Lucyna Legut Marzę o ślubie (Trzecia i ostatnia część "Miłości trzynastolatki") Moja miłość frunie ze mną Nie pytajcie mnie, jak się czuję, bo sama nie wiem. Jestem i szczęśliwa, i nieszczęśliwa. Obracam na palcu kółeczko od firanki, :zyli mój zaręczynowy pierścionek... Zaręczyliśmy się z Grześkiem w Dworku Sierakowskich, pijąc waniliową herbatę. To jest to samo ółeczko, które wówczas wpadło do mojej filiżanki z herbatą i któ-"e Grzesiek włożył mi na palec jako zaręczynowy pierścionek. Grzesiek ma cudowne pomysły! Wracam więc do mojej szkoły M Anglii jako narzeczona! Dziewczyny poszaleją z zazdrości! Nie-;zęsto się spotyka aż tak szczęśliwe narzeczone. Z drugiej jednak itrony jestem nieszczęśliwa, no bo bez Grześka. Boże! Jak ja wy-:rzymam bez niego przez te pół roku? Moje serce szaleje! Gdybym -nogła przypiąć sercu skrzydła i wysłać je do Grześka, tak jak się wysyła gołębie pocztowe z ważną wiadomością... Grzesiu! Moje >erce krwawi! Moja dusza jęczy! A ja z rozpaczy ogryzam paznok-:ie, aż do samego ciała! Kocham cię, Grzesiu! Kocham! Kocham, jak wariatka! Może rzeczywiście zwariowałam? Może, gdy wysiądę s samolotu, od razu wpakują mnie w kaftan bezpieczeństwa? Chy-?a coś się naprawdę ze mną dzieje, bo chłopak, który właśnie przeszedł obok mnie, bardzo uważnie mi się przyglądał. Pewnie zauważył oznaki szaleństwa. Machinalnie odwróciłam za nim głowę i on także się odwrócił, a potem nagle podszedł do mnie usiadł obok. - Wydaje mi się, że pękasz. Coś cię gnębi? A może nie znosisz podniebnych podróży? - zagadnął. Przechylił się do przodu, wpatrując iię w moją twarz. - Nic mi nie jest - powiedziałam i odwróciłam głowę do na. Nie miałam ochoty zwierzać się z mojej rozpaczy całki obcemu człowiekowi. Jeżeli on zauważył, że cierpię, to pew wszyscy pasażerowie samolotu to zauważą. Niemal wpadł-w panikę. - Ja też nie lubię samolotu - ciągnął niezrażony moim ZUTUT tonem. - Codziennie słyszy się o katastrofach. To nic przyjemne fajtnąć w dół i zostać mokrą plamą. Ale ja mam metodę. Procł Kapujesz? Łykasz i masz w nosie karambole i wszystko. Prawdzh odlot. Czyli lot samolotem z rozkosznym odlotem - roześmiał : łobuzersko. Zwróciłam twarz w jego kierunku. - Przypuszczam, że masz na myśli narkotyki. Otóż mnie to r interesuje. I nigdy nie będzie mnie to interesowało. - A to już twoja broszka. Są tacy, którzy kochają cierpień! Słyszałaś o biczownikach? Lubisz cierpieć, to cierp. Chciałem ofiarow; koleżeńską pomoc. Za frajer. Nie wziąłbym od ciebie grosza. Ni chyba żebyś chciała nabyć coś na zapas. Kiedyś się do tego przekonas Bo nie da się żyć w tym drańskim świecie. Trzeba o nim zapomnie' Proch ratuje życie. - A ja słyszałam, że odbiera życie! - Jakiś kretyn ci to powiedział. Spójrz na siebie w lusterko Wyglądasz jak siedem boleści. A mogłabyś zacząć skakać ze szczęście - Słuchaj! Zostaw mnie w spokoju, bo zawołam stewardesę - zdenerwowałam się. - Nie znam cię i nie chcę znać. Dlaczego właśnie do mnie się przyczepiłeś? Handluj sobie z kimś innyn twoimi prochami. - Nie bądź taką ważniaczką! Nie jest powiedziane, że się jeszcze kiedyś nie spotkamy. Może wtedy nie będę taki miły. Myślisz, że nie wiem, kim jesteś? Znam twoją szkółkę w Oliwie i nawet poznałem kilku kolesiów. Może się zdarzyć, że ci ktoś kiedyś nabije guza. Ze mną lepiej nie zaczynać. No to cześć, ślicznotko! Wyniósł się na swoje miejsce, ale za każdym razem, gdy stewardesa przechodziła, oglądał się na mnie, sprawdzając, czy przypadkiem nie donoszę na niego. "Poznałam prawdziwego handlarza narkotyków!" - pomyślałam ze zgrozą. Wyglądał jak miły chłopak z porządnego domu. Zawsze mi się wydawało, że taki handlarz musi mieć twarz mordercy, a on był zwyczajny. Dziwne, że odważył się proponować mi jakieś prochy. Pewnie ma je ukryte w toalecie, bo kierował się w tamtą stronę. Gdybym na niego naskarżyła, nie znaleźliby niczego przy nim. Bardzo sprytnie. Zdenerwował mnie ten incydent. l świadomość, że on się kręci w pobliżu mojej szkoły. Nie wydaje mi się, aby u nas ktokolwiek zażywał narkotyki. Może on tylko czyha, aby kogoś namówić do tej strasznej rzeczy? Nie wszyscy mają takie mocne charaktery jak ja. Poza tym młodsze dzieciaki są jeszcze naiwne i nie znając niebezpieczeństwa, mogłyby chcieć czegoś spróbować. Zwłaszcza przy takiej zachęcie. On ma dar przekonywania, oczywiście jeżeli idzie o naiwnych. Będę musiała porozmawiać o tym z naszą panią wychowawczynią, gdy tylko wrócę na stałe do szkoły. Stworzymy zespół opieki nad młodszymi dzieciakami. Nie pozwolę, aby mu się udało kogoś z naszych wciągnąć w to bagno. Gdyby nie było kusicieli, nie byłoby także narkomanii. Sprawdziłam, czy moja podręczna torba leży na siatce, tam gdzie ją położyłam; słyszałam, że zdarzało się, iż ktoś podrzucił komuś innemu prochy, a sam bezpiecznie szedł sobie obok, i gdy nakryto tego kogoś, to winny był bezpieczny. Nie wiem, jak potem odbierają ,,towar", ale z pewnością mają na to swoje sposoby. Nigdy nie zastanawiałam się nad sprawą narkotyków. Nie było takiej potrzeby. Teraz już nie pozbędę się tej myśli. Powinno się coś z tym zrobić. Tylko nie wiem co. Nie można pozwolić, aby naiwne dzieciaki skracały sobie życie. No i przecież tyle złego dzieje się przez narkotyki! Nawet inteligentni młodzi ludzie decydują się na spróbowanie "zakazanego owocu", a potem nie mogą się już wyzwolić z nałogu i bywa, że popełniają przestępstwa, aby tylko zdobyć pieniądze na narkotyki. Nie rozumiem, jak można być tak głupim, aby nie wiedzieć, co narkotyki mogą zrobić z człowieka. Nikt by tego nie tknął, gdyby się najpierw zastanowił. To tak, jakby spróbować pocałunku z diabłem. Kto ma rozum, wie, jak się skończy taka chwila rozkoszy. W piekle. Do końca lotu nie przestałam o tym myśleć. Ratunku! Jestem w potrzasku Nie lubię oklepanych zwrotów, ale to był naprawdę ,,gn z jasnego nieba"! Pierwsza osoba, na którą się natknęłam na lotnis w Gotwick, to był Colin! Pomyślałam, że chyba zaraz zemdleję a] że mi się to śni. Zacisnęłam mocno powieki, łudząc się, że g znowu otworzę oczy, Colina tam nie będzie. Oczywiście miafc zganić się za ten sen. Ale nie tylko z oczyma coś mi się stało, słuchem także, bo tuż obok usłyszałam głos Colina: - Wiem, o której przylatują samoloty z Polski. Niejeden r przychodziłem tu z mamą po babcię. Pomyślałem, że będziesz mia tysiąc walizek. Mógłbym się przydać jako tragarz. W żadnym wypadku nie należało dopuścić do ponownego bliskie^ kontaktu z Colinem, przecież przyrzekłam to sobie w Gdańsk Muszę być bezwzględnie oziębła, ze względu na Grzesia. Kocha) tylko Grzesia! Niech to będzie wiadome raz na zawsze! Właśn: zamierzałam, tak jak sobie postanowiłam, ozięble podziękować z fatygę i poprosić, aby był łaskaw zostawić mnie, gdyż sama sobi poradzę, ale nagle zauważyłam kątem oka, że ten piękniś z samoloti ten okropny handlarz narkotyków, stoi z boku i drwiąco przygląd się nam. No więc na złość jemu i ze względu na własne bezpieczeństwi rzuciłam się w ramiona Colina. Colin był chyba zaskoczony, ali zanim zdążył się zastanowić, już mnie tulił i całował moje włos1 i oczy. Handlarz narkotyków zaśmiał się głośno i odszedł. Wyrwałan się z ramion Colina i krzyknęłam: - Zostaw mnie! Jakim prawem mnie całujesz? Nie jestem twoją dziewczyną! Jestem dziewczyną Grzesia i będę nią do końca życia! Nie wolno ci tak się zachowywać! Nie chcę cię znać! Rozumiesz? - Absolutnie nic nie rozumiem - powiedział bezradnie Colin. - To ty pierwsza wpadłaś w moje ramiona! Nie dotknąłbym cię bez pozwolenia, a pomóc ci nieść bagaże to chyba nie zbrodnia? - Och! Przepraszam! - powiedziałam i rozpłakałam się. - Nie chcę być dla ciebie okrutna. Nie zrobiłeś nic złego. To wszystko moja wina, a raczej pewnego handlarza narkotyków... - Zlituj się! Wyjaśnij mi, o co chodzi! Jaki handlarz narkotyków? Może ty jesteś chora? Bo nie przypuszczam, abyś brała narkotyki? Każda, tylko nie ty! - Może uda mi się jakoś ci wszystko wyjaśnić. Otóż w samolocie pewien młody człowiek próbował mnie zainteresować narkotykami. Zwymyślałam go. Tu, na lotnisku przyglądał się nam i idiotycznie się uśmiechał. Tak się zezłościłam, że nie wiedziałam, co robię! A raczej wiedziałam! Chciałam, żeby zauważył, że mam opiekę mężczyzny! Kto wie? Może by mnie w dalszym ciągu nękał i próbował nakłaniać do prochów? Z takimi nic nie wiadomo. W każdym razie ja nigdy nie miałam do czynienia z kimś takim i nie wiem, czego się można spodziewać... Przepraszam, że się uwiesiłam na twojej szyi. - Wspaniale, że istnieją handlarze narkotyków! To znaczy, ten handlarz! Życzę mu wszystkiego dobrego. Dzięki niemu mogłem cię mieć blisko siebie. Nie mogę przestać myśleć o tobie. Stałaś się moją obsesją. Widzę cię wszędzie. Nawet w talerzu z zupą pomidorową. Cały świat jest tobą! Drzewa, domy, ulice. Dziwię się, że jeszcze nie wpadłem pod jakiś pojazd. Wszędzie jesteś ty, a ja idę za twoim cieniem. Jesteś moją pierwszą i ostatnią miłością. - Boże! Jakie to tragiczne! - krzyknęłam przerażona. - Przecież nie mogę zadawać ci cierpień, ale także nie mogę odwzajemnić miłości. Ja już kocham innego. Wiesz o tym. Uwierz mi! Twoja miłość minie! To jest pierwsze zauroczenie. Ja także podkochiwałam się w wielu chłopakach, zanim spotkałam Grześka. - Podkochiwać się w kimś, a kochać to wielka różnica. Ja ciebie kocham. Absolutnie wiem, że nikogo innego nie będzie w moim życiu! Ty albo żadna! - Stawiasz mnie w strasznej sytuacji! Co mam robić? - Masz mnie kochać! - Colin! Zlituj się! Ja już kocham! I to nie ciebie! - Powiedz, że mnie nie znosisz! - Tego nie mogę powiedzieć. Lubię cię. Bardzo. Ogromnie! Z pewnością mogłabym cię kochać, gdybym już nie kochała innego. Zrozum! Nie może tak być, że się zaczyna budować jeden dom, potem nagle się go zostawia i próbuje się budować drugi. - My nie musimy budować żadnego domu. A właściwie to ci chodzi z tymi domami? Bo nie bardzo rozumiem. Może ź powiedziałaś po angielsku? - Och! Rozmawialiśmy kiedyś z Grześkiem właśnie o mi Zapytałam go, skąd można wiedzieć, że miłość jest jedyna i ost i że już nie zakochamy się w przyszłości w kimś innym. I Grz mi odpowiedział. Właśnie to o budowaniu domów. Zdecydow się kochać Grześka i nie mogę kochać ciebie! Zrobiłabym r z domu miłości Grześka. Chyba nie myślisz, że jestem zdoln takiej podłości? A gdybym to tobie zrobiła? Co byś powiedzia - Muszę to przemyśleć. Colin usiadł na mojej walizie. Jego mina wyraźnie świadc o tym, że zabrał się do myślenia. Obawiałam się, że to może pot nawet tydzień, a przecież nie możemy tu zostać. Już i tak lu potykali się o nas, nieraz nawet niezadowoleni mruczeli coś pod no - Colin, chodźmy! - dotknęłam delikatnie jego ramienia. -przemyślisz tak poważnej kwestii na poczekaniu. Bez słowa wstał i wziął moją walizę. Nie patrzył na mnie. powinnam była rzucać mu się w ramiona! - pomyślałam. - St przed jakimś idiotą, który mnie zaczepiał w samolocie, nie uspraw liwia mnie. Zwłaszcza że tak cudownie było w ramionach Co Teraz dopiero uświadamiam to sobie. Trzeba spojrzeć prawe w oczy: skorzystałam z okazji!" Oczywiście nie wyznałam Colin swoich myśli. Ja także będę się musiała nad wszystkim zastano Jedno jest pewne, nie zdradzę Grześka, żeby tam nie wiem co W pociągu właściwie nie rozmawialiśmy. Taka cisza była stras krępująca. Colin cały czas był zamknięty w sobie. Może to już na zawsze zostanie? Nie chciałabym. Wszyscy go uwielbiali za pogodne usposobienie. Z mojego powodu gotów stać się odludk Nie wiedziałam, jak to zmienić, więc także milczałam. W bra szkoły Colin oddał mi walizkę i nie patrząc na mnie, powiedz - Teraz już dasz sobie radę sama. Muszę pędzić, aby się ta rozpakować. Cześć! Colin pobiegł przez trawnik do swojej części domu, a ja sta w bramie, ze ściśniętym z żalu sercem. Tyle bólu zadałam Colin Dlaczego właśnie mnie pokochał? Taki wspaniały chłopak! Móg mieć najpiękniejszą i najmądrzejszą dziewczynę! Dlaczego wybrał mnie? Nie mogę odwzajemnić jego uczucia, choćbym bardzo chciała! Nie jestem taka jak inne. Czułam się jak mucha w pajęczej sieci. Czy mi się uda z tej matni wyplątać? Boże! Jak skomplikowane jest Lady Paulina Podchodząc do drzwi naszego pokoju, przystanęłam, zdziwiłam się panującą wewnątrz ciszą, zwłaszcza że wydawało mi się, iż widziałam zarys jakiejś postaci w naszym oknie. Zrobiło mi się smutno, bo szykowałam się na gorące uściski i okrzyki radości. Wtaszczyłam się z walizką i plecakiem. Na środku pokoju stały moje trzy przyjaciółki, w białych dresach, z czarnymi muszkami na szyi, każda z przezroczystym krążkiem w oku, który miał udawać monokl. Na mój widok przytknęły do ust grzebienie z bibułką i odegrały melodię ,,Góralu, czy ci nie żal". Kiedyś pytały, jaką piosenkę najczęściej się w moim kraju śpiewa, i zaśpiewałam im tę właśnie. O Boże! Co się potem działo!!! Piszczałyśmy, całowałyśmy się, Hilda z radości zrobiła "gwiazdę", a Jane mostek. Greta przyklękła przede mną, z Kermitem, którego łapkę uniosła w geście salutowania. Zaczęłyśmy mówić wszystkie równocześnie. Padały pytania i odpowiedzi. Opowiadałyśmy o wszystkim, co się wydarzyło, gdy nie byłyśmy razem. Dziewczęta najbardziej były ciekawe mojego spotkania z Grześkiem. Pokazałam im dłoń z kółeczkiem z firanki na palcu. - Zaręczyłam się - powiedziałam. - To było przeznaczenie. W herbaciarni to kółeczko z firanki w oknie wpadło wprost do mojej filiżanki. Sam los zdecydował o naszych zaręczynach. Czy to nie wspaniałe? Dziewczęta z uwagą oglądały moją obrączkę. - Jakie to romantyczne! - westchnęła Greta. - I cenniejsze nawet od platynowej obrączki. - Skoro jesteś zaręczona, to chyba powinnyśmy się do cię w jakiś szczególny sposób zwracać. Może panno Paulino? - To b słowa Hildy. - Myślę, że lady Paulina będzie właściwszym zwrotem - pov działa Jane. - Zaręczyny to nobilitacja. Zostałam więc lady Paulina. Miłosne tortury I znowu była nauka i nauka. Wszystkie chciałyśmy być jednako\ doskonałe, więc uczyłyśmy się, z małymi tylko przerwami na wygłup Hilda nad swoim biurkiem ponaklejała na ścianę niezliczoną ilo zdjęć i reklam waltorni. Kochała się przecież w Michaelu - waltorniśc: Co pewien czas przerywała naukę, wykonywała jakieś tajemnic: skłony przed tymi naklejkami i wypowiadała szeptem zaklęcia: Na waltorni smętną duszę Kocham cię! Bo kochać muszę! Wypij ust mych wrzący kielich Albo niech nas grób rozdzieli! - Jeżeli już bierzesz się za czary - powiedziała Jane - zró z wosku dwie figurki: twoją i Michaela i połącz ich dłonie w miło; nym uścisku. Gdy wosk się roztopi, zostaniecie złączeni ze sobą n zawsze! - Czy już komuś się to sprawdziło? - zapytała Hilda. Wida było, że jest gotowa do natychmiastowego czynu. - Tylko skąc wziąć wosk? - Z kaplicy. Tyle tam świec... Nikt nie zauważy braku jednej. - Jestem katoliczką. Tego mi nie wolno zrobić. - W takim razie umieraj z miłości - powiedziała obojętnie Jan i zabrała się z powrotem do nauki. - Ja jestem protestantką - odezwała się cichutko Greta. - Może mnie bardziej wypada? Pójdę do kaplicy po świecę. Kermit jest zdania, że należy pomagać wielkiej miłości. - Nie mieszaj do tego żaby - skarciła ją Jane. - Pokaż, że masz mocny charakter i stać cię na kradzież świecy. - Co za okropne słowo! Kradzież! - oburzyła się Hilda. - Przyjaciółka próbuje uratować mi życie! To jest właśnie prawdziwa przyjaźń! Chyba każdy widzi, że umieram z miłości! Chcecie, aby moje serce do końca się wykrwawiło? - Poddałam tylko myśl, ale nie mam ochoty brać udziału w awanturze z kradzieżą świecy. Na to jestem zbyt wielką damą! - powiedziała Jane. - Jak sama nazwa wskazuje, prawdziwą damą jest tu tylko lady Paulina - wycedziła Hilda. - Lady Paulina z pewnością zrobiłaby wszystko dla mnie! - Oprócz tej jednej rzeczy - odezwałam się. - Ja także jestem katoliczką. Taki czyn to świętokradztwo. - Przez was zostanę starą panną. - Hilda obraziła się. - Niech nikt się dla mnie nie poświęca! Skoro nie jestem godna poświęceń, biorę się do nauki. Jeszcze kiedyś znajdę sposób na uwiedzenie Michaela, i to bez waszej łaski, Znowu zabrałyśmy się do nauki. To nie była poważna awantura, tylko jeden z naszych wygłupów. Byłyśmy przecież zwariowanymi czternastolatkami. Już niedługo będziemy miały po piętnaście lat, a wtedy wszystko nabierze innego znaczenia. Ja, chociaż byłam prawdziwie zakochana, przez co czułam się bardziej dorosła, jednak także lubiłam nasze szaleństwa. Czas na wielkie kochanie zostawiłam sobie na powrót do kraju. U boku Grześka będę poważniejsza, bo tego oczekuje się od osoby zaręczonej. Uczyłyśmy się w ciszy, przerywanej od czasu do czasu westchnieniami Hildy. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Niezbyt poważnie traktowałyśmy jej zakochanie. Prawdziwie zakochana byłam wyłącznie ja. Zauważyłam, że dziewczęta odnoszą się do mnie niemal z szacunkiem. Miałam obrączkę. I co z tego, że odpadła z firanki? Liczyły się uczucia i poważne zamiary Grześka. Miło było zostać lady 13 Paulina pośród tej rozbrykanej dzieciarni. Moimi zaręczynam: bardziej przejęła się Greta. Zawsze gdy przechodziła obok : z Kermitem w objęciach, szeptała do niego: - Patrz, Kermi! To lady Paulina. Prawdziwa narzeczona. narzeczoną to poważna sprawa. To jest miłość na całe życie! życie, pojmujesz?!? To brzmi niemal tragicznie! Lady Paulin, nigdy nie będzie się mogła w kimś innym zakochać. Greta i jej żaba, Kermit, niewiele jednak wiedzieli o życiu. Kochałam Grześka, ale nie przestawałam myśleć o Colinie, to niezależne ode mnie. Nawet przestałam mieć wyrzuty sum Ja nie chciałam się kochać w Colinie. Coś samo we mnie ko się w nim. Coś, co nie było mną. Ja, prawdziwa Paulina, koch wyłącznie Grześka. Jakieś moje drugie ja kochało Colina. Zastanaw: się, czy nie pójść z tą sprawą do psychologa szkolnego? Tyli mi z tego przyjdzie? Psycholog najwyżej znajdzie jakąś uc nazwę na stan mej duszy, ale przecież nie będzie za mnie decyd( Ja muszę sama zdecydować, albo Colin, albo Grzesiek. Z pewnością Grzesiek. Może po prostu potrzebuję trochę czasu, się z tym uporać. To musi minąć. Postanowiłam poważnie pi mawiać z Colinem. Poproszę, aby mi pomógł wyplątać się z uczuć. To on zawinił! Po co wyznawał mi miłość, wiedząc kocham innego? Czemu był taki miły i tak przepięknie na patrzył? Przecież najwyraźniej mnie uwodził! Tego się nie i wyprzeć! A ja jestem słabą dziewczyną. Jeśli mnie naprawdę ki tak jak mówi, powinien mi pomóc zapomnieć o nim. Nie mogt przerwy cierpieć. Przechodząc obok Colina na przerwie, szepnęłam mu, tak nikt nie słyszał: - Muszę z tobą pomówić. Bądź w niedzielę na ławeczce. Cała drżałam na myśl, że spotkam się z nim sam na sam, to było nerwowe drżenie, wiem z całą pewnością. Nie miłosn Zapomnij o mnie raz na zawsze To był chyba najgorszy dzień w moim życiu! Deszcz siąpił bezustannie, było szaro, ponuro, okropnie! Włożyłam płaszcz przeciwdeszczowy, w którym wyglądałam jak bezbarwna kuropatwa, ale nie dbałam o to, i poszłam na spotkanie z Colinem. Wiedziałam, że przyjdzie o tej samej godzinie, o której po raz pierwszy spotkaliśmy się przy ławeczce. Czekał. Siedział ze spuszczoną głową, z rękami zwisającymi bez życia. Nawet się nie poruszył, gdy podeszłam. Czułam się beznadziejnie. Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę. Nie umiałam znaleźć słów na to, co kłębiło mi się w głowie. W milczeniu usiadłam na ławce, w pewnym oddaleniu, i nieświadomie w ten sam sposób apuściłam głowę i ręce. Potem bezwiednie zaczęłam zgniatać rąbek przeciwdeszczowego płaszcza. - Strasznie szeleści ten płaszcz, gdy go tak zgniatasz - odezwał się Colin. - Mam głowę pełną szelestu. Nie mogę myśleć. - Wiesz, o czym chcę mówić? - zdecydowałam się rozpocząć rozmowę. - Wiem. Chcesz mi powtórzyć, że kochasz innego i że nie mam na co liczyć. Ale to, co ja czuję, jest wyłącznie moją sprawą. Dałem :i przecież spokój. Nie nagabuję cię. Nawet staram się nie patrzeć na ciebie. Nie możesz powiedzieć, że cię prześladuję. - Jestem ci wdzięczna za twoje zachowanie. Chodzi jednak o coś innego. Zburzyłeś mój spokój. Przez ciebie czuję się jak zbrodniarka. Zabiłam w sobie jakąś część miłości do Grześka. Czuję się winna, 30 ja naprawdę nie chciałam... Kochałam tylko jednego chłopaka! Czemu stanąłeś na mojej drodze? Czemu mówiłeś do mnie te wszystkie piękne słowa? Każda z dziewcząt dałaby sobie dla ciebie odciąć głowę. No, może nie głowę, ale palec u ręki, a ty musiałeś właśnie mnie wybrać! Skrzywdziłeś mnie! Przez ciebie mam wyrzuty sumienia. Cierpię nadludzkie męki, bo nie mogę przestać myśleć o tobie! - ostatnie słowa niemal krzyknęłam. Colin całym ciałem odwrócił się w moim kierunku i wpatrzył się we mnie. - Cierpisz? Z mojego powodu? Więc chyba mnie kochasz? - Wcale cię nie kocham! Kocham Grześka! Tylko dlaczego mogę uwolnić się od myśli o tobie? Coś strasznego się ze i dzieje! Musisz mi pomóc wymazać siebie z mojej pamięci! Je mnie kochasz, tak jak mówisz, zrobisz coś, co mi pozwoli znienawi cię! - Natychmiast to zrobię! Colin gwałtownie przyciągnął mnie do siebie i zaczął n" całować. Tłukłam go pięściami, najpierw gwałtownie, potem cc słabiej, aż w końcu objęłam go i już mi było wszystko jec Całowałam go tak samo gorąco, jak on mnie. Nie wiem, jak to dl trwało. Może tylko chwilę, a może całą wieczność. Gdy przestaliś się całować, aby zaczerpnąć oddechu, powiedziałam: - Nienawidzę cię za to, że ciebie także kocham! Nie mogę żyć! Popełniam występek wobec Grześka, gdy ciebie całuję, i wo ciebie, gdy całuję jego. Powinieneś mną gardzić! Przecież widz że mam nikczemny charakter. - To samo można by powiedzieć o mnie - zamyślił się Co - Nie powinienem odbijać dziewczyny innemu chłopakowi. W działem, że kochasz innego. Wszystko stało się wbrew mojej w Przysięgam, że nie miałem zamiaru interesować się tobą. To są przyszło. Nawet nie wiem kiedy. Po prostu pewnego dnia zor towałem się, że wariuję z miłości. - I co my teraz zrobimy? - spytałam załamana. Dla mnie była to naprawdę trudna sytuacja. Przecież by uczciwą dziewczyną. I nie przestałam kochać Grześka. Czy jesz komukolwiek zdarzył się taki przypadek? Coś pozaziemskiego plątało nasze losy. No bo jeżeli wszystko zależy od nas samych jak to mogło się stać poza naszą wolą? Prawdziwe czary. Ani ani Colin nie znaleźliśmy wyjścia z tej trudnej sytuacji. Sprawa wyglądała dobrze. Colin mnie rozumiał i naprawdę chciał mi pom ale nie mógł przestać mnie kochać. Staliśmy się ofiarami włas miłości. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy unikali sytuacji, w któr znowu znaleźlibyśmy się w swoich ramionach. I będziemy stare się o sobie zapomnieć. Powiedziałam Colinowi, że powinien spróbow; zainteresować się inną dziewczyną. Podsunęłam mu myśl o Alic 'ej, którą w szkole ironicznie nazywano "panną torcik", bo była łódka dla wszystkich chłopców. Colin oburzył się na moją propozycję. - No wiesz? Nie mogłaś już nic obrzydliwszego wymyślić? "Panna orcik", która obściskuje się ze wszystkimi chłopcami! Zbyt nisko mnie 'enisz. Tego się po tobie nie spodziewałem. Nie myśl sobie, że ja koniecznie chcę mieć jakąś dziewczynę. Znakomicie obywałem się bez uch i w dalszym ciągu może tak być. Ty byłaś dla mnie kimś tvyjątkowym. Powiedzieliśmy przecież sobie, że to było od nas niezależne. To się po prostu stało. Nawet nie chcę słyszeć o "pannie torcik"! - Przepraszam. Nie chciałam cię urazić. Jednak co do "panny orcik", a raczej Alice, to wszyscy się mylicie. Poznałam ją trochę. 