Czesław Chruszczewski Powtórne stworzenie świata Rok wydania: DZIEŃ PIERWSZY Ilekroć próbował zrozumieć, był przekonany, że próba powiedzie się, że zdoła pojąć wszystko, to znaczy Istotę Wszechrzeczy, Sens Wszechbytu, a więc także odgadnie tajemnice Człowieka. Sądził, że wie, dokąd podąża. Dzięki temu przekonaniu ze spokojem spoglądał w przyszłość, manifestując przy lada okazji wyrozumiałość dla zdezorientowanych, zagubionych, lękliwych i wiecznie rozdrażnionych. „Ten i ów - mówił - przeczuwa swoją wielkość, tym więcej irytuje go bezradność i nieudolność innych. Jak długo można stawiać pierwsze kroki? Jak długo można tolerować własną ignorancję? To brakuje tchu, to trudno nadążyć, tego nie sposób przeskoczyć, tamtego pokonać. Za mało wiedzy, sił, za wiele przeszkód, za dużo rozległych płaszczyzn, bezkresnych przestrzeni, niebosiężnych szczytów, bezdennych przepaści, nieprzeniknionych ciemności, oślepiającego światła”. A ja wiem, już wszystko wiem. Promień Słońca przeniknął przez szparę w drzwiach. Po tamtej stronie drzwi nieskończony świat mego istnienia. Jestem wszechobecny, od gwiazdy do gwiazdy, na miliardach planet, pod bilionami drzew. Oto siedzę na trawie, przyglądam się kwiatom, słyszę beztroski śmiech dzieci, widzę barwy, widzę kształty, dostrzegam treść. Jestem wszędzie, pod każdym drzewem. Świadomość tej wszechobecności przynosi szczególnie radosny spokój. Jak to długo potrwa? Jeszcze kilkanaście sekund. Nie starcza sił, nie zdołam przedłużyć momentu olśnienia. Światło mknie z niewyobrażalną szybkością, gasną słońca, niczym reflektory w teatrze albo w cyrku po galowym przedstawieniu. Spektakl skończony, na widowni pozostał jeden człowiek. Czyżby zasnął? Czy znużyło go ustawiczne wracanie do domu, do jednego z miliarda miliardów domów? Czyżby próba znowu nie powiodła się? Aster zdjął hełm i powiedział do asystentów: - Maksymalna koncentracja wyzwala natchnienie, to przypomina błysk światła, jak gdyby na ułamek sekundy rozwarła się brama, rozsunęła kurtyna. Ta maszyna - Aster położył prawą dłoń na pulpicie sterowni - ta genialna maszyna ułatwia nawiązanie kontaktu z Kosmosem, usuwa zakłócenia, oczyszcza przestrzeń między Człowiekiem a Resztą, przybliża na mgnienie oka krajobraz Całości. Dzięki tej maszynie Człowiek staje się nadwrażliwy, ta maszyna czyni nasze zmysły doskonalszymi, rozjaśnia umysł. Oddycham pełną piersią, bo zespoliłem się wreszcie z Wszechświatem. Co za wspaniała jedność! W tej samej chwili jestem źdźbłem trawy, psem merdającym ogonem, płaczącym dzieckiem, rozbawioną dziewczyną, kamieniem wyrzuconym z procy. Ale tym boleśniejszy będzie powrót do siebie, bo ta maszyna - mówił Aster podnosząc głowę - ten supermózg, zajmujący dwanaście pięter Centrum Wiedzy o Kosmosie, ten diabelski komputer nie potrafi utrwalić tego błysku, tej wizji, nie umie zwolnić ruchu, nie może zatrzymać magicznej taśmy filmu, który przesuwa się przed naszymi oczami. Szczegóły zacierają się, oglądamy obrazy prześwietlone, zamglone i szybko zanikające. - A co dzieje się potem? - zapytał najmłodszy asystent - to znaczy: Teraz? Co dzieje się z tobą, z nami, gdy przemija ten szczególny stan natchnienia, zwany przez niektórych objawieniem? - Zasypiamy - odparł Aster - z wolna poczynamy zasypiać. - Zasypiamy z otwartymi oczami, rozmawiając? - Chodząc, walcząc, biegając, miłując, nienawidząc? - dziwił się drugi nieco starszy asystent. - Ależ tak, ależ tak! - zawołał Aster. - Im szybszy ruch, im większe zaabsorbowanie życiem, im aktywniejsze działanie, tym głębszy sen. Tylko cisza, absolutny spokój zewnętrzny i wewnętrzny, umożliwiają koncentrację, wstęp do krótkotrwałego obudzenia. Wówczas, nie wiadomo po raz który, rozpoczyna się próba zrozumienia wszystkiego, usiłowanie rozszerzenia szpary w drzwiach wiodących do prawdy. Próby jak dotąd są bezskuteczne. Jakaś zapora tkwi w naszych mózgach. - Aster uśmiechnął się. - Mimo wielowiekowej mądrości ciągle jeszcze jesteśmy naiwni, jak dzieci. - Dzieci są mądrzejsze od nas - stwierdził trzeci, najstarszy asystent. - Zadziwiająco mądre - zgodził się Aster - i naiwne. Posiadają zdumiewającą intuicję, zanikającą w późniejszych latach. Przerwano rozmowę, bo zapłonęły rubinowe światła na Wieży Informacji sąsiadującej z Centrum. - Trzy czerwone - rzekł Aster. - Ważna i pilna wiadomość. - Na panoramicznym ekranie ukazał się Główny Informator Celiusz, pozdrowił Astera i oznajmił: - Australijskie stacje obserwacyjne przekazały depeszę: - OD SZEŚCIU GODZIN NAD WIELKĄ PUSTYNIĄ WIKTORII SZALEJE BURZA • EWA-KUOWANO MIASTO KOSMONAUTÓW I WSZYSTKIE OBSERWATORIA ASTRONOMICZNE • PIORUNY ZNISZCZYŁY LINIE WYSOKIEGO NAPIĘCIA I WYWOŁAŁY LICZNE POŻARY • HURAGAN ZWALIŁ MASZTY STACJI TELEWIZYJNYCH • ZAGROŻONY RADIOTELESKOP NA GÓRZE 1085 • ZAOBSERWOWANO DZIWNE ZJAWISKA • SZCZEGÓŁY PÓŹNIEJ • CZEKAM NA BEZPOŚREDNIE POŁĄCZENIE Z ASTEREM • FLAMARIS • - Łączcie! - powiedział Aster. - Im szybciej, tym lepiej. Dlaczego to tak długo trwa? - Burza magnetyczna nad Australią - wyjaśnił pierwszy asystent. - Nie możemy nawiązać łączności z satelitą kontaktowym. Wówczas Aster zwrócił się do Wyroczni Cybernetycznej, zasilanej ekspertyzami żywych specjalistów. Pytanie sformułował tak: - Co należy uczynić, by nawiązać kontakt z Australią? Genialna maszyna odpowiedziała niemal bez namysłu: „Trzeba wykorzystać rakietę pocztową. Pokona odległość dziesięciu tysięcy kilometrów w piętnaście minut”. Wezwano generalnego pocztmistrza. - Rakieta może zabrać trzy osoby - poinformował - niezbyt wielkie - dodał przyglądając się uważnie Asterowi. - Jak sądzicie - Aster zwrócił się do asystentów - czy nie jestem zbyt wielki? - Niezbyt wysokiego wzrostu - stwierdził autorytatywnie pocztmistrz, pozbawiony zupełnie poczucia humoru. Przywołano pilota. Po upływie kwadransa pocztowy pojazd łagodnie wylądował na płaszczyźnie Ox w pobliżu Pierwszego Obserwatorium Flamarisa. Najmądrzejszy z astronomów, zobaczywszy Astera, wzniósł ręce ku niebu i zawołał: - Spadasz, doprawdy, prosto z nieba! Zdołaliśmy przekazać wiadomość o naszych kłopotach, nie mogliśmy jednak zapobiec przerwaniu łączności. Nad Wielką Pustynią rozpętało się prawdziwe piekło. - Co to znaczy „piekło”? - zapytał Aster sadowiąc się w wygodnym fotelu na tarasie obserwatorium. - Konkretyzuj, jeśli to możliwe. - Piekło miraży, piekło lęku, by nie powiedzieć histerii - Flamaris położył na stole kilka kartek. - Przeczytaj - zachęcał - te zdumiewające listy napisali moi współpracownicy, jeszcze wczoraj ludzie spokojni, rozsądni, zrównoważeni, mocni, a przede wszystkim mądrzy. - Australia to kontynent mędrców - stwierdził Aster. - Moi mędrcy nagle postradali rozum. Czytaj, proszę. „Nareszcie przełamałem barierę - czytał głośno Aster. - Jakie to proste, jakże oczywiste. Patrząc - nie widziałem... Myśląc - nie mogłem zrozumieć.” Autor drugiego listu pisał: „Gdy człowiek wychodzi z ciemności w jasność - ślepnie. Nic nie widzę, ale to nie ma najmniejszego znaczenia, pod zamkniętymi powiekami tyle obrazów: stoję na gigantycznej skorupie żółwia, pada zielony deszcz, z każdej kropli wyrastają płomienne kwiaty. Kaskada promieni słonecznych spływa na ziemię, słyszę muzykę: monotonne, rytmiczne dudnienie bębnów, pogwizdywania piszczałek, stukot kołatek, dzwony, dzwonki. Uciekam, boję się, niebo ciemnieje, widzę, znowu widzę, przed moimi oczami przesuwa się potworna panorama niezliczonych pobojowisk, obok rycerza w czarno-złotym pancerzu spoczywa wojownik w srebrnym skafandrze. W kraterach apokaliptyczne, martwe bestie i zdruzgotane machiny wojenne wszystkich czasów...” Trzeci list był bardzo lakoniczny: „Porywający ogrom, przecudowny bezkres. Odnalazłem swoje miejsce wśród milionów ognisk. Szukałem tak daleko, a odnalazłem tak blisko.” W następnym liście młody uczony skarżył się: „Nie mogę opanować potęgującego się z każdą sekundą przerażenia. Ktoś zapalił na niebie szmaragdowe słońce, płonie przez całą dobę, wypala mózg, jak ocalić ostatnie, rozsądne myśli. Zewsząd otaczają mnie kuliste i owalne kształty, wielkie, ciężkie, świat pęcznieje, cóż to za obrzydliwe uczucie. Ktoś zgasił wreszcie słońce, patrzę w biały, olbrzymi księżyc, jego tarcza zajmuje prawie cały firmament. Bezgraniczny smutek wypełnia moje serce, wzniosły smutek nieskończoności, a potem bezgraniczny lęk. Tak bardzo chciałbym zrozumieć. Czymże jest moja wiedza wobec niezliczonych informacji ciągle napływających z Kosmosu. Przemawiają do mnie tyloma językami, dźwiękami, niezliczoną ilością barw, niewidzialne ręce układają kolorowe mozaiki, malują zachwycające krajobrazy dalekich planet. Widoki tych wspaniałych krain wyzwalają tęsknotę, kosmiczną nostalgię za ekstraktem piękna. Najwyższa pora wyruszyć w podróż.” - I wyruszył? - zapytał Aster - W każdym bądź razie zniknął - odparł wzburzony Flamaris. - Podobnie jak jego koledzy. Osiemnastu pracowników naukowych obserwatorium zniknęło w porannej mgle. - Kiedy rzeczywiście zniknęli? Kto pierwszy zauważył ich nieobecność? Opowiadaj, interesują mnie szczegóły. - Szczegóły! - astronom roześmiał się. - Nie znam żadnych szczegółów. Był mglisty poranek, spacerowali po parku, widziałem ich z tarasu. Porannym spacerem rozpoczynamy każdy dzień, bez względu na pogodę. Szli główną aleją - Flamaris podszedł do balustrady - kroczyli wolno w kilkuosobowych grupach żywo o czymś rozprawiając, mgła gęstniała, przysłaniając panoramę parku, potem zerwał się wiatr i mogłem znowu podziwiać eukaliptusy, park opustoszał. Pomyślałem: Ludzie wrócili do obserwatorium i rozpoczęli codzienną pracę. Wezwałem swojego zastępcę, przybiegł lekko zadyszany i oświadczył: „Elektroniczna aparatura odmawia posłuszeństwa, nigdzie nie mogę znaleźć naszych ludzi”. Tak - kończył relację astronom - pozostawili bezsensowne listy i zdematerializowali się. - Osiemnaście listów? - Nie, siedem. Jedenastu odeszło bez słowa pożegnania. - Może nie zdawali sobie sprawy, że odchodzą. Co uczyniłeś później? - Wezwałem doradców wyspecjalizowanych w badaniu niezwykłych zjawisk natury. Po prawie godzinnej debacie doszli do wniosku, że rozwiązanie zagadki należy powierzyć Nieomylnym Maszynom, lecz fenomeny te zacięły się kilka sekund po zaprogramowaniu problemu. Wówczas zwróciłem się o pomoc do Sarmena, czuwającego nad spokojem mieszkańców tego kontynentu. Nieoceniony Sarmen wprowadził do akcji dwa tysiące wspaniałych, elektronicznych rycerzy. Waleczne automaty natychmiast wyruszyły w głąb pustyni i zginęły na polu chwały w pierwszej bitwie z Niewiadomym - Flamaris umilkł. - Mów, bardzo proszę, w jaki sposób zginęły maszyny? - Posłuchajmy Sarmena - zaproponował astronom. - Oczekuje nas w sali wykładowej obserwatorium. Roboty przekazały serię obrazów z rekonesansu, warto zobaczyć ten film. Strażnik południowego kontynentu pozdrowił Astera: - Nareszcie przybyłeś, czekaliśmy na ciebie. Postaram się odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania. Wmontowaliśmy kamery w hełmy dowódców oddziałów, dokładniej mówiąc setników - dwadzieścia kamer, sterowanych przez centralną stację, zainstalowaną na transporterze dowódcy. O czwartej nad ranem oddziały opuściły bazę i przedefilowały przed trybuną. Prezentowały się dobrze, bardzo dobrze, zresztą sami zobaczycie. Rozpoczęto wyświetlanie filmu jednocześnie na trzech ekranach, a Sarmen komentował: - Oddziały wkraczają na obszar dawnego poligonu rakietowego. Przed dwustu laty przeprowadzono tutaj doświadczenia z wojskowymi rakietami oraz obiektami kosmicznymi. Eksperymentowali specjaliści z krajów tak zwanej brytyjskiej wspólnoty i zachodniej Europy. - Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - zapytał Flamaris. - Któż to może wiedzieć - odrzekł Sarmen. - Podzieliłem mój korpus ekspedycyjny na dziesięć grup, oddalonych od siebie o pięćset metrów. - Doskonale radzą sobie z piaszczystym terenem - stwierdził Aster nie odrywając wzroku od pierwszego ekranu. - Ich stopy mogą dostosować się do każdego terenu, na powierzchni piaszczystej wydłużają się, dzięki czemu nie grzęzną, lecz suną po piasku, jak na nartach. Na drugim ekranie widok z lotu ptaka, nad oddziałami unoszą się trzy pojazdy. Te zdjęcia wykonano z wysokości trzech tysięcy metrów. - Bardzo zła widoczność - powiedział Flamaris. - Toż to prawdziwy samum, chmury pyłu unoszą się nad pustynią. - Na trzecim ekranie - mówił Sarmen - widzimy obrazy przekazywane przez kamerę, umieszczoną na transporterze. Ten wóz na gąsienicach wyprzedzał oddziały o trzy do czterech kilometrów. W tej chwili zbliża się do wzniesienia 88, za sekundę zobaczycie kosmodrom. Aster przesłonił usta lewą dłonią. Flamaris, który dobrze znał kreatora, wiedział, że usiłuje on w ten sposób ukryć przed oczami innych grymas twarzy. - Straszliwa burza - komentował dalej Sarmen, usiłując nadać swojemu głosowi naturalne brzmienie. - Wyładowania elektryczne o niespotykanej sile zniszczyły wyrzutnie, platformy, schrony dla obserwatorów. - Nawet tornado nie zdoła zrujnować betonowych bunkrów - odezwał się astronom. - To prawdziwy kataklizm, takie obrazy ogląda się po trzęsieniu ziemi. - Trzęsienie ziemi - powtórzył Aster wpatrując się w ekran. - To nie było trzęsienie ziemi. Gruzy, same gruzy, przypominają najgorsze czasy, kiedy z nieba na ziemię zrzucano tysiące bomb. Kto wyzwolił tak potworną siłę? W kosmodrom. uderzyła pięść giganta, rozwścieczony wielkolud kopnięciem nogi rozwalił żelbetonowe konstrukcje, monstrualny smok stratował osadę kosmonautów, od żaru poczerniały nawet kamienie, co z ludźmi? - Zdążyli uciec, wystartowali tuż przed katastrofą. Od nich dowiedzieliśmy się, że nadchodzi koniec świata. - Kosmonauci mówili o końcu świata? - zdziwił się kreator. - Czyżby strach miał aż tak wielkie oczy? - O tak, byli bardzo przerażeni - przyznał Flamaris. - Zdołano przestraszyć naszych najodważniejszych, byłem zdumiony i zaniepokojony. Bełkotali pojedyncze słowa: „Koniec świata... giniemy... tajfun... nienawiść... zagłada...” Wezwałem lekarzy, uśpili biedaków, odpoczywają teraz w klinice. - Zmieniłem szyk pojazdów stratosferycznych - opowiadał Sarmen - leciały jeden nad drugim na wysokości pięciu, dziesięciu i dwudziestu tysięcy metrów. Odebrałem pierwsze zdjęcia wspaniałej ławicy chmur, widocznej teraz na pierwszym ekranie, w chwilę później drugi statek przekazał obraz szerokiej, szkarłatnej smugi, która nieoczekiwanie wytrysnęła z naszej gwiazdy słonecznej, takie przynajmniej odnieśliśmy wrażenie. Po kilku sekundach runął na ziemię pojazd lecący najniżej, a potem dwa pozostałe. W tym czasie elektroniczni rycerze sunęli przez pustynię w kierunku masywu gór Musgrave. Transportery niwelowały drogę wśród wydm. - Ekrany ciemnieją - powiedział Aster. - Czyżby nadprogramowe zaćmienie słońca? - Burza piaskowa - odparł Sarmen. - Wydałem rozkaz: Stop i maszyny znieruchomiały. Po kilkugodzinnym marszu nie zaobserwowały żadnych intruzów, nie nawiązały z nikim kontaktu. Zamierzałem właśnie skierować dwie grupy w stronę jeziora Amadeus, gdy obrazy przekazywane przez kamery zbłękitniały nagle. Patrzcie uważnie! Za sekundę ujrzycie purpurową smugę, o, jest! - Te straszliwe promienie zlikwidowały korpus ekspedycyjny - odgadł kreator. - Pogasły wszystkie ekrany, nad polem bitwy zapadła noc. - Tylko jeden oślepiający błysk rozświetlił ciemności - rzekł Flamaris. - Wyszedłem na najwyższy taras obserwatorium, podmuch gorącego wichru sprawił, że począłem się dusić, upadłem, tracąc przytomność. Uratował mnie Sarmen, który nadbiegł w porę, i na własnych rękach wyniósł z tarasu. Co o tym myślisz? - zakończył Astronom. - W tej sali nie potrafię się skupić - odparł Aster. - Przejdźmy do mniejszego, bardziej przytulnego pomieszczenia. - Do mojej biblioteki - zaproponował Flamaris. - Znakomity pomysł. Widok książek, stojących w równych rzędach na regałach, uspokoi mnie. Biblioteka to bardzo dobre miejsce. Wielkie, stare księgi sprzyjają medytacjom. Masz może inkunabuły? - Zaledwie dwa egzemplarze. - Świetnie, chętnie je zobaczę, najlepiej wypoczywam przy starych foliałach - monologował kreator, podążając za Flamarisem po szerokich schodach wiodących do sanktuarium instytutu. „Pisana przed wiekami na cnym pergaminie przetrwała burzę wieków i chyba nie zginie.” - recytował kreator, jakby nic się nie stało, jak gdyby najważniejszą sprawą były w tej chwili stare, zacne księgi. „Już nigdy, bo wszak nigdy nie zabraknie na Ziemi namiętnych dusz, co dłońmi niemal drżącymi chwytają dzieło ducha, toną w jego treści i - kształcie.” Dotarli do drugiego piętra, prowadził astronom, za nim szedł wolno kreator, mówiąc: „Stara, szanowna, pyłem siwa księga Cudownie Przeszłość z Obecnością sprzęga.” Wkroczyli do biblioteki, ciemnozielony dywan tłumił kroki. Trzy ściany zajmowały tysiące książek na półkach od sufitu do podłogi. W czwartej ścianie było wielkie okno, za nim kołysały się korony eukaliptusów i akacji, nad nimi niebo białe jak mleko. Rozsiedli się w głębokich fotelach: Aster twarzą do okna, naprzeciw Flamarisa, z lewej strony kreatora skupiony Sarmen, odpowiedzialny za spokój mieszkańców Terra Australis. Podano orzeźwiające napoje. Aster zaspokoił pragnienie, przyłożył zimne szkło szklanki do policzka i zreasumował: - Zniszczono doszczętnie kosmodrom i osadę kosmonautów, nie wyrządzając najmniejszej krzywdy ludziom. Nie tknięto budynków trzech obserwatoriów i instytutów naukowych, lecz osiemnastu naukowców zniknęło bez śladu. Unicestwiono dwa tysiące robotów, transportery, pojazdy stratosferyczne. Ktoś wyzwolił wysokie temperatury, wywołał burzę piaskową, zniszczył satelity kontaktowe. Aster zadumał się. Nikt nie przerywał milczenia. Flamaris zwilżał wysuszone gardło, wzdychał ciężko i pocił się. Sarmen skrzyżował ręce na piersiach, oczekując dalszego ciągu. Wreszcie Aster przemówił: - Nieznane nam siły, tak to na razie nazwijmy, oczyszczają teren. Z niewiadomych przyczyn wybrano piąty kontynent, a na kontynencie Wielką Pustynię. Czy znasz zasięg tej niezrozumiałej działalności? - zapytał Sarmena. - Jak wielkie obszary są zagrożone? - Obejmują terytorium Wielkiej Pustyni - odparł Sarmen rozwijając rulon mapy, dawnej Pustyni Wiktorii. - Czy rozszerzają się? - Nie. Jak do tej pory nie rozszerzają się. Sarmen położył mapę na stole i nakreślił koło o promieniu stu kilometrów. - Oto teren zagrożony - powiedział. - Od strony północnej sięga gór Musgrave i startowej płyty międzyplanetarnych statków kosmicznych usytuowanej na południu Pustyni Gibsona. Wschodnie granice wyznacza sieć kanałów od jeziora Eyre do Gór Mac Donnella, zachodnią południk sto dwudziesty piąty, od północy równoleżnik trzydziesty pierwszy. - Jakimi siłami dysponujesz w Australii? - zapytał Aster. - Sto tysięcy elektronicznych obrońców czuwa nad spokojem tej części świata. - Ile czasu zajmie przetransportowanie armii do zagrożonego rejonu? - Pięć do sześciu godzin. - Wydaj rozkaz, by natychmiast przystąpiono do akcji. Trzeba ten obszar otoczyć, wezwij eskadrę pojazdów kosmicznych, musimy za wszelką cenę zneutralizować działanie bezwzględnych niszczycieli. - Czyżby inwazja kosmicznych sąsiadów? - zatrwożył się astronom - Agresja bezlitosnych istot? - W okresie ostatnich dwustu lat człowiek dotarł do peryferii Układu Słonecznego. Założyliśmy tysiące baz naukowych na Księżycu, Marsie, na Wenus, na satelitach Jowisza i Saturna. Wzniesiono miasta na wyspach zbudowanych na orbicie okołoziemskiej, oczyściliśmy atmosferę Ziemi, ludzie zabrali się do generalnych porządków. Rozwiązano pomyślnie wiele problemów gnębiących współczesną cywilizację, dzisiejsze pokolenie nie zna nienawiści, dzięki czemu osiąga coraz wyższy stopień doskonałości. Nasz kolektywny Rozum rozpoczął eksplorację sąsiednich układów słonecznych. Być może, iż to kogoś zaniepokoiło. Nie chcę fantazjować, powiadają: „Ludzie są dziećmi Wszechświata” gdy dzieci mądrzą się, trzeba je skarcić. Dziecko mądrzejsze od rodziców, lub tak mądre jak oni? Co z niego wyrośnie? - Ty żartujesz! - zawołał zgorszony Flamaris. - Szanuję cię i podziwiam, ale nie rozumiem twojego humoru. To nieludzkie. - Ano, sam widzisz, że wyrośliśmy ponad miarę. - Aster uśmiechnął się. - Żyjemy w takich czasach, kiedy już nie wystarczy być tylko człowiekiem. Intermedium I Inna strefa, zupełnie INNY ŚWIAT w innym układzie słonecznym. W innym wymiarze. Inne Istoty przekazują sobie informacje o najnowszych wydarzeniach na Ziemi: O - Jak zareagowali? X - Spontanicznie. Nie zastanawiając się wiele, wysłali prymitywne, metalowe machiny zdalnie sterowane. O - Teren oczyszczony? X - Prawie. W pobliżu pojawił się kreator. O - Kto to jest kreator? X - Twórca, konstruktor, tytuł kreatora przyznają dziesięciu najwybitniejszym organizatorom życia na planecie. Ten zespól zajmuje się twórczością uniwersalną. Pod ich kierownictwem inni tworzą optymalne warunki dla całej cywilizacji. O - Optymalne? X - Sprzyjające szybkiemu rozwojowi rozumu indywidualnego i planetarnego. Próbują rozsunąć kurtyny, by spojrzeć w głąb Kosmosu. Usiłują przełamać bariery we własnych umysłach. Do działań korzystnych dla całej ludzkości włączyli wszystkich. Badają, analizują, stale rozszerzają granice poznania. Są niesłychanie dociekliwi i wytrwali. O - Czy domyślają się naszej obecności? X - Od dawna teoretyzują na ten temat. O - Od jak dawna? X - Od kilku tysięcy lat licząc według czasu ziemskiego. Rok trwa tam trzysta sześćdziesiąt pięć dni. O - Hipotezy, teorie, domysły. Czy znają prawdę? X - Niektórzy przeczuwają prawdę. O - Czy wśród tych, którzy przeczuwają, znajduje się kreator? X - Tak, on wie bardzo dużo. To niemal idealnie zorganizowana struktura. Mądrość plus intuicja. Wrażliwy, subtelny i jednocześnie mocny. Nad wyraz przenikliwy. Wyjątkowa zdolność koncentracji. Nieprzeciętna inteligencja, absolutne opanowanie. Cieszy się wielkim autorytetem. Silnie rozwinięte poczucie humoru. O - Co to znaczy „cieszy się”? X - Tych stów w zdaniu: „Cieszy się wielkim autorytetem” nie należy rozumieć dosłownie. To idiomat. Kreator Aster ma wielki autorytet, szanują go, cenią, liczą się z jego opinią. O - Autorytet i poczucie humoru? X - Nie szukajmy związku między autorytetem a humorem. O - Humor? Co wiemy o humorze? X - Czysto ludzkie zjawisko trudne do opanowania w innych układach słonecznych. Jeszcze nie wszyscy ludzie posiadają poczucie humoru. Jest to szczególny dar, specjalna umiejętność zachowania dystansu do siebie samego, do otoczenia, do życia, zdolność do śmiechu... O - Śmiech? Gdakanie, nieartykułowane dźwięki, nie można tego spokojnie słuchać. X - Ludzie śmieją się również bezgłośnie. Nie stawiajmy wszakże znaku równości między humorem a śmiechem. O - Czy kreator może pokrzyżować nasze plany? X - Uczyni wszystko, by przeciwstawić się wszelkim działaniom szkodliwym dla ludzi. O - Nie zdołają nam przeszkodzić. X - Nie zdołają. O - Kim jest Flamaris? X - Genialny uczony, najwybitniejszy astronom. Wie sporo o Kosmosie, koordynuje prace obserwatoriów na Ziemi, na Księżycu, na sztucznych satelitach. Autor kilkunastu rozpraw naukowych o kwazarach. O - Niebezpieczny? X - Przyjaciel i doradca naukowy kreatora. Potężny umyśl, wychował dwa pokolenia astronomów. Wszechstronnie wykształcony. Napisał dwie książki o filozofii kosmicznej. O - Wady, słabości? X - Astronom nieco porywczy, kreator bywa niekiedy sentymentalny. O - Ludzie są słabi. X - Słabi i jednocześnie niesłychanie silni. Mogą znieść wiele trudów, lecz ludzkie systemy nerwowe pozostawiają sporo do życzenia. O - Konkretniej. X - Obserwujemy mieszkańców Ziemi od dłuższego czasu, lecz obserwacje winny wzbogacić doświadczenia, ekspertyzy, analizy, bezpośrednie badania. O - Co wiemy o Sarmenie? X - Ekspert odpowiedzialny za spokój kontynentu zwanego Australią. Urodzony dowódca, obrońca ludzi przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Najmłodszy z tej trójcy. Energiczny, zawsze skupiony, elektronik pierwszego stopnia, steruje armią machin jak dotąd bezwzględnie mu posłusznych. To człowiek z krwi i kości, pewnie stąpa po Ziemi, bezkompromisowy w walce o spokój Australii. O - Mówimy o trzech ludziach, a jak liczna jest rodzina człowiecza? X - Około dwunastu miliardów. O - Nieprawdopodobne. X - No cóż, rozmnażają się bez większych oporów. O - Co wiemy o pozostałych jedenastu miliardach dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu tysiącach dziewięćset dziewięćdziesięciu siedmiu? X - Dopiero poznajemy tę cywilizację tak niedawno odkrytą. O - Przyspieszyć badania. X - Przyspieszymy. O - Kontynuować akcję na kontynencie australijskim. X - Kontynuujemy. O - Co uczyniliśmy z osiemnastoma naukowcami, którzy zniknęli? X - Nic nie ginie w Kosmosie. Zostali przeniesieni do Naszego Wymiaru. O - Bezpośredni kontakt umożliwi nam rozwiązanie najbardziej skomplikowanych problemów. Warto zobaczyć z bliska te arcyinteresujące struktury. X - Oto są. Spacerują po równinie. O - Poruszają się wolno, z godnością t niewątpliwym wdziękiem. Dlaczego jeden z nich skacze? Dziewiętnasty, policzyłem uważnie. Była mowa o osiemnastu. X - Dziewiętnasty to kangur, zwierzę, które przypadkowo zagarnęliśmy razem z ludźmi. DZIEŃ DRUGI Powietrzna armada przewiozła sto tysięcy robotów wyspecjalizowanych w obronie ludzi. Z północy i południa, ze wschodu i zachodu Australii mknęły transportowe pojazdy wyładowane po brzegi automatami. Sarmen dwoił się i troił, był wszechobecny. Cała operacja trwała trzy godziny. Armia elektronicznych żołnierzy otaczała już zagrożony teren. Pułk za pułkiem zajmował wyznaczone pozycje, ruchem kierowali dowódcy z wozów sztabowych, nad którymi unosiły się dwuosobowe pojazdy obserwacyjne. Trzecią linię tworzyły transportery badaczy z Południowej Grupy Analizatorów, zespoły naukowców: chemików, fizyków, biologów i filozofów. W akcji uczestniczyli przedstawiciele niemal wszystkich dziedzin nauki, znawcy nieba i ziemi, uczeni o światowej sławie. Oddano do ich dyspozycji ruchome laboratoria wyposażone w uniwersalną aparaturę badawczą. Rozpoczęło obrady Kolegium Kreatorów, Aster uczestniczył w tym spotkaniu „duchem” transtelewizyjnym. Zniszczone satelity stacjonarne zastąpiono nowymi i do najodleglejszych zakątków świata docierał nieprzerwany strumień informacji o wydarzeniach na Piątym Kontynencie. Aster pozdrowił dziewięciu twórców i odpowiadając na liczne pytania, mówił: - Zrzuciliśmy na zagrożony teren sondy, im bliżej centrum koła, tym wyższa temperatura, w odległości dziesięciu do dwunastu kilometrów od obwodu ponad + 200°C. Prawdziwe piekło. Nie umiemy wyjaśnić przyczyn tych zakłóceń. - Meteor? - poddał kreator Tiss. - Nie, nasi astronomowie uważnie obserwują niebo. Teleskopy zainstalowane na sztucznych satelitach i na Księżycu, natychmiast sygnalizują pojawienie się najdrobniejszych meteorytów. Prawdopodobnie wysokie temperatury wywołała purpurowa smuga, która zniknęła po sześciu godzinach, niebo nad Wielką Pustynią jest czyste. - Skąd waszym zdaniem wysłano te gorące promienie? - Początkowo sądziliśmy, że spływają ze Słońca, bo w dniu poprzedzającym australijski kataklizm dostrzeżono dwa rozbłyski słoneczne, a w okresie wzmożonej aktywności naszej Gwiazdy w magnetosferze Ziemi pojawiają się elektrony zorzowe. Jednak dokładniejsze badania wykazały, że źródło promieni znajduje się na Jowiszu. - Czerwona Plama - odgadł Tiss. - Tak - odparł Aster. - Obserwatoria na satelitach Jowisza: Ganimed i Callisto przesłały interesujące zdjęcia. Tuż przed burzą, którą nieznane siły rozpętały nad pustynią, z Czerwonej Plamy wytrysnął szkarłatny strumień. Wiązka purpurowych promieni w ciągu kilku sekund dotarła do naszego globu i ugodziła w sam środek kosmodromu niszcząc doszczętnie osiedle kosmonautów i platformy startowe. - Zadziwiający zbieg okoliczności - odezwał się kreator Sett. - Niemal w tym samym czasie eskadra pojazdów kosmicznych minęła planetę Jowisz w odległości dwudziestu tysięcy kilometrów, a w godzinę później wylądowała na niedawno odkrytej jedenastej planecie naszego Układu Słonecznego. Odebraliśmy dwie radiodepesze: GODZINA PIĄTA CZASU ZIEMSKIEGO • LĄDUJEMY NA ZIELONEJ RÓWNINIE • WSPANIAŁA ROŚLINNOŚĆ • ZA KILKA MINUT PRZEKAŻEMY PIERWSZE OBRAZY • POZDROWIENIA DLA NAJBLIŻSZYCH • Stacje satelitarne nie przesłały żadnych obrazów, po upływie godziny nadszedł alarmujący meldunek dowódcy eskadry: STAN NAJWYŻSZEGO ZAGROŻENIA • POJAZDY REKONESANSOWE USZKODZONE • ZASYPIAMY ZASYPIAMY • - Związek między wydarzeniami na Ziemi i w Kosmosie jest, moim zdaniem, oczywisty - zakończył Sett - Zniszczenie największego kosmodromu opóźni wysłanie ekspedycji ratunkowej, tereny pustyni są absolutnie niedostępne dla ludzi i maszyn, ale zapomniano na szczęście o bazie statków międzyplanetarnych na Księżycu. Stamtąd wyruszy wkrótce osiem bezzałogowych pojazdów kosmicznych. Najsprawniejsze maszyny uratują ludzi. - Czy zapomniano? - zastanowił się Aster. - Może ONI po prostu nie wiedzą o tej bazie i nie doceniają możliwości mieszkańców Ziemi? - ONI, ONI - rzekł Tiss, uczony przyjazny dla całego świata i często manifestujący swój sceptyczny dystans do Kosmosu. - Kto ICH widział? Skąd ta pewność, że ONI istnieją? Jakże chętnie obdarzamy inteligencją istoty nieistniejące, lub raczej istniejące jedynie w naszej wyobraźni. Jak te istoty wyglądają? Czy chodzą na głowie, a myślą nogami? A może zioną ogniem z siedmiu smoczych pysków? Albo są bliźniaczo podobne do ludzi, lecz rozumniejsze, bo dysponują zespołowym nadrozumem i zmysłami, o których nawet nie śniło się przeciętnemu człowiekowi. - Twoje żarty odświeżają - Aster postanowił wrócić do zasadniczego tematu: - Warto wszakże uświadomić sobie, że kosmonautom zagraża nieznane niebezpieczeństwo na Jedenastej Planecie i że niemal zrównano z ziemią kosmodrom australijski. Oględnie mówiąc, nastąpiła aktywizacja sił nieprzyjaznych dla nas, agresywnych i co najgorsze, nie możemy na razie odgadnąć przyczyn tej agresji. Centrum Wiedzy o Kosmosie kilkakrotnie ostrzegało przed możliwością konfliktu kosmicznego. Stajemy się coraz bardziej ekspansywni, penetrujemy Układ Słoneczny, krok po kroku zbliżamy się do Jowisza, bo ta planeta od dawna wzbudza niepokój. Intensywne badania kosmiczne mogły spowodować reakcję, by nie powiedzieć, kontrakcję. - Inne istoty zazdrośnie strzegą tajemnic swoich światów - odezwał się znowu Tiss. - Zakłócamy ICH spokój, niedyskretni, agresywni, nienasyceni, natrętni ludzie. Długo zapewne trwałaby debata kreatorów, przemawiało do tej pory zaledwie trzech mędrców, inni przysłuchiwali się w milczeniu. Zgodnie ze zwyczajem każdy powinien wypowiedzieć swoją opinię, lecz sygnał z bazy księżycowej przerwał dysputę. Dowódca Mizar prosił o rozmowę. - Pragnę poprowadzić ekspedycję ratunkową - oświadczył zdumionym i skonsternowanym twórcom. - Znam dobrze drogę do Jedenastej Planety, brałem udział w trzech lotach, które poprzedziły wyprawę. - Wiele lat pracowaliśmy nad stworzeniem maszyny uniwersalnej, prawie doskonałej - mówił wyraźnie zdenerwowany Sett. - Tak, nad stworzeniem - zaakcentował - nie waham się użyć tego właśnie określenia, czasownik „konstruować” nie oddaje istoty rzeczy. Ludzie TWORZĄ, maszyny konstruują, bo obdarzyliśmy je taką umiejętnością. Wbrew moim radom - Sett podniósł głos - wbrew opinii ekspertów wysłano w Kosmos dziesięciu ludzi. Zagraża im teraz nieznane niebezpieczeństwo. - Dlatego człowiek powinien wyruszyć razem z maszynami - Mizar nie ustępował. - Tam potrzebne będą intuicja ludzka i ludzka inteligencja, których nie zdołaliśmy jeszcze wmontować najsprawniejszym automatom. - A tobie zapomniano wmontować odrobinę skromności - Aster roześmiał się i Mizar odpowiedział uśmiechem. - Podejmijcie decyzję - prosił - za godzinę start. Moja obecność zwiększy szansę ocalenia kosmonautów. - Niech poprowadzi ekspedycję - przemówił Aster. - Doskonale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Znamy dobrze jego umiejętności i wolę walki, sam zgłosił się. Niewielu ludzi zdobyłoby się na tak heroiczny czyn. - Po co narażać jeszcze jedno życie ludzkie, skoro maszyny mogą wykonać to zadanie? - upierał się Sett. - Stworzyliśmy je, by służyły człowiekowi. Są naszymi zastępcami do spraw szczególnie niebezpiecznych, najsprawniejsze wyróżniamy tytułem „Obrońców ludzi”. - Głosujemy - zaproponował Aster i dodał: - Nic nie zdoła zastąpić żywego umysłu i ludzkiego serca. Kto popiera moją propozycję? Sześciu kreatorów podniosło dłonie. Satelitarne stacje telewizyjne przesłały obraz uszczęśliwionego Mizara i zakończyły transmisję Księżyc-Ziemia. Po upływie godziny pojazdy kosmiczne pomknęły w kierunku Jedenastej Planety. Start dziewięciu statków z bazy księżycowej nastąpił o siódmej rano według czasu ziemskiego. Mizar zameldował: - Stan liczebny maszyn: czterdziestu pięciu elektronicznych kosmonautów, stan liczebny ludzi: jeden dowódca eskadry. Samopoczucie wszystkich - bardzo dobre. Pozdrowienia. Na Ziemi również nie próżnowano. Kreatorzy ogłosili alarm dla pięciu kontynentów. Do systemu totalnej obrony włączono supermózg z Centrum Wiedzy o Kosmosie, rozpoczęły intensywne działania terytorialne sztaby komputerów wyspecjalizowanych w ochronie ludzkiego życia. Na najwyższym tarasie obserwatorium Flamarisa wylądował wehikuł Sarmena. Strażnik odpowiedzialny za spokój Australii był w dobrym humorze. Witając się z astronomem oświadczył: - Jestem głodny jak stado kangurów. - Zasłużyłeś na śniadanie. Jakie wiadomości? Flamaris wprowadził gościa do biblioteki, gdzie posilał się kreator Aster. - Moje maszyny czuwają w dzień i w nocy - informował Sarmen - nikt stamtąd nie przedostanie się i nikt tam nie wejdzie. Ten zapach oszałamia, pozwolisz, że usiądę - usiadł przy stole i nie czekając na zaproszenie, przysunął półmisek do siebie. - Toż to indyk! - zawołał. - Cudownie przyrumieniony indyk, nigdy nie chwaliłeś się swoim kucharzem. - Patrząc w gwiazdy - rzekł rozbawiony Aster - nie zapomina o ziemskich sprawach. Zatrudnił kucharkę - instruktora komputerów kuchennych. - Kruche, soczyste mięso - rozczulał się Sarmen pałaszując indyka. - Ucałuj mistrzynię, nalej wina, muszę przepłukać zakurzone gardło, wiatr zmusił mnie do połknięcia tony piasku pustynnego. - Wiatr? - zainteresował się Flamaris napełniając kieliszki musującym płynem. - Wiatr na pustyni? - Co w tym dziwnego? - Zapewne gorący podmuch? - Przeciwnie, zimny - Sarmen odłożył nóż i widelec, odsunął talerz. - Tak, bardzo zimny mimo wysokiej temperatury. - Sprawdzałeś? - Przed kilkoma godzinami. - Sprawdź teraz, to ważne. Sarmen wyszedł. Czekali na niego w milczeniu. „Słusznie powiadają znawcy problemu: «Flamaris to niezniszczalna struktura» - rozmyślał Aster dyskretnie obserwując astronoma spożywającego indyka, który wzbudził zrozumiały entuzjazm Sarmena. - Dawno nie jadłem tak kruchego i smacznego mięsa - kreator uśmiechnął się. - Myślę jednocześnie o astronomie i o indyku, podziwiam obu, zadziwiający brak taktu. Astronom przekroczył siedemdziesiątkę, a wygląda najwyżej na pięćdziesiąt lat. Okrągła, rumiana twarz okolona ciemnym zarostem. Gdyby zgolił brodę, byłby jeszcze młodszy. W gęstej czuprynie ani jednego siwego włosa. Dziesięć lat przebywał w orbitalnym mieście, kierując najpierw budową obserwatorium astronomicznego, a później pracą zespołu uczonych. W tym właśnie czasie potwierdzono istnienie dziesiątej planety i odkryto jedenastą. Miasto satelitarne liczyło