Judith Lewis Herman Uraz psychiczny - Powrót do równowagi PRZEDMOWA Naturalną reakcją na przemoc jest wykluczenie jej ze świadomości. Czasa- mi pogwałcenie społecznego porządku jest zbyt straszne, aby mówić o nim na głos: oto znaczenie słów „niewypowiedziane cierpienie". Okrucieństwa nie da się jednak pogrzebać w niepamięci. Przekona- nie, że nie można zaprzeczyć faktom, jest równie silne, jak chęć ich zatar- cia. Ludowe podania pełne są duchów, które nie mogą spocząć w grobie, dopóki nie opowiedzą swojej historii i morderstwo nie wyjdzie na jaw.#Przy- pomnienie sobie i opowiedzenie prawdy o okropnych zajściach jest wstęp- nym warunkiem zarówno odbudowy społecznego porządku, jak i uzdrowie- nia jednostki.$ Konflikt między pragnieniem zaprzeczenia strasznym wydarzeniom a potrzebą wykrzyczenia ich na głos stanowi o dialektyce psychicznego urazu. Ludzie, którzy doświadczyli przemocy, często opowiadają o niej w sposób wysoce emocjonalny, pełen sprzeczności i luk, co podważa ich wiarygodność, a tym samym wypełnia oba nakazy: wypowiedzenia prawdy i zachowania tajemnicy. Kiedy prawda zostaje wreszcie odsłonięta, ofiara może zacząć powracać do zdrowia. Zbyt często jednak przeważa pragnienie zachowania sekretu i historia traumatycznego wydarzenia przejawia się nie w postaci werbalnej narracji, lecz jako symptom. Wykazywane przez ofiary urazu objawy psychicznego stresu wskazu- ją na niemożliwy do wyjawienia sekret, a jednocześnie odwracają od niego uwagę. Najbardziej jaskrawym przykładem jest ciągłe przerzucanie się ofiary urazu od poczucia odrętwienia do ponownego przeżywania trauma- tycznego wydarzenia. Dialektyka urazu powoduje skomplikowane, czasami niesamowite zmiany stanu świadomości, które George Orwell - jeden z za- przysięgłych heroldów prawdy o naszym stuleciu — nazywał dwójmyśle- niem, a które specjaliści od zdrowia psychicznego, poszukujący wyważonej, precyzyjnej terminologii, określają mianem dysocjacji. Konsekwencją tych stanów są zmienne, dramatyczne, często dziwaczne objawy histerii, które sto lat temu Freud odczytał jako zamaskowane komunikaty o przeżytym w dzieciństwie nadużyciu seksualnym. Dialektyka urazu oddziałuje nie tylko na ofiary, lecz i na świadków wydarzenia. Obserwatorowi trudno jest zachować spokój i trzeźwość umy- 11 słu, dostrzec za jednym razem coś więcej niż tylko fragmenty obrazu, po- zbierać te kawałki i utworzyć z nich całość. Jeszcze trudniej jest znaleźć język, który w pełni i przekonująco wyrazi to, co się widziało. Ludzie próbujący opisać okrucieństwa, których byli świadkami, także narażają na szwank swoją wiarygodność. Publiczne mówienie o widzianej przemocy ściąga na jednostkę to samo piętno, którym naznaczona jest ofiara. #Wiedza o okropnych wydarzeniach systematycznie wdziera się do świadomości ogółu - ale zazwyczaj szybko z niej znika. Zaprzeczenie, stłu- mienie i dysocjacja działają tak na poziomie indywidualnym, jak i na społe- cznym.$Badania nad urazem psychicznym mają historię „działania w pod- ziemiu". Podobnie jak ofiary urazu, wszyscy zostaliśmy odcięci od wiedzy o przeszłości. I tak jak poszkodowani, musimy zrozumieć dawne wydarze- nia, aby odzyskać teraźniejszość i przyszłość. Dlatego też zrozumienie ura- zu psychicznego wymaga zagłębienia się w przeszłość. Klinicyści znają ten przełomowy moment wglądu, kiedy to tłumione myśli, uczucia i wspomnienia przebijają się do świadomości. Takie chwile typowe są i dla historii społeczeństw, i dla historii jednostek. W latach siedemdziesiątych, dzięki wiecom organizowanym przez ruch wyzwolenia kobiet, do świadomości publicznej zaczęły docierać informacje o powszech- nym stosowaniu przemocy wobec kobiet. Dotąd milczące ofiary zaczęły odsłaniać swoje ponure sekrety. Pracując w szpitalu psychiatrycznym sły- szałam od pacjentek wiele historii o nadużyciach seksualnych i fizycznych. Dzięki ruchowi feministycznemu zyskałam forum, na którym mogłam pro- testować przeciwko zakłamywaniu faktycznych doświadczeń kobiet przez przedstawicieli mojego zawodu; mogłam mówić głośno o tym, czego byłam świadkiem. Pierwsza moja praca na temat kazirodztwa, którą napisałam wspólnie z Lisa Hirshman w 1976 roku, przez rok krążyła „nielegalnie" w postaci rękopisu, zanim została wydrukowana. Zaczęłyśmy otrzymywać listy z całego kraju od kobiet, które nigdy dotąd nie opowiedziały nikomu o swoich przejściach. Zdałyśmy sobie wówczas sprawę z potężnego działa- nia prawdy; dowiedziałyśmy się z pierwszej ręki o twórczej energii, która uwalnia się, kiedy zniesione zostają bariery zaprzeczenia i wyparcia. „Uraz i powrót do normalności" jest owocem dwudziestu lat badań oraz pracy klinicznej z ofiarami przemocy seksualnej i rodzinnej. Wynika również z coraz bogatszej wiedzy na temat innych poszkodowanych, szczególnie weteranów wojennych i ofiar terroru politycznego. Jest to książka o odnawianiu związków: między światem publicznym a prywat- nym, między społeczeństwem a jednostką, między mężczyzną a kobietą. Mówi również o podobieństwach: między ofiarą gwałtu a weteranem wo- jennym, między maltretowaną kobietą a więźniem politycznym, między człowiekiem więzionym w wielkim obozie koncentracyjnym, stworzonym przez tyranów rządzących narodami, a ofiarą małego, tajnego obozu kon- centracyjnego, założonego przez domowego despotę. 12 Straszne przejścia zawsze powodują psychiczny uraz. Spektrum za- burzeń urazowych i pourazowych rozciąga się od skutków pojedynczego wstrząsającego wydarzenia do bardziej skomplikowanych konsekwencji długotrwałego, powtarzającego się nadużycia. Tradycyjne koncepcje diag- nostyczne, szczególnie dotyczące powszechnie rozpoznawanych u kobiet po- ważnych zaburzeń osobowości, z reguły zupełnie nie uwzględniały wpływu urazu. W pierwszej części książki przedstawiam sposoby ludzkich adapta- cji do sytuacji traumatycznych i proponuję nowy termin diagnostyczny dla zaburzenia psychicznego występującego u ofiar długotrwałego, powtarza- jącego się nadużycia. Ponieważ podstawowe cechy syndromów urazowych są wspólne, pro- ces powrotu do zdrowia również przebiega podobnymi torami.#Główne etapy zdrowienia to: odzyskanie poczucia bezpieczeństwa, zrekonstruowanie trau- matycznej historii oraz odnowienie związków ofiary z jej społecznością.$Dru- ga część książki zawiera ogólny opis procesu powrotu do zdrowia i nową kon- cepcję psychoterapii ofiar urazu. Zarówno charakterystyka traumatycznych zaburzeń, jak i zasady leczenia zilustrowane zostały wypowiedziami pa- cjentów i opisami przypadków zaczerpniętymi z literatury na temat urazu. Materiałem źródłowym tej książki są moje wczesne doświadczenia w pracy z ofiarami kazirodztwa, jak i bardziej współczesne badania nad wpływem wczesnodziecięcego urazu na zaburzenie osobowości z pogranicza psychozy i nerwicy (borderline personality disorder). Materiału klinicznego dostarczyła mi dwudziestoletnia praktyka w szpitalu psychiatrycznym dla kobiet oraz dziesięć lat pracy na stanowisku wykładowcy i kierownika w klinice uniwersyteckiej. Rdzeniem tej książki są wypowiedzi poszkodowanych. W celu zacho- wania dyskrecji wszyscy otrzymali pseudonimy. Od reguły tej odstępuję w dwóch sytuacjach: w wypadku terapeutów i klinicystów, którzy udzielili mi informacji o swojej pracy, oraz w wypadku osób, które już wcześniej zdecydowały się publicznie ujawnić swoje nazwiska. Przytoczone tu opisy konkretnych przypadków klinicznych są fikcyjne: każdy z nich został złożo- ny z doświadczeń wielu różnych pacjentów, a nie konkretnej jednostki. Ofiary żądają od nas, abyśmy poskładali wszystkie fragmenty i zre- konstruowali całą historię, byśmy odczytali znaczenie ich obecnych ob- jawów w kontekście przeszłych wydarzeń. Podjęłam próbę integracji klini- cznych i społecznych koncepcji na temat urazu, starając się uwzględnić jednocześnie złożoność indywidualnego doświadczenia i jego tło polityczne. Usiłowałam pogodzić pozornie rozbieżne teorie i stworzyć koncepcję, która odnosiłaby się w równej mierze do doświadczeń życia rodzinnego i intym- nego - tradycyjnej domeny kobiet, jak i do przeżyć wojennych oraz prześla- dowań politycznych, powszechnie uznawanych za sferę męską. Praca niniejsza ukazuje się w czasie, kiedy dyskusja nad okrucień- stwem występującym powszechnie w życiu seksualnym i rodzinnym stała 13 sią możliwa dziąki działalności organizacji feministycznych, a ruch na rzecz obrony praw człowieka doprowadził do publicznej debaty nad prze- mocą szerzącą się w sferze życia politycznego. Spodziewam się, że moja książka wzbudzi kontrowersje - po pierwsze dlatego, że została napisana z kobiecej perspektywy; po drugie dlatego, że podważa ustalone koncepcje diagnostyczne; po trzecie i najważniejsze — dlatego że opowiada o okropno- ściach, o których tak naprawdę nikt nie chce słuchać. Swoje poglądy próbo- wałam wyrazić w języku, który zaprowadziłby zgodę, który spełnia wyma- gania obiektywizmu i racjonalności koniecznych w moim zawodzie, a zara- zem oddaje prawdę o rozpaczy ofiar przemocy. Pragnęłam pisać w języku, który mógłby pokonać nakaz dwójmyślenia i pozwolić nam wszystkim choć trochę zbliżyć się do tego, czego nie da się wypowiedzieć. CZĘŚĆ I Przyczyny i skutki urazu ROZDZIAŁ 1 Zapomniana historia B adania nad urazem psychicznym mają szczególną historię — hi- storię cyklicznej amnezji. Okresy aktywnych badań przeplatały się z okresami zapomnienia. W ubiegłym stuleciu kilkakrotnie podejmowano badania, które szły podobnym torem, a potem na- gle je porzucano, tylko po to, by po wielu latach wrócić do tych samych wniosków. Czytając klasyczne prace sprzed pięćdziesięciu i stu lat, moż- na odnieść wrażenie, że zostały napisane współcześnie. Chociaż dziedzi- na ta ma naprawdę bogatą tradycję, systematycznie o niej zapominano — i systematycznie trzeba o niej przypominać. Owa okresowa amnezja nie jest rezultatem zmieniającej się mody, która wpływa na wszystkie intelektualne trendy. Badań nad urazem psychicznym nie zarzucano z powodu braku zainteresowania. Temat ten prowokuje jednak tak zajadłe spory, że od czasu do czasu obłożony zo- staje klątwą. Poszukiwania w tej dziedzinie zawsze prowadziły na tere- ny niebezpieczne dla sumienia, ocierając się o fundamentalne kwestie wiary. Badania nad urazem psychicznym zmuszają do spojrzenia na bez- radność człowieka w świecie, a jednocześnie na istniejącą w ludzkiej natu- rze zdolność do zła. Poszukujący staje się świadkiem straszliwych wyda- rzeń. Jeśli w grę wchodzi naturalna katastrofa czy „zrządzenie losu", świa- dek może bez przeszkód współczuć ofiarom. Kiedy jednak traumatyczne wydarzenie jest dziełem ludzkich rąk, obserwator zostaje uwikłany w kon- flikt między ofiarą a prześladowcą. Wówczas zachowanie moralnej neutral- ności jest niemożliwe. Świadek zmuszony jest do zajęcia stanowiska. 17 i. i Najłatwiej stanąć po stronie sprawcy nieszczęścia, ponieważ prześla- dowca żąda od nas tylko bezczynności. Apeluje do powszechnej skłonności, żeby „nie widzieć, nie słyszeć i milczeć". Ofiara przeciwnie — domaga się od nas, byśmy wzięli na siebie część jej cierpienia. Ofiara żąda działania, zaangażowania i pamięci. Leo Eitinger, psychiatra, który zajmował się by- łymi więźniami hitlerowskich obozów koncentracyjnych, tak przedstawia dramatyczny konflikt interesów między ofiarą a obserwatorem: „Społe- czeństwo pragnie zapomnieć o wojnie i jej ofiarach, spuścić zasłonę milcze- nia na wszystko, co bolesne i nieprzyjemne. Obie strony stają ze sobą twarzą w twarz: ofiary, które być może chciałyby zapomnieć, ale nie mogą, a naprzeciwko nich ludzie, którzy - często z nieuświadomionych, ale po- ważnych powodów - nie tylko pragną zapomnieć, lecz z powodzeniem to czynią. Konflikt ten [...] bywa bardzo bolesny dla obu stron. Słabszy [...] przegrywa w tej niemej, nierównej walce".1 Chcąc uniknąć odpowiedzialności za swoje zbrodnie, sprawca robi wszystko, co w jego mocy, by doszło do zapomnienia. Głównymi jego sprzy- mierzeńcami są tajemnica i milczenie. Jeśli tajemnica zostaje odkryta, sprawca próbuje podważyć wiarygodność swojej ofiary. Jeśli nie może cał- kowicie jej uciszyć, usiłuje upewnić się, że nikt nie będzie jej słuchał. W tym celu przytacza argumenty o imponującej różnorodności: od bezczel- nego zaprzeczenia po najbardziej wyrafinowane i eleganckie racjonalizacje. Po każdym akcie przemocy można spodziewać się tych samych tłumaczeń: wcale do tego nie doszło; ofiara kłamie; ofiara przesadza; ofiara sama jest sobie winna; a w każdym razie czas zapomnieć o przeszłości i zacząć żyć normalnie. Im potężniejszy prześladowca, tym większy ma wpływ na kreo- wanie oraz interpretację rzeczywistości i tym bardziej prawdopodobne, że jego punkt widzenia zwycięży. Argumenty sprawcy wydają się nie do odparcia, jeśli obserwator spo- tyka się z nimi samotnie. Bez wsparcia innych świadek zwykle ulega poku- sie, by odwrócić oczy.2 Dzieje się tak nawet wtedy, gdy ofiara jest podziwia- nym i cenionym członkiem społeczeństwa. Żołnierze powracający z wojny, nawet ci, którzy zostali uznani za bohaterów, skarżą się z goryczą, że nikt nie chce znać prawdy o wojnie. Jeśli zaś ofiara już z definicji stoi na dys- kryminowanej pozycji (tak jak kobieta czy dziecko), odkrywa często, że najbardziej dramatyczne wydarzenia w jej życiu rozgrywają się poza ob- rębem rzeczywistości uznawanej przez społeczeństwo. Nie ma sposobu na opowiedzenie o swoich przejściach. Prowadzący badania nad urazem psychicznym muszą stale przeciw- stawiać się owej tendencji do dyskredytowania ofiary lub usuwania jej w cień. Przez wiele lat trwała zawzięta dyskusja nad tym, czy pacjenci z objawami pourazowymi zasługują na opiekę i szacunek, czy raczej na pogardę; czy naprawdę cierpią, czy też udająj czy ich opowieści są prawdzi- we, czy fałszywe, a jeśli fałszywe, to czy są skutkiem chorej wyobraźni, czy 18 i świadomego oszustwa. Pomimo bogatej literatury na temat urazu psychi- cznego, głównym przedmiotem sporu jest wciąż podstawowa kwestia: czy zjawiska te są wiarygodne i rzeczywiste. Notorycznie podważa się wiarygodność nie tylko pacjentów, lecz także badaczy syndromów pourazowych. Klinicyści, którzy zbyt długo i szczegóło- wo wysłuchują opowieści pacjentów z urazem, dla swoich kolegów po fachu często stają się podejrzani, jak gdyby skażeni kontaktem z ofiarami. Bada- cze, którzy zapędzają się na tym polu zbyt daleko poza granice konwencjo- nalnych przekonań, mogą stać się obiektem swego rodzaju ostracyzmu. Utrzymanie w świadomości faktów przemocy wymaga społecznego kontekstu, który afirmuje i chroni ofiarę; który stwarza przymierze między ofiarą a świadkiem. Poszkodowana jednostka mogłaby odnaleźć ten kontekst w relacjach z przyjaciółmi, partnerem i rodziną. Dla szerszego społeczeństwa kontekst ten tworzą ruchy polityczne, które bronią praw słabszego. Systematyczne poznawanie problemu urazu psychicznego wymaga zatem wsparcia ze strony świata polityki. Prawdę mówiąc, kwestią polity- czną jest już samo przyzwolenie na prowadzenie i publiczne omawianie tych poszukiwań. Badania nad urazem wojennym są możliwe tylko w kon- tekście, który podważa celowość poświęcania życia młodych ludzi na polu bitwy. Analogicznie, badania nad urazem w życiu seksualnym i rodzinnym można prowadzić tylko pod takim warunkiem, że zakwestionowana zosta- nie zasada, iż kobiety i dzieci znajdują się na pozycji podporządkowanej. Postęp w tej dziedzinie nastąpi tylko wtedy, gdy badacze otrzymają po- parcie ze strony ruchów politycznych, które będą na tyle silne, by uprawo- mocnić przymierze między klinicystami a pacjentami oraz przeciwstawić się zwykłym społecznym tendencjom do uciszania i zaprzeczania. Jeśli nie istnieje takie silne zaplecze polityczne, aktywny proces przyjmowania do wiadomości dramatycznych faktów ustępuje aktywnemu procesowi zapo- minania. Stłumienie, dysocjacja i zaprzeczenie są zjawiskami typowymi dla świadomości tak zbiorowej, jak i indywidualnej. #W ciągu ostatnich stu lat do publicznej świadomości trzykrotnie do- chodziły różne formy psychicznego urazu. Za każdym razem badania w tej dziedzinie rozkwitały w związku z jakimś ruchem politycznym. Jako pier- wszy wyłonił się problem histerii, archetypowo kobiecego zaburzenia psy- chicznego. Koncepcja histerii narodziła się w republikańskiej, antyklery- kalnej atmosferze, która panowała we Francji pod koniec dziewiętnastego wieku. W drugiej kolejności pojawiła się kwestia nerwicy frontowej czy wojennej. Badania nad tym zaburzeniem rozpoczęły się w Anglii i Stanach Zjednoczonych po pierwszej wojnie światowej i sięgnęły szczytu po wojnie w Wietnamie. Tło polityczne stanowiło załamanie kultu wojny oraz rozwój ruchów antywojennych. Wreszcie jako trzeci dotarł do świadomości publi- cznej problem urazu powodowanego przemocą seksualną i rodzinną. Poli- tycznego kontekstu dostarczyły organizacje feministyczne z Europy Za- 19 chodniej i Ameryki Północnej.$Nasze dzisiejsze rozumienie urazu psychicz- nego opiera się na syntezie owych trzech odrębnych linii poszukiwań nau- kowych. #Heroiczny wiek histerii Pod koniec XIX wieku przedmiotem wnikliwych studiów stało się — na dwie dekady - zaburzenie zwane histerią. Termin ten był w owym czasie tak powszechnie zrozumiały, że nikt nie zawracał sobie głowy opracowa- niem dla niego naukowej definicji. Jak to ujął jeden z historyków, „przez dwa i pół tysiąclecia histeria uważana była za dziwaczną chorobę, o obja- wach niekonsekwentnych i niezrozumiałych. Większość lekarzy sądziła, że przypadłość ta dotyka wyłącznie kobiety i bierze się z macicy".3 Dlatego też chorobę nazwano „histerią". Inny badacz pisze, że histeria „była dramaty- czną metaforą, do której uciekała się medycyna, kiedy mężczyźni natykali się w kobietach na coś tajemniczego, nieokiełznanego".4 Pierwsze poważne badania nad histerią podjął wybitny francuski neurolog Jean-Martin Charcot. Areną jego naukowej działalności stało się Salpetriere, rozległy kompleks szpitalny od dawna pełniący rolę przytułku dla najciężej doświadczonych spośród paryskich nędzarzy: żebraków, pro- stytutek i wariatów.$Dzięki Charcotowi ta zaniedbana instytucja podnie- siona została do rangi świątyni nowoczesnej nauki, gdzie ściągali utalento- wani i ambitni entuzjaści, pragnący pod kierunkiem mistrza studiować w Paryżu nowe dyscypliny, takie jak neurologia czy psychiatria. Wśród wielu znanych lekarzy, którzy odbyli pielgrzymkę do Salpętrire, znaleźli się również Pierre Janet, William James oraz Zygmunt Freud.5 Badania nad histerią, postrzegane jako ryzykowna ekspedycja w nie- znane, budziły powszechne zainteresowanie. Doniesienia Charcota docie- rały nie tylko do wąskich kręgów medycznych, lecz także do ludzi pióra i polityków. Na jego „czwartkowe wykłady", niemalże jak na przedstawie- nia teatralne, pchała się z całego Paryża „publiczność wszelkiej maści i au- toramentu: pisarze, lekarze, aktorzy i aktorki u szczytu sławy, głośni przedstawiciele półświatka; wszyscy zaś spragnieni byli nowości".6 Swoje odczyty Charcot ilustrował pokazami na żywo, potwierdzającymi jego od- krycia w dziedzinie histerii. W demonstracjach tych przedstawiano młode kobiety, pensjonariuszki Salpętrire, które znalazły tam schronienie przed stale obecną w ich dotychczasowym życiu przemocą, przed wyzyskiem i gwałtem. Przytułek zapewniał im opiekę i poczucie bezpieczeństwa, ja- hystera (gr.) - macica (przyp. red. poi.) 20 kich dotąd nie zaznały; te zaś pacjentki, które Charcot uczynił gwiazdami swoich przedstawień, zawdzięczały szpitalowi coś w rodzaju sławy. Godny uznania był przede wszystkim fakt, że Charcot w ogóle odwa- żył się zająć studiami nad histerią. Jego prestiż przydał wiarygodności badaniom obszaru, który do tej pory nie zasługiwał w powszechnej opinii na poważne naukowe traktowanie. Przedtem uważano histeryczki za sy- mulantki, a leczenie ich pozostawiano hipnotyzerom i różnym „uzdrawia- czom". Po śmierci Charcota Freud wynosił go pod niebiosa, obwołując pa- tronem nieszczęśliwych, którzy dzięki niemu odzyskali godność: „Nikt ani przez sekundę nie brał serio wypowiedzi histeryczki. Zasługa Charcota polegała w pierwszym rzędzie na tym, że przywrócił temu zagadnieniu należytą wagę. Coraz rzadziej pacjentka spotykała się z pogardliwym uśmieszkiem niedowierzania. Nie musiała już wcale być tylko symulantką. Charcot rzucił bowiem na szalę cały swój autorytet, aby przekonać świat naukowy do prawdziwości i obiektywnego charakteru zjawiska histerii".7 #Charcot podchodził do histerii — którą nazwał „wielką nerwicą" — na sposób taksonomiczny. Podkreślał znaczenie dokładnej obserwacji, opisu i klasyfikacji jej objawów, które obszernie dokumentował, nie tylko zre- sztą na piśmie, lecz także za pomocą rysunków i fotografii. Koncentrował się na tych objawach, które przypominały skutki uszkodzeń neurologicz- nych: na paraliżu, utracie wrażliwości na bodźce, konwulsjach oraz amne- zji. Do 1880 roku udało mu się dowieść, że są to objawy psychologiczne, ponieważ można je sztucznie wywołać —jak również usunąć — przy użyciu hipnozy. Chociaż Charcot drobiazgowo analizował objawy prezentowane przez histeryczki, zupełnie nie interesował się życiem wewnętrznym swoich pa- cjentek. Ich emocje miały dla niego znaczenie wyłącznie jako symptomy, które należy skatalogować. Wypowiedzi chorych określał jako „wokaliza- cje".$Jego postawę wobec pacjentek najlepiej ilustruje następujący cytat - fragment sprawozdania pochodzący z jednego z jego „czwartkowych wy- kładów", na którym Charcot, aby zademonstrować atak histerycznych drgawek, posłużył się młodą kobietą wprowadzoną w trans hipnotyczny: CHARCOT: Spróbujmy jeszcze raz nacisnąć w punkcie histeriogennym. (Lekarz, mężczyzna, dotyka pacjentki w rejonie jajników.) No i proszę. Bywa, że pacjentka nawet gryzie się w język, choć zdarza się to bardzo rzadko. Proszę przyjrzeć się plecom - są wygięte w łuk, jak to państwo znajdziecie w każdym pod- ręczniku. PACJENTKA: Mamo, boję się. CHARCOT: Proszę zwrócić uwagę na ten wybuch emocji. Jeśli nie prze- rwiemy demonstracji, wkrótce przerodzi się on w zachowanie epileptoidalne... (Pacjentka krzyczy znowu: „Och! Mamo!") 21 CHARCOT: O, proszę, posłuchajmy tych krzyków. Chciałoby się powie- dzieć, że to „wiele hałasu o nic".8 Ambicją następców Charcota było przerosnąć mistrza i wskazać przyczynę histerii. Szczególnie ostra rywalizacja toczyła się pomiędzy Ja- netem a Freudem. Każdy z nich pragnął stać się tym, który dokona przeło- mowego odkrycia.9 Wkrótce badacze przekonali się, że do osiągnięcia celu nie wystarczy obserwacja i klasyfikacja histeryczek; trzeba jeszcze z nimi rozmawiać. Przez krótkie dziesięciolecie ludzie nauki słuchali kobiet z uwagą i szacunkiem nie spotykanym nigdy przedtem ani potem. Długie, nierzadko wielogodzinne spotkania z pacjentkami były na porządku dzien- nym. Pochodzące z tego okresu opisy przypadków czyta się niemal jak zapis wspólnej pracy lekarza i pacjenta. Badania te przyniosły owoce.#Już w połowie lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego stulecia Janet we Francji i Freud ze swoim współpracow- nikiem Josephem Breuerem w Wiedniu doszli do uderzająco podobnych, choć niezależnie sformułowanych wniosków: histeria jest skutkiem urazu psychicznego. Spowodowane traumatycznym wydarzeniem reakcje emocjo- nalne, z którymi pacjentka nie potrafi sobie poradzić, wywołują u niej zmieniony stan świadomości, dający początek histerycznym symptomom. Janet określał tę odmienioną świadomość jako „dysocjację"10; Breuer i Fre- ud nazwali ją „podwójną świadomością".11 Tak Janet, jak i Freud zdawali sobie sprawę, że zmieniony stan świa- domości wywołany urazem psychicznym i trans uzyskany za pomocą hipno- zy mają ze sobą wiele wspólnego. Według Janeta jednak zdolność do dyso- cjacji, podobnie jak łatwość poddawania się hipnozie, dowodziła chwiejności i braku odporności psychicznej. Breuer i Freud natomiast — wręcz przeciw- nie - twierdzili, że histeria wraz z towarzyszącymi jej zmienionymi stanami świadomości charakterystyczna jest dla „ludzi obdarzonych wybitnym inte- lektem, stalową wolą i wyostrzonym zmysłem krytycznym".12 Zarówno Janet, jak i Freud świadomi byli, iż somatyczne objawy histerii są wyrazem maskowanych i całkowicie wypartych z pamięci nieby- wale stresujących przeżyć. Janet opisywał swoje pacjentki z histerią jako kierujące się „podświadomymi zafiksowanymi ideami", wspomnieniami traumatycznego wydarzenia.13 Jak to ujęli Breuer i Freud w swoim nieza- pomnianym podsumowaniu: „Histeryczki cierpią głównie z powodu wspo- mnień".14 Do roku 1895 badacze ci odkryli również, że objawy histerii ulegają złagodzeniu, jeśli traumatyczne wspomnienia oraz towarzyszące im inten- sywne emocje zostaną wydobyte z pokładów pamięci i ujęte w słowa. Ta metoda leczenia legła u podstaw nowoczesnej psychoterapii. Janet nazywał tę technikę „analizą psychologiczną", Breuer i Freud mówili o „abreakcji" czy „katharsis", później zaś sam Freud zaczął posługiwać się terminem 22 „psycho-analiza". Autorką jednak najprostszego - a kto wie, czy nie naj- trafniejszego — określenia była jedna z pacjentek Breuera; zdolna, inteli- gentna, poważnie chora młoda kobieta, której personalia ukryto pod pseu- donimem Anna O. Swój intymny dialog z Breuerem nazwała „leczeniem rozmową".15$ Współpraca między lekarzem a pacjentką nabrała cech wspólnej pod- róży podjętej po to, by rozwiązać zagadkę histerii, jedyną zaś prowadzącą do tego celu drogą była bolesna i drobiazgowa rekonstrukcja przeszłości. Opisując przebieg leczenia pewnej pacjentki, Janet zauważył, iż w miarę postępu terapii punkt ciężkości zaczął przesuwać się z ujawniania niedaw- no doznanych urazów na eksplorację wydarzeń wcześniejszych. „Uchylając zewnętrzną zasłonę złudzeń, pozwoliłem, by ukazały się stare i trwale zafi- ksowane idee, które spoczywały na dnie jej umysłu. Kiedy i te zniknęły, nastąpiła znacząca poprawa".16 Breuer natomiast w swoich relacjach na temat pracy z Anną O. wspominał o „cofaniu się w przeszłość po nitce pamięci".17 Najdalej w tropieniu zagrożenia posuwał się Freud, co nieuchronnie prowadziło go do konieczności eksploracji życia seksualnego jego pacjentek. Mimo iż tradycja kliniczna już od czasów starożytnych wiązała objawy histerii z kobiecym seksualizmem, nauczyciele Freuda — Charcot i Breuer - zachowywali daleko idący sceptycyzm co do roli instynktu płciowego w rozwoju histerii. Sam Freud był z początku nieufny wobec tej koncepcji: „Kiedy zająłem się drugą pacjentką [...] byłem jak najdalszy od myśli, że przyczyną histerii może być nerwica seksualna. Przybyłem świeżo ze szko- ły Charcota i łączenie histerii z kwestią seksualizmu uważałem za obraźli- we - podobnie zresztą reagowały na to pacjentki".18 Taka zdolność do empatii oraz identyfikacji z reakcją chorej jest charakterystyczna dla wczesnych prac Freuda na temat histerii. Przyta- czane przez niego opisy przypadków zdradzają naturę tak owładniętą pasją poznania, że gotową nawet do pokonania własnych oporów, by wy- słuchać do końca. Freud dowiadywał się przerażających rzeczy. Jedna po drugiej, pacjentki opowiadały mu o nadużyciach seksualnych, gwałcie i kazirodztwie. „Cofając się w przeszłość po nitce pamięci", Freud wraz z pacjentkami dowiadywał się, że pod niedawnymi, często stosunkowo banalnymi doświadczeniami, które sprowokowały wystąpienie objawów histerii, ukrywają się przerażające wspomnienia urazów z dzieciństwa. Do roku 1896 Freud nabrał przekonania, że zgłębił przyczynę choroby swoich podopiecznych. W swoim obejmującym osiemnaście przypadków sprawozdaniu, zatytułowanym „Etiologia histerii", zawarł dramatyczne stwierdzenie: „Stawiam zatem tezę, że każdy przypadek histerii ma swo- je źródło w pojedynczym bądź wielokrotnym przedwczesnym doświadcze- niu seksualnym, które miało miejsce w dzieciństwie, ale które można wywołać ponownie przy pomocy psycho-analizy, pomimo upływu lat. 23 '--wr ' I Sądzę, że jest to bardzo ważne spostrzeżenie, swego rodzaju caput Nili w dziedzinie neuropatologii". Dzisiaj, po stu latach, praca ta w dalszym ciągu w niczym nie ustę- puje współczesnym klinicznym sprawozdaniom na temat skutków seksual- nego wykorzystania w dzieciństwie. Jest napisana świetnie i ze zrozumie- niem, doskonale uargumentowana i jasno wyłożona. Jej tytuł i pełen zaan- gażowania ton sugerują, że Freud uważał swoje ustalenia za koronne osiągnięcie w dziedzinie histerii. „Etiologia histerii" okazała się jednak ostatnią z publikacji kontynu- ujących ten kierunek badań. W następnym roku Freud prywatnie wycofał się z teorii o traumatycznym pochodzeniu histerii. Z jego korespondencji wynika jasno, że coraz trudniej przychodziło mu pogodzić się z płynącymi z jego hipotezy radykalnymi wnioskami na temat społeczeństwa. Histeria panowała wśród kobiet powszechnie; Freud zatem — aby utrzymać w mocy swoją teorię - musiałby upierać się przy tym, że owe, jak je nazwał, „akty perwersji wobec dzieci" kwitły nie tylko wśród proletariatu Paryża, lecz i w Wiedniu, gdzie prowadził praktykę lekarską, w szacownych mieszczań- skich rodzinach. Była to koncepcja niewiarygodna i absolutnie nie do przyjęcia.20 Postawiony wobec takiego dylematu, Freud przestał słuchać swoich pacjentek. Zapisem owego przełomu stał się głośny przypadek Dory — ostat- nie ze studiów poświęconych przez Freuda histerii — którego lektura przy- wodzi raczej na myśl skojarzenia z umysłowym pojedynkiem niż ze współpracą lekarza z pacjentem. Związek między Freudem i Dorą określano jako „wojnę emocjonalną".21 Freud w tym wypadku wciąż jeszcze uznawał realność doświadczeń swojej pacjentki: ojciec wykorzystywał Dorę, dziew- czynę w wieku dojrzewania, do wyrafinowanych seksualnych rozgrywek. Ni mniej, ni więcej, tylko oferował córkę swoim przyjaciołom jako erotyczną zabawkę. Freud zgodził się, że wśród uczuć targających Dorą obecne są oburzenie i upokorzenie. Upierał się za to przy roztrząsaniu towarzyszącego im podniecenia seksualnego, jakby chcąc dowieść, że sytuacja wykorzysta- nia oznaczała spełnienie pragnień pacjentki. Kiedy Dora porzuciła terapię, Freud uznał to za „akt zemsty" z jej strony. Zerwanie tego związku przypieczętowało kres ery współpracy między ambitnym badaczem a pacjentką cierpiącą na histerię. Przez blisko sto następnych lat chore znowu będą wyszydzane i nie dopuszczane do głosu. Następcy Freuda żywili szczególną niechęć właśnie do buntowniczki Dory, którą pewien jego uczeń opisał później jako Jedną z najbardziej odrażają- cych histeryczek, jakie spotkał w życiu".22 Na gruzach teorii o urazowym pochodzeniu histerii Freud stworzył psychoanalizę. Dominująca koncepcja psychologiczna następnego stulecia wyrosła z zaprzeczenia rzeczywistości oglądanej oczami kobiet.23 W cen- trum zainteresowania badaczy pozostał seksualizm, ale społeczny kon- 24 tekst, w którym zachodzą seksualne relacje, zniknął z pola widzenia. Psy- choanaliza zaczęła oznaczać poznawanie kalejdoskopu wewnętrznych fan- tazji i pragnień, oderwane od realnego doświadczenia. Jeszcze w pierwszej dekadzie XX wieku, bez powoływania się na wyniki badań klinicznych ani na inne dowody podważające oskarżenia wysuwane przez jego pacjentki, Freud obwieścił, iż chore opowiadające o przypadkach seksualnego wyko- rzystania w dzieciństwie mijały się z prawdą: „Byłem w końcu zmuszony przyznać, że owe sceny uwiedzenia tak naprawdę nigdy nie miały miejsca; były to tylko fantazje, które moje pacjentki wyssały z palca."24 Odwołując swoje teorie, Freud ostatecznie zamknął heroiczną erę w dziejach studiów nad histerią. W następnym stuleciu ścieżka poszuki- wań wytyczona przez Charcota i kontynuowana przez jego następców po- padła w zapomnienie. Hipnoza i odmienne stany świadomości znowu zo- stały zepchnięte w dziedzinę metafizyki. Badania nad urazem na tle psy- chicznym stanęły w miejscu. Z czasem zaczęto twierdzić, że przypadki histerii praktycznie przestały się pojawiać.25 Ta dramatyczna zmiana perspektywy nie była dziełem jednego czło- wieka. Aby zrozumieć, dlaczego badania nad histerią załamały się tak kompletnie, a wielkie odkrycia tak prędko zostały zapomniane, trzeba na- świetlić intelektualny i polityczny klimat epoki, który początkowo sprzyjał podjęciu naukowych poszukiwań na tym polu. W dziewiętnastowiecznej Francji podstawowy konflikt polityczny związany był z walką między rojalistami - zwolennikami państwowej religii - a republikanami, żądającymi państwa świeckiego. Od wybuchu rewolucji w 1789 roku spór ten siedmiokrotnie doprowadził do obalenia rządu. Po ustanowieniu III Republiki w 1870 roku, konstruktorzy nowej, kruchej de- mokracji rozpoczęli agresywną kampanię, mającą umocnić ich władzę i zmniejszyć popularność ich głównego przeciwnika — Kościoła Katolickiego. Przywódcami republikanów byli w owym czasie przedstawiciele ros- nącej w potęgę burżuazji, którzy do wszystkiego doszli własną pracą. Uwa- żali się oni za kontynuatorów tradycji Oświecenia, zaangażowanych w śmiertelne zmagania z siłami reakcji: arystokracją i klerem. Główne ba- talie polityczne staczali na polu edukacji. Bitwy ideologiczne rozgrywały się pod sztandarem braterstwa mężczyzn i wyzwolenia kobiet. Cytując Ju- lesa Ferry, założyciela III Republiki: „Kobiety muszą należeć do nauki, bo inaczej będą należeć do kościoła".26 Charcot, syn niedawno wzbogaconego i znanego kupca, sam był sza- cownym członkiem tej nowej, mieszczańskiej elity. W jego salonie spotykali się ministrowie oraz inni notable III Republiki. Podobnie jak jego wysoko postawieni znajomi, odczuwał potrzebę zaszczepienia innym świeckich, na- ukowych poglądów. Przeprowadzona przez niego w latach siedemdziesią- tych dziewiętnastego wieku modernizacja Salpetriere podjęta została w ce- lu zademonstrowania niezrównanych zalet świeckich metod nauczania 25 i zarządzania szpitalem. Jego badania nad histerią miały zaś wykazać wyższość światopoglądu świeckiego nad religijnym. Swoje czwartkowe wy- kłady zamieniał w polityczny teatr. Uważał, że jego posłannictwem jest pozyskanie dotkniętych histerią kobiet dla świata nauki. Studia nad histerią pozwoliły Charcotowi znaleźć naukowe wytłuma- czenie takich zjawisk, jak stany opętania, ekstaza religijna, egzorcyzmy i praktykowanie czarnej magii. Jednym z jego ukochanych przedsięwzięć była retrospektywna diagnoza histerii w przekazach, którymi były dzieła sztuki powstałe w ciągu minionych stuleci. Wraz z uczniem, Paulem Riche- rem, opublikował zbiór średniowiecznych reprodukcji ilustrujących tezę, iż ukazywane przez artystów przeżycia religijne można zaklasyfikować jako objawy histerii.27 Zarówno Charcot, jak i jego następcy wdawali się również w gorące dyskusje na temat współczesnych zjawisk mistycznych, takich jak stygmaty, duchy i cudowne uzdrowienia. Charcota interesowały szczególnie przypadki uleczeń, które -jak donoszono - miały miejsce w no- wo wybudowanej świątyni w Lourdes. Janet zajmował się też amerykań- ską sektą religijną Christian Science*. Uczeń Charcota, Desire Bournevil- le, posługując się nowo ustalonymi kryteriami diagnostycznymi, starał się wykazać, że wielce poważana ówcześnie stygmatyczka, młoda kobieta zna- na jako Louise Lateau, była w rzeczywistości histeryczką. Przypadki takie zaczęto postrzegać jako zjawiska z dziedziny patologii.28 Istniały zatem głębsze polityczne przyczyny, które w końcu XIX wie- ku doprowadziły Charcota i jego następców do podjęcia badań nad histerią. Rozwikłanie zagadki tej choroby miało przypieczętować zwycięstwo świec- kiego Oświecenia nad reakcyjnymi przesądami, jak również dowieść mo- ralnej wyższości światopoglądu świeckiego. Swoje metody leczenia i opieki nad histeryczkami przeciwstawiali naukowcy najokrutniejszym prakty- kom inkwizycji. Charles Richet, uczeń Charcota, zanotował w 1880 roku: „Wśród pacjentek zamkniętych w Salpetriere wiele jest takich, które przed wiekami spalono by na stosie, których chorobę uznano by za zbrodnię".29 Dziesięć lat później podobne wnioski nasunęły się Williamowi Jamesowi: „Spośród mnóstwa ofiar medycznej ignorancji przybranej w togę autoryte- tu najgorzej wiodło się dotychczas histeryczkom; przyjście im z pomocą i naprawienie niesprawiedliwości zaliczać się będą do najważniejszych hu- manitarnych osiągnięć naszego pokolenia".30 Jakkolwiek owi światli przedstawiciele świata nauki we własnych oczach uchodzili za dobroczyńców i zbawców podnoszących kobiety z poni- żenia, nawet przez moment nie przychodziło im do głowy postulowanie społecznej równości kobiet i mężczyzn. Kobieta powinna być przedmiotem * Christian Science jest religią i systemem lecznictwa (alternatywnym w stosunku do uznawanego przez współczesny świat medyczny) stworzonym przez Mary Baker Eddy i nauczanym przez Kościół Chrystusa (Church of Christ). (przyp. red. poi.) 26 badań i opieki, a nie samodzielnym podmiotem. Często ci sami ludzie, którzy lansowali naukowe poglądy na histerię, bardzo stanowczo protesto- wali przeciwko przyjmowaniu kobiet na wyższe studia i na odpowiedzialne stanowiska, przeciwstawiali się też zdecydowanie przyznaniu kobietom prawa do głosowania. W pierwszych latach III Republiki ruch feministyczny był jeszcze stosunkowo słaby. Do późnych lat siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku organizacje kobiece nie miały nawet prawa do zwoływania publicznych zgromadzeń ani do publikowania własnej literatury. Na Pierwszym Między- narodowym Kongresie Praw Kobiet, który odbył się w Paryżu w 1878 roku, zwolennicy sufrażystek nie zostali dopuszczeni do głosu, gdyż ich poglądy uważano za zbyt rewolucyjne.31 Obrońcy praw kobiet, rozumiejąc, że ich losy zależą od tego, czy nowa, krucha demokracja zdoła się utrzymać, często skłonni byli podporządkować interesy swojego ugrupowania nadrzędnemu celowi - zachowaniu konsensu w republikańskiej koalicji. W następnym pokoleniu nowemu ustrojowi przestało jednak cokol- wiek zagrażać. Republikański, świecki rząd utrzymał się we Francji przy władzy i odnosił sukcesy. Pod koniec dziewiętnastego wieku wojnę wydaną duchowieństwu można było uznać za wygraną. Jednocześnie coraz trudniej było postępowym i wykształconym ludziom występować w roli obrońców kobiet, te bowiem same ośmielały się teraz zabierać głos w swoim imieniu. Ruch feministyczny, tak aktywny wśród okrzepłej już demokracji angiel- skiej i amerykańskiej, zaczął rozprzestrzeniać się również w kontynental- nej Europie. Francuskie feministki coraz bardziej stanowczo występowały w obronie praw kobiet; niektóre nawet otwarcie krytykowały założycieli republiki i kwestionowały humanitarność ich pobudek. Pewna feministycz- na pisarka oskarżyła Charcota o „wiwisekcję na kobietach pod pretekstem badań nad chorobą", a także o wrogość w stosunku do kobiet, które zdecy- dowały się na karierę medyczną.32 Na przełomie wieków polityczny impuls, który zapoczątkował heroi- czną erę w dziejach histerii, stracił na sile; nie było już żadnych powodów, by ludzie nauki kontynuowali badania, które i tak już za daleko ich zapro- wadziły. Studia nad histerią wciągnęły badaczy w świat transu, emocji i seksu. Wymagały od nich, by słuchali kobiet znacznie uważniej, niż za- mierzali, i by dowiadywali się znacznie więcej, niż tego chcieli. Z pewnością nigdy nie planowali zajmować się urazami seksualnymi kobiet. Dopóki badania nad histerią stanowiły element ideologicznej krucjaty, odkrycia na tym polu zyskiwały powszechny aplauz, a naukowców podziwiano za wiel- koduszność i odwagę. Gdy jednak polityczny bodziec osłabł, ci sami bada- cze poczuli się zażenowani charakterem własnych odkryć i swoim zaanga- żowaniem w sprawy pacjentek. Odwrót ten zaznaczył się jeszcze przed śmiercią Charcota (w roku 1883), który bywał często zmuszany do bronienia wiarygodności swoich pu- 27 blicznych pokazów, robiących niegdyś taką furorę wśród paryskiej socjety. Szeroko krążyły plotki, jakoby w przedstawieniach tych pokazywano kobiety szczególnie podatne na sugestię, te zaś - świadomie bądź nie - odgrywały scenariusz podyktowany im przez lekarza. Pod koniec życia Charcot najwy- raźniej żałował, że w ogóle podjął ten kierunek badań.33 W tym samym czasie gdy Charcot wycofał się z badań nad histerią, Breuer również porzucił świat kobiet i ich emocjonalnie zaangażowanych związków. Pierwsze w historii „leczenie rozmową" zakończyło się pospieszną ucieczką Breuera przed Anną O. Być może na decyzji o zerwaniu tego konta- ktu zaważyły problemy osobiste, jako że żona Breuera nie potrafiła ścierpieć jego zafascynowania niezwykłą młodą kobietą. Zupełnie niespodziewanie Breuer przerwał terapię i zarzucił sesje, które odbywały się prawie codzien- nie od ponad dwóch lat. Ta nagła rezygnacja z leczenia spowodowała kryzys nie tylko u pacjentki, którą trzeba było hospitalizować, lecz prawdopodobnie i u lekarza, przerażonego nieoczekiwanie głębokim przywiązaniem pacjentki. Opuścił ostatnią sesję z Anną O. „zlany zimnym potem".34 Chociaż Breuer opublikował później wspólnie z Freudem historię te- go niezwykłego przypadku, do swoich badań podchodził ostrożnie i często dręczony bywał wątpliwościami. Szczególnie niepokoiło go, że badając sym- ptomy histerii, raz po raz natrafiał u ich źródeł na świadectwa nadużycia seksualnego. Freud skarżył się na niego swojemu zaufanemu, Wilhelmowi Fliessowi: „Nie tak dawno temu Breuer wygłosił przed środowiskiem lekar- skim przemowę na mój temat, przedstawiając siebie jako nawróconego na wiarę w seksualną etiologię histerii. Kiedy mu za to w cztery oczy podzię- kowałem, zepsuł mi przyjemność, mówiąc: »A jednak, pomimo wszystko w to nie wierzę^'.35 Freud w swoich poszukiwaniach najdalej ze wszystkich zapuścił się w nieznaną rzeczywistość kobiecego życia. Odkrycie, że źródłem histerii jest wykorzystywanie seksualne w dzieciństwie, wykraczało poza granice tego, w co społeczeństwo mogło uwierzyć, i spowodowało całkowity ostra- cyzm ze strony środowiska zawodowego. „Etiologia histerii", która miała przynieść Freudowi sławę, spotkała się z całkowitym milczeniem zarówno starszych kolegów po fachu, jak i równieśników. Krótko po wydaniu książ- ki pisał do Fliessa: „Nie mógłbym być już bardziej osamotniony: wydano rozkaz, by wszyscy się ode mnie odwrócili; tonę we mgle".36 Późniejszy odwrót Freuda od badań nad urazem psychicznym przez wielu uważany jest za skandaliczny.37 Odwołanie własnych odkryć traktu- je się jako akt tchórzostwa.38 Wydaje się jednak, że taki demoniczny atak stanowi kuriozalny relikt epoki Freuda, kiedy postęp naukowy postrzega- ny był jako prometejski akt samotnego geniusza. Nieważne, jak przekony- wujące były argumenty Freuda, jak uzasadnione były jego spostrzeżenia; jego odkrycia nie mogły uzyskać akceptacji, skoro brakowało politycznego i społecznego kontekstu wspierającego badania nad histerią, niezależnie od 28 ich kierunku. Kontekst taki nigdy nie pojawił się w Wiedniu, a we Francji szybko przeminął. Janet, rywal Freuda, który nigdy nie wyrzekł się swojej urazowej teorii histerii i nigdy nie opuścił swych pacjentek, dożył czasów, kiedy zapomniano o jego pracach i odrzucono poglądy. Z czasem stosunek Freuda do odrzuconej urazowej teorii histerii stawał się coraz bardziej dogmatyczny. Człowiek, który zapędził się najda- lej w swych poszukiwaniach i najpełniej wyraził sens swoich obserwacji, w późniejszych latach uciekł się do najbardziej bezwzględnego zaprzecze- nia i dezawuacji własnych pacjentek. Chociaż Freud nadal koncentrował się na ich życiu seksualnym, nie wierzył już, że kobiety są obiektem rzeczy- wistego nadużycia. Z zaciekłością, która doprowadziła do jeszcze większego skomplikowania teorii, upierał się, że akty seksualnego wykorzystania, na które skarżyły się jego pacjentki, były jedynie ich wymysłem i przedmiotem tęsknoty. Całkowite wycofanie się Freuda łatwiej zrozumieć, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak ciężkiej próbie został poddany. Gdyby pozostał wierny swo- jej teorii, musiałby zdać sobie sprawę z seksualnego ucisku kobiet i dzieci. Jedyne potencjalne źródło intelektualnego potwierdzenia i poparcia stano- wić mógł raczkujący ruch feministyczny, który podważał ceniony przez Freuda patriarchalny system wartości. Przymierze z taką organizacją było rzeczą nie do pomyślenia dla człowieka o przekonaniach politycznych i am- bicjach zawodowych Freuda. Wycofując się z badań nad urazem psychicz- nym, jednocześnie zdystansował się od kobiet. Zaczął pracować nad teorią ludzkiego rozwoju, w której podstawowymi punktami doktryny są niższość i kłamliwość „słabej płci".39 W antyfeministycznej atmosferze politycznej koncepcja ta kwitła i cieszyła się powodzeniem. Jedyną osobą, która wyciągnęła logiczne wnioski z poszukiwań na polu histerii, była pacjentka Breuera, Anna O. Kiedy Breuer zerwał tera- pię, przez kilka lat czuła się bardzo źle. A potem wyzdrowiała. Niema histeryczka, która odkryła „leczenie rozmową", odnalazła swoje miejsce - i zdrowie - w ruchu wyzwolenia kobiet. Pod pseudonimem Paul Berthold przetłumaczyła na niemiecki klasyczny traktat Mary Wollstonecraft „O- brona praw kobiet" (A Vindication of the Rights of Women) i sama napisała sztukę „Prawa kobiet" (Women's Rights). Pod prawdziwym nazwiskiem, jako Bertha Pappenheim, stała się wybitną feministyczną działaczką spo- łeczną, intelektualistką i organizatorką. W trakcie długiej i owocnej karie- ry prowadziła sierociniec dla dziewcząt, założyła organizację feministyczną dla kobiet żydowskich, a także podróżowała po Europie i Bliskim Wscho- dzie, prowadząc kampanię przeciwko seksualnemu wykorzystywaniu ko- biet i dzieci. Jej poświęcenie, energia i oddanie sprawie stały się legendar- ne. Jak to ujęła jedna z jej współpracownic: „W tej kobiecie krył się wulkan. [...] Walcząc przeciwko wykorzystywaniu kobiet i dzieci, odczuwała niemal fizyczny ból".40 Po jej śmierci filozof Martin Buber napisał: „Nie tylko 29 podziwiałem ją, lecz również kochałem, i będę kochał do dnia swojej śmier- ci. Zdarzają się ludzie wielkiego ducha, bywają też ludzie z pasją - oba te typy występują znacznie rzadziej, niż nam się wydaje. Jeszcze rzadziej można zetknąć się z człowiekiem o wielkim duchu i z pasją. Ale najrzadziej spotyka się namiętnego ducha. Taką właśnie kobietą była Bertha Pappen- heim. Cześć jej pamięci. Pozostanie z nami na zawsze".41 Jej ostatnią wolą było, by każdy, kto przyjdzie na jej grób, zostawił tam mały kamyk, „jako cichą obietnicę [...], że będzie wypełniać misję kobiecych obowiązków i ko- biecych radości [...] odważnie i bez wahania".42 Urazowe nerwice wojenne Po wybuchu pierwszej wojny światowej społeczeństwo ponownie zostało zmuszone do uświadomienia sobie realności urazu psychicznego. W ciągu czterech lat owa wojna na wyczerpanie zabiła ponad osiem milionów ludzi. Kiedy skończyła się masakra, w gruzach leżały cztery europejskie mocar- stwa, a wraz z nimi wartości i przekonania, które stanowiły podstawę za- chodniej cywilizacji. Jednym z wielu złudzeń zniweczonych przez wojnę było wyobrażenie o męskim honorze i wojskowej chwale podczas boju. Siedzący w okopach mężczyźni, nieprzerwanie narażeni na okropności pola bitwy, załamywali się w zastraszającej liczbie. Skazani na ciasnotę i bezradność, wystawieni na ciągłe niebezpieczeństwo zagłady i bez chwili wytchnienia zmuszani do patrzenia na kalectwo i śmierć towarzyszy, niektórzy żołnierze zaczęli za- chowywać się jak rozhisteryzowane kobiety. Krzyczeli i nie potrafili opano- wać szlochu. Zastygali jak sparaliżowani i nie mogli się poruszyć. Odbiera- ło im mowę i nie reagowali na bodźce. Tracili pamięć i zdolność do odczu- wania emocji. Liczba psychicznych zaburzeń była tak wielka, że gwałto- wnie wzrosło zapotrzebowanie na szpitale, które mogłyby pomieścić po- szkodowanych. Według jednego z brytyjskich szacunków, załamania ner- wowe stanowiły 40% strat na polu walki. Władze wojskowe usiłowały za- tajać dane o zaburzeniach psychicznych, gdyż miały one demoralizujący wpływ na społeczeństwo.43 Początkowo objawy załamania nerwowego tłumaczono przyczynami fizjologicznymi. Brytyjski psycholog Charles Myers, który opisał kilka pier- wszych przypadków, sądził, że przyczyną zaburzeń jest wstrząs wywołany przez uderzający odłamek, i syndrom ten określił jako „shell shock" (do- słownie: wstrząs wywołany uderzeniem odłamka).44 Nazwa przyjęła się, chociaż wkrótce stało się jasne, że podobne zaburzenia występowały u żoł- nierzy, którzy nie odnieśli żadnych obrażeń fizycznych. Stopniowo psychia- 30 trzy wojskowi zmuszeni byli uznać, że objawy nerwicy frontowej należy przypisać urazowi psychicznemu. Stres emocjonalny spowodowany długo- trwałym wystawieniem na ryzyko nagłej śmierci wystarczał, aby wywołać u mężczyzn neurotyczny syndrom przypominający histerię. Kiedy nie można było już zaprzeczyć istnieniu nerwicy wojennej, spór lekarzy - tak jak poprzednio, w wypadku histerii — skoncentrował się na moralnych cechach poszkodowanych osób. Z punktu widzenia tradycjona- listów, normalny żołnierz powinien chlubić się walką i nie zdradzać nawet śladu emocji. Z pewnością nie powinien poddawać się przerażeniu. Mężczy- zna, u którego rozwinęła się nerwica wojenna, w najlepszym wypadku miał słabszy organizm, w najgorszym zaś — był symulantem i tchórzem. W lite- raturze medycznej z tego okresu pacjenci tacy określani są mianem „moral- nych inwalidów".45 Niektórzy przedstawiciele władz wojskowych utrzymy- wali, że ludzie ci w ogóle nie zasługują na leczenie i że powinni zostać postawieni przed sądem wojennym lub wyrzuceni z armii, a nie traktowani jak pacjenci. Najbardziej wpływowym zwolennikiem tradycyjnych poglądów był brytyjski psychiatra Lewis Yealland. W 1918 roku wydał on rozprawę pt. „Zaburzenia histeryczne", w której opowiadał się za „leczeniem" polegają- cym na zawstydzaniu, groźbach i karach. Objawy histeryczne, takie jak niezdolność do wydobycia głosu, utrata wrażeń zmysłowych lub paraliż, leczono elektrowstrząsami. Pacjentów ostro strofowano za lenistwo i tchórzostwo. Ci, u których dostrzegano „ukrytego wroga negatywizmu", straszeni byli sądem wojennym. Yealland opisuje przypadek, kiedy chcąc leczyć oniemiałego pacjenta, przywiązał go do krzesła i aplikował wstrzą- sy, przystawiwszy elektrody do krtani nieszczęśnika. „Terapia" trwała wiele godzin bez rezultatu, dopóki pacjent w końcu nie przemówił. W tra- kcie stosowania wstrząsów Yealland napominał chorego: „Pamiętaj, mu- sisz zachowywać się jak bohater, bo tego wszyscy od ciebie oczekują. [...] Człowiek, który brał udziałów tylu walkach, powinien lepiej nad sobą panować".46 Postępowi przedstawiciele świata medycyny argumentowali nato- miast, że nerwica wojenna jest autentycznym zaburzeniem psychicznym, które może występować u żołnierzy o wysokim poziomie moralnym. Opo- wiadali się za humanitarnym leczeniem opartym na zasadach psychoanali- zy. Orędownikiem owego bardziej liberalnego podejścia był W. H. Rivers, lekarz obdarzony wszechstronnym umysłem, profesor neurofizjologii, psy- chologii i antropologii. Jego najsławniejszym pacjentem był młody oficer, Siegfried Sassoon, który wyróżnił się niezwykłą odwagą na polu bitwy oraz pisanymi przez siebie wierszami wojennymi. Sassoon zwrócił powszechną uwagę, kiedy - wciąż jeszcze nosząc mundur - wstąpił do ruchu pacyfisty- cznego i potępił wojnę. Jego „Deklaracja żołnierza", napisana w 1917 roku, brzmi jak współczesny manifest antywojenny: 31 1 I Moje oświadczenie jest świadomym protestem przeciwko władzom wojskowym, albowiem jestem przekonany, że wojna jest celowo przedłużana przez tych, w których mocy jest jej zakończenie. Jestem żołnierzem i wierzę, że działam dla dobra innych żołnierzy. Jestem przekonany, że tocząca się obecnie wojna, którą wstępując do wojska trakto- wałem jako wojnę obronną i wyzwoleńczą, zmieniła się dziś w wojnę zaczepną, mającą na celu dalsze podboje. [...] Byłem świadkiem i sam doświadczyłem cierpień, na które skazani są żołnierze; nie mogę już dłużej brać udziału w prze- dłużaniu tych cierpień dla celów, które w moim przekonaniu są złe i niespra- wiedliwe.47 W obawie że Sassoon zostanie postawiony przed sądem wojennym, poeta Robert Graves (będący podówczas również oficerem) dopomógł umie- ścić go w szpitalu pod opieką Riversa. W ten sposób antywojenne oświad- czenie można było przypisać załamaniu nerwowemu. Chociaż Sassoon nie był jeszcze zupełnie rozbity, „jego nerwy — jak to określił Graves — były nadszarpnięte".48 Był niespokojny i poirytowany, dręczyły go koszmary. Z powodu swego impulsywnego ryzykanctwa i nierozważnego wystawiania się na niebezpieczeństwo otrzymał przydomek „Szalonego Jacka". Współ- cześnie objawy te z pewnością kwalifikowałyby go do diagnozy wstrząsu pourazowego. Terapia, którą Rivers zastosował wobec Sassoona, miała zademon- strować wyższość humanistycznego, oświeconego podejścia nad karzącą postawą tradycjonalistów. Celem leczenia — jak to bywa zawsze w ramach medycyny wojskowej — miało być doprowadzenie pacjenta do powrotu na front. Rivers nie kwestionował tego celu. Argumentował jednak za skutecz- nością terapii polegającej na rozmowie. Sassoon nie był zawstydzany, lecz traktowano go uprzejmie i z szacunkiem. Nie uciszano, lecz zachęcano do swobodnego pisania i mówienia o okropnościach wojny. Reakcją Sassoona była wdzięczność: „Natychmiast poczułem się z nim bezpiecznie; wydawało się, że wie o mnie wszystko. [...] Dałbym wiele za parę płyt z nagraniem moich rozmów z Riversem. Najważniejsze jest dla mnie teraz wspomnienie tego wielkiego, dobrego człowieka, który zaofiarował mi swoją przyjaźń i przewodnictwo".49 Psychoterapia Riversa została uwieńczona sukcesem. Jego sławny pacjent publicznie odwołał swoje pacyfistyczne oświadczenie i powrócił na front. Postąpił tak, chociaż nie zmienił swoich przekonań politycz- nych. Do powrotu skłoniła go lojalność wobec towarzyszy, którzy nadal walczyli, poczucie winy, że nie dzieli z nimi cierpień, i rozpacz z powodu bezskuteczności swojego samotnego protestu. Rivers zaś, poszukując hu- manitarnej formy leczenia, ustanowił dwie zasady, które przejęli amery- kańscy psychiatrzy wojskowi podczas następnej wojny. Udowodnił, że — po pierwsze — ludzie o niekwestionowanej odwadze mogą zostać opano- 32 ł wani przez strach nie do zniesienia, a po drugie - że najskuteczniejszą motywacją do pokonania tego strachu jest coś silniejszego niż patriotyzm, abstrakcyjne zasady czy nienawiść do wroga. Jest to wzajemna miłość towarzyszy broni. Sassoon ocalał, ale podobnie jak wielu weteranów z urazem wojen- nym, do końca swoich dni pozostał skazany na ponowne przeżywanie trau- matycznych wydarzeń. Poświęcił się pisaniu wspomnień z czasów wojny, aby nie zaginęła pamięć o tych, którzy z niej nie wrócili, i by propagować pacyfizm. Chociaż wyleczył swoje „nadszarpnięte nerwy" na tyle skutecz- nie, że mógł prowadzić produktywne życie, prześladowała go świadomość, że inni nie mieli tyle szczęścia: Nerwica frontowa. Jakże wiele krótkich bombardowań pozostawiło długotrwałe ślady w pamięci żołnierzy, którzy nierzadko ze śmiechem spoglądali na swoich kolegów, kiedy wokół szalało piekło. Sądny dzień nie nadszedł dla nich wtedy, lecz przychodzi teraz: w pocie i dusznościach nocnych koszmarów, w paraliżu rąk i nóg, w zacinaniu się słów. I, co najgorsze, w zniszczeniu tych cech chara- kteru, dzięki którym byli tak waleczni, bezinteresowni i wielkoduszni - dla pra- wdziwie szlachetnych ludzi był to najstraszniejszy efekt nerwicy wojennej. [...] Żołnierze ci cierpieli w imię ojczyzny - i to ojczyzna winna udowodnić, że ich męczeństwo nie było tylko jednym wielkim oszustwem.50 W kilka lat po zakończeniu wojny zainteresowanie medycyny tema- tem urazu psychicznego ponownie osłabło. Chociaż zamknięte sale szpitali dla weteranów nadal zatłoczone były ludźmi cierpiącymi na długotrwałe zaburzenia psychiczne, ich obecność stała się niewygodna dla świata cywil- nego, który pragnął zapomnieć. W 1922 roku młody psychiatra amerykański, Abram Kardiner, po- wrócił do Nowego Jorku z wieloletniego pobytu w Wiedniu, gdzie poddał się psychoanalizie u samego Freuda. Marzył o dokonaniu wielkiego odkrycia. „Czyż istnieje wspanialsza przygoda - myślał - niż stać się Kolumbem w stosunkowo nowej dziedzinie nauki?"51 Kardiner zaczął prowadzić pry- watną praktykę psychoanalizy, a trzeba wiedzieć, że w owych czasach w Nowym Jorku działało może z dziesięciu psychoanalityków. Pracował też w klinice psychiatrycznej pod patronatem Biura do Spraw Weteranów, gdzie widział wielu ludzi z nerwicą wojenną. Niepokoiło go natężenie ich objawów i własna bezradność. Zapamiętał szczególnie pewnego mężczyznę, którego leczył przez rok bez żadnego rezultatu. Kiedy później pacjent mu dziękował, Kardiner zaprotestował: „Przecież nic dla ciebie nie zrobiłem. Na pewno nie wyleczyłem twojej choroby". „Doktorze - odparł pacjent. - Pan przynajmniej próbował. Tułałem się po szpitalach dla weteranów przez wiele lat i wiem, że oni nawet nie próbują, że tak naprawdę nic ich to nie obchodzi. Ale pana to obchodziło".52 I Później Kardiner zdał sobie sprawę, że „nie kończący się koszmar" jego własnego wczesnego dzieciństwa — bieda, głód, zaniedbanie, przemoc w rodzinie i przedwczesna śmierć matki - wpłynął na kierunek jego zainte- resowań intelektualnych i pozwolił mu identyfikować się z weteranami.53 Długo usiłował opracować koncepcję urazu wojennego w ramach teorii psy- choanalizy, ale w końcu uznał to zadanie za niemożliwe i zrezygnował z niego, robiąc dużą karierę najpierw na polu psychoanalizy, a potem - tak jak jego poprzednik, Rivers — w dziedzinie antropologii. W 1939 razem z antropologiem Córą du Bois napisał źródłowy tekst „Jednostka i jej społe- czeństwo". Dopiero po napisaniu tej książki mógł powrócić do tematyki urazu. Tym razem jego bazą teoretyczną była antropologia, która uznawała wpływ „rzeczywistości społecznej" i umożliwiła mu zrozumienie urazu psy- chicznego. W 1941 roku Kardiner opublikował wyczerpujące studium klini- czne i teoretyczne, „Pourazowe nerwice wojenne" {The Traumatic Neuroses of War), w którym uskarżał się na okresową amnezję społeczeństwa, wciąż utrudniającą badania w tej dziedzinie: W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat kwestia zaburzeń neurotycznych spo- wodowanych przez wojnę traktowana była niezwykle kapryśnie tak przez opinię publiczną, jak i przez psychiatrów. Społeczeństwo straciło zainteresowanie tym tematem, choć po pierwszej wojnie światowej było ono bardzo duże; zobojęt- niał również świat medyczny. Dlatego też omawiane stany psychiczne nie są przedmiotem ciągłego badania [...], lecz tylko okresowych starań, i to niezbyt pilnych. Jest to jedna z przyczyn, dla których status weteranów wojennych tak się pogorszył. [...] Należy ubolewać, że - choć nie dotyczy to psychiatrii w ogóle - każdy badacz, który podejmuje ten temat, uważa za swój święty obowiązek rozpocząć od zera i pracować nad tym problemem tak, jak gdyby nikt wcześniej nic w tej mierze nie osiągnął.54 Kardiner sformułował do dziś przyjmowaną charakterystykę klinicz- ną syndromu pourazowego. Jego koncepcje teoretyczne bardzo przypomina- ły definicje histerii proponowane przez Janeta u schyłku dziewiętnastego wieku. Kardiner zdawał sobie sprawę, że nerwica wojenna jest w istocie formą histerii. Wiedział jednak również, że określenie to nabrało tak pejora- tywnego znaczenia, iż samo jego użycie dyskredytowało pacjentów: „Kiedy słyszymy słowo »histeryczny« [...], w społecznym odbiorze oznacza to osobę pasożytniczą, która usiłuje wyłudzić coś za darmo. Ofiara tego typu nerwicy nie znajduje zatem współczucia u otoczenia [...] ani u psychiatrów, którzy często używają [...] słowa „histeryczny", chcąc powiedzieć, że daną osobę cechuje jakaś nieuleczalna nikczemność, zboczenie lub słaba wola".55 Z początkiem drugiej wojny światowej odnowiło się zainteresowanie ludzi medycyny nerwicą wojenną. W nadziei, że odkryją szybką, skuteczną 34 metodę, psychiatrzy wojskowi próbowali zdjąć odium z ofiar reakcji streso- wych na polu bitwy. Po raz pierwszy uświadomiono sobie, że każdy czło- wiek może załamać się pod ostrzałem i że zaburzenia psychiczne pozostają w prostej zależności od wielkości niebezpieczeństwa na polu bitwy. Sporo wysiłku włożono wręcz w próby ustalenia, jak długi okres przebywania w warunkach frontowych prowadzi do załamania psychicznego. Rok po zakończeniu wojny dwóch amerykańskich psychiatrów, J. W. Appel i G. W. Beebe, stwierdziło, że 200-240 dni na froncie wystarczy, aby załamać na- wet najsilniejszego żołnierza: „Nie istnieje coś takiego, jak przyzwyczajenie do »warunków frontowych«. Każda chwila pobytu na polu bitwy powoduje tak wielkie napięcie, że żołnierze załamują się proporcjonalnie do wielkości niebezpieczeństwa i czasu jego trwania. W trakcie działań wojennych szko- dy psychiczne są równie nieuniknione, jak rany od kul i odłamków".56 Amerykańscy psychiatrzy skoncentrowali się na zidentyfikowaniu czynników, które mogłyby uchronić przed gwałtownym załamaniem lub pro- wadzić do szybkiego wyleczenia. Ponownie odkryli to, co udowodnił Rivers, lecząc Sassoona: potęgę związków emocjonalnych pomiędzy walczącymi ra- mię w ramię mężczyznami. W 1947 roku Kardiner zrewidował swój klasycz- ny tekst we współpracy z Herbertem Spiegelem, psychiatrą, który właśnie zakończył leczenie żołnierzy na froncie. Kardiner i Spiegel przekonywali, że najlepszą ochroną przed przemożnym strachem są silne więzi między żoł- nierzem, jego oddziałem i dowódcą. Podobne spostrzeżenia poczynili psy- chiatrzy Roy Grinker i John Spiegel, którzy stwierdzili, że w sytuacji stałe- go zagrożenia żołnierze popadają w skrajną zależność emocjonalną od re- szty grupy oraz od swego dowódcy. Zaobserwowali, że najlepszą ochroną przed załamaniem psychicznym jest wysokie morale małego oddziału bojo- wego i jego dowódcy.57 Strategie terapeutyczne opracowane podczas drugiej wojny światowej były tak zaplanowane, aby leczony żołnierz był w jak najmniejszym stopniu odseparowany od reszty oddziału. Władze preferowały szybką interwencję jak najbliżej linii frontu, aby żołnierz mógł natychmiast powrócić do swojej jednostki.58 Poszukując szybkiej i skutecznej metody leczenia, psychiatrzy wojskowi jeszcze raz odkryli znaczenie, które odmienne stany świadomości mają dla urazu psychicznego. Stwierdzili, że sztucznie wywołane zmiany świadomości mogą umożliwić uzyskanie dostępu do traumatycznych wspo- mnień. Kardiner i Spiegel do indukowania takich stanów stosowali hipnozę, natomiast Grinker i Spiegel używali amytalu sodowego, nazywając swoją technikę „narkosyntezą". Tak jak we wczesnej pracy z pacjentkami z histe- rią, celem „leczniczej rozmowy" było przypomnienie sobie i oczyszczające (katartyczne), ponowne przeżycie traumatycznych wydarzeń wraz ze wszy- stkimi towarzyszącymi im emocjami: przerażeniem, gniewem i żalem. Psychiatrzy, którzy wprowadzali te techniki, zdawali sobie sprawę, że wyrzucenie z siebie traumatycznych wspomnień samo w sobie nie wy- 35 starcza do trwałej poprawy. Kardiner i Spiegel ostrzegali, że chociaż zasto- sowanie hipnozy może szybko umożliwić odzyskanie pamięci, samo do- świadczenie katharsis jest bezużyteczne. Wyjaśniali, że hipnoza nie pomo- że, jeśli „nie nastąpią po niej odpowiednie działania".59 Grinker i Spiegel również zauważyli, że leczenie pozostanie nieskuteczne, jeżeli wspomnie- nia wywołane pod wpływem amytalu sodowego nie zostaną zintegrowane z całością świadomości. Ich zdaniem skutki urazu wojennego „to nie napis kredą na tablicy, którą można potem wytrzeć do czysta. Pobyt na froncie pozostawia w umyśle trwały ślad i zmienia człowieka tak radykalnie, jak każde dramatyczne doświadczenie życiowe".60 Owe celne spostrzeżenia były jednak na ogół ignorowane. Nowe, bły- skawiczne leczenie szkód psychicznych uważano w owych czasach za nie- zwykle skuteczne. Według pewnego raportu, 80% amerykańskich żołnie- rzy, którzy w czasie drugiej wojny światowej cierpieli na skutek ostrego stresu, z reguły w ciągu tygodnia powracało do tej czy innej formy służby. 30% z nich zostało ponownie przydzielonych do swoich jednostek bojo- wych.61 Losem tych ludzi mało się przejmowano po ich powrocie do czynnej służby, a jeszcze mniej — po powrocie do domu. Dopóki jakoś sobie radzili z życiem, choćby w minimalnym stopniu, uważano ich za wyleczonych. Po zakończeniu wojny rozpoczął się znany już proces społecznej amnezji. Krę- gi medyczne i opinia publiczna nie interesowały się szczególnie stanem psychicznym powracających żołnierzy. Ponownie zapomniano o trwałych skutkach wojennego urazu. Systematyczne, szeroko zakrojone badania nad długotrwałymi psy- chicznymi skutkami pobytu na froncie zostały podjęte dopiero po wojnie w Wietnamie. Tym razem do poszukiwań doprowadziły nie organizacje wojskowe czy medyczne, lecz zorganizowana akcja żołnierzy zrażonych do wojny. W roku 1970, w najgorętszym okresie wojny w Wietnamie, dwaj psy- chiatrzy, Robert Jay Lifton i Chaim Shatan, spotkali się z reprezentantami nowej organizacji zwanej Vietnam Veterans Against the War (Weterani Wojny w Wietnamie Przeciwko Wojnie). Organizowanie się weteranów przeciwko wojnie, w której brali udział i która nadal trwała, stanowiło wypadek bez precedensu. Ta mała grupka żołnierzy - z których wielu zo- stało wyróżnionych za odwagę — zwróciła otrzymane medale i ofiarowała się publicznie zeznawać o popełnionych zbrodniach wojennych. Ich gest przydał moralnej wiarygodności coraz silniejszemu ruchowi antywojenne- mu. „Zakwestionowali oni — pisał Lifton — powszechne mniemanie na te- mat cywilizowanego żołnierza i nowoczesnej wojny; zdemaskowali fałszy- wą postawę swojego kraju, który rościł sobie pretensje do sprawiedliwej wojny".62 Weterani opowiadający się przeciwko wojnie zorganizowali się w grupy samopomocy. Podczas spotkań z równieśnikami byli żołnierze opo- 36 wiadali sobie nawzajem o traumatycznych doświadczeniach wojennych i ponownie je przeżywali. Zapraszali też zainteresowanych psychiatrów, aby zapewnić sobie pomoc specjalistyczną. Chaim Shatan wyjaśniał później, dlaczego mężczyźni ci szukali pomocy poza tradycyjnym systemem psychiatrycznym: „Wielu z nich poważnie cierpiało. Ale nie chcieli zwracać się o pomoc do Biura do Spraw Weteranów. [...] Potrzebowali czegoś, co odbywałoby się na ich własnym terenie, gdzie sami mogliby o wszystkim decydować".63 Cel grup samopomocy był dwojaki: miały one przynosić ulgę wetera- nom cierpiącym z powodu urazu psychicznego oraz uświadomić społeczeń- stwu psychologiczne skutki wojny. Wypowiedzi byłych żołnierzy zwróciły uwagę opinii publicznej na trwałość szkód psychicznych poniesionych na polu bitwy. Weterani nie pozwolili, żeby o nich zapomniano. Co więcej, nie pozwolili, by ich napiętnowano. Nalegali, aby ich stan psychiczny został uznany za właściwy i godny szacunku. Jak to ujął Michael Norman, wete- ran marynarki wojennej: Rodziny i przyjaciele dziwili się, dlaczego jesteśmy tacy wściekli. Pytali, o co ten krzyk. Czemu jesteśmy tacy kłótliwi i pełni wrogości? Nasi ojcowie i dziad- kowie jechali na wojnę, spełniali swój obowiązek, wracali do domu i żyli dalej. Czym różni się od nich nasze pokolenie? Jak się okazuje - niczym. Nie ma żadnej różnicy. Jeśli zza kurtyny mitów i sentymentów wyciągnąć starych żoł- nierzy, którzy brali udział w „sprawiedliwych" wojnach, jeśli przyjrzeć się im w pełnym świetle, oni również wydają się borykać z gniewem i wyobcowaniem. [...] Byliśmy więc wściekli. Nasz gniew był odwieczny, atawistyczny. Byliśmy wściekli, tak jak wszyscy cywilizowani ludzie na przestrzeni dziejów, którym kazano mordować w imię sprawiedliwości.64 W połowie lat siedemdziesiątych działały już setki takich nieformal- nych grup samopomocy. Pod koniec tej dekady pod wpływem presji polity- cznej ze strony organizacji weteranów wydano oficjalną decyzję o przepro- wadzeniu „Operacji Outreach" - programu leczenia psychologicznego orga- nizowanego przez Biuro do Spraw Weteranów. Utworzono ponad sto ośrodków prowadzonych przez weteranów i opartych na modelu grup sa- mopomocy. Konsekwentne organizowanie się weteranów sprowokowało również bardziej systematyczne badania psychiatryczne. Po wojnie w Wietnamie podjęto wszechstronne badania dotyczące wpływu doświad- czeń wojennych na losy byłych żołnierzy. W pięciotomowym opracowaniu na temat skutków wojny w Wietnamie opisano syndrom wstrząsu pourazo- wego i udowodniono ponad wszelką wątpliwość jego bezpośredni związek z pobytem na froncie.65 Moralna wiarygodność ruchu antywojennego i powszechne poczucie klęski po kompromitującej wojnie umożliwiło uznanie urazu psychicznego 37 za trwałe i nieuniknione dziedzictwo wojny. W 1980 roku syndrom poura- zowych zaburzeń psychicznych po raz pierwszy potraktowano jako „pra- wdziwą" jednostkę chorobową. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatrycz- ne włączyło bowiem do oficjalnego podręcznika diagnostycznego nową ka- tegorię zwaną pourazowym zespołem stresu (post-traumatic stress disorder).e6 Obraz kliniczny tego zaburzenia odpowiada opisowi nerwicy urazowej, naszkicowanemu przez Kardinera czterdzieści lat wcześniej. W ten sposób syndrom urazu psychicznego, systematycznie zapominany i ponownie odkrywany w ciągu ostatniego stulecia, doczekał się wreszcie oficjalnego miejsca w diagnostycznym kanonie psychiatrii. Nerwica frontowa w wojnie płci Prowadzone pod koniec dziewiętnastego wieku badania nad histerią u- tknęły na problemie urazu seksualnego. W trakcie tych poszukiwań nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że przemoc jest codziennym elementem seksu- alnego i rodzinnego życia kobiety. Freud na mgnienie oka dostrzegł prawdę i odwrócił się od niej w przerażeniu. W dwudziestym wieku natomiast to właśnie badania nad weteranami wojennymi doprowadziły do rozwoju wie- dzy o traumatycznych wydarzeniach. Do chwili powstania w latach siedem- dziesiątych ruchu wyzwolenia kobiet nie uświadamiano sobie, że pourazowy zespół stresu najpowszechniej występuje nie u mężczyzn biorących udział w wojnie, lecz u kobiet w ich jak najbardziej „cywilnym" życiu. Prawdziwe warunki egzystencji kobiety skrywane były w sferze pry- watności, życia osobistego. Drogocenna prywatność ustanowiła potężną ba- rierę dla świadomości i sprawiła, że realia kobiecego życia pozostawały praktycznie niewidoczne. Mówienie o doświadczeniach seksualnych i ro- dzinnych wywoływało społeczną pogardę, drwiny i niedowierzanie. Strach i wstyd zamykały kobietom usta, a ich milczenie pozwalało na każdą formę wykorzystywania seksualnego i rodzinnego. Nie istniała żadna nazwa dla tyranii w prywatnym życiu. Trudno było przyjąć do wiadomości, że demokracja, dobrze rozwinięta w sferze pu- blicznej, koegzystuje z systemem prymitywnej autokracji czy daleko posu- niętej dyktatury w prywatnych domach. Nie było zatem przypadkiem, że w pierwszym manifeście odrodzonego amerykańskiego ruchu feministy- cznego Betty Friedan nazwała kwestię kobiecą „problemem bez imienia".67 Nieprzypadkowo też wstępne metody działania tego ruchu określono jako „poszerzanie świadomości".68 Poszerzanie świadomości odbywało się w grupach, które pod wieloma względami przypominały grupy samopomocy weteranów wojennych oraz 38 . psychoterapię: cechowała je ta sama intymność, poufność i nakaz mówie- nia prawdy. Dzięki stworzeniu takiej uprzywilejowanej przestrzeni społe- cznej kobiety były w stanie pokonać barierę zaprzeczenia, tajemnicy i wsty- du, która dotąd powstrzymywała je przed nazwaniem swoich krzywd. Nie- gdyś, w chronionych warunkach gabinetu terapeutycznego, kobiety odwa- żały się mówić o gwałcie, ale szacowni ludzie nauki nie uwierzyli im. Te- raz, w chronionych warunkach grupy, kobiety mówiły o gwałcie, a ich to- warzyszki wierzyły w każde ich słowo. Wiersz powstały w tamtym okresie oddaje podniosły nastrój, w jakim kobiety przemawiały i były słuchane: , Dziś moje ciało jest częścią przyrody siedzę i uczę się - moje kobiece ciało tak jak wasze łatwy ceł na każdej ulicy zabrano mi je kiedy miałam dwanaście lat... patrzę na kobietę, która ośmiela się ośmiełam się patrzeć na kobietę wszystkie ośmiełamy się przemawiać69 Chociaż sposoby poszerzania świadomości były analogiczne do metod psychoterapeutycznych, celem ich było wywołanie zmian społecznych, a nie indywidualnych. Uznanie przez feministki realności ataków seksualnych dało poszkodowanym siłę do przełamania bariery prywatności, do wspiera- nia się nawzajem i do podjęcia kolektywnego działania. Poszerzanie świa- domości stanowiło też empiryczną metodę zdobywania wiedzy. Kathie Sa- rachild, jedna z inicjatorek akcji poszerzania świadomości, traktowała je jako wyzwanie dla panującej ortodoksji intelektualnej: „Decyzja, aby pod- kreślać nasze własne, kobiece uczucia i doświadczenia, a także aby kon- frontować wszystkie uogólnienia i opracowania pisemne z naszym włas- nym doświadczeniem życiowym, była w istocie decyzją metodologiczną. Tak naprawdę powtórzyłyśmy tu wyzwanie, które siedemnastowieczna na- uka rzuciła scholastyce - »badaj naturę, a nie księgi« - i wszystkie teorie sprawdzałyśmy w praktyce oraz w działaniu".70 Proces ten stopniowo doprowadził do poszerzenia zakresu wiedzy spo- łeczeństwa. W 1971 roku odbył się pierwszy publiczny wykład na temat gwałtu, zorganizowany przez Radykalne Feministki Nowego Jorku. W 1976 w Brukseli utworzono pierwszy Międzynarodowy Trybunał Przestępstw Przeciwko Kobietom. W połowie lat siedemdziesiątych Narodowa Ograniza- cja do Spraw Kobiet zainicjowała w Stanach Zjednoczonych reformę prawa dotyczącego gwałtu. W ciągu dziesięciu lat reforma ta została wprowadzona 39 7 ^ we wszystkich pięćdziesięciu stanach, co zachęciło do wystąpień milczące dotąd ofiary przestępstw seksualnych. Od połowy lat siedemdziesiątych amerykańskie organizacje kobiece spowodowały również prawdziwą eksplozję badań nad - uprzednio ignoro- wanym — tematem napaści seksualnych. W roku 1975 pod wpływem presji feministek w Narodowym Instytucie Zdrowia Psychicznego utworzono cen- trum badań nad gwałtem. Po raz pierwszy kobiety stały się podmiotem, a nie tylko obiektem badań. W przeciwieństwie do dotychczasowych pra- ktyk, większość opłacanych przez Instytut naukowców kierujących progra- mami badawczymi stanowiły kobiety. Badaczki-feministki ściśle współpra- cowały ze swoimi badanymi. Odrzucały pogląd, że dystans emocjonalny stanowi o wartości badań naukowych i otwarcie przyznawały się do emo- cjonalnego związku ze swymi informatorkami. Tak jak w czasach heroicz- nej ery histerii, źródłem wiedzy ponownie stały się długie i intymne osobi- ste wywiady. Wyniki owych badań potwierdziły prawdziwość kobiecych doświad- czeń, które Freud sto lat wcześniej uznał za fantazje. Udowodniono, że napaści seksualne na kobiety i dzieci są w naszej kulturze niezwykle rozpo- wszechnione, a ten stan rzeczy nie ulega zmianom. Na początku lat osiem- dziesiątych Diana Russel, socjolog i działaczka na rzecz praw człowieka, przeprowadziła precyzyjne badania epidemiologiczne. Szczegółowy wywiad dotyczący doświadczania przemocy w rodzinie i wykorzystywania seksual- nego przeprowadzono z ponad 900 kobietami, które rekrutowano do badań zgodnie z zasadami losowego doboru próby. Rezultaty okazały się przeraża- jące. Jedna kobieta na cztery przynajmniej raz w życiu została zgwałcona. Jedna na trzy była wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie.71 Oprócz udokumentowania powszechności przemocy seksualnej, ruch feministyczny zaproponował nowy język, umożliwiający zrozumienie skutków napaści seksualnej. Rozpoczynając po raz pierwszy publiczną dys- kusję na temat gwałtu, kobiety zmuszone były dowieść rzeczy oczywistej: tego, że gwałt jest okrucieństwem. Feministki zdefiniowały gwałt jako akt przemocy, a nie akt seksualny.72 To aż nazbyt proste sformułowanie miało na celu przeciwstawienie się poglądowi, że gwałt jest spełnieniem ukrytych kobiecych pragnień, a więc opinii, która dominowała wówczas w literatu- rze wszelkiego typu: od popularnych książek pornograficznych po teksty akademickie. Feministki przedefiniowały również gwałt jako metodę kontroli poli- tycznej, wymuszającą podporządkowanie się kobiet za pomocą ich zastra- szania. Susan Brownmiller — autorka przełomowej rozprawy na temat gwałtu, która przyczyniła się do podjęcia publicznej dyskusji na ten temat - zwróciła uwagę, że gwałt jest narzędziem utrzymywania męskiej domina- cji: „Dokonane przez mężczyznę odkrycie, że jego genitalia mogą służyć jako budząca strach broń, należy zaliczyć do najważniejszych odkryć czasów 40 prehistorycznych, na równi z zastosowaniem ognia i pierwszej prymitywnej kamiennej siekiery. Jestem przekonana, że od tamtej chwili aż do dziś gwałt spełniał kluczową rolę. Jest to ni mniej, ni więcej, tylko świadomy proces zastraszania, za pomocą którego wszyscy mężczyźni trzymają wszy- stkie kobiety w szachu".73 Ruch kobiecy nie tylko przyczynił się do zwiększenia świadomości opinii publicznej na temat gwałtu, lecz ponadto zainicjował nową reakcję społeczeństwa w stosunku do ofiar. Pierwsze centrum kryzysowe dla ofiar gwałtu otworzono w 1971 roku. Dziesięć lat później na całym obszarze Stanów Zjednoczonych działały już setki takich ośrodków. Te wyrastające jak grzyby po deszczu placówki, organizowane poza tradycyjnym systemem służby zdrowia, oferowały poszkodowanym praktyczne, prawne i emocjo- nalne wsparcie. Ochotniczki z centrów kryzysowych często towarzyszyły zgwałconym kobietom w szpitalach, komisariatach i w sądzie, aby upomi- nać się o szacunek i godne traktowanie, których w tak oczywisty sposób ofiarom odmawiano. Chociaż działalność ochotniczek często spotykała się z wrogością i oporem, czasami stawała się jednak źródłem inspiracji dla kobiet zatrudnionych w klinikach czy sądownictwie. W 1972 roku pielęgniarka psychiatryczna Ann Burgess i socjolog Lynda Holmstrom rozpoczęły badania nad psychicznymi skutkami gwałtu. Dyżurowały dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby przeprowadzać wy- wiady i udzielać porad każdej ofierze gwałtu, która zgłosiła się do izby przyjęć w szpitalu miejskim w Bostonie. W ciągu roku miały kontakt z 92 kobietami i 37 dziećmi.#Zaobserwowały wzorzec reakcji psychicznych, który nazwały „syndromem gwałtu". Stwierdziły, że kobiety przeżywają gwałt jako wydarzenie zagrażające życiu, gdyż w czasie napaści boją się ogólnie o swoje zdrowie i życie. Po przeżyciu gwałtu poszkodowane uskar- żają się na bezsenność, nudności, nadpobudliwość i koszmary senne; dono- szą też o objawach dysocjacji lub odrętwienia. Burgess i Holmstrom zauwa- żyły, że niektóre objawy nękające ofiary gwałtu przypominają symptomy zaobserwowane wcześniej u weteranów wojennych.$74 Ruch feministyczny początkowo traktował gwałt jako modelowy przykład przemocy przeciwko kobietom w sferze życia osobistego. W miarę wzrostu świadomości, badania nad nadużyciami seksualnymi zaczęły obej- mować coraz bardziej skomplikowane relacje, w których mieszały się ze sobą przemoc i intymność. Prowadzona na początku analiza gwałtu ulicz- nego, popełnionego przez obcego mężczyznę, krok po kroku doprowadziła do odkrycia gwałtów popełnianych przez znajomych, przez chłopaka na randce i przez męża. Badania gwałtu jako formy przemocy przeciwko ko- bietom zwróciły uwagę na kwestię aktów okrucieństwa w rodzinie i innych postaci przymusu w życiu prywatnym. I wreszcie, początkowa koncentra- cja na gwałcie wobec osób dorosłych doprowadziła nieuchronnie do ponow- nego odkrycia, że wykorzystywane seksualnie są również dzieci. 41 Podobnie jak w wypadku gwałtu, pierwsze działania przeciwko prze- mocy w rodzinie i seksualnemu wykorzystywaniu dzieci podjęto z inicjaty- wy ruchu feministycznego. Pomoc dla ofiar organizowana była poza trady- cyjnym systemem służby zdrowia, choć często przy udziale profesjonalistek zainspirowanych przez ruch kobiecy.75 Pionierskie badania nad psychiczny- mi skutkami wiktymizacji (bycia ofiarą) prowadzone były przez kobiety, które uważały się za aktywne i zaangażowane uczestniczki ruchu. I znów, podobnie jak w wypadku gwałtu, psychologiczna analiza przemocy w rodzi- nie i seksualnego wykorzystywania dzieci doprowadziła do ponownego od- krycia syndromu urazu psychicznego. Psycholog Lenore Walker opisując kobiety, które zgłaszały się do schroniska, podała wstępną definicję tzw. „syndromu kobiety maltretowanej".76 Moje własne wczesne prace na temat psychologii ofiary kazirodztwa stanowiły, z grubsza rzecz biorąc, powtórze- nie dziewiętnastowiecznych obserwacji pacjentek cierpiących na histerię.77 Dopiero po roku 1980, kiedy organizacje zrzeszające weteranów wo- jennych doprowadziły do zalegalizowania pojęcia pourazowego zespołu stresu, stało się jasne, że syndrom obserwowany u ofiar gwałtu, przemocy w rodzinie i kazirodztwa jest w gruncie rzeczy tym samym, co zaburzenia występujące u byłych żołnierzy. Wnioski z tego stwierdzenia są dla dzisiej- szego obserwatora równie przerażające, jak dla badaczy sprzed stu lat: podporządkowana pozycja kobiet jest utrzymywana i wzmacniana przez mężczyzn przy użyciu ukrytej przemocy. Pomiędzy płciami toczy się wojna. Jej skutki to ofiary gwałtu, maltretowane kobiety i wykorzystywane seksu- alnie dzieci. Histeria stanowi traumatyczną nerwicę wojny płci. Pięćdziesiąt lat temu Virginia Woolf napisała, że „światy - publiczny i prywatny — są ze sobą nieodłącznie związane [...] tyrania i służalczość jednego z nich jest tyranią i służalczością drugiego".78 Dzisiaj wiemy też, że urazy jednego z nich są urazami drugiego. Histeria kobiet i nerwica wojen- na mężczyzn to jedno i to samo. Dostrzeżenie podobieństwa tych schorzeń może nawet czasem umożliwić przekroczenie głębokiej przepaści, która dzieli publiczną sferę wojny i polityki — świat mężczyzn — od prywatnej sfery życia rodzinnego - domeny kobiet. Czy cała ta wiedza ponownie ulegnie zapomnieniu? Obecnie wydaje się, że badania nad urazem psychicznym mocno zakorzeniły się jako ofi- cjalna dziedzina nauki. Uwolnieniu tłumionych idei towarzyszyła potężna energia twórcza, dzięki której ta sfera wiedzy gwałtownie się poszerzyła. Dwadzieścia lat temu na literaturę tematu składało się kilka dawno wyda- nych tomów, upchniętych na najwyższych półkach biblioteki. Teraz każdy miesiąc przynosi nowe książki, nowe odkrycia, nowe dyskusje w mediach. Ale historia uczy nas, że informacje te mogą ponownie zniknąć. Bez politycznego wsparcia postęp badań nad urazem psychicznym nie byłby możliwy. Los tej dziedziny wiedzy zależy od dalszych dziejów ruchu polity- cznego, który przez ostatnie sto lat inspirował i podtrzymywał badaczy na 42 ich drodze. U schyłku dziewiętnastego wieku celem tego ruchu było wpro- wadzenie świeckiej demokracji. W pierwszej połowie dwudziestego — znie- sienie wojen. W drugiej połowie naszego stulecia — wyzwolenie kobiet. Wszystkie te cele są nadal aktualne. I wszystkie są ze sobą nieodłącznie związane. ROZDZIAŁ 2 Przerażenie U raz psychiczny jest przypadłością bezsilnych. W dramatycz- nym momencie ofiara staje bezradna przed przeważającą siłą. Jeśli mamy do czynienia z katastrofą naturalną, zdarzenie to określamy jako nieszczęście. Jeżeli sprawcą jest człowiek, na- zywamy je zbrodnią. Traumatyczne wydarzenia wykraczają poza zwykły porządek społeczny, który daje ludziom poczucie sensu, kontroli oraz związku z innymi. Niegdyś panowało przekonanie, że takie rzeczy zdarzają się wyjątko- wo. W 1980 roku, kiedy pojęcie zaburzenia zwanego pourazowym zespołem stresu zostało po raz pierwszy włączone do podręcznika diagnostycznego, Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne zdefiniowało traumatyczne wydarzenie jako „wykraczające poza zwykłe ludzkie doświadczenie".1 Defi- nicja ta niestety okazuje się nieadekwatna. Gwałty, pobicia i inne formy przemocy seksualnej i rodzinnej są tak powszechnie obecne w życiu kobiet, że trudno je określić jako wykraczające poza codzienność. Biorąc zaś pod uwagę liczbę ludzi, którzy zginęli podczas konfliktów zbrojnych w ciągu ostatnich stu lat, uraz wojenny również powinien być traktowany jako nie- odłączny element ludzkiego doświadczenia; człowiek, dla którego jest to coś niezwykłego, może uważać się za szczęśliwca. Zdarzenia wywołujące uraz są niezwykłe nie z powodu swej rzadko- ści, lecz dlatego, że przekraczają zwykłe ludzkie zdolności przystosowaw- cze. W przeciwieństwie do nieszczęść powszednich, zdarzenia traumatycz- ne wiążą się z zagrożeniem zdrowia lub życia, bądź też polegają na bliskim osobistym zetknięciu się z przemocą i śmiercią. Zmuszają człowieka do 44 konfrontacji z poczuciem skrajnej bezradności i przerażenia, wywołując dramatyczne reakcje.#Według jednego z podręczników psychiatrii, psychi- cznemu urazowi towarzyszy zawsze „uczucie intensywnego strachu, bez- radności, utraty kontroli i zagrożenia unicestwieniem".$2 Skutków traumatycznego wydarzenia nie da się ocenić według jakie- goś pojedynczego kryterium; wysiłki zmierzające do oszacowania intensyw- ności urazu siłą rzeczy stanowią uproszczenie i prowadzą ostatecznie do bezsensownego licytowania się okropnościami. Niemniej jednak można wskazać pewne okoliczności podwyższające prawdopodobieństwo wystąpie- nia urazu, takie jak zaskoczenie, brak możliwości ucieczki oraz wyczerpanie ofiary.3 Prawdopodobieństwo urazu wzrasta również w sytuacji, gdy jedno- stka doświadcza fizycznej przemocy lub krzywdy, gdy narażona jest na wyjątkową brutalność albo gdy jest świadkiem gwałtownej śmierci innej osoby.4 W każdym z wyżej wymienionych wypadków najbardziej charakte- rystyczną cechą wydarzenia traumatycznego jest wzbudzanie bezradności i przerażenia. Na zwykłą odpowiedź jednostki na niebezpieczeństwo składa się zło- żony, zintegrowany system reakcji obejmujących zarówno ciało, jak i umysł. Poczucie zagrożenia początkowo pobudza współczulny układ nerwowy, po- wodując wzrost wydzielania adrenaliny do krwi i wprawiając organizm w stan pogotowia. Zmusza również jednostkę do skoncentrowania się na chwili obecnej. Ponadto zmienia zwykły sposób odczuwania: w niebezpiecz- nej sytuacji ludzie często zapominają o głodzie, zmęczeniu czy bólu. I wresz- cie, zagrożenie wywołuje intensywne uczucie strachu i złości. Opisany wzrost pobudzenia, zmiany dotyczące koncentracji uwagi, percepcji oraz emocji stanowią normalną reakcję przystosowawczą. Mobilizują zagrożoną jednostkę do natężonego wysiłku związanego z walką albo z ucieczką. Reakcje urazowe pojawiają się, kiedy podjęcie działania nie jest możli- we. Jeśli nie ma szansy ani oporu, ani ucieczki, system samoobrony organi- zmu ulega przeciążeniu i dezorganizacji.#Każdy z elementów zwykłej odpo- wiedzi na zagrożenie, utraciwszy swą funkcjonalność, ma tendencję do utrzy- mywania się w wynaturzonej formie jeszcze długo po przeminięciu bezpośredniego niebezpieczeństwa. Traumatyczne wydarzenia powodują głębokie, trwałe zmiany w fizjologicznym pobudzeniu, uczuciowości, zdolno- ściach poznawczych oraz pamięci. Co więcej, traumatyczne wypadki mogą rozszczepić owe — normalnie zintegrowane — funkcje. Osoba, która doznała urazu, może doświadczać intensywnych emocji, ale nie pamiętać dokładnie samego wydarzenia; bywa też odwrotnie: szczegółowe wspomnienia idą w parze z całkowitym brakiem uczuć. Zdarza się, że ofiara jest ciągle niespo- kojna i podenerwowana, sama nie wiedząc dlaczego. Objawy pourazowe bar- dzo często odrywają się od swojego źródła i zaczynają żyć własnym życiem. Tego rodzaju fragmentaryzacja - kiedy to uraz rozbija złożony system samoobrony, który normalnie funkcjonuje w sposób zintegrowany - miała 45 podstawowe znaczenie dla historycznych badań nad wstrząsem pourazo- wym. Sto lat temu Janet zwrócił uwagę, że podstawowym zaburzeniem w histerii jest tzw. „dysocjacja": osoby cierpiące na histerię straciły umiejęt- ność integrowania wspomnień o przeżyciach, które okazały się zbyt bolesne. Za pomocą wnikliwych technik badawczych, obejmujących również hipnozę, Janet wykazał, iż traumatyczne wspomnienia są przechowywane w patolo- gicznej postaci, oddzielone od treści zwykłej świadomości. Uważał, że zerwa- nie normalnych związków pomiędzy pamięcią, wiedzą i uczuciami wynika z intensywnej reakcji emocjonalnej na szokujące wydarzenie. Nazywał to „rozpraszaniem" (dissołving) normalnych zdolności umysłu do syntezy przez emocje o niezwykłej sile.5 Pięćdziesiąt lat później Abram Kardiner w podobny sposób opisywał istotę nerwicy wojennej. Kiedy człowieka przytłacza strach i poczucie bez- radności, „cały aparat umożliwiający zgodne, skoordynowane i celowe dzia- łanie ulega zniszczeniu. Spostrzeganie ulega zniekształceniu i przesyceniu trwogą, zawodzą koordynujące funkcje oceny i różnicowania, [...] narządy zmysłów mogą nawet przestać funkcjonować. [...] Impulsy agresji ulegają dezorganizacji i tracą związek z aktualną sytuacją. [...] Funkcje autonomi- cznej części układu nerwowego również mogą ulec dysocjacji od reszty organizmu".6 Ludzie, którzy przeżyli uraz, czują i działają, jak gdyby ich system nerwowy był oderwany od teraźniejszości.$Poeta Robert Graves pisze, że po powrocie do domu nadal reagował w taki sposób, jakby wciąż jeszcze tkwił w okopach pierwszej wojny światowej: „Psychicznie i nerwowo byłem nadal przygotowany na wojnę. O północy w moim łóżku wciąż wybuchały pociski — chociaż obok mnie spała Nancy; za dnia w twarzach przechodniów rozpo- znawałem oblicza zabitych przyjaciół. Kiedy byłem już w stanie wspiąć się na wzgórze za Harlech i odwiedzić moje ulubione miejsca, nie mogłem się powstrzymać od patrzenia na nie tak, jakby były polem bitwy".7 #Różnorodność objawów pourazowego zespołu stresu można uporząd- kować, dzieląc je na trzy główne kategorie: nadmierne pobudzenie, wtarg- nięcie i zawężenie. Nadmierne pobudzenie odzwierciedla uporczywe ocze- kiwanie na niebezpieczeństwo; wtargnięcia są rezultatem niemożności za- pomnienia traumatycznego zdarzenia; zaś zawężenie wyraża odrętwienie, w które człowiek popada po poddaniu się. Nadmierne pobudzenie Kiedy dotknie nas jakieś traumatyczne wydarzenie, nasz system samo- obrony pozostaje w ciągłej gotowości, jak gdyby niebezpieczeństwo mogło 46 w każdej chwili powrócić. Fizjologiczne oznaki pobudzenia nie zmniejszają się. W stanie nadmiernego pobudzenia, który jest pierwszym i głównym objawem wstrząsu pourazowego, człowiek podskakuje na każdy szelest, irytuje się z powodu drobnych niedogodności i źle sypia. Kardiner uważał, że „istotą [pourazowej] nerwicy jest »fizjoneuroza«".8 Przekonany był, że wiele objawów obserwowanych u weteranów pierwszej wojny światowej - nerwowe „wzdryganie się", nadmierna czujność, wypatrywanie niebez- pieczeństwa, koszmary senne i dolegliwości psychosomatyczne - można traktować jako rezultat chronicznego pobudzenia autonomicznego układu nerwowego. Stan poirytowania oraz wybuchy agresji jadanych mężczyzn interpretował jako chaotyczne szczątki normalnej reakcji „walcz lub ucie- kaj", zaburzonej w wyniku obezwładniającego niebezpieczeństwa. Podobnie, Roy Grinker i John Spiegel zaobserwowali, że cierpiący na pourazowy zespół stresu żołnierze drugiej wojny światowej zdają się cecho- wać „chronicznym pobudzeniem współczulnego systemu nerwowego. [...] Psychologiczne reakcje na niebezpieczeństwo i wzrost gotowości fizjologicz- nej [...] przestają być epizodyczne i nabierają niemalże stałego charakteru. [...] W końcu żołnierz opuszcza stresujące środowisko i po pewnym czasie jego subiektywne odczucie lęku maleje. Ale objawy fizjologiczne utrzymują się nadal i przeszkadzają teraz we właściwej adaptacji do życia w bezpiecz- nym środowisku".9 Po wojnie w Wietnamie naukowcy byli w stanie potwierdzić te hipo- tezy, udowadniając zmiany w fizjologii współczulnego układu nerwowego u mężczyzn, którzy doznali urazu. Psychiatra Lawrence Kolb odtwarzał w obecności weteranów z Wietnamu taśmy z nagranymi odgłosami walk. U mężczyzn cierpiących na pourazowy zespół stresu odnotowano przyspie- szone bicie serca i podwyższone ciśnienie podczas odtwarzania taśm. Wielu z nich było tak wytrąconych z równowagi, że prosili o przerwanie doświad- czenia. Żołnierze, którzy nie mieli objawów pourazowych, oraz ci, którzy nie brali udziału w walkach, byli w stanie słuchać taśm bez przykrych emocji czy poważniejszych reakcji fizjologicznych.10 Wiele podobnych badań wykazało, że pourazowe zmiany fizjologiczne są rozległe i długotrwałe. Pacjenci cierpią zarówno z powodu uogólnionego stanu niepokoju, jak i konkretnych obaw.11 Zakłócony u nich został nor- malny „podstawowy" poziom czujnej, ale rozluźnionej uwagi. „Normalnym" stanem jest dla nich nasilone pobudzenie: ich ciała są zawsze przygotowa- ne na niebezpieczeństwo. Ponadto reagują oni gwałtownym przestrachem na niespodziewane hałasy oraz przejawiają intensywne reakcje na specyfi- czne bodźce skojarzone z traumatycznym wydarzeniem.12 Nie potrafią też „wyłączyć" reakcji na powtarzające się bodźce, które zwykła osoba uznała- by jedynie za irytujące; ofiary urazu odpowiadają na każde kolejne poja- wienie się bodźca tak, jakby stanowił on nowy, niespodziewany zwiastun niebezpieczeństwa.13 Wzrost pobudzenia utrzymuje się nie tylko podczas 47 stanu czuwania; przejawia się również w licznych zaburzeniach snu. Ofia- ry urazu mają trudności z zasypianiem, są bardziej wrażliwe na hałasy i częściej budzą się w nocy niż przeciętni ludzie. Wydaje się zatem, że traumatyczne wydarzenia przestrajają cały system nerwowy.14 Wtargnięcia Ofiary urazu przeżywają dramatyczne wydarzenie z odległej nawet prze- szłości tak, jak gdyby wciąż powtarzało się ono w teraźniejszości. Nie po- trafią powrócić do normalnego trybu życia, uwolnić się od traumatycznego wspomnienia, które natrętnie powraca w ich myślach. Zupełnie jak gdyby czas zatrzymał się w chwili, kiedy nastąpił uraz. Traumatyczny moment zostaje zakodowany w pamięci w patologicznej postaci i spontanicznie wdziera się do świadomości ofiary — zarówno na jawie, w formie powracają- cych scen z przeszłości, jak i we śnie, jako związane z urazem koszmary. Drobne, pozornie nieistotne bodźce również mogą wywołać takie wspo- mnienie, a towarzyszące mu emocje często dorównują siłą przeżyciom pier- wotnie doznanym podczas stresującego wydarzenia. Tak więc nawet w bez- piecznym skądinąd środowisku ofiara czuje się zagrożona, ponieważ nigdy nie wie, czy nie spotka się z jakimś bodźcem, który przypomni jej o urazie. Uraz powoduje zahamowanie normalnego rozwoju jednostki, gdyż nieustannie wdziera się w jej życie. Janet opisywał swoje histeryczne pa- cjentki jako zdominowane przezT^idee fixe". Freud, usiłując usystematyzo- wać dane dotyczące nerwicy wojennej u weteranów pierwszej wojny świa- towej, dokonał następującego spostrzeżenia: „Pacjent jest, można powie- dzieć, zafiksowany na tle urazu.[...] Fakt ten stanowczo zbyt rzadko przyciąga naszą uwagę".15 Dla Kardinera „fiksacja na urazie" stanowi jed- ną z podstawowych cech nerwicy wojennej. Wskazując, że koszmary zwią- zane z urazem mogą powtarzać się w identycznej postaci przez wiele lat, określił uporczywie powracający sen jako „jedno z najbardziej charaktery- stycznych, a jednocześnie najbardziej zagadkowych zjawisk napotykanych w tej chorobie".16 Traumatyczne wspomnienia charakteryzują się kilkoma nietypowy- mi właściwościami. W odróżnieniu od zwykłych wspomnień dorosłego czło- wieka, nie są kodowane w formie zwerbalizowanej, linearnej narracji, która jest włączana do zachowującej ciągłość historii życia. Janet tłumaczy to w następujący sposób: [Zwykła pamięć,] tak jak wszystkie psychologiczne zjawiska, jest procesem; mówiąc ściślej, jest procesem opowiadania historii. [...] Sytuacja może zostać 48 w pełni zasymilowana jedynie w wypadku [...], gdy udało nam się zaregować na nią nie tylko zewnętrznie, poprzez działanie, lecz i wewnętrznie, za pomocą słów, które kierujemy do samych siebie, a także przez opracowanie relacji o wydarzeniu, którą przedstawiamy innym i sobie, oraz przez wstawienie tej relacji na właściwe miejsce, aby stanowiła jeden z rozdziałów naszej osobistej historii. [...] Jeśli zatem ktoś przechowuje zafiksowany obraz jakiegoś wydarze- nia, trudno nazwać to „pamięcią", [...] określeniem „wspomnienie traumatyczne" posługujemy się tylko dla wygody. 17 Charakterystyczne cechy „zamrożonych" i niewerbalnych traumaty- cznych wspomnień uchwyciła Doris Lessing, kreśląc portret swojego ojca. Ten weteran pierwszej wojny światowej uważał się za szczęściarza, gdyż w okopach Passchendaele stracił tylko nogę, podczas gdy reszta jego kom- panii straciła życie. „Jego wspomnienia z dzieciństwa i wczesnej młodości zachowywały elastyczność i stanowiły narastający materiał - jak zwykłe, żywe wspomnienia. Ale pamięć o wojnie była uwięziona w historiach, które powtarzał wielokrotnie, używając tych samych słów i gestów, tych samych stereotypowych sformułowań. [...] Ta mroczna, ponura część jego duszy wyrażała się w sposób nieartykułowany, za pomocą krótkich, rozpaczli- wych okrzyków wściekłości, niedowierzania, protestu".18 Traumatycznym wspomnieniom brak werbalnej narracji i kontekstu; są kodowane raczej w formie wyrazistych wrażeń i obrazów. Robert Jay Lifton, który badał ludzi ocalonych z Hiroszimy, ofiary katastrof i wete- ranów wojennych, określa traumatyczne wspomnienie jako „obraz nie do wymazania" lub „wdrukowanie śmierci".20 Czasami traumatyczne doświad- czenie krystalizuje się w jeden konkretny ciąg obrazów, stanowiący — we- dług słów Liftona — „koszmar nie do zniesienia". Intensywna koncentracja na oderwanym wrażeniu zmysłowym, na obrazie pozbawionym kontekstu, nadaje traumatycznemu wspomnieniu cechy nadrealności. Tim O'Brien, weteran wojny wietnamskiej, opisuje to w następujący sposób: „Pamiętam biel odsłoniętej kości ręki. Pamiętam strzępy skóry i coś mokrego i żółtego, co było jelitami. Ta makabra nie opuszcza mnie po dziś dzień. Jednak to, co do dziś, w dwadzieścia lat później, budzi mnie po nocach, to obraz Dave'a Jensena śpiewającego „Lemon Tree", kiedy spychaliśmy te szczątki w dół".21 Taka dominacja obrazu i wrażeń zmysłowych przy nieobecności słow- nie wyrażonej opowieści upodabnia wspomnienie traumatyczne do wspo- mnień małych dzieci.22 Zresztą to właśnie badania nad dziećmi dostarczyły najbardziej typowych przykładów wspomnień traumatycznych. Psychiatra Lenore Terr stwierdziła, że spośród 20 dzieci z udokumentowaną historią wczesnego urazu żadne nie potrafiło słownie opisać zdarzeń, które miały miejsce przed ukończeniem przez dziecko dwóch i pół roku. Niemniej jednak wypadki te na trwałe zapisały się w ich pamięci. U osiemnaściorga bada- 49 nych zachowanie i zabawy świadczyły o tym, że ofiary pamiętają uraz. Prze- jawiały one specyficzne lęki związane z traumatycznym zdarzeniem, a pod- czas zabaw potrafiły z zadziwiającą dokładnością odtworzyć szczegóły tego zajścia. Na przykład chłopiec molestowany seksualnie przez swego opieku- na w ciągu dwóch pierwszych lat życia, nie potrafił w wieku pięciu lat przy- pomnieć sobie jego wyglądu ani imienia. Co więcej, wyparł wszystkie wspo- mnienia o tym, że w ogóle był wykorzystywany. Jednak bawiąc się odtwa- rzał sceny będące dokładną kopią pornograficznego filmu nakręconego przez opiekuna.23 Właściwa małym dzieciom forma pamięci, polegająca na zatrzy- mywaniu obrazów i odgrywaniu scen, wydaje się również dotyczyć dorosłych przeżywających strach, z którym nie są w stanie sobie poradzić. Owe nietypowe cechy traumatycznego wspomnienia mogą mieć zwią- zek ze zmianami w centralnym układzie nerwowym. Szereg doświadczeń na zwierzętach dowodzi, że przy wysokim poziomie adrenaliny i innych hormonów stresu we krwi wydarzenia głęboko utrwalają się w pamięci.24 Wrycie się w pamięć danego wypadku pod wpływem urazu prawdopodob- nie dotyczy również ludzi. Psychiatra Bessel van der Kolk wysunął przypu- szczenie, że przy znacznym pobudzeniu współczulnego układu nerwowego słowne kodowanie informacji w pamięci ulega zahamowaniu, a centralny układ nerwowy wraca do zmysłowych i obrazowych form pamięci, dominu- jących we wczesnym dzieciństwie.25 Traumatyczne sny również różnią się od zwykłych. Często zawierają fragmenty traumatycznego zdarzenia, odtwarzane bardzo realistycznie, przetworzone przez wyobraźnię w niewielkim stopniu lub wcale. Często ten sam sen powraca wielokrotnie i jest doświadczany przerażająco inten- sywnie, jak gdyby stanowił rzeczywistość. W trakcie takiego snu nawet drobne, pozornie nieistotne bodźce są odbierane jako sygnał wrogiego ata- ku i wywołują gwałtowne reakcje. Traumatyczne koszmary mogą ponadto pojawiać się w fazach snu, w których ludzie normalnie nie śnią.26 Wydaje się zatem, że traumatyczne wspomnienia zarówno we śnie, jak i na jawie funkcjonują według zmienionej organizacji neurofizjologicznej. Moment urazu pojawia się nie tylko w myślach i snach ofiary, lecz również w jej działaniu. Odgrywanie traumatycznych wydarzeń można najłatwiej zaobserwować w ciągle powtarzanej przez dziecko zabawie. Terr dokonuje rozróżnienia pomiędzy normalną zabawą a „zakazanymi zabawa- mi" dzieci, które przeżyły uraz: „Zwykłe dziecięce zabawy [...] są spontani- czne i swobodne. Są radosne i beztroskie; natomiast zabawa, która wynika z doznanego urazu, jest ponura i monotonna. [...] Dziecko z trudem się od niej odrywa, a w odgrywanych scenach niewiele się zmienia pomimo upły- wu czasu. Zabawa pourazowa — w przeciwieństwie do zwykłej — jest obse- syjnie powtarzana. [...] Jest ona tak charakterystyczna, że wystarczy przez chwilę przyglądać się dziecku, by niemalże wyłącznie na tej podstawie odgadnąć, iż przeżyło ono uraz."27 50 Dorośli równie często jak dzieci czują przymus odgrywania dramaty- cznego momentu, czy to w formie dosłownej, czy zamaskowanej. Czasami ludzie odtwarzając traumatyczne chwile, dopasowują inne zakończenie niebezpiecznego spotkania. Próbując „odczynić" moment urazu, niektórzy wystawiają się nawet na ryzyko kolejnej krzywdy. Bywa, że poszkodowany świadomie decyduje się na odgrywanie traumatycznego zdarzenia. Pewna ofiara gwałtu, Sohaila Abdulali, tak opisuje swe chorobliwe dążenie do powrotu na miejsce strasznego przeżycia: Nigdy nie znosiłam poczucia, że ktoś ze mną wygrał. Kiedy tamto się stało, byłam w szczególnym wieku - miałam siedemnaście lat - i po prostu musiałam udowodnić, że tamci nie zdołali mnie złamać. Faceci, którzy mnie zgwałcili, powiedzieli: „Jeżeli kiedykolwiek znowu znajdziesz się tu sama, już my cię dopadniemy". I wierzyłam w to. Zawsze więc czuję dreszcz przerażenia prze- chodząc tamtą ulicą, bo zawsze się boję, że ich spotkam. Prawdę mówiąc, nikt z moich znajomych nie chodziłby tamtędy sam po nocy - tam po prostu nie jest bezpiecznie. Zdarzały się tu napady i nie ulega wątpliwości, że to zakazane miejsce. A jednak coś w środku mówi mi, że jeśli nie będę tamtędy przecho- dzić, tamci postawią na swoim. I dlatego inni ludzie mogą unikać tej ulicy, ale ja będę tamtędy chodzić.28 Ludzie, którzy przeżyli uraz, często łapią się na tym, że odgrywają niektóre aspekty tego wydarzenia w formie zamaskowanej, nie zdając so- bie sprawy z tego, co robią. Sharon Simone, ofiara kazirodztwa, wspomina, jak uświadomiła sobie związek pomiędzy swoją skłonnością do podejmowa- nia dużego ryzyka a tym, co spotkało ją w dzieciństwie: Od kilku miesięcy prowadziłam na autostradzie „wojnę na nerwy" z innymi kierowcami, aż wreszcie doszło do wypadku. Facet, który prowadził cię- żarówkę, próbował mnie zepchnąć z pasa, a ja powiedziałam sobie w najbar- dziej plugawym ulicznym języku: „P... się, nie wjedziesz mi tu ze swoim peni- sem". Ni stąd, ni zowąd. Bum! Dokładnie tak. To było niesamowite. Wcześniej nigdy tak naprawdę nie myślałam o czymkolwiek, co związane by było z kazirodztwem. Mętnie zdawałam sobie sprawę, że coś tam zaszło, i wie- działam, że powinnam temu stawić czoło, ale nie chciałam. Miałam w sobie po prostu bardzo dużo złości na mężczyzn. Nie zjechałam więc tamtemu facetowi z drogi - i zrobiła się straszna afera! Kiedy wysiadłam z samochodu, zupełnie nad sobą nie panowałam, taka byłam wściekła. Nic nie powiedziałam terapeu- cie przez całe sześć tygodni; odłożyłam tę sprawę na półkę. Kiedy wreszcie to z siebie wyrzuciłam, musiałam skonfrontować się z rzeczywistością - uświado- miłam sobie, że to jest bardzo niebezpieczne - więc postanowiłam, że zabiorę się do rozwiązywania swoich kłopotów z mężczyznami.29 51 Nie zawsze odgrywanie traumatycznych momentów wiąże się z nie- bezpieczeństwem. Czasami pełni wręcz funkcję adaptacyjną. Osoba, która przeżyła uraz, potrafi czasem włączyć to doświadczenie do swojego życia w zintegrowany, a nawet społecznie użyteczny sposób. Ken Smith tłuma- czy, jak udało mu się odtworzyć w cywilnym życiu niektóre akspekty swo- ich doświadczeń wojennych: Byłem w Wietnamie przez osiem miesięcy, jedenaście dni, dwanaście godzin i czterdzieści pięć minut. Takie rzeczy się pamięta. I ja pamiętam to dokładnie. Wróciłem do domu jako inny człowiek. Zostałem zatrudniony jako sanitariusz i zajęcie to dawało mi sporo zadowolenia z siebie. Stanowiło w pewnym sensie kontynuację tego, co robiłem w Wietnamie, ale było o wiele, wiele mniej obcią- żające. Nie miałem do czynienia z ranami postrzałowymi, z oparzelinami; nie musiałem patrzeć na wywalone bebechy i poobcinane albo urwane kończyny. Byłem wzywany do różnych przypadków: do cukrzyków, do starszych ludzi. Raz na jakiś czas jeździłem do wypadku samochodowego i wtedy coś się dzia- ło. Pędziłem na sygnale i wiedziałem, że mam jakiś cel, a poziom adrenaliny wystarczał mi potem na następne sto wezwań.30 Odgrywanie traumatycznych zdarzeń ma w sobie coś tajemniczego. Nawet jeśli człowiek świadomie decyduje się na pewne zachowania, i tak jest w nich cień przymusu. Nawet gdy nie narażają człowieka na niebezpie- czeństwo, cechuje je pewna sztywność i uporczywość. Takie powtarzające się wtargnięcia traumatycznych doświadczeń Freud nazwał „kompulsyw- nym powtarzaniem". Początkowo tłumaczył to zjawisko jako próbę zapano- wania nad traumatycznym doświadczeniem. Ale koncepcja taka nie zado- woliła go, ponieważ nie uwzględniała ona tego, co Freud nazwał „demonicz- nością" odgrywania traumatycznych wydarzeń. Ponieważ przymus powta- rzania tak uparcie opierał się świadomej woli człowieka i jakimkolwiek zmianom, Freud zwątpił w szansę odnalezienia wyjaśnienia, które odwoły- wałoby się do jakiegoś przystosowawczego mechanizmu afirmującego życie. Zamiast tego uciekł się do pojęcia „instynktu śmierci".31 Teoretycy na ogół odrzucali tę manichejską koncepcję, sprzeczną z pierwotnymi poglądami Freuda. Zakładali oni, że wielokrotne przeżywa- nie tego samego traumatycznego momentu musi stanowić instynktowną, nieudaną próbę wyleczenia. Janet mówi o ludzkiej potrzebie „zasymilowa- nia" i „rozpuszczenia" traumatycznego wydarzenia, co - jeśli się powiedzie — prowadzi do poczucia „triumfu". Taki dobór określeń dowodzi, że według Janeta bezradność stanowi największe zło urazu, a powrót do zdrowia wy- maga odbudowania poczucia skuteczności i siły. Osoba, która doznała ura- zu, „w dalszym ciągu konfrontuje się z trudną sytuacją, w której nie potra- fiła dobrze odegrać swojej roli i wykazać się umiejętnością przystosowania, a zatem wciąż próbuje się dostosować".32 52 Współcześnie również przyjmuje się, że zjawisko wtargnięcia, wraz z odgrywaniem traumatycznego zdarzenia, stanowi spontaniczną próbę zintegrowania tego wydarzenia. Psychiatra Mardi Horowitz postuluje „za- sadę dokończenia", która „dotyczy charakterystycznej dla ludzkiego umy- słu zdolności przetwarzania nowych informacji w celu uaktualnienia we- wnętrznych schematów dotyczących własnej osoby i świata". Uraz z defini- cji narusza owe „wewnętrzne schematy". Horowitz sugeruje, że niezasy- milowane traumatyczne przeżycia są przechowywane w specjalnego typu „aktywnej pamięci", która ma „stałą tendencję do spontanicznego odtwa- rzania swej zawartości". Uraz zostaje przepracowany tylko wtedy, kiedy ofiara rozwinie nowy schemat umysłowy umożliwiający zrozumienie tego, co zaszło.33 Z kolei psychoanalityk Paul Russel przypisuje kompulsywne powta- rzanie raczej emocjonalnym niż poznawczym własnościom traumatycznego zdarzenia. Jednostka powtarza „to, co musiałaby odczuwać, aby uleczyć się z doznanej rany". Russel postrzega przymus powtarzania jako próbę po- nownego przeżycia przerastających ofiarę doznań, tak aby mogła nad nimi wreszcie zapanować.34 Dominującym uczuciem, które wymaga przepraco- wania, może być przerażenie, bezsilny gniew albo po prostu niezróżnicowa- ny „przypływ adrenaliny", towarzyszący śmiertelnemu niebezpieczeństwu. Ponowne przeżycie urazu może stwarzać szansę zapanowania nad nim, ale większość ofiar nie szuka takiej okazji świadomie. Przeciwnie, ludzie z reguły boją się jej i unikają. Powrót do traumatycznego wydarzenia - czy to w formie pojawiających się nagle wspomnień, snów, czy działań, niesie emocje równie intensywne, co sytuacja, która zapoczątkowała uraz. Ofiarę nieustannie przytłaczają strach i gniew. Uczucia te różnią się jako- ściowo od zwykłego strachu i gniewu. Wykraczają poza zasięg normalnego doświadczenia i przerastają zwykłe możliwości adaptacyjne człowieka. Ponieważ ponowne przeżywanie traumatycznego zdarzenia wywołuje tak gwałtowną burzę uczuć, ofiara urazu na ogół ze wszystkich sił stara się go uniknąć. Tłumienie pojawiających się objawów — będące w założeniu samoobroną - jeszcze bardziej pogłębia wstrząs pourazowy, ponieważ próby ucieczki od traumatycznych wspomnień często kończą się zawęże- niem świadomości, wycofaniem z kontaktów z ludźmi i zubożeniem życia. Zawężenie Kiedy człowiek jest zupełnie bezsilny i każda próba oporu spełza na ni- czym, najczęściej poddaje się. System samoobrony załamuje się całkowicie. Bezradna osoba ucieka od sytuacji stresu nie poprzez działanie w realnym 53 świecie, lecz przez zmianę własnego stanu świadomości. Analogiczne re- akcje można obserwować u zwierząt, które w chwili zagrożenia czasem za- stygają w bezruchu. Jest to typowa reakcja osaczonej przez drapieżnika zdobyczy lub pokonanego w walce przeciwnika. Ofiara gwałtu w ten sposób opisuje owo uczucie rezygnacji: „Czy widziałeś kiedyś królika, który zamarł w świetle reflektorów, kiedy nocą jechałeś szosą? Stoi jak wryty — jak gdyby wiedział, że tym razem go dopadną — i to właśnie spotkało mnie".35 Inna zgwałcona kobieta wspomina: „Nie mogłam krzyczeć. Nie mogłam się poruszyć. Byłam sparaliżowana [...] jak szmaciana lalka".36 Takie zmiany świadomości stanowią sedno zawężenia czy też od- rętwienia, ostatniego z trzech głównych symptomów pourazowego zespołu stresu. Czasami nieuchronne zagrożenie wywołuje nie tylko strach i gniew, lecz także — paradoksalnie — stan nienaturalnego spokoju, w którym rozpu- szcza się przerażenie, złość i ból. Świadomość rejestruje wydarzenia, ale są one jak gdyby oderwane od zwykle przypisywanego im znaczenia. Percepcja może być przytępiona lub zaburzona, z częściowym znieczuleniem albo utra- tą poszczególnych wrażeń. Bywa, że zmianie ulega poczucie czasu — wypad- ki obserwowane są często jak na zwolnionym filmie — i doświadczenie nabie- ra cech nierealności. Człowiekowi wydaje się, że wszystko to przydarza się komuś innemu, że wyszedł ze swojego ciała i patrzy na siebie z boku, lub że cała sytuacja jest tylko złym snem i wkrótce nastąpi przebudzenie. Do tych zmian w percepcji dołącza się zobojętnienie, emocjonalne oddalenie i kom- pletna bierność — człowiek rezygnuje z wszelkiej inicjatywy i walki. Zmie- niony stan świadomości można by potraktować jako litościwy dar natury, ochronę przed bólem nie do zniesienia. Oto fragment relacji ofiary gwałtu: „W tym momencie opuściłam ciało. Znajdowałam się obok łóżka i stamtąd obserwowałam wydarzenia. [...] Oderwałam się od własnej bezradności. Sta- łam naprzeciwko siebie samej, a na łóżku leżała tylko moja cielesna powło- ka. [...] Wszystko wydawało mi się takie płaskie. Byłam obok. Kiedy przypo- minam sobie pokój, nie widzę go z perspektywy łóżka. Widzę go z perspekty- wy tamtego miejsca obok. Bo stamtąd patrzyłam".37 Podobne doświadczenie opisuje weteran drugiej wojny światowej: „Tak jak większość naszego od- działu, byłem odrętwiały, praktycznie oderwałem się od rzeczywistości. Jest taki stan [...], który nazywaliśmy »spoglądaniem w wieczność«. Nieprzytom- ny wzrok, szeroko otwarte, puste oczy człowieka, który nie dba już o nic. Nie doszedłem jeszcze do tego, ale odrętwienie było całkowite. Czułem się nie- mal tak, jak gdybym wcale nie brał udziału w bitwie".38 Takie specyficzne zmiany stanu świadomości przypominają trans hi- pnotyczny. Cechami wspólnymi są: rezygnacja z aktywnego działania, ob- niżenie inicjatywy i krytycznego osądu, subiektywne oderwanie lub spokój, intensywniejsze przeżywanie wyobrażeń, zmiana w odczuwaniu (łącznie z odrętwieniem i obojętnością na ból) oraz zaburzone poczucie rzeczywisto- ści (włącznie z depersonalizacją, odrealnieniem i odmiennym postrzega- 54 niem czasu).39 Wyostrzona percepcja pojawiająca się podczas traumatycz- nych wydarzeń przypomina fenomen hipnotycznej absorpcji; natomiast ob- jawy ograniczenia kojarzą się z komplementarnym zjawiskiem dysocjacji w hipnozie.40 Janet uważał, że podatność pacjentek z histerią na hipnozę jest do- wodem psychopatologii. Ostatnie badania dowodzą, że chociaż zdolność do wchodzenia w trans jest u ludzi różna, to stanowi normalną cechę ludzkie- go umysłu.41 Wydarzenia traumatyczne ogromnie ją nasilają.42 Jak wska- zuje psychiatra David Spiegel, „byłoby zaiste dziwne, gdyby ludzie nie wykorzystywali spontanicznie tej umiejętności do zmniejszania swojej per- cepcji bólu w trakcie ostrego urazu".43 W stan hipnozy ludzie wchodzą jednak zwykle w okolicznościach kontrolowanych i z własnej woli; nato- miast traumatyczne stany transowe pojawiają się w sposób niekontrolowa- ny i z reguły bez świadomej decyzji. Biologiczne podłoże zmienionych stanów świadomości — zarówno pod- czas transu hipnotycznego, jak i dysocjacji traumatycznej — pozostaje za- gadką. Psycholog Ernest Hilgard wysunął hipotezę, że hipnoza „działa być może analogicznie do morfiny".44 Zastosowanie hipnozy zamiast opiatów, w celu znieczulenia na ból, jest od dawna znane. Zarówno hipnoza, jak i morfina wywołują stan oderwania, w którym percepcja bólu i zwykłe re- akcje emocjonalne na cierpienie są odcięte. Zmniejszają dyskomfort wyni- kający z uporczywego bólu, nie znosząc przy tym samego uczucia. Psychia- trzy Roger Pitman i van der Kolk, którzy udowodnili utrzymujące się zmia- ny w percepcji bólu u weteranów wojennych cierpiących na pourazowy zespół stresu, sugerują, że uraz może powodować długotrwałe zmiany w wydzielaniu opiatów endogennych — naturalnych substancji, które od- działują na centralny system nerwowy tak samo, jak opiaty otrzymywane sztucznie.45 Ludzie doświadczający urazu, którzy nie potrafią spontanicznie odry- wać się od rzeczywistości, czasami próbują uzyskać podobny efekt od- rętwienia, wykorzystując alkohol lub narkotyki. Badając zachowanie żoł- nierzy na froncie, Grinker i Spiegel odkryli, że nie kontrolowane picie rosło proporcjonalnie do strat w danym oddziale; wydawało się, że nadużywanie alkoholu stanowiło próbę stłumienia zwiększającego się poczucia bezradno- ści i strachu.46 Nie ulega wątpliwości, że jeśli człowiek w traumatycznej sytuacji dodatkowo popada w uzależnienie od alkoholu lub narkotyków, naraża się na jeszcze większe trudności. Psycholog Josefina Card, która badała weteranów wojny wietnamskiej oraz grupę cywilów w tym samym wieku, wykazała, że mężczyźni z objawami pourazowymi po powrocie do kraju o wiele częściej uzależniali się od narkotyków i poddawali się lecze- niu odwykowemu.47 Po przebadaniu 100 weteranów wojennych z objawami głębokiego wstrząsu Herbert Hendin i Ann Haas stwierdzili, że 85% z nich miało po wyjściu z wojska poważne problemy z narkotykami i alkoholem. 55 li f Tylko 7% nadużywało alkoholu jeszcze przed wojną. Za pomocą alkoholu i narkotyków badani usiłowali zapanować nad nękającymi ich traumatycz- nymi obrazami i objawami nadmiernego pobudzenia - bezsennością, kosz- marami, zdenerwowaniem i wybuchami gniewu. Uzależnienie tylko po- głębiało jednak ich trudności oraz alienację.48 Najrozleglejszy program ba- dań nad tym problemem (National Vietnam Veterans Readjustment Stu- dy) przyniósł niemal identyczne wyniki: 75% mężczyzn z objawami poura- zowego zespołu stresu nadużywało alkoholu lub popadało w chorobę alko- holową.49 Chociaż rozkojarzeniowe zmiany świadomości, a nawet intoksykacja, mogą być w momencie całkowitej bezradności zachowaniami przystosowaw- czymi, stają się one objawami złego przystosowania, kiedy niebezpieczeń- stwo już minie. Taki specyficzny stan buduje mur pomiędzy traumatycznym przeżyciem a zwykłą świadomością, a więc zapobiega integracji, która jest warunkiem ozdrowienia. Niestety, stany zawężenia czy rozkojarzenia oka- zują się niezmiernie uporczywe, podobnie jak inne symptomy pourazowego zespołu stresu. Lifton przyrównał „psychiczne odrętwienie", charakterysty- czne według niego dla ofiar katastrof i wojny, do „paraliżu umysłu".50 Podobnie jak wtargnięcie, objawy zawężenia opisane zostały począt- kowo w kategoriach ich wpływu na pamięć. Janet wskazał, że niepamięć pourazowa jest efektem „zawężenia pola świadomości", dzięki któremu bo- lesne wspomnienia zostają oddzielone od zwykłej świadomości. Kiedy jego pacjentki z histerią znajdowały się pod hipnozą, potrafiły niezwykle do- kładnie odtworzyć „oderwane" od pamięci wydarzenia. Jedna z jego pod- opiecznych, Irena, deklarowała całkowitą amnezję, jeśli chodzi o dwumie- sięczny okres poprzedzający śmierć matki. W transie jednak mogła odegrać bolesne wypadki z tego czasu, łącznie ze sceną śmierci, tak jak gdyby za- chodziły w teraźniejszości.51 Kardiner również twierdził, że proces ograniczenia utrzymuje trau- matyczne wspomnienia poza świadomością, dopuszczając do niej tylko strzępy pamięci, które pojawiają się w postaci wtargnięć. Przytacza on przypadek weterana marynarki wojennej, który uskarżał się na dokuczli- we uczucie zdrętwienia, bólu i zimna od pasa w dół. Pacjent nie przyzna- wał się do żadnych traumatycznych przeżyć z czasów wojny. Po serii docie- kliwych pytań, bez użycia formalnej hipnozy, przypomniał sobie zatonięcie statku i długie godziny, które spędził w lodowatej wodzie czekając na ratu- nek; twierdził jednak, że nie wystąpiła u niego żadna emocjonalna reakcja na ten wypadek. W miarę jednak jak Kardiner drążył temat, pacjent sta- wał się coraz bardziej niespokojny, zły i przestraszony: Zwrócono mu uwagę na podobieństwa pomiędzy symptomami, na które się uskarżał [...], a uczuciami, których doznawał zanurzony do pasa w zimnej wo- dzie. Pacjent przyznał, że kiedy zamknie oczy i pozwoli sobie myśleć o obe- 56 19 Op OSOUJOpZ -{OZ ap3TZppO i ^uBuizip; M AxeiM 'O39UZDI§BUI BiugjsAui op rauopfs i 9IS ip3MB:}S '.AA\A%T8(01UI BIUBMOUlfepod I BIUBMOUBjd 8M BIUBjnBZ Uiai^pBdS ip3M02B9I 9IOUOIJ BU 9ZJ9IU BU 3Z 'l{BMOAUaSqOBZ J8§aidg I J8§UTJ{) "TOS II1' I. rns uieui 'BzpB^zsazad aiu iiu ^u 'ao-Ąijod o BI azsnui 9iu 'XpoqoMS f9D9iAv UIBUI 9Z 'naozop BUI 9iu ifoou M gz :Xqosods auzca BU 03 ui9łBMozxp3uo[0B?[ -uig^Biranzoj 9iu uia^pozad oSazo 'cą uiafttod ZBJ9X 'foou dis iu9}nq oą 'uiajozoaiM 9is 9TU AZOBZJL 9TDUnaS ^\ "UigiiąOJ 5[Bł 0S9ZDB|p '9iqOS UiajBtUIBpBTMSn 9TU •fauippis op [g^sBuapaf po ąn\ OUBJ fguisę Xuizpo§ op Aoou^cd po 9T " pppod 9oap3p 5[Bf 'oSa^ z AwBjds }9MBU axqos 9TU SBZO AzSZn^p Z9Zld !9IUfOM Od 9iqOS 9UO0T1ZJBU 'BIOAZ 91U9Z9MBZ JBMOZipUOfoBJ 5[Bf '9fnSld ^ ye\ oq ' ["?] "uzAzozaw B|p BotefBBfepod oAq oepfe|6AM |N O>HOJ>) BU ASOJM aiBłapqo gc ajs msojd od \ ntuop M nouo>| M az 'BuozsBJjsazjd \ Buuojqzaq [—] 'BLUBS oAzsnj a|S 61 i 9USB|AV BZOIUBJSO nZBJTl BJB^O 'ra9T^9J UlAM^ZDJOdn pBU DBMOUBdBZ T -U9zo9idz9q apnzood aujB^uauiap 9iqos OAZJOM^S OBfnq9a,j ?^M^Bfoiur ZBJO BTUB^BTZp OS9MO]^90 Xj8JS fajBD Op 9Z5[Bł ZD3\ 'iDSOUIOpBlMS MCUB^S I ID8IUI -Bd 'Biua|sAui op 03{pfy aiu 9is Bzsottpo BiuazaMBZ XMBfqo aMozBjnoj •zBan i^zazjd XZJO;^ 'izpnj B^p auzDĄsXaa^BJBqo - (ifoBCoos^p) BiuazjBfo^ -zoa AUIJOJ auiopBiMS Caratu 'auui j[Bf 9tuqopod — ^saf uiai^pBdAM ui^uzoĄ -BUinBJ^ z qo^UBZBTMz n?^111 araaTtun^s atąoMop ai^Bj^ "XZSAZJBMO^ oiaiuis BU pazj^Bd jBisnui i uiapAz z jpazsn OMpg^ Xjo^5j 'B^TMOJZO os qoBJ^s 'icq oSaiu op AqĄxo9JMod 'fiu^zon o^ XqXpS zBMaiuod -OMS niuazDBuz o aoa^sXra aiqos jB^BMzod ara" ^uafoBj 'BiugzoBuz T iCoouig oS -auoiMBqzod 'BiuarauiodsM oSauozoap^o ats BiuBMOuuojn op zoa^ 'ifzauuiB op pzpBMOjdop 9iu Biu9zoiuBjSo saoojd rofpBdAM uiA.% ^ ?BjuazjBpAM o6auzoA}BLunBJi sszopod ajujo/wiajd u,oAu -BMBUZOp U8ZBJM 8p>|npOjdaj [•"] łJMOUBłS OlOjdOlAs Z3} 06a}B|a 'BPOM B}BM -opo| LuAuBMopoMod 'niuajdjap BU !foBj}uaouo>| fau||S 9!UMOł6 epAz BZOSJZPMBZ łuafoBd az 'a^sjmAzoo qAg "Ołauojn \ osouoio^zjd ołpBJjs AZSAZJBMOJ o6af n>)|!>) 9z 'zejUMOJ aiqos łBiuoiodAzid "uuAuu! LUAZOIU o oa|sAuu łBouu 9|u SBZO ua} AJBO zezjd i |oq Ausouzaju łBMnzopo 'a^EJi Azjd OBZSJM 9? 'jspop oiajod -nzjoai M AuozjnuBZ AMOjod op 'AM^BJ; b\s Bjdazo >jef 'izpjM zep/v\ 'u,OB!UBuzop LJOAUO porwanych uczniów, Terr wykazała, że po fakcie dzieci zaczynały wierzyć w istnienie znaków, które jakoby ostrzegały je przed tragicznym wydarze- niem. Wiele lat po porwaniu dzieci nadal wypatrywały znaków, które mia- ły je chronić i kierować ich postępowaniem. Co więcej, jeszcze długo po doznanym urazie dzieci miały ograniczoną perspektywę przyszłości. Za- pytane, kim chcą być, kiedy dorosną, odpowiadały z reguły, że nigdy nie wyobrażają sobie przyszłości i nie robią żadnych planów, ponieważ spo- dziewają się umrzeć młodo.57 Unikając sytuacji przypominających o doznanym urazie i powstrzy- mując się od jakiejkolwiek inicjatywy związanej z planowaniem przyszło- ści i z ryzykiem, ofiary urazu same pozbawiają się szansy na sukces, który mógłby złagodzić skutki traumatycznego przeżycia. Chociaż więc objawy zawężenia można traktować jako próbę obrony przed przytła- czającymi stanami emocjonalnymi, ofiara płaci wysoką cenę za tak pozy- skaną ochronę. Objawy te ograniczają bowiem pole działania i upośledza- ją jakość życia, przyczyniając się w ostatecznym rozrachunku do utrwale- nia skutków urazu. Dialektyka urazu Przerastające człowieka niebezpieczeństwo wywołuje dwie sprzeczne re- akcje — wtargnięcia oraz zawężenia — pomiędzy którymi ustala się na- przemienny rytm. Owa dialektyka sprzecznych stanów psychicznych jest być może najbardziej charakterystycznym rysem pourazowego zespołu stresu.58 Ponieważ obie te reakcje uniemożliwiają integrację traumatycz- nego wydarzenia, jedynym wyjściem wydaje się próba znalezienia właści- wej równowagi pomiędzy dwoma krańcowymi stanami. Ale osoba z ura- zem ma największe problemy właśnie z uzyskaniem równowagi. Czuje się uwięziona pomiędzy dwiema skrajnościami: niepamięcią (amnezją) a ponownym przeżywaniem urazu; między falą intensywnych, przytła- czających uczuć a pustynią obojętności; między nerwowym, impulsyw- nym działaniem a całkowitym brakiem inicjatywy. Niestabilność powo- dowana tymi cyklicznymi zmianami pogłębia jeszcze poczucie nieprze- widywalności i bezradności.59 Dialektyka urazu działa zatem na zasadzie samonapędzającego się mechanizmu. W miarę upływu czasu dialektyka ta przechodzi stopniową ewolucję. W początkowym stadium dominują wtargnięcia, ponowne przeżywanie traumatycznego doświadczenia. Ofiara jest bardzo niespokojna i wypatruje nowego niebezpieczeństwa. Objawy wtargnięcia są najsilniejsze w ciągu pierwszych kilku dni lub tygodni po kluczowym wydarzeniu; po okresie 58 trzech do sześciu miesiący ulegają pewnemu złagodzeniu, a potem stopnio- wo zanikają. Na przykład w pewnym szeroko zakrojonym badaniu następstw gwałtu stwierdzono, że najostrzejsze objawy wtargnięć zmniej- szyły się po trzech-sześciu miesiącach, lecz jeszcze rok po gwałcie kobiety nadal były bojaźliwe i niespokojne.60 Inne badanie również wykazało, że większość (80%) poszkodowanych rok po wydarzeniu nadal skarżyła się na powracające traumatyczne obrazy.61 Z kolejną grupą ofiar gwałtu skonta- ktowano się ponownie dwa do trzech lat po pierwszym pobycie w szpitalnej izbie przyjęć. Większość kobiet nadal cierpiała z powodu objawów powiąza- nych z przebytym urazem. Najczęściej wymieniano stany lękowe związane z urazem, problemy natury seksualnej oraz ograniczenie aktywności w co- dziennym życiu.62 Zaburzenia spowodowane przez uraz mogą utrzymywać się jeszcze dłużej. Ann Burgess i Lynda Holmstrom ponownie skontaktowały się z ofia- rami gwałtu cztery do sześciu lat po pierwszym spotkaniu w izbie przyjęć. Trzy czwarte kobiet uważało się wtedy za wyleczone. Około jednej trzeciej badanych (37%) podało, że ich powrót do zdrowia trwał mniej niż rok, jedna trzecia zaś (37%) twierdziła, że zajęło to więcej niż rok. Ale co czwarta kobieta (26%) wciąż jeszcze nie czuła się zdrowa.63 Wyniki holenderskich badań nad ludźmi, którzy zostali wzięci jako zakładnicy, również potwierdzają, że skutki pojedynczego traumatycznego wydarzenia mogą utrzymywać się przez długi czas. W pierwszym miesiącu po uwolnieniu u wszystkich zakładników występowały objawy wstrząsu, a sześć miesięcy do roku po traumatycznym doświadczeniu 75% z nich nadal odczuwało skutki urazu. Im dłużej przebywali w niewoli, tym poważ- niejsze były ich objawy i tym wolniej powracali do zdrowia. W badaniach kontrolnych przeprowadzonych sześć do dziewięciu lat po krytycznym zda- rzeniu, prawie połowa byłych zakładników (46%) nadal skarżyła się na objawy zawężenia, a jedna trzecia (32%) cierpiała z powodu objawów wtargnięcia. Jakkolwiek symptomy ogólnego niepokoju raczej słabły wraz z upływem czasu, objawy psychosomatyczne stawały się nawet bardziej do- kuczliwe.64 Chociaż pourazowe objawy wydają się z czasem zanikać, mogą zostać powtórnie przywołane — nawet wiele lat po wydarzeniu — przez czynniki przypominające o źródle urazu. Kardiner opisuje przypadek weterana wo- jennego, który doznał „ataku" objawów wtargnięcia w ósmą rocznicę rozbi- cia swego samolotu.65 Bardziej współczesny przypadek dotyczy weterana drugiej wojny światowej, u którego koszmary i inne objawy wtargnięcia powróciły nagle po trzydziestu latach.66 W miarę słabnięcia symptomów wtargnięcia, dominować zaczynają objawy odrętwienia czy też zawężenia. Osoba, która doświadczyła urazu, nie wygląda już na przerażoną i pozornie powraca do dawnego życia.67 Nadal jednak nie potrafi przypisać wydarzeniom ich zwykłego sensu, 59 a świat wydaje się jej nierzeczywisty. Często skarży się, że żyje tylko na niby, jak gdyby z wielkiej odległości obserwowała codzienne wydarzenia. Tylko wdzierające się do jej świadomości traumatyczne obrazy co jakiś czas przerywają poczucie odrętwienia i oderwania. Wyobcowanie i wewnętrzną martwotę człowieka, który przeżył wstrząs, ilustruje klasyczny portret we- terana wojennego, jaki nakreśliła Virginia Woolf: - Cudowna! - szeptała [jego żona], trącając Septimusa łokciem, żeby też zoba- czył. Ale dla niego piękno znajdowało się jakby za szklaną szybą. Nawet w sma- ku (Rezia lubiła lody, czekoladę, słodycze) nie znajdował żadnej przyjemności. Odstawiał filiżankę na marmurowy blat małego stolika. Przyglądał się ludziom na ulicy; wydawali się szczęśliwi, przystawali na środku chodnika wrzeszcząc, śmie- jąc się, kłócąc bez powodu. Ale on nie ma już smaku, nic już nie odczuwa. W kawiarni, między stolikami, pośród uwijających się kelnerów, chwytał go znów za gardło duszący strach; bo nie odczuwał nic, absolutnie nic.68 Ograniczenia nakładane na życie wewnętrzne i na zewnętrzny zasięg aktywności jednostki są objawami negatywnymi pozbawionymi dramaty- zmu. Ich znaczenie tkwi w tym, czego osoba z urazem jest pozbawiona. Dlatego też objawy zawężenia nie od razu są zauważane i często nie do- strzega się ich związku z traumatycznym wydarzeniem. Ponieważ w miarę upływu czasu objawy te stają się najbardziej dominującym rysem pourazo- wego zespołu stresu, coraz trudniej o prawidłową jego diagnozę. Symptomy pourazowe są tak uporczywe i mają tak szeroki zasięg, że często bierze się je za trwałe cechy osobowości ofiary. Jest to kosztowny błąd, gdyż osoba z nie rozpoznanym pourazowym zespołem stresu skazana jest na zubożony sposób życia, dręczą ją koszmarne wspomnienia, paraliżuje bezradność i strach. Oto kolejny fragment portretu ojca Doris Lessing: Młody urzędnik bankowy, który ciężko harował za marne pieniądze, ale umiał tańczyć, śpiewać, bawić się, flirtować - ten pełen życia, wrażliwy człowiek został zabity w 1914, 1915, 1916. Myślę, że w czasie wojny umarła najlepsza cząstka mojego ojca, że okaleczono jego ducha. Wszyscy, szczególnie kobiety, które znały go za młodu, mówiły o jego żywiołowości, energii, radości życia. A także o jego dobroci, czułości i - to najbardziej utkwiło mi w pamięci - o jego mądrości. [...] Nie sądzę, aby ludzie ci łatwo rozpoznali tamtego człowieka w chorym, rozdrażnionym, oderwanym od życia hipochondryku, który był moim ojcem.69 Długi czas po traumatycznym wydarzeniu wiele osób czuje, że straci- ło jakąś część siebie; najsilniej poszkodowani żałują, że nie umarli. Być może najbardziej niepokojących danych o odległych skutkach urazu dostar- czyło pewne badanie ofiar przestępstw, wśród których było 100 zgwałco- 60 nych kobiet. Przeciętny czas, który upłynął od chwili gwałtu, wynosił dzie- więć lat. Badacze uwzględniali tylko poważne problemy psychologiczne, pomijając bardziej subtelne przejawy zaburzeń pourazowych. Nawet te uogólnione wyniki nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jak trwałe i destruktywne są konsekwencje urazu. Spośród wszystkich badanych to ofiary gwałtu najczęściej mówiły o „załamaniach nerwowych", myślach i próbach samobójczych. Chociaż przed urazem kobiet tych nie cechowało żadne nasilenie skłonności samobójczych, po przeżyciu gwałtu aż jedna piąta (19,2%) podjęła próbę samobójczą.70 Nie ma zgody co do liczby rzeczywistych samobójstw będących na- stępstwem urazu. Środki masowego przekazu podawały na przykład, że wię- cej uczestników wojny w Wietnamie zginęło po powrocie do kraju — w wyniku samobójstwa — niż na polu bitwy. Dane te wydają się przesadzone, niemniej jednak statystki śmiertelności dowodzą, że uraz wojenny rzeczywiście zwię- ksza ryzyko śmierci samobójczej.71 Hendin i Haas, badając grupę weteranów wojennych z objawami pourazowymi, wykazali, że znaczny ich odsetek (19%) usiłował pozbawić się życia lub nieustannie myślał o samobójstwie (15%). Większość mężczyzn o skłonnościach samobójczych brała udział w najcięż- szych walkach. Cierpieli z powodu poczucia winy, uporczywych lęków, depre- sji i objawów pourazowych. Trzech mężczyzn zginęło śmiercią samobójczą w okresie badań.72 Wynika z tego, że groźba unicestwienia, cechująca traumatyczny mo- ment, może prześladować ofiarę jeszcze długo po przeminięciu rzeczywiste- go niebezpieczeństwa. Nic dziwnego, że Freud dopatrzył się w nerwicy pourazowej oznak „oddziaływania demonicznych sił".73 Przerażenie, gniew i nienawiść doznane w chwili urazu żyją nadal w sprzecznościach dialekty- ki urazu. ROZDZIAŁ 3 Zerwanie związków z innymi T raumatyczne wydarzenia stawiają pod znakiem zapytania pod- stawowe związki międzyludzkie. Niszczą przywiązanie do rodzi- ny, rujnują przyjaźń, miłość i kontakty społeczne. Nadwerężają tę strukturę ja, która powstaje i utrzymuje się w relacjach z in- nymi. Podważają system przekonań, który nadaje znaczenie ludzkim do- świadczeniom. Stanowią pogwałcenie wiary jednostki w naturalny bądź boski porządek i powodują u ofiary kryzys egzystencjalny. Zniszczenie relacji z innymi nie jest - jak niegdyś sądzono - drugo- rzędnym skutkiem urazu. Traumatyczne wydarzenia oddziałują w zasad- niczy sposób nie tylko na psychologiczne struktury „ja", lecz także na po- czucie przywiązania i sensu, które tworzą pomost pomiędzy jednostką a społeczeństwem. Jak to definiuje Mardi Horowitz, traumatyczne wyda- rzenie to takie, które nie może być włączone przez ofiarę do „wewnętrznego schematu" siebie w relacji ze światem.1 Traumatyczne wydarzenia burzą podstawowe założenia jednostki co do bezpieczeństwa w świecie, pozytyw- nej wartości „ja" oraz naturalnego porządku rzeczy.2 Świadectwem owej utraty poczucia bezpieczeństwa jest wyznanie Alice Sebold, ofiary gwałtu: „Kiedy zostałam zgwałcona, utraciłam dziewictwo i niewiele brakowało, bym postradała życie. Straciłam również pewne przekonania o tym, jak działa świat i jak wygląda moje w nim bezpieczeństwo".3 Poczucie bezpieczeństwa, określane też jako podstawowe zaufanie, nabywane jest w najwcześniejszym dzieciństwie, w relacji z pierwszym opiekunem. Zaufanie do innych, wykształcone w ciągu pierwszych dni po narodzinach, pomaga później człowiekowi na każdym etapie życia. Stanowi 62 podstawę wszystkich systemów więzi międzyludzkich oraz wiary. Pierwot- ne doświadczenie opieki daje nam siłę, abyśmy mogli stawić czoło światu, który tym samym staje się dla nas przyjaznym miejscem. Podstawowe zaufanie jest fundamentem wiary w ciągłość życia, w porządek naturalny, a także transcendentny, boski.4 W sytuacji zagrożenia ludzie instynktownie szukają kontaktu z pier- wszymi źródłami pociechy i ochrony. Ranni żołnierze i zgwałcone kobiety wołają o pomoc do matki lub Boga. Gdy wołanie to pozostaje bez odpowie- dzi, poczucie podstawowego zaufania zostaje zniszczone. Osoba doświad- czająca urazu czuje się całkowicie porzucona, zupełnie sama; ma wrażenie, że jest wyrzutkiem ludzkiego i boskiego systemu opieki i ochrony, które są niezbędne do życia. Od tej chwili poczucie wyalienowania, czy też zerwania związków, przenika wszystkie relacje ofiary z innymi: od najintymnie- jszych więzi rodzinnych po najbardziej abstrakcyjną przynależność społecz- ną i religijną. Człowiek, który utracił zaufanie, ma wrażenie przynależno- ści raczej do zmarłych niż do żywych. Specyfikę tego wewnętrznego spusto- szenia znakomicie określiła Virginia Woolf, kreśląc portret weterana wojennego Septimusa Smitha: ^ Septimus dopiero teraz to zrozumiał, zrozumiał sens ukryty pod pięknem słów. Wstręt, nienawiść, rozpacz - oto tajemne posłannictwo przekazywane z poko- lenia na pokolenie, starannie kamuflowane. [...] Na takim świecie nie wolno rodzić dzieci. Nie wolno rozmnażać tych chutliwych zwierząt, które nie wiedzą, co to stałość uczuć, które powodują się kaprysami i zachciankami pchającymi je raz w tym, to znów w innym kierunku. [...] Bo prawdą jest [...], że ludzie mają w sobie tylko tyle dobroci, tyle wiary, tyle miłosierdzia, ile im potrzeba, żeby zwiększyć rozkosz chwili. Polują stadami. Ich stada przebiegają przez pustynię i wyjąc zapadają w pustkowiach.5 Okaleczone „ja" Dająca poczucie bezpieczeństwa świadomość związku z opiekunami jest fundamentem rozwoju jednostki. Jeśli owa łączność zostaje naruszona, człowiek traci podstawowe poczucie własnego „ja". Dawno rozwiązane pro- blemy rozwojowe z okresu dzieciństwa i dorastania nagle stają się znów aktualne. Uraz zmusza ofiarę do ponownego przeżycia wszystkich wczes- nych walk wewnętrznych dotyczących autonomii, inicjatywy, kompenten- cji, tożsamości oraz intymności. Wiara w siebie u rozwijającego się dziecka kształtuje się dzięki życz- liwemu używaniu władzy przez opiekuna. Kiedy rodzic, który jest bez po- 63 równania potężniejszy od potomka, bierze jednak pod uwagę jego indywi- dualność i godność, mały człowiek czuje się ceniony i szanowany; rozwija poczucie własnej wartości. Kształtuje się w nim też autonomia, to znaczy poczucie własnej odrębności w związkach z innymi. Dziecko uczy się kon- trolować i regulować funkcje własnego ciała, a także wyrażać swój własny punkt widzenia. Traumatyczne wydarzenie narusza autonomię człowieka na pozio- mie podstawowej integralności cielesnej. Ciało zostało zaatakowane, zra- nione, zhańbione. Zdarza się, że poszkodowany traci kontrolę nad funkcja- mi fizjologicznymi; w odczuciu ofiar urazów wojennych i gwałtu stanowi to często najbardziej upokarzający aspekt wydarzenia. Co więcej, w chwili gdy jednostka doznaje urazu, jej punkt widzenia — właściwie z definicji — liczy się tyle, co nic. Jeśli chodzi na przykład o gwałt, celem ataku jest właśnie zademonstrowanie pogardy dla autonomii i godności ofiary. Trau- matyczne wydarzenie podważa więc przekonanie człowieka, że może być sobą w relacji z innymi. Niezadowalające rozwiązanie normalnych konfliktów rozwojowych dotyczących autonomii czyni człowieka podatnym na wstyd i zwątpienie. Takie same reakcje emocjonalne są następstwem traumatycznych zdarzeń. Wstyd jest odpowiedzią na bezsilność, na pogwałcenie integralności cieles- nej i upokorzenie w oczach innej osoby.6 Zwątpienie wyraża niemożność zachowania własnego, odrębnego punktu widzenia w relacjach z innymi ludźmi. Na skutek traumatycznego wydarzenia poszkodowany wątpi za- równo w innych, jak i w samego siebie. Nic nie jest już takie, jak im się wydaje. Weteran wojenny, Tim O'Brien, tak opisuje owo uporczywe poczu- cie zwątpienia: Dla zwykłego żołnierza [...] wojna stanowi w sensie duchowym coś w rodzaju wielkiej upiornej mgły, gęstej i ogarniającej cały świat. Jasność jest tylko wspo- mnieniem. Wszystko kłębi się dookoła. Dawne zasady przestają obowiązywać, stare prawdy