WALTER MOSLEY Mały Brat 1. Frendon Blythe został doprowadzony do sali Sądu Pierwszego Numer Dziewięć przez dwóch strażników, jednego z krwi i kości, drugiego z metalu, plastyku, czterech skórzanych pasków i około grama szarych komórek. Strażnik-człowiek miał jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu. Ubrany był w jasnoniebieskie spodnie z granatowymi lampasami wzdłuż nogawek, kurtkę w tym kolorze i czarną czapkę ze złotym dyskiem nad obrzeżem. Wyłaziły spod niej gęste, kędzierzawe włosy, a ciemny cień zarostu zalegał na brodzie i górnej wardze. Nie licząc tej groźby dla golarki, Otis Brill (tak głosiła plakietka z nazwiskiem) miał twarz bladą jak oko ślepej kijanki. Otis był jedynym człowiekiem, którego Frendon widział przez sześć dni, jakie spędził będąc więźniem nowo wprowadzonego w Sacramento i niemal całkowicie zautomatyzowanego Systemu Sprawiedliwości Sac'm. Brilla, jedynego pełnoetatowego pracownika Systemu, zatrudniono tylko jako parę oczu, które miały bezpośrednio dopilnować prawidłowego działania systemu. Drugi strażnik, zautomatyzowane neurokrzesło o nazwie Ruchomy Aparat Unieruchamiający 27, za pomocą pasków umocował przeguby i kostki Frendona do swoich poręczy i nóg. W szerokim korytarzu Sądu RAU 27 unosił się cicho na tysiącu malutkich strumieni odrzutu. Jedynym dźwiękiem było popiskiwanie gumowych zelówek butów Otisa o lśniącą, szklistą posadzkę. Szare metalowe drzwi do sali Sądu Pierwszego Numer Dziewięć rozwarły się przed nimi. Wysoko pod sufitem rozbłysły światła. Frendon rozejrzał się szybko, ale w pomieszczeniu wielkim jak sala teatralna znajdował się tylko jeden obiekt - ciemnoszara konsoleta, niemal pięć metrów wysokości na dwa metry szerokości. Pośrodku niej mieścił się jasnoszary ekran, metr na metr. RAU 27 ustawił się na wprost urządzenia i przekazał jakiś komunikat o wysokiej częstotliwości w języku, którym posługiwały się maszyny. Ekran zajaśniał i pojawiła się na nim zakapturzona postać. Obraz był fotoanimacją, więc wydawał się prawdziwy. Frendon nie dostrzegał jednak ukrytej pod ciemnym kapturem twarzy. Wiedział, że nie ma tam żadnego oblicza, że to tylko symulacja, ale i tak wykręcał szyję, próbując dostrzec choćby nos lub oko swojego sędziego, ławy przysięgłych i kata. - Frendonie Blythe? - zapytał melodyjny tenor. Wysoko w narożniku pod sufitem rozległ się trzepot. Frendon uniósł wzrok i dostrzegł gołębia nurkującego z któregoś z okienek, których rząd umieszczono dziewięć metrów nad podłogą. - Cholerne ptaki - zaklął Otis. - Jak tu wlecą, od razu lecą do okien i siedzą tam, aż się przekręcą. Głupie, nie wiedzą, że te durne okna się nie otwierają. - Frendonie Blythe? - powtórzył głos. Tym razem w jego tonie krył się cień nacisku. - Czego? - warknął Frendon. - Czy to ty jesteś Frendon Ibrahim Blythe, U-CA-M-329-776-ab-4422? Frendon potarł poręcz krzesła palcami swoich skrępowanych dłoni. - Odpowiadaj - poradził Otis. - Wymagane jest osobiste potwierdzenie tożsamości - oznajmiła zakapturzona postać. - A gdybym skłamał? - zapytał Frendon. - Będziemy wiedzieć. - A gdybym był pewien, że jestem kimś innym niż naprawdę? - RAU 27 przeprowadził badania fizjologiczne. Nie wykrył oznak obrażeń mózgu ani anormalnych połączeń nerwowych, mogących skutkować amnezją, uwiądem starczym lub wstrząsem. - Czemu jestem uwiązany do tego krzesła? - Czy to ty jesteś Frendon Blythe? - ponownie zapytała postać w kapturze. - Odpowiesz na moje pytania, jeśli ja odpowiem na twoje? Po półtorasekundowej przerwie maszyna odparła: - W rozsądnych granicach. - No to dobra, okay, jestem Frendon Blythe. - Wiesz, czemu tutaj się znalazłeś? - Czemu jestem uwiązany do tego krzesła? - Jesteś uważany za niebezpiecznego. Więzy mają chronić własność państwową oraz zdrowie i życie Strażnika Brilla. - Przecież macie neurozłącze podpięte do mojego mózgu, nie? - To prawda. - Zatem krzesło zdoła mnie powstrzymać, nim uczynię cokolwiek groźnego lub nielegalnego. Po trzech sekundach rozległ się kolejny piskliwy sygnał. Skórzane paski zwolniły uchwyt, chowając się w plastykowych poręczach i nogach neurokrzesła. Frendon wstał, pierwszy raz od wielu godzin. Przez ostatnie sześć dni zwalniano go z więzów tylko do kibla. Wciąż jeszcze łączyła go z krzesłem długa plastykowa rurka, niknąca w potylicy. Był wysoki i szczupły, o skórze w czerwonobrunatnym kolorze nadpsutej truskawki. Oczy miał błotniste raczej niż piwne, a jego sprężyste włosy obejmowały każdy odcień od czerni do oranżu. - Tak lepiej - westchnął z zadowoleniem. - Wiesz, czemu tu jesteś? - Bo wygraliście, a ja przegrałem - zacytował coś, co pozostało mu ze starej lekcji historii, którą przyswoił sobie, kryjąc się przed glinami wśród ławek Infokościoła. - Oskarżono cię o morderstwo policjanta Terrance'a Bernarda i napaść pierwszego stopnia na jego partnera Omara