'o bardzo inteligentna dziewczyna i bardzo mądra. Ale nieszczęśliwa. 'rzynajmniej tak mi się wydaje. - Nie mogłam nic więcej powiedzieć, "o przyrzekłam Alice, że nikomu nie zdradzę, jaka jest naprawdę. Uice z jakichś powodów wolała, aby ją uznawano za głupią i rozwiązłą Iziewczynę. Myślę, że była zbyt dumna, aby pozyskiwać sobie >rzyjaciół, pokazując się z dobrej strony. Chciała, aby ktoś sam >dkrył, jaka naprawdę jest. Najbardziej zależało jej, aby to był Colin. Ale ja nie mogłam mu tego wszystkiego powiedzieć. - Nie chcę mieć nic wspólnego z żadną dziewczyną - powiedział ;olin. - I przestań mi matkować. Jeżeli zechcę mieć dziewczynę, sam obie ją znajdę. Żegnaj na zawsze! Nie chcę ochłapów w postaci )rzyjaźni! Zajmę się poważniej sportem i może zapomnę o tobie! Nie nartw się o mnie. Jestem mężczyzną i muszę być przygotowany na yszystkie przeciwności losu. Życzę ci szczęścia. Cześć! Colin odszedł, a ja zostałam sama na ławce. Wiatr zawiał, 'vzmógł się deszcz i chłostał mnie po twarzy. Siedziałam jak spa-aliżowana. A potem wypłakałam wszystkie nagromadzone we mnie ;zy. Byłam taka nieszczęśliwa! I nie rozumiałam dlaczego. Przecież "hciałam, aby Colin zostawił mnie w spokoju. Po to się z nim tutaj imówiłam. Powinnam być zadowolona, że zrozumiał. Nie będę już larażona na jego czułe spojrzenia. A jednak żal mi się zrobiło, że de ujrzę tych spojrzeń. Doprawdy, albo mam nikczemny charakter, ilbo zwyczajnie zwariowałam? Muszę się wziąć w garść! Zabiorę ię ostro do nauki. To najlepsze lekarstwo na wszystkie męki luchowe. Niejeden raz się o tym przekonałam. Anielskie pióra Wróciłam do naszego pokoju. Dziewczęta siedziały z i w książkach. Podniosły głowy, gdy wchodziłam. Miały jedn zdumione spojrzenia. - Co się stało? - spytały równocześnie, a Hilda dodała: - Albo wpadłaś do studni, albo zaprzyjaźniłaś się ze zmi kurami. - Zafundowałam sobie darmową maseczkę z deszczu -wiedziałam. - Zobaczycie, jaką jutro będę miała piękną cerę! - Lady Paulina musi dbać o siebie - podchwyciła Greta. to, co my. My możemy byle jak wyglądać, bo i tak nikt nie ; na nas uwagi. - Mów za siebie! - oburzyła się Hilda. - Za mną wczoraj o się jeden chłopak, ale nie wiem, kto to, bo mi akurat okulary z się z nosa. - I nie zauważyłaś, że to nie był chłopak, tylko dziev - zaśmiała się Jane. - Kiedyś pomylisz anioła z diabłem. Ra dopasować sobie lepiej okulary. - Ważne, abym ciebie mogła odróżnić od diabła, co jest trudne - odparowała Hilda. - Czyżbyś siebie miała za anioła? - spytała, śmiejąc się, - A gdzie anielskie piórka? - Chcesz piórek, to będziesz je miała! - krzyknęła Hilda chwyciła poduszkę, którą rzuciła w Jane. Jane bez namysłu ud Hildę swoją poduszką. Greta i ja włączyłyśmy się do za Poduszki fruwały po całym pokoju. Przerwałyśmy walkę, gdy ze ściany, trafiony poduszką, obrazek waltorni. Hilda osę namalowała waltornię i kazała oprawić obrazek w szkło i póz ramkę. - Teraz to symbol mojego zdruzgotanego życia! - powie Hilda, zbierając z podłogi okruchy szkła. Wszystkie rzuciłyśmy się do pomocy. - Proszę tego nie dotykać! - krzyknęła. - Sama zbiorę ok szczęścia! - Pozbierała nawet najmniejsze kawałeczki szkła, wsypała do wielkiej koperty. - Gdy będę się zbliżała do stu lat i będę mniej zajęta niż teraz, posklejam to szkło. Przypomnę sobie czas, w którym byłam beznadziejnie zakochana, a jednak szczęśliwa. No i przypomnę sobie dzisiejszy dzień, gdy moje przyjaciółki próbowały mnie zamordować poduszkami! Czy wy zdajecie sobie sprawę, że kiedyś będziemy stuletnimi staruszkami? To nas nie powinno spotkać! - Mnie z całą pewnością nie spotka! - powiedziała Jane. - Ja zawsze będę piękną Jane. Zostanę przecież artystką, a artystki się nie starzeją. - Sara Bernhardt się zestarzała - zauważyła Greta. - Ba! Ale kiedy to było?!? Wówczas ludzie się starzeli, bo nie 3yło dobrych kremów - odpowiedziała Jane. Ja także wtrąciłam się do rozmowy. Powiedziałam: - Taka Kleopatra, chociaż nie używała kremu, ale kąpała się w oślim mleku, zawsze była przepiękna. Spróbuj oślego mleka, Jane! - Kleopatra była śliczna do końca, bo młodo umarła! Kupiła sobie w sklepie ze zwierzętami żmiję, czy innego trującego gada, i kazała, żeby ją ukąsiła - powiedziała Hilda. Greta się rozpłakała. - Ja nie chcę być stara! - Kto właściwie rozpoczął tę okropną rozmowę o starości? - spojrzała na nas groźnie Hilda. - Co nas obchodzi starość? Mamy po czternaście lat! - Przecież to ty zaczęłaś mówić o starości - zauważyła Jane. - Z powodu waltorni, a raczej szkła z obrazka z waltornią. Przez waltornię wplączemy się w nieszczęście. - Doprawdy, o byle co robicie szum! - obraziła się Hilda. - No i zazdrościcie mi mojej miłości. - Nie wszystkie. Lady Paulina jest zakochana, i to szczęśliwie - powiedziała Greta. Poczułam się nieswojo i zmieniłam temat: - Przestańmy ciągle mówić o miłości. Wygląda na to, że nic innego nie robimy, tylko się kochamy albo próbujemy się zakochać. Nauka czeka, kochane panienki! Aż do pełnoletności to ma być nasza największa miłość! Żegnam, drogie damy! Tylko pozbędę się mokrego ubrania i natychmiast rozpalam nad swoją głową kagai wiedzy! Poszłam do łazienki przebrać się. Nasze żarty pozwoliły mi odprężenie. Już nie czułam się nieszczęśliwa. Nawet mnie to zdziw Powinnam trochę dłużej pocierpieć. Ale obecnie tyle spraw dzi się poza moją wolą. Widocznie tak musi być. Życie jest pełne niespodzianek Przez pewien czas nic szczególnego się nie działo. Nades wiosna, egzaminy końcowe zbliżały się coraz bardziej. Wygląd na to, że wszystkim wywietrzały z głowy romanse. Uczyliśmy jak szaleni. Zawsze przed nadejściem lata każdy chciał wyp, możliwie najlepiej. To nie znaczy, abyśmy się w ciągu roku obij Może to właśnie wiosna sprawiała, że chciało się mocniej żyć i le^ uczyć. Babcia, na przykład, zawsze na wiosnę dostawała twórcze napędu. Mówiła, że gdy widzi słońce, wydaje się jej, że może zac; przenosić góry. Mama także piękniała z wiosną i była nawet goto wziąć w teatrze każde nagłe zastępstwo, chociaż kiedy indziej : dawała się na to namówić. Nasz pokój aż kipiał od wiedzy, którą w siebie wchłaniałyśn Kermit na łóżku Grety tracił żabią urodę, porzucony przez Grę zajętą wyłącznie nauką. Smętnie zwisały ze ścian rysunki waltor Hilda nie miała głowy, aby je przykleić. Bez przerwy siedzi, z nosem w książkach, tylko co jakiś czas chuchała na okuli i przecierała je zamszową szmatką. Jane starała się nie pochy zbytnio nad książką, musiała dbać o siebie - przyszła aktorka i może być przygarbiona. Często brała długi drążek, który kładła plecy, na końcach drążka opierała rozciągnięte ręce i w tej póz} powtarzała wiadomości, które przed chwilą wbijała sobie w parni My nie musiałyśmy się tak torturować, bo nie zamierzałyśmy t aktorkami. Chociaż jeśli o mnie chodzi, to kto wie? Ciągle jeszc nie zdecydowałam, kim chcę być. Wszystko będzie zależało od Srześka. Może obiorę sobie taki zawód jak on? Nie wiem, co zamierzał, bo przestał do mnie pisać. Na pewno nie miał wolnej :hwili, przecież szykował się do matury. Grzesiek nigdy nie pisał istów, tylko krótkie karteczki. Wybaczałam mu to, bo wielu jest udzi, którzy nie znoszą pisania listów. Zresztą ja także ostatnio nie "ozpieszczałam go korespondencją. Naprawdę nie miałam na to ani 3;łowy, ani czasu. Cała szkoła zamknęła się w kokonie nauki, z którego pod koniec "oku szkolnego wyfruną barwne motyle wiedzy. Ja już szykowałam ;ię do rozpostarcia motylich skrzydeł. Sama siebie muszę pochwalić, e nie zmarnowałam czasu i byłam wśród niewielu prymusów. labcia będzie się puszyć z dumy. Mama i tata oczywiście także, le oni robią to dyskretniej. Babcia natomiast próbuje cały świat Joinformować, jaką to ona ma uzdolnioną wnuczkę. Często w tych 3ochwałach przesadza, a potem zaczyna sama w to wierzyć. Wydawało się, że spokojnie dobrniemy do końca roku szkolnego, ^dy tymczasem wydarzył się bardzo przykry wypadek. Podczas neczu w Colina tak mocno trafiła piłka, że upadł na boisku i na :hwilę stracił przytomność. Tego dnia nie kibicowałyśmy. Cały czas poświęcałyśmy na naukę. Dowiedziałyśmy się jednak o wypadku -latychmiast, gdy tylko przyjechała karetka pogotowia. Widziałam, ak przez trawnik biegnie w szaleńczym pośpiechu "panna torcik". dostawiłyśmy książki i także pobiegłyśmy na boisko. Alice klęczała 3ochylona nad Colinem i krzyczała: - Na miłość boską! Ratujcie go! Ratujcie! - Proszę się uspokoić! Właśnie to robimy - powiedział lekarz próbował odsunąć Alice, która szarpała się, jakby chciała sama aodźwignąć Colina i zanieść go do karetki. Bardzo szybko umieszczono Colina na noszach. Alice wyrwała iię chłopcom, którzy ją przytrzymywali, i uczepiła się noszy. - Jeżeli to twój krewny albo twój chłopak, to możesz z nim echać - powiedział lekarz. - Tylko proszę zachować spokój. Prawdopodobnie nic mu nie będzie. Widziałem wiele takich urazów oośród sportowców. Zwykły szok. Zrobimy prześwietlenie czaszki, ia wszelki wypadek, i będziecie mogli razem wrócić. Opiekun naszej klasy stał przy karetce, w samej tylko p i trząsł się z zimna. - Proszę chwilę poczekać! Ubiorę się i natychmiast bęc wrotom. Chłopiec nie może zostać bez opieki. - Nie mamy czasu czekać - odpowiedział doktor. -pewnością chłopcu nic nie grozi. Widzi pan, że jest całkiem prz Zbadamy go i będzie mógł wrócić z tą dziewczynką. Colin wstał z noszy i chciał wyjść z karetki. - Nic mi nie jest - powiedział. - Po co to całe zamieszanie? - Co to, to nie - odpowiedział lekarz. - Najpierw sprawdzić, czy z całą pewnością nic ci nie jest, a potem bardzo, wracaj. Ruszamy! - powiedział do kierowcy i poje Jeszcze jakiś czas trwało na boisku zamieszanie. Ci, ktc byli świadkami wydarzenia, pytali, jak to się stało. Ktoś c] nie opowiadał, ale właściwie nie było wiele do powi i wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Wydarzenie było towane, szczególnie niezwykłą sprawą wydała nam się c "panny torcik". Dlaczego właśnie ona pojechała z Colinem? byli parą, o czym nikt do tej pory nie wiedział? Było to pomyślenia: Colin i "panna torcik"? Świat się przewraca nogami! Nic nie grozi Colinowi Całą drogę w karetce Colin milczał. Lekarz przyglądał zaniepokojony i co chwilę mierzył jego puls. - Czy z całą pewnością nie odczuwasz żadnych doleg - zapytał. - Mówiłem już, że nic mi nie jest. - Zawsze jesteś taki ponury? Jak na młodego chłopca, t dziwne. Skoro nic ci nie jest, mógłbyś nas zaszczycić ro A może chodzi o to, że chciałbyś być sam na sam z twoją dzie^ Niestety, jesteście skazani na moje towarzystwo, ale niedługo będziecie rolni. - O czym pan mówi? - zapytał ze złością Colin. - Nie mam ,adnej dziewczyny! Ani tutaj, ani w ogóle! I nie wiem, dlaczego właśnie ona jedzie ze mną? - Zaopiekowała się tobą. Mógłbyś jej podziękować. Nie rozumiem zupełnie współczesnej młodzieży. Brak wam subtelności i elegancji. ^. ty - zwrócił się do Alice - niepotrzebnie wylewałaś łzy z jego -owodu. Nie jest ciebie wart. Znajdź sobie innego chłopaka. - Nie jest moim chłopakiem. Jest tylko kolegą z mojej klasy - wyjaśniła spokojnie Alice. Wydawało się, że niezadowolenie Colina vcale jej nie dotyczy. Zachowywała się obojętnie, a nawet wzgardliwie. - Akurat byłam w pobliżu, gdy zdarzył się ten wypadek. Ktoś ausiał się nim zająć. Ale to nic nie znaczy. Koleżeńska przysługa i tyle. Lekarz spojrzał zdumiony na Alice. Przed chwilą jeszcze szlochała [ błagała o pomoc dla Colina... "Może to była inna dziewczyna?" - pomyślał. "Ale nie. To z całą pewnością ona". Była prześliczna z miejsca ją zauważył. "Co za zwariowane dzieciaki?" - snuł swoją myśl pan doktor. "Pewnie się posprzeczali i teraz sobie dokuczają". Podczas gdy Colina badało kilku lekarzy, robiono mu prześwietlenia czaszki i kręgosłupa, Alice zatelefonowała do swojej matki: - Mamo! Czy możesz mi pożyczyć samochód na kilka godzin? - Jak to "pożyczyć samochód"? Nie rozumiem. Ale gdzie ty właściwie jesteś? Powinnaś być w szkole! - wykrzykiwała w słuchawkę mama Alice. - Mamo! Teraz nie będę ci tłumaczyć. Nie mam czasu. Potrzebny mi samochód na jeden dzień. Jutro twój kierowca może go odebrać z college'u. - Słuchaj! W tej chwili jest u mnie fryzjer i nie mogę się ruszyć z miejsca. Wolałabym wiedzieć, o co chodzi. Nie znoszę twoich szalonych pomysłów. Przyjechałabym do ciebie, ale... - Już powiedziałaś. Jest u ciebie fryzjer. Nic się nie stało. Są sytuacje, w których... Zresztą nieważne. I tak nie zrozumiesz. Ja jestem cała i zdrowa i potrzebny mi samochód na jeden dzień. Kierowca niech zaraz podjedzie! - i Alice podała adres ulicy za rogiem szpitala. Postanowiła tam poczekać na dostarczenie samochodu. Gdyby powiedziała o szpitalu, jej mama znowu zadawałaby tyś pytań, na które Alice nie miała zamiaru odpowiadać. - Czekam samochód! Każ kierowcy natychmiast przyjechać! - Alice szy odłożyła słuchawkę, nie chcąc przeciągać rozmowy. Natychm pobiegła we wskazane miejsce. Za kilka minut był już kiero\ - Dziękuję - powiedziała. - Jutro proszę odebrać samochód z n-szkoły. Kiedy kierowca zniknął za zakrętem, wsiadła w samochód i p jechała pod szpital. Czekała, aż Colin wyjdzie. Była raczej pev że nic groźnego się nie stało i nie zatrzymają go w szpitalu. Wo nie spotkać się z nim wewnątrz. Mógłby powiedzieć jej coś niemił i to przy ludziach. Bez świadków mógł sobie stroić fochy i nw co chciał. Gdy Colin wreszcie wyszedł, stanęła przy otwartych drzwiczk samochodu. - Wsiadaj - powiedziała i przeszła na stronę kierowcy. Colin miał zdziwioną minę. - Skąd wzięłaś samochód? - zapytał, nie zbliżając się, jakby zamierzał skorzystać z zaproszenia. - A co to ma za znaczenie? - odpowiedziała, wzruszając ran nami. - Chyba chcesz dostać się do szkoły? Jeżeli wolisz jakiś ii środek lokomocji, to proszę bardzo! Możesz nawet pójść piech Proponuję ci samochód, a ty decyduj. - Jesteś, jak zawsze, niesympatyczna i złośliwa. Tylko nie wi czemu właśnie mnie się czepiasz? - Nie czepiam się! Proponuję ci, że cię podwiozę, i to wszys Normalny, ludzki odruch. Nie słyszałeś o czymś takim? - A usiadła za kierownicą. Przez uchyloną szybę krzyknęła: - Decyduj się! Jedziesz ze mną, czy też tak mnie nienawidź że nawet przez pół godziny nie zniesiesz mojego towarzystwa? Colin speszył się. - Dlaczego miałbym cię nienawidzić? Nie interesuję się t po prostu. - A czy ja każę ci interesować się mną? Słyszałeś ode nr chociaż słowo na ten temat? Nie marudź, tylko wsiadaj! Colin usiadł obok Alice. - Masz prawo jazdy? - zapytał. - Żebyśmy po drodze nie mieli jakichś kłopotów... - Nie ty będziesz miał kłopoty. A na pytanie, czy mam prawo jazdy, nie odpowiem, jeżeli siadam za kierownicą, to znaczy, że potrafię prowadzić. Ruszyli z miejsca. Za chwilę byli już poza miastem. Colin w myślach musiał przyznać, że Alice doskonale prowadzi. Nie próbowała się popisywać, po prostu prowadziła samochód jak zawodowy kierowca, szybko, ale bezpiecznie. Przyłapał się na tym, że po raz pierwszy przyjaźnie o niej myśli, i w dodatku z podziwem. - Kto cię nauczył prowadzić samochód? - zapytał, aby jakoś nawiązać rozmowę. - Obserwowałam naszego kierowcę, gdy siedziałam za nim. Potem zapytałam go o to i owo... Czasem, za miastem, gdy jechaliśmy bez mamy, pozwalał mi prowadzić. Stwierdziłam, że to nic trudnego. Jakoś tak samo przyszło. Nasz kierowca twierdzi, że chyba urodziłam się wraz z kierownicą. Może rzeczywiście mam do tego talent. - Masz talent do wielu rzeczy. Chyba o tym wiesz? - Co ty powiesz? - zaśmiała się Alice. - Zauważyłeś, że mam jakieś talenty? Myślałam, że w ogóle nie dostrzegasz, że istnieję. A jeżeli już, to spostrzegałeś mnie jako coś odrażającego. - Musisz przyznać, że nie dajesz powodu do przyjaznych uczuć. - A niby dlaczego cały świat miałabym obdarzać miłością? Co w ludziach takiego jest, aby ich kochać? Nie uważasz, że to głupie? - Ale także nie jest mądre odnosić się niechętnie do wszystkich ludzi. - Po prostu nie podlizuję się ludziom i nie mam zamiaru walczyć o ich sympatię. Mam swój świat, w którym jest miejsce dla kilku wybranych osób. - Czy łatwiej ci się żyje z takim stosunkiem do świata? - Łatwiej? Nie wiem. Taka jestem i już. Jeśli komuś zacznie na mnie zależeć, nie będzie mnie oceniał powierzchownie. Postara się zorientować, jaka naprawdę jestem. I zrozumie, dlaczego jestem taka, a nie inna. 25 - Zdaje się, że to się nazywa "wiek buntu"... Sięgnę po f literaturę, aby to lepiej zrozumieć. - Zaskakujesz mnie. Chcesz mnie zrozumieć? - Alice sr: na Colina z uwagą. - Nie ciebie, tylko zjawisko jako takie - odpowiedział C - Ach tak? A już myślałam, że jestem dla ciebie kimś, tylko przypadkiem naukowym - wróciła do dawnej ironii A - Znowu zaczynasz? Nie potrafisz normalnie się zachov - zapytał Colin, a potem dodał: - Wiem, że potrafisz być c sympatyczną dziewczyną, jeżeli zechcesz. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Paulina cię lubi. Ona się zna na ludziach. - Rozmawiała z tobą o mnie? A to zdrajczyni! - Co w tym zdradzieckiego? Powiedziała, że jesteś si i wrażliwą dziewczyną, chociaż na to nie wyglądasz. My wyczuła to w jakiś tylko sobie znany sposób. Ona jest niez- - Szalejesz za nią, prawda? - To nie twoja sprawa. I w ogóle nie chcę o tym mówić. C jestem, czy skończyli mecz beze mnie? - Colin zmienił tema - Wątpię. Oni bez ciebie nie potrafią nawet trafić palce nosa. W każdej większej grupie ludzi potrzebny jest przyv Łatwiej jest dublować cudze zalety, niż starać się o własne. - Myślisz, że jestem jakimś ideałem do naśladowania? - Ideałem może nie, ale masz w sobie jakąś charyzmę, to p - Nigdy o tym nie pomyślałem. - Samemu się takich rzeczy nie wie. Inni cię oceniają. - No, nie wiem. Na przykład ciebie źle oceniają. Zu niesprawiedliwie, jak się dzisiaj przekonałem. Nie można pi na ocenie ogółu. - Można. Przecież ja się staram, aby mnie źle oceniali. - Dlaczego to robisz? - Na to pytanie nie znajdę odpowiedzi. Lubię być nielu To pewnie jakieś zboczenie. - Wygłupiasz się! Jakie znowu zboczenie? Jesteś zwyc nieznośna. Przypuszczam, że jako dziecko byłaś rdemożliwit pieszczana. Pozwalano ci na różne wygłupy i mimo wszystko kochana. Teraz także tego chcesz. Ale my nie jesteśmy rodziną i nie chce nam się tolerować czyichś wariactw. Najgorsze są te twoje erotomańskie zapędy. Całowałaś się niemal ze wszystkimi chłopakami w szkole. To przecież nie ma żadnego sensu! Nie wyobrażam sobie, aby ci się wszyscy podobali. - Może w ten sposób próbowałam, który mi się spodoba? Ale żaden nie przypadł mi do gustu. Zwyczajne ofermy. A zresztą, co ciebie to wszystko obchodzi? Dla ciebie jestem nikim. Nikt to jest nikt. Szkoda czasu na poświęcanie "nikomu" choćby chwili uwagi. - Po dzisiejszej rozmowie będę musiał o tobie myśleć. Czy nie uważasz, że to mogło być przeznaczenie? Gdybym nie dostał piłką w głowę, może nigdy nie doszłoby do tej rozmowy. Alice nagle zatrzymała samochód na skraju drogi. Z prawej strony rozciągała się ogromna łąka, cała ukwiecona żółtymi kwiatami. - Dawno nie miałam kontaktu z czymś tak pięknym, jak ta łąka - powiedziała Alice. Wydawało się, że zapomniała o usłyszanych przed chwilą słowach. Ale ona nie tylko doskonale je słyszała. Słowa Colina oszołomiły ją. Musiała zmienić temat, aby nie rzucić mu się w ramiona. Od tak dawna go kochała, chociaż on nigdy nie zwracał na nią uwagi. Nie chciała tego zepsuć. Gdy przyjdzie odpowiednia pora, wyzna mu swoją miłość. Teraz wziąłby to za jeszcze jeden z jej erotomanskich kaprysów, a ona go naprawdę kochała. Nie wymagała niczego od niego. Wystarczyło jej, że przestał o niej źle myśleć i że nareszcie zwrócił na nią uwagę. Jeżeli Paulina nie będzie zgłaszała praw do Colina, ona zostanie z nadzieją na odwzajemnienie uczuć. Co prawda, Paulina przysięgała, że kocha tylko swojego Grześka, ale czy będzie stała w uczuciach? Colin od dawna osaczał Paulinę swoją miłością, czego nikt się nie domyślał, oprócz niej - Alice. I Alice domyślała się walki uczuć w Paulinie, która kochała Grześka, ale Colina także. Jeżeli nawet jeszcze nie kochała do szaleństwa, to mogło to z czasem nastąpić. Alice nie zamierzała podstępem zdobywać Colina. Postanowiła szczerze porozmawiać z Paulina. Colin i Alice usiedli na brzegu skarpy i bez słów wpatrywali się w piękny widok. Siedzieli tak dłuższą chwilę. W pewnym 27 momencie Colin zbiegł w dół, zerwał kilka żółtych kwiatków i we je w splecione na kolanach dłonie Alice. - Na pamiątkę dzisiejszego dnia - powiedział. - Było naprą miło. Ale chyba trzeba już wracać? Alice nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Czuła szczęśliwa aż do zawrotu głowy. Wrócili do samochodu. Kw ułożyła starannie na tylnym siedzeniu. - Nie chcę, żeby się rozleciały - wyjaśniła. - Potem włożę j wody. Aha! Zapomniałam powiedzieć dziękuję. - A ja ci dziękuję za dzisiejszy dzień. Chwilę milczeli. Przez otwartą szybę samochodu wpadł n podmuch wiatru. Długie włosy Alice podfrunęły i sięgnęły tw Colina. Zatrzymał w dłoni miękki kosmyk. - A wiesz, że twoje włosy pachną tak, jak ukwiecona ł - powiedział. Alice oszalała ze szczęścia. Nacisnęła pedał gazu i pędzili t z zawrotną szybkością. Gdy dojechali do celu, zostawiła Co w gronie kolegów. Wszyscy go otoczyli i wypytywali o wyniki ba i jego samopoczucie. Nikt nie zwracał uwagi na Alice, która samo kroczyła przez podjazd i zniknęła w bramie swojego budynku. T Paulina podbiegła do niej. Chwyciła ją za ramię. - Alice, czy wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojon - Z Colinem tak - odpowiedziała Alice. - Ze mną nie. Koc go jeszcze mocniej. Już nie będę cię namawiała, abyś ty go koc] Zostań przy swoim Grześku. Zrobię wszystko, aby zdobyć mi Colina. On jest wspanialszy, niż mogłam sobie wyobrazić! Zos mi go. Ty i tak musisz wrócić do swojej Polski. A teraz idę siebie, aby w samotności poumierać ze szczęścia. Paulina wróciła do zgromadzonych przy Colinie. Przyłapała na myśli, że wolałaby, aby Colin nie interesował się za bardzo A "Coś musiało między nimi zajść" - pomyślała. "Skoro Alice taka szczęśliwa... Przecież tego chciałam. Chciałam, aby Colin pokoc Alice. Sama podsunęłam mu tę myśl, a teraz jakoś nie sprawia to radości. Czyżbym była zazdrosna? Przecież kocham Grześ Muszę przestać myśleć o Celinie! Niech Alice cieszy się nim i sw szczęściem". Zazdrość Nie uwierzycie, co mi się przydarzyło. Jestem zazdrosna o Alice. Zaczynam cierpieć, że dla Colina stałam się mniej ważna niż kiedyś. Doszło do tego, że ukradkiem go śledzę. Jego i Alice. Żadne spojrzenie nie uchodzi mojej uwagi. Po pamiętnym wydarzeniu z piłką, Alice wcisnęła mi w rękę artkę z wiadomością, iż chce się ze mną zobaczyć. Wyznaczyła mi spotkanie na następny dzień, w bibliotece. Usiadłyśmy przy jednym stoliku i Alice zaczęła mi szeptem opowiadać o wszystkim, zwłaszcza 3 cudownych chwilach spędzonych nad żółtą od kwiatów łąką. Wyjęła z kieszeni oprawiony w skórę notes, w którym na każdej kartce był przyklejony kwiatek z tej łąki. Pod każdym kwiatkiem wykaligrafowała: KOCHAM COLINA. - Przyrzekłyśmy sobie kiedyś przyjaźń, dlatego tak szczegółowo wszystko ci opowiadam - powiedziała Alice. - Nikomu na świecie nie zwierzyłabym się ze swoich uczuć. Chcę, żebyś wiedziała, że będę o niego walczyła. I to z tobą! Z moją jedyną przyjaciółką! Trudno. Tak się ułożyło życie. Nie uważasz, że to wszystko jest jak antyczna tragedia? - Ja z całą pewnością nie stanę na drodze twojego szczęścia - powiedziałam. - Chociaż