zjazdu milcząco. A to już nje jest nasza wina, że milczenie w takich okolicznościach w dodatku brane jest dotąd powszechnie za wyraz aprobaty. P. Rzymowski nie protestował, nie odezwał się ani słówkiem protestu wobec tego, co się stało, cała myśl jego była zwrócona i jest zwrócona jedynie w tym kierunku, by za wszelką cenę odwrócić od niego uwagę podejrzenia, a może skutki tamtych wydarzeń. Ta sytuacja po rewelacjach pism lewicowych wygląda dużo paradoksalniej i paskudniej niż po artykułach endeckich. Okazuje się, że na zjazd organizatorzy nie zaprosili Boya, Słonimskiego i innych polskich pisarzy lewicowych, podejrzanych o to, że protestowaliby nie tylko wobec Oranienburgów, ale i wobec Sołówek, nie tylko wobec Gestapo, ale także wobec GPU.. Okazuje się, że z podobnych racji nie zaproszono i ukraińskich socjalistów, bo obawiano się z ich strony słabego choćby protestu przeciw Rosji i jej terrorowi! Podejrzanymi o antysowietyzm byli więc pisarze „Wiadomości Literackich", byli socjaliści ukraińscy wielokrotnie odsiadujący polskie więzienia. Podejrzanym o możliwość antysowietyzmu nie był w tym zacnym gronie dziwnym „zbiegiem okoliczności" tylko Wincenty Rzymowski, publicysta prorządowych imieninowych artykułów, współredaktor czy czołowy publicysta prorządowego „Kuriera Porannego", członek ję- drzejewiczowskiej Akademii. Okazało się, że nadzieje, jakie organizatorzy zjazdu pokładali w Rzymowskim były słuszne, wchłonął on bezboleśnie sporą porcję czerwonych Warszaw i ukraińskich Lwowów, obtarł smacznie usta, a za powrotem sławi ze zdwojoną energią te drogi, na jakie Polskę wprowadza generał Sławoj-Składkowski. Nie jesteśmy akademikami literatury, nie wolno nam używać ulicznych epitetów, a zresztą naszą rację i nasze argumenty krzyk mógłby tylko zagłuszyć, nie podkreślić. Ograniczymy się przeto do spokojnego stwierdzenia, że istotnie łatwość przeobrażeń tego apostoła laicyzmu w Polsce, jego zdolność do szybowania między Marksem a każdorazowym premierem jest istotnie zdumiewająca. 135 „CZERWONY I CZARNY FRONT" P Rzymowski krzyczy, że przeciw niemu rozpętała się cała kam- nia Istotnie. Rozmiarem tej kampanii może p. Rzymowski mierzyć P untowny polski wstręt, jaki do takich czynów i polityk przywiązywany • st w Polsce. P. Rzymowski może zauważył i to, że ze strony lewicy nie odniosły sję w jego obronie żadne głosy, że dziesiątki pism i pisemek szczerych i bezkompromisowych lewicowców odpowiedziały na jego wołanie o pomoc zimnym milczeniem pogardy. To jest bardzo źle nie rozumieć tego, co się wkoło nas dzieje, gdy p. Rzymowski tłumaczy, że całą tę kampanię zawdzięcza mojej przemyślności w lokowaniu artykułów przeciw niemu! Tak, to prawda, że to moje wołanie, że nie wolno do tych samych spraw i czynów dwu różnych stosować miar, że nie wolno więzić i skazywać małego Żyda Gutkinda za komunizm, jeśli się uwalnia i popiera Polaka senatora, to moja teza, że prawo polskie nie jest dziś pajęczyną dla wpływowych bąków i słabych much, odzywa się do p. Rzymowskiego ze wszystkich stron Polski. Ale ja byłem tylko, i cieszę się z tego, formulatorem pojęć, które drzemały w każdym, które są wspólne prawicy i lewicy, wszystkim ludziom uczciwym. Pojęć prostych i prawdy tak samo prostej, że barykady rewolucji nie dosiada się na okrak z nóżką po każdej jej stronie, prostej prawdy, że nie można siedzieć za długo na dwóch stołkach naraz. Ta linoskoczkowa pozycja nie przystoi hieratycznym, powagą własnej persony nasiąkłym Buddom. Upadek, jaki zwykle w tych wypadkach prędzej lub później następuje, jest pozbawiony wszelkiego patosu, acz bywa bolesny, i w swych następstwach może utrudzić samą czynność siedzenia, tym razem na jakimkolwiek stołku w ogóle. A nawet na miękkim skądinąd fotelu akademika. [„Wiadomości Literackie" 14 VI 1936, nr 26] Antoni Słonimski: KRONIKA TYGODNIOWA Dowiedziałem się ze sprawozdania Broniewskiego w „Wiadomościach Literackich", że we Lwowie odbył się „zjazd pisarzy w obronie kultury". Byli tam, jak powiada sprawozdawca, „pisarze, artyści, publicyści, działacze kulturalni". Nazwiska nie byle jakie, bo „do h opuszczono soci. t Odzienie W Jakże mam 'Prawa wolnc ten zjazd chyba mc SUm'enia nie "a S°Wieta<*- t o' gmachu teatru ™ .t?!wu^«a Maksima Sort -8 U SOcJali^ów, ^ich, Prote7tow miejskle§° We Lwów™ * °rkleg°- Możn "• Jeśli są też ^ ' u " naw „CZERWONY I CZARNY FRONT" ' • a inni pod płaszczykiem „obrony kultury". Nie można powie-• '' aby to, co się działo na zjeździe, miało charakter poważny, if łoszono nową porcję komunałów wiecowych. Bohaterem zjazdu h ł Zegadłowicz. Ten niedawny Mauriac, a obecnie ze względu na 7mory Zmauriac polski, zakończył podobno swoje przemówienie krzykiem: „Do zobaczenia w czerwonej Warszawie"! Szkoda, że nie czerwonym Gorzeniu Górnym"9, albo raczej w „czerwonym Korzeniu Dolnym"- Bardzo typowe dla naszego rozkosznego pomieszania i specyficznie rodzimego bigosu było to, że w tym zjeździe brał również udział Rzymowski i że Horzyca dał na to swój teatr. Szyfman by nie dał. A w każdym razie, gdyby dał teatr na manifestację polityczną, to by potem przeprosił endeków. Szkoda, że Horzyca nie przemawiał na zjeździe, ale pewnie był bardzo zmęczony, bo przecież wszyscy wiedzą, że i jego „Droga"10 nie jest usłana różami. Niezaproszenie pisarzy niewygodnych, ale naprawdę walczących z faszyzmem, wynikało, oczywiście, z pobudek czysto politycznych. Jest w tym jeszcze typowe dla wielu naszych poczynań lenistwo i obawa przed krytyką. Ludzie lubią się zbierać w swoim kółku, w atmosferze uzgodnionych haseł jak na grzecznej herbatce u cioci, gdzie nie wedrze się żaden intruz nie liczący się z „uzgodnieniami". Po co do takiej sprawy, jak walka o kulturę, wciągać nowych ludzi, a zwłaszcza ludzi mających autorytet i poczytność? Gotowi potem jeszcze szkód narobić. Jest teraz wszędzie kult dla lokajstwa. Roi się od kamerdynerów, „łakiejów", kelnerów i pikolaków. Kiedy zaczyna się wychwalanie karności, tej karności szuka się w lokajstwie. Ludzie stali się bardzo obraźliwi. Niech kto spróbuje odezwać się z własnym zdaniem. Przez ostatni rok na „Wiadomości Literackie" obrażał się już i Gdańsk, i Żydzi, i „Robotnik", i Poznańskie, i wojsko, i Wańkowicz. Trzeba chwalić, a kiedy się nie chwali, nie jest się zapraszanym. Wspólny front antyfaszystowski w obronie kultury nie może polegać tylko na gierkach politycznych. Jeśli ma być terenem manifestacji pisarzy komunistycznych, niechże to się przynajmniej obywa bez fałszu. Za taki fałsz nie do przyjęcia uważamy potępienie metod faszyzmu z punktu 9 Wieś Gorzeń Górny — miejsce zamieszkania Zegadłowicza. 10 Mowa o miesięczniku „Droga", redagowanym przez Wilama Horzycę. NIE SZABLA, LECZ PIÓREM )38 widzenia humanitarnego, w co zawsze popadają mówcy komunistyc? • Cenzura, ucisk, terror i brak tolerancji jest zły, jeśli stosuje go faszy^ a jest pożyteczny, jeśli stosuje go Rosja sowiecka. Takie postawieni' sprawy jest logiczne i jasne. Jest rzeczą oczywistą, że tak rnusj rozumować wierzący komunista. Ale jak w tych warunkach może byó mowa o wspólnym froncie antyfaszystowskim? Pisarze, którzy uważają za złe wszelki terror, którzy walczą o wolność i tolerancję wszędzie, mają dla wygody politycznej być jak lokaje roznoszący na dany znak potrawy spreparowane „partyjnie". Ale są i będą zawsze ci, którzy się brzydzą liberii bez względu na jej kolor. I ci pisarze na swój sposób i zgodnie z własnym sumieniem walczą w obronie kultury i przeciwstawiają się faszyzmowi jak dotąd znacznie owocniej od zjazdów, na których we własnym kółku politycznym wygłasza się wiecowe komunały. -,.., -•iP" [„Prosto z Mostu" 7 VI 1936, nr 23] Stanisław Piasecki: FRONT SOWIECKI I FRONT POLSKI Prasa polska wszystkich niemal odcieni politycznych rozbrzmiewa od kilku dni publicystycznymi okrzykami zgrozy z powodu lwowskiego zjazdu „w obronie kultury", zorganizowanego przez tzw. „jednolity front" lewicy literackiej. Jak można było dopuścić do czegoś podobnego! Gdzie była policja? Kto udzielił pozwolenia na tę bolszewicką manifestację? Dokąd my idziemy?! Nie umiałbym wznieść ani jednego z tych okrzyków przerażenia, Przede wszystkim dlatego, że nie wierzę w skuteczność represji policyjnych, które najczęściej prowadzą tylko do fabrykowania męczenników, a po wtóre dlatego, że zjazd lwowski wydaje mi się manifestacją niezmiernie pożyteczną dla uświadomienia opinii polskiej, czym jest w istocie ów „jednolity front" lewicowy. Komunizm w podziemiach, komunizm zatajony, komunizm nie mający możności wykrzyczenia swych haseł, komunizm otoczony legendą walki o prawa proletariatu i przebudowę społeczną to zjawisko niepokojące, a dla wielu wydziedziczonych i zagubionych w chaosie czasów dzisiejszych — nawet pociągające. Komunizm jawny, ot taki, jak na owej akademii zjaz-dowiczów w teatrze lwowskim, traci natychmiast swą aureolę. Demas- 139 „CZERWONY I CZARNY FRONT" • się °d razu- Okazuje się tym, czym jest: świadomym czy nie-^ dornym narzędziem imperializmu sowieckiego. SW Okrzyk wzniesiony na akademii lwowskiej przez redaktora wileńs-. po prostu", Henryka Dembińskiego: „Niech żyje Lwów, stolica Ukrainy!", tego samego Dembińskiego, który w Wilnie prowadzi na ł mach swego pisma robotę białoruską, a we Lwowie jednym okrzykiem gładko zrezygnował ze Lwowa dla Polaków, a z Kijowa dla Ukraińców _ starczy za całą ideologię zjazdu, zakończonego odśpiewaniem sowieckiego hymnu państwowego, Międzynarodówki, i gromkimi pożegnaniami: „Spotkamy się w czerwonej Warszawie" (tym razem bez dodatku: stolicy Polski). • Ale ten okrzyk redaktora „Po Prostu" nabiera dopiero właściwej treści, gdy go zestawić z listem otwartym do A. Struga, jaki w prasie ukraińskiej ogłosili przedstawiciele dwóch ukraińskich partii lewicowych: socjaldemokratycznej i socjalno-radykalnej, którzy odmówili wzięcia udziału w zjeździe: „Potępiamy, piętnujemy i zwalczamy przejawy zdziczenia i wstecz-nictwa, bo jest to naszym obowiązkiem socjalistów. Ale jednocześnie nie możemy zapominać o drugim obowiązku, który na nas ciąży. Jako socjaliści ukraińscy nie możemy zamykać oczu na to, co dzieje się w Związku Republiki Rad. Tragiczna śmierć komisarza oświaty, Skrypnyka, i literata ukraińskiego, Chwyliowego, wyroki śmierci na ukraińskich literatów — braci Kruszelnickich, Kosyńkę, Falkiwskiego, Włyśka i Skarżyńskiego, deportacje pracowników kultury, tej miary uczonych, literatów i poetów jak prof. Hruszowskiego, Kruszelnickiego — ojca, J. Baczyńskiego, prof. S. Rudnickiego, S. Wityka, Ostapa Wyszni, M. Irczana, prof. N. Czajkowskiego — i wielu, wielu innych — to zaprzeczenie kardynalnych podstaw swobody i kultury, jaki niósł, niesie i powinien nieść socjalizm. A polityka językowa centralistycznej Moskwy z jej jafetyczną teorią, zwróconą przede wszystkim przeciwko językowi i kulturze ukraińskiej - czyż nie jest to naigrywanie się z tych haseł, które ujarzmionym ludom nieśli bojownicy postępu i nowych praw ogólnoludzkich? Nie wolno nam tego przemilczać, gdyż znaleźlibyśmy się w sprzeczności z naszym sumieniem socjalistycznym, z naszymi dotychczasowymi walkami, z istotną treścią tych ideałów, jakim służymy. Tylko biorąc rlf NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 140 pod uwagę ten stan rzeczy moglibyśmy wziąć udział w zjeźn pracowników kultury. Niestety, nie dano nam tej możności. Czynjm niniejszym pismem, które przesyłamy do rąk Pańskich, z wyraz prawdziwego poważania". Nie dano im możności... Na zjeździe „w obronie kultury"... o tym zjeździe, do którego prezydium honoro ksyma Gork — „„ uwonie Kultury"... o, tak __,,.* ^jt^uzie, do którego prezydium honorowego wybrano min Maksyma Gorkiego, byłoby nietaktem mówić — o teorii jafetycznej Czym zaś jest owa teoria jafetyczna, można było świeżo się dowieś dzieć z innego listu otwartego, wystosowanego do redakcji „Zetu"prze2 organizację „Prometeusz", łączącą przedstawicieli narodów uciśnionych w ZSSR (Azerbejdżan, Karelia, Kaukaz północny, Krym, Don Idel-Ural, Gruzja, Ingria, Korni, Kubań, Turkiestan, Ukraina). W liście tym czytamy: „Rząd bolszewików moskiewskich wraca na całym obszarze ZSSR do dawnej polityki rusyfikacyjnej caratu. Za parawanem fikcyjnego istnienia republik narodowych Moskwa, z niesłychaną brutalnością i natężeniem, korzystając z całego aparatu partyjnego i państwowego, przeprowadza bezwzględną rusyfikację. Ostateczne cele polityki językowej bolszewików moskiewskich sformułował Stalin na XVI zjeździe WPK (b) oświadczając: «Rozkwit kułtur, posiadających formę narodową, a treść socjalistyczną, w warunkach dyktatury proletariatu w jednym kraju, dla zlania się tych kultur w jedną wspólną, socjalistyczną zarówno pod względem formy, jak i pod względem treści kulturę z jednym wspólnym językiem, [nastąpi] wówczas, gdy proletariat zwycięży na całym świecie, a socjalizm zostanie urzeczywistniony — na tym właśnie polega dialektyzm wysuniętego przez Lenina zagadnienia kultury narodowej». Lecz wobec tego, iż wydarzenia lat ostatnich zachwiały wiarę bolszewików w ich zwycięstwo nad całym światem, bolszewicy przystąpili do realizacji innego zadania: unifikacji językowej w granicach ZSSR. W związku z tym język rosyjski, jako język Lenina i Stalina, został ogłoszony językiem proletariatu i rewolucji październikowej. Na zlanie języków narodów ZSSR z językiem rosyjskim została nastawiona cała praca językoznawstwa bolszewickiego, które, w osobie swego ideologa Marra, wysunęło tzw. teorię jafetyczna. Teoria ta określa cele polityki językowej Moskwy w sposób bardzo wyraźny: „CZERWONY I CZARNY FRONT" 141 wtanie: na czym polega istota teorii jafetycznej? ndnowiedź: znaczenie tej teorii polega na tym, iż wychodząc rvzniu okresów różnostadialnych, a nawet wielostadialnych, Z l- ta stworzyła naukę o języku, skonstruowaną według metody tCO ializrnu dialektycznego, wykazała jedność powstania form, które . wraz z gospodarką, w wyniku walki i zwycięstwa proletariatu, /etworzyć się w jedność języka-myślenia z jednością gospodarki wszechświatowej» (N. J. Marr: Jazyk i sowremiennost"). Według Marra: «Zadaniem językoznawstwa współczesnego jest opanowanie techniki twórczości językowej celem ułatwienia i przyspieszenia urzeczywistnianego obecnie procesu unifikacji językowej» (Marr: Kproischożdieniju jazykow). Wielokrotne autorytatywne oświadczenia Stalina i nauka Marra nie zostawiają żadnych wątpliwości co do prawdziwego celu bolszewickiej polityki językowej. A zabiegi rusyfikacyjne na terenie Karelii, Inger-manlandii, Zyrjańszczyzny (Korni), Białorusi, Ukrainy, Krymu, Idel--Uralu, Kaukazu północnego, Gruzji, Azerbejdżanu, Turkiestanu i wśród wszystkich innych narodów ZSSR, oraz brutalne gwałty w stosunku do języków tych narodów świadczą, iż Moskwa nie ogranicza się tylko do ucisku politycznego i ekonomicznego, a zamierza ponadto zatrzeć odrębność i samoistność języków tych narodów". Powstająca w ZSSR „sowiecka nacja", na której cześć wznosił w Moskwie dnia pierwszego maja br. okrzyk marszałek Woroszyłow, znajduje w teorii jafetycznej bardzo wygodnego konika.W granicach państwa sowieckiego unifikować, rusyfikować, jafetyzować. U sąsiadów zaś: rozbijać, dzielić, rozproszkowywać. Aby tym łatwiej poddać wpływom imperializmu sowieckiego — a potem zjafetyzować. Dlatego: w Wilnie niech żyje Białoruś! I dlatego: we Lwowie niech żyje Ukraina! Tylko o tym, co się dzieje na Białorusi sowieckiej i na Ukrainie sowieckiej, ani słowa. To już nie należy do obrony kultury. Pożyteczny więc wydaje się lwowski zjazd „pracowników kultury", gdy z jednego choćby wzniesionego na nim okrzyku takie odsłaniają się perspektywy. Pożyteczny podwójnie. Pożyteczny na zewnątrz, bo jeszcze raz, dobitnie i wyraziście, uprzytamnia i unaocznia, że komunizm to po >,"•• '••>- " s «OS NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 144 rozprawiał się z kameleońskimi obyczajami pana akademika literatu Tak się jednak fatalnie złożyło, że niemal równocześnie z tymi doskon łymi i ciętymi uwagami o problemie dwustołkowości sam ich aut0' znalazł się w pozycji nieco dwuznacznej: jego reportaż z podróży p Polsce ukazał się na tej samej stronicy „Wiadomości Literackich", na której uczestnik zjazdu lwowskiego, poeta Broniewski, zamieścił ca}, kowicie pozytywne sprawozdania z tej imprezy... * Nie moim oczywiście jest zmartwieniem, co ma zrobić sanacja z lwowską ekskursją swego akademika. Fakt jest ciekawy i charakterystyczny z innego punktu widzenia: że panowie z „jednolitego frontu" siadują chętnie przy jednym stole z przedstawicielem obozu B.B. (Brześcia i Berezy), a jako szkodników piętnują tych socjalistów, którzy w takim towarzystwie siadywać nie chcą. Zagmatwane jest życie polityczne w Polsce. Bardzo zagmatwane. Że zaś w naturze ludzkiej leży skłonność do upraszczania sobie zjawisk, czyta się niejednokrotnie w prasie najnieprawdopodobniejsze brednie. Do takich szkodliwych bredni należy przede wszystkim kwalifikowanie radykalnego' ruchu młodochłopskiego (myślę tu o jego części ludo-wcowej, stojącej poza obozem narodowym) jako ruchu „bolszewickiego", zaliczanie go do obozu komunistycznego. Wyda poeta góralski, Nędza Kubiniec, tom wierszy, w którym, szukając herosa chłopskiego, zabałamuci się Szelą — już mu w „Ikacu" nawymyślają od bolszewików, choć w tymże tomie wierszy znajduje się znakomita rozprawa z sowiecką ideologią Czuchnowskiego z „Nowej Wsi" („...I stąd nie pójdę z bratem Bogumiłem..."). Przytrafią się jakieś lokalne zatargi wiciowców z klerem — już epitet „bolszewik!" w robocie. Lada radykalniejszy artykuł w „Chłopskim Życiu Gospodarczym", „Młodej Myśli Ludowej" czy „Zniczu" — już przez tępą prasę partyjną idzie podane hasło: ależ to czysty komunizm! A tymczasem właśnie ludowcowy ruch młodochłopski w swojej głównej masie trzyma się zwarcie i odpornie wobec frontu sowieckiego w Polsce. Bardzo ostro odgranicza się od sowietyzmu w swych programowych broszurach Agraryzm i Walka o nową Polskę Stanisław Miłkowski. Boleje z tego powodu powstałe w Wilnie na miejsce zamkniętego „Po Prostu" nowe pismo jednolitofrontowe „Karta", utyskując w ostatnim numerze nad „niejasnym" stanowiskiem „central- 145 „CZERWONY I CZARNY FRONT" w Wiciach — agrarystów z Miłkowskim na czele". Wyraźną pomiędzy ruchem chłopskim a frontem sowieckim t eśla stale najciekawsze czasopismo młodowiejskie „Młoda Myśl dowa". Czasem któryś z młodych pisarzy chłopskich da się nabrać na doisanie jakiejś drugorzędnej odezwy jednolitofrontowców — napór fest duży - i tyle. Do frontu sowieckiego przemknęli od razu tylko ekssanacyjni działacze wśród chłopów. Produkował się więc na zjeździe lwowskim były redaktor sanacyjnej „Wsi" i autor Zmór, Emil Zegadłowicz, zgłosiła akces ekssanacyjna grupa „Ugorów" Kubickiego. Natomiast Wici", „Znicz", „Młoda Myśl Ludowa" — szły i idą po drodze własnej. Jest to droga przez wieś. Własnymi siłami porządkowana. Ludowcowy ruch młodo wiejski zdecydowanie odgranicza się od frontu sowieckiego i równocześnie chce zachować niezależność od ruchu młodonarodowego, który mu się widzi zanadto inteligencki i szlachecki. Do szlachty zaś ma chłop nieufność zadawnioną, a dodajmy, historycznie aż nadto usprawiedliwioną. Młodzi ludowcy chcą przemyśleć i przepracować Polskę sami w sobie, bez opiekuństwa niczyjego. Można w tym widzieć klasowość — ale raczej chyba trzeba w tym odczuć młodszość warstwy, która ma ambicję odrobić zaległości kulturalne sama i po swojemu. Nie trzeba się tego obawiać, jeśli się wierzy w naród. Więcej bowiem tam na wsi jest instynktów narodowych, nie uświadomionych może dostatecznie, ale mocnych — niż w kosmopolityzującej się inteligencji miejskiej. Droga przez wieś prowadzi tylko — do narodu. Nigdzie indziej. Wyolbrzymianie rozmiarów akcji komunistycznej w Polsce, dopatrywanie się jej tam nawet, gdzie jej nie ma, nietrudno wytłumaczyć psychologicznie. To szukanie grozy jakiegoś wielkiego niebezpieczeństwa, aby móc rzucić jakże arcypolskie hasło — obrony. W tym wypadku obrony przed komunizmem. Od kilku już wieków lubujemy się w hasłach defensywnych. Lubimy się bronić. •'»>'• ,--;,. <-?> • To bodaj przestawienie psychiki polskiej z ofensywnej w defensywną, które dokonało się na przełomie XVI i XVII wieku, wywołało upadek znaczenia Polski w świecie i w konsekwencji — rozbiory. Nie zdołały już za- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM przeniknąć w w świadomość narodową słowa Kochanowskiego kończenia Odprawy posłów greckich: „Acz mi to słowa przykre i coś nie bez wróżki. Na każdy rok nam każą radzić o obronie: ; : ,' Ba, radźmy też o wojnie, nie wszytko się brońmy; Radźmy, jak kogo bić: lepiej niż go czekać". Imperializmowi sowieckiemu i jego frontom wewnętrznym w Po]Sce mamy teraz przeciwstawiać hasło... obrony przed imperializmem sowie-ckim. Przy takiej nierówności szans można tylko przegrać. Bo im. perializmowi sowieckiemu przeciwstawić musi się nie negację, nie obronę, nie defensywę, ale program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny. Nie jesteśmy znów tacy ubodzy pod tym względem. Proszę nas nie straszyć rozrastaniem się frontu sowieckiego w Polsce. Front polski w Polsce jest, na szczęście, stokroć mocniejszy. Bijecie w dzwony na trwogę i alarm, że mnożą się w Polsce czasopisma komunistyczne, że „jednolity front" zagarnia coraz to nowych pisarzy i coraz to nowe placówki kulturalne? (ostatnio np. zgleichs-chaltowano jednolitofrontowo lwowskie „Sygnały"). To prawda. Ale trzeba widzieć równocześnie, że w ogóle lata ostatnie zaznaczyły się w Polsce wzmożonym ruchem czasopiśmienniczym, że w tym samym czasie, kiedy powstały pisma komunizujące, przeżuwające łykowaty marksizm i służące obcym interesom imperialistycznym, zaczęły w Polsce wychodzić niemniej liczne czasopisma ruchu młodonarodo-wego, że wyliczymy przykładowo: „Głos", „Wielka Polska", „Nowy Ład", „Ruch Młodych", „Prosto z Mostu", „Naród". Że obok tych pism, wypracowujących nowoczesną myśl polską we wszelkich dziedzinach życia, rozwinęło się równocześnie czasopiśmiennictwo katolickie, pogłębiające zagadnienia religijne („Ruch Katolicki", „Pax", „Verbum", „Młodzież Katolicka", „Przegląd Katolicki", „Kultura"). Prawda: pisma te i grupujący się koło nich pisarze, zbyt mało, w porównaniu z hałaśliwością pisarzy jednolitofrontowych, zwracali uwagę na konieczność propagandy zewnętrznej swych przemyśleń, na konieczność wystąpień zbiorowych, porozumienia, wspólnoty akcji. 147 „CZERWONY I CZARNY FRONT" |7 • to prawda, że na skutek tego niedociągnięcia mogła hulać l ta • demagogia jednolitofrontowa, przedstawiająca ruch narodo-^ Polsce jako kołtuństwo i religianctwo. Że antykapitalistyczne *y cię ruchu młodonarodowego, jego idea stworzenia narodu bez-ten wego, rządzącego się w ustroju hierarchii obowiązków i sprawied-ści społecznej, że przeciwstawianie tępocie jednostronnie materialis-tycznego poglądu na świat poglądu religijnego, że poczucie odpowie-. ialności za misję dziejową Polski w środkowej Europie, że wszystko to - omawiane i dyskutowane na łamach pism — udało się chwilowo tamtym zakrzyczeć. Ale to tylko krzyk. I taki krzyk, od którego się szybko ochrypnie. Eugeniusz _______ Januszkiewicz: CZERWONY I CZARNY FRONT Umywamy rączki - < Każdy zjazd musi uchwalić jakieś rezolucje. Bez tego nie byłby zjazdem, wyłamywałby się poza oklepane i przyjęte ramy działania. Uchwalił więc swoje rezolucje także lwowski Zjazd Pracowników Kultury. Rezolucje są dosyć długie, istotna ich treść jednak jest zupełnie krótka. A więc: walka z faszyzmem, walka z imperializmem wojennym, walka z agitacją nacjonalistyczną i antysemityzmem, no i plum deside-rium na temat stworzenia potężnego frontu ludowego; wszystko to okraszone obficie sosem wspólnoty wszystkich wyzyskiwanych i gnębionych oraz postępu i wolności. Obok rezolucji jednak było także coś innego. Były wieczory autorskie, na których zjazdowcy produkowali swoje utwory oprawne w agitacyjne przemówienie Anny Kowalskiej. Wszystko to robiło huk, szum i wrażenie, mogło się więc napisać w „Trybunie Robotniczej", że „jesteśmy dziś świadkami tego wspaniałego zjawiska, że najwybitniejsze umysły współczesne zgłaszają akces do świata pracy, bo widzą w proletariacie tę siłę twórczą, która toruje drogę do nowego, sprawiedliwego układu świata. Dziś wszystko, co przyznaje si? do kultury i postępu, znajduje się już w obozie antyfaszystowskim, bo tylko ten daje gwarancje nieprzejednanej i bezkompromisowej walki przed zalewem barbarzyństwa, walki o wolność i pokój . Klasa pracująca na gruncie wspólnot SW°Ją Polskość "2"8 Si? W szczerze), -« •* **fay Waalewskie, Kowafek owanych Korni* *"" wi?c • »wy nie scv «? omtez Popisywali się „CZERWONY I CZARNY FRONT" 149 dykalizmu utworami. Oni też stworzyli atmosferę odbytej giąda tak, że komitet organizacyjny zjazdu zupełnie, orientował się w tym, jak wygląda oblicze ideowe izm ideowy zaproszonych uczestników. Wygląda tak, jak gdyby spodziewał się, że gorący ideowiec, Broniewski, wygłosi jakieś ° . anielskie wiersze wiosenne, że Leon Kruczkowski i Wanda Wasilewska odczytają fragmenty swych powieści, wypełnione opisem rów przyrody, że Zegadłowicz zaniecha zareklamowania raz jeszcze 7mór że Dembiński będzie milczał, a reszta będzie się rozpływać nastroju miłej burżuazyjnej herbatki kulturalnej . Nie trzeba być chyba wielkim znawcą psychologii, by wiedzieć, jakie momenty na zjazd wnieść mogą wymienieni ludzie. Przecież ani po Broniewskim, ani po Czuchnowskim, ani po Wasilewskiej, ani po Dembińskim nie można się było niczego innego spodziewać. Musieli mówić to, co mówili, gdyż to jest ich wiarą, ich przekonaniem. Gdyby było inaczej, trzeba by było stracić dla nich szacunek. Komitet może się usprawiedliwiać, że wynik obrad zjazdu był dla niego niespodzianką tylko w takim wypadku, o ile przyzna się otwarcie do swej bezideowości, względnie ideowości dla kariery i oświadczy, że wszystkich innych swoją mierzył miarą. Do tego komitet pewno się nie przyzna. Łatwiej bodaj będzie mu się przyznać do tego, że musi grać rolę zaskoczonego, gdyż to jest jego zadanie. Zjazd bowiem mógł się odbyć we Lwowie tylko pod tym warunkiem, iż komitet będzie udawał naiwnego. Trudno przecież przypuścić, by wojewoda lwowski patrzył spokojnie na organizowanie zjazdu w gotującym się Lwowie wówczas, gdyby Komitet oświadczył otwarcie, iż wie, jaki dynamizm ideowy posiada część zaproszonych przez niego uczestników. Wówczas zjazd by się na pewno nie odbył i nie można by było zapoczątkować akcji ze strony najwyżej w hierarchii intelektualnej stojących na rzecz frontu ludowego w Polsce. Czerwony front Ten front ludowy to bodaj czy nie zasadnicza treść rezolucji i zasadniczy cel zjazdu. Reszta wygląda jedynie na szkic programu, dla realizowania którego taki front miałby powstać. W stosunku do frontów ludowych wszelkiego gatunku utarło się porównanie z kier eńszczy zna. Analogia niewątpliwie jest narzucająca •II TbS2?LĄ>LEczpróREM ^reńskiego było H,, S e "a. darz* wymOWv n^„ Ud°Wać swoi. ^^ nadal na ««„ " a aczelna Polskiei P ,awn° Przecież strzaniu sto TSkU tak 2Wa"ego paktu " SocJali^ycznej, mogą słowa „CZERWONY I CZARNY FRONT" 15 n suchego sprawozdania oddać nastrój, w jakim pracowaliś-rzeCZr vż niożna to niewypowiedziane, które towarzyszyło na każdym my. naszych obrad, które malowało się w naszych i naszych słuchaczy ^r° ch opisać? Jedno jest pewne: obrady lwowskie, nasze autorskie Wa ory'i wspaniała akademia zapadły nam głęboko w serca. Już nic *.' Z(j0ja tych dni wykreślić z naszej pamięci. Drobny fakt, że my cy wielcy i mali, którzyśmy się jednak wczoraj nie znali, prze-liśmy od razu i bez umowy na bliskie i towarzyskie «ty», że w tej atmosferze nie można było do siebie mówić inaczej, charakteryzuje nastrój zjazdu". I dalej w tym tonie. Ciekawe, że właśnie w piśmie, w którym spodziewałby się każdy znaleźć omówienie wyników i perspektyw na przyszłość tego rodzaju zjazdu, znajdujemy przede wszystkim podkreślenie pewnego czynnika emocjonalnego, a mianowicie nastroju. Nie wiem (trudno, nie siedzi się w duszach organizatorów), jakie były zamierzenia tych, którzy, jak to podkreśla Zegadłowicz, zjazd długo przygotowywali. Może właśnie takie, jak podaje tenże Zegadłowicz; może chodziło o nową pozycję w walce „o nowy ład społeczny". Wiem natomiast, czego spodziewają się po zjeździe wszyscy ci, którzy materialnie (formalna przynależność nie jest konieczna) należą do inspiratorów pism tego rodzaju, jak „Oblicze Dnia". Rzecz w tym, że sprawa frontu ludowego w Polsce utknęła wpół drogi, utknęła na pakcie o nieagresji. Wprawdzie Gruzja w swoim czasie dzięki stosowaniu podobnej taktyki nieagresji, znalazła się w obrębie Związku Republik Sowieckich, ale tu nie ma żadnych analogii. Polska nie jest Gruzją. PPS ma za sobą tradycje walk wolnościowych, ba, w pewnych dzielnicach jest wręcz uosobieniem tych walk. Nieagresja na polskie stosunki nie wystarcza, gdyż, jak słusznie zauważył Miedziński w „Gazecie Polskiej", „naród polski nie zawarł i nie zawrze paktu o nieagresji z Międzynarodówką Komunistyczną, bo to groziłoby mu utratą niepodległości, w walce o którą lała się krew wszystkich stanów i wszystkich klas ludu polskiego przez półtora wieku". Polska ma tradycję, iż j e s t n a r o d e m. Po to, by od paktu nieagresji pomiędzy liderami przejść do paktu nieagresji pomiędzy masami, a następnie do wspólnej akcji, trzeba pewne tradycje zniszczyć, a inne wytworzyć. W takich warunkach ważniejszym jest podkreślenie nastroju zjazdu niż jego efektywnych, gdyby nawet były, wyników. Nastrój wytwarza mit NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM — mit, że choć (jak pisze „Oblicze Dnia") „przemawialiśmy na zje^ w różnych językach, aleśmy się doskonale rozumieli i czuliśmy wyra? • że walczymy o wspólną i tę samą sprawę". Wytworzenie takiego m'e' ma olbrzymie znaczenie. Wytwarza on poczucie, że istnieje jakaś [n " sprawa jednocząca niż sprawa polska. ;'MK ;.,. Czarny front Gdy czytałem Ojczyznę Wasilewskiej, uderzyło mnie, że w gruncie rzeczy „czworaczni ludzie" niewiele przejęli z całej agitacji socjalistycz-nej; nic ponad pragnienie sprawiedliwości społecznej i ideę walki z zaborcami. W gruncie rzeczy nie było tam nawet nienawiści klasowej do panów, gdyż nienawiść, o ile istniała, koncentrowała się nie na klasie, tylko na jednostce. Przyszło mi wtedy na myśl, że ci czworaczni ludzie byli materiałem podatnym w równej mierze, jeśli nie większej, nie tylko dla agitacji socjalistycznej, ale także agitacji (proszę wybaczyć słowo) chrześcijańskiej. Większą podatność dla agitacji chrześcijańskiej uwydatnia jeszcze efekt końcowy. Efekt tego nowego czynnika, który się obudził dopiero w synach, czynnika nienawiści. Ale jakżeż dziwnej nienawiści! Gdy wyobraziłem sobie ojca i syna, stojących na zoranym zagonie z zaciśniętymi ustami i ponurymi, zapadłymi gdzieś w głąb oczami, zrobiło mi się tych ludzi dziwnie żal. Nienawiść odebrała im nadzieję i radość. Czy ci dwaj spodziewali się, że tak pożądana przez nich sprawiedliwość społeczna zostanie kiedyś zrealizowana? Zdaje się, że nie. Gdyby się spodziewali, to by nie nienawidzili. Skoro nienawidzą, to znaczy, że stracili wiarę w realność swych pragnień. ••'- r"* Gdyby na chwilę przed tym momentem, gdy jątrząca nienawiść (może raczej złość do wszystkich, nie wyłączając siebie) zaciemniła jeszcze mocniej pole widzenia upartych, głęboko osadzonych chłopskich oczu, zjawił się jakiś rozsądny chrześcijanin i spokojnie, bez żadnego podbarwienia emocjonalnego wydał swój sąd o stanie faktycznym, gdyby wykazał, że równie pracuje nad chłopem jak panem, to nie wiadomo w obrębie jakiej sfery wpływów znaleźliby się bohaterowie Ojczyzny. Z takiej możliwości zdawała sobie, zdaje się, sprawę sama autorka, gdyż po to, by zapewnić tryumf socjalizmowi, musiała wprowadzić źle pojmującego swój duszpasterski urząd proboszcza. r | „CZERWONY I CZARNY FRONT" 15 resja na temat Ojczyzny Wasilewskiej nie jest bynajmniej dkowym skojarzeniem. Wobec bowiem nowej metody działania ^ nternu i jego przyjaciół, metody grania na uczuciach (co według • .. pOWszechnej było domeną nacjonalistów i katolików), trzeba °^kać nowej drogi. Katolicyzm musi porzucić wiele z dotych-S Sowych swoich (a raczej nie swoich, lecz przez siebie używanych) tod W chwili obecnej bardzo głęboko jeszcze tkwimy w manifestac-'ach i wygrywaniu uczuć. Tkwimy w tym, gdyż ruch katolicki w Polsce jest jeszcze ciągle w stadium budzenia się, a manifestować i wywoływać podniosłe uczucia to rzecz stosunkowo łatwa. Chwilowo zatem kroczymy (tak mnie się przynajmniej wydaje, co nie znaczy oczywiście, iż zaprzeczam kompletnie wartości aktów manifestacyjnych) po drodze najmniejszego oporu. Należy się jednak liczyć z tym, że jeżeli sami dobrowolnie z tej drogi nie zejdziemy, a raczej nie stworzymy równoległej do niej innej drogi, to nas z niej zepchną. Wydaje mi się, że manifestowanie jest w gruncie rzeczy obce duchowo katolicyzmowi, że jest jedynie zapożyczeniem pewnych form, które wydały u innych ruchów dobre owoce. Manifestować, to znaczy pływać dopiero po powierzchni katolicyzmu; przez manifestacje nigdy nie dociera się do głębi jego wartości. Dla uniknięcia nieporozumień trzeba tu zaznaczyć, że historycznie rzecz biorąc pielgrzymki, które dziś podciąga się pod manifestacje, nigdy manifestacjami nie były. Pielgrzymki w założeniu swoim stanowią uzewnętrznienie pewnych wewnętrznych potrzeb. Gdy mówię zatem o manifestacjach — nie mówię o pielgrzymkach. Odpowiedzią na poczynania Kominternu i zjazd lwowski, który tych poczynań jest jednym z fragmentów, nie może być manifestacja. Byłaby to jedynie licytacja ilości i emocjonalności haseł, a nie rozgrywka pomiędzy jakościami. Niewątpliwie frontowi kulturalnemu lewicy powinien być przeciwstawiony kulturalny front katolicyzmu, nie może on jednak wyrastać tylko z samego przeciwstawienia. Nie może wyrastać z negacji haseł przeciwników, walka z „Pracownikami Kultury" może i powinna być jednym z zadań frontu katolickiego. Ten „czarny front" — jak go nazywa w swej powieści Leddihn — musi opierać się na pewnych pozytywnych dążeniach. Zasadniczym jego kośćcem musi być „walka o", a nie „walka z". NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 154 Wszystkich, którzy światopoglądowo są związani z katolicy^ i zaliczają się do pracowników kultury, zapraszam do wypowiedze •* na temat zadań „czarnego frontu". a ________ „„J:Głos"_19__VL1936'W 23/24] J. Terlecki: DYSKUSJE I UWAGI. WALKA NIE JEST SIELANKĄ (List w odpowiedzi przeciwnikowi, którego znam)11 Szanowny Panie! Na list Pański odpowiadam oczywiście listem. Zechce Pan wybaczyć, że przezniepodpisanie zamieszczonej w „Głosie" mojej notatki pt.: Powódź frontów, napisanej na marginesie Pańskiego artykułu Czerwony i czarny front, zmuszony Pan był pisać do „nieznanego przeciwnika". Pisze Pan, że w mojej notatce nie powiedziałem nic epokowego i że powtórzyłem tylko pewną tezę sprzed wielu lat, którą Pan uważa za dawno już przezwyciężoną. Otóż do „epokowości" pretensji nie mam. Jeżeli podniosłem tę tezę i moje wątpliwości, to tylko dlatego, że życie czyni je, niestety, ciągle aktualnymi i na razie nieprzezwyciężonymi, o czym świadczy niejeden artykuł z „Kultury" i stanowisko niejednego z Waszych współpracowników. Skoro jednak uważa Pan sprawę poruszoną za przezwyciężoną, to muszę Pańskie stanowisko uznać za wybitnie subiektywne i indywidualne, które równie dobrze może i jest zapewne podzielane przez część sfer katolickich, jak i nie jest podzielane. Fakt ten pozwala mi stwierdzić, że problem ten istnieje. Nie chcąc „niepotrzebnie komplikować", sobie i Panu (nie życia! lecz dyskusji), pozwolę jednostronnie podać znaczenie pewnych terminów, których w dalszym ciągu będą używać. A więc przez „sfery katolickie" rozumiem pewną grupę dość luźną, która nie łączy się z żadnym istniejącym obozem politycznym, a jeżeli czasem się to zdarzy, to nigdy z nacjonalizmem, grupa ta istnieje sama dla siebie. Bliskie jej były (a może i są) pomysły stworzenia jakiegoś specjalnie katolickiego obozu politycznego. 1' Mowa o artykule Januszkiewicza pt. Co pierwej, a co potem. List do nieznanego przeciwnika: „Kultura" 12 VII 1936 r. będącym, repliką na Powódź frontów: „Głos" 5 VII 1936 r. „CZERWONY I CZARNY FRONT" ' \i Iturę", jako inicjatywę prywatną, uważani za pewien refleks " o określam pojęciem „sfer katolickich", które są czymś innym niż S katolików w Polsce. lak sądzę „Kultura" chce reprezentować samym tytułem określoną • Hzinę, opartą o światopogląd katolicki. „Oficjalnie" nie reprezentuje nikogo. Te stwierdzenia wystarczą, żeby z Panem się porozumieć i poróżnić zarazem. Zaznaczam przy tym, że podejmując z Panem wymianę zdań nie mam zamiaru prowadzić tzw. „dyskusji literackiej" dla samej dyskusji, lecz chodzi mi o to, żeby ważne sprawy rzeczywiście wyświetlić przynajmniej pomiędzy nami. W związku z tym pominąć muszę pański trochę scholastyczny i bez znaczenia wywód, że katolikiem jestem z przypadku, albo o tym, co byłoby „gdyby przypadkiem Mieszko I był równie wrażliwy na wspaniałość ceremoniału, jak ruski książę Włodzimierz Słoneczko". Że jednak interesuje Pana to, „co byłoby gdyby itd.", to jest to wynikiem nieporozumienia12. Bo ja twierdzę słusznie, że pierwiastek katolicki jest tylko częścią w kulturze narodowej, a Pan uważał za wskazane rozwinąć moją myśl tak oto: „Katolicyzm... zatem jest o tyle tylko wartościowym, o ile dla tej kultury stanowi jakąś wartość istotną. Sam przez się, niezależnie od kultury narodowej, nie stanowi dla Pana żadnej wartości". Zapytuję więc, co Pana upoważniło do takiego twierdzenia o względnej dla mnie wartości katolicyzmu, czy to, że coś jest częścią całości, a w danym wypadku mówimy o całości kultury narodowej, powoduje utratę wartości przez tę część w wypadku jego odłączenia (praktycznie niemożliwego). Taki Pański wniosek nie wiem skąd się wziął, tym więcej, że o wartości w ogóle mowy nie było, a szczególnie o wartości tej części, która może stanowić jeden z istotnych składników całości. Ta część więc w oczach Pana traci wartość, w moich nie, i może dlatego zasłużyłem sobie u Pana na miano „raczej bezwyznaniowca". 12 W artykule owym Januszkiewicz zagadnął adwersarza, czy ten chciałby zostać katolikiem, gdyby większość Polaków wyznawała prawosławie, słowem: gdyby Mieszko I podobnie jak Włodzimierz Wielki przyjął chrzest od Bizancjum. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM '56 Jeżeli na tę częściowość zwróciłem uwagę, to tylko dlatego, ^ wskazać na to, iż chcąc tworzyć katolicki front polskiej kultury (Pańs J projekt), trzeba uwzględnić bez zastrzeżeń drugi istotny pierwiastek t • kultury, pierwiastek narodowy. Z tej płaszczyzny kultury dyskusję Pan sprowadził na tory katolicyz. mu w ogóle, który, sądzę, jest dla nas w całości bezsporny. Sporna niewątpliwie jest rzeczą przyjęcie przez „czarny front" pierwiastka nacjonalistycznego, o które mi właśnie chodzi. Trzeba tu zdecydować się: albo tworzymy i mobilizujemy przeciwko międzynarodowemu czerwonemu frontowi kultury front kultury narodowej, oparty o siłę światopoglądu katolickiego — chrześcijańskiego, albo tworzymy jakieś bractwo konfesyjne, mające powszechne w Kościele zastosowanie. „Czarny front" bez nacjonalizmu dziś to uciekanie od rzeczywistości narodowej. Takiej ucieczce, może i wygodnej i pięknie wytłumaczonej względami „wyższymi", hołduje Pan i „sfery katolickie", stosując zasadę „splendid isolation". Doskonale rozumiem, że Kościół nie może angażować się w polityce, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego na froncie pozytywnej walki o kulturę narodową, ojej charakter i styl „«czarny front» nie może się łączyć na zasadach wyłączności z nikim — proszę to wreszcie zrozumieć, że nie tylko z nacjonalizmem politycznie pojętym, ale w ogóle z nikim, z żadnym ruchem politycznym. «Czarny front» musi być samodzielnym, gdyż pierwszoplanowe jego ideały: obrona moralności i wiary, przy każdym aljażu zeszłyby na drugi plan". Czyż dlatego, że chodzi o „obronę wiary i moralności", należy się izolować od życia i od wiru walki i tworzyć kapliczki przy drodze, po której spokojnie przewalać się będą wraże siły?! Może zbyt śmiałe postawię twierdzenie, ale szczere twierdzenie, nacjonalisty polskiego i katolika równocześnie, że Pańskie stanowisko jest zaprzeczeniem katolickiej postawy moralnej, postawy wojującego człowieka, członka Kościoła. Obowiązkiem katolika jest być w pierwszym szeregu wszędzie, moralność nie tylko bronić, aleją narzucać i zdobywać dla niej czynnych wyznawców na wszystkich odcinkach frontu społecznego, gospodarczego i politycznego, słowem — wyciskać swoje piętno na kulturze „CZERWONY I CZARNY FRONT" ' Tzacji narodowej, które tym bliżej będą Kościoła i Boga. Ponieważ ' ' st innego zdania, reprezentując pogląd izolowanej kontemplacji, to nie dziwię się, że z ironią mówi Pan o „łatwiźnie «bojowych» Pr tepów w trosce o Polskę", mając na uwadze ofensywny charakter rodowego i katolickiego młodego pokolenia, dla którego i światopo- lad katolicki i narodowy jest syntezą i harmonią. Walcząc o jedno, alczymy równocześnie o drugie. Walkę bierzemy życiowo i rozumiemy • zupełnie konkretnie. Ta walka, jaka się toczy w Polsce na wszystkich odcinkach, a więc i kultury, o co nam tu właśnie chodzi, nie jest sielanką, lecz po prostu wojną, w której mają zastosowanie dwa elementy: siła moralna i siła fizyczna. Zwyciężyć w tej walce słusznej to umiejętnie operować jednym i drugim czynnikiem. Żeby zwyciężyć, potrzeba woli, jasnej decyzji i świadomości, czego się właściwie chce. Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Sugestionuje Pan nam tendencje „gleichschaltowania" wszystkiego, a także katolicyzmu. Owszem, nie ukrywamy tego, że gorącym naszym pragnieniem jest, żeby wszyscy katolicy Polacy byli równocześnie narodowcami. Że jesteśmy bodajże jedynym wielkim i zwartym obozem politycznym narodowym i katolickim bez zastrzeżeń, to jest prawda i jako obóz polityczny mamy na to monopol, jeśli Pan tak chce to nazywać. __ Eugenius7jlnuszkiewicz: UST WTÓRNY. TERAZ JUŻ DO PRZECIWNIKA, KTÓREGO DOBRZE ZNAM Szanowny Panie! Jest mi bardzo przyjemnie, a zarazem przykro. Jest mi przyjemnie, gdyż los zdarzył, że przeciwnikiem moim jest właśnie Pan, którego jeszcze z czasów akademickich zawsze ceniłem, jako ideowca bez żadnych ubocznych celów (że nie powiem już fanatyka wyznawanej idei). Z tych samych powodów jest mi równocześnie przykro. Piszę szczerze: wolałbym widzieć w Panu współwyznawcę niż kontrwyznawcę. A tu jak na złość tak się składa, że porozumieć się będzie nam dosyć trudno. W jednym zgodzimy się od razu. Stanowisko moje, wyrażone w poprzednim liście (Co pierwej, a co potem — nr 15 „Kultury"), jest NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM '58 niewątpliwie całkowicie subiektywne i indywidualne. Subiekty^ i indywidualne o tyle właśnie, że nie pretenduję do reprezentowa ^ żadnych „sfer" ani też grup. Reprezentuję zawsze tylko siebie i sw pogląd na daną rzecz czy też sprawę. Teraz r '58 e s e sprawę. Teraz przejdziemy do ustalenia terminologii. Pamięta Pan zapewn z historii prawa polskiego tragedię chłopów, którzy byli „glaebae adscripu" Zdawałoby się, że ta tragedia ludzi, którzy nie mogli swobodnie się poruszać, powinna była być wystarczającą nauczką dla przyszłych pokoleń Okazuje się tymczasem, że nie. Tradycja „przypisywania" każdego i wszystkiego do jakiejś pojęciowo-intelektualno-uczuciowo-kierunkowej ściśle określonej przestrzeni jest wznowieniem dawnej „adscriptio ", tylko że w formie o wiele dotkliwszej i o wiele bardziej krępującej swobodę ruchów. Pomyśleć tylko: człowiek coś napisze lub powie — zaraz przychodzi ktoś i przez szkło powiększające, a jak zajdzie potrzeba to i przez mikroskop, bada, do jakiego też kierunku można danego osobnika zaliczyć. Zdarza się czasem, że badanie mikroskopowe nie daje wyników. Cóż wtedy zrobić? Przecież jest zwyczaj, że każdego trzeba gdzieś zakwalifikować! Wtedy stosuje się metodę wydzielania luźnych grup. Taką właśnie metodę „wydzielenia" zastosował Pan do „Kultury" i mnie. Pisze Pan, że „«Kulturę», jako inicjatywę prywatną, uważam za pewien refleks tego, co określam pojęciem «sfer katolickich», które są czymś innym niż ogół katolików w Polsce", przy czym wyjaśnia Pan, że te „sfery katolickie" to pewna grupa dość luźna, nie łącząca się z żadnym istniejącym obozem politycznym, „a jeśli czasem się to zdarzy, to nigdy z nacjonalizmem". I uważa Pan, że te stwierdzenia wystarczą, by się ze mną porozumieć, a zarazem poróżnić! Jeśli chodzi o porozumienie się, to w tym właśnie wypadku jest ono równoznaczne z ciężkim... nieporozumieniem ze strony Pana. „Kultura", proszę Pana, jako inicjatywa prywatna jest refleksem potrzeb chwili i niezmożonej energii ks. prałata Brossa, który nie jest związany z żadnymi „sferami", a jedynie z katolicyzmem w jego najbardziej pełnowartościowym wydaniu. Dowodem tego jest już ten choćby fakt, że jest on kierownikiem Akcji Katolickiej w Polsce, która jest oficjalną wyrazicielką dobrze pojętego katolicyzmu. A teraz kwestia owego „poróżnić zarazem". Otóż, proszę Pana, nie to nas różni! Różnice, niestety, są o wiele istotniejsze: różnice tkwią w przyjętej przez każdego z nas hierarchii wartości. „CZERWONY I CZARNY FRONT" ,cf) dzo przyjemnie jest dowiedzieć się, że przeciwnik chce dyskusji 1'terackiej", lecz prowadzącej do wyjaśnienia ważnych spraw n'C 'edzy dyskutantami. Ja bym to powiedział nawet silniej: chodzi P , sjrUSje, która by doprowadziła do zrozumienia wzajemnych ° owisk katolika, który chce być narodowcem, 5 nacjonalisty, który chce być katolikiem. Takie wzajemne zrozumienie jest bardzo ważne, gdyż może doprowadzić już to do zlania się (bez szkody dla katolicyzmu), już to zgodnego ,obokistnienia" obu tych gatunków. Tak, tą dążnością w dyskusji ujął mnie Pan, jak to mówię, za serce. Jednak te moje scholastyczne wywody na temat „Mieszka I i Włodzimierza Słoneczko" i tego „co by było, gdyby Polska była prawosławna w swej większości", bynajmniej nie są tak nieistotne, jakby Pan pragnął. Podtrzymuje Pan twierdzenie, że pierwiastek katolicki jest tylko częścią w kulturze narodowej, a równocześnie zapytuje Pan, co mnie upoważniło do twierdzenia, że wobec tego katolicyzm jest dla Pana wartością względną. Otóż, proszę Pana, Chesterton powiedziałby, iż część ma to do siebie, że jest... częścią, a Pan sam doskonale to wyjaśnił pisząc, że odłączenie tej części praktycznie jest niemożliwe. Tutaj właśnie moja „scholastyka" okazuje się bardzo życiowa. U podstaw wszystkich osądów, twierdzeń, postulatów itp., choćby ani słowa nie powiedziało się o wartości, tkwi uprzednio już przyjęta i jako założenie istniejąca pewna określona hierarchia wartości. Ta hierarchia tak dalece może się stać założeniem, że posługujemy się nią tak jak pewnikiem matematycznym, a więc bez zastanawiania się, niemal odruchowo. Stawianie w takim wypadku człowieka w sytuacji rzeczywistej pogłębia jedynie odruchowość: stosowania danej miary. Do świadomego zastosowania tej miary można go zmusić jedynie przez przeniesienie w sytuację, która w zestawieniu z rzeczywistością wydaje się nieprawdopodobieństwem. Pojmowanie pierwiastka katolickiego jako części kultury narodowej nie nastręcza trudności w kraju w 3/4 katolickim i dlatego też trudno tu o refleksje. Wobec tego zapytałem Pana (może uczyniłem to w formie zbyt „literackiej"), jakby Pan ustosunkował się do katolicyzmu, który chciałby wyprzeć pierwiastek prawosławny w Polsce, w podanym przeze mnie przykładzie w 3/4 prawosławnej. W tym wypadku przecież pierwiastek prawosławny byłby częścią kultury narodowej w tym m^: ''<"*y'**j>f'*^'?':- istotnym i wa7nvm / JCSt Cz?ścią kultury nar^ - °CZr»e term,n »yko„a„,a *!»*> „Czar, 2 "'kim. ««n w,aś„,e §™ncie skowanie może sif w T eści narodowej? " ° -**> na nie „CZERWONY I CZARNY FRONT" '6' 'wersalistyczne. Drugi powód? Jest równie prosty: oto nie ^ U którzy są narodowcami, są katolikami, a równocześnie należą "^ nnictwa Narodowego. Nie jest to zarzut, tylko stwierdzenie ^° probierza wyboru. Dla stronnictwa probierzem jest przede '° tkim nacjonalizm jednostki — dla wszelkiej zaś działalności, WS 'acej na względzie w pierwszym rzędzie dobro katolicyzmu, probie-m m takim przede wszystkim jest katolicyzm. Według mojej więc koncepcji „Czarny front", gdyby powstał, owinien powiedzieć także i pod adresem politycznie zrzeszonych nacjonalistów: „Chodźcie do mnie, rozbieżności pomiędzy nami nie ma, wspólne cele natomiast są. Chodźcie do mnie, ale jako jednostki, gdyż jako grupy służymy celom różnym, choć nieraz zbieżnym". Jesteśmy zupełnie zgodni, że chodzi nie tylko o obronę, lecz i o walkę, i że walka nie jest sielanką. Nie chcę Pana łapać za słowa, lecz wydaje mi się, że powiedzenie „umiejętnie operować" siłą moralną i fizyczną nie jest szczęśliwe: — Machiavelli nic innego nie uczył. Nie chodzi tylko o umiejętne, lecz także i etyczne operowanie — prawda? I dlatego właśnie słowo „bojowe" było ujęte w cudzysłowy. P.S. Zapomniałem jeszcze o trzecim powodzie zmuszającym po prostu „Czarny front" do samodzielności. Powód ten sformułowałem w zakończeniu artykułu pt.: Nie bądź za słodkim... (nr 16 „Kultury") w takich słowach: Do boju idzie się ze sztandarem katolickim; wjazd triumfalny zwycięzców odbywa się już pod inną chorągwią. Mam wrażenie, że dzięki temu doskonale się zrozumiemy i — niestety - równie doskonale się poróżnimy. Chodzi po prostu o czystość intencji i o owe, jakże czasem w polityce niewygodne — nie będziesz służył dwom Panom. Boya boje obyczajowe Przez sześć lat, od 1928 do 1934 r., prasa była areną wielkiej dyskusji na temat obyczaju małżeńskiego, emancypacji kobiet, wychowania seksualnego młodzieży i wreszcie prawa kobiet do decydowania o posiadaniu potomstwa. Centralną postacią toczonego sporu był dr medycyny, pediatra z wykształcenia, wielki pisarz, krytyk, publicysta i tłumacz literatury francuskiej, Tadeusz Boy Żeleński. Jego cykle felietonów: Dziewice konsystorskie, Piekło kobiet, Jak skończyć z piekłem kobiet, Nasi okupanci, Zmysły, zmysły wydawane niemal natychmiast w formie broszurowej, zagrzewały do boju publicystów, fachowców - prawników i lekarzy a przede wszystkim pisarzy katolickich i księży. Po różnych stronach barykady stanęli znani w dwudziestoleciu międzywojennym dziennikarze i publicyści jak m.in. Stanisław Cywiński, Karol Irzykowski, Jalu Kurek, Adolf Nowaczyński, Emil Haecker oraz panie Iza Moszczeńska, Halina Krahelska, Wanda Pełczyńska, Irena Krzywicka, Zofia Daszyńska-Golińska, Justyna Budzińska-Tylicka, Zofia Kossak-Szczucka. Placem boju była prasa codzienna i tygodniowa. Przede wszystkim „Kurier Poranny", na którego łamach Boy zaczął drukować felietony a potem „Wiadomości Literackie" — najzagorzalszy poplecznik poczynań Boya. Atakowały go: „Polak Katolik", „Przegląd Katolicki", „Głos Narodu", „ABC", „Rzeczpospolita", „Kurier Warszawski", a nawet „Naprzód" i „Robotnik". Głos zabierały pisma kobiece: „Kobieta Współczesna" i „Ewa". Niewątpliwie w centrum uwagi tego sporu pozostają felietony samego Boya. Ta jego działalność publicystyczna dzieli się wyraźnie na dwie części; pierwsza to walka o zeświecczenie i unowocześnienie obyczajów, co jego dzisiejsi krytycy nazywają moralistyką — część druga to walka o wprowadzenie świadomego macierzyństwa i poprzez właściwą regulację urodzin poprawienie poziomu życia p'- ii-- /"»»,'-',;•• '&&1 ***,. ^"1 " -*-l III NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 164 uboższej ludności. Niewątpliwie u źródeł akcji świadomego macierzyń leżały problemy związane z przeludnieniem wsi, barakami na Anno i masami ludzkimi opuszczającymi kraj w poszukiwaniu chleba i zarobku " Publicystyka w sprawie zeświecczenia obyczajów choć wywołała tak ost protesty, była w gruncie rzeczy spóźniona w stosunku do podobnego ruch w krajach Europy Zachodniej o lat z górą trzydzieści. W Polsce dopiero w czas' I wojny światowej emancypacja kobiet stała się faktem dokonanym. Znalazło t odbicie m.in. w dyskusji w 1926 r. nad działaniami Komisji Klasyfikacyjnej w sprawie nowego prawa małżeńskiego. Natomiast akcja na rzecz ograniczenia przyrostu naturalnego w Polsce wynikała z potrzeby chwili — wszak są to lata wielkiego kryzysu. Publicystyka społeczna Boya była na ogół przedmiotem studiów historyków literatury, stąd egzegeza jego tekstów sprowadzała się do szukania filozoficznych źródeł jego moralistyki nie zaś bezpośrednich społecznych przyczyn powstania artykułów. Niewątpliwie interesującym problemem byłoby stwierdzenie jak dalekie kręgi zatoczył ten spór. Nikt wówczas nie przeprowadzał ankiet na temat świadomości społecznej. Ciekawe być może prześledzenie wspomnień oraz literatury ściśle fachowej prawniczej i lekarskiej pod kątem wpływu publicystyki Boya i jego ideowej a też konkretnej akcji na umysły różnych warstw społecznych. Wielka też szkoda, że nie zachowały się listy czytelników, których fragmenty Tadeusz Żeleński niejednokrotnie cytuje. Ich liczba musiała być pokaźna. Mimo upływu 60 lat niewiele spraw poruszonych przez Boya straciło na aktualności, a niedawne boje o podręcznik wychowania seksualnego przypominają, że spór o nową moralność i nowe obyczaje bynajmniej nie skończył się w 1934 r., zaś wrota „Piekła kobiet" w chwili mogą się ponownie otworzyć. Rozgorzałe wiosną 1989 r. polemiki i wyzwolone tą drogą emocje wokół ustawy o przerywaniu ciąży są tego najlepszym dowodem. Przygotowując w marcu 1933 r. trzecie wydanie swego cyklu artykułów, pisał Boy we wstępie: „Trzy lata upłynęły od chwili, gdy oddałem do druku tę książeczkę. Przez ten czas obiegła ona całą Polskę a tytuł jej stał się utartym zwrotem. Obecnie [...] książka ta jest i przedawniona i zarazem bardziej aktualna niż kiedykolwiek. Przedawniona o tyle, że pisana była w trakcie obrad Komisji Kodyfikacyjnej i starała się oddziaływać na jej stanowisko. [...] Otóż jak wiadomo, od tego czasu Komisja zadanie swoje ukończyła, ale dziesięcioletnią jej pracę — przynajmniej w zakresie spraw, o które tu nam chodzi — przekreślono jednym pociągnięciem ołówka. [...] Niewątpliwie przyczyniły się do tego BOYA BOJE OBYCZAJOWE ' -\f nieprzyg°towalue i bierność opinii. Ustawa nie może być bardziej ^^ wa niz obywatele, nie może więcej dawać, niż od niej żądają tak mówili P°s \owie Komisji Kodyfikacyjnej i się w ostatecznym rezultacie sprawdziło. V,P nie czeka nas dalsza walka o zmianę niedorzecznych i morderczych grafów, a raczej przygotowanie gruntu dla ich rewizji, która prędzej czy '''źniej nastąpić musi. [...] „Piekło kobiet" może być nadal narzędziem walki zeciw ciemnocie i zabobonowi, przeciw rutynie i okrucieństwu..." Z obszernej publicystyki Boya poświęconej wspomnianym wyżej zagadnieniom, przytaczamy tylko kilka jego felietonów, jak się wydaje, najbardziej charakterystycznych, dzieląc je na dwa cykle: obyczajowy (Dziewice konsystorskie) oraz eugeniczne (Piekło kobiet i Jak skończyć z piekłem kobiet). Całość znajduje się w tomie 15 Pism Tadeusza Żeleńskiego, wydanych w 1958 r. pod redakcją Henryka Markiewicza i w znakomitym opracowaniu Władysława Kopalińskiego. Głosy polemiczne są dwojakiego rodzaju. Część — pióra Adolfa Nowaczyń-skiego, Izy Moszczeńskiej, Emila Haekera i ks. Jana Piwowarczyka — jest przedrukiem z prasy codziennej i pochodzi ze zbioru artykułów Prawda o Boyu-Żeleńskim zebranych przez Czesława Lechickiego i wydanych w Warszawie w 1933 r. Część druga związana jest ściśle z Piekłem kobiet i pochodzi z pism kobiecych „Ewy" i „Kobiety Współczesnej". Jak się wydaje, bezpośrednim zaczynem polemik był II Zjazd Prawników Polskich, który obradował w Warszawie od 29 września do 2 października 1929 roku. Rolę stymulującą odegrały zwłaszcza: referat Stefana Glasera, profesora Uniwersytetu Wileńskiego pt. Zagadnienie spędzania płodu w ustawodawstwie nowoczesnym i, poparte statystyką zgonów wynikłych wskutek pokątnie dokonywanych zabiegów, wystąpienie Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego, profesora medycyny sądowej Uniwersytetu Warszawskiego, autora broszury Przerywanie ciąży z punktu widzenia społecznego, prawnego i lekarskiego. Obaj mówcy domagali się zniesienia karzących paragrafów. W napisanym krótko po zjeździe felietonie Największa zbrodnia prawa karnego, Boy apelował aby kobiety same wypowiedziały się w tej trudnej kwestii. Ich milczenie może być bowiem opacznie odebrane. Podobnie rozumowały postępowe kręgi i organizacje kobiece. Z ich inicjatywy „Kobieta Współczesna" ogłosiła w końcu listopada 1929 r. ankietę w sprawie stosunku do paragrafów 141 i 143 kodeksu karnego, skazujących niedoszłe matki i ich lekarzy na pięcioletnie wyroki więzienia. „Kobieta Współczesna" — tygodnik literacki, wydawany w tym czasie przez Wandę Pełczyńską w nakładzie nie przekraczającym 10 tyś. egzemplarzy, adresowany był przede wszystkim do pań z wyższym wykształceniem. Współ- "66 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM pracowały z pismem m. in. Helena Boguszewska, Czesława Wojeńska szały swe utwory Maria Kuncewiczowa, Zofia Nałkowska i Maria Dąbro Ankieta spotkała się z szerokim odzewem i bez wątpienia nabrała wym-wielkiej publicznej dyskusji światopoglądowej. Zabierały głos lekarki, da ^ czki społeczne, uczone, nauczycielki, przedstawicielki zawodów techniczny^" Różniły się przekonaniami politycznymi i przestrzeganymi kanonami mor i nymi. I tak na przykład lekarka położnictwa dr Zofia Garlicka i specjalisty w zakresie socjologii, profesor Wolnej Wszechnicy w Warszawie, Zofia Daszyń ska-Golińska, były związane z kierunkiem socjalistycznym. Podobnie - propa. gatorka i kierowniczka pierwszej poradni świadomego macierzyństwa, dr Justyna Budzińska-Tylicka. Nauczycielka, wizytatorka żeńskich szkól warszawskich, Teodora Męczkowska była w młodości związana z Ligą Narodową (przed r. 1904). W 1934 r. ogłosiła m.in. rozprawę Wychowanie seksualne dzieci i młodzieży. Nie publikowany tu tekst (w nr 15) znanej pisarki katolickiej Zofii Kossak-Szczuckiej wygłoszony był pierwotnie na zebraniu Rodziny Wojskowej, zwołanym w związku z ankietą „Kobiety Współczesnej". Autorka, stojąc na stanowisku samoistnego życia płodu, opowiada się w rezultacie za prawem spędzania go u matek ze sfer proletariackich. Podziela zawarte w Piekle kobiet refleksje Boya odnoszące się do ośrodków fabrycznych i miejskich. „Tam dzieją się rzeczy, od których włosy stają na głowie, a których Boy nie przejaskrawia bynajmniej. Piekło kobiet, czy piekło dzieci? f...] Bo, że z dziecka urodzonego w głodzie i nędzy, wyrosłego w nędzy, witanego przekleństwem, co z życia ma tylko cynizm i okrucieństwo — wyrośnie komunista i podpalacz — a nie harcerz — to jest pewnikiem równie niezbitym, jak, że z nasienia sosny wyrośnie sosna, a nie dąb. W dzisiejszych warunkach olbrzymia ilość dzieci proletariatu miast stać się krzepką podwaliną jutra, przetwarza się w mierzwę komunistyczną, która rozsadzi świat..." Stanowisko Boya poparła również „Ewa", tygodnik literacki o zbliżonym do „Kobiety Współczesnej" profilu intelektualnym, wydawany w języku polskim dla kobiet żydowskich. Już od połowy 1929 r. propagowano tam świadome macierzyństwo. W dwuczęściowym artykule redakcyjnym (nr 51 i 52) zatytułowanym W obronie wolności kobiety, zaprezentowano poglądy Boya. Stanowisko tygodnika w tej kwestii najpełniej zdają się jednak odzwierciedlać wywiady z Zofią Daszyńską-Golińską oraz dr Henrykiem Kłuszyńskim, w latach 1921-1927 lekarzem naczelnym Kasy Chorych w Łodzi, mężem znanej działaczki socjalistycznej Doroty Kłuszyńskiej. Równolegle z zamieszczonym tu wywiadem Kłuszyński ogłaszał na łamach „Robotnika" cykl felietonów pt. . «. kiasy robotniczej. aaornyrn BOYA BOJE OBYCZAJOWE . w 1032 r ogłosił książkę . W \95l *• * na ich historyczne i- Mogą byc po trzeb 1 re ill' NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM .<*!•*«« •&••> «»•• • • - - ' 16« _____ ______ [Z cyklu: DZIEWICE KONSYSTORsKl Tadeusz Boy-Żeleński: OD AUTORA Oto garść felietonów drukowanych w „Kurierze Porannym". pe_ Jietony te narobiły hałasu; zyskały mi sporo wyrazów sympatii i nie mniej oburzeń. Wiele osób dopatrywało się w nich głębokiej intencji chciało w nich widzieć celowe posunięcie, inspirowane — oczywiście — przez „masonów". Mój Boże! kiedy się wie, jak coś było naprawdę, a potem słyszy osnute dokoła faktu komentarze, mimo woli człowiek musi się uśmiechnąć i zadumać nad kruchością „wiedzy historycznej". Powiem tedy całkiem po prostu, jak powstały te felietony. Na chwilę nim zacząłem je pisać, byłem, można powiedzieć, o sto mił od ich tematu; nie wiedziałem ani o wiszącym procesie wileńskim ks. Jastrzębskiego, ani o toku prac Komisji Kodyfikacyjnej w tej mierze; wszystko to po prostu nie istniało dla mnie. Pogrążony byłem całkiem w czym innym, w rzeczach czysto literackich. Ale z obowiązku recenzenta poszedłem na rosyjską sztukę Katajewa do teatru „Ateneum" przy Związku Kolejarzy. Szedłem z zaciekawieniem; raz dlatego, że z sympatią śledzę losy tego młodego teatru, świadczącego o żywotności kulturalnej naszego ruchu robotniczego, a po wtóre, przez wzgląd na pochodzenie sztuki. „Zważmy, pisałem na wstępie do mojej recenzji, że Rosja Sowiecka jest na olbrzymią skalę podjętym eksperymentem, próbą zmazania jednym zamachem tradycji, kultury, narowów myślowych — wszystkiego, aby wprowadzić formy odpowiadające jakoby potrzebom dzisiejszym i powszechnym. Jak wygląda ten eksperyment, jakie są jego wyniki nie na papierze ani w sferze doktryny czy ideału, ale w codziennym życiu — oto rzecz, która musi interesować wszystkich. Otóż o tym najtrudniej się dowiedzieć. Bo skąd? Nie z gazet, bo gazety są po to, aby nas obełgiwać. Nie z wrażeń podróżnych, bo te zawiłe są od uprzedzeń podróżnika, od jego zmysłu orientacji, od tego wreszcie, co mu zechcą pokazać. Życia, zwykłego życia on nie zobaczy. Może tedy teatr, nie propagandowy, ale domowy, pisany dla siebie, ukazałby nam trochę tej rzeczywistości?" BOYA BOJE OBYCZAJOWE 169 tulca osnuta jest dokoła spraw małżeńskich. Dwie „zarejest-ne" Pafy okazują się niedobrane; sympatie czworga młodych T° zamieszkałych w jednym pokoju - ciągną ku sobie na krzyż. że sytuacja jest jasna już z początkiem drugiego aktu, autor rowadzi ją przez szereg zawikłań, aż wreszcie brodaty komisarz rozcina nrawę, kojarząc na krzyż kochające się pary i mówiąc dobrodusznie: «No, kochajcie się i starajcie się nie robić głupstw... przynajmniej przez jakiś czas... od tego Republika Sowiecka nie zginie». Mimo woli zastanawiamy się, jak by podobna sytuacja wyglądała u nas. Dawniej byłaby w ogóle bez wyjścia. Gdyby miłość była serio, może by sobie ktoś w łeb strzelił alboby się utopił, w najlepszym razie byłoby czworo osób nieszczęśliwych. A dziś? Dziś rozwiązanie jest u nas trojakie. Jeżeli małżonkowie nie mają pieniędzy, wówczas w ogóle są poza prawem, nie mają u nas prawa do niczego. Nie ma dla nich żadnego godziwego rozwiązania sytuacji. Jeżeli mają pieniądze na opłacenie adwokatów i kosztów, mogą, przy zmianie religii, przeprowadzić rozwody i «zarejestrować» się na nowo. Jeżeli mają dużo pieniędzy, w takim razie mogą sobie oszczędzić zmiany religii. Wówczas przy pomocy paru fałszywych świadków i fałszywych zeznań, popartych w potrzebie krzywoprzysięstwem za cichą zgodą organizatorów tej komedyjki, mogą po kilku latach mozołów uzyskać szczęśliwe unieważnienie małżeństwa. Nie sądzę zatem, abyśmy pod tym względem mieli prawo tak bardzo wynosić się nad zdziczenie Bolszewii. W żadnym z naszych obyczajów nie występuje tak ostro nierówność wobec prawa zależna od stanu majątkowego: nigdzie nie jest jaskrawsze publiczne igranie z rzeczami uchodzącymi za święte. Ale, z drugiej strony, nie bądźmy zbyt pochopni w uznaniu dla stosunków sowieckich... Na to eksperyment jest za świeży. Jeszcze ani jedno pokolenie nie zestarzało się w tych formach. Te dwie pary młodych ludzi to jeszcze żaden przykład. Trzeba by ich widzieć na dłuższej przestrzeni czasu, trzeba wiedzieć zwłaszcza, co się dzieje z kobietą po kilkunastu latach takich «rejestracji». Boć, ostatecznie, rygory prawa małżeńskiego są w znacznej mierze nie czym innym, tylko ochroną dziecka i ochroną kobiety. O tym ta «kwadratura koła» nic nam nie mówi. !*<• W m FŚ*»-J 19. ""V.. 