Redaktor Jacek Pawlicki Z Piotrem Gulczyńskim rozmawiała Halina Zarzecka Opracowanie graficzne i typograficzne Monika Kamińska i Marcin Kornacki Projekt okładki Monika Kamińska Zdjęcie na okładce Jacek Gulczyński Fotografie Marek Kołakowski i archiwum rodzinne Copyright © T-YERA Wydanie I Warszawa 2001 ISBN 83-88661-07-8 Wydawca T-YERA, spółka z o.o. 02-856 Warszawa ul. Ludwinowska 17 tel. (0-22) 648 84 46 fax (0-22) 648 87 64 Skład i łamanie: Monika Kamińska i Marcin Kornacki Druk i oprawa: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza Część I. O Piotrze „Ty możesz wszystko,Boże. j Jeśli zechcesz, uczynisz mnie kimś i brzydkim, głupim, biednym albo chorym. Zniosę to z pokorą, tylko proszę - nie każ mi być kimś nudnym". Pytałam Piotra, czy zna tę przewrotną modlitwę. Nie znał, ale spodobała mu się. Bliźnim dużo można wybaczyć, jednak prawdziwym dopustem bożym jest przebywanie z ludźmi, którzy uparli się, żeby nas zanudzić na śmierć. Bohater tej książki wywoływał wiele kontrowersji, wzbudzał skrajne uczucia: od żarliwej sympatii do dezaprobaty. Jednego mu nie można było zarzucić -2 pewnością nie był kimś bezbarwnym. W domu Wielkiego Brata przykuwała uwagę jego fantazja, błyskotliwe poczucie humoru, urok osobisty, przestrzeganie zasad fair play, szczerość i spontaniczność. Lojalny wobec przyjaciół, nieraz buntował się przeciwko decyzjom Wielkiego Brata, które uznał za niesprawiedliwe. Był uważany za jednego z żelaznych kandydatów do zwycięstwa. W Sękocinie spędził trzy miesiące. Chyba nikt się nie spodziewał, że Piotr opuści dom przed finałem. Kiedy musiał odejść, dziennikarze nazwali go Wielkim Przegranym. Mieszkańcy domu nie mogli uwierzyć, że on naprawdę pakuje walizkę, nie ukrywali łez. „Bez Gulczasa nic już nie f Tajemnice domu w Sękociniej l będzie takie samo"- pisały gazety. Setki tysięcy fanów Piotra przywdziało żałobę. „Przestajemy oglądać program" - alarmowali w listach do redakcji i w in-ternecie. Osiemnastoletnia Agnieszka napisała: „Piotr, byłeś najlepszy. W życiu byś nie przegrał, gdybyś nie przeklinał. Ludzie, zwłaszcza starsi, zwracają na to uwagę. Nie mogłeś się trochę opanować i zamiast k...mówić na przykład kurczę?" „Kurczę nie mogłem, bo w domu Wielkiego Brata i tak panował za duży kult drobiu, można się było nabawić fobii - odpowiedział. - Przed Wielkanocą musieliśmy układać hymn na cześć kur i robić inne dziwne rzeczy. Ja byłem płaczką na pogrzebie kury, która nie mogła już dłużej znieść naszego towarzystwa i popełniła samobójstwo, skacząc do basenu". Czy Piotr rzeczywiście mógł rozbić bank i zwyciężyć w grze o pięćset tysięcy złotych? Jakie popełnił błędy? Jak naprawdę wyglądało życie w Sękocinie? Dowiecie się o tym z tej książki. Piotr ujawnia w niej sekrety, które - jak sądzimy - zaskoczą nawet Wielkiego Brata. Polecamy tę lekturę wszystkim miłośnikom programu, który zrewolucjonizował telewizję. Będzie to także bezcenna pomoc dla osób, startujących w eliminacjach do drugiej edycji „Big Brother'a". Wśród fanów J Umawiam się z Piotrem na rozmowę na temat książki, którą planujemy wydać. Wpadam na niezbyt fortunny pomysł, żebyśmy spotkali się w studiu TVN w Sękocinie. Grzegorz Miecugow zaprosił tam Gulcza-sa i Klaudiusza, wywiad z nimi ma trwać kilkanaście minut. Nagranie przebiega sprawnie, ale ja czekam na Piotra jeszcze dwie godziny. Co jakiś czas posyła mi przepraszający uśmiech, wskazuje na otaczający go tłum. Wspólne zdjęcia, autografy, znowu zdjęcia. Przez chwilę udaje mi się z Piotrem porozmawiać. Natychmiast podbiega do mnie kilka fanek, proszą, żebym poza kolejką zdobyła dla nich autograf. Paulina Mischke, dziewczyna Piotra, także jest w centrum zainteresowania. Dowiaduje się przy okazji, że licealistki z Warszawy chcą założyć jej fun-club. „Przecież ja nie brałam udziału w tym programie i nie jestem kimś znanym" - broni się. „Jesteś, jesteś !- wołają nastolatki. - Fajnie się zachowywałaś w telewizji i w ogóle masz klasę! A być dziewczyną Gulczasa to też nie byle co". Moje drugie podejście do spokojnej rozmowy z Piotrem jest równie nieudane. Bez sensu umawiam się z nim na kawę, a kawiarnia natychmiast zaczyna przypominać oblężoną twierdzę. Nastolatki pożyczają sobie nawzajem telefony komórkowe, dzwonią do przyjaciół: „Przyjdź natychmiast, weź aparat i kup film. Nie uwierzysz, ale właśnie rozmawiam z Gulczasem..." Do Piotra podchodzą ludzie w różnym wieku. Starszy pan wita się z nim, jak z kimś najbliższym, mówi do niego „synku". Tajemnice domu w Sękocinie j Bezpiecznym miejscem na spotkanie zaczyna mi się wydawać mój własny dom. „Pakuję" Piotra i Pau-linę do samochodu, jedziemy do podwarszawskiego Konstancina. Nie mam nic zimnego do picia, zatrzymujemy się przy sklepie. Historia się powtarza. Okazuje się, że „cały Konstancin" trzymał za Piotra kciuki. „Słowo honoru, byłeś najlepszy, bez ciebie Wielki Brat wysiada" - wołają młodzi ludzie. Szesnastoletni Robert już zawsze będzie słuchał mamy. Wysyłała go po chleb, a jemu nie chciało się iść. W końcu na niego nakrzyczała i - nie do wiary - w sklepie spotkał Gulczasa. O W ciągu lat pracy dziennikarskiej spotykałam się z wieloma znanymi ludźmi - gwiazdami filmu i estrady, sportowcami, politykami. Moi rozmówcy budzili zainteresowanie i rozdawali autografy, ale ich wielbiciele zazwyczaj cierpliwie czekali gdzieś przy drzwiach, wydawali się onieśmieleni. Z Piotrem wszyscy witają się, jak z dobrym znajomym, pytają, jak się czuje, czy wszystko w porządku. „Piotr, daj grabę, to nie będę mył ręki przez tydzień"- wołają już z daleka. „Jezu, Gulczas, czy to ty, czy ja śnię?" „Piotr, błagam cię, poczekaj chwilę, zadzwonię do mojej dziewczyny. Powiedz jej chociaż słowo, bo potem mi nie uwierzy, że z tobą rozmawiałem". Jeśli Piotr ma choć trochę czasu, nie odmawia takim prośbom. Jest naturalny, popularność nie przewróciła mu w głowie. Lubi się śmiać, odpłaca sympatią za sympatię. Podczas towarzyskiego spotkania wciągnęliśmy Piotra w telefoniczną zabawę. Po kolei wykręcaliśmy numery znajomych, którzy wiernie 6 śledzili losy mieszkańców domu Wielkiego Brata, ale nie mieli pojęcia, że ktoś z nas zna któregoś z bohaterów programu. Wyglądało to na przykład tak: mój kolega, Paweł Smoliński, podrzucił Piotrowi kilka informacji o swoim bracie, nazywanym Żarkiem. Piotr zadzwonił. - Cześć Żarek! Mówi Gulczas. Chyba Cię nie obudziłem? W słuchawce zapadła głucha cisza, a po chwili: - Co to, żarty? Jaki Gulczas? - Normalny. To znaczy mam nadzieję, że normalny. Piotr Gulczyński, z Poznania. No co ty, Żarek, ludzi nie poznajesz? Rozmówca Piotra w tym momencie rzeczywiście rozpoznał jego głos. Chwycił blusa, podjął grę. - Gulczas? Przepraszam, w pierwszej chwili cię nie poznałem. Miło, że dzwonisz. Jak leci? - W porządku. A jak twoja żona? Podobno się przeziębiła? To genetyczne czy przez tę okropną pogodę? - Chyba przez przeciąg, ale już lepiej. A co u Pau-liny? - Wszystko dobrze, pozdrawia cię. No, Żarek, powodzenia w interesach. Odzywaj się częściej. - Jasne, ty też o nas nie zapominaj. Zanim rozmówcy Piotra rozwikłali zagadkę, jakim cudem Gulczas zadzwonił akurat do nich, zgodnie przyznali, że - niczym Wielki Brat -byli pod wrażeniem. Dziewiętnastoletnia Kasia Kozar wiedziała co prawda, że jej tata idzie na kolację, na której będzie Piotr Gulczyński, ale telefon od idola zupełnie ją zaskoczył. Tym razem nie były to żarty. Piotr dowiedział