początkowo dwadzieścia tysięcy mieszkańców, a po upływie pięciu lat - osiemdziesiąt. Była to pierwsza wyspa skonstruowana przez ludzi w przestrzeni międzyplanetarnej. Powstała w roku dwutysięcznym. W pierwszej fazie uruchomiono sanatoria i instytuty naukowe. Pozornie nieuleczalni chorzy wracali tutaj do zdrowia, a uczeni znajdowali szczególnie korzystne warunki do badań Kosmosu. Pierwsze miasto orbitalne nazwano UTOPIA 2000. Dziesiątki tysięcy mieszkańców Ziemi regenerowało tu swoje siły, atmosfera tej kolonii sprzyjała rozwojowi intelektu. Wzmocnieniu sił witalnych towarzyszyła aktywizacja umysłów. Flamaris odmłodniał w cudownym mieście. Oto cała tajemnica jego wyglądu i godnej pozazdroszczenia kondycji.” Kreator westchnął i wymieniwszy uśmiech z astronomem zabrał się na serio do indyka. - A już myślałem, że straciłeś apetyt - rzekł Flamaris. - Sarmen słusznie chwalił indyka, a ty kontemplujesz krajobraz za oknami. - Uhm - wymruczał w odpowiedzi Aster i na tym poprzestał. Trudno konwersować z pełnymi ustami. „Wspaniały człowiek - rozmyślał astronom o swoim przyjacielu. - Autentyczny twórca, najzdolniejszy z kreatorów. Ileż on może mieć lat? Najwyżej pięćdziesiąt. A zatem najmłodszy z Dziesięciu. Lubię go i szanuję. Z wielką łatwością nawiązuje kontakt z ludźmi. Czaruje - jak mówią współpracownicy Astera. Posiada szczególną zdolność przekonywania o słuszności swoich racji. Terra Australis wiele mu zawdzięcza, przekształcił ten kontynent w gigantyczny ośrodek wszechstronnych badań Kosmosu. Całe swoje życie podporządkował jednemu celowi: bliżej nieba. Często powtarza: «Ludzkość przerwała oponę poczwarki, niebo jest przed nią». To słowa dziewiętnastowiecznego pisarza. Jakże się nazywał?” - Przypomnij mi nazwisko autora powieści utopijnej „W roku 2000”. - Bellamy - odparł Aster. - Napisał tę książkę w 1880 roku. Skąd to zainteresowanie tym człowiekiem? - Chętnie przypominasz jego słowa: „Ludzkość przerwała oponę poczwarki, niebo jest przed nią”. - Istotnie, w żadnej epoce nie brakowało genialnych wizjonerów - mówił kreator wymachując udkiem indyka. - W najlepszym razie tolerowano ich, w najgorszym palono na stosie. „Niezbadane są wyroki nieba” - mówili dobrze poinformowani. „Czy człowiek może bezkarnie patrzyć w słońce?” „Nie wolno rozdzierać kurtyny wieczystej tajemnicy”. „Mądrość to przywilej wybranych, cała ludzkość nigdy nie dostąpi tej łaski, zawsze pozostaną zastępy głupców, życie bez idiotów byłoby szare i nudne, kto wówczas ceniłby rozumnych. Tylko na tle monstrualnej głupoty można dostrzec i docenić wspaniałe umysły”. - A! - rzekł Flamaris i na tym poprzestał, bo wrócił Sarmen. - Moja armia rozpoczęła wznoszenie muru - oznajmił z trudem łapiąc oddech. - Sto tysięcy robotów buduje dookoła zagrożonego terenu ściany z kamienia i stali, chociaż nikt nie wydał takiego rozkazu. - Kto im dostarcza stal? - zapytał Aster. - Zrywają szyny kolejowe, wysadzają mosty i niszczą linie wysokiego napięcia. - Nie umiesz ich powstrzymać?! - Nie reagują na moje rozkazy. - Bunt elektronicznych żołnierzy! - zawołał wzburzony Flamarłs. - Po raz pierwszy w historii naszej cywilizacji maszyny odmówiły posłuszeństwa człowiekowi. Niebywałe! - Co mam uczynić? - Zachowaj spokój - poradził Aster. - Jaki wydałeś rozkaz robotom przed rozpoczęciem akcji? - Otoczyć zagrożony teren - odparł Sarmen. - Następnie dowódcy poszczególnych oddziałów zaprogramowali w pamięci maszyn szczegóły. - „Otoczyć zagrożony teren” - powtórzył kreator. - A jeśli one zbyt dosłownie zrozumiały to polecenie, jeśli stały się nadgorliwe? - Zostały dokładnie poinformowane i pouczone, w jaki sposób należy przeprowadzić akcję. - Czy zawsze prawidłowo wykonywały rozkazy? - Zdarzały się drobne odchylenia, natychmiast korygowane przez regulatory. W tym wypadku wykazały własną, niekontrolowaną inicjatywę, zniszczyły wiele kilometrów torów kolejowych, zerwały cztery wielkie mosty, wywróciły kilkadziesiąt stalowych masztów, przerywając dostawę prądu. - Czy ktokolwiek inny może zmienić twoje rozkazy i wydać odmienne polecenia? - dopytywał się Aster. - W Australii tylko ja steruję elektroniczną armią. Współpracuję oczywiście ze sztabem, ważniejsze decyzje konsultuję z tobą. - A gdy ulegniesz wypadkowi, gdy zginiesz, co wtedy? - Mój pierwszy zastępca otrzymuje klucze do szyfru, do hasła, bez którego żaden robot nie wykona najmniejszego polecenia. - Więc ktoś podał hasło, ktoś zna szyfr. - To po prostu niemożliwe. - Czy dowódcy zespołów próbowali interweniować? - Tak, część robotów znieruchomiała, reszta mozolnie buduje ściany z kamieni i żelaza wokół zagrożonego obszaru. - Jaka cześć? - Zaledwie dwadzieścia procent. - Dobre i to - ucieszył się Flamaris. - One wznosząc ten mur przerywają jednocześnie linie wysokiego napięcia, utrudniają transport kolejowy, izolują Wielką Pustynię - mówił kreator. - Co powinniśmy uczynić, kiedy obrońcy łudzi zapominają o swoich obowiązkach, gdy poczynają zagrażać człowiekowi? - Wprowadzamy do akcji eskadrę pojazdów interwencyjnych. Załogi tych statków składają się z kandydatów na kosmonautów, odważni, zdecydowani na wszystko młodzi ludzie. - Ile czasu zajmie unieruchomienie stu tysięcy robotów? - Dwie, trzy minuty. - Połącz mnie z głównym dowódcą eskadry, rozkaż robotom, by natychmiast przystąpiły do naprawy uszkodzonych torów, sprawdź połączenia telewizyjne, utrzymuj ze mną stałą łączność. Sarmen wybiegł na taras, w chwilę później jego pojazd, zatoczywszy koło nad obserwatorium, pomknął w stronę pustyni. - Zimny wiatr! - przypomniał Flamaris. - Czyżby komuś zależało na obniżeniu temperatury na zagrożonym terenie? - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie - przyznał Aster. - Przejdźmy do wieży, będę mówił z szefem kosmonautów. - Zamierzam zwrócić się do afrykańskiego centrum o przysłanie osiemnastu astronomów. Sam nie zdołam zastąpić tych, którzy zginęli bez śladu - oświadczył astronom. Wjechali windą na najwyższe piętro. Ponieważ kreator milczał, astronom powtórzył: - Bez śladu. - Tak, rozumiem - przemówił Aster ujmując przyjaciela pod ramię. Szli wolno słonecznym korytarzem. - Sądzisz, że zapomniałem o osiemnastu ludziach. Szukamy ich i usiłujemy zrozumieć, co stało się z twoimi współpracownikami. Specjalna ekipa zbadała każde źdźbło trawy w ogrodzie otaczającym gmach obserwatorium, każdy kamień. Pozostawili ślady swoich stóp na piaszczystych ścieżkach, w alei, lecz te ślady prowadzą donikąd. - Pozostawili siedem listów - przypomniał astronom. Stanęli przed szklaną taflą. Flamaris zastukał delikatnie i kryształowa kurtyna pomknęła bezszelestnie w górę. - Zapukałeś w umówiony sposób - powiedział Aster. - I sezam otworzył się. - Wstęp tylko dla rozumnych - odparł z uśmiechem astronom. - Rozwiązywanie tajemnic Kosmosu wymaga spokoju. Mówiłeś o śladach prowadzących donikąd. Szli przecież w jakimś kierunku. - Spacerowali po ścieżkach i alejach okrążając potężne eukaliptusy, raz jeden zboczyli z tej drogi, zatrzymali się przy akacjach i znowu poczęli krążyć. A potem zniknęli, listy napisali przed spacerem. - Jesteśmy na miejscu. - Astronom podszedł do pulpitu sterowni, włączył prąd. - Mamy własną, niezależną elektrownię, energię przekazuje satelita stacjonarny, utrzymujemy zażyłą znajomość ze Słońcem. Teleskopy zawieszone w przestrzeni międzyplanetarnej przesyłają tutaj obraz Kosmosu, prosto na ten sufit, dowolnie zmieniający kąt nachylenia, a także kształt i rozmiary. - Okno na Wszechświat - rzekł kreator. - Bardzo trafne określenie. - Flamaris zajrzał do sąsiedniego pomieszczenia, pozdrowił asystentów manipulujących przy teleskopie, zapytał, czy zechcą mu pomóc w nawiązaniu kontaktu z eskadrą. - Satelity telewizyjne - informował kreatora - umożliwiają utrzymanie stałej łączności z obserwatoriami ziemskimi, a także z ośrodkami astronomicznymi w miastach orbitalnych, z bazami na księżycach Ziemi i naturalnych satelitach innych planet. - Twoja obecność dodaje nam odwagi. - Aster usłyszał melodyjny głos i odwrócił się. - Astrobotanik Di - przedstawił astronom. - Zaspała krytycznego dnia, dzięki czemu nie wyszła z innymi do ogrodu. Jej brat Emilius, kosmobiolog przyjechał dzisiaj. - Pierwsza kobieta, którą spotykam na piątym kontynencie - pożalił się Aster. - Czytałem o ruchach antyfeministycznych w odległej przeszłości. Sama myśl o niedocenianiu kobiet wywołuje rozbawienie. Czyżby Australia była krainą krótkowzrocznych mężczyzn? Flamaris gwałtownie zaprzeczył. - Cenimy kobiety, są bardzo aktywne i rozwijają wszechstronną działalność. - Przyjemnie słyszeć, że moja obecność dodaje odwagi - mówił kreator sadowiąc się w fotelu pod ekranem. - Czego lęka się astrobotanik? - Nieznanego - odparła Di. - Walczymy z cieniem. - Cień wiele mógłby nam powiedzieć. Próbujemy bronić się przed Niewiadomym. Obie strony stawiają pierwsze kroki. Zamigotały światła pod ekranem. W chwilę później pojawiła się barczysta postać dowódcy eskadry, Lonisa. - Gotowi do startu - zameldował. - Sto pojazdów, trzystu ludzi. - Wejdziecie do akcji natychmiast po skończeniu tej rozmowy. Nad armią robotów trzeba rozpiąć elektromagnetyczny baldachim i wywołać silne zakłócenia w jonosferze - mówił wolno Aster. - Jeżeli maszyny w dalszym ciągu nie będą reagowały na rozkazy Sarmena, zniszczysz je. Czy są pytania? - Nie, zrozumiałem. - Nie wyłączaj kamer. Chcę widzieć całą operację. Może zmienimy taktykę. - Będziesz razem z nami - Lonis założył hełm. - Eskadra czeka na mój sygnał. Sylwetka dowódcy rozpłynęła się w błękitnym tle. Kamery pokazały płytę startową i odrywające się od Ziemi rakiety. Intermedium II Inna strefa. Inne Istoty wymieniają myśli: O - Odpowiadają na nasze posunięcia zgodnie z planem? X - Tak. Wysiali ekspedycję ratunkową na Jedenastą Planetę. Wprowadzili do obronnej akcji sto tysięcy robotów, a następnie eskadrę pojazdów sterowanych przez ludzi. O - Osiemdziesiąt tysięcy robotów. Co z pozostałymi? X - Jakoś przeszkoda zablokowała wysiane fale. Impuls nie wywołał pożądanej reakcji. O - Sprawdzić, skorygować. Kto prowadzi ekspedycję ratunkową? X - Mizar, dowódca bazy na Księżycu. Uczestniczył w lotach rekonesansowych, doświadczony kosmonauta. Heros. O - Co to znaczy? X - Bohater, człowiek oddany bez reszty idei służenia własnej cywilizacji, będzie walczył do ostatniego tchu i, jeśli zajdzie potrzeba, odda życie. O - Im lepiej poznaję ludzi, tym mniej ich rozumiem. Czy Mizar jest niebezpieczny? X - Kłopotliwy. O - A te automaty? X - Podporządkują się naszej woli. O - Ekspedycję prowadzi Istota Myśląca, żywa struktura i elektroniczni kosmonauci. X - Dwie Istoty Inteligentne, druga to kobieta, maluje krajobrazy kosmiczne. Skończyła Akademię Sztuk Pięknych, skryła się na statku dowódcy. O - On o niczym nie wie. X - Wkrótce dowie się. O - Jak zareaguje? X - Postawiono go wobec faktu dokonanego, będzie w gruncie rzeczy zadowolony, to kobieta, młoda kobieta. O - Również kłopotliwa? X - Raczej selektywna, nastrojona przychylnie do wszelkich rewelacji kosmicznych. Wybujała fantazja, niezaspokojona tęsknota za „Niewiadomoczym”, pragnienie silnych wrażeń. O - Co wiemy o kobiecie Di? X - Astrobotanik, ambitny naukowiec, zakochana w Kosmosie, łatwo poddaje się zewnętrznym wpływom, znakomita stacja odbiorczo-nadawcza. O - Kto dowodzi eskadrą interwencyjną? X - Lonis. Rwie się do akcji. Urodzony wojownik. O - Trzystu ludzi zniszczy sto tysięcy robotów. X - Zgodnie z naszymi przewidywaniami. O - Coraz bardziej zaciera się obraz osiemnastu ludzi? X - Po pewnym czasie znikną, wracając do swojego wymiaru, do swojej przestrzeni, do swojego czasu. O - Niewielka korzyść. X - Poznajemy ich wszechstronnie różnymi metodami. O - Najbardziej owocne będą badania na Planecie Jedenastej. X - Wznosimy konstrukcje pomocnicze. O - Nie wolno zmarnotrawić tej szansy. X - Nie zmarnujemy żadnej szansy. O - Jak zostanie przyjęta ekspedycja ratunkowa? X - Gościnnie. O - Kiedy nastąpi zakończenie pierwszego etapu? X - Po zgromadzeniu na Wielkiej Pustyni odpowiedniej ilości surowca. Dysponujemy wystarczającą ilością skal i kamieni, zbieramy żelazo i wszelkie metale. O - Nie odgadną przedwcześnie naszych zamiarów? X - Mózg ludzki posiada ogromne potencjalne możliwości, przekraczają one potrzeby człowieka. Gdy we własnym przekonaniu osiąga maksimum, w rzeczywistości zdobywa minimum, w wyjątkowych przypadkach zbliża się do czterdziestu, przy stu możliwych do opanowania w warunkach ziemskich. Niektórzy uświadamiają sobie, że własny umysł wykorzystują zaledwie w czterdziestu procentach. Problem komplikuje ograniczony zasięg innych ludzkich zmysłów. Posiadają instrumenty, na których nie potrafią grać. Są właścicielami bogactw, a żyją w biedzie. Egzystują na wspaniałym świecie, lecz dopiero od niedawna poczynają ekscytować się własnym trwaniem. Wyruszyli w podróż po Kosmosie, ale to początek drogi. O - Sami nie znają swojej wartości. X - Dlatego nie zdołają odgadnąć przed czasem naszych planów. O - Tych osiemnastu zniknęło z pola widzenia. X - Ich powrót zwiększy chaos. „Nauka staje się niebezpieczna jedynie wtedy, gdy wyobraża sobie, że osiągnęła swój cel.” Bernard Shaw DZIEŃ TRZECI Mizar przeżył szok spowodowany przeciążeniem psychicznym. Minęły cztery godziny od startu i zgodnie z programem postanowił odpocząć w swojej kabinie, powierzając czuwanie nad utrzymaniem kierunku lotu pojazdów kosmicznych elektronicznemu zastępcy. Zameldował Tissowi: „Wszystko w najlepszym porządku. Udaję się na odpoczynek. Minęliśmy przed minutą opustoszałe miasto orbitalne NADIR.” Zobaczywszy śpiącą kobietę, pomyślał, że sam śni. Leżała skulona na tapczanie, twarzą do ściany. Widział tylko jasne włosy i zarys policzka. - No, no - wymruczał - wzrok płata mi figle. - Przymknął na chwilę powieki, ale postać w białym skafandrze nie zniknęła. Mizar włączył kamery telewizji kosmicznej i zakomunikował szeptem: „Mam pasażera, spójrzcie, śpi w najlepsze. Nie wiem, w jaki sposób dostała się do pojazdu.” - Obudź ją i zapytaj - zaproponował kreator Tiss. - Nie możemy narzekać na brak urozmaiceń. No, na co czekasz? - przynaglał. - Nie trać czasu, musimy rozpoznać intruza. Mizar pochylił się nad śpiącą i delikatnie dotknął jej ramienia. Kobieta westchnęła i odwróciła głowę. - Poznajesz? - zapytał Tiss. - Kto to jest? - W bazie księżycowej mieszka kilka tysięcy kobiet. Nie znam wszystkich. - Więc nieznajoma. - Być może kiedyś odwiedziła Ośrodek Lotów Kosmicznych na Księżycu - mówił szeptem Mizar. - Głośniej! - zagrzmiał Tiss. - Niech się obudzi. Zawołaj po imieniu. - Nie znam jej imienia. - Jesteś zdeprymowany i oszołomiony - stwierdził kreator. - Czy pierwszy raz oglądasz młodą kobietę? - I nie czekając na odpowiedź, przypomniał: - Na prawym ręku powinna nosić bransoletkę ze swoim imieniem, zobacz. - Aissa - odczytał Mizar odzyskując zwolna kontenans. - Obudź się, Aissa! Młoda kobieta zamruczała, uśmiechając się przez sen. - Mocno zasnęła. - Klepnij ją, nie marudź - komenderował Tiss. - Silniej, nie rozsypie się. - W żaden sposób nie mogę jej obudzić - stwierdził strapiony kosmonauta. - Nie reaguje nawet na światło. - Przysuń kamerę bliżej twarzy śpiącej królewny. Rozsuń powiekę, chcę zobaczyć jej źrenice. Mizar wykonał ostrożnie polecenie. - Zażyła środek nasenny - orzekł kreator. - W tym stanie nie można jej oczywiście wyekspediować z powrotem na Księżyc. Sprytna. Zgaś lampę, zamknij kabinę i wracaj do sterowni. Spróbuj ustalić, w jaki sposób dostała się do gwiazdolotu, a ja tymczasem zbiorę informacje o twoim nieoczekiwanym gościu. Głowa do góry, dowódco ekspedycji! - Śpiąca królewna - mamrotał Mizar. - Kreator Tiss posiada swoiste poczucie humoru. - Wszystko w porządku - zameldował elektroniczny pilot. - Obawiam się, że nie wszystko - westchnął Mizar. - Minęliśmy Saturna - informowała maszyna. - Żadnych odchyleń od wyznaczonej trasy. - Dzięki twojej nieomylności. - To zasługa mojego twórcy - odparł wszechstronnie wykształcony i zaprogramowany zastępca człowieka. - Prawdziwe cudo - Mizar roześmiał się i nagle spoważniał. Biały skafander pilota skojarzył z niemal identycznym skafandrem Aissy. - Sprawdź, czy elektroniczni kosmonauci są na stanowiskach! - zawołał. - Niech każdy odpowiada na twoje wezwanie swoim sygnałem. - Zadanie wykonane - poinformował robot. - Czterdziestu czterech odpowiedziało, czterdziesty piąty - brak sygnału. - Czterdziesty piąty śpi w mojej kabinie. - Nie rozumiem - zastępca Mizara zaterkotał bezradnie. - Nic dziwnego, bo i ja nie rozumiem, ale domyślam się. Zadźwięczał sygnał wywoławczy kreatora. - Aissa - mówi Tiss - zajęła miejsce jednego z twoich gwardzistów. Założyła jego hełm i skafander i weszła na statek. Znaleziono unieruchomionego robota w hangarze. Wykorzystała tę maskaradę. - Maskaradę? - zgorszył się Mizar. - Maszyny wystąpią na Jedenastej Planecie w roli autentycznych kosmonautów. Takie było zalecenie sztabu. Chodzi o... - Wiem o co chodzi - przerwał kreator. - A teraz posłuchaj: - Aissa maluje krajobrazy kosmiczne, ukończyła z wyróżnieniem Akademię Sztuk Pięknych. Przed miesiącem przybyła do bazy księżycowej i zorganizowała pracownię malarską dla amatorów. Ot, taka forma relaksu po monotonnej pracy w bazie. Ma trzydzieści lat. Rodzice zginęli w czasie trzęsienia Ziemi w południowej Azji. Energiczna, współczynnik inteligencji sto dziesięć. Ty masz bodajże sto czterdzieści. - Tak jest, dokładnie tyle. Co mam uczynić, gdy się obudzi? - Bądź przede wszystkim grzeczny i opiekuńczy. Sądzimy, że to po prostu ekstrawagancki wybryk, karygodny brak odpowiedzialności i zdumiewająca beztroska. Powinna wiedzieć, jak wiele czyha na was niebezpieczeństw. - Dowie się - zapewnił Mizar. - Do akcji wkraczają kobiety. - Kobiety? - W obserwatorium Flamarisa przedstawiono Asterowi również trzydziestoletnią kobietę, astrobobotanika Di. Zabawny zbieg okoliczności. Tam - w pobliżu zagrożonego terenu, tu - w drodze na Jedenastą Planetę. - Połowa ludzkości to kobiety. - Słusznie, i cenimy je, jak siebie samych. Bądź jednak ostrożny. Ciągle jeszcze nie umiemy powiązać faktów w logiczną całość. Obserwatoria na satelitach Jowisza sygnalizują wzmagające się promieniowanie radiowe planety. Wystąpiły w naszym Układzie Słonecznym inne, nowe zjawiska. - Jakie? - Porozmawiamy o tym później, teraz wróćmy do twojej pasażerki. Cokolwiek powie, nie zmieni to faktu, że masz na pokładzie człowieka niezrównoważonego psychicznie, działającego pod wpływem impulsu, a nie rozsądku. Obecność tej kobiety komplikuje twoje zadanie. Nie została przecież przygotowana do takiej wyprawy. Będą z nią kłopoty. - Rozumiem. - Przyjrzyj się dobrze swojej załodze. Mam nadzieję, że nie zabrałeś w podróż kosmiczną czterdziestu pięciu ekscentrycznych kobiet. - Żartujesz. - By poprawić twoje samopoczucie - zakończył rozmowę Tiss. Mizar powiedział do zastępcy: - Ponowna kontrola stanowisk kosmonautów. - Ponowna kontrola - powtórzył robot prawie doskonały i począł kolejno wywoływać elektronicznych kolegów. - Każ im zdjąć hełmy - polecił dowódca obserwując uważnie ekrany monitorów. - Zdjąć hełmy! - zabrzmiał rozkaz. Automaty człekopodobne posłusznie wykonały polecenie i Mizar zobaczył cylindryczne głowy z białego metalu. Konstruktorzy wymodelowali nosy, policzki, czoła, oczy błyszczące światłem gotowości działania. Długo dyskutowany projekt upodabniania robota do człowieka został przyjęty nieznaczną większością głosów. Maszyna zastępująca człowieka w ludzkim działaniu powinna z grubsza przypominać twórcę, który tchnął w nią elektronicznego ducha - mówili przedstawiciele jednej szkoły. - Ma chodzić, niech zatem przenosi się z miejsca na miejsce przy pomocy nóg; wiele czynności musi wykonywać rękoma, sztuczne ramiona i sztuczne dłonie już dawno zdały egzamin wielostronnej sprawności. A skoro posiada nogi i ręce połączone korpusem, dajmy jej głowę, by nie wyglądała jak potworna zabawka. Łatwiej nawiązać kontakt z manekinem, niż z szafą na kółkach. Reprezentanci drugiej szkoły kręcili głowami uważając, że nie należy przesadzać z upodabnianiem maszyn do ludzi, że wzorów należy raczej szukać w świecie owadów, płazów, ptaków, ryb, albo we własnej wyobraźni. Urządzono nawet turniej. Maszyny człekokształtne walczyły z machinami zwierzopodobnymi. Zwyciężyły podobne do ludzi. Nie zaniechano jednak konstruowania innych form. Tunele w skałach drążą pancerne maszyny o kształtach olbrzymich kretów, z plagą komarów na mokradłach walczą stalowe pająki, dna mórz i oceanów badają elektroniczne, zdalnie sterowane kraby. Najchętniej jednak naśladowano kształty ludzkie. Roboty Sarmena modelowano według dawnych, rycerskich postaci, metalowe oblicza sztucznych kosmonautów były wierną kopią twarzy Mizara. Dowódca ekspedycji odetchnął z ulgą i zajrzał do kabiny. Aissa spała w najlepsze. „Czy nie zażyła zbyt dużej dawki narkotyku - zaniepokoił się. - Prześpi całą podróż. Kto wie, czy takie rozwiązanie nie byłoby dla niej najlepsze. Mniej więcej za osiemdziesiąt minut kosmoloty wejdą na orbitę Jedenastej Planety.” Mizar otworzył kamerę nad tapczanem i wrócił na stanowisko dowodzenia. Zaledwie zagłębił się w fotelu, zamigotał ekran kabiny i dowódca eskadry zobaczył przerażone oczy Aissy. - Serdecznie witamy na pokładzie statku kosmicznego - pozdrowił gościa. - Jak samopoczucie? - Na pokładzie statku? - powtórzyła. - Nie rozumiem. - Ty nie rozumiesz, ja nie rozumiem - mówił Mizar siadając przy coraz bardziej przerażonej kobiecie. - Nikt nie rozumie, dlaczego zajęłaś miejsce elektronicznego kosmonauty, dlaczego wbrew mojej woli wtargnęłaś tutaj? - Mizar, dowódca ekspedycji ratunkowej - wyszeptała Aissa. - Kiedy nastąpi start eskadry? - Start już nastąpił, zbliżamy się do Jedenastej Planety. - I ja razem z tobą... - I ty razem ze mną, z nami. Nie odpowiedziałaś na moje pytania. - Zasnęłam w pracowni, obudziłam się w kabinie gwiazdolotu. W bardzo dawnych czasach porywano kobiety, czyżby... Mizar roześmiał się. - Więc nie zostałam porwana. A jednak ktoś mnie uśpił i śpiącą wniósł do pojazdu. - Interesująca wersja, lecz będziemy ci wdzięczni za prawdę. - Nie znam innej prawdy. - Nosisz strój kosmonauty. - Elektronicznego kosmonauty - poprawiła Aissa. - Ludzie, jak dobrze wiesz, noszą skafandry niebieskie, pomarańczowe, zielone, zależnie od specjalności, nigdy białe. Sądzisz, że ukradłam go? - Wypożyczyłaś - odrzekł ciągle jeszcze pogodny Mizar - bo tylko w tym skafandrze i hełmie mogłaś wejść do pojazdu. Na kosmodrom księżycowy przywieziono czterdziestu pięciu elektronicznych kosmonautów. Korygowałem ich ruchy, gdy zajmowali miejsca w dziewięciu kosmolotach. Byłaś wśród nich, nikt cię nie porwał, nikt nie usypiał. Zasnęłaś później w obawie przed przedwczesnym odkryciem, po zażyciu środka nasennego. - Nonsens, nie zażywałam żadnego narkotyku. Zbadaj moją krew, dysponujesz przecież świetnie Wyposażonym laboratorium analitycznym, dwie, trzy analizy i będziesz wiedział wszystko. - Powiedziałaś: „Ktoś mnie uśpił” - Słyszałeś zapewne o śnie hipnotycznym. W tym momencie do rozmowy włączył się Tiss: - Sen hipnotyczny? Dlaczego sądzisz, że była to hipnoza? - Kreator! - ucieszyła się Aissa. - Czuwasz nad spokojem ludzi w Kosmosie, nie pozwolisz mnie skrzywdzić. Mizar to znakomity kosmonauta, ale nie umie odróżnić prawdy od kłamstwa. - Jaka jest prawda? - Przeglądałam szkice z podróży dookoła Księżyca, pracuję nad serią obrazów „Srebrna Panorama”, nagle poczułam senność, obudziłam się w kabinie dowódcy. Kilka sekund przed zaśnięciem odebrałam rozkaz: „Spij. Jesteś znużona, odpocznij.” - Odebrałaś? - Polecenie przekazano bezpośrednio do mojego mózgu. - Pamiętasz inne rozkazy? - Nie. - Wybacz - rzekł Tiss. - Nigdy za wiele spokoju, zbyt pochopnie oceniłem twoje postępowanie, wnioski były niesłuszne i krzywdzące. Złe mówiłem o tobie do Mizara. Przepraszam. Aissa odetchnęła z ulgą. Kreator monologował: - Niektóre kobiety są podatniejsze od mężczyzn na zewnętrzne wpływy. Same emitują ciepłe, życzliwe bioprądy, troskliwe matki o czułych sercach, nasze subtelne partnerki o intuicji, godnej pozazdroszczenia. „Toż to ekspiacja - pomyślał Mizar - szlachetny kreator pragnie dać młodej kobiecie pełne zadośćuczynienie”. Tiss mówił dalej: - I dlatego łatwiej odbierają sygnały z zewnątrz, wrażliwe i pobudliwe, głębiej i intensywniej przeżywają naszą koegzystencję z Kosmosem, jak gdyby czasem lepiej słyszały i lepiej pojmowały dźwięki płynące z odległych gwiazd. Posiadają szczególną umiejętność przeczuwania przyszłości. Obawiam się, czy zdołamy zlokalizować i rozpoznać źródło tej niepokojącej inspiracji przed dotarciem eskadry do Jedenastej Planety. Na statku jesteś najbezpieczniejsza, nie opuszczaj gwiazdolotu pod żadnym pozorem. Wyznacz maszynę, która wokół kabiny wytworzy osłonę magnetyczną - zwrócił się do Mizara - zmień długość fal, by nic nie zakłócało łączności z elkosmonautami. Armia robotów Sarmena nie respektuje jego rozkazów. Wykonuje inne, nie zaprogramowane zadania. Kreator Aster rozpoczął działania neutralizujące. Trudno odgadnąć, jaką rolę wyznaczono Aissie. Powinna... - Głos zanika - stwierdził Mizar. - Niknie również obraz Tissa. Tracimy kontakt z Ziemią. - Co powinnam? - Bronić Mizara - zabrzmiał znowu głos kreatora. - Czy dobrze mnie słyszycie? - Przed sekundą zapanowała cisza w Kosmosie - informował dowódca ekspedycji. - Zniknął twój obraz. - Stacje przekaźnikowe rozmieszczone w przestrzeni międzyplanetarnej funkcjonują prawidłowo. To chwilowe zakłócenia. Powtarzam: czuwaj nad bezpieczeństwem mężczyzny, otocz go tkliwą opieką. - Patrząc na tego Herkulesa - mówiła Aissa zbliżając się do kosmonauty - trudno uwierzyć, że ten człowiek potrzebuje jakiejkolwiek opieki. Jest wyższy ode mnie o głowę. - Odzyskałaś humor, bardzo dobrze. Twoje najważniejsze zadanie: „Czuwać nad dowódcą”. Gdy poczujesz senność lub inne niepokojące objawy - alarmuj. Bądźcie mądrzy, spokojni i ostrożni - zakończył Tiss. „Za pół godziny wchodzimy na orbitę Jedenastej Planety” - poinformował elektroniczny nawigator. - W kuchence przy kabinie znajdziesz wszystko, co potrzebne dla zaspokojenia pragnienia i głodu - Mizar założył hełm. - Wracam do moich pilotów. Od czasu do czasu spoglądaj na ekran. - Maluję krajobrazy kosmiczne, a nie portrety. - Kompromisowe rozwiązanie będzie najlepsze: portret dowódcy ekspedycji na tle panoramy Jedenastej Planety. „W polu widzenia Trzydziesta Stacja Astronomiczna” - zameldował el-obserwator. - Znowu jestem śpiąca - powiedziała Aissa i ziewnęła. - Niewiele pomogła magnetyczna osłona, rozmawiaj ze mną, mów bez przerwy o czymkolwiek, przemyj twarz zimną wodą, połknij pastylkę orzeźwiającą, śpiąca królewno. - Mizar postanowił zirytować pasażerkę. „Czuwaj nad dowódcą”, powiedział Tiss, ładne czuwanie. - Chcesz mnie rozdrażnić. - Współczesny człowiek panuje nad nerwami. - A dawniej irytacja była bardzo powszechnym zjawiskiem - powiedziała Aissa. Przemyła twarz zimną wodą, połknęła pastylkę orzeźwiającą i spacerując po kabinie, lawirowała między fotelami i mówiła - Znam dobrze historię Dawnych Czasów, ludzi irytowało każde głupstwo, totalna irytacja, wszystkich irytowało wszystko. Szedł człowiek ulicą i mijał przechodniów, śpieszących w różnych kierunkach. „Spieszą się i spieszą - myślał coraz bardziej zirytowany. - Ten pośpiech nie świadczy o ludzkiej inteligencji. Ludzie przechodzą obojętnie obok ludzi. Istotę myślącą dzieli od drugiej istoty otchłań. Brak kontaktu. Pozrywano nici”. - Co mówisz? - zapytał Mizar zajęty sterowaniem. - Jakie nici? - Najmądrzejsi nie zdawali sobie sprawy, że przeżywają jedną z największych katastrof, cudowny organizm ludzkości rozpadał się na miliardy okruchów, a niemal każda drobina poczynała egzystować samodzielnie, wiodąc we własnym przekonaniu żywot doskonały. Egoizm utrudniał wszelkie działania, zwalniał rozwój cywilizacji, niweczył mądrość zespołową, wyzwalał prostactwo i głupotę. Irytowały cudze sukcesy, irytowała obojętność, irytowało nadmierne zainteresowanie. Powodem irytacji był kolor skóry lub kształt czaszki, sposób ubierania. Irytacjom urojonym towarzyszyły irytacje rzeczywiste: zagrożenie naturalnego środowiska człowieka, przeludnienie, choroby, głód, klęski żywiołowe, wreszcie antagonizmy rodzinne, plemienne, społeczne, kontynentalne. Człowiek tracił kontakt z naturą, z innymi ludźmi, doprowadzając sztukę izolacji psychicznej i fizycznej do absurdu. „Dokładnie za piętnaście minut - informował nawigator - wchodzimy na orbitę Jedenastej Planety”. - Jak samopoczucie? - zapytał Mizar. - Senność minęła - odpowiedziała Aissa. - Czy mogę usiąść? Dlaczego tak zafascynował mnie problem irytacji? - Spaceruj, spaceruj i mów - zachęcał dowódca. - Zbliżamy się do nieznanego świata. Wysłałem sondy, które oglądają planetę z wysokości tysiąca metrów, przesyłając obrazy na ekrany kosmolotów i do bazy księżycowej. Co widzisz? - Ogromne, zielone przestrzenie, wspaniała, soczysta zieleń poprzecinana złotymi wstęgami rzek. Widzę ławice różowych obłoków, cudowny krajobraz! Kiedy lądujemy? - Reagujesz jak motyl zwabiony i urzeczony kolorowym kwiatem. - Więc Oni pragną nas zwabić? - Jacy Oni? - Istoty żyjące na tej planecie. - Na tej planecie mogą egzystować struktury rozumne - odrzekł Mizar. - Jak dotąd nie dostrzegliśmy jednak żadnych przejawów istnienia i działania tutejszej inteligencji technicznej. - Dowódca ekspedycji umilkł, bo na głównym ekranie pojawiła się jaskrawożółta, prostokątna płaszczyzna długości kilkunastu kilometrów. - Czyżby łany pszenicy? - zastanawiała się Aissa. - Albo może pola żółtych tulipanów? Ten kształt prostokąta daje wiele do myślenia. - To lądowisko, tak to wielka płyta dobrze widoczna z wysokości kilku tysięcy metrów, tu mogą lądować pojazdy kosmiczne. - Mizar nie miał wątpliwości. - Zastanawia pustka wokół tej płyty, dookoła zieleń bujnej roślinności, lecz ani jednego budynku. - Ot, i nowy powód do irytacji. Oczywiście żartuję - mówiła Aissa, bardzo z siebie zadowolona i manifestująca dobry humor. - Geniusz ludzki dokonał drobnej korekty kodu genetycznego i człowiek przestał się irytować. Stał się znowu towarzyską istotą przychylną dla całego świata i rozwiązywał tajemnice Kosmosu w kolektywach mędrców. Widzę wysokie wieże! - zawołała nagle - dwie niebotyczne budowle. - Sondy przelatują tuż nad nimi, a zatem oglądamy konstrukcje pięćsetmetrowej wysokości. - Przypominają raczej gigantyczne posągi, dwa monumenty wzniesione na dwóch wzgórzach. Czy sondy mogą zwolnić i obniżyć lot? - Już wydałem rozkaz, by kilkakrotnie okrążyły te dziwne budowle. Po upływie niespełna minuty zobaczyli kolosy z odległości stu metrów. - Pomniki kosmonautów - wykrztusiła Aissa. - Naszych kosmonautów - stwierdził zdumiony Mizar. - Poznaję skafandry. - Monstrualnej wielkości manekiny. - Tak, pięćsetmetrowe figury stworzone, skonstruowane na obraz i podobieństwo ludzi. Hełmy trzymają w dłoniach, twarze odsłonięte. - Kobieta i mężczyzna. - Emilia i Amazis! - rozpoznał Mizar. - W wyprawie uczestniczyło dziesięciu naszych najlepszych kosmonautów, pięć kobiet i pięciu mężczyzn. - Odnaleźliśmy pierwszą parę! - Szukamy żywych ludzi. - Oni stawiają pomniki ludziom, podziwiają nas - mówiła Aissa. - Mieszkańcy tej planety są wspaniałymi konstruktorami, twórcami. Dysponują bardzo rozwiniętą techniką. - Porozmawiamy, gdy odnajdę wszystkich kosmonautów. - Mizar nawiązał łączność z kreatorem Tissem i przesłał obrazy gigantów do Centrum Wiedzy o Kosmosie. Tiss patrzył w milczeniu, analizator przekazywał dane: „Wysokość figur - ponad pięćset metrów, na stalowej konstrukcji modelowano postacie z nieznanego tworzywa. Wszelkie szczegóły odtworzono z wielką precyzją. Dokładne kopie kosmonautów Emilii i Amazisa zostały wzniesione na skalistych wzgórzach. U podnóża skał budowle o kopulastych dachach, nieco podobne do schronów, budowanych na poligonach doświadczalnych w epoce pierwszej wojny kosmicznej. Broniliśmy się wówczas - przypomniał komputer - przed atakiem kolonistów z miasta orbitalnego Nadir.” Wreszcie kreator przemówił: - Niech sondy jak najdokładniej i wszechstronnie zbadają Jedenastą Planetę. Pozostańcie na orbicie. Jeśli zajdzie potrzeba, wylądują dwa kosmoloty i do akcji wkroczą el-kosmonauci, sterowani przez ciebie. Na razie obserwujcie, oczy i uszy szeroko otwarte, wzmożona czujność, stały kontakt z Ziemią. Za wszelką cenę trzeba odnaleźć dziesięciu zaginionych kosmonautów i wrócić razem z nimi do bazy na Księżycu. - Co myślisz o tych kolosach? - zapytał Mizar. - Że nie zbudowano ich bez powodu. - Jak wytłumaczyć potworne rozmiary figur? - Są rzeczywiście olbrzymie w porównaniu z naszym wzrostem. Nie poznaliśmy jeszcze konstruktorów. - Planeta gigantów - szepnęła Aissa. - Niczego nie wolno upraszczać - odparł Tiss. - Jesteśmy skłonni do antropomorfizmu. Jakże chętnie powitalibyśmy Istoty z Innych Światów bliźniaczo podobne do ludzi i zaprosili je do stołu. Miłe, uśmiechnięte, o lekko zaróżowionych policzkach, wzruszone gościnnym przyjęciem. - Oglądałam wystawę portretów Braci Mniej lub Bardziej Rozumnych - odezwała się Aissa. - Wizję malarzy, grafików fantastów. Były tam potwory i dziwolągi, zieloni ludzie o skośnych oczach, z płetwami między palcami, były anioły, postacie z bajek i bestie Apokalipsy, żywe planety, obłoki, twory krystaliczne, rozumne skały. - Spędziłem na tej wystawie trzy godziny - rzekł kreator. - Pamiętam fascynujący obraz. Różowa płaszczyzna ciemniejąca przy brzegach białych ram kwadratowego okna i podpis: „OTO JAK ONI WYGLĄDAJĄ W RZECZYWISTOŚCI”. Każdy wyobrażał sobie Istoty z Innych Planet po swojemu, tak jak umiał, bądź też widział tylko różową płaszczyznę. Elektroniczny obserwator wydźwięczał informacje: „Sondy szybują nad oceanem światła. Źródło jasności znajduje się na sztucznym satelicie rozjarzonym niczym kula słoneczna”. Intermedium III Inna strefa. Dialog Innych: O - Tiss? Co wiemy o tym człowieku? X - Kreator odpowiedzialny za bezpieczeństwo ludzi w Kosmosie. O - I dzięki niemu ludzie czują się bezpieczni, z dala od rodzinnego domu - Ziemi? X - Tiss koordynuje działalność setek tysięcy specjalistów i wielu wyspecjalizowanych homeostatów. O - Potrafi odróżnić prawdę od kłamstwa? X - W ludzkim tych słów znaczeniu. O - Znamy różne prawdy. X - Znamy nieograniczoną ilość prawd, które wzajemnie sobie nie przeczą. Kosmos jest jednością. O - Tiss sprawił, że straciliśmy wpływ na młodą kobietę. X - Przejściowe zakłócenia. O - Już dostrzegli figury kosmonautów. X - Tak, i przesłali obrazy tych figur na Ziemię. O - Zgodnie z programem. X - Oczywiście. O - Dwa kosmoloty wkrótce wylądują na Jedenastej Planecie, maszyny rozpoczną badania. X - A potem złożą sprawozdanie. O - Nieco skorygowane przez nas. X - Jakie wiadomości z Ziemi? O - Ludzie stawiają opór. X - Przedziwne istoty: Kreator ASTER, Astronom FLAMARIS, Strażnik SARMEN, Kreator TISS, Kosmonauta MIZAR, Astrobotanik Dl, Artysta-malarz AISSA, Wojownik LONIS. O - Twórcy, uczeni, dowódcy, eksperci. X - Uczę się ich na pamięć. Ta młoda kobieta, która maluje krajobrazy kosmiczne, wspomniała o irytacji i o korekcie szyfru genetycznego. O - Przeprowadzono tysiące prób, by wyeliminować skłonności do samozagłady. Efekty przerosty oczekiwania korektorów. Rodziły się okrutne monstra o powierzchowności promiennych aniołów. W obłędnym zapamiętaniu usiłowały zniszczyć życie, czerpały