Łukasz Kulewski Efekty eksperymentów Do małej pizzerii o swojskiej nazwie "Polski placek" weszło trzech chłopców. Ubrani w długie bluzy o jaskrawych kolorach oraz spódniczki, które urywały się tuż nad kolanami sprawiali wrażenie starszych, niż byli w rzeczywistości. Dlatego właściciel lokalu dokładnie sprawdził ich karty identyfikacyjne, kiedy tylko usiedli i zaczęli przeglądać menu. Podczas kontroli okazało się, że żaden z nich nie skończył jeszcze trzynastu lat, więc teoretycznie, a raczej zgodnie z przepisami, nie mieli prawa samemu wchodzić do pizzeri. Jednak pan Boćko był wyrozumiałym skąpcem i nie zamierzał pozbyć się aż trzech klientów z tak błahego powodu jak przepisy. W ostatnich czasach nie wiodło mu się najlepiej i każdy, kto zamawiał pizze w jego lokalu był pożądany. Chciał jednak wykorzystać fakt, że właściwie robi chłopcom przysługę. Przybrał minę służbisty i nieco ściszonym, a przynajmniej mocno konspiracyjnym tonem zapytał: - No to macie kłopoty. Tego chcieliście? Zapytani popatrzyli po sobie zupełnie zaskoczeni i niemal jednocześnie odpowiedzieli: - Goń się, koleś! - Bo co? - Wyskoczysz? Te trzy odzywki mocno ostudziły zapał pana Boćki, który już rozmyślał o wyższym rachunku jaki zamierzał wcisnąć małolatom. Słowa te zostały również podparte niebieskawymi błyskami kieszonkowych laserów paraliżujących, które dwaj z nich wyrwali zza kurtek. Boćko porzucił minę twardziela i ponownie zapytał: - Co zamawiacie? Chłopcy wyraźnie się ożywili i jeden przez drugiego podawali nazwy potraw. "Placek kartoflany", "Placek a la pyzy", "Placek na słoninie, boczku, wołowinie" oraz na deser trzy puszki owoców leśnych z cieplarni. Boćko poważnie skinął głową i zniknął w kuchni wydając odpowiednie polecenia robotom kuchennym. Zastanawiał się kiedy powinien zgłosić obecność małolatów w swoim lokalu, aby nie tylko zachować się obywatelsko poprawnie, ale przede wszystkim uzyskać zapłatę. Postanowił wreszcie zaczekać na koniec posiłku i równocześnie z odbieraniem złotówek zawiadomić policję. *** Tymczasem dwadzieścia korytarzy i trzy poziomy dalej, w małym mieszkaniu o niskim standardzie Kajetan Bruchnalski otwierał kolejna puszkę piwa "Łoś", którego smak nieodmiennie kojarzył mu się z cudownymi czasami studiów. Każdy łyk złotego napoju przywodził na myśl inne wspomnienia. Pozwalały one na moment zapomnieć o szarej i nieciekawej rzeczywistości prywatnego detektywa, który zanudza się na śmierć śledząc małolaty włóczące się bez opieki i robiąc zdjęcia niewiernym małżonkom. Piwo przywodziło na myśl czasy, w których człowiek doskonale wiedział co chce w życiu robić. Każdy dzień był odkryciem, a każda noc albo burzą mózgów, albo tajfunem hormonów. Dziewczyny patrzyły jakoś inaczej. Koledzy chętniej podawali rękę. Nawet piwo było smaczniejsze... Szkoda, że nie wytrzymał na studiach więcej jak trzy miesiące. Jego niespokojna natura kazała mu porzucić intelektualnie zorientowane towarzystwo i dać się porwać nowemu żywiołowi. Wstąpił do oddziałów specjalnych BOR, które z otwartymi ramionami przyjmowały wszystkich znudzonych młodzieńców, mających nadzieję przeżyć tak fascynujące przygody jak ochrona wielkich ludzi przed atakami terrorystycznych ugrupowań antypolskich. BOR, jak dobry ojciec przygarnął niespokojną, marzycielską duszę Kajtusia, szybko przemielił go i wtłoczył w nienaganny garnitur oraz niczym cień przykleił do żony jednego z najstarszych polskich dyplomatów. Szanowna matrona nigdy nie wychodziła z domu i zawsze miała tysiąc zajęć dla "jej chłopaczków" jak nazywała trzech agentów, którzy dzień i noc jej strzegli. Oczywiście pies z kulawą nogą nie interesował się tym, co robiła staruszka. Jej mąż dawno przestał się liczyć w wielkiej polityce, ale że przez krótki czas był kimś ważnym miał prawo do ochrony osobistej. W ten sposób Kajetano (tak nazywała go staruszka) nauczył się na pamięć wszystkich pieśni patriotycznych, poznał dogłębnie tajniki hodowli kotów (specjalizował się przy tym w technikach oczyszczania permanentnie obsrywanych foteli), wreszcie wyrobił sobie niezwykły refleks i siłę trzymając dla pogodnej staruszki wełnę do szydełkowania. Kiedy trzy lata później starsza pani cicho i spokojnie oddała ostatnie tchnienie Kajetan nie czekał na kolejny nieodwołalny rozkaz z Biura i ruszył w świat wykorzystując odznakę Borowika, jako wytrych do wielu gabinetów. Przez dziesięć kolejnych lat robił jako wykidajło w barze dla znudzonych intelektualistów, krupier przy stole do gry w trzy karty, kapitan jednoosobowego śmigłowca dostawczego, a nawet robotnik sezonowy przy zbiorze truskawko- ziemniako-melonów hodowanych w szklarniach głębinowych. Wreszcie jego oszałamiająca kariera zatrzymała się na fascynującej pracy detektywa. Piwo "Łoś" faktycznie przywodziło na myśl dobre wspomnienia... Nagłe pukanie do drzwi oderwało Kajetana od złych myśli. Uruchomił podgląd nad drzwiami, lecz ten kto tam stał nie dał się zaskoczyć i musiał już wcześniej zalepić oko kamery gumą. To mogło znaczyć tylko jedno. Kajetan pospiesznie schował do lodówki piwo i szklankę, aby usunąć wszelkie ślady swojego zamyślenia. Wcisnął klawisz "Wejść" i rozparł się wygodnie w fotelu przyjmując minę zapracowanego niewiniątka. - Bruchnalski! Ty wstrętny ochlejtusie! Co zrobiłeś w mojej sprawie?! Tak, jak się tego Kajetan spodziewał do pokoju wszedł Oswaldo Ślufirski, którego trzynastoletni syn uciekł z domu jakieś dwa tygodnie temu. Faceta nie obchodził dzieciak, ale nie potrafił pogodzić się z faktem, że ten zniknął razem ze sporą sumką, która pozawalała na bezkarne korzystanie z uciech dotąd mu niedostępnych. - Witam pana, panie Ślufirski. - Kajetan miał nadzieje, że nie zionie zbyt mocno piwem. - Walisz piwem jakbyś wlał w siebie ze cztery butelki! - Ślufirski pociągnął znacząco nosem. - No cóż, tak to już jest w pracy detektywa. Czasem trzeba odpocząć i poczekać na wyniki z zarzuconych sieci... - Nie chrzań Bruchnalski. Jesteś gamoń i ochlejtus. Gdyby nie to, że ty jeden dostałeś koncesję na prowadzenie agencji detektywistycznej, już dawno by mnie tu nie było. - Uhm... - Kajetan wyciągnął papierosa i nie częstując gościa zapalił. - Czy wydarzyło się coś nowego? - No wiesz?!! - Oswaldo wybałuszył na niego oczy i cały poczerwieniał - Ty się mnie pytasz czy coś się wydarzyło? - Rany boskie, co z ciebie za detektyw? - drobinki śliny trysnęły w stronę Kajetana. - Miałem na myśli telefon. Wituś nie zadzwonił może? - Nie - uspokoił się nieco gość - ani do domu, ani do pracy. - W takim razie naprawdę trzeba czekać. Zastawiłem kilka pułapek i mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć pana syna w przeciągu trzech najbliższych dni. - Trzech? Z byka spadłeś chłopie, czy mama cię biła po głowie? Jutro! Chcę do jutra tego gówniarza. Żywego lub martwego, ale z resztą pieniędzy w kieszeni. Zrozumiano? - Ślufirski wstał. - To nie będzie łatwe... Oswaldo machnął ręką, jakby odganiał muchę, a potem położył palec na ustach. - Nie wnerwiaj mnie Bruchnalski. Jesteś zwykłym śmieciem i wiesz o tym. Masz 24 godziny na odnalezienie szczeniaka, albo tak cię urządzę, że nie tylko nie będziesz mógł być detektywem, ale nawet facetem. Zrozumiano? Kajetan wiedział, że to bluff, ale nie chciał psuć sobie zabawy. Otrzymywał takie ultimatum, już trzy razy i jak dotąd nie miał problemów ze swoją płcią, a tym bardziej pracą, dlatego nie zamierzał się przejmować. - Oczywiście panie Ślufirski. Zrobię wszystko co trzeba. Jego słowa uderzyły już tylko w plecy mężczyzny, który ułamek sekundy wcześniej zaczął wychodzić z małego mieszkanka-biura. *** W tym samym czasie wielki statek kosmiczny "Orzeł" płynął w przestrzeni w kierunku jednej ze środkowych galaktyk. Był kolejnym, ale za to największym statkiem kolonizacyjnym, jaki zbudowała Polska. Od odkrycia w 23 wieku zdatnych do kolonizacji planet większość ziemskich narodów rozpoczęła budowę wielopokoleniowych statków kosmicznych, które miały uratować ludzi przed skutkami wyniszczenia Matki Ziemi i przedłużyć historię rodzaju ludzkiego na nowych planetach. Każde liczące się państwo budowało na orbicie okołoziemskiej kosmoloty, które zdolne były zabrać całą populację danego kraju do czterdziestego roku życia. Pierwsze dwa statki "Wars" i "Krak" zabrały połowę zdolnych do lotu Polaków, zaś trzeci, "Orzeł", odleciał z resztą. W ten sposób w starym kraju nie pozostało żadne dziecko, ani żadna osoba zdolna je urodzić (od 22 wieku sterylizowano wszystkich powyżej trzydziestego piątego roku życia). Lot "Orła" został zaplanowany na kilkaset lat ponieważ hibernacja wciąż była raczej w fazie testów niż praktyki. Przyciśnięci do ściany (o nazwie przeludnienie i zanieczyszczenia) ludzie postanowili zbudować statki, na których będzie można nie tylko odbywać długie loty, ale przede wszystkim rozmnażać się i w ten sposób pokonywać czas potrzebny do dotarcia na miejsce. Syn Ślufirskiego należał już do pokolenia urodzonego na "Orle". Całkowicie nie zdawał sobie sprawy z tego, że życie może wyglądać inaczej niż wewnątrz kosmolotu, którego rozmiary przypominały wielkością miasta pokroju dawnego, ziemskiego Krakowa czy Łodzi. Tysiące ludzi zagubionych we wnętrznościach monstrualnego statku, niczym banda Jonaszy w brzuchu wieloryba, niosło post-polskie zwyczaje do świata, który mieli zobaczyć dopiero następcy następców ich następców. *** Kajetan szedł śmierdzącym korytarzem jednej z najgorszych dzielnic "Orła". Oficjalnie był to poziom K, lecz jego mieszkańcy woleli nazywać go Kazimierzem. W odróżnieniu od reszty statku, która używała nazwy Trójkąt Bermudzki. Nikt z wyższych poziomów nie wiedział skąd wzięła się nazwa Kazimierz, lecz wszyscy dokładnie znali genezę nazwy Trójkąt Bermudzki: po prostu dość często odwiedzający go ludzie znikali tam bez śladu. Dlatego Kajetan dobrze rozglądał się wędrując przez zapuszczone korytarze. Kolorowe graffiti na ścianach, zacieki, kałuże smaru i innych podejrzanie wyglądających płynów tworzyły istny tor przeszkód, który trzeba było pokonać aby dotrzeć do małej pizzerii, w której zaledwie dwie godziny wcześniej działy się dziwne rzeczy. Detektyw poprawił broń pod pachą i mocniej wcisnął głowę w kołnierz służbowego płaszcza. W takich rejonach całkowicie niemal wyłączano ogrzewanie korytarzy. Oświetlenie działało raczej słabo, a Pogotowie Oczyszczania Statku nigdy się nawet nie zainteresowało stanem zsypów i śmieciowisk. Z rozkładającymi się resztkami jedzenia i innych naturalnych produktów działalności człowieka musiały rozprawiać się stare dobre szczury i karaluchy, które w sobie tylko wiadomy sposób zabrały się na statek. Inne pozostałości, których nie wyzbierali biedacy lub dzieci walały się bezładnie blokując śluzy i zawalając przejścia. W jednym z najciemniejszych zaułków tej dzielnicy znajdowała się knajpka "Polski placek", do której zmierzał Kajetan. Już dwa zakręty wcześniej do uszu detektywa dotarły zwykłe w takich sytuacjach odgłosy. Syreny alarmowe, krzyki oraz nieodłączny przy wydarzeniach kryminalnych pomruk gapiów, którzy pojawiali się zawsze pierwsi i znikali ostatni. Doszedłszy do "Polskiego placka", wykorzystując swoją legitymację Kajetan wszedł do pomieszczenia po którym kręcili się ubrani w biało-czerwono-złote uniformy policjanci. Wnętrze pizzerii przedstawiało widok dość makabryczny. Wszędzie widać było ślady krwi, porozwalane jedzenie oraz coś, co Kajetan zidentyfikował jako... palce. - Ej! - jeden z gliniarzy podszedł do Kajetana - tu nie wolno wchodzić! W odpowiedzi detektyw wyciągnął po raz kolejny legitymację i pokazał ją policjantowi. - Gdzie jest Kapitan Wyprysk? - zapytał Kajetan - Na zapleczu. Torując sobie drogę przez policjantów oraz starając się nie wdepnąć w coś co później trzeba będzie ścierać z butów, Kajetan skierował się do kuchni. W środku okazało się, że wnętrze lokalu było niczym w porównaniu z tym, co działo się tutaj. Kawałki ciała, krew i szczątki potraw mieszały się ze sobą tworząc kolorową układankę. "Śmiertelne puzzle" - pomyślał Kajetan - "To się nazywa dobry tytuł powieści, muszę go zapamiętać." Nagle jeden z policjantów chowających do plastikowego woreczka przedmioty, które równie dobrze mogły być pizzą, co człowiekiem krzyknął: - Ej! Tu nie wolno wchodzić! - Rany, chłopaki, czy wy się tego tekstu uczycie na pamięć? - No tak, w końcu musiałeś przyjść... - odezwał się głos zza pleców Kajetana. Detektyw odwrócił się aby popatrzeć na mówiącego. Był nim wysoki i straszliwie chudy mężczyzna w nieokreślonym wieku, który zapewniał mu z jednej strony szacunek, a z drugiej nie eliminował jako podrywacza. Kapitan Wyprysk znany był ze swoich podbojów. Kumple nazywali go czasem przyjaźnie "Taaakim Drągalem". Nikt do końca nie zastanawiał się skąd wzięło się to określenie, ale wszystkich bardzo bawiło. Kajetan podszedł do Drągala i podał mu rękę. Mężczyzna jednak nie wyciągnął swojej, tylko jeszcze mocniej wcisnął dłonie w kieszenie uniformu. - No co jest? - Kajetan walnął tamtego w ramię - Z kumplem się nie przywitasz? - Owszem, przywitam. - powiedział tamten i błyskawicznie wyciągnął ręce, którymi złapał Kajetana za uszy. - Jeszcze raz dowiem się, ze grzebiesz w Polinecie, to ci oberwę nie tylko uszy, ale i jaja! Zrozumiano? - puścił Kajetana. - Au! - detektyw przycisnął obolałe narządy słuchu do czaszki. - To nie ja... To znaczy ja zamówiłem reaserch u was, ale zrobił to profesjonalny haker. - No pewnie. I specjalnie zostawił ślady, które wprost prowadziły do twojej dupy? - A to łajdak, niech ja go dorwę! O rany, mam po prostu poważne zlecenie i staram się... - Nie gadaj bzdur Bruchnalski... - Powaga... - ? - To znaczy nie mogę powiedzieć kto i co, ale... Może powiesz mi co tu się stało? - Piecyk wybuchł, to przecież widać - odpowiedział z niewinną miną Kapitan. - A jak piecyk poobcinał tym gościom palce? - A kto zlecił Ci sprawę? - A ustawę czytałeś? - A co mnie to obchodzi? - Dobra, wystarczy.