się, że dziewczyna leży w łóżku z anginą i martwi się, czy tata będzie miał okazję zdobyć dla niej autograf. r Tajemnice domu w Sękocinie Dobrych ludzi poznaje się podobno po tym, że lubią ich dzieci. A Piotr wzbudza niezwykłą sympatię najmłodszych - zarówno tych, które go znają na co dzień, jak i telewidzów. Ośmioletni Karol Niewiński był uszczęśliwiony, gdy tata postanowił zabrać go na spotkanie z Gulczasem, jednak potem się martwił. Z wrażenia zapomniał, że powinien poprosić o autograf nie tylko dla siebie, ale i dla najbliższych przyjaciół -Mateusza, Michała, Ani. Siedmioletnia Małgosia Zie-mińska na dobre przylgnęła do Piotra. Ta młoda dama zazwyczaj nie szafuje komplementami. Dla Gulczasa zrobiła wyjątek - uznała, że jest naprawdę fajny. Na pytanie, dlaczego tak sądzi, odpowiedziała: „Bo on lubi dzieci. A niektórzy udają, że je lubią, a tak naprawdę to dzieci ich denerwują, robią za dużo hałasu". Gdziekolwiek pojawiłam się w towarzystwie Piotra, natychmiast jak spod ziemi wyrastali jego fani. Miłą odmianą była scenka z poznańskiej ulicy. Na widok Gulczasa grupa nastolatków coś między sobą poszeptała, potem jak na komendę wszyscy zrobili w tył zwrot i przebiegli na drugą stronę ulicy. - Piotr, widziałeś, uciekają przed tobą!- zawołałam. - Na pewno głosowali przeciwko mnie, a teraz, przy bezpośredniej konfrontacji, trudno im spojrzeć mi w oczy - odpowiedział z pozorną powagą, tonem jak najbardziej ponurym. Nastolatków spotkaliśmy po trzech minutach. Tym razem biegli za Piotrem. - Co jest? - zapytał. - Zabawa w „pojawiasz się i znikasz?" Tajemnica szybko się wyjaśniła. Po drugiej stronie ulicy był kiosk „Ruchu". Chłopcy się naradzili, że C jak zrobią zrzutkę, stać ich będzie na 16 - kartkowy zeszyt i długopis. A jak się ma taki sprzęt, można już poprosić Gulczasa o autograf. O Nie wątpię, że specjaliści od analizowania postaw naszego społeczeństwa długo będą zastanawiać się nad fenomenem niezwykłej popularności programu „Big Brother" i jego bohaterów. Jeśli mogę się im do czegoś przydać, podzielę się swoimi spostrzeżeniami. Przyjrzyjmy się na przykład Piotrowi. Jest dorosłym, 33 - letnim mężczyzną, z pewnym życiowym dorobkiem i doświadczeniami. Studiował socjologię, której nie ukończył, ma wykształcenie pomaturalne. Wykonywał różne zawody, ostatnio zajmował się reklamą na billboardach. Jego pasją są motory - od lat jest prezesem elitarnego, polsko - austriackiego klubu „Black Riders." Piotr jest rozwiedziony, ma dwuletniego syna Igora, którego bardzo kocha. Niecałe cztery miesiące temu hasło „Gulczas" mówiło coś tylko jego znajomym. Dziś zna je cała Polska, a miliony fanów traktują Piotra jak kogoś najbliższego. Nawet gdyby był aktorem, który gra w popularnym serialu, nie zdołałby chyba wzbudzić takich emocji. Kreowałby jakąś postać, ale tak naprawdę niewiele byśmy o nim wiedzieli. Tymczasem Piotr dzień w dzień gościł w naszych domach i był sobą. Można go było lubić albo nie, jednak stał się domownikiem. Właśnie dlatego nikt nie wpada na pomysł mówienia do niego per pan. - Piotr, nie masz pojęcia, jak ryczałam, kiedy wyszedłeś z domu Wielkiego Brata! Kocham cię, wszystkich was kocham i w ogóle nie wyobrażam sobie zakończenia tego programu! - wołała jedna z fanek. *> L Tajemnice domu w Sękocinie - Ładna mi miłość! - odpowiedział ze śmiechem. - Chciałabyś, żebyśmy tam siedzieli do końca życia? Rozmowa z Ireną Gulczyńską i Paulina Mischke Znajomi Ireny Gulczyńskiej nazywają ją żartobliwie Wielką Matką. Pani Irena śmieje się, że dzięki Wielkiemu Bratu i ona zaznała trochę sławy. Jako mama Gulczasa jest rozpoznawana w sklepach, na ulicach. - Piotr bardzo kocha mamę i umie jej to okazać-mówi Paulina Mischke, jego dziewczyna. - To jedna z tych rzeczy, które mnie w nim ujęły. - Syn rzeczywiście jest dla mnie czuły i opiekuńczy - opowiada pani Irena. - Czasem zachowuje się jak mały chłopiec. Pyta, czy coś przeskrobał, bo dawno go nie przytulałam i nie dostał całusa. On miał dobre dzieciństwo, był przez wszystkich rozpieszczany. Zarazem jednak, w miarę jak podrastał, ojciec dużo od niego wymagał. Ja mu wszystko wybaczałam, bez męża strasznie bym go pewnie rozpuściła. Ostatnio przez kilka godzin dziennie opiekowałam się Igorem, dwuletnim synem Piotra. Jestem już na emeryturze, ale dzięki wnukowi odmłodniałam. Czasem czułam się tak, jakby cofnął się czas, jakbym znów spacerowała po parku z małym Piotrusiem. Igor bardzo mi go przypomina. Jest grzeczny, rezolutny, wszystkiego ciekawy. Pani Irena wyszła za mąż za wdowca z trojgiem dzieci. Piotr przyszedł na świat pięć lat po ślubie rodziców. Jacek, Grażynka i Kasia - jego przyrodnie 10 c l rodzeństwo - byli już poważnymi młodymi ludźmi. Piątka domowników niemal oszalała na punkcie malca, wyrywali go sobie z rąk. - Przez lata byliśmy szczęśliwą rodziną, ale i nas nie ominęła tragedia. W krótkim odstępie po sobie zmarli nasi najbliżsi: mój mąż i jego córka Kasia. On na serce, ona na białaczkę - tę samą chorobę, która zabrała jej matkę. Piotr przeżył to bardzo boleśnie. W chwili śmierci ojca miał 18 lat. Po maturze w technikum mechanicznym Piotr dostał się na socjologię na Uniwersytecie Poznańskim, jednak po trzech latach zrezygnował. - Myślę, że gdyby żył mąż, syn ukończyłby studia, choć może na jakimś innym wydziale, bo ten go rozczarował. Po śmierci męża bardzo się pogorszyła nasza sytuacja materialna. Pracowałam w przedsiębiorstwie handlu opałem, mało zarabiałam. Wielu rzeczy musieliśmy sobie odmawiać. Czasem problemem było kupienie nowych spodni, a koledzy Piotra pochodzili z dość zamożnych rodzin. On był bardzo młody, nie chciał chyba czuć się gorszy. Zaczął pracować w firmie marketingowej, imał się też innych zajęć. Pomagał mi finansowo, robi to zresztą do dziś. Moja emerytura to całe 700 złotych, a stałe opłaty wynoszą niewiele mniej. To naprawdę dobry chłopak. Bliscy mogą na niego liczyć, nawet gdy sam ma kłopoty. Ostatnio nie najlepiej mu się wiodło. Choć pani Irena żyła skromnie, zdołała obdarować syna iście po królewsku. Tak bardzo marzył o motorze, że zdecydowała się sprzedać ogródek działkowy. Za te pieniądze kupił swoją pierwszą ryczącą maszynę. r Tajemnice domu w Sękocinie r - Nawet gdyby dostał mercedesa, nie mógłby się bardziej cieszyć - wspomina. Kiedy rozpadło się małżeństwo Piotra, zostawił mieszkanie żonie i wrócił do mamy. Teraz też tu przemieszkuje. Są tylko we dwoje, bo brat i siostra od dawna mają swoje życie, swoje rodziny. Najmilszym gościem jest Igor. Piotr i jego była żona Kamila pragną, żeby ich syn jak najmniej odczuł rozstanie rodziców. O W przytulnym mieszkaniu Pauliny, urządzonym z artystycznym wyczuciem, najważniejszym sprzętem był do niedawna telewizor, a najwierniejszą fanką „Big Brothera" dziewięcioletnia córka Pauli, Ola. Paulina jest od dawna rozwiedziona. Ola ma stały kontakt ze swoim ojcem, ale z Piotrem też bardzo się zaprzyjaźniła. - On dogaduje się ze wszystkimi dziećmi. Naprawdę za nim przepadają. Ja już nie wiem, która z nas bardziej za Piotrem tęskniła: ja czy moja córka -uśmiecha się Paulina. Gdy obie przyjechały do Sękocina, Ola miała nadzieję, że przez ten krótki moment, gdy otworzą się drzwi domu Wielkiego Brata, Piotr zdoła je wypatrzeć. Machał ręką, ale ich oczy się nie spotkały, patrzył w inną stronę. Córka Pauliny bardzo to przeżyła, chciało jej się płakać. W maju Ola miała pójść do pierwszej komunii. Razem z mamą