muszę ci coś wyznać... Jesteśmy przyjaciółkami, więc nie powinnyśmy niczego przed sobą zatajać. Przyznaję, że chociaż kocham Grześka, w stosunku do Colina także coś odczuwałam. Nawet zaczęłam się lękać tego uczucia. Właściwie to dobrze się stało, że Colin zainteresował się tobą... - To może za dużo powiedziane. Zaledwie mnie zauważył, ale może kiedyś? Kto wie? - Jak to? A te kwiatki? A słowa, że twoje włosy pachną łąką? Najwyraźniej potraktował cię bardzo serio. Życzę wam szczęścia. Teraz muszę wracać do siebie. Okropnie dużo mam nauki! Wiesz, jak to jest. Koniec roku się zbliża, i w ogóle. - Wybiegłam z biblioteki. Nie chciałam już dłużej rozmawiać o Colinie. Nigdy nie pomyślałabym, że będzie to dla mnie tak bolesne. Dziewczęta ślęczały nad książkami. Nawet nie spojrzały na r gdy weszłam. Coraz mniej traciłyśmy czasu na rozmowy. Wiedzi my, kiedy można trochę poszaleć, a kiedy trzeba ostro się wzic naukę. Usiadłam przy swoim biurku, ale nie mogłam się skupić. Ci myślałam o Celinie i o Alice. Czułam się trochę dotknięta, że szybko o mnie zapomniał. Wiem, że to głupie, że chodzi o uras dumę, ale nic na to nie mogłam poradzić. Mogę tylko każdemu słowo, że nigdy nie będę starała się zdobyć Colina. Zresztą dc pory też tego nie robiłam. To on mnie próbował zdobyć. Powim być szczęśliwa, że mu się to nie udało. A jednak... Och! Czlo\ jest strasznie skomplikowaną istotą. Chyba sama siebie nie rozum: Znów pod jaśminem Mimo że czas galopował, a nauki było coraz więcej, przynajir tak nam się wydawało, kilka godzin w niedzielę przeznaczały^ na odpoczynek, czyli coś, co nazywałyśmy "każdy robi, co chce : komu w duszy gra". Jane układała się z maseczką z surow ogórków na twarzy, Hilda komponowała pieśń miłosną na waltoi - na szczęście bez użycia instrumentu, tylko zapisywała ni a Greta spała z Kermitem w objęciach. Tej niedzieli postanowiłam iść na ławeczkę pod jaśminem, gc odbywałam duchowe rozmowy z Grześkiem. Dawno temu umów: my się z Grześkiem, że będziemy się w każdą niedzielę, o umówić godzinie, spotykali pod jaśminem. On w parku oliwskim, a ja ti Ostatnio zaniechałam tych spotkań. Naprawdę nie miałam cz I nie miałam wiadomości od Grześka, czy on chodzi jeszcze ] nasz jaśmin. Usiadłam na ławeczce, przymknęłam oczy i uniosłam twarz słońca. Dzień był wyjątkowo piękny. ,,Ciekawe, czy u nas Wybrzeżu także jest dzisiaj tak pięknie? Może wieje wiatr? Mc lawet deszcz pada, a tutaj jest jak w raju. Co robi Grzesiek? Siedzi la naszej ławce? Tęskni za mną?" - zastanawiałam się. "Grzesiu, Srzesiu! Niedługo się zobaczymy. Możesz już zacząć liczyć dni. Ays[ę o tobie, Grzesiu, ale twoja twarz rozmywa się w myślach. kolor twoich oczu dziwnie blednie. Grzesiu! Nie odchodź!" Nagle poczułam dłoń na swoim ramieniu. Uchwyciłam tę rękę i przytrzymałam. Ciągle byłam jeszcze w półśnie. Zdawało mi się, ze to ręka Grzesia. - Więc jednak nie próbowałeś mnie zostawić i zniknąć - powiedziałam. - Tak się cieszę! Ktoś, kto stał za moimi plecami, pochylił się nade mną i pocałował nnie w czoło, przechylając moją głowę do tyłu. - Nigdy nie zniknę z twojego życia - to był głos Colina. - Jeżeli tylko pozwolisz. - O Boże! To ty? - zerwałam się z ławki. - Myślałem, że wiesz? - Przepraszam. Zasnęłam. Coś mi się śniło. Skąd się tutaj wziąłeś? - Przyrzekłem sobie, że dam ci spokój, ale się załamałem, widząc, jak tu idziesz. Możemy chyba chwilę pobyć ze sobą? Nawet nie musimy rozmawiać. Tyle możesz dla mnie zrobić. - Sądziłam, że przestałeś się mną interesować. Nie powinieneś sprawiać przykrości Alice. - O czym ty mówisz? Ja nie zmieniam co chwilę swoich uczuć. Mice okazała się sympatyczną dziewczyną, ale to nic nie znaczy. sTie kocham Alice. - Nie wypłaczemy się z tej sytuacji - powiedziałam załamana. - Powinieneś zdać sobie sprawę, że ja... że ty... że my nie możemy. 'Jie znajduję słów... To miało być skończone! Zgodziłeś się i znowu aczynasz. Już myślałam, że mi się uda o tobie zapomnieć. - Ale się nie udało, prawda? - Colin obszedł ławkę i stanął laprzeciw mnie, patrząc mi z uwagą w oczy. - Możesz mi powiedzieć, ;e nic do mnie nie czujesz? - Nie mogę. Zbyt często myślę o tobie, chociaż tego nie chcę. - Ja także nie chcę o tobie myśleć, a jednak to robię. Może dedyś przestaniemy o sobie myśleć? Czas za nas rozstrzygnie, skoro ;ami nie potrafimy. - Tak nie można! W naszym wypadku czas nie jest dóbr lekarstwem. Im dłużej jesteśmy ze sobą, tym bardziej nam na sc zależy. - Nie ma w tym naszej winy. Nie robimy przecież nic, żeby zbliżyć do siebie. - Ale też nie robimy nic, żeby się oddalić. Ktoś z nas musi l silniejszy, aby to skończyć, i to chyba będę ja - powiedział zdecydowanie i uciekłam spod jaśminu, nie chcąc przedłużać rozmo' która nie wiadomo dokąd by nas zaprowadziła. Tego dnia zde dowalam, że po letnich egzaminach wracam z całą pewnością stałe do Polski. Było to z mojej strony prawdziwe poświęcei ponieważ kilka dni wcześniej zaproponowano mi przedłużę stypendium na dalsze lata. Gdybym została, prawdopodobnie r ciłabym Grześka. Tego nie wolno mi było zrobić. Gdy wyją z łatwością zapomnę o dolinie, bo go nie będę widywała. C nieszczęście stało się dlatego, że wyjechałam z Polski. Takie rozsta nie są dobre dla zakochanych. Poczułam się jak bohaterka; poświęć studia dla Grześka! To będzie nagrodą i zadośćuczynieniem chwilowe zakochanie w Colinie. Rozstanie w potokach łez Aż do końcowych egzaminów uczyłyśmy się w szaleńcz tempie. Często zarywałyśmy noce. Ja, aby nie zasnąć, siadał w łazience na brzegu wanny i moczyłam nogi w zimnej wód; Znałam ten sposób od mojej babci. Opowiadała mi, że przed mat uczyła się nawet w nocy z kilkoma dziewczętami i wszyst wkładały nogi do miednicy z zimną wodą. Czasem Hilda dołącz do mnie. Jane wolała uczyć się w pozycji leżącej, z masec: z truskawek na twarzy, a Greta oświadczyła, że ona i Kermit nr za słabe zdrowie na zimne kąpiele. - No wiesz? Przecież Kermit jest żabą! - zadrwiła Hilda. - Odmawiasz żabie wody? - Kermit jest żabą z czarodziejskiego świata - wyjaśniła Greta. - W światach czarów wszystko jest inaczej. Kermit dla mnie porzucił mokre obszary, ponieważ mnie kocha i dba o moje zdrowie. - Dobrze, dobrze. Szkoda czasu na rozmowy o żabie. Wracajmy do nauki! - zajęczała Hilda i włożyła z powrotem nogi w wodę. Wreszcie nadeszła pora egzaminów. Tym razem już nie Kermit, ale my wszystkie byłyśmy jak zaczarowane. Między poszczególnymi egzaminami cały czas siedziałyśmy z nosami w książkach. Nawet nie rozmawiałyśmy ze sobą, aby nie wytrącać się z transu. Nie istniało nic oprócz nauki. Wszystkie zdałyśmy egzaminy z najlepszymi ocenami! Naszej radości nie da się opisać. Na przemian całowałyśmy się i płakałyśmy z radości, a wieczorem padłyśmy na nasze tapczany, aby się wreszcie wyspać. Greta była tak zmęczona, jak pierwszego dnia pobytu w szkole. Zasypiając, strąciła niechcący Kermita z łóżka. Ja, jak pierwszego dnia, wzięłam Kermita z podłogi i ostrożnie ułożyłam go w zagięciu ramienia Grety. Wszystkie dziewczęta mocno spały, oprócz mnie. Postanowiłam, że zaraz rano wyjadę, aby przypadkiem nie spotkać się Colinem. Nie wiedziałam, jak wytłumaczę dziewczynom, że już nie wrócę. Z pewnością próbowałyby mnie namówić, abym nie przerywała nauki w Anglii. Bardzo się bałam tych wszystkich wyjaśnień i kłamstw, których musiałabym użyć, bo przecież nie uwierzyłyby, że przerywam naukę z powodu rozdwojenia miłości. Zresztą nie chciałam z nikim o tym mówić. Nawet z najbliższymi koleżankami. To była zbyt poważna i zbyt osobista sprawa. Ponieważ dziewczęta mocno spały, po cichu spakowałam wszystkie swoje rzeczy, a łzy lały mi się ciurkiem na każdy przedmiot, każdą suknię i pończochę. Potem, już całkiem ubrana, położyłam się na godzinę na łóżku, ale nie spałam. Dziewczęta nie nastawiły zegarków na budzenie, bo tego rana nie trzeba było wcześnie wstawać, spały więc mocno. Napisałam do nich list, który położyłam na swoim łóżku. Oto jego treść: 33 Hilda, Greta i Jane! Najdroższe Przyjaciółki! Wybaczcie mi, że w tej formie żegnam się z Wami. Nie mogłoi powiedzieć, ze już wyjeżdżam i że nie wrócę do naszej szkoły. Nie m siły wyznać Warn tego w oczy. Przez ten rok pokochałam Was jak Nigdy o was nie zapomnę! Nigdy! Przeżyłam tu wspaniałe chu czas wracać. Niedługo będziemy dorosłe, nie zapomnijmy jedm cudownego roku spędzonego wspólnie. Nie potrafię Warn wytłw dlaczego tak nagle wyjeżdżam i dlaczego już nie wrócę. Wierzcie robię to z ciężkim sercem, ale tak trzeba. Wybaczcie mi. Kochan Dzisiaj i zawsze! Paulina Na palcach podeszłam do drzwi. Zatrzymałam się i jesz raz ostatni spojrzałam na śpiące przyjaciółki. Płakałam bezg Z całej siły trzymałam się za usta, aby nie wydobył się z nich dźwięk. Otworzyłam cicho drzwi, postawiłam za nimi w i znów ostrożnie drzwi zamknęłam. Dźwigając walizkę, szłar rytarzem i ryczałam. Dopiero przed drzwiami sekretariatu postaw walizkę na podłodze i dokładnie wytarłam twarz. W sekreta wyjaśniłam, że muszę natychmiast wyjechać z powodów rodzin Cała szkoła była jeszcze pogrążona w głębokim śnie, gdy ją o czałam. Nie odwróciłam głowy, by ostatecznie pożegnać sz miasteczko. Bałam się, że znowu się rozryczę. W głowie mi dźwięczało jedno zdanie: "Żegnaj, ukochana szkoło!". Byłam gł nieszczęśliwa. Starałam się jednak pocieszyć myślą, że niedługo zo moją rodzinę, no i Grzesia. Przecież wracam do niego. Nie było i ale zachowałam się godnie. Myślę, że chyba go nie zdradziłam może trochę. Te pocałunki z Colinem... Ale za to wracam ju zawsze! Myślę, że zdałam egzamin z wierności. Starałam się uwierzyć, chociaż wolałabym w tej chwili nie spojrzeć w lustro zobaczyłabym naprawdę wierną dziewczynę? Chyba nie. Nap wszystko po powrocie. Grześ nic nie wie, że dzisiaj wracam. Nikt nie wie. Nawet ja nie wiedziałam, że tak nagle się zdecyduję. Ro nie będą zaskoczeni, bo przywykli do moich szalonych pomy Koniec -z rozpaczą! Niech żyje nowa, wspaniała przyszłość! Wszy co teraz się zdarzy, będzie niespodzianką. I znowu byłam szczęśliwa! Tajemnicza sprawa z Grześkiem Mój samolot wylądował na lotnisku w Rębiechowie wczesnym )opołudniem. Nareszcie byłam w mojej ukochanej Polsce! W miejscu, Aórego nie oddałabym za żadne inne. I na Wybrzeżu! Tu wszystko iest piękne! I powietrze pachnące morzem, łąkami i lasami! Miałam >chotę skakać ze szczęścia! Nikt mnie nie oczekiwał na lotnisku, bo likt nie wiedział, że tego dnia przylecę. Nagle zobaczyłam parę ulących się do siebie młodych ludzi. Chłopiec stał tyłem, ale jego ylwetka wydawała mi się podobna do sylwetki Grześka. Dziewczyna >yła piękną blondynką, z włosami obciętymi na chłopaka, w błękitnej, zwiewnej sukience. Właśnie zawiał wiatr i jej sukienka owinęła się vokół nóg chłopca. Stali chwilę, trzymając się w objęciach. Pewnie ;egnali się. Ktoś z nich chyba odlatywał podstawionym właśnie .amolotem. Nie wiem, czemu przyglądałam się właśnie im. Widziałam aż wiele par, które się żegnały ze sobą. Stałam i wgapiałam się M nich. Chłopiec wypuścił dziewczynę z objęć, pogłaskał ją po "vłosach, ona szybko pobiegła przed siebie i on wówczas odwrócił ;ię, tak że mogłam zobaczyć jego twarz. To był Grzesiek!!! Pomyślałam, ;e zaraz upadnę! Ale nie. Stałam jak wrośnięta. Myśli w mojej głowie Jzalały. Skąd się tu wziął? Czy zdążył się zakochać w kimś innym? Czy zdradza mnie? Czy to pierwszy raz, czy też robił to od dawna? Czy jest kłamcą? A może to ja oszalałam? Stałam w pewnym oddaleniu. Grzesiek nie zauważył mnie i ruszył przed siebie. Ja ciągle przedstawiałam sobą słup soli. Nie mam pojęcia, jak długo to trwało. Gdy wreszcie ruszyłam i wyszłam poza obręb lotniska, Grześka już tam nie było. Pewnie pojechał jedną z taksówek. Ja nie pozwoliłam sobie na taką rozrzutność. Wsiadłam do autobusu, którym dojechałam do śródmieścia Gdańska, a stamtąd tramwajem do domu. Całą drogę myślałam o Grześku. Oczywiście ja także nie byłam bez winy, przecież zakochałam się w Celinie, ale rzuciłam Colina dla Grześka. Zrezygnowałam z dalszej nauki w Anglii. Dla tego zdrajcy! Wracałam taka szczęśliwa i nagle cały mój się zawalił. A może to jakaś jego krewna? Zaczęłam się poci Wszyscy mamy kuzynów i kuzynki. Tylko że z kuzynką chyb się tak długo i czule nie żegna. To było najwyraźniej poże^ zakochanych. A może to tylko ja tak czarno wszystko widzę? fakt, że i ja byłam niewierna. Nie powinnam obwiniać Gr; zanim się wszystkiego nie dowiem. Ta myśl trochę mnie pocie Zaczęłam wierzyć, że to nie były miłosne uściski. Postanowiła! nie mówić o tym Grześkowi. Poczekam, aż on sam mi wsz wyjaśni. Gdy usłyszy, o której godzinie przyleciałam, z całą pewr powie, że o tej samej porze on także tam był, bo żegnał kuzynkę. Będzie żałował, że nie spotkaliśmy się na lotnisku i ż wcześniej nie miał okazji ucałować mnie. Myśląc o tym, obrać na palcu obrączkę firankowo-zaręczynową. Nagle tramwaj podsk na skrzyżowaniu, obrączka wypadła mi z ręki, potoczyła się w do niedokładnie domkniętych drzwi i zniknęła. Pomyślałam, zły omen. Starałam się nie być zabobonną, chociaż u mamy w te spotykałam co rusz jakieś zabobony, dotyczące spraw teatral Mnie nawet one śmieszyły, ale mimo wszystko poczułam się nies^ gdy mi z palca spadła obrączka i zginęła gdzieś w kurzu i bru ulicy. Być może to samo stanie się z moją miłością. Zost sponiewierana. Powitanie Z ponurych myśli otrząsnęłam się dopiero, gdy tramwaj zatrzy się na moim przystanku. Na szczęście nie miałam daleko do do Za kilka minut dotaszczyłam się tam z moją walizką i plecaki Zadzwoniłam do drzwi. Mama aż krzyknęła na mój widok: - Niemożliwe! To ty, mój skarbie?! Skąd? Jak? Czemu nie d znać, że przyjedziesz? Pojechałabym po ciebie! Wzięłaś cho' taksówkę? - Daj się ucałować, mamo! Nie mówmy teraz o taksówkach. Mama tuliła mnie i całowała. Ja ją także. Równocześnie karciła mnie czule. - Jak mogłaś? Sama? Po długim rozstaniu! Bez powitania na lotnisku! Powinnam przyjść z powitalnym transparentem! Moja piękna i utalentowana córka wróciła! Och! Jaka ja jestem szczęśliwa! Odsunęła mnie od siebie, aby mi się przyjrzeć. - Jesteś naprawdę piękną dziewczyną! I już niemal dorosłą! Tylko oczy masz smutne... A może mi się wydaje? Może to ze zmęczenia? - Oczywiście! Strasznie jestem zmęczona! Taka długa podróż! - kłamałam, bo w istocie mama miała rację, mówiąc o moich smutnych oczach. Przecież byłam niewypowiedzianie smutna. Postanowiłam jednak nic nie mówić aż do wyjaśnienia sprawy. Zaczęłam się rozpakowywać, a mama chodziła za mną i zadawała pytania: - Jak ci poszły egzaminy? - Och! Nawet nie pytaj! - Co? Tak źle? - Zęby to! Nadzwyczaj dobrze! Sama byłam zdziwiona. Reprezentowałam Polskę naprawdę dobrze. Nawet ktoś powiedział, że Polacy są wyjątkowo utalentowani. Nie sprzeciwiałam się. Niech wszyscy myślą dobrze o Polakach i Polsce. - A jak tam twoje sprawy sercowe? - zapytała mama. - Może chcesz zadzwonić do swojego chłopaka? Dyskretnie usunę się z pokoju. - Jest na to czas. Nie muszę natychmiast do niego lecieć. Skoro już o ty mówimy, nie pisałaś nic o twoich planach. - Rozmyśliłam się. Jestem tak zajęta teatrem, że nie mam czasu zajmować się jakimkolwiek mężczyzną, choćby nawet był bardzo miły. No i te obowiązki domowe. Wiesz, musiałabym się przeobrazić w panią domu, czyli całe to gotowanie, podtykanie pod nos. Nie. To już nie dla mnie. Gdy wyszłam za twojego ojca, byłam na tyle młoda, że mi to nie sprawiało trudności i mogłam się dostosować. Teraz nie umiałabym. Niech zostanie tak, jak jest. Chyba wolisz, że nie ma obcego mężczyzny w domu? - Pytanie! Oczywiście, że wolę być tylko z tobą, ale gd'1 mogła być szczęśliwa z kimś, to rzecz jasna, że nie miałab przeciwko temu. - Dajmy spokój tej rozmowie. Zaczyna być zbyt poważn śmiała się mama. - Jesteśmy znowu razem i to jest WSJ A teraz... - Wiem. Teraz musisz się przebrać i pędzić do teatru. Zg - Jak zwykle. Ty wszystko wiesz. Całuję cię, córeczko, i i się w lustro. Muszę zlikwidować cienie pod oczami. W gotowi pomyśleć, że się starzeję! - Tylko mi wskaż tego gbura, to go uduszę! - Pocałc mamę w policzek i pozwoliłam jej zająć się sobą. Przesz! swojego pokoju. Poukładałam książki, które przywiozłam, zw w oryginale Dickensa i Londona. Ułożyłam na krześle letnią którą dostałam w prezencie od Jane, białą w jasnoróżowe ró i poszłam do łazienki wziąć kąpiel. Mama zastukała do mn - Skarbie! Już lecę! W lodówce jest wszystko, co potrzebni sobie, co chcesz. Spotkamy się wieczorem. Trzasnęły drzwi i mamy już nie było. Kąpiel świetnie na mnie podziałała. Wydawało mi się, że zmartwienia spłynęły ze mnie wraz z mydłem i wodą. Postano tego dnia nie spotykać się jeszcze z Grześkiem. Jeżeli miał sumieniu, to czułby się bardzo niezręcznie, wiedząc, że mógł widzieć na lotnisku. Jeśli nie ma w nim żadnej winy, są o wszystkim opowie. Mamy na to czas jutro. Tego dnia postanc pojechać do taty i Basi. Pilno mi było poznać moją nową n. siostrzyczkę. Basia została matką miesiąc temu. Tata natyc] mnie zawiadomił. Telefonicznie składałam im gratulacje. Nap cieszyłam się z pojawienia mojej młodszej siostry i nie miało mnie znaczenia, że jest córką drugiej żony mojego taty. Był; siostrą. Właściwie powinnam się cieszyć, że tata odszedł o i ożenił się z Basią. Mama nie zamierzała mieć drugiego d; Nie miała na to czasu. Dzięki Basi będę miała rodzeństwo. ją namówię na jeszcze jedno dziecko? W końcu Basia, jako m; ma czas na zajmowanie się dzieckiem, bo maluje w domu. Co i mama. Nie mogłaby nosić niemowląt ze sobą do teatru. Wskoczyłam w suknię i pobiegłam do kolejki. W tunelu żabian-kowskiego dworca kupiłam kwiaty dla Basi i mojej siostrzyczki. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę w Sopocie, chociaż to tylko drugi przystanek od Źabianki. Jak szalona pędziłam ulicą Monte Cassino, przeciskając się przez tłumy ludzi. W tym okresie Sopot był już zapchany przyjezdnymi. Wreszcie dotarłam do domu przy ulicy Asnyka. Stanęłam na moment, aby odsapnąć. Za chwilę padłam w ramiona Basi, która właśnie pochylała się nad łóżeczkiem Kasieńki, najpiękniejszej malutkiej dziewczynki, jaką kiedykolwiek widziałam. Basia i tata krzyknęli na mój widok i ściskali mnie równocześnie. Byłam w samym środku szczęścia, jak w oku cyklonu. Zaczęły się rozmowy. Starałam się streścić ostatni czas pobytu w Anglii. Chwaliłam się wynikami w nauce. Powiedziałam, że mogłam zostać tam na dalsze lata nauki, jednak zdecydowałam się wrócić, bo stęskniłam się za wszystkimi moimi bliskimi, poza tym chcę widzieć, jak moja malutka siostrzyczka rośnie, a szkołę z angielskim mogę skończyć w Gdyni. Gdybym została w Anglii, tęsknota mogłaby mnie zabić. Tata zgodził się ze mną we wszystkim. Przytulił mnie i powiedział, że jego także zabijała tęsknota za mną, ale nie mógł się do tego przyznać, aby mi nie skomplikować życia. Teraz już byłam pewna, że dobrze zrobiłam, wyjeżdżając z Anglii. Za żadne skarby świata nie chciałabym, aby tata przeze mnie cierpiał. Widziałam w jego oczach cały ocean miłości. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, ile bólu zadałam moim rodzicom, chociaż tak dzielnie udawali, że cieszą się, iż będę zdobywała wykształcenie za granicą. Ludzie, którzy się kochają, powinni być zawsze razem. Już nigdy nie oddalę się od nich dalej niż na Kaszuby. Bez Kaszub nie potrafię tak samo żyć, jak bez moich najbliższych. Nie mogłam się napatrzeć na moją malutką siostrzyczkę. Jestem pewna, że jest najpiękniejszym dzieckiem na całym wielkim świecie. Nie wiem, jak wytrzymam do chwili, gdy ona dorośnie i będę mogła ze wszystkiego jej się zwierzać. Mam jej tyle do powiedzenia! O oczarowaniu Colinem, o miłości do Grześka i o podejrzeniu o zdradę. W tej chwili byłam zbyt szczęśliwa, aby nawet zdradą Grześka się przejmować. Postanowiłam zostawić to na później. Teraz całowałam malutkie paluszki mojej siostry i w kółko powtarzałam jedno zdanie: - Kasiu! Jaka ty jesteś śliczna! Gdy pożegnałam się ze wszystkimi, pobiegłam do kolejki. chciał mnie odwieźć samochodem, ale powiedziałam, że chciał; nacieszyć się dawno nie widzianymi ulicami, nawet naszą zabaz; kolejką elektryczną. Dzieciaki wszystko malowały sprayami, nie ściany domów, ale nawet wagony kolejki. Mnie to nie przeszkad chociaż myślę, że byłoby ładniej bez tych popisów malars talentów. Wysiadłam na Żabiance i szłam, cała szczęśliwa deptak W pobliżu domu zwolniłam kroku, w nadziei, że może uda m spotkać Grześka. Grzesiek cos ukrywa Nie było Grześka przed domem. Jego samochód, który bez prze reperował, stał brudny i zaniedbany. Nie wydaje mi się, aby cokoły w nim ulepszył od czasu mojego wyjazdu. Co prawda Grzesiek te uczył się, bo przecież miał zdawać maturę. Pewnie nie starczyło czasu na zajmowanie się samochodem. Zatrzymałam się przy samoc dzie i bezwiednie zaczęłam zdrapywać jakąś plamkę. Zastanawia się, czy może napisać karteczkę, że już jestem, i wsunąć ją za wycier kę? To dopiero by była niespodzianka! Ale ktoś mógłby wyciąg karteczkę i Grzesiek by jej nie znalazł... Chyba będę musiała po prc do niego zadzwonić. Trudno, nie będzie to oryginalne, ale inn wyjścia nie ma. Weszłam do domu i nie rozbierając się, zadzwoni] Grzesiek odebrał telefon. Powiedziałam w słuchawkę: - Cześć, Grzesiu! Zgadnij, kto mówi? - Słucham? - Grzesiek najwyraźniej nie poznał mojego głc - Kto mówi? - Jeżeli powiem, że Paulina, to co ty na to? - Paulina? Niemożliwe! Przepraszam, nie poznałem cię po gło: - Nic nie szkodzi. Grunt, że ja twój głos poznałam. - Skąd dzwonisz? - Jak to skąd? Z domu! - Jesteś już w Polsce? - No chyba! Przecież mój dom jest w Polsce. - Czemu nie dałaś mi znać? - Nie chciałam, żebyś po mnie przyjeżdżał na lotnisko. W słuchawce na chwilę zaległa cisza. Myślałam, że nas coś rozłączyło. Powiedziałam: - Halo! Jesteś tam, Grzesiu? - Jestem. Jestem. Przepraszam. Tak mnie zaskoczyłaś. Nie wiem, co powiedzieć... - Powiedz, że się cieszysz i że zaraz się spotkamy. - Oczywiście, że się cieszę. Tylko widzisz, jest taka sprawa... Wszyscy wyszli i nikt nie zabrał ze sobą kluczy. W domu tylko ja jestem. Muszę czekać, aż ktoś z rodziny wróci do domu. Nie wiedziałem, że będę musiał wyjść... - Niczego nie musisz. Myślałam, że chcesz się ze mną zobaczyć. - Oczywiście, że chcę. Ale tłumaczę ci... - Wiem, wiem. Nie zabrali kluczy. No cóż? Daj mi znać, kiedy będziesz mógł spotkać się ze mną, A tak przy okazji... Nie wiem, czy to nie jest zły omen... Dzisiaj zgubiłam zaręczynową obrączkę. - Jaką zaręczynową obrączkę? Zaręczyłaś się z kimś w Anglii? - Zaręczyłam się z tobą. Nie pamiętasz? Obrączką, która w herbaciarni odpadła z firanki i wleciała do mojej filiżanki. Cały czas nie rozstawałam się z nią. Dzisiaj spadla mi z palca i zginęła. - Oczywiście, pamiętam nasze dziecinne żarty. Myślałem, że wyrzuciłaś to blaszane kółeczko. - Nie wyrzuciłam, bo ciągle jestem dziecinna i poważnie traktuję takie sprawy. Czy cię nie zanudzam? - Nie. Skądże! Chętnie słucham. Nie pisałaś do mnie ostatnio. - Byłam dosyć zajęta. Ty także nie pisałeś. - Miałem maturę na głowie. - Tak, wiem. Nie mam pretensji. Czy chcesz mi jeszcze coś powiedzieć? - Oczywiście. Musimy porozmawiać. Spotkajmy się jutro. - Pod naszym jaśminem? - Nie... Może nie tam. Spotkajmy się przed biblioteką. O czternastej. Pasuje ci? 41 - Czemu nie? Będę tam punktualnie. No to cześć! - Do zobaczenia. Byłam oszołomiona. Z niedowierzaniem patrzyłam w apc telefoniczny. Czy w słuchawce