- Kajetan rozejrzał się raz jeszcze po kuchni. - Nie chcesz gadać, to nie, porozmawiam ze świadkami. Chyba mogę? - Jasne. Tylko musisz ich najpierw znaleźć. - Kapitan uśmiechnął się krzywo i złośliwie - Ci na zewnątrz "nic nie widzieli, nic nie słyszeli"... - Zobaczymy. Kajetan odwrócił się i skierował do wyjścia. Po drodze wyciągnął chusteczkę i zamoczył ją w plamie krwi. Zwinął ją w kulkę i wyszedł z kuchni. W lokalu było już nieco luźniej, ale poznikały wszystkie szczątki. Kajetan szybko wyjął druga chusteczkę i umoczył ją w innej plamie. Potem wyszedł przez wybitą w drzwiach szybę pochylając się pod taśmą policyjną. Tłumek wcale się nie zmniejszył. Wciąż falował, buczał i wysuwał macki w postaci dłoni, które wskazywały kolejne miejsca w pizzeri. Kajetan, który wcale nie zamierzał przesłuchiwać świadków wmieszał się dyskretnie między gapiów i uruchomił nagrywanie w swoim mini dysku. Urządzenie to, wykorzystując falę dźwiękową odbijającą się od sklepienia korytarza zbierało wszystkie rozmowy prowadzone w promieniu 10 metrów. Po dwóch godzinach ostatni policjanci opuścili "Polski placek" i zaryglowali oraz opieczętowali drzwi. Gapie pozostali przed wejściem jeszcze jakieś dziesięć minut, poczym błyskawicznie się rozpłynęli. Wyłączywszy mini dysk Kajetan skierował się do najbliższej windy, którą zamierzał udać się na swój poziom. Przechodząc tym samym nieprzyjemnie wyglądającym korytarzem analizował zdobyte informacje. Ze wstępnych raportów z Polinetu oraz tego co samemu udało mu się zobaczyć wynikało, że wezwania policji dokonał właściciel pizzeri (niejaki Boćko), który chciał zgłosić trzech małolatów. Poinformował policję o trzynastolatkach, którzy nie tylko nie mieli opieki, ale również wymachiwali mu przed nosem paralizatorami. Jednak ślady pokazywały, że był tam ktoś jeszcze, bowiem osmalenia ścian wskazywały wyraźnie na użycie broni laserowej typu wojskowego, a nie paraliżującego. Nagle zza zakrętu korytarza wyłoniło się trzech mężczyzn. Każdy z nich trzymał w ręku ogromny klucz francuski. Kajetan zatrzymał się i przyjrzał przeciwnikom. Rzucił spojrzenie w tył i tak jak tego oczekiwał zobaczył kolejnych dwóch mężczyzn, którzy blokowali drogę ucieczki. Detektyw nie zamierzał jednak poddać się bez walki. Najbliższy z napastników wysunął się nieco i słabe światło latarni padło na jego twarz. Kajetanowi zrobiło się niedobrze. Ten facet nie wyglądał na człowieka. Połowa twarzy została spalona (prawdopodobnie promieniem lasera), a druga strona zdawała się mówić: "Jestem cholernie parszywym draniem, a ty mi się nie podobasz koleś". Mężczyzna przeszedł jeszcze dwa kroki i powiedział: - Znam cię i nie podobasz mi się koleś. Węszyłeś w "Placku", ale nie jesteś gliną. W takim razie rozbieraj się. - Co? - wykrztusił Kajetan obliczając swoje szanse. - Słyszałeś dupku. Zdejmuj łachy, bo MY możemy je zdjąć tylko z twego trupa. Nagle Kajetan zrozumiał, co znaczy ta przygoda. Teraz pozostało dorwać sprawcę, który prawdopodobnie ukrywał się w pobliżu. Detektyw zignorował kolejny tekst przystojnego bandyty i rozejrzał się dookoła. Nagle, tuż za zakrętem coś błysnęło. Najwidoczniej światło latarni odbiło się w... szkłach okularów. Kajetan ruszył przed siebie. Bandyci natychmiast do niego doskoczyli i groźnie unieśli swą broń. - Co jest koleś? Życie cię się znudziło, czy chcesz sobie polatać? - Chcę rozmawiać z szefem. - Ja tu jestem szefem! - wrzasnął najbliżej stojący napastnik. - Zdejmuj łachy, bo już nigdy z nikim nie porozmawiasz!! - Mam inne plany. - odpowiedział spokojnie Kajetan i puścił się biegiem przed siebie. Zdumieni bandyci nie zdążyli nic zrobić, kiedy detektyw przenikał przez nich powodując, że ich własne, holowizyjne ciała falowały i traciły ostrość. W trzech dłuższych skokach Kajetan dopadł zakrętu i złapał za kołnierz dzieciaka, który właśnie pakował sprzęt do wyświetlania holowizji. - Mam cię szczeniaku! - krzyknął, ale zaraz się opamiętał widząc, że dziecko siedzi na fotelu inwalidzkim. Chłopiec nie miał nóg. Kajetan puścił chłopca i nieco spokojniej zapytał: - Ładnie to tak? - Nic by się panu nie stało - burknął chłopiec. - Wiem, ale ty chciałeś mnie okraść, a ja tego nie lubię. - Ja chciałbym chodzić i mieć co jeść i bardzo tego nie lubię, że nie mam. - odgryzł się dzieciak. - No tak... - Kajetanowi zrobiło się głupio. - To może chodźmy do mnie dam ci coś do jedzenia. - Sam pan sobie IDŹ! - O rany nie bądź taki drażliwy. - Nie jestem, tylko nie znoszę głupków. - Dobra, w takim razie IDĘ. Cześć. Detektyw odwrócił się i ruszył w kierunku windy. Kiedy nacisnął przycisk i czekał na przyjazd kabiny poczuł, że ktoś za nim stoi. Katem oka zobaczył tego samego chłopca, który stał obok niego ze sporą walizką w ręku. Nogi miał w całkowitym porządku. - Holowózek holokaleki... - Kajetan pokręcił głową. - Sprytnie... W odpowiedzi chłopiec wzruszył ramionami. Otworzyły się drzwi windy i obaj weszli do środka. *** W maleńkim barze, zagubionym na jednym z największych placów całego statku znajdowało się skromnie wyglądające przejście. Zastawione stolikiem, obok kontuaru i szafy z winami nie budziło niczyich podejrzeń. Dwadzieścia minut temu zniknął za tymi drzwiami ostatni uczestnik tajnego spotkania najważniejszych postaci "Orła". Choć każdy z nich znajdował się w ścisłej elicie kulturalnej, politycznej i wojskowo-policyjnej statku, to nie miał prawa odmówić udziału w spotkaniu. Zabrakło tylko jednej osoby, której krzesło stało puste. Jednak zebranie zwołano, w trybie pilnym, właśnie z powodu tego człowieka. Kiedy wszystkie miejsca były zajęte, a głowy siedzących zwrócone w kierunku szczytu stołu, siedzący tam mężczyzna odezwał się: - Mamy buntownika. Głowy popatrzyły w kierunku pustego miejsca. - To największy kryzys od czasu waszych narodzin. Doskonale wiecie, czym grozi ujawnienie waszego pochodzenia. To byłby koniec. Upadek planu, który ma na celu nie tylko przekształcenie tego głupiego narodu w wolnych i niepodległych, ale przede wszystkim odnowienie monarchii, która jak wam wiadomo jest najlepszą formą sprawowania rządów na statkach kolonizacyjnych. Sprawdzili to Anglicy, Belgowie, Szwedzi, a nawet Amerykanie. Jesteśmy w tyle trwając przy demokracji. Jednak, jak wam również wiadomo nasz pomysł na monarchię różni się nieco od tego, co pamiętamy z historii. Różni się zasadniczo... Zebrani pokiwali głowami i wykorzystali przerwę w przemowie, aby odkaszlnąć wysmarkać nosy, podrapać się i przepłukać usta szklanką wody. Wszystkie te czynności wykonali zupełnie mimowolnie, bezwiednie, ale z nieprawdopodobną precyzją i zgraniem. Nikt się nie wyłamał, bowiem każdy z nich potrzebował zrobić to w tym samym momencie. W dokładnie tym samym momencie. *** Kajetan otworzył lodówkę i wydobył z niej kilka kawałków pizzy. Wrzucił je na talerze, nalał wody z kranu do dwóch szklanek i wrócił do pokoju. Postawił talerz przed chłopcem i sam siadł za stołem. - Jedz! - powiedział pakując do ust spory kawałek - Jak masz na imię? - Tomcio! Bo co?! - nastroszył się chłopiec i chwyciwszy pizzę zaczął ją pożerać dużymi kęsami. - Rany, nie bądź taki drażliwy. Powiedziałem, ci, że nie jestem gliną. Nawet nigdy nie byłem. - No i co? Myślisz, że mi to wystarczy? Jesteś taki sam jak oni. Wypytujesz ludzi o różne rzeczy, śledzisz i w ogóle odwalasz śmierdzącą robotę. Dlaczego to ty masz być dobry, a nie na przykład ja? - Co? - Filmów nie oglądasz? Detektyw, to zawsze równy gość, chociaż z przeszłością. Ale ja widzę, żeś nie detektyw tylko taki sam palant jak gliniarze. Rozumiesz? Jesteś do bani i tyle. - Wiesz co? - Kajetan przerwał jedzenie - Wżeraj tę pizzę i spadaj, dobra? - No co ty? Obraziłeś się? - Nie, tylko nie znoszę szczeniaków, które pyskują oraz nie potrafią okazać choćby odrobiny wdzięczności. Kajetan wstał i włożywszy sobie do ust ostatni kawałek pizzy przeszedł do drugiego pokoju. Wytarł ręce w spodnie i wyjął z torby mini dysk. Podłączył urządzenie do komputera, założył słuchawki i nakazał wyodrębnić poszczególne głosy. Jako pierwszy usłyszał niski, wyraźnie zużyty głos jakiegoś staruszka: "-rwa! Panie! Tak to mówię. Mieli po pięć lat. Widziałem jak weszli, a potem zamienili się w ogromne jaszczurki..." Kolejny głos należał do kobiety: "-lubiłam tego starego Boćki. Za każdym razem mnie oszukiwał i jestem pewna, że dodawał zmielone szczury do mięsa." Następnie usłyszał chłopca: "Mamo, czy mogę zrobić siusiu?" Potem odezwał się jakiś bardzo podniecony głos: "-atan! Szatan, rządzi światem. Pomiot szatański przybył na "Orła" i zapanował w duszach małych dzieci. Będą morderstwa i gwałty, a potem..." Kajetan wiedział, że gdzieś, w tych rozmowach jest prawda. Trzeba ją tylko było wydobyć. Dowiedział się po kolei, że za masakrę w pizzerii odpowiadają zmutowane szczury, które zdobyły broń i będą teraz mordować wszystkich. Po za tym zamieszane w to były najwyższe koła rządowe, bowiem pizzeria była punktem przerzutowym poloiny, czyli środka służącego do otępiania ludzi i zmuszania do całkowitego posłuszeństwa polskim władzom. Poza tym w pizzeri znaleziono zieloną krew, która niechybnie należała do Zakonu Obcych, czyli stworów, o których się nie mówi głośno. Wreszcie stało się dla niego jasne, że małe, zielone guziczki, które policja zebrała na miejscu zbrodni są w rzeczywistości zarodnikami dinozaurów, które z pewnością wyklują się i poczynią wielkie spustoszenie. Kajetanowi puchła głowa i gubił się rozsądek, kiedy usłyszał: "Mamo, mamo! Siusiałem, a jakiś głos na mnie nakrzyczał. Powiedział, że jestem małą..." "Głupi gówniarz. Nasikał mi na spodnie." "Czego chcesz, przecież byłeś niewidzialny?" "Pieprzę to, człowieku, rozwaliłem dziś trzech małolatów, pociąłem na kawałki jakiegoś cholernego grubasa, a teraz mam jeszcze obsikane spodnie. Ja spadam." "Czekaj. Trzeba porozmawiać z Wypryskiem." Reszta nagrania nie zawierała nic ciekawego. Kolejne domysły, pomysły i wymysły gapiów biły rekordy nieprawdopodobieństwa. Wreszcie zapis dobiegł końca. Kajetan zdjął słuchawki. W kuchni panował zupełna cisza. "Pewnie sobie poszedł." - pomyślał sam zdziwiony swoim żalem. "W końcu to nie jego wina, że jest, jaki jest. Wychował go korytarz i myśli kategoriami, które dyktuje mu doświadczenie. Szkoda dzieciaka, bo wygląda na rozgarniętego. Dobra, do roboty, trzeba znowu wleźć do Polinetu i sprawdzić efekty śledztwa." Kiedy zalogował się do sieci i po krótkim kluczeniu i podpinaniu pod innych użytkowników wszedł do zastrzeżonej strefy sieci policyjnej, poczuł, że coś jest nie tak. Sprawdził wszystko raz jeszcze i nagle poczuł, że coś mu siedzi na ogonie. Coś go ściąga, ku innej części Polinetu, niż zamierzał. Nie mógł na to nic poradzić. Kolejne przejścia otwierały się same i mimo jego wysiłków wciąż się zapadał. Nagle wszystko się urwało. Zgasł ekran i umilkł komputer. Kajetan odskoczył od biurka jak oparzony i wyrwał broń z kabury celując do... sam nie wiedział czego. Nagle za swoimi plecami usłyszał głos: - Jak rany, człowieku, co ty wyprawiasz? Już cię prawie namierzyli! Kajetan odwrócił się i zobaczył chłopca, który trzymał w ręku wtyczkę od kontaktu. Dzieciak najwyraźniej zastosował bardzo radykalne środki. - Miałeś się wynieść - powiedział detektyw chowając broń. - Sorki. Bywam wkurzający. Podzieliłeś się pizzą. To było miłe. Teraz pozwól, że ja ci pomogę. - Dzięki. Już to zrobiłeś. Pewnie wszystko mi się teraz rozjedzie. - Daj spokój. Widziałem, czego używasz... Produkt krajowy, nie taki zły, choć małpowany. Ja osobiście wolę od Oknowiska SQ-tera, ale nie mam przy sobie instalek. Dobra chłopie. Powiedz czego szukasz w Polinecie? - Biura turystycznego - Kajetan wydął wargi. - Powiedziałem sorki, nie? Mam pomysł. Ja pomogę ci znaleźć potrzebne infy, a ty przez trzy dni będziesz mnie karmił pizzą. OK.? Kajetan zastanowił się. Dzieciak faktycznie wyglądał na całkiem bystrego, a Kajetan nie umiał posługiwać się komputerem tak, jakby tego chciał. Poza tym działała stara prawda, że dzieci szybciej łapią obsługę takich zabawek niż dorośli. Wreszcie doszedł do wniosku, że małego nikt nie zna. Jak zacznie opowiadać co tu widział i słyszał, to i tak nikt mu nie uwierzy. - Dobra. - powiedział wreszcie. - To rozwijaj narząd kierunkowo. - Co? - To znaczy gadaj, co jest grane! - Moment. Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego. Są rzeczy, o których nie wolno mi mówić bo... - ...to należy do tajemnicy zawodowej. - Chłopiec wzruszył szczupłymi ramionami i poprawił okulary. - Świetnie, że to rozumiesz. Powiem, w takim razie tak: Dziś był napad na pizzerię. Zginął właściciel i trzech małolatów. powiedz mi wszystko, co się da wydobyć z sieci na ten temat. Pomiń jednak wszelkie plotki, domysły i inne bzdury z brukowców. No rusz odnóża! - Co? - Mówię, żebyś wziął się do roboty. Kajetan usiadł wygodnie w fotelu, z którego mógł obserwować zarówno monitor jak i chłopaka. Mały uruchomił komputer i zanim zalogował się do sieci naprawił kilka błędów, które spowalniały pracę systemu, oczyścił zarażone pliki z wirusów i przygotował sobie kilka fałszywych tożsamości, które będzie podrzucał programom identyfikującym. Kajetan przyglądał się z uwagą. Jak taki mały, pieprzony geniusz zdołał przeżyć, w tej ciemnej noże, jaką jest cały niemal Kazimierz, czyli dzielnica, w której stał "Polski placek". Wiadomo było, że w tamtych okolicach statek przypomina jedno wielkie więzienie. A jednak mały tam przeżył. A może wcale nie pochodził z biednej dzielnicy. Może wychował się gdzie indziej, tylko tam rzuciły go jakieś losy. Tymczasem chłopiec wszedł do sieci i natychmiast zaczął działać. Rozwinął za sobą zasłonę dymną, która kierowała do zupełnie innych komputerów, tak, że nie sposób było go wykryć. Następnie przeniknął do sieci policyjnej i w ciągu zaledwie dziesięciu sekund ściągnął wszystkie informacje w jakikolwiek sposób powiązane ze sprawą. Znalazły się tam nawet rozmiary butów policjantów, którzy zabezpieczali miejsce zbrodni. Po kilku kolejnych minutach na dysku Kajetana wylądowały wszystkie wydania sieciowych brukowców, które rzuciły się na morderstwo w pizzerii z prawdziwą zajadłością. Wreszcie zebrał i zapisał wszystkie wypowiedzi, ze wszystkich list dyskusyjnych, gdzie padło choćby jeden raz słowo pizza. 