Jim Cowan Ostrze rozumu Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach. Jakpokazuje ta przewrotna i błyskotliwie opowiedziana historia, Bóg może kryć się w liczbach. Debiutujący pisarz Jim Cowan ma na swym koncie kilka opowiadań opublikowanych w czasopiśmie „Century „oraz w czasopiśmie „InterText” ukazującym się w Internecie. Jedno z nich zostało zamieszczone w antologii najlepszych tekstów w sieci eScene. Jim Cowan mieszka w Bethlehem w Pensylwanii. Kiedy tu trafiłem, pielęgniarki błędnie napisały moje nazwisko. Na kawałku różowego papieru zanotowały C-A-X-T-O-N i przypięły go na wierzchu nowego, błyszczącego aluminiowego segregatora. Zdarzyło się to cztery lata temu. Teraz metalowa okładka jest powyginana i porysowana, a plik papierów bardzo gruby. To będzie ostatnia z naszych wielu nocnych rozmów. Jak zwykle wyciągam się w piżamie w wygodnym starym fotelu stojącym przy otwartych drzwiach do ogrodu. Widzę stąd blask księżyca padający na trawniki, a niosący woń kwiatów powiew delikatnie porusza zasłonami. Wyłaniasz się z mroku ciepłej nocy, odpinasz pas z narzędziami, siadasz w kącie na kanapie i wybierasz sobie pomarańczę z mojej misy z owocami. Potrafimy tak rozmawiać godzinami. Czasami wzywają cię do naprawienia cieknącego kurka albo wymiany korka. Zapinasz wtedy z namaszczeniem pas i wychodzisz w noc, powoli, kierując się do tego lub tamtego budynku. Nigdy nie załatwisz sprawy dobrze, jeśli się będziesz spieszył, stwierdziłeś. Pamiętam, co mi kiedyś powiedziałeś: szukaj najprostszych przyczyn, nie dopatruj się żadnych tajemnic, i od razu naprawiaj wszystko dokładnie, inaczej pielęgniarki po prostu zawołają cię jeszcze raz. Wiele się od ciebie nauczyłem, Pete. Więcej niż przypuszczasz. Pamiętasz, jak się poznaliśmy, pierwszej nocy, którą tutaj spędziłem, i jak mnie rozśmieszyłeś? Pozostali pacjenci spali, pielęgniarki jadły posiłek w pokoju socjalnym. Ja siedziałem w świetlicy. Telewizor był włączony, ale stacja przestała nadawać. Gapiłem się w szary śnieg na ekranie i wsłuchiwałem w słaby szum płynący z głośników. - Cześć - powiedziałeś. - Jestem Pete. Tyle już wiedziałem, bo imię to było wyszyte czerwoną nitką na przodzie twojego błękitnego kombinezonu. Nie odgadłem natomiast, że jesteś mechanikiem z trzeciej zmiany i że staniemy się przyjaciółmi. Machnąłeś rękaw stronę pokoju socjalnego i zapytałeś, czy potrafię określić, jaka jest różnica pomiędzy pielęgniarką z nocnej zmiany a słoniem. - Nie. - Jakieś siedem funtów. Uśmiechnąłem się. Szczerze mówiąc, nie był to najlepszy dowcip. Ale w tamtym okresie życia myślałem, że już nigdy więcej się nie zaśmieję. Właśnie wylali mnie z pracy przy superkoliderze, zaraz po tym, jak dostałem wiadomość od Boga... Ale wrócę do tego później. Obiecałem ci, że opowiem całą historię zanim wyjdę. Kiedy za godzinę wzejdzie słońce, będziesz wiedział wszystko. A za następną godzinę, dokładnie o siódmej rano, stanę się wolnym człowiekiem, wypuszczony mocą wyroku tego samego sądu, który mnie tu zesłał. Ilu ludzi może się pochwalić, że zostali oficjalnie uznani za normalnych? Moja walizka jest już spakowana. Nie zawsze mieszkałem w tym ślicznym narożnym pokoju, z oknami od podłogi do sufitu. To nagroda za staż i dobre zachowanie. Będę za nim tęsknił. Przez ostatnich kilka miesięcy z taką przyjemnością przesiadywałem tu z książką. A kiedy zmęczyło mnie czytanie, patrzyłem na grafikę van Gogha. Na ścianie nad łóżkiem widać blady ślad w miejscu, gdzie wisiała. Na przepustce z okazji ostatniego dnia pobytu kupiłem na poczcie pudełko do przesyłek w kształcie tuby, żebym wyjeżdżając stąd mógł zabrać ją ze sobą. W słoneczne dni chodziłem na spacery. Włóczyłem się po trawnikach albo po żwirowych alejkach pomiędzy drzewami. Zawsze lubiłem przyglądać się budynkom z bladobrązowej cegły, są tak masywne w swojej instytucjonalnej niewzruszoności. Przywracały mi poczucie bezpieczeństwa. Ale muszę opuścić to miejsce. Tak postanowił sąd i oto jestem gotów do wyjazdu. Mieszkam na parterze, jednak w moich oknach nie ma krat. Nocą w każdej chwili mogłem otworzyć okno i przez tak zwany Wschodni Trawnik iść w przejrzystym świetle księżyca do ciemnej linii drzew znaczącej drogę, biegnącą o milę stąd. Po przeciwnej stronie drogi rozciągają się płaskie pola teksańskiej bawełny. W dali za nimi leży horyzont. Miejsce, gdzie kończy się ziemia i zaczyna niebo. Tak to sobie przynajmniej wyobrażamy. Wyobrażamy sobie. Czy to znaczy, że istnieje taka linia, że niebo i ziemia nigdy, przenigdy się nie spotykają? Tak powiedział Akwinata. A może wyobrażamy sobie należy rozumieć w ten sposób, że nie ma linii, nie ma podziału między niebem i ziemią? Celem moich badań było właśnie poszukiwanie punktu zetknięcia się nieba z ziemią. I przez to nabawiłem się kłopotów. Spekulacje filozoficzne stają się czasem niebezpieczne, potrafią doprowadzić do obłędu. Może już raczej człowiek powinien spędzać życie naprawiając krany, niż próbując wniknąć w myśli Boga. W każdym razie w moich oknach nie ma krat. Codziennie dowodzę, że jestem przy zdrowych zmysłach, zostając tutaj. Będę tęsknił za tym pokojem. Lubiłem popołudniami siadywać z książką przy oknie. Kiedy zmęczyło mnie czytanie, patrzyłem na trawniki, przyglądałem się wariatom, którzy spacerowali w słońcu, zamiast trzymać się cienia. Czy zauważyłeś, że ludzie szaleni zawsze bardzo powoli się poruszają? Myślałeś pewnie, że wloką się noga za nogą, bo nie mają dokąd iść, na cóż więc pośpiech. Ale prawda jest taka, że bycie szalonym pochłania tyle energii, że nie