'TO ***** NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ...Jak się przedstawiać będzie to życie, gdy minie młodość t •'" wszędzie i zawsze żyje dość po bolszewicku. Czym żyć w t?' °? zamiecionej brudnej izbie, do której, na pociechę, radio przv ^ melodie tanga z Berlina? Czy powtarzaniem strzępów nie przetrawi $' socjologii, z której sam autor sobie podrwiwa? Bądź co bądź, jec|6J z zalet osławionego kapitalizmu jest to, że pozostawia bodaj możliwość bodaj złudzenie tworzenia swego osobistego życia... Czym będą żyć d ludzie później, nie bardzo widzimy. No, i trudno nam zapomnieć o innych zatrudnieniach tego komisarza poza błogosławieniem paro. tygodniowych małżeństw". Mimo iż w ramach recenzji teatralnej1 nie uważałem za potrzebne strzelać ciężkimi armatami do mariażów bolszewickich, nikt mnie chyba nie posądzi, abym je uważał za rozwiązanie kwestii. Ale równocześnie, naturalnym refleksem, myśl moja zwróciła się ku temu, w czym my żyjemy, jak się u nas przedstawiają te sprawy. Uczułem wyraźnie, że coś tu jest absolutnie nie w porządku. Listy, które zacząłem otrzymywać, utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Takie jest istotne pochodzenie moich felietonów, które są niejako obszerną „niedyskrecją teatralną" na marginesie premiery w Domu Kolejarzy. Polemizując ze mną, przeciwnicy uczynili mnie jakimś namiętnym propagatorem rozwodów. Zupełnie niesłusznie. Życzę ludziom, aby jak najmniej potrzebowali się uciekać do tego środka. Co innego jest propagować coś, a co innego widzieć, że coś jest faktem, że coś się dzieje i jak się dzieje; widzieć nierówność, widzieć krzywdę, widzieć nieszczęście, widzieć fałsz, nieuczciwość, widzieć bezduszność, zaciekłość i ślepotę tych, którzy powinni mieć „oczy ku patrzeniu i uszy ku słyszeniu". Mówić o tym — w potrzebie nawet krzyczeć — jest obowiązkiem pisarza. Bo literatura jest sejmem narodu; ważniejszym może od tego, który tam, w zacisznym półkolu, wymyśla sobie wzajem przy ulicy Wiejskiej. Przez nią uświadamiają się potrzeby i zjawiska chwili; przez nią przychodzą do głosu żądania i krzywdy ludzkie. Pisarz, który by wciąż nie przykładał ucha do ziemi, aby wyczuwać jej tajemne drżenie, aby nadsłuchiwać tętna przyszłości, źle spełniałby swoje zadanie. I nie powinien w żadnym wypadku liczyć się z głosami oburzeń — choćby 1 Flirt z Melpomeną, wieczór VIII (przypis autora). BOYA BOJE OBYCZAJOWE |7' • d szanownymi — nawet kiedy chodzi o tak zwaną moralność, s i- rwany porządek społeczny. Popatrzmy na historię instytucji 0 W eń ludzkich. Trzeba by chyba być ślepym lub kłamcą, aby nie ' *' ć że porządek społeczny, że „moralność" to coś, co zmienia się •' zrnieniać ciągle, coś, co przechodzi ciągłą ewolucję. Dzisiejszy v, t Jest jutrzejszym prawem; dzisiejsze bluźnierstwo jutrzejszym munałem. W imię porządku społecznego palono na stosie ludzi, których dziś wysyła się jako media na kongresy metapsychiczne. Mordowano się w imię Boga o wierzenia, które zgodnie dziś żyją obok siebie. Był czas, gdy torturowano obwinionych, aby wydobyć z nich zeznania. Był czas, gdy trzymano obłąkanych w lochu i w kajdanach. Był czas więzienia za długi, kiedy niewypłacalnego dłużnika więziono dożywotnio i żywiono na koszt państwa. Wszystko to i wiele innych, równie pięknych rzeczy było porządkiem społecznym, ktokolwiek przeciw nim działał, był wrogiem porządku społecznego. Czy wyobraża kto sobie, że wiele z dzisiejszych „porządków" nie będzie się przedstawiać naszym wnukom tak samo jak nam tamte dziwolągi; że nie będą się nam dziwili, że nie będą się litowali nad nami? Powiada Goethe w Fauście: Es erben sich Gesetz und Rechte Wie eine ewige Krankenheit fort! Ciągle wojna z przeżytkami wczorajszych pojęć, wczorajszych potrzeb, wczorajszych obyczajów to najważniejsze pozycje walki o szczęście ludzkości. W tej walce pisarze szli na czele, oni są przyrodzonym instrumentem wyczuwania jutra, wyczuwania okrucieństwa czy komunizmu konfliktów między upartym i tępym Wczoraj a domagającym się życia Dziś. I można powiedzieć, że najpiękniejszym tytułem pisarza jest jego nieporozumienie z porządkiem społecznym. Mnie osobiście, jeżeli zdarza się mieć kiedy wyrzut sumienia, to że zanadto bywam z nim pogodzony... A jakiej broni wolno używać pisarzowi w tej walce? Takiej, jaką mu jego temperament, jego rodzaj talentu wskazuje. Kiedyś półżartem złożyłem moje credo, odpowiadając na jakiś atak hipokryzji: „Igrać z najbardziej uświęconymi pojęciami, z najbardziej czcigodnymi uczuciami, próbować ich siły i szczerości, rozkładać je odczynnikiem śmiechu, prowokować obłudne oburzenie, demaskujące dyskusje, wpu- e*LLv • ss^is,/,,-. ^sx:-0; *»i*« " ' *->v «*•;•>-s , :•*-• r Tadeusz Boy-Żeleriski: DZIEWICE KONSYSTORSKIE Dochodzę do końca moich rozważań. Rozumiano je przeważnie dość opacznie. Imputowano mi zaciekłą walkę o rozwody. Omyłka. Nie o rozwody walczę ani o „wolną miłość", jak to dudki chcą wmówić innym dudkom, ale o coś innego, o coś więcej. W trakcie tych utarczek nasunął mi się pod pióro termin, który już stał się niemal obiegowy: „konsystorskie dziewice". I stopniowo te „konsystorskie dziewice" urastały mi w symbol złych sił zatruwających nasze życie. „Konsystorskie dziewice" — to symbol fałszu, obłudy, które zaczynają panoszyć się dokoła coraz zuchwałej. Rola duchowieństwa była zawsze w Polsce olbrzymia. Niepodobna mi w tych szczupłych ramach pokusić się o rozważenie, w jakim stopniu BOYA BOJE OBYCZAJOWE ' który, uporawszy się z „heretykami" położył w dawnej Polsce rękę /ystkirn, przyczynił się do pogrążenia narodu w owej straszliwej "a nocie, w jakiej tkwiliśmy przez cały wiek siedemnasty i trzy czwarte 016 mnastego, wówczas gdy inne narody spełniały największą pracę ° śli To pewna, że jeżeli Polska z tej ciemnoty spróbowała się ydźwignąć, jeśli, częściowo bodaj — niestety za późno — to się jej dało, zawdzięczała to przede wszystkim owym do dziś jakże znienawidzonym w pewnych sferach „Diderotom", Wolterom i Monteskiuszom, których wpływy wyraziły się w pięknym dziele Konstytucji Trzeciego Maja. Ale już było za późno: Polska upadła. I wówczas, dzięki warunkom, w jakich naród się znalazł, zaczął się ów proces, który trudno określić lepiej niż słowami najszlachetniejszej i głęboko wierzącej pisarki Narcyzy Żmichowskiej: „między grozą schizmy rosyjskiej a protestantyzmu niemieckiego, duchowieństwo katolickie znalazło grunt wybornie przygotowany pod siejbę swych życzeń i zamiarów: wszystko, co polskie, przedzierzgnęli na katolickie, wszystko katolickie za szczero-polskie i tak dziś tymi dwuznacznikami zręcznie szermierza, że odrobili już prawie wszystko, co od początku XVIII wieku w sumieniu ogólnym ludzkości uczeni i bohaterowie, rozumni i poczciwi, kosztem krwi, życia i ciężkiej pracy wypracowali na koniec..." Kamień grobowy odwalono, Polska zaczęła żyć własnym życiem. Natychmiast kler wyciągnął rękę po nią, niby po swoje prawe dziedzictwo. Umocniony w potędze przez naszą ordynację wyborczą, świadom swego wpływu na masę włościańską i na kobiety, oparł się przede wszystkim na tych czynnikach. Kwestia cywilnego ustawodawstwa małżeńskiego jest z tej perspektywy punktem bardzo drażliwym, bo odbiera klerowi supremację w najbardziej powszechnej i życiowej sprawie. Nie tyle o dogmat tu chodzi, nie tyle o niebo („Z niebem zawsze poradzić sobie jakoś można" — powiada Molier) — ile o ziemię. Ta walka o władzę tłumaczy „podwójną buchalterię" konsystorzy wobec tłumu a wobec uprzywilejowanych; tłum, trzymać siłą, a możnych tego świata ustępliwością. Stąd pobłażliwość dla jednych, nieprzejednanie dla drugich; stąd armia konsystorskich adwokatów, która się stała zorganizowaną instytucją fałszu i świętokradztwa. Stąd wynalazek nad wynalazki: „konsystorskie dziewice". Ale metody te oddziaływują pośrednio na całe nasze życie. Będę mówił o tym, co znam najbliżej. Klerykalizm pokumał się z nacjonaliz- 174 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM mem: oba obozy potrzebowały „ostrych piór"; poszukały ich mogły. Toteż kiedy przeniosłem się kilka lat temu do Warśza^ z uśmiechem patrzyłem, jak wszystkich największych wygów i cv • ków, jakich znałem, skupiono w „Okopach Świętej Trójcy", w r," dzie obrońców wiary i cnót staropolskich. Ale kiedy przyjrzałem si" bliżej, rychło przestało mi to być zabawne, a stało się obmierz{e. widziałem zastraszające znieprawienie charakterów. Wspomniałem już o zjawisku, które nie istnieje chyba w żadnym innym kraju: to, że znaczna część szermierzy katolicyzmu w naszych dziennikach to ewangelicy! Nie przerywając pracy w klerykalnym piśmie, zmienia się wiarę dla celów małżeńskich i — przeprowadziwszy własny rozwód — pyskuje się dalej o nierozerwalności małżeństwa! I nikomu tam nawet na myśl nie przyjdzie pytać, jakiego kto wyznania: katolik z zawodu — to wystarczy. Czy potrzeba lepszego dowodu na to, że tu nie o dogmaty chodzi ani nie o wiarę, że inny tu jest cel, który — jak wiadomo — uświęca środki... Dochodzi do bardzo zabawnych paradoksów: jeden z naszych najtęższych kondotierów katolicyzmu (oczywiście ewangelik) został przez Towarzystwo imienia Piotra Skargi uroczyście potępiony za swą działalność pisarską, co nie przeszkadza klerykalnym pismom gloryfikować go na wszystkich polach jako „swojego człowieka", jako obrońcę wiary i ołtarza, pogromcę heretyków i masonów. Ale zauważmy, iż w naszym młodym państwie jedni i ci sami pełnią rozmaite funkcje: publicystów, polityków, nawet doktorów Kościoła, a równocześnie literatów, krytyków... Czego spodziewać się po takich ludziach? Gdy ktoś szalbierzy w rzeczach religii, czegóż żądać od niego w sprawach literatury? I tu przede wszystkim trzeba szukać przyczyn zatrucia naszego życia literackiego. Można by humorystyczne pismo wydawać zapełniając je enuncjacjami tych samych pisarzy o tych samych sprawach na przestrzeni lat kilku. Parę dni temu ubawiłem literacką Warszawę cytując stary felieton tzw. ojca Miłaszewskiego, w którym wysławia Boya za to, że „iskrzącym się dowcipem wypala bigoterię zarówno patriotyczną, jak pseudoreligijną"... W trakcie tych moich rozważań jeden z czytelników przesłał mi dla zabawy numer pisemka „Odrodzenie" z r. 1906 z artykulikiem pt. Przestańcie, bo się źle bawicie. Ach, co za rzeczy tam czytamy: BOYA BOJE OBYCZAJOWE , a grom ^^ skarbon dują, wyklinają, felietonów m,a^ sferom O.c stawić rd "u z > ich. , ' '76 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM taką rolę, gdzie tyle się o niej gada, tylu ludzi wodzi nią na pasku stan to rzecz groźna. Wytwarza to wrażenie jakiegoś powszech szalbierstwa. „Prawo nie może zmuszać obywatela do kłamstwa" «• ^° w dyskusji o ustawodawstwie małżeńskim prof. Wł. Jaworski, górj- * katolik. Widzimy znamienne symptomy, jeden z dostojników państw ^ sam katolik, dał syna ochrzcić w Kościele ewangelickim, iżby ten sv' mógł przejść przez życie jako uczciwy człowiek i korzystać z pełni praw obywatelskich. I takich jest wielu, coraz więcej... Ludzie przechodzą na prawosławie, na mahometanizm! Niechby wreszcie przechodzili, ale rzecz w tym, że wszystko razem to jest wielka szkoła fałszu dla całego społeczeństwa. I trzeba w końcu spytać, dla kogo ta cała olbrzymia komedia? Zrozumiałym jest tedy, że walka o uzdrowienie ustawodawstwa małżeńskiego staje się wyrazem walki o ogólniejsze cele. O czystość atmosfery, o wyrugowanie fałszu z naszego młodego życia, o to, by nas nie straszyła na każdym kroku upiorna twarz Świętoszka. To jego oblicze, które wyziera z ciemnych pism klerykalnych — a nawet niektórych świeckich — jest tak nieapetyczne, że dreszcz przechodzi na myśl, że on miałby rządzić Polską. A wreszcie jest to walka o praworządność. Ciągłe kolizje między sądami arcybiskupimi a sądami państwowymi, walki, w których kler chce narzucić sądom państwowym swoją supremację i swoją nietykalność, codzienne ograbianie wdów i sierot na zasadzie starych bulli papieskich, to są rzeczy nie do utrzymania. Nie żyjemy dziś w czasach Bolesława Śmiałego, ale też przez prostą delikatność episkopat nie powinien by nadużywać okoliczności, że prezydent Mościcki nie nosi miecza przy boku. Szanujemy duchowieństwo, ale z chwilą kiedy ono występuje jawnie przeciw naszym ustawom, przeciw naszemu wymiarowi prawa, wówczas staje się czynnikiem przeciwpaństwowym, staje się szkodnikiem. Szanujemy kanony religii, dopóki pokrywają się z ludzką uczciwością; z chwilą gdy stają się jej zaprzeczeniem, gdy stają się źródłem demoralizacji, gdy utrwalają pojęcie nierówności ludzi wobec prawa, wobec Sakramentu, gdy stają się ustępliwym służką wobec bogaczy, nieubłaganym katem dla maluczkich, wówczas jesteśmy pewni, że ktoś źle te kanony interpretuje, że ich piastunowie i tłumacze zeszli na bezdroża. BOYA BOJE OBYCZAJOWE Warszawa, luty 1929 RZECZYWIST°ŚĆ tnt. 0,0- ^SSi^rS^s . ^„owiedzi na re^ których sk6rze od tywe ^ znamienny, tak listów' czywistosc potwierdzają tylko ego Szanowny Pan*! we. osn ze nigdy me zabierałam głosu 3&*5SsgL3śżiL-* * ^w-CM „ „ Ale tale- Tu misje. Jestem na M i, ni przez Zatt°; ^ Pana d°tora jL J°? *' panie Wa Jest ten najważ- ^ A colto C2terec» Panów BOYA BOJE OBYCZAJOWE 179 . sje ze tym razem obejdzie się bez choroby. Tyle o mnie. '* Z c w Kasie Chorych byłam świadkiem rozmowy lekarki z leka-Cze tokarka mówi: „Kobieta chora w ciąży, dziecko może być ślepe". 128 ' odpowiada: „Trudno, niech się o dzieci nie stara". Tyle tylko k6 ałam — me wiem, o jaką kobietę chodziło i na co jest chora, ale ta \% owiedź „niech się o dzieci nie stara" — to nieludzkie i nieuczciwe ttowanie sprawy. Inny wypadek. Znajoma moja, żona sierżanta ar p, kobieta młoda (23 lata), matka trojga dzieci, schorowana, Tjneczona dziećmi i niedostatkiem, leczyła się w szpitalu Ujazdowskim, opowiada mi: „Nie śmiałam się lekarza spytać, nie miałam odwagi, no i wstydziłam się, no, ale jakoś po walce z sobą w końcu pytam: Panie doktorze, co ja mam robić, żeby w ciążę nie zachodzić? Chora jestem, dzieci troje, jedno umarło, pensja mała. Co robić? — Nie spać z mężem - brzmiała odpowiedź lekarza i zdrowy rubaszny śmiech jego". Kobieta ta już w ogóle leczyć się nie chce w szpitalu Ujazdowskim, a gdzie indziej nie może. Jeszcze się dziś rumieni, kiedy to opowiada. Inny wypadek w Kasie Chorych na Solcu. Siedzi na ławce uboga kobieta — nędzna, no, skończona biedota. Opowiada i płacze, jaka to ona chora, dzieci czworo, mąż pije, jeść nie ma co — wołają jej numer, idzie. Wszystkie kobiety ciekawe, co jej jest, co jej lekarz powie. W końcu wychodzi blada jak trup. — „O Jezu! piąte dziecko!" Kobiety się jej dopytują, co jej lekarz powiedział. „Ano, że jestem w ciąży, jeszcze się z mojego nieszczęścia śmieje, ja mu mówię, że mi już żyć niemiło, a on mi się pyta, czy kochać się było miło? Ażeby skonać nie mógł" — Tak wyglądają z bliska „wskazania lekarskie" w Kasie Chorych, szpitalach itp. Idą do lekarza po pomoc i poradę, a spotykają je drwiny i nieinteligentne dowcipy lekarzy. Takich kwiatków co druga kobieta mogłaby opowiedzieć, nie skarżą się, bo się przeważnie wstydzą o tym mówić. Nie wiem, co jest straszniejsze, kodeks niegodziwie wymierzony w kobietę, czy owi lekarze tak często spotykani w Kasach Chorych. Są wyjątki - ale tylko wyjątki. Są lekarze rozumni, współczujący — pomóc nie może, bo mu prawo nie pozwala (czasem i koledzy), ale bodaj nie żartuje z cudzego nieszczęścia i radzi, jak może. Jedno na ogół uderza: nigdy się nie spotyka z podobnymi drwinami u lekarzy specjalistów prywatnych - ale cóż, wizyta z u nich kosztuje drogo, a pensja urzędnicza na to nie to NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM j j. wystarcza, a biedna kobieta, żona jakiegoś sierżanta czy robotni • sobie na ten zbytek pozwolić nie może i z reguły jest narażo >JU* nieprzyzwoite żarty lekarzy. Idą do akuszerki, i ta się nie śmieje "* poradzi, doradzi, a czasem i łza się jej w oku zakręci. Jedna z nich "^ mówiła, że zgłosiła się do niej matka siedmiorga dzieci pro "* o przerwanie ciąży, wyjęła z chusteczki 10 zł i kładzie na stole: „Wiec* nie mam, ale pani Pan Bóg wynagrodzi, bo jak by to się miało urodzićt uduszę albo się sama powieszę". — „Nie wzięłam od niej nic i dałam'K' trochę łachów dla dzieci i poradziłam, żeby przychodziła co miesiąc, to jej będę ochronę zakładać". Środki ochronne nieprędko trafią do ludzi ubogich, są przeważnie drogie i też czasem zawodzą. Przerywanie ciąży będzie praktykowane minio zakazów i kodeksu, i w miarę uświadamiania kobiet będzie praktykowane na szeroką skalę. Pani, która mnie robiła operację, jest dumna z tego: „Dwadzieścia lat pracuję w ten sposób i jeszcze mi żadna klientka nie umarła ani ciężko nie chorowała". Oczywiście pani ta ma swego lekarza i ten w razie komplikacji niesie pomoc. Ale honorarium tej pani jest wysokie (200 zł) i przyjmuje tylko osoby pewne i polecone Gedna klientka przyprowadza drugą). Ale nie każda kobieta może sobie na to pozwolić, idzie do partaczki za 20-30 zł, choruje, czasem umiera, ale cóż znaczy choroba, a nawet śmierć wobec niepotrzebnego dziecka, które jej niesie niedolę i niedostatek, a czasem nędzę ostateczną dla dzieci, które już są. Stanowisko Komisji Kodyfikacyjnej wydaje mi się nieuczciwe i obłudne. Kraj, który musi wysyłać tysiące ludzi do obcych za chlebem, taki kraj chyba nie ma prawa mówić o polityce populacyjnej. Kraj, w którym nie ma dla wszystkich dzieci szkół, w którym na dziewięcioro dzieci urodzonych umiera czworo-pięcioro, gdzie dzieci ludzi ubogich chowają się na ulicy i w rynsztokach, ojciec w pracy lub w szynku, matka na posłudze, a dzieci robią, co chcą, głodne i obdarte. Sądzę, że nikt nie ma prawa narzucać kobiecie ciążę niepotrzebną, tylko ona sama może decydować, czy ma mieć dziecko, czy nie, gdyż konsekwencje tylko ona ponosi. Nie ma kobiety, która by dziecka mieć nie chciała, każda, która nie ma, stara się o nie wszelkimi środkami, leczy itd., brak potomstwa jest jej osobistą tragedią. Ale ta sama kobieta będzie się bronić przed nadmiarem dzieci i sądzę, że ma do tego zupełne prawo. BOYA BOJE OBYCZAJOWE |8' h ni lekarz nie ma prawa z niej śmiać się ani ubliżać jej ^ /f 'wyrni dowcipami. A w ten sposób duża część lekarzy pojmuje nieg° stanowisko i „wskazania lekarskie". ! s*°^ Wracam jeszcze do „wskazań". Jeden lekarz mówi: „Ciąża panią i rv z eruźlicy, tylko się dobrze odżywiać". Inny znów mówi: „Ciąża •uyieczy *•& ... • . . • - * j * • * i • zerpuje i osłabi organizm i może przyjść do otwarcia gruźlicy, łaszczą jak pani będzie się męczyć i nie będzie w odpowiednich arunkach". Jak to właściwie jest, leczy ciąża gruźlicę czy nie? Jak się nie męczyć, mając paręset zł miesięcznie, płacić szkołę, mieszkanie itd., o tym nie mówi ani lekarz, ani kościół. Mnie się zdaje, że w p0isce powinna być przeprowadzona propaganda za ograniczeniem potomstwa, choćby ze względu na przewroty społeczne. Z dzieci wychowywanych w nędzy, rzuconych na bruk ulicy, wzrastających w głodzie i niedostatku — wyrośnie człowiek zły, mściwy, niezadowolony. Będzie rósł w Polsce wieczny mściciel, wieczny burzyciel. A stan jest taki, że czym biedniejsza kobieta, tym trudniej jej przerwać ciążę. Nie wiem, czy uwagi moje są słuszne, czy nie, ale prawie wszystkie kobiety tak myślą, z którymi się spotkałam. Tylko jedne się wstydzą o tym mówić, inne sądzą, że nie wypada, a jeszcze inne uważają, że grzech. Wszystkie jednak cierpią, płaczą i robią się z nich różne „baby jędze", zatruwające życie mężowi i otoczeniu, nikt się jednak nie zastanawia, jak się też układało życie takiej jędzy zahukanej dziećmi i nie mającej dość chleba, żeby zapchać złośliwe gęby, które chcą jeść. Żeby prawodawca, nim stworzy swój kodeks, przeszedł się po wsiach i miastach, zajrzał do mieszkań urzędniczych, robotniczych i chłopskich, zobaczył, jak ludzie żyją, umierają, myślą, poznał ich smutki i radości, wówczas kodeksu tego by nie było. Nie wystarczy być człowiekiem oświeconym, trzeba być jeszcze myślicielem, mieć serce i sumienie układając prawa. W przeciwnym razie życie pójdzie po prawach i kodeksach. Będzie je tratowało na każdym kroku, a ofiarą będzie padać kobieta inteligentna, jak i zwykła robotnica-matka. Niestety, muszę pozostać „anonimem" ze względu na list „nieprzyzwoity" i na to, że nie znam bliższego adresu Sz. Pana, a właściwie nie wiem, czy dojdzie w ogóle jego rąk. 13 XI 1929 Z poważaniem łączę wyrazy szacunku. PIH*"::/ CA*?*' ,EM Oto życie r ir • ^ od nieprzeJed^ ° ^ ludzko ć refleksje samo co ' mierze - dr - -UgIeJ prokurato ' e P°Wmn° jak naj do dzied' dać wskazó-że to ie BOYA BOJE OBYCZAJOWE • w iednej izbie, ekonomiści powiadają, że produkujemy rocznie r ' ke 400 000 dzieci, z którymi nie wiadomo, co robić wobec tego, et drogi emigracji się zamknęły — a lekarze majaczą coś o polityce ^^ łn fik B kwei te ac.' która w dodatku jest żałosną fikcją! Bo kwestię tej H żki regulują w znacznej mierze — fabrykanci trumienek dziecię-D h i w tym świetle jeszcze niedorzeczniej i ohydniej wygląda ta oli'tyka populacyjna", o której coś gdzieś zasłyszeli niedouczeni lekarze. Faktem jest, że stanowisko lekarzy w kwestii zapobiegania ciąży - zwłaszcza w stosunku do klas ubogich, najbardziej tego potrzebują-cyCjj _ było u nas przeważnie negatywne. Wynikało to z sugestii wielu fałszywych pojęć, które zaledwie teraz — w ogniu dyskusji — zaczynają się przejaśniać, ale — powiedzmy wręcz — wynikało to również z ich niedostatecznej wiedzy w tej dziedzinie. Studia lekarskie na naszych uniwersytetach nie zajmowały się zupełnie środkami zapobiegawczymi; przemilczały z wstydliwą godnością ten dział higieny, mimo że student wylicza przy egzaminie szereg okoliczności — bodaj czysto lekarskich - w których ciąża jest niebezpieczna i niepożądana. Faktem jest, że pod niechęcią lekarzy do udzielania porady w tej mierze krył się często zupełny brak doświadczenia i maskowana powagą bezradność2. A teraz — dla kontrastu. W chwili gdy miałem oddać ten felieton do druku, przeczytałem w komunikacie PAP, zaczerpniętym z tygodnika 2 Pewną tendencję do zmiany pojęć w sferach uniwersyteckich wskazywałaby broszura doc. drą Lorentowicza (1932), stwierdzająca konieczność „poddania rewizji dotychczasowych poglądów na środki zapobiegawcze". „Nie może się utrzymać, mówi dr Lorentowicz, negatywne stanowisko lekarza, oparte na fałszywych pojęciach o godności stanu. W każdym wypadku zwrócenia się pacjentki z prośbą o zalecenie środka ochronnego, lekarz powinien sumiennie i życzliwie rozważyć motywy konieczności ograniczenia potomstwa... Szorstka, bezwzględna odmowa oddaje kobietę w ręce partaczy i szarlatanów... Nie wystarcza powiedzieć chorej: «Pani musi się starać o to, aby nie zajść w ciążę». Jeżeli lekarz uzna, że podane motywy zasługują na uwzględnienie, powinien nie tylko wskazać na najodpowiedniejszy środek ochrony, ale nauczyć chorą posługiwać się nim... Wobec beznadziejności walki z poronieniami zbrodniczymi, dopóki społeczeństwo i państwo nie roztoczą należytej opieki nad ciężarną matką i dzieckiem, a zwłaszcza matką i dzieckiem nieślubnym, dopóki państwo i obywatele nie wezmą na swoje barki ciężaru wychowania liczniejszego potomstwa rodzin niezamożnych, dopóty polecenie środków zapobiegawczych zajściu w ciążę musimy uznać za celowe i pożądane" (przypis autora). śs.t'-^"—?"•• t, ^c^^ WOREM »0bserver",wiadomości^ 7 - ir.^u T , •<•"!> uc zaaDrohn«,o„.. _ 3 ^gromadzeni,, vr ^n^ ,.Va,r°1o»e. ^STo.^1^ w'^S^^*.>S*?. zarzutu - z sa-aPrz;z ;;;^a^odgra„iczycod ^''' - toóWlpTradv JC1?ZSZach°robą? x,, W1 Porady żonie bezroł^*-— : kiwają Potem zaczną rW1 Wasza , PfZyparci do liczne * tOJest PUnkde ale zaraz o „źółtym BOYA BOJE OBYCZAJOWE 'eczeństwie" (znałem takiego!!) — słowem, cała katarynka. Dlatego adnia, choć niby jest, ale jest tak, jak by jej nie było. I dlatego trzeba stworzyć nową, zupełnie niezależną... Tadeusz Boy-Żeleński: A GDZIE SĄ KOBIETY? !łWi:iv Wyszczególniłem elementy, które będą się akcji świadomego macierzyństwa sprzeciwiały albo które zajmą wobec niej stanowisko nieszczere. Nasuwa się pytanie, kto ją poprze, kogo powinna ta akcja mieć bezwzględnie za sobą? Odpowiedź bardzo prosta: kobiety. Kobiety, które znają wszystkie piekła strachu przed ciążą, poronień, bezwolnego macierzyństwa; z których każda, mniej lub więcej, otarła się osobiście o ten problem; te nie dadzą się zaspokoić nawet najpiękniej brzmiącymi frazesami. Ale i tu może spotkać zawód. Kobiety — zwłaszcza u nas - są w sprawach płci krępowane fałszywym wstydem, boją się. Tak jak dotąd pozwalały, aby je wleczono przed sądy, aby je skazywano, nie protestując przeciw morderczym i bezmyślnym paragrafom, tak samo i tutaj zachowują dziwną neutralność. Nawyk obłudy, milczenia o swoich najistotniejszych sprawach, brak solidarności kobiecej. Czytajmy pisma specjalne kobiece, w chwili gdy toczy się walka o poradnie świadomego macierzyństwa — o czym piszą? O smażeniu konfitur, o „rosole z suma", o robotach szydełkowych, o wszystkim wreszcie, tylko nie o tym. Ani słowa! Ta abstynencja pism kobiecych — zachowawczych i postępowych, bez różnicy — to prawdziwa osobliwość. Paniusie, które wydają te pisma, umieją sobie widocznie radzić, bo nie widać jakoś ich licznego potomstwa; co im tam biedne kobiety, które giną tysiącami lub wegetują w nędzy, paniusie nie chcą się narażać, wolą siedzieć cicho. Jedyne pismo kobiece, które najwcześniej i śmiało odezwało się w tej sprawie, to żydowski tygodnik „Ewa". Bo Żydzi interesują się świadomym macierzyństwem bardzo, a sam Talmud nie jest w tej sprawie wcale tak nieprzejednany, jak się przypuszcza. Faktem jest, że broszurę o środkach zapobiegawczych, wydaną przez pierwszą poradnię, przetłumaczono w lot na język żydowski. I następna poradnia, która powstanie po tej pierwszej, będzie prawdopodobnie w dzielnicy żydowskiej. ,*&?*- &*!*?•?';'v *^*Łt*?łTJ ^Wf«?.?* • )Sws.t"- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM _______________________ _____ „J"ABC" Adolf No waczyński: REFORMACJA SEKSUALNA. TURA BOYA 4« 1932 Szereg szarych szeregowców i szaraków literackich, z których jednego jedno choćby dzieło nie przeżyje o godzinę swego twórc' związawszy się w bractwo konspiracyjne, postanowił sobie przefo ' sować kandydaturę Boya-Żeleńskiego do nagrody literackiej państwowej na rok 1932. Inicjatywę dał i akcję propagandową podżeg. nął Wincenty Rzymowski, znany ogółowi jako autor broszury politycz-nej: Deutschland und die Koalition (Berlin, Stilke-Verlag, 1917). Za tym Panurgiem zręcznie zaagitowani poszli inni. Nagroda państwowa wedle statusu ma przypadać autorowi najtęższych utworów literackich z ostatnich trzech lat. W tym wypadku zatem przypadałaby autorowi: Dziewic Konsystorskich, Piekła Kobiet, Jeszcze piekło kobiet, Zmysły, zmysły, Bronzownicy, Autorytet Onana, Gejsze itp. Pretekstem, którym jako liściem figowym klika w kupie rozzuchwalonych przeciętniaków, nietwórczych krykastrów, przeżuwaczów cudzych myśli (eseistów) itp. zakrywa chytrze i po tartuffosku całą produkcję Boya właśnie z ostatnich trzech lat, jest książka Boya o Krakowie (Znaszli ten kraj?), w której istotnie znalazły się świetne stronice pamiętnikarskie, tuż obok ciągle powtarzanych i ogranych już motywów, anegdot, kawałów i dowcipuszków. Klika zorganizowana przez wolnomyślicielskiego jezuitę i ideowego geszefciarza W. Rzymowskiego coram publico nie wspomina o obecnej twórczości akcji i agitacji „polskiego Margueritta", a demonstracyjnie kładzie nacisk na liryczną i miejscami istotnie sympatyczną książkę memuarową. Ale w tym jest szwindel, pospolity szwindel, obmyślony zmyślnie przez machera, od lat wielu przechodzącego ze swobodnym cynizmem od orientacji i warsztatu. Pater Wincenty Wyga wie dobrze, że Boy-Żeleński ostatnich trzech lat, to nie jest ten dawny Boy dionizyjski, paryski, pogodny, lekko z gracją i z wdziękiem felietonowo pląsający, ale inny Boy („gdy się -rób. BOYA BOJE OBYCZAJOWE nowy „doktor Doktrynner", sofistyczny, cochonneriami, z fanatyzmem zaciekłym rodzinnych Mickiewicza, odkrywający " analitycz"^ „kompleksy" w Narcyzie Zmichowskiej, węszący afiach naszych wielkich za koniecznymi zboczeniami, Boy, • ujący swój kryptosemityzm, Boy, któremu świat przed-sie iaKo portowy zamtuz o północy, Boy, który by z sataniczną wciskał westalkom albumy „wideńskie" dla obserwowania ' —-'~l - -«^«ćrM rrrl\;l-lV W rękę tysfakcją wciskał wesuuKum cuUUi>v „..—.— ""vchofizycznych następstw, a który by oszalał z radości, gdyby w rękę dostał dowody stwierdzające, że np. Norwid, albo jeszcze lepiej, że Grottger był... homoseksualistą („studium" Zboczeńcy). Otóż takiego to dopiero Boya, w tej jego fazie „rozwojowej", w której dla Warszawy spełnia posłannictwo, jakie dla Paryża spełniał Fleisch-man (Napoleon Adultere), dla Berlina dr Magnus Hirschfeld, dla Wiednia Betteauer, dla Monachium dr Marcusse, takiego dopiero Boya, fanatyka panseksualizmu, posępnego, zaaferowanego priapizmu, jude-magogicznego partyjnika bez uncji galijskiego sceptycyzmu, Boya, którego jewsekty wrzaskiem reklamy podniecają do roli apostoła Prostytuanty, takiego dopiero wykorzenionego, denaturowanego Boya wziął pod patronat swoich znowu „czarnych skrzydeł" ideolog z naszej yellow-press, znany sprawca broszury Deutschland und die Koalition (Berlin, Stilke-Yerlag), sylwetowo już przypominający to Wurma zSchillera Kabale undLiebe, to ... z Toski Sardou-Puccini... I pod batutą jego sugestii, czeladka czy czeredka trzeciorzędnych sezonowych wirtuozów „eseju" virbibus unitis unisono domaga się tegorocznej nagrody państwowej dla Boya, dla Boya - Maltusa. Otóż tu nie rozchodzi się o pieniądz, i o kwotę. Dostał niedawno w dyskretnej formie rządową premię, może i powinien dostać również -dyskretnie po raz drugi. Zasłużył. Nie tylko zasłużył przez swą bezprzykładnie benedyktyńską imponującą pracowitość, z której wzór brać powinni ci wszyscy próżniaczacy stypendyści dyktatury, naciągacze rządu, połykacze gadzinowych funduszów, często gęsto bezwstydni w swym natręctwie i żebractwie. Ale zasłużył Boy także i przez to, że ostatecznie tylko on przez swój talent, dynamikę, szatańską werwę i bezceremonialność oddał obecnemu reżimowi w krytycznym czasie bajeczną przysługę dywersyjnego odwrócenia zainteresowań tak zwanej P NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 18g inteligencji stołecznej od spraw ciężkich, poważnych, tragicznych, do tematów kopulacji, do problemów pederastii, freudyzmu, „świadomego macierzyństwa", onanii, przerywania ciąży, do małżeństw koleżeńskich, do gejsz, do prostytucji, do poradni wenerycznych i do Erosa w ogóle. Czym się bowiem dziś pasjonuje intelektualnie „elita" stolicy Sar-macji? Czy nie mówi się wszędzie tylko o tym, o czym się przed tym nie mówiło? Czy jedynym tematem dialogów literatników warszawskich nie są dziś „poradnie" lub nieporadnie? Czy taki jeden z drugim podstarzały pisarek poświęca jedną myśl dziennie Pomorzu, Śląskowi, Ukrainie, nadchodzącej siedmiomilowymi butami wojnie na dwa fronty? gazom? nienawiści mas chłopskich dla takiego państwa? no i potopowi, potopowi co nas czeka? Nie. Jako ci mędrcy w Bizancjum, którzy swarzyli się nad tym, czy się wymawia homolusios czy homousios, tak ci mądrale, ta elita motyla, karzełkowata, bezmyślna, lekkomyślna, otępiała debatuje teraz tylko nad tym, co Boy „byczego" i „fajnego" powie o zweikindersystemie, o „klechach", o celibacie i o tym, jak to tam „w Europie" lub w „Ameryce" daleko zaszedł „postęp" w tej ciemnej dziedzinie. I już szczęśliwie tam nikt nie wspomni o tym nudnym Brześciu, o chamach i socjalistach, a wszyscy tylko i wyłącznie „wciąż o ciąży". A tej całej metamorfozy, tego odwrócenie opinii publicznej nie mogłyby bądź co bądź dokonać ani doktor Tylicka, ani pani Krzywicka, ani Tylicka--Krzywicka razem, ani Czterdziestu damskich lekarzy salonowych i sezonowych z Zakopanego. Tego mógł się podjąć i tego summa cum laude sub auspiciis dictatoris dokonał tylko tak popularny u płci słabej i u płci obrzezanej odkrywca Ksawery Deibel (dzięki Muszkowskiemu). Na nagrodę tedy znowu najbezwzględniej, czy to jako wielki może i malgre lui i podświadomy dywersant, zasłużył. Ale czy na państwową? No i tu może wypaść z tego skandal, polski, bardzo polski, ale skandal. "• v Co to bowiem ma sankcjonować państwo, przeznaczając państwową nagrodę Boyowi-Żeleńskiemu? Oto, w naszych warunkach, akcję... antypaństwową, tak groźną dla interesu państwowego, jak komunizm, jeśli nie groźniejszą. Boy bowiem dzięki swej passons le mot, genialności, dziennikarskiej genialności, dał inicjatywę, bądź co bądź pierwszy, do 189 BOYA BOJE OBYCZAJOWE wielkiej propagandy neomaltuzjańskiej. Nie żadni socjaliści, i nie Żydzi, i nie pani Tylicka-Krzywicka. Państwo aranżuje pośpiesznie na gwałt zorganizowany popisowy spis ludności, żeby zaimponować i sojusznikom, i wrogom niesłychaną siłą, żeby zaimponować i sojusznikom, i wrogom niesłychaną siłą potencjalną i prężnością młodej słowiańskiej rasy. Z dumą recytuje się cyfry naturalnego przyrostu. W przybliżeniu 17,4 promile. Na tysiąc umiera 15,6, rodzi się 33. Przez lat dziesięć przybyło nas 5 milionów. Rocznie przybywa 450, 460 tysięcy obywateli państwa polskiego, zaznaczamy: nie Polaków, a obywateli państwa polskiego. Tym imponujemy. Tym tylko. Te cyfry przedstawiamy... Paryżowi. ' .,, Tylko te cyfry naturalnego przyrostu mają swą naturalną wymowę. I prasa paryska, która o Polsce, nie mogąc pisać dodatnio, stara się pisać minimalnie, mikroskopijnie, tę statystykę rozrodczości naszej wybija na pierwszym miejscu. I sojuszu przed opinią francuską bronią tylko tymi cyframi. I pisze taki Leon Bally w „Infransigeant" (4 lutego 1932 r.): „Francja musi się tylko szczerze opierać na naturalnych sprzymierzeńcach, na Polsce, kraju o wielkiej rozrodczości, na..." itd. Podobnie inni. Inaczej i, oczywiście, wprost przeciwnie reaguje na tę naszą siłę potencjalną („anarchię płodności") prasa niemiecka. Np. jak telegrafuje PAT: „«Vossische Zeitung»... wskazuje na fakt, że przyrost ludności w Polsce w roku 1939, wyrażający się cyfrą 525 tysięcy, znacznie przekroczył przyrost niemiecki, który wyniósł tylko 416 tysięcy". Ale nie dajemy się zbyt optymistycznie łudzić temu niemieckiemu deficytowi w rodzeniu. Już bowiem czytało się u nas, że jeśli tam tak dalej pójdzie, to w r. 1970 Niemcy „wymierające" spadną do 45 milionów ludności, a właśnie tyleż będzie w Polsce. Nationes sanabiles. Choć nasz przyrost w r. 1930 był o 26 razy większy, niż w Niemczech, to ilość noworodków niemieckich jednak wynosiła milion 900 tyś. (w Italii milion sześćset tyś.) Alarm zaś i uczeni i prasa podniosły już ogromny. I jeżeli we Francji już mocno się poprawiło, to tym bardziej Niemcy zaczną przeciwdziałać psychozie: zweikindersystemu i bezdzietnictwa. O dawaniu nagrody państwowej dr. Marcussemu za Tragikę macierzyństwa z pewnością ani jeden łepek nawet z podrzędnej sorty literatów nie pomyśli. II NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 190 A wreszcie trzeba się i tym naszym cyfrom triumfalnym nieco bliżej przypatrzeć. Przede wszystkim niepocieszająca: W r. 1930 zawarto w Polsce 320 000 małżeństw, a w roku 1931 z powodu biedy i nędzy już tylko 280 000. A teraz zestawienie rezultatów badań dr Alfreda Krysińskiego (w „Sprawach Narodowościowych") i danych w Małym Roczniku Statystycznym (r. 1930): Zajmujemy drugie, względnie trzecie miejsce po Sowietach w skali rozrodczości narodów, ale zasługa główna przypada tu naszym województwom wschodnim. Tam rozrodczość wynosi 20 1/2 promile. Z rdzennie polskich dzielnic dorównywa im tylko ultrakatolicki Górny Śląsk. Toteż, kiedy liczba katolików wzrosła w Polsce o jedną dwudziestą, to liczba prawosławnych o jedną trzecią. Ważnym także motywem jest rozrodczość żydowska. Informuje o niej dr Arthur Ruppin (Die Sociale Struktur der Juden, tom II). Od r. 1650 do 1930 ilość Żydów w ogóle powiększyła się dziewięciokrotnie: największy skok przypada na drugą połowę XIX wieku. W Polsce wynosi ona obecnie l O proc. ludności. Maltuzjanizmu Żydzi na terenie w kraju wśród siebie nie dopuszczają, z wyjątkiem skrajnie zasymilowanych w dużych miastach. Wedle Meilleta: Les Langues dans l'Europę Nouvelle, polskim językiem mówić ma 23 177 000 ludzi, zaś ukraińskim w ogóle, tj. w Polsce i Sowietach — 33 945 000, i choć co do polskiego języka cyfry te wymagają korektury, to jednak niebezpieczeństwo wewnętrzne zmniejszania się w przyszłości cyfry obywateli polskim językiem w państwie polskim mówiących jest wielkie, o ile, oczywiście, „zabłądzą pod strzechy" książki, broszury, poradniki i ulotki pani Tylickiej i pana Żeleńskiego. I jeszcze jeden argument. Tygodnik „Jutro Pracy" nr 49... artykuł Wszerz i w głąb... Wrażenia z Sowietów z ostatnich miesięcy: „Objawy «demoralizacji», o której tak mówiło się i pisało niegdyś w Europie, nie dają się tu dostrzec... Okazuje się, że zmęczenie fizyczne jest doskonałym hamulcem na rozwiązłość. Poza tym są hamulce inne. Środki zapobiegawcze niepożądanym skutkom «flirtu» tak rozpowszechnione w Europie, są tu na prowincji prawie nieznane. Operacyjne usunięcie płodu jest wprawdzie dostępne dla każdego, ale wprowadzono surowe ograniczenia. Prócz tego unika- !91 BOYA BOJE OBYCZAJOWE nie porodu tak drastycznymi sposobami, jest źle widziane w kołach partyjnych i winowajczyni bywa bezwzględnie wykluczona z «jaczejek» partyjnych, czy komsomolskich, a nawet często ogłaszana w «stien-gazecie» i zawieszona w prawach członkowskich klubu robotniczego i sowietu". Potwierdzenie tego samego można znaleźć w wielu książkach o dzisiejszej Rosji. A zatem: nie powołując się nawet na olbrzymią agitację przeciw kontroli urodzin we Włoszech (Mussolini), w Anglii (prof. J. Huxley: O wymieraniu rasy brytyjskiej), w Ameryce (Hoover, Samobójstwo rasy białej), we Francji (Federation Nationale des associations des familles nombreuses), nie tykając argumentów i motywów religijnych, etycznych, higienicznych, socjologicznych (Kautsky), ekonomicznych, euge-nicznych — twierdzimy niniejszym najkategoryczniej, że w danym momencie historycznym przy danych granicach Polski, przy danych mniejszościach narodowych, przy uwzględnieniu, że największą na globie potencję mnożną posiada sąsiad ze Wschodu, tj. Rosja sowiecka — wszelka agitacja za „kontrolą urodzin" jest, przy wszelkich pozorach humanitarności, akcją antyhumanitarną i przeciw interesom państwowości polskiej skierowaną. Analogii zaś między bolszewizmem, a boyszewizmem przeprowadzać jednak nie należy, ponieważ tego typu „reformacja seksualna" została już tam zlikwidowana i pisarz, który by tam oficjalnie bronił homosek-sualizmu (artykuł Zboczeńcy), tzn. pederastii, przez żadną grupę moralnie i intelektualnie poczytalnych literatów nie mógłby być propagowany i promowany do nagrody... państwowej3. [„Naprzód" 17 I 1932, nM3] __ _ Emil Haecker: SŁÓWKA DO BOYA Pan dr Boy-Żeleński, świetny publicysta współczesny, herold reformy prawa małżeńskiego, utyskuje w „Wiadomościach Literackich", że 3 Alarm Nowaczyńskiego poskutkował, nagrodę bowiem otrzymał K. H. Rostworow-ski. Do nagrody za r. 1933 przepadł Boy powtórnie, mimo poparcia K. Wierzyńskiego (przyp. Wyd. Lechickiego). NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 192 nie ma dziś w Polsce dziennika postępowego, który by całą duszą popierał projektowane prawo o rozwodach, że wspólny front lewicy z endecją sprawił, iż prasa lewicowa traktuje tę sprawę tylko półgębkiem, „aby nie martwić ks. Panasia". Zdaje mi się, że p. Boy ujmuje to zjawisko nieco zbyt powierzchownie, że jego przyczyn należałoby się dokopać trochę głębiej. Jeżeli p. Boy-Żeleński apeluje do prasy lewicowej, to wzajem i od niego można wymagać, ażeby zechciał zrozumieć, co myślą i czują dziś w Polsce ludzie postępowi. Otóż p. Boya-Żeleńskiego martwią wyłącznie małe niedole pożycia małżeńskiego. Bezsprzecznie dość ważny powód do zmartwienia. Ale innych ludzi jeszcze bardziej martwią wielkie niedole życia obywatelskiego. W odczuwaniu tych ludzi postępowych ważniejsze i bardziej piekące są niedole szkoły i sądy, niedole praworządności i bezpieczeństwa prawnego, niedole wolności obywatelskiej i bytu państwowego. Wątpliwą dla postępowca pociechą będzie świadomość, że jutro się będzie mógł rozwieść, jeżeli dręczyć go będzie niepewność, czy „nieznani sprawcy" pozwolą mu dożyć do jutra. Jeżeli noc, dzieląca go od rozwodu, zależna jest od tego, czy im ktoś zechce „odradzić" (jak to było z p. Trąmpczyńskim), czy nie (jak to było z generałem Zagórskim, Koryzmą, Hołówką itd.). Są tacy, którym idzie o rozwód — nam idzie o życie. Niechajże zrozumie p. Boy, że do żadnej sprawy nie da się rozpłomienić pół-duszy. A jakże do tej sprawy zapalić całą duszę, skoro zza puklerza orędownika reformy małżeńskiej wychyla się ohydne oblicze zmory brzeskiej?! Niechajże p. Boy zrozumie, co jego sprawę kompromituje w oczach uczciwych ludzi. Nie pytał się p. Boy postępowych ludzi o zdanie, gdy wypisywał nieprzemyślane i bezkrytyczne reklamy dla p. Rappaporta, który ułożył drakoński kodeks policyjny, nadający się do państwa policyjnego, ale budzący grozę w postępowcach, którzy by pragnęli być w zachodniej Rzeczypospolitej, szanującej prawa człowieka i obywatela. Przy czytaniu produktów ducha p. Rappaporta mimowoli na myśl przychodziła popularna piosenka kabaretowa Krukowskiego: I rzekła Dora Rappaport Do profesora Rappaport: 193 BOYA BOJE OBYCZAJOWE Wy z waszą grupą, Rappaport, Nie bądźcież... dzieckiem, Rappaport. Nie pytał się p. Boy prasy postępowej, co wybrać: czy sądy przysięgłych, czy też sądy Hermanowskich, lecz bez pytania się ludzi postępowych o zdanie wybrał: sądy Hermanowskich. Niechajże się więc nie dziwi, że po stronie lewicy nie znajduje całej duszy dla sprawy, której patronuje. Entuzjazmuje p. Boya wielkość i upadek ks. Urbana, który wobec reformy małżeńskiej zajął stanowisko bardziej ugodowe, niż reszta kleru. Ks. Urban jest to jeden z tych nielicznych, lecz wpływowych jezuitów, którzy zajęli też wobec sanacji stanowisko bardziej ugodowe, niż reszta kleru i szczepili w duszach orientację sanacyjną. Toteż, jeśli widzimy po jednej stronie bariery ks. Urbana, a po drugiej wielkoduszne wobec Brześcia stanowisko ks. prymasa Hlonda i ks. arcybiskupa Teodorowieża — to trudno wymagać od prasy postępowej, ażeby rozczulała się nad ks. Urbanem. < Tak jest! Gdy się gruntowniej obejrzy blaski i nędze sanacyjnej Polski, trudno się dziwić, że ludziom postępowym bardziej zależy na tym, by nie martwić tak czcigodnych postaci, jak ks. prałat Świeykowski i ks. Panaś, aniżeli dogodzić sanacyjnym rozwodnikom, dla których zmiana żon jest niemniej ważnym dogmatem, jak Brześć. P. Boy interesuje się piekłem kobiet tylko wtedy, gdy kobieta ma się rozwodzić lub przerywać ciążę. ,v, ,, Niechaj p. Boy raczy zatem zrozumieć ludzi postępowych: Primum vivere, deinde divortiari. _____ _______________ _______ J„Głos Narodu^' 19J 1932,_nM8] W. Z. [ks. Jan Piwowarczyk]: WYSTĄPIENIE P. RED. HAECKERA Wystąpienie red. Haeckera w „Naprzodzie" przeciw p. Boyowi--Żeleńskiemu — jest ciężkim i bolesnym ciosem dla tego zażartego obrońcy rozwodów i nowego projektu ustawy małżeńskiej. Rozumiemy dobrze, że artykuł p. Haeckera nie wiąże PPS: jest wyrazem jego osobistych przekonań. I już jutro może się ukazać w tym samym „Naprzodzie" oświadczenie władz PPS, że partia nie ponosi NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 194 odpowiedzialności za wystąpienie p. Haeckera i z nim się nie solidaryzuje. Zdajemy sobie także sprawę z tego, że stanowisko p. red. Haeckera w sprawie ustawy małżeńskiej nie jest stanowiskiem katolickim, skoro — jego zdaniem — „naprzód trzeba żyć, a potem rozwodzić się". Niemniej jednak wystąpienie p. red. Haeckera ma i mieć będzie duże znaczenie. Jest ono naprzód zdemaskowaniem obłudnej gry, prowadzonej przez popularnego autora Słówek... P. Boy-Żeleński przyswoił sobie rolę herolda liberalizmu. Wszędzie tępił „ucisk" i „niewolę". Wszystkich chciał „wyzwalać" i „oswoba-dzać". Jednych z „pęt" dozgonnego małżeństwa, drugich z okowów „klerykalnej ciemnoty"... Jednych z kleszczów kodeksu karnego, który ściga przestępstwa przeciw naturze — drugich, młodzież, z więzów szkolnej dyscypliny. Jedną tylko dziedzinę niewoli starannie p. Boy- -Żeleński pomijał: obojętnie przechodził ten „liberał" koło baszt „Brześcia". Wzruszyły go „cierpienia" wielkoświatowej damy, której ciążą więzy małżeństwa; nie wzruszały go zaś te udręczenia, które wynikają z zachwiania moralności państwowej i praworządności, a które się najpełniej wyrażają w „Brześciu". P. red. Haecker zdarł maskę obłudy z tego liberalnego oblicza, przygwoździł oportunizm i utylitaryzm herolda rozwodów. Zrobił z nim to, co z innym komiwojażerem liberalizmu, z Bernardem Shaw, zrobił niedawno Chesterton, kiedy temu wielbicielowi bolszewizmu i wrogowi kapitalizmu wykazał z ołówkiem w ręku, że jego dochody mimo całego „proletariackiego" nastawienia sięgają paru dziesiątków tysięcy dolarów miesięcznie i powoli składają się na olbrzymi majątek, gdy opłakiwane przez niego masy milionowe cierpią chłód i głód. Ten zdrowy tusz p. Haeckera powinien doprowadzić p. Boya- -Żeleńskiego do jakiejś równowagi. Bo to, co dotąd robił, przekraczało granice nie tylko moralności i przyzwoitości, ale wkraczało już w dziedzinę błazeńską („Boy-Mędrzec", „wizytacje pasterskie"). Autor Słówek robił wrażenie zepsutego chłopaka, którego zuchwałości nie ukrócono z początku, i który szaleje ku uciesze gawiedzi. Zaczynamy się teraz dobierać do skóry błaznującego komiwojażera liberalizmu. Przyparł go do muru Irzykowski w „Robotniku" już parę 195 BOYA BOJE OBYCZAJOWE razy — wrzepił mu Nowaczyński porcję zasłużonych cięgów, a oto znów p. Haecker wymierza mu bardzo bolesny cios. Budzi się odpór opinii przeciw apoteozie nieobyczajności. Porosły w pierze taniej sławy i w tłuszcz złota Boy-Żeleński, któremu sprzeciwić się znaczyło tyle, co narazić się na zarzut „wstecznika" i „klerykała", bierze cięgi od tych, których o klerykalizm nikt nie posądzi. To dobrze! Zdrowie moralne narodowi wraca. • Jest jeszcze drugi moment ważny w wystąpieniu p. red. Haeckera. Stanowią go pobudki, które socjalistycznego publicystę skłoniły do odrzucenia oferty p. Boya-Żeleńskiego, żeby go „obóz postępowy" poparł w walce o „postępowe" prawo małżeńskie. P. Boy-Żeleński wyraził się ironicznie, że lewica nie chce go poprzeć, ponieważ nie chce „zmartwić ks. Panasia"... P. red. Haecker podjął to wyznanie i otwarcie wyznał, że tak jest istotnie. Tak jest — oświadcza. Dla zadowolenia p. Boya nie chcemy martwić tak wielkodusznych książąt Kościoła, jak ks. Prymas Hlond i ks. Arcybiskup Teodorowicz i tak czcigodnych postaci, jak ks. prałat Świeykowski i ks. Panaś. W ten sposób wytrwała walka naszego duchowieństwa o moralność państwową została nagrodzona uznaniem publicysty, którego nigdy nie łączyły najlepsze stosunki z klerem. Jest ona jeszcze nie skończona. Skoro jednak tak nawet obce, jak socjalistyczni publicyści, pociąga elementy, musi być w niej siła i prawda. Prawdą tą i siłą jest — uczciwość! Nie brakowało klerowi doradców (konserwatywnych), którzy mu radzili: poprzeć sanację, bo gniecie Putków i Ciołkoszów. Nie brakło takich, którzy mu nawet grozili: — zapłacicie prześladowaniem Kościoła za odmówienie sanacji pomocy. Oportunistyczne te względy nie znalazły uznania w kołach kleru. Po pewnych może z początku wahaniach, spowodowanych niejasnością sytuacji, kler powiedział sobie: — jako głosiciele moralności stać musimy na gruncie poszanowania praw i uczciwości. Uznawanie władzy politycznej nie zawiera w sobie uznania wszystkich jej działań. Urząd stróża moralności mieści w sobie prawo karcenia zła nawet wtedy i szczególnie wtedy, kiedy się go „wielcy" tego świata dopuszczają... I wszystko już jedno, czy bronić przychodzi p. Putka, czy p. Strońskiego. „Moralność jest jedna". NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM I9fi Wystąpienie p. red. Haeckerajest wyrażeniem uznania dla tej pozycji kleru. I jest hołdem złożonym samej idei moralności chrześcijańskiej Z pewnością nieraz w przyszłości rozejdą się drogi p. Haeckera i drogj duchowieństwa. Nie mamy co do tego złudzeń. Czy go jednak nie uderza ten fakt, że, kiedy się chce oparcia państwa o trwałe fundamenty, to się musi stanąć na gruncie chrześcijańskiej moralności, i że się wtedy zawsze spotyka Kościół, jako jedyną i naturalną fortecę tej moralności? Jakżeż wielkie i rozległe otwierają się horyzonty dla przyszłego rozwoju Polski, jeśliby się szczerze chciała oprzeć o katolicyzm! _________________________[„Kurier Warszawski", 7 X 1928, nr 278] Iza Moszczeńska: PRZEDWOJENNE MATKI Dwa razy w ciągu obecnego (1928) roku obchodziła Warszawa Święto Matki, ponieważ i tydzień dziecka obejmował jeden dzień, poświęcony uczczeniu macierzyństwa. Czy by to znaczyło, że tak nagle zbudziło się wśród naszego ogółu zrozumienie doniosłej roli matek dla wychowania narodu czy też może odwrotnie, nagle dostrzeżono, że ta świadomość zanikła i trzeba ją z pomocą usilnej propagandy wskrzesić na nowo? , ;i ;,, , Pewne symptomaty wskazują, że niestety, ta ostatnia pobudka byłaby uzasadniona. Dziś, gdy opinię szerokich mas kształtuje krymina-listyczna prasa, a ich żądzę wrażeń karmi kino, kabaret i dancing — nowocześni ludzie oswajają się z tym, że i najpoważniejsze, najświętsze zagadnienia życiowe wolno traktować z kabaretowego punktu widzenia. Nawet znani pisarze, umiejący — gdy zechcą — przemawiać głosem, trafiającym do szlachetniejszych instynktów ludzkiej natury, uderzają w tony jazz bandu, w przekonaniu, że to się lepiej spodoba. Otóż mylą się: to się nie podoba, to wywołuje u czytelników odrazę i obrzydzenie dla drukowanego słowa. Ostatecznie nie po to przecież bierze się do ręki gazetę, aby być lżonym i poniżanym. Takie skargi wywołała zamieszczona w jednym z pism recenzja teatralna po przedstawieniu znanej sztuki G. Zapolskiej: Tamten. Recenzent owego pisma, p. Boy, skorzystał z okazji, aby żakowskimi kpinami wydrwić przedwojenne matki. „Precz z przedwojenną matką! )97 BOYA BOJE OBYCZAJOWE pac jej amanta i niech się uspokoi!" — oto wniosek do jakiego doprowadził go widok korowodu matek czarno ubranych, wypraszających u rosyjskiego satrapy „drobną ulgę, lub proste widzenie się z synem". Człowiek, który życie przedwojennej Warszawy poznaje z teatru, pozwala sobie wygłaszać o nim sądy surowe, kategoryczne, krzywdzące; podające w pogardę te świętości, które Polska przyjęła od wczorajszej, jako talizman swego odrodzenia. Nam, którzy przeżyliśmy owe okropne, katakumbowe dzieje narodu, tłumaczy p. Boy, że w owym czasie pojęcie matki „wybujało nadmiernie". „Trzy czwarte funkcji tych matek były dzieciom zupełnie zbyteczne", twierdzi, a charakteryzując owe funkcje, według własnych, fałszywych domysłów, orzeka, że „były one daleko więcej wyrazem potrzeb matki, niż pożytku dziecka. Kanonizowano własne prywacje, nikomu niepotrzebne. Ten anioł-stróż syna, był najczęściej jego katastrofą. Te czarne, powłóczyste matki, to też koszmar". Co po polsku powiedziano by „zmora" Nie dla przekonania p. Boya, lecz w imię sprawiedliwości, godzi się powiedzieć kilka słów wyjaśnienia, czym się tłumaczyła owa zmora i jak pojmowały swe zadanie owe „anioły-stróże" synów, które bywały niekiedy ich katastrofą. Owoż przedwojenne matki wiedziały, że oprócz ich potrzeb i pożytku dzieci, jest jeszcze coś ważniejszego, trwalszego, czemu i siebie, i dzieci swoje poświęcić należy — a tym jest przyszłość narodu. One to w zamkniętych mieszkaniach swoich dawały schronienie tym wszystkim pracom i organizacjom społecznym, oświatowym, patriotycznym, dzięki którym naród bronił się i obronił przed zagładą. Oświata ludu, tajne nauczanie języka polskiego, literatury, historii — tępione i prześladowane w szkołach publicznych, obchody rocznic narodowych, propaganda ideałów wyzwoleńczych, opieka nad więźniami i zesłańcami, wszystko to organizowało się, krzewiło, działało w zaciszach ognisk domowych. Życie publiczne chroniło się do domów prywatnych, a na straży jego stała kobieta-matka. Oczywiście ryzykowała i siebie, i dzieci swoje, co nieraz kończyło się katastrofą i dla nich, i dla niej. Nie tylko synowie, ale i matki szły do więzień i na zesłanie. Nie wiem, czy Ewa Felińska była pierwsza, ale wiem, że nie była ostatnia. Czasem szły na Sybir za synami swymi i roztaczały tam opiekę nie tylko nad nimi, NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Ij. lecz nad ich towarzyszami niedoli. Wytwarzało się wtedy owo s? pojęcie macierzyństwa, obejmujące wszystkie bezbronne ofiary Uc- u* i chroniące je przed zupełnym zatraceniem. ^ Te procesje matek w kancelariach satrapów rosyjskich, domagają się widzenia lub drobnych ulg, spełniały ważną misje. Nie tylko nie bvłv one małostkowe i zbyteczne, lecz tak niezbędne, że więzień, który n miejscu nie miał matki, mogącej rozciągnąć nad nim opiekę, otrzymywał z ramienia tajnego w owym czasie towarzystwa opieki nad więźniami jakąś fikcyjną ciotkę lub matkę chrzestną, która przyjmowała macierzyńskie prawa i obowiązki, choć czasem dopiero przy pierwszym widzeniu przez kratę poznawała swego siostrzeńca. Partia, czy organizacja, do której należał, nic dla niego bezpośrednio zrobić już nie mogła, aby sobie i jemu nie szkodzić, nie naprowadzić śledztwa na trop i nie pogrążać nowych ofiar. Wszelkie jego stosunki ze światem zewnętrznym byłyby zerwane, gdyby nie ta macierzyńska opieka, której święte prawa nawet rosyjscy żandarmi uznać i uszanować musieli. Bywały jeszcze inne, bardziej tragiczne próby, na które narażane były owe przedwojenne matki. Syn był uwięziony pod obcym nazwiskiem: władze śledcze, chcąc zdemaskować jego incognito, wzywają matkę na widzenie. Dla jego dobra i dla dobra sprawy, za którą cierpi, nie może go przywitać, nie może go poznać. Wspomnienie takich rozdzierających scen jest zmorą — to prawda. Możemy od tej zmory oczy odwracać, aby swych wydelikaconych nerwów nie szarpać, ale nie mamy prawa na nią pluć, ani gwizdać. A jeszcze jeśli chodzi o rolę matek w życiu podrastających wówczas pokoleń, warto przytoczyć jeden moment historyczny: W 1905 r. wybuchnęła tzw. rewolucja szkolna, strajk uczniów i bojkot szkół rosyjskich. Wtedy ujawniła się głęboka, a jakże doniosła dla dalszego rozwoju wypadków solidarność między matkami, a szerokimi kołami młodzieży. Na pierwszych wiecach rodzicielskich, mających na celu ustalenie stanowiska dorosłego społeczeństwa wobec wybuchu strajku, głosy podzieliły się, zupełnie niezależnie od przynależności partyjnej wszystkie matki stanęły po stronie dzieci, ojcowie znaleźli się w opozycji. Na słynnym wiecu w Muzeum z udziałem Szwarca, mec. Pepłowski w przemówieniu do kuratora stwierdził ten stan rzeczy: „Jeśli ja memu synowi każę do szkoły wrócić, przeciw mnie stanie nie on tylko, lecz jego matka — i rodzina będzie rozbita". Licząc 199 BOYA BOJE OBYCZAJOWE władze szkolne, gdy usiłowały z początkiem roku szkolnego S'?Z wić 'naukę w gimnazjach, zwołały ponowny wiec rodzicielski *^'1harmonii, z zastrzeżeniem niedopuszczalności nań kobiet. Na wiec L stawił się nikt. >.hc".>*;>' v r4it.i. >:.:• . - : -: Zamiast — jak chce p. Boy — wziąć amanta i uspokoić się, krzątnęły się matki około zorganizowania naprzód kompletów, potem szkół polskich prywatnych, zawiązywały przy nich Koła wpisów szkolnych i opieki rodzicielskiej, pracowały w Macierzy polskiej i w innych oświatowych organizacjach, jawnie, póki się dało, tajnie, gdy wznowiony ucisk zmusił znów schronić się pod ziemię. Istotnie, te anioły-stróże" prowadziły synów do katastrofy, jeśli katastrofą jest, skończywszy szkołę, nie uzyskać praw, a dla dalszej edukacji być zmuszonym emigrować „za granicę", tj. do Londynu lub Krakowa i tam snuć dalej „Sen o rycerskiej szpadzie", wyśniony w patriotycznym ognisku domowym i w wywalczonej własną ofiarą szkole polskiej. Dzisiejsza matka, jest zdaniem Boya, lepsza, bo „wróciwszy z dancingu", budzi syna i opowiada mu, „jak się bawiła", a „kiedy ten synalek znajdzie się w cytadeli za zabawę w komunizm, potrafi go tam ratować może mniej, ale za to skuteczniej". Ta matka biorąca amanta i spędzająca noce na dancingu, ma przede wszystkim wiele pewniejsze widoki, że jej synalek w komunizm bawić się będzie; gdy zaś ta zabawa potrwa trochę dłużej, a nowe pokolenie odziedziczy tradycje, wyniesione z domu, dochowamy się i my — jak bolszewicka Rosja — pięciu milionów małoletnich bezdomnych włóczęgów, stanowiących plagę kraju i roznoszących po nim zarazę zdziczenia. To chyba także koszmar? Tylko od niego już oczu odwracać nie można, bo to nie wspomnienie bezpowrotnej przeszłości, lecz groźba przyszłości. _________ ____________ __________ W. Z. [ks. Jan Piwowarczyk]: PRZECIW PONIŻENIU MACIERZYŃSTWA Z ostatniego numeru „Wiadomości Literackich" dowiadujemy się, że nie jest jeszcze tak źle z Polską, jak krzyczą puszczyki. Jest jedna dziedzina, w której Polska zdystansowała najbardziej cywilizowane społeczeństwa i przoduje Europie. spili NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 200 Oto bowiem'na polu propagandy „świadomego macierzyństwa", prowadzonej przez „Wiadomości Literackie" pod kierownictwem jedynego w Polsce „Mędrca", p. Boya-Żeleńskiego, osiągnęliśmy nadzwyczajne skutki i wyprzedziliśmy Zachód europejski. „Nawet" taka Francja — piszą „Wiadomości Literackie" — została daleko w tyle za nami. Popularny tygodnik „Vu" dopiero teraz zdobył się na paczkę artykułów, i to jeszcze bardzo nieśmiałych i lękliwych, w tej sprawie, a inne pisma francuskie w ogóle boją się jej tykać. Opinię „Wiadomości Literackich" trzeba trochę skorygować. Nie całą jeszcze Europę wyprzedziliśmy na tym polu. Jesteśmy w tyle za jednym krajem, choć sprawiedliwość każe przyznać, że go powoli na polu kultury obyczajowej doganiamy. To, co u nas propagują „Wiadomości Literackie", i co praktykują poradnie „świadomego macierzyństwa", jest w Rosji od l I 1927 prawem, instytucją państwową, stanowi fundament nowego kodeksu cywilnego i karnego: — zamiana „małżeństwa" w związek dla „seksualnego pożycia", regulowany wyłącznie wolą i umową dwóch stron umawiających się — i pogarda dla macierzyństwa, które odarte z czci przez prawo, uważane jest w prawdziwie komunistycznym „małżeństwie" za pomyłkę lub przeszkodę w życiu. Z tym jednym zastrzeżeniem możemy przyjąć zdanie „Wiadomości Literackich", że na tym polu przodujemy Europie i żeśmy nawet (!) Francję zdystansowali. Tylko, że zdania co do tego naszego przodownictwa w Europie będą podzielone. Specjalnie zaś my, katolicy, mamy wszystkie powody, żeby je uznać za ujemny i złowróżbny na przyszłość objaw upadku kultury obyczajowej i rodzinnej. I zapewne tak jest! Polscy katolicy odczuwają przykro całą kampanię p. Boya-Żeleńskiego i „Wiadomości Literackich". To nie ulega żadnej wątpliwości. Jedną rzecz mi tylko trudno przychodzi zrozumieć, gdy mowa o stanowisku katolickiego społeczeństwa w stosunku do tej kampanii; mianowicie prawie obojętność katolickiego świata kobiecego. Przeglądając numery „Wiadomości Literackich" jestem uderzony mnogością nazwisk kobiecych, jako autorek w tym piśmie piszących, — nazwisk nie zawsze żydowskich (choć tych nie brak) i nie zawsze „radykalno-postępowych" — ale dobrych nazwisk ziemiańskich, szlacheckich (w ostatnim numerze zapowiedzino nawet druk pracy autorki o doskonale arystokratycznym nazwisku). 201 BOYA BOJE OBYCZAJOWE Kiedy się zaczynała w „Wiadomościach Literackich" ta kampania, wyobrażałem sobie, że wywoła tak silny odruch i protest katolickiego świata kobiecego w Polsce, że p. Boy-Żeleński będzie musiał zamilknąć, a „Wiadomości Literackie" wrócą do swej właściwej roli i przestawszy zajmować się ginekologią, poświęcą się wyłącznie krytyce literackiej. Bo - na mój rozum — kampania za „świadomym macierzyństwem" godzi w cześć i w powołanie kobiety. łf- ; Burzy się w nas myśl przy wertowaniu historii starożytnej, kiedy przychodzi śledzić poniżenie ówczesnej kobiety do rzędu „mancipium", sprzętu w domu patrycjusza. Lecz czyż kampania p. Boya-Żeleńskiego nie na ten poziom, pogańskiego pojęcia kobiety, spadła? Kobieta „boyowska" jest — czasem trzeba darować brutalne wyrażenie — samicą i tylko samicą. Jej przeznaczenie, jej „powołanie" (jak pięknie dawniej się wyrażano) sprowadza się do zaspokojania chuci. O tyle ma na świecie rację, o ile temu celowi może służyć. I to w niej tylko zasługuje na uwagę i na szacunek, co ten cel pozwala osiągnąć. P. Boy-Żeleński powie, że — nieprawda, że jego „ideał" kobiecy „wyższy" jest od pogańskiego. Tak, ale tylko o tyle, że swobodą, czyli anarchią seksualną, którą pogaństwo zapewniało mężczyźnie, zostawiając kobietę w niewoli, p. Boy-Żeleński chce obdarować jeszcze i kobietę. Dlatego chce jej odjąć wszystko, co ją krępuje w swobodzie seksualnej — a więc przede wszystkim macierzyństwo. „Wolny" mężczyzna i „wolna" kobieta. Koło r. 1860 wyszła we Francji głośna książka Micheleta pt. L 'Amour (Miłość). Podstarzały sześćdziesięcioletni historyk stanął do zawodów ze „złotą młodzieżą". Jego Miłość okazała się pornografią, a pojęcie o kobiecie — zoologiczne. Jakkolwiek autor był sławny, jakkolwiek książkę przetłumaczono na szereg języków, a i we Francji w kilkunastu tysiącach egzemplarzy wydano, katolickie kobiety Francji zdobyły się na tak głośny protest i tak umiały przeciwdziałać wpływom zgubnej książki, że książka wzbudziwszy z początku entuzjazm, zapadła w niepamięć, spotkała się z,oporem czytającego społeczeństwa. A przecież Michelet nie szedł tak daleko, jak p. Boy-Żeleński. Jego „miłość" niewiele ma duchowości, jego „małżeństwo" pozbawione jest charakteru sakramentalnego. Ale Michelet przynajmniej uszanował matkę i macierzyństwo. To zaś, co robią p. Boy-Żeleński i „Wiadomości i NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 202 Literackie", daje obraz, który się czasem spotyka w niektórych naszych proletariackich rodzinach: — dorośli, „wiedzący", „dojrzali" synowie, ulicznymi wyrażeniami lżący starą matkę. Nie wiem, czy p. Boy-Żeleński ma rodzinę. Ale, jeśli ją ma, to winien się lękać, czy kiedyś nie przeżyje największej boleści, że cytatami z pism ojca dzieci zabijać będą cześć swej matki. Jestem przekonany, że katolicki świat kobiecy potępia kampanię p. Boya-Żeleńskiego. Nie mogę natomiast wytłumaczyć sobie w żaden sposób, dlaczego dotąd nie zorganizował odporu przeciw niej — dlaczego toleruje dzienniki, które tej kampanii sekundują — dlaczego czyta i toleruje swoje własne, „kobiece pisma", które myśli p. Boya-Żeleńskiego popularyzują — dlaczego spośród tylu u nas w Polsce szlachetnych piór kobiecych żadne się nie ruszyło, żeby wreszcie zaprotestować przeciw poniewieraniu świętego imienia: „matka"? Nie trzeba dać się zwodzić twierdzeniu, że kampania p. Boya--Żeleńskiego zbliża nas do Zachodu Europy. Myśmy już bowiem ten Zachód prześcignęli, jak sam organ p. Boya-Żeleńskiego przyznaje: zbliżamy się natomiast do Wschodu bolszewickiego. I to kto, „my"? My „burżuazja" — my „szlachta" — my „klasa posiadająca" — my „nieproletariat" — my „klasy wykształcone". ___ ________ _____ __ __ _ [„Kobieta Współczesna^J92Vnr 49] WSKAZANIA SPOŁECZNE. CO MÓWI P. DR ZOFIA GARLIC-KA O SPOŁECZNYCH WSKAZANIACH PRZERWANIA CIĄŻY Zagadnienie społecznych wskazań przerwania ciąży jest niezmiernie trudne i zawiłe: im więcej się w nie wmyślamy, tym trudniej jest nam ustalić punkt zwrotny, rozgraniczający żądania płynące z lekkomyślności i słabego czy też nawet zanikłego instynktu macierzyńskiego — od żądań tak dalece słusznych i sprawiedliwych, że po prostu dyskusja nad nimi jest całkiem zbyteczna. Granica ta jest przesuwalna, a trudność ujęcia sprawy w ramy prawne i obyczajowe tym większa, że o ile rozumowo rzecz biorąc, łatwo tracimy grunt pod nogami, to znów uczuciowo nie mamy najmniejszej wątpliwo- 203 BOYA BOJE OBYCZAJOWE ści co do straszliwej krzywdy społecznej, jaka się dokonywa ciągle, na każdym kroku dokoła nas. Każdy normalnie sprawiedliwy wzdryga się i oburzenia wobec faktu, że prawo każe kobiecie, jak maszynie do pomnażania ludzkości, rodzić dzieci w nędzy, poniewierce, w opuszczeniu, w chorobach i wszelakiej niedoli, pod grozą karalności przerwania ciąży, karalności godzącej tylko w najbiedniejszych, gdyż, jak wiemy dobrze wszyscy, pieniądze chronią przed następstwami i znakomicie wszystko pokrywają. „Urodzisz sześcioro — troje umrze z nędzy i chorób? Nic nie szkodzi, zostanie jeszcze troje!" — mówi się w imieniu „polityki populacyjnej", do tego w końcu sprowadza się zagadnienie wobec braku opieki społecznej nad matką i dzieckiem. • Bo jedno jest pewne i niezaprzeczalne: im wyżej stoi opieka społeczna, tym mniej jest społecznych wskazań przerwania ciąży. Wyobraźmy sobie, że przy Poradniach i Stacjach Opieki powstają Komisje, złożone z pracownic i pracowników społecznych, które decydują o przerwaniu ciąży, że w imieniu ciężarnej występuje opiekunka społeczna, znająca dobrze jej położenie, posiadająca jej zaufanie i przyjaźń; że w razie decyzji przychylnej ciężarna znajdzie się pod opieką lekarską i wszystko to, co się obecnie odbywa tajemniczo, z narażeniem zdrowia i życia, odbędzie się legalnie i zgodnie z wymogami medycyny. Nie uważam tego wcale za wyjście szczęśliwe — ani nawet za dodatnie. Przeciwnie. Uważam tylko, że taki stan rzeczy będzie mniej zły, niż ten obecny, krzywdzący, obłudny i rozpaczliwy. Pracownicy społeczni w Komisjach zetknęliby się wówczas z niedolą kobiety bezpośrednio, i im więcej wskazań do przerwania ciąży dyktowałoby im sumienie, tym bardziej docenialiby znaczenie Opieki społecznej. Bo być zmuszonym przerywać ciążę — zabijać Życie w jakimkolwiek stadium rozwoju — dlatego, żeby uchronić matkę i dziecko od nędzy, głodu i poniewierki, jakby się ta matka znajdowała na pustyni, a nie wśród ucywilizowanego społeczeństwa — to wydaje się czymś nieprawdopodobnym, wręcz nie do pomyślenia! A jednak tak jest u nas obecnie — i tak będzie, dopóki opieka społeczna nad matką i dzieckiem nie zapewni obojgu normalnych warunków życia. Więc czy można przy obecnym stanie rzeczy mówić o karalności przerwania ciąży? Zapewne: przerwanie ciąży w zasadzie jest rzeczą złą; zapewne: powinno być karalne, o ile przyjmiemy karalność jako NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 2(M wykładnik rzeczy zasadniczo złej. Ale w naszych warunkach musimy wybierać z dwojga złego mniejsze zło, a w mnóstwie wypadkó\v przerwanie ciąży jest mniejszym złem, niż wydanie jeszcze jednej matki i jeszcze jednego dziecka straszliwej niedoli życia. Niemniej jednak przerwanie ciąży w zasadzie jest złem, ciąża zaś powinna pozostawać pod opieką prawa, choćby dlatego, żeby podnieść jej godność i powagę, żeby przeciwdziałać lekkomyślnemu stosunkowi do tworzącego się życia. Co się tyczy kobiet, które nie chcą rodzić po prostu dlatego, że nie chcą, że nie mają instynktu macierzyńskiego, to można szanować ich racje indywidualnie, ale istniejący gatunek nie może tych racji uznawać, jako sprzecznych z istnieniem tegoż gatunku. Z punktu widzenia gatunku należy więc uznać tak czujące kobiety za zwyrodniałe. Reasumując to wszystko, za wyjątkiem faktów, gdzie się konieczność przerwania ciąży rzuca w oczy ze względu na oczywistą krzywdę kobiety i dziecka, należy wydawać odnośne orzeczenia na zasadzie wskazań społecznych oględnie i z rozwagą. Nie można bowiem dla rzeczy przemijającej — miejmy nadzieję — jaką jest brak opieki nad matką i dzieckiem, niszczyć rzeczy wiecznej, jaką jest Wielki Instynkt Życia. •"i-- •.••„;> _____ _______!"__'!_______pobiela ^Współczesna^'1929^nr50] W SPRAWIE OPINII KOBIET W sierpniu 1929 r. na Kongresie Prawników Polskich w Warszawie, poruszona została sprawa zmiany ustawy dotyczącej karalności przerwania ciąży. Obecnie ta sprawa rozpatrywana jest w Komisji Kodyfikacyjnej. Również w prasie codziennej zajmują się nią wybitniejsi publicyści i prawnicy, wyłącznie mężczyźni. Kobiety dotąd milczą. Postaci rzeczy nie zmienia zasadniczo fakt, że pismo nasze już od czterech tygodni zajmuje się tą sprawą. Stowarzyszenia kobiece nie wypowiedziały jeszcze swego zdania. Ogół kobiet milczy. Dlaczego milczą, skoro zagadnienie ich właśnie dotyczy? W ich los godzi ta ustawa, nad zmianą której debatują mężczyźni? 205 BOYA BOJE OBYCZAJOWE l Może trudno im mówić, bo sprawa jest drażliwa, przykra, nawet bolesna. Poza tym zaś ściśle kobieca. Ma też — z natury swojej — tę własność, że o ile nie jest rozważana poważnie i mądrze, łatwo degeneruje w tanią sensację. Można więc to milczenie zrozumieć, można je nawet usprawiedliwić, nie wolno go jednak dłużej tolerować. Nie wolno kobietom dłużej milczeć wstydliwie i biernie. Musimy rozważać rzecz głęboko i oświetlić ją ze wszystkich stron. Musimy rozpatrzeć sprawę bezstronnie — i stanowić o sobie samych. Przez tyle lat przecież walczyliśmy o to, żeby bez naszego udziału nie stanowiono praw decydujących o naszym losie, a teraz, gdy chodzi o sprawę tak wielkiej wagi — miałyżbyśmy milczeć? Ten pogląd podziela również Stowarzyszenie Kobiet z Wyższym Wykształceniem, które poświęca tej sprawie specjalne zebranie, aby zająć odpowiednie stanowisko. W piśmie naszym ukazały się już artykuły, rozpatrujące prawną i lekarską stronę zagadnienia. Pani Dr Z. Garlicka wypowiedziała się co do społecznych wskazań przerwania ciąży. Do organizacji kobiecych i do wybitniejszych działaczek pismo nasze zwraca się ze specjalną ankietą, której wyniki drukować będziemy w „Kobiecie Współczesnej" Żeby się nie rozpraszać, i — zbaczając na związane z tą sprawą pola myśli — nie zaciemniać zasadniczej linii rozważań, zamierzamy trzymać się ściśle oznaczonego tematu, jakim jest: zajęcie stanowiska w sprawie zmiany ustawy o karalności przerwania ciąży. •'''!•/ . ' -• V:, -, ;: • . - • W chwili, gdy numer ten przygotowany już był całkowicie do oddania na maszynę, ukazał się w „Kurierze Porannym" z dnia 8 grudnia artykuł Boy'a Żeleńskiego, z cyklu poświęconego karalności przerwania ciąży. W sprawie tej znakomity pisarz położył niewątpliwie ogromne zasługi, o których nie zapomni napewno „historyk obyczajów", kreślący przebieg i rozwój sprawy. Skoro jednak, jak Boy twierdzi, tenże historyk „przejrzy numery pism kobiecych i stwierdzi czym się zajmowały kobiety wówczas, gdy toczyła się walka o ich śmierć i życie, o ich cześć NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 206 i hańbę", to przekona się, że pismo nasze zajmowało się właśnie tą sprawą w nr 45 w artykule Ze zjazdu prawników polskich, w nr 48 w artykule Wskazania lekarskie, w nr 49 w artykule Wskazania społeczne i w artykule Bolesna sprawa. Tygodnik nasz drukował i nadal drukować będzie głosy działaczek społecznych, publicystek itd., a obecnie przystąpił do zbierania opinii stowarzyszeń kobiecych, chcemy bowiem dać istotny obraz tego, jak świat kobiecy ustosunkował się do zagadnienia, które chociaż tkwi tak bardzo głęboko w życiu, nie należy jednak do spraw, o których mówi się łatwo. Opinia świata kobiecego musi się stać decydującym argumentem dla Komisji Kodyfikacyjnej, a opinia ta nie zadowoli się na pewno żadnym połowicznym roztrzygnięciem. [„Kobieta Współczesna" 1930, nr 2] CO MÓWI P. PROF. SENATOR DR ZOFIA GOLIŃSKA--DASZYŃSKA W SPRAWIE PARAGRAFU 141 i 142 KODEKSU KARNEGO 4 Zagadnienie karalności przerywania ciąży może i musi być rozpatrywane z dwóch stron: ze stanowiska jednostki, i ze stanowiska państwa. Jeśli chodzi o pierwszy z tych punktów widzenia, to założeniem naszym powinien być fakt, że każdej jednostce przysługują prawa, z których może korzystać, ale też i na każdej ciążą obowiązki, które musi wypełniać. Do obowiązków tych należy ponoszenie konsekwencji własnych czynów. Obrona przed zajściem w ciążę jest prawem kobiety — i środki tej obrony mogą i powinny leżeć wyłącznie i przede wszystkim w jej rozporządzalności i władzy. Powinna, zaznajomiwszy się z budową własnego ciała, świadomie regulować te sprawy, jak to czynią w kulturalnych krajach Zachodu. Inaczej nieco przedstawia się zagadnienie, skoro kobieta stanie wobec faktu zajścia w ciążę; dla niedostatecznych, niepoważnych, lekkomyślnych powodów nie powinna jej przerywać. Zabieg ten ma w sobie coś dzikiego. O powadze jednak i ważności powodów tylko ona może decydować i ponosić moralną odpowiedzialność. Karnej odpowiedzialności podlegać nie powinna, jeśli zachodzi potrzeba kary, to 207 BOYA BOJE OBYCZAJOWE dość jest ukaraną cierpieniem fizycznym i moralnym, jakie sobie sama zadaje. Natomiast lekarz, podejmujący się zabiegu, a tym bardziej osoba nie uprawniona do zabiegów lekarskich — zwłaszcza, jeśli czynią sobie z tego rzemiosło zarobkowe, powinni być ograniczani przez odpowiednią ustawę. Ustawa taka powinna przewidywać wypadki, w których przerwanie ciąży byłoby niedopuszczalne, a mianowicie: jeśli nie ma wskazań lekarskich, ani społecznych, ani ekonomicznych, tylko po prostu lekkomyślność czy próżność, które nie mogą być dostatecznym powodem. Tyle o osobistej stronie zagadnienia. Ze społecznego punktu widzenia pożądany jest stały i zgodny z zapotrzebowaniem przyrost ludności. Polska ma bujną rozrodczość; bezwzględne wzmożenie przyrostu nie jest ani konieczne, ani nawet wskazane. Jak dotąd, nie jesteśmy w możności stworzenia dostatecznych sposobności zarobkowania nawet dla tych, którzy przybywają corocznie. Nie stoimy dotychczas na takim stopniu kultury i zamożności, żeby wszystkim dzieciom dać odpowiednie wychowanie i wykształcenie, żeby je przygotować do życia. Część materiału ludzkiego tak u nas, jak zresztą wszędzie, jest mało wartościowa. Nie jest więc pożądane, żeby każda para rodziców — w każdym okresie współżycia — miała potomstwo. Mało wartościowe pary mają większe uprawnienie do ograniczania ilości potomstwa, niż te, które mogłyby przekazać dzieciom dodatnie właściwości fizyczne, moralne i umysłowe. Nakłada to obowiązki na wyższe sfery społeczeństwa, aby pozostawiały po sobie zastępców w młodym pokoleniu. Jedna para dzieci nie wystarczy jednak do zastąpienia rodziców, skoro się weźmie pod uwagę bezpłodność pewnej ilości małżeństw, oraz wymieranie pewnej liczby dzieci. Każda rodzina udana zarówno pod względem cech fizycznych, jak i psychicznych powinna mieć przynajmniej troje lub czworo dzieci. W ten sposób można zapobiec obniżeniu kultury, które musiałoby nastąpić przy proletariackim rozmnażaniu niższych, gorzej uposażonych warstw społecznych. Wszystko to powinny mieć na uwadze inteligentne kobiety i nie kierować się pobudkami wyłącznie egoistycznymi, jakkolwiek przysługuje im prawo świadomego regulowania liczby swego potomstwa. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 208 _ ^[„Kobieta^Współczesna" 1930, nr 3] CO MÓWI P. T[eodora] MĘCZKOWSKA, WYBITNA BOJÓW-NICZKA O PRAWA KOBIET, W SPRAWIE ART. 141 i 142 KODEKSU KARNEGO W sprawie karalności przerwania ciąży wskazania społeczne i lekarskie są już, jak mi się zdaje, dostatecznie oświetlone i rozpatrzone przez Boya-Żeleńskiego na łamach prasy codziennej („Kurier Poranny"), oraz przez szereg działaczek i pisarek w „Kobiecie Współczesnej", jedynym piśmie kobiecym, które zabiera głos w tej sprawie. Tu chodzi mi o co innego, o inną kategorię tych wskazań, pomijaną milczeniem w dotychczasowych rozważaniach. Chodzi mi mianowicie o kategorię wskazań, czy też — powiedzmy — przyczyn, do przerwania ciąży, natury wyłącznie psychicznej i moralnej. Kobieta, jako indywidualność, jako jednostka mająca prawo do życia osobistego, do ewolucji umysłowej i moralnej, musi bronić się przed nakazem przymusowego macierzyństwa. Nie może być narzędziem ślepej natury, chce być przede wszystkim wolnym człowiekiem, a matką tylko wtedy, kiedy sama tego zapragnie. Może też, jako indywidualność, która sama sobie wyznacza linię życia, skierować siły swe ku innym celom, i zdolnościami swymi inaczej rozporządzać. Może ona również, rozumiejąc doniosłość sprawy macierzyństwa, mając pełne poczucie, że dziecko to jest „wielki Ktoś", komu trzeba oddać duży zasób własnych uczuć i myśli, po prostu nie czuć się na siłach do spełnienia tego obowiązku. Im wyższa będzie kultura moralna kobiet, a słabszy instynkt rozrodczy, tym silniejsze będzie poczucie odpowiedzialności za życie innej, nowej istoty, a stąd częstsze i liczniejsze skrupuły związane z zagadnieniem macierzyństwa, skrupuły mające źródło w wysokim pojmowaniu tych zadań. Może już w niedalekiej przyszłości względy tej natury, dziś jeszcze tak skrzętnie pomijane milczeniem, uzyskają sobie prawo obywatelstwa i będą rozważane na tej samej płaszczyźnie, na jakiej są dziś rozważane wskazania społeczne i lekarskie. 209 BOYA BOJE OBYCZAJOWE Obawa, że takie stanowisko może oddziałać ujemnie na populację, jest w dużym stopniu przesadzona, albowiem „świadome macierzyństwo" wpłynie znakomicie na podniesienie poziomu opieki nad dzieckiem, a stąd na zmniejszenie śmiertelności niemowląt i dzieci. Rasa zaś nie będzie wówczas degenerowała na skutek fatalnej dziedziczności, na skutek nędzy dzieci, złego ich odżywiania, braku materialnej i moralnej nad nimi opieki. Jest wreszcie rzeczą prawie pewną, że przyszłość należy nie do tych narodów, które są i będą widownią katastrofalnych skutków bezmyślnego rozmnażania, lecz do tych, które tę sprawę pierwszorzędnej wagi oprą na świadomej myśli ludzkiej i opanowaniu ślepego żywiołu płodzenia. ••*, , [„Kobieta Współczesna" 1930, nr 5] Justyna Budzińska-Tylicka: ŚWIADOME MACIERZYŃSTWO - CZY MACIERZYŃSTWO PRZYMUSOWE ••>••.•!- •«.'..;',• ' -••-.•.•.«.': Zagadnienie istoty macierzyństwa, jako też pojęcie naturalnego prawa kobiety do macierzyństwa wymagają nowego oświetlenia, nowych pojęć społeczno-etycznych i nowego ukształtowania tak zw. opinii — tym bardziej, że nasza komisja kodyfikacyjna przygotowuje już do swej ostatecznej decyzji paragrafy prawa karnego, dotyczące karalności czy niekaralności przerwania ciąży, a więc zabiegu lekarskiego, będącego w bezwzględnej łączności z prawem kobiety do macierzyństwa. Z góry stwierdzić należy, że do dziś kobieta nie posiada prawa rozporządzalności stanowienia o tym, gdy chce lub nie chce być matką. Prawa do macierzyństwa kobiety jeszcze nie zdobyły, ale już o te prawa walczą, a więc je zdobędą, jak zdobyły w długiej walce z reżimem męskim: prawa obywatelskie i polityczne. Przecież do dziś kobieta nie może być matką, o ile nie ma przy swym boku zalegalizowanego męża — bo jako matka nieślubna rodzi specyficzne dzieci „nieprawe", nielegalne — ot! po prostu: bękarty. Ale i wtedy, gdy nawet nikczemną przemocą mężczyzny, lub obłudnymi obietnicami jego — stanie się matką — to do dziś prawo każe jej wydać la świat dziecię powstałe we wstręcie i nienawiści — a opinia potępia, że NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 2lo ona rodzi... Prawo groźnie krzyczy: pójdziesz dziewczyno do więzienia jeżeli nie urodzisz — a najbliższe otoczenie — to, które jej daje prace — a także i najbliższa rodzina — najczęściej ojciec własny — wyrzucają nieszczęsną z domu, a pracodawcy od pracy. Te dwa paragrafy prawa narzucanego Polsce przez obce, wrogie władze: 465 i 466, które karzą do 5 lat więzieniem za sztuczne przerywanie ciąży — i ten jest jeszcze gorszy: 305, który zabrania poszukiwania ojcostwa — to jest nie tylko nielogiczny nonsens, nie tylko oburzająca niesprawiedliwość — ale wprost podłość, znęcanie się mężczyzn — prawodawców — nad niewolnicą kobietą i matką! Ale i legalne macierzyństwo nie jest zawsze wymarzonym szczęściem... I choć miłość matki do dziecka, i dziecka do matki jest głęboko utajoną w instynkcie macierzyńskim, tak szczodrze rozlanym w całej przyrodzie wszechświata, a w kobiecie uczucie macierzyńskie doprowadzone jest do szlachetnego szczytu człowieczego — to jednak nie każde macierzyństwo — i nie zawsze te ciężkie obowiązki są pożądane i ze szczęściem witane. Są, i dużo ich jest — tych szczęśliwych matek, które do łona swego tulą małe główki niemowląt — lecz poza tymi wybranymi całe masy — całe tysiące, całe miliony matek i ojców patrzą ze trwogą, gdy piąte, szóste, siódme lub ósme, dziewiąte, dziesiąte dziecko przychodzi z kolei na świat, a tu ani miejsca w ciasnej izbie na nową kołyskę, bo i tak już po troje razem się gnieżdżą na jednym łóżku; ani pożywienia, ani mleka w suchej piersi matki. Bo przecież jeżeli macierzyństwa nie uczynić świadomym, to kobieta płodna (a Polacy są b. płodni) może rodzić przez okres 25 lat (od 20-45) co 2 lata — a więc każda może mieć po dwanaścioro dzieci! Musimy więc zapytać panów prawodawców z komisji kodyfikacyjnej — czy już uchwalili wszystkie prawa dotyczące ochrony macierzyństwa i pełnej opieki państwowej i samorządowej nad matką i dzieckiem? a więc czy już są nie tylko uchwalone, ale pobudowane: schroniska dla kobiet ciężarnych, domy pracy dla matek karmiących, dostateczna ilość bezpłatnych żłobków dla dzieci matek pracujących poza domem — a tych jest coraz więcej wobec drożyzny i niskich zarobków, a nawet bezrobocia ojców rodziny; a także — czy już są w budżecie państwa i gmin zapewnione wysokie pozycje na zasiłki dla licznych rodzin? — czy już są zorganizowane kasy macierzyńskie? — a w pierwszym rzędzie, czy j BOYA BOJE OBYCZAJOWE haniebny § 305 o odpowiedzialności każdego ojca — a więc i nieślubnego za danie życia dziecku? Od tego powinni by panowie prowadzący zacząć, a nie od tego, by wsadzać do więzienia kobietę za to, że nie chce być matką!... Żeby jasno postawić sprawę świadomego macierzyństwa — co dla junie jest decydujące w danej sprawie, muszę zastrzec — że opieram wykonanie świadomego macierzyństwa na środkach zapobiegawczych, przeciw zajściu w ciążę, a dopiero, gdy one zawiodą i gdy pomimo woli rodziców, a szczególniej matki, następuje zapłodnienie, wtedy, jako już zjawisko wtórne — niepożądane — przychodzi zastanowienie się: czy przerwać ten początek koriakinezy, endoblasty, niedoblasty i różnych dalszych stopniowań rozwoju embrionu, który dopiero ku końcowi trzeciego miesiąca ciąży zaczyna przybierać ludzkie kształty. A więc, do trzeciego miesiąca ma kobieta czas do namysłu, czyjej stan zdrowia, jej warunki rodzinne, jej praca zarobkowa i społeczna, jej moralny i uczuciowy związek z mężem czy ewentualnie z ojcem dziecka — pozwala na dokonanie tego wielkiego odpowiedzialnego dzieła: stworzenia nowej istoty ludzkiej, która być powinna zdrowa i posiadać dostateczne choćby minimalne potrzeby higieniczne i moralne dla swego rozwoju. Jeżeli ta istota ma być nową trudnością, nowym ciężarem, charłactwem, albo tragedią życia i kulą u nogi matki — to tylko lekarz może dokonać tego chirurgicznego zabiegu: przerwania ciąży w pierwszych trzech miesiącach. Nikt więcej! — to jest sprawa kobiety i wybranego przez nią lekarza — żadnych komisji rzeczoznawczych, żadnych osadzeń! — któż może sądzić, gdy matka nie chce mieć dziecka. Jeżeli by §142 miał zostać z tą „małą literką a", który dwuznacznie, tak „kompromisowo" chce rozstrzygnąć kwestię, na którą czekają miliony kobiet — niewolnic prawa pisanego przez mężczyzn — to ostrzegam, że nic a nic, a przynajmniej niewiele się zmieni. Bo bogate i zamożne kobiety będą dalej opłacać słono tajemnice lekarskie, by ochronić się od ubliżających godności kobiet jakichś „orzeczeń komisji", a biedne sfery, które również swą godność posiadają, będą dalej traciły zdrowie, a nawet i życie w brudnych rękach partaczy. Trzeba zdecydowanie wyrzucić, w nowym kodeksie Niepodległej Rzeczpospolitej Polski — dawne haniebne paragrafy — a obecnie L";L••«<•" NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 212 oznaczane 141-142 — i uznać zabieg przerwania ciąży na żądanie kobiety za legalny do trzech miesięcy, dokonany tylko przez lekarza. Takiej decyzji domaga się współczesna kobieta, bo przecież ona bardzo się różni od kobiety polskiej zeszłego stulecia: 1) Bo z biernego widza życia publiczno-społecznego stała się kobieta polska — równouprawnioną obywatelką; 2) Bo z ignorowanej i zaledwie tolerowanej siły produkcyjnej, objęła kobieta współczesna spontaniczną siłą przed wojną — i dalej po wojnie prawie wszystkie ekonomiczne placówki; 3) Bo z pojedynczych wypadków intelektualnych wartości dawnych kobiet dziś mamy nie setki, ale tysiące kobiet o wyższych studiach i o wielkich walorach naukowych. 4) Bo z biernych żon, które do niedawna jeszcze przysięgały przy ślubie „posłuszeństwo małżeńskie" — dziś żony są siłą ekonomicznej niezależności i równorzędnymi towarzyszkami w instytucji małżeństwa; 5) A i stanowisko matki w rodzinie znacznie wzrosło i coraz częściej jest ona głową rodziny, dla której z podziwu godną umiejętnością umie pogodzić obowiązki macierzyńskie, gospodarcze, wychowawcze i zarobkowe — podczas gdy ojciec mniej zarabia jak dawniej, a za to nowych walorów do podtrzymania rodziny nie wnosi. Nastąpiło więc ogromne przeobrażenie zadań i obowiązku kobiety — a z nim i poczucie swej wyższości przez macierzyństwo, które siłą rzeczy staje się świadomym macierzyństwem. 213 BOYA BOJE OBYCZAJOWE __L_ Róża Melcerowa: DLACZEGO MILCZĄ KOBIETY? (W KWESTII POPULACYJNEJ) Kobiety na razie jeszcze milczą, bo: I. w kwestiach „zadawnionych" tzw. od zarania istnienia ludzkości ostałych — kobieta swych myśli i sądu własnego się snąc wyrzekła, II. bo opinia i żądania jej najsłabszego nie znajdują odgłosu u dotychczasowych samowładców-mężczyzn! III. bo „Kościoły" — tzn. reprezentanci ujętych w systemy różnych wyznań, mają na duszę kobiecą wpływ dominujący — nawet w kwestiach nic wspólnego z religijną wiarą nie mających, IV. bo światła nawet jednostka kobieca ulega jeszcze obawie skompromitowania się" — albo „zaszkodzenia sobie" wobec ogółu milczącego, V. bo: nie ma u kobiet dostatecznie rozwiniętego ducha poświęcenia dla dobra późniejszych pokoleń — we walce o to, co jest zbawiennym - bo rozumne, co rozumne — bo konieczne, a konieczne — bo pełne istotnego miłosierdzia dla ludzi. Głosy pojedynczych, „białych kruków" — posłużyły tylko za hasło ostrzegawcze świadomym wstecznictwa na całym świecie, tym, co to wszelkie „tabakiery" uważają za przymusy, zaś ludzkość za sekundarny w swym przeznaczeniu „nos". Idea politycznej potęgi, eo ipso: idea zaborcza, pragnienie bogactw u potęg świeckich i duchownych... idea rozmaitych rewanżów, żądza władzy despotycznych jednostek i klik - opierających się na masach — zawsze ciemnych, jak głęboka toń - oto źródła oporu dla władzę dzierżących, zawsze imperialistycznych mniejszości — przeciw prawdziwemu postępowi ducha, przeciw czystemu poznaniu prawdy i dobra. Dlaczego zniknąć musi masa! Owe nieprzebite głębiny, dokąd dojść nie może nigdy pełnia światła wiedzy, która w ręku nieubłaganych władców przedmiotem pozostać musi, w swej ciemnocie ducha... cierpieniach fizis i psychy swej, w bezustannej degeneracji i deprawacji, w swym stopniowym rozkładzie, przechodzącym w spuściźnie pokolenia na pokolenie — w potęgujących się rozmiarach. Ludzkość a nieprzejrzane hordy... Naród — a masa... to dwojakie 1 tak różne, jak światło i ciemności piekielne. Pierwsze kroczą ku wyżynom. Drugie przeistaczają się w trujące bagna albo śmiercią ziejące wulkany. Oto głębokie przyczyny, względy, objawy i nadzieje związane 2 problemem demograficznym — nie zaś wyłącznie ekonomiczne 1 "gospodarcze" obliczenia i niebezpieczeństwa. Tak{ jak w świecie zwierząt i roślin ustroje tym płodniejsze i liczniej-^e, im bardziej prymitywne — zaś król zwierząt — lew — w pojedyn-czych, nielicznych rodzinach się przejawia, tak też widoczny, Pan świata NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 214 — Człowiek — nie ilością, lecz jakością swoją górować będzie nad tym światem. Nie tylko nędza materialna — ale przede wszystkim niemożność szerokich, głębokich mas uczestniczenia w zdobyczach kultury dla zdrowia ciała, oświecenia ducha, ułatwień w pracy, dla upiększenia i uradośnienia życia, dla przedłużenia go i wzbogacenia — stanowią najpotężniejszy argument dla zatamowania zbytniej urodzajności, tam, gdzie towarzyszy jej — nie błogosławieństwo, lecz przekleństwo. Wiedza reguluje dzisiaj już, a w swoim zwycięskim pochodzie coraz dosadniej to czynić będzie — wszelkie przejawy, potrzeby, funkcje organizmu ludzkiego... ba, roślin, a nawet świata zwierzęcego — o ile fauna żyje w sferze opieki i starań człowieka. Dlaczegóż moment tak raźny, jak rozrodność ludzka wyjętym być ma spod działania postępu wiedzy i dojrzałej refleksji a rozumnej regulacji człowieka?!... Nie dający się zgoła przewidzieć postęp wiedzy technicznej, uczyni w dalszej, znacznej mierze zbyteczną pracę rąk ludzkich — nie dając ekwiwalentu w potanieniu potrzeb życiowych. We wszystkich cywilizacyjnych państwach świata istnieje wśród oświeconych kobiet, jak u tych o wrodzonej tylko, a silnej inteligencji, świadomość o konieczności reformy prawnej — (poza praktyczną, już dawno zapoczątkowaną), w dziedzinie tego najdonioślejszego objawu życiowego, który, niby ramiona polipa, ogarnia i chwyta wszystkie inne dziedziny życia rodzinnego i zbiorowego. Brak tylko odwagi wystąpienia! Ale już nie wszędzie. Zagranica już od lat dziesięciu reaguje. Polska niechybnie się ocknie. Chwalebne to — choć dla nas kobiet zawstydzające, że mężczyźni pierwsi występują publicznie z żądaniem usunięcia projektu ustawy, duchem przestarzałej; nieuczciwej w swym najgłębszym znaczeniu i tendencji swojej, kolidującej z prawdziwym postępem i tegoż wymogami. Czy stało się to we własnym, dobrze pojętym interesie? Nie mniejsza byłaby w tym zasługa. Kongres prawników polskich — (Warszawa, w sierpniu 1929): w swojej enuncjacji — a ostatnio — wysoce ceniony przez całą intelektualną Polskę Boy-Żeleński w szeregu artykułów („Kurier Poranny") na temat demografii, a raczej niepożądanego macierzyństwa, 215 BOYA BOJE OBYCZAJOWE 4*" atakuje osławiony już — na szczęście jeszcze nie kodyfikowany paragraf 218 nowego Prawa Karnego — przewidujący za „zbrodnię" przerwania ciąży 5 lat więzienia — tak dla matki, jak dla lekarza. Słusznie na razie zarzuca Boy-Żeleński kobietom brak odwagi! (Wyjątki: Daszyńska-Golińska — jako autorka pracy: Zagadnienia polityki populacyjnej — zaś z czasopism: tygodnik „Ewa"). Toteż w ślad za tą szczupłą na razie garstką bojowników, zasilając potężnie ich liczbę i wrażenie moralne, powinny pójść wszystkie obywatelki naszego Państwa — które kroczy naprzód w niejednej dziedzinie prawdziwego postępu. „Ewa" wydaje mi się powołaną (także z tytułu swego tytułu) do zainicjowania pochodu jednego z najbardziej żywotnych postulatów — mimo tegoż pozornego ataku na życie. [„Ewa" 1930, nr 2] DWA GŁOSY - WCIĄŻ O PARAGRAFIE 218 PROF. DR ZOFIA DASZYŃSKA-GOLIŃSKA „Ewa" na wywiadzie u znakomitego profesora, autorki Zagadnień polityki populacyjnej — Właściwie, to wszystkie swoje zapatrywania na tę kwestię dość wyczerpująco przedstawiłam w swej książce p.t. Zagadnienia polityki populacyjnej, ale jeśli chodzi o podkreślenia słowne mego światopoglądu na tę sprawę, to uważam, iż panowie kodyfikatorzy powinni bezwględ-nie utrzymać ten paragraf karny. Brak hamulca prawnego wpływa na rozluźnienie obyczajów, upadek moralności, a nie poprawi wcale warunków bytu. — Tak, ale przecież trzeba znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, nie tylko opinia publiczna, ale i głosy uczonych zaważą na redakcji nowego Paragrafu w nowej ustawie karnej. Przecież jeśli operacja ta nadal będzie karana, nic się nie zmieni: kobiety, zmuszone do tej operacji — żadna tego nie czyni dla przyjemności — pozbawione nadal opieki lekarskiej, tak samo pozostaną ofiarami pokątnych akuszerek... NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM — Proszę pani, mówił mi jeden lekarz, gdy go o to pytałam, że h K ' taka wykonuje więcej tych operacji, aniżeli on. Mając większą wn — lepiej to uczyni, niż niejeden lekarz. Oczywiście, że to powiedzeń' ^ rozwiązuje kwestii, zawiłej w sobie samej. Rzeczywiście, sprawa ta m -C być załatwiona tylko w ten sposób: niekaralność do trzech mięsie ciąży, gdy — jak niektórzy uważają — płód jeszcze nie żyje, cw przecież już jest życiem rozwijającym się. Poruszona sprawa przez Boya choć zaczęła się od kwestii przerywania ciąży, w rzeczywistości ujmuje te sprawę o wiele szerzej. Przerywanie ciąży już jest złem, do którego nie należy dopuścić, któremu trzeba zapobiec. Potrzeba więcej uświadomienia. Udostępnienia zdobyczy wiedzy, wskazówek! Choć nam, kobietom trudno o tym nieraz mówić. Jesteśmy dziś współczesne, mówimy o wszystkim, a jednak nieraz wstydliwość zamyka gardło. Jestem profesorką na wyższej uczelni, wykładam politykę populacyjną, a nieraz, gdy przed tym młodym audytorium mam mówić o wszystkich drażliwych nieraz kwestiach, trudno wypowiedzieć się, gardło zaciska się zażenowaniem. Dzisiejsza młodzież jest inna, więcej wie, swobodniej mówi o wszystkim, niż niejedna ich matka. Ale ta swoboda ma też swoje złe strony: panny żyją zbyt lekkomyślnie, a taki paragraf karny jest jednak pewnym hamulcem... — A jak się pani zapatruje na sprawę karalności — według paragrafów ustaw — tylko matki? Czemu jej, powiedzmy, partner nie miałby być współwinny? — Do mężczyzny należy tylko zapłodnienie i z tą chwilą czynność mężczyzny skończona: kobieta tworzy życie i jest za nie odpowiedzialna. Chyba, że mężczyzna namawia ją do zabicia płodu, wówczas jest współwinny. Ale prawo nie zajmuje się tym, czy mężczyzna nie daje utrzymania dla dziecka, czy porzuca kobietę ciężarną — to są sprawy prywatne, a nie prawne, jakkolwiek te właśnie sprawy są przyczynami zbrodni prawnej! BYŁY NACZELNY LEKARZ KASY CHORYCH W ŁODZI DR HENRYK KŁUSZYŃSKI. — Jestem za zupełną niekaralnością spędzania płodu. Cyfry, statystyki wskazują na to, że prawo wobec życia jest w tym wypadku bezsilne. ZP oka bądź BOYA BOJE OBYCZAJOWE wadzonej przeze mnie statystyki w swej tylko Kasie Chorych • jż operacji tej dokonano na dwudziestu tysiącach kobiet bezpieczonych, bądź u członków rodzin. Wiele z nich dokonali kasowi, do wielu wypadków wzywany był lekarz po fakcie, gdy 'L ^ Dj}y już jakieś komplikacje. Należy wziąć także pod uwagę, że wiele na. ^ jLasy poddaje się tej operacji poza Kasą, nie chcąc mieć w swej C 'dencii kasowej ujawnionego tego wypadku. Ilość ubezpieczonych Kasie Chorych stanowi jedną piątą całej ludności polskiej, obliczając wiec w tym samym stosunku ilość dokonywanych poronień w sposób sztuczny, otrzymamy cyfrę 100 000! Oczywiście, że istnieje możliwość i prawdopodobieństwo, iż sfery nie korzystające z Kasy Chorych, a więc te zamożniejsze po części, są bardziej uświadomione, prędzej, niż robotnik korzystają ze środków zapobiegawczych, tym samym może się zdarzyć mniejsza ilość przerywanych ciąż — określimy więc w przybliżeniu cyfrę zabronionych operacji na 80 000 rocznie. Z tych do wiadomości władz sądowych dochodzi najwyżej 300-400 wypadków czyli pół procent — toż to śmieszne po prostu! Życie samo, nie my, domaga się reformy! Mówi się o moralności, która jakoby była przeciwna polityce regulującej urodzenia — a czyż moralnością jest bezmyślne i nieograniczone rodzenie dzieci, umierających potem z głodu, zimna, złych warunków higienicznych? czyż moralnością jest paragraf, karzący kobietę, która i tak jest ukarana, cierpiąca, gdy jest zmuszona zabić swój płód? Czyż moralnością jest po prostu zmuszanie do urodzenia niechętnie noszonego płodu, gdy nie ma opieki nad dzieckiem, ani nad matką, gdy nie załatwiona jeszcze sprawa alimentacji? To jest właśnie niemoralność, a nasza walka o zniesienie tego paragrafu jest walką o prawdziwą ludzką moralność, świadomą etykę, przystosowaną do współczesnego życia! Walczymy o to w prasie, walczyć będziemy o to w Sejmie — przeprowadzić to musimy! A wkrótce mam zamiar — kończy dr Kłuszyński — założyć pierwszą poradnię o środkach zapobiegawczych i nastąpi to już w najbliższym czasie. [wywiad przeprowadziła] Thea Weinberg Bereza Kartuska 15 czerwca 1934 r. o godz. 1530 na schodach wiodących do rządowego Klubu Towarzyskiego przy ul. Foksal zatrzelony został Minister Spraw Wewnętrznych płk Bronisław Pieracki. Bezpośrednią polityczną konsekwencją tego wydarzenia było utworzenie obozu izolacyjnego w Berezie Kartuskiej. W powojennej publicystyce historycznej, także w historiografii, Bereza, wraz z procesem brzeskim i pacyfikacjami w Małopolsce Wschodniej, współtworzyła kanwę czarnej legendy II Rzeczypospolitej, będąc dla przeciwników „sanacji" synonimem rządów opartych na terrorze, ucisku i bezprawiu. Wymieniana z nieodłącznie krytycznym komentarzem w każdym opracowaniu poświęconym dwudziestoleciu międzywojennemu, służyła za koronny dowód, i argument zarazem, autorytaryzmu rządów pomajowych, według niektórych komentatorów nawet „faszyzacji" polskiego życia politycznego w latach trzydziestych. Do dnia dzisiejszego jednak, dzieje obozu nie doczekały się swego historyka, który wyjawiłby rzeczywistą ilość więzionych, ich przynależność partyjną, powody internowania — odpowiedział wreszcie na pytanie o rzeczywiste znaczenie polityczne Berezy i miejsce, jakie zajmowała w przedwojennym systemie władzy. Przytoczone niżej teksty nie są oczywiście w stanie, i nie jest to ich zadaniem, na pytania te odpowiedzieć, służą jednak — jak mniemam — pomocą przy rzeczowym i pozbawionym emocji spojrzeniu na fenomen obozu. Przede wszystkim jednak są znakomitym pretekstem prezentacji kultury politycznej tamtego czasu i jej pochodnych: sposobów uprawiania propagandy, publicznej debaty, i — co nie mniej ważne, oddziaływania na opinię Publiczną. >•;*•/««,. >-i:r>»;:. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM H Już na wstępie trzeba jednak zwrócić uwagę czytelnika na s • merytoryczne różniące teksty opublikowane w prasie eksponującej stan 'St°*' rządu i w prasie opozycyjnej. Uzasadnienie konieczności wprow H '^ w Polsce ładu i spokoju, których gwarantem miała być Bereza, stało się _ ^ tego nie ma wątpliwości — przedmiotem kampanii propagandowej rządowej i prorządowej, stosującej zwyczajowy w takich sytuacjach w środków — od perswazji począwszy, na groźbach zaś skończywszy, można natomiast wątpliwości, czy doszło do rzeczywistego skrzyżowania n''''"" i myśli, do pełnego uzewnętrznienia różnicy zdań publicystyki „oficjalne'" i opozycyjnej. Rząd, decydując się na powzięcie kroku tak spektakularnie niepopularnego, musiał liczyć się ze wspólnym protestem całej prasy opozycyj. nej, która nie bez racji uważała, że realizacja postanowień dekretu stanowić może daleko idące ograniczenie suwerenności społecznej, godząc w swobodę wypowiadania poglądów i zakres podejmowanych działań politycznych Asumpt do tego typu przypuszczeń dawał zwłaszcza pierwszy artykuł dekretu mówiący: „Osoby, których działalność lub postępowanie daje podstawy do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego, mogą ulec przetrzymaniu i przymusowemu umieszczeniu w miejscach odosobnienia, nie przeznaczonych dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstw". Nie mniejsze obawy budził artykuł stwierdzający, że w obozie mogą być przetrzymywane osoby wskazane przez władze administracyjne bez wszczynania przeciwko nim dochodzenia sądowego i bez wyroku. Nie bez przyczyny tak ogólnie sformułowane postanowienia dekretu dawały władzy nader wygodny, a jednocześnie niebezpieczny dla przeciwników, instrument mogący służyć odsuwaniu od życia politycznego na trzy bądź sześć miesięcy dowolnie wybranych, rzeczywistych bądź potencjalnych przeciwników. Takie w pełni uzasadnione obawy potęgowały niedwuznaczne podejrzenia, które pod adresem obozu narodowego, już nazajutrz po zabójstwie, formułowała prasa rządowa. Powstały w kwietniu 1934 r. w wyniku rozłamu w Stronnictwie Narodowym Obóz Narodowo- -Radykalny podjął co prawda brutalną rozgrywkę przede wszystkim z lewicą i organizacjami żydowskimi, lecz na dwa dni przed zamachem na Pierackiego decyzją władz administracyjnych zamknięty został periodyk ONR „Sztafeta". Podejrzewając, że zabójstwo jest akcją odwetową policja jednocześnie oskarżyła młodych, faszyzujących narodowców i — przy okazji — starała się skompromitować jedną z największych partii opozycyjnych, jaką było SN. Przypomnienie zabójstwa Gabriela Narutowicza sprzed dwunastu lat i ponowne wskazanie moralnego sprawcy było więc nie tylko zabiegiem retorycznym. 221 v °s BEREZA KARTUSKA v żeniami prasowymi, za słowami o „siejbie nienawiści", poszły s strykcje administracyjne. Na terenie całej Polski dokonano setek ^ których w specjalnych rubrykach donosiła prasa narodowa. zatrzyi" > Q^L kyli zaL pierwszymi, którym z autopsji dane było poznać obóz P12^ . Kartuskiej. W nocy z 6 na 7 sierpnia 1934 r. wysłano tam dziesięciu * vmanych działaczy Obozu, zdelegalizowanego przed kilkoma tygodniami M l ie posądzanego o zamach. Jak się bowiem wkrótce okazało, rzeczywistymi 'forami zamachu byli nacjonaliści ukraińscy. Możliwościami tkwiącymi w rozporządzeniu Prezydenta zaniepokojone były kże środowiska dwóch pozostałych najpoważniejszych partii opozycyjnych _ polskiej Partii Socjalistycznej i Stronnictwa Ludowego. Świeżo w pamięci miano przecież proces brzeski i wyroki, na mocy których przebywali jeszcze w więzieniach organizatorzy Centrolewu. Wszystko to powodowało, że starcie między prasą rządową, uzasadniającą celowość istnienia Berezy, a zjednoczoną w sprzeciwie prasą opozycyjną było nieuniknione, pamiętać jednak trzeba, że szansę polemiki nie były równe. Przewaga władz w rywalizacji propagandowej nie polegała wyłącznie na dysponowaniu większą ilością tytułów i sumą nakładów. Polegała przede wszystkim na możliwości dokonywania konfiskat poszczególnych tekstów bądź całych numerów, a więc na daleko idącej reglamentacji swobody wypowiedzi. Stosowana przed wojną cenzura represyjna, przynosząca dotkliwe straty finansowe, stawiała wydawców przed alternatywą oględności wypowiedzi, komentarzy pośrednich, sięgania po tematy zastępcze wreszcie, a narażeniem się na konfiskatę. Białe plamy na pierwszej stronie mówiły niejednokrotnie więcej niż odredakcyjne enuncjacje. Na aktywa prasy oficjalnej składały się przede wszystkim: uchodząca za periodyk rządowy i codzienne pismo BBWR „Gazeta Polska", w której pisywali prominentni piłsudczycy, a którą redagowali Adam Koc, później zaś Ignacy Matuszewski i Bogusław Miedziński; kierowany do „klienteli mieszczańsko--inteligenckiej" „Kurier Poranny", prowadzony przez „radykalnego" piłsud-czyka Wojciecha Stpiczyńskiego. Jeśli jednak oba periodyki przeznaczone były dla „wyrobionego" czytelnika, „Express Poranny" stanowił przykład gazety czytanej przez tzw. szeroką publiczność. Wydawany obok innych rewolwerowych „czerwoniaków", stanowił ważny instrument w walce propagandowej, właśnie poprzez łatwość i zasięg odbioru. Równie istotnym co „Express" sojusznikiem rządu był „Ilustrowany Kurier Codzienny", główne pismo koncernu Mariana Dąbrowskiego, wydawane w Krakowie, lecz rozprowadzane na terenie całej Polski. Na końcu listy wybranych, najbardziej charakterystycznych tytułów prasy prorządowej wy- BSS NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM mienić trzeba także krakowski dziennik „Czas", organ środowisk kons no-ziemiańskich o dużo większym znaczeniu niż nakładzie, będący wyr • 3 opinii kół, z którymi władze musiały się liczyć. Pokazały to wizyty zło'10" "" maju 1926 r.: Piłsudskiego w Nieświeżu, zaś Walerego Sławka w Dzik "^ Walcząca z rządem opozycja dysponowała siłami skromniejszymi, jeśr •*'• o liczbę tytułów, jak i nakłady. Każde z trzech stronnictw wydawało dzi uznawany za periodyk oficjalny, przy czym narodowo-demokratyczna, Ga Warszawska" i socjalistyczny „Robotnik" dystansowały ludowego „Pjast^ i „Zielony Sztandar" rangą i znaczeniem wynikającym tak z zasięgu i popula ności, jak też jakości piór skupionych wokół pism. „Gazetą Warszawską", po Zygmuncie Wasilewskim, prowadzącym teoretyczny organ „Myśl Narodową", kierowali m.in. Mieczysław Trajdos i Stanisław Sacha, współpracowali zaś z nią, obok Romana Dmowskiego, czołowi publicyści narodowi — Stanisław Grabski, Stanisław Kozicki czy Stanisław Stroński. „Robotnik", redagowany w latach trzydziestych przez jednego z przywódców PPS Mieczysława Niedziałkowskiego, poszczycić się mógł natomiast współpracą Stanisława Dubois, Kazimierza Czapińskiego, Stanisława Posnera. Kilka słów komentarza wymaga pozycja, którą wśród opiniotwórczych periodyków dwudziestolecia zajmowały „Kurier Warszawski" i „Głos Narodu", pisma, które kwalifikować można jako centrowo-opozycyjne. W latach trzydziestych „Kurier", redagowany przez Bolesława Koskowskiego, stał się wyrazicielem stanowiska środowisk, skupionych wokół Ignacego Paderews-kiego i Władysława Sikorskiego, które przystąpiły do formowania Frontu Morges. Krakowski „Głos Narodu" kierowany przez Jana Matyasika, później zaś ks. Jana Piwowarczyka, spełniał podobną rolę wobec zbliżonego do Frontu Morges Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji, od przełomu roku 1933 i 1934, stając się w coraz większym stopniu wyrazicielem stanowiska Kościoła katolickiego. Najmniej znanym wśród wymienionych periodyków były redagowane przez Ksawerego Pruszyńskiego „Problemy". Tygodnik młodych konserwatystów — piłsudczyków, popierając w zasadzie obóz sanacyjny, niejednokrotnie występował z krytyką polityki władz narażając się na częste konfiskaty, które zmusiły Pruszyńskiego do likwidacji pisma po dwóch latach istnienia. Tym niemniej „Problemy" przyniosły cały szereg nader interesujących wypowiedzi poświęconych kondycji ówczesnej Polski m. in. pióra jednego z najwybitniejszych publicystów dwudziestolecia Adolfa M. Bocheńskiego. W bilansie sił nie można pominąć czynnika decydującego w przypadku rekonstruowanego sporu, mianowicie wspomnianej już reglamentacji swobody wypowiedzi. W latach trzydziestych władze administracyjne zarządzały ok. 2000 cZerWCU BEREZA KARTUSKA 1500 dotyczyło prasy wydawanej w języku uznawano prasę SN, która w statystyce wyuu"*_..ra PPS i opozycji centrowej, przy czym iły także wydawnictwa prorządowe. r. rząd korzystał z przysługującego mu przywileju nader ; do konfiskat całkowitych bądź częściowych wszystkich pujących przeciw dekretowi prezydenta. Trzeba o tym niać zawartość ówczesnej publicystyki-opozycyjnej. iwj_ dotyczą wyłącznie reakcji na decyzję utworzenia • stytucji obozów izolacyjnych (powstał tylko jeden, właśnie w Berezie). Prawie wszystkie teksty opublikowane zostały latem 1934 roku. Wyjątek stanowi artykuł Bocheńskiego, wart uwagi ze względu na swe syntetyzujące ambicje. Dyskusja poświęcona Berezie nie skończyła się oczywiście z chwilą, gdy nazwa obozu weszła do słownika politycznego tamtych czasów. Wprost przeciwnie, pisano o nim przy okazji interpelacji poselskich, analizowano rygory regulaminu, jednak temperatura i ilość wypowiedzi nigdy nie powróciły do stanu z 1934 r., kiedy polemikę poświeconą Berezie łączyło pytanie najistotniejsze — o jakość polskiego życia politycznego i jego przyszłość. Dla opozycji obóz od momentu utworzenia stanowił doskonały pretekst krytyki rządu, niemniej już pierwsze lata pokazały, że Bereza wykorzystywana będzie wyłącznie do izolacji jednostek najbardziej radykalnych, nie stanie się więc narzędziem godzącym w funkcjonowanie instytucji opozycji jako takiej. Na przykład w 1936 r. osadzono w obozie 342 komunistów, 6 działaczy Stronnictwa Ludowego, 3 narodowców i przedstawicieli ONR oraz 15 kryminalistów i 3 lichwiarzy. Na zakończenie poświęcić wypada kilka słów kryteriom wyboru tekstów. Kierowałem się oczywistą zasadą doboru tytułów, oddających różnorodność przedwojennego życia politycznego, wśród nich zaś, artykułów i oświadczeń wyrażających stanowisko redakcji bądź sygnowanych nazwiskiem znanych publicystów. Jak nietrudno zauważyć dzienniki zdecydowanie górują nad , tygodnikami, które nie kwapiły się z komentowaniem posunięć rządu. Tak było np. z „Wiadomościami Literackimi" czy „Sygnałami". Nie wszystkie artykuły, zaprezentowane w porządku chronologicznym, mają walor polemiki bezpośredniej, niemniej dostrzec można interesujące różnice w stanowisku prasy rządowej i prorządowej, co w sposób najjaskrawszy widoczne jest w ataku „Expressu" na „Czas". Cytowany fragment artykułu Jana Rembielińskiego jest swego rodzaju osobliwością. Cały nakład nr. 26 „Myśli Narodowej" został bowiem skonfiskowany, a jeden, z nielicznych zapewne, zachowanych egzemplarzy przechowywany jest w zbiorach Biblioteki Narodowej. Miejsca ingerencji cenzury oznaczo- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM P,nia Rafał Habielski 225 BEREZA KARTUSKA „Gazeta Polska" 19 VI 1934, nr 168] MIEJSCA ODOSOBNIENIA i?;: Zarządzenie, ustanawiające obozy izolacyjne, nie należy do aktów radosnych. W ciągu lat, które minęły od chwili zamachu majowego, kolejne rządy unikały posunięć i decyzji tego rodzaju — posługując się zazwyczaj normalnymi środkami utrzymywania porządku publicznego. I lata te były, spośród wszystkich lat istnienia Polski odrodzonej, najspokojniejszymi i najbardziej wypełnionymi pracą miast tumultów. Szczególnym zwolennikiem takiej właśnie normalnej, powiedzielibyśmy nawet łagodnej, metody działania, był zamordowany minister Pieracki. Cóż się więc zmieniło? Czemu zdecydowano porzucić linię, po której szło się dotychczas. Zdawałoby się, że jeden, nie wiadomo przez kogo popełniony mord nie powinien wpływać na tak zasadniczy zakręt. To skrytobójstwo nie było, powtarzamy to raz jeszcze, wyrazem żadnych napięć masowych, nie było skutkiem rozgorzałych namiętności politycznych. Przeciwnie, to ono zmierzało właśnie do zaprószenia ognia. Dlaczego więc zmieniamy metody? Dlatego, że nie metoda jest istotą sprawy, lecz cel. Jeśli chodzi o stosunki wewnętrzne w Polsce, to celem naszym, którego nie kryliśmy od początku, jest wprowadzenie i utrwalanie wewnętrznego ładu. „Porządek musi być" — to są słowa jednego z pierwszych wywiadów udzielonych po zamachu majowym przez Marszałka Piłsudskiego. „Porządek musi być" — czy rozumiecie to, wy wszyscy? Musi - i będzie. Nie będzie się w Polsce strzelać do ministrów. Nie będzie się w Polsce bić po ulicach, nie będzie się w Polsce rozgrywać partii o władzę 1 wpływy na jarmarkach — nie będzie się nic wygrywać demagogią, nie będzie się nic rozstrzygać krzykiem, albo groźbą, albo mordem. Mylą się wszyscy filozofowie gotowi powoływać przykłady z tysiącleci historii, dowodzące, że „zawsze i wszędzie" było odwrotnie. Nie będziemy się 2 nimi uczenie spierać o to, co było tam czy gdzie indziej. Wiemy natomiast, co musi być w Polsce, bo my tak chcemy. Musi być porządek. Musi być powaga. I będzie. NIE SZABLĄ, LEC2 PIÓREM Obozy koncentracyjne Tak ni o^m lat pracy nad SoL?p5^? Dlate80' że wida - * 0-ągnięć, osiem lat kr^T^^^ ht ^kbd^.0^ Pomyślcie tylko-iest t„ „H - ~ me wystarczyło dla ^k if latego umiemy cenićrycerskość we wsZystSchdeSteŚmy 1UdŹml W°j"y naprawdę dla większości na r H wsz^st*co'co potrzeba, aby «aa Rzeczypospolitej zostały c^T106 ^ ~ ład j na ^ mny 19 VI 1934, nr 168] e i, zapowiedział szef rządT ?*L* ' w' elk*go męża stanu wolnej satysfakcję 2a ob \ "L%L** nstw»' naszej dobrej narodo-ckiego". „Rząd RzeLypofpo^™ ™ Żyde Br°^wa st zdecydowany sięgll D^ ~ °SWladc^ - całą mocą w> - których " BEREZA KARTUSKA 227 H iii gdy te słowa padły, ogłosił Dziennik Ustaw Rzplitej ^ ' C' dekret Głowy Państwa, zarządzający na podstawie art. *ir nstytucji izolowanie „osób zagrażających bezpieczeństwu, ^ ' wi i porządkowi publicznemu". Kiedy przed czterema nie-S^łn laty, w lecie 1930 roku, prowodyrzy partyjni poczęli S holic, starczyło kilkunastu spiskowców odosobnić i przekazać * , sądowej, która na nich wydała wyrok skazujący. Jednak *rfocznie ta lekcja, dana żywiołom warcholskim, zatarła się już pamięci przywódców partyjnych, kiedy znów pokusili się o sianie fermentu w społeczeństwie, o zapalenie nienawiści w masach, o rozpętywanie burzy. Cóż bowiem widzimy od pewnego czasu? Oto rządy majowe, oparte o instynkt państwowy olbrzymiej większości społeczeństwa, z całą intensywnością i pełnym poczuciem odpowiedzialności budują Polskę współczesną, organizują jej życie wewnętrzne, ochraniają ją przed następstwami dotkliwego kryzysu gospodarczego, wydźwigają na wyżyny wielkiego mocarstwa na terenie międzynarodowym. Równocześnie jednak podejmują pewne partie czy ugrupowania próby anarchizowania opinii publicznej, zatruwania atmosfery naszego życia zbiorowego. -i . Choćby z przebiegów procesów politycznych w ostatnich kilkunastu miesiącach jest widoczne, że istnieją w terenie pewne punkty zapalne, że posiew demagogii daje jednak plon w postaci bezmyślnych, lokalnych odruchów, godzących w poczucie prawa i stan bezpieczeństwa. Marsz obałamuconych chłopów na posterunek policji, rozruchy antyżydowskie, krecia robota wywrotowa wśród ciemnych mas Polesia czy Wołynia, nawroty terrorystycznej akcji Organizacji Ukraińskich Narodowców w Małopolsce wschodniej — świadczą, że czynne są wciąż jeszcze ciemne siły destrukcji. Ostatnio rozpad bezpłodnych ugrupowań partyjnych wyrażać się począł w dalszym atomizowaniu się zwłaszcza wśród nacjonalistycznej prawicy, w powstawaniu nowych zespołów, które i dla demagogicznych celów autoreklamy i pod wpływem haseł i wzorów z zagranicy, odważały się nawoływać już do akcji bezpośredniej, usiłowały zgalwanizować ulicę przeciw porządkowi i ładowi społecznemu. Pałka i kastet, kamień 1 burda uliczna — nawet burda w kościele, profanująca uczucia religijne NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM społeczeństwa — ostatnio zjawiły się w protokołach naszych " bezpieczeństwa. Wreszcie nikczemny skrytobójca poważył się wvjf ^ zamach na dostojnika Państwa, na ministra w czynnej służbie "^ Miara cierpliwości i wyrozumiałości przebrała się! Tolerancja HI siewców fermentu, dla moralnych, pośrednich sprawców zbr A 3 j — skończyła się! --i, . i Miliony obywateli państwa nie mogą pozostawać dłużej pod d magogicznym obstrzałem kilkuset warchołów, mącących spokój w kra ju, szerzących defetyzm, usiłujących wywołać nastroje paniki warchołów zohydzających wszystko i wszystkich, rzetelnie pracujących dla państwa. Odosobnić tych warchołów i unieszkodliwić — to znaczy zapewnić robotnikowi i rolnikowi, rzemieślnikowi i kupcowi, studentowi i pracownikowi umysłowemu spokój i ład. To znaczy uwolnić kraj od tych, co wiatr sieją z cyniczną świadomością, że rozpętują burzę. Nie po to krwawili najlepsi synowie Polski na polach chwały, nie po to od piętnastu lat budujemy mocarstwową Polskę — aby jej fundamenty podważała garść ludzi złej woli i przekory, ludzi rozzuchwalonych bezkarnością a wyzbytych wszelkiego poczucia odpowiedzialności. Trzeba między nimi a zdrowym społeczeństwem stworzyć nieprzebytą przegrodę! 168] °NSEKWENCJE B-nisław Pieracki kończy swoją Ó Człowi^ STWA tym " Stacją krańcowąj samym wyczerpana z o - symboliczny znak aprobaty Wodzi 2 ~ spowity w aureolę meczet? dk ZyCm J P™? swego żołnierza zas^i, Bronis^ Pierlc^^°vz^ *łobny emblematami sfyżywotsymbolu BEREZA KARTUSKA . i bszych uczuć patriotycznych i ogólnoludzkich. Takie jest z n3^ prawo ducha ludzkiego, że nie może on być zamordowany. Gdy b°VVa ia pozbawia go narzędzia działania, jakim jest fizyczna forma 'eka nie przestaje on żyć i działać. Podnosi tylko skalę swego ieniowania i rozszerza w wieczność granice swego istnienia. P corawa człowieka jest przez zbrodnię załatwiona. Tak. Lecz sprawa ducha dopiero się od niej zaczyna. W tym stwierdzeniu jest zawarta istota głębokiej prawdy, związanej z imieniem Bronisława Pierackiego. Reszta to już proces wchodzenia symbolu w realne życie narodu, wlewania się jego treści duchowej w zbiorową narodu duszę, zapładniania wyobraźni młodzieży wzorem bohaterskiej służby Ojczyźnie i wskazaniem, że tylko taka, bezgranicznie ofiarna służba darzy znamionami wielkości — ludzi, epokę i Rzeczpospolitą. Lecz kule skierowane do ministra spraw wewnętrznych, zabijając człowieka, ugodziły w Państwo i to jest druga strona zbrodni z dn. 15 czerwca, związana z imieniem Bronisława Pierackiego, lecz mająca już własną logikę i apelująca do nas, żyjących. Niepodobna umknąć potrzeby ścisłego sformułowania odpowiedzi na pytanie: czy zarysowana wyraźnie w okresie trzyletniego kierownictwa sprawami wewnętrznymi państwa polityka Pierackiego została przekreślona przez zamach wykonany na jego osobie, czy też tak nie jest? Jakaż to była polityka? Powiedzmy od razu, że celem jej było wypełnienie treścią ram organizacji życia zbiorowego, jakie dla Polski nakreślił Marszałek Piłsudski. Praktycznie biorąc chodziło o ustalenie — w drodze wnikliwych studiów i przemyśleń — w najróżniejszych dziedzinach życia zbiorowego i indywidualnego obywateli — nowej granicy pomiędzy Wolnością a odpowiedzialnością, pomiędzy swobodami i obowiązkami obywateli. Mówiąc językiem politycznym, celem dążeń było pogodzenie w normach prawa, regulujących życie, demokracji parlamentarnej z autorytetem władzy wykonawczej w państwie, z należytym zakresem uprawnień rządu. To był cel. Czy w grę wchodziła olbrzymia dziedzina interesów obywateli, zawarta w samorządzie terytorialnym; czy chodziło o usta- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM wowe uregulowanie ruchu stowarzyszeniowego lub zgromadzę' licznych — nigdzie polityka Pierackiego nie wkraczała na drogę łat nie wychodziła z postulatu wygodnego życia administracji kos t*"' praw obywatela, lecz szukała rozstrzygnięć godzących ideały woln ^ z interesami społeczeństwa jako całości i państwa. Zmierzała ona H zapewnienia samorządowi sprawności i atmosfery uczciwości w o podarowaniu groszem publicznym; do uzdrowienia życia stowarzyszę niowego, doprowadzonego do absurdu przez tysiące organizacji wege. tujących jedynie dla zapewnienia posad prezesom i zarządom, opłaca-nych ze składek publicznych; do usunięcia takich obrzydliwości, jak chowanie przez zdrowego spryciarza do własnej kieszeni pieniędzy wyłudzanych od publiczności dla kalek lub sierot; zmierzała wreszcie do położenia kresu jawnym szyderstwom z prawa, praktykowanym przez liczne stronnictwa polityczne przy interpretowaniu ustawy o zgromadzeniach. Polityka ta wychodziła z opartego na doświadczeniu założenia, że formy wolności rodzące anarchię, godzą w samą zasadę wolności i że nie ma innego sposobu oszczędzenia naszej ojczyźnie rządów typu faszystowskiego, jak przez oddzielenie w obyczaju twórczych elementów wolności od pierwiastków anarchii i zniszczenie tych ostatnich. Pod względem metody Pieracki usiłował osiągnąć zakreślone tu cele dwoma drogami: przez stopniowe wykorzenianie z aparatu administracji ogólnej ducha biurokracji i zwrócenia go ku życiowym potrzebom obywateli, z drugiej zaś strony przez zdobywanie dla swoich idei i postulatów opinii publicznej. W swoich wystąpieniach parlamentarnych nie unikał on nigdy dyskusji na najdrażliwsze, w przekonaniu oponentów, tematy. Wkładał zawsze wiele wysiłku w pogłębianie dyskutowanych zagadnień, wyczuwając przy tym bardzo trafnie obowiązek ministra — konfrontowania każdego rozwiązania fragmentu życia zbiorowego z całokształtem rzeczywistości, z jej społeczną, gospodarczą i ideową treścią oraz z celami, jakie się pragnie osiągnąć. Czy więc ta polityka została przekreślona przez zbrodnię? Osoba najbardziej miarodajna w rozstrzyganiu tego zagadnienia, mianowicie szef rządu prof. Leon Kozłowski, przemawiając dzisiaj nad trumną Bronisława Pierackiego, dał na to pytanie odpowiedź negatywną. Nie. Ta polityka, jeśli chodzi o cele, nie została przekreślona. BEREZA KARTUSKA " iei strony możemy dodać do tego stwierdzenia prezesa Rady 'w że nie została ona również przekreślona, jeśli chodzi M'nlS . praca nad uspołecznieniem administracji, która dała dotych-° "^ akomite rezultaty, oraz nad zdobywaniem wyobraźni społeczeń-023 dla naczelnych idei racji stanu, musi być i niewątpliwie będzie 5 tynuowana. Natomiast do arsenału środków używanych przez p°ckiego, p0 dokonanej na nim zbrodni, musi być wprowadzony niewątpliwie przejściowo — środek nowy. Przynosi go ogłoszona dniu dzisiejszym ustawa o obozach izolacyjnych, dająca władzy administracyjnej prawo pozbawiania — za zgodą sędziego — wolności na trzy miesiące osób zagrażających spokojowi i bezpieczeństwu. Jest to, jak się rzekło, środek. Słusznie zapytać można: jaki jest jego cel? Nie chcąc zalegać z odpowiedzią wyjaśniamy: celem jego jest ułatwienie rządowi zdecydowanej likwidacji wszystkich, podkreślamy wszystkich, gniazd, w których żyje duch zbrodni i w których kuje się narzędzie terom. Wszędzie tam, gdzie się tworzy organizacje bojówkowe, gdzie się szkoli ludzi do walki terrorystycznej dla rozstrzygania antagonizmów między grupami obywateli, wszędzie tam ugodzi karząca ręka państwa. Okazało się bowiem, że dotychczasowe pobłażanie dla tego rodzaju poczynań, wypływające z wiary w siłę perswazji, było błędem. Zabójstwo Pierackiego nie pozostawia pod tym względem najmniejszego marginesu do snucia złudzeń. Gdy zaś perswazja zawodzi, państwo musi się uciec do nakazu i karać jego łamanie. Stojąc nad otwartą jeszcze mogiłą Bronisława Pierackiego mamy wszyscy zdecydowane odczucie potrzeby oczyszczenia atmosfery, usunięcia z życia ośrodków zamysłów anarchicznych, w których chorobliwa pseudoideowość chadza pod ręką ze zbrodnią. Jesteśmy jednak świadomi, że dla wzmocnienia społecznych fundamentów ładu i harmonii wewnętrznej wokół sztandaru racji stanu, konieczne jest rozszerzenie frontu i pogłębienie zasad naszej współpracy z dwoma socjalnymi filarami Rzeczypospolitej: włościaństwem i światem pracy w miastach. Scalenie masy robotniczej i pracowników umysłowych oraz jak najściślejsze związanie ich z państwem, obok zbliżenia doń, z natury samej konstruktywnego i umiarkowanego, elementu włościańskiego, zlikwiduje liczne zaułki w naszym życiu zbiorowym, w których czai się dzikie warcholstwo i zbrodnia. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM MIEJSCA ODOSOBNIENIA 232 s'ca" W VI 1934 ——-' Na innym miejscu podajemy dosłowny tekst ogłoszonego wczo • dekretu Prezydenta Rzeczypospolitej o osobach, zagrażających be ' pieczeństwu i porządkowi publicznemu oraz przymusowym umiesz czaniu ich w tzw. „miejscach odosobnienia". „Miejsca" te stanowią nowość w naszym prawodawstwie. Dekret bardzo wyraźnie odróżnia je od aresztu zarówno śledczego jak i karnego. Zachodzi tu duża analogia z obozami koncentracyjnymi, o których mówił przed kilku dniami w swym odczycie p. Goebbels, przedstawiając je jako rodzaj „zakładów wychowawczych" dla przeciwników politycznych. Platforma, na której można się dostać do tych „miejsc odosob- nienia", jest bardzo szeroka. Stanowi ją przypuszczenie władzy policyj- nej, że ze strony danego osobnika grozi naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego. Przypuszczenie to ma się opierać na działalności lub postępowaniu, choćby nie podpadającemu pod przepisy karno-sądowe lub karno-administracyjne. A zatem można znaleźć się w „miejscach odosobnienia" nawet za działalność zupełnie legalną, o ile ona budzi we władzach policyjnych przypuszczenie, iż może zagrażać porządkowi publicznemu. Nie ulega żadnej wątpliwości, że przymusowe zatrzymanie obywatela państwa — niezależnie od nazwy miejsca — jest ograniczeniem osobistej wolności. A wobec tego uważamy za wskazane przytoczyć tekst art. 97 Konstytucji, określającego, kiedy i w jaki sposób takie ograniczenie może być zarządzone. Art. 97 Konstytucji brzmi: „Ograniczenia wolności osobistej, zwłaszcza rewizja osobista i aresztowanie, dopuszczalne są tylko w wypadkach, prawem przepisanych, i w sposób, określony ustawami na podstawie polecenia władz sądowych. O ile by polecenie sądowe nie mogło być wydane natychmiast, powinno być doręczone najpóźniej w ciągu 48 godzin z podaniem przyczyn rewizji lub aresztowania. i ' BEREZA KARTUSKA ii którym w przeciągu 48 godzin nie podano na piśmie sądowych przyczyny aresztowania, odzyskują nie- * bocznie woinost. Ustawy określają środki przymusowe, przysługujące władzom ad- • ' tracyjnym dla przeprowadzenia ich zarządzeń". ^ strona prawna dekretu o „miejscach odosobnienia", a w szczególno-, .. zgodność z konstytucją będzie niewątpliwie przedmiotem badań • niosków fachowych kół prawniczych. Jednak nawet nie specjalistom dziedzinie prawa po porównaniu dekretu z art. 97 Konstytucji nasuwa się uwaga, że o ile w konstytucji przewagę ma czynnik sądowy, o tyle dekrecie ta przewaga jest po stronie władz administracyjnych. Wprawdzie bowiem decyzja o przymusowym odosobnieniu należy do sędziego śledczego, ale dekret postanawia wyraźnie, że „wystarczającą podstawą do wydania takiego postanowienia" jest „uzasadniony wniosek" władzy administracyjnej. Trzeba przy tym zauważyć, że wniosek pochodzić będzie od władzy administracyjnej, urzędującej w miejscu pobytu kandydata do „miejsca odosobnienia", natomiast decydować będzie sędzia śledczy tego sądu, w którego okręgu będzie położone to „miejsce". Z komentarzy politycznych musimy dla zrozumiałych powodów na razie zrezygnować. Wypłyną one zupełnie wyraźnie przy zastosowaniu nowego dekretu. __ _________________ Mieczysław Niedziałkowski: ZMIANA ŚRODKÓW W poniedziałek ukazał się dekret p. Prezydenta Rzeczypospolitej „w sprawie osób, zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu"; w poniedziałek też p. prezes Rady Ministrów Leon Kozłowski udzielił agencji „Iskra" wywiadu, który stanowi jak gdyby urzędowy komentarz do treści dekretu; p. premier Kozłowski zapowiedział, że w „obozach izolacyjnych" będzie wprowadzony system pracy niełatwej, że znajdą się w nich wszystkie jednostki bez względu na Przynależność partyjną, na wyznanie czy narodowość — wszystkie jednostki, których działalność — w myśl brzmienia dekretu — „daje NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM podstawy do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszeni i-pieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego". P. Kozłowski kreślił więc z naciskiem, że chodzi nie o jakąś konkretną e polityczną, że co do zakresu stosowania „nowych środków" r ^ zastrzega dla siebie niejako wolną rękę. W tym samym duchu napisał swój artykuł wstępny w „Kurier Porannym" p. Wojciech Stpiczyński. I dla niego ów moment jed nakowego pod tym względem traktowania wszystkich bez wyjątku ma znaczenie decydujące; ze słów p. Stpiczyńskiego wynikałoby, że „obozy" mogłyby w danym razie dotyczyć nawet... „bojówkarzy", przy. znających się do BBWR. P. Dick1 na innej stronicy „Kuriera" odbiega nieco od przytoczonego przed chwilą pojmowania „środków izolacji obozowej"; p. Dick uderza w te żywioły społeczeństwa polskiego, które czerpią dla siebie natchnienie spoza granicy zachodniej Państwa Polskiego. „Teoretyczną" stronę wywodówp. Dicka pozostawiam na uboczu; ta strona brzmi wcale sensacyjnie pod piórem znanego prawnika i ongiś obrońcy w sprawie brzeskiej, ale polemika między nami byłaby bezwartościowa, ponieważ, jak wykazały „nocne rodaków odwiedziny" z poniedziałku na wtorek w drukarni „Robotnika" — ja, świadek i moralnie współoskarżony w procesie brzeskim, oraz p. Dick, podówczas obrońca moich przyjaciół, a pośrednio i mój — znajdujemy się dzisiaj w dość sprzecznych warunkach pod względem... „łatwości pisania". Polemika wyglądałaby zbyt... jednostronnie... „Gazeta Polska" jest raczej wstrzemięźliwa, w miarę groźna, uroczysta i dostojna, jak zazwyczaj; cel polityki i postępowania obozu „sanacyjnego" nie ulega zmianie; nastąpiła „zmiana środków"; „Gazeta. Polska" oświadcza, że przyjemności z tego powodu nie odczuwa żadnej. * Za to odczuwa tę przyjemność, odczuwa całą duszą, każdym nerwem „Express Poranny", a wraz z nim owa „prasa czerwona", żywy symbol „czwartej brygady", uosobienie wszelakich „cnót", które „czwarta brygada" w życiu polskim reprezentuje. Artykuł wstępny „Expressu" 1 Dick — pseud. Jana Ignacego Mariana Dąbrowskiego. 235 BEREZA KARTUSKA nieprzerwany hymn zachwytu. Ci ludzie robią — doprawdy Rażenie solenizantów. jest niezmiernie charakterystyczne... Nasze stanowisko zasadnicze próbowaliśmy sformułować wczoraj, l bez powodzenia „z przyczyn niezależnych od nas". Ujmowaliśmy zmianę środków" ze stanowiska problemów dziejowych Polski. Te problemy pozostaną; nie zakrzyczy ich „Express Poranny", choćby powtórzył jeszcze tysiąc razy swoją... odmianę jednego z ustępów odczytu warszawskiego p. Goebbelsa na temat „roli wychowawczej" obozów koncentracyjnych, wspaniałego środka pedagogiki „rasy nor- dycko-germańskiej". [„Gazeta Polska" 21 VI 1934, nr 170] DLA OTRZEŹWIENIA Polityka rządów pomaj owych nie szła i nie idzie po linii „państwa całkowitego", oznaczającego w praktyce utożsamienie państwa z panującym stronnictwem. Nie idziemy i nie mamy zamiaru iść po tej linii. Dlaczego? Dlatego, że na dłuższy dystans taka metoda przenosi istniejące i nieuniknione sprzeczności z zewnątrz — do wewnątrz. Nie ujawnienie przeciwieństw nie usuwa ich jeszcze. Nie przestają istnieć ~ tylko miast rozwiązywać się w formie starć między jawnie różnymi obozami myślenia politycznego — rozgrywają się w formie takich samych starć w łonie monopolistycznego stronnictwa. Takie przeniesienie rozwiązywania nieuniknionych przeciwieństw z forum publicznego na wewnętrzne narady gabinetowe ma swoje dobre i złe strony. Dobrem jest np. obezwładnienie demagogii, złem osłabienie poczucia współodpowiedzialności za losy kraju w masach... Naszym zdaniem strony złe przeważają nad dodatnimi. I dlatego, inaczej niż w Niemczech, we Włoszech, czy ZSRR nie rozwiązywano w Polsce stronnictw, nie „zgleichschaltowano" prasy, nie zamknięto możliwości walk o kierunek polityczny Polski. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Natomiast nasza walka przeciw partyjniactwu, walka odmje ^ niemieckiej czy włoskiej — nie dążąc do zamknięcia w ogóle możl'"3 ^ wolnej organizacji politycznej — wyraźnie nakreśla jej granic K^ „totalizujemy" państwa — natomiast żądamy, aby wolna gra ffl e politycznej odbywała się w granicach zgodnych z interesami państwa Nr z naszymi, jako obozu, interesami, lecz z interesem państwa, jako cało' ^ Co to znaczy? To znaczy, że dopuszczonymi do działania w Rzeczypospolitej rnoo być tylko takie kierunki myślenia politycznego i takie organizacje życia politycznego, które nie mają celów, lub nie stosują metod wyraźnie sprzecznych z interesem państwowym. Dlatego wiec partia komunistyczna, czy Ukraińska Organizacja Wojskowa — ze względu na cele jakie sobie stawiają — nie są i nie będą dopuszczone do legalnej działalności. Bowiem wychodzą one poza te ramy życia politycznego, jakie trzeba zakreślić, jeśli nie ma się ono miast formy rozwoju stać przyczyną zniszczenia. Nie pragnąc państwa „totalnego" nie chcemy także państwa samobójczego — jakim była Polska przedmajowa, gdzie w rzeczywistości ani cele, ani metody organizacji politycznej nie byty ograniczone w niczym i przez nic — prócz obecności Piłsudskiego... Oczywiście partie w Polsce przyzwyczajone do nieograniczonej niczym, nawet honorem, wolności metod i haseł, buntowały się uparcie przeciw narzuceniu przez nas interesu państwa jako granicy swobód działalności publicznej. I trzeba było z gwałtowniejszych paroksyzmów takiego buntu leczyć je dość ostrymi środkami. Z gorączki Kongresu Krakowskiego — Brześciem. Z podniecenia szowinistycznego Ukraińców — pacyfikacją. '-:„ Obecnie występuje pewna nowa psychoza wśród działaczy partyjnych. Psychoza polegająca na wierze w skuteczność „małpowania". Wielu ambitnych politykierów sądzi, że ograniczona przez nas interesem państwa swoboda w celach i metodach da się odzyskać — jeśli się pewną ilość ludzi ubierze w jednakowe koszule i każe im podnosić rękę do góry. Zakładanie „własnego wojska" — oto jest choroba, na jaką zapada obecnie każda słaba głowa. We wszystkich ugrupowaniach, w różnym oczywiście nasileniu, odnajdziemy łatwo te „małpią" chorobę. Metoda „action directe" to znaczy kolorowej koszuli, tłuczenia szyb, zbrojenia się i spacerowania czwórkami po ulicach — uznana została przez wielu BEREZA KARTUSKA ^7 • niezawodną drogę do zwycięstw politycznych. Tymczasem 22 pe\vfl3 metoda jest niedopuszczalna. Gdyż bez względu na cele, ku J°^sa ,4ana erupa dąży — taka metoda działania jest szkodliwa dla t-tórym adu 6 * teresów państwa. A l iest nie tylko szkodliwa — jest poza tym w Polsce całkowicie Icuteczna. Chorzy na „małpią" chorobę politykierzy - zapominają, tosunki przedprzewrotowe we Włoszech i Niemczech, a obecne sunki w Polsce, nie są w niczym do siebie podobne. Polityczną czyną powodzenia zarówno Mussoliniego jak i Hitlera, był paraliż demokracji parlamentarnej, jej zgnilizna i rozkład. Ten kryzys został w Polsce rozwiązany w r. 1926 — a tym samym polityczna przesłanka powodzenia dla grup w kolorowych koszulach nie istnieje. Taktyczną przyczyną powodzenia metod „action directe" stosowanych we Włoszech i w Niemczech była psychika grup sprawujących rządy, psychika kuluarowych intrygantów, nie zaś ludzi wojny. W Polsce władzę mają w ręku ci, którzy wcześniej znali się na „action directe" niż w ogóle urodził się faszyzm czy hitleryzm. Koszulowe mundury sprawiają na nas śmieszne wrażenie — bo nasze własne mundury poplamione są kurzem i krwią. >•* ;i- ; Zabójstwo ministra Pierackiego wykazało, że przez pewne środowiska została odrzucona sprawa ograniczenia działalności politycznej do granic zgodnych z interesem państwa. Ten tragiczny fakt zbiegł się w czasie z psychozą prób tworzenia przez każdą ambitną a słabą głowę własnych „armii". Aczkolwiek nie wiemy, z jakim obozem politycznym związane jest zabójstwo ministra Pierackiego, zdaje się przecież nie ulegać wątpliwości, iż związane jest ono — bez względu na to skąd wyszedł zabójca — z atmosferą wiary w możliwości przeszczepienia na grunt polski kopiowanych skądinąd metod. Dlatego zarządzenie o obozach izolacyjnych choć nie radosne, wydaje nam się przecież celowe. Gdyż w sposób krótki przekonać może wszystkie pomylone głowy, że małpowanie obcych wzorców w Polsce jest nonsensem. Psychoza naśladownictwa, prowadzonego w odmiennych warunkach, zawsze musi być krótka. Obozy izolacyjne wskazujący iż rządy pomajowe nie mają bynajmniej żadnych rysów podobieństwa do rządów Facty czy Brueninga, powinny przyspieszyć nieuniknione otrzeźwienie. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM A o to właśnie chodzi. Psychozy — nawet skazane na sam 8 wygaśnięcie należy przezwyciężać szybko, gdyż inaczej znikome l^^ nie prądy mogą zatruć atmosferę tak dalece, że możliwą sje zbrodnia godząca w honor i siłę państwa. -16 Obozy izolacyjne są przeznaczone po to, aby ludziom chorym polityczną fikcję pokazać adocułos polityczną rzeczywistość. Rzeczyu/ stość zaś wygląda tak, że państwo rozporządza dostatecznymi siłami temu, aby nakazać wszystkim, chcącym działać politycznie, aby żarów no swe cele jak i metody przystosowali do interesu państwa. Im prędzej będzie osiągnięte, tym lepiej. Gdyż mamy naprawdę ważniejsze, trudniejsze — i bardziej pociągające prace, niż stosowanie nawet najniezbędniejszych represji. [„Ilustrowany Kurier Codzienny" 21 VI 1934, nr 170] NOWY OKRES W POLSKIEJ POLITYCE WEWNĘTRZNEJ Kraków, 20 czerwca Wzburzenie społeczeństwa, spowodowane skrytobójczym mordem na osobie ministra spraw wewnętrznych p. Bronisława Pierackiego, trwa w całej pełni. Szerokie rzesze zastanawiają się mniej nad politycznymi konsekwencjami, niż nad samym faktem ohydnego mordu. Jest to naturalne i zrozumiałe. Zrozumiałe jest również, że czynniki odpowiedzialne za los państwa, tj. rząd, nie ograniczają się do aktów żałoby i do poszukiwania zabójcy, ale że od razu zajmują wobec wydarzenia stanowisko polityczne i polityczne zeń wyciągają wnioski. Na tym też tle rozpatrywać należy jedno z najdalej idących postanowień, jakie powziął rząd państwa od chwili jego wskrzeszenia. Jest to dekret o obozach izolacyjnych. Nazwaliśmy to zarządzenie jednym z najdalej idących. Tak jest bowiem w istocie. Dekret o obozach izolacyjnych sięga w głąb ustroju państwowego i systemu politycznego rządzenia. Nie tylko w epoce przedmajowej, a więc w okresie państwa liberalno-parlamentarnego, ale i w okresie pomajowym, to jest państwa autorytatywnego — czynniki kierujące Polską nie sięgały do środków tak radykalnych i zmieniających warunki, w jakich kształtowała się morfologia polityczna kraju. Dlaczegóż więc teraz ta zmiana? BEREZA KARTUSKA •łł9 wisko rządu określił najwyraźniej premier i minister spraw trznych prof. Leon Kozłowski, mówiąc nad trumną śp. Pierac-*eW co następuje: „Sięgnięto po oręż terroru. Kimkolwiek był !