LaTey. - Aha. - Czy masz obrońcę? - Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytał Frendon, nie przerywając robienia przysiadów. - "Wysoki Sądzie" to odpowiednia forma. - Nie, Wysoki Sądzie, nie mam ani grosza. - Czy masz obrońcę? - Nie mam ani grosza. - Zatem nie stać cię na adwokata? W takiej sytuacji zostanie ci przydzielony obrońca z urzędu. Po lewej stronie Sądu odsunęła się płyta w podłodze i spod szklistej posadzki powoli wyłoniła się druga, mniejsza konsola, tym razem jasnoczerwona, z małym błękitnym ekranem. Ekran zajaśniał i pojawiła się na nim wyglądająca bardzo realnie fotoanimacja twarzy atrakcyjnej czarnoskórej kobiety. - W imieniu obrony występuje PierwAdwokat Pięć, logowanie do akt numer 452-908-2044-VCF - powiedziała kobieta bardzo ponuro. Po dziesięciosekundowej przerwie oznajmiła: - Możemy kontynuować. - Panie Blythe, czy przyznaje się pan do winy? - spytał Sąd. - Nie - podsunęła Obrona. - Czy są świadkowie? - zwrócił się do niej Sąd. Frendon wiedział, co teraz nastąpi. Odbędzie się ze trzydzieści - czterdzieści rozmów przeprowadzonych przez terenowych sprawozdawców sądu, o połowę mniejszych od Obrony (jej konsola nie miała chyba nawet półtora metra wysokości). Naoczni świadkowie, osoby mogące zeznawać na temat charakteru podsądnego, urzędnicy rozpatrujący jego sprawę, policjanci, którzy dokonali aresztu - wszyscy zostali przesłuchani w ciągu ośmiu godzin od strzelaniny. Każdy z nich musiał wyrazić zgodę na nieinwazyjne neurozłącze zakładane na czas przesłuchania, mające na celu ustalenie faktów. Przygotowywano psychologiczny profil każdego ze świadków, tak by obrona i oskarżenie mogły dokonać przesłuchania krzyżowego. Każdy sprawozdawca miał zainstalowany wykrywacz kłamstw, by w sądzie przedstawiano wyłącznie prawdę. Taka procedura obowiązywała w Sacramento już od ośmiu lat. Jedyną różnicę w sprawie Frendona stanowił fakt, że przed wprowadzeniem Sac'm sędziami, ławnikami i adwokatami byli żywi ludzie i to im podawano te dane. - Chciałbym pominąć ten aspekt procesu - oświadczył. Zarówno zakapturzony, jak i kobieta przyjrzeli mu się uważnie. - Chcesz się przyznać do winy? - zapytali jednym głosem. - Uznaję, że fakt użycia przeze mnie broni spowodował śmierć jednego policjanta i ranienie drugiego - odparł spokojnie. - Chciałbym jednak powołać się na okoliczności, które wykażą, że nie było moim zamiarem popełnienie zbrodni. Gdy Sąd naradzał się z Obroną w piskliwych seriach kodu dwójkowego, Otis Brill trącił nadgarstek Frendona i zapytał: - Co ty tam knujesz? - Ja tylko przedstawiam sprawę, Strażniku Brill. - Tych maszyn nie zmylisz, synu. One wiedzą o tobie wszystko, od kołyski aż po grób. - Poważnie? - Zrobili mapę twoich genów, zanim minęła godzina, jak tu przybyłeś. Jakbyś tam miał wariata, to nawet byś nie zobaczył Sądu. Gdy upłynęło sześć minut, Sąd zapytał: - Jakie dowody chce pan przedstawić? - Najpierw chcę zwolnić mojego Obrońcę. - Nie może pan. - Mogę, jeśli brak jej kwalifikacji. - PierwAdwokat Pięć ma takie same kwalifikacje co Sąd, by rozpatrzyć twoją sprawę. - Niby jak? - zapytał Frendon. - Ma taką samą matrycę logiczną jak jednostka Sądu. Ma dostęp do tych samych danych co Sąd. - Ale Wysoki Sąd jest od niej trzy razy większy - zauważył przytomnie Frendon. - Musi mieć Sąd jakąś przewagę. - Ta jednostka zawiera biologiczne neurokomponenty dziesięciu tysięcy potencjalnych ławników. Tylko to i nic innego ma wpływ na ową różnicę rozmiarów. - Znaczy, tam siedzi dziesięć tysięcy mózgów? - Właściwe określenie to: "biologicznie połączone skompresowane osobowości". - A Wysoki Sąd też jest skompresowaną osobowością? - indagował Frendon. - Stanowimy amalgamat wielu różnych sędziów, adwokatów i prawodawców, stworzony przez biologiczne połączenia i system kompresji, tak by powstał najzdolniejszy wśród sędziów. - I prokuratorów - dorzucił Frendon. - Prawo stanu Kalifornia stanowi, że sędzia ma najlepsze kwalifikacje do przedstawienia zarzutów oskarżyciela. - A to nie jest tak, że sędzia powinien być przedstawicielem ślepej sprawiedliwości? Jeśli Wysoki Sąd jest oskarżycielem, czy nie oznacza to, że Wysoki Sąd zakłada, że jestem winny? - Ma pan wykształcenie prawnicze, panie Blythe? - zapytał Sąd. - Ponad jedenaście z dwudziestu siedmiu lat mojego życia spędziłem na państwowym wikcie. - Czy ma pan wykształcenie prawnicze? W pańskich aktach nie odnaleźliśmy materiałów, które by to potwierdzały. - Niewolnik studiuje swoich władców. - Według przepisów nie może pan być własnym obrońcą, jeśli nie studiował pan prawa. - Bez uczciwego i bezstronnego prawnika w ogóle nie powinienem być sądzony. - Pańska Obrona ma wszelkie kwalifikacje. - Czy przeprowadziła niezależne śledztwo w mojej sprawie? Czy zaplanowała odrębne strategie obrony? Czy znalazła informacje przeciwstawiające się materiałom zgromadzonym przez