starcza jej już na resztę ciała. Z maniakami to oczywiście inna sprawa, ale oni wszyscy siedzą pod kluczem i nie mogą spacerować po trawie. Ostatnio zacząłem się bardzo interesować tego rodzaju zagadnieniami, dotyczącymi umysłu. Jak pracuje mózg i tak dalej. Dużo czytałem o fizycznych podstawach procesu myślowego, o neurobiologii. Weź na przykład tę pomarańczę, którą trzymasz w ręce, Pete. Widzisz pomarańczową kulę, czujesz dołeczki w jej woskowatej skórce. Wyobraź sobie teraz cichy odgłos rozrywania towarzyszący obieraniu, tryskający sok, gdy odgryzasz kawałek, spróbuj poczuć kwaśny smak, słodką cierpkość na języku. Ślinka napływa ci do ust, Pete? To dlatego, że twój mózg wytwarza obraz, myślowy model tych doznań wewnątrz twojej głowy. Jest on tak silny, że nie potrafisz powstrzymać napływu śliny. Taki obraz stanowi roboczy model rzeczywistości, pozwala ci przeanalizować sytuację, planować, testować alternatywne strategie, działać, przetrwać. Takie modele nas kreują. Niektóre umysły generująjednak dziwaczne modele świata i te umysły być może są zwichnięte. Nie wiem. Ale wiem, że jednym z rodzajów szaleństwa jest brak świadomości, iż nigdy nie poznamy niczego poza modelem. No dobrze, lepiej już przejdę do rzeczy. Po prostu ci to opowiem. Moje badania rozpoczęły się, gdy miałem zaledwie trzy lata. Oglądałem Ulicę Sezamkową, uczyłem się z niej liter i cyfr, jak wszystkie dzieci. Pamiętasz to? Każdy program był sponsorowany przez trzy litery i jedną cyfrę. Nie pamiętasz? Pewnie urodziłeś się trochę za wcześnie. W każdym razie moją ulubioną literą był X, a ulubioną cyfrą sześć. W nazwisku miałem już X i chciałem też mieć sześć. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, po prostu mnie olśniło, że nazywam się właściwie C-A-X-6-T-O-N. Sześć było oczywiście nieme, tak jak nieme E, które, jak odkryłem, czaiło się na końcu niektórych wyrazów. Trzy lata później poszedłem do szkoły. Pierwszego dnia pochwaliłem się nauczycielce, że umiem przeliterować i napisać swoje nazwisko. - Pokaż mi - powiedziała. Napisałem je. C-A-X-6-T-O-N. 4 - Najlepsze opowiadania... 49 - Sześć jest nieme - powiedziałem. Miałem kłopoty z wymową, więc zapewne brzmiało to jak „Seść jes nieme, pani Kasu”. - Bardzo dobrze, tylko że tam nie ma szóstki. Kazała mi to napisać bez szóstki. Chwilę później podniosłem głowę znad zeszytu, a ona wpatrywała się we mnie, jakbym był jakimś dziwnym okazem. W tamtym okresie rodzice dużo się kłócili. Pewnego razu opowiedziałem tacie o niemym sześć. Kiedyś, przepraszając w kuchni mamę po kolejnej awanturze, powiedział: „Nasz dzieciak jest bystry, ale dziwak z niego, jak ze mnie. Oznajmił mi, że ma w nazwisku szóstkę, pomiędzy X i T. Dziwne. Mnie też czasami się zdawało, że tam powinno być sześć”. Roześmiał się, ale mama nie przestała płakać. Któregoś dnia tata odszedł. Mama zaczęła chodzić do kościoła i zabierała mnie ze sobą. Kiedy pastor mówił modlitwę, powinniśmy wszyscy mieć zamknięte oczy. Czasami podglądałem. Pastor miał otwarte oczy i wpatrywał się w belki sufitu. Pomyślałem, że tam w górze jest Bóg, ale ani razu nie odważyłem się spojrzeć i zobaczyć Go. Miałem nadzieję, że Bóg sprowadzi tatę z powrotem. Jednak nie zrobił tego. Tatuś nigdy nie przyjechał zobaczyć się ze mną. Nigdy. Ale Bóg przemawiał do mnie czasami. Potwierdził, że w moim nazwisku po X naprawdę jest sześć. Dziadek ze strony mamy kupił mi na dziesiąte urodziny „Monopol”. Lecz mama szybko zmęczyła się graniem ze mną, a nie miałem nikogo innego. Pamiętam to deszczowe popołudnie, kiedy wymyśliłem własną grę. Zrobiłem wykaz liczb od dwóch do dwunastu, w przypadkowej kolejności. Potem rzucałem dwiema kostkami. Pomyślałem, że jeśli uda mi się w jedenastu rzutach uzyskać te same liczby i w tej samej kolejności, co w wykazie, to tata wróci do domu. Grałem w to ciągle w wolnych chwilach, całymi latami. W liceum odkryłem, że szansa otrzymania jedenastu liczb we właściwej kolejności jest jak jeden do 2 853 670 611. Takie były szansę na powrót taty do domu. Evelyn poznałem w młodszych klasach liceum, w poczekalni szkolnego psychologa. Później odkryliśmy, że postawiono nam tę samą diagnozę: borderline schizofrenia. Łączyło nas jeszcze jedno podobieństwo: dziewczyna była chuda i piegowata. Ojciec Evelyn uczył matematyki w szkole państwowej. Oboje wiedzieliśmy, że jesteśmy bardzo inteligentni. Nie myliliśmy się. Na koniec liceum otrzymaliśmy najwyższą liczbę punktów. Z matematyki oczywiście. W młodszych klasach liceum zacząłem nosić długie włosy i tak już zostało. Kiedy poszedłem do college’u, zapuściłem wąsy. Fu Manchus pewnie wciąż jeszcze są niemodni, aleja to lubię. Evelyn dostała od ojca na urodziny jeden z pierwszych komputerów apple II plus. Miał procesor motorola 6502, 48KB pamięci, czarno-biały monitor i stację dysków 128KB. Po szkole chodziłem do niej i razem majstrowaliśmy przy apple’u. Pisaliśmy programy w języku o nazwie Applesoft Basic. To był okropny język, ale wtedy uważaliśmy go za cudowny. Apple posiadał generator liczb losowych. Wpisanie polecenia RND(l) powodowało otrzymanie losowej liczby z przedziału zero-jeden. Funkcja RND(26) dawała liczbę z zakresu od zera do dwudziestu sześciu, a funkcja INT[RND(26)] zapewniała, że wylosowana liczba będzie całkowita. Łatwo było napisać program, gdzie 1-A, 2=B i tak dalej. Nie zawracaliśmy sobie głowy znakami przestankowymi. Nazwaliśmy nasz program „Małpa motoroli” i badaliśmy słuszność hipotezy, że jeśli pozwolimy małpie funkcjonować przez dłuższy czas, to w końcu wypisze na ekranie