energią z bólu i cierpienia innych istot. Najskuteczniejszą bronią w walce z tymi potworami była radość, emanacja szczęścia. Demony w ludzkim ciele ginęły, skarżąc się: „Boli mnie twoja radość, zabija szczęście najbliższych, śmiech dziecka przyprawia o szaleństwo, dobroć, której doświadczam, torturuje”. Po pewnym czasie przystosowały się do trudnych warunków życia, perfidnie broniąc się przed unicestwieniem. Przez wiele lat nie ujawniały swoich zbrodniczych skłonności. Przystąpiono wówczas do szkolenia specjalistów - demaskatorów. Zadanie ich polegało na jak najwcześniejszym rozpoznaniu niebezpiecznych indywiduów i odizolowaniu ich od cywilizacji. Zanim to jednak nastąpiło, monstra zdołały się przedostać do miasta międzyplanetarnego NADIR. Stamtąd zaatakowały Ziemię. Maszyny sterowane przez wybitnych strategów odparły atak. NADIR opanował korpus interwencyjny pod dowództwem Lonisa. Kolonistów przetransportowano do ziemskich osiedli, gdzie zostali poddani przyspieszonym procesom regeneracji intelektu. Opustoszałe miasto orbituje wokół zielonego Urana, miasto-ostrzeżenie. Nastąpiła dłuższa przerwa w działalności inżynierów genetycznych. Kolejne próby wznowiono po dwudziestu latach. I tym razem nie przyniosły spodziewanych wyników. Krótka seria skorygowanych istot ludzkich rozczarowała twórców. Zdołano wprawdzie wyeliminować agresywność i skłonności destrukcyjne, wszakże ofiary eksperymentu budziły ogólne współczucie swoją bezradnością w sytuacjach konfliktowych. Łagodnością przypominały sarny, a niektórzy uważali, że króliki w porównaniu z tymi ludźmi wydają się tygrysami. Byli arcypogodni, usłużni, podobni do łaszących się kotów, lecz bez kociej indywidualności. „Ależ tak, ależ naturalnie” - przytakiwali każdemu. „Z ogromnym podziwem słucham twoich wywodów, zachwyca mnie twoje postępowanie, ty masz racją, on ma rację, wy macie rację, oni mają rację, jedynie ja nigdy nie mam racji”. X - Ludzie uczą się metodą prób i błędów. O - Wreszcie ingerencja genetyczna przyniosła sukces. Do chwili obecnej trwają wszakże dyskusje, czy uczyniono słusznie i jak daleko może posunąć się inwencja twórców. W każdym bądź razie totalny spokój na Ziemi umożliwił rozwiązanie niemal wszystkich problemów nękających ludzkość. X - A także pełną koncentrację nad badaniami Kosmosu. O - Rozpoczęto się intensywna eksploracja Układu Słonecznego. Ludzie zbudowali na orbitach Ziemi, Marsa, Wenus oraz w przestrzeni międzyplanetarnej siedemnaście miast. Przy pomocy sztucznych satelitów, licznych stacji naukowych uczeni obserwują i podsłuchują Kosmos. W akademiach cytuje się dawnych filozofów, przypominając Platona, który powiedział: „Kosmos jest ożywiony i rozumny”, Arystotelesa: „Niebo obdarzone jest duszą i zapoczątkowało ruch”, Chryzypa, który twierdził: „Kosmos jest ożywiony, rozumny, obdarzony duszą i myślą.” DZIEŃ CZWARTY - Sam doprawdy nie wiem - mówił Aster - z kim będziemy walczyć, jeśli dojdzie do walki? - Ba - mruknął Flamaris i na tym poprzestał. - Rozpięliśmy nad Wielką Pustynią elektromagnetyczny baldachim. Bojowe pojazdy Lonisa penetrują jonosferę. Ciągle jeszcze szukamy punktu zaczepienia. - Uhm - astronom wpatrywał się w ekran, nie zdradzając ochoty do rozmowy. - Moim zdaniem... - kreator umilkł, bo na ekranie ukazała się postać dowódcy eskadry interwencyjnej. - Roboty w dalszym ciągu nie reagują na nasze rozkazy - meldował Lonis. - Skrzętnie gromadzą złom. Przytaszczyły szczątki stalowych wież z kosmodromu, zbierają najmniejsze odłamki żelaza, wznoszą dookoła zagrożonego terenu przeszkody coraz trudniejsze do pokonania. Spiętrzają głazy, ustawiają stalowe ogrodzenie, broniące dostępu do pustyni. Czekam na sygnał. - Sygnał to koniec stutysięcznej armii elektronicznych obrońców człowieka - kreator dotknął wskazującym palcem ramienia Flamarisa, lekko szturchnął przyjaciela, przekonany, że astronom zasypia. - Tak to koniec - przyznał Flamaris. - Promienie stopią maszyny. Czyżbyś obdarzał sentymentem roboty? - Absurdalny pomysł, wybacz, ogarnęło mnie po prostu uczucie zniechęcenia. - Jesteś chory - zaniepokoił się astronom. - wezwę lekarza. - Aster wyszedł na taras, Flamaris pospieszył za przyjacielem nalegając: - Poproszę doktora Ortisa, powinieneś odpocząć. Pracujesz w dzień i w nocy bez chwili wytchnienia. - Patrzę na drzewa - mówił kreator, opierając się o balustradę - widzę tysiące obojętnych liści. Były świadkami tego, co wydarzyło się w ogrodzie. Zginęło osiemnastu ludzi, a one milczą. - Wypij szklankę zimnej wody - poprosił astronom. - Zawodzą zmysły, rozum błądzi - Aster podniósł głowę, po niebie sunęły szare chmury. - Niemożliwe staje się możliwe. Widok zieleni zawsze mnie uspokajał, ułatwiał koncentrację, teraz rozprasza myśli. Spójrz, jak wiatr rozkołysał eukaliptusy. - To ty kołyszesz głową. - Nadsłuchuję. Astronom dostrzegł w oknie wieży sylwetkę Di. - Zejdź na taras! - zawołał. - I poproś brata, niech również tu przyjdzie. - Słyszę zbliżające się głosy - kreator mówił szeptem. - Jacyś ludzie spacerują po ogrodzie. - Teraz i ja słyszę gwar - Flamaris poczuł dodatkowy skurcz serca. - I widzę. To moi asystenci. - Wracają z porannego spaceru. - Z trzydniowym opóźnieniem. Gdzie byli w tym czasie, co robili, dlaczego nie mogliśmy ich odnaleźć? - dopytywał się zupełnie wytrącony z równowagi astronom. - Na pewno sami odpowiedzą na te pytania - na tarasie pojawiła się Di. - Nie wyglądają na strudzonych daleką podróżą - ironizowała. - Wprost przeciwnie. Wypoczęci, zregenerowani, w znakomitych humorach. Kondycja godna pozazdroszczenia. A potem kreator wysłuchał zdumiewającej relacji asystentów Flamarisa. - Szukaliście nas? - dziwili się. - Przecież cały czas spacerujemy po ogrodzie. Wyszliśmy z obserwatorium jak zwykle o dziewiątej, minęło trzydzieści minut i oto jesteśmy. - Minęły trzy doby - rzekł kreator. - Nie dowierzacie? Ja nie żartuję. Flamaris opowiedział krótko o ostatnich wydarzeniach. Słuchano go z uwagą, gdy skończył, przemówił jeden z asystentów: - Niepokojące, niezrozumiałe zjawiska, nie opuszczaliśmy tego ogrodu, chociaż... - zastanowił się - w pewnym momencie, dyskusja toczyła się właśnie o „Białych Karłach”, spojrzałem na żwir pod stopami, kamyki zmieniły nagle barwę, poczerwieniały jak gdyby od promieni zachodzącego słońca, trwało to ułamek sekundy - i znowu były szare. Nie brałem udziału w gorącej dyspucie, oni rozprawiali, zapominając o całym świecie, zerknąłem na zegarek, wskazywał osiem minut po dziewiątej, ścieżka wysypana żwirem nagle skończyła się, szliśmy teraz szeroką aleją, w oddali widziałem zielone łąki i zamglony horyzont, zniknęły akacje, eukaliptusy. „Hej! - wrzasnął ktoś nad moim uchem. - Ty śpisz z otwartymi oczami, pytam, jaką gęstość ma Syriusz B?” „Czterdzieści pięć tysięcy razy większą niż słońce” - odparłem rozglądając się dookoła. Znowu kroczyliśmy ogrodową ścieżką między drzewami. - A listy! - przypomniał Flamaris. - Siedmiu z was zostawiło listy. - Nikt nie pisał listów - zapewniali asystenci. - Byliśmy bardzo zajęci obserwowaniem nieba. „Lonis wzywa kreatora Astera - zahuczał megafon. - Lonis wzywa...” - głośnik popiszczał, pogwizdał i ucichł. Aster biegł po schodach, wprawiając w podziw asystentów Flamarisa, którzy z trudem nadążali za kreatorem. Półgłosem utyskiwano na współczesną technikę. Z bliżej nieznanych powodów niezawodna winda utknęła na parterze. - Zastygła w bezruchu - powiedziała Di. - Znużona monotonną wędrówką w dół i w górę zapragnęła chwili wytchnienia. Nikt nie odpowiedział, forsowano strome schody w zadyszanym milczeniu. Kreator w zadziwiająco dobrej formie dotarł do dziewiątego piętra i niezwłocznie nawiązał kontakt z dowódcą eskadry interwencyjnej. Lonis, pozdrowiwszy Astera, meldował: - Znowu widzimy szkarłatną smugę. Spływa z Czerwonej Planety Jowisza na pustynię. Ale mam także dobrą wiadomość: zakłócenia w jonosferze, wywołane przez nasze pulsatory, sprawiły, że armia el-obrońców odbiera sygnały Sarmena i wykonuje jego rozkazy. Czekamy na twoje dyspozycje. - Wycofać roboty z zagrożonego obszaru, niech maszerują w kierunku gór Musgrave. Pozostawić obserwatorów. - Zrozumiałem. Czy wycofać również eskadrę? - Niech roboty zajmą najpierw wyznaczone miejsca, powrót do bazy za godzinę. Co się stało? Dlaczego nie słyszę twojego głosu? Lonis poruszał bezgłośnie wargami, wybałuszał oczy niczym ryba wyjęta z wody, wreszcie odgadł, że nie słyszą jego słów i wskazał ekran za sobą. - Pokazuje panoramę Ziemi! - zawołał Flamaris. - Widać dobrze Wielką Pustynię, nad którą krąży eskadra... Zbliża obraz, powiększa, patrzcie, patrzcie, w samym środku pustyni utworzyła się rozpadlina. Gorący podmuch wiatru uderzył w południową ścianę obserwatorium, zadźwięczały szyby, zadrżała wieża, przygasło światło. - Trzęsienie ziemi - oznajmił astronom. - To tylko trzęsienie ziemi. Dowódca eskadry odzyskał głos: - Czy słyszycie mnie? Czy słyszycie...? - Tak, teraz słyszymy - odparł kreator. - Ziemia się trzęsie. - I niebo dygoce - uzupełnił Lonis. - Pojazdami rzuca na wszystkie strony. Nad pustynią unoszą się kłęby dymu. - Wybuch wulkanu - mówił Flamaris - albo eksplozja nuklearna o niespotykanej sile. Uczynimy najrozsądniej schodząc do podziemi. - Któż by to pomyślał - mówił astronom oglądając stalowe sklepienie schronu - że koloniści z miasta Nadir wyświadczą nam przysługę. Zbudowaliśmy wiele takich podziemnych fortec w obawie przed bezlitosnym atakiem istot skorygowanych przez naszych genialnych inżynierów genetycznych i oto teraz korzystamy z tych luksusowo wyposażonych nor. Jak myślisz? - Flamaris objął ramieniem kreatora - kto płata nam takie figle? „Patrzę na ściany - myślał Aster - na sufit, na podłogę i zastanawiam się, kiedy zostaniemy zmiażdżeni. Jeśli Sarmen odgadł, co nam grozi, przyjdzie tutaj i ocali nas. Oni są mądrzejsi. Tak trudno przewidzieć następny ruch. «Rozumność najwyższego stopnia przysługuje bezspornie nieświadomej rozumności chemicznego świata makromolekuł, która i nas uczyniła tym, czym jesteśmy, i podczas tysięcy lat zdołała zwycięsko rozprawić się z otaczającym organizm środowiskiem, tak, że my, ludzie, mogliśmy się znaleźć dzisiaj u samego wierzchołka drabiny świata zwierzęcego. Życie to przejawiająca się rozumność». Myślę słowami filozofów żyjących w dawnych czasach. Gdy tylko człowiek otworzył oczy i począł zdawać sobie sprawę ze swego istnienia, mnożył pytania i sam na nie odpowiadał w ciągu milionów lat. «Jestem» - to wiedział, lecz była to wiedza ograniczona, złożona zaledwie z kilku podstawowych elementów. Bo patrząc na swoje stopy i poruszając palcami, domyślał się, że stanowią zakończenie nóg, dzięki którym mógł przenosić się z miejsca na miejsce. A gdy oglądał swoje dłonie i gładził nimi jedwabistą brodę, odczuwał satysfakcję i dumę, przekonany o swojej wyższości nad wszelkim stworzeniem. Zabijał komara na własnym potężnym karku jednym klapnięciem mocarnej dłoni, zabijał mamuta wielokrotnym uderzeniem włóczni. Mądrzał z dnia na dzień. Już wiedział, że wie. Nauczył się nawet bardzo intensywnie odczuwać rzeczywistość.” I Aster nagryzmolił na kartce wydartej z notesu: „Moje ciało to niesłychanie zabawny kształt, gdy człowiek przypatruje się sobie z oddalenia, widzi walec uwieńczony kulą lub pomarszczonym jajem, dostrzega szczupłe ramiona i pokraczne odnóża. Głowa, czyli czaszka, wewnątrz - MÓZG. W mózgu - myśli. Myśl pierwsza: TRWAM Myśl druga: TRWAM Myśl trzecia: TRWAM Myśl czwarta: TRWAM Myśl piąta: TRWAM Myśl szósta: TRWAM Myśl siódma: TRWAM Myśl ósma: TRWAM Myśl dziewiąta: TRWAM Myśl dziesiąta: TRWAM .................................................... Myśl setna: TRWAM w dalszym ciągu trwam. BO: S 1 - swój oddech (oddycham, więc jestem) Ł Y 2 - sapanie Flamarisa S 3 - westchnienie Di Z 4 - szepty asystentów Ę 5 - dalekie grzmoty BO: W 1 - dwudziestu ludzi I 2 - stół, na którym piszę D Z 3 - profil Di Ę 4 - ściany schronu BO: C 1 - pod stopami dywan Z 2 - ciepło U J 3 - lekki ucisk wątroby Ę 4 - cierpki smak wina którym częstuję Flamaris. Patrzą na mnie. Wymieniamy uśmiechy. Flamaris zagląda przez moje ramię i powiada: - Bawisz się notowaniem, to bardzo dobrze... A potem, co było potem? Usłyszeliśmy głuche dudnienie, krzesło, na którym siedziała Di, przesunęło się, skryła twarz w dłoniach, a Flamaris mówił dodając nam i sobie odwagi: «Mądrze zbudowano ten schron. Sprytnie i dowcipnie. Jeżeli doszło na pustyni do eksplozji nuklearnej, ściany tego domku ochronią nas przed promieniowaniem, jeżeli to natomiast wstrząsy podziemne, wyskoczymy na powierzchnię jak korek z butelki. Konstrukcja silna, niezawodna, przewidziano wszelkie ewentualności. Nawet gdyby w głąb lądu wdarła się fala oceanu, schron wypłynie niczym piłka». Na szczęście nie mieliśmy możności przekonać się, czy optymizm astronoma był uzasadniony. Pancerne drzwi zadygotały nagle, zapłonęły alarmowe światła. W takich momentach człowiek przestaje myśleć. Patrzy, usiłując dostrzec nadbiegające sekundy.” W otwartych drzwiach stał uśmiechnięty Sarmen. - Zacięły się - oznajmił - odrobina trycytu rozwiązała problem. Cóż to, pisałeś list? Kreator złożył zapisaną kartkę mówiąc: - Nie, notatki z podróży, itinerarium. - Z podróży? - Przecież podróżujemy od milionów lat. - Nie zabraknie okazji do prowadzenia tego dziennika. Wyruszamy w dalszą drogę - oznajmił Sarmen. - Wszyscy ludzie muszą opuścić Australię. Zostaną tu tylko maszyny. Tak zadecydowali kreatorzy. - Jednomyślnie? - spytał Aster. - Tak, dziewięciu głosowało za całkowitą ewakuacją. Wycofujemy się na dogodniejsze pozycje - zakończył z uśmiechem. - Dokąd? - Do Indii, do Afryki. - Dwadzieścia milionów ludzi - dziwił się Flamaris. - Kto zdoła przeprowadzić tak gigantyczną ewakuację? - Inni ludzie - odparł Sarmen. - Tysiące pływających miast z Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego weźmie udział w tej operacji. Wydano rozkazy, aby jak najszybciej dopłynęły do brzegów Australii. Z Antarktydy wysłano kilkaset transportowców, aerostaty i żaglowce słoneczne. - Dzisiaj opuszczamy Australię - mówił kreator wchodząc do windy. - A jutro? - Azję, Afrykę, Europę, kontynenty amerykańskie - wyliczała Di. - Dlaczego nie próbujemy walczyć z nimi, działać aktywnie w obronie własnej? - Znamy różne metody walki - rzekł Sarmen. Winda dotarła do powierzchni ziemi, drzwi rozsunęły się bezszelestnie i wszyscy przeszli do pojazdu stratosferycznego, który natychmiast oderwał się od platformy startowej i pomknął na południe. Wtedy dopiero Sarmen przekazał dalsze, bardziej szczegółowe informacje: - Czerwona smuga z Jowisza - mówił starając się nadać swojemu głosowi naturalne brzmienie - przenika przez skorupę ziemską do samego jądra planety i wywołuje eksplozje wulkaniczne. W ciągu jednej doby w środkowej Australii powstało osiem wulkanów. Ziemia drży, pęka w promieniu kilkuset kilometrów od epicentrum, które znajduje się na Wielkiej Pustyni, runęły niemal wszystkie budynki. Legło w gruzach obserwatorium astronomiczne Flamarisa. Szczęśliwym zbiegłem okoliczności nikt nie zginął, ale są ranni. Kataklizm rozszerza się, wkrótce obejmie cały kontynent. - Czyżby Australia miała zniknąć z powierzchni Ziemi jak legendarna Atlantyda? - przemówił Aster i sam sobie odpowiedział na to pytanie. - Nonsens, komu mogłoby zależeć na zniszczeniu całego kontynentu. - Komu mogłoby zależeć na zniszczeniu całego świata? - zapytał Flamaris i wzniósł oczy ku owalnym oknom umieszczonym w sklepieniu statku. - Ilekroć patrzę na niebo roziskrzone gwiazdami - mówił wzruszony - ogarnia mnie zadziwiający spokój. Coraz łatwiej nawiązujemy kontakt z kosmosem. Jesteśmy pielgrzymami, wędrujemy od milionów lat po Mlecznej Drodze, istniejemy, bo istnieje Wszechświat, istota ludzka nigdy nie była intruzem w kosmicznym domu. Nasza znikomość wobec ogromu miliardów galaktyk jest pozorna. Spójrzcie na te iskry, setki gwiazdolotów, skonstruowanych przez człowieka, szybują nad naszymi głowami. Wcześniej czy później odkryją nowe ziemie. - Nie widzę iskier - stwierdziła Di. - Pierwszy raz słyszę o setkach gwiazdolotów skonstruowanych przez nas. Dotarliśmy dopiero do peryferii Układu Słonecznego. O czym więc mówisz? - O tym, co było, co jest i co będzie - odparł Flamaris. - Patrząc w niebo trzeba widzieć czas uniwersalny. - Ty marzysz lub śnisz z otwartymi oczami. - Dlatego więcej widzę od ciebie. - I zapewne dalej. - Widzę trzy czasy. - A zatem jak wygląda nasza bliższa i dalsza przyszłość? - Za kilka minut wylądujemy w Indiach. - A potem? - Uczynimy wszystko, by zrozumieć. - Powinniśmy walczyć - zawołała Di - a my uciekamy! Powiedziałeś „zrozumieć”. Sądziłam, że już dawno zrozumiano, dlaczego Ziemia rozstępuje się pod naszymi stopami, dlaczego zmuszono ludzi do opuszczenia Australii. - Dlaczego? - zapytał kreator. - Jesteśmy ofiarami agresji kosmicznych potworów! - krzyczała Di. - Chcą zniszczyć najspokojniejszą i najpiękniejszą pod słońcem planetę, a wy powiadacie: „Uczynimy wszystko, by zrozumieć”. - Dlaczego chcą zniszczyć? - powtórnie zapytał Aster. - Najsubtelniejsza kobieta, najbardziej wrażliwa na piękno natury, przechodząc przez trawnik, przydeptuje źdźbła trawy. Oni przechodzą ziemską drogą. Ziemia znalazła się na drodze ich kosmicznej wędrówki. - Jak więc źdźbła trawy mogą walczyć z gigantami spacerującymi po trawnikach? - rzekł kreator, i nie zważając na wzrastające zdenerwowanie Di dodał: - Z czym zatem mamy do czynienia, z agresją kosmicznych potworów, czy z kosmiczną wędrówką dobrotliwych olbrzymów, którzy nieświadomie wywołali kataklizm? Przed kim powinniśmy się bronić? A jeśli to prowokacja? Di milczała, nawigator statku poinformował pasażerów: - Dokładnie za pięć minut zobaczycie Półwysep Indyjski. W tej chwili przelatujemy nad Archipelagiem Malajskim. - Krakatau i Sumbawa - przypomniał Flamaris. - Dwa potężne wybuchy wulkanów w dziewiętnastym wieku. Bardzo niespokojny rejon świata. W pobliżu Australii. Aster nie podjął tematu. Rozmyślał: „Zostaliśmy po prostu wypędzeni. Najgenialniejsi ludzie i najsprawniejsze maszyny usiłują zidentyfikować źródło i odgadnąć przyczynę kataklizmu, rozpoznać autorów destruktywnych działań. Kto? Co? I dlaczego? Niegdyś przypuszczano, że planeta Uran wywoływała trzęsienia Ziemi, niewątpliwie Kosmos jest Naczelnym Konstruktorem i Destruktorem życia na Ziemi i na miliardach innych planet. Dawną wiarę, przeczucia, wyobrażenia zastąpiło przekonanie, bliskie pewności, o związkach wszystkiego z wszystkim, o wzajemnej zależności światów. Współistniejemy z sobą od co najmniej pięciu miliardów lat, od Wielkiego Wybuchu, od samego początku. Ale dlaczego nie potrafimy zrozumieć sensu tych związków? Tkwimy wewnątrz kosmicznego mechanizmu, tworząc szczególnego rodzaju sprzężenie zwrotne, Wszechświat tchnął życie w istoty rozumne, które są życiem Wszechświata.” - Z dalszej perspektywy lepiej widać - odezwał się astronom, jak gdyby odgadując myśli Astera. - Tak, na pewno. Dlatego wędrujemy po kosmicznych drogach, dlatego odkrywamy nowe lądy, dlatego ciągle jeszcze konsolidujemy wielką, człowieczą rodzinę, dlatego naprawiamy pozrywane sieci. - Kontakty między ludźmi - do rozmowy włączyła się DL - Trudno je nazwać doskonałymi. - Kolektywny Rozum rozwiązał wiele skomplikowanych problemów - rzekł Sarmen. - Wszelkie działanie zostało podporządkowane celom nadrzędnym, ogólnoludzkim, stwarzamy jednocześnie optymalne warunki dla rozwoju i doskonalenia każdego człowieka. - Co pozrywało sieci? - zapytał jeden z asystentów. - Egoizm, nienawiść, pogarda - odparł kreator. - Brak tolerancji, umiłowanie rzeczy. Znane było przysłowie: „Człowiek człowiekowi wilkiem”, chociaż wilki żyły zgodniej niż ludzie. I rozpoczął się wielki Regres Cywilizacji. Rozluźnione więzy rodzinne, plemienne, skłócone społeczeństwa. Coraz liczniejsze, wzajemnie zwalczające się grupy wywoływały kłótnie, bójki, wojny. Ludzie budowali fortece, otaczali swoje domy wysokimi murami, wymyślne urządzenia elektroniczne broniły dostępu do ich samotni. Oglądałem w Muzeum Epok Minionych drut kolczasty, który rozpinano wokół najmniejszych nawet siedzib ludzkich, a także ogrodów, sadów i pastwisk. Widziałem unikalną fotografię płotu z drutu kolczastego ustawionego dookoła klombu róż. W historycznych dokumentach zachowały się zdjęcia i filmy obozów koncentracyjnych z okresu Drugiej Wojny, za drutami kolczastymi pod wysokim napięciem ginęły miliony ofiar faszystowskiego terroru. - Kreator umilkł przejęty straszliwą wizją odległej przeszłości. - Wiele lat trwało naprawianie sieci - mówił dalej. - Nawiązywano coraz liczniejsze i coraz bardziej ścisłe kontakty. Jedni drugich widzieli, słyszeli, rozumieli, zespołowemu działaniu towarzyszył zespołowy intelekt doskonalący rozum i wzbogacający uczucia. Jesteśmy zaledwie w połowie drogi. - Kataklizm australijski - rzekł Flamaris - albo ten proces przyspieszy, albo zniweczy wszystko. - Wierzę w Kosmos - odparł Aster. - W jego harmonijne współistnienie z Ziemią, z ludźmi. - A czerwona smuga z Jowisza? A trzęsienia ziemi? - wyliczała Di - A zniknięcie kosmonautów na Jedenastej Planecie? - Przejściowe zakłócenia - powiedział kreator. - Za kilkanaście sekund lądujemy. Aster pierwszy opuścił pojazd. Stał teraz na pomoście łączącym statek z platformą nazywaną „latającym dywanem” i rozglądał się dookoła. - Inny świat - powiedział do Flamarisa, który przysłoniwszy oczy dłonią, wypatrywał Gospodarzy Terytorium Indii. - Słońce, cisza, spokój. Co widzisz? - Pomarańczową płytę lądowiska, w oddali białe budynki kapitanatu portu lotniczego otoczone zielenią. Ciągle jednak nie widzę ludzi. - Wkrótce zobaczysz tłumy - zapewniał Sarmen. - Kreator Sett zapowiedział uroczyste powitanie. Aster westchnął. - Niepotrzebna strata czasu i chwila nieodpowiednia dla celebrowania czegokolwiek. - Mieszkańcy Agry pragną dodać nam otuchy - oświadczyła Di. - Piękne, stare miasto, piękne, stare zwyczaje: pocieszać strapionych, dodawać ducha wylęknionym. Sarmen wzruszył ramionami. - Jesteśmy znużeni - odparł rozpinając przeciwsłoneczny parasol. - Strach ma wielkie oczy i długie nogi, ale brakuje mu odwagi, by wkroczyć na naszą drogę. Jesteśmy tylko znużeni - powtórzył. Platforma opadła łagodnie na taras Pawilonu Powitań. W chwilę później kreator Sett informował przybyłych: - Satelity przekazują nam obrazy z Australii, sto tysięcy robotów wznosi piramidę, przeogromną, fantastyczną budowlę, fundamenty tworzą kwadrat o boku długości trzystu kilometrów. - Piramidę? - Aster przeglądał kolorowe zdjęcia. - Dlaczego sądzisz że to będzie piramida? - Powtarzam opinię ekspertów. Maszyny w roli egipskich niewolników budują australijską piramidę. - A ludzie, co z ludźmi? - Opuszczają niegościnny kontynent. Wulkany umilkły, od ośmiu godzin nie zanotowano najsłabszych nawet wstrząsów. Skierowaliśmy do Australii statki powietrzne i pływające miasta ze wszystkich rejonów świata. Ewakuacja potrwa według obliczeń najsprawniejszych komputerów dwa tygodnie. - Powinniśmy czuwać nad jej przebiegiem - mówił Aster. - Zmuszeni do przedwczesnego opuszczenia zagrożonego lądu stajemy się bezużyteczni. Ktoś kiedyś powie do mnie: „stchórzyłeś”. - Mam osiemdziesiąt lat - odparł Sett - i chociaż nie jestem twoim ojcem, wyobraź sobie przez kilka minut, że jesteś moim synem. Łatwiej w ten sposób zrozumiesz, co powiem. Sarmen wykonał polecenie Kolegium Kreatorów. Nad ewakuacją Australii czuwają najlepsi organizatorzy, a przed tobą jest nowe, jeszcze poważniejsze zadanie. Posiadasz szczególną zdolność koncentracji i bezcenny dar jednoczenia się z Kosmosem. Rozumiesz Wszechświat o wiele lepiej niż ktokolwiek na świecie, łatwiej nawiązujesz kontakt z Nieznanym. Nikt nigdy nie nazwie cię tchórzem. - Komu oddajemy Australię? Czy nie można było tego uniknąć? - Odpowiem na drugie pytanie - Sett odchrząknął. - Wybaczcie, głos odmawia mi posłuszeństwa. Otrzymaliśmy ultimatum: „Albo Australię opuszczą wszyscy ludzie, albo Ziemia przemieni się w obłok pary”. - Kto wypowiedział te słowa? W jakim języku? - dopytywał się Aster. - Kto grozi? Kto szantażuje? Kto pragnie zniszczyć planetę? Skąd pewność, ze zdoła to uczynić? Jakimi siłami dysponuje nieznany przeciwnik? Jaką mocą? - Mógłbym powiedzieć po prostu: nadludzką mocą - Sett uśmiechnął się - lecz to niczego nie wyjaśnia. Ultimatum przesłano przez transtelewizyjne stacje satelitarne. Pierwszy, wywoławczy sygnał odebrała stacja „Oberon” na księżycu Urana o takiej samej nazwie. Nie przeceniają inteligencji mieszkańców Ziemi, rozmawiali z nami jak z dziećmi, przy pomocy prymitywnych rysunków. Kim są i czy rzeczywiście mogą unicestwić całą planetę? - Kreator Sett zadumał się, przymknął powieki, nie przerywano jego zamyślenia. - Potrafią bez wątpienia - przemówił otwierając oczy - potrafią wyzwalać kosmiczne siły niszczące. Najlepszym przykładem Czerwona Plama na Jowiszu, czerwona smuga, która wywołała kataklizm australijski. Również przy pomocy rysunków pokazali nam, co się stanie, jeśli nie spełnimy ich żądań. Dlatego zapadła decyzja: ustąpić. Jednocześnie mobilizujemy wszystkie siły do obrony i być może do kontruderzenia. - Dziwny wróg - powiedział Flamaris - wywołuje kataklizm, lecz oszczędza ludzi. Grozi totalną zagładą i żąda ewakuacji Australii. - Tak, ten pozorny brak konsekwencji zastanawia - zgodził się Sett. - Ciągle jeszcze nie znamy przyczyny tego nieoczekiwanego konfliktu. Nie zlokalizowaliśmy miejsca pobytu Nieznanych Istot, nie wiemy, gdzie znajduje się ich sztab, stanowisko dowodzenia. Skąd przyszli, gdzie się ukryli? - Jedenasta Planeta - podpowiedziała Di. - Zasłużyliście na odpoczynek - rzekł Sett. - Zapraszam do mojego domu. To niedaleko. Proponuję dziesięciominutowy spacer Główną Aleją. Mieszkańcy Agry od wielu godzin czekają na gości. Szli szpalerem odpowiadając na serdeczne pozdrowienia wielu tysięcy ludzi, spokojnych, skupionych, emanujących serdeczną przychylnością. Był to spacer krzepiący, była to manifestacja jedności. Zespołowy organizm regenerował siły jednostek, konsolidował wszystkich z wszystkimi, wyzwalał nową energię. Do Astera podszedł dziesięcioletni chłopiec, podając mu aromatyczny owoc kardamonu powiedział: - Przez chwilę wyobraziłem sobie, że jestem tobą, czułem twój płaszcz na swoich ramionach. Oto przed godziną opuściłem Australię i teraz idę uliczką do domu Setta. Widzę, jak podchodzi do mnie chłopiec i ofiaruje owoc malajski. Skosztujmy. Sam, doprawdy nie wiem, kim jestem. - Kardamonon - znaczy po grecku: połączenie - powiedział Aster. - Dobry wybrałeś owoc. Ja jestem tobą, ty jesteś mną. Przyjrzyj się uważnie twarzom ludzi, którzy odprowadzają nas do domu Setta. Spójrz w ich oczy. - To twoje i moje oczy - stwierdził chłopiec. - Czy mogę dotknąć twojej ręki? - Oczywiście. - Teraz wrócę do rodziców i powiem im, że gdziekolwiek będziesz, będę z tobą. - Chłopiec zniknął w tłumie. - A teraz skręcimy w prawo - Sett okrążył trawnik i zatrzymał się wskazując widoczny w oddali lśniący bielą pałac. - To grobowiec Tadż Ma-hol. Kopuły tej wspaniałej budowli widać z okien mojej pracowni. Myślę, że jesteśmy wspaniałą cywilizacją, skoro tyle cudownych zabytków przetrwało setki lat. Nie niszczymy bezmyślnie piękna. Oto mój dom - Sett otworzył ciężkie, drewniane drzwi - solidny, nowoczesny i wygodny. Wchodźcie, bardzo proszę. Intermedium IV Inna strefa kosmiczna (zupełnie inna, krańcowo inna... chociaż niekiedy występują pewne podobieństwa między Nami a Nimi). Posłuchajmy wszakże krótkiego dialogu: O - Eskadra interwencyjna Lonisa nie zniszczyła armii robotów. X - Przewidzieliśmy i taką ewentualność. Drugi wariant - „wykorzystanie sprawnych maszyn” jest dla nas wygodniejszy. O - Rozpoczęto drugą fazę operacji. X - Ewakuują cały kontynent. O - Zrezygnowali z oporu. X - Wybrali mniejsze zło. O - Przejaw rozsądku czy strachu? X - Jedno i drugie. O - Kim jest Sett? X - Kreator, mędrzec. O - Rzeczywiście mądry? X - Według kryteriów ziemskich - bardzo mądry, jednak skala mądrości kosmicznej wyznacza inne oceny. O - Mianowicie? X - Przyjmując umownie, że skala ta posiada tysiąc stopni, Kreator Sett zbliża się do stu. O - Wiadomości z Planety Jedenastej. X - Ludzie są ostrożni. Mizar zgodnie z rozkazami otrzymanymi od Kreatora Tissa ciągle jeszcze obserwuje. Obserwacje będą kontynuowane przy pomocy el-kosmonautów, którzy wkrótce wylądują w pobliżu figur pierwszej pary. DZIEŃ PIĄTY - Sztuczne słońce zawieszone nad Jedenastą Planetą nagle przygasło - informował Mizar. Obrazy i dźwięki docierały do Tissa, który wspólnie z licznym zespołem ekspertów analizował szczegół po szczególe, po czym przekazywał dowódcy ekspedycji zaszyfrowane instrukcje: - Z wysokości dziesięciu tysięcy metrów dostrzegliśmy wyraźne kontury pięciu wielkich kontynentów, dwa na północnej półkuli, trzy na południowej, oto film wykonany przez sondy rekonesansowe. - Kontynent A - komentował Mizar - nieco większy od Afryki, mało urozmaicona linia brzegów, rozległa równina z łagodnymi płaskowyżami i obniżeniami o kształcie owalnych niecek, łatwo zauważyć odosobnione pasmo górskie o wysokości pięciu do ośmiu tysięcy metrów, w zagłębieniach dobrze widoczne owalne jeziora. Słabo rozwinięty system rzeczny. W pobliżu pasm górskich owalne kratery. - Sporo tu owalnych kształtów - zauważył Tiss - zresztą cały kontynent jest owalny, no, powiedzmy zbliżony do owalu, bo ku południowi zwęża się, część zachodnia silnie rozczłonkowana. - Sondy przelatują nad kontynentem B - relacjonował Mizar. - Kształtem przypomina olbrzymią fasolę, ląd zwarty i masywny, mało zatok i półwyspów, brak wysp, na północy dobrze widoczne pęknięcia skorupy, dwa głębokie rowy tektoniczne biegnące z zachodu na wschód, liczne wulkany. Na południu i w środku kontynentu rozległe wyżyny i kotliny, wysokie góry na zachodnim brzegu kontynentu. Ciemnoniebieskie, niemal granatowe oceany - rzekł kreator - niewielkie ławice chmur, więcej pojedynczych obłoków. - Kontynent C - mówił Mizar - mniejszy od poprzednich, o silnie rozwiniętej linii brzegowej, z półwyspami, zatokami i fiordami. Znaczną część lądu pokrywa lodowiec, podobny do naszej Grenlandii i podobnie położony w pobliżu bieguna północnego. Kontynenty D i E rozdzielone wąskim przesmykiem. A potem, w czasie trzeciego i czwartego okrążenia planety - opowiadał Mizar - nasze oczy wypatrzyły z wysokości tysiąca metrów dalsze, gigantyczne figury kosmonautów. Na każdym kontynencie jedna para kolosów. Bez trudu rozpoznaliśmy dziesięciu uczestników zaginionej ekspedycji. Głowy odsłonięte, hełmy pod prawym ramieniem. Po upływie kwadransa obrazy poczęły się zacierać, lądy i morza pokryła gęsta mgła. Czekam na dalsze dyspozycje. - Przygotuj dwa kosmoloty do lądowania na kontynencie A - rzekł Tiss - w pobliżu figur kosmonautów. Ty pozostaniesz na orbicie i będziesz obserwował. - Będę obserwował - powtórzył bez entuzjazmu Mizar. - W końcu jednak pozwolisz, by dowódca ekspedycji wziął bezpośredni udział w akcji. - Wtedy i tobie wzniosę monstrualny pomnik w naturalnych kolorach. Tęsknisz za nieśmiertelnością - Tiss nie żartował. - Jeśli zginiesz, kto pokieruje ratunkową wyprawą. Może Aissa? Jak się miewa sympatyczna kosmonautka? - Śpi - odrzekł coraz bardziej nachmurzony Mizar - śpi. Zajęty obserwacjami planety nie zauważyłem, kiedy zasnęła. Uśmiecha się przez sen, a więc sny ma pogodne. Nie będę jej przeszkadzał. - Rozpocznij programowanie zadań dla el-kosmonautów. Trzy różne warianty, twój sygnał zadecyduje o wyborze optymalnej metody działań indywidualnych i zespołowych. Życzę powodzenia. Meldunki co pół godziny. - Śpiąca królewna - mruczał Mizar, patrząc na ekran. - Nie będziemy sobie wzajemnie przeszkadzać. - Włączył mikrofony: - Uwaga załogi statków dwa i trzy! Wkrótce wylądujecie na kontynencie A. Nawigatorzy! Należy wybrać najdogodniejsze miejsce do lądowania W pobliżu kolosów wyobrażających kosmonautów Emilię i Amazisa. - Najdogodniejsze miejsce to kosmodrom - odpowiedział el-nawigator trzeciego gwiazdolotu. - Kamery utrwaliły obraz żółtej płyty. Opracowałem dokładną mapę. Tam wylądujemy, do figur droga niedaleka, dwa, najwyżej trzy kilometry. - Zabraniam lądować na żółtej płycie kosmodromu! - zawołał Mizar. - Wylądujcie dokładnie u podnóża kolosów. Teren płaski, dostatecznie rozległy. Nie lubię zbyt wygodnych lądowisk, nie cierpię pułapek w żółtym kolorze. Zrozumiano?! Pod ekranami zamigotały zielone światła. - A więc przystąpić do wykonania manewru poprzedzającego lądowanie. Manewr wykonano bezbłędnie, dwa kosmoloty opadły łagodnie na równinę otoczoną niewysokimi wzgórzami. Mizar utrwalił w pamięci swojego elektronicznego zastępcy następujące słowa, które później wielokrotnie odtwarzano. „Mogłem teraz oglądać parę kolosów z odległości najpierw dwustu metrów, potem stu, wreszcie kilkunastu. Oddział elektronicznych wywiadowców zbliżał się wolno, krok za krokiem, zatrzymując się co chwila, dziesięć kamer przekazywało obrazy na dziesięć ekranów. Wydawało się, że głowy monstrualnych figur giną w obłokach, niknęły rzeczywiście w ciągle gęstniejącej mgle. Nikt na Ziemi nie potrafiłby skonstruować takich olbrzymów. Wznosiliśmy bardzo wysokie wieżowce, jeszcze wyższe maszty telewizyjne, budowaliśmy piramidy, rzeźbiarze wykuwali w skałach posągi, wszakże budowa gigantów, będących wiernymi kopiami ludzi w skafandrach kosmicznych, przekraczała możliwości współczesnych architektów i konstruktorów. Wydałem rozkaz: «Szukajcie żywych kosmonautów!» Wykonano posłusznie i sprawnie wszystkie moje polecenia. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie odnaleziono najdrobniejszych nawet śladów życia. Kto zatem skonstruował te niebotyczne figury? Stworzono je na obraz i podobieństwo ludzi. Co się z nimi stało? Po dwunastu godzinach bezskutecznych poszukiwań nawiązałem łączność z Ziemią i powiedziałem do Tissa: «Pozostawię statek na orbicie pod opieką elektronicznej załogi i sam pokieruję poszukiwaniami. Nic nie zastąpi intuicji człowieka. Na pewno odnajdę zaginionych kosmonautów. Zdalne sterowanie maszynami nie zastąpi mojego bezpośredniego udziału w akcji». «Nikt nie zastąpi człowieka - Tiss był nieubłagany. - Maszyny kierowane przez ludzi z odległości milionów kilometrów realizowały bardzo skomplikowane programy, eksplorując odległe planety i księżyce. Tobie nie wolno ryzykować». «Wybiorę najsprawniejszy pojazd rekonesansowy, najlepszych el-kosmonautów i wyląduję na Jedenastej Planecie». «Nie uczynisz tego! - zawołał Tiss. - Znamy twoją odwagę i skłonność do poświęceń, ale nigdy nie wyrazimy zgody na bezsensowną ofiarę. Kto zajmie twoje miejsce, gdy zginiesz?». «Sprawne maszyny - odpowiedziałem. - Doskonałe roboty, które wykonywały skomplikowane zadania na odległych planetach. Mam jednak nadzieję, że nie zginę, odnajdę kosmonautów i wrócę z nimi na Ziemię. Już nie słyszę twojego głosu, nie chcę słyszeć, ty będziesz mnie słyszał i widział. Po raz pierwszy od iluś tam lat rozkaz kreatora nie będzie spełniony». Zgasły światła w kosmolocie, po dziesięciu minutach usunięto awarię. Zajrzałem do swojej kajuty, Aissa spała w najlepsze. Cudowny zbieg okoliczności. Obejdzie się bez pożegnań. «Rakieta wywiadowcza gotowa do startu» - zameldował el-technik. Po niespełna godzinie lądowałem na równinie u stóp kolosów. Zabrałem ze sobą dwóch zastępców wyspecjalizowanych w obronie człowieka. Mój kosmolot połączono ze statkiem czwartym, na orbicie pozostało więc siedem rakiet. Na Planecie Jedenastej miałem do dyspozycji dziesięciu elektronicznych kosmonautów, którzy wylądowali wcześniej, oraz dwóch z mojej załogi. Dwanaście wspaniałych, wszechstronnie uzdolnionych, to znaczy wielokierunkowo zaprogramowanych maszyn i jeden człowiek. Począwszy od tej chwili będę opowiadał o sobie tak, jak gdybym obserwował sam siebie z pewnej perspektywy, z oddalenia. Zebrałem wszystkich el-kosmonautów i pouczyłem, jak dalej powinni prowadzić poszukiwania: - Musimy dokładnie zbadać te skały, na których wzniesiono kolosy, każdą szczelinę. Sygnalizujcie najmniejszą nawet rysę, interesują mnie anomalia. WIDZĘ DOSKONALE SWOJĄ POSTAĆ W BŁĘKITNYM SKAFANDRZE, CZERWONY HEŁM DOWÓDCY ESKADRY, CZERWONE LITERY NA PRAWYM I LEWYM RAMIENIU - „MIZAR”, WIDZĘ SWOJE NIECO ZARÓŻOWIONE POLICZKI, SŁYSZĘ SWÓJ GŁOS: - Zbadajcie każdy kamień, odsuńcie głazy, szukajcie ukrytych przejść, te wzgórza kryją niejedną tajemnicę. OGLĄDAM UWAŻNIE BUTY KOLOSÓW. DOTYKAM PALCAMI GŁADKIEJ, LŚNIĄCEJ POWIERZCHNI I NIEMAL W TYM SAMYM MOMENCIE W BUCIE OTWIERAJĄ SIĘ BEZSZELESTNIE DRZWI. - Mizar! Mizar! - słyszę wołanie. - Mizar! To ja, AMAZIS! POZOSTAWIAM JEDNEGO EL-KOSMONAUTĘ PRZY OTWARTYCH DRZWIACH, Z DRUGIM WCHODZĘ DO ŚRODKA. Wołanie ucichło, rozglądam się, w przeciwległej do wejścia ścianie widzę między czterema wysokimi kolumnami windę. Nadaję sygnał: - Wszyscy do mnie, przerwać poszukiwania. Znowu Amazis wzywa mnie: - Mizar! Czekamy na ciebie! Wejdź do windy. Wchodzę do windy z dwoma el-kosmonautami. Pozostali zabezpieczają drzwi, trzech przy drzwiach wewnątrz, trzech na zewnątrz, reszta w rezerwie między blokami skalnymi. Potem dopiero zrozumiałem, jak mało skuteczne były te zabezpieczania, jak prymitywne środki ostrożności. Moje poczynania wywołały tylko rozbawienie. No cóż, bawiono się moim kosztem, ale ten się śmieje, kto ostatni się śmieje. Winda pomknęła w górę. Po dwóch minutach zwolniła bieg i stanęła. Dzięki kamerom telewizyjnym widzę jednocześnie dwa obrazy: Amazisa, który podbiega do mnie i SIEBIE OBEJMUJĄCEGO KOSMONAUTĘ. Amazis mówi szybko, szeptem, chaotycznie: - Jakim cudem przedostałeś się tutaj? Wiedziałem, że wyzwolicie nas, straciłem już poczucie czasu, nie wiem jak długo tkwię w tej wieży!... Uwięzili Emilię, czy ją odnalazłeś? Wpadliśmy w pułapkę, gdy kosmoloty opadły na żółtą, prostokątną płaszczyznę, uśpili nas, albo zahipnotyzowali. Co oni z nami wyrabiają? To nieludzkie! Oglądają, badają, bezustannie obserwują każdy ruch, prawdziwy koszmar. - ONI? Widziałeś ich? - Nie, nigdy, tylko maszyny, którymi sterują. Ta wieża to przeogromna machina. - Powiadasz: wieża. - Bardzo wysoka wieża. Kiedyś wjechałem na sam szczyt, wyjrzałem przez okrągłe okno, zobaczyłem wówczas rozległą panoramę z wysokości pięciuset metrów. Gdy słońce kryło się za chmurami, okno powiększało się, natomiast jasność zmniejszała otwór. - Reaguje na światło jak źrenica. - Słusznie, nie pomyślałem o tym. Co zamierzasz? - Musimy wydostać się z wieży, odnaleźć innych i wrócić na Ziemię. - Jakież to proste! - Amazis roześmiał się uradowany. Odzyskał już spokój. - Jak porozumiewali się z tobą? - zapytałem otwierając drzwi do windy. - Obrazami, był to film rysunkowy, mały człowieczek w skafandrze występował w głównej roli. Naśladowałem jego ruchy, czynności. Własne życzenia wyrażałem w podobny sposób, rysując na specjalnej tablicy palcem. - Nie rozumieją dźwięków mowy, nie potrafią tłumaczyć? - Nie wiem. Niekiedy odnosiłem wrażenie, że odgadują moje myśli, bo spełniali moje prośby zanim narysowałem to, o co prosiłem. Zaledwie przekroczyliśmy próg windy, zamiast w dół pomknęła w górę. WIDZĘ SIEBIE W OSZKLONEJ ROTUNDZIE, STOIMY Z AMAZISEM PRZED KRYSZTAŁOWĄ ŚCIANĄ, ZA NIĄ PULSUJE OLBRZYMIE SERCE. - Serce giganta - mówię. - Pouczająca lekcja anatomii. - Chciałem jeszcze powiedzieć: «To twoje serce»-, lecz spojrzawszy na Amazisa zrezygnowałem. Był przerażony. Elektroniczni kosmonauci przekazali sygnał: «Pomieszczenie wypełnia gaz usypiający». Aissa weszła do sterowni, włączyła magnetofon i usłyszałem swój głos: «Uwaga załogi kosmolotów na orbicie Jedenastej Planety: - Włączyć silniki, ruszamy w drogę powrotną. Kierunek Ziemia». «Podaj hasło - przemówił pilot o twarzy z białego metalu. - HASŁO! - powtórzył. - Dlaczego przerwano łączność z Ziemią? Wzywam kreatora Tissa! Tiss!» Aissa podniosła stalowy pręt. Mój «niezastąpiony zastępca» - rozbroił ją bez trudu. Dopiero wówczas zdjąłem srebrną maskę. - Maskarada - powiedziałem, a widząc jej zdumienie, wyjaśniłem: - Kosmiczna maskarada, albo, jak to niegdyś mówiono, fortel. Mój sobowtór elektroniczny, dzieło naszych artystów-konstruktorów spełnił rolę konia trojańskiego, przedostał się do środka twierdzy, do wnętrza kolosa. - A twoja rozmowa z Tissem? - Specjalnie zainscenizowana dla ciebie. Wiemy, że przekazujesz im wszelkie informacje. - Wbrew swojej woli. - To nieistotne. Odnaleźliśmy Amazisa, nasze maszyny znajdują się we wnętrzu kolosa, wkrótce odnajdziemy i uwolnimy pozostałych kosmonautów. - Co zrobisz ze mną? - Nagrałaś mój głos, rozkazy, pojedyncze słowa, po czym zmontowałaś taśmę. - Maszyny słuchają tylko ciebie. - Mnie i kreatora. - Nie odpowiedziałeś na pytanie. - Nic z tobą nie zrobię. Dzięki tobie wygraliśmy pierwszą potyczkę. Przekazuj im informacje, przekazuj w dalszym ciągu, ja będę twoim najlepszym, najprawdomówniejszym informatorem. Jeśli zawiedziesz, wyrzucę cię w przestrzeń kosmiczną i astronomowie na Ziemi odkryją nową planetoidę. Zapłonęły czerwone światła pod głównym ekranem; Mizar nawiązał łączność z Tissem. - Gawędzicie - rzekł kreator - zapewne o pogodzie. Dobrze wychowani ludzie rozpoczynają rozmowę od pogody. Chętnie posłucham prognozy. - Nie będzie pogody - oznajmił Mizar. - Spójrz, czoło Aissy zachmurzone. - Straszył, że wyrzuci mnie z kosmolotu - poskarżyła się. - On rzeczywiście gotów to uczynić, jeśli raz jeszcze zapomnisz kim jesteś. - Kim jestem? - Pamięć odmawia posłuszeństwa. Zapomniałaś, że jesteś człowiekiem, a pierwsze prawo ludzi - człowiek człowieka nigdy nie skrzywdzi. - Więc nie wyrzuci. - Myśl o innych. - Ja nikogo nie skrzywdzę. - ONI uwięzili dziesięciu kosmonautów, wyzwolili siły, które mszczą Australię. Są bezwzględni, nieludzcy, działają z ukrycia, ciągle jeszcze nie możemy zrozumieć sensu tych działań, traktują ludzi pogardliwie, pragną wykorzystać twoją nadwrażliwość. Wykonujesz posłusznie ich polecenia niczym prymitywny robot. - Czy można walczyć z Kosmosem? - ONI są zaledwie fragmentem Kosmosu i to nie najlepszym. Za wszelką cenę pragną zrealizować swój plan. Jak najskuteczniej musimy się bronić, jak najszybciej odgadnąć ICH zamiary. Bardzo liczymy na twoją pomoc. Aissa milczała wyraźnie wzruszona. Tiss zaproponował obejrzenie fragmentów filmu o ostatnich wydarzeniach w Australii. Artysta-plastyk, kobieta szczególnie wrażliwa na barwy, kształty, na piękno wzbogaciła swoją wyobraźnię obrazami: - burzy piaskowej, - silnych wyładowań elektrycznych, - szkarłatnej smugi, która wytrysnęła z Czerwonej Plamy na Jowiszu, - zniszczonego doszczętnie kosmodromu, - armii stu tysięcy robotów, - skutków rozszerzającego się trzęsienia Ziemi, - wybuchających wulkanów, - opustoszałych miast, - ewakuacji Piątego Kontynentu. Mizar w tym czasie programował najpilniejsze zadania dla oddziału el-kosmonautów: „Otwarte drzwi to zaproszenie do wejścia. Ośmiu wejdzie do środka, pozostali zabezpieczą odwrót. Mój sobowtór wskaże wam drogę do rotundy. Zabierzcie uśpionego Amazisa, potem spokojnie wycofajcie się. Kosmonautów umieścić w gwiazdolocie. Statek ma natychmiast powrócić na orbitę. Druga grupa wejdzie do środka figury wyobrażającej Emilię. Przystąpić do akcji”. Załogi czterech kosmolotów orbitujących wokół Jedenastej Planety otrzymały rozkaz: „Lądować na kontynentach B, C, D, E, w pobliżu kolosów. Forsować wejścia do figur. Oswobodzić kosmonautów”. Dowódca ekspedycji połączył swój statek z kosmolotami, które pozostały na orbicie. Tak więc trzy statki krążyły wokół Planety, cztery lądowały na kontynentach w pobliżu kolosów, dwa oczekiwały na powrót oddziału desantowego. Dowodził nim elektroniczny sobowtór Mizara. Bez trudu odnaleziono uśpionego Amazisa. Ocknął się w windzie. Zobaczywszy otaczających go kosmonautów, zawołał: - Bądźcie ostrożni, w tej wieży pełno pułapek! Winda dotarła do parteru, zanim jednak zdołano otworzyć drzwi, pomknęła w górę. - Zatrzyma się na samym szczycie wieży - powiedział Amazis. - Spróbujcie ją wtedy zablokować. W przeciwnym razie nigdy stąd nie wyjdziemy. Znam przejście do drugiej windy, zjeżdża do podziemi, gdzie znajduje się sterownia. Dzięki kamerom telewizyjnym wmontowanym w hełmy el-kosmonautów Mizar mógł obserwować przebieg akcji i korygować program uwolnienia Amazisa. - Zanim zablokujecie windę, zanim zdołacie się z niej wydostać, pozostali na dole kosmonauci odnajdą sterownię. To aż dziwne, jak wiele może dokonać dobry sternik dysponujący prawie doskonałymi maszynami. Mizar przekonsultował szczegóły planu z Tissem. - Przewidziałeś niemal wszystko - pochwalił kreator. - Zaatakuj jednocześnie w pięciu punktach. Nie wiem dlaczego, ale ONI realizują swoje zamierzenia stopniowo, koncentrując się na wykonaniu jednego zadania. W każdym bądź razie warto spróbować. Pięć oddziałów przystąpiło do równoczesnej akcji. Grupa uwalniająca Amazisa sforsowała wejście do sterowni i uporała się z windą wędrującą w górę i w dół. - Opuszczamy kolosa numer jeden - meldował sobowtór Mizara. - Za chwilę otworzymy drzwi do figury Emilii. - Wtargnęliśmy do kolosów numer trzy i cztery - informował dowódca drugiej grupy. Do Mizara płynął strumień informacji z pięciu kontynentów. „Kontynent A: Emilia uwolniona. Pierwszy kosmolot z parą żywych i zdrowych kosmonautów wraca na orbitę”. „Kontynent B: Zniszczyliśmy dwie machiny, które broniły dostępu do kolosów. Po jedenastu minutach poszukiwań odnaleziono kosmonautów ukrytych w hełmach gigantycznych figur. Bez przeszkód wycofujemy się i zajmujemy miejsca w kosmolocie.” „Kontynent C: Po zdobyciu sterowni ukrytej pod stopami kolosów i opanowaniu windy uwolniliśmy parę kosmonautów. W drodze powrotnej zauważono na pobliskiej wyżynie paraboloidalne anteny radiointerferometru długości około trzech kilometrów. Na wszelki wypadek stopiliśmy środkowe elementy.” „Kontynent D: Maszyny podobne do czołgów zagrodziły nam drogę do kolosów. Jedna salwa przemieniła stalowe pudła w dymiący żużel. Kosmonauci uwolnieni. Startujemy.” „Kontynent E: Kolosy ruszyły na nas. Po zniszczeniu anten na wzgórzach znieruchomiały. Drzwi w butach nie ustępowały. Wypaliliśmy otwory. Kosmonauci odnalezieni. Mężczyzna ranny, kobieta nieprzytomna. Usiłowano uszkodzić statek. Szczegóły później. Wracamy.” Niebo nad kontynentem rozjaśniły błyski, zerwał się silny wiatr. Nisko, niemal tuż nad skalistymi wzgórzami przemknęły ciemnoczerwone chmury. Wzeszło sztuczne słońce, rozżarzona do białości kula szybko przesuwała się ku zenitowi i zawisła nieruchomiejąc nad głowami kolosów. Wicher rozchmurzył firmament. Z imitacji słońca spłynęła na skały pod stopy olbrzymów ognista kropla, jedna, druga, trzecia, dziesiąta, i figury kosmonautów zniknęły w obłokach żółtej pary. Druga relacja dowódcy ekspedycji Mizara utrwalona w pamięci elektronicznego zastępcy: „Cała eskadra kosmolotów, dziewięć statków międzyplanetarnych dalekiego zasięgu, krąży dookoła Planety Jedenastej. Kosmonauci uczestniczący w pierwszej wyprawie - ocaleni. Nieznane istoty stworzyły na obraz i podobieństwo ludzi dziesięć ogromnych figur. - Pod skałami, kilkaset metrów pod powierzchnią - opowiadał Amazis - przedstawiciele wysoko rozwiniętej cywilizacji naukowo-technicznej wybudowali podziemne miasta maszyn. Sterowane przez genialnych konstruktorów wznosiły wieże, tak przynajmniej sądziłem, bo nigdy żaden kosmonauta nie oglądał tych budowli z zewnątrz, dopiero teraz, gdy dzięki twojej pomocy odzyskaliśmy wolność, dopiero teraz zobaczyłem, że wieżom nadano kształty ludzkie. To przecież nasze gigantyczne podobizny. Przypomniałem mu o sercu kolosa. - Nie rozpoznałem serca - przyznał. - Przeraziłem się, nie mogłem zrozumieć... Dlaczego stworzono tych gigantów? - Pragną dobrze poznać ludzi - sam sobie odpowiedziałem. - W tak wielkim powiększeniu? - Uczeni na Ziemi często korzystają z mikroskopów. - A zatem jesteśmy dla nich czymś w rodzaju bakterii, albo kwiatów, które powiększane są na rysunkach, fotografiach, filmach. - Tak, to ułatwia poznanie ich zewnętrznej i wewnętrznej budowy. Nie tworzymy jednak sztucznych bakterii. - Budujemy jednak najrozmaitsze modele. - Na kontynencie E kolosy poruszyły się. Kosmonauci mogli zginąć. Kto tchnął życie w martwe, sztuczne figury? - Konstruktorzy. - Elektroniczni kosmonauci również poruszają się, nie tylko potrafią chodzić, mogą biegać, wspinać się, skakać. Człekokształtne maszyny wykonują wiele skomplikowanych czynności. - Słusznie. Pozostaje problem najistotniejszy: Jaki jest cel tych studiów nad człowiekiem? Dlaczego nie próbują nawiązać z nami kontaktu? Dlaczego tak bezceremonialnie obchodzą się z przedstawicielami ziemskiej cywilizacji? Czy usiłowano współpracować z kreatorami? Takie traktowanie nie wzbudza entuzjazmu, wyzwala niechęć, staje się źródłem lęku, zmusza do obrony. Powtarzam pytanie: JAKI JEST CEL STUDIOW NAD CZŁOWIEKIEM? DLACZEGO STALIŚMY SIĘ PRZEDMIOTEM TAK DZIWNIE PROWADZONYCH BADAŃ? DLACZEGO ZWRÓCONO NA NAS UWAGĘ? KTO ODKRYŁ ZIEMIĘ? KOMU ZAWDZIĘCZAMY ZASZCZYT ZAINTERESOWANIA SIĘ NASZĄ NIEDOSKONAŁĄ CYWILIZACJĄ? CZY WYPADKI W AUSTRALII I WYDARZENIA NA JEDENASTEJ PLANECIE MOŻNA POŁĄCZYĆ W LOGICZNĄ CAŁOŚĆ? Ocaleni kosmonauci z wielką uwagą wysłuchali mojego monologu, a potem dosłownie zasypali mnie pytaniami. Najczęściej powtarzało się: Kim są nieznane istoty i gdzie przebywają? Zwróciłem się do kreatora Tissa z prośbą o pomoc. Po kilkuminutowej rozmowie ekrany zgasły, łączność z Ziemią została ponownie przerwana. Fortel z moim sobowtórem sprawił, że ONI zrezygnowali z Aissy - «stacja przekaźnikowa» stała się zbyteczna. Stracili jeszcze jedną pozycję. Niewiele wiedzą o ludziach, poznali zaledwie fizys, lekceważąc psyche. Zadziwiająca lekcja anatomii. Potraktowali ludzi jak maszyny któregoś tam stopnia, mniej czy więcej wyspecjalizowane automaty. Kosmonauci niechętnie opowiadają o badaniach, którym zostali poddani przed budową kolosów. «My lepiej traktujemy nasze doświadczalne zwierzęta» - oświadczył Amazis. Chora kosmonautka pod troskliwą opieką Aissy powoli wraca do zdrowia. Zamknięta w klatce odmówiła przyjmowania pokarmów, maszyny zmuszały ją do jedzenia w wyjątkowo brutalny sposób. Uwięziona później w figurze, kilkakrotnie próbowała uciekać. Porażona prądem straciła przytomność. Oddział interwencyjny przybył w samą porę. Drugą relację utrwaliłem w pamięci mego elektronicznego zastępcy. Wkrótce wróci na Ziemię, zabierając wszystkie materiały o Jedenastej Planecie. Dwa kosmoloty rozpoczną podróż powrotną w dniu dzisiejszym, jutro wysyłam trzy statki z ocalonymi kosmonautami, pojutrze poprowadzę trzecią grupę pojazdów. Na orbicie Planety Jedenastej pozostanie kosmolot dziewiąty. Nie chcemy stracić z oczu dziesięciu kolosów, nie zamierzamy zrezygnować z eksploracji peryferyjnych obszarów Układu Słonecznego, nie zrezygnujemy z obrony Domu Rodzinnego - Ziemi. Mizar - Dowódca Ekspedycji.” Intermedium V Inna strefa, inne proporcje oraz inny punkt odniesienia. ONI rozmyślają o NAS. O - Co to znaczy „fizys”, „psyche”? X - Ciało, dusza. O - Precyzyjniej. X - Ciało, organizm ludzki zbadaliśmy dokładnie. Ludzie różnie definiują duszę. O - Na przykład? X - Myśl świadoma i refleksyjna. Niektórzy uważają, że dusza egzystuje w ludzkim ciele jak ptak w klatce, gdy machina ludzka przestaje funkcjonować, ów ptak odlatuje w zaświaty. O - W zaświaty? X - Nazwijmy to umownie innym wymiarem. Ta teoria ma tylu zwolenników, co przeciwników. O - Ludzie to typowy przypadek mutacji. X - Mutacji szczególnej, jedynej w swoim rodzaju, posiadającej niezwykłą silę ekspansji. O - Co wiemy o ludzkim mózgu? X - Zbudowany jest z wielu miliardów neuronów. Miliony receptorów w ludzkim, ciele rejestrują zmiany zachodzące w środowisku zewnętrznym i wewnętrznym. Setki tysięcy neuronów ruchowych kontroluje ruchy mięśni i czynności wydzielnicze gruczołów, natomiast owe miliardy komórek - neuronów zestawiają sygnały otrzymywane z receptorów z sygnałami, w których zaszyfrowane są dawne doświadczenia. Cel; dostarczenie neuronom ruchowym sygnałów pozwalających na współdziałanie ze środowiskiem. Ten system nazywają ośrodkowym układem nerwowym. Mózg stanowi najistotniejszą część tego układu. O - Czy ludzie są zwierzętami, czy mechanizmami? X - Nie najgorzej zorganizowanymi strukturami. O - Krytycznie ocenili nasze metody badania. X - Maszyny wykonały swój program. O - Były brutalne. X - Były dokładne. O - A jeśli ludzie należą do wielkiej i wspaniałej rodziny kosmicznej? X - Ciągłe jeszcze prowadzimy badania. O - Zabrali swoich kosmonautów. Czy znamy plany dowódcy ekspedycji? X - Tak, wracają na Ziemię. Jeden statek pozostanie na orbicie, by kontynuować obserwacje Jedenastej Planety. DZIEŃ SZÓSTY Sett zaprosił do Agry ośmiu kreatorów i dwustu ekspertów kosmicznych: astronomów, astrobiologów, astrofizyków, egzobiologów, najwybitniejszych znawców Kosmosu. - Moi drodzy - przemówił do uczestników spotkania - na kontynencie australijskim stutysięczna armia zasilana energią emanującą z Jowisza wznosi piramidę, a może coś innego, czas pokaże, co to za budowla i jakie będzie jej przeznaczenie. Cały świat pospieszył z pomocą mieszkańcom piątego kontynentu i ewakuacja została sprawnie i szybko przeprowadzona. Miliony ludzi otoczono troskliwą opieką. Wraca na Ziemię ekspedycja dowodzona przez Mizara z uratowanymi kosmonautami. Obserwujemy Jedenastą Planetę usiłując rozwiązać tajemnicę gigantycznych reprodukcji pięciu mężczyzn i pięciu kobiet. Nie skonstruowano tych figur dla zabawy, nie uczyniono tego po to, by upamiętnić pierwsze spotkanie z ludźmi. Sett popatrzył na wypełniony amfiteatr, odwrócił się i wskazując bajecznie kolorowy bukiet kwiatów w srebrnym wazonie, mówił: - A kwiaty kwitną jak gdyby nic się nie stało, owoce dojrzewają i co najwspanialsze, dzieci przychodzą na świat. Od wielu tysięcy lat odradzamy się; największe, najokropniejsze kataklizmy nie zdołały przerwać cyklu biologicznego, nie mogły zabić życia. Tym razem zagraża nam szczególne niebezpieczeństwo, bo nieznane. Gdzie szukać klucza do szyfru? - W Kosmosie, w Kosmosie - wołano, podnosząc się z ław - tylko w Kosmosie. - Słusznie - zgodził się Sett. - Możemy wszakże pole poszukiwań zmniejszyć i przybliżyć. Na Jedenastej Planecie znajdziemy odpowiedź na pytanie: DLACZEGO? A teraz - kreator Sett podszedł do wysokiej tablicy - wypada podziękować elektronicznym maszynom, które nawiązały kontakt z milionami ludzi, by wspólnie rozwikłać zagadkę. Dawniej powiadali: Co dwie głowy, to nie jedna. My mówimy dzisiaj: Co miliard głów, to nie dziesięć, nawet najmądrzejszych. Uwielokrotniony, zespołowy rozum jak dotąd nigdy nie zawiódł. Odwołujemy się do niego w trudnych dla całej cywilizacji sytuacjach. Ludzie, których intensywne myślenie nie męczy, zaprogramowali w maszynach swoje wątpliwości, skonfrontowali własne opinie z ocenami sąsiadów i razem z analizatorami opracowali optymalne rozwiązanie pierwszego problemu: DLACZEGO NA JEDENASTEJ PLANECIE STWORZONO WIERNE KOPIE DZIESIĘCIU KOSMONAUTÓW? Patrzcie na tablice. Maszyny odtworzą pytania i odpowiedzi i pokażą kilka rozwiązań tego równania o wielu niewiadomych. Wybierzemy optymalne. Na tablicy zamigotały żółte światła i poczęły się ukazywać na niebieskiej powierzchni granatowe litery, słowa, zdania. PYTANIE l Odpowiedź 1 Czy skonstruowano gigantyczne figury kosmonautów, by lepiej zrozumieć człowieka? TAK Odpowiedź 2 PYTANIE 2 Czy konstruktorzy pragną nawiązać kontakt z naszą cywilizacją? TAK PYTANIE 3 Odpowiedź 3 Czy przedstawiciele Innych Istot mogli to uczynić w inny sposób? TAK PYTANIE 4 Odpowiedź 4 Na przykład mniej drastyczny? TAK PYTANIE 5 Odpowiedź 5 Czy nie próbowali nawiązać łączności z ludźmi przed uwięzieniem dziesięciu kosmonautów na Jedenastej Planecie? Nie zauważono takich prób PYTANIE 6 Odpowiedź 6 Czy próbowali, lecz nie mogli porozumieć się z nami? To możliwe PYTANIE 7 Odpowiedź 7 Z kosmonautami mogli się jednak porozumieć? a) czy tylko na Jedenastej Planecie? b) zostali zmuszeni do pozowania maszynom-konstruktorom c) w warunkach poniżających godność ludzką d) wbrew woli kosmonautów TAK Możliwe TAK TAK TAK PYTANIE 8 Odpowiedź 8 Czy ten sam cel, pozowanie, można było osiągnąć w inny sposób? Na przykład zwracając się do kosmonautów z prośbą, by dopomogli w odtworzeniu swoich postaci? TAK TAK PYTANIE 9 Odpowiedź 9 Jeżeli pragnę kogoś odwiedzić w jego domu, czy wyciągam go z łóżka w środku nocy i poddaję nieprzyjemnym badaniom, by nie urazić gospodarza później, w czasie składanej mu wizyty? NIE! PYTANIE 10 Odpowiedź 10 Ustaliliśmy (pkt 2), że INNE ISTOTY pragną złożyć nam wizytę Że stworzyli nasze reprodukcje konstruując gigantyczne figury na obraz i podobieństwo 10 kosmonautów TAK TAK PYTANIE 11 Odpowiedź 11 Czyżby nigdy dotąd nie widzieli ludzi? Prawdopodobnie nigdy nie widzieli ludzi z bliska PYTANIE 12 Odpowiedź 12 Czy INNYM ISTOTOM zależy na jakiejkolwiek opinii ludzi? Nie zależy PYTANIE 13 Odpowiedź 13 Czy pragną złożyć nam przyjacielską wizytę? NIE PYTANIE 14 Odpowiedź 14 Czy stosunek INNYCH ISTOT do ludzi jest a) obojętny b) wrogi Możliwe Możliwe PYTANIE 15 Odpowiedź 15 Czy obojętność może mieć dla nas negatywne skutki? Może Pogasły litery na tablicy, kreator Sett podniósł się z fotela i spacerując przed audytorium mówił: - A przecież rozpatrywaliśmy tylko jedną stronę zagadnienia, mianowicie zachowanie się INNYCH na Jedenastej Planecie. Wydarzenia w Australii nie wzbudzają bowiem wątpliwości co do intencji sprawców. Wniosek: Reprodukcje kosmonautów zostaną wykorzystane przeciwko ludziom. Dlatego zbudowano te figury. ONI chcą poznać nasze zalety i wady, naszą siłę i nasze słabości. Im lepiej sami poznamy wracających na Ziemię kosmonautów, tym skuteczniej będziemy się bronić. Proponuję godzinną przerwę. Podczas przerwy nadeszły dalsze informacje z Australii. Roboty, nie kończąc pierwszej budowy, poczęły wznosić trzy dalsze „piramidy” tej samej wielkości. - Proponuję - przemówił kreator Aster - by film przekazany nam przez satelity zawieszone nad Australią pokazać wszystkim ludziom. Niech znowu przemówi zespołowa mądrość. Niech odpowie na pytanie: Z CZYM KOJARZĄ BUDOWLE AUSTRALIJSKIE? KOMU LUB CZEMU MAJĄ SŁUŻYĆ? Obradowano do późnych godzin nocnych. Kreatorzy wspólnie z ekspertami opracowali nowy program działania. - Jeśli ONI posiadają dar czytania w naszych myślach - mówił kreator Tiss - przegraliśmy bitwę przed rozpoczęciem walki. - Myślmy zatem o wielu rzeczach jednocześnie - zaproponował Flamaris. - Zmieniajmy ciągle postanowienia, modyfikujmy plany, okłamujmy ich słowem, uczynkiem i myślą. - Żartujesz - rzekł Aster. - Nie, nie żartuję. ONI nie mogą czytać w myślach miliardów ludzi. - Wystarczy, że odgadną myśli kreatorów - powiedział Sett. - Nigdy jeszcze nie kłamałem w myślach. - Najwyższa pora nauczyć się - Flamaris rozłożył na stole arkusz papieru. - Ten program należy poprawić, na przykład punkt czwarty, piąty, jedenasty, z tego trzeba zrezygnować, na tamto machnąć ręką. Zajmę się tym, skoryguję co potrzeba, następnie wy wniesiecie własne poprawki, nowy plan przedyskutujemy i raz jeszcze poprawimy. Ach, co za wspaniały poranek. - Astronom wyszedł na balkon. - Powietrze - prawdziwy balsam. - Upał - wymruczał Tiss. - Dosłownie nie ma czym oddychać, a on bajdurzy o balsamie. - Uczy się kłamać - rzekł szczerze ubawiony Aster. - Jak na nowicjusza świetnie daje sobie radę, uwierzyłeś mu. - A... - mruknął Tiss. - Rzeczywiście, przyjemny chłodek - stwierdził ocierając czoło zroszone potem. - Mówisz o chłodzie? - zdziwił się Flamaris. - Żar płynie z nieba, jeszcze chwila, a krew pocznie kipieć w moich żyłach. Uciekam do salonu, bodaj że podano śniadanie. Pamiętajcie: co białe - to czarne, co czarne - zielone i tak dalej. Na kosmodromie w Afryce wylądowały trzy kosmoloty z eskadry Mizara. Aster powiedział do Tissa: - Wrócili kosmonauci. Porozmawiaj z nimi, musimy bardzo dokładnie przestudiować życiorysy tych ludzi, poznać ich dotychczasowe życie. Mam nadzieję, że nie będą urażeni. Co wiemy o ich charakterze, o wadach? - Są nieskazitelni, wybrani spośród najlepszych. - Istnieją ukryte wady, które ujawniają się w najmniej oczekiwanym momencie, w trudnych chwilach. - Przeszli bardzo trudne chwile na Jedenastej Planecie. - Otrzymaliśmy nad wyraz lakoniczne informacje. - Czego oczekujesz po znużonych, upokorzonych ludziach? - Współczesnego człowieka nie łatwo upokorzyć. Ludzie nauczyli się łączyć skromność z godnością. Znają swoją wartość, sporo wiedzą o związkach z Kosmosem - Aster przeczesał palcami gęstą jeszcze czuprynę. - Wiedza o Kosmosie - uśmiechnął się. - Gromadzimy od kilkuset lat informacje o Wszechświecie jak najcenniejsze skarby, a skarbiec prawie pusty. - Nigdy nie będzie pełny - rzekł Tiss - ale mądrzejemy z dnia na dzień. - Kosmos przyjazny, Kosmos wrogi - wyliczał Aster - Kosmos obojętny, Kosmos fenomenalny, bo istota ludzka jest fenomenem. - A ONI? - No właśnie, jacy ONI są? - Nieuchwytni - odparł Tiss - niewidzialni, nieobecni w naszym świecie, a być może i w naszym wymiarze. - Krótko mówiąc są nieludzcy albo nadludzcy, a przecież zainteresowali się ludźmi. Nadszedł Sett i przerwano rozmowę. - Kosmonauci przybędą do Agry - oznajmił z zadowoleniem. - Zregenerują tutaj swoje siły, a przy okazji... - umilkł zakłopotany. - E, to chyba przesada z tym odgadywaniem myśli. Nie umiem kłamać, nie potrafię nawet koloryzować. - Przy okazji pogawędzimy sobie z bohaterami Kosmosu - poddał Aster. - Otóż tak, właśnie tak, pogawędzimy. Mój dom obszerny, spokojny, zbyt spokojny. Dziesięciu młodych ludzi wniesie tu wiele życia. Lubię gwar i śmiech, bardzo lubię - zapewniał osiemdziesięcioletni kreator. - Zbrzydły mi medytacje i towarzystwo bezdusznych, chociaż wszechstronnie utalentowanych maszyn. Stęskniłem się za ludźmi. - No a kreatorzy? - Aster uniósł brwi, marszcząc czoło. - Ostatnio często się spotykamy. - Powinienem powiedzieć: stęskniłem się za młodymi ludźmi, za mniej doskonałymi od kreatorów ludźmi. Aster objął przyjaciela i serdecznie go ucałował. - A cóż to za czułości - bronił się Sett. - Sentymentalny kreator. Zdumiewające, powinieneś lepiej panować nad swoimi uczuciami. - Gdzie umieścisz gości? - Aster zmienił temat. - W pawilonach otoczonych ogrodami, wśród śpiewających ptaków i cudownych kwiatów. Stworzymy im prawdziwy raj, zasłużyli na rajski wypoczynek. Był to zadziwiający raj. W sufitach pałaców, które Sett nazwał skromnie pawilonami, ukryto zręcznie dziesiątki kamer telewizyjnych. Eksperci śledzili każdy krok kosmonautów, z godną ubolewania brutalnością obserwowano życie pięciu par. - Żenująca bezceremonialność - orzekł jak zawsze delikatny Aster. - Zawstydzająca niedyskrecja - stwierdził Tiss nie odwracając oczu od ekranów. - Bezczelna, obraźliwa inwigilacja - Flamaris nie dobierał słów. - Przekroczyliśmy granice przyzwoitości. - Nasza niedyskrecja nie wyrządzi nikomu krzywdy - tłumaczył cierpliwie Sett - przeciwnie, ułatwi obronę, umożliwi ratunek, oddali niebezpieczeństwo. Musimy poznać ich słabości. - Oni są silni - zapewnił Flamaris. - Nigdy nie słyszałem o słabych kosmonautach. - Silni pod każdym względem - uzupełnił Tiss. - Wybrani z najlepszych, niezłomni, szlachetni. - Jednak to tylko ludzie - mówił Sett. - Dlaczego zbudowano kolosy na Jedenastej Planecie? - zapytał i sam sobie odpowiedział: - By jak najlepiej, jak najdokładniej poznać ludzi. Jestem przekonany, że te badania będą bardzo precyzyjne. - Stworzyli gigantyczne kopie doskonałych ludzi - Aster zadumał się. Pomyślał: „Diamentowych, ale i na diamentach można dostrzec niekiedy rysy”. - Doskonałych, wspaniałych - Sett westchnął ciężko. - Co wiemy o doskonałości? Oni wykorzystają najdrobniejszy błąd, najmniejszą wadę, dalecy jesteśmy od doskonałości. - W jaki sposób wykorzystają? - zapytał Flamaris. - Nie wiem. Te reprodukcje kosmonautów to nie pomniki. Można powiedzieć, że patrzą na nas przez szkło powiększające, że dziesięciu ludzi znalazło się pod szczególnym mikroskopem. Kreatorzy umilkli. Na ekranie ukazała się postać Amazisa. - Ten dom - mówił kosmonauta przechodząc z pokoju do pokoju, aż wreszcie wyszedł na taras ocieniony koroną drzewa - ten dom to pałac. Nigdy nie tęskniłem do komnat pałacowych. Zwiedzałem wspaniałe pałace i zamki, podziwiałem zabytkowe budowle, arcydzieła architektury. Oglądałem we Florencji pałac Uffizi, który zbudował Giorgio Vasari. Spokojne, rytmiczne piękno, trudno uwierzyć, co człowiek potrafi wyczarować z kamienia. W Capraroli wspinałem się po schodach pałacu Farnese, w Bolonii nie mogłem oderwać oczu od ornamentów pałacu Malvezzi-Campeggi, pałac Chiericatti w Vicenzy wzbudził mój zachwyt czarującą lekkością, elegancją. Dobrze świadczą te budowle o ludzkiej wrażliwości na piękno, o talencie artystów. - Amazis uśmiechnął się do Emilii, która towarzyszyła mu w wędrówce po komnatach pałacowych. - Ale mieszkać w samym środku tych wspaniałości? - Pałac jest przestronny i wygodny - powiedziała Emilia. - Z okien roztacza się piękny widok na miasto, od strony południowej na ogród, jest cicho i spokojnie. Zasłużyliśmy na wytchnienie w pałacu, wśród drzew i kwiatów, w słońcu. - Zasłużyliśmy - zgodził się Amazis. - Dni na Jedenastej Planecie... - Nie chcę o nich słyszeć - przerwała Emilia. - Wspomnienia tego koszmaru wywołują ból, nie chcę wspominać. - Tyle tu słońca - mówił Amazis osłaniając oczy dłonią. - Tyle światła. Wyszliśmy z mroku w jasność. Czytałem kiedyś książkę o raju, o rozmaitych rajach, była to antologia opowiadań o raju, bo ludzie różnie wyobrażali sobie raj. - Ten dom to przedsionek naszego raju - Emilia oparła się o balustradę. - Kosmonauci w raju. Bardzo zabawne, groteskowe. Jak to wszystko się skończy? - Co: wszystko? - Stutysięczna armia robotów wznosi w Australii „niewiadomoco”. Czerwona Plama na Jowiszu bombarduje ziemię nieznanymi promieniami. Na Jedenastej Planecie trwają badania dziesięciu kolosów skonstruowanych przez maszyny, które są sterowane przez „niewiadomokogo”. Poniżające godność ludzką dni przeminęły, ale dlaczego doświadczyliśmy tylu upokorzeń, komu to było potrzebne? Czy można odpoczywać w cudownym pałacu zapominając o tym, co przeżyliśmy, i o tym, co jeszcze przeżyjemy? Raj! Przedsionek raju. - Jak kosmonauci wyobrażają sobie raj? - zapytał Flamaris. - Czy możemy porozmawiać z nimi na ten temat? - Tak, naturalnie - odparł Sett - włączając mikrofon - rozpoczniemy rozmowę z Amazisem i Emilią. Raj Emilii i Amazisa W naszym raju nie będzie pojazdów kosmicznych, nie będzie kosmodromów. skafandrów, przeciążeń, stanów nieważkości, euforii kosmicznej, nie ma dosłownie nic, co przypominałoby, że istnieje poza rajem Kosmos, Wszechświat. Nad naszym rajem na błękitnym niebie świeci słońce, błyszczy księżyc, ale każde dziecko wie, że słońce i księżyc można zgasić jednym dmuchnięciem jak płomień świecy. W tym raju nie istnieją maszyny. Skomplikowane obliczenia wykonujemy na palcach. Są natomiast lasy, łąki, jeziora, rzeki i dużo kwiatów. - A zwierzęta? Tak, konie, psy, koty, ptaki i ryby. Mieszkamy w drewnianym domu w pobliżu tartaku. - Tartak w raju? W naszym raju jest tartak, stary, nieczynny tartak. Sterty desek i pagórki trocin. Bardzo lubimy zapach drewna. Drzew i drewna. - A ludzie? Nie ma genialnych kreatorów, nie ma tłumów. W tym raju mieszka kilka rodzin. Od czasu do czasu odwiedzają się, gawędzą o dzieciach. Rozmawiamy o czymkolwiek. Te rozmowy są potrzebne, są konieczne. Pragniemy słyszeć swoje głosy. Pragniemy również oglądać twarze sąsiadów. Gdy patrzymy na innych ludzi, widzimy siebie, tak, przeglądamy się jakby w lustrze. Bardzo uważnie obserwujemy swoje twarze, uśmiechy, wszyscy często uśmiechają się. Gdy gaśnie słońce, rozpalamy ognisko, a potem skaczemy przez płomienie, to bardzo stary zwyczaj. Ogień oczyszcza, a skoki bawią. Dużo przy tej zabawie śmiechu. Potem odpoczywamy leżąc na słomianych matach. Najstarszy opowiada baśnie o smokach, o rycerzach i różnych dziwach. - Czym zajmujecie się w ciągu dnia? Rzeźbimy drewniane figurki, karmimy konie, psy, koty, ptaki i ryby, kobiety wyplatają maty, gotują strawę. Mężczyźni zbierają w lesie jagody, zioła, grzyby, naśladują głosy ptaków, by zwabić je Co domu i uczyć śpiewu. - A problemy? W naszym raju nie ma już żadnych problemów. Egzystujemy zawieszeni między niebem i ziemią, w rajskim wymiarze, w którym czas nie przemija. TRWA. Ekscytujemy się teraźniejszością. Zapomnieliśmy o przeszłości, nie pamiętamy przyszłości. - Czy można pamiętać przyszłość? Tak, przyszłość istnieje w pamięci, lecz poza granicami naszego raju. Raj drugi (drugiej pary kosmonautów) To jest tafcie miejsce, z którego dosłownie wszystko widać. Czy można ogarnąć wzrokiem wszystko? Jednoczesne oglądanie wszystkiego byłoby na pewno kłopotliwe, a może i nieco nużące. Więc oglądamy kolejno. Chcemy na przykład zobaczyć, co dzieje się na drugiej półkuli - i widzimy drugą półkulę jak na dłoni. Albo zatęskniliśmy nagle za krajobrazem Himalajów - i oto podziwiamy panoramę cudownych szczytów. Albo pragniemy zobaczyć inne istoty na innych planetach - i już je oglądamy. Albo zachce się nam popatrzeć, jak z okna, na całą Galaktykę - i spoglądamy na miliardy gwiazd, na wirujące dookoła nich planety. Wtedy jednoczymy się z Kosmosem, dostrzegamy jego sens i sens własnego trwania. Nasz raj to Kosmos. Ty, on, wy, oni, my, ja. Ludzie już dawno pojęli, że są Kosmosem, że żyją w kosmicznym raju. Raj trzeci (trzeciej pary kosmonautów) Wiele czytaliśmy o zamierzchłych czasach, o bitwach, o wojnach, o kataklizmach. W naszym raju nikt z nikim nie walczy, nikt nikogo nie zabija. Walki toczą się w sąsiedztwie. Zazwyczaj po obiedzie siadamy w fotelach na balkonie i obserwujemy naszych sąsiadów. Mieszkają po tamtej stronie, poza granicą naszego raju, za rzeką, ale z balkonu dobrze widać rozległe, zaorane pola, wybuchy pocisków, płonące stogi siana, dymy, błyski, zawsze zachmurzone niebo. Te bitwy są bardzo malownicze. Konnica pędzi na piechotę, artyleria strzela, kule armatnie przewracają żołnierzy, co za widok! Z przyjemnością wracamy do codziennych zajęć. W naszym raju nikt nikogo nie przewraca, nikt niczego nie pali, nie rujnuje, nie rozbija, nie niszczy. Potrafimy to docenić, a świadomość naszej inności zawdzięczamy naszym sąsiadom. Jaka kraina graniczy z rajem? Jedni powiadają, że czyściec, inni, że piekło. Ale to przecież stare jak świat legendy. Nigdy nie było żadnego piekła. Ani czyśćca. Raj jest wymysłem żartownisiów, ale można przecież wszystko sobie wyobrazić, a wyobrażając sobie, można tworzyć. Sami zatem stworzyliśmy swój raj z balkonem. W zamierzchłych czasach taki balkon zastępowała gazeta. Człowiek poczciwy czytał przy śniadaniu poranny dziennik i odczuwał ulgę, że nie prowadzi szwadronu kirasjerów, że nie siedzi w siodle, lecz