5 gigabajtów danych ot tak spłynęło na dysk, jakby to były zwykłe fotki i teksty, a nie kradzione informacje. Chłopak wylogował się. Kajetan kręcił głową z niedowierzaniem. Całą akcja nie trwała nawet 10 minut. *** Ogromny statek płynął w przestrzeni wyznaczoną wiele lat temu trasą. Cel wciąż pozostawał w oddaleniu o setki tysięcy lat świetlnych, lecz statek nie bał się tej podróży. Zaprojektowany i wykonany przez najlepszych fachowców był cudem współczesnej techniki i wiedzy. Przygotowany nie tylko pokonywać ogromne odległości, ale także walczyć gdyby było trzeba z wszelkiej maści przeciwnikami od komet i asteroidów począwszy, a na podobnych statkach skończywszy. Cel, ku któremu zmierzał był wciąż jeszcze nieprzygotowany na przyjęcie kolonistów. Polonus III był planetą, na której wciąż trwały prace wykończeniowe, jednak "Orzeł" miał się zjawić dopiero za ładnych kilka lat... W tym czasie może się na jego pokładzie wydarzyć więcej, niż w nie jednym ziemskim państwie. Na statkach brytyjskich doszło do rewolucji, obalenia monarchii, a potem do restauracji mocno już przetrzebionego rodu królewskiego. Na statku amerykańskim rozsypał się American Dream i zamienił w autokratyczną, tyrańską monarchię dziedziczną. Powrócił handel niewolnikami i rasizm. Będący w mniejszości biali zostali uznani za nie-ludzi i sprowadzeni do roli zabawek, służących, niewolników itp. Tymczasem, na "Orle" od dawna panował spokój. Kolejne rządy sprawowała ta sama grupa ludzi, lecz demokratycznie wybieranych i powszechnie szanowanych. Co cztery lata zwyciężała opozycja i oddawał swoje opozycyjne miejsce ustępującej grupie. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat zaczęły się zmiany, które mogły doprowadzić do upadku wypracowany na "Orle" sposób sprawowania władzy. Pojawiła się grupa biznesmenów, polityków, ludzi sztuki i kultury, którzy w znaczący sposób nie zgadzali się ze zdaniem zarówno aktualnej opozycji, jak i grupy rządzącej. Nie zakładali także partii, ani innego ugrupowania politycznego, przeciwko któremu inni mogliby zacząć organizować siły. Po prostu głosili swoje poglądy i już. Nikt nie mógł im zabronić, nikt nie mógł ich zagłuszyć i nikt nie mógł nie przyznawać im racji. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że ich ukrytym celem jest uzyskanie całkowitej władzy i oddanie jej w ręce jednego człowieka. Władcy, którego tożsamość skrzętnie ukrywano. Na "Orle" aż huczało od plotek. Jak dotąd nikomu nie udało się ustalić żadnych bliższych szczegółów dotyczących przeszłości i pochodzenia tych ludzi. Wyglądało na to, że zjawili się na świecie w jakiś tajemniczy, niezauważony przez systemy statku sposób. Podejrzewano, że są to kosmici, którzy wylądowali na terenie "Orła" i przeniknęli do jego wnętrza. Podejrzewano także, iż są to androidy stworzone przez aktualnie rządząca grupę w celu ostatecznego pokonania opozycji. Jednak wszystkie te fantastyczne teorie nie miały pokrycia w faktach. "Orzeł" był statkiem ogromnym, lecz nie bezdennym. Jednak, mimo obaw grup rządzących i sprzeciwów naczelników kościoła, społeczeństwo zaczęło coraz lepiej przyjmować proponowane przez tajemniczych osobników zmiany. Doszło nawet do kilku strajków i blokad. Ludzie chcieli zmian, które mogłyby zakłócić nudny tryb życia w wielkiej latającej konserwie, czy raczej wylęgarni. *** Kiedy Tomcio analizował dane, Kajetan postanowił sprawdzić zebrane w pizzeri próbki krwi. Wyciągnął chusteczki oraz zdjętą wcześniej z kamery gumę do żucia i umieścił wszystko w specjalnym urządzeniu do przeprowadzania wszelkich badań na tkankach. Kilka lat temu udało mu się zdobyć to cacko w szpitalu, którego dyrektora śledził na zlecenie zazdrosnej żony. Facet był gotów na wszystko, byle utrzymać swoją "duszkę" z dala od nocnych dyżurów i pięknych pielęgniarek. Maszyna była na tyle sprytna, że nie tylko badała tkankę, ale nawet sama ją rozpoznawała. Po upływie kilku minut Kajetan otrzymał pełen zestaw informacji na temat swoich próbek. Przejrzał je nieco pobieżnie i wrócił do chłopaka, który najwyraźniej był bardzo podniecony. - No i co? - No i co?! - Tomcio aż podskoczył - No i bomba!! - Jaka bomba? - Wielka, śmierdząca, bomba, rządowa. - Co? *** Dwie postacie w garniturach wsiadły do szybkobieżnej, tajnej windy, która prowadziła z najwyższych poziomów do najdalszych fragmentów czwartego świata, jak nazywano takie dzielnice jak Kazimierz. W kabinie panowała zupełna cisza. Obaj nie mieli sobie nic do powiedzenia. Wykonane przez nich zadanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale na tym polegała praca agenta Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Statku. Rozkaz Ministra był święty, nawet jeśli trzeba było w tym celu dokonać kilku "usunięć". - Myślisz, że Wyprysk się domyśla? - Nie sądzę. On nie lubi mieszać się do naszych spraw. Podeślemy mu jakieś laski i prochy, to w dwie godziny zapomni o całej sprawie. - Zapomnieć, zapomni, tylko, czy faktycznie usunie wszelkie zapisy z komputerów? - Musi, bo wiesz... Polecenie z góry... *** Do kabiny Kajetana podszedł dobrze zbudowany mężczyzna. Zanim zapukał przykleił do kamery gumę do żucia, którą wyjął z ust. Poprawił kapelusz, a pod nim perukę, sprawdził wąsy i brodę, a także przetarł fałszywe okulary. Wreszcie walnął pięścią w stalowe drzwi. Minęło dobre dziesięć minut, zanim mu otwarto i wszedł do środka. Tutaj usiadł wygodnie na fotelu, zarzucił buty na stół i powiedział: - Jesteś do niczego Bruchnalski. - Tak? - Kajetan wyciągnął papierosa, lecz nie zapalał go. - Powiedziałem ci, że masz dorwać tego gówniarza zanim właduje się w coś, czego nie będzie mógł odkręcić. - No i...? - I teraz jest po ptokach. - gość pstryknął palcami. - A ja myślę, że nie do końca. - A myśl sobie co chcesz, kasy ode mnie i tak nie dostaniesz. - Dobra. Załóżmy, że faktycznie jest "po ptokach", jak pan się raczył wyrazić. Załóżmy, że nie będę już się tym zajmował. Kilku niewiernych mężów już czeka, żeby im zrobić zdjęcia, jak posuwają sprzątaczki albo panienki z Korytarza Kościuszki. Ale co mam w takim razie zrobić z takimi informacjami jak ta: Trzech Trzynastolatków zostało rozwalonych w pizzeri. Trzech trzynastolatków, którzy byli do siebie bardzo podobni. Podobni, jak dwie, a raczej trzy, krople wody, czy raczej krwi... Mam mówić dalej? - Lepiej kończ. - W takim razie na koniec jeszcze jedno pytanie: Co mam zrobić z informacją, iż trzech trzynastolatków, o których mowa jakoś dziwnie łączy z panem wiele... połączeń w chromosomach. Rozumiemy się? - Nie do końca... - Niech pan nie udaje. Macie identyczne DNA. To nie były pańskie dzieci tylko... *** Kajetan nie dokończył zdania, bowiem gość już go nie słuchał. Jego głowa nagle rozpadła się na kawałki obryzgując wszystko krwią i szczątkami mózgu. W następnej chwili, kolejny pocisk przeleciał dokładnie przez środek twarzy Kajetana i utkwił w ścianie. Holograficzna postać detektywa zachwiała się i znikła. Tymczasem dwa pokoje dalej prawdziwy Kajetan i Tomcio w pośpiechu pakowali manatki. Do ich uszu doszedł już huk wysadzenia drzwi. Kajetan chwycił broń, Tomcio złapał swój neseserek i zniknęli w tajnym wyjściu awaryjnym, które detektyw przygotował na taką właśnie okazję. Podłoga zapadła się i obaj wskoczyli do długiego tunelu wykrojonego z rur wentylacji, który prowadził w głąb statku, jakieś cztery poziomy niżej. Wejście maskowało się samo. Jeszcze nie odjechali dwóch metrów, jak nad nimi automatyczne spawarki zamykały pokrywę. Na górze zaś przejście zostało zamaskowane fotelem i dywanikiem. Kiedy dojeżdżali do końca tunelu, w mieszkaniu Kajetana zaroiło się od policjantów w bojowych strojach antyterrorystycznych. Po chwili do środka weszło dwóch mężczyzn w garniturach. Obaj drapali się po głowie i w ten sam sposób trzymali ręce w kieszeniach. Rozejrzeli się po pomieszczeniach i niczego nie dotykając wyszli. *** Uciekinierzy wrócili na Kazimierz. Była to jedyna dzielnica statku, w której policja nie miała zamontowanych krypto-kamer, podsłuchów itp. Ściany zostały rozprute przez łowców części zamiennych, albo przez dzieci, które potrafiły oderwać nawet najlepiej przymocowane urządzenia, jeśli tylko dało im się trochę czasu i nie przeszkadzało w zabawie. Tomcio szedł pierwszy, bowiem znajdowali się na jego terenie. Kajetan zauważył nawet, że kilka razy chłopiec kłaniał się mijanym postaciom, choć każda z nich wyglądała na najbardziej niebezpieczne indywiduum na statku. Kluczyli przez ponad godzinę zanim dotarli do naprawdę ciemnego zakątka. Tomcio wyjął ze swojego neseserka pilota i nagle, w ścianie, która wyglądała zupełnie zwyczajnie otworzyło się wąskie przejście. Kajetan musiał się pochylić i wchodzić bokiem, bowiem wejście było najwyraźniej przystosowane dokładnie do wymiarów chłopca. Kiedy zamknęły się drzwi oczom detektywa ukazał się istny raj konstruktorów, hakerów i wszelkiej maści robotyków. Była to po prostu jedna większa sala, cała zastawiona sprzętem, który wyglądał na zbudowany własnym sumptem, ale widać było, że nie są to tylko atrapy. Pod ścianą stał ponad półtorametrowej wysokości robot o ludzkich kształtach, a obok niego podobny do psa robot czworonożny. Na półkach, które były ustawione w lekki półokrąg piętrzyły się kosze z kablami, układami scalonymi, głośnikami i wszelkim elektronicznym śmieciem. Kiedy Kajetan rozglądał się po pomieszczeniu, Tomcio usiadł w wysokim fotelu i znacząco chrząknął: - Skoro, o mały włos nas nie rozwalili, to może powiesz mi, o co tu chodzi. Kajetan popatrzył na niego nieco zaskoczony, lecz po chwili się rozluźnił: - Ach, więc wyznajesz zasadę, że śmierć zbliża. A nie boisz się, że ktoś nas tu może znaleźć. - Nie. - krótko odparł Tomcio - W takim razie powiedz mi skąd masz te wszystkie cuda? - Chodzi ci o sprzęt? Kupiłem od tubylców, a roboty sam zrobiłem. - Imponujące... - Kajetan wyciągnął papierosa - Mogę zapalić? - Tomcio kiwnął głową. - Nie chodzi o to, że jestem ciekaw. Po prostu uważam, że jesteś mi to winien. Gdyby nie moja zapobiegliwość miałbyś teraz głowę ciężką jak ołów... - W porządku, ale pozwól, że dokonam pewnej selekcji... Ten facet, którego kawałki tak malowniczo ubarwiły moje ściany zlecił mi odnalezienie trzynastoletniego syna. Dzieciak nawiał ze sporą sumką i stary bardzo chciał mu osobiście skopać tyłek. Grzebałem w Polinecie i założyłem kilka alarmów na wypadek pojawienia się informacji o trzynastolatkach. Wreszcie dostałem zgłoszenie i poszedłem do "Polskiego placka". Wracając napadło na mnie pięciu facetów z kluczami francuskimi w rękach, ale udało mi się dobrać do ich przywódcy, a zresztą tę część historyjki już znasz. Tomcio pokiwał głową. Kajetan tymczasem wędrował od półki do półki przeglądając ich zawartość. - I co teraz? - Nie wiem. - Domyślasz się, kto napadł na twoje mieszkanie. - Ktoś, kto nie tylko posiada dobrą broń, ale przede wszystkim niezwykły wywiad. Choć z drugiej strony, ten pacan Ślufirski, mógł nawet nie wiedzieć, że jest śledzony i przywlec ich do mnie niechcący. - A jeśli wszystko razem? - No to mamy problem... - My? - A co, już nie jesteś ze mną? Godzinę temu dałbyś się pokroić za możliwość sprzątania w moim domu... A właśnie, jak to się stało, że ktoś, kto posiada takie mieszkanie i zdolności manualne, postanawia zostać ze mną w zamian za pizzę? Tomcio odwrócił głowę. Popatrzył na Kajetana dopiero po dłuższej chwili. - Chciałem jutro zaproponować ci współpracę. Z twoim nosem i moimi zdolnościami moglibyśmy zrobić niezłą kasę na tropieniu niewiernych małżonków. - Co ty pleciesz? - Zawsze chciałem być detektywem, ale na tym cholernym statku jest tylko jedna osoba, która ma pozwolenie, na prowadzenie takiej działalności... - No tak... więc ten napad na mnie nie był przypadkowy... - No cóż... Jakoś trzeba było zacząć... - Dobra. Skoro chcesz być detektywem, to powiedz mi, co myślisz o całej sprawie. Tomcio uśmiechnął się, zatarł ręce i zaczął: - Jest tak: *** Sala konferencyjna, która znajdowała się w podziemiach taniego baru, na Rynku Głównym, znów wypełniała się ludźmi. Wchodzili tam pojedynczo, w stałych odstępach czasowych. Brodaci, gładko ogoleni, długowłosi, łysi, w okularach i bez. Wreszcie na końcu zjawił się nieco starszy mężczyzna, który dał znak właścicielowi, aby ten zamknął drzwi i zamaskował wejście. Kiedy wszyscy usiedli, mężczyzna, który zjawił się jako ostatni powiedział. - Wiecie już, co się stało... Pewnie wszystkich nieco boli głowa... Chcę was uprzedzić, że sprawa przybiera coraz gorszy obrót. Nie udało się znaleźć detektywa Bruchnalskiego, który najwyraźniej zebrał zbyt wiele informacji. Zgromadzeni popatrzyli po sobie z niekłamanym przestrachem. Ich plan był idealny, lecz posiadał jeden bardzo istotny szczegół: absolutna tajemnica. Nikt nie mógł choćby przypuścić, że coś może ich łączyć. Owszem, publicznie wyrażali identyczne poglądy, jednak bardzo konsekwentnie wystrzegali się wszelkich kontaktów między sobą. Zdobywali zaufanie ludzi właśnie swoją niezależnością, dlatego tak ważne było, aby nikt nie poznał prawdy. Spojrzenia siedzących znów skierowały się na najstarszego z nich. - Nie wiemy, co zamierza Bruchnalski. Podjęliśmy jednak działania zmierzające do zatrzymania go i to w sposób, który uniemożliwi mu zeznawanie. Pomruk, który przeszedł przez salę świadczył o aprobacie i obawie pozostałych. - Wiem - podjął znów mówca - boicie się, że wpadka, mogłaby zaszkodzić naszej sprawie... Na szczęście nie przewiduję żadnej wpadki. Ten Bruchnalski ma kilka ciekawych elementów w życiorysie, które będzie można przeciw niemu wykorzystać. Poza tym prawdopodobnie w tej właśnie chwili zmierza wprost do pułapki. *** Kajetan otworzył drzwi Komisariatu. W środku panował zwykły, choć jak zawsze męczący hałas i ruch. Aresztowani krzykiem udowadniali swoją niewinność, a ich żony głośnym lamentem dopraszały się sprawiedliwości. Policjanci zupełnie nie reagowali tak na jednych, jak i na drugich. Obojętnie przechodzili obok zapłakanych dzieci i skutych aresztantów. Odbierali meldunki, przyprowadzali nowych pensjonariuszy i tylko czasem któryś z nich nie wytrzymywał i darł się na najbliżej stojącą osobę, co dawało jednak krótkotrwały skutek. Kajetan skierował się do pokoju Kapitana Wypryska. Znali się jeszcze z ziemskich czasów i nigdy za sobą nie przepadali. Jednak Drągal od zawsze miał opinię porządnego gliny i w ogóle uczciwego faceta. Kajetan zapukał i nie czekając na odpowiedź wszedł do pokoju. Wściekłe spojrzenie od razu powiedziało mu, że zjawił się w niewłaściwym momencie. Drągal zerwał się i w pośpiechu zamknął szufladę. Miał czerwone oczy i nos. Na wargach zaś osadziło mu się nieco białego proszku. - Daj spokój - powiedział Kajetan - na co ci to? - Wal się, nie twój zasrany biznes! - Drągal