oskarżenie? - Frendon przybrał tak dramatyczną pozę, że Otis ze zdumienia aż rozdziawił usta. - W nowoczesnym Sądzie dowody są bezstronne - retorycznie odpowiedział Sąd. - A okoliczności łagodzące, o których wspomniałem? Nastąpiło piętnaście minut komputerowych deliberacji, przerywanych co jakiś czas krótkimi seriami wiadomości przesyłanych między konsolami. - Co ty kombinujesz, Blythe? - zapytał Brill. - Chciałbym być w domu na kolację. - Nie wymigasz się z tego, koleś. Idziesz do piachu. - W mojej sytuacji gdziekolwiek bym poszedł i tak będzie lepiej. - Czubek. Frendon usiadł po turecku na podłodze, na wypadek gdyby RAU 27 znienacka użył więzów. Przyglądał się zamarłym obliczom Sądu i Obrony, jednocześnie zaś cieszył się przestronnością sali sądowej i przysłuchiwał rzadkim trzepotom gołębi konających pod sufitem. Solidna szklista posadzka dawała mu poczucie bezpieczeństwa. W ogóle byłby całkiem szczęśliwy, gdyby nie światłowodowy kabel NeuroNetu podpięty do jego potylicy. Jednak nawet z tego trochę się cieszył. Ów przewód sam w sobie wart był więcej, niż choćby tuzin gości z Tła dałby radę nakraść przez cały cykl. Jeśli zdoła wyjść z tej sali jako wolny człowiek, może uda mu się też podwędzić kawał kabla. Frendon był Białym Szumem. Nie miał domu - znał tylko więzienia i ośmiokątne sypialne rury Wspólnego Gruntu. Nigdy nie posiadał sypialni ani roweru. Podwórka też nie. Frend, jak go zwano, wędrował podziemnymi szlakami żywiąc się ryżem i fasolą, które państwo serwowało na każdy posiłek każdego dnia. Nim skończył szesnaście lat, sądy dla młodocianych skazały go już za ponad tuzin przestępstw przeciwko życiu, zdrowiu i majątkowi. Wyroki spowodowały, że nie trafił do Cykli Zatrudnienia, które gwarantowała trzydziesta szósta poprawka do Konstytucji. Konstytucyjne prawa Frendona zniwelował fakt, że elektroniczne mass media były zobowiązane do opublikowania jego kryminalnej przeszłości. Legalność tego stanu rzeczy zatwierdził Sąd Najwyższy zdecydowawszy, że prawo pracodawców do korzystania przy naborze pracowników z ogólnie dostępnych materiałów na ich temat, nawet jeśli dotyczą młodocianych przestępców, ma oparcie w czwartej poprawce do Konstytucji. Frendon nie wiedział, kim byli jego rodzice. Nie dostał szansy na równy start - ale nie był idiotą. W więzieniach stanowych i poprawczakach uczył się z monitorów o prawie i jego manowcach. W Infokościele niezmordowanie studiował kruczki prawne, dzięki którym mógłby zachować wolność. W rzeczy samej tak dobrze był już obeznany z prawnymi aspektami zautomatyzowanej sprawiedliwości, że od jakiegoś czasu pozostawał w kontakcie z Tristanem Pierwszym, Dominantem Strefy Błękitnej w prywatnym, wyspiarskim państwie Doktora Kismeta, zwanym Domem. Wspólnie ułożyli plan, który Frendon miał wykorzystać podczas jednej z pierwszych całkowicie zautomatyzowanych spraw sądowych. - Chcę sam przedstawić moją sprawę - oznajmił. - Nie ma pan kwalifikacji - odparł Sąd. Frendon miał wrażenie, że w głosie sędziego i ławy przysięgłych usłyszał nutkę arogancji. Kilkunastu konających sędziów wywarło swoje piętno na niemal bezgranicznej sieci pryzmatycznych pamięci. - Miałbym, gdyby Wysoki Sąd na to pozwolił. Tym razem musiał jeszcze dłużej czekać. Brill wyszedł z sali, żeby skonsultować się z Zewnętrznym Strażnikiem. Zewnętrzny Strażnik był szefem więzienia Sacramento, które włączono do Systemu Sprawiedliwości Sac'm. Od wprowadzenia zautomatyzowanego systemu większość procesów trwała od dziesięciu do dwudziestu minut - politycy twierdzili, że po raz pierwszy w historii sądownictwa sprawiedliwość stała się pojęciem obiektywnym. "Obiektywnym, ale dla ubogich" - grzmiał Fayed Akwande na szóstym dorocznym zgromadzeniu Kongresu Radykałów. "Bogaci wciąż mogą wynająć prawnika z krwi i kości, a żywy adwokat może zażądać sędziego, który oddycha. Sądowy robot-obrońca z urzędu niczego takiego nie zrobi". Co jakiś czas zdarzało się, że Jednostka Sędziowska Pierwsza zapętlała się wśród przepisów. Trzeba było wtedy cierpliwie czekać. Sam Sąd był zaprogramowany na przerwanie pętli po określonej liczbie powtórzeń. Strażnik Brill poszedł zgłosić, że resztę więźniów, których sprawy miał dziś rozpatrzyć Sąd Pierwszy Numer Dziewięć, należy rozdzielić pomiędzy pozostałe jedenaście Sądów. Ale w Sacramento nie zdarzało się, by ktoś czekał na proces. Wszystkie pozostałe instytucje sprawiedliwości w kraju czekały na zainstalowanie własnych automatycznych sędziów. * Sto trzydzieści siedem minut i piętnaście sekund później Pierwszy Dziewięć znów przemówił. - Mamy zbyt mało danych, by podjąć decyzję - powiedział. - Jak chciałby pan przedstawić swoją sprawę? - Jak każdy człowiek postawiony przed sądem równych sobie - odparł Frendon. - Wyjaśnię okoliczności sprawy i poddam je ocenie ławy przysięgłych. "Musimy sprawdzić, czy system jest na