Al-Hamadani OPOWIEŚCI ŁOTRZYKOWSKIE MAKAMA PIERWSZA O POETACH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Koleje losu, które rzucały mnie już w różne miejsca, skierowały moje kroki do dalekiego Dżurdżanu. Żeby sprostać przeciwnościom losu, musiałem oddać w arendę moje nieruchomości, a uzyskane pieniądze przeznaczyłem na handel. Dzięki temu mogłem przebywać w winiarni wśród przyjaznych towarzyszy. W domu bywałem tylko od świtu do wieczora, zaś od wieczora do świtu siedziałem w winiarni. Podczas jednego z takich przyjacielskich spotkań rozmawialiśmy o poezji i o jej autorach. Naprzeciwko usiadł młodzieniec, który przysłuchiwał się naszej rozmowie. Wyglądało na to, że nas rozumie, ale skoro milczał, sądziliśmy, że nie wie, o co chodzi. W końcu rozmowa zeszła na jego osobę. Zaczęliśmy mówić o nim. Po chwili młodzieniec odezwał się: - Jestem na wasze usługi jak wspaniała palma daktylowa, jak drąg, o który ocierają się wielbłądy. Jeżeli zechcę, będę mówił, a powiem niemało. Kiedy już mówię, to nie tylko prowadzę na właściwą drogę, ale i doprowadzam do celu ukazując prawdę tak oczywistą, że nawet głuchy będzie mógł ją usłyszeć, ponieważ moje słowa usuwają wszelką niepewność. - O szlachetny! - powiedziałem. - Zbliż się, zaciekawiłeś nas. Pokaż, co umiesz, a być może zasłużysz na pochwałę. Zbliżył się i powiedział: - Stawiajcie pytania, a ja będę odpowiadał. Słuchajcie mnie, a z pewnością zadziwię was. Rzekliśmy więc: - Co powiesz o Imru al-Kajsie ? - Był to pierwszy z poetów, który zatrzymywał się nad śladami obozowisk. Wyruszał rankiem, «kiedy ptaki były jeszcze w gniazdach. Opisywał konie i nigdy nie zajmował się poezją dla pieniędzy. Jego wiersze są doskonałe i niewymuszone. Był lepszy od tych, którzy zarabiali na życie giętkością języka, podczas gdy ich ręce starały się za wszelką cenę zaspokoić żądzę posiadania. - A co możesz powiedzieć o poecie imieniem An-Nabigha?-spytaliśmy po raz drugi. Odparł na to: - Kiedy się gniewa, jego słowa brzmią tak, jakby robił wymówki; chwali tylko wtedy, gdy sam tego chce; prosi o wybaczenie, kiedy się kogoś boi; a mierząc, zawsze trafia w cel. - Co powiesz o Zuhajrze? - Jest zalany wodą poezji. Dla niego cała poezja tonie w potokach wody. Kiedy przywołuje słowa, odpowiada mu oczarowanie. - A co powiesz o Tarafie? - Tarafa jest wodą i ziemią poezji, skarbem rymów oraz ich siedzibą. Kiedy zmarł, tajemnice ukryte przez niego nie pojawiły się więcej, a skarbnice zamknięte jego ręką nigdy już nie będą otwarte. - A co powiesz o Dżarirze i Al-Farazdaku ? Który z nich jest lepszym poetą? - Język Dżarira jest bardziej wyszukany, ponadto on napisał o wiele więcej wierszy. Natomiast Al-Farazdak twardszy jest od skały; ale za to częściej się chwali. Kpina Dżarira jest ostra, ale o ileż jest on szlachetniejszy od innych współczesnych mu poetów. Poezja Al-Farazdaka jest bardziej zróżnicowana jeśli chodzi o tematykę, zaś on sam pochodzi ze znacznego rodu. Dżarir pisząc o miłości wywołuje smutek, ganiąc oszpeca, a chwaląc dodaje blasku. Z kolei Al-Farazdak jest doskonały w pochwałach. Kiedy wyraża pogardę, potrafi poniżyć, a jego opisy są niezwykle wierne. - A co powiesz nam o współczesnych i dawnych poetach? - Utwory dawnych poetów mają w sobie więcej szlachetności i więcej wypowiadają myśli. Współcześni poeci piszą delikatne utwory, lecz za to ich wiersze są piękniejsze. - A może przedstawiłbyś nam swoje wiersze i przy okazji opowiedział coś o sobie? - Oto macie obie te rzeczy naraz - odparł i wyrecytował: Spójrzcie, okrywam ciało łachmanami, kiedy na moją głowę spadają nieszczęścia. Jakże ja nienawidzę tych ponurych nocy, które największą biedę sprowadziły na mnie. Teraz marzę o chwili, kiedy wzejdzie Syriusz, chociaż wieki cierpiałem przez moją nadzieję. Byłem człowiekiem wolnym, wysokiego stanu, a moja twarz wśród innych błyszczała urodą. Zielone kopuły namiotów wzniosłem dla potomnych niczym pałac Dariusza albo łuk Chosroa. Lecz los na brzuch upadł, odsłaniając plecy, a moja codzienność stała się wspomnieniem. Nic już nie pozostało z wielkiego bogactwa, a bieda aż do dzisiaj podąża w ślad za mną. Gdybym w Samarra nie zostawił mojej starej żony i maleńkich dzieci pod górami Busry, niewinnych stworzeń, których los nie szczędzi, to zginąłbym - panowie - pod ciężarem cierpień. Isa Ibn Hiszam opowiadał dalej: Dałem mu, co mogłem, a on oddalił się od nas. I wtedy coś sobie zacząłem przypominać - czy to był on, czy nie on? Chociaż go nie poznałem, to jednak wydał mi się znajomy. W końcu jego zęby naprowadziły mnie na właściwy ślad. Rzekłem: - Na Boga! Toż to Al-Iskandari! Opuścił nas jako małe gazelątko, a teraz spotykam go jako dorosłego mężczyznę! Dogoniłem młodzieńca i chwytając go za pas rzekłem: - Czy przypadkiem nie nazywasz się Abu al-Fath? Czy nie wychowywałeś się u nas jako mały dzieciak? Cayż nie spędziłeś u nas kilku lat swego życia? Jakąż to starą żonę zostawiłeś w Samarra? Wtedy on roześmiał się i powiedział: Biada łatwowiernym! czasy są teraz fałszywe. Niechaj nie zwodzi ciebie oszustwo niewinne. Nie trzymaj się kurczowo jedynego stanu. Niech myśli będą jak noce - przewrotne i zwinne. MAKAMA DRUGA O ŚWIEŻYCH DAKTYLACH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Zdarzyło się, że byłem w Bagdadzie w okresie dojrzewania daktyli. Któregoś dnia ruszyłem na miasto z zamiarem kupienia kilku gatunków tych wspaniałych owoców. Wkrótce natrafiłem na człowieka, który rozkładał przed sobą świeżo zebrane owoce, a wśród nich daktyle. Z każdego rodzaju i gatunku wybrałem to, co najwspanialsze i najlepsze. Kiedy na tych ciężarach zawiązywałem już poły mojego płaszcza, zauważyłem człowieka, który wstydliwie obwiązywał głowę zasłoną. Gdy to uczynił, wyciągnął ręce i przycisnął do piersi swoje dzieci. Te najmniejsze trzymał pod pachami. Mówił głosem, który z trudem' wydobywał się z piersi, świadcząc o jego wycieńczeniu: Oby moje ręce miały choć trochę zasmażki lub tłuszczu zmieszanego z bieluteńką mąką albo talerz pełen żółtego rosołu, który napady głodu mógłby uspokoić. Ześlij nam łaskę, postaw nas na nogi, 0 ty, który po obiedzie przynosisz dostatek. Pomyślność ofiaruj temu młodzieńcowi szlachetnemu, który wśród dostojnej chwały skieruje nasze stopy ku dniom powodzenia i moje życie uratuje od ręki zamętu. Isa Ibn Hiszam mówił dalej: Sięgnąłem wtedy do kiesy i dałem mu pieniądz. On rzekł: O ty, który zatroszczyłeś się o mnie całym swoim sercem, prowadź do Boga drogą pięknej tajemnicy. Oby Bóg zechciał wspaniale wynagrodzić ciebie. Ja nie zdołam słowami wyrazić wdzięczności za twoją hojność. Bóg jest moim panem. Odezwałem się wtedy do niego w ten sposób: - W mojej sakiewce jeszcze coś zostało. Pokaż mi swoje oblicze, a wyciągnę resztę. Zdjął zasłonę i oto, na Boga, zobaczyłem twarz Abu al-Fatha al-Iskandariego. Rzekłem więc: - Biada ci, cóż z ciebie za diabeł ? Odparł: Życie spędzać należy w ukryciu, Trzeba się chować przed oczami ludzi. Dni różnią się między sobą, ja chcę im dorównać, żeby się w życiu na śmierć nie zanudzić. Jednego dnia gromadzi się we mnie zło całego świata, a kiedy indziej wielka siła przez świat mnie prowadzi. MAKAMA TRZECIA BALCHIJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Do Balchu przywiódł mnie handel tkaninami. Byłem wtedy jeszcze niewinnie młody, beztroski i zasobny w bogactwo. Interesowało mnie tylko chwytanie pereł myśli i polowania na rozproszone słowa czystsze od mojej własnej mowy. One nie prosiły moich uszu o posłuchanie, ale były wszędzie tam, gdzie i ja byłem. Przyszedł czas odjazdu. Kiedy rozstanie nachyliło nad nami swój łuk, odwiedził mnie młodzieniec w szatach cieszących wzrok, z długą brodą, która kłuła żyły na jego szyi, o spojrzeniu pięknym jak wody Eufratu i Tygrysu. Powitał mnie grzecznie, przez co wzbudził we mnie najszczerszą przychylność. Potem rzekł: - Czyżbyś pragnął odejść? - Tak, na Boga! - Obyś znalazł dobrego przywódcę i oby nie zdołał zbłądzić twój przewodnik. Kiedy zamierzasz wyruszyć? -Jutro rano - odparłem. Wtedy rzekł: Poranek Boga nie jest porankiem odejścia, a ptak połączenia nie może być ptakiem rozstania. - Dokąd się udajesz ? - Do ojczyzny - rzekłem. - Kiedy znów do nas przyjdziesz po powrocie do swojej ojczyzny ? - W przyszłości - rzekłem. - Ja składam prześcieradło, a ty zwijasz nitkę. Gdzież podziała się twoja szczodrość? - Tam, gdzie zechcesz - odparłem. - Jeśli Bóg przywiedzie cię z powrotem w zdrowiu wtedy przyprowadź mi, proszę, wroga odzianego w szaty przyjaciela, uszyte z prawdziwego złota. Niechaj będzie kimś, kto nawołuje do niewiary, tańczy na paznokciu okrągłym jak źrenica oka, łagodzi ciężar długów i posiada jednocześnie dwa oblicza. Rzekł tedy Isa Ibn.Hiszam: Pojąłem, że ma na myśli dinara. Powiedziałem więc: - Masz tu takiego gotówką i obiecuję ci jeszcze jednego. Wtedy on wyrecytował: Okazałeś się wspanialszy od tego, co rzekłeś. Wciąż jeszcze jesteś szczodry jak za dawnych czasów. Obyś był silny, obyś wciąż był szczodry, zdrowy w pniu swoim i wzniosły w gałęziach. Ja nie potrafię unieść tego daru ani nie' umiem znieść twojej bystrości. Nie przypuszczałem, że jesteś tak mądry. Zbyt długo się łudziłem, że znam ciebie dobrze. O, podporo losu i największych zasług, oby los nie obdarzył ciebie żadnymi stratami. Isa Ibn Hiszam opowiadał dalej: Dałem mu dinara i rzekłem; - Gdzie rozwijała się twoja szlachetność ? - Wyrosłem w rodzie Kurajsz. U nich przygotowano mnie do szlacheckiego stanu. Ktoś z obecnych spytał: - Czy przypadkiem nie nazywasz się Abu al-Fath al-Iskandari ? Widywałem cię na irackich bazarach. Zarabiałeś na życie jak żebrak, wypisując kwity. Wtedy on wyrecytował: Bóg posiada wiernych niewolników, których życie można nazwać mieszaniną. Wieczorem mówią, że są Arabami, a rankiem jako Hebrajczycy do portu zawiną. MAKAMA CZWARTA SIDŻISTAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Do Sidżistanu ciągnęła mnie wielka tęsknota, więc dosiadłem jej wierzchowca i wyruszyłem w drogę. Prosiłem Boga o pomoc w sprawach, które na mnie czekały. Bóg skierował moje kroki właśnie do Sidżistanu. Przystanąłem o zachodzie słońca i w tym samym miejscu ułożyłem się do snu. Gdy tylko ujrzałem ostrze poranka i nadchodzące armie promieni słonecznych, wybrałem się na suk, żeby znaleźć dla siebie mieszkanie. Kiedy obszedłem już dokoła całe miasto i naszyjnik suku, gdy znalazłem się w samym jego środku, usłyszałem nagle gwałtowny i niespodziewany krzyk. Ruszyłem więc w tym kierunku i wkrótce byłem na miejscu. Ujrzałem człowieka na koniu. Krzyczał, z trudem łapiąc oddech. Stał tuż przede mną,. odwrócony tyłem. Głośno mówił: - Kto mnie poznał, ten już mnie zna. Kto zaś mnie jeszcze nie poznał, tego zapoznam ze sobą. Jestem pierwszym dojrzewającym owocem Jemenu i opowieścią wszechczasów. Jestem zagadką dla mężczyzn i zgadywanką dla kobiet. Znają mnie miasta i twierdze, góry i skały, doliny i rzeki, morza i ich źródła, ludzie jadący na koniach i ci, którzy dosiadają tylko świńskich grzbietów. Któż to taki zawładnął ich murami, kto poznał ich tajemnice, przeszedł po ich ścieżkach i dotarł do kamiennych zboczy? O mnie wiedzą królowie oraz ich skarbnice, kopalnie pełne skarbów, ojczyzna wiedzy, ukryte wnętrza spraw i sprawy zamknięte na zawsze, a nawet trudy wojen. Któż im odebrał to, co kryły w sobie, nie płacąc należności? Kto posiadł klucze do nich i poznał ich wartość? Na Boga! Ja sam uczyniłem to wszystko. Wyniosłych królów nakłaniałem do zawarcia pokoju i odkrywałem zasłony najstraszniejszych nieszczęść. Na Boga! To ja widziałem, jak kochankowie ginęli z miłości. Sam cierpiałem na chorobę oczu zaślepionych urodą najpiękniejszych kobiet, zginałem delikatne gałązki, zbierałem płatki róży z najgładszych policzków. Przez cały czas unikałem jednak nizin tego świata, bo człowiek o szlachetnej naturze musi unikać rzeczy godnych potępienia. Od występnych słów odwracałem się jak ktoś, kto posiada delikatne uszy. Lecz teraz, kiedy już zajaśniał poranek siwizny, kiedy wspaniała starość przybliża się do mnie, postanowiłem wstąpić na ścieżkę poprawy i przygotować się do dnia zmartwychwstania. Nie znam lepszej drogi do mądrości niż ta, którą szedłem. Może ktoś, widząc jak dosiadam konia, jak opowiadam te szalone rzeczy, powie: «To jest twórca cudu!» O nie! Ja jestem twórcą wtelu cudów, które sam oglądałem. Byłem świadkiem wielkich wydarzeń, które przeżyć musiałem w cierpieniu. Z trudem zdobywałem klucze, które tak łatwo gubiłem, kupując je za wielkie sumy, a oddając za grosze. Na Boga! Szedłem ku nim w pochodach, podążałem w korowodach, pilnowałem gwiazd, zajeżdżając wierzchowce jednego po drugim. Musiałem brać udział w wojnach, lecz nigdy nie dopuściłem do tego, by płynące z nich korzyści ominęły muzułmanów. Musiałem zdejmować powróz z mojej szyi i zakładać go na szyję wroga. Musiałem moje lekarstwo wystawiać na waszych bazarach. Niech kupi je ode mnie ten, kto nie obawia się niewoli i nie stroni od słów o jedności Boga. Niechaj chroni ją ten, kogo wychowały całe pokolenia, kogo pojono wodą z najczystszego źródła. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Stanąłem z nim twarzą w twarz, żeby go zobaczyć. I oto, na Boga, ujrzałem naszego szajcha Abu al-Fath al-Iskandariego. Czekałem, aż rozproszą się zebrani przy nim ludzie. Potem podszedłem i rzekłem: - Za ile sprzedasz mi swój lek? - Mieszek pieniędzy udostępni ci wszystko, co zechcesz. Podałem mu sakiewkę i odszedłem. MAKAMA PIĄTA KUFIJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy byłem młody, pociągały mnie olśniewające szaleństwa, podążałem za każdą zwodniczą nowinką, aż w końcu wypiłem kielich życia do dna, biorąc odeń wszystko, co było mi przeznaczone. Kiedy wśród nocy moich włosów pojawił się dzień siwizny, zrozumiałem, że nadchodzi chwila powrotu. Dosiadłem wierzchowca, aby spełnić obowiązek pielgrzymki. W drodze towarzyszył mi przyjaciel, któremu nic nie można było zarzucić. Kiedy już poznaliśmy się lepiej, każdy z nas zaczął snuć opowieść, o sobie. Potoczyła się rozmowa o jego kufijskim pochodzeniu. Potem mówiliśmy o sufizmie. Nasza droga prowadziła przez Kufę. Tak więc dojechaliśmy do domu mego przyjaciela w chwili, gdy twarz dnia pociemniała, a horyzont okrył się zielenią. Kiedy noc zamknęła już powieki, a jej wąs pokazał się na niebie, ktoś zapukał do drzwi. Zapytałem: - Któż stuka tak uparcie ? - Posłannictwo nocy i jej poczta, klęska głodu i jej wygnaniec, człowiek wolny, którego przykuła konieczność i gorzki czas. Gość, którego kroki są lekkie, bo szuka bochenka chleba. Sąsiad z dziurawą kieszenią, który szuka ratunku przed głodem. Obcy, którego czeka dalsza, długa droga. Był szczuty psami i obrzucany żwirem. Zamiatano po nim podwórze, aby nigdy na nie nie powrócił. Jego wielbłąd jest wycieńczony. Jego życie jest jednym cierpieniem, a od dzieci odgradza go szeroka pustynia. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Jak lew chwyciłem za kiesę i rzuciłem mu ją, mówiąc: - Proś a dostaniesz więcej! - Woń aloesu napotkała szczodrość gorętszą od ognia, więc teraz odpowiada najpiękniejszą wdzięcznością na posłannictwo dobroci. Kto posiadł najwyższą wspaniałość, niechaj pomaga innym, a jego słowa nie będą zapomniane przez Boga i ludzi. Niech zatem Bóg spełni wszystkie twoje nadzieje. Obyś zawsze był szczodry jak twoja ręka. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Otworzyliśmy drzwi, mówiąc: - Wejdź! I oto, na Boga, zjawił się nasz szajch Abu al-Fath al-Iskandari. Rzekłem do niego: - Abu al-Fath! Jakaż to straszna bieda sprawiła, że chodzisz w takich łachmanach ? A on uśmiechnął się i wyrecytował: Podążam do celu, który, jak dostrzegam, nie wzbudza w tobie westchnienia zachwytu. A przecież moje bogactwo jest większe niż płaszcz najdroższy szyty z aksamitu. O, gdybym zechciał, mógłbym wybudować dachy złocone od dołu do samego szczytu. MAKAMA SZÓSTA O LWIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Znam o Al-Iskandarim takie makamy i opowieści, którym nawet niewrażliwi ludzie przysłuchiwali się w skupieniu, a wróble drżały przy tym z przejęcia. Recytowano mi jego wiersze, które delikatnością przenikały duszę; a subtelnością zaćmiewały przepowiednie wróżbitów. Proszę Boga, aby zachował go w zdrowiu i pozwolił mi kiedyś jeszcze stanąć na jego drodze. Dziwi mnie, że choć osiągnął niezrównaną doskonałość, to jednak nie zaprzestaje dalszych poszukiwań. A przecież los nie szczędził mu ciosów, stawiał przed nim niezliczone przeszkody i tak dalej, i dalej. Zdarzało się, że miałem jakąś sprawę do załatwienia w Himsie. Pospieszyłem tam z wielkim zapałem w towarzystwie ludzi wspaniałych jak nocne gwiazdy, którzy nie opuszczali nigdy końskich grzbietów. Zaczęliśmy przemierzać przestrzeń drogi pokonując wszystkie jej trudy. Jadąc przez garby wzgórz na naszych koniach, które stały się chude jak kije i giętkie jak łuki, natrafiliśmy wreszcie na rzekę. Przepływała ona u stóp góry porośniętej tamaryszkami i kwieciem podobnym do dziewcząt, które rozpuściły warkocze i rozsypały swoje długie włosy. Południowy żar wzbudził w nas pragnienie odpoczynku. Rozpoczęliśmy przygotowania do południowej drzemki. Konie zostały spętane powrozami. Już po chwili wszyscy spali. Obudziło nas rżenie koni. Spojrzałem w kierunku mojego wierzchowca, który strzygł uszami, błyskał ślepiami i gryzł wędzidło bijąc kopytami w ziemię. Konie z niepokoju oddawały mocz. Po chwili zerwały powrozy i ruszyły w góry. Chwyciliśmy za broń. Z lasu wyszedł lew okryty futrem śmierci. Nadymał się, wyniośle szczerząc wielkie kły. Jego wzrok był pełen zarozumiałości, nozdrza rozszerzone pogardą, pierś wezbrana odwagą, a serce pozbawione strachu. Rzekliśmy: To poważna sprawa. To niezwykłe zdarzenie. A wtedy spomiędzy towarzyszy wybiegł ku niemu młodzieniec - Arab o smagłej skórze, który nad studnią stojąc, napełnia ceber wodą aż po studzienny sznur. Był człowiekiem o sercu, którym kieruje los. W ręku trzymał miecz błyszczący jak drogocenny kamień. Siła lwa ciągnęła go ku sobie. Ale ziemia zdradziła jego stopy. Potknął się i upadł na ręce i twarz. Lew ominął miejsce, na którym zginął młodzieniec, i ruszył ku pozostałym. Znów śmierć wzywała do siebie następnego z nas. Ten ruszył na jej wezwanie z rękami spętanymi strachem. Padł na ziemię. Lew szykował się do rozszarpania jego piersi. Wtedy ja cisnąłem turbanem. Trafiłem w samą paszczę. W ostatniej chwili zdołałem uratować życie naszego towarzysza. Ten podniósł się natychmiast i jednym ruchem rozpruł- brzuch lwa. Po chwili umarł ze strachu i padł tuż obok zabitego zwierza. Ruszyliśmy za końmi, chcąc zebrać przynajmniej te, które nie zbłądziły. Trzeba było potem zawrócić, żeby pochować naszego towarzysza. Kiedy na jego ciało sypaliśmy ziemię, ogarnął nas wielki i bezbrzeżny smutek. . Ruszyliśmy dalej pustynnym szlakiem. Opustoszały nasze juki z wodą. Skończyła się żywność. Nie można było ani iść dalej, ani zawrócić. Ogarniał nas lęk przed najgorszymi zabójcami, jakimi są pragnienie i głód. Wtedy pojawił się przed nami jeździec. Ruszyliśmy w ślad za nim. Kiedy odległość zmniejszyła się znacznie, on zsiadł ze swojego wspaniałego wierzchowca i ucałował ziemię trzymając ją w dłoniach. Potem podszedł wprost do mnie. Ucałował mojego konia, wyrażając w ten sposób ogromny szacunek. Zobaczyłem twarz jaśniejącą jak błyskawica, która spada z deszczowej chmury. Jego postawa była tak wspaniała, że kto podniósł nań wzrok pełen podziwu, już po chwili musiał przymknąć oczy. Policzki miał pokryte zarostem. Jego ramiona były silne, a ciało potężne. Wyglądało na to, że jest Turkiem w królewskich szatach. Rzekliśmy: - Co ci się przydarzyło, człowieku? - Jestem poddanym pewnego króla, który postanowił mnie zgładzić. Ruszyłem więc przed siebie, gdzie oczy poniosą. Wszystko wskazywało na to, że mówi prawdę. Po chwili dodał: - Teraz jestem twoim niewolnikiem i wszystko, co posiadam, należy do ciebie. - Sprawiasz tym radość i sobie, i mnie - rzekłem. - Twoje nogi zaprowadziły cię na wielkie przestrzenie wolności i wspaniałego życia. Zebrani towarzysze zaczęli mi gratulować. On zaś patrzył, przebijając nas wzrokiem. Potem zaczął mówić, czarując swoimi słowami: - Zagłębiacie się w bezwodną i ślepą pustynię. U stóp góry znajduje się czyste oko źródła. Zaczerpnijcie więc wody na drogę. Ściągnęliśmy wodze wierzchowców, kierując się w stronę, którą nam wskazał. Dotarliśmy na miejsce, gdy południowy żar dopalał już nasze ciała. W pobliżu szarańcza przysiadła na' gałęziach. - Odpocznijcie trochę w chłodnym miejscu przy tej słodkiej wodzie. - Dobrze mówisz - odpowiedzieliśmy zgodnie. On zsiadł z konia, rozwiązał pas i zdjął swoje okrycie. Nic nie osłaniało jego ciała prócz cienkiej bielizny. Widząc go tak dokładnie nie wątpiliśmy, że urodą dorównuje rajskim chłopcom, że zapewne odszedł z rajskich ogrodów uciekając przed Ridwanem. On tymczasem zdjął nasze siodła, dał koniom trawy i wodą skropił ziemię. Wszyscy wpatrywali się weń z zachwytem. Ja zaś rzekłem: - Wspaniale służysz, chłopcze. Jesteś doskonały we wszystkim. Biada temu, kto ciebie straci, a chwała temu, kto ciebie pozyska! Jakże dziękować Bogu, który zesłał na mnie taką łaskę? - Zobaczysz jeszcze więcej. Nie raz zadziwię was lekkością, z jaką usługuję, ponieważ jestem doskonały we wszystkim. Czy chcielibyście się przekonać, jaki jestem w przyjaźni? Pokażę wam dziwy mego kunsztu, żebyście mogli polubić mnie jeszcze bardziej. - Ależ tak! - powiedzieliśmy. Wtedy on wziął jeden z naszych łuków, napiął cięciwę i wystrzelił w niebo. Zaraz potem wypuścił drugą strzałę, która tę pierwszą przecięła w powietrzu. - Pokażę wam jeszcze coś - powiedzie!. Wziął mój kołczan i wsiadł na konia. Potem strzelił w pierś jednego z nas. Drugiemu wbił strzałę w plecy. - Biada ci! Co czynisz? - zawołałem. - Zamilcz, głupcze! - krzyknął. - Na Boga! Niechaj każdy z was zwiąże ręce drugiemu, bo inaczej zabiję was wszystkich. Nie wiedzieliśmy, co uczynić. Konie były związane, siodła zdjęte, a broń leżała daleko. On zaś siedział na koniu i miał w ręku łuk, z którego strzelał nam w plecy, przebijał brzuchy i piersi. Przekonaliśmy się, że to nie żarty. Trzeba było chwycić za rzemienie i przystąpić do wiązania rąk. Wreszcie zostałem tylko ja. Nie było nikogo, kto mógłby mnie związać. - Pokaż nam swoją gołą skórę - rzekł do mnie - i zdejmij ubranie. Zdjąłem szaty. On zsiadł z konia i zaczął nas policzkować, jednego po drugim, z każdego zrywając ubranie. Doszedł, do mnie. Miałem na sobie tego dnia nowe buty z jasnożółtej skóry. - Ściągaj je, ty, który nie masz matki! - powiedział. - To są buty, które włożyłem na mokro. Teraz nie można ich zdjąć - rzekłem. - A więc ja będę musiał je zdjąć - powiedział i zbliżył się, żeby ściągnąć mi buty. Wtedy ja sięgnąłem po nóż ukryty 'w bucie. Kiedy nachylił się nade mną, przebiłem mu brzuch. Przewróciłem go potem na plecy. Usta miał zamknięte. Milczał jak kamień. Podszedłem do moich towarzyszy i rozwiązałem im ręce. Podzieliliśmy między siebie własność zabitego. Podszedłem do naszego martwego towarzysza. Kiedy już jego ciało było pochowane, ruszyliśmy w dalszą drogę. Hims stanął przed nami po pięciu dniach. Tam na suku ujrzałem człowieka, który stał z chłopcem i dziewczynką, trzymając worek i kij. Krzyczał głośno: Niechaj Bóg zlituje się nad każdym, kto darami napełni mój mieszek. Niechaj Bóg zmiłuje się nad każdym, kto spojrzy na Sa'ida i Fatimę. Sa'id jest waszym uniżonym sługą, a Fatima najwierniejszą służką. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Pomyślałem wtedy, że ów człowiek, którego słyszymy, to Al-Iskandari. Spytałem, czy tak jest w istocie. Okazało się, że to on we własnej osobie. Ruszyłem ku niemu i rzekłem: - Żądaj, czego chcesz. - Dirhama - powiedział. Rzekłem wtedy: Jak długo będę oddychał powietrzem, zawsze odnajdę dirhama dla ciebie. Czyń więc swój rachunek i proś, jak potrafisz, abyś nie dostał tego, czego nie chcesz dostać. Oto dirham, dwa dirhamy, trzy, cztery, pięć - mówiłem tak, licząc aż do dwudziestu. Potem spytałem: - Ile już mas ? - Dwadzieścia bochenków - odparł. Kazałem mu je przynieść i rzekłem: Kto trwa w swojej biedzie, ten nigdy jej nie zwycięży. A kto jest w nędzy, ten nie zdoła uciec od swego nieszczęścia. MAKAMA SIÓDMA GHAJLAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy byłem w Dżurdżanie, przebywałem wśród ludzi, z którymi miałem zwyczaj toczyć pogawędki. Był z nami wtedy pewien beduin o niezwykłej pamięci. Znał dużo wierszy i często przytaczał je w rozmowie. Ów beduin nazywał się Isma Badr al-Fazari. Któregoś dnia wspominaliśmy o tych, którzy odwracają się od swoich wrogów, bo tak nakazuje im dobroć albo wręcz pogarda. Wreszcie zaczęliśmy mówić o As-Salatanie al-Abdim i Al-Ba'isie oraz o pogardzie Dżarira i Al-Farazdaka w stosunku do nich. Rzekł Isma: - Opowiem wam tylko to, co widziałem na własne oczy. Wędrowałem po kraju Tamim na grzbiecie rasowe) wielbłądzicy, a drugą objuczoną prowadziłem obok. Spotkałem wtedy jeźdźca, który jechał na łaciatej i bardzo spoconej wielbłądzicy. Zbliżał się do mnie z przeciwnej strony. Wreszcie zbliżyliśmy się na odległość ręki. Z ust jeźdźca padło pozdrowienie: - Pokój tobie! Odparłem: I tobie niech będzie pokój! Niech spłynie na ciebie błogosławieństwo i łaska od Boga. Kim jesteś, wędrowcze, który mnie głośno witasz pozdrowieniem islamu? - Jestem Ghajlan Ibn Ukba - odparł. - Witaj, człowieku szlachetnego rodu, którego słowa znane są wszędzie. - Oby twoje wadi było szerokie, a twoja sława potężna. Kim jesteś ? - spytał. - Jestem Isma Ibn Badr al-Fazari - odparłem. - Niech Bóg cię pozdrawia, najlepszy przyjacielu i bracie Ruszyliśmy razem w drogę, a kiedy nastała pora największego żaru, on rzekł: - Zatrzymajmy się na południowy odpoczynek, bo słońce zupełnie nas roztopi. - Słusznie odparłem. Ruszyliśmy w kierunku drzew akacjowych, które niczym wystrojone dziewice rozpuściły swoje warkocze nad tamaryszkami. Zdjęliśmy siodła, żeby się trochę posilić. Zu ar-Rumma jad! niewiele. Potem, po modlitwie, każdy z nas odszedł w cień tamaryszków, żeby uciąć sobie południową drzemkę. Zu ar-Rumma wyciągnął się. Ja też chciałem zrobić to samo co on, więc powierzyłem ziemi moje plecy. Sen jednak nie przychodził. Opodal zobaczyłem wielbłądzicę o wysokim garbie, która cierpiała stojąc w pełnym słońcu. Jej siodło pod palankinem leżało na ziemi. W pobliżu spał człowiek, który pasł ją trawa.. Sprawiał wrażenie najemnika albo niewolnika. Odwróciłem się od nich. Nie mogę się przecież wtrącać do sprawy, która nie należy do mnie. Po jakimś czasie obudził się Zu ar-Rumma. A było to w czasach, kiedy z Al-Murrim toczył walkę na słowa. Podniósł więc głos i wyrecytował: Czy ślady, które już znikły, są wspomnieniem Majji ? Czy przeszedł tędy piaskiem sypiący huragan? Z namiotów pozostały tylko połamane kije i palenisko, w którym wygasły już iskry, wodopój o wydeptanych przez wielbłądy brzegach, zatarte i niewidoczne dawne miejsce zabaw. Pamiętam czasy, kiedy tu mieszkałem, pamiętam Majję, przyjaźń i przyjaciół. Czuję się jak myśliwy, który podchodząc gazelę jest zaskoczony nagłym blaskiem świtu. Gdy tam przyszedłem, przegonił mnie strażnik, który pilnuje starych, niepotrzebnych ruin. Ten poemat dojdzie do Imru al-Kajsa, zaniesie go wędrowiec, który tędy przejdzie. Czy nie wiesz o tym, że Imru al-Kajsa dosięgła nieuleczalna i ciężka choroba ? Są tacy ludzie, których nie zranisz żartami, Bp czyż najtwardszy kamień może ból odczuwać ? Pośród nich nie ma wielkich i wspaniałych jeźdźców, Oni nie mają walecznych i dzielnych rycerzy. Oni są jak farbowana przez garbarza skóra, którą się moczy w kadziach wypełnionych smarem. Bo jeśli ludzie dążą do szlachetnych czynów, ich wzrok jest senny i skromnie spuszczony do ziemi. Ludzie szlachetni wstydzą się takich rodaków, a ich dziewice są czyste jak woda. Kiedy doszedł do tego dwuwiersza, ów śpiący człowiek przebudził się, przetarł oczy i powiedział. - Czyżby ten malutki Zu ar-Rumma chciał odebrać mi sen swoimi niewybrednymi i złymi wierszami? -Któż to? Czy nie Ghajlan? - spytałem. - Al-Farazdak - odparł i zapalił się mówiąc: Z plemienia Mudżaszi wywodzą się najpodlejsi ludzie. Obfite deszcze omijają miejsca ich spoczynku. Szlachetne czyny są im niedostępne, bowiem ich ręce spętano więzami. Rzekłem: Teraz powinien ruszyć nań z oburzeniem, wykpić i spospolitować Zu ar-Rummę. Ale na Boga! Al-Farazdak powiedział tylko: - Wstydź się, malutki Zu ar-Rumma! Śmiesz występować przeciwko takiemu jak ja, posługując się cudzym, ukradzionym wierszem ? A potem ułożył się do snu, jakby nic nie zaszło. Odszedł Zu ar-Rumma i ja odszedłem z nim razem. Był załamany przez całą naszą wspólną drogę aż do chwili rozstania. MAKAMA ÓSMA AZERBEJDŻAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: . Kiedy bogactwo otoczyło mnie nadmiernym przepychem, zostałem oskarżony o kradzież pieniędzy i zagarnięcie skarbów. Noc pchnęła mnie wtedy do ucieczki, dając mi konia za przewodnika. Uciekałem drogami, którymi nikt nie chodził, którymi nawet ptaki nigdy nie błądziły. Doszedłem wreszcie do ziemi strachu i przekroczyłem jej granice. Szukałem tam bezpieczeństwa i znalazłem jego płaszcz. Kiedy dotarłem do Azerbejdżanu, wędrowcy byli już bosi i zmęczeni. Miałem zamiar pozostać tutaj tylko przez trzy dni, lecz było mi tak dobrze, że zostałem miesiąc. Któregoś dnia przechodziłem przez jeden z bazarów Azerbejdżanu. W pewnej chwili zobaczyłem człowieka z dzbanem na ramieniu, z kijem w ręku, w czapce danijja na głowie i w indyjskich szatach z atłasu. Ów człowiek zaczął głośno mówić: - Boże mój, który wszystko zaczynasz i znowu obracasz w proch, który ożywiasz kości i rozsypujesz je, stwórco lampy słońca i ty, który ją obracasz, który dajesz nam wszelakie dary i podtrzymujesz niebo, aby nie spadło na nasze głowy. Stworzyłeś ludzi parami, a słońce uczyniłeś latarnią, niebo dachem, a ziemię dywanem, noc przeznaczyłeś na spoczynek, a dzień na życie. Twórco ciężkich chmur, jesteś źródłem świetlistych błyskawic, wiesz, co jest nad gwiazdami i pod ziemią. Modlę się za pierwszego z proroków: Muhammada i jego czystą rodzinę. Jeżeli skażesz mnie na wygnanie, ja będę ciągnął za sobą mój powróz. Jeśli skażesz mnie na cierpienia, zniosę je do końca. Proszę, pozwól mi znaleźć się w rękach człowieka, którego stworzyła wiara, a czystość wydała na świat. Człowieka który cieszy się nieugiętą świątobliwością i nie jest ślepy na oczywiste prawdy, który tą drogą zmierza jako podróżny i zechce mnie poratować jak najlepszy przyjaciel. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Serce mi mówiło, że człowiek ten jest bardziej wymowny od naszego Aleksandryjczyka Abu al-Fatha. Przyjrzałem się uważniej i - na Boga! - toż był to Abu al-Fath! Rzekłem tedy: - Abu al-Fath, czyżby twój spryt dotarł aż do tej ziemi? Czyżby twoje łowy zawiodły cię do tego kraju? A on wyrecytował: Ja wciąż wędruję po świecie za linią horyzontu. W zabawie ścigam się z czasem, zaludniam drogi i kąty. A ty mnie nie potępiaj za moje żebranie, przyszła kolej na ciebie, więc sam go zakosztuj. MAKAMA DZIEWIĄTA DŻURDŻAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Będąc w Dżurdżanie przebywałem w towarzystwie, w którym wszyscy znali się doskonale. W pewnej chwili stanął przed nami człowiek niewysoki, niezbyt rosły, ale też nie można było powiedzieć, że jest niski albo całkiem krótki. Jego broda była wyjątkowo gęsta. Za nim szły dzieci w łachmanach. Rozmowę zaczął od pozdrowienia islamu. Podszedł do nas w piękny sposób, więc i my przyjęliśmy go wylewnie. Rzekł: - O ludzie! Jestem człowiekiem z Aleksandrii. Pochodzę z tego umajjadzkiego miasta leżącego na samej granicy. Wyrosłem u Sulajmitów, a Absyci przyjęli mnie do siebie. Wędrowałem po świecie, zwiedziłem cały Irak, bywałem w miastach i na pustyni, na ziemiach Rabi'a i Mudai. Nie byłem poniżany w żadnym z miejsc, które dotknęła moja stopa. Niechaj więc w waszych oczach nie poniżają mnie łachmany i podarte szaty. Kiedyś żyliśmy w dostatku. Rankiem ryczały nasze wielbłądy, wieczorem beczały nasze owce. Na wspaniałych spotkaniach zbierali się wszyscy w towarzystwie, gdzie piękne były i słowa, i czyny. Bogaci obdarzali biednych pożywieniem, Zaś biedni przyjmowali szczodrość i rozrzutność. Ale potem los odwrócił mnie od nich plecami, mój sen zamienił się w bezsenność, a postój w podróże. Dni rzucały mnie w różne miejsca i prowadziły przez pustynie. Wydarzenia wyrywały mnie z korzeniami jak drzewo akacji. Rano i wieczorem byłem bardziej nagi niż dłoń i bardziej goły niż twarz noworodka. Byłem bez domu i bez sakiewki. Moje pieniądze to trudy podróży i nieustanne wyprawy. Cierpiałem biedę, traciłem nadzieję, moim łożem był żwir, a poduszką kamień. Raz w Amid, potem w Ras Ajn, a czasem w Majja Farikin. Nocą moje siodło jest w Syrii, a potem w Ahwazie, lecz noc następną spędzam już w Iraku. Droga nie przestawała rzucać mnie w różne miejsca. Wreszcie dotarłem do kraju Al-Hadżar i przebywałem czas jakiś w Hamadanie, gdzie przyjęły mnie tamtejsze plemiona, a ludziom miły był mój widok. Lecz ja udałem się do najbardziej gościnnego z nich. i najmniej surowego. Był tam szczodry ogień płonący na wzgórzu, choć inne ognie przykryto zasłoną. Przygotowano mi łoże i usłano posłanie, a kiedy poczułem zmęczenie, zjawił się jeden z synów plemienia podobny do jemeńskiego miecza albo sierpa księżyca w jasną letnią noc. Obdarował mnie tak, że wprost nie mogłem przyjąć jego poświęcenia, ale moje serce cieszyło się szczerze. A więc najpierw były to łoża, a na końcu tysiąc dinarów. Musiałem odejść stamtąd, bo tak kazały mi spadające na mnie łaski i niezliczone dary. Wyjechałem z Hamadanu jak wygnaniec. Odszedłem jak dzikie zwierzę, pokonując drogi, idąc przez pustynie i trudząc się marszem przez liczne królestwa. A przecież porzuciłem swój dom, a w nim małe dziecko: Jak bransoletka ze szczerego srebra bawi się pośród dziewic hojnego plemienia. Przyniósł mnie do was wiatr potrzeb i zefir ubóstwa. Spójrzcie niech Bóg się nad wami zlituje - na wycieńczonego biedaka, którego zniszczyła nędza, a wiodła przed siebie paląca potrzeba. Podróżniku! Wędrowcze, którym miotają pustynie! Twoje podarte szaty pokryte są kurzem. Oby Bóg prowadził was ku dobroci i nie wskazał wam nigdy drogi do zła. Rzekł Isa Ibn Hiszam: - I na Boga! Serca wszystkich zmiękły, a oczy wypełniły się łzami - tak bardzo wzruszyły nas jego piękne słowa. Każdy dał mu to, co miał akurat pod ręką, a on odszedł, głośno nas wychwalając. Poszedłem jego śladem i na Boga! Okazało się, że był to nasz szajch Abu al-Fath al-Iskandari. MAKAMA DZIESIĄTA ISFAHAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Byłem akurat w Isfahanie i zamierzałem udać się do Ar-Rajj. Czekałem nieruchomo jak cień na karawanę mającą zjawić się lada chwila. Każdego ranka wypatrywałem jeźdźców. Wyczekując tak, usłyszałem nawoływanie do modlitwy. Moim obowiązkiem było usłuchać wezwania, więc ukradkiem opuściłem moich towarzyszy, aby dotrzeć do grupy ludzi pogrążonych w modlitwie. Ogarnął mnie lęk, że tymczasem ucieknie mi karawana, lecz pokonując strach postanowiłem pogrążyć się w błogosławionej modlitwie chroniącej przed niebezpieczeństwami pustyni. Ruszyłem do pierwszego szeregu zebranych. Do mihrabu podszedł imam i wyrecytował otwierającą modlitwę Księgi według szkoły Hamzy, wydłużając i podkreślając dźwięki. We mnie zaś to rosła, to malała troska o karawanę, która może odejść przed moim powrotem. Po modlitwie otwierającej nastąpiła sura «O dniu ostatecznym, ja zaś cierpiałem ogień cierpliwości i wytrwania, przypalany gorącymi węglami złości i dręczony wahaniem. Ale nie pozostawało mi nic prócz milczenia i pogodzenia się z losem albo krzyku i śmierci, ponieważ znałem gniew tutejszych ludzi, którzy z pewnością zabiliby tego, kto niebacznie przerwie modlitwę przed pokłonami. Stałem więc na nogach z konieczności aż do końca sury, pogrążony w niepokoju, tracąc zupełnie nadzieję na karawanę i na okazję odjazdu. Potem imam zgiął się jak łuk w pokłonie pełnym oddania i pokory, jakiej nigdy jeszcze nie widziałem. Głowę i ręce wzniósł do góry i rzekł: - Oby Bóg wysłuchał tego, kto przynosi mu chwałę! - potem powstał. Stał bardzo długo. Wyglądało na to, że zasnął. Wreszcie podparł się prawą ręką. Uderzył w ziemię czołem i twarzą. Podniosłem głowę, żeby skorzystać z okazji, ale w szeregu nie było wolnego miejsca. Nie mogłem więc odejść. Ukląkłem z powrotem, potem usiadłem na piętach, a wtedy ten syn cudzołożnicy podniósł się do drugiego pokłonu i zaczął recytować modlitwę otwierającą i surę straszliwej godziny, co trwało bez końca i wydawało się, że wyrwie dusze z ciał wiernych. Kiedy skończył te dwie modlitwy, rozpoczął wyznania wiary, bardzo powoli zmierzając do pozdrowienia. Rzekłem: Bóg ułatwia mi wyjście i przybliża koniec. A wtedy imam podniósł się i rzekł: - Kto z was lubi towarzyszy Wysłannika i jego Wspólnotę, niechaj posłucha mnie jeszcze przez chwilę. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Usiadłem na ziemi, żeby uchronić swoją sławę. A on zaczął: - Moim obowiązkiem jest mówić tylko prawdę i świadczyć tylko za tym, co jest szczere. Przyszedłem do was z radosną nowiną od waszego proroka, ale nie powiem wam nic, dopóki Bóg nie oczyści tego meczetu z wszelkiego zła, które urąga proroctwom. Rzekł Isa Ibn Hiszam: A więc związał mnie więzami i przytrzymał łańcuchami, a potem rzekł: - Widziałem go we śnie, niech Bóg błogosławi go i osłania. Był jak słońce wyłaniające się spomiędzy chmur lub jak księżyc w noc pełni, który płynie pośród gwiazd ciągnąc za, sobą tren niesiony przez anioły. A potem nauczył mnie modlitwy, którą kazał mi przekazać narodowi islamu. Zapisałem ją na tych kartkach perfumowanych piżmem, szafranem, chalukiem i sukkiem. Kto poprosi mnie o tę modlitwę, temu ją dam, a kto przy tym zapłaci mi za ten piękny papier, od tego przyjmę zapłatę. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Posypał się deszcz dirhamów, a on omal się w tym nie pogubił. Potem wyszedł, a ja ruszyłem w ślad za nim dziwiąc się jego mistrzostwu, zręczności i zdolności w zarabianiu na życie. Postanowiłem dowiedzieć się, kim on jest. Aby doń przemówić, musiałbym go dogonić. Nie zrobiłem tego. Zastanawiałem się nad jego wymownością i bezczelnością, zręcznością w wyłudzaniu pieniędzy, chytrym zaskakiwaniu ludzi i niezwykłym metodom zaopatrywania się w gotówkę. Jeszcze raz spojrzałem nań z daleka i okazało się, że był to Abu al-Fath al-Iskandari. Rzekłem doń: - Jak doszedłeś do tej chytrości? Uśmiechnął się i wyrecytował: Ludzie to tylko osły, prowadź ich przed sobą, ale bądź od nich wspanialszy i lepszy, A kiedy już im zabierzesz wszystko, czego pragniesz, nie czekaj, aż któryś z osłów oszustwo wywęszy. MAKAMA JEDENASTA AHWAZYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: W Ahwazie przebywałem w tak dorodnej kompanii towarzyszy, że patrzenie na nich sprawiało moim oczom nieustanną radość. Żaden z młodzieńców nie miał jeszcze brody, ale wszyscy planowali z zapałem i czekali na ogromne powodzenie, wiele spodziewając się po nadchodzących dniach i nocach. Razem ustalaliśmy zasady naszej wspólnoty i więzy braterstwa, jakie nas będą łączyły, kiedy zaczniemy się cieszyć i radować popijając wino. Obmyślaliśmy, jak będziemy spędzać czas, jak unikać nieszczęścia, skąd zdobyć wino, jak przyozdobić nasze spotkania. Jeden z młodzieńców rzekł: - Ja biorę na siebie dom i gościnę. - A ja wino i przekąski - powiada inny. A kiedy ruszyliśmy w drogę, naprzeciw nas stanął człowiek w łachmanach, który w prawej ręce niósł laskę, a na ramionach mary. Byliśmy speszeni tym widokiem. Wszyscy odwrócili się i ruszyli w przeciwnym kierunku. Wówczas ów człowiek zaczął krzyczeć tak, jak gdyby ziemia miała się rozstąpić, a gwiazdy pospadać z nieba: - Widzicie ? Mary są niepokaźne i choć niechętnie; ale i tak kiedyś będziecie musieli w nie wchodzić poganiani gwałtem. Czemu peszycie się na widok wierzchowca, którego dosiadali wasi przodkowie, a wasi potomkowie dosiądą go również? Brzydzicie się łoża, do którego szli wasi ojcowie i pójdą wasi synowie ? Czy - na Boga! - nie będą was nieść na tych kijach wprost do szczęk zgłodniał ych robaków? Będą was nieść te wierzchowce aż do samych dołów grobowych. Strzeżcie się przesądów jak ludzie wybrani, strzeżcie się wstrętu jak ludzie wolni od grzechów. Bo czyż pomoże wam ten strach, grzesznicy? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Zniszczył nasze plany i zabrał nasze pragnienia. Podeszliśmy do niego mówiąc: - Jakże potrzebna nam była twoja przestroga i jakże miłe są dla nas twoje słowa. Jeżeli chcesz, mów dalej. - Przed nami - rzekł - są wodopoje, do których zmierzacie. Macie już poza sobą prawie dwadzieścia pielgrzymek. A jeśli człowiek przeszedł dwadzieścia pielgrzymek do źródła, to znaczy, że wkrótce ukoi pragnienie. Nad wami jest ten, który zna wasze tajemnice. Jeśli zechce, zerwie wasze zasłony. Na tym świecie potraktuje was dobrze, ale na tamtym osądzi według waszych czynów. Pamiętajcie zatem o śmierci, abyście nie postępowali grzesznie. Jeśli będziecie czuli jej bliskość, nie poniesie was grzech, a pamiętając o niej, będziecie powściągliwi w zabawie. Gdy zapomnicie o wszystkim, ona wam się przypomni; a jeśli ją prześpicie -zbudzi was; jeśli ją odtrącicie, ona znów do was przyjdzie. Rzekliśmy: - Czego potrzebujesz, człowieku ? - Więcej niż można zliczyć i ofiarować. - Więc czego pragniesz? - rzekliśmy. - Pragnę powrotu życia, które przeminęło, i zapłaty za krzywdy zadane w przeszłości. - Nie potrafimy spełnić twojej prośby. Ale powiedz, czego pragniesz ze spraw tego świata oraz jego ozdób ? - Niczego mi nie trzeba. Teraz pragnę tylko, żebyście nauczyli się pracować więcej, niż wam się to wydaje możliwe. MAKAMA DWUNASTA BAGDADZKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: . Będąc w Bagdadzie miałem ochotę na dorodne daktyle, nie było jednak żadnej nadziei na zdobycie pieniędzy. Mimo wszystko ruszyłem w kierunku miejsca, gdzie sprzedają daktyle. Kiedy doszedłem do dzielnicy Al-Karch, ujrzałem nagle wieśniaka, który szczelnie zaciskając swoje szaty z wielkim trudem prowadził osła. Rzekłem sobie: «Na Boga! Udało mi się polowanie! A potem: - Niech Bóg cię pozdrowi, Abu Zajd! Skąd nadchodzisz ? Gdzie się zatrzymałeś? Kiedy przyszedłeś? Chodźmy do domu! Zdziwiony wieśniak rzekł: - Nie nazywam się Abu Zajd. Jestem Abu Ubajd. Powiedziałem: - Ależ tak! Niech Bóg przeklnie szatana i oddali zapomnienie! Długi czas, jaki upłynął od ostatniego naszego spotkania, sprawił, że zapomniałem, jak brzmi twoje imię. A jak się czuje ojciec? Czy nadal jest taki młody, jakim go pamiętam, czy też może posiwiał już od tamtych czasów? - Na jego grobie kwitła już jedna wiosna. Mam nadzieję, że Bóg wprowadzi go do raju. Powiedziałem: -Do Boga należymy i do niego wracamy! Nie ma większej siły ni potęgi jak tylko w Bogu potężnym i wspaniałym! - po czym gwałtownie wyciągnąłem rękę ku mym szatom, żeby je podrzeć z rozpaczy. Na to wieśniak złapał mnie za pas i powiedział: - Nie po to wzywam imię Boga, żebyś darł swoje szaty! Rzekłem: - Chodźmy więc do domu i zjemy jakiś obiad. Albo chodźmy na suk, gdzie kupimy pieczonego mięsa. Suk jest bliżej, a i jedzenie tam lepsze. Wieśniak nabrał wielkiej ochoty, żeby coś zjeść, nie wiedział jednak, że wpadł w pułapkę. Poszliśmy do sprzedawcy smażonych mięs, które ociekały tłuszczem, i chleba, z którego spływał rosół. Rzekłem: - Wybierz coś z tego mięsiwa dla Abu Zajda potem odważ dla niego trochę tych słodyczy, wybierz coś z tych dań, dolej mu soku z sumaku, połóż przed nim bochenki chleba i niech sobie Abu Zajd je na zdrowie! Sprzedawca wyciął najlepsze mięso wielkim rzeźniczym nożem, włożył do pieca i trzymał tak długo, aż było kruche jak antymon i delikatne jak mąka. Wieśniak usiadł, usiadłem i ja. On się nie przejmował i ja się nic martwiłem, aż do chwili gdy wszystko zjedliśmy. Wtedy rzekłem do sprzedawcy tych przysmaków: - Odważ dla Abu Zajda dwa ratle lauzindżu, bowiem on najlepiej przechodzi przez gardło i najszybciej rozchodzi się w żyłach. I żeby to był tylko ten, który przygotowano ostatniej nocy, a za dnia był już gotowy. Ma być z delikatną skórką, grubym nadzieniem, tłuszczem jak perły, kolorowy jak gwiazdy, rozpływający się jak guma arabska przed żuciem. I niech . sobie Abu Zajd je to wszystko na zdrowie! I powiedział Isa Ibn Hiszam: Odważył, a potem Abu Zajd usiadł i ja usiadłem. Jadł łakomie i ja też jadłem łakomie, dopóki wszystkiego nie zjedliśmy. Wtedy rzekłem: - A teraz przydałaby się nam woda zmieszana ze śniegiem, żeby ugasić pragnienie i osłabić pieczenie tego palącego jadła. Usiądź, Abu Zajd, a ja sprowadzę woziwodę. Kiedy długo nie wracałem, wieśniak ruszył do swojego osła, ale właściciel sklepu złapał go za ubranie i spytał: - A gdzie zapłata za to, co tu zjadłeś ? Abu Zajd rzekł: - Byłem gościem. Tamten uderzył go, potem wymierzył mu policzek i rzekł: - Masz ci! Kiedyż to zaprosiłem ciebie ? Odważ no, bezczelniaczku, srebra za dwadzieścia dirhamów! Wtedy wieśniak rozpłakał się i zaczął zębami rozwiązywać swój węzełek mówiąc: - Ile razy powtarzałem temu małpiszonowi, że jestem Abu Ubajd, a on tylko swoje: jesteś Abu Zajd! A ja wyrecytowałem: Zdobywaj jedzenie, jak tylko potrafisz, na odpoczynek nie pozwalaj sobie. Zajmuj się tym tylko, co przynosi korzyść, a wtedy nawet cuda przydarzą się tobie. MAKAMA TRZYNASTA BASRYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Trafiłem do Basry, kiedy byłem jeszcze młody i ubierałem się w ozdobnie wyszywane szaty. Miałem wtedy dużo owiec i krów. Do Al-Mirbadu przyszedłem w towarzystwie, które przyciągało oczy wszystkich. Udaliśmy się do pobliskiego ogrodu. Skrawek jego ziemi wszedł w nasze posiadanie. Pijąc rozkosz z podawanych dokoła kielichów, nikt nie zwracał uwagi na skromność, bowiem wszyscy znali się doskonale. Po chwili nie trwającej dłużej niż jedno spojrzenie przed nami pojawił się cień, który opadał w dolinach i wznosił się nad wzgórzami. Najwyraźniej zmierzał w naszym kierunku, więc wszyscy zaczęli mu się przyglądać. W końcu stanął przed nami. Powitał nas pozdrowieniem islamu, więc i my odpowiedzieliśmy słowami powitania. Przyglądał się nam przez chwilę, wreszcie rzekł: - O ludzie! Nie ma wśród was nikogo, kto nie spoglądałby na mnie z ukosa nie ukrywając niechęci. Ale nikt wam lepiej nie opowie o mnie niż ja sam. Pochodzę z Aleksandrii, z pogranicznego miasta Umajjadów. Jego bezpieczne mury obdarzały mnie łaską, a życie witało mnie radośnie. Mój dom spokojnie rozkwitał. Lecz potem los przygniótł mnie troskami, a moje pisklęta zaczęły cierpieć głód i nędzę. One były jak węże na pustynnej ziemi, które wsączają śmiercionośne jady. Kiedy się zatrzymamy, żądają pokarmu, zaś kiedy wyruszamy, wszystkie naraz chcą mi wejść na plecy. Odszedł biały blask srebrnych dirhamów, znikł żółty blask złotych dinarów, pożarły nas czarne noce i czerwone nieszczęścia. Nadeszła starość, a chleb pojawiał się bardzo rzadko. A więc to jest Basra bogata w wodę, gdzie biedacy są opuszczeni przez wszystkich, a ludzie zajmują się tylko sobą i swoim jedzeniem. Cóż ma robić ten, który: Wędruje, ile sił starczy, i szuka schronienia dla swoich małych, nieszczęśliwych dzieci. Mozolna droga okrywa je kurzem, a wieczór głód przynosi do ich pustych brzuchów. Dzisiaj rano wpatrywały się we mnie, a ja byłem podobny do umarłego domu, który już nie jest domem. Wyciągając ręce prosiły Boga o łaskę, krzykiem rozrywały sobie gardła, rozlewały wodę łez, błagając o jedzenie. Bieda w czasach niewdzięcznej podłości jest znakiem dla dobrych i szlachetnych ludzi. Kiedy szlachetność brzydzi się podłością, to znaczy, że nadchodzi wiosna zmartwychwstania. Ale wy należycie do wybranych. To szczęście przyprowadziło mnie do was. Byłem pewien, że znajdę tu szlachetnego człowieka. Czy jest między wami młodzieniec, który moim dzieciom da kolację, który da im obiad i odzienie ? Rzekł Isa Ibn Hiszam: I na Boga! Nigdy jeszcze słowa tak wspaniałe i piękne, wyniosłe i zgrabne nie prosiły o pozwolenie, bym odsłonił zasłonę mojego słuchu. Wszyscy bez wahania otworzyli sakiewki, opróżnili rękawy, wywrócili Kieszenie. Ja oddałem mu swój płaszcz z jedwabiu, a pozostali poszli moim śladem. Rzekliśmy do niego: - Złącz się ze swoimi dziećmi! A on podziękowawszy nam, odszedł przepełniony uczuciem wdzięczności. MAKAMA CZTERNASTA FAZARYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Przez jeden z krajów plemienia Fazara jechałem na szlachetnym wielbłądzie, prowadząc za sobą drugiego jucznego wielbłąda, który płynął za mną jak wspaniały pływak. Zamierzałem udać się do ojczyzny. Od tego postanowienia nie mogła powstrzymać mnie noc ani odległość, ani przerażająca pustynia. Kijem włóczęgi zrywałem liście dni. Końskimi kopytami przemierzałem wnętrze ciemnej nocy. Szedłem tedy w ciemnościach, w których błądziły kuropatwy, a nietoperz nawołując głośno nie mógł znaleźć swoich towarzyszy. Po mojej prawej stronie przemykały się lwy, a po lewej biegały hieny. I nagle zobaczyłem jeźdźca, który uzbrojony po zęby zmierzał w kierunku tamaryszków, zwijając przestrzeń pustyni po drodze. Zupełnie bezbronny znalazłem się przed rycerzem najeżonym bronią. Stanąłem dumnie i rzekłem: - Zatrzymaj się, o ty, który nie masz matki! Strzeż się rany od miecza i ukłuć ostrzy oraz wielkiej wrogości i zapału do walki, którym płonie plemię Azd. Jeśli zechcesz, mogę być pokojem, ale również mogę być wojną, gdybyś tego pragnął. Powiedz mi, kim jesteś? Rzekł: - Trafiłeś na pokój. - Dobra odpowiedź - rzekłem. - Ale powiedz mi, kim jesteś ? - Radą, jeśli o taką zapytasz, człowiekiem rozmownym, jeśli zapragniesz rozmowy. Moje imię okrywa zasłona, której żadne znaki nie odsłonią. - Czym się zajmujesz? - spytałem. - Wędruję po zakątkach tego kraju i szukam szlachetnego człowieka, którego talerz jest odpowiednio głęboki. Mam serce posłuszne językowi i piękny styl, którego trzymają się moje palce piszące piórem. Moim wielkim marzeniem jest szlachetny człowiek opanowany tak wielkim współczuciem, że na mój widok wyładuje swoje juki i opróżni worki. Wczoraj zjawił się taki przede mną jak syn wolnej kobiety, w chwili kiedy wschodziło słońce. Znikł jednak, zanim zmierzch opuścił zasłonę. Odszedł, lecz wspomnienie po nim pozostało, a dobytek, jaki doń należał, pożegnał go i odprowadził w pogrzebowym kondukcie. O tym dobytku nikt lepiej ci nie opowie niż on sam - rzekł i wskazał na swoje odzienie. - Jesteś żebrakiem, na świętą Al-Kabę! Żebrakiem - rzekłem -i to wyjątkowo zdolnym w swoim rzemiośle, a może nawet i nauczycielem. - Trzeba będzie mu coś dać, i to sporo — pomyślałem sobie. - Chłopcze - rzekłem - doskonale się wysławiasz. Zapewne potrafisz też układać wiersze. - Gdzie moim słowom do wierszy - odparł, potem jednak pokazał swój kunszt i wielkim głosem wyrecytował: Bystry człowieku, którego przywiodła tu noc i pustynia, i nogi o pięciu palcach, które lekko dotykają ziemi. Jego rodowód sprawdziłem w ogniu szlachetności i okazało się, że rządził wśród wujów i stryjów. Chciałem go trochę oszukać i bez trudu dokonałem tego, bo jego naiwność była niepośledniej miary. Poznaliśmy się nawzajem. On chwalił moje piękne słowa i wypróbował mój talent w układaniu wierszy. A czynił to, jakby miecz sprawdzał przed ostatnią bitwą. Moje niezawodne ostrze pokazało wtedy, że jestem najlepszy ze wszystkich poetów. Mówiłem mu, że jest podobny do pięknego konia, którego czoło błyszczy najjaśniejszą gwiazdą, że ja sam jestem wierzchowcem podobnym do niego. Przerwałem mu: - Powoli, młodzieńcze, powiedz mi, co mam zrobić z tym, co mam przy sobie. - To znaczy ze skrzynią razem z jej zawartością ? - zapytał. - I oczywiście z wielbłądzicą, która ją tu przyniosła - rzekłem. Potem złapałem go pełną garścią i zawołałem: - Na tego, który obdarzył te palce dotykiem i dla każdej dłoni przeznaczył ich po pięć, nie puszczę cię, dopóki nie dowiem się, kim jesteś. . Wtedy on zerwał z twarzy zasłonę i - oto, na Boga! pojawił się on, nasz szajch Abu al-Fath al-Iskandari. Nie zwlekając rzekłem: Abu al-Fath, przepasałeś się wspaniałym mieczem i sądzisz, że twoje czoło zdobne jest w zalety. Lecz po co nosisz ten bezczynny oręż, który do zabijania nie służy, niestety. Lepiej miecz przetop na srebrną obrączkę, jaką na piękne nogi wkładają kobiety. MAKAMA PIĘTNASTA O AL-DŻAHIZIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Zaproszono mnie w gościnę wraz z towarzyszami. Przyjęliśmy zaproszeniej jak nakazuje Wysłannik Boga, niech Bóg go błogosławi i niech mu da zdrowie, który mówi: «Jeśli zapraszają mnie nawet na najmarniejszego barana, przyjmuję zaproszenie; jeśli ktoś wyciąga do mnie pomocne ramię, przyjmuję jego pomoc». A więc przyszliśmy do tego domu, który: zebrał w sobie wszelką doskonałość, w której przebierał i którą wybierał dla siebie, zaganiając do wnętrza najwspanialsze cuda i prosząc jeszcze o więcej na dary dla gości. Były tam rozłożone dywany, a na nich rozesłane okrycia i rozpostarte obrusy. Ludzie spędzali czas na układaniu ziela bazylii i kwiatów przy dźwiękach fletu i lutni. Powitano nas serdecznie. Zasiedliśmy przy stołach, na których stały napełnione misy. Stoły podobne były do kwitnących ogrodów, w których porozkładano wspaniałe naczynia. Wszystko mieniło się kolorami od najczarniejszego po najbielszy, od karmazynowego po żółtopomarańczowy. Razem z nami siedział przy jedzeniu człowiek, którego ręka przemierzała stół jak wędrowiec, zbierając najlepsze placki chlebowe, wybierając z półmisków co najlepsze kąski i pasąc się na ziemi sąsiadów. Jego ręka krążyła po talerzu jak figura królowej po szachownicy. Brał kęs za kęsem i przez cały czas żuł w milczeniu. My tymczasem rozmawialiśmy przy nim. W pewnym momencie rozmowa przeszła na temat stylu Al-Dżahiza i doskonałości języka Ibn al-Mukaffy. Początek naszej rozmowy wypadł w chwili, gdy kończyło się jedzenie. Odeszliśmy od stołu, a wtedy ów człowiek powiedział: - Co mówiliście na temat Al-Dżahiza? Poczęliśmy opisywać mu wymowność Al-Dżahiza i mówić o wszystkim, co było nam wiadome na temat sposobów i metod, jakimi się posługiwał. Na to mężczyzna powiedział: -Ludzie! Każda praca do kogoś należy, o każdej sprawie ktoś musi rozprawiać, każdy dom musi mieć swoich własnych mieszkańców, a każdy okres swojego Al-Dżahiza. Wy, jeśli nawet wyraziliście swój krytyczny sąd, to z pewnością nie macie racji. Wszyscy wyszczerzyli zęby, śmiejąc się z niego pogardliwie i patrząc na niego z góry. Ja jednak chciałem dowiedzieć się, co on ma do powiedzenia, więc rzekłem: - Opowiedz nam, co masz do powiedzenia. - Al-Dżahiz - odrzekł - w jednej dziedzinie literackiej, w prozie, idzie wolnym krokiem, w drugiej zaś, poezji, stoi w miejscu. A tymczasem doskonałym twórcą jest tylko ten, któremu poezja nie przeszkadza w pisaniu prozy, a proza nie wpływa na poezję. A tymczasem czy ktokolwiek z was może zacytować dobre wiersze Al-Dżahiza? - Nie - odparliśmy. - No to zajmijmy się mową wiązaną. Al-Dżahiz wyraża się bardzo niejasno, rzadko używa przenośni, posługuje się prostymi wyrażeniami, a jego język jest goły i pozbawiony wszelkich ozdób. Czy słyszeliście jakiś wycyzelowany zwrot Al-Dżahiza albo czy znaleźliście u niego jakieś rzadkie słowo? - Nie - rzekliśmy. - Czy chcecie więc usłyszeć coś, co zdejmie ciężar z waszych ramion i ulży waszym rękom? - Ależ na Boga! Oczywiście - odparłem. - A więc wyciągnij rękę z czymś, co wynagrodzi mój trud. Podałem mu swój płaszcz, a on rzekł: Życie okrywając mnie swymi szatami, wnętrze szat owych wypełniło chwałą. Szlachetne czyny zabrały odzienie, choć strzał nie wyciągnęły i w nard nie wygrały. Ty, który obdarzyłeś mnie płaszczem, pomyśl o mnie przez chwilę i nie pozwól losowi, by niszczył mnie nadal. Powiedz tym wszystkim, co świecą jak słońce południa i wschodzą niczym jasne gwiazdy szczęścia, niech mi okażą swą najwyższą łaskę i niechaj moje pragnienie ukoją Więc bądźcie szczodrzy okazując rozrzutną szlachetność. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Wszyscy cieszyli się tym, co powiedział. Posypały się na niego podarki. Kiedy skończyliśmy, spytałem: - Skąd pochodzi ten księżyc w pełni ? A on odparł: Domem moim była Aleksandria, ale już dawno opuściłem jej gościnne mury. Teraz nocą przebywam w Nadżdzie, a za dnia podziwiam Al-Hidżazu chmury. MAKAMA SZESNASTA O ŚLEPCU Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Przejeżdżałem przez jakieś miasto w Ahwazie. W poszukiwaniu rzadkich słów i pięknych zwrotów dotarłem do obszernego placu, na którym zebrał się tłum wokół jakiegoś człowieka. Wszyscy słuchali go z uwagą. Człowiek ten rytmicznie uderzał laską o ziemię. Poczułem, że pod tym rytmem kryje się melodia. Przystanąłem z nadzieją, że usłyszę jakieś piękne słowa. Zacząłem przepychać się przez tłum gapiów, odsuwając jednego, popychając innego, aż wreszcie dotarłem do owego człowieka. Przyjrzałem mu się uważnie; był to człowiek o wielkim brzuchu, ślepy jak kret i całkiem niewidomy, odziany w szatę wełnianą. Obracał się jak zabawka na sznurku. Miał na sobie przydługi płaszcz, a ręce wspierał na lasce, do której przytwierdzone były dzwoneczki. Uderzał nią o ziemię rytmicznie, melodyjnie, ale smutno jakoś i boleśnie. Ze ściśniętą piersią mówił: O ludzie! Przygniatają mnie długi, żona chce, bym jej posag zwrócił. Kiedyś byłem bogaty i żyłem w dostatku, dziś mieszkam na pustyni jak przyjaciel biedy. O ludzie! Czy jest między wami jakiś wolny człowiek, który mi pomoże, kiedy los mnie ściga? O ludzie! Pośród tych nieszczęść straciłem cierpliwość, spadły ze mnie bezpieczne i przytulne płaszcze. Los rozrzutną ręką rozsypał po świecie cały mój dobytek ze złota i srebra. Teraz mieszkam w domu wielkim na piędź ziemi, gdzie mieści się tylko niewielki garnuszek. Gdyby Bóg zechciał skończyć moje życie, przyniósłby mi w ten sposób najlepszą nowinę. Czy między wami jest szlachetny człowiek, który zobaczy we mnie nagrodę dla siebie, chociaż nie może liczyć na żadną podziękę ? . Rzekł Isa Ibn Hiszam: I na Boga! wzruszone było moje serce, a oczy wypełniły się łzami. Dałem mu dinara, którego miałem przy sobie, a wtedy on powiedział: Jakże piękny jest ten niewielki pieniążek, żółtozłoty, lekki, ozdobny i okrągły. Omal że nie spływają zeń kropelki rosy. A jest on owocem najwznioślejszych trudów, duszą człowieka pełnego szczodrości, którą okazuje zgodnie ze swoim pragnieniem. O ty, którego pragnę wynieść pod niebiosa, nic nie dorówna twojej serdeczności! Idź więc i niechaj Bóg cię wynagrodzi. Niech Bóg zlituje się nad tym, kto zwiąże przyjaźń z pieniądzem należącym do tego człowieka, kto zechce cieszyć się towarzystwem choćby jego brata. Ludzie dali mu tyle, ile mogli dać, a wtedy on ruszył w dalszą drogę. Poszedłem za nim. Zaraz zorientowałem się, że udaje ślepego, bowiem zbyt szybko rozpoznał swojego dinara. A kiedy spotkaliśmy się w odosobnionym miejscu, wyciągnąłem moją prawą rękę do jego lewego ramienia i rzekłem: - Wyjaw, na Boga, swoją tajemnicę albo odkryj przynajmniej zasłonę! Wtedy on otworzył parę orzechowych oczu, a ja z jego twarzy zsunąłem zasłonę. I na Boga! Był to nasz szajch Abu al-Fath al-Iskandari. - To ty, Abu al-Fath? - spytałem. - Nie - odparł. Ja jestem niczym wzorzysta tkanina, która co chwilę zmienia swe kolory. Lecz nie pogardzaj najgorszą zdobyczą, bo nasze czasy też mają przedziwne humory. Więc czas największą głupotą popychaj, bo czas jak wielbłąd wierzga kopytami. Nie daj oszukać rozumu byle głupim słowem, bo świat nie rządzi rozumem, ale szaleństwami. MAKAMA SIEDEMNASTA BUCHARSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Pewnego dnia znalazłem się w głównym meczecie Buchary. Byłem w towarzystwie przyjaciół podobnych do gwiazdozbioru Plejad. Kiedy meczet napełnił się ludźmi, stanął przed nami człowiek ubrany w dwa zniszczone płaszcze. W jednym ręku trzymał pustą kiesę, a drugą ciągnął za sobą nagie dziecko wyniszczone przez nędzę, przemarznięte, okryte tylko płaszczem, który nie mógł uchronić go od szczękania zębami. Mężczyzna zatrzymał się i rzekł: - Niech na to dziecko popatrzą ci, których Bóg obdarzył potomstwem. Niechaj tej nędzy przyjrzy się ten, kto jej nie zaznał. O wy, którzy nosicie ubrania z jedwabiu i ciepłe płaszcze, mieszkacie w pięknych domach i pałacach. Wy nie zaznacie nieszczęść i nie będziecie pozbawieni następców. A zatem czyńcie dobro, jeśli macie możliwości bądźcie dobrzy, jeśli los wam sprzyja. Na Boga! Jeszcze niedawno żywiliśmy się sikbadżem, wszędzie towarzyszyły nam bystre wierzchowce, nasze ciała okrywały brokaty) a wieczorem odpoczywaliśmy wśród wspaniałych poduszek. Lecz opiekował się nami zdradliwy los, który przewrócił wszystko do góry nogami. Wierzchowiec zmienił się w pociągowe zwierzę, a brokat w wełnę. Teraz stoimy przed wami w opłakanym stanie. Oto pijemy z suchej piersi losu, a nędza wsadza nas na grzbiet marnych bydląt. Nasze oczy patrzą wzrokiem sierot. Wyciągamy rękę jak ci, którzy są pozbawieni wszystkiego. Czy istnieje ktoś szlachetny, kto rozjaśni ciemności tej nędzy i ostrze nieszczęść złagodzi? Potem usiadł na piętach i rzekł do swego dziecka: - Teraz twoja kolej! Dziecko zaczęło: - Czyż mogę jeszcze coś dodać do tego, co już powiedziałeś? Gdyby twoje słowa padły na włos, zgoliłyby go niechybnie; gdyby padły na skałę, rozbiłyby ją na miał. Musi być z kamienia serce, którego nie wzruszą twoje słowa. O ludzie! Czegoś takiego nie słyszeliście jeszcze nigdy. Więc niechaj każdy z was zainteresuje się szczodrością swojej ręki, niechaj przypomni sobie swoje własne jutro i niech pomyśli o mnie jak o własnym dziecku. Pamiętajcie o mnie, a ja będę pamiętał o was. Dajcie mi cokolwiek, a ja wam za to podziękuję. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Miałem wtedy przy sobie tylko pierścień, który natychmiast wcisnąłem mu na wskazujący palec. Wtedy on zaczął recytować wiersz, opiewający piękno owego pierścienia: Niezwykłym pięknem sam otoczył siebie i stał się niczym naszyjnik Oriona lub oszalały kochanek, który swoje szczęście ze smutkiem tuli namiętnie do serca. On pragnie znaleźć poza swą rodziną przyjaciela na dobre i na złe godziny. Jest rzadki i drogocenny, lecz ofiarodawca jest jeszcze bardziej drogocennym skarbem. Przysięgam, że jeśli ludzkość będzie słowem chwały, wtedy ja będę najprawdziwszą chwałą. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Daliśmy mu wtedy to, co było pod ręką, a on odszedł chwaląc nasze imię. Szedłem za nim aż do chwili, kiedy dokładnie ujrzałem jego twarz. I na Boga! Był to nasz szajch, Abu al-Fath al-Iskandari, a to dziecko było jego synem. Rzekłem więc: - Abu al-Fath! Osiwiałeś, a twój syn stał się już młodzieńcem! Gdzież pozdrowienia, gdzie serdeczne słowa? A on na to odparł: Jestem obcy, jeśli przypadkiem połączy nas droga, a przyjacielem, gdy razem ustawiamy namiot. Zrozumiałem wtedy, że nie chce ze mną rozmawiać, więc opuściłem go i poszedłem sobie MAKAMA OSIEMNASTA kazwinijska Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: W roku siedemdziesiątym piątym brałem udział w najazdach na graniczne miasta w okolicach Kazwinu. Pewnego razu po uciążliwej podróży przez wzgórza i doliny dotarliśmy do jakiejś wsi. Południowy żar zmusił nas do szukania schronienia w cieniu tamaryszków. Wśród drzew było źródło, którego woda - czysta jak płomień świecy j bardziej przeźroczysta niż łza - toczyła się niczym wąż wśród kamieni. Po posiłku poszliśmy w cień, żeby trochę odpocząć. Zanim ktokolwiek zdołał zasnąć, usłyszeliśmy głos bardziej przykry od ryku osła, a wraz z nimi kroki niepewne, jak stąpanie młodego wielbłąda. Towarzyszył im odgłos bębna, który brzmiał tak, jakby się wydobywał z głębi paszczy lwa. To obudziło nas zupełnie. Otworzyłem bliźniaki swoich oczu i zobaczyłem drzewo. Potem, przysłuchując się, usłyszałem słowa recytowane w takt bębna: Modlę się do Boga, aby mnie zechciał obdarzyć bezkresną przestrzenią i dostatnią łąką, rajskim ogrodem, w którym nie zabraknie nigdy najwspanialszych owoców dojrzałych do stołu. O ludzie! Jestem człowiekiem, który wraca dzisiaj z kraju niewiary. A dzieje moje są bardzo niezwykle. Co prawda wierzę w Boga, lecz przez wiele nocy nie byłem wierny Panu. Przyznaję, zwątpiłem. Ogryzałem kości niezliczonych zwierząt i często brałem udział w bezbożnym pijaństwie. Potem Bóg mnie prowadził, a jego starania wywiodły mnie z upodlenia niewiary i grzechu. Mój powrót do Boga kryłem przed towarzyszami i uwierzyłem całym mym pokornym sercem. Lecz klękałem przed Al-Lat lękając się wrogów i nie patrzyłem w stronę Al-Kaby ze strachu przed szpiegiem. Modliłem się do Boga, kiedy noc mnie skryła po trudnym i męczącym, pełnym zdrady dniu. «Panie, który mnie nawróciłeś, ratuj mnie w potrzebie, bo teraz jestem obcy pomiędzy swoimi!» Noc stała się dla mnie niebezpiecznym statkiem, a jedynym wielbłądem uparta stanowczość. Wiedz tylko, że szedłem nocą tak okrutną, iż nawet głowa dziecka mogłaby osiwieć. Aż wreszcie ominąłem kraje niebezpiecznych wrogów i sił ostatkiem dotarłem pod opiekę wiary. Rzekłem: «Oto widzę znak prawdziwej drogi, to znaczy, że bliskie jest zwycięstwo dane nam o"d Boga». Kiedy doszedł do tego bajtu, powiedział: - Ludzie! Przyszedłem do waszego kraju, bo pragnąłem tego. Nie wiodły mnie namiętność ani bieda. Pozostawiłem za sobą piękne ogrody i winną latorośl, dziewczęta w moim wieku o pełnych piersiach, doskonałe wierzchowce, mosty i groble, narzędzia i towarzyszy, wozy i niewolników. Odszedłem stamtąd niczym wąż, który wymyka się ze swojej nory, jak ptak, który wylatuje z gniazda. Religia miała dla mnie większą wartość od mojego świata. Wyszedłem z pustymi rękami, przemykając się tylko nocą. Gdybyście tak odważyli się odpłacić Bizantyńczykom pięknym za nadobne, odrzucić z powrotem ich kamienie, ogniu oddać jego iskry i pomóc mi w walce przeciw nim! Spróbujcie stawić im czoło razem ze mną! Nie trzeba mi od was więcej, niż potraficie, ani więcej, niż macie. Nie proszę o tysiące, przyjmę nawet odrobinę, a złem nie odpłacę. Każdemu przygotowałem co najmniej jeden los: albo sam będzie miał szczęście spotkać Boga, albo też ja będę go chwalił w modlitwie przed Bogiem. Dzięki temu wprowadzę go do bram nieba po luku ciemności. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Spodobało mi się piękno jego słów. Zrzuciłem z siebie okrycie snu, aby podejść do ludzi. I oto zobaczyłem mojego szajcha Abu al-Fatha al-Iskandariego z wzniesionym mieczem, w stroju, który zmieniał go nie do poznania. Kiedy mnie zobaczył, mrugnął porozumiewawczo i rzekł: - Niech Bóg zlituje się nad tym, kto mi dopomoże i podzieli się ze mną wszystkim, co sam osiągnął! Potem zebrał od ludzi, co miał zebrać, i spotkał się ze mną na osobności. Rzekłem do niego: - Czyżbyś był Nabatejeżykiem? A on na to odpowiedział: Czas przynosi to samo, co dało miejsce mego urodzenia. Pochodzenie jest w ręku czasu, więc odwraca się ono wraz z upływem minut. Jeśli spać idę jako zwykły Nabatejczyk, Arabem będę w chwili przebudzenia. MAKAMA DZIEWIĘTNASTA O SYNACH SASANA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Podczas jednej z moich podróży przybyłem do Damaszku. Pewnego dnia, kiedy siedziałem w drzwiach mojego domu, nagle zjawił się przede mną oddział synów Sasana. Ich głowy owinięte były turbanami, a ich ubrania ufarbowane ochrą na czerwono. Każdy z nich trzymał pod pachą kamień, którym uderzał się w pierś. Wszyscy byli posłuszni przywódcy. On wołał, a oni mu odpowiadali. Kiedy mnie zobaczył, rzekł: Pragnę otrzymać od ciebie chleb na czystym stole. Proszę o garść grubej soli, trochę świeżych jarzyn, delikatnego mięsa i ostrego octu. Pragnę młodego koźlęcia, świeżej baraniny, chcę trochę wody z lodem w przepięknym naczyniu i dzban dobrego wina, którym się uraczę, oraz szybkiego saki miłego i oczom, i sercu. Chcę podarunku zaraz po przyjęciu, ale nie zadowolę się byle drobiazgiem. Chcę też wierzchowca szlachetnej maści, który pode mną będzie pięknie kroczył, i chcę pięknych śpiewaczek, które w szeregu będą stać przede mną. Chcę niewolnika ładnego o wysmukłej talii, który wśród nocy będzie mi małżonkiem, zaś za dnia dobrym i czujnym służącym, poważny będzie w towarzystwie, a wesoły, kiedy tylko zostaniemy sami. Chcę także dostać od ciebie koszulę, płaszcz piękny i cenny turban. Chcę pary mocnych sandałów, w których do wychodka pójdę. Podasz mi grzebień i brzytwę, naczynie z wodą i ręcznik. 0 jakże miłym będę tutaj gościem, ty za to błyśniesz jako wspaniały gospodarz. I to już mi wystarczy, więcej nie pragnę niczego. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Dałem mu dirhama mówiąc: - Zapraszam cię do siebie. Przygotuję wszystko i będę ciebie oczekiwał. Postaram się sprawić ci przyjemność. Tak więc masz moją obietnicę na potem. A oto twój. dirham, który potraktuj jako przypomnienie. Weź pieniądze i czekaj na chwilę zaprosin. Wziął dirhama i ruszył do następnego domu. Myślałem, ze tani powie to samo co mnie. On jednak rzekł: 0 szlachetny! Zjawiłeś się tutaj niczym gałązka na wspaniałym drzewie. Mój ząb zapragnął mięsiwa, więc go wychłostaj chlebem i daj mi choć cokolwiek, ale daj natychmiast. Więc zdejmij rękę z pasa, rozwiąż dla mnie kiesę i zaczerpnij stamtąd obiema rękami po to, by swoją przyszłość czujnie zabezpieczyć. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Kiedy to wszystko dotarło do moich uszu, zrozumiałem, że słowom jego nie ma końca. Poszedłem za nim aż do jego schronienia. Ukryłem się tak by móc go obserwować nie będąc widziany przez niego. Przywódca i jego towarzysze zdjęli zasłony z twarzy. Okazało się wtedy, że przywódcą był Abu al-Fath al-Iskandari. Spojrzałem nań i rzekłem: - Cóż to za przebiegłość? A wtedy on wyrecytował: Nastały teraz - jak widzisz - okrutne i nieszczęsne czasy. . Tylko głupotę się chwali, a rozum hańbą jest i biedą. Pieniądze to duch złej niedoli na nędzę bezprzykładnie łasy. MAKAMA DWUDZIESTA O MAŁPIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy do Miasta Pokoju przybyłem wracając ze Świętego Miasta, poszedłem powałęsać się trochę nad brzegami Tygrysu. Oglądałem piękne budowle, uważnie studiowałem ich, szczegóły, aż wreszcie doszedłem do grupy ludzi, którzy z zaciekawieniem wyciągali szyje i zataczali się ze śmiechu. Zachęcony tym widokiem podszedłem bliżej i usłyszałem głos jakiegoś mężczyzny. Nie mogłem jednak dojrzeć jego twarzy, ponieważ panował tam wielki ścisk i tłok. Jak się okazało, był to człowiek z małpą, który kazał zwierzęciu tańczyć. Otaczający go ludzie parskali śmiechem. Rzuciłem się jak pies na tropie i ruszyłem do celu roztrącając wszystkich jak doświadczony kaleka. Ramię jednego gapia popychało mnie na bizuch drugiego. Wreszcie padłem ze zmęczenia na brody dwóch mężczyzn. Za gardło złapała mnie ślina wstydu. Omal nie zemdlałem w tym ścisku. Kiedy człowiek z małpą skończył swoje dzieło, a zebrani rozeszli się, wtedy wstałem i zdziwienie okryło mnie swoim płaszczem. Dokładnie zobaczyłem owego człowieka i okazało się, że był to Abu al-Fath al-Iskandari. Rzekłem: - Po cóż to poniżenie ? A on wyrecytował: Nie ja, lecz los jest wszystkiemu winien, więc rób wyrzuty nocy, która szybko mija. Dzięki głupocie mam wszystko, czego tylko pragnę, a moje ciało szata przepiękna spowita. MAKAMA DWUDZIESTA PIERWSZA MOSULSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy wracaliśmy z Mosulu szukając schronienia, bo zabrano nam karawanę i skradziono wielbłądzicę z siodłem, postanowiłem zatrzymać się w jednej z małych wiosek. Był wtedy ze mną Abu al-Fath al-Iskandari. Rzekłem do niego: - Co teraz zrobimy? - Zdajmy się na Boga - odrzekł i ruszyliśmy do domu, którego właściciel dopiero co umarł. Zebrały się tam płaczki i pełno było ludzi,'których serca wypalał smutek, a nieszczęście zmuszało do szarpania kołnierzy. Kobiety okazywały swój ból drapiąc się po twarzach. Al-Iskandari rzekł: .- W tej gęstwinie i dla nas jest palma, w tym stadzie i dla nas znajdzie się owieczka. Wszedł do domu z zamiarem obejrzenia zmarłego. Związano już nosze, zagrzano wodę, żeby umyć ciało, przygotowano trumnę, żeby je pogrzebać. Widząc to al-Iskandari schwycił nieboszczyka za szyję, wymacał tętnicę i powiedział: - Ludzie! Bójcie się Boga! Nie grzebcie go, przecież on żyje! Chwyciła go tylko choroba i opanowała niemoc. Ale ja oddam go wam za dwa dni z otwartymi oczami. Rzekli: - Skąd ci to przyszło do głowy ? Odpowiedział im: - Kiedy człowiek umiera, jego tyłek robi się zimny. Ale tego tutaj dotykałem i stwierdziłem, że jeszcze żyje. Wyciągnęli ręce do jego tyłka i rzekli: -Rzeczywiście jest tak, jak powiedziałeś. Trzeba zrobić tak, jak każesz. Wtedy Al-Iskandari podszedł do zmarłego, ściągnął z niego okrycie, zawiązał mu turban na głowie, na rękach zawiesił amulety, wlał do ust oliwy, kazał opróżnić dom i powiedział: - Zostawcie go i nie przeszkadzajcie! Nie odzywajcie się nawet wtedy, kiedy usłyszycie jęki! Potem wyszedł, ale wieść o tym, że umarły ożył, już się rozeszła. Ze wszystkich domów zaczęto nam przynosić dary, sąsiedzi przychodzili do nas po kolei, aż zapełniła się nasza kiesa, a worek podróżny pełen był twarogu i daktyli. Na próżno jednak szukaliśmy okazji do ucieczki. W końcu nadeszła chwila spełnienia kłamliwej obietnicy. Al-Iskandari powiedział: - Czy słyszeliście jakieś odgłosy z domu chorego? Albo może zauważyliście jakieś znaki? Odpowiedzieli, że nie. Na to Al-Iskandari: - Skoro nie wydał żadnego dźwięku od chwili, gdy stamtąd wyszedłem, znaczy to, że czas jego jeszcze nie nastał. Zostawcie go do jutra, żeby przekonać się, czy naprawdę umaił. Jeśli tylko usłyszycie jego głos, dajcie mi znać natychmiast, żebym mógł go leczyć i naprawić to, co zniszczyła choroba. Rzekli: - Ale żeby to nie trwało dłużej niż do jutra! Odpowiedział im: - Tak też się stanie. Kiedy usta poranka roześmiały się, a światło rozpostarło swoje skrzydła na horyzoncie, mężczyźni i kobiety nadeszli wielką gromadą i rzekli: - Chcemy, żebyś wyleczył chorego i przestał nareszcie gadać. Al-Iskandari odpowiedział: - Chodźcie więc ze mną do chorego. Zdjął amulety z rąk nieboszczyka, zerwał turban i powiedział: - Połóżcie go twarzą w dół! Kiedy go położyli, powiedział: - Postawcie go na nogi! Kiedy go postawili, powiedział: - Odsuńcie się od niego! Kiedy zmarły upadł na ziemię, Al-Iskandari jęknął i rzekł: -Przecież on nie żyje! Jak mogę go ożywić? Wtedy posypały się na niego kopniaki i spadły ciosy tak liczne, ze gdy jedna ręka podnosiła się do góry, druga już nań spadała. Potem wszyscy obstąpili zmarłego, a my tymczasem uciekliśmy do wsi leżącej nad brzegiem wadi. Prąd wody nieustannie zmieniał kierunek rzeki i podcinał brzegi, na których znajdowała się wioska. Przerażeni i wyczerpani mieszkańcy czuwali po nocach w obawie przed wodą. Al-Iskaadari rzekł: - Uspokoję tę wodę i nie dopuszczę, żebyście dłużej znosili tę hańbę. Waszej wsi zwrócę wszystko to, co utraciła. Posłuchajcie mnie i bez mojej wiedzy nie róbcie niczego! Rzekli: -A co rozkażesz? Odpowiedział im: - W korycie tego wadi zarżnijcie żółtą krowę, a do mnie przyprowadźcie dziewicę. Potem odprawcie ze mną dwie modlitwy, a Bóg nałoży jarzmo na wodę i w cuglach poprowadzi ją przez pustynię. Jeśli woda nie skręci, macie prawo żądać mojej krwi. Rzekli: - Uczynimy, jak każesz. Zabili krowę, dali mu za żonę młodą niewolnicę, a on zabrał się do odprawiania z nimi owych dwu modlitw. Abu al-Fath powiedział: -Ludzie! Pilnujcie się! Niechaj przy wstawaniu nikt się nie potknie, niech przy klękaniu nikt nie wstaje zbyt szybko, niech nikt nie podnosi za wcześnie głowy przy pokłonach, a siedząc niechaj każdy recytuje najprawdziwsze słowa Proroka! Jeśli będziecie wstawali za szybko, próżne będą wasze nadzieje, a praca wasza niepotrzebna. Bądźcie zatem cierpliwi w pokłonach, bo będą one wyjątkowo długie. Abu al-Fath zaczął pierwszy pokłon, a stał przy tym prosto jak gałązka palmy i tak długo, że w końcu wszyscy zaczęli odczuwać ból w żebrach. Potem klęczał długo, aż zebrani pomyśleli, że zasnął, ale nikt nie odważył się podnieść głowy. Potem usiadł na piętach i rozpoczął drugą modlitwę, dając mi przy tym tajemny znak. Wstałem i opuściłem wadi razem z nim, zostawiając ludzi na klęczkach. Nigdy już nie dowiedzieliśmy się, co zgotował im los Abu al-Fath wyrecytował: Takich jak ja Bóg od siebie nigdy nie odsuwa, bo gdzie znajdziesz człowieka podobnego do mnie? Na Boga! Jakże wielka jest ludzka głupota, skoro każdy mi ofiaruje to, czego zapragnę. Wziąłem dla siebie wszystko co najlepsze, płacąc złudną nadzieją, kłamiąc nieprzytomnie. MAKAMA DWUDZIESTA DRUGA O MADIRZE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Byłem w Basrze razem z Abu al-Fathem al-Iskandarim, człowiekiem, który miał na zawołanie potoczysty język, a niezwykły dar wymowy posłuszny był jego woli. Zaproszono nas do pewnego kupca, gdzie podano madirę, dumę mieszkańców miast. Leżała na drewnianym półmisku, zapowiadając zdrowy posiłek, który zapewniłby imamat nawet Mu'awii. Rozchodził się od niej taki blask, że aż wzrok trzeba było odwracać. Kiedy madira zajęła już swoje miejsce na stole i zagnieździła się w sercach, Abu al-Fath al-Iskandari zaczął ją przeklinać, obrzucać wyzwiskami gospodarza, ganić madirę i tych, co ją jedzą, kląć na nią i na jej kucharza. Z początku myśleliśmy, że żartuje, ale okazało się, iż była to szczera prawda. Odszedł od stołu, odmawiając zjedzenia madiry. Kazaliśmy więc zabrać ją, a z nią razem odeszły nasze serca, za nią pobiegły nasze spojrzenia, ciekła nam ślinka z ust, oblizywaliśmy wargi, paliły się do niej nasze wątroby, a dusze szły jej śladem. Trzeba było jednak spełnić jego życzenie. Zapytałem, o co mu właściwie chodzi. Rzekł: - Moja historia z madirą jest dłuższa od tego, co przez nią wycierpiałem. Gdybym zaczął opowiadać o tym, byłoby mi trudno powstrzymać się od przekleństw i tylko niepotrzebnie zabrałbym wam czas. Rzekliśmy: - Koniecznie nam o tym opowiedz! Wtedy on zaczął: - Kiedy byłem w Bagdadzie, pewien kupiec zaprosił mnie na madirę. Trwał przy swoim zaproszeniu nieugięty jak pies siedmiu braci śpiących. W końcu zgodziłem się i ruszyliśmy do jego domu. Przez całą drogę wychwalał swoją żonę, ręczył za nią swoją osobą, opisywał je) zręczność w sztuce przygotowywania madiry i jej mistrzostwo w gotowaniu tej wspaniałej potrawy. Mówił: - Panie mój! Żebyś ją zobaczył przepasaną fartuchem, biegającą w kółko od piekarnika do garnka i od garnka do piekarnika. Jak ona dmucha na ogień! Jak rozbija przyprawy! Żebyś zobaczył, jak dym osmala tę piękną twarz i brudzi jej śliczny policzek! Taki widok zadziwiłby twoje oczy. Kocham ją, bo i ona mnie kocha - a dla mężczyzny nie ma większego szczęścia niż to, że karmiony jest przez swoją towarzyszkę i uszczęśliwiany przez nią, tym bardziej jeśli ulepiona jest z tej samej gliny co on.