siąknął nosem i wytarł się rękawem munduru. - Czego do cholery? - To duża rzecz i bardzo niebezpieczna... Jesteś pewien tego pokoju? - Oszalałeś? Przecież to mój komisariat? A w ogóle, to streszczaj się! - Nie wiem, czy mogę ci zaufać... - Kajetan zawahał się - To spadaj i nie marnuj czasu policji! - Kapitan aż poczerwieniał ze złości. - Włazisz tu jak do siebie, pieprzysz, że masz jakiś problem, a teraz się wycofujesz. Może cię zamknąć?! Wiesz zauważyłem, że kraty miewają dobroczynny wpływ na ludzi. Niektórym język tak się rozwiązuje, że trzeba takiego siłą uciszać! - Dobrze, już... - Kajetan pojednawczo zamachał rękami - Wiem, że się dziwnie zachowuję, ale to naprawdę poważna sprawa. *** Dwaj sanitariusze i dwaj lekarze weszli na teren komisariatu. Po krótkiej wymianie zdań z dyżurnym skierowali się na schody prowadzące do gabinetu Kapitana. Przez moment stali pod drzwiami słuchając prowadzonej w środku dyskusji, a następnie wtargnęli do środka. Mężczyźni, których tam zastali zareagowali niemal identycznie: sięgnęli po broń. Jednak żaden nie zdążył jej wyciągnąć, ani tym bardziej użyć. Lekarze wyciągnęli w stronę kapitana jakieś legitymacje, które podziałały nań uspokajająco, zaś sanitariusze rzucili się na mężczyznę, który stał bliżej drzwi. Okazało się jednak, że nie zamierza on oddać skóry bez walki i nastąpiła krótka, ale bardzo widowiskowa wymiana ciosów. Pierwszy z biało ubranych napastników chwycił się za nos odbierając potężne kopnięcie w twarz. Drugi uchylił się przed kolejnym uderzeniem, zablokował wyprowadzony błyskawicznie cios i skontrował celując w krocze przeciwnika. Jednak tamten był szybszy i nie tylko zdążył przechwycić cios, ale także wyprowadzić własną akcję skierowaną równocześnie w szyję i nogi atakującego. Kiedy oba ciosy trafiły celu, sanitariusz runął na ziemię podcięty kopnięciem w piszczel i podduszony uderzeniem w tchawicę. Broniący się mężczyzna zamierzał wykorzystać zdobytą przewagę, lecz nagle poczuł dwa silne ukłucia w ramię. Po chwili zobaczył, że został postrzelony z pistoletów usypiających, które trzymali dwaj lekarze stojący przed nim. Wówczas zwrócił się do kapitana policji i zaczął szybko wyrzucać z siebie prośby, aby tamten nie dał się ogłupić, że to wszystko jest spiskiem, że coś się szykuje, że zbliżają się rządy... Nie skończył jednak, bowiem środek usypiający powalił go zrównując z dwoma pielęgniarzami, którzy nadal leżeli na ziemi. Cała sytuacja nie trwała dłużej jak 20 sekund. *** Tomcio schował się za wyłom korytarza, skąd mógł obserwować komisariat. Widział wchodzących lekarzy i był bardzo zaniepokojony. Czuł, że to nie jest przypadek i zaraz wydarzy się coś naprawdę okropnego. Po chwili pod komisariat zajechał szpitalny meleks z którego wysiadło dwóch ludzi z noszami. Zniknęli w budynku, by wyłonić się z niego po kilku minutach. Nieśli jakieś ciało, przykryte całkowicie prześcieradłem. Za nimi wyszli dwaj lekarze, oraz pielęgniarze, z których jeden lekko się zataczał i kulał, a drugi starał się zatamować kapiącą z nosa krew. Chłopiec postanowił dowiedzieć się, co jest grane i podbiegł do karetki. Musiał ustalić, czy Kajetan żyje jeszcze, czy też... Zaglądając ciekawie do środka zrobił minę zupełnego osła. - Spadaj mały! - warknął na niego pokrwawiony sanitariusz. - A co się panu stało w nosa? - Nic. Powiedziałem spadaj! - sanitariusz zamachnął się. Tomcio udał, że nic nie widzi i podszedł jeszcze bliżej. Złapał za koniec prześcieradła i lekko je uniósł. - Hej! Zostaw to! - zakrwawiony pielęgniarz wystartował do niego. - Czy ten pan śpi? - Zabieraj łapy i zmykaj stąd! - drugi pielęgniarz popchnął lekko Tomcia, który natychmiast się rozpłakał. - Uuuu, bo ja szukam tatusia. Zabrała go taka karetka i też był przykryty... uuuu, a mama powiedziała, ze tatuś tylko śpi, uuuu, a on już wcale nie spał uuuu! - O rany, widziałeś, coś narobił? - zakrwawiony wrzasnął na kulawego. - No powiedz coś dzieciakowi, widzisz, że ryczy. - No dobra, mały nie becz... - To było naprawdę odkrywcze. - To, co mam zrobić kurna, jestem agentem , a nie niańką. - Uuuuuuuuu! - Tomcio zawył z głębi serca wzbudzając ciekawość przechodniów. - Cholera, wszyscy się gapią, powiedz mu coś! - zakrwawiony najwyraźniej nie miał pomysłu i wolał zwalać na kolegę. - Uuuuuuuuuu! - Tomcio osiągał rejestry, o jakie sam się nie podejrzewał. - No przymknij się... - kulawy przybrał nieco błagalny ton. - Co tu się dzieje? - ostry, nauczycielski ton kobiety w kapeluszu zmroził dwóch sanitariuszy i wzbudził dodatkowe wycie Tomcia. - Coście zrobili temu dziecku zwyrodnialcy?! - wzrok kobiety ciskał pioruny. Zanim tamci zdążyli odpowiedzieć, Tomcio głośno smarknął i zawył na jednym oddechu: - Uuuu, zabili mojego tatusia, mama już dawno od nas odeszła, bo zabili ją bandyci w garniturach i ja chciałem się z tatusiem pożegnać, a oni mi powiedzieli, że nie mogę, bo nieeeee uuuuuu!! Zgroza odmalowała się na twarzy kobiety. Sanitariusze zbaranieli do reszty i nie mogli nawet słowa wykrztusić. - Co to ma znaczyć? Mordercy! Zboczeńcy! Policja!! - Niech pani tak nie krzyczy! - sanitariusze wyciągnęli błyskawicznie rządowe legitymacje. Tomcio zapamiętał dokładnie nazwisko i numer jednego z nich. - Proszę stąd odejść. To sprawa rządowa. - Że jak proszę? - kobieta aż poczerwieniała. - Sprawa rządowa? To rząd zajmuje się teraz dręczeniem sierot? Proszę pana, ja sobie wypraszam takie odzywki. Ja głosuję. Ja znam swoje prawa. Co to za bezduszny rząd, który zabija dzieciom rodziców i nie pozwala im nawet pożegnać się! O nie! Ja tego tak nie zostawię!! - Uuuuuuuuu! - zawtórował jej Tomcio. - Co tu się dzieje?! - odezwał się głos zza pleców Tomcia i kobiety. Pielęgniarze zaczęli jeden przez drugiego tłumaczyć co się stało, Tomcio wył, a kobieta widząc lekarza jeszcze głośniej zaczęła domagać się swoich praw. Wreszcie skołowany lekarz nie wytrzymał i wrzasnął: - Zamknąć się!! - poderwał prześcieradło i odsłonił twarz Kajetana. - Facet żyje, tylko eee, tego, zasłabł. Wieziemy go do szpitala. Tomcio spojrzał szybko na Kajetana i zauważył dwie czerwone plamki na ramieniu. - Zadowolony? - lekarz puścił prześcieradło. - To nie jest mój tatuś... Chyba się pomyliłem. Do widzenia. - Tomcio zerwał się i po kilku sekundach zniknął za zakrętem korytarza. Wiedział już, że Kajetan żyje. Teraz trzeba było ustalić dokąd go wiozą. Na szczęście zdążył przykleić do samochodu maleńki nadajnik. *** Podczas narady na tyłach baru straszy mężczyzna uspokajał swoich młodszych kolegów. - Wszystko jest pod kontrolą. Wiem, że ostatnio mieliśmy problemy, ale teraz zagrożenie zostało wyeliminowane. Skierowane nań spojrzenia zadały bezgłośne pytanie. - Nie. Bruchnalski nie został zabity. Wiemy, że ma wspólnika, który pomógł mu wydostać dane z sieci policyjnej. Teraz, kiedy nasi agenci wytłumaczyli Kapitanowi Wypryskowi wszystkie aspekty sprawy, z odcięciem go od narkotyków włącznie, dane na temat naszej akcji w pizzeri powinny być lepiej strzeżone. Mówiąc dokładniej powinny zostać całkowicie skasowane. Musimy jednak czekać na ujawnienie się pomocnika Bruchnalskiego. Wiemy, że karetka, która go wiozła była śledzona impulsem elektronicznym z przyklejonego do karoserii nadajnika. Nie udało się ustalić kto odbierał sygnały, ale przynajmniej zastawiliśmy pułapkę na naszego drugiego detektywa. Pułapkę raczej... ostateczną. *** Tomcio wszedł do sieci. Chwilę krążył bez celu przeskakując z banneru na banner i zacierając za sobą ślady. Wreszcie uznał, że nikt go nie śledzi i szybko skierował się do zastrzeżonych, policyjnych kręgów sieci. Odnalazł wykazy spraw i zaczął szukać informacji o napadzie w pizzeri. Tak, jak się spodziewał nie było o niej nic. Pliki, które ściągał na komputerze Kajetana rozpłynęły się w elektronicznym powietrzu. Tomcio szybko porzucił dalsze poszukiwania i znów zaczął krążyć bez celu, wiedząc, że tematy, których szukał wywołały ukryte programy alarmujące. Był pewien, że w tej chwili cała policyjna informatyka została skierowana na odnalezienie skąd pochodziło wywołanie tematu pizzerii. Po kolejnych kilkunastu uderzeniach w bannery, kiedy był pewien, że zgubił pogoń skierował się do zamkniętych, tym razem rządowych stref sieci. Odszukał kręgi zarezerwowane dla Biura Ochrony Rządu i bez trudu sforsował wszystkie nakazy identyfikacji. Tak, jak podejrzewał agent, którego nazwisko podejrzał, używał, jako kodu do sieci, swego numeru służbowego. Agenci robili tak za każdym razem, kiedy nie potrafili wymyślić nic lepszego. Oczywiście ostrzegano ich, że to się może źle skończyć, ale... Tak więc Tomcio wędrował po BORowskich archiwach zupełnie "legalnie". Odszukał pliki dotyczące aresztowania Kajetana. Poznał nazwiska fałszywych lekarzy i drugiego sanitariusza. Wiedział nawet, czego użyto do uśpienia Kajetana. Przeczytał raport z tego zdarzenia i z uznaniem pokręcił głową dowiadując się o wyczynach detektywa. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Powiązanie, które kierowało w nowym, dotąd jedynie podejrzewanym przez niego kierunku. Poszedł tym tropem i szybko odnalazł zapisy kierujące do człowieka, który zlecił całą akcję zatrzymania Kajetana. Ku swemu zaskoczeniu, Tomcio dowiedział się, że jest to ta sama osoba, która kazała sfingować krwawy napad na pizzerię, zastrzelić Ślufirskiego i zabić Kajetana. Niestety nazwisko, które kryło się, za tym wszystkim nic mu nie powiedziało. Wyglądało na to, że Szymon Klonowic jest tylko pseudonimem, bowiem Tomcio był przekonany, że jest to osoba powszechnie znana, a nikt o tym nazwisku nie znajdował się w żadnych kręgach rządowych. Wreszcie Tomcio opuścił sieć. Wylogowywał się długo i pokrętnie gubiąc ogony, które mogły się doń przyczepić. Układanka zaczęła wreszcie przypominać coś konkretnego. Pozostało tylko znaleźć do tego klucz interpretacyjny. *** Kajetan obudził się. Otworzył oczy i z przerażeniem stwierdził, że jest całkowicie przykryty prześcieradłem. Sprawdził ręce i nogi. Tak, jak przypuszczał, był przywiązany do łóżka. Poruszył głową i udało mu się zrzucić z niej prześcieradło. Znajdował się pustym, białym pomieszczeniu. Jedyne światło pochodziło z małego, zakratowanego okienka, które znajdowało się w drzwiach. W pomieszczeniu obok ktoś straszliwie zawył. Odezwały się szybkie kroki, szczęk zamka i po chwili wycie ucichło. Kajetan usłyszał głos: - Po tym na pewno zaśniesz. A jeśli znowu zobaczysz zielonego, z antenami, to znaczy, że śpisz i to ci się tylko śni, więc nie drzyj się. Mróz przeszył Kajetana. Wariatkowo. Zamknęli go w wariatkowie. Teraz nie może nic powiedzieć. Nikt go nie będzie słuchał... Był wściekły. Szarpnął się i kilka razy walnął głową w poduszkę. Nagle zobaczył, że do jego pomieszczenia zajrzał jakiś mężczyzna. Kajetan zaczął się szarpać i podskakiwać na tyle, na ile pozwalały mu na to więzy. Drzwi szczęknęły i do pokoju Kajetana ktoś wszedł. Detektyw zobaczył strzykawkę i natychmiast znieruchomiał. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. W tym samym momencie Kajetan zaczął szeptać. Mówił tak cicho, że tamten mógł jedynie słyszeć ułamki wyrazów. Zaintrygowany tym pochylił się nad Kajetanem przysuwając ucho do jego ust. Tego właśnie oczekiwał detektyw. Błyskawicznie chwycił małżowinę zębami i mocno ścisnął. Zanim jego ofiara zdążyła cokolwiek zrobić Kajetan wysyczał: - Odfiąś nie! Mężczyzna spróbował zamachnąć się strzykawką, lecz Kajetan powstrzymał go ściśnięciem szczęk, które niemal odgryzło całe ucho. - Tchylkho śprhóbuj! Mężczyzna upuścił na ziemię strzykawkę i uwolnił ręce Kajetana. Ten nie rozwierając szczęk usiadł i wyplątał swoje nogi. Po chwili puścił ucho i mocno pchnął tamtego na ścianę. Zeskoczył na ziemię i podniósł strzykawkę. Przerażony pielęgniarz nie zdążył nawet się wyprostować kiedy potężne kopnięcie w skroń pozbawiło go przytomności. Kajetan podniósł bezwładne ciało i położył na swoim łóżku. Przypiął mężczyznę pasami i zakneblował prześcieradłem. Następnie ostrożnie wyjrzał na korytarz. *** Na "Orle" trwała sztuczna noc. Korytarze oczyściły się z przechodniów i meleksów. Przemykały po nich tylko samoczynne roboty czyszczące. Nocne życie wielkiego statku nie było zbyt burzliwe. Większość mieszkańców wolała porządnie się wyspać, niż włóczyć po nocy. Ruch odbywał się tylko na poziomie F, P oraz Kazimierzu, gdzie zamiast robotów na ulice wychodziła biedota, aby zebrać wszystko, co się będzie nadawało do jedzenia, lub przehandlowania. Jednym z takich korytarzy wędrowała dziwna procesja. Trzech ogromnych facetów, uzbrojonych w groźnie wyglądające pistolety prowadziło małego chłopca, który niósł niewielki neseserek. Cała czwórka szła bardzo pewnie powodując popłoch wśród oczyszczających ulice. Wreszcie idący dotarli do windy i po chwili odjechali na wyższe poziomy miasta. *** Strażnik usłyszał dziwny hałas. Podszedł do szyby oddzielającej dyżurkę od korytarza i wyjrzał w ciemność. Cisza zdawała się uspokajać i koić jego nerwy. Nie lubił tej roboty. Kumple opowiadali tak dziwne rzeczy o świrach, że wolał nie zastanawiać się, co by się stało, gdyby któremuś z nich udało się uciec. Gdzie poszedł Grzegorz? Nie było go już od dłuższej chwili. Nagle, kolejny chrobot, poderwał go z fotela. Wyszarpnął z kabury pistolet i wyszedł na korytarz. - Grzegorz? - zapytał ostrożnie. - Nie wygłupiaj się... - Ani mi się śni! - usłyszał nagle i stracił przytomność, kiedy ciężka ręka Kajetana spadła mu na kark. Detektyw obszukał strażnika i zabrał mu klucze, broń oraz dodatkowy magazynek. Na koniec wciągnął ciało z powrotem do dyżurki. Tutaj szybko zrzucił szpitalne łachy i ubrał mundur, zdjęty z nieprzytomnego. *** Kajetan otworzył oczy. Był sam, na pustej ulicy. Ponieważ większość latarni nie działała, nie mógł rozpoznać na którym poziomie się znajduje. Wstał i niepewnie obmacał się po kieszeniach. Nie poznawał ubrania, w którym był. Wyjął z wewnętrznej kieszeni jakieś małe urządzenie, które pulsowało czerwoną diodą. Przestraszył się, że może to być bomba i odrzucił je daleko od siebie. Nie wiedział: ani gdzie jest, ani jak się tutaj znalazł. Nie pamiętał, co chciał załatwić, ani nawet, co robił wczoraj. Pamiętał jak się nazywa, ale nie pamiętał kim jest. Wiedział, że ma na imię Kajetan i powinien odnaleźć kolegę, ale nie wiedział o kogo chodzi. Nagle usłyszał metaliczne, głuche uderzenie, a zaraz po nim dzwonek windy. 