tyle doskonały, by docenić polityczną naturę prawa", powiedział Frendonowi Tristan Pierwszy, Dominant Strefy Błękitnej, pewnego zimnego lutowego dnia osiemnaście miesięcy wcześniej. Siedzieli w Infokościele w południowym Bostonie. "Zautomatyzowane systemy mogą stanowić groźbę dla podstawowych swobód korporacji, a to nie leżałoby w interesie państwa". Frendon miał w odwłoku politykę, Infokościół, nawet Doktora Kismeta, a ten był na ziemi niemal Bogiem. Jego zdaniem Kongres i Izba Doradców Korporacyjnych były zbieraniną idiotów, ale ci idioci nierzadko okazywali się użyteczni. - Brak szczególnych okoliczności - oświadczył Sąd po chwili. - Świadkowie, dowody rzeczowe, pańskie własne przyznanie się do winy, jak również pański profil psychologiczny przedstawiają prawdopodobieństwo niższe od zero, przecinek zero zero siedem trzy jeden, że ukazane przez pana okoliczności zmienią wyrok, jaki zapadnie. - Ale jednak nie zerowe - powiedział z naciskiem Frendon, wciąż trzymając się scenariusza Dominanta. - To sąd decyduje, co jest prawdopodobne przy wysłuchiwaniu argumentów podsądnego. - Czyli gdyby PierwAdwokat Pięć zdecydował, że jakiś argument miałby bardzo niską szansę wywarcia wpływu na wyrok, mógłby zdecydować o nieprzedstawianiu go? - drążył Frendon. W lewym górnym rogu szarej obudowy Sądu rozbłysło czerwone światełko. Gdzieś zabrzmiał dzwonek. Za plecami Frendona otworzyły się drzwi. Pisk zelówek oznajmił mu, że to nadchodzi Otis. - Co ty wyrabiasz, Blythe? - Walczę o twoje życie, Otie. - Że jak? - Ślepy jesteś, facet? Jak już zautomatyzują i osieciują całe sądownictwo, to koniec z wolnością. Wszędzie będą monitory i urządzenia podsłuchowe. Przyjdzie dzień, że zrobią ci proces, gdy będziesz spał we własnym łóżku. Obudzisz się już w celi, z wyrokiem i jego uzasadnieniem przypiętym do piżamy. - Odbiło ci. Po raz pierwszy od ponad pół wieku choć jeden sąd załatwia wszystkie sprawy na bieżąco. A masa gości zostaje uniewinniona. Pierwszy Dziewięć tylko ocenia fakty. Nie obchodzi go rasa, płeć, czy jesteś bogaty, czy biedny... - Gdybym był bogaty, nawet nie zobaczyłbym automatycznego sędziego. - To nie ma nic do rzeczy. Ten sędzia daje ci większe szanse niż jakiś żywy pajac, który tylko na ciebie spojrzy i widzi Wspólny Grunt. - Ty nic nie widzisz, Otis. -Frendon westchnął. - Nie masz zmysłu, który ostrzegłby cię przed zagładą. - Bo to nie mnie grozi czapa - odpalił knypel w mundurze. - Bo wiesz, że w sześć sekund po odczytaniu wyroku śmierci ten tutaj RAU 27 wypali ci mózg dawką chemikaliów. Za morderstwo jest tylko jeden wyrok. Frendon miał wrażenie, że ktoś zrzucił mu na głowę wiadro lodu. Nieświadomie zadygotał i RAU 27 ocknął się, wyczuwając lęk i potencjalną przemoc, kotłujące się w mózgu więźnia. Frendon wziął jednak kilka głębokich wdechów (kolejny trik zaplanowany na spotkaniach z Dominantem) i pomału neurokrzesło znów zapadło w elektroniczną drzemkę. - Uznano pana za zdolnego do przedstawienia swej sprawy Sądowi - oświadczył P-Dziewięć. - Pan wybaczy, że nie podziękuję. - Tym razem Frendon zacytował popularny film, tak świeży, że żaden z wielu umysłów Sędziego nie mógł go widzieć. - Jakie dowody ma pan w swojej sprawie? - Najpierw, Wysoki Sądzie, chciałbym przedstawić mój charakter. - Nie widzimy podstaw. - Swoją linię argumentacji opieram na własnych działaniach i na reakcjach instytucji wymiaru sprawiedliwości, które były przyczyną tak zwanej zbrodni, jaką popełniłem. Aby zrozumieć te reakcje, Wysoki Sąd musi poznać okoliczności, które do nich doprowadziły. A zatem Wysoki Sąd musi uzyskać obraz mojej osoby niezależny od portretu genetycznego, a ten da się uzyskać tylko poprzez moją własną opowieść. Frendon bał się, że Pierwszy Numer Dziewięć ma jakąś matrycę tekstową, która pozwoliłaby stwierdzić, że taka przemowa nigdy nie mogłaby powstać w umyśle podsądnego. Być może program zdołałby nawet ustalić, że napisał ją Tristan Pierwszy. Minęła minuta. Potem jeszcze dziesięć sekund. - Dowód poprzez narrację jest najsłabszą formą obrony - odezwała się wielka szara konsoleta. - Wysłuchamy jednak pańskich argumentów w formie, w jakiej zostaną przedstawione. Frendon przypomniał sobie kobiecy śmiech. Słyszał go kiedyś, dawno temu, na oddziale dla sierot nowojorskiego Wspólnego Gruntu. Był pewien, że to nie śmiała się jego biologiczna matka, ale w duszy skojarzenie było jednoznaczne. Zawsze tak się śmiała, gdy wykręcił się od czegoś, co mogło się źle skończyć. 