- Bo moja żona jest córką mojego najbliższego stryja, więc jej rodzina jest moją rodziną, jej miasto jest moim miastem, jej natura jest moją naturą, jej pochodzenie jest moim pochodzeniem. Z tym że ona ma lepsze maniery niż ja, jest też piękniejsza ode mnie. I tak przyprawiał mnie o ból głowy opisując swoją żonę. Wreszcie doszliśmy do jego dzielnicy, a wtedy zaczął mówić: - Panie mój! Widzisz tę dzielnicę? To najlepsze miejsce w Bagdadzie. Najwybitniejsi ludzie starają się tu zamieszkać, największe osobistości pragną tutaj osiąść. A przecież jest to dzielnica zwykłych kupców! Wszyscy sąsiedzi są kupcami, zaś mój dom jest największą perłą w naszyjniku tej dzielnicy i znajduje się w samym jej środku. Jak myślisz, panie mój, ile kosztował mnie ten dom? Jeśli nie wiesz dokładnie, powiedz w przybliżeniu. - Dużo - powiedziałem. Rzekł na to: - Boże wielki! Jak bardzo się mylisz! I mówisz tylko, że dużo? Westchnął głęboko i powiedział: - Chwała niech będzie temu, który nie wie. Doszliśmy do bramy jego domu, a on powiedział: - To jest mój dom. Jak myślisz, panie mój, ile kosztowało mnie to okno! Na Boga! Zapłaciłem za nie więcej, niż to jest możliwe. Zrujnowało mnie doszczętnie. Jak ci się podoba wykonanie i kształt ? Na Boga! Widziałeś kiedyś podobne ? ' Przyjrzyj się szczegółom jego wykonania, obejrzyj sobie, jak piękne są jego wygięcia, kreślone jakby cyrklem. Przypatrz się biegłości stolarza w wykonaniu tych drzwi. Ile kawałków drzewa zużył na nie? Odpowiedz mi: «A skąd mam wiedzieć?» Zrobił je z jednego kawałka teku, nie zgniłego i nie przeżartego przez robaki. Gdy poruszyć nimi, wydają jęk, gdy w nie zastukać, dudnią. A kto je zrobił, panie mój ? Zrobił je Abu Ishak Ibn Muhammad al-Basri. A jest on człowiekiem, który ubiera się czysto, jest zręczny w robieniu drzwi i ma lekką rękę do swojej roboty. Jakże wspaniały to człowiek! Na me życie! Nigdy nie zwróciłbym się o pomoc do innego człowieka niż on! A czy widzisz tę kołatkę? Kupiłem ją od Imrana na suku dziwów za trzy dinary emira Mu'izza. Ileż, panie mój, jest w niej czystego mosiądzu? Cztery ratle. Obraca się ona na śrubie. Porusz nią, na Boga! Potem uderz i przyjrzyj się jej. Na me życie! Kupuj kołatki wyłącznie u niego, bo tylko on sprzedaje takie cuda. Potem zastukał w drzwi i weszliśmy do przedsionka, a on powiedział: - Niech Bóg cię zaludnia, mój domu, i niechaj ścian twoich nie niszczy. Jakże mocne są twoje mury, solidna budowa i silne fundamenty! Przyjrzyj się, na Boga, schodom, sprawdź wejścia i wyjścia, a potem spytaj mnie: jak to zdobyłeś? Ile cię kosztowało zabiegów, zanim podpisałeś umowę o kupno? Miałem sąsiada, który zwał się Abu Sulajman i mieszkał w tej dzielnicy. Miał on pieniądze, których nie pomieściłby żaden skarbiec, i drogocenności, których nie zważyłby nikt. Kiedy umarł, cały majątek przeszedł w spadku na jego syna, który wszystko wydał na wino i muzykę, roztrwonił na grę w nard i na hazard. Obawiałem się, że przez swoje kłopoty będzie zmuszony sprzedać również dom i tym samym wystawi go na niebezpieczeństwo, mnie zaś ominie okazja kupienia tego domu i do końca życia będą mnie męczyły wyrzuty sumienia. Zabrałem więc ze sobą jakieś ubrania, których nie mogłem sprzedać, i poszedłem do niego. Wszystko kupił ode mnie. Miał mi zapłacić, jak tylko zdobędzie pieniądze. Ale człowiek, który zbankrutował, uznałby to za dar, zadłużony zaś za podarunek. Poprosiłem, żeby poświadczył mi swój dług, co też uczynił, zapisując go na moje nazwisko. Nie śpieszyłem się z żądaniem zwrotu pieniędzy do czasu, kiedy jego sytuacja stała się bardzo trudna. Dopiero wtedy przyszedłem, żeby zażądać zwrotu pieniędzy. Poprosił o trochę czasu, na co przystałem. Chciał też, żebym mu znów przyniósł jakieś nowe ubrania, więc przyniosłem, ale tym razem kazałem mu zaręczyć swoim domem. Chętnie dał mi takie poświadczenie na piśmie. Potem nakłaniałem go stopniowo do sprzedaży domu, co mi się w końcu udało dzięki pomocnemu przypadkowi i sprzyjającym okolicznościom. Ileż to ludzi wysila się, żeby ci, którzy siedzą bezczynnie, zdobyli wszystko! Ja dzięki Bogu miałem szczęście, a i okoliczności były mi łaskawe. I wiedz, panie mój, że pewnej nocy, kiedy już cały dom i wszyscy jego mieszkańcy spali, usłyszałem nagle stukanie do drzwi. Któż to może pukać o tak niewłaściwej porze? Okazało się, że jest to kobieta trzymająca w ręku naszyjnik pereł pięknych jak woda i delikatnych jak złudzenie. Chciała go sprzedać. Kupiłem go szybko jak złodziej za śmiesznie niską cenę. Będzie z niego oczywisty pożytek i wielka korzyść za bożą pomocą i przy twoim poparciu. Opowiedziałem ci to zdarzenie, abyś poznał moje szczęście do interesów, bo szczęście potrafi wycisnąć wodę nawet z kamienia. Boże wielki! Przecież i tak tylko ty sam możesz powiedzieć sobie najszczerszą prawdę i tylko tobie najbliższy jest twój dzień wczorajszy! A tę matę kupiłem na wyprzedaży. Pochodzi ona z rodziny Al-Furat, z czasów kiedy trwały walki i grabiono ich mienie. Szukałem takiej przez długi czas, ale nie mogłem znaleźć. Lecz los jest jak kobieta ciężarna - nigdy nie wiadomo, co urodzi. Tak się złożyło, że poszedłem do Bab at-Tak i zobaczyłem ją na targu. Przyjrzyj się, na Boga, jej delikatności i miękkości! Co za wyrób; jakie kolory, jakie rozmiary! Podobne spotyka się bardzo rzadko. Gdybyś słyszał o wyplataczu mat Abu Imranie, wiedz, że to jego robota. Ma syna, który odziedziczył po nim sklep. Tylko u niego można znaleźć tak wspaniałe maty. Na me życie! Kupuję maty tylko w jego sklepie! Ale człowiek wierzący jest dobrym doradcą dla swych braci, a zwłaszcza przy stole. Powróćmy zatem do madiry, bo nastało już południe. Chłopcze! Misę i wodę! Powiedziałem sobie: Boże wielki! Nareszcie odetchnę, koniec już bliski! Kiedy przyszedł służący, kupiec powiedział: - Widzisz tego chłopca ? Jest z pochodzenia Europejczykiem, ale wychował się w Iraku. Podejdź no, chłopcze, odkryj głowę, odsłoń nogi i ramiona, pokaż swoje zęby! Zbliż się, potem cofnij się! Kiedy służący wykonał jego polecenia, kupiec powiedział: - Na Boga! I kto go kupił ? Kupił go, na Boga, Abu al-Abbas, handlarz niewolników. Postaw misę i podaj dzban! Służący postawił misę, a kupiec wziął ją do ręki, zaczął obracać i przyglądać się jej. Potem postukał w nią i powiedział: - Spójrz tylko na nią! Wygląda jak rozpalony płomień lub kawałek złota. Materiał jest z Syrii, a zrobiono ją w Iraku. Tego cuda nie zniszczy nawet czas. Znała ona pałace wielu królów. Przyjrzyj się, jaka jest piękna, i spytaj mnie, kiedy ją kupiłem. Na Boga! Kupiłem ją w roku głodu i długo odkładałem na tę właśnie chwilę. Chłopcze! Dzban! Kiedy służący przyniósł dzban, kupiec zaczął go obracać, a potem powiedział: - Spójrz tylko! Jego dziobek świetnie pasuje do tej misy. A ta misa nadaje się tylko do tego gościnnego pokoju. Zaś ten pokój tylko do tego domu. A dom ten upiększa tylko gość taki, jak ty. Nalej, chłopcze, wody, bo czas jeść! Na Boga! Czy widzisz, jak czystą jest ta woda? Jest błękitna jak kocie oko, czysta jak kryształ. Wzięto ją z Eufratu. Leżała przez całą noc, aż stała się podobna do płomienia świecy i wilgoci łzy. Ale nieważne, kto ją nalewał. Najważniejsze jest naczynie. A przekonać się można o tym, kiedy się ją pije. O! A ten ręcznik! Spytaj mnie o jego dzieje. Materiał utkano w Dżurdżanie, a wygląda, jakby był z Arradżanu. Trafił mi się, więc go kupiłem. Część żona wzięła na spodnie, a część poszła na ręcznik. Na spodnie zużyła dwadzieścia łokci i prawie siłą musiałem wyrwać ód niej ten kawałek. Oddałem go do krawca, który uszył z niego ten właśnie ręcznik. Potem przyniosłem go do domu i trzymałem w skrzyni, chowając przed gośćmi, którzy lubią piękne rzeczy. Żadni pospolici Arabowie nie zbrukali go swymi rękami, kobiety też nie dotykały go swoimi policzkami. Każda wspaniała rzecz ma swój dzień, a każdy przedmiot odpowiednich dla niego ludzi. Chłopcze! Stolik! Czas się dłużył, dłużyły się moje zmagania, długo też nie podawano półmisków ani jedzenia, a wszystko przez tę gadaninę. Przyszedł służący, niosąc stolik. Kupiec od razu zaczął go obracać, stukać w niego koniuszkami palców, sprawdzać zębami. Potem powiedział: - Niech Bóg zaludnia Bagdad! Jak piękne są tutaj towary, jak wspaniali rzemieślnicy! Przyjrzyj się, na Boga, temu stolikowi. Popatrz na jego blat. Jaki on lekki! z jak twardego drzewa go zrobiono! Jaki ma piękny kształt! Powiedziałem: -No i co z tego, że ma taki kształt? Kiedyż zaczniemy jeść! Już zaraz. Pośpiesz się, chłopcze, z jedzeniem. Ale nogi tego stolika... Rzekł Abu al-Fath al-Iskandari: - Wzburzyła się moja dusza i powiedziałem: - Zostało jeszcze pieczywo i jak się je robi, został chleb i jego opis, miejsca, gdzie się kupuje pszenicę, jak się ją przewozi, w jakim młynie miele, w jakiej dzieży robi ciasto, w jakim piecu piecze, ile zapłacono piekarzowi, skąd wzięto drewno na opał i kiedy je suszono, jak je układano, żeby dobrze wyschło, jak chroniono, żeby się nie przesuszyło. Został też piekarz i jaki on był, praktykant i jego charakter; pochwała mąki, opis drożdży, soli i solniczki. Potem zostały też różne naczynia, skąd się one, wzięły i jak je wydobyto od sprzedawcy. Kto ich używał, kto je zrobił. A także ocet i jak oczyszcza się winogrona albo gdzie się kupuje daktyle. Jak przygotowano tłocznię, jak wyciskano sok, jak smołowano beczki, jaka jest ich cena i objętość. Zostały jeszcze warzywa, jak je zrywano i w jakim wysiano ogrodzie. Jak się je oczyszcza z ziemi. Została madira, jak kupowano mięso, dodawano tłuszczu, jak przygotowano garnek, rozpalono ogień, tłuczono przyprawy, pora, w jakiej ją nastawiono, i chwila, w której pojawił się sos. I tak ciągnie się i potężnieje to przemówienie, a jego końca nie widać. Wstałem, a on spytał: - Dokąd chcesz pójść? Rzekłem: - Za potrzebą. Powiedział: -Panie mój! Chcesz pójść do wychodka, w porównaniu z którym wiosenny pałac emira i letnia rezydencja wezyra są niczym! Jest on wygipsowany z góry, u dołu znajduje się beczka. Jest kryty dachem, ma marmurową posadzkę, ściany są tak Śliskie, że nie przejdzie po nich nawet mrówka, a mucha ślizga się po posadzce. Są tam drzwi na zawiasach zrobionych z blachy i kości słoniowej, podwójne, trudno je sobie nawet wyobrazić. Goście życzyliby sobie, żeby tam jeść! Rzekłem: - Jedz sobie sam, a o wychodku nie będziemy mówić! Podszedłem do drzwi i w pośpiechu wybiegłem z jego domu. Zacząłem pędzić, a on leciał za mną krzycząc: - Abu al-Fath! Madira! Chłopcy na ulicy pomyśleli, że madira to moje przezwisko, więc zaczęli krzyczeć tak samo jak on. Rzuciłem w jednego z nich kamieniem, taki byłem wściekły. Kamień uflerzył chłopaka w turban i rozbił mu głowę. Spadły na mnie sandały, kopniaki, uderzenia, bito mnie po głowie, a potem uwięziono. Przesiedziałem dwa lata w nieszczęściu i poprzysiągłem sobie, że nie zjem madiry, póki żyję. Mieszkańcy Hamadanu, czyż można mnie winić? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Przyjęliśmy jego usprawiedliwienie, składając podobną przysięgę. Ktoś powiedział: Niegdyś madira służyła ludziom wolnym, dziś wywyższa podłych nad dobrymi. MAKAMA DWUDZIESTA TRZECIA O AMULECIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy wędrując po obcych krajach dotarłem wreszcie do nadmorskiego miasta, gotów byłem zapłacić nawet pełny okup, byleby tylko jak najprędzej wrócić do domu. Od ojczyzny dzieliły mnie wzburzone garby fal morskich, zaś podróż statkiem groziła zbłąkaniem. Poprosiłem jednak Boga o błogosławieństwo na drogę powrotną i wsiadłem na statek, chociaż groziło to zgubą. Kiedy znaleźliśmy się na pełnym morzu, okryła nas noc iprzygarnęła do siebie ociekająca strumieniami chmura, która gnała przed sobą góry innych, szaroczarnych chmur. Wiatr przewracał fale jedna na drugą i wzmagał siłę deszczu. Znaleźliśmy się między dwoma morzami na łasce losu, nie znając innego ratunku jak tylko w modlitwie, nie znając innego wyjścia jak tylko w płaczu, szukając pomocy jedynie w nadziei. Noc, która nas ogarnęła, była podobna do tej, jaką w swoich wierszach opisał An-Nabigha. Jeden przez drugiego zaczęliśmy skarżyć się i płakać. Był wśród nas mężczyzna, którego powiek nie zmoczyły łzy, a oczy nie zaszły wilgocią. Był zadowolony z siebie i spokojny, zaś jego dzielne serce było wolne od trosk. Boże wielki! Jak bardzo nas to zadziwiło! Zapytaliśmy go: - Cóż chroni cię przed strachem ? - Amulet - odparł - którego posiadacz nie może zatonąć. Gdybym zechciał, każdemu z was mógłbym dać taki amulet -dodał. Każdy z nas pragnął tego amuletu, więc zaczęliśmy go prosić. Wtedy mężczyzna powiedział: - Nie dam wam nic, dopóki każdy z was nie da mi dinara i nie obieca dać drugiego, jeśli wyjdzie zdrów z tego niebezpieczeństwa. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Zapłaciliśmy mu - tak jak chciał - gotówką, obiecując, że dotrzymamy słowa. On zaś włożył rękę do kieszeni i wyjął szkatułkę z kości słoniowej zawiniętą w kawałek jedwabiu. W szkatułce były skrawki papieru. Każdemu z nas dał po jednym skrawku. Kiedy statek uratował się, a my byliśmy już w mieście, zażądał od ludzi spełnienia obietnicy. Wszyscy mu zapłacili. A kiedy przyszła kolej na mnie, powiedział: - Zostaw sobie tego dinara! - Zgoda - odparłem - ale pod warunkiem, że wyjawisz mi, skąd jesteś. Rzekł: - Jestem z Aleksandrii. - A jak. to się stało - spytałem - że twoja wytrwałość zwyciężyła, nasza zaś zawiodła. Wtedy on wyrecytował: Gdyby nie moja wytrwałość, kiesa nie byłaby pełna; a sławy nie zdobędzie, kto strachu nie okiełzna. A zresztą to, co dostałem, szkody mi nie przyniosło, wzmocniło tylko siły i dało mi świetną zabawę. A gdybym przypadkiem zatonął, któż by wyjaśnił tę sprawę? MAKAMA DWUDZIESTA CZWARTA O DOMU DLA OBŁĄKANYCH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Razem z teologiem Abu Dawidem przyszedłem do domu dla obłąkanych w Basrze. Spotkaliśmy tam jakiegoś szaleńca, który uważnie się nam przyglądał. Po upływie dłuższe chwili powiedział: - Jeżeli ptak wywróżył mi prawdę, jesteście tutaj obcy! - To prawda - odparliśmy. - Na Boga, z jakich wywodzicie się ojców? - Ja jestem Isa Ibn Hiszam - rzekłem - a to teolog Abu Dawud. - Czy Abu Dawud al-Askari ? - spytał. - Tak - odrzekłem. - Przeklęte niech będą te twarze i ich właściciele! - rzekł. -Wybór należy do Boga, a nie do jego niewolników. Wszystkie sprawy są w rękach Boga, a nie w lękach ludzi! Zaś wasze życie, magowie muzułmanów, kierowane jest przeznaczeniem. Umieracie nie mając wyboru, jesteście siłą prowadzeni do tego, co wam przeznaczone. «A nawet gdybyście byli w swoich domach, ci, którym pisana jest śmierć, w porę zjawią się przy swoich łożach». Czy byłoby sprawiedliwie, gdyby sprawy miały się tak, jak opisujecie? Mówisz: «Kto stworzył niesprawiedliwość, sam jest niesprawiedliwy. A do tego jeszcze: «Kto stworzył śmierć, jest śmiertelny! Czy wiecie o tym, że jesteście w swojej religii bardziej wstrętni aniżeli iblis? Albowiem iblis rzekł: Panie, dlatego żeś mnie sprowadził na złą drogę...» - i w ten sposób przyznał się do swojego grzechu, podczas gdy wy nie chcecie się przyznać. Iblis zatem uwierzył, wy natomiast jesteście niewierzący. Powiadacie: «Człowiek może wybrać, więc niechaj wybiera. Ale czyż wybraniec rozcina brzuchy, wyjmuje oczy i wrzuca w przepaść swoich synów? Czy przymus jest tylko taki, jakim wy go widzicie? Przymus przychodzi drogą siły albo objaśniania. Poniżające jest to, że pogardzacie Koranem, a hadisy wywołują wasz gniew. Odchodzicie od wiary słysząc słowa: «Kogo Bóg wprowadził w błąd, tego już nikt nie wyprowadzi na właściwą drogę. Kiedy zaś słyszycie: «Dla mnie stworzono ziemię, mnie pokazano jej regiony wschodnie i zachodnie - zaprzeczacie temu. Kiedy słyszycie: Ukazano mi rajski ogród. Chciałem zerwać kilka owoców. I wtedy ukazał się ogień piekielny, który szybko zbliżał się do mojej ręki - kiwacie głowami i kręcicie szyjami. Kiedy jest mowa o cierpieniach w grobie, wy odpowiadacie na to oburzeniem; wzruszacie ramionami przy opowieści o drodze nad ogniem. Gdy ktoś wspomina wagę, powiadacie: •Puste są jej szale, zaś kiedy jest mowa o Księdze, mówicie: >Oprawa jej jest ze skóry. O, wrogowie Księgi i hadisul W co zwątpiliście? Czy lekceważycie cuda, Boga i jego Wysłannika? Wielu było takich, którzy zwątpili i stali się hańbą dla hadisu. Teraz wy jesteście tymi, którzy wątpią, a każdy z was nawet dla hańby jest hańbą. O zniewieściali charydżyci! Jesteście tacy jak oni, tyle ze nie w walce. A ty, Ibn Hiszamie, czytając Księgę wierzysz w jedno, zaś w co inne wątpisz. Słyszałem, że łoże dzieliłeś z diablicą, która pochodzi od tych odszczepieńców. Czyż Bóg nie zabronił ci szukać przyjaciół pomiędzy wrogami? Biada ci! Dlaczego dla swego nasienia nie wybrałeś nikogo lepszego, czemu nie pomyślałeś o swoim potomstwie? A potem dodał: Boże Wielki! Uczyń ich lepszymi. Niechaj twoi aniołowie będą moimi świadkami! Rzekł Isa Ibn Hiszam: Ani ja, ani Abu Dawud nie umieliśmy znaleźć żadnej odpowiedzi. Czując się niepewnie odeszliśmy od tego szaleńca. Zauważyłem, że Abu Dawud był bardzo zgnębiony. Przed pożegnaniem powiedział: - Na imię twego ojca! Co on miał na myśli mówiąc o «diablicy»? - Nie wiem, na Boga - odparłem - choć prawdę mówiąc miałem zamiar wydać córkę za jednego z nich, nikomu jednak nie mówiłem o tym i, na Boga, nigdy tego nie uczynię. -Boże Wielki! To nie-mógł być nikt inny jak tylko zakuty w kajdany szatan we własnej osobie! - rzekł Abu Dawud. Zawróciliśmy. Widząc nas, ów człowiek z miejsca zapytał: - Być może chcecie dowiedzieć się o mnie czegoś, co nie jest wam znane? -Przed chwilą dowiodłeś nam - rzekliśmy - że dobrze znasz nasze sprawy i nie jest ci obce nic, co kryją nasze serca. Powiedz nam, kim jesteś ? Wtedy ów człowiek odkrył swoją tajemnicę mówiąc: Ja jestem źródłem najwspanialszych cudów, znam doskonale prawa najróżniejsze. Dla prawdy jestem niczym garb wielbłąda, ale dla kłamstwa groźniejszym od skały. Na ziemi Boga jestem jak złudzenie, choć Aleksandria była dla mnie domem. Wieczorem jestem wiernym wśród wiernych w meczecie, zaś rankiem księdzem w tutejszym zakonie. MAKAMA DWUDZIESTA PIĄTA O GŁODZIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Byłem w Bagdadzie w czasach wielkiego głodu. Przystałem do kompanii, która chociaż niewielka, błyszczała wspaniałością niczym gwiazdy Plejad. Zjawiłem się tam o nic nikogo nie prosząc. Wśród nas był sepleniący młodzieniec, któremu brakowało jednego zęba. W pewnej chwili odezwał się do mnie: - Cóż cię do nas sprowadza ? - Dwie sprawy - odparłem - z których żadna nie przynosi sławy. Otóż jestem jak ten biedak, którego głód wycieńczył, i jak podróżny, który do domu nie może powrócić. Wtedy młodzieniec rzekł: - Którą z tych dziur mamy załatać najpierw ? - Głód - odparłem - bo jest on ponad moje siły. - A co byś powiedział o kawałku chleba, o czystym stole, świeżych warzywach, bardzo ostrym occie, doskonałych daktylach i o cierpkiej gorczycy, o smażonym i dobrze posolonym mięsie ? Zaraz ci je ktoś poda, ktoś, kto nie będzie długo obiecywał ani nie nadużyje twojej cierpliwości. Potem raz za razem poda ci w złotych kielichach gronowe wino. Czy to ci się spodoba, czy też może wolałbyś się udać tam, gdzie zebrali się mądrzy ludzie, gdzie łoża są wyściełane, gdzie są przepiękne kwiaty i doskonały muzykant, którego oczy i szyja przypominają gazelę? Jeżeli nie odpowiada ci ani to, ani tamto, to co powiesz na delikatne mięsa, na rybę rzeczną, pieczone bakłażany, wino z Kutrubbul, rajskie jabłka i miękkie łoże na wysokim miejscu u stóp szemrzącego strumyka, którego gadatliwa woda wypływa z raju pełnego rzek? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Powiedziałem do niego: - Jestem niewolnikiem wszystkich tych trzech rzeczy! Na to chłopak powiedział: - Ja też służyłbym im wierniej gdyby tylko istniały. Rzekłem: - Oby ci Bóg nie dał życia! Rozbudziłeś moje. pragnienie, które rozpacz zabiła natychmiast, a ty pogrzebałeś. Z jakich ruin się wywodzisz? Odparł: Pochodzę spośród Aleksandryjczyków, z czystego źródła, które rozumami włada. Ludzie są głupi i czasy są głupie, więc i ja wierzchowca głupoty dosiadam. MAKAMA DWUDZIESTA SZÓSTA SYRYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy obejmowałem w Syrii urząd sędziego, zjawili się u mnie mężczyzna i dwie kobiety. Wszyscy byli wzburzeni i zdenerwowani. Jedna z kobiet zgłaszała pretensje do zwrotu wiana, druga zaś żądała rozwodu i stałej pensji. Rzekłem wiec do mężczyzny: - Co powiesz o tej, która domaga się wiana? - Niechaj Bóg umacnia sędziego! Jakiego wiana? Ja jestem tu obcy, pochodzę z Aleksandrii. Na Boga! Nie jest brzemienna z mojego powodu, nie obdarzyła mnie wielkim uczuciem, nie przysporzyła mi także nazbyt wielu zmartwień, a moja męskość nie miała z niej żadnej pociechy. - Czy zbliżałeś się do niej ? - spytałem. - Tak - odparł - ale usta jej były zimne, pierś niezbyt jędrna, brzuch nie rodził, oczy miała zamglone tęsknotą, jej język nie był językiem, a wnętrze nie było ciasne tak, jak ja to lubię. Zwróciłem się do kobiety i spytałem, co o tym wszystkim sądzi. - Niech Bóg wspomoże sędziego! On jest bardziej kłamliwy od swoich nadziei, wstrętniejszy od swojej roboty, bardziej godny pogardy niż jego wybryki, zaś w zbliżeniu marniejszy i bardziej wstrętny niż jego własne podbrzusze. Na Boga! W jego ustach znalazłam sokoli dziób, w rękach skałę, a w jego piersi truciznę. Gdy wychodziłam za niego, moje ciało było niczym lampa, oczy jak źrenice owieczki, pierś utoczona z najpiękniejszej kości słoniowej, brzuch był jak grzbiet łagodnego konia, zaś wnętrze wąskie jak judasz u drzwi, szorstkie jak główny trakt, gorące jak sam temperament i zawsze trudne do zaspokojenia. Jakże mam jednak rodzić, skoro on nie potrafi czynić tego, do czego się zobowiązał? A jakże może to czynić, skoro nie znajduje u mnie tego, czego szuka? Męskość zawodzi go nawet wtedy, gdy się bardzo stara. Rzekłem do mężczyzny: - Ta kobieta obrzuca cię wyzwiskami, przypisując ci zboczenie. Wtedy mężczyzna odwrócił się do niej i rzekł: - Tyłku rozwiedzione kobiety! Czy nie wypłaciłem ci trzeciej części twojego wiana? Czyż nie przychodziłem do ciebie po dwadzieścia razy w jedną noc, przez co straciłaś swój płód ? Rzekła na to: - Oświadczam, sędzio, że o to właśnie go oskarżam! - Oszukałaś mnie, ty podła babo! - zawołał. Wtedy właśnie odezwała się druga kobieta: -Niechaj Bóg obdarzy sędziego wszelkimi dobrami! Dopraszam się łaski i proszę o cierpliwość. Wtedy Al-Iskandari powiedział: -Na ile ją oceniasz? Mógłbym z góry zapłacić za miesiąc. - Sto na miesiąc - rzekłem - z tego będzie mogła wyżyć, - Boże, może mój miesiąc mierzysz swoim własnym, ale moja sprawa wygląda nieco inaczej. - Nie wezmę ani grosza mniej - odparłem. - Rozwodzę się z nią po trzykroć - zawołał - nie dam jej pieniędzy nawet na dwa miesiące... Na to kobieta: - Bój się Boga, sędzio! Ulituj się nad dziewczynami, które nie mają nikogo, kto by je utrzymywał i pracował na nie prócz tego oto człowieka. Kazałem więc, żeby płacił kobiecie za każdy miesiąc. Po dwu miesiącach przyszedł jeszcze raz, prosząc o zwolnienie go z dalszej płatności. Rzekłem: - Rozwód zobowiązuje kadiego do opieki nad wami. Zejdźcie mi więc z oczu. Wtedy Al-Iskandari wyrecytował: Kadi nazbyt często podnosi głos gromki, rzucając swe wyroki na bezbronnych ludzi. Mnie skrzywdził mówiąc, że jestem niemęski, pokazał zęby gniewu, złości i niechęci. Biada tym, którzy dają, niepomni godziny, w której skrzywdzili pokornie biorących. MAKAMA DWUDZIESTA SIÓDMA O POUCZANIU Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Włóczyłem się kiedyś po Basrze bez celu. Przypadkiem dotarłem do dużego placu, gdzie tłum ludzi otaczał człowieka udzielającego nauk. -Człowiek ów mówił: -Ludzie! Nie jesteście pozostawieni samym sobie, albowiem dzień dzisiejszy przynosi ze sobą jutro, wy zaś zmierzacie do grobowego dom. Przygotujcie się zatem jak potraficie najlepiej, bowiem po życiu na ziemi nastąpi powrót do życia pozaziemskiego. Przygotujcie prowiant na ów powrót i nie szukajcie żadnych wykrętów. Wskazano wam prostą drogę, otrzymaliście nakaz z niebios w postaci proroctw i nakaz z ziemi w postaci doświadczeń. Albowiem ten, który rozpoczął stworzenie, zaiste jest wszechwiedzący i potrafi ożywić kości rozsypane w proch. Ten świat jest miejscem przygotowań i mostem; po którym musimy przejść. Kto przezeń przejdzie, ocaleje; kto zaś pozostanie, gorzko będzie żałował. Czyż nie zastawiono na was pułapek, w których rozsypane jest ziarno? Kto poczuje głód, wpadnie w sieć; kto podniesie ziarno, ten zginie. Bieda była strojem waszego Proroka, więc i wy przyjmijcie ją w swoje progi. Bogactwo zaś jest suknią niesprawiedliwości, więc porzućcie ozdoby. Kłamliwe są słowa odstępców od Boga, którzy nie uznają religii i twierdzą, że Koran to czary. Po życiu na ziemi przychodzi mogiła. Stworzono was nie bez przyczyny, strzeżcie się więc żaru ognia piekielnego. Spieszcie ku chwalebnemu końcowi na tamtym świecie! Zaiste wiedza we wszystkich swoich przejawach jest najlepsza, a niewiedza pod każdym względem najgorsza. Jeśli ludzie uczeni będą u was cierpieli biedę, wtedy wy będziecie najnieszczęśliwszymi spośród wszystkich ludzi, jakich niebo osłania. Ludzie muszą mieć swoich imamów. Jeżeli poddadzą się ich woli — będą uratowani. Są dwa rodzaje ludzi: uczeni, którzy korzystają z tego, co osiągnęli, oraz uczący się, którzy dążą do wyznaczonego celu. Wszyscy inni tyle są warci, co pasterze strusi albo stróże wolno puszczonego bydła. Biada człowiekowi wzniosłemu, który posłuszny jest grzechom podłości, i uczonemu, który słucha, kiedy mówi głupiec. Słyszałem, że Ali Ibn al-Husajn powstał i nauczał ludzi mówiąc: «O duszo! Jak długo jeszcze będziesz szukała oparcia wśród żywych? Jak długo będziesz ufała światu i miejscu swojemu na ziemi? Czy nie podziwiasz swoich dawnych przodków i przyjaciół, których już skryła ziemia? Czyż nie opłakujesz braci i rówieśników, którzy odeszli do krainy cierpień? Odkąd ziemia istnieje, oni są w jej wnętrzu, śmierć i zniszczenie okrywa ich pięknem. Opuścili swe domy i chłodne ogrody, a los poprowadził ich ku przeznaczeniu. I tak zamienili wszystkie skarby świata na objęcia grobu, które czekały pod ziemią. Iluż to ludzi porwały ręce śmierci? Ile twarzy odmieniło cierpienie? Wszystkich pochłonęło wnętrze czułej ziemi. Trzymasz się tego świata walcząc o swe życie, ale zanadto dbasz o przyjemności. To niebezpieczna droga, stajesz się rozpustny. Czy wiesz, jakie niebezpieczeństwa czyhają na ciebie? Człowiek uczyni wszystko, by zawładnąć światem, jednak po drodze zapomina o życiu pośmiertnym. Spójrz na narody, które przeminęły, na królów, których już nie ma. Czas zatarł ich ślady. Śmierć otuliła ziemię. Nie pozostało nic prócz opowieści. Teraz są tylko popiołem. Opustoszały ich miejsca na wielkich naradach. Puste są ich pokoje. Odeszli z tego świata, zanim się z nim złączyli. Tylko cierpliwy zdołał przezwyciężyć wszystko. Tkwią teraz w swoich domach nie mogąc odwiedzić nikogo, bo czuła ziemia pilnie strzeże swych mieszkańców. Gdybyś mógł widzieć! Tam są tylko trumny, z których wiatr zwiewa jasnoszary pył. Czy wielu widziałeś potężnych ludzi i władców, żołnierzy i sług, którzy zawładnęli tym światem, osiągnęli na nim swoje cele, zbudowali twierdze i zamki, zebrali drogocenności i zgromadzili wojsko? Bogactwa nie powstrzymały ręki przeznaczenia, która się powoli zbliżała do niego. Nie obroniły go twierdze, które wybudował i otoczył zamkami pośród wiernych rzek. Przemyślność nie odmieni wyroków przyszłości, a wojsko nie odmieni chłodnej ręki losu. Ludzie! Strzeżcie się, strzeżcie! Uciekajcie z tego świata, od chytrości, od sideł, jakie na was zastawiono, od piękna, które wam objawiono, od urody, jaką przed wami odkryto. Nawet w najmniejszych sprawach tego świata ukryte jest wezwanie do czystej ascezy. Staraj się więc i niczego nigdy nie zaniedbuj, bo życie szybko płynie do drugiego brzegu, a przeznaczenie nadchodzi wielkimi krokami. Nie trzymaj się tego świata, bo on ci przyniesie tylko szkodę, jeśli nawet cel jakiś osiągniesz. Jakże człowiek uczony może dbać o świat doczesny, jak może cieszyć się nim ten, kto ma swój cel, skoro zdaje sobie sprawę, że jest to świat przemijający? Czy nie dziwi was, że ludzie chodzą spać, choć boją się śmierci i wcale o nią nie proszą? O nie! Oszukujemy nasze jasne dusze, oddając ciało na łup przyjemności mimo ostrzeżeń danych nam przez Boga. Nie będzie szukał rozkoszy ten, kto wie najlepiej, gdzie dla sprawiedliwości jest miejsce właściwe, w którym wychodzą na jaw najskrytsze uczucia. Żyjemy tak, jakbyśmy byli przekonani, że nas nie dotyczy chwila zmartwychwstania, jakby przed nami celu żadnego nie było, jakby po śmierci nie było już nic. Jakże wielu uległo urokom tego świata, z którymi związali się chętnie. Jakże wielu spośród nich los obalił na ziemię, lecz nie postawił na nogi, nie ulżył w cierpieniu, nie wyleczył z choroby i nie złagodził bólu. Ten świat po czasach świetności i sławy wiódł go do źródeł zła, skąd nie ma powrotu. Skoro zobaczył, że stoi samotnie, że śmierć jest obok, z której nikt go nie wybawi, żałował, lecz teraz nic mu nie pomoże, ani płacz, ani żal za grzechy młodości. Płakał nad błędami, które popełnił, tęsknił za minionymi sprawami tego świata, lecz płacz mu nie pomógł, a usprawiedliwianie się nie mogło go już uratować. Otoczyły go wszystkie troski i zmartwienia, zasmucił się, gdy wymówki zamilkły bez echa. Nie ma ratunku przed mrokami śmierci, ani ucieczki przed tym, czego nie można uniknąć. Gdy jego dusza uniosła się nad stygnącym ciałem, usta błagały jeszcze choć o chwilę życia. Jak długo masz zamiar naprawiać swój ziemski świat kosztem życia pozagrobowego? Jak długo będziesz obdarzał go swoją miłością? Widzę, że nie jesteś stanowczy, o ty, który religią wspierasz ziemski świat. Czy postępujesz zgodnie z nakazami litościwego Boga ? Czy tego nauczył cię Koran ? Niszczysz to wszystko, co najbardziej trwałe, zaludniasz miejsca, które szybko miną. Doskonałości nie osiągniesz nigdy, a to, co wspaniale, przejdzie mimo ciebie. I sam zostaniesz, kiedy śmierć nadejdzie. Czym więc wyjednasz sobie przebaczenie? Chyba nie pragniesz zamienić religii na życie pełne bogactw i grzesznej rozpusty ? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Powiedziałem do jednego z obecnych: -Co to ma znaczyć? - To obcy człowiek — odparł - który zjawił się nie wiadomo skąd. Nikt go tu nie zna. Poczekaj cierpliwie, aż skończy swoją mowę. Może wtedy wyjawi, kim jest. Czekałem cierpliwie, a on mówił: - Wiedzę przyozdabiajcie pracą, bądźcie wdzięczni za władzę okazując litość. Szukajcie czystości, strzeżcie się spraw nieczystych. Oby Bóg wybaczył mnie i wam wszystkim. Skończył i ruszył przed siebie, a ja poszedłem w ślad za nim. - Kim jesteś, szajchu? - spytałem. - Na Boga Wielkiego! - rzekł. - Czy nie wystarcza ci, że się zmieniłem? Uparłeś się, żeby twierdzić, że mnie nie poznajesz. Jestem Abu al-Fath al-Iskandari. - Oby Bóg cię zachował - rzekłem. - A skąd wzięła się ta siwizna? A on na to: Choć lubi ostrzegać, czasem milczy jak zaklęty. Chociaż jest gościem, raduje się nędzą gospodarza. Gdy ten pragnie obwieścić nadchodzącą śmierć, on słucha, a na koniec litością obdarza. MAKAMA DWUDZIESTA ÓSMA O AL-ASWADZIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Padło na mnie podejrzenie) że dorobiłem się dużych pieniędzy. Trzeba więc było czym prędzej wyruszyć w świat. Włócząc się bez celu doszedłem aż na pustynię. Pewnego dnia ujrzałem namiot, w cieniu którego wśród namiotowych tyczek bawił się chłopiec z kilkoma rówieśnikami. Dzieciak recytował wiersze świetnie pasujące do każdej sytuacji w zabawie, choć trudno było uwierzyć, że improwizuje. Wyglądało na to, że nie on utkał tkaninę tych wierszy. Rzekłem więc: - Beduiński chłopcze! Czy recytujesz wiersze, czy też sam je układasz ? - Ależ układam je sam! - odparł i wyrecytował: Chociaż mam teraz lat bardzo niewiele, a oczy moje nie widzą zbyt dobrze, to jednak książę dżinnów, który jest szatanem, obdarzył mnie wspaniałym darem wierszowania i nie pozwala nikomu w to wątpić. Ruszaj więc w dalszą drogę, odsuń się ode mnie. - Beduiński chłopcze - rzekłem - strach sprowadza mnie do ciebie. Czy znajdę tu bezpieczną gościnę? - Właśnie przyszedłeś do bezpiecznego domu i znalazłeś się na gościnnej ziemi. Powstał, chwycił mnie za rękaw i poprowadził do namiotu. Odsunął zasłonę i zawołał: - Dziewczyno plemienia! Oto człowiek, któremu znudziły się rodzinne strony, ponieważ władca jego był okrutny. Przywiodła go nasza sława i wieści, jakie słyszał o nas. Ugość go. Dziewczyna powiedziała: - Nie obawiaj się, wędrowcze. Człowieku z miasta, uspokój się i porzuć obawę. Al-Aswad Ibn Kinan to pan tego domu. To najwspanialszy potomek Ma'adda i Jaraba, najwierniejszy ze wszystkich ludzi tego rodu. On walczy mieczem, lecz nigdy z sąsiadem, przebija włócznią, lecz szanuje gości. Życie i śmierć potulnie leżą w jego rękach podobne do siebie jak dwie ciemne chmury. Szlachetny jest, z jasnym czołem, a gdy szuka przodków, znajduje ich w najwspanialszych jemeńskich rodzinach. Wejdź więc w gościnne progi, mamy siedmiu gości; od dziś pomiędzy nimi będziesz ósmym gościem. Chłopiec wziął mnie za rękę i poprowadził do namiotu, który wskazała kobieta. Kiedy przyjrzałem się zebranym gościom, ' a było ich siedmiu, wpadł mi w oko nie kto inny, tylko Abu al-Fath al-Iskandari. Rzekłem doń: - Na Boga! W jakiej to znalazłeś się ziemi ? Wtedy on rzekł: Zatrzymałem się u Al-Aswada i tu wybieram najlepsze owoce. Rzekłem:Jestem człowiekiem strwożonym, goni mnie trwoga przed okrutną zemstą. A inni siedzą ze mną też dzięki chytrości mówiąc o ciężkiej doli i niedobrych czasach. Tutaj przyodziano moją nagą nędzę i usunięto jej widoczne ślady. Więc i ty bierz od losu i korzystaj z życia, dopóki jeszcze chodzisz po tym świecie. Wystrzegaj się daremnych i próżnych nadziei, bo w wymieniu wielbłądzicy nie zatrzymasz mleka. Rzekł Isa Ibn Hiszam: - Boże Wielki! Której z dróg sprytu nie dotknąłeś nogą? Przebywaliśmy czas jakiś w tych stronach, czekając, aż poczujemy się bezpiecznie. A potem on poszedł na wschód, a ja ruszyłem na zachód. MAKAMA DWUDZIESTA DZIEWIĄTA IRACKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Wędrowałem po świecie, aż dotarłem do Iraku, gdzie zacząłem wertować poetyckie dywany. W końcu pomyślałem sobie, że dla mojego łuku nie ma już ani jednej strzały poezjij której bym nie znal. Dotarłem wówczas do Bagdadu. Siedząc nad Tygrysem, zobaczyłem nagle młodzieńca w łachmanach, który chciał o coś zapytać, lecz ludzie nie zwracali na niego uwagi. Zadziwiło mnie piękno jego słów, podszedłem więc i spytałem, gdzie leży jego ojczyzna. Rzekł mi: - Pochodzę z rodu Absytów, mieszkam w Aleksandrii. - Gdzie nauczyłeś się tak pięknie mówić, skąd się wzięła twoja wymowność? - spytałem. - Dzięki wiedzy, której upór zdołałem przełamać. - W jaką wiedzę się przyodziałeś? - spytałem. - Moja strzała tkwi we wszystkich kołczanach. A ty jaką cenisz najbardziej ? - Poezję - odparłem. Rzekł mi wówczas: - Czy istnieje w poezji starych Arabów wiersz, którego nie można zamienić na prozę? Czy ułożono wiersz pochwalny, którego bohater nie jest znany wszystkim? Czy istnieje wiersz o brzydkiej treści, lecz pięknie skrojony? W którym z bajtów łzy nie przestają płynąć? Który z bajtów trudno jest wyrecytować? W którym z bajtów pierwsza połowa zadaje rany, druga zaś leczy ? W którym z bajtów wspaniała jest forma, lecz treść nic nie znaczy? W którym z bajtów jest więcej piasku niż w Jabrin ? Który z bajtów podobny jest do połamanych zębów lub zniszczonej piły? W którym z bajtów cieszy cię początek, a zasmuca koniec? W którym z bajtów pociąga cię to, co ukryte, lecz prawda rozczarowuje? Który autor nie będzie znany słuchającym, póki nie wymieni się jego nazwiska? Którego z bajtów nawet tknąć nie można? Jaki bajt można z łatwością odwrócić? Jaki bajt jest dłuższy od wszystkich pozostałych, tak iż wygląda, jakby nie należał do nich? Który wiersz jest satyrą, a kiedy wyrzucić z niego część znaczy coś odwrotnego? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Na Boga! Nie zdołałem odpowiedzieć na jego pytania, a jedyną prawdę, jaką zdołałem z siebie wykrzesać, to słowa: - Nie wiem. Ów młodzieniec na to: - Twoja niewiedza jest jeszcze większa. - Czy zadowala cię tak' podłe życie - spytałem - skoro posiadasz tak rozległą wiedzę? Odparł mi na to: Czasy są teraz podłe, okrutne i skąpe, roją się od przedziwnych albo sprzecznych spraw. Wydały wojnę ludziom wykształconym, jakby wiedza ich matce wyrządziła krzywdę. Obrzuciłem go spojrzeniem, potem przyjrzałem się jego twarzy. Oczywiście był to Abu al-Fath al-Iskandari. Zawołałem: - Niech Bóg cię pozdrawia! Niechaj podniesie cię z upadku! Jeżeli uważasz, że możesz mi wyjaśnić to, co rzekłeś, i dokładnie opowiedzieć, o co pytałeś tych ludzi - uczyń to. Rzekł mi na to: - Wyjaśnienie zacznę od wiersza, którego nie można zamienić na prozę. Takich wierszy jest wiele, a przykładem niech będzie dzieło Al-Aszy: Wszystkie nasze dirhamy są najlepszej próby, więc nie oddzielaj dobrych od fałszywych. Wiele jest poematów pochwalnych, których bohaterowie nie są znani. Oto przykład z wiersza Al-Huzajliego: I w końcu nie wiem, kto zarzucił na niego swój płaszcz, choć z pewnością pochodził ze sławnego rodu. A oto wiersz o brzydkiej treści, lecz pięknie skrojony, który ułożył Abu Nuwas: I widział Bóg, że byliśmy najgorszą kompanią, która ogonem rozpusty wlokła się na końcu. Natomiast bajt, w którym nie przestają płynąć łzy, ułożył Zu ar-Rumma: Cóż stało się twoim oczom, że spływają łzami jak chmura, z której pada nieustanny deszcz. Cały ten wiersz składa się z łez, z oczu, ze spływania, z deszczu, z chmur, z padania. Wiersz, który trudno jest wyrecytować, ułożył Ibn ar-Rumi: Kiedy obdarowuje, nie pragnie wdzięczności za dary, lecz mówi do mej duszy: pośpiech nic nie daje. A oto bajt, którego pierwsza połowa zadaje rany, druga zaś leczy: Wyprzedziłem go z uniesionym maszrafijskim mieczem jak ktoś, kto z wyciągniętą ręką podąża po sławę. Wspaniała forma, lecz nic nie znacząca treść jest w wierszu Amra Ibn Kulsuma: Nasze miecze były jak kruche zabawki w rękach dzieci śmiertelnie przejętych zabawą. Więcej piasku niż w Jabrin jest w tym wierszu Zu ar-Rummy: Bez siodła galopował na koniu przez rozgrzane piaski, a słońce hajranskie płynęło przez białą pustynię. Do połamanych zębów i zniszczonej piły podobny jest wiersz Al-Aszy: Udałem się w południe do małej oberży, za mną szedł biegacz szybki, zwinny, usłużny i czujny. Natomiast w tym oto bajcie Imru al-Kajsa początek cię cieszy, koniec zaś zasmuca: Wierzchowiec bystry, szybki w ucieczce i w boju był niczym głaz strącony w dolinę strumienia. To, co ukryte, pociąga cię, a prawda rozczarowuje w tym wierszu poety: Ganiłem ją, więc płakała mówiąc: O młodzieńcze! Niech władca cię uchroni przed moją naganą. A oto słowa Tarafy, którego słuchacz nie rozpozna, dopóki nie usłyszy imienia autora: Stanęli przy mnie towarzysze na rączych wielbłądach, mówiąc: Bądź mężny! nie umieraj z żalu. Słuchający tego wiersza pomyśli, że ich twórcą jest Imru al-Kajs. Bajt, którego nie można dotknąć, pochodzi z wiersza poety Al-Chubz ar-Ruzzi: Księżyc miłości opuścił już chmury rozstania, a światło pokoju rozbłysło w ciemnościach nagany albo Abu Nuwasa: Wonny zefir stał w szatach z przezroczystej wody, a pomnik światła w skórze utkanej z powietrza. Łatwo jest odwrócić znaczenie wiersza Hassana: Biel twarzy świadczy o szlachetnym rodzie, a zakrzywiony nos przynosi uznanie i honor. A oto jeden z żartów Al-Mutanabbiego, dzięki któremu bajt wygląda, jakby nie był związany z pozostałymi bajtami. Żyj, trwaj i nazywaj, rządź, prowadź, rozkazuj, zakazuj, bądź szczodry, mów, pytaj, gniewaj, strzelaj i trafiaj, strzeż, napadaj, porywaj strasz, powstrzymuj, bierz okup, osiągaj, zarządzaj i przeganiaj. Ten zaś wiersz Abu Nuwasa jest satyrą, ale jeśli wyrzucić z niego część, oznacza co innego: Zgubiły się moje wiersze na progu drzwi waszych, tak jak zginęła uroda niewinnej Chalisy. To samo jest ze słowami innego poety: Słowa, które widzisz, głoszą jego chwałę, lecz były słowami, które rozświetlały mroki. Jeżeli rozswietlały zamienić na ośmieszały, wtedy z pochwały powstanie satyra. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Zadziwiły mnie, na Boga, jego wywody. Dałem mu więc trochę pieniędzy, by poprawić jego los, a potem rozstaliśmy się. MAKAMA TRZYDZIESTA HAMDAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Pewnego razu byliśmy na zebraniu u Sajf ad-Dauli. Pokazano" nam wierzchowca, na którym oko spoczywało z radością. Zebrani przyglądali mu się z uwagą, a Sajf ad-Daula rzekł: - Kto z was najlepiej go opisze, ten konia dostanie w nagrodę. Każdy z nas wysilał się, jak mógł, próbując uczynić wszystko, co w jego mocy. Jeden ze sług Sajf ad-Dauli rzekł: - Oby Bóg uświetnił naszego księcia! Widziałem wczoraj człowieka, któremu do stóp rzucała się wymowność, który przyciągał oczy, który ludzi prosił o dary, który pogardzał rozpaczą. Gdyby książę kazał go przyprowadzić, swoim rozumem przewyższyłby wszystkich. Rzekł na to Sajf ad-Daula: - Sprowadźcie go zatem przed moje oblicze! Słudzy rzucili się, aby odszukać owego człowieka. Za chwilę wrócili z nim, nie uprzedzając go jednak o niczym. Zbliżył się do księcia człowiek ubrany w stare łachmany, które czas zniszczył i podarł. Kiedy znalazł się przed obliczem pana, ucałował dywan i powstał. Na to Sajf ad-Daula powiedział: - Dotarła do nas wieść o twoim krasomówstwie, pokaz więc, co potrafisz, i opisz nam tego wierzchowca. Wtedy ów człowiek rzekł: - Oby Bóg uświetnił naszego księcia! Nie mogę tego uczynić, póki go nie dosiądę, póki nie przegalopuję na nim, aby sprawdzić jego niedostatki i braki. - Więc dosiądź go - rzekł Sajf ad-Daula. Człowiek ów dosiadł konia, pojeździł trochę, a potem rzekł: - Niech Bóg uświetni księcia! Koń ten ma długie uszy, mało ma jednej z dwóch rzeczy, zad szeroki, delikatne trzy rzeczy, mocne pęciny pełny jest w czterech rzeczach, wytrwały, pięknych ma pięć rzeczy, wąskie ma wgłębienie w górnej części biodra, cienkich rzeczy ma sześć, dobry słuch, grubych siedem rzeczy, delikatny język, szerokich rzeczy osiem, długie zebra, krótkich rzeczy dziewięć, duży pysk, dziesięć rzeczy sięgających daleko. W ruchach podobny jest do pływaka, galopuje jak strzała wypuszczona z łuku, pojawia się przed człowiekiem jak wschodząca gwiazda, uśmiecha się pięknymi zębami dziewięciolatka, rozcina twarz ziemi stalowymi szczękami kopyt, zaś w galopie jest jak falujące morze albo wzburzony strumień. Rzekł Sajf ad-Daula: - Koń jest twój! Gratuluję ci! - Obyś nigdy nie przestał zdobywać tego, co najlepsze, i ludzi obdarowywać wierzchowcami! - odparł i wyszedł. Ruszyłem w ślad za nim i doganiając go rzekłem: - Dostaniesz ode mnie uprząż dla tego konia, jeśli mi wytłumaczysz, co miałeś na myśli. -Pytaj, o co zechcesz! - rzekł. - O czym myślałeś mówiąc: dziesięć daleko sięgających rzeczy? - spytałem. - Daleko sięgający wzrok, daleko sięgający krok, szeroko rozstawione szczęki, szeroko rozstawione wgłębienia nad oczami, szeroko rozstawione górne kości bioder, szeroko rozstawione dolne części bioder, szeroko rozstawiony zad, szeroko rozstawione nogi, szeroką pierś i brzuch i daleką odległość, jaką potrafi przebiec na wyścigach. - Oby nigdy nie wybito ci zębów! A co mają znaczyć słowa: dziewięć krótkich rzeczy ? - Krótka sierść, krótkie włosy wokół kopyt, krótka kość ogonowa, krótki członek, krótkie łopatki, krótkie pęciny, krótka tętnica w nogach, krótki grzbiet, krótkie stawy kolanowe, - Na Boga! - zawołałem - a co miałeś na myśli mówiąc, że koń ma osiem rzeczy szerokich? - Ma szerokie czoło, szeroki grzbiet, szeroki zad, szerokie boki, szerokie ścięgna, szeroką pierś, szerokie boki szyi. - Świetnie! - powiedziałem - a co ma oznaczać, że w siedmiu rzeczach jest gruby? - Ma grube przednie nogi, gruby jest w pasie, ma grubą nasadę ogona, grubą skórę głowy, grube pęciny, grube tylne nogi i gruby grzbiet. - Na Boga! Ale się spisujesz! A co znaczy: w sześciu rzeczach jest cienki? . - Ma cienkie powieki, cienką szyję, cienkie wargi, cienką skórę, cienkie koniuszki uszu. - Wspaniale! A co znaczy: piękny w pięciu rzeczach? - Ma piękną pierś, piękne kopyta, piękne czoło, piękne kolana, piękne przeguby. - Niech Bóg cię pozdrawia! A co znaczy: pełny w czterech rzeczach? - Pełne ciało, pełny zad, pełne łuki brwiowe, pełne kości kolanowe. - A co znaczy: delikatny w trzech? -Że ma delikatną szyję, delikatną sierść na niej i można go delikatnie prowadzić za cugle. - A co miałeś na myśli mówiąc: mały w dwóch? - Że ma mało ciała na pysku i na grzbiecie. - Skąd pochodzisz, wspaniały człowieku? - Pochodzę z Aleksandrii, z miasta lezącego na granicy państwa Umajjadów. - I mimo wspaniałego rodu pokazujesz się w takiej dziwnej sytuacji? - spytałem. Na to on powiedział: Postępuj niczym głupiec, bo czasy są głupie. Zapał porzuć w niepamięć i żyj w dobrobycie. Każ, aby twój niewolnik przyniósł tutaj chleba, bo dziś za puste słowa jedzenia nie kupię. MAKAMA TRZYDZIESTA PIERWSZA RUSAFIJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Gdy wybierałem się z Ar-Rusafy do stolicy kalifatu, panował wielki upał, który wzbierał w ludziach niczym gniew. Kiedy byłem już w połowie drogi, upał stał się wprost nie do wytrzymania. Siły zaczęły mnie opuszczać. Wstąpiłem więc do meczetu, który swą wspaniałością każde piękno pozbawiał tajemnicy. Wewnątrz byli ludzie oglądający sklepienia meczetu. Rozmawiali o czasach, gdy te sklepienia wznoszono. Gdy zabrakło im lepszych tematów, zaczęli rozmawiać o sprycie złodziei i o różnych sposobach stosowanych przez rzezimieszków. Zdarzali się tacy złodzieje, którzy na pierścieniach ryli imiona obcych ludzi, a potem szli do ich domów zabierając wszystko, co im wpadło w ręce. Służba niczego im nie odmawiała, bo przecież mieli pierścień właściciela. Mówiono też o tych, których tylko skąpstwo zmusza do kradzieży, więc okradają sprzeczających się ludzi, zręcznie chowają pieniądze między palcami, okradają ludzi pogrążonych w modlitwie lub zagłuszają krzyki okradanych waleniem w bębny. Są złodzieje, którzy chowają skradzione rzeczy w utajonym miejscu, a potem zabierają je przy pierwszej sposobności; dają fałszywe monety, a odbierają prawdziwe; obdzierają z pieniędzy pod pozorem udzielania porad finansowych, czy też nawoływania do pokoju między zwaśnionymi. Wspominano złodziei, którzy okradali wymieniających pieniądze; udawali, że śpią, czekając na odpowiedni moment do kradzieży; oszukiwali przy grze w nard; zabawiali właściciela sklepu małpimi sztuczkami, żeby okraść go tymczasem; porywali sakiewkę szyjąc ubranie klientom; sprzedawali kłódki, a potem je otwierali; dostawali się do domów podziemnym tunelem. Mówiono o tych, którzy usypiają konopiami i hipnozą; kradną sandały zostawione w meczetach i w łaźniach lub mieczem wymuszają pieniądze. Niektórzy złodzieje chowają się podstępnie w studni i czekają na ludzi spragnionych wody. W odpowiednim momencie chwytają opuszczony sznur i znienacka zjawiają się przed oczyma przerażonych ludzi. Rabowanie pieniędzy przychodzi im wtedy z łatwością. Inni zyskują sobie zaufanie przywdziewając szaty pokornych sufich i tylko czekają na chwilę sprzyjającą kradzieży. Czasem złodziej przyłącza się do karawany jako zwyczajny podróżny. Wśród ludzi ubranych zamożnie też można spotkać rabusia. Są tacy, co kradną, udając, że uciekają przed niesprawiedliwością straży albo przed jakimś wymyślonym wrogiem. Inni wdzierają się do domów, udając, że poszukują gołębia, który im zaginął. Czasem zręcznym słówkiem doprowadzają do kłótni, by stworzyć sobie dogodną sytuację do kradzieży. Niektórzy udają, że muszą załatwić swoją potrzebę, a kiedy towarzysz wstydliwie się odwraca, wtedy bezczelnie go okradają. Złodzieje często wykorzystują chwile przerażenia i popłochu. Zdarzają się tacy, co na bazarze sprzedają fałszywe lekarstwa; okradają domy, udając, że pragną dzban napełnić wodą; okradają sady powierzone ich opiece, zakradają się przez okna; okradają wielkie domy wspinając się na dachy; nożem rozbijają gliniane ściany. Są tacy, którzy na wszelki wypadek biorą ze sobą bukiet kwiatów, aby w chwili zaskoczenia udawać, że przyszli złożyć wyrazy szacunku. Inni zaś noszą topór udając straż miejską albo przyłapani na gorącym uczynku jęczą jak szaleńcy. Niektórzy włamywacze zawsze noszą przy sobie różne klucze i tym sposobem dostają się do domów. Inni znów wchodzą do mieszkań, udając, że szukają zaginionego kawałka bawełny albo że przychodzą z wizytą. Inni zaś, będąc gośćmi, kradną bez najmniejszych skrupułów lub wykorzystują moment, gdy gospodarz zażywa kąpieli. Był kiedyś taki, co siedząc na dachu potrafił przy pomocy dwu kijów zdejmować towary z obładowanych wielbłądów przechodzących drogą: Trafiają się oszuści, co za godziwą opłatą są gotowi przed sądem świadczyć, że widzieli na własne oczy, jak jeden człowiek pożyczał drugiemu pieniądze. Inni znów oddają na przechowanie zamkniętą skrzynkę, twierdząc, że są w niej drogocenne rzeczy. A potem biorą za nią wysoką gwarancję, aby nie pokazać się już nigdy więcej. Niejeden natknął. się na złodzieja, który w czasie podróży wydaje weksle bez pokrycia, targuje się o towar, a tymczasem zamienia woreczki z pieniędzmi; wymienia potajemnie prawdziwe pieniądze na fałszywe i nie waha się nawet przed okradaniem bankrutów. Niekiedy złodziej naddziera sobie rękaw, a potem żąda od jakiegoś przechodnia zapłaty za wyrządzoną szkodę; albo udaje, że chce kogoś uderzyć w pierś, i wtedy bez trudu okrada zaskoczonego człowieka. Bywa, że złodziej zaczepia ludzi pytając: «Czy słyszałeś tę historyjkę ?» - łapie za ubranie i zręcznie okrada. Inni znów rabują podczas umyślnie wywołanej bójki lub w trakcie przeliczania cudzych pieniędzy podrzucają fałszywe monety. Czasem złodziej wskazuje na leżącego człowieka mówiąc, że on z pewnością śpi. Człowiek taki, nawet jeśli nie śpi, to próbuje udawać śpiącego i wtedy właśnie zostaje okradziony. Są złodzieje, którzy biorą pieniądze za sakiewkę pełną kamieni przysypanych po wierzchu pieniędzmi. Ktoś widział, jak dwóch złodziei okradło pewnego kupca, a potem jeden z nich został na miejscu i zaczął głośno oskarżać o kradzież tego, który uciekł; albo rabusia, co nakładał więzy swoim towarzyszom lub okradał tych, którzy serdecznie interesowali się jego losem słuchając długich zwierzeń. Inni znów udają szewca, który bierze sandał do naprawy, a potem giną bez śladu razem z sandałem i pieniędzmi. Ci, co zawsze tak gorąco przeczą, że kogoś okradli, potrafią obrabować nawet przez dziury w ubraniu, zaczaić się w dole wykopanym przy drodze lub wejść do domu specjalnie zrobionym podkopem. Niektórzy wrzucają przez komin linę z haczykami, do których przyczepiają się różne rzeczy. Wreszcie rozmowa przeszła na ludzi, którzy ciągną zyski ze złodziei. Jeden z mężczyzn, człowiek w średnim wieku, rzeki: - Opowiem wam coś, co rozśmieszy każdego słuchacza i nasyci każdego głodomora. W swoim czasie byłem w Maragha. Spotkałem tam chłopca o przepięknej twarzy, który wyglądał jak okaz zdrowia kwitnący w szlachetnym ciele. Ledwie go ujrzałem, a już dotarł do mojego serca. Chciałem go uwieść za dwadzieścia, ale nie wyraził zgody nawet za trzydzieści. Doszedłem do pięćdziesięciu, ale i tego nie chciał. Przy stu nie drgnęła mu nawet powieka. Nie było podstępu, którego nie próbowałbym użyć, ani poniżenia, którego bym nie zniósł. Ale on wciąż się nie zgadzał i głuchy był na moje błagania. Pewnej nocy, która szła nad światem w pożyczonych szatach, spałem z jakąś dziewczyną. Nagle ujrzałem na dachu podejrzany cień. Szeroko otworzyłem oczy. To był on. Zacząłem mówić do dziewczyny: - O co bym nie spytał, odpowiadaj tylko «tak». - Tymczasem on zszedł na dół. Miał na sobie tylko płaszcz i koszulę. Kiedy był już w zasięgu głosu, rzekłem do dziewczyny: - Czy pozłacany kałamarz jest w szafce, a miecz stoi za drzwiami ? - Tak — odparła. - A beczka ze słodkim winem jest chyba w składziku ? Niewolnik Tagadż z pewnością jest przy drzwiach, prawda ? - Tak - odparła. - Skrzynia z ubraniami jest na pewno w piwnicy, a niewolnik Takim stoi za drzwiami? - Tak - odparła. - Więc śpij dobrze - rzekłem. Potem podstępnie zamilkłem, a po chwili zacząłem chrapać jak młody wielbłąd. Tymczasem chłopiec wahał się między szafką, składem na wino i piwnicą. Wreszcie zdecydował się pójść do skrzyni z ubraniami. Wstałem i ruszyłem za nim, udając, że idę do mojego niewolnika. On z kolei korzystając z ciemności próbował grać rolę owego niewolnika. Położyłem go na twarz i uderzyłem w niego całą siłą żądzy tak, że aż stękał pod moim ciężarem. Kiedy już miałem dosyć, rzekłem: - Strzeż się Boga, Takim! Zbierz się w sobie i pilnuj domu. Potem bez pośpiechu wróciłem do łóżka. Lecz cierpliwość szybko się wyczerpała, a moja włócznia po raz drugi stanęła w pełnej gotowości. Chłopiec zaczął szukać skrzyni z ubraniami. Bez skutku. Wyszedł więc z piwnicy i ruszył do składziku z winem. Kiedy już tam wszedł, wstałem i poszedłem za nim, dając mu do zrozumienia, że pragnę tego samego, co przedtem. Położyłem go na plecach i zacząłem całować. A kiedy już napełniłem jego wnętrze swoją namiętnością, rzekłem: - Śpij czujnie i pilnuj domu przed złodziejami. Wyszedłem, a chłopiec dalej przeszukiwał dom, ale prócz domu niczego nie znalazł. Kiedy wreszcie zorientował się w swojej sytuacji, ruszył w kierunku dachu. Rzekłem głośno: -Chłopcze, dokąd się wybierasz? Została jeszcze szafka. - Milcz! - zawołał. - Oby ci Bóg obciął język! Rozerwałeś mi tyłek! - To nie moja wina - rzekłem. Potem odszedł, a ja szukałem go po całym Maragha, ale nie spotkałem go już nigdy więcej. Zadziwiła nas historia, którą - jak się później okazało - opowiadał Abu al-Fath al-Iskandari. - Na twego ojca! To była niezwykła opowieść - rzekłem - ale co miałeś na myśli mówiąc: noc w pożyczonych szatach? - To znaczy, że noc by'a księżycowa - rzekł i wyrecytował:" Duch szedł nocą, która była w pożyczonych szatach, bowiem księżyc w jej fałdy jasne światło wplatał. MAKAMA TRZYDZIESTA DRUGA O KROSNACH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Przybyłem do Basry jako człowiek znany, którego często wspominano. Przyszli do mnie dwaj młodzieńcy. Pierwszy z nich rzekł: - Niech Bóg cię wspomaga, szajchu. Ciekawi jesteśmy, czy twoje doświadczenie pozwoli ci odgadnąć, co zabraliśmy sobie nawzajem. Ten oto młodzieniec wszedł do mojego domu i wziął futro kota, na którego głowie było obracające się koło, zaś wewnątrz koła była długa nić i obracające się sklepienie niebieskie. Kiedy to coś mruczało, miało głos łagodny, kiedy uciekało - obracało się szybko. Miało długi ogon, który się przesuwał, było wąskie w talii, słabe jak suknia i niewielkie jak mała marchewka, która prowadzi osiadły tryb życia, choć przecież jednak czasem podróżuje. Jeżeli trochę zmoknie, to zawróci. Jeśli będzie miało w drogę wyruszyć, zrobi to z powagą, jeśli mu damy nić, będzie ją ciągnęło. Jedna jej część jest z kości, inna z drewna, a we wszystkim są pieniądze i bogactwa, korzyść i pożytek. - Tak - rzekł drugi młodzieniec - niech Bóg wspomaga szajcha. Ten chłopak, którego tu widzisz, ograbił mnie z innej nie mniej cennej rzeczy: Ta rzecz ma długie zęby zaostrzone na końcach. Pomagają jej dzieci, dzieląc to, co jest całe. Ta rzecz do swego pana skacze i wiesza mu się na wąsach ostrymi kłami, które czule pieszczą siwiznę i beztroską młodość. A ona strzela wieloma strzałami w brzegi obwisłej brody i sterczących wąsów. Rzekłem do pierwszego z nich: - Oddaj mu grzebień, a on niech ci zwróci krosna. MAKAMA TRZYDZIESTA TRZECIA SZIRAZYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy z Jemenu wracałem do ojczyzny, przyłączył się do mnie' przygodny towarzysz. Jechaliśmy razem aż do samego Nadżdu. Tutaj on pojechał w dolinę, zaś ja ruszyłem w góry ; on pojechał na zachód - ja na wschód. Zatęskniłem za nim w chwili, gdy byłem już na górskich szczytach, a on daleko w dole. Rozstanie sprawiło mi ogromną przykrość. Opuścił mnie, a odległość - jaka nas dzieliła - niosła ze sobą niepokój i coraz większe cierpienie. Rozstałem się z nim jako człowiek piękny, o wspaniałej postawie i pod każdym względem doskonały. Czas jednak wycisnął na nas swoje piętno. Mimo to ja pamiętałem o nim i wspominałem go w każdym momencie. Któż mógł przypuszczać, że los uszczęśliwi mnie ponownym spotkaniem. Pewnego dnia przybyłem do Szirazu. Byłem w pokoju sam, gdy nagle wszedł siwy mężczyzna, którego twarz pokrywał kurz nędzy, któremu czas odebrał młodość, włócznię pochyliła choroba, a paznokcie stępiła bieda. Jego twarz była zmęczona, strój wynędzniały, dziąsła wyschnięte, wargi spękane, nogi zabłocone, a ręce spracowane. Jego zęby połknęła potrzeba i gorzki żywot. Pozdrowił mnie, a ja odpowiedziałem spoglądając nań pogardliwie i niechętnie. Wtedy rzekł: - Boże Wielki! Spraw, byśmy byli lepsi, niż na to wyglądamy. Rozpogodziła się moja nachmurzona twarz. Nadstawiłem uszu. - Mów dalej - rzekłem. - Razem z tobą ssałem pierś wspólnego losu, dzieliłem z tobą spokój wspólnego schronienia. Wśród ludzi szlachetnych znajomość jest święta, a przyjaźń godna czci i uwielbienia. - Czy pochodzisz z mojego kraju, czy też z mojej rodziny? -spytałem. - Łączą nas tylko obce kraje, a związała nas macica przyjaźni. - Jaka droga nas połączyła? - Droga z Jemenu - odparł. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Powiedziałem wówczas: - Ty jesteś Abu al-Fath al-Iskandari. - Jestem nim - odparł. - Jakże schudłeś od tego czasu! - zawołałem. - Jak bardzo różnisz się od człowieka, którego wtedy poznałem! Opowiedz mi wszystko o sobie. Dlaczego tak podupadłeś ? -Poślubiłem piękną, lecz złą kobietę, która unieszczęśliwiła mnie córką. Dostałem się do niej na służbę, straciłem cały swój majątek, a młodość moja przeminęła. - Ale chyba rozwiodłeś się z nią i odetchnąłeś ? Wskazał wtedy na swój członek i wyrecytował: Mam pod ubraniem miecz sterany życiem, który dla swojej pochwy nie bywał zbyt hojny. Mój grzbiet przetrąciły niosąc wiele cierpień długie i tak okrutne toczone z nim wojny. Ale i teraz jeszcze, gdy stanie do boju, jest jak słoniowa trąba, wielki i dostojny. MAKAMA TRZYDZIESTA CZWARTA HULWAŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Wracając z pielgrzymki w towarzystwie przyjaciół zatrzymałem się na postój w Hulwanie. Powiedziałem do służącego: - Widzę, że moje włosy są długie, a ciało zanadto brudne. Wyszukaj mi zatem łaźnię, do której mógłbym się udać, i cyrulika, z którego usług będę mógł skorzystać. Żeby mi ta łaźnia była obszerna', miała przyjemne powietrze i umiarkowanie gorącą wodę; cyrulik zaś niechaj ma lekką rękę, ostrą brzytwę, czyste ubranie, niech nie będzie gadatliwy i niechaj zbytnio się nie spieszy. Służący rzekł: - Znalazłem dla ciebie to, czego pragniesz. Poszliśmy więc do łaźni. Nie zauważyłem nadzorcy przestępując jej próg, ale wszedłem nie zważając na nic. Po chwili zjawił się jakiś człowiek, który trzymał w ręku kawałek gliny. Wysmarował mi tą gliną, czoło, a potem położył mi ją na głowie i wyszedł. Za moment wszedł drugi, który tak mnie zaczął masować, że aż rozbolały mnie kości, i tak mnie nacierał, że o mało nie wyłamał mi stawów. A gwizdał przy tym i pluł nieustannie. Potem zabrał się do mycia głowy, polewając ją wodą. Ledwo to zaczął robić, gdy wszedł pierwszy mężczyzna. Przywitał drugiego takim uderzeniem pięścią, że aż zęby rozwarły mu się jak w uśmiechu. I powiedział: - Ty hultaju! Co ci do tej głowy, skoro ona należy do mnie? Wtedy drugi rzucił się na pierwszego z pięściami i bił tak długo, dopóki tamten nie utracił sił. Potem powiedział: - Przecież ta głowa należy do mnie, jest moją własnością i znajduje się w moich rękach. Potem obaj zaczęli okładać się pięściami, co ich tak zmęczyło, że postanowili znaleźć kogoś, kto ich rozsądzi. Poszli do właściciela łaźni. Pierwszy z nich powiedział: - Ta głowa należy do mnie, bo posmarowałem jej czoło i położyłem na niej glinę. A drugi powiedział:. - Nieprawda, należy do mnie, bo masowałem tego, co ją nosi, i rozcierałem mu stawy. Na to odezwał się właściciel łaźni: - Przyprowadźcie mi człowieka, który nosi tę głowę, a ja go zapytam, czy ta głowa jest twoja, czy też należy do tego drugiego. Przyszli obaj do mnie i rzekli: - Chcemy od ciebie świadectwa, więc pofatyguj się z nami. Chcąc nie chcąc ruszyłem z nimi. Właściciel łaźni rzekł: - Człowieku! Mów tylko prawdę i świadcz tylko o tym, co prawdziwe. Powiedz mi, do którego z nich należy ta głowa? Odparłem: - Niech Bóg cię uzdrawia! To przecież moja głowa! Towarzyszyła mi w drodze, wędrowała ze mną przez Mekkę i nigdy . nie wątpiłem w to, że należy do mnie. Odpowiedział mi: - Zamilknij, gaduło! Potem skłonił się ku jednemu z dwóch przeciwników mówiąc: - Hej, ty! Jak długo masz zamiar bić się o tę głowę? Zrozum, że niewarta jest tego, żeby narażać się na przekleństwa Boga i na gorące piekło. Przypuśćmy, że tej głowy wcale nie ma i że nigdy tu nie było tego głupca. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Wyszedłem cichaczem, włożyłem szybko ubranie i w pośpiechu uciekłem z łaźni. O wszystkim opowiedziałem potem służącemu, tłukąc go przy tym tak, jak tłucze się gips. Później przywołałem innego sługę i rzekłem: - Idź i przyprowadź cyrulika, który zdejmie ze mnie te ciężary. Sprowadził mi mężczyznę o przyjemnym wyglądzie. Jego ciało było piękne jak posąg. Ucieszył mnie jego widok. Wchodząc powiedział: - Pokój niech będzie tobie! Skąd jesteś? - Z perskiego miasta Kumm - rzekłem. - Niech Bóg cię pozdrawia! Przychodzisz z krainy łaski i dobrobytUj z miasta tradycji i prawdziwej religii. Byłem w miesiącu ramadan w głównym meczecie tego miasta, zapalałem w nim lampki i odprawiałem modlitwy. Odczułem wylewy Nilu, które gasiły mi świece. Lecz Bóg przygotował dla mnie nowe buty, które włożyłbym na tę mokrą pogodę, gdyby tylko ich krój pasował do moich rękawów. Potem młodzieniec wrócił do swej matki, a ja zacząłem modlić się o wieczór, który przynosi z sobą cień miłego chłodu. Jak ci się udała pielgrzymka? Czy odprawiłeś wszystkie należne obrządki? Ludzie krzyczeli: «Dziwy nad dziwami!» Spójrz na minaret -jakże lekka jest wojna dla tych, którzy przyglądają się jej z daleka. Doszedłem do wniosku, że harisa jest taka, jak być powinna, co przekonało mnie, iż sprawy są w ręku Boga. Jak długo jeszcze ma trwać ten niepokój? Dziś, jutro, w sobotę, w niedzielę - nie będę przedłużać, bo i po co to gadanie. Ale chciałbym wiedzieć, dlaczego Al-Mubarrada nazywają ostrzem brzytwy w gramatyce ? Nie przejmuj się tym, co mówi pospólstwo, bo gdyby możliwość istniała przed faktem-ostrzygłbym ci głowę. A więc, mam już zaczynać? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Przeraziło mnie mętne wyjaśnianie i majaczenie. Wyglądało na to, że posiedzenie będzie ciągnęło się w nieskończoność, więc powiedziałem: - Zatem do jutra, jeśli Bóg da. Spytałem obecnych o imię tego człowieka. Odpowiedzieli mi: - Ten człowiek jest z Aleksandrii, ale nie służy mu miejscowa woda. Opanowała go czarna choroba i - jak widzisz - bredzi tak przez cały czas, a mówić potrafi długo. Rzekłem: - Słuchałem czas jakiś, lecz jego szaleństwo było dla mnie trudne do wytrzymania. Potem wyrecytowałem: A teraz Bogu składam obietnicę, której się będę trzymał z największym uporem: choćby mi przyszło życiem za upór zapłacić, to głowy nie ostrzygę pod żadnym pozorem. MAKAMA TRZYDZIESTA PIĄTA O MAŚLE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Razem z grupą moich przyjaciół udałem się na plac przed namiotem, aby prosić gospodarzy o udzielenie nam gościny. Wyszedł do nas niski mężczyzna z wielkim brzuchem i spytał: - Kim jesteście ? - Jesteśmy gośćmi) którzy od trzech dni nie mieli nic w ustach. Mężczyzna przez chwilę mruczał coś pod nosem, wreszcie powiedział: - A co byście powiedzieli, chłopcy, na kawał masła wielkości łysej głowy, zrobionego z mleka wielkiego stada owiec? Musiałby być podany na rozległej tacy, obłożony daktylami z Chajbaru, które w olbrzymich kiściach zerwano z wielkich palm. Jeden owoc wypełnia całe usta gromady głodnych i spragnionych niczym wielbłądy od trzech dni pozbawione wody. Ząb zagłębiając się w słodki miąższ nie dosięgnie pestki, która jest wielkości ptasiego języczka. A gdyby tak jeszcze można było daktyle zanurzyć w maśle? Co byście powiedzieli na mleko, które dojono do skopków z wymion mlecznych wielbłądzic karmionych mlecznodajną strawą? Czy pożądacie tego, młodzieńcy? - Ależ tak - odparliśmy - pożądamy! Starzec roześmiał się i rzekł! - Wasz stryj pragnie tego samego. - A potem zaczął mówić dalej: - A co myślicie o mące delikatnej jak wyroby złotnicze, wyłożonej z wielką ostrożnością na rozpostarty obrus pachnący akacją? Młodzieniec pięknej postury, zręczny i szybki, którym jest jeden z was, podchodzi, aby ją ugnieść w ciasto, nie denerwując się przy tym, nie nalewając nadmiernej ilości wody, tak aby powstało delikatne ciasto. Potem zmiesza je z dużą ilością śmietany albo kwaśnego mleka i będzie je z poświęceniem zwijał. Wreszcie włoży wszystko do garnka, w którym ciasto urośnie i nie wyschnie przy tym zanadto. Wtedy, nadejdzie chwila podpalenia gałęzi tamaryszku. A kiedy ogień już zgaśnie, wtedy chłopak rozgrzebie popiół, rozłoży ciasto na delikatnej rozsypanej mące i troskliwie je przykryje. Ciasto wyschnie i wysuszy się w osłonie z kamieni, ukryte w żarze dwu ogni. Zacznie pęcznieć tak, że omal nie popęka na drobne kawałki. Skórka stanie się podobna do chleba i czerwona jak daktyle z Al-Hidżazu zwane umm al-dżirzan albo izk ibn tab. Wierzch można polać białym miodem, który zbierze się na czerwonej skórce. Mąka wypije cały miód. Gdyby wam podano to ciasto, połknęlibyście je jak Dżuwajn i Zankal. Czy pragniecie tego, młodzieńcy? - spytał. A każdy z nas wyciągnął szyję słuchając takiego opisu, każdy z nas przełykał ślinkę i obracał językiem w gębie: - Och tak, na Boga, pragniemy! A wtedy starzec zaśmiał się i powiedział: - Na Boga! Ja, stryj wasz, pragnę tego również i do żadnej z tych rzeczy nie odczuwam wstrętu. - A po chwili dodał: - A co byście powiedzieli, młodzieńcy, o koźlicy z Nadżdu lub takiej, która pochodzi z Al-Aliji, czy też zwyczajnej domowej, która jadła owoce tamaryszku, jałowiec nadżdyjski, santolin i suche ziele, która piła chłodną wodę, a żołądek wypełniała grzybami? Taka kozica ma dużo mózgu, a jej brzuch jest tłusty. Zabito ją przypadkowo. Potem włożono do pieca nie zapalając ognia, aby dojrzała do końca. Po zdjęciu skóry z białego tłuszczu podano by ją na stół ozdobiony chlebem. Byłaby podobna do rozłożystego białego płaszcza lub okrycia w kolorze pomarańczowym. Dookoła leżałyby talerzyki tak czyste, jakby przeznaczone były na kolorowe farby. Położą ją między wami, a ona opływać będzie tłuszczem i rosołem. Czy macie na to ochotę, młodzieńcy? - Ależ tak, na Boga, pożądamy tego! - zawołaliśmy. - I ja, stryj wasz, na samą myśl o tym mam ochotę tańczyć. Któryś z nas podskoczył do niego z mieczem i zawołał: — Czy nie wystarczy ci bieda, którą cierpimy ? Czy koniecznie musisz dręczyć nas żartami? Wtedy podeszła do nas jego córka niosąc w rękach talerz. Na nim leżał kawałek najgorszego chleba, nadgniłe daktyle i resztki jedzenia. W ten sposób uszanowała prawa gościnności. Odjechaliśmy błogosławiąc dziewczynę i przeklinając starca. MAKAMA TRZYDZIESTA SZÓSTA O IBLISIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedyś straciłem wielbłądy i wyruszyłem, żeby je odnaleźć. Dotarłem do zielonego wadi, gdzie płynęły rzeki, rosły wysokie drzewa, dojrzewały owoce, pełno było kolorowych kwiatów i rozesłanych dywanów. Wśród tych wspaniałości siedział jakiś szajch. Przestraszyłem się go tak bardzo, jak tylko samotny może się przestraszyć równie samotnego. Rzekł do mnie: - Nie bój się. Pozdrowiłem go, a on kazał mi usiąść. Potem zapytał o mój stan, a gdy już wszystko opowiedziałem, rzekł: - Znalazłeś najlepszego przewodnika, trafiłeś na tego, który wyprowadzi cię z twoich kłopotów. Czy pamiętasz jakieś wiersze poetów arabskich? - Tak - rzekłem i wyrecytowałem mu poematy Imru al-Kajsa, Abida, Labida i Tarafy. Nic mu się nie spodobało. Po chwili zapytał: - Czy chcesz posłuchać moich wierszy? - Oczywiście - rzekłem, a on zaczął recytować: Towarzysze odeszli. Gdybyś zgodził się na wszystko, zostaliby z tobą i nikt nie rozerwałby więzów przyjaźni. Długo recytował całą kasydę. Rzekłem, gdy skończył: - Szajchu, toż to kasyda Dżarira, której dzieci uczą się na pamięć, którą kobiety znają, która weszła do namiotów i dotarła do każdej biesiady. A on na to: - Dajmy temu spokój. Jeśli znasz jakieś wiersze Abu Nuwasa, to wyrecytuj mi. Zacząłem więc recytować. Ja nie żałuję opuszczonych domostw i nie składam pokłonów włóczędze z wielbłądem. Czuję się dobrze tylko w takim domu, w którym nie mogę spotkać mojej ukochanej. Noc minęła. Jakże wspaniale były jej godziny. Kielichy ozdobiły mych przyjaciół zezem. Gazela przemówiła urodą źrenicy, barwnej przyjaciółki, wyznawczyni Boga. Sprzeczałem się z nim o usta czyste niczym wino, choć świątobliwy byłem jak piekielny szatan, który na grzbiecie nosi ciężki strój kadiego. A kiedy wszyscy byli już pijani, gdy czułem, że umieram z nadmiaru kielichów, drzemałem modląc się, aby sen go uśpił, zaś jego źrenice odganiały sen od mojej kiesy. Rozciągnął się na łożu, które przysunął do mego, a było ono jak tron Bilkis miejscem moich tęsknot. Jego loże odwiedziłem przed nadejściem wschodu, zanim dzwony obwieściły słoneczny poranek. Zapytał: «Któż to?» - więc rzekłem: «Ksiądz przyszedł do ciebie. «Na moje życie! - zawołał - jesteś złym człowiekiem. «Ależ skąd - rzekłem - jestem zupełnie niewinny Słuchając szajch cieszył się, śpiewał i krzyczał. A ja popatrzyłem na niego i rzekłem: - Oby Bóg cię oszpecił, szajchu! Sam nie wiem, co jest gorsze, czy to, że kradniesz wiersze Dżarira, czy to, że cieszą cię wiersze tego pohańbionego rozpustnika Abu Nuwasa? - Daj mi spokój i ruszaj przed siebie - rzekł - a jeśli spotkasz na swojej drodze człowieka, który będzie miał mały bukłak obracający się dookoła kotłów, człowieka, który błyszczy pięknymi ozdobami i dumny jest ze swojej brody, powiedz doń: (Przyprowadź mi związaną, wielką morską rybę, która gryzie jak osa, a głowę ozdabia turbanem ze światła. Jej matką jest kamień, a ojcem męskość. Głowę ma ze złota, która nazwano płomieniem, zaś reszta ciała jest tylko ogonem. Na ubranie działa jak mole. Trzyma się ją w domu, gdzie jest postrachem oliwy. Pije, ale nie może się napić do syta. Je, ale zawsze jest głodna. To ryba rozrzutna, nie można jej powstrzymać. Rozrasta się zawsze w górę, a jej bogactwo idzie w parze ze szczodrością. To, co ją cieszy, tobie przynosi szkodę, a to, co dla ciebie może być pożyteczne, dla niej będzie utrapieniem. Skrywałem przed tobą moje pochodzenie, byłem dla ciebie szczodry, lecz ty niczego nie chciałeś ode mnie. Zatem teraz ofiaruję ci mały podarek, ponieważ każdy z poetów ma we mnie pomocnika. Tamtą kasydę ja sam podyktowałem Dżarirowi, bowiem jestem szajchem-szatanem. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Potem znikł i więcej już go nie widziałem. W dalszej drodze spotkałem człowieka, który trzymał w ręku packę na muchy. Oto, na Boga, zjawił się zapowiedziany towarzysz. Potem opowiedziałem mu wszystko, a on dał mi lampę, wskazał ciemną grotę w górach i rzekł: - Weź ze sobą ogień i ruszaj w tamtą stronę. W grocie znalazłem wszystkie moje zbłąkane wielbłądy. Wracałem z nimi przez las zataczając się jak pijany. Nagle zobaczyłem, jak zbliża się do mnie Abu al-Fath al-Iskandari, który pozdrawiał mnie już z daleka. Zapytałem go: - Cóż u licha przywiodło cię w te odludne strony? - Niesprawiedliwość dni - odparł - i brak szlachetności wśród ludzi. - Jakież jest twoje żądanie ? - Pozwól mi dosiąść wielbłądzicy, z której miałbym doskonałe mleko - odparł. - Weź to, czego pragniesz - rzekłem, a on wyrecytował: Moja dusza służy temu, kto ceni stanowczość, kto na mój rozkaz popełni najgorsze przestępstwo, kto się nie będzie długo nad tym zastanawiał chrząkając, dłubiąc w nosie i szarpiąc za brodę. Potem opowiedziałem mu historię o szajchu, a on pokazał mi swój turban i rzekł: - Oto owoc jego łaskawości. - Abu al-Fath! Czyżbyś żebrał u samego diabła ? Jest z ciebie wielki, niezrównany żebrak MAKAMA TRZYDZIESTA SIÓDMA ARMEŃSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Wracając z wyprawy kupieckiej do Armenii zawędrowaliśmy aż tam, gdzie przebywali rozbójnicy - synowie pustyni. Spotkaliśmy ich na ziemi tchórzliwych strusi, a oni kazali uklęknąć naszym wielbłądom, opróżnili nasze skrzynie i zdjęli z wierzchowców towary. Trzymali nas w swoich rękach przez cały dzień, skrępowanych po kilka osób naraz. Spętano również nasze konie. Kiedy noc rozłożyła ciemności, a gwiazdy rozbłysły promieniami światła, rozbójnicy ruszyli w pustynię. My zaś poszliśmy w przeciwną stronę kierując się w sam środek pustkowia. Szliśmy tak długo, aż pojawiło się piękno poranka spoza zasłony wstydu, a miecz świtu wyjrzał z pochwy ciemności. Kiedy słońce wzeszło, ujrzało tylko nasze włosy i gołą skórę. I tak pełni strachu, broniąc swojej skóry i brnąc przez pustynię, doszliśmy do miasta Maragha. Tutaj każdy z nas dobrał sobie towarzysza i ruszył w inną stronę. Do mnie przyłączył się bardzo chudy i obdarty młodzieniec imieniem Abu al-Fath al-Iskandari. Poszedłem z nim na poszukiwanie chleba. W chwili kiedy go znaleźliśmy, przyglądał się nam spoza płomieni i rozpalonych węgli. Al-Iskandari podszedł do jakiegoś człowieka i poprosił go o garść soli. Potem powiedział do piekarza: - Pozwól mi usiąść u góry przy otworze pieca, bo zupełnie przemarzłem. Abu al-Fath wspiął się na garb pieca i zaczął opowiadać zebranym ludziom swoje losy i rozprawiać o swoich nieszczęściach. Jednocześnie pod osłoną szat rozsypywał sól, udając, że ma dziurawą kieszeń. Po chwili piekarz odezwał się: - Hej, ty! Uważaj, co robisz! Podciągnij no poły swego ubrania. Zepsułeś mi chleb! Potem wziął bochenki i wyrzucił, a Al-Iskandari złapał je i schował za pazuchę. Zadziwiła mnie jego przebiegłość. On zaś powiedział mi: - Poczekaj, wpierw zdobędę coś do chleba, bo - jak wiesz -człowiek jest najbardziej chytry w potrzebie. Podszedł do jakiegoś mężczyzny, który rozłożył czyste naczynia z różnymi rodzajami' mleka. Spytał o ich cenę i poprosił,, żeby mu pozwolił spróbować. Mężczyzna zgodził się. Abu alFath kręcił w naczyniu palcem, jakby szukał czegoś, co mu zginęło, a potem powiedział: - Nie mam tyle pieniędzy, ale jeśli zechcesz, mogę ci puścić krew. Mężczyzna przeraził się. - Niech Bóg cię oszpeci! To ty jesteś cyrulikiem? - Ależ tak - odpowiedział Abu al-Fath. Tamten zaczął go przeklinać i zabrał się do wylewania mleka. Rzekł na to Al-Iskandari: - Lepiej ofiaruj mi to mleko, zamiast wyrzucać je do diabła. - A weź je sobie - odrzekł mężczyzna - błogosławieństwa i tak w nim nie znajdziesz! Abu al-Fath wziął mleko i zaprowadził mnie w spokojne miejsce, gdzie wypiliśmy je od razu. W dalszej wędrówce napotkaliśmy wioskę, której mieszkańcy zgodzili się nas nakarmić. Jakiś chłopak z tłumu ruszył do jednego z domów i przyniósł garnek wypełniony mlekiem po brzegi. Zaczęliśmy pić wielkimi haustami i wkrótce cały garnek był pusty. Potem poprosiliśmy o chleb, ale odmówili nam, żądając zapłaty. Al-Iskandari rzekł: - Co wam się stało? Nie żałujecie nam mleka, a za chleb chcecie pieniędzy? Wtedy chłopak powiedział: - To mleko było w wielkim dzbanie, do którego wpadł szczur, więc częstujemy nim wędrowców. - Boże wielki! - krzyknął Al-Iskandari, a potem chwycił garnek i roztrzaskał go na kamieniach. - O rety! Złodzieje! Nędznicy! - krzyczał chłopiec. Ścierpła na nas skóra, przewróciły się nam żołądki i zwróciliśmy wszystko. Rzekłem: - Oto nagroda za nasze wczorajsze oszustwa. Wtedy Abu al-Fath al-Iskandari wyrecytował: Niech ci się, duszo, nie zbiera na mdłości, człowiek odważny gardzi takim stanem. Czasem jesz tłusto, kiedy indziej chudo, a los, wierny towarzysz, jest również twym panem. Więc tak jak on przywdziewaj kolorowe szaty, lecz w trudnych czasach nie gardź najgorszym łachmanem. MAKAMA TRZYDZIESTA ÓSMA O ZNANYM CZŁOWIEKU Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Spędziłem pewną noc w towarzystwie szlachetnych młodzieńców. Rozmowa zeszła na temat krasomówstwa. Ciągle jeszcze rozmawialiśmy, gdy ktoś gwałtownie zastukał do drzwi. - Kto tam znowu? - spytałem. - Wysłannik nocy i jej wierny poczmistrz poganiany głodem i wyczerpany do granic. wytrzymałości. Mój wielbłąd jest bardzo zmęczony, bo życie wędrowca jest jednym wielkim wysiłkiem. Dwoje moich dzieci stoi na skraju wielkiej pustyni. Nie jestem męczącym gościom, a celem moich pragnień jest kawałek chleba. Czy ktoś z was zechce mnie ugościć? Ruszyliśmy do drzwi. Jeden z nas kazał wielbłądowi klęknąć. W tej chwili wszystkie cele jego podróży złączyły się razem. Rzekliśmy: - Przyszedłeś do swojego domu, znalazłeś się wśród swoich, wejdź więc do środka! Wszyscy uśmiechali się i witali go serdecznie. Pokazano mu przedmiot jego pragnień, dzięki któremu mógł wreszcie zaspokoić głód. Już wkrótce poczuł się dobrze w naszym towarzystwie. Rzekliśmy: - Któż to pojawił się na wschodzie, kto czaruje nas swoją wymową ? A on na to: - Nikt lepiej nie sprawdzi twardości kija niż ten, kto go ugryzie. Ja słynę z tego, że jestem znanym człowiekiem. Przeżyłem swój czas, by zdobyć doświadczenie. Za mną są długie lata życia, dokładnie więc poznałem jego zalety i wady. Ludzi wystawiałem na próbę, aby ich lepiej poznać, a byli wśród nich i szczupli, i tędzy. Zasmakowałem życia na obczyźnie. Każda ziemia, która mnie ujrzała, traciła po moim przemarszu co najmniej jedno oko. Nie było towarzystwa, którego bym nie poznał. Mówiono o mnie na wschodzie, podczas gdy na zachodzie pamięć o mnie wciąż jeszcze była świeża. Nie ma króla, którego dywanu nie dotknąłbym swoją stopą, nie ma żadnej wspaniałej rzeczy, której bym nie osiągnął. W każdej wojnie, której zaprzestano, byłem tym, który godził zwaśnione strony. Czas doświadczył mnie w sprawach dobrych i złych, patrzył na mnie twarzą radosną i smutną. Każdemu pokazywałem się w stroju dobranym do rozmiarów jego zła. Chociaż dawniej czas gnębił mnie nieszczęściem przygniatając ciężarem własnej swej niedoli, to teraz wreszcie przyniósł mi nagrodę wiodąc mnie tam, gdzie panuje niezachwiana szczerość. Rzekliśmy: - Twoje usta wspaniale przemówiły. Chwała, tobie i twojemu ojcu! Milczenie nakazano wszystkim oprócz ciebie. Tylko tobie pozwolono mówić. Gdzie wschodzi twoja gwiazda? Gdzie zachodzi? Jakie są twoje nadzieje? Dokąd cię wiodą marzenia? Rzekł: - Ojczyzną moją jest Jemen, celem deszcz, prowadzi mnie potrzeba, a moje życie to gorycz. Rzekliśmy: - Gdybyś zechciał zostać tu z nami, dzielilibyśmy z tobą życie i wszystko inne. Znalazłbyś tu wodę, której starczy do zasiewów, i ulewę, która zawsze ugasi pragnienie. - Nie wybiorę was na przyjaciół - rzekł. - Wprawdzie wasze podwórze okazało się dla mnie gościnne, lecz wasz deszcz to tylko woda, a woda nie ugasi mojego pragnienia. - Jakież deszcze mogą cię napoić ? - spytaliśmy. - Deszcz Chalafa Ibn Ahmada - rzeki i wyrecytował: Do Sidżistanu, moja wielbłądzico! Nadzieje dążą na brzeg jego morza. Jeśli się udasz aż do Arradżanu, każda nadzieja spełni się po stokroć. Emir Chalaf góruje nad Ibn al-Amidem jak Kurajszyci nad plemieniem Bahil. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Wędrowiec wkrótce nas opuścił. Pożegnaliśmy go i przez czas jakiś pochłaniały nas tęsknota za nim i ból wywołany rozstaniem. Pewnego dnia siedzieliśmy jak gwiazdy Plejad nanizane na sznur naszyjnika, gdy nagle przyprowadzono zwierzęta pod wierzch oraz zapasowe wierzchowce, z którymi przybył jakiś człowiek. Spytaliśmy: - Któż to przybywa? Był to nasz sławny szajch. Tren jego szat ciągnął za sobą osiągnięte marzenia i zdobyte bogactwo. Chwyciliśmy go w objęcia wołając: - Z czym przychodzisz, Isamie? A on odparł: - Oto juczne wielbłądy, obładowane muły i zamknięte skrzynie. Potem wyrecytował: Panie mój! Jakim wadom Chalaf nie zaprzeczył? Jakiej zalety cie zechciał okazać? Przybywający słyszą: bierz wszystko, co zechcesz, a jedyna odpowiedź brzmi: dawaj jak najwięcej. Jego dobrodziejstwa odsłaniają twarze i małe pieprzyki na białych policzkach. Na mego ojca! Jego zalety błyszczą szlachetnością, a gest jego dłoni jest błogosławieństwem. Jedni myślą, że on jest dobrodziejstwem czasu, ja zaś uważam, że czas jest jego dobrodziejstwem. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Prosiliśmy Boga, aby przedłużył mu życie i pozwolił nam kiedyś ujrzeć jego twarz. Nasz sławny człowiek pozostał z nami przez wiele dni, nieustannie dziękując Chalafowi za jego dobroć i łaskę, sławiąc i chwaląc wszystkie jego dni. MAKAMA TRZYDZIESTA DZIEWIĄTA O CHALAFIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Wyruszyłem z wielkiego miasta, aby objąć władzę w Basrze. Razem ze mną jechał w karawanie młodzieniec, którego ciało było samym zdrowiem. W pewnej chwili przemówił do mnie: - Czuję się zagubiony wśród ludzi tego świata, choć w gruncie rzeczy wart jestem tysiąca innych i nawet całe szeregi nie mogłyby mi dorównać. Czy zechcesz przyjąć mnie na wyżywienie nie żądając ode mnie zapłaty? - Jakaż zapłata - spytałem - jest bardziej pewna od twej szlachetności? Jaka poręka potężniejsza od twego rozumu? - Będę ci służył jak niewolnik, dzieląc z tobą wszystko, co jest szerokie i wąskie - rzekł młodzieniec. Kiedy dotarliśmy do Basry, znikł mi z oczu na kilka dni. Jego nieobecność bardzo mnie martwiła. Straciłem cierpliwość i zacząłem przetrząsać zakątki miasta. Wreszcie znalazłem go. -Co cię uraziło? - spytałem. - Dlaczego odszedłeś? - Samotność - odparł - rozpala się w piersi jak ogień w krzesiwie. Jeśli go gasisz, ginie i rozpada się w pył, jeśli zaś pozwolisz mu płonąć - wznosi się i buzuje. Najmniejsze krople, jeśli jedna za drugą spadać będą do naczynia, napełnią je wreszcie i spłyną na ziemię. Przemoc pozostawiona sama sobie wykluje młode i zniesie następne jajka. Wolności nie powstrzyma nawet taka sieć, jak hojność, i nic nie odpędzi prędzej niźli hardość. Szlachetnym rządzi celowość, podłym zaś - potępienie. Kto przyjmuje nas z długim nosem, tego my przyjmujemy ze słoniową trąbą. Kto spogląda na nas ze złością, tego sprzedajemy za śmiesznie niską cenę. Toż nie sadziłeś mnie, żeby twój służący mógł mnie jawnie zrywać, nie kupiłeś mnie, żeby twoja służba mogła mną handlować. Człowiek do swoich sług ma się tak, jak książka do tytułu. Jeśli ich okrucieństwo względem mnie nie było czymś, co nakazałeś, to skąd się ono wzięło? To bardzo dziwne, żeś o tym nie wiedział. Potem dodał: Ręce Chalafa Ibn Ahmada zwyciężyły w końcu, bo on jest nauczycielem sług i gościnności. Czyżbyś nie wiedział, że szczodrość wspaniała trafia z jego ręki do każdego domu? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Potem odwrócił się, a ja ruszyłem za nim prosząc go o przychylność. Zacząłem mówić mu o tym łagodnie, lecz on wyszedł przysięgając, że 'nie wróci, dopóki nie wyrzucę tego, który go obraził. Więc zadośćuczyniłem jego przywiązaniu do miłości własnej. MAKAMA CZTERDZIESTA NISABURSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: W Nisaburze byłem akurat w piątek. Podczas gdy odprawiałem nakazaną modlitwę, minął mnie człowiek ubrany w dannijję z nisko opuszczoną suanijją. Zapytałem człowieka modlącego się obok: - Kto to ? - To robak, który wyżera wełnę sierot; szarańcza, która opada na święte pola; złodziej, który grabi skarbiec publiczny; Kurd, który zdradza najsłabszych; wilk, który pożera wiernych Bogu ludzi pogrążonych w modlitwie; adwokat, który grabi własność Bożą przy pomocy fałszywych świadków i dokumentów. Założył dannijję, lecz zdjął z siebie wiarę w Boga. Założył atłasowy strój sukienników, lecz ręce i język przygotował do rozboju; skrócił wąsy, lecz wyciągnął swoje macki. Stęka jak wielbłąd kryjąc za tym swoją nieszczerość. Wybielił brodę, poczernił twarz i teraz obnosi pobożność, za którą ukrywa chucie. Rzekłem: - Niechaj Bóg go przeklnie! A ty kim jesteś? - Jestem człowiekiem znanym jako Al-Iskandari. - Oby Bóg nawodnił ziemię, która zdradziła tę łaskę, i ojca, który takie potomstwo zostawił. Dokąd zmierzasz? - Do Al-Kaby - odparł. - Och, och! Ależ to wspaniale! Zatem jesteśmy towarzyszami! - Jakże to? Przecież ty idziesz na północ, a ja zmieniam na południe. - Jakże to - rzekłem - idziesz na północ zmierzając do Mekki? - A tak - odparł - bo zdążam do Mekki mych pragnień, a nie do Mekki pielgrzymów. Idę do miejsca hojności, a nie do miejsca świętych zakazów. Spieszę do haremów, które są siedzibą zwycięskich pieśni żołnierskich, a nie do siedziby religii. Chcę być tam, gdzie można coś dostać, a nie tam, gdzie twarz zwraca się w modlitwie do celu pielgrzymki skrzętnie omijając po drodze miasto Mina, gdzie jest Al-Chajf. - A gdzież są te wspaniałości ? - spytałem. Tam, gdzie religia i zwycięski król różowią się jak zasłużony i pełny policzek. Tam z ziemi wyrastają nieśmiałe nadzieje, a Chalaf Ibn Ahmad to chmury na niebie, których doprawdy nikt jeszcze nie zliczył. MAKAMA CZTERDZIESTA PIERWSZA O NAUCE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Przejeżdżałem kiedyś przez nieznaną i obcą miejscowość. Spotkałem tam dwu ludzi pogrążonych w rozmowie. Jeden z nich rzekł: - Jak osiągnąłeś wiedzę? - Szukałem jej - odparł drugi - i stwierdziłem, że wiedza jest bardzo daleko, że nie można jej dogonić strzałami ani wyczarować wróżbami ze strzał. Nie widzi się? jej we śnie, nie można jej prowadzić w cuglach, odziedziczyć po krewnych ani wypożyczyć od szlachetnych. Dotarłem do niej śpiąc na suszonej glinie, kładąc sobie pod głowę kamienie. Dogoniłem ją walcząc z niepokojem, pokonując niebezpieczeństwa, oddając się bezsenności, podróżując po świecie, oglądając wiele rzeczy i podejmując wysiłek myślenia. Przekonałem się, że można ją sadzić, ale wyrośnie tylko w ludzkiej duszy. Wiem, że polowanie na nią rzadko się udaje, ponieważ odbywa się we wnętrzu serca. Ona jest ptakiem, którego oszukać może tylko polowanie na słowa, a uwięzić jedynie sieć pamięci. Uwięziłem ją okiem i ukryłem w swojej duszy. Wydawałem na nią to, co przeznaczone było na jedzenie, i strzegłem jej w swoim sercu. Dla niej z poświęceniem studiowałem, przechodząc od patrzenia do badań, od badań do komentowania. Prosiłem o pomoc, błagałem o powodzenie i słuchałem nawet takich rzeczy, od których uszy puchną. Docierały one do mojego serca i przenikały duszę. Rzekłem: - Młodzieńcze! Gdzie wschodzi twoje słońce ? A on zaczął mówić: Aleksandria do teraz byłaby mi domem, gdybym tam zaznał błogiego spokoju. A tak za dnia jestem w słonecznym Iraku, nocą zaś w Syrii kładę głowę swoją. MAKAMA CZTERDZIESTA DRUGA O ZALECENIACH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy Abu al-Fath przygotowywał swojego syna do zawodu kupieckiego, zaczął od prawienia mu nauk. Pochwalił najpierw Boga i złożył mu cześć, poprosił o modlitwę dla jego Wysłannika - niech Bóg się modli za niego i niech mu da zdrowie. Potem rzekł: - Synu mój! Ufam, że masz rozsądek i zdrowy rozum. Kocham cię, a człowiek kochający zawsze jest pełen obaw. Nie wiem jeszcze, co zawładnie twoją duszą, jakie szatany namiętności wezmą cię pod swoje rozkazy. Broń się przed nimi poszcząc w dzień i śpiąc w nocy. Będzie to szata ochronna, której zewnętrzną częścią jest głód, podbiciem zaś sen. Gdy nawet najbardziej uparty człowiek włoży tę szatę na siebie, jego upór szybko osłabnie. Czy rozumiesz, o co chodzi, synu rozpustnicy? Nie mam pewności, czy nie padniesz ofiarą dwóch złodziei. Pierwszy z nich to szczodrość, drugiemu na imię - żarłoczność. Strzeż się ich obu! Szczodrość jest szybsza od moli, a żarłoczność gorsza od Al-Basus. Nie zawracaj mi głowy tymi, którzy mówią, że Bóg jest szczodry. To zwykłe oszczerstwo równie naiwne jak zabiegi, aby uwagę niemowlęcia odwrócić od mleka. To prawda, że Bóg jest szczodry, ale szczodrość Boga przynosi nam zysk, a nie stratę; daje korzyści, a przy tym nie szkodzi. Kto jest wyznawcą takich zasad, niechaj je szanuje i uzna za swoje zalety. Szczodrość jest dobra wtedy, gdy ty zbierasz zyski, podczas gdy ja tracę; gdy ty stroisz się w piórka, z których mnie oskubią. Straty nie są czymś genialnym. Są tylko krowią głupotą. Czy zrozumiałeś mnie, synu przeklętej kobiety? Handel nawet z kamienia potrafi wycisnąć wodę. Ale pamiętaj, że między dwoma posiłkami odbywasz morskie podróże i docierasz do Chin dalekich narażając się na niebezpieczeństwa. Czy odrzucisz tę prawdę teraz, kiedy staje przed tobą, czy też zaczniesz jej szukać, kiedy już zniknie z twoich oczu? Zrozumiałeś, o ty, który nie masz matki? Taki właśnie jest twój majątek, niech Bóg ci wybaczy. Nie wydawaj więc pieniędzy, chyba że z nadmiaru zysku. Będziesz jadł chleb i sól, wolno ci też używać octu i cebuli, jeśli tylko je lubisz i nie będziesz ich jadał razem. Jedyne mięso, jakie posiadasz, to twoje własne ciało, którym chyba nie zechcesz się żywić. Słodycze są pokarmem tylko dla tych, którym jest obojętne, na jaki bok upadną przed śmiercią. Znamienici ludzie jadają jedno danie dziennie. Jedzenie o głodzie chroni nas przed śmiercią, zaś jedzenie z pełnym brzuchem prowadzi do zguby. Postępuj z ludźmi jak szachista: zabieraj im wszystko, co mają, strzegąc pilnie tego, co należy do ciebie. Synu mój! Skończyłem moje rady. Jeśli wysłuchałeś mnie, Bóg ci to wynagrodzi, jeśli nie, Bóg rozliczy się z tobą. Niechaj Bóg błogosławi pana naszego Muhammada, rodzinę jego oraz wszystkich jego towarzyszy. MAKAMA CZTERDZIESTA TRZECIA SAMARYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Rzeki Muhammad Ibn Ishak, nazywany Abu al-Anbas as-Sajmari: W nieszczęściach, jakie spotkały mnie ze strony przyjaciół, których sobie wybrałem, wyszukałem i strzegłem, jest ostrzeżenie, doświadczenie i nauka nawet dla tych, co wiele już doświadczyli, nieraz byli ostrzegani i nauczyli się niemało. Otóż kiedy wybrałem się z Sajmary do miasta Pokoju, miałem ze sobą sakiewkę dinarów, trochę starych gratów, przyborów i innych nikomu niepotrzebnych rzeczy. Znalazłem sobie towarzyszy wśród właścicieli domów, kancelistów, kupców i posiadaczy ziemskich - ludzi wybitnych, bogatych, prawych i majętnych. Wybrałem ich po to, żeby towarzyszyli mi, gdy nadejdą ciężkie czasy. Piliśmy wino rano i wieczorem, na obiad jedliśmy młodą koźlinę, perską tabahidżę, siekane Ibrabima, mięsa przyprawione na ostro, kebab Ar-Raszida i młodą baraninę. Piliśmy miód, słuchając doskonałych śpiewaczek znanych w całej okolicy. Przy winie częstowałem wszystkich mielonymi migdałami, cukrem i karmelem. Towarzysze moi byli jak rumianki wśród róż i narcyze wśród wonności. A ja byłem wśród nich mądrzejszy od Abd Allaha Ibn al-Abbasa błyskotliwszy niż Abu Nuwas, bardziej szczodry niż Hatim, odważniejszy niż Amr, bardziej wygadany od Sahbana Wa'ila, bardziej przemyślny niż Kasir, lepszy poeta niż Dżarir, słodszy niż woda Eufratu, milszy niż zdrowie, a wszystko to dlatego, że byłem szczodry, szlachetny i rozrzutny. Kiedy skrzynie stały się lekkie, a żagiel opadł, opustoszała sakiewka, ludzie pospieszyli do drzwi, bo poczuli, jak sprawy się mają. Ich serca przepełnił smutek. Nazwali mnie biedakiem i pędem uciekali ode mnie jak szybko strzelające iskry. Ogarnęła ich nuda, więc odpływali kropla po kropli. W końcu wszyscy rozeszli się na prawo i lewo. Zostałem na pustkowiu sam, oni zaś pozostawili mi w spadku nieszczęście. Zacząłem płakać nad utratą przyjaciół. Stałem się gorszy niż nawóz wielbłądzi, samotny i opuszczony jak puchacz napiętnowany nieszczęściem. Padałem i podnosiłem się, jakby moja przeszłość nigdy nie istniała. Żałowałem, choć z żalu nie było żadnego pożytku. Kiedyś piękny, teraz byłem wstrętny i przygłuchy, co gorsze jest od pełnej głuchoty wołającego o pomoc. Byłem biedny jak chrześcijański zakonnik. Straciłem pieniądze, a to, co zostało, by!o śmiechu warte. W rękach miałem tylko kozi ogon. Siedziałem u siebie sam, ze zbolałym sercem. Łzy wyżłobiły mój policzek. Mieszkałem w domu, którego ślady zniknęły, a strumienie deszczu tak zatarły jego znaki, że rano i wieczorem ukryty był w dzikiej pustyni, opuszczony i przez nikogo nie odwiedzany. Odeszła moja sława, wyczerpał się mój majątek. Nie byłem już tak szczodry. Straciłem spokój. Porzucili mnie towarzysze nocnych rozmów i starzy przyjaciele. Nikt na mnie nie spoglądał i nie liczyłem się już między ludźmi. Byłem gorszy niż Bazi, który robił harisę, i Wasi - wyplatacz sznurów. Wałęsałem się nad brzegiem rzeki jak ktoś, kto pasie kaczki. Szedłem bosy przez pustkowia, smutny i zbolały jak szaleniec, który uciekł z klasztoru, albo jak osioł, który kręci się po zagrodzie. Smutniejszy byłem niż Al-Chansa po stracie Sachra albo Hind po stracie Amra. Mój rozum zaczął błądzić, zdrowie podupadło, sakiewka opustoszała, a służący uciekł. Zaczęły mnie nawiedzać sny i zmory nocne. Upodobniłem się do zjawy i do szatana. Wychodziłem tylko nocą. Za dnia ukryty byłem na moim odludziu. Stałem się bardziej ponury niż grabarz, bardziej przykry niż komorne, głupszy od krawca Tajti'a, bardziej nierozsądny niż Dawud tłocznik. Zawarłem przymierze z niedostatkiem, złączyłem się z podłością, straciłem wiarę we wszystko, a ludzie wyklęli mnie w imię Boga. Byłem ojcem lwa, stałem się ojcem wilka. Zboczyłem z właściwej drogi postępowania, krótko mówiąc - dostałem za swoje. I chociaż nikt mnie nie zwyciężył, przekonałem się, że wszystko jest już stracone. Czasy były ciężkie, a moja sytuacja trudna, zacząłem więc szukać dirhama. Ale on ukryty był w gwiazdach za Małą Niedźwiedzicą, tam gdzie się kończą dwa morza. Ruszyłem w świat niczym Mesjasz. Zwiedziłem ruiny i miasta Chorasanu, potem Kerman i Sidżistan, Gilan i Tabaristan. Z Umanu udałem się do Sindu, stamtąd do Indii, Nubii, kraju Koptów, Jemenu, Al-Hidżazu, Mekki i Ta'ifu. Wędrowałem po pustyniach i pustkowiach grzejąc się przy ogniu lub tuląc się do grzbietu osła. Moje policzki ogorzały, a jądra skurczyły się. Zebrałem wiele ciekawych powiedzeń, wiadomości i nocnych opowieści, niezwykłych i zabytkowych rzeczy. Poznałem poezję nieumiarkowanych poetów, wieści o głupocie lekkoduchów, legendy o szalonych kochankach, mądrość filozofów, spryt żebraków, wybiegi kłamców, opowieści nocnych rozmówców, wróżby astrologów, chytrość lekarzy, machinację zniewieściałych mężczyzn, przebiegłość tych, co oszukują, szatańskość iblisów, pamięć Ad-Dabbiego, wiedzę Al-Kalbiego, dowiedziałem się, czego brakuje fatwom Asz-Szabiego. Prosiłem o wsparcie, żebrałem, błagałem i chodziłem po prośbie. Wysławiałem i drwiłem, aż w końcu zebrałem tyle pieniędzy, że kupiłem indyjskie miecze, jemeńskie szable, zbroje z Szapuru, skórzane tarcze z Tubbat, włócznie z Al-Chatt berberskie kopie, konie stepowe, armeńskie muły, osły z Marisy, rzymskie jedwabie, aksamity z Sus, różne ciekawe i dziwne przedmioty, podarunki i dary. Byłem w świetnym stanie i znów otoczony bogactwem. A kiedy przybyłem do Bagdadu, ludzie, o których tu mówię i przez których wyruszyłem w podróż, uradowani moim powrotem, jak jeden mąż stawili się w moim domu. Ubolewali nad tym, jak ciężko im było beze mnie, jak bardzo cierpieli po moim wyjeździe. Zwierzali mi się ze swojej tęsknoty i miłości do mnie. Każdy z nich przepraszał mniej żałując tego, co kiedyś uczynił. Pozwoliłem im uwierzyć, że nie mam do nikogo żalu, i nie okazywałem gniewu z powodu dawniejszych wydarzeń. To ucieszyło ich i uspokoiło.' Odeszli ode mnie z lekkim sercem. Kiedy następnego dnia wiócili, zatrzymałem ich u siebie na dłużej. Potem wysłałem na suk służącego, który wkrótce przyniósł mi wszystko, co już wcześniej kazałem mu kupić. Mieliśmy u siebie doskonałą kucharkę. Kazałem jej przygotować dwadzieścia rodzajów pieczonych mięs, wiele rodzajów tabahidży i wiele rzadkich potraw. Po jedzeniu zabraliśmy się do wina. Przygotowano wspaniałe napoje, zjawiły się piękne śpiewaczki. I tak mijał ten najpiękniejszy z dni. Dla wszystkich, a było ich piętnastu, przygotowałem wielkie kosze po bakłażanach, z tych co to mają po cztery ucha. Do każdego z nich służący wynajął tragarza, płacąc po dwa dirhamy od kosza. Powiedział tragarzom, gdzie ci ludzie mieszkają, a potem umówił się z nimi na późny wieczór. Ja zaś poleciłem mojemu służącemu, człowiekowi sprytnemu, żeby podał gościom jak najwięcej wina. On usługiwał, ja zaś kadziłem przed nimi perfumami, aloesem i ambrą. Nie minęła godzina, jak leżeli pijani, podobni do zmarłych, pozbawieni wszelkiej świadomości. O zachodzie słońca przyszła po nich służba z końmi, osłami i mułami. Odprawiłem wszystkich mówiąc, że ich panowie u mnie spędzą noc. Potem poszedłem po cyrulika, przyprowadziłem go do siebie i poczęstowałem wieczerzą. Dałem mu do picia kutrubbulskiego wina, którym szybko się upił. Potem zamknąłem mu usta dwoma czerwonymi dinarami i rzekłem: - Weź się za tych ludzi! Cyrulik w jednej chwili zgolił piętnaście bród. Moi goście stali się bezbrodzi i wygoleni jak mieszkańcy raju. Każdą brodę rozsypałem po ubraniu jej właściciela i dołączyłem kartkę, na której napisałem: «Kto szkodzi swojemu przyjacielowi zdradą i niewiernością, ten poniesie taką karę i otrzyma taką zapłatę». Kartki włożyłem im do kieszeni. Potem związanych włożyliśmy do koszy, a kiedy późną nocą nadeszli tragarze, zabrali ich w haniebną podróż powrotną do domów. Kiedy rankiem doszli do siebie, zrozumieli powagę swego położenia. Kupcy nie poszli do sklepów, kanceliści nie poszli do urzędów. Nie pokazywali się nawet swoim przyjaciołom. A do mnie codziennie przychodziły tłumy służących, niewolników, kobiet i mężczyzn. Wszyscy przeklinali mnie i wyzywali od najgorczych, błagając Boga, aby mnie. ukarał. Ja zaś milczałem nie zwracając na nich uwagi. Wieść o moim postępku rozeszła się po Mieście Pokoju, a sprawa nabrała takiego rozgłosu, że dotarła do samego wezyra Al-Kasima Ibn Ubajd Allaha. Dowiedział się o tym przez przypadek, poszukując swojego pisarza. Wtedy mu powiedziano : - On jest u siebie w domu, ale nie może stamtąd wyjść! - A to dlaczego ? - spytał wezyr. - Z powodu zemsty Abu al-Anbasa, który tak bardzo ucierpiał przez swoich znajomych i przyjaciół. Wezyr zaczął się śmiać i omal nie popuścił w spodnie, a może nawet popuścił, Bóg jeden wie. Potem rzekł: - Na Boga! Udało mu się. W swoim czynie nie minął się z celem. Sprowadźcie go, bo on jest mądrzejszy od nich wszystkich. Potem podarował mi cenny płaszcz, przysłał konia z rzędem i dał pięćdziesiąt tysięcy dinarów, tak bardzo spodobał mu się mój czyn. Siedziałem w domu przez dwa miesiące wydając pieniądze, jedząc i. pijąc. Wreszcie po długiej samotności ruszyłem do miasta. Jedni zawarli ze mną pokój, bo wiedzieli, co postanowił wezyr, inni poprzysięgli na trzeci rozwód i na wolność swoich niewolników i niewolnic, że nigdy już nie będą ze mną rozmawiali. I na Boga Wielkiego i Wzniosłego! Nie przejąłem się tym zbytnio, nie cierpiałem z tego powodu, nie świerzbiły mnie przez to uszy, nie bolał brzuch i nie dręczyło nic innego. Sprawiało mi to tylko radość, bo sprawa była rozsądzona jak przez samego Jakuba. Opowiedziałem wam tę historię z przestrogą, bo należy się mieć na baczności przed ludźmi, nie ufać podłym i niskim przyjaciołom ani gadatliwym i plotkującym kopistom którzy nie szanują praw należnych pisarzom i lekceważą ich, ani tym, co pożyczają książki, a potem ich nie oddają. Prośmy. Boga o pomoc, bo tylko na nim można polegać. MAKAMA CZTERDZIESTA CZWARTA O JEDNYM DINARZE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Zdarzyło mi się złożyć przysięgę, że ofiaruję dinara temu, kto ma najbardziej cięty język w Bagdadzie. Gdy zapytałem o takiego człowieka, wskazano mi Abu al-Fatha al-Iskandariego. Wybrałem się, żeby podarować mu tego dinara. Abu al-Fatha zastałem w towarzystwie, które zebrało się wokół niego. Powiedziałem: - Synowie Sasana! .Temu, który z was jest najlepszy w swojej sztuce i który najlepiej opanował swoje rzemiosło, dam tego oto dinara. Rzekł na to Al-Iskandari - Ja nim jestem. Wtedy odezwał się inny: - Nieprawda, to ja. Zaczęli się kłócić i spierać, aż w końcu powiedziałem: - Niech każdy z was naurąga drugiemu, a kto z was dwu zwycięży lub okaże się silniejszy, ten zabierze albo zagrabi dinara. Wtedy Al-Iskandari zaczął: - Jesteś jak wielki zimowy mróz, żar lipcowy, osad w dzbanie, bezużyteczny dirham, pierdnięcie smoka, wstyd impotenta, gadatliwy śpiewak, rok zła, pierdnięcie pana młodego, gwiazda nieszczęścia, zmora przychodząca w nocy, ból głowy i jaszczurzycal Jesteś jak pył w oku, dzień poprzedzający rozstanie, rozłąka dwojga kochanków, godzina śmierci, miejsce, gdzie zabito męczennika Al-Husajna. Jesteś jak uciążliwy dług, piętno hańby, zwiastun nieszczęścia. Jesteś wyklęty za podłość Jesteś smrodem po czosnku, pustynią cierni, niechętnym gospodarzem, rokiem zarazy, okrucieństwem niewolnika, słowem pogróżki, opowieścią powtarzającego się nudziarza, jesteś gorszy od słowa «żeby» w języku Arabów, jesteś robakiem z wychodka, futrem w letni dzień, gadatliwością gospodarza, kiedy już łamią chleb, beknięciem pijanego, wyziewem z dzioba sokołów, klinem niezgody w domu, skorupką garnka, środą przynoszącą nieszczęście, żądzą hazardzisty, skołowaceniem języka i moczem eunucha! Jesteś jak niezdarny ślepiec za stołem, jak obrońca przegranej sprawy, jak dzień po świętach, jak list z wyrazami współczucia, jak błotnista kałuża! Jesteś skąpy jak mieszkańcy Al-Ahwazu i gadatliwy jak mieszkańcy Ar-Rajj! Na Boga! Gdybyś stojąc jedną nogą na górze Arwand, a' drugą na górze Demawend chwycił w rękę łuk tęczy i wziął się do gręplowania bawełny chmur na płaszcze dla aniołów, to i wtedy byłby z ciebie tylko zwyczajny wyrobnik przy stercie bawełny! Wtedy zaczął drugi: - Ty małpi nauczycielu, robaku żydowski, smrodliwy wyziewie lwów, pierdnięcie czarnucha w czasie modlitwy! Ty, który nie istniejesz, jesteś psem w bijatyce, małpą w pościeli, polewką z grochem! Ty mniejszy niż nic! Ty dymie z nafty! Jesteś odorem spoconego ciała, utratą własności, półksiężycem zwiastującym zgubę! Jesteś wstrętniejszy od tego, który upadł tak nisko, że rozwodzi się z żoną i nie oddaje posagu! Jesteś błotem na drodze, wodą przed jedzeniem i bólem w kościach! Jesteś jak pożółkłe zęby, jak brud za uszami! Jesteś bardziej obwisły od holowniczej liny, mniej wart od złamanego grosza, zdradliwy bardziej niż łza, kłujący bardziej niż igła! Ty podnóżku, ty poręczy, ty gorszy niż słowo «oby», ty rynno domowa, ty taki owaki! Na Boga! Gdybyś tyłek swój posadził na gwiazdach, nogę spuścił na Ziemię, Syriusza założył na stopę, a Plejady przywdział jako płaszcz, z nieba uczynił krosna, z powietrza tkał koszulę, osnowę miał z orła, wątek zaś z kręgu niebieskiego, to i tak nie byłbyś niczym innym jak tylko zwykłym tkaczem. Rzekł Isa Ibn Hiszam: - I na Boga! nie wiedziałem, którego z nich wybrać. Każdy był niezwykły w mowie, zadziwiający w pomysłach, nieprzejednany w kłótni. Tak więc dałem im dinara do podziału. Odszedłem i nie są mi znane dalsze koleje ich losu. MAKAMA CZTERDZIESTA PIĄTA POETYCKA Rzekł Isa Ibn Hiszam: Będąc w kraju syryjskim poznałem miłe towarzystwo. Któregoś dnia podczas spotkania zaczęliśmy sobie przypominać poezje, objaśniać znaczenie bajtów i przepytywać się nawzajem z zagadek poetyckich. Podszedł do nas jakiś młodzieniec i zaczął przysłuchiwać się z taką uwagą, jakby wszystko rozumiał, lecz milczał z uporem człowieka skazanego na pokutę milczenia. Rzekłem więc: - Hej, młodzieńcze! Sprzykrzyło nam się, że tak stoisz. Usiądź więc albo odejdź! Wtedy on izekł: - Nie mogę siedzieć, więc odejdę. Ale wy nie odchodźcie stąd, bo ja tu jeszcze wrócę. Rzekliśmy: - Tak uczynimy z pełnym szacunkiem. Młodzieniec znikł, lecz wkrótce powrócił mówiąc: -Do czego doszliście w sprawie tych bajtów? Czy rozwiązaliście ich zagadki? Najlepiej zapytajcie mnie. Na każde pytanie znajdował odpowiedź, każde znaczenie potrafił objaśnić. A kiedy opróżniły się kołczany naszych pytań, kiedy opustoszały nasze skarbnice, wtedy on zwrócił się do nas ze swoimi pytaniami i problemami: - Wymieńcie mi bajt, którego połowa wynosi człowieka, zaś druga połowa pcha dalej? - Który bajt jest w całości wymierzonym policzkiem? - Który bajt do połowy jest gniewny, zaś od połowy bawi nas i śmieszy? - Który bajt jest w całości pokryty krostami? - W którym bajcie metrum walczy, zaś rytm przybliża słowa? - Który bajt jest skorpionem? - Który bajt ma brzydką treść, lecz za to jest pięknie skrojony? - Z jakiego bajtu łzy płyną nieustannie? - Który bajt cały jest w biegu za wyjątkiem stopy? - W jakim bajcie bohaterowie są wcale nieznani? - Jaki bajt jest dłuższy od podobnego do siebie, lecz sprawia wrażenie, że jest jednak inny? - Jakiego bajtu nie można zniszczyć ani ziemi jego przekopać? - Jakiego bajtu połowa jest pełna, zaś druga połowa jest tylko ubraniem? - Jakiego bajtu nie można przeliczyć? - Jaki bajt pokazuje ci to, co przynosi radość! -Jakiego bajtu nie pomieści świat? - Jakiego bajtu połowa śmieszy, a połowa zadaje ból? - Z jakiego bajtu pochodzi gałązka, której lepiej nie ruszać, bo może ona zniszczyć piękno? -Jaki bajt, gdy połączymy go z innym, straci cały sens? - Jaki bajt, gdy go wypuścimy, zaraz się nam zgubi? - W jakim bajcie najlepszy miód jest trucizną? - W jakim bajcie pochwała jest potępieniem? - W jakim bajcie dźwięki są słodkie, ale sens ponury? - W jakim bajcie przestawienie jest zamianą na prozę, a całość po prostu pieniędzmi? - W jakim bajcie połowa daje, druga zaś połowa odbiera? - W jakim bajcie połowa jest podniesieniem, a podniesienie uderzeniem w twarz? - Który bajt należy wyrzucić, by na pochwałę zasłużyć? Jeśli zaś się tego nie uczyni, można sobie zasłużyć na naganę. - Jaki bajt jest modlitwą, w chwili kiedy go mijamy? - Jaki bajt jedzą owce, jeśli tego pragną? - Który bajt, trafiając w głowę, może wybić zęby ? - Który bajt osiągnął długość prawie sześciu ratli ? - Jaki bajt wstaje, a potem kładzie się i śpi ? - Jaki bajt chce się zmniejszyć, a jednak się zwiększa ? - Jaki bajt odchodzi, a potem powraca ? - Który bajt zwalczał Irak? - Który bajt zdobył Basrę? - Który bajt spokorniał w katuszach? - Który bajt osiwiał, zanim stał się młody ? - Który bajt powrócił przed czasem? - Który bajt stanął w miejscu, a potem rozpadł się na części ? - Jakiemu bajtowi pozwolono odejść, a potem nie dał się on już zatrzymać? - Jaki bajt popiawiano- dotąd, aż wreszcie stał się doskonały ? - Jaki bajt jest szybszy od strzały Tirimmaha? - Jaki bajt wyszedł z ich oka ? - Jaki bajt, chociaż był wąski, potrafił rozszerzyć widnokrąg ? - Jaki bajt powrócił i wywołał ból? - Którego bajtu połowa jest złotem, reszta zaś ogonem ? - W jakim bajcie część jest ciemnością, a część dobrym winem? - Z jakiego bajtu pochodzi sprawa, która wpłynęła na porządek rzeczy, a rozumiejący jego treść zostali wreszcie zrozumiani? - Jaki bajt jest w