°!f dkolwiek pochodził zbrodniarz, odpowiedzialność moralna za jego 'S spada na wszystkich przygotowujących oręż i atmosferę terroru. »ł nich wszystkich spadnie surowa, karząca ręka państwa". Punktem wyjścia jest więc fakt morderstwa, morderstwa, którego awca nie jest dotąd ujawniony. Nie wiadomo nawet, jakie jest środowisko, z którego wyszedł. Na manifestacji żałobnej ku czci śp. Pierackiego, gen. Roman Górecki wspomniał symbolicznie, że Polska przeżyła już dwa zamachy mordercze: na śp. Prezydenta Narutowicza i śp. Tadeusza Hołówkę. Różnica jednak jest poważna. Po śmierci śp. Prezydenta Narutowicza nie było wątpliwości, kto go zabił. Po zgonie śp. Tadeusza Hołówki wszyscy wiedzieli na pewno, z jakiego środowiska mord wyszedł. Po zgonie śp. Pierackiego kwestia ta jest nadal otwarta i to zwiększa powagę sytuacji. Położenie wewnętrzno-polityczne Polski wymaga chwili zastanowienia i pewnej rekapitulacji zjawisk. Faktem jest, że w ostatnim czasie zaostrzyła się silnie opozycja tzw. obozu narodowego. Zwłaszcza na jego peryferiach wyrosły grupy ludzi młodych, politycznie niedojrzałych, którzy zaczęli rzucać hasła terroru, jako środka do rozgrywki z przeciwnikami i zdobycia władzy. Wśród licznych tych grup najjaskrawiej zarysował się ONR, czyli Obóz Narodowo-Radykalny, działający zwłaszcza w mieście Warszawie i wydający pisemko „Sztafeta". Z różnych grupek „narodowo-socjalistycznych", które pod wpływem wydarzeń za granicą powstały i zaczęły działać w Polsce, największą stosunkowo aktywność wykazywały tzw. „wiśniowe koszule", grupy „Błyskawicy", działające jednak przeważnie na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim. Prawy odcinek naszego życia politycznego był przeto ostatnio w stanie ostrego wrzenia. Inne ognisko zapalne stanowią skupienia ukraińskie. Ukraińska Organizacja Wojskowa zwąca się ostatnimi czasy „Ukraińską organizacją nacjonalistów", stawała się tym bardziej agresywna, im bardziej rosło międzynarodowe znaczenie Polski i malały szansę rozsadzenia jej przy pomocy środków płynących z zagranicy. Ostatnie tygodnie przy- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM niosły więc znowu szereg wypadków sabotażu, a wreszcie doprow H do wykrycia szeroko rozgałęzionego spisku, który jako swe pod operacyjne wybrał ośrodki rdzennie polskie, np. Kraków. O ujawn' ^ tego spisku, aresztowaniu przywódców i znalezieniu prawdziw"1" magazynów bomb pisaliśmy jeszcze na kilka godzin przeH t™:- • min. Pierackifff" •=""-—;~ -- ftwaziwyd, „ „_.. ^,nv ^isausmy jeszcze na kilka godzin przed śmiercią ' min. Pierackiego, zwracając uwagę na konieczność politycznego ro? grania tej sprawy na płaszczyźnie stosunków, łączących oba naród w Małopolsce wschodniej. Niegasnącym ogniskiem zapalnym są różne grupki litewskie i białoruskie, „działające" na Kresach północno-wschodnich. O wyczynach bojówek litewskich, bombardujących kamieniami szkoły polskie i terroryzujących większości polskie po wsiach — pisaliśmy niedawno. Stałym ogniskiem fermentu były wreszcie i są nadal organizacje komunistyczne, o których zawsze trzeba wspominać, gdy mowa o szerzeniu w kraju jakichkolwiek prób terroru czy anarchii. Na tym tle zaczął sobie rząd zadawać pytanie: Czy system polityczny, opierający się w zasadzie na przesłankach liberalnych, jest w tej chwili słuszny i celowy? Używając przenośni premiera Kozłowskiego, pytanie to brzmiało: czy klimat polityczny, w którym żyła dotąd Polska nie działał pobudzająco na szczepionki wszelkiego rodzaju prób anarchii i terroru, szczepionych rękami tych, którzy w chaosie, do jakiego zmierzali, chcieli własną upiec pieczeń. Czy przeto nie należy wobec wszystkich, którzy tworzą jakiekolwiek ogniska zapalne sięgnąć do metod, których dotąd unikano. Dekret o obozach izolacyjnych wskazuje, że odpowiedź na to pytanie wypadła w łonie rządu pozytywnie. Tu też należy szukać punktu wyjścia tego niewątpliwie tak bardzo doniosłego aktu, inaugurującego nowy okres polskiej polityki wewnętrznej. ..ureroranny^^ynPS^ nr 170] Wojciech Stpiczyński: TYŁEM DO RZECZYWISTOŚCI, PO USZY W PIENIACTWIE Oficjalni liderzy naszej partii socjalistycznej nie odznaczają się — od dłuższego już szeregu lat — trafnością oceny przeżywanych przez świat BEREZA KARTUSKA 2 • P Isk? procesów polityczno-społecznych. Tym samym skazani są ^' Je wróżbami, zamiast przewidywaniami, opartymi na rachunku 118 dopodobieństwa działających sił i ich tendencji rozwojowych. Pr , zaL wróżbita wróży sam sobie, rzecz naturalna, że przepowiednie krywają się z życzeniami. Jest to zjawisko bardzo ludzkie — jakże yjemnie krzepić ducha pocieszeniami — lecz jest to zarazem jak •gorsza, wręCZ niedopuszczalna platforma dla działania politycznego, zwłaszcza zespołu, partii. Jakże PPS — a możemy mówić tylko o tej PPS, która przemawia ze szpalt „Robotnika" i trybuny parlamentarnej — ustosunkowała się do rzeczywistości polskiej po przewrocie majowym? W pierwszej fazie, już w dniach przewrotu i natychmiast po nim, uznała, że Piłsudski wziął na swe barki odpowiedzialność za Polskę przede wszystkim po to, by za nią, za PPS, dokonać rewolucji socjalno-gospodarczej, według recepty Marksa. Przywódcy socjalistyczni, którzy dawno byli zrezygnowali ze swojego programu maksymalnego i w imię „ratowania demokracji" zasiedli na ławach rządowych obok narodowych demokratów, pod wodzą szefa protokołu dyplomatycznego tego dziwnego gabinetu, śp. Aleksandra Skrzyńs-kiego — nagle mianowali Piłsudskiego, którego na kilka tygodni przed przewrotem nie chcieli dopuścić nawet do stanowiska szefa sztabu generalnego, mianowali go narzędziem marksowskiej ideologii i zażądali, by wykonał bez reszty testament ich proroka. Trzeba było wziąć rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, z charakterem roli dziejowej Piłsudskiego, z układem i stopniem dojrzałości sił społecznych, ze stanem materialnym naszego gospodarstwa narodowego, z otaczającą nas sytuacją polityczną i charakterem przeżywanej epoki — by popełnić błąd wysunięcia podobnej koncepcji. A jednak wieszczbiarze socjalistyczni pokonali te wszystkie trudności w imię słodkiej nadziei otrzymania w prezencie od Piłsudskiego Polski socjalistycznej, z którą nie wiedzieliby co począć. Niepodobna dość nisko sięgnąć, by dotrzeć do źródeł takiego stanowiska. Nazwanie go doktrynerskim, niczego jeszcze nie wyjaśnia. Doktrynerstwo bowiem może oznaczać tylko sztywność światopoglądu, a tym samym lenistwo myślowe. W danym wypadku mamy do czynienia z naiwnością, graniczącą z humorem lub rozpaczą, w zależności od 242 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM tego, kto jak się ustosunkowuje do zagadnienia: obiektyw • uczuciowo. e c*> W moim przekonaniu zło zaczęło się od chwili, gdy PPS, za„ . przez komunistów a zapłodniona przez jego hasła, zrezygnował ^ facto z głębokiej orki na zagonach ruchu robotniczego i pOw • , ambicję panowania w Polsce. Dawałem w swoim czasie wielokrot publicznie wyraz zdumieniu, gdy publicyści socjalistyczni, a zwłaszcza ^ poseł Niedziałkowski, podjęli wielką kampanię na rzecz przerzucania s' przez PPS na grunt wiejski, a zwłaszcza małorolne włościaństwo, ora mieszczański, szukając dróg przede wszystkim do olbrzymich zastępów pracowników umysłowych — i gdy to wszystko działo się w okresie dość poważnego spychania PPS z terenu robotniczego przez komunistów Była to oczywiście samobójcza polityka, która musiała się skończyć fiaskiem, lecz wypływała ona z aspiracji partii do panowania i z rachunku sił, który wskazywał, że nie można panować w Polsce w oparciu tylko o proletariat i to jeszcze do tego zaledwie o jego część. Ta tendencja panowania odżyła w dniach przewrotu majowego, wywołując wśród wodzów PPS — pod wpływem konieczności — gotowość, zapewne przejściowego w ich mniemaniu, podzielenia się władzą z Piłsudskim. Zagadnienie ruchu robotniczego, jako podstawy do uczestniczenia w kształtowaniu rzeczywistości polityczno-społecznej w Polsce, leżało na uboczu. ; . ... Doznawszy zawodu w tych swoich nadziejach, PPS przerzuciła się natychmiast na przeciwny kraniec frontu taktycznych możliwości i ogłosiła upadłość rządom Piłsudskiego, ubierając je w okrągłą nazwę „systemu pomajowego". I znów do ataku ruszył p. poseł Niedziałkowski. Przez długie miesiące, już w r. 1928 wieścił rychły upadek „systemu". Każdego nieledwie dnia wpajał w swoich towarzyszy przekonanie, że „system" ten wyrządza Polsce najstraszliwsze krzywdy, w czym był kontynuatorem taktyki narodowo-demokratycznej publicystyki z r. 1920, gdy oskarżała ona Piłsudskiego o zmowy z nieprzyjacielem na zgubę Rzeczypospolitej. Zapewniał, że trzeba tylko małej rewolty, by „system" ten „runął", zginął, przepadł, otwierając pole panowania PPS. Na wszelki wypadek zawarto sprzysiężenie z zaślepionym przez wściekłość Witosem. Z tej atmosfery i z tych poduszczeń, i z tego sprzysiężenia 2*3 16 0 ^ 1011 ma BEREZA KARTUSKA sławetny Kongres krakowski — taka właśnie próba małej ^ zak0ńczony fiaskiem i karą. Po czym wieszczbiarstwo hh/m upadku „systemu" zamilkło. P. poseł Niedziałkowski zmienił Cj den polityk nie poniósł nigdy jaskrawszej klęski i nie był bardziej -e ct«cvinie zlekceważony. Odmówiono mu nawet pociechy uzna- manltes J • j • i jego odpowiedzialności. m Dzisiaj, po głębokim wstrząsie, jakim jest dla naszego życia wewnę-go zbrodnia zabójstwa ministra spraw wewnętrznych, na trybunie Robotnika" znów staje p. poseł Niedziałkowski i nie zdradzając, by arozumiał jego wymowę, rozwija znów akcję mącenia rzeczywistości. Nie rozumie celu i charakteru akcji, mającej widomy symbol w obozach talenia, że akcja warcholska, ycia zbi ni świat znaleźliśmy się w momencie, w którym należy d dopuścić swobodny rozwój, przez tajemnicze źródła finansowanych, bojówek i prądów faszystowsko-hitlerowskich, by stanąć wobec konieczności uruchomienia aparatu dyktatury, albo położyć im kres i ocalić warunki regeneracji i skupienia się sił społecznych na platformie państwa, a więc mówiąc lapidarnie, ocalić demokrację. P. poseł Niedziałkowski boi się faszyzmu, lecz bardzo pompatycznie potępia też walkę z nim, walkę, której sam, siłami PPS, przeprowadzić nie zdoła. I znów taktyk partyjny odwraca się plecami do ruchu robotniczego i do ideałów demokracji, ponieważ nie jest zdolny do wielkiej gry, a tylko do pieniactwa. _____ ________ [„Kurier Warszawski" 22 VI 1934, nr 169] B[olesław] K[oskowski]: ŚRODKI NADZWYCZAJNE „Gazeta Polska" ponownie ostrzega wszystkich tych, którzy — jak Powiada — „małpując obce wzory", dążyliby do przygotowania nowego przewrotu politycznego w Polsce, co się nie może powieść, ile Ze — jak pisze — „w Polsce władzę mają w ręku ci, którzy wcześniej znali się na action directe, niż w ogóle urodził się faszyzm czy Wtleryzm". Nie rozumie celu i charateru ac, m izolacyjnych. Nie zadaje sobie trudu ustalenia, zmierzająca do tworzenia terroru do życia zbiorowego, nie ma nic wspólnego ani z interesami demokracji, ani świata pracy. Że przeciwnie, mencie w którym należy dokonać wyboru: albo ,.'.' _ 7^;x?^j*:.-..': '•f&^nZŹr-: >"'.-V»*?1. -i [ingerencja cenzury] Problem obozów, panie redaktorze Stpiczyński — to problem dziejowej drogi rozwojowej Polski. Tu nie idzie o żaden sentymentalizm, o żaden mdły liberalizm; idzie o to, jakie będą realne konsekwencje danego posunięcia w danej sytuacji, przy danym układzie stosunków społeczno-politycznych, przy danej psychologii biurokracji... Próbowałem tę myśl uzasadnić przed paroma dniami; zapoznał się z jej treścią .^l,l*T »' """, 911 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM dokładnie tylko p. Cenzor. Dla mnie — to jest też „rzeczywistość" HI Stpiczyńskiego — zapewne nieuleczalne „pieniactwo"... ' aP- [ingerencja cenzury] ___________________ __ [„Glos Narodu" 23 VI 1934^1,1-169] Władysław] Z[abawskij: SPRAWIEDLIWOŚĆ W WYDAWANln WYROKÓW Nie schodzi z łamów naszej prasy dyskusja nad zamordowaniem śp. ministra Pierackiego — nad przyczynami, które je mogły wywołać, i nad sposobami zapobieżenia podobnym zbrodniom na przy. szłość. Pierwsza sprawa spowita jest dotąd mgłą tajemnicy. Zbrodniarza mimo wszystko nie ujęto... Dyskusja w drugiej sprawie ogranicza się wyłącznie do „bojówek" partyjnych, względnie organizacji o charakterze „radykalnym". Podobnie zrobiono i z trzecią sprawą; ograniczono ją także do jednego przedmiotu, bo do polemiki o obozy izolacyjne. Co do obozów izolacyjnych, to chcemy podkreślić zajęte ostatnio przez „Czas" stanowisko w tej sprawie. Organ krakowskich konserwatystów wypowiada się przeciw instalowaniu w Polsce tej instytucji. I my jesteśmy tego samego zdania. Wprowadzenia obozów izolacyjnych nie usprawiedliwia wewnętrzna sytuacja w państwie; a nie ulega wątpliwości, że by zaszkodziło prestiżowi i interesom państwa w Europie, na polskie bowiem społeczeństwo rzuciłoby podejrzenie tolerowania jakichś niebywałych konfliktów, których w gruncie rzeczy nie ma. Dyskusja nad tymi sprawami jest bardzo wskazana i pożyteczna. Największą jej korzyść — naszym zdaniem — stanowi i to, że wpływa wychowawczo na szerokie warstwy i na opinię, i że, choć może nie doprowadziła do „wstrząsu opinii", jednak wytwarza nastrój wrogi dla wszelkich nielegalnych poczynań politycznych. Ale trzeba przestrzec pewną część prasy przed wszelką jednostronnością w omawianiu wskazanych spraw. Nie wolno wyrokować już teraz, że zbrodnię popełnił ten, a nie inny obóz; śledztwo się bowiem dopiero toczy. Nie wolno wołać o represje w stosunku do jednego tylko obozu; bo może się BEREZA KARTUSKA j nokazać, że akurat inny obóz zawinił... Te uwagi nasuwa nam zCZaSL'edź „Dziennika Poznańskiego" na jeden z naszych artykułów. 0dP° nowisko „Dziennika Poznańskiego". Oto odpowiedź poznańs-nrsanu konserwatywnego na nasze wezwanie do zachowania kie§° nokoju i umiaru: Teoretyzowanie (?) «Głosu Narodu» nie ma sensu. Byłoby dziecina-'śzukanie mordercy wśród szaleńców czy maniaków. Przerażająca ecyzja i zimna krew zbrodniarza wskazują niezbicie, że «robotę» wykonał fachowiec, a przygotowała ją zorganizowana grupa. Nie wiemy jeszcze która, wiemy natomiast, które wychowały swe kadry w duchu deptania prawa. Wiemy, skąd szła od lat ośmiu potworna siejba nienawiści, kto ponosi odpowiedzialność za systematyczne podrywanie autorytetu władzy, kto witał z aplauzem wszelką samowolę i akcję, godzącą w rząd". Krótko mówiąc, „Dziennik Poznański" już wszystko wie. Wie, że zbrodnia nie miała charakteru indywidualnego, ale że była dziełem organizacji. „Dziennik Poznański" dalej wie, która to organizacja ten mord przygotowywała „od lat ośmiu". Czy wobec tego — pytamy — nie byłoby najlepszą rzeczą, gdyby organ konserwatywny zrobił właściwy użytek z tej swojej „wiedzy", tj. gdyby te swoje wiadomości przedstawił władzom prowadzącym pościg za nieznanym dotąd zbrodniarzem i władzom śledczym. Obawiamy się jednak, że tak doskonale powiadomiony o wszystkim „Dziennik" nie wie o tej sprawie więcej od nas, tj. — nic. I obawiamy się, że mu się może przytrafić wypadek podobny do tego, który się mu przed paru dniami przytrafił, kiedy to zapewniał, że „jeden jedyny" z całej prasy polskiej wie na pewno, iż p. Goebbels nie będzie w Belwederze przyjęty, i zapewniał w tym samym czasie i w tej samej godzinie, kiedy p. Goebbels w najlepsze rozmawiał z p. marszałkiem Piłsudskim. Jest to jednak bagatela! Ważniejszą rzeczą jest to wskazywanie palcem zbrodniarzy, na co sobie „Dziennik Poznański" pozwala. Robi to wprawdzie dyskretnie i powściągliwiej niż inne pismo pbozu rządowego (jak „Kurier Poranny"), ale dość przejrzyście dla ludzi umiejących czytać między wierszami.. Nie będziemy bronili „Obozu Narodowo--Radykalnego" przed insynuacjami tej prasy. Bo — powtarzamy ~ żadnych nie mamy, na razie przynajmniej, podstaw do ustalania firmy organizacji, która morderstwo przygotowała. A w takich warun- <"Ąi*«;! &' •*'*•* 5-fS^ •$&(L'. '"• ^%*'-»^'---Svv*"' *'^*Ą?*W'* f *-»t, "łs*.wr**-Jr'J*Ti v. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 25, kach trzeba być inwalidą umysłowym, by nie rozumieć, że ws snucie podejrzeń, lub nawet — jak się to dzieje — oskarżanie i w ^ zywanie palcem jest (pomijając etyczną stronę takiego postępowa •*" bałamuceniem i utrudnianiem niełatwej zaiste pracy organom ślert czym. Na gromy i na oskarżenia dość będzie czasu wówczas, kiedy '" sprawa wyjaśni i kiedy osoba mordercy będzie ustalona. Nic nas z „Obozem Narodowo-Radykalnym" nie łączy. Powiemy nawet więcej: oburza nas jego sposób prowadzenia walki z przeciw, nikami. Nie pochwalamy też kopiowania rasizmu hitlerowskiego, który „ONR" w szeregach młodzieży szczepi. I jeśli się pokaże, że z jego łona wyszedł plan zbrodniczy, wówczas nie zabraknie i naszego głosu oburzenia i potępienia. Zapewniamy o tym „Dziennik Poznański". Jedna moralność dla wszystkich. Organ poznańskich konserwatys-tów mówi o „potwornej siejbie nienawiści", o „systematycznym podrywaniu władzy", o „akcji godzącej w rząd", jako o okolicznościach, czy przyczynach, które doprowadziły do zamordowania polskiego ministra. Ma niewątpliwie rację. Z takich nastrojów i z takich konfliktów lubią wyrastać wszelkie nieprawości i zbrodnie. Składając to jednak na barki jednego tylko obozu politycznego postępuje „Dziennik Poznański" obłudnie, robi tak, jak Nietzsche, który ośmieszywszy cnotę i moralność każe po tym Zaratustrze powiedzieć do jednego człowieka z tłumu: „Widzę na twym obliczu wypisane znamię wszystkich występków. Dlatego — praktykuj cnotę!" Być może obóz, o którym „Dziennik Poznański" myśli, ma na sumieniu niejeden z tych występków, o które go organ poznański oskarża. Ale czy inne obozy są bez winy? Czy jest bez winy PPS? Czy jest bez winy ruch ukraiński? Czy jest bez winy obóz, w którego obronie „Dziennik Poznański" tyle zasług położył? Czy sam „Dziennik Poznański" — w dawniejszych oczywiście czasach — nie robił mu tych samych zarzutów, które dziś ogranicza do tzw. obozu narodowego? Nie przyszedł jeszcze — powtarzamy — czas na wyroki. Ale jeśli się już chce te wyroki ferować, to trzeba przynajmniej, by były sprawiedliwe, trzeba, by ich wydawaniem kierowała sprawiedliwość, a nie zacietrzewienie. Tym bardziej, że chodzi o zbrodnię nie małej miary, ale tak potworną jak zamordowanie członka rządu. 257 BEREZA KARTUSKA [„Piast" l VII 1934, nr 33] r^rpaweł Bobek]: O GŁOS SUMIENIA , , 4 :,.,.,,,-> yff" l Życie narodu polskiego znalazło się na ostrym zakręcie. W związku tragiczną śmiercią śp. ministra Pierackiego ogłoszony został dekret prezydenta, wprowadzający obozy izolacyjne. Obozy takie zaprowadził w Niemczech Hitler zaraz po objęciu rządów i te zwłaszcza obozy wyrobiły mu w całym świecie odpowiednią opinię. Nie wiemy dokładnie, czym będą polskie obozy izolacyjne, w których znajdą się ludzie przeznaczeni tam przez władze administracyjne, ale do pewnego stopnia zdaje się je charakteryzować oświadczenie premiera Kozłowskiego, który powiedział do przedstawiciela agencji „Iskra": „O motywach, którymi kierował się rząd przy uchwalaniu rozporządzenia, nie będę rozprawiał, rozporządzenie bowiem mówi samo za siebie. Miejsca odosobnienia — nie trzeba chyba tego ukrywać — będą miały regulamin bardzo ciężki i surowy i nie będą niczym innym, jak tylko narzędziem surowej i karzącej ręki państwa. Znajdą się w nich te wszystkie jednostki, których zachowanie się zagraża bezpieczeństwu, i to bez względu na ich przynależność partyjną, wyznanie lub narodowość, i to bez względu na to, jak wysokie były ich stanowiska. Jednostki, których nie poprawi jednorazowy 3-miesięczny okres odosobnienia będą mogły, rzecz zrozumiała, być przetrzymane przez dłuższy okres czasu lub będą umieszczone tam powtórnie". [ingerencja cenzury] ''.;$ <••'• . na jeden z organów sanacyjnych podsuwa czynnikom miarodajnym, by w obozach tych zarezerwowali także miejsce dla tych, którzy szerzą »defetyzm gospodarczy". Dekret prezydenta przewiduje przytrzymanie danego obywatela na rozkaz władzy administracyjnej, zaś decyzję co do izolowania oddaje sędziemu właściwemu dla miejscowości, gdzie znajduje się °bóz izolacyjny. Izolacja (odosobnienie) może trwać 3 miesiące i może być przedłużona. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM [ingerencja cenzury] 258 Całe społeczeństwo jest jeszcze pod wrażeniem strasznego wyparn. Czynniki miarodajne dopatrują się w czynie nieznanego sprawcy "' wynika z zarządzeń i enuncjacji, motywów politycznych. Zrozumiał! jest, że pragnie się dojść do pośrednich sprawców, jeżeli mord i miał podłoże polityczne. \ [ingerencja cenzury] [„Myśl Narodowa" 24 VI 1934, nr26] Jan Rembieliński: ZMIANA USTROJU Dnia 17 bm. wydane zostało rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej dokonywające ogromnej, zasadniczej zmiany u fundamentów dotychczasowego ustroju prawnego Polski. Stwarza ona mianowicie tzw. obozy izolacyjne, gdzie przez okres półroczny („na trzy miesiące" i „na dalsze trzy miesiące", jak głosi art. 4 ust. 1), mogą być przetrzymywane osoby, wskazane przez władzę administracyjną, bez wszczynania przeciwko nim jakiegokolwiek dochodzenia sądowego, bez sprawy sądowej i bez wyroku: „uzasadniony wniosek" władzy administracji ogólnej „jest wystarczającą podstawą do wydania postanowienia". Obozy izolacyjne znane są z praktyki wojennej: państwo umieszcza tam, przebywających na jego terytorium, obywateli kraju nieprzyjacielskiego, co do których istnieje uzasadnione podejrzenie, iż mogliby współdziałać z wrogiem. Podobnie też Niemcy hitlerowskie, rozpocząw-szy jawną wojnę z Żydami i przestawszy uznawać ich za obywateli Rzeszy, zorganizowały takież obozy dla przywódców żydowskich i komunistycznych aby uniemożliwić im porozumiewanie się z żydo-stwem zagranicznym czy z władzami „trzeciej międzynarodówki"-W każdym razie jednak, obozy izolacyjne mają zawsze charakter zabezpieczenia się, nie zaś kary, są — z natury swej zarządzeniem prewencyjnym, nie represyjnym. 259 BEREZA KARTUSKA przyświeca, zdaje się, • ń» Okrętu - przy, __ Według brzmienia dekretu ^ b nich nie " « >ejsca °drrd«ażkT, su owy nie bda niczym innym, "S, mi* regulamin ^rizo af j^T; p^stwa». Trudno jestpo»c rzecież wytoczyć sprawy ^^\^a administracyjna wyrazi 'postępowania karnego) ^ edyme ^ ^ ^ ^y raz w , M33 Władysław przywilej jedlneński, w ogłoszoną już nieco przedtem **»***> niającą, iż nikt (z ™** niarzy) nie może być ani przez właściwy sąd jego wmy i go3 Niedawno właśnie przypadało Wprowadzona w początku XV wieku. .^ ym uczynku zbrod-skUny, bez rozpatrzenia wyroku skazujące-tej Raźnej reformy. Jeśli myślimy albo yolumina legum (wyd . l z r. 1742), tom l, s. 93. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 2«0 aspekty: moralny, prawny i polityczny. Pierwsze dwa są bardzo dla ważne, najważniejsze, nie tylko dla własnej wagi, ale i przez wpły^, • ?! wywierają na aspekt trzeci, polityczny. Zdaje się, że między naszym-czytelnikami nie ma wątpliwości co do tego, jak problem Ber wygląda z dwu pierwszych punktów widzenia. Mimo to rozpatrywaljh śmy go chętnie, gdyby nie vis maior. Nie możemy pisać wszystkiego" Ograniczamy się do trzeciego, politycznego aspektu tej bolesnej sprawy podkreślając raz jeszcze, iż to tylko może być w interesie racji stanu państwa, co zgodne jest z aspektem moralnym i prawnym zagadnienia Tu jednak przejdziemy cele doraźne, dla których obóz został założony traktując je możliwie bardzo obiektywnie i spokojnie. Celami tymi są niewątpliwie: 1) Walka z niebezpieczeństwem terroru i rewolucji ze strony młodej endecji. 2) Walka z objawami dzikiego antysemityzmu ze strony młodej endecji. 3) Walka z separatyzmem i terrorem ukraińskim, 4) Walka z komunizmem. Przejdźmy po kolei te cele, i zastanówmy się w jakiej mierze Bereza przyczynia się do ich spełnienia, w jakiej zaś dać może rezultaty wręcz odwrotne do zamierzonych. l. Walka z niebezpieczeństwem terroru O ile chodzi o sprawę mordu politycznego i jego związku z tym czy innym sposobem sprawowania rządów w państwie, musimy rozróżnić dwa zasadnicze pytania, pytanie, kiedy mord polityczny może nastąpić, i pytanie, kiedy musi nastąpić? Kiedy mordy polityczne i inne objawy terroru mogą nastąpić? Teoretycznie — zawsze. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o historii, wie, iż wypadki mordów następowały w okresach rządów absolutystycz- nych. Iluż to właściwie imperatorów rosyjskich skończyło naturalną śmiercią? Jednocześnie jednak i ustroje wolnościowe, parlamentarne nawet, widziały częste objawy terroru politycznego. Nie tylko Fieschi montował piekielną maszynę na Ludwika Filipa, ale anarchista Yaillant nie wahał się za trzeciej republiki rzucić bombę w pełną salę parlamentu. Nie można twierdzić, aby ustrój konstytucyjny chronił od zamachów. Biedny Sadi-Carnot doświadczył tego na sobie. Ilość zamachów jest również niezależna od sytuacji ekonomicznej, w której się dane państwo znajduje. Czyż można wyobrazić sobie większy rozkwit ekonomiczny BEREZA KARTUSKA w którym znajdowała się Rosja w epoce bezpośrednio przed Ja rdowaniem Stołypina, a jednak zamordowano tego wybitnego ^rtyka podobnie jak znów w Polsce takiego ministra Lindego P° wodu kryzysu. Podobnie i charakter osób, na które wykonuje się Z machy w niczym prawie nie wpływa na ich możliwość. Ofiarą ich padł • dnocześnie taki człowiek jak Gabriel Narutowicz i taki jak Bronisław Pieracki, typy psychiczne chyba najskrajniej do siebie niepodobne. Wśród zamordowanych osób politycznych można znaleźć całą gamę charakterów. Na pytanie więc, kiedy mord polityczny może być dokonany, odpowiedź musi być kategoryczna. Mord polityczny może być dokonany zawsze. We wszystkich możliwych warunkach politycznych. Oczywiście nie mówimy tu o stopniu prawdopodobieństwa, lecz o zwykłej oderwanej możliwości. Teraz jednak nasuwa się drugie pytanie, znacznie ciekawsze. Kiedy objawy terroru politycznego muszą wystąpić, tu zbliżamy się do sedna naszego zagadnienia. Twierdzę, i z góry wzywam każdego, kto się na to nie zgadza, by udowodnił przeciwnie — iż zmiany polityczne nie mogą się odbywać na drodze gwałtownych wstrząsów i przewrotów. Wypływa to stąd, iż elita znajdująca się u władzy z czasem ulega coraz wydatniejszemu osłabieniu i nasiąka elementami oportunistycznymi, gdy odwrotnie, opozycja pod względem materiału ludzkiego ciągle wzrasta na sile. Po pewnym czasie ta zmieniona proporcja siły opozycji i grupy rządzącej przejawia się w zmianie u steru rządu. Jeżeli ta zmiana nie może nastąpić legalnie — następuje ona w drodze wstrząsu. Otóż tu wyłaniają się dwie ewentualności. Albo w chwili, gdy opozycja dojrzeje do sięgania po władzę drogą nielegalną, grupa rządząca jest zupełnie zmurszała i wtedy zmiana następuje na drodze zamachu stanu, bez aktów terroru politycznego. Nikomu np. na myśl by We przyszedł zamach na nieszczęśliwego cesarza Karola austriackiego. Jeżeli jednak w chwili wewnętrznego wmocnienia opozycji rząd nie jest jeszcze dojrzały do upadku — następują akty terroru. Tę grę możliwości obserwować najłatwiej na sposobach obalenia cesarzy rzymskich. Zasadniczym faktem przy upadku cesarzy rzymskich były skrytobójstwa w stosunku do silnych, zamachy stanu w stosunku do słabych. Możemy twierdzić, iż długotrwały brak możliwości zmiany na drodze NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM legalnej, prowadzi do skrytobójstwa politycznego. Fenomen ^ stępuje oczywiście o wiele słabiej w monarchiach jak w dyktat" **" Pochodzi to stąd, iż dziedziczny monarcha stoi o wiele bardziej ^^ partiami jak dyktator i w monarchii istnieje zawsze o wiele w i!^ nadzieja na zmianę na drodze legalnej, bądź to przez niełaskę r? H^ bądź to przez następstwo tronu. Niemniej w Bizancjum i w Tu ••' podobnie jak i w Rosji XVIII wieku było ono na porządku dzienny W nieco dłużej trwających dyktaturach terror jest rzeczą najzupełnj' pewną. Jest on kwestią czasu. Ha! Damna tamen celeres, reparant caelestia lunae! I starzejemy się choć jeszcze dobrych kilkaset tych „Szybkich księżyców" pozostało do trzydziestki, to trzeba nawracać do dawniejszych artykułów. W lipcu 1933, w artykule kończącym się grzmiącym „ceterum censeo BBWR delendum esse", pisałem: „Jeśli nie powstaną możności zmiany personelu rządzącego drogą legalną i w związku z opinią publiczną - za kilka lat będziemy mieli terror polityczny w kraju. Jedynym sposobem zaradzenia zbliżającemu się złu jest podział Bezpartyjnego Bloku na prawicę i lewicę i kolejne ich dochodzenie do władzy. Ceterum censeo" itd. W sam raz rok później Bronisław Pieracki padł od kuł zabójcy. Nie było to spełnienie moich przypuszczeń — do tego opozycja antyreżimo-wa w Polsce jeszcze dziś nie dojrzała. Było to jedynie ostrzeżenie, że skrytobójstwo polityczne jest rzeczą zupełnie możliwą i że jest straszliwą bronią. W lipcu 1934 nikt rozumny nie uwierzył w twierdzenie, iż Pierackiego zamordowali endecy. [ingerencja cenzury] W pierwszych dniach panowania Akleksandra III odbywała si? dramatyczna walka między Loris-Mielikowem a Pobiedonosceweffl-Loris widział trafnie przyszłość Rosji. Rozumiał, że jedynym sposobem usunięcia stałego widma mordu jest umożliwienie legalnego odwoływania się do opinii publicznej. Terror — nieuchronny acz nierychły, skutek dyktatury — leczyć pragnął jej powolnym usunięciem. Pobiedonoscew chciał zwalczać zło, przez zaostrzenie przyczyny. Nagminność mordu politycznego w Rosji była rezultatem bezwględnego absolutyzmu i niemożliwości innej akcji opozycyjnej. Pobiedonoscew pragnął leczyć -63 S BEREZA KARTUSKA SJP ranę drogą dalszego zaostrzenia absolutyzmu. Przyszłość miał Loris-Mielikow. Za głupotę biurokracji od-wiu - Mikołaj II. ze rację w Jekaterynosła [ingerencja cenzury] ;: ('7(,; 2 Walka z antysemityzmem Wielu kulturalnych ludzi w Polsce odniosło się do Berezy dość chylnie, rozumiejąc, iż jest ona niejako karą za barbarzyńskie nogromy urządzane przez ONR w lipcu br. w okolicach Warszawy. Tego rodzaju sposób rozumowania nie należy do naszych wywodów. Mamy kodeks karny, mamy komentarz doń pióra tak powołanego uczonego, jak prof. Makarewicza, sprawę odpłaty na przewiny z dziedziny rabunku i gwałtu możemy więc całkiem śmiało pozostawić naszemu sądownictwu karnemu. Judykatura polska nie tylko nie idzie w kierunku złagodzenia przepisów ustawy, ale raczej w kierunku zaostrzenia. Przykładem częste stosowanie kary śmierci mimo jej praktycznego usunięcia przez nasz kodeks. . . Pozostawmy więc tę sprawę prokuratorom. Interesuje nas tylko polityczna strona problemu. Pytamy się, czy Bereza osłabi czy wzmocni raczej kierunek antysemityzmu w Polsce? Każdy inteligentny czytelnik na pewno rozumie, że zagadnienia antysemityzmu nie rozwiąże się środkami policyjnymi. Nadzieje na zmniejszenie tej fali nienawiści, która w tej chwili zalewa Rzeczpospolitą, upatrywać można jedynie w przeciwstawieniu zdecydowanej i silnej argumentacji obozowi antysemickiemu i w zwycięstwie nad nią, w drodze swobodnej dyskusji. Jak dotąd bowiem zagadnienie żydowskie rozpatrywane jest w sposób czysto jednostronny: wyłącznie ze strony atakującej . Przeciwstawia się zaś jej jedynie takie bzdurstwa jak artykuły socjalistycznego „Nowego Pisma", które cytujemy na innym miejscu. Otóż argumentacji antysemickiej można przeciwstawiać się dwojako. Albo z punktu widzenia kryteriów politycznych i ekonomicznych, wykazywać nonsens tej teorii, albo też odwoływać się do uczuć sprawiedliwości, tlących bądź co bądź w każdym człowieku i mówiących HHI, że rzeczy takie jak te, które stosowały wobec Żydów Niemcy hitlerowskie, to rzeczy wstrętne i nieludzkie. Pozostawimy na boku -'<•• . — ' , T"-?? ^N*'"? 3 *&?,'.'•••'' <źf^"'" • NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM argumentację polityczną, która nie ma nic wspólnego z na dzisiejszymi wywodami. Zajmijmy się jedynie argumentacją morał Żydzi, którzy pochwalają zaprowadzenie obozu koncentracyjn '' w Berezie Kartuskiej i to wszystko co się w nim dzieje, nie rozumieją • tym sposobem podkopują możliwość zwalczania antysemizmu dró argumentów zaczerpniętych z arsenału potężnych haseł ludzkość^ moralności i poszanowania godności każdego człowieka. Hodie mik' cras tibi. Straszliwą zaiste biorą na siebie odpowiedzialność ci, którzy przyczyniają się do zobojętnienia opinii polskiej na wprowadzanie u nas metod tak zbliżonych do sposobów postępowania naszego zachodniego sąsiada. t'i l '•',,• !>.L• [ingerencja cenzury] Jeżeli Bereza została stworzona istotnie w celu obrony ludności żydowskiej — zaznaczam zresztą, iż w to nie wierze i premier Kozłowski o tym w swym przemówieniu w ogóle nie wspomniał — to nie sądzę, aby ludność żydowska miała na tej protekcji skorzystać. Obronę mienia i życia obywateli można całkiem śmiało pozostawić kompetencji sądownictwa karnego. Im zaś bardziej nadzwyczajne środki stosować będzie dla rzekomej ochrony Żydów, tym bardziej będą oni zdani na łaskę i niełaskę we wszystkich innych kwestiach. Rządy pomajowe nie są rządami sentymentu, ale rządami trzeźwego wyrachowania. Nie będą one nigdy czynić rzeczy, które będą się im wydawać sprzeczne z ich położeniem w opinii publicznej. O ile chodzi o porozumienie z Żydami jest pewna granica, za którą nasz rząd nigdy nie odważy się wyjść. Za każdego ONR zamkniętego w Berezie, dziesiątki Żydów odpadną przy numerus clausus, dziesiątki przy obsadzaniu posad państwowych (jeśli do tych ostatnich są w ogóle dopuszczeni). Stanisław Yinzenc opowiada często anegdotę o Kozaku kaukaskim, który w czasie wojny z najwyższym zgorszeniem przypatrywał się pogromom dokonywanym przez swoich pobratymców w Kołomyi. „Zdzieś nie obyczaj — jewreiw rizaty" tłumaczył im. „Tu nie zwyczaju rżąc Żydów, więc tego nie należy robić". Kozak miał rację. Społeczeństwo polskie patrzy się na pogromy jeszcze dziś z najdalej idącym obrzydzeniem. 265 BEREZA KARTUSKA [ingerencja cenzury] , Walka z komunizmem Komunistów zamknięto w Berezie jedynie w celu większego poniże-• pozostałych aresztantów. Dzięki temu spopularyzowano ich — oględnie się wyrażając — „przykre" położenie w zakładach więziennych. To większej chyba mierze przyczyni się do wzmocnienia komunizmu Polsce, jak cała finansowana przez rząd propaganda „Legionu Młodych". 4. Walka z iredentą ukraińską < • J./K! j::,:-: ' • ii ,•;;., ;'; , [ingerencja cenzury] Podkreśliliśmy powyżej, iż mord polityczny jest objawem, który możemy spotkać we wszystkich możliwych stosunkach. Zawsze bowiem znaleźć się może szaleniec — taki jak chociażby Piekarski — który zamach w chwili najmniej spodziewanej dokona. Ale niewątpliwie są stosunki, jak aura polityczna, która bardziej istnieniu terroru sprzyja. Nie należy się łudzić. Żadne kary, żadne obozy koncentracyjne, nie będą w stanie wstrzymać fanatyka zdecydowanego na dokonanie zamachu. Jedyna rzecz, która może takiego zamachowca wstrzymać, to interes polityczny swego narodu. Otóż tutaj zdaje się pewnym, iż szansę akcji terrorystycznej ze strony mniejszości są odwrotnie proporcjonalne do jej narodowego stanu posiadania. Gdy w stanie posiadania narodowym nie sposób w ogóle nic utracić, gdy szkolnictwo, samorząd i oragnizacje gospodarcze danej mniejszości są pospiesznie likwidowane, sytuacja z konieczności wprost prowadzi do akcji skrytobójczej. W takiej sytuacji byli np. Polacy przed terrorem 1905 roku. O ile natomiast dana mniejszość ma dużo do stracenia, o ile ma pewien wpływ na rządy w kraju, o ile posiada własne szkolnictwo wyższe i średnie — rozwój akcji terrorystycznej jest o wiele trudniejszy. Nie groźby, więzienia, śmierć nawet, ale poczucie dobrze zrozumianego interesu swego narodu, Powstrzymuje terrorystów. Od trzech lat nieprzerwanie twierdzimy, że droga do likwidacji Ukraińskiej Organizacji Wojskowej znajduje się nie na szlaku pacyfikacji, Łucka i Berezy — ale w kierunku Lwowa, NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Stanisławowa i Tarnopola. Tylko przez wzmocnienie lojalni państwa usposobionych ugrupowań ukraińskich. do Słyszymy zazwyczaj, iż wszelkie ulgi dla mniejszości powód • iększenie ich siły i z tego powodu są niebezpieczne dla państw/ zwięk Twierdzenie to polega na nieporozumieniu. O ile chodzi o siły BEREZA KARTUSKA fizyczne mniejszości, o jej możliwości walki z państwem, to taki' rzeczy jak szkolnictwo czy nawet sprawiedliwy udział w samorządzie zwiększają ją jedynie bardzo nieznacznie. A przecież, na walkę mniejszości z państwem, składają się nie tylko siły finansowe czv wojskowe, ale po pierwsze i przede wszystkim — siły moralne, siły nienawiści do państwa. I tu jest jeden z najdziwniejszych paradoksów polityki mniejszościowej. Jest to mianowicie fakt, iż ograniczanie mniejszości w swych prawach, pozbawianie jej możliwości kulturalnego bytowania, zmniejsza nieznacznie, czysto fizyczne jej siły, a zwiększa do nieskończoności, siłę nienawiści do państwa... Jaka siła fizyczna potrzebna jest do stworzenia wielkiej akcji terrorystycznej? Kilkanaście rewolwerów i bomb własnej produkcji trzymało w napięciu całe olbrzymie imperium rosyjskie. Siła wystarczy prawie żadna. To, czego jednak potrzeba do akcji terrorystycznej, to, co jest do niej niezbędnie potrzebne — to ogromna silą nienawiści. I to właśnie tworzy Bereza Kartuska i dlatego uważamy ją za szkodliwą. 5. Zakończenie Zebraliśmy całą wiązankę argumentów. Przeszliśmy kolejno wszystkie „wyższe cele", które nakazują, by tworzyć w Polsce i utrzymywać [ obozy koncentracyjne. Czy jednak zdołają one kogokolwiek przekonać, czy zdołają wpłynąć na bieg rzeczy? Można w to wątpić. Aleksander l Hertz pisał kiedyś o residuum i derywacjach rozmaitych grup i jednostek psychicznych. Łatwo jest zdefiniować residua psychiczne ludzi, których derywacją był projekt Obozu, residua takie są dla tych i innych argumentów zamknięte. [ingerencja cenzury] ^r,:r.-rS'tsst P«»* UA cZ, Od———— 'nuWh Polski współczesnej. >* v-*, •h. *>»••«"' _ .-*•>*, * - - • •• iii Myślenice 23 czerwca 1936 r. nad ranem w połowie drogi między Zakopanem a Krakowem rozegrały się wypadki, które przeszły do historii jako tzw. „marsz na Myślenice". Odbiły się one głośnym echem w kraju, wzbudzając różnorodne emocje i polemiki prasowe. W nocy z 22 na 23 czerwca ziemianin Adam Doboszyński, były prezes Zarządu Powiatowego Stronnictwa Narodowego w powiecie krakowskim, od kilku miesięcy nie pełniący tej funkcji, zorganizował w Chorochowicach pod Krakowem zebranie około stu osób, głównie włościan miejscowych (obok Doboszyńskiego w zajściach myślenickich brał udział tylko jeden inteligent — Marian Wąchała, student prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego) i poprowadził ich na Myślenice, małe, liczące około ośmiu tysięcy mieszkańców podgórskie miasteczko. Uczestnicy marszu przybyli do punktu zbiórki z rowerami i plecakami. Zaopatrzeni byli w siekiery i łomy żelazne. Doboszyński nie poinformował ich o właściwym celu wyprawy. Przebieg wydarzeń w Myślenicach różne tytuły prasowe rozmaicie przedstawiały. W wybranych i przedstawionych niżej tekstach znalazło to zresztą swoje odbicie. Kolejne doniesienia agencyjne i korespondencyjne miały w przeważającej mierze rozpalać i potęgować emocje czytelników. Tym bardziej, że po zajściach w Myślenicach aresztowano początkowo tylko część uczestników akcji. Za pozostałymi osobami, które oddaliły się w lasy Poręby z Doboszyńs-kim na czele, podjęto pościg. Po kilku potyczkach z oddziałami policyjnymi w dniu 30 czerwca 1936 r. Adam Doboszyński został ujęty. W walkach zginął towarzyszący mu Józef Machno, a sam Doboszyński otrzymał postrzał w rękę. Ostatni uczestnicy „marszu na Myślenice" zostali zatrzymani 15 września 1936 roku. Proces z udziałem ławy przysięgłych rozpoczął się w rok później, 14 czerwca. >25>iS-»2?'il*,> NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Akt oskarżenia zarzucał Doboszyńskiemu bezprawne założenie &#' zbrojnego, przy pomocy którego w nocy z 22 na 23 czerwca 1936 r. wtargnai lokalu posterunku policji państwowej, zniszczył urządzenia biurowe (uszkod ° nie drzwi, okien, szaf, biurka, telefonu, maszyny do pisania) i zabrał stamtąd karabinów, 4 rewolwery, amunicję. W akcie oskarżenia była również rno o zniszczeniu i podpaleniu kilku sklepów żydowskich, wtargnięciu do mjes kania starosty, zniszczeniu wyposażenia (meble i lustra), rozbrojeniu strażnik miejskiego, próbie podpalenia synagogi (ogień stłumiono w zarodku). Wszyst kie te wypadki miały rzeczywiście miejsce, natomiast świadkowie zgodnie na rozprawie stwierdzili, iż sam Doboszyński nie brał osobiście udział w demolowaniu sklepów, wydał też zakaz zabierania czegokolwiek z nich, tak jak i z mieszkania starosty. Czyn swój tłumaczył i określał jako demonstrację przeciwko stosunkom administracyjnym i policyjnym w powiecie myślenickim, które uważał za symbol panującego systemu. Akcja ta nie miała według niego na celu żadnego anarchistycznego zamachu. Rozprawa odbywała się częściowo przy drzwiach zamkniętych. Zakończyła się jednogłośnym werdyktem łatwy przysięgłych uniewinniającym Adama Doboszyńskiego. Kim był Adam Doboszyński? Urodził się 11 stycznia 1904 roku. Rodzina jego była w Krakowie powszechnie znana. Ojciec, również Adam, był adwokatem, posłem do parlamentu austriackiego, radnym miejskim, wydawcą „Nowej Reformy", związany politycznie z tzw. bezprzymiotnikowymi demokratami. Początek działalności politycznej syna wiąże się z rokiem 1934, kiedy to wydał książkę Gospodarka narodowa i przystąpił — jak sam stwierdził na procesie — do „urzeczywistniania myśli i ideałów w niej zawartych". Wstąpił do Stronnictwa Narodowego, w ramach którego uznał realizację tego zadania za najskuteczniejszą. W SN został wkrótce prezesem Zarządu Powiatowego w powiecie krakowskim prowadząc ożywioną działalność organizacyjną i wygłaszając jednocześnie odczyty na terenie całej Polski. Już w 1936 r. zorganizował na „swoim" terenie (powiat krakowski i myśleni-cki) 76 placówek SN grupujących przeszło dwa tysiące osób. Za jedna. z naczelnych uznał akcję na rzecz bojkotu handlu żydowskiego i organizacji sklepów polskich. Lektura numerów prasy endeckiej poprzedzających zajścia w Myślenicach wskazuje na wyjątkowe ożywienie aktywności Narodowej Demokracji na terenie Krakowa i powiatu krakowskiego. Jedna z korespondencji nadesłanych do „Warszawskiego Dziennika Narodowego", centralnego organu prasowego endecji, w dniu 28 maja 1936 r. nosiła znamienny tytuł Narodowcy zdobywają Kraków. Rvła «/ "<'«•>' ~«—- - - w --- ,—-^..^6c. snuciu, w Qniu ^8 maja 1936 r. nosiła znamienny tył Narodowcy zdobywają Kraków. Była w niej mowa o żywiołowym rozwoju narodowych w Krakowie, o powiększeniu stanu liczebnego SN o l C sił 1000 MYŚLENICE 271 ków o „przełamaniu obojętności miejscowego społeczeństwa w stosunku ostępującego zażydzenia miasta i obudzenia żywej czujności szerokich przed tym niebezpieczeństwem". Nie był to tekst odosobniony. Prasa "^decka z tego okresu pełna była antyżydowskich ataków o wyjątkowym 6 sileniu. Nie można też zapominać, że od początku czerwca toczył się, "bszernie przez prasę relacjonowany tzw. proces przytycki (w marcu 1936 (UJaty miejsce w Przytyku w Radomskiem, poważne zajścia antysemickie z ofiarami śmiertelnymi włącznie). Atmosfera sprzyjała więc niejako temu, co stało się 23 czerwca 1936 r w Myślenicach. Pamiętać jednak należy, że była to mimo wszystko akcja odosobniona, jedyna w swoim rodzaju. Podkreśla to szczególnie znawca problematyki Narodowej Demokracji, Roman Wapiński. Uważa on, iż „antysemityzm zdecydowanej większości klienteli endeckiej wyrastał z nędzy i braku perspektyw poprawy sytuacji materialnej, a nie ze zmistyfikowanych przesłanek ideologicznych". Przytacza też relację Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie, który tak przedstawiał efekty propagandy endeckiej na tym terenie w owym czasie: „Akcja antyżydowska Stronnictwa Narodowego tak w Zakopanem, jak i innych ośrodkach wpływów stronnictwa, znajduje dość silny oddźwięk w społeczeństwie, w którym rosną nastroje antysemickie, wyrażające się jednak jak dotąd w głoszeniu haseł i wezwań do walki gospodarczej z Żydami". Wypada też zgodzić się z opinią Romana Wa-pińskiego, iż „marszu na Myślenice" nie można traktować jako symbolu symptomatycznego dla akcji antysemickiej SN, jakkolwiek był w znacznej mierze jej skutkiem. Trzeba jednak w tym miejscu zaznaczyć, że w bardziej ekstremistycznych środowiskach endeckich nasilał się antysemityzm polityczny, zabarwiony poglądami rasistowskimi. Myślenice — to również w opinii prasy endeckiej protest przeciw obozowi sanacyjnemu, „niewystarczająco" wyczulonemu na niebezpieczeństwo żydowskie i potrzeby własnego narodu. Nic więc dziwnego, że mający miejsce kilka dni PO „puczu myślenickim" wiec chłopski w Nowosielcach zorganizowany przez Stronnictwo Ludowe stawiać ta prasa będzie na równi z zajściami myślenickimi i widzieć w nich „przejaw prądów przebiegających szerokie masy ludności polskiej, prądów uderzających w to wszystko, co obce tradycji polskiej, co od lat kilkunastu nie pozwala narodowi polskiemu przeżywać całą pełnią swej duszy radości z odzyskania Ojczyzny, co powstrzymuje, hamuje i rozkłada entuzjazm, do jakiego społeczeństwo jest zdolne, entuzjazm będący koniecznym warunkiem stania się narodem wielkim". Walka z sanacją należała wciąż w tym okresie do pierwszoplanowych celów programowych Narodowej Demokracji. Nie może wiec dziwić reakcja władz na zajścia myślenickie. 272 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM W kilka dni po „marszu na Myślenice" odbyło się posiedzenie SP' Rzeczypospolitej Polskiej. Poseł Wincenty Hyla wniósł interpelację n0s j w sprawie „puczu myślenickiego" i postawił pytanie: co zamierza zrobić w obJ!2 sytuacji minister spraw wewnętrznych i „jak ukrócić destrukcyjną działa]n •• Stronnictwa Narodowego na terenie całego państwa, a w szczególności w Małono] ce Zachodniej". Warto przytoczyć fragment odpowiedzi Felicjana Sław ' Składkowskiego, ówczesnego premiera (od 15 maja 1936 roku). „Wysoka Izb,, — stwierdził w sejmie 26 czerwca Sławoj Składkowski — pragnę sięgnąć do gniazda zła. Nie zamierzam prześladować otumanionych parobków wiejskich, którzy szli za swoim przywódcą f...] Nie mogę czekać na wyrok sądu, ale muszę dzisiaj już sięgnąć do sedna rzeczy. Ponieważ nie mam zwyczaju napadać w nocy jak członkowie Stronnictwa Narodowego na śpiących — to uprzedzam, że w razie dalszych ekscesów będę sięgał do członków wpływowych, a nie do parobków wiejskich Uprzedzam, że za każdy napad będę unieszkodliwiać prezesów, a nie parobków. Uprzedzam, że dziś jeszcze dwóch wpływowych członków Stronnictwa Narodowego w Krakowie będzie unieszkodliwionych i że będą deportowani do Berezy [Kartuskiej — U. J.]. Tego się nie powstydzę" — zamknął swe wystąpienie premier. Sławoj Składkowski słowa dotrzymał. Do Berezy zostali natychmiast zesłani Władysław Mech, wiceprzewodniczący Zarządu Powiatowego SN w Nowym Targu i Franciszek Jelonkiewicz, wiceprezes Zarządu Wojewódzkiego i Zarządu Okręgowego SN w Krakowie. Jednocześnie policja przeprowadziła kilkugodzinną rewizję w lokalu Zarządu Okręgowego SN w Krakowie. Rewizja „nie dała — jak pisał „Warszawski Dziennik Narodowy" — pozytywnego rezultatu", tzn. nie znaleziono żadnych materiałów obciążających kierownictwo krakowskie Stronnictwa Narodowego. Nie po wstrzymało to jednak władz przed dokonaniem dalszych aresztowań członków SN w Krakowie i powiecie krakowskim. Warto w tym miejscu wspomnieć o dalszych losach Adama Doboszyńskiego. II wojnę światową spędził w Anglii. W polskich kołach emigracyjnych dał si? poznać jako przeciwnik gen. Władysława Sikorskiego. Szczególnie ostro występował przeciwko paktowi Majski — Sikorski. Po zakończeniu wojny postanowił wrócić do Polski. W lipcu 1947 r. został aresztowany na dworcu w Poznaniu. Proces odbył się w Warszawie przed Rejonowym Sądem Wojskowym w dniach 18 czerwca — 7 lipca 1949 roku. Wyrok zapadł 11 lipca 1949 roku. Doboszyński został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano. W1989 r. przeprowadzono postępowanie rehabilitacyjne, zakończone pośmiertną rehabilitacją oskarżonego i skazanego Adama Doboszyńskiego. Na zakończenie wypada wyjaśnić sposób doboru tekstów do prezentowanego tu tematu. Starano się zaprezentować stanowisko większości najważ- 273 MYŚLENICE '"• ch tytułów prasowych działających wówczas ugrupowań politycznych, "^ • i stronę rządową poprzez „Gazetę Polską", konserwatystów poprzez 3r s" socjalistów przez sięgnięcie do-„Robotnika", prasę żydowską, a przede " stkim wypowiedzi narodowych demokratów, którzy stanowili główny IV kt ataku. W rezultacie bowiem wytworzyła się dość jednoznaczna sytuacja. 7 jednej strony głos zabierała prasa Narodowej Demokracji, starająca się bagatelizować wyczyn Doboszyńskiego, nadać mu znamiona akcji indywidualnej nie uzgodnionej z władzami stronnictwa, a przede wszystkim usprawiedliwić marsz na Myślenice", z drugiej zaś dość zgodny chór atakujących, w których szeregu znalazła się prasa rządowa, socjalistyczna, konserwatywna, nie mówiąc już o prasie ugrupowań żydowskich, które czuły się najbardziej zagrożone atakami antysemickimi. Zdecydowano się też zaprezentować teksty pochodzące głównie z dzienników, dlatego, iż zajścia w Myślenicach szybko zeszły z łamów prasy, nie stały się tematem szerszych rozważań prasy periodycznej, ustępując miejsca bardziej aktualnym wydarzeniom w kraju jak chociażby wiec w Nowosielcach. Część polemik przedstawiono odwołując się do „Warszawskiego Dziennika Narodowego", który poczuwał się wówczas do obowiązku odpierania każdego prasowego ataku. Dało to możliwość ukazania nie tylko oceny wydarzeń w Myślenicach przez konkretne pisma, ale i przedstawienia sposobu prowadzenia polemik, wygrywania argumentów zawartych w atakach przeciwników dla podtrzymywania przyjętej linii obrony. Urszula Jakubowska NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM [„Gazeta Polska" 26 VI 1935 MYŚLENICE ^ Niesłychana rzecz! Na miasto powiatowe, w pobliżu jednej ze st r kraju napada nocą banda, złożona z kilkudziesięciu ludzi, rozbra' posterunki policyjne, rozbija i rabuje starostwo. Od lat kilkunastu od czasów pamiętnej akcji dywersyjnej na kresach wschodnich nic podob-nego się nie zdarzyło. Ale tamta akcja dywersyjna była zasilana z zewnątrz; poza granicami kraju miała swój azyl i swoją podstawę operacyjną. W latach późniejszych zachodziły zjawiska zorganizowanego terroru, choć w skali bez porównania mniejsze, i zawsze znajdowały oparcie poza granicami kraju. Napad na Myślenice jest wypadkiem terroru politycznego, aktem dywersji antypaństwowej, której źródło, inspiracja i organizacja znajduje się w kraju, jest wszystkim znana, ma swoje chorągwie i godła nawiązujące zgoła bezecnie do tradycji największej potęgi państwa polskiego. Znana jest osoba organizatora i przywódcy napadu. Jest to inteligent z wysokim wykształceniem, publicysta, wybitny działacz stronnictwa „narodowego", prezes tegoż stronnictwa w powiecie krakowskim. Jest to w dodatku — w co się już wierzyć nie chce — oficer rezerwy wojsk polskich świeżo odbywszy ćwiczenia, na których uczono go jak bronić ojczyzny od wroga, obrócił swą wiedzę na zorganizowanie napadu zbrojnego na sąsiednie miasto powiatowe, na rozbijanie siedziby władz państwowych i rozbrajanie policji. Ważył się na to nie tylko sam-Podmówił i poprowadził za sobą kilkudziesięciu ludzi — wnosząc z osób dotychczas przychwyconych — również członków swej partii. Cóż powiedzieć o tej sprawie ponurej? Obłęd? Szaleństwo? Tak, ale niestety — jest metoda w tym szaleństwie. Od paru lat stale i systematycznie prowadzona jest w kraju agitacja i propaganda w słowie i nielegalnych drukach, w których czynione są otwarte zapowiedzi podjęcia zbrojnej walki o władzę nad państwem-Wzywano otwarcie do składania pieniędzy na dynamit i brauningi. Od MYŚLENICE -7 miesięcy stwierdzone zostało, że nie były to puste słowa i frazesy. s*6''6*' -t j brauningi poszły w ruch. W jesieni zeszłego roku dopusz-W11 • kilkakrotnie napadów z bronią w ręku na komisje wyborcze; 02011 ódcarni ich byli działacze stronnictwa narodowego, przyszedł i ' szereg zamachów bombowych dokonanych przez członków tegoż nnictwa na lokale i mieszkania przeciwników politycznych, następ-s. zaL Okres organizowania w poszczególnych miejscowościach kraju ooru zbrojnego przeciwko państwowym władzom bezpieczeństwa, w wielu wypadkach osiągnięto krwawe wyniki. Przestrogi i perswazje ze strony rządu, apelujące do rzeczywistych uczuć narodowych twórców całej tej zgrozę budzącej roboty, nie dały — jak dowodzą Myślenice - rezultatu. Nie przemówiło do przekonania siewców anarchii wskazanie na położenie państwa, na niezmierną — w Polsce szczególnie - doniosłość ładu i spokoju wewnętrznego dla jej najistotniejszej siły obronnej. Groch o ścianę. Oficjalne i legalne organa stronnictwa „narodowego" mają pełne usta biadań nad zagrożeniem Rzplitej, obficie sypią frazesami o konieczności podniesienia jej siły obronnej, zaś wydawnictwa nielegalne wciąż mówią o dynamicie, brauningach, „broni dobrze ukrytej", zarządzają stan pogotowia w swoich szeregach — pogotowia dla „narodowej" rewolucji. Kuriery i dzienniki „narodowe" swoje, a „Sztafety" i Doboszyńscy — swoje. Jeden artykuł o konsolidacji narodowej i jedna bomba do lokalu przeciwnika politycznego. Manifestacje na cześć armii polskiej — na przemian z organizowaniem zbrojnych napaści na polską policję. Ku chwale ojczyzny, aby potęga jej mogła dorównać potencjom sąsiednim. Gdyby sprawa myślenicka zdarzyła się na Wschód lub na Zachód od nas - w Rosji Sowieckiej lub w Niemczech — zapłaciłby za nią głową nie tylko Doboszyński i uwiedzeni przezeń nieszczęśliwcy. Istotni sprawcy, bez proceduralnych ceremonii zostaliby starci na krwawą miazgę. To chyba jasne. Rząd Rzeczypospolitej i obóz przy nim stojący ma ponad wszelką wątpliwość dość siły, aby uczynić to samo, gdyby ^ał po temu wolę i powziął taką decyzję. Doprawdy, sprawa myślenic-ka nasuwa myśl uporczywą, jak wyrzut sumienia: czy nasza polska, Narodowa (bez cudzysłowu) tolerancja dla warcholstwa i anarchii nie staje się ciężkim grzechem przeciwko najżywotniejszemu interesowi Państwa w krwawym trudzie kilku pokoleń odzyskanego? Piszemy te NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM słowa szczerze i z głęboką troską. Nie chcemy grozić ani st Chcielibyśmy raczej trafić do serc, mózgów i sumień ludzi, których' ^ czarcie podszepty na ścieżki Doboszyńskich prowadzą. Czyżby od\v ny kontuszowy diabeł Boruta rozhulał się znowu na polskich rozło Gdy przedstawiciele rządu w czasie ostatniej debaty budżet • potępili w ostrych słowach terror polityczny i siejącą anarchię dział ? ność nielegalnych przybudówek stronnictwa „narodowego", gdy 2est wili ich robotę z akcją komunistyczną, rozległy się naiwne lub obłudn głosy, że zestawienie to jest krzywdzące, że potępia się ludzi rzekomo „tylko za ideę narodową". Gwałtownie przymykano oczy na różnice między ideą a czynami. Czy sprawa myślenicka nie otworzy wreszcie tych oczu? Kto był tam oficjalnym reprezentantem idei „narodowej"? „Prezes" Doboszyński. Nie był to ciemny, naiwny szeregowiec. Był to przywódca, twórca dzieł i artykułów ideologicznych. I oto fatalna miara rozpiętości między ideą a czynem zrodzonym z jej zwyrodniałego, ' partyjnego pojmowania: „narodowy" napad na Myślenice. Międzynarodówka komunistyczna postawiła sobie za zadanie, aby dążyć do trwałego osłabienia państw od niej niezawisłych, przez sianie rozterek wewnętrznych, przez doprowadzenie ich do takiego stanu, aby w każdej chwili na sygnał Kominternu można było w nich wywołać wojnę domową. Agenci Kominternu u nas nie byli w stanie osiągnąć zbyt wiele. Planowo i systematycznie dążyli do wywołania zatargów, starć, starali się przy każdej sposobności nadać im krwawy obrót. A co usiłują robić od szeregu miesięcy panowie spod znaku stronnictwa narodowego. Zaiste sukurs niespodziewany i owocniejszy niż nieudany u nas „front ludowy"... Wojna w Polsce — oto marzenie Kominternu. A do czego prowadzi propaganda tajnych agentur stronnictwa narodowego, do czego prowadzą jego praktyki, których imię: Kowiesy, Odrzywół, Kościan i wreszcie — Myślenice.1 Literatura propagandowa bolszewicka wprowadziła do Panteonu swych bohaterów „towarzysza" Jakuba Szelę. Następnym będzie prawdopodobnie towarzysz Adam Doboszyński, prezes „stronnictwa narodowego" na powiat krakowski. 1 Kościan, Odrzywół, Kowiesy — miejscowości, w których doszło do zajść antysemickich. MYŚLENICE [„Nasz ]. SW M'eSZCie " na poważne ten jest w,nik,em „ ile -no *«~ * zasługę dla narodu. „aileoszym razie karze się fizycznie I na czym to się kończy. W najlep zy ^ oszczędza sie wykonawców gwałtu, k"*.^^ f zbrodniczej akcji, karze się kiLwników, Pouczy, ideolo^ ów ) ^ ^ dzrwnego ze tylko ślepy miecz, a me fj^/sie rozzuchwala. Nie tylko vi rdzeń tej sprawy. ozkładu pod fałszywą firmą ^ Jeżeli z jednej strony żywioły wywrotu i ^ ^ ^ dmgiej strony narodową prowadzą akcję menawis y ^ szkodnictwu żywioły ładu i praworządności dla zapo ^^ . ob tels. powinny były agitować za Pos^an° róznicy wyznania i narodowo-kich wszystkich mieszkańców POISK Qburzają sie na gwałty ... 4. ai-nitv7tn ut>raWiaiąiw' J i_i,;„ /-.rlnnsi „umiarkowanych T^wt^ kie - zajście tragiczno- " ście meksykans nie &&: v>.,••••», -.„. $r2>»>vL*"5 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM sławy rządowi, ani w kraju, ani poza jego granicami. Nas 7VH, w pierwszym rzędzie oczywiście obchodzi tu nasze elementarne h!* pieczeństwo. To, co dzisiaj zaszło w Myślenicach, jutro dokładnie i z pewną zmianą może zajść w wielu innych miasteczkach i miasta W tych warunkach żaden Żyd nie jest pewny swego życia i mienia A] nie chodzi tu tylko o Żydów. Jeżeli obóz terrorystów reakcyjnych już \1 się rozzuchwalił, że urządza formalnymi oddziałami pochód na miast rozbija policję, grabi, bije, demoluje lokale urzędowe, to zjawia n' trwożliwe pytanie: na czym się to skończy? W całym społeczeństwie uchodzi, że mamy teraz rząd silnej ręki któremu obce jest wszelkie pobłażanie wobec zamętu, który strzeże się wszelkiej „kiereńszczyzny", ale kiereńszczyzna na prawo jest u nas teraz co najmniej tak samo szkodliwa, jak na lewo. W imię tedy najżywotniej. szych interesów Polski nie wolno, aby czyny zbrodnicze uchodziły płazem, gdy sieje popełnia pod płaszczykiem polityki. Ale nie na tym koniec. Same represje tu nie pomogą. Przeciwko akcji nienawiści musi być podjęta akcja pokojowego współżycia i poszanowania praw wszystkich obywateli, akcja potępiająca wszelkie nawoływanie do bojkotu i banicji, gdyż jak dowodzi bogate doświadczenie — eksterminacja jest matką pogromu. _______ __ _____ J!!Warszawskn3ziennik Narodowy" 27 VI 1936, nH7j SYMPTOM CHOROBY MYŚLENICE Nie posiadamy nowych wiadomości o tym, co się wydarzyło w Myślenicach, poza tymi, jakie ogłosiliśmy. Z wiadomości tych wynika po pierwsze z całą oczywistością, że mamy do czynienia nie z akcją bandycką i rabunkową, lecz czynem rac/ej politycznym, a po drugie, że czyn ten nie został dokonany przez Stronnictwo Narodowe, ani też w myśl planu politycznego, czy też na skutek wskazówek legalnych i uznanych władz Stronnictwa. Jeśli ktoś próbuje zrzucić odpowiedzialność za wypadki myślenickie na Stronnictwo Narodowe, to się myli, lub świadomie nagina rzeczywistość do swoich celów... Przyznajemy jednak, że nad tym, co się stało w Myślenicach, nie można przejść do porządku dziennego. Opanowanie miasta powiatowe- ?79 grupę ludzi i trzymanie choćby przez kilka godzin tego miasta g° Pr reku jest wydarzeniem, które uderza i porusza opinię publiczną. .. *Srdvby akcja ta była częścią przemyślanego i sensownego planu rwcznego, to nie byłaby odosobniona, lecz szersza, przestałaby być p° tomem, a stałaby się aktem politycznym... W tych rozmiarach i w tym zakresie, w jakim się odbyła, jest tylko vtnptomem położenia politycznego w Polsce współczesnej, jest przejawem choroby, która wymaga planowej, konsekwentnej i mądrej kuracji. Musi być coś nie w porządku w naszym kraju, jeśli człowiek inteligentny może odważyć się na czyn podobny, jeśli znajduje poparcie ludzi prostych, lecz religijnych, narodowo czujących i gotowych do poświęceń! Trzeba by przeto postawić sobie szereg pytań co do tego, co się działo w powiecie myślenickim? Jak się zachowywał starosta tego powiatu? Jak funkcjonowały różne urzędy? Jak postępowała policja? Może bliższe zbadanie tego i wyprowadzenie stąd wniosków doprowadziłoby do oświetlenia omawianych tu wydarzeń i do wykrycia ich przyczyn. Trzeba by poddać analizie życie Polski w ciągu ostatnich lat kilkunastu, by zrozumieć możliwość takich wydarzeń jak myślenickie, wydarzeń niemożliwych w kraju żyjącym życiem normalnym. Jest wielkim błędem dostrzeganie li tylko powierzchownej linii wydarzeń. Nie po raz pierwszy naruszono porządek publiczny, zakłócono sen obywateli, zastosowano metody gwałtowne. Nie można mieć krótkiej pamięci, jeśli się chce zrozumieć życie własnego narodu. Przypomnijmy sobie tajemnicze zniknięcie gen. Zagórskiego, zabicie Lindego, nocne napady „niewykrytych sprawców" na Zdziechowskie-go, Nowaczyńskiego, Mostowicza itd.2 i tyle innych napaści i samowolnych rozpraw. A jeśli to uczynimy, to otworzą się przed oczyma naszymi głębie przeżyć społeczeństwa polskiego i niejedno oczom tym się odsłoni. Polska jest chora. Odbywają się w kraju naszym procesy społeczne, które przejmują do głębi ludzi myślących o przyszłości narodu i wrażliwych na to wszystko, co przyszłości tej zagraża, a więc na wydobywa-nie się na powierzchnię elementów najgorszych, na odwoływanie się do Przypadki znikania (Zagórski), odsuwania ze stanowisk (Linde) lub napaści tzw. n'eznanych sprawców na przeciwników politycznych, o których inspirację publicznie °skarżano sanacyjny obóz rządzący. ^-/^ %**S''"**.'ŁH •'-*. ^^r-/"1^ : *..:*W>'v&C"«. >»«>• ;Lv*; NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM najniższych instynktów, na wykorzystywanie swej sytuacji dla i osobistych, na poniewieranie człowiekiem, jego godnością i jego °* świętszymi uczuciami... J" I zdarzyć się wówczas może, że ktoś bardziej wrażliwy, a mniej zdoi do obmyślanej akcji i do działań planowych i mających cele odle / i poważne, uniesie się pod wrażeniem nieprawości, na które patrzy j ^ folgę uczuciom, miast wziąć się do sensownego działania politycznego Odpowiedzialność zaś za następstwa podobnych rzeczy nie spada na tych, co wskazują na istotę zła. Każdy lekarz wie, że ażeby leczyć chorobę, nie wystarczy walczyć z jej zewnętrzymi przejawami, lecz że trzeba usunąć, jej przyczyny głębokie. Walka z tymi przejawami zewnętrznymi tylko wpędza chorobę w organizm i potęguje ją. • Trzeba usunąć z życia Polski to wszystko, co jest przyczyną trapiących ją niedomagań społecznych i moralnych. Trzeba wykorzenić bez reszty i odrzucić z życia narodowego to wszystko, co obraża i burzy podstawy życia moralnego narodu, co niszczy samodzielność i inicjatywę społeczną, co jest obce naszej tradycji narodowej, zwyczajowi narodowemu i temu wszystkiemu, co Polsce dało tysiącletnie życie w słońcu kultury Rzymu starożytnego i Rzymu Papieży. Tylko taki śmiały chirurgiczny zabieg może uratować nasz naród od rozkładu i anarchii, od walk wewnętrznych i chaosu myślowego i moralnego. Gdy ks. Robak przygotowywał umysły szlachty na przyjęcie wojsk Napoleona, które — w jego przeświadczeniu — miały przynieść wolność Polsce, to pouczał ją, że trzeba „wymieść śmieci". Podobnie i dziś — trzeba wymieść śmieci z życia polskiego, a wtedy minie choroba, trapiąca nasz organizm i znikną wszystkie zewnętrzne objawy tej choroby. j. x, ,*.-» ; ____________'_______________ [„Nasz Przegląd" 28 VI 1936, nr 189] N.S.: DOKĄD TO PROWADZI? Przeżyliśmy koszmarny weekend. Zbiegły się dwa wydarzenia3, które ujawniły w całej swej grozie głębokie niedomaganie życia publicznego. MYŚLENICE ?8l r srafia partyjno-polityczna Polski wzbogaciła się o nową miejs-'ć położoną w pobliżu historycznej stolicy państwa. W annałach c° wnjctwa został uwieczniony dokument, o którym jedni nie chcą nic ** -gdzieć, inni zaś nie mogą go poddać takiej ocenie, na jaką zasługuje. P°Q najściu na Myślenice referowaliśmy wczoraj z całą dokładnością. Wbrew twierdzeniom „Warszawskiego Dziennika Narodowego" prasa . jowska nie posługiwała się insynuacjami, wyraźnie bowiem stwier-(jała, że celem bandy dywersyjnej było zniszczenie mienia żydowskiego, nie zaś rabunek. - My Żydzi nie naśladujemy demagogicznych metod antysemickich nawet wobec przeciwników czyhających na naszą zgubę. Walczymy czystą bronią o nasze najelementarniejsze prawa, rzeczywistość jest już dość chyba okrutna, abyśmy potrzebowali sztucznie zgęszczać fakty. Nie mamy też zamiaru chować głowy w piasek, aby nie widzieć „chwytów" zastosowanych w naświetlaniu „wypadu" myślenickiego w prasie sanacyjnej. ' : Jeżeli „Gazeta Polska" powiada pod adresem endecji, że w tym szaleństwie jest metoda, to w świadomym przemilczaniu momentu żydowskiego przez odpowiednie organy prorządowe również dopatrujemy się metody zakrawającej doprawdy na szaleńczą naiwność. Z artykułu „Gazety Polskiej" wynika, że należy inaczej kwalifikować czyny skierowane bezpośrednio przeciwko osobom urzędowym, inaczej zaś należy oceniać wystąpienie grożące życiu i mieniu „pewnej kategorii" obywateli państwa, jakkolwiek godzą one pośrednio w rządzący obecnie obóz polityczny. Jakżeż bowiem inaczej można sobie wytłumaczyć fakt pominięcia antyżydowskiego odcinka wyprawy myś-lenickiej w państwowo-twórczych rozważaniach naczelnego publicysty „Gazety Polskiej"? Czyż nie musi się tu zrodzić niepokojące przypuszczenie, że wszelkie rodzaje walki z Żydami znajdują stopniowo milczącą aprobatę, że wskutek wzmagania się fali antysemickiej ujawnia się coraz oportunistyczniejsze dążenie do „popłynięcia" z tą falą tych, którzy do niedawna zapewniali, iż nie schlebiają niskim instynktom tłumu dla doraźnego efektu. Chodzi o „marsz" na Myślenice i zajścia w Nowosielcach — wsi w powiecie L^i<:: „•»»... C-^'i': Ił' NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Dyskusja, którą wczoraj podjął „Warszawski Dziennik Naród z obozem rządowym, zakrawa na obrócenie całej sprawy w *T „tragiczny, ale familijny". Organ endecki wylicza różne inne ^ kroczenia przeciwko porządkowi publicznemu doby pomajowej un-^ jąć również ze swej strony „tradycyjnego" wplątania do porachunk' partyjno-politycznych kwestii żydowskiej. * A w konkluzji — jakby powracając do słynnej mowy red. Miedz'' skiego na temat „europejskiego" programu, publicysta endecki dornag się usunięcia tego wszystkiego, co „obraża i burzy podstawy żyda moralnego narodu". O sposobie odcyfrowania tej formuły zdecydują oczywiście „strony kontraktujące", jeśli będą kiedykolwiek chciały dojść do porozumienia. Sądząc z artykułu „Kuriera Porannego" szansę takiego porozumienia nie są na razie zbyt wielkie. Dość wstydliwie „radykalizujący" ten dziennik wspomina o zamachach i napadach „skierowanych bądź przeciw współobywatelom, bądź przeciw instytucjom i posterunkom władzy państwowej". Wprawdzie „współobywatele" zostali tu uwzględnieni, lecz pozwolono czytelnikom tylko się domyśleć, że wchodzą w grę Żydzi. W takiej oto atmosferze utrwala się w opinii ogółu polskiego przeświadczenie, że ludność żydowska straciła już faktycznie prawo do bytowania. Dokument zaś, o którym pisaliśmy na wstępie, nie mogąc poddać go ocenie należytej „kodyfikuje" poniekąd tę opinię, aż do chwili, kiedy prawdziwa sprawiedliwość zatriumfuje w Polsce. ___________[„Robotnik" 28 VI 1936^ 205] Kazimierz Czapiński: MYŚLENICE Myślenice zrobiły ogromne wrażenie. Myślenice dały wszystkim dużo do myślenia. Znam Myślenice dobrze. Znajdują się w „moim" dawnym okręgu wyborczym. Cicha, ładna mieścina w uroczej dolinie rzeki Raby. Wśród wzgórz małego Beskidu. Politycznie znajduje się pod wpływami ludowców: w Myślenicach mieszkał stale jeden ze zmarłych przywódców Średniewski. Miasteczko liczy trzy tysiące głów. MYŚLENICE to \y tej małej mieścinie rozegrały się wypadki, które wywołały je Aranżerem był krakowski powiatowy prezes endeków, ^l. m poboszyński. Który to A. Doboszyński? „Gazeta Polska" pisze, P' ubiicysta i ideolog endecki. Czyżby więc autor Gospodarki narodowej, której zaznacza (str. 7), że opiera się na „ustalonych przez Kościół sadach moralności chrześcijańskiej" i na św. Tomaszu z Akwinu? Czyżby ten sam? Byłoby to ciekawe „chrześcijaństwo" połączone z grabieżą. Nie wszystko jest jeszcze w dotychczasowych sprawozdaniach. Pono Doboszyński zgromadził setkę endeków w swoim majątku i nad ranem „zajął" miasteczko. Splądrowali sklepy żydowskie, towary spalił, żywność wziął ze sobą. Zdemolował mieszkanie starosty. Obrabował posterunek policji zabierając karabiny i naboje. Potem z częścią „armii" okupacyjnej i żywnością udał się w lasy okoliczne; część „armii" wyaresztowano, ale „Fuhrer" czy „Duce" zwiał, zostawiając swój oddziałek na niezawodnej opiece Tomasza z Akwinu. Taki jest ten zaiste niezwykły stan rzeczy. Tego jeszcze nie było. Zdemolowania mieszkania starosty i posterunku policyjnego przez „narodowców". Widocznie p. Doboszyński wyobrażał sobie, że już przystępuje do objęcia władzy — na razie na odcinku myślenickim. O co chodziło „wodzowi" i jego podkomendnym? Przypuszczalnie myśleli, że grunt jest przygotowany, że cała Polska już zendeczała, że wystarczy w Myślenicach rzucić lont na beczkę z prochem, a rezultat będzie szybki i niezawodny. Pochód na Myślenice zainauguruje pochód na Warszawę. Czynu nam potrzeba, tylko czynu, rodacy! Bijcie Żydów i ratujcie Polskę! Tu się nastręcza kilka uwag zasadniczych. Przede wszystkim — podobne niezwykłe fakty nie mogłyby „zaistnieć", gdyby nie było głębokiego fermentu na tle nędzy i bezrobocia. Niepodobna wszystkiego przypisać „intrydze" endeckiej. Pomysły a la Doboszyński rodzą się tylko w atmosferze ciężkiej, wśród nastrojów rozpaczy. Gdy nie rna niezależnego głosu ani w Sejmie, ani w Senacie, gdy ludność nie może wypowiedzieć swych trosk i walczy o ich załatwienie, wówczas to podnoszą głowę i głos znachorzy i „wodzowie" typu p. Doboszyńskiego. Następnie — widzimy znaczną ewolucję tzw. endecji tj. obozu »narodowego": obecna endecja niezupełnie jest ta sama, która wygłaszała w Sejmie dość „liberalne" mowy. Do władzy w stronnictwie dorwał się '-SYŻ2P^ s NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM element nowy, młodszy, prymitywny, ryzykancki. Ci młodzi „drnow cy" wzięli batutę w swoją dłoń. „Dziennik Narodowy" [„Warsza ^ Dziennik Narodowy" — U. J.] żeruje tylko na jednym: na instynkt antyżydowskich. Innych artykułów prawie nie ma — tylko Przytyk M;-1 bomby w żydowskim sklepie, Blum we Francji, żydowska komu „Chrześcijańskie" (ach, jakże chrześcijańskie!) pismo wołowymi czcionk mi z lubością podaje do powszechnej wiadomości, że rzucono bombę d żydowskiego sklepu, pokaleczono kobiety i dzieci. Młodzi „dmowszczycy" ostro przesunęli ster. Co na to naprawdę kulturalny pan Koskowski z „Kuriera Warszawskiego"? Co na to cała grupa profesorska pp Strońskiego, Komarnickiego, Winiarskiego? Czyżby akceptowali kurs pogromowy? A wreszcie szef (przynajmniej do niedawna) stronnictwa prof. Rybarski — przede mną jego książka ostatnia Silą i Prawo (1936). Trzeba mu przyznać, z pewnym przekąsem mówi o „państwie monopolistycznym", tzn. państwie, kierowanym po dyktatorsku przez jedną tylko grupkę polityczną (s. 116). Naturalnie przemawia u p. Rybarskiego niechęć do obecnego systemu w Polsce, a poza tym koncepcja antyestetyczna (dyktatura partyjnej grupki, powiada, prowadzi zawsze do etatyzmu). Ale zawsze... Czyp. Rybarski zgadza się na sprowadzenie stronnictwa na ów najniższy poziom, na zdegradowanie „Dziennika" do dawnych pogromowych rosyjskich świstków Kruszewana, subwencjonowanych zresztą z Departamentu Policji? Chyba nie... I jeszcze jedna interesująca rzecz. Ostatni „trik" endecji — to dziki wrzask na temat niebezpieczeństw „żydokomuny". Precz z lewicą, bo toruje drogę „żydokomunie", rozbija naród, prowadzi do rewolucji; i w obliczu wroga „zewnętrznego". Taki jest ten wrzaskliwy „trik", który miał zahipnotyzować społeczeństwo, a przynajmniej jego łatwowierną część. Byli tacy, co wierzyli. Ale czymże jest atak na Myślenice, zdemolowanie mieszkania starosty, porwanie karabinów itp., jeśli nie cząstką nieudanej rewolucji? Naturalnie, rewolucji na opak, — „rewolucji narodowej", jak się wyrażają francuscy faszyści, „rewolucji" faszystowskiej — ale bądź co bądź zbrojnego przewrotu. Po cóż więc bredzić o niebezpieczeństwach wojny domowej, skoro samemu się organizuje wojnę domową?! A może wojna domowa „na lewo" — niedobra, a „na prawo" godna pochwały i uznania? „Naród"... ach, jedność „narodowa"! a karabiny — przeciw komu? MYŚLENICE ' U nadki myślenickie, mamy nadzieję, otworzą oczy całej tej części zeństwa, która nie straciła jeszcze zdolności patrzenia i widzenia. S^° już każdy widzi, że hasło pogromowe jest podporządkowane 7szyrn"' tzw. ważniejszym, partyjnym celom. Chodzi o przewrót, dorwanie się do władzy elementów skrajnie faszystowskich, typu h'tlerowskiego. Nietrudno zrozumieć, że dla Polski byłoby to kata-trofą, a dla ludu pracującego klęską, bo oznaczałoby bezwzględną dyktaturę kapitału, dyktaturę polskich hitlerowców. Pamiętajmy jednak, że wyczyn grupy p. Doboszyńskiego ma (jak wskazaliśmy) także symptomatyczne znaczenie. Lud się dusi w obecnych warunkach, szuka wyjścia i głosu. Warto pomyśleć nad Myślenicami. [„Czas" 28 VI 1936^175] AWANTURA CZY SYMPTOM CHAOSU Pseudorewolucję myślenicką można oceniać jako szaleńczą groteskę, odegraną przez człowieka niezupełnie poczytalnego, ale jest ona także objawem patologicznym, który musi budzić niepokój co do stanu psychicznego pewnej części naszego społeczeństwa. Przypomnijmy fakty. Młody, niezwykle inteligentny ziemianin, Doboszyński, zdał egzamin dojrzałości w 15 roku życia i ukończył świetnie politechnikę gdańską — zbiera u siebie gromadę ludzi złożoną po części z inteligentów, po części z włościan i robotników, wygłasza do nich jakąś przemowę i wzywa ich, aby poszli z nim jako dowódcą - zdobywać Myślenice! Przybywszy do tego cichego, górskiego miasteczka, „dywersanci" (jak ich nazwać?) rozbrajają jedynego tam przebywającego policjanta, opanowują starostwo i urząd miejski, zabierają z kas pieniądze, a z lokalu Polskiej Organizacji Wolności karabiny, niszczą żydowskie sklepy i następnie po tych bohaterskich czynach uciekają w lasy, aby się przedrzeć przez Karpaty do Czechosłowacji! Więc ani jednego aktu politycznego, ani proklamacji, ani utworzenia jakiegoś pseudorządu rewolucyjnego, ani choćby skromnej próby wytłumaczenia napaści jakimś ogólnym motywem! W tym szaleństwie nie ma nawet metody, nie ma przy tym ani szerszego gestu, ani Prawdziwej odwagi; jest tylko zwykła awantura podjęta z pobudek, NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM których rozumowo wytłumaczyć niepodobna. Cokolwiek by \SA można powiedzieć o wystąpieniu Doboszyńskiego i jego towarzy czyn ich jest krzyczącym bezprawiem, jest niezgrabnie i bezrnyś] • podjętą próbą tego rodzaju „pronunciamiento", które krajom o nisk'C kulturze nie pozwalają wyjść ze stanu „stałej rewolucji". I w t J leży smutna strona tego zajścia, które, gdyby się powtarzało, 2e pchnęłoby nas na poziom południowoamerykańskich republik, za mieszkałych przeważnie przez prymitywną ludność indyjską [!]