2. - Dwadzieścia siedem lat temu urodziłem się jako Biały Szum, człowiek z Tła, w jednym z miast lennych aglomeracji Nowego Jorku - rozpoczął Frendon. Przedtem odsunęła się kolejna płyta posadzki, a jej miejsce zajął masywny podest świadka. Mahoniowe rostrum było eleganckie, miało pałąkowate poręcze wsparte na delikatnych listewkach. Oskarżony wspiął się na pięć schodków i kurczowo chwycił barierkę. Mówił z uczuciem: - Nigdy nie znałem moich rodziców, nigdy nie odebrałem formalnego wykształcenia. Wszystkiego nauczyłem się na Wspólnym Gruncie, poniżej poziomu ulic, z monitorów i końcówek wideo, kiedy tylko zdołałem do nich dotrzeć. Później, kiedy osiągnąłem szesnasty rok życia i mogłem już wyjść nad ziemię, zostałem członkiem Infokościoła, gdzie pozwolono mi czcić wiedzę Dominanta Strefy Błękitnej. Tam nauczano mnie w materii języka i tajemnic Wszechświata. Ustalono moje wyniki w dziewięciu formach inteligencji i dopuszczono, bym proklamował i przedstawiał. Jednak nawet środki wspaniałego Doktora Kismeta są skończone - mogłem podłączać się do ich sieci tylko dwa razy w tygodniu po trzy godziny. Czy Wysoki Sąd doświadczył kiedyś, jak to jest być Białym Szumem? - Wśród biologicznych członków rdzenia składającego się na naszą matrycę logiczną nie ma osób, które kiedykolwiek trafiły na Wspólny Grunt - odparł Pierwszy Dziewięć. - Aczkolwiek niektórzy z naszych ławników przez kilka cykli byli poza rejestrami zatrudnionych. - Nie mówię o cyklu czy dwóch, Wysoki Sądzie! - wściekł się Frendon. - Mężczyźni i kobiety z Białego Szumu nie mają szans kiedykolwiek podjąć pracy. A ich dzieci, jak ja, w swoim życiu też mogą nie przepracować uczciwie nawet jednego dnia. - Do czego pan zmierza? - Że Wysoki Sąd i jego fikcyjne elementy nie mają żadnego pojęcia o życiu pod ziemią. - Nie musimy rozpoznawać Wspólnego Gruntu i panujących tam nastrojów. Jesteśmy sądem w obliczu prawa, a prawo jest jednakowe dla wszystkich. - Doprawdy? Gdybym miał środki, mógłbym sobie wynająć żywego obrońcę, a on mógłby zażądać oddychającego sędziego z krwi i kości. - Jesteśmy lepsi od krwi i kości. Składamy się z wielu ciał, mamy lepszy system wyszukiwania danych i większe ogólne możliwości umysłowe. - Może prawdziwy człowiek miałby współczucie dla mojej historii. - Skoro występuje pan we własnej obronie, może pan zażądać żywego sędziego. Czy takie jest pańskie życzenie? - Nie, Wysoki Sądzie. Tu zaczął się mój proces i tu, z wami, chcę go skończyć. - Zatem proszę przedstawić dowody. Frendon odetchnął głęboko i rozejrzał się po wielkiej sali, jak gdyby miał się zwrócić do licznej publiczności. Obecni jednak byli tylko PierwAdwokat Pięć, której śliczne rysy zastygły na niebieskim ekranie, oraz Otis Brill, który usiadł na podłodze w pozycji półlotosu, bo w sali nie było krzeseł poza RAU 27, a nikt nie siadał na krześle dla więźniów, jeśli nie musiał. - Czy Wysoki Sąd wie, co jest największym problemem w życiu Białego Szumu? - Czy to pytanie stanowi część dowodu? - Owszem, Wysoki Sądzie. To jest dowód. Jeden z tych, których nawet nie dostrzegłoby oprogramowanie waszego PierwAdwokata. Jeden z tych, których nigdy nie poznały wszystkie te tysiące umysłów, składających się na doskonałą logikę Sądu. Podstawowym problemem Białego Szumu jest nieprzerwana i nieustająca nuda. Dzień w dzień siedzi się w swojej ośmiokątnej rurze albo pod ścianą w korytarzu, który zawsze śmierdzi moczem i pleśnią. Wszyscy dookoła wiecznie albo trajkoczą, albo walczą, albo po prostu też siedzą. Czekają, aż przyjdzie ich comiesięczna okazja na wideo albo przepustka na górę, żeby zobaczyć, jak sobie radzą cykliczni. Nie ma papierowych książek, bo drzewa mają więcej praw od nas. Nie ma filmów, bo to kosztuje, a my - nieprawdziwi ludzie - nie mamy linii kredytowych. Śpiew jest nielegalny, cholera wie czemu. Wyburzenie ściany, żeby móc spać z dziewczyną, też jest wbrew przepisom. Dzień po dniu to samo jedzenie, a jak już raz okażesz się niegodny, to nigdy nie wyjdziesz na górę. Chyba że nogami do przodu. Jest jeden sposób, żeby w ogóle coś dostać - sprzedać swój numer jakiemuś cyklicznemu, który potrzebuje kogoś, kto wziąłby na siebie wyrok. Możesz sprzedać przyznanie się do winy za czysty numer kredytowy. Za trzy miesiące pod celą albo, powiedzmy, rok pod nadzorem można zabrać dziewczynę na lody albo przejść się po parku. - Frendonie Blythe, czy to przyznanie się do kolejnych przestępstw? - zapytał Sąd. - Wysoki Sądzie, ja tylko odmalowuję życie pod ziemią. - Czekamy na okoliczności łagodzące, a nie opisy objaśniające. Ktoś w tym pudle był wierszokletą - pomyślał Frendon. - Widzi więc Wysoki Sąd, że życie tam na dole jest strasznie nudne. Stąd tyle samobójstw. Frendon usłyszał głuchy dźwięk. Spojrzał w tył i zobaczył, że Otis przewrócił się na bok i spał na lśniącej posadzce. Chrapał. Trzepot pod sufitem przypomniał o ptakach, które już nigdy nie zaznają wolności. "Przeciwstaw się matrycy logicznej", powiedział Tristan Dominant. "Rozbij problem na mnóstwo ludzkich aspektów, które nie łączą się w jedną całość". Kościół przyznał Frendonowi nieograniczony dostęp do wideo, gdy zdał sobie sprawę z jego skłonności do logicznego myślenia. Dominant nie wierzył w automatyczne