całości zakazem? - Jakie dwa bajty przypominają karawanę wielbłądów? - Jaki bajt schodzi z góry? - W jakim bajcie zły omen jest dobrym znakiem? - W jakim bajcie koniec ucieka, a początek prosi ? - Którego bajtu początek obdarowuje nas hojnie, a koniec nam wszystko odbiera? Rzekł Isa Ibn Hiszam: Usłyszeliśmy coś, czego nikt z nas jeszcze nie słyszał. Poprosiłem go o wyjaśnienie patrząc na niego z góry, bo przekonany byłem, że są to tylko słowa pięknie wyrzeźbione, ale zupełnie pozbawione sensu. On jednak rzekł: - Wybierzcie z tych spraw cztery, a ja wam je objaśnię. Co do pozostałych, możecie się wysilać przez długie dni, a być może z waszego naczynia coś wreszcie wycieknie. Mam nadzieję, że wasz rozum okaże się hojny. A jeśli nie zdołacie znaleźć odpowiedzi, spróbujcie mnie odszukać, a ja wam wszystko objaśnię. Wybraliśmy bajt o brzydkiej treści, lecz pięknie skrojony. Wtedy on rzekł: - Tak brzmią słowa Abu Nuwasa: I widział Bóg, że byliśmy najgorszą kompanią która ogonem rozpusty wlokła się na końcu. Pytałem dalej: - A jaki to bajt, w którym przestawienie zamienia go na prozę, a całość to pieniądze? Rzekł: Jest to wiersz Al-Aszy: Wszystkie nasze dirhamy są najlepszej próby, więc nie oddzielaj dobrych od fałszywych. Przestawienie brzmi tak: Więc nie oddzielaj dobrych od fałszywych. Wszystkie nasze dirhamy są najlepszej próby. - Któryż to bajt w pierwszej połowie daje, zaś w drugiej odbiera ? - Są to słowa Al-Bakriego: Przyszedł do ciebie dinar szczerej prawdy, lecz pozbawiony sześćdziesięciu flisów. Najszlachetniejszy z ludzi nawiedził dziś ciebie, z wyjątkiem duszy, rodu i stron, z których przyszedł. - A bajt, który jedzą owce, kiedy tylko zechcą ? - Oto ten bajt - rzekł: Więc cóż z tym szczęściem ukrytym w listku koniczyny? Ono jest rozbite, rozerwane na maleńkie cząstki. Widziałem szczęście, które niszczy dusze. - A bajt, który ma długość prawie czterech ratli ? -Jest to bajt Ibn ar-Rummiego: Kiedy obdarowuje, nie pragnie wdzięczności za dary, lecz mówi do mej duszy: pośpiech nic nie daje. I tak upewniliśmy się, że pytania te nie są pozbawione sensu. Z wielkim wysiłkiem udało nam się niektóre rozwiązać. A kiedy młodzieniec odchodził, rzekłem: -Ludzie różnią się szlachetnością, lecz jednak wszyscy są bardzo podobni do siebie. Gdyby nie ten młodzieniec, byłbym wysoki, głęboki i szeroki niczym góra Radwa. MAKAMA CZTERDZIESTA SZÓSTA O KRÓLACH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Wyruszyłem z Jemenu w kierunku ojczyzny. Pośród nocy jedyną zwierzyną z prawej strony myśliwego były hieny, z lewej zaś lwy. Szedłem tak aż do chwili, gdy ostrze świtu zabłysło, a lampa dnia odsłoniła swoje czoło. Na szerokiej przestrzeni pojawił się przede mną jeździec uzbrojony po zęby. Na jego widok poczułem się zupełnie bezbronny. Trzeba było jednak opanować lęk. Zatrzymałem się, mówiąc: - Stań, synu bez matki! Pogardzam ranami mieczy, ukłuciami cierni i azdyjskim uporem. Będę ci przychylny, jeśli i ty okażesz mi przychylność. Kim jesteś? Odparł: - Żywię przyjazne uczucia. Dobrze mówisz. Ja jestem właśnie taki, jakbyś tego pragnął. - To dobrze - rzekłem i razem ruszyliśmy dalej. Zanim nadeszła chwila rozstania, poznałem go dobrze. Nazywał się Abu al-Fath al-Iskandari. Pewnego dnia spytał mnie, kto jest najszlachetniejszym z królów. Zacząłem więc opowiadać o królach syryjskich i o ich szlachetności, o wspaniałych królach irackich i o emirach prowincji. Wspomniałem też o królach egipskich. Opowiedziałem wszystko, co wiem. Mówiłem o dobrodziejstwach królów jemeńskich i o zaletach królów At-Ta'ifu. Skończyłem wspominając Sajf ad-Daulę. A wtedy on wyrecytował: Wędrowiec nocy wysławia jej gwiazdy, a kiedy ujrzy słońce, nie wie, jak je sławić. Ten, kto opiewa strumyki, oby nie ujrzał morza, bo wtedy nie będzie wiedział, co o nim powiedzieć. Kto perlę zobaczy, ten jej z kamieniem nie zechce porównać. Kto ujrzy Chalafa, ten nie wspomni o całej ludzkości. Kto pójdzie ze mną, ten zobaczy króla, który cztery rzeczy rozdaje wśród ludzi, lecz nikt tych rzeczy wziąć nie chce. Popatrz, a zobaczysz: Są to dni niezliczonej twarz pełna jak księżyc, postanowienie, które będzie losem, i dary, jakie przychodzą wraz z deszczem. Sławiłem wielu władców, którzy byli wybrańcami losu, lecz przy nim wszyscy są niewiele warci. Rzekł Isa Ibn Hiszam: Spytałem go, kim jest ten szlachetny i łaskawy król, a on odparł: - A któż nim mole być? Zwyczajna myśl nie może go pojąć. Jak mogę powiedzieć coś, czego nie zrozumie rozum? Od kiedy król uciera nosa ludziom szlachetnym, którzy przysyłają dirhamy? Złoto to najpodlejsza rzecz, jaką rozdaje, a daje każdemu co najmniej tysiąc sztuk złota. Małym naczyńkiem na szminkę wyczerpać można górę antymonu. Jakże więc tak rozrzutne dary nie uszczuplają jego majątku? Czy może być tak, że król niezwykle oszczędny staje się nagle rozrzutny? Naturę przemienia w szlachetność, religię w namiętne uwielbienie, własność w schronienie, pochodzenie w dziedzictwo, a potomstwo w następców: Pragnąbym poznać takiego człowieka, z którym można by dotrzeć aż do samych gwiazd. MAKAMA CZTERDZIESTA SIÓDMA O MONECIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Zamierzałem właśnie wyruszyć w drogę powrotną z pielgrzymki, gdy przyszedł do mnie jakiś młodzieniec i rzekł: - Jest u mnie tylko jeden taki, cały ze złota, co nawołuje do odstępstwa od wiary i tańczy na paznokciu, lecz teraz przebywa na obczyźnie. Sprowadza mnie do ciebie potrzeba przedstawienia jego sytuacji. Proszę o rękę dziewczyny złotej jak on, która zadziwi obecnych i, ucieszy patrzących. Jeśli zgodzisz się, urodzi mi syna, który zdobędzie sławę. Jeżeli złożysz płótno drogi i zwiniesz jej nić, on tuż przed tobą przyjdzie do twojego miasta. Ty zdecydujesz, co twoja ręka dać może. . Rzekł Isa Ibn Hiszam: Zadziwiony grzecznością, z jaką przemawiał, i prośbą, której spełnienia spodziewał się po mnie, dałem mu to, o co prosił. Wtedy on wyrecytował: Prosząca ręka każdą sławę zwodzi. a zwłaszcza ludzi szczodrych, którym szczodrość szkodzi. MAKAMA CZTERDZIESTA ÓSMA SARYJSKA Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy byłem w mieście Sariji wstąpiłem do domu walego. Niespodziewanie wszedł tam młodzieniec noszący na sobie ślady żółtych perfum. Wszyscy obecni podnieśli się i z wielką czcią posadzili go w środku. Szacunek, jakim go otaczano, nie pozwolił mi spytać, jak brzmi imię owego człowieka. On tymczasem zwrócił się do walego: - Co zrobiłeś w sprawie, o której ci wczoraj mówiłem? Czyś ty czasem o niej nie zapomniał? - Broń Boże - odparł wali - lecz w załatwieniu jej przeszkodziły mi sprawy, których tutaj nie mogę wyjaśnić. Zapewniam, że twoja sprawa jest dla mnie jak nie wyleczona rana. Młodzieniec rzekł: - Człowieku! Długo nie spełniasz swojej obietnicy! Widzę, że dzień jutrzejszy jest dla ciebie taki sam jak dzień dzisiejszy, a dziś znaczy tyle samo co wczoraj. Nie spełniasz danej obietnicy i w tym porównać cie mogę do wierzby, która swoimi kwiatami wypełnia oko, lecz owoców żadnych nie przynosi. Rzekł Isa Ibn Hiszam: - Kiedy doszedł do tego miejsca, przerwałem mu i rzekłem: - Niech Bóg cię strzeże! Czyżbyś był Al-Iskandari ? - Oby Bóg strzegł cię jak najdłużej. Jesteś bardzo bystry. - Witam księcia słów! - zawołałem. - Witam człowieka, który zwodzi ludzi szlachetnych! Wołałem ciebie, aż cię w końcu znalazłem. Szukałem bardzo długo, aż wreszcie na ciebie trafiłem! Byliśmy razem do czasu, gdy ja ruszyłem w góry, on zaś skierował się ku nizinom. Ja wspinałem się do nieba, on schodził coraz niżej. Traktowano mnie z szacunkiem, gdy on przyjmowany był jak obcy. Rzekłem więc o nim: Chcę wszystko wiedzieć o mym przyjacielu, który ręce ma puste, lecz sławę rozległą. Choć jeszcze wczoraj siedział przy mnie blisko, nie wiem, którędy dzisiaj jego drogi biegną. Bieda niewiele przynosi korzyści, i trapi go wszędzie, choć on jest jej synem. Niechaj każdy jak dzielny Chalaf Ibn Ahmad zabije ją w moim imieniu. Niechaj bieda zginie. MAKAMA CZTERDZIESTA DZIEWIĄTA O AT-TAMIMIM Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Kiedy w Syrii objąłem urząd walego, przybył tam Sad Ibn Badr z plemienia Fazara, który został wezyrem. Ahmad alWalid był wówczas zarządcą poczt, Chalaf Ibn Salim sędzią, ktoś z plemienia Sawaba objął sprawy sekretarskie, a jakiś Syryjczyk zajął się polityką krajów ościennych. Rządy te były jak spełnienie pragnień szlachetnych, jak przedmiot ich największych marzeń. Syryjczycy przychodzili do nas jeden po drugim, aż oczy wypełniły się ich widokiem i trudno nam było wszystkich ugościć jak trzeba. Wśród przybyłych znalazł się Abu an-Nada at-Tamimi, którego nikt nie zauważył i którym nikt się nie zaopiekował. Pewnego dnia przyszedł on do mnie, a ja przyjąłem go z wszelkimi honorami. Usadowiłem go na poczesnym miejscu i rzekłem: - Jak ci się wiedzie ? Spojrzał w prawo, potem w lewo i odparł: - Jestem teraz w nędzy i znoszę poniżenie, biedę i pogardę. Ludzie podobni są do oślego nawozu. Przychodzi do nich szczęście, na które nie zasługują. Szczęście przynosi im dobroć, chociaż oni nie potrafią być dobrzy. Na Boga! Znalazłem się pośród ludzi, którzy różnią się między sobą tylko twarzami i ubraniem! A potem wyrecytował: Do ciebie, o Sidżistanie, niech cały świat należy, a wszyscy ludzie niech będą w niewoli u twego króla, O! Gdyby los łaskawy zechciał mnie uszczęśliwić, dałby mi konia i żywność, bym mógł tam dotrzeć za życia. Lecz czy ten kraj zdoła ożywić tego, kto już umarł, i życie minione przywrócić? MAKAMA PIĘĆDZIESIĄTA O WINIE Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: W czasach rozkwitu mojej młodości byłem człowiekiem łagodnym, miałem zdrowy rozsądek i zrównoważony umysł i zawsze potrafiłem oddzielić sprawy poważne od żartu. Znalazłem sobie przyjaciół, których kochałem i z radością spędzałem z nimi czas. Mój dzień należał do ludzi, zaś noc - do kielicha. Pewnego wieczora przyłączyła się do mnie grupa przyjaciół, którzy lubili spotkania i umieli prowadzić wspaniałe rozmowy. Między nami długo krążyły gwiazdy kielichów, aż wreszcie nadeszła chwila, kiedy wina zabrakło. Wszyscy uznali, że należy zaczerpnąć wina z dzbanów. Uczyniliśmy to, a dzbany stały się podobne do muszli bez pereł, przypominały teraz miasta pozbawione szlachetnych mieszkańców. Rozpusta skierowała nasze kroki do winiarni, kiedy noc była ciemnozielonym welonem płynącym jak fale morskie. Rzuciliśmy się wpław, by jak najprędzej dotrzeć do celu, gdy wtem zabrzmiał glos muezina wzywającego do porannej modlitwy. Przeraził się szatan rozpusty, a my ruszyliśmy za wezwaniem Boga. Wszyscy stanęli za imaniem jak niewinni mężowie, spokojni i dumni, wyszukani w ruchach. Lecz każdy towar ma swój czas, a każde rzemiosło ma swoje zasady. Nasz imam poważnie podchodził do spraw klękania i powstawania. Swoją powolnością doprowadził nas do tego, że mieliśmy ochotę go pobić. Wreszcie odzyskał rozum i podniósł głos w pozdrowieniu. Usiadł potem w głębi mihiabu, odwrócił twarz do swoich towarzyszy, a potem długo milczał i węszył. Wreszcie rzekł: - O ludzie! Ten, kto zbłądził na swojej drodze i ukarany został nieczystością, niechaj pozostanie w domu, aby nie kalać nas swoim oddechem. Od niektórych z was czuję dziś zapach wina, które jest matką grzesznych występków. Jakaż będzie nagroda dla tego, kto noc spędził jako niewolnik szatana, a potem bezczelnie wstąpił w progi domu świętego, który Bóg kazał szanować? Z takimi trzeba skończyć - powiedział i wskazał miejsce, gdzie stałem wraz z towarzyszami. Zebrani rzucili się na nas, porozrywali nasze płaszcze, porozbijali nam głowy do krwi. Musieliśmy im przysiąc, że nigdy tu nie wrócimy. Kiedy nas wreszcie puścili, byliśmy ledwie żywi. Przebaczono nam jednak ten straszny występek. Zapytaliśmy jednego z przechodzących młodzieńców o imię owego imama. Ten odparł: - To oddany Bogu człowiek imieniem Abu al-Fath al-Iskandari. - Boże wielki! - Zawołaliśmy. - Bywa i tak, że pijak pójdzie po rozum do głowy, a szatan uwierzy w Boga. Chwała niechaj będzie Najwyższemu, że go tak szybko nawrócił! Niechaj Bóg nie pozbawia nas takiej pokuty, jaką on odprawia. Przez resztę dnia podziwialiśmy jego pobożność, bo przecież wszyscy znali rozpustne życie Abu al-Fatha. A kiedy dzień leżał już na łożu śmierci, zaczęliśmy się rozglądać. Przed nami powiewały chorągwie winiarni podobne do gwiazd w ciemną noc. Los pozwolił nam zbłądzić właśnie w tym kierunku i tak się zaczęła owa cudowna noc. Dotarliśmy do winiarni mającej najwspanialszą bramę, przy której stały najgroźniejsze psy. Naszym imamem był dinar, a rozpusta naszym stałym towarzyszem. Pociągały nas piękne kształty karczmarki, jej wdzięk i rozwiązany pas wiszah. Ona zabijała spojrzeniem i jednym słowem przywracała życie. Piękne było nasze spotkanie. Ona zaczęła całować nasze głowy i ręce. Służący chrześcijanin pospieszył zdjąć siodła i uprząż. Ktoś zapytał: - Jakie masz wino, karczmarko? Ona na to: Wina mam dobre, słodkie niczym moje usta. Przy nim nawet najmądrzejszy człowiek od razu straci całą swoją mądrość. Wino wygląda tak, jakby moi przodkowie wycisnęli je z moich policzków, dodając nieco smoły dla koloru. Jest powściągliwe i wstrzemięźliwe jak ja, przeleżało bowiem długie stulecia w ukryciu, aby teraz obdarzyć was radością. Szlachetni ludzie przekazywali je sobie z pokolenia na pokolenie, zbierając z dzbanów noc i dzień. Aż wreszcie pozostał tylko aromat i blask, piekący żar, ziele bazylii dla duszy - małżonka słońca, blask dziewczyny i zaloty dojrzałej kobiety. Teraz jest jak płomień w żyłach, jak chłód wiatru w gardle, jak lampa myśli lub lekarstwo na truciznę czasu. Takie wino potrafi wskrzesić umarłego, a ślepemu od urodzenia przywrócić wzrok. Rzekliśmy więc: - Na twego ojca! Oto rzecz, której szukamy. A kto śpiewa w twojej winiarni? Może to dziewczę osłodzi nam wino swoimi ustami? - Jest u mnie szlachetny szajch - rzekła - mistrz w wymyślaniu uciech. Spotkałam go kiedyś w Dajr al-Marbid. Pokazał mi, jak można się cieszyć, i cieszyłam się razem z nim. Teraz jesteśmy połączeni, a nasza radość powtórzyła się jeszcze wiele razy. Opowiadał mi o swojej wielkiej szlachetności, o doskonałości ludzi z jego kraju. Pokochałam go, a on przyniósł mi dobrobyt. Sami zobaczycie, że to świetny towarzysz. On się wami zajmie. Zawołała swojego szajcha. I oto pojawił się nasz aleksandryjczyk Abu al-Fath. Rzekłem: - O Abu-al Fath! Kiedy spoglądam na ciebie, zdaje mi się, że słyszę, jak mówisz: Kiedyś miałem rozum i wiarę prawdziwą, byłem więc wśród pobożnych najbardziej żarliwy. Lecz później, dzięki Bogu, sprzedałem wyznanie kupując w zamian zawód cyrulika. Choćbyśmy nawet żyli bardzo krótko, zawsze jest powód, by Boga prosić o zbawienie. Abu al-Fath chrząknął ze zdziwienia, krzyknął, wbił w nas wzrok, potem roześmiał się głośno i rzekł: - Czy ty na pewno mówisz do mnie? Przecież nie jestem człowiekiem z twojego przysłowia. Przestań ganić, .wiem o tym, że widzisz we mnie wielkiego chytrusa. Znają mnie wszędzie, w Tihamie, a nawet w Jemenie. Pochodzę z każdej ziemi i z każdego kraju. Czasem jestem w mihrabie, a czasem w winiarni. Tak postępuje każdy, kto w tych podłych czasach ma w swojej głowie choć trochę rozumu. Rzekł Isa Ibn Hiszam: - Prosiłem Boga, by uratował mnie przed takim stanem, w jakim on się znalazł. Nie mogłem uwierzyć, że tacy jak on chodzą po tej ziemi. Spędziliśmy razem wspaniały tydzień, a potem pojechałem w swoją stronę. MAKAMA PIĘĆDZIESIĄTA PIERWSZA O SKARBACH Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Pewnego dnia spotkałem się z kompanią towarzyszy podobnych do wiosennych kwiatów albo do gwiazd w środku nocy. Ich twarze jaśniały urodą, byli bardzo mili, wszyscy nawzajem odpowiadali sobie wyglądem i naturą, wszystkich zbliżały podobne przymioty. Zaczęliśmy ciągnąć tren wspomnień i otwierać bramy wspólnej pogawędki. Wśród nas siedział młodzieniec, który nie dorastał do towarzystwa tych mężczyzn. Miał krótko przycięte wąsy. Siedział wśród nas nie odzywając się ani słowem. Nie zagłębiał się razem z nami we wspólne opisy, póki nie doszliśmy do pochwały bogactwa i ludzi bogatych, wspominania pieniędzy oraz ich wielu zalet. Stwierdziliśmy, że są ozdobą ludzi i ostateczną doskonałością. Wtedy to ów człowiek poderwał się jak zbudzony ze snu, zjawił się jak po długiej nieobecności, otworzył dywan swojej wymowy, wprawił w ruch swój język i rzekł: - Zamilczcie! Zapomnieliście o jednej rzeczy i pominęliście ją. Nie umiecie jej poruszyć, więc traktujecie ją lekceważąco dając się zwieść rzeczom przyziemnym za cenę rzeczy nieprzemijających. Interesują was sprawy bliskie zamiast spraw dalekich. Czyż ten świat nie jest tylko miejscem chwilowego spoczynku dla jeźdźca i krótkim posiłkiem dla wędrowca? Czyż majątek nie jest krótkotrwałą pożyczką, tymczasową gwarancją, która przechodzi z rąk do rąk? Każdy przechowuje ją tylko dla innych. Czy widzieliście, by pieniądze trzymały się ludzi szlachetnych, a uciekały od skąpców; wpadały do rąk mądrych, a wypadały głupcom? Nie dajcie się zwieść! Sława bowiem jest tylko w jednej z dwóch rzeczy, a pierwszeństwo przysługuje tylko jednej sprawie. Kryją się one w szlachetnym pochodzeniu albo wyniosłej wiedzy. Jakże wspaniałe jest to, co człowiek nosi w swojej głowie! A któż może mieć nadzieję, że jej nigdy nie straci? Na Boga! Gdybym nie miał wstrzemięźliwej duszy i natury, byłbym teraz najbogatszym z ludzi. Wiem bowiem o dwu skarbach. Jeden z nich znajduje się koło Tartusu i jest przedmiotem pragnień wszystkich ludzi. To jeden ze skarbów synów Amlika. Ukryli go patriarchowie. Będzie tam chyba ze sto tysięcy miskali, Drugi znajduje się między Surą a Al-Dżami'an. Są tam właściwie dwa skarby --Jeden to klejnoty Chosroesów, drugi to skarby tyranów. Leżą tam rubiny, perły i drogie kamienie, korony inkrustowane klejnotami i worki z pieniędzmi. Słysząc to podeszliśmy do niego. Wszyscy nastawili uszu. Niektórzy wątpili w prawdziwość tych słów patrząc na jego nędzne szaty. Wiedział wprawdzie, gdzie ukryte są skarby, ale twierdził, że boi się przemocy i dlatego nie może zaufać nikomu z przyjaciół. Rzekliśmy doń: - Słyszeliśmy twoją opowieść i uznajemy twoje wyjaśnienia. Gdybyś zechciał nam zaufać i opowiedzieć choćby o jednym z tych skarbów, odszukamy go, a tobie dostaną się dwie trzecie ich wartości. Kiwnął ręką i powiedział: - Kto daje zaliczkę, ten potem otrzymuje pieniądze. Kto wie, ile otrzyma, ten nie zwleka z wypłatą zaliczki. Każdy z nas dał mu tyle pieniędzy, ile miał przy sobie, bo spodobało nam się to, co opowiedział. Kiedy napełniliśmy mu dłoń, spojrzał na nas i rzekł: - Teraz trzeba zaspokoić głód, aby przedwcześnie nie rozstać się z życiem. Teraz więc nie mam czasu. Zatem w tym samym miejscu spotkamy się jutro, jeśli Bóg Wielki pozwoli. Rzekł Isa Ibn Hiszam: - Kiedy zebrani rozeszli się, ja zostałem jeszcze na chwilę i podszedłem do owego człowieka. Miałem ochotę go poznać i trochę z nim porozmawiać. - Wydaje mi się, że już cię kiedyś widziałem. Może spotkaliśmy się przypadkiem? -Racja - powiedział - złączyła nas kiedyś droga. Jesteś moim przyjacielem. Wprawdzie czas mnie odmienił, ale nawet szatan nie zmusi mnie do tego, abym o tobie zapomniał. Potem wyrecytował: Znam się na wszelkiej głupocie. Jestem największym olbrzymem i czerpię garściami dostatek z nadzieją rzeźbionej skrzyni. Kto chciałby jeść i popijać przy muzyce i przy śpiewie; kto szuka pięknych chłopców, ten w swej głupocie nie wie, że drogę do skarbów i do powodzenia znajdziesz w nadziei, ale nigdy w gniewie. MAKAMA PIĘĆDZIESIĄTA DRUGA O BISZRU Opowiadał mi Isa Ibn Hiszam: Biszr Ibn Awana z plemienia Abd był wędrownym poetą-rozbójnikiem. Pewnego razu napadł na grupę jeźdźców, wśród których była piękna kobieta. Kiedy już ją posiadł, rzekł: - Takiej jak ty-jeszcze nie widziałem. A ona odparła: Biszr jest oczarowany pięknem jasnych oczu i światłem ramienia białego jak srebro. Powolnym krokiem szła przed nim dziewczyna o pięknej talii, dzwoniąc kolczykami. A była najpiękniejsza spośród wszystkich dziewcząt. Gdyby Biszr zechciał porównać ją ze mną, odjechałby na długo, a może na zawsze. Gdyby jej piękno porównywał z moim, wszystko byłoby jasne jak poranek w oczach. Rzekł Biszr: - Powiedz, kogo masz na myśli? - Córkę twojego stryja, Fatimę. - Czy jest tak piękna, jak ją opisałaś? - Jest jeszcze ładniejsza. Wtedy on wyrecytował: 0 ty, której zęby są najbielsze z białych, na myśl mi nie przyszło, żeby cię wymienić. A teraz, kiedy robisz mi takie wymówki i jesteś sama, wstydź się i zapłoń rumieńcem. Przysięgam, że oczom moim nie dam odpoczynku, dopóki mego honoru nie podniosę z dna. Wtedy ona rzekła: Wielu już było takich, którzy ją chcieli poślubić, a przecież ona jest córką twego własnego stryja. Biszr posłał swatów do stryja, prosząc o rękę jego córki. Ten jednak odesłał swatów z niczym. Wtedy Biszr poprzysiągł, że nikt z rodziny stryja nie zostanie przy życiu, jeśli nie dadzą mu Fatimy za żonę. Zaczął ich nękać. Wyrządził im wiele szkód. Nieszczęście spadło na całą rodzinę. Mężczyźni plemienia przyszli do owego stryja i rzekli: - Powstrzymaj tego szaleńca. - Nie zmuszajcie mnie do hańby - odparł - dajcie mi czas na wymyślenie sposobu, który doprowadzi go do zguby. - Niech i tak będzie - rzekli. Potem stryj wezwał Biszrę. - Przysiągłem, że moją córkę dam za żonę tylko temu, kto w podarunku ślubnym przyprowadzi do niej tysiąc wielbłądzic. A wszystkie muszą pochodzić z pastwisk plemienia Chuza'a. Stryj miał nadzieję, że lew rozszarpie Biszra w drodze do plemienia Chuza'a. Beduini dobrze strzegli tej drogi. Był tam lew, który zwał się Daz, i żmija Szudża. Mówiono o nich tak: Najbardziej niebezpieczni są Szudża i Daz. • Daz bowiem jest panem dla lwiego narodu, zaś Szudża panią pomiędzy wężami. Biszr wyruszył w podróż. W połowie drogi spotkał lwa. Najpierw wyskoczyło małe lwiątko, które Biszr zabił natychmiast i z obnażonym mieczem ruszył na wielkiego lwa. Zaatakował go dzielnie i wielkie cielsko przeciął na dwie części. A potem krwią lwa napisał na swojej koszuli list do córki stryja: Fatimo! Gdybyś ujrzała twego brata Biszra w chwili, gdy lwa napotkał w piaszczystej dolinie, zobaczyłabyś spotkanie dwóch wspaniałych lwów: króla pustyni, który zmaga się z królem pustyni. Dumę okazał zamiast siebie wysyłając szczenię. Ostrzegł mnie, lecz ja rzekłem: zaraz marnie zginiesz! Pozwól mym stopom biec po grzbiecie ziemi, bo ona jest silniejsza od twojego grzbietu. Tak rzekłem, a on pokazał ostre szable zębów, które wyjrzały z ponurego pyska. Błysnął pazurem i długimi kłami, spojrzeniem, które się żarzy jak płonące węgle. W mojej prawicy miecz o ostrej klindze, na której wdać szczerby po śmiertelnych ciosach. Czy wiesz, co uczyniło moje sławne ostrze w Kazimie, gdy w południe spotkałem Amra? Moje i twoje serce nie boi się walki, czyż mogą je przerazić zwyczajne pogróżki? Lwie, ty szukasz pokarmu dla swych głodnych dzieci, ja zaś szukam wykupu za córkę mych stryjów. Dlaczego do ucieczki pragniesz mnie nakłonić? Czy moją duszę chcesz siłą chwycić w swe pazury? Radzę ci, lwie, poszukaj innego pokarmu, bo moje ciało będzie za gorzkie dla ciebie. Lecz on pomyślał, że moja rada jest zwykłym oszustwem. Nie słuchał mnie i patrzył, jakbym o czymś bredził. On ruszył i ja ruszyłem - niczym groźne zwierzę biegnące na spotkanie groźnego rywala. Miecz uniosłem do góry i zdawało mi się, że wyjmuję nim zorzę z głębokiej ciemności. Ofiarowałem mu duszę, która pokazała, że kłamstwem jest nadzieja, jaką lew posiadał. Zamachnąłem się mieczem trzymanym w prawicy i dziesięć żeber przeciąłem jednym uderzeniem. Krwią brocząc upadł, jakbym w jednej chwili zwalił wyniosłą i ciężką budowlę. Rzekłem: Przykro mi, że musiałem zabić godnego przeciwnika do walki i chwały, ale pragnąłeś czegoś, czego nikt nie pragnął, i nie umiałeś okazać cierpliwej pokory. Chciałeś mnie splamić hańbą i ucieczką, na życie twego ojca, to jest niesłychane! Nie lękaj się, spotkałeś szlachetnego męża, który wystrzega się hańby. Zginąłeś szlachetnie. Nawet jeśli zginąłeś, nie jesteś zhańbiony, bo zabił ciebie człowiek szlachetnego rodu. Kiedy stryj przeczytał te wiersze, pożałował swojego uporu. Przeraził się, że wąż może zabić Biszra, więc czym prędzej wyruszył w drogę, aby go w porę zawrócić. Nadjechał w chwili, gdy Biszr był już w mocy węża. Widząc stryja, ostatkiem sił rzucił się do bohaterskiej walki przedislamskiej. Dłoń swoją włożył w pysk węża i przebił mieczem jego wielkie sploty. Potem rzekł: Przed Biszrem. długa droga do zdobycia sławy. Stryj nadjechał w chwili, kiedy Biszr był nagi, gdy opuściła go dusza i rodzona matka. Wąż zbliżał się do niego niosąc ból i trwogę. Biszr mężnie ruszył przeciwko synowi pustyni i włożył w paszczę węża rękę wraz z rękawem. A wtedy jego dusza była moją duszą, a jego jad trujący był też moim jadem. Kiedy zabił węża, stryj powiedział: - Naraziłem cię w sprawie, którą Bóg prowadził za uzdę inaczej, niż chciałem. Wracaj więc, żeby poślubić moją córkę. Po powrocie Biszr zaczął głosić swoją sławę. Pewnego dnia wyjechał na koniu piękny jak księżyc i uzbrojony po zęby. Zawołał pełnym głosem: - Stryju! Czuję zew polowania. I wtedy właśnie zauważył chłopca stojącego na wyciągnięcie włóczni, który powiedział: - Oby twoja mata wyparła się ciebie! Przechwałkami wypełniasz swoje szczęki, bo zabiłeś robaka i bydlę. Jesteś pełen nadziei, że twój stryj zgodzi się na wszystko. Biszr rzekł: - Kim jesteś, synu bez matki ? - Czarnym dniem i czerwoną śmiercią. - Oby wyparła się ciebie ta, która cię wypuściła ze swojego brzucha. -Biszr! A kto ciebie z brzucha wypuścił? I tak przekrzykiwali się nawzajem, ale Biszr nie mógł pokonać chłopaka, który zdołał mu zadać dwadzieścia ciosów w nerki. Biszr dotykał chłopaka tylko ostrzem, oszczędzając jego ciało i zachowując przy życiu. Chłopiec rzekł: - Biszr! Co, ty na to ? Jeśli zechcę, przekłuję cię ostrzem włóczni! - rzucił włócznię, wyjął miecz i dzielnego rozbójnika uderzył płazem aż dwadzieścia razy. Biszrowi nie udało się to ani razu. Wtedy młodzieniec zawołał: - Biszr! Pozdrów stryja i odejdź w nadziei! - Dobrze, ale musisz mi najpierw powiedzieć, kim jesteś? - Jestem twoim synem - odparł. - Boże wielki! Ja nigdy nie miałem żony, nie mogę więc mieć potomka. - Jestem synem kobiety, która wysłała cię do córki twojego stryja. Wtedy Biszr powiedział: Ten kij jest z tego oto małego patyczka. Czy żmija może urodzić coś prócz zwykłej żmii? Poprzysiągł wtedy, że nigdy nie dosiądzie konia i nie poślubi dziewicy. Potem wydał córkę swego stryja za swojego syna.