dzieła Szekspira. Apple potrzebował około czterech godzin, żeby zapełnić jedną dyskietkę „tekstem losowym”, jak to nazywaliśmy. Kiedy program był gotowy, Evelyn zaczęła włączać małpę przed pójściem spać, zmieniać dyskietkę rano i włączać jeszcze jedną kolejkę przed wyj - ściem do szkoły. Jej mama martwiła się o rachunek za prąd. Powiedziałem więc jej, że samo włączanie apple’akosztuje więcej energii, niż zostawienie go działającego na tydzień. Po szkole przeglądaliśmy tekst losowy. Patrzyliśmy, jak przewija się na ekranie, szukaliśmy znajomego słowa albo nawet fragmentu zdania. Po pierwszej kolejce zmieniliśmy funkcję na INT[RND(27)], za 27 podstawiając spację. Czytanie przewijającego się tekstu bez spacji pomiędzy wyrazami było niemożliwe. Powiedziałem: wyrazami? Otrzymywaliśmy linijki mniej więcej takie: GMJRDBRKMHDNFWVYNVEOQFFVH Po drugiej kolejce zamieniliśmy polecenie na INT[RND(31)], i wszystkim pięciu dodatkowym znakom przypisaliśmy spację - W ten sposób ciąg liter został podzielony na kawałki przypominające długością słowa: GMJRD BRKMHDNF WVYNVE OQ FFVH Jak widać, dodanie większej ilości spacji nie na wiele się zdało. Miesiące płynęły, a ja zacząłem sobie powoli uświadamiać, że dopatrywanie się znaczenia w tekstach losowych apple’a przypominało szukanie w skrzynce listu od taty. Widzisz, wers Szekspira zawiera około trzydziestu liter. Szansę otrzymania nawet jednej jedynej linijki jego dzieł przedstawiają się jak jeden do liczby pięćdziesięciocyfrowej. Ale wyliczyliśmy to z Evelyn dopiero pod koniec liceum. Raz odkryliśmy coś, co wydawało się fragmentem tekstu o fizyce opublikowanego w roku 2247, ale nie mogliśmy go zrozumieć. Taki był więc pierwszy etap moich badań, etap applesoft basica, małpa wersja 1.0, można rzec. O wiele później dowiedziałem się, że nie istnieje nic takiego, jak generator liczb losowych, i że trudziliśmy się zupełnie daremnie. Wstąpiłem do college’u w Bostonie. Był to rodzaj szkoły technicznej nad Rzeką Charlesa. Nie byłem jedynym studentem z ośmiuset punktami z matematycznego tekstu. Jako specjalizację podstawową wybrałem informatykę. Evelyn studiowała w jakiejś innej uczelni. Nigdy już nie zaprzyjaźniłem się z nikim tak jak z nią. Nigdy nie spotkałem nikogo innego, kogo autentycznie obchodziłyby rozważania, czy odkrywaliśmy teksty losowe, czy też je tworzyliśmy. Z Evelyn spieraliśmy się o to przy klawiaturze apple’a całymi godzinami. Ja czułem, że je odkrywamy, ona była za tworzeniem. Zgadzaliśmy się jednak, że Newton odkrył rachunek różniczkowy i całkowy, podczas gdy Szekspir stworzył „Hamleta”. Pewnego dnia w Bostonie nastąpiło częściowe zaćmienie słońca. Kiedy to się stało, szedłem właśnie zatłoczoną ulicą. Grupka dzieciaków patrzyła na słońce bez ochrony dla oczu. Garstka dorosłych postępowała równie głupio. Wziąłem kawałek tektury ze sterty ma- kulatury leżącej na krawężniku. Długopisem zrobiłem pośrodku małą dziurkę. Podniosłem karton nad głowę. W jego cieniu na chodniku światło przedostające się przez otwór utworzyło jasny obraz pożeranego słońca. Ludzie zgromadzili się dookoła mnie i wpatrywali w chodnik. Wspiąłem się na kilka schodków, żeby powiększyć obraz. Dzieci cieszyły się, a dorośli zaczęli klaskać. Zacząłem wyjaśniać im pewne aspekty mechaniki ciał niebieskich, ale właśnie wtedy wszyscy w tłumie musieli już iść. Prawdopodobnie dlatego, że minęła pora ich lunchu. Następnego dnia wcześnie rano zadzwoniła mama z wiadomością, że tata nie żyje. „Ciężarówkaw fabryce rozjechała go na wstecznym biegu. To był koszmarny wypadek”. Poczułem odrętwienie. Poczułem odrętwienie. To ciekawe, że używamy tego samego czasownika do wyrażenia odczucia dostarczanego przez zmysły: poczułem gorąco, jak i do wyrażenia stanu emocjonalnego: poczułem odrętwienie. W języku są ukryte prawdy o nas samych. W tym wypadku, Pete, tajemnica brzmi następująco: obwody nerwowe, przetwarzające odczucia, to te same obwody, które produkują emocje. Różnica między odczuciem a emocjąpoleganatym, że informacja płynie w przeciwną stronę. Emocja to nic innego niż odwrócone odczucie. Wiesz, że się boisz, bo serce ci łomocze, dłonie się pocą i zasycha ci w ustach. Samo słowo „emocja” wywodzi się z łaciny i oznacza tyle co „poruszać się ze środka na zewnątrz”. Emocja to po prostu odczucie, które generuje sam człowiek. Na pierwszym roku college’u zapisałem się na przedmiot o nazwie „podstawy matematyki” i dowiedziałem się, że zbudowanie maszyny naprawdę generującej liczby losowe jest niemożliwe. Ty zarabiasz na życie, naprawiając zepsute mechanizmy. Pewnie masz wrażenie, że wszechświat jest przypadkowy, a nawet wiąże się z tym jakaś złośliwość. Ale poważni matematycy bez wyjątku wiedzą, że nie ma takiego matematycznego triku, takiego równania, które mo- głoby wygenerować prawdziwie losowy ciąg liczb. Evelyn i ja nie mieliśmy pojęcia, że „Małpa motoroli” była z góry skazana na niepowodzenie. Wszechświat nie jest wielkim mechanizmem, zręcznie zbudowanym przez Kosmicznego Zegarmistrza. Nie jest też ruletką, gdzie atomy obijają się bez ładu jak białe kule, wyznaczając nasz los na podstawie czystego przypadku. Nie. Wszechświat jest czymś innym, czymś pośrednim, czymś dziwnym, w pełni numerycznym, co pozostaje całkiem nieprzewidywalne. Wlej na przykład szklankę wody do oceanu i odczekaj kilka lat, aż woda ta wymiesza się z całą jego objętością. Idź ponownie na plażę i napełnij szklankę. Woda, którą zaczerpniesz, będzie zawierała kilka molekuł wody, wlanej przez ciebie do morza dziesięć lat temu. Dziwisz