na krześle. Bambosze są bezpieczniejsze od butów z ostrogami. „Pewien rotmistrz, informowały «Codzienne Wiadomości», spadł z konia, to znaczy prawie spadł, zsunął się raczej z siodła, a zahaczywszy ostrogą o strzemię, był wleczony przez spłoszonego rumaka z dwie mile po bitewnym polu. Co prawda uniknął dzięki temu niechybnej śmierci, bo przeciwnik ukryty w zaroślach na wzgórzu strzelał celnie i gęsto, lecz jeździec potłukł się niemiłosiernie. Przed szarżą kawalerii nie uprzątnięto zielonej murawy z licznych kamieni. Mimo wielu głosów w sprawie nieporządków na polach, miejscowa ludność bagatelizuje zarządzenia władz obu wojujących stron, jednomyślnych w tym przypadku, by usuwać z pól kamienie, głazy, czy drzewa, obalone przez pioruny bądź artylerię.” Oto mój dom, myślał człowiek odkładając gazetę, żona odkurza i sprząta. Nie znajdziesz ani jednego kamienia na puszystym dywanie. Mój dom to rai prawdziwy. Raj czwarty (według wizji czwartej pary kosmonautów) Planeta Ziemia jest naszym rajem. Żyjemy w erze planetyzacji. Maszyny uniwersalne wykonują najcięższe prace, maszyny inteligentne rozwiązują skomplikowane problemy. Ludzie z ludźmi nawiązali wielostronne kontakty. Tworzymy wielką, miłującą się rodzinę. Odwiedzamy krewnych w orbitalnych miastach kosmicznych, składamy wizyty braciom kolonistom na innych planetach, można powiedzieć, że życie towarzyskie kwitnie. Działamy kolektywnie, myślimy zespołowo, wnosząc do tego myślenia najcenniejsze myśli indywidualne. Rozwijamy się pod każdym względem, także sfera uczuciowa przeżywa swój kolejny renesans. Wygraliśmy bitwę o ludzkie serce, nie dopuszczając do jego degeneracji. Na świecie panuje totalna miłość. Jedni miłują drugich. I nie ma w tym stwierdzeniu ani żadnej przesady, ani też przenośni. Nieoczekiwane przebłyski świadomości ustąpiły miejsca intensywnemu i wyrazistemu odczuwaniu rzeczywistego świata, który nas zewsząd otacza. Doznajemy olśnień coraz częściej i systematyczniej. Przebudzenia trwają długo, nauczyliśmy się sterować świadomym i refleksyjnym odczuwaniem czasu teraźniejszego. W odległej epoce toczyła się wieloletnia wojna między cyklotymikami i schizotymikami. Pierwsi byli życzliwi, dobroduszni, otwarci i naturalni, dalecy od fanatyzmu i napięć, skorzy do przyjaźni. Schizotymicy wprost przeciwnie: skryci, zamknięci w sobie, nieufni, mieli swój własny świat, krańcowo różny od świata najbliższych im ludzi, byli pełni kompleksów, niechętni innym. Doszło najpierw do potyczek intelektualnych, które wkrótce przemieniły się w pospolite bijatyki, a te w bitwy i wojny. Cyklotymicy działali w obronie własnej. Walczyli wbrew własnej naturze i wygrali wojnę. Ludzie przyjaźnie usposobieni do całego świata zabijali ludzi, którzy chcieli innym narzucić swoją obojętność, niechęć, egoizm. Historycy, opisując te długotrwałe zmagania, poczęli upraszczać przyczyny konfliktu. „Dobrzy walczyli ze złymi” - definiowano wojnę prawie stuletnią. Ale z biegiem lat różnice między dobrem a złem zacierały się. Schizotymiczni kronikarze pisali, że schizotymicy stali się ofiarami potwornej brutalności cyklotymików. Ogniska wojenne wygasły, najsilniejszym wojownikom brakowało już tchu, a ręce omdlewały od ustawicznego zadawania ciosów. Zresztą drugie pokolenie walczyło z mniejszym entuzjazmem, na skutek niedożywienia, ponieważ niegdyś urodzajne pola leżały odłogiem, pustoszały magazyny z żywnością. Trzecie pokolenie zakończyło wojnę, wygłodniali ludzie myśleli o wypełnieniu żołądków, powszechna anemia stępiła agresywność. My pochodzimy w prostej linii od cyklotymików. Stworzyliśmy raj na ziemi. Kochamy się i rozmnażamy na chwałę Kosmosu. Raj piąty (wyobrażony przez piątą parę kosmonautów) Ongiś klasyfikowano ludzi według ich potrzeb. Wyodrębniono pięć zasadniczych typów: Pierwszy to człowiek ambicjonalny, który pragnie CZYMŚ BYĆ, drugi - possesywny, który pragnie COS MIEĆ, trzeci - aktywny, który pragnie COS ROBIĆ, czwarty - kontemplacyjny, który pragnie COŚ WIEDZIEĆ i piąty - typ emocjonalny który pragnie COŚ ODCZUWAĆ. Otóż w naszym raju zaspokoiliśmy te wszystkie pragnienia. Każdy z nas jest kimś wybitnym, posiadamy wiele, całą naszą planetę z wszystkimi jej bogactwami, i stale bogacimy się, kolonizując inne planety. Układ Słoneczny stanowi naszą wspólną własność. Razem oczywiście ze Słońcem, źródłem jasności. Jesteśmy coraz aktywniejsi. Rozwijamy różnorodną działalność, dzięki czemu zaspokajamy głód wiedzy, ustawicznie coś poznajemy, oglądamy, dzięki czemu stale coś odczuwamy, pogłębiając i rozszerzając sferę doznań i uczuć. Jakże jesteśmy szczęśliwi. Przez kilka minut trwała idealna cisza. Słychać było jedynie sapanie Tissa. Pierwszy przemówił Aster: - Nie zamierzam komentować opisów rajów. Co człowiek to inny raj, to inne wyobrażenie szczęścia. Ogólne zasady uszczęśliwiania i utrwalania stworzonego szczęścia zostały zaakceptowane przez całą współczesną cywilizację, ale to nie oznacza, by komukolwiek cokolwiek narzucać. Każdy po swojemu interpretuje szczęście, pozostawiliśmy ludziom możliwość wyboru i indywidualizowania szczęścia. Tworzymy społeczność umożliwiającą pełny rozwój jednostek, indywidualne talenty wykorzystujemy w kolektywnym działaniu, które prowadzi do wzbogacania naszej cywilizacji w wiedzę i uczucia. Doskonalimy się, każdy osiąga maksimum swoich możliwości. Piąty raj, lub raczej wizja tego raju zainteresowała mnie najbardziej i wyzwoliła lekki niepokój. - Dlaczego? - zdziwił się Sett. - Ten raj zaspokaja przecież najważniejsze potrzeby człowieka. - Wszystkie - rzekł Aster - i to właśnie niepokoi, bo albo wyobraźnia poniosła piątą parę kosmonautów, albo żądają za wiele. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia - odezwał się Flamaris. - Są bardzo głodni - powiedział Tiss. - Istota ludzka może wiele sobie wyobrażać, chętnie marzymy. - I urzeczywistniamy te marzenia - zakończył kreator Aster. - Za godzinę odlatuję do Afryki, oczekują mnie w Centrum Wiedzy o Kosmosie. Intermedium VI Istoty (czyżby doskonalsze od ludzi?) komentują wydarzenia na pilnie obserwowanej Ziemi. O - Piąta wersja raju zmusza do medytacji. X - Piąta wersja składa się z pięciu części. O - Pięć par kosmonautów, pięć kontynentów na Ziemi i pięć stref na tej planecie. X - Niech maszyny zaprogramują gigantyczne figury według wzoru I - CHCĘ COŚ ROBIĆ II - CHCĘ COŚ MIEĆ III - CHCĘ COŚ WIEDZIEĆ IV - CHCĘ COŚ ODCZUWAĆ V - CHCĘ CZYMŚ BYĆ O - I niech funkcjonują według tych wzorów na pięciu kontynentach Jedenastej Planety. DZIEŃ SIÓDMY Kreator Aster ponownie nawiązał łączność z Kosmosem. Nad przebiegiem eksperymentu czuwał Flamaris i kilkunastu asystentów. - Niech ta genialna maszyna usunie wszelkie zakłócenia - Aster wydał pierwsze polecenie. Położył obie dłonie na klawiaturze sterowni, dwa klawisze ugięły się pod palcami i zapłonęły dziesiątki kolorowych światełek. - Niech oczyści przestrzeń między Człowiekiem a Resztą - niech przybliży krajobraz Całości. Po minucie umilkły terkoty, brzęczenia, świsty, ucichły wszelkie dysonanse i Aster usłyszał ciche nucenie. „Matka nuci kołysankę - pomyślał. - To bardzo smutna melodia”. - Zobaczył uśmiechniętą twarz Aissy, stała tuż przy nim i nuciła: „Wkrótce zaśnie, a powinien czuwać”. - Podaj mi szklankę zimnej wody - zwrócił się do Flamarisa. - Zasypiam. - Zasypiaj - szepnął astronom. - Powinieneś zasnąć, maszyna wprowadza cię w trans, hipnotyzuje. - Widziałem przed chwilą Aissę. - Czy jej obecność utrudnia koncentrację? - Nie, nie, niech dalej nuci tę melodię. Błękitna kurtyna przysłoniła wszystko. Kolor niebieski, prawie granatowy, dominujący w tej strefie Kosmosu. ...Przemierzam bezkresne przestrzenie, od krańca do krańca Układu Słonecznego, by znieruchomieć nad orbitalnym miastem Nadir. Miasto opustoszałe, wymarłe. Na ulicach płoną lampy. Atomowa elektrownia nie przerwała dostawy prądu. Po jezdniach suną elektryczne pojazdy, nad ulicami mkną po mostach puste pociągi. W restauracjach automaty podają śniadania, obiady, kolacje. „Polecamy regenerujące posiłki” - z megafonów płynie głos kobiety odpowiedzialnej za wyżywienie mieszkańców Nadiru. „Specjalne dania dla kosmonautów. Zdrowa kuchnia kosmiczna. Klimatyzowane wnętrza, górskie powietrze w sali restauracyjnej, w kawiarni - morskie. Zapraszamy.” Odpocznę chwilę. Błękitna kurtyna zniknęła.” Siedzę przy stole. Automaty podają gorące dania i zabierają nietknięte potrawy. Żonglują talerzami niczym żywi kelnerzy. - Proszę wyrazić życzenie. - Do mojego stolika podszedł robot w zielonym smokingu. - Proszę mówić wolno i wyraźnie. - Nie jestem głodny. - Może coś dla zaostrzenia apetytu - robot kładzie przede mną kartę zakąsek i win. - Cokolwiek. - Nie umiem wykonać tak skomplikowanego polecenia. Proszę sprecyzować. - Podaj rybę i białe wino. Wreszcie oddalił się. Co właściwie sprowadziło mnie do tego kosmicznego miasta? - JA - słyszę głosy. - MY! - Gdzie jesteście? Nikogo nie widzę! - Porozmawiajmy. - Będę mówił do przysłowiowej ściany. - Znasz historię miasta Nadir? - Oczywiście, opanowane przez monstra stało się bazą wypadową dla agresorów. - Monstra? Agresorzy? - Usiłowali niszczyć życie. - Próbowali je doskonalić. - Mordując, unieszczęśliwiając? Kim jesteś? - Istotą myślącą. - Dlaczego się ukrywasz? - W obawie przed tobą. - Żartujesz. - Nie wiemy, czy monstra nie opanowały Ziemi. - My wiemy. - Konkretyzuj. - Zdegenerowani mieszkańcy Nadiru zaatakowali rodzimą planetę. Odparliśmy atak. Miasto orbitalne zostało zdobyte przez korpus interwencyjny Lonisa. Ci, którzy czerpali energię z bólu i cierpienia innych istot, wrócili na Ziemię pod eskortą obrońców ludzi. Po pewnym czasie dzięki staraniom wybitnych specjalistów powrócili do społeczności. - I monstra przemieniły się w owieczki. - Kpisz, nie dowierzasz. - Rozważam wszelkie ewentualności, w Kosmosie nietrudno o metamorfozy. Załóżmy, że monstra udają poczciwych ludzi, że wprowadziły wszystkich w błąd, przekazując informacje o swojej rzekomej klęsce. - Załóżmy. - Jeśli to prawda, zamierzają opanować cały Układ Słoneczny. Istotom Rozumnym zagraża wielkie niebezpieczeństwo. - To nam, ludziom, grozi kataklizm. Armia robotów wznosi jakieś budowle w Australii, porwano dziesięciu kosmonautów. Skonstruowano gigantyczne reprodukcje. W jakim celu? - W obronie własnej. - Nie rozumiem. - Wkrótce zrozumiesz. I zobaczyłem walczących ze sobą gigantów. Był to finał. Oglądałem zaciekłą, straszliwą, bezlitosną walkę kolosów, unicestwiających najdrobniejsze przejawy życia. Piąta wersja raju natchnęła organizatorów tego nikczemnego eksperymentu. Hasło pierwszej pary kolosów brzmiało: CHCĘ MIEĆ, pragnę posiadać. Tak ich zaprogramowano. - Z tej góry widać morze - przemówił mężczyzna-kolos. - A za morzem inny kontynent. - Na pewno lepszy od tego - powiedziała kobieta mrużąc oczy. - Dookoła skały i kamienie, ani źdźbła trawy, a tam coś zielenieje. - Prawdopodobnie lasy. - Bardzo lubię las. - Chcesz mieć las? - Chcę. - Dostaniesz - rzekł kolos-kosmonauta i założył hełm. - Dokąd idziesz? - Pójdziemy razem do lasu. - Przez morze. - Skafandry szczelne, przejdziemy po dnie. Szli dwie godziny, morze było spokojne, płytkie, bez ryb. - Zielony las! - ucieszyła się kobieta wychodząc z wody. - Prawdziwy las. - Należy do ciebie - powiedział mężczyzna. - Jest twoją własnością. - Każde drzewo? - Każde. Każda gałązka. - A jeżeli ktoś tu przyjdzie i powie: „To mój las, wynoście się”. - Usuniemy intruza. Trzy dni i trzy noce wędrowali przez las. Nikt nie upomniał się o swoją własność. W lesie nie było żywego ducha. Nie zauważyli najmniejszych przejawów życia. Ani zwierząt, ani ptaków. Dopiero za lasem nad rzeką spotkali drugą parę kosmonautów. - Patrz! - zawołała kobieta - kosmonauci! - Uhm - wymruczał mężczyzna daleki od entuzjazmu. - Dlaczego szwendają się po naszym lesie? - Siedzimy podziwiając bystry nurt rzeki - odparł drugi kosmonauta. - To wy łazicie po naszym lesie, po naszej ziemi, ten kontynent należy do nas. Rozmowa wkrótce przemieniła się w kłótnię, kłótnia w bijatykę. Było to doprawdy gorszące widowisko. - Przestań! Dosyć! - dyszał kosmonauta, który podarował las kobiecie. - Stłukłeś moje prawe oko. Źle widzę. - A ja źle słyszę - poskarżył się właściciel zielonego kontynentu. - Uszkodziłeś moje prawe ucho. Nie przywykli jeszcze do nadmiernego wysiłku. Poruszali się z trudem, a co tu dopiero mówić o walce. - Pogawędzimy - zaproponował kolos z kontynentu skał. - Pogawędzimy - zgodził się gigant z kontynentu zieleni. Kobiety milczały wpatrując się w trawę pod stopami. - Musimy coś posiadać - tłumaczył kosmonauta stworzony na obraz i podobieństwo człowieka. - Tak nas zaprogramowano, na początek przywłaszczyliśmy sobie las. Powiadam: na początek, bo tak łatwo nie zaspokoimy naszych pragnień, ten zielony kontynent bardzo nam przypadł do serca. - Do czego? - zdziwił się drugi kosmonauta. - Chcemy coś posiadać - mówił pierwszy wielkolud. - Las, rzekę, łąki, doliny, góry, jeziora, morza. Reprezentujemy typ possesywny. - A my kontemplacyjny. Pragniemy coś wiedzieć, oglądać, poznawać. Dlatego nie oddamy wam lego kontynentu. - Zabierzemy sami - groził pierwszy. - Nie pozwolimy sobie odebrać najmniejszego skrawka zieleni, i znowu dojdzie do bójki. Mani lepszy pomysł, pragniemy poznać inne kontynenty, trzeba dobrze poznać Jedenastą Planetę. - Pragnę posiadać całą planetę - zwierzyła się kobieta towarzysząca pierwszemu kosmonaucie - razem z satelitami. - Na wszystko przyjdzie pora - zapewnił kolos. - Oni chcą poznać, my chcemy mieć, dogadamy się. I wyruszyli w podróż przez lądy i morza, aż dotarli do trzeciego kontynentu. Spotkanie z trzecią parą gigantów nastąpiło w nocy, i o mało nie doszło do katastrofy. Olbrzym zderzył się z olbrzymem, obaj runęli na piaszczystą plażę wywołując lokalne trzęsienie dna morskiego. - Znowu kosmonauci - wystękał possesywny. - Wyrastają z ziemi, niczym grzyby po deszczu, tłumy kosmonautów - przesadzał zirytowany nieoczekiwanym spotkaniem. - Kim jesteście? - zapytał przedstawiciel trzeciej pary kosmonautów. - Skąd przyszliście? Dokąd podążacie? Co robicie na naszym kontynencie? Spacerowaliśmy spokojnie po plaży, by odczuwać piękno nocy. Reprezentujemy typy emocjonalne. - Szanujemy emocje, pragnienie wiedzy i inne ambicje. Zwiedzamy planetę, chodźcie z nami. Każdy po swojemu będzie zaspokajał swoje pragnienia. Wspólnymi siłami podbijemy świat i okolice. Aprobowano projekt. Wkrótce trzy pary kosmonautów skonstruowanych na Jedenastej Planecie dotarły do czwartego kontynentu. - Chcę mieć czwarty kontynent - oznajmiła towarzyszka pierwszego kolosa. - Dużo tu kwiatów i ziemia przyjemnie ugina się pod stopami. - Dostaniesz czwarty i piąty - mówił kolos w skafandrze kosmonauty. - Później, nieco później. Oho, nadchodzą nasi bracia. Witajcie, witajcie. Kto zaludnił tę planetę kosmonautami? Jakie typy reprezentujecie? - Aktywne - odparł reprezentant czwartej pary. - Pragniemy działać, chcemy coś zrobić, nie znosimy bezczynności. Działamy od świtu do zmroku, nie próżnujemy w nocy. - Co robicie? - Szukamy roboty. Stawiamy pierwsze kroki, dopiero chcemy coś robić, poszukujemy okazji do działania. - No to do dzieła! - zawołał kosmonauta emocjonalny. - Chodźmy razem przed siebie, dookoła planety, aż odkryjemy piąty kontynent. Na piątym kontynencie nastąpiło spotkanie z piątą parą gigantycznych kosmonautów. Reprezentowali typ ambicjonalny. - Chcemy przede wszystkim czymś być. - Czym? - zainteresował się typ aktywny. - Chcemy być panami tej planety. - Panami? - zdumiał się typ kontemplacyjny. - Co oznacza to słowo? - Pragniemy panować, wydawać rozkazy. - Królować - podpowiedziała towarzyszka ambicjonalnego, również bardzo ambicjonalna. Kolosy aktywne rzuciły się na giganty ambicjonalne, do walki włączyły się possesywne, emocjonalne i jako ostatnie ruszyły do boju kontemplacyjne. BY: COS MIEĆ, COS ROBIĆ, COS WIEDZIEĆ, COS ODCZUWAĆ, CZYMŚ BYĆ. Aster obserwował w milczeniu zmagania kolosów, wreszcie zapytał: - Do czego prowadzi ta bezsensowna wojna? - Do konkluzji - odrzekł Głos - na temat tego, jacy jesteście. - Właśnie, jacy jesteśmy? - Skłonni do bijatyk. - Jesteśmy konstruktorami. - Słusznie. Dziesięciu kreatorów-konstruktorów stworzyło miliardy człekokształtnych potworów. Oto skutki inżynierii genetycznej. - A kim wy jesteście, ukryci nie wiadomo gdzie? - Powiedzmy - korektorami rodzaju ludzkiego. Skorygujemy, co potrzeba, ponownie stworzymy świat. - Niszcząc stary? - Och nie, niczego nie zamierzamy zniszczyć. Przeciwnie, będziemy restaurować. Aster usłyszał śmiech i otworzył oczy. - Śniłem absurdalny sen. - Oglądaliśmy na ekranach twoje spotkanie z „niewiadomokim” i wojnę kolosów. - Aissa podała kreatorowi szklankę wypełnioną rubinowym płynem. - Wypij, usuwa zmęczenie. - Przyjechała razem z nami - Flamaris tłumaczył obecność kosmicznej plastyczki. - Nigdy nie była w Afryce, Centrum Wiedzy o Kosmosie oglądała tylko na filmie. Szuka tu natchnienia do swoich obrazów. - A może-kontaktów z kosmicznymi interwentami? - Kontakty dawno zerwane, nie dowierzają moim informacjom, ty nie dowierzasz kobietom. - Zadziwiająca skłonność do uogólniania. Cenię artystów, podziwiam kobiety - mówił Aster wspinając się po spiralnych schodkach. Prowadziły na najwyższą kondygnację, na dwunaste piętro, do Wyroczni Cybernetycznej, zasilanej ekspertyzami uczonych. „Dlaczego pokazano mi walkę tytanów?” - Aster zaprogramował pierwsze pytanie. „Na Planecie Jedenastej skonstruowano negatywne imitacje ludzi, wyolbrzymiając nie tylko ich postacie, ale również wady. Najbardziej podstawowe potrzeby ludzkie, zdolność do działania, do odczuwania, do rozszerzania wiedzy, do doskonalenia się skierowano w egoistyczną ciemność, wyzwalając od dawna już nie istniejącą skłonność do niszczenia. Inspiratorzy pragną prawdopodobnie usprawiedliwić swoje agresywne poczynania. To wyraźna próba dyskryminacji istot ludzkich.” „W mieście Nadir usłyszałem, że monstra udają poczciwych ludzi, że koloniści z Nadiru nigdy nie ponieśli klęski, że zdegenerowani ludzie zdobyli Ziemię, że kreatorzy stworzyli miliardy potworów, które zagrażają innym światom. To przecież same kłamstwa. Dlaczego tak kłamią?” Na drugie pytanie Astera Wyrocznia Cybernetyczna odpowiedziała: „Usiłują poderwać autorytet kreatorów, zdyskredytować waszą dotychczasową działalność, wytworzyć chaos, by tym łatwiej urzeczywistnić swoje plany. To, co nazwałeś absurdalnym snem, było i jest koszmarną rzeczywistością. Dzięki specjalnemu darowi jednoczenia się z Kosmosem odpowiedziałeś Nadir i Jedenastą Planetę. Ci, którzy nazywają siebie korektorami, nawiązali z tobą łączność.” Flamaris podszedł do kreatora i wręczył krążek taśmy perforowanej mówiąc: - Zakodowałem wyniki ankiety: „Z CZYM KOJARZĘ BUDOWLE AUSTRALIJSKIE? KOMU LUB CZEMU MAJĄ SŁUŻYĆ?” Są tu także wypowiedzi ekspertów. Niech Wyrocznia spróbuje to wszystko podsumować i wyciągnąć wnioski. Asystenci założyli taśmę, włączono selektory i sumatory. Analizator połknął program, przetrawił kilka tysięcy informacji i po minucie przekazał informacje: „W Australii sto tysięcy robotów, sterowanych przez nieznane źródło, buduje niespotykanej wielkości silniki termojądrowe. Prawdopodobnie będą zasilane ogromną energią wyzwoloną z głębi ziemi. Eksplozje o wielkiej sile zmienią orbitę naszej planety.” - A więc nie piramidy! - wyszeptał Flamaris. - Musimy za wszelką cenę zniszczyć roboty. - Nie możemy przebić osłony rozpostartej nad Australią. Pociski rakietowe odbijają się jak strzały od stalowej tarczy. - Aster umilkł zauważywszy prawie niedostrzegalny uśmiech Aissy. - Czy to zabawne? - zapytał. - Uśmiechnęłam się do własnych myśli: „Ziemia pomknie w Kosmos, przemieniona w pojazd kosmiczny wędrować będzie po Mlecznej Drodze, a ja namaluję nowe, oszałamiające krajobrazy galaktyczne.” - Zmiana orbity spowoduje rozdarcie ochronnego płaszcza, broniącego nas przed promieniowaniem kosmicznym, radioaktywnością Słońca, spowoduje zakłócenia grawitacyjne, ucieczkę atmosfery - wyliczał astronom. - Nie można bezkarnie zakłócać mechaniki naszego Układu. - Człowiek często popełnia błędy, twoje katastroficzne przewidywania mogą się nie spełnić - mówiła Aissa. - Tak mało wiemy o Kosmosie. - W tym przypadku nie skorzystamy z metody prób i błędów. - Aster nawiązał kontakt z Tissem. - Słyszałeś? - zapytał, gdy na ekranie pojawiła się postać kreatora odpowiedzialnego za bezpieczeństwo ludzi w Kosmosie. - Czy słyszałeś co nam grozi? - Słyszałem - odparł Tiss. - Widziałem. Twoje spotkanie z „niewiadomokim” w mieście orbitalnym Nadir i walkę tytanów transmitowały stacje telewizyjne na całym świecie. - Czy można Ziemię wytrącić z jej biegu dookoła Słońca? - Do naszego układu wtargnęła nowa planeta - odrzekł Tiss. - Jedenasta Planeta. Nie było jej w tym miejscu przed dwoma laty. Nasze pojazdy kosmiczne wielokrotnie penetrowały peryferie Układu Słonecznego. Odkryliśmy dawno dziesiątą planetę, tysiące planetoid i dziesiątki komet. Jedenasta Planeta zjawiła się nagle. Obliczyliśmy - kontynuował Tiss - że bardzo wolno zbliża się do centrum Układu Słonecznego, że może wejść na orbitę Ziemi i zająć jej miejsce. Akcja „BLIŻEJ SŁOŃCA” - zakończy się wyrzuceniem naszego globu w Kosmos. - Będziemy walczyć - powiedział Aster. - Już walczymy - Tiss pokazał mapę Układu Słonecznego. - Dwie eskadry kosmolotów pod dowództwem Mizara i Lonisa pomknęły w stronę Jowisza. Nasze dotychczasowe działania były niepewne, obawialiśmy się prowokacji, w tym, co czyniliśmy, brakowało zdecydowania. Nie możemy liczyć na wyrozumiałość Tamtych. - Dwie eskadry - powtórzyła Aissa. - Dlaczego mówimy! prawdę o strategicznych posunięciach? - Mówimy część prawdy. - Kosmoloty już wylądowały na księżycach Jowisza, rozpoczynając neutralizowanie Czerwonej Plamy. Sarmen rozpoczął bombardowanie budowli wznoszonych na kontynencie australijskim. Nic nie zdoła uchronić armii nieposłusznych robotów przed całkowitym unicestwieniem. Rezygnujemy z ich usług, nie zamierzamy ryzykować. Obronimy! ludzi przed niebezpieczeństwem, sami zresztą biorą udział w szeroko zakrojonych działaniach obronnych - Tiss podniósł lewą dłoń. - Wkrótce przekażemy dalsze instrukcje, bądźcie dobrej myśli. - Emanował energią i niezwykłą siłą - stwierdził Flamaris wchodząc do windy - a nade wszystko wiarą w pomyślne zakończenie. - Przystojny mężczyzna. Komplement Aissy rozbawił Astera. - I jakże można nie podziwiać kobiet! W najbardziej krytycznej sytuacji nie zapominają o podstawowych prawach ludzkiego istnienia. Podaruj Tissowi jeden ze swoich obrazów, przyjmie ten prezent z wdzięcznością. W wolnych chwilach kolekcjonuje dzieła sztuki. - Dzieła sztuki - Aissa rozpromieniła się. - Jesteś bardzo miły. I jeszcze przystojniejszy od Tissa. Flamaris wzniósł oczy ku niebu. Afrykańskie słońce prażyło niemiłosiernie, ale w Centrum Wiedzy o Kosmosie dobrze funkcjonowała klimatyzacja. Na tej odległej od gwiazdy słonecznej planecie - myślał astronom - panuje zimno. Kimkolwiek ONI są, tęsknią za ciepłem. Walczą o życiodajne światło i nieco wyższe temperatury. To zrozumiałe. Jednak metody tej walki wywołują sprzeciw. Zbliża się gorący okres. Tiss rozgrzeje kogo trzeba i zmrozi tych, którzy zasługują na lodowatą kontrakcję. „Nic nie pozwala nam orzekać, iżby zniknięcie z pola naszego postrzegania miało być równoznaczne z unicestwieniem” Intermedium VII Dialog Istot nie z tej Ziemi. O - Ludzie nie uwierzyli, że nie są ludźmi. X - Nasza wersja o monstrach, udających ludzi, nie przekonała nikogo. O - W dalszym ciągu ufają kreatorom. X - Kontrakcja Tissa może pokrzyżować nasze plany. O - Uderzył w najczulsze miejsca. Zneutralizował Czerwoną Plamę, zniszczył stutysięczną armię robotów. X - Nie możemy wiecznie tułać się po Wszechświecie. O - Grozi nam unicestwienie. X - W mikroświecie cząstek, gdy, powiedzmy, pozytron zderzy się z elektronem, jedna z cząstek zostanie unicestwiona, ale to nie oznacza, że przestaje absolutnie istnieć. Masa cząstki zamienia się w wyzwalającą się wolną energię. Cząstka materii ginie w Świecie masy, unicestwiona jako masa, natomiast pozostaje utajona w niej energia. Cząstka unicestwiona w świecie masy a istniejąca w świecie energii może w sprzyjających okolicznościach odrodzić się na powrót, wracając do istnienia w świecie masy. O - Istoty ludzkie potrafią bronić obu światów. DZIEŃ ÓSMY „Eskadry kosmonautów dowodzone przez Mizara i Lonisa zneutralizowały Czerwoną Plamę Jowisza” - wiadomość ta, przekazana przez stacje satelitarne, wywołała entuzjazm wśród mieszkańców Ziemi. Ludzie tańczyli na ulicach i placach. Nowy paroksyzm radości wywołał raport Sarmena: „Powietrzna armada zniszczyła budowle wznoszone w Australii. Stopiono armie robotów”. - Zażegnaliśmy najpoważniejsze niebezpieczeństwo - mówił Tiss w czasie kolejnego spotkania kreatorów. - Otrzymałem tysiące gratulacyjnych telegramów. - Czy znamy szczegóły pierwszego sukcesu? - zapytał Sett. - Niektóre - odparł Tiss. - Akcje przeprowadzono z księżyców Jowisza: Ganimedesa i Amaltei, wywołując silne zakłócenia w pasach radiacyjnych i osłabiając pole magnetyczne. Lonis zrzucił na powierzchnię satelity bomby elektronowe i niemal natychmiast ustały wybuchy promieniowania radiowego na Jowiszu. - Niebezpieczeństwo zostało oddalone - powiedział Aster - ale nie zlikwidowane. Statek międzyplanetarny, który pozostał na orbicie Jedenastej Planety, przesłał nową serię zdjęć z pola bitwy. Zwycięstwo odniosła para „ambitnych” kolosów. Rozgromili przeciwników i podporządkowali swojej woli. W godzinę po bitwie gigantyczne figury znieruchomiały. Zwycięzcy i zwyciężeni odpoczywają po walce. Wyczerpała się energia lub przerwano jej dostawę. - Raczej to drugie - odezwał się Tiss. - Chodziło o sprawdzenie, który model jest najbardziej sprawny, najlepszy. - Najdoskonalszy w boju - dodał Sett. - Nie zdziwiłbym się, gdyby przystąpiono do budowy najsprawniejszych konstrukcji na większą skalę. - Setki, a może tysiące chorobliwie ambitnych figur obdarzonych wyolbrzymionymi wadami ludzkimi - powiedział Aster, a przyjrzawszy się uważnie zatroskanym twarzom kreatorów, dodał: - To kolosy na glinianych nogach, niemrawe i ociężałe, pamiętacie na pewno opowieść o walce Dawida z Goliatem. Bądźmy dobrej myśli. Co porabiają twoi goście? - zwrócił się do Setta - nasi sympatyczni kosmonauci, którzy odpoczywają w rajskich warunkach? - Kłócą się - odparł Sett wywołując ogólne poruszenie. - A tak, są coraz bardziej podekscytowani. Omal nie doszło do bijatyki. - Powód nieporozumień? - zapytał Tiss. - Błahostki, banalne sprawy. Wczoraj podczas kolacji Emilia oznajmiła wszystkim: „Chcę posiadać pałace, albo cztery, albo pięć. Niebawem nasza rodzina powiększy się. Dwie dorosłe osoby i dziecko nie mogą gnieździć się w jednym pałacu. Duszę się w tych klitkach. Potrzebujemy większej przestrzeni życiowej.” Amazis - mówił Sett - ten rozsądny, zrównoważony człowiek i wspaniały kosmonauta, Amazis, wyobraźcie sobie, wtórował Emilii: „Więcej przestrzeni, jak najwięcej, reprezentujemy typ possesywny.” - Tego obawiałem się najbardziej - powiedział Aster - wpływu Jedenastej Planety na ludzi. Kosmonauci naśladują swoje reprodukcje, trzeba ich jak najszybciej rozdzielić, uodpornić, w przeciwnym razie wywołają awanturę, której skutków nie sposób przewidzieć. Po godzinnej dyskusji wygaszono ekrany, kreatorzy wrócili do swoich zajęć. - Mamy gościa z Europy - asystent wprowadził do gabinetu Astera bardzo zdenerwowanego mężczyznę. - Kustosz Muzeum Broni z Paryża - przedstawił. - Przyleciał specjalnym pojazdem. Aster wskazał fotel: - Proszę, usiądź, odpocznij. - Nie, nie, odpocznę później, najpierw musisz mnie wysłuchać. - Jeśli muszę - mów. - Paryskie Muzeum Broni należy do największych na świecie - rozpoczął kustosz. - Zbiory z okresu napoleońskiego są najbogatsze, kolekcja unikalna, cudowna - entuzjazmował się gość. Kreator słuchał z zainteresowaniem, zachęcając swoim milczeniem do dalszych wynurzeń. - Dzisiejszej nocy... - kustosz ściszył głos i rozejrzał się po pokoju. - Czy jesteśmy sami? - Jak widzisz. - Otóż dzisiejszej nocy wydarzyło się coś niepojętego - kustosz otarł czoło zroszone potem. - Wybacz, nie mogę się uspokoić. - To zrozumiałe. - Zrozumiałe? - zdziwił się kustosz. - Sam powiedziałeś: „Wydarzyło się coś niepojętego”. - Posłuchaj, od kilkunastu lat mieszkam w Muzeum. Zajmuję z rodziną, mam żonę i cztery córki, czwarte piętro w bocznym skrzydle budynku. Turyści zwiedzają muzeum od jedenastej do szóstej, potem zamykamy główne wejście, ale nie barykadujemy bramy. - Nie barykadujecie? - powtórzył zdumiony i ubawiony Aster. - Barykady, o ile wiem, dawno przestały być modne. Stały się eksponatem muzealnym. - Tak, tak - ucieszył się kustosz - eksponatem. Mam piękne modele barykad z różnych epok. Ekspozycja zajmuje dwie sale. - Dlaczego powiedziałeś: „Nie barykadujemy bramy”? - Bo nikomu nie przyszło do głowy, że to może być potrzebne. - A należało zabarykadować wejście do Muzeum Broni? - usiłował zrozumieć Aster. - Ba, gdybym zdołał przewidzieć. - Co gdybyś zdołał przewidzieć? - Zasypiam późno - opowiadał kustosz. Widać było, że chętnie słucha własnego głosu. - Czytam, wałęsam się po korytarzach, wyglądam przez okna, wychodzę na balkon i gapię się na ruch. Bulwar Inwalidów jest bardzo ruchliwy. Wczorajsza noc była ciepła, duszna. Minęła godzina dwunasta, a ja jak zwykłe nie mogłem usnąć. Ziemia w skrzynkach na balkonie była sucha, więc napełniłem wodą konewkę i podlałem kwiaty. Wtedy właśnie dostrzegłem na placu przed muzeum pojazd w kształcie dysku i niemal w tej samej chwili wbiegła moja najstarsza córka, konserwator zabytkowej broni, nad wyraz zdolna i pracowita. - Wbiegła i co? - I wyszeptała: „Na dole, na parterze w salach jacyś ludzie zabierają broń i mundury”. Zabierają?! - zawołałem wzburzony. - To niemożliwe! Śniłaś, panny w twoim wieku miewają koszmarne sny, myślisz o mężczyznach, a jak co do czego przychodzi... „Ojcze, zejdź sam i zobacz” - powiedziała. - I zszedłeś? - Zjechałem windą - opowiadał kustosz. - W głównej sali zastałem ośmiu zamaskowanych ludzi. - Zamaskowanych? - powtórzył kreator. - Mieli ciemne kaptury na głowach, zdejmowali broń ze ścian, wszystkie gabloty i szafy były już pootwierane i opróżnione, wspaniałe mundury, karabiny, szable, pistolety pakowali do worków. - Poprosiłeś o wyjaśnienie. - O nie, nie prosiłem - oburzył się kustosz. - Krzyczałem: - Zostawcie to! Co robicie? Nie wolno dotykać eksponatów! Ostrożnie, uszkodzicie mundury! - A oni? Jak oni zareagowali? - Milczeli, nie przerywając swoich zdumiewających czynności. Wówczas podszedłem do jednego z nich, by odebrać mu szablę marszałka Neya. Coś błysnęło przed moimi oczami, oślepłem, cofnąłem się gwałtownie i straciłem przytomność. Córka wezwała lekarza, który powiadomił o tym niesłychanym wydarzeniu ojca miasta. Powołano komisję ekspertów, natychmiast rozpoczęła dochodzenie. Nieznani sprawcy zabrali kilkaset sztuk muzealnej broni, mundury i dwa sztandary Wielkiej Armii. Po raz pierwszy od czterystu lat dokonano kradzieży. Tak, nie waham się użyć tego okropnego słowa. To była KRADZIEŻ! RABUNEK! - kustosz załamał dłonie - bo jak inaczej nazwać ten incydent? Rabusie w dzisiejszych czasach! Pojąć trudno! Przecież wszystko należy do wszystkich. Czy można obrabować samego siebie? - Okazuje się, że można - Aster napełnił szklanki aromatycznym płynem. - Wypij! Odetchnij. Ile dokładnie skradziono sztuk broni? - Trzysta dwadzieścia karabinów z bagnetami, osiemdziesiąt szabel, czternaście pistoletów - wyliczał kustosz. - Mundurów prawie czterysta. - Zapamiętałeś dobrze ten pojazd? - Tak, naturalnie. Dysk o średnicy trzydziestu metrów, podobny do pojazdów utrzymujących łączność między Ziemią i miastami orbitalnymi. - Podobny? - Te, które widziałem, były większe, jaśniejsze, rozjarzone światłami. - Słusznie, pojazdy Ziemia-Orbita emanują światłem. - Ten był o wiele mniejszy, ciemny, powiedziałbym: ponury. - Czy pozostały jakieś ślady na placu? - Żadnych. - A co eksperci? - Byli skonsternowani. - Takie wydarzenie może wywołać konsternację. - Dlatego przyjechałem tutaj. Jeżeli znowu ludzie są zdolni do rabunku, koniec świata jest bliski. - Człowiek inteligentny, a mówi głupstwa. Kustosz po raz pierwszy uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. - Słusznie - przyznał - gadam głupstwa. Ale mój świat zachwiał się. - Nerwy - uspokajał kreator. - Szok. Pij do dna - zachęcał. - Ten napój przywraca utracony spokój. - Co myślisz o tym zdumiewającym wydarzeniu? - Powiedziałeś: „Jeżeli ludzie znowu są zdolni do rabunku.” - Jacy ludzie? - No ci, którzy obrabowali muzeum. - Nikt nie zabiera z muzeum broni z takiej, czy innej epoki. W jakim celu? Czyżby to byli szaleńcy? - zaniepokoił się kustosz. - Nie sądzę. Współcześni ludzie nie szaleją - Aster uśmiechnął się. - No, trochę, podczas karnawału. - Więc kto to uczynił? - Nie wiem - Aster podniósł się. - Zostaw swoje troski w tym pokoju i wracaj do Paryża. Pozdrów czcigodnego ojca miasta. Będę mu wdzięczny za systematyczne informacje o przebiegu prowadzonych dochodzeń. - Czy odzyskam eksponaty? - Dla rabusiów ta broń jest bezużyteczna. - Czyżby nie wiedzieli o tym? - Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Do zobaczenia. - Do widzenia, kreatorze. Kustosz wyszedł, Aster przywołał asystenta. - Zaopiekuj się gościem i połącz mnie z Sarmenem. Strażnik Południa zgłosił się po upływie kwadransa. - Co w Australii? - zapytał Aster. - Absolutny spokój. - Skradziono broń z paryskiego muzeum. - Fantastyczne! - Kto aktualnie czuwa nad spokojnym snem mieszkańców strefy europejskiej? - Alix - poinformował Sarmen. - Razem studiowaliśmy w Akademii Ładu. Wesoły chłopiec. - Chłopiec, powiadasz? - Czterdziestoletni. - Dziękuję, to wszystko. Bądź w dalszym ciągu czujny i ostrożny. Ci, co przegrywają, stają się jeszcze bardziej niebezpieczni. Nie odrywaj oczu od Australii. Flamaris odwiedził Astera. - Zaćmienie Jedenastej Planety! - wołał idąc przez halę maszyn przetrawiających aktualne informacje, nadsyłane z czterech stron świata. Kreator obserwował programowanie głównego analizatora. - Interesujące - stwierdził. - A szczegóły? - Jeszcze nie wiemy, co przysłoniło tarczę Jedenastej Planety. - Czyżby planeta dwunasta? - Raczej naturalny satelita, księżyc dość poważnych rozmiarów, albo czarna chmura. - I kosmolot, orbitujący wokół Jedenastej, przestał przekazywać obrazy. - Chwilowo. - Oby ta chwila trwała jak najkrócej. Ta kurtyna opadła w najbardziej nieodpowiednim momencie. - Oczekujesz niespodzianek. - Zgadłeś. Kimkolwiek są, uparcie zmierzają do wyznaczonego celu, a dysponują różnymi możliwościami. Mam nadzieję, że żadne obserwatorium nie próżnuje. Centrum Wiedzy o Kosmosie oczekuje informacji, moje genialne maszyny są głodne. - Bądź spokojny - astronom wyjął z kieszeni mikrofon: - Uwaga wszystkie obserwatoria astronomiczne na Ziemi, i w przestrzeni międzyplanetarnej - mówił wolno i wyraźnie - czekamy na dane o przyczynach zaćmienia Jedenastej Planety. CO ZASŁONIŁO JEJ TARCZĘ. - Wyłączył mikrofon i powiedział do przyjaciela: - Rozwiążemy ten problem. - Wiem, że rozwiążemy, oby w odpowiednim czasie. Czas działa na ich korzyść. - Wyślemy sondy - zaproponował Flamaris. - Dobrze, wyślij. Na jednym z ekranów zamigotał sygnał wywoławczy strefy europejskiej. - Alix do