słyszałam głos tego samego Grze którego kochałam i który obiecywał mnie kochać przez całe żyć Głos miał tak dziwny i speszony, jakby się chciał wykręcić z każd wspomnienia związanego ze mną. Zapomniał o obrączce! O ZE czynach! Nazwał to dziecinadą! Przecież ta obrączka była symbo naszej wiecznej miłości! I ani słowa nie powiedział, że za n tęsknił, że szaleje ze szczęścia, bo przyjechałam. Podobno był s w domu, więc mógł nie tylko mówić, ale nawet krzyczeć o sw miłości. Nie wierzę, że wszyscy wyszli i nie zabrali ze sobą kłuć a on jest uwięziony i nie może wyjść i spotkać się ze mną. Kr jak najęty! Próbuje zebrać myśli, bo nie wie, co mi ma powiedz Potrzebuje czasu, aby się przygotować do kłamstw. A ja dla nie rzuciłam najwspanialszego chłopca! Mimo wielkich pokus zostaj wierna! I wróciłam! Wróciłam do niego! Żałuję, że tak kochaj kogoś, kto przez kilka miesięcy zapomniał, że jest moim narzeczony "O bogowie! Niech piorun z jasnego nieba uderzy w zdrajcę!", by powiedział Szekspir. Nie wiem, w której sztuce to powiedz i czy w ogóle powiedział, ale byłyby to słowa Szekspira, gdy pisał o podobnie nikczemnej zdradzie! Grzesiek mnie zdrad Jestem tego pewna! Domyślałam się tego już tam, na lotnisku. Ty nie chciałam w to uwierzyć. Och! Mężczyźni! Niech nikt z was liczy już na moją miłość! Nie będę płakać po tym nikczemniku Było już rano. Chodziłam po mieszkaniu tam i z powroter rozżalona i zła. Pół nocy przepłakałam w poduszkę. Mama prze wyjściem do teatru na próbę ucałowała mnie delikatnie w czoło, n chcąc mnie zbudzić. Udawałam, że śpię, aby nie musieć spojrzę mamie w oczy. Mogłaby się domyślić, że cierpię. Cierpiałam, ale nie chciałam zasmucać mamy. Sama będę musiała sobie poradzić. Zresztą jeszcze nic do końca nie zostało powiedziane. Może Grześkowi źle poszedł egzamin i dlatego nie był zbyt radosny? I może ta dziewczyna z lotniska nie była jego nową ukochaną... Wszystkiego dowiemy się w swoim czasie. Tymczasem należy się wystroić i iść na spotkanie, jak gdyby nigdy nic. Nie pokażę mu, że szaleję z zazdrości. Będę oziębła i wyniosła! I będę piękna! Niech żałuje, że mnie stracił! W zamyśleniu mocno ogryzałam paznokcie, aż do ciała. Oprzytomniałam, gdy poczułam krew w ustach. Boże! Jak ja będę wyglądała z pogryzionymi palcami? Włożę rękawiczki, l podam mu rękę w rękawiczce. Niech pomyśli, że go lekceważę. Przede wszystkim należy wpaść do ciuchami i nabyć jakiś cudny łaszek u pani Marianny. Oszołomię go swoim wyglądem! Wybiegłam z domu. W ciuchami padłam w objęcia pani Marianny. Wbrew własnej woli rozbeczałam się i powiedziałam: - Muszę dzisiaj szałowo wyglądać! Mój chłopak mnie rzucił! Spotkam się z nim po raz ostatni! Będę dla niego strasznym wyrzutem sumienia, ale chcę być pięknym wyrzutem! O Boże! Nie ma pani pojęcia, jaka jestem nieszczęśliwa! Pani Marianna objęła mnie mocno i przytuliła. - Nie martw się, moja ty śliczna! Niejeden chłopak na świecie! Ja też swoje przeszłam w życiu, ale każda tragedia miłosna mija. Zapisz się do "Morsów"! Nie masz pojęcia, jak dobrze na wszystkie troski i dolegliwości robi kąpiel w zimnej wodzie! Ja dzięki temu pozbyłam się wrzodów żołądka. Pokażę ci zdjęcia! Dwa razy umieścili mnie w żabiankowskiej gazecie! - Ale przecież teraz jest lato - przerwałam pani Mariannie. - Do zimy może mi ta miłość przejdzie i nie będę musiała wskakiwać do morza w charakterze morsa. Zwłaszcza że jestem bardzo wrażliwa na przeziębienie. - Ja też byłam wrażliwa, dopóki nie zostałam morsem. Mówię ci, wszystkie dolegliwości jak ręką odjął. Ale masz rację, teraz morze nie ma tych leczniczych właściwości. Przecież jest lato. Znajdę ci tak piękny ciuszek, że twój chłopak padnie trupem z zachwytu! 43 Rzuciłyśmy się z panią Marianną do ciuchów, przewalając s sukien, bluzek i spodni. Jakaś klientka wołała od kasy, że płacić. Pani Marianna krzyknęła z daleka: - Musi pani chwilę poczekać! Ja tu załatwiam sprawę ; i śmierci! Proszę położyć towar na wadze. Zaraz tam będę! Pani Mariannie udało się trafić na przepiękną suknię z bia lnu, ozdobioną beżowo-błękitnym haftem. - Bierz to! - krzyknęła. - Będziesz w tym piękna jak s Wenus. Idź do przymierzalni, a ja załatwię klientkę. Codziei godzinami tu sterczy, a dzisiaj nagle się jej śpieszy. Ale muszę uprzejma. Rozumiesz, klient nasz pan. Za kotarą włożyłam suknię i przejrzałam się w lustrze. Mu mimo całego smutku, przyznać, że wyglądałam szałowo. Gdył była Grześkiem, to zbzikowałabym z zachwytu na mój wic Przebrałam się w powrotem w swoje ciuchy i poszłam zw; suknię. Tego dnia cena za kilogram wynosiła dwadzieścia złot Suknia ważyła trochę ponad pól kilograma. Pobiegłam do dc i wystroiłam się w nową zdobycz. Włożyłam czarne sandały i wiązałam czarną aksamitkę nad przegubem ręki. Naprawdę giądałam jak zjawisko. I to prawie dorosłe! Nie mogłam się docze kiedy nareszcie będzie godzina druga. O tej godzinie Grze padnie do mych stóp, błagając mnie o wybaczenie. Zapomniał, jestem ładną dziewczyną. Jeśli zdecyduję się przebaczyć mu, bęi musiał przez dłuższy czas pokutować. Zadam mu wiele po A jedną z nich będzie zakaz widywania mnie co najmniej pi tydzień! No, może przez pięć dni. Zobaczymy... Grzesiek nie błaga mnie o przebaczenie. Tego się nie spodziewałam Była już druga, a ja ciągle nie wychodziłam z domu. Chciał aby trochę czekał i niepokoił się, że może nie przyjdę. Dwie mir po drugiej nie wytrzymałam i pobiegłam na spotkanie. Stał pr biblioteką, oparty ,o mur. Nie wyglądał wcale na zdenerwowanego. Nie patrzył co chwilę na zegarek, co ja bym z pewnością robiła, gdybym była na jego miejscu. I nie patrzył w kierunku, skąd powinnam nadejść. Wyglądał tak, jakby się nudził i tylko dlatego tu stał, że nie miał nić lepszego do zrobienia. Wobec tego ja także przybrałam obojętną pozę. Zwolniłam kroku, a nawet na moment przystanęłam przed sklepem z gospodarstwem domowym i z uwagą oglądałam przedmioty na wystawie. Potem, nie spiesząc się, podeszłam do Grześka i podałam mu rękę w rękawiczce. - Cześć! - powiedziałam normalnie, ale serce waliło mi jak szalone. Grzesiek uścisnął moją rękę, wcale się nie zdziwił, że jestem w rękawiczkach, i także powiedział: - Cześć! Nie wykrztusił o moim wyglądzie ani słowa. Nie patrzył mi w oczy, tylko gdzieś ponad głowę. Zupełnie jakbym była kimś obcym i bardzo obojętnym, a nie jego ukochaną Paulina. Teraz wiedziałam, że to koniec naszej miłości. Ale jeśli myślał, że mu wszystko tak ujdzie na sucho, to się mylił. Poczułam, jak budzi się we mnie jakiś demon! On nie tylko próbuje mnie rzucić, ale najwyraźniej chce mnie poniżyć swoją obojętnością! Nie miał prawa! Po tym wszystkim, co między nami było? Po przyrzeczeniach, że zawsze będziemy razem? Po najprawdziwszych zaręczynach?!? O nie! Ja, lady Paulina, nie pozwolę, aby ktoś mnie odtrącił jak zdeptany but! Należą mi się przynajmniej wyjaśnienia. Grzesiek milczał. Wiedziałam, że muszę pierwsza zacząć rozmowę. - Przejdźmy się w kierunku morza - powiedziałam. - Chcę z tobą porozmawiać. Chyba że wolisz tutaj stać i bezmyślnie opierać się o mur. - Wiedziałam, że jestem złośliwa, ale nie mogłam opanować chęci zadania bólu. Grzesiek nie odpowiedział na złośliwość. Ruszył z miejsca. Chwilę szliśmy, milcząc, i znowu ja podjęłam temat: - Domyślam się, że między nami wszystko skończone. Chciałabym tylko, żebyś mi to wyraźnie powiedział. I żebyś wyjaśnił dlaczego? - To bardzo trudno powiedzieć. Długo nie widzieliśmy się. Niczego nie planowałem, ale spotkałem kogoś... To się jakoś samo stało. Chyba sam siebie nie znałem. Musimy to przeczekać. wszystko jakoś się rozwiąże? Samo... - Nic się samo nie rozwiąże. Czy to, co było między nai się samo stało? Bez naszego udziału? I to, co mówiłeś, że z będziemy razem, też samo się powiedziało? - Jest mi ogromnie przykro. - Każdy potrafi powiedzieć, że mu jest przykro. Co zami zrobić? Jestem w stanie zrozumieć, jeżeli to jest chwilowe zauroc ale nie myśl, że tak łatwo ci przebaczę. Mam swoją dumę! C lotnisku, ściskając ją, żegnałeś się z nią na zawsze? - Widziałaś mnie? - Bardzo dokładnie. I chcę konkretnej odpowiedzi! - Jakiej odpowiedzi? - Że ją rzuciłeś na zawsze! Że ją obejmowałeś, aby ją szyć, bo do niej nie wrócisz! Że kochasz mnie! Bo chyba kochasz? - Wiem, że to jest nie fair wobec ciebie, ale tak się stało na to nie poradzę. Ogarnęła mnie złość. - Szkoda, że mi o tym nie napisałeś - powiedziałam. -musiałabym wracać. Jeżeli chcesz wiedzieć, to ja także zakoc się, i to z wzajemnością. Ale uciekłam od tamtej miłości, ab ranić ciebie, i wróciłam! Tobie chyba łatwo przychodzi ra drugiego człowieka. Uważam, że to jest ostatni akt melodramaty sztuki, którą nazywaliśmy naszą miłością. Żegnam! Na za - odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w przeciwnym kier Nie wiem, co zrobił Grzesiek. W każdym razie nie próbował zatrzymać. Tego dnia po raz pierwszy doznałam goryczy odrzucenia. N że najbardziej cierpiała moja duma. Bo jeśli chodzi o miłość? C jednak nie była aż tak wielka, skoro potrafiłam się zakochać w Co Ale ja zostawiłam Colina, bo chciałam dochować Grześkowi wier Nie warto było. Myślę, że bardzo wydoroślałam przez to wydarzenie. A w ka razie na tyle, aby wiedzieć, że żadna miłość nie jest ostatnią. Poznaję prawdziwego artystę malarza Rano mama, jak zwykle galopem, ubrała się i popędziła na próbę. Mogłam z nią pojechać, ale nie byłam w nastroju do spotkań i rozmów z ludźmi. Wszyscy pytaliby mnie o pobyt w Anglii i oczywiście o chłopaków i czy się w jakimś Angliku zakochałam. Dorośli zawsze pytają dorastające dziewczyny o chłopaków, nie traktując tego tematu poważnie. Widocznie zapomnieli o swojej młodości i o tym, jak bardzo głęboko wszystko się przeżywa w tym okresie. Zdecydowałam się pojechać do Basi. Basia nigdy mnie o nic nie pytała, ale uważnie słuchała, jeśli chciałam o czymś mówić. Wyszłam z domu i zobaczyłam, że Grzesiek stoi obok swego samochodu. Nic przy nim nie robił. Po prostu stał. Pomyślałam, że pewnie czeka, aż ja się pojawię. Z pewnością jest mu głupio z powodu wczorajszego dnia. Może chce wszystko naprawić. Ale ja jestem zbyt dumna na to, aby do niego wrócić. Gdyby pierwszy o wszystkim mi powiedział i pokajał się, być może przebaczyłabym mu. Teraz już wszystko skończone! Odwróciłam się i poszłam w drugą stronę, bo nie chciałam przechodzić obok niego. Nie powiem, aby mnie on już nic nie obchodził. Naprawdę miałam ranę w sercu. Postanowiłam jednak znieść to z godnością. Wydawało mi się, że z daleka słyszę głos Grześka: "Paulina!". Nie odwróciłam głowy. Klamka zapadła! Grzesiek przestał dla mnie istnieć! W kolejce niemożliwie tłoczno i gorąco. Nic dziwnego. Był środek lata. Przez Monte Cassino ledwo się można było przecisnąć. W pewnym miejscu tłum po prostu zatorował drogę. Wszyscy pchali się w jednym kierunku. Pomyślałam, że może ktoś stracił przytomność i tłoczą się żądni sensacji gapie. Stanęłam na palcach, ale nic nie mogłam dojrzeć. Dwie dziewuszki obok mnie na siłę wcisnęły się w tłum i rozchichotane piszczały: - Cezary Pazura! Cezary Pazura! Przepuśćcie nas! My też chcemy dotknąć jego ręki! "Co za głuptasy!" - pomyślałam. "Czy ja także byłarr egzaltowana, gdy miałam dziesięć lat?" Obecnie czułam się ni dorosłą osobą. Zwłaszcza po tak ciężkich przeżyciach. Skręciłam w boczną ulicę, aby ominąć tłum, który w. o uścisk dłoni Cezarego Pazury. Otworzyłam ogrodową furtkę przed domem Basi i zadzwoi do drzwi. Usłyszałam kroki, ktoś schodził z pracowni po drewnie schodach. Drzwi otworzył mi młody człowiek. Miał czarne, zn wionę włosy i krótką, krzywo przystrzyżoną brodę. - Wejdź! - powiedział. - Ty jesteś Paulina, prawda? Ja je Michał. Pani Basia wyszła z Kasią na przechadzkę. Prosiła, ; zaczekała. Spodziewała się, że przyjdziesz. - Jest pan uczniem Basi? - spytałam. - Nie mów do mnie pan. Jestem tylko trochę starszy od c: Nie jestem uczniem pani Basi, tylko twojego taty. Pani Basia pozv mi przez kilka miesięcy korzystać z pracowni. Teraz chce być przerwy przy Kasi. Dziecko nie może przebywać w zapachu Dzielimy się pracownią. Pani Basia maluje po południu, gdy tata jest już w domu. Wówczas on zajmuje się Kasią. - Na którym jesteś roku? - spytałam, aby podtrzymać rozm - Skończyłem pierwszy. Twój tata twierdzi, że mam już styl, i zachęca mnie do intensywniejszej pracy. Nie mam je; swojej pracowni. Nie mam mieszkania nawet. W akademiku ir karny po kilku w jednym pokoju. Trudno tam malować, zwła; duże płótna. A ja lubię właśnie duże. Chcesz zobaczyć? - Chętnie. Dzięki tacie i Basi interesuję się malarstwem. - Próbujesz malować? - Jakoś nie przyszło mi to do głowy. Jeżeli już brałam pod w jakiś artystyczny zawód, to aktorstwo. Tak jak moja mama. - Znam ze sceny twoją mamę. Widziałem ją w wielu sztul Teatr mnie interesuje. W przyszłości chciałbym także projekfa dekoracje teatralne, ale właściwie najbardziej pociąga mnie po Masz piękną twarz. Czy chciałabyś mi pozować do portretu? - Mogę. Nie mam nic specjalnego do roboty. Poszliśmy na górę do pracowni. Michał zdjął ze sztalugi zai obraz, postawił go pod ścianą, odwrócony tyłem, i przygot iowe płótno. Na małym podium zawsze stało krzesło przydatne do pozowania. Usiadłam. Siedziałam tam już kiedyś, gdy Basia mnie nalewała. Miło było tu siedzieć, kiedy słońce skapywało z okna [ cichutko szeleściły liście wysokiej topoli. - Jeżeli chcesz, możesz rozmawiać - powiedział Michał, zabierając się do rysowania. Najpierw szkicował węglem na płótnie, tak jak Basia. Potem delikatnie strzepywał węgiel miękką ścierką i dopiero wówczas nakładał farby. - Wolę tak sobie siedzieć i nic nie mówić - odpowiedziałam. W ciszy było słychać tylko szelest pędzla na płótnie i brzęczenie muchy, która wleciała oknem. Kilka razy przefrunęła przez pracownię. Potem przysiadła na parapecie i w słońcu czyściła swoje cienkie nóżki. Miałam twarz zwróconą w kierunku Michała, więc mimo woli abserwowałam go. Nie był piękny, ale miał bardzo interesującą twarz. Piękne miał tylko oczy, ogromne, z ciężkimi powiekami. Brwi szerokie, zacięte usta i wydatny podbródek. Był bardzo męski, o ile tak można powiedzieć o dziewiętnastoletnim chłopcu. Trudno byłoby mi go nazwać mężczyzną, zwłaszcza gdy się uśmiechał. Miał uśmiech bezbronnego dziecka. Nie miałam o czym myśleć, więc myślałam o nim. Właściwie nie powinien mnie w ogóle interesować. Raz na zawsze skończyłam z mężczyznami! Ale trochę mi się nudziło. Zresztą Michał był artystą. Pewnie zostanie w przyszłości sławny. Skoro Basia i tata zaprosili go do korzystania z pracowni, to musiał sobie na to zasłużyć. Nie podobała mi się jego broda. Sama nie wiem, jak mi się nagle wyrwało: - Dlaczego nosisz brodę? Wszyscy mężczyźni z brodami wydają mi się niechlujni. - Z lenistwa nie golę brody, tylko ją trochę przystrzygam - odpowiedział. - W dodatku nierówno! - zaśmiałam się. - Na jutro zgolę brodę. - Ach nie! Dla mnie nie musisz tego robić. Naprawdę jest mi wszystko jedno, czy masz brodę, czy nie. - Rozumiem. Nigdy nie mógłbym stanowić obiektu twoich zainteresowań. Może przez to, że jestem typem semickim? Aż się zatrzęsłam z oburzenia. - Co ty sobie wyobrażasz? Że ja jestem antysemitką i idiotką? Nie obchodzi mnie, jakiej kto jest rasy, religii czy skóry. Obchodzi mnie człowiek! - Przepraszam. Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Nie można było przestać o tym myśleć, chociaż już nie chcieliśmy o tym r Sytuacja była niezręczna. Na szczęście usłyszeliśmy dzwon drzwi. Wróciła Basia. Zbiegłam po schodach przywitać się z Basią i moją małą rzyczką. Basia ujęła moją twarz w dłonie i delikatnie od kosmyk włosów, który zasłonił oczy. - Coś cię gnębi, kwiatuszku - zauważyła zaniepokojona. -takie smutne oczy. - Więc to widać? - niemal krzyknęłam. Nawet byłam dumna, że noszę na twarzy piętno cierpienia. Powinnam się TOŻ] ale, chociaż to dziwne,^ łzy nie chciały płynąć. Moje wy powinno być dramatyczne, a było całkiem zwyczajne. - Gr mnie rzucił - powiedziałam. - Zakochał się w innej dziewc Czuję się głęboko dotknięta! Wydawało się, że świata nie widz mną, a jednak musiał się nieźle rozglądać, skoro zauważy: dziewczynę. Chyba znienawidzę wszystkich mężczyzn! I c słowo, że już nigdy w nikim się nie zakocham! Koniec z mi - Paulinko! Skarbie ty mój! - Basia objęła mnie mocniej. kochasz się! I to niejeden raz! Wiem, że teraz cierpisz, ale za lat będziesz z rozbawieniem wspominała obecne udręki miłosn to już jest. Gdy się ma kilkanaście lat, miłość nas ataki wszystkich stron. Kochamy do szaleństwa, cierpimy, potem za namy, znów kochamy, aż wreszcie nadchodzi dzień, gdy spot} miłość tę ostateczną. - Myślałam, że taka właśnie była moja miłość. Ostateczna - I taka była. Przez czas, gdy trwała. Zdarza się, że przetrwa aż do wieku dojrzałego, ale to ogromna rzadkość, t że nie załamie cię zerwanie z twoim chłopcem. Wiem, że mocny charakter. - I to jak! Ja mu pokażę! Jeszcze będzie żałował, że mnie zo dla jakiejś tam przeciętnej ślicznotki, która kiedyś i tak zbrz i zestarzeje się. A ja będę... Jeszcze nie wiem kim, ale z pewnością nie byle kim! - To mi się podoba! - ucieszyła się Basia i ucałowała mnie. - A teraz napijemy się dobrej herbaty. Michał! Schodź na herbatę! - krzyknęła w kierunku pracowni. Przełożyła Kasię z wózka do prawdziwej, zabytkowej kołyski, którą gdzieś zdobyła na wsi kaszubskiej, i poprosiła, abym pokolebała małą. Kasia lubiła tak zasypiać. Kołyska się kolebała, Kasia przymykała oczka, aż zasnęła. Basia parzyła herbatę, Michał ostrożnie schodził po skrzypiących schodach, zajrzał do kołyski, uśmiechnął się do śpiącej Kasi, usiadł przy stole i paznokciem zaczął zeskrobywać plamkę farby z dłoni. - Nie lepiej to umyć? - zapytałam szeptem. Uwaga nie była złośliwa, na dowód czego uśmiechałam się do Michała. Chciałam nawiązać rozmowę, wszystko jedno na jaki temat. - Szanuję wszelką wodę, odkąd moi prarodzice przeszli suchą stopą przez rzekę Jordan - odpowiedział również szeptem Michał. - Woda jest święta, a ja jestem grzesznikiem. - Czy to znaczy, że się w ogóle nie kąpiesz? - zapytałam, wiedząc, że żartował, ale byłam ciekawa jego odpowiedzi. - Przed każdym zanurzeniem się w wodę odmawiam długie modlitwy, a tutaj Kasia śpi, nie chcę jej budzić głośnym modlitewnym zawodzeniem, zwłaszcza że przy tym trzeba bić głową w ścianę. - Czy to aby bezpieczne? Możesz sobie wybić z głowy cały geniusz. - Nie podejrzewam się o genialność. - A ja ciebie o to podejrzewam. - Na jakiej podstawie? - Widziałam, jak malujesz. - Jesteś nieprzyzwoicie uprzejma. - Wcale nie. To nie jest uprzejmość. Takie jest moje zdanie. Basia podeszła z tacą, na której stały filiżanki i piękny chiński czajnik z naparzoną herbatą. - Nie musicie mówić szeptem - powiedziała. - Kasia nie budzi się, gdy już zaśnie. A o czym tu była mowa? Z czego śmialiście się? - Śmialiśmy się ze mnie - odpowiedział Michał. - Nic podobnego - zaprzeczyłam. - Śmialiśmy się, nie wiadomo z czego. Chyba po prostu mieliśmy ochotę się pośmiać. - Nie wiem, o co chodzi, więc nie będę się śmiała, za to ch z wami wypiję herbatę. Proszę nie mówić, że napój jest wspai bo ja wiem o tym. Jestem najznakomitszą herbaciarką na Wybr; - Podziwiam w pani ten brak skromności, gdy idzie o hę: - skłonił się przed Basią Michał. - Ja bym się nie zdobył na odwagę, chociaż przyznaję, że potrafię doskonale ugotować mak; - No proszę! - Basia włączyła się do ogólnej zabawy. - ] tu mówi o braku skromności? Człowiek, który każe się podzi za umiejętność gotowania makaronu! - Proszę o wybaczenie! Zagalopowałem się. To się już nie wtórzy. Za karę przyznam się, że nie potrafię ugotować pieczarkowej. - Dlaczego właśnie zupy pieczarkowej? - zaciekawiłam się - Ponieważ żadnej zupy nie potrafię ugotować. - Och! Co za wariat! - wyrwało mi się. Zaskoczyło mnie, ż szybko spoufaliłam się z dopiero co poznanym człowiekiem. - ^ praszam - dodałam za moment. - Ależ to dla mnie największy komplement! - ucieszy Michał. - Być wariatem to zaszczyt! Gdybyś powiedziała: "Och to za przeciętniak", byłoby mi przykro. - Nigdy bym czegoś takiego o tobie nie powiedziała! - Z tego wniosek, że już zaprzyjaźniliście się - wtrąciła i - Dwoje młodych, szalonych ludzi. Bo trzeba ci wiedzieć - zwr się do Michała - że Paulina jest szaloną dziewczyną. Macie i wspólnego. Wypiliśmy herbatę i Michał wrócił do malowania. Powiec że tego dnia już nie muszę mu pozować. Beze mnie zrobi tło, a jutro będę miała ochotę pozować, to będzie czekał. Właściwie chętnie zostałabym, aby mu jeszcze pozować, al chciałam się narzucać. Przyznaję, że mnie zafascynował. W k niecodziennie spotyka się niezwykłych ludzi. Pożegnałam się z Basią i pogalopowałam do kolejki. B' dziwnie szczęśliwa. Naprawdę nie mam pojęcia, z jakiego pow Nagle zdecydowałam się nie jechać kolejką. Zawróciłam i boczi uliczkami doszłam do polnej drogi, która przez jakiś kilo ciągnęła się aż do mojej ulicy na Zabiance. Dzień był piękny, w raz na spacer, a nie na podróż zatłoczoną kolejką. Nie wiem, jakie licho we mnie weszło. Zaczęłam podskakiwać na wybojach, jakbym była małą dziewczynką. W dodatku podśpiewywałam sobie piosenkę z Kabaretu Starszych Panów: "O Romeo! Czy jesteś na dole...". Chyba zupełnie zwariowałam? Czyżby Michał to był mój przyszły Romeo!? Niemożliwe! Jeszcze rano tak strasznie cierpiałam z powodu Grześka! l przecież przyrzekłam sobie, że już nigdy się nie zakocham! Sama sobie wypowiem walkę na wypadek, gdyby mnie znowu miała trafić strzała Amora. Niemożliwe, abym się znowu zakochała! Nie mogłam się doczekać następnego dnia, tak bardzo chciałam znowu znaleźć się u Basi. Nie pojechałam kolejką, tylko pobiegłam na przełaj, przez rozkopane wertepy. Szybciej byłam w Sopocie, niż gdybym się wybrała kolejką. Było mi cudownie i wesoło, zupełnie jakbym w ogóle nie przeżywała strasznej tragedii. Jeżeli jeszcze myślałam o Grześku, to tylko z pogardą. Dzień wcześniej postanowiłam, że zniszczę wszystkie suknie, w których z nim chodziłam na randki, aby raz na zawsze wymazać go z pamięci. Teraz zdecydowałam się nic nie niszczyć, ponieważ przestał mnie obchodzić. Nie było sensu, abym przez tego zdrajcę pozbywała się najładniejszych rzeczy. Ubrałam się tak jak poprzedniego dnia. Michał zaczął mnie malować w tej sukni, więc nie mogłam jej zmienić, chociaż miałam ochotę pokazać się w czymś nowym i jeszcze ładniejszym. Pomyślałam, że mam na to czas. Gdy skończy portret, zacznę przychodzić codziennie w innej sukni. "O Boże!" - uprzytomniłam sobie nagle. "Więc najwyraźniej chcę mu się podobać! To okropne! Mimo wszystko powinnam trochę jeszcze pocierpieć. Cierpienie uszlachetnia". Może właśnie dlatego zaproponował mi pozowanie do portretu, że go zainteresowała głębia cierpienia w moich oczach? Zobaczymy, czy mu się spodoba moje nowe wcielenie. Michał stał przy furtce. Wydawało się, że kogoś pilnie ocze "Pewnie czeka na Basie, bo musi wyjść z domu i śpieszy mu - zmartwiłam się nie na żarty. Nastawiłam się na pozowanie, a r na przebywanie razem z nim. Na mój widok Michał krzyknął: - Nie mogłem się już doczekać! Nie chciałem zaczynać małe bez ciebie. Talent mi ucieka. Pięknie wyglądasz! - No wiesz? Wyglądam tak samo jak wczoraj. - Nic podobnego! W oczach masz tysiąc uśmiechów słońca - A wiesz, że się zastanawiałam, czy ci nie przeszkodzi zmieniony wyraz twarzy... Wiem, że się zmieniłam. Wczoraj jes cierpiałam. Ale nie chcę o tym mówić. Jeżeli