. DO tego nigdy dopuścić nie można i zgadzamy się zupełnie z panem premierem, że te akty wyuzdanej swawoli powinny być tłumione z całą surowością prawa. * Doboszyński jest, a w każdym razie był do niedawna prezesem stronnictwa narodowodemokratycznego w powiecie krakowskim, zamieszczał często artykuły w głównym organie endecji i jeszcze niedawno pisał „Dziennik Narodowy" [„Warszawski Dziennik Narodowy" — U. J.] o jego broszurze, że „jest to książka, która powinna się znaleźć w rękach każdego narodowo myślącego Polaka" (więc są Polacy nie myślący narodowo!). Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że pod względem politycznym i powiedzmy „narodowym" działał Doboszyński w obrębie narodowej demokracji i był jej gorącym zwolennikiem. Dowodzi tego choćby fakt rozbicia i zniszczenia sklepów żydowskich, tak zgodny z całą ideologią stronnictwa. Nie zamierzamy jednak bynajmniej obciążać całą narodową demokrację za wybryk Doboszyńskiego, twierdzimy tylko, że jest on niezawodnym produktem endeckiej propagandy, która już doprowadziła do tylu krwawych konfliktów w kraju! Nie można bezkarnie operować hasłami, trafiającymi do najniższych instynktów, nie narażając się na to, że zostaną fałszywie zrozumiane i w sposób przewrotny realizowane. Nie wiadomo jeszcze, jak było w danym wypadku; nie wiadomo, czy Doboszyński działał na własną rękę, czy też w porozumieniu z jakąś organizacją; to jest tylko pewne, że pociągnął za sobą szereg ludzi, z których wielu nie zdawało sobie sprawy z tego, o co chodzi; wywołał niebezpieczny zamęt, zaniepokoił całe województwo i zniknął, nie pozwalając nawet domyślać się pobudek swego postępku. „Dziennik Narodowy" [„Warszawski 1 MYŚLENICE k Narodowy" — U. J.] twierdzi, że był to raczej „czyn politycz-'"'•* dodaje: „Gdyby akcja ta była częścią przemyślanego i sensownego ''f u politycznego, to nie byłaby odosobniona, lecz szersza, przestałaby Pa, symptomem, a stałaby się aktem politycznym..." Brzmi to cokol-k zagadkowo, jaśniej już przedstawia się dalszy komentarz: „Polska . t chora. Odbywają się w kraju naszym procesy społeczne, które rzejmują do głębi ludzi myślących o przyszłości narodu i wrażliwych na to wszystko, co przyszłości tej zagraża, a więc na wydobywanie się na powierzchnię elementów najgorszych, na odwoływanie się do najniższych instynktów, na wykorzystywanie swej sytuacji dla celów osobistych, poniewieranie człowiekiem, jego godnością i jego najświętszymi uczuciami. I zdarzyć się wówczas może, że ktoś bardziej wrażliwy, a mniej zdolny do obmyślanej akcji i działań planowych i mających cele odległe i poważne, uniesie się pod wrażeniem nieprawości, na które patrzy i da folgę uczuciom". Tu już jakby znajdujemy usprawiedliwienie Doboszyńskiego, który zdaniem „Dziennika" „dał folgę uczuciom". Rozumiemy pobłażliwość organu endeckiego wobec człowieka tak mu bliskiego, ale dla ogółu, który tych względów nie odczuwa, awantura myślenicka nie jest „folgą, daną uczuciom", ale groźnym objawem wewnętrznego chaosu, karygodnym naruszeniem prawnego porządku. Kto tego nie widzi i nie uznaje, nie jest dobrym obywatelem państwa, nie jest „Polakiem myślącym narodowo"... [„Warszawski Dziennik Narodowy" 28 VI 1936, nr 176] PRZEGLĄD PRASY. „PUCZ" MYŚLENICKI Drugą sensacją prasy żydowskiej są Myślenice. Znajdujemy w niej coraz to nowe warianty wtorkowego puczu. „Piąta Rano" informuje, że P- Doboszyński „chodził z rewolwerem w ręku i nikomu nie pozwalał nic rabować. Ten oto moment nierabowania u Żydów jest szczególnie charakterystyczny dla napadu w Myślenicach i pozostaje w dziwnej sprzeczności z tym, jak zachowywali się napastnicy u starosty". Zaś p. Roman Brandstaetter w tym samym piśmie tragizuje po żydowsku: »Tam na myślenickim trakcie wśród zielonych gór Podkarpacia, wśród ZDÓŻ kołysanych ciepłym, czerwcowym podmuchem, w obliczu dój- ^U NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM rzewających sadów i ogrodów, łąk i pól — nagle ^mj^ern powiało. Przez dolinę myślenicką przeszedł koszmarny duch cze rubasznego. Pod jego krokiem niszczycielskim i bezlitosnym t ^ uwiędła, opadły półdojrzałe owoce z krępych grusz i jabłoni, a zboże' l gradem zorane ku ziemi trwożnie przylgnęło martwe i puste". Ani jabłka, ani gruszki nie spadły, bo ich jeszcze nie ma, a o zbo' jesteśmy spokojni. Niepokoi nas natomiast równowaga umysłowa Brandstaettera. ,;? ^f,v.-a ^'-:•.,,-r* r:; t^~;^- [„Warszawski Dziennik Narodowy" 30 VI 1936, nr 1771 PRZEGLĄD PRASY. O MYŚLENICACH ^ A więc p. Czapiński [w „Robotniku" — U. J.] przypisuje Dobo-szyńskiemu zamiar wybitnie polityczny, widzi w puczu myślenickim „cząstkę nieudanej rewolucji" i jako jej rysy znamienne podnosi: zdemolowanie mieszkania starosty Bassary i porwanie karabinów z posterunku policyjnego. Dziwić się trzeba, że w innym miejscu pisze o „splądrowaniu sklepów żydowskich". Według doniesień prasy żydowskiej zaszło tam tylko symboliczne zniszczenie niewielkiej ilości towarów, żadnego rabunku nie było. Zwraca dalej uwagę p. Czapiński, że „podobne niezwykłe fakty nie mogły «zaistnieć», gdyby w społeczeństwie nie było głębokiego fermentu na tle nędzy i bezrobocia." „Czas" widzi w myślenickiej historii „zwykłą awanturę i krzyczące bezprawie". Nic więcej. Taką zwykłą to ta awantura jednak nie jest. Coś tu nie jest w porządku, ale nie tylko z ludzkimi nerwami. Nieporządek jest także w stosunkach. Istotnie „warto pomyśleć nad Myślenicami". Porządek prawny został niewątpliwie naruszony. Także spoczynek nocny Myśleniczan. Ale szkoda, że to oburzenie, które dzisiaj wprost eksploduje panów z „Gazety Polskiej" i „Kuriera Porannego" przeciw Doboszyńskiemu i „endecji", nie znalazło żadnego publicystycznego wyrazu, gdy „nieznani sprawcy" naruszali porządek prawny i bezpieczeństwo publiczne, i spoczynek nocny... nawet w stolicy. MYŚLENICE 289 „Gazeta Polska" 4 VII 1936, nr 185] LEXDOBOSZYŃSKI Szef rządu odpowiadając na interpelację posła Hyli w sprawie anadu Doboszyńskiego na Myślenice powiedział: „ufortyfikujemy pinię społeczną, opinia społeczna potępia tego rodzaju rzeczy, zmobilizujemy całą opinię społeczną przeciw tego rodzaju wystąpieniom i wtedy nie będą one mogły się powtarzać". Czekaliśmy na skutek tego słusznego i tak naturalnego wezwania; czekaliśmy z zaciekawieniem i nadzieją, że głos sumienia narodowego i obywatelskiego weźmie górę nad zaciekłością partyjną i istotnie cała opinia polska — bez wyjątku i wahania — potępi opętańcze warcholstwo Doboszyńskiego. Dziś po tygodniu stwierdzić musimy, że znalazł się wyjątek. Mianowicie organa prasowe reprezentujące Stronnictwo Narodowe. Jedne z nich bez wahania stanęły w obronie Doboszyńskiego, drugie — o czym później - uczyniły to po pewnym wahaniu. Bez wahania wystąpił główny organ stronnictwa narodowego „Warszawski Dziennik Narodowy". Niezwłocznie odpowiedział na stwierdzony oficjalnie stan rzeczy i na apel premiera artykułem pt. Symptom choroby w sobotę 27 czerwca. Artykuł ten jest zaiste niezwykle ciekawym przyczynkiem do studiów nad patologią polityczną i zwyrodnieniem partyjnym. Nie myśl bowiem czytelniku, że mówiąc w tytule „Symptom choroby" — „Warszawski Dziennik Narodowy" zdobył się choćby w tej formie na potępienie czynu Doboszyńskiego. Tytuł ten wprowadza w błąd. Jak wynika z treści artykułu naczelny organ Stronnictwa Narodowego uważa całą Polskę za chorą, a Doboszyńskiego raczej za lekarza. W treści artykułu znajdujemy twierdzenie, że napad na Myślenice jest „czynem raczej politycznym". Zaznaczywszy zdawkowo 1 bez najmniejszej chęci wzbudzenia wiary u czytelnika, że „czyn ten nie został dokonany przez Stronnictwo Narodowe ani też w myśl planu Politycznego czy też na skutek wskazówek legalnych i uzna-nych władz stronnictwa" (podkreśl, nasze) — „Warszawski Dziennik Narodowy" oświadcza, że na tym, co się stało w Myślenicach nie można Przejść do porządku dziennego. W tym miejscu każdy spodziewa się NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 290 znowu potępienia — choćby formalnego — tak niesłychanego e«, u przeciwko prawu, bezpieczeństwu publicznemu i najświętszym im som narodowym. Nic podobnego, zamiast tego znajdujemy ponjy C" wstęp nie pozbawiony nutki melancholijnego ubolewania: „Gdvh akcja ta była częścią przemyślanego i sensownego planu politycznego t nie byłaby odosobniona, lecz szersza, przestałaby być symptomem a stałaby się aktem politycznym..." Można by się wprawdzie dopatrzyć w tym potępieniu czynu Dobo-szyńskiego przez organ naczelny Stronnictwa Narodowego — potępię-nią za to, że był... odosobniony, że nie na wszystkie miasta powiatowe Rzeczypospolitej napadnięto tej nocy, nie wszędzie zaatakowano i rozbrojono policję, nie wszędzie do walki bratobójczej zrabowano karabiny przeznaczone do ćwiczenia obywateli w obronie Rzeczypospolitej... W dalszym ciągu artykułu znajdujemy szczegółowe umotywowanie napadu na Myślenice, co stoi jednak w pewnej rozbieżności z odrzuceniem odpowiedzialności za ten fakt we wstępie artykułu. Staje się. całkowicie jasnym, że ten wstęp „odrzucający" pisany był dla prokuratora, zaś cała reszta artykułu broniąca sprawcy — dla opinii publicznej. Znajdujemy tedy twierdzenie, że to Polska nie jest w porządku, a nie p. Doboszyński. Znajdujemy świadectwo dla uczestników bandy Dobo-szyńskiego, jako dla ludzi „religijnych, narodowo czujących i gotowych do poświęceń", następnie znajdujemy szereg pytań oskarżycielskich, w których „Warszawski Dziennik Narodowy" występuje jak gdyby w charakterze prokuratora w stosunku do... władz państwowych powiatu myślenickiego: „Jak się zachowywał starosta tego powiatu? Jak funkcjonowały różne urzędy? Jak postępowała policja?" W tym miejscu my zadamy pytanie „Warszawskiemu Dziennikowi Narodowemu": Jakie postępowanie starosty powiatowego może uzasadnić prawnie, moralnie i „narodowo" zebranie przez obywatela bandy i napad na starostwo? Jakież to postępowanie policji może usprawiedliwić rozbrojenie jej przemocą? W stronnictwie narodowym nie brak prawników. Może potrafią sprecyzować wypadki postępowania władz powiatowych, w których obywatel państwa z sąsiedniego powiatu ma prawo zebrać bandę i uderzyć na siedzibę władz. A może politycy stronnictwa narodowego, którzy uważają siebie jedynie za powołanych do objęcia rządów Rzplitej, oświadczą nam, że pod ich rządami MYŚLENICE 291 nane będzie takie prawo obywatelom. Lex Doboszyński. Jak na P jydatów do rządzenia państwem leżącym między Niemcami Hitlera Rosją Stalina - to nieźle! \V dalszym ciągu swoich wywodów „Warszawski Dziennik Narodo-v" sięga do historii. Na usprawiedliwienie Doboszyńskiego przypomina sprawę zaginięcia Zagórskiego, zabójstwa Lindego, napaści na Zdziechowskiego, Nowaczyńskiego, Mostowicza. Nie widzimy tu wprawdzie żadnej analogii, ani żadnego usprawiedliwienia; natomiast ciekawi jesteśmy, dlaczego „Warszawski Dziennik Narodowy" nie idzie dalej; boć przecie można by zacząć od zamachu na Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza w styczniu 1919 r. — gdyby chodziło o to, kto pierwszy wprowadził takie metody do życia państwowego wskrzeszonej Rzplitej, a już szczególnie dziwnym wydaje się brak pamięci o tłumnym napadzie na Zgromadzenie Narodowe i na wybranego przezeń elekta, no i kuli Eligiusza Niewiadomskiego wystrzelonej w plecy pierwszego prezydenta Rzplitej. Jak wspominać — to wspominać, panowie endecy. „Polska jest chora". „Tylko taki śmiały chirurgiczny zabieg może uratować nasz naród od rozkładu i anrchii, od walk wewnętrznych, od chaosu myślowego i moralnego" — powiada dalej organ „Stronnictwa Narodowego". Istotnie są w organizmie naszym miejsca chore, chore są umysły, dusze i sumienie, które chorobę widzą nie w Doboszyńskim, lecz w Polsce, które zamykają oczy na to, że casus Doboszyńskiego to jest przecież oczywista „anarchia, walka wewnętrzna, chaos myślowy i moralny". Zaś obrona i usprawiedliwienie jego czynu grozi „rozkładem narodu". I gdy ci właśnie ludzie wzywają do „zabiegu chirurgicznego" — czy nie jest to przypadkiem zbyt śmiałe i ryzykowne. Nie dla satysfakcji polemicznej przypomnieliśmy „Warszawskiemu Dziennikowi Narodowemu" Niewiadomskiego. Widzimy istotną analogię zarówno w zuchwałości tego czynu jak i w okolicznościach sprawy. Jeśli Polegać na charakterystyce Doboszyńskiego, którą znajdujemy w pismach Jego stronnictwa — jest to zaciekły i ograniczony fanatyk, który wziął za dobrą monetę strawę duchową produkowaną tak obficie — szczególnie nielegalnie — przez stronnictwo narodowe i jego przybudówki. Wykonał w swoim zasięgu to, do czego judzi, zachęca i podburza jego partia w bezmyślnym wykonywaniu instrukcji Kominternu. Tak samo Niewia-domski, motywując swój potworny czyn przed sądem, powtarzał niemal NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ?(h dosłownie ówczesne artykuły prasy narodowo-demokratycznej ]u -w obliczu śmierci i dlatego przypuszczać należy, że istotnie wierzył *** bezecne brechty i one właśnie włożyły w jego ręce broń skrytobójp Zarysowuje się jeszcze jedna analogia. Napad Doboszyńskiego, daj się porównać jedynie z najbardziej ponurymi kartami historii szlacheck' Rzplitej, nad którymi płakaliśmy jako dzieci z bezsilnego gniewu i żal — już zaczyna być nie tylko usprawiedliwiany, ale i gloryfikowany. Aby t0 stwierdzić, dość przejrzeć uważnie oficjalne i nieoficjalne pisma stronnictwa narodowego z ostatniego tygodnia. Jakże starannie, z jaką głęboka życzliwością jest rysowana sylwetka psychiczna tego opętańca. Jakże umiejętnie podawany jest każdy strzępek jego wypowiedzi, jak zręcznie sugerowana jest myśl, że przez Myślenice ku czeskiej granicy prowadzi droga do Wielkiej Polski. Obawiamy się jednak, że w jednym momencie przesadzili reżyserowie tej precyzyjnej gry: w domieszaniu pierwiastka wzniosłości ewangelicznej do tego procederu godnego panakmicicowej kompanii z najgorszych czasów. Znalazł się nawet publicysta, który zestawiając najważniejsze wypadki doby ostatniej wymienił obok siebie pielgrzymkę młodzieży akademickiej na Jasną Górę i... napad Doboszyńskiego na Myślenice. Wprawdzie nawet w sferach nieposzlakowanie katolickich znalazły swój wyraz zastrzeżenia przeciwko pieczeniu partyjnej pieczonki przy sposobności tej pielgrzymki — nikt nie zaprzeczy, że olbrzymia masa młodzieży biorącej w niej udział szczerze, a nawet wyłącznie ożywiona była najczystszym uczuciem religijnym i patriotycznym składając hołd Królowej Korony Polskiej. Pozwalamy sobie sądzić, że zestawienie tego aktu ze zbójeckim napadem i bratobójczą walką jest pospolitym bluźnierstwem i urąga uczuciom młodzieży ślubującej na Jasnej Górze. Ale w tym miejscu przechodzimy już do roli tych organów obozu „narodowego", które oddzieliliśmy od „Warszawskiego Dziennika Narodowego", ponieważ stanowisko swe zajęły po pewnym wahaniu. *'-,-- '. • ~~~~____________ LWarszawski^Dziennik Narodowy" 5 VII 1936, nr 182] PRAWO I HISTORIA — — - — —— -——_!_ MYŚLENICE 793 " . 1 , • • • • , , ctanowisko nasze jest zdecydowane i jasne; nie mamy nic do ukrycia; nie wszystko możemy powiedzieć zupełnie dokładnie, to tylko ze ^eledu na warunki, w jakich piszemy. * lest i było li tylko stwierdzeniem faktu oczywistego i zupełnie pornego oświadczenie, że akcja inżyniera Doboszyńskiego obciąża , owjedzialnością tylko jego, że nie była to akcja stronnictwa, do którego należał. Stwierdzenie tego faktu dla ludzi rozsądnych i lojalnych było nawet zbyteczne. Boć gdyby stronnictwo polityczne chciało za wszelką cenę dojść do władzy w kraju, to nie robiłoby tego przez odosobnioną akcję w Myślenicach... Mamy tu do czynienia z akcją indywidualną. Sądzimy, że w obecnych warunkach naszego życia trzeba się starać akcję taką zrozumieć i ocenić. To było skromnym zadaniem naszego publicystycznego wystąpienia. Jeśli patrzeć na te rzeczy z punktu widzenia prawnego, to nie może być żadnej różnicy zdań — usiłowanie zmiany istniejącego porządku prawnego przez gwałt jest i będzie karygodne. Lecz każdy, kto zna dzieje świata, wie, że trzeba patrzeć na wypadki także z punktu widzenia historycznego... • ; ••..; •,- •<•.<- ••-"- ; W ciągu dziejów wielokrotnie drogą sprzeczną z obowiązującym prawem następowały zmiany w ustroju i sposobach rządzenia państwami. Subiektywnie oceniali wartość i usprawiedliwienie działań podobnych ich bezpośredni sprawcy; obiektywnie natomiast werdykt dziejowy! Ci, co werdykt ten będą ferowali, mogą wziąć pod uwagę różne wydarzenia z dziejów Polski Odrodzonej. Przede wszystkim będą musieli wziąć w rachubę rok 1 926. Były różne wypadki postępków, niezgodnych z prawem obowiązującym, ale tylko w r. 1 926 doprowadziły one do jaskrawych zmian politycznych w Polsce... Wypadki myślenickie są reakcją indywidualną na istniejące w Polsce położenie. Jako taką reakcję staraliśmy sieją zrozumieć. I doszliśmy do wniosku, że może być w Polsce wiele nienormalności, jeśli człowiek inteligentny, mający zapewniony byt i pozycję w kraju, waży się na takie rzeczy, na jakie się ważył p. Adam Doboszyński. Celem jego — jak się dziś okazuje — było wstrząśnięcie sumieniem politycznym, by potem nastąpiły przemiany w życiu politycznym i społecznym Polski. Można różnie sądzić, czy taka akcja była celowa i wskazana. Trzeba natomiast pogodzić się co do tego, jakie przejawy życia politycznego NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM i społecznego w Polsce mogą pobudzić ludzi wrażliwych j czujących do reakcji... * '^j Poza „zrozumieniem" jest jednak jeszcze sprawa wydania o wypadkach. Jeśli o to chodzi, to istotę zagadnienia stanowi pyta • czy jest usprawiedliwione stosowanie gwałtu w życiu politycznym? K* na takie pytanie chce dać odpowiedź, ten musi wziąć pod uwagę t° wszystkie wydarzenia, jakie wyrywkowo wymieniliśmy w poprzedni artykule (bo takich wydarzeń jest więcej), ten musi przede wszystkim wziąć pod uwagę wypadki z 1926 roku. Moralistom zaś z „Gazety Polskiej" musimy powiedzieć spokojnie i stanowczo: „Medice cura te ipsum". A gdyby ktoś zauważył, że wypadków z roku 1926 nie można zestawić z wypadkami myślenickimi, bo tamte rozegrały się w skali krajowej, a te zaledwie w skali powiatowej, to można by przypomnieć np. listopad 1923 roku i strzelaninę do ułanów na ulicach Krakowa4... Nie było to wydarzenie indywidualne, ani małe, chociaż rozegrało się na ciasnym terenie jednego miasta. Czym tę akcję i jej sprawców usprawiedliwiano wówczas przed opinią publiczną? Dzisiejszym różnym moralistom, którzy pod naszym adresem wygłaszają nauki moralne, musimy spokojnie, lecz zarazem stanowczo powiedzieć: „Medice cura te ipsum". ____ _______ _ _ _ [„Prosto z Mostu" 5 VIIJ_936,_nr 27] Stanisław Piasecki: MYŚLENICE Jak to wszystko rozumieć? Jak ze sprzecznych z sobą i tendencyjnych wiadomości wyłowić prawdę? Pierwsze wiadomości podpisane literami Polskiej Agencji Telegraficznej brzmiały mniej więcej tak: Szajka przestępców pod wodzą niejakiego Adama Doboszyńskiego dokonała nocnego napadu rabunkowego w Myślenicach. Banda licząca około 100 osób dopuściła si? szeregu zbrodniczych ekscesów rabując parę sklepów i urządzając 4 Listopad 1923 — doszło wówczas na ulicach Krakowa do gwałtownych, krwawych starć miedzy robotnikami a policją i wojskiem. MYŚLENICE , a mieszkanie starosty, okradając je doszczętnie. Nadto według "^RY5 na Posterunku policji członkowie bandy zrabowali pieniądze kilka karabinów starego typu, siekiery i łomy żelazne. Dokonawszy °f banda opryszków pod wodzą Doboszyńskiego skryła się do Śliskich lasów. W zupełnie innym świetle przedstawił zajścia w Myślenicach żydow-ti Nasz Przegląd": „We wtorek nad ranem, gdy całe miasteczko noerążone było we śnie głębokim, wkroczył do Myślenic oddział zbliżony ze 150 ludzi. Wszyscy z pozoru wyglądali na ludzi rekrutujących się z wyższych, lepszych sfer. Oddział prowadził jakiś pan, którego tytułowano „panem inżynierem". Banda wkroczywszy do miasteczka podzieliła się na trzy grupy, z których jedna udała się na posterunek policji. Obecnego tam jednego policjanta rozbrojono i zabrano 17 karabinów (około 50 naboi). Druga grupa udała się do magistratu, gdzie znajdował się w tym czasie stróż nocny. Zamknięto go w oddzielnym pokoju. Trzecia grupa w tym samym czasie zaczęła „hulać". Chuligani rozbijali drzwi w sklepach żydowskich, wynosząc stamtąd towary na rynek i podpalając je. Wódz bandy baczył przy tym, by nie rabowano. Dał on rozkaz zdobyty towar zniszczyć. To, co nie dało się spalić, kazał potratować, aby nikt z towaru nie miał korzyści". Inaczej również w oświadczeniu żydowskiego pisma wygląda napad na mieszkanie starosty: „Następnie «komendant» wydał rozkaz przerwania komunikacji telefonicznej i wysłał oddział do mieszkania starosty. Przebudzona służąca otworzywszy drzwi i ujrzawszy nieznajomych, powiedziała, że starosty nie ma w domu. Bandyci wtedy przystąpili do demolowania mieszkania starosty. Wszystkie sprzęty połamano w kawałki, pościel rozpruto i wypuszczono pierze, rozbito doszczętnie aparat radiowy." „Nasz Przegląd" powtarza wersję o zrabowaniu z mieszkania 1500 złotych, sprzeczną zresztą z poprzednią relacją o rozkazie wydanym przez dowódcę, by niczego nie rabowano i kończy swój opis zajść tak: „Po dokonaniu dzieła zniszczenia chuligani udali się na rynek i stąd na rozkaz swego przywódcy w szeregach, czwórkami spokojnie opuścili miasteczko zabierając ze sobą magistrackiego stróża. Cały napad trwał Iskra — rządowa agencja prasowa. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 29, kilkadziesiąt minut i wykonany został z błyskawiczną szybjr • • Z powodu przerwania komunikacji telefonicznej dowiedzian ^ o zajściach dopiero po upływie godziny". Sl? - Z innych relacji prasowych zachowuje się w pamięci szczegół pod' przez „Ilustrowany Kurier Codzienny", że ludzie Doboszyńskiego id ^ na Myślenice śpiewali po drodze pątnicze pieśni religijne. , jyj Przegląd" zaś w powtórnym sprawozdaniu jeszcze raz podkreśl „żelazną dyscyplinę": „Cały pogrom został wykonany planowo i z żela? na dyscypliną. Zauważać można było także u napastników wyszkolenie wojskowe. Na rynku banda nic nie robiła sama, lecz wszystko na rozkaz dowódcy, którego tytułowali «panem inżynierem» lub «panem porucz-nikiem», a który przechadzał się z rewolwerem w ręku nie pozwalając nikomu rabować". Zestawienie tych relacji pozwala się już lepiej nieco zorientować w charakterze zajść. Kropkę nad „i" stawia „Warszawski Dziennik Narodowy" w korespondencji z Myślenic: „Według informacji zebranych przez Waszego korespondenta na miejscu w Myślenicach, i to informacji dość wszechstronnych (bo pochodzących m. in. od Żydów) cały przebieg zajść wolny był od jakichkolwiek cech rabunku — dążono tylko do zniszczenia towarów żydowskich, przy czym kierujący akcją ludzie — jak twierdzą świadkowie — specjalną uwagę zwracali na to, by uczestnicy ze sobą nic nie zabierali". Jest już jasne, że nie był to napad rabunkowy. To był akt polityczny. W ten też raczej sposób przedstawił go w Sejmie premier Składkowski, zapowiadając represje wobec Stronnictwa Narodowego. Przywódca napadu w Myślenicach, Adam Doboszyński, zwany zrazu w komunikatach patowskich „niejakim", potem „inżynierem" (w cudzysłowie) jest już w interpelacji posła Hyli „inż. Adamem Doboszyń-skim", ziemianinem i prezesem Stronnictwa Narodowego w Krakowie, a w mowie premiera „człowiekiem wykształconym". Ale i te formalne kwalifikacje nic jeszcze nie mówią. Tak, to prawda, Adam Doboszyński jest inżynierem, człowiekiem z wyższym wykształceniem, porucznikiem rezerwy. Skończył Politechnikę w Gdańsku, Szkołę Nauk Politycznych w Paryżu, ze Szkoły Podchorążych wyszedł jako prymus. I był prezesem powiatowym Stronnictwa Narodowego (ostatnio urlopowanym). Ale w młodym pokoleniu nazwisko Dobo- MYŚLENICE ifl ' v'e&o znaczy coś znacznie więcej, to autor Gospodarki narodowej, szy118,. j^ora ukazała się przed paru tygodniami w drugim już wydaniu, fc8!*.. j'formułuj 3ceJ gospodarczo-społeczny program narodowy, opar-ks" nauce św. Tomasza z Akwinu. ^ Doboszyński to żarliwy katolik. To katolik nowego typu, którego znaniem wiary był zawsze katolicyzm czynny, katolicyzm nie od , • ta aie na co dzień, katolicyzm twórczy, przekształcający świat edług zasad moralności, tworzący nowy ustrój sprawiedliwości społecznej i narodowej. Przed kilkoma tygodniami zamieścił Doboszyński na łamach „Prosto z Mostu" artykuł, w którym wystąpił ostro przeciw biernemu, kontemplacyjnemu katolicyzmowi francuskiemu Mauriaca i Maritaina nazywając go katolicyzmem w złym gatunku. A w chwili, gdy w lasach myślenickich odbywał się pościg za Doboszyńskim i jego towarzyszami ukazał się w Warszawie numer „Buntu Młodych" z ostatnim artykułem Doboszyńskiego o Chestertonie. Pisał w nim Doboszyński: „Katolicyzm Chestertona był bojowy, szczęśliwy, uśmiechnięty, paradoksalny. Może się mylę, ale katolicyzm Chestertona był chyba w najlepszym możliwie gatunku i ciągnął jak magnes, podniecał, zarażał". Nie sposób bez zdania sobie sprawy z sylwetki duchowej Doboszyńskiego usiłować rozwikłać tajemnicę psychologiczną wystąpienia myś-lenickiego. Doboszyński jest to typ mistyka czynnego. Głosił swą prawdę w książkach, artykułach, wystąpieniach publicznych. Walczył słowem o ideał, jak go nazywa w Gospodarce narodowej, Godziwej Polski. Aż któregoś dnia musiał się w nim zrodzić imperatyw, że o ten ideał trzeba walczyć czynem, że już dalej czekać nie można. Działał na własną rękę bez porozumienia z kimkolwiek, bez wiedzy władz stronnictwa, do którego należał. To jest niewątpliwe. Najście na Myślenice mogłoby mieć doraźne znaczenie polityczne tylko wówczas, gdyby było fragmentem akcji szerzej zamierzonej w całym kraju. Takiej akcji nikt nie planował, jak to się dowodnie okazało nazajutrz po zbrojnym napadzie na Myślenice. Doboszyński porwał się na Podhalu sam. Toteż również nie z politycznego punktu widzenia trzeba oceniać to, c° się stało w Myślenicach. Ani z punktu widzenia sensowności 1 celowości szaleńczej akcji. Momentem najważniejszym jest właśnie ta NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM jej szaleńczość i desperackość. W tym jest symptom społec ^ którym zastanowić się trzeba. Jeśli człowiek dużej miary, intelekt ^' -^ działacz, gorący katolik i niemniej gorący Polak porywa się na kr i- 'Sta' to motywów szukać trzeba nie tylko w nim samym, ale i w waru t jakie wytworzyły się w ukochanym przez niego kraju. Musi być • ^ olbrzymia dysproporcja między wizją tej Polski, którą chce zbud ^ młode pokolenie, a tą Polską, w której żyjemy. Z takiei f viu~ -• ar cji rodzić się mnnro <.~~i--- u. usi być ' u ysproporcja miedzy wizją tej Polski, którą chce zbudo ^ młode pokolenie, a tą Polską, w której żyjemy. Z takiej tylko dysprOD ^ cji rodzić się mogą szalone czyny ludzi typu Dob I eszcze ce z , osą, w której żyjemy. Z takiej tylko dysprO cji rodzić się mogą szalone czyny ludzi typu Doboszyńskiego. I jeszcze jedno: nie jest dobrze, gdy fragment wielkiej tragedii, jafc odsłaniają zajścia myślenickie, sprowadzić się usiłuje do napadu rabun kowego lub warcholstwa. I w każdym razie nie do sprawy myślenickiei mogą stosować się słowa o prezesach i wpływowych działaczach ukrywających się za parobkami. Wypadki myślenickie tym się właśnie różnią od wielu innych, że nie robili ich „parobcy", wysunięci na sztych przez ukryte kierownictwo, ale że na czele stanął jawnie, biorąc całą odpowiedzialność na siebie, ryzykując życie własne na równi z życiem swoich ludzi człowiek, który z racji swych zainteresowań i kwalifikacji osobistych raczej zwykł siadywać przy biurku niż wychodzić w pole. Pojmano go rannego w górach. Przez tydzień tułał się w lasach w pobliżu granicy czechosłowackiej. Nie przeszedł jej. Chciał pozostać w kraju. Nowosielce 29 czerwca 1936 r. w Nowosielcach, w pow. przeworskim miała miejsce największa w Drugiej Rzeczypospolitej manifestacja chłopska z udziałem około 150 tyś. osób. Zorganizowana dla uczczenia pamięci legendarnego wójta Michała Pyrza, który w 1624 r. dowodził obroną tej wsi przed najazdem tatarskim, przekształciła się w wydarzenie polityczne o silnych akcentach antysanacyjnych. Stanowiła niezwykle istotne ogniwo toczącej się współcześnie walki politycznej opozycji z obozem rządzącym. W przygotowanie uroczystości zaangażowały się zarówno koła rządowe, jak i opozycyjne wobec nich Stronnictwo Ludowe. Obu stronom przyświecały jednak różne intencje. Rząd liczył, iż osobisty udział w manifestacji gen. Edwarda Rydza-Śmigłego, czyniącego wówczas przyjazne gesty wobec ludowców, odświętna parada reprezentacyjnych oddziałów wojskowych, będą kolejnym, ważnym krokiem sanacji na drodze pozyskania sobie polskiej wsi. Sprzyjać temu miały też głosy prasy sanacyjnej towarzyszące uroczystościom. Powierzono jej bowiem istotną rolę przekonania polskiego społeczeństwa, iż masowy udział chłopów w uroczystościach nowosieleckich dowiódł ich gotowości służenia państwu i złożenia każdej wymaganej od nich ofiary. Zaproszenie gen. Rydza komentowano na równi z uznaniem go za „dziedzica testamentu marszałka Piłsudskiego", zaś manifestację nazwano hołdem złożonym „bohaterstwu chłopskiemu i Naczelnemu Wodzowi". Ludowcy traktowali manifestację jako okazję do zademonstrowania swej S1fy> pod której wrażeniem spodziewano się wymóc na obozie sanacyjnym ustępstwa polityczne i ekonomiczne. Podkreślając i uznając znaczenie silnej i mającej poparcie w narodzie armii, obecność naczelnego wodza Stronnictwo Ludowe wykorzystało do przypomnienia i wyeksponowania prawdy, iż bez- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM pieczeństwo państwa polskiego opierało się zawsze na masach ludów ich liczebność, szczególna tężyzna fizyczna i moralna predysponow wypełnienia misji współgospodarza Polski. W prostej konsekwencji stan "J u° uzasadnienie dla aspiracji politycznych SL, które uznając siebie za wyja reprezentanta ludności wiejskiej obejmującej 3/4 społeczeństwa po] J-'80 — chciało mieć realny, proporcjonalny do przypisywanej sobie roli, \vprwT80 losy narodu i państwa. "* Dla ruchu ludowego wydarzenia w Nowosielcach były sprawdzianem ' zwartości i siły, ale i zarazem nowych form walki pozaparlamentarnej. Progr SL, utworzonego 15 marca 1931 r. w rezultacie zjednoczenia się PSL-„Piast>. PSL-Wyzwolenie i Stronnictwa Chłopskiego, podlegał systematycznej radykali' zacji. Dotychczasowe hasło częściowej parcelacji zastąpiono żądaniem wywłasz. czenia bez odszkodowań wielkiej własności ziemskiej. Postulowano oparcie przyszłego ustroju gospodarczego Polski na zasadach agraryzmu, uznającego przodującą rolę chłopów w społeczeństwie, a rolnictwa w gospodarce. Podstawa przyszłego ustroju rolnego miało być samodzielne gospodarstwo rolne. Program polityczny ruchu w tym okresie na pierwszym miejscu stawiał walk? z dyktaturą sanacyjną i dążenie do przywrócenia systemu parlamentarne--demokratycznego. Jednak w kierownictwie SL istniały poważne rozbieżności w kwestii taktyki walki z sanacją. Wewnętrzne konflikty między działaczami, reprezentującymi często odmienne tradycje polityczne, doprowadziły w konsekwencji do ukształtowania się dwu zasadniczych koncepcji działania. Pierwsza, wyrażana przez Macieja Rataja, pełniącego wówczas pod nieobecność Wincentego Witosa funkcję prezesa stronnictwa, nie akceptowała koncepcji zmiany systemu władzy na drodze masowych wystąpień chłopskich. W związku z zaostrzeniem się sytuacji międzynarodowej obawiano się, że strajki chłopskie powodujące destabilizację wewnętrzną kraju mogą okazać się groźniejsze w skutkach dla bezpieczeństwa państwa i zgubne dla samego stronnictwa. W tej sytuacji każda, nawet najostrzejsza, forma represji ze strony władzy byłaby uzasadniona. Zdecydowanie odmienny program walki politycznej reprezentowała grupa działaczy związanych z Wincentym Witosem, prezesem SL przebywającym od 1933 r. na emigracji. W tych kręgach pod koniec 1935 r. zrodziła się koncepcja strajku chłopskiego, którego destrukcyjna rola miała umożliwić opozycji przejęcie władzy i przywrócenie ustroju parlamentarnego. Radykalizacja taktyki w dużej mierze wynikała również z faktu utracenia przez SL możliwości prowadzenia walki politycznej na forum parlamentu. Wiosną 1936 r. SL przystąpiło do organizowania masowych manifestacji chłopskich. Po znikomych rezultatach, jakie osiągnięto podczas obchodów NOWOSIELCE '"' udowego, największe oczekiwania wiązano z uroczystościami w No-Ś*i?ta u 150 tyś. chłopów, którzy w szyku wojskowym, z hasłami i trans-*°S'e ° mi eselowskimi przemaszerowali przed gen. Rydzem-Smigłym, miało ^ieD lać rząd do rozsądku i skłonić do ustępstw politycznych. Wręczona I>rRvdzowi rezolucja Naczelnego Komitetu Wykonawczego SL, uchwalona S6"' L(j rozpoczęciem uroczystości na wiecu w sąsiedniej wsi Grząska, ozostawiła najmniejszych wątpliwości co do rzeczywistych intencji po-016 ycri tego ruchu. Użyte w niej stwierdzenie: „Osłabienie siły państwa zewnątrz i powagi wewnątrz — zwłaszcza przez budzącą powszechne orszenie potworną demoralizację obozu sanacyjnego — narzuca jako naj-ilniejszą potrzebę państwa usunięcie rządów sanacyjnych, a ujęcie steru oaństwa przez rząd zaufania mas ludowych", zabrzmieć musiało jak polityczne wyzwanie. Ludowcy żądali ponadto przywrócenia konstytucji marcowej, demokratycznej zmiany ordynacji wyborczej oraz przeprowadzenia nowych wyborów parlamentarnych i samorządowych. Jedną z konsekwencji politycznych nowosielskich wydarzeń była dalsza radykalizacja form działalności ruchu ludowego, jak też towarzyszące temu zaostrzenie metod jego zwalczania przez władzę, l i 2 lipca od kuł oddziałów policyjnych, skierowanych przeciwko strajkującym robotnikom rolnym w majątku Polskiej Akademii Umiejętności w Krzeczowicach położonych nieopodal Nowosielec i w Ostrowiu Tuligłowskim w pow. rudeckim, zginęło 14 robotników. W kilka dni później doszło do krwawych starć z policją w Wierzchos-lawicach, rodzinnej wsi Witosa. We wrześniu policja przeprowadziła brutalną pacyfikację kilkunastu wsi na terenie Lubelszczyzny. Wydarzenia w Krzeczowicach stanowiły pretekst dla władz do zastosowania ostrych represji policyjnych wobec ruchu ludowego. Szereg działaczy SL zostało aresztowanych i uwięzionych, m. in. w Berezie Kartuskiej. Wydarzenia te dowiodły, że obóz sanacyjny nie zamierzał pójść na żadne ustępstwa polityczne wobec opozycji, pomimo posiadanego przez nią poparcia poważnej części społeczeństwa. Wybór publikowanych artykułów prasowych ilustruje zaledwie niewielki fragment dyskusji, jaka rozgorzała nie tylko wokół wydarzeń w Nowosielcach i krwawo tłumionych wystąpień chłopskich, ale generalnie nad kwestią chłopską w Polsce. Nowosielce były hasłem, które prowokowało i zarazem zmuszało zarówno rząd, jak i opozycję do wypowiedzenia się i wyraźnego określenia swego stanowiska wobec tych, którzy — jak to określił Witos w dyskusji toczącej Sl? na łamach „Zielonego Sztandaru" — „większość stanowią, lecz ponadto Posiadają nikim i niczym niezastąpione wartości". Tocząca się batalia publicystyczna miała wyraźnie zarysowaną linię podziału. Wytyczały ją różnice ocen polityki obozu rządzącego i opozycji wobec NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM złożonej sytuacji ekonomicznej i politycznej wsi polskiej oraz m uzdrowienia. Jej Prasa ruchu ludowego („Piast", „Zielony Sztandar" , „Chłopskie > Gospodarcze") ówczesną politykę rządu wobec kwestii chłopskiej na ^ „ucieczką od rzeczywistości". Jej konsekwencje wykraczały — zdaniem tv nika „Piast", organu SL — daleko poza teren wsi i równie groźne mogły ok się dla bezpieczeństwa państwa. „Piast", jako jeden z nielicznych w toczącej * batalii publicystycznej, zwracał uwagę na eskalację zagrożenia ze stro Niemiec hitlerowskich, wiążąc je z rosnącą nieporadnością sanacji w im wiązywaniu nabrzmiałych problemów społeczno-politycznych kraju. Ostrzegał jak dowiodła tego historia, równie trafnie co i bezskutecznie, iż „hitlerowcy nie staną w pół drogi". Stawiał jednocześnie odważnie szereg pytań, zarówno pod adresem rządu, jak i reprezentowanego przez siebie ruchu. Dążenie do kompromitacji polityki wewnętrznej i zagranicznej władzy, połączone z próbą uwiarygodnienia w oczach opinii publicznej programu stronnictwa, zdominowało ówczesną publicystykę eselowską. Jej skrajną formą była teza Witosa, wielokrotnie przywoływana na łamach prasy, iż w aktualnej sytuacji społeczno--politycznej i ekonomicznej państwa, celem nie dopuszczenia do kontynuowania zgubnej dla Polski polityki wewnętrznej i zagranicznej obozu rządzącego, należy doprowadzić do jego usunięcia, nawet kosztem przejściowej destabilizacji wewnętrznej kraju. „Kto tego nie pragnie lub nie rozumie, powinien ustąpić, albo będzie musiał ustąpić" — powiedział Witos, podsumowując na łamach „Zielonego Sztandaru" dyskusję wywołaną wydarzeniami w Nowosielcach. W prasie socjalistycznej odczuwa się zagubienie w sytuacji politycznej, jaka zaistniała na wsi polskiej w połowie 1936 roku. W zestawieniu z głosami prasy ludowej, czy też konserwatywnej, wyraźnie widać, iż polscy socjaliści zajęli stanowisko wyczekujące i wobec zaogniającej się sytuacji politycznej byli skłonni nie wyprzedzać rozwoju wypadków, a przede wszystkim poczekać na reakcję władzy. Obawiali się, podobnie jak i częściowo SL, oskarżenia o inspirowanie i popieranie strajków robotników rolnych, współpracę z komunistami przy ich organizacji. Po zajściach w Krzeczowicach pogląd taki zdominował zarówno prasę prorządową, jak i endecką. Nic przeto dziwnego, że w toczącej się wówczas dyskusji wokół problematyki chłopskiej, Kazimierz Czapiński, publicysta a jednocześnie członek Rady Naczelnej Polskiej Partii Socjalistycznej, w artykule Chlop w Polsce, zamieszczonym na łaniach dziennika „Naprzód", nie wyszedł poza konstatację, iż „Świat chłopski i robotniczy dążą ku sobie „na gruncie zbliżonej ideologii i wielkich wspólnych interesów" oraz „trudności walki z faszyzmem". Postępującą radykalizację form walk' ruchu ludowego określił mianem „procesów molekularnych". Podobnie uniia- NOWOSIELCE rfi3 v w swoich wypowiedziach był Mieczysław Niedziałkowski, redaktor ^"^ v dziennika „Robotnik", organu PPS, czołowy przywódca i teoretyk "aCZ tii W artykule Wymowa Nowosielec, krótkim, ale i jedynym, jaki W ^ t się w tej gazecie w owym okresie, sugeruje, by Nowosielce, jako "* • symbolu, przenieść na „płaszczyznę robotniczą". „Powstaje bowiem r(7 -„ewa coraz prędzej Polska chłopsko-robotnicza." Nie rozwinął jednak tej myśli-prasa rządowa i prorządową próbowała obarczyć winą aparat biurokratycz- v bliżej nieokreślonego szczebla za niezwykle ciężką sytuację polskiej wsi. Aparat, który — jak to, w typowy dla tej publicystyki sposób, określił Ilustrowany Kurier Codzienny" — „ograniczał wieś od sfer decydujących w państwie chińskim murem zakłamania i wynaturzeń". Strajki i inne formy protestów chłopskich określano mianem rozmyślnej działalności SL wymierzonej przeciwko bezpieczeństwu wewnętrznemu państwa. Poglądy tej części działaczy chłopskich, którzy opuścili SL i przeszli do współpracy z obozem rządzącym, reprezentował „Gospodarz Polski" — centralny organ BBWR dla wsi, wydawany i redagowany w Warszawie przez Feliksa Gwiżdżą. Bardziej umiarkowana w swoich ocenach była prasa polskich konserwatystów, odchodzących coraz wyraźniej w tym okresie od afirmacji obozu rządzącego i skłaniających się ku umiarkowanej opozycji. Publicyści „Słowa" i „Czasu" jako jedyni chyba w toczącej się dyskusji, pomimo iż obarczeni programową zachowawczością w kwestiach społecznych, krytykując formę i metody walki politycznej prowadzącej przez SL, nie oszczędzili również strony rządowej. Wartością nadrzędną, stawianą przez nich poza wszelką krytyką, był polski chłop. Strajki robotników folwarcznych traktowali jednak jako rezultat zorganizowanej akcji komunistów, a nie konsekwencję tragicznej sytuacji ekonomicznej wsi. W tej konkretnej kwestii najbardziej skrajne stanowisko zajął „Głos Narodu" — dziennik wydawany w Krakowie, były czołowy organ polityczny Chrześcijańskiej Demokracji, który z początkiem lat trzydziestych przeszedł z szeregów opozycji na pozycje kompromisu z obozem rządzącym, pełniąc po marcu 1936 roku funkcję pisma inteligencji katolickiej. Gazeta potępiła tę formę „ekscesów", jaką były strajki, przypominając jednocześnie w imię sprawiedliwości chrześcijańskiej, „że przecież i ten nąjnędzniejszy człowiek na wsi musi żyć" (nr 181 z 4 VI1936 roku). Charakterystycznym dla tego kręgu publicystyki przy analizowaniu kwestii chłopskiej jest artykuł Witolda Bieńkowskiego Kwestia żydowska na wsi, akcentujący antysemicką postawę środowisk wiejskich, czyniący Żydów odpowiedzialnymi za kryzys ekonomiczny wsi. Skrajną prawicę reprezentuje „Prosto z Mostu", tygodnik społeczno-kul-turalny wydawany w latach 1935-1939 przez grupę działaczy, publicystów NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM i pisarzy związanych z kręgami prawicy narodowo-demokratyczn ' • ^ Narodowo-Radykalnego. Pismo to jako pierwsze spopularyzował ' <^5°Zu legendarnego wójta Nowosielec Michała Pyrza i tym samym, w sposób ^ niezamierzony, przyczyniło się do zorganizowania nowosieleckich mań f ''^ Stąd też artykuł Stanisława Piaseckiego, redaktora naczelnego „Prosto *\A*' tu", utrzymany w spokojnym i wyważonym tonie, rozpoczyna cykl pośw' „Nowosielcom". ty NOWOSIELCE H Dobiega właśnie rok, gdyśmy na łamach „Prosto z Mostu" dru-ali w trzech kolejno numerach szkic historyczny Tadeusza Opioły Michale Pyrzu. Nazwisko bohaterskiego wójta Nowosielec, który r 1624 obronił warowny kościół nowosielecki przed najazdem Tatarów, po raz pierwszy przeszło z ustnej legendy miejscowej do drukowanego słowa. Dziwna bowiem jest ta epopeja pyrzowa. Nie znajdziecie jej śladu nawet w oficjalnych podręcznikach historii. Natomiast w legendzie nowosieleckiej żyła tak mocno, że nie tylko zachowane zostały potomnym nazwiska Pyrza i jego adiutanta Franka Dudka, ale nawet takie obrazowe szczegóły, jak wielki kapelusz z odwiniętą nad czołem krysą, który nosił dowódca tatarski. Każdy też w Nowosielcach umie wskazać, gdzie toczyły się ówczesne boje, z której strony nacierali na warowny kościół Tatarzy i którędy ich przegnano. •, Znał te opowiadania od dziecka Tadeusz Opioła, nowosielczanin rodem, słyszał je nieraz od starszych chłopów miejscowych. I głęboko mu zapadły w pamięć. Po latach wielu, gdy już był dziennikarzem i znanym publicystą, postanowił skonfrontować legendę z historią. Szperał w starych księgach kościelnych po archiwach i wyszperał, że legenda zgadza się co do joty z faktami historycznymi. Że istotnie, strony te przeżyły przed trzystu laty najazd tatarski Kantymira, że kościół nowosielecki obronili chłopi. Z jego inicjatywy powstał w Nowosielcach komitet uczczenia pamięci wójta-żołnierza, a ogłoszony w „Prosto z Mostu", przedrukowany potem przez pisma ludowe 1 wydany w osobnej odbitce szkic historyczny o Michale Pyrzu ~ spopularyzował rzecz szerzej. I tu się zaczyna drugi etap legendy Pyrza. Proszę sobie dobrze Uświadomić daty: 30 czerwca 1935 r. ukazał się pierwszy artykuł Opioły 0 Pyrzu, 29 czerwca 1936 r., a więc równo w rok potem, poświęcono w Nowosielcach kopiec Pyrzowy w obecności 150.000 chłopów z bliż-Szych i dalszych okolic. Nikt nie pomagał chłopom w wzniesieniu kopca, m NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM usypali go sami, a nie byle jaki to kopiec: nie kopczyk jakiś bvn • Nie było też żadnej urzędowej, kosztownej propagandy, uroczv^' nowosieleckiej; a przecież stała się ona jedną z największych i n -r** niejszych manifestacji w Polsce lat ostatnich. J lc*- Ta szybkość, z jaką zamysł uczczenia Pyrza został urzeczywistn' ta masowość manifestacji chłopskiej ku czci wójta-żołnierza - ^' wymowę szczególną. Jest to sprawa, która mówi więcej o du chłopskiej i jej porywach od setek ankiet, organizowanych pr2J uczonych socjologów. Mówi ona o głębokich uczuciach narodowych chłopa, mówi o chłopskiej dumie żołnierskiej, mówi o poczuciu odpowiedzialności gospodarskiej chłopa za Polskę. Znany jest dobrze z prasy przebieg uroczystości nowosieleckich. Serdeczność, z jaką witano armię i jej naczelnego wodza, który na kopcu Pyrzowym złożył wieniec z szarfami o barwach orderu Virtuti Militari; wdzięczność dla tych pułków piechoty, kawalerii, artylerii i lotnictwa, które przybyły oddać wójtowi Pyrzowi generalskie honory; wspaniała karność organizacyjna mas chłopskich, nad którą czuwała własna straż porządkowa; godność i powaga stupięćdziesięciotysięcznej defilady. A były w uroczystości nowosieleckiej momenty drażliwe, które wymagały dużego taktu od uczestników. Te masy chłopskie mają swoje postulaty polityczne, które pod kopcem pyrzowym trzeba było przedstawić wysokim gościom ze stolicy. I trzeba było je przedstawić tak, aby i gości nie urazić, i swej prawdy się nie zaprzeć. Trudno to było zrobić w słowach godniejszych i szczęśliwiej dobranych, jak te, które powiedział pod kopcem gospodarz nowosielecki, Franek Pyrz1: „My chłopi chcemy być Polsce podporządkowani i chcemy, aby chłop miał w Polsce prawo trzymać w swoich twardych dłoniach sztandar państwa polskiego". I trudno o słowa bardziej obywatelskie, jak te, którymi zakończył swą mowę: 1 Winno być Franek Stysz. i jarj?« NOWOSIELCE 307 \»r Ikie przemiany dokonały się w nas, w masie chłopskiej od czasu " i pyrza. Jesteśmy dziś świadomi naszych obowiązków wobec ** • a w pierwszym rzędzie obowiązku obrony państwa. Podatku P811, jrtóry gotowiśmy złożyć, nie traktujemy ani jako łaski wobec ' nv ani jako uprzejmości, za którą żąda się zapłaty. Bo daniny °}c. nje można odpłacić. Obowiązek obrony, do którego się po-^ warny, wynika po prostu stąd, że chcemy mieć swoje państwo, że • teśmy w mm Jezeu nie gospodarzami, to przynajmniej współgos-odarzami. Ale właśnie dlatego mamy nie tylko prawo, ale nawet obowiązek współdecydować o tym, jakim to państwo ma być i w jakim kierunku ma iść. Mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek wołać, że odsuwanie masy chłopskiej od należytego jej udziału w sprawach politycznych, że pozbawianie jej praw politycznych może fatalnie odbić się na państwie w chwili, kiedy będzie potrzebowała chłopskiej ofiarności, chłopskiej krwi i chłopskiego życia". * W przemówieniu swym mówił Stysz i o Wincentym Witosie, mówił tak, jak na tej uroczystości mówić należało. Mówił o wójcie z Wierzcho-sławic, który w czasie najazdu bolszewickiego stał na czele rządu obrony narodowej, który „sam umiał i chłopów nauczał obejmować troską nie tylko wieś rodzinną, jak było za czasów pyrzowych, ale całą Polskę". A podczas defilady, Wacław Krzeptowski z Zakopanego, pokłoniwszy się pięknie góralskim kapeluszem generałowi Rydzowi, wzniósł okrzyk na cześć Rzeczypospolitej i armii — a potem na cześć Wincentego Witosa i z żądaniem jego powrotu do kraju. Te okrzyki brzmiały potem długo w olbrzymim pochodzie. Warszawskie bubki, szmoncesiarze i bigdziarze, którym się zdawało, 26 już od lat „położyli" Witosa swymi głupkowatymi wicami, zdumieć S1? musieli wielce wieściami z Nowosielc. Ci zaś, którzy wszędzie i we wszystkim gotowi są dopatrywać się „partyjnictwa", znajdą oczywiście dla tej żywiołowej manifestacji łatwe wytłumaczenie. A tymczasem sprawa nie jest wcale taka prosta. Kto zna choć trochę Wieś — nie z urzędowych raportów oczywiście — ten wie doskonale, że tt; tych okrzykach ku czci Witosa nie było nic partyjnickiego. Że ten w NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 308 Witos, któremu chłopi niejedno mieli do wyrzucenia, kiedy się w se' zbyt z politykierami kumał — że ten sam Witos na obczyźnie stał • symbolem chłopskiej krzywdy. I że jego powrót do kraju jest fa-postulatem godności chłopskiej. Tej godności, której tak imponują świadectwo dały masy kmiece pod kopcem Michała Pyrza. Nie było w uroczystościach nowosieleckich żadnego zgrzytu. Była w nich od początku do końca prawda chłopska, prawda z jednej bryty I nie wolno z Nowosielcami w jakikolwiek sposób łączyć tego, co się stało kilka dni później w Krzeczowicach, w tymże powiecie przewors-kim. Nie wolno sobie ułatwiać sprawy argumentem: „Patrzcie, do czego prowadzi rozbudzona agitacja polityczna!". Trzeba natomiast uprzytomnić sobie fakty: że płacono tam robotnikom rolnym po 60 groszy dziennie za pracę od świtu do nocy, podczas gdy w sąsiednich folwarkach wynagrodzenie dla tej samej kategorii pracowników wynosiło złotówkę. Być może, że (jak donosi prasa) na skutek strajku delegat Akademii Umiejętności (bo ten folwark należy do Akademii) od razu zgodził się na podwyżkę. Być może, że chłopi zażądali potem dalszej podwyżki, która by zrównała ich wynagrodzenie z płacami w powiecie. Ale czy doprawdy istniała potrzeba aresztować członków komitetu strajkowego, co doprowadziło do próby odbicia ich przez tłum z rąk policji i strzałów, po których padły trupy? Czy nie byłoby lepiej, zamiast interwencji, gdy już wybuchają rozruchy, z góry czuwać nad tym, aby nie mogły się zdarzać wypadki płacenia robotnikom po 60 groszy dziennie? Czy nie przydałyby się lotne komisje, które by pilnowały godziwej płacy w Polsce? Czy nie przydałyby się bardzigj od pilnowania punktualności urzędników? Po zajściach w Krzeczowicach, aresztowany został działacz ludowy z Jarosławia, Wiktor Jedliński, ten sam, który był komendantem chłopskiej straży porządkowej w uroczystościach nowosieleckich. Jest w tym zestawieniu jakaś dysproporcja niewiarygodna. Tak więc ma sif zakończyć ten wielki wstrząs psychiczny, jakiego doznały masy chłopskie pod kopcem wójta-żołnierza? 309 NOWOSIELCE Piast" 12 VII 1936inr28] Olbrzymia manifestacja chłopów-ludowców w Nowosielcach wywa-.a p0tężne wrażenie w całej Polsce. Prasa wszystkich obozów politycznych wyciągnęła z niej naturalny wniosek, że system dotychczasowy rządzenia, zwrócony przeciw ludowcom, musi się zmienić w interesie pokoju wewnętrznego i dobra państwa, a zwłaszcza jego siły obronnej, j że rozumna polityka narodowa musi przywrócić chłopom odebrane im prawa. Nikt się temu nie zdziwił, że nie dopuszczono do uczestnictwa w obchodzie Pyrzowym sejmu i senatu. Ta część kraju, z której co najmniej 150 tyś. chłopów stanęło przed kopcem Pyrza, jest w sejmie reprezentowana przez takich „przedstawicieli ludności", jak hr. Tarnowski i ks. Sapieha! Już to samo wymownie pokazuje przepaść między opinią ludności, a sanacyjnym „parlamentaryzmem". Tego rodzaju absurdy są najciemniejszemu widoczne. Na oczach generalnego inspektora Wojska Polskiego gen. Edwarda Rydza-Śmigłego, przesunęła się kolosalna masa obywateli, dosłownie jedna dwuchsetna część mieszkańców całej Rzeczypospolitej, choć tylko z pięciu powiatów zebrana, z jednomyślnym wołaniem o spełnienie ich żądań. Gen Rydz-Śmigły widział ich i słyszał. Ale urzędowy informator PAT, tj. Polska Agencja Telegraficzna, podporządkowana obecnie p. redaktorowi Stpiczyńskiemu, nie dostrzegła tych żądań i okrzyków. Organ tegoż p. Stpiczyńskiego „Kurier Poranny" wykrztusił z siebie tylko tyle: y-: — „Wśród wielkiej rzeszy ludu... znalazły się pewne żywioły, które patriotyczny narodowo-żołnierski charakter święta zapragnęły nagiąć do wymagań swego partyjnego zaścianka, swych stronniczych urazów i roszczeń. Te usiłowania jednakowoż były zbyt ułamkowe, zbyt Powierzchowne, aby zmącić mogły nastrój panujący w masach". Umyślnie powtarzamy te słowa gazety p. Stpiczyńskiego, aby się o nich dowiedziały tłumy ludowców, manifestujące w Nowosielcach na cześć Stronnictwa Ludowego i prezesa W. Witosa. Pan Stpiczyński jeszcze tych głosów nie dosłyszał, choć je słyszała cała skupiona tam NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM armia z gen. Rydzem-Śmigłym na czele. Dla p. Stpiczyńskiego był jeszcze za cicho i za mało, „zbyt ułamkowe", „zbyt powierzchow » A p. Stpiczyński gotuje się do roli sanacyjnego ministra propaganri' wewnętrznej. Podobno ma nawet podjąć się propagandy najwyższv l haseł, haseł obronności państwa. Tak znający usposobienie społeczeńst wa, propagator, rzeczywiście nadaje się do wyznaczonej mu roli. Tym co go na to upatrzyli, powinszować dobrej orientacji. Takie też można wróżyć i powodzenie jego propagandzie. Pozostanie ona w słowach i frazesach, a społeczeństwo pójdzie swoją drogą. Lepiej by od razu fundusze, które ma pochłonąć p. Stpiczyński i jego propaganda, oddać p. gen. Rydzowi-Śmigłemu na Fundusz Obrony Państwa. Czy p. Stpiczyński i finansujący go mocodawcy zechcą dojrzeć milionowe masy chłopskie, idące pod sztandarem Stronnictwa Ludowego, czy nie, to stanu rzeczy w społeczeństwie nie zmieni, kto by chciał uroczystość Pyrzową „poprawić" gdzie indziej, znajdzie i tam chłopów pod sztandarem swego Stronnictwa. Gazety zapowiadają nową uroczystość: — „Z kół dobrze poinformowanych dowiadujemy się — donosi z Warszawy „Ilustrowany Kurier Codzienny" w dniu 6 lipca — że naczelny wódz, gen. Rydz-Śmigły, zamierza wygłosić mowę, przeznaczoną dla ludu wiejskiego. Słychać, że byłaby to mowa, wygłoszona z okazji zamierzonych w najbliższych miesiącach uroczystości w Czarn-cy ku czci hetmana Czarnieckiego w związku z odnowieniem jego sarkofagu. Pozornie wydawać by się mogło, że temat nie jest specjalnie związany z rolą włościaństwa. Niemniej jednak, ze względu na udział włościaństwa w odparciu najazdu szwedzkiego, a zwłaszcza górali i Kurpiów, hasło: armia i chłopi — nabiera i w danym wypadku pewnej wymowy. Z tego powodu właśnie przewidywany jest liczny udział włościaństwa, które, przybywając na uroczystość, mogłoby nie tylko widzieć naczelnego wodza, lecz również słyszeć przemawiającego". ; Czarniecki to nie Pyrz, hetman-wojewoda to nie chłop, samorzutny, ofiarny bohater. Uroczystość ku czci Czarnieckiego to nie uroczystość chłopska. Górale, których przodkowie za czasów Czarnieckiego bronili ojczyzny, nie mieszkają w okolicy Czarncy, ale u stóp Karpat i Tatr. Chłop polski, uświadomiony obywatel, nie trudni się pielgrzymkami zawodowo, a zwłaszcza na odnawianie sarkofagów. Ale jeśli urządzają- NOWOSIELCE 3)1 te planowaną uroczystość byliby ciekawi usłyszeć, co myślą i czują Mot>i z °kolic Czarncy, to niech zapytają o to chłopów z pow. C toszczowskiego i okolicznych, a usłyszą! To samo usłyszą od chłopów . fla podhalu, i w Wielkopolsce, i na Kujawach. Aby uchronić się od uraz i roszczeń" chłopa polskiego, trzeba by pójść aż tam, gdzie go nie " a najlepiej na Polesie, gdzie to na kandydata Bezpartyjnego Bloku padło więcej głosów, niż jest Poleszuków. Co pomoże ta ucieczka od rzeczywistości? Kto chce zjednać dla państwa chłopów, musi wobec ich postulatów postąpić uczciwie. Nie da się tu nikogo oszukać ani nikogo kupić. Co było na wsi do kupienia, dawno znalazło się w obozie sanacyjnym i wraz z nim skąpało. Dziś cała zdrowa wieś polska jest w Stronnictwie Ludowym, stronnictwie czystych, jasnych intencji i czystych rąk. Cała przepaść pojęć moralnych i politycznych dzieli je od obozu sanacyjego, którego sztandarami moralnymi są dziś nazwiska pp. Michałowskich i Parylewiczów, naczelnych reprezentantów i szafarzy „sprawiedliwości". Każdy proces, każdy dzień odsłania przed światem stan moralny tego obozu. Wybuchają skandale przypadkowe, kto zaręczy, jak to będzie wyglądać, gdy zaczną się one ujawniać systematycznie, gdy przyjdzie kolej na inne dziedziny administracji, do których zapewne mniej ostrożnie dobierano ludzi niż do wymiaru sprawiedliwości. Kto z obywateli, szczerze i uczciwie myślących o państwie, odważy się walczyć o utrzymanie przy sterze losów Polski tego rodzaju ludzi? Kto weźmie na siebie odpowiedzialność za dalszy rozwój wypadków, jeżeli będzie się lekceważyć postulaty milionowej masy ludu, aby tylko zabezpieczyć pozostanie u władzy „elity" sanacyjnej? Nie wolno przeciągać struny! Tragiczne wypadki ostatnich dni, w Krzeczowicach i Ostrowach Tuligłowskich, pouczają, ile na wsi gromadzi się palnego materiału. Tych niebezpieczeństw nie zażegna policja. Tu trzeba zmiany systemu, trzeba środków zaradczych głęboko idących, trzeba do uregulowania i naprawy położenia dopuścić siły rozumne tkwiące w masie chłopskiej, zdolnej do ładu, porządku i karności, ale opartych na prawie sprawiedliwości i wolności. Gnębienie tych czynników, które w życiu i polityce chłopskiej są zdrowe, nie może mieć innego skutku, jak tylko anarchizowanie wsi. Czy tego nie widzą ci, którzy odpowiadają za siłę, spoistość i obronność państwa? NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM NOWOSIELCE _____________________ ŻADNYCH ZŁUDZEŃ, PANOWIE^ Każdy rząd rozumny, dbały o dobro państwa, liczy się z w0i ludności, zwłaszcza tej warstwy, która stanowi istotną podstaw państwa. Lekceważenie jej pragnień prowadzi zawsze do osłabieni spoistości i siły państwa. Nawet stare dynastie czyniły wysiłki, aby doprowadzić do uzgod- nienia między swymi rządami a wolą mas. Starsi pamiętają rok 1905 w Austrii. Wystąpienie mas ludowych na ulice przeciwko krzywdzące- mu prawu wyborczemu do parlamentu przemówiło do cesarza Francisz- ka Józefa, który z tych manifestacji wyciągnął konsekwencje i wbrew uprzywilejowanej szlachcie feudalnej przeprowadził powszechne, rów- ne, tajne i bezpośrednie prawo głosowania, rozwiązał parlament dotychczasowy i zarządził nowe wybory, które wyniosły na widownię między innymi silny ruch chłopski w byłej Galicji. Przed kilku laty potężna manifestacja chłopska w Alba Julia w Siedmiogrodzie miała podobny, natychmiastowy skutek: król Karol rozwiązał stary par- lament i powierzył rząd partii chłopskiej. Ci monarchowie mieli wyczucie i zrozumienie dążeń i żądań ludności, a przynajmniej złożyli dowód, że więcej liczą się z masą, aniżeli z przybocznymi klikami. Manifestacje chłopskie w Polsce, których świadkiem było całe społeczeństwo w ostatnich tygodniach, rozmiarami swymi przerastały tamte. Święto ludowe w dniu Zielonych Świątek skupiło o wiele większe tłumy, niż austriackie demonstracje z r. 1905, a manifestacja woli ludu w Nowosielcach była bardziej imponująca od siedmiogrodzkiego zjazdu chłopów w Alba Julia. Ale ani cesarz Franciszek Józef, ani król rumuński Karol nie znaleźli w Polsce naśladowców. Od dziesięciu fat przyzwyczajono się w Warszawie do lekceważenia i ignorowania dążeń i potrzeb chłopów. Znamiennym rysem tego okresu, a w szczególności i obecnej chwili, jest skupienie władzy w rękach ludzi, pochodzących z drobnej szlachty. Warstwa ta zawsze w Polsce odznaczała się najgorszym stosunkiem do chłopów. Drobna szlachta najbardziej ciemiężyła chłopów pańszczyzną, w wykonaniu 'l matrymonialnej, najbardziej srożyła się nad chłopem, bicie i kary *Te różnego rodzaju były jej głównym środkiem rządzenia. Ta .i- _:- —:«„;„»,;„ ^Qńo7r7V7nv i noddaństwa. ""leśne różnego iu^«j~ ~,v .,-, 0-_ , hta najdłużej opierała się zniesieniu pańszczyzny i poddaństwa, służalcza wobec magnatów, odbijała sobie te upokorzenia miężeniu chłopów. Psychologia tej warstwy żyje w jej potomkach. *. H0rzy uważają się za wielkich demokratów i szermują radykalnymi riami i frazesami, ale w głębi duszy uważają się za powołanych do rządzenia chłopami, których, gdy nie można ekonomskimi środkami ujarzmić, usiłuje się usidlić chytrością i podejściem. Tego zaś, aby chłopa dopuścić do należnego mu w państwie wpływu, znieść nawet w myśli nie mogą.- Widmo powrotu Witosa, chłopa, który udowodnił wobec całego świata uzdolnienie ludu do sterowania państwem, spędza sen z ich powiek. Pogodzą się z wszystkim, niejeden z nich nie tai sympatii do bolszewizmu, byleby nie dopuścić masy ludowej do rządów w państwie. Nie wolno zamykać oczu na ten stan rzeczy. Dopóki owa szlachet-czyzna jest u góry, chłop nie może się spodziewać żadnej zmiany stosunków. Zdawałoby się, że zagrożona sytuacja międzynarodowa państwa skłoni ich do ustąpienia i zmiany systemu. Dążenia hitlerowskie do wyrwania Gdańska spod zwierzchnictwa Ligi Narodów i przyłączenia go do Niemiec, godzą w najżywotniejsze interesy państwowe Rzeczypospolitej. Raz zacząwszy te kroki, hitlerowcy nie staną w pół drogi. Zdawałoby się, że wobec takiego niebezpieczeństwa zaapeluje się do całego narodu, że wyżej nad interes kliki postawi się interes państwa i jego bytu. W takiej chwili koniecznością jest zespolenie rządu z masą narodu, postawienie na czele rządu osobistości, do których masy mają zaufanie, rozgrzanie uczuć obywatelskich w całym narodzie. O tym nie słyszymy. •-,<.«,- \, :• "^ Natomiast donosi prasa, że zamiast spełnienia żądań, które ruch ludowy wysuwa, zamiast zmiany systemu przygotowuje się kaptowanie chłopów przez specjalną politykę. Nawet zapowiada się reformę rolną, na którą jakoby przygotowywało się sumę 180 milionów złotych na cztery lata. Wśród chłopów nikt sobie nie obiecuje niczego po tych zapowiedziach. Znając ludzi, którzy dotąd Polską rządzili, chłopi żywią słuszne obawy, że z tej sumy wielka część ugrzęźnie w biurokracji, na. koszta urzędów, biur i urzędników. Reforma rolna, prowadzona bez udziału i wpływu przedstawicieli ludności chłopskiej, będzie narzędziem NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 314 wpływów kliki biurokratycznej i próbą demoralizowania i u powania wsi. Nikt nie wierzy w powodzenie ani w użyteczn '^~ chłopa i państwa reformy rolnej, pojętej jako środek ubezwład • politycznego wsi. Niech najpierw usunie się nadużycie i demoral' ^ Niech się usunie z życia publicznego żywioły, których wartość prawd ^' co dzień ukazują nowe skandale. Niech się dopuści kontrolę pubij ' administracji przez sejm, złożony z prawdziwych przedstawicieli srm/ czeństwa. Niech się zadośćuczyni rozbudzonemu w masach poczu ' prawa i moralności. Niech na czele stanie rząd, do którego masy ma' zaufanie. W tych warunkach dopiero może być wykonana zdrowa rozumna i celowa reforma rolna, z której wieś będzie miała pożytek W obecnych warunkach podejmowana reforma może być tylko parodia tego, na co chłopi czekają. Lud polski wszedł już dzisiaj na swoją drogę i z niej nie zboczy, pomimo wszelkich wysiłków i zakusów wypróbowanych swoich wrogów. Święto chłopskiej siły, które wieś polska obchodzić będzie w dniu 15 sierpnia, pokaże, jeśli ktokolwiek jeszcze nie wie tego lub ma jakieś złudzenia, z jakim ruchem, z jakim programem i z jakimi ludźmi wiąże chłop polski swoje nadzieje i swoją przyszłość. [„Chłopskie Życie Gospodarcze" 19 VII 1936, nr 16] Stefan Ignar: PO NOWOSIELCACH KRZECZOWICE Cóż jest warte życie człowieka? W dzisiejszych czasach człowiek ginie jak mucha. Miliony tych ludzkich much padło w wojnie światowej, miliony padło w czasie rewolucji w Rosji i w Chinach. Ostatnio wiele tysięcy ludzi padło w wojnie włosko-abisyńskiej. To wszystko w wojnach i rewolucjach. Ale kiedy nie ma wojny ani rewolucji, to nam si? zdaje, że każdy z nas może sobie spokojnie chodzić po ziemi, cieszyć si? bożym światem i czekać spokojnie starości. Ale jest to tylko złudzenie. Bo w rzeczywistości z dnia na dzień dowiadujemy się o nowych trupach, które padają od kuł. Niedawno padło wielu robotników na ulicach Lwowa, Krakowa, Częstochowy, Chrzanowa, Zagórowa, Przy1' tyka, Mińska i w innych miejscowościach. A w ostatnich dniach po całej :•;-«< •'--. NOWOSIELCE 31 ,ozeszła się wieść o zabitych w Krzeczowicach pow. przeworski n trowie Tuligłowskim pow. rudecki w woj. lwowskim, i* tychczas wszystkie tak zwane „zajścia" zdarzały się po miastach nych j poniekąd opinia publiczna przyzwyczaiła się już do tego, d czasu do czasu giną od kuł robotnicy miejscy. W ostatnich ^ ak czasach coraz częściej zdarzają się „zajścia" chłopskie. Takie ' jścia" i „wypadki" zdarzyły się w 1933 roku w Małopolsce Środ-ifwei w pow. ropczyckim i w sąsiednich. W roku zeszłym i w bieżą-vm chłopi ginęli w „zajściach" przeciwżydowskich, a l lipca 1936 r. oadty trupy chłopskie w walce o podwyższenie płacy na folwarkach z 60 groszy dziennie choćby na złotówkę. Oczywiście trupów jest lub będzie więcej, ponieważ ciężko poranionych zostało kilkudziesięciu chłopów. Zwróćmy uwagę na to, że w obecnym czasie „pokojowym" giną od kuł ludzie głodni, ludzie biedni, którzy ciężką pracą nie wydolą zarobić na zwykły czarny chleb dla siebie i dla swych dzieci. We wszystkich tych „zajściach" nie zginął ani jeden fabrykant, ani jeden obszarnik, a przecież nie kto inny, tylko kapitaliści wyzyskują robotnika i chłopa, ponoszą odpowiedzialność za śmierć poległych ludzi. O konserwatyzmie i klasowości polskiego życia świadczy bardzo dobitnie fakt, że majątek ziemski w Krzeczowicach, który płacił robotnikom rolnym po 60 groszy, należy do Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Taką to korzyść ma chłop z najwyższej instytucji naukowej, że instytucja ta wyzyskuje go w niemiłosierny sposób i zamiast „kagańca oświaty" przynosi mu nędzę, a w razie strajku śmierć. Nie jest to wyjątkowy wypadek wyzysku i prześladowania chłopów ze strony folwarków, które są fundacjami naukowymi. Opisując pobliski przeworskiemu powiat rzeszowski, J. Michałowski w książce pt. Wieś nie ma pracy mówi, że w majątku tamtejszym, który Jest fundacją o celach naukowych, „przyjęcie do pracy napotyka tu na duże trudności dlatego, że kandydat prócz kwalifikacji zawodowych Powinien posiadać świadectwo z policji, od księdza o odbytej spowiedzi i ze Strzelca". Fabrykanci i obszarnicy to rodzeni bracia. Jedni i drudzy posługują S1? łamistrajkami. W razie strajku sprowadzają na ten czas z daleka bandy zbiedzonych, zdemoralizowanych bezrobotnych i w ten sposób NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM próbują zwyciężyć i upokorzyć robotników stałych. Tak robi f ^ kanci i obszarnicy w Ameryce, we Francji, w Polsce — tak ' i obszarnik w Ostrowie Tuligłowskim, który sprowadził, 2 L. wybuchu strajku, chłopów z gór, tak zwanych Bojków. *^ W Nowosielcach w tymże samym powiecie przeworskim odbył 29 czerwca wspaniała manifestacja chłopska na cześć wójta Pyrza kt'^ przed trzystu laty obronił tę wieś przed napadem tatarskim. Stukilk dziesięciotysięczna rzesza chłopska wzięła udział w poświęceniu końca Michała Pyrza. Rzesza ta wznosiła okrzyki na cześć armii polskiej co jest zupełnie słuszne i zrozumiałe, bo armia polska to jest przecież arinia chłopska i nie tylko żołnierzami byli tam ci, którzy znajdowali się w dwóch pułkach piechoty i w brygadzie kawalerii, ale polowa mężczyzn, maszerujących w szeregach Stronnictwa Ludowego to prze-cięż żołnierze-rezerwiści. Ale ta sama masa chłopska jednym wielkim głosem domagała się powrotu Witosa i innych więźniów brzeskich, ta sama masa wznosiła okrzyki na cześć Rzeczypospolitej Ludowej i rządu robotniczo-chłopskiego. Wszystkie gazety zachwycają się patriotyzmem chłopa polskiego, jaki przejawił się na uroczystości w Nowosielcach. Ale czyż w odniesieniu do chłopów można w ogóle stosować wytarty frazes patriotyzmu. Chłopi stanowią tak wielką masę, że dla nich nie istnieje pytanie: żyć w Polsce, czy też pogniewawszy się na nią, wyjechać sobie do Monte-Carlo czy-do Paryża. Polska to jest kraj chłopów i robotników, a chłop polski to jest Polak z mowy, obyczaju, poczucia. Nie jest zaś chłop polski patriotą w sensie burżuazyjnym, w pojęciu ludzi bogatych, że zgodzi się żyć frazesem patriotycznym, oddawszy swój pot i krew fabrykantom, obszernikom, księżom i urzędnikom. I nie patriotyzm w tym znaczeniu przyszli zamanifestować chłopi do Grzęski i Nowosielec, ale przyszli z wiarą, że tym swoim wielkim zgromadzeniem spowodują zmianę, że posuną się o krok ku sprawiedliwej Polsce Ludowej. Szli w przekonaniu, że idą po równe prawa i po ziemię. W żadnym opisie w gazetach nie spotkałem ludzkiego spojrzenia na tę masę chłopską, która wyległa z ciasnych chałup i zakryła obszerne błonia w Grzęsce i w Nowosielcach. Każdy dziennikarz, każdy obserwator próbował doszukiwać się potwierdzenia własnych dogmatów i przesądów. Ale nikt z nich nie zauważył wielkiej nędzy wsi polskiej 31 NOWOSIELCE , j^a godzin szła przed oczami naszymi w karnych czwórkach • ~,._„„;„t„,a T,udowego wieś. Ale twarze wszystkie lichego z tandarami Stronnictwa Ludowego wie. P^ je wymizerowane, ciała wychudłe i wytarte kapoty l a świadczyły o wielu miesiącach i latach nieznośnego życa-SU 'asnych i dusznych chałupach, o głodzie tych ludzi od najmłod-* ch lat, o dokuczliwym zimnie w nieogrzanych izbach, o ciężkiej v nie dla siebie. I w nas wszystkich, którzy ze zjazdu słuchaczy Uniwersytetu Orkanowego poszliśmy na to wielkie sia, że wszystkie Wiejskiego uiuw^^—.