20 metrów od niego otworzyły się drzwi i na ulicę wyszła czwórka dziwnie wyglądających postaci. Po chwili winda się zamknęła i postacie zniknęły w mroku. Do uszu Kajetana doszedł za to miarowy krok, który zaczął się zbliżać. Nagle, coś mu powiedziało, że powinien wyjść naprzeciw tym ludziom. Niewiele myśląc ruszył w ich stronę. *** Detektyw biegł od pięciu minut. Wiedział, że za kilka chwil jego maskarada się wyda i wszyscy strażnicy wariatkowa rzucą się na poszukiwania. Póki co miał nad nimi przewagę i zamierzał ją wykorzystać. Kilka razy skręcił na oślep w puste, słabo oświetlone ulice. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie w łapy jakiś złoczyńców, bowiem jego strażniczy mundur mógł mu przy takim spotkaniu jedynie zaszkodzić. Nagle dojrzał samotnego mężczyznę, który niepewnym nieco krokiem szedł w kierunku windy. Postanowił raz jeszcze skorzystać z przywileju bycia uciekinierem i "pożyczyć" cywilne ubranie. Dopiero kilka metrów przed swoją ofiarą dostrzegł wyłaniające się z mroku cztery postacie. Trzy wysokie i jedną małą. *** Kajetan szedł prosto na spotkanie ludzi, którzy wysiedli z windy. Coś mu mówiło, że powinien ich zobaczyć, choćby to miała być ostatnia rzecz w jego życiu. Nie zatrzymał się nawet, kiedy zauważył, że trzej pierwsi mężczyźni trzymają gotowe do strzału pistolety. Nie zdziwił się także, iż czwartym z nich jest kilkunastoletni chłopiec niosący niewielki neseserek. *** Tomcio rozpoznał Kajetana. Uśmiechnął się i już miał wyłączyć holowizyjną obstawę, kiedy ujrzał idącego w ich stronę mundurowego. Kajetan obejrzał się, ale w żaden sposób nań nie zareagował. Tomcio wysunął się przed swoich obrońców i ruszył na spotkanie Kajetana. *** Detektyw zobaczył Tomcia i nagle dotarło do niego skąd zna idącego przed nim mężczyznę. Widział jego twarz, kiedy ten się obejrzał. Nie mógł jej rozpoznać, ale pewien był, że jest to ktoś mu znany. Teraz dopiero zrozumiał. Przyspieszył kroku i wyjął pistolet. *** Tomcio zatrzymał się. Do idącego Kajetana pozostało zaledwie trzy metry, kiedy zza jego pleców wyskoczył strażnik z pistoletem w ręku. Tomcio krzyknął, gdy słabe światło latarni padło na jego twarz. - Uciekaj! - krzyknął strażnik, który miał twarz Kajetana. - Witaj Tomciu - powiedział mężczyzna i uśmiechnął się tak, jak tylko może się uśmiechać twarz Kajetana. - Cccco jjjest? - Tomcio zupełnie się pogubił. - Uciekaj, do cholery! - strażnik minął Kajetana i podbiegł do Tomcia, który patrzył raz na niego, a raz na zbliżającego się mężczyznę. - Tomcio! - detektyw krzyknął mu w twarz. JA jestem prawdziwy! Przed chwilą zwiałem z wariatkowa, stąd ten mundur. - Witaj Tomciu. - Kajetan ubrany w cywilne rzeczy zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na strażnika. - Przyniosłem ci prezent. - Ccco? - Tomcia nie stać było na większą erudycję. - Prezent... Kajetan zdjął marynarkę i rzucił ją na ziemię. Wokół bioder i pasa miał założone jakieś dziwne pojemniki. Od każdego z nich wychodziły kable, które łączyły się w pasie znikając w niewielkim pudełku. Przerażony detektyw w jednej chwili rozpoznał owe pojemniki. Wiedza, którą zdobył w BORze nie poszła na marne. Substancja, która znajdowała się w środku była ulubionym materiałem zamachowców. Nazywana "Dżemem jagodowym", ze względu na ciemno fioletowy kolor i galaretowatą konsystencję, niszczyła tylko materię organiczną w promieniu do czterech metrów od epicentrum wybuchu. Jej zaletą i wadą równocześnie był fakt, że nie przechodziła przez metal i inne tego typu materie, dlatego można było bez obawy stosować ją wewnątrz statku. Natomiast na otwartej przestrzeni zdarzało się, że zbyt szybko była rozwiewana przez wiatr. Nagle padł strzał. Na koszuli Kajetana wykwitła plama krwi i szybko zaczęła się rozszerzać. - Ppreezzzent... - wycharczał Kajetan i sięgnął do pasa. Dwa kolejne strzały trafiły w jego pierś i głowę. Kajetan przewrócił się i znieruchomiał. Detektyw schował pistolet i szarpnął Tomcia. - Spadamy! On mógł włączyć to gówno. Jak się nie pospieszymy K-12 zrobi z nas marmoladę. Chodź!! Ale Tomcio nie mógł się ruszyć. Wciąż patrzył na detektywa. Upuścił neseserek (co spowodowało zniknięcie holograficznej obstawy) i zaczął płakać. "O rany, przecież to jeszcze dzieciak" - pomyślał Kajetan i szybko złapał Tomcia za nogi, podniósł i chwyciwszy w drugą rękę neseserek pobiegł do windy. Drzwi otworzyły się od razu i detektyw natychmiast nacisnął najniższy numer. Kiedy drzwi się zamykały zobaczył, jak leżącym na korytarzu ciałem wstrząsnął mały wybuch i dookoła rozlała się fala dziwnej mgły, która w jednej chwili otoczyła leżącą postać. Ciało rozpadło się, rozpuściło i już po chwili nie było śladu po Kajetanie, a ściślej mówiąc po czymś, co miało jego twarz. Drzwi zamknęły się i winda ruszyła w dół. *** Spotkanie na tyłach baru trwało już dobrych dwadzieścia minut, kiedy prowadzący je, starszy mężczyzna powiedział: - Panowie! - zapadła cisza - Przyszedł czas na podsumowanie i zakończenie pierwszej części naszej akcji. Zgromadzeni spojrzeli po sobie niepewnie. - Wiem, że nie udało się nam rozwiązać wszystkich problemów, nie osiągnęliśmy spodziewanych rezultatów, lecz musimy na pewien czas zwolnić. Tym razem po sali rozszedł się wyraźny pomruk zaskoczenia i niedowierzania. - Przed momentem otrzymałem informację, że pułapka zadziałała prawidłowo. Możemy zatem czuć się bezpieczniej. Lecz... Powtarzam, dla dobra naszej sprawy musimy na pewien czas zwolnić. Już niedługo przyjdzie czas, na który czekamy. Społeczeństwo niemal automatycznie zwróci się do nas. Już teraz można by było rozpocząć rewolucję, ale w końcu naszym celem nie jest dokonanie zmiany rządów na statku widmie, tylko na statku, który szczęśliwie, czyli z pełnym ładunkiem dotrze tam, gdzie jego przeznaczenie. *** Tomcio jeszcze trząsł się nieco, kiedy dotarli do jego mieszkania. Kajetan zrzucił z siebie mundur i przebrał w jakieś zwyczajne ubranie, które znalazł w szafie. Potem poszedł do maleńkiej kuchni, przygotował kilka kanapek i napój energetyzujący. Przez cały ten czas Tomcio nie mógł dojść do siebie. Wodził za Kajetanem przerażonym wzrokiem i nie potrafił wykrztusić jednego pełnego zdania. Dopiero godzinę i kilka kanapek później zdołał na tyle się uspokoić, że mógł normalnie mówić. Kajetan nie odzywał się, jakby chciał uszanować ciszę, czy raczej dać małemu czas. Wreszcie Tomcio zapytał: - Co to było? - Klon, a cóżby innego? - Ale przecież, o ile wiem prawo zabrania tworzenia ludzkich klonów, a poza tym jeszcze nikomu nie udało się doprowadzić hodowli człowieka do zadowalającego końca. - Owszem... Po pierwsze: zabrania także kradzieży, morderstw i produkcji alkoholu na własną rękę, a po drugie nigdy nie należy do końca ufać rządowym, czyli oficjalnym informacjom na temat nauki. - Zaraz, przecież ten klon był dojrzały, to znaczy w pełni taki jak ty... - Na tym to polega. Podejrzewam, że jest na tym statku miejsce, gdzie produkuje się klony tak łatwo jak pizzę. Na przykład klon premiera, albo jakiegoś ministra na wypadek tragicznego wypadku. - A wiedza, wspomnienia itd. - Kwestia poboczna i drobna. Znane są metody wprowadzania do umysłu wszelkich informacji, to co prawda trwa, ale w trzy, cztery miesiące można stworzyć całkiem podobnego człowieka. - Rety... Kto by się tym zajmował? - Wydaje mi się, że już wiesz. Zajrzałem do komputera... - Owszem kombinowałem nieco w sieci... Okazuje się, że policja usunęła wszystkie akta związane z pizzerią. Udało mi się jednak przekopać i to "legalnie" akta BORowskie i znalazłem w nich coś ciekawego: otóż zarówno pizzeria, zamach na Ślufirskiego, jak i twoje aresztowanie wypłynęły z tego samego gabinetu... - Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Statku? - Skąd wiedziałeś? - Nie trudno się domyśleć. - Jest jedno ale... W MSWS nie pracuje nikt o nazwisku Klonowic... - Dlatego musimy raz jeszcze zajrzeć do sieci. Tym razem będziemy czytać gazety... *** Kilka godzin później obaj mieli już dość monitora i mrugających obrazków. Ściągnęli niemal całe archiwa sieciowych pism i przeglądali je w poszukiwaniu zdjęć, które pomogłyby odnaleźć Klonowica. Już mieli dać za wygraną, kiedy Tomcio coś zauważył. Przeglądał właśnie zapis wideo z jakieś konferencji prasowej. Byli na niej obecni nie tylko członkowie rządu, ale również przewodniczący ugrupowań politycznych oraz kilku biznesmenów znanych ze swych radykalnych poglądów. Nagle Tomcio zauważył coś, co nie mogło być dziełem przypadku. Nie słuchał rozmowy, nie miała ona sensu, bardziej interesowało go zachowanie poszczególnych uczestników. Oglądał całe nagranie już trzeci raz wciąż utwierdzając się w przekonaniu, że coś jest nie tak, jednak nie mógł znaleźć rozwiązania. Kazał wreszcie komputerowi usunąć z zapisanego obrazu wszystkich dziennikarzy. Kiedy to nie pomogło, wykasował wszystkich członków ochrony, techników i innych niezwiązanych z polityką ludzi obecnych na sali. Czuł, że jest blisko, że zaraz zobaczy to, co nie daje mu spokoju. Aż nagle... Szczegół. Całkowicie niezauważalny, kiedy patrzy się na całość w normalnym trybie i tempie. Głośno wypuścił powietrze i zawołał Kajetana. Kiedy ten podszedł Tomcio przywrócił wszystkie usunięte komputerowo postacie i zapytał: - Co widzisz? - No co? Konferencja... Już kilka takich oglądałem... Nic ciekawego... - A teraz? - Tomcio usunął dziennikarzy i techników. - O, ładna sztuczka - uśmiechnął się Kajetan. - Nie o to chodzi, co teraz widzisz? - No co? Ta sama konferencja tylko mniejszy tłok i goście gadają do ścian. - Wygłupiasz się, czy naprawdę nie widzisz? - Czego? - Tego!! - Tomcio zatrzymał obraz. - No... - Kajetan wciąż nie łapał... - Zwróć uwagę na tego faceta z teczką po lewej, długowłosego malarza w dziwnej czapce po prawej, brodatego pisarza na środku, tych dwóch biznesmenów z tyłu oraz Ministra Spraw Wewnętrznych. Co oni robią? - No co? - do Kajetana docierało bardzo powoli - Siedzą, niektórzy stoją... Patrzą... Drapią się po głowie, coś mówią... - CKL jak pragnę zaśpiewać... - Co? - Jesteś CKL - Ciężko Kapujący Laser. - Nie widzisz, że sześć osób na sali drapie się po głowie w identyczny sposób, w tym samym momencie?! - Wielkie nieba! - Krzyknął Kajetan - Faktycznie... - Tylko, który z nich jest Klonowicem? - Łysy. - Co? - Tomcio spojrzał na niego baranim wzrokiem. - Zwróć uwagę, że oni nie drapią się po głowie zwyczajnie. Robią to dokładnie tak, jak robiłaby to osoba pozbawiona włosów. Przesuwają całą dłonią po ciemieniu, jakby je masowali... Tak postępują tylko łysi, a... - A jedynym łysym jest Miron Krzew, Minister Spraw Wewnętrznych Statku... o rany, chyba się udało... - klasnął w dłonie Tomcio. - Chciałeś powiedzieć, że teraz dopiero zaczną się problemy... *** Spotkanie na tyłach baru dobiegło końca. Kolejni uczestnicy w ciszy rozchodzili się wychodząc w odstępach pięciominutowych. Znikali w zaułkach Rynku, windach i korytarzach pożarowych, którymi wracali do swoich domów. Miejsc, gdzie wcielali się w role ojców rodzin, mężów, kochanków. Gdzie prowadzili normalne życie zwykłych, choć należących do elity intelektualnej obywateli. Nigdy do siebie nie dzwonili. Nawet nie znali swoich nazwisk. Zajmowali się tworzeniem kultury i sztuki. Prowadzili najróżniejsze firmy. Mieli swoje zainteresowania, wspomnienia i myśli. A jednak wszyscy zajmowali to samo stanowisko w sprawach politycznych. Choć nigdy się ze sobą nie dyskutowali, powtarzali te same argumenty, kiedy pytano ich o zdanie w sprawach polityki. Choć nigdy ze sobą nie rozmawiali, zawsze czuli to samo. Ból, spontaniczne swędzenie i różne tiki nerwowe dopadały ich w tym samym momencie. Identycznie podnosili jedzenie do ust. Tak samo chodzili, kulejąc lekko na prawą nogę. Mieli wreszcie te same przyzwyczajenia kulinarne. Byli identyczni. Stworzeni na obraz i podobieństwo jednego człowieka. *** Miron Krzew wsiadł do windy. Był zmęczony. Bolała go złamana wiele lat temu noga, która choć dobrze się zrosła nigdy już nie powróciła do całkowitej formy. Chciał jak najszybciej dotrzeć do swojego mieszkania. Zależało mu na sprawdzeniu jak dokładnie przebiegła akcja likwidacji pomocnika Bruchnalskiego. Kiedy jego prywatna winda zbliżała się do celu zadzwonił wewnętrzny wideofon. Minister niechętnie uruchomił urządzenie. Przed jego oczami pojawiła się mocno przestraszona twarz człowieka noszącego lekarski kitel. Jeszcze zanim padły pierwsze słowa, Minister doskonale wiedział, co się stało. Znów nie docenił detektywa. Kiedy lekarz starał się powoli i jak najdokładniej opowiedzieć o ucieczce Kajetana, Minister już zastanawiał się, czy może mieć pewność, co do powodzenia akcji z klonem. Ogarnęła go złość. Winda zatrzymała się. Krzew wyłączył wideofon urywając w połowie lekarzowi i szybkim krokiem przeszedł do swojego gabinetu. Tutaj uruchomił komputer i zażądał sprawozdania z akcji Klon K. Tak, jak podejrzewał zarejestrowany przez kamery obraz wcale nie był zadowalający. Nie tylko przeżył pomocnik Bruchnalskiego, ale jeszcze detektyw spotkał się z nim i zobaczył swojego sobowtóra. Sprawy przybrały naprawdę zły obrót. Należało jak najszybciej zerwać kontakty z wszystkim klonami działającymi w grupie "Akcji Wyboru Króla". W następnej kolejności trzeba będzie po kolei usuwać klony z życia publicznego oraz wyciszać wszystkie dyskusje, które zostały wywołane przez ich radykalne poglądy. Ich? Raczej jego... Minister przypomniał sobie swoje początki. Był mało znaczącym posłem, kiedy "Orzeł" wyruszył w podróż. Teraz zajmował poważne i odpowiedzialne stanowisko. Prace badawcze, jakie były prowadzone na jego zlecenie zaowocowały opracowaniem niezwykle wydajnego systemu produkcji ludzkich klonów. Dzięki zaawansowanym technikom szybkiego uczenia i wprowadzania do umysłu informacji, udało mu się nie tylko stworzyć cały zastęp swoich klonów, ale również dać im życie, osobowość, wiedzę i cechy, których on sam nie posiadał. Choć wszyscy byli z nim nierozerwalnie związani, to dzięki temu, że nie do końca zdawali sobie sprawę z własnego pochodzenia nie było żadnych problemów z utrzymaniem ich w ryzach i wykorzystywaniem do jednego celu: zdobycia władzy. Od początku chodziło mu o władzę. Nie zamierzał tylko jej zdobyć, ale również nadać jej charakter dziedziczny i stworzyć sobie następców, dzięki którym będzie mógł zobaczyć ów daleki świat, do którego zmierzał "Orzeł". Niestety coś było nie tak. W kilka lat po rozpoczęciu podróży jeden z klonów, mimo, że nie został do tego przygotowany wyprodukował potajemnie własne kopie, które następnie uciekły z laboratorium. Tym klonem był Ślufirski, czyli K-49. Minister wciąż nie mógł zrozumieć, jak to się mogło stać, że klon dokonał czegoś z własnej inicjatywy. Do tego jeszcze ta nieszczęsna sprawa detektywa. Minister zamyślił się głęboko. Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. *** Dotarcie do kabin rządowych nie było prostym zadaniem. Należało nie tylko zmylić szereg kamer i podsłuchów, ale również przejść pod czujnym okiem strażników, którzy dzień i noc pilnowali wejścia do zastrzeżonej, rządowej strefy. Nawet, gdyby udało im się przejść niepostrzeżenie przez bramę, będą nadal narażeni na złapanie przez patrole, które bez przerwy kontrolują cały VIP-owski pokład. Na szczęście Kajetan nie zostawił walizeczki Tomcia, który teraz zamierzał pokazać na co, tak naprawdę stać jego skarb. Detektyw otrzymał polecenie przeszukania Polinetu pod kątem zdjęć robionych w korytarzach rządowych, gdy tymczasem Tomcio sprawdzał wszystkie układy walizeczki, która była w rzeczywistości niezwykłym połączeniem emitera obrazów holograficznych, nadajnika video i audio z niezwykle szybkim i wydajnym komputerem. Kajetan miał już serdecznie dość sieci. Ściągnął ponad 50 GB zdjęć i filmów, które zostały wykonane we wszystkich korytarzach i przejściach pokładu rządowego. Następnie do pracy przystąpił Tomcio. Wybrał tylko te ujęcia, które przedstawiały przejście od głównej bramy do ministerstwa sprawiedliwości. Usunął wszystkie postacie i pozostawił pusty obraz korytarzy. Połączył go ze specjalnie spreparowaną ciszą i zakodował w pamięci walizeczki. Potem skopiował dwóch strażników i wykonał dwie ich holograficzne kopie. Teraz pozostało tylko założyć na ubranie i buty specjalne przekaźniki holo, które pozwolą utrzymywać się, przyklejonym do prawdziwych ludzi, fałszywym obrazom. *** Minister wyrwał się z zamyślenia. Jeszcze raz przejrzał raport z produkcji i edukacji K-49, ale nie znalazł tam nic, co mogłoby zwrócić jego uwagę. Wyglądało na to, że przypadki się zdążają nawet wśród sztucznie tworzonych ludzi. Wstał i przeszedł do pokoju kontroli wideo. Pozwolił siedzącemu tam ochroniarzowi na trzy godzinną drzemkę i sam zasiadł za konsoletą. Po kolei sprawdził wszystkie urządzenia, poruszył kamerami, przetestował nasłuch i zadowolony z pracy urządzeń zaczął swoją codzienną obserwację rządowego poziomu P. Dzięki tym nocnym seansom doskonale wiedział co dzieje się w całej rządowej strefie, która praktycznie nigdy nie zasypiała. Politycy uwolnieni od kamer telewizji i aparatów prasy oddawali się różnym, dziwnym przyjemnościom, których centra były rozmieszczone wewnątrz zamkniętej strefy. Miron Krzew każdej nocy, jeśli tylko pozwalały mu na to obowiązki, starał się śledzić nocne życie głów "Orła". Dawało mu to ogromną przewagę, o której przekonało się już wielu jego przeciwników. Dwóch zakochanych w sobie ministrów poparło jego projekt zwiększenia wydatków na służby inwigilacyjne, kiedy delikatnie zasugerował im ujawnienie ich związku. Kilku posłów zgodziło się na wszelkie jego zachcianki po tym jak wzięli udział w czarnej mszy, której krwawy przebieg zarejestrowały tajne kamery MSWS. Posłanka opozycji zgłaszała jego wnioski jeden po drugim, gdyż tylko dzięki temu nie ujawniał jej podwójnego życia :posła i prostytutki. Udało mu się także unieszkodliwić zamachowca, który nocą zakradł się do strefy, zmylił strażników i próbował zastrzelić Ministra w jego własnym łóżku. Na szczęście strzelał do specjalnie na takie okazje spreparowanej kukły, która od początku kadencji Mirona zajmowała jego pokój. Te i inne wydarzenia utwierdziły Ministra, że nie wolno zaniedbywać nocnej obserwacji strefy, która była zupełnie niedostępna dla reszty statku. *** Kiedy wyszli z mieszkania Tomcia skierowali się od razu do najbliższej windy. Nie zamierzali jednak jechać wprost na poziom rządowy. Chcieli najpierw znaleźć miejsce, w którym przez nikogo nie niepokojeni mogliby dokonać nałożenia na siebie holowizji. W tym celu udali się do strefy filmowej, gdzie bujne, nocne życie towarzyskie sprawiało, iż każdy mógł łatwo ukryć się w tłumie. Weszli do windy i Tomcio wcisnął poziom F. Następnie kucnął i raz jeszcze sprawdził zawartość walizeczki, której rączkę mocno ściskał w dłoni. Kiedy zamykał zatrzask stęknął cicho z bólu i szybko włożył do ust mały palec, w który ukąsił go zamykający się mechanizm. Kajetan uśmiechnął się patrząc, jak Tomcio kuca z palcem w ustach. W tej krótkiej chwili Kajetan zobaczył w nim małego chłopca, który zwykle ukrywał się za twardą miną dziecka korytarzy. Równocześnie pomyślał o sobie, człowieku, który nie ma rodziny i już jej najprawdopodobniej mieć nie będzie. Poczuł się samotny i niepotrzebny. Wydał niemal wszystkie oszczędności na załatwienie sobie wyłączności na pracę detektywa na "Orle", a teraz nawet nie ma z kim się dzielić pieniędzmi, czy w ogóle samą pracą. Spotkanie z Tomciem dało mu do zrozumienia, że jest coś, czego nie przewidział w podróży kosmicznej. Była to śmierć. Może nie tyle nie przewidział jej, co raczej starał się o niej nie myśleć, bo w ten sposób można było tylko dojść do przekonania o bezsensie życia. Tymczasem winda dotarła na poziom F i do ich uszu dotarły głośne dźwięki Parady Miłości, która odbywała się tutaj w każdy weekend. Detektyw i chłopiec pozwolili porwać się tłumowi i zniknęli zupełnie w wirze tańczących postaci. Po kilku minutach krążenia w tańcu po korytarzach artystycznego poziomu, nagle się odłączyli i zaszyli szybko w jakimś ciemnym kącie. *** Minister przełączył podgląd na kamery poziomu F. Szaleńcza zabawa bohemy artystycznej statku była stałym punktem posiedzeń Rady Moralności "Orła" oraz ulubionym miejscem rozrywki niemal wszystkich członków tejże rady. Miron szybko odnalazł w bezkształtnym tłumie interesujące go osoby. Oto przewodnicząca Komisji do Spraw Utrzymywania Czystości Moralnej Wśród Młodzieży oddawała się zupełnie odmiennym od jej poglądów zabawom z dwoma przystojnymi młodzieńcami. Szef resortu Ekonomii Statku, który był zatwardziałym przeciwnikiem Mirona we wszelkich działaniach odgrywał właśnie bardzo ciekawą pantomimę z różą w zębach, blond peruką na głowie i nagim zadkiem. Tak, tego typu informacje doskonale nadawały się do zapisania i zapamiętania. *** Stary aktor już dawno zapomniał dlaczego zaczął pić oraz skąd ma wciąż pieniądze na alkohol. Świat zlał mu się w jedną zupełnie niezmienną całość i tylko dzięki temu był kojąco nierozpoznawalny. Tak jak każdego dnia, tak i w dzień Parady Miłości aktor wypił o wiele za dużo i zupełnie nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie pamiętał co, i z kim robił oraz nie mógł do końca zrozumieć dlaczego się obudził. Otworzył szerzej oczy i ku swemu zdumieniu zobaczył chłopca oraz wysokiego mężczyznę, którzy weszli do zaułka w którym leżał. Ponieważ panował tutaj lekki półmrok aktor nie został zauważony. Natomiast światło padające z ulicy doskonale oświetlało tajemniczych gości zaułka, którzy wcale nie wyglądali normalnie. Chłopiec majstrował coś w małej walizce, a mężczyzna przylepiał do swojego ubrania jakieś niewielkie, okrągłe przedmioty. Stary aktor nagle uświadomił sobie skąd brały się pieniądze, które namiętnie przepijał: wszystkie pochodziły z datków dobrych ludzi. Kiedy sobie to uświadomił odezwał się w nim żebraczy obowiązek i zmusił do wstania. Na ulicy szalał tłum, więc mężczyzna i chłopiec nie mogli usłyszeć jego stęknięć i kaszlnięć. Aktor wykonał ogromny wysiłek i wreszcie przyjął postawę, do której ewolucja zmierzała przez tysiące lat. Już miał się odezwać kiedy jego zmęczone oczy odebrały mu zdolność ruchu. Nagle, jak za dotknięciem różdżki mężczyzna i dziecko najpierw zamienili się w dwóch umundurowanych i uzbrojonych strażników, a następnie zupełnie zniknęli. Okazało się jednak, że nie do końca, bowiem ręka chłopca, w której trzymał neseser nadal znajdowała się tam, gdzie przed momentem była reszta ciała. Po chwili obaj pojawili się ponownie, jednak tylko po to, by znów zniknąć - tym razem w całości. Tego dla aktora było za dużo. Coś się w nim załamało, coś wybuchło i wrzasnęło głośno: DELIRIUM!! Zataczając się, aktor wybiegł z zaułka (nie zauważając nawet, że potrąca dwie niewidzialne osoby) i z krzykiem rzucił w tłum, wyjąc, że przed chwilą widział jak dwóch gości po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Jego krzyk uznano za świetny dowcip i już po chwili roztańczona brać artystów śpiewała głośno zaimprowizowaną pieśń zaczynającą się od słów: "W murowanej piwnicy zniknęli dwaj zbójnicy!!" *** Kajetan i Tomcio bez trudu dotarli do windy. Drzwi zamknęły się z lekkim sykiem głusząc straszliwe wrzaski dobiegające z korytarzy poziomu F. Holograficzne maskowanie działało wprost rewelacyjnie. Kajetan poczuł się zupełnie nieskrępowany, jakby wraz z niewidzialnością otrzymał pozwolenie na wszystko, czego raczej się robić nie powinno. W drodze do windy wywołał dwie bójki uderzając znienacka stojących obok siebie facetów i nieprzyzwoicie obmacał kilka dziewczyn. O takiej chwili Kajetan marzył od dawna. Zniknąć i być równocześnie. Jak dotąd jego kontakty z kobietami polegały głównie na tym, że znikał i już go więcej nie było, teraz zaś miał szansę być cały czas. Poza tym takie urządzenie było wręcz idealnym wynalazkiem dla detektywa, który często musiał siedzieć w niezbyt miłych miejscach tylko po to, by niezauważonym wykonać jakieś fotki. Tymczasem holowizyjna niewidzialność sprawiała, że mógł śledzić bez żadnych ograniczeń. Ten chłopak był skarbem, a przynajmniej jego walizeczka. Winda niosła ich do poziomu P. W plątaninie korytarzy i poziomów nie było układu innego niż przypadkowy. Jedyną zasadą, która rządziła układem poziomów był status społeczny mieszkańców. Poziom K zwany częściej Kazimierzem był najniższym, zaś poziomy P (polityczny) B (bussines) oraz R (religijny) znajdowały się w najwyżej położonych częściach statku. Oczywiście stwierdzenie, że coś było nad czymś, w świecie, który wykonywał nieustanny ruch wirowy, dla zachowania grawitacji, było nieco złudne, ale pozwalało na tradycyjną orientację. Zanim winda się otworzyła Tomcio uruchomił nadawanie ciszy, która miała oszukać mikrofony. *** Minister śledził poziom F, gdzie od dłuższej chwili panowało dziwne podniecenie. Nagle, ni z tego, ni z owego wybuchły dwie bójki. Zaraz potem dołączyła do nich trzecia spowodowana przez jakąś wściekłą, mocno wydekoltowaną panienkę. Miron lubił patrzeć jak ludzie piorą się po pyskach. Zawsze sprawiało mu to przyjemność. Sam nikogo nie uderzył, bowiem zawsze uznawał się za mądrzejszego. Od dziecka nie opuszczało go jednak poczucie obniżonej wartości z tego powodu. Teraz z lubością przyglądał się uderzeniom, kopniakom i ciosom karate, które na prawo i lewo rozdawali sobie uczestnicy Parady Miłości z poziomu F. Nagle coś go tknęło... Bójki nie wybuchały tak łatwo. Co je spowodowało? Szybko przewinął obraz z kamery skierowanej na dwóch facetów, którzy jako pierwsi rzucili się na siebie. Ku swemu przerażeniu zobaczył jak każdy z nich bez widocznej przyczyny zostaje popchnięty. Stali do siebie tyłem, podczas gdy nagle jakaś siła rozepchnęła ich na boki. W innej grupce jeden z mężczyzn nagle zgiął się w pół, jakby zebrał silny cios w żołądek. Drugi zaś zatoczył się po uderzeniu w szczękę. Z kolei panienka, która rzuciła się na stojącego obok łysego facecika w bejzbolówce nagle zaczęła się wyrywać i odpychać czyjeś ręce. Czyjeś? Raczej... *** Winda otworzyła się. Tomcio i Kajetan szybko wyszli z niej i wciąż niewidoczni ruszyli w głąb korytarza. Skierowali się do bramy wiodącej do wnętrza strefy P. Tutaj musieli niestety poczekać aż ktoś będzie wychodził, lub wchodził. Wejść do środka mogli bowiem tylko posiadacze specjalnych kart i legitymacji, a holowizyjna niewidzialność nie zapewniała możliwości przenikania, przez bramę. Mijały minuty i nikt się nie zjawiał. Stojący przed wejściem strażnicy wyglądali jak wykuci z kamienia. Wystarczyłoby jednak na moment im się pokazać, a bez wahania wyjęli by broń i roznieśli na strzępy wszystko w zasięgu wzroku, co nie machałoby legitymacją lub kartą. Zdarzyło się już, że śmierć od kul strażników poniósł polityk, który zgubił gdzieś legitymację i zbyt gwałtownie domagał się otwarcia bramy. Strażnicy, którzy wówczas otworzyli do niego ogień nie tylko nie zostali ukarani, ale teraz siedzą gdzieś w dowództwie, bowiem uznano, że ich poświęcenie i uczciwa (do bólu) postawa zasługują na honor i uznanie. Dlatego Kajetan i Tomcio woleli nieco poczekać i wkręcić się w tłumek gości, którzy wracać będą z innych wesołych poziomów. Po chwili faktycznie nadeszła grupa głośno zachowujących się mężczyzn, którzy ciągnęli za sobą dwóch całkiem nieprzytomnych kolegów. Kiedy doszli do drzwi każdy z nich okazał swoją kartę, zaś leżący mieli do brzuchów przyczepione legitymację. Tomcio i Kajetan umiejętnie dołączyli się do wesołej grupki i w ten sposób przeniknęli do wnętrza strzeżonego poziomu P. *** Minister wciąż nie wiedział co myśleć o bójkach. Nie zostały spowodowane celowo. Nie doszło w ich pobliżu do żadnego napadu, czy włamania. Zwaśnieni najwyraźniej się nie znali i nie mieli ze sobą nic wspólnego. Minister po raz kolejny oglądał owe nieco dziwne sytuacje od początku, kiedy nagle zwrócił uwagę na szczegół, który dotąd pomijał. Zauważył, że wszystkie trzy wybuchy bijatyki miały miejsce dokładnie w prostej linii od siebie. Minister znów poczuł w sobie szpiega, którym chciał być od zawsze. Raz jeszcze obejrzał trzy sekwencje i wreszcie zobaczył TO. Po pierwsze linia łącząca bójki prowadziła dalej do windy, a po drugie przed windą znajdowała się niewielka kałuża pozostawiona tam prawdopodobnie, przez kogoś kto kompletnie zapomniał do czego służą toalety. Nagle w tej kałuży powstało zagłębienie i ciecz rozprysnęła się na boki. Po chwili drzwi się otworzyły i do wnętrza windy "wsiadł" ślad buta. Drzwi zamknęły się. MSWS używało holowizyjnej niewidzialności dopiero od niedawna, dlatego Minister