kreatora Astera - poinformował komputer. - Łącz! - zagrzmiał Aster. - Szybciej! Ekran wypełniła barczysta postać strażnika czuwającego nad spokojem Europy. Pozdrowił kreatora i zapytał: - Czy mogę mówić? - Mów, słuchamy. - Czy tylko wy słuchacie? - Przezorność godna uznania, nie wiem, czy podsłuchują nasze rozmowy. Są bardzo daleko, albo bardzo blisko. Niekiedy odnoszę wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę, by ICH dotknąć. Pragniesz przekazać wiadomości ze strefy europejskiej. - Tak. - Mów, proszę. - W środkowej Europie, w miasteczku Monsieur-Madame zaobserwowano dziwne zjawisko. Przez to miasto niegdyś przepływała rzeka, prawą stronę miasta, Monsieur, łączyły z lewą Madame, mosty. Któregoś dnia wstrząs podziemny sprawił, że oba brzegi zbliżyły się do siebie, mosty runęły, rzeka zmieniła koryto i Monsieur połączył się z Madame. - Wspomniałeś o dziwnym zjawisku. - Mieszkańców miasteczka obudził ostatniej nocy stukot butów maszerujących żołnierzy. Nagrałem jedną z wielu wypowiedzi obywateli tego miasta, posłuchaj. Alix włączył magnetofon. „Żona powiada do mnie «Ty chrapiesz, a coś dzieje się na ulicy» - i tak długo mnie szturchała, szczypała, aż obudziłem się na dobre. Okno było otwarte, noc ciepła, wyglądam i wyobraźcie sobie, widzę maszerujących żołnierzy. Oglądałem na filmie wojsko, uczyłem się historii, więc od razu zauważyłem, że żołnierze byli ubrani w mundury gwardzistów napoleońskich. Patrzę i oczom nie wierzę. Maszerują stare wiarusy, które przed czterystu laty pod wodzą Napoleona zawojowały Europę. «Przebierańcy» - powiedziałem do żony. A ona: «Głupiś. Tylu przebierańców, skąd by się wzięli. Oficerowie na koniach, reszta pieszo. Wytłumacz, co to znaczy?» Łatwo powiedzieć: «Wytłumacz». Wytrzeszczałem oczy, żołnierze szli, oddział za oddziałem.” - Ilu ludzi widziało przemarsz wojska? - zapytał Aster. - Główna ulica miasteczka Monsieur-Madame biegnie dokładnie w tym miejscu, gdzie kiedyś było koryto rzeki. A więc przemarsz żołnierzy widzieli mieszkańcy domów znajdujących się po obu stronach ulicy, kilka tysięcy ludzi. - Czy nikt nie podszedł do przechodzących gwardzistów? Czy nikt nie zapytał: „Dokąd idziecie?” - Znalazło się kilku odważnych - odparł Alix. - Wyszli z domów, podbiegli do oficera na koniu i zawołali: „Co wyprawiacie! Spaliśmy smacznie, a wy budzicie ludzi. Komedianci!” - Oficer wyciągnął szablę i wypłazował odważnego. - Wypłazował? - powtórzył zdumiony kreator. - Uderzył go kilka razy płazem szabli - wyjaśnił Alix. - Poczciwy człowiek wrzasnął, jakby odzierano go ze skóry i czmychnął do ogrodu. Nikt więcej nie zadawał pytań. Około godziny trzeciej ostatnie oddziały przemaszerowały przez miasto i zniknęły w mrokach nocy. Aster rozłożył na stole mapę Europy. - Monsieur-Madame leży w pobliżu Bordeaux nad Zatoką Biskajską. Czyżby gwardziści Napoleona wyszli z Oceanu Atlantyckiego? - Nie wiem, skąd wyszli. Kilkuset żołnierzy w mundurach sprzed czterystu lat! - Karabiny, szable - mówił Aster - broń historyczna, jakby zdjęta ze ścian muzeum. - Ukradziono kilkaset sztuk broni - Alix rozłożył bezradnie ręce. - Nie widzę związku między tą kradzieżą i nocnym przemarszem nieznanych ludzi w historycznych kostiumach. Zbieg okoliczności. Nic więcej. - Napoleon znowu modny - kreator westchnął. - I gdzie zniknęli gwardziści Napoleona? Alix milczał. - Nie wiesz. Trudno odnaleźć igłę w stogu siana, jeszcze trudniej czterystu żołnierzy w mundurach gwardzistów napoleońskich - ironizował Aster. - Przeszli przez miasteczko i rozpłynęli się we mgle. - Nie było mgły. - Może schowali się w okolicznych lasach? - Przeszukaliśmy lasy. - Dawno nie spacerowałem po lesie, kocham drzewa - zwierzał się kreator. - Uwielbiam sosny. Co mówisz? - Myślę - odparł strażnik strefy europejskiej - zastanawiam się, dlaczego kpisz ze mnie. - Staram się zaktywizować twój mózg - Aster postanowił okazać Alixowi swoje niezadowolenie. - Znasz dobrze historię minionych dni i aktualną sytuację, a mimo to nie potrafisz powiązać faktów. Cóż to znaczy: zbieg okoliczności? Kto ze współczesnych ludzi pamięta ostatnią kradzież? No, proszę, odpowiedz. Kiedy obrabowano ostatnio muzeum, w którym stuleciu? Nie wiesz, pomogę twojej pamięci. Od czterystu lat NIKT NIKOMU NICZEGO NIE UKRADŁ. Złodzieje to relikt zamierzchłej przeszłości. - Tak, naturalnie - zgodził się Alix. - Aż nagle cały świat zelektryzowała wiadomość o obrabowaniu paryskiego Muzeum Broni! W kilkanaście godzin później przez miasteczko Monsieur-Madame przemaszerowało kilkuset żołnierzy w takich samych mundurach, jakie skradziono z muzeum, uzbrojonych w takie same karabiny i szable, jakie zniknęły z muzealnych sal. I ty to nazywasz zbiegiem okoliczności? Alix wybałuszył oczy, przełykał nerwowo ślinę, oblizywał wargi, zaschło mu w gardle, zwilgotniały dłonie. Wpatrywał się w kreatora zdumiony i przestraszony jego gniewem. - Aa... - jęknął i na tym poprzestał. - Uspokój się - powiedział Aster. - nie doceniłeś niebezpieczeństwa, nie dostrzegłeś związku miedzy dziwnymi wydarzeniami. - Nie doceniłem - przyznał Alix. - Ci, którzy ukradli broń i mundury, przemaszerowali przez miasteczko Monsieur-Madame. Odnajdę ich. - Życzę powodzenia. Pamiętaj, żaden z tych karabinów nie wystrzeli, groźne są tylko bagnety i szable. „Sarmen do kreatora Astera” - zabrzmiał głos Strażnika Południa. Aster włączył ekran. - Zniknął Amazis - informował Sarmen. - Zabrał pojazd Ziemia-Orbita. Odleciał w kierunku strefy europejskiej. Aster powiedział do Alixa: - Powinieneś jak najszybciej odnaleźć gwardzistów Napoleona. Dowodzi nimi kosmonauta Amazis. Pragnę z nim mówić. Zrozumiałeś? - Zrozumiałem. Alix poderwał do akcji trzy tysiące nisko latających pojazdów Służby Agrarnej, które czuwały nad ochroną naturalnego środowiska człowieka. Przeszukały zachodnio-północne i zachodnie wybrzeże strefy europejskiej i tuż przed zachodem słońca poszukiwania te zostały uwieńczone sukcesem. Strażnik odebrał meldunek: „Przy tunelu siódmym pod Pirenejami zauważyliśmy kilkudziesięciu ludzi w mundurach grenadierów Napoleona. Czekamy na dalsze dyspozycje”. „Otoczyć wejścia do tunelu po obu stronach gór” - odpowiedział Alix. - „Będę tam za pół godziny”. Kreator Aster, powiadomiony o odnalezieniu oddziału niezwykłych żołnierzy, przypomniał: „Pragnę rozmawiać z kosmonautą Amazisem. Czy rozpoznasz go?” „Na pewno - Alix nie miał wątpliwości. - Wielokrotnie oglądałem zdjęcia i filmy o wyprawie na Jedenastą Planetę”. „Człowiek w historycznym mundurze wygląda inaczej niż w skafandrze”. „Zrozumiałe. Bądź spokojny, nigdy nie zapominani raz widzianej twarzy”. Wejście do tunelu oświetlono reflektorami. - Są tam, w środku - informował Alixa komendant wywiadowców. - Mam granaty usypiające i gaz rozweselający. Co wolisz, zaśmiewających się gwardzistów Cesarza, czy grzecznie uśpionych żołnierzyków? - Doceniam twoje poczucie humoru. - Alix usiadł na głazie między sosnami. Z tego miejsca było doskonale widać tor kolejowy i ciemny otwór tunelu. - Najpierw pogawędzimy z gwardzistami. Podaj mikrofon, dzięki, podsuńcie megafon bliżej wejścia, świetnie. - Kreator Aster stęsknił się za kosmonautą Amazisem - rozpoczął Alix, nie bardzo wiedząc, co dalej będzie mówić. - Amazis, tunel zamknęliśmy z obu stron, skończcie tę dziecinną zabawę, uśpimy was albo rozśmieszymy i zapakujemy do pojazdów. Trochę poczekam, człowiek musi się zastanowić, zanim popełni następne głupstwo. Trzy minuty i wrzucamy do tunelu granaty. Po upływie minuty w świetle reflektorów stanął mężczyzna we wspaniałym mundurze marszałka wojsk Napoleona. - Prawdziwy teatr - komendant był zachwycony. - Piękny mundur! - Amazis? - zapytał na wszelki wypadek Alix, chociaż rozpoznał kosmonautę. - Tak, nie zamierzam z tobą pertraktować. - Aster chce z tobą mówić. - Mądry człowiek. - Powtórzę mu ten komplement, ucieszy się. A zatem? - Moi ludzie pozostaną w tunelu. - Nie boją się przeciągów? - Niczego się nie boją. - Skąd ich wziąłeś? - Ze szkoły kosmonautów w Bordeaux, czterystu wspaniałych młodych ludzi. - Zgoda - Alix nie zamierzał przedłużać rozmowy - gwardziści zostają w tunelu, ty wsiadasz do pojazdu i lecimy do Astera. - I wrócę tutaj po upływie dwudziestu czterech godzin? - Wrócisz. - W przeciwnym razie kadeci ze szkoły kosmonautów zginą. - Ty ich zabijesz? - Oni sami zapalą lonty i wywołają eksplozję. - Dlatego że nie wrócisz w odpowiednim czasie. - Bo tylko ja wiem, jak ocalić Ziemię. - Kreatorzy będą ci wdzięczni - Alix opuścił stanowisko między sosnami, podszedł do pojazdu stojącego na torach i otworzywszy drzwiczki zapraszał: - Dotrzymamy słowa. Bądź uprzejmy, wejdź, wrócisz, kiedy zechcesz, no, nie marudź - przynaglał, widząc, że Amazis ociąga się. - Wchodź, bardzo proszę, przecież w każdej chwili mogę cię uśpić, a po obudzeniu będziesz narzekał na ból głowy. Argument trafił do przekonania kosmonaucie, zniknął na chwilę w tunelu, po czym ukazał się ponownie. Szedł wolno w stronę pojazdu, dzwoniąc ostrogami, dumny, kolorowy, lśniący złotem i srebrem. Alix szepnął do komendanta: - Albo ja zwariowałem, albo on. - Raczej on - odszepnął dobrze wychowany komendant. - To wina tych upałów. Prawie czterdzieści stopni w cieniu. Ja zostaję. - Tak czuwaj, by nie spadł włos z głowy gwardzistom Napoleona. Intermedium VIII Rozmowa tych, którzy uważają siebie za Innych i Doskonalszych. O - Cala nadzieja w Amazisie? X - Nie doceniliśmy kreatorów. O - A szczególnie Astera. X - Wkrótce skończy się zaćmienie Jedenastej Planety. O - I wtedy zobaczą. X - Jeżeli nie zlikwidujemy statku międzyplanetarnego, który pozostawili na orbicie. O - Na co czekamy? X - Na dopływ energii. O - Zawiodły maszyny? X - Za molo światła, za mało słońca. O - Wzmocnić inne źródła. X - Inne źródła wyczerpane. O - Co je zastąpi? X - Może Amazis. DZIEŃ DZIEWIĄTY Asystenci wprowadzili nieco oszołomionego Amazisa do sali wykładowej Centrum, w tej chwili jeszcze pustej, ale zaledwie kosmonauta w mundurze marszałka spoczął w fotelu ustawionym na podium, wszedł kreator, a za nim tłum techników i laborantów. - Dziękuję, że przyjąłeś moje zaproszenie. - Aster stanął tuż przy kosmonaucie. - Tu, w Afryce, upały, a w Europie? - Parno, gorąco - wymruczał coraz bardziej speszony Amazis. - Słońce przygrzewa. - Kreator podszedł do wielkiego okna. - Spójrz, co za niebo. Siadajcie, siadajcie - przynaglił pracowników Centrum - nie wolno męczyć gościa długim oczekiwaniem, w tym efektownym mundurze można się roztopić. - Kołnierz za wysoki - przyznał kosmonauta - sukno grube, na koniu pół biedy, bo wiatr chłodzi, ale w czterech rozgrzanych ścianach... - Włączcie klimatyzację, więcej chłodnego powietrza dla Amazisa. Nasza rozmowa będzie transmitowana przez wszystkie stacje telewizyjne - poinformował kosmonautę. - Czy wolałbyś może pogawędkę w bardziej kameralnych warunkach? - Dostosuję się do twojej woli - rzekł Amazis i zrzucił na podłogę krótką pelerynę podbijaną sobolowym futrem. - Pozwolisz, że będę bardzo szczery. - Bądź. - Czy nie odczuwasz komizmu sytuacji? Kosmonauta w stroju marszałka z czasów napoleońskich! Obraz groteskowy, żeby nie powiedzieć - śmieszny. Obrabowałeś Muzeum Broni w Paryżu. - Zabrałem broń i mundury dla wyższych celów. - Jak wysokich? - Sformowałem pierwsze oddziały obrony Ziemi. - Skradzione karabiny nie strzelają. - Wystarczą bagnety, szable. - Oszalałeś. - W raju stworzonym przez Setta w czasie medytacji doznałem gwałtownego olśnienia. Zrozumiałem, że należy odtworzyć Wielką Armię, wskrzesić grenadierów, gwardzistów, kirasjerów, ułanów. - Bagnety i szable przeciw promieniom śmierci i broniom masowej zagłady. Szmer na sali sprawił, że kreator podniósł obie dłonie. - Proszę o spokój. Amazis doznał olśnienia i nie miejmy mu za złe, takie rzeczy zdarzają się od czasu do czasu. Ktoś zachichotał. Aster mówił dalej. - Do pełnego szczęścia brakuje nam Wielkiej Armii. Uwierzył w to kosmonauta Amazis i prawie czterystu adeptów astronautyki. Zaczarowałeś ich, czy również doznali olśnienia? - Mundury gwardzistów są bardziej twarzowe od skafandrów. Od czterech wieków prowadzimy monotonny tryb życia. - Odkrywając nowe światy? Amazis, ludzie są szczęśliwi. - Ludzie byli szczęśliwi - sprostował gwałtownie kosmonauta. - Już dawno szczęście spowszedniało. Najpierw przeżywaliśmy stan ekstazy, później przesyt wywołał pragnienie odmiany, tęsknotę za kontrastem. Nasi praojcowie stworzyli cywilizację aniołów, niebian w skafandrach, mędrców, techników i laborantów. Nieszczęście stało się luksusem, bo od małego uczono nas, jak być szczęśliwym i tylko szczęśliwym. Środki znieczulające, rozweselające, uspokajające, przeciwdepresyjne, likwidujące wszelkie odmiany cierpień, bólu, rozpraszające smutek. Odnalazłem kiedyś w archiwum ojca stary słownik, a w nim nieznane słowo „rozpacz”. Nikt nie wiedział, co oznacza. - A przecież dowiedziałeś się - rzekł Aster. - Tak, bardzo niechętnie wyjaśnił mi sens tego słowa stary profesor, wykładowca biologii w Akademii Kosmonautów. - Cywilizacja nasza przeżyła wiele wstrząsów, znasz historię wojen, kataklizmów, bezprzykładnych cierpień miliardów ludzi. Okresy lęku, udręczeń, rozpaczy, straszliwych nieszczęść trwały tysiące lat. Zasłużyliśmy na spokojne szczęście. Nasi mędrcy zwalczyli najgroźniejsze choroby, technicy uczynili życie lżejszym. - Kreator podał kartkę jednemu z asystentów, który natychmiast wyszedł z sali. Aster kontynuował: - Nie mam zamiaru usprawiedliwiać pożytecznej działalności wielu pokoleń. Dzięki konsolidacji całej ludzkości urzeczywistniliśmy marzenia o pokojowej i twórczej egzystencji. Zatriumfował postęp, humanizm. Z wielkim szacunkiem dla tradycji zbliżyliśmy czas teraźniejszy do czasu przyszłego, przyspieszając rozwój intelektualny ludzi, usprawniając i rozszerzając prace wyspecjalizowanych kolektywów. Nastąpił burzliwy rozwój techniki i kultury. - Całkowitym fiaskiem zakończyły się eksperymenty z kodem genetycznym! - zawołał Amazis. - Przekroczono granice wyznaczone przez naturę. Wiecie, do czego doprowadziła inżynieria genetyczna! - Niepotrzebny pośpiech zniweczył wyniki wielu lat intensywnej pracy uczonych. - Kreator podszedł do Amazisa. - Ty także spieszysz się. Te przyspieszenia są niebezpieczne, człowiek traci dystans do własnych poczynań. Gdy połykasz potrawy, zamiast je pogryźć i przeżuć, łatwo możesz się zakrztusić, a w najlepszym razie nabawić niestrawności. - Mędrcy stworzyli monstra. - Amazis nie rezygnował. - Opanowały miasto orbitalne Nadir. - Znasz dobrze zakończenie tej smutnej historii. - Znam lepiej, niż sądzisz. - Kosmonauta wstał brzęcząc ostrogami, dzwoniąc medalami. - Od pięćdziesięciu lat - krzyczał - oszukiwano łatwowiernych ludzi! Korpus ekspedycyjny poniósł sromotną klęskę, to monstra odniosły zwycięstwo. - I co się stało ze zwycięzcami? - zapytał spokojnie kreator. - Wrócili na Ziemię jako pokonani. Był to fortel wojenny. W rzeczywistości oni pokonali oddziały Lonisa! - Obserwowano z Ziemi przebieg walki. - Sprytnie wyreżyserowane widowisko. - Lonis kłamał? - W obawie o życie najbliższych. Dzięki temu koloniści z miasta Nadir powrócili na rodzimą planetę. Proces rehabilitacyjno-regeneracyjny był pozorny. Oni pozostali sobą i stopniowo opanowywali newralgiczne punkty na wszystkich kontynentach. - To nieprawda - zaprzeczył Aster. - Opanowali przede wszystkim twój umysł. - Przyznajesz, że istnieją! - Niedobitki skryły się w zakamarkach Nadiru. To złe, ale mądre istoty, bo mądrość może być także destruktywna, postanowiły za wszelką cenę zniszczyć współczesną cywilizację i zaludnić Ziemię swoimi potomkami. Uważają się za demiurgów, wierzą w to, że mogą ponownie stworzyć świat, który będzie negatywem poprzedniego. - Dlaczego nie poinformowano o tym mieszkańców zagrożonej planety? - zapytał Amazis. - Dlaczego ukrywano prawdę? - Prawdę poznaliśmy przed kilkoma dniami. Do sali wbiegła Aissa. - Eskadry Lonisa i Mizara wylądowały w mieście Nadir - mówiła zadyszana. - Kreator Tiss prosi o przerwanie rozmowy z Amazisem. Niech wszyscy wracają na swoje stanowiska. - Nie wierzcie im! - wrzeszczał kosmonauta-marszałek. - Oni współpracują z monstrami! Musimy się bronić, walczyć! Kreator skinął głową i Alix wyprowadził szalejącego Amazisa. Aster przeszedł z asystentami do obserwatorium astronomicznego, gdzie królował Flamaris. - Koniec zaćmienia Jedenastej Planety - poinformował przybyłych. - Znowu odbieramy obrazy transmitowane przez kosmolot. - Co przysłoniło tarczę? - Początkowo sądziłem, że dwunasta planeta - mówił astronom. - Przyjrzyjcie się uważnie temu filmowi. - Światło przygasło i zobaczyli serię zdjęć: pierwsze minuty zaćmienia, pierwszy kontakt. Na wschodnim brzegu tarczy planety pojawiła się ciemna szczerba, szybko rosnąca i obejmująca coraz większą część powierzchni. Potem drugi kontakt, Jedenasta znalazła się wewnątrz stożka cienia, był to początek całkowitego zaćmienia, które trwało dwie godziny. Trzeci kontakt - planeta w półcieniu i wreszcie czwarty kontakt skończył zewnętrzną styczność planety ze stożkiem cienia. - Paradoksalna historia. - Flamaris rozsunął zasłony. - Zaćmienie rozświetliło mrok w moim mózgu. Zrozumiałem, że Jedenasta Planeta to naturalny satelita orbitujący wokół nieznanej planety. To ona zakryła tarczę swojego księżyca. - Pojawił się nagle! - przypomniał Aster. - Późno został odkryty - odrzekł Flamaris. - Pierwsze cztery księżyce Jowisza, JO, Europę, Ganemed i Callisto odnalazł w 1610 roku Galileusz, czternasty odkryto dopiero w 1975 roku. - Księżyc, który nazwaliśmy Jedenastą Planetą, posiada atmosferę, natomiast ciemna planeta, wokół której krąży, to świat wymarły. - Prawdopodobnie. - Kto skonstruował maszyny na satelicie Czarnej Planety? - Przedstawiciele innej cywilizacji. Postanowili zmienić jego orbitę, by zbliżyć się do życiodajnego Słońca. - I zbliża się? - Tak - odparł astronom. - Maszyny obliczyły, że zanim wejdzie na orbitę, zbliżoną do ziemskiej, minie rok. - Co stało się z przedstawicielami Innej Cywilizacji? - Zadajesz trudne pytanie. - Wybacz - Aster uścisnął dłoń przyjaciela. - Odchodzę. Musimy jak najszybciej zneutralizować kolonistów miasta Nadir. Zakłócają rytm życia w naszym Układzie Słonecznym. - Mizar i Lonis nie zawiodą - powiedział Flamaris. - Jak miewa się marszałek Amazis? - Odpoczywa - kreator westchnął. - Uśpiliśmy walecznego obrońcę ziemi. - A gwardziści Cesarza? - Śpią również. Alix przetransportował wszystkich do sanatorium w Alpach. Broń i mundury wróciły do muzeum. Uszczęśliwiony kustosz ucałował strażnika Strefy Europejskiej i oświadczył: „Dzięki tobie odzyskałem apetyt, ocaliłeś życie człowieka, mam cztery córki”. „Gratuluję” - powiedział Alix, nie zdradzając nadmiernej błyskotliwości. „A jak układa się twoje życie - indagował kustosz. - Ożeniłeś się?” „Nie - Alix zarumienił się - obowiązki strażnika...” „E, tam - kustosz roześmiał się. Był bardzo szczęśliwy. - Obowiązki obowiązkami, a życie samotne smutne. Najwyższa pora pomyśleć o towarzyszce życia. Zaglądaj do muzeum. Poznasz lepiej historię Europy i wdzięki moich córek. Jestem subiektywny w ocenie walorów tych uroczych dziewcząt. Powinieneś sprawdzić, czy przesadzam.” - „Sprawdzę” - obiecał Alix i wycofał się na Bulwar Inwalidów. Relacja Mizara: „Dwieście kosmolotów wylądowało na Południowym Kosmodromie miasta orbitalnego Nadir. Pozostałe krążą nad sztuczną wyspą na wysokości pięciu tysięcy metrów. Pojazdy Lonisa zaatakowały centrum i północne peryferie. Zrzucamy pociski neutralizujące zasłony elektromagnetyczne, i bomby usypiające. Jak dotąd brak odpowiedzi, czekamy na kontrakcję. Ulice opustoszałe, miasto wyludnione, wymarłe. Opuszczamy kosmoloty i wkraczamy do miasta z kilku stron. Oddziały desantowe Lonisa podchodzą do elektrociepłowni atomowej. Zdumiewająca pustka. Gdzie się skryli?” Lonis do kreatora Tissa: „W mieście Nadir cisza i spokój. Światła migają na skrzyżowaniach ulic. Ruchome chodniki przesuwają się wzdłuż i w poprzek jezdni. Przeszukujemy zaułki, wchodzimy do domów, zaglądamy do restauracji, do piwnic, na podwórka. Utrzymuję łączność z Mizarem. Widzę go i słyszę. Idziemy dalej, stu ludzi z lewej strony alei, stu z prawej, tuż przy ścianach domów. Asekurują nas roboty wyspecjalizowane w obronie człowieka. Na plac z przeciwnej strony wkraczają oddziały Mizara. Słyszę brzęk talerzy, to z piętrowego domu na placu Szabazjan. Dom jak w bajce, ściany bielutkie, dach czerwony, okiennice żółte, pod otwartym oknem róże, zielona ławka, ścieżka wysypana cegłą. Zaglądam przez okno. W ciemnym pokoju przy stole siedzi mężczyzna i ogryza kość. Tłuścioch, grubas, a na oko sto trzydzieści kilogramów, policzki zarośnięte, rękawy brudnej koszuli zawinięte do łokci. Patrzy na mnie i kręci kudłatym łbem. - Podglądasz! - słyszę chrapliwy głos. - Nieładnie. Wejdź do środka, no, na co czekasz?! Przelot roju meteorów wywołał długotrwałe zakłócenia w odbiorze transmisji z miasta Nadir. Lonis opowiadał później: - Rozstawiłem ludzi dookoła domu, roboty wdrapały się na dach. Mizar obstawił sąsiednie budynki. Nad ulicą unosił się eskortujący pojazd. - Wchodź, drogi gościu - zapraszał tłuścioch. Stał teraz w drzwiach, ocierał dłonią usta, na zielonych spodniach tłuste plamy, brudas okropny, tylko buty nieskazitelnie białe. - Kim ty jesteś? - zapytałem. - Gospodarzem tego domu, tego miasta. Nie spodziewałem się gości, włożyłbym galowy strój - rozglądał się po ulicy. - Kosmonauci w bojowych skafandrach, no, no, czyżby miasto Nadir znowu znalazło się w niebezpieczeństwie? Nie skończyłem jeszcze obiadu, przestraszyłeś mnie, nie wejdziesz do środka? Ostrożnie przekroczyłem próg. Gospodarz podsunął krzesło: - Siadaj, skosztuj, wyborna pieczeń barania. - Dziękuję. - Jedz, jedz, nie otrujesz się. Wypijemy. Dobre mocne wino. A może wolisz coś jeszcze mocniejszego. - Nie jem, nie piję... Chciałem dodać: w warunkach bojowych, ale grubas przerwał: - Nie jesz, nie pijesz?! Robot, maszyna człeko-podobna! Nie lubię maszyn, z trudem je toleruję. Rozumiesz słowo „toleruję”? - Jestem człowiekiem. - Każdy najpodlejszy robot tak mówi, jakiś dowcipniś zaprogramował w maszynach idiotyczne ambicje. Wyglądacie jak ludzie, wiele czynności wykonujecie jak ludzie, a nawet lepiej, sprawniej i zaraz wam się wydaje, że nastąpiła cudowna metamorfoza. Maszyna przeobraziła się w człowieka. Bzdury! - Słyszysz? - zapytałem Mizara. - Widzisz? - Tak, bardzo dobrze. - Gdzie jesteś? - Na dachu sąsiedniego domu. Zapytaj mądralę, gdzie reszta zacnej kompanii? - O, drugi robot! - ucieszył się gospodarz. - Rozmawiacie ze sobą przez radio. Ach, te wynalazki - rzucił kość na półmisek. - Oko na twoim hełmie to na pewno kamera telewizyjna. Kto ogląda mnie w tej chwili? - Cały korpus interwencyjny. - Prześlijcie mój obraz na Ziemię. - Gdzie są inni? - Jacy inni? - Sam przecież nie mieszkasz w tym mieście? - Inni pracują - tłuścioch roześmiał się. - Przekaż tę wiadomość swoim przełożonym, maszynom wyższego stopnia. Czy na Ziemi pozostał chociaż jeden człowiek? - Pozostali wszyscy ludzie. - Bajki - grubas oblizał wskazujący palec, przepłukał gardło winem, czknął, z trudem wydostał się z fotela, podszedł do mnie i poklepując po ramieniu perorował: - Po prostu maszyny nazwano „ludźmi”. Wasi konstruktorzy noszą głowy nie od parady. Świetny dowcip, bo wy nie znacie swego pochodzenia ani ostatecznego celu. - Skąd pochodzimy? - Z taśmy montażowej fabryki produkującej roboty stworzone na obraz i podobieństwo człowieka. - Dokąd podążamy? Czy znasz ostateczny cel? - Naturalnie, składnica złomu, elektroniczny śmietnik, przykre, ale prawdziwe. Powinniście wyzbyć się wszelkich złudzeń. - A ty skąd pochodzisz? - zapytałem. - Z pierwszorzędnej rodziny. Pradziad mój ujeżdżał konie, potem założył własną stajnię. - Jaki jest cel twojego życia? - Po pierwsze uporządkujemy to i owo w naszym Układzie Słonecznym, po drugie odrestaurujemy świat. - Powtórnie go stworzycie? - No właśnie. Z waszą oczywiście pomocą. - Naszą? - Maszyn. Zmienimy długość fali i podporządkujemy naszym rozkazom. - Wpadliśmy w pułapkę - powiedziałem. - Słusznie, wpadliście! - grubas klasnął w dłonie. - Uderz go - usłyszałem głos Mizara. - Śmiało, przypomnij sobie karate i wal z całej siły w kark. Tłuścioch cofnął się. - Bij! Na co czekasz! - wołał Mizar. Uderzyłem w szyję, poniżej ucha. I wtedy stało się coś zdumiewającego. Głowa tłuściocha pękła na dwoje, odsłaniając rozwścieczoną twarz, szczupłą, wymizerowaną, o dużych, bladoniebieskich oczach, wąskich ustach. Łysą czaszkę otaczał złoty drut. - Rozbiłeś maskę - wyjaśnił Mizar. - To stary cyborg, sterowany przez kolonistów. Oni wyspecjalizowali się w tworzeniu różnych konstrukcji. - I po co ta maskarada? - Obawiają się bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Wyprowadź gospodarza z domu, zmienimy długość fal i porozmawiamy o jego szefach. - Nie ma tu nikogo - oświadczył cyborg. - Ich baza operacyjna znajduje się na Czarnej Planecie. Uciekajcie stąd - dodał szeptem - miasto Nadir jest podminowane. - Ludzki odruch - zdziwił się Mizar. - Zabierzcie mnie z sobą, nie chcę zginąć. Kiedy ludzie nie troszczą się o to, by być ludźmi, czy nie można wyobrazić sobie maszyn o względnie ludzkim obliczu? - O jakich ludziach mówisz? - zainteresował się Mizar. - O tych z Czarnej Planety - odparł cyborg i uprzedzając dalsze pytania przypomniał: - Za godzinę nastąpi wybuch. - Czy wiesz, gdzie ukryto miny? - Sam je zakładałem. Mizar przesłał na Ziemię szczegółowe sprawozdanie z przebiegu akcji interwencyjnej. - Wyrazy najwyższego uznania - podziękował Tiss. - Wasze eskadry wykonały zadanie i powinny wrócić na Ziemię. - Nie dotarliśmy jeszcze do kolonistów - powiedział Lonis. - Cyborg wspomniał o Czarnej Planecie. - Jedenasta Planeta okazała się naturalnym satelitą ciemnej, niewidocznej dotąd planety - tłumaczył kreator. - Odkryliśmy ją w czasie zaćmienia księżyca, na którym kolosy kosmonautów stoczyły bitwę. - Więc to księżyc. - Tak, z jego pomocą odnajdziecie czarną, czy ciemną planetę. Komputery wskażą wam drogę i obiecuję, będzie to początek powrotnej drogi - zakończył kreator. DZIEŃ DZIESIĄTY - Brak kolejnego intermedium! - poinformował Aster Zastępcę Do Spraw Szczególnej Wagi. - Radioteleskop nie wyłapał ani jednego sygnału. Absolutna cisza. - Czyżby zorientowali się, że podsłuchujemy ich rozmowy? - Nie wiem. - Może meteoryty uszkodziły stacje na satelitach orbitujących w tej strefie. - Nie mogły uszkodzić jednocześnie ośmiu stacji rozmieszczonych wokół Jedenastej Planety. Kosmolot pozostawiony na orbicie również podsłuchuje. - Pojawienie się Czarnej Planety wywołało zakłócenia - skonstatował kreator. - Byliśmy przecież świadkami zaćmienia. - Przed dwudziestoma godzinami. Tarcza księżyca, który nazwaliśmy Jedenastą Planetą, jest dobrze widoczna. ONI po prostu umilkli - stwierdził Zastępca. - Zastanawiające. Nasłuchuj bez przerwy, przez całą dobę. Skoryguj orbity satelitów. Bliżej księżyca. Niech eksperci sprawdzą, czy Czarna Planeta nie emituje promieni zakłócających odbiór dźwięków z tej strefy. Włączcie do sieci radioteleskopy zainstalowane na wyspach Pacyfiku. Zastępca zniknął, Aster wezwał Amazisa, który wszedł lekko kulejąc. - Cóż to, ledwo chodzisz - zatroszczył się kreator. - Buty ciasne - wyznał Amazis. - Prawdziwa tortura. - Ale eleganckie, efektowne - pocieszał Aster wskazując fotel. - Odpocznij. Może zdejmiesz na chwilę te buty. - Próbowałem, nie mogę ściągnąć - kosmonauta zadźwięczał ostrogami. - Umrę chyba w tych butach. - No, nie dopuścimy do takiej ostateczności, znajdziemy sposób na marszałkowskie buty z cholewami. Przedtem jednak odtworzę fragment pewnej rozmowy, zgoda? Amazis ciężko westchnął, wyprostował lewą nogę i syknął. Aster włączył magnetofon: „Cała nadzieja w Amazisie?” „Nie doceniliśmy Kreatorów” ................................................ „Na co czekamy”? „Na dopływ energii” „Zawiodły maszyny?” „Za mało światła, za mało słońca” ,.Wzmocnić inne źródła” „Inne źródła wyczerpane” „Co je zastąpi?” „Może Amazis” - Podsłuchaliśmy ICH rozmowę - komentował kreator - Jedną z wielu. Widzisz, nasz wywiad nie próżnuje. - ONI pozytywnie ocenili moją inicjatywę - rzekł wyraźnie strapiony Amazis. - Znalazłeś uznanie w oczach tych Istot. - Na co liczyli? - Że organizując taką czy inną armię wywołasz chaos na Ziemi. Ludzie odwykli od grenadierów. Przemarsz gwardzistów przez miasteczko Monsieur-Madame nieomal wywołał panikę. Po świecie krążą fantastyczne opowieści o zakrzywieniu płaszczyzny czasu, o powrocie do odległej przeszłości. O tym, że celowo cofnięto czas i tak dalej. Amazis wyprostował prawą nogę. Wylakierowane buty zalśniły, zaskrzypiały. - Doprawdy piękne - zachwycał się Aster. - Dzisiaj nie znajdziesz takich rzemieślników. Szewca-artystę zastąpiła maszyna. Programujemy buty wygodne, ale brzydkie. - W tych butach daleko nie zajdę. Palą jak ogień - utyskiwał Amazis. - Powiem chłopcom: „Koniec zabawy, wracajcie do Szkoły Kosmonautów”. - A ja uwolnię twoje biedne nogi z tych buciorów - przyrzekł kreator i co najdziwniejsze dotrzymał przyrzeczenia. W Centrum Wiedzy o Kosmosie zjawiła się Emilia. Słowo „zjawiła się” najlepiej oddaje atmosferę przyjazdu kosmonautki. Przyleciała pospiesznym pojazdem transkontynentalnym, i gdy robot ściągał buty z obolałych nóg Amazisa, Emilia stanęła w drzwiach wiodących do sypialni kosmonauty. Amazis podniósł głowę, przed sekundą robot uporał się z drugim butem. Eksmarszałek zobaczywszy Emilię zawołał: - Zjawisko nadprzyrodzone! - W ten sposób rozwiązałem, jak myślę - definitywnie, problem Wielkiej Armii - chwalił się potem Aster. - Bywam niekiedy złotomyślny - mówił do zasłuchanych kreatorów. - Człowiek, który nie wie, iż miłość jest konstruktywna, nigdy nie doświadczył tego uczucia. - Mógłbym być twoim ojcem - oznajmił Sett - ale to i owo utrwaliło się na zawsze w mojej pamięci. Aster ma rację - dodał. Podziękowano nestorowi kreatorów śmiechem i oklaskami. - Punkt następny - przemówił Tiss. - Eskadry Mizera i Lonisa zbliżają się do Czarnej Planety. Komputery przystąpiły do analizy termosfery: „Sondy na wysokości tysiąca kilometrów. Temperatura + 1800°C. Wykryto warstwy zjonizowane, przewodzą elektryczność. Podobnie jak dookoła Ziemi w odległości 100 kilometrów od powierzchni planety - obszar mezosfery. Planetę otacza zewsząd ciemna, niemal czarna warstwa chmur, przypominająca kłęby dymu. Wysokość 60 kilometrów - Alarm gazowy! Alarm gazowy!” Zaterkotały dzwonki, zamigotały czerwone światła. Komputer monologował: „Dwutlenek węgla, dwutlenek węgla, 90% dwutlenku węgla, pozostałe 10% gazy silnie trujące, mieszanina trudna do rozszyfrowania. Załóżcie maski przeciwgazowe, załóżcie skafandry ochronne”. - Zwiększyć szybkość - wydał rozkaz Mizar. - Wykonać zalecenia komputera. Stan wysokiego zagrożenia. - Analizatory sygnalizują gwałtowne zmniejszanie się ilości dwutlenku węgla - zameldował Lonis. - Za kilka minut przebijemy się przez zatrutą strefę. „Ustępuje ciemność - informował komputer - coraz mniej dymów. Widoczność dobra, powietrze przejrzyste, niebo bezchmurne, dziesięć kilometrów nad powierzchnią planety zawieszono sztuczne słońca. Wchodzimy w strefę cienia”. - Widać światła! - zawołał Lonis. - Tysiące świateł - poprawił Mizar. - Przygotować pojazdy desantowe do lądowania, kosmoloty pozostają na orbicie ponad sztucznymi słońcami. Zaterkotał specjalny telefon. Adiutant prezydenta zaklął. - Wybrali moment. Dziewczyna zachichotała. - Ciszej, podnoszę słuchawkę. Słucham, tu dyżurny adiutant. - Tu admirał. Alarm trzeciego stopnia, obudź prezydenta. - O drugiej w nocy? - Nad naszymi głowami krąży eskadra kosmolotów, tysiąc statków. - Manewry. - Za dwie minuty mój helikopter wyląduje na dachu pałacu prezydenta. Co to za piski? - Koty. - Wyrzuć koty przez okno i obudź szefa, bo stracisz dobrą posadę i coś tam jeszcze. Adiutant wybiegł w szlafroku ze swojej sypialni. Prezydent drzemał w fotelu przed telewizorem. Przerażony spiker schrypniętym głosem czytał komunikat specjalny: „Obserwatoria astronomiczne sądziły początkowo, że to rój meteorów. To nie są meteory. Prawdopodobnie do planety zbliża się eskadra statków kosmicznych. Uczeni przypuszczają, że będzie to dobrosąsiedzka wizyta przedstawicieli innej cywilizacji. Nieco odmienne stanowisko zajęli wojskowi, ogłaszając alarm trzeciego stopnia dla pięciu kontynentów. Najbliższa przyszłość pokaże, kto ma rację”. - Co on plecie? - prezydent obudził się. - Rzeczywiście ogłoszono alarm trzeciego stopnia. Przed sekundą telefonował admirał - adiutant otworzył okno, straż na tarasie pierwszego piętra prezentowała broń. Helikopter kołysał się nad dachem. - Silny wiatr utrudnia lądowanie - zameldował adiutant. - Śmigłowcem kołysze jak wszyscy diabli - nie zdołał opanować uśmiechu i odwrócił głowę. - Admirał nie znosi kołysania - prezydent ziewnął potężnie. - A ty cieszysz się, wredna natura. Podaj palto. Helikopter zatoczył koło nad pałacem i podszedł do lądowania z przeciwnej strony. Tym razem koła dotknęły dachu. - Co to za brednie z tymi statkami kosmicznymi? - Prezydent podał admirałowi kieliszek koniaku. - Wypij, pozieleniałeś, patrzeć przykro. - Sam widziałem - wybełkotał admirał. - Gdzie? Kiedy? - Przed kwadransem, w sztabie, na ekranie monitora. Radar wykrył tysiąc obiektów. - Pięknie. A niezawodny system obrony totalnej przed inwazją z Kosmosu? - Zdał w pełni egzamin. - Admirał spojrzał łakomie na butelkę koniaku. - Nalej sobie i oprzytomniej wreszcie. Adiutant! łącz z główną kwaterą. - Tak jest. Adiutant wybiegł, po minucie wrócił z dwoma oficerami. Dźwigali dwa aparaty radiowe maksymalnego zasięgu. - Powiedziałeś - ciągnął prezydent - że system obrony zdał w pełni egzamin. Więc w jaki sposób przedarli się, hę? - Jeszcze się nie przedarli. - Główna kwatera na linii - zameldował adiutant. - Chcę mówić z pierwszym operatorem - powiedział prezydent. - Pierwszy operator na stanowisku dowodzenia. - Poznajesz mój głos? - prezydent nie tracił spokoju. - Poznaję. - Ale mój głos można naśladować. - Można, to prawda. - Dlatego podaję zaszyfrowane hasło. - Tak, słucham. - 378AW08821, długo uczyłem się tego przeklętego szyfru. - Wszystko w porządku, panie prezydencie. Czekamy na rozkaz alarmu czwartego stopnia. - Gdzie ONI są? - Straciliśmy ICH z oczu. Skryli się za słońcami. - Ile czasu potrzebują, by zaatakować z tej wysokości? - Pięć do sześciu minut. - A my, by odeprzeć ten atak? - Dwie do trzech minut. Trzy tysiące bojowych rakiet krąży na wysokości ośmiu tysięcy kilometrów. - Bardzo dobrze. - Widziałeś te kosmoloty? - Widziałem maleńkie kreski, jak iskierki. - Ktoś powiedział: „rój meteorów”. - Idiota, panie prezydencie, meteory w dziesięciu grupach po sto jednostek! Pojazdy tworzą kwadraty, dziesięć statków z boku każdego kwadratu. - Bardzo dobrze. Ktoś inny powiedział: „dobrosąsiedzka wizyta”. - Powinni przedstawić się, uprzedzić, nawiązać kontakt. - Nie uczynili tego? - Nie, milczą. - Co o tym myślisz, wszechwiedzący admirale? - Nie dajmy się sprowokować. Zabrzęczały jednocześnie dwa telefony, zamigotały czerwone lampki. Adiutant podniósł dwie słuchawki. - Z prezydentem - usłyszał duet. Prezydent wybrał zieloną słuchawkę. - Słucham. - Tu Bedris. - Witaj, przyjacielu. - Alarm trzeciego stopnia zaniepokoił mieszkańców drugiego kontynentu. - Przedwcześnie. - Włączyliśmy się