- zebranie chłopskie, wyrosło postanowienie, przysięga, ^ ..-_., swoje trudy poświęcimy wspólnej walce o sprawiedliwość społeczną, o chleb dla wsi i o kulturę chłopską. Bo to, co w pojęciu jednostkowym można by nazwać egoizmem czy materializmem, to samo staje się wielkim celem, gdy chodzi o klasę społeczną, o 3/4 ludności w państwie. W dwa dni po uroczystości nowosieleckiej trupy w tymże samym i w innym powiecie. Oczywiście tylko „Słowo" wileńskie w ślepej nienawiści zdolne jest siać kłamstwa, że Stronnictwo Ludowe kierowało w sposób z góry obmyślany akcją strajkową w Krzeczowicach i wywołało zdecydowaną postawę robotników rolnych. Przez całe 3 dni zjazdu i w czasie wypadków w czwartym dniu przebywaliśmy razem z Piotrem Świetlikiem, który, tak samo jak i my z daleka, nic nie wiedział o tym, co się stało, a jednak został aresztowany. Ale poświęcenie kopca Pyrzowi i manifestacja w Nowosielcach ma niewątpliwie związek z Krzeczowicami, tak samo, jak i z Ostrowem Tuligłowskim, choć odległym od Przeworska. Ma związek nie w sensie organizacyjnym czy partyjnym, lecz historyczny. Przecież te wynędzniałe masy wróciły do swych zagród i nic się w ich życiu nie zmieniło; a gdy chłopi usłyszeli o walce w Krzeczowicach, jak podają pisma, poczęli się zbierać i maszerować do Krzeczowic. Wniosek z tego wszystkiego jasny, że ziemia dworska musi przejść -—•*•" <-*•* r>V^ f*r —— • bez odszkodowania w i w interesie bezpieczeństwa państwa polskiego. To ze ' ogólnoludzkich także - głodny ma zawsze rację. się chleb i prawo. w ręce chłopów, bo to leży i w interesie siły i obronności :riotycznych. A ze względów zatargu między głodnym i sytym człowiek pracujący — jemu należy NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Ludzie giną jak muchy, ale krew ludzka ma swój ciężar i szali sprawiedliwości. j,,Robotnik" 2 VII 1935 Mieczysław Niedziałkowski: WYMOWA NOWOSIELEC Uroczystości ku czci Michała Pyrza we wsi Nowosielce przeobraził się w zdarzenie polityczne. Ktoś je określił jako zdarzenie... ;n formacyjne". Generał Edward Rydz-Śmigły zetknął się bezpośrednio z rzeczywistym nastrojem wsi, wsi małopolskiej, zorganizowanej i świadomej, uczestniczącej od wielu lat w czynnym życiu politycznym kraju. Musiał z tego zetknięcia wyciągnąć pewne wnioski; te wnioski biją po prostu w oczy. Nie było w Nowosielcach ani policji, ani władz administracyjnych; porządek panował wszakże, jak stwierdza „Kurier Poranny", wzorowy. W kołach ludowcowych oczekiwano przybycia około 40 000 ludzi; przybyło — według wszelkich danych — od 120 000 do 150 000; i cała ta olbrzymia masa ujawniła wręcz imponującą karność, wielkie poczucie taktu, spokojną, dumną i pewną siebie postawę. Ta masa była masą Stronnictwa Ludowego. Nikt temu — sądzę — nie zaprzeczy. Gen. Rydz-Śmigły zobaczył sam, jak wygląda stosunek owej wielkiej masy chłopów-ludowców do zagadnień obrony państwa i do armii; mógł ocenić należycie wartość opowieści o „antypaństwowych" tendencjach ruchu ludowego; mógł też ocenić w sposób właściwy wartość tyloletnich poczynań „dywersyjnych" na wsi, podejmowanych raz po raz z ramienia obozu „sanacyjnego"; rezultaty są, oczywiście, równe... zeru. Mógł wreszcie ocenić tę prawdę, że żądania nowych wyborów, zmiany ordynacji wyborczej, zmiany systemu rządzenia, powrotu Wincentego Witosa i wszystkich emigrantów brzeskich nie stanowią jakiegoś „wymysłu" tzw. przywódców partyjnych, tylko prawdziwą wolę mas. W tych wszystkich punktach wymowa Nowosielec wydaje mi si? bezsporną. Życie polityczne Polski przedstawia się w tej chwili — mówiąc zupełnie bezstronnie — tak: 1) istnieją trzy — poza mniejszościami •K'..UÓ':' NOWOSIELCE '' A wYffli ~~ wielkie nichy masowe w społeczeństwie: ruch socjalisty-0*r° ruch ludowy i ruch tzw. narodowy; 2) obóz „sanacyjny" ma c3^' ich rękach cały aparat państwowy, poczynając od „monopolu" *S| rtientarnego, ale nie reprezentuje żadnego ruchu m a s o -P*r Q do mas sięga poprzez „wierzchołki" przysposobienia wojskowe- * . to '- rzecz Jasna ~ me wystarcza; próba BBWR skończyła się, jak & •' dorno powszechnie, nieprawdopodobnym blamażem. Taki układ sił, taka budowa urąga wszelkim pojęciom o rozsądku Brak rozsądku dotyczy tym razem i problemu obronności kraju. Po prostu, rozumnie, jasno, uczciwie, szczerze powiedział to swojej mowie w Nowosielcach ob. Franciszek Stysz, miejscowy działacz ludowy. Czy jego głos będzie zrozumiany? Wymowa Nowosielec! Jakiż dystans ogromny dzieli te dziesiątki tysięcy chłopów polskich, maszerujących w karnym ordynku, od „burzy w szklance wody", którą to „burzą" kipi prasa konserwatywna w swoich porachunkach z min. Kwiatkowskim. „Nowosielce", jako rodzaj symbolu, można by przerzucić tak samo na płaszczyznę robotniczą. Powstaje bowiem i dojrzewa coraz prędzej Polska chłopsko-robotnicza, Polska świata pracy. Daleki jest od niej nieskończenie „świat pozorów" , niby to utrwalony w „nowym ustroju politycznym" p. Sławka. Daleką jest od niej nieskończenie i droga, która wiedzie poprzez Przytyk i poprzez Mińsk Mazowiecki. Każdy człowiek w Polsce będzie musiał niebawem... wybierać! '-.'• '*"'•".?) >.--• __ _____ ^^ Kazimierz Czapiński: CHŁOP W POLSCE ; ÓW* Znowu polała się krew podczas zatargów socjalnych. Tym razem hwłności wiejskiej. I znowu stanęła na porządku dziennym sprawa chłopska, sprawa stosunków na wsi, na roli. Obojętne, czy w danym ostatnim wypadku Występowali chłopi samodzielni, czy robotnicy rolni. Całokształt spra- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM wy chłopskiej staje na porządku dziennym. Nie wszędzie jest w P * jednakowo ostra, ale ostra jest prawie wszędzie. Najostrzej przed się w Małopolsce. a*'a Przedziwnie rośnie siła i zwartość polskiego chłopstwa. Nowo ' wywarły na armii i na całym społeczeństwie polskim wrażenie ogrom ** Czytaliśmy w ostatnim „Piaście" obszerne sprawozdanie — jak mase rowało, jak zgodnie uchwalało rezolucję w Grzęsce obok Nowosiel 120 tyś. chłopów z najróżniejszych zakątków Polski. Żaden zgrzyt ni zmącił tej wielkiej chwili. Będziemy bronili Polski, mówią chłoń' w rezolucjach, ale chcemy praw — 1) demokratycznej konstytucji 2} nowej ordynacji wyborczej, 3) sprawiedliwej administracji, 4) prawdziwie niezależnych sądów, 5) powrotu emigrantów politycznych. Odłóżmy jednak na chwilę „Piasta", weźmy sprawozdawcę „Kuriera Warszawskiego", Podoskiego. Tuszuje wprawdzie polityczną treść rezolucji, ale pisze z podziwem, ze zdumieniem, z szacunkiem o tych masach, nieprzejrzanych masach, które wciąż płynęły, płynęły, płynęły ze wszystkich stron, wszystkimi drogami. Ruszył z miejsca wielki świat chłopski w chłopskiej (przeważnie) Polsce. Wszelkie chytrze konstruowane „rozłamy" nic nie pomogły. A ostatni przy pomocy pp. Roga i Malinowskiego — raczej tylko bardziej zespalał chłopów. Ostatnio — już po Nowosielcach — rozeszły si? pogłoski, jakoby wspaniała solidarność chłopów zachęciła biurokra-tów-projektowiczów do nowej „twórczości" na polu rozłamowym... Trudno naprawdę uwierzyć w te szaleństwa! Czyżby ci panowie nie rozumieli grozy sytuacji? Czyżby nie rozumieli, że świadomość chłopska rozwija się etapami? Czy chcą koniecznie popchnąć ją na dalszy etap? Rośnie, umacnia się ideologia, organizacja chłopstwa. Powstają coraz to nowe pisma i wydawnictwa. Świadczą o wielkim wzroście świadomości, samowiedzy, samopoczucia chłopskiego. Chłop rozumie coraz lepiej swą siłę. Coraz lepiej rozumie konieczność sojuszu chłops-ko-robotniczego. W swej książce Walka o nową Polskę ob. Miłkowski oblicza (str. 9): w Polsce 70% chłopów, w pozostałych 30%, ponad 20% przypada na robotników i pracowników umysłowych. Razem 90%-Z pozostałych 10% kapitaliści i ziemiaństwo wraz z wyższą biurokracją stanowią 3%. A właśnie, powiada, po myśli tych 3% idzie polska polityka! NOWOSIELCE taimy te wydawnictwa. Znajdziemy niemal wszędzie spostrzeże-w okresie sanacyjnym Polska cofnęła się wstecz ku szlachetczyź-To spostrzeżenie znajdziemy nawet w znanej książce Władysława C hskieg°> racze3 konserwatysty. Ten nawrót chłop odczuwa na . Na każdym krok" widzi ten rosnący wpływ ziemiaństwa spostrzee hskieg°> racze3 konserwatysty. Ten nawrt cop nei skórze. Na każdym krok" widzi ten rosnący wpływ ziemiaństwa isncj i powolnej mu biurokracji. Ale chłop (i jego ideolodzy) czyni jeszcze inne i to znacznie ciekawsze ^ostrzeżenia. Straszliwy kryzys nauczył go, czym jest gospodarka a. Chłop orientuje się coraz lepiej, że w ramach systemu w btu nie osiągnie. spostrzeżenia. Stras/,uwj «~,_,_ .apitalistyczna. Chłop orientuje się coraz lepiej, że w ramacu oj„..,_._ kapitalistycznego naprawdę poważnej i stałej poprawy bytu nie osiągnie. P.Józef Poniatowski w swej cennej pracy Przebudzenie wsi2 wykazuje, że na roli jest dziś w Polsce około 8 min zbytecznej ludności (z rodzinami). Czy jest jakieś „wyjście" z tego stanu w obrębie gospodarki kapitalistycznej? Stąd myśl chłopska bez wahania przekracza już granice tej gospodarki. „Agraryzm" ob. Miłkowskiego wyraźnie mówi o konieczności podstawowych zmian w ustroju kapitalistycznym. Przy wielkim zadłużeniu, przy katastrofalnym spadku cen produktów rolniczych, przy zejściu chłopa na poziom łuczywa i krzesiwa, jeśli nie tyfusu (Polesie) — co im pomogą jakieś lękliwe paliatywy (półśrodki)? Jaki sens mają sztucznie zestawiane konferencje, poświęcone „Kulturze wsi"? Dlatego właśnie organy ludowców mówią o tej ostatniej „konferencji" z goryczą i pogardą. W kierunku tego antykapitalistycznego nasilenia działają także wpływy socjalistyczne wśród chłopów, a tych jest niemało. Tak stopniowo zbliżają się świat chłopski i robotniczy na gruncie zbliżonej ideologii i wielkich wspólnych interesów. Świadomość — wszystkich brudności walki z faszyzmem, walki o pokój, także zbliża te dwa światy. Trudności jest jeszcze niemało. Endecja rozumie niebezpieczeństwo i stara się wszelkimi siłami odciągnąć chłopa od lewicy. Ale to nie bardzo si? udaje. Rzecz charakterystyczna — p. A. Doboszyński nie znalazł oddźwięku w szerokich masach chłopów podgórskich, nastrojonych Przecież bardzo opozycyjnie. Będziemy śledzili z najwyższą uwagą dalszy przebieg (szybki!) rozwoju politycznego chłopów. Błąd. Prawidłowy i pełny tytuł wspomnianej książki brzmi: Przeludnienie wsi ' rolnictwo. ' ~"•*&•*&.- »t*"--^i*:4lr-'^"4»^r/.*">il''-V, • t •*"a«^*'*?-.„*<**,. >>*L. •!1TPs *Ji, L ii; NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Czyżby ci panowie — tam, u góry — nie rozumieli tych p0t • procesów molekularnych (drabinowych), które zachodzą w iT0 chłopskich?! Af; -i a [„Ilustrowany JCurier Codzienny" 20 VII 1935 OBLICZE WSI PRAWDZIWE I SKRZYWIONE W DLE BIUROKRACJI Można pracować, opierając się na ludzie. Kocha on Ojczyzne i właśnie dzięki patriotyzmowi ludzi prostych w chwilach groźnych 1919 roku nie zaszły żadne rozruchy bolszewickie. Można polegać na ludzie Robotnicy i włościanie byli żołnierzami niepodległości i wolności... (3 stycznia 1920 r.) Józef Pilsudski Kraków, 19 lipca Coraz częściej zwracamy dziś oczy na polską wieś. Coraz baczniej nadstawia się ucha na odgłosy z tej wsi płynące. Coraz dokładniej obserwuje się życie wsi i to nie tylko z punktu widzenia folkloru, czy też zagadnień gospodarczych, ale — i to przede wszystkim — z punktu widzenia politycznego. Wszakże wieś jest niewyczerpanym i wiecznie żywym źródłem istotnych sił narodowych, jest ona fundamentem obrony narodu i państwa, a ponadto skarbnicą wielkich tradycji, które wśród ludu przetrwały pokolenia i wieki. Niedocenianie wartości wsi i jej znaczenia., odsunięcie w cień ludu wiejskiego i zbywanie milczeniem jego postulatów, przyniosły nieobliczalne szkody, jeśli chodzi o budowanie jednolitego zwartego i mocnego frontu narodu, świadomego swych dążeń i siły. Obserwując wieś polską spotykamy się z dwoma jej obliczami. Jedno z nich to oblicze proste, jasne, wyraziste i szczere. Drugie, to oblicze skrzywione, oblicze sztuczne, przez biurokrację, wynaturzającą i kary-katurującą rzeczywistość dla swych ciasnych celów. To drugie oblicze wsi wygląda ku nam z przedstawień administracji, z relacji starościńskich, wojewódzkich. To oblicze szablonowe, to mętny, zamglony, chaotyczny obraz, to nienaturalny twór, stworzony wedle pewnego szablonu, schematu odpowiadającego danym warun- NOWOSIELCE czv też wypracowany naprędce w myśl wymogów tej, czy Ml"1' .,• nej chwili-T ka wieś, jaką stwarza biurokracja w swych sprawozdaniach ortach, nie istnieje! Nie ma jej w Polsce! Rodzi się w pocie czoła przy 1 Lach i biurkach odpowiednich referentów, którzy poza ściany 8 eo urzędu nie wysuwają nosa na świat, a starają się ten świat widzieć tak, jak w danej chwili wygodnie. Dla biurokracji wszystko na świecie, a więc i na wsi dzieje się tak, jak ona chce i sobie wyobraża. Raz więc ta wieś oglądana oczyma odpowiednich referentów jest spokojnym, apatycznym zbiorowiskiem ludzi, poddających się biernie • >dej komendzie i słuchających nadsyłanych rozkazów ślepo, raz agi jest ogniskiem buntu, nieprawomyślności, a nawet antypań- vowych prądów. Biurokracja odgraniczyła wieś od sfer decydujących w państwie ińskim murem zakłamania i wynaturzenia rzeczywistości. Tymczasem wieś polska jest zupełnie inna, aniżeli ją chcą widzieć rzedstawić biurokratyczne wielkości. Żyje własnym odrębnym życiem, ma swoje wielkie porywy i pragnie-a, ma swoje dążenia i drogi i zupełnie nie liczy się z ramami i strychulcem, ikreślonymi jej przez tych czy innych biurokratycznych kacyków. Mamy listy ze wsi, mamy źródłowe relacje, mamy własne obserwacje, erane na wsi polskiej na żywo, bezpośrednio. Stwierdzamy stanow->, że prawda o wsi polskiej zadaje kłam wszystkim o niej relacjom, ^ie rodzą się przy biurkach starościńskich i wojewódzkich referentów! Nie tak dawno temu, 150 000 ludu polskiego manifestowało Nowosielcach ku czci chłopa-bohatera, nie tak dawno temu te ielotysięczne rzesze chłopskie, jakie stanęły w ordynku na polach Nowosielcach, defilowały przed naczelnym wodzem armii, wznosząc 'i na jego cześć i na cześć wojska. Przemówiła wówczas wieś i twardo. Wysunęła szereg swoich postulatów. Miała inne aniżeli to, jakie wyglądało z mozolnie opracowywanych 'ortow, nadsyłanych do Warszawy, na długo przed rozpoczęciem wielkiego święta polskiego chłopa. Nowosielce miały swoją wymowę. Przemówił tam chłop polski, nie się z tym, czy to, co mówi i robi, podoba się biurokracji, i czy to każdej drui stwowy Biui chińskim Tymc: i przedst A nią, na zbierane: czo, jakii w wielotysięc w] okrzyki mocno oblicze, raportów, się , jakie „ bj NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM wszystko będzie odpowiadało nakreśliła. Ws' Niedługo potem w środkowej Małopolsce, gdzieś niedaleko parn-nych Nowosielec, niedaleko kopca Pyrza, usypanego chłopskimi rei/' ma, padły strzały, legli zabici i ranni i ziemia zaróżowiła się mocno krw' Jak zły koszmar, jak wizja z nieprawdopodobnego zdarzenia wv glądała ta tragedia, jaka się rozegrała w Krzeczowicach. Nowosielce i Krzeczowice to dwa diametralnie różne oblicza wsi to dwa obrazy, które się z sobą w żaden sposób pogodzić nie dają. Coś się poza tym wszystkim kryje, coś, czego nie można dopatrzeć zbadać i zrozumieć. Nie można znaleźć źródeł tego tragicznego nieporozumienia i trzeba dopiero wejść głęboko w rzeczywistość wsi polskiej, ażeby dotrzeć do istotnej prawdy. *** :. -,:•!•' r/\/;.tfn'Lt«O i.i: To, co się dziś na wsi dzieje, co rozsadza zdrowy fundament narodu, co rozbija jednolity front wsi, a tym samym osłabia państwo na wewnątrz i na zewnątrz jest w znacznej mierze wynikiem bezplanowej, krótkowzrocznej i nie liczącej się z rzeczywistością roboty biurokratycznej, która wylękniona, bojąca się własnego cienia, kłamie rzeczywistość przed sobą i przed innymi. Kiedy się mówi o postulatach wysuwanych przez wieś, zwykło się dawać w odpowiedzi na nie ostrzeżenia przed poważnymi rozgrywkami wewnątrz państwa na wypadek spełnienia tych postulatów. Biurokracja zwykła straszyć zarówno opinię publiczną, jak i czynniki miarodajne widmem masowych wiejskich rozruchów, wywrotowej akcji. Zapomina się o rzeczywistości i nie chce się jej widzieć. Biurokracja boi się. Boi się nie tego, czym grozi innym, gdyż wie i czuje, że to wszystko, co o wsi pisze i mówi, jest zakłamaniem i nieprawdą, ale boi się, że rzeczywistość przekreśli wszystkie jej raporty, tak, jak przet-reśliła w Nowosielcach. Stąd też nikt inny, jak tylko biurokracja w swej bojaźni stara si? zmienić istotne oblicze wsi i robi niepoczytalne eksperymenty, które mogą się fatalnie odbić nie tylko na życiu wsi, ale na zbiorowym życiu narodu i państwa. NOWOSIELCE 7bywa się milczeniem, lekceważeniem i wzruszeniem ramion postu-mas chłopskich, a równocześnie pozwala się na żerowanie i nieraz wielkic mas c, tvch masach elementom ciemnym, niepewnym, popiera się nieraz f dzi wnoszących zamęt w życie wsi i szerzących wywrotowe hasła, jakże esto komunistyczne, tak obce dotychczas w duszy chłopa polskiego. often sposób chroni się ekspozytury „oficjalnego komunizmu". Zapomina się o jednej istotnej prawdzie, że działaczy widzialnych, znanych, działaczy stojących w świetle nie należy się bać, że nie należy się bać ruchów mających za sobą długoletnią tradycję, nie grożących zasadniczo w niczym dobru państwa i narodu, ale trzeba się bać roboty podziemnej, jakże często podszywającej się pod autorytet jednostek znanych i uznanych przez masy, względnie starających się nadać swej robocie pozory pracy dla ludu wiejskiego, narodu i państwa, a działają- cych wprost przeciwnie. Wskutek zdecydowanego i wrogiego nastawienia się biurokracji względem postulatów wsi, wobec przejawów zbiorowego życia ludu wiejskiego, jaczejki komunistyczne mają bardzo łatwe pole do wy- wrotowej pracy. Działacze komunistyczni i wywrotowcy wszelkiego typu przychodzą na wieś i zyskują sobie zaufanie przez przemawianie u wstępu swej wrogiej narodowi i państwu działalności językiem znanym przez wieś, pojęciami i hasłami, z którymi wieś zżyła się od lat i przyjęła dawno za swoje. Gdyby nie to błędne i szkodliwe ustosunkowanie się biurokracji wobec rzeczywistej prawdy, nie byłoby z pewnością strajków rolnych i nie byłoby tej krwi, jaka w kilka dni po uroczystościach w Nowosielcach czerwonymi łachami splamiła skiby w Krzeczowicach. Tej prawdy biurokracja nie widziała i nie chce widzieć. Chciała widzieć tę inną swoją prawdę, pokazywaną w krzywym zwierciadle raportów i sprawozdań i dlatego polała się krew, której nie powinno było być w Krzeczowicach. A przecież tego wszystkiego nie było trzeba. Wystarczyło tylko patrzeć, słuchać, widzieć i słyszeć, a przede wszystkim — chcieć słyszeć. I mimo woli, gdy rozważamy nasze stosunki, przychodzi na myśl biurokracja z okresu Rosji carskiej. Wtedy biurokracja starała się udowodnić czynnikom rządzącym Rosją, a przede wszystkim rodzinie l NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM carskiej, iż grozi jej niebezpieczeństwo na każdym kroku, i 2e • ochroną rzed bun , e neezpeczeństwo na każdym kroku, i 2e • ochroną przed buntowniczymi nastrojami jest ona, tzn. biurolc ^ Toteż ilekroć czy to car, czy wielcy książęta, czy kierujący p0r Cja> schodzili między lud — tylekroć biurokracja popadała w nerwów •• i rozpoczynały się rozmaite posunięcia, których ostatecznym wynik' * była krew ludzka i wzmożenie poczucia ogólnej niepewności. Dziś, kiedy radykalizm najgorszego gatunku przeszczepiony z MO kwy podmywa korzenie Polski i grozi jej zalewem, musi się dąży wszelkimi siłami do stworzenia jednolitego frontu całego narodu wszystkich jego warstw i klas społecznych. A przecież wieś polska to dwadzieścia kilka milionów chłopów, to rezerwuar sił narodowych, to źródło potęgi i mocy narodowej. Nie wolno dla dorywczych sukcesów czy dla wygodnych raportów zaciemniać obrazu rzeczywistości i nie wolno podsycać eksperymentów, które w skutkach grozić mogą katastrofą. Powiedział marszałek Piłsudski, że dzięki patriotyzmowi ludzi prostych w chwilach groźnych 1919 r. nie zaszły żadne rozruchy bolszewickie. I otóż i dzisiaj wieś polska dała dowód swego patriotyzmu, przywiązania do ziemi, narodu i armii w Nowosielcach. Trzeba było dobrze przypatrzeć się rzeczywistości pod kopcem Michała Pyrza. Fakt, że chłop potrafił w sposób godny zamanifestować swe uczucia i utrzymać porządek w zebraniu, w którym wzięły udział olbrzymie rzesze, nie może być dla biurokracji bodźcem dla zniekształcania prawdy i stwarzania „prawdy" własnej, obcej rzeczywistości. Zakłamanie do niczego nie prowadzi. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i z tą prawdą się liczyć. ~~T—.r———————————————_ __UJ°spodarz Polski" 12 VII 1936, nr 28] 3 NOWOSIELCE ,t bohaterem Stronnictwa Ludowego, że uroczystość w Nowosiel-była własnością niejako tego Stronnictwa oraz że wszystko, co było - . W0sielcach, było wyrazem opozycji przeciw porządkowi obecne- * Chce się dalej wykazać na przykładzie uroczystości w Nowosielcach, ^ uch partyjny jest silny i szeroki, że partie mają przecież liczne rzesze za ba itP- P° Prostu partyjnictwo chciałoby sobie i Michała Pyrza, . uroczystość poświęcenia kopca jego pamięci przywłaszczyć. Otóż należy z całym naciskiem podkreślić, że to przywłaszczenie sobie przez partyjnictwo uroczystości w Nowosielcach się nie udało. Chłopi szli, jechali do Nowosielec dla uczczenia bohaterstwa chłopskiego, a nie na wiec partyjny. Szli zobaczyć i uczcić jedność swoją z armią, szli zamanifestować nierozerwalną łączność z historią i zrozumienie współodpowiedzialności za Polskę. Szli, by dać wyraz swych uczuć dla wodza naczelnego, kierującego obronnym ramieniem Rzeczypospolitej, osłaniającym spokój i bezpieczeństwo jutra Polski. Szli, by na jego ręce złożyć nawet swe bóle, swą dolę, swoje wreszcie żale. By ich zobaczył, zobaczył ich liczbę i wagę, zobaczył, że trzeba i warto o tę dolę ludu polskiego na trwale się zatroskać. Inną jest rzeczą, że niektórzy panowie, nie chcący się pogodzić z faktem rewolucji majowej 1926 r. postanowili i chcieli tę okazję, ten ogromny ściąg ludu do Nowosielec wykorzystać dla demonstracji politycznej, by jeszcze raz powiedzieć, że im się rząd obecny, starosta, czy wojewoda nie podobają. Taki przecież charakter miał wiec w sąsiedztwie Nowosielec — i taki cel. Ten wiec miał przywłaszczyć dla szamocącego się w niemocy partyjnictwa uroczystości ku czci bohatera chłopskiego i wykorzystać dla tego przywłaszczenia obecność naczelnego wodza. Nie chcemy zohydzić wiecu ludowego w okolicy Nowosielec i jego rezolucji. Ale to tak wygląda: nie podoba się kilku panom starosta ~ to pan Doboszyński ściąga bandę obałamuconych ludzi i urządza nocny napad na starostę. Nie podoba się politykom Stronnictwa Ludowego rząd — to urządzają wiec i niosą jego rezolucję do rąk naczelnego wodza. Ale nie zdawali sobie sprawy organizatorzy demonstracji politycznej w Nowosielcach, że przez to samo uznali i podkreślili uznanie wielkości i ważności czynnika nadrzędnego, jakim jest dziedzic testamentu NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM marszałka Piłsudskiego, gen Rydz-Śmigły. Uznali ponad w wątpliwość, jako siłę, jako wartość, stojącą ponad sporami i n różnicami poglądów politycznych. Zachwiać tego autorytetu nie n x? wali, zdawali sobie widocznie sprawę z tego, że w masach chłoń V wielkości naruszać nie wolno. Ten ściąg liczny ludu z dalekich na okolic na wieść, że naczelny wódz przybędzie na uroczystość chłopsk jak nazywano uroczystość nowosielecką, i ten głęboki sentyme t chłopski do wodza i do siły, jaką on symbolizuje — zagrodziły drogę d nadużycia uroczystości na cel partyjny i zaświadczyły, że w masach chłopskich jest, żyje niewzruszone, umiłowanie i zaufanie do najwyższych autorytetów w państwie. Pokłonili się tedy w należnym hołdzie naczelnemu wodzowi nawet przywódcy opozycji partyjnej po świeżo odbytym wiecu, uznając w wodzu autorytet nie ulegający najmniejszej wątpliwości. I w tym, jeśli o polityczną wymowę chodziło organizatorom demonstracji partyjnej w Nowosielcach, leży treść polityczna manifestacji ludowej u kopca Michała Pyrza. (jm) [Jan Moszyński]: CHŁOPI konflikt, i spór przyszloli Pism naszej dzisiejszej rzeczywisiotó W drobne' dla opozycyjnych poświeco , przykład pytania T*** *" zagadnień, jak na trad' CZy NOWOSIELCE 32? -«n skich, trzeba było chłopskich rozruchów — trzeba było wreszcie niałei uroczystości chłopskiej ku czci chłopa bohatera w Nowosiel- tfSP^ • ' ii---* •• •• h by nam przypomnieć, ze chłopi istnieją, ze stanowią najliczniejszą stw? społeczną w Polsce i że od ich postawy, od ich stosunku do ństwa w znacznym stopniu zależeć będzie przyszły rozwój Polski. pomimo że na temat chłopów tyle się już napisało i w literaturze, • w dziełach naukowych, i w pracach publicystycznych, warstwa ta dla przeciętnego inteligenta, a także dla bardzo wielu polityków, przedstawia się nadal jako coś niewiadomego, tajemniczego. Faktem jest, że chłopi nie wypowiedzieli jeszcze swego słowa, nie wiadomo dotychczas, w jakim kierunku wyładuje się ta drzemiąca po dziś dzień siła. Jedno atoli wydaje się być rzeczą pewną. Oto chłopi nie ograniczą się, jak to wielu dotychczas przypuszczało, do roli biernej. Ich zainteresowania sięgną dalej od granic własnego pola, dalej nawet od granic w coraz to zresztą mniejszej ilości sąsiadującej z nimi własności folwarcznej. Nie będzie można chłopów traktować li tylko jako obiektu rządzenia, jako przedmiotu biurokratycznych eksperymentów, trzeba się będzie liczyć nie tylko z ich potrzebami natury materialnej, trzeba będzie bardzo poważnie brać pod uwagę ich poglądy i nastroje, również jeśli chodzi o problemy ogólnopolityczne. Nikt nie może dziś zaprzeczyć, że chłopi stanowią siłę, która zaczyna się budzić. Toteż każdy musi postawić sobie pytanie, w jakim kierunku, dla jakich celów ta siła zostanie zużyta, dobrych czy złych, twórczych czy niszczycielskich, czy siła ta wzmoże potęgę państwa, czy też przeciwnie, jąpoderwie. • •• '(•">'' To są pytania, na które przyszłość da nam dopiero odpowiedź. Już dziś jednakowoż możemy stwierdzić pewne fakty i wyciągnąć z nich wnioski oraz wskazówki dla właściwego postępowania. Zdarzyły się w ostatnich miesiącach wypadki rozruchów chłopskich, głównie na tle antysemickim. Wypadki te wskazują, że w pewnych warunkach mogą się chłopi stać siłą wzniecającą niepokój. Były dalej chłopskie zgromadzenia polityczne, zgromadzenia nader liczne, które się odbyły w nastroju bardzo poważnym i w czasie których nie zanotowano żadnego incydentu. To wskazuje, że chłopi są zdolni do dyscypliny i karności nawet wówczas, gdy im policjant nie stoi za karkiem. Była wreszcie Uroczystość nowosielecką. 330 Iii NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM O uroczystości tej napisano już sporo. Pewne pisma sta K ~" położyć nacisk na nastroje polityczne, które wśród zgrornad S'^ w Nowosielcach tłumów się rzekomo ujawniły. Ogłoszono tekst u łi lonych rezolucji o charakterze czysto partyjnym. Niektórzy Spr **" zdawcy wspominają, że pewne grupy zebranych zaintonowały n ^ rewolucyjną „o, cześć wam, panowie magnaci". n Nawet gdyby powyższe sprawozdania odpowiadały prawdzie n' sądzimy, by oddawały one najważniejsze momenty uroczystości nowósie leckich. Nie to jest bowiem najważniejsze, że działacze Stronnictwa Ludowego odczytali takie, albo inne rezolucje, że wśród tak olbrzymich ilości tłumów znaleźli się ludzie, którzy zaczęli śpiewać pieśni rewolucyjne ale ważnym, istotnie ważnym jest fakt, że ponad sto tysięcy chłopa zebrało się, by uczcić pamięć chłopa bohatera, że zebrane tłumy chłopskie stanowiły łącznie z oddziałami wojska ogarniętą jednym i tym samym uczuciem całość, że wspólnie z wojskiem karnie defilowały przed wodzem naczelnym, wznosząc na jego cześć i na cześć armii entuzjastyczne okrzyki. Cóż znaczą przemijające nastroje polityczne wobec kapitalnego faktu, który się w Nowosielcach ujawnił, że chłop polski, ten chłop chodzący sennie za swym pługiem, ten chłop, którego zdawałoby się nic poza jego zagrodą nie obchodzi, że ten właśnie chłop jest zdolny do patriotycznego porywu, że tego chłopa widok oddziałów wojskowych reprezentujących potęgę jego państwa wprawia w radosny entuzjazm, że aklamując te oddziały tym samym wobec całej Polski woła, że chce dla niej pracować tak, by „w kościach trzeszczało". Oto fakty, które mają znaczenie istotne, bo wskazują wyraźnie, że siła, jaką reprezentuje masa chłopska pomimo nędzy, pomimo wywrotowej agitacji, dla dobra państwa jest do użycia. Oczywiście trzeba umieć tę siłę do wozu państwowego zaprząc. Nie naszą jest rzeczą wskazywać, jak to należy uczynić. Czynniki, które za przyszłość państwa w pierwszym rzędzie są odpowiedzialne, niewątpliwie wezmą ten problem na warsztat swych wysiłków. I dlatego jakżeż dobrze się stało, że na uroczystości nowosieleckie przybył naczelny wódz gen. Rydz-Śmigły. Spojrzał on w oczy zebranym tłumom, wprost bez pośredników, widział ich karną postawę, słyszał ich okrzyki. A tłumy ujrzały naczelnego wodza, zgotowały mu owację jako temu, który potęgę państwa reprezentuje i którego autorytet powinien dlatego stać NOWOSIELCE j uótniami, ponad obozami. W Nowosielcach zgromadzony lud P°°* oaczelnego wodza, jako taki właśnie nadrzędny autorytet, auto-*|ła ^nany przez wszystkich, nawet przez tych, którzy parę godzin •d tym uchwalali opozycyjne rezolucje. I to jest również bardzo wniosek, który z przebiegu uroczystości nowosieleckich się [„Słowo" 21_VIU936,,m:_\_9«\ ISUEMYTAJA RASSIJA. ICsawery Pruszyński: PRASZCZAJ, MEJSZAGOLERNIA W „Kurierze Wileńskim" p. Święcicki, w „Porannym" p. Rzymow-ski,w „Czerwoniaku" trzecia znakomitość, w jeszcze jednym piśmie jakiś „działacz z Mejszagoły"3 kreślą przed Polską wspaniałe perspektywy otwierające się po przeprowadzeniu radykalnej, rosyjskiej, reformy rolnej. Wszystko to jest niezmiernie naukowe — w Polsce nawet wróżbiarstwo z kart reklamuje się jako naukowe — a więc uznaje niejako zasadę naukowego rozpatrzenia tego problematu. Cóż więc mówi nauka? Nie znamy dzieł pana Święcickiego, Rzymo-wskiego, reporterów z „Czerwoniaka" z tej materii, wiemy natomiast, że dwa ostatnie, najpoważniejsze dzieła poświęcone przeludnieniu agrarnemu Polski napisało dwóch ekonomistów, Polak, p. Józef Poniatowski4 i Niemiec, p. Theodor Oberlaender5. Ich wnioski wysnute są na danych statystycznych polskich, na liczbach dotyczących ruchu ludności i obrotu ziemią, na olbrzymim, imponującym materiale. Otóż zarówno p. Poniatowski jak i p. Oberlaender dochodzą do wniosku, że zapas ziemi w Polsce możliwy do parcelacji jest bardzo mały, że z trudem wystarczy do upełnorolnienia dzisiejszych małorolnych, że w żaden sposób nie wchłonie obecnej już ilości wiejskich „ludzi zbędnych". To pierwsza rzecz kardynalna, Ironiczne, pejoratywne określenie mentalności, nawiązujące do nazwy wsi Mej-szagoła „miasteczkiem zwanej", położonej 28 km od Wilna. Chodzi o pracę Józefa Poniatowskiego: Przeludnienie wsi i rolnictwo, Warszawa 1936. 3 Chodzi o książkę Theodora Oberlandera: Die Agrarische Uberbevolkerung Polens, Berlin 1935, której autor był wówczas profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. M l NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM którą ci fachowcy stwierdzają. Druga rzecz, która zapewne „działaczowi z Mejszagoły" nie jest zupełnie obcą, to rosnącv~ rzymi, przyrost ludności w Polsce. Prawie 1/2 min przybywa' rocznie. Trzecia rzecz, którą równie zgodnie podkreślają obaj r wie, to to, że podaż ziemi parcelacyjnej, ilość parcelowanej rocaT przewyższała i bodaj jeszcze przewyższa kontyngenty reformy roln ' Życie idzie więc szybciej, niż tego wymagała ustawa, i o tym może Święcicki dowiedzieć się u najbardziej dlań kompetentnego czynnika odnośnego urzędu. Jednym słowem to, co mówią dwaj autorzy p0. ważnych studiów o przeludnieniu agrarnym Polski, pokrywa się & sobą, opiera się na cyfrach, rzeczywistości, szerokim obrazie Polski a natomiast nie pokrywa się z dziesiątkami demagogicznych artykułów. Ale to jeszcze nie racja, że gdy od „Polski Zbrojnej" do „Naszego Przeglądu" huczy nuta tej samej demagogii, by oznaczało to, że sprawa fatalnego stanu Polski w dziedzinie agrarnej nie mogła być ujęta w artykule rzetelnie i prawdziwie. Próbujmy to uczynić. Przeludnienie agrarne !i Przede wszystkim na czym polega zło naszych agrarnych stosunków? Otóż demagodzy będą tu wiele bajać, ale znowu nauka używa tu jednego i tego samego określenia: przeludnienie agrarne. Polska jest krajem, który w obecnych swoich warunkach zbyt wielu ludzi utrzymuje na roli, na wsi. Polska wieś w obecnych warunkach nie jest w stanie tego nadmiaru zatrudnić, a co za tym idzie, wyżywić. To nie tylko miliony nędzarzy znajdują się na wsi polskiej. To jeszcze miliony rąk do pracy, która by mogła tworzyć. Polska stoi w tyle za innymi krajami Europy, ma mniej fabryk, mniej autostrad, mniej szkół, mniej pieniędzy. Polska ma więcej sił roboczych wolnych, i tej nadwyżki, wskutek złego jej rozmieszczenia, użyć produkcyjnie w „wyścigu pracy" nie może. Działacz z Mejszagoły, redaktor subsydiowanego z podatków pisemka, bajdurzysta z „Czerwoniaka" podchodzą do zagadnienia jako do klęski, którą należy zniwelować. Człowiek, który ogarnia całokształt stanu i potrzeb państwa, winien pamiętać o sile, którą tu można wyzwolić. Bardzo być może jednak, że „działacz z Mejszagoły", redaktor Święcicki i mędrzec z „Czerwoniaka" biedzą się nad problemem „co i jak". Wtedy wypada im przypomnieć, czy raczej pouczyć, że Polska nie i NOWOSIELCE *" -gjjynym, ani też nie jest pierwszym krajem, który przed trudnością tvpu staje, że więc nie należy z Januszem Jędrzejewiczem szukać Iskiej, własnej idei", jak nie należy od początku wynajdywać Iskiego radia", „polskiego" Waterclosetu, czy „polskiego" samo-hodu, choć, co do tego ostatniego, to np. „Polska Zbrojna" ma dotąd atpliwości. Trzeba zobaczyć, jak się przed nami zabrały do tego inne arody, skorzystać z ich doświadczenia i przykładu. Polska na skutek niewoli, na skutek stwierdzonej przez historyków „młodszości cywilizacyjnej" swego rodzaju, przechodzi obecnie stadium, które inne narody przebyły długo przed nami. Znowu, nie trzeba ciągle brać za przykład trzech imponujących zaiste państw: ZSRR, Rumunię i Łotwę, a żyjąc w uroczym cieniu okuliczowskiej „Szkoły Nauk (!!) Politycznych" i jej sowieckiego wykładu, przypomnieć sobie, że istnieją i posiadają chłopów takie państwa jak Niemcy, Francja, Dania, zwłaszcza Dania i cały Zachód Europy, a z tych wszystkich państw kwestię agrarną posiada tylko Hiszpania. Znowu fałszywa duma niech nam pozwoli popatrzeć się na innych, tak jak nie tamowała tego w latach 1864-1900 innemu państwu, które dziś nie z okólnika starosty w Piekutowie należy do mocarstw świata — Japonii. Skrót wykładu .; Ponieważ, niestety, będziemy dyskutować z bardzo niskim poziomem przeciwników, więc musimy z góry wytrącić z rąk pp. Święcickich i reszty „argument", że reformę agrarną Francji dokonała Wielka Rewolucja. Nie, mili panowie. Wielka Rewolucja zniosła przywileje feudalne, których się zresztą szlachta w 1789 roku zrzekła, zniosła jakby francuską pańszczyznę, to znaczy doprowadziła Francję do stanu, w jakim znalazła się wieś rosyjska po reformach Aleksandra II, a nie do stanu po reformach Lenina. Dobra konfiskowano emigrującym arystokratom po to tylko, by je niebawem odsprzedać innym „nowym panom", lub je po kilku latach zwrócić powracającym. Republika z tych lat była bardzo głupia, nie na tyle jednak, żeby urządzać u siebie swoje deficytowe „Lasy Państwowe". Tak samo nie rok 1848 w Niemczech, a już specjalnie żadna rewolucja, żadne wywłaszczenie w Danii nie rozwiązało sprawy agrarnej. Sprawa agrarna Francji rozwiązała się w epoce Ludwika Filipa, Niemiec ostatecznie w epoce Bismarcka, Danii NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM w epoce rosnącego uprzemysłowienia Anglii. Dlaczego Aner? w ogóle sprawa agrarna rozwiązywała się w tych wszystkich kr w drodze uprzemysłowienia, w erze uprzemysławiania, a rozwia ^ sprawy agrarnego przeludnienia Danii związane jest z Anglią dlateg "^ cały ten kraik jest folwarkiem Londynu, Manchesteru, Birmingha'* i całego Albionu. Powstający przemysł potrzebował i robotników i kapitałów. Nadmiar ze wsi emigrował do miasta, do fabryk. Rosną ' miasto potrzebowało zboża, mleka, produktów. Produkty rosły w cenie dobrobyt wsi rósł. Wieś wykupywała grunta obszarnicze, a jednocześnie obszarnik lokował swe kapitały w mieście, w przemyśle, w fabryce Dlatego są kraje na Zachodzie, które nie znały innego kapitału niż własny, które nie miały u siebie nigdy nieszczęsnego problemu „podwójnego kapitału": krajowego i zagranicznego, nie mówiąc już o takim potworku porodowym gospodarczym jak Polska, ze swym potrójnym problemem kapitału: zagranicznym, „krajowym" i „polskim". Na Zachodzie nikt nie był zdania p. Święcickiego, że ziemię można jednemu odebrać a drugiemu dać za darmo, ale wszyscy byli przestarzałego przekonania, że za bilet na kolei a za morgę na polu każdy musi zapłacić. Ziemia obszarnicza zamieniona w kapitał zamieniała się z kolei w fabrykę. Nie mówię, że fabryka jest synonimem dobrodziejstwa, bo rozumuję w innych kategoriach niż dobrodziejstwo i krzywda, ale powtarzam: tworzenie fabryk redukuje bezrobocie, zużytkowuje stojące bezproduktywnie siły ludzkie. Znowu przepraszam moich inteligentnych czytelników, że musiałem wobec nich tyle prostych rzeczy tłumaczyć „publicystom". Przeciwko czemu? P. Święcicki, Rzymowski, Czerwoniak z Warszawy i nieznany mejszagolanin wyszli w swych żądaniach reformy rolnej typu rosyjsko--łotewsko-rumuńskiego z założenia strajków rolnych w Małopolsce wschodniej. To prawda, że te strajki miały charakter antyfolwarczny. Ale to także prawda, że całość już nie strajków, ale bojów chłopskich ostatnich kilku lat miały charakter zwrócony nie przeciw dworowi, a przeciw dwom czynnikom: organom państwa, Żydom. W Łapanowie, w Lipsku, Odrzywole, w Przytyku6 i wszędzie chłop bił w sekwestratora, 6 Miejscowości, w których doszło do wystąpień antysemickich. NOWOSIELCE datki, w szarwarki, chłop sięgał do stragana, do handlu. Łatwo * P, było robić demagogię antypaństwową i antysemicką! Ale znowu i wiek wyrzekający się każdej demagogii, bo każda jest ślepa i każdej w polsce za dużo, musiał powiedzieć, że niestety nasze położenie usza nas do ściągania takich podatków, jakich nie ściągał przed ojną ani ten zaborca, którego ziemie sięgały za Ren, ani ten, którego tepy rozciągały się za Amur. Ale znowu człowiek, wyrzekający się demagogii antysemickiej, musiał przyznać, że jeśli już się Żydów chce usunąć, trzeba pamiętać, by mieli dokąd odejść, dokąd się udać. Napór, natężenie antyżydowskie i antypaństwowe — podatek, szarwark, policjant — wsi stało się wielokrotnie większe, niż napór antydworski. Gdy dziś ci wszyscy panowie krzyczą z powodu Krzeczowic, a nie krzyczeli, gdy chłop protestował przeciw ich poborom, urzędniczym, subsydiom, z których w redakcjach żyją, gdy ci panowie widzą tylko Krzeczowice, to ich akcja omotana wokoło tego jest nakręcaniem koniunktury, której nie ma, która się skierowała w inną stronę. Dlaczego się skierowała, trzeba to znowu zrozumieć. Skierowała się dlatego, bo różnica między miastem, nawet nędznym, a wsią nawet bogatą, uczyniła się zbyt wielka, bo jednocześnie obszary dworskie zmalały dla wzrostu ludzi na wsi zbyt znacznie, bo różnica poziomów życia zbyt znacznie się między dworem a wsią zmniejszyła. Urzędnik w Polsce żyje nędznie, w porównaniu zurzędnikiem w Danii, handlowiec w Przytyku żyje nędznie, w porównaniu z Europą, ale chłop żyje jeszcze nędzniej, i chłop dziś zarazem nienawidzi urzędnika, bo ten „z niego żyje" i pchałby swego syna do urzędu, a pcha go przeciw straganom żydowskim, które zawierają takie skarby (o biedna Polsko!) jak cukier, sól, nafta. Jednym słowem wbrew naszym doktryne-rom, demagogom, czy po prostu ignorantom, chłop robi to, co robił sto lat temu we Francji, siedemdziesiąt lat temu w Danii czy Prusach. Mimo obietnic darmochowej ziemi, wykupuje ją, mimo obietnic pozostawienia go na roli, nie chce w erze taniości produktów wsi, a drożyzny produktów miasta siedzieć na zagrodzie, idzie do miasta. Gdyby były fabryki, szedłby do przemysłu, ponieważ ich nie ma, idzie do handlu. Kto hamuje, zwalcza ten proces? I oto ten proces dokonuje się nie z poparciem społecznym, inteligenckim, ale z jego przeciwdziałaniem. Inteligencja nie chce chłopa NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 336 w mieście. Nie chcą go synowie obecnych urzędników, kandyda ' przyszłych urzędników. Nie chcą go Żydzi. To jest zupełnie zrozum' Żydów już dziś masa chłopska wypiera ze wsi, zaczyna wynie ^' z miasteczek, robi to nieraz w sposób okrutny, ci Żydzi nie mają Scj -C pójść. Toteż w pierwszych szeregach wołają o reformę rolną, o wy\v}as czenie, idzie pospołu z „Kurierem Wileńskim" „Lodzer Kurier" pospołu z „Polską Zbrojną" — zestawienie, istotnie imponujące — „Hajnt". Żydzi nie chcą tego chłopa. Niech wieś robi co chce! Niech się rozdrabnia, i jeszcze rozdrabnia, niech chłonie w ciągu dziesięciu lat wszystkie ziemie ponad 50 hektarów, niech się jeszcze rozdrabnia, kłóci niech produkuje jeszcze taniej, jeszcze taniej, jeszcze taniej! Do miasta niech nie wchodzi, to nie dla nich! Straganu niech się nie ima, chłop jest dla pługa! niesłychanie krótkowzroczny jest ten język żydowski, gdy odmawia ruchowi chłopskiemu prawa ekspansji do miasta. Każdy ruch chłopski w całej Europie kierował olbrzymią część swoich sił do miasta. To ten ruch chłopski stworzył z małych dziur Esseny, Birminghamy, Katowice. To ten ruch chłopski spolszczył miasta w Poznańskiem, sczeszczył Pragę i Karlsbad. Taki ruch chłopski przy zmianie ustroju wsi jest ruchem normalnym. W każdym kraju przemian agrarnych wszyscy chłopi nie pozostali na wsi, w żadnym kraju nie było tego, by im zdołano zatrzasnąć drzwi do miasta, lub skierować na inny tor. Tym bardziej, gdy tor, na który ich się skieruje, jest torem zatkanym. Tych uwag nie pisze antysemita. Te uwagi są uwagami człowieka, który tak samo obiektywnie i życzliwie rozważa tragiczne położenie wsi polskiej, jak żydowskiego getta, choć wie, że będą mu to wyrzucać w niedalekiej już może przyszłości. Ale żydowska prasa nader krótko-wzrocznie zaangażowała się na te drogi. Nader krótkowzrocznie i nieudolnie głosili: niech chłopi zrobią rabację, byle nie zrobili Przytyku. Bo interes chłopski idzie dziś w kierunku miasta, jak szedł kiedyś w kierunku dworu, i dwór jest tutaj nebensache, trzeciorzędne ujście. Przed chłopem, który coraz rzeczowiej myśleć umie, staje Eldorado Poznańskiego, z jego fermami chłopskimi, z jego możną, pewną siebie wsią. Chłop wie, że w tym Poznańskiem są dwory, ale nie ma żydowskich handlarzy. Oczywiście inaczej musimy osądzić tych ludzi z inteligencji polskiej, którzy tak samo dążą do pozostawienia chłopa na jego przeludnionej w , ; j, NOWOSIELCE każdym razie szturmowcami ^walki o to by '^SśK^^^^^^^'^ ;LS^ które ^.tnofctrudiug^.ty^^1^^ innymi korowaje-wówczas ^stosowane nie były bo Ł w p ce Nieszczęściem Polski jest ^^^ 1922.26, łudzi się w Polsce ^^^^Sbu^^^FS M* ** stanu, wodza, do którego niepopularne, ale sruszne, jazdach za popularnej Ironiczne określenie „Kuriera Wileńskiego". NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM się na Święcickiego, będą cytowali autorytet z warszawskiego bruk ' dlatego reformatorzy z „Polski Zbrojnej" będą szukać natch ^' w „Owen Kurierze", dlatego nie będzie cytowany Oberlaender, P0n- ^ wski, żaden prawdziwy, wykształcony naukowiec. °" I dlatego wśród wrzasków, wśród oklasków, wśród głębok' przekonania, że kroczymy naprzód, że jesteśmy mocarstwem • krzepniemy, że idziemy frontem do wsi, że działamy państwowotwó czo, że propagujemy i krzewimy, będziemy się stopniowo, nieubłaganie coraz szybciej, wprost proporcjonalnie do straszliwego przyrostu zakłamania — osuwali w dół. Na dno. Och, wiemy jakie to dno. Przebył je przed nami inny wielki, pokrewny naród, który przecież był na tyle trzeźwy, że ukuł pojęcie samodurstwa i piętnował swych samodurów I nie darmo na czoło gospodarczego artykułu wybiega mi dziś tragiczne przekleństwo lermontowowskie. ______________________l,,^fos^aroclu^9^I^93Mr 186] Witold Bieńkowski: KWESTIA ŻYDOWSKA NA WSI Jest francuskie powiedzenie, że kogo nie stać na nic, a chce być ceymś — staje się antysemitą. Powiedzonko to, ukute prawdopodobnie przez francuskich Żydów, dowodzi jednak wielkiej popularności kwestii żydowskiej, jako nurtującej każdą państwową zbiorowość i będącej stale na czasie. ;.;./.rj •.. .-'^y Różne przejawy ustosunkowania się do kwestii żydowskiej. Nie pisać dziś nic o kwestii żydowskiej, to zamknąć oczy i nie chcieć ani widzieć, ani słyszeć o dzisiejszych nastrojach całego społeczeństwa, dzielącego się w stosunku do tego zagadnienia na kilka grup — nieliczną filosemicką, opartą albo na interesie związanym z finansami żydowskimi, albo o społecznej mentalności, nastawionej na partyjny kosmopolityzm; ważną — neutralną z punktu widzenia państwowej „racji stanu"; bojową antysemicką, posługującą się fizyczną przemocą oraz katolicką. Ta ostatnia grupa z racji swego nadrzędnego stanowiska tak pod względem właściwego rozumienia i czynnego patriotyzmu z jednej f NOWOSIELCE 339 v ;ak j z powodu najwyższego humanizmu, zawartego w przykażą- ptT Ql*J 'J , , . • miłości bliźniego z drugiej strony, stać musi na straży sprawiedlrwo-,. przeciwstawiając się najkategoryczniej i filosemityzmowi, i anty-.Jijtyzmowi, opartemu na aktach gwałtu. Smutne zajścia w Przytyku i związany z nimi proces radomski odbiły • szerokim echem w całym społeczeństwie. Żydzi nazywają zajścia przytyckie pogromem, a posłowie żydowscy w Sejmie protestują nawet w formie dającej dużo do myślenia, bo odmawiają, w ich zrozumieniu, poparcia polskiej państwowej racji stanu. I tak poseł Sommerstein doczekał się odpowiedzi z ust referenta posła Sikorskiego, odpowiedzi bardzo ważnej, bo słusznej w 100 procentach, że bojkot Żydów jest tylko odruchem samoobrony polskiego chłopa. - Samoobrona gospodarcza Dla tego, kto, jak ja, żyje na wsi, styka się z chłopem polskim, obserwuje żydowskie w 90 procentach miasteczka i ma możność, podpatrzeć stosunki między Żydem i polskim chłopem — ten tylko dziwić się musi, że akt samoobrony przychodzi dopiero teraz. Miasteczko pięciotysięczne, Żydów 86,5 proc., z tego 12 proc. to rzemieślnicy-handlarze. Reszta, poza kilku bogatymi hurtownikami, skupiającymi produkty rolne na wielką skalę, to nędza żydowska, proletariat, żyjący z wyzyskiwania chłopów mieszkających w promieniu 10 krn od miasteczka. Jedzie chłop na targ. Wiezie korzec żyta, dwa korce ziemniaków. Jego kobieta 2 kopy jaj i kilo masła. Towaru za 23 złote. Cały majątek dla chłopskiej rodziny zmuszonej zapłacić z tego 12 zł podatków i mieć resztę na sól, naftę, łatanie butów i reperację narzędzi rolniczych przez dobre dwa miesiące Przed miasteczkiem obstępują wóz Żydzi. Jest ich z dziesięciu, wmawiają chłopu, że żyto jest po siedem złotych, ziemniaki po 90 groszy, jaja po trzy grosze za sztukę, a masło po złotemu. Chłop jedzie dalej. Po wjeździe do miasteczka dowiaduje się, że żyto jest tylko po 6 zł, a ziemniaki po 80 groszy. Chłop klnie, a Żydzi natarczywie szwargocą 1 dają do zrozumienia, że żyta i ziemniaków nawieziono tyle, że i za ćwierć oferowanej sumy kupią gdzie indziej. Po wielogodzinnych targach znajduje się Żyd „dobroczyńca", który płaci chłopu za żyto 4 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM zamiast spodziewanych 23 zł dostał 16 S?'6 P° 10 gr°W CM* uzyskane za masło i jaja '5°' whczaJac już w to i pie%> Talr H * * • ' 4d?p półtora. Chłop odchodzi H y da'ZejesllsPrzedaza zawraca. Ostatec^Pc^L^ ^ ^iesieć razy jest ^zadowolony, bo zarobi zn^fw^ LTn^m ^ ****>• * Ż Uświadomienie chłoną że Hał ^ ° Procent. Produktów, że przepłać^ kunt! "* °SZUkaĆ PKy SPrzeda*y swych że PO raz ^^S^^^^ Wywoł^ klątwy i pLy* od chłopa za lepsza cenę et ko §°' *** hurt°Wnik ^ 4 Pośrednikowi. WnieloJ^^^Chtop musi SprzedL Prawo bojkotu kie.kolwiekHi, ae ™go, - chłop, e sprzedaży i kupna nie u Żyda h t? °rZySC1 dla siebie' ^^ 1 Jego oczywista samowola Nie miał rac? " H ^ JeSt tO jeg° praw° ^ przytyckim procesie wołał że l i lad^okat Petruszewicz, gdy walki w państwie praworządnym S ^ nied°Pu^zalną form Powiedzieć, że w państwi^rza^ ^^ raCJę' gdyby wyzysk ze strony żdów me m°Że istnieć czy ^dziesieciogrosz Sprawiedliwość każe eH nędzy I to nędzy przerażające et Zyd°StWa J6St bardzo dużo mamy NOWOSIELCE Rozbudzony ruch syjonistyczny, znajdujący swój realny dla nas az w 12 000 rocznej emigracji Żydów do Palestyny, stworzył Snocześnie wielkie niebezpieczeństwo w postaci wzmożenia wśród y Hów icn osobistej wartości i ważności. Żyd-syjonista, marzący jakimś potężnym państwie żydowskim, którego członkiem duchowo • czuje, nie może być jednocześnie wartością pozytywną dla państwa, którym żyje i którego obywatelstwo posiada. Do odrębności całkowitej w sposobie życia, ubioru, języka, a przede wszystkim i co najważniejsze, mentalności, związanej ściśle z talmudystyczną religią, tak krańcowo sprzeczną już nie tylko z katolicyzmem, ale z etyką każdego Słowianina, przyłącza się, a właściwie potęguje tylko obcość. Obcy element w organizmie słowiańskiego społeczeństwa ..<•«» Żyd — wieczny tułacz z bożego przeznaczenia, broniąc słusznie z punktu widzenia swej racji stanu, odrębności, i tworzący niejako samoistną i zaślepioną zupełnie komórkę w ciele polskiej państwowości, jest całkowicie odporny na wszelkie wpływy, mogące z ciała polskiej państwowości do komórki tej przeniknąć. Staje się przez to obcym pasożytem, zwalczanym siłą rzeczy przez ciało zdrowe, które stara się go z siebie wyeliminować. Żydowska racja stanu razem z wiarą Żydów w mesjanistyczne ich posłannictwo wywołuje niesłychaną butność, graniczącą niekiedy z bezczelnością. Żyd na swoim „podwórku", w swoim przedsiębiorstwie, gdy interes mu na to pozwala, z bezwględną śmiałością i najwyższym lekceważeniem odnosi się do każdego, kto, choćby chwilowo, w orbitę jego życia wkracza. Zaczepiony jakimiś nieopatrznie mocnymi słowami, wybucha klątwami i pogróżkami, w których nie brak i takich, które wyraźnie o przynależności Polski do Żydów mówią. Na ulicach żydowskiego miasteczka zobaczyć można gromady żydowskiej młodzieży, tej dzisiejszej, wysportowanej i o państwie żydowskim marzącej, j ak wziąwszy się pod ręce zajmuj ą całą szerokość nędznego „trotuaru". Chłop-przechodzień przeskakuje przez rynsztok i po „kocich łbach" omija butne i napastliwe towarzystwo. Gdyby Próbował zwrócić uwagę, o swoje prawo chodzenia po małomiasteczkowych „trotuarach" się upomniał — wybuchłaby awantura. Znalazłby się drugi chłop i trzeci, i dziesiąty. Byłby może nawet drugi Przytyk. ""• -;_««-"——<«^*!*"!~rW (-^.-•*.->•**"'"?*^ "::,'..,.,~>.•«-**«*** NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 345 Granica cierpliwości chłopa Uświadomienie społeczne, spływające dzisiaj na polską wieś tuje chłopa co do jego rzeczywistej wartości, rozwój zaś intelektu ^' pociąga za sobą stopniowe zanikanie tępoty, która była jedy ^ podłożem do żydowskiego zorganizowanego małomiasteczkowego u^ zysku. Chłop dzisiejszy umie obliczać. Sprzedaje, bo musi, ale o każri krzywdzie pamięta. Jeden mały ruch, jedno przebranie miary w żydów skiej agresywności i bucie — a awantura gotowa. Potem oczywiści skarżą się Żydzi. Pomawiają o planowy i zorganizowany antysemityzm Chłop polski jest spokojny. Nie reaguje, gdy mu kto wlezie na nogę z rezygnacją płaci krwawy haracz małomiasteczkowemu wyzyskowi, ale nie znosi, gdy mu kto wmawia i wyraźnym lekceważeniem pokazuje, że na polskiej wsi nie jest panem polski chłop. Wtedy chwyta za kłonice i gotów bronić swej zagrody. Adwokat Petruszewicz wołał w przytyckim procesie, że „życie nakazuje, by Żydzi w Polsce zostali i Żydzi w Polsce zostaną". Trudno. Nie możemy się łudzić, że tak nagle z dnia na dzień trzy miliony Żydów załaduje swe toboły i wyemigruje. Gdzie? Żadne państwo ich nie wpuści, a Palestyna przyjmuje rocznie zaledwie 12 000 polskich Żydów. Nastroje arabskie wskazują jednak dziś wyraźnie, że i tam nie znajdą Żydzi swej nowoczesnej „ziemi obiecanej". Żydzi są skazani na tułaczkę po świecie. Przekleństwo Boże ziścić się musi. Idzie tylko o to, by sami Żydzi wiedzieli i pamiętali o tym, że wędrują ciągle i są na tułaczce od wielu wieków i po wielu ziemiach. Polska nie jest ich „Ziemią Obiecaną". Polska jest najwspaniałomyślniejszym państwem, które udziela i im gościny w rzeczywiście „polskiej" formie, bo w pełni równouprawnienia swobodzie. Jedynym warunkiem uniknięcia tarć i przytępienia ostrości sprawie żydowskiej jest zrozumienie ze strony Żydów ich tymczasowości w polskim ustroju państwowym, zaprzestanie „panoszenia się" w ziemi polskiego chłopa i skasowanie przyczyn, które każą polskiemu chłopu rozumieć, że najważniejszym źródłem jego upokorzenia i materialnych strat jest Żyd. Katolickie stanowisko w kwestii żydowskiej potępia kategorycznie wszystkie ekscesy z ich utensyliami w postaci rewolwerów, noży i pięści. To nie są metody, zdolne przekonać. Samoobrona polskiego chłopa musi polegać na tworzeniu polskich-katolickich placówek handlowych. NOWOSIELCE $ ' \y małych miasteczkach powstać muszą polskie towarzystwa dla u produktów rolnych, muszą powstać polskie stragany z czapkami, taflii- materiałami, a nawet śledziami. patrzę na inne miasteczko, żydowskie, jak wiele innych. Parafię tym miasteczku objął niedawno młody ksiądz, społecznik pracują-z taktem i rozumem. Poszedł po kolędzie. Obejrzał polską nędzę, jowił ludzi zdolniejszych. Jednemu umożliwił kupienie beczki śle-(ja i ustawił go na rynku na czas całego Wielkiego Postu, drugiemu pomógł do założenia straganu z materiałami bławatnymi, trzeciego posłał na okoliczne wsie, by skupował masło, jaja i sery. We wszystkie dni targowe stragany polskie były oblężone przez polskich chłopów, kupujących najchętniej na straganach, a stroniących od porządniejszych, nie na „modłę żydowską" urządzonych sklepów. Dziś polski „śledziarz" \ polski „bławatnik" — niedawni nędzarze — zakładają sklepiki, a nabiałowy domokrążca polski nosi się z myślą otworzenia mleczarni. Przykład godny naśladownictwa To jest pozytywna praca i rzetelna samoobrona. Tylko w ten sposób wykazać można Żydom, że ich smutna rola, jaką odgrywają w życiu polskiego chłopa, dobiega końca. Im będzie gorzej, ale na to już oni wymyślić muszą coś, co i im, i polskiemu chłopu poprawi los. _ _______________________ [„Zielony Sztandar" 13 XII 1936, nr 56] Wfincenty] W[itos]: SPRAWA CHŁOPSKA Zagadnienie chłopskie stało się od pewnego czasu palące. O chłopach, o ich liczbie, o doli chłopskiej, o wartości i znaczeniu ludu przypomniano sobie zarówno w Polsce, jak i wszędzie na szerokim świecie. W niektórych krajach przystąpiono do zagadnienia poważnie, bądź rozwijając je całkowicie, bądź też stwarzając warunki do rozwiązania pozytywnego. Gdzie indziej natomiast zainteresowanie powstało ze względów raczej taktycznych, raczej potrzeby doraźnej. Zresztą nie wszędzie sprawa chłopska jednakowo się przedstawia. Są kraje, w których chłopi stanowią przewagę, nie brak takich, gdzie są ^Ss^SS: NOWOSIELCE NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM mniejszością. Ale wszędzie jedno jest pewne. Bez względu na to wJakie znajdują się liczbie, powszechnie i niezmiennie stanowią cenny bardziej pewny element państwowy, jako żywiciele kraju i jego obrn' ^' Jeśli chłopi byli dawniej materiałem, którym dowolnie rozporzad ^ różni ich panowie, pomimo nawet praw, jakie teoretycznie lud posiad l' to teraz staje się to coraz mniej możliwym. Nie tylko dlatego, że chin ' już nie daliby się do tej roli nagiąć, ale również dlatego, że taki postawienie sprawy stałoby w rażącej sprzeczności z interesem państwo-wym i narodowym. Przez długi czas mogło się wydawać, że chłopi nie odgrywają bezpośrednio poważniejszej roli, rozpływając się w przemyśle i zasilając gwałtowny rozwój miast. Lata powojenne przyniosły pod tym względem poprawę wysoce znamienną, gdyż na chłopów i na rolnictwo zwrócono baczną uwagę, mając na uwadze materiał bojowy i samowystarczalność państwową. Chłopi także zaczęli o sobie więcej myśleć i na widownię polityczną się wysuwać. Ewolucja pojęć i jednoczesna ewolucja warunków zaznaczyły się wyraźnie. Potwierdzają to przykłady. Chłopi bułgarscy, prowadzeni przez Stambulińskiego8, nie tylko, że odegrali bardzo poważną rolę tuż po ukończeniu wojny, ale stali się w ogólnym życiu państwowym czynnikiem pierwszorzędnego znaczenia. Stanowisko to utracili później skutkiem nieopatrzności swego wodza. Chłopi czescy, mimo mniejszości, jaką stanowią w państwie, nie tylko że posiadają wszelkie prawa, ale ponadto są siłą, bez której nic w tym państwie dziać się nie może. Nikomu też na myśl nie przyjdzie, aby ich krzywdzić lub do roli czyjegoś narzędzia poniżać. Należy także wspomnieć o przykładzie wręcz przeciwnym, jaki ma miejsce na Węgrzech, gdzie chłopi dotychczas są upośledzeni pod każdym względem, niewiele mniej, niż przed wiekami. Jednakże ten stan rzeczy zaczyna niepokoić polityków węgierskich, należących do klas uprzywilejowanych, bo uświadamiają sobie, że trudno wykrzesać u chłopów miłość dla państwa, które im nic nie daje poza ciężarami i pracą na innych. Tak jest w sąsiedztwie. A jak u nas? 8 Aleksander Stambolijski (1879-1923), polityk, publicysta, przywódca i ideolog Bułgarskiego Ludowego Związku Chłopskiego, 1919-1921 premier, obalony i zamordowany w wyniku zamachu stanu. i J" Pfdoposłuszeństwa ™™*>**LL i w stosunku do tych _.,or7łrmr,1. tO pluuV J . „ut/M-,; trZV CZWaTlc iioJ-" , . • = świadomi. A chłopi ir/y ^ brutalną jasnością -" wymagać? NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Szukanie pomiędzy chłopami zdrajców ich sprawy oraz • opierania przyszłości państwa na tych elementach, które ruch Jud wyrzucił poza swoje ramy, jest jeno smutnym dowodem małostkow ^ chęci panowania za wszelką cenę i podporządkowania swoim intere '' tych, którzy jako równouprawnieni obywatele, mogą i powinni shr • tylko państwu. ••-'. , Kto o przyszłości Polski myśli naprawdę bez wszelkich ubocznych a ukrytych zamiarów, ten musi się z tą prawdą pogodzić, że nie można przyszłości opierać ani na wyrzutkach, ani na jednostkach pozbawio-nych przekonań, sumienia i woli. Można ją oprzeć tylko na cafym narodzie, a w pierwszym rzędzie na tych, którzy nie dość, że w nim większość stanowią, lecz ponadto posiadają nikim i niczym niezastąpione wartości. Nie trzeba więc wyszukiwać leków cudownych, ani sztuk kuglarskich stosować, bo sprawa przedstawia się jasno i prosto, uczciwym i prostym rachunkiem poparta. Trzeba robić wszystko, aby masy chłopskie jak najsilniej z państwem związać. Trzeba tedy usunąć wszystkich i wszystko, co stoi temu na przeszkodzie. Masy ludowe muszą być wolne, aby mogły należycie ocenić wolność Ojczyzny. Kto tego nie pragnie lub nie rozumie, powinien ustąpić, albo będzie musiał ustąpić. Wobec hiszpańskiej wojny domowej 17 VII 1936 r. rozpoczęła się hiszpańska wojna domowa. Przeciwko republikańskiemu rządowi, który objął władzę w wyniku nieznacznego zwycięstwa lewicowego Frontu Ludowego w wyborach do Kortezów (parlament hiszpański) w lutym 1936 roku. Wystąpiły te garnizony, gdzie powiódł się bunt przygotowany przez opozycyjnie nastawionych oficerów. Zwierzchnictwo nad całością tej operacji przejął (po śmierci gen. Sanjurjo) gen. Francisco Franco, późniejszy dyktator Hiszpanii. W największych miastach (np. Barcelona, Madryt) plany spiskowców zostały udaremnione, ale prawicowy ruch powstańczy rozwijał się na znacznym obszarze kraju, mając oparcie m. in. w bojówkach faszytowskiej Falangi. Niebagatelną rolę odegrała też pomoc wojskowa i polityczna udzielona przez Włochy i Niemcy. Ta zbrojna akcja opozycji była przygotowywana w okresie narastającego wśród prawicy hiszpańskiej i Kościoła katolickiego poczucia zagrożenia rewolucją. Wzmagało się ono wskutek niehamowania przez republikański rząd szerzącej się przemocy i anarchizacji. Po stronie rządu stanęła lewica (republikanie, socjaliści, komuniści, anarchiści 1 in.) oraz autonomiści baskijscy. W tej koalicji wzrosły wpływy komunistów, dzięki sprawowaniu kontroli nad dostawami broni ze Związku Radzieckiego, który Republikę wspierał politycznie i militarnie. W pierwszej chwili po wybuchu zbrojnego konfliktu w Hiszpanii — w Polsce nie zdawano sobie jeszcze sprawy z wagi tego wydarzenia. Jednak już po tygodniu rozgorzały spory publicystyczne wokół wydarzeń w Hiszpanii. Obok eksponowanych serwisów informacyjnych pojawiały się często komentarze. Najintensywniejszy okres kampanii prasowej trwał około miesiąca. Później jej natężenie zaczęło powoli maleć. Pierwszych dwadzieścia wybranych tekstów ma właśnie zilustrować ten początkowy, gorący etap batalii publicystycznej. Faza ta .t.'?Ss«^wwJ^-*«iSS22-«^ „ob ' »», ***** WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ ga obozu rządzącego, piłsudczykowska, była na ogół bardziej wstrzemię-w wyrażaniu swoich sympatii, których nie objawiała często również liesieniu do rebeliantów, a nie tylko wobec republikanów. „Kurier reprezentujący jeszcze w tym czasie wyraźnie lewe skrzydło opinii "Tamach tego obozu, chętnie przytaczał głosy wskazujące „na niebezpieczeńst- • przenoszenia do Polski antagonizmów hiszpańskich, na dziki absurd • nortowania na grunt własny nienawiści, wyhodowanej przez cudze grzechy •zbrodnie" (nr 351 z 18 XII 1936, s. 1). W tym przypadku przedmiotem ostrej wytyki stawał się więc sam fakt prowadzenia w Polsce kampanii propagandowej, choć doszukać się można w podobnych stwierdzeniach także i odniesień do zamachu majowego. W komentarzach wychodzących spod piór socjalistów głównym obiektem ataku był faszyzm. Za faszystów uważano zresztą nie tylko rebeliantów w Hiszpanii i popierające ich rządy: włoski i niemiecki. Jeden z przywódców PPS, zastępca redaktora naczelnego „Robotnika", Kazimierz Czapiński pisał o endekach: „w tych faszystach walczy pierwiastek faszystowski z resztkami frankofilstwa i zwycięża". Wtórował mu inny czołowy publicysta organu PPS, Jan M. Borski, określając polskie pisma trzymające stronę gen. Franco i polemizujące z „Robotnikiem" jako prasę „faszystowską" i „gadzinową". Używanie przymiotnika „faszystowski" było dogodne propagandowo. Groźba faszyzmu trafiała do przekonania szerszej opinii, a wśród socjalistów otwierała nawet mało dotąd realną perspektywę współdziałania z komunistami. Była zresztą elementem przeobrażającym świadomość polityczną nie tylko w Polsce, ale i w całej nieomal Europie. Bez niej mało prawdopodobne wydawało się powstanie Frontu Ludowego w Hiszpanii. O ile „Robotnik" nie rozwijał zbyt dokładnie wizji zwycięstwa faszyzmu, poprzestając raczej na opisach okrucieństw rebeliantów w Hiszpanii i licząc na własne skojarzenia czytelników, to prasa prawicowa, a zwłaszcza publicyści Stronnictwa Narodowego, znacznie precyzyjniej i dosadniej operowali inną groźbą, mianowicie groźbą komunizmu. „Warszawski Dziennik Narodowy", nie zaniedbując oczywiście opisów zbrodni „czerwonych" w Hiszpanii, ostrzegał zarazem, że w razie triumfu komunizmu w Polsce wyrżnięto by wszystkich, >,którzy się zaznaczyli w akcji przeciw Żydom". Groził też w takim przypadku ponurym losem tym wygodnickim", którzy zachowywali neutralność wobec wydarzeń hiszpańskich. Według publicystów endeckich komunizm był narzędziem Żydów. „Zwycięski komunizm utrwaliłby pozycję Żydów w Europie i zdobyte przez nich stanowisko w świecie". Publicyści spoza obozu narodowego nie posuwali się do tak chybionych i obsesyjnych teorii. Prof. Stanisław Stroński, wybitny polityk prawicowy 350 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM i dziennikarz, był związany przez długi czas z endecją. W opisywanym odsunął się od niej, a szczególnie od jej faszyzującego kursu nadanego przez „młodych". Poparł Stroński na łamach „Kuriera Warszawskiego" (dziennik związanego z endecją racze w rzeszło WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ i ?51 l ńotycznych, posługują się stale kategoriami klasowymi. Olbrzymi wysiłek ' -.