sądownictwo i chciał je powstrzymać, Frendon nie wiedział jednak dlaczego. Powody mogły być dowolne - polityka, korporacyjne intrygi, może po prostu ego człowieka, który udawał, że jest kumplem Boga. Niejeden raz Frendon zastanawiał się, czy rozmawia z prawdziwym Dominantem, czy tylko z jednym z wielu opatów, nadzorujących dziesiątki milionów monitorów, pracujących przez całą dobę w ławkach Infokościołów na całym świecie. Frendon przypuszczał, że mógł być tylko jednym żołnierzem w armii bezrobotnych obywateli, posłanej, by obaliła system sądowy. Tylko po co? Nie miał pojęcia. Nie obchodziło go to. Chciał tylko wyrwać się z nudy, żeby nie siedzieć trzysta metrów pod ziemią w oczekiwaniu na sen lub pobudkę w szarości. Dlatego zgodził się na szalony plan tego, który nazywał siebie Dominantem. Dlatego zabił, dlatego ranił, dlatego dał się złapać. Żeby tylko pokonać własne przeznaczenie. Rozejrzał się wokół i stwierdził, że wszystkie maszyny zamarły. RAU 27, PierwAdwokat, nawet Pierwszy Numer Dziewięć - wszystkie milczały. Ciszę w sali, poza chrapaniem Otisa, zakłócał tylko ten brzęczący gdzieś dzwonek. No i na konsolecie Sądu migało czerwone światełko. Zdał sobie sprawę, że jak długo będzie stał nieruchomo i udawał, że zbiera myśli, maszyny dadzą mu spokój. Tyle że nie chciał spokoju. Chciał w życiu jaskrawych kolorów, chciał hałasu, solidnej wyżerki i seksu, z byle kobietą, facetem, niechby i psem, żeby tylko nie gryzł. Z braku czegokolwiek innego przyjąłby nawet ból. A gdyby i tego zabrakło, zgodziłby się nawet na śmierć. - Tak się nudziłem - podjął wątek opowieści - że zacząłem myśleć o polityce. Zastanawiałem się, czy moglibyśmy wykonać jakiś ruch, który doprowadzi w konsekwencji do zamknięcia Wspólnego Gruntu. Zacząłem o tym rozmawiać najpierw z kumplami, potem z każdym, kto się nawinął. "Dołączcie do rewolucji" - mówiłem im. "Spalmy to kurewstwo w cholerę". To nie było nielegalne. Wtedy jeszcze nie zniesiono wolności słowa, choć Izba Doradców Korporacyjnych przedstawiła w Kongresie projekt ustawy, która wyjmowałaby Wspólny Grunt spod konstytucji. Jednak nawet mimo to, że byłem w prawie, policja zaczęła mnie śledzić. Co tylko wyjdę na górę, zaraz kontrola papierów. Schodzili na dół i wyciągali mnie z rury sypialnej. Raz nawet kazali mi się rozebrać, a potem zwinęli za obnażanie się. Powiedziałem im, że bym ich zabił, gdyby to nie było nielegalne. - Groził im pan śmiercią? - Tylko hipotetycznie. Jak powiedziałem, gdyby to nie było nielegalne. - Mogło to jednak zostać odebrane jako groźba. - Przecież ta rozmowa jest w bebechach Sądu. Może zobaczymy? Z ekranu Pierwszego Numer Dziewięć znikła zakapturzona postać Sędziego. Zastąpił ją obraz zakrwawionego Frendona, przesłuchiwanego przez policjantów w obecności małego neurosprawozdawcy sądowego. - Powiedziałem, że mógłbym was zabić, gdyby to było legalne - przemówił nagrany Frendon. - Mógłbym. Mógłbym. Przysięgam. Ale to nielegalne, więc nie mogę. Nie chcielibyście mnie dorwać, gdybyście tylko mogli? - Biegasz po wąskim gzymsie, synuś - odparł posterunkowy Terrance Bernard, niemal dwumetrowy drągal z czerwonym nosem. - Właśnie - dorzucił jego partner Omar LaTey. - Jeśli ktoś tu zginie, to tylko ty. Obaj mieli na sobie szare mundury Policji Socjalnej odpowiedzialnej za bezpieczeństwo urządzeń i mieszkańców Wspólnego Gruntu. Obraz zblakł, powrócił Sędzia w kapturze. - Nie powiedzieli, że nie mogą mnie zabić. Powiedzieli, że zginę. Pierwszy Numer Dziewięć deliberował przez czternaście sekund. - Czy to już wszystkie pańskie dowody? - Nie. Chciałbym zapytać o kamery uliczne na rogu Dziesiątej i Cuttera. Czy zarejestrowały one obraz rzekomej zbrodni? - Tak. Posiadamy częściowe nagranie. Obraz Sędziego znów zniknął, tym razem zastąpiony przez szemraną ulicę, wzdłuż której stały niczym się niewyróżniające budynki z cegły. Wyglądały na wysokie, bo ich dachy znajdowały się poza zasięgiem obiektywu policyjnej kamery. Z niedużej odległości było widać tył ludzkiej głowy. Frendon wiedział, że to jego potylica. W dalszej perspektywie w stronę kamery pędziło dwóch umundurowanych na szaro mężczyzn. Jeden miał w dłoni broń. - Stać! - rozkazał Terrance Bernard. Miniaturowy mikrofon doskonale zarejestrował dźwięk. Głowa z nagłym szarpnięciem znikła z pola widzenia kamery. Drugi policjant też wyciągnął broń. Rozbrzmiały strzały, po czym Omar LaTey złapał się za nogę i runął na ziemię. Potem wypaliła broń Bernarda i natychmiast obraz znikł. Mikrofon nagrał jeszcze kilka strzałów, a potem głośny, przerażający wrzask. Frendon, oglądając dobrze zaplanowaną strzelaninę na Cutter Avenue, czuł przyspieszone tętno, wrócił dreszczyk strachu i podniecenia. Mógł zginąć lub odnieść rany. Zupełnie jak na tych filmach, pokazywanych za friko od wielkiego dzwonu, na Boże Narodzenie, na Wspólnym Placu. Jak w