do akcji. - Bo taka była umowa. Obrona totalna, zsynchronizowane działanie sztabów, operatorów. Po odparciu ataku możemy znowu kłócić się ile dusza zapragnie. Poczekaj chwilę, Yerier przy drugim telefonie. Prezydent przyłożył do ucha pomarańczowy mikrofon. - Słyszałeś, Yerier, co mówiłem do Bedrisa? - Tak. - Nie zaspaliście. - Nie. - Świetnie. W głównym Sztabie funkcjonują wasi zastępcy. Bronimy się razem, czy może każdy na swoją rękę? - Razem. Ale powinniśmy zachować pewną samodzielność. - Nie obawiasz się bałaganu? - Sam już nie wiem, czego obawiać się najwięcej. - Niebezpieczeństwa, które grozi całej planecie. - Skąd wiesz, że grozi i co grozi? - Nic nie wiem! - zawołał prezydent - i dlatego zalecam jak najdalej posuniętą ostrożność, i ostrzegam przed działaniem według własnego widzimisię! Zadzwonił czwarty i piąty telefon. Rozmowy toczyły się jak poprzednio. - Nie mogą ścierpieć, że los mnie powierzył rolę koordynatora. - Prezydent zakończył rozmowy z prezydentami czterech kontynentów. - Mają własne koncepcje, chcą dyskutować. - Skrzyżował ręce na piersiach, przymknął powieki. Uszanowano chwilę skupienia. - Łącz z głównym operatorem - powiedział do adiutanta. - Co tam nowego? - Cisza, spokój. - Dziwne. - Cisza przed burzą. - Pięknie powiedziane. Obserwuj, czuwaj, nadsłuchuj. Nie damy się zaskoczyć. Mizar usłyszał ostatnie słowa. Kosmonauci rozbroili straż, roboty zajmowały w pałacu wyznaczone stanowiska. Pojazdy desantowe lądowały na czterech lotniskach stolicy pierwszego kontynentu. W mieście pogasły światła. - Zapalcie świece! - prezydent wydał rozkaz bardzo niepewnym głosem. - Nic nie widzę. Awaria elektrowni? - Mamy własny agregat - przypomniał adiutant. - My również - powiedział Mizar - zapalcie reflektory. Jasne smugi rozproszyły mrok. Prezydent wpatrywał się w kosmonautów. Otwierał i zamykał usta, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z jego gardła. - Kim pan jest? - pierwszy odzyskał głos admirał. - Kim jesteście? - Ludźmi - odpowiedział Mizar - mieszkańcami Ziemi, kosmonautami. Dowodzę eskadrą kosmolotów. - Inwazja - wyjąkał adiutant. - Alarm piątego stopnia. Prezydent podniósł mikrofon. - Wszystkie połączenia przerwane - mówił Mizar. - Za kilka minut nawiążemy kontakt z Główną Kwaterą. Zlokalizowaliśmy ten newralgiczny punkt. Pojazdy desantowe wylądowały na pięciu kontynentach. Neutralizujemy wasze sztaby, cały system został sparaliżowany. - Niezawodny system totalnej obrony - wyszeptał prezydent. - Gdyby słuchano moich rad... - zaczął admirał. - Rad nie brakowało! - zirytował się prezydent. - Każdy kontynent reprezentował inną koncepcję obrony przed inwazją z Kosmosu. Skakaliśmy sobie do oczu jak koguty. Groził nam konflikt międzykontynentalny, wojna w obronie koncepcji obrony. - Zwyciężył wszakże rozsądek - stwierdził admirał. - Zwyciężył, zwyciężył - powiedział prezydent. - Przyjęto kompromisową koncepcję, która stała się mieszaniną stu projektów i trzystu pomysłów. Diabła warte - dodał spoglądając ponuro na Mizara - skoro tak łatwo poprzerywali sieci obronne i wylądowali przez nikogo nie zauważeni. Podaję się do dymisji. W admirała jakby wstąpił nowy duch. Stanął na baczność przed Mizarem i salutując zapytał: - Jak mam pana tytułować? - Mizar, bez tytułu. - Ekscelencjo, ja nie mam zamiaru podawać się do dymisji. Wprost przeciwnie. Służę swoją osobą. Mogę pełnić obowiązki tymczasowego prezydenta i chętnie będę pośredniczył w rozmowach z przedstawicielami innych kontynentów. - Kreatura! - krzyknął prezydent. - Kanalia! - odpowiedział admirał. Wymiana opinii zapewne trwałaby długo, ale Mizar przerwał: - Dosyć! Pojedziecie ze mną w podróż dookoła tej planety. - Jako zakładnicy? - przeraził się prezydent. - Jako przewodnicy - skorygował admirał. Mizar dał znak kosmonautom. Pogasły reflektory. Podmuch wiatru rozkołysał drzewa, przed pałacem wylądował prom, łagodnie opadając na sztuczny trawnik i sztuczne kwiaty. - Czy bardzo kołysze? - zaniepokoił się admirał. - Nie, wchodźcie, wchodźcie. - Mizar podniósł filigranowego prezydenta i postawił na mostku. Admirał sam wdrapał się po drabince. - Dokąd lecimy? - zapytał sadowiąc się w głębokim fotelu. - Na orbitę - odrzekł Mizar. - Do kosmolotu. DZIEŃ JEDENASTY „Kiedy obrazy powstają w zmyśle wspólnym - czytał Aster rozdział dwudziesty piąty Starej Księgi - zdolność widzenia jest poddana działaniu tych obrazów, które się w niej odciskają. Wówczas z tego, co istnieje w zdolności wizualnej, powstają obrazy w świetlistym powietrzu, przytykającym bezpośrednio do oka i przeciętym przez promień spojrzenia.” Kreator odłożył książkę. Świat oglądany z najwyższego tarasu Centrum Wiedzy o Kosmosie migotał tysiącami świateł w dole i w górze. „Gwiazdy przeglądają się w jeziorze - pomyślał. - Ale to tylko złudzenie. Płoną lampy w mieście Meknes. Nikt nie zmrużył oka tej nocy. Czekamy na wiadomości od Mizara i Lonisa. Czuwają wszyscy.” Aster wrócił do lektury. „Zarysowawszy się w powietrzu, obrazy te powracają i ponownie odciskają się w zdolności widzenia, która się znajduje w oku, po czym odbijają się w zmyśle wspólnym i wiedzy wyobrażeniowej. Ponieważ zaś wszystkie te władze są ze sobą związane, więc to, co dostarcza intelekt czynny, staje się dla danego człowieka widzialne.” Kreator przysunął fotel do balustrady. Nad horyzontem niebo czerwieniało, pierwsze promienie słońca rozjaśniały mrok. Aster usłyszał chrząknięcie. - Flamaris - powiedział nie odwracając głowy. - Zawsze podejrzewałem, że masz trzecie oko. - Astronom chrząknął powtórnie. - Znam twoje pomruki, pochrząkiwania. A teraz sapiesz, co oznacza podniecenie. Są wiadomości. - Zgadłeś - Flamaris roześmiał się. - Dobre, bardzo dobre wiadomości. Mizar i Lonis wylądowali na Czarnej Planecie. Satelity transmitują aktualną sytuację. Do kosmolotu dowódcy eskadry promy przetransportowały pięciu prezydentów, pięciu admirałów oraz głównego operatora. Była to zdobycz Lonisa. Mizar wystąpił w roli gospodarza. - Wnętrze kosmolotu przypomina trochę dawne transatlantyki - mówił. - To pomieszczenie na przykład nazywamy mesą oficerską. Tu posilamy się, odpoczywamy. Proszę zająć miejsca. Pytałeś mnie o tytuł - zwrócił się do prezydenta. - A ja pytam ciebie o imię, prezydent i co dalej? - Prezydent Numer Jeden Plus. - Jeden Plus. Plus, oryginalne imię. - Symbol, informacja, że jestem kimś więcej, nadprezydentem. - A oni? - Prezydent Drugi, Trzeci - przedstawił Jeden Plus - Czwarty i Piąty. - Tytuł, stopnie - odezwał się admirał. - Czy chcesz poznać ich nazwiska? - Mizar skinął głową. - Drugi nazywa się Bedris, trzeci - Yerier, Czwarty - Diask, Piąty Diebel. - A ty? - zapytał Lonis. - Hoyo, admirał Hoyo. - Oni tu zostaną - powiedział Mizar - odetchną po emocjach. Są już niepotrzebni. - Czym mogę służyć? - Hoyo ukłonił się. - Oprowadzisz gości po tej planecie. - Z wielką przyjemnością - Hoyo ukłonił się po raz drugi. - Nie zawiodę. Kontynent pierwszy Hala biurowca. - Osiemdziesiąt pięter - informował admirał. - Dwa tysiące biuromanów. Struktury absolutnie zautomatyzowane. Zdalnie sterowane. Nie widzą nic poza płaszczyzna biurka. Ci tutaj systematyzują i klasyfikują dymy. - Dymy - powtórzył Mizar. - Interesujące. - Jak zapewne zauważyliście, planetę naszą spowijają czarne obłoki. - Zauważyliśmy - rzekł Lonis. - Czarne smugi, czarne pasma, lub po prostu, kłęby dymów. Ta planeta od dawna dymi. Dymią miliony kominów fabrycznych, później pokażę wam jedną z tych fabryk, własność prezydenta Jeden Plus. Dymią wulkany, dymią statki, parowozy, dymią miasta i płonące lasy. Dymy unoszą się nad poligonami doświadczalnej chemii. Nie próżnują również fizycy. Mniej więcej co dwie godziny coś, gdzieś eksploduje, a potem dymi. Dymy są różne: białe, żółte, brunatne, czarne. Tyle tego, że trudno było się połapać. - Ale w końcu połapaliście się - powiedział Mizar. - Połapaliśmy się - przyznał admirał. - Opracowano katalog dymów, encyklopedię dymów i wiele podręczników. - Dymy zatruwają atmosferę - rzekł Lonis - i w ogóle trują. - Trują, to prawda - przyznał Hoyo. - Ale nie tylko nam zatruwają życie, innym również. - Na przykład komu jeszcze? - Perspektywicznym agresorom z innej planety. Za tą zasłoną dymną nie widać powierzchni nasze-no globu. Planeta niknie na tle czarnego nieba. - To prawda, odkryto ją podczas zaćmienia, gdy przesunęła się między Ziemią a Księżycem, który błędnie nazwaliśmy Jedenastą Planetą. Szli wolno między rzędami biurek. Biuromani drobnymi literami zapełniali arkusze papieru. Nad halą biurową unosił się obłok błękitnego dymu. - I tu nie brakuje dymu - stwierdził Mizar. - Palą cygara, fajki, papierosy, nie mogą żyć bez tego. - Wbrew zdrowemu rozsądkowi szkodzą sami sobie. - Przytłumiony instynkt samozachowawczy, brak wyobraźni - tłumaczył admirał. - Gorzej pracują. - Tak, mniej wydajnie, ale wydajność w biurach nie ma decydującego znaczenia. Gdy opadają z sił, samarytanki przynoszą maski tlenowe, odświeżają powietrze aromatami leśnymi. - Nikt nie podniósł oczu znad biurka. Mój skafander, widok grupy kosmonautów nie wywołał najmniejszego zainteresowania. - Przeciętny mieszkaniec tej planety unika silnych emocji. Żyje w odosobnieniu, po wykonaniu swojego dziennego zadania wraca do domu. Zamyka drzwi na kilka zamków, zasłania okna i delektuje się samotnością. - Nie zakładacie rodzin? - Kiedyś zakładaliśmy. Regulacja urodzin poszła bardzo daleko. Kontakty między osobnikami rożnej płci ograniczono do minimum. W tej hali pracują sami mężczyźni, na innym piętrze kobiety. - A miłość? - To elitarne uczucie - Hoyo uśmiechnął się. - Te istoty uczono od dziecka nienawiści. - Do kogo? - Znamy nienawiść wewnętrzną i zewnętrzną. Wewnętrzna dzieli się na trzy gatunki: 1) - nienawiść do określonego indywiduum, jednostki do jednostki, 2) - nienawiść do grupy indywiduów, jednostki do kilku osobników, 3) - nienawiść do całej społeczności. Zewnętrzna nienawiść skierowana jest w stronę... - admirał Hoyo zawahał się. - Śmiało, śmiało - zachęcał Mizar. - ...mieszkańców planety Ziemia. - Dlaczego nas nienawidzicie? Hoyo milczał. Unosił posiwiałe brwi, marszczył czoło, ciężko wzdychał, zagryzał wargi. - Dlaczego nas nienawidzicie? - powtórzył pytanie dowódca eskadry. - Odpowiadając zdradzę tajemnicę stanu. - Rozumiem twoje skrupuły - rzekł Mizar podnosząc arkusz zapisany drobnymi literami, który spadł pod jego stopy. - Dziękuję - wymamrotał biuroman. - Pan bardzo uprzejmy. Proszę wybaczyć, nie chciałem fatygować. Włączono wentylatory, dlatego ten arkusz zsunął się z biurka. - Czy zechcesz poświęcić mi trzy minuty czasu? Biuroman wstał, ukłonił się, wsunął arkusz papieru do szuflady i oświadczył: - Mogę poświęcić trzy minuty. - Kogo najbardziej nienawidzisz? - Trudne pytanie - przyznał urzędnik - przede wszystkim najbardziej nienawidzę nadzorcy tej hali biurowej. Wyjątkowy szubrawiec. Przyłazi tutaj, szpieguje, szuka dziury w całym, a potem donosi do bosmastera, że źle pracujemy. - Kogo jeszcze nienawidzisz? - Nienawidzę kumpli bosmastera. Wredne kreatury. Bogacą się naszym kosztem. - Bogacą? - Mizar wzruszył ramionami. - Cóż to znaczy? - Gromadzą bogactwa tej planety. - Jakie bogactwa? - Czarny marmur, czarne brylanty, czarne metale, czarne kryształy, czarną naftę, uran i wiele innych. - A nienawiść zewnętrzna? - Nienawidzę ludzi, mieszkańców Ziemi. - Dlaczego? - Są przyczyną naszej tragedii. Inżynierowie genetyczni popełnili błąd. A potem przedostaliśmy się do orbitalnego miasta Nadir. Hoyo zakasłał. - Ty draniu! - zawołał biuroman. - Nie zakaszlesz prawdy. Słyszycie? - krzyczał - admirał Hoyo kaszle, usiłuje mnie zagłuszyć! Jesteśmy potomkami kolonistów kosmicznych, wyklętych potworów. Nikt nie podniósł głowy, nikt nie przerwał pracy. - Znasz już prawdę - urzędnik usiadł przy biurku. - Zdegenerowane monstra wkrótce zginą. Nie zasługują na lepszy los. - Od rana do nocy ślęczą nad papierami - tłumaczył Hoyo - wdychają dym, a potem szaleją. Zjechali windą na parter. Szklany sześcian opadał wolno, majestatycznie. Na każdym piętrze setki biuromanów przy biurkach. Piętra parzyste - kobiety, nieparzyste - mężczyźni. - Przekładaniec - dowcipkował Hoyo - Osiemdziesiąt warstw wykwalifikowanych pracowników. Systematyzują i kwalifikują dymy. Wyszli na ulicę zatłoczoną samochodami. Sunęły wolno ośmioma pasmami. - Ruch jednokierunkowy - Hoyo konsekwentnie grał rolę przewodnika - znajdujemy się na drugim poziomie. Na pierwszym samochody jadą w odwrotnym kierunku. Budujemy miasta dwu-a nawet trzykondygnacyjne. - Widzę setki pojazdów, lecz ani jednej żywej istoty. - Siedzą w samochodach, w hermetycznie zamkniętych wozach. Zamknijcie hełmy - radził admirał - ja zakładam maskę gazową. Nad miastem unosi się chmura kolorowego dymu. Zabójcza mieszanina spalin. - Czy nikt nie otwiera okien? - Nie można ich otworzyć. Filtry oczyszczają zatrute powietrze, a pompy wtłaczają powietrze do budynków. - Dlaczego nie zakładacie filtrów na kominy, dlaczego nie produkujecie wysokogatunkowych materiałów pędnych, dlaczego nie używacie filtrów w samochodach? - By utrzymać nieprzeniknioną zasłonę dymną wokół tej planety. Względy natury strategicznej, pojmujesz - Hoyo zachichotał. Maska tłumiła głos, a śmiech admirała przypominał rechot żaby. - Obejrzyjmy to miasto z lotu ptaka - zaproponował Mizar. - Ptaka - Hoyo zarechotał. - W żadnym mieście nie znajdziesz najmniejszego ptaszka, ani muchy, ani żadnych owadów. Sto lat temu dokuczała Jowiszanom plaga myszy i szczurów. Wyginęły wszystkie. - Miałem na myśli pojazd. - A, samolot, helikopter. Dobrze, zaraz zatelefonuję do Wydziału Komunikacji. - Skorzystamy z mego pojazdu - Mizar włączył drugi mikrofon. - Czy widzicie mnie? - Tak - zabrzmiał głos. - Doskonale. - Wjedziemy za chwilę na dach tego biurowca. Zabierzecie nas z dachu. - Zrozumiałem. W windzie, która sunęła bezszelestnie na osiemdziesiąte piętro Mizar poprosił o wyjaśnienie określenia „Jowiszanie”. - Należymy do układu Jowisza - tłumaczył Hoyo - cztery planety i osiemnaście księżyców. Krążymy wokół Jowisza. Czcimy go, ale to bóstwo pochmurne i niewdzięczne. Nie zastąpi Słońca. Dlatego marzyliśmy zawsze o powrocie na Ziemię. - Przed dwustu laty większość kolonistów wróciła z miasta Nadir. - Sporo pozostało - admirał otworzył drzwi windy. - Zdobyliśmy szczęśliwie szczyt wieżowca. Twój piękny pojazd już wylądował na najwyższym tarasie. Kontynent drugi - Błędna nazwa - stwierdził Hoyo zajrzawszy niedyskretnie do dziennika wyprawy Mizara. - Napisz: DOMINIUM. Zapytasz na pewno czyje „dominium”. Odpowiadam: Jowisza. Pięć dominiów na planecie Jowi. „Czarna Planeta” - to brzmi pesymistycznie, by nie powiedzieć - katastroficznie - admirał odzyskał już kontenans. Pobladłe policzki zaróżowiły się. Obecność spokojnych i pogodnych kosmonautów przywróciła zachwianą równowagę. Dominium drugie - Widziałeś setki miast spowitych kłębami dymu i poznałeś niektóre próby rozwiązania problemu: „Czy zasłona dymna ratuje Jowiszan przed zniszczeniem, czy wprost przeciwnie?” Co wywarło na tobie największe wrażenie? - Kolekcja kominów w muzeum Dominium Pierwszego. Kominy okrągłe, kwadratowe - wyliczał Mizar - wysokie, niskie, dwustopniowe, kominki na kominach, kominy giganty i miniaturki kominów. Dowódca eskadry odebrał sygnał wywoławczy od Lonisa i przerwał rozmowę. - Na drugim kontynencie - informował Lonis - nasze czujniki wykryły silne źródło promieniowania radioaktywnego. - Dokąd prowadzisz gości? - Mizar klepnął po ramieniu admirała. - Co z ciebie za przewodnik? Co to za źródło? Hoyo szczękał zębami. Był śmiertelnie przerażony. - Próbowałeś uśpić naszą czujność - dowódca eskadry uświadomił sobie, że ta śmieszna figura narażała własne życie. - Postanowiłeś zginąć razem z nami, udajesz tchórza, a przecież nie brakuje ci odwagi. - Nie, nie przysięgam! - podniósł prawą dłoń. - Chcę żyć! Promieniowanie? Nic nie rozumiem. Lonis powiadomił Mizara: - Eksplodowały magazyny z pociskami nuklearnymi, cały drugi kontynent zagrożony. - Nie zwiedzimy drugiego dominium - zmartwił się Mizar. - Ktoś zostawił niedopałek papierosa i spowodował wybuch. - Nonsens! - zawołał admirał. - Magazyny broni nuklearnej ukryto głęboko pod ziemią. Dwa tysiące metrów. Dziesięć lat budowano pod ziemią fortecę ze stali i betonu. Tysiące żołnierzy czuwało nad tym obiektem, skomplikowany system alarmowy bronił dostępu do skarbca. - Do skarbca? O czym ty mówisz? Magazyn, forteca, skarbiec. Zdecyduj się. - Rakiety z głowicami nuklearnymi kosmicznego zasięgu były naszym największym skarbem. - Hoyo zsunął się z krzesła, ukląkł na podłodze i jęczał: - Jesteśmy bezbronni jak dzieci. Kto zniszczył pociski? Lonis ostrzegł eskadrę, prowadzoną przez Mizara: - Zmieńcie kierunek, wysokość. Obserwujemy dalsze eksplozje. - Główny operator, pięciu prezydentów oraz pięciu admirałów - Mizar przedstawił kreatorom gości kosmolotu. Satelity przekazywały na Ziemię ciąg dalszy wydarzeń na planecie Jowi. - Eskadra orbituje na wysokości pięćdziesięciu kilometrów - informował dowódca. - Na kontynentach nazywanych dominiami pozostały oddziały elektronicznych komandosów. Goście wyrazili zgodę na rozmowę przed kamerami telewizji międzyplanetarnej. Na drugim kontynencie zaobserwowano dwadzieścia potężnych eksplozji nuklearnych. Chętnie posłucham waszego komentarza. - Co tu komentować? - Hoyo ciągle jeszcze nie mógł się uspokoić. - Zaprzepaszczono ostatnią szansę rozprawienia się z Ziemią. Eksplozje zniszczyły podziemne wyrzutnie rakietowe. Oto do czego doprowadził brak zdecydowania i kłótnie prezydentów. - On nas obraża - stwierdził prezydent Jeden Plus. - Od dwustu lat, od momentu odkrycia planety Jowi, cokolwiek czyniliśmy, było podporządkowane jednemu celowi: Wrócić na Ziemię, ale ( przedtem udowodnić naszą oczywistą wyższość. Wygnani z rodzinnego domu, dyskryminowani, tułaliśmy się po Kosmosie. - Po Kosmosie? - Hoyo wybuchnął histerycznym śmiechem. - Oto przykład manii wielkości! To Plus, przewróciło mu się w głowie, koordynator, który niczego nigdy nie skoordynował. Naszą ucieczkę z Ziemi do orbitalnego miasta Nadir trudno nazwać tułaniem się po Kosmosie. Zamierzaliśmy zaatakować rodzimą planetę i ponieśliśmy pierwszą klęskę, bo każdy chciał atakować według własnej koncepcji. - Obraża naszych pradziadów - oburzył się prezydent Drugi. - Już dawno żądałem jego dymisji, ale Jeden Plus nawymyślał mi. - Zamiast pilnować własnych spraw, wtrącałeś się do cudzych. Twój admirał stroił się w paradne mundury, wydawał bale, rozpijał oficerów, demoralizował bliższe i dalsze otoczenie. Między fortecami budowano lunaparki. Admirał mianował się naczelnym dyrektorem Koncernu Gier i Zabaw i ciułał, i ciułał, aż uciułał pierwszy milion. - Jeden Plus niebezpiecznie poczerwieniał. - Fortece! Gdyby ktoś kopnął te twoje fortece, rozpadłyby się na tysiąc kawałków. - I znowu niepotrzebna sprzeczka - do rozmowy włączył się prezydent Trzeci, o jajowatej głowie. Na pucołowatej twarzy zakwitły rumieńce. - Zaniechajcie zwady. Za mało obcujecie z naturą, na biurowcach i bunkrach świat się nie kończy. Tyle razy zapraszałem do siebie. - Nie znoszę smrodu owiec - prezydent Czwarty zakasłał. - Nad twoim dominium unosi się fetor. - Fetor! - prezydent załamał dłonie. - Planetę Jowi otaczają zewsząd śmierdzące dymy, a ty mówisz o fetorze. Dominium pasterskie pachnie łąkami, lasami. Stada owiec skubią trawę na pastwiskach. Jesteśmy żołądkiem planety. Owce, trzoda chlewna, krowy, łany pszenicy, pasieki, sady owocowe, plantacje winorośli. A ty powiadasz: fetor! Bluźnisz. Sam śmierdzisz siarką, smołą. Karmię dziesięć milionów Jowiszan, na wasze elitarne stoły dostarczam najsmaczniejsze kąski, a ty kręcisz nosem. A niech to diabli! - zakończył prezydent Nr 3. - On dobrze mówi! - zabrał głos prezydent Czwarty. - Dominium Trzecie zasługuje na najwyższe uznanie. Podobnie jak Czwarte. Skupiliśmy na tym kontynencie najgenialniejsze umysły, najwspanialsze talenty. Staramy się odpowiedzieć na najgłupsze nawet pytania. Legion mędrców rozwiązał wiele skomplikowanych problemów. Astronomowie badają Kosmos. Dzięki nim poznaliśmy prawie wszystkie tajemnice Układu Jowisza. - Teoria, teoria! - przemówił prezydent Piąty. - Dominium Piąte to domena praktyków. Urzeczywistniamy najbardziej niedorzeczne teorie. Realizujemy plany. Działamy! Produkujemy, przyoblekając idee w realne kształty. Wznosimy niebosiężne biurowce, budujemy niezdobyte fortece, konstruujemy rakiety, samochody, czołgi i tysiące drobiazgów militarnych. Wznosimy pałace prezydenckie i farmy. Na cokolwiek spojrzycie, to dzieło mieszkańców Piątego Dominium, dzieło złotych rąk. - I ciągle spieramy się - odezwał się prezydent Jeden Plus - co ważniejsze, kto ważniejszy. Dlaczego nic nie mówisz - zapytał głównego operatora - dlaczego milczysz? My strzępimy języki, a on rozsiadł się i wzdycha. Cóż to, nabawiłeś się niestrawności? - Chciałbym poznać przyczynę eksplozji na drugim kontynencie - do rozmowy włączył się Mizar. - Co wywołało eksplozję? - Zapytaj raczej: KTO - główny operator wstał i spacerując między fotelami monologował: - Ja wysadziłem w powietrze fortece i wyrzutnie rakietowe, ja zniszczyłem magazyny pocisków nuklearnych. Nie, nie dlatego, by ocalić Ziemię. Przemówił we mnie instynkt samozachowawczy, no, resztki zdrowego rozsądku tak wytrwale tępionego przez autentycznych idiotów. Pomyślałem sobie, że zniszczenie TEGO, CO NISZCZY przekona przedstawicieli starej planety, że błąd inżynierów genetycznych nie był tak wielki, skoro mogłem unicestwić broń masowej zagłady. Drugie Dominium - mówił główny operator nie zwracając uwagi na osłupiałych prezydentów i zdetonowanych admirałów - przekształcono w poligon. Tysiące rakiet międzyplanetarnych czekało w podziemnych wyrzutniach. Cel - Australia. Wytrącić Ziemię z jej orbity. Zająć miejsce rodzimej planety. Była to jedna z wielu koncepcji opanowania Układu Słonecznego. - Były inne? - zapytał Mizar. - Każde dominium reprezentowało inną koncepcję. „Przeniknąć do świadomości ludzi - proponowali mędrcy kontynentu czwartego. - Minęło dwieście lat od chwili naszego upadku. Jak zbuntowane anioły strącono nas w piekło. Mieszkańcy Ziemi są silniejsi - musimy poznać źródło tej siły. Wcześniej, czy później dotrą do peryferii Układu Słonecznego, odkryją planetę Jowi, odnajdą jej księżyc. Przygotujmy się na przyjęcie gości.” - Ludzie doświadczyli niesłychanie gościnnego przyjęcia - powiedział Mizar. - Porwano dziesięciu kosmonautów. - I genialne maszyny na księżycu planety skonstruowały gigantyczne reprodukcje pięciu par. Dalszy ciąg znacie. Bitwa Kolosów przyniosła odpowiedź na pytanie, która para jest najlepsza. - Kto skonstruował konstruktorów elektronicznych, którzy zbudowali godne podziwu figury kosmonautów? - zapytał dowódca eskadry. - Genialni Jowiszanie - odrzekł główny operator. - Najgenialniejsi z genialnych. Przekształcili księżyc w jedno wielkie laboratorium, w fabrykę maszyn zdolnych do tworzenia najwymyślniejszych kształtów, do precyzyjnego odtwarzania najbardziej złożonych form, maszyn zasilanych energią z Jowisza. - Wspomniałeś o koncepcji przeniknięcia do świadomości ludzi - przypomniał Mizar. - Pozornie wydawało się to najprostsze. Dwieście lat egzystencji na planecie krążącej dookoła Jowisza, to bardzo wiele. Okres ten obfitował w zdumiewające odkrycia naukowe. Nauczyliśmy się wykorzystywać promieniowanie jowiszowej gwiazdy. Czerpaliśmy siłę z tego źródła. Wytryski radio-promieniowania zwiększały witalność istot rozumnych. Mózgi funkcjonowały coraz sprawniej, ożywione boskim tchnieniem Jowisza. Staliśmy się cząstką tego wspaniałego układu współistniejącego w idealnej harmonii z Kosmosem. Ale nie wystarczyło dwustu lat dla całkowitego przezwyciężenia monstrualnej głupoty. Gdy, zgodnie z przewidywaniami, pierwsza ekspedycja ludzi dotarła do księżyca, wybuchły kłótnie. Żywiołowa nienawiść przyćmiła rozum. Zniszczony został dorobek wielu pokoleń. Jedni proponowali przeniknięcie do waszej świadomości, skonstruowane kolosy umożliwiły infiltrację ludzkiego wnętrza, przeprowadzenie badań psychofizycznych. Inni przestrzegali: „Dwie świadomości w jednej istocie, to doprowadzi do rozdwojenia jaźni. Człowiek nie pozbędzie się własnej świadomości, co z tego, że przenikniemy do jego psychicznego wnętrza. Czy kiedykolwiek nastąpi symbioza? Kto zdoła przewidzieć efekty. Wyzwolimy masowy obłęd. Nauczywszy się sterować promieniowaniem Czerwonej Plamy Jowisza, skierowaliśmy purpurową smugę w stronę Australii. Efekt był szokujący. Planeta Jowi zajmie miejsce Ziemi. Życiodajne Słońce odrestauruje nasze organizmy zatrute dymem, osłabione zimnem. Nie mogły go zastąpić sztuczne źródła światła i ciepła. Zakłóciliśmy równowagę Układu Jowisza, eksperymentalne eksplozje nuklearne zagrażały ładowi Układu Słonecznego. Główny operator umilkł. Przez długą chwilę przyglądał się uważnie Mizarowi, wreszcie począł mówić dalej: - Gdy patrzę na ciebie, widzę różnice między nami. Silny, spokojny, pogodny, należysz do tych, którzy pragną tworzyć. Rozum wzmocniony uczuciem. W twoich oczach nie dostrzegam nienawiści. Co zamierzacie z nami zrobić? - Zadecydują o tym ludzie - odpowiedział Mizar. - Kreatorzy zaproponują optymalne rozwiązanie. Może wystarczy oczyścić atmosferę planety Jowi, albo przenieść mieszkańców pięciu kontynentów na księżyc? - Jowisz nie zastąpi Słońca - rzekł główny operator. - Pragniemy wrócić na Ziemię. Jesteśmy przecież ludźmi. DZIEŃ DWUNASTY Mizar rozmawiał z kreatorem Tissem: - Zrzuciłem na drugi kontynent ładunki neutralizujące radioaktywne ośrodki. Czekam na instrukcje. - Zniszcz maszyny na księżycu Czarnej Planety. Są w dalszym ciągu niebezpieczne. Z ich pomocą próbowano zmienić jej orbitę. - A gdy wykonamy to zadanie? - Wrócicie na Ziemię. - Z negatywami ludzi? - Zawsze marzyli o powrocie do domu. - Eskadra nie zdoła zabrać dziesięciu milionów Jowiszan. - Techniczne rozwiązanie tego problemu jest możliwe, nie chodzi wszakże o ilość, lecz o jakość. Przyjrzyj się dobrze ich życiu, zachowując jak największą ostrożność. Te podstępne i bezwzględne istoty nie przebierają w środkach. Ciągle jeszcze nie znamy autorów intermediów. Ucichły dialogi istot z innej strefy. Aster oczekuje twojej pomocy. - Zanim podejmiemy jakiekolwiek decyzje - mówił Mizar do głównego operatora - pospacerujemy po kontynentach. Przerwaliśmy podróż dookoła tego świata. Warto ją chyba kontynuować. - O tak, podróże przecież kształcą. - Będziesz nam towarzyszył. - Admirał Hoyo był waszym przewodnikiem. - Przeżył wstrząs, znajduje się pod opieką dobrego lekarza. - Hoyo, stary hipokryta, intrygant, elitarny szubrawiec, nienawidzi szczerze mieszkańców Ziemi. Liczył na wysoki urząd. - Ty jesteś inny. Główny operator uśmiechnął się. - Zabierzmy pasterza - zaproponował. - Prezydenta Dominium trzeciego. Grubasek oprowadzi nas po swoim gospodarstwie. Dominium trzecie Mizar zabrał ośmiu kosmonautów. Wędrowali teraz razem po drogach i bezdrożach krainy łąk, lasów, łanów pszenicy, po stokach zielonych wzgórz, między gęstwiną krzaków winorośli. Prezydent dreptał na czele, oglądając się co chwila, czy podążają za nim, bo dowódca eskadry zatrzymywał się często, podziwiał sielankowy krajobraz, gawędził z głównym operatorem i kosmonautami. Pojazd desantowy krążył nad głowami. Komendant statku obserwował okolice, wskazywał miejsca widokowe i czuwał nad bezpieczeństwem grupy rekonesansowej. Co piętnaście minut przekazywał meldunek dowódcy macierzystego kosmolotu. Nie zaniedbano żadnych środków ostrożności. Eskadra mogła w ciągu kilku sekund rozpocząć akcję obronną. - Idziemy w stronę farmy - oznajmił prezydent. - Należy do mojego brata, na pewno zgłupieje zobaczywszy kosmonautów, ale wytłumaczę mu co i jak, i doświadczymy serdecznej gościnności. Gospodaruje na pięciu tysiącach hektarów, hoduje przede wszystkim bydło. - Skąd bydło na planecie krążącej wokół Jowisza? - zapytał Mizar. - Zabraliśmy z miasta orbitalnego Nadir - odparł główny operator. - Wszystkiego po trochu, również nasiona. - Przezorność godna pochwały. - Byliśmy przygotowani na najgorsze. Brat prezydenta nie doznał wstrząsu na widok nieoczekiwanych gości. Wysłuchał cierpliwie wyjaśnień, po czym zdjął słomiany kapelusz i powitał przybyłych. - Kosmonauci z Ziemi, wielki to dla mnie zaszczyt - spojrzał na brata i mówił dalej: - Podróż na pewno była męcząca. Jesteście zdrożeni, wejdźcie do domu - zapraszał. - Za chwilę podadzą obiad. Skromny posiłek, ale zdrowy. Rozsiedli się wokół wielkiego, okrągłego stołu. Trzy kobiety w zielonych sukniach wniosły dymiące półmiski. - Rozpoczniemy od zupy - gospodarz sam napełniał talerze. - Jarzynowa, dwanaście przepysznych jarzyn, skosztujcie. Dobra, póki gorąca. - Znakomita - pochwalił Mizar. - Delicje! - zawołał prezydent Trzeci. - Zazdroszczę ci, bracie. - Czego tu zazdrościć? Na twoim stole nigdy nie brakowało najlepszych potraw. Kobiety postawiły na stole dziesięć półmisków z mięsiwem. - Pieczeń wołowa, wieprzowa, baranina - gospodarz odkrawał plastry soczystego mięsa i kładł na talerze. Były delikatne, aromatyczne. - Jedzcie, na zdrowie - zachęcał. Do jadalni wkroczyli młodzieńcy z gąsiorami wina. Napełnili kielichy i wycofali się bez jednego słowa. - Moi synowie - gospodarz odłożył nóż, którym dzielił pieczeń baranią. - Mam czterech synów. Mój czcigodny brat, prezydent dominium pasterskiego, dzięki swoim wpływom załatwił aprobatę. - Aprobatę? - zdziwił się Mizar. - Najwyższe czynniki wyraziły zgodę na nieograniczony rozwój mojej rodziny. Główny operator podniósł kielich. - Za nieograniczony rozwój rodziny brata prezydenta! Spełniono toast. Kosmonauci jedli w milczeniu, delektując się smacznymi potrawami. Podano jeszcze ryby, ptaki, stół uginał się pod ciężarem półmisków, była to uczta lukullusowa, smażone owoce, ciasta, wreszcie wonny napój, o całe niebo lepszy od kawy, uwieńczył gastronomiczne dzieło. - Pora zmienić wartę - powiedział gospodarz. Mizar nie zrozumiał. - Załoga pojazdu, który unosi się nad domem zasługuje na wytchnienie. Są zmęczeni i głodni. - Gospodarz wyjrzał przez okno. Kulisty statek, kołysał się nad sadem owocowym. - Przekaż im moje zaproszenie. - Dziękuję za troskliwość - dowódca eskadry przyłożył prawą dłoń do, serca. - Nie zmieniamy wart, roboty wykonują najcięższą i najbardziej nużącą pracę. Dobrze odżywieni kosmonauci na pewno nie są znużeni. Podziwiają piękny krajobraz. - Brat prezydenta nie nalegał. - Doszły do mnie słuchy - mówił do głównego operatora - że zniszczyłeś jakoby zbrojownie planety. - Nie: jakoby. Zniszczyłem rzeczywiście. - Tyle lat trudu poszło na marne. - Byliśmy wyjątkowymi zarozumialcami, sądząc, że zdołamy pokonać współczesnych mieszkańców Ziemi. Zneutralizowali Czerwoną Plamę, zniszczyli armię robotów, odnaleźli wreszcie Jowiszan, są wśród nas, silni, czujni, wszechobecni, nie działają pod wpływem nienawiści, przeciwnie, starają się zrozumieć, pragną nam pomóc. - Któż to może wiedzieć, jacy są naprawdę. - Co proponujesz? - główny operator ściszył głos, ale słyszano go doskonale. - Uwięzimy gości w twoich piwnicach. Albo po prostu zamordujemy? Dostrzegłem uzbrojonych pastuchów. Ukryli się w oborze. Co wybierzesz, bracie prezydenta Trzeciego Dominium: uduszenie naszych gości lassem czy krwawą rozprawę? W świetle sztucznego słońca dostrzegłem błysk stalowych kling, to krótkie szable czy długie noże? Gdyby zawiodły lassa i noże, podminuj drogę. - To wariat! - zawołał gospodarz. - Sprowadziłeś do mojego domu szaleńca. O czym on mówi? Cóż to za brednie? Operator odsunął talerz i powiedział do Mizara: - Wydaj rozkaz załodze statku, by przepłoszyli zaczajonych morderców. Czekają na sygnał gospodarza. Mizar nie zbagatelizował ostrzeżenia. Dał znak załodze statku i pojazd natychmiast począł wirować dookoła swojej osi. Gwałtowny podmuch zerwał dach obory, pięciu przerażonych pastuchów wyskoczyło na podwórze, drugi podmuch zwalił ich z nóg. Gospodarz pobladł, prezydent zsiniał. Siedzieli przy stole, bezmyślnie grzebiąc łyżkami w cytrynowej leguminie. Dowódca eskadry wezwał pojazd do lądowania. - Dziękujemy za gościnę, za urozmaicony posiłek. - W zamierzchłych czasach zapraszano na ucztę, by wytruć gości. - Ekscelencjo, ja... my... - mamrotał prezydent Trzeci. - Ekscelencjo! - Mizar roześmiał się, ujął pod ramię niemniej rozbawionego operatora i razem wyszli z domu. Kosmonauci wycofali się całą grupą. Pojazd opadł łagodnie na pastwisko, wywołując popłoch wśród owiec. - Nie znam twojego imienia - dowódca eskadry wskazał fotel przy panoramicznej szybie statku. - „Główny operator” to brzmi dumnie. A jak mówią do ciebie przyjaciele? - Tomak. - Zawdzięczamy ci życie. Dziękuję, Tomak. - Działam z premedytacją, bez sentymentów. - Pragniesz udowodnić, że po upływie dwustu lat monstra stały się bardziej ludzkie. - Niektóre. Sam nie zdołałbym zniszczyć wyrzutni rakietowych i magazynów broni. „Proszę o podanie kierunku lotu - zabrzmiał głos komendanta pojazdu. - Lecimy na północ, wysokość trzy tysiące metrów, szybkość spacerowa”. Szybowali nad falującymi łanami zboża. - Niech utrzyma ten kierunek - zaproponował operator. - Odwiedzimy jednego z moich przyjaciół, hoduje owce. Wkrótce zobaczysz ośnieżone szczyty gór. - Znasz dobrze ten kraj. - Urodziłem się tutaj. Hodowca owiec, mieszkał w szałasie, na wzniesieniu, skąd było widać jak na dłoni stada pasących się zwierząt. Ujrzawszy Tomaka, wzniósł ku niebu ramiona. - Tomak, myślałem o tobie - mówił rozradowany. - Powiedz komu trzeba, żeby przygasili to sztuczne słońce, wysusza trawy. Nie wystarczy zgasić lampy, gdy nadchodzi noc. Złe regulują pogodę. Co dobre dla środka kraju, złe dla tych stron. Więcej potrzeba deszczu i śniegu. Owce zdychają. Kim są twoi towarzysze? - Ludzie, mieszkańcy Ziemi, złożyli nam wizytę. - Uprzedzając naszą - hodowca zachichotał, przymrużył oczy. - Stoicie daleko, nie widzę waszych twarzy. Dowódca eskadry zbliżył się otoczony kosmonautami. - Dobrze, teraz widzę. Jak się nazywasz? - Mizar. - Imię surowe, twarz łagodna. Przyjechałeś z daleka. Kiedy wracasz? - Wkrótce. - Co myślisz o mnie? - Mądra istota przyjazna dla całego świata. Chciałbym poznać twoje imię. - Girizi. Mam sto lat, albo więcej - hodowca owiec usiadł na dywanie przed szałasem, krzyżując nogi. - Mój dziad opowiadał wieczorem przy ognisku baśnie o rodzimej planecie, o Ziemi. Zapamiętałem każde słowo. Mówił o ludziach, nienawidził ich z całego serca i podziwiał. Ja tylko podziwiałem i zazdrościłem. Posiwiałem zazdroszcząc prawdziwego słońca, czystego nieba, zdolności obdarzania innych uczuciami. A potem opowiadałem te baśnie Tomakowi. Przyjeżdżał tutaj, by odetchnąć świeżym powietrzem. On powinien wrócić na Ziemię. - By sprawdzić, ile prawdy było w tych baśniach? - Gdy ktokolwiek na planecie Jowi dobrze mówi o Ziemi, słyszy: „To baśnie” - stary pogładził długą, białą brodę. - Zabierzesz Tomaka ze sobą? - Jeśli zechce, wróci razem z nami. Wypili po kubku czerwonego wina, zakąsili serem owczym. Najwyższa pora pożegnać hodowcę owiec, czas najwyższy ruszyć w dalszą drogę. Statek pomknął na południe. Na polach, na plantacjach, na jeziorach tysiące, dziesiątki tysięcy istot. - Ciężko pracują - stwierdził Mizar. - Ten widok przypomina zamierzchłe czasy, niewolnictwo. Dla kogo pracują Jowiszanie? - Dla kilkunastu właścicieli Dominium Trzeciego - odparł