-~riv wkładają w ukazanie przeciwnika jako podmiotu o klasowych —- — —-"-:=•*» cv.n/mnartvku1arnvm interesem. „ sego (dziennika t związanego z endecją raczej w przeszłości, niż teraźniejszości) gen. Franco wid w jego działaniu jedyną szansę obronienia prawa i ładu przed komunizm Przyczyn lewicowej radykalizacji upatrywał jednak nie w światowym spisk a w wieloletniej dyktaturze wojskowej poprzedzającej utworzenie republik' w Hiszpanii, dyktaturze, która spowodowała bierność społeczeństwa. Wytrawn publicysta katolicki, Leon Radziejowski, piszący w wydawanym przez zakon franciszkanów w Niepokalanowie „Małym Dzienniku", także nie doszukiwał się żydowskiej inspiracji, chociaż wieloznaczność jego stylu pozostawiała czytelnikom pewną swobodę interpretacji. Nie wyrażał się bynajmniej z entuzjazmem o faszyzmie, ale uważał go za mniejsze zło niż komunizm: „Bo czy nadużycia faszyzmu mogą się zrównać kiedykolwiek z anarchią hiszpańską i zbrodniami komuny w Bolszewii?" Z kolei komentarz pochodzący z Katolickiej Agencji Prasowej (KAP) zamieszczony w „Małym Dzienniku", atakując — oczywiście — „zbirów komunistycznych w Hiszpanii", kładł nacisk na konieczność przestrzegania zasad religii w trakcie przeprowadzania reform społecznych. W kategoriach wydawałoby się religijnych i z sympatią dla katolicyzmu snuł rozważania działacz oenerowski (do 1938 r.), felietonista tygodnika „Prosto z Mostu", Wojciech Wasiutyński. Jednak jego twierdzenie, że „dla Hiszpanii ta wojna domowa jest wielkim szczęściem", wraz z popierającą je argumentacją może się dla wielu katolików wydać szokująca. Tym, co łączyło artykuły wstępne Radziejowskiego i głosy endeckie oraz tekst zaczerpnięty z konserwatywnego dziennika „Czas", była — oprócz wspomnianej wrogości i obawy wobec komunizmu — silna afirmacja wartości kulturalnych związanych z cywilizacją zachodnioeuropejską i chrześcijaństwem. Powoływanie się na wartości uniwersalne nie jest w stanie zmienić wrażenia, że generalną zasadą publicystów było wykorzystanie zdarzeń hiszpańskich do . załatwiania swoich krajowych porachunków. Taka ogólna funkcja nie wy- kluczała oczywiście wyjątków. Jednakże sedno wypowiedzi miało zwykle dotykać sprawy polskiej. W związku z tym stale widocznym w większości wystąpień kryterium oceny słuszności poparcia jednej ze stron konfliktu hiszpańskiego było dobro Polski lub narodu polskiego. Sposób interpretacji zależał od orientacji politycznej właściwej autorom. Przeglądając polemiki, szczególnie te najostrzejsze, można dostrzec konsekwentne próby udowadniania słuszności własnych założeń ideologicznych. Z jednej strony socjaliści, odwołujący się zresztą bardzo chętnie do wartości toryczny wkładają w uazane prze tywacjach, działającego zawsze w zgodzie ze swym partykularnym interesem. 7 drugiej strony narodowcy ujmują wszystko analogicznie w kategoriach arodowych. W tych kategoriach właściwie nawet nie ma miejsca dla socjalistów. Są oni tylko czymś w rodzaju pożywki dla komunistów, będących, podobnie jak masoni, narzędziem żydowskim. Jedyną przeciwwagę dla komunistów stanowią w tych warunkach nacjonaliści... Taką wykładnię przynosiły artykuły wstępne w „Warszawskim Dzienniku Narodowym". To, że były nie podpisane, wzmacniało jeszcze ich rangę, oznaczając całkowitą miarodajność dla władz Stronnictwa Narodowego. ————y Czytając poniższy wybór polemik stwierdzić można, że publicyści polityczni bardzo chętnie sięgali do przykładów zaczerpniętych z historii. Autorzy j prawicowi chętnie odwoływali się do czasów rewolucji francuskiej i przebiegu j rewolucji w Rosji. Naturalnie podchodząc do obu tych wydarzeń dziejowych j z mniejszą lub większą odrazą. Socjalistyczni redaktorzy „Robotnika" unikali porównań rewolucyjnych, natomiast używali w negatywnym kontekście takich haseł jak średniowiecze, feudalizm, Targowica i inne. Przykłady historyczne nie pełniły roli zwykłych ozdobników. Służyły one udowadnianiu pewnych prawidłowości dziejowych. Najpopularniejsza z nich wśród różnych nurtów prawicy („Warszawski Dziennik Narodowy", „Mały Dziennik", „Kurier Warszawski", „Czas") polegać miała na nieuchronności klęski umiarkowanej lewicy (chodziło tu głównie o socjalistów) w konfrontacji z komunistami. Dla zaprezentowania tej tezy odwoływano się oczywiście do odmiennych pojęć, używano rozmaitych słów. Na przykład konserwatywny „Czas" widział pewne szansę dla socjalizmu „bardzo umiarkowanego i na pół burżuazyjnego", który „nie kapituluje przed komunizmem i nie schlebia bolszewikom". Jako modelową postać ponoszącą klęskę w wyniku działania opisanej prawidłowości upodobano sobie Kiereńskiego. Oprócz dwudziestu tekstów pochodzących z pierwszej fazy kampanii prasowej w Polsce przedrukowujemy jeszcze cztery późniejsze. Zamieszczenie w „Wiadomościach Literackich", elitarnym, świetnie redagowanym tygodniku kulturalnym, reportaży Ksawerego Pruszyńskiego z Hiszpanii, a następnie wydanie ich w formie książki spowodowało dwukrotnie ożywienie publicystyczne, sążniste polemiki w prasie. Wysoki poziom relacji, ich ranga, sprawiły, że strony zaangażowane w konflikt na polskiej arenie politycznej pragnęły ich treść wykorzystać jako argument dla swoich racji. Sytuację komplikował dodatkowo - czyniąc ją tym bardziej interesującą — fakt częściowego przeorientowania przez autora jego dotychczasowych powiązań dziennikarsko-politycznych. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM Tkwiący dotąd w środowisku konserwatystów Pruszyński został, po uka się reportaży w „Wiadomościach Literackich", wyproszony z redakcji „Cza ^ Od tego też momentu zaczęła się jego droga ku lewicy. Wybraliśmy j * ' z relacji Pruszyńskiego i trzy różne głosy na temat książki W czerwonej Hiszn -stanowiącej kompletny zbiór reportaży. Te trzy opinie wyszły spod n'''' wybitnych indywidualności: bliskiego komunistom Karola Kuryluka, konse watysty Stanisława Mackiewicza i nacjonalisty Jędrzeja Giertycha. Kurylut redagował w tym czasie lwowskie „Sygnały", lecz nie był zbyt znany jat publicysta. Po wojnie zasłynął zwłaszcza jako pierwszy redaktor „Odrodzenia" Giertych był jednym z przywódców Stronnictwa Narodowego (grupa „mfo. dych") o wyraźnym zacięciu ideologicznym, zabarwionym zresztą antysemicko Po wojnie kontynuował działalność polityczną na emigracji. Walki w Hiszpanii trwały prawie trzy lata. Na kanwie tej tragedii snuli swe rozważania liczni publicyści polscy. Poniższy wybór stanowi ilustrację jedynie dwu fragmentów toczącego się sporu. Zainteresowanym obrazem całości można polecić — oprócz lektury starych roczników — artykuł Michała Czajki: Polska opinia publiczna wobec wojny domowej w Hiszpanii 1936-1937 („Przegląd Historyczny" nr 2/1980). Janusz Rudziński WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ 353 HISZPAŃSKA WOJNA DOMOWA W Hiszpanii toczy się obecnie zacięta wojna domowa i trudno jeszcze przesądzać, jaki będzie jej koniec. Czy zwycięstwo stanie się udziałem •powstańców, czy też rządu „frontu ludowego". Jeżeli zatriumfują powstańcy, w Hiszpanii zapewne będą wprowadzone surowe rządy dyktatorskie, mające na celu przywrócenie jakiego takiego ładu w tym zanarchizowanym kraju. Jeżeli zaś górę weźmie rząd „frontu ludowego", nie może ulegać wątpliwości, iż w Hiszpanii dokonany będzie przewrót komunistyczny i że powstanie Hiszpańska Republika Rad, czyli po prostu sowiecka. — ~- - . -t T. pUOllK.il JXĆIU, W.^11 |JV/ plV>t».u ovy.,+~,—— ~. Powstanie obecne było nieuniknione. Trudno bowiem przypuścić" by jakikolwiek naród europejski, z tradycjami historycznymi, zwłaszcza jjj tak wspaniałymi, jakie są udziałem Hiszpanów, mógł długo cierpliwie » znosić barbarzyńskie stosunki narzucane mu przez żywioły anarchiczne, pozostające pod wpływami czynników obcych, rezydjrjac^GfldK dałefciej. Moskwie lub ukrywających się w lożach masońskich.|Hiszpania była już zalana krwią ofiar morderstw partyjnych, zrujnoWana ustawicznymi strajkami. jEićzne kościoły, zawierające bezcenne skarby sztuki religijnej, spłonęły, niszczone przez nienawiść zdziczałych sługusów Mosjcwj^ L^Nikt w Hiszpanii nie był pewny ani życia, ani mienia. ~ f Spełniły się nadzieje Kominternu, żywione od dawna — Europa t^została podpalona od Zachodu. Naiwnością politowania godną byłaby ufność, iż rząd „frontu ludowego", bez względu kto by stanął na jego czele, mógł opanować sytuację i zaprowadzić porządek w państwie, stosując najradykalniejsze chociażby reformy. Losy tego rządu tak czy inaczej są przesądzone. Wypadki hiszpańskie siłą rzeczy nie mogą pozostać bez wpływu na stosunki we Francji. Za bliskie jest bowiem sąsiedztwo. Cokolwiek bądź można powiedzieć o dzisiejszych „frontowo-ludowych" rządach we Francji, nie chce się wierzyć, by rząd ten mógł spełnić prośbę Madrytu i dostarczył rządowi hiszpańskiemu pomocy zbrojnej w celu zgniecenia powstania. Byłoby to nie tylko sprzeczne z obyczajami międzynarodo- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM . , ., . . . 354 wymi, na co się dziś coraz mniej zwraca uwagę, lecz szkodliw interesów Francji. Niebezpieczeństwo bowiem komunistyczne od wane jest już i przez radykałów francuskich, którzy zaczynają czarowywać się do swych czerwonych sojuszników. Sojusznicy za' "• wzmocniliby się ogromnie, gdyby przewrót komunistyczny w Hiszna -stał się faktem. Wierzymy więc w zdrowy instynkt narodu francuskiego U nas w Polsce i prasa socjalistyczna, i żydowska różnego auto^ ramentu są mocno zaniepokojone ruchem powstańczym na Półwyspie Iberyjskim. Karmi więc swych czytelników komunikatami madryckimi i prorokuje zwycięstwo Madrytu i Barcelony. Jest to wprawdzie nieostrożnością, ale jakże inaczej wyjść z kłopotliwego położenia? Twierdziło się bowiem dotychczas, że naród hiszpański jest zachwycony rządami lewicy i milczało się przy tym, że zwycięstwo lewicy przy wyborach do Kortezów było skutkiem rozbicia głosów przeciwników „frontu", wobec czego prawdziwa większość nie jest i nie była po stronie „kiereńszczyzny" hiszpańskiej. Zabawnie wygląda też straszenie Hiszpanów „faszyzmem". Bo czy nadużycia faszyzmu mogą się zrównać kiedykolwiek z anarchią hiszpańską i zbrodniami komuny w Bolszewii? Nie wiemy, czy zapanuje w Hiszpanii faszyzm, powątpiewamy nawet o tym, ale za nieuczciwość uważamy przemilczanie prawdy, czym grozi nieszczęśliwemu krajowi Cervantesa komunizm, nieunikniony skutek rządów „frontu ludowego", o ile ten front nie będzie zmieciony z oblicza ziemi przez powstanie. - Jesteśmy również przekonani, że Europa pomimo dzisiejszego skłócenia dojdzie wreszcie kiedyś do stwierdzenia, że musi zrobić porządek z podpalaczami świata i wrogami cywilizacji zachodniej. _____________________________[„Robotnik^'29 VII 1936,_nr_239J HISZPANIA LUDOWA WCIĄŻ WALCZY. GEN. MOLA NIE ZDOBĘDZIE CZERWONEGO MADRYTU Wojna domowa w Hiszpanii trwa dalej. Mapa, którą dajemy czytelnikom tuż obok, ułatwi zorientowanie się w sytuacji i w możliwościach dalszego jej rozwoju. WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ & Na północy ofensywa wojsk gen. Mola załamała się. To już nie ulega tnliwości. Na południu ośrodkiem rewolty pozostaje Sewilla, ale nad * ininą gibraltarską panuje flota, wierna Republice. ^———— powództwo faszystowskie rozporządza przede wszystkim „Legio-etncudzoziemskim". Ci ludzie — awanturnicy, zebrani z całego świata / rozstrzeliwują jeńców z jakimś nieprawdopodobnie cynicznym j sadyzmem, gwałcą kobiety, hulają sobie, jak wataha zbójecka w zdoby- / tym kraju. Hiszpania dała przykład już bardzo jaskrawy, co to znaczy ,' w praktyce faszystowski „patriotyzm". j Powtarzana do znudzenia gadanina o „komunizmie" nie wyniaga, oczywiście, polemiki. „Warszawski Dziennik Narodowy" liczy widocznie na dużą naiwność i na zupełny brak wiedzy ze strony swoich stałych odbiorców. Jeżeli można, na przykład, porównywać działaczy państwowych różnych krajów, to prezydent Hiszpanii Azana odpowiadałby u nas takiej postaci, jak śp. Gabriel Narutowicz. Jakiż „komunizm" może tu wchodzić w grę? Lud hiszpański walczy na wezwanie swego legalnego rządu przeciwko bandom najemników, w dużym stopniu wcale nie Hiszpanów. A za kulisami stoi obce państwo? Czy to nie jest charakterystyka najdokładniejsza faszyzmu w ogóle? [„Warszawski Dziennik Narodowy" 30 VII 1936, nr 207] RADYKALIZM, SOCJALIZM I KOMUNIZM „Robotnik" gniewa się na nas, że określamy walkę, odbywającą się w Hiszpanii, jako starcia między komunizmem i żywiołami narodowymi. „Jeśli można na przykład porównać działaczy państwowych różnych krajów, to prezydent Azana odpowiadałby u nas takiej postaci, jak śp. Gabriel Narutowicz. Jakiż «komunizm» może tu wchodzić w grę?" Formalnie biorąc, „Robotnik" ma rację, w Hiszpanii rząd spoczywa w rękach koalicji radykalno-socjalistycznej, podobnie zresztą, jak we Francji. Oczywistym już dziś dla każdego jest fakt, że w momencie przełomu i ostrego konfliktu, rząd radykalno-socjalistyczny został odsunięty na dalszy plan, a na front wysunęli się komuniści, którzy dziś kierują walką z kontrrewolucją narodową. Jest rzeczą jasną, że dziś toczy się walka -c NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 3j, o to, kto w przyszłości będzie rządził Hiszpanią — kornuniśc' narodowcy!) Ugrupowania radykalne (czytaj masońskie) i socjalisty °^ zostały w ogniu wojny domowej usunięte w cień, okazało się bowiem istotną siłę rewolucji stanowią komuniści. Tak zawsze bywało i tak zaw' będzie, że w ruchach rewolucyjnych żywioły umiarkowane są spychane C bok, a górę biorą żywioły najradykalnięjsze. (Tak było w wieku XVIII w Francji, gdy po żyrondystach i Dantonie przyszedł Robespierre, tak by}0 w Rosji w wieku XX, gdy po kadetach i Kiereriskim przyszli bolszewicy tak jest obecnie w Hiszpanii, tak byłoby we Francji, gdyby potrwaj socjalistyczno-radykalny rząd pp. Bluma i Daladiera, tak byłoby w Polsce, gdyby przypadkiem zwyciężyły grupy radykalno-lewicowe, itd. Wiedzą o tym doskonale najlepsi dziś eksperci od ruchów masowych i poczynań rewolucyjnych — bolszewicy. Ze znajomości tej prawdy wynika ich plan współdziałania z żywiołami radykalnymi i socjalistycznymi, stąd ich porozumienia z masonerią, zawarte, zdaje się, w roku zeszłym. Kierownicy ruchu rewolucyjnego powszechnego znają historię i prawa rządzące ruchami masowymi i wiedzą, że ich sojusznicy bardziej umiarkowani, masoni i socjaliści, w chwili, gdy ruch rewolucyjny zacznie realizować swe cele, będą zepchnięci z powierzchni życia, a oni sami zostaną na placu i będą zbierali owoce prac przygotowawczych i ostatecznego zwycięstwa. Oto dlaczego Komintern zawarł porozumienie z lożami. Oto dlaczego popiera on w Europie dzisiejszej wszelką „kiereńszczyznę". A trudno znaleźć lepsze określenie dla rządu, który jest powołany przez p. prezydenta Azanę, lub dla rządu, na którego czele stoją pp. Blum i Daladier, jak „kiereńszczyzna", której istotę stanowi właśnie przygotowywanie gruntu dla komunizmu. Taką „kiereńszczyzna" byłyby także w Polsce rządy radykalnej lewicy (za którą stałoby wolnomularstwo), będącej w porozumieniu z radykalnym ruchem (typu „Wyzwolenia") i PPS. Nie zamierzamy w tej chwili zajmować się zagadnieniem, czy zjawiska powyżej przedstawione są złe, czy dobre. Chodzi nam przede wszystkim o ustalenie faktów, o wykazanie, że w naturze rzeczy łeży to, że w okresach rewolucyjnych zawsze ostatecznie wysuwają się na pierwsze miejsce elementy najskrajniejsze, że spychają one na szary koniec radykałów umiarkowanych, którzy w początkowych stadiach rewolucji szli im z pomocą lub współdziałali z nimi. WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ «r obecnym okresie dziejowym takim czynnikiem skrajnym są munisci, którzy mają jasny program, opracowany w szczegółach plan rawną organizację. Radykali (czytaj — masoneria) i socjaliści mogą Lć tylko komparsami, którzy — jak ten Murzyn, gdy spełnią swoją wjnność, będą mogli odejść, jeśli zgoła nie staną się ofiarami Lycięstwa swych sojuszników komunistycznych. Żywioły lewicowe nie mogą zabezpieczyć narodu i państwa od opanowania przez komunizm, raczej przygotowują przyjście i zwycięstwo komunizmu. Jedynie ruch jakościowo przeciwstawny komunizmowi — a więc w czasach obecnych nacjonalizm — może postawić tamę zwycięstwu bolszewizmu w Europie i zorganizować narody i państwa europejskie na innych podstawach. W Hiszpanii toczy się dziś walka między żywiołami narodowymi a komunistami. Hiszpania w wyniku tej walki będzie albo narodowa, albo bolszewicka. A to będzie miało wpływ decydujący na przyszły rozwój stosunków w całej Europie. Stąd wynika znaczenie wielkie i doniosłe wypadków hiszpańskich. __ __ ____^^___ _______ ___Ł-Robptnik^BOYI^ 1936,^24^ Roman Boski: MIĘDZYNARODÓWKA SPRZEDAWCZYKÓW Klasa robotnicza wszystkich krajów, chłopi, robotnicy oraz pracująca inteligencja całego świata, mają dzisiaj przed oczami niezmiernie jaskrawą ilustrację tego, co w ustach klas posiadających znaczy -^ patriotyzm, naród, państwo narodowe itp. górnolotne wyrazy. ——,. To, co przed naszymi oczyma rozgrywa się w Hiszpanii, mobilizacja \ hiszpańskiej reakcji i hiszpańskiego faszyzmu oraz bunt przeciwko ' prawowitej, legalnej władzy — toć to najcyniczniejsza zdrada państwa, strojąca się w piórka patriotyzmu. ~ — Rząd madrycki jest rządem, który wyszedł z najlegalniejszych wyborów. Wybory odbyły się bez cudów wyborczych i nie zostały zakwestionowane przez stronnictwa, które ponosiły w wyborach porażkę. Wybrany parlament hiszpański (Kortezy) jest wiernym odbiciem prądów, nurtujących w społeczeństwie. Ale zwyciężył „Front Ludowy" i tego nie mogą darować Hiszpanii obszarnicy, część kleru, część kasty oficerskiej. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM fH '« 358 W rządzie hiszpańskim nie zasiada ani jeden socjalista, ani jeH komunista, ani jeden syndykalista. Ministrowie hiszpańscy rekrutują • spośród lewicowej tmrżuazji, z postępowych elementów społeczeństw * pragnących wywieść Hiszpanię z mroków klerykalizmu i feudalizmii' w jakich państwo to dotychczas trwało. Przeciwko temu programowi rządu zbuntowały się klasy Po. siadające. Dla usprawiedliwienia swego niecnego buntu, dla wybielenia swej zdrady, obwołuje się przy pomocy sprzedajnej prasy burżuazyjnej całego świata rząd hiszpański rządem „komunistycznym" uzależnionym od Moskwy, wywołuje się bratobójczą wojną domową oraz tworzy się nielegalny uzurpatorski „rząd narodowy". Wojna domowa w Hiszpanii trwa już blisko dwa tygodnie. Nie jest do pomyślenia, by rząd, dysponujący całym aparatem państwowym, policją, marynarką wojenną, lotnictwem i częścią armii lądowej, nie mógł zdusić buntu w ciągu paru dni. Przeciąganie się wojny domowej można sobie wytłumaczyć jedynie pomocą, jaką zdrajcy swego kraju otrzymują z zewnątrz. Że są zdolni do tego, że wyrazy patriotyzm, naród, ojczyzna itp. są w ich ustach oszukańczymi frazesami — dowodzi tego uzbrajanie przez i nich Arabów przeciwko własnym braciom oraz posiłkowanie się Legią Cudzoziemską, będącą zbiegowiskiem międzynarodowych awanturników, w walce z własnym legalnym rządem. ~~ Nie jest to zresztą w dziejach nic nowego. Burboni sprowadzali obce siły przeciwko własnemu ludowi. To samo czyniła później reakcja francuska. Do zduszenia powstania w«»m««-i^— '""" i Mireckta! !«**» Okrzejon, KrólMwie P„lskim aj. . w polltich -** !rodek *» ku !pokojo.i 59 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ Oto prawdziwe oblicze tych „patriotów", a w rzeczywistości obrońców międzynarodowego kapitału, dworskich obszarów i przemysłowego wyzysku. — Chłopi i robotnicy oraz inteligencja pracująca, którzy zawsze i wszędzie najgęściej kośćmi swymi pokrywają ziemię rodzinną, gdy zachodzi potrzeba jej obrony, na szalbierczy zarzut „sług kominternu" lub ^międzynarodówki komunistycznej" — z całą słusznością mogą tym__ panom cisnąć w twarz odpowiedź: Międzynarodówka sprzedawczyków! [„Warszawski Dziennik Narodowy" 31 VII 1936, nr 208] ^ROBOTNIK" O „BUNCIE PRZECIW PRAWOWITEJ WŁADZY" ' Najostrzejszych słów używa dzisiaj organ PPS, by potępić rokosz wojskowy w Hiszpanii: „To, co przed naszymi oczyma rozgrywa się w Hiszpanii, mobilizacja hiszpańskiej reakcji i hiszpańskiego faszyzmu oraz bunt przeciwko prawowitej, legalnej władzy — toć to najcyniczniejsza zdrada państwa, strojąca się w piórka patriotyzmu". Dlaczego zdrada, czy dlatego, że rewolta wybuchła w Hiszpanii, a nie w Polsce, i w lipcu, a nie w maju? „Rząd madrycki jest rządem, który wyszedł z najlegalniejszych wyborów. Wybory odbyły się bez cudów wyborczych i nie zostały zakwestionowane przez stronnictwa, które poniosły w wyborach porażkę. Wybrany parlament hiszpański (Kortezy) jest wiernym odbiciem prądów, nurtujących w społeczeństwie". Tak właśnie było w Polsce w r. 1926. Rząd ówczesny „wyszedł z najlegalniejszych wyborów", które „odbyły się bez cudów wyborczych". I przeciw tej to prawowitej i legalnej władzy podnosiła bunt bezwzględny cała PPS. Ona także w r. 1923 urządziła w Krakowie potworny napad na wojsko i wywołała strajk kolejowy, by obalić rząd legalny i prawowity. To, co jest prawdą i za Pirenejami, jest chyba prawdą i nad Wisłą. „Robotnik", organ i gloryfikator „przewrotu majowego" winien dziś milczeć, gdy gdzie indziej inny generał dokonuje „przewrotu" przeciw rodzimemu tyraństwu, torującemu drogę anarchii i komunizmowi. t ^/VA. •xj NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 360 [„Warszawski Dziennik Narodowy" l VIII 1935 „r PO DWÓCH STRONACH BARYKADY... Czasy są takie, że trzeba mówić jasno i dobitnie, że trzeba mieć odwagę patrzeć prosto w oczy rzeczywistości. Dlatego należy odpowiedzieć na pytanie — o co toczy sie walka istotna w Europie współczesnej? Częścią jakiej sprawy obszerniejszej jest to, co się dzieje w Hiszpanii i to, co się dzieje wkoło wypadków hiszpańskich? Odpowiedź nasza jest jasna i krótka: chodzi o byt i o przyszłość cywilizacji i kultury zachodnioeuropejskiej. W ciągu kilku tysięcy lat w Europie zachodniej wyrosły i zorganizowały się państwa i narody, które zajęły pierwsze miejsce na naszej ziemi, narzucając swoje kierownictwo zamieszkującym je ludom. Czynnikami decydującymi o ukształtowaniu się duszy ludów naszego kontynentu były: Kościół katolicki i Rzym starożytny. W ciągu wieków XVIII i XIX na duszę tych ludów oddziaływały wpływy idące ze wschodu. Agentem najczynniejszym tych wpływów byli rozproszeni po naszej części świata Żydzi. Narzędziem ich w samym ośrodku państw i narodów była masoneria, będąca swego rodzaju kościołem, przechowującym dogmaty sprzeczne z dogmatami Kościoła i z zasadami, danymi Europie przez Rzym. Wynikiem tej rozkładowej działalności i infiltracji pierwiastków duchowych, obcych duszy narodów europejskich, był rozkład wewnętrzny narodów europejskich i stopniowa utrata przez nie prymatu, jaki zdobyły w świecie. Pierwszym głośnym triumfem tych obcych idei była Wielka Rewolucja Francuska, której ideologia w ciągu wieku XIX zapanowała wśród wszystkich narodów Europy i dziś jeszcze trzyma w swym władaniu umysły znacznej części inteligencji europejskiej. Masoneria zdobyła panowanie nad aparatem państwowym szeregu państw. Obok niej zjawił się w wieku XX komunizm. Po pewnych wahaniach doszło w roku zeszłym do ścisłego porozumienia między lożami i Kominternem, a wynikiem tego porozumienia są lit Ss^lilsflfl świadkami drugiego ^ oby prze a Hiszpanii. Powodzem^^ -^^^ l- nich nizm utrwaliłby pozycje Zydo przec» agento-n roz kich, określają przez to wy umieścić. Jl NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 362 ______________________[„Kurier Poranny" l VIII 1936, nr 212] HISZPANIA W OGNIU WALKI Już dwa tygodnie minęły, odkąd Hiszpania stoi w ogniu morderczej walki wewnętrznej, w której zastępy sił rządowych zmagają się z zastępami rebelii. O zawziętości i okrucieństwie tej walki świadczą dziesiątki tysięcy ofiar, poległych po jednej i po drugiej stronie. Miasta i miasteczka półwyspu zmieniły się w pobojowiska, dymiące krwią i oświecone pożarami, których ogień z pałaców przerzuca się na kościoły, z gmachów bankowych na koszary. Kraj cały tonie w krwi i pożodze, a jednak los wojny dotąd jest nie rozstrzygnięty i wszelkie przewidywania co do tego, na czyją stronę przechyli się zwycięstwo, wydają się przedwczesne. Z jednej strony, co rano, otrzymujemy porcję depesz, które nas zapewniają, że rząd ludowy w Madrycie jest panem sytuacji; z drugiej strony, co wieczór, nadbiegają wiadomości, że rokoszanie zdobywają coraz nowe stanowiska i coraz szerszą falą umacniają się w prowincjach południa, zachodu i północy. Drobne starcia miejscowe to jedna, to druga strona podaje za ważne bitwy, zdolne przesądzić o końcowym wyniku walki. Miasteczka, zamki, wąwozy lub wzgórza, o których nie wiedzieliśmy, czy były zajęte przez stron? jedną lub drugą, przechodzą z rąk do rąk, zdobywane, tracone i odzyskiwane z powrotem przez rządowców, to znów przez rokoszan. Akcja, z góry zapowiadana, jako cios stanowczy, mający zadecydować o losie Madrytu, okazuje się akcją rozbitą na szereg lokalnych, uzależnionych od mnóstwa sprzecznych ze sobą okoliczności. Gdy rząd madrycki oświadcza, że coraz nowe oddziały formacji ochotniczych udają się z zapałem na różne linie walki, buntownicy z nie mniejszą pewnością siebie donoszą o świeżych posiłkach wojsk marokańskich, które szybko podążają ku północy. Ponad uporczywą i nieubłaganą walką uzbrojonych oddziałów toczy się niemniej zażar-.ta walka nadawczych stacji radiowych. I jedna, i druga strona pragnie kraj utrzymać pod wrażeniem swej stanowczej przewagi w nie- ,. WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ 36^ bezzasadnym przekonaniu, że o zwycięstwie końcowym stanowić będą masy ludności neutralnej; a neutralni, jak wiadomo, są to ci, którzy, prędzej albo później, biegną zawsze na pomoc... zwycięzcom. Ta sama niepewność, co w dziedzinie działań zbrojnych, szerzy się też w zakresie naczelnej władzy państwowej. Republikańsko-ludowy rząd madrycki, jeśli nawet przyjmiemy, że skrajne organizacje robotnicze, których pomoc czynną pozyskał dla zgniecenia rewolty wojskowej, pozostawiają mu całkowitą swobodę ruchu, zdaje się władzę sprawować zaledwie na ograniczonym obszarze. O ile zorientować się można w zamęcie krzyżujących się ze sobą komunistów, istnieją w chwili obecnej na ziemi hiszpańskiej trzy odrębne ośrodki władzy politycznej: pierwszy ma siedzibę w Madrycie, drugi w Barcelonie, gdzie sprawuje rządy Companys, ściśle kontrolowany przez radykalne organizacje robotnicze; trzeci w Burgos, gdzie rebelianci sformowali rząd tymczasowy z gen. Cabanellas'em na czele. To współistnienie trzech różnych ośrodków władzy i organizacji politycznej świadczy, że Hiszpania stała się łupem rozbicia i anarchii, towarzyszącej każdej wojnie domowej; że walka między „białymi" a „czerwonymi" toczy się z równą furią we wszystkich prowincjach. Ta furia zaciekłości, ten upór wytrwania, jakie ujawniają się w przebiegu wewnętrznej walki hiszpańskiej, a także sama długotrwałość tej walki, wskazują na to, że stawka, o którą tu chodzi, jest stawką olbrzymią wagi dziejowej. O tragicznej wadze tej stawki mówi zarówno desperacka postawa rządu madryckiego, jak bezpardonowa taktyka wodza powstańców, gen. Franco. Rząd republikański w Madrycie wezwał na pomoc robotników i chłopów, wiernych prądom lewicowym. Rozdawszy broń ludności cywilnej, zbrojąc radykalną część społeczeństwa, rząd centralny stwierdził tym samym i usankcjonował społeczny rewolucyjny charakter toczącej się wojny. Tu bowiem, w obozie rządowym, mieści się ognisko rewolucji — tu mieści się kuźnia ruchu, zmierzającego do głębokiego socjalnego przewrotu. Pod hasłem walki z rewolucją społeczną wystąpili właśnie powstańcy generała Franco, który niedwuznaczny wyraz swych sympatii uwydatnił w apelu o pomoc, zwróconym do dwóch największych w Europie państw faszystowskich. NIE SZABLA, LECZ PIÓREM — —~—*j r»VJKtlM \^ /. L- ^ '936, „r210] ALBO W HISZPANII — 365 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ ma większego nieszczęścia i niebezpieczeństwa w państwach fl0vvoczesnych, niż bezwład społeczeństwa. Jest to zjawiskiem po- Oljtym, że władzy tak czy owak zabarwionej, która jest w danej chwili u steru, może dogadzać rządzenie bez liczenia się ze społeczeństwem. W Rosji rządzono przez setki lat w ten sposób, że u góry była władza samowolna, u dołu utrzymywano ludność w obojętnej bierności i ślepym posłuszeństwie, a łącznikiem był jedynie nakaz i knut. W Hiszpanii, mającej za sobą zgoła inny rozwój polityczny, pozwolono sobie nagle na sześć lat dyktatury wojskowej gen. Primo de Rivera'y u boku króla Alfonsa XIII, zawieszając prawo na kołku, a społeczeństwo odsuwając od wpływu na bieg spraw państwowych. Dogodność do czasu, tam dłuższa, tu krótsza, była wielka. Ale taki tryb życia państwowego nie stwarza równowagi stałej. A gdy rządy samowolne urwą się pod naporem takich czy innych okoliczności, które życie rozmaicie, lecz niezawodnie przynosi, wtedy ta pustka, wytworzona przez odepchnięcie społeczeństwa, staje się otchłanią. A to tym bardziej, że znane prawo, iż przyroda nie znosi pustki (natura horret vacuum) ogarnia także życie społeczno-polityczne. Gdy się stworzy pustkę przez stłumienie i zepchnięcie prawidłowych ruchów i zrzeszeń, pchają się w nią, popędem przeciwieństwa, ruchy nieprawidłowe, wybujałe, skrajne. Dlatego właśnie w zacofanej Rosji zrodził się bolszewizm, pozostawiający w tyle za sobą wszelkie socjalizmy krajów z większą swobodą, a w Hiszpanii rozdął się przeciw dyktaturze i jej puściźnie rodzimy w swej krańcowości ruch robotniczy. Że zaś jedne skrajności wywołują drugie, zamiast rozwoju życiowego zjawia się pasmo napięć i wyładowań, starć i wstrząsów, wahań od bieguna do bieguna. Komuż, poprzez wszystkie różnice — jeszcze większe niż sama odległość między najbardziej zachodnio-południowym a najbardziej wschodnio-północnym krajem Europy — dzisiejsze zdarzenia w Hiszpanii nie przypominają zdarzeń w Rosji przed niespełna dwudziestu laty? Rząd Kiereńskiego był jeszcze rządem lewicy mieszanej, złożonej z różnych żywiołów, socjalistycznych i umiarkowanych, a kierując się stanowczo przeciw przeszłości carskiej, bronił jednak ostatnich okopów przed skrajnym naporem bolszewizmu. Niezbyt różni się od tego rząd hiszpański po wyborach marcowych. Jest to rząd lewicy socjalistycznej 4 N ta f- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 366 i niesocjalistycznej, pod naczelnym kierownictwem nie-socjalisty Azana'y, prezydenta republiki, stanowczo zrywający z przeszłości królewską, ale zarazem usiłujący jeszcze nie dopuścić zalewu kornunis tycznego. Gen. Korniłow podjął wówczas, w r. 1917, próbę wojskowego opanowania władzy przeciw temu rządowi ludowemu, widząc staczanie się coraz żwawsze na lewo. Rząd Kiereńskiego zdołał powstrzymać i odeprzeć to przedsięwzięcie, ale tylko już z poparciem żywiołów bolszewickich, które wskutek tego jeszcze mocniej położyły swą rękę na biegu zdarzeń. Stało się to wstępem do przewrotu wyłącznie bolszewickiego z października 1917 roku. Dzisiaj w Hiszpanii, generałowie Franco, Mola, Queipo de Liano i inni podjęli przedsięwzięcie wojskowego opanowania władzy przeciw rządowi lewicy. Rząd prezydenta Azana'y, pod zmieniającym się przewodnictwem p. Casares Quiroga'y, p. Martinez Barrio, p. GiraFa, co świadczy o wahaniach, oparł się w walce przeciw powstaniu o skrajne skupienia robotnicze, dając im broń, oraz ulegając już naciskowi ich rad robotniczo-żołnierskich. Mieści to w sobie zarodki dalszego rozwoju, nieuniknionego już niemal, w kierunku najskrajniejszym. Generałowie hiszpańscy prawdopodobnie nie mylili się, sądząc, że to już ostatnia chwila na ratunek. (Rządy od marca br., po zwycięstwie wy5o7czynriewtćy,~z^rfy~całkiem z toru prawnego. Nie tylko przez niezgodne z konstytucją złożenie z urzędu prezydenta republiki p. Alcala Zamora'y, republikanina, ale zwolennika prawa i ładu, oraz katolika, zżytego z wierzeniami i z usposobieniem duchowym narodu. Jeszcze bardziej przez rozpętanie, pod pobłażliwym okiem władz lub przy ich wspólnictwie, napadów na przeciwników politycznych, niszczenie lub zagarnianie ich mienia, palenie kościołów, co od czterech miesięcy nie ustawało i nawet wzmagało się aż do zamordowania śp. Calvo Sotelo2. Po takiej równi pochyłej władza w państwie musiała się staczać ku najskrajniejszym żywiołom wywrotowym. Generałowie hiszpańscy trzeźwo i słusznie obliczali, że niebawem zalew pójdzie tak rozlegle i tak głęboko, iż na opór będzie za późno. 2 Przywódca prawicowej opozycji parlamentarnej J. Calvo Sotelo (1893-1936) został zamordowany 13 VII. WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ y się racz, i njylą ci ^g^g^^Si " Je którzy, tworząc lewicę ^^Łony przeciw grupom t ostaną, u steru, wygrywając ^^T^/ Łto raz rozpęta arkowanym. To * ^^J^Su^^aw^ ale przez ię siły, nie w chwilowym jakimś y ^ a S^ ^ W°l sił wywrotu. kierownicy powstania hiszpańskiego Trudno przeto L%L?L^&i będz* coraz gorzej: powiedzieli sobie, « «^V bo będzie za późno. - Albo teraz, albo już nigdy, D * A hasłem ich, rozbrzmiewającym dziś w kraj _ Walka na śmierć i życie. dzenia gen. Korniłowa, przed Rozumieją om dobrze, ^^^^ co bądź znacznie bolszewizmu do "J już bolszewizmowi, Demkma, W roz- ajaca walka w Hiszpanii me przyszła za wcześnie, a o losach kraju me na krotko. [ Mały Dzienni^' 6 Vffl 1936, nr 2^5 ŻENIEM DLA EUROPY Prasa donosi o -szliwych okn, komunistów w ^^•.^^y uchodźców. Jeden z tych uchodźców prz Y obnoszono na jacy fabrykę w Barcelonie, °P°^f *'^row zamordowanych przez bagnetach karabinów głowy kilku ot ioemw uderzeniami komunistów. Egzekucji dokonywano rozbyą H J ^ dzkci... l^^^^^^^^^^M byH szczególnie Młodociani komuniści cernasto P J ^ ^^ liturgicznych. na mas" t NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 368 karadzie kładli na siebie ornaty i tańczyli dziko oświetleni czerwonym-blaskami płonących kościołów... Kilka zakonnic zamknięto w p}0n cym kościele, gdzie spaliły się żywcem. Szereg wiarygodnych świadków z różnych źródeł potwierdza te straszliwe wiadomości o okrucieństwach, jakich dopuszczają się czer-woni władcy w Hiszpanii. Stwierdza to w prasie francuskiej poseł amerykański Bowere, który dnia 26 bm. opuścił Hiszpanię. Mówią to samo pasażerowie okrętów, które stały w porcie Barcelony — jak statek amerykański „Oklahoma", torpedowiec brytyjski „Gallant" i statek włoski „Principessa Maria". Opowiadają oni o straszliwych scenach wandalizmu i rozbestwienia socjal-komunistów. „Osservatore Roma-no" z 28 lipca br. donosi również przez swego korespondenta z Barcelony o tych dantejskich scenach w artykule Eccididisacerdotii, incendi di chiese, devastazioni di conventi (Księża mordowani, kościoły podpalone, klasztory dewastowane). Są to okrucieństwa, które mrożą krew w żyłach. Nerwy Europejczyków stępiały, ale te ostatnie zbrodnie zbirów komunistycznych w Hiszpanii zdolne są poruszyć najbardziej zakamieniałe serca i nasuwają zarazem straszne ale jakże ostrzegające wnioski. Pierwszy wniosek, stwierdzony już nie po raz pierwszy przez historię, że „umiarkowane" ruchy rewolucyjne kończą się zawsze orgią rozhukanych najniższych instynktów w żywiołach pozbawionych hamulca wiary i religii. Tak było w czasie rewolucji francuskiej. Doktrynerstwo Robespierre'a „oswobodziciela ludu" skończyło się krwawą anarchią Marata. W Rosji „kiereńszczyzna" doprowadziła do pławiącego się w gwałtach i w krwi bolszewizmu. To samo teraz w Hiszpanii. Z Madrytu nadchodzą wieści, że prezydent socjalistyczny i rząd są już w rękach komunistów, że „hiszpański Lenin" Largo Caballero jest już panem położenia w stolicy. A drugi wniosek, który winien być groźnym ostrzeżeniem dla tych wszystkich, co w dążeniu do „naprawy społecznej" operują tylko hasłami: „cywilizacja", „kultura" z pominięciem religii. Wypadki w Barcelonie jeszcze raz stwierdziły, że tam, gdzie przestaje działać hamulec sumienia, gdzie zanika wiara, tam w momentach przełomowych nic nie zostaje z dorobku tzw. „cywilizacji". Cóż pomogły wysiłki tylu wieków narastania „kultury", jeżeli ludzie w naszych czasach postępują gorzej niż zwierzęta. ,0 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ yft Barcelona jest jednym z ostatnich sygnałów ostrzegawczych. Gdy ludzie XX wieku palą żywcem swych bliźnich (w dodatku rodaków), gdy obnoszą ich głowy na bagnetach, gdy rozrywają na kawałki i profanują r\vłoki — to fakt ten stanowi groźne memento, że wszystkie naprawy społeczne bez oglądania się na Boga kończą się chaosem i zbrodnią. __________ __________ [„Robotnik" 7 VIII 1936, nr 248] Stanisław Dubois: PROBLEM LEGALNOŚCI P. Cat lubi ubierać się w togę praworządności. Chce występować jako rycerz prawa i legalności. Okazuje się jednak, że jest w zgodzie z interesami klasy posiadaczy, którą z temperamentem reprezentuje. Bo oto co pisze p. Cat w „Słowie" o zbrojnej rebelii faszystowskiej przeciw prawnie sprawującemu władzę rządowi ludowemu w Hiszpanii. P. Cat skarżąc się, że w Polsce istnieje wiele pism, które stoją po stronie legalnego rządu hiszpańskiego, dodaje: „Przechyla się także w tę stronę i «Kurier Poranny», uważany dziś za dziennik stojący najbliżej urzędującego gabinetu. ' Należymy do tej prasy polskiej, która życzy klęski rządowi madryckiemu, zwycięstwa powstańcom". Całkowicie rozumiemy pobudki, które kierują p. Catem. Jego szczere wyznanie notujemy jedynie dlatego, by zdemaskować ów „legalizm" sfer posiadających. Przydać się zresztą może to oświadczenie w przyszłości. [„Słówek 8 VIII 1936, nr 216] Stanisław Cat-Mackiewicz: NOTATKI POLEMICZNE. „ROBOTNIK" „Robotnik" wymawia mi, że bronię konstytucji w Polsce, a oklaskuję powstanie przeciwko prawowitemu, legalnemu rządowi w Hiszpanii.__ Mógłbym na to odpowiedzieć, że żaden rząd, ustalony przy pomocy międzynarodówki i pieniężnej pomocy z Rosji sowieckiej, nie jest prawowity. Na tle sprawy hiszpańskiej rozpoczęto agitację za nie- A ;'v NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 370 -interwencją. Należy żałować, że się zapomina, iż jest jedno państw które stale uprawia interwencję do stosunków wewnętrznych inny K państw. Państwem tym jest Rosja sowiecka. Czy mamy jej zostawić t w monopolu? Czy na uzależnienie od Rosji rządu francuskiego p. Blum mamy patrzeć spokojnie, a pomoc Włoch dla generała Franco ma w nas wywoływać pioruny oburzenia? Ale poza tym trzeba dwie rzeczy rozumieć: 1) udany zamach stanu udana rewolucja, będzie zawsze czynnikiem prawotwórczym. Niech przeglądacz prasy w „Robotniku" zapyta się o to p. Niedziałkowskiego Wódz udanego zamachu stanu zostaje bohaterem narodowym, nieudanego — kryminalistą. Może to bardzo niemoralne, toteż może to będzie wyrównane na tamtym świecie, ale u nas to obowiązuje we wszystkich państwach. „Robotnik" także rząd madrycki nazywa rządem legalnym tylko dlatego, że się udała rewolucja 1931 roku.3 Broniłem dzisiejszej konstytucji przed okólnikiem gen. Składkowskie-go4 i byłem zwolennikiem zamachu stanu 1926 roku. Dlaczego? Powiedziałbym, że mam ku temu nie tylko polityczne, lecz i moralne przyczyny. Oto jeśli ktoś łamie konstytucję, powinien istotnie być przekonany, że nie ma innego wyjścia. Toteż z trudem i wielkim namysłem zdecydował się na to Marszałek w 1926 roku. Nie można tych rzeczy robić lekko, ot tak sobie, „pour passer le temps", jak powiada Wyspiański. JAMACH MAm __ _________ _ _______ _ _ _[„M_ały_ Dziennik" 8 VIII 1936, nr 217] Leon Radziejowski: NA MANOWCACH Zaślepienie polityczne jest ciężką chorobą. Ludzie nią dotknięci, zaopatrzeni w swoje doktryny, tracą zdolność orientowania się i gotowi są z podziwu godnym uporem sami sobie kopać grób, chociaż bynajmniej rychłego zgonu nie pragną. Na przykład, wychodzący w War- 3 14 IV 1931 upadła w Hiszpanii monarchia, a 8 XII ogłoszono konstytucję republikańską. 4 Premier F. Sławoj Składkowski wydał 13 VII 1936 okólnik, który łamiąc zasady konstytucji kwietniowej wysuwał gen. Rydza-Śmigłego na drugie, po prezydencie, miejsce w hierarchii politycznej w Polsce. WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ frontu iuu<-""^&" - sztandaru wmawia w swycn •., mu narodowego. Ci bowiem „ kulturze europejskiej. S^i:^^^^l^^^^ inne tory, wprawdzie „oficjalnie^ n'c "''°^umstóv, socjaliści < ['^^^^^^^T^^ cach i eserach nie pozostało ani sia. . ^ ^ 55burzuazyjnej" l wodzowie zaś musieli Ktao™C ,**rado» bolszewickim nie byh pewni Europy, gdyż w socjalistycznym „eldor Jrontu ludowego życia Ten sam los spotkać musi w ra^y \ {masonów. Nie ostaną w Hiszpanii, wszystkich socjalistów tamtejszyc ^^ ^ wobec przewagi komunistów. JUjjd ^ to w Hiszpanii są już będzie musiał rządowi koimmisi, dowi madryckiemu sowiety, zorganizowane na terenach podległy 4 czynnikom, które potrzebna wzór rosyjski by^^zrobićWoje,anastei«uep6Jfićp^. byrytylkopoto,byjaKJviui^i ^ ^ miejscu „trontu —•—• r-,^ł-»Va ipst sOOdZlCWcmi^' Y5 i^*»nti7p|7HV Tak sarno rnrzonK4 J^OL r .,, lu-jej-aino-demoKidiy^/aij? ludowego" zjawi się >kjś;'fr°^ J^ie ryb w mętnej wodzie... panom socjalistom na powstańców „~ /o^at^paten, c^yc^, o^ow koncentracyjnych, głodu i moru. 4\ A NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 372 ••u Powinien to rozumieć naczelny organ PPS. Więc po cóż wprowad w błąd swych czytelników? Po co pośrednio urabia grunt i u nas H] posiewu „ludowego frontu?" Chcemy wierzyć, że sami pp. socjaliści spod sztandaru PPS nj potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Wyręczymy ich, twierdząc że socjaliści tracąc grunt pod nogami, muszą iść błędnymi drogami, nie tam gdzie chcą, lecz gdzie ich prowadzą fatalni sąsiedzi z lewicy. A na tej drodze można się pozbyć łatwo do reszty tego patriotyzmu, którym się chwalą zwolennicy ideologii „Robotnika". [„Warszawski Dziennik Narodowy" 9 VIII 1936, nr 217] POCZĄTEK WOJNY ŻYDOWSKIEJ Ruch narodowy wśród narodów europejskich zagraża istnieniu Żydów w naszej części świata. Czyż można im się dziwić, że, zdając sobie sprawę z tego, zamierzają się bronić wszystkimi sposobami — aż do wojny włącznie? Wojny — oczywiście — prowadzonej przez społeczeństwa aryjskie. Wojna ta już się rozpoczęła — w Hiszpanii! Wytłumaczymy się zaraz jaśniej. Zaczęło się to w Niemczech, gdzie ruch narodowy (narodowy socjalizm) uderzył wprost i bezpośrednio w Żydów. To samo może się powtórzyć np. w innych krajach, przede wszystkim w Polsce. Polska zaś jest dla Żydów krajem niezmiernie ważnym, bo tu żyją w największym skupieniu i tu mają „niecywilizowany" jeszcze lud żydowski. Muszą się tedy Żydzi bronić. Zawiodły dawne metody. Ustroje demokratyczne, które dały Żydom „równość, wolność i braterstwo", bankrutują, dyktatury antynarodowe, służące interesom żydowskim, giną. Cóż im tedy pozostaje? Odpowiedź jest prosta — komunizm. Tylko skomunizowanie narodów europejskich może ocalić Żydów od przymusowej emigracji z naszej części świata. Najprostsza zaś droga do skomunizowania wszystkich narodów europejskich prowadzi przez wojnę powszechną... Oto dlaczego sądzimy, że centra polityczne żydowskie prą obecnie do wojny. Wskazuje na to zachowanie się premiera Francji, p. Bluma, który, robiąc wszystko, by pomóc „frontowi ludowemu" hiszpańskiemu, pracuje na rzecz wojny. 373 _, WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ Wojna rozpętałaby wszystkie czynniki rewolucyjne w Europie. Nie wiadomo, czy w katastrofie wojennej ostałyby się ustroje narodowe nawet w Niemczech i we Włoszech. Tak na rzeczy patrząc, sądzimy, że wojnę domową w Hiszpanii można nazwać początkiem wojny żydowskiej, to znaczy: wojny o to, by Żydzi utrzymali się w Europie i zachowali zdobyte wśród narodów Europy stanowisko. Trzeba mieć choć trochę wyobraźni i dobrze się przyglądać temu, co się dzieje w Hiszpanii. Chodzi tam o dwie rzeczy — o zaprowadzenie ustroju sowieckiego i o wytępienie wszystkiego, co przeszkadza Żydom w panowaniu nad krajem. Przeraźliwe okrucieństwa, mordy i znęcanie się, podobne do tego, co się działo w czasie wielkiej rewolucji „francuskiej" i w czasie rewolucji „rosyjskiej", to nie przypadek; to świadoma, dobrze obmyślana akcja, mająca na celu fizyczne wyniszczenie wszyst-jukiego^co podtrzymuje świadomość narodową Hiszpanii. ————\ ć<_J [^"Społeczeństwo polskie pozbawione jest politycznej wyobraźni. Nie / zdaje ono sobie wcale sprawy z tego, że Polska ma z górą 1000 km granicy z Rosją bolszewicką i z górą 3 miliony Żydów, którzy z niedzieli na poniedziałek mogą się stać czynnymi agentami rewolucji komunistycznej. Społeczeństwo polskie nie zdaje sobie sprawy z tego, że zwycięski ruch komunistyczny w Polsce mógłby doprowadzić do dwóch możliwo-ści — albo włączenia Polski do Związku republik sowieckich, albo też zachowania w niej obecnego ustroju, lecz pod protektoratem Moskwy, I jedno, i drugie byłoby końcem niezależności państwa polskiego. Zanim by zaś doszło do tego lub tamtego, wszystko, co stanowi o kulturze i cywilizacji polskiej, zostałoby w prosty sposób wyrżnięte... I to nie tylko „bankierzy, przemysłowcy i wielcy posiadacze ziemscy", lecz wszyscy, od największych do najskromniejszych, którzy się zaznaczyli w akcji przeciw Żydom. Te wszystkie ewentualności mogą nam grozić nie za lat dziesiątki lub za lat kilka, lecz za tygodnie lub miesiące. Bo gdyby wypadki hiszpańskie doprowadziły do wojny powszechnej, to zgodnie z wielokrotnym doświadczeniem dziejowym — równina nad Wisłą stałaby się znowu terenem wojny. Kto rzeczy powyższe widzi z całą jasnością, kto wie, jakie wypadki się zbliżają, tego mogłoby ogarnąć przerażenie, gdy sobie uprzytomni, jak r-^f-Sfe"1 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM wielu ludzi w Polsce tego wszystkiego nie dostrzega i żyje tak ' u * nikomu nic nie groziło. Czyż nie jest rzeczą wprost tragiczną, że niek • organy prasowe polskie stoją wyraźnie po stronie „legalnego" r °te hiszpańskiego, czyli po stronie komunizmu, walczącego w irnię j tU resów żydostwa? A są też sfery „wygodnickich", które obojętnie pat na tych, co wyczerpują się i giną w walce ze zbliżającym się niebe pieczeństwem, nie pomne na to, że grozi ono narodowi, państwu a przede wszystkim owym sferom... Wojna żydowska, która w latach najbliższych będzie centralnym zagadnieniem europejskim i światowym, rozpoczęła się na półwyspie Iberyjskim. Oby się nie przerzuciła w tej formie nad Wisłę i oby tu nie zniszczyła wśród łuny pożarów i rzezi tego wszystkiego, co stoi na straży tysiącletniej cywilizacji i kultury polskiej. [„Robotnik" 13 VIII 1936, nr 254] WALKA O WOLNOŚĆ TRWA. „HISZPANIA NIE BĘDZIE AGENTURĄ «TRZECIEJ» RZESZY" Słowa: „Hiszpania nie będzie agenturą «Trzeciej» Rzeszy" powiedział w niedzielę przez radio madryckie tow. Prieto, jeden z najwybitniejszych przywódców hiszpańskiego ruchu socjalistycznego. Bo w samej rzeczy: tam, na Półwyspie Pirenejskim odbywa się próba zaprzedania całego kraju obcym państwom faszystowskim za cenę władzy dla tych, którzy zaprzedają własną ojczyznę. Lud hiszpański walczy już dzisiaj nie tylko o ustrój wewnętrzny państwa, nie tylko o wolność polityczną — walczy tak samo o niepodległość, dosłownie i bez żadnej przesady. Gdyby rewolta gen. Franco wygrała, Hiszpania stanie się, jak mówił tów. Prieto, agenturą „Trzeciej" Rzeszy, względnie wspólną agenturą Berlina i Rzymu. Niebezpieczeństwo wojny światowej zwiększy się — rzecz jasna — kolosalnie. Więc w imię czego prezydent Republiki Hiszpańskiej Azana", w imię czego rząd i lud hiszpański mają być „łagodni" i „tolerancyjni" wobec zdrajców? Czy my sami w setkach książek, broszur i artykułów nie potępialiśmy setki razy zbytniej „łagodności" insurekcji Kościuszkowskiej w sto- WOBEC HISZ »ŃSKIEI WO.NY DOMOWEJ PM**IE' u madrycki rząd - to konstytucn *a po ^ Ty WVM Uo NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM „legalność", skoro nasi (tzn. faszyści) organizują powstanie. .ntownikami. Ale tego mało! Buntownicy, jak ci targowiczanie, porozumieli • z obcymi mocarstwami. Rozdają im ziemie hiszpańskie. Rozdarowu^ wyspy, kolonie. Zdrada? Zbrodnia? Roztrzelać zdrajców, sprowadza' cych pomoc niemiecką czy włoską?.. Ach, nie! Tu u nas, w Polsce, far opozycyjny poseł cytował w dawnym sejmie opinie francuskie, powodował wybuchy sztucznego „oburzenia" u senatorów: „Co? Polak powołuje się na Francję"! Ale gdy hiszpańscy grandowie kupczą krajem dla swych klasowych celów — ach, to w porządku! Przecież to przeciwko robotnikom! Mogą nawet pół Hiszpanii rozdać obcym — jeśli klasowy interes tego wymaga. Gdzież kryterium patriotyczne? I tak we wszystkim. Wszędzie podwójna miara, bo to klasowa miara. •""" Ale weźmy jeszcze jeden znamienny przykład. Endecy do dziś dnia podkreślają, że są wierni orientacji antysemickiej. Uznają „wielkie zasługi" Hitlera (walka z Żydami i komuną), ale trwają — ponoć — na antyniemieckim stanowisku. Przypuśćmy./Ale czy pp. endecy nie zdają sobie sprawy z tego, że zwycięstwo hiszpańskich faszystów, to zwycięstwo Hitlera, to okrążenie Francji od zachodu, to skrępowanie Francji na Morzu Śródziemnym, to niemal odcięcie Francji od posiadłości w Afryce Północnej? Chyba to jasne?'1 Jak więc pogodzić antymadryckie nastawienie endeków z resztkami antyniemieckiej i frankofilskiej orientacji? Tygodnik „Yendredi" pisze, że przejście Hiszpanii do rąk gen. Franco oznacza zamknięcie Morza Śródziemnego na kłódkę; wyspa Majorka staje się morską bazą, a hiszpańskie Maroko — lądową bazą przeciwko francuskim afrykańskim posiadłościom;/ Francja zostaje odcięta od Afryki północnej, a w Europie utrwala się nowa „równowaga", w której decydującą rolę zaczynają odgrywać siły wojny... Tak, „Yendredi" ma rację. Czy pp. endecy tego nie rozumieją? Chyba rozumieją. Ale w tych faszystach walczy pierwiastek faszystowski z resztkami frankofilstwa — i zwycięża. Gen. Franco czy lewicowy Madryt? Hitler czy Blum? Klasowe sympatie decydują. Stąd ten brak logiki, stąd ta dwoista polityka, stąd ta połamana „orientacja". Stąd też wszystko staje się jasne. Legaliści zwalczają hiszpański legalizm. Nacjonaliści zachwyceni są interwencją państw faszystowskich. 7,Frankofile" popierają politykę Niemców i starają się o ich wzmocnienie. ^n% 3n to t , czas" U VIII 1936, n HISZPAŃSKICH „ ypADKUW Hiszpańska wojna domowa budzi w całe] Europie ogromne zainteresowanie i jest przedmiotem gorącej polemiki prasy wszelkich odcieni. Jest to zupełnie zrozumiałe wobec szerokiego tła, na którym rozgrywają się te wypadki, chodzi tam bowiem nie tylko o przyszły ustrój Hiszpanii, ale o rozstrzygnięcie — na jednym odcinku — światowego konfliktu pomiędzy ideologią chrześcijańsko-tradycjonalistyczną — a bolszewickim komunizmem. Są to dwa poglądy wykluczające się wzajemnie, toteż walka pomiędzy nimi toczy się bezkompromisowo — i dlatego rezultat hiszpańskiej kampanii obchodzi żywo wszystkie europejskie narody - albowiem exempla trahunt... Przykład Hiszpanii odbije się głośnym echem wszędzie, gdzie społeczeństwa bronią się przed komunistyczną rewolucją — i może kiedyś zaważyć na szali tego starcia; jest zatem zrozumiałe, że wypadki rozgrywające się na półwyspie Iberyjskim są oceniane i komentowane z punktu widzenia przekonań i sympatii, jakie budzą walczące strony. Zwłaszcza komuniści wszystkich krajów z fanatyczną zapamiętałością solidaryzują się — nie tyle z rządem madryckim, co ze skrajnymi żywiołami działającymi pod jego firmą; a jeżeli zważymy, że rewolucjoniści hiszpańscy dopuszczają się najstraszliwszych zbrodni i w sposób barbarzyński niszczą arcydzieła sztuki — tym jaskrawiej się uwydatnia pomoc okazana im przez francuskich i rosyjskich wywrotowców. Wiemy już zatem, czego należy oczekiwać od zwycięstwa zwolenników trzeciej międzynarodówki. To, co teraz dzieje się w Hiszpanii, powtórzy się wszędzie, gdzie by na nieszczęście ludzkości zatriumfowała bolszewicka doktryna. Zresztą przebieg rosyjskiego przewrotu był już pod tym względem dostatecznie pouczający. Ale okrucieństwa bolszewizmu tłumaczono niskim stanem kultury rosyjskiego społeczeństwa, teraz widzimy, że metody walki komunizmu są wszędzie jednakowe, wszędzie równie okrutne i niszczycielskie. Nie ma już niespodzianek: eksperyment in anima viii — został dwukrotnie NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 378 przeprowadzony — za każdym razem w zupełnie odmiennych wan kach, i skończył się zawsze straszliwym rozlewem krwi i zniweczenie " niezastąpionych wartości kulturalnych. W tym stanie rzeczy, bezkrytyczny zachwyt socjalistów — także polskich — dla hiszpańskich komunistów, uderza i zastanawia. Socjaliści odnosili się dotychczas do bolszewizmu chłodno i krytycznie, doświadczyli zresztą jego ciężkiej ręki na własnej skórze, gdyż byli w Rosji prawie tak samo prześladowani jak zwykli burżuje. Prasa komunistyczna obsypuje ich stale obelgami, traktując socjalistów jako odstępców — a co najmniej jako oportunistów — a podczas wyborów parlamentarnych kandydaci obu obozów walczyli ze sobą z wielką zaciętością. Dopiero stworzenie tzw. frontu ludowego pogodziło pozornie zwaśnionych marksistów — ale i w tym wypadku komuniści zawierali kompromis wyborczy jako chwilowe zawieszenie broni i odmówili udziału w gabinecie p. Bluma. Ich niechęć i nieufność do socjalistów jest stale podkreślana, a w razie zwycięstwa tzw. madryckiego rządu w Hiszpanii, los socjalistów nie będzie lepszy niżeli w Rosji. Mimo to, socjaliści stosują zupełnie przeciwną taktykę wobec komunistów, robią im najdalej idące ustępstwa i solidaryzują się z nimi przy każdej sposobności. Robi to wrażenie, jakby się obawiali, że komuniści odbiorą im klientelę, to znaczy wyborców, i przelicytują ich w dziedzinie tzw. rewindykacji proletariackich. Chociaż więc — przynajmniej dotychczas — fasada socjalistów na zachodzie przedstawia się okazale — są oni w gruncie rzeczy słabsi, tracą grunt pod nogami i bliska jest chwila, kiedy komuniści wyprą ich z wielu pozycji jakie jeszcze zajmują. Zjawisko to zresztą znane, że w wyścigu dwóch radykalizmów zwycięża ten, który więcej i śmielej obiecuje i lepiej potrafi łudzić masy robotnicze. Swoją defekcję i swoją ustępliwość wobec komunistów, próbują socjaliści wytłumaczyć i usprawiedliwić koniecznością walki z faszyz- WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ ein, we wszystkich jego formach i przejawach. Istotnie faszyzm ze swym hnic-wyni nastawieniem wobec marksizmu wszelkich odcieni — jest oroźnyrn przeciwnikiem socjalizmu. W Niemczech i we Włoszech zostali nrzez faszystów — nacjonalistów, nie tylko pokonani, ale doszczętnie rozbici — prawie bez walki. Po prostu nastąpiła ogólna dezercja z obozu socjalistycznego, spowodowana szeregiem ciężkich błędów popełnionych przez jego przywódców, którzy będąc u władzy okazali wielką nieudolność w sprawowaniu rządów — i stale balansowali pomiędzy wymaganiami praworządnego państwa, a chęcią realizowania radykalnych doktryn. Próbowali nawet imperializmu i nacjonalizmu, i mamy w świeżej pamięci ich antypolską postawę, ich ataki na Pomorze. Wszystko to nie pomogło, i socjalizm niemiecki i włoski zawalił się niesławnie, pociągając za sobą w tym upadku swoich sprzymierzeńców, liberałów i demokratów. Teraz próbuje się odegrać we Francji i gdzie indziej przy pomocy komunistów i bolszewików, którzy mu na razie dopomogą — po to tylko, aby potem socjalizm tym pewniej obalić i jego spadek zagarnąć. W państwach skandynawskich socjalizm odgrywa jeszcze dość poważną rolę, głównie dlatego, ponieważ przybrał tam charakter bardzo umiarkowany, i na pół burżuazyjny. Pozycja socjalistów w tych krajach jest jeszcze o tyle korzystniejsza, że komuniści nie odgrywają tam żadnej roli — nie ma więc demoralizującej walki konkurencyjnej; inny jest przy tym temperament ludności, i inny poziom oświaty. Dowiemy się zresztą niebawem, jaka jest siła socjalizmu na północy, gdyż w Danii, Norwegii i Szwecji mają się odbyć wybory parlamentarne. Wobec znacznej stabilizacji tamtejszych stosunków, nie zanosi się na głębsze zmiany, ale ten socjalizm północny jest raczej zbliżony do angielskiej Labour-Party — i podobnie jak ona nie kapituluje przed komunizmem i nie schlebia bolszewikom... * Wypadki hiszpańskie dowodzą, że generalna rozprawa pomiędzy ideą praworządności, sprawiedliwości społecznej i chrześcijańskiej miło- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 380 ści bliźniego, a anarchią komunistyczną i barbarzyństwem bolszew kim, jest bliższa, niż dotychczas przewidywano. Podział obozów mu • zatem nastąpić szybko i gruntownie — a kto tego nie czuje i nie rozum" — skazany jest na zagładę. _ [„Robotnik" 21 VIII 1936^ nr 261] Jan Maurycy Borski: NASI WYWROTOWCY Reakcja traktuje komunistów jako wywrotowców i zakłada przeróżne ligi i stowarzyszenia do walki z komunizmem. Mniejsza na razie o komunizm, ale przypatrzmy się owym wrogom i tropicielom wywrotowców. W Hiszpanii toczy się od przeszło miesiąca krwawa wojna domowa, wywołana przez wysokich oficerów armii hiszpańskiej. I oto reakcja całego świata, jakby na komendę, stanęła po stronie rebeliantów, a do rządu hiszpańskiego, do legalnego rządu, darzonego zaufaniem większości społeczeństwa, ma nieukrywaną „pretensję", że — on w ogóle się broni przed rebelią! By poznać należycie poziom umysłowy i moralny reakcji nie tylko polskiej, lecz międzynarodowej, wystarczy przeczytać urywek z „Czasu", przytoczony już przez nas przed kilku dniami. Stary, bezzębny „Czas" jest „oczywiście" po stronie rebeliantów. On, co za młodu głosił: „Przy tobie (cesarzu Austrii) stoimy i stać chcemy", teraz na starych latach staje u boku gen. Franco. Strupieszały konserwatysta zamienił się w „powstańca" i przemawia wręcz — rewolucyjnie. Skazuje „na zagładę" tych, co nie czują i nie rozumieją, że „podział obozów musi nastąpić szybko i gruntownie" i że „generalna rozprawa" między obozami „jest bliższa, niż dotychczas przewidywano". Stateczny, konserwatywny „Czas" wypowiada się za szybką „generalną rozprawą" a la Franco z demokracją i ruchem robotniczym! Spokojny, zrównoważony organ „elity" konserwatywnej przemawia jak urodzony wywrotowiec, interes klasowy obudził w nim krwiożercze instynkty. A w imię czego ma się odbyć ta szybka „generalna rozprawa"? Ano w imię „praworządności i sprawiedliwości społecznej i chrześcijańskiej miłości bliźniego!" i j WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ Generałowie Franco i Mola, którzy czasu wojny byli agentami Hieniiec, a obecnie złamali dobrowolnie złożoną przysięgę wierności dla rządu swego kraju i rozpalili wojnę domową; którzy przy pomocy obcych państw czynią najazd na własny kraj: generałowie — zdrajcy i sprzedawczyki — to przedstawiciele „praworządności"! „Sprawiedliwość społeczna" generałów-zdrajców wyraża się w tym, że chcą zgnieść demokrację i pozbawić masy zdobytych po obaleniu monarchii praw, że chcą usunąć rząd, który dąży do zniesienia feudalizmu w Hiszpanii, do obdarzenia mas chłopskich ziemią, znajdującą się w rękach garstki grandów, do uczynienia z Hiszpanii nowoczesnego państwa kulturalnego. A „miłość chrześcijańska" rebeliantów jest istotnie wzruszająca. Już samo rozpętanie wojny domowej jest raczej aktem łaski bożej, niż objawem nienawiści — nieprawdaż? A mordowanie bezbronnych, lecz wiernych rządowi obywateli, przez rebeliantów, noszących na piersi krzyżyk i obrazki święte — czyż nie rozrzewnia do łez każdego dobrego chrześcijanina?! Zdradę, rebelię i krzywoprzysięstwo nazywa „Czas" — praworz"ą(P nością; walkę o przywileje klasowe i stanowe, o powrót do średniowiecza, nazywa — sprawiedliwością społeczną; masowe mordowanie braci, krwawe rzezie i okrucieństwa, podszyte bluźnierstwem, nazywa — miłością chrześcijańską. • Czy tu nie jest wszystko wywrócone do góry nogami? ^ ^ Czy pojęcia i słowa, odarte z wszelkiej ogólnie przyjętej treści i zamienione w jej przeciwieństwo, mogą jeszcze służyć jako środek porozumiewania między ludźmi? A przecież „Czas" nie jest odosobniony. On tylko w sposób, powiedzielibyśmy, klasyczny, wyraża to, co czuje i myśli cała międzynarodowa burżuazja. Ale doprawdy źle, bardzo źle jest już z tą burżuazja, jeżeli takich plugawych chwyta się metod, jeżeli w obronie swych klasowych interesów nie tylko ucieka się do zbrodni i łajdactw, lecz ponadto zatraca elementarną godność ludzką, prostytuuje swe słowa i myśli. Klasy posiadające same wystawiają sobie świadectwo, że całkowicie i wszechstronnie dojrzały do zagłady. 4 NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 382 [„Prosto z Mostu" 23 VIII 1936, nr ---. Wojciech Wasiutyński: Z DUCHEM CZASU. WOJNY RELIGIJNE JUŻ SIĘ ZACZĘŁY Przed dobrymi kilku laty Chesterton napisał, że świat wchodzi w okres nowych wojen religijnych. To zdanie uznano za bardzo błyskotliwy paradoks. Król paradoksu napisał jeszcze jedną taką miłą, drażniącą tezę. W epoce Deterdinga i Rockefellera wojny religijne? Czarujący nonsens. Przecież wojny religijne były w średniowieczu za krzyżowców, potem jeszcze protestantów z katolikami w epoce reformacji, ale dziś? Dziś są wojny imperialistyczne. Były wojny narodowe w XVIII i XIX wieku, a teraz są wojny imperialistyczne: o panowanie gospodarcze nad światem, o naftę, stal, złoto, o rynki zbytu. A przede wszystkim o naftę. A jednak dawno już były pierwsze jaskółki zapowiadające nowy charakter wojen. Może być, że wojna polsko-bolszewicka w 1920 r. była początkowo tylko wojną o interesy państwowe. Ale później? Czy to przypadek, że symbol zwycięstwa nad bolszewikami upatrzyła sobie opinia polska w księdzu Skorupce, który poległ biegnąc z krzyżem w ręku? Bo jednak jego właśnie uznano za symbol. Może jednak w tej wojnie były pierwiastki walki dwóch religii, może tym się tłumaczy podział świata patrzącego na to, co się w 1920 roku działo, na dwa obozy — tych, co zatrzymali idącą do Polski broń, co nie chcieli udzielić żadnej pomocy i tych co chcieli pomagać, co się za Polskę choćby tylko modlili? Wyraźniej niż w pierwszych latach świata wyłaniającego się z chaosu, w latach po wielkiej wojnie, widać te rzeczy dziś w związku z wojną w Hiszpanii. Nikt już chyba nie wierzy, aby ta wojna toczyła się tylko o formę rządów i tylko o interesy materialne. Nie spotwarzajcie czerwonych górników z Asturii twierdząc, że biją się tak krwawo tylko o kolektywizację kopalń. Nie pomniejszajcie chłopów z Nawarry, twierdząc, że tak namiętnie przelewają krew w obronie kapitalistów i dóbr kościelnych. Czerwone kokardy jednych, szkaplerze drugich mają gj WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ głębszy sens. Im dłużej ta wojna trwa, im jest zacieklejsza, tym wyraźniej wyłania się jej prawdziwe oblicze — to jest wojna religijna. Kościół i międzynarodówka, chrześcijaństwo i marksizm stanęły naprzeciw siebie. To są dwie religie, choć jedna z nich jest materialistycz-na, choć dąży do raju na ziemi. Ale czyż religia żydowska nie dąży także do raju na ziemi? A mimo to jest religią i nikt jej tej nazwy nie odmawia. Każda nowa religia w pierwszym swoim okresie usiłuje wygrać sprawę mieczem. Każdej nowej religii towarzyszą wojny religijne. Nie mieliśmy od kilku wieków wojen religijnych, bośmy nie mieli nowej religii. Komunizm jest jak islam religią niczym nie przypominającą chrześcijaństwa, rasizm jest jak luteranizm tylko zwykłą herezją. | Dla Hiszpanii ta wojna domowa jest wielkim szczęściem. Kraj tkwiący w martwocie duchowej, uśpiony od wieków, rozżarty śmiesznymi drobnymi personalnymi sprawami, nagle został zbudzony do wielkiej roli. Antyreligia komunistyczna wstrząsnęła i zbudziła Hiszpanię. Zmusiła ją do wydobycia w walce tego jedynego, co było w tym narodzie wartościowe, choć zniekształcone i pozłocone jak barokowe figury — katolicyzmu. Już sam fakt, że w Hiszpanii ludzie mają naprawdę za co ginąć, jest dla niej bezcenny. Krew przelana o to, żeby na tronie siedział zamiast don Alfonsa don Carlos, była przelewana bezowocnie. Teraz jest przelewana owocnie, choćby nawet katolicy mieli przegrać. * Swoją drogą jest tam w tej wojnie oczywiście bardzo wiele rzeczy tragikomicznych i do patosu chwili niedostosowanych. Taki np. generał Queipo de Liano wymienia poprzez fronty żony z wrogim madryckim ministrem wojny. Transakcji dokonano telefonicznie. Można sobie wyobrazić jak cudownie musiał brzmieć wytworny hiszpański dialog dwóch ekscelencji, niegdyś kolegów, dziś przeciwników. — Ekscelencjo, tu mówi wasz uniżony sługa generał Queipo de Liano (tu prawdopodobnie następowało wymienienie nazwisk babek i dziadów w długim szeregu). — Czym mógłbym mieć honor służyć ekscelencji. — W rękach sił zbrojnych walczącego o wolność i wielkość Hiszpanii bohaterskiego ludu naszego znajduje się czcigodna małżonka waszej . _,, ^Hff " tv«~. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 384 ekscelencji. Wolny naród hiszpański znieść nie może, aby ziemie jec deptała niewiasta, która spoczywała w objęciach zdrajcy Hiszpanii A przeto czcigodna małżonka waszej ekscelencji będzie rozstrzelana jutro o świcie, ale uczynimy to jak chrześcijanie i Hiszpanie, nie bestialsko, jak wasze hordy. Dokonamy tego przy dźwiękach „marcha real", a pluton egzekucyjny będzie w czarnych strojach. — Ha, psie nędzny! Zdrajco mas pracujących Półwyspu Iberyjskiego! W rękach gniewnego ludu walczącego o wolność i sprawiedliwość znajduje się czcigodna donna Mercedes, małżonka waszej ekscelencji. Uznojone krwawym potem masy ludu pracującego już od dawna żądają od trybunałów rewolucyjnych, by usunęły ten ropiejący wrzód, jakim jest ciągłe życie czcigodnej donny Mercedes, małżonki zdrajcy ludu. Jutro o świcie sięgnie po nią karząca dłoń proletariatu. Chyba że... — Ekscelencjo, nie ma nic przyjemniejszego, zwłaszcza dla pięknej kobiety, jak przejażdżka samolotem nad pięknym krajem między Sewillą a Granadą. Co mówię, jest jedna rzecz przyjemniejsza: spotkać podczas takiej przejażdżki lecącą z przeciwnej strony znaną sobie uroczą panią, z tego samego niegdyś bohaterskiego garnizonu. Mniejsza o dalszą rozmowę, dość, że na froncie wstrzymano działania wojenne, panie powróciły do domów i dopiero wówczas dwaj panowie, z których żaden nie był Kacprem Karlińskim5, wydali pełne entuzjazmu odezwy, wzywające żołnierzy do walki. Mimo okrucieństw i błazeństw, ma w sobie wojna domowa Hiszpanii prawdziwy dech wielkości. Bo to jest jedna z pierwszych wojen nowej epoki, wojen religijnych. 5 Kasper Karliński dowodząc w 1587 r. obroną zamku olsztyńskiego (powiat częstochowski) nie oszczędził życia swojego sześcioletniego syna prowadzonego jako zakładnika na czele atakujących wojsk arcyksięcia Maksymiliana. W krytycznej chwili wycelował i odpalił działo mówiąc: „pierwej synem Ojczyzny niźli ojcem byłem". 