możesz mnie mak wesołą, to w porządku. - W portrecie postaram się zawrzeć wszystkie twoje nas i przeżycia. - Nie! Proszę cię! Już nie chcę, abyś namalował na mojej tw cokolwiek z ostatnich przeżyć! Wymazałam je raz na zawsze z pam Michał dyskretnie nie pytał, jakie to były przeżycia. Podziwia jego subtelność. Nie wiem, czy Grzesiek zdobyłby się na to są Grzesiek coraz bardziej tracił w porównaniu z Michałem. Nied może dojdę do wniosku, że zmarnowałam czas, kochając się w Gr ku. Może sobie być nie wiem jak piękny! Niech czaruje urodą, ] chce. Dla mnie jest martwy! Pobiegliśmy z Michałem do pracowni. Nawet zapomnia zapytać, gdzie jest Basia z córeczką. Oczywiście, że były na p chadzce, bo w tak piękny dzień nie mogły przecież siedzieć w do Trochę mi było głupio przed samą sobą, że tym razem biegłam do Basi, tylko do Michała. Jeszcze wczoraj Basia mi powiedziała tata z samego rana pojedzie do Kartuz. Miał tam szukać miejsc postawienie letniego domu. Ja postanowiłam nigdy nie zdrac Karpna. Polubiłam ten mały domek w lesie, koty, wiewiórki skac po dachu i nocne wizyty saren i zajęcy. No i marzyły mi smażone, cudowne małe ryby, które w każdy piątek szykowała Gienia Brezowa. Nigdzie na świecie nie ma tak dobrych ryb! I nie potrafi tak ich przyrządzić, jak pani Gienia. Co tam r Wszystko uwielbiam w Karpnie! I pompę z wodą na środku ł, i budkę z serduszkiem, do której trzeba biegać, zamiast do łazienki, i ogródek pani Gieni, w którym wieczorem macierzanka pachnie aż do zawrotu głowy. Nie zdradzę Karpna na korzyść innego miejsca. Jestem wierna. Nie tak jak Grzesiek. Naprawdę, ja chyba straciłam rozum, że się w nim zakochałam. No, ale miałam wówczas trzynaście lat. To mnie usprawiedliwia. Teraz mam piętnaście i spore doświadczenie. Żaden chłopak nie byłby w stanie mnie omamić. Michał to co innego. On jest taki subtelny. I jest prawdziwym artystą. Czułam się dziwnie błogo, rozmyślając o nim. Malując, uważnie wpatrywał się we mnie. Nasze spojrzenia często się spotykały. Wyraźnie czułam jakąś więź między nami. W oczach artysty jestem Nieziemska! Już od dwóch godzin siedziałam, pozując Michałowi. Słyszałam, jak wróciła Basia. Michał zapytał, czy chcę odpocząć i zejść do niej. Powiedziałam, że mogę jeszcze długo pozować, ale na moment zbiegnę ucałować moją małą siostrzyczkę i Basie. Tak też zrobiłam. Dopadłam Basi, uściskałam ją i szepnęłam tajemniczo: - Basiu! Jestem szczęśliwa! Nie wiem dlaczego! Pędzę z powrotem na górę! Nie chcę Michała wytrącać z twórczego natchnienia! Herbatę wypijemy później! Po dwa schody biegłam w górę do pracowni. Usiadłam na swoim miejscu. Wpatrywałam się w Michała. On czasem tylko rzucał na mnie okiem i kładł farby na płótno, a niekiedy długo na mnie patrzył, jakby chciał na całe życie zapamiętać moją twarz. Był szalenie skupiony. Nie odzywałam się, aby go nie rozpraszać. W pewnym momencie podszedł do mnie i uniósł moją brodę. - Chciałbym dokładnie sprawdzić zarys twoich ust - powiedział. Ja natomiast pomyślałam: "Boże! Niech on mnie pocałuje!". Doprawdy, przedziwne rzeczy dzieją się z człowiekiem. Ja chyba jestem nienormalna! Jak można o czymś takim myśleć? Pocałunek z człowiekiem, którego dopiero dzień wcześniej poznałam... O Paulino! Tak nie postępuje dobrze wychowana dziewczyna! wyraźniej jestem stuknięta. A gdybym tak ciągle jeszcze kochał w Grześku, to co? Też chciałabym, aby mnie Michał teraz pocało Na szczęście nie kocham się już w Grześku! Wolno mi żako się w kimś innym. Ha! Sama to sobie powiedziałam: jestem zakocł Nikt mi tego nie próbował podpowiedzieć. Ale jak do tego doi Czyżbym była dziewczyną niestałą? Michał już dawno odszedł i stał przy sztaludze, zawzięcie mai Bardzo pragnęłam, aby znów do mnie podszedł obejrzeć z b jakiś fragment mojej twarzy. Jednak nie powtórzyło się to. W tego sama zapytałam: - Czy z daleka na pewno widzisz dokładnie wykrój moich o Może powinieneś podejść i całkiem z bliska je obejrzeć? - To jest zbyt niebezpieczne - odpowiedział. - W takiej kości mógłbym zrobić coś nieobliczalnego, czego byś mi nie w czyła. Wiedziałam, o czym myślał, więc nie podjęłam tematu. Zac wieniłam się ze wstydu. Oboje milczeliśmy. W ciszy minęły jeszcze dwie godziny. Potem Michał odezwai - Skończone. Możesz obejrzeć obraz. Podeszłam do sztalugi i patrzyłam na siebie na obrazie, ba podobną, ale przedziwną. Zwłaszcza oczy były nienaturalnie v kie, chociaż to z całą pewnością były moje oczy, tylko jakieś t pełne tajemnic. Oczy, których nie da się przeniknąć. Czyż naprawdę była tak piękną i interesującą postacią? To raczej piękno duszy Michała było w moich oczach. Były to więc n wspólne oczy... Gdy ja przyglądałam się obrazowi, Michał wycierał w ga pędzle, potem mył je w wodzie z mydłem, wytarł do czysta i wsa w gliniany dzbanek, razem z innymi pędzlami. - Nie potrafię wyrazić mojego oczarowania tym obrazem, i wolę nic nie mówić. Słowa byłyby zbyt banalne. Portret jest ni mowity i piękny - powiedziałam. - Dziękuję ci. Lepszej oceny nie mogłem usłyszeć. Zejdźmy Basi i pokażmy jej ten portret. Michał delikatnie wziął obraz, tak aby palcami nie wypchnąć płótna. Zeszliśmy na dół. Bez słowa postawił obraz pod ścianą. Basia spojrzała i uśmiechnęła się. - No, no... Będziesz wielkim artystą. To było z góry wiadome. Jest lepszy od portretu, który ja Paulince zrobiłam. A ty przecież dopiero zaczynasz. Jesteśmy z ciebie dumni. - Oczywiście, że mnie pani, jak zwykle, przecenia - odpowiedział Michał. - Ale dziękuję. To mnie zachęca do pracy nad sobą - i pocałował Basie w rękę. - Jest pani wielka! Nigdy nie zapomnę pani aprobaty i wiary we mnie. Jeżeli Paulina ma ochotę, to podaruję jej ten obraz. Chcesz go? - Co za pytanie! Oczywiście, że chcę! Kiedy będę mogła go zabrać? - Nawet dzisiaj. - Jak to? Mokry? - Jeżeli pozwolisz, odprowadzę cię i sam zaniosę obraz. Wiem, jak trzeba go nieść i jak się z nim obchodzić. - Wspaniale! Chodźmy już! Chciałabym jak najszybciej zobaczyć portret na ścianie u mnie w pokoju! - Ale obiad jeszcze nie jest gotowy! - zaprotestowała Basia. - Nic nie szkodzi. W naszej lodówce zawsze znajdzie się coś do zjedzenia. Chodźmy już, bo umrę z emocji! - krzyknęłam i uściskałam Basie tak mocno, że aż krzyknęła. Mała siostrzyczka spała w kolebce, więc tylko symbolicznie posłałam jej pocałunek i wybiegłam. Michał szedł za mną z obrazem. - Dobrze, że dzisiaj mamy bezwietrzny dzień - powiedział. - Gdyby wiało, fruwałbym z obrazem jak ze skrzydłem samolotu. Pójdziemy pieszo, dobrze? W kolejce może być ścisk. Poszliśmy więc skrótowymi wertepami. Co chwilę podbiegałam do przodu, odwracałam się i patrzyłam na portret. Abym mogła lepiej widzieć, Michał unosił go na chwilę nad głowę. I tak dobrnęliśmy na moją ulicę. Spostrzegłam z daleka, że Grzesiek stoi przy samochodzie. Już nie byłam na niego tak bardzo zła, ale sprawiało mi przyjemność, że mnie zobaczy z Michałem i w dodatku zauważy mój piękny portret. Z pewnością będzie cierpiał. Trudno. Nie ja zaczęłam ten dramat. Gdy zbliżaliśmy się, Grzesiek nagle się odwrócił i wszedł do swojego domu. Rozpoznał mnie. I widział obcego mężczyznę przy mnie. Uciekł, bo nie mógł tego ścierpieć. 2 łam tylko, że nie widział portretu. I nigdy go już nie uj: przecież nigdy więcej nie spotkam się z nim. Moje życie zac; od nowa. Dzieci kwiaty Weszliśmy z Michałem do domu. Nie mogłam się dc zachwyconej miny mamy na widok portretu. Bo że będzie zachv byłam pewna. Tymczasem mama wyszła. Na stole w kuchni karteczka od niej: Niespodziewanie wypadło mi nagranie w radiu. z radia pędzę do teatru. Spotkamy się dopiero wieczorem po śpi W lodówce jest wszystko! Całuje. Mama. - Szkoda - powiedziałam. - Chciałam natychmiast p portret mamie. Jest taki piękny! Ale przecież do wieczora nie się. Chcesz coś zjeść? - zapytałam Michała. - Nasza lodówka ; jest pełna. Powiedz tylko, co przygotować. - Sama zdecyduj. Nie jestem głodny, ale zjem, cokolw. podasz. - Najłatwiej zrobić na poczekaniu francuski omlet. Co ty - Na wszystko mówię "wspaniale"! - Więc ja będę robiła omlety, a ty wybierzesz miejsce w pokoju, gdzie obraz powinien wisieć. Gwoździe, młotek i c potrzebujesz, znajdziesz w szafce w przedpokoju. To jest majsterkowicza. Nauczyłyśmy się z mamą różnych prostych czy bo przecież żyjemy bez mężczyzny. - Od dzisiaj możecie mieć mężczyznę do wszystkich i Tylko gwizdnij, a przybiegnę na rozkaz. - Ani myślę cię wykorzystywać. Może tylko tym razem. nie umiałabym się zdecydować, gdzie powiesić portret. No i w gwoździ też nie przychodzi mi łatwo. Mój pokój jest obok ła Idź już tam, bo nigdy nie zrobię omletu. Michał wyszedł, a ja zabrałam się do pracy. Czułam się bardzo dziwnie, tak jakbym od dawna znała Michała, jakby był częścią naszego domu i naszego życia. I to, że robię teraz dla niego omlet, było zupełnie naturalne. A przecież znam go dopiero drugi dzień. Michał skończył przybijać portret, a ja przygotowałam drugi omlet. Polałam omlety sokiem malinowo-lipowym i już mogliśmy zasiąść do jedzenia. Podczas gdy jedliśmy, zaparzała się herbata. Michał zaczął się wygłupiać - zrobił strasznie poważną minę, powiedział, że jego omlet jest niebiańsko dobry i nie wierzy, aby mój był taki sam, bo dwóch równie wspaniałych omletów niepodobna zrobić. - Proszę bardzo! Możesz skosztować mojego! - powiedziałam, odłamując widelcem kawałek mojego omletu, i wsadziłam mu ten kęs w usta. - No? Mój jest gorszy? - zapytałam, patrząc niby to szalenie uważnie w oczy Michała. Długo się zastanawiał, nawet przymknął oczy, aby lepiej się wczuć w smak, potem powiedział: - Wydaje mi się, że jednak mój omlet jest lepszy. Spróbuj! - I wepchnął kawałek swojego omletu w moje usta. Zrobiłam to samo, co on, przymknęłam oczy i powoli zjadłam ten kęsek. - No nie wiem... Trzeba by to dokładnie zbadać. I w ten oto sposób on co chwilę podawał mi na widelcu swój omlet, a ja jemu mój, aż zjedliśmy obydwa. Na końcu Michał orzekł: - Były jednakowe. Potrzeba tylko trochę czasu, aby to można z całą pewnością stwierdzić. - Kłamiesz! Po prostu chciałeś, żebym cię karmiła! - A ty chciałaś, żebym ja ciebie karmił. Czyli remis. Śmialiśmy się jak wariaci. Potem zmyłam talerze, Michał uparł się, aby je wytrzeć. Uważał, że trzeba równo dzielić pracę. Było nam razem naprawdę wspaniale. Poszliśmy zobaczyć, jak prezentuje się mój portret na ścianie. Michał powiesił go naprzeciw mojego tapczanu. Usiedliśmy i w milczeniu patrzyliśmy na obraz. Nabrał jeszcze innego wyrazu. Pod nim stała komódka, a na niej szeroki wazon z mlecznoróżowego szkła, pełen zasuszonych róż. Zawsze suszyłam róże, które mama dostawała na premiery, i wsadzałam je w ten wazon. Róże i po stanowiły przepiękną całość. Odchyliłam się w tył, aby lepie przyjrzeć. Michał spojrzał na mnie. - Jaka ty jesteś piękna - powiedział ściszonym głosem. - Wie się nie chce, że jesteś rzeczywista. Zrobię ci jeszcze jeden poi Zrobię ci wiele portretów. Mógłbym cię malować całe życie. - Mogę ci całe życie pozować, aż do znudzenia. Bo pe' kiedyś się mną znudzisz. Słyszałam już takie słowa: "na całe ży i to całe życie nie przetrwało nawet całych dwóch lat. - Odpowiadam tylko za siebie - powiedział Michał. - I w co mówię. Będziesz moją muzą przez całe życie. Będę cię mal( nawet wówczas, gdy ty już o mnie zapomnisz. Zwłaszcza że prz nie ma czego pamiętać. Bo kimże ja jestem dla ciebie? Ni Poznaliśmy się wczoraj. Tylko że dla mnie stało się to cz niezwykle ważnym. Mam już dziewiętnaście lat, ale nigdy doznałem podobnych uczuć. Wydaje mi się, że znam cię od zav ^ To dziwne. Ja odniosłam takie samo wrażenie. Co to n znaczyć? - Jesteśmy jak dzieci kwiaty ze sztuki "Hair" - powie Michał i zapytał: - Znasz tę sztukę? Grają ją właśnie w te muzycznym w Gdyni. - Nie było mnie tutaj przez rok. Nie wiedziałam nawet o mierze. Chyba nigdzie w Polsce tego jeszcze nie grali? - Grają po raz pierwszy w Gdyni. Byłem już dwa razy chętnie jeszcze raz pójdę z tobą. Dzisiaj także grają. Pójdziemy - Świetnie! Zostawię mamie kartkę, że późno wrócę. Propo żebyśmy poszli brzegiem morza aż do samej Gdyni. Jest tak pię - Zgoda. Ja też lubię piesze wycieczki. Szliśmy plażą w upalne popołudnie. Zdjęłam sandały i s boso. On zrobił to samo. Spacerowaliśmy samym brzegiem, ta co chwilę fale obmywały nasze stopy. Czasem morze wyrzi wodorosty. Wówczas należało uskoczyć, aby nie zaplątać się w Zresztą nie tylko wodorosty, czasem jakiś oszlifowany przez m korzeń drzewa, but, puszkę po piwie, stary sweter, nawet zamsz dżokejską czapeczkę. Idąc, zastanawialiśmy się, do kogo wcze należały te przedmioty. - Jeżeli chodzi o czapeczkę - powiedział Michał - to z pewnością jakiś dżokej przyjechał tu, żeby ochłodzić w wodzie konia. Ponieważ dżokej był mały, trudno mu było z siodła dosięgnąć wody i ochlapać nią konia. Tak się schylał i schylał, aż zobaczyła jego odbicie wiedźma morska. Spodobała jej się ta czapeczka i ściągnęła ją do wody razem z dżokejem. Dżokej na widok wiedźmy wskoczył na konia i uciekł z życiem, ale bez czapeczki. Wiedźma paradowała z czapeczką na włosach z wodorostów, ale gdy zasnęła, nagle wyłysiała i wodorostowe włosy wraz z czapeczką morze wyrzuciło na brzeg. A tu już szpony morskiej wiedźmy nie sięgały. Siedzi teraz w głębinach i ze złości pluje morską pianą przez bursztynowe zęby. Łysiuteńka i bez czapeczki! - Żal mi jej - powiedziałam. - Przyniosę jej jutro mój słomkowy kapelusz. Może będzie go wolała od czapeczki. Każdej damie w kapeluszu jest ładnie, choćby to była nawet morska wiedźma. Wymyślaliśmy różne głupstwa na temat wyrzuconych przez morze przedmiotów. Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się na plaży w pobliżu teatru w Gdyni. Osuszyliśmy mokre stopy, otrzepaliśmy z piasku i założyliśmy sandały. Michał kupił bilety. Nie pozwolił, żebym zwróciła pieniądze za mój bilet. Jeszcze mieliśmy godzinę do rozpoczęcia spektaklu. Usiedliśmy w kawiarni. Odpoczywaliśmy po naszej dalekiej wyprawie. Siedziałam bez ruchu, z przymkniętymi oczami. Nie wiem, jak to się dzieje, ale poczułam wyraźnie wzrok Michała. Nie chciałam go płoszyć. Nie otworzyłam oczu. Spektakl był po prostu boski! Nie tylko taniec i śpiew, ale i myśl, którą przekazywał. Ja także pragnęłam, aby ludzie się wzajemnie kochali, by nie było wojen, głodu i nędzy, by wszyscy byli dla siebie przyjaciółmi. Ten spektakl w latach sześćdziesiątych stał się wydarzeniem kulturalnym w Ameryce, ale przesłanie jest do dzisiaj aktualne. Ciągle są wojny, głód i nienawiść wśród ludzi. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek ludzie nauczą się żyć w miłości i zgodzie. Strach mnie ogarniał, że nigdy tak się nie stanie. Michał powiedział mi, że Murzyn, który gra w tym spektaklu, bez przerwy doznaje upokorzeń i dowodów nienawiści. Powiedziałam, że to chyba niemożliwe. - W naszym kraju? - zdziwiłam się. - Mało, że w naszym kraju - odpowiedział Michał. - To s dzieje w waszym osiedlu. Tak! Tak! Nie rób zdziwionej miny! I'' i Żabiance! On ma białą żonę i dwójkę dzieci. Wszyscy są prześladował Żona za to, że wzięła czarnego męża, on za swój kolor skóry, dzie l za rodziców. Jego samochód ciągle ktoś demoluje i dodatkom ! wypisuje obelżywe słowa. Jacyś młodzi ludzie z Żabianki mar; j o tym, aby ukrzyżować Murzyna. | Bardzo się tym przejęłam. Żabianka zawsze wydawała mi s j oazą spokoju. Widocznie przez rok mojej nieobecności wszystko s 1 zmieniło. Trudno mi było przyjąć do wiadomości fakt, że jed: | ludzie tak bardzo nienawidzą drugich, i to tylko z powodu koloi j skóry. ; - Teraz mnie rozumiesz? - znowu odezwał się Michał. - Żydó j także się nie kocha. Nie chcę ukrywać, że jestem Żydem. Wolała j od razu ci o tym powiedzieć. Nawet nie o to chodzi, że jesłei ' jakoś tam odważny. Nie jestem. Chciałem tylko wiedzieć, czy mn zaakceptujesz. Na tobie bardzo mi zależało. - Powiedziałam ci pierwszego dnia, że w naszym domu ant semityzm byłby niemożliwy. Znając mego ojca, powinieneś był i ; wiedzieć. - Twój ojciec jest wspaniałym człowiekiem. Wiem o tym. 1 jednak miałaś prawo mieć własny punkt widzenia. Rozmowa stawała się zbyt poważna, a ja chciałam, żeby by miło i serdecznie. Już wolę wspólne wymyślanie baśni o morski wiedźmie niż takie rozmowy. Nie jestem aż tak dorosła, jak Michę Będę musiała dorosnąć do jego poziomu. Tymczasem poprosiłan aby mi jeszcze coś opowiedział o dzieciach kwiatach. Mało o tyi wiedziałam. Michał wiedział wszystko o wszystkim. Był cudown' Jedziemy z Michałem do Karpna Mamę zachwycił portret namalowany przez Michała. Byłam bardzo szczęśliwa. Chaotycznie opowiadałam mamie o Michale, o tym, jaki jest zdolny i rycerski, że sam zaproponował pomoc w różnych pracach domowych, że z miejsca polubiliśmy się i zaprzyjaźniliśmy i że w ogóle jest to najsympatyczniejszy chłopiec, jakiego kiedykolwiek znałam. Mama jest bardzo dyskretna i subtelna, toteż słowem nie wspomniała o Grześku. Widocznie domyśliła się, że mi już na nim nie zależy. Zmieniła temat. - Co zamierzasz robić z wakacjami? - zapytała. - W tym roku nie mogę jechać z tobą do Karpna. Całe lato gramy. Ty powinnaś się wybrać. Zawsze mówiłaś, że nie możesz żyć bez Karpna. Babcia do ciebie dojedzie. Dzwoniła, że ma dwa tygodnie urlopu. Nie może się doczekać, kiedy ciebie zobaczy. Chce się z tobą nagadać, i to koniecznie w Karpnie. Powinnaś jak najszybciej tam się wybrać. Moje myśli zaczęły wariować: "Mam wyjechać natychmiast? Zanim jeszcze Michał przyzwyczaił się do mnie? Może o mnie zapomnieć, nie widząc mnie przez dłuższy czas. Wprawdzie powiedział, że do końca życia mnie nie zapomni, ale to się tylko tak mówi. Gotów pomyśleć, że mi na nim nie zależy. Co ja mam zrobić? Może on także mógłby pojechać ze mną, ale czy zechce i czy to wypada? I jak o tym powiedzieć mamie?". Nagle zdecydowałam się. - Mamo, czy miałabyś coś przeciw temu, żebym pojechała z Michałem? Wiesz, przynajmniej nie bałabym się w nocy sama, zanim dojedzie babcia. - Domyślam się, że to jest przyzwoity chłopiec, skoro twój ojciec zaprosił go do swojego domu. Może więc bywać także w naszym wiejskim domku - powiedziała mama. - Naprawdę? Mamo! Jaka ty jesteś kochana! I nowoczesna! Inne mamy nie są aż tak tolerancyjne. - Po prostu mam do ciebie zaufanie. Wiem, że nie zrobisz niczego, co twoi rodzice uważaliby za niestosowne. Na wszelki wypadek skorzystaj jeszcze z rady ojca. Ja się zgadzam. Niemal zbzikowałam z radości. Będę w moim ukochanym Kaq i będę tam z Michałem! Co prawda, Michał jeszcze o niczym wie, ale miałam nadzieję, że się zgodzi. Nie mogłam się docz' następnego dnia. Rano zrobiłam mamie śniadanie i wyprawiłam ją do teatru. S jej dobrałam suknię na ten dzień, lekką jak mgiełka, wiśni w cytrynowe motyle. Wyglądała szałowo! Ja także postarałam szałowo wyglądać. Włożyłam białe, żorżetowe spodnie i krę bluzkę, która nie sięga pasa, była przecież moda na nagie brzu Do tego granatowe sandały na wściekle wysokiej podeszwie. W spięłam kolorowymi klamerkami, które sobie przywiozłam z L dynu. Wydaje mi się, że wyglądałam jak prawdziwa modelka. mogłam się doczekać spotkania z Michałem. Pobiegłam przez p na skróty. Po piętnastu minutach byłam u Basi. Michał czekał pr bramką. - Strasznie się guzdrałaś! - powiedział. - Myślałem, że już ni^ nie przyjdziesz. - Przecież jestem jeszcze wcześniej niż wczoraj. - Dla mnie to jeszcze za późno. To była najdłuższa noc w mc życiu! Wydawało mi się, że nigdy nie nadejdzie rano, a co dopi czas, gdy ty przyjdziesz. Przerwałam, chociaż chętnie słuchałam jego słów. - Nie wiem, czy ci się mój pomysł spodoba, ale chciałab) żebyś ze mną pojechał chociaż na kilka dni na wieś, do Karp Mama się zgodziła. Tata z pewnością także się zgodzi. Tam domek, w samym lesie. Co ty na to? Mógłbyś wziąć płótna i malov tam... Michał patrzył na mnie oniemiały. - Naprawdę? Chciałabyś ze mną pojechać? Nie żartujesz? - Myślę, że byłoby nam razem bardzo fajnie. Gotowałabym obiadki, zanim przyjedzie babcia. Babcia jest specem od kuchni. T pożyczy ci namiot i śpiwór. Twój namiotowy salon będzie tuż p moim domku. Możemy się spotykać u mnie albo u ciebie. Pakuj i wyjeżdżamy! Szkoda tych pięknych, słonecznych dni. Przecież zawsze jest pogoda. U Basi na ganeczku leżał zwinięty namiot i śpiwory. Pomogłam Michałowi spakować wszystko. Osobno przyszykował sztalugę plenerową, kilka płócien oraz kasetę z farbami i pędzlami. Potem pojechał do akademika, aby zabrać trochę osobistych rzeczy. Czekając na Michała, rozmyślałam o niezwykłości wydarzeń. Kiedyś marzyłam o tym, aby jechać do Karpna z Grzesiem. Jadę z kimś innym. Widzę w tym wyraźny PALEC LOSU. Tak musiało się stać. Basia wróciła ze spaceru z moją małą siostrzyczką. Witając się, szybko wyjaśniłam, co się wydarzyło, że zdecydowałam się tego samego dnia wyjechać z Michałem do Karpna. Basia była zachwycona. Czekałyśmy tylko na tatę, aby uzyskać od niego pozwolenie na mój wyjazd. Wiedziałam, że tata się zgodzi, i tak było. Gdy tylko wrócił Michał, zjedliśmy szybko wspólnie obiad i poszliśmy skrótami do mojego domu. Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy i zostawiłam kartkę dla mamy: Wyjeżdżamy natychmiast! Tata się zgodził i dał mi pieniądze na życie, wiec od ciebie nic nie biorę. Zadzwoń do babci i uprzedź ją, ze będziemy miały wspbłlokatora. Nie-krepującego, bo ma własny namiot. Gdyby było cos ważnego, to dzwoń do pani Gieni, najlepiej wieczorem, w porze dojenia krów. Zawsze będę tam po 'mleko o 19.30. Całuje! Pal Twoja szalona córka Paulina! Obładowani plecakami, płótnami, farbami, wyszliśmy z domu. Grzesiek stał przy swoim samochodzie-wraku i patrzył zdumiony. Dobrze mu tak! Gdyby mnie nie rzucił, teraz on jechałby ze mną do Karpna. Niech się smaży tutaj, w upale miasta! Pojechaliśmy kolejką do Gdańska, a stamtąd autobusem wprost do Lipusza. Z Lipusza do Karpna są jeszcze dwa kilometry. Na szczęście upał już minął, zbliżał się wieczór i było rozkosznie, gdyż powiał lekki wietrzyk. Na dawnych mokradłach człapał jeden, jedyny wychudzony bocian. Nie wiem, czy to był pan bocian, czy pani bocianowa. W każdym razie był samotnikiem. Ząb jeszcze miał pod dostatkiem i może dlatego każdego roku tu wracał. Wstąpiłam do pani Gieni po klucze od chatki. Przywitałyśmy się serdecznie i przedstawiłam Michała. Z miejsca zaznaczyłam, że Michał będzie mieszkał w namiocie. Tutejsi ludzie dbali o przyzwoitość. Powiedziałam też, że niedługo dojedzie babcia. Zanim Michał rozpiął swój namiot, najpierw poodkręcał że zabezpieczenia okien. Otwarliśmy je szeroko i natychmiast zat chatka pełna była leśnych zapachów. Za tym wszystkim tęski w dalekiej Anglii. W chatce mieliśmy butlę z gazem i maszynkę gazową. Zabr się do szykowania kolacji, a Michał do rozbicia namiotu. Na k( były jajka z pomidorami, z pysznym lipuskim chlebem oraz wspa zsiadłe mleko, które dostałam od pani Gieni. Namiot był rozłożony, sypialnia w namiocie przyszykov nawet wieszak na ubranie sklecony z patyków. Michał poszec łąkę, gdzie znajdował się łąkowy wodociąg, czyli wysoka meta rurka z kranikiem i kurkiem. Stała tam też lawa, na której m było położyć mydło i przyrządy do golenia, i pieniek służąc siedzenia, gdyby ktoś sobie tego życzył. Michał rozebrał się do i mył się pod bieżącą wodą. Potem, prychając i otrzepując z wody, wrócił do namiotu. Przebrał się w lnianą, błękitną ko i płócienne białe spodnie. Wyglądał naprawdę pięknie. Usiedliśmy do kolacji, jak zżyte małżeństwo. Rozmawia] o tym, co jeszcze trzeba zrobić i co jutro kupić w Lipuszu. Po k( poszłam na łąkę zmyć naczynia, a Michał zabrał się do sprzą chatki. Kiedy wróciłam, właśnie mył podłogę. Zaimponował mi lenił się i wykonywał pracę za mnie. Potem wystawiliśmy kr na werandę i usiedliśmy, aby posłuchać ciszy. Ptaki już spały. T z rzadka słyszeliśmy jakiś krzyk ptaka. Może zbudził go zły Mrok gęstniał. Od bagien szedł odurzający zapach. Siedziel w całkowitym milczeniu. Słowa mogłyby tylko zepsuć czar wieczoru. Po prostu wchłanialiśmy w siebie urok leśnej ciszy. P łąkę przebiegł zając i wpadł do lasu. Na ścieżce stanęły trzy s i wpatrywały się w nas. Wiatr strącił szyszkę. Spłoszone s pobiegły w stronę bagien. Dotknęłam ręki Michała. - Czy ty także widziałeś sarny? - spytałam. - Tak - odszepnął i mocno ścisnął moją rękę. - Dziękuję c wszystko - powiedział. - Idź już spać. Jesteś zmęczona, a jutro t jest dzień. Ja przejdę się nad bagna. Spotkamy się rano. Michał poszedł. Domyśliłam się, że był bardzo wzruszony i cł zostać sam ze swoimi myślami. Potrafiłam to uszanować. Szybko umyłam się w miednicy i poszłam spać. Nie wiem, kiedy do namiotu wrócił Michał, bo natychmiast zasnęłam. Zdążyłam tylko pomyśleć: "nasz pierwszy wspólny dzień w Karpnie właśnie minął..." i już spałam. Jestem całkowicie pewna, że to miłość! Rano zbudził mnie hałas na dachu - wiewiórki rzucały w siebie szyszkami i stukały nóżkami, jakby biegały w żelaznych butach. Spałam tak mocno, że przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Wyszłam przed domek, zobaczyłam namiot i wracającego znad jeziora Michała. Szedł w spodenkach kąpielowych, z ręcznikiem przerzuconym przez ramię. Mokre włosy błyszczały mu w porannym słońcu. Wyglądał jak leśny bożek. Był piękny. Już wiedziałam, gdzie jestem. Wiedziałam więcej - jestem zakochana! Nikt nie mógł lepiej pasować do Karpna niż Michał. Krzyknęłam w jego kierunku: - Witaj, poranny skowronku! Wcześnie wstałeś. Co sobie życzysz na śniadanie? - Wszystko. Byle dużo! - odkrzyknął Michał. - Wobec tego lecę do pani Gieni po mleko! - Chwyciłam dzbanek i pobiegłam przez łąkę. Po drodze ochlapałam twarz pod naszym łąkowym wodociągiem. Po śniadaniu zamierzałam wykąpać się w jeziorze. Jezioru daliśmy nazwę "Diamentowe", bo będziemy się w nim wspólnie kąpać, a nasza miłość jest niezniszczalna jak diament. Gdy wróciłam z mlekiem, Michał już przygotowywał stół do śniadania. Były tam różnego rodzaju serki, dżem wiśniowy, miód, był pokrojony chleb i tylko kubki czekały, aby je napełnić mlekiem. Postawiłam na ogniu garnek i wlałam trochę mleka. Trzymałam przy nim wartę, bo znam zasadzki mleka; jeżeli człowiek tylko odwróci głowę, natychmiast wykipi. - Co dzisiaj będziemy robić? - zapytałam z wnęki, która stanowiła kuchnię. 67 - A co ty zwykle robisz, kiedy jesteś tutaj? - zapytał Michę - Ja? - zastanowiłam się. - Ja robię różne rzeczy. Chodzę jagody albo na grzyby, jeżeli grzyby są. Kiedyś Karpno było prostu zagrzybione. Teraz trzeba się dobrze nachodzić, żeby znaleźć. - Ja się dostosuję. Możemy pójść na jagodo-grzyby. - Ale najpierw skoczę do jeziora wykąpać się. Zgoda? - Oczywiście! Z brudasem nie będę zbierał grzybów. Ty pójdziesz wykąpać, a ja przez chwilę pomaluję. Podoba mi się dom pani Brezowej, z kapliczką obok i ogródkiem z tyloma róźn" kwiatami. No i ta skarpa za domem, cała obrośnięta lasem. - Najpiękniej to miejsce wygląda o zachodzie słońca. Ale m czas. Na zachód trzeba poczekać. - Teraz zrobię tylko szkic i jeżeli zdążę, to ciapnę farbą, a zad zrobię o zachodzie. - Masz tobie! Patrzyłam na mleko, a jednak wykipiało! My że mlekiem rządzą jakieś złośliwe chochliki. - Nie przejmuj się. Ja potem wymyję maszynkę. Śpieszyliśmy się, żeby jak najszybciej zjeść śniadanie. Nie wii czemu wszystko chcieliśmy robić tak szybko, jakby nie było cze jakby życie miało nam uciec. Może przeczuwaliśmy, że musimy śpieszyć do czegoś najważniejszego, co miało nadejść. W czasie kiedy ja kąpałam się w jeziorze, Michał robił sz domu pani Gieni. Spoglądał przez okno, trzymając na kolan, płótno, i rysował. Wpadłam do domu i za plecami Michała przebrał się z mokrego kostiumu w spodnie i bluzkę. Włosy związał w warkocz. Michał zapytał, czy może się odwrócić. Byłam całkiem ubrana, więc mógł to zrobić. Rzucił na mnie okiem i wiedział: - W warkoczu jesteś jeszcze piękniejsza. W ogóle każdego d jesteś piękniejsza. - Nie wygłupiaj się! Wcale nie jestem piękna. Mam nieregula rysy i w ogóle... - próbowałam się nie zgodzić z Michałem, byłam szczęśliwa, że widzi mnie piękną. - Proszę nie zabierać głosu w takich kwestiach. Od tego jest ja! Mój zawód wymaga, abym znał się na pięknie, więc jeżeli móv że jesteś piękna, to nie oczekuję dyskusji na ten temat. Stwierdzam to, co widzę - zakończył Michał, z miną naukowca i wybitnego znawcy. Zabraliśmy koszyki, nożyki do czyszczenia grzybów i słoiki na jagody. Przeszliśmy obok leśniczówki, potem między kilkoma wiejskimi domami i już przed oczyma mieliśmy wielki las, do którego zmierzaliśmy. Jeszcze tylko parę kroków drogą straszliwie zapiaszczoną. Nogi po prostu grzęzły w tym piachu. Za domem państwa Napiątków była gliniana skarpa podziurawiona jamkami, w których mieszkały jaskółki. Inne niż te, które uwijały sobie gniazda pod dachem naszej leśnej wygódki. Bardzo się dziwiłam tym jaskółkom z glinianych domków. Nie było tu pięknie, nie to co w lesie. Gdy minęliśmy zapiaszczoną drogę, zaraz był las, dający miły cień. W otwartych przestrzeniach słońce zaczynało już niemiłosiernie przygrzewać. Las pachniał żywicą, grzybami i trawami. Poprowadziłam Michała w znane mi miejsca, gdzie było najwięcej jagód. Zbieraliśmy je, aż zapełniliśmy słoiki. Przy okazji Michał znalazł dwa prawdziwki. Okrzyknęłam go więc "królem lasu"! Byłam już trochę zmęczona, zwłaszcza że w lesie zrobiło się duszno i gorąco. Usiadłam na mchu, aby trochę odsapnąć. Michał przysiadł obok mnie. Biedronka sfrunęła na moją bluzkę i zaczęła się wspinać, na ramię i twarz. Odpoczęła na moim czole. Michał podstawił źdźbło trawy, aby ją przenieść z czoła. Bardzo delikatnie przesuwał trawę do biedronki, a ona nagle odfrunęła. Ręka i twarz Michała były blisko mojej twarzy. Spojrzałam mu w oczy. Patrzyliśmy na siebie długo. Nie wiem, o czym myśleliśmy. Pewnie o tym samym. I nie wiem, jak to się stało i kiedy usta Michała znalazły się na moich ustach. Zarzuciłam mu ręce na szyję i on mnie objął. Niechcący szturchnęłam nogą koszyk. Mój słoik z jagodami przewrócił się i jagody rozsypały się w trawę. - Czy zostaniesz moją żoną, kiedy skończę studia i zacznę pracować? - zapytał Michał, wypuszczając mnie z ramion. Był bardzo zdenerwowany, aż głos mu drżał. Mnie także głos uwiązł w gardle, gdy odpowiedziałam: - Tak. Chcę zostać twoją żoną. Akurat będę pełnoletnia, kiedy ty skończysz studia. Miałam szczęście, że cię spotkałam. Myślę, że 69 nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego męża. Jesteś podobr mojego taty, a ja przepadam za tatą. Jest ideałem mężczyzny. - Będę się starał mu dorównać. Chciałbym zasłużyć na c Czy powiesz rodzicom o nas? - Oczywiście! Traktuję poważnie twoje oświadczyny. I j taka szczęśliwa! Taka szczęśliwa! Po prostu jestem najszczęślh Michał znowu pochylił się nade mną. Całował moje oczy, w czoło, a potem bardzo, bardzo mocno mnie pocałował, tak żi się aż zakręciło w głowie. Nagle wstał i powiedział, że mu wracać. W każdym razie musimy przestać się całować. Nie w nam zrobić czegoś, co mogłoby zmartwić moich rodziców. Powlec że nie mógłby spojrzeć w oczy mojemu tacie. - Na wszystko przyjdzie czas - zakończył. - Masz do^ piętnaście lat. Jestem za ciebie odpowiedzialny. Dzięki Michałowi i ja zdołałam się opamiętać, chociaż szJk mi było tego całowania. Nie wróciliśmy jednak do domu, tylko zapuściliśmy się gł( w las. W alejce brzozowej znaleźliśmy kilkanaście czerwonogłov\ koźlaków. Skakaliśmy z radości na myśl o obiedzie z grzybam Po powrocie do domu Michał pomógł mi oczyścić grz; Ugotowaliśmy zupę grzybową z kluskami, a na drugie danie kl z grzybami na gęsto. To był obiad pyszności! Potem postanowili; odpocząć. Michał poszedł do swojego namiotu, a ja położyłam w domku. Drzwi miałam otwarte. Zasnęłam. Gdy się zbudził cztery koty siedziały na progu chatki, trzy małe na wycieraczce drzwiami, a jakaś kocia mama prowadziła z podwórka pani G] jeszcze dwa maleństwa. Mieliśmy zatem nasze gospodarstwo z kota Znowu trzeba będzie chodzić na palcach, żeby nie płoszyć t półdzikich kotów. Zawsze tak było. Potem się przyzwyczajały i na-^ łasiły się, najpierw jednak trzeba było bardzo na nie uważać. Mic uznał, że te koty to prezent zaręczynowy dla niego. Zostaliś kocimi rodzicami. Uratowała nas babcia Michał malował ten najpiękniejszy w Karpnie zachód słońca. Na abrazie dom pani Gieni był już w cieniu, natomiast skarpa tak 3świetlona, jakby ją ktoś oblał złotem. Skarpa z lasem brzozowym. Migdy, kiedy tu byłam, nie opuściłam żadnego zachodu słońca. I za ażdym razem czułam jego piękno, jakbym po raz pierwszy zoba-zyła ten cud natury. Powoli słońce umierało. Michał przestał nalować. Powiedział, że skończy następnego dnia. Mógł to robić i każdej porze, bo miał cały czas w wyobraźni ten zachód słońca. teraz chciałam pokazać Michałowi las za domem, z prześwitami ;rwistej czerwieni między wielkimi drzewami. Agonia dnia. Jakby ioc sztyletowała dzień i rozlewała krwistą poświatę. Znów wybuchł jdurzający zapach bagiennych kwiatów. Ptaki w popłochu nawoływały się do snu. Siedzieliśmy na werandzie przed domkiem, trzymając się za ręce. T^ak strasznie chciałabym teraz znaleźć się w ramionach Michała! Tak )ardzo! Tak... Chyba po raz pierwszy w życiu doznałam czegoś takiego. Marzyłam, aby wziął mnie za rękę, poszedł ze mną do chaty albo do namiotu i... Niech to wreszcie się stanie! Wszystko mi jedno! Pragnę Michała! Nie będę czekała do osiemnastu lat! To całe wieki! Może gdyby tu nie było tak pięknie, gdyby nie ten wieczór, może mogłabym poczekać... - Michał! - powiedziałam, nie patrząc na niego, ale mocniej ściskając jego rękę. - Michał, ze mną coś dziwnego się dzieje. - Ze mną także - odwzajemnił mój uścisk ręki. - Ale musimy czekać. - Nie chcę czekać! Michał! - Chcesz, żebym oszalał? Błagam cię! Nic nie mów! Ja też hamuję się już resztką sił! Kocham cię! Kocham! Kocham! - Michał! Nie czekajmy! Proszę cię! Zróbmy to! I wtedy nagle usłyszałam warkot samochodu, za lasem na ścieżce. Przyjechała babcia. Uratowała nas, bo naprawdę nie wiem, co by się za chwilę stało. Oprzytomniałam. Byłam wdzięczna babci, że jest. Teraz, nawet jeżeli pójdziemy z Michałem sami do lasu, postaram się panować nad sobą, aby po powrocie móc spojrzeć jej w oczy. Babcia wjechała na swoje stałe miejsce między dwa drzewa. Wysiadła, jęcząc, że ją bolą wszystkie kości. Niby nieu rzuciła okiem na Michała, ale widziałam w jej oczach aprol - Jak się macie, dzieciaki - powiedziała, wyciągając di ręce. Zeskoczyłam z werandy i padłam w ramiona babci. Tak ją ścisnęłam, że aż jęknęła. - Co ty? Udusić mnie chcesz? I się przywitać z twoim chłopakiem. Wszystko wiem od Podobasz mi się - powiedziała do Michała. - I cieszę się, opiekujesz Paulina. To szalona dziewczyna i potrzebuje mocr Wyglądasz na mądrego człowieka. A teraz dajcie mi cos W samochodzie jest prowiant na kilka dni. Wnieście wszy skoczę przywitać się z panią Gienią. Potem się nagadamy. Babcia poszła, a my zajęliśmy się rozpakowaniem ży Byliśmy zakłopotani po tym, co niedawno przeżyliśmy WE Unikaliśmy spojrzeń. W ciasnym pomieszczeniu kuchni wpc na siebie, wówczas Michał ujął moje dłonie i całując je, pow - Patrzmy na siebie! Przecież nic się nie stało. Nie zacho się jak przestępcy. Nagle zrobiłam się odważna. - A wiesz, że ja właściwie chciałam być przestępcą. W tyle dziewcząt to robi. A my się kochamy. - Babcia ma rację, mówiąc, że potrzebujesz mocnej ręki. j o wszystkim decydował. Nic się nie może stać. To nie je ważniejsze. Ważne, że się kochamy. Mnie wystarczy, że jesteś Że mogę patrzeć na ciebie. Rozmawiać z tobą. Kochać cię. - Miałeś już jakąś dziewczynę? - Muszę odpowiedzieć? - Chciałabym znać prawdę. - No więc tak. Miałem. Mam przecież dziewiętnaście l, chyba nie żądasz, abym opowiadał szczegóły? - Nie! Nie! W żadnym wypadku! Tylko zastanawiało dlaczego w takim razie nie chciałeś ze mną? - Już o tym mówiłem. Szanuję ciebie i twoich rodziców, mi zaufali. Powiedzieliśmy już sobie wszystko, więc znowu m rozmawiać bez skrępowania. Ty pilnuj mnie, a ja ciebie, żebyśmy nie przekroczyli granicy. Zgadzasz się, moja smarkata narzeczone? - Dla ciebie mogę się zgodzić na najgorszą nawet udrękę. Znowu było nam lekko, swobodnie i miło. Uszykowaliśmy wspaniałą kolację. Były przecież grzyby! Pośród ogromnej ilości prowiantu babcia przywiozła nawet kubek śmietany. Akurat przydała się do grzybów. Babcia, wracając od pani Gieni, spotkała się ze swoją przyjaciółką, panią doktorową. Pani doktorowa wykonywała jakieś dziwne ruchy. Pewnie demonstrowała swoje biodro, które kiedyś było operowane. Babcia zachwycona klaskała w ręce, potem wycałowała panią doktorową i przygalopowała do nas. - Kochani! Zlitujcie się! Umieram z głodu! Co to? Grzyby? - Krzyknęła radośnie na widok pełnego talerza. - Spisaliście się na medal! No to w imię Boże! Zasiadajmy do kolacji! Powrót na Wybrzeże W Karpnie byliśmy przez tydzień. Michał namalował dwa pejzaże: wschód słońca i późny zachód. Namalował także portret babci. Babcia uznała, że lepszy jest od portretów Gauguina, Toulouse-Lautreca, a i Modiglianiego, malarzy, których najbardziej ceniła. Była dumna, że Michał - zdolniejszy od najzdolniejszych malarzy - jest mój. Jeżeli nawet babcia mocno przesadziła, to ważne było, że ceni malarstwo Michała. Po tygodniu spakowaliśmy się i wróciliśmy do Gdańska razem z babcią. Babcię tym razem niosło do Paryża. Zanim wyjechała, zdążyła mamie powiedzieć, że jest całkowicie oczarowana Michałem i uważa, że "z tego coś będzie". Niechcący słyszałam, jak mówiła do mamy: - Co chcesz? To już niemal dorosła dziewczyna! Moja mama w jej wieku wyszła za mąż. Widocznie jest to wiek, w którym dziewczyna jest gotowa do małżeństwa. No, z rok może jesz poczekać, ale potem ochajtnijcie ją, bo mogą być kłopoty. Wiem mówię. W niej się kochanie żarzy jak w żelaznym piecyku. Mc po mnie. Trudno. I nie ma co rozpaczać, bo to nie choroba. A chło jest jak szczere złoto. Trochę znam się na ludziach. A zresztą rób co chcecie. Ja powiedziałam swoje. Babcia powiedziała swoje i wyjechała. Do Paryża pojecl-z przyjaciółką, piękną panią Marią Witt, która kiedyś była sły piosenkarką. Dostałyśmy z Paryża list od babci. Pisała, że czuje się w Par jak u siebie w domu, zwiedza wszystko, co możliwe, nawet se zeszła z wieży Eiffla, gdzie z lotu ptaka podziwiała Paryż. W li przysłała pióro gołębia. Napisała, że to z tych gołębi, o których p Wharton w powieści "Spóźnieni kochankowie". Natychmiast pobieg do biblioteki pożyczyć tę książkę. Niestety była w czytaniu. Te kochanków był dla mnie teraz najbardziej bliski. Żeby tam nie w co, muszę przeczytać o tej wielkiej miłości. Przypuszczam, że h wielka, skoro na babci zrobiła tak duże wrażenie, że aż zbie pióra po tamtych gołębiach. Michał znowu malował u Basi. Nie chciałam mu przeszkac w pracy, więc spotykaliśmy się późnym popołudniem. Kiedyś szliśmy na przechadzkę do górnego Sopotu, tam gdzie do których domów podchodzi las. Szliśmy, jak zwykle trzymając się ręce, nagle patrzę i oczom nie wierzę - dzika świnia z mały Autentyczna rodzina najprawdziwszych dzików! Przyznaję, że łam przestraszona. Stanęłam w miejscu. Michał przytrzymał mo moją rękę. - Nie bój się. One uważają ludzi za swoich przyjaciół. Zres nie bez powodu, bo tutejsi mieszkańcy ciągle je dokarmiają. Rzeczywiście, jakiś stary pan niósł miednicę marchwi, posta ją i patrzył zachwycony, jak cała rodzina zajada się. Mama dzik pochrząkiwała radośnie. Podeszła do starego pana i otarła się o j nogę. Pewnie wyrażała swoją wdzięczność. Warchlaki podkrac sobie marchew, chociaż było jej tak dużo, że starczyło dla wszystki - Nie powinno się dokarmiać dzikich zwierząt - powied; Michał. - One z lenistwa przestaną zachowywać się, jak powin czyli zdobywać pożywienie w leśnym środowisku. Dziki są bardzo pożyteczne, bo wyjadają pędraki i w ten sposób chronią las przed szkodnikami. Jeżeli najedzą się marchwi, przestaną przejmować się pędrakami. Każdy powinien przebywać tam, gdzie jest jego miejsce. Ulice Sopotu nie są miejscem dla dzików, ale ludziom nie można tego wytłumaczyć. Babcia też podkarmiała w lesie dzikie ptactwo i zwierzęta. Dzięciołowi zawsze podtykała szynkę. Na szczęście dzięcioł nie przestał wydziobywać korników. Może miał wilczy apetyt. Sarnom i zającom zanosiła w głąb lasu obierki z ziemniaków i zieloną nać marchwi. No i całe pajdy chleba kruszyła dla wszystkich ptaków. A kiedyś sroka złodziejka byłaby jej rąbnęła bransoletkę. Babcia siedziała przed domkiem i obierała ziemniaki. Zdjęła z ręki bransoletkę i położyła ją na stoliku. Sroka skakała wysoko na gałęzi, ale kusiła ją błyszcząca bransoletka. Sfrunęła i próbowała złapać ją w dziób. Babcia była szybsza. Jak tylko posłyszała łopot skrzydeł nad głową, domyśliła się, o co chodzi. Po prostu sprzed dzioba sprzątnęła sroce upatrzoną zdobycz. - Przy mnie nie licz na fart, ty złodziejko! - powiedziała do sroki. Od dawna miała z nią na pieńku. Dziki najadły się i poszły w las. My wróciliśmy do miasta. Usiedliśmy na gzymsie, tam gdzie kiedyś była kawiarnia "Złoty Ul". Monte Cassino i Westerplatte w Sopocie to jak w Paryżu Montmartre. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo nigdy w Paryżu nie byłam. Sopot jest miastem artystów. Siedzieliśmy z Michałem i obserwowaliśmy ludzi. Naprzeciw nas malarze rozkładali swoje płótna, aby je sprzedać. Jak w Paryżu. Mam nadzieję, że Michał nie będzie musiał tego robić. On będzie sławny. - Nad czym tak dumasz, myszko? - zapytał Michał i poskrobał mnie po nosie. - Tak sobie myślę, że za sto lat któraś z ulic w Sopocie może będzie nosiła twoje imię. - Tylko imię? A nazwiska nie? - zaśmiał się Michał. - Nie przeceniaj mnie, bo mnie zepsujesz. - To mi sprawia przyjemność, kochany. 75 - Nie prowokuj mnie, bo cię pocałuję! Tutaj! Zaraz! W publicz miejscu! - Zaryzykuję! Całuj! Michał pochylił się i pocałował mnie w rękę. O Boże! Colin w Polsce! Mama występowała w "Ryszardzie III". Nie widziałam jes tego spektaklu, bo byłam w Anglii, kiedy miał premierę. Słysz; już od Basi i taty, że mama gra oszałamiająco. Nigdy nie mi; wątpliwości co do talentu mamy, ale tym razem wszystko prze moje oczekiwania. Poszliśmy na przedstawienie razem z Micha Michała szczególnie ciekawiła scenografia. Była rzeczywiście n mowita: wszystko w czarno-bialo-szarych kolorach, tylko stół, 1 pełnił bardzo ważną rolę w akcji, miał kolor rozbielonego błę Niezwykłym elementem była także krwista pelargonia w oknie. Baka grał Ryszarda III. Był wspaniały! Wcale się nie dziwię dziewczęta kochały się w nim. Wszyscy aktorzy w tym spekt byli świetni. W teatrze jest tak, że jeśli tylko jedna postać gra to natychmiast się to zauważa i całą uwagę skupia się na tyrr grającym aktorze, nawet gdyby to była całkiem mała rola. Dla nawet w najmniejszym epizodzie aktor musi starać się grać dół jakby to była najwspanialsza rola w sztuce. Na szczęście, wszyscy grali doskonale. Byłam przybita treścią sztuki, złem tkwiącym we wszyst postaciach dążących do władzy. Ci, którzy na pozór wydawał: uładzeni, w głębi byli źli i nikczemni. Ryszard III korzystał z ma: swego otoczenia. Dążąc do tronu, bezlitośnie miażdżył sw przeciwników, tak samo nikczemnych jak on. Przeraziła mnie ta sztuka. Ponieważ kostiumy nie miały znar jakiejś określonej epoki, mogło się wydawać, że wszystko dziej obecnie. I może o to chodziło reżyserowi. W każdej epoce w o władzę jest wstrętna i ludzie w tej walce bywają nikczemni. Dobrze, że Michał jest artystą i nie będzie musiał brać udziału w walce o władzę. Nie mogłabym go wówczas kochać. Po spektaklu zaczekaliśmy na mamę przed teatrem. Nie chciałam wprowadzać Michała do bufetu teatralnego. Ja tam wszystkich znałam, ale Michał mógłby się czuć skrępowany. Chwilę trwało, zanim mama się rozcharakteryzowała i przebrała w prywatną suknię. Przechadzaliśmy się ulicą obok parkingu, gdzie mama zostawiała swój samochód. Nagle stanęłam jak rażona piorunem - przede mną wyrósł, niczym jakaś zjawa, Colin! Skąd on tutaj?!? Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie mogłam udać, że go nie widzę, bo szedł wprost na nas. - O! Jesteś! - powiedział bez skrępowania. - Na afiszu zobaczyłem nazwisko twojej mamy, więc wiedziałem, że mogę ją tutaj spotkać. Łatwo bym ją rozpoznał, bo widziałem ją na zdjęciach, które mi kiedyś pokazywałaś. Chciałem zapytać o ciebie. Tak nagle wyjechałaś z Anglii... - Ale skąd ty tutaj się wziąłeś? - nie mogłam przyjść do siebie ze zdziwienia. Nagle się opamiętałam. - Pozwól, Michał, to jest Colin. Znamy się oczywiście z angielskiej szkoły. A to Michał - zwróciłam się do Colina. Michał nie wiedział nic o Celinie, a Colin o Michale. Sądzę jednak, że każdy z nich domyślił się, o co chodzi. Stali naprzeciw siebie z minami, których nie można by nazwać przyjaznymi. Musiałam za wszelką cenę jakoś rozładować sytuację. Zaczęłam od wyjaśnień. - Wyjechałam, bo musiałam. Tak bywa. Nie miałam czasu na pożegnania. W końcu to był tylko rok. Myślę, że nie byłam zbyt ważnym epizodem w waszym życiu. Michał, czy ty znasz angielski? - zwróciłam się nagle do Michała. - Na tyle, aby zrozumieć, o czym mówisz - odpowiedział spokojnie, nie spuszczając wzroku z Colina. - To świetnie! - udawałam, że się cieszę. - Przyjaźniliśmy się z Colinem, bo jego babcia jest Polką. Sądzę, że przyjechał do babci i po drodze odwiedził mnie. Czyż nie tak, Colin? 77 - Niezupełnie. Przyjechałem, żeby zobaczyć się z tobą. Oczywii z babcią także. Przywiozłem list od twoich przyjaciółek - wyciąg z wewnętrznej kieszeni marynarki nieco zmiętą kopertę. - Przepraszam, nie dosłyszałem, jak masz na imię? - zwrócił nagle do Michała. Odpowiedziałam za Michała. - Nie słyszałeś? Mówiłam wyraźnie: Michał. - Aha. Dziękuję. Teraz już wiem. Michał... To całkiem łatwo wymawia. Nic w tym imieniu nie zgrzyta i nie trzeszczy, | w niektórych polskich imionach - Colin spojrzał na mnie wymówi Nie dałam się sprowokować. Wiedziałam, jakie imię i kogo n na myśli. ; - No cóż? W tej sytuacji pożegnam się i pójdę na dwór; l : Sądzę, że będę miał jakiś pociąg do Warszawy. W każdym ra | j cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu. Gdybyś chciała prze' | i odpowiedź na list dziewcząt, to będę u babci. Zostawiam ci bile |i j z jej adresem i telefonem. - Wyjął bilecik i podał mi go. - Miło | j było poznać cię - zwrócił się do Michała. Odwrócił się i szyi | ! odszedł. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Michał mnie wyręc; | - Nic nie mów. To nie moja sprawa, kim dla ciebie był l chłopak i ty dla niego. Wszystko jest już przeszłością. Nie musi: | tego roztrząsać. ; j Byłam wdzięczna Michałowi i znowu podziwiałam jego mądre ' Mama wyszła z teatru. Wsiedliśmy do jej samochodu. Ma 1 zapytała, dokąd ma podwieźć Michała. - Do akademika - odpowiedział. Właściwie wolałam, że w tej chwili nie muszę być dłużej z l chałem. Do jutra będę miała czas ochłonąć. Nie chodzi o to, żeb chciała coś kręcić, jednak byłam wytrącona z równowagi niespod; wanym spotkaniem z Colinem. Nie umiałabym teraz swobód rozmawiać z Michałem. Colin chyba nie będzie miał najlepsz( zdania o mnie. Dopiero co kochałam Grześka, przez co nie mógł jego kochać, a nagle mam innego chłopaka. Przecież nie będę i wyjaśniać, jak nikczemnie obszedł się ze mną Grzesiek i w j sposób nagle znalazł się w moim życiu Michał. A zresztą nie m obowiązku tłumaczyć się przed Colinem. Jednak było mi go barć żal. Wybrać się w taką podróż? I nawet kilku godzin nie spędzić ze mną? Doprawdy, życie czasem bywa tak zagmatwane, że trudno znaleźć dobre wyjście. Odstawiłyśmy Michała pod akademik. Powiedziałam, że jutro się z nim skontaktuję. - Doskonale. Wiesz, gdzie zawsze jestem - odpowiedział, ale minę miał grobową. W domu przeczytałam list od dziewcząt. Groziły, że wszystkie trzy zjawią się u mnie, bo nie pozwolą, abym zniknęła z ich życia. Pokochały mnie i beze mnie czują się jak bez rąk i bez nóg. Donoszą, że Tom oświadczył się Grecie, a ona przyjęła oświadczyny, bo groził, że jeśli go odrzuci, to on wstąpi do klasztoru, i to o ostrym rygorze. Grecie żal się zrobiło, że świat może stracić wybitnego matematyka, i zgodziła się, na próbę, zostać jego narzeczoną. Podobno z tego powodu jego babcia, która od dwudziestu lat nie rozmawiała z dziadkiem, przemówiła. - Drogi Christianie - zwróciła się do dziadka, wkraczając do jego pokoju. - Drogi Christianie, skoro nasz jedyny, ukochany wnuk będzie się w przyszłości żenił, trzeba, abyśmy się zajęli przygotowaniami do ślubu. Ślub Toma z Gretą mógłby nastąpić dopiero za kilka lat, ale babcia była zdania, że i tak mogą nie zdążyć, jako że ślub ich jedynego wnuka będzie wydarzeniem na miarę całego kraju, a w każdym razie całej arystokracji. Dalej donosiły, że Hilda z Michaelem na wieczorku pożegnalnym zagrali wspólnie na wiolonczeli sonatę księżycową Beethovena, a właściwie tylko zaczęli ją grać, bo ktoś Michaelowi dla żartu naciął smyczek tak, że smyczek trząsł. Hilda się rozpłakała i zamiast sonaty księżycowej Michael przy księżycu ocierał łzy Hildzie, ale jej nie pocałował, czego mu nie mogła wybaczyć. Jean i Francise zaprojektowali dekoracje do pożegnalnego wieczorku, a Colin poprosił do jednego tańca "pannę torcik", co wszystkim obecnym postawiło włosy na głowie, z wyjątkiem opiekuna klasy, który był łysy. Colin jedzie do Polski - pisały - więc obiecał zabrać list. Z oczu "panny torcik" aż kapie miłość do Colina, mimo to, wiedząc, że Colin zobaczy się z Paulina, łaskawie przesyła pozdrowienia. W ogóle wszystkie dziewczęta pozdrawiają i ściskają Paulinę aż do połamania kości i składają uroczystą przysięgę, że kiedyś przyjadą. Na koniec 79 Greta dodaje, że Kermit jeszcze bardziej zzieleniał z żalu, ż zobaczy swojej ślicznej Pauliny. Popłakałam się, czytając list. Dziewczyny były takie kochane przypuszczałam, aby kiedykolwiek wybrały się odwiedzić w Polsce, chociaż po nich można się było wszystkiego spodzif Napiszę do nich list, kiedy już wrócą z wakacji. Nie było pov aby odpowiedź wysyłać przez Colina. Musiałabym się z nim spc a tego nie chciałam. Natomiast Colin chyba właśnie liczył n Z pewnością jest pełen żalu do mnie. Nawet kilku godzin mi poświęciłam. Trudno. Już się stało. Gdybym nie była z Mich. może wszystko wyglądałoby inaczej. Wiem, że Colin obdarzał gorącym uczuciem, ale przecież się nie rozdwoję. Zresztą 01 miał zamiaru zostać w Polsce, a ja za skarby świata nie został; w Anglii. Colin powinien wybić sobie mnie z głowy. Myśli kiedyś poważnie zainteresuje się "panną torcik". Ona jest tego v Chciałabym, aby cały świat był szczęśliwy, tak jak ja jestem stanowiłam, że następnego dnia zadzwonię do Colina. Postaran aby mnie zrozumiał. Nie zadzwoniłam. Zgubiłam bilecik z adresem i telefonem babci. Trudno. Takie widać było przeznaczenie. Znowu zazdrość Michał miał zamiar malować pejzaż z plażą i morzem. Wyszl razem, aby znaleźć miejsce, które chciałby utrwalić. Nie zamii malować bezpośrednio na plaży, gdzie byłby narażony na tł gapiów. Do malowania potrzebował ciszy i odosobnienia. Weszliśmy na plażę w Sopocie, obok mola. Molo było zatłoc i kolorowe, jak lunapark. Szliśmy piaszczystym brzegiem, ochłap stopy w wodzie. Czasem przystawaliśmy. Starałam się wówcza; nie mówić, aby Michał mógł w spokoju chłonąć widok. I również była zatłoczona. Blisko brzegu, w morzu taplały się tł dzieciaków. Tu także wszystko mieniło się kolorami. Czasem można było spotkać panią w zwiewnej sukni, z parasolką chroniącą od słońca. Sporo grubasów leżało na kocach, cały czas cos jedząc i popijając oranżadą. Najwięcej jednak było pięknych, wysmukłych dziewcząt i muskularnych chłopaków. Gdy dochodziliśmy do plaży w Jelitkowie, naprzeciw nas pojawił się Murzyn o wspaniałej figurze. Na mój widok uśmiechnął się całą bielą zębów i powiedział; - Dzień dobry. Miło znowu cię widzieć! - Mnie także - odpowiedziałam, ale nie zatrzymałam się. Natychmiast wyjaśniłam Michałowi: - To jest student mojej mamy. Uczy się w wyższej szkole muzycznej. Przypadkowo spotkaliśmy się w samolocie, gdy leciał do Londynu. Właściwie to go prawie nie znam. - Odnoszę wrażenie, że się usprawiedliwiasz - powiedział Michał i dodał: - Masz prawo znać, kogo chcesz. Byle nie za blisko, bo wtedy byłbym autentycznie zazdrosny. Trzeba przyznać, że to piękny mężczyzna. Nie chcę, abyś zapewniała, że ci się nie podoba. - Oczywiście, że mi się podoba. Antyczne rzeźby także mi się podobają. - W takim razie rozmowa na ten temat skończona - powiedział Michał. Szliśmy znowu w milczeniu. Było mi głupio, że nie zatrzymałam się, aby porozmawiać z Charlesem. Gotów pomyśleć, że jestem rasistką i że wstydziłam się z nim rozmawiać przy moim chłopaku. Rzeczywiście wypadło to nie najlepiej. Ale przecież nie pobiegnę teraz za nim, aby mu wyjaśnić, że lękałam się zazdrości mojego chłopaka. - Coś cię smuci, świerszczyku? - zapytał Michał, zaglądając mi w oczy. - Robisz sobie wymówki, że nie porozmawiałaś z tym pięknym chłopcem i on gotów pomyśleć, że się go wstydziłaś, bo czarny? Nie martw się, głuptasie. Na pewno się domyślił, że jestem twoim chłopakiem, w dodatku kipiącym zazdrością. My mężczyźni rozumiemy takie sytuacje. - To niesamowite! - krzyknęłam zaskoczona. - Skąd mogłeś wiedzieć? Czy potrafisz czytać cudze myśli? - Jesteś mi bardzo droga i staram się dobrze cię rozumieć. ; W twoich oczach jest wszystko. Można czytać jak w książce. Michał ujął moją rękę i pocałował ją. Bardzo mi się podobało, gdy całował mnie w dłoń. Czułam się wówczas na] dorosła. To było coś więcej niż dziecinne ściskanie ręki. - Dobrze, że o tym rozmawiamy - powiedziałam. - Nigi chcę mieć żadnych tajemnic. Chcę, żebyś znał moje życie : myśli. Należę cała do ciebie. Niestety z wadami także - zaśmiał; - Wspaniale! Będę mógł również ofiarować ci moje wad; - Ty nie masz żadnych wad! - Mam. Jestem wściekle zazdrosny o ciebie, ale będę się nie okazywać ci tego, choćbym pękał z zazdrości. Po kilku dniach Michał skończył malować obraz. Była to z niewyraźnymi plamami ludzi, wyodrębniała się tylko jedna ] młody, piękny, czarny mężczyzna, na tle białej piany morza. Na planie filmowym Na Wybrzeżu kręcono film. Michał przyjaźnił się ze scenoj filmowym, który zaprosił go, aby obejrzał plan filmowy, sk( skończeniu studiów zamierza także zająć się scenografią. Pos tam razem, zanim jeszcze ktokolwiek z ekipy filmowej się Był tylko ten kolega Michała. Plan filmowy znajdował się we Wrzeszczu, w starej karr na parterze. Wynajęto na ten cel ogromne mieszkanie i urzą je tak, aby wyobrażało miejsce akcji filmu. Na planie film wszystko wygląda inaczej niż w teatrze. Panuje jakiś ogólny rządek. Nic nie przypomina prawdziwego mieszkania, są tylko fragmenty pośród całego bałaganu. W teatrze, jeśli patrzy ; strony widowni, mieszkanie jest mieszkaniem, a pałac pa Przyjaciel Michała wyjaśnił mi, że kamera obejmuje tylko te fragi które w danej chwili są potrzebne, potem się to montuje i po obraz nawet najwspanialszego mieszkania. Do tego potrzebi wyobraźnia reżysera, kamerzysty i właśnie scenografa. Jaki mogłam wysilić własnej wyobraźni, aby to zobaczyć inaczej, niż widziałam. Michał widział obraz taki, jaki miał być. Ach! Jakaż byłam z niego dumna! I wcale nie było mi przykro z powodu braku własnej wyobraźni. Cóż? Daleko mi do Michała. Gdy mieliśmy już wychodzić, zjawił się pan reżyser. Zamierzaliśmy wymknąć się cicho, aby nie przeszkadzać. Pan reżyser zatrzymał mnie. - Może chciałabyś zagrać małą rólkę, bez słów? Jutro kręcimy w plenerze i potrzebna mi postać strip girl. Jeżeli nie masz nic do roboty, to przyjedź do Brzeźna na plan - i nie czekając na moją zgodę, powiedział do nadchodzącego asystenta: - Wpisz na listę tę panienkę. Zagra jutro strip girl. - Zgadzam się! - krzyknęłam zachwycona. I w ten oto sposób zostałam najprawdziwszą aktorką. Rano pojechałam do Brzeźna, tam gdzie miała być kręcona dalsza część filmu. Michał zostawił mnie i powiedział, że nie ma sensu, aby on plątał się po planie. Umówiliśmy się, że po filmie zjawię się u Basi. To był zupełnie zwariowany dzień. Plan filmowy wyglądał inaczej niż poprzedni, bo rzecz miała się dziać w jakiejś wiosce. Filmowcy wynaleźli drewniany domek, cały obrośnięty dzikim winem, postawiono drewniany płot, za płotem utknięto mnóstwo sztucznych kwiatów, takich, jakie się widzi w wiejskich ogródkach, i już była filmowa wioska. Dzień był ponury, ale pan reżyser mówił, że taki właśnie dzień mu odpowiada. Część ulicy ogrodzono taśmami, aby nikt obcy nie znalazł się na planie. Wyglądało to tak, jak w kryminalnych filmach, gdzie oddziela się taśmą miejsce zbrodni, aby nie zatrzeć śladów. Za taśmą tłoczyły się dzieciaki i wykrzykiwały radośnie: - O jejku! U nas w Brzeźnie kręci się prawdziwy film!!! Przez środek planu przechodziły szyny, po których jeździła kamera wraz z kamerzystą. Z boku stali panowie z ogromnymi płachtami folii. Jak się domyśliłam, miało to wzmacniać światło reflektorów. Pan reżyser powiedział, co kto ma robić. Mnie wyjaśnił, że mam się przemykać z otwartym egzemplarzem, udając, że nie chcę być zauważona. Bo tak się dzieje na planie filmowym, a scena właśnie przedstawiała sztuczny plan filmowy. Czyli był to w filmie. Już nie pamiętam, ile razy przebiegałam zgięta, z egzemplarzem. Reżyser bez przerwy powtarzał tę samą scenę. N nie wiem, co grali inni aktorzy, tak byłam zajęta własną rolą. Pi zrobiono przerwę i wszyscy rzucili się do wielkiego samoch w którym znajdowały się butle z wodą mineralną i pojemniki z l i herbatą. Po przerwie znowu miała być powtórka. W przerwie zjawiła się telewizyjna redaktorka, prześliczna Bożenka Olechnowicz, aby zrobić wywiad z reżyserem, kompozytc i aktorami. Dzieciaki za linią szalały ze szczęścia. Któreś przyru kartkę papieru, podarły ją na małe kawałki i każde błagało p Olechnowicz o autograf. Broniła się, mówiąc, że nie ona w filmie jest ważna, ale dla dzieciaków właśnie była najważniejsza tylko ją codziennie widywały w okienku telewizji. Dla nich najprawdziwszą gwiazdą. Byłam oszołomiona tym wszystkim. Najbardziej podobał m stolik ustawiony pod jednym z drzew, przy którym charakteryzow i czesano aktorów. Za stolikiem stał bardzo długi wieszak z tiumami. Wszystko tu było jak w baśni o Alicji w krainie cza Tu mogło się zdarzyć niejedno, co się nikomu na jawie nie przytra chyba żeby we śnie. W snach, tak jak w filmie, różne zdarz mieszają się ze sobą. Dopiero wieczorem skończyły się zdjęcia zgrozą pomyślałam, że jutro i przez wiele następnych dni w dals ciągu będą się tak męczyć ci wszyscy, dzięki którym powstanie film. Teraz już wiedziałam, że nie chcę zostać aktorką. Ludzie m że to łatwy i przyjemny zawód, a to jest bardzo ciężka praca. Byłam tragicznie zmęczona, kiedy schodziłam z planu. Pojecha wprost do domu i tylko zatelefonowałam do Michała, że już przyjdę zobaczyć się z nim, bo padam z nóg. I rzeczywiście pad Nawet nie wiem, kiedy wróciła mama. Spałam jak zabita. Nieprawdopodobne, a jednak możliwe Spałam tak mocno, że nawet nie słyszałam, kiedy mama wstała i wyszła do pracy. Zbudził mnie telefon. Byłam rozespana i nie bardzo mogłam pojąć, o co chodzi. Dzwonił kolega Michała, scenograf, ten, którego wcześniej poznaliśmy na planie filmowym. - A skąd pan wiedział, jak mnie znaleźć? - spytałam. - Przecież wczoraj grałaś w filmie - wyjaśnił. - Podałaś adres i telefon, tak jak wszyscy statystujący. Nigdy nie wiadomo, czy nie trzeba będzie powtórzyć ujęcia. - Och! Ja już mam dosyć filmu! - krzyknęłam. - Nawet nie mogę się zbudzić po tych przeżyciach. - Nie o to chodzi - powiedział. - Chcę oddać teczkę z rysunkami Michała, a nie wiem, gdzie go dopaść. Nareszcie zdołałam się przebudzić i zrozumiałam, o co chodzi. - Oczywiście. W porządku. Zaraz tam będę. Kręcicie w Brzeźnie? - Nie. Kręcimy znowu dom. Byłaś tam z Michałem. Podać ci jeszcze raz adres? - Ależ nie. Wiem, gdzie to jest, i trafię. Jak tylko się ogarnę, zaraz tam będę! On odłożył słuchawkę, a ja usiadłam na brzegu tapczanu i czochrałam włosy. Nie chciało mi się ruszyć z miejsca, ale przemogłam się i poszłam do łazienki. Po kąpieli byłam już całkiem przytomna. Zjadłam na stojąco śniadanie. Musiałam się spieszyć, aby zabrać teczkę Michała i nareszcie spotkać się z nim. W tym całym zamieszaniu nawet nie zdążyłam zatęsknić za Michałem, co uznałam za duże przestępstwo, chociaż popełnione nie z własnej winy. Tu tramwaj, tłumy ludzi, na ulicy trzeba uważać, żeby nie wpaść pod jakiś pojazd. Gdzie myśleć o tęsknocie i miłości? Dobiegłam do uliczki, którą dochodziło się do planu filmowego. Trzeba było tylko przejść przez zagracone podwórko z trzepakiem | i sznurami, na których suszyła się bielizna. Właśnie na tym podwórku | kręcono teraz jakąś scenę. Osoba z rudym wiechciem na głowie j klęczała przed oknem, które zasłaniała biała płachta z czarnym krzyżem. Poczekałam chwilę, aż przerwano ujęcie, i pomachałam ręką w kierunku scenografa. Dał mi znak, że zaraz podejc Tymczasem reżyser zbliżył się do niego i coś mu tłumaczył. Ko Michała kiwał głową i zaraz podbiegł do sznurów, aby na jedr z nich rozwiesić ogromne damskie majtasy. Reżyser pokiwał gł( z aprobatą, potem podszedł do rudej aktorki i długo jej coś wyjaśl Kolega Michała miał więc czas, aby zająć się mną. Wręczył mi tec Michała. - Przepraszam, że ci zawracam głowę - powiedział nieuważ cały czas śledząc twarz reżysera. Widocznie znowu oczekiwał uw z jego strony. - Oddaj Michałowi. A teraz cześć! Reżyser m zechce, żebym coś zmienił w scenografii. Muszę czuwać. Oddalił się, a ja nie miałam tu już nic do roboty. Chę popatrzyłabym chwilę, jak będą kręcili, ale musiałam się śpies Michał będzie niespokojny, że mnie tak długo nie ma. Postanowił że wrócę tramwajem, do którego było bliżej niż do kolejki elektrycz Tramwajem dojadę do domu, a stamtąd piechotą, przez werte dotrę aż do domu Basi. W tramwaju jak zwykle ścisk. Starałam się przepchnąć do przo gdzie chyba było trochę luźniej. Stałam przyciśnięta do piec jakiegoś mężczyzny. Spojrzałam w górę i zobaczyłam kędzierza czarną czuprynę. Mężczyzna odwrócił głowę. To był Charles. sam, którego spotkaliśmy z Michałem na plaży. Pomyślałam, że mi się naprawić tamten nietakt i porozmawiać z nim po przyjaciels Charles z trudem przekręcił się w tłumie i odwrócił się do mi całym ciałem. - Witaj! - powiedział. - Nie uściskam cię na powitanie, bo jestem w stanie rąk uwolnić. Zresztą ukamienowaliby Murzy który ośmiela się ściskać białą lady. - Przestań! - krzyknęłam. - To nie jest dobry żart. A w og to cieszę się, że cię spotkałam. Tam na plaży zachowałam się głu Ale wiesz... Mój chłopak... Och! On jest wspaniały, ale mógłby zazdrosny. Jesteś tak pięknym mężczyzną. - Dziękuję za komplement. A co do spotkania, to przeci wiedziałem, o co chodzi. My, mężczyźni, wszyscy jesteśmy 2 zdrośni. O taką dziewczynę jak ty można być zazdrosnym aż i zbrodni. - Nie przesadzaj - powiedziałam, chociaż jego słowa sprawiły mi przyjemność. Każda dziewczyna lubi, gdy się ją podziwia. - Ani trochę nie przesadzam. Jesteś piękna i jesteś mądra. - No wiesz? Niemal mnie nie znasz. Zresztą sama nie wiem, czy jestem mądra. A co do urody... Są piękniejsze ode mnie. - Może. Ale takie jest moje zdanie i nie cofnę go, choćby mnie wzięto na tortury! - Charles zaśmiał się i chwycił mnie wpół, bo akurat tramwajem miotnęło na zakręcie. - Och! Gdyby mnie teraz twój chłopak zobaczył! Połamałby mi ręce! - zaśmiał się. - Nie mogłem jednak pozwolić, aby tłum runął na ciebie. To się nazywa "obronić kogoś własnym ciałem". Chyba do tego nawet dojdzie - szepnął mi w ucho. - Spójrz na tych drabów, którzy się tutaj przepychają... Czterech chłopaków, ogolonych do skóry, przeciskało się bezczelnie przez tłum, brutalnie odpychając ludzi rękami. Szli jak do ataku. Mieli coś strasznego w oczach. Jeszcze takich oczu nie widziałam, chyba że w filmach grozy. - Będzie gorąco - powiedział Charles. - Postaraj się przejść do tyłu. Może uda mi się ich tutaj zatrzymać. Pierwszy z chłopaków był już przy Charlesie i chwycił go za sweter pod szyją. Wydawało mi się, że zaraz zemdleję. Zamknęłam oczy. Gdy je znowu otworzyłam, zobaczyłam, że między Charlesem a chłopakami stoi wysoki mężczyzna. - Ani kroku dalej! - powiedział. - Policja. Obserwuję was i wiem, o co wam chodzi. - O co biega? - krzyknął ten pierwszy chłopak. - Prorok się znalazł! Wie, co będzie! Upadł mi okruch ciastka na sweter tego czarnucha i chciałem strzepnąć okruch, żeby mu nie zabrudził sweterka! - Zaśmiał się, a raczej zaryczał śmiechem, a za nim wszyscy jego kumple. - Spieprzamy, wiara! - krzyknął do tamtych. - Tutaj kochają brudasów! Jeszcze byśmy się zarazili czymś paskudnym! Akurat tramwaj się zatrzymał na przystanku, więc rozpychając ludzi, przepchnęli się do wyjścia i wyskoczyli na bruk. Skakali tam jak małpy w klatce, wykrzywiali się i robili kretyńskie miny w kierunku odjeżdżającego tramwaju. Nie było żadnych komentarzy, W tramwaju panowała c Chyba jeszcze nikt nie ochłonął po zajściu. W prasie niemal codzit czyta się o podobnych chuligańskich wyczynach. Było mi przykr Charles, cudzoziemiec, poznaje mój kraj z tej okropnej strony. - Wysiądę na twoim przystanku i odprowadzę cię do d - powiedział. - Chcę, żebyś była bezpieczna. Nie sprzeciwiałam się. Ciągle jeszcze byłam przerażona. Ps ten piękny świat wydał mi się dżunglą pełną niebezpieczeń Szliśmy, milcząc. Z daleka, w pobliżu mego domu zauważyłam grupkę siedzących wprost na chodniku. Przeraziłam się, że to znów _ chuligani. Kiedy podeszliśmy bliżej, grupka zerwała się z mi stanęła na baczność i złą polszczyzną odśpiewała "Góralu, cz nie żal...". Zdębiałam. To były moje przyjaciółki z angielskiej szkoły: Hi Jane i Greta! Nie brakło nawet Kermita. Greta kiwała do mnie zieloną łapką. - Rany boskie! - krzyknęłam. - Spadłyście z nieba czy jak? S się tutaj wzięłyście? Och! Jak ja was kocham! Dajcie się uścis - Niepotrzebnie to mówiłam, bo właśnie wszystkie trzy mnie ścisk Oczywiście z miejsca pobeczałyśmy się. Charles stał z boku i uśmie się. Nareszcie się opamiętałam i przedstawiłam go, wyjaśniając, s go znam. Zauważyłam, że Jane wpatruje się w niego jak za notyzowana. Charles także właściwie tylko na nią patrzył. S naprzeciw siebie, potem Charles podniósł swoją piękną dłoń i delikal odgarnął kosmyk włosów z twarzy Jane. Jane przytrzymała jego r na swojej twarzy. I znowu stali i patrzyli na siebie. Wszyst zorientowałyśmy się, że dzieje się coś dziwnego. - No to jak? Zapraszasz nas do siebie? - przerwała ciszę Hi. - Jeżeli nas nie wyrzucisz, to prowadź na salony! Masz pojęcie, j podróż odbyłyśmy? I to tylko po to, aby się spotkać z niewiei przyjaciółką, która uciekła od nas bez pożegnania. Ale źle trać My tak łatwo nie dajemy się przegonić! Przysięgłyśmy sobie przyja na śmierć i życie i oto jesteśmy. Otrzymałyśmy błogosławieństw rodziców, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby cię dopa Spróbujemy cię namówić, żebyś wróciła do naszej budy. - Jesteście wariatki, ale zaimponowałyście mi! Że też udało się wam znaleźć nawet moją ulicę i mój dom - powiedziałam z zachwytem. - Kupiłyśmy mapę Trójmiasta i nie ma już dla nas żadnych tajemnic. Trafimy nawet tam, gdzie jest twoje morze, twoja plaża i twój Grześ! Umieramy z ciekawości, chcemy wreszcie go poznać! Pominęłam milczeniem temat Grześka. Ze wzruszenia z trudem otwierałam kluczem bramę domu. - Wchodźcie wszyscy! - krzyknęłam radośnie. - Charles, chyba znajdziesz dla nas chwilę? - nie czekałam na odpowiedź, tylko wepchnęłam całą gromadę na schody i do windy. Powiedziałam dziewczętom, żeby zostawiły plecaki w moim pokoju i ustawiły się w kolejce do łazienki. - Zanim brudasy strząsną z siebie pył pielgrzymów, ja przygotuję coś do jedzenia - powiedziałam. Dziewczęta ściągnęły plecaki, ale nie ruszyły się z miejsca, wpatrując się w mój portret. - O rany! Jakie to piękne! - zachwyciła się Hilda. - Tu jest cała głębia duszy Pauliny - zauważyła Greta. - W tym obrazie w oczach Fauliny jest miłość wszechogarniająca. Miłość od pierwszego spojrzenia - powiedziała drżącym ze wzruszenia głosem Jane. Przy tych słowach znowu odwróciła się do Charlesa i wpatrzyła się w jego oczy. - Słuchajcie! - zarządziłam. - Teraz naprawdę trzeba przejść do rzeczywistości i wykąpać się. Potem porozmawiamy o wszystkim. - Ja się kąpię pierwsza! - podniosła palce w górę Hilda. - A ja druga! - zgłosiła się Greta. - Jane będzie trzecia - powiedziałam za Jane. - Tymczasem niech Jane zabawia rozmową Charlesa, ja się zajmę kuchnią, a Greta przez chwilę będzie moją podkuchenną. Jak znam życie, Hilda będzie się moczyć aż do zdarcia skóry. Hilda pobiegła do łazienki, ja delikatnie ujęłam za łokieć Gretę i poszłyśmy do kuchni. Jane została z Charlesem w moim pokoju. Zwykły dzień stał się nagle czymś nadzwyczajnym. "O Boże!" - pomyślałam. "Tam Michał umiera z niepokoju o mnie, a ja tu sobie rozrabiam z przyjaciółkami! Natychmiast muszę do niego 89 zadzwonić!" Nakręciłam numer telefonu. Długo nikt nie podno słuchawki. Wreszcie odezwał się Michał. - Co się dzieje? - krzyczał. - Wariowałem z niepokoju! Cc czas sterczę przed domem, a ciebie jak nie ma, tak nie ma! - Dopuść mnie do słowa, to wszystko opowiem. Otóż ra: zadzwonił twój kolega, bo zostawiłeś na planie teczkę z rysunkar Musiałam po nie pojechać. Tak się śpieszyłam, że nie zadzwoniła] Potem.... - tu na chwilę przerwałam, bo nie wiedziałam, jak powiedzi o Charlesie - potem - ciągnęłam dalej - przyjechały moje przyjaciói z Anglii! Zastałam je przed domem. Siedziały na trawniku i czekai Wyobrażasz sobie, co za niespodzianka? Tęskniły za mną i nie mog mi wybaczyć, że wyjechałam bez pożegnania. Teraz po kolei moc się w łazience, a ja szykuję dla nich jedzenie. Jeżeli masz chwi to przyjedź do nas! - Ach! Nie będę wkraczał między skrzeczące sroki - odpowiedz: Michał. - Najpierw się nagadajcie do syta. Ja tu mam swoją robo nie będę wam przeszkadzał. Postaram się jakoś przeżyć ten dzii bez ciebie. Kiedyś przecież wyjadą. Zresztą potem będziemy mii całe życie dla siebie. Tymczasem myśl o mnie. - Co ci powiedział twój Grzesiek? - zapytała Greta, wyjmuj pomidora z mojej zaciśniętej dłoni. - Ach! To cała historia! O wszystkim opowiem wam wieczorei przed snem. Dużo tego... - Wiedziałam, że mnie czekają nie lai zwierzenia. Noc