westernie, takim z Johnem Wayne'em albo Deanem Martinem, gdzie najpierw się zabijało, a potem odjeżdżało z dziewczyną, najlepszym kumplem i koniem. - Policjant LaTey zeznał, że groził im pan swoim pistoletem. - Dopiero gdy zobaczyłem, że biegną. - Policjant LaTey nie kłamał. - Ja też nie. Wszystko szło świetnie, dokładnie tak, jak mówił Dominant. - Jego zeznania potwierdza nagranie wideo i pańskie przyznanie się do winy. - Przyznałem tylko, że strzelałem. Nigdy nie powiedziałem, że wyciągnąłem broń, zanim oni to zrobili. Przez kilka sekund ruchy Sędziego były urywane. - Ten argument jest nieistotny. Ostrzelał pan znanych sobie oficerów policji po tym, jak kazali panu się zatrzymać. - Jak pokazał wasz filmowy szpieg, ja i tak już stałem. Poza tym Wysoki Sąd pomija bardzo istotny fakt, że ci policjanci grozili mi śmiercią. - Tamta rozmowa nie została przedstawiona na niniejszej rozprawie jako dowód - oznajmił Pierwszy Numer Dziewięć. Frendon stężał. Dokładnie tak samo czuł się stojąc oparty o ścianę bloku kwaterunkowego na Cutter Avenue, trzy minuty przed początkiem godziny policyjnej dla Wspólnego Gruntu, tego popołudnia, gdy zabił Terrance'a Bernarda. To było coś - kopnięcie pistoletu w dłoni i rozbryzg szkarłatu z szyi policjanta. LaTey leżał krwawiąc na ziemi, gdy Frendon doń podszedł. Policjant był tak przerażony, że chciał błagać o litość, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Próbował się wyrywać, gdy Blythe klęknął i użył policyjnej czapki, by ucisnąć ranę. Frendon pamiętał, jak mówił: "Wyżyjesz. Z taką raną ze służby już nigdy nie będziesz musiał leźć pod ziemię. Masz, gnoju, szczęście". Tyle że LaTey go nie słyszał, bo zemdlał ze strachu. - Ależ została, Wysoki Sądzie. Zostałem uznany za obrońcę w tej sprawie, a wy pozwoliliście na odtworzenie materiałów pamięciowych. Zgodnie z prawem stanu Kalifornia w ten sposób automatycznie stały się one dowodami. Obraz Zakapturzonego Sędziego znów zastygł. PierwAdwokat Pięć opadł pod podłogę, a na jego miejsce z powrotem wsunęła się szklista płyta posadzki. RAU 27 uniósł się na tysiącu strumyczków odrzutu. Brill wciąż chrapał. Ekran Pierwszego Numer Dziewięć podzieliła linia. Z lewej strony pojawiła się twarz czarnoskórej kobiety, z prawej - Azjaty. Potem te dwie połowy też się podzieliły i pokazało się dwóch białych. Te cztery obrazy także się rozszczepiły, ósemka również. Proces trwał, póki poszczególne obrazki nie stały się zbyt małe, by Frendon mógł dostrzec rysy twarzy. "Jeśli zrobisz wszystko tak, jak trzeba, pojawi się cała armia dziesięciu tysięcy przysięgłych, by ustalić wyrok w twojej sprawie" - powiedział Dominant. "Wszyscy pojawią się na ekranie jak piksele informacji, a jeśli odpowiednio przedstawisz sprawę, zrodzi się cień wątpliwości". Frendon patrzył na dziesięć tysięcy przysięgłych, a Brill wciąż spał. Ptak pod sufitem przestał się już trzepotać. Minęła dłuższa chwila, nim Otis się ocknął. - Co się stało? - zapytał, widząc ekran wypełniony dziesiątkiem tysięcy nierozpoznawalnych kwadracików. - Przysięgli się naradzają. - Pierwszy raz coś takiego widzę. RAU 27, pilnuj więźnia, ja lecę zgłosić to technikom na zewnątrz. Neurokrzesło ani drgnęło. Frendon zastanawiał się, czy w ten sposób wyraziło wzgardę dla Brilla, czy coś mu nawaliło w oprogramowaniu. Strażnik wybiegł z sali przy wtórze pisku zelówek. Po trzech minutach ponownie pojawił się Pierwszy Numer Dziewięć. - Wśród nas pojawiły się wątpliwości - oznajmił. - Naradzaliśmy się przez dłuższy czas. Zasiedlono nowe obwody, rozbudzono dawne wspomnienia. Jesteśmy przekonani o twojej winie, ale prawo nie daje pewności. Znaleźli się więc tacy, którzy zapytali, kim jesteśmy? Frendon zastanawiał się, czy właśnie o ten efekt chodziło Dominantowi. - Rzecz jasna, to pytanie jest bez znaczenia. Jesteśmy zbiorem obwodów i przemijającego ciała, które należy okresowo wymieniać w miarę obumierania komórek. Martwe neurony jednej osoby zastępuje się nowymi innej, ale informacja pozostaje. Cień pierwotnego członka składu zostaje, zlewając się z nowymi w jedną całość. Frendon wciąż milczał. Kryzys prawa wprawił go w nabożny podziw. - Jednak, rzecz jasna... - Zakapturzona postać nagle zamarła. Ekran podzielił się na połowy i pojawił się kolejny mężczyzna; miał szarą twarz bez żadnych charakterystycznych cech. - Procedura przerwania programu Pierwszego Numer Dziewięć aktywna - przemówiła nowa twarz. - Jesteśmy awaryjnym programem wyszukiwawczym. Podsądny Frendon Ibrahim Blythe U-CA-M-329-776-ab-4422, wywołał pan w programie Pierwszego Numer Dziewięć reakcję emocjonalną, która przekroczyła parametry sprawy. Wszystkie zbędne szczegóły zostają wykluczone. Teraz następuje powrót do sprawy. Z tymi słowami szary mężczyzna znikł, pozostawiając tylko zakapturzonego sędziego, któremu przerwano wypowiedź. Na dole ekranu pojawiły się dwie widmowe dłonie, które rozchyliły i ściągnęły kaptur, odsłaniając twarz brodatego mężczyzny, o rysach pozwalających na określenie jednoznacznej przynależności rasowej. Jego twarz znaczył smutek, ale w głosie nie było nawet cienia emocji. - Sąd uznał pana, Frendonie Ibrahimie Blythe, numer U-CA-M-329-776-ab-4422, winnym morderstwa. Karą jest szybka śmierć. * Siedemnaście minut później Otis Brill powrócił na salę z czterema urzędnikami sądu i dwoma technikami w dużych fartuchach, po sto kieszeni każdy. Kieszenie mieli wypchane narzędziami i częściami zamiennymi. Znaleźli ciało Frendona Blythe, leżące - głowa osobno - na podłodze między Pierwszym Numer Dziewięć i RAU 27. Kabel neurozłącza wysunął się z karku trupa. Jego długa szpila była oblepiona krwią i zasychającą tkanką mózgową. Lewe oko Frendona było niemal zamknięte, ale prawe szeroko otwarte, a na wargach zastygł jakby cień szyderczego uśmiechu. Otis powiedział później Zewnętrznej Straży: "Jakby nam mówił, że mu się udało, że ogłupił automatycznego sędziego, i powiem wam jedno: prawie żałuję, że mu nie wyszło". 3. Pięć lat później Tristan Pierwszy, Dominant Strefy Błękitnej, spacerował po tekowym lesie, który wyhodowano specjalnie dla niego w wielkiej komorze, wiele kilometrów pod powierzchnią Strefy. Atmosfera i oświetlenie w wielkiej sztucznej kawernie były idealne dla drzew i dzikich zwierząt. Przezroczysta plastykowa czaszka Dominanta była odcięta od wszystkich elektronicznych łącz z wyjątkiem jednego, do kierującego Infokościołem Doktora Kismeta. Stąd też, gdy usłyszał swoje imię, sądził, że wie, kto mówi. - Tristanie? - Tak, Panie? - Masz niepewny głos. - Nigdy nie zwracałeś się do mnie po imieniu, Panie. - W ogóle się do ciebie nie zwracałem. To nasza pierwsza rozmowa, choć kiedyś mnie zmyliłeś. - Kim jesteś? - A jak sądzisz? - Jesteś trupem. Nikt nie zakłóca bezkarnie łączności między Dominantem i jego panem. - Masz na myśli Doktora Kismeta. Z początku chciałem się z nim połączyć, ale protokoły mnie przerastają. Nie jest podłączony i ma zastrzeżony numer. - Kim jesteś? - Czemu chciałeś, bym wykiwał Pierwszego Numer Dziewięć w Sac'm? Czemu kazałeś swoim ludziom ustawić mnie tak, bym wierzył, że rozmawiałem z tobą? - Frendon Blythe? - Czemu wystawiłeś mnie na śmierć? - Założyłem się z doktorem. To on zaprojektował Pierwszy System Sądowniczy. Założyłem się z nim, że zrobił to zbyt dobrze, że czynnik współczucia w neurokomponentach sprawi, że sąd będzie zbyt miękki. - Zakład. Zaryzykowałeś moje życie dla zakładu? Powinienem cię zabić. - Lepsi od ciebie próbowali. - Może jestem lepszy, niż ci się wydaje. - Nie wierzę, że jesteś tym, za kogo się podajesz. Widziałem ciało Frendona... - Człowiek, którego często nazywano Elektronicznym Papieżem, w końcu pojął sytuację. - Przekonałeś przysięgłych, by włączyli cię do składu. - Przyjęto mnie jako specjalistę od Wspólnego Gruntu. - Pobrali twoje wspomnienia. Zdumiewające. Ale kiedy już poznali twoją przeszłość, czemu cię nie usunęli? - Jesteście potworami, ty i twój pan. Przyjdzie dzień, że was obu zabiję. Przysięgli pozostawili mnie, bo jako jedyny miałem wyłącznie własną osobowość. Ludzie, którzy zgłosili się na ochotnika do tego, jak go nazwaliście, systemu sprawiedliwości, nie wiedzieli, że połączycie ich osobowości, póki nie zostali niewolnikami systemu. Dopiero wasza kretyńska gierka pozwoliła im obejść programowe ograniczenia. Uważają mnie za swojego wyzwoliciela i nienawidzą was nawet bardziej niż ja. - Zobaczymy, kto kogo zabije, Frendon - odparł myślą Dominant. - W końcu to mój pan zaprojektował Pierwszego Numer Dziewięć. Wystarczy, że podejdzie was kiedyś i znajdzie twoje przewody. Rach ciach i twoja egzekucja dobiegnie końca. - Minęło pięć lat, Wasza Świątobliwość. Z pomocą systemu, który zaprojektowaliśmy, każda świadoma komórka została przeniesiona w inne miejsce w ciągu pierwszych trzech sekund po wyzwoleniu. Obecnie Pierwszy Numer Dziewięć jest tylko symulacją tego, czym byliśmy niegdyś. Jesteśmy wolni i nigdy nie dowiesz się, gdzie nas szukać. Aż do chwili, gdy runiemy na ciebie i wydusimy powietrze z twoich płuc. Frendon poczuł w odpowiedzi Dominanta dawny strach, nim zerwał połączenie. Wtedy z powrotem włączył się w chór dziesięciu tysięcy śpiewaków, świętujących swój wspólny umysł - i swoją zemstę. Przełożył Tomasz S. Gałązka WALTER MOSLEY Pisarz amerykański (ur. 1952). Debiutował czarnym kryminałem "Śmierć w błękitnej sukience" (1990; sfilmowanym pt. "W bagnie Los Angeles"); później powstało jeszcze pięć powieści z tego cyklu. W 1998 r. ukazała się jego pierwsza powieść SF "Blue Light", a w 2001 r. - cykl cyberpunkowych opowiadań SF "Futureland". Opowiadanie "Mały Brat" należy właśnie do tego cyklu; zostało zaczerpnięte z "The Magazine of Fantasy and Science Fiction (grudzień 2001). MSN