385 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ _____ jan Maurycy Borski: HOTENTOCI I KROKODYLE ,i*r-o!..,.. • Prasa faszystowska wszelkich odcieni ma do nas śmieszne pretensje. Oto jakoby tendencyjnie informujemy o przebiegu walk w Hiszpanii, ukrywamy jakoby zwycięstwa rokoszan, a donosimy o samych zwycięstwach rządu. Zarzut ten przede wszystkim mija się z prawdą. Od początku wojny domowej w Hiszpanii dajemy wiadomości także ze źródeł rokoszan. Ale nie taimy, że źródła te nie budzą w nas ani zaufania, ani wiary. Nie tylko dlatego, że wszystkie nasze sympatie są po stronie rządu, który jako rząd legalny, cieszący się poparciem mas pracujących i wszystkiego, co w narodzie hiszpańskim ceni wolność, prawo, honor kraju i godność ludzką — słusznej broni sprawy i nie ma potrzeby kłamać, ale też po prostu dlatego, że wiadomości rządowe okazały się dotąd na ogół prawdziwymi, wszelkie zaś doniesienia rokoszan należy przyjmować z największą ostrożnością. Ileż to razy oni już „zdobywali" Madryt, który jest wciąż w rękach rządu! Ileż kłamstw puszczają przez radio! Należy zwrócić uwagę, że wiele miejscowości, uchodzących za opanowane przez rokoszan, są tylko częściowo w ich rękach, mianowicie rokoszanie obsadzili główne gmachy publiczne, lub koszary, gdzie okopują się i albo są oblężeni przez milicję rządową, jak w Oviedo, albo w najlepszym dla nich wypadku tworzą wysepki wśród wrogo usposobionej ludności, jak np. w Toledo, Saragossie i gdzie indziej. Gdyby wierzyć prasie faszystowskiej, wierzącej święcie doniesieniom rokoszan, to Hiszpania cała powinna by już dawno być w ich władaniu, a tymczasem wojna domowa trwa już sześć tygodni, a końca jej nie widać. Przedstawiciele i stronnicy rządu zaznaczają też jednomyślnie, że wojna jeszcze potrwa długo, rokoszanie zaś wprowadzają opinię w błąd, łudząc ją szybkim, błyskawicznym zwycięstwem nad rządem. Niech więc prasa faszystowska zarzuty, pod naszym skierowane adresem, na swoją zweksluje stronę. Niech wreszcie dostrzeże belkę w oku własnym. Niech swych „dobrych chęci" nie bierze za fakty. Niech nie uprawia podwójnej hotentockiej moralności. NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM f jo6 Ale prasa faszystowska jest rozczarowana tym, że jej przyjaciel hiszpańscy nie zwyciężyli dotąd, więc irytuje się mocno i swe roz czarowanie „odbija" sobie w ten sposób, że zohydza i szkaluje w bezprzykładny sposób rząd hiszpański i bohaterskich bojowników wolności, oskarżając ich o wszelkie okrucieństwa wobec ludności. Jest to znana, wypróbowana metoda odwrócenie uwagi od okrucieństw własnych, od zbrodni rokoszan: samo wyliczenie tych zbrodni zajęłoby całe kolumny, a przecież nie wszystkie są znane. Rząd hiszpański, jak nie potrzebuje kłamać, tak też nie ma potrzeby prowadzić walki z ludnością, która jest po jego stronie. Wręcz przeciwnie stoi sprawa z rokoszanami, którzy w każdej zajętej przez siebie miejscowości wprowadzają rządy terroru i gwałtu, wiedzą bowiem, że ludność jest wrogo do nich usposobiona. A miarą tego, jakim zaufaniem ludność darzy „patriotycznych" zdrajców a la Franco i Mola, jest sprowadzenie do Hiszpanii pół dzikich kabylów afrykańskich, którzy w październiku 1934 r. zmasakrowali bohaterskich górników asturyjskich, obecnie zaś mają ratować faszyzm hiszpański. Czarni zaciążnicy w roli obrońców „kultury chrześcijańskiej" panów Franco i Mola! Ten jeden fakt wystarczy do osądzenia, kto w hiszpańskiej wojnie domowej popełnia okrucieństwa. Ale prasa faszystowska posuwa się jeszcze dalej. Ma ona do rządu i do milionów ludu hiszpańskiego „pretensję", że on się w ogóle broni przed rokoszem! Zarzuca, rządowi i masom ludowym, że w morzu krwi chce zatopić rokosz! Roztkliwia się i „płacze" z powodu każdego rozstrzelanego generała-zdrajcy, każdego klechy, ginącego z ręki oburzonego ludu. A trzeba wiedzieć, że kler w masie swej wystąpił zdecydowanie po stronie rokoszan, że walczy z bronią w ręku przeciw ludowi, że kościoły zamienił na punkty strategiczne i na składy broni i amunicji. Jakże się tu dziwić, że lud pali kościoły i mści się na sługach nie Boga, lecz faszystów?! ""- Tu prasa faszystowska przekracza już wszelkie granice rozsądku i przyzwoitości! O tym, że faszystowscy generałowie i potomkowie inkwizycji wszczęli bunt, że to oni rozpętali krwawą wojnę domową, za którą jedynie i wyłącznie ponoszą odpowiedzialność — o tym prasa faszystowska nawet nie wspomina. Ona tylko leje łzy krokodyle i pławi 3g7 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ sję w „humanitaryzmie" dla zdrajców faszystowskich i katów ludu hiszpańskiego! Wstrętną tę akcję prasy faszystowskiej oddajemy pod pręgierz opinii publicznej! Każdy uczciwy człowiek winien odrzucić z pogardą tę prasę gadzinową, jako najgorszą truciznę moralną! ___________ ___________ Jan Piwowarczyk: HISZPAŃSKIE POWSTANIE A ETYKA Pan Litwinów wystąpił na Zgromadzeniu Ligi Narodów z mową, którą trzeba określić jako prowokację. Bo czy nie jest prowokacją, gdy do poszanowania „prawa" i „legalnych rządów" nawołuje przedstawiciel państwa, które powstało w drodze najstraszliwszego gwałtu, a którego ustrój i ustawodawstwo jest ustawicznym gwałceniem najwyższego, boskiego i naturalnego, prawa? •— — — l P. Litwinów wytykał Europie, nawet Francji „Frontu Ludowego" brak poszanowania „legalnego" rządu w Madrycie. Potępił politykę neutralności Europy wobec walk w Hiszpanii. Europa bowiem jego zdaniem powinna wkroczyć z wojskiem na Półwysep Iberyjski. By poskromić i ukarać zbrodniarzy skupionych koło rządu madryckiego? Nie! Lecz, by rozgromić tych, którzy Hiszpanię chcą zawrócić na drogę ładu i rozsądnego ustroju. Wolne żarty... pana komisarza Litwinowa! Ale — pomówmy o tej legalności rządu w Madrycie. Jest to zagadnienie delikatne, ale i podstawowe, gdy chodzi o ocenę powstania gen. Franco. Prawo i „prawo" W tych dniach można było czytać w prasie francuskiej, że rząd madrycki zwrócił się do zagranicznych dziennikarzy bawiących na terenie jego wpływów z wezwaniem, by przestali nazywać wojska gen. Franco „wojskami narodowymi", a natomiast by je nazywali „wojskami zbuntowanymi" — i jeszcze, by przestali pisać o „wojnie domowej", a przyswoili sobie terminy „rebelia" i „bunt" — na oznaczenie wypadków w Hiszpanii... I on również, rząd madrycki, powołał się na swoi „legalny" charakter. O NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 3 Jest w przemówieniu p. Litwinowa i w apelu prasowym rządu madryckiego coś, co nas instynktownie oburza. Czujemy, że rząd madrycki nie ma prawa tak przemawiać. Dlaczego? Doszedł do steru w sposób legalny, bo na podstawie wyborów, które dały zwycięstwo partiom „Frontu Ludowego". Jest więc rządem „legalnym", jeśli mamy na oku czysto formalną, mechaniczną, stronę prawa konstytucyjnego. Ale „legalizm" wynikający z prawa uchwalonego nawet przez parlament nie zawsze jest „legalizmem", który wynika z niepisanego, naturalnego, prawa będącego fundamentem każdego ustroju. I nie zawsze ten formalny „legalizm" ma prawo do posłuchu obywateli. Ma go tak długo, jak długo utrzymuje się w granicach zakreślonych przez naturalne prawo człowieka i społeczeństwa do swobody. A traci je, gdy gwałci naturalną funkcję władzy, tj. „dobro wspólne" — gdy niszczy święte prawa człowieka i społeczeństwa — gdy tyranizuje naród — gdy w sposób szczególnie groźny, a widoczny, burzy naturalny ład ustroju społecznego. • - - ; ;*'»k i '. • ''( Opór przeciw złym prawom Ojciec nowoczesnych ustrojów politycznych, J. J. Rousseau, postawił zasadę, że „wola zbiorowa" jest źródłem władzy państwowej. Z chwilą więc, gdy ta „wola zbiorowa" ulegnie zmianie, gdy społeczeństwo zmieni swój stosunek do władzy, obywatele mają prawo wywrócić cały „regime" i zainstalować nowy. Francuska konstytucja z roku 1793 w myśl tych zasad zastrzegła „ludowi", a nawet jego „części" (!) słynne, „święte prawo" rewolucji (l'insurrection), jeśli władza „gwałci prawa ludu". Ale katolicyzm nie uznał tego „świętego prawa" do rewolucji. I nie tym prawem tłumaczymy powstanie Hiszpanii. Zresztą, poza anarchistami, nikt go już dziś nie głosi. Nawet — jak słyszeliśmy w Genewie — Litwinów... W każdym razie nie katolicyzm, który przez encyklikę „Immortale Dei" Leona XIII to „święte prawo" do rewolucji odrzucił i potępił jako narzędzie anarchii. Ale z tego nie wynika, by Kościół wydawał społeczeństwo na łup każdego, najbardziej nawet tyrańskiego lub nielegalnego, rządu. Znakomity prawnik francuski, E. Chenon, w swym dziele: Le role social de l'Eglise, uczy, że są możliwe trzy rodzaje „oporu" przeciw złym 389 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ prawom: opór bierny (nie wykonywanie prawa), — obronny (odpieranie siły siłą) — i czynny (uzbrojone powstanie). Ten trzeci rodzaj oporu warunkuje jednak szeregiem poważnych zastrzeżeń, z których najważniejsze jest to, że tylko wówczas wolno uciec się do tego „ostatecznego środka", gdy władza „zakłóca ustrój społeczny", czyli gdy sama znalazła się w stanie „buntu"... Chodzi tu jednak tylko o opór złym prawom. Prawo do „powstania" A teraz otwórzmy najnowszy podręcznik katolickiej etyki społecznej! Jest to książka francuskiego teologa, ks. Lallement, pt. Principes catholiąues d'action civique (Paris, Desclee de Brouwer, II wyd., 1936). Książka ma w podtytule napis: „dzieło zaaprobowane przez konferencję kardynałów i arcybiskupów Francji". Na str. 238 tej książki spotykamy pytanie: „Czy wolno siłą usunąć rząd, który wielkie szkody wyrządza dobru wspólnemu?" W odpowiedzi czytamy, że prawa do usuwania władzy ustalonej nie mają jednostki. Pod pewnymi warunkami „obronny opór (społeczeństwa) siłą" jest uzasadniony, mianowicie, gdy władza dopuszcza się „ciężkich nadużyć przeciw życiu i mieniu obywateli". Wreszcie czytamy: „Niegodni rządcy mogą być usunięci poza drogą konstytucyjną, gdy równocześnie zachodzą następujące warunki: 1) gdy całość (l'ensemble) autorytetów społecznych i ludzi rozsądnych, które lud tworzy w swej naturalnej organizacji i w swych najlepszych żywiołach, stwierdzi publiczne niebezpieczeństwo, 2) gdy chodzi o rzeczywiście wielką szkodę dobra wspólnego, 3) gdy ci ludzie rozsądni są przekonani o powodzeniu, które zniweczy szkody wynikające z zaburzeń społecznych". Wtedy, i pod tymi trzema warunkami wolno zrobić „powstanie" przeciw „niegodnym rządcom" państwa. Hiszpański rząd „Frontu Ludowego" Niewątpliwie wszyscy się zgodzimy, że gdyby w Rosji Sowieckiej wybuchło poważne powstanie ludności przeciw „regime'owi" bolszewickiemu, to w zasadzie nie można by mu było nic zarzucić z punktu NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM * 39o widzenia etyki... Rząd, który zdeptał wszystkie wartości ustroju i cywili, zacji, który samemu Bogu wypowiedział walkę, zbuntował się przeci\y etyce i jego bunt trzeba zlikwidować. A Hiszpania? Przypomnijmy sobie, że rząd, który wyszedł z wyborów w lutym br. jest obciążony współodpowiedzialnością za takie ciężkie pogwałcenie dobra wspólnego i podstaw zasadniczych ustroju, jak: palenie kościołów i zabytków sztuki, konfiskatę przedsiębiorstw przemysłowych przez syndykaty robotnicze, masowe morderstwa dokonywane przez członków „Frontu Ludowego" na przeciwnikach politycznych, nieustanne wypadki znieważania uczuć religijnych ludności przez hordy anarchistów, zniweczenie swobód obywatelskich i praw ludzkich przy wymiarze sprawiedliwości. Przypomnijmy sobie te fakty, a nie zapominajmy przy tym, że przy wyborach lutowych prawie równą ilość głosów otrzymał „Front Ludowy" z jednej strony, a partie umiarkowane z drugiej... Nawet więc stojąc na gruncie statystyki nie można powiedzieć, że rząd „Frontu Ludowego" wprowadzając swoje antykatolickie i antyspołeczne reformy reprezentował lud. Nic dziwnego, że się ten lud zbuntował. [„Wiadomości Literackie" 7 III 1937, nr 11] Ksawery Pruszyński: LISTY Z HISZPANII. OD SPECJALNEGO WYSŁANNIKA „WIADOMOŚCI LITERACKICH". ZAKONNICA Z MONTORO Samochód nasz jest dużą wygodną limuzyną, jedną z dziesięciu oddanych do usług dziennikarzom zagranicznym. Musiała być skonfiskowana jakimś średniozamożnym, ale przecież lubiącym dalekie podróże samochodem ludziom. Panna Jeziorańska, korespondentka Polskiej Agencji Telegraficznej a i „Polski Zbrojnej", która mogłaby o sprawach hiszpańskich napisać solidną i pasjonującą książkę, ja i dwóch milicjantów z ministerstwa wojny, ci z karnetami partii 391 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ komunistycznej, stanowiący obsadę wozu. Nasi towarzysze z podróży do Madrytu to były młode, nieopierzone chłopaki, które przed groźną inkwizycją w Albacete nawet nie rozdziawiły gęby. Tym dwóm nowym towarzyszom trzeba się przypatrzeć. Spędzimy z nimi prawie dwa tygodnie w rozjazdach przez step i przez sierrę, są to ludzie już po trzydziestce, a w Hiszpanii człowiek szybko dojrzewa, są to robociarze, milicjanci jeśli nie z pierwszej, to w każdym razie i nie z czwartej brygady. Rewolucja zrobiła z nich kohortę pretoriańską ministerstwa wojny, gdzie nie bardzo ufano wojskowym. Ciekawy, pozytywny i sympatyczny jest ich widoczny wysiłek postawienia się na wysokości zadania, nie tylko zadania prowadzenia samochodu i rokowań z wartami rozsianymi po drogach Hiszpanii, ale także oceniania i rozumienia zjawisk tak jak w ich pojęciu jest to obowiązkiem uświadomionego proletariusza, członka partii, doborowego milicjanta. Ci ludzie podciągają się do zadań nowych, do nowej pozycji społecznej. Nie zdążono ich przygotować do tego podciągania, podciągają się sami, wiedzeni instynktem. To także jest ciekawe. Może dlatego właśnie nie widać w nich, niestety, śladów poczucia, że inni ludzie w polu i w miasteczku, spotykani przez nas w drodze, są także, jak oni, proletariatem. Tym ludziom oni rozkazują, obwieszczają, tym ludziom nie doradzają i nie tłumaczą. Każdy z nich zresztą inaczej reaguje, inaczej się podciąga. Więc najpierw niski, zabawny Pedro. Jest to nasz „eskortujący milicjant". Rewolucja w oczach Pedry przedstawia się dość uproszczenie. Dawniej oficerami była szlachta, panicze, burżuje, synowie adwokatów. Teraz oficerem będzie Pedro, robotnik z branży torebek damskich. Po drodze Pedro musi wchłonąć pewną dozę mądrości, rozjaśniającej i porządkującej dawniej mu dalekie, z horyzontów fabryki torebek niedostrzegane zjawiska. Dyskusja z Pedrem nie jest trudna, ale też nie jest ciekawa. Pedro reaguje na zjawiska dalekiego świata szablonami trzydziestu paru ustalonych powiedzeń. Powiedzenia przypominają aforyzmy, a zaczerpnięte zostały zapewne przy najrozmaitszych okazjach z artykułów w prasie socjalistycznej. Jak reakcja i ruchy motoru są przy wszelkich kombinacjach ograniczone, tak i sterowanie Pedra poprzez zjawiska życia jest dosyć automatyczne. Przy pierwszej z nami rozmowie zdeklarował swe poglądy polityczne, a zarazem odciął się od anarchizmu. „Anarchiści to najbardziej zacofane elementy z masy Łs55HL3?^ NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM , 392 proletariackiej" — wyrecytował pięknie. Ale okazało się później, że tym jednym zdaniem reguluje wszystko, cokolwiek by się kiedykolwiek o anarchistach mogło powiedzieć. W kilka dni potem w Guadixie opowiadano nam o zaciekłym i naprawdę heroicznym oporze stawianym wojsku właśnie przez miejscowych anarchistów: Pedro wysłuchał opowieści o tym męstwie i z głębokim przekonaniem wypowiedział tłumaczące swoją wieczną w sprawach anarchizmu uwagę: „Tak, tak, anarchiści to najbardziej zacofane elementy z masy proletariackiej". Rosłego, ciężkiej budowy Modesta cechuje inny stosunek do świata: głęboka i powszechna nieufność. Czuje się wydźwigniętym, wyniesionym, czuje, że jego pozycja socjalna polepszyła się znacznie, że może się jeszcze polepszyć. Wydźwignięcie było może rekompensatą za poprzedni los, ale warunkami obiektywnymi nie wydaje mu się uzasadnione. Do tego wydźwignięcia i wyniesienia, do jego podstawy i trwałości zwraca się właśnie milcząca nieufność Modesta. Wszystko obserwuje, nic nie mówi. Najchętniej nadmienia o rzeczach zupełnie obojętnych: pogodzie, jedzeniu, winie. Nawet tu jest ostrożny. Modesto nie zacytuje żadnego cudzego twierdzenia, nie powie niczego słowami z „Claridad" czy „Mundo Obrero". Ma się wrażenie, że ten człowiek chce wszystko skontrolować: i pannę Jeziorańską, i Marksa. Wczesnym rankiem wyjechaliśmy z Madrytu na Aranjuez, potem w bok drogą do Cordoby, ciągle na południo-zachód. Jedliśmy we czworo nasz pierwszy popaso-wy obiad w Yaldepenas, słynnym ze swego dobrego ludowego wina. Nasi towarzysze jedli w sposób dość niedbały, na który oczywiście staraliśmy się nie zwracać uwagi. Już jednak przy następnym posiłku zauważyliśmy, że milczący Modesto przyswoił sobie sztukę używania serwety zamiast obrusa do obcierania rąk i ust po jedzeniu. Modesto zada sobie jeszcze w życiu trud czytania arcydzieł literatury, uczęszczania do szkoły dokształcającej, sięgnie do Engelsa, kto wie, może zastanowi się nad sztuką dobrania krawatu do niedzielnego ubrania. Dla Modesta żadna rzecz nie będzie zbyt mała czy godna pogardy, przyswoi sobie wszystkie. Stosunek Pedra do spraw obrusa i serwety pozostanie na zawsze taki sam niedbały jak do różnych objawów anarchizmu. Po obu stronach drogi winnice, winnice, winnice. Wysiadamy z Pedrem po winogrona. Nieznacznie, zza jakichś opłotków, wysunęli się i 393 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ uzbrojeni w fuzje chłopi. Nieprzyjemnie tak buszować w cudzych winnicach, ale Pedro mnie uspokaja, że teraz jest wszystko wspólne. Chłopi po przejrzeniu naszych dokumentów nie mają żadnych uprzedzeń. Rozmawiamy. Do kogo należy ta ziemia? — Do panów (senores). — Co się stało z panami? Okazuje się, że trochę uciekło, koło czterdziestu wymordowano, trzydziestu siedzi w więzieniu. Pracują pod strażą. — Kiedy ich zatłuczecie? — pyta Pedro. 5 — Mamy czas, niech popracują do żniw. Teraz jeszcze potrzebne w polu siły robocze. Nas uderza inny, interesujący szczegół. Czterdziestu plus trzydziestu i jeszcze kilku... Dużo było tych panów w jednej okolicy! Dopytujemy się o ilość ziemi, jaką posiadali. Okazuje się, że byli to właściciele fink od dwudziestu do dwustu hektarów, że byli wśród nich i poniżej dwudziestu. Pytamy, czy wszyscy powyżej dwudziestu hektarów zostali wymordowani lub wywłaszczeni. Okazuje się, że nie. Chłopi spokojnie tłumaczą, że zabijano wielkich gospodarzy, ale takich, którzy głosowali przeciwko Frontowi Ludowemu. Kryterium była nie tyle sama zamożność, co względna nawet zamożność ale w połączeniu z przekonaniami politycznymi. Step zaczyna przegradzać rosnąca przed nami zapora gór Sierra Morena. Samochód jedzie drogą zupełnie pustą. Czasami rozbite samochody — jest ich moc — znaczą drogę. Moją towarzyszkę zaczyna naraz boleć chory ząb. Jest już po południu, jedziemy przez okolice La Caroliny, prawie pustynne. W La Carolinie nie ma dentysty, jedziemy dalej. Znowu w innym „pueblo">.nie ma, szukamy jeszcze. To tylko samochód i świetne szosy pozwalają przesuwać się tak po kraju. Jest wieczór, gdy z naszego szlaku zjeżdżamy na boczną drogę, poprzez wydmy i szyby kopalń rudy ołowianej, opuszczone lub nieczynne od czasu rewolucji, sterczące wśród mieniących się błękitnawo usypowisk. Dobrze zmierzcha, gdy dojeżdżamy do niewielkiego miasta Linares, centrum zagłębia górniczego. Wartę u rogatek pytamy o dentystę. Wywołuje to zakłopotanie. Będzie trudno o dentystę... — Jak to, w Linares? — Tak — mówi milicjant — istotnie. Jak pamiętam, było dwóch. Ale byli to ludzie Gil Roblesa. Zabiliśmy ich pierwszego dnia... NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 394 Szczęściem w Linares był jeszcze jeden dentysta, który widocznie nie był zwolennikiem Gil Roblesa i pozostał przy życiu, zdobywszy klientele dwóch swych kolegów-dentystów i bodaj dwóch innych, również straconych, lekarzy. Robił zresztą wrażenie mocno wystraszonego i niepewnego. Linares, jak dowiedzieliśmy się później, było lokalnym centrum rewolucji, dzięki wielkiej ilości górników, może zaś jeszcze bardziej dzięki ciężkim warunkom panującym wśród pracujących zagłębia. Nikt nas nie niepokoił. Być może, że podróż samochodem ministerstwa wojny, z eskortą milicji i dokumentami, zapewniła ten spokój, być może, że zawdzięczaliśmy go i temu, że większość górników poszła już na front do Cordoby. Nazajutrz rano pojechaliśmy dalej, bardziej na zachód, poprzez teren górzysty i pokryty wielkimi gajami oliwnymi, coraz widoczniejszy kraj latyfundiów. Byliśmy o jakie pięćset kilometrów od Madrytu. Nie było już tu jednak tak martwo, jak pod La Caroliną. Mijały nas samochody wojskowe witające nasze podniesieniem ściśniętych pięści. Minęliśmy Bailen, słynne z kapitulacji wojsk Napoleona. Za Bailen dał się słyszeć metaliczny zgłuszony warkot. Modesto zatrzymał maszynę. Duży samolot krążył nad doliną. : — Son elios o nuestros? Samolot zniżył się jeszcze bardziej i leciał nad naszą drogą. Nikt z nas nie mógł sobie odpowiedzieć na niespokojne pytanie Pedra: „nasz" czy nie „nasz"? Ale samolot odpłynął po chwili ku Cordobie. Pedro odetchnął (jak zresztą, po prawdzie i my) i poinformował z namaszczeniem i ulgą: — Es un nuestro. Sztuka rozpoznawania samolotów może się przydać w Hiszpanii. Pytamy Pedra, jak doszedł do swego wniosku. Było to bardzo proste. — Gdyby był ich — odpowiada — byłby nas ostrzelał. A jeśli nie strzelał, to nasz. Przed dwunastą dojeżdżamy do Montoro, skalistego gniazda nad urwiskiem rzeki, siedziby sztabu operacyjnego przeciw powstańczej Cordobie. Jest już coś arabskiego w tym mieście. Przez wąskie uliczki wpadamy na rynek pełen starych domów z herbami u attyk, z pięknym 395 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ kościołem. Postaci świętych w portalu są poutrącane: sądząc po reszcie, mogły przedstawiać dużą wartość. Jedziemy do sztabu, zakwaterowanego tuż obok w jakimś prywatnym domu. Wita nas paru oficerów, ubranych nieco jak się da, z widoczną niedbałością dla szlif i przepisów. Przychodzi wysoki przystojny wojskowy, który, jak się okazuje, jest znajomym mojej towarzyszki: to deputowany socjalistyczny do kor-tezów, p. B... Mówi doskonale po francusku, co dla mnie, przebijającego się z trudem przez hiszpański, stanowi ogromne ułatwienie, jest niezmiernie gościnny i uczynny. Sprawuje tu funkcje komisarza uzgadniającego zarządzenia wojskowych, milicji i władz cywilnych rewolucji. Zaprasza nas na obiad do messy oficerskiej, ale obiad będzie za godzinę. Po południu zawiezie nas na linie, do El Carpio. Przez tę godzinę czasu obchodzimy miasto. Burza rewolucji już przeszła, ale ślady jej potoków pozostały widoczne. Przez kilka ulic, którymi idziemy, widać domy, nie to ludzi zamożnych, ale najwidoczniej nieco zamożniejszych, zupełnie splądrowane i okupowane. W kościele bawią się dzieci, i pali się ogień na „braserze", mosiężnej misie, w której w Hiszpanii utrzymuje się żarzący węgiel z ogniska. Ołtarz i chór, które zresztą nie posiadały wartości artystycznej, są porąbane z jakąś przykrą zaciętością. Pergaminowe arkusze, wyrwane zapewne z mszału, walają się na ziemi. Wrażenie zniszczenia, ponurej, zimnej zaciętości, jest przygnębiające. Ze szczytu wieży ogarnia się widok daleki, aż pod Cordobę. Z rusztowań dzwonu zwisa wielki czerwony sztandar, i czuwa warta. Przechodzimy jeszcze kilka ulic, aż nadarza się młody człowiek z milicji ludowej, który zaczyna nas oprowadzać. Jeszcze jeden kościół, ten przynajmniej zamknięty. Młody człowiek opowiada nam bez skrupułów o tym jak wypłaszano księży. Z pięciu trzech zabito. Dwóch nie zabito, nie. Zostali i teraz są bez sutann, normalnie, jak żyć trzeba, pracują w kancelarii miejskiej. Był jeszcze jeden ksiądz: ale ten już na ziemię nie wróci. Określenie było zastanawiające, poprosiłem o wytłumaczenie. Milicjant odpowiedział: — Tu za Montoro zaraz są góry, a w górach, o kilkanaście kilometrów stąd, są trzy wsie trędowate. Tak, jest tu trąd. Jeszcze z dawnych lat. Wsie te nie są na ziemiach wielkich panów, ukryte m NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 396 w wąwozach. Nikt do nich nie chodzi, nikt z nich nie może wyjść. Raz pastuch się zabłąkał: nie pozwoliliśmy mu już wrócić. Teraz ten ksiądz na którego miano oko, poszedł w góry. Straże widziały go z daleka poznały, strzelano. W górach teraz są mgły, ciężko trafić. Ksiądz uciekł do pierwszej z tych wsi. No i dobrze: już po nim. Choćby Gil Robles wrócił, choćby sam król wrócił, jemu już stamtąd wrócić nie wolno. Takie prawo było i będzie. On już z tamtymi umrze... Nigdy, nigdzie nie słyszałem o tym, żeby wśród wiosek andaluskich sierry krył się trąd. Ale są wioski w Rumunii, gdzie jest trąd. Może i to jest prawdą? Milicjant rozważał dalej: — Może jemu lepiej, może gorzej. Dla nas lepiej, bo nie mieliśmy kłopotu, a on już tam pozostanie trędowaty... — Doprawdy, tam trąd? — Niech państwo spytają doktora, o tam w szpitalu. On tutejszy. Zaciekawił nas szpital. Lekarza zastaliśmy w przedsionku. Już słyszał o naszym przybyciu. Może wyobrażał sobie, że jesteśmy towarzyszami politycznymi, może był z natury uprzejmy, dość że nawet w warunkach hiszpańskich uprzejmość jego była niezwykła. Objaśniał nam, tłumaczył. Potwierdził wersję o trądzie. Poprowadził do swoich chorych. Szpital był dawną fundacją klasztorną z 1620 roku. Miał być przytułkiem dla starych i chorych Montora. Miał sto łóżek. — Tak, sto łóżek — powiedział lekarz — to na wiek XVII było bardzo dużo. Montoro wtedy było małe. Szpital wyposażono w ziemie, które wówczas przynosiły niewiele. Teraz jednak Montoro się rozrosło, przybyło chorych i nędzy, a szpital pozostał taki, jaki był w XVII wieku. W pierwszej sali ujrzeliśmy przy jednym z łóżek starszą już, nieco ociężałą pielęgniarkę w białym kornecie. Z początku nie zwróciłem na to uwagi: świeckie pielęgniarki nieraz noszą coś podobnego. Moja towarzyszka była uważniejsza, zapytała, wychodząc z sali, lekarza. Lekarz wydawał się niezadowolony z naszego odkrycia. Tłumaczył się mocno. Okazało się, że tak. W szpitalu pozostały zakonnice. Opiekują się dalej chorymi, a teraz i rannymi. Rannych nie jest w tej chwili dużo, bo zwykle odsyła ich się dalej: ten szpital nie ma dość łóżek. — Cóż było robić? — tłumaczył się lekarz — Trzeba było kogoś do opieki nad chorymi, nie mieliśmy naszych pielęgniarek. Te zakonnice, poza tym, że były zakonnicami, nic nikomu złego nie zrobiły. Biedne 397 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ dziewczyny. Chciano nawet, żeby zrzuciły habit, pewno, że to byłoby najlepiej, ja gorąco doradzałem. Cóż ja jestem winien? Był bardzo zakłopotany, choć uznawał, że właściwie nic nie zawiniły te kobiety. Przepraszał i tłumaczył się. Przepraszał, że dał im żyć, że dał im zachować strój, jaki chciały nosić, że dał im wolność wyznania i wolność pielęgnowania chorych. Z tego wszystkiego tłumaczył się długo i szybko. Z tym tłumaczeniem byliśmy u dna tego straszliwego ostracyzmu, nietolerancji, jaką niosła z sobą rewolucja. Przeszliśmy jeszcze jedną salę i drugą. Wchodząc do niej miałem wrażenie, że lekarz drgnął nieprzyjemnie. Istotnie, przy stole zawalonym bandażami z krwią czy rudą ropą z ran, stała jak na złość jeszcze jedna zakonnica, zwrócona do nas. Musielibyśmy przejść koło niej. Tak, to była niewątpliwie zakonnica katolicka. Na białym kołnierzu podchodzącym pod szyję wisiał dość duży — w tych warunkach ogromny — metalowy krzyż. Szliśmy na wprost niej: lekarz, my dwoje wyglądający od razu na gości cudzoziemskich — niemało komunistów zagranicznych przewinęło się przez Montoro — za nami milicjant. Milicjanta może siostra znała z... niedawnych wydarzeń. Najwidoczniej przestała na nasz widok pracować, zwróciła się zupełnie ku nam, trzymając brudne szarpie w ręku, i patrzyła. W tym spojrzeniu było wyczekiwanie, był spokój, ale był też i nietłumiony, wyraźny lęk. Zakonnica patrzyła nam prosto w oczy. Wydało mi się, że lekarz i milicjant wodzą oczami po sali, po chorych, że jakby unikają tych oczu. Może to się tylko tak wydawało. Przechodziliśmy wolno, nikt nic nie powiedział, byliśmy już przy siostrze miłosierdzia. Była to młoda, zupełnie młoda dziewczyna. Miała smutne, spokojne oczy, oczy bardzo poważne. Była ładna, może nawet piękna. Mogło mieć wiele powab i wiele pokus opuszczenie tej sali cuchnącej szpitalem, opuszczenie wymagających chorych i niechętnych przełożonych, wyjście w świat, który jej otwierała — bez jej winy przecież — rewolucja, gdzie jako „nawróconą" przyjęto by z radością, jako zdobycz, jako zwycięstwo. A jednak pozostawała dalej w tym szpitalu, który ją ledwie tolerował, przewijała rany milicjantów, słuchała przekleństw i bluźnierstw, wiedziała, że lekarz tłumaczy się i usprawiedliwia wobec obcych dziennikarzy, iż pozwala jej żyć i pracować. Może zobaczyła, że patrzę na nią zbyt uważnie, że przystanęliśmy przy niej. Miała ręce pełne brudnych, fes^lP bSSl^K NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 398 obrzydliwych szarpi, ludzkiego brudu, ociekające wydzielinami ropy Tani krzyżyk — jedyny krzyż w Montoro, może jedyny na setki kilometrów wokoło Montora — błyszczał z bliska jeszcze wyraźniej na sukni, wyraźniej niż czerwony sztandar na wieży kościelnej nad tym miastem. Staliśmy oto niezawodnie na ruinach najbardziej katolickiego państwa, jakie wydała historia: nie było już króla, który nosił tytuł katolickiego, nie było żadnego z dwóch prymasów Hiszpanii — arcybiskupa Toledo i arcybiskupa Tarragony, nie było ani książąt Kościoła, ani kościołów, nic nie pozostało z wielkich mistrzów zakonu rycerskiego św. Jakuba z Compostelli, balliwów zakonu Calatravy, rycerzy zakonu Avis, synów św. Wincentego Ferrera i św. Ignacego Loyoli, puścizny św. Teresy i potęgi wielkich inkwizytorów. Po jedenastu wiekach purpury i władzy kościół cofnął się do czasów Saula, biskupa Cordoby, i Eulogiusza, biskupa Toleda, tropionych i zamęczonych na stokach alkazarów arabskich: młoda siostra zakonna, która stała przede mną w białej chuście na głowie, była jedynym przedstawicielem kościoła. Wszystko to trwało i mogło trwać zaledwie moment. Woleliśmy nic nie powiedzieć. Odchodząc i przechodząc koło tej dziewczyny, skłoniłem się tylko głową, bez słowa, nisko, bardzo nisko. Tak nisko — że to jednak zauważyli, choć nic nie rzekli, moi towarzysze monterscy, że zrozumiała to zakonnica: popatrzyła naraz tak, jakby kogoś jej najbliższego dobrze znajomego, o kim nie wiedziała, czy jeszcze żyje, zobaczyła nagle przy sobie. Tak nisko się nie skłoniłem — a pewno i nie skłonię — przed żadnym człowiekiem w życiu. [„Robotnik" 23 VIII 1937, nr 248] Karol Kuryluk: W CZERWONEJ HISZPANII Ksawery Pruszyński: W czerwonej Hiszpanii, Warszawa, 1937. Towarzystwo Wydawnicze „Rój", str. 344 i 8 nlb. Taki jest tytuł ostatniej książki młodego, ale już bardzo znanego pisarza. Pierwszą jego książką była Palestyna po raz trzeci. Było to szlachetne, uczciwe spojrzenie na to, co się dzieje w obecnej Palestynie, na to, co się w niej nowego rodzi, tworzy i trwa. Pruszyński 399 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ był przejęty przemianą duchową, jakiej ulegli na nowym terenie pracy — w swej wymarzonej ojczyźnie — Żydzi. Pokazał sugestywnie, że tworzona dziś przez Żydów ojczyzna jest dziełem śmiałym i zakreślonym na wielką miarę. Drugą książką Pruszyńskiego była Podróż po Polsce. Jest to zbiór reportaży z podróży po kraju, odbytej w 1936 roku. Pruszyński starał się być w ośrodkach najciekawszych, tam, gdzie albo się czegoś dokonywa albo zachodzą przemiany ważne, ciekawe, stanowiące o naszej przyszłości. Kwietniowe wypadki lwowskie, „ślubowania częstochowskie", święto ludowe w Rzeszowie, bezrobotni w Łodzi, wieś poznańska, fabryka i robotnik na Polesiu, budowa tamy w Porąbce, Wołyń, Podkarpacie — oto sprawy i środowiska dla Pruszyńskiego najciekawsze. Z każdej Pruszyński stara się wyciągnąć wniosek, usiłuje zrozumieć i przewidzieć, jakim torem pójdą losy naszego kraju. Nie ze wszystkimi jego refleksjami i wnioskami można się było zgodzić, nie wszystkie wytrzymały próbę czasu, ale przyznano mu zgodnie uczciwość obserwowania i opisywania zjawisk. We wrześniu ubiegłego roku Pruszyński pojechał do Hiszpanii. Przez kilka miesięcy przebywał w tej części, która jest poddana władzy legalnego rządu. Stamtąd nadsyłał — jako jedyny wówczas korespondent prasy polskiej — swoje Listy z Hiszpanii do „Wiadomości Literackich". Wielu, bardzo wielu ludzi czytało je z zapartym oddechem. Były to prawie jedyne autentyczne, prawdziwe, polskie Listy z Hiszpanii. Z tych Listów z Hiszpanii powstała książka. Ale książka jest znacznie bogatsza. Listy były cenzurowane przez cenzurę hiszpańską, a może nawet polską. Wszystko, co było tajemnicą wojskową, co dawało obraz aktualnej walki lub mówiło o klęskach, niepowodzeniach, rzeczach złych i na zewnątrz niewygodnych, było troskliwie kreślone przez cenzorów. Do nas dochodziły tylko te, które cenzura przepuściła. Wojna ma swoje prawa. W książce znalazły się wszystkie, i te nawet, które zapewne zaginęły po drodze lub zostały dopisane później, już po powrocie do Polski. Książka Pruszyńskiego daje obraz tego, co widział on od września 1936 r. do marca 1937 r. na terenach zajętych przez wojska rządowe. Ale nie tylko obraz. W czerwonej Hiszpanii ma swój rodowód taki sam, jak l NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 400 Palestyna po raz Przecz, jak Podróż po Polsce. Autor mówi tylko o tym, co widział i słyszał. W podawaniu faktów nie wychodzi poza to, co autentycznie, naprawdę obserwował, co przeżył, co odczuł. Jest to więc reportaż, popularny obecnie gatunek literacko-dziennikarski. Cechą zasadniczą reportażu jest aktualność, jest umiejętność chwytania i podawania obserwacji bezpośrednio, na żywo. Poza tym — podawanie zjawisk najtypowszych, najpowszechniejszych, najbardziej uderzających w oczy, gdyż tylko zjawiska typowe, powszechne, dają obraz i pojęcie o istocie zjawiska społecznego, gospodarczego lub kulturalnego. Niewątpliwie w reportażach Pruszyńskiego znajdują się obydwa te momenty. Ale jest w nich jeszcze coś więcej, co sprawia, że ich wartość jest trwalsza, niż każdego innego pisanego na gorąco reportażu, niż chwila, która je zrodziła. Pruszyński wyciąga z obserwacji pewne wnioski, zastanawia się nad tym, co widzi, zjawisko charakterystyczne wywołuje w nim refleksje i skojarzenia, chęć wyjaśnienia i wytłumaczenia, coś więcej jeszcze — usiłowanie — czasem bardzo subtelne — przekonania czytelnika, ustawienia jego myśli w jednym kierunku. Pomiędzy partie opisowo-sprawozdawcze wchodzą całe ustępy, poświęcone rozważaniom historiozoficznym, gospodarczym i społecznym. Pruszyński usiłuje dotrzeć do istoty obserwowanego zjawiska, bada je, zbiera dokumenty, studiuje książki naukowe, stara się zrozumieć i wytłumaczyć sobie i czytelnikom. Te wnioski i rozważania nie tylko wyjaśniają sprawę, na którą bacznie patrzy, ale też wykazują, jak być powinno, jak należało postąpić, aby uniknąć rzeczy — zdaniem jego — złych, aby było lepiej. To już nie jest „czysty" reportaż, to jest już coś więcej. To publicystyka. W tym też tkwi tajemnica, dlaczego reportaże Pruszyńskiego nawet po roku, nawet po kilku latach nie wydają się przestarzałe, są żywe i ciekawe. Mają bowiem szeroką podbudowę i widok na sprawy przeszłe i przyszłe. Publicystyka pogłębia reportaż, nadaje mu sens czegoś trwałego. I stąd łatwo wywnioskować, dlaczego Pruszyński, chociaż nie napisał ani jednej książki publicystycznej w ścisłym znaczeniu tego słowa, uważany jest przede wszystkim za publicystę. Publicystyka, jako zbiór sądów, podlega dyskusji. Można wyznania i rozważania Pruszyńskiego przyjąć jako swoje, można z nimi polemizować, można je całkowicie odrzucić — wszystko jedno — ale nie ulega wątpliwości, że należy się z nimi liczyć, że trzeba brać je poważnie, gdyż 401 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ są oparte na uczciwej obserwacji, na badaniach i poszukiwaniach, podjętych przez umysł bystry i nieprzeciętny. Jest jeszcze jedna sprawa, która wybitnie odznacza książkę Pruszyńskiego spośród innych tego rodzaju — nie tylko tę ostatnią, ale też wszystkie poprzednie. Jest nią zdolność literackiego, artystycznego wzywania się w obserwowane zjawiska, odczuwania i oddawania nastroju chwili. Pruszyński jest nieprzeciętnym artystą słowa, jest nieprzeciętnym pisarzem. Umie on często jednym słowem, jednym zdaniem scharakteryzować osobę, z którą ma do czynienia, umie odtworzyć psychikę zarówno prostego żołnierza-robotnika, jak i wybitnego przywódcy-inteligenta; każdy ze spotkanych przez niego ludzi ma inny rys duchowy, czym innym się wyróżnia od reszty. Pruszyński umie wydobyć cechy charakterystyczne, niepowtarzalne. Umie z niebywałą sugestią wżyć się w nastrój masy, w nastrój swego otoczenia i w nastrój wojny. Umie zarówno odczuć wielkość chwil dziejowych, w których żyje, jak też odsłonić prozę i grozę bitwy i napadu nieprzyjacielskiego. Tam, gdzie walczą ze sobą na śmierć i życie dwie wrogie sobie idee, dwa przeciwne sobie fronty ludzkości, Pruszyński wie, że jest w tych zmaganiach się coś wielkiego, heroicznego, co przesądzi o dalszym rozwoju nie tylko Hiszpanii, ale całej Europy, a może nawet całego świata. Pruszyński poddaje się patosowi wielkości dziejącej się historii, patosowi rozgrywających się w jego oczach wypadków, umie go odczuć i z całym temperamentem i uczuciem doświadczonego pisarza oddać na papierze. Czytelnik, czytając jego książkę, będzie przeżywał i odczuwał to samo. I tak samo głęboko i z przejęciem, jak autor. W tym leży wartość i ważność książki W czerwonej Hiszpanii. I jeszcze w czym innym. Pruszyński jest głęboko religijny, jest wierzący, jest katolikiem. Jedzie do kraju, w którym kościół został odsunięty od władzy i wpływów. Pruszyński wie, że to, co się stało, stać się musiało. Kler katolicki Hiszpanii nie spełnił swego zadania. Jego w znacznej mierze winą była późniejsza reakcja „czerwonej" Hiszpanii. Tam, gdzie kler spełnił należycie swą rolę — w Zielonym Euzkadi, pięknym kraju Basków — tam poszedł walczyć razem z ludem przeciw najazdowi międzynarodowych faszystów. Tam duchowni katoliccy byli rozstrzeliwani przez wojska gen. Franco. Tak samo jak socjaliści, jak anarchiści i komuniści. Będąc prawdziwym katolikiem, Pruszyński zachował godną postawę obiektywne- NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 402 go, współczującego widza i obserwatora, postawę najbardziej ludzką. I ta postawa zjednywa, bo zjednać musi, każdego uczciwego czytelnika, także takiego, który nie podpisze się pod zapatrywaniami i poglądami autora. Pruszyński widzi najpierw rewolucyjną Barcelonę. Obserwuje tamtejsze życie, przypatruje się walce byków, takiej samej i z takim samym entuzjazmem przeżywanej teraz, jak od lat kilkuset, widzi wydobywanie się na powierzchnię nowych ludzi, tych, którzy dotychczas żyli „poniżej historii", a teraz wyszli ją tworzyć. Autem wędruje przez kraj i dostaje się do Madrytu. Widzi jego obronę, jeździ na front, ku Grenadzie i Maladze. Przebywa na tej „wycieczce" kilka tygodni. Po tym znów powrót do Madrytu. Przeżywa tam jego najcięższe dni, heroiczną epopeę jego obrony, gdy nieprzyjaciel krok po kroku zajmował przedmieścia. Obrona Madrytu bohaterska, prowadzona przez najprostszych robotników — stanowi główną i najpoważniejszą część tej książki. Autor opuszcza Madryt 12 stycznia tego roku. Wstawką jest rozmowa z dr. Maranonem, jednym z wybitnych działaczy liberalnych, przeprowadzona w Paryżu. Stamtąd znów wyprawa do Bilbao, do Euzkadi. Walka Basków z faszystami to część ostatnia. Książkę zamykają ogólne refleksje o roli „czynników postronnych" — Niemiec, Włoch, ZSSR, Anglii i Francji — w hiszpańskiej wojnie domowej. Oto ramy w których tętni gorąca treść tej niezwykłej i niecodziennej u nas książki. Niektóre ustępy są wzruszające: czy to będzie Don Kichot opowiadany przez ludzi, nie umiejących czytać i pisać, czy szlachetna postać zakonnicy z Montoro, czy też piękne sylwetki bohaterów rewolucji: Liny Odena, Durutti'ego i innych. Autor, patrząc na to, co się dzieje w Hiszpanii, zawsze pamięta o Polsce. Historia obydwu krajów, ich ustrój gospodarczo-społeczny wydają mu się uderzająco podobne. Między wierszami mówi też, że Polsce może grozić to samo, co obecnie przechodzi Hiszpania. Pruszyńskiego boli, że chwila może nadejść zbyt szybko i że dla jej odsunięcia nic się nie robi. Piękna, uczciwa książka Pruszyńskiego zasługuje nie tylko na przeczytanie. Zasługuje na coś więcej. P.S. Dlaczego do książki nie dołączono dokładnej mapki Hiszpanii i bodaj części tych fotografii, które oglądaliśmy w „Wiadomościach Literackich"? Czy odłożono je do drugiego wydania? 403 a WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ [„Słowo" 3 IX 1937, nr 243] Stanisławdt-Mackiewicz: O KSIĄŻCE, KTÓRA ŚWIADCZY PRZECIW CZERWONYM. O KSIĄŻCE, KTÓRA NIE JEST KOMBATANTEM Przeciwko artykułom Kswerego Pruszyńskiego w „Wiadomościach Literackich" zabierał głos u nas Konstanty Szychowski, mój i jego uczeń dziennikarski. Pruszyński mu odpowiedział słabo, nieprzekonywająco, źle. Teraz czytałem w „Robotniku" recenzję książki Pruszyńskiego o „Czerwonej Hiszpanii", która z niej robi element propagandy za czerwoną Hiszpanią. W Walencji walczą ze sobą, ale też walczą z wojskami wyzwoleńczymi komuniści-stalinowcy, komuniści-trockis-towcy, anarchiści, wreszcie socjaliści II międzynarodówki. „Robotnik" jest organem oficjalnym II międzynarodówki na Polskę - pisze o książce Pruszyńskiego polecając ją swoim wyznawcom. Jak wiadomo „Robotnik" dąży do tego, aby Polska pomagała czerwonej Hiszpanii. Należy żałować, że sam nie wskazał, które mianowicie ustępy tej książki mogą nas do popierania czerwonej Hiszpanii zachęcić? Bo oto wskażmy na to, co w książce Pruszyńskiego jest informacją, jest sprawozdaniem z faktów, które widział i które powtarza. Książka Pruszyńskiego jest wspaniałą dokumentacją, wspaniałym stwierdzeniem faktu, że czerwona Hiszpania jest dziś pod okupacją bolszewików przybyłych z ZSSR. Na podstawie książki Pruszyńskiego można stwierdzić, że to, co trzyma Hiszpanię pod względem wojskowym, to bolszewicy z ZSSR - to jest dziś ten kręgosłup obrony, kręgosłup wojskowej walki. A więc to nie Hiszpania walczy z gen. Franco, to walczy kolonia bolszewicka z rządem narodowym. Walencja leży na terytorium dawnych kolonii rzymskich. Dzisiaj jest kolonią Moskwy. W iluż miejscach swej książki Pruszyński cytuje zdania rosyjskie. Rozmawia wtedy z władzami wojskowymi, z szoferami od tanków, ze specjalistami i doradcami technicznymi, z dziennikarzami wreszcie. A więc język rosyjski, okupacja rosyjska, władza wojskowa w rękach bolszewickich, tanki i aeroplany sowieckie. Franco ma także pomoc obcą, *asr*<" NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM ^ ale władza polityczna w obozie Franco jest jednolita. Tutaj w Walencji, w Barcelonie jest ona rozbita, skłócona, chaotyczna. Toteż ci bolszewicy to już nie pomoc, to kierownik nie tylko wojskowy, aie i polityczny. Ale nie chcę powtarzać tych tez, jasnych dla każdego nie-durnia. Dziś moje zadania nie są polityczne. Dziś filtruję zagadnienie, które i mnie często trapi, a nawet jest pewną głuchą tragedią każdego dziennikarza. Bo autor i publiczność, to nie małżeństwo, to trójkąt małżeński — pomiędzy autorem a publicznością jest zawsze ktoś trzeci, nazywa się zrozumieniem dzieła autora przez publiczność. Tutaj książka Pruszyń-skiego została jak najfatalniej zrozumiana. Wróćmy jednak do dokumentacji. Oto są mordy: „W jednym dniu kościół został złupiony ze wszystkich dzieł, jakie poprzez sztukę niosło mu religijne natchnienie całych wieków. Muzeum chroni te resztki — bo niewątpliwie to tylko resztki — których nie pochłonęła rewolucja, których nie rozdrapały chciwe ręce, nie rozdarto i nie rzuciło w ogień zniszczenie. Dlaczego niszczono tak zajadle, z taką wściekłością, z taką pasją? Nie ma, niestety, żadnej odpowiedzi, która by zadowolała, jest wiele, które wręcz kłamią. Przede wszystkim teza, że kościoły i klasztory były twierdzami, z których strzelano do tłumu. Otóż, jeśli chodzi o Barcelonę, gdzie rewolucja 19 lipca miała przebieg najkrwawszy, oskarżenie wymienia tylko trzy klasztory, przy czym sprawiedliwość tego oskarżenia mogłaby jeszcze podlegać dyskusji, jak wytłumaczyć tutaj spalenie pozostałych trzydziestu dwóch, którym podobnego zarzutu nie wytaczano? Ale i zarzut strzelania z trzech pozostałych jest dosyć złudny. Przede wszystkim głównymi punktami powstania wojskowego wcale nie były kościoły, ale Hotel Colon i dwa gmachy wojskowe w porcie. Hotel Colon nie został spalony, choć był centralą gen. Godeta, choć stąd najgęściej i najcelniej strzelano do ludu, gmachy w porcie nie uległy zniszczeniu. Z domów w mieście, z których strzelano do milicji, również żaden nie został spalony, chyba w walce wręcz. Natomiast kościoły padły wszystkie, z wyjątkiem katedry, pastwą ognia i zniszczenia. Kierownicy powstania, oficerowie i generałowie, zostali uwięzieni, oddani pod sąd. Księży i zakonnic nie sądzono. Zabijano na miejscu. n4 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ 403 Można by to wszystko rozszerzyć, można wyjść poza Barcelonę. W Barcelonie byli księża, były zakonnice, którzy zdołali ujść, schronić się i ukryć. Barcelona jest miastem wielkim, jak Warszawa. Ale jest jeszcze prowincja, a na prowincji zabito wszystkich księży. W Tarragonie, katalońskim Gnieźnie, pełnym kościołów i klasztorów, urządzono szczególnie krwawą masakrę. Cała wieś hiszpańska, dokąd tylko sięgnęła rewolucja, została pozbawiona księży. Step kastylski i naga sierra, skaliste wzgórza, gdzie wszystko widać z daleka, nie są dobrym miejscem ukrycia. Biskupi, z których wielu było właśnie w Rzymie, lub korzystając z lata znajdowało się w San Sebastian, letniej stolicy Hiszpanii, zdołali na ogół ujść. Ale niższy kler jednego z najbardziej katolickich krajów został zlikwidowany w tempie gwałtowniejszym niż to uczyniono w Meksyku, znacznie bez porównania gwałtowniejszym niż to zrobiono w Rosji. W skutkach powstania wojskowego bardziej ucierpiały ołtarze niż koszary. Nawet rewolucjoniści nie twierdzą, że w dniu 19 lipca wszyscy proboszczowie ze wszystkich dzwonnic na wsi strzelali do ludu czy milicji. Wymordowani zostali wszyscy. Pierwszą hekatombą ofiar rewolucji francuskiej byli arystokraci i dworacy, rosyjskiej — właściciele ziemscy. Hiszpańskiej byli księża. Można mówić o rozpolitykowaniu, ale ostatecznie trudno się dziwić, że kler hiszpański mało żywił sympatii do anarchistów, czy komunistów, i trudno mieć o to pretensję". Tak wygląda wymordowanie księży. Ale przecież nie tylko księży. Książka Pruszyńskiego ocieka krwią. „Chłopak uśmiechnął się czarującym, najbardziej niewinnym uśmiechem. Powtarzam, że właśnie to mnie uderzyło: uśmiech był niezmącenie niewinny: - v — Mais oui, j'aifusille\ Et commentl I jeszcze jak — Panna Jeziorańska wydobyła wreszcie jakieś niezgrabne zdanie: — Za dużo zabijano. Bez sądu. Nie trzeba zabijać. — Bez sądu? — śmiał się jasno Cobos Sanchez. — Czemu nie jecie? Jedzcie. W Madrycie już tak dobrze nie dostaniecie jak w komendzie. — A pewno że bez sądu! Jeszcze by ich wypuścili, wykpiliby się. Tylko bez sądu! Co by to była za rewolucja, gdyby miała nie zabijać. Bez tego nic byśmy nie zrobili. To trzeba żeby wszystko zmienić... — Czekajcie — mówi — myślicie że męczyłem. Nigdy. Myśmy zawsze humanitarnie. Zobaczycie. Zajedziemy, taki to a taki to, wedle »»**« >S>>».,-,;•••• iSSLLłZr NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 406 spisu, bierzemy ze sobą do wozu. Opierał się, no to trzeba było inaczej. Jak szedł po dobroci, to nic mu nie było. Brało się go do wozu. — Gdzie mnie wieziecie? — Nic się nie bój — uspakajaliśmy — nic się nie bój! Jedziemy do aresztu, tam cię zbadają, jeśli nie miałeś broni, wypuszczą. — Ale przecież nie znaleźliście u mnie broni! — Bo też istotnie, tacy mieszczanie nigdy nie mieli broni: po co im w mieście broń? Ale to było tak, żeby uspokoić, żeby się nie rzucał. — No więc, powiadamy, ładnie, żeś nie miał, ale my nie policja, my nie możemy spisać protokołu z tego, jedziemy do urzędu. Potrwa może z pół godziny. Trzy kwadranse najwyżej. I czy państwo uwierzą, zawsze uspakajały typa te trzy kwadranse? Już się nie rzucał. Dopiero jak zobaczył, że za miasto, zaczynał się niepokoić. Gdzie mnie wieziecie? Ale wtedy już się stawało i mówiło: wysiądź. On już niespokojny, wysiadał. Wtedy trach, w tył głowy, z rewolweru. A bout portant, tuż za nim. Ten co przy nim z lewej strony siedział już miał brauning odbezpieczony w rękawie. Typ dostawał kulę równo w ciemię, nim się zdążył obejrzeć, zakrzyknąć. Oczywiście, że byli tacy, co się znęcali. Różne męty się przyłączyły, czasem pokrzywdzeni odpłacali za swoje. Ale my nigdy. To było zupełnie humanitarnie zrobione. ,.;.JA,,.,- — I zabijaliście kobiety? Kobiety? A on jakby nieco się stropił. Może że pytała go też kobieta: — Nie, powiada. Nam to jakoś się nie trafiło. Inni, owszem, czemużby nie? My, raz jeden, tak zeszło... — Jak „zeszło"? — Ano, mieliśmy brać męża. I wzięliśmy. Rewizja nic. Tak tylko przetrząsało się na początek. A potem do starego: z nami. Ale on się nie dał. Mówię wam: miarkował. Co prawda, to było już we wrześniu, a wtedy burżuje nie byli już znowu tacy głupi, wiedzieli, że jak się po nich przyjeżdża autem w nocy, to nie na dancing. No i pewno miał sprawek wiele na sumieniu. Więc nie chciał iść. My siłą i z rewolwerami. On płacze, skamle. A ona dopada. Nie i nie. Weźcie mnie z nim! My mówimy: nie ma rozkazu, mąż wróci tym samym wozem za chwilę. Możecie się nawet nie kłaść z powrotem, obywatelko, i czekać. Ale ona popatrzyła w oczy i tylko zaraz: kłamiecie psy, kłamiecie! — Psy powiedziała na nas. — My do niej, ale ona woła: jak jego macie zabić, to i mnie razem zabijcie! My znowu: nie ma rozkazu. I na przedpokój z nim, już na schody. A ona wtedy na tych 407 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ schodach, cała wściekła: — zabijcie go, zabijcie, ale pamiętajcie: przyjdzie dzień, że waszą krwią będą kwiaty w ogrodzie podlewać! — No i co mieliśmy ją tak zostawić. To niech jej tłuste ścierwo się zgnoi! Takich trzeba usuwać. Świat będzie od tego usuwania lepszy, ot." Dokumentacja co do mordów, nie jest bardziej pięknie opisana, niż dokumentacja co do kradzieży. „Prawie wszystkie pokoje były po prostu mieszkaniem rządcy tej części dóbr i przedstawiały obraz zupełnego nieładu. Na podłodze walały się książki, szmaty, rozbita porcelana. Było też kilka dużych mosiężnych mis. Częstowano nas nimi jako prezentem i to chodzenie po cudzym domu, najwidoczniej dobrze już splądrowanym, stawało się przez te ciągłe częstowania coraz przykrzejsze. Okazało się też, że nasze zwiedzanie miało w ich pojęciu swój główny cel właśnie w owych «darach». Zabraliśmy się do wyjścia, ale nasi gospodarze byli tym nie tylko zasmuceni, ale jakby przygnębieni i nastraszeni. Bali się po prostu że nam nic nie odpowiada. Może się bali tych z Montoro? Widzieliśmy, że wysilają się uporczywie, żeby nas ułagodzić i przejednać, że na nasze podziękowania za odprowadzenie odpowiadają jak na bardzo zdawkowy i nieprawdziwy komplement. Zaczęli nas namawiać do obejrzenia innego «domu faszystów» i znowu zaczęli nas usilnie częstować. Sytuacja była zupełnie kłopotliwa i niewyraźna. Nasze zakłopotanie było przez tych ludzi tłumaczone, zdaje się, jako widoczne niezadowolenie z ich darów. Moja towarzyszka coś jeszcze bąknęła o «własności ludu», ale to już najmniej przemówiło do przekonania. Powiedziano nam, że oni właśnie są ludem i że obdarowują obcych przyjaciół. Dom, przed którym stanęliśmy, był zupełnie niezamożny. Wewnątrz sieni wisiały nieładne, kolorowe lampki, tania miejska rupieciarnia. W drugim pokoju, do którego pobiegła otwierająca nam drzwi dziewczyna, słychać było szmery i szepty. Nasz oprowadzający wszedł tam zaraz i wyprowadził wszystkich. Stanęły tak przed nami dwie młode dziewczyny, mała dziewczynka i mały, może jedenastoletni chłopiec. Między nimi stała starsza, otyła kobieta o wylęknionych, pokornie patrzących oczach. Trzeba było coś powiedzieć. Udaliśmy, że nic nie wiemy, że jesteśmy zagranic/ni dziennikarze, którzy poszukują starych kowanych łyżników. Starsza kobieta, kłaniając się, odpowiedziała, że nie ma. Na to nasz towarzysz rzekł po hiszpańsku: «No prędzej stara, to NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 408 nasi towarzysze, trzeba im dać co tylko masz». Nie rozumiałem tych słów, odczułem tylko ostrość tonu i zobaczyłem silny odruch mojej, dobrze znającej hiszpański, towarzyszki. Ale jednocześnie kobieta zaczęła się energicznie krzątać. Było przykro patrzeć jak, otyła i ociężała, rusza się szybko nie wiedząc jeszcze za co chwycić, jak najprędzej usłużyć i dogodzić. Dzieci patrzyły na nas znieruchomiałymi martwymi oczami. Stara kobieta wydobyła mosiężny garnczek, biedny i zabrudzony, i zaczęła go jednocześnie wręczać nam i ocierać. Jej pośpiech i uniżoność, nieludzka, psia, uniżoność zwierzęcia, które bito, musiano bić, była czymś okropnie przykrym. Zaczęliśmy szybko mówić, że nam nie o to chodziło, ale gdy pomyśleliśmy, że dalej zaczną cały dom przewracać, powiedzieliśmy szybko, że musimy zdążyć na czas do deputowanego B... Formuła okazała się zrozumiała i skuteczna. Po chwili byliśmy już na dworze. Mieliśmy ochotę uciec z tego domu. Tymczasem nasz towarzysz powiedział nieco obrażony: — Nie wiem, czemuście się tak cackali, to znani faszyści. Myśmy tu dwóch synów tej tam roztrzelali... — Jej dwóch synów? — spytaliśmy. Ale to już nie było niespodzianką. — Za co? — Falangiści? — Nie: tak w ogóle faszyści. Mieli po dwadzieścia trzy i osiemnaście lat. Na pewno byliby z tamtymi. Znani faszyści. Ten mały tam pozostał: on ma tylko 10 lat. Pozbywamy się tylko tych, co mogą z nami walczyć". Miłośnikom gotyku i pornografii polecamy taki obrazek obyczajowy: „W bocznej nawie, zupełnie ciemnej — bo światła z ognisk pełzały nisko po ziemi ginąc w olbrzymim gmachu — tuliły się jakieś postacie. Stanęliśmy w miejscu. Od środka kościoła dolatywał gwar rozmów, przerywanych jakimś okrzykiem, trzask dopalających się polan, suchy stukot wyrzucanych na posadzkę kości. Ciemna nawa dyszała tymczasem ściszonymi szeptami ust mówiących coś wprost w inne usta i głębokim, prawie rytmicznym sapaniem zmęczonych ciężkich oddechów. Z tulących się kilkunastu par nie ruszyła się na nasz widok żadna. Odszedł mnie nawet pierwszy, gwałtowny wstrząs. Widok kojarzył się dziwacznie z zapamiętanymi wrażeniami wieczorem z du- i 409 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ żych folwarcznych obór, bydła w mroku i cieple przeżuwającego żmudnie i głośno całodzienną strawę. Wrażenie, jakie pozostawało, było to wrażenie potrzeby, zwierzęcej i pierwotnej, wyżywającej się żywiołowo, męcząco i ciężko. Dalej nikt nie oderwał się od uścisków. — Elles aiment faire cela a /' eglise — powiedział głośno, w formie uwagi, Andaluzyjczyk. Cóż pan chce — westchnął na mój odruch — Andaluzja? Władza wojskowa? Nie sądzi pan, że ma inne kłopoty na głowie? I że wreszcie tym ludziom z frontu także się coś należy?" Czy w Hiszpanii jest tak, że po jednej stronie są grandowie i księża, żołnierze i najemnicy, a po drugiej lud wiosek i miast. O, przepraszam, znów dokumentacja Pruszyńskiego: „— Co państwo myślą? Albo we wsiach mało jeszcze zostało faszystów? W Navas del Marąues będzie z dwustu chłopaków, którzy, gdybyśmy w czas nie zajęli wioski, pewno by do tamtych zwiali. Myśli pan, że to nie rozgorycza milicjanta, jak sam walczy, a taki zdrowy chłopak siedzi sobie w cieniu pod chatą?" A wreszcie o hiszpańskiej reformie rolnej i o hiszpańskich panach Poniatowskich: „ — Do kogo należy ta ziemia? — Do panów (senoreś). — Co się stało z panami? Okazuje się, że trochę uciekło, koło czterdziestu wymordowano, trzydziestu siedzi w więzieniu. Pracują pod strażą. — Kiedy ich zatłuczecie? — pyta Pedro. — Mamy czas, niech popracują do żniw. Teraz jeszcze potrzebne w polu siły robocze. Nas uderza inny, interesujący szczegół. Czterdziestu plus trzydziestu i jeszcze kilku... Dużo było tych panów w jednej okolicy! Dopytujemy się o ilość ziemi, jaką posiadali. Okazuje się, że byli to właściciele fmk od dwudziestu do dwustu hektarów, że byli wśród nich i poniżej dwudziestu. Pytamy czy wszyscy powyżej dwudziestu hektarów zostali wymordowani lub wywłaszczeni. Okazuje się, że nie. Chłopi spokojnie tłumaczą, że zabijano wielkich gospodarzy, ale takich, którzy głosowali przeciwko Frontowi Ludowemu. Kryterium była nie tyle sama zamożność, co względna nawet zamożność ale w połączniu z przekonaniami politycznymi". i NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 410 Przerywam tu dokumentację, bo jak powiedziałem, nie piszę artykułu o Hiszpanii, piszę o Pruszyńskim, o publiczności i wzajemnym ich stosunku. Nie myślę tu zresztą Pruszyńskiego bronić, ani też oszczędzać jego miłość własną. Ale jedno, przeciwko czemu chcę się zastrzec. Oto dochodziły mnie głosy, że Pruszyński zmienił stanowisko pod wpływem pękających pocisków i bomb lotniczych. Otóż tego nie widzę, Pruszyński pozostał tym, czym był, i nie widzę, aby w czymkolwiek odchylił się od swego ideowego pionu. Pozostał katolikiem, tradycjonalistą, konserwatystą. Publiczność go nie zrozumiała. Na widok nowych ludzi, nowych twarzy i mózgów inteligentnego publicystę ogarnia przede wszystkim zaciekawienie. Dlaczego tak się dzieje, skąd się to bierze. Zaczyna tych ludzi tłumaczyć przed sobą samym, zaczyna sobie samemu tłumaczyć, skąd się biorą ci ludzie o tak innych od twoich uczuciach i skąd się to bierze, że ich przekonania są tak inne od twoich. Tu robotę wewnętrzną publicysta ujawnia na papierze i ujawnianie tych uczuć zajmuje go w jego pracy więcej, niż polemika z tymi tezami, którym zbyt dla siebie samego oczywiście jest przeciwny. W danej chwili interesuje go najbardziej, jak się to stało, że takie rzeczy są możliwe. I oto publiczność nie zdaje sobie sprawy z całej tej pracy dziennikarza. Na wyniki jego pracy czeka rozdziawiony szablon. Za czy przeciw. Nie ma polemiki, albo jest jej za mało. Trach! Gotowe! Szablon połknął pracę umysłu i serca przez swój otwór, na którym napisano... „za". Odczuwałem kilka lat temu, to samo, co Pruszyński, co prawda w mniejszym zakresie, po mej wycieczce do ZSSR i po ogłoszeniu swej Myśli w obcęgach. Ja także starałem się obiektywizować, starałem się nie tylko atakować i potępiać, ale i tłumaczyć, dlaczego, moim zdaniem, ci ludzie doszli do tego, do czego doszli. I oto znalazły się materiały, które uważały moją Myśl w obcęgach za bolszewicką lekturę, jakkolwiek komuniści uczynili mi zaszczyt wpisania mej skromnej osoby na listę „wrogów proletariatu", w bardzo wysokiej hierarchii, jak słyszę, zasiadam tam w sąsiedztwie Rothemera, Rosenberga i innych magnatów opinii publicznej. O! nie chcę wybielać Pruszyńskiego całkowicie. Skoro po opisie rozstrzeliwań, mordów, kradzieży, chaosu i innego paskudztwa, spotyka się w jego książce passusy takie, że teraz się zbliża jakiś tam 411 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ komandarm, który później okazuje się Rosjaninem i „witamy się podniesieniem ręki", to coś nas skręca i przychodzi nam na myśl, że jednak marranizm, to jest kierunek wśród żydostwa, który mu pozwalał na odstępowania od własnych form religijnych, aby uniknąć prześladowań, jest czymś nieestetycznym. Rozumiemy, że Pruszyński nie mógł stojąc wśród czerwonego sztabu, wyciągnąć ręki na sposób faszystowski, ale to wyciąganie kułaka, chociażby za cenę przepustek, samochodu, ułatwień... Niedawno cytowałem Galsworthy'ego, który o podobnych wypadkach powiada „hm". Chętniej rozgrzeszam Pruszyńskiego z czego innego. Wizja wojny, którą nam oddał, jest wspaniała. Działa na niego deprymująco, depresyjnie, może właśnie dlatego, że nie jest kombatantem. Wojna podnieca ludzi, i wojna działa pacyfistycznie na tych, na całe narody, które pozostają neutralnymi. Ale Pruszyński nie byłby polskim szlachcicem, gdyby wojna go nie porywała, nie ciągnąła, nie entuzjazmowała. Przecież nie chcemy tej czerwonej hołocie odmawiać prawa bohaterstwa. Przecież widzimy, że się biją, długo biją, zażarcie biją. To nie jest rzeczą żołnierską nie powiedzieć o żołnierzu, że jest żołnierzem. Tak postępują nie żołnierze z frontu, a dekownik z tyłu, to jest sposób wypatriotyczniania się bohatera tyłów. Pruszyńskiego porywa heroizm jednostek, kobiet, robotników, tego mu za złe nie mam. Tu już działa wojna, ta siła, którą wielu uważa za zbrodnię, ta siła, którą rzuca ludzkim jestestwem na polach śmierci. Żyjąc miesiącami wśród czerwonych Hiszpanów, mając na policzkach gorąco od pożarów, wzniecanych pociskami, człowiek wciąga się w walkę i oto to jest może chwila, aby zacytować najbardziej patetyczny ustęp Czerwonej Hiszpanii. „Oficer był też typowym młodym oficerem dawnej armii. Teraz stał z pejczem i wrzeszczał rozkazy, krótkie, jasne. Prosił nas donieść w miasteczku, żeby powstrzymano uciekających. Powiedział głośno: Karabinem maszynowym! Powiedział wyraźnie po to, żeby to słyszano. Żołnierze patrzyli się zawistnie na paniczyka. Paniczyk tymczasem, gdy odjeżdżaliśmy, rozwrzeszczał się ostro, po hiszpańsku: — Chciałeś sk... synie rewolucji? Chcesz sk... synie rewolucji? To teraz strzelaj sk... synie! To teraz nie uciekaj sk... synie!" Książka Pruszyńskiego nie jest książką polityczną. Jest dziełem literackim, na którym powinna być opaska z napisem: „tylko dla ludzi NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 412 inteligentnych". W chwili, kiedy zaczyna on politykować: — w kraju Basków, czyni to w sposób dziecinnie naiwny. Używani tych wyrazów ze specjalną pasją, bo przecież stosunek tych Basków do czerwonych, to jest stosunek tych naszych nacjonalistów, którzy w imię „narodowych" haseł gotowi są iść do walki z Hitlerem wespół z bolszewikami. I z tych właśnie „nacjonalistów" naśmiewaliśmy się zawsze wspólnie z Pruszyń-skim. Trzebaż odjechać tak daleko, aby przestać widzieć to, co tak wyraźnie widział w Polsce. Winę tę podziela Pruszyński z tymi, którzy znając jego naturę, ulegającą łatwo impresjom zewnętrznym, doradzili mu, aby jechał do kraju anarchistów i komunistów, zamiast do o wiele bardziej interesującego i oryginalnego kraju brygad nawaryjskich. Oczywiście, żałuję wespół ze wszystkimi przyjaciółmi Ksawerego Pruszyń-skiego ze „Słowa", „Polityki", „Myśli Mocarstwowej", że książka jego nie jest naszym kombatantem. Ale za to pod względem literackim — co tu gadać — to jest wspaniałe dzieło. Czytałem wiele reportaży literackich, czytałem oczywiście o wiele konsekwentniejsze pod względem politycznym, ale doprawdy, że krzyknę, iż nie znam w dziennikarskiej literaturze europejskiej dzieła w tym rodzaju tak świetnego pod względem literackim. Karty tej książki wchłonęły w swój papier ciepłą krew, łoskot tanków, bombomiotów, pocisków, a przede wszystkim gorączkę tłumów w ten sposób, że owo wchłonięcie w papier nie umniejszyło, nie zdekoloryzowało, nie przytłumiło rozpaczliwej plastyki tego ciepła i tego łoskotu i tej gorączki. [„Warszawski Dziennik Narodowy" 12 X 1937, nr 281] Jędrzej Giertych: PO TAMTEJ STRONIE ... Z dziwnym uczuciem brałem do ręki książkę Polaka, który był w Hiszpanii, ale po przeciwnej stronie frontu, niż ja. Mówię o książce p. Ksawerego Pruszyńskiego W Czerwonej Hiszpanii. Te same wydarzenia, ten sam dramat dziejowy — oglądane z odwrotnego punktu obserwacji! W dodatku, książka opisuje nawet nieraz te same miejsca, w których — w kilka miesięcy później, już pod rządami narodowymi — sam byłem. Obserwator podmadrycki od Getafe do Navalcarnero, miejscowości Montoro i El Carpio (przez które przejeżdżałem, jadąc do Bujalance), nawet Madryt, owa Telefonica, Casa del Campo, Ciudad Universidaria, 413 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ Grań Via, Puerta del Soi, szosa walencka, wszystkie te miejsca, w których nie byłem, ale które z odległości paru kilometrów, z jakiegoś dachu w Getafe, wskazywane mi po kolei palcem, widziałem — wszystko to jest nie tylko ten sam kraj, jako teren z dwóch stron przedsięwziętej obserwacji, ale dokładnie to samo jej miejsce. Pan Pruszyński spędził kilka miesięcy w czerwonej Hiszpanii, jako korespondent „Wiadomości Literackich". Pan Pruszyński — znany zresztą w publicystyce polskiej, jako jeden z czołowych w niej filosemitów — jeszcze rok temu był jednym z redaktorów „Czasu" i uchodzi za konserwatystę. Niedawno p, Cat (Mackiewicz) poświęcił obszerny artykuł w „Słowie" wileńskim próbie udowodnienia, że p. Pruszyński i dzisiaj jeszcze, pomimo swej podróży do Hiszpanii czerwonej i pomimo tego, co w swej książce o niej pisze, jest konserwatystą, prawicowcem i katolikiem. Nie mogę z tą pobłażliwą oceną się zgodzić. Trudno, oczywiście, uznać p. Pruszyńskiego za komunistę, czy w ogóle marksistę. W książce jego znaleźć można mnóstwo miejsc, w których o zbrodniach czerwonej Hiszpanii pisze z oburzeniem i z odrazą. Pan Pruszyński ma upodobania pacyfistyczne, jest odruchowym nieprzyjacielem rozlewu krwi, potępia więc nie tylko hekatombę wojenną, nie tylko „corridę" (walkę byków), ale i rzeź, popełnioną przez czerezwyczajki. Parokrotnie również akcentuje swe, niewątpliwie szczere, uczucia religijne. Mimo to, w sumie, postawa jego jest raczej postawą człowieka Frontu Ludowego. Czytając książkę, czuje się, że w głębi duszy p. Pruszyński życzy zwycięstwa „czerwonym", życzy klęski generałowi Franco. Obóz Frontu Ludowego w Polsce od razu się w tym zorientował. Nie na darmo wydelegowały p. Pruszyńskiego do Hiszpanii żydowskie „Wiadomości Literackie". Nie na darmo z entuzjazmem przyjął jego książkę socjalistyczny „Robotnik". : P. Pruszyński potępia poszczególne czyny „czefwonych", ale me potępia obozu „czerwonych". Ma wobec niego postawę życzliwego obserwatora, starającego się go zrozumieć. Cieszy go wszystko, co może w jego oczach świadczyć na jego korzyść. Omal ze wzruszeniem opisuje, jak to pod Bilbao walczą z sobą ramię przy ramieniu komunistyczny batalion im. Stalina i baskijski im. św. Ignacego Loyoli. Zgoła się w tym nie spostrzega, że to sąsiedztwo, bynajmniej nie mogące zmodyfikować rr^-w^..T NIE SZABLĄ, LECZ PIÓREM 414 niczyjego sądu o komunistach, jest wysoce kompromitujące dla baskijskich wyznawców św. Ignacego i stawia ich katolicką prawowierność grubo pod znakiem zapytania. Zamieszczając w książce tekst odbytego w Paryżu swego wywiadu u wybitnego hiszpańskiego lewicowca, jednego z twórców republiki hiszpańskiej, dr. Maranon, który po przejściach rewolucji hiszpańskiej (jako administrator szpitali madryckich, a więc i madryckich kostnic, miał do czynienia latem 1936 roku z 36 000 trupów rozstrzelanych w Madrycie ofiar...) doszedł do wniosku, że należy życzyć zwycięstwa narodowcom — p. Pruszyński stara się złagodzić słowa p. Maranona następującym komentarzem: „Dziś, włączając do książki wyznania jednego z najpierwszych twórców republiki hiszpańskiej, tak srodze zawiedzionego, nie pragnąłbym, rzecz prosta, przyjmować w pełni jego tezy. Ale nie śmiałbym także pozbawiać głosu człowieka, który tych wypadków był tak blisko". O narodowcach hiszpańskich pisze stale z nieukrywaną niechęcią. Jeśli się nie mylę, raz tylko w całej książce użył w odniesieniu do nich wyrazu „narodowcy" i raz — „nacjonaliści". Poza tym, nazywa ich stale — zgodnie z terminologią Frontu Ludowego — faszystami. Natomiast o „czerwonych" pisze stale: „wojska rządowe". Czasami pozwala sobie pod adresem narodowców hiszpańskich na wybuchy tak pełne złośliwości i jadu, jak następujący: „Ludzie Maurina («troc-kisty») zrozumieli to dobrze, bo czytali książki, ludzie ze świata Quelpo de Liany nie zadali sobie innego trudu, niż umowy o dostawę tanków". I dalej: „Trzeba było trochę patrzeć, nieco rozumieć, a także — choćby czasami — czytać". Te (wybaczcie mi Czytelnicy) — bzdury o narodowcach hiszpańskich, jako obozie, nie czytającym książek (jakże ten styl przypomina publicystykę sowiecką!) dotyczą rozgrywki o separatystach baskijskich, których, zdaniem p. Pruszyńskiego, tylko głupota narodowców hiszpańskich rzuciła w objęcia „czerwonych". Choć jest rzeczą dobrze już dziś wiadomą, że jeszcze przed wybuchem powstania narodowcy hiszpańscy starali się zapewnić sobie udział separatystów baskijskich w powstaniu, co się jednak okazało niewykonalne wobec wygórowanych żądań separatystycznych, jakie Baskowie — najwidoczniej celowo pragnąc rozbić rokowania — postawili. 415 WOBEC HISZPAŃSKIEJ WOJNY DOMOWEJ Piszę to wszystko by przedstawić tendencję książki. Jest to tendencja, jeśli nie całkiem „czerwona" to w każdym razie mocno różowa. W każdym razie bardziej „czerwona", niż „biała". I właśnie dlatego, że taka właśnie jest tendencja tej książki — chcę zalecić jej przeczytanie tym, którzy nie wierzą informacjom (polskim i zagranicznym), przyjaznym dla narodowców hiszpańskich. P. Pruszyński był w czerwonej Hiszpanii dość długo i widział w niej wiele. Zaobserwowane fakty opowiada na ogół bez komentarzy. Książka jego jest więc bogatym źródłem rzeczowych informacji o tym, jak się w Hiszpanii czerwonej rzeczywiste stosunki przedstawiają. Przestrzegając Czytelników przed poglądami p. Pruszyńskiego, mu- szę "gorąco zalecić zapoznanie się z podanymi przez niego faktami. Faktami o popełnionej przez „czerwonych" okrutnej rzezi, o prze- śladowaniu religii katolickiej, o rozmiarach pomocy sowieckiej itd. Fakty te są tak ciekawe, że trzeba będzie niektóre z nich jeszcze kiedyś na tym miejsu przytoczyć. i* Spis treści Wstęp (Dana Nałęcz) 5 Śmierć Prezydenta — grudzień 1922 (Wiesław Władyka) 13 Stanisław Stroński: Ich prezydent 16 Stanisław Stroński: Obłuda 19 Stanisław Stroński: Prawo i jego istota 21 Stanisław Stroński: Zawada 24 Stanisław Stroński: Winowajcy 26 Stanisław Stroński: Przeciw większości 29 Stanisław Stroński: Ciszej nad tą trumną! 31 Tadeusz Hołówko: Brońmy Polski przed prawicowym bolszewizmem 34 Morderca 39 Prosper [Stanisław Posner]: Wam... w odpowiedzi 41 „Dwa obozy" 44 Cat [Stanisław Mackiewicz]: Dziś i jutro 47 418 Dziesięciolecie niepodległości (Daria Nalęcz) 51 Wojciech Stpiczyński: Pierwsze dziesięć lat ofiary, mozołu i radości 56 Wacław Lipiński: Ziuk — Komendant — Marszałek (1914-1920) 67 Zygmunt Wasilewski: Jak doszło do niepodległości 73 Joachim Bartoszewicz: Polityka odbudowania Polski 79 Wincenty Witos: Największa rocznica 83 Mieczysław Niedziałkowski: PPS i niepodległość Polski 88 Stanisław Estreicher: Kto wywalczył niepodległość? 93 Po 7 i 11 listopada 99 „Czerwony i czarny front". Wokół lwowskiego Zjazdu Pracowników Kultury (Marek Tobera) 103 Wanda Wasilewska: Lwowski Zjazd Pracowników Kultury 112 Halina Górska: Pisarz i masy ri f.^ 114 Wł. J. [Włodzimierz Jampolski]: Lwowski Zjazd Pracowników Kultury . *.- Jan Maurycy Borski: Hotentoci i krokodyle 385 t Jan Piwowarczyk: Hiszpańskie powstanie a etyka 387 Ksawery Pruszyński: Listy z Hiszpanii 390 Karol Kuryluk: W czerwonej Hiszpanii 398 Ł Stanisław Cat-Mackiewicz: O książce, która świadczy przeciw czerwonym •' ,, , , 403 Jędrzej Giertych: Po tamtej stronie... 412 »I»LIOTK*A IffcMl i &m *s«WHHt 10-046 ftarszcw*. Mw*v Swttil tf