nie są już prawdziwe. Dobro zlewa się ze złem. Porządek miesza się z chaosem, miłość z nienawiścią, brzydota z pięknem, prawo z anarchią, cywilizacja z barbarzyństwem. Mgła wciąga cię do środka. Nie wiesz, gdzie jesteś, ani dlaczego tam jesteś; a jedyna pewność to wszechogarniająca wielo- znaczność. Na wojnie tracisz poczucie, że jesteś kimś określonym, ponieważ tracisz poczucie prawdy; dlatego bezpieczniej jest powiedzieć, że w prawdziwej opowieści o wojnie nic nie jest absolutnie prawdziwe.7 W trakcie normalnego rozwoju dziecka pozytywny obraz siebie jest utwierdzany w miarę wzrostu kompetencji oraz zdolności do inicjatywy. Niezadowalające rozwiązanie zwykłych konfliktów rozwojowych dotyczą- cych inicjatywy i kompetencji owocuje skłonnością do poczucia winy i niż- szości. Traumatyczne wydarzenia z definicji uniemożliwiają inicjatywę 64 i przekraczają kompetencje jednostki. Niezależnie od odwagi i zdolności ofiary, jej działania okazały się niewystarczające, by obronić się przed nie- szczęściem. Kiedy ludzie, którzy doznali urazu, przypominają sobie i osą- dzają własne zachowanie, praktycznie zawsze doświadczają poczucia winy i niższości. RobertNjay Lifton twierdzi, że „poczucie winy ocalałych" jest powszechnym zjawiskiem u ludzi, którzy przetrwali wojnę, klęskę żywioło- wą albo katastrofę nuklearną.8 Gwałt ma dokładnie takie same skutki: to ofiara, a nie sprawca przestępstwa, czuje się winna. Poczucie winy może być rozumiane jako próba wyciągnięcia z nieszczęścia jakiejś użytecznej lekcji oraz uzyskania pewnego poczucia siły i kontroli. Złudzenie, że można było poradzić sobie lepiej, jest prawdopodobnie łatwiejsze do zniesienia, niż sta- wienie czoła prawdzie i uznanie swojej całkowitej bezsilności.9 Poczucie winy jest szczególnie dotkliwe, jeśli ofiara urazu była świad- kiem cierpienia lub śmierci innych ludzi. Świadomość, że się ocalało, pod- czas gdy innych spotkał gorszy los, stanowi bardzo poważne obciążenie. Ludzi, którzy przeżyli katastrofę lub wojnę, prześladują obrazy umierają- cych, którym nie mogli pomóc. Czują się winni, że nie ryzykowali życia, aby ratować innych, albo że nie wypełnili prośby umierającej osoby.10 Jeśli żołnierz był świadkiem śmierci towarzysza na polu walki, gwałtownie wzrasta ryzyko, że rozwinie się u niego pourazowy zespół stresu. Podobnie w wypadku katastrof: człowiek, który widział śmierć członka rodziny, jest szczególnie narażony na trudny do leczenia, długotrwały pourazowy zespół stresu.12 Pogwałcenie więzi międzyludzkich — a w konsekwencji ryzyko wystą- pienia pourazowego zespołu stresu — osiąga najwyższy stopień, jeśli ofiara nie była jedynie pasywnym świadkiem, lecz aktywnym uczestnikiem zabój- stwa lub przemocy.13 Uraz weteranów wojennych jest znacznie głębszy, jeżeli zadawania śmierci nie można już tłumaczyć jakimiś wyższymi warto- ściami czy celami. Podczas wojny w Wietnamie żołnierzy wysoce demorali- zowała sytuacja, kiedy zwycięstwo w walce było niemożliwe, a miarą su- kcesu stało się samo mordowanie poświadczone liczbą zabitych. W tych warunkach to nie narażenie własnego życia, lecz raczej uczestnictwo w bezsensownym akcie brutalnego zniszczenia spowodowało, że wielu żoł- nierzy doznało trwałego psychologicznego uszczerbku. Podczas jednego z badań weteranów tej wojny około 20% mężczyzn oświadczyło, że w tra- kcie swojej służby w Wietnamie byli świadkami okrucieństw; dalsze 9% przyznało, że osobiście dopuszczali się brutalnych czynów. Po wielu latach od powrotu do kraju najsilniejsze objawy występowały u tych badanych, którzy byli świadkami agresywnych aktów przemocy lub sami w nich ucze- stniczyli.14 Inne badanie potwierdziło te wyniki, dowodząc, że każdy wete- ran wojny w Wietnamie, który potwierdził swój udział w aktach okrucień- stwa, cierpiał na pourazowy zespół stresu dłużej niż dziesięć lat po zakoń- czeniu działań wojennych.15 65 i Wiara w sens świata kształtuje się w relacji z innymi, a proces ten rozpoczyna się wraz z początkiem życia. Podstawowe zaufanie, rodzące się w pierwotnym intymnym związku, jest fundamentem wiary. Wypracowane później poczucie praworządności, sprawiedliwości i uczciwości ma korzenie w dzieciństwie, w relacjach zarówno z opiekunami, jak i z rówieśnikami. Koncentracja na bardziej abstrakcyjnych zagadnieniach, takich jak natu- ralny porządek rzeczy, miejsce jednostki w społeczeństwie oraz miejsce człowieka w świecie przyrody, stanowi normalny etap rozwoju w wieku dojrzewania oraz w dorosłym życiu. Rozwiązanie tych kwestii wymaga za- korzenienia jednostki w szerszej społeczności. Traumatyczne wydarzenia podważają to poczucie zakorzenienia w społeczności, powodując u jednostki kryzys wiary. Według Liftona upor- czywy brak zaufania do społeczeństwa i poczucie, że świat jest „fałszywy", stanowi powszechną reakcję wśród osób, które przeżyły katastrofę lub woj- nę.16 Pewien weteran wojny w Wietnamie następująco opisał swój kryzys wiary: „Nie mogłem sobie wytłumaczyć, dlaczego Bóg pozwala, by umierali porządni ludzie. Chodziłem do różnych [...] księży. Kiedyś zapytałem jednego z nich: Ojcze, nie rozumiem, jak Bóg mógł pozwolić na to, by zabijano małe dzieci. O co tu chodzi, w tej całej cholernej wojnie? Zginęło tylu moich przyja- ciół. [...] Ksiądz spojrzał mi w oczy i odparł: Nie wiem, synu, nigdy nie byłem na wojnie. Na to ja: Nie pytałem księdza o wojnę, pytałem o Boga".17 Zanik wiary i poczucia przynależności do społeczeństwa są szczególnie poważne, jeśli traumatyczne wydarzenie wiązało się ze zdradą jakiegoś istot- nego związku międzyludzkiego. Wspomnienia o takim wydarzeniu często koncentrują się na momencie zdrady; właśnie załamanie zaufania jest tym czynnikiem, który nadaje powracającym obrazom intensywność i emocjonal- ną siłę. Abram Kardiner prowadził psychoterapię weterana — marynarza, który został wyciągnięty z morza po zatonięciu okrętu. Marynarz najbardziej poruszony był wtedy, ki^dy skarżył się, jak zawiedli go żołnierze własnej armii: „Pacjent okazywał znaczne podniecenie i zaczął się obficie pocić; było oczywiste, że jego gniew był reakcją na wydarzenia związane z momentem wyratowania. Wraz z towarzyszami przebywał w wodzie przez około dwana- ście godzin, zanim wyciągnęła ich załoga kontrtorpedowca. Oficerowie, którzy znajdowali się w łodziach ratunkowych, zostali oczywiście zabrani w pierwszej kolejności. Ośmiu czy dziewięciu mężczyzn trzymających się tra- twy, na której przebywał pacjent, musiało czekać w wodzie jeszcze przez kilka godzin".18 Oficerowie zostali uratowani pierwsi, chociaż siedząc w łodziach ra- tunkowych byli stosunkowo bezpieczni; zwykłych żołnierzy, którzy czepiali się tratwy, pominięto i zanim nadeszła pomoc, kilku z nich utonęło. Kardi- ner potraktował taką procedurę jako część zwykłego porządku panującego w armii, ale pacjent był zdruzgotany, kiedy uświadomił sobie, że dla włas- nego wojska może być kimś zbędnym. Lekceważenie, które ratownicy oka- 66 zali dla życia tego człowieka, bardziej przyczyniło się do powstania urazu niż atak wroga, fizyczne cierpienia doznawane w lodowato zimnej wodzie, zagrożenie utraty życia i śmierć towarzyszy niedoli. Obojętność ratow- ników nadwerężyła wiarę pacjenta w społeczeństwo. Po tym wydarzeniu mężczyzna ujawniał nie tylko klasyczne objawy pourazowe, ale także obja- wy patologicznego żalu, zerwania związków z ludźmi i chronicznej depre- sji: „Każda forma przemocy wywoływała w nim silną reakcję; nie mógł pa- trzeć na okrucieństwa czy groźby wobec innych osób. [...] [Niemniej] pacjent twierdził, że nachodzi go czasem ochota, by kogoś uderzyć, i że stał się bardzo kłótliwy w stosunkach rodzinnych. Oświadczył: Żałuję, że nie umar- łem, wszystkim naokoło przysparzam tylko cierpienia".19 Sprzeczności dotyczące relacji tego człowieka z innymi są typowe dla ludzi, którzy doznali urazu. Ponieważ mają oni trudności z regulacją pozio- mu własnej złości, oscylują pomiędzy nie kontrolowanymi wybuchami gnie- wu i nietolerancją dla agresji w każdej postaci. Dlatego też opisywany pa- cjent współczuł innym i pragnął ich bronić, nie mogąc znieść myśli 0 krzywdzeniu kogokolwiek — a z drugiej strony wybuchał gniewem i iryto- wał się na swoją rodzinę. Własna niekonsekwencja była dla niego dodatko- wym źródłem udręki. Podobna skłonność do popadania w skrajności występuje w intym- nych związkach ofiar urazu z innymi. Przeżyty uraz zmusza człowieka zarówno do wycofywania się z takich związków, jak i do rozpaczliwego ich poszukiwania. Poważne naruszenie podstawowego zaufania, powszechne u ofiar poczucie wstydu, winy i niższości, a także chęć uniknięcia kontaktu z bodźcami wywołującymi traumatyczne wspomnienia - wszystko to sprzy- ja wycofywaniu się z bliskich związków. Przerażenie wywołane traumaty- cznym wydarzeniem potęguje potrzebę relacji zapewniającej ochronę. W konsekwencji ludzie, którzy doświadczyli urazu, często miotają się mię- dzy próbami odizolowania się a rozpaczliwym lgnięciem do innych. Diale- ktyka urazu obejmuje nie tylko wewnętrzne życie ofiary, lecz także najbliż- sze związki. Rezultatem jest tworzenie intensywnych, niestabilnych związków, które oscylują pomiędzy skrajnościami. Oto świadectwo zgwał- conej kobiety, która opisuje, jak uraz zniweczył jej poczucie związku z inny- mi: „Nie potrafię opisać tego, co się we mnie działo. Traciłam kontrolę, nigdy w życiu nie czułam się tak przerażona i bezradna. Miałam wrażenie, że cały świat nagle usunął mi się spod nóg i teraz samotnie dryfuję w cie- mnościach. Miałam przerażające koszmary, w których na nowo przeżywa- łam gwałt. [...] Bałam się przebywać z ludźmi i bałam się samotności".20 U ludzi, którzy doznali urazu, uszkodzone zostały podstawowe stru- ktury „ja". Ofiara traci zaufanie do siebie, do innych ludzi i do Boga. Jej poczucie własnej wartości ucierpiało na skutek upokorzenia, poczucia winy 1 bezradności. Zdolność takiego człowieka do utrzymania intymnego związ- ku jest ograniczona silnymi konfliktami między ogromną potrzebą takiej 67 relacji a strachem. Tożsamość wykształcona przed traumatycznym wyda- rzeniem zostaje nieodwracalnie zniszczona. O owej utracie własnego „ja" pisze ofiara gwałtu, Nancy Ziegenmayer: „Kobieta, którą byłam rankiem dziewiętnastego stycznia 1988 roku, zniknęła z mojego życia i z życia mojej rodziny. Już nigdy nie będę tą samą osobą".21 Podatność na zranienie i odporność 0 krzywdzie psychicznej decyduje przede wszystkim sam charakter trau- matycznego wydarzenia. W obliczu druzgocących wypadków osobiste przy- mioty jednostki nie mają żadnego znaczenia.22 Między drastycznością traumatycznego zdarzenia a jego psychologicznym wpływem istnieje pro- sty, bezpośredni związek — niezależnie od tego, czy wpływ ten mierzony jest odsetkiem ludzi, którzy się mu poddają, czy też intensywnością i cza- sem trwania objawów.23 Na podstawie badań nad ofiarami wojny i kata- strof opracowano „krzywą dawka-reakcja", z której wynika, że im większe jest wystawienie na traumatyczne zajścia, tym większy procent populacji wykazuje objawy pourazowego zespołu stresu.24 Po wojnie w Wietnamie przeprowadzono zakrojone na dużą skalę badania nad weteranami i ich powrotem do życia w cywilu. Żołnierzy, któ- rzy odbyli służbę na froncie, porównano z żołnierzami, którzy nie brali udziału w bezpośrednich walkach, oraz z ich rówieśnikami z cywila. Pięt- naście lat po zakończeniu wojny ponad jedna trzecia (36%) weteranów na- rażonych na najcięższe walki nadal kwalifikowała się do diagnozy pourazo- wego zespołu stresu. Dla porównania, symptomy takie wykazywało tylko 9% mężczyzn biorących udział w lżejszych walkach, 4% żołnierzy, którzy nie zostali wysłani do Wietnamu i 1% cywilów.25 Oprócz tych, którzy wyka- zywali objawy wstrząsu w momencie badania, około dwa razy tyle męż- czyzn po powrocie do kraju od czasu do czasu miewało podobne problemy. Spośród mężczyzn, którzy przeżyli najgorsze walki, prawie trzy czwarte cierpiało na zespół pourazowy.26 Nie ma osoby odpornej na wstrząs, jeśli drastyczne zajścia prze- kroczą pewną granicę. Lenore Terr, badając grupę dzieci porwanych, a następnie porzuconych w jaskini, zauważyła, że wszystkie one wyka- zywały objawy pourazowe, zarówno bezpośrednio po wypadku, jak 1 w ciągu następnych czterech lat. Element zaskoczenia, zagrożenie ży- cia oraz rozmyślne, niezrozumiałe okrucieństwo porywaczy - wszystko to spotęgowało dramatyczny wpływ wydarzenia, chociaż dzieci nie do- znały obrażeń fizycznych.27 Ann Burgess i Lynda Holmstrom, które roz- mawiały w szpitalnej izbie przyjęć z ofiarami gwałtu, stwierdziły, że bezpośrednio po napaści u każdej kobiety występowały objawy pourazo- wego zespołu stresu.28 Dalsze badania udowodniły, że uporczywe objawy pourazowe utrzy- mują się na wyższym poziomie u zgwałconych kobiet niż u ofiar przestępstw innego rodzaju. Nie wydaje się to zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę szczególną naturę tego urazu. Jego kwintesencją jest fizyczne, psychologicz- ne i moralne pogwałcenie drugiej osoby. Celem sprawcy jest sterroryzowa- nie, zdominowanie i poniżenie ofiary, aby stała się ona całkowicie bezradna. Gwałt jest więc w istocie celowym wywoływaniem urazu psychicznego. Chociaż prawdopodobieństwo wykształcenia się pourazowego zespo- łu stresu zależy głównie od charakteru traumatycznego doświadczenia, konkretna postać zaburzeń jest w dużym stopniu determinowana różnica- mi indywidualnymi. Nie ma dwóch osób, które reagowałyby identycznie, nawet na to samo wydarzenie. Pomimo wielu stałych rysów pourazowy zespół stresu różni się u poszczególnych poszkodowanych. Badania wete- ranów wojennych cierpiących na tę przypadłość wykazały, że u każdego z nich dominujący wzorzec objawów związany był z indywidualną historią dzieciństwa, konfliktami emocjonalnymi i stylem adaptacji. U tych, którzy przed wojną mieli skłonności do aspołecznego zachowania, dominującymi objawami z reguły były rozdrażnienie i złość; natomiast mężczyźni o wyso- kich wymaganiach moralnych wobec samych siebie i pełni współczucia dla innych mieli raczej tendencje do depresji.30 Wpływ doświadczeń traumatycznych zależy w pewnym stopniu również od odporności danej osoby. Badania nad weteranami drugiej wojny światowej wykazały, że chociaż u każdego wytrzymałość ma swoje granice, u niektórych „łatwiej jest je przekroczyć".31 Jedynie niewielka mniejszość ludzi cechuje się względną niewrażliwością na sytuacje ekstremalne. Bada- nia przeprowadzone na różnych populacjach przyniosły podobne rezultaty: najbardziej odporne na stres były te osoby, które dysponowały dużymi umiejętnościami społecznymi, działały w sposób rozważny i aktywny oraz przekonane były o dużych możliwościach kontroli własnego losu.32 Pewne badania, w których śledzono losy dużej grupy dzieci od urodzenia do chwili osiągnięcia dojrzałości, ujawniły, że tylko co dziesiąte dziecko wykazywało niezwykłą wytrzymałość na przeciwności pojawiające się we wczesnym środowisku. Dzieci te cechował żywy, aktywny temperament, nieprzecięt- na towarzyskość i umiejętność komunikowania się z innymi oraz silne przekonanie o zdolności wpływania na własne losy, określane w psycholo- gii jako wewnętrzne umiejscowienie poczucia kontroli.33 Podobne umiejęt- ności są typowe dla ludzi o szczególnej odporności na choroby lub stresy codziennego życia.34 W warunkach stresu ludzie o wysokiej odporności potrafią wykorzy- stać każdą okazję do celowego działania w porozumieniu z innymi; przecięt- na osoba w takim położeniu znacznie łatwiej poddaje się przerażeniu, które 69 paraliżuje ją lub odizolowuje od innych. Jak się wydaje, nawet w sytuacji krańcowej zdolność do zachowania związków społecznych i aktywne strate- gie zaradcze do pewnego stopnia chronią jednostkę przed pourazowymi objawami. Na przykład w pewnej grupie ludzi ocalałych z katastrofy na morzu najsłabsze objawy pourazowe zaobserwowano u tych, którzy prze- trwali dzięki współpracy z innymi. Natomiast ci, których „sparaliżowało" i którzy oderwali się od rzeczywistości, wykazywali później znacznie silniej- sze symptomy. Podobny los spotkał mężczyzn w typie Rambo, którzy rzucali się do impulsywnego, samodzielnego działania i nie nawiązali kontaktu z innymi.35 W wypadku dziesięciu weteranów z Wietnamu, którzy pomimo prze- bywania w najcięższych warunkach nie wykazywali objawów wstrząsu, je- szcze raz mamy do czynienia z charakterystyczną triadą: aktywne i celowe strategie działania, wysokie umiejętności społeczne oraz wewnętrzne umiej- scowienie poczucia kontroli. Owi niezwykli żołnierze nawet w największym bitewnym zamęcie świadomie koncentrowali się na zachowaniu spokoju, własnego osądu, związku z innymi, własnych wartości moralnych i poczucia sensu. Wojna stanowiła dla nich „niebezpieczne wyzwanie, polegające na tym, że trzeba przeżyć", a nie okazję do udowodnienia swojej męskości czy też stania się ofiarą.36 Starali się znaleźć jakiś rozsądny cel działań, które musieli wykonywać, a swoimi wnioskami dzielić się z innymi. Poczuwali się do dużej odpowiedzialności za bezpieczeństwo własne i innych, unikając niepotrzebnego ryzyka, a czasami kwestionując rozkazy, które uważali za błędne. Akceptowali własny i cudzy lęk, ale próbowali go pokonać, przygoto- wując się na niebezpieczeństwo najlepiej, jak umieli. Unikali również gnie- wu, który postrzegali jako zagrażający przetrwaniu. Choć niskie morale armii sprzyjało okrucieństwu, żaden z nich nie przejawiał wobec wroga nie- nawiści ani żądzy odwetu, żaden też nie dopuścił się gwałtu, tortur, za- bójstw ludności cywilnej lub więźniów ani znieważania zwłok. Doświadczenia gwałconych kobiet wskazują, że i tutaj tego rodzaju cechy w pewnym stopniu chronią przed urazem. Kobiety zachowujące spokój, aktywne i walczące ze wszystkich sił, miały nie tylko większą szansę uniknięcia gwałtu, lecz także rzadziej cierpiały na poważne objawy pourazo- we, jeśli ich wysiłki ostatecznie spełzły na niczym. Natomiast osoby, które zostały sparaliżowane przez strach i poddały się bez walki, były narażone nie tylko na niemal pewny gwałt, lecz i - w późniejszym czasie - na dojmują- ce poczucie winy i depresję. W wypadku napadniętej kobiety umiejętności społeczne stanowią jednak raczej obciążenie niż atut. Wiele ofiar usiłowało odwoływać się do ludzkich uczuć gwałciciela lub nawiązać z nim jakiś kon- takt emocjonalny. Próby te z reguły kończyły się fiaskiem.37 Chociaż odporność psychiczna daje większą szansę wyjścia z opresji bez szwanku, żadna osobista cecha nie stanowi dla jednostki niezawodnej ochrony. Wszystkie niedoszłe ofiary zgodnie twierdzą, że najbardziej 70 pomógł im przysłowiowy łut szczęścia. Wielu poszkodowanych jasno zdaje sobie sprawę z tego, że traumatyczne zdarzenie mogło mieć o wiele strasz- niejszy przebieg i że równie dobrze mogliby zostać „zmiażdżeni", gdyby los nie zechciał ich oszczędzić. Czasami ludzie swoje ocalenie przypisują po- czuciu związku z jakąś osobą, którego nie utracili nawet w ostateczności, chociaż doskonale wiedzą, że poczucie to było nader kruche i niewiele bra- kowało, by zostało zdruzgotane. Rolę takiego związku opisuje młody męż- czyzna, którego omal nie zamordowano: Pod wieloma względami miałem szczęście. Przynajmniej nie mnie zgwałcili. Myślę, że nie mógłbym pogodzić się z czymś takim. Kiedy pchnęli mnie nożem i dogorywającego zostawili, nagle miałem bardzo wyrazistą wizję mojego ojca. Uświadomiłem sobie, że nie mogę jeszcze umrzeć, bo przysporzyłoby mu to zbyt wiele cierpienia. Musiałem naprawić stosunki między nami. W momencie, kiedy zdecydowałem się żyć, stało się coś zadziwiającego. Naprawdę zobaczy- łem węzeł na swoich nadgarstkach, chociaż w rzeczywistości ręce miałem związane na plecach. Zdołałem się rozwiązać i wypełznąć na korytarz. Sąsiad znalazł mnie dosłownie w ostatniej chwili. Jeszcze parę minut i byłoby za póź- no. Miałem wrażenie, że urodziłem się po raz drugi.38 Tak jak nieliczne jednostki cechuje szczególna odporność na psychi- czne konsekwencje urazu, tak na przeciwnym krańcu są ludzie o szczegól- nej nań podatności. Łatwo przewidzieć, że największe ryzyko grozi tym, którzy już wcześniej byli słabi i nawiązywali niewiele kontaktów z innymi. Na przykład najmłodsi i najmniej wykształceni żołnierze wysłani do Wiet- namu, byli bardziej narażeni na ekstremalne sytuacje podczas wojny. Poza tym mieli mniejsze szansę na otrzymanie społecznego wsparcia po powro- cie do domu, a w konsekwencji rzadziej rozmawiali o swoich przeżyciach z przyjaciółmi oraz z rodziną. Nic dziwnego, że u mężczyzn tych bardzo często rozwijał się pourazowy zespół stresu. Żołnierze, którzy jeszcze przed wyjazdem do Wietnamu cierpieli na jakiekolwiek dolegliwości psychiczne (nie tylko o charakterze urazu), po powrocie do kraju częściej ujawniali różnorodne zaburzenia psychiatryczne.39 Podobnie u kobiet, które jeszcze przed przeżyciem gwałtu miały problemy natury psychicznej, reakcje po- urazowe były szczególnie ciężkie i skomplikowane.40 Traumatyczne wyda- rzenia, tak jak inne nieszczęścia, najbardziej dotykają tych, którzy i tak już mają kłopoty. Dzieci i osoby dorastające, które są stosunkowo słabe w porównaniu z dorosłymi, również są szczególnie podatne na zranienie.41 Badania nad wykorzystywanymi dziećmi dowodzą, że rozmiar szkód psychicznych jest tym większy, im młodsze było molestowane dziecko.42 Nastoletni żołnierze są na polu walki o wiele bardziej narażeni na późniejsze zaburzenia niż ich bardziej dojrzali towarzysze broni.43 Dorastające dziewczęta natomiast 71 szczególnie ciężko przeżywają gwałt.44 Doświadczenie przerażenia i bezsil- ności w wieku dojrzewania w znacznym stopniu uniemożliwia wypełnienie trzech zadań adaptacyjnych charakterystycznych dla tego etapu życia: wy- kształcenie własnej tożsamości, stopniowe oddzielenie się od rodziny i po- chodzenia oraz nawiązanie szerszych kontaktów społecznych. Wojna i gwałt — publiczna i prywatna forma zorganizowanej przemo- cy społecznej — stanowią doświadczenie przede wszystkim młodzieży i mło- dych dorosłych. Armia Stanów Zjednoczonych rekrutuje chłopców w wieku siedemnastu lat; przeciętny wiek żołnierzy walczących w Wietnamie wyno- sił dziewiętnaście lat. W wielu innych krajach chłopcy są powoływani do służby wojskowej, ledwo staną się nastolatkami. Podobnie, najbardziej na- rażone na gwałt są dziewczęta w wieku dorastania. Połowa wszystkich ofiar ma w momencie gwałtu dwadzieścia lub mniej lat; trzy czwarte za- wiera się w przedziale od lat trzynastu do dwudziestu sześciu.45 Okres największej wrażliwości psychicznej jest zarazem okresem największego wystawienia na ryzyko urazu, zarówno w wypadku młodych mężczyzn, jak i młodych kobiet. Wydaje się więc, że gwałt i wojna są rytuałami inicjacji do opartego na przemocy świata dorosłych i stanowią najbardziej typowe formy urazu — odpowiednio — dla kobiety i mężczyzny. Znaczenie wsparcia społecznego Ponieważ traumatyczne wydarzenia zawsze zaburzają związki z innymi, ludzie ze środowiska społecznego ofiary mogą w znacznej mierze wpłynąć na ostateczny efekt urazu.46 Wsparcie otoczenia może złagodzić skutki wydarzenia, natomiast wroga czy negatywna reakcja pogarsza stan ofiary i nasila objawy wstrząsu pourazowego.47 Po przeżyciu traumatycznego do- świadczenia jednostka jest niezwykle podatna na zranienie. Jej poczucie własnego „ja" zostało zachwiane. Odbudować je zaś można tylko w taki sposób, w jaki ukształtowało się ono po raz pierwszy - to znaczy w relacji z innymi. Wsparcie emocjonalne, które powinna otrzymać ofiara urazu ze stro- ny rodziny, partnera i bliskich przyjaciół, może przybierać różne formy; potrzeby poszkodowanego zmieniają się w trakcie procesu powracania do zdrowia. Natychmiast po traumatycznym zajściu najważniejszym zada- niem jest odbudowanie choćby szczątkowego zaufania. Podstawowe zna- czenie ma zapewnienie bezpieczeństwa i opieki. Ofiara, która na ogół prze- żywa strach przed porzuceniem, tęskni za zwykłą obecnością współczującej osoby. Raz doświadczywszy poczucia całkowitej izolacji, człowiek ma nie- zwykle silną świadomość kruchości wszelkich związków międzyludzkich 72 w obliczu niebezpieczeństwa. Potrzebuje jasno wyrażonego zapewnienia, że nie zostanie opuszczony po raz drugi. U żołnierzy poczucie bezpieczeństwa zakotwiczone jest w małej jed- nostce bojowej. Trzymając się razem w warunkach długotrwałego niebez- pieczeństwa, członkowie oddziału pocieszają się wspólnym wyobrażeniem, że wzajemna lojalność i oddanie mogą uchronić ich przed złem. Rozstania zaczynają bać się bardziej niż śmierci. Psychiatrzy wojskowi podczas dru- giej wojny światowej odkryli, że oddzielenie żołnierzy od macierzystej jed- nostki znacznie nasila niebezpieczeństwo urazu wskutek udziału w walce. Psychiatra Herbert Spiegel opisuje strategię mającą na celu zachowanie więzi i przywrócenie poczucia podstawowego zaufania pomiędzy żołnierza- mi na froncie: „Wiedzieliśmy, że żołnierz, który zostanie oddzielony od swoich, jest zgubiony. Kiedy więc ktoś zaczynał się załamywać, pozwala- łem mu spędzić noc na terenie kuchni polowej — w miejscu, które było nieco na uboczu, nieco bezpieczniejsze, ale znajdowało się jeszcze w obrębie na- szego oddziału. Mój pacjent przebywał wśród kucharzy, a ja nakazywałem mu odpoczynek, nawet dawałem proszki na sen — i był to jakby oddział rehabilitacyjny. Traumatyczna nerwica wojenna nie pojawia się bowiem w jednej chwili. Pierwszym stadium jest uczucie zamętu i rozpaczy. Jeśli w tym początkowym okresie środowisko będzie jednostkę wspierać i napeł- niać otuchą, można uniknąć najgorszego".48 Kiedy żołnierz powraca do domu, bezpieczeństwo i opieka na ogół nie stanowią już problemu. Podobnie dzieje się w razie katastrofy i wię- kszości przestępstw: najbliższa rodzina i przyjaciele poszkodowanego przeważnie starają się zapewnić mu schronienie i obronę. W wypadku jednak przemocy seksualnej i rodzinnej, bezpieczeństwo ofiary po ataku nadal jest zagrożone. Jeśli chodzi na przykład o gwałt, napastnik naj- częściej jest kobiecie znany: może być jej znajomym, współpracownikiem, przyjacielem rodziny, mężem lub kochankiem.49 Co więcej, gwałciciel częstokroć cieszy się wyższym statusem społecznym niż jego ofiara. Naj- bliżsi kobiety wcale nie muszą spieszyć jej z pomocą; zdarza się, że oto- czenie udziela większego wsparcia napastnikowi niż jej samej. Aby uciec przed gwałcicielem, ofiara nierzadko musi zrezygnować z części swoich kontaktów społecznych. Może poczuć się wyrzucona ze szkoły, z pracy lub wykluczona z grupy rówieśników. Nastoletnia ofiara gwałtu opisuje, jak wszyscy się od niej odsunęli: „Po tym, co się wydarzyło, nie miałam życia. Żadnej dziewczynie nie wolno było przyjmować mnie w domu, a chłopcy gapili się na mnie na ulicy, kiedy szłam do szkoły. Fatalna reputacja wlokła się za mną aż do matury".50 Tak więc lęk, brak zaufania i poczucie izolacji mogą zostać pogłębio- ne przez niedostateczne zrozumienie lub zgoła wrogość ze strony ludzi, do których ofiara zwróciła się o pomoc. Kiedy gwałcicielem jest mąż lub ko- chanek, poszkodowana znajduje się w najgorszej sytuacji, ponieważ osoba, 73 t która normalnie powinna udzielić jej wsparcia i opieki, stanowi właśnie źródło zagrożenia. Jeśli jednak kobieta ma wsparcie rodziny, partnera lub przyjaciół, ich opieka i ochrona może w znacznym stopniu ułatwić jej powrót do zdro- wia. Burgess i Holmstrom na podstawie długofalowych badań nad ofiarami gwałtu podają, że czas trwania procesu ozdrowieńczego jest związany z ja- kością intymnych relacji jednostki. Kobiety przebywające w stabilnym związku z reguły powracały do zdrowia szybciej, niż osoby samotne.51 Z in- nego badania również wynika, że na dłuższą metę najsłabsze objawy wy- stępowały u tych ofiar gwałtu, które doświadczyły najwięcej intymności i miłości w swoich związkach z mężczyznami.52 Kiedy poszkodowany odzyska podstawowe poczucie bezpieczeństwa, potrzebuje pomocy innych w odbudowaniu pozytywnego obrazu samego sie- bie. Należy przywrócić zaburzoną w momencie urazu równowagę między intymnością a agresją. Ze strony otoczenia wymaga to tolerancji dla wy- stępującej u ofiary potrzeby na przemian bliskości i dystansu; niezbędny jest również szacunek dla czynionych przez nią prób odzyskania autonomii i samokontroli. Nie polega to na znoszeniu nieopanowanych wybuchów agresji; taka pobłażliwość w rzeczywistości pogarsza sytuację ofiary, zwię- kszając jej poczucie winy i wstyd. Odbudowanie poczucia własnej wartości wymaga raczej podobnego szacunku dla autonomii jednostki, jaki pozwolił jej rozwinąć pierwotną wiarę w siebie we wczesnym dzieciństwie. Wielu byłych żołnierzy skarży się na trudności z wyważaniem intym- ności i agresji. Weteran wojenny, Michael Norman, opisuje je w następują- cy sposób: „Niespokojny i rozdrażniony, zachowywałem się okropnie. Szu- kałem samotności, a potem psioczyłem na przyjaciół, że mnie zaniedbują. [...] Wrzeszczałem na syna, choć mnie szanował, i kłóciłem się ze swoim najlepszym sprzymierzeńcem — z własną żoną".53 Świadectwo to potwier- dzają badania. Psycholog Josefina Card stwierdziła, że weterani wojny w Wietnamie powszechnie skarżą się na problemy z żonami, z dziewczyna- mi i w ogóle z osobami, z którymi pozostają w bliskich związkach emocjo- nalnych. Pod tym względem różnili się znacząco od swoich rówieśników, którzy nie brali udziału w wojnie.54 Inne badanie nad powrotem do społe- czeństwa weteranów z Wietnamu potwierdziło rozległy wpływ urazu wo- jennego. Mężczyźni cierpiący na pourazowy zespół stresu rzadziej zakłada- li rodziny, częściej skarżyli się na kłopoty małżeńskie oraz rodzicielskie i częściej rozwodzili się niż żołnierze, którzy nie cierpieli na pourazowe objawy. Wielu mężczyzn z tej pierwszej grupy całkowicie odizolowało się od społeczeństwa lub zaczęło stosować przemoc w stosunku do innych. U we- teranek ze wstrząsem pourazowym występowały podobne zaburzenia w bliskich związkach, chociaż kobiety rzadko uciekały się do przemocy.55 Błędne koło polega na tym, że weterani, którym rodziny nie udzielają wsparcia, z reguły wykazują uporczywe objawy urazu; zaś osoby cierpiące 74 na te objawy z reguły odstraszają od siebie własne rodziny.56 Badając więzi powracających żołnierzy ze społeczeństwem, psycholog Terence Keane za- uważył, że podczas pobytu na froncie wszyscy mężczyźni stracili część ważnych związków, które utrzymywali w cywilu. Weterani, którym udało się uniknąć konsekwencji urazu, po powrocie do domu stopniowo odbudo- wywali siatkę wspierających ich związków. Ale mężczyźni wykazujący uporczywe objawy pourazowe nie potrafili odnowić kontaktów z innymi i w miarę upływu czasu ich więzi społeczne stawały się coraz słabsze.57 Psychiczne szkody spowodowane wojną mogą wręcz ulec nasileniu wskutek tolerowania przez społeczność emocjonalnej izolacji i nie kontrolo- wanych aktów agresji ciężko doświadczonego weterana. Najbliżsi często nie sprzeciwiają się takiemu zachowaniu, wykazując zbyt daleko idącą pobłażliwość dla wybuchów gniewu i emocjonalnego wycofania się. W osta- tecznym rozrachunku pogłębia to u ofiary urazu poczucie nieadekwatności i wstyd, wyobcowując ją z najbliższego środowiska. Społeczne normy doty- czące męskiej agresji również wprowadzają zamęt w uczuciach weterana, który usiłuje stworzyć pokojowe, tak potrzebne mu związki z rodziną. Pra- cownik społeczny, Sarah Haley, wspomina o byłym żołnierzu cierpiącym na objawy pourazowe, któremu udało się ożenić i założyć rodzinę. Sympto- my powróciły z dawną siłą, kiedy jego mały synek zaczął bawić się wojsko- wymi zabawkami: „Myślałem, że jakoś sobie z tym poradzę, ale rankiem w Boże Narodzenie, pomiędzy figurką komandosa a plastykowym karabi- nem maszynowym, zupełnie się rozkleiłem. [...] Nasz trzylatek przeżywał trudny okres i nie wiedziałem, co z tym zrobić. [...] Teraz widzę, że byłem naiwny. Wszystkie dzieci miewają paskudne okresy, ale ja byłem na- prawdę wstrząśnięty, bo właśnie tak zachowywałem się w Wietnamie. Są- dziłem, że to przeze mnie dzieciak jest taki, i że muszę go powstrzymać".58 Mężczyzna ten nie mógł pogodzić się z okrucieństwami, których do- puścił się jako żołnierz, oraz z faktem, że żaden z przełożonych nie starał się zapobiec nieszczęściom. Własne rozdrażnienie w domu kojarzyło mu się z wcześniejszą niekontrolowaną agresją, którą przeżywał w Wietnamie. Wstydząc się zarówno dawnych uczynków, jak i obecnego zachowania, czuł się jak „nędzna namiastka ojca" i wątpił, czy w ogóle zasługuje na to, żeby mieć rodzinę. Podobnie jak wielu innych weteranów wojennych, borykał się z tymi samymi wczesnorozwojowymi kwestiami agresji i samokontroli, co jego kilkuletnie dziecko. Uraz odniesiony na polu bitwy unicestwił wszelkie rozwiązania tych problemów, które udało mu się osiągnąć we wczesnym dzieciństwie. Kobiety, które doświadczyły urazu w życiu seksualnym lub rodzin- nym, stoją przed podobnymi problemami samoregulacji. Odwrotnie jednak niż to bywa w wypadku mężczyzn, ich trudności mogą się zaostrzyć na skutek niedostatku tolerancji najbliższych im osób. Społeczeństwo nie po- zwala kobietom ani wycofać się, ani wyrazić swoich uczuć. Rodzina, part- 75 ner czy przyjaciele, próbując zaopiekować się ofiarą urazu, często nie do- strzegają jej potrzeby odbudowania poczucia autonomii. Członkowie rodzi- ny nierzadko sami decydują o tym, jakie działania należy podjąć po trau- matycznym zajściu, ignorując bądź uprzedzając życzenia poszkodowanej, co jeszcze bardziej ją osłabia.59 Zdarza się, że najbliżsi nie wykazują tole- rancji dla gniewu ofiary urazu albo też przejmują jej złość i sami płoną żądzą zemsty. Poszkodowane często mają więc opory przed zwierzeniem się rodzinie nie tylko ze strachu przed niezrozumieniem, lecz także w oba- wie, że rodzina zareaguje jeszcze ostrzej niż one same. Ofiara gwałtu opo- wiada, jak pierwsza reakcja męża spotęgowała jej niepokój i poczucie bra- ku kontroli: „Kiedy opowiedziałam wszystko mężowi, zareagował bardzo gwałtownie. Chciał biec za tamtymi facetami. Byłam wtedy straszliwie przerażona i nie chciałam, żeby narażał się na spotkanie z tymi ludźmi. Powiedziałam mu to bardzo jasno. Na szczęście wysłuchał mnie i uszano- wał moje życzenie".60 Odzyskanie poczucia kontroli jest szczególnie trudne w relacjach intymnych. Po przeżyciu gwałtu kobiety niemal bez wyjątku donoszą o przerwaniu ustalonych wcześniej wzorców zachowania seksualnego. Większość poszkodowanych pragnie na jakiś czas całkowicie zrezygno- wać ze współżycia. Nawet po odbudowaniu związków intymnych zabu- rzenia w życiu seksualnym ustępują niezwykle powoli.61 W trakcie współżycia niektóre ofiary gwałtu nie tylko przypominają sobie fragmen- ty traumatycznego zdarzenia, lecz i czują się zniewalane czy zmuszane. Pewna kobieta opisuje, jak zachowanie jej chłopaka sprawiło, że poczuła się ponownie napadnięta: „W środku nocy obudziłam się pod jego cięża- rem. W pierwszej chwili pomyślałam, że [gwałciciel] wrócił i wpadłam w panikę. Mój chłopak powiedział, że próbuje tylko znowu przyzwyczaić mnie do tych rzeczy, żebym nie stała się oziębła na resztę życia. Byłam zbyt wyczerpana, żeby się bronić czy spierać, więc uległam. Podczas sto- sunku w głowie miałam zupełną pustkę. Nie czułam nic. Następnego dnia zdałam ostatni egzamin, spakowałam się i wyjechałam. Po waka- cjach zerwałam z moim chłopakiem".62 Z powodu zakorzenionych poglądów na temat niezbywalności „męskich praw", niejedna kobieta ulega żądaniom swojego partnera na- wet wbrew własnym pragnieniom. Po przeżyciu gwałtu wiele poszkodo- wanych nie jest jednak w stanie dłużej tolerować takiego układu. Aby odzyskać własną seksualność, ofiara gwałtu musi zdobyć poczucie auto- nomii i kontroli. Jeśli ma być jeszcze kiedyś zdolna do zaufania, potrze- buje współpracującego z nią i wrażliwego partnera, który nie oczekuje seksu na żądanie. Odbudowa pozytywnego wizerunku siebie wymaga nie tylko przy- wrócenia poczucia autonomii w związkach z innymi, lecz również odzyskania szacunku do samej siebie. Ofiara potrzebuje pomocy innych, aby zwalczyć 76 ? wstyd i zdobyć się na sprawiedliwą ocenę własnego zachowania. Postawa najbliższych osób ma tu zasadnicze znaczenie. Realistyczna ocena sytuacji łagodzi poczucie upokorzenia i wstydu. Natomiast zarówno szorstka krytyka, jak i głupia, ślepa akceptacja nasila poczucie winy i wyizolowania. Realistyczna ocena polega na uświadomieniu sobie okropnych okolicz- ności traumatycznego wydarzenia i skali normalnych reakcji ofiary. Polega na uświadomieniu sobie dylematów moralnych w obliczu poważnie ograni- czonego wyboru. I wreszcie polega na uświadomieniu sobie psychicznej krzywdy i zaakceptowaniu długiego trwania procesu powrotu do zdrowia. Z kolei szorstka krytyka często zawiera „jedynie słuszne" opinie na temat natury traumatycznego wydarzenia oraz zakresu właściwych odpowiedzi. Naiwna akceptacja zaś jest próbą skwitowania kwestii oceny moralnej stwierdzeniem, że tego typu problemy nie mają racji bytu w warunkach ograniczonego wyboru. Nawet jednak w tych sytuacjach nie da się wymazać wstydu i poczucia winy, wynikających ze złamania zasad moralnych. Kwestia oceny ma zasadnicze znaczenie dla odbudowania poczucia związku pomiędzy weteranem wojennym a najbliższymi mu osobami. Były żołnierz jest odizolowany nie tylko ze względu na okropne wydarzenia, których był świadkiem i uczestnikiem, lecz również z powodu swego spe- cjalnego statusu — człowieka wtajemniczonego w misterium wojny. Żoł- nierz ma wrażenie, że żaden cywil - a szczególnie kobieta lub dziecko - nie jest w stanie pojąć doświadczonej przezeń konfrontacji ze złem i śmiercią. Jego stosunek do cywili jest mieszanką idealizacji i pogardy: zwykły czło- wiek jest zarazem niewinny i nieświadomy. Siebie natomiast postrzega jako kogoś wyższego, lecz jednocześnie skalanego. Pogwałcił tabu zabija- nia. Na jego czole widnieje piętno Kaina. Uczucie to opisuje weteran wojny w Wietnamie: Miasto nie mogło mówić i nie chciało słuchać. Mógł zapytać: „A gdybym tak opowiedział wam o wojnie?" - ale miasto mogło tylko zamrugać oczami i wzru- szyć ramionami. Nie miało pamięci, a więc nie mogło mieć poczucia winy. Podatki wpływały do kas, głosy wpadały do urn, a agencje rządowe wykonywa- ły swoje zadania żwawo i uprzejmie. Było to żwawe, uprzejme miasto. Gówno wiedziało o całym tym gównie i wcale nie chciało wiedzieć. [Weteran] odchylił się do tyłu i zastanowił się, co mógłby powiedzieć. Znał się na gównie. Była to jego specjalność. Szczególnie zapach, ale również liczne odmiany konsystencji i smaku. Kiedyś poprowadzi na ten temat wykład. Włoży garnitur, zawiąże krawat, stanie przed członkami klubu Kiwanis i powie tym skurczybykom o ca- łym tym gównie, które znał. Może nawet rozda jego próbki.63 Zbyt często zdarza się, że obraz weterana jako człowieka spoza społe- czeństwa jest udziałem również cywilów, którzy skwapliwie idealizują lub dyskredytują jego służbę na froncie, unikając poznania bliższych szcze- 77 gółów na temat tego, co wojna pociąga za sobą. Społeczne przyzwolenie na opowiadanie wojennych historii -jeśli w ogóle istnieje - z reguły udzielane jest tylko w zamkniętym kręgu weteranów. Opowieść o wojnie jest przecho- wywana przez mężczyzn z jednej szczególnej epoki i nigdy nie trafia do szerszego społeczeństwa, w którym żyją dwie płcie i wiele pokoleń. W ten sposób fiksacja na urazie - poczucie, że traumatyczny moment został jakby zamrożony w czasie - bywa wzmacniana przez społeczny obyczaj oddziela- nia wojowników od reszty społeczeństwa.64 Ofiary gwałtu napotykają na podobne problemy z opinią społeczną, choć z innych przyczyn. Również bywają postrzegane jako skalane. Sztyw- ne postawy potępienia są tu niezmiernie powszechne, a najbliższe otocze- nie poszkodowanej nie pozostaje na nie obojętne. Mężowie, kochankowie, przyjaciele i rodzina mają na ogół z góry ustalone mniemanie na temat tego, co to jest gwałt i jak ofiara powinna zareagować. Dla wielu ofiar najważniejszym problemem staje się kwestia wątpliwości, a to z powodu kolosalnego rozziewu pomiędzy rzeczywistym doświadczeniem a rozpo- wszechnionymi poglądami na temat gwałtu. Byłego żołnierza rodzina fru- struje swoimi naiwnymi i nierealistycznymi wyobrażeniami o walce, ale przynajmniej wszyscy zgadzają się z faktem, że doznał okrucieństwa woj- ny. Większość ofiar gwałtu nie ma nawet tego. Liczne wydarzenia odbiera- ne przez kobiety jako przerażająca przemoc są postrzegane zupełnie ina- czej przez środowisko, nawet najbliższe poszkodowanej. Kobieta zmuszona zostaje zatem do wyboru między wyrażaniem własnego punktu widzenia a pozostawaniem w związku z innymi. W tej sytuacji wiele kobiet ma trud- ności nawet z nazwaniem swojego doświadczenia.65 Pierwszym krokiem w kierunku pogłębienia świadomości jest po prostu wypowiedzenie słowa „gwałt".66 Konwencjonalne postawy społeczne nie tylko nie kwalifikują wię- kszości gwałtów do aktów przemocy, lecz także traktują je wręcz jak dobro- wolne relacje seksualne, za które ofiara jest odpowiedzialna. Kobiety od- krywają przeraźliwą przepaść pomiędzy ich rzeczywistym doświadczeniem a jego społeczną interpretacją.67 Dowiadują się, że zostały nie tylko zgwał- cone, lecz również okryte hańbą. Traktowane są z większą pogardą niż pokonani żołnierze, ponieważ nikt nie zdaje sobie sprawy, że przegrały w nierównej walce. Otoczenie obwinia je o zdradę zasad moralnych i uwa- ża, że same ściągnęły na siebie nieszczęście. Pewna kobieta opisuje, jak ją krytykowano i oskarżano: „To było takie straszne, iż [matka] nie wierzyła, że zostałam zgwałcona. Była pewna, że sama się o to prosiłam. [...] [Rodzi- ce] zrobili mi takie pranie mózgu, że sama zaczęłam wątpić, czy rzeczywi- ście zostałam zgwałcona. A może naprawdę tego chciałam? Powiadają, że kobieta nie może zostać zgwałcona, jeśli tego nie pragnie".68 Wsparcie ze strony najbliższych może natomiast złagodzić poczucie wstydu, napiętno- wania i zhańbienia. Inna ofiara gwałtu, którą los potraktował łaskawiej, 78 opisuje, jak pocieszył ją przyjaciel: „- Mam czternaście lat i nie jestem już dziewicą — powiedziałam. — To nie ma żadnego związku z dziewictwem - odparł. - Kiedyś zakochasz się, zaczniesz uprawiać seks i to będzie utra- ta dziewictwa. Nie tamto wydarzenie (nie powiedział słowa gwałt). To nie ma nic do rzeczy".69 Osoby, które przeżyły uraz, muszą uporać się nie tylko ze wstydem i zwątpieniem, lecz zdobyć się również na sprawiedliwą i rozsądną ocenę własnego zachowania, znaleźć równowagę pomiędzy irracjonalnym poczu- ciem winy a wyparciem się jakiejkolwiek moralnej odpowiedzialności. Aby poradzić sobie z problemem winy, jednostka potrzebuje pomocy innych, którzy będą chcieli przyznać, że traumatyczne wydarzenie miało miejsce, zgodzą się zrezygnować ze z góry powziętych opinii i będą w stanie po pro- stu wysłuchać opowieści. Kiedy inne osoby są w stanie słuchać i nie obwi- niać ofiary, jest ona zdolna zaakceptować fakt, że w tych ekstremalnych warunkach być może nie zachowała się zgodnie z idealnymi standardami. Potrafi w końcu zdobyć się na realistyczną ocenę własnego zachowania i wziąć na siebie tyle odpowiedzialności, ile powinna. Na podstawie badań nad weteranami wojennymi cierpiącymi na zespół pourazowy Herbert Hendin i Ann Haas stwierdzili, że rozwiązanie problemu winy wymaga nie ślepego rozgrzeszenia, lecz raczej szczegółowe- go zrozumienia specyficznych przyczyn poczucia winy danej jednostki. Pe- wien młody oficer był pasażerem dżipa, który wjechał na minę, wskutek czego zginęło kilku ludzi. Oficer obwiniał siebie za to, że przeżył, podczas gdy inni polegli. Wyrzucał sobie, że nie prowadził samochodu osobiście. Z pozoru jego wyrzuty sumienia były całkowicie nieuzasadnione. Wnikliwe badanie okoliczności tego nieszczęścia wykazało jednak, że oficer ów miał skłonność do unikania odpowiedzialności i nie zrobił wszystkiego, by chro- nić swoich podwładnych. Kiedy niedoświadczony dowódca polecił mu wyje- chać dżipem, nie zaprotestował, mimo iż wiedział, że rozkaz ten jest nieroz- sądny. Tak oto, przez grzech zaniedbania, naraził na niebezpieczeństwo siebie i swoich ludzi. Taki był metaforyczny sens jego samooskarżeń, kiedy winił się za to, że „nie siedział na miejscu kierowcy".70 Podobne kwestie wychodzą na jaw w trakcie terapii ofiar gwałtu, które często potępiają siebie bardzo surowo - za to, że wystawiły się na niebezpieczeństwo, albo za to, że nie broniły się dość skutecznie. Są to dokładnie te same argumenty, które przedstawiają gwałciciele, by zrzucić winę na ofiarę lub usprawiedliwić swój czyn. Poszkodowana nie jest w sta- nie zdobyć się na sprawiedliwą ocenę własnego zachowania, dopóki nie zrozumie z całą jasnością, że żaden jej postępek absolutnie nie zdejmuje z gwałciciela odpowiedzialności za jego zbrodnię. Prawda jest taka, że większość ludzi od czasu do czasu naraża się na niepotrzebne ryzyko. Kobiety postępują tak z naiwności, nie widząc zagrożenia, lub też z chęci buntu, rzucając niebezpieczeństwu wyzwanie. 79 Większość kobiet woli nie zdawać sobie sprawy z rzeczywistego natęże- nia kierowanej na nie agresji mężczyzn i zbyt optymistycznie spogląda na relacje pomiędzy płciami. Ponadto kobiety pragną wierzyć, że obda- rzone są większą wolnością i wyższym statusem społecznym, niż w rze- czywistości. Kobieta jest szczególnie narażona na gwałt, kiedy zachowuje się, jak gdyby była niezależna - kiedy nie przestrzega zwyczajowych re- strykcji dotyczących ubioru, aktywności fizycznej oraz inicjatywy w kon- taktach społecznych. Zachowanie takie często określane jest jako „swo- bodne", co oznacza nie tylko brak zahamowań, lecz i seksualne prowoko- wanie mężczyzn. Kiedy kobieta znajdzie się w niebezpiecznej sytuacji, rzadko ma do- świadczenie w organizowaniu skutecznej obrony. Tradycyjne wychowanie w istocie gwarantuje, że ofiara będzie źle przygotowana na niebezpieczeń- stwo, zaskoczona atakiem i nie będzie umiała się bronić.71 Przypominając sobie po fakcie całą sytuację, wiele kobiet przyznaje, że zignorowało swoje pierwsze zaniepokojenie, tracąc w ten sposób szansę ucieczki.72 Obawa przed konfliktem albo kompromitacją towarzyską może powstrzymać wiele osób przed podjęciem działania w odpowiednim czasie. Później poszkodo- wane, które zlekceważyły swój „wewnętrzny głos" z pasją wyrzucają sobie „głupotę" czy „naiwność". Przekształcenie tej ostrej samokrytyki w realisty- czny osąd z reguły przyspiesza powrót do zdrowia. Wśród bardzo nielicz- nych pozytywnych następstw gwałtu wymienianych przez ofiary jest deter- minacja, aby zacząć bardziej polegać na samej sobie, wykazywać więcej szacunku dla własnych spostrzeżeń oraz odczuć i lepiej przygotować się do radzenia sobie z konfliktami i niebezpieczeństwem.73 Wstyd i poczucie winy zaostrzają się na skutek szorstkiej krytyki otoczenia, ale nie uśmierzy ich także sama konstatacja, że poszkodowana nie ponosi odpowiedzialności. Takie stwierdzenie, nawet wyrażone w bar- dzo życzliwej formie, jest bowiem równoznaczne z odmową zagłębiania się razem z ofiarą w bolesne zawiłości moralne krańcowej sytuacji. Osoba, która przeżyła uraz, oczekuje od słuchacza nie rozgrzeszenia, lecz spra- wiedliwości, współczucia i gotowości do dzielenia przykrej wiedzy o tym, co w skrajnych warunkach dzieje się z ludźmi. I wreszcie, ofiara potrzebuje pomocy, aby mogła opłakiwać to, co straciła. Wszystkie klasyczne opracowania tematu uwzględniają potrzebę żałoby i odtworzenia faktów, traktując ją jako warunek uporania się z traumatycznym przeżyciem. Jeżeli człowiek nie ukończy normalnego pro- cesu opłakiwania, jego uraz ulega pogłębieniu. Lifton twierdzi, że „brak lub nieukończenie żałoby powoduje stagnację i uwięzienie w procesie trauma- tycznym".74 Chaim Shatan, który obserwował weteranów wojennych, mówi o ich „skondensowanej żałobie".75 Wiele rytuałów społecznych koi i wspiera żałobnika po utracie bliskiej osoby. Nie istnieją jednak żadne zwyczaje czy powszechne ceremoniały, które dotyczyłyby żałoby będącej następstwem 80 doświadczenia traumatycznego. Brak takiego wsparcia dramatycznie zwię- ksza ryzyko wystąpienia patologicznego smutku i głębokiej, uporczywej de- presji. Rola społeczności Podzielenie się traumatycznym doświadczeniem z innymi ludźmi jest wa- runkiem odzyskania wiary w sens świata. W trakcie tego procesu poszko- dowany potrzebuje pomocy nie tylko ze strony swoich najbliższych, lecz również od szerszej społeczności. Reakcja społeczności ma ogromny wpływ na to, czy jednostka ostatecznie poradzi sobie z urazem. Zasypanie przepa- ści między ofiarą a społeczeństwem zależy, po pierwsze, od publicznego potwierdzenia traumatycznego wydarzenia i, po drugie, od podjęcia przez społeczność jakiejś formy działania. Kiedy do powszechnej świadomości dotrze, że dana osoba została skrzywdzona, społeczeństwo winno podjąć kroki w celu stosownego zadośćuczynienia oraz ustalenia, kto jest za to odpowiedzialny. Owe dwie reakcje - przyjęcie do wiadomości i zadośćuczy- nienie — są niezbędne do odzyskania przez ofiarę poczucia porządku i spra- wiedliwości. Żołnierze powracający z frontu zawsze są wyjątkowo wyczuleni na to, ile wsparcia otrzymują w domu. Potrzebują oni namacalnych dowodów na publiczne uznanie ich przeżyć. Po każdej wojnie żołnierze skarżą się na ogólny brak świadomości, zainteresowania i uwagi; obawiają się, że ich poświęcenie szybko zostanie zapomniane.76 Po pierwszej wojnie światowej weterani z goryczą określali ją jako „Wielkie Niedomówienie".77 Kiedy po- wstają organizacje kombatantów, ich pierwszym zadaniem jest zrobić wszystko, aby ciężkie przejścia żołnierzy nie poszły w niepamięć. Stąd owo przywiązanie do medali, pomników, pochodów, świąt i publicznych ceremo- niałów upamiętniających wojnę, jak również domaganie się indywidual- nych odszkodowań za odniesione rany. Nawet jednak publiczne ceremonie gratulacyjne rzadko satysfakcjonują weteranów, którzy pragną publiczne- go zrozumienia, ponieważ sentymentalizm tych gestów wykoślawia prawdę o wojnie. Weteran wojny w Wietnamie tak określa ową powszech- ną tendencję do zaprzeczania okropnościom wojny: „Jeśli wysłuchawszy historii wojennej czujesz się podniesiony na duchu albo masz wrażenie, że jakaś cząstka prawości została ocalona z ogromu zniszczeń, znaczy to, że padłeś ofiarą starego jak świat, wierutnego kłamstwa".78 Żołnierze pragną również poznać znaczenie swego spotkania z zabija- niem i śmiercią z punktu widzenia moralnych kryteriów cywilizowanego społeczeństwa. Muszą dowiedzieć się, czy ich postępowanie uznawane jest 81 za bohaterskie czy podłe, odważne czy tchórzliwe, potrzebne i celowe czy bezsensowne. Jeżeli w społeczeństwie panuje atmosfera realistycznej akceptacji, żołnierzom łatwiej jest powrócić do życia w cywilu; klimat od- rzucenia pogłębia zaś ich izolację. Głośnym przykładem społecznego odrzucenia w najnowszej historii była sprawa Wietnamu. Wojna ta nigdy nie została wypowiedziana i prowa- dzona była bez formalnej ratyfikacji drogą legalnych procedur demokratycz- nych. Rząd Stanów Zjednoczonych nie był w stanie uzyskać publicznego przyzwolenia na działania wojenne ani też określić realistycznych celów militarnych; a jednak miliony młodych mężczyzn zostało powołanych do służby wojskowej. W miarę jak wojna pochłaniała coraz więcej ofiar, nara- stał publiczny sprzeciw. W celu stłumienia antywojennych nastrojów pod- jęto decyzje polityczne mające odizolować żołnierzy zarówno od ludności cywilnej, jak i od siebie nawzajem. Rekruci byli wysyłani do Wietnamu i wracali do domów indywidualnie, nie było więc okazji do zorganizowanych pożegnań, do stworzenia więzi w obrębie oddziałów czy do publicznego świę- towania ich powrotu. Na skutek politycznego konfliktu - który rząd powi- nien był rozwiązać, zanim kazał tysiącom ludzi narażać życie - żołnierze często doznawali po powrocie ponownego urazu, spotykając się z publiczną krytyką i potępieniem wojny, w której brali udział i zostali pokonani.79 Być może najistotniejszym wkładem społeczeństwa w rehabilitację owych weteranów było wybudowanie w Waszyngtonie Pomnika Pamięci Wojny w Wietnamie. Monument ten, na którym wyryte są tylko nazwiska poległych z datami ich śmierci, dzięki temu aktowi potwierdzenia uzyskał status miejsca powszechnej żałoby. Żołnierze łatwiej mogą poradzić sobie ze „skondensowanym smutkiem", jeśli społeczeństwo uznaje, że zostały odniesione straty. Pomnik, o którym mowa, stał się — w przeciwieństwie do innych, sławiących bohaterstwo żołnierzy — miejscem uświęconym, celem pielgrzymek. Ludzie przyjeżdżają tu, aby odczytać nazwiska, dotknąć mu- ru. Składają kwiaty i zostawiają listy dla zmarłych, zawierające słowa przeprosin i wdzięczności. Ken Smith, były żołnierz z Wietnamu, który obecnie organizuje pomoc dla innych weteranów, opisuje swój pierwszy pobyt pod pomnikiem: „Przypomniałem sobie niektórych ludzi, pewne za- pachy, pewne sytuacje, przypomniałem sobie deszcz, przypomniałem sobie Wigilię, przypomniałem sobie wyjazd. Przeżyłem tam sporo paskudnych chwil; przypomniałem je sobie. Przypomniałem sobie twarze. Przypomnia- łem sobie. [...] Niektórzy ludzie traktują to miejsce jak cmentarz, ale dla mnie jest to raczej świątynia. To religijne doświadczenie, rodzaj katharsis. Tak trudno to wytłumaczyć komuś obcemu: jestem częścią tego wszystkie- go i tak będzie zawsze. A ponieważ byłem w stanie się z tym pogodzić, zacząłem czerpać stąd siłę, aby robić to, co robię.80 Te same problemy publicznego potwierdzenia i sprawiedliwości sta- nowią centralny punkt zainteresowania również tych ludzi, którzy przeżyli 82 uraz w warunkach cywilnych. W tych wypadkach oficjalną scenę zarówno potwierdzenia, jak i zadośćuczynienia stanowi system wymiaru sprawie- dliwości - instytucja wroga ofiarom przemocy seksualnej i rodzinnej. Zawo- dzi ona już na pierwszym kroku, którym jest przyjęcie do wiadomości traumatycznego doświadczenia: dramat kobiety rzadko kiedy jest dostrze- gany przez prawników. Sprzeczność między rzeczywistym przeżyciem ofia- ry a oficjalną interpretacją traumatycznego wydarzenia jest często tak skrajna, że skutecznie zniechęca poszkodowaną do udziału w formalnych działaniach wymiaru sprawiedliwości. Kobiety szybko dowiadują się, że gwałt jest przestępstwem tylko w teorii; w praktyce kryteria tego, co stanowi gwałt, nie są ustalane na podstawie kobiecego odbioru przemocy. Dany czyn jest traktowany jak przestępstwo, jeśli przekracza poziom przymusu akceptowany przez męż- czyzn - a poziom ten okazuje się niezwykle wysoki. Według opinii znaw- czyni prawa Catherine MacKinnon „z punktu widzenia kobiety gwałt nie jest zakazany, lecz jedynie objęty regulacją prawną".81 Według tradycyj- nych standardów prawnych gwałt ma miejsce tylko wówczas, gdy napast- nik użył skrajnej przemocy (dużo większej, niż na ogół potrzeba, by sterro- ryzować kobietę) albo wtedy, gdy ofiara należy do zastrzeżonej kategorii społecznej — jak w wypadku ataku czarnego mężczyzny na białą kobietę. Im ściślejsza więź społeczna, tym większa dozwolona przemoc — a zatem wymuszenie stosunku seksualnego przez obcego może zostać zakwalifi- kowane jako gwałt, podczas gdy taki sam czyn popełniony przez znajomego nie jest uważany za przestępstwo. Ponieważ sprawcą jest najczęściej znajo- my lub partner ofiary, prawo nie uznaje większości gwałtów za przestęp- stwo. Jeśli chodzi o małżeństwo, w Ameryce wiele stanów udziela mężowi stałego i całkowitego przywileju dotyczącego dostępu seksualnego i każdy stopień przemocy w tym względzie jest legalnie dozwolony.82 Próby szukania sprawiedliwości albo zadośćuczynienia nierzadko po- głębiają uraz, albowiem system prawny jest często jawnie wrogi ofiarom gwałtu. Postawa taka jest, można by rzec, wynikiem konieczności; struktu- ry wymiaru sprawiedliwości stanowią bowiem pole bitewne, gdzie w miej- sce siły fizycznej stosowane są agresywne argumenty i ataki psychologicz- ne. Kobiety z reguły są do takich potyczek przygotowane niewiele lepiej niż do walki fizycznej. Nawet te, które dobrze orientują się w dziedzinie pra- wa, spychane są na pozycje obronne wskutek uprzedzeń i dyskryminujące- go nastawienia instytucji prawnych. System sądownictwa jest pomyślany jako ochrona mężczyzn przed przeważającą siłą państwa, a nie jako instru- ment ochrony kobiet i dzieci przed przeważającą siłą mężczyzn. Dlatego też gwarantuje się wszelkie prawa oskarżonym, poszkodowanym zaś - prakty- cznie żadnych. Gdyby ktoś chciał zaprojektować instytucję do wywoływa- nia objawów pourazowych, nie mógłby wymyślić nic lepszego, niż istniejąca machina prawna. Kobiety próbujące dochodzić sprawiedliwości w sądach, 83 powszechnie porównują swoje doświadczenia do ponownego przeżycia gwałtu.83 Nic dziwnego zatem, że w rezultacie większość poszkodowanych nie widzi możliwości skorzystania ze społecznych mechanizmów wymiaru sprawiedliwości i woli nie składać żadnego oficjalnego doniesienia czy skargi. Fakt ten zgodnie potwierdzają wszystkie badania. Mniej niż jedna na dziesięć ofiar zgłasza się na policję. Tylko jeden procent gwałtów pocią- ga za sobą aresztowanie i skazanie sprawcy. Najczęstsza przyczyna urazu u kobiet zostaje w ten sposób zepchnięta do sfery życia prywatnego, nie uzyskując potwierdzenia ani zadośćuczynienia ze strony społeczeństwa. Ofiary gwałtu nie mają swojego pomnika. Dlatego też, aby zwalczyć uraz, każda poszkodowana musi znaleźć własny sposób na odnowienie poczucia związku z szerszą społecznością. Trudno powiedzieć, ilu kobietom się to udaje. Wiadomo jednak, że najlepiej radzą sobie te ofiary, które potrafią nadać swemu przeżyciu znaczenie przekraczające granice osobistej tragedii. Kobiety najczęściej odnajdują to znaczenie, łącząc się ze sobą w działaniu społecznym. Na podstawie długo- falowych badań nad ofiarami gwałtu Burgess i Holmstrom stwierdziły, że najszybciej powracały do zdrowia osoby, które zaangażowały się w ruch obrony przed gwałtem. Niektóre podejmowały się funkcji ochotniczych do- radców w ośrodkach pomocy ofiarom gwałtu, inne broniły ofiar w sądzie lub tworzyły lobby dążące do reformy prawa. Jedna z nich jeździła za granicę, aby wygłaszać wykłady na temat gwałtu i organizować ośrodki pomocy kryzysowej dla ofiar.85 Nie dając się zepchnąć w cień ani uciszyć, wytrwale wskazując, że gwałt jest problemem publicznym i żądając prze- mian społecznych, kobiety te stworzyły sobie żywy pomnik pamięci. Susan Estrich, ofiara gwałtu i profesor prawa, pisze: Pisząc na temat gwałtu, piszę o swoim życiu. Chyba każda kobieta w mniej- szym lub większym stopniu żyje w strachu przed gwałtem. Część z nas - i to całkiem spora część - żyje ze wspomnieniem o gwałcie. [...] Raz na jakiś czas - na przykład o drugiej w nocy, kiedy dzwoni ktoś podający się za mojego studenta i grozi mi gwałtem - myślę sobie, że może za dużo o tym mówię. Ale na ogół nie jest tak źle. Jeśli któraś z moich studentek zostanie zgwałcona (a tak się już zdarzało), wie, że może ze mną porozmawiać. Jeśli któraś z moich przyjaciółek zostanie zgwałcona, wie, że mi udało się to przetrwać.86 ROZDZIAŁ 4 Zniewolenie ojedyncze zdarzenie traumatyczne może wydarzyć się praktycz- wszędzie. Natomiast długotrwałego, powtarzającego się nie D ^^^ urazu doświadczyć można tylko w warunkach niewoli. Kiedy I człowiek ma otwartą drogę ucieczki, nie da się wykorzystać po raz drugi; wielokrotny uraz zdarza się tylko wówczas, gdy ofiara jest więźniem w rękach prześladowcy i nie ma szansy umknąć. Taka sytuacja jest typowa dla więzień, obozów koncentracyjnych i obozów pracy. Podob- ne okoliczności mogą zaistnieć również w sektach religijnych, w domach publicznych i innych instytucjach zorganizowanego wyzysku seksualne- go, a także w rodzinach. Niewola polityczna dostrzegana jest dość powszechnie; o wiele trud- niej zauważyć niewolę domową. Anglicy powiadają: „Mój dom jest moją twierdzą"; ale twierdza ta może stać się więzieniem dla kobiet i dzieci. W wypadku domowej niewoli to nie fizyczne bariery zagradzają drogę ucie- czki. W większości domów — nawet tam, gdzie panuje największe okrucień- stwo - nie ma krat w oknach ani drutów kolczastych. Kobiety i dzieci raczej nie są zakuwane w kajdany — chociaż i to zdarza się częściej, niż na ogół sądzimy. Bariery uniemożliwiające ucieczkę są z reguły niewidzialne. Nie znaczy to jednak, że łatwiej je pokonać. Dzieci trzyma w niewoli zależ- ność od rodziców. Kobiety nie potrafią się wyzwolić z przyczyn ekonomicz- nych, społecznych, psychologicznych i prawnych; zdarza się, że w grę wcho- dzi także przemoc fizyczna. Trzymana w niewoli ofiara skazana jest na przedłużony kontakt z prześladowcą, skutkiem czego powstaje między nimi szczególny typ 85 związku, oparty na kontroli za pomocą przymusu. Powstaje on zarówno wówczas, gdy ofiara została wzięta przemocą - tak jak w wypadku jeńców czy zakładników - jak i wtedy, kiedy zniewolono ją, stosując kombinację siły, zastraszania i obietnic — jak to bywa z członkami sekt religijnych, z maltretowanymi kobietami i wykorzystywanymi dziećmi. Kontrola przez przymus ma podobne skutki psychologiczne, niezależnie od tego, czy zacho- dzi ona w publicznej sferze polityki, czy też w prywatnej sferze związków seksualnych i rodzinnych. W warunkach niewoli prześladowca staje się najpotężniejszą osobą w życiu ofiary; psychika więźnia kształtowana jest przez działanie i prze- konania jego kata. O umyśle tego ostatniego wiadomo niewiele. Ponieważ gardzi tymi, którzy próbują go zrozumieć, niechętnie poddaje się bada- niom. Ponieważ nie dostrzega u siebie żadnych anomalii, nie szuka pomocy - chyba że popadnie w konflikt z prawem. Najbardziej uderzającą jego cechą, wymienianą zarówno przez ofiary, jak i przez psychologów, jest po- zorna normalność. Zwykłe teorie na temat psychopatologii nie wystarczają, aby go opisać czy zrozumieć.1 Wielu ludziom trudno jest się pogodzić z taką koncepcją. O ileż wy- godniej byłoby, gdyby prześladowcę łatwo było rozpoznać, gdyby jego zbo- czenia i zaburzenia od razu rzucały się w oczy. Ale tak nie jest. Politolog i socjolog Hannah Arendt wywołała skandal ogłaszając, że Adolf Eich- mann, człowiek, który dokonał nieprawdopodobnych zbrodni przeciwko lu- dzkości, został przez pół tuzina psychiatrów uznany za normalnego: „Pro- blem w tym, że był on podobny do większości ludzi, którzy nie okazali się zboczeńcami ani sadystami, którzy byli - i nadal są - przeraźliwie norma- lni. Z punktu widzenia aparatu sprawiedliwości oraz biorąc pod uwagę nasze moralne standardy, owa normalność jest znacznie potworniejsza niż wszystkie okrucieństwa razem wzięte".2 Autorytatywni i skryci, prześladowcy czasem miewają manię wielko- ści, a nawet paranoję - przy tym wszystkim świetnie zdają sobie jednak sprawę z mechanizmów funkcjonowania władzy i norm społecznych. Rzad- ko popadają w konflikt z prawem; wyszukują raczej sytuacje, w których ich tyrania jest tolerowana lub podziwiana. Potrafią się idealnie kamuflować i niewielu ludzi uwierzy, że osoby żyjące tak przyzwoicie mogłyby być zdol- ne do zbrodniczych czynów. Pierwszym celem prześladowcy zdaje się być zniewolenie ofiary. Cel ów osiąga on przejmując despotyczną kontrolę nad każdym aspektem jej życia. Rzadko zadowala go jednak zwykłe posłuszeństwo — prawdopodob- nie odczuwa psychologiczną potrzebę usprawiedliwienia swych czynów, a do tego niezbędne jest mu uwielbienie ofiary. Dlatego też niestrudzenie żąda od niej dowodów szacunku, wdzięczności, a nawet miłości. Wszystko wskazuje na to, że ostatecznym celem kata jest stworzenie „ofiary z włas- nej woli". Zakładnicy, więźniowie polityczni, maltretowane kobiety, niewol- 86 nicy — wszyscy oni wspominają o dziwacznej psychologicznej zależności prześladowcy od ofiary. W swojej książce Rok 1984 George Orwell przema- wia głosem totalitarnego władcy: „Nie zadawala nas ani wymuszony po- słuch, ani nawet najbardziej pokorna uległość. Kiedy wreszcie pokajasz się przed nami, zrobisz to całkiem dobrowolnie. Nie zabijamy heretyków dlate- go, że nam się opierają; dopóki nam się ktoś opiera, nie ginie. My go musimy nawrócić, opanować jego umysł, zrobić z niego nowego człowieka. Wypalamy z jego mózgu wszelkie zło i ułudę; przeciągamy go na naszą stronę, nie pozornie, lecz z duszą i ciałem."3 Żądza totalnego kontrolowania innego człowieka stanowi wspólny mianownik wszystkich form tyranii. Rządy totalitarne wymagają od swoich ofiar specyficznej politycznej spo- wiedzi i nawrócenia. Panowie wymagają od niewolników wdzięczności. W sektach religijnych praktykuje się rytualne ofiary, będące symbolem poddania się boskiej woli reprezentowanej przez przywódcę grupy. Spraw- cy aktów przemocy w rodzinie żądają od swoich ofiar, by udowodniły abso- lutne posłuszeństwo i lojalność, rezygnując z wszystkich innych związków. Gwałciciele domagają się, aby napadnięta kobieta odczuła zaspokojenie seksualne. Całkowita kontrola nad inną osobą stanowi siłę napędzającą przemysł pornograficzny. Oddźwięk, który znajduje ona w wyobraźni mi- lionów przerażająco normalnych mężczyzn, jest źródłem powszechnego procederu wykorzystywania kobiet i dzieci, nie w wyobraźni, lecz w rzeczy- wistości.4 Psychiczna dominacja Metody, które stosuje jedna ludzka istota do zniewolenia drugiej, cechuje zadziwiająca konsekwencja. W zeznaniach zakładników, więźniów polity- cznych czy łagierników z całego świata przewijają się podobne motywy. Opierając się na świadectwie więźniów politycznych z wielu odmiennych kulturowo krajów, Amnesty International opublikowała w 1973 roku „ta- belę przemocy", zawierającą szczegółowy opis technik zniewalania.5 W opartych na tyranii systemach politycznych czasami udaje się prześle- dzić, jak określone metody przymusu są przekazywane z jednego wydziału tajnej policji do drugiego, z jednej grupy terrorystycznej do drugiej. Tych samych technik używa się w celu podporządkowania kobiet - czy to w wypadku prostytucji, pornografii, czy w rodzinie. W zorganizo- wanym podziemiu przestępczym sutenerzy i producenci filmów pornogra- ficznych czasami instruują się nawzajem co do metod zniewalania przy- musem. Systematyczne stosowanie technik mających złamać kobietę i zmusić ją do prostytucji określa się jako „rozmiękczanie".6 Nawet w wa- 87 runkach domowych, kiedy sprawca nie należy do żadnej większej organi- zacji i nie został „przeszkolony", stosowane przez niego metody stają się coraz doskonalsze. W swojej pracy na temat maltretowanych kobiet psy- cholog Lenore Walker stwierdza, że choć stosowane przez określonych sprawców techniki przymusu „są specyficzne dla poszczególnych jedno- stek, to jednak cechuje je przy tym znaczne podobieństwo".7 Sposoby przejmowania kontroli nad inną osobą opierają się na syste- matycznym, powtarzającym się wywoływaniu urazu psychicznego. Są to zorganizowane techniki osłabiania ofiary i pozbawiania jej związków z in- nymi ludźmi. Metody psychologicznej kontroli są ukierunkowane na wywo- łanie w ofierze przerażenia i bezradności oraz zniszczenie jej poczucia własnego „ja" w relacjach z innymi. Chociaż przemoc stanowi uniwersalny sposób terroryzowania ofiar, bywa, że sprawca używa jej bardzo rzadko i często tylko jako środka osta- tecznego. Aby utrzymać kogoś w stanie ciągłego strachu, nie trzeba ciągle stosować siły. Prześladowca o wiele częściej grozi śmiercią lub poważnym okaleczeniem, niż stosuje fizyczną przemoc. Groźby dotyczące innych osób są z reguły równie skuteczne, co groźby adresowane bezpośrednio do ofia- ry. Niejedna bita kobieta opowiada, jak jej kat groził, że w razie ucieczki zabije jej dzieci, rodziców lub przyjaciół, którzy przyjęliby ją do siebie. Elementem zastraszania są też niespodziewane, nieuzasadnione wy- buchy złości i chimeryczne nakładanie drobiazgowych reguł. Ostatecznym celem tych metod jest wywołanie w ofierze przekonania, że jej prześladow- ca jest wszechmocny, wszelki opór jest daremny, a życie można sobie kupić tylko za cenę całkowitej uległości. Zamiarem sprawcy jest wzbudzenie nie tylko strachu przed śmiercią, lecz i wdzięczności za pozostawienie przy życiu. Ofiary domowej i politycznej niewoli często wspominają o sytu- acjach, w których były przekonane, że zostaną zabite, ale w ostatniej chwili uchodziły z życiem. Człowiek kilkakrotnie „ocalony" przed — we własnym mniemaniu pewną - śmiercią, może, paradoksalnie, zacząć postrzegać wy- bawcę w swoim kacie. Poza wywoływaniem strachu prześladowca stara się zniszczyć poczu- cie autonomii ofiary. Osiąga to dzięki drobiazgowemu obserwowaniu i kon- trolowaniu ciała i cielesnych funkcji ofiary. Nadzoruje, co ofiara je, jak długo śpi, kiedy chodzi do toalety i w co się ubiera. Człowiek pozbawiany jedzenia, snu