nie od razu skojarzył wszystkie elementy. Wyglądało na to, że ktoś używał JEGO wynalazku. Pilnie strzeżona tajemnica naukowa dostała się w obce ręce. Pozostało teraz ustalić, kim są niewidzialni prowokatorzy. Miron Krzew błyskawicznie przerzucił swoją uwagę na opracowany przez swoich specjalistów system śledzenia wind. Bez trudu odnalazł właściwą kabinę. Nie było w niej ani kamery, ani mikrofonów. Na szczęście zamontowano w niej czujnik ciepła, który wyraźnie wskazywał, że poruszały się nią dwie osoby. Winda zatrzymała się na poziomie, który minister przewidział. Natychmiast przewinął zapis z kamer, które śledziły wówczas to miejsce. Zobaczył, jak winda otwiera się i po chwili tak samo pusta zamyka. Sprawdził też zapis dźwięku, lecz panowała tam zupełna cisza. Minister zaczął sprawdzać okoliczne korytarze i szybko przekonał się, że prowadzą one do jednego z bocznych wejść do strefy P. Czuł, że jest coraz bliżej, lecz wciąż nie mógł namierzyć tych gości. *** Wit Klejnik, który tej nocy miał służbę patrolową w pobliżu kabin MSWS postanowił zrobić sobie minutkę przerwy. Zapalił papierosa i usiadł pod pomnikiem, który stał na środku połączenia kilku korytarzy. Nie lubił nocnych patroli w tej dzielnicy. Choć wielu sądziło inaczej, bywało, że korytarze strefy P, były bardziej niebezpieczne od tuneli Kazimierza. Zdarzało się, że pijani politycy strzelali na oślep do wszystkiego, co im się w danym momencie nie podobało, albo, że na teren strefy przenikali zamachowcy lub wariaci. Na szczęście ta noc wyglądała na spokojną. Widocznie większość rządowych obiboków poszła na Paradę Miłości na poziomie F. "Takim to dobrze" - pomyślał Wit i w tym momencie usłyszał kroki. Wiedział, że złapanie go na paleniu podczas służby oznaczało spore nieprzyjemności, dlatego zamarł bez ruchu mając nadzieję, że pozostanie niezauważony. Kroki zaczęły się zbliżać. Wit, wprawnym, żołnierskim uchem poznał, iż nie ma do czynienia z wojskowymi. Nierówne i nieco przyspieszone odgłosy świadczyły o cywilach. Tym bardziej należało pozostać w ukryciu. Kroki zbliżały się. Wit zaczął już układać historyjkę, którą opowie, gdy go zobaczą. Wtem usłyszał tuż obok siebie uderzenia butów. Zamarł, lecz już po chwili otworzył oczy. Odgłos minął go. ODGŁOS, bowiem nie zobaczył nikogo. Wit siedział z otwartymi ustami jeszcze dłuższą chwilę wsłuchując się w oddalające się kroki. Widział już różne rzeczy, ale... *** Minister znalazł wreszcie fragment, który odpowiadał jego przewidywaniom. Na zarejestrowanym obrazie sprzed wejścia do strefy widać było jak do bramy podchodzi grupka pijanych polityków. Minister obserwował ich dłuższą chwilę. Widział jak zbliżyli się do wejścia i grzecznie pokazywali legitymacje. Oto, jak wspaniałe wyniki osiąga się niewielkim nakładem środków i odpowiednio zaaranżowanym pokazem siły. Senator, którego kiedyś roznieśli na kawałki strażnicy był człowiekiem wyjątkowo upartym i nie dającym się wciągnąć w żadne gierki. Dlatego rozwiązanie, które wymyślił Miron było wręcz idealne. Podręcznikowe dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozbył się niewygodnego senatora (któremu wcześniej skradziono legitymację) oraz dał dobrą lekcję wszystkim innym zabawowiczom. Minister prześledził wejście piątki senatorów, lecz nie zauważył nic dziwnego. Już miał poszukać innego zapisu, kiedy coś go tknęło. Widział, że wracający z zabawy nie zachowują się cicho. Coś chyba śpiewali, bo kołysali się rytmicznie. Minister podgłośnił zapis z mikrofonów, lecz panowała tam cisza. Widział wyraźnie, jak strażnicy poprosili o okazanie legitymacji, lecz na taśmach nie zachował się żaden dźwięk. Cisza. Teraz wiadomo było czego trzeba szukać. *** Kajetan i Tomcio minęli plac Orła, na środku którego wznosił się pomnik przedstawiający zrywającego się do lotu Bielika. Kajetan pomyślał, że polski statek kolonizacyjny jest prawdopodobnie jednym z niewielu, które posiadają pomniki. Ten zwariowany zwyczaj przetrwał na statku, choć był straszliwie niebezpieczny. Jednak siła przyzwyczajenia oraz chęć stworzenia wizji normalnego świata w miejscu, które było tylko latającą wylęgarnią była silniejsza. Wreszcie znaleźli się przed wejściem na teren MSWS. Znów schowali się w jakimś ciemnym zakątku, by wyłonić się zeń jako strażnicy. Zadzwonili do drzwi i po chwili zostali wpuszczeni przez zaspanego strażnika. Machnęli mu ręką i skierowali się do wnętrza kabin Ministerstwa. *** Minister nie miał pewności, ale czuł swoim szóstym, czy siódmym zmysłem, że podejrzane wypadki, które odnalazł w zapisach zaprowadzą do kwater MSWS. Już miał wezwać ochronę, kiedy jego uwagę zwróciło czerwone światełko na pulpicie kontrolnym. Otwarto bramę. Do Ministerstwa weszło dwóch strażników. Machnęli ręką odźwiernemu i skierowali się do wnętrza kwater. Przeszli obojętnie obok jego prywatnych pomieszczeń i zatrzymali się przed wejściem do pokoju konferencyjnego. Wyglądało na to, że stanęli na warcie. Minister skierował na nich jeszcze dwie kamery, lecz nic się nie działo. Obaj stali zgodnie z regulaminem. "To nie oni, muszę jeszcze poszukać" - pomyślał i raz jeszcze zabrał się za przeglądanie nagrań. *** Kajetan wyjął broń. Nie miał żadnych wątpliwości co do faktu, że Minister jest uzbrojony i niebezpieczny. Tymczasem Tomcio dokonywał ostatnich poprawek w systemie. Znów stali się niewidzialni, tylko, że tym razem swoje holowizyjne wersje strażników pozostawili, wraz z niewielkim nadajnikiem pod drzwiami sali konferencyjnej. Tomcio prowadził ich tymczasem do prywatnych pomieszczeń Ministra. Wreszcie dotarli do jego sypialni. Szybko otworzyli drzwi i weszli do środka. *** Żółta lampka zasygnalizowała otwarcie drzwi do sypialni. Minister poderwał się z krzesła. Nie mógł zobaczyć, co się tam dzieje, bowiem sam kazał zdemontować wszystkie kamery i mikrofony. Coś mu jednak mówiło, że zrobi o wiele lepiej idąc tam samemu, niż wzywając ochronę. Jeśli to faktycznie ci, o których myślał, to powinien spotkać się z nimi osobiście. *** Kajetan podbiegł do łóżka Ministra i w półmroku zobaczył zarys śpiącej postaci. Tomcio wciąż rozglądał się po suficie. - Tu chyba nic nie ma - szepnął wreszcie i wyłączył holowizję. Kajetan przez moment poczuł się przyłapany na gorącym uczynku. Jednak w pomieszczeniu panowała cisza, a śpiący minister nawet nie drgnął. Tomcio podszedł do detektywa. - I co teraz? - niemal bezgłośnie powiedział chłopiec. - Trzeba z nim pogadać. - Kajetan prawie nie otworzył ust. - W każdym razie, mamy go jak na widelcu. - Żeby nam tylko tego widelca nie wbił w oko. Kajetan wycelował w śpiącego i dał chłopcu znak głową. Tomcio ostrożnie uniósł kołdrę, by wreszcie gwałtownie ją odrzucić. *** Równocześnie przez głowę Kajetana przebiegły trzy myśli. Pierwsza dotyczyła piwa "Łoś", które czekało na niego od momentu, kiedy wkręcił się tę zwariowaną aferę. Piwa, które tak dobrze skłaniało do wspomnień. Druga dotyczyła czasu. Kajetan nie mógł skojarzyć, która teraz może być godzina. Bał się, że może jest tuż przed pobudką i za moment będą tutaj mieli zastępy chętnych do rozwałki strażników. Trzecia, wreszcie, była związana z Tomciem. Kajetan nie zdążył tego powiedzieć, ale wyobraził sobie, że śpiący już wcześniej trzyma broń w pogotowiu i kiedy tak Tomcio go odkrywa będzie miał doskonałą okazję by jej użyć. Jednak te trzy myśli zapadły się gdzieś głęboko w umysł Kajetana, kiedy kołdra opadła i oczom obu spiskowców ukazał się leżący spokojnie na łóżku manekin. *** Minister Spraw Wewnętrznych Statku, zanim otworzył drzwi, wyjął broń. Krótkolufowy, stylizowany na rewolwer laser dobrze ułożył się jego ręku. Niewielu było stać na tego typu cacka. Na terenie statku nie wolno było używać broni laserowej ze względu na poszycie. Jednak sypialnia Ministra posiadała po wielokroć grubsze ściany niż mogłoby się na pozór wydawać. Minister podszedł do drzwi i nabrał powietrza. Nie liczył na swoją szybkość. Był za stary, a jego niesprawna noga skutecznie utrudniała mu wszelkie akrobatyczne popisy. Postanowił postawić na zaskoczenie. Jeśli dobrze wyliczył intruzi w tej chwili powinni odkrywać kołdrę i baranieć na widok leżącego tam manekina. Bez wahania, szybko otworzył drzwi. *** Kajetan zapamiętał z tych wydarzeń przede wszystkim własne słowa. Były to obrzydliwe przekleństwa, które w postaci mięsnych wiązanek wyrwały mu się wówczas z ust. Pierwszy raz zaklął, kiedy otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna z pistoletem. Kajetan bluznął nie tyle z powodu zdziwienia, co raczej złości, że jego ciało zareagowało tak instynktownie. Nie zdążył nic powiedzieć ani zrobić, kiedy mięśnie poderwały broń i niemal bez celowania wypalił. Ohydne słowa wyrwały się z jego usta kiedy bezwładne ciało Ministra osuwało się na podłogę, a z rozerwanej przez kulę klatki piersiowej falami wylatywała krew i wnętrzności. Kajetan był wściekły. Zabił człowieka, który miał im wyjaśnić całą sprawę, który pociągał za sznurki mieszające w jego życiu. Zabił wreszcie człowieka, który był jedną z najważniejszych osobistości na statku. Drugie przekleństwo padło z ust Kajetana kilkanaście sekund później. Zostało ono wypowiedziane pod adresem pistoletu, który dokładnie w tym momencie się zaciął. Tymczasem strzał musieli usłyszeć strażnicy, bowiem nagle do pomieszczenia wpadł jakiś kretyn i chlusnął przed siebie serią ołowianych niespodzianek, które zabrzęczały na dźwiękoszczelnych ścianach więznąc w ich miękkiej okładzinie. Kilka kul trafiło w łóżko i manekina, na którym nie zrobiło to większego wrażenia. Spał tak samo jak przed chwilą. Na szczęście szalony strzelec urwał serię, kiedy do jego umysły dotarło, że stoi przed nim dziecko. To wystarczyło. Strażnik nie mógł zobaczyć Kajetana, bowiem ten lekko schował się za łóżkiem nabierając w ten sposób rozpędu do skoku. Już po chwili twardy but Detektywa trafił idealnie w szczęką stojącego w drzwiach mężczyzny. Uderzenie było tak silne i celne, że głowa tamtego niemal wykonała pełen obrót zrywając się z krępujących ją zawiasów kręgosłupa. W następnej chwili do pomieszczenia wskoczył drugi twardziel. Tym razem Kajetan nie dał mu czasu na zabawę w strzelnicę. Wykorzystał jego prędkość i tylko nieznacznie mu pomógł polecieć prosto na kant łóżka. Jeszcze kilka chwil Kajetan był gotowy do walki, lecz najwyraźniej cała akcja umknęła uwagi reszty straży. Tak, jak Kajetan się domyślał, Minister kazał zlikwidować podgląd w swoich apartamentach. Teraz należało się zająć Tomciem, który przez cały czas stał w jednej, groteskowej pozie i cicho pojękiwał. Wyglądało to tak, jakby bardzo chciał wrzeszczeć i płakać, lecz coś go wewnętrznie sparaliżowało. Kajetan podszedł do chłopca i zaczął mu tłumaczyć całą sytuację. Mówił dość długo, zanim się zorientował, że do dzieciaka nic nie dochodzi. Najwyraźniej Tomcio był w szoku. Kajetan usiadł na łóżku i zamyślił się. Trzeba było działać. Już niedługo odkryją brak dwóch strażników oraz jednego Ministra. Takie drobiazgi zwykle zostają szybko wykryte. Wstał i podszedł do nieruchomego ciała Mirona. Odwrócił go na plecy i szybko przeszukał. Nie znalazł nic, więc znów zaklął, jakby to miało mu pomóc. - No i co teraz - powiedział głośno oczekując, że ściany będą znały odpowiedź. - Szymon Klonowic nie żyje, siedzimy w samym środku paszczy lwa, a do tego mały doznał szoku i... Kajetan urwał nagle. Kątem oka zobaczył, że tuż obok Tomcia ściana poruszyła się. Mówiąc ściślej otworzyły się drzwi. Najwyraźniej słowa które wypowiedział były hasłem uruchamiającym wejście do tajnych pomieszczeń Ministra. Może jeszcze nie jest tak źle pomyślał Kajetan i szybko zamknął i zablokował drzwi do sypialni. Wziął na ręce Tomcia, zabrał neseserek i wszedł w ciemny korytarzyk. Kiedy tylko przekroczył wejście ściana za nim zsunęła się. Równocześnie otworzyło się wejście dokładnie naprzeciw. Kajetan skierował się do pomieszczenia, z którego aż biło bielą i jasnością. Weszli do sporego laboratorium techniczno-medycznego. Było to dość długie pomieszczenie w całości wypełnione skomplikowanym sprzętem medycznym oraz dziwnymi kapsułami. Kajetan postawił Tomcia i rozejrzał się. Jeszcze nie rozumiał wszystkiego do końca, ale miał pewne podejrzenia, co do zastosowania kapsuł oraz w ogóle celu istnienia laboratorium. Już mieli ruszyć dalej, kiedy zza zakrętu wyłonił się Minister ubrany w biały lekarski kitel. - Witaj Szymonie! - powiedział wesoło nie kierując swoich słów ani do Kajetana ani do Tomcia konkretnie. - Witam... - wymamrotał Kajetan. - Czym mogę ci dzisiaj służyć. Czyżby prezydent? A może prymas? - Hę? - Kajetan nie potrafił wydać mądrzejszego dźwięku. - Widzę, że decyzja jeszcze nie został podjęta. - Minister popatrzył łagodnie na Kajetana i Tomcia. - Może w takim razie zechcesz porozmawiać z Panem Szymonem? Cisza, która zapadła po tym pytaniu była naprawdę nieznośna. Wreszcie Minister w kitlu sam zdecydował się odpowiedzieć: - Widzę, że masz jakieś problemy, w takim razie powinieneś porozmawiać z Panem Szymonem. Chodź za mną. Po tych słowach odwrócił się i ruszył w głąb korytarza. Kajetan nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić znów wziął na ręce Tomcia i ruszył za Ministrem, a przynajmniej identycznie jak tamten wyglądającym człowiekiem. Tuż za zakrętem Minister zatrzymał się i przyłożył dłoń do skanera na ścianie. Po chwili otworzyło się następne przejście. Tutaj było ciemno i chłodno. Ponieważ Minister nie wchodził, Kajetan także nie zamierzał się ruszyć. Trwali tak dłuższą chwilę, kiedy nagle Tomcio podniósł głowę i zupełni przytomnie powiedział: - Postaw mnie Kajetanie. Słowa te zupełnie zaskoczyły detektywa, lecz posłusznie wykonał polecenie. Tomcio był jakiś dziwny. Nieobecny, jakby słuchał czegoś we własnej głowie. Kajetan nie mógł pozbyć się wrażenia, że chłopiec został przez kogoś opanowany. W każdym razie zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, Tomcio zniknął w ciemności korytarza. Kajetan natychmiast ruszył za nim, jakby czuł, że od tego zależy nawet więcej niż jego życie. Ciemny korytarz urwał się nagle sporą salą, w której było również laboratoryjnie biało, choć zniknęły wszelkie urządzenia i kapsuły, które mogłyby przypominać korytarze, którymi poruszali się wcześniej. Na środku pomieszczenia znajdował się fotel, który właściwie wcale nie