ADAM MROZEK milenium 1. Pamiętam dobrze tamten dzień. Upalne lato, bezwietrzny wieczór o świeżym zapachu błękitnego morza, bladoróżowe słońce ginące za horyzontem. Niewielu ludzi zostało na plaży: kilka par kołysało się przy brzegu w rytm fal, nieliczni starsi jakby ze strachu przed bezkresem morza skryli się w głębi plaży, tylko rozradowane dzieci, kontrolowane dyskretnie przez rodziców, pluskały się w wodzie, nie robiąc sobie nic z szykującego się do nocnej ciszy żywiołu. Teraz już wszyscy nie żyją. Nie, wcale nie zginęli razem w katastrofie nad morzem, gdyż miejsce to było jeszcze przez wieki oazą spokoju. Pewnie szczęśliwie zakończyli swoje wakacje i urlopy, wrócili do domów i żyli jeszcze tyle, ile było im dane. Och! Ile razy zastanawiałem się nad tym, jak długo powinno trwać moje życie. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia. Jaka jest bowiem różnica między życiem człowieka trwającym trzydzieści lat od nieco dłuższego życia starca? Wielka? Nie, z punktu widzenia tysiąca lat mojego życia - żadna. Kiedy tylko pomyślę o tamtym dniu, zaczynam zazdrościć owym ludziom z plaży, którzy uporali się z zagadką istnienia i już od prawie tysiąca lat byli po drugiej stronie. Czy to takie ważne, co się tam znajduje? Być może rozsypali się w nicość. A może obserwują mnie skądś i litują się nad moją potencjalną wiecznością? Wiem, że kiedyś Słońce zgaśnie i już nie pomoże mi chip. Zresztą tak samo jak wujkowi. Wiemy o tym doskonale, lecz perspektywa iluś tam miliardów lat znacznie nas uspokaja. Być może do tego czasu powiedzie się kolonizacja kosmosu i będziemy mogli się stąd wyprowadzić. Cóż, nasze Słońce kiedyś umrze, ale my nie. Tamten dzień przypominam sobie zawsze w chwilach jak ta. Wujek będący w wieku parotygodniowego niemowlaka leży spokojnie w łóżeczku, patrząc się na mnie uważnie pewnymi siebie oczkami. Muszę to zrobić właśnie dzisiaj. Nie jest to ani trudne, ani ryzykowne. Mikroskopijny chip jest wszczepiony pod skórą i praktycznie niemożliwy do wykrycia. Baliśmy się z wujkiem, iż kiedyś nauka osiągnie taki poziom, że ktoś odkryje naszą tajemnicę, ale na razie - po tysiącu latach - wiemy, że szybko to nie nastąpi. Tak, wujek wyprzedził świat nie o wieki, ale o całe milenium. Jedno co muszę teraz zrobić, to odwrócić biegunowość chipów. To takie proste. Najpierw zmienię biegunowość w chipie wujka, potem w swoim. Wujek zacznie znowu rosnąć i będę musiał się nim przez jakiś czas opiekować. Ja z kolei zacznę się cofać w latach i za pół wieku właśnie wujek pochyli się nade mną, gdy będę wiercił się w łóżeczku, i zmieni biegunowość chipów. W ten sposób znów otworzy mi drogę do pięćdziesiątki, a sam ponownie zacznie stawać się niemowlakiem. I tak w kółko, być może przez wieczność. Jesteśmy ciągle sobie potrzebni. Jeden z nas się starzeje, a drugi w tym samym czasie staje się coraz młodszy. Tak, czuję teraz pięćdziesiątkę w kościach i z ulgą za chwilę zmienię biegunowość chipu. Za dziesięć lat osiągnę czterdziestkę i znów będę młody, a za dwadzieścia pięć będziemy krótko w tym samym wieku. Pamiętam, jak kiedyś wujek próbował znaleźć sposób na automatyczną zmianę biegunowości, ale nie udało się. Również nie możemy zmieniać biegunowości samodzielnie w wieku dziecięcym, gdyż organizm raz na sto lat powinien być gruntownie odświeżany. Chip kontroluje wirusy, bakterie, choroby i gdy osiągamy wiek niemowlaka, potrafi skasować wszystkie zagrożenia, i rzeczywiście, rodzimy się jakby na nowo. Z kolei zmiana biegunowości w starszym wieku niż pięćdziesiątka byłaby ryzykowna. Tak więc co pół wieku wspólnie uczestniczymy w swoistym rytuale nieśmiertelności. Nie lubię być niemowlakiem. Stając się dzieckiem odczuwam, że mózg kurczy się i moja wiedza topnieje. Nigdy jednak nie osiągamy dna, czyli świadomości prawdziwego niemowlaka. Chip pozwala nam wiedzieć tyle, aby nie przeciążyło to mózgu. Myślimy słowami, wiemy, kim jesteśmy, czekamy na zmianę biegunowości, aby w każdym kolejnym dniu dorastać i odzyskiwać szybko poprzedni poziom wiedzy. Chip magazynuje ją i wie najlepiej, jakimi porcjami i w jakim tempie należy ładować ją z powrotem do mózgu. Wujek twierdzi, że w wieku piętnastu lat wiemy już to wszystko, co było udziałem naszej świadomości w poprzednim cyklu. Znów wraca do mnie tamten szum morza, narastający półmrok i pisk kołujących nad plażą mew. Wtedy wszystko się zaczęło. Miałem dwadzieścia pięć lat i spędzałem samotnie urlop. Dziewczyna porzuciła mnie tydzień przed wyjazdem, pojechałem więc sam. Leżąc na chłodnym już piasku, spostrzegłem sylwetkę dosyć wysokiego mężczyzny. Stał wpatrzony we mnie z opuszczoną głową. - Dobry wieczór. Mark Wierchood? Pomyślałem, że to może ktoś z obsługi hotelowej albo z biura podróży. - Tak, o co chodzi? - My się znamy. To znaczy my się kiedyś znaliśmy, ale... jak to powiedzieć... kiedyś byłem trochę starszy. Przetarłem oczy i ujrzałem dokładnie twarz wujka, który mniej więcej dziesięć lat wcześniej zaginął w dziwnych okolicznościach. Po prostu zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Rodzina przeżyła szok. Zdolny naukowiec z poważnym dorobkiem przepadł jak kamfora. Niektórzy sądzili, że sprzedał się obcemu mocarstwu, ale przecież pieniędzy mu nie brakowało. Kiedy zatem nagle stanął nade mną młody i tajemniczy, wiedziałem, że coś jest nie tak. Zaprosił mnie do swojego pokoju i powoli wszystko wyjaśnił. Uwierzyłem mu raczej bez zastrzeżeń. Przecież widziałem jego młodą sylwetkę. Poza tym nigdy nie grzeszył nadmiarem poczucia humoru, błazenada nie była w jego stylu. Bezbłędnie odpowiedział na parę szczegółowych pytań dotyczących naszej rodziny, zdobyłem więc dowód. To musiał być wujek. Na wszczepienie chipu zgodziłem się bez zastanowienia. Dla kogo perspektywa nieśmiertelności nie byłaby atrakcyjna? Dopiero po pewnym czasie wujek wyjaśnił, dlaczego wybrał właśnie mnie. Stwierdził, że na mnie może liczyć, bo jestem ateistą. Według niego człowiek wierzący potrafiłby przetrwać tylko kilka cyklów. * W tej chwili po raz kolejny potencjalna wieczność zależy ode mnie. Muszę zmienić biegunowość chipów i czekać. Wujek w każdym cyklu żyje intensywnie, zapewnia nam utrzymanie na przyzwoitym poziomie i niczego ode mnie nie wymaga. Dlaczego? Traktuje mnie jak jajko, które łatwo stłuc. Najważniejsze jest jednak coś innego. Odkryłem to dawno. Wujek mi nie ufa. Boi się, że kiedyś zawiodę. Dlatego nie toleruje jakiejkolwiek religii i filozofii. Przy nim stałem się hedonistą mogącym sobie pozwolić prawie na wszystko. Jestem jak miłe oswojone zwierzątko - mam trwać, nie myśleć i zostawić wszystko na głowie kogoś mądrzejszego. Nie wiem, jak to się stało, ale przed chwilą zacząłem chyba myśleć na głos. Stoję nadal nad łóżeczkiem wujka, a on wierci się i z bezradnością niemowlaka słucha moich słów. Nagle spostrzegam w jego oczkach strach i muszę stwierdzić, że... odczuwam satysfakcję! Znam jego oczy na pamięć. One się nigdy nie zmieniają wraz ze starzeniem się lub odmładzaniem. Cały czas patrzą na świat chytrze, z lekceważeniem i poczuciem wyższości. Wiem, że nigdy nie wypali się w nich zarozumiałość. Dlatego ten strach to dla mnie miła niespodzianka. Jego lęk tak pięknie lśni! I teraz nagle postanawiam to zrobić. Nachylam się jeszcze niżej nad wujkiem i uśmiechając się szyderczo, wydłubuję chip ze swojego ciała. Boli, ale jest to cena za satysfakcję, której doznaję. Wujek zaczyna płakać. Moja krew kapie na jego główkę, a nienaturalnie głośny wrzask niemowlaka powoduje drżenie całego pomieszczenia. Nareszcie czuję się kimś ważnym. Nie jestem zbrodniarzem. Wujek i ja żyliśmy i tak kilkanaście razy za długo. Ja tylko oddaję naturze to, co i tak należy do niej - nasze istnienie. Zresztą wujek ma przed sobą całe jedno życie, jest przecież dopiero niemowlakiem. A co będzie, jak dorośnie i znowu skonstruuje chip? Nie, nie mogę do tego dopuścić. Postanawiam najpierw wydłubać chip z ciała niemowlaka, a potem... Nie mogę przecież dopuścić, aby szarlatan znowu zakpił z natury i oszukał śmierć. Czuję, że muszę go zabić. Chcę właśnie wziąć wujka na ręce, ale szybko zaczynam... tracić świadomość. Widzę jeszcze... jak między nami gęstnieje jakaś mgła... a on popatruje na mnie normalnym wrednym spojrzeniem... znów jego oczy gromią mnie pewnością siebie... wrzask cichnie... a na niemowlęcej twarzy formuje się uśmiech... już nie potrafię dostrzec... czy i w nim jest szyderstwo... och... jego oczy... * Budzę się i bezskutecznie próbuję wstać. No tak, pewnie ktoś podrażnił mój układ nerwowy i dopóki nie wyłączy blokady, nie będę mógł kiwnąć choćby palcem. Potrafię jednak mówić, słyszę też melodyjne gaworzenie wujka. Leży spokojnie w łóżeczku i zbiera siły do kolejnego cyklu nieśmiertelności. Czuję się źle. Jestem słaby, boli mnie rana po wyrwanym chipie. Nie ma go we mnie. Uwolniłem się od balastu wieczności. Czy nie postąpiłem pochopnie? Mam pięćdziesiąt lat, co będzie potem? Dotąd zawsze kiedy osiągałem taki wiek, moje ciało po zmianie biegunowości odmładzało się. Z miesiąca na miesiąc rosła we mnie energia, znikały zmarszczki, pamięć stawała się szybsza i bardziej pojemna. Teraz to historia. Za dziesięć lat być może będę tęsknił do obecnej pięćdziesiątki. Dreszcz mnie przeszywa, gdy myślę, że na łożu śmierci mogę bezskutecznie błagać o chip. Najgorsze, że nikt mnie nie zrozumie. Ktokolwiek będzie świadkiem mojej śmierci, uzna mnie za bredzącego wariata. Na pewno nie będzie przy mnie wujka. Zawiodłem go, zdradziłem, z pewnością zostanę wyrzucony z jego pamięci. Gdy tak zanurzam się w melancholii, słyszę charakterystyczny dźwięk atomowego silniczka. Ktoś pojawia się w pokoju. Piękna młoda dziewczyna nie dotyka stopami podłogi, unosi się nieruchomo kilkanaście centymetrów nad powierzchnią. - Cześć, braciszku! Nie wiedziałam, że kiedyś cię jeszcze zobaczę! - Maggie, to ty? Już dawno o tobie zapomniałem. Ale... skąd się tu wzięłaś? Ty też? - Tak, głuptasie! Też mam chip! Wujek dał go nie tylko tobie. Chyba nie myślisz, że tak bardzo by zaryzykował? - Wiedziałaś, że ja... - Nie, braciszku. Dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy zwariowałeś. Wtedy zadziałało zabezpieczenie i zostałeś obezwładniony. Teraz ja zaopiekuję się wujkiem. Będziesz do końca życia tu uwięziony. Nie masz chipu i jesteś niebezpieczny. - Jak możesz... - Jesteś głupi! Ja chcę być nieśmiertelna i mogę zapłacić za to każdą cenę! Zawsze byłam lojalna, nigdy go nie zawiodłam i zasługuję na nagrodę. Kiedyś marzyłam, aby wspólnie z nim zmieniać biegunowość. Teraz wiem, że to ty robiłeś, zdrajco! Nic nie odpowiadam. Jak mogę rozmawiać z osobą, która była moją wspaniałą siostrą prawie tysiąc lat temu? Lubiliśmy się i rozumieliśmy, ale kurz czasu skutecznie przykrył tamte wspomnienia. Zostało ogólne wrażenie dawno ostygłego ciepła. Nie odczuwamy żadnej bliskości. Dzieli nas wiele: minione tysiąclecie i jakże odmienne perspektywy na kolejne wieki. - To śmieszne! - mówi siostra. - Wujek twierdził, że potrafi sam zmieniać biegunowość, kiedy jest niemowlakiem. Powiedział to, aby zataić prawdę o tobie. Ciekawe, dlaczego mnie okłamał? - Nie domyślasz się? - Widocznie jednak tobie ufał! - Bzdury! Wybrał mnie, bo tylko ty byłaś taka głupia, aby uwierzyć w bajkę o nadzwyczajnych możliwościach wujka- niemowlaka. Ja bym w to nie uwierzył. Ale przede wszystkim nie chciał, abyśmy kiedykolwiek się spotkali. To dla niego mogło być niebezpieczne. A tak w ogóle: jak taka idiotka może opiekować się małym dzieckiem? - Ty chamie! Ty ścierwo! Zdychaj sobie teraz sam! - Maggie czym prędzej odwraca się, lecąc ku wyjściu. - Zaczekaj! Jeszcze jedno! - Co znowu? - Jeżeli zajmiesz się nim na stałe, to może właśnie ty będziesz następna? - O co ci chodzi? - Jesteś głupia, ale masz przed sobą całą wieczność na naukę. Ciekawe, kto się nim zajmie, kiedy zniszczy ciebie. - Ja jestem mu wierna! I umiem korzystać z życia. - Maggie? - Nie mam już ochoty z tobą rozmawiać. - Podobają ci się oczy wujka? 2. Minęło prawie dwadzieścia lat, ale siostra nie znienawidziła wujka, a ja stawałem się... starcem. Wujek to osiemnastoletni młodzieniec, Maggie trzyletnia dziewczynka. Jakiś czas temu udało mi się zdobyć ich zaufanie i odzyskałem wolność. Maggie stawała się coraz młodsza; jej umysł kurczył się. Łatwo przekonałem ją, że nie jestem groźny i nie zrobię jej krzywdy. Wujek z kolei był chłopczykiem-aniołkiem, z dnia na dzień odzyskując po kawałku swoją potężną wiedzę. Natomiast ja posiadałem przewagę wieku, który dawał mi naturalny autorytet. Tego wujek nie wziął pod uwagę, gdyż nigdy w swoim życiu nie zetknął się z... dziadkiem. Wreszcie miał kogoś, kto czytał mu baśnie, pokazywał ptaki, opowiadał o przygodach bohaterów starożytności. Takiego dzieciństwa wujek nie miał nawet w "pierwszym" życiu. Swoich prawdziwych dziadków nie zdążył poznać - umarli. Pamiętałem jak przez mgłę jego matkę - histeryczną tyrankę i ojca - alkoholika. Stanowili utrapienie dla całej rodziny i wszyscy przyjęli z ulgą informację o ich tragicznej śmierci. Wujek, już wtedy mężczyzna, nie poszedł na pogrzeb. Z tego co wiem, nie odwiedził ich grobu ani razu. Dlatego łatwo było mi dać wujkowi to, czego nie mógł mu zapewnić chip, a mianowicie kolorowe i radosne dzieciństwo. Dzięki temu zmieniły się jego oczy - pewnego dnia wreszcie zabłysły życzliwością. Nigdy nie rozmawialiśmy o chipie. Trawił mnie lęk, że wszystko może skończyć się podobnie jak tamtego feralnego dnia podczas zmiany biegunowości. Bałem się zabezpieczeń, które nagle... otworzą mu oczy, a ja stracę nadzieje na... ich śmierć. Nie wiedziałem, co zrobić. Mój czas się kończył i jeżeli przed śmiercią nie zdążę zniszczyć chipów, wszystko na nic. * Pewnego razu wybraliśmy się na piknik. Pamiętaliśmy z dalekiej przeszłości tę formę spędzania wolnego czasu i chyba już tylko my ją kultywowaliśmy. Po tysiącu latach tereny zielone stanowią mikroskopijne enklawy - punkciki w gąszczu połączonych ze sobą metropolii, ale i tak nikt się nimi nie interesuje. Wolny czas można spędzać na tysiące ciekawszych sposobów, a o pojęciu fotosyntezy dawno zapomniano - odkryto prostą technologię otrzymywania czystego powietrza, źródlanej wody i witamin. Przyroda stała się niepotrzebna. Przez ostatnie stulecia przedstawiano ją jako wroga człowieka: ahigieniczną przestrzeń gromadzącą wirusy i paskudne robactwo. Rozpoczynające się czwarte tysiąclecie historię ludzkości widzi właśnie jako zmagania człowieka z przyrodą. Bo czymże były wojny, jak nie sporami o ziemię: grunty, złoża, dostęp do morza? Z czym wiązało się zakładanie cywilizacji jak nie z karczowaniem lasów, wydzieraniem przyrodzie kolejnych skrawków powierzchni globu? Teraz - w wielowymiarowej przestrzeni - każdy może być królem własnego dowolnie ukształtowanego miejsca. A na dodatek perspektywa kolonizacji kosmosu wciąż się przybliża. Nasz las był niewielki. Wysokie zdrowe drzewa okalały centralnie położoną polankę. Rosły gęsto, toteż nie prześwitywały przez nie budynki miasta. Miejscem tym opiekował się uniwersytet. Gdzieniegdzie można jeszcze studiować biologię. Rozłożyliśmy się na środku polany. Dzieci zaczęły uganiać się za motylami, ja w skupieniu słuchałem śpiewu nielicznych ptaków. Nic tak nie koiło starczej, zmęczonej duszy. Słońce delikatnie muskało moją postrzępioną skórę, wiatr pachniał igłami sosen. Wujkowi szybko znudziła się nieskuteczna pogoń, toteż wkrótce usiadł na kocu obok. Maggie zaczęła zbierać polne kwiatki. Wujek mówił coraz mniej. Na pewno posiadł już całą wiedzę poprzedniego cyklu i zastanawiał się, co ze mną zrobić. Wcześniej odnosiłem wrażenie, że poszedł na łatwiznę. W jego sytuacji najlepiej po prostu nic nie robić. Niedługo umrę i problem się sam rozwiąże. Myliłem się. - Dziadku, czy ty nadal... chcesz mnie zabić? - Strzelił niespodziewanym pytaniem. Ton jego głosu był nieodgadniony. Znałem go przeszło tysiąc lat, ale nie wiedziałem, czy w tym głosie było więcej lęku, żalu, czy ironii. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Łatwo odkrył w moich słowach brak szczerości. Wystarczyło, że na mnie spojrzał. Te oczy nie były tak straszne jak wtedy, gdy targnąłem się na jego życie, ale jednak... coś w nich tkwiło. Jakaś siła, niezwykła potęga. A może... zwykłe pragnienie życia? - Dziadku, dobrze mi z tobą. Chyba nie potrafię już na ciebie mówić inaczej, ale... ja pamiętam i nigdy nie będę mógł zaufać ci całkowicie. Zaskoczyło mnie to wyznanie. Nie mogłem skłamać po raz drugi, uspokajając go. Tak, chciałem jego śmierci, lecz jednocześnie traktowałem go jak młodego człowieka wstępującego w dorosłe życie. Nie wiedziałem, co było ważniejsze: ohydny łańcuch jego stuletnich cykli czy niewinna młodość spragniona życia. - Czy jest ktoś jeszcze, kto posiada chip? Teraz z kolei mnie udało się go zdziwić. Zagryzł wargi, podniósł wzrok w kierunku dumnie pnącej się w górę topoli. - Odpowiem ci, ale... coś za coś! - Czego ode mnie oczekujesz? - Wystarczy mi twoje zapewnienie, że nie skrzywdzisz ani mnie, ani Maggie. - I powiesz mi wtedy prawdę? - Obiecuję. Bestia. Niewątpliwie zyskałby na takim układzie. A może postawił ten warunek tylko po to, aby udowodnić moją nielojalność? Zacząłem pocić się, ślina stanęła mi w gardle. Chyba mnie pokonał. - Dobrze, niech dziadkowi będzie. Nie, nikt poza nami nie ma chipu. - Teraz mógł spokojnie skonsumować zwycięstwo. - Chip łączy się z całkowitym zaufaniem. Jak sam wiesz, podczas cykli nigdy się do nikogo nie zbliżamy. Kiwnąłem głową, nie odzywając się ani słowem. Piękny dzień. Maggie podbiegła do nas z puszystym bukietem, zatapiając w nim całą różową twarz. Zauroczył ją ten prosty, kiedyś powszechny zapach. - Maggie, ty wiesz? Zabiłaś te kwiaty. Zrobiła głupią minę, przyglądając mi się zmrużonymi oczętami. W tym samym momencie poczułem na plecach nieprzyjemny, śliski ciężar. To był... wąż powoli wspinający się na moją szyję. Szybko przez lewe ramię dotarł pod brodę i przeczołgał się na drugą stronę szyi. Po chwili okręcił się wokół mnie drugi raz i poczułem silny ucisk. - Boa dusiciel, ratunku! - Wykrztusiłem, nie mogąc złapać tchu. Maggie wrzasnęła, upuściła kwiaty i nerwowo zacisnęła piąstki. Odwróciłem się w stronę wujka czując, że powoli tracę przytomność. Jak wtedy... obraz zaczął się zamazywać. Czy to już koniec? W ten sposób, w takiej chwili? On to zaplanował? Wujek przez parę sekund siedział spokojnie, ale naraz wstał, błyskawicznym ruchem objął węża tuż za płaską głową i zaczął odkręcać go z mojej szyi. Nagle upadli. Kątem oka spostrzegłem ich leżących obok mnie. Nie potrafiłem wstać, nadal wszystko widziałem jak przez mgłę. Tylko wrzask Maggie stawał się głośniejszy. Podbiegła do mnie i szarpała najpierw za ramiona, potem za głowę. Uderzyła mnie kilka razy w oba policzki, ale wszystko na nic. Nadal widziałem mgłę, nie mogłem nawet jęknąć i... straciłem przytomność. Obudziły mnie chłodne krople deszczu. Był już wieczór, w moje uszy wdarł się skowyt wiatru, złowieszczy szum drzew. Nadciągała burza, trzeba było wracać z groźnego lasu do bezpiecznego miasta. Nie pamiętam, aby uniwersytet planował na dzisiaj burzę nad lasem. Wstałem szybko, widocznie krótki sen przywrócił mi siły. Czułem się nieco poturbowany, ale to nieważne. - Gdzie wujek? - Podbiegłem do leżącej na boku skulonej Maggie. Zamiast odpowiedzi usłyszałem atak płaczu. A więc coś się stało. Wąż... wujek... leżeli razem na trawie... Nie, to niemożliwe! - Wujka połknął wąż? - Chwyciłem Maggie za ramiona i podniosłem do góry. Nie chciała wstać, trzymając podkurczone nogi. Zakrywała twarz rękoma i odpowiedziała mi kilkakrotnym nerwowym skinięciem głowy. Trzymałem ją tak jeszcze przez chwilę. Gdy stanęła znowu na ziemi, wskazała niedbale ręką leżący przy drzewie głaz. Nie, to nie był głaz, to... wąż trawiący ofiarę. Podbiegłem do niego, ale nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Już nie był głodny, a jednoczenie wiedział, że jest silniejszy ode mnie i może mnie zignorować. Kiedy traciłem przytomność, wujek z rozdrażnionym wężem upadł na trawę. Gad nie pozwolił mu wstać, łatwo go udusił i połknął. Ja tego nawet nie widziałem. Zalał mnie chaos różnych myśli. Wujek uratował mi życie i sam zginął w okrutny sposób. W takiej sytuacji chip nie mógł mu pomóc. Nie wiem, co czułem. Skończyła się zabawa w nieśmiertelność. Sama Maggie nie potrafi zmieniać biegunowości chipa jako niemowlę. Gdy uczyni to w innym momencie, umrze... prędzej czy później. Moja poprzednia refleksja okazała się niepotrzebna. Gdy ponownie podszedłem do Maggie, zobaczyłem krew. W miejscu gdzie znajdował się chip, czerwieniała rana. A więc zrobiła to, co ja kiedyś. Ona - z rozpaczy, ja - z nienawiści. Z nienawiści do wujka? Nie, z nienawiści do diabelskiej idei sprzeciwienia się naturze. - Maggie, wnuczko, siostro, chodź do domu. Wyciągnąłem ku niej rękę. Maggie najpierw się podniosła, uklękła, rozmazała po twarzy połyskujące łzy, po czym trochę niezgrabnie wstała. Szliśmy wolnymi krokami do miasta. Jeszcze spojrzałem na węża, który prawie rozpływał się w ciemności. Skąd się wziął? Byliśmy tutaj tysiące razy, znaliśmy prawie każde źdźbło i nigdy nie spotkaliśmy bestii. Już w mieście zmroziła mnie myśl, że ten wąż być może jest starszy ode mnie. Może to ten sam starotestamentowy diabeł, którego kiedyś drażniło szczęście człowieka w raju, a teraz stał się wrogiem jego nieśmiertelności? Nie, przecież on chciał połknąć mnie. A może tylko udawał, maskował swoje prawdziwe zamiary? A może to raczej... anioł, mój sojusznik, karzący śmiercią największego bluźniercę w historii ludzkości? Jakie ja mam prawo nazywać kogokolwiek bluźniercą? Zresztą to na pewno przypadek. Tragiczny zbieg okoliczności - raz na tysiąc lat. - Dziadku, boję się węży. Nie chcę już chodzić do lasu! Wyrwałam to, aby nigdy mi nie zrobił krzywdy... tak jak wujkowi. Nie odpowiedziałem, ale jeszcze mocniej chwyciłem jej dłoń. Szliśmy w milczeniu do samego domu. Śrem, lato 2001 Adam Mrozek ADAM MROZEK Rocznik 1968. Absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu (filologia polska, klasyczna); praca magisterska, pisana pod opieką profesora Antoniego Smuszkiewicza, traktowała o fantastyce socjologicznej. Uczy Adam języka polskiego w szkole podstawowej w Śremie i (wbrew rozpoznaniom Inglota zawartym w jego publicystyce oraz "Inqusitorze") znajduje swoje zajęcie bardzo zajmującym i satysfakcjonującym. Może dlatego, że u Inglota uczniowie to diablęta, zaś nauczyciel (dorosły) jest bytem angelicznym; a w "Milenium" - odwrotnie? Oprócz oczywistych i rozległych zainteresowań literackich deklaruje Mrozek pasjonackie zainteresowanie jazzem. (mp) 1