pełna wyznań Mój pokój zamienił się w sypialnię szkolną. Dziewczęta leża jedna obok drugiej, w przywiezionych śpiworach, ja, jak księżniczk na tapczanie. Nikt nie spał. Pęczniałyśmy od chęci zwierzeń. Ócz wiście miałam zacząć ja. Opowiedziałam wszystko, wydarzenie { wydarzeniu. Dziewczęta oniemiałe wpatrywały się we mnie. - Nie warto żyć, jeśli z tak wielkiej miłości nic nie zostaje - westchnęła Greta i rozpłakała się. Wycierała łzy łapkami Kermita. - Czy słyszysz, Kermi? - zwróciła się do pluszowej żaby. - Czy esteś w stanie uwierzyć, że ktoś ośmielił się porzucić piękną lady ^aulinę? - Ja bym temu draniowi podgryzła gardło! - krzyknęła Hilda. - Powinno się go zakuć w dyby i publicznie wychłostać! - Przestańcie! - uspokajała je Jane. - Mógł zaistnieć ważny 3owód. Jak on to wyjaśnił? - zwróciła się do mnie. - Otóż nic nie wyjaśnił. Myślę, że to było dla niego bardzo rudne. Naprawdę musiało się coś ważnego wydarzyć. Nie chcę iociekać co. Może jednak nie byłam tą jedyną, prawdziwą miłością? ^oże nam się tak tylko wydawało? Jestem w stanie go zrozumieć. Najpierw byłam na niego wściekła, ale już mi przeszło. - Więc wybaczyłaś mu? - zdziwiła się Greta. - Po prostu przyjęłam fakt. Bo... Bo... Nie wiem, jak wam to Dowiedzieć. Ja także spotkałam kogoś i zakochałam się. Wszystko itało się tak niespodziewanie. Byłam zrozpaczona i nagle objawił "ni się nowy świat! Fascynujący! On jest artystą malarzem i ma na mię Michał. Zamilkły wpatrzone we mnie. Ciszę przerwała Jane: - Nareszcie imię, które można wymówić. Nic w nim nie zgrzyta. - Jesteś pewna, że tym razem to prawdziwa miłość? - zapytała 3reta. - Jestem tak pewna, jak tego, że ty masz na imię Greta i że siedzisz tutaj z Kermitem w dłoniach. - Ja chwilowo nie zabieram głosu, bo jestem porażona piorunem - odezwała się Hilda. - W tym pokoju powinien być piorunochron! Fo by mnie uchroniło od porażenia. Zaczęłyśmy się śmiać. Hilda zawsze potrafiła rozładować sytuację. Musiałam wszystko opowiedzieć o Michale. Przy końcu opowieści iziewczęta stwierdziły, że to najwspanialszy chłopak i żebym się itrzegła, bo wszystkie nagle zakochały się w nim, i to aż po cebulki włosów! - Właściwie to proszę mnie wyłączyć - wtrąciła po clr zastanowienia Jane. - Po raz pierwszy w życiu ja się zakochał Stało się to kilka godzin temu, ale będzie trwało całe, długie ży Kocham Chariesa. Wiedziałam o tym od chwili, kiedy na ni spojrzałam. On mnie także kocha. Powiedział mi to. - To już koniec świata! - krzyknęła Hilda. - Podczas gdy sobie zdzierałam w łazience pięty pumeksem, ktoś inny nawiązy^ romans! , - Nie romans, ale miłość na całe życie - poprawiła ją Greta j: - Przecież to się musi rozlecieć! - wykrzykiwała Hilda. - ' l jest tutaj, a ty w Anglii. Nic z tego nie będzie. i - Charles kończy studia wokalne i przenosi się do Londynu. J i sobie tam zakontraktował pracę w operze. Wszystko mamy obmyśloi | - Obmyśliliście wszystko podczas mojej jednej kąpieli? - i l przestała się dziwić Hilda. - Jak ludzie to robią? Ja pracuję n i swoim chłopakiem już drugi rok i jeszcze słowa nie pisnął o miłoś a ci dopiero co się poznali i już sobie ułożyli życie? Nie! To r j jest sprawiedliwe! j - Kermit się bardzo cieszy z takiego obrotu sprawy - zauważ) i Greta i czule przytuliła policzek do mordki Kermita. - Wszyst j jest tak piękne! I lady Paulina nie traci tytułu, bo tylko imię l ukochanego się zmieniło. Domyślam się, że jesteście już zaręczen - Formalności nastąpią w najbliższym czasie - powiedziała j!: - Nawet poproszę rodziców o zgodę na wcześniejsze zawarć i;: małżeństwa. Nie chcę czekać do pełnoletności. ' - Cudownie! Załatw to jak najszybciej! - podskoczyła w śpiwór Hiłda. - I pamiętaj! Wszystkie trzy musimy być druhnami! Żar po powrocie zamówimy sobie w Londynie jednakowe suknie! Is zrób nam kawału i nie rozmyśl się, bo wydamy majątek na stro j l - Możecie być spokojne. Ten ślub, obojętne kiedy nastąpi, je 1 sprawą pewną. Doznałam już uniesień przy Grześku i goryc l rozstania. Można powiedzieć, że zdobyłam doświadczenie, wi j najwyższy czas na poważny krok. Kocham Michała prawdziw ; dojrzałą miłością. Wiem, że będzie wspaniałym mężem, a ja postara się być dla niego najlepszą żoną. - Amen! - jak by powiedziała moja babcia - zakończyła Hilda. - Wobec tego rzućmy się w objęcia snu! Tyle wrażeń na jeden dzień to nie na moją głowę! Panienki! Zasypiam! - Dobranoc - powiedziałyśmy wszystkie równocześnie i chyba także natychmiast zasnęłyśmy. Trzydniowe szaleństwo Mama zdecydowała się na trzy dni przenieść do przyjaciółki i zostawiła nam całe mieszkanie do dyspozycji. Tak naprawdę to nysie, że nie była w stanie znieść naszego ustawicznego jazgotu, śmiechów z byle powodu i wybuchów radości. Dziewczęta zdecydowały, że skoro już wybrały się tak daleko, to muszą zwiedzić nie ylko Trójmiasto, ale całą Polskę. Doszłyśmy do wniosku, że trzy dni spędzone wspólnie muszą nam wystarczyć. Oczywiście przedstawiłam im Michała, boby mi nie darowały. Michał bardzo im się lodobał. Został wtajemniczony w sprawę miłości Charlesa i Jane. !ył tak delikatny, że nie zapytał mnie, skąd nagle Charles znalazł .ię między nami. Powiedział tylko, że skoro mamy opiekuna, to on "irosi o zwolnienie z obowiązków, ponieważ otrzymał właśnie ważne amówienie na cykl obrazów do nowo powstałego kościółka na Kaszubach. Chyba z taką samą ulgą, jak mama, opuścił nasze owarzystwo. Jane umówiła się z Charlesem i oczekiwała jego przyjścia. Bez arzerwy niecierpliwie wyglądała oknem. Przyłączyłam się i wraz s nią patrzyłam w stronę, skąd miał nadejść. Nagle zobaczyłam Grześka. Właśnie podszedł do swojego samochodu i podnosił maskę. 2os w środku dokręcił, potem wyprostował się i otarł czoło rękawem coszuli. - Dziewczęta! - krzyknęłam. - Jeśli chcecie obejrzeć mojego dawnego ukochanego, to chodźcie! Aż dziwne, z jaką obojętnością nogę teraz na niego patrzeć. Dziewczęta stłoczyły się w oknie. - Och! Piękny jak sam Zeus na Olimpie! - westchnęła H: - Nie dziwię się, że za nim szalałaś. - Tak, bardzo przystojny - spokojnie stwierdziła Jane -daleko mu do urody mojego Charlesa. - Czy Charles jest już tak naprawdę twój? - zapytała G; - Czy to nie za szybko? Możesz skończyć jak Paulina. Porzuć narzeczona. - Jeżeli o mnie chodzi, to wyszło mi to tylko na zdro' - powiedziałam z dumą. - Teraz mam najwspanialszego narzeczon i to właśnie dzięki Grześkowi. Michał to jest ktoś! Będzie bai sławnym artystą malarzem. Chociaż kocham go dla zupełnie inr zalet - dodałam. Nagle Grzesiek spojrzał w moje okno. Dziewczęta odskoczyły spłoszone wróble. Tylko Jane nie opuściła swojego stanowi Właśnie z daleka ujrzała nadchodzącego Charlesa. Wychyliła z okna i pomachała mu trzymaną w ręku białą serwetką. Grze z daleka chyba nas pomylił, bo na ten znak podbiegł kilka kroi i także uniósł rękę, jakby chciał pomachać. Potem spostrzegł s\ pomyłkę, odwrócił się i z powrotem podszedł do samochodu. Dziewczęta śledziły tę scenę zza firanki. - Och! Jak mi go żal! - jęknęła Greta. - On ciebie jednak ko Może za szybko rozstaliście się? - Już wszystko skończone - powiedziałam zdecydowanie. -go nie kocham. Kocham Michała. Charles zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu Jane. To już by chłopak i sama chciała go witać. Znowu stali naprzeciw sii i patrzyli sobie w oczy. I znowu byli jak zahipnotyzowani. - Charles! Ocknij się! - krzyknęła Hilda. - Idziemy zwiec Trójmiasto. Zastanów się, co należy nam pokazać. Chcemy wid wszystko, co możliwe! Zwiedzanie zaczęliśmy od Starówki w Gdańsku. Właśnie trv pokazy teatrów ulicznych, co oczywiście najbardziej zafascynov Jane. Zwiedzaliśmy wszystkie kościoły, muzeum, przepłynęli' statkiem po Motławie, potem wróciliśmy, aby obejrzeć słynne org oliwskie i wystawę obrazów w Pałacu Opatów. Przed Pałac zastaliśmy orszak weselny i czarną limuzynę całą oklejoną żywymi, białymi margerytkami. Panna młoda we włosach miała także mar-gerytki. Jane spojrzała czule na Charlesa. - Chciałabym brać ślub w takim samym samochodzie. I żeby tonął w margerytkach... Po zwiedzeniu Pałacu Opatów wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy na plażę do Jelitkowa, ale najpierw wstąpiliśmy na pyszne, smażone flądry. Strasznie się najedliśmy i dla zdrowia poszliśmy plażą aż do samego Orłowa. W Orłowie Teatr Miejski z Gdyni dawał spektakl "Burzy" Szekspira. Utarł się już zwyczaj, że latem ten teatr wystawia sztuki na plaży. Byłam szczęśliwa, że mogę tyle wspaniałych rzeczy pokazać moim przyjaciółkom. Lubiłam chwalić się Polską. Zwiedziliśmy także Dar Pomorza oraz przepiękne Oceanarium w Gdyni. W ciągu trzech dni byliśmy dosłownie wszędzie, gdzie tylko było coś do zobaczenia. Ja już nie czułam nóg. Dziewczęta także były półżywe, ale za nic nie zrezygnowałyby z żadnej ciekawej imprezy. Chyba tylko jedna Jane nie odczuwała zmęczenia. Ona nawet nie wiedziała, że chodzi. Miłość unosiła ją w powietrzu. Przestałyśmy zwracać uwagę na nią i na Charlesa, bo nam się znudził widok tych wpatrzonych w siebie osób. Obawiam się, że Jane oprócz oczu Charlesa niczego nie zapamiętała z pobytu w Polsce. Dziewczęta będą musiały wszystko jej opowiedzieć po powrocie do Anglii. Wszystko wraca do normy Po trzech dniach pobytu dziewcząt u mnie Charles zgłosił się po nie i wyruszyli w dalszą podróż. Najpierw mieli zwiedzić Kraków i Zakopane, a potem wrócić do Warszawy. W Warszawie były umówione z Colinem. Zdziwiłam się, że Colin, przywożąc list, nawet nie wspomniał o ich zamierzonym przyjeździe. 95 - Bo to miała być niespodzianka - powiedziała Hilda. - Żresz Colin planował coś załatwić na Wybrzeżu, dla swojej babci, wi uważał to za normalne, że przy okazji wpadnie z listem do cieb Znowu zrobiło mi się przykro z powodu Colina. Ale czy cią^ mam rozdzierać uczucia między dwóch mężczyzn? Zraniłam ^ Trudno. I tak wiedział, że nie może na mnie liczyć. Stało się te bo wszystko jest zapisane w Wielkiej Księdze Żywota, przynajmn ja w to wierzę. Chciałabym mieć dostęp do takiej księgi, a wiedzieć, jak będzie wyglądało moje dalsze życie z Michałei Zagmatwane są losy ludzkie i wszystkie poplątane pajęczą nic }\ miłości. W każdym razie dziękuję Ci, Boże, za wszystko, za każ i dzień życia, za moje szczęście, a nawet za łzy. Łzy są jak desze j po którym rozbłyśnie słońce i powietrze zapachnie skoszoną trawa | Muszę jak najszybciej powiedzieć rodzicom o moim zamiar |; poślubienia Michała. Zresztą może poczekam na babcię. Łatw l^ wyznać mi wszystko babci, a babcia porozmawia z rodzicami. |i Na razie pofrunęłam do domu Basi. Do Michała. Byłam łżejs j od piórka. Niosła mnie miłość. I niczym piórko padłam w ramiol T Michała. Oczywiście stał przy furtce ogrodu i czekał na mnie. Wydarzenie, które zadecyduje o prawdziwych zaręczynach Minęły dwa dni. Właśnie wróciłam ze spotkania z Michałer kiedy rozszalał się telefon. Jeszcze byłam za drzwiami, a on alarmów i alarmował. Klucze wypadły mi z rąk, bo już zaczęłam się dene wować z powodu tego rozdzierającego dźwięku. Zawsze mi s wydaje, że każdy telefon to coś niesłychanie ważnego. Wreszc otworzyłam drzwi, wpadłam do mieszkania i rzuciłam się do słi chawki. Na szczęście nic złego się nie stało. To dzwoniły dziewczęt Były już w Warszawie u Colina. Babcia Colina zostawiła im c dyspozycji całe mieszkanie i przeniosła się do przyjaciółki, domyśliła; się, że tak jak mama nie była w stanie znieść tego całego zamieszania. Charles z Colinem już się zdążyli zaprzyjaźnić. Nic dziwnego, nie byli dla siebie konkurentami. Colin zaaprobował miłość Jane i Charlesa. Dziewczęta piszczały i mówiły w słuchawkę, jedna przez drugą, zdołałam mimo wszystko zrozumieć, o co chodzi. Mieli zamiar zwiedzić Warszawę, a potem wrócić do własnych domów: Greta do Szwecji, Hilda do Austrii, a Jane i Colin do Londynu. Charles obiecał, że w najkrótszym czasie dojedzie do Londynu. Colin zaofiarował mu gościnę w domu swojej mamy. Kończąc rozmowę, dziewczęta powiedziały, że jeszcze Colin pragnie zamienić ze mną kilka słów, a one lecą obejrzeć program w telewizji. Zrobiło się cicho. Usłyszałam oddech Colina. Przywitałam go i powiedziałam, że bardzo się cieszę na rozmowę z nim. W słuchawce ciągle panowała cisza. W końcu usłyszałam słowa powiedziane wyraźnie po polsku: - Paulina. Żegnam cię. Na zawsze. Teraz już zapadła całkowita cisza. Colin odłożył słuchawkę. "Boże! Jak mi przykro!" - pomyślałam. "Pocieszam się, że mu to przejdzie, tak jak mnie miłość do Grześka". Stałam zadumana przy telefonie, gdy nagle posłyszałam z ulicy klakson samochodu i wołanie: - Hej! Hej! Jesteś tam, Paulinko? Zejdź na dół, bo mi brak rąk do dźwigania bagaży! Wyjrzałam oknem. Oczywiście zobaczyłam babcię. Stała obok swego wysłużonego samochodu. A przy niej pełno pakunków, które tarasowały przejście na chodniku. - O Boże! Babciu! Już lecę! - krzyknęłam i zbiegłam na dół, nie czekając na windę. - Babciu! Jak to cudownie, że jesteś! - krzyczałam, całując i ściskając ją, aż jęknęła: - Oszalałaś? Chcesz mi połamać żebra? Może mi się nawet jeszcze nie zrosły od czasu, kiedy spadłam z krzesła do wanny. - Babciu! Przecież to było, zanim ja przyszłam na świat! - Czyli wcale nie tak dawno. Pokaż no mi się! Czy ty aby nie wydoroślałaś? - Babcia zaczęła mnie oglądać ze wszystkich stron. Wspólnie z babcią pozbierałyśmy bagaże i próbowałyśmy przenieść je do bramy domu. Trzymając głowę ponad wielkim pudłem, krzyknęłam: 97 - Bardzo wydoroślałam, babciu! Za rok wychodzę za mąż! Babcia, zamiast patrzeć pod nogi, spojrzała zdumiona na m potknęła się o krawężnik i jak długa rymnęła na ziemię. Paki się rozsypały. Moje także. Pochyliłam się nad babcią. - Najwyraźniej złamałam rękę - zajęczała. - Chyba nawet szałam, jak coś trzasnęło. Oczywiście musiała to być moja kość. Boga żywego nie jestem w stanie ruszyć lewą ręką. Tylko tego brakowało do szczęścia! Lato, a ja jestem bez ręki! Grzyby w l poumierają z rozpaczy! Kto się będzie nimi zachwycał? Kto je bęc zbierał? Udało mi się podnieść babcię. - Strasznie mi przykro - powiedziałam. - To przeze mnie. co mówiłam o tym małżeństwie? - A dajże spokój! Oczywiście, że mnie ta wiadomość zatkała, przecież nie twoja wina, że chodniki na ulicy są krzywe. Powinr uważać i patrzeć pod nogi. Tak mnie ta ręka teraz boli, że nie jesi w stanie wydobyć z ciebie całej prawdy o tym rychłym małżeństw Bierz taksówkę i jedziemy do szpitala. Zobaczymy, co się złam Pojechałyśmy. Strasznie martwiłam się o babcię. Okazało się, rzeczywiście kość szyjki przedramienia jest złamana. Nie wsad jednak ręki babci w gips. Opuściła szpital z ręką na temblaku. wolno jej było ruszyć ręką przez dziesięć dni, a potem m: rozpocząć intensywną rehabilitację. Babcia jedną ręką nie potrafiła niczego zrobić, ani użyć gąbki kąpieli, ani się wytrzeć ręcznikiem, a zwłaszcza uczesać się. Do t koniecznie potrzebna jej była druga ręka. Babcia jednak w kaź sytuacji potrafiła znaleźć wyjście. Natychmiast zaangażowała pomocy przyjaciółki. Nie miałam pojęcia, że babcia, która od lat mieszkała na Wybrzeżu, ma tu przyjaciół. Gdy mama wróciła z teatru do domu, babcia z miejsca uprzedziła, aby nie wpadła w panikę. - Nie takie tragedie się zdarzają! - oświadczyła. - Ludzie g w samolotach, i to masowo. Zostają także trwałymi kalekami, c tylko do końca życia nie będę mogła zapiąć z tyłu biustonoi Z tym można żyć. A co do opieki nade mną, to się nie bójcie, i sprawię wam kłopotu. Moja przyjaciółka Bogusia będzie mnie ką^ ubierać i czesać. Ona ma skłonności samarytańskie. Wiem, że mi nie odmówi. Nie chcę, aby któraś z was mnie kąpała i oglądała nago. To krępujące. Ja też swojej mamy nie oglądałam nigdy rozebranej do rosołu. Stanęło więc na Bogusi. Babcia powiadomiła ją o wszystkim telefonicznie. Pani Bogusia mieszkała w pobliżu. Była uroczą czarnulą. Chodziła w spodniach rybaczkach i ekstrawaganckich bluzkach, ciągle się śmiała, co na babcię działało kojąco. Często zabierała ze sobą psa o imieniu Ajra. Ajra najpierw oblizywała dokładnie twarz babci, zwłaszcza uszy, babcię niesłychanie to zastanawiało. Potem pani Bogusia wchodziła z babcią do łazienki, gdzie najpierw stawiała w wannie krzesełko, na krzesełku kładła ręcznik, bo babcia wrzeszczała, że sobie przeziębi "tyły", a potem brała w rękę natrysk, polewała babcię wodą, mydliła, szorowała i znowu polewała. Potem krzyczała, żeby babcia nie rwała się sama do wstawania, bo się znowu wywali do wanny. Gdy już babcię wytarła i ubrała, zaczynało się czesanie. To było najśmieszniejsze. Codziennie babcia się awanturowała, że przedziałek ma nie na samym środku głowy. Babcia była maniakalnie dokładna. Pani Bogusia przynosiła lustro i mówiła: - Patrzi Przedziałek jest dokładnie pośrodku tych dwóch pionowych zmarszczek na czole! Możemy zmierzyć centymetrem! - Jakie zmarszczki? Jakie zmarszczki? - gderała niezadowolona babcia. - To są oznaki myślenia wyryte na czole. Gdyby były w poprzek czoła, to wtedy by były zmarszczki. Codziennie powtarzał się ten sam rytuał. Któregoś dnia Bogusia musiała wyjechać, zastąpiła ją więc inna przyjaciółka, pani Grażyna. Pani Grażyna zawsze się śpieszyła i nie przejmowała się zrzędzeniem babci. Przedziałek robiła taki, jaki akurat sam się zrobił. Babcia musiała to przeżyć. Nie mogła tylko przeżyć ciągłego podtykania pod nos pyszności, które jej przynosiła pani Grażyna. - Ludzie! Ja tu jestem po to, żeby chorować, a nie tuczyć się! - jęczała. - Kiedyś miałam piękną figurę, a jak teraz wyglądam? - Moja droga, kiedyś miałaś także piękne zęby - odpowiedziała bez złośliwości pani Grażyna. - Siedź cicho, bo mi jeszcze bardziej krzywo wyjdzie przedział! 99 Trzecią opiekunką babci była księżna Nina. Nie miała, co praw. książęcego rodowodu, ale od niepamiętnych czasów babcia nazyw ją księżną, nie wiadomo dlaczego. Księżna była rozwiedziona i każdym razem powtarzała babci, jaka jest zadowolona z tego powoc Nareszcie była wolna i mogła robić, co chciała. Mąż wymaga zł dużo zachodu i trzeba znosić jego kaprysy. Babcia zgadzała się z i pod tym względem, natomiast nie mogła się zgodzić co do met kąpieli. Księżna szorowała ją tak dokładnie i tak mocno, jakby bab właśnie wróciła z okopywania ziemniaków w polu. Babcia próbow jej zwrócić na ten temat uwagę, ale księżna powiedziała, że to j poznański sposób mycia, który pobudza krążenie krwi. Jeżeli choć o czesanie i ten nieszczęsny przedziałek na środku głowy, to księżr także się nie udawał. Pewnego razu, gdy babcia nudziła się, bo akurat nie było żadn przyjaciółki, przemówiła poważnie do mnie i mamy: - Moje drogie... Jak widzicie, człowiek nie jest pewny ani dn ani godziny. Najwyższy czas zadbać o każdy szczegół w żyć Oczywiście wszystko, co posiadam, będzie należało do Pauliny. rok wychodzi za mąż, a ja nie wiem, jak długo jeszcze pożyję. Mama zdębiała. - Jak to wychodzi za mąż? I to za rok? Nic o tym nie wiem - Ach, więc jeszcze nie zdążyłaś poinformować rodziców? Is nie szkodzi. W takim razie ja to właśnie mówię. - Mamo! Mów wyraźniej. Ja naprawdę... No nie! - zaczęła s jąkać moja mama. - Co tu dużo mówić? Paulina za rok będzie miała szesnaśc lat. Jeżeli uzyska zgodę rodziców, może wyjść za mąż. Moi zdaniem, to całkiem dobry wiek do zamążpójścia. Wszystkie nas babki tak robiły i żadnej matki nie zatykało z wrażenia. Kiedy sobie chorowałam, a ty miotałaś się w teatrze po scenie, Pauli opowiedziała mi co nieco o tym młodym człowieku. Zresztą poznałam. Uważam, że dobrze wybrała. Nie powinniście mieć n przeciw temu. Zresztą mamy rok na zastanowienie się i ostatecz decyzję. Chwilowo warto, aby się oficjalnie zaręczyli. Niech się so nacieszą. I na tym stanęło. ź! Stało się! Za rok chyba wyjdę za mqź! Mama zadzwoniła do ojca, dzieląc się z nim dziwną wiadomością o moim ewentualnym zamążpójściu. Zapytała, czy ojciec zdawał sobie sprawę z tego, że "coś się dzieje"? - Działo się to, co zwykle dzieje się z młodymi ludźmi - odpowiedział mój tata. - Nie wnikałem w szczegóły. Jasne było, że są w sobie zakochani. - Ale małżeństwo? - nie dała się przekonać mama. - Każdy, kto jest zakochany, dąży do małżeństwa. To naturalne. Może dajmy im spokój i poczekajmy na rozwój wypadków. Paulina jest mądrą dziewczyną. - Ale oni chcą się już zaręczyć. Czy to nie jest zbyt poważne? - Poważne. Jak miłość. Mnie to nie dziwi. A w końcu zaręczyny to nie ślub. Całe szczęście, że zamierzają jeszcze rok na siebie poczekać. O ile się orientuję, dzisiejsza młodzież nie ma z tym problemu. Nikt nie pyta o zgodę rodziców i nikt na siebie nie czeka. Wszystko dzieje się od razu. - Czyli pochwalasz ten pomysł? - W każdym razie, jako ojciec, nie mówię "zabraniam". - No cóż? Chyba ja, jako matka, też powinnam się zgodzić. Ty go lepiej znasz. - Mam do niego pełne zaufanie. Do Pauliny także. - Nie mówię, że ja nie mam zaufania, tylko jakoś to tak nagle na mnie spadło. No cóż? Dziękuję za rozmowę - powiedziała mama i odłożyła słuchawkę. Jednak nie ruszyła się od telefonu. Stała tam bardzo, bardzo głęboko zamyślona. Babcia, na którą zawsze mogłam liczyć, przeszła do ataku. - Strasznie źle się czuję - jęknęła. - Nie wiem, co to znaczy? Być może to tylko pogoda, ale mam złe przeczucia... Gdybym nagle odeszła, proszę, aby po mnie nie obchodzono żałoby. Nie znoszę tych tkliwych spotkań przy drogim zmarłym. Życzę sobie widzieć same uśmiechnięte twarze. Mama spojrzała na babcię. 101 - Tylko nie to! Wystarczy mi jeden kłopot! W żadnym wypc nie pozwalam nikomu umierać! Cóż to za pomysł? Jeszcze nil złamana ręka nie doprowadziła do grobu! - Zawsze byłam wyjątkowa - odpowiedziała z dumą bal - Zanim jednak odejdę z tego świata, chciałabym być obecne zaręczynach Pauliny. Taka jest moja ostatnia wola. - Jestem gotowa się zgodzić, abyś była na zaręczynach, na śh przy chrzcinach wnuków, a nawet prawnuków, jeśli to cię powstrz od wybierania się w zaświaty - powiedziała mama, a potem doc - Ty komediantko! Myślisz, że nie wiem, o co ci chodzi? Ni zagrałaś tę scenę umierania. - W końcu zawsze byłam dobrą aktorką - odparowała bal - Ale chodzi mi o szczęście mojego brzydkiego kaczątka, n Paulinki. Gdyby nawet to szczęście nie miało trwać całą wieczr to mech go ona skosztuje. Nie kiedyś tam. Teraz. Skarbie, w ton jest dla ciebie pierścionek zaręczynowy, po mojej mamie jeszc Weź go! - zwróciła się do mnie. - Ale skąd wiedziałaś, babciu, że ja się zaręczę? - zdziwi się szczerze. - Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi, więc na wszelki wypc zawsze miałam ten pierścionek w torebce. - Babciu! Ty jesteś niesamowita! - krzyknęłam, całując ją mo - Uważaj! Moja ręka! - broniła się. - A skoro zamierz; urządzać zaręczyny, to skocz, Paulinko, do pani Bogusi i pop aby mi kupiła farbę do włosów. Musi mi sama włosy ufarbo-^ bo nie będę chodziła do fryzjera z tą złamaną ręką. Tylko pow: jej, że przedział ma być idealnie prosty! Datę zaręczyn wyznać: za trzy dni. Nie ma co zwlekać. I w ten oto sposób za trzy dni miałam zostać autentyc narzeczoną. Michał oszaleje ze szczęścia!!! Wydawnictwo Akapit Press poleca książki Lucyny Legut 3 Lektury dla dorastających dziewcząt: "Miłość trzynastolatki" "Ta miłość przetrwa" (dalszy ciąg "Miłości trzynastolatki") S Przezabawny tryptyk dla śmieszków: "Piotrek zgubił dziadka oko, a Jasiek chce dożyć spokojnej starości" "Jasiek pisze kronikę rodzinną, a Piotrek ciągle się w kimś kocha" "O tym, jak Jasiek został bezimiennym bohaterem albo awantura o sławę"