przypominał fotela. Był raczej połączeniem kanapy, krzesła i czegoś co, ogólnie można nazwać stołem operacyjnym. Szczerze mówiąc Kajetan sam nie wiedział jak należałoby określić oglądany przedmiot. Nie kończyła się na tym jego niesamowitość. Oto na środku leżało stworzenie. Duża, nieco gadzia głowa zaopatrzona w czerwono-złote oczy i dość poważnie wyglądające uzębienie, podłużne ciało, po dwie pary górnych i dolnych łap zaopatrzonych w szpony, wreszcie ogon długi i giętki zaopatrzony w chwytne palco-przyssawki. Wyglądało na to, że stwór śpi lub medytuje, bowiem wcale się nie poruszał i nie zareagował na ich wejście. Kiedy Kajetan ciekawie przyglądał się stworzeniu Tomcio niespodziewanie odezwał się: - Teraz jestem tutaj, Kajetanie. Przestań się we mnie wpatrywać. Detektyw oderwał wzrok od obcego i spojrzał wprost w oczy Tomcia, który najwyraźniej przestał być sobą. - Pozwoliłem sobie przejąć na jakiś czas umysł naszego młodego kolegi, bowiem nie ma innego sposobu abyśmy mogli się porozumieć. Ja nie artykułuję dźwięków, które byłbyś zdolny zrozumieć, a nawet usłyszeć. Nie obawiaj się. Tomciowi nic nie będzie. Nawet nie zauważy, że na jakiś czas przestał być jedynym mieszkańcem swojego ciała. Ale do rzeczy, bo mamy mało czasu. - Zaraz - wyrwało się Kajetanowi - Ale chyba mam prawo do kilku słów wyjaśnienia. To znaczy... eee... jakby to... - zawahał się, by wreszcie wypalić - Co to do jasnej cholery znaczy?! Co ty obcy jesteś, czy jak?! Gadaj po dobroci, albo tak palnę, te poczwarę na łóżku, że zaraz wylecą Ci z głowy dowcipy!! - Spokojnie, Kajetanie, tylko spokojnie... Po kolei wszystko się wyjaśni. Teraz jednak musisz wiedzieć, co masz powiedzieć chłopcu, zanim strażnicy odkryją zwłoki ministra i dwóch kolegów. Nie wolno nam dopuścić, do wpadki... - Ale jak? - Kiedy rozłączę się z Tomciem, będziesz musiał mu wszystko dokładnie wytłumaczyć, dlatego nie zadawaj więcej pytań i słuchaj. A tak swoją drogą, to nie jestem taki bardzo obcy... Moja rasa mieszka na ziemi już ładny kawałek czasu, ale jak dotąd nie było sensu się ujawniać. Poza tym opowiadacie o nas takie ładne bajki... Pamiętasz tę o Szewczyku Dratewce? *** Longinus Kocigęba, najbliższy z tajnych pomocników Ministra MSWS zapukał lekko do pokoju przełożonego. Dziś był paskudny dzień. Zaginęło dwóch strażników i Minister najwyraźniej spał we własnej sypialni, czego nigdy nie robił. Dlatego Longinus był pełen najgorszych przeczuć, kiedy stukał kościstym palcem w stalowe, dźwiękoszczelne drzwi sypialni. Ach te przyzwyczajenia. Nagle, choć po drugiej stronie nikt nie mógł usłyszeć jego pukania, drzwi otworzyły się. Stał w nich Minister. Nienagannie ubrany, wypoczęty, choć dziwnie zamyślony. Nie okazał żadnego zdziwienia na widok Longinusa. Dał mu znak głową i minął go wychodząc z sypialni. Longinus zdrętwiał. Takie zachowanie Ministra nie wróżyło nic dobrego, więcej oznaczało, że polecą głowy i poleje się urzędnicza krew. Dlatego należało jak najszybciej okazać się maksymalnie użytecznym i potrzebnym. Longinus obrócił się na pięcie i błyskawicznie znalazł u boku Ministra. Niczym iluzjonista zmaterializował w swoich rękach elektroniczny kajet i natychmiast przystąpił do relacjonowania zdarzeń ostatniej nocy milczącemu wciąż przełożonemu. Kilka najbliższych godzin pokazało Kocigębie, że jego reakcja była słuszna. Minister dokonał straszliwych czystek w personelu i całkowicie niemal wymienił strażników. O dwóch zaginionych nie odezwał się nawet słowem. Longinus pochwalił się za swoją spostrzegawczość i gratulował nosa, który po raz kolejny pozwolił mu zachować pracę. Jedna rzecz nie dawała mu tylko spokoju: był niemal pewny, że widział jak mucha (że też na kosmicznym statku muszą także żyć podobne stworzenia?!) przeleciała dokładnie przez środek głowy Ministra. Oczywiście nikomu do tego się nie przyznał. Poza tym już po kilku dniach zupełnie zapomniał o tym incydencie. *** W swoim nowym, choć równie małym mieszkanku Kajetan Bruchnalski otwierał kolejną, wymarzoną puszkę piwa "Łoś'. W głowie czuł lekki szum, a wspomnienia same napływały mu do oczu i sprawiały, że zamiast puszki widział dziwną istotę, która opowiadała mu takie rzeczy, że nie mógł jej uwierzyć. A jednak z perspektywy czterech litrów bursztynowego płynu wszystkie rewelacje, które usłyszał zdawały się być tak prawdziwe jak owa puszka, którą raz po raz przechylał. Wciąż miał w uszach głos Tomcia, który nie był Tomciem i tłumaczył mu skąd pochodzi. Historia przedstawiona przez obcego była dość klarowna. Wiele, tysięcy lat temu jego rasa przybyła na planetę, która dopiero budziła się do życia. Część załogi postanowiła tutaj zostać inni zaś odlecieli, by nigdy więcej nie dać znaku życia. Mijał czas i na Ziemi pojawiła się inteligentna grupa humanoidów, której potrzeba było jednak pewnego kopa, aby mogła wyjść poza poziom umysłowy innych gatunków. Rasa obcego, której od pewnego czasu niezbyt dobrze szła prokreacja (okazało się, że ziemska atmosfera zawiera czynnik powodujący stopniową bezpłodność) postanowiła przekazać swoją wiedzę i lekko "strzeliła człowieka w tyłek". Długowieczni, choć już niemal całkiem pozbawieni potomstwa obcy przyglądali się jak ich dzieło rośnie w siłę i inteligencję. Niestety nie udało się poskromić tkwiącej w nich krwiożerczej i z gruntu wrednej natury, co w efekcie doprowadziło do tego, że rasa obcego stała się prześladowana i zagrożona wyginięciem. Mimo kolejnych prób naprawy ludzkiej duszy (jedną z nich było przejęcie umysłu pewnego cieśli, który miał przekazać ludziom zupełnie nowy sposób myślenia) człowiek konsekwentnie oddalał się od ideału, który zaplanowali sobie obcy. W końcu przybysze postanowili zerwać więzi łączące ich z człowiekiem i zaszyć się w najciemniejszych kątach Ziemi, tak, aby nigdy więcej nie musieć oglądać tego, co sami stworzyli. Oczywiście nie udało im się. Odkrywani w jaskiniach i pieczarach, łapani w morzach i jeziorach stali się celem wielu myśliwych, którzy (wierząc w opowieści o smokach i potworach) uparcie tępili wszelkie objawy inności w przyrodzie. Wreszcie, po wielu stuleciach, bezpłodni, ostatni przedstawiciele obcej rasy postanowili ewakuować się razem z ludźmi z planety, która nijak już nie przypominała raju jakim była, kiedy tutaj przylecieli. Już dawno stracili nadzieję, na połączenie ze swoimi pobratymcami, którzy miliony lat temu opuścili Ziemię. Dlatego zaokrętowali się po jednym na każdy statek kolonizacyjny, które opuściły Ziemię. W niektórych zostali wykryci i unicestwieni, bowiem ludzka nienawiść do wszystkiego co obce, jest wręcz niewyczerpana. Na innych statkach udało im się przejąć władzę wykorzystując technikę o jakiej ludziom nawet się nie śniło. Rewolucje, bunty i wszelkiej maści przewroty, które dokonywały się na statkach były w rzeczywistości ich dziełem. Wreszcie mieli okazję zapanować nad żywiołem, który sami stworzyli. Ten sam cel przyświecał obcemu, który poleciał na "Orle". Chodziło o przejęcie kontroli nad statkiem przez odpowiednio przygotowane klony, które przechodziły sesje hipno-nauki. Wszystkim sterował odpowiednio do tego celu przygotowany klon bazowy, któremu zdawało się, że sam próbuje przejąć władzę, podczas gdy w rzeczywistości jego umysł był sztucznie wykreowanym tworem. Wszystko szło bardzo dobrze do czasu, gdy pewien chłopiec zaczął bawić się w hakerstwo i nieświadomie poprzez połączenie Polinetu z komputerami tajnego laboratorium zmienił konfigurację umysłową jednego z klonów. Egzemplarz ten nie tylko zapragnął sam stać się władcą statku, ale nawet rozpoczął produkcję własnych kopii, które miały mu posłużyć za armię. Nie nauczono go jednak technik przyśpieszania wzrostu i jego klony zatrzymały się na wieku 13 lat. Resztę historii Kajetan dośpiewał sobie sam. Ucieczka młodocianych, zbuntowanych dzieciaków, które zostały zaprogramowane do zupełnie innych rzeczy. Popłoch ich twórcy, który zgłosił się do Kajetana, by w możliwie legalny sposób odnaleźć zagubionych "synków". *** Kajetan przypomniał też sobie jaki był w pierwszym momencie wściekły. Jego narodowo-gatunkowa duma powiedziała mu, że ma do czynienia z przedstawicielem wrogiej cywilizacji, który w niezwykle perfidny sposób próbuje zawładnąć zgromadzonymi na "Orle" Polakami. Wizja ukochanej, choć ruchomej ojczyzny w szponach obcego monstrum podziałała na niego niczym płachta na byka. Na swoje szczęście Obcy, nazywający siebie Panem Szymonem, był wprawnym torreadorem i nie tylko z łatwością ominął wszystkie ataki Kajetana, ale jeszcze go zmęczył i doprowadził do takiego stanu, że zadanie ostatecznego ciosu szpadą było proste jak przygotowanie szaszłyków. Kajetan zrozumiał, że ludzie zbyt wiele zawdzięczają obcym, aby znów zachowywać się jak najróżniejsi awanturnicy, którzy przez wieki ich ścigali i tępili. Po kolejnych paru minutach Kajetan doszedł nawet do wniosku, że nie ma lepszego rozwiązania dla "Orła", niż przejęcie władzy przez obcego. Kajetan krok po kroku (choć nie był pewien, czy to tylko jego własne myśli) zgodził się ze wszystkimi, proponowanymi przez Pana Szymona planami. Obiecał pomóc, choć wolał zachować daleko idącą neutralność. Zgodził się na współprace, ale zażądał wprowadzenia do planu Obcego pewnej modyfikacji. *** Piwo parowało z Kajetana powoli i przyjemnie. Szum w głowie wznosił się i opadał przypominając najciekawsze wspomnienia z Matki Ziemi i ostatnich wydarzeń. Kajetan miał wiele powodów by świętować. Myślał jednak tylko o jednym z nich: największym, czy raczej najtrwalszym. Zanim zgodził się na współpracę naciągnął Obcego na jeszcze jeden warunek. Czuł się, jakby wypowiadał życzenie przed złotą rybką i było mu trochę głupio, że jego prośba jest tak samolubna. Marzenia bywają jednak silniejsze od lojalności. Zawsze chciał zobaczyć inne światy. Planety, gdzie nie świeci stare, dobre Słońce i inaczej wieje wiatr. Zawsze marzył o poznaniu Polonusa III, do którego zmierzał "Orzeł". Teraz miał szansę. Otrzymał od Obcego długowieczność w postaci drugiego, absolutnie tajnego laboratorium do tworzenia i edukowania klonów, które Obcy zbudował na wypadek jakiś problemów. Kajetan mógł w dowolnym momencie stworzyć samego siebie i poprzez hipno-naukę załadować klonowi całość swoich doświadczeń, tak aby powstał drugi, pamiętający Ziemię Kajetan. Laboratorium było tak skonstruowane, że przez cały czas monitorowało oryginał i uruchamiało produkcję klona w chwili ustania funkcji życiowych. Dzięki temu Kajetan mógł mieć pewność, że nie nastąpi jakiś błąd i jego klon nie pojawi się, kiedy on sam wciąż będzie żył. Oczywiście aby zapewnić maksymalną dokładność zapisu na hipno-dyskach każdego wieczoru uzupełniał je bardzo skrupulatnie. Tak, aby "w razie kity" (jak sam mawiał) mieć stratę zaledwie kilkunastu godzin. W ten sposób zamierzał dotrwać do lądowania. Był oczywiście warunek, który postawił obcy: Kajetanowi nie wolno było się dzielić swą nieśmiertelnością. Laboratorium zostało skonfigurowane tylko na niego i w przypadku wprowadzenia innych danych blokowało wszelką produkcję klonów oraz uruchamiało niezawodny system autodestrukcji. Tak oto Kajetan zaradził swej śmiertelności, która jeszcze nie dawno przejmowała go grozą i prowadziła do przygnębiających myśli o sensie życia. Jednak wraz z pokonaniem śmierci poznał w całej rozciągłości znaczenie słowa samotność. Z czasem przekonał się, że jest to o wiele trudniejsze do zniesienia. *** Minister wszedł do swojej sypialni. Ku zgrozie Longinusa Kocigęby, od czasu owej nocy (nazywanej odtąd Nocą Przed Dniem Urzędniczych Głów), zawsze spał w swojej dźwiękoszczelnej, wolnej od mikrofonów i kamer sypialni. Tak naprawdę tylko niewielką część nocy spędzał w łóżku. Starał się jak najdłużej przebywać ze swoim nowym, duchowym przyjacielem i przewodnikiem. Chciał jak najwięcej zrozumieć z tego, co miał mu do -przekazania stary, bardzo stary stwór, który nigdy doń nie przemawiał, a jedynie kontaktował się przy pomocy telepatii. Tomcio był niezwykle zdolny i ambitny. W końcu to on był owym młodym hakerem, który niechcący pokręcił plany Obcego. Teraz dopiero odkrywał jakie możliwości może dać mu władza, jaką udało się utrzymać w rękach Ministra, którego codziennie odgrywał przy pomocy urządzenia do holograficznego generowania postaci. Początkowo bał się, że nie da rady. Miał żal do Kajetana, że ten sprzedał go Obcemu, kiedy Tomcio nie był w stanie sam o sobie decydować. Jednak podczas długich rozmów z Panem Szymonem i kilku seansów hipno-nauki zrozumiał, że rysuje się przed nim szansa, jaka może się nigdy nie powtórzyć. Zabawa mogła być lepsza od bycia detektywem. Przymierzał się już do ponownego uruchomienia uśpionych chwilowo klonów, które pozwolą mu znów rozpocząć działania zmierzające do obalenia przegniłej demokracji na statku i wprowadzenia monarchii. Nie zamierzał wcale zostawać tyranem. Chodziło raczej o uzdrowienie systemu, który mocno już został nadwątlony. Wiedział, że może nie tylko objąć władzę w swoim kraju, ale również dokonać próby naprawy ludzkiej natury. W końcu lot nie trwał wcale tak długo, a już można było mówić o płynących z zamknięcia degeneracjach w kręgach władzy. Wiedza i doświadczenie przekazywane Tomciowi przez Obcego stawały się podstawą do napisanej przezeń nowej konstytucji oraz karty praw, które przez kolejne lata, po objęciu tronu na "Orle", miały regulować stosunki w państwie-statku. Miało minąć wiele lat, nim Tomcio ponownie spotkał się z Kajetanem. Detektyw na samym początku wyraźnie zapowiedział, że nie ma zamiaru włączać się do zabawy we władzę. Chciał jedynie jednego zestawu do holografii postaci oraz stałej i nienaruszalnej licencji jedynego prywatnego detektywa na statku. Pożegnali się jak starzy przyjaciele, którzy niejedno razem widzieli. Tomcio wiedział doskonale, że może na Kajetanie polegać: wszystkie wydarzenia z ostatnich dni zapadły się w nim bez prawa powrotu na światło dzienne. Z drugiej strony, kto przy zdrowych zmysłach uwierzyłby, że Minister Spraw Wewnętrznych Statku, jego tajemniczy pomocnicy i kilka wysoko postawionych osób to klony. Kto wpadłyby na to, że za całym przedsięwzięciem stoi jakiś starożytny stwór. Obcy, który zagnieździł się na statku, by dotrwać tutaj swoich dni oraz, by raz jeszcze podjąć próbę zmiany losów istot, które jego rasa stworzyła.