czy ruchu słabnie. Jednakże nawet kiedy podstawowe potrze- by fizyczne ofiary są zaspokajane, taki zamach na jej autonomię powoduje wstyd i upadek ducha. Irina Ratuszyńska, więzień polityczny, opisuje me- tody swoich oprawców: Wszystkie normy ludzkiego zachowania, które są nam wpajane od kołyski, poddane zostają rozmyślnemu i systematycznemu niszczeniu. Przyzwyczaiłaś się do czystości? [...] Jak dostaniesz świerzbu i grzybicy, zarośniesz brudem, będziesz wdychać smród pomyj - wtedy pożałujesz, że byłaś taka nieposłusz- na! Kobiety są wstydliwe? Tym bardziej trzeba je rozbierać do naga podczas rewizji. [...] Przeciętny człowiek brzydzi się wulgarnością i kłamstwem? Spot- kasz się z taką ilością jednego i drugiego, że tylko najwyższym wysiłkiem uda ci zachować pamięć o [...] innym świecie. [...] Będziesz musiała zmobilizować całą siłę woli, by nie utracić dawnej, normalnej skali wartości.8 Członkowie sekt religijnych nierzadko zobowiązani są do przestrzega- nia ścisłych reguł co do diety i sposobu ubierania się; często poddawani są wyczerpującym przesłuchaniom, które dotyczą ich odstępstw od tego regula- minu. Podobnie ofiary niewoli domowej i seksualnej opisują długie okresy, podczas których sprawca nie pozwalał im spać, zasypując zazdrosnymi py- taniami; wspominają też o drobiazgowym nadzorowaniu ich ubioru, wyglą- du, wagi i diety. W stosunku zaś do więzionych kobiet — czy to w instytucji, czy w domu - kontrola ciała niemal zawsze wiąże się z groźbami przemocy seksualnej i faktycznymi gwałtami. Pewna maltretowana kobieta opowiada o swoich przeżyciach: „To był bardzo gwałtowny związek. Mój mąż był taki władczy. Uważał, że jest panem moim i dzieci — że jesteśmy jego własnością. Po trzech tygodniach małżeństwa dowiedziałam się, że mam go słuchać jak Boga, a jego słowa mają być dla mnie ewangelią. Jeżeli nie miałam ochoty na seks, a on sobie tego życzył, moje zdanie się nie liczyło. Pewnego razu [...] nie chciałam tego i wywiązała się prawdziwa walka. Szalał z wściekłości, że ośmieliłam mu się sprzeciwić. Protestowałam i błagałam, a on był zły i po- wiedział, że skoro jestem jego żoną, to nie mam prawa mu odmawiać. Byliśmy w łóżku i on był w stanie wziąć mnie siłą. Jest większy ode mnie - po prostu przygniótł mnie swoim ciężarem i zgwałcił mnie".9 Kiedy prześladowcy uda się już ustanowić codzienną kontrolę nad ciałem ofiary, staje się źródłem nie tylko strachu i poniżenia, lecz również pewnej pociechy. Nadzieja na jedzenie, na kąpiel, na dobre słowo albo zaspokojenie innej podstawowej potrzeby może stać się nie do odparcia dla osoby, która była długo ich pozbawiona. Oprawca czasami jeszcze bardziej uzależnia od siebie ofiarę, podsuwając jej narkotyki lub alkohol. Kapryśne obdarzanie drobnymi łaskami znacznie silniej torpeduje psychiczny opór ofiary niż nieprzerwane nękanie i zastraszanie. Porwana przez terrorystów Patricia Hearst opisuje, jak jej uległość nagradzana była stopniową popra- wą warunków, w których przebywała: „Dzięki temu, że się z nimi zgadza- łam, częściej wyprowadzano mnie z zamknięcia. Niekiedy jadłam razem z nimi, a od czasu do czasu pozwalali mi siedzieć do późna z zawiązanymi oczami, kiedy odbywali swoje spotkania dyskusyjne czy szkolenia. Pozwa- lali mi zdejmować z oczu opaskę, kiedy zamykali mnie na noc, co było dla mnie błogosławieństwem".10 Więźniowie polityczni świadomi metod sprawowania kontroli przez przymus, przywiązują szczególną wagę do utrzymywania poczucia autono- 89 mii. Jedną z form oporu jest odmowa spełniania drobnych żądań lub akcep- towania nagród. Ostatecznym wyrazem tego oporu jest strajk głodowy. Z własnej inicjatywy narzucając sobie większe ograniczenia, niż te zapla- nowane przez prześladowcę, więzień potwierdza swoje poczucie integralno- ści i samokontroli. Psycholog Joel Dimsdale opisuje przypadek więźniarki hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, która pościła w Jom Kipur, aby udowodnić, że naziści nie zdołali jej pokonać.11 Więzień polityczny Natan Szarański przedstawia psychologiczne skutki aktywnego oporu: „Z chwilą, gdy ogłosiłem strajk głodowy, pozbyłem się uczucia rozpaczy, bezsilności i upokorzenia, że muszę znosić tyranię KGB. [...] Rozgoryczenie i gniewna determinacja, które wzbierały we mnie przez dziewięć miesięcy, teraz ustą- piły miejsca uczuciu dziwnej ulgi; nareszcie mogłem aktywnie bronić siebie i swojego świata przed tamtymi".12 Obdarzanie sporadycznymi łaskami w celu przywiązania ofiary do kata przybiera najbardziej wyrafinowaną formę w warunkach domowych. Ponieważ nie ma tu żadnych fizycznych barier, bywa, że po jakimś szczególnie brutalnym zajściu ofiara próbuje uciec. Często wraca potem do swego prześladowcy, który przekonuje ją nie groźbą, lecz przeprosinami, deklaracjami miłości, obietnicami poprawy i odwoływaniem się do lojalno- ści i współczucia. Rozkład sił w związku na moment wydaje się odwracać, jako że prześladowca robi wszystko, aby odzyskać swoją ofiarę. Jego chęć posiadania nie słabnie, choć zmienia się sposób jej przejawiania. Upiera się, że jego despotyczne zachowanie jest jedynie dowodem rozpaczliwej miłości i potrzeby ukochanej osoby. Może nawet sam w to wierzyć. Co wię- cej, zaklina się, że jego los jest w rękach partnerki, i że mogłaby ona poło- żyć kres przemocy, gdyby dała mu więcej dowodów uczucia. Walker zauwa- ża, że faza „pojednania" stanowi decydujący moment w procesie przełamy- wania psychicznego oporu maltretowanej kobiety.13 Pewna ofiara, której w końcu udało się uciec od brutalnego partnera, opisuje skuteczność tej metody sporadycznego nagradzania: „Wszystko to powtarzało się cyklicz- nie [...] i, o dziwo, kiedy było dobrze, prawie nie pamiętałam tych złych okresów. Właściwie prowadziłam dwa różne życia".14 Aby jednak osiągnąć całkowitą dominację, potrzebne są dodatkowe techniki. Dopóki ofiara utrzymuje jeszcze jakieś kontakty z innymi ludźmi, władza jej prześladowcy jest ograniczona. To właśnie dlatego wszyscy de- spoci zawsze dążą do tego, by odizolować swoje ofiary od jakiegokolwiek źródła informacji, pomocy materialnej czy też emocjonalnego wsparcia. Więźniowie polityczni często opisują, jak ich ciemiężyciele próbowali unie- możliwić im wszelki kontakt ze światem zewnętrznym i przekonywali, że wszyscy najbliżsi sprzymierzeńcy o nich zapomnieli albo dopuścili się zdra- dy. Maltretowane kobiety podają natomiast wiele przykładów zazdrosnej inwigilacji, jak śledzenie, podsłuchiwanie czy przechwytywanie listów i te- lefonów, które powodują, że ofiara czuje się we własnym domu jak w wię- 90 zieniu. Prześladowca nie tylko nieustannie oskarża partnerkę o niewier- ność, lecz także żąda, aby wciąż udowadniała mu swoją lojalność - zrezy- gnowała z pracy (a tym samym ze źródła niezależnego dochodu), z przyja- ciół, a nawet z kontaktów z własną rodziną. Zniszczenie więzi z ludźmi wymaga nie tylko izolacji ofiary od świata, lecz i zniweczenia jej wewnętrznego obrazu relacji z innymi. Z tego powodu prześladowca często robi wszystko, by pozbawić ofiarę wszystkich przed- miotów o znaczeniu symbolicznym. Maltretowana kobieta opisuje, jak jej przyjaciel zażądał od niej rytualnego poświęcenia dowodów przywiązania do innych niż on sam osób: „Nie uderzył mnie, ale był wściekły. Myślałam, że bardzo mnie kocha i dlatego jest zazdrosny; dopiero później zdałam sobie sprawę z tego, że to nie miało nic wspólnego z prawdziwym uczuciem. To było coś zupełnie innego. Zadawał mi setki pytań na temat mężczyzn, z któ- rymi byłam, zanim go poznałam. Potem kazał mi przynieść z domu cały plik listów i fotografii. Pilnował mnie, kiedy stałam nad otwartą studzienką kanalizacyjną. Musiałam wrzucać je po kolei do otworu - podrzeć każdy z nich i wyrzucić".15 Na początku znajomości kobieta ta potrafiła przekonać samą siebie, że to tylko drobne, symboliczne ustępstwo. W relacjach maltretowanych kobiet często powtarzają się przykłady podobnych poświęceń, które - choć czynione niechętnie — z wolna, niepostrzeżenie niszczą więzi ofiary z inny- mi ludźmi. Z perspektywy czasu wiele poszkodowanych dostrzega, że same dawały się wciągnąć w pułapkę. Linda Lovelace, zmuszana do prostytucji i grania w filmach pornograficznych, opisuje swoje stopniowe uzależnianie się od sutenera, który zaczął od tego, że namówił ją do zerwania kontaktu z rodzicami: „Zgodziłam się na to. Kiedy teraz o tym myślę, widzę, że wtedy zgadzałam się na zbyt wiele rzeczy. [...] Nikt nie wykręcał mi ręki — wtedy jeszcze nie. Wszystko odbywało się łagodnie i stopniowo, krok po kroku. [...] Zaczęło się od tak drobnych rzeczy, że dopiero znacznie później byłam w stanie dostrzec, o co tu chodzi".16 Więźniowie sumienia, którzy dobrze znają strategie przejmowania kontroli oraz samoobrony, rozumieją, że za wszelką cenę należy unikać izolacji i że nie istnieje coś takiego, jak „drobne ustępstwo", jeśli w grę wchodzi zachowanie łączności ze światem zewnętrznym. Ciemiężyciel u- silnie dąży do odseparowania więźnia od otoczenia; ofiara zaś równie upar- cie stara się utrzymać związek z rzeczywistością poza murami. Więźniowie świadomie przywołują w wyobraźni obrazy ludzi, których kochają, aby w ten sposób zachować poczucie relacji z innymi. Walczą również o to, by nie odebrano im namacalnych dowodów więzi z bliskimi osobami. Nieraz ryzykują życie, aby ukryć obrączkę, list, zdjęcie albo inną małą pamiątkę. Taka decyzja, która osobom postronnym może wydawać się bohaterska lub niemądra, wypływa z czysto pragmatycznych pobudek. W warunkach dłu- gotrwałej niewoli więźniowie potrzebują „obiektów zastępczych", aby za- 91 chować poczucie łączności ze światem. Zdają sobie sprawę, że utrata tych symbolicznych przedmiotów oznaczałaby utratę siebie. Przebywając w izolacji, ofiara staje się coraz bardziej zależna od prześladowcy. Nie tylko decyduje on o jej życiu i zaspokaja podstawowe potrzeby cielesne; staje się też jedynym źródłem informacji, a nawet emo- cjonalnego wsparcia. Im bardziej przerażony jest więzień, tym bardziej zależy mu na jedynej relacji, która jest dostępna - na związku z prześla- dowcą. Wobec braku innych kontaktów z ludźmi, usiłuje znaleźć ludzkie cechy w swoim oprawcy. Nie dysponując żadnym innym punktem widze- nia, zaczyna patrzeć na świat oczami prześladowcy. Patricia Hearst opo- wiada, jak podjęła dialog z porywaczami, myśląc, że uda jej się ich przechy- trzyć; nie minęło jednak wiele czasu, kiedy sama została omamiona: Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale z czasem zupełnie mnie przekabacili - albo prawie zupełnie. Przez długie dwa miesiące terroryści z SLA trzymali mnie w zamknięciu, jak jeńca, z zawiązanymi oczami i niestrudzenie bombar- dowali swoimi interpretacjami życia, polityki, gospodarki, warunków społecz- nych i bierzących wydarzeń. Kiedy wypuścili mnie z mojej celi, byłam przekona- na, że powtarzam ich slogany i propagandowe hasła tylko po to, aby się im przypodobać, nie miałam zamiaru w to uwierzyć. Potem [...] wpadłam jakby w odrętwienie. Aby utrzymać zdrowie i równowagę psychiczną podczas co- dziennego funkcjonowania w tym nowym środowisku, nauczyłam się działać mechanicznie, jak dobry żołnierz; robiłam, co mi kazano, i odkładałam na bok wątpliwości. [...] Ich świat różnił się od wszystkiego, co dotychczas znałam - ale w owym czasie był już również moim światem.17 Więźniowie sumienia doskonale wiedzą, jak niebezpiecznie jest na- wiązywać z prześladowcami zwykłe ludzkie stosunki. Spośród wszystkich więzionych, ta właśnie grupa jest najlepiej przygotowana do walki z psy- chicznymi skutkami niewoli. Ludzie ci wybrali takie życie z pełną świado- mością ryzyka, ich zasady są jasno sformułowane, a wiara w sojuszników — bardzo silna. Niemniej jednak, mimo że dysponują wysoką świadomością i potężną motywacją, zdają sobie sprawę, że nawet im grozi popadniecie w emocjonalną zależność od wroga. Uratować ich może tylko bezkompro- misowe odrzucenie nawet najbardziej powierzchownych kontaktów społe- cznych z prześladowcami. Szarański opisuje, jak go „uwodzono": „Zacząłem zauważać wszystkie te ludzkie cechy, które łączyły mnie z oficerami KGB. Było to całkiem naturalne, lecz jednocześnie niebezpieczne, gdyż rodzące się poczucie jedności w człowieczeństwie mogło się stać pierwszym krokiem na drodze do poddania się. Gdyby prowadzący śledztwo stali się moją jedyną więzią ze światem zewnętrznym, uzależniłbym się od nich i zaczął- bym szukać jakiegoś obszaru porozumienia".18 Skoro więźniowie polityczni muszą mobilizować wszystkie siły, by uniknąć emocjonalnego uzależnienia się od przeciwników, nic dziwnego, że 92 ludzie, którym brak tak gruntownego przygotowania, świadomości polity- cznej i moralnego wsparcia, na ogół dają się w jakimś stopniu omotać. Związek między porywaczem a zakładnikiem jest regułą, a nie wyjątkiem. Długotrwałe uwięzienie połączone z obawą o życie i całkowitą izolacją od świata musi owocować więzią, jaka tworzy się między prześladowcą a ofia- rą. Znane są wypadki, kiedy zakładnicy po uwolnieniu bronili swoich pory- waczy, odwiedzali ich w więzieniu i gromadzili pieniądze na adwokata.19 Emocjonalny związek, który powstaje pomiędzy maltretowaną kobietą a jej partnerem, mimo ogólnego podobieństwa do relacji porywacz-zakładnik, ma kilka wyjątkowych cech wynikających ze szczególnych stosunków między ofiarą a prześladowcą w warunkach domowych.20 Zakładnik został wzięty do niewoli przez zaskoczenie. Początkowo nie wie nic o porywaczu albo postrze- ga go jako wroga. Pod wpływem stresu stopniowo traci swój system wartości; w końcu zaczyna utożsamiać się ze strażnikiem i patrzeć na świat z jego punktu widzenia. Natomiast w warunkach przemocy domowej ofiara popada w niewolę stopniowo, zostaje uwiedziona. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia w wypadku techniki rekrutacji zwanej „bombardowaniem miło- ścią", stosowanej przez niektóre sekty religijne. Kobieta, która wiąże się z maltretującym ją partnerem, początkowo interpretuje jego władcze zapędy jako wyraz szaleńczej miłości. Na tym eta- pie jego intensywne zainteresowanie każdym aspektem życia partnerki może jej pochlebiać i działać uspokajająco. Kiedy staje się bardziej dominujący, kobieta często pomniejsza znaczenie jego czynów albo usprawiedliwia je, nie tylko ze strachu, lecz i z powodu swojego zaangażowania uczuciowego. Aby przezwyciężyć rodzące się uzależnienie emocjonalne, prześladowana musi zdobyć się na nowe, całkowicie samodzielne spojrzenie na własną sytuację, aktywnie przeciwstawiając się poglądom partnera. Nie może pozwolić na to, by rozwinęło się w niej poczucie wspólnoty z prześladowcą; przeciwnie, po- winna stłumić wszelkie uczucia, które już do niego żywi. Musi odrzucić przekonujące zapewnienia, że jeszcze jedno poświęcenie z jej strony, ostatni dowód miłości zakończy przemoc i uratuje związek. Jako że dla większości kobiet zdolność do trwania w związku stanowi powód do dumy i podwyższa ich samoocenę, prześladowca często jest w stanie omotać ofiarę, odwołując się do wartości dla niej najważniejszych. Nic dziwnego zatem, że maltretowa- ne kobiety po ucieczce z domu często dają się nakłonić do powrotu.22 Całkowite poddanie się Zastraszanie, sporadyczne nagradzanie, izolowanie i wymuszona zależność mogą pomóc w stworzeniu posłusznego, uległego więźnia. Ale proces przej- 93 mowania kontroli nie jest zakończony, dopóki ofiara nie zostanie nakłonio- na do pogwałcenia własnych zasad moralnych i zerwania podstawowych związków z innymi ludźmi. Pod względem psychologicznym technika ta ma najbardziej niszczące skutki, ponieważ osoba, która się jej poddała, niena- widzi samej siebie. Ofiara zostaje złamana całkowicie i ostatecznie, kiedy zaczyna pod przymusem uczestniczyć w krzywdzeniu innych ludzi. W wypadku przemocy rodzinnej pogwałcenie zasad często wiąże się z wykorzystywaniem seksualnym. Wiele maltretowanych kobiet opisuje, jak zmuszano je do praktyk seksualnych, które uważały za niemoralne lub obrzydliwe; inne opisują, jak nakłaniano je do kłamstwa, do ukrywania nieuczciwości partnera czy nawet do uczestnictwa w działaniach prze- stępczych.23 Pogwałcenie relacji międzyludzkich często wiąże się z krzyw- dzeniem dzieci. Mężczyźni, którzy znęcają się nad żonami, na ogół naduży- wają siły również wobec dzieci.24 Chociaż niejedna kobieta, która nie ośmieliłaby się bronić własnej skóry, staje do walki o dobro potomstwa, niektóre ofiary są tak zastraszone, że nie interweniują nawet wtedy, kiedy krzywda dzieje się ich dzieciom. Nie tylko tłumią własne wewnętrzne wąt- pliwości, lecz nakłaniają też dzieci do posłuszeństwa wobec ojca lub karzą za sprzeciw. W tym wypadku również akt zdrady rozpoczyna się od pozor- nie małych ustępstw i stopniowo prowadzi do sytuacji, w której najbrutal- niejsze fizyczne lub seksualne wykorzystywanie dzieci jest w milczeniu znoszone przez ich matkę. W tym momencie następuje całkowita demorali- zacja maltretowanej kobiety. Ci, którzy przeżyli więzienie lub tortury z powodów politycznych, także relacjonują, że byli zmuszani do bezradnego przyglądania się okru- cieństwom popełnianym na ukochanych osobach. W swoich wspomnieniach z pobytu w nazistowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau Elie Wiesel podkreśla, że wzajemne oddanie i lojalność pomagały mu prze- trwać wraz z ojcem w najbardziej dramatycznych warunkach. Obaj wielo- krotnie narażali się na niebezpieczeństwo, aby ich nie rozdzielono. Autor przytacza liczne przykłady przejawów uczucia i czułości; prześladuje go jednak wspomnienie paru chwil, kiedy popełnił wobec ojca nielojalność: „[Strażnik] zaczął go bić żelaznym prętem. Ojciec najpierw pochylił się pod ciosami, a potem zgiął się w pół, jak wyschłe drzewo trafione przez piorun, i upadł. Obserwowałem całą scenę w bezruchu. Milczałem. Prawdę mówiąc zastanawiałem się, jak usunąć się gdzieś na bok, żeby samemu nie obe- rwać. Co więcej, w tym momencie czułem złość nie na [strażnika], lecz na ojca. Byłem na niego wściekły, że sprowokował wybuch Idka. Do takiego stanu doprowadziło mnie obozowe życie".25 Z racjonalnego punktu widzenia można przekonywać, że wszelkie próby pomocy ojcu byłyby bezowocne, a aktywne okazanie wsparcia w gruncie rzeczy mogło narazić ich obu na jeszcze większe niebezpieczeń- stwo. Ale słaba to pociecha dla ofiary całkowicie upokorzonej własną bez- 94 1 silnością. Nawet uczucie gniewu nie ratowało jego godności, ponieważ emo- cja nagięła się do woli wroga i skierowana została przeciwko ukochanej osobie. Wstyd i poczucie klęski wynikały nie tylko z niemożności działania, lecz i ze świadomości, że ciemiężyciele mieli władzę także nad jego życiem wewnętrznym. Nawet więźniowie, którym udało się zachować niezależność emocjo- nalną, rozumieją, że w bardzo ciężkich warunkach każdy może zostać zła- many. Sami rozróżniają dwa stadia tego procesu. W pierwszej fazie ofiara na rzecz przeżycia rezygnuje z wewnętrznej autonomii, własnego postrze- gania świata, zasad moralnych czy związków z innymi ludźmi. Na- stępstwem jest zanik własnych uczuć, myśli, inicjatywy i opinii. Psychiatra Henry Krystal, który pracuje z pozostałymi przy życiu ofiarami holocaustu, określa ten stan mianem „robotyzacji".26 Więźniowie, którzy doświadczyli tego stanu, mówią, że nie byli wówczas ludźmi, lecz jakąś niższą formą życia. Lovelace uważa, że osiągnęła podobny stopień degradacji, kiedy zmuszono ją do prostytucji i występowania w filmach pornograficznych: „Na początku byłam pewna, że Bóg pomoże mi uciec, ale z biegiem czasu moja wiara zaczęła słabnąć. Byłam coraz bardziej przerażona, wszystkiego się bałam. Sama myśl o ucieczce budziła we mnie grozę. Zostałam poniżona w każdy możliwy sposób, odarta z resztek godności, sprowadzona do pozy- cji zwierzęcia, a potem warzywa. Zniknęła cała moja siła. Samo przeżycie wymagało maksimum wysiłku; zwycięstwem stało się przetrwanie do ju- tra".27 Równie poniżające doświadczenie opisuje Jacobo Timerman, publi- cysta i literat, który był więziony i torturowany za polityczną nieprawo- myślność: „Chociaż nie jestem w stanie oddać intensywności tego bólu, być może moje uwagi przydadzą się tym, którzy kiedyś będą torturowani. [...] W ciągu półtora roku, który spędziłem w areszcie domowym, wiele myśla- łem o swojej postawie podczas tortur i pobytu w izolacji. Zdałem sobie sprawę, że instynktownie przyjąłem postawę absolutnej bierności. [...] Czu- łem, że zmieniam się w warzywo i odstawiłem na bok wszystkie emocje i odczucia - strach, nienawiść, żądzę zemsty - gdyż każda emocja czy uczucie oznaczały niepotrzebną utratę energii".28 Na tym etapie psychiczna degradacja jest jeszcze odwracalna. Ofiary często wspominają, że podczas niewoli przeżywały na zmianę okresy pod- dania się i bardziej aktywnego oporu. Drugie, nieodwracalne stadium zła- mania osobowości następuje, kiedy ofiara traci wolę życia. Nie jest to rów- noznaczne z pojawieniem się skłonności samobójczych: uwięzieni ludzie stale myślą o samobójstwie, a sporadyczne próby nie stoją w sprzeczności z ogólnym pragnieniem przeżycia. Timerman twierdzi nawet, że chęć po- pełnienia samobójstwa w tych krańcowych warunkach dowodzi oporu i du- my. Samobójstwo według niego „oznacza wprowadzenie do codziennego życia czegoś, co dorównuje otaczającej człowieka przemocy. [...] Przez to ofiara staje na tej samej płaszczyźnie, co oprawcy".29 Próba samobójstwa 95 wymaga aktywności; a zatem zachowane zostaje wewnętrzne poczucie kon- troli. Tak jak w wypadku głodówki, więzień zaznacza swoją niezależność przez wykazanie gotowości do zakończenia życia. Utrata woli życia natomiast stanowi ostateczne stadium procesu okre- ślanego przez Timermana jako adaptacja do „postawy absolutnie pasywnej". Również byli więźniowie obozów koncentracyjnych opowiadają o ludziach w podobnym stanie, których nazywali „muzułmanami" i którzy nieodmien- nie umierali. Więźniowie, którzy doszli do tej fazy degradacji, nie próbowali już zdobyć czegoś do jedzenia czy się ogrzać; nie czynili też żadnego wysiłku, aby uniknąć bicia. Uważano ich za żywe trupy.30 Ci, którzy doświadczyli sytuacji krańcowych, często wspominają pewien punkt zwrotny, kiedy to odczuwali pokusę, by popaść w ten przedśmiertny stan, ale aktywnie podjęli decyzję, by walczyć o życie. Hearst tak opisuje ten moment: Zdawałam sobie sprawę, że pobyt w niewoli osłabia mnie coraz bardziej. Ale tym razem wyraźnie poczułam, że umieram. Istniało miejsce, z którego nie dałoby się już zawrócić, a ja stałam na jego skraju. Moje ciało było wyczerpane i wyzute z resztek sił: nie potrafiłabym wstać, nawet gdyby pozwolono mi odejść. [...] Byłam tak strasznie zmęczona; marzyłam tylko o tym, żeby zasnąć. I wiedziałam, że to jest śmiertelnie niebezpieczne - ludzie zagubieni wśród arktycznych śniegów, którzy złożyli głowy do takiego słodkiego snu, nigdy już się nie obudzili. Nagle mój umysł stał się ożywiony i czujny. Patrzyłam na to, co się ze mną działo, jak gdybym stała gdzieś obok. [...] W zamkniętej celi toczyła się cicha bitwa; i mój umysł zwyciężył. Z pełną świadomością zdecydowałam, że nie umrę - nie z własnej woli. Będę ze wszystkich sił walczyć o przeżycie.31 Zespół urazu chronicznego U ludzi, którzy przez długi okres wystawieni byli na powtarzający się uraz, występuje złośliwa, postępująca postać pourazowego zespołu stresu, która podkopuje i niszczy ich osobowość. Po pojedynczym zdarzeniu traumatycz- nym człowiek nieraz ma wrażenie, że „nie jest sobą"; natomiast ofiara urazu chronicznego może czuć, że jej „ja" uległo nieodwracalnym zmianom, albo że w ogóle nie ma żadnego „ja". Osoba cierpiąca na zespół pourazowy najbardziej boi się, że okropny moment może się powtórzyć; u ofiar ciągłej przemocy obawa ta sprawdza się w rzeczywistości. Nic dziwnego zatem, że powtarzający się uraz powo- duje zwielokrotnienie wszystkich objawów nadmiernego pobudzenia. Lu- dzie doświadczający chronicznego urazu są bez przerwy spięci, niespokojni i podnieceni. Psychiatra Elaine Hilberman tak opisuje ów stan ciągłego 96 przerażenia, typowy dla maltretowanych kobiet: „Nawet słabo związane z przemocą bodźce — syreny, grzmot, trzaśniecie drzwiami — wywoływały intensywny strach. Kobiety stale wypatrywały nadchodzącej zagłady, były pewne, że zaraz wydarzy się coś strasznego. Wszelkie symboliczne lub rzeczywiste oznaki potencjalnego niebezpieczeństwa powodowały u nich wzmożoną aktywność, pobudzenie, nerwowe ruchy, krzyk i płacz. Były wciąż czujne, niezdolne do relaksu ani snu. Wszystkie skarżyły się na koszmary nasycone motywami przemocy i niebezpieczeństwa".32 U osób z chronicznym urazem zanika podstawowy stan fizycznego spokoju czy komfortu. Z czasem zaczynają one uważać, że ich ciała zwróciły się przeciwko nim. Narzekają nie tylko na bezsenność i pobudzenie, lecz i na wiele różnorakich dolegliwości somatycznych. Najczęściej powtarzają się uporczywe bóle głowy, zaburzenia żołądkowo-j elito we i innych na- rządów wewnętrznych oraz bóle pleców lub miednicy. Ofiary skarżą się na dreszcze, duszności albo przyspieszone bicie serca. Podczas badania osób, które przeżyły holocaust, stwierdzono, że reakcje psychosomatyczne wy- stępują praktycznie u wszystkich.33 Podobne obserwacje poczyniono na zbiegach z obozów koncentracyjnych w Azji południowo-wschodniej.34 Nie- którzy więźniowie uważali dolegliwości fizyczne za główną postać skutków długotrwałej niewoli. Inni przywykli do swego stanu tak dalece, że przesta- li dostrzegać związek pomiędzy somatycznymi objawami stresu a klima- tem przerażenia, który je wywołał. U ludzi, którzy przez długi okres doświadczali powtarzającego się urazu, występują również objawy wtargnięcia. Jednak podczas gdy skutki jednorazowego zdarzenia traumatycznego słabną po upływie tygodni lub miesięcy, wtargnięcia będące następstwem długotrwałej niewoli utrzymują się bez większych zmian przez wiele lat po odzyskaniu wolności. Badania byłych jeńców z czasów drugiej wojny światowej albo wojny koreańskiej dowiodły, że w 35-40 lat po uwolnieniu większość z nich nadal skarżyła się na koszmary, uporczywe nawroty obrazów traumatycznych scen i skrajne reakcje na bodźce przypominające o czasach niewoli.35 Były to o wiele po- ważniejsze objawy niż symptomy weteranów z tego samego pokolenia, którzy nie trafili do niewoli ani więzienia.36 Więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych jeszcze po czterdziestu latach cierpieli na upor- czywe i wyraźne objawy wtargnięcia.37 Najbardziej jednak wyrazistym rysem zespołu urazu chronicznego jest unikanie czy też zawężenie. Kiedy ofiara ma już tylko jeden cel - po prostu przeżyć — psychiczne zawężenie staje się podstawową formą adapta- cji. Odnosi się ono do każdego aspektu życia — związków z innymi, aktyw- ności, myśli, wspomnień, emocji, a nawet do wrażeń zmysłowych. Takie ograniczenie stanowi adaptację do warunków niewoli, ale prowadzi również do zaniku i stłumienia zdolności psychicznych oraz do nadmierne- go skoncentrowania się na życiu wewnętrznym. 97 W niewoli ludzie osiągają mistrzostwo w sztuce zmieniania stanów świadomości. Ćwicząc techniki oderwania, dowolnego tłumienia myśli, po- mniejszania, a czasem wręcz zaprzeczenia, osoby te uczą się zmieniać nie- możliwą do zniesienia rzeczywistość. W zwykłym języku psychologicznym nie istnieją określenia na ową złożoną gamę umysłowych manewrów, jedno- cześnie świadomych i nieświadomych. Być może najlepiej posłużyć się tu terminem dwójmyślenie, które Orwell zdefiniował następująco: ,JDwójmyśle- nie oznacza przede wszystkim umiejętność wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz. [Człowiek] wie, kiedy powinien zmienić swoje wspomnienia, a zatem w pełni się orientuje, że przekręca fakty; rów- nocześnie jednak, dzięki dwój myśleniu, święcie wierzy, iż prawda nie zosta- ła pogwałcona. Proces ten musi być świadomy, gdyż inaczej brakowałoby mu precyzji, a zarazem bezwiedny, aby człowiek nie zdawał sobie sprawy z faktu dokonania fałszerstwa. [...] Nawet używając terminu dwójmyślenie należy stosować rozumianą pod nim technikę".38 Zdolność do równoczesne- go wyznawania dwóch sprzecznych przekonań jest jedną z charakterystycz- nych właściwości stanu transu. Inną jest umiejętność zmieniania percepcji świata. Więźniowie często instruują się nawzajem, jak wzbudzać takie sta- ny przez śpiewy, modlitwę i proste techniki hipnotyczne. Metody te są celo- wo stosowane, aby można było znieść głód, zimno i ból. Alicia Partnoy, kobieta, która „zniknęła" w Argentynie, opisuje swoją pierwszą, zakończoną niepowodzeniem próbę wejścia w stan transu: „To prawdopodobnie głód po- budził moje zainteresowanie światem pozazmysłowym. Zaczęłam od rozluź- nienia mięśni. Miałam nadzieję, że mój umysł, pozbawiony cielesnego bala- stu, będzie podróżował, dokąd tylko zapragnę. Ale eksperyment się nie powiódł. Oczekiwałam, że moja dusza zawiśnie pod sufitem i będzie obser- wować ciało leżące na brudnym, poplamionym krwią materacu. Tak się jednak nie stało. Być może oczy mojej duszy również były zawiązane".39 Później, kiedy Alicia nauczyła się od innych więźniów technik medy- tacji, była w stanie ograniczyć fizyczną percepcję bólu oraz emocje przera- żenia i upokorzenia, zmieniając swój sposób odczuwania rzeczywistości. Aby zilustrować, w jakim stopniu udało jej się oderwać od ciała, pisze w trzeciej osobie: - ' - Zdejmij ubranie. Stała w samej bieliźnie, z podniesioną głową. Czekała. - Zdejmuj wszystko, powiedziałem ci. Zdjęła resztę ubrania. Miała wrażenie, że strażnicy nie istnieją, jak gdyby byli tylko odrażającymi robakami, które mogła wymazać z umysłu, myśląc o przyje- mnych rzeczach.40 Podczas długotrwałej niewoli i odosobnienia niektórzy więźniowie po- trafią wykształcić zdolności transowe, które w normalnych warunkach ob- 98 serwuje się tylko u ludzi niezwykle podatnych na hipnozę. Należy do nich umiejętność wywoływania pozytywnych i negatywnych halucynacji oraz od- rywania części osobowości. Elaine Mohamed, więźniarka polityczna z RPA, pisze o zmianach psychologicznych, których doświadczyła w niewoli: W więzieniu zaczęłam mieć halucynacje, prawdopodobnie po to, by zwalczyć samotność. Pamiętam, że podczas procesu ktoś zapytał mnie: „Elaine, co ty robisz?". Machając ręką za plecami, odparłam: „Gładzę się po ogonie". Wy- obrażałam sobie, że jestem wiewiórką. Wiele halucynacji wynikało ze strachu. Okna w celi były zbyt wysoko, żeby przez nie wyglądać, ale mnie wydawało się, że coś przez nie przełazi, na przykład wilk. [...] Zaczęłam też mówić do siebie. Na drugie imię mam Rosę - zawsze niena- widziłam tego imienia. Czasami byłam Rosę, która mówi do Elaine, a czasami Elaine, która rozmawia z Rosę. Czułam, że Elaine reprezentuje silniejszą część mojej osobowości, a Rosę była tą częścią, którą gardziłam. To ona była słaba: płakała, upadała na duchu, nie mogła znieść uwięzienia i była bliska załamania. Elaine była w słanie znieść to wszystko.41 Więźniowie czynią użytek nie tylko z autohipnozy; rozwijają również umiejętność świadomego ograniczania i tłumienia myśli. Technika ta doty- czy zwłaszcza wszelkich rozważań na temat przyszłości. Myślenie o przy- szłości wywołuje tak silną tęsknotę i nadzieję, że więźniowie nie mogą tego znieść; szybko uczą się, że emocje te wzmagają ich podatność na rozczaro- wanie, a rozczarowanie prowadzi do rozpaczy. Dlatego świadomie zawęża- ją pole uwagi, koncentrując się na celach jak najbardziej ograniczonych. Przyszłość nie sięga poza najbliższe godziny lub dni. Zmiany w poczuciu czasu początkowo polegają na odsunięciu przy- szłości, z czasem jednak prowadzą do zapomnienia o przeszłości. Więźnio- wie próbujący aktywnego oporu świadomie kultywują wspomnienia z daw- nego życia, aby złagodzić skutki odosobnienia. Kiedy jednak przemoc staje się brutalniej sza, a opór słabnie, więźniowie tracą poczucie łączności z prze- szłością. Myśl o przeszłości, tak jak i o przyszłości, jest zbyt bolesna, gdyż pamięć - podobnie jak nadzieja - wywołuje tęsknotę za tym, co stracili. Więźniowie ostatecznie ograniczają się więc do życia w wiecznej teraźniej- szości. Primo Levi, który przeżył hitlerowskie obozy śmierci, tak opisuje ów stan bezczasowości: „Z nadejściem sierpnia 1944 roku my, którzy trafiliśmy do obozu pięć miesięcy temu, teraz uważani byliśmy za starych więźniów. [...] Nasza mądrość polegała na tym, żeby nie próbować »zrozumieć«, nie wyobrażać sobie przyszłości, nie dręczyć się rozmyślaniem o tym, jak i kiedy to się skończy; nie zadawać innym ani sobie żadnych pytań. [...] Czas ma sens dla żywych. Dla nas koło historii się zatrzymało".42 Brak ciągłości między teraźniejszością a przeszłością często utrzymu- je się nawet po wyjściu na wolność. Były więzień pozornie odmierza czas 99 tak jak wszyscy, ale psychicznie wciąż przywiązany jest do bezczasowości więzienia. Próbując wrócić do zwykłego życia, nierzadko świadomie tłumi wspomnienia z niewoli, wykorzystuje w tym celu wszystkie metody kontro- li umysłu, których się nauczył. W rezultacie chroniczny uraz spowodowany uwięzieniem nie zostaje zintegrowany z bieżącą historią życia. Z badań nad jeńcami wojennymi wynika zaskakujący fakt, że ludzie ci nigdy nie rozmawiali z nikim o swoich przeżyciach. Ci, którzy ożenili się po odzyska- niu wolności, często nie mówią nic nawet swoim żonom i dzieciom.43 W opracowaniach na temat ofiar obozów koncentracyjnych z reguły wspo- mina się, że ci, którzy pozostali przy życiu, nie chcą rozmawiać o przeszło- ści.44 Kiedy jednak człowiek wypiera z pamięci okres niewoli, ów oderwany fragment przeszłości zaczyna żyć własnym życiem, nabierając intensywno- ści i aktualności charakterystycznej dla traumatycznego wspomnienia. Tak więc wiele lat po uwolnieniu były więzień wciąż praktykuje „dwójmyślenie" i egzystuje jednocześnie w obrębie dwóch rzeczywistości, w dwóch miejscach w czasie. Teraźniejszość jest odbierana niewyraźnie i mgliście, natomiast powracające obrazy z przeszłości są jasne i przejmu- jące. U pewnej kobiety owa „podwójna świadomość" utrzymywała się jesz- cze po dwudziestu latach od uwolnienia z obozu koncentracyjnego. Widząc z okna przechodzących żołnierzy armii izraelskiej, była więźniarka zdawa- ła sobie sprawę, że zostali oni wysłani, aby bronić granicy. Jednocześnie jednak „wiedziała", że są prowadzeni na śmierć przez hitlerowskiego ofice- ra.45 Chociaż nie straciła kontaktu z rzeczywistością teraźniejszości, bar- dziej istotna była dla niej rzeczywistość przeszłości. Zmiany w poczuciu czasu pociągają za sobą ograniczenie inicjatywy i planowania. Więźniowie, którzy nie zostali jeszcze złamani, nie tracą umiejętności aktywnego zaangażowania w poprawę warunków zewnętrz- nych. Przeciwnie, podczas wypełniania małych, codziennych zadań, wyka- zują często niezwykłą pomysłowość i determinację. Ale pole inicjatywy za- wężone jest do granic wyznaczonych przez strażników. Ofiara nie myśli już o ucieczce, lecz raczej o tym, jak utrzymać się przy życiu albo złagodzić niewygody niewoli. Człowiek zamknięty w obozie koncentracyjnym obmy- śla skomplikowane intrygi, jak zdobyć parę butów, łyżkę czy koc; grupa więźniów politycznych konspiruje, by wyhodować trochę warzyw; prosty- tutka kombinuje, jak ukryć przed alfonsem parę groszy; maltretowana kobieta uczy dzieci, żeby się chowały, kiedy zbliża się niebezpieczeństwo. W trakcie długotrwałej niewoli jednostka przyzwyczaja się zawężać pole inicjatywy i po powrocie do normalnych warunków musi się tego od- uczyć. Dysydent polityczny, Mauricio Rosencof, tak pisze o trudnościach z przystosowaniem się do życia na wolności po wielu latach więzienia: Kiedy nas wypuścili, stanęliśmy nagle przed całą masą problemów. [...] Zupeł- nie śmiesznych - takich jak na przykład klamki u drzwi. Nie miałem już odru- 100 1 chu, by sięgać do klamki. Nie musiałem tego robić - nie wolno mi byk) tego robić - przez ponad trzynaście lat. Podchodziłem do zamkniętych drzwi i przez moment czułem się zagubiony - nie wiedziałem, co robić. Albo jak oświetlić ciemny pokój. Jak pracować, płacić rachunki, robić zakupy, odwiedzać znajo- mych, odpowiadać na pytania. Córka mówi mi, żebym zrobił to czy tamto; mogę poradzić sobie z jedną, dwiema rzeczami, ale kiedy pojawia się trzecia prośba, słyszę jej głos, ale głowę mam w chmurach.46 Zawężenie aktywności jest typowe nawet dla osób, które przeżyły pojedyncze zdarzenie traumatyczne, choć w szczególnym nasileniu wy- stępuje u ofiar urazu chronicznego. Ludzie ci często określani są jako bier- ni lub bezradni. Niektórzy teoretycy błędnie stosują koncepcję wyuczonej bezradności w odniesieniu do sytuacji maltretowanej kobiety i innych osób doświadczających powtarzającego się urazu.47 W świetle takiego poglądu ofiara jest po prostu zrezygnowana lub apatyczna; tymczasem w rzeczywi- stości mamy tu do czynienia z burzliwą i skomplikowaną walką we- wnętrzną. W większości wypadków ofiara się nie poddała. Nauczyła się jednak, że każde jej działanie jest obserwowane, że większość jej wysiłków zostanie zdławiona i że drogo zapłaci za porażkę. Jeśli prześladowcy udało się wymusić absolutne posłuszeństwo, ofiara zaczyna postrzegać każdą swoją inicjatywę jako niesubordynację. Przed podjęciem jakiegokolwiek działania dokładnie bada otoczenie, obawiając się represji. Długotrwała niewola narusza lub niszczy zwykłe poczucie, że ist- nieje stosunkowo bezpieczna sfera inicjatywy, gdzie tolerowane są próby i błędy. Dla osób przeżywających chroniczny uraz każde działanie jest potencjalnie niebezpieczne. Nie ma miejsca na błędy. Rosencof pisze o swoim ciągłym oczekiwaniu na karę: „Jestem nieustannie przyczajony. Ciągle zatrzymuję się, żeby przepuścić tego, kto idzie za mną: nadal spodziewam się ciosu."48 Poczucie ciągłej obecności oprawców, utrzymujące się nawet po uwol- nieniu, oznacza wielką zmianę w sferze relacji społecznych ofiary. Wymu- szony związek trwający podczas niewoli, który siłą rzeczy pozostaje w cen- trum zainteresowania uwięzionego, staje się częścią jego wewnętrznego życia i po uwolnieniu nadal przykuwa jego uwagę. W wypadku więźniów politycznych kontynuacja tego związku może przybrać formę obsesyjnego zainteresowania dalszymi losami prześladowcy albo bardziej abstrakcyj- nych rozważań na temat niepokonanych sił zła działających w świecie. Uwolnione osoby często śledzą każdy krok swoich strażników i nadal się ich boją. U ofiar przemocy seksualnej i rodzinnej oraz u ludzi wykorzysty- wanych przez sekty religijne związek z prześladowcą staje się ambiwalen- tny: nadal przeżywają strach przed swym dawnym oprawcą i boją się, że znowu wpadną w jego ręce, ale jednocześnie mogą czuć się bez niego zagu- bieni i bezwartościowi. 101 Jeżeli więźniowie polityczni nie zostali całkowicie odosobnieni, nie- zdrowy związek z prześladowcą wywiera na nich mniejszy wpływ dzięki relacjom ze współwięźniami. Ludzie, którzy mieli szczęście stworzyć więzi z innymi, wiedzą, na ile szczodrości, odwagi i oddania może zdobyć się człowiek w sytuacji skrajnej. Silne związki powstają nawet w najbardziej koszmarnych warunkach: przyjaźń między więźniami kwitła nawet w hit- lerowskich obozach koncentracyjnych. Badając relacje między ludźmi za- mkniętymi w tych obozach, stwierdzono, że znaczna większość tych, którym udało się przeżyć, była stroną w „stabilnej parze", lojalnym kole- żeńskim związku polegającym na wzajemnym dzieleniu się i ochronie. „Podstawową jednostkę zdolną do przetrwania" stanowiła więc para, a nie pojedynczy człowiek.49 Jeśli jednak człowiek jest izolowany i nie ma możliwości nawiązania stosunków ze współwięźniami, nierzadko zwraca się do swojego prześla- dowcy i relację z nim postrzega jako „podstawową jednostkę przetrwania". Zakładnicy, którzy wykształcają taką „traumatyczną więź", zaczynają w swoich strażnikach widzieć wybawicieli, a boją się i nienawidzą faktycz- nych ratowników. Martin Symonds, psychoanalityk i oficer policji, określa ten proces jako wymuszoną regresję do „psychicznego infantylizmu", który „popycha ofiarę w kierunku tej właśnie osoby, która stanowi zagrożenie".50 Jak zauważa, zjawisko to występuje powszechnie u policjantów, którzy w trakcie pełnienia służby zostali porwani jako zakładnicy. Taka traumatyczną więź może również powstać między maltretowa- ną kobietą a jej prześladowcą.51 Nieustanne doświadczanie na przemian strachu przed karą i ulgi z powodu ułaskawienia, szczególnie w wyizolowa- nym kontekście intymnego związku, doprowadza czasem ofiarę do inten- sywnej, prawie religijnej zależności od wszechmocnego, niemal boskiego autorytetu. Kobieta żyje wówczas w ciągłym strachu przed gniewem part- nera, ale jednocześnie postrzega go jako źródło siły, mądrości i życia. Zwią- zek taki nabiera cech wyjątkowości. Niektóre maltretowane kobiety mówią, że przebywały w szczególnym, trochę paranoidalnym świecie, przejmując przekonania swoich ogarniętych manią wielkości małżonków i z własnej woli tłumiąc wątpliwości, aby dać dowód lojalności i poddania. O podobnych doświadczeniach opowiadają ludzie wciągnięci do totalitarnej sekty religijnej.52 Nawet w wypadku udanej ucieczki ofiara nie jest w stanie po prostu odnowić związków z innymi w takiej formie, w jakiej istniały przed jej po- bytem w niewoli. Na wszystkie relacje spogląda bowiem teraz z perspekty- wy sytuacji ekstremalnej. Podobnie jak nie istnieje dla niej margines dla umiarkowanego zaangażowania czy ryzyka w odniesieniu do działania, nie ma też możliwości umiarkowanego zaangażowania lub ryzyka, jeśli chodzi o związek z inną osobą. Żadna relacja nie jest równie intensywna, jak pato- logiczna więź z prześladowcą. 102 W każdym kontakcie liczy się podstawowe zaufanie. Były więzień zna tylko jedną historię: historię przemocy. Zna również jedynie ograniczo- ną liczbę ról: druga osoba może być prześladowcą, biernym świadkiem, sprzymierzeńcem albo wybawicielem. Każdy związek — nowy czy stary - prowokuje pytanie: Po której jesteś stronie? Największą pogardą ofiara darzy często nie swego prześladowcę, lecz biernego świadka. Ponownie oddajemy głos Lovelace, prostytutce z przymusu. Z goryczą pisze ona 0 tych, którzy nie zainterweniowali: „Większość ludzi nie wie, jak surowo ich osądzam, bo nic nie mówię. Po prostu skreślam ich ze swego życia. Na zawsze. Ci ludzie mogli mi pomóc, ale nie chcieli".53 Ten sam żal i poczucie opuszczenia wyraził więzień polityczny, Timerman: „Holocaust jest tak przerażający nie tyle ze względu na liczbę ofiar, co powszechne milczenie. Nie mogę przestać myśleć o tym, że to milczenie ciągle trwa".54 Długotrwała niewola niszczy wszystkie związki z innymi ludźmi i po- tęguje dialektykę urazu. Ofiara miota się pomiędzy bliskim przywiązaniem a pełnym lęku wycofaniem. To dąży do bliskiego związku, to wycofuje się, pełna lęku. Wszystkie relacje traktuje w kategoriach życia lub śmierci. Rozpaczliwie lgnie do tych, których uważa za wybawicieli, ucieka w popło- chu przed osobą postrzeganą jako prześladowca lub jego wspólnik, okazuje wielką lojalność i oddanie człowiekowi, którego uznaje za sprzymierzeńca; natomiast w stosunku do domniemanego obojętnego świadka odczuwa żal 1 pogardę. Role, które ofiara przypisuje innym ludziom, mogą podlegać raptownym zmianom na skutek drobnych potknięć lub rozczarowań, gdyż żadna wewnętrzna reprezentacja jakiejkolwiek osoby nie jest już stabilna. W tym wypadku również nie ma miejsca na błędy. Z czasem, kiedy kolejni znajomi nie przechodzą „testu sprawdzającego" i okazują się niegodni za- ufania, ofiara zaczyna wycofywać się ze związków. W ten sposób nawet po uwolnieniu pozostaje w izolacji. Długi pobyt w niewoli powoduje także głębokie zmiany w tożsamości. Wszystkie psychiczne struktury „ja" — wizerunek własnego ciała, uwewnę- trznione obrazy innych osób, jak również wartości i ideały, które dają jed- nostce poczucie spójności i celu — zostały naruszone i poddane systematy- cznemu niszczeniu. Wiele totalitarnych systemów w procesie dehumaniza- cji posuwa się do tego, że odbiera ofierze nazwisko. Timerman pisze o sobie jako o „więźniu bez imienia". W obozach koncentracyjnych nazwiska więź- niów zastąpiono bezosobowym znakiem - numerem. Ofiary terroru na tle politycznym lub religijnym oraz kobiety wykorzystywane przez przemysł seksualny otrzymują często nowe imię, co symbolizuje całkowite porzuce- nie dawnej tożsamości i poddanie się nowemu porządkowi. Patricia Hearst została ochrzczona imieniem Tani, rewolucjonistki; Linda Boreman stała się Lindą Lovelace, prostytutką. Nawet po uwolnieniu ofiara nie może odzyskać poprzedniej tożsamo- ści. Nowa zaś siłą rzeczy musi zawierać wspomnienia o zniewolonym Ja". 103 Obraz własnego ciała zawiera również aspekt ciała kontrolowanego i pogwał- conego. Wyobrażenie siebie w relacji z innymi musi uwzględniać to ,ja", które zostało opuszczone i zwyciężone. Ideały moralne ofiary współistnieją ze świadomością zła zarówno w innych, jak i w niej samej. Jeżeli pod przymu- sem zdradziła swoje zasady albo poświęciła innych ludzi, teraz postrzega siebie jako wspólnika kata, osobę „złamaną". W rezultacie tożsamość wię- kszości ofiar jest skażona. Przytłacza je wstyd, poczucie winy i porażki. W najcięższych przypadkach ofiara pozostaje przy odczłowieczonej tożsamości niewolnika, którego cele sprowadzone zostały do podstawowego instynktu — przeżycia; który stał się robotem, zwierzęciem, rośliną. Psy- chiatra William Niederland, badając ludzi, którzy przeżyli holocaust, stwierdził, że zmiany w indywidualnej tożsamości stanowiły stały rys „syn- dromu ofiary". Większość pacjentów skarżyła się: „Jestem teraz innym człowiekiem", ale ci najpoważniej poszkodowani stwierdzali po prostu: „Nie jestem człowiekiem".55 Owe głębokie zmiany w tożsamości i w relacjach z innymi nieuchron- nie powodują kwestionowanie podstawowych założeń dotyczących wiary. Istnieją ludzie z tak silnym i odpornym systemem wartości, że potrafią przetrwać próbę więzienia i wyjść z niej z wiarą nietkniętą lub nawet wzmocnioną. Wyjątki takie zdarzają się jednak niezmiernie rzadko. Wię- kszość ludzi z goryczą stwierdza, że Bóg ich opuścił. Potwierdza to świade- ctwo Wiesela, więźnia obozów zagłady: „Nigdy nie zapomnę tego ognia, w którym spłonęła moja wiara. Nigdy nie zapomnę tej nocnej ciszy, w której umarła moja wola życia. Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy zamordowano mojego Boga i duszę, kiedy moje marzenia obróciły się w proch. Nigdy tego nie zapomnę, nawet gdybym miał żyć tak długo, jak sam Bóg. Nigdy."56 Tak wstrząsające straty psychologiczne mogą spowodować uporczy- wy stan depresji. Przewlekła depresja stanowi najczęstszą diagnozę we wszystkich klinicznych badaniach nad ludźmi z chronicznym urazem.57 Każdy aspekt doświadczania długotrwałego urazu przyczynia się do po- głębienia symptomów depresji. Nieustanna nadpobudliwość i objawy wtargnięcia, typowe dla pourazowego zespołu stresu, mieszają się z wege- tatywnymi objawami depresji i powodują tak zwaną „triadę pourazową" (Niederland), na którą składają się bezsenność, koszmary i zaburzenia psy- chosomatyczne.58 Pourazowe objawy rozkojarzenia nakładają się na wywo- łane depresją trudności w koncentracji. Paraliż inicjatywy potęguje apatię i bezradność depresji. Zerwanie związków pogłębia izolację, a skrajnie ne- gatywny wizerunek siebie staje się pożywką dla pełnych poczucia winy ruminacji. Utrata wiary zaś, doświadczana przez ofiary chronicznego ura- zu, łączy się z depresyjnym poczuciem beznadziei. Intensywny gniew przeżywany przez więźnia również zwiększa cię- żar depresji. Przebywając w niewoli, ofiara nie może okazywać wściekłości 104 i oburzenia wobec prześladowcy, gdyż zagrażałoby to jej życiu. Nawet po uwolnieniu nierzadko boi się zemsty i niechętnie ujawnia złość w stosunku do swych katów. Co więcej, obarczona jest ciężarem nie wyrażonego gnie- wu skierowanego na tych, którzy pozostali obojętni na jej los i nie chcieli jej pomóc. Sporadyczne wybuchy gniewu często jeszcze bardziej wyobcowują ofiarę ze społeczności i nie pozwalają na odbudowanie związków. Próbując kontrolować swoją złość, poszkodowany wycofuje się jeszcze bardziej i dalej brnie w izolację. Może wreszcie dojść do tego, że ofiara skieruje gniew i nienawiść przeciwko samej sobie. Tendencje samobójcze, które w trakcie pobytu w niewoli czasami stanowią formę oporu, często utrzymują się długo po uwolnieniu, kiedy nie pełnią już żadnej funkcji adaptacyjnej. Badania nad byłymi jeńcami wojennymi przynoszą coraz więcej dowodów na ich zwię- kszoną śmiertelność w wyniku zabójstw, samobójstw i nie wyjaśnionych wypadków.59 Inne badania wykazują, że wśród maltretowanych kobiet również notuje się więcej wypadków samobójstw. W stuosobowej grupie prześladowanych kobiet aż 42 miały za sobą próbę samobójczą.60 Tak oto więźniowie nawet po uwolnieniu noszą w sobie nienawiść swoich oprawców, a czasami własnymi rękami kontynuują ich dzieło znisz- czenia. Jeszcze po wielu latach ludzie, których poddano kontroli przez przy- mus, poznaczeni są bliznami po odniesionych w niewoli ranach w psychice. Cierpią nie tylko z powodu klasycznych objawów pourazowych, lecz i na skutek głębokich zmian w swoim stosunku do Boga, do innych ludzi oraz do siebie samych. Odwołajmy się do słów ofiary holocaustu, Leviego: „Dowie- dzieliśmy się, jak krucha jest nasza osobowość, że jest bardziej zagrożona niż nasze życie. Mądrzy starcy zamiast przypominać nam o tym, iż wszyscy kiedyś umrzemy, powinni raczej ostrzegać nas przed tym - o wiele gorszym — niebezpieczeństwem. Gdyby z obozu można było przesłać wieść dla ludzi żyjących na wolności, powinna ona brzmieć: strzeżcie się, aby w waszych własnych domach nie spotkało was to, co zgotowano nam za drutami".61 ROZDZIAŁ 5 Maltretowanie dzieci W ielokrotne doświadczanie urazu przez dorosłego niszczy oso- bowość już ukształtowaną; uraz powtarzający się w dzieciń- stwie osobowość kształtuje i zniekształca. Dziecko uwięzio- ne w wykorzystującym je środowisku staje przed przeraża- jącym zadaniem adaptacji. Musi znaleźć sposób na zachowanie zaufania do ludzi, którzy nie są tego zaufania godni, poczucia bezpieczeństwa w sytuacji, która stanowi zagrożenie, poczucia kontroli w warunkach cał- kowicie nieprzewidywalnych, siły — w obliczu swojej zupełnej bezradno- ści. Nie będąc jeszcze w stanie zadbać o swoje potrzeby ani się bronić, dziecko musi kompensować sobie brak opieki i ochrony ze strony doro- słych za pomocą jedynego narzędzia, którym dysponuje - niedojrzałego systemu obrony psychicznej. Patologiczne środowisko w dzieciństwie wymusza rozwój niezwykłych umiejętności - zarówno korzystnych, jak i destrukcyjnych. Prowadzi do po- wstawania anormalnych stanów świadomości, w których nie istnieją zwykłe relacje między ciałem a umysłem, rzeczywistością a wyobraźnią, wiedzą a pamięcią. Owe odmienne stany świadomości pozwalają wypracować całą gamę objawów somatycznych i psychicznych. Symptomy te jednocześnie kryją i zdradzają swoje pochodzenie: mówią w zaszyfrowanym języku o taje- mnicach zbyt strasznych, aby można je było wypowiedzieć słowami. Przez setki lat badaczom opisującym te zjawiska towarzyszyło uczu- cie fascynacji i przerażenia. Język świata nadprzyrodzonego, trzysta lat te- mu wyklęty z rozpraw naukowych, nadal pojawia się w najbardziej nawet trzeźwych próbach opisu chronicznego urazu dziecięcego. Freud, zaprzysię- 106 gły ateista, śledząc traumatyczne źródła histerii, dostrzegł analogię pomię- dzy własnymi badaniami a wczesnymi dociekaniami religijnymi: A przy okazji, co powiedziałbyś na sugestię, że cała ta moja nowatorska teoria na temat pierwotnych źródeł histerii jest już dawno znana i głoszona była setki razy - z tym że kilka wieków temu? Pamiętasz, jak powtarzałem, że średnio- wieczna teoria opętania, propagowana przez Kościół, jest identyczna z naszymi hipotezami na temat obcego ciała (foreign body) i rozszczepienia świadomo- ści? Ale dlaczego diabeł, który opętywał nieszczęsne ofiary, nieodmiennie do- puszczał się z nimi czynów nierządnych, i to w tak odrażający sposób? Dlacze- go zeznania wymuszone torturami były tak podobne do tego, co mówią moje pacjentki w trakcie sesji?1 Odpowiedź na te pytania pojawiła się ze strony tych poszkodowa- nych osób, które szczęśliwie potrafiły same pokierować swoim leczeniem i dzięki temu stały się podmiotem poszukiwania prawdy, a nie przedmio- tem cudzego śledztwa. Pisarka i ofiara kazirodztwa, Sylvia Fraser, opo- wiada o swojej wyprawie poszukiwawczej: „Konwulsje nasiliły się - ciało odgrywa tamte scenariusze; czasami rzucam się podczas koszmarnego snu, który ściska mnie za gardło i przyprawia o mdłości. Skurcze te są tak silne, że czasami mam wrażenie, jak gdyby oddychanie utrudniał mi jakiś lepki liszaj gnieżdżący się na piersi. Przywodzi mi to na myśl demo- na, który wedle średniowiecznych wierzeń gwałcił śpiące kobiety, aby wydały na świat czarci pomiot. [...] Gdybym żyła w bardziej przesądnym społeczeństwie, być może nazwano by mnie dzieckiem opętanym przez diabła. W rzeczywistości sprawcą mojego opętania były widły mojego ojca — diabelskie narzędzie człowieka".2 Fraser pisze, że w dawnych czasach zostałaby potępiona jako cza- rownica. Współcześni Freuda zakwalifikowaliby ją jako klasyczną histe- ryczkę. Dzisiaj otrzymałaby diagnozę rozszczepienia osobowości (multi- ple personality disorder). Fraser podaje wiele charakterystycznych ob- jawów, takich jak ataki histerii i psychogenna niepamięć (amnezja), które rozpoczęły się w dzieciństwie, anoreksja i promiskuityzm w okresie dojrzewania i wreszcie dysfunkcja seksualna, zaburzenie intymnych re- lacji, depresja i tendencje samobójcze w życiu dorosłym. Różnorodność symptomów, a także fragmentaryzacja osobowości: poważne upośledze- nie niektórych jej stron i niezwykła siła innych aspektów — wszystko to stanowi typowe doświadczenie ofiary. Literacki talent Sylvii Fraser po- zwolił jej zrekonstruować historię „ja" ukształtowanego w warunkach długotrwałego, powtarzającego się urazu, a następnie odtworzyć drogę rozwoju: od ofiary do pacjenta leczonego psychiatrycznie i od pacjenta do człowieka wyleczonego. 107 Patologiczne środowisko przemocy Dziecko doświadcza chronicznego urazu w rodzinie, w której panuje klimat ciągłego terroru i gdzie zwykłe związki z opiekunami są głęboko wypaczo- ne. Ofiary opisują charakterystyczny wzorzec totalitarnej kontroli, wymu- szanej przemocą i groźbami, chimeryczne narzucanie szczegółowych zasad postępowania w mało ważnych sprawach, sporadyczne nagradzanie oraz atmosferę izolacji, skrytości i zdrady, przenikającą wszystkie alternatywne relacje społeczne. U dzieci wzrastających w warunkach takiej dominacji rozwija się chorobliwe przywiązanie do tych, którzy je wykorzystują i za- niedbują; przywiązanie, którego nie chcą się wyrzec nawet za cenę własne- go szczęścia, własnej rzeczywistości, własnego życia. W relacjach wielu ofiar przewija się wszechobecny strach przed śmiercią. Czasami dziecko jest uciszane przemocą lub bezpośrednim gro- żeniem śmiercią; częściej jednak pacjenci wspominają groźby, że opór albo wyjawienie tajemnicy pociągną za sobą śmierć kogoś z rodziny: bra- ta czy siostry, nieagresywnego rodzica lub samego prześladowcy. Prze- moc albo groźby zabicia mogą też dotyczyć zwierząt hodowanych przez dziecko; pacjenci często opowiadają, że zmuszano ich do oglądania sady- stycznych aktów dokonywanych na ich ulubieńcach. Oto dwie autentycz- ne wypowiedzi: Zobaczyłam, jak mój ojciec kopnął psa, aż nieszczęsne zwierzę przeleciało przez cały pokój. Pies był moim najlepszym przyjacielem. Podbiegłam do niego i przytuliłam się. Ojciec wściekł się i zaczął wrzeszczeć. Złapał mnie za ramiona i nazwał kurwą, dziwką. Jego twarz była zmieniona, miałam wrażenie, że to ktoś obcy. Powiedział, że pokaże mi, kto tu rządzi, żebym nie strugała takiej ważniaczki. Rzucił mną o ścianę. Wszystko zrobiło się białe. Nie mogłam się poruszyć. Bałam się, że złamię się wpół. Potem zaczęłam popadać w odrętwie- nie. Myślałam: teraz naprawdę umrzesz. Czego byś nie zrobiła, czeka cię śmierć.3 Często myślałam, że ojciec może nas po pijanemu pozabijać. Kiedyś trzymał nas już na muszce - mnie, moją matkę i brata. Trwało to całe godziny. Pamię- tam ścianę, pod którą staliśmy. Próbowałam być grzeczna i robić, co mi każą.4 Poszkodowani przeważnie mówią nie tylko o strachu przed przemo- cą, lecz także o obezwładniającym poczuciu bezsilności. W patologicznym środowisku rodzinnym władza rodzicielska jest arbitralna, kapryśna i ab- solutna. Narzucane zasady są niekonsekwentne, sprzeczne lub rażąco nie- sprawiedliwe. Ofiary często przypominają sobie, że najbardziej przerażała je nieprzewidywalność przemocy. Nie mogąc znaleźć żadnego sposobu na 108 uniknięcie zła, dziecko uczy się przechodzić na pozycję całkowitego podda^ nia. Dwie pacjentki opisują, jak próbowały radzić sobie z przemocą: Za każdym razem, kiedy próbowałam wymyślić sposób na poradzenie sobie z nią, reguły się zmieniały. Niemal codziennie dostawałam lanie szczotką albo pasem nabijanym ćwiekami. Kiedy mnie biła - przeważnie siedziałam w kącie z podkulonymi nogami - twarz jej się zmieniała. Zdawać by się mogło, że nie bije teraz mnie, lecz kogoś zupełnie innego. Kiedy się uspokajała, a ja pokazy- wałam jej fioletowe sińce, pytała: „Skąd to się wzięło?"5 Nie było żadnych reguł - zmieniały się co pięć minut. Zawsze bałam się wracać do domu. Nigdy nie wiedziałam, co się będzie działo. Okropnie bałam się bicia, bo wszyscy widzieliśmy, co ojciec robił z matką. W wojsku jest takie powiedze- nie: „Całe gówno spada w dół". On przyłoży jej, a ona nam. Kiedyś zbiła mnie pogrzebaczem. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się do tego. Po prostu zwija- łam się w kłębek.6 Chociaż większość ludzi maltretowanych w dzieciństwie podkreśla, że wymuszane zasady były chaotyczne i nieprzewidywalne, niektórzy opo- wiadają o wysoce zorganizowanych wzorcach przymusu i znęcania się. Osoby te często opisują kary tortury podobne do tych, którym poddawani byli więźniowie polityczni. Wielu mówi o brutalnych ingerencjach w fun- kcje cielesne, takich jak karmienie na siłę, głodzenie, stosowanie lewatywy, pozbawianie snu czy też wystawianie na długotrwałe działanie gorąca lub zimna. Inni opowiadaj ą, że byli autentycznie więzieni: związywano ich albo zamykano na klucz w komórce bądź w piwnicy. W skrajnych wypadkach cierpienie może stać się przewidywalne, ponieważ zadawane jest według ustalonych rytuałów, na przykład w niektórych kręgach zajmujących się pornografią lub prostytucją czy też w tajnych sektach religijnych. Pewna pacjentka zapytana, czy uważa, że wymagane od niej reguły były sprawied- liwe, odparła: „Nigdy nie zastanawialiśmy się, czy reguły są sprawiedliwe, czy nie - po prostu staraliśmy się do nich stosować. Było ich tak wiele, że wypełnialiśmy je z wielkim trudem. Z perspektywy czasu widzę, że były zbyt surowe, zbyt szczegółowe — a niektóre dość dziwaczne. Karano nas za głupi uśmiech, za brak szacunku, za wyraz twarzy".7 Przystosowanie się do atmosfery stałego zagrożenia wymaga nie- przerwanej czujności. Dziecko wychowywane w patologicznym środowisku rozwija niezwykłą umiejętność dostrzegania znaków ostrzegających o ata- ku. Jest dokładnie dostrojone do zmieniających się wewnętrznych stanów prześladowcy. Uczy się rozpoznawać subtelne sygnały w twarzy, głosie i języku ciała, odczytując z nich złość, podniecenie seksualne, rozkojarze- nie lub zamroczenie alkoholem czy narkotykami. Owa pozawerbalna ko- munikacja staje się automatyczna i występuje głównie poza świadomością. 109 Dzieci-ofiary uczą się, jak reagować, pomimo że nie są w stanie nazwać ani wskazać alarmujących oznak. Psychiatra Richard Kluft zaobserwował pe- wien skrajny przypadek: trójka dzieci zdobyła umiejętność dysocjacji na życzenie, stosując ją w momencie, gdy ich matka zaczynała być brutalna.8 Kiedy maltretowane dzieci dostrzegą sygnał niebezpieczeństwa, ich obrona polega albo na unikaniu prześladowcy, albo na próbach jego ułago- dzenia. Ucieczki z domu stają się zwyczajem już siedmio-, ośmiolatków. Wielu pacjentów wspomina, że dosłownie ukrywało się przez długie okresy; jedyne poczucie bezpieczeństwa wiążą raczej z poszczególnymi miejscami niż z innymi ludźmi. Inni opowiadają, że usiłowali jak najmniej rzucać się w oczy i nie zwracać na siebie uwagi — zamierali w bezruchu, kulili się, zwijali w kłębek albo zachowywali obojętny wyraz twarzy. Choć więc znaj- dowali się w stanie ciągłego pobudzenia, musieli jednocześnie zachowywać się cicho i spokojnie, ani jednym ruchem nie zdradzając wewnętrznego niepokoju. Powoduje to charakterystyczny, kipiący od środka stan „zamro- żonej czujności", obserwowany u maltretowanych dzieci.9 Jeżeli ucieczka jest niemożliwa, dzieci próbują udobruchać prześla- dowcę, demonstrując automatyczne posłuszeństwo. Arbitralne wymusza- nie reguł postępowania w połączeniu z ciągłym strachem przed śmiercią lub okaleczeniem daje paradoksalny rezultat. Z jednej strony przekonuje dzieci o ich całkowitej bezradności i o daremności wszelkiego oporu. Z dru- giej - motywuje je do udowadniania lojalności i posłuszeństwa. Podwajają wówczas i potrajają wysiłki w celu osiągnięcia kontroli nad sytuacją w je- dyny możliwy dla nich sposób — „próbując zachowywać się grzecznie". Brutalność, groźby i chimeryczne wymagania budzą przerażenie i wywołują nawyk automatycznego posłuszeństwa; natomiast izolacja, skrytość i zdrada uniemożliwiają alternatywne relacje społeczne, które mo- głyby dziecku zapewnić obronę. Nikogo nie trzeba dziś przekonywać, że rodziny, w których dochodzi do wykorzystywania dzieci, są odizolowane społecznie. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że do owej społecznej izolacji nie dochodzi przypadkowo; najczęściej wymusza ją prześladowca, który pragnie w ten sposób zachować tajemnicę i kontrolować innych członków rodziny. Ofiary często opowiadają, że wszelkie kontakty społecz- ne podlegały zazdrosnej inwigilacji rodzica. Zabrania on dziecku angażo- wać się w zwykłe działania z rówieśnikami albo uzurpuje sobie prawo do ingerowania w owe zajęcia. Życie społeczne maltretowanych dzieci ograni- cza również potrzeba zachowywania pozorów i utrzymywania tajemnicy. Dlatego nawet te jednostki, które zdołały nawiązać pewne kontakty, mają poczucie ich nieautentyczności. Ofiara jest izolowana nie tylko od szerszej społeczności, lecz także od innych członków rodziny. Codziennie przekonuje się, że najsilniejszy doro- sły z jej intymnego świata jest dla niej niebezpieczny, a co gorsza — inni dorośli, którzy powinni o nią dbać, nie zapewniają jej obrony. Powody tego 110 stanu rzeczy pozostają dla dziecka nieuchwytne; w najlepszym razie rozu- mie to jako obojętność dorosłych, a w najgorszym - jako zdradę i współu- dział w wykorzystywaniu. Z punktu widzenia dziecka matka, która jest nieświadoma jego krzywdy, powinna o niej wiedzieć; gdyby je naprawdę kochała, domyśliłaby się wszystkiego. Matka, która została zastraszona, powinna była interweniować; gdyby naprawdę kochała dziecko, potrafiłaby walczyć. Dziecko czuje, że zostało porzucone na pastwę złego losu, a porzu- cenie boli je często bardziej niż sama krzywda. Ofiara kazirodztwa opisuje swój gniew na rodzinę: „Jest we mnie wiele złości, nie tyle z powodu tego, co się działo, lecz dlatego, że nikt nie chciał mnie wysłuchać. Moja matka nadal zaprzecza, że działa mi się poważna krzywda. Tylko czasami ogarnia ją refleksyjny nastrój i mówi: Czuję się taka winna, nie mogę uwierzyć, że nic z tym nie »zrobiłam«. Ale wtedy nikt nie przyjmował tego do wiadomo- ści, po prostu pozwalali na wszystko. To przez nich stałam się wariatką".10 ?ii Dwójmyślenie W owej atmosferze głęboko zaburzonych relacji dziecko musi poradzić sobie z kolejnymi stadiami rozwojowymi. Ma przed sobą zadanie wykształcenia pierwotnego przywiązania w stosunku do opiekunów, którzy są niebezpie- czni lub je zaniedbują. Musi znaleźć sposób na to, aby wypracować poczucie podstawowego zaufania i bezpieczeństwa, znajdując się we władzy ludzi, którzy zaufania godni nie są i sami stanowią źródło zagrożenia. Musi roz- winąć poczucie własnego „ja" w relacji z innymi, którzy są bezradni, obojęt- ni lub okrutni. Musi zdobyć umiejętność regulowania funkcji cielesnych w środowisku, gdzie jego ciało pozostaje do dyspozycji innych osób, a także umiejętność pocieszania siebie w otoczeniu, które nie dostarcza żadnego ukojenia. Musi nauczyć się podejmować inicjatywę w środowisku, które wymaga od niego całkowitego podporządkowania się woli prześladowcy. I wreszcie, musi rozwinąć zdolność do intymności poza środowiskiem, gdzie wszystkie intymne związki są chore, jak również ukształtować własną tożsamość poza środowiskiem, gdzie określane jest mianem dziwki i nie- wolnika. Równie przytłaczające są egzystencjalne zadania maltretowanego dziecka. Chociaż czuje ono, że zostało wydane na pastwę bezlitosnych mocy, musi znaleźć sposób na zachowanie nadziei i poczucia sensu. Jeśli tego nie zrobi, czeka je rozpacz, której nie potrafiłaby znieść żadna ludz- ka istota. Aby zachować wiarę w rodziców, dziecko musi odrzucić pier- wsze i najbardziej uderzające wrażenie, że dzieje się z nimi coś bardzo złego. Poświęci ono wszystkie siły na to, aby znaleźć takie wytłumaczenie 111 swoich nieszczęść, które rodziców całkowicie rozgrzeszy i zwolni ich z wszelkiej odpowiedzialności. Wszystkie psychologiczne adaptacje maltretowanego dziecka służą podstawowemu celowi: zachować pierwotne przywiązanie do rodziców w obliczu codziennych dowodów ich złej woli, bezradności lub obojętności. Aby tego dokonać, dziecko korzysta z wielu sposobów psychicznej obrony. _ Dzięki tym sposobom krzywda jest albo usuwana ze świadomości i pamięci - „to nie zdarzyło się naprawdę" - albo umniejszana, racjonalizowana i usprawiedliwiana — „to, co się zdarzyło, to właściwie nie była krzywda". JPonieważ ofiara nie może ani uciec, ani wpłynąć na rzeczywistość, która jest nie do zniesienia, zmienia ją w swoim umyśle. Maltretowane dziecko woli wierzyć, że nadużycie nie miało miejsca. W tym celu próbuje trzymać je w tajemnicy przed samym sobą. Może za- przeczać mu wprost, stosować celowe tłumienie myśli lub korzystać z roz- licznych reakcji dysocjacji. Zdolność do wprowadzania się w trans lub sta- ny oderwania jest w ogóle wysoka u dzieci w wieku szkolnym; u dzieci jed- nak, które były surowo karane lub maltretowane, staje się ona swego ro- dzaju sztuką. Badania naukowe potwierdzają związek między siłą wczes- nodziecięcego urazu a łatwością posługiwania się stanami oderwania.11 Większość pacjentów, którzy byli wykorzystywani w dzieciństwie, opowia- da o swojej biegłości w posługiwaniu się transem; niektórzy zaś osiągają tu prawdziwe mistrzostwo. Uczą się ignorować dotkliwy ból, wymazywać wspomnienia za pomocą kompleksowej amnezji, zmieniać poczucie czasu, miejsca czy osoby, jak również wywoływać u siebie halucynacje lub stany opętania. Czasami owe zmiany są wywoływane świadomie, najczęściej jed- nak stają się automatyczne i odczuwane są jako coś obcego, nie podlegają- cego woli. Oto dwa przykłady: Udawało mi się to, kiedy starałam się widzieć nieostro. Nazywałam to nie- rzeczywistością. Najpierw traciłam przestrzenną głębię obrazu: wszystko sta- wało się płaskie, a potem zimne. Czułam się jak maleńkie niemowlę. Potem ciało zaczynało unosić się w przestrzeni jak balon.12 Miałam takie ataki. Popadałam w odrętwienie, poruszałam wargami, słysza- łam głosy i czułam, że moje ciało płonie. Myślałam, że jestem opętana przez diabła.13 W najbardziej krańcowych wypadkach wczesnego, poważnego i dłu- gotrwałego urazu, niektóre dzieci - być może obdarzone wyjątkowymi wro- dzonymi zdolnościami do wchodzenia w trans — zaczynają wykształcać od- rębne fragmenty osobowości, z których każdy dysponuje własnym imie- niem, funkcjami psychicznymi i wyselekcjonowanymi wspomnieniami. Dysocjacja zmienia się tu z mechanizmu przystosowania w podstawową 112 zasadę organizacji osobowości. Powstawanie fragmentów osobowości w wa- runkach ostrego urazu dziecięcego opisują liczne badania.14 Zjawisko to pozwala ofierze sprawnie radzić sobie z nadużyciem, a jednocześnie wyma- zać z codziennej świadomości zarówno sam fakt nadużycia, jak i własne strategie radzenia sobie z nim. Fraser opisuje narodziny drugiej osobowo- ści w trakcie gwałtu oralnego dokonanego przez ojca: Jestem zakneblowana. Duszę się. Ratunku! Zaciskam oczy, żeby nie patrzeć. Tato naciąga na siebie moje ciało, tak jak mama naciąga dziurawą skarpetkę na grzybek do cerowania. Ohyda ohyda niech no cię tylko dopadnę wstyd wstyd ohyda tato nie kocha mnie kocha mnie paskudztwo ohyda kocham go nienawidzę go strach niech no cię tylko dopadnę ty wstrętny wstrętny kocham nienawidzę poczucie winy wstyd strach strach strach strach strach strach. [...] 