zdecydowała się odłożyć uroczystość o rok. Piotr był wtedy w domu Wielkiego Brata, a bez niego byłoby zbyt smutno. - Tuż przed programem przeżywaliśmy dość trudny okres, mieliśmy różne nie załatwione sprawy i kło- C 12 poty finansowe - opowiada Paulina. - Piotrowi trudno było przestać o tym myśleć, no i bardzo tęsknił za synem, za rodziną i przyjaciółmi, za mną i Olą. Poza tym nie tak dawno się rozwiódł. To jest zawsze bolesne przeżycie, nawet gdy miłość już się wypali. Był z Kamilą od wczesnej młodości, bardzo się przyjaźnili. Paula spotkała Piotra w najtrudniejszym chyba okresie jej życia. - Straciłam matkę, najbliższą mi osobę na świecie - wspomina. - Mama chorowała na raka. Lekarze nie dawali żadnej nadziei, więc przez pół roku woziłam ją po Polsce od uzdrowiciela do uzdrowiciela. Żyłam w niedostatku, bo pracowałam wtedy w firmie ubezpieczeniowej, a nie miałam czasu na spotkania z klientami. Tam było tylko prowizyjne wynagrodzenie, toteż prawie nic nie zarabiałam, a oszczędności szybko się wyczerpały. W tym samym czasie odszedł ode mnie mężczyzna, który był dla mnie wszystkim. Gdyby nie córka, nie wykrzesałabym chyba z siebie chęci życia. Paulina mówi, że Piotra traktowała najpierw tylko jak przyjaciela. Nawet jego uroda nie robiła na niej wrażenia, nie był w jej typie. Okazał się jednak człowiekiem, który niezwykle zyskuje przy bliższym poznaniu: wrażliwym, ciepłym, odpowiedzialnym, uczuciowym, wiernym i pełnym uroku. - Uśmiecham się, gdy słyszę, że niektórzy ludzie postrzegają go jako typ macho. Naprawdę nie ma z nim nic wspólnego. W Sękocinie czasem go jednak nie poznawałam. Piotr nigdy nie był wulgarny wobec kobiet. Wszyscy znajomi mówią to samo - to dżentelmen, a w domu Wielkiego Brata pozwalał sobie nie- r 13 Tajemnice domu w Sękocinie j jednokrotnie na dziwne zachowanie. Myślę, że pomimo pozornego luzu w niektóre dni trudno mu było pokonać stresy. : ROZMOWA Z MAŁGORZATĄ OSTROWSKĄ W Puszczykowie koło Poznania, w pięknym domu, takim z duszą, mieszka fotografik Jacek Gulczyński, jego żona Małgorzata Ostrowska - piosenkarka i ich trzynastoletni syn Dominik. Bywa tu często Piotr, bowiem Jacek to jego starszy brat. O Czy miała Pani czas, żeby uważnie śledzić, jak Piotr radził sobie w domu Wielkiego Brata? - Ostatnio byłam dość zajęta, ale starałam się być na bieżąco. Jeśli coś przegapiłam, syn mi to dokładnie relacjonował. Wcześniej rzadko włączaliśmy telewizor, ale Big Brother był obowiązkowy. Gdy zaczął się program, Dominik po raz pierwszy powiedział o Piotrze „mój wujek". Zawsze byli po imieniu, wujek był Piotrasem. To ojciec chrzestny naszego dziecka. Bardzo żałuję, że nie wyszły zdjęcia z uroczystości chrztu. Na tle innych rodzin wyglądaliśmy dość nietypowo. Ja miałam wtedy „postawione", kolorowe włosy i czarną skórę, nabijaną ćwiekami. Identycznie wyglądali rodzice chrzestni i wszyscy 14 l przyjaciele. Piotr próbował przed kościołem odpiąć od kurtki ozdobę w postaci trupiej czaszki, ale w końcu machnął ręką. Ksiądz zachował zimną krew i okazał chrześcijańskie miłosierdzie. My na co dzień tak się wtedy ubieraliśmy, to była nasza druga skóra. Nie chcieliśmy czuć się w kościele przebrani za kogoś innego. O Mama Piotra i jego dziewczyna mówiły mi, że on w Sękocinie zachowywał się inaczej niż na co dzień, chwilami trudno było go poznać. Co Pani o tym sądzi? - Ja go poznawałam, moim zdaniem był sobą. Problem tkwi chyba w czymś innym. Każdy z nas zachowuje się różnie w różnych sytuacjach, ludzie też nas różnie postrzegają. Piotr inaczej się z pewnością czuje w rodzinie albo wśród przyjaciół, których zna od niepamiętnych czasów, inaczej czuł się w domu Wielkiego Brata, w nowej dla siebie i nie najłatwiejszej przecież sytuacji. Uważam zresztą, że był świetny. On ma niezależną naturę, jest przy tym spontaniczny. Ma bardzo duże poczucie humoru i urok osobisty, któremu trudno się oprzeć. Pamiętam, jak przed laty pracował jako komiwojażer. Wchodził do jakiejś firmy, miał do sprzedania trzy niepotrzebne nikomu patelnie. Tak czarująco zachwalał ich zalety, że zbierał zamówienia na siedem następnych. Kiedyś odmówił pewnej pani sprzedania patelni. „Trudno, zrezygnuję z zarobku, bo etyka zawodowa nie pozwala mi na zawarcie aktu kupna - sprzedaży z kimś, kto ostat- r 15 Tajemnice domu w Sękocinie nio nie chciał kupić całkiem dobrej latarki" - przemawiał w tym stylu, a poznańskie biura umierały ze śmiechu. Bardzo mocną stroną Piotrasa jest lojalność wobec rodziny, przyjaciół. Tak mu się w życiu ułożyło, że rozpadło się jego małżeństwo. Ogromnie to przeżył. Być może nie mógł sobie poradzić z poczuciem nielojalności wobec Kamili, matki jego syna Igora, którą znał już jako nastolatek. Piotr bardzo kocha synka, w Sękocinię dokuczała mu tęsknota. Kilkakrotnie gościliśmy u siebie w domu przyjaciół Piotra z klubu motorowego. Bardzo ich polubiliśmy. To jest „banda", o jakiej można marzyć. Na taką przyjaźń pracuje się przez lata. Niech tylko ktoś z nich potrzebuje pomocy, wszyscy staną za nim murem. Jeden z przyjaciół miał jakiś czas temu na poznańskim moście wypadek samochodowy, pozostali dotarli do niego na swych szalejących maszynach dużo szybciej niż policja. y O Lubi Pani mężczyzn typu macho? - Nie, raczej nie. Wiem, że niektórzy tak postrzegają Piotra. Moim zdaniem ani on, ani jego przyjaciele, w gruncie rzeczy niewiele mają z tym stylem wspólnego. To wrażliwi, inteligentni ludzie. Sam sposób ubierania się czy zamiłowanie do szybkiej jazdy nie czyni z nikogo macho. Piotr jest normalnym, przyzwoitym facetem. On na wiele rzeczy patrzy racjonalnie. W domu Wielkiego Brata solidnie sobie zapracował na popularność, jaką się teraz cieszy, i pewnie spróbuje ją jakoś sensownie wykorzystać. C 16 l Ostatnio, gdy nagrywałam teledysk „Nie chcę, nie umiem", Piotr był jeszcze w Sękocinie i bardzo mi go brakowało. Idealnie by się nadawał, żeby w nim wystąpić. O Może jeszcze będzie okazja. Pani powrót na scenę to duże wydarzenie. Co Pani robiła przez te kilka lat, kiedy znik-nęła nam Pani z oczu? Potrzebowałam tego czasu dla siebie, pewnego wyciszenia, poukładania różnych spraw w sobie. Przez dość długi okres byłam na topie, znałam smak popularności. Nie odczuwałam potrzeby, żeby walczyć o karierę za każdą cenę. Życie ma wiele różnych barw. Zrealizowałam jedno ze swoich marzeń. Długo wynajmowałam różne mieszkania, potem dorobiłam się własnego, ale w bloku. Siedem lat temu kupiliśmy stary dom na tysiącmetrowej działce. Zaczęła się gigantyczna praca - remont, aranżacja wnętrz, projektowanie ogrodu. Wcześniej były tam zagony warzyw, a ja chciałam mieć swój własny „tajemniczy ogród". Samo „odwarzywnianie" naszego kawałka ziemi zajęło mi niemało czasu. Na zewnątrz dom wymaga jeszcze pracy, ale z tego, co w środku, jestem już prawie zadowolona. Na przeszklonej werandzie urządziłam ogród zimowy, a właściwie całoroczny. Bardzo go lubię. Puszczykowo to piękne miejsce, otoczone lasami. Podoba mi się atmosfera małego miasteczka, i przyjaznego do życia, gdzie ludzie się znają i na ogół są dla siebie życzliwi, a do Poznania tylko krok. : 17 Tajemnice domu w Sękocinie l O Robi Pani wrażenie szczęśliwej kobiety. Czy czegoś Pani w życiu brakuje? - Mam wspaniałego syna, ukochanego męża, trochę talentu, dużo życzliwych ludzi, wewnętrzny spokój, pracę, którą kocham. Za to wszystko jestem losowi wdzięczna. Niedawno zaczął się sezon, czeka mnie dużo koncertów w różnych miastach. Lubię koncerty plenerowe, mają specyficzny nastrój, inny niż w kameralnej sali. Czy mi czegoś brakuje? Teraz już nie, ale przez te trzy miesiące brakowało mi Piotra. Najtrudniej było przywyknąć do tego, że nie można do niego zadzwonić. O Dziękuję za rozmowę. O O 4 Część II. Piotr o sobie Co wykombinować, żeby przejść przez eliminacje? Nie myślicie chyba, że chciałem wziąć udział w tym programie, żeby przeżyć niecodzienną przygodę albo sprawdzić samego siebie. Prawie wszyscy kandydaci nadawali tego typu teksty. Być może do poznania siebie potrzebna im była telewizja, ale ja jestem 33-let-nim facetem i wiem, co mam o sobie myśleć. Miałem konkretny i bardzo życiowy powód, dla którego chciałem się dostać do Sękocina - kanał finansowy. Pracowałem w reklamie, zajmowałem się billbo-ardami. Moja firma dostała zlecenie, nad którym naprawdę się naharowałem i straciłem mnóstwo czasu, bo okazało się, że przez kilka miesięcy pracowałem za darmo. To były billboardy reklamujące piwo, a Sejm stwierdził, że w Polsce trzydzieści procent billboar-dów reklamuje piwo i że to stanowczo za dużo. Firma wycofała zamówienie, a ja musiałem wycofać moje nadzieje na otrzymanie zarobionych pieniędzy, a sporo w to zlecenie zainwestowałem. W międzyczasie z czegoś musiałem żyć - żarcie, benzyna, rachunki i nagle zrobiły się z tego kosmiczne dla mnie kwoty. Kiedy usłyszałem o eliminacjach do „Big Bro-ther'a", zainteresowała mnie wysokość nagrody. Pięćset tysięcy to fura szmalu. Od razu zacząłem kalkulować, jakie miałbym szansę, gdybym się załapał. Słyszałem o dziesięciu uczestnikach programu, więc jak r 19 Tajemnice domu w Sękocinie kr by nie liczyć wychodziło dziesięć procent szansy na wygraną. Nie da się porównać z totolotkiem, z niczym takim! Oczywiście mogłem nie wygrać, ale potrzebny był mi jakiś sukces. Dowiedziałem się, że w innych krajach mieszkańcy domu Wielkiego Brata otrzymywali różne ciekawe propozycje i niektórzy zrobili karierę. Przestałem się zastanawiać. Pozostał tylko jeden problem: jak zwrócić na siebie uwagę, żeby znaleźć się w tej dziesiątce, wybranej spośród tysięcy chętnych. Naradziłem się z Paulina, próbowaliśmy to sobie wyobrazić - tych ludzi z telewizji, zasypanych stertami kopert. ] Oprócz listu trzeba było przysłać zdjęcie. Pierwszym niezłym pomysłem, który nam przyszedł do głowy, było powiększenie moich zdjęć do formatu A - 4. Nie wiedziałem wtedy, ilu ludzi się zgłosi. Zaczęło się mówić o dziesięciu tysiącach, ostatecznie okazało się, że było trzynaście. Wysłałem niezłe zdjęcia - między innymi takie na motorze i z Paulina z naszych wakacji na Majorce. Równie ważny wydał mi się list. Zdecydowałem się napisać na luzie, opowiedziałem o sobie. Nie wysilałem się na jakąś sztuczną oryginalność. Udział w programie mimo wszystko nie był sprawą życia i śmierci, niczego nie chciałem robić na siłę. O eliminacjach dowiedziałem się dość późno. Wysłałem list na początku stycznia. Było już po terminie, który minął 31 grudnia. Jeszcze podczas sylwe- 2 ] stra medytowałem, czy mam jakieś szansę. Myślałem sobie, że najbrzydszy na świecie nie jestem, ale są lepsi. Nie mam co się równać na przykład z facetami z trzeciej edycji „Wielkiego Brata" w Niemczech. Wtedy ich zresztą nie widziałem, mówię to z perspektywy czasu. Wszyscy wyglądają, jakby byli modelami. Jakie mogłyby być moje atuty? Może ktoś zwróci uwagę na mój optymizm, wesołe usposobienie, zamiłowanie do motocykli, styl ubierania się? W końcu nie każdy chodzi na co dzień w skórach i kowbojkach. Moim pierwszym sukcesem było to, że Paulina od początku wierzyła we mnie, nie miała żadnych wątpliwości. Powtarzała, że wszystko będzie w porządku, a ona ma intuicję. Po jakimś czasie rzeczywiście dostałem telefon od Wielkiego Brata. Pomyślałem: nie jest źle, chyba nie dzwonią do tysięcy ludzi. Jeszcze większe wrażenie zrobiło na mnie zaproszenie na casting. Zauważyłem, że już mi na tym naprawdę zależy. Większość kandydatów była po kilku spotkaniach, ja musiałem nadrabiać zaległości, przejść dużo różnych sprawdzianów. Moment ogłoszenia wyników był przez telewizję rejestrowany. Ja się ucieszyłem, ale zareagowałem dość spokojnie, bo -jak wam to jeszcze opowiem - wiedziałem już, że wygrałem. Wtedy przyszedł do mnie operator i powiedział, że trzeba kręcić dubel. „Jaki dubel?" - zdziwiłem się. „No, ten z cieszenia się". Dla aktorów to pewnie bułka z masłem, ale ja czułem się głupkowato. Ciężko mi było zagrać spontaniczną radość, ale zacząłem machać rękami. Mówiłem do siebie w myślach: „Gulczas, ale pajacujesz!". -aJ^-. . .&.-•• r. '.,"'••*:.• . HntJtąe'*; ' r 21 (^Tajemnice domu w Sękodnie Scenki z życia, czyli do czego służy umywalka Ludzie mnie często pytają, czy rzeczywiście podczas eliminacji nie widziałem żadnego z przyszłych mieszkańców domu Wielkiego Brata. Nie widziałem. Nagrania były w różnych miejscach i o różnych porach, rozmowy z dziennikarzami z tygodnika „Big Bro-ther" w różnych hotelach i kawiarniach. Spotkaliśmy się dopiero w Sękocinie, gdy zamknęły się za nami drzwi domu. Podczas castingu trudno mi było przebrnąć przez malowanie obrazów. Mój brat jest z wykształcenia plastykiem, ale mi to nie za bardzo wychodzi. Widziałem przed sobą jakieś pejzażyki, chyba namalowane przez innych.. Pomyślałem sobie: „Ratuj się chłopie malarstwem abstrakcyjnym, w razie czego dorobi się do tego jakąś teorię". Wymyśliłem coś w stylu kubi-zmu, chociaż nie za bardzo się na tym znam. Byłem jakimś dwudziestym piątym kolejnym malarzem, zostały resztki farb, same szarości. Zastanawiałem się, czy to całe malowanie to nie jest jakaś ścierna psychologiczna, potrzebna do rozgryzania naszej osobowości. Już później, w domu Wielkiego Brata, mi i Klaudiuszowi udawało się wymigać z zajęć plastycznych. Gdy powstawały malowidła, przycinaliśmy karton albo rozdawaliśmy pracę innym. Jak coś robię, lubię to robić dobrze, a nie żeby się nazywało, że robię. Kiedy się ktoś burzył, mówiłem, że to Gosia jest od tych rzeczy. To ona uczyła w szkole plastyki i umie malować. „Sensowny podział pracy to podstawa sukcesu" - wspierał mnie Klaudiusz. j 22 C l Podczas castingu mój obraz odpadł, nie poznali się na nim. Tak za bardzo się tym nie przejąłem, w końcu nie przyszedłem tu, żeby zdawać egzaminy do Akademii Sztuk Pięknych. Następnym zadaniem były popisy wokalne. Zaśpiewałem piosenkę „Whisky moja żono" i wydawało mi się, że jakoś to poszło. Piosenkarzem chyba jednak nie zostanę, chociaż Małgosia Ostrowska twierdzi, że umiem śpiewać. Gdy wyszedłem z domu Wielkiego Brata otrzymałem od niej konkretną propozycję - moglibyśmy stworzyć jakiś fajny duet, choć nie do końca wiadomo, co ja miałbym robić. Bardzo się z Małgosią, moją bratową, lubimy i szanujemy. Zawsze mieliśmy podobny pogląd na muzykę, wyczuwamy te same klimaty. Jej menadżer, Piotr Niewiarowski, który od lat jest naszym przyjacielem, zastanawiał się ostatnio, czyja nie powinienem spróbować rapowania. Chyba jednak tego nie potrafię, bo dobry rap to też sztuka. Na castingu moja piosenka się spodobała. Ja o swoim śpiewaniu, choćby w łazience, mam wyrobione zdanie: nie umiem, ale lubię. Potem był teatrzyk. Miałem odstawić pierwsze 10 minut z życia Piotra Gulczyńskiego zaraz po przebudzeniu. „O Jezu, nuda, kogo to obchodzi?"- pomyślałem. Już chyba wolałbym zagrać seryjnego mordercę albo ostatniego Mohikanina, mógłbym wykazać więcej inwencji. Zdecydowałem się na taki oto show: zwykły ranek to zwykły ranek. Idę do łazienki, siusiam do umywalki, nie myję rąk ani zębów, bo po co, w nocy się nie wybrudziły. Wychodzę z łazienki i spokojnie wracam do łóżka. r 23 Tajemnice domu w Sękocinie Podczas tej scenki siedział przede mną operator, dźwiękowiec i jakieś trzy babeczki. Stał parawan, mogłem się tam rozebrać, bo przecież z łóżka nie wyjdę w spodniach. Pomyślałem jednak, że oni chcą sprawdzić, czy się wstydzę swojej nagości i nie skorzystałem z parawanu. Patrzyli na mnie, ale nie nachalnie. „W porządku, nie ma problemu, ci ludzie są po prostu w robocie" - pomyślałem. I wtedy, i w domu Wielkiego Brata, rozbieranie się mnie nie krępowało. Supermanem nie jestem, ale mam dwie ręce, dwie nogi, kreskę tam gdzie trzeba, to czego mam się wstydzić. Jesteśmy tacy, jak chciała natura. Jasne, że nie biega się goło po ulicach, ale przesadny wstyd mnie dziwi. Decydując się na udział w programie brałem pod uwagę to, że tam będzie się toczyło normalne życie, trzeba się będzie myć, rozbierać i ubierać. Jedynym mieszkańcem domu, którego nikt nigdy nie zobaczył nagiego, był Janusz. Nawet gdy się przebierał w pidżamę, zakrywał się ręcznikiem. Nie tylko wtedy, gdy w pobliżu były dziewczyny, w męskim towarzystwie też. Kąpał się zawsze w majtkach, co nie jest chyba wygodne, ale to jego sprawa. Skończył się teatr, zaczęły się schody, czyli testy z bardzo intymnymi pytaniami i rozmowy z psychologiem. Autorzy testu byli na przykład ciekawi, ile miałem dziewczyn, jaki rodzaj seksu mi odpowiada, jak często się kocham, czy się onanizuję, w jakich sytuacjach itepe, itede. Przy teście były obecne jakieś dziewczyny, czułem się trochę zakłopotany. Postanowiłem jednak odpowiadać szczerze. Potem miałem sesję zdjęciową, jeszcze później rozmowę z moim opiekunem, a właściwie opiekunką. Miała na imię Kinga. Była ładna, ale zimna jak ryba, trudna do polubienia. Kiedy mnie wcześniej przeprowadzała z miejsca na miejsce, myślałem, że to jakaś hostessa, a nie mój anioł stróż. „Ki diabeł, kij połknęła, czy co?" - wściekałem się w duchu. Dzisiaj jestem z Kingą i z moim drugim opiekunem Czarkiem zaprzyjaźniony. Spotkaliśmy się po programie i okazało się, że to uroczy ludzie. Nasi opiekunowie planowo mieli się z nami nie spoufalać, stąd jej dystans. Nie mogłem sobie jednak odmówić małego rewanżu. Teraz ja zacząłem zadawać Kindze pytania. Nie zacytuję ich, bo przyprawiły moją opiekunkę o rumieńce, nie mogła sobie ze mną poradzić. Fałszywi mieszkańcy domu Powiedzieli mi, że poznam pozostałych uczestników programu. Była tam bardzo ładna dziewczyna i trzech chłopaków, potem doszły inne osoby. Jedna z kobiet zapytała, co o moim udziale w programie sądzi moja dziewczyna, bo jej mąż nie chciał się zgodzić. Inna pani, o dość przeciętnej urodzie, nie przypominająca demona seksu, usiadła mi nagle na kolanach i zaczęła mnie gładzić po rozporku. „Cześć mały, fajne masz spodnie, wiesz?" - szeptała namiętnie. „Co jest?" - pomyślałem. „Gdzie ja właściwie trafiłem? Albo to jakaś psycholka albo coś jest grane". Zaproponowałem jej, że przyniosę coli i szybko się od niej uwolniłem. Następną osobą, która do mnie podeszła, był gej, nie ukrywający swojej odmienności. Ja już jednak 24 C l Tajemnice domu w Sękocinie podejrzewałem, że to nie są prawdziwi mieszkańcy domu. Rozmawiałem z nimi, ale starałem się być czujny. Kątem oka obserwowałem kamery i ruchomy mikrofon. r 61 Tajemnice domu w Sękocinie l— Karolina na barykadzie i Karolina, która się poddaje, rezygnuje z miejsca w Sękocinie... My tam naprawdę bardzo dużo przeżyliśmy. Chyba nikogo nie ominął depresyjny nastrój, ataki tęsknoty za tym, co zostało na zewnątrz, irytacja, niepokój, bezsenność. Ale były też wspaniałe dni, mnóstwo się działo, świetnie się bawiliśmy. Czasem przemykają mi przez głowę jakieś obrazy, na przykład nasz teatr i Sebastian w roli Julii...no nie, płakał nie będę. Tęsknić za Wielkim Bratem, który mi nieraz zalazł za skórę? Lenistwo i tyle! Nie zgadniecie chyba, co mnie dręczy w związku z domem Wielkiego Brata? Myślę, że nikt z nas nie wykorzystał potencjału, jaki tkwił w tej grupie, pieszczotliwie nazywanej przez Klaudiusza bandą. Byliśmy bandą, ale leni, to prawda - w każdym razie ja. Przez te trzy miesiące mogłem się nauczyć mnóstwa rzeczy. Od Alicji języka włoskiego, od Gosi malowania, od Pici chwytów gitarowych, od Janusza karate, od Klaudiusza gotowania, od Grześka innych języków obcych... Głowa mała, bo to tylko część. Każdy miał jakieś talenty, można się było nimi powymieniać. Po namyśle z bandy leni wyłączam Piotra Lato. On tak dużo ćwiczył na gitarze, że - według mnie - naprawdę nauczył się grać dopiero w Sękocinie. Ćwiczył, ćwiczył i coś wyćwiczył, a ja co? Piwko, pokerek, draki? Dobrze chociaż, że Wojtek przyniósł do domu encyklopedię - tylko jeden tom. Czytałem ją w wolnych chwilach, trochę wiedzy nie zaszkodzi. Czy wiecie na przykład, jak się nazywał pierwszy margrabia brandenburski? Ja wiem, bo wpadł mi w oko: Albrecht Niedźwiedź. Pies go jednak ganiał, jemu już wszystko jedno, żył w dwunastym wieku. Ja miałem ze sobą książkę Sapkowskiego, tom opowiadań. Jego powieści znam prawie na pamięć, dla mnie to mega-hity. Uwielbiam fantastykę, ale u Wielkiego Brata przeczytałem wszystko, co było do przeczytania, oprócz jakichś romansów. Wyminąłem też książkę o przemocy w rodzinie. Nie mogę tego czytać, zaraz się denerwuję. To jest takie niesprawiedliwe -być dzieckiem albo kobietą i mieć takie życie. W Sękocinie byłem raz ekspertem od plemion indiańskich. Znam się na tym trochę, ale nie jest to wiedza szczegółowa. Kiedy czytałem pierwszą książkę o Indianach prerii Ameryki Północnej, myślałem, że dostanę świra. Indianie prerii, niezwykle barwni, z ciekawą historią, a ja nic, zero, null, nie znałem nazwy żadnego plemienia, byłem jak farbowana inteligencja. Dzisiaj zbieram reprodukcje autentycznych zdjęć wodzów, wydawane przez Amerykanów i wiem dużo więcej. Na ogół książki czytam dość wolno. Staram się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, zobaczyć wszystko w wyobraźni. Kiedyś je połykałem, a jakieś sześć lat temu skądś mi się wzięło to nowe czytanie. Może do tego trzeba dorosnąć, a może zdziecinniałem. Jeśli nic się nie zmieni, będę czytał coraz więcej. Do niedawna kochałem kino i telewizję, a teraz totalny szok - Wielki Brat mnie zresocjali-zował, omijam ekran z daleka, nic mnie do niego nie ciągnie. Jeszcze tego nie rozgryzłem. Przez trzy miesiące nie można chyba aż tak odwyknąć od swoich przyzwyczajeń. J63 {^Tajemnice domu w Sękocinie j W kąpielówkach za 15 zł Nieraz się w Sękocinie zastanawiałem nad pracą operatorów, którzy nas obserwowali. Przychodzi taki facet do roboty i patrzy, czy Gulczas albo Seba czegoś nie wywinęli i czy medialnie wyglądają? Mówią coś o nas między sobą, czy jest im wsio ryba, pszczółkę Maję też mogliby filmować? Zdarzały się, choć bardzo rzadko, przebitki na dom, czyli mogliśmy usłyszeć głosy z centrali. Dźwiękowcy szybko się orientowali, że słyszymy, co się dzieje na zewnątrz - w mikroportach wytwarzały się podobno jakieś sprzężenia zwrotne. Było przed południem, chyba drugi dzień pobytu Rafała w naszym domu. Szedł się do ogrodu opalać. Nie wziął mikroportu, czyli nie było tego sprzężenia zwrotnego, a ja i Klaudiusz mieliśmy mikroporty wyłączone, bo skończyły się baterie. Zwykły dzień, a tu nagle hicik - słyszymy ^ operatorów! Siedziało ich w reżyserce chyba czterech. „ Uwaga, wychodzi! Idzie się opalać!" - słyszymy tekst jakże szpiegowskiego filmu. j Ja z Klaudiuszem nic, żadnych zbędnych ruchów, żeby się jak najpóźniej zorientowali, że słyszymy. Mrugnęliśmy tylko do siebie, a tu jeden z operatorów woła do kolegi: „Zobacz, zobacz jak się pręży ten prężyk w kąpielówkach za piętnaście pięćdziesiąt". Nie dało rady, wybuchnęliśmy śmiechem. Z przebitki usłyszeliśmy jeszcze nerwowe ostrzeżenie „Je- steście na domu, jesteście na domu, wyłączyć się!" A my do nich, z rechotem: „No bardzo ładnie preży-ku, bardzo ładnie". Zdaliśmy sobie wtedy sprawę, jakie tam u nich muszą być gagi, jakie komentarze i co sobie o nas opowiadają". Ale polubiliśmy ich za te kąpielówki i prężyka. Zawodność urządzeń technicznych sprawiała nam dużą frajdę, coś się działo. Któregoś dnia naszym zadaniem było nakręcenie teledysku. Akurat wtedy były jakieś komplikacje ze światłem albo z osłonami, w każdym razie zepsuło to efekt luster weneckich. Krótko mówiąc ludzie z tamtej strony szyby przestali być dla nas niewidzialni. Wielki Brat zabronił patrzeć na lustra, ale takiej władzy, żebym sobie nie zerknął, gdzie chcę, to jeszcze nie ma. Przez moment mignęła mi twarz Kayah. Mówię bandzie, że wiem, kto nas dzisiaj odwiedzi i nucę „Prawy do lewego", ale mi nie uwierzyli. Jak Kayah weszła do domu, spojrzeli na mnie z większym szacunkiem. Przez Małgosię Ostrowską znam chłopaków z ekipy technicznej Kayah. Przekazała, mi pozdrowienia od nich, było naprawdę super. Zapomniałem chyba powiedzieć, że jak Klaudiusz skombinował to wino na moje urodziny, wszyscy wypytywali, skąd je mam. Bez zmrużenia powiek zełgałem, że to prezent od Kayah i tym razem mi uwierzyli. Przez te trzy miesiące trzy razy odwiedzili nas goście - Hubert Urbański, Kayah i piłkarze. Ale mieliśmy też podniebnych przybyszów. Wojskowe i policyjne helikoptery latały bardzo nisko nad domem. Widzieliśmy twarze pilotów, machali do nas i my do nich. •-,..; - (65 Tajemnice domu iu Śękodrde „Właź Gulczas z powrotem!" Takie różne numery ubarwiały nam życie. Z Wielkim Bratem też można było pożartować. Za zasłoną w pokoju zwierzeń był taki nieduży otwór nad podłogą. Tamtędy wchodzili ludzie, którzy podrzucali nam na przykład nowe baterie do mikroportów, lekarz, psycholog. Ja nigdy nie poprosiłem o rozmowę z psychologiem. Miałem taką ideę, żeby samemu sobie poradzić w tej szkole przetrwania. Inni myśleli chyba podobnie, bo takie nierejestrowane rozmowy, z tego co wiem, zdarzyły się najwyżej trzy razy. Kiedyś poszliśmy z Klaudiuszem do pokoju zwierzeń, chyba potargować się z Wielkim Bratem. Coś mi w tych pertraktacjach nie pasowało. Zawołałem: „Poczekajcie chłopaki, zaraz tam do was wpadnę" i wsadziłem głowę w ten otwór za zasłoną. Zaskoczyłem ich, ale zareagowali spokojnie: „Właź Gulczas z powrotem!". Miło było, gdy zachorowałem. Lekarz badał mnie dwa razy: w pokoju zwierzeń, potem w spiżarni. Normalny facet, żadnych problemów, rozmowa o zdrowiu, recepty. Za drugim razem przyszedł ze swoją żoną, pielęgniarką. Byłem już zdrowszy, więc chciałem ich godnie przyjąć. Podarowałem im sztabę złota, czyli kamień osobiście przez nas pomalowany, a żonę pana doktora porwałem do tańca. Z biegiem czasu wyspecjalizowałem się w dowcipach, robionych Wielkiemu Bratu. Lubiłem go tak totalnie zaskoczyć. Jak wiecie nie mogliśmy mieć tam zegarków. Przez dłuższy czas trudno było do tego przy- 66 l wyknąć, chodziliśmy jak zbłąkane owce. Na Wielkanoc przyszedł do nas ksiądz. Dowiedzieliśmy się wtedy, że dzwony biją o wpół do szóstej. To już było coś. A potem zmontowaliśmy zegarek - ze stopera, który został po jakichś zawodach sportowych i z pomocą innych sztuczek. Którejś nocy powiedziałem, że mam pilną sprawę, idę do pokoju zwierzeń. „ Wielki Bracie, może chcesz się dowiedzieć, która jest dokładnie godzina? ^Zero trzydzieści siedem!" Był pod wrażeniem, trochę nawet świrował, bo nie wiedział, co i jak. Stoper potem jednak wypatrzył i nam zabrał. Przez pewien czas Sebastiana, Klaudiusza i mnie bawiło przygotowywanie planu, jak by tu wyskoczyć do nocnego sklepu. Dość dokładnie już wtedy rozpracowałem system kamer, więc przy inteligentnym odwróceniu uwagi nocnej zmiany operatorów może by się udało przemknąć przez pokój zwierzeń i przez płot. Zrezygnowaliśmy. Przy wpadce w pięć sekund by nas wyrzucili. Potrzeba, jak każdy wie, jest matką wynalazku. Rzuciłem któregoś dnia hasło „Robimy wino!". Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, bo z czego? Z trzech jabłek i pół kilograma mrożonych truskawek? „Jest ryż?" - pytam Klaudiusza. Był, a ja gdzieś słyszałem, że wino ryżowe może „chodzić". Przejąłem samozwańczo dowodzenie akcją. Kazałem Klaudiuszowi dorzucić te truskawki, obierki [67 Tajemnice domu w Sękocinie^) od jabłek i jakieś kluski. Powinno „pracować", ale nie pracowało. Doszliśmy do wniosku, że baniak (czyli butla po wodzie mineralnej) jest nieuszczelniony. Zrobiłem stelaż używając węża, którym podlewaliśmy trawę w ogródku. Rurka wypchała jednak całą wodę, więc na końcu dowiązałem jeszcze taką buteleczkę po wodzie utlenionej. A szczelność musi być idealna, więc wszystko to uszczelniłem tym nosem, który miałem doklejony, gdy grałem prezydenta. Kiedy już opuściłem dom, podczas nominacji relacjonowanych na żywo przez telewizję, Wielki Brat pozwolił mieszkańcom przekazać mi pozdrowienia. Zawołali wtedy chórem: „ Gulczas, pozdrawiamy cię wszyscy! Bardzo nam Ciebie brakuje... Gulczas, daj nam wskazówki, co mamy robić z tym twoim jabolem." Nie do końca wierzyłem w ten ryż. Z jabłek by samo ruszyło, ale z ryżu ciężko...Wymyśliliśmy, że trzeba koniecznie zdobyć drożdże. Do wina Wielki Brat by nie dał, ale Klaudiusz ściemnił, że chce upiec placki drożdżowe. Dostaliśmy upragniony produkt i nagle Brat się pokapował. „Piotr, oddawaj drożdże!" - krzyknął. Byłem szybszy. Wsypałem je już po słowie „Piotr", nic mi nie mógł zarzucić. Dopóki byłem w Sękocinie, wino cały czas pracowało. Powinno nadawać się do wypicia, ale Wielki Brat chyba w to nie wierzył, bo nie zabrał. 68^ Faceci z klasą Doba to dwadzieścia cztery godziny i samymi żartami żyć się nie da. Każdy ma zresztą lepsze i gorsze dni. Ja pod wieloma względami jestem podobny do Klaudiusza. Słyszałem opinie, że on stracił w oczach widzów, bo bardzo się zmienił, gdy inni mieszkańcy nominowali go do opuszczenia domu. W skrajnej wersji brzmi to tak: był uroczy i na luzie, dopóki sądził, że jego pozycji nic nie zagraża, a człowieka poznaje się w trudnych sytuacjach. Ktoś przy mnie porównywał przy Alicję i Klaudiusza - ona sześć tygodni z rzędu była wskazywana jako najmniej pożądana mieszkanka domu i znosiła to z godnością, on obraził się już za pierwszym razem Moim zdaniem Klaudiusz, tak jak ja, nie jest dobrym aktorem. Było mu smutno, czuł się przygnębiony, to przestał tryskać dobrym humorem. Czy koniecznie trzeba udawać, że wszystko jest w porządku, gdy rozwiewają się czyjeś nadzieje? On był po prostu prawdziwy, był sobą. Z całej sytuacji wynika, że ta prawdziwość nie popłaca, zwłaszcza gdy bierze się udział w grze. Ja nie wyobrażam sobie życia bez śmiechu, humoru i klimatów, które lubię, ale jak mam jakiś problem, zamykam się w sobie. Nie będę opowiadał kawałów, skoro nie chce mi się śmiać. Nie będę tańczył, jeśli mam ochotę tylko na jedno - zwalić się na łóżko i spać. /-————————————————————————————————————————————————————————————————————>^ Zdaję sobie sprawę, że niektórymi moimi zachowaniami bardzo sobie zaszkodziłem. To moje słowa telewizja najczęściej wykropkowywała, ja mówiłem o „towarach" i „wieprzowinkach". Nie będę nikomu L 69 Tajemnice domu w Sękocinie j wmawiał, że to wytworny język salonów. Po prostu slang, do którego przywykłem. Ma swoje zalety -jedno słowo wyraża często więcej niż dziesięć innych.____ ____ j Jedno mnie tylko wkurwia (nie mogę w tym kontekście użyć słowa „denerwuje"). Jak ludzie nie odróżniają prawdziwej wulgarności i chamstwa od niecenzuralnych słów. Morderca o nienagannych manierach miałby u niektórych lepszą opinię niż ktoś naprawdę uczciwy, kto się gorzej wyraża. Klaudiusz zgodził się ze mną, że gdybyśmy jeszcze raz mieli zagrać o dużą kasę, pomyślelibyśmy najpierw, jak się pokazać innym. Spontaniczność zostawilibyśmy na inną okazję. Tu wszystko byłoby pod kontrolą. Ja byłbym na przykład przystojnym facetem z klasą, skorym do żartów, ale znającym umiar, najlepiej dobrym psychologiem, rozumiejącym innych. Żadne „towary" nie wchodziłyby oczywiście w rachubę. Wcześniej mocno bym popracował nad swoimi emocjami, wytrzymałością psychiczną. Żeby przekonująco wypaść w określonej roli, trzeba mieć w sobie jakieś cechy granej postaci i tylko je udoskonalić. A czy my z Klaudiuszem nie jesteśmy przystojnymi facetami z klasą? Wiem, że nie ma pewnej recepty na sukces, jest tylko większe czy mniejsze prawdopodobieństwo. Wielki Brat może cię pokazać w takim świetle, że nikt cię nie pozna, ale może też być łaskawy. Wobec mnie zachowywał się dość przyzwoicie. Nie chcę zwalać na niego własnych błędów. 70 l Ostatni bunt Wśród większości mieszkańców domu to Alicja uchodziła za osobę, która grała cały czas wybraną rolę, nie odsłaniała się. Trochę wyniosła, uprzejma, uczynna, poważna - tak sobie niektórzy wyobrażają damę. Ja nie potrafię powiedzieć, czy ona rzeczywiście tak grała i grała. Z perspektywy wydaje mi się, że jest to fajna dziewczyna, choć może nie do końca w moim typie. Brakuje mi w Alicji takiego poczucia humoru, które sprawia, że nawet jak człowiek rozmawia o byle czym, to się nie nudzi. Ona brała wiele rzeczy zbyt serio, trudno jej się było zdobyć na dystans i luz. Uważam, że w Sękocinie mocno się zmęczyła i fizycznie, i psychicznie. Inaczej wygląda niż na początku programu. Ale to ona ze mną wygrała, a nie ja z nią. Co do mojego wyjścia - myślałem, że mam większe szansę od Ali, liczyłem tak 60 do 40. Przed samym ogłoszeniem wyników widziałem swoich braci klubowych, weszli na dach sąsiedniego domu. Wołali, że nic nie wiedzą. Wielki Brat wezwał mnie wtedy do pokoju zwierzeń i powiedział, że obojętne, co usłyszałem czy zobaczyłem, nie powinienem brać tego tak serio, nastawiać się zbyt optymistycznie. W myślach zmniejszyłem wtedy swoje szansę do 50 na 50. Na prawie pewną przegraną nastawiłem się w ostatnim momencie, przeczułem to. Ten program zaskakuje wszystkich i chyba o to chodzi. To jest niesamowite przeżycie - wyjść nagle z zamknięcia, zobaczyć bliskich, wiwatujący tłum, przyjaciół na motorach. Przyjechał z Pozna- Tajemnice domu w Sękocinie j nią zespół rockowy The FOP'S, który jest jakby naszym klubowym zespołem i oni dla mnie zagrali. Zjawili się tak na wszelki wypadek, bo wierzyli, że wygram. Było bardzo wielu ludzi. Wyszła mnie też przywitać ekipa telewizyjna: producenci, operatorzy, dźwiękowcy, dziennikarze, technicy. Okazywali mi ogromną sympatię, mówili, jak bardzo są zdziwieni. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że uczucia widzów to także wielka nagroda. _. .. . _ . _^ Przed samym wyjściem, jak może pamiętacie, po raz ostatni zbuntowałem się przeciwko Wielkiemu Bratu. Wiedziałem, co to znaczy czekać na niedzielę i na ten moment, gdy przy wyjściu któregoś z nas będzie można przez chwilę stanąć w drzwiach, spojrzeć na swoją dziewczynę, mamę. Tymczasem pół godziny przed ogłoszeniem wyników głosowania Brat oznajmił, że mieszkańcy mają zostać w domu, drzwi będą zamknięte. To była jakaś nonsensowna kara za jaśki, które poprzednio wyrzuciliśmy na zewnątrz. Wielki Brat widział, że w tych Jaśkach nic nie ukryliśmy, było tylko napisane: „Klaudiusz i Gulczas pozdrawiają!". Starałem się zapanować nad swoimi emocjami. Za chwilę mogę rozstać się z domem, z Klaudiuszem, ze wszystkimi. A oni nawet nie zobaczą swoich bliskich. Mój przyjaciel bardzo tęsknił za żona., dzieciakami, a Wielki Brat chce odprawić rodzinę Sevkoviczów i inne rodziny z kwitkiem? Kiedy się dowiedziałem, że to ja mam opuścić dom, powiedziałem Wielkiemu Bratu, że nie wyjdę, dopóki nie pozwoli innym stanąć w drzwiach. Nie będę opisywał uczuć, jakie mną targały. Od trzech miesięcy tęskniłem za moją dziewczyną, za mamą, a one czekały parę metrów dalej. Chciałem biec tam jak najszybciej, ale najpierw musiałem przekonać Wielkiego Brata, że niepotrzebnie wywołuje skandal. W tym czasie Grzegorz Miecugow trzy razy prosił Paulinę, żeby mnie zawołała. Nie chciała, ale w końcu to zrobiła. Nie chciałem jej narażać na dalsze przykrości - wyszedłem Klaudiusz i ja Któregoś dnia po moim wyjściu poprosiłem ekipę techniczną, żeby mi pozwolili wejść do tych wszystkich pomieszczeń i poobserwować dom przez lustra weneckie. Poczułem wtedy silne wzruszenie. Klaudiusz wydał mi się jeszcze bliższy niż zazwyczaj. Trudno to opisać, ale zrobiło się wszystko jedno, czy on tam jest, czyja, byleby któryś był. I chodziło o coś więcej niż nadzieję na wygraną. O jakieś nasze zwycięstwo, o męską przyjaźń, taką jak z He-mingwaya, ale naszą własną. Czułem się z nim naprawdę związany i dlatego, kiedy i on był nominowany do opuszczenia domu, namawiałem ludzi, żeby go obronili. Obaj przegraliśmy z tą samą kobietą, z Alicją. Nie będę jednak przesadzał i nie powiem, że to nas dodatkowo połączyło. 72 73 Tajemnice domu wSękocinie _ Pieniądze z wygranej przydałyby się każdemu, Klaudiuszowi też. Mieszka w Monachium już 10 lat, a chciałby wrócić do Polski. Ma u mnie duży plus za to, że czuje się Polakiem, zachował polski paszport. Wydaje się, że każdy, kto mieszka na Zachodzie, musi być bogaty. A Klaudiusz wynajmuje mieszkanie, utrzymuje żonę i dwoje małych dzieci, jeździ ośmioletnim BMW. Nie jest to oczywiście bieda, tylko przeciętny standard, ale trudno coś zaoszczędzić. W Polsce musiałby zaczynać wszystko od nowa. On ma zdolności językowe. Mówi oczywiście po niemiecku, po angielsku, trochę po włosku i po serb-sku. Wynika to stąd, że swoim życiu przebywał i pracował z różnymi ludźmi. Jak wiem przez pewien czas widzowie interesowali się rzekomym romansem Klaudiusza i Patrycji. Ktoś mi mówił, że mój przyjaciel stracił wtedy sympatię części widzów. Bo z jednej strony w domu Wielkiego Brata często podkreślał miłość do żony i dzieci, z drugiej stale był w pobliżu Patrycji, bawił się jej włosami, prosił, by mu masowała stopy. Nie mam zamiaru wypowiadać się na temat czyichś uczuć, ale jako przyjaciel Klaudiusza wiem, że liczy się dla niego jedna kobieta - Caroline. Nie demonizowałbym tych masaży czy lekkiego flirtu. Ja też zrobiłem Patrycji masaż, bo przegrałem zakład, i było to bardzo przyjemne. Filozofia życiowa Patrycji trochę mnie dziwiła. Nie imponują mi kobiety, które mają motto życiowe: siedzieć w domu, wychowywać dzieci i niech stary na nie haruje. Lubię kobiety ambitne, dynamiczne, które mają własny świat. 74 l Opowiadała nam trochę o sobie. Mówiła na przykład, że trzy razy dziennie się kąpie. Nie wiem, czy mieliśmy się tym zachwycić. Jeśli tak, to odpowiedziałem trochę brutalnie: „No wiesz, normalny człowiek rzadko leży w wannie trzy razy dziennie, bo po prostu nie ma na to czasu." I dalej otwarcie: „Ja czasem przychodzę z pracy tak zmęczony, że od razu padam na łóżko ". Niech każdy żyje, jak chce albo musi, nic mi do tego, ale jeszcze takiej księżniczki nie spotkałem. Do trzeciej w nocy telewizja, pobudka o dwunastej w dzień, spacer z psem, jazda, na rowerze. Patrycja coś studiuje, chyba turystykę, ale kiedy to robi? Chyba się starzeję, bo wydaje mi się, że młodość można wykorzystać jakoś sensowniej. Nie obraź się, księżniczko, tylko przebudź! Złota rybka Ucieszyłem się, że w finałowej trójce programu „Big Brother" znalazły się dwie laseczki, z którymi mi się dobrze mieszkało. Manuela to istota ciepła, kobieca, żywiołowa, a zarazem typ brata-łaty, co to konie można kraść. Ona jest sobą, na nikogo nie pozuje. Myślę raczej, że teraz to na nią będą niektóre dziewczyny pozować - i te pulchne, i szczupłe, bo chodzi o styl bycia. Coraz częściej na ulicach można usłyszeć ^ jakiś manuelopodobny śmiech, podobnie jak ^spotykam coraz więcej Piotrków Lato. ____^ Manuelę ceniłem za naturalny stosunek do swojego ciała, brak kompleksów. Nie jest najszczuplejsza r 75 Tajemnice domu w Sękocinie ~~ i na świecie, ale nie robi z tego problemu. Nigdy nie było żadnego cyrku, gdy ona się kąpała, a my przechadzaliśmy się pod prysznicem. To naprawdę wesoła osoba. Jej hałaśliwy śmiech nigdy mi nie przeszkadzał, nawet mi się podobał. Nie odbierałem Manueli jako osoby przesadnie uczuciowej czy egzaltowanej. Trochę mnie denerwowała jej powaga w niektórych sytuacjach. Pamiętacie, jak bardzo była przygnębiona, gdy jej złota rybka przeniosła się do krainy cieni, bo ją do Sękocina źle przetransportowali. Z całym szacunkiem do wszelkich żywych istot chcę powiedzieć, że rybka to tylko rybka - gatunek jadanego przez nas mięsa. Jak jeszcze ta rybka żyła, a Manuela mi czymś podpadła, to jej sugerowałem, że rybki pójdą na patelnię. Gosia się kiedyś na Manuelę zdenerwowała za to, że jak ona sama prowadziła np. talk-show, to bardzo poważnie do tego podchodziła, a gdy ktoś inny, wygłupiała się i przeszkadzała. Może i tak było, ale Manuelę pewnie akurat rozpierała energia, nie złośliwość. Mi to zupełnie nie przeszkadzało, bo jak już wiecie, do szczęścia mi te tokszołnie były potrzebne. Z Małgosią byłem zaprzyjaźniony, sporo ze sobą rozmawialiśmy. Wyszedłem z Sękocina wcześniej niż ona i trochę się zmartwiłem. Zadzwonił do mnie znajomy znajomych i powiedział, że Gosia nie ma już wstępu do swojej ulubionej dyskoteki, i to do końca życia. Coś tam podobno w Sękocinie chlapnęła, co poszło na Polskę i wywołało uraz do grobowej deski, jak widać. Nie najłatwiejsze mieliśmy tam życie, przyznacie chyba. Naprawdę nietrudno było czasem zapomnieć o kamerach i mikrofonach. Opowiada coś 76 kobitka koleżance w województwie mazowieckim, a na Śląsku gniew. Przepraszam, jeśli teraz ja kogoś uraziłem, ale naprawdę nie wiem, co Gosia powiedziała. Może istotnie był powód do obrazy, ale i tak lepsze jest chrześcijańskie miłosierdzie. C'est la vie! Czasy teraz takie, że jak się człowiek sam nie pochwali, to go nikt nie pochwali, nie zauważy, nie zaproponuje awansu. Więc ja się czymś pochwalę. Uważam, że przyczyniłem się do zwycięstwa Janusza i od razu podkreślam, że nie chcę za to żadnych pieniędzy. To ja pomogłem mu się zmienić. Przeprowadziłem z nim zasadniczą rozmowę, podniosłem go na duchu, powiedziałem, że jest fajnym facetem. A on przeżywał wtedy kryzys, nie mógł się wśród nas odnaleźć. Wiem od niego samego, że w wielu sprawach byłem dla niego autorytetem i cenił sobie moje zdanie. Powiedziałem mu kilka miłych rzeczy, które pomogły mu odzyskać wiarę w siebie. Przełomowe znaczenie miał jednak dla Janusza dzień zamiany ról, kiedy to udawał Karolinę. Ponieważ jej nie cierpiał, włożył w tę parodię całe serce, duszę i natchnienie poetyckie. Musieliśmy go podziwiać i to go postawiło na nogi. Nie chcę umniejszać zasług Janusza, ale w jego przypadku zrobiłem dokładnie to, czego nie powinienem robić, jeśli sam miałem w planach zwycięstwo. Pomogłem mu wyjść z dołu psychicznego, wzmocnić się, a w efekcie funkcjonować coraz lepiej i zdobyć sympatię widzów. Zadziałałem więc na swoją niekorzyść. r 77 Tajemnice domu w Sękocirde Gdybym - teoretycznie - wszedł drugi raz do programu „Big Brother" z myślą o rozbiciu kasy, byłbym sympatyczny, ale nie powiedziałbym Januszowi tego, co wtedy. Oczywiście nie mam pojęcia, czy w praktyce byłbym taki twardy i konsekwentny, ale to właściwy kierunek. Uważam w dodatku, że byłoby to zgodne z zasadami fair play. Nie robiłbym nikomu świństwa, po prostu martwił się o siebie. Ja zresztą uważam, że nie przegrałem. Nie jestem już kimś anonimowym, zaczynam otrzymywać ciekawe propozycje. Ludzie dają mi odczuć, że mnie lubią i szanują. Oczywiście mam też przeciwników albo jakieś zawistne osoby, bo tak jest w życiu. Dziennie dostaję 20-30 listów. W domu mamy, ile razy tam przychodzę, czeka na mnie kilkunastu nastolatków. Nie na klatce schodowej, tylko w pokoju na fotelach i kanapie, bo mama nie umie odmówić. Cieszy się zresztą, że mam tylu fanów. ."o;i O O O 78 Powrót Jak się nad tym zastanawiam, trudno mi uwierzyć, że ledwie cztery miesiące temu jechałem z Warszawy do Sękocina. Cztery miesiące w życiu dorosłego człowieka to nie tak dużo. Czasem mijają niezauważone, nie dzieje się nic szczególnego - ta sama od lat praca, powtarzalne obowiązki, żadnych uczuciowych burz. Moje cztery miesiące w Sękocinie już znacie, a powrót? Przez lata wracałem, nieważne skąd, tak jak wraca większość ludzi - obchodziło to tylko najbliższych. I nagle, od pierwszych sekund poza domem Wielkiego Brata, okazało się, że jestem kimś znanym, że ludzie chcą się ze mną witać, rozmawiać, zrobić sobie ze mną zdjęcie. Całe szczęście, że jest przy mnie Paulina. Nie tylko dlatego, że to moja dziewczyna i strasznie za nią tęskniłem. Ja już straciłem kontrolę nad umówionymi spotkaniami, wywiadami, nagraniami telewizyjnymi. A ona ma taki zmysł organizacyjny, że jest już całkiem profesjonalnym menadżerem. Ja wiem, że to pierwsza fala popularności. Ona pewnie opadnie, będą nowi bohaterowie programu. Ale ja wcale nie zamierzałem przejść przez życie tylko jako „absolwent" Wielkiego Brata. Cokolwiek będę robił, postaram się Was nie zawieść - okazaliście mi tyle sympatii, tyle dobrych uczuć. Apropos uczuć! Zdradzę Warn jeszcze jedną tajemnicę (a przynajmniej jest to sekret w chwili, gdy to piszę). Dwoje spośród mieszkańców domu połączyło silne uczucie. Są ze sobą, mieszkają razem, przestali widzieć resztę świata. Zgadujecie kto to? Przypusz- r 79 Tajemnice domu w Sękocinie ———————————i czacie, że Grzegorz i Karolinka? Otóż nie. Mam złą wiadomość dla dziewczyn, podkochujących się w Piotrze Lato, pseudo „Picia". Jego ukochana to Patrycja Strzemiecka. Ja też kogoś kocham. To trzy osoby i trzy różne rodzaje miłości - do mojej mamy, mojej dziewczyny do syna. Igor jest naprawdę wspaniały. Przez te miesiące, kiedy mnie nie było, całował na dobranoc ekran telewizora, a ja...Ech, co będę mówił! Jeśli macie swoje dzieci, zrozumiecie, jeśli nie, spróbujcie je kiedyś mieć. o o o 80