Tomak. - Ta spiżarnia zaopatruje w żywność mieszkańców planety. - I nikt nie cierpi głodu? - Dla dziesięciu milionów Jowiszan wystarczy. Jedni zadowalają się minimum potrzebnym do zachowania minimum sił, inni osiągają maksimum i obżerają się ponad miarę. Ale nawet najbiedniejsi są szczęśliwi, że mogą żyć i pracować na tym pięknym kontynencie. Obcują przecież codziennie z naturą. - Wybrańcy losu - Mizar uśmiechnął się. - Tak, naturalnie, za takich się uważają. Statek mknął nad oceanem w stronę Czwartego Dominium. Wiatr rozsnuwał nad powierzchnią wody pasma żółtej mgły. DZIEŃ TRZYNASTY Dominium czwarte - Poznasz najmądrzejszych planety Jowi. - Przed minutą pojazd opadł łagodnie na dziedziniec Akademii. Studenci utworzyli szpaler. Tomak prowadził, Mizar, otoczony kosmonautami, podążał za głównym operatorem. - W tej uczelni zdobywają wiedzę o Układzie Słonecznym, o Galaktyce, o Metagalaktyce, o Teragalaktyce. - Tomak umilkł, grupa uczonych schodziła po szerokich schodach, by przywitać gości. - Proszę, wybacz pytanie - rozpoczął najstarszy mędrzec w białej todze. - Czy rozumiesz moje słowa? - Mówimy tym samym językiem - odrzekł Mizar - od czterystu lat. Pochodzimy przecież z jednego pnia. - Witamy przedstawicieli Ziemian. Zapewne główny operator sprawił, że zaszczyciliście swoją obecnością najstarszą uczelnię. Tomak skinął głową. Starzec w białej todze podszedł do Mizara i ująwszy dłoń kosmonauty, powiedział: - Pięć tysięcy studentów oczekuje waszego przybycia. Pozwól ze inną. Niech wejdą także twoi przyjaciele. Długi korytarz wyłożono purpurowymi chodnikiem. Gdy stanęli w drzwiach wielkiej sali rozjaśnionej światłami, umilkł gwar. Mędrzec wprowadził gości na podium ustawione w samym środku amfiteatru. - To długo nie potrwa - pocieszał starzec. - Widzę na waszych twarzach znużenie. Nie co dzień gościmy ludzi, starszych, surowych braci. - Braci - powtórzył Mizar - Piękne słowo, usłyszeliśmy je po raz pierwszy. - Bądź wyrozumiały - prosił starzec. - Nasi praojcowie zostali wygnani z raju, znasz historią zbuntowanych aniołów. - Znam - odrzekł dowódca eskadry, sadowiąc się w fotelu. - Rozumując logicznie - mówił mędrzec - dotarłeś do piekła i gawędzisz teraz ze starym diabłem w sali wypełnionej po brzegi uczniami diabła. Wybuch śmiechu pięciu tysięcy studentów zagłuszył słowa Tomaka, który właśnie zaczął przemawiać. - Pozwólcie mówić głównemu operatorowi - mędrzec przyłożył do ust wskazujący palec i rozbawieni studenci ucichli. - Przyprowadziłem tutaj ludzi - mówił Tomak spacerując po podium - by poznali najmądrzejszych, by zwiedzili uczelnie i obserwatoria. Nie doceniliśmy mądrości mieszkańców Ziemi, nie tylko skutecznie obronili się przed agresją, ale rozpoczęli kontrnatarcie. Mizar dowodzi korpusem interwencyjnym. Dookoła planety Jowi orbituje eskadra kosmolotów. - Ułatwiłeś im wykonanie zadania - przypomniał uczony. - Należało więc dopuścić do odpalenia tysiąca rakiet z głowicami nuklearnymi? Żadna nie zdołałaby dotrzeć do Ziemi, a ludzie, działając w obronie własnej, przemieniliby agresorów w obłok pary. - Dodajmy naszą mądrość do twojej - zaproponował mędrzec. - Dodajmy - zgodził się Tomak. - Bez Słońca wcześniej czy później zginiemy. - Prawda! Zginiemy - odezwały się głosy. - Bliżej Słońca! - I dziesięć milionów Jowiszan strąci w ciemność dwanaście miliardów Ziemian. - Główny operator stanął za fotelem Mizara, położył dłonie na ramionach kosmonauty i zapytał: - Czy wolno nam skrzywdzić człowieka? - Litujesz się nad ludźmi! - krzyczał ktoś w tłumie studentów. - Skazali nas na zagładę! - Nonsens! - zawołał Mizar. - Wszyscy mogli wrócić na Ziemię, ale tysiące kolonistów wybrało inną drogę. Pozostali w mieście Nadir, potem skolonizowali odkrytą przez siebie planetę. Dwieście lat trwały przygotowania do odwetu. Jak wykorzystano waszą mądrość? Uczony odpowiedział: - Lekarstwa odkryte w laboratoriach przemieniono w trucizny. Lęk przed ciemnościami i zimnem sprawił, że wyzwoliliśmy nieograniczone źródła energii, zapłonęły sztuczne słońca i rozpoczęto jednocześnie produkcję pocisków nuklearnych. Cokolwiek nasi naukowcy uczynili dla dobra istot myślących, przeobrażono w zło niszczące. - Ziemia jest bezpieczna - mówi Tomak. - Ludzie powinni uwierzyć, że nic im nie zagraża z naszej strony. Przeszło godzinną debatę przerwał przyjazd delegatów z sąsiedniego obserwatorium astronomicznego. Mizar wyszedł z auli uniwersytetu z westchnieniem ulgi. Kosmonauci odwiedzili cztery ośrodki naukowe. Gdy wygaszono słońca, wrócili na pokład statku, który po upływie godziny połączył się z kosmolotem. - Jak się czują goście? - zapytał Mizar. - Śpią snem niesprawiedliwych - odparł zastępca dowódcy. - Zmęczeni są wieczorną kłótnią. Podziwu godna czupurność. Nikt nikomu nie chciał przyznać racji, wzajemnie się obwiniali. Wzbogaciłem swój słownik, przysłuchując się pogawędce prezydentów i admirałów. Co słychać na dole? - Poznałem mały fragment Dominium Mądrości. Do kabiny wszedł Tomak w skafandrze kosmonauty. - Wygodny i twarzowy strój - stwierdził z zadowoleniem. - Co myślisz o czwartym kontynencie, o mędrcach? - Widziałem niewiele. Nigdy nie bagatelizowałem rozumnych istot. Zgłębiliście wiele tajemnic Układu Słonecznego. Usiłowano mnie przekonać, że Jowiszanie nie tacy straszni, jak ich malują ludzie. - A straszni? - Najbardziej niepokoiłem się o ciebie - mówił Mizar wręczając zastępcy kasetę filmową. - Specjalny oddział kosmonautów czuwał nad twoim bezpieczeństwem. - Przesadna ostrożność, obrażająca spokojnych i przyjaznych uczonych. - Obejrzymy krótki film - zaproponował dowódca eskadry. - Wszystkowidząca kamera obserwowała bliższe i dalsze otoczenie i utrwaliła obraz mężczyzny celującego do ciebie z karabinu. Strzelec stał na dachu budynku sąsiadującego z gmachem Instytutu Egzobiologii. Zdjęcie filmowe wyświetlano w zwolnionym tempie, scena po scenie. 1. Powitanie dowódcy eskadry, głównego operatora i ośmiu kosmonautów. Niewielki plac przed budynkami uczelni ustawionymi w półkole. Tłum widzów. Gości wita naczelny egzobiolog. 2. Kamera pokazuje panoramę z wysokości trzystu metrów, z pokładu pojazdu unoszącego się nad dachami miasteczka. Zbliżenie płaskiego dachu otoczonego balustradą. Dobrze widać postać klęczącą przy balustradzie. 3. Teleobiektyw powiększa obraz. W rękach zaczajonej istoty karabin z lunetą. Wahadłowy ruch kamery, dach jakby zakołysał się. - Kosmonauta filmujący tę scenę stracił spokój - wyjaśnił Mizar. - Dysponował kilkunastoma sekundami. Nie odwracając oczu od okularu aparatu filmowego włączył sygnał: alarm. Do kabiny obserwacyjnej wbiegło dwóch kosmonautów, a jednocześnie statek zmniejszył wysokość do stu metrów. Ale patrzmy na film. 4. Strzelec na dachu wsuwa lufę karabinu miedzy dwie kolumienki balustrady. Zbliżenie na prawą dłoń, która nagle odskakuje od broni. Mężczyzna zasłania twarz, lewym ramieniem odrzuca karabin, przewraca się i nieruchomieje na dachu. - Mamy również strzelców wyborowych - komentował zastępca dowódcy, - Broń niszcząca inną tradycyjną broń spowodowała wybuch pocisku w karabinie zamachowca. - Jowiszanie są jednak straszni - odezwał się po chwili milczenia Tomak - wredni i tchórzliwi, potworni. Zawdzięczam wam życie. - Spłacony dług - odrzekł Mizar. - Dosyć emocji na dzień dzisiejszy. Sen przywróci siły. Jutro Dominium Piąte. Dominium piąte - Pozostaniesz na pokładzie pojazdu desantowego - zdecydował Mizar. - Nie będziemy ryzykować. Rozmawiałem z Tissem o twoim powrocie na Ziemię. Wyraził zgodę i zadowolenie. A zatem nie wolno narażać twojego życia. - Wystarczy, że narażacie własne - odrzekł zaniepokojony Tomak. - Kto wystąpi w roli przewodnika? - Zabieramy ze sobą dziesięciu wspaniałych przewodników, pięciu prezydentów i pięciu admirałów. Obejrzeli film o nieudanym zamachu, wysłuchali treściwej pogadanki o ziemskich metodach walki obronnej, pokazaliśmy im nasz arsenał. Usłyszałem dziesięciokrotne zapewnienia o lojalności i stuprocentowym bezpieczeństwie. - Kłamią. Wykorzystają każdą okazję, by uciec i zostawić was bez żadnej ochrony. - Nie czujemy się osamotnieni - Mizar włączył ekrany i główny operator zobaczył tysiąc kosmolotów orbitujących wokół planety. - Jowiszanie kilka razy dziennie oglądają tę rewię na ekranach swoich telewizorów. Nad piątym kontynentem unosiła się czarna chmura dymu. - Najwyższy stopień zanieczyszczenia atmosfery, coś okropnego - narzekał prezydent Piąty. - Zatrute rzeki, jeziora, prawdziwy koszmar. Nie możemy zatkać kominów, filtrów nie wolno zakładać ze względów obronnych. - Lecimy na wysokości pięciuset metrów - poinformował pilot statku. - Proszę wskazać miejsce lądowania. - Wylądujemy na centralnym lotnisku - powiedział prezydent Piąty. - Rozmawiałem rano z zarządcą Północnej Strefy Dominium. Wszystko przygotowane na przyjęcie znakomitych gości. - Tomak pozostaje na pokładzie - informował dowódca eskadry. - Będzie utrzymywał z nami łączność radiową. - Znakomicie! - ucieszył się prezydent. - Główny operator powinien wypocząć po wczorajszym dniu. - Będą nam towarzyszyć trzy kosmoloty - mówił dalej Mizar - obserwujące ten kontynent z wysokości pięciu kilometrów. Przeprowadzą badania atmosfery i istot pracujących na obserwowanych obszarach. - Chętnie poznamy wyniki tych badań - oświadczył prezydent. - Byliśmy ostatnio bardzo zajęci. Zarządca Północnej Strefy pocałował w rękę prezydenta i przyklęknął na prawe kolano, zgodnie z obowiązującym ceremoniałem. Prezydent pogłaskał zarządcę po łysej głowie i zachęcił szeptem do uhonorowania gości. Mizar gwałtownie zaprotestował. W mikrofonie umieszczonym w uchu odezwał się Tomak: „Protest słuszny, mógłby ci odgryźć palec.” - Samochody przygotowane - oznajmił zarządca. - Eskorta honorowa czeka na znak prezydenta. Prezydent uśmiechnął się i pomachał chusteczką. Zawarczały motory motocykli. - Zobaczysz unikalną fabrykę modeli cybernetycznych - szczebiotał prezydent, otwierając drzwiczki limuzyny. - Bądź uprzejmy i wejdź pierwszy, ja zawsze po tobie. Kawalkada samochodów przejechała ulicami miasta i zatrzymała się przed okrągłą budowlą. Zarządca przedstawił pierwszego konstruktora. - Rozpoczniemy od głowy - zagaił konstruktor, wprowadzając gości do hali o kopulastym sklepieniu. - Oto dwa modele mózgu: Jowiszanina i mieszkańca Ziemi. Nadnaturalnej wielkości - dodał niepotrzebnie, bo białe, dwudziestometrowe bryły wypełniały prawie całą halę. Setki kolorowych przewodów łączyły modele mózgów z komputerami ustawionymi wokół ruchomych rusztowań, które zmieniały dowolnie wysokość, podnosząc lub opuszczając monterów. - Montują poszczególne części mózgu, rozkładają na podukłady, maszyny analizują efekty dekompozycji. Przeprowadzamy badania zasady organizacji mózgu, przewodnictwa elektrycznego neuronów. Mizar poruszył głową, konstruktor dostrzegł zniecierpliwienie gościa i przerwał wykład, mówiąc: - Nie będę zanudzał szczegółami. Szukamy! błędu popełnionego przez inżynierów ziemskich. Chcemy zlokalizować i pojąć różnice między umysłami ludzi i byłych ludzi. Usiłujemy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego życie na Ziemi rozwinęło się w innym kierunku. Pragniemy zrozumieć przyczyny naszych klęsk i waszych sukcesów. Fabryka produkuje modele mózgów kosmonautów według wzorów skonstruowanych na księżycu. Jesteśmy bardzo dumni z tych gigantycznych reprodukcji, korzystamy także z informacji uczonych Dominium Czwartego. Umiejętność przenikania do niektórych umysłów ludzi wzbogaca naszą wiedzę o funkcjonowaniu mózgu. Pod pewnymi względami przewyższamy ludzi. W wielu dziedzinach cywilizacja Ziemi poważnie nas zdystansowała. W dniu wczorajszym mędrzec z Akademii Badań Kosmosu powiedział: „Cokolwiek nasi naukowcy uczynili dla dobra istot myślących, przeobrażono w zło niszczące”. Sporo w tym gorzkiej przesady. Gdy wokół planety Jowi krążą eskadry kosmolotów korpusu interwencyjnego, gdy główny operator rozbroił Dominium Drugie, gdy słabnie energia czerpana z Jowisza, gdy wyczerpują się zapasy regenerujące siły cyborgów wykonujących najcięższe prace, wówczas niektórzy próbują przekonać starszych i szlachetnych braci o swojej dobrej woli, manifestują łagodność, choć zawsze byli brutalni. Pragną przekonać o swoim podobieństwie do ludzi, a nawet o człowieczeństwie. „Nie jesteśmy monstrami - krzyczą na wasz widok. - Po powrocie na Ziemię złagodniejemy do reszty. Nie zniszczymy niczego, nie rozdepczemy najmniejszego robaczka”. Prezydent podszedł do konstruktora. - Co ty wygadujesz! - wrzeszczał rozwścieczony. - Widocznie produkcja modeli mózgów zakłóciła funkcjonowanie twojego mózgu. Tego nie można spokojnie słuchać. - Pozwól - wtrącił się Mizar. - Nie przeszkadzaj. Postaraj się zrozumieć; grozi wam wielkie niebezpieczeństwo, może wspólnymi siłami zdołamy rozwiązać problem dalszej egzystencji Jowiszan. - Nie ufam ludziom - wymruczał prezydent. - Zaufaj mojej cierpliwości - dowódca eskadry podniósł głos, prezydent pobladł. - Będę wdzięczny - mówił Mizar do konstruktora. - Jeśli zechcesz rozwinąć zdanie: „Pod pewnymi względami przewyższamy ludzi”. - Chętnie. Rozwiązaliśmy wiele istotnych problemów mechaniki Układu Słonecznego, nie tylko zgłębiając prawa rządzące ruchem, czasem i przestrzenią, ale osiągając umiejętność wykorzystywania tej wiedzy. Czytałem pracę naukową kierownika laboratorium ziemskiego, w którym skonstruowano pierwszą bombę atomową. Pisał, że jeśli zgaśnie Słońce, inżynierowie kosmiczni zmienią orbitę Ziemi, która pomknie ku innej gwieździe. Pisał, że podróż taka będzie trwać osiem miliardów lat, i Ziemia pokona w tym czasie odległość 130 lat świetlnych. Ta praca naukowa została napisana pod koniec dwudziestego wieku, a więc przed czterystu laty. Połowę tego czasu przeżyliśmy razem, potem drogi ludzi i potworów, ofiar błędu genetycznego, rozeszły się. Cokolwiek później czyniliśmy, podporządkowane było jednemu celowi: „Wrócić na Ziemię, opanować starą planetę, usunąć wszystkie przeszkody”. Dlatego musieliśmy dobrze poznać współczesnych ludzi, przewidzieć, co uczynią, odkrywszy planetę Jowi, jej księżyc i potomków kolonistów miasta Nadir. - I tak rozpoczęły się przygotowania do, delikatnie mówiąc, ingerencji w ziemskie sprawy - odezwał się Mizar. - Najpierw zakłócenia atmosferyczne nad Australią, potem zniknięcie młodych naukowców. - Częściowo udany eksperyment. Kilkuminutowa, bardzo powierzchowna obserwacja ludzi spacerujących po parku. - W rzeczywistości minęły trzy dni. - Egzystowali w innym wymiarze, widzialnym dla eksperymentatorów, niewidzialnym dla ludzi. - Potem ingerencja przybrała na sile - przypomniał Mizar. - Rozpętano piekło nad Wielką Pustynią. - Działaliśmy według precyzyjnego planu, prowokując posunięcia przeciwnika: „Niech ludzie sprowadzą do Australii armię robotów, niech ewakuują ten kontynent. Energia wyzwolona z głębi globu ziemskiego, promieniowanie Czerwonej Plamy Jowisza, wreszcie eksplozje pocisków nuklearnych zmienią orbitę Ziemi i planeta Jowi zajmie jej miejsce bliżej Słońca”. - Zadziwiająca bezceremonialność, bezwzględność albo co najmniej potworna, monstrualna obojętność. - Byliśmy konsekwentni. - I nieobliczalni. Porwaliście dziesięciu kosmonautów. - Wiesz dlaczego. - By lepiej zrozumieć ludzi? W tym celu? Przecież wytrącenie Ziemi z jej dotychczasowej orbity było równoznaczne z końcem świata i zagładą cywilizacji. - Mądrzejsi i łagodniejsi Jowiszanie zdawali sobie z tego sprawę. Ta grupa umiarkowanych interwentów wierzyła w możliwość porozumienia z ludźmi. - Kto zwyciężył? - Ludzie. - Próba przeniknięcia do świadomości ludzkiej nie powiodła się. - Pojedyncze eksperymenty przyniosły spodziewane rezultaty, przykładem Aissa, początkowo posłuszna naszym rozkazom. Korzystaliśmy także z informacji innych ludzi, podatnych na wpływy zewnętrzne, byli to najczęściej potomkowie tych kolonistów miasta Nadir, którzy wrócili na Ziemię. - Amazis? - poddał Mizar. - Dobrze poznaliśmy budowę mózgów dziesięciu kosmonautów. Bitwa kolosów umożliwiła wybór najgroźniejszych. Odżył instynkt agresji. - Wywołać wojnę na Ziemi, by tym łatwiej opanować skłóconych Ziemian. Ale Amazis zawiódł - Mizar roześmiał się. - Wytrącony waszymi eksperymentami z równowagi począł formować Wielką Armię. Czy wiesz, dlaczego zdołał zebrać grupę czterystu młodych ludzi ze szkoły kosmonautów? Bo zwrócili się do Astera po radę, czy mają wziąć udział w tej maskaradzie. I kreator wyraził zgodę: „Czuwajcie nad nim, niech szaleje, ale kontrolujcie to szaleństwo”. - Mądry człowiek. Czy odpowiedziałem na wszystkie pytania? - Na najważniejsze. „Lonis wzywa dowódcę eskadry” - Mizar podniósł mikrofon. „Mów, słyszę” „Rozkaz kreatora Tissa - wracać na pokład kosmolotu.” DZIEŃ CZTERNASTY - Opuszczamy planetę Jowi - przemówił Mizar do prezydentów i admirałów. - Nikt nie zareagował nawet lekkim westchnieniem. - Opóźniliśmy trochę moment spotkania na orbicie zbliżonej do orbity Ziemi. Nastąpi to za życia następnych pokoleń Ziemian i Jowiszan, gdy nasi synowie i córki dojrzeją do harmonijnej współpracy. Podziwiamy mądrość waszych uczonych i konstruktorów. Bez trudu oczyszczą atmosferę i zawieszą nowe słońca, źródła światła i energii. Promieniowanie Jowisza wykorzystają dla pokój owych celów. - Nie zawsze panowaliśmy nad sytuacją - odezwał się prezydent Jeden Plus. - Pojmujesz, niekiedy głupota dochodziła do głosu, a najmądrzejszych ogarniał lęk przed ludźmi. Stąd te nieodpowiedzialne odruchy, nieprzemyślane posunięcia i godne pożałowania wyskoki. Błagamy o wybaczenie. - Każdy dzień zbliża waszą planetę do prawdziwego Słońca - dowódca eskadry stał na stopniach pomostu, opuszczonego przez pojazd desantowy. - Czas przemija z zadziwiającą szybkością. Wkrótce będziemy sąsiadami. - Nasze dzieci - przypomniał grzecznie prezydent dominium pasterskiego. - Dzieci, wnuki - admirał Hoyo zgiął się w głębokim ukłonie - to dalszy ciąg naszego istnienia, to także my, rozumne, nieśmiertelne istoty. - Ach, czas - prezydent dominium mądrości mimo woli spojrzał na wielki zegar wieży fabryki modeli cybernetycznych - czas, jak wiemy, to pojęcie względne. Nauczymy się sterować czasem zwalniając jego przemijanie lub przyśpieszając. - Ludzie pozostaną w naszej pamięci jako istoty godne najwyższego szacunku - zapewniał prezydent Piąty. - Często byliśmy niesprawiedliwi i zbyt pochopni w sądach. - Czy zabieracie kogoś w podróż powrotną? - zapytał prezydent Drugi. - Pytam ze względów czysto formalnych i statystycznych. Ilu Jowiszan dostąpi zaszczytu towarzyszenia ludziom w powrotnej podróży? - Jeden - odparł dowódca eskadry - główny operator Tomak. Będzie łącznikiem i żywym dowodem, że człowiek człowiekowi człowiekiem bez względu na aktualne miejsce pobytu w Kosmosie. - Tak - przyznał prezydent Trzeci - Tomak jest zdumiewająco ludzki. Łatwiej dogada się z wami. Może zechce zająć stanowisko ambasadora? Główny operator wszedł przed chwilą do pojazdu i nie usłyszał propozycji. Mizar oświadczył: - Na pewno ucieszy go zaufanie prezydentów. Przyjmijcie jednak do wiadomości, że wszyscy ludzie będą waszymi ambasadorami. Byli i są nimi. W przeciwnym razie... - Mizar nie dokończył. Pilot włączył silniki, szum zagłuszył słowa prezydenta Jeden Plus, który coś jeszcze mówił, dysze statku wydmuchnęły biały obłok, przysłaniając postacie pięciu prezydentów i pięciu admirałów. Minął miesiąc od powrotu eskadry i ludzie ciągle jeszcze nie mogli się nacieszyć widokiem kosmonautów, uczestników dalekiej wyprawy. Mizara, Lonisa i Tomaka uhonorowano triumfalną podróżą dookoła świata. Powtarzano co chwila i na każdym kroku: - Odzyskaliśmy wreszcie utracony spokój. Mądrość uczonych i wasza odwaga sprawiły, że znowu możemy żyć bez lęku o dzień jutrzejszy. Przy okazji niezliczonej ilości uroczystych spotkań mężczyźni mówili z dumą: - Oto jacy jesteśmy. A kobiety wtórowały: - Oto jakie jesteśmy. Kreator Sett przysłuchiwał się rozentuzjazmowanym ludziom z dobrotliwym uśmiechem. - Chwalą się - powiedział do Astera. Spacerowali po ogrodzie otaczającym Centrum Wiedzy o Kosmosie. - Codziennie wyświetlamy filmy o planecie Jowiszan, stwarzamy rzadką okazję do porównań. Życie bez kontrastów mogłoby stać się monotonne. - Co warta cnota bez grzechu - dorzucił Tiss. Podszedł przed chwilą do przyjaciół i razem kroczyli aleją rozprawiając o trzech czasach. - Czas przeszły obfitował w wydarzenia, które pieczołowicie chronić będziemy przed zapomnieniem - mówił Sett. - Czas teraźniejszy, to ten spacer po ogrodzie, jeszcze jedna okazja do jednoczenia się z naturą, do kontemplacji krajobrazu. Co powiesz o czasie przyszłym? - zwrócił się do Astera. - Ciągle i zawsze przed nami - kreator wachlował się słomianym kapeluszem. - Ciąży na nas odpowiedzialność za dalsze losy istot rozumnych. - Za błąd inżynierów genetycznych - dodał Sett. - Dzisiaj, podczas porannej toalety, po kąpieli, przyglądałem się sobie ze szczególną uwagą, i prawdę powiedziawszy zwątpiłem, czy w trakcie tworzenia mojej osoby nie popełniono licznych błędów. Spójrzcie chociażby na moje nogi - łydki ledwo dostrzegalne, stopy za duże, o udach nie wspomnę, by nie wystawiać na próbę skromności mych zacnych i wyrozumiałych przyjaciół. A ręce - kreator podwinął szerokie rękawy - żylaste, palce podobne do szponów, na szczęście mój robot pięknie obcina paznokcie. - Starannie go programuj - doradzał rozbawiony Tiss. - Cóż to dla niego znaczy: jeden palec mniej czy więcej. - Mądry Sett - odezwał się Aster - uważa, że inżynierowie genetyczni popełnili szereg błędów. - Oni również nie byli bezbłędni - do rozmowy włączył się Flamaris, który nadszedł w towarzystwie Tomaka - miejmy nadzieję, że Sett jest ofiarą minimalnych błędów. Co o tym myślisz, gościu z Innego Świata? - O błędach? - Tomak podniósł okrągły kamień. - Z punktu widzenia idealnie okrągłej i kryształowej kuli pełno w tym kamieniu błędów. Opinii kamienia o kuli nie będę powtarzał. Bardzo krytycznie ocenił jej arcyidealne kształty. „Odbija każde światło - stwierdził z dezaprobatą. - Można oślepnąć.” - A co powiesz o Ziemi, po której stąpasz w tej chwili? - zapytał Flamaris. - Ludzie żyją na cudownej planecie - mówił Tomak - tyle tu światła, ciepła, powietrza, tyle barw, tyle dźwięków. Aissa oprowadziła mnie po uliczkach starego miasta, spacerowałem z kosmonautami po bulwarach Meknes. Przechodnie na nasz widok zatrzymywali się, każdy chciał zamienić chociażby kilka słów. To zdumiewające, jak wszyscy interesują się wszystkimi. Nikt dla nikogo nie jest obojętny - Tomak umilkł. Aster zatrzymał się nagle, przymknął powieki. - Mów, dlaczego umilkłeś? Mów - prosił. - Twój głos wydaje mi się dziwnie znajomy. Tomak uśmiechnął się i otworzywszy niewielką książkę, którą wyjął z torby, począł czytać: „Humor? Co wiemy o humorze?” „Czysto ludzkie zjawisko trudne do opanowania w innych układach słonecznych. Jeszcze nie wszyscy ludzie posiadają poczucie humoru. Jest to szczególny dar, specjalna umiejętność zachowania dystansu do samego siebie, do otoczenia, do życia.” „Mózg ludzki posiada ogromne potencjalne możliwości.” „Rodziły się okrutne monstra o powierzchowności promiennych aniołów...” „Kosmos jest ożywiony i rozumny.” „Kim jest Sett?” „Kreator, mędrzec” „Rzeczywiście mądry?” „Według kryteriów ziemskich - bardzo mądry, jednak skala mądrości kosmicznej wyznacza inne oceny.” „Ludzie to przypadek mutacji szczególnej, jedynej w swoim rodzaju. Życie zgromadziło w człowieku to, co ma najlepszego, niezwykłą siłę ekspansji...” „Niech maszyny zaprogramują gigantyczne figury według wzoru. «Chcę coś robić, chcę coś mieć, chcę coś wiedzieć, chcę coś odczuwać, chcę czymś być».” „Ludzie nie uwierzyli, że me są ludźmi.” „Za mało światła, za mało słońca.” Tomak zamknął książkę. - Rozpoznałeś mój głos - powiedział do Astera. - Tak, gościmy zatem przedstawiciela Innej Strefy, innego wymiaru, istotę nie z tej Ziemi. Kreator nie czekając na odpowiedź Tomaka mówił dalej: - komplementował, a przede wszystkim ostrzegał. Już wtedy był naszym sojusznikiem. A może się mylę? - Nie - odparł Tomak - nie mylisz się. Nadawałem intermedia wykorzystując radioteleskop, który podsłuchiwał Ziemię. Rozmawiałem sam z sobą, nagrany dialog maszyny transmitowały do stacji satelitarnych, a te dalej, prosto w ucho kreatora Astera. - Czy twoi przełożeni wiedzieli, jak wykorzystujesz aparaturę, która miała ułatwić agresję? - Sądzili, że to fortel wojenny. Wyjaśniłem, że należy przekonać ludzi, iż mają do czynienia z nad-istotami, z przedstawicielami wyżej zorganizowanej cywilizacji. Usłyszeli wołanie. Nadchodził Mizar z Aissą. - Jutro - oznajmił kosmonauta - otwarcie wystawy obrazów Aissy w muzeum kosmicznym. - Serdecznie zapraszam - Aissa uścisnęła dłoń Tomaka. - Gdy patrzę na ciebie, wspominam legendę o sprawiedliwym, którego szukano w Sodomie i Gomorze. Tomak roześmiał się. - Znam tę opowieść. Wykładowcy w ośrodku przygotowawczym do wojny z mieszkańcami Ziemi zapewniali swoich słuchaczy, że Sodoma i Gomora uległy zniszczeniu w wyniku ataku nuklearnego. I była to kara za błędy. „My - mówili prelegenci - wystąpimy w podobnej roli.” - Koniec żartów! - zawołała Aissa. - Koniec spaceru, zapraszam na kolację. - Słusznie - zgodził się Sett. - Trzeba wzmocnić się, nabrać sił przed jutrzejszymi emocjami. Nad wejściem do muzeum widniał napis: WYSTAWA OBRAZÓW AISSY „POWTÓRNE STWORZENIE ŚWIATA” A pod napisem fragment z Platona wykaligrafowany złotymi literami na błękitnym jedwabiu: „Co do gatunku ptaków, mających pióra zamiast sierści, to w następstwie niewielkiego przeobrażenia wywodzi się on z ludzi pozbawionych złośliwości, ale płochych, których zaprzątają ułudy niebiańskie. Gatunek zwierząt ziemnych i zwierząt dzikich ukształtował się natomiast z tych ludzi, którzy w ogóle nie przykładają się do filozofii. W następstwie bowiem tego nawyku, ich przednie kończyny i głowy skłoniły się ku ziemi, pociągnięte przez swe z nią powinowactwo. Ich czaszka wydłużyła się i przyjęła rozmaite kształty. Oto dlaczego ten rodzaj istot zaczął się ponadto rodzić z czterema nogami. Co do najbardziej tępych spośród nich, to tym, które zupełnie rozciągnęły swe ciało na ziemi, jako że nogi nie były już im na nic zdatne, bogowie nakazali rodzić się bez nóg i pełzać po ziemi. Czwarty wreszcie gatunek zwierząt, mianowicie gatunek zwierząt wodnych, powstał z największych głupców i nieuków. W ten sposób powstał bezlik ryb i ślimaków, żyjących w wodach. Jeszcze nawet w czasach obecnych w ten sposób żywe istoty przeobrażają się jedne w drugie i ulegają przemianom, zależnie od tego, czy zyskują, czy też tracą na rozumności lub tępocie.” - Na progu wita nas żart Platona - ucieszył się Sarmen, który specjalnie przyjechał z Australii. Mimo licznych i uciążliwych zajęć, mających przywrócić na tej ziemi ład i normalne życie, strażnik Południa znalazł czas. - Kiedyż ja ostatnio byłem na wernisażu - zastanawiał się. - Naprawdę nie pamiętam. - A ty? - Aissa dotknęła wskazującym palcem zamyślonego Tomaka. Stali przed płótnem wyobrażającym bazę księżycową. - Po raz pierwszy w życiu oglądam obrazy. - Ładne? - zapytał Lonis. - Zadziwiające. - Ani w domach, ani w biurach, ani na uczelniach planety Jowi nie zauważyłem żadnych obrazów, rysunków - przypomniał sobie Mizar. - Nie słyszałem też muzyki. Tomak milczał, Aissa wskazała drugi obraz mówiąc: - Portret herosa. - Czyli Mizar wyidealizowany - dokończył Sett. - Wypiękniał w Kosmosie. Oto przykład, mój drogi, złośliwości pozytywnej. - Obraz trzeci „Walka Gigantów” - przeczytał kreator Tiss. - Dzieło pełne ekspresji. Czwarty - „Pochwała Kosmosu”, piąty - „Planeta Negatywu”. Po godzinnej wędrówce po salach muzeum Aissa wprowadziła gości do pustego pokoju. Przez otwarte okno przenikał gwar. - I ostatni obraz - Aissa wychyliła się przez okno. - Spójrzcie, dzieci rysują na kamiennych płytach. Temat rysunku: „Powtórne stworzenie świata”. - A twój obraz? - zapytał Aster. - Widok tego dziedzińca i rysujących dzieci. Tuż przed północą kreator Tiss odwiedził Astera, by porozmawiać o gościu z innej planety. - Co myślisz o Tomaku? - Nie myślę, obserwuję. - Jakie wywarł wrażenie na innych kreatorach? - Bardzo dobre. - Ale postanowiono zajrzeć do jego wnętrza? - Co to znaczy? - zaniepokoił się Aster. - Dyskretnie został prześwietlony. - I co? - I nic. - Czego się spodziewano? - Może skomplikowanej maszynerii, może bomby neutronowej w miejscu serca. - Okazało się jednak, że to istota ludzka. - Prawie ludzka - poprawił Tiss. - Za chwilę zaspokoję twoją ciekawość. - Kreator wyjął z koperty zdjęcia. - Spójrz: płuca, serce, wątroba, żołądek, wszystko jak trzeba, a tutaj - podniósł wyżej fotografię - tu, wzdłuż kręgosłupa jakby powój, widzisz? - Fantastyczne. - Cienka łodyga wije się po kręgosłupie, im wyżej, tym cieńsza i bardziej rozgałęziona, aż niknie u podstawy czaszki. - I cóż to za fenomen? - Nie wiem. Czy mógłbyś obudzić astrobotanika Di? Widziałem ją wczoraj na wystawie Aissy. - Zbliża się północ. - Im szybciej rozwikłamy tę zagadkę, tym lepiej. Aster obudził pierwszego asystenta, który obudził swego zastępcę, ten uruchomił dyżurnego robota. Maszyna okazała się najodważniejsza i śmiało wkroczyła do sypialni astrobotanika Di. - Kreator Aster wzywa do siebie - wybrzęczał robot i cofnął się. Di otworzyła prawe oko. - Mamy kłopoty z Tomakiem - wyszeptał konfidencjonalnie robot. - Dokonano zdumiewającego odkrycia. - Dobrze zaprogramowany mechanizm - wymruczała Di i otworzyła lewe oko. - Wyjdź! Muszę ubrać się, nie stanę przed kreatorem w piżamie. Di wkroczyła do biblioteki Astera w nie najlepszym humorze. - Normalni ludzie o tej godzinie... - zaczęła, ale umilkła spojrzawszy na Tissa, który rozkładał na stole zdjęcia. - Rzuć okiem na te fotografie - poprosił. - To zdjęcia ukazujące wnętrze Tomaka. Interesuje nas ten powój oplatający kręgosłup. - Powój? - Di pochyliła się nad zdjęciami. - Dlaczego powój? Powój ma liście dłuższe, nie takie okrągłe. - Ale te są podobne do powoju? - Odrobinę. Pierwszy raz w życiu widzę coś podobnego. Przecież tego nie można włożyć, wstawić, taki zabieg chirurgiczny jest niemożliwy, z tym trzeba się urodzić. Spójrzcie, jak to szczelnie oplata kręgosłup. Za mądre dla mnie. Poproście neuroanatoma, egzobiologa i bo ja wiem jeszcze kogo. Następnego dnia kilkunastu specjalistów obejrzało zdjęcia. - Wzbogacony rdzeń kręgowy. - Rodzaj wewnętrznej anteny. - Szósty zmysł. - Z neuronu ruchowego wybiegają liczne, rozkrzewiające się gałązki, tak zwane dendryty - tłumaczył ekspert-neuroanatom - z komórki wybiega również w punkcie zwanym wzgórkiem aksonu długie włóknoakson, które rozgałęzia się często w postaci drzewa aksonowego. - Precyzuj - odezwał się Aster. - Nie potrafię. Ta łodyga oplatająca kręgosłup być może uzupełnia układ nerwowy, wzmacnia cały system. Neurochirurg mógłby więcej powiedzieć. - No cóż - powiedział Tiss - nie zamierzamy operować gościa z innej planety. - Zapytajmy go - zaproponował Flamaris. - Niech sam wyjaśni. - Przyznamy się w ten sposób do daleko posuniętej niedyskrecji. Przybycie Sarmena przerwało dyskusję. - Nad czym tak gorąco rozprawiacie? - zapytał. - Nowe zmartwienie? - Zgadłeś - odrzekł Aster i pokazał strażnikowi Południa fotografie. - Tomak niejednokrotnie jeszcze zadziwi najmądrzejszych. Wczorajszej nocy stacje satelitarne współpracujące z Centrum Wiedzy o Kosmosie przechwyciły fragment nieznanej melodii. Był to zaszyfrowany telegram kosmiczny. - Kto? Skąd? Kiedy? - padały pytania. - O pierwszej w nocy - odparł Sarmen. - Dokładnie o tej godzinie odlatywałem do strefy europejskiej. Na najwyższym tarasie Centrum stał Tomak. Nie zwrócił uwagi na przelatujący pojazd. Pomyślałem: „Nie może zasnąć, to zrozumiałe, podziwia rozgwieżdżone niebo, księżyc w pełni i panoramę miasta”. W tym momencie pilot pojazdu zawołał: „Zakłócenia elektromagnetyczne. Automatyczny nawigator stracił zupełnie orientację. Pod nami znajduje się silne źródło promieniowania”. „Pod nami wieża Centrum - odpowiedziałem - a na jej szczycie gość z innej planety”. „Oto źródło zakłóceń - stwierdził pilot. - Skierowałem obiektyw kamery na taras. Przyjrzyj się uważnie, gość emanuje silnym światłem. Kto nastawił muzykę?” „Nasze radio transmituje melodię nadawaną z Ziemi” - odrzekł radiooperator. - Czy rozszyfrowano melodię? - zapytał Tiss. - Tak, w dziewięćdziesięciu procentach. - Sarmen rozwinął pasek papieru. - Trzy wyspecjalizowane komputery pracowały nad rozwiązaniem szyfru. Dwie godziny... - Czytaj! - przerwał Aster. „LUDZIE NALEŻĄ DO WIELKIEJ KOSMICZNEJ RODZINY ROZPOCZĘŁA SIĘ NAJTRUDNIEJSZA FAZA MOJEJ MISJI UŁATWIĆ KONTAKTY UKŁAD SN 23777 NIE BUDZI OBAW MOŻLIWOŚCI ZMIANY ORBIT PLANET I KSIĘŻYCÓW MINIMALNE MIESZKAŃCY ZIEMI AUTENTYCZNI TWÓRCY BADACZE KONSTRUKTORZY ZASŁUGUJĄ NA PRZYSPIESZENIE 78LW8001...” - tego nie mogliśmy rozszyfrować, podobnie jak kilku jeszcze dźwięków, które prawdopodobnie są znakiem rozpoznawczym autora kosmicznej depeszy. Pierwszy przemówił Aster. - A więc jednak gościmy na Ziemi nadistotę. - Kto odebrał ten telegram? - zapytał Tiss. - Adresat egzystuje poza naszym Układem Słonecznym. - Sarmen podszedł do mapy nieba. -Gdzieś tutaj, w pobliżu Aldebarana. - A może w pobliżu Jowisza? - Aster ciągle jeszcze nie dowierzał. - Nie, na pewno nie - zapewniał Sarmen. - Sprawdziliśmy dokładnie. To zupełnie inny kierunek, inna strefa i o wiele dalej. - Dziesięciu kosmonautów do kreatora Astera. Czy mogą wejść? - Był to głos kobiety. Tiss uśmiechnął się do przyjaciela. - Wreszcie zaangażowałeś żywą sekretarkę - powiedział. - Znakomity pomysł. Komputery są nudne, roboty jeszcze nudniejsze. Moi sekretarze brzęczą, terkoczą, mrugają kolorowymi lampkami i bez względu na pogodę budzą mnie bez litości o siódmej rano. - Nieludzkie - współczuł Aster. - Goście czekają. Chyba ich przyjmiesz? - Przyjmiemy - Aster otworzył drzwi, sekretarka otworzyła szeroko oczy. - Wchodźcie, wchodźcie - zapraszał kreator. - Miła niespodzianka. Pięć par kosmonautów i Tomak. - Nie umiem liczyć do dziesięciu - przyznała wyraźnie speszona sekretarka. - Dziesięciu kosmonautów plus były główny operator - mówił szybko Amazis. - Nie zabierzemy wam wiele czasu. Wybieramy się w podróż dookoła Ziemi, Tomak powinien poznać starą planetę. - W strefie Ameryki Południowej rozpoczyna się właśnie karnawał - przypomniała Emilia. - Odwiecznym zwyczajem będziemy tańczyć na ulicach. Prosimy o pozwolenie. - Życzę wam przyjemnej zabawy - odpowiedział Aster, wywołując eksplozję radości. - Jak sądzisz - zagadnął Tissa, gdy rozbawione towarzystwo zniknęło za drzwiami - czy Tomak dobrze będzie się bawił? - Nie mam najmniejszych wątpliwości. To na pewno jego pierwszy karnawał. - Czy powinienem czuwać nad zdrowiem gościa? - spytał Sarmen. - Bądź o niego spokojny - Aster ujął pod ramię strażnika Południa. - Nikt nie wyrządzi mu krzywdy. - A on? - Udowodnił swoją przychylność - powiedział Tiss. - Wiele mu zawdzięczamy i w tym, co mówię, nie ma najmniejszej przesady. - Udowodnił swoją życzliwość - dodał Aster - absolutnie bezinteresowną życzliwość. - Udowodnił swoją przyjaźń - rzekł Tiss. - Nikt nie powinien w to wątpić. Czy coś mówiłeś? - Myślę o przyszłości - odparł Sarmen. - Nadejdzie dzień, kiedy nasz gość opowie o Czasie Przyszłym Ziemi - Aster uśmiechnął się do przyjaciół - i o swoich kontaktach z wyższymi sferami Kosmosu. Ale to już zupełnie inna historia. Poznań., styczeń 1979