15 Dokładnie przypominam sobie chwilę, kiedy moja bezradność stała się tak bezdenna, że nie było już nic gorszego od niej. Dlatego odkręciłam swą głowę od ciała, jak gdyby to była pokrywka od słoika. Od tamtej chwili miałam dwa „ja" - jednym było dziecko świadome skalania swego ciała, które posiadł ojciec, a drugim dziecko, które nie ośmiela się już wiedzieć, z niewinną główką od- wróconą do mamy. Podwójne „ja" Nie wszystkie wykorzystywane dzieci obdarzone są zdolnością zmieniania rzeczywistości za pomocą dysocjacji. Nawet te zaś, które ją mają, nie mogą polegać na niej przez cały czas. Kiedy nie udaje się uniknąć konfrontacji z faktem nadużycia, dziecko musi stworzyć sobie jakiś system wartości, który usprawiedliwi rzeczywiste wydarzenie. Jedynym wyjściem dla ofiary jest wniosek, że przyczyną nadużycia jest tkwiące w niej zło. Dziecko bardzo wcześnie chwyta się tego wyjaśnienia i trzyma się go kurczowo, gdyż pozwa- la mu ono zachować system wartości, nadzieję i poczucie siły. Jeżeli dziecko jest złe, to rodzice są dobrzy. Jeśli jest złe, może próbować się poprawić. Jeżeli ofiara sama ściągnęła na siebie swój los, to również w jej mocy jest odmienienie tego losu. Jeśli to ona jest powodem surowości rodziców, to o ile bardzo się postara, być może kiedyś uda się jej uzyskać przebaczenie, jak również ochronę i opiekę, której tak rozpaczliwie potrzebuje. Obwinianie siebie jest zgodne z typowym dla wczesnego dzieciństwa sposobem myślenia, w którym „ja" stanowi punkt odniesienia dla wszy- stkich wydarzeń. Odpowiada to również sposobowi myślenia ofiar urazu bez względu na wiek; szukają one winy we własnym zachowaniu, usiłując znaleźć jakiś sens tego, co się im przytrafiło. W warunkach chronicznego 113 nadużycia ani czas, ani doświadczenie nie może jednak skorygować ten- dencji do obwiniania siebie; przeciwnie, jest ona stale wzmacniana. Przeko- nanie o wewnętrznej niegodziwości bywa bezpośrednio wzmacniane przez rodzica, który pragnie znaleźć sobie kozła ofiarnego. Pacjenci często opo- wiadają, że zrzucano na nich odpowiedzialność nie tylko za brutalne zacho- wanie i seksualne ekscesy rodziców, lecz i za całe mnóstwo różnych rodzin- nych nieszczęść. Rodzinne mity zawierają historie o krzywdach, które zo- stały spowodowane przez narodziny dziecka, albo przekonanie, że marnie skończy. Pewna kobieta opowiada o swojej roli kozła ofiarnego: „Otrzyma- łam imię po matce. Wyszła za mąż, bo miałam się urodzić. Kiedy miałam dwa lata, uciekła. Wychowywałam się u rodziców ojca. Nigdy nie widzia- łam jej zdjęcia, ale dziadkowie mówili mi, że wyglądam dokładnie tak, jak ona, i że na pewno okażę się taką samą dziwką i latawicą. Kiedy ojciec zaczął mnie gwałcić, powiedział: Prosiłaś się o to już od dawna, a teraz masz, na co zasłużyłaś".16 Uczucie gniewu i fantazje o morderczej zemście są normalną reakcją na seksualne wykorzystanie w dzieciństwie. Podobnie jak maltretowani dorośli, dzieci często są pełne wściekłości i czasami agresywne. Na ogół brakuje im werbalnych i społecznych umiejętności rozwiązywania kon- fliktów, a do każdego problemu podchodzą, oczekując gwałtownego ata- ku.17 Bardziej niż prawdopodobne trudności dziecka z regulowaniem złości pogłębiają się na skutek przekonania o wewnętrznym złu. Każde wrogie starcie przekonuje ofiarę, że rzeczywiście jest osobą pełną nienawiści. Jeśli, jak to zazwyczaj bywa, ma tendencje do kierowania złości daleko od jej niebezpiecznego źródła i wyładowywania jej niesprawiedliwie na tych, którzy jej nie prowokowali, samopotępienie staje się jeszcze surowsze. Uczestnictwo w zakazanej działalności seksualnej również przyczy- nia się do poczucia winy wykorzystywanego dziecka. Jeżeli jest ono w sta- nie wynieść z tej okropnej sytuacji jakąkolwiek korzyść, staje się to dla nie- go dowodem, że sprowokowało akt nadużycia i ponosi za to pełną odpowie- dzialność. Jeżeli ofiara doświadczyła kiedyś przyjemności seksualnej, cie- szyła się specjalnymi względami prześladowcy, liczyła na jego przychylność lub wykorzystywała seksualną więź do uzyskiwania przywilejów, grzechy te świadczą w jej oczach o własnej podłości. Dziecko utwierdza się też w przekonaniu o swej niegodziwości, jeśli zostaje zmuszone do brania udziału w przestępstwach wobec innych osób. Dzieci często opierają się przed współuczestnictwem. Prowadzą nawet roz- budowane targi z prześladowcą i poświęcają siebie, usiłując bronić innych. Wysiłki te z reguły kończą się niepowodzeniem, gdyż żadne dziecko nie dysponuje taką siłą ani umiejętnościami, aby móc przyjąć opiekuńczą po- stawę dorosłego. Czasami jednak dochodzi do tego, że obmyśla sposób ucie- czki, wiedząc, że prześladowca znajdzie inną ofiarę. Zdarza się, że milczy, kiedy jest świadkiem wykorzystywania innego dziecka. Może nawet być 114 i\ zmuszone do uczestniczenia w maltretowaniu innych dzieci. W wypadku zorganizowanego wyzysku seksualnego, pełna inicjacja dziecka w krąg pseudoreligijny albo seksualny wymaga uczestniczenia w dręczeniu in- nych.18 Pewna pacjentka opisuje, jak została zmuszona do udziału w wyko- rzystaniu młodszego dziecka: „Chyba wiem, co robił mój dziadek. Wiązał nas, mnie i moje kuzynki, i chciał żebyśmy brały jego — wie pani co — do ust. Najgorsze było to, że kiedyś napadłyśmy na mojego małego braciszka i zmusiłyśmy go, żeby też to zrobił".19 Dziecko zamieszane w podobne potworności zaczyna wierzyć, że jest na swój sposób odpowiedzialne za zbrodnie swoich prześladowców. Jest przekonane, że przez fakt samego istnienia doprowadziło najpotężniejsze osoby ze swego świata do robienia okropnych rzeczy. Z pewnością zatem jego charakter jest przeżarty grzechem. Ofiara zaczyna myśleć o sobie w kategoriach czegoś wstrętnego. Pacjenci z reguły twierdzą, że znajdują się poza kręgiem zwykłych ludzkich relacji, że są wynaturzonymi potwora- mi lub nieczłowieczymi formami życia. Porównują się do czarownic, wam- pirów, dziwek, psów, szczurów albo węży.20 Czasem opisują swoje poczucie własnego „ja", odwołując się do wyobrażeń ekskrementów lub nieczystości. Oto słowa ofiary kazirodztwa: „Jestem wypełniona czarnym śluzem. Jeżeli otworzę usta, śluz wyleje się na zewnątrz. Mam wrażenie, że jestem ście- kiem wypełnionym mułem, w którym roi się od węży".21 Rozwijając splamioną, napiętnowaną grzechem tożsamość, dziecko bierze na siebie winy prześladowcy i w ten sposób udaje mu się ocalić pier- wotne przywiązanie do rodziców. Ponieważ przekonanie o własnej niegodzi- wości pozwala zachować związek, dziecko nie jest w stanie zrezygnować z tego poczucia nawet wówczas, kiedy nie dochodzi już do nadużycia; prze- ciwnie, staje się ono trwałą częścią jego osobowości. Pracownicy opieki spo- łecznej, którzy interweniują w przypadkach seksualnego wykorzystywania dzieci, rutynowo zapewniają ofiary, że nie są niczemu winne. Tak samo rutynowo dzieci odmawiają przyjęcia rozgrzeszenia. Podobnie zresztą doros- łe ofiary urazu, którym udało się wyrwać prześladowcy, nadal gardzą sobą, przejmując cudzy wstyd i poczucie winy. Głębokie poczucie wewnętrznego zła staje się rdzeniem, wokół którego kształtuje się tożsamość dziecka wyko- rzystywanego; sytuacja ta utrzymuje się również w życiu dorosłym. Owo uporczywe przekonanie o własnej podłości często kamuflowane jest przez ciągłe wysiłki dziecka, aby „być grzecznym". Starając się udobru- chać swego prześladowcę, ofiara jest zdolna do zadziwiających dokonań. Próbuje wypełnić wszystkie stawiane jej żądania. Bywa, że staje się współczującym opiekunem własnych rodziców, sprawnie prowadzi dom, zdobywa w szkole najlepsze stopnie czy też świeci przykładem społecznego dostosowania. Wszystkie te zadania wypełnia z zacięciem perfekcjonisty, wiedziona rozpaczliwą potrzebą przypodobania się rodzicom. W życiu doro- słym owe przedwcześnie wymuszone kompetencje prowadzą czasem do 115 _lj||L W sporych sukcesów zawodowych. Żadne jednak z tych osiągnięć nie popra- wia jej autowizerunku, ponieważ ofiara z reguły postrzega swoje aktywne „ja" jako nieautentyczne, fałszywe. Uznanie ze strony otoczenia jeszcze pogłębia jej przekonanie, że nikt nie zna jej naprawdę i że gdyby odkryto jej sekretne, właściwe ,ja", zostałaby odrzucona i potępiona. Jeśli wykorzystywane dziecko zdoła wypracować bardziej pozytywną tożsamość, często wymaga to ogromnego samopoświęcenia. Ofiara niekiedy rozpatruje swoje nieszczęścia z religijnego punktu widzenia, jako część bo- skiego planu. Utożsamia się ze świętymi wybranymi do męczeństwa i w ten sposób może zachować system wartości. Eleanore Hill, ofiara kazi- rodztwa, opisuje swoją stereotypową rolę poświęcanej dziewicy, rolę, dzięki której zyskała tożsamość i poczucie wyjątkowości: „Rodzina przeznaczyła dla mnie rolę »pięknej i współczującej«. Tej, która miała towarzyszyć [ojcu]. Prymitywne plemiona poświęcają młode dziewice złym męskim bóstwom. W rodzinach dzieje się tak samo".22 Te sprzeczne tożsamości, „ja" pogardzane i „ja" uświęcone, nie dają się ze sobą pogodzić. Maltretowane dziecko nie może wypracować spójnego obrazu siebie, wyposażonego w umiarkowane zalety i w dające się tolero- wać wady. W patologicznym środowisku nieznane jest umiarkowanie ani tolerancja. Autowizerunek ofiary jest sztywny, przesadzony i rozszczepio- ny. W najbardziej krańcowych wypadkach owe odrębne reprezentacje sie- bie tworzą zalążki alternatywnych osobowości w tej samej jednostce. Podobne niepowodzenia w integracji dotyczą wewnętrznych repre- zentacji innych osób. Rozpaczliwie usiłując zachować wiarę w rodziców, dziecko tworzy skrajnie wyidealizowany wizerunek przynajmniej jednego z nich. Czasami ofiara próbuje zachować więź z tym z rodziców, który nie jest agresywny. Usprawiedliwia lub racjonalizuje jego brak opiekuńczo- ści, tłumacząc to własnym brakiem wartości. Częściej jednak dziecko idealizuje swojego prześladowcę, a cały swój gniew przenosi na nieagre- sywnego rodzica. Bywa, że w gruncie rzeczy czuje się bardziej związane z prześladowcą, który bądź co bądź okazuje mu perwersyjne zaintereso- wanie, niż z nieagresywnym rodzicem, którego postrzega jako obojętnego. Ponadto prześladowca może wzmacniać proces idealizowania, narzucając" dziecku i pozostałym członkom rodziny swój paranoidalny, oparty na ma- nii wielkości system przekonań. Hill opisuje wizerunek swego brutalnego ojca, który przez całą liczną rodzinę uważany był niemal za boga: „Czło- wiek naszych czasów, nasz bohater, obdarzony talentem, inteligencją, charyzmą. Nasz geniusz. Każdy się do niego porównywał. Nikt nie ośmie- liłby się mu sprzeciwić. Taki się urodził. Nic nie mogłoby tego zmienić. Do czego się nie zabrał, rządził wszystkimi jako ten wybrany, wybraniec losu".23 Taki gloryfikujący wizerunek rodziców nie może jednak być konse- kwentnie utrzymywany. Zbyt wiele informacji zostaje tu pominiętych. 116 1 W ten wyidealizowany, fragmentaryczny obraz nie da się wbudować rze- czywistych doświadczeń z maltretującymi lub obojętnymi rodzicami. Dlate- go wykształcane przez ofiarę wewnętrzne reprezentacje pierwszych opie- kunów pozostają sprzeczne i rozszczepione, podobnie jak wizerunek włas- nego „ja". Wykorzystywane dziecko nie jest w stanie stworzyć wewnętrz- nego obrazu zapewniających bezpieczeństwo, godnych zaufania opiekunów. Uniemożliwia to z kolei rozwój zwykłych umiejętności samoregulacji emo- cjonalnej. Wytworzone przez ofiarę fragmentaryczne, wyidealizowane o- brazy nie stanowią dla niej emocjonalnej pociechy. Są zbyt jałowe, zbyt niekompletne i często bez ostrzeżenia zmieniają się w koszmar. W trakcie normalnego rozwoju dziecko osiąga poczucie bezpieczeń- stwa i autonomii, tworząc wewnętrzne reprezentacje godnych zaufania i odpowiedzialnych opiekunów; reprezentacje, które mogą być wywoływane w wyobraźni w momentach stresu. Dorośli więźniowie w znacznym stopniu odwołują się do tych uwewnętrznionych obrazów, aby zachować poczucie niezależności. W atmosferze chronicznego nadużycia owe obrazy nie mają szansy się wykształcić; są notorycznie, brutalnie niszczone przez traumaty- czne doświadczenia. Nie mogąc rozwinąć wewnętrznego poczucia bezpie- czeństwa, ofiara w większym stopniu niż inne dzieci jest zależna od zewnę- trznych źródeł pociechy i otuchy. Ponieważ zaś nie pozwolono jej zdobyć poczucia niezależności, wciąż szuka — desperacko i na oślep — kogoś, na kim mogłaby się uwiesić. Stąd paradoksalne zachowanie obserwowane u maltretowanych dzieci: choć szybko przywiązują się do obcych, jednocześ- nie kurczowo lgną do rodziców, którzy wyrządzają im krzywdę. Dlatego też w warunkach chronicznego nadużycia podstawową zasadą organizacji osobowości staje się fragmentaryzacja. Fragmentaryzacja w sfe- rze świadomości uniemożliwia normalną integrację wiedzy, pamięci, stanów emocjonalnych i doświadczeń cielesnych. Fragmentaryzacja dotycząca we- wnętrznych reprezentacji siebie nie pozwala na integrację tożsamości. Nato- miast fragmentaryzacja wewnętrznych reprezentacji innych osób hamuje rozwój normalnego poczucia niezależności w związkach z innymi. Owa złożona psychopatologia obserwowana była już od czasów Freu- da i Janeta. W 1933 roku Sandor Ferenczi opisał „atomizację" osobowości wykorzystywanego dziecka i podkreślił adaptacyjną funkcję tego zjawiska, które pozwala zachować nadzieję i utrzymać związek: „W traumatycznym transie dziecku udaje się utrzymać poprzednią sytuację czułości".24 Pół wieku później inny psychoanalityk, Leonard Shengold, opisał „operacje fragmentaryzacji umysłu" dokonywane przez maltretowane dzieci w celu zachowania „złudzenia o dobrych rodzicach". Zaobserwował „ustanowienie odizolowanych od siebie działów umysłu, zawierających sprzeczne obrazy własnego »ja« i rodziców, które nigdy nie mogą się zjednoczyć". Dochodzi do tego w procesie „rozszczepienia pionowego".25 Socjolog Patricia Rieker i psychiatra Elaine Carmen twierdzą, że najważniejszą patologią u dręczo- 117 nych dzieci jest „zaburzona i podzielona tożsamość, wynikająca z dosto- sowywania się ofiary do opinii innych".26 Atak na ciało Owe deformacje w sferze świadomości, indywiduacji i tożsamości mają na celu zachowanie nadziei i utrzymanie relacji, ale nie rozwiązują innych głównych zadań adaptacyjnych, a nawet je utrudniają. Chociaż dziecko zracjonalizowało nadużycie albo wyparło je ze świadomości, jego skutki są wciąż odnotowywane przez ciało. Normalna regulacja stanów fizycznych zostaje zaburzona z powodu chronicznego nadmiernego pobudzenia. W patologicznym środowisku auto- regulacja funkcji cielesnych jest jeszcze bardziej skomplikowana, gdyż ciało dziecka jest stale wystawione na ataki prześladowcy. Zwykłe biologiczne cykle snu i czuwania czy też jedzenia i wydalania są bezładnie przerywane lub drobiazgowo kontrolowane. Pora spoczynku bywa raczej momentem nasilonej grozy niż czasem spokoju i czułości, a rytuały związane z kładze- niem się do łóżka często mają na celu seksualne pobudzenie dorosłego, a nie uspokojenie dziecka. Spożywanie posiłków nie stanowi przyjemności, lecz chwile skrajnego napięcia. Wielu pacjentów w związku z porami po- siłków wspomina przedłużającą się, złowrogą ciszę, karmienie na siłę koń- czące się wymiotami, czy też gwałtowne awantury i rzucanie jedzeniem. Nie będąc w stanie regulować podstawowych funkcji biologicznych, które nie mogą zatem przebiegać spokojnie, prawidłowo i zdrowo, ofiara cierpi często na chroniczną bezsenność, zaburzenia jedzenia, problemy żołądkowo- -jelitowe i wiele innych objawów somatycznych.27 Traumatyczne doświadczenia zaburzają również normalną regulację stanów emocjonalnych, systematycznie wywołując przerażenie, gniew i żal. Uczucia te zlewają się w końcu w przerażający stan, określany przez psy- chiatrów mianem „dysforii", którego pacjenci nie są niemal w stanie opisać. Jest to stan zagubienia, pobudzenia, pustki i niewypowiedzianej samotno- ści. Jak to ujęła pewna ofiara urazu: „Czasami czuję się jak ciemny kłębek chaosu. Ale to już jest jakiś postęp. Czasami nie wiem nawet tego".28 Stan emocjonalny chronicznie wykorzystywanego dziecka waha się od podstawowego poziomu napięcia poprzez okresowe stany niepokoju i dysforii do skrajnej paniki, furii i rozpaczy. Nic dziwnego zatem, że u wię- kszości ofiar rozwija się chroniczny niepokój i depresja, które utrzymują się również po wejściu w dorosłe życie.29 Częste odwoływanie się do zachowań obronnych opartych na dysocjacji może się skończyć pogorszeniem dysfory- cznego stanu emocjonalnego dziecka, ponieważ proces dysocjacji czasami 118 posuwa się za daleko. Zamiast przynosić kojące złudzenie oddalenia, może prowadzić do poczucia kompletnego odcięcia od innych i dezintegracji „ja". Psychoanalityk Gerald Adler nazywa to okropne uczucie „panicznym stra- chem przed unicestwieniem".30 Hill opisuje ów stan następującymi słowa- mi: „W środku jestem lodowato zimna, a mego ciała nie okrywa żadna powłoka: rozlewam się, rozsypuję, tracę połączenie z samą sobą. Ogarnia mnie strach i gubię poczucie, że w ogóle istnieję. Odeszłam".31 Taki stan emocjonalny powstaje z reguły na skutek powtarzającej się groźby porzucenia i nie można go przerwać za pomocą zwykłych metod samoukojenia. Maltretowane dziecko w pewnym momencie odkrywa, że najskuteczniejszym sposobem na pozbycie się takiego uczucia jest potężny wstrząs. Do najbardziej drastycznych metod osiągania tego rezultatu nale- ży rozmyślne zadawanie sobie ran. Związek między doznanym w dzieciń- stwie urazem a samookaleczeniem jest obecnie dobrze udokumentowany. Wydaje się, że notoryczne kaleczenie się i inne formy brutalnego ataku na własne ciało najpowszechniej występują u tych ofiar, które zaczęto wyko- rzystywać już we wczesnym dzieciństwie.32 Chorzy, którzy dokonują samookaleczenia, z reguły mówią o poprze- dzającym ten czyn głębokim stanie dysocjacji. Depersonalizacja, utrata kontaktu z rzeczywistością i brak czucia występują jednocześnie z nieznoś- nym podnieceniem i przymusem ataku na własne ciało. Pierwsze zadane obrażenia często w ogóle nie powodują bólu. Samookałeczanie trwa, dopóki nie spowoduje silnego uczucia spokoju i ulgi; ból fizyczny jest o wiele ła- twiejszy do zniesienia niż cierpienie emocjonalne. Jak to określił pewien pacjent: „Robię to, aby udowodnić, że istnieję".33 Wbrew powszechnemu mniemaniu, osoby wykorzystywane w dzie- ciństwie rzadko uciekają się do samookaleczeń w celu „manipulowania" innymi ludźmi lub nawet wyrażenia swej rozpaczy. Wielu pacjentów twier- dzi, że przymus zadawania sobie ran pojawił się u nich bardzo wcześnie, jeszcze przed okresem pokwitania i ofiary poddawały mu się potajemnie przez wiele lat. Często wstydzą się i brzydzą własnego postępowania i ze wszystkich sił starają się je ukryć. Samookałeczanie powszechnie mylone jest z gestami samobójczymi. Wiele ofiar wczesnodziecięcego urazu rzeczywiście usiłuje pozbawić się ży- cia. Istnieje jednak wyraźna różnica między powtarzającymi się aktami samookaleczania a próbami samobójczymi. Ataki na własne ciało nie mają na celu zabicia się, lecz przerwanie nieznośnego cierpienia emocjonalnego; wielu pacjentów, paradoksalnie, postrzega takie postępowanie jako działa- nie samozachowawcze. Samookałeczanie stanowi być może najbardziej spektakularny me- chanizm patologicznego kojenia bólu, niemniej jednak jest tylko jednym z wielu. Maltretowane dzieci na ogół odkrywają na pewnym etapie swego rozwoju, że są w stanie doprowadzić do znacznych, choć przejściowych, 119 zmian stanu uczuciowego za pomocą rozmyślnego pobudzania autonomicz- nego układu nerwowego lub prowokowania zaburzeń w jego działaniu. Bie- gunka i wymioty, kompulsywne zachowania seksualne, kompulsywne po- dejmowanie ryzyka lub wystawianie się na niebezpieczeństwo, jak również przyjmowanie środków psychotropowych — wszystko to stanowi metody wykorzystywane przez dzieci-ofiary do regulowania wewnętrznych stanów emocjonalnych. Za pomocą tych środków maltretowane dziecko próbuje usunąć chroniczną dysforię i symulować — choćby na krótko — wewnętrzny stan dobrego samopoczucia i zadowolenia, którego nie mogłoby osiągnąć w żaden inny sposób. Te autodestrukcyjne objawy nierzadko ustalają się u dziecka jeszcze przed wejściem w okres dojrzewania, by u nastolatka osiągnąć najwyższe nasilenie. Owe trzy główne formy adaptacji — zachowania obronne oparte na dysocjacji, fragmentaryzacja tożsamości i patologiczne regulowanie stanów emocjonalnych — umożliwiają dziecku przetrwanie w warunkach powtarza- jącego się wykorzystywania seksualnego. Co więcej, w ogólnym rozrachun- ku pozwalają ofierze zachować pozory normalności, tak ważne dla patologi- cznej rodziny. Dziecko na ogół skutecznie ukrywa swoje objawy. Niewiele osób potrafi rozpoznać odmienne stany świadomości, luki w pamięci i inne symptomy dysocjacji. Ukształtowana przez ofiarę skrajnie negatywna toż- samość jest zamaskowana przystosowanym społecznie „fałszywym ja". Ob- jawów psychosomatycznych przeważnie nikt nie łączy z ich rzeczywistym źródłem. Akty samookaleczania zaś dokonywane są potajemnie i otoczenie ich nie zauważa. Chociaż niektóre maltretowane dzieci lub nastolatki zwracają na siebie uwagę agresywnym lub przestępczym zachowaniem, większość potrafi skutecznie zataić rozmiar swych psychicznych trudności. Większość wykorzystywanych dzieci wchodzi w dorosłe życie z brzemie- niem swych strasznych i nadal nietkniętych sekretów. Kiedy dziecko staje się dorosłym Wiele dzieci wykorzystywanych czepia się nadziei, że gdy dorosną, będą mogły uciec i zdobyć wolność. Ale osobowość ukształtowana w warunkach kontroli przez przymus nie jest dobrze przystosowana do dorosłego życia. Ofiara zostaje ze swoimi fundamentalnymi problemami dotyczącymi pod- stawowego zaufania, autonomii i podejmowania inicjatywy. Staje przed za- daniem każdego młodego dorosłego - zdobyciem niezależności oraz intym- nego związku — obciążona poważnymi deficytami w zakresie umiejętności dbania o siebie, w sferze percepcji i pamięci, tożsamości i zdolności do two- rzenia stabilnych związków. Nadal pozostaje więźniem własnego dzieciń- 120 " " "*" f stwa; próbując rozpocząć nowe życie, doznaje ponownych urazów. Pisarz Richard Rhodes, który w dzieciństwie doświadczył poważnego nadużycia, opisuje, jak przejawiało się to w jego pracy literackiej: „Każdą książkę pisałem inaczej. Każda opowiada inną historię. [...] A jednak widzę, że we wszystkich powtarza się to samo. Każda opowiada o jednym lub kilku sil- nych ludziach, którzy spotykają się z przemocą, opierają się jej i odkrywają w tych nieludzkich wydarzeniach wąski margines nadziei. Powtarzanie to niemy język maltretowanego dziecka. Nie dziwi mnie, kiedy odkrywam, że pobrzmiewa on w mojej pracy na tych długościach fal, które nie dają arty- kułowanego dźwięku - jak rezonans bębnów szamana, które można nie tyle usłyszeć, co odczuć w otchłani własnego serca".35 Motorem intymnych związków ofiary jest rozpaczliwe pragnienie opieki i troski; hamowane zaś są one przez strach przed porzuceniem albo wykorzystaniem. Szukając ratunku, chory szuka potężnych autorytetów, wydaje się mu, że zapewnią one specjalny opiekuńczy związek. Idealizując osobę, do której się przywiązał, próbuje odstawić na bok ciągły strach przed dominacją lub zdradą. Wybrana osoba zawsze jednak w końcu zawiedzie jego fantastyczne oczekiwania. Rozczarowany, nieraz z furią oczernia człowieka, którego tak niedawno podziwiał. Zwykłe konflikty interpersonalne mogą wywoływać intensywny niepokój, depresję lub wściekłość. Nawet błahe uchybienie przywołuje w umyśle ofiary wspomnienie o doświadczanej niegdyś szor- stkiej obojętności, a drobne przykrości kojarzą się z dawnym rozmyślnym okrucieństwem. Taki fałszywy obraz rzeczywistości nie zostaje sprostowa- ny doświadczeniem, ponieważ ofiara na ogół nie dysponuje werbalnymi i społecznymi umiejętnościami rozwiązywania konfliktów. Dlatego też po- szkodowany rozwija charakterystyczny wzorzec burzliwych, niestabilnych związków, w których wciąż od nowa odgrywane są sceny ocalenia, niespra- wiedliwości i zdrady. Można się spodziewać, że osoba wykorzystywana w dzieciństwie jest niemalże skazana na ogromne problemy z ochroną samej siebie w intymnej relacji z innym człowiekiem. Jej desperacka tęsknota za opieką i troską po- woduje kłopoty z ustaleniem bezpiecznych i adekwatnych granic w związ- ku. Jej skłonność do poniżania siebie i idealizowania partnera jeszcze bar- dziej utrudnia racjonalną ocenę sytuacji. Empatyczne dostrajanie się do życzeń innych osób i automatyczny, często nieświadomy nawyk posłuszeń- stwa również przyczynia się do bezbronności ofiary wobec każdego, kto re- prezentuje siłę i autorytet. Zachowania obronne oparte na dysocjacji spra- wiają, że trudno jej świadomie i realnie oceniać niebezpieczeństwo. Nato- miast pragnienie powtórnego przeżycia niebezpiecznej sytuacji i poradze- nia sobie z nią naraża ofiarę na kolejne nadużycia. Ze wszystkich tych powodów istnieje poważne ryzyko, że osoba wyko- rzystywana w dzieciństwie po wejściu w dorosłe życie ponownie stanie się 121 ofiarą. Dane na ten temat są — przynajmniej jeśli chodzi o kobiety — więcej niż przekonujące. Prawdopodobieństwo doświadczenia gwałtu, napastowa- nia seksualnego lub maltretowania, chociaż dla wszystkich kobiet spore, w wypadku ofiar wczesnodziecięcego nadużycia seksualnego wzrasta około dwukrotnie. Diana Russel, badając kobiety, które w dzieciństwie były obie- ktem kazirodczego wykorzystywania, stwierdziła, że dwie trzecie z nich sta- ło się później ofiarami gwałtu.36 Dlatego też osoby maltretowane w dzieciń- stwie wydają się skazane na ponowne przeżywanie traumatycznych wyda- rzeń, nie tylko w pamięci, lecz również w rzeczywistości, w codziennym życiu. Pewna pacjentka opowiada, jak przemoc nieubłaganie ścigała ją przez całe życie: „To samospełniająca się przepowiednia - zaczynasz oczeki- wać przemocy, we wczesnym wieku kojarzysz przemoc z miłością. Zostałam zgwałcona sześć razy, kiedy uciekałam z domu albo jechałam autostopem czy piłam. To wszystko składało się na to, że byłam łatwym celem. Straszne. Jest jedna śmieszna rzecz: za pierwszym razem byłam pewna, że [gwałcicie- le] zabiją mnie, bo przecież jeżeli pozostawią mnie przy życiu, nie uda im się wykręcić od kary. W końcu zdałam sobie sprawę, że nie mieli się o co martwić: nic im nie zrobią, bo sama się o to prosiłam"^1 Zjawisko wielokrotnego wchodzenia w rolę ofiary, bezsprzecznie pra- wdziwe, wymaga wielkiej ostrożności w interpretowaniu. Zbyt długo opinia psychiatryczna była prostym odbiciem brutalnej oceny społecznej, przeko- nania, że ofiara „prosiła się" o swoją krzywdę. Wcześniejsze koncepcje ma- sochizmu i nie tak dawne sformułowania na temat uzależnienia od urazu sugerują, że ofiara szuka ponownego nadużycia i czerpie z niego jakąś ko- rzyść. Rzadko bywa tak w rzeczywistości. Niektórzy pacjenci mówią o pod- nieceniu seksualnym lub przyjemności w sytuacji, gdy są dręczeni; w tych wypadkach wczesne sceny nadużycia bywają otwarcie odbierane jako ero- tyczne i są kompulsywnie odgrywane. Nawet wówczas istnieje jednak wy- raźne rozróżnienie między chcianymi i nie chcianymi aspektami doświad- czenia, jak to wyjaśnia pewna pacjentka: „Lubię fizyczne maltretowanie, jeśli za to płacę. To mnie podnieca. Ale chcę mieć nad tym kontrolę. Kiedy piłam, był taki okres, gdy szłam do baru, podrywałam najbardziej niechluj- nego i obleśnego faceta, jakiego mogłam wypatrzeć — i szłam z nim do łóżka. Poniżałam się. Już tego nie robię".38 Znacznie częściej ofiara nie szuka aktywnie ponownego nadużycia, lecz raczej biernie go doświadcza, jako okropnego, ale nieuniknionego prze- znaczenia; akceptuje przemoc jako zwykłą cenę związku. Wielu poszkodo- wanych ma takie problemy z ochronieniem własnej osoby, że z trudem wyobraża sobie siebie w pozycji aktywnego sprawcy i decydenta. Sprzeciw wobec emocjonalnych żądań rodzica, współmałżonka, kochanka czy jakie- goś autorytetu jest praktycznie nie do pomyślenia. Dlatego też tak często zdarza się, że maltretowane dziecko w dorosłym życiu nadal spełnia życze- nia i zaspokaja potrzeby tych, którzy kiedyś go wykorzystywali, jak rów- 122 nież pozwała na poważne ingerencje we własne życie, nie potrafiąc ustalić żadnych granic. Dorosłe dzieci mogą pielęgnować swoich prześladowców w chorobie, bronić ich w nieszczęściu, a nawet, w skrajnych wypadkach, nadal świadczyć usługi seksualne. Ofiara kazirodztwa opisuje, jak po la- tach opiekowała się swoim prześladowcą: „Później mój ojciec został przyła- pany. Zgwałcił córkę swojej kochanki i ta wniosła przeciw niemu skargę. Kiedy go wyrzuciła, nie miał dokąd iść, więc pozwoliłam mu zamieszkać u mnie. Modliłam się, żeby nie poszedł do więzienia".39 Silnie utrwalony styl radzenia sobie za pomocą dysocjacji również przyczynia się do tego, że ofiary ignorują lub minimalizują społeczne syg- nały, które powinny stanowić dla nich ostrzeżenie. Pacjentka opowiada, jak wielokrotnie sama narażała się na niebezpieczne sytuacje: „Tak na- prawdę nie wiedziałam, a jednocześnie wiedziałam o pewnych rzeczach. Spotykałam tych starszych, ojcowskich mężczyzn i od razu czułam, co się święci. [...] Kiedyś poznałam pewnego starego człowieka z podłego hoteliku, w którym mieszkałam - były tam tylko prostytutki, alkoholicy i ja. Sprzą- tałam dla niego i pokochałam go. Pewnego dnia leżał w łóżku. Powiedział, że doktor zabronił mu zadawać się z prostytutkami i poprosił, żebym mu pomogła ręką. Nie wiedziałam, o czym on mówi, więc mi pokazał. Zrobiłam to. Potem czułam się winna. Wściekłam się dopiero znacznie później".40 Osoby wykorzystywane w dzieciństwie, w życiu dorosłym o wiele częściej stają się ofiarami (lub krzywdzą same siebie) niż prześladowcami. Co zaskakujące, nie zostają one sprawcami nadużycia częściej niż inni ludzie. Być może z powodu głęboko utrwalonego negatywnego autowize- runku, poszkodowani skłonni są kierować swą agresję na siebie. Podczas gdy wskaźnik samobójstw i samookaleczeń jest silnie związany z doświad- czanym w dzieciństwie urazem, wpływ traumatycznego wydarzenia z dzie- ciństwa na antyspołeczne zachowanie w życiu dorosłym jest stosunkowo niewielki.41 Badania przeprowadzone na 900 pacjentach psychiatrycznych wykazały, że tendencje samobójcze występowały zdecydowanie częściej u osób wykorzystywanych w dzieciństwie, zależność ta nie dotyczyła nato- miast skłonności do zabójstwa.42 Chociaż większość ofiar nie staje się prześladowcami, z całą pewno- ścią istnieje mniejszość, która rzeczywiście dopuszcza się nadużyć. Wydaje się, że uraz potwierdza powszechny stereotyp dotyczący różnic płci: męż- czyźni wychowywani w traumatycznym środowisku częściej wyładowują swoją agresję na innych, podczas gdy kobiety raczej stają się ofiarami lub dokonują samookaleczeń.43 W pewnym badaniu 200 mężczyzn okazało się, że ci, którzy byli maltretowani w dzieciństwie, częściej niż inni przyznawa- li się do grożenia komuś fizycznym atakiem, pobicia kogoś w bójce lub do łamania prawa.44 Niewielki odsetek ofiar, z reguły płci męskiej, przyjmo- wał rolę prześladowcy i dosłownie odtwarzał swoje dziecięce przeżycia. Do- kładna liczba osób, które obierają taką drogę, nie jest znana; można ją 123 z grubsza oszacować na podstawie długofalowego badania dzieci wykorzy- stywanych przez przemysł seksualny. Około 20% z nich broniło swego prześladowcy, minimalizowało lub racjonalizowało nadużycie i przyjęło aspołeczne postawy.45 Pewien mężczyzna maltretowany w dzieciństwie opowiada: „Kiedy miałem ze trzynaście, czternaście lat, stwierdziłem, że dosyć tego. Zacząłem się odgryzać. Stałem się naprawdę brutalny. Kiedyś jedna dziewczyna nabijała się ze mnie, to zrobiłem z niej marmoladę. Nosi- łem przy sobie broń. Dlatego mnie złapali i wsadzili - za nielegalne posia- danie broni. Kiedy dzieciak zaczyna się mścić i staje się przestępcą, nie ma już odwrotu. Ludzie powinni się dowiedzieć, co dzieje się w tych cholernych rodzinach, zanim szczeniak zrujnuje sobie całe życie. Badajcie to! Nie wsa- dzajcie małolatów do pudła!"46 W najbardziej skrajnych wypadkach ofiary wczesnodziecięcego urazu atakują własne dzieci lub nie chcą się nimi opiekować. Wbrew jednak powszechnemu przekonaniu o „pokoleniowym cyklu maltretowania", zna- czna większość poszkodowanych ani nie wykorzystuje, ani nie zaniedbuje swoich dzieci.47 Wielu z nich bardzo się boi, że ich dzieci spotka podobny los i robi wszystko, aby temu zapobiec. Gdy w grę wchodzi dobro potom- stwa, ofiara nierzadko potrafi zmobilizować się do takiej opieki i ochrony, jakiej nigdy nie potrafiła zapewnić sobie samej. Badając matki z rozszcze- pioną osobowością, psychiatra Philip Coons zauważył: „Jestem pod wiel- kim wrażeniem pozytywnej, konstruktywnej i opiekuńczej postawy, wyka- zywanej w stosunku do dzieci przez wiele matek z rozszczepioną osobowo- ścią. Same były wykorzystywane w dzieciństwie, a teraz walczą, aby ochronić własne dzieci przed podobnym nieszczęściem".48 W miarę jak ofiary próbują negocjować związki w dorosłym życiu, ukształtowane w dzieciństwie formy psychologicznej obrony stają się coraz bardziej nieadekwatne. Dwójmyślenie i podwójne „ja" stanowią genialne dziecięce adaptacje do kontroli przez przymus w rodzinie, ale w warunkach wolności i odpowiedzialności, którą powinien przyjąć każdy dorosły, stają się mniej niż bezużyteczne. Uniemożliwiają rozwój zintegrowanej tożsamo- ści oraz intymnego związku z innym człowiekiem. Kiedy ofiara staje przed zadaniami dorosłego życia, dziedzictwo przeszłości stanowi coraz większy ciężar. Wreszcie - zazwyczaj w trzeciej lub czwartej dekadzie życia - stru- ktury obronne zaczynają się załamywać. Bezpośrednim czynnikiem spraw- czym jest przeważnie zmiana równowagi w najbliższych związkach: niepo- wodzenie w małżeństwie, urodzenie dziecka, choroba czy śmierć rodziców. Fasady nie da się już utrzymać i zaczyna się ujawniać kryjące się pod nią rozdarcie. Kiedy — jeśli w ogóle — dochodzi do załamania, może się ono przejawiać pod postacią najróżniejszych symptomów, przypominających dowolną kategorię zaburzeń psychicznych. Ofiara boi się, że zwariuje albo będzie musiała umrzeć. Fraser opisuje strach i ryzyko podejmowane przez dorosłego, który staje twarzą w twarz z sekretami swego dzieciństwa: 124 •-.?*? Czy naprawdę chciałam otworzyć puszkę Pandory, stojącą pod łóżkiem mojego ojca? Jak będę się czuła, jeśli odkryję, że nagrodą za czterdzieści lat tropienia śladów i rozwiązywania zagadek jest świadomość, że ojciec wykorzystywał mnie seksualnie? Czy będę potrafiła bez goryczy pogodzić się ze zmarnowa- niem całej tej życiowej energii, którą zużyłam na ukrywanie przestępstwa? [...] Jestem przekonana, że do wielu nieoczekiwanych zgonów dochodzi wtedy, gdy cztowiek kończy jedną fazę życia i aby przetrwać, musi stać się inną osobą. Feniks spada w płomienie, pragnąc powstać z popiołów, ale potem nie potrafi się podnieść. Kiedy przyszedł czas zmiany, o mało nie umarłam razem z moim dawnym „ja".49 ROZDZIAŁ 6 Nowa diagnoza W iększość ludzi nie dysponuje wiedzą na temat psychicznych skutków zniewolenia i nie rozumie tego problemu. Społe- czeństwo ma zatem skłonność do bezwzględnego osądu osób doświadczających chronicznego urazu. Rzucająca się w oczy bezradność i bierność ofiary, jej uwikłanie w przeszłość, uporczywa de- presja i objawy somatyczne, jak również ataki gniewu często frustrują jej najbliższe otoczenie. Co więcej, jeżeli jednostka została zmuszona do po- deptania związków, złamania lojalności społecznej czy zasad moralnych, staje się na ogół przedmiotem ostrego potępienia. Ludzie, którzy nigdy nie doświadczyli długotrwałego terroru i którzy nie zdają sobie sprawy ze skuteczności metod kontroli przez przemoc, za- kładają, że w podobnych okolicznościach wykazaliby więcej odwagi i stawi- li silniejszy opór. Stąd powszechna tendencja do tłumaczenia zachowania ofiary słabościami jej osobowości albo charakteru. Poddani „praniu mózgu" jeńcy wojenni są na ogół traktowani jak zdrajcy.1 Zakładnicy, którzy podpo- rządkowali się porywaczom, bywają publicznie odsądzani od czci i wiary. Czasami ofiara jest traktowana surowiej niż ci, którzy ją krzywdzili. W słynnej sprawie przeciwko Patricii Hearst, zakładniczka odpowiadała przed sądem za przestępstwa popełnione pod przymusem i otrzymała wy- ższy wyrok niż porywacze.2 Podobnie kobiety, którym nie udaje się uciec od brutalnego partnera, i te, które zostały zmuszone do prostytucji albo porzu- cenia własnych dzieci, są przedmiotem wyjątkowej krytyki.3 Skłonność do upatrywania w ofierze wad charakteru zauważyć można nawet w wypadku politycznie zorganizowanego masowego mordu. Po dru- 126 giej wojnie światowej toczyła się długa dyskusja na temat „bierności" Żydów i ich „uległości" wobec losu. Historyk Lucy Dawidowicz zwraca jednak uwa- gę na to, że terminy „uległość" i „współpraca" odnoszą się do sytuacji, w której jednostka ma możliwość wyboru. W warunkach niewoli nabierają innego znaczenia.4 Mylne diagnozy Omawiana skłonność do obwiniania ofiary wywarła poważny wpływ na kierunek dociekań psychologicznych. Przyczyniła się do tego, że teoretycy i klinicyści zaczęli doszukiwać się przyczyn zbrodni w charakterze ofiary. Jeśli chodzi o zakładników i jeńców, liczne próby odnalezienia owych do- mniemanych defektów osobowości, które miałyby decydować o skuteczno- ści „prania mózgu", przyniosły niewiele konkretnych dowodów. Nasuwa się tylko jeden wniosek: za pomocą nieludzkich metod można złamać nawet zwykłego człowieka o zdrowej psychice.5 W wypadku maltretowanych ko- biet, które są spętane raczej psychicznymi niż fizycznymi więzami, także poszukiwano cech osobowości predysponujących jednostkę do angażowania się w patologiczny związek. Tu również nie udało się stworzyć spójnego modelu osoby podatnej na wykorzystywanie. Jakkolwiek niektóre kobiety rzeczywiście zdradzały trudności psychiczne, które nie pozwalały im się bronić przed prześladowcą, większość nie wykazywała żadnych poważniej- szych zaburzeń — dopóki nie zaczęto ich maltretować. Niejedna ofiara zwią- zała się ze swoim oprawcą w momencie chwilowego kryzysu życiowego lub w następstwie poważnej straty, kiedy to czuła się nieszczęśliwa, wyobco- wana lub samotna.6 W pracy podsumowującej badania czytamy: „Poszuki- wanie cech predysponujących kobiety do odegrania roli ofiary jest bezowoc- ne. [...] Czasami zapomina się, że za męską brutalność odpowiedzialny jest mężczyzna. Kto zda sobie z tego sprawę, łatwo zrozumie, dlaczego bardziej owocne okazały się badania, w których brutalne zachowanie próbowano wyjaśniać właściwościami osobowości mężczyzn. Zaskakujący jest nato- miast ogrom wysiłków podjętych po to, by zachowanie mężczyzny wytłu- maczyć cechami kobiety".7 Nie ulega wątpliwości, że zwykły, zdrowy człowiek może wpaść w pu- łapkę sytuacji, w których będzie maltretowany. Równie jasne jest, że po uwolnieniu się z tej sytuacji jednostka nie jest już zwykłym, zdrowym czło- wiekiem. Chroniczny uraz powoduje poważne szkody w psychice. Tenden- cja do obwiniania ofiary utrudnia jednak zrozumienie i diagnozę pourazo- wego zespołu stresu. Zamiast pojmować patologiczne zmiany w psychice maltretowanego człowieka jako reakcję na sytuację stresową, specjaliści 127 w dziedzinie zdrowia psychicznego często uważają, że to sytuacja została wywołana przez nieprawidłowości istniejące uprzednio w psychice ofiary. Skrajnym przykładem takiego sposobu myślenia jest praca z 1964 roku, zatytułowana „Żona człowieka maltretującego żonę". Badacze, którzy początkowo mieli zamiar przeprowadzić wywiady z mężami, przekonali się, że mężczyźni nie chcą z nimi rozmawiać. Dlatego też zajęli się bardziej skłonnymi do współpracy maltretowanymi kobietami i stwierdzili, że są „kastrujące", „oziębłe", „agresywne", „niezdecydowane" i „bierne". Doszli do wniosku, że przemoc w małżeństwie spełnia „masochistyczne potrzeby" ofiar. Po zidentyfikowaniu zaburzeń osobowości kobiet jako źródła proble- mu, klinicyści zabrali się do „leczenia". Pewnej pacjentce wytłumaczyli, że prowokuje przemoc, i poradzili, jak naprawić swoje postępowanie. Kiedy przestała prosić nastoletniego syna, by bronił ją przed biciem, i tolerowała seks na żądanie, nawet gdy mąż był pijany i agresywny, terapia została uznana za sukces.8 Chociaż w dzisiejszej literaturze psychiatrycznej rzadko napotkać można przykłady tak otwartego seksizmu, nadal dominują te same błędne założenia oraz wynikające z nich uprzedzenia i pogarda. Kliniczny obraz osoby, której jedynym celem stało się przeżycie, wciąż traktowany jest jako reprezentacja wrodzonych cech ofiary. W stosunku do poszkodowanego wykorzystuje się pojęcia opisujące osobowość ukształtowaną w normalnych warunkach; wielu klinicystów nie uwzględnia erozji osobowości w sytuacji długotrwałego terroru. Istnieje zatem poważne ryzyko, że u pacjenta, który cierpi z powodu złożonych następstw chronicznego urazu, lekarz stwierdzi zaburzenia osobowości. Według niego ofiara ma tendencje do „uzależniania się", „masochizmu" czy „dążenia do porażki". Niedawna kontrola pracy izby przyjęć dużego szpitala miejskiego wykazała, że klinicyści rutynowo okre- ślają maltretowane kobiety jako „histeryczki", „masochistki", „hipochon- dryczki" lub — bardziej rubasznie — „ofiary losu".9 Owa tendencja do błędnego diagnozowania ofiar stała się źródłem kontrowersji, które narosły wokół aktualizowanego w połowie lat osiem- dziesiątych podręcznika diagnostycznego Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Grupa psychoanalityków-mężczyzn zaproponowała do- łączenie do listy chorób „masochistycznego zaburzenia osobowości". Ta hipotetyczna jednostka chorobowa miała się stosować do każdej osoby „po- zostającej w związku, w którym jest wykorzystywana, maltretowana lub krzywdzona, pomimo że ma szansę zmiany swojej sytuacji". Wywołało to protesty licznych organizacji kobiecych i publiczną dyskusję. Kobiety do- magały się udziału w pracach nad kanonem nozologicznym, do tej pory zarezerwowanych dla małej grupki mężczyzn, i po raz pierwszy wzięły udział w nazywaniu psychologicznej rzeczywistości. Byłam jedną z uczestniczek tego procesu. Najbardziej uderzyło mnie wtedy to, jak niewielkie znaczenie miała racjonalna argumentacja. Repre- 128 zentantki kobiet dysponowały starannie opracowanymi, bogato udokumen- towanymi raportami, z których wynikało, że proponowana formuła diagno- styczna ma mizerne podstawy naukowe, ignoruje ostatnie osiągnięcia w badaniach nad psychologią ofiary, hamuje postęp społeczny i może przy- czynić się do większej dyskryminacji, jako że stwarza możliwość piętnowa- nia bezbronnych ludzi.10 Przedstawiciele psychiatrycznego establishmentu upierali się jednak przy swoim. Chętnie przyznawali, że nie znają obszer- nej literatury ostatniej dekady na temat urazu psychicznego, nie widzieli jednak powodu, dla którego mieliby się nią interesować. Pewien, członek zarządu Towarzystwa miał wrażenie, że dyskusja na temat maltretowa- nych kobiet „nie ma związku ze sprawą". Inny oświadczył po prostu: „Nig- dy nie widziałem żadnej ofiary".11 W końcu, w wyniku silnych protestów organizacji kobiecych oraz zainteresowania opinii publicznej, zgodzono się na pewien kompromis.12 Nazwa kontrowersyjnej jednostki diagnostycznej została zmieniona na „za- burzenie osobowości dążącej do klęski" (self-defeating personality disorder). Zastosowano inne kryteria diagnostyczne, tak że rozpoznanie to nie mogło dotyczyć osób, które były wykorzystywane fizycznie, seksualnie lub psychi- cznie. Co najważniejsze, definicji tej nie włączono do głównego tekstu, lecz zamieszczono w dodatku. Została relegowana do roli apokryfu i taki status zachowała po dziś dzień. Potrzeba nowego spojYzenia Absurdalna koncepcja „masochistycznego zaburzenia osobowości" jest być może najbardziej drastycznym przykładem fałszywej jednostki diagnosty- cznej, lecz z całą pewnością nie jedynym. Ogólnie rzecz biorąc można stwierdzić, że kategorie diagnostyczne obowiązującego kanonu psychia- trycznego po prostu nie zostały sformułowane z myślą o ofiarach sytuacji ekstremalnych i nie są adekwatne do ich diagnozy i opisu. Uporczywy nie- pokój, fobie i ataki paniki, które występują wśród ofiar, są czymś innym niż zwykłe symptomy lęku. Somatyczne objawy poszkodowanych różnią się od zwykłych zaburzeń psychosomatycznych. Ich depresja nie jest zwykłą de- presją. Degradacja zaś tożsamości i życia w związkach z innymi ma od- mienną jakość niż zwykłe zaburzenia osobowości. Brak właściwego i wyczerpującego systemu diagnostycznego poważ- nie utrudnia leczenie, gdyż zazwyczaj traci się z oczu związek pomiędzy aktualnymi objawami pacjenta a traumatycznym doświadczeniem. Próby wciśnięcia chorego w istniejące szufladki diagnostyczne kończą się — w naj- lepszym wypadku - fragmentarycznym zrozumieniem problemu i cząstko- 129 '?? -^w. wym leczeniem. Zbyt często ofiary chronicznego urazu cierpią w milczeniu; a jeśli już się skarżą, ich wołanie o pomoc nie jest rozumiane. Niektórzy poszkodowani mają w domu całą aptekę: jedne środki na ból głowy, inne na bezsenność, na niepokój czy depresję. Żaden z leków nie odnosi większego skutku, ponieważ nie poruszono traumatycznych kwestii leżących u podło- ża problemu. Osoby, które opiekują się tymi stale nieszczęśliwymi ludźmi, zdającymi się nie rokować żadnej poprawy, borykają się z rosnącą pokusą, by przyklejać pejoratywne etykietki diagnostyczne. Nawet definicja „pourazowego zespołu stresu" w swojej obecnej for- mie nie jest całkowicie adekwatna. Dotychczasowe kryteria diagnostyczne stosują się głównie do ofiar konkretnych, ograniczonych w czasie wyda- rzeń. Dotyczą ludzi, którzy przeżyli wojnę, katastrofę lub gwałt. W wypad- ku ofiar długotrwałego, powtarzającego się urazu, obraz kliniczny jest bar- dziej złożony. U poszkodowanych zachodzą charakterystyczne zmiany oso- bowości, łącznie z upośledzeniem zdolności do wchodzenia w związki społe- czne i deformacją tożsamości. Osoby maltretowane w dzieciństwie boryka- ją się z podobnymi problemami w sferze relacji i tożsamości; ponadto są szczególnie wrażliwe na powtarzający się uraz, zarówno wynikający z ich osobowości, jak i spowodowany okolicznościami zewnętrznymi. Obecna for- muła pourazowego zespołu stresu nie uwzględnia ani zmienności sympto- mów występujących przy chronicznym urazie, ani też głębokich deformacji osobowości, które zachodzą w niewoli. Zespół objawów stanowiący konsekwencję długotrwałego, powtarza- jącego się urazu, wymaga odrębnego określenia. Proponuję nazwać go „zło- żonym pourazowym zespołem stresu" (a krócej: „złożonym syndromem po- urazowym"). Reakcję na uraz należy rozumieć jako całą gamę stanów psy- chosomatycznych, a nie jako pojedyncze zaburzenie. Obejmuje ona zarówno krótkotrwałe reakcje stresowe, które mijają samorzutnie i nie kwalifikują się do leczenia, jak i klasyczny, czyli prosty pourazowy zespół stresu oraz złożony syndrom długotrwałego, wielokrotnie powtarzającego się urazu. Chociaż złożony syndrom pourazowy nigdy nie został systematycznie opisany, koncepcję zróżnicowania intensywności pourazowego zespołu stre- su poruszało - co prawda mimochodem - wielu specjalistów. Lawrence Kolb pisze o „heterogeniczności" zespołu pourazowego, który „jest w psy- chiatrii tym, czym syfilis był dla medycyny. W poszczególnych wypadkach [zaburzenie to] upodabnia się do najrozmaitszych zaburzeń osobowości. [...] Każdy, kto doświadczył długotrwałego terroru, cierpi na ową przewlekłą, poważną dezorganizację osobowości".13 Również inni zwracali uwagę na zmiany osobowości w wyniku długotrwałego, powtarzającego się urazu. Psychiatra Emmanuel Tanay, pracujący z ofiarami holocaustu, pisze: „Psy- chopatologia ta kryje się w cieniu zmian charakterologicznych, które prze- jawiają się tylko w sferze zaburzonych relacji z obiektem i postaw w sto- sunku do pracy, świata, człowieka i Boga".14 130 Wielu doświadczonych klinicystów postulowało potrzebę formuły diagnostycznej wykraczającej poza prosty pourazowy zespół stresu. William Niederland twierdzi, że „koncepcja nerwicy pourazowej nie wydaje się wy- starczająca, aby odzwierciedlić różnorodność i intensywność objawów klini- cznych" syndromu obserwowanego u byłych więźniów obozów koncentracyj- nych.15 Psychiatrzy, którzy zajmowali się uchodźcami z Azji południowo- wschodniej, również zauważyli potrzebę „rozszerzenia definicji" poura- zowego zespołu stresu, tak aby uwzględniała ona też skutki ciężkiego, dłu- gotrwałego urazu.16 Jeden z uznanych autorytetów sugeruje wprowadzenie pojęcia „pourazowego zaburzenia charakteru".17 Inni mówią o „skompliko- wanym" zespole pourazowym.18 Klinicyści prowadzący terapię ludzi, którzy byli maltretowani w dzie- ciństwie, także dostrzegli konieczność poszerzenia koncepcji diagnostycznej. Lenore Terr czyni rozróżnienie między skutkami pojedynczego traumatycz- nego wydarzenia, które kwalifikuje jako uraz „typu T, a konsekwencjami długotrwałego, powtarzającego się urazu „typu II". W opisie syndromu typu II wymienia zaprzeczanie i psychiczne odrętwienie, autohipnozę i dysocjację oraz gwałtowne przechodzenie od skrajnej bierności do wybuchów gniewu.19 Psychiatra Jean Goodwin proponuje akronim FEARS (lęki) dla prostego zespołu pourazowego oraz BAD FEARS (silne lęki) dla poważnego syndro- mu stresu obserwowanego u ludzi maltretowanych w dzieciństwie.20 Tak więc badacze często zdawali sobie sprawę z istnienia złożonego syndromu pourazowego jako jednostki chorobowej, nadając jej różne na- zwy. Najwyższy czas, aby zaburzenie to doczekało się oficjalnego, ujednoli- conego terminu. Obecnie rozważa się włączenie do czwartego wydania pod- ręcznika diagnostycznego Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego definicji złożonego syndromu pourazowego z uwzględnieniem siedmiu kry- teriów diagnostycznych (patrz tabelka). Obecnie prowadzone są badania, które mają wykazać, czy taki syndrom daje się rzetelnie rozpoznawać u pa- cjentów z chronicznym urazem. Cechuje je bez porównania wyższy poziom naukowy i intelektualny, niż było to w wypadku pożałowania godnej dys- kusji nad „masochistycznym zaburzeniem osobowości". W miarę jak pojęcie złożonego syndromu traumatycznego zyskiwało więcej uznania, zaczął on otrzymywać dodatkowe nazwy. Grupa pracująca nad podręcznikiem diagnostycznym Amerykańskiego Towarzystwa Psy- chiatrycznego wybrała określenie „zaburzenie na skutek skrajnego stresu, nie zaklasyfikowane w inny sposób". W ramach Międzynarodowej Klasyfi- kacji Chorób (International Classification ofDiseases) rozważa się podobny termin: „zmiana osobowości na skutek doświadczenia katastrofy". Definicje te brzmią być może dziwacznie i niezręcznie, ale dobrze, że nie uwzględnia- ny dotąd syndrom został w ogóle jakoś określony. Nadanie nazwy złożonemu syndromowi pourazowemu to milowy krok w kierunku głębszego zrozumienia problemów ludzi, którzy przecier- 131 pieli długi okres maltretowania. Stanowi próbę odnalezienia sformułowa- nia, które z jednej strony byłoby zgodne z tradycją dokładnej obserwacji psychologicznej, z drugiej zaś — brało pod uwagę moralne potrzeby ofiar urazu. Powinniśmy bowiem uczyć się od pacjentów, którzy lepiej niż najdo- ciekliwszy badacz znają skutki niewoli. Złożony pourazowy zespół stresu (złożony syndrom pourazowy) 1. Doświadczenie bycia poddanym totalitarnej kontroli przez długi okres (miesiące lub lata). Przykłady obejmują zakładników, jeńców wojennych, więźniów obozów koncen- tracyjnych i ofiary niektórych sekt religijnych. Uwzględnia się też osoby poddane sy- stemowi totalitarnemu w życiu seksualnym i rodzinnym, łącznie z maltretowanymi ko- bietami, dziećmi maltretowanymi fizycznie lub wykorzystywanymi seksualnie, jak również ofiary zorganizowanego wyzysku seksualnego. 2. Zmiany w sferze emocjonalnej, w tym: O uporczywa dysforia O ustawiczne myśli samobójcze O skłonność do samookaleczania O wybuchowość lub skrajne hamowanie gniewu (może występować naprzemien- nie) ? kompulsywność lub skrajne zahamowania w sferze seksualnej (może występo- wać naprzemiennie). 3. Zmiany w świadomości, w tym: ? amnezja lub hipermnezja w związku z traumatycznymi przeżyciami O przejściowe stany dysocjacji O depersonalizacja / derealizacja ? ponowne przeżywanie zdarzeń traumatycznych w postaci objawów wtargnięcia lub ruminacji. 4. Zmiany w postrzeganiu siebie, w tym: ? poczucie bezradności albo paraliżu inicjatywy O wstyd, poczucie winy i samoobwinianie ? poczucie skalania albo napiętnowania (stygmatyzacji) D poczucie kompletnej odmienności od innych (może to być poczucie własnej wy- jątkowości lub dotkliwej samotności, przekonanie o braku zrozumienia ze stro- ny otoczenia albo zdehumanizowane poczucie tożsamości). Zmiany w postrzeganiu prześladowcy, w tym: d obsesyjna koncentracja na związku z prześladowcą (łącznie z obmyślaniem zemsty) O nierealistyczne przypisywanie prześladowcy absolutnej władzy (uwaga: cza- sem ofiara bardziej realistycznie ocenia układ sił niż klinicysta) 132 O idealizacja albo paradoksalna wdzięczność O poczucie, że związek z prześladowcą jest wyjątkowy albo metaficzny D akceptacja systemu przekonań lub racjonalizacji prześladowcy. 6. Zmiany w relacjach z innymi, w tym: O izolowanie się i wycofanie O zerwanie intymnych związków z innymi O powtarzające się poszukiwanie wybawiciela (może występować na przemian z izolowaniem się i wycofaniem) ? trwały brak zaufania D nieskuteczne próby samoobrony. 7. Zmiany w systemie wartości: O utrata dającej otuchę wiary ?I poczucie beznadziejności i rozpacz. Ofiary urazu jako pacjenci psychiatryczni Służba zdrowia zajmuje się mnóstwem ofiar długotrwałego, powtarzające- go się urazu doznanego w dzieciństwie. Twierdzenie to jest prawdziwe, choć większość osób maltretowanych w dzieciństwie nigdy nie zgłasza się do psychiatry. Jeżeli odzyskują zdrowie, zawdzięczają to wyłącznie sobie.21 Chociaż tylko znikoma część poszkodowanych - z reguły ci z najbardziej drastycznymi historiami urazu — w końcu trafia do lekarza, wielu, a może nawet większość pacjentów leczonych psychiatrycznie to ofiary wczesno- dziecięcego urazu.22 Dowodzą tego dane nie do podważenia. Skrupulatny wywiad wykazał, że 50-60% pacjentów oddziału zamkniętego i 40-60% pa- cjentów oddziału dziennego relacjonuje fizyczne lub seksualne maltretowa- nie w dzieciństwie (albo jedno i drugie).23 W pewnym badaniu w psychia- trycznej izbie przyjęć stwierdzono, że aż 70% pacjentów było maltretowa- nych w dzieciństwie.24 Można się domyślać, że uraz w dzieciństwie jest jednym z głównych czynników, które ostatecznie zmuszają jednostkę do szukania pomocy u psychiatry. Maltretowani w dzieciństwie pacjenci demonstrują niewiarygodnie szeroki zakres objawów. Ogólny poziom stresu jest u nich wyższy niż u innych chorych. Ponure wrażenie robi już sama długość listy objawów skorelowanych z przebytym w dzieciństwie urazem.25 Psycholog Jeffrey Bryer i współpracownicy donoszą, że kobiety, które doznały krzywd fizy- cznych lub seksualnych, osiągają zdecydowanie wyższe wyniki w typo- wych testach mierzących somatyzację, depresję, ogólny niepokój, nasile- nie fobii, nadwrażliwość w kontaktach społecznych, paranoję i „psycho- 133 ii- tyzm" (prawdopodobnie objawy dysocjacji).26 Psycholog John Briere zaob- serwował, że u ludzi, którzy w dzieciństwie przeżyli uraz, znacznie częś- ciej niż u innych pacjentów występuje bezsenność, dysfunkcje seksualne, dysocjacja, złość, skłonności do samobójstwa i samookaleczania, uzależ- nienie od narkotyków i alkoholu.27 Listę objawów można by wydłużać niemal w nieskończoność. Kiedy osoby maltretowane w dzieciństwie zgłaszają się do lekarza, prezentują - wedle określenia Denise Gelinas - „objawy maskujące". Szu- kają pomocy z powodu swoich licznych symptomów lub z powodu trudności w sferze relacji społecznych: problemów w związkach intymnych, nadmier- nego reagowania na potrzeby innych i skłonności do popadania w sytuację ofiary. Aż nazbyt często ani pacjent, ani terapeuta nie zdają sobie sprawy z zależności pomiędzy aktualnym problemem a doświadczeniem chronicz- nego urazu.28 Ofiary urazu z dzieciństwa, podobnie jak inne osoby po traumatycz- nych przejściach, często otrzymują błędną diagnozę i nie są prawidłowo leczone. Z powodu dużej liczby i złożoności objawów, terapia zazwyczaj przebiega w sposób fragmentaryczny i niekompletny. Ze względu na chara- kterystyczne trudności w nawiązywaniu bliskich relacji, pacjenci tacy wy- jątkowo łatwo ponownie przyjmują rolę ofiary, tym samym dając się wyko- rzystać swoim opiekunom. Nierzadko wchodzą w destruktywne interakcje, w których system służby zdrowia powtarza zachowania znęcającej się nad chorym rodziny. Ludzie wykorzystywani w dzieciństwie często kolekcjonują wiele róż- norakich diagnoz, zanim wreszcie ktoś rozpozna ich podstawowy problem - złożony zespół pourazowy. Istnieje duże ryzyko, że otrzymają diagnozy o silnych negatywnych konotacjach. Zazwyczaj stawia się im trzy szczegól- nie fatalne w skutkach diagnozy: somatyzację (somatization), zaburzenie osobowości pogranicza i rozszczepienie osobowości. Wszystkie trzy określe- nia zawierały się kiedyś w jednym słowie: histeria.29 Pacjenci, a raczej pa- cjentki, które otrzymały takie rozpoznanie, budzą w personelu medycznym niezwykle intensywne reakcje. Często podważa się ich wiarygodność. Nie- rzadko stają się powodem ostrych kontrowersji. Czasami spotykają się z otwartą wrogością. Wspomniane trzy diagnozy obarczone są pejoratywnym znaczeniem. Najpopularniejsze jest rozpoznanie osobowości pogranicza między psycho- zą a nerwicą. Specjaliści od zdrowia psychicznego stosują ten termin jako coś w rodzaju wyrafinowanej obelgi. Pewien psychiatra wyznał: „Jako sta- żysta zapytałem mojego przełożonego, jak mam postępować z pacjentami z osobowością typu pogranicza. Odpowiedział ironicznie: Odsyłaj ich do do- mu".30 Psychiatra Irvin Yalom określa termin „pogranicze" jako „słowo, które przyprawia o przerażone bicie serca psychiatrów w średnim wieku, którzy pragną tylko spokoju".31 Niektórzy klinicyści przekonują, że wokół 134 nazwy „osobowość pogranicza" narosło tyle uprzedzeń, że należałoby z niej całkowicie zrezygnować, tak jak zarzucono poprzedni termin, histeria. Omawiane diagnozy mają wiele wspólnych rysów; często zazębiają się i nakładają na siebie nawzajem. Pacjenci, którym przypisuje się jedno z tych trzech zaburzeń, z reguły zbierają przy okazji jeszcze kilka innych diagnoz. Na przykład, u większości pacjentów z rozpoznaną somatyzacją oprócz wielu dolegliwości fizycznych stwierdza się poważną depresję, ago- rafobię i ataki paniki.32 Połowie z nich dodaje się do tego etykietkę „histe- ryczny", „aspołeczny" albo „z osobowością pogranicza".33 Podobnie, pacjenci z rozpoznaniem osobowości pogranicza często cierpią również z powodu po- ważnej depresji, uzależnienia od narkotyków lub alkoholu, agorafobii lub ataków paniki oraz somatyzacji.34 Większość pacjentów z rozszczepieniem osobowości cierpi na poważną depresję.35 W znacznej mierze stosują się do nich również kryteria diagnostyczne osobowości pogranicza.36 Poza tym pacjenci ci zgłaszają liczne dolegliwości psychosomatyczne, takie jak ból głowy, bóle o niewyjaśnionej etiologii, zaburzenia żołądkowo-jelitowe i sym- ptomy konwersji histerycznej. Zanim otrzymają oni rozpoznanie rozszcze- pienia osobowości, stawia się im przeciętnie trzy inne diagnozy psychiatry- czne lub neurologiczne.37 Wszystkie trzy omawiane zaburzenia mają związek z wysoką podat- nością na hipnozę lub dysocjację, ale rozszczepienie osobowości stanowi pod tym względem klasę samą w sobie. Ludzie cierpiący na tę przypadłość mają zdumiewające zdolności dysocjacji. Czasami symptomy ich są tak dziwaczne, że można je pomylić z objawami schizofrenii.38 Doświadczają na przykład wrażenia, że są kontrolowani przez inną osobę albo słyszą głosy kłócących się fragmentów własnej osobowości. Chociaż u pacjentów z zaburzeniem osobowości pogranicza rzadko występują tak zaawansowa- ne zjawiska, również wykazują oni nadzwyczaj wyraziste objawy dysocja- cji.39 Dla tych zaś osób, u których występuje somatyzacją, typowa jest wy- soka podatność na hipnozę i amnezję psychogenną.40 Chorzy cierpiący na któreś z tych zaburzeń wykazują też podobne trudności w nawiązywaniu bliskich związków. Problemy te zostały naj- obszerniej opisane w odniesieniu do pacjentów z zaburzeniem osobowości pogranicza. Wzorzec burzliwych, niestabilnych związków jest zresztą jed- nym z głównych kryteriów do postawienia takiej diagnozy. Ludzie z osobo- wością pogranicza z trudem znoszą samotność, lecz jednocześnie są w naj- wyższym stopniu nieufni. Bojąc się z jednej strony porzucenia, a z drugiej — dominacji, oscylują między skrajnościami: kurczowym trzymaniem się drugiej osoby i wycofaniem, totalnym poddaniem i wściekłym buntem.41 Skłonni są do tworzenia wizerunku wyidealizowanego opiekuna i nawiązy- wania z nim „specjalnych" relacji, w których nie są przestrzegane zwykłe granice.42 Psychoanalitycy przypisują tę niestabilność nieprawidłowościom rozwoju osobowości we wczesnym dzieciństwie. Jeden z uznanych autorów 135 pisze, że podstawowym defektem osobowości pogranicza jest „niemożność osiągnięcia stałości obiektu", to znaczy niezdolność do stworzenia trwałej i dobrze zintegrowanej wewnętrznej reprezentacji ludzi, którym można za- ufać.43 Inny mówi o „względnym niepowodzeniu rozwojowym w tworzeniu introjekcji zapewniających jednostce poczucie bezpieczeństwa"; to znaczy, że ludzie z osobowością pogranicza nie mogą uspokoić się lub pocieszyć, przywołując umysłowy obraz bezpiecznego związku z opiekunem.44 Podobny wzorzec burzliwych, niestabilnych związków intymnych znajdujemy u pacjentów z rozszczepioną osobowością. Ponieważ u osób tych występuje skrajne rozszczepienie funkcji psychicznych, wysoce sprze- czne wzorce relacji mogą być realizowane przez oderwane „różne" (alterna- tywne) osobowości pacjenta. Osoby z tym rozpoznaniem również mają ten- dencję do tworzenia intensywnych, „specjalnych" relacji, zachodzących z pogwałceniem granic między „ja" i „ty", pełnych konfliktów i stwarzają- cych niebezpieczeństwo maltretowania.45 Chorzy, u których występuje so- matyzacja, także mają trudności ze związkami intymnymi, łącznie z pro- blemami seksualnymi, małżeńskimi i rodzicielskimi.46 Dla chorych z osobowością pogranicza i z rozszczepioną osobowością charakterystyczne są również trudności w kształtowaniu własnej tożsamo- ści (brak danych o pacjentach z somatyzacją). Osiowym objawem rozszcze- pienia osobowości jest fragmentaryzacja „ja". Wśród owych fragmentów z reguły występuje co najmniej jedna „nienawistna" lub „zła" osobowość, jak również jedna przystosowana społecznie, podporządkowana, „dobra".47 Pacjenci o osobowości pogranicza nie mają tak rozbudowanych umiejętno- ści dysocjacji, aby dzielić swoje „ja" na fragmenty, ale wykazują podobne trudności z ukształtowaniem zintegrowanej tożsamości. Wewnętrzny obraz siebie jest rozszczepiony na przeciwne bieguny dobra i zła. Niestabilne poczucie „ja" stanowi główne kryterium diagnostyczne dla osobowości po- granicza, a fragmentaryzacja wewnętrznych reprezentacji siebie i innych uważana jest przez niektórych teoretyków za zasadnicze źródło rozszcze- pienia osobowości.48 Wszystkie te trzy zaburzenia mają wspólne pochodzenie: wywodzą się z doznanego w dzieciństwie urazu. Na poparcie tej tezy istnieje wiele dowodów, od definitywnych po co najmniej przekonujące. Jeżeli chodzi o etiologię rozszczepienia osobowości, rola poważnego urazu dziecięcego została bezsprzecznie dowiedziona.49 Psychiatra Frank Putnam przebadał 100 osób z tym zaburzeniem i stwierdził, że 97 z nich przeżyło w dzieciń- stwie silny uraz, najczęściej wykorzystanie seksualne, fizyczne maltreto- wanie lub jedno i drugie. Skrajny sadyzm i mordercza przemoc były w ich historiach raczej zasadą niż wyjątkiem. Niemal połowa pacjentów była świadkiem gwałtownej śmierci bliskiej osoby.50 Co do osobowości pogranicza, moje własne badania wskazują, że wię- kszość pacjentów (81%) przeżyła w dzieciństwie ciężki uraz. Maltretowanie 136 rozpoczynało się na ogół wcześnie, było poważne i długotrwałe, choć rzadko miało związek z rzeczywistą śmiercią opisywaną przez pacjentów z roz- szczepioną osobowością. Im wcześniej dochodziło do maltretowania i im większe było jego natężenie, tym więcej badanych wykazywało symptomy osobowości pogranicza.51 Związek między objawami osobowości pogranicza a historią dziecięcego urazu został obecnie potwierdzony przez wiele in- nych badań.52 Lista dowodów na istnienie współzależności pomiędzy somatyzacją a doznanym w dzieciństwie urazem jest jeszcze niekompletna. Somatyza- cją jest czasami zwana też zespołem Briqueta, od nazwiska dziewiętna- stowiecznego francuskiego lekarza Paula Briąueta, poprzednika Charcota. W jego relacjach na temat pacjentów z tym zaburzeniem odnaleźć można liczne odniesienia do domowej przemocy, dziecięcego urazu i nadużyć. Po zbadaniu 87 dzieci poniżej 12 lat Briąuet stwierdził, że jedna trzecia z nich była „notorycznie maltretowana lub zastraszana albo surowo wychowywa- na przez rodziców". Objawy kolejnych dziesięciu procent badanych przypi- sywał traumatycznym doświadczeniom innym niż nadużycie popełnione przez rodziców.53 Badanie związku pomiędzy somatyzacją a dziecięcym urazem zostało podjęte dopiero po upływie wieku. Przeprowadzona ostat- nio analiza przypadków kobiet z objawami tego zaburzenia dowiodła, że 55% z nich było w dzieciństwie molestowanych seksualnie, przeważnie przez krewnych. Badacze koncentrowali się jednak tylko na wczesnych doświadczeniach seksualnych; nie poruszano kwestii maltretowania czy też ogólnej atmosfery przemocy w rodzinie.54 Systematyczne badania hi- storii dzieciństwa osób z somatyzacją nie zostały jeszcze podjęte. Omawianą triadę zaburzeń można rozumieć jako trzy warianty zło- żonego syndromu pourazowego; charakterystyczne cechy każdego z nich wywodzą się z odmiennej formy adaptacji do traumatycznego środowiska. Fizjonerwica pourazowa jest osiowym objawem w somatyzacji; deformacja świadomości — rozszczepienia osobowości; natomiast problemy z tożsamo- ścią i tworzeniem relacji wyrażają się najdobitniej u chorych z osobowością pogranicza. Podsumowująca koncepcja złożonego pourazowego syndromu bierze pod uwagę zarówno różnice między tymi trzema zaburzeniami, jak i ich wzajemne powiązania. Proponowane pojęcie obejmuje również opisa- ne w literaturze przypadki zwane niegdyś histerią i potwierdza, że ich wspólnym źródłem był uraz psychiczny. Wiele z trudnych dotychczas do wytłumaczenia rysów każdego z tych zaburzeń można lepiej zrozumieć, biorąc pod uwagę historię dziecięcego urazu. Co ważniejsze, poszkodowani lepiej rozumieją siebie samych. Kiedy pacjent przekona się, że jego psychiczne trudności wynikają z doznanego w dzieciństwie urazu, przestaje przypisywać je wrodzonym defektom włas- nej osobowości. Powstają wówczas możliwości wypracowania nowego syste- mu wartości i nowej, nie napiętnowanej tożsamości. 137 f Zrozumienie roli dziecięcego urazu w rozwoju tych poważnych zabu- rzeń wzbogaca również każdy aspekt terapii. Znajomość problemu zapew- nia podstawy do terapeutycznej współpracy, gdzie chory ma szansę za- akceptować swoje emocjonalne reakcje na wydarzenia z przeszłości przy równoczesnym uznaniu, że nie są one adekwatne do obecnej sytuacji. Co więcej, wspólne przepracowanie charakterystycznych trudności pacjenta w sferze relacji społecznych i wynikające z nich ryzyko ponownego popad- nięcia w pozycję ofiary stanowi najlepszą gwarancję, że w związku terapeu- tycznym nie nastąpi mimowolne odegranie pierwotnego urazu. Wypowiedzi pacjentów wymownie świadczą o tym, że rozpoznanie urazu stanowi punkt zwrotny w procesie powrotu do zdrowia. Reprezenta- tywne będą wyznania trzech osób, mających za sobą długie leczenie psy- chiatryczne. Każda z nich otrzymywała kolejne błędne diagnozy i przecho- dziła przez wiele nieudanych terapii, zanim wreszcie odkryła, że źródłem jej problemów psychicznych był doznany w dzieciństwie uraz. W każdej wypowiedzi da się odszyfrować kryjący się pod wieloma maskami złożony syndrom pourazowy. Pierwsza ofiara, Barbara, stanowi typowy przypadek somatyzacji: Przeżyłam piekło na ziemi, pozbawiona pomocy lekarza czy farmaceuty. [...] Nie mogłam złapać tchu, miałam skurcze, kiedy próbowałam coś przełknąć, serce waliło mi w piersi, twarz drętwiała i dostawałam ataku tańca Świętego Wita, kiedy kładłam się do łóżka. Cierpiałam na migrenę, a naczynia krwionoś- ne nad prawym okiem były tak napięte, że nie mogłam zamknąć powieki. [Razem z terapeutą] stwierdziliśmy, że doświadczam stanów dysocjacji. Chociaż przypominają one bardzo wcielanie się w różne osobowości, wiedzia- łam, że mam tylko jedno „ja". Kiedy po raz pierwszy zbliżyłam się do kosz- marów z przeszłości, przeżyłam psychiczną śmierć. Pamiętam/że płynęłam na białej chmurze, w której siedziało wielu ludzi, ale nie potrafiłam rozpoznać twa- rzy. Potem wyłoniły się dwie ręce, które ścisnęły mnie za pierś i usłyszałam głos: „Nie wchodź tam". Gdybym szukała pomocy, kiedy przyszedł kryzys, myślę, że uznano by mnie za psychicznie chorą. Rozpoznano by u mnie prawdopodobnie depresję maniakalną z domieszką schizofrenii, ataków paniki i agorafobii. W owych cza- sach nie istniały kryteria diagnostyczne pozwalające stwierdzić [złożony] poura- zowy zespół stresu.55 U drugiej ofiary, Tani, rozpoznano osobowość pogranicza: Wiem, że teraz inaczej podchodzi się do osób z tą całą osobowością pograni- cza. Kiedy u mnie to stwierdzili, zaczęli mnie traktować tak, jak byłam traktowa- na w domu. W momencie, kiedy postawili rozpoznanie, zaczęli zachowywać się, jak gdyby to, co robię, nie miało żadnego powodu. Całe to leczenie psy- chiatryczne zaszkodziło mi tak samo, jak wcześniejsze wydarzenia. 138 Zaprzeczali, że moje doświadczenie było prawdziwe - to bolało mnie naj- bardziej. W rezultacie nie mogłam już nikomu zaufać. [...] Wiem, że moje zachowanie było nie do przyjęcia. Ale nie byłam wariatką. Niektórzy ludzie postępują tak, bo stracili wszelką nadzieję. W końcu trafiłam na paru ludzi, którzy byli w stanie mnie zaakceptować, chociaż miałam poważne problemy. Najlepszymi terapeutami okazali się ci, którzy uznali prawdziwość moich do- świadczeń.56 Trzecia kobieta to Hope, która przejawia głównie objawy rozszczepio- nej osobowości: Dawno temu pewnemu ślicznemu, małemu dzieciakowi przyklejono etykietkę: schizofrenia paranoidalna. [...] Diagnoza ta okazała się ciężkim brzemieniem. Łożem Prokrustowym, w którym zawsze świetnie się mieściłam, bo nie potrafi- łam dorosnąć. [...] Związali mi ręce. Żaden czujny, światły psycholog nie zainte- resował się moim nudnym przypadkiem. Nie. Diagnozę schizofrenii paranoidal- nej otrzymałam, kiedy nie byłam jeszcze w stanie spojrzeć uprzejmie w uczciwe oczy klinicysty i powiedzieć: „Myli się pan. Moje życie było jednym wielkim smutkiem, ale nie jestem pomylona". Te straszne słowa znajdowałam w codziennej owsiance, w fałdach ubrań. Czułam je w ciężkich spojrzeniach, w rękach, które mimowolnie pchały mnie w otchłań. Czekały w odwracających się na mój widok głowach, w pytaniach, które nie padały, w ostrożnych definicjach, upraszczanych i cenzurowanych na mój użytek. Lata mijały. Oni mówili wciąż to samo. Refren, który mnie tak prześladował, stał się sposobem życia. Oczekiwania się skurczyły. Przyszłość nie istniała. A w sercu przez cały czas czaił się wąż. I wreszcie sny zaczęły stawać się zrozumiałe. Wspomnienia popłynęły stru- gą na dźwięk Cichego Głosiku, który brzmiał coraz czyściej i odważniej. Za- częłam widzieć to, czego nigdy nie powiedziano. Zobaczyłam maskę. Wygląda- ła jak ja. Zdjęłam ją i ujrzałam grupę skulonych, przerażonych ludzi, którzy garnęli się do siebie, aby ukryć straszne tajemnice. [...] Słowa „schizofrenia paranoidalna" zaczęły się układać, litera po literze, ale przypominały uczucia, myśli i działania, które krzywdzą dzieci; kłamały, ukrywa- ły hańbę i potworny strach. Zaczęłam rozumieć, że ta etykietka, diagnoza, stanowiła piętno, tak jak litera „A", którą Hester Prynne musiała wyhaftować sobie na piersi. [...] Z biegiem dni i godzin inne słowa wypierały ten znak, tabliczkę, diagnozę. „Wykorzystywanie dzieci". „Wszystkie te świństwa". „Kobie- ty i mężczyźni, którzy robią te świństwa". [...] Zdjęłam z siebie moją paranoidalna schizofrenię, spakowałam ją ze wszy- stkimi problemami i wysłałam do Filadelfii.57 CZĘŚĆ II Etapy powrotu do zdrowia ROZDZIAŁ 7 Uzdrawiający związek I stotą doświadczenia urazu psychicznego jest pozbawienie siły i zer- wanie związków z innymi. Powrót do zdrowia polega więc na tym, aby ofiara odzyskała siłę i stworzyła nowe związki. Proces ozdro- wieńczy może przebiegać tylko w kontekście relacji z innymi; nigdy nie zachodzi w izolacji. Odnawiając kontakty z ludźmi, ofiara ponownie zdobywa umiejętności, które zostały zniszczone lub zdeformowane przez traumatyczne doświadczenie. Zalicza się do nich podstawowa zdolność do obdarzania zaufaniem i intymnością, do zachowania autonomii, podejmo- wania inicjatywy i zdobycia tożsamości. Umiejętności te pierwotnie kształtują się w związkach z innymi ludźmi i odtworzenie ich również wymaga relacji z innymi. Podstawowym warunkiem powrotu do zdrowia jest przywrócenie jed- nostce wiary we własne siły. Sama musi pracować nad poprawą stanu swojego zdrowia i umieć ją oceniać. Inni mogą oferować jej rady, wsparcie, pomoc, uczucie i troskę, ale nikt jej nie wyleczy. Niejedna życzliwa próba pomocy nie odniosła rezultatu, ponieważ nie została spełniona podstawowa zasada: przywrócenie poczucia siły. Żadna interwencja, która ubezwłasno- wolnia ofiarę, nie może ułatwić jej wyleczenia, niezależnie od tego, jak bardzo wydaje się uzasadniona i wskazana. Pewna ofiara kazirodztwa mówi: „Naprawdę pomogli mi terapeuci, którzy uznali trafność mojego doświadczenia i pomogli mi kontrolować własne zachowanie, zamiast próbować kontrolować mnie".3 Opiekunowie wyszkoleni w medycznym modelu leczenia często mają trudności z przyswojeniem sobie tej podstawowej zasady i z wprowadze- 143 niem jej w praktyce. W wyjątkowych okolicznościach, kiedy ofiara zupełnie zrezygnowała z odpowiedzialności za siebie, albo gdy istnieje ryzyko, że skrzywdzi siebie lub innych, konieczna jest natychmiastowa interwencja bez względu na to, czy zainteresowany wyrazi zgodę. Ale nawet wówczas nie należy działać jednostronnie, lecz konsultować się z ofiarą na temat jej zdania i pozostawić jej wybór wolny na tyle, na ile pozwalają względy bezpieczeństwa. Znaczenie odzyskania przez ofiarę urazu poczucia kontroli zostało zauważone przez wielu badaczy. Abram Kardiner twierdzi, że terapeuta powinien odgrywać rolę pomocnika pacjenta i „pomagać mu pomyślnie ukończyć zadanie, które chory spontanicznie próbuje wykonać", jak również przywrócić mu „element kontroli".3 Według Martina Symondsa, który pracował z byłymi zakładnikami, leczenie polega na umożliwieniu ofierze odzyskania poczucia siły, zredukowaniu izolacji i złagodzeniu po- czucia bezradności przez zaoferowanie jej szerszego wyboru; Symonds pod- kreśla też, że ważne jest eliminowanie dynamiki dominacji w podejściu do chorego.4 Działacze społeczni Evan Stark i Annę Flitcraft, pomagający maltretowanym kobietom, za cel terapeutyczny stawiają sobie przywróce- nie im poczucia autonomii i świadomości własnej siły. To pierwsze definiu- ją jako „poczucie odrębności, elastyczności i samokontroli, wystarczające, aby określić własne interesy [...] i dokonywać ważnych wyborów"; świado- mość własnej siły zaś wynika z „wzajemnego wsparcia przy zachowaniu indywidualnej autonomii".5 Z ich punktu widzenia ta sama kobieta, która w tradycyjnej klinice medycznej lub psychiatrycznej uważana jest za pa- cjenta bezradnego i „zaburzonego", może wyglądać i zachowywać się jak „silna jednostka, która przetrwała najgorsze", jeśli znajdzie się w bezpiecz- nym środowisku, gdzie jej sposób doświadczenia zostanie uznany za trafny i gdzie doceni się jej silne strony, zachęcając do ich rozwijania. Relacja między ofiarą a terapeutą jest tylko jedną z wielu. W żadnym wypadku nie jest to jedyny ani nawet najlepszy związek, który wspomaga proces powrotu do zdrowia. Ofiary urazu często bronią się przed przyję- ciem pomocy od kogokolwiek, a co dopiero od psychoterapeuty. Wiele osób cierpiących na pourazowy zespół stresu w końcu jednak szuka pomocy psy- chiatrycznej. Na przykład badania weteranów walk w Wietnamie dowiod- ły, że większość byłych żołnierzy z objawami pourazowymi co najmniej je- den raz po powrocie z wojny zgłaszała się do leczenia z powodu problemów natury psychicznej.6 Pod pewnymi względami związek terapeutyczny jest jednak wyjątko- wy. Po pierwsze, jedynym jego celem jest ułatwienie pacjentowi powrotu do zdrowia. Aby to osiągnąć, klinicysta staje się sprzymierzeńcem chorego, oddając mu do dyspozycji swoją wiedzę, umiejętności i doświadczenie. Po drugie, związek terapeutyczny jest specyficzny z uwagi na zawierany przez pacjenta i terapeutę kontrakt dotyczący problemu władzy. Chory zgłasza się 144 na leczenie, gdyż potrzebuje pomocy i opieki. Z własnej woli zgadza się więc na nierówną relację, w której terapeuta ma wyższy status i większe możli- wości. W nieunikniony sposób w pacjencie odzywają się uczucia związane z uniwersalnym dziecięcym doświadczeniem zależności od rodzica. Uczucia te, znane pod nazwą przeniesienia, zwiększają jeszcze nierównowagę sił w związku terapeutycznym i wystawiają pacjentów na niebezpieczeństwo wykorzystania. To terapeuta jest odpowiedzialny za to, aby posiadaną władzę spożytkować jedynie na rzecz ozdrowienia pacjenta, opierając się wszelkim pokusom jej nadużycia. Gwarancja etycznego postępowania, która stanowi warunek integralności każdego związku terapeutycznego, jest szczególnie ważna dla pacjentów, którzy i tak już cierpią z powodu arbitral- nego i egoistycznego wyzyskiwania władzy przez drugą osobę. Nawiązując relację terapeutyczną, klinicysta obiecuje szanować au- tonomię pacjenta, zachowując bezinteresowność i neutralność. „Bezintere- sowność" oznacza, że terapeuta wstrzymuje się od wywierania wpływu na chorego w celu zaspokojenia swych osobistych potrzeb. Pod pojęciem „neu- tralność" rozumiemy, że klinicysta nie opowiada się po żadnej stronie, jeśli chodzi o wewnętrzne konflikty pacjenta, ani nie próbuje ingerować w jego życiowe decyzje. Stale mając na uwadze to, że pacjent sam decyduje o swo- im życiu, prowadzący nie forsuje własnych planów. Postawa bezinteresow- ności i neutralności jest ideałem, do którego należy dążyć, choć nigdy nie da się go osiągnąć w pełni. Neutralność w działaniu to nie to samo, co neutralność w znaczeniu moralnym. Praca z ofiarami urazu wymaga zdecydowanej postawy mo- ralnej. Terapeuta ma za zadanie stać się świadkiem przestępstwa. Wi- nien solidaryzować się z ofiarą. Nie polega to na ogłupiającym stwierdze- niu, że poszkodowany nie jest zdolny do zła; wiąże się raczej z dostrzeże- niem-podstawowej niesprawiedliwości traumatycznego doświadczenia i zrozumieniem potrzeby rozwiązania, które pozwoli odbudować pewne poczucie sprawiedliwości. Zasady te wyrażają się w codziennej praktyce terapeuty, w języku, którego używa, a przede wszystkim w moralnym zo- bowiązaniu do mówienia prawdy, bez uników i upiększania. Yael Danie- li, psycholog zajmująca się byłymi więźniami obozów koncentracyjnych, zachowuje ową moralną postawę nawet w rutynowym wywiadzie doty- czącym historii rodziny. Kiedy pacjent mówiąc o krewnych używa słów „nie żyją", Danieli poprawia, że „zostali zamordowani": „Terapeuci i ba- dacze pracujący z rodzinami ofiar mają kontakt z jednostkami, którym nazistowskie szaleństwo zaburzyło normalny cykl pokoleń i etapów ży- cia. Holocaust odebrał im też — i nadal odbiera — naturalną, indywidual- ną śmierć [...], a co za tym idzie, normalną żałobę. Używanie słowa śmierć, aby opisać los krewnych, przyjaciół i całych społeczności, wygląda na obronę przed uświadomieniem sobie morderstwa, będącego codzienno- ścią holocaustu".7 145 Przed terapeutą stoją zadania natury zarówno intelektualnej, jak i relacyjnej: pobudzenie pacjenta do wglądu i zbudowania empatycznych związków. Kardiner zauważa, że „terapia powinna się zawsze koncentro- wać na oświeceniu pacjenta", jeśli chodzi o naturę i znaczenie jego sym- ptomów, ale jednocześnie „postawa lekarza zajmującego się takimi przy- padkami odpowiada postawie opiekuńczego rodzica. Musi on pomóc pa- cjentowi uzyskać kontakt ze światem zewnętrznym, czego nie można osiąg- nąć przy powierzchownym, aptekarskim podejściu".8 Podobne spostrzeże- nia poczynił psychoanalityk Otto Kernberg, który leczył pacjentów z osobo- wością pogranicza: „Empatyczna postawa terapeuty, wynikająca ze zrozu- mienia własnych emocji oraz z czasowej identyfikacji z pacjentem i z troski o niego, ma wiele wspólnego z empatią „dostatecznie dobrej matki". [...] Istnieje jednak również całkowicie racjonalny, poznawczy, niemal ascetycz- ny aspekt relacji terapeutycznej, który nadaje temu związkowi zupełnie odmienną jakość".9 Terapeutyczne przymierze nie pojawia się samo z siebie; stanowi efekt wielkiego wysiłku pacjenta i klinicysty. Proces leczenia wymaga współpracy obu stron, które muszą być przekonane o wartości i skuteczno- ści raczej perswazji niż przymusu; sugestii, a nie siły; wzajemności, a nie autorytarnej kontroli. Właśnie to przekonanie najbardziej ucierpiało pod- czas traumatycznego doświadczenia. Uraz niweczy zdolność pacjenta do wchodzenia w związki oparte na zaufaniu; ma ponadto pośredni, ale potęż- ny wpływ na terapeutę. W rezultacie i pacjent, i klinicysta będą prawdopo- dobnie mieli trudności ze stworzeniem terapeutycznego przymierza. Pro- blemy te należy od początku rozumieć i przewidywać. Traumatyczne przeniesienie Pacjenci cierpiący na objawy pourazowe dokonują w relacji z terapeutą charakterystycznego przeniesienia. Przeżyte przerażenie zniekształciło ich uczuciowe reagowanie na każdą osobę występującą w pozycji autorytetu. Z tego powodu reakcje traumatycznego przeniesienia cechują się intensyw- nością i brakiem dystansu, których nie da się porównać z uczuciami wy- stępującymi w zwykłym doświadczeniu terapeutycznym. Jak to ujął Kern- berg, „pacjent zachowuje się tak, jak gdyby jego życie zależało od tego, czy uda mu się zachować kontrolę nad terapeutą".10 W klasycznych pracach na temat leczenia pacjentów z osobowością pogranicza, pisanych na długo przedtem, zanim zostało poznane traumatyczne podłoże tego zaburzenia, znaleźć można kilka nadzwyczaj celnych obserwacji dotyczących przebiegu traumatycznego przeniesienia. Autorzy wspominają o destruktywnej sile 146 i notorycznie zakłócającej relację między terapeutą a pacjentem. Siłę tę, tra- dycyjnie tłumaczoną wrodzoną agresją chorego, można dziś interpretować jako skutek przemocy doznanej ze strony prześladowcy. Psychiatra Eric Lister uważa, że u pacjentów z urazem przeniesienie nie jest odbiciem zwy- kłego związku dwóch osób, lecz raczej triady: „Przerażenie może budzić fakt, że pacjent i terapeuta spotykają się w obecności jeszcze jednej osoby. Tym trzecim jest prześladowca, który [...] żądał milczenia i którego zakaz jest obecnie łamany".11 Traumatyczne przeniesienie dotyczy nie tylko przerażenia, lecz także uczucia bezradności. W momencie urazu ofiara jest zupełnie bezsilna. Nie- zdolna do obrony, woła o pomoc, ale nikt się nie pojawia. Czuje się całkowi- cie porzucona. Wspomnienie tego przeżycia zatruwa wszystkie nawiązywa- ne później związki. Im silniejsze jest emocjonalne przekonanie ofiary o własnej bezradności i opuszczeniu, tym rozpaczliwiej potrzebuje wszech- mocnego wybawcy. Często narzuca tę rolę terapeucie. Może rozwinąć wo- bec niego skrajnie wyidealizowane oczekiwania. Idealizacja klinicysty w wyobraźni pacjenta chroni go przed ponownym przeżyciem urazu. Pod- czas pewnej udanej terapii pacjent i prowadzący wspólnie zrozumieli, jak przerażające jest owo pragnienie wybawcy: „Terapeuta zauważył: „To okro- pne, jeżeli człowiek tak kogoś potrzebuje i nie jest w stanie go kontrolo- wać". Pacjent był poruszony i kontynuował tę myśl: „To przerażające, bo możesz mnie zabić jednym swoim słowem [...] albo obojętnością czy porzu- ceniem". Terapeuta dodał: „Oboje rozumiemy, dlaczego chcesz, żebym był doskonały".12 Kiedy okaże się, że terapeuta nie dorasta do tych wyidealizowanych oczekiwań - a prędzej czy później "musi do tego dojść - pacjent często wpada w furię. Ponieważ ma wrażenie, że od wybawcy zależy jego życie, nie może sobie pozwolić na tolerancję; nie ma tu miejsca na zwykłe ludzkie błędy. Bezradny, rozpaczliwy gniew ofiary urazu, skierowany przeciwko ratownikowi, który choć na chwilę wypadł ze swojej roli, ilustruje przypa- dek weterana wojny w Wietnamie, Tima 0'Briena: Zżerała mnie żądza odwetu. Bywało, że przez całą noc piłem. Przypominałem sobie, jak zostałem postrzelony, i wołałem sanitariusza, a potem czekałem i czekałem, i czekałem, raz zemdlałem, potem odzyskałem przytomność i dalej krzyczałem; przypominałem sobie, jak krzyk sprawiał mi jeszcze większy ból i jak czułem własny smród, smród potu i strachu, i niezdarne paluchy Bobby'e- go Jorgensona, który wreszcie się mną zajął. Przeżywałem to wciąż od nowa, każdy szczegół. [...] Chciałem wrzasnąć: „Ty palancie, trafili mnie - i umieram", ale mogłem wydusić z siebie tylko słaby skrzek. Przypominałem to sobie, i szpi- tal, i pielęgniarki. Przypominałem sobie nawet wściekłość. Ale nie umiałem już jej poczuć. W końcu czułem już tylko chłód w piersiach. Po pierwsze: facet o mało mnie nie wykończył. Po drugie: musi za to zapłacić.13 147 Opowieść ta świadczy nie tylko o bezradnej złości ofiary, której za- graża śmierć, lecz także o przesunięciu tego gniewu ze sprawcy na opieku- na. O'Brien czuje, że to sanitariusz, nie wróg, „o mało go nie wykończył". Jego wściekłość jest pogłębiana przez poczucie upokorzenia i wstydu. Choć rozpaczliwie potrzebuje pomocy, nie chce, aby go oglądano w tak poniżają- cym stanie. Leżąc w szpitalu, obmyśla plan zemsty — nie na wrogu, lecz na nieumiejętnym sanitariuszu. Wiele ofiar urazu odczuwa tego typu gniew wobec tych, którzy próbują im pomóc, i snuje podobne fantazje o zemście. Pacjenci wyobrażają sobie, że skazują terapeutę, który ich rozczarował, na takie samo przerażenie, bezradność i wstyd, jakich sami doświadczyli. Chociaż ofiara urazu czuje silną potrzebę polegania na uczciwości i kompetencji terapeuty, nie potrafi mu zawierzyć, gdyż jej zdolność do zaufania została upośledzona na skutek traumatycznego wydarzenia. W innych związkach terapeutycznych można zakładać, że pacjent od po- czątku obdarza prowadzącego pewną dozą zaufania; ale nie należy się tego spodziewać w wypadku osób z pourazowym zespołem stresu.14 Ofiara roz- poczyna terapię trawiona wszelkiego rodzaju wątpliwościami i podejrze- niami. Na ogół przyjmuje, że terapeuta nie umie albo nie chce jej pomóc. Zanim nie przekona się w praktyce, nie wierzy, że klinicysta może wysłu- chać prawdziwej historii jej urazu. Weteran wojenny nie zaufa terapeucie, dopóki się nie przekona, że potrafi on znieść szczegóły opowieści o wojnie.15 Ofiary gwałtu, zakładnicy, więźniowie polityczni, maltretowane kobiety i ludzie, którzy przeżyli hitlerowskie obozy zagłady — wszyscy oni powąt- piewają w to, że klinicysta jest zdolny do słuchania. Pewna ofiara kaziro- dztwa powiedziała: „Ci terapeuci gadają, jak gdyby mieli na wszystko od- powiedź, ale odwracają się od prawdziwych, parszywych problemów". Jednocześnie jednak ofiara nie wierzy w szczerość intencji terapeuty, który nie odwraca się od jej problemów. Może mu przypisywać wiele z mo- tywów prześladowcy, posądzając o chęć wykorzystania lub niezdrową cie- kawość.16 Jeśli uraz powtarzał się przez dłuższy czas, bardzo trudno jest rozproszyć obawy pacjenta podejrzewającego terapeutę o perwersję lub złą wolę. U ofiar chronicznego urazu, cierpiących na złożony syndrom pourazo- wy, występują również złożone reakcje przeniesienia. Długotrwały związek z prześladowcą zmienił styl relacji społecznych pacjenta i teraz nie tylko boi się on, że ponownie zostanie ofiarą, lecz i wydaje się niezdolny do obrony przed tą ewentualnością, a nawet pozornie ją prowokuje. Dynamika dominacji i podporządkowania rządzi wszystkimi kolejnymi związkami, dotyczy więc także relacji z terapeutą. Ofiary chronicznego urazu są skrajnie wyczulone na komunikaty nieświadome i niewerbalne. Przyzwyczaiły się przez długi czas odczytywać emocje i myśli prześladowcy, a teraz przenoszą tę umiejętność na związek terapeutyczny. Kernberg pisze, że pacjenci z osobowością pogranicza mają „niezwykłą" umiejętność odczytywania intencji terapeuty i reagowania 148 zgodnie z jego wrażliwością.17 Emmanuel Tanay zaobserwował „wrażli- wość i intensywność postrzegania" u ofiar nazizmu, komentując, że „waha- nia w koncentracji uwagi terapeuty są skwapliwie i z patologiczną nad- wrażliwością przez tych pacjentów wychwytywane".18 Chory drobiazgowo analizuje każde słowo i gest terapeuty, próbując zabezpieczyć się przed wciąż oczekiwaną wrogością. Ponieważ nie wierzy w dobre intencje prowadzącego, ustawicznie błędnie interpretuje jego mo- tywy i postępowanie, co może w końcu doprowadzić klinicystę do niepożą- danej reakcji. Istnieje ryzyko, że terapeuta wciągnięty w dynamikę domi- nacji i podporządkowania mimowolnie odegra niektóre aspekty patologicz- nego związku. Dynamika ta, najbardziej dogłębnie badana u pacjentów z osobowością pogranicza, tłumaczona była ich mechanizmem obronnym „projekcyjnej identyfikacji". W tego typu interakcji znowu mamy do czynie- nia z niewidzialną obecnością prześladowcy. Po odkryciu pierwotnego ura- zu terapeuta czasami zauważa niezwykłe podobieństwo między traumaty- czną sytuacją a jej repliką w warunkach terapii. Frank Putnam opisuje to zjawisko na przykładzie pacjentki z rozszczepioną osobowością: „W dzieciń- stwie pacjentka była wielokrotnie wiązana i zmuszana do stosunku oralne- go z ojcem. W trakcie ostatniej hospitalizacji wykazywała silne tendencje samobójcze i anorektyczne. Personel szpitala próbował karmić ją przez sondę nosowo-żołądkową, ale pacjentka stale jej się pozbywała. W konse- kwencji pracownicy poczuli się zmuszeni do związania jej pasami. Tak oto przywiązano ją do łóżka i wepchnięto w gardło rurę, wszystko to pod ha- słem ratowania życia. Kiedy wszystkim stronom uświadomiono podobień- stwo tych „terapeutycznych" interwencji do wcześniejszego nadużycia, kar- mienie na siłę przestało być potrzebne".19 Odgrywanie związku z prześladowcą jest najbardziej ewidentne w przeniesieniu seksualnym, dokonywanym czasem przez osoby, które w dzieciństwie były przez dłuższy czas wykorzystywane seksualnie. Pacjent może założyć, że jedyną wartością, którą przedstawia dla drugiej osoby - zwłaszcza obdarzonej władzą-jest jego przydatność jako obiektu seksual- nego. Pewien terapeuta opisuje ostatnią sesję długiej i udanej terapii ofiary kazirodztwa, u której rozpoznano osobowość pogranicza: „Pacjentka czuła się teraz już jak dorosła córka; niemniej jednak czuła, że skoro nie miała ze mną romansu, widocznie nie jest dostatecznie pociągająca. Na ostatniej sesji zastanawiała się, czy naprawdę dowiem się, jak bardzo jest zadowolo- na z terapii, jeśli tylko mi podziękuje i nie zrobi nic ponadto. W drzwiach zdała sobie sprawę z tego, że być może wystarczy wyrazić wdzięczność sło- wami. Było to siedem lat po naszym pierwszym spotkaniu".20 Czasami pacjenci całkiem bezpośrednio okazują pragnienie nawiąza- nia relacji seksualnej. Niektórzy właściwie żądają takiego związku, gdyż jest to dla nich jedyny przekonujący dowód zainteresowania terapeuty. Nawet jednak te osoby boją się seksualnego związku, który miałby być 149 m odegrany w terapii; takie powtórzenie traumatycznej sytuacji utwierdziło- by je w przekonaniu, że wszystkie relacje międzyludzkie są nieuczciwe. Traumatyczne przeniesienie u pacjentów z rozszczepieniem osobowo- ści jest bardzo skomplikowane. Reakcja przeniesienia bywa wysoce podzie- lona: różne osobowości reprezentują różne jej fragmenty. Putnam sugeruje, że terapeuci pracujący z tymi osobami powinni rutynowo przygotowywać się na intensywną wrogość i przeniesienie seksualne.21 Nawet u pa- cjentów, którzy nie wykazują tak potężnych zdolności dysocjacji, przenie- sienie bywa zdezorganizowane, podzielone i podatne na częste oscylacje, typowe dla pourazowego zespołu stresu. Emocjonalne perturbacje związku terapeutycznego są zatem z konieczności nieprzewidywalne i zbijają z tro- pu tak pacjenta, jak i terapeutę. Traumatyczne przeciwprzeniesienie Uraz jest zaraźliwy. Terapeuta, który staje się świadkiem nieszczęścia lub przemocy, czasami emocjonalnie nie daje sobie rady. Doświadcza na mniej- szą skalę tego samego przerażenia, wściekłości i rozpaczy, co pacjent. Zja- wisko to znane jest jako „traumatyczne przeciwprzeniesienie" lub „uraz zastępczy".22 Bywa, że klinicysta sam zaczyna wykazywać objawy pourazo- we. Wysłuchanie historii urazu pacjenta powoduje, że w terapeucie odży- wają wszystkie osobiste traumatyczne doświadczenia z przeszłości. Czasa- mi w jego marzenia na jawie lub sny wdzierają się obrazy związane z opo- wieścią pacjenta. Pewien terapeuta zaczął śnić te same groteskowe koszmary, co jego pacjent, trzydziestopięcioletni Arthur, który w dzieciń- stwie był maltretowany przez sadystycznego ojca: Arthur zwierzył się terapeucie, że nadal boi się ojca, choć od jego śmierci minęło już dziesięć lat. Miał wrażenie, że ojciec go obserwuje i jest w stanie kontrolować go zza grobu. Wierzył, że jedynym sposobem wyzwolenia się spod demonicznej władzy ojca jest odkopanie ciała i przebicie serca osinowym koł- kiem. Terapeuta zaczął mieć sugestywne koszmary, w których ojciec Artura wchodził do jego pokoju jako gnijący, wykopany trup. Zaangażowanie się w pracę z pacjentem niesie zatem ze sobą pewne ryzyko dla zdrowia psychicznego samego terapeuty. Jeżeli reakcje przeciw- przeniesienia nie zostaną zrozumiane i włączone do leczenia, stwarzają również zagrożenie dla ciągłości przymierza terapeutycznego i zwiększają prawdopodobieństwo konfliktu z kolegami po fachu. Klinicysta pracujący z ofiarami urazu musi dysponować stałym systemem wsparcia, który po- może mu poradzić sobie z tymi intensywnymi reakcjami. Podobnie jak ża- 150 den poszkodowany nie może sam wrócić do zdrowia, tak i żaden terapeuta nie może sam pracować z ofiarami urazu. Traumatyczne przeciwprzeniesienie składa się z całej gamy emocjo- nalnych reakcji terapeuty na pacjenta oraz na samo traumatyczne wyda- rzenie. Obserwując terapeutów pracujących z ofiarami holocaustu, Danieli stwierdziła niemal bezosobową jednolitość odpowiedzi emocjonalnych, co doprowadziło ją do przekonania, że to sam holocaust, a nie indywidualna osobowość terapeuty lub pacjenta, jest pierwotnym źródłem tych reakcji.23 Interpretacja ta uwzględnia „niewidzialną obecność" prześladowcy w rela- cji między pacjentem a terapeutą i szuka przyczyn przeciwprzeniesienia - tak jak i przeniesienia - poza prostym związkiem dwóch osób. Terapeuta pracujący z ofiarą urazu nie tylko cierpi na zastępcze objawy pourazowe; musi również zmagać się z tymi samymi zaburzenia- mi w sferze relacji społecznych. U człowieka, który ciągle słucha opowia- dań o ludzkiej brutalności i okrucieństwie, naturalną koleją rzeczy zosta- je zachwiana podstawowa wiara. W klinicyście rośnie też poczucie osobi- stej wrażliwości na ból. Może zacząć obawiać się innych ludzi i okazywać nieufność nawet w bliskich związkach. Czasami staje się bardziej cynicz- ny, jeżeli chodzi o motywy bliźnich i pesymistycznie zapatruje się na lu- dzką naturę.24 Terapeuta podziela również doświadczane przez pacjenta poczucie bezradności. W konsekwencji może nie doceniać własnej wiedzy i umiejęt- ności albo przestać dostrzegać silne strony i zasoby pacjenta. Dźwigając brzemię przejętej bezradności, terapeuta traci czasem wiarę w potęgę związku psychoterapeutycznego. Nierzadko zdarza się, że klinicysta z dłu- goletnią praktyką w konfrontacji z ofiarą urazu nagle traci nadzieję i czuje się niekompetentny. Putnam pisze, że doświadczeni terapeuci czują się onieśmieleni i „odarci z umiejętności zawodowych", kiedy mają do czynie- nia z pacjentem z rozszczepieniem osobowości.25 Podobne uczucia ogarnia- ją ludzi, którzy pracują z ofiarami skrajnej przemocy i represji politycz- nych.26 Przypadek Irenę, ofiary zastraszania na tle seksualnym, stanowi przykład chwilowego impasu w trakcie terapii na skutek utraty wiary w siebie, której doświadczył prowadzący: Dwudziestopięcioletnia Irenę zgłosiła się na leczenie z powodu zespołu poura- zowego z wyraźną nadpobudliwością, objawami wtargnięcia i poważnego za- wężenia. Niegdyś towarzyska, obecnie wycofała się z większości zajęć i stała się więźniem we własnym domu. Rok wcześniej nowo poznany chłopak usiło- wał zgwałcić ją podczas randki; od tamtego czasu wydzwaniał do niej nocami, zamęczając groźbami i wulgarnymi propozycjami. Ponadto śledził dziewczynę i obserwował jej dom; podejrzewała też, że zabił jej kota. Była na policji, ale odniosła wrażenie, że nikt nie zainteresował się jej problemami, ponieważ „tak naprawdę nic się nie stało". 151 Terapeuta utożsamił się z frustracją i bezradnością pacjentki. Zwątpiwszy w efektywność psychoterapii, zaczął zamiast tego dawać Irenę praktyczne ra- dy. Zrezygnowana dziewczyna odrzucała wszystkie jego sugestie, podobnie jak wcześniej kwestionowała rady przyjaciół, rodziny i policji. Była pewna, że prze- śladowca pokona wszystkie próby obrony. Terapia również nie stanowiła pomo- cy; objawy pacjentki nasiliły się i Irenę zaczęła miewać myśli samobójcze. Omawiając ten przypadek podczas superwizji, terapeuta zdał sobie sprawę, że zdominowało go takie samo poczucie bezradności, jakiego doświadczała Irenę. W rezultacie stracił wiarę w użyteczność swojej podstawowej umiejętno- ści - słuchania. Na następnej sesji zapytał pacjentkę, czy opowiedziała komuś o wszystkim, co jej się przydarzyło. Irenę odparła, że nikt nie chciał o tym słuchać; każdy chciał po prostu, żeby się wzięła w garść i wróciła do normalne- go życia. Terapeuta stwierdził, że Irenę musi czuć się bardzo samotna i zapytał, czy w jej odczuciu on też nie zasługuje na zaufanie. Pacjentka wybuchnęła płaczem. Rzeczywiście miała wrażenie, że terapeuta nie chce jej wysłuchać. Po kolejnych sesjach, w miarę jak Irenę opowiadała swoją historię, jej obja- wy stopniowo zaczęły zanikać. Zaczęła podejmować bardziej konkretne kroki w celu chronienia swojej osoby - mobilizowała przyjaciół i rodzinę, jak również postarała się skuteczniej uzyskać pomoc ze strony policji. Chociaż omawiała te nowe strategie z terapeutą, wypływały one z jej inicjatywy. Aby bronić się przed nieznośnym poczuciem bezradności, niektórzy terapeuci próbują zająć pozycję „wybawiciela". Coraz bardziej wchodzą w rolę obrońcy pacjenta. Takie postępowanie sugeruje, że pacjent nie jest zdolny do tego, aby działać samodzielnie. Im bardziej terapeuta akceptuje założenie, że ofiara jest bezsilna, tym bardziej utrwala traumatyczne prze- niesienie i osłabia pacjenta. Niejeden inteligentny i doświadczony klinicysta, zazwyczaj skrupu- latnie przestrzegający zachowywania granic w związku terapeutycznym, nagle stwierdza, że pod presją traumatycznego przeniesienia i przeciw- przeniesienia naruszył równowagę w relacji z pacjentem i przyjął rolę wy- bawiciela. Może na przykład poczuć się zobowiązany do przekraczania limitów czasowych spotkań terapeutycznych lub pozwalać na częste „awa- ryjne" kontakty poza sesjami. W pewnym momencie przekonuje się, że odbiera telefony od pacjenta w środku nocy, podczas weekendów, a nawet w czasie urlopu. Takie wyjątkowe traktowanie chorego rzadko przynosi pozytywne rezultaty; przeciwnie, im bardziej bezradny, zależny i niekom- petentny czuje się pacjent, tym na ogół silniejsze wykazuje objawy. Jak można się spodziewać, podejmowane przez terapeutę próby obro- ny przed uczuciem bezradności prowadzą do przyjęcia postawy osoby waż- nej, wyjątkowej i wszechpotężnej. Jeżeli skłonność ta nie zostanie poddana analizie i kontroli, ogromnie wzrosną szansę wypaczenia związku terapeu- tycznego. Wszelkiego rodzaju pogwałcenie granic, łącznie z nawiązaniem 152 1 stosunków intymnych, jest często racjonalizowane i usprawiedliwiane od- czuwaną przez pacjenta rozpaczliwą potrzebą opieki oraz wyjątkowymi właściwościami terapeuty. Pracujący z ofiarami holocaustu Henry Krystal twierdzi, że „pokusa [terapeuty], aby odgrywać Boga, jest tyleż powszech- na, co fatalna w skutkach".27 Psychoanalitycy John Maltsberger i Dan Bu- ie formułują podobne ostrzeżenie: „Trzy najczęstsze narcystyczne pułapki to aspiracje do tego, by wszystkich uleczyć, wszystko wiedzieć i wszystkich kochać. Ponieważ dary te są dla współczesnego psychoterapeuty nie bar- dziej dostępne, niż były dla Fausta, tendencja taka, o ile nie zostanie prze- pracowana, [...] naraża [terapeutę] na przeżywanie faustowskiej bezsilno- ści i zniechęcenia oraz skłania go do odwoływania się do działań magicz- nych lub destrukcyjnych".28 Poza utożsamianiem się z bezradnością ofiary, terapeuta identyfiku- je się z jej gniewem. Złość terapeuty może przybierać różne formy: od nie- artykułowanej furii, poprzez rozmaite stopnie frustracji i poirytowania po abstrakcyjne „święte oburzenie". Bywa, że gniew ten jest kierowany nie tylko na prześladowcę, lecz także na świadków, którzy pozostali bierni, na kolegów po fachu, którzy nic nie rozumieją, i ogólnie na całe społeczeństwo. Przez empatyczną identyfikację terapeuta czasami uświadamia sobie bez- miar gniewu pacjenta i zaczyna się go bać. W tym wypadku reakcja prze- niesienia - jeśli nie zostanie zanalizowana — również prowadzi do działań, które osłabiają ofiarę. Z jednej strony, prowadzący może „odebrać pacjento- wi jego złość", z drugiej zaś — stać się zbyt uległy wobec jego gniewnych reakcji. Skutki przyjęcia przez terapeutę ugodowej postawy ilustruje przy- padek Kelly, ofiary wczesnodziecięcego nadużycia: Kelly, czterdziestoletnia kobieta, mająca za sobą wiele burzliwych związków i nieudanych terapii, rozpoczęła leczenie pod hasłem „wydobycia własnej zło- ści". Przekonała terapeutkę, że tylko bezwarunkowa akceptacja jej gniewu po- zwoli zbudować związek oparty na zaufaniu. Sesja po sesji, Kelly wymyślała terapeutce, która czuła się onieśmielona i nie potrafiła ustanowić granic. Za- miast rozwinąć zaufanie, Kelly zaczęła postrzegać prowadzącą jako nieudolną i niekompetentną. Narzekała, że terapeutka zachowuje się dokładnie tak, jak jej matka, która bezradnie tolerowała przemoc ojca wobec rodziny. Terapeuta może też utożsamiać się z pacjentem w doświadczaniu głębokiego smutku. Czasami czuje, jak gdyby sam przechodził żałobę. Leo- nard Shengold pisze o „via dolorosa" pracy z ofiarami urazu.29 Klinicyści zajmujący się byłymi więźniami obozów koncentracyjnych relacjonują, że są „pogrążeni w żalu" lub „toną w rozpaczy".30 Jeżeli terapeuta nie będzie dysponował odpowiednim wsparciem, które pomoże mu znieść ten smutek, nie będzie mógł wypełnić swej obietnicy, że wysłucha pacjenta — po prostu wycofa się emocjonalnie ze związku terapeutycznego. Psychiatra Richard 153 ]) 4 Mollica opisuje, jak personel Kliniki Uchodźców z Indochin niemal poddał się rozpaczy pacjentów: „W ciągu pierwszego roku głównym celem terapeu- tycznym było poradzenie sobie z doświadczanym przez naszych pacjentów uczuciem beznadziei. Przekonaliśmy się, że brak nadziei jest niezwykle zaraźliwy". Sytuacja poprawiła się, kiedy pracownicy zdali sobie sprawę z tego, że historie pacjentów mają na nich zbyt wielki wpływ: „W miarę jak rosło nasze doświadczenie, pomiędzy nami a pacjentami zaczęła nawiązy- wać się nić sympatii i zaufania. Grobowa atmosfera przestała wreszcie nam ciążyć — nie tylko dlatego, że zauważyliśmy poprawę u niektórych pacjentów, lecz także wtedy, gdy zorientowaliśmy się, że chorzy zarażają nas swoim poczuciem bezradności".31 Emocjonalne identyfikowanie się z doświadczeniem ofiary nie wyczer- puje zakresu traumatycznego przeciwprzeniesienia dokonywanego przez te- rapeutę. Przyjmując rolę świadka, klinicysta zostaje uwikłany w konflikt między ofiarą a prześladowcą. Zaczyna się utożsamiać nie tylko z uczuciami poszkodowanego, lecz i z emocjami sprawcy nadużycia. Uczucia wynikające z utożsamiania się z ofiarą bywają dla prowadzącego bardzo bolesne; nato- miast identyfikacja z prześladowcą może wywołać przerażenie, ponieważ podważa tożsamość terapeuty jako osoby opiekuńczej. Sarah Haley, pracow- nik społeczny, opisuje swój kontakt z weteranami wojennymi: „Na początku leczenia terapeuta powinien przede wszystkim skonfrontować się ze swoimi własnymi sadystycznymi uczuciami, nie tylko w odniesieniu do pacjenta, lecz również z tymi, które mógłby przeżywać potencjalnie. Prowadzący musi brać pod uwagę możliwość, że w warunkach skrajnego stresu fizycznego i psychicznego on także mógłby mordować?.32 Identyfikacja z prześladowcą może przybierać rozmaite formy. Cza- sami terapeuta odkrywa, że bardzo sceptycznie ustosunkowuje się do opo- wiadania ofiary albo zaczyna minimalizować czy racjonalizować jej maltre- towanie. Może też odczuwać wstręt i niesmak, słysząc o zachowaniu po- szkodowanego, lub staje się surowym sędzią, jeśli pacjent nie dorasta do jakiegoś wyidealizowanego pojęcia o tym, jak powinna postępować „porząd- na" ofiara. Bywa, że gardzi bezradnością pacjenta albo czuje paranoidalny strach przed jego chęcią odwetu. W niektórych momentach może szczerze nienawidzić ofiary i pragnie się jej pozbyć. Zdarza się także, że doświadcza niezdrowej ciekawości podglądacza, fascynacji, a nawet podniecenia seksu- alnego. Przeciwprzeniesienie o zabarwieniu seksualnym nie należy do rzadkości, szczególnie jeśli terapeuta-mężczyzna zajmuje się pacjentką, która była obiektem seksualnej przemocy.33 Krystal zauważa, że kontakt z ofiarą urazu zmusza terapeutę do zmierzenia się z własną zdolnością do czynienia zła: „Jeśli człowiek nie może pogodzić się z jakąś swoją cechą, jest zmuszony tępić/ją u innych. Dlatego też przyjacielska, pełna współczu- cia postawa, która wydaje się najbardziej pomocna, bywa zastąpiona przez gniew, wstręt, pogardę, litość lub wstyd. Prowadzący, który wyładowuje 154 swoją złość [...], zdradza symptomy własnych trudności - swojej depresji albo potrzeby nadmiernego pobłażania czy uwodzenia pacjenta. To, o czym mówię, jest oczywiście powszechnie wiadome, ale pracując z ofiarami po- ważnego urazu, musimy zwrócić na ten problem szczególną uwagę [...] z powodu wyjątkowej siły oddziaływania historii ich nieszczęść".34 Reakcje emocjonalne terapeuty dotyczą nie tylko identyfikowania się z ofiarą i prześladowcą; bywa, że klinicysta przyjmuje rolę obojętnego ob- serwatora. Najbardziej przejmującą i powszechną z typowych dla tej roli reakcji jest „poczucie winy świadka", analogiczne do odczuwanego przez pacjenta „poczucia winy ofiary". Na przykład u terapeutów pracujących z byłymi więźniami obozów zagłady poczucie winy jest najbardziej po- wszechną reakcją przeciwprzeniesienia.35 Klinicysta po prostu czuje się winny, że ominęło go cierpienie, które musiał znosić pacjent. W rezultacie bywa, że trudno mu się cieszyć ze zwykłych przyjemności prywatnego ży- cia. Ponadto może mu się wydawać, że jego działania są błędne lub nieade- kwatne. Potępia siebie wówczas surowo za brak powołania do zawodu lub zbyt małe zaangażowanie społeczne i nabiera przekonania, że tylko bez- graniczne oddanie może zrekompensować jego niedostatki. Jeżeli odczuwane przez terapeutę „poczucie winy świadka" nie zosta- nie zrozumiane i odpowiednio przepracowane, istnieje ryzyko, że zignoruje on własne interesy. Bywa, że bierze na siebie zbyt wielką osobistą odpowie- dzialność za życie ofiary urazu, a tym samym przyjmuje postawę opiekuna i osłabia pacjenta. Nadmierne poczucie odpowiedzialności rozciąga się cza- sem również na środowisko zawodowe, co na dłuższą metę grozi „wypale- niem się". Prowadzący może też czuć się winny, że w trakcie terapii zmusza pacjenta do ponownego przeżywania cierpienia związanego z urazem. Psy- chiatra Eugene Bliss porównuje leczenie osób z rozszczepioną osobowością do „operacji bez znieczulenia".36 W konsekwencji klinicysta wzbrania się przed badaniem traumatycznych wydarzeń, nawet wtedy, gdy pacjent jest już do tego gotowy. Pracując z pacjentami cierpiącymi na złożony zespół pourazowy, nale- ży spodziewać się dodatkowych komplikacji z przeciwprzeniesieniem. Szcze- gólnie w wypadku osób, które w dzieciństwie doświadczyły długotrwałego, powtarzającego się maltretowania, klinicysta powinien początkowo ustosun- kowywać się bardziej do zaburzonego stylu relacji społecznych ofiary niż do samego urazu. Pacjent może zresztą nie uświadamiać sobie związku między obecnymi trudnościami a przeżyciami z dzieciństwa; zbyt często też zależ- ność ta umyka świadomości terapeuty. W tym miejscu znów odwołać się mo- żna do klasycznej literatury na temat osobowości pogranicza, w której odnaj- dujemy niezwykle subtelne analizy tego złożonego przeciwprzeniesienia. Objawy pacjenta wskazują na istnienie nie dających się opowiedzieć tajemnic, a jednocześnie odwracają od nich uwagę. Pierwszym sygnałem, że 155 być może mamy do czynienia z ofiarą urazu, bywa często szczególna reakcja przeciwprzeniesienia ze strony terapeuty. W związku z objawami pacjenta klinicysta odczuwa wewnętrzny zamęt wykorzystywanego dziecka. Gwał- towne fluktuacje myśli pacjenta wywołują u terapeuty poczucie nierealno- ści. Jean Goodwin opisuje wynikające z przeciwprzeniesienia uczucie „egzy- stencjalnej paniki", które towarzyszy pracy z ofiarami brutalnego maltreto- wania w dzieciństwie.37 Prowadzący terapię takich pacjentów często mówią 0 niesamowitych, groteskowych czy dziwacznych wyobrażeniach, snach 1 fantazjach. Niekiedy sami doświadczają niezwykłych przeżyć związanych z dysocjacją, takich jak odrętwienie i zaburzenia percepcji, jak również depersonalizacja, oderwanie od rzeczywistości i wrażenie cudzej ingerencji we własną świadomość. Bywa, że prowadzący dokonuje dysocjacji razem z pacjentem, tak jak to się zdarzyło podczas terapii Trishy, szesnastoletniej uciekinierki z domu, u której podejrzewano — choć nie udało się tego udo- wodnić — historię poważnego maltretowania w dzieciństwie: Na pierwszym spotkaniu z Trishą terapeutka nagle doznała wrażenia, że opu- szcza swoje ciało. Poczuła się tak, jak gdyby patrzyła tuż spod sufitu w dół, na siebie i Trishę. Nigdy przedtem nic podobnego jej się nie przydarzyło. Ukrad- kiem wbiła paznokcie w dłonie i wparła stopy w podłogę, aby „poczuć grunt pod nogami". Prowadzący może też poczuć się całkowicie zbity z tropu gwałtowny- mi zmianami nastroju pacjenta czy jego stylu relacji społecznych. Psycho- analityk Harold Searles zauważa, że niektórzy terapeuci doświadczają dziwnych i sprzecznych reakcji emocjonalnych na pacjenta; przytłacza ich ciągły stan napięcia.38 Napięcie to jest odbiciem bezustannego strachu ofiary przed kapryśnym, nieprzewidywalnym prześladowcą. Odtwarzanie w związku terapeutycznym dynamiki układu ofiara-prześladowca bywa niezmiernie skomplikowane. Czasami terapeuta ma wrażenie, że został ofiarą pacjenta. Skarży się, że czuje się zastraszany, manipulowany, wyko- rzystywany lub oszukiwany. Pewien klinicysta po konfrontacji z pacjen- tem, który wciąż groził samobójstwem, opisał, że czuł się, „jak gdyby przy- stawiono mu do głowy naładowany pistolet".39 Według Kernberga zadaniem terapeuty jest „zidentyfikowanie aktorów" obecnych w wewnętrznym świecie pacjenta z osobowością pogra- nicza, przy czym przeciwprzeniesienie powinno służyć za przewodnik po- magający zrozumieć doświadczenia chorego. Reprezentatywnymi parami aktorów, którzy występują w wewnętrznym życiu pacjenta, są: „niszczy- cielskie, złe dziecko" i „karzący, sadystyczny rodzic"; „niechciane dziecko" i „obojętny, egocentryczny rodzic"; „upośledzone, bezwartościowe dziecko" i „pogardliwy rodzic"; „wykorzystywana ofiara" i „sadystyczny prześladow- ca"; „obiekt napaści seksualnych" i „gwałciciel".40 Chociaż dla Kernberga „aktorzy" ci stanowią zdeformowane, wyobrażone reprezentacje doświad- 156 czeń pacjenta, bardziej prawdopodobne jest, że dokładnie odbijają one wczesne relacje wykorzystywanego dziecka ze środowiskiem. Gwałtowne fluktuacje przeciwprzeniesienia u terapeuty są odzwierciedleniem zmian w przeniesieniu dokonywanym przez pacjenta; oba te zjawiska kształtują się pod wpływem traumatycznego wydarzenia. Reakcje traumatycznego przeniesienia i przeciwprzeniesienia są nie- uniknione. Równie nieuniknione jest, że będą one przeszkadzać w zbudo- waniu dobrego, współpracującego związku terapeutycznego. Dla bezpie- czeństwa obu stron wymagane są pewne struktury ochronne. Dwoma fila- rami tego bezpieczeństwa są: po pierwsze — uzgodnione w kontrakcie terapeutycznym cele, zasady i granice oraz po drugie — system wsparcia dla prowadzącego. Kontrakt terapeutyczny Przymierze pacjenta i terapeuty powstaje w wyniku współpracy. Wysiłek terapeutyczny wymaga zarówno miłości, jak i pełnego zaangażowania obu stron. Chociaż przymierze terapeutyczne wzorowane jest na normalnych negocjacjach kontraktów, nie stanowi ono zwykłej umowy handlowej. Cho- ciaż relacja terapeutyczna wywołuje wszystkie uczucia właściwe związkom międzyludzkim, nie jest to romans miłosny ani układ rodzic-dziecko. Zwią- zek ten wymaga egzystencjalnego zaangażowania; obaj partnerzy zobowią- zują się doprowadzić do końca zadanie powrotu do zdrowia. Zobowiązanie to przybiera formę kontraktu terapeutycznego. Oparty on jest na takich samych warunkach, jakie są wymagane w kontrakcie handlowym. Obie strony są odpowiedzialne za związek. Niektóre obowiąz- ki są wspólne dla pacjenta i terapeuty - na przykład dotrzymywanie ter- minów spotkań. Niektóre zadania są odmienne dla każdej ze stron i uzu- pełniają się nawzajem: terapeuta wnosi wiedzę i doświadczenie, pacjent zaś płaci za leczenie; terapeuta zobowiązuje się do dyskrecji, a pacjent zgadza się przed nim otworzyć; terapeuta obiecuje, że będzie słuchał, a pa- cjent — że będzie mówił prawdę. Zasady kontraktu należy pacjentowi przedstawić jasno i szczegółowo. Od samego początku prowadzący powinien kłaść wielki nacisk na znaczenie mówienia prawdy i pełnej szczerości, ponieważ niemal każdy chory ma skłonność do ukrywania swych tajemnic - nawet przed samym sobą. Terapeuta powinien wytłumaczyć, że należy wciąż dążyć do prawdy; i nawet jeśli z początku trudno jest ten cel osiągnąć, w miarę upływu czasu pacjent z pewnością będzie się do niego zbliżał. Pacjenci często doskonale zdają sobie sprawę z podstawowego znaczenia szczerości wypowiedzi. Pe- 157 wien pacjent radzi terapeutom: „Wydobywajcie prawdę. Nie bierzcie udzia- łu w jej ukrywaniu. Kiedy pacjenci ją poznają, nie pozwólcie im spocząć na laurach. Bądźcie dobrymi trenerami. Zmuście ich do biegu i do pobicia rekordu. Co jakiś czas trzeba odpocząć, ale zawsze dobrze jest, kiedy ludzie przekonają się o zakresie swoich możliwości".41 Ważne, aby poza fundamentalną zasadą prawdomówności podkre- ślić, że terapia polega na współpracy. Psycholog Jessica Wolfe opisuje kon- trakt terapeutyczny, który stosuje w leczeniu weteranów wojennych: „Sprawa partnerstwa jest postawiona jasno, aby pacjent uniknął powtórnej utraty kontroli, która go spotkała w momencie urazu. My [terapeuci] wie- my coś niecoś na ten temat, ale oni wiedzą znacznie więcej, dlatego nasz układ polega na wzajemnej wymianie. W niektórych kwestiach możemy doradzić, posłużyć jako przewodnicy". Terence Keane używa podobnej me- tafory dla określenia podstawowych zasad i celów związku terapeutyczne- go: „Kiedy zacząłem prowadzić terapię, czułem się jak trener. Grałem kie- dyś w koszykówkę i dlatego tak to sobie wyobrażam: jestem trenerem i to jest gra; grać należy tak i tak, i takie są zasady, a celem jest zwycięstwo. Nie mówię tego pacjentom, ale sam tak to odbieram".42 Pacjent nawiązuje relację terapeutyczną poważnie upośledzony, jeśli chodzi o zdolność zaufania drugiej osobie. Ponieważ w początkowej fazie leczenia brak jest zaufania, zarówno terapeuta, jak i chory powinni być przygotowani na ciągłe wypróbowywanie, załamywanie się i odbudowywa- nie ich relacji. W miarę jak pacjent angażuje się w związek, zaczyna po- nownie doświadczać intensywnej tęsknoty za wybawicielem, którą przeży- wał w momencie urazu. Prowadzący może też — świadomie lub nie — ulegać pokusie wynagrodzenia poszkodowanemu całego zła, które go spotkało. Siłą rzeczy dochodzi do narastania nierealnych oczekiwań, które przynoszą nieuchronne rozczarowanie. Wściekła walka, która następuje po rozczaro- waniu, może stać się odbiciem dawnej traumatycznej sytuacji, pogłębiając pierwotną krzywdę.43 Skrupulatne przestrzeganie granic związku terapeutycznego stanowi najlepszą ochronę przed nadmiernymi, nie kontrolowanymi reakcjami prze- niesienia i przeciwprzeniesienia.44 Szczelne granice wyznaczają bezpieczne pole, na którym może zachodzić proces powrotu do zdrowia. Terapeuta od- daje się do dyspozycji pacjenta w granicach, które są jasno określone, racjo- nalne i tolerowane przez obie strony. Istnieją one dla dobra oraz ochrony obu stron i wyznaczane są na podstawie rzeczywistych potrzeb klinicysty i jego pacjenta. Należy przy tym jasno zaznaczyć, że kontrakt terapeutyczny wyklucza inne formy relacji społecznych, trzeba też konkretnie określić częstotliwość i długość spotkań, a także ustalić zasady „awaryjnego" konta- ktu poza regularnymi sesjami. Granice związku terapeutycznego mają na celu wzmocnienie u pacjen- ta poczucia siły i zbudowanie prawidłowej relacji opartej na współpracy, 158 a nie pobłażanie choremu czy też dyscyplinowanie go. Prowadzący nie upiera się przy nich po to, by kontrolować, ograniczać czy wychowywać pacjenta. Od początku bowiem zdaje sobie sprawę, że sam jest tylko omylnym człowie- kiem, który jedynie na określonych zasadach może zaangażować się w tak wyczerpujący emocjonalnie związek. Jak to ujęła Patricia Ziegler, terapeutka 0 dużym doświadczeniu z ofiarami urazu: „Pacjenci muszą mi obiecać, że nie doprowadzą mnie do szaleństwa. Powtarzam im, że też jestem wrażliwa na porzucenie — to takie ludzkie. Mówię, że zaangażowałam się w leczenie, nie opuszczę ich i nie chcę, by oni mnie opuścili. Proszę, żeby choć trochę mnie szanowali i nie przerażali mnie bardziej, niż to konieczne".45 Nawet taki terapeuta, który robi wszystko, aby wyraźnie zdefiniować granice, powinien być przygotowany na to, że pacjent w pewnych kwe- stiach i tak będzie miał wątpliwości. Klinicysta zwykle przekonuje się, że powinien wykazać nieco elastyczności: akceptowane przez obie strony gra- nice nie powinny być z góry ustalone, lecz raczej wynegocjowane; a w miarę upływu czasu mogą do pewnego stopnia ulegać zmianom. Pewna pacjentka opisuje ten proces ze swojego punktu widzenia: „Mój psychiatra ustanawia coś, co nazywa „zasadami", ale ja wolę używać określenia „ruchome cele". Wyznaczane przez niego granice są elastyczne i często próbuję je naginać 1 naciągać. Czasami on sam próbuje pokonać te granice, znaleźć równo- wagę między własnymi zasadami a szacunkiem do mnie jako człowieka. Kiedy obserwuję te jego zmagania, uczę się, jak walczyć z własnymi ograni- czeniami — nie tylko w relacji z nim, lecz w stosunku do wszystkich osób, z którymi mam do czynienia".46 Pewne odstępstwa od zwykłych, twardych zasad psychoterapii są w praktyce rozpowszechnione i czasami mogą stać się niezwykle pomocne.47 W przypadku Lestera, trzydziestodwuletniego mężczyzny wykorzystywane- go i zaniedbywanego w dzieciństwie, symboliczne pogwałcenie granic po- mogło mu nauczyć się dbać o siebie i pogłębiło związek terapeutyczny: Na jedną z sesji terapeutycznych Lester przyniósł aparat fotograficzny i zapytał prowadzącą, czy może zrobić jej zdjęcie. Terapeutka poczuła się przyparta do muru. Nie potrafiła podać konkretnego powodu, dla którego miałaby odmówić prośbie pacjenta, a jednocześnie miała irracjonalne poczucie, że byłoby to kon- trolowaniem jej i ingerencją w jej intymność, jak gdyby sfotografowanie miało oznaczać „zabranie jej duszy". Zgodziła się, żeby Lester zrobił jej zdjęcie, ale pod warunkiem, że powie, jakie ma to dla niego znaczenie. Przez kilka kolejnych miesięcy zdjęcie było przedmiotem głębokiej analizy reakcji przeniesienia. Lester rzeczywiście pragnął kontrolować prowadzącą i in- gerować w jej życie, broniąc się w ten sposób przed strachem przed porzuce- niem. Posiadanie zdjęcia pozwoliło mu dokonywać tego w wyobraźni, bez fa- ktycznego naruszania intymności terapeutki. Kiedy nie było jej przy nim, zdjęcie przypominało mu o istniejącym związku i pomagało się uspokoić. 159 W opisanym przypadku terapeutka zgodziła się na sfotografowanie, gdyż zrozumiała, jak ważne dla pacjenta jest posiadanie „obiektu za- stępczego". Obiekt taki normalnie spełnia ważne funkcje we wczesnym dzieciństwie, wzmacniając poczucie bezpieczeństwa przez wywołanie okre- ślonego wspomnienia. Więźniowie często odwołują się do obiektów za- stępczych, aby nie utracić poczucia związku z ludźmi, których kochają. Osoby, które w dzieciństwie zaznały czegoś gorszego niż więzienie, w ten sam sposób usiłują radzić sobie z budowaniem pierwszego w swym życiu bezpiecznego związku. Zgoda na zrobienie zdjęcia oznaczała odejście od jednej z podstawo- wych zasad leczenia, która głosi, że uczucia należy wyrażać słowami, a nie działaniem. Ponieważ znaczenie tego aktu zostało dogłębnie zbadane, nie stał się on pogwałceniem granic, lecz konstruktywnym elementem terapii. Prowadząca szczegółowo zbadała wyobrażenia pacjenta i własne, jak również rozważyła wpływ sfotografowania na przymierze terapeutyczne oraz funkcję zdjęcia w całościowym procesie zdrowienia pacjenta. Negocjo- wanie granic, które obu stronom wydadzą się racjonalne i sprawiedliwe, stanowi podstawę przymierza terapeutycznego. Niewielkie odstępstwa od sztywnych konwencji terapii psychodynamicznej mogą się okazać korzyst- ne dla tego procesu negocjacji pod warunkiem, że podlegać będą skrupulat- nej analizie, a ich znaczenie zostanie w pełni zrozumiane. Ponieważ terapia wymaga jednocześnie elastyczności i określenia granic, prowadzący powinien przygotować się na to, że znajdzie się pod ciągłą presją owych sprzecznych warunków. Wciąż będzie zmuszony do podejmowania decyzji, czy ma okazać się twardy, czy też ulec. Wszyscy terapeuci — doświadczeni i początkujący — miewają wrażenie, że kierują się intuicją czy też „improwizują". Jeśli sytuacja nie jest jasna, klinicysta po- winien niezwłocznie zasięgnąć konsultacji. System wsparcia dla terapeuty Diałektyka urazu stanowi ciągłe zagrożenie dla emocjonalnej równowagi terapeuty. Klinicysta może bronić się przed zbyt obciążającymi uczuciami, podobnie jak pacjent — wycofując się lub podejmując impulsywne, radykal- ne działania. Działanie polega najczęściej na próbach ratowania, narusza- niu granic oraz na próbach kontrolowania pacjenta. Najpowszechniejszymi reakcjami zawężenia są: zwątpienie lub zaprzeczenie faktom przedstawia- nym przez chorego, dysocjacja bądź odrętwienie, minimalizowanie albo unikanie informacji na temat urazu, dystans zawodowy albo po prostu porzucenie pacjenta. Jak się wydaje, reakcje wtargnięcia lub odrętwienia 160 są w pewnym stopniu nieuniknione.48 Terapeuta powinien się spodziewać, że pracując z ofiarami urazu, od czasu do czasu utraci równowagę. Nikt nie jest nieomylny. Gwarancją integralności klinicysty nie jest jego nieograni- czona wiedza, lecz zdolność do ufania innym. Podczas terapii ofiar urazu prowadzący musi dysponować pewnym i godnym zaufania systemem wsparcia.49 W idealnej sytuacji system wsparcia dla terapeuty powinien gwaran- tować mu bezpieczne, ustrukturalizowane i regularne spotkania, na któ- rych omawiana będzie jego praca kliniczna. Może to mieć charakter konsul- tacji z superwizorem albo z grupą równych pozycją kolegów po fachu, najle- piej zaś korzystać z obu tych możliwości. Terapeuta musi mieć możliwość wyrażenia swoich emocjonalnych reakcji oraz omówienia kwestii natury technicznej lub intelektualnej, związanych z leczeniem ofiar urazu. Niestety, ponieważ tradycja zaprzeczania nie została jeszcze w psy- chiatrii przełamana, wielu terapeutów skazanych jest na samotne zmaga- nia z problemami leczenia pacjentów, którzy przeżyli uraz. Klinicysta musi walczyć z własnymi reakcjami zaprzeczenia. Ponieważ jego koledzy po fa- chu także mają tendencję do odrzucania faktów dotyczących nadużyć, pro- wadzący terapię często czuje się równie lekceważony i niezrozumiany, jak jego pacjenci. Jak pisze Jean Goodwin: „Moi pacjenci nie zawsze są do końca pewni, że naprawdę istnieją, a co dopiero mówić o ich przekonaniu o mojej egzystencji. [...] Sytuację pogarsza fakt, że inni psychiatrzy traktu- ją mnie i moich pacjentów tak, jak gdybyśmy nie istnieli. Ujawnia się to w sposób bardzo subtelny, bez otwartej agresji. [...] Gdyby zdarzyło się to tylko raz, nie przejmowałabym się, że mnie uciszają - ale tych drobnych aktów ignorowania są dziesiątki, setki, tysiące".50 Terapeuci pracujący z ofiarami urazu niemal zawsze wchodzą w kon- flikt ze swoimi kolegami. Niektórzy dają się wciągać w nie kończące się abstrakcyjne dyskusje na temat wiarygodności syndromu pourazowego w ogóle lub u jakiegoś konkretnego pacjenta. Reakcje przeciwprzeniesienia w stosunku do ofiar urazu często ulegają podzieleniu i spolaryzowaniu: jeden terapeuta wchodzi w rolę wybawiciela, podczas gdy drugi przybiera wobec chorego postawę wątpiącą, osądzającą lub karzącą. W instytucjach psychiatrycznych często dochodzi do „podziału personelu" czy też ostrego konfliktu dotyczącego leczenia trudnego pacjenta. Niemal zawsze okazuje się, że przedmiot dyskusji to ofiara traumatycznego wydarzenia. Spory między lekarzami stanowią mimowolne odegranie dialektyki urazu. Wielu terapeutów, zniechęconych lub zirytowanych podobnymi kon- fliktami, woli raczej się wycofać niż angażować w bezowocne w ich odczu- ciu dyskusje. Praktyka tych terapeutów nabiera cech konspiracji. Rozdarci - tak jak ich pacjenci - między oficjalnym kanonem psychiatrii a doświad- czaną przez nich rzeczywistością, decydują się uszanować realia kosztem ortodoksji. Podobnie jak pacjenci, zaczynają prowadzić sekretne życie. Pe- 161 wien terapeuta powiedział: „Wierzymy naszym pacjentom; po prostu nie mówimy o tym naszym superwizorom". Ta „podziemna" praktyka bywa nieszkodliwa, jak w wypadku Shareen, trzydziestoletniej kobiety, która miała za sobą traumatyczne dzieciństwo i była wielokrotnie porzucana przez opiekunów: Podczas nieobecności terapeutki stan Shareen z reguły się pogarszał. Przed kolejnym urlopem prowadzącej pacjentka poprosiła o pożyczenie rosyj- skiej matrioszki, która zdobiła biurko terapeutki. Miała wrażenie, że to pomoże jej pamiętać o ciągłości związku terapeutycznego. Prowadząca zgodziła się, ale przestrzegła Shareen: „Nie mów nikomu, że przepisałam ci lalkę; wszyscy by mnie wyśmiali". W tym wypadku nie można mieć zastrzeżeń do techniki terapeutycz- nej. Problem leży w wyizolowaniu prowadzącej. Jeżeli klinicysta nie jest w stanie nawiązać kontaktu z innymi osobami, które rozumieją i wspierają pracę z ofiarą urazu, jego świat będzie się kurczył, aż w końcu wystarczy w nim miejsca tylko dla terapeuty i jego pacjenta. Klinicysta może dojść do przekonania, że jest jedyną osobą, która naprawdę rozumie pacjenta; staje się wówczas arogancki i kłótliwy w stosunku do bardziej sceptycznych ko- legów. W miarę postępowania izolacji i bezradności, narasta w nim pokusa albo wywyższania się, albo ucieczki. Prędzej czy później rzeczywiście zacz- nie popełniać poważne błędy. Powtórzmy raz jeszcze: nikt nie potrafi samo- tnie poradzić sobie z urazem. Jeżeli terapeuta zauważy, że w swojej prakty- ce zawodowej traci kontakt z otoczeniem, powinien przerwać pracę z ofiarą urazu do chwili, gdy zapewni sobie odpowiedni system wsparcia. Poza korzystaniem z profesjonalnego wsparcia, terapeuta powinien pamiętać o równoważeniu swojego życia zawodowego i osobistego, szanując własne potrzeby i zwracając na nie uwagę. Prowadzącemu, który codzien- nie spotyka się z pacjentami potrzebującymi opieki, grozi nadmierne zaan- gażowanie w sprawy zawodowe. Lekarze tworzący system wsparcia powin- ni koncentrować się nie tylko na problemach leczenia, lecz także przypomi- nać terapeucie o jego ograniczeniach i nalegać, aby poświęcał sobie tyleż czasu, co innym. Terapeuta, który pracuje z ofiarami urazu, narażony jest na ciągły spór z samym sobą, w trakcie którego musi polegać na pomocy osób z zew- nątrz i przywoływać swoje najbardziej dojrzałe umiejętności zaradcze. Ura- tować go może sublimacja, altruizm i poczucie humoru. Jak to określił pewien terapeuta: „Szczerze mówiąc, moi przyjaciele i ja pozostajemy przy zdrowych zmysłach tylko dzięki temu, że wciąż żartujemy i potrafimy się śmiać. Im rubaszniejszy dowcip, tym lepiej".51 Nagrodą za zaangażowanie jest wzbogacenie własnego życia. Tera- peuci pracujący z ofiarami urazu mówią, że potrafią bardziej docenić życie, 162 traktują je poważniej, lepiej rozumieją innych i siebie, zawierają nowe przyjaźnie i pogłębiają związki intymne, a także czują się zainspirowani codziennymi przykładami odwagi, determinacji i nadziei swoich pacjen- tów.52 Dotyczy to szczególnie ludzi, którzy pod wpływem pracy z pacjenta- mi zaangażowali się w działalność społeczną. Osoby te twierdzą, że wzrosło w nich poczucie celu w życiu oraz braterstwa, które pozwalają im zachować pogodę ducha w obliczu potworności, których są świadkami.53 Nieustannie doskonaląc u pacjenta zdolność do integracji, zaangażo- wany terapeuta pogłębia swoją własną integralność. Tak jak podstawowe zaufanie jest celem rozwoju na najwcześniejszym etapie życia, integralność jest zdobyczą wieku dojrzałego. Psychoanalityk Erik Erikson odwołuje się do słownika Webstera, aby uwidocznić związek między integralnością a podsta- wowym zaufaniem: „Zaufanie [...] jest tu zdefiniowane jako „pewność, że można polegać na uczciwości drugiej strony".* [...] Podejrzewam, że Webster miał raczej na myśli świat interesów, a nie życie rodzinne; chodziło mu o brak podejrzliwości, a nie wiarę w ludzi. Ale sformułowanie pozostaje takie samo. Jak się wydaje, można jeszcze dalej sparafrazować związek pomiędzy integralnością dorosłego człowieka a dziecięcym zaufaniem: zdrowe dziecko nie boi się życia, ponieważ jego rodzice byli wystarczająco zintegrowani, aby nie obawiać się śmierci".54 Integralność to zdolność do doceniania życia w obliczu nieuniknionej śmierci, do pogodzenia się z ograniczeniami własnego życia i z nietrwało- ścią ludzkiego istnienia, a także do zaakceptowania tych faktów bez uczu- cia rozpaczy. Integralność jest fundamentem, na którym budowane jest zaufanie w związkach; to na jej bazie można odzyskać utraconą ufność. Wzajemne oddziaływanie integralności i zaufania w związku terapeutycz- nym pozwala dopełnić cyklu pokoleń i regeneruje zniszczone przez uraz poczucie przynależności do ludzkości. * W języku angielskim słowo „integrity" oznacza zarówno „integralność", jak i „prawość, uczciwość" (przyp. tłum.) ROZDZIAŁ 8 Bezpieczeństwo P owrót do zdrowia następuje w trzech etapach. Głównym zada- niem pierwszego z nich jest zapewnienie ofierze bezpieczeń- stwa. Drugie stadium polega na wspominaniu i odbyciu żałoby. W trzeciej fazie najważniejsze jest odbudowanie związków spo- łecznych i powrót do normalnego życia. Podobnie jak każda abstrakcyjna koncepcja, podział ten stanowi jedynie wygodne uproszczenie i nie należy traktować go zbyt dosłownie. Jest on próbą wprowadzenia pewnej przej- rzystości i porządku do procesu, który zawsze przebiega w sposób burzli- wy i złożony. Ten sam podstawowy schemat etapów powrotu do zdrowia powtarza się jednak u wielu teoretyków, poczynając od klasycznych prac Janeta na temat histerii, po najnowsze relacje z terapii pacjentów z ura- zem wojennym, z zaburzeniami związanymi z dysocjacją i z rozszczepie- niem osobowości. Nie wszyscy wyodrębniają trzy stadia powrotu do zdro- wia: niektórzy wyliczają ich pięć, a jeszcze inni aż osiem. Niemniej jed- nak, wszystkie te koncepcje są z grubsza rzecz biorąc zgodne. W przeglą- dzie zespołów pourazowych (patrz tabelka) odnajdujemy podobną stru- kturę leczenia. Oczywiście, u żadnego konkretnego pacjenta proces powrotu do zdro- wia nie przebiega przez kolejne etapy w sposób liniowy. Pourazowe syndro- my, z natury oscylujące i dialektyczne, opierają się wszelkiej próbie wpro- wadzenia takiego uproszczonego porządku. W rzeczywistości zarówno pa- cjent, jak i terapeuta najprawdopodobniej często będą czuli się zniechęceni, kiedy to pozornie dawno już rozwiązane kwestie nagle pojawią się ponow- nie. Pewien terapeuta porównał ten proces do spirali, gdzie wcześniejsze 164 problemy stale powracają na kolejnym, wyższym poziomie integracji.3 Nie- mniej jednak w procesie każdego pomyślnego leczenia można rozpoznać stopniowe przechodzenie od poczucia stałego zagrożenia do racjonalnego poczucia bezpieczeństwa; od rozszczepionego wspomnienia o urazie do świadomej pamięci; od izolacji i poczucia napiętnowania do odbudowania relacji społecznych. Syndromy traumatyczne są skomplikowanymi zaburzeniami, wyma- gającymi złożonej terapii. Ponieważ uraz wpływa na każdy aspekt funkcjo- nowania jednostki - od biologicznego po społeczny - leczenie musi być wszechstronne.4 Ponieważ powrót do zdrowia zachodzi etapami, każdy z nich wymaga odpowiedniej terapii. Forma leczenia użyteczna dla pacjenta na danym etapie, w innej fazie może być dla tej samej osoby mało przydatna lub wręcz szkodliwa. Co więcej, nawet dobrze rozplanowana w czasie inter- wencja terapeutyczna może się nie udać, jeśli zabraknie innych niezbędnych składników leczenia, różnych dla poszczególnych stadiów. W każdej fazie procesu ozdrowieńczego wszechstronna interwencja musi dotyczyć chara- kterystycznych biologicznych, psychologicznych i społecznych aspektów za- burzenia. Na syndromy traumatyczne nie ma jakiejś jednej „magicznej pi- gułki". ETAPY PROCESU POWROTU DO ZDROWIA Syndrom Etapl Etap II Etap III histeria (Janet 1889) stabilizacja, leczenie zorientowane na objawy badanie traumatycznych wspomnień ponowna integracja osobowości, rehabilitacja nerwica wojenna (Scurfield1985) uczenie się zaufania, radzenia sobie ze stresem ponowne przeżycie traumatycznego wydarzenia integracja traumatycznego wydarzenia skomplikowany wstrząs pourazowy (Brown i Fromm 1986) stabilizacja integracja wspomnień rozwój „ja", integracja popędów zaburzenie rozszczepienia osobowości (Putnam 1989) diagnoza, stabilizacja, komunikacja, współpraca metabolizm urazu rozwiązanie, integracja, rozwój nowych umiejętności zaradczych zaburzenia traumatyczne (Herman 1992) bezpieczeństwo wspominanie i żałoba odbudowanie związków 165 Nazwanie problemu Właściwe leczenie syndromów pourazowych nie jest możliwe, jeśli nie zo- staną one zdiagnozowane. Pierwszym zadaniem terapeuty jest skrupulat- ne zebranie informacji i postawienie rozpoznania, przy czym należy w peł- ni zdawać sobie sprawę, że konsekwencje urazu mogą przejawiać się w różnych zamaskowanych formach. Jeśli chodzi o pacjentów, którzy nie- dawno przeżyli ostry uraz, postawienie diagnozy zazwyczaj nie nastręcza większych trudności. W tych wypadkach nieocenioną wartość dla ofiary i jej rodziny czy przyjaciół ma często jasna, szczegółowa informacja na temat reakcji pourazowych. Jeśli uprzedzimy poszkodowanego o objawach nadmiernego pobudzenia, wtargnięcia i odrętwienia, będzie on o wiele mniej przerażony, kiedy takie symptomy u niego wystąpią. Jeśli pacjent i jego najbliżsi będą przygotowani na wywołane urazem konflikty w związ- kach, wszyscy będą bardziej zdolni do wykazania tolerancji i poradzenia sobie z trudnościami. Poza tym, jeśli oferujemy pacjentowi wskazówki co do adaptacyjnych strategii postępowania i ostrzegamy go przed naj- częstszymi błędami, automatycznie wzrasta jego poczucie kompetencji i skuteczności. Praca z ofiarami niedawnego ostrego urazu daje terapeucie wyjątkową okazję do skutecznej prewencji przez edukację. Jeśli pacjent doświadczał przedłużonego, powtarzającego się urazu, kwestia diagnozy nie jest taka prosta. Złożony syndrom pourazowy przeja- wia się zazwyczaj w sposób zamaskowany. Na początku pacjent skarży się na przykład tylko na objawy somatyczne albo chroniczną bezsenność, nie- pokój czy też uporczywą depresję bądź problemy w sferze relacji społecz- nych. Często dopiero bezpośrednie pytania pozwalają dowiedzieć się, czy pacjent jest obecnie przez kogoś terroryzowany lub czy było tak w przeszło- ści. Tradycyjny wywiad nie uwzględnia takich pytań, a powinny one stać się rutynową częścią każdego badania diagnostycznego. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej w wypadkach, gdy pacjent doświadczał chronicznego urazu w dzieciństwie. Czasami ofiara nie pamię- ta w pełni historii urazu i początkowo zaprzecza, że nadużycie miało miej- sce - nawet po szczegółowym, bezpośrednim wypytywaniu. Na ogół jednak pacjenci przynajmniej częściowo pamiętają traumatyczne dzieciństwo, ale nie widzą żadnego związku między doświadczeniami z przeszłości a bieżą- cymi problemami psychicznymi. Postawienie jasnej diagnozy jest najtrud- niejsze w wypadkach poważnych zaburzeń związanych z dysocjacją. Mię- dzy pierwszym kontaktem chorego z systemem leczenia psychiatrycznego a właściwym rozpoznaniem rozszczepienia osobowości upływa przeciętnie sześć lat.5 Obie strony związku terapeutycznego mają tendencje do unika- nia diagnozy: terapeuta z powodu ignorancji lub zaprzeczania, pacjent - ze wstydu lub ze strachu. Chociaż niektórzy pacjenci z rozszczepieniem osobo- 166 wości sprawiają wrażenie, że ich dramatyczny stan sprawia im przyje- mność i wręcz się z nim obnoszą, większość chorych usiłuje ukrywać swoje objawy. Nawet jeśli klinicysta wstępnie stwierdzi rozszczepienie osobowo- ści, nierzadko zdarza się, że pacjent odrzuca tę diagnozę.6 Jeżeli terapeuta jest przekonany, że pacjent cierpi z powodu syndro- mu traumatycznego, powinien udzielić o tym choremu pełnej informacji. Wiedza to potęga. Ofiara często doznaje ulgi, kiedy jej problem zostaje po prostu nazwany. Zaakceptowanie diagnozy rozpoczyna proces uzyskiwania kontroli. Poszkodowany nie jest już uwięziony w typowej dla urazu nie- określoności; odkrywa, że jego doświadczenia zostały już opisane. Dowia- duje się, że nie jest sam - podobnie cierpią też inni. Zyskuje pewność, że nie jest obłąkany: syndromy pourazowe są normalną ludzką reakcją na krańcowe warunki. Uświadamia sobie również, że nie jest skazany na to, aby bez końca przeżywać swoją udrękę - może mieć nadzieję, że wyzdro- wieje, tak jak wyzdrowieli inni. O ogromnym znaczeniu dostępu do informacji natychmiast po prze- życiu urazu można się przekonać na przykładzie doświadczenia grupy nor- weskich psychologów, którzy wzięli udział w akcji ratowniczej po pewnej katastrofie morskiej. Załogę tankowca, który przewrócił się na pełnym morzu, zaraz po wyratowaniu skontaktowano ze specjalistami od zdrowia psychicznego; każdy poszkodowany otrzymał kartkę ze zwięzłą informacją na temat pourazowego zespołu stresu. Ofiarom poradzono ponadto, aby, po pierwsze, rozmawiały z innymi o swoim przeżyciu, co miało zapobiec prze- widywanej chęci wycofania się; oraz, po drugie, aby nie próbowały pić alkoholu w celu łagodzenia swoich objawów. W rok po nieszczęściu ponow- nie skontaktowano się z poszkodowanymi i przeprowadzono z nimi wywia- dy. Wielu z nich nadal trzymało w portfelach kartki, które dostali w dniu wyratowania; teraz nosiły na sobie ślady wielokrotnego czytania.7 W wypadku osoby, która doświadczała długotrwałego, powtarzające- go się urazu, szczególnej wagi nabiera nazwanie złożonego syndromu po- urazowego i wytłumaczenie poszkodowanemu, na czym polegają wynikają- ce ze zniewolenia deformacje osobowości. Ofiary pojedynczego ostrego ura- zu obawiają się, że tracą zmysły; natomiast chorzy ze złożonym syn- dromem pourazowym często czują, że tracą samych siebie. Ich problemy bywają często beznadziejnie zawikłane i sprowadzane są do moralnego osądu. Model teoretyczny, w którym problemy chorego w sferze tożsamości i związków społecznych są powiązane z historią urazu, dostarcza solidnych podstaw dla zbudowania przymierza terapeutycznego.8 Model ten po pier- wsze wskazuje na destrukcyjne skutki maltretowania, a po drugie dostar- cza racjonalnego wyjaśnienia uporczywych trudności pacjenta. Chociaż wielu poszkodowanych odczuwa ulgę dowiedziawszy się, że ich cierpienie ma medyczną nazwę, niektórzy odrzucają diagnozę pourazo- wego zespołu stresu. Zdarza się, że psychiatryczne rozpoznanie postrzegają 167 jako piętno albo są zbyt dumni, by przyznać się do swojego stanu. Niejedne- mu pacjentowi wydaje się, że uświadomienie sobie psychicznych strat było- by przyznaniem sprawcy moralnego zwycięstwa - choć nie ma takich o- porów, jeśli chodzi o krzywdę fizyczną. Przyznanie się do konieczności sko- rzystania z pomocy może również pogłębić poczucie klęski. Terapeuci Inger Agger i Soren Jensen, którzy pracują z uchodźcami politycznymi, opisują przypadek K, torturowanego więźnia sumienia z głębokimi objawami po- urazowymi. Pacjent twardo upierał się, że nie ma żadnych problemów natu- ry psychicznej: „K [...] nie rozumiał, dlaczego miałby rozmawiać z terapeutą. Jego problemy powinny interesować lekarza: przyczyną jego bezsenności był ból w kolanach i stopach. Kiedy terapeutka zapytała go [...] o światopogląd, K odparł, że jest marksistą; czytał o Freudzie i nie wierzy w te bzdury - jak można zwalczyć ból, rozmawiając z psychologiem?" W końcu pacjent zgodził się opowiedzieć swoją historię terapeucie — nie po to jednak, by sobie pomóc, lecz dla celów politycznych. Chociaż w trakcie tego procesu objawy K znacznie osłabły, chory nigdy nie zaakcep- tował ani diagnozy, ani potrzeby leczenia: „K twierdził, że ma zamiar dać świadectwo prawdzie; pragnął jednak również wiedzieć, dlaczego terapeut- ka chciała mu w tym pomóc. Prowadząca odparła, że informacje o tym, co dzieje się w więzieniach innych krajów, mogą bardzo przydać jej się w pra- cy. Wyjaśniła też, że -jak wynika z jej doświadczenia - ludziom, którzy byli torturowani i mieli z tego powodu koszmary, pomagało opowiadanie innym 0 tym, co się wydarzyło. W tej sytuacji K przyjął następującą postawę: „No dobrze, jeśli mogę wykorzystać terapeutkę do własnych celów, to wszystko w porządku - ale to nie ma nic wspólnego z leczeniem".9 Często prowadzący musi przekonać pacjenta, że zaakceptowanie po- mocy jest aktem odwagi. Uświadomienie sobie prawdy o własnym położe- niu i podjęcie kroków w kierunku zmiany staje się dowodem siły, a nie słabości; inicjatywy, a nie bierności. Działania na rzecz wyzdrowienia nie oznaczają już zwycięstwa prześladowcy, a przeciwnie, wzmacniają ofiarę. Terapeuta czasami powinien przedstawić taki punkt widzenia otwarcie 1 szczegółowo, aby dotrzeć do wstydu i poczucia klęski, które powstrzymują pacjenta przed zaakceptowaniem diagnozy i leczenia. Przywracanie poczucia kontroli Uraz odziera ofiarę z poczucia siły i kontroli; a zatem podstawowym wa- runkiem wyzdrowienia jest ich odzyskanie. Poszkodowanemu należy prze- de wszystkim zapewnić bezpieczeństwo. Zadanie to ma pierwszeństwo przed wszelkimi innymi; jeśli bowiem nie zostanie wykonane, żadna inter- 168 wencja terapeutyczna nie odniesie właściwego rezultatu. Nie powinno się nawet próbować żadnej formy leczenia, dopóki ofiara nie poczuje się wy- starczająco bezpieczna. W wypadku ofiar pojedynczego ostrego urazu ów pierwszy krok na drodze do wyzdrowienia może trwać dni albo tygodnie; osoby, które doświadczały chronicznego urazu, potrzebują na to miesięcy lub nawet lat. Praca nad pierwszym etapem procesu powrotu do zdrowia jest tym bardziej skomplikowana, im brutalniejsze było maltretowanie, im dłużej trwało i im wcześniej się rozpoczęło. Ofiara nie czuje się bezpiecznie we własnym ciele. Ma wrażenie braku kontroli nad emocjami i myśleniem. Nie czuje się też bezpiecznie w relacji z innymi ludźmi. Strategie terapeutyczne powinny dotyczyć trudności pa- cjenta z poczuciem bezpieczeństwa we wszystkich tych dziedzinach. Do modyfikowania tzw. fizjonerwicy pourazowej użyteczne są strategie fizjologi- czne. Zalicza się do nich stosowanie leków dla obniżenia poziomu reaktywno- ści i zmniejszenia nadmiernego pobudzenia oraz behawioralne techniki opa- nowywania stresu, takie jak relaksacja czy wyczerpujące ćwiczenia fizyczne. Wywołany urazem zamęt można opanować przy użyciu strategii kognityw- nych i behawioralnych. Obejmują one: rozpoznawanie i nazywanie sym- ptomów, prowadzenie dziennika, w którym pacjent odnotowuje objawy i swo- je reakcje adaptacyjne, wyznaczanie „zadań domowych" o rozsądnym pozio- mie trudności oraz opracowywanie konkretnych planów zapewniających budowanie poczucia bezpieczeństwa. W celu zniszczenia chorobliwych relacji społecznych stosuje się strategie interpersonalne, łącznie ze stopniowym roz- wijaniem związku terapeutycznego opartego na zaufaniu. I wreszcie, praca nad wywołaną wstrząsem alienacją wymaga strategii społecznych, a więc: mobilizowania naturalnych systemów wsparcia ofiary, tzn. rodziny, partne- ra i przyjaciół; wprowadzenia jej do grupy samopomocy; i - w ostateczności - skontaktowania z oficjalnymi instytucjami odpowiedzialnymi za leczenie psychiatryczne, opiekę społeczną i wymiar sprawiedliwości. Praca nad poczuciem bezpieczeństwa koncentruje się najpierw na przejęciu kontroli nad własnym ciałem i stopniowo rozszerza w kierunku panowania nad otoczeniem. Odzyskiwanie integralności cielesnej wymaga skupienia uwagi na podstawowych potrzebach zdrowotnych, regulacji fun- kcji cielesnych, takich jak sen, jedzenie i ćwiczenia fizyczne, radzenia sobie z objawami pourazowymi i kontrolowania zachowań autodestruktywnych. Kontrolowanie otoczenia obejmuje stworzenie sobie przez ofiarę bezpiecz- nych warunków życiowych, uzyskanie niezależności finansowej, mobilności i opracowanie planu samoobrony, dotyczącego wszystkich aspektów jej co- dziennego życia. Ponieważ nikt nie jest w stanie zapewnić sobie bezpie- czeństwa w pojedynkę, tworzenie adekwatnego planu samoobrony zawiera zawsze element wsparcia społecznego. W wypadku pojedynczego, niedawnego urazu, kontrolowanie ciała rozpoczyna się w chwili kontaktu ze służbami medycznymi, które zajmują 169 się fizycznymi obrażeniami ofiary. Od samego początku niezmiernie ważne jest respektowanie autonomii pacjenta, nawet podczas rutynowego bada- nia lekarskiego i opatrywania ran. Lekarz pracujący w izbie przyjęć tak opisuje podstawowe zasady postępowania z ofiarami gwałtu: Podczas badania lekarskiego osoby, która była napastowana seksualnie, naj- ważniejsze jest, aby nie dopuścić się ponownego gwałtu na ofierze. Podstawo- wa zasada medycyny brzmi: po pierwsze nie szkodzić. [...] Ofiary gwałtu często doświadczają intensywnego poczucia bezsilności i utraty kontroli. Spróbujmy obiektywnie spojrzeć na to, co lekarz robi z ofiarą wkrótce po napaści i przy jej bardzo biernym przyzwoleniu: obcy człowiek dokonuje krótkiego kontaktu in- tymnego i wkłada przyrządy do pochwy ofiary, przy czym poszkodowana nie- mal wcale nie kontroluje sytuacji i nie może podejmować praktycznie żadnych decyzji; jest to symboliczne, psychologiczne powtórzenie gwałtu. Kiedy więc przystępuję do badania, poświęcam wiele czasu na przygotowa- nie ofiary; na każdym kroku próbuję przywrócić jej poczucie kontroli. Mówię na przykład: „Chcielibyśmy zrobić to i to, proszę zdecydować, jak to mamy zrobić" i udzielam bardzo wielu informacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że większość tych wyjaśnień nie dociera do pacjentki; niemniej jednak jest to z mojej strony dowód troski i szacunku. Staram się, aby ofiara stała się w miarę możliwości aktywnym uczestnikiem badania.10 Po zapewnieniu podstawowej opieki medycznej należy skoncentro- wać się na odbudowaniu biologicznych rytmów jedzenia i spania oraz na zredukowaniu nadmiernego pobudzenia i objawów wtargnięcia. Jeżeli symptomy ofiary są bardzo nasilone, trzeba rozważyć podanie leków. Cho- ciaż badania nad leczeniem farmakologicznym pourazowego zespołu stresu są nadal w powijakach, kilka grup leków daje na tyle obiecujące rezultaty, że ich stosowanie wydaje się uzasadnione. Badania nad weteranami wojen- nymi dowiodły pewnej skuteczności niektórych leków antydepresyjnych, które nie tylko poprawiały nastrój, lecz także łagodziły objawy wtargnięcia i nadpobudliwości. Korzystnych rezultatów można też się spodziewać po lekach przeciwdepresyjnych nowszej generacji, oddziałujących głównie na wydzielanie serotoniny w mózgu.11 W celu zmniejszenia niepokoju i drażli- wości niektórzy klinicyści polecają leki blokujące działanie współczulnego układu nerwowego - takie jak propranolol albo obniżające poziom re- aktywności emocjonalnej - jak lit. Lekami zapewne najczęściej stosowany- mi w terapii pourazowego zespołu stresu (i wielu innych zaburzeń) są trankwilizatory małe, takie jak benzodiazepiny. Są one skuteczne na krótką metę, bezpośrednio po traumatycznym wydarzeniu; stwarzają jed- nak pewne ryzyko habituacji i uzależnienia.12 Informowanie pacjenta i pozyskanie jego współdziałania mają przy- puszczalnie równie duży wpływ na efekty terapii, jak dobór konkretnego 170 leku. Jeżeli w celu stłumienia objawów lekarz po prostu każe pacjentowi łykać pigułki, ponownie go ubezwłasnowolnia. Jeśli natomiast zaproponuje dany lek jako środek, z którego ofiara może skorzystać lub nie, w znacz- nym stopniu wzmacnia jej poczucie skuteczności i kontroli. Taki sposób oferowania środków farmakologicznych pomaga ponadto zbudować oparte na współpracy przymierze terapeutyczne. Tworzenie bezpiecznego otoczenia W miarę odbudowywania poczucia bezpieczeństwa punkt ciężkości przesu- wa się stopniowo z kontrolowania własnego ciała do panowania nad otocze- niem. Po ostrym urazie ofiara potrzebuje bezpiecznego schronienia. Inter- wencja kryzysowa musi obejmować natychmiastowe zapewnienie takiego azylu. Przez pierwsze kilka dni lub tygodni po przeżyciu ostrego urazu ofiara niekiedy szuka odosobnienia we własnym domu, a czasem przeciw- nie, nie potrafi w nim przebywać. Jeżeli sprawca urazu jest członkiem rodziny, dom stanowi dla ofiary strefę największego zagrożenia. Interwen- cja kryzysowa wymaga wówczas dosłownego udzielenia schronienia. Kiedy poszkodowany znajdzie już sobie takie bezpieczne miejsce, może stopniowo zacząć rozszerzać zakres swoich kontaktów ze światem. Czasami przez wiele tygodni poczucie zagrożenia towarzyszy zwykłym codziennym działa- niom, takim jak prowadzenie samochodu, robienie zakupów, odwiedzanie przyjaciół czy chodzenie do pracy. Każde nowe środowisko jest analizowane i oceniane pod kątem ewentualnego zagrożenia. Kiedy ofiara stara się odbudować swoje poczucie bezpieczeństwa, jej relacje z innymi zaczynają oscylować między skrajnościami. Usiłuje ota- czać się cały czas ludźmi lub całkowicie się izoluje. Ogólnie rzecz biorąc, należy zachęcać poszkodowanego, aby zwracał się do innych o wsparcie, ale jednocześnie upewnić się, czy wybiera on ludzi rzeczywiście godnych zaufa- nia. Rodzina, partner i bliscy przyjaciele mogą nieść nieocenioną pomoc; bywa jednak, że utrudniają choremu powrót do zdrowia albo sami stano- wią dla niego zagrożenie. Wstępne badanie osoby po urazie powinno u- względniać szczegółowy przegląd ważnych dla niej związków i ocenę każde- go z nich jako potencjalnego źródła ochrony, wsparcia emocjonalnego czy praktycznej pomocy, jak również jako potencjalnego zagrożenia. W wypadku ofiar niedawnego ostrego urazu, interwencja kryzysowa polega także na spotkaniach ze wspierającymi członkami rodziny. Ostate- czna decyzja o tym, czy spotkania takie mają się odbyć, kogo zaprosić i jakich informacji mu udzielić, należy jednak do poszkodowanego. Trzeba jasno wytłumaczyć, że celem spotkań jest ułatwienie ofierze powrotu do 171 zdrowia, a nie terapia rodzinna. Odrobina edukacji na temat zaburzeń pourazowych może jednak być pomocna dla wszystkich zainteresowanych. Członkowie rodziny nie tylko lepiej zrozumieją, jak wesprzeć ofiarę, lecz również nauczą się, jak sobie radzić z własnym urazem zastępczym.13 Krewni i bliscy przyjaciele współuczestniczący w tworzeniu bezpiecz- nego zaplecza dla ofiary muszą liczyć się z tym, że ich życie na pewien czas zostanie przewrócone do góry nogami. Być może będą musieli zapewnić poszkodowanemu całodobowe wsparcie przy wykonywaniu podstawowych, codziennych czynności. Ofiara gwałtu, Nancy Ziegenmayer, polegała na swoim mężu, który pomógł jej odzyskać utracone po napaści poczucie bez- pieczeństwa: „Minęło sześć tygodni od chwili, gdy na parkingu Des Moines do jej samochodu włamał się mężczyzna i zgwałcił ją. Teraz był w więzie- niu, ale za każdym razem, kiedy zamknęła oczy, widziała przed sobą jego twarz. Na każdy szelest serce podchodziło jej do gardła. Kuliła się ze strachu, kiedy przyjaciele obejmowali ją lub choćby dotykali. Tylko niewie- le osób wiedziało o jej przejściach. [...] Najgorsze były noce. Czasami uda- wało się jej zasnąć, tylko po to, by Steve obudził ją z koszmaru, który sprawiał, że na oślep okładała go pięściami. Bała się wstawać po ciemku, żeby pójść do łazienki, prosiła więc Steve'a, żeby ją odprowadzał. Stał się jej oparciem, jej filarem".14 W trakcie tego typu kryzysów często wychodzą na jaw ukryte napię- cia w związkach między członkami rodziny. Chociaż podstawowym celem interwencji jest ułatwienie poszkodowanemu i jego krewnym poradzenia sobie z niedawnym traumatycznym wydarzeniem, czasami kryzys zmusza rodzinę do konfrontacji z problemami, które wcześniej były wypierane lub ignorowane. Przypadek Dana, dwudziestotrzyletniego homoseksualisty, stanowi przykład tego, jak równowaga w rodzinie może ulec zmianie w na- stępstwie traumatycznego zajścia: Dan został poważnie pobity przez grupę mężczyzn, którzy urządzili obok baru „pogrom gejów". Kiedy z powodu obrażeń trafił do szpitala, rodzice natychmiast zjawili się przy jego łóżku. Dan był przerażony, że odkryją jego sekret, którego nigdy im nie zdradził. Na początku powiedział, że pobito go podczas próby rozboju. Matka okazała współczucie; ojciec był wściekły i chciał iść na policję. Oboje zasypywali syna pytaniami na temat szczegółów napaści. Dan czuł się bezradny, jak w pułapce: coraz trudniej mu było utrzymać fałszywą wersję wydarzeń. Jego objawy nasiliły się - był coraz bardziej niespokojny i pobudzo- ny, aż wreszcie odmówił współpracy z lekarzami. W tym momencie zalecono konsultację psychiatryczną. Wezwany terapeuta, zaznajomiwszy się z dylematem Dana, skupił się na przyczynach, dla których pacjent pragnął utrzymać tajemnicę. Dan bał się uprze- dzeń i homofobii swego ojca, jak również jego gwałtownego charakteru. Był prze- konany, że jeśli sprawa wyjdzie na jaw, ojciec się go wyrzeknie. Po szczegóło- 172 wym zbadaniu sytuacji okazało się, że matka Dana niemal na pewno wiedziała, że jest on homoseksualistą i milcząco akceptowała ten fakt. Dan obawiał się jednak, że jeśli dojdzie do konfrontacji, jak zwykle ulegnie mężowi. Terapeuta zaproponował, że będzie mediatorem podczas spotkania matki i syna. Spotkanie potwierdziło niektóre spostrzeżenia Dana: matka od dawna wiedziała, że jej syn jest gejem i z ulgą przyjęła jego wyznanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że ojciec Dana miałby trudności z zaakceptowaniem rzeczywisto- ści. Przyznała również, że przeważnie raczej próbuje udobruchać męża i załago- dzić sytuację, niż konfrontować go z nieprzyjemnymi faktami. Powiedziała jednak Danowi, że poważnie jej nie docenia sądząc, iż zerwałaby z nim kontakty lub po- zwoliła na to mężowi. Co więcej, była przekonana, że Dan nie docenia też swego ojca. Zapewne nie był on wolny od uprzedzeń, ale nie można było stawiać go na jednej linii z bandziorami, którzy pobili Dana. Matka wyraziła nadzieję, że być może dzięki napaści Dan zbliży się do rodziny i że we właściwym czasie zdecydu- je się na szczerą rozmowę z ojcem. Po tym spotkaniu rodzice pacjenta przestali wypytywać go o okoliczności napadu i skoncentrowali się na tym, jak pomóc synowi uporać się z konkretnymi problemami pourazowymi. Zapewnienie bezpiecznego środowiska wymaga nie tylko mobilizacji krewnych i bliskich ofiary, lecz także opracowania planu, jak chronić się w przyszłości. Po przeżyciu traumatycznego wydarzenia poszkodowany musi ocenić, czy nadal coś mu grozi, i postanowić, jakie przedsięwziąć środki ostrożności. Powinien także zdecydować, jakie działania podjąć przeciwko napastnikowi. Ponieważ najlepszy wariant rzadko jest oczywi- sty, decyzje w tych sprawach bywają szczególnie stresujące dla ofiary i jej bliskich. Często czuje się ona zagubiona i niezdecydowana, a w dodatku odkrywa, że jej wahanie znajduje odbicie w sprzecznych opiniach przyja- ciół, partnera czy rodziny. W tej właśnie kwestii często bywa łamana kar- dynalna zasada przywracania sił poszkodowanemu: inni ludzie próbują mu dyktować, co powinien wybrać lub podejmują działania bez żadnej konsul- tacji. Przypadek Janet, piętnastoletniej ofiary gwałtu, ilustruje, jak reakcja rodziny może pogłębić skutki urazu: Podczas prywatki Janet stała się ofiarą gwałtu zbiorowego. Napastnicy byli od niej starsi, ale chodzili do tego samego liceum. Po wydarzeniu rodzina spierała się, czy złożyć doniesienie o przestępstwie. Rodzice byli przeciwni, ponieważ bali się, że skandal zrujnuje pozycję rodziny w ich małej społeczności. Nama- wiali córkę, aby zapomniała o incydencie i jak najszybciej „wróciła do normalne- go życia". Starsza siostra Janet, która była mężatką i mieszkała w innym mie- ście, wyraziła zdanie, że gwałciciele powinni „dostać za swoje". Zaproponowała siostrze, aby się do niej wprowadziła, ale pod warunkiem, że zgodzi się złożyć doniesienie. Postawiona między mbtem a kowadłem, Janet poważnie ograni- czyła swą życiową działalność. Przestała spotykać się z przyjaciółmi, często 173 opuszczała szkołę i spędzała coraz więcej czasu w łóżku, skarżąc się na bóle brzucha. W nocy często spała razem z matką. Kiedy w celach samobójczych wzięła dużą dawkę aspiryny, rodzina w końcu zdecydowała się poszukać po- mocy u specjalisty. Terapeutka najpierw spotkała się z Janet. Przekonała się, że dziewczyna bała się chodzić do szkoły, gdzie wszyscy wiedzieli, co się stało i gdzie była narażona na ciągłe groźby i kpiny ze strony gwałcicieli. Janet również chciała, by jej krzywdziciele zostali ukarani, ale była zbyt przerażona i zawstydzona, aby opowiedzieć o wszystkim policji czy zeznawać w sądzie. Następnie terapeutka spotkała się z pozostałymi członkami rodziny i wytłumaczyła im, jak ważne jest, aby pozostawić ofierze możliwość wyboru. Rodzice zgodzili się, by Janet prze- prowadziła się do siostry, która z kolei obiecała, że nie będzie zmuszać jej do złożenia skargi. Kiedy pacjentce pozwolono wycofać się do bezpiecznego śro- dowiska, jej objawy zaczęły stopniowo ustępować. Decyzja o złożeniu doniesienia o przestępstwie - tak jak i we wszy- stkich innych sprawach — należy wyłącznie do ofiary. W teorii takie posu- nięcie zapoczątkowuje powrót do społeczeństwa. W praktyce jednak system prawny, do którego odwołuje się ofiara, okazuje jej nieraz obojętność lub wrogość. Nawet w najlepszym wypadku poszkodowany powinien spodzie- wać się, że kolejne etapy jego powrotu do zdrowia i fazy postępowania prawnego nie będą ze sobą zsynchronizowane. Ofiara próbuje odzyskać poczucie bezpieczeństwa, ale wciąż jest niepokojona na skutek normalnych procedur śledczych; zaledwie uda jej się wprowadzić do życia trochę stabili- zacji, zbliżająca się data rozprawy wywołuje ponownie objawy urazowe. Decyzji o złożeniu skargi nie można zatem podejmować pochopnie. Poszko- dowany musi dokonać świadomego wyboru, w pełni zdając sobie sprawę zarówno z ryzyka, jak i z ewentualnych korzyści; w przeciwnym wypadku przeżyje po prostu ponowny uraz. W wypadku ofiar pojedynczego, ostrego urazu, odzyskanie elemen- tarnego poczucia bezpieczeństwa jest przeważnie kwestią tygodni — pod warunkiem, że poszkodowany otrzyma odpowiednie wsparcie ze strony otoczenia. Pod koniec trzeciego miesiąca na ogół można oczekiwać pewnej stabilizacji objawów.15 Krótkoterminowe leczenie skierowane na przy- wrócenie poczucia siły może przyspieszyć ustępowanie symptomów.16 Proces odzyskiwania poczucia bezpieczeństwa napotyka jednak na prze- szkody bądź ulega zahamowaniu, jeśli środowisko ofiary jest wrogie lub nie zapewnia jej ochrony. Utrudnienie stanowią również bodźce przy- pominające o urazie, które pozostają poza kontrolą poszkodowanego — na przykład oficjalne procedury prawne. Niemniej jednak można przyjąć, że terapeutyczne zadanie pierwszego etapu powrotu do zdrowia można przeprowadzić w ramach interwencji kryzysowej czy psychoterapii krót- koterminowej.17 174 Rutynowe leczenie ostrego urazu u weterenów wojennych lub ofiar gwałtu koncentruje się niemal całkowicie na interwencji kryzysowej. Lite- ratura tego tematu jest zdominowana przez militarny model błyskawiczne- go leczenia i natychmiastowego powrotu do normalnego funkcjonowania. Pewien typowy wojskowy program zakłada, że żołnierze z objawami nerwi- cy wojennej powinni wrócić do aktywnej służby w ciągu 72 godzin.18 W ta- kich wypadkach przyjmuje się najczęściej, że leczenie zakończyło się sukce- sem, jeśli u pacjenta udało się stłumić najbardziej widoczne i najostrzejsze objawy. Interwencja kryzysowa obejmuje jednak tylko zadania pierwszego stadium powrotu do zdrowia. Realizacja celów kolejnych etapów leczenia wymaga więcej czasu. Nawet jeśli nastąpi szybki i efektowny powrót do — pozornie normalnego — funkcjonowania, ustąpienia objawów nie należy mylić z pełnym wyleczeniem, ponieważ ofiara nie dokonała jeszcze integra- cji urazu.19 Jeśli natomiast mamy do czynienia z ofiarami przewlekłego, powta- rzającego się urazu, pierwszy etap leczenia bywa długotrwały i skompliko- wany, gdyż pacjent w dużym stopniu stanowi zagrożenie dla samego siebie. Zagrożenie to może polegać na aktywnym ataku skierowanym przeciwko sobie, biernym zaniechaniu samoobrony lub na patologicznym uzależnie- niu od prześladowcy. Aby zadbać o własne dobro, poszkodowany musi żmudnie odbudowywać te funkcje ego, które w okresie niewoli zostały naj- bardziej zniszczone. Musi odzyskać zdolność do przejmowania inicjatywy i realizowania własnych planów oraz ćwiczyć się w niezależnym ocenianiu sytuacji. Interwencja kryzysowa czy krótkoterminowa terapia rzadko wy- starczają, aby zapewnić ofierze poczucie bezpieczeństwa; z reguły potrzeb- ne jest dłuższe leczenie. Przywrócenie poczucia bezpieczeństwa stanowi najbardziej złożone i czasochłonne zadanie w wypadku osób, które w dzieciństwie padły ofiarą chronicznego maltretowania. Można założyć z niemal stuprocentową pew- nością, że pacjent nie będzie umiał o siebie zadbać. Zachowania autode- struktywne mogą przybierać różne formy, łącznie z uporczywymi skłonno- ściami do samobójstwa lub samookaleczania, a także z zaburzeniami jedze- nia, alkoholizmem, narkomanią, impulsywnym podejmowaniem ryzyka i ciągłym angażowaniem się w związki z niebezpiecznymi lub wykorzy- stującymi partnerami. Wiele takich zachowań można rozumieć jako sym- boliczne lub dosłowne odgrywanie pierwotnej sytuacji urazu. Czynności te mają służyć regulowaniu trudnych do zniesienia stanów emocjonalnych, w braku bardziej adekwatnych strategii zmierzających do samoukojenia. Osoba wychowująca się w patologicznym środowisku nie mogła w dzieciń- stwie nauczyć się dbać o siebie i zapewniać sobie pociechy; musi zatem powoli dochodzić do tych umiejętności jako dorosły człowiek. Sposób osiągnięcia tego celu bywa początkowo przedmiotem sporu między pacjentem a terapeutą. Chory, który snuje fantazje o cudownym 175 \ ocaleniu, jest oburzony, że wymaga się od niego podjęcia wysiłku; oczekuje, że prowadzący wykona za niego całą pracę. Natomiast pacjent, który nie- nawidzi siebie, ma wrażenie, że nie zasługuje na dobre traktowanie. W obu tych wypadkach terapeuta zaczyna mieć wrażenie, jakby tylko jemu zale- żało na zapewnieniu pacjentowi bezpieczeństwa, a sam chory nie jest tym zainteresowany. Psychiatra John Gunderson pisze na przykład, że wczes- na faza leczenia pacjentów z osobowością pogranicza wymaga skupienia się na „kwestii bezpieczeństwa chorego oraz ustaleniu, kto jest za nie odpowiedzialny".20 Należy nastawić się na długi okres sporów nad tymi problemami. Podobnie jak w terapii ofiar pojedynczego, ostrego urazu, odzyski- wanie poczucia bezpieczeństwa rozpoczyna się od kontrolowania własne- go ciała, a następnie rozszerza na ochronę swojej osoby i organizowania bezpiecznego środowiska. Nawet ten pierwszy krok — kontrolowanie ciała — stanowi czasem bardzo skomplikowane zadanie, ponieważ osoby wyko- rzystywane w dzieciństwie utrwaliły sobie przekonanie, że ich ciało nale- ży do innych. W wypadku Marilyn, dwudziestosiedmioletniej kobiety, która w dzieciństwie była seksualnie wykorzystywana przez ojca, przy- wrócenie poczucia bezpieczeństwa wymagało na wstępie koncentracji na trosce o jej własne ciało: Marilyn cierpiała na chroniczne bóle pleców i psychoterapia stanowiła dla niej ostatnią deskę ratunku. Podejrzewała, że ból mógł być związany ze stresem i chciała sprawdzić, co dadzą jej spotkania z terapeutą. Oczekiwała jednak szybkiej poprawy; w przeciwnym wypadku była zdecydowana poddać się po- ważnej operacji pleców, która niosła ze sobą spore ryzyko trwałego kalectwa. Dwa poprzednie zabiegi chirugiczne nie dały rezultatów. Ojciec Marilyn, lekarz, zapisywał jej leki przeciwbólowe i brał udział w planowaniu leczenia; chirurg, który dokonywał zabiegów, był jego bliskim kolegą. Początkowym celem terapii było wzmocnienie w pacjentce poczucia kontroli nad własnym ciałem. Prowadząca usilnie namawiała, aby Marilyn wstrzymała się z ostateczną decyzją o operacji, dopóki w pełni nie pozna wszystkich możli- wości psychoterapii. Zaleciła też pacjentce zapisywanie codziennych działań, przeżywanych emocji oraz fizycznego bólu. Wkrótce okazało się, że bóle pleców były ściśle związane ze stanami emocjonalnymi. Marilyn odkryła, że często podejmowała działania pogarszające jej dolegliwości, kiedy była zła lub czuła się zlekceważona. W ciągu kolejnych sześciu miesięcy pacjentka uczyła się behawioralnych technik opanowywania bólu i stopniowo tworzyła oparty na zaufaniu związek terapeutyczny. Przed upływem roku jej dolegliwości zmniejszyły się - nie przyj- mowała już przepisanych przez ojca leków, a możliwość operacji przestała wchodzić w rachubę. Pacjentka zauważyła jednak, że bóle pleców wracały, kiedy terapeutka wyjeżdżała na urlop i podczas wizyt w domu rodzinnym. 176 Proces odzyskiwania poczucia podstawowego bezpieczeństwa i umie- jętności dbania o siebie wymaga od pacjenta planowania oraz inicjowania działań, jak również właściwej oceny sytuacji. W miarę opanowywania tych umiejętności — w przeszłości systematycznie torpedowanych przez chroniczne maltretowanie - ofiara zyskuje poczucie kompetencji, własnej wartości i wolności. Co więcej, zaczyna rozwijać pewne poczucie zaufania w stosunku do terapeuty, jeśli przekona się, że wywiązuje się on z obietni- cy zapewnienia bezpieczeństwa. Jeżeli ofiara nie potrafi sama o siebie zadbać, należy rozważyć możli- wość skorzystania ze wsparcia rodziny. Spotkania z krewnymi, partnerem lub bliskimi przyjaciółmi mogą być użyteczne. W tej jednak kwestii - podo- bnie jak w każdej innej sytuacji - pacjent musi mieć kontrolę nad procesem podejmowania decyzji. Jeśli zasada ta nie będzie skrupulatnie przestrzega- na, poszkodowany poczuje się zlekceważony, potraktowany protekcjonalnie lub przyciśnięty do muru. Może też odnieść wrażenie, że terapeuta jest sprzymierzeńcem rodziny, a nie jego własnym, i że to krewni, a nie sam za- interesowany, są odpowiedzialni za jego powrót do zdrowia. Florence, czter- dziestoośmioletnia mężatka, matka sześciorga dzieci, mogła kontynuować terapię dopiero wówczas, gdy rozpoznała i zmodyfikowała wzorzec wyrzeka- nia się kontroli na rzecz męża: Florence leczyła się psychiatrycznie przez dziesięć lat z rozpoznaniem głębo- kiej depresji, napadów lękowych oraz osobowości pogranicza. Wiadomo było o jej historii brutalnego maltretowania w dzieciństwie, co jednak nigdy nie stało się przedmiotem psychoterapii. Kiedy do Florence powracały traumatyczne obrazy albo dostawała ataków paniki, jej mąż zazwyczaj dzwonił do psychiatry, który zapisywał środki uspokajające. Przyłączywszy się do grupy wsparcia dla ofiar kazirodztwa, Florence uświa- domiła sobie, że zarówno mąż, jak i psychiatra są jej „łodziami ratunkowymi"; czuła, że nie poradziłaby sobie bez ich pomocy. Akceptowała ich decyzje dotyczące opieki nad nią, ponieważ sama była zbyt „chora", aby wziąć aktywny udział we własnym leczeniu. Kiedy jednak poczuła się bezpiecznie w grupie, zaczęła wyrażać złość na męża za to, że traktuje ją „jak dziecko". Członkowie grupy wskazali, że jeśli potrafiła wychowywać sześcioro dzieci, była prawdopo- dobnie o wiele bardziej kompetentna, niż jej się wydawało. Przełomowy mo- ment nastąpił, gdy podczas kolejnego ataku lęku Florence zabroniła mężowi dzwonić do psychiatry, twierdząc, że sama potrafi zadecydować, kiedy będzie to konieczne. Osiągnięcie poczucia bezpieczeństwa jest zadaniem szczególnie skom- plikowanym, jeśli pacjent nadal pozostaje w związku z osobą maltretują- cą go w przeszłości. Zawsze należy brać pod uwagę możliwość przemocy, nawet jeżeli pacjent początkowo upiera się, że już się tego nie obawia. 177 Powszechnie zdarza się na przykład, że maltretowana kobieta i jej prze- śladowca zgłaszają się na terapię małżeńską niedługo po epizodzie prze- mocy. Sprawca często obiecuje, że już nigdy nie użyje siły i zgadza się na leczenie, aby udowodnić wolę zmiany. Wykorzystywana kobieta cieszy się z tej obietnicy i bardzo pragnie podjąć terapię w celu uratowania związ- ku. Z tego powodu często minimalizuje wciąż realne zagrożenie lub w o- góle mu zaprzecza. Chociaż oboje partnerzy pragną pojednania, ukryte podłoże tego życzenia może być u każdego z nich zgoła odmienne. Prześladowca z re- guły dąży do umocnienia swojej kontroli przez przymus, podczas gdy jego ofiara chciałaby mu się oprzeć. Chociaż sprawca gwałtu często jest szcze- ry przysięgając, że zaprzestanie używania siły, obietnica ta obwarowana jest pewnymi zastrzeżeniami: w zamian za jego rezygnację z przemocy ofiara ma zrezygnować ze swojej autonomii. Dopóki prześladowca nie wyrzeknie się pragnienia dominacji, niebezpieczeństwo przemocy jest wciąż aktualne. Na sesjach małżeńskich ofiara prawdopodobnie nie bę- dzie mogła wypowiadać się swobodnie i sprawy sporne nie zostaną poru- szone z uwagi na niebezpieczeństwo wywołania brutalnego ataku. Z tego powodu terapia małżeńska nie jest wskazana, dopóki problem przemocy nie zostanie rzeczywiście opanowany i nie nastąpi przełamanie wzorca dominacji i podporządkowania.21 Gwarancją bezpieczeństwa w związku z maltretującym mężczyzną nigdy nie może być obietnica ze strony prześladowcy, choćby nawet bar- dzo szczera. Gwarancję taką może dać tylko umiejętność chronienia sie- bie. Dopóki ofiara nie wypracuje szczegółowego i realistycznego planu „awaryjnego" i nie udowodni, że potrafi go przeprowadzić, nadal pozo- staje narażona na niebezpieczeństwo kolejnego urazu. Osobom zgłasza- jącym się na terapię małżeńską z powodu przemocy należy zatem pora- dzić, aby najpierw zdecydowały się na leczenie indywidualne. Jeśli to możliwe, sprawca gwałtów powinien skorzystać ze specjalistycznego programu dla mężczyzn znęcających się nad rodziną, aby leczenie nie dotyczyło tylko przemocy, lecz także leżącego u jej podłoża problemu kontroli przez przymus.22 Na przykładzie Very, dwudziestoczteroletniej samotnej matki trojga małych dzieci, maltretowanej przez kochanka, możemy zaobserwować sto- pniowy rozwój umiejętności bronienia siebie w trakcie trwającej rok psycho- terapii. Aby Vera mogła zapewnić sobie bezpieczeństwo, należało skupić się na jej zdolności do opiekowania się dziećmi oraz samą sobą. W leczeniu zastosowano pełen wachlarz interwencji terapeutycznych, łącznie z biologi- cznymi (leki), poznawczymi i behawioralnymi (edukacja na temat objawów pourazowych, prowadzenie dziennika i zadania domowe), interpersonalny- mi (budowanie przymierza terapeutycznego) i społecznymi (wsparcie ze strony rodziny oraz ochrona prawna). 178 Sąd zakazał przyjacielowi Very pojawiać się w jej domu, kiedy pacjentka zosta- ła przez niego pobita w obecności dzieci. Od czasu gdy odszedł, Vera nie mogła jeść ani spać; ciężko było jej zmusić się, aby w ogóle wstać z łóżka. Koszmary i prześladujące ją reminiscencje przemocy przeplatały się ze wspo- mnieniami o dobrych chwilach, które przeżyła w tym związku. Coraz częstsze były ataki płaczu i myśli samobójcze. Zgłosiła się na leczenie, aby „uwolnić się od niego raz na zawsze". Podczas szczegółowego wywiadu przyznała jednak, że nie mogła sobie wyobrazić bez niego życia. Właściwie zaczęła się już z nim znowu spotykać. Czuła się kompletnie uzależniona od tej miłości. Chociaż prowadząca uważała w gruncie rzeczy, że dla Very najlepsze było- by całkowite zerwanie z przyjacielem, nie zgodziła się na przyjęcie takiego celu terapeutycznego. Poradziła pacjentce, aby nie stawiała sobie celów zbyt trud- nych do osiągnięcia, ponieważ doświadczyła już dosyć porażek. Zasugerowała, żeby Vera wstrzymała się z ostateczną decyzją do chwili, gdy będzie czuła się na tyle silna, by dokonać wolnego wyboru; tymczasem zaś powinna skoncen- trować się na wypracowaniu poczucia bezpieczeństwa i kontroli we własnym życiu. Ustalono, że w początkowej fazie leczenia Vera nadal będzie od czasu do czasu spotykać się z przyjacielem, ale nie pozwoli mu z powrotem wprowa- dzić się do domu ani też nie będzie zostawiać go samego z dziećmi. Były to warunki, które pacjentka czuła się na siłach spełnić. Początkowo Verze zdarzało się opuszczać umówione spotkania z terapeut- ką, która tego nie krytykowała, ale podkreślała, że wykonanie zaplanowanych działań ma ogromne znaczenie dla samooceny pacjentki i jej szacunku do samej siebie. Sesje zaczęły odbywać się bardziej regularnie, kiedy postanowio- no, że Vera może się umawiać na wizytę tylko wówczas, gdy będzie pewna, iż faktycznie przyjdzie. Każde spotkanie koncentrowało się na jakimś drobnym, pozytywnym działaniu we własnym interesie, które pacjentka była w stanie podjąć. Początkowo za każdym razem musiała wytrząsać całą zawartość toreb- ki, aby znaleźć jakiś świstek, na którym mogła zanotować kolejne „zadanie domowe". Przełomowy moment nastąpił, kiedy kupiła sobie notes, w którym zaczęła zapisywać cotygodniowe zadania; każde dokonanie odkreślała jaskra- woczerwonym flamastrem. Jedną z głównych dolegliwości Very była depresja. Dobrze czuła się tylko podczas krótkich, romantycznych spotkań z przyjacielem. Od czasu do czasu mężczyzna ten częstował ją też kokainą, która dawała jej krótkotrwałe wraże- nie siły i dobrego samopoczucia; potem następowało załamanie i depresja pogarszała się jeszcze bardziej. Terapeutka wspomniała o możliwości farma- kologicznego leczenia zarówno depresji, jak i pourazowych objawów wtarg- nięcia; wyjaśniła jednak, że nie może przepisać Verze żadnych środków, dopóki całkowicie nie zrezygnuje ona z narkotyków. Vera zdecydowała się wybrać leki, a kiedy następnym razem odmówiła przyjęcia kokainy, wzrosło jej poczucie dumy i wiara w siebie. Dobrze też zareagowała na środki prze- ciwdepresyjne. 179 J Kiedy stan Very uległ poprawie, terapia zaczęła koncentrować się na jej dzieciach. Po odejściu przyjaciela pacjentki dzieci, dotąd ciche i posłuszne, zaczęły sprawiać jej kłopoty. Narzekała, że stały się marudne, uparte i bezczel- ne. Sfrustrowana tym, że nie może sobie z nimi poradzić, pragnęła, aby wrócił jej przyjaciel i „wbił im trochę rozumu do głowy". Terapeutka poinformowała Verę o skutkach stosowania przemocy wobec dzieci i zachęciła ją, aby rozej- rzała się za terapią również dla swego potomstwa. Opowiedziała też o prakty- cznych możliwościach pomocy w wychowaniu dzieci. Sytuacja poprawiła się, kiedy Vera, która uprzednio odsunęła się od rodziny, zaprosiła na kilka tygodni swoją siostrę. Z jej pomocą była w stanie wypracować u dzieci pożądane nawy- ki bez uciekania się do przemocy. Praca terapeutyczna nadal polegała na ustalaniu konkretnych celów. Pa- cjentka postanowiła kiedyś na przykład czytać dzieciom przed snem. Zadanie stopniowo przekształciło się w miły zwyczaj, który sprawiał przyjemność za- równo jej samej, jak i dzieciom; nie musiała już walczyć z nimi, aby zagonić je do łóżka. Kolejny przełomowy moment nastąpił, kiedy przyjaciel Very za- dzwonił w trakcie jednego z tych kojących rytuałów i zażądał natychmiasto- wego spotkania. Vera stanowczo odmówiła. Oświadczyła przyjacielowi, że ma już dosyć przybiegania na każde jego skinienie. W przyszłości ma się z nią umawiać z wyprzedzeniem. Na następnej sesji terapeutycznej pacjen- tka stwierdziła ze zdziwieniem i niejakim smutkiem, że nie potrzebuje już tak rozpaczliwie swojego partnera; w rzeczy samej czuła, że jest w stanie pora- dzić sobie bez niego. Podobnie jak maltretowane kobiety, osoby chronicznie wykorzysty- wane w dzieciństwie po latach często nadal są uwikłane w skomplikowane relacje ze swoimi prześladowcami. Zdarza się, że zgłaszają się na leczenie z powodu ciągłego konfliktu w tych związkach i pragną zaangażować członków rodziny w pierwsze etapy terapii. Również w takich wypadkach tego rodzaju konfrontacje należy odłożyć do chwili, gdy ofiara zdobędzie umiejętność skutecznego bronienia siebie samej. Nierzadko pewne formy kontroli przez przymus są nadal obecne w związku między prześladowcą a jego byłą ofiarą, a od czasu do czasu dochodzi nawet do powtórnego mal- tretowania. Terapeuta nie powinien nigdy zakładać, że sytuacja jest już bezpieczna, lecz starannie zbadać wszystkie aspekty obecnych relacji pa- cjenta z rodziną. Następnie wspólnie z pacjentem może odnaleźć wymaga- jące uwagi punkty zapalne. Na pierwszym etapie powrotu do zdrowia od- powiednie zadania to poszerzenie strefy autonomii poszkodowanego i usta- lenie granic między nim a rodziną. Konfrontacja z rodziną oraz z prze- śladowcą ma znacznie większe szansę powodzenia, jeśli nastąpi w później- szej fazie terapii.23 Zapewnienie bezpiecznego środowiska wymaga zwrócenia uwagi nie tylko na psychiczną zdolność pacjenta do samoochrony, lecz także na real- 180 i ny układ sil w jego sytuacji społecznej. Nawet jeśli ofiara nauczy się bronić, czasami jej środowisko nie jest na tyle bezpieczne, aby można było przejść do następnych etapów powrotu do zdrowia, które polegają na dogłębnej analizie traumatycznych wydarzeń. Przypadek Carmen, dwudziestojed- noletniej studentki, ilustruje, jak przedwczesna konfrontacja z rodziną mo- że podważyć poczucie bezpieczeństwa: Rodzina podniosła wielki krzyk, kiedy Carmen oskarżyła o seksualne wykorzy- stywanie swojego ojca, bogatego i wpływowego biznesmena. Rodzice grozili, że zabiorą ją z uczelni i zamkną w szpitalu psychiatrycznym. Carmen początko- wo zgodziła się na leczenie, aby udowodnić, że nie jest szalona, i aby uniknąć uwięzienia przez ojca. Podczas obserwacji stwierdzono u niej wiele objawów złożonego syndromu pourazowego. Nie miała jednak skłonności samobójczych czy morderczych, była też w stanie sama się sobą zajmować, toteż nie istniały podstawy do przymusowej hospitalizacji. Terapeuta na wstępie zapewnił Carmen, że wierzy w jej opowieść. Poradził jej jednak również, aby wzięła pod uwagę realny układ sił w jej sytuacji i nie podejmowała walki, której nie może wygrać. Osiągnięto kompromis: dziewczy- na wycofała oskarżenie i zgodziła się na wizyty u terapeuty pod warunkiem, że sama go wybierze. Kiedy ustąpiła, rodzice uspokoili się i pozwolili jej kontynuo- wać studia. Ojciec zgodził się ponadto płacić za leczenie. Podczas kolejnych sesji Carmen przypominała sobie coraz więcej i upewni- ła się, że rzeczywiście była w dzieciństwie wykorzystywana; czuła się jednak zmuszona do milczenia, bojąc się, że ojciec przestanie płacić za terapię i stu- dia. Przywykła żyć na wysokiej stopie i nie czuła się na siłach utrzymywać samodzielnie; dlatego też miała wrażenie, że jest całkowicie zdana na łaskę ojca. Wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że zabrnęła w ślepy zaułek: nie mogła czynić dalszych postępów w procesie powrotu do zdrowia, dopóki ojciec sprawował nad jej życiem kontrolę finansową. Ukończywszy zatem pierwszy rok studiów, wzięła urlop dziekański, znalazła sobie pracę oraz mieszkanie i wynegocjowała niższą opłatę za leczenie, którą miała pokrywać z własnej kieszeni. Zmiany te pozwoliły jej kontynuować powrót do zdrowia. W opisanym wypadku warunkiem stworzenia bezpiecznego środowi- ska było przeprowadzenie radykalnych zmian życiowych. Wymagało to trudnych decyzji i poświęceń. Pacjentka odkryła - jak to się zwykle dzieje - że nie wyzdrowieje, dopóki nie przejmie kontroli nad materialnymi aspe- ktami życia. Wolność jest warunkiem poczucia bezpieczeństwa i powrotu do zdrowia, ale wolność ta czasem kosztuje bardzo drogo. Aby ją zdobyć, ofiara musi nieraz porzucić niemal wszystko inne. Maltretowane kobiety tracą dom, przyjaciół i środki do życia. Ludzie wykorzystywani w dzieciń- stwie mogą stracić rodzinę. Zbiegowie polityczni tracą dom i ojczyznę. Wy- miar tego poświęcenia rzadko bywa w pełni dostrzegany. 181 i Ukończenie pierwszego etapu Ponieważ zadania pierwszego etapu procesu powrotu do zdrowia są trudne i uciążliwe, zarówno pacjent, jak i terapeuta często próbują je ominąć. Nie- rzadko pojawia się pokusa, by zapomnieć o warunku bezpieczeństwa i po- pędzić na oślep w kierunku kolejnych faz pracy terapeutycznej. Chociaż najpowszechniejszym błędem terapeutycznym jest unikanie traumatycz- nych treści, drugim z kolei jest przedwczesne lub nierozważne analizowa- nie wspomnień, bez dostatecznego uwzględnienia konieczności przywróce- nia bezpieczeństwa i stworzenia opartego na zaufaniu przymierza terapeu- tycznego. Pacjenci czasami upierają się przy obrazowym, szczegółowym opowia- daniu o traumatycznych doświadczeniach, w przekonaniu, że samo wyrzu- cenie z siebie całej historii rozwiąże wszystkie ich problemy. U źródeł tego przekonania leży fantazja o natychmiastowym wyleczeniu przez katharsis, które pozwoliłoby raz na zawsze wykreślić uraz z życia. Niejeden pacjent wyobraża sobie coś w rodzaju sadomasochistycznej orgii, podczas której będzie krzyczeć, płakać, wymiotować, krwawić, aż umrze, by narodzić się na nowo, już oczyszczony z urazu. Rola terapeuty w takim przedstawieniu nie- bezpiecznie zbliża się do roli prześladowcy - ofiara pragnie bowiem, by wyratował ją poprzez zadanie jej bólu. Pragnienie szybkiego i magicznego wyleczenia napędzane jest przez wyobrażenia o niegdysiejszej katartycznej terapii, wciąż jeszcze pokutujące w kulturze masowej, jak również przez jeszcze wcześniejszą religijną metaforę egzorcyzmu. Na przykładzie Kevina, trzydziestopięcioletniego rozwiedzionego mężczyzny, który miał za sobą wie- le lat picia, przekonujemy się, jakim błędem jest przedwczesne rozpoczęcie analizy traumatycznych wydarzeń: Kevin przestał pić, kiedy jego alkoholizm spowodował zagrażające życiu kompli- kacje zdrowotne. Odzyskawszy trzeźwość, przeżywał katusze wskutek powraca- jących wspomnień maltretowania, którego doznał we wczesnym dzieciństwie. Zdecydował się na psychoterapię, aby „dotrzeć do sedna problemu". Czuł, że to traumatyczne wspomnienia zmusiły go do picia i że już nigdy nie tknie alkoholu, jeśli zdoła „usunąć to wszystko ze swojego organizmu". Odmówił wzięcia udziału w zwykłym programie odwykowym i nie chciał chodzić na spotkania Anonimo- wych Alkoholików. Postrzegał te formy leczenia jako „protezy" dla ludzi o słabej woli i uważał, że sam nie potrzebuje tego rodzaju wsparcia. Terapeutka zgodziła się skoncentrować na historii dzieciństwa pacjenta. Na sesjach Kevin wywlekał wszystkie najbardziej makabryczne szczegóły ze swoich przejść. Coraz częściej dręczyły go teraz koszmary i pojawiające się traumatycz- ne obrazy; coraz częściej wydzwaniał do prowadzącej między sesjami. Czasami terapeutka miała wrażenie, że robił to po pijanemu, ale pacjent uparcie zaprze- 182 czał, jakoby miał powrócić do picia. Prowadząca zdała sobie sprawę ze swojego błędu dopiero wtedy, gdy na pewnej sesji poczuła od Kevina alkohol. W opisanym wypadku terapeutka, która nie miała doświadczenia w kwestii uzależnienia, nie zwróciła dostatecznej uwagi na ustabilizowanie trzeźwości pacjenta. Zaakceptowała argument, że nie potrzebuje on społe- cznego wsparcia, ignorując tym samym jeden z podstawowych elementów przywracania poczucia bezpieczeństwa. Nie zdawała sobie również sprawy z tego, że szczegółowe zagłębianie się w traumatyczne wspomnienia pra- wdopodobnie nasili objawy pourazowe, a zatem narazi na szwank kruchą jeszcze trzeźwość pacjenta. Przypadek Kevina dowodzi, że terapeuta musi starannie przeanali- zować bieżącą sytuację pacjenta, zanim ustali z nim główny przedmiot psychoterapii. Należy ocenić, jaka struktura leczenia jest konieczna, aby zapewnić bezpieczeństwo. Cotygodniowe spotkania z terapeutą mogą być niewystarczające lub w ogóle nieodpowiednie w wypadku, gdy chory zupeł- nie nie potrafi o siebie zadbać czy się obronić. Bywa, że pacjent początkowo potrzebuje codziennej opieki, skierowania na oddział otwarty lub na lecze- nie odwykowe. W razie konieczności odtrucia, kontroli zaburzeń jedzenia lub w wypadku skłonności samobójczych wskazana jest hospitalizacja. Czasami potrzebne są takie interwencje środowiskowe, jak zawiadomienie opieki społecznej o niebezpieczeństwie grożącym dzieciom, odwołanie się do instytucji prawnych lub ułatwienie pacjentowi ucieczki w bezpieczne miejsce. W razie wątpliwości co do optymalnego sposobu postępowania, lepiej raczej zachować nadmierną ostrożność, niż zlekceważyć zagrożenie. W tym pierwszym wypadku pacjent najwyżej będzie chciał udowodnić, że w rze- czywistości potrafi o siebie zadbać i zastrzeżenia prowadzącego są przesa- dzone. Jeśli zaś terapeuta minimalizuje niebezpieczeństwo, chory może poczuć się zmuszony do dramatycznej demonstracji faktycznego stopnia zagrożenia. Aby przeciwstawić się zniewalającej fantazji o natychmiastowym, katartycznym uleczeniu, terapeuta może porównać proces powrotu do zdrowia do biegu maratońskiego. Poszkodowani potrafią natychmiast zro- zumieć całą złożoność tego obrazu. Uświadamiają sobie, że powrót do zdro- wia stanowi - tak jak maraton — sprawdzian wytrzymałości; wymaga dłu- gich przygotowań i nieustannych ćwiczeń. Metafora maratonu dobrze od- daje konieczność koncentracji zarówno na zachowaniach, których celem jest utrzymanie odpowiedniej kondycji, jak i na psychologicznych proble- mach determinacji i odwagi. Metafora ta nie zawiera odniesień do wymia- ru społecznego, co ilustruje początkowe poczucie osamotnienia ofiary. Pod- suwa też obraz terapeuty jako trenera. Chociaż umiejętności techniczne terapeuty, jego ocena i moralne wsparcie mają zasadnicze znaczenie dla 183 I sukcesu, koniec końców to pacjent swoim własnym działaniem doprowadza do zwycięstwa. Pacjenci często zastanawiają się, jak ocenić własną gotowość do przejścia do kolejnej fazy leczenia. Ukończenia pierwszego etapu powrotu do zdrowia nie zwiastuje żadne konkretne, dramatyczne wydarzenie. Przejście odbywa się stopniowo, okresami szybszych postępów i zastojów. Krok po kroku ofiara urazu odzyskuje elementarne poczucie bezpieczeń- stwa czy choćby przewidywalności własnego życia. Ponownie odkrywa, że może liczyć na siebie i na innych. Chociaż na ogół jest ostrożniejsza i nie tak ufna, jak przed urazem, i być może nadal unika intymnych kontaktów, nie czuje się już całkowicie bezbronna i osamotniona. Odzyskuje nieco wia- ry we własną zdolność do samoochrony; zaczyna kontrolować najbardziej dokuczliwe objawy i wie, do kogo może się zwrócić o wsparcie. Osoba mają- ca za sobą doświadczenie chronicznego urazu zaczyna wierzyć, że nie tylko potrafi sama o siebie zadbać, lecz także na to zasługuje. W relacjach z in- nymi nauczyła się zarówno obdarzać odpowiednie osoby zaufaniem, jak i bronić siebie. W związku terapeutycznym wypracowała rozsądne i bezpie- czne przymierze, które pozwala na autonomię, a zarazem bliskość. Zdarza się w tym momencie, szczególnie w wypadku pojedynczego, ostrego urazu, że ofiara pragnie na jakiś czas odsunąć od siebie traumaty- czne doświadczenie i wrócić do normalnego życia. Bywa, że przez pewien okres jej się to udaje. Nie jest powiedziane, że proces powrotu do zdrowia musi zachodzić według liniowej, nieprzerwanej sekwencji. Ale na dłuższą metę nie można odpychać od siebie traumatycznego wydarzenia. W pewnej chwili wspomnienie powróci i trzeba będzie się nim zająć. Często bezpo- średnim powodem jest silny bodziec przypominający o urazie - na przykład rocznica wydarzenia — albo zmiany w życiu ofiary, które zmuszają ją do podjęcia przerwanej pracy nad integracją traumatycznego doświadczenia. Wówczas jest gotowa rozpocząć drugi etap powrotu do zdrowia. I ROZDZIAŁ 9 Rozpamiętywanie i żałoba N a drugim etapie procesu powrotu do zdrowia ofiara opowiada historię urazu. Opowiada ją do końca, szczegółowo i zgłębiając wszystkie jej aspekty. W trakcie pracy nad rekonstrukcją wy- darzeń traumatyczne wspomnienia ulegają transformacji i mo- gą zostać wbudowane w historię życia chorego. Janet określa normalną pamięć jako „akt opowiadania historii". Natomiast traumatyczne wspo- mnienie jest niewerbalne i statyczne. Początkowe relacje ofiary bywają stereotypowe, niezmienne i pozornie beznamiętne. Jeden z badaczy okre- śla tę postać opowiadania sprzed transformacji jako „przednarracyjną". Nie rozwija się ono ani nie postępuje w czasie i nie odzwierciedla uczuć narratora ani jego interpretacji wydarzeń. Inny terapeuta opisuje pa- mięć traumatyczną jako serię nieruchomych kadrów albo niemy film; leczenie ma uzupełnić go muzyką i dialogami.2 Podczas drugiego stadium powrotu do zdrowia nadal obowiązuje fun- damentalna zasada wzmacniania poczucia siły pacjenta. Decyzja, czy skon- frontować się z koszmarami przeszłości, należy do ofiary. Terapeuta odgry- wa rolę świadka i sprzymierzeńca; w jego obecności pacjent może mówić o tym, czego nie da się opowiedzieć. Rekonstrukcja traumatycznych wyda- rzeń wymaga wielkiej odwagi zarówno ze strony pacjenta, jak i prowadzą- cego. Obie strony muszą jasno określić swoje cele i poczuć się bezpiecznie we wzajemnym związku. U Freuda znajdujemy błyskotliwy opis stosunku pacjenta do analizy w psychoterapii: „[Pacjent] winien znaleźć w sobie tyle odwagi, aby móc skoncentrować się na objawach swojej choroby. Nie może dłużej postrzegać choroby jako czegoś godnego pogardy, lecz jako wroga 185 I I I zasługującego na szacunek, jako kawałek własnej osobowości, który rozwi- nął się z konkretnych przyczyn i z którego można wyciągnąć korzyści na przyszłość. W ten sposób człowiek rozpoczyna drogę [...] do pogodzenia się z wypartymi treściami, wyrażającymi się w objawach; jednocześnie po- wstaje miejsce na pewną tolerancję dla stanu własnej choroby".3 Kiedy ofiara urazu przywołuje swoje wspomnienia, zachodzi koniecz- ność nieustannego równoważenia potrzeby zachowania poczucia bezpie- czeństwa z potrzebą konfrontacji z przeszłością. Pacjent i terapeuta muszą razem wynegocjować bezpieczny korytarz między Scyllą zawężenia a Cha- rybdą wtargnięć. Unikanie traumatycznych wspomnień prowadzi do stag- nacji w procesie powrotu do zdrowia, natomiast przedwczesna konfrontacja z nimi może spowodować bezowocne i niszczące przywołanie urazu. Decy- zje dotyczące tempa analizy i jej rozplanowania w czasie muszą być dro- biazgowo rozpatrywane i często omawiane przez oboje uczestników tera- peutycznego przymierza. Musi istnieć możliwość uczciwej dyskusji na te- mat tej kwestii, a różnice zdań powinny być swobodnie wyrażane i uzgad- niane przed rozpoczęciem pracy nad rekonstrukcją wydarzeń. Należy uważnie obserwować objawy wtargnięcia u pacjenta, aby analiza przeszłości mieściła się w ramach tego, co jest możliwe do zniesie- nia. Jeżeli w trakcie badania historii urazu objawy dramatycznie się nasila- ją, jest to sygnał, aby zwolnić i ponownie przemyśleć przebieg dotychczaso- wej terapii. Chorego trzeba też uprzedzić, że w tym czasie nie będzie on w stanie funkcjonować na najwyższym poziomie — ani nawet tak, jak do- tychczas. Rekonstrukcja traumatycznych wydarzeń jest zadaniem trud- nym. Wymaga taryfy ulgowej, jeśli chodzi o codzienne czynności, „pewnej tolerancji dla stanu własnej choroby". Przeważnie praca nad rekonstrukcją może przebiegać w zwykłym otoczeniu społecznym pacjenta. Czasami le- czenie wymaga środowiska zapewniającego bezpieczeństwo, na przykład planowanego pobytu w szpitalu. Nie należy przeprowadzać aktywnej anali- zy przeszłych wydarzeń w okresach, kiedy aktualny kryzys życiowy rozpra- sza uwagę pacjenta albo wtedy, gdy na pierwszy plan wysuwają się inne ważne cele. Rekonstrukcja historii urazu Rekonstrukcję traumatycznych wydarzeń należy rozpocząć od przyjrzenia się życiu pacjenta sprzed urazu i analizy okoliczności, które doprowadziły do krytycznego zajścia. Yael Danieli mówi o znaczeniu przywrócenia pa- cjentowi przeszłości w celu „odtworzenia strumienia" jego życia, aby mógł odzyskać poczucie ciągłości swoich doświadczeń.4 Terapeuta powinien za- 186 chęcać ofiarę urazu do opowiadania o jej ważnych związkach z innymi, o ideałach i marzeniach, jak również o walkach i konfliktach, które miały miejsce przed traumatycznym wydarzeniem. Analiza ta dostarcza konte- kstu, w którym można zrozumieć znaczenie urazu dla danej jednostki. Następnym krokiem jest zrekonstruowanie traumatycznego wyda- rzenia w postaci sekwencji faktów. Z poszczególnych fragmentów zasty- głych obrazów i wrażeń pacjent wraz z terapeutą żmudnie składają upo- rządkowaną, szczegółową, wyrażoną słowami opowieść, umiejscowioną w czasie i kontekście. Narracja powinna zawierać nie tylko same wydarze- nia, lecz także reakcje ofiary oraz reakcje najbliższych osób. W miarę jak opowieść zbliża się do najbardziej dramatycznych momentów, pacjentowi coraz trudniej używać słów. Od czasu do czasu spontanicznie przerzuca się na niewerbalne metody komunikacji, takie jak rysowanie lub malowanie. Ze względu na „ikoniczny", wizualny charakter traumatycznych wspo- mnień, malowanie bywa początkowo najskuteczniejszym sposobem wyra- żenia tych „wyrytych w umyśle obrazów". Kompletne opowiadanie musi zawierać pełny i żywy opis traumatycznych wyobrażeń. Jessica Wolfe opi- suje swoje podejście do traumatycznej narracji u weteranów wojennych: „Prosimy ich, aby odtworzyli wszystko szczegółowo, jak gdyby oglądali film, i aby uwzględnili wszelkie związane z tym odczucia. Dopytujemy się, co widzą, co słyszą, jakie zapachy odbierają, co czują i co myślą". Terence Keane podkreśla znaczenie wrażeń cielesnych dla odtworzenia kompletne- go wspomnienia: „Jeśli terapeuta nie wypytuje o szczegóły, takie jak zapa- chy, bicie serca, napięcie mięśni, miękkość w nogach — pacjenci nie będą chcieli się w nie zagłębiać, ponieważ są zbyt nieprzyjemne".5 Narracja bez traumatycznych obrazów i wrażeń cielesnych jest ogoło- cona i niekompletna.6 Ostatecznym celem jest jednak ujęcie w słowa całej historii, łącznie z obrazami. Pierwsze próby wypracowania narracyjnego języka mogą u pacjenta częściowo ulegać dysocjacji. Spisuje on swoją histo- rię w zmienionym stanie świadomości, a potem jej zaprzecza. Wyrzuca no- tatki, chowa je albo zapomina, że w ogóle coś napisał. Zdarza się też, że oddaje swoje zapiski terapeucie prosząc, aby ten przeczytał je po sesji. Prowadzący powinien wystrzegać się tworzenia oddzielnych „bocznych ka- nałów" komunikacyjnych, przypominając pacjentowi, że ich wspólnym ce- lem jest wniesienie całej historii do gabinetu terapeuty, gdzie można ją opowiadać i jej wysłuchiwać. Wszystkie zapisane informacje powinny być odczytywane wspólnie. Rekapitulacja faktów bez towarzyszących im emocji stanowi do- świadczenie wyprane z kontekstu i nie odnosi terapeutycznego skutku. Już sto lat temu Breuer i Freud stwierdzili, że „odtworzenie faktów bez przy- wołania uczuć prawie nigdy nie przynosi rezultatu".7 A zatem w każdym momencie narracji pacjent musi rekonstruować nie tylko to, co się wyda- rzyło, lecz również to, co wówczas czuł. Opis stanów emocjonalnych musi 187 I zostać przytoczony równie szczegółowo, jak opis faktów. W trakcie za- głębiania się we własne uczucia pacjent często odczuwa niepokój lub wyco- fuje się. Nie opisuje po prostu tego, co czuł uprzednio, lecz ponownie prze- żywa to w teraźniejszości. Terapeuta powinien pomóc mu przechodzić od bezpiecznego zakotwiczenia w chwili obecnej do przeszłych wydarzeń, tak aby mógł on doświadczać uczuć w całej ich intensywności, a jednocześnie podpierać się poczuciem bezpieczeństwa i związku z drugą osobą, którymi nie dysponował w momencie przeżywania urazu.8 Rekonstrukcja traumatycznych doświadczeń obejmuje również sy- stematyczną analizę znaczenia wydarzeń, zarówno dla pacjenta, jak i dla osób odgrywających w jego życiu ważną rolę. Uraz zmusza przeciętnego człowieka, aby stał się teologiem, filozofem i sędzią. Ofiara staje przed zadaniem wyartykułowania wyznawanych niegdyś wartości i przekonań, które teraz legły w gruzach. Skonfrontowana zostaje z bezmiarem zła, wobec którego każdy system wartości jest nieadekwatny. Wszyscy po- szkodowani, niezależnie od wieku i kultury, dochodzą w swojej relacji do momentu, w którym pozostaje już tylko jedno pytanie, wymawiane raczej ze zdumieniem niż z gniewem: dlaczego? Odpowiedź leży poza granicami ludzkiego zrozumienia. Nie jest to jednak jedyna zagadka bez odpowiedzi; kolejną i równie niepojętą kwestią jest: dlaczego właśnie ja? Przypadkowość i arbitralność własnego losu podważa podstawową ludzką wiarę w sprawiedliwy lub choćby przewidywalny porządek świata. Aby w pełni zrozumieć traumaty- czne wydarzenie, ofiara musi poddać rewizji moralne kwestie winy i odpo- wiedzialności, a ponadto zrekonstruować system przekonań, który nada sens jej niezasłużonemu cierpieniu. I wreszcie, pacjent nie jest w stanie odzyskać poczucia sensu wyłącznie za pomocą ćwiczeń myślowych. Ukoje- nie krzywdy wymaga też działania. Ofiara musi zadecydować, co należy zrobić. Próbując uporać się z tymi kwestiami, poszkodowany nierzadko po- pada w konflikt z najbliższymi osobami. W jego poczuciu przynależności do wspólnego z innymi systemu przekonań tworzy się wyłom. Staje zatem przed podwójnym zadaniem: po pierwsze odbudowania utraconej wiary w sens, porządek i sprawiedliwość świata, a po drugie poradzenia sobie z własną odmiennością od osób, których przekonań nie może już podzielać.9 Pacjent musi nie tylko wypracować własny system wartości, lecz także przygotować się na jego obronę w wypadku krytyki ze strony innych ludzi. Moralna postawa terapeuty nabiera zatem ogromnego znaczenia. Nie wystarczy jego neutralność czy powstrzymanie się od ocen. Pacjent wymaga od terapeuty, aby stanął z nim ramię w ramię i zmagał się z owy- mi fundamentalnymi, filozoficznymi zagadnieniami. Zadaniem klinicysty nie jest podsuwanie gotowych odpowiedzi - co zresztą i tak byłoby nie- możliwe — lecz raczej demonstrowanie moralnej solidarności z ofiarą. 188 Podczas badania traumatycznej przeszłości pacjenta, terapeuta musi czuwać nad poznawczym, emocjonalnym i moralnym kontekstem urazu. Normalizuje odpowiedzi ofiary, ułatwia jej nazywanie faktów i dobór słów oraz dzieli z nią emocjonalny ciężar urazu. Pomaga też skonstruować nową interpretację traumatycznego doświadczenia, która utwierdzi poszkodowa- nego w poczuciu własnej wartości i godności. Zapytani, na co zwróciliby uwagę terapeutom, pacjenci najczęściej mówią o tym, jak ważne jest, aby prowadzący wzmacniał ich poczucie własnej wartości. Pewna ofiara kaziro- dztwa radzi klinicystom: „Zachęcajcie pacjentów do mówienia, nawet jeśli widzicie, że bardzo przy tym cierpią. Nie da się uwierzyć tak od razu. Im więcej o czymś mówię, tym mocniej wierzę, że to się naprawdę wydarzyło, a tym samym lepiej potrafię to zintegrować. Stałe dodawanie otuchy jest bardzo ważne - wszystko to pomaga mi uwolnić się od poczucia, że byłam wyklętą, niedobrą dziewczynką".10 Słuchając historii urazu, terapeuta musi nieustannie przypominać sobie, że nie wolno mu czynić żadnych założeń na temat ani faktów, ani znaczenia, jakie mają one dla pacjenta. Jeśli nie będzie zadawać dostatecz- nie dociekliwych pytań, ryzykuje, że narzuci poszkodowanemu własne u- czucia i własną interpretację jego doświadczeń. To, co prowadzący postrze- ga jako mało istotny szczegół, dla pacjenta może stanowić najważniejszy aspekt wydarzeń. I odwrotnie: kwestia, która terapeucie wydaje się nie do zniesienia, dla ofiary może mieć niewielkie znaczenie. Wyjaśnienie tych rozbieżności w interpretacji pogłębia obustronne zrozumienie przebiegu wydarzeń. Przypadek Stephanie, osiemnastoletniej studentki, która stała się ofiarą zbiorowego gwałtu podczas otrzęsin, świadczy o tym, jak ważne jest wyjaśnianie każdego szczegółu historii: Kiedy Stephanie po raz pierwszy opowiedziała o swoich przejściach, terapeut- ka była wstrząśnięta brutalnością gwałtu, który trwał ponad dwie godziny. Dla pacjentki jednak najgorsze wydarzyło się już po samym gwałcie, kiedy sprawcy zmusili ją do oświadczenia, że „nigdy jeszcze nie było jej tak dobrze". Stepha- nie w otępieniu i automatycznie spełniła to żądanie. Potem czuła wstyd i po- gardę do siebie. Terapeutka nazwała to gwałtem psychicznym. Wytłumaczyła, na czym pole- ga reakcja odrętwienia w sytuacji zagrożenia, i zapytała, czy Stephanie zdawa- ła sobie sprawę z własnego przerażenia. Pacjentka przypomniała sobie wówczas więcej szczegółów: gwałciciele grozili, że „będą musieli spróbować jeszcze raz", jeżeli nie powie, iż jest „całkowicie usatysfakcjonowana". Dyspo- nując ową dodatkową informacją, Stephanie mogła zacząć postrzegać swoją ulegbść jako strategię zastosowaną w celu szybszego uwolnienia się, a nie po prostu jako dowód braku godności. Zarówno pacjent, jak i terapeuta muszą nauczyć się tolerować pe- wien stopień niepewności, nawet co do podstawowych faktów. Podczas 189 procesu rekonstruowania wydarzeń odnajdywane są coraz to nowe braku- jące elementy i historia ulega zmianom. Dotyczy to szczególnie wypadków, kiedy pacjent doświadczył większych luk w pamięci. Dlatego też obaj ucze- stnicy związku terapeutycznego muszą zaakceptować fakt, że ich wiedza jest niekompletna i nauczyć się tolerować niepewność podczas analizy pro- wadzonej w możliwym do zniesienia tempie. Zmagając się z własnymi wątpliwościami czy sprzecznymi uczuciami, pacjent czasami próbuje przedwcześnie rozprawić się z niektórymi faktami z przeszłości. Nalegać może, by terapeuta zatwierdził częściową, niekom- pletną wersję wydarzeń i zaprzestał dalszych dociekań, albo upiera się przy wywlekaniu kolejnych wspomnień, zanim jeszcze upora się z emocjo- nalnym wpływem faktów już znanych. Przypadek Paula, dwudziestotrzy- letniego mężczyzny wykorzystywanego w dzieciństwie, ukazuje reakcję te- rapeuty na przedwczesne decyzje pacjenta: Paul stopniowo ujawniał swoje kontakty z pedofilami, lecz nagle oznajmił, że cała ta historia jest jego wymysłem. Zagroził natychmiastowym przerwaniem terapii, jeśli prowadząca nie uwierzy, że cały czas kłamał. Wcześniej, rzecz jasna, pragnął, by terapeutka wierzyła w prawdziwość jego słów. Prowadząca wyznała, że czuje się zaskoczona takim obrotem sprawy. Dodała: „Nie było mnie przy tobie, kiedy byłeś dzieckiem, nie mogę więc twierdzić, że wiem, co się wtedy działo. Wiem natomiast, że powinniśmy w pełni zrozumieć twoją historię, a jeszcze do tego nie doszliśmy. Myślę, że dopóki tego nie dokonamy, nie powinniśmy wyciągać pochopnych wniosków". Paul niechętnie zgodził się na taki układ. W ciągu następnego roku okazało się, że jego zaprzeczenie było ostatnią próbą dochowania lojalności wobec prześladowców. Również terapeuci padają czasem ofiarą pragnienia uzyskania pew- ności. Zbyt często żarliwe przekonanie wypiera postawę otwartości i docie- kliwości. W przeszłości owa żądza ustalenia faktów doprowadzała klini- cystów do negowania lub minimalizowania traumatycznych doświadczeń pacjentów. Chociaż nadal stanowi to najpowszechniejszy błąd, ostatnie odkrycia na temat urazu psychicznego powodują zgoła odmienne omyłki. Znane są przypadki, kiedy to terapeuci na podstawie sugestywnych opo- wieści czy „obrazu klinicznego" wmawiali pacjentom, że z całą pewnością mają za sobą traumatyczne doświadczenie. Niektórzy terapeuci sprawiają nawet wrażenie, że wyspecjalizowali się w „diagnozowaniu" konkretnego typu traumatycznego wydarzenia, na przykład wykorzystania przez sektę religijną. Każda wyrażona przez pacjenta wątpliwość określana jest jako „zaprzeczanie". Zdarzało się, że pacjenci z niejasnymi, niespecyficznymi objawami po jednym spotkaniu byli informowani, iż bez wątpienia padli kiedyś ofiarą satanistów. Terapeuta musi pamiętać, że nie jest detekty- wem, a rekonstrukcja traumatycznych wydarzeń to nie dochodzenie śled- 190 cze. Powinien zachować otwartość umysłu i zająć pozycję współczującego świadka, a nie psa gończego. Ponieważ tak trudno jest znieść prawdę, pacjenci często mają opory przed odtworzeniem historii urazu. Zaprzeczając faktom, czują się jak sza- leńcy, ale zaakceptowanie całej rzeczywistości prawdopodobnie przekracza ludzkie możliwości. Ambiwalentny stosunek ofiary do prawdy znajduje od- zwierciedlenie w odmiennym stosunku do opowiadania o traumatycznych wydarzeniach na gruncie różnych podejść terapeutycznych. Pracując z pa- cjentkami cierpiącymi na histerię, Janet próbował czasami wymazać trau- matyczne wspomnienia lub zmienić ich treść za pomocą hipnozy.11 Wczes- ne próby „abreaktywnego" {abreactwe) leczenia weteranów wojennych również polegały w zasadzie na dążeniu do pozbycia się traumatycznych wspomnień. Pragnienie katharsis czy też egzorcyzmów jest stałym moty- wem fantazji snutych przez poszukujące pomocy ofiary urazu. Nietrudno zrozumieć, dlaczego i pacjenci, i terapeuci tęsknią za ma- giczną przemianą, za pozbyciem się piętna pozostawionego przez uraz.12 Psychoterapia nie jest jednak skierowana na wymazanie urazu. Celem rekonstrukcji traumatycznych wydarzeń jest ich integracja z pozostałymi doświadczeniami jednostki. Transformacja, której ulegają traumatyczne wspomnienia w trakcie ich odtwarzania, polega na tym, że stają się one bliższe teraźniejszości i bardziej realne. Fundamentalnym założeniem psy- choterapii jest przekonanie o uzdrawiającej sile prawdy. Opowiadanie o traumatycznych wydarzeniach staje się świadectwem prawdy. Inger Agger i Soren Jensen, którzy pracują z prześladowanymi uchodźcami politycznymi, wskazują na to, że dawanie świadectwa pra- wdzie staje się uzdrawiającym rytuałem. Opowieść o urazie ma dwa aspe- kty: prywatny, czyli duchowy wymiar spowiedzi oraz publiczny - czyli do- tyczący sprawiedliwości politycznej. Określenie dawanie świadectwa pra- wdzie wiąże oba te aspekty, nadając indywidualnemu doświadczeniu pacjenta nowy, szerszy wymiar.13 Richard Mollica nazywa przekształconą historię urazu po prostu „nową historią", która „nie mówi już o wstydzie i poniżeniu", lecz raczej „o godności i cnocie". Opowiadając o swoich przej- ściach, jego pacjenci - uchodźcy - „odzyskują świat, który utracili".14 I Przekształcanie traumatycznych wspomnień Rozmaite techniki terapeutyczne mające na celu transformację historii urazu rozwijały się niezależnie od siebie, służąc różnym grupom ofiar ura- zu. Do najlepiej opracowanych należy „ujawnienie wprost" czy też „zalewa- 191 nie" w leczeniu weteranów wojennych oraz formalne „zeznanie" w terapii osób torturowanych. Technika „zalewania" (flooding) stanowi część intensywnego progra- mu stworzonego przez Biuro do Spraw Weteranów w celu leczenia poura- zowego zespołu stresu. Jest to strategia behawioralna mająca na celu prze- zwyciężenie wywołanego urazem przerażenia za pomocą jego ponownego przeżycia w kontrolowanych warunkach. W ramach przygotowania do ta- kich sesji pacjent uczy się przywoływania kojących obrazów oraz tego, jak opanowywać niepokój za pomocą technik relaksacyjnych. Następnie chory wraz z terapeutą starannie opracowuje pisemny „scenariusz", zawierający szczegółowy opis traumatycznego wydarzenia. Uwzględnia on kontekst, fakty, emocje i znaczenie wydarzenia. Jeśli ofiara przeżyła kilka traumaty- cznych doświadczeń, dla każdego z nich buduje się osobny scenariusz. Kie- dy wszystko jest już gotowe, pacjent sam wybiera kolejne fragmenty, które będą prezentowane na właściwych sesjach, poczynając od najłatwiejszego, a kończąc na najtrudniejszym do zniesienia. Podczas właściwych sesji „za- lewania" pacjent opowiada treść scenariusza, posługując się czasem teraź- niejszym, a terapeuta zachęca go przy tym do jak najpełniejszego wyraża- nia własnych uczuć. Spotkania powtarzają się co tydzień; przeciętnie sto- suje się dwanaście do czternastu sesji. Większość pacjentów wraca po sesji normalnie do domu, ale niektórzy wymagają hospitalizacji z powodu znacz- nego nasilenia objawów w trakcie leczenia.15 Opisana technika ma wiele wspólnego z metodą „zeznawania" (testi- mony), stosowaną w leczeniu osób, które przeżyły tortury. Metoda „zezna- wania" opisana została po raz pierwszy przez dwóch chilijskich psycho- logów, którzy dla własnego bezpieczeństwa opublikowali swoje odkrycia pod pseudonimami. Trzonem terapii jest uzyskanie szczegółowego, pełnego zapisu traumatycznych doświadczeń pacjenta. Na początku sesje terapeu- tyczne są nagrywane, po czym przygotowuje się dosłowną transkrypcję opowiadania. Następnie pacjent wspólnie z terapeutą analizują i popra- wiają treść dokumentu. W trakcie korekty ofiara ma możliwość pozbiera- nia fragmentarycznych wspomnień w spójne świadectwo prawdy - zezna- nie. „Paradoksalnie - konkludują psychologowie - jest to dokładnie to samo zeznanie, które starali się wydobyć torturujący [...], ale w warunkach terapii wypowiedź ta staje się oskarżeniem oprawców, a nie aktem zdra- dy".16 Agger i Jensen z Danii udoskonalili tę technikę. W ich wersji końco- we pisemne zeznanie jest odczytywane na głos, a terapię zamyka formalne „złożenie skargi": dokument zostaje podpisany przez pacjenta jako powoda i terapeutę jako świadka. Zazwyczaj terapia wymaga od dwunastu do dwu- dziestu cotygodniowych sesji.17 Społeczne i polityczne składniki metody „zeznania" są dużo bardziej bezpośrednie i zaawansowane w porównaniu z bardziej zawężoną behawio- ralna techniką zalewania. Staje się to oczywiste, jeśli zważyć, że ta pier- 192 JHII wszą metoda została opracowana pod patronatem organizacji broniących praw człowieka, druga zaś - w amerykańskiej instytucji rządowej. Bardziej zaskakujący jest stopień zbieżności obu technik. Obie zakładają aktywną współpracę pacjenta i terapeuty, której wynikiem jest szczegółowa, pisem- na relacja z traumatycznych wydarzeń. W obu sprawozdanie to traktowa- ne jest oficjalnie i uroczyście. Obie też wykorzystują strukturę narracji, aby wymusić intensywne powtórne przeżycie urazu w kontekście bezpiecz- nego związku społecznego. Podobne są też skutki terapeutyczne. Opisując 39 przypadków, chilij- scy psychologowie odnotowali znaczne osłabienie objawów pourazowych u większości osób, które przeżyły tortury lub symulowaną egzekucję. Chi- lijska metoda była szczególnie skuteczna w leczeniu skutków przerażenia. Nie przynosiła większej ulgi pacjentom, którzy byli krewnymi „zaginio- nych" osób i cierpieli nie z powodu zespołu pourazowego, lecz dlatego, że nie dane im było odbyć żałoby.18 Leczenie weteranów wojennych za pomocą techniki zalewania przy- niosło jeszcze wyraźniejsze dowody jej skuteczności. Weterani, którzy ukoń- czyli ten rodzaj terapii, donosili o niemal całkowitym ustąpieniu objawów pourazowych, jak wtargnięcia i nadpobudliwość, koszmary senne i nawroty traumatycznych obrazów. Poprawa dotyczyła też takich problemów jak nie- pokój, depresja, kłopoty z koncentracją i objawy psychosomatyczne. Co wię- cej, poprawa ta utrzymywała się po sześciu miesiącach od ukończenia lecze- nia. Efekty leczenia były ograniczone do tego specyficznego wydarzenia traumatycznego, na którym skupiła się terapia. „Odwrażliwienie" jednego wspomnienia nie wpływało na pozostałe; każde zdarzenie wymagało od- dzielnego podejścia, a najlepsze rezultaty dawało kolejne zajęcie się wszy- stkimi doświadczeniami traumatycznymi.19 Wydaje się zatem, że opowiadanie historii urazu w warunkach bez- piecznego związku może faktycznie zmienić zaburzone przetwarzanie trau- matycznego wspomnienia. Ta transformacja pamięci powoduje ustąpienie głównych objawów zespołu pourazowego. Wraz z użyciem słów wyraźnie ustępuje „fizjonerwica", będąca skutkiem przerażenia.20 Owe intensywne techniki terapeutyczne mają jednakże pewne ogra- niczenia. Chociaż po zalaniu słabną objawy wtargnięcia i nadpobudliwość, nie widać poprawy, jeśli chodzi o symptomy odrętwienia i wycofanie się z życia społecznego; wątpliwe są też efekty tej metody w odniesieniu do problemów małżeńskich, społecznych i zawodowych. Sama rekonstrukcja traumatycznych wydarzeń nie naprawi zniszczeń w sferze relacji i kon- taktów społecznych. Jest to konieczna część procesu powrotu do zdrowia, ale tylko część. Jeśli nie zajmiemy się również odziaływaniem urazu w sferze relacji społecznych, nie osiągniemy sukcesu, nawet gdy ograniczymy cel terapeu- tyczny do złagodzenia samych objawów wtargnięcia. Pacjent czasami upar- 193 i cie trzyma się swoich symptomów - takich jak koszmary czy nawroty obrazów traumatycznych — ponieważ nabierają one specjalnego znaczenia. Objawy mogą stanowić symboliczny sposób dochowania wierności utraco- nej bliskiej osobie, substytut żałoby albo wyraz nie rozwiązanego poczucia winy. Ponieważ nie istnieją uznane społecznie formy „świadczenia pra- wdy", wiele ofiar urazu woli zachować swoje symptomy. Jak pisze poeta wojenny Wilfred Owen: „Przyznaję, że sam wywołuję owe nieliczne sny 0 wojnie, z własnej woli rozmyślając o niej wieczorem. Mam wobec Wojny obowiązek do spełnienia".21 Składanie z kawałków historii urazu staje się bardziej skomplikowa- nym zadaniem w wypadku osób, które maltretowano wielokrotnie, przez dłuższy czas. Techniki, które sprawdzają się w leczeniu zwykłego zespołu po- urazowego, mogą okazać się nieadekwatne w sytuacji chronicznego wykorzy- stywania, szczególnie jeśli ofiara cierpi na większe luki w pamięci. Zrekon- struowanie całej historii z reguły trwa wówczas znacznie dłużej niż 12-20 tygodni. Czasami pacjent odczuwa pokusę skorzystania z bardziej intensyw- nych form leczenia - konwencjonalnego lub nie - w celu przyspieszenia po- wrotu do zdrowia. Grupowe „maratony" terapeutyczne lub skondensowane programy na oddziałach zamkniętych często łudzą nierealistycznymi obietni- cami „błyskawicznego" wyzdrowienia. Szybkie odkrywanie traumatycznych wspomnień bez zapewnienia odpowiedniego kontekstu dla ich integracji jest nieodpowiedzialne i wręcz niebezpieczne, ponieważ pacjent nie dysponuje umiejętnościami radzenia sobie z faktami wydobytymi z głębin pamięci. To nie przełamanie amnezji stanowi najtrudniejszą część rekonstru- kcji pamięci - istnieje tu bowiem wiele skutecznych technik. Problemem jest stawienie czoła koszmarom zza bariery niepamięci i zintegrowanie traumatycznego doświadczenia z historią całego życia. Ten powolny, żmud- ny, często frustrujący proces przypomina układanie trudnego puzzle. Naj- pierw trzeba ustalić ogólny zarys, a potem oglądać ze wszystkich stron każdy nowy fragment informacji, dopóki nie dopasuje się go do całości. Sto lat temu Freud użył tej metafory, opisując odkrywanie wczesnego urazu na tle seksualnym.22 Cierpliwość nagradzana jest rzadkimi momentami prze- łomu, kiedy większa liczba kawałków nagle wskakuje na swoje miejsce 1 układa się w nowy fragment obrazka. Najprostszą metodą pozyskiwania nowych wspomnień jest ostrożne badanie informacji już dostępnych pamięci pacjenta. W większości wy- padków ta prosta technika okazuje się wystarczająca. Kiedy pacjent do- świadczy pełnego, emocjonalnego wpływu faktów już mu znanych, nowe wspomnienia pojawiają się z reguły spontanicznie - tak, jak to było z Deni- se, trzydziestodwuletnią ofiarą kazirodztwa: Denise zgłosiła się na leczenie dręczona wątpliwościami, czy była seksualnie wykorzystywana przez swego ojca. „Czuła swoim ciałem", że tak było, ale nie 194 .-»?:- "uarauiodsM BTUBMitajpo op pidte^sAzjd azoui ipeiu i muBMOUBjdBZ uiAiireiBłs 'qoBtuBAvo;oSXzjd uoignjp od oaaidop i T BiuaCospi op sweją OVA\A%SAZXO?[AM. ais Azon AuaidfBu AuBMopo^zs -oj •tfoBiSa^tn nsaj5[0 oSaiSnjp oiupaiModpo — ifsas od B 'BiuBMO^oSAzjd oS -arapaiModpo oSaf BSBUI^M 'B;ua(bBd Bpaiured pazad ałAnjn ais afBpz oo 'oSa^ auiBAw(qopAM aMOZBJopzB^ ^-iosou^afaium qoXznp ^Bupaf BSBUI^M Azoud -nj ^oouiod BZ uarauiodsM tjDiĆuzo^BuinBJ^ axo^qopA^\ •ndBja^oudiq z -Xzad BU '5[iuqoał qoXzsCaiuza^od z araB^sAzao^ auzoa^so ais Boap3 -XM ippp3} Ą\ -niuBpBą uiAupnuiz 'raXupBp[op od ^MBU BCB^sozod t[OBiuaraai -odsM 8M x^n| aznp az 'jpupaC ais BZJBP^ 'psouiopBTMs MCUB^S qoAuuatrapo BiuBzpnqzM op ais BniBJ[aion zaq Ą>[BJ OiCzaoM^po ais afBpn jęSo B^ gs'o?D^ uiBjBizpaiMod aiu azozsaf apa 'Z^BUI fcui |Aq aiu o^ yaimojzo uaj az 'uiBjBizpai^\ -»B5[aiMopo araui az ftuifapz T 'azsoad 'n^ ais MBCZ '(^^ns^Bia^ BCOUI O^) ^xraa« i nfojjod od ais UIBJBPB^SZOJ 5[Bf 'uiB^aiuiBd i amui BU {Bzaj uo ozpjBq ais TUI oftqoJ2 '&ve[ ^ZJ^ BJBTOI uiXqXp2 JJBC '5[B^ ais uispizood B\STSU I luazaui z ais uiBjBąoo^" :BM^zpojtzB^ luo^sią CauBiuuiodBz op dox} {IMOUB^S AJLOV>[ "fefoBn^Cs ButoĄin ^UBJOM^M zBaqo afnsido auoraig UOJBIJS •paimBdara aoiirejS Bzod ais aiarepM BCBiMT^zouin zaiuMcj 'AJBUIZSOJJ qn^ au jizpads aizp2 'Bosfaiui DBfBzpaiMpo qn^ aMopoj OMazap o^Cns^j 'a -Bpei§o 'psojzsazjd pBpsq azora ^uafoBd uazjBp^M uoXuuaizpo3 BIUBMOZ^BUB zocadQ ?BiuazjBCoT[s auMBp aiuMouod BCBIMAZO aCzB5[o atąBpads auui i B^ -aiMS aitącdsM auozpoqoqo "pso^zsazjd z uamuiodsM no^uBMjapo op oo -CZB5[SAV n|3TAV BfezojBłsop AjnSaa z B^uaCoBd BtuazopBiMsop auuaizpo^ e>|zoł fef op Ao -ou M o6aoezpoL)OM eofo eiuaiuoiodsM faju op ołpąiM nouo>| /\/\ auozeMao>|a| | jAq |6JB>|S faf zoa| 'oiaofo pazid Auojqo Błe>)nzs O z jfoBn^s aiaj/w a|qos ejeiuuiodAzjd 'apnzon auoaqo M Apa!» ndEjaj n>(łBzood BU BEMOLU LUAJOPI o '„otęp zazid oiapnzo" z oj faf ais ojAzjBfo>is 'psoupBJzaq apnzood \ a|uazjo>|odn 'a!uazpAzjqo faju M OJ af -npMA/v\ az 'BjJBdpo B^łuafoBd "40!>HSAZSM Azjd tef B>|A}op oapfo Apa|>| 'afnzo oo einadBjai "aiujzpoj BU ajuazej/w Aqoł|qojz oo 'so6azo 'o6auzoA}BoiBjp so6azo BłB>|nzs ?jfoELUJOjU! fa} a6BM BłBzsfajuwn asjuaa n>)iezood BN -BZ BZ sofo ajUBMOipBz BZBMII Aujzpoj B}zsaj zAp6 'OAZJB>)S ais azooi aju az '>|Bupaf Bjnzo "A}a!qo>| a|>|}sAzsM łBjdazoBz \ |6BMn ausojds U,O!>)}SAZSM oiasejpa pod łiqoi a|zpaq 'afjdn ajs ou/wad BU oapfo zBMaiuod 'aiAuujzpoj n!UB>)iods ajs uiAotefBZ!iqz o usAai aiajuazBjazjd z asiuaa 3? '^!S OłBZB>(o "aiaofo z |foB|aj fauoaqo ajUBSjdo o a>)}uafoBd ^sojdod BłnadBjaj. ?BiuajuaiodSM ospMAzjd faf !io/v\zod Bzoudju, az 'afacpsu e\B\\N o6au}aj>|uo>| oju oaiuoiodAzid aiqos ka psychiatryczna i hipnoterapeutka zarazem, tak opisuje swoje podejście do ofiar urazu: Używamy techniki cofnięcia się (regresji) do wieku dziecięcego, jak gdyby- śmy trzymali nitkę czy sznurek, który sięga w przeszłość. Ale w wypadku niektórych poszkodowanych nie można stosować takich nitek. Niektóre standardowe techniki należy odpowiednio zmienić. Wielu osobom pomaga wyobrażenie sobie, że oglądają telewizję. Pacjent przyzwyczaja się, że dys- ponuje „bezpiecznym" kanałem, który włącza na początku sesji. Do pracy terapeutycznej stosuje się „kanał video". Traumatyczne doświadczenie na- grane jest na taśmie, którą można puścić w zwolnionym tempie, przewinąć w przód lub w tył. Pacjenci uczą się też, jak kręcić gałką, aby modulować intensywność własnych uczuć. Niektórzy wolą po prostu śnić. Znajdują się w jakimś bezpiecznym miejscu i mają sen o urazie. Wszystko to są techniki projekcji hipnotycznej. Następnie sugeruję, że nagranie lub sen powiedzą nam coś o traumatycz- nym wydarzeniu. Zaczynam liczyć, a potem pacjent opowiada, co widzi. Uważ- nie obserwuję zmiany wyrazu twarzy, ruchy ciała. Jeżeli ofiara ma sobie coś przypomnieć, dzieje się to właśnie w tym momencie. Pracujemy nad wszystkim, co się wyłoni. Czasami jest to scena maltretowania bardzo małego dziecka i wtedy sprawdzam, czy możemy kontynuować. Ludzie w transie mogą być całkowicie świadomi swego rozszczepienia: istnieje część dorosła, która obser- wuje, i dziecięca, która doświadcza. Uczucia zawsze będą intensywne, ale chodzi o to, by pacjent mógł je znieść. Ludzie wychodzą z transu z wieloma emocjami, lecz jednocześnie zacho- wują do nich pewien dystans. Jest w nich wiele smutku, są przerażeni i wstrząśnięci brutalnością. Po zakończeniu sesji hipnotycznej często zaczynają sami wyciągać wnioski. Warto im w tym pomóc: przypomną sobie tylko to, do czego dojrzeli; z czasem będą przychodzić do nich myśli, obrazy, uczucia i sny, które pomogą im lepiej zrozumieć; będą w stanie mówić o tym na spotkaniach z terapeutą. Trudno w to uwierzyć, kiedy się na nich patrzy. Bywają chwile, kiedy muszę sama siebie przekonywać, że naprawdę im pomagam. Ale ludzie rzeczywiście czują się lepiej po odzyskaniu pamięci.25 Oprócz hipnozy stosować można inne techniki wywoływania zmienio- nego stanu świadomości, dzięki któremu oderwane wspomnienia trauma- tyczne stają się łatwiej dostępne. Zakres tych technik rozpościera się od metod społecznych — takich jak intensywna terapia grupowa lub psycho- drama — do metod biologicznych, jak na przykład użycie amytalu sodowe- go. Jeśli terapeuta jest odpowiednio przygotowany, każdy sposób może okazać się skuteczny. Niezależnie od konkretnej techniki należy stosować się do podstawowych zasad: pacjent zachowuje kontrolę nad wszelkimi działaniami, a rozplanowanie w czasie, tempo i forma sesji muszą być do- 196 i" kładnie przemyślane, aby metoda badania pamięci była wkomponowana w strukturę psychoterapii. Ostrożność należy zachować również podczas planowania samej sesji odkrywania wspomnień. Richard Kluft, który pracuje z pacjentami z roz- szczepieniem osobowości, formułuje tę zasadę jako „regułę jednej trzeciej". Sesję dzielimy umownie na trzy równe części. Jeśli jest do wykonania jakaś „czarna robota", należy ją rozpocząć w trakcie pierwszej części spotkania; jeżeli nie wystarczy na to czasu, pracę nad tym problemem powinno się odłożyć do następnej wizyty. Druga część spotkania przeznaczona jest na intensywną eksplorację; w ciągu ostatniej pacjent ma czas na reorientację i uspokojenie się.26 W wypadku ofiar długotrwałego, powtarzającego się urazu nie zaleca się traktowania każdego wspomnienia jako osobnej całości. Traumatycz- nych incydentów było po prostu zbyt wiele, a podobne zdarzenia często zlewają się w pamięci. Zazwyczaj jednak można wyróżnić kilka odrębnych, szczególnie znaczących sytuacji. Rekonstrukcja traumatycznej historii opie- ra się wówczas na tych typowych zdarzeniach — zrozumienie jednego epizo- du rozciąga się na wiele wydarzeń. Założenie, że jeden incydent reprezentuje wiele wydarzeń, stanowi skuteczną technikę tworzenia nowych znaczeń i rozumienia. Prawdopodob- nie jednak nie ma ona większego wpływu na odwrażliwienie fizjologiczne. Chociaż takie techniki behawioralne jak zalewanie dowiodły efektywności w łagodzeniu intensywnych reakcji na wspomnienie pojedynczego wyda- rzenia traumatycznego, są one o wiele mniej użyteczne w leczeniu ofiar długotrwałego, powtarzającego się urazu. Psychiatra Arieh Shalev opisuje przypadek, który potwierdza tę zasadę. Pewna kobieta po wypadku samo- chodowym zgłosiła się na leczenie z powodu objawów prostego zespołu po- urazowego. Miała też za sobą historię chronicznego urazu w dzieciństwie. Standardowa terapia behawioralna skutecznie rozwiązała problemy wywo- łane wypadkiem samochodowym. To samo podejście nie pomogło jednak pacjentce poradzić sobie z uczuciami związanymi z traumatycznym dzie- ciństwem; konieczna okazała się tu długoterminowa psychoterapia.27 Ofiary chronicznego urazu cierpią często z powodu bardzo rozle- głych zaburzeń fizjologicznych. U ludzi maltretowanych w dzieciństwie występują nieregularności w cyklach spania, jedzenia i wydzielania we- wnętrznego, jak również różnorodne objawy somatyczne i nienormalna wrażliwość na ból. Jest zatem prawdopodobne, że pacjenci tacy będą nadal doświadczać pewnych zaburzeń fizjologicznych, nawet po pełnej rekonstrukcji traumatycznej historii. W wypadku tych poszkodowanych należy osobno zająć się ich objawami fizjologicznymi. Czasami konieczna jest terapia systematycznego przewarunkowania lub długoterminowe po- dawanie leków. Leczenie w tej dziedzinie niemal w całości pozostaje je- szcze w fazie eksperymentalnej.28 197 I 1 Żałoba po stracie traumatycznej Każdy uraz przynosi straty. Nawet ci, którym udało się ujść bez obrażeń fizycznych, utracili wewnętrzne psychologiczne struktury „ja" powiązanego bezpieczną relacją z innymi. Osoby, które doświadczyły krzywdy fizycznej, tracą w dodatku poczucie integralności cielesnej. Ci zaś, którym odebrano bliskich, stają w obliczu nowej pustki w swoich związkach z przyjaciółmi, rodziną lub społeczeństwem. Traumatyczne straty zaburzają normalny cykl pokoleń i nie podlegają społecznym obrzędom tradycyjnego odprawiania ża- łoby. Opowiadanie o urazie nieodmiennie wywołuje zatem u ofiary głęboki smutek. Ponieważ wiele krzywd pozostaje niewidocznych lub nie rozpozna- nych, zwyczajowo przyjęte rytuały żałobne mogą dostarczyć pociechy.29 Na tym etapie powrotu do zdrowia żałoba od samego początku jest zadaniem najistotniejszym, a zarazem wzbudza największe przerażenie. Pacjenci często obawiają się, że zadanie to będzie trwało wiecznie, ponie- waż jeśli już pozwolą sobie na smutek, żałoba nigdy się nie skończy. Danie- li przytacza słowa siedemdziesięcioczteroletniej wdowy, która przeżyła hi- tlerowskie obozy zagłady: „Nawet jeśli każda strata będzie wymagała tylko roku żałoby, i jeśli dożyję stu siedmiu lat [i opłaczę wszystkich moich krew- nych], co z pozostałymi sześcioma milionami zabitych?".30 Wielu poszkodowanych nie chce poddać się żałobie, nie tylko ze stra- chu, lecz również z powodu dumy. Ofiara może świadomie nie pozwalać sobie na smutek, aby w ten sposób nie przyznać zwycięstwa prześladowcy. W takiej sytuacji ważne jest, aby pacjent zaczął postrzegać żałobę jako akt odwagi, a nie jako upokorzenie. Człowiek niezdolny do smutku pozbawia się części samego siebie i utrudnia sobie proces powrotu do zdrowia. Odzy- skanie pełnej gamy własnych emocji, włączając w to smutek, powinno być rozumiane jako opór, a nie poddanie się intencjom prześladowcy. Tylko opłakując wszystkie swoje straty, poszkodowany może odkryć swoje nie- zniszczalne życie wewnętrzne. Ofiara poważnego maltretowania w dzieciń- stwie opisuje, jak po raz pierwszy zaczęła odczuwać smutek: Zanim skończyłam piętnaście lat, już taka byłam. Stałam się zimna i cwana. Świetnie radziłam sobie bez pociechy i uczuć - nic mnie nie wzruszało. Nikt nie mógł doprowadzić mnie do płaczu. Kiedy matka wyrzucała mnie z domu, po prostu spałam na schodach. Nawet kiedy spuszczała mi manto, nie była w sta- nie wycisnąć ze mnie ani jednej łzy. Nigdy nie płakałam, gdy bił mnie mój mąż. Zadawał mi cios, upadałam, a potem wstawałam, żeby dostać jeszcze raz. To cud, że mnie nie zabił. W trakcie terapii napłakałam się więcej niż przez całe życie. Nigdy nie ufałam nikomu na tyle, żeby pokazać mu swoje łzy. Nawet tobie, jeszcze kilka miesięcy temu. No proszę, nareszcie to powiedziałam! Powinni to zapisać!31 198 1 Ponieważ żałoba jest taka trudna, opór przed nią stanowi chyba najczęstszą przyczynę zastoju na drugim etapie powrotu do zdrowia. Od- rzucanie smutku może się przejawiać na różne sposoby. Przeważnie wyra- ża się w postaci fantazji o magicznym rozwiązaniu poprzez zemstę, przeba- czenie lub zadośćuczynienie. Fantazje o zemście stanowią często lustrzane odbicie traumatycz- nych wspomnień, w których prześladowca i ofiara zamieniają się rolami. Zazwyczaj są tak samo groteskowe, statyczne i pozawerbalne, jak samo wspomnienie traumatycznego zdarzenia. Marzenie o odwecie jest jedną z postaci, jakie przyjmuje pragnienie oczyszczenia. Poszkodowany wyobra- ża sobie, że pozbędzie się przerażenia, wstydu i bólu przez akt zemsty na prześladowcy. Chęć pomszczenia krzywdy wynika też z poczucia całkowitej bezradności. Upokorzona i wściekła ofiara łudzi się, że tylko odwet przy- wróci jej utracone poczucie siły. Wyobraża sobie też, że jest to jedyny sposób, aby sprawca uświadomił sobie ból, który jej zadał. Chociaż ofiara urazu spodziewa się, że dozna ulgi, kiedy odpłaci się prześladowcy, w rzeczywistości powracające wyobrażenia o zemście pogar- szają jej cierpienie. Gwałtowne, obrazowe, mściwe fantazje mogą być rów- nie niepokojące, przerażające i natrętne, jak wspomnienia pierwotnego zdarzenia traumatycznego. Nasilają lęk ofiary i ujemnie wpływają na jej autowizerunek. Sprawiają, że czuje się potworem. Są także wysoce frustru- jące, gdyż zemsta nigdy nie zmieni ani nie zrekompensuje wyrządzonej krzywdy. Ludzie, którzy faktycznie dokonują aktów odwetu - na przykład weterani wojenni dopuszczający się zbrodni — nie mogą pozbyć się tą drogą swoich objawów; przeciwnie, cierpią na najpoważniejsze i najtrudniejsze do leczenia zaburzenia.32 W trakcie procesu żałoby poszkodowany musi pogodzić się z tym, że wyrównanie rachunków jest niemożliwe. W miarę jak rozładowuje swój gniew w bezpiecznych warunkach, jego bezsilna furia stopniowo prze- kształca się w bardziej skuteczną i satysfakcjonującą postać złości: spra- wiedliwe oburzenie.33 Przekształcenie to pozwala uwolnić się z klatki ma- rzeń o odwecie, w której ofiara pozostawała zamknięta sam na sam z prze- śladowcą. Ma szansę odzyskania poczucia siły, nie stając się jednocześnie przestępcą. Porzucenie mściwych fantazji nie oznacza rezygnacji z poszuki- wania sprawiedliwości; przeciwnie, dopiero wówczas ofiara może połączyć się z innymi i doprowadzić do ukarania sprawcy zbrodni. Niektórzy pacjenci brzydzą się żądzą zemsty i usiłują obejść swój gniew za pomocą fantazji o przebaczeniu. Wyobrażenie to, podobnie jak marzenie o odwecie, stanowi próbę odzyskania poczucia siły. Poszkodowa- ny łudzi się, że jest w stanie przekroczyć swój gniew i wymazać efekt ura- zu, decydując się na ostentacyjny akt miłości. Skutków urazu nie da się jednak przekreślić ani za pomocą nienawiści, ani miłości. Wyobrażenie o przebaczeniu również może przysporzyć wiele cierpienia, ponieważ całko- 199 I I I s wite darowanie krzywd przekracza możliwości przeciętnego człowieka. Mą- drość ludowa powiada, że wybaczanie jest przywilejem Boga. A w większo- ści systemów religijnych nawet boskie przebaczenie nie jest bezwarunko- we. Nie może ono zostać udzielone, dopóki sprawca krzywdy nie zasłuży sobie na nie przez spowiedź, żal za grzechy i zadośćuczynienie. Rzeczywista skrucha u prześladowcy zdarza się rzadko i graniczy niemal z cudem. Na szczęście poszkodowany nie musi na nią czekać. Wa- runkiem powrotu do zdrowia jest odszukanie w sobie ożywczej miłości; miłość ta nie musi jednak obejmować prześladowcy. Kiedy skończy się okres żałoby po traumatycznej stracie, ofiara może być zaskoczona, jak mało interesuje ją teraz sprawca urazu i jak niewiele obchodzi ją jego los. Czasami nawet żałuje prześladowcy i współczuje mu, ale uczucia te trakto- wane są z pewnym dystansem i nie są tożsame z wybaczeniem. Fantazja o zadośćuczynieniu, podobnie jak marzenia o zemście czy odpuszczeniu winy, często staje się poważną przeszkodą w odprawieniu ża- łoby. Problem polega częściowo na samej zasadności pragnienia zadośćuczy- nienia. Ponieważ ofiara doznała krzywdy, naturalną koleją rzeczy czuje się uprawniona do jakiegoś odszkodowania. Dążenie do wyrównania krzywdy często ułatwia powrót do zdrowia. W dążeniu tym tkwi także i potencjalna pułapka. Długotrwałe, bezowocne próby uzyskania rekompensaty od spraw- cy krzywdy lub od społeczeństwa mogą być formą obrony przed pełnym uświadomieniem sobie ogromu straty. Żałoba jest jedynym sposobem usza- nowania straty; nie ma żadnego wystarczającego zadośćuczynienia. Fantazje zadośćuczynienia wynikają często z pragnienia zwycięstwa nad prześladowcą, zwycięstwa, które wymazałoby upokorzenie spowodo- wane przez uraz. Badanie marzeń o rekompensacie pokazuje na ogół, że zawierają one elementy psychologiczne, które mają dla pacjenta dużo wię- ksze znaczenie niż zysk materialny. Rekompensata symbolizuje przyzna- nie się do wyrządzenia krzywdy, prośbę o wybaczenie lub publiczne poniże- nie prześladowcy. Chociaż wyobrażenie to wynika z chęci odzyskania siły, w rzeczywistości pogoń za odszkodowaniem związuje ofiarę z prześladowcą i uzależnia ją od jego kaprysu. Paradoksalnie, pacjent uwalnia się psychi- cznie od sprawcy krzywdy, kiedy porzuci nadzieję na jakiekolwiek odszko- dowanie. W miarę postępów żałoby ofiara zaczyna poszukiwać zadośćuczy- nienia w formie bardziej ogólnej i abstrakcyjnej, co pozwala jej dochodzić swoich praw bez oddawania kontroli nad swym obecnym życiem w ręce prześladowcy. Przypadek Lynn, dwudziestoośmioletniej ofiary kazirodz- twa, pokazuje, w jaki sposób fantazja o zadośćuczynieniu może hamować proces powrotu do zdrowia: Kiedy Lynn zgłosiła się na terapię, miała za sobą liczne pobyty w szpitalu z powodu ciągłych prób samobójczych, samookaleczeń oraz anoreksji. Objawy dziewczyny osłabły, gdy jej autodestruktywne zachowanie powiązano z historią 200 103 'aiuzojuoAsd euozoa|B>|0 ye\ jsaf az 'b\s •|apBfAzjd qn| >|auBipo>| ps^Azid BU a\u e 'einadBja} jAq Aqazjjod fai B|UBfB>| -odsBZ op feqoso fejupaiMOdpo fajzpjBqfeu apsjMAzoazj Azo 'osoMjidjfeM {JZBJAM a|B 'jozozsajd \ BjUBiniAzjd Błau6BJd BJAHO S? '1>)BJ łB/v\o}dao>|EBz łUB}|nsuo>j ?AiSjiBfoads o6auu| n apBł|nsuo>| łBMOja6nsBz BJSAOJUJM nsedLUj oBa\ oaqo/\A "ootuod faf AqBł6oai BJO}>) 'Azoazj fauApaf faf BjMBOipo az 'apnadBjai ?osop M BłpsdM BjAiio 'o6auzoA}nadBja} n}>)BJ}uo>| j>|unjBM BU b\s AotezpBMOJd Apa|>j o^oaizp >|Bf fBsAjoi ajzpaq | BUB|O>| BU fef Ap6 'ApajM o>||A} osaiuz af ajUBjs M ajzpaq az 'ajs audoj>|O OBOBJM AjazoBZ HAUO op u.oAuzoAłnadBja} u,OBfsas oSauzoAzy BiuBp^z auuoj o^aC^zad apBsuaduio^aj o AuzBMod BjAzazjd aiMłsuioaizp M BJCłJf 'nA!IO [aiułappsazs pBdiCM ^ •amazasp^M auzo^BuiriBJ^ zazad auBMopoMOds op piuAzopo azoui a^is CauzoiSBui o Xqoso fauui ąn\ ĄnadBia^ psojira BUZDTU -BoSzaą O5{^ az 'Biuazpn^z az B2[IUXM B^B^ BMB^SOJ •McCa^iMiCzad ipAiąBfo -ads ats O^BCBSBUIOP 'uiXuzoA;nadBj:a^ aio^BJ^uo^ M Cauoxupo§zn psoupaTzp -aiModpo po ats B^At[on i uiotuazoiuBjSo o^Mioazad afn^sa^oaj "a BU afnaai5[ TUIBSBZO sd ^uauiap zaiuMcj^CBjaiM BU — aU|BTJa^BUI ajSTDS 8IS sfap^Bf op SBZ faizpui auBMOjap[ ASpąAd ^p Mcj^CBjaiMBz BZSMBZ ap3 — BSOUI -BO 9TS atUB^BUI 'psoj Biuazozsoy -Xqoso [a M^suazoapds op — o§auzDxpquiAs qn^ oSa^siMAzoaza — zoa^ 'ApMAzJH AoMBJds ara az BiuaiuAzonpsopBZ AzoĄop apBSuadrao^aa o aiuazjBui IUIBSBZQ apAz j aoBjd 'ajd 8M 8|S BłBMOZB6uBBZ ajUMOUOd \ a>||BM feU0OMOZ8q BU nSBZO faj -OUJBLU aju BłjMOUBisod 'aiBJłS Q\ BłB/wołBzpo Apa^ jdtełSBu ouo sApa|>| az 'a|s otezpnj i Bofo AUOJJS az ajuajuAzonosopBz BU ofefB>)azo 'BłBMOWBiuz Ajoł>) 'SBZO uai A>BO BłBMflBjdo oiazoEjd Błaui|onqAM B>ftuafoBd apuaoiouj LUA; M BJU -azjBLU oBaj aiuaiujads BU oe>)azo JBJLUBZ BLU IB| a|| 'uuA") łB^ds •łiqojz oo 'oBaj afnjBzod apzsajM \ ofefBz feju ajs ajzpaq oapfo 'aosjd faf 01 jMjizowaiun az 'BJOLJO >|Bł a!zpaq j|saf iBjuazjBiu oB -a|>|B} z a|S BjAzjaimz "AuAzo o6af ez AjBfdBZ op eofo Bjuazsnoiz qosods AuApaf faju B|p AłjMouBis auzoinoAsd B|uazjnqBZ "psouiBjzpajModpo op IBjsoz aiu Ap6iu oapfo faf az 'mapiBj z 0!zpo6od a|s Bł6oui aju ' BZ ajs Ojuj/w BłBisazid Apai>) 'zBjai 'nofo noiafo/ws o>)Mpazjd „BłB/v\o>|fBJ}SBZ" ajsuas uuAuMad M UUA-] az 'n^sojUM op B^zpEMOJdop nsEdun o6a} n>)zoł M ajup a\eo BłBzpads \ joiło -uo>) z ajs BtBMAjooAM 'fejnadEjaj z B|UB>)łods BjBzozsndo 'BJOUO }saf az 'Ao -BJd op BfluoMzp fapsazo ZBJOO uuA"i -nfołSBZ }uaoiouj >(Bupaf łpazspsu AMBJd -od faMOjudojs U,OB}B| L|oo/v\p od 'aiMjsupaizp M BJUBMAISAZJOIAM o6au|Bns>)as że nigdy nie zdoła stworzyć partnerskiego związku. Czuła się jak „studnia bez dna" i była przekonana, że prędzej czy później każdy poczuje się zmęczony jej nienasyconymi pragnieniami. Nie miała odwagi zaryzykować fizycznej intymno- ści w równoprawnym związku, ponieważ nie wierzyła w swoje zdolności dawa- nia i otrzymywania miłości. Tylko wszechmocny „ojcowski" terapeuta mógł ją uzdrowić. Konsultant zasugerował, by terapia skupiła się na opłakiwaniu szkód w za- kresie ograniczenia zdolności ofiary do miłości. Kiedy Olivia odbyła żałobę, odkryła, że mimo wszystko nie była „studnią bez dna". Zaczęła spostrzegać, że jej naturalne skłonności do nawiązywania kontaktów z innymi przetrwały; na- brała nadziei na zdobycie intymności we własnym życiu. Uświadomiła sobie, że może obejmować swoich przyjaciół i sama się do nich przytulać; nie wymagała już takich kontaktów od terapeuty. Niestety, czasami sami terapeuci wspierają nierealne wyobrażenia pacjentów. Pochlebia im to, że zostali wyposażeni w potężne moce uzdra- wiania; nie potrafią oprzeć się pokusie, by spróbować leczyć dotknięciem dłoni. Kiedy jednak granica ta zostanie przekroczona, prowadzący nie po- trafi zachować terapeutycznego dystansu i naiwnością jest wyobrażać so- bie, że mogłoby się to udać. Pogwałcenie granic zawsze prowadzi do wyko- rzystywania pacjenta, niezależnie od intencji terapeuty. Prowadzący najlepiej przysłuży się pacjentowi, gdy dotrzyma obietni- cy i wysłucha jego opowieści, a nie gdy potraktuje go jak dziecko lub przy- zna mu szczególne uprawnienia. Ofiara nie odpowiada za to, co ją spotkało; jest jednak odpowiedzialna za swój powrót do zdrowia. Paradoksalnie, zaakceptowanie tej rażącej niesprawiedliwości rozpoczyna proces odzyski- wania poczucia siły. Jedynym sposobem na uzyskanie kontroli nad włas- nym zdrowieniem jest przyjęcie za nie odpowiedzialności. Tylko pełne wykorzystywanie wszystkich własnych zasobów pozwoli ofierze uświado- mić sobie, że one rzeczywiście istnieją. Przyjęcie na siebie odpowiedzialności jest szczególnie ważne dla osób, które same krzywdziły innych, czy to w chwili rozpaczy, czy też na skutek powolnej degradacji wskutek zniewolenia. Weterani wojenni, którzy dopu- szczali się zbrodni, czasami czują, że nie należą już do cywilizowanego społeczeństwa. Więźniowie polityczni, którzy na skutek tortur zdradzili swoich towarzyszy; maltretowane kobiety, które nie potrafiły obronić swo- ich dzieci - wszyscy oni mają wrażenie, że popełnili coś gorszego niż ich prześladowca. Nawet gdy ofiara rozumie, że dopuściła się pogwałcenia związków się w warunkach ekstremalnych, nie wymazuje to w pełni jej głębokiego poczucia winy i wstydu. Ofiara musi odbyć żałobę po stracie moralnej integralności i znaleźć sposób na zaakceptowanie rzeczy, których nie da się odrobić. Nie oznacza to rozgrzeszenia sprawcy krzywd, a raczej przywrócenie ofierze moralnego prawa wyboru w teraźniejszości. Renee 202 - ' ? jest przykładem poszkodowanej, która podjęła działanie, aby naprawić krzywdy, za które czuła się odpowiedzialna. Renee, czterdziestoletnia rozwódka, zgłosiła się na leczenie, kiedy po dwudzie- stu latach wreszcie uciekła od męża, który notorycznie maltretował ją w obec- ności dzieci. W trakcie terapii była w stanie odżałować rozpad małżeństwa, ale wpadła w głęboką depresję, uświadomiwszy sobie, jaki wpływ miały lata prze- mocy na jej dorastających synów. Chłopcy sami stali się agresywni i otwarcie odmawiali jej posłuszeństwa. Pacjentka nie mogła nic im narzucić, gdyż czuła, że zasługuje na ich pogardę. Uważała, że nie sprawdziła się w roli matki i teraz jest już za późno, by odrobić straty. Terapeutka przyznała, że Renee miała powody do poczucia winy i wstydu. Zauważyła jednak, że pozwalanie synom na złe zachowanie wyrządzi im jesz- cze większą krzywdę. Jeśli Renee rzeczywiście chciała naprawić swój błąd, nie miała prawa spisywać na straty ani ich, ani siebie. Musiała nauczyć się, jak nie stosując przemocy, egzekwować od nich szacunek i posłuszeństwo. Zgodziła się zapisać na kurs dla rodziców, aby w ten sposób spróbować wynagrodzić synom poniesione przez nich straty. W tym wypadku nie wystarczyło udowodnić pacjentce, że sama była ofiarą i że to męża należało winić za całe zło. Dopóki postrzegała siebie wyłącznie jako ofiarę, czuła się zbyt bezradna, aby zapanować nad sytu- acją. Przyjęcie odpowiedzialności za synów umożliwiło jej uzyskanie poczu- cia siły i kontroli. Pragnienie zadośćuczynienia pozwoliło Renee na odzy- skanie rodzicielskiego autorytetu. Osoby, które w dzieciństwie przeżywały chroniczny uraz, powinny odbyć żałobę nie tylko po tym, co straciły, lecz również po tym, czego nigdy nie miały. Nic nie przywróci im dzieciństwa, z którego zostały okradzione. Muszą opłakać utratę głównej bazy podstawowego zaufania — wiary w do- brego rodzica. Kiedy zaczyna do nich docierać, że nie ponoszą winy za swój los, muszą uporać się z egzystencjalną rozpaczą, której nie byliby w stanie sprostać w dzieciństwie. Leonard Shengold tak oto stawia główny problem tego etapu żałoby: „Jak można przeżyć bez wewnętrznego wizerunku opie- kuńczych rodziców? [...] Każda osoba, w której zamordowano duszę, dręczy się pytaniem: »Czy można żyć bez ojca i matki?«".34 Konfrontacja z uczuciem rozpaczy niesie ze sobą — na ogół przejścio- wy — wzrost ryzyka samobójstwa. W przeciwieństwie do impulsywnych działań autodestrukcyjnych typowych dla pierwszego etapu powrotu do zdrowia, w drugiej fazie tendencje samobójcze pacjenta przejawiają się często w formie spokojnej i stanowczej, pozornie racjonalnej decyzji o ode- jściu ze świata, w którym mają miejsce tak potworne zbrodnie. Pacjenci mają skłonności do wdawania się w jałowe, filozoficzne dyskusje na temat prawa jednostki do wybrania śmierci. Takie przeintelektualizowane dywa- gacje należy bezwzględnie uciąć i skoncentrować się na uczuciach i fanta- 203 zjach, które napędzają rozpacz ofiary. Zazwyczaj pacjent wyobraża sobie, że jest już martwy, ponieważ stracił zdolność do miłości. Najmniejszy dowód zdolności ofiary do obdarzania kogokolwiek miłością może ją po- wstrzymać przed pogrążeniem się w rozpaczy. Znaki wskazujące na to, że umiejętność kochania nie została znisz- czona, można znaleźć, przywołując kojące obrazy. Niemal zawsze udaje się wyszperać jakieś - ocalone przed zniszczeniem - obrazy symbolizujące przywiązanie. Jedno pozytywne wspomnienie o opiekuńczym pocieszycielu może stanowić linę ratunkową dla pogrążonej w żałobie osoby. Nawet umiarkowana zdolność do współczucia zwierzętom lub dzieciom staje się wówczas kruchą podstawą do współczucia samemu sobie. Dobroczynny wpływ żałoby ujawnia się, kiedy ofiara pozbywa się „złej", napiętnowanej tożsamości i ośmiela się mieć nadzieję na nowe związki, w których nie będzie już musiała nic ukrywać. Uzdrawiające działanie żałoby i niezwykła ludzka zdolność do podno- szenia się po przeżyciu nawet najcięższej straty widoczne są na przykła- dzie terapii pani K., która przeżyła holocaust: Punktem zwrotnym w terapii pani K. było jej „wyznanie", że w trakcie pobytu w getcie wyszła za mąż i urodziła dziecko, które „wydała nazistom". Jej poczu- cie winy, wstydu i „zbrukania" pogłębiło się, kiedy po uwolnieniu została ostrze- żona przez „życzliwych", że gdyby powiedziała o tym swojemu nowemu narze- czonemu, nigdy by się z nią nie ożenił. Dziecko, które urodziła i chowała przez dwa i pół roku w najstraszniejszych, nieludzkich warunkach, zostało wyrwane z jej ramion i zamordowane, kiedy zaalarmowany jego łkaniem hitlerowiec zo- rientował się, że pani K. ukrywa je pod płaszczem. [...] Rodzina K. zaczęła brać udział w terapii i rozmawiała z pacjentką o jej przej- ściach. Dopiero jednak po sześciu miesiącach cierpliwej namowy [...] pani K. mogła zakończyć swoją historię o getcie słowami „i zabrali mi dziecko". Dopiero wtedy zaczęła „rozpuszczać" poczucie martwoty i niemożności [...] odczuwania bólu i żalu. [...] Proces powrotu do zdrowia pani K. opierał się na zasobach dobroci i siły, którymi dysponowała przed wojną i w trakcie jej trwania; wielkie znaczenie miało szczęśliwe dzieciństwo, wspomnienie o dziadku, które koiło ją w najgor- szych chwilach w obozach koncentracyjnych, jej ciepło, inteligencja, cudowne poczucie humoru i powracająca zdolność do zachwytu. [...] Naprawdę zdołała wskrzesić w sobie tęskotę i zdolność do miłości. [...] Zakończywszy formalną terapię, pani K. powiedziała: „Mam z powrotem całą dawną siebie. [...] Kiedyś nie byłam z siebie dumna. Teraz jestem. Jest we mnie parę rzeczy, które mi się nie podobają, ale zachowałam nadzieję".35 Drugie stadium procesu powrotu do zdrowia charakteryzuje się pew- ną bezczasowością, która jest dość przerażająca. Rekonstrukcja traumaty- 204 I cznego wydarzenia wymaga zanurzenia się w „zastygłej przeszłości", a ża- łoba daje poczucie wiecznego pogrążenia się we łzach. Pacjenci często dopy- tują się, jak długo będzie trwał ten bolesny okres. Nikt nie jest w stanie udzielić im konkretnej odpowiedzi; można jedynie zapewniać, że procesu tego nie da się ominąć ani przyspieszyć. Niemal na pewno trwać będzie dłużej, niż pacjent by sobie tego życzył, ale kiedyś wreszcie się skończy. Po wielu powtórzeniach przychodzi wreszcie moment, kiedy opowia- danie traumatycznej historii nie wzbudza już tak intensywnych uczuć. Staje się ona częścią doświadczenia pacjenta, ale tylko częścią. Jest wspo- mnieniem takim jak inne, i tak jak one zaczyna blaknąć. Również smutek nie jest już tak przeszywający. Ofiara zaczyna dochodzić do wniosku, że być może uraz nie jest najważniejszym - ani nawet najbardziej interesują- cym - elementem historii jej życia. Z początku taka myśl zakrawa niemal na bluźnierstwo. Ofiara ma wrażenie, że jeśli przestanie poświęcać życie na rozpamiętywanie i opłaki- wanie, dowiedzie braku szacunku dla tego, co utraciła. Jednocześnie jed- nak odkrywa, że jej uwaga stale wędruje w kierunku normalnego życia. Nie ma się czego obawiać. Nigdy nie zapomni. Do końca życia codziennie będzie myślała o traumatycznym wydarzeniu. Każdego dnia będzie żało- wała. Przyjdzie jednak czas, kiedy uraz przestanie zajmować centralne miejsce w jej życiu. Ofiara gwałtu Sohaila Abdulali wspomina zaskakujący moment, który spotkał ją w samym środku wykładu o skutkach gwałtu: „Ktoś zapytał mnie, co jest najgorsze w gwałcie. Spojrzałam na salę i nagle usłyszałam, jak mówię, że gwałt jest przede wszystkim okropnie nudny. Wszyscy wyglądali na zaszokowanych, więc wyjaśniłam: Nie zrozumcie mnie źle. To było straszne. Nie chodzi mi o to, że nudne było samo wyda- rzenie, ale minęło tyle lat i straciłam już zainteresowanie tym tematem. Te różne fobie i lęki są interesujące, kiedy dzieją się pierwsze 50 czy 500 razy. Teraz nie potrafię się tym tak przejmować".36 Rekonstrukcja traumatycznej historii nigdy nie jest całkowicie ukoń- czona; na każdym kolejnym etapie cyklu życiowego nowe konflikty i wy- zwania przywołują wspomnienie o urazie i odsłaniają nowe aspekty trau- matycznego doświadczenia. Główne zadania drugiej fazy zdrowienia moż- na jednak uznać za wykonane, kiedy pacjent przypomni sobie swoją przeszłość i czuje przypływ nadziei i energii do zmierzenia się z życiem. Czas znowu zaczyna płynąć. Gdy „proces opowiadania historii" zbliży się do zakończenia, traumatyczne doświadczenie rzeczywiście należy do prze- szłości. W tym momencie ofiara stoi przed zadaniem odbudowania życia w teraźniejszości i podążania za swymi aspiracjami skierowanymi w przy- szłość. ? ? ROZDZIAŁ 10 1 Odbudowanie związków - .»"-• I U porawszy się z traumatyczną przeszłością, ofiara urazu staje przed zadaniem budowania swojej przyszłości. Odbyła żałobę po starym „ja" zniszczonym przez uraz; teraz musi rozwinąć swoje nowe „ja". Jej relacje z innymi zostały poddane próbie i nieodwracalnym zmianom; teraz musi wypracować sobie nowe związki. Dawne przekonania, które nadawały sens jej życiu, zostały podważone; teraz musi ponownie odnaleźć w sobie podtrzymującą na duchu wiarę. Są to zadania trzeciego etapu procesu powrotu do zdrowia. Po jego ukończe- niu ofiara odzyskuje swój świat. Ludzie, których osobowość została ukształtowana w traumatycznym środowisku, często w tej fazie zdrowienia wydaje im się, że są uciekiniera- mi szukającymi nowej ojczyzny. Jest tak faktycznie w wypadku uchodźców politycznych; w sensie metaforycznym dotyczy to jednak wielu innych ofiar, na przykład maltretowanych kobiet czy ludzi, którzy mają za sobą traumatyczne dzieciństwo. Wszyscy oni muszą zbudować sobie nowe życie w kulturze całkowicie odmiennej od tej, w której wyrośli. Opuszczając śro- dowisko totalnej kontroli, poznają uroki wolności, a jednocześnie niepew- ność, którą ona niesie. Mówią o utracie i odzyskaniu świata. Psychiatra Michael Stone, który pracował z ofiarami kazirodztwa, tak opisuje ogrom zadania adaptacji: „Każdej ofierze kazirodztwa wpojono, że silniejszy może robić, co mu się podoba, nie oglądając się na nic. [...] Często trzeba ją od początku uczyć tego, co jest typowe, przeciętne, zdrowe i »normalne« w ży- ciu intymnym. Ofiary kazirodztwa z reguły wykazują w tej mierze zdumie- wającą ignorancję, wynikającą z wychowania w patologicznym, pełnym se- 206 kretów środowisku. Chociaż w domach rodzinnych były wykorzystywane, kiedy z nich uciekną, czują się jak cudzoziemcy na obczyźnie".1 Na trzecim etapie procesu powrotu do zdrowia często wraca się do kwestii omawianych w pierwszej fazie. Pacjent znowu kieruje energię na troskę o własne ciało, o bezpośrednie otoczenie, własne potrzeby material- ne i relacje z innymi. W pierwszym stadium jednak celem było po prostu zapewnienie pozycji obronnej i podstawowego bezpieczeństwa, w trzecim zaś poszkodowany jest już gotowy do aktywniejszego zaangażowania się w życie społeczne. Dysponując teraz bezpiecznym zapleczem, może wyru- szyć na podbój świata. Może ułożyć plan działania. Odzyskuje niektóre aspiracje sprzed traumatycznego wydarzenia lub po raz pierwszy odkrywa własne ambicje. Poczucie bezradności i wyobcowania jest kluczowym doświadczeniem wynikającym z urazu. Odzyskanie poczucia siły i związków z innymi sta- nowi warunek wyzdrowienia. Na trzecim etapie powrotu do zdrowia osoba, która przeżyła traumatyczne wydarzenia, uświadamia sobie, że została skrzywdzona, i zaczyna rozumieć skutki urazu. Teraz jest już gotowa do tego, by włączyć do swoich doświadczeń życiowych nauki płynące z trau- matycznego przeżycia. Dojrzała do podjęcia konkretnych kroków w celu wzmocnienia własnego poczucia siły i kontroli, potrafi bronić się przed przyszłymi niebezpieczeństwami i pogłębiać przymierze z tymi, którym na- uczyła się ufać. Ofiara seksualnego wykorzystania w dzieciństwie opisuje, jak dotarła do tego etapu: „Zdecydowałam: Dobra, mam już dosyć tego kręcenia się w kółko, jak gdybym chciała dać w zęby każdemu, kto na mnie krzywo popatrzy. Wcale nie muszę tak się czuć. A potem zastanowiłam się, jak chciałabym się czuć. Chciałam czuć się bezpiecznie wśród ludzi. Chcia- łam czuć się silna. Dlatego skupiłam się na tym, co w moim życiu jest dobre, to znaczy na konkretnych sytuacjach, kiedy potrafiłam być silna".2 Nauczyć się walczyć Przejmowanie kontroli w konkretnych życiowych sytuacjach często wiąże się ze świadomą decyzją podjęcia ryzyka. Na tym etapie leczenia pacjent rozumie, że jego pourazowe objawy stanowią patologiczne wyolbrzymienie normalnej odpowiedzi na niebezpieczeństwo. Często jasno uświadamia so- bie swoją nadmierną wrażliwość na zagrożenie i na bodźce przypominające o urazie. Zamiast biernie akceptować te przeżycia, ofiara może zdecydować się na aktywne zajęcie się swoimi lękami. Z pewnego punktu widzenia decyzja o wystawianiu się na niebezpieczeństwo może być rozumiana jako kolejne odegranie traumatycznego wydarzenia. Podobnie jak odgrywanie 207 I urazu, postanowienie takie jest próbą zapanowania nad traumatycznym doświadczeniem; różnica polega na tym, że wybór podejmowany jest świa- domie i wprowadzany w życie w sposób przemyślany i metodyczny, dzięki czemu ma o wiele większe szansę powodzenia. Tym, którzy nigdy nie uczyli się podstaw fizycznej samoobrony, taki trening może pomóc zarówno w odzyskaniu kontroli w sensie psychicznym, jak i w poprawie sprawności fizycznej. Kobiety mogą też w tej formie wyra- zić protest przeciwko społecznemu oczekiwaniu, że „słaba płeć" powinna zajmować miejsce podrzędne i nie buntować się przeciw mężczyznom. Me- lissa Soalt, terapeutka i instruktorka samoobrony dla kobiet, opisuje, jak jej program treningowy przewarunkowuje reakcje na niebezpieczeństwo za pomocą serii ćwiczeń; prowadząca symuluje w nich coraz agresywniejsze ataki, a kursantki uczą się przed nimi bronić: Dążymy do tego, by kursantki posmakowały strachu, ale wiedziały, że pomimo to potrafią walczyć. Pod koniec pierwszych zajęć poczucie siły powinno prze- rosnąć strach - albo przynajmniej mu dorównać. Dziewczyny zaczynają rozwi- jać sensoryczną tolerancję na adrenalinę. Przyzwyczajają się do tego, że serce wali im jak młotem. Uczymy je, jak oddychać, jak zachowywać się w sytuacji stresu. [...] Czwarte zajęcia są z reguły najbardziej intensywne. [...] Odbywa się na nich naprawdę długa walka; podstawieni napastnicy atakują i atakują. Kursantki do- chodzą do punktu, kiedy czują, że już nie mogą walczyć, ale muszą. I wówczas odkrywają, że mają w sobie więcej sił, niż myślały - nawet jeśli po walce są wyczerpane, płaczą albo całe się trzęsą. Jest to bardzo ważny przełom.3 Decydując się na „posmakowanie strachu" na takich lekcjach samo- obrony, ofiara ma możliwość rekonstrukcji normalnych fizjologicznych re- akcji na niebezpieczeństwo, odbudowania systemu działań obronnych, który został rozbity i pokawałkowany na skutek przeżytego urazu. W re- zultacie zyskuje więcej wiary w siebie w konfrontacji ze światem. „Podno- szą głowy, wyrównuje się im oddech, kontakt wzrokowy jest lepszy i moc- niej stoją na ziemi. [...] Kiedy idą ulicą, widzą ludzi, a ludzie widzą ich; nie patrzą już pod nogi i nie chowają głowy w ramionach".4 Na tym etapie powrotu do zdrowia równie ważne mogą być inne formy zdyscyplinowanego, kontrolowanego doświadczania strachu. Na przy- kład w ramach niektórych programów leczenia lub samopomocy organizo- wane są wyprawy w dzicz, stanowiące starannie zaplanowane spotkanie z zagrożeniem. Takie doświadczenia stwarzają jednostce szansę przestru- kturowania nieprawidłowych reakcji społecznych, a także fizjologicznych i psychicznych odpowiedzi na strach. Odwołajmy się do słów Jean Goodwin, która uczestniczyła jako terapeutka w ekspedycjach dla ofiar traumatyczne- go dzieciństwa: „W tym środowisku nie skutkują magiczne czy neurotyczne 208 sposoby zapewniania sobie bezpieczeństwa. Ofiara może być słodka, nie stawiać żądań, znikać, stawiać nadmierne i narcystyczne wymagania, cze- kać na zbawcę — ale żaden z tych manewrów nie zapewni jej śniadania. Z drugiej strony jednak uczestnicy wyprawy są zdumieni i zachwyceni sku- tecznością własnych racjonalnych wysiłków. W konkretnej sytuacji mogą nauczyć się schodzić po linie ze stromej skały; ich dojrzałe umiejętności [...] przeważają nad strachem i poczuciem niskiej wartości, które sprawiały, że na początku uważali zadanie za niemożliwe".5 Kiedy ofiara urazu przebywa wśród dzikiej przyrody albo gdy bierze udział w treningach samoobrony, doświadcza zwykłej reakcji na zagroże- nie, zwanej „walcz lub uciekaj", wiedząc jednak, że wybierze walkę. Przej- muje w ten sposób pewną kontrolę nad własnymi reakcjami cielesnymi i emocjonalnymi, co wzmacnia jej poczucie siły. Nie każde niebezpieczeń- stwo jest nie do pokonania, nie zawsze strach przeradza się w przerażenie. Świadomie wystawiając się na bezpośrednie zagrożenie, poszkodowany po- nownie uczy się stopniować lęk. Dąży nie do tego, aby pozbyć się strachu, lecz do tego, by nauczyć się z nim żyć, a nawet wykorzystywać go jako źródło energii i mądrości. Poza konfrontacją z fizycznym niebezpieczeństwem, na tym etapie leczenia pacjenci często dokonują przewartościowania własnych sposobów radzenia sobie w sytuacjach, które niekoniecznie muszą być jawnie przera- żające, niemniej jednak występuje w nich element wrogości lub subtelnego przymusu. Poszkodowani zaczynają wątpić w wyznawane niegdyś poglądy, które pozwalały im tolerować społecznie akceptowane formy przemocy lub wyzysku. Kobiety kwestionują przypisywaną im tradycyjnie podporząd- kowaną pozycję. Mężczyźni podważają ustaloną niegdyś hierarchię domi- nacji. Często owe dawne założenia i zachowania są tak zakorzenione, że ich wpływ pozostaje poza świadomością. Mar di Horowitz, opisując trzecie sta- dium psychoterapii ofiary gwałtu, pokazuje, jak pacjentka zaczęła zdawać sobie sprawę, że jej typowo kobiece postawy i zachowanie narażały ją na ryzyko: „Jedna z jej nieświadomych postaw sprzed urazu zakładała, że erotyzm jest jedynym sposobem zwrócenia na siebie uwagi, ponieważ poza swoją kobiecością nie ma nic do zaoferowania. [...] Pracując nad znacze- niem gwałtu, pacjentka uświadomiła sobie tę obronną koncepcję siebie i związane z nią fantazje o wybawicielu. Dzięki temu była w stanie zrewi- dować swoje postawy, łącznie z automatycznym i nierealistycznym oczeki- waniem, że inne dominujące osoby będą miały poczucie winy z powodu wykorzystywania jej i pod wpływem tego poczucia winy będą jej okazywać troskę i czułość".6 Pozwolę sobie powtórzyć raz jeszcze, że pacjent może badać te aspe- kty swojej osobowości czy zachowania, które naraziły go na wykorzystanie, tylko wtedy, kiedy jasno zdaje już sobie sprawę z tego, że całą odpowie- dzialność za zbrodnię ponosi jej sprawca. Do uczciwej analizy słabości 209 it* I I i błędów ofiary można się zabrać wyłącznie w środowisku, które chroni poszkodowanego przed zawstydzaniem i surową krytyką. W przeciwnym wypadku dochodzi po raz kolejny do zrzucania winy na ofiarę. Robert J. Lifton, który pracował z weteranami wojny wietnamskiej, czyni jasne roz- różnienie między występującym na początku destruktywnym poczuciem winy a konstruktywną, sprawiedliwą autoanalizą, do której dochodziło sto- pniowo w grupach samopomocy organizowanych przez byłych żołnierzy: Uderzyło mnie, jak bardzo uczestnicy [...] podkreślali znaczenie odpowiedzial- ności i wolnej woli. Chociaż swobodnie krytykowali przywódców wojskowych i politycznych, jak również instytucje popierające zbrojenia i wojnę, zawsze podsumowywali w końcu, że sami chcieli pójść do wojska. [...] Wskazywali, że zrobili to [...] z najbardziej idiotycznych powodów. Dochodzili jednak do wnio- sku, że to oni wybrali wojsko i wojnę, a nie wojna wybrała ich. Owej samokrytyki nie można było przypisać wyłącznie poczuciu winy; stanowiła ona raczej część wysiłków mających na celu poszerzenie granic własnego „ja" i zyskanie wię- kszej autonomii.7 Kiedy jednostka zda sobie sprawę z własnych przekonań, które w przeszłości zwiększały jej podatność na wykorzystanie, może też ziden- tyfikować źródła społecznego nacisku, sprowadzającego ją w teraźniejszo- ści do roli ofiary. Tak jak przełamała własne lęki i wewnętrzne konflikty, tak też musi oprzeć się tym zewnętrznym naciskom; w przeciwnym razie będzie w codziennym życiu stale narażona na ponowne przeżywanie sym- bolicznego urazu. Na pierwszym etapie powrotu do zdrowia pacjent radzi sobie z przeciwnościami natury społecznej przede wszystkim wycofując się do bezpiecznego azylu; natomiast w trzecim stadium tego procesu poszkodowany może pragnąć przejęcia inicjatywy w konfrontacji z inny- mi. To właśnie teraz ofiara jest w stanie odkryć swoje tajemnice, wypo- mnieć świadkom obojętność lub chowanie głowy w piasek i oskarżyć swo- jego prześladowcę. Osoby, które wychowały się w patologicznym środowisku, nierzadko przez długie lata podporządkowywały się panującej w rodzinie regule mil- czenia. Dochowując rodzinnego sekretu, obarczone zostały ciężarem, który się im nie należał. Na tym etapie leczenia pacjent może podjąć decyzję o poinformowaniu rodziny, że nakaz milczenia został złamany. Czyniąc to, pozbywa się brzemienia wstydu, poczucia winy i odpowiedzialności i zrzuca je na barki prześladowcy, który powinien je dźwigać. Rodzinne konfrontacje lub ujawnianie tajemnic mogą w znaczny sposób zwiększyć poczucie siły pacjenta, pod warunkiem, że nastąpią w od- powiednim czasie i zostaną starannie zaplanowane. Poszkodowany nie po- winnien ich przeprowadzać, dopóki nie czuje się gotowy do mówienia znanej sobie prawdy, wolny od potrzeby potwierdzania jej przez innych, i nie boi się 210 konsekwencji. Potęga ujawniania tajemnic tkwi w akcie mówienia prawdy; reakcja rodziny nie ma specjalnego znaczenia. Dobrze, jeśli odpowiedź bę- dzie pozytywna, ale odsłonięcie prawdy może mieć dobroczynny skutek na- wet w wypadku, gdy krewni zdecydowanie jej zaprzeczą lub zareagują obu- rzeniem. Poszkodowany ma wówczas szansę zaobserwować zachowanie ro- dziny i lepiej zrozumieć naciski, którym był poddany w dzieciństwie. W praktyce konfrontacje rodzinne czy ujawnianie tajemnic wymaga- ją starannego przygotowania i dbałości o szczegóły. Ponieważ większość interakcji rodzinnych wynika z przyzwyczajenia i jest uważana za oczywi- ste, dynamika dominacji i podporządkowania często odżywa podczas pozor- nie trywialnych kontaktów. Pacjenta należy zachęcać do brania udziału w planowaniu spotkań z rodziną i do ustalania jasnych reguł postępowa- nia. Dla niektórych ludzi decydowanie o zasadach stanowi całkowicie nowe doświadczenie, ponieważ do tej pory potrafili oni tylko automatycznie do- stosowywać się do istniejących reguł. Pacjent powinien również opracować jasną strategię odsłaniania pra- wdy, planując z wyprzedzeniem, o których faktach i do kogo chce mówić. Niektórzy poszkodowani pragną konfrontacji z prześladowcą, ale wię- kszość z nich chce odkryć swój sekret przed tymi członkami rodziny, którzy ich nie krzywdzili. Należy zachęcać pacjenta, aby najpierw spróbował po- rozmawiać z tymi osobami, które mogłyby okazać współczucie, a dopiero potem przejść do konfrontacji z tymi, którzy prawdopodobnie okażą zacie- kłą wrogość. Podobnie jak podczas treningu samoobrony, bezpośrednie zaangażowanie w konflikty rodzinne często wymaga serii ćwiczeń o nara- stającym stopniu trudności, aby pacjent mógł poczuć się pewnie na danym poziomie strachu, zanim przejdzie do kolejnego poziomu. Poszkodowany powinien wreszcie przewidzieć różne możliwe skutki swojego wystąpienia i zaplanować swoje reakcje. Niezależnie od tego, ja- kiego rezultatu by sobie życzył, musi być przygotowany na zaakceptowanie każdej sytuacji, która zaistnieje. Udane odsłonięcie prawdy niemal zawsze pociąga za sobą zarazem uniesienie i rozczarowanie. Z jednej strony ofiara jest zaskoczona własną odwagą i determinacją. Nie czuje się już zastraszo- na przez rodzinę ani zmuszona do uczestniczenia w destruktywnych związ- kach. Nie wiąże jej już żadna tajemnica; nie musi nic ukrywać. Z drugiej strony jednak uświadamia sobie jaśniej ograniczenia swojej rodziny. Ofiara kazirodztwa tak oto opisuje swoje uczucia po konfrontacji z rodziną: Na początku było poczucie zwycięstwa, oczyszczenia, nieprawdopodobnej ulgi! Potem przyszedł smutek, głęboki żal. Było to bardzo bolesne i nie potrafię znaleźć słów na opisanie mojego stanu psychicznego. Ciągle płakałam i płaka- łam, i właściwie nie wiedziałam dlaczego. Rzadko mi się coś takiego zdarza. Z reguły potrafię wyrazić swoje emocje słowami. Tamto uczucie było bardzo surowe. Strata, smutek, żałoba -jak gdyby oni wszyscy poumierali. Nie było we 211 .' '..;*'?;- mnie odrobiny nadziei, niczego od nich nie oczekiwałam [...]. Wiedziałam, że ujawniłam już wszystko. Nie myślałam sobie: „Ach, gdybym powiedziała to czy tamto". Powiedziałam wszystko, co chciałam, i tak jak chciałam. Czułam, że zakończyłam tę sprawę i gratulowałam sobie całego tego starannego planowa- nia, prób, opracowywania strategii i tak dalej. [...] Odtąd czuję się wolna.[...] Odzyskałam NADZIEJĘ! Wierzę, że mam przed sobą przyszłość! Czuję, że stoję obiema nogami na ziemi - nie jest to stan maniakalny ani upojenie. Kiedy jestem smutna, jestem smutna; kiedy jestem zła, jestem zła. Nie mam złudzeń co do trudności, które mnie czekają, ale wiem, że mam samą siebie. To coś zupełnie nowego. Nigdy sobie czegoś takiego nie wyobrażałam. Zawsze chciałam wolności i zawsze o nią walczyłam. Teraz wojna nie jest już potrzebna - nie ma z kim walczyć - mam swoją wolność.8 1 1 1 1 Pogodzenie się ze sobą Owo proste stwierdzenie - „Wiem, że mam samą siebie" - może posłużyć jako hasło trzeciego i ostatniego etapu leczenia. Ofiara uwolniła się spod władzy traumatycznej przeszłości - sama sobą dysponuje. Do pewnego sto- pnia rozumie osobę, którą niegdyś była i zdaje sobie sprawę z tego, jak okaleczyło ją traumatyczne wydarzenie. Jej zadanie na teraz to stać się człowiekiem, jakim chce być. W tym celu koncentruje się na tych aspektach swojego „ja", które ceniła przed przeżyciem urazu, w momencie traumatycz- nego doświadczenia i w okresie powracania do zdrowia. Integrując wszy- stkie te elementy, konstruuje nowe „ja", zarówno w teorii, jak i w praktyce. Ponowne stworzenie pożądanego „ja" wymaga aktywnego ćwiczenia wyobraźni i fantazji, które teraz zostały uwolnione. Na wcześniejszych eta- pach fantazje ofiary były zdominowane przez nawracające obrazy trauma- tyczne, a wyobraźnię ograniczało poczucie bezradności i daremności. Teraz poszkodowany ma szansę powrócić do dawnych marzeń i snów. Początko- wo może mieć przed tym opory, obawiając się bolesnego rozczarowania. Wyjście z klatki wymaga odwagi. Ofiara urazu musi jednak nie tylko zdo- być się na konfrontację z własnym lękiem, lecz także ośmielić się precyzyj- nie określić swoje życzenia. Przewodnik dla maltretowanych w przeszłości kobiet, które obecnie mają przed sobą zadanie odbudowania swego życia, wyjaśnia, jak odzyskać utracone aspiracje: Teraz przyszedł czas, abyś wzniosła się poza monotonię codzienności i zaryzy- kowała wypróbowanie swych zdolności; takie pragnienie ekspansji wynika z [...] dojrzałości. Być może nauczyłaś się, że chociaż każdy chce oczywiście mieć to 212 wszystko, dziecinadą jest oczekiwać, że się to otrzyma. Prawdopodobnie jesteś przekonana, że dojrzali ludzie osiadają gdzieś, by prowadzić nudne życie i robić to, co muszą. Powrót do dziewczęcych marzeń i dążenie do ich spełnienia może rzeczywiście być niemądre. Czasem jest już za późno, by jechać (z dziećmi lub bez) do Hollywood, aby zostać gwiazdą. Ale nie odrzucaj tego - ani r niczego innego - dopóki dobrze wszystkiego nie przemyślisz. [...] Jeżeli fakty- cznie „zawsze chciałaś być aktorką", nie musisz do śmierci powtarzać tego ze smutkiem. Wyjdź do ludzi i dołącz do małej grupy teatralnej.9 W tej fazie praca terapeutyczna często koncentruje się na rozwoju pragnień i inicjatywy. Środowisko terapeutyczne pozwala stworzyć bezpie- czną przestrzeń, w której można popuścić wodze fantazji. Jest to również poligon doświadczalny dla wprowadzania marzeń w czyn. Samodyscyplinę, której pacjent nauczył się na wcześniejszych etapach, można teraz połączyć ze zdolnościami do marzeń i zabawy. Jest to okres przeznaczony na próby i błędy, na naukę tolerowania omyłek i cieszenia się niespodziewanymi sukcesami. Odzyskanie siebie nierzadko wymaga pozbycia się tych aspektów „ja", które pojawiły się na skutek urazu. Kiedy jednostka zrzuca z siebie tożsamość ofiary, może też zdecydować się na rezygnację z części siebie, które niegdyś uważała za integralny element swojej osobowości. W tym wypadku musi ponownie odwołać się zarówno do swej wyobraźni, jak i samodyscypliny. Ofiara kazirodztwa opisuje, jak zaczęła świadomie wdra- żać program zmiany zakodowanych seksualnych reakcji na sceny sado- masochistyczne: „Wreszcie naprawdę zrozumiałam, że to nie były moje fantazje. Zostały mi narzucone przez traumatyczne przeżycia. I stopniowo zaczęłam przeżywać orgazm bez myślenia o sadomasochizmie, bez przywo- ływania obrazów ojca, który coś ze mną robi. Kiedy udało mi się oddzielić fantazje od uczuć, świadomie narzuciłam sobie na to uczucie inne potężne wyobrażenie — obraz wodospadu. Jeśli ktoś może uwarunkować cię na sa- domasochizm, jesteś w stanie przestawić się na wodospady. Po prostu się przeprogramowałam".10 Chociaż ofiara w tym okresie zaczyna szukać przygód, jednocześnie jej życie staje się bardziej zwyczajne. W miarę jak odzyskuje kontakt z sa- mą sobą, czuje większy spokój i jest zdolna do konfrontacji ze światem, nie tracąc poczucia równowagi. Czasam owa spokojna, codzienna egzystencja wydaje się czymś dziwnym, szczególnie osobom, które wychowały się w traumatycznym środowisku i po raz pierwszy w życiu doświadczają nor- malności. W przeszłości niejedna ofiara wyobrażała sobie, że zwykłe życie byłoby nudne; teraz jednak stwierdza, że najnudniejsza jest egzystencja ofiary i chętnie odnajduje interesujące rzeczy w normalności. Oto jak widzi tę przemianę osoba, która w dzieciństwie była wykorzystywana seksual- nie: „Jestem narkomanką intensywnych doznań. Czuję się przygnębiona, 213 kiedy kończy się kolejny cykl intensywnych przeżyć. Z jakiego powodu będę teraz mogła płakać i robić sceny? [...] Według mnie jest to niemal biologicz- ne uzależnienie. Jestem uzależniona od adrenaliny i od poczucia, że prze- żywam dramat. Odpuszczanie sobie tej potrzeby intensywności jest proce- sem powolnego odzwyczajania się. Jestem już na tym etapie, że rzeczywi- ście zaczynam doświadczać momentów czystego zadowolenia."11 Kiedy poszkodowany rozpoznaje i „odpuszcza sobie" te aspekty swo- jego „ja", które zostały uformowane w traumatycznym środowisku, zaczyna być bardziej tolerancyjny wobec siebie. Jest bardziej skłonny uświadamiać sobie szkody poniesione na charakterze, kiedy przestaje uważać je za nie- odwołalne. Im aktywniej może zaangażować się w odbudowywanie swojego życia, tym więcej szczerości i akceptacji wykazuje dla wspomnień o własnej traumatycznej osobowości. Oto refleksje Lindy Lovelace dotyczące przymu- su, którego doświadczyła w swej karierze gwiazdy filmów pornograficz- nych: „Nie osądzam tak surowo siebie z tamtych czasów. Być może dlatego, że jestem zbyt zajęta trzyletnim synem, mężem, domem i dwoma kotami. Patrzę wstecz na Linde Lovelace i rozumiem jaj wiem, dlaczego robiła to, co robiła. Było tak, ponieważ uważała, że lepiej jest żyć niż umrzeć".12 W tym momencie pacjent jest też czasami w stanie zidentyfikować pozytywne aspekty swojej osobowości, które zostały ukształtowane pod wpływem traumatycznego doświadczenia — choć jednocześnie zdaje sobie sprawę, że korzyści te opłacone zostały niewspółmiernie wysokim kosztem. Dysponując obecnie większą władzą nad własnym życiem, ofiara jaśniej dostrzega swoją bezsilność w traumatycznej sytuacji i dlatego może lepiej docenić posiadane zdolności adaptacyjne. Na przykład człowiek, który ko- rzystał z dysocjacji, aby radzić sobie z przerażeniem i poczuciem bezradno- ści, zaczyna podziwiać tę niezwykłą umiejętność psychiczną. Chociaż tech- nikę tę rozwinął w warunkach zniewolenia, a być może z czasem stał się więźniem swych umiejętności, teraz, kiedy jest wolny, może nawet nauczyć się wykorzystywać własną zdolność wchodzenia w trans celem wzbogaca- nia, a nie ucieczki od obecnego życia. Współczucie i szacunek dla traumatycznej osobowości ofiary łączy się z celebrowaniem osobowości uzdrowionej. Docierając do tego etapu lecze- nia, pacjent nieraz odzyskuje poczucie dumy. Zdrowy podziw dla własnego „ja" różni się od maniakalnego poczucia wyjątkowości, typowego dla ofiary. Złudzenie, że jest się kimś niezwykłym, ma kompensować nienawiść do siebie i poczucie braku wartości. Jest sztywne i nie pozwala na żadne uchy- bienie doskonałości. Co więcej, niesie ze sobą wrażenie odmienności i odizo- lowania od reszty świata. Natomiast pacjent, który kończy proces powrotu do zdrowia, jest w pełni świadomy swojej zwyczajności, swoich słabości i ograniczeń, jak również związku z innymi, a zarazem niezależności. Świadomość ta zapewnia mu równowagę, nawet wtedy, kiedy napawa się swoją siłą. Kobieta, która przeżyła zarówno traumatyczne dzieciństwo, jak 214 i związek z brutalnym mężczyzną, tymi słowami wyraziła swoją wdzięcz- ność dla personelu domu opieki dla maltretowanych kobiet: „Teraz dzię- kuję także samej sobie, bo, jak mówią, można doprowadzić konia do wodo- poju, ale nie da się go zmusić do picia. Rzeczywiście, byłam bardzo sprag- niona, a wy pokazałyście mi drogę do źródła [...] wody życia, które znajduje się i wewnątrz mnie, i poza mną, [...] źródła, z którego mogę czerpać, kiedy tylko zechcę. A ja piłam i piłam, i jeszcze nie skończyłam pić. Miałam tyle szczęścia. Otrzymałam tyle uzdrawiającej miłości, a teraz uczę się, jak ją dawać innym. [...] Spójrzcie na mnie! Czyż nie jestem KIMŚ?"13 Odzyskiwanie kontaktu z innymi Na trzecim etapie procesu powrotu do zdrowia pacjent nauczył się już obdarzać pewnym zaufaniem odpowiednich ludzi. Znowu jest w stanie ufać tym, którzy na to zasługują, umie przestać ufać, kiedy zaufanie nie jest uzasadnione, i wie, jak rozróżniać te dwie sytuacje. Odzyskał też poczucie autonomii, ale pozostaje w związku z innymi; potrafi bronić swojego pun- ktu widzenia i własnych granic, szanując jednocześnie poglądy i granice innych ludzi. Wykazuje coraz więcej życiowej inicjatywy i stopniowo kreuje nową tożsamość. Jest teraz gotowy do podjęcia ryzyka i pