Wybór satyr opracowała: Małgorzata Ryl Wstęp Satyra jest bardzo starym gatunkiem literackim, którego początki sięgają czasów starożytnych (Horacy "Juvenalis"). Stała się szczególnie popularna w XVIII w. w literaturze polskiego oświecenia, reprezentowana przede wszystkim przez Krasickiego, którego niektóre utwory nie sposób było nie umieścić w tym zbiorku. Satyra posługuje się śmiechem, kpiną, ironią, paszkwilem, parodią, karykaturą, absurdem itd.. Gani ludzkie wady, przesądy, stereotypy, mity konwencji, szablony twórczości literackiej etc. Gatunek ten staje się żywotny w czasie decydujących przemian społeczno- obyczajowych i politycznych. Współczesna satyra związana jest przede wszystkim z estradą i kabaretem, pismami satyrycznymi. Ostatnie przemiany w Polsce zaowocowały mnóstwem satyr. W tej antologii zajęły najczęściej abstrakcyjne, mające za przedmiot ponadczasowe, uniwersalne, cechy ludzkie. Nie atakują one człowieka, lecz jego przywary, wady, najczęściej głupotę, pijaństwo itd.. Niech te utwory pomogą nam dostrzec nie tylko wady innych ludzi, ale i swoje własne! Motto: "I śmiech niekiedy może być nauką Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa I żart dowcipną przyprawiony sztuką Zbawienny, kiedy szczypie, nie kąsa !" I. Krasicki "Monachomachia" opracowała: Małgorzata Ryl Gałczyński Konstanty-Ildefons - ur 23 I poetycka powieść "Porfirion Osiełek czyli Klub Świętokradców"; poematy: "Koniec świata" (1929), "Bal u Salomona" (1931), "Ludowa zabawa" (1934); okres przedwojenny Gałczyński zamknął cyklem "Noctes Aninenses"; po wojnie trzy wybory wierszy wydane 1946 r. (w Polsce, Rzymie, Hanowerze); zbiór "Zaczarowana dorożka" (1948); w 1945 rozpoczął cykl "Zielona gęś" (groteska); utwory dotyczące roli sztuki: "Niobe" (1952), "Wit Stwosz" (1952); swoistym testamentem jest cykl 10 "Pieśni"; dłuższe utwory satyryczne: poemat: "Chryzostoma Bulwiecia podróż do Ciemnogrodu" (1954), farsa: "Babcia i wnuczek, czyli Noc cudów" (1955) i in. - zm. 6 XII 1953 r. "Satyra na bożą krówkę" Po cholerę toto żyje? Trudno powiedzieć czy ma szyję, a bez szyi komu się przyda? Pachnie toto jak dno beczki, jakieś nóżki, jakieś kropeczki - ohyda. Człowiek zajęty niesłychanie, a toto, proszę, lezie po ścianie i rozprasza uwagę człowieka; bo człowiek chciałby się skoncentrować, a ot, bożą krówkę obserwować musi, a czas ucieka. A secundo, szanowni panowie, Jakim prawem w zimie na ścianie?! Co innego latem, gdy kwitnie ogórek! Bo latem to co innego: każdy owad może tentego i w ogóle. Więc upraszam entomologów, czyli badaczów owadzich nogów, by się na tę sprawę rzucili z szałem. I właśnie dlatego w Szczecinie, gdzie mi czas pracowicie płynie, satyrę na bożą krówkę napisałem. "Strasna zaba" wiersz dla sepleniących Pewna pani na Marsałkowskiej kupowała synkę z groskiem w towazystwie swego męza, ponurego draba; wychodzą ze sklepu, pani w sloch, w ksyk i w lament: - Męzu, och, och, popats, popats, jaka strasna zaba! Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w okulaze mówi: - Zecywiście coś skace po trotuaze! cy to zaba, cytez nie, w kazdym razie ja tym zainteresuję się; zaraz zadzwonię do Cesława, a Cesław niech zadzwoni do Symona - nie wypada, zeby Warsawa była na "takie coś" narazona. Dzwonili, dzwonili i po tsech latach Wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata; a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość, uządzono historycną urocystość; ustawiono trybuny, spędzono tłumy, "Stselców" i "Federastów" - słowem, całe miasto. Potem na trybunę wesła Wysoka Figura i kiedy odgzmiały wsystkie "hurra", Wysoka Figura zece tak: - Wspólnym wysiłkiem ządu i społeceństwa pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa - panowie, do góry głowy i syje! A społeceństwo: - Zecywiście, dobze, ze tę zabę złapaliście, wsyscy pseto zawołajmy: "Niech zyje!" Hemar Marian - właściwie M. Hescheles - ur. 6 IV 1901 r. we Lwowie; poeta, komediopisarz, satyryk; związany z twórczością kabaretową Lwowa, kierownik społecznych teatrów rewiowych, współtwórca szopek politycznych, autor piosenkarskich przebojów, tekstów rewiowych; zbiory poezji: "Dwie Ziemie Święte", "Im dalej w las", "Chlib Kulikowski", "Wiersze Staroświeckie"; uprawiał aktualną satyrę polityczną ("Adolf Wielki", "Satyry patetyczne" i in.); utwory sceniczne ("Cud biednych ludzi" - 1943, "Dług honorowy" - 1944); tłumaczył sonety Szekspira, ody Horacego; zm. 11 II 1972 r. w Londynie; "Na krasomówstwo" Na pogrzebie, na ślubie, Na komitecie, w klubie, Na bankiecie, na radzie, Za stołem, na estradzie, Na herbatce, na lampce wina, Wstaje. Chrząka. Zaczyna. Z majestatem żałoby, Lub z humorem Zagłoby, Po ludziach wodzi wzrokiem I życzy sobie, oby Był fałszywym prorokiem. I mówi, że na względzie Ma nadzieję, że będzie Wyrazicielem wszystkich Obecnych tu i bliskich. Iskry prawd nowych krzesa, Mówi, że miecz Damoklesa, Że syzyfowe prace I pięta Achillesa. Męskie powściąga bóle z Przejęciem, jak król Amfortas, Caveant - mówi consules! I Hannibal ante portas! Mówi: powrotna fala. Mówi: Męki Tantala. I mówi, że zły ptak to, Co własne gniazdo kala. Mówi: Non omnis moriar. I mówi: Carpe diem. I mówi że Historia rozumie, o co się bijem. W głosie płomienny żar ma, Ślinę toczy jak śluzę, I mówi, że inter arma Silent - tak mówi - Musae. Że mądry Polak po szkodzie I w ramach swego wywodu Sugeruje, że młodzież Jest przyszłością narodu. Łza mu na oku zawisa, Mówi, że Wóz Tespisa, Że Pobóg Kielanowski I że Odra i Nysa. De gustibus non disputandum I dłońmi wsparł się o biołdra I mówi: Nil desperandum! I mówi: Sursum kołdra! Z oryginalnych dewiz Wnioski świeże wyciąga I mówi że vita brevis, Lecz ars - mówi z mocą - longa. Sub specie aeternitatis Kreśli wytyczne wieczne I mówi: Sapienti satis I komentarze zbyteczne. Najbardziej z wszystkich lubi Tę cytatę złowieszczą, Gdy to be or not to be, That is - mówi - the question! Na tę łatwość uczucia, Ten frazes gotowy, w lot ma, Te słowa jak gumę do żucia, Te frozen food of thought ma. Ta oratorska konfekcja, Te zdańka ubrańka z kołka, Czy to żałobna prelekcja, Czy pierdołka wesołka. A w koło, przed nim - oni Siedzą w strasznej agonii, Spoceni i znudzeni, W okropnej neurastenii, Słuchają, śpią jak zające Z otwartymi oczyma. I tylko myślą, śpiące: Cholery na niego nima. "Sense of Humour" z tomiku "Kiedy znów zakwitną białe bzy" Lubimy stwierdzać z dumą I zgadzać się, bez sporu, Że sprawdzianem kultury Jest poczucie humoru. I że my - jak nikt inny, Od wieków, od Reja przecie - Naszym poczuciem humoru Przodujemy na świecie. Że w naszej literaturze - Z tego nas nie obedrą! - Tam Słowacki, tu Rodoć, Tam Trembecki, tu Fredro! Jakiekolwiek nazwisko Na chybił trafił wyskub, Spójrz - Morsztyn! Patrz - Krasicki! (Dziś by się zdał taki biskup). Tu Prus, tam Makuszyński, Nawet Boy, tu Nowaczyński, Nawet w najnowszych czasach Młody Ignacy Baliński. Wspaniały zastęp kpiarzy, Satyryków, sowizdrzałów, Ich fraszek i dowcipów, Pamfletów i kawałów. Błyszcząca literatury Śmiechem kwitnąca połać! Nasze poczucie humoru - Jest się na co powołać. Jesteśmy drwiący, kpiarscy, Kawalarscy, złośliwi, Z natury ostrzy, cięci, Dowcipni i żartobliwi. W docinkach, fraszkach, żartach, Bon-motach iście paryskich, Jak nikt inny umiemy Drwić z wszystkiego i z wszystkich. Umiemy kpić z Anglików, Z Moskali i ze Szwabów, Z Litwinów, z Ukraińców, Z Czechów, z Żydów, z Arabów, Z wad, cnót, zalet, zwyczajów, Z języka i z ubioru - Kto by się na nas obraził, Nie ma poczucia humoru. Tylko - niech Pan Bóg broni, By ktokolwiek na świecie, Żartem, fraszką, uwagą, Słówkiem, maczkiem w gazecie, Nas wykpił, z nas zażartował, Nas tknął - pomyśleć groza! Już poczucie humoru Stula się jak mimoza. Już uśmiech z warg nam ucieka, Już gniew nas trzęsie srogi, Już pierś wzbiera rozkoszą Strasznej martyrologii! Już krew oczy zalewa, Rycerska dłoń już na kordzie! Nasze poczucie humoru Już każe "walić po mordzie". Okrutne mnie dręczy pytanie, Obawy mam wcale niepłonne - Czy nasze poczucie humoru Nie jest zbyt jednostronne? Bo cała ta humoru zabawa Ma jedno prawidło główne: Jeżeli humor ma prawa - Niech będą dla wszystkich równe. Huszcza Jan - pseud. Kronikarz, Jan Zagościński i in. - ur. 24 XI 1917 r. w Zagościnie (Wileńszczyzna), poeta, satyryk, powieściopisarz, debiutował zbiorem poezji "Ballada o podróżnych" (1938), m.in. "Pamiętnik liryczny" (1945), "Stara pijalnia" (1968); powieści: "Miasteczko nad Olszanką" (1948), "Telefon więcej nie zadzwoni" (1961), "Obrączki z kajdan" (1974) i in. ; ostatnie zbiory poezji: "Lata spośród lat" (1983), "Pory czasu człowieczego" (1984); zm. 26 VI 1986 r. w Łodzi; "Dzicy z drugiej połowy XX wieku" Szklane dźwięki, wydmuchiwane ze wszystkich instrumentów, bez przerwy spadają na kamienie - wodospad przełamał potok na dwie części, aby przyzywała okolica. Zmęczeni kilkukilometrowym marszem, liczni zatrzymują się tutaj i milczą z wdzięczności, stojąc długo w zielonym chłodzie, chłonąc łaskę... A oni podjechali na samochodach aż pod rozedrganą ścianę z wody muzycznej, z chłodu zielonego - wysiedli, wołając: "Jak tu fajnie, cholera!" Klepiąc swoje babki po ruchliwych pośladkach, ustawili je między sobą, aby zrobić grupowe zdjęcie na pamiątkę, że byli... Potem rozłożyli się na kocach wokół butli z barwioną wódką i puszki ze szprotami. Nim sięgnęli po napełnione szklaneczki, jeszcze przedtem rozgęglili radio. I więcej nie istniał wodospad! "Podział godzin" O ósmej rano w aprowizacji muszę się zgłosić do rejestracji. A tam ruchliwy ludzki ogonek wcześniej się zaczął, nim zaczął dzionek. Gdy do mnie doszło, oznajmił świątek, że mi brakuje kilku pieczątek. Przez te pieczątki, przez te stempelki w urzędach innych tłok zwiększam wielki. A na parkanie znów nowy afisz: zgłoś się, inaczej do ciupy trafisz! Oświaty rozwój przeklinam przeto: czemuż nie jestem analfabetą?! Zegar godzinę pierwszą wydzwania, jak by tu zdążyć w sprawie mieszkania. Ale jest znowu ważna przyczyna, bije tymczasem trzecia godzina! Trącam przechodniów, zdyszany lecę - czekają na mnie aż cztery wiece, aż cztery wiece, jedno zebranie usłyszeć bardzo chcą moje zdanie... Poza tym jeszcze miałbym ochotę marki niemieckie zmienić na złote. Biegam bezradny, rety, rodacy, skąd wezmę godzin na trochę pracy?! Łódź, 6 III 1945r. "Stereotypy" Choć przed snem czułem się raźnie, zmąciło coś wyobraźnię. Zrazu Piast się zjawił we śnie, lecz uśmiechnięty obleśnie, bez koła i bez Rzepichy, chłeptał chciwie piwo z michy. Po Piaście, a niech to diabli, Kościuszko, ale bez szabli! Czarniecki, choć wiódł wyprawę, gdzieś pod siodłem miał buławę. Wódz powstańców, panna Plater naraz krzyknie: "Nasermater!" Zaś "stary Fredro" w mundurze pięknej pannie wręcza róże. Ledwo zbyłem się zdumienia, sytuacja znów się zmienia... Oto niby znane rysy, Xiąże Józef, ale łysy! Słowacki bez kołnierzyka, a globus bez... Kopernika! Patrzy znad jakiejś komody Kraszewski bez długiej brody. A dla kontrastu, po chwili, ach, postać siwej... Maryli. To był sen, nie atak grypy, choć dusiłem się jak w łaźni. Nad ranem stereotypy ukoiły wyobraźnię. Kern Ludwik Jerzy - ur. 29 XII 1921 r. w Łodzi, poeta, satyryk, autor książek dla dzieci i młodzieży, tłumacz; opublikował zbiory: "Zemsta szafy" (1967), "Kernalia" (1969), "Podglądanie rodaków" (1972), "Jaśnie Pan Rym" (1982); tłumaczył utory, m.in. Lopego de Vega, O. Wilde'a "Bezbolesna przyszłość" Żeby młodym nie dobierać się do skóry, Propozycja jest, By w kraju znieść matury. Ta matura tylko nerwy niszczy młodym, Z nerwów zaś dygotki - jak wiadomo - są I wrzody. Jak matura zniknie, zniknie tych nerwów przyczyna, Choć niektórzy mówią, że to wszystko raczej z papierochów Albo z jabcanego wina. Potem, Kiedy matur już nie będzie, Pomyśli się o tym, Żeby bardziej nowocześnie serwować przedmioty. Zamiast nocą nad książkami pochylać swe czółka, Młodzi będą dany przedmiot Przyjmować w pigułkach. Można by zastrzyki także zaprząc do tej roli, Zastrzyk jednak ma tę wadę, że troszeczkę boli. A pigułki można łykać bez trudu, Jak kluski: Ta pigułka na algebrę, A ta na francuski. Na fizykę Która nie jest łatwa ani letka, Przeznaczona będzie całkiem osobna tabletka. Tym zaś, którzy będą słabsi Lub zajęci sportem, Więcej piguł się zapisze, No i w wersji forte! Jak rozróżnić w tych warunkach, Zapytacie słusznie, Kto jest dobrym, a kto tylko takim sobie uczniem? Z odpowiedzią na pytanie tak ważne nie zwlekam: Źli w kawiarniach będą siedzieć, A dobrzy - w aptekach. "Dwie strony damskiego medalu" Bardzo dobrze, proszę panów, jeśli żona Nowocześnie, że tak powiem, bywa wykształcona. Skończy jeden fakultecik, Drugi, Trzeci, Wie (teoretycznie) wszystko o hodowli dzieci, Z jej powodu inni patrzą na ciebie z zazdrością I zachwyca się nią cała okolica - A tymczasem Ona idzie i przynosi wołowinę z kością I upiera się, że to jest polędwica. Takie sprawy to po prostu - temat rzeka, Owszem, Miło w domu uczonego mieć człowieka (Płci nadobnej!), Co potrafi w każdej chwili, proszę Was, W naukowy sposób sprawdzić Rachunek za gaz. Co do spodni jednak, to możliwe, że uczony Zaprasuje kanty z boku. Z najmniej odpowiedniej strony. Bardzo cieszą mnie postępy kobiet, Ja je pilnie śledzę, Lubię nawet, gdy kobieta ma encyklopedyczną wiedzę, Bo to przecież i uroczo, I przyjemnie nadzwyczajnie En passant tak porozmawiać sobie O Spinozie, O Einsteinie, O poetach starej Anglii, których wiersze są tak mało znane - Gorzej, Gdy owsianych płatków, chcesz, A ona poda ci mydlane. "Eremik nasz kochany" Gdy dokuczy nam świat Albo damy My, mężczyźni, od tysięcy lat Do samotni jakiejś bardzo chętnie uciekamy. Chcemy skryć się, Chcemy uciec od ogółu, A co zapalczywsi (Jak na przykład pan Wołodyjowski) Walą wprost do kamedułów. Otóż dotąd, Aż do naszych czasów, Sprawa była dosyć trudna. Jak nie klasztor, to pustelnia zostawała jeszcze do wyboru Lub wyspa bezludna. Że bezludne wyspy jednak to raczej rzadkości, Wielu gości, Uciec chcąc do samotności, Miewało trudności. Dziś inaczej to wygląda, bo dobry los w darze Oprócz auta Dał mężczyznom Także i garaże. Kiedy tylko zapanują w domu ciche dni, Do garażu idziesz sobie i tam dobrze ci. Zapominasz, że na świecie są hece kobiece, Koła trochę podpompujesz, Podokręcasz świece, Dasz chłodnicy nowy korek, Wetkniesz, co wypadło, Wkręcisz śrubkę w reflektorek I palec w imadło. I od razu tak ci dobrze, Tak błogo, Tak miło, I chcesz, żeby wszystkim innym też tak samo było. Każdy z mężczyzn - myślisz sobie - co podatki płaci, Mieć powinien taki garaż. A zwłaszcza żonaci. "Nasz wkład" Od wielu lat już myślę, Często wręcz mimo woli, czemu na ogół nas mężczyzn ten cały Dzień Kobiet nie boli ? Czemu kompleksów nie mamy, Przeciwnie, Cieszymy się, Że im ten Dzień Kobiet przyznano, choć nam - jak dotychczas nie. To przecież jest nienormalne, Sprzeczne z męską naturą, Którą zazdrosną miewamy, okropnie złą i ponurą. To przecież zdumiewające, Dające do myślenia, Że tak się wciągać dajemy w te pienia, W te dziękczynienia... Zamiast podśmiewać się z lekka, Że wszystko to lipa i bzdury My wskakujemy, jak jeden, w świąteczne garnitury. Czy mężem jesteśmy, Czy synem, Czy narzeczonym, Czy dziadkiem, Jak głupi latamy po mieście, węsząc za byle kwiatkiem. Uśmiech nam buźkę rozjaśnia, Oczka się stają liryczne - I to mi się właśnie wydaje za bardzo coś altruistyczne. Za bardzo to raj przypomina, Po prostu słodycz sama, Tacy się nagle robimy dobrzy, jak za praojca Adama... I tu mnie myśl olśniła, Myśl ze szczerego srebra: Panowie! Przecież ten cały Dzień Kobiet, to święto naszego żebra! "Nowy Kossak" Hoże dziewczę płacze, Konik nóżką grzebie, Polacy od wieków Twardzi są. Dla siebie. Francuz Francuzowi Funduje ślimaka, A Polak najchętniej Podgryza Polaka. Hiszpanowi Hiszpan Gra na tamburynie, A Polak podkłada Polakowi świnię. Włoch tak kocha Włocha Jak pawica pawia, A Polak Polaka Do wiatru wystawia. Anglikowi Anglik Robi przyjemności, Polak Polakowi Przykrości zazdrości. Konik nóżką grzebie, Płacze dziewczę hoże, Polak do Polaka Z pyskiem albo z nożem. Rzadko Polakowi Polak dobrze zrobi, To już takie nasze Narodowe hobby, A tak by się chciało Wstawić do czytanki, Że Polak i Polak To są dwa bratanki. "Przedział dla niepalących" Palenie papierosów jest najgorszą nagiej małpy chorobą Ja ten okres smrodzenia pod nosem mam już, na szczęście, za sobą. Dlatego kupując miejscówkę na ekspres wolno mknący Mówię: "Warszawa Druga klasa, Normalny, Dla niepalących..." Kupuję parę dni wcześniej W myśl hasła festina lente I coraz częściej słyszę: "Dla niepalących? Niestety, nie ma. Wszystkie miejsca zajęte". Biorę więc dla palących, bo trudno, bo jechać muszę A jednocześnie radość wypełnia mi całą duszę. To nic, że będę w dymie jechał aż do Warszawy, Znak to wszak, że pomyślnie rozwijają się sprawy, Że trend antydymowy bierze górę w narodzie I dni twe są policzone, papierosowy smrodzie. Ruszyliśmy. I zaraz, Nie krępując się wcale, Po truciznę sięgnęli wszyscy w moim przedziale. Mają prawo z pewnością, co by tam kto powiedział, Ostatecznie to przecież dla palących jest przedział, Ja tu jestem intruzem, doskanale wiem o tym, Tyle tylko, że truć się wcale nie mam ochoty. Więc wychodzę z przedziału (zbierzcie się nogi moje), W korytarzu Bez dymu, Myślę sobie, postoję. Marzycielu ty durny! Królewiczu ty śpiący! Na korytarz wyleźli ci z tych dla niepalących. Oni właśnie są teraz nową kastą i falą, W smrodzie jeździć już nie chcą, Ale palić to palą. "Wyjątek" Świat oszalał z powodu pośpiechu. Świat się męczy, Świat już złapać nie może oddechu. Do rozlanej podobny jest rtęci, Każda cząstka przed siebie gdzieś pędzi, Ekspresowo, nerwowo gna, Pośpiech, pośpiech to hasło dnia. Wszystkim nam się ten pośpiech udzielił, Śpieszy się człek nawet przy niedzieli. Szybko myje swe ciałko, Szybko krawat swój wiąże, Bo mu we łbie wciąż cyka: "Czy zdążę? Czy zdążę?" Potem, Zamiast na spacer przejść się wiosnę lub latem, Człowiek pędzi jak głupi małym Czy większym "Fiatem". Inne "Fiaty" przegonić chcą go (tak mu się zdaje) Więc się człowiek nie daje, Tylko gazu dodaje. Te wyścigi wśród ludzi obserwuje się wszędzie, W pracy naszej codziennej, W towarzystwie, W urzędzie. Każdy tempo podkręca (Ile tylko ma chodów), Żeby się przed innymi wysforować do przodu. I dlatego, kochani, że mi pośpiech tak dociął, Lubię sobie czasami pierwszy lepszy wsiąść pociąg. Wiem, że w nim się poczuję staroświecko, Milutko, Wiem, że będzie wciąż stawał, Że gnać będzie wolniutko, I choć spóźnię się może do domowych pieleszy, To mnie cieszy, Że coś się nie spieszy. Knorr Mirosława - autorka felietonów, artykułów publicystycznych, satyr; pierwszy tomik jej satyr "Igraszki z pazurem" (1969), kolejny zbiór "Chwasty polskie", "Ikebana z jeża", "Po rżysku na bosaka"; "Morał dla -dziestolatków" Zniknęły z pejzażów wiatraki I donkiszotów coś mało. Co nam zostało z tych lat? Co nam zostało? Gdzie żeś wzorcowe "Lwie Serce", Lub choćby "Serce" Amicisa? I mądry Judym zwisa, I "głupi Jakub" zwisa... Młody Werter dawno już śmieszy, Stary Wiarus nie milczy światu. Panie Dulskie ze swych pieleszy Wsiadają do swoich "Fiatów". Lukrecje Borgia na zebraniach Krzesła, a także czas, zajmują, Choć przykro mówić tak o paniach: Trują. Cholernie trują. Lilla Weneda harfy nie ma, Oddała ją za którąś z gitar, Orfeusz głosem łka Niemena, co syren tłum z zachwytem wita. Nasz syn egzamin zdaje Przed profesorskim obliczem, Myląc Józefa z kapitanem Czechowiczem... - O, gdzieżeście "za naszych czasów"? Niech zabrzmi nasz zgodny chorał. A wierszyk miał być z morałem. No właśnie. A oto morał: Nie udawaj głośno zachwytów Na temat dżinsów, bigbitu, Fryzur, słownika młodzieży... Młodzież i tak nie uwierzy, Kiedy wypadasz ze stylu, Powie, żeś... lizus - i tyle. Grzmij ile tylko się zmieści Na formy (dzisiejsze) i treści. Na snobizm, Cynizm, Niż moralny! Też będziesz "wapniak", Ale... normalny... "Ręce" z tomiku "Po rżysku na bosaka" Ręka rękę myła, Czyli wniosek stąd, Że szczycił się człowiek Parą czystych rąk... Ale dnia pewnego, Gdy dłoń myła dłoń, Nagle myć przestała I powiada doń: - Od dłuższego czasu już spostrzegam, Że Ja ci lepiej służę, Niżeli ty mnie. Z tej naszej wspóInoty Ty masz więcej zysku: Ty się wciąż wysuwasz innym do uścisku, Jeżeli coś rozdają, Zawsze wetkną tobie, Rzadko się po dary wyciągamy obie. Kiedy od nas biorą, Ciebie każdy ceni. Ja wiszę jak głupia Albo tkwię w kieszeni... To ty nosisz obrączkę i pierścionków parę, Gdy na moim przegubie najwyżej zegarek... Ciebie "w rączki" się cmoka (bardzo rzadko - w dwie), "W łapę" wsuwa się komu? Na pewno nie mnie! Ja bardzo często świerzbię, lecz ty forsę bierzesz! Przyznam, że obrzydło mi to wszystko szczerze! "Ręka rękę myje" - to stare przysłowie Sugeruje, Że Wszystko mamy po połowie... Fifty-fifty, jak mawia ręka anglosaska... W praktyce spółki nie ma, Jest tylko... co łaska... Jak poucza nasz przykład z codziennego życia: Jedni są od zaszczytów, A drudzy... od mycia... "Rozmowa z Krasnoludkiem" z tomiku "Po rżysku na bosaka" Robiąc w domu porządki, (te tak zwane "duże") Znalazłam... krasnoludka. Otrzepałam z kurzu, Na czym toto posadzić? - dumam I już wiem: Na naparstku do góry odwróconym dnem. - Może kroplę koniaczku Lub z ciasta migdałek? - Nie chcę! - warknął. - O, brzydko... Koszałek-Opałek Był lepiej wychowany... (tak wyrwało mi się i westchnęłam, wspomniawszy "Sierotkę Marysię"). Zaśmiał się, Nie powiem, że "szatańsko", Gdyż Było to, jak gdyby zapiszczała mysz. - Strasznie dziwna wydaje mi się ludzka nacja, Ciągle trzeba coś dla was lub za was załatwiać... Najpierw jakiś koniaczek I w ogóle stół, A potem będę tyrać za panią jak wół? Będę robił wykazy, listy, zestawienia, No bo pani akurat wije się w migrenie... Załatw wczasy, I "Fiata", Awans... I nie spoczniesz, Bo pewnie ktoś w tym domu studiuje zaocznie, Więc dobry krasnoludek Niechaj nie zapomni Wykraść w porę Tematów zestaw z ekonomii... Jeszcze pracę dla cioci, Order dla pociotka... Zwija się krasnoludek Jak jaka idiotka... Chcę z powrotem na półkę, Za "Ucztę" Platona! I nie będę służyć nikomu! Niech skonam! Przyjrzałam się uważnie swemu krasnalowi I mówię: - Masz, niestety, przewrócone w głowie... To legenda odwieczna w krasnale wmówiła, Że taka z was wyręka, Potęga I siła... Dziś jedno dobre dojście daje więcej skutków, Niż za twoich czasów setka krasnoludków... "Skarb w lesie" z tomiku "Po rżysku na bosaka" Za wsią, za polem, za strumieniem modrym, Za górą przez wiatr usypaną, Gdzie diabeł nie chodzi nawet na "dzień dobry", Tym bardziej zaś na "dobranoc" Gdzie las szumiący się zaczyna, Zaś trakt z asfaltu zanika, Widniała... willa jednorodzinna Pewnego pustelnika... Całkiem samotnie żył tu starzec, Chociaż krewniaków miał tyle... Ale rodzina ta - można rzec Nie dziadka kochała, lecz willę... Gdy kres się zbliżał, słabło serce, Niemoc przykuła do łóżka, Wezwał pustelnik spadkobiercę-sierotę, Biednego pastuszka: - Za to żeś mi przynosił wodę Żeś dbał w kotłowni o żar, Ten list zostawiam w nagrodę, W nim - sekret, gdzie w lesie jest skarb. Gdy tylko sprawią mi pochówek, Ty, nic nie mówiąc nikomu, Wynajmij kilka ciężarówek, Na stacji zaś kilka wagonów... Łzę otarł chłopiec, list otworzył, Nająwszy ludzi paru, Ruszył do lasu, Gdzie nie musiał Używać zaklęć ni czarów... Przez miesiąc ładowali fury I samochodów wiele, Wywożąc skarb Z... makulatury I z puszek, I z butelek... Fortunę chłopak zbił, Nie zliczę, Ile jest wart mająteczek, Z tego, co w lesie wczasowicze Naświnią podczas wycieczek... "Zabawy" - Nie niszcz, synku, tego kwiatka, Nie podpalaj kota świeczką... - A bo co? - Żachnie się matka - Nie wolno bawić się dziecku? Widzicie! Wszystko jej szkodzi! Czego wtrąca się, idiotka! Niech sobie pan urodzi! Poduś sobie, synku, kotka... - Po co tniesz ławkę? Dlaczego? - Z boku gapi się przechodzień: - Czego pani chce od niego? I co to panią obchodzi? Jak ja byłem takim smykiem, Choć mnie ojciec łoił pasem, Też krajałem scyzorykiem... I wyrosłem z tego z czasem... - Nie łam, chłopcze, jarzębiny, Nie bij młodszego, bo słabszy... Dwóch podeszło, srogie miny: - Czego czepia się ten babsztyl? Chce chłopak bat z drzewka zrobić, Chce krew bratu spuścić z nosa, A niech się pobawi trochę... Jego sprawa! Żmija! Osa! - Co to dzieje się na świecie... Czytał pan? W prasie pisali O takim, co żonę, dzieci Pomordował i podpalił... Jak to może dojść do tego?! - Gdzie jesteś, synku? W komórce? Patrz pan: syna mam mocnego, Rączką łeb ukręcił kurce! "Zakazy" Ledwie człowiek wychyli na świat boży główkę, By ujrzeć światło dzienne (albo - jarzeniówkę...). Ledwie się z buteleczką, ze smoczkiem oswoi, Patrzy, A tu świat się od zakazów roi: Nie płacz! Nie kręć się! Nie ssij dużego palucha! Nie brudź babci fartucha (od tego - pielucha!) Nie kładź rączki na płytę rozżarzoną ... I Nie pchaj palca do nosa Oraz między drzwi! Potem dalej będzie: Nie rusz! Zostaw! Połóż! Nie czytaj po nocach! Nie pal! Nie cudzołóż! Nie wtrącaj się! Nie bierz zbytniego ryzyka! Nie bądź nigdy mądrzejszy od swego zwierzchnika! A gdy się człek obruszy przy życia ostatku, To też jeszcze usłyszy: "Nie marudźcie, dziadku!" Krasicki Ignacy - ur. 3 II 1735 r. w Dubiecku - poeta, prozaik, komediopisarz, przedstawiciel polskiego oświecenia; autor pierwszej powieści polskiej "Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki" (1776), "Pana Podstolego"; poematy heroikomiczne: "Myszeidos" (1775), "Monachomachia" (1778), "Antymonachomachia"; autor "Bajek i przypowieści" (1779) i "Satyr"; zm. 14 III "Człowiek i zwierz" "Koń głupi". -"Nie koń". - "Osieł". - "Nie osieł, mój bracie" - "Któreż więc zwierzę od nich głupsze jeszcze znacie?" - "Człowiek". - "A, już to nadto!" - "Nie nadto, lecz mało, Gdyby się razem głupstwo człowiecze zebrało, Poszedłby w rodzaj muszlów albo wśród ślimaki. Słuchaj tylko cierpliwie: któryż zwierz jest taki, Iżby wiedząc, co czynić, nie czynił, co trzeba? Zwierzom instynkt, nam, ludziom, rozum dały nieba, Przecież patrząc, co czyniem my, rozumem dumni, Zda się, że ludzie głupi, zwierzęta rozumni. Sroży się lew nad sarną, więc nagany godny, Ale dlaczego sroży? Dlatego że głodny. Skoro głód uspokoił, rzuca polowanie; Wilk żarłoczny, lis zdradny ustawne czuwanie Jeżeli czynić, muszą - tym sposobem żyją. Zgoła weź ptaka, rybę, zwierzęcia lub żmiją, Każde ma swoją miarę i według niej działa, Jeśli im przymiot zdatny natura przydała, Idą do tego celu, do którego zmierza, Zgoła czym są z potrzeby, są z natury zwierza. Pan ich, człowiek, lecz głupszy, lecz gorszy nad sługi. Nie nowina to w panach. Z ich zdatnej usługi. Korzysta, a niewdzięczny, pędzi wolne w pęta, Dla niego silą zdatność jarzmowe zwierzęta, Dla niego wół pracuje, chlebem go uracza, Więc, że niby to mędrszy nad swego oracza Wywnętrza go i pasie, żeby się spasł na nim. Mędrcy! Chwalemy wierność, niewdzięczności ganim. Któż nad nas niewdzięczniejszy? Lecz i to przebaczę, Tak chciało przyrodzenie; ścierwa pożeracze, Pasiem się łupem zwierząt, przynajmniej by w mierze. Insze niech porównanie człek z zwierzęty bierze! Gdzie takie, co rozmyślnie samo się niewoli, A sposobiąc swe barki ku jarzmu po woli, W podobieństwie sławy szuka? Orzeł, pan nad ptaki, Lecz czy go ptaków innych rodzaj wieloraki Podłym czci uniżeniem? Wspaniały, ochotny, Wyżej jeszcze nad niego buja sokół lotny, Ani się zwraca z pędu na straszne odgłosy. Nie powaga, lecz dzielność wzbija pod niebiosy. Człowiek, wybór natury, świata prawodawca, Człowiek, praw stanowiciel, a przestępstwa sprawca, Sam łamie obowiązki, co wznawia i kleci. Któraż lwica jęczała na niewdzięczne dzieci? Któryż żubr żubra zdradził? W przychylnej postaci Zmówiliż się na wilka wilcy koligaci? Trułże doktór lis lisa? Gdy sprzeczka zmówiona, Brałże jastrząb jastrzębia w sprawie za patrona? I żeby z nieprawego korzystał narzędzia, Dla zysku kruk krukowi stałże się zły sędzia? Towarzystwa przykładzie, pracowite pszczoły! Wpośród waszych zabiegów i skrzętnej mozoły, Któraż, chociaż ma porę dokazania snadnie, Miód z pracą od sąsiadki zbierany ukradnie? Nasz to tylko przywilej, więc bądźmy nim dumni. Zwierzęta złe i głupie, my dobrzy, rozumni. O, gdyby mogły mówić, tak jak myśleć mogą, Wstydem, hańbą okryci, sromotą i trwogą, Cóż byśmy usłyszeli? Wzgardę i nauki. Koń, od nas zniewolony tęgimi munsztuki, Koń, co nam nóg pożycza, jakbyśmy nie mieli, Koń, na którego grzbiecie, zuchwali i śmieli, Ścigamy inne zwierza albo nam podobnych - Ten koń, lubo nie w słowach wdzięcznych i ozdobnych, Jakich zwykliśmy zażyć, gdy omamić chcemy, Rzekłby z prosta: Wy mocni, a my was nosiemy? Rzekłby wół: Ja chleb daję, wprzężony do pługa, Cóż zyskam? Śmierć okrutną - istotna przysługa. Któż z was ma na nas względy? Kto o nas pamięta? Rzekłyby na rzeź dane owce i bydlęta. Ów pies, znędzniały wiekiem, leżący u płota, Ów stróż, sługa, przyjaciel, którego ochota Tyle ci zysków niosła, wierny a niepłatny, Wiekiem, pracą, bliznami do usług niezdatny, Niewdzięczności ofiara w okropnej zaciszy, Współmartwy, jeszcze czuje, gdy głos pana słyszy, Słyszy nędzny i czuje; nie czuje, co woła. Jak ma czuć taki, który bez serca, bez czoła, Sam siebie czyniąc celem wyuzdanych chęci, Statek, wierność, usługę wyrzucił z pamięci? Nie na to tyle darów natura nam dała. Duma w próżnych zapędach nieczuła, zuchwała, Kryje błąd pod postacią, którą jej dajemy; Na cóż przymiot czułości, jeśli nie czujemy? Na światło rozumu, jeśli ciemność miła? Czyż się dzielność natury w darach wysiliła? Nie bluźńmy, zbyt zuchwali, tego, co ją nadał. Nasz występek przymioty szacowne postradał. Ten sięgnął ku bydlętom. Nie bajką wiek złoty. Był on, będzie, jest może, gdzie siedlisko cnoty. W naszej mocy świat równym uszczęśliwić wiekiem. Niechaj człowiek pamięta na to, że człowiekiem, Wzniesie się nad zwierzęta lotem siebie godnym. Niegdyś mędrzec ponury piórem zbyt swobodnym, W złej sprawie sam patronem zostawszy i sędzią, Zapędzał człeka w lasy i chciał paść żołędzią. Znalazł uczniów; któryż błąd nie znachodził ucznie? Omamiał wdziękiem pisma dość dzielnie i sztucznie, Nowość była ponętą, a wdziękiem zuchwałość. Nie na tym się zasadza człeka doskonałość, Towarzystwo cel jego, do niego stworzony, Rodzice, dzieci, bracia i męże i żony. Święte węzły natury, które nasz błąd targa, Błąd zuchwały, płód jego bluźnierstwo i skarga, Odgłos ślepoty, głupstwa, dumy, niewdzięczności, Człowiek w ścisłym obrębie nadanej istności, W ścisłym, lecz przyzwoitym przez zrządzenie boże, Chcąc mieć więcej, niż zdoła, mniej ma, niż mieć może. Stąd rozpacz, a w uporze żądza zbyt zacięta, Chcąc wznieść człeka nad człeka, zniża pod bydlęta. Stwórca rzeczy cel dziełu swojemu położył I choć go w niezliczonych rodzajach pomnożył, Każdemu nadał istność, dał istnościom dary, Darom dzielność, dzielnościom przymioty i miary. Tych się trzymać - nasz podział, brać korzyść - staranie, Powinność - znać szacunek i być wdzięcznym za nie." "Pieśń Piąta" z tomu "Monachomachia" I śmiech niekiedy może być nauką, Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa; I żart dowcipną przyprawiony sztuką Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa; I krytyk zda się, kiedy nie z przynuką, Bez żółci łaje, przystojnie się dąsa. Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych, Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych. Wpada Hijacynt, nowa postać rzeczy! Miejsce dysputy zastał placem wojny. Jeden drugiego rani i kaleczy, Wziął w łeb od razu nasz rycerz spokojny. Widzi, że skromność już nie ubezpieczy, Więc, dzielny w męstwie, w oddawaniu hojny, Jak się zawinął i z boku, i z góry, Za jednym razem urwał dwa kaptury. Lecą sandały i trepki, i pasy, Wrzawa powszechna przeraża i głuszy. Zdrętwiał Hijacynt na takie hałasy, Chciałby uniknąć bitwy z całej duszy, Więc przeklinając nieszczęśliwe czasy Resztę kaptura nasadził na uszy, Już się wymykał... wtem kuflem od wina Legł z sławnej ręki ojca Zefiryna. Ryknął Gaudenty jak lew rozjuszony, Gdy Hijacynta na ziemi obaczył; Nową więc złością z nagła zapalony, Żadnemu z ojców, z braci nie przebaczył. Padł i mecenas, z krzesłem wywrócony, Definitora za kaptur zahaczył, Łukasz, raniony, zwinął się w trzy kłęby, Stracił Kleofasz ostatnie trzy zęby. Coraz się mnożą i krzyki, i wrzaski, Hałas powstaje i wrzawa aż zgroza. Ojciec Remigi, sążnisty, a płaski Używa żwawo zgrzebnego powroza; Wziął w łeb Kapistran obręczem od faski, Dydak półgarncem ranił Symforoza, Skacze Regalat do oczów jak żmija, Longin się z rożnem walecznie uwija. Już był wyciskał talerze i szklanki, Pękły i kufle na łbach hartowanych, Porwał natychmiast księgę zza firanki: Wojsko afektów zarekrutowanych. Nią się zakłada, pędzi poza szranki Rycerzów długą bitwą zmordowanych. Tak niegdyś sławny mocarz Palestyny Oślą paszczęką gromił Filistyn. Widzi to Rajmund, ozdoba Karmelu, Widzi w tryumfie syna Dominika, Wyjeżdża na harc i wpada, wśród wielu Godnego siebie szukać przeciwnika. Rafał z nim obok: "Ratuj, przyjacielu !" - Rzekł. Seraficzna w tym punkcie kronika Padła nań z góry; legł i ręką kiwnął, Dwa razy jęknął, cztery razy ziewnął. Zapłakał Rafał, a mądry po szkodzie, Wtenczas błąd poznał, że wróżkom nie wierzył, Dotrzymał jednak kroku na odwodzie, A gdy Gaudenty na niego się mierzył, Zmokłym kropidłem w poświęconej wodzie. Oczy mu zalał, trzonkiem w łeb uderzył. Nie spodziewając się takowej wanny Stanął Gaudenty, zmoczony i ranny. Otrząsł się wkrótce, a nabrawszy duchu, W dwójnasób czyny heroiczne mnożył. Ojcze Barnabo! lepiej było w puchu, Po coś szedł w wojnę, po coś się źle złożył? I ty, Pafnucy, ległeś w tym rozruchu, I ty, Gerwazy, słusznieś się zatrwożył. Nikt go nie wstrzyma w zemście przedsięwziętej. Na waszą zgubę odetchnął Gaudenty. Tak gdy z wierzchołka Alpów niebotycznych Mały się strumyk sącząc wydobędzie, Wzmaga się coraz w spadaniach rozlicznych, Już brzeg podrywa, już go słychać wszędzie, Echo szum mnoży w skałach okoliczych, Staje się rzeką, a w gwałtownym pędzie Pieni się, huczy i zżyma w bałwany, Tym sroższy w biegu, im dłużej wstrzymany. Wojna powszechna! Jak zabieżeć złemu, W kącie z proboszczem wicesgerent radzą, A chcąc usłużyć dobru powszechnemu, Doktora tamże do siebie prowadzą. Każdy z nich daje zdanie po swojemu. Prałat, gdy postrzegł, że się darmo wadzą, Biorąc wzgłąbsz rzeczy przez swój wielki rozum, Rozkazał przynieść vitrum gloriosum. Co niegdyś w Troi był posąg Pallady, Co w Rzymie wieczne westalskie ognisk, Tym był ten puchar, czczony przez pradziady, Starożytności wdzięczne widowisko. Wyjęto ze czcią z najpierwszej szuflady; Przytomni zatem skłonili się nisko I tę wieczystej załogę rozkoszy W obydwie ręce wziął ksiądz podkustoszy. Któż cię nad niego mógł lepiej piastować, Zacny pucharze? kto nosić dostojnie ? On jeden z tobą umiał dokazować, On godzien dźwigać w pokoju i w wojnie. Szli dalej, żeby ten skarb uszanować, Dzwonnik z szafarzem, ubrani przystojnie, I Krzysztof-trębacz, co w post i Wielkanoc Z kościelnej wieży trąbił na dobranoc. Już się zbliżają ku miejscu strasznemu, Gdzie się zwaśnione mnichy potykają. Czynią plac wszyscy dzbanu poważnemu Wszyscy ciekawie skutku wyglądają. Mężny nosiciel - jednak po staremu Myśli trwożliwe pokoju nie dają; Umysł wspaniały podłej trwodze przeczy, Orzeźwia dobro pospolitej rzeczy. Już są u furty... ta stoi otworem... Zły znak! w tym punkcie z daleka postrzegli, Jako mecenas, prałat wraz z doktorem Na przywitanie szybkim krokiem biegli I żeby z zwykłym wprowadzić honorem, Niektórych ojców i braci przestrzegli. Wchodzi szczęśliwie puchar między braty, Do doktorowskiej zaniesion komnaty. "Pijaństwo" "Skąd idziesz?" - "Ledwo chodzę." - "Słabyś?" - "I jak jeszcze. Wszak wiesz, że się ja nigdy zbytecznie nie pieszczę, Ale mi zbyt dokucza ból głowy okrutny." - "Pewnieś wczoraj był wesół, dlategoś dziś smutny. Przejdzie ból, powiedzże mi, proszę, jak to było? Po smacznym, mówią, kęsku i wodę pić miło." - "Oj, niemiło, mój bracie! Bogdaj z tym przysłowiem Przepadł, co go wymyślił. Jak było, opowiem. Upiłem się onegdaj dla imienin żony. Nie żal mi tego było. Dzień ten obchodzony Musiał być uroczyście. Dobrego sąsiada Nieźle czasem podpoić; jejmość była rada, Wina mieliśmy dosyć, a że dobre było, Cieszyliśmy się pięknie i nieźle się piło. Trwała uczta do świtu. W południe się budzę, Ciąży głowa jak ołów, krztuszę się i nudzę. Jejmość radzi herbatę, lecz to trunek mdlący. Jakoś koło apteczki przeszedłem niechcący, Hanyżek mnie zaleciał, trochę nie zawadzi. Napiłem się więc trochę, aczej* to poradzi: Nudno przecie. Ja znowu, już mi raźniej było, Wtem dwóch z uczty wczorajszej kompanów przybyło. Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi? Jak częstować, a nie pić? I to się nie godzi. Więc ja znowu do wódki, wypiłem niechcący: Omne trinum perfectum, choć trunek gorący Dobry jest na żołądek. Jakoż w punkcie zdrowy, Ustały i nudności, ustał i ból głowy. Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany: W tym obiad zastaliśmy już przygotowany. Siadamy. Chwali trzeźwość pan Jędrzej, my za nim, Bogdaj to wstrzemięźliwość, pijatykę ganim, A tymczasem butelka nietykana stoi. Pan Wojciech, co się bardzo niestrawności boi, Po szynce, cośmy jedli, trochę wina radzi: Kieliszek jeden, drugi zdrowiu nie zawadzi, A zwłaszcza kiedy wino wytrawione, czyste, Przestajem na takowe prawdy oczywiste. Idą zatem dyskursa tonem statystycznym O miłości ojczyzny, o dobru publicznym, O wspaniałych projektach, mężnym animuszu, Kopiem góry dla srebra i złota w Olkuszu, Odbieramy Inflanty i państwa multańskie, Liczemy owe lumy neapolitańskie, Reformujemy państwo, wojny nowe zwodzim, Tych bijem wstępnym bojem, z tamtymi się godzim - A butelka nieznacznie jakoś się wysusza. Przyszła druga; a gdy nas żarliwość porusza, Pełni pociech, że wszyscy przeciwnicy legli, Trzeciej, czwartej i piątej aniśmy postrzegli. Poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta. Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta, Pan Jędrzej, przypomniawszy żórawińskie klęski, Nuż w płacz nad królem Janem. "Król Jan był zwycięski! - Krzyczy Wojciech. - Nieprawda!" A pan Jędrzej płacze. Ja gdy ich chcę pogodzić i rzeczy tłumaczę, Pan Wojciech mi przymówił: "Słyszysz waść" - mi rzecze. "Jak to waść! Nauczę cię rozumu, człowiecze." On do mnie, ja do niego, rwiemy się zajadli, Trzyma Jędrzej, na wrzaski służący przypadli; Nie wiem, jak tam skończyli zwadę naszą wielką, Ale to wiem i czuję, żem wziął w łeb butelką. Bogdaj w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo! Cóż w nim? Tylko niezdrowie, zwady, grubijaństwo. Oto profit: nudności i guzy, i plastry." - "Dobrze mówisz, podłej to zabawa hałastry, Brzydzi się nim człek prawy, jako rzeczą sprośną. Z niego zwady, obmowy nieprzystojne rosną, Pamięć się przez nie traci, rozumu użycie, Zdrowie się nadwyręża i ukraca życie. Patrz na człeka, którego ujęła moc trunku, Człowiekiem jest z pozoru, lecz w zwierząt gatunku Godzien się mieścić, kiedy rozsądek zaleje I w kontr naturze postać bydlęcą przywdzieje. Jeśli niebios zdarzenie wino ludziom dało Na to, aby użyciem swoim orzeźwiało, Użycie darów bożych powinno być w mierze. Zawstydza pijanice nierozumne zwierzę, Potępiają bydlęta niewstrzymałość naszą, Trunkiem według potrzeby gdy pragnienie gaszą, Nie biorą nad potrzebę. Człek, co nimi gardzi, Gorzej od nich gdy działa, podlejszy tym bardziej. Mniejsza guzy i plastry, to zapłata zbrodni. Większej kary, obelgi takowi są godni, Co w dzikim zaślepieniu występni i zdrożni, Rozum, który człowieka od bydlęcia różni, Śmią za lada przyczyną przytępiać lub tracić. Jakiż zysk taką szkodę potrafi zapłacić? Jaka korzyść tak wielką utratę nadgrodzi? Zła to radość, mój bracie, po której żal chodzi. Ci, co się na takowe nie udają zbytki, Patrz, jakie swej trzeźwości odnoszą pożytki: Zdrowie czerstwe, myśl u nich wesoła i wolna, Moc i raźność niezwykła i do pracy zdolna, Majętność w dobrym stanie, gospodarstwo rządne, Dostatek na wydatki potrzebne, rozsądne. Te są wstrzemięźliwości zaszczyty, pobudki, Te są. - "Bądź zdrów!" - "Gdzież idziesz?" -"Napiję się wódki." * (aczej - a może, nuż) Mrożek Sławomir - ur. 26 VI 1930 r. w Borzęcinie; dramatopisarz, prozaik, satyryk; debiutował 1950 reportażem "Młode miasto"; współpracował z eksperymentalnym teatrem "Bim-Bom" w Gdańsku; najbardziej znane utwory: "Męczeństwo Piotra Oheya", "Indyk", "Wesele w Atomicach", "Słoń"; jest także autorem scenariuszy filmowych: "Wyspa róż", "Amor"; "Słoń" Kierownik ogrodu zoologicznego okazał się karierowiczem. Zwierzęta traktował tylko jako szczebel do wybicia. Nie dbał także o należytą rolę swojej placówki w wychowaniu młodzieży. Żyrafa w jego ogrodzie miała krótką szyję, borsuk nie posiadał nawet swojej nory, świstaki zobojętniałe na wszystko, świstały nadmiernie rzadko i jakby niechętnie. Niedociągnięcia te nie powinny mieć miejsca, tym bardziej że ogród bywał często odwiedzany przez wycieczki szkolne. Był to ogród prowincjonalny, brakowało w nim kilku podstawowych zwierząt, między innymi słonia. Usiłowano go na razie zastąpić, hodując trzy tysiące królików. Jednak w miarę jak rozwijał się nasz kraj - planowo uzupełniano braki. Wreszcie przyszła kolej i na słonia. Z okazji 22 Lipca ogród otrzymał zawiadomienie, że przydział słonia został ostatecznie załatwiony. Pracownicy ogrodu, szczerze oddani sprawie, ucieszyli się. Tym większe było ich zdziwienie, kiedy dowiedzieli się, że dyrektor napisał do Warszawy memoriał, w którym zrzekał się przydziału i przedstawił plan uzyskania słonia sposobem gospodarczym. "Ja i cała załoga" - pisał - "zdajemy sobie sprawę, że słoń jest wielkim ciężarem na barkach polskiego górnika i hutnika. Pragnąc obniżyć koszty własne, proponuję zastąpić słonia wymienionego w odnośnym piśmie - słoniem własnym. Możemy wykonać słonia z gumy, w odpowiedniej wielkości, napełnić go powietrzem i wstawić za ogrodzenie. Starannie pomalowany, nie będzie się odróżniał od prawdziwego, nawet przy bliższych oględzinach. Pamiętajmy, że słoń jest zwierzęciem ociężałym, nie wykonuje więc żadnych skoków, biegów i nie tarza się. Na ogrodzeniu umieścimy tabliczkę wyjaśniającą, że jest to słoń szczególnie ociężały. Pieniądze zaoszczędzone w ten sposób możemy obrócić na budowę nowego odrzutowca albo konserwację zabytków kościelnych. Proszę zwrócić uwagę, że zarówno inicjatywa, jak i opracowanie projektu jest moim skromnym wkładem we wspólną pracę i walkę. Pozostaję uniżenie" - i podpis. Widocznie memoriał trafił do rąk bezdusznego urzędnika, który biurokratycznie traktował swoje obowiązki i nie wniknął w istotę sprawy, ale kierując się tylko wytycznymi w zakresie obniżki kosztów własnych zaakceptował ten plan. Otrzymawszy odpowiedź zezwalającą, dyrektor ogrodu zoologicznego polecił wykonać ogromną powłokę z gumy, którą następnie wypełnić miano powietrzem. Mieli dokonać tego dwaj woźni przez nadmuchiwanie powłoki z dwóch przeciwnych końców. Aby rzecz utrzymać w dyskrecji, cała praca musiała być ukończona w ciągu nocy. Mieszkańcy miasta dowiedzieli się już, że ma przybyć prawdziwy słoń i chcieli go zobaczyć. Poza tym dyrektor naglił, ponieważ spodziewał się premii, o ile jego pomysł zostanie uwieńczony powodzeniem. Zamknęli się w szopie, w ktorej urządzony był podręczny warsztat i zaczęli nadmuchiwanie. Jednak po dwóch godzinach wysiłku stwierdzili, że szara powłoka tylko nieznacznie uniosła się nad podłogą, tworząc bulwiasty spłaszczony kształt, w niczym nie przypominający słonia. Noc postępowała, głosy ludzkie uciszyły się, jedynie z ogrodu dolatywało wołanie szakala. Zmęczeni, przerwali na chwilę pilnując, żeby powietrze już nadmuchane nie uciekło. Byli to starsi ludzie, nie przyzwyczajeni do takiej roboty. - Jak tak dalej pójdzie, skończymy dopiero rano - rzekł jeden z nich. Co ja powiem żonie, kiedy wrócę do domu? Nie uwierzy mi przecież, jeżeli jej powiem, że przez całą noc nadmuchiwałem słonia. - Rzeczywiście - zgodził się drugi. - Słonie nadmuchuje się rzadko. Wszystko przez to, że nasz dyrektor jest lewak. Po dalszej półgodzinie poczuli się zmęczeni. Kadłub słonia powiększył się, ale daleko było mu jeszcze do pełnych kształtów. - Coraz ciężej idzie - stwierdził pierwszy. - W samej rzeczy - przytaknął drugi. - Jak po grudzie. Odpocznijmy trochę. Kiedy odpoczywali, jeden z nich zauważył kurek gazowy, wystający ze ściany. Pomyślał, czy nie dałoby się wypełnić słonia do reszty gazem - zamiast powietrzem. Powiedział o tym koledze. Postanowili zrobić próbę. Załączyli kurek do słonia i ku ich uradowaniu już po krótkiej chwili na środku szopy stanęło zwierzę w całej wysokości. Było jak żywe. Zwalisty tułów, słupiaste nogi, wielkie uszy i nieodłączna trąba. Dyrektor, nie zmuszany już do liczenia się z żadnymi względami, a powodowany ambicją posiadania w swoim ogrodzie okazałego słonia - postarał się, żeby model był bardzo duży. - Pierwszorzędny oświadczył ten, który wpadł na pomysł z gazem. - Możemy iść do domu. Rankiem przeniesiono słonia do umyślnie urządzonego dlań wybiegu, w centralnym punkcie, koło klatki z małpami. Ustawiony na tle naturalnej skały, wyglądał groźnie. Przed nim umieszczono tablicę: "Szczególnie ociężały - wogóle nie biega." Jednymi z pierwszych gości tego dnia byli uczniowie miejscowej szkoły, przyprowadzeni przez nauczyciela. Nauczyciel zamierzał przeprowadzić lekcję o słoniu w sposób poglądowy. Zatrzymał całą grupę przed słoniem i zaczął wykład: - ... Słoń jest roślinożerny. Za pomocą trąby wyrywa młode drzewka i objada je z liści. Uczniowie skupieni przed słoniem oglądali go pełni podziwu. Czekali, żeby słoń wyrwał jakieś drzewko, ale on tkwił za ogrodzeniem bez ruchu. - ... Słoń pochodzi w prostej linii od zaginionych już dzisiaj mamutów. Nic więc dziwnego, że jest największym z żyjących zwierząt lądowych. Pilniejsi uczniowie notowali. - ... Tylko wieloryb jest cięższy od słonia, ale ten żyje w morzu. Możemy więc śmiało powiedzieć, że królem puszczy jest słoń. Przez ogród powiał lekki wiatr. - ... Waga dorosłego słonia waha się od czterech do sześciu tysięcy kilogramów. Wtem słoń drgnął i uniósł się w powietrze. Przez chwilę kołysał się tuż nad ziemią, ale podtrzymany wiatrem ruszył do góry i ukazał całą swą potężną postać na tle błękitu. Jeszcze chwila i mknąc coraz wyżej zwrócił się ku patrzącym z dołu czterema krążkami rozstawionych stóp, pękatym brzuchem i koniuszkiem trąby. Potem, niesiony przez wiatr poziomo, pożeglował ponad ogrodzenie i zniknął wysoko za wierzchołkami drzew. Osłupiałe małpy patrzyły w niebo. Słonia znaleziono w pobliskim ogrodzie botanicznym, gdzie spadając nadział się na kaktus i pękł. A uczniowie, którzy wtedy byli w ogrodzie zoologicznym, opuścili się w nauce i stali się chuliganami. Podobno piją wódkę i tłuką szyby. W słonie nie wierzą w ogóle. "Wesele w Atomicach" Hej, wysoko ci u nas technika stanęła, wysoko... Pan młody miał pod lasem niezły kawał laboratorium i coś ze dwa reaktory wedle cesarskiego gościńca, zaś w samym obejściu nieduży, ale schludny zakład chemicznej syntezy. Pannie młodej ojciec dawał w posagu całą siłownię, w dobrym punkcie, w samym środku wsi, przy kościele. A do tego miała w malowanym kufrze chyba ze sześć patentów z dziedziny biochemii. Nic dziwnego, że młodzi byli dobrani i rodzice obojga wnet się na małżeństwo zgodzili. I ogłoszono w Atomicach wesele. Akurat-żem walcował blachę na zimno, jak brat panny młodej przyszedł na wesele mnie zapraszać. Był ci to postawny uczony, kolega mój jeszcze z katedry. Boga pochwalił, bose nogi na słomiance wytarł i na zydlu przysiadł. Trochę trudno nam było rozmawiać, bo tego roku odrzutowce szczególnie jakoś licznie się zleciały i pola startowe za stodołą sobie uwiły, coraz też któryś w powietrze wzlatywał i głośnym świergotem swoim słowa nasze tłumił. - Ano, wydajemy ją za mąż - westchnął gość. - Ino żeby awantury jakiej na weselu nie było - dodał strapiony. - Co by miała być odpowiedziałem. - Przecie to jest wesele pokoju, no nie? Posiedzieliśmy jeszcze z kwadrans, popatrzyli, jak dzieci wracają drogą z uniwersytetu, jak stary Józwa zwozi do stodoły paliwo, a potem pożegnał się i poszedł. Nadszedł dzień wesela. Trochę nieporęcznie wypadło, bo akurat w tym czasie zaczęli u nas przekształcać przyrodę. To co było zalesione, ucywilizowano, ale za to zmeliorowano, zaś pustynie zalesiono. Rzekę zawrócono, żeby płynęła w drugą stronę. W związku z tym droga do kościoła wypadła nieco dalej, zaś u mnie na podworku powstała wielka tama o poważnym znaczeniu gospodarczym, tak że drzwi się całkiem nie odmykały i z trudnością można było wyjść z domu. Kiedym na miejsce przyszedł, akurat zaczynały się oczepiny. Druhny śpiewały: Jak cię będą czepić, spojrzyj do powały, żeby twoje dzieci czarne oczka miały. Potem zrobiły jej elektrolizę i wyprowadziły do komory ciśnień. Tymczasem gości przybywało. Wszyscy byli w ludowych termostatach nałożonych na granatowe garnitury kort-tenis. Niektórym już się kurzyło ze skafandrów. Na podwórku podchmieleni piloci trzaskali z rur wydechowych. Psy szczekały. Ale dopiero po kościele zaczęła się prawdziwa zabawa. Stałem na przyzbie, żeby przedwieczornym powietrzem odetchnąć. Z izby dochodziły różne dźwięki muzyki dodekafonicznej, to znów syntetycznej. Coraz to buchały przyśpiewki a przytupywania. Kłębiły się, wrzały jurne siły wytwórcze. Na niebie pojawiła się gwiazda. Dzieci rzucały w nią kamieniami. Wesele trwało w pełni, gdy jakoś przed jedenastą wyskoczył na środek młody Smyga zza rzeki, tancerz zawołany, pieśniarz i filut. Okręcił się parę razy, stanął przed orkiestrą i zaśpiewał na poczekaniu. Już się przed wsią naszą jasna przyszłość mości, przez szczęście społeczeństwa do szczęścia ludzkości! Oj, dana, oj, dana! Bardzo się to wszystkim spodobało. Powstał śmiech i głośne brawa. Ale już młody Pieg odbił się, wyciął hołubca, czapkę na bok skręcił i zaśpiewał w odpowiedzi: Najpierw trzeba zacząć od spraw moralności: do szczęścia społeczeństw przez ducha czystości! Hop, dziś! Na to znowu śmiech i brawa. Poniektórzy zaczęli krzyczeć na Smugę, żeby Piegowi się odciął. Ale ten nic nie rzekł, jeno cichaczem Piega zaszedł i niespodziewanie wypalił go głowicą atomową, co ją miał schowaną za pazuchą. Pieg zatoczył się i zaczął promieniować, ale zdążył jeszcze guzik u surduta nacisnąć i z wyrzutni, co ją miał ukrytą w prawej nogawce, rakietę średniego zasięgu prosto w czoło tamtemu puścił. Byłby niewątpliwie Smugę wykończył, gdyby nie to, że mu ostatni człon rakiety nie odpalił i przez to nastąpiła dewiacja z kursu. Cofnął się Smyga, zakołysał i oparł o barierę cieplną, ale ta pękła i Smyga poleciał w głąb temperatury, przy stale wzrastającym jej współczynniku. - Ludzie, co robita?! - zawołał ojciec panny młodej, wskazując na staroświecki, ścienny licznik Geigera. Ale już gwałt się podniósł i rwetes, i na środku izby zaczęły szybko wyrastać ogromne niebieskie paprocie - zwyczajna rzecz przy wzmożonej radioaktywności w zamkniętym pomieszczeniu. Już i inne rakiety latać zaczęły, jeden tylko Bańbuła zachował przyzwoitość i konwencjonalnie rżnął nożem. Wtem gwizd ostry się rozległ. To gospodarz, widząc, że inaczej gości nie uspokoi, skoczył do domowego rezerwuaru, odkręcił kurek i gazy bojowe na izbę puszczając, rozpoczął zakażanie. Rzucili się wszyscy do kombinezonów, ale mój okazał się nieszczelny, ponadto śpiący już trochę byłem, więc postanowiłem zaniechać zabawy i pomału do domu się zbierać. Noc była jasna, bo od zagrody, gdzie odbywało się wesele - takie promieniowanie biło, że bez trudu drogę znajdywałem. Szło się rześko, bo deszczyk radioaktywny też skropił raz i drugi. Trochę mi tylko to przeszkadzało, że czułem ssanie w organizmie, no, ale po zabawie - to rzecz zwyczajna - no i to, że zaczęły mi wyrastać dodatkowe nóżki, po trzy pary z każdej strony, zielony róg na czole, a na grzbiecie chitynowy pancerzyk. Jakoś jednak dobrnąłem do chałupy, przelazłem przez szparę w ramie okiennej i znalazłszy sobie zaciszne miejsce na listwie za szafą, z dala od pająków - zasnąłem spokojnie, rozpamiętując, jak to było na tym hucznym weselisku. Żeleński Tadeusz - pseudonim Boy, ur. 21 XII 1874 r. w Warszawie, krytyk literatury teatralnej, tłumacz, publicysta; studiował medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim; debiutował w 1895 r. jako poeta kabaretowo satyryczny; związany z działalnością Zielonego Balonika ("Słówka" 1913); przłożył całą "Komedię ludzką" Balzaca, dramaty Moliera, "Dzieje Tristana i Izoldy" itd; monografie dotyczące twórczości Moliera i Balzaca; obfita twórczość recenzencka i krytyczna w dziedzinie teatru; - zm. 3/4 VII 1941 r. we Lwowie; "Pochwała wieku dojrzałego" Marzę często o tym wieku, Gdy zwierzę ginie w człowieku; Gdy już żadna z ziemskich chuci Władzy Ducha nie zakłóci. Jak to musi być przyjemnie! Nic poza mną, wszystko we mnie: Zmysłów swoich gęstą pianę Zbierasz sobie jak śmietanę I rzucasz (czy to nie prościej?) Na ekran Nieskończoności. Oczyszczony duch ulata W harmonijne kręgi świata, Dokoła człek spogląda, Nic nie pragnie, nic nie żąda, W ciągłej ekstazie na jawie Żyje się - za bezcen prawie. A czas! tu dopiero zyski: Żaden ciała popęd niski Roboczego dnia nie kurczy, Nie zawadza w pracy twórczej; Z pokoju, mocą tajemną, Nie wygania cię w noc ciemną; Gdzież tam! Z niebiańskim spokojem Siedzisz przy biureczku swojem, Huczy, dymi samowarek, Ty równiutko jak zegarek, Zawsze z jednaką ochotą, Nizasz myśli nitkę złotą, Uprawiasz swój interesik Pogodnie jak drugi Esik. Od czasu Ducha narodzin Dzień podwoił liczbę godzin! A cóż dopiero w podróży! Żadna chwila się nie dłuży; Ląd czy morze, ty bez przerwy Zawsze masz spokojne nerwy; Nie zachodzisz nigdy w głowę, Jak blisko miasto portowe; Nie stajesz calutki w pąsie Przy podejrzanym anonsie; Bez żadnej myśli ubocznej, Jak prosty świadek naoczny, Badasz sobie obce kraje, Zwyczaje i obyczaje; Oglądasz domy, ulice, Zwiedzasz śliczne okolice, Bez kłopotów, bez przykrości, Bez dwuznacznych znajomości: Nie rozumie ta dzicz młoda, Co to za wściekła wygoda. Cóż to za przesąd, zaiste, Ba, urągowisko czyste, Ta niby-prawda utarta, Że tylko młodość coś warta! Przypomnij sobie, człowieku: I czym ty byłeś w tym wieku? Ot, pędziwiatr, dureń młody, Ślepe narzędzie przyrody, Wszędzie gotowe po trosze Wściubić te swoje trzy grosze; W szaleństwie gorszy od źwirząt: Wprost już nie człowiek, lecz przyrząd! I co taki wie o świecie, O życiu czy o kobiecie? Czy w tym pustym łbie się mieści, Co znaczy powab niewieści? Ta harmonia niesłychana Po to od Boga jej dana, By iść przez świat niby święta, Uwielbiana i nietknięta, Obca wszelkim ziemskim szałom, Wieść ludzkość ku ideałom! Czy taki młokos to czuje? Czy zrozumie, uszanuje? On, co żyje jedną chętką: Dużo, byle jak i prędko! Inna rzecz, gdy już w nas cudnie Nieczystość wszelka wychłódnie. Wówczas, ach, wówczas dopiero Wraz z tą najpiękniejszą erą - Wielu z panów mi to przyzna - Żyć rozpoczyna mężczyzna: Gdy z płci swojej niewolnika Zmienia się w pana, w zwierzchnika; Gdy wolny od grubszych robót Duch zażywa pełni swobód. Czy zrozumie młoda głowa, Co to na przykład rozmowa? Gdy dwie płcie, zgoła odmienne, Wymieniają myśli cenne; Słowo z słowem igra, skrzy się, Fruwa jak piłka w tenisie, Czasem leciutko dotyka Misternego dwuznacznika, To paradoksem się mieni, To liczko wstydem spłomieni; Któż mistrzem w takiej rozmowie? Tylko dojrzali panowie! A młody? Głupie to, płoche, Tylko pobrudzi pończochę, Bąka coś, pożal się Boże, To znów kwaśny, nie w humorze, Jedna myśl go ściga wszędzie: Będzie... z tego czy nie będzie. Nigdym pojąć nie był w stanie, Jak to może bawić Panie. Słowem, nie przesadzę wcale: W podróży czy w kryminale, Przy pracy czy przy zabawie, W każdej sytuacji prawie, Czy przy politycznej misji, Czy w teatralnej komisji, Wiek dojrzały ma, bez blagi, Tak oczywiste przewagi, Że życzę wam, bracia mili, Byście go rychło dożyli. Parodie znanych polskich motywów literackich i filmowych "Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania" Niebawem nakładem "Roju" ukaże się książka Ireny Krzywickiej pt. "Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania". Z książki tej podajemy najciekawszy ustęp: "Jest rzeczą wiadomą, że dzieci są wścibskie i ciekawskie. Czy należy odpowiadać na wszystkie pytania? Czy należy z fałszywą pruderią udawać, że się pytania nie dosłyszało? Nie, obowiązkiem człowieka współczesnego jest patrzeć śmiało w oczy własnych i cudzych dzieci. Jeśli chodzi o pytania drażliwe - bo, na pytania zwykłe oczywiście nie ma co odpowiadać byle szczeniakowi - najlepiej jest mieć z góry przygotowane odpowiedzi. Podaję więc najważniejsze i najczęściej przez dzieci zadawane pytania. - "Mamusiu, z czego się robią dzieci?" Na to pytanie proponuję dwa rodzaje odpowiedzi. Jeśli dziecko jest jeszcze za małe, aby mogło zrozumieć prawdę, należy odpowiedzieć: "Dzieci powstają z nadmagnezjanu chlorku potasu". Jest to odpowiedź bardzo zręczna, gdyż dziecko przeważnie nie może spamiętać tej długiej nazwy i gdy powtórzy to w szkole lub kawiarni starszemu koledze, nigdy się nie wyda, żeśmy dali fałszywą informację, i wten sposób autorytet rodziców zostaje zachowany. Gdy dziecko zapamięta i po paru latach, wiedząc już, o co chodzi, przypomni z wyrzutem, że się je oszukało, można pętakowi wmówić, że przekręciło słowo "potas". Inna odpowiedź powinna być stosowana wobec dzieci już większych. Jeśli chodzi o chłopców i dziewczęta w wieku dojrzewania, należy odpowiedzieć: "Dzieci powstają z zaniedbania i lekkomyślnego zapuszczenia ciąży". - "Tatusiu, dlaczego tatuś jest taki czerwony, gdy ściska służącą?" Jest to bardzo typowe pytanie, na które należy odpowiedzieć, przerzucając zręcznie sprawę na tło społeczne. Mówimy więc poważnie: "Tak, moje dziecko, służąca należy do proletariatu, a ludzie, którzy zbliżają się do proletariatu, są "czerwoni". Możesz o tym, dziecko, przeczytać w "Płomyku" i w "Ilustrowanym Kurierku". Gdy dziecko zacznie się mądrzyć, że to nie to samo, możemy dodać: "Paszoł won, szczeniaku". - "Mamusiu, czego chciała ode mnie ta pani, co stoi zawsze u nas na rogu ulicy?" Na to odpowiemy: "A won, ty bydlaku! Stare chłopisko, kobity go na ulicy zaczepiają, a on się pyta mamusi". Wrazie pytań bardziej skomplikowanych, na które nie mamy gotowej odpowiedzi, należy uciekać się do dywersji taktycznej. Np. dziecko pyta się, czy chlorek potasu jest związkiem węgla. Odpowiadamy: "Nie garb się". Albo: "Nie nudź, widzisz, że mamusię głowa boli". Albo też najprostsze: "Paszoł won, pętaku". Zwykle dziecko odpowiada na to "Ty sama paszoł", a to już jest oczywiście wystarczającym pretekstem do sprania szczeniaka. Potem następują płacze, przeprosiny, i sprawa potasu rozpływa się we łzach pojednania. Bardzo częsty u dzieci jest objaw pytań seryjnych. Np. dziecko pyta się, co to jest na szybie. Odpowiadamy: "Mróz". "A dlaczego mróz". Odpowiadamy: "Bo zima". "A dlaczego zima? A co idzie po zimie?" Przy zimie stosujemy pierwszy cios w szczękę. Zdarzają się oczywiście cierpliwsi rodzice, którzy biją w mordę dopiero przy jesieni lub nawet po jedenastym, a nawet dwunastym pytaniu. Pewna matka z Ohio uderzyła dziecko dopiero po trzydziestym piątym pytaniu, które brzmiało: "Dlaczego mamusia gryzie syfon?" Był to o ile wiadomo, rekord świata. NormaIni rodzice walą w pysk przy trzecim lub czwartym pytaniu. Oczywistym błędem jest bicie już przy drugim pytaniu. Znam ojca, którego synek spytał: "Jak się nazywa ta ulica?" Ojciec odpowiedział: "Chmielna". Dziecko spytało: "A jak na imię?" Ojciec zaczerwienił się, no i naturalnie bęc szczeniaka w mordę. Otóż bicie przy drugim lub trzecim pytaniu uważamy za szkodliwe. Po pierwsze, oducza dziecko w ogóle od zadawania pytań, po drugie, odbiera uderzeniom właściwe napięcie. Słynny uczony norweski Hugo von Gulgenstjerna radzi stosować w pedagogice system riposty. To znaczy odpowiadania na pytanie pytaniem. Gdy dziecko pyta: "Mamusiu, dlaczego pan Giellepur zdejmuje spodnie w salonie?", należy szybko odpowiedzieć: "A ile jest trzydzieści pięć razy osiem?", albo: "W którym roku była bitwa pod Zamą?" Gdy dziecko odpowie: "Nie wiem", mówi się: "No to won, ty szczeniaku, do książki, ty cholero, uczyć się, a nie gadać o cudzych parszywych portkach". Metoda ta daje bardzo dobre rezultaty i jest stanowczo lepsza od systemu dra Margulsteina, który zaleca dawanie dziecku zamiast odpowiedzi datków pieniężnych. Gdy dziecko pyta się: "Czy bocian przynosi dzieci zaraz czy w dziewięć miesięcy potem?", odpowiadamy: "Masz tu, kochasiu, dwadzieścia groszy, i jesteśmy kwita". Przy bardziej kłopotliwych pytaniach suma może dojść do setek, a nawet tysięcy. Dr Margulstein opowiada o pewnym dziecku w Zurychu, które pytało ojca o pewną urzędniczkę z jego biura i dostawało jednorazowo po dziesięć tysięcy franków, i to szwajcarskich. Dzieci, jak to już powiedzieliśmy, są wścibskie i interesują się tematami seksuologicznymi. A przecież często się mówi, że nasi milusińscy lubią tylko zabaweczki i laleczki. Ten simplicystyczny pogląd na dzieci naszego pokolenia stanowczo należy odbrązowić. Oczywiście, wszystkie wyżej podane sposoby to są tylko surogaty. Pozostaje droga otwartej prawdy i uświadomienia naukowego. Zawsze najprostsze i najzdrowsze będzie zapoznanie dziecka z nagim faktem. W tym celu polecamy gorąco znakomitą książkę dra GrÂĂuÂŔtzhÂĂaÂŔndlera pt. "Noga i jej okolice" ze składaną mapką i portretem autora. "Kapitan Gloss" Sekretarka (odbiera telefon): Hallo. Jawohl. Ein Moment. Herr Hauptmann, telefon. Gloss: Danke, FrÂĂaÂŔulein. Hallo, hier Hauptmann Gloss... A, to wy "Błyskawica". Chwileczkę. FrÂĂaÂŔulein, lassen Sie mich allein. Ich werde sprechen mit Geheimorganisation. Sekretarka: Jawohl, Herr Hauptman... (wychodzi) Gloss: Przepraszam was... Musiałem kazać sekretarce wyjść z pokoju, bo mam rozmowę z tajną organizacją podziemną... Tak. Już wyszła. Możemy rozmawiać swobodnie. Brunner pewnie ma nas na podsłuchu, ale rozmawiamy po polsku, to nie zrozumie. Co tam nowego? Nasi chłopcy planują rozbrojenie posterunku żandarmerii? Kiedy? Jutro o piątej rano? Dobra. Zaraz zadzwonię na posterunek i każę sobie podać liczebność załogi i stan uzbrojenia. Namówię ich także, żeby jutro o piątej osłabili czujność. Uzyskane informacje przekażę wam dzisiaj o trzeciej po południu na rynku naprzeciw siedziby gestapo. Podejdźcie do mnie i poproście o ogień. Podczas odpalania papierosa wszystko wam powiem. Tylko nie odpalajcie dłużej jak pół godziny. Jak to dlaczego? Żeby nie budzić podejrzeń... Bruner mi nie dowierza... Czekajcie, bo zdaje się, że nawet zdecydował się mnie zlikwidować. Tak, tak.. Widzę przez okno, jak zajeżdżają dwie ciężarówki, z gestapowcami... Nic, nic... Możemy rozmawiać. Słuchawka zajmuje mi tylko jedną rękę, drugą mam wolną... (otwierają się drzwi) Dwaj weszli, żeby mnie aresztwać... (dwa uderzenia, dwa jęki, dwa łoskoty). Już ich załatwiłem. Dwa ciosy i leżą... (rozlegają się strzały). A to dranie, zaczynają strzelać do mnie przez okno (strzały, brzęk szyby). Przepraszam was na chwilę, muszę przłożyć słuchawkę do drugiej ręki... Z Iewej celniej strzelam... Tak... (kilka strzałów). Siedmiu położyłem... Więc jak powiedziałem - o trzeciej na rynku... O, cholera... Nic... Ustawiają naprzeciw okna karabin maszynowy... (seria z karabinu maszynowego, krzyki, jęki, moment ciszy, ciemność). Halo, "Błyskawica", jesteście tam? - Naturalnie, że to ja - kapitan Gloss. A dlaczego nie mam żyć? To oni nie żyją. Wizja wysidła i w ciemności sami się wystrzelali. No to na razie, "Błyskawica". Do następnego odcinka. Cześć. "Nowy polski superfilm" (Streszczenie) Scenariusz: Józef Ignacy Kraszewski, Adam Mickiewicz, Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz, Julisz Słowacki, Stefan Żeromski, Jerzy Stefan Stawiński. Tantiemy: ci, co zawsze. W ubogiej chatce na skraju wsi żyje z pensji byłego męża pani Latter z Piastem Kołodziejem i dwiema córkami: Hopryną i Balladyną. Wracając z nocnej wycieczki w otoczeniu wiernych Litwinów, wiozących na kulbakach Laszki-synowe, Staś Tarkowski dostrzega Balladynę w negliżu, zajeżdża przed ganek i zakochuje się w niewinnym dziewczęciu. Ale nowy sąsiad, niejaki Ślimak, sprowadza okrutnego Azję Tuhaj- Bejowicza, który porywa Balladynę, aby zawieźć ją w darze Neronowi. Balladyna ma nago ukazać się na arenie gigantycznego amfiteatru na grzbiecie tura. Ale ofiarny społecznik, dr Judym, poświęca się i zajmuje jej miejsce, na szczęście w ubraniu. Z opresji ratuje go słynny osiłek, wierny Balladynie Podbipięta. Wspólnie organizują ucieczkę. Rozwścieczony Neron wysyła w pogoń za zbiegami swych pretorian na czele z por. Krzysztofem Cedro (Legia cesarska) i ob. Pochroniem (Gwardia cesarska) oraz podpala Rzym, aby oświetlić ścigającym drogę. Młody pretorian zakochuje się w Balladynie i pozwala jej częściowo ujść cało. Nareszcie w rodzinnej chacie! Schodzą się sąsiedzi, aby wysłuchać opowieści. Od słuchania o straszliwych przygodach Balladyny jedną z sąsiadek p.Telmenę, obeszły mrówki, od których po sąsiedzku usiłują ją uwolnić ją pp. Wokulski i Zagłoba. Ale czas uderzyć w czynów stal! Staś Tarkowski prowadzi do ołtarza spłonioną Balladynę, p. Zagłoba Telimenę wraz z mrówkami, Piast Kołodziej panią Latter, która traci niestety prawo do pensji, Ślimak, który uległ w międzyczasie przełomowi, zaślubia Horpynę. Wszyscy się cieszą. Jankiel gra na rogach Wojskiego i Ślimaka, które im przyprawił. "W Szwajcarii" Tekst i komentarz "Odkąd zniknęła jak sen złoty..." Poeta bardzo udatnie porównywa pannę X do snu. "Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty" Zniknięcie snu tak zdenerwowało poetę, że o mało nie zemdlał. "I nie wiem, czemu ta dusza z popiołów Nie wylatuje za nią do aniołów..." Nie można zrozumieć, dlaczego ta dusza nie wylatuje z popiołów do aniołów. "Czemu nie leci za niebieskie szranki" Daje do zrozumienia, że sam odważnie wstąpiłby w szranki bez względu na ich kolor. "Do tej zawionej i do tej kochanki... W szwajcarskich górach jest jedna kaskada, Gdzie Aar wody błękitnymi spada. Pozwól tam spojrzeć zawróconej głowie. Widzisz tę tęczę na burzy w parowie?" Poeta uważa, że tęcza na burzy to jest zawracanie głowy. "Gdy oczy przeszły od stóp do warkoczy, To zakochały się w niej moje oczy; A za tym zmysłem, co kochać przymusza, Poszło i serce, a za sercem dusza." Daje krótki szkic psychoIogii miłości. "I byłem jak ci, co się we śnie boją..." Uskarża się na zmory i dusznoścÂÁ~ÂŔ podczas snu. "Stanąłem przed nią i spuściłem oczy." W stosunkach z kobietami zawsze przeszkadzała poecie wrodzona nieśmiałość. "...dwie sarny ...utopiły oczów Błyskawice W kochanki mojej błękitne źrenice... Rzekłem: - One się zakochały w tobie!" Nieśmiały poeta zdobył się na komplement. "Odtąd szczęśliwi byliśmy i sami, Płynąc szwajcarskich jezior błękitami, I nie wiem, czy tam była łódź pod nami..." W roztargnieniu nie zauważył łódki, na której jechał. "I mogła była, co chce zrobić ze mną" Zwykłe wodzenie za nos już się zaczęło. "Płynęła lecąc - łódź leciała za nią, Za łodzią jasność szafirowym szlakiem, Za tą jasnością rybek korowody..." Te wyścigi bardzo zasmuciły Słowackiego, który nie umiał pływać. "Pierwsza na kamień wyskoczyła płocha" Grzeczność nie pozwoliła Juliuszowi pierwszemu wyskoczyć na kamień, choć miał ochotę. "I powiedziała mi w głos, że mnie kocha I odesłała mnie znów na jezioro..." Powiedziała mu z daleka, że go kocha, i odesłała na jezioro, a on był z tego bardzo zadowolony. "Że była grota posępna i ciemna I w grocie kaskad kryształu zasłona... Że nas tam samych dzień odstąpił szary I zastał z twarzą ognistą przy twarzy, I ptasząt nas tak obudziły gwary." W tym ustępie poeta siedział całą noc ze swoją ukochaną. "I wszędzie mi źle - i wiem, że źle będzie." Poecie zrobiło się niedobrze. Spis treści Gałczyński Konstanty-Ildefons "Satyra na bożą krówkę" "Strasna zaba" Hemar Marian "Na krasomówstwo" "Sense of Humour" Huszcza Jan "Dzicy z drugiej połowy XX wieku" "Podział godzin" "Stereotypy" Kern Ludwik Jerzy "Bezbolesna przyszłość" "Dwie strony damskiego medalu" "Eremik nasz kochany" "Nasz wkład" "Nowy Kossak" "Przedział dla niepalących" "Wyjątek" Knorr Mirosława "Morał dla -dziestolatków" "Ręce" "Rozmowa z Krasnoludkiem" "Skarb w lesie" "Zabawy" "Zakazy" Krasicki Ignacy "Człowiek i zwierz" "Pieśń Piąta" "Pijaństwo" Mrożek Sławomir "Słoń" "Wesele w Atomicach" Żeleński Tadeusz-Boy "Pochwała wieku dojrzałego" Parodie "Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania" "Kapitan Gloss" "Nowy polski superfilm" "W Szwajcarii" l1 .1 .1 .1 .1 .1