się? Wyjaśnienie jest proste. Jedna szklanka wody zawiera dużo więcej molekuł niż ma ich cały ocean. Zdumiewające, co można zrobić z liczbami. Szczególnie z dużymi liczbami. Na podobnej zasadzie każda szklanka wypitej przez ciebie wody zawiera molekuły z tej, która kiedyś znajdowała się w ciele Jezusa Chrystusa. To matematyczny dowód Komunii Świętej. Nie żebym kiedykolwiek przejmował się zbytnio Jezusem Chrystusem. Ja lubię mistykę. Wolę doświadczać Boga bezpośrednio, coś w tym stylu. Komunia Wielkich Liczb. Przekonasz się, co miałem na myśli. Po śmierci taty wielki eksperyment mojego życia wkroczył w fazę białego szumu. Okres białego szumu tak naprawdę rozpoczął się wtedy, kiedy koleś z pokoju naprzeciwko kupił sobie nowy telewizor, a stary, dwunastocalowy, czarno-biały, oddał mnie. W budynku sypialnym nie podłączono kablówki, odbiór był więc kiepski, ledwie kilka kanałów ze słabym obrazem, a na reszcie stacji tylko dużo śniegu. To właśnie podsunęło mi pomysł. Kiedy widzisz śnieg na głuchym kanale, twój telewizor odbiera kosmiczne promieniowanie tła pozostałe po Wielkim Wybuchu. Dziwne, ale piękne. Co noc możesz we własnym domu oglądać Akt Stworzenia. W składzie radiowym kupiłem trochę części elektronicznych za dwadzieścia dolarów. Widziałeś kiedyś te półki pełne sprzętu w bla- dobłękitnych bąblowatych opakowaniach wiszące z tyłu sklepu, tam, gdzie zaglądają tylko faceci? Dostałem u nich jeden scalony konwerter analogowo-cyfrowy, w komplecie ze schematem rozkładu wyprowadzeń, zestaw rezystorów i kondensatorów luzem, dwunastowoltowy zasilacz i czystą płytkę drukowaną do zmontowania obwodu, jaki zamierzałem zbudować. Na wejściu podłączyłem wzmocniony sygnał radiowy z układu strojenia telewizora. Wydłubałem go w całości z obudowy i wmontowałem na płycie peceta. Wyjście częstotliwości radiowej strojenia było połączone sześciocalowym koncentrycznym kablem z konwerterem analogowo-cyfrowym. Nastawiłem go na głuchy kanał i na wyjściu konwertera A/C na płytce montażowej otrzymałem losowy ciąg liczb. Naprawdę losowy. Miałem wtedy komputer PC-AT z procesorem intel 286 12 megaherców, 40MB twardego dysku, dwie stacje dysków. Najnowsze osiągnięcie techniki na owe czasy. Przepisałem „Małpę motoroli” w Turbo Pascalu Borlanda, tak żeby mogła działać na IBM-ie. Wersja 2.0. Połączenie płytki montażowej z portem szeregowym komputera długo nie chciało działać. Ale w końcu mi się udało. Pete, rozumiesz, co to oznacza? Łapałem biały szum, część przypadkowego szumu Wielkiego Wybuchu, pozostałość z początku czasów. Strojenie telewizora go wzmacniało, konwerter A/C zamieniał w ciąg bitów, który był wtłaczany do komputera i tam przekładany na ciąg liter. Produkt końcowy, tekst losowy, pozostawał zapamiętywany na twardym dysku. Wersja 2.0 małpy przyniosła pewne rezultaty. Wciąż jeszcze mam w pamięci najbardziej zdumiewający tekst, jaki odkryłem, lub, jak chciała Evelyn, stworzyłem. Oto on: Jedną z największych niespodzianek w historii nauki był fakt, że koniec dwudziestego wieku wyzna- czył koniec epoki rozumu, śmierć czterechsetletnie- go marzenia racjonalistów z doby Oświecenia. W tych schyłkowych latach rozum sam wyznaczył sobie gra- nice. Myśliciele spostrzegli, że wszechświat zawiera dla niego bariery nie do przełamania. Prędkości więk- sze od prędkości światła nie są możliwe i na tej sa- mej zasadzie pewne aspekty wszechświata są po pro- stu niedostępne rozumowi. Myśl ta nie była nowa. W połowie stulecia dalekowzroczny filozof Wittgen- stein napisał: Kiedy wyczerpałem wymówki, dotarłem do funda- mentów i mój szpadel się wygiął. W dwudziestym wieku nauka natknęła się na serię fundamentalnych, zmyślnie skonstruowanych, nieprze- niknionych tajemnic. Z wolna do wszystkich docierała prawda słów Wittgensteina. Inny tekst, o ile pamiętam, brzmiał następująco: Kolejne płótno formatu trzydzieści. Kolor decydu- je tu o wszystkim. Tym razem to po prostu moja sypial- nia. Ściany bladofioletowe. Podłoga z czerwonych ka- fli. Drewno łóżka i krzeseł ma żółtawy kolor świeżego masła, a poduszki delikatnej cytrynowej zieleni. Narzuta szkarłatna. Okno zielone. Toaletka pomarańczowa, miednica błękitna. Drzwi lila. Kiedy po chorobie oglą- dałem swój e obrazy, Sypialnia wydała mi się najlepsza. Poszperałem trochę i odkryłem, że były to fragmenty listów van Gogha do jego brata Theo. Natchnęło to Evelyn myślą, że moglibyśmy odkryć ten tekst jeszcze raz, w oryginale, po holendersku. Zastanawialiśmy się, ileż to tajemnic wypisuje małpa w językach nam nie znanych, w językach dawno martwych albo w takich, które dopiero zostaną stworzone. Ale nie mieliśmy żadnej możliwości sprawdzenia tego. Van Gogh popełnił samobójstwo w kilka miesięcy po namalowaniu swojej sypialni. Apple miał czarno-biały monitor, ale IBM posiadał tryb graficzny z podstawowymi kolorami, rozdzielczość 640x480. Chyba szesnaście kolorów. To poddało nam pomysł zaprogramowania małpy opartej na pikselach, która zamalowywałaby ekran losowymi kolorowymi kropkami. Wiedzieliśmy, że możemy stworzyć, czy odkryć, obraz, jaki van Gogh by namalował, gdyby nie odebrał sobie życia. Ale projekt pikselowej małpy nigdy nie ruszył z miejsca. Zawsze dziwiło mnie, że człowiek wpada na ten sam pomysł, wychodząc z różnych punktów. Jak gdyby ta idea znajdowała się gdzieś poza, czekając na znalezienie. Herman Hesse w swojej wspaniałej powieści Gra szklanych paciorków opisuje wymyślony kraj, którego kultura koncentruje się wokół gry polegającej na tym, że gracze zestawiają fragmenty teorii z różnych dziedzin ludzkiej myśli. Mistrzowie gry są biegli w składaniu tych fragmentów tak, aby odsłaniały nowe piękno i nowe prawdy. Interpretacja tekstów losowych wymagała podobnej umiejętności w odniesieniu do całego bogactwa intelektualnego ludzkości. To, co Hesse sobie wyobraził, my z Evelyn na nowo okryliśmy, wychodząc ze zdumiewającego i zupełnie odmiennego źródła. Teksty losowe to po prostu inna wersja Gry szklanych paciorków Hessego. Przytoczę jeszcze jeden fragment. Mam nadzieję, że pomoże ci on zrozumieć moją opowieść. Prawdopodobnie jest to część tekstu filozoficznego, ale nie da się określić daty jego powstania. Może pochodzić z przeszłości, z teraźniejszości, albo znikąd. Oto on: W tamtych mrocznych latach, kiedy coraz więcej wysiłku trzeba było wkładać w odkrycie coraz mniej szych porcji wiedzy, nieznany geniusz zadał pytanie: po co się męczyć, odkrywając fakty poprzez doświadczenia? Dla- czego nie poszukamy tekstów z przyszłości, które już zawierająte dane? Pomysły zawsze przychodziły znikąd. Akt kreacji to odwieczna zagadka. Teksty losowe są tyl- ko mechanizmem kreowania pomysłów z niczego. W naszych czasach nauka racjonalna została spro- wadzona do właściwej jej pozycji jednego z wielu na- rzędzi ludzkiej myśli. Teksty losowe oferują nieskoń- czoną obfitość pomysłów, które można testować porównując z innymi. Wybieranie tekstów losowych, najlepiej opisujących wszechświat, to zadanie dla umy- słów ludzkich na całą wieczność. W tym zadaniu łączy- my się z Bogiem, gdyż to jest również Jego wieczne zadanie. Zagadkowy fragment, niewątpliwie. Może pochodzić z szesnastowiecznych pism sir Francisa Bacona, jak na przykład glossa do Novum Organum, ale może też być częścią traktatu religijnego, który zostanie napisany w przyszłości. Pete, opowiadam ci to wszystko, żebyś nie pomyślał, że po prostu zajmowaliśmy się głupotami. Zastanawialiśmy się też dużo nad faktem, iż teksty losowe - jak powiedziałem - mogąpochodzić z przyszłości, z przeszłości lub znikąd, i w każdym z tych przypadków mogą zawierać prawdę lub fałsz. Jak odróżnić jedne od drugich? Istnieją dwie metody, Pete. Spójność wewnętrzna: czy tekst ma sens? Jeśli jest wewnętrznie sprzeczny, nie może być prawdziwy. Spójność zewnętrzna: czy pozostaje w zgodzie z innymi znanymi prawdami? Pierwszy tekst pozytywnie przechodzi oba testy. Mógłby oczywiście być nieco bardziej spójny wewnętrznie, ale przynajmniej nie jest niespójny. Drugi również przechodzi. A trzeci - kto to wie? Później zdałem sobie sprawę, że choć teksty te przemawiały do wyobraźni na wiele sposobów, to były przecież tylko przypadkowym szumem, niczym więcej. Nasłuchując cichnącego echa Wielkiego Wybuchu miałem tyle szans na odkrycie nowych prawd, co noworodek na sformułowanie paradoksu Einsteina-Podolskiego-Rosena. Widzisz, kiedy wszechświat dopiero powstawał, Bóg nic nie wiedział. Ale uprzedzam fakty. Choć mojągłówną specjalizację stanowiła informatyka, uczęszczałem też na dużo przedmiotów matematycznych i fizycznych. Żeby zarobić odpowiednią liczbę punktów, zapisałem się na epistemologię nauki: zagadnienia podstawowe profesora Kuhla. Spotykaliśmy się w wiosennym semestrze, dwie godziny każdego czwartkowego popołudnia, w starym audytorium wyłożonym dębową boazerią. Wysmukłe okna wychodzące na zachód osadzono w ołowianych framugach. Snopy światła ślizgały się po ramionach studentów, plamy słońca kładły się do stóp profesorowi Kuhlowi. Profesor był drobnym, siwowłosym starszym panem. Nosił zawsze tę samą tweedową marynarkę ze skórzanymi łatami na łokciach. Pachniał tytoniem fajkowym. Mówił powoli z wyraźnym wschodnioeuropejskim akcentem. Wjego głosie brzmiał smutek, żałość po czymś niezastąpionym i bezpowrotnie straconym. Kurs obejmował przegląd fizyki matematycznej i filozofii nauki. Na pierwszych zaj ęciach, kiedy drzewa nad rzeką wciąż jeszcze stały nagie, profesor Kuhl dowiódł matematycznie, że czas i przestrzeń są relatywne, inne dla każdego obserwatora. To teoria względności Einsteina. Jakiś czas potem pokazał, że nie da się zmierzyć dokładnej pozycji i pędu cząstki jednocześnie. To zasada nieoznaczoności Heisenberga. Kiedy dni się wydłużyły, profesor dowiódł, że podstawowe cegiełki budujące materię mają naturę zarówno cząsteczkową jak i falową, zależnie od tego, jakie doświadczenie przeprowadzamy. A przypadkowe fluktuacje tych tajemniczych bytów stanowią podstawę wszystkiego, co istnieje. To mechanika kwantowa. Kiedy drzewa okryły się listowiem, profesor Kuhl wywiódł na tablicy istnienie teorii, które są prawdziwe, choć nie da się ich dowieść. To twierdzenie Goedla. Zastanów się, co wyniknie z zastosowania tej idei do całego wszechświata, Pete. Twierdzenie Goedla samo jest taką teorią. Rozumiesz, co miałem namyśli mówiąc „dziwny”? Na koniec, gdy zaczynało się lato, pokazał, że przewidywalne jest jedynie zachowanie zupełnie najprostszych układów. Wystarczą dwa wahadełka zawieszone jedno na drugim i cała nasza matematyka zawodzi. Dwie nitki i dwa ołowiane ciężarki zabijająklina najtęższym ludzkim umysłom i zawsze tak będzie. To teoria chaosu. Profesor Kuhl nauczył mnie, że model kartezjański, przedstawiający wszechświat jako skomplikowany, ale przewidywalny mechanizm zegarowy, jest niemożliwy. Przyszłość jest nawet teoretycznie niepoznawalna. Nie nieznana, ale niepoznawalna. Rozum stara się oczywiście naprawić ten cieknący kurek, ale większość wszechświata jest po prostu dla niego niedostępna. Rozum. Najelegantsza z funkcji ludzkiego mózgu. Gdy myślimy, używamy tych samych obwodów mózgowych, jak kiedy przetwarzamy wrażenia i emocj e, bo są to jedyne obwody, jakie posiadamy w głowach. Na poziomie neuronalnym nie ma różnicy między myśleniem a czuciem. My tylko myślimy, że jest, bo myślenie polepsza nam nastrój. W naszych ssaczych mózgach, a innych nigdy nie będziemy mieli, wpływające odczucia, wypływające emocje i wewnętrzna aktywność, którą nazywamy myśleniem, są radośnie przemieszane. Nadążasz za mną, Pete? Mam nadzieję, że twój biper nie odezwie się właśnie teraz, kiedy dochodzę do najciekawszego momentu. Jest pełnia i pewnie jakiś wariat wpycha teraz do kibla dziesięć rolek papieru toaletowego, gdzieś w budynku T, pół mili stąd. Wiem, że po prostu kochasz takie wezwania, ale wiem też, jak karcąco patrzysz na tych półgłówków. Słynny matematyk Gauss został jako dziecko pewnego razu ukarany w szkole. Jego klasę zatrzymano po lekcjach za jakieś przewinienie. Każdy chłopiec musiał zsumować wszystkie liczby od jednego do stu. Ośmioletni Gauss, który stał się potem najwybitniejszym matematykiem swojego wieku, podał właściwą odpowiedź już po kilku sekundach. Widzisz, można wypisać wszystkie liczby i dodawać je kolejno. Ale można też uzyskać odpowiedź bardzo szybko, korzystając ze wzoru n(n+l)/2, wymyślonego przez Gaussa w ciągu kilku pierwszych sekund aresztu. Dodawanie wszystkich liczb od jednego do stu to problem, który matematycy określają mianem algorytmicznie zwartego. Można go zredukować do wzoru. Słuchając ostatniego wykładu profesora Kuhla, doszedłem do wniosku, że Bóg kunsztownie stworzył wszechświat niespójny algorytmicznie. Do tego stopnia, że nawet On nie zna przyszłości. Wszechświat jest oczywiście obliczalny, ale wyliczenie go nie jest algorytmicznie zwarte. Nie ma skrótów, nie ma szybkiej metody, która dałaby odpowiedź. To tak, jakbyśmy musieli wypisać wszystkie liczby i po kolei je dodawać, jedną po drugiej. Sekunda po sekundzie, atom po atomie, jedno przejście kwantowe po drugim. Po prostu należy czekać i patrzeć, co się zdarzy dalej. Wtedy zrozumiałem smutek w głosie profesora Kuhla. Opłakiwał koniec Oświecenia, koniec wielkiego snu o użyciu rozumu jako narzędzia do ogarnięcia wszystkiego, co leży pomiędzy Niebem i Ziemią. Jakiś czas potem szperając w bibliotece odkryłem, że pomysł algorytmicznie niespójnego wszechświata nie był nowy. Dwaj szesnastowieczni polscy klerycy mieszkający w Rzymie twierdzili, że Bóg jest wszechmogący, ale nie wszechwiedzący. Ci socynianie dowodzili, że Bóg rośnie w wiedzy i rozumieniu w miarę jak rozwija się to, co zostało przez Niego stworzone. Ekskomunikowano ich, a doktrynę socyniańską uznano za heretycką. Niesłusznie. Matematycy dowiedli, że socynianie mieli rację. Ważne, żebyś zrozumiał że, jak powiedziałem, kiedy wszechświat był młody, Bóg nic nie wiedział. Wersja małpy 2.0 okazała się kolejną pomyłką: śmieci na wejściu i śmieci na wyjściu. Dużo czasu spędzałem w bibliotece, rozmyślając o takich rzeczach. Odkryłem, że nie byliśmy z Evelyn pierwszymi, których zastanawiały teksty losowe. Najwcześniejsze znane pisma na ten temat to prace czternastowiecznego scholastyka Lulia. Wspomina o nich też filozof John Stuart Mill. Mill zajmował się, co dziwne, losową muzyką, a nie słowami. Martwił się, że zasób melodii jest wyczerpywalny. W dziewiętnastym wieku mało znany niemiecki pisarz science fiction wykorzystywał niektóre możliwości tekstów losowych. Aż wreszcie odkryłem argentyńskiego minimalistę Borgesa. W jego opowiadaniu pod tytułem Biblioteka Babel kustosz opisuje bezkresnąbibliotekę, w której kosmicznie się trudzi. Znajduje się tam wszystko, co kiedykolwiek napisano i co kiedykolwiek zostanie napisane, i co nigdy nie zostało napisane, i co nigdy nie zostanie napisane, poukładane na półkach w nieskończonej amfiladzie sześciokątnych pokoi. Książki są niestety ustawione zupełnie bez porządku. A w dodatku większość z nich zawiera jedynie pozbawione sensu ciągi liter, w dżungli których pojawia się czasem jakieś słowo lub fragment zdania. Kustosz całe życie poszukuje jakiegokolwiek zrozumiałego tekstu. Święty Graal, oczywiście, jest książką zawierającą katalog biblioteki. Musi być na którejś z półek. Na końcu opowiadania kustosz ucieka. Mam na półce egzemplarz Borgesa. Masz, weź go. Evelyn zakończyła edukację doktoratem z fizyki jądrowej. Podjęła pracę w Pantexie w Amarillo. Pewnego razu pojechałem ją od- wiedzie. Byłeś kiedyś w Amarillo, Pete? Przy drodze przed miastem widnieje tablica: AMARILLO Wiemy, kim jesteśmy. Cóż, oto miasto ludzi szczęśliwych. Łatwo zauważyć, że się dojeżdża do Pantexu. Najpierw nic tylko pustynia. Potem drut kolczasty, ostry jak żyletka, który wyznacza obwód parceli o powierzchni szesnastu tysięcy akrów. Wreszcie dostrzegasz jeden z terenowych chevroletow, ze ściętym dachem i sterczącym w jego miejscu obrotowym M-60. Brzmi groźnie. Evelyn czekała na mnie przy pierwszej bramie. Pantex był końcowym składem głowic nuklearnych, jak mi wyjaśniła. - Detonatory, układy zegarowej wysokościomierze, spadochrony to tylko zewnętrzna osłona pakietu fizycznego, jak my to nazywamy - powiedziała. - Cóż za śliczny eufemizm. Ale obecnie jesteśmy na etapie pozbywania się zbiorów. Dlatego właśnie pozwolono mi zwiedzić ośrodek. Nawet „New York Timesowi” się to udało. W tamtym okresie Pantex próbował zmienić swój wizerunek. Evelyn pomogła mi włożyć kombinezon ochronny. Wyjaśniła, że jedna sztuka typowej broni termojądrowej składa się z sześciu tysięcy elementów i koszt jej rozbrojenia wynosi mniej więcej pięćset tysięcy dolarów. Poturlaliśmy się sztywno jak roboty do hali składowej, zwanej piaskową Gertie. Był to bunkier z trzydziestoma tonami ziemi na dachu. Jeśli następuje eksplozja, Gertie zapada się, pochłaniając materiał radioaktywny i miażdżąc wszystko wewnątrz. Przyglądaliśmy się, jak dwóch ludzi wymontowuje elektromechaniczny przyrząd ze skomplikowanego mechanizmu składającego się z drutów, obwodów drukowanych i przekaźników. Jeden z nich odczytywał linijka po linijce instrukcje z podręcznika, a drugi odkręcał śrubki, odłączając podobwód od jego mocowania. Odsłonił w ten sposób błyszczącą powierzchnię czegoś, co wyglądało jak metalowa kula do gry. - To pluton - wyjaśniła Evelyn. - Nazywamy to pestką. Obecnie mamy na składzie pięć tysięcy pestek, bezpiecznie złożonych tu w Pantexie. Część z nich zobaczyłem w następnym bunkrze. Przechowywano je w trzydziestogalonowych stalowych bębnach, ułożonych w stosy w przyciemnionych, chłodnych pomieszczeniach. - Monitorujemy wycieki radioaktywne. Oczywiście nigdy jeszcze żadnego nie mieliśmy. Wsłuchiwałem się uważnie w szumy dobiegające z liczników Geigera. W 1991 roku uzyskałem dyplom magistra i przeprowadziłem się do Waxahachie w Ellis County w Teksasie. Już w 1979 społeczność naukowa zajmująca się fizyką wysokich energii wystąpiła do rządu federalnego o „wieloteraelektronowoltowy akcelerator, aby rozjaśnić zagadnienia fizyki elektrosłabego wiązania symetrycznego, konieczne do dalszego rozwoju fizyki wysokich energii”. Innymi słowy, chcieli odkryć podstawowe cegiełki materii i potrzebowali urządzenia o średnicy dwudziestu mil. Właściwie, żeby zejść do poziomu kwarków, potrzebowaliby czegoś o średnicy paru lat świetlnych, ale nie powiedzieli o tym Kongresowi. Uzasadnienie brzmiało następująco: nadprzewodzący superkolider dowiedzie, być może, istnienia bozonu Higgsa, nieuchwytnej cząstki, która istniała krótko po Wielkim Wybuchu i być może nadała materii ważną własność masy. Jeżeli kiedykolwiek znajdziemy bozon Higgsa, będzie to krok w kierunku unifikacji elektrosłabych i silnych oddziaływań fizyki jądrowej. A to zbliży nas do zunifikowania tych sił z grawitacją, czyli do powstania teorii wielkiej unifikacji, tak zwanej teorii wszystkiego. Fizyk i matematyk Stephen Hawking napisał: „Jeśli odkryjemy pełną teorię... poznamy myśli Boga”. Najpierw bozon Higgsa, potem myśli Boga. Kapujesz? W październiku 1993 roku siedemnaście szybów zostało wpuszczonych na głębokość dwustu stóp pod kredową powierzchnię wschodniego Teksasu. Wykopano jedenaście z proponowanych czterdziestu dwóch mil tunelu. Wydano dwa miliardy dolarów z pieniędzy podatników. To wyraźny postęp w kierunku poznania myśli Boga. W tym samym miesiącu senator z Ohio powiedział: „Odkrycie podstawowych cegiełek wszechświata nie wpłynie na los ludzi”. Wielu kongresmenów odczuwało presję wyborców. Jeden z głosujących skomentował to tak: „Jeśli chcę poznać myśli Boga, modlę się”. Kongres przerwał projekt. Co by na to powiedział profesor Kuhl? Niestety, umarł w 1991 roku. Pracowałem wtedy w SSC s Particle Detection Simulation Facility (Centrum Symulacji Detekcji Cząstek Nadprzewodzącego Superkolidera), które pochłonęło sto milionów z dwóch miliardów dolarów podatników. Nasz komputer działał z prędkością dwunastu miliardów operacji na sekundę (to znaczy dwunastu tysięcy milionów instrukcji na sekundę, czyli dwunastu tysięcy MIPS-ów) i miał pamięć roboczą mierzoną w terabajtach. Nie było na świecie niczego porównywalnego z PDSF. Dziesięciu na trzydziestu pracowników naszego zespołu przebywało na przymusowym zwolnieniu. Mój szef dobijał się o nowe zastosowania dla dwunastu tysięcy MIPS-ów PDSF-u, kolejnych dwóch tysięcy MIPS-ów superkości iPS/860 Intela, 550 000 stóp kwadratowych powierzchni, ośmiu milionów dolarów zainwestowanych w infrastrukturę sieciową, trzynastu milionów dolarów włożonych w komputery osobiste i czternastu milionów dolarów wpompowanych w UNIX-owe stacje robocze. Szef był bystrym gościem. Podczas gdy konsorcjum SSC wynajmowało tunele lokalnym hodowcom grzybów, on wymógł przekazanie PDSF stanowi Teksas. Stan zmienił nam nazwę i powiedział szefowi, żebyśmy zarabiali na utrzymanie, wynajmując czas komputerowy społeczności naukowej. Ja stworzyłem stronę internetową, rodzaj ogłoszenia, z myślą o dobrze ustawionych uczonych zaopatrzonych w hojne granty Narodowej Fundacji Naukowej. Strona tytułowa wyglądała tak: Centrum Obliczeniowe Wysokiej Wydajności (W tym miejscu następowały dwa zdjęcia pomieszczeń zapełnionych aparaturą). Centrum Obliczeniowe Wysokiej Wydajności dostępne za darmo dla Użytkownika, aż do odwołania. Zapoznaj się z możliwościami COWW Czas trwania promocji ograniczony. Jeśli jesteś zainteresowany bezpłatnym użytkowaniem Centrum Obliczeniowego Wysokiej Wydajności, określ swoje zapotrzebowanie i zgłoś się do caxton@texas. ssc.gov. Postaw się teraz w mojej sytuacji. Siedzę przy stacji roboczej Sun SPARC 10 i nie mam żadnego programu do uruchomienia. Wyobraź sobie aficionado tekstów losowych tkwiących tam w dwunastu tysiącach MIPS-ów wolnej mocy obliczeniowej dosłownie przed moim nosem. Wystarczyło napisać kilka linijek kodu C++, żeby uaktualnić małpę motoroli. Wersja 3.0. Potrzebowałem jeszcze oczywiście odpowiedniego źródła liczb losowych. Profesor Kuhl nauczył mnie, że jedynym prawdziwym generatorem liczb losowych jest kosmos. Obserwowałem drobinki kurzu tańczące w promieniach słonecznych, podczas gdy on opisywał kwantowy taniec cząstek. - Przejścia kwantowe zachodzą naprawdę bez powodu. To zasłona, przez którą nie jesteśmy w stanie się przedrzeć, efemeryczna i krucha, bariera myślowa bardziej niż fizyczna, a jednak całkowicie nieprzenikniona. Przerwał na chwilę, pozwalając nam oswoić się z tym, co powiedział. - Jeśli znaleźlibyśmy przyczynę rozpadu radioaktywnego jądra atomu, zajęłaby ona w równaniach miejsce tego, co nazywamy „ukrytą zmienną”. W matematyce mechaniki kwantowej istnieje dowód, że nie ma tam ukrytych zmiennych. Przerwany zostaje łańcuch przyczynowo-skutkowy. Przejście kwantowe jest skutkiem bez przyczyny. Kiedyś wyobraziłem sobie, że ta zasłona to kotara powiewająca w letnią noc w otwartym oknie, a Bóg jest ciepłym powiewem w ciemności, wprawiającym w taniec kwanty. Potrzebowałem efektów pozbawionych przyczyn, zadzwoniłem więc do Evelyn. Okazało się, że może mi dostarczyć miliard prawdziwie losowych liczb na sekundę. Pięć tysięcy pestek produkowało ich o wiele więcej, ale PDSF nie dałby temu rady. Używając całej 5 - Najlepsze opowiadania... 65 potęgi mojego adresu internetowego texas.ssc.gov dysponowałem wystarczającą przepustowością szybkiego przesyłania w samym rdzeniu Sieci. Już wrotce wpompowywałem w PDSF miliard pantexowskich liczb losowych na sekundę. To się przekłada na przeszło sto milionów liter na sekundę. Każdej sekundy trzydzieści razy tyle, ile Szekspir napisał przez całe życie. Mogłem do generowania przypadkowości wykorzystać inne dowolne zjawisko kwantowe. Ale Evelyn znałem i to był najprostszy sposób. Potrzebowałem oczywiście nieco pomocy w przeglądaniu tego wszystkiego. Załadowałem z CD-ROM-u Oksfordzki Słownik Języka Angielskiego, dopisałem jeszcze kilka linijek kodu C++, algorytm do wykrywania fragmentów z angielskimi, albo prawie angielskimi słowami - taki odwrócony test ortograficzny, szukający źle napisanych słów, które jednak wciąż jeszcze przypominały słowa - i gotowe. Czego szukałem? Pamiętasz, jak ci mówiłem, że lubię mistykę? Pragnąłem, by Bóg szepnął coś do mnie przez kwantową zasłonę. Wiedziałem, że On istnieje. Musiałem tylko słuchać w skupieniu, by On przemówił do mnie o wszystkim, co powinienem wiedzieć. Bóg szepczący, to dla mnie Bóg wciąż żywy. Nie ta Boża Dziecina, której kwilenie wciążjeszcze dzwięczy we wszechświecie utrwalone w kosmicznym promieniowaniu tła. Nie, Bóg spoza kwantowej zasłony jest ciągle aktywny, tworzy rosnący wszechświat, rozwiązuje po raz pierwszy wielką układankę kosmosu. Tak samo jak my jest ciekaw, co stanie się dalej. Twoja żonajest Meksykanką, prawda, Pete? Nie zastanawia cię, co by się stało, gdyby sekret wszechświata był napisany po hiszpańsku, a nie po angielsku? Nic by to nie zmieniło. Piękno poszukiwań w nieskończoności tekstów losowych polega na tym, że sekret wszechświata zostanie napisany po hiszpańsku i po angielsku, a także we wszystkich ludzkich i nieludzkich językach. Ilość dokumentów odsłaniających tę tajemnicę jest zresztą nieskończona. Moje zadanie polegało na znalezieniu wersji angielskiej. Mogła to być oryginalna praca naukowa, która kiedyś zdobędzie Nagrodę Nobla, albo reportaż o tym w dzienniku, krytyczna rozprawa filozoficzna na jej temat, rozdział jakiegoś podręcznika, Teorii Wszystkiego w wersji dla dzieci. Cokolwiek. Zainstalowałem więc całe oprogramowanie, źródło Bożego losowego tykania plutonu, tłumaczenie tego na tekst, automatyczne zaznaczanie angielskopodobnych dokumentów, i ciągnąłem równowartość tysiąca utworów Szekspira na sekundę. Pewnego dnia siedzę oszołomiony przy komputerze, aż tu przychodzi szef i zauważa tekst losowy przesuwający się po ekranie. Wyjmuje mi z zaciśniętej dłoni wydruk i czyta: szansa że dotrze do ciebie ta wiadomość składają- ca się z trzystu siedemdziesięciu dwóch znaków spod sklepienia zza zasłony jest jak jeden do liczby o wiele większej niż ilość wszystkich protonów we wszechświe- cie więc wiedz że to nie przypadek na pokrzepienie po- wiem ci że miałeś rację pani Kasu się myliła tam jest szóstka i owszem seść jes nieme sekret wszechświata polega na sam jeszcze nie wiem Widać od razu, że ta wiadomość jest spójna zarówno wewnętrznie, jaki zewnętrznie. Ale pamiętaj, znaczenie i prawda to nie to samo. Szef odkrył źródło liczb losowych i zawłaszczenie przeze mnie dwunastu tysięcy teksańskich MIPS-ów dla celów prywatnych. Sprzeniewierzenie własności rządowej, tak brzmiało oskarżenie. Kiedy sprawa przycichła, wysłali mnie tutaj, zamiast do więzienia, twierdząc, że jestem szalony. Ach! Twój biper się odzywa. Zaczekaj jeszcze chwilkę. Widzisz te światła, tam na drodze za drzewami? Ktoś zaparkował przed wschodnią bramą. Moja opowieść trochę się przeciągnęła. Już prawie siódma, słońce wzeszło. Jestem normalny i gotów do wyjazdu. Wyjrzyj na zewnątrz. Jak błyskawica spływa na piorunochron, tak poranna rosa osiada na koniuszkach źdźbeł trawy. Prawa fizyki stanowią, że rosa musi się skupiać w malutkie kuleczki na każdym z liści, a nie jako warstewka wilgoci rozlewać się po całym trawniku. Każda kropelka rozszczepia łagodne światło wschodzącego słońca. Kiedy ruszę ku bramie, łąka będzie wyglądała, jakby ktoś rozrzucił na niej milion diamentów. Skąd się bierze tyle piękna? Nie umiem tego wytłumaczyć i to jest dowód, że jestem normalny. Rozum to tylko szósty zmysł, niemy szósty zmysł, równie zawodny, jak pozostałe. Równie niedoskonały, i tak samo potrafiący rodzić i ból, i ekstazę. Zapewne ta wiadomość naprawdę była przypadkowa. Ale może istnieje Bóg, który działa w świecie, olśniewa nas poranną rosą i wysyła nam wiadomości. Nie zapominaj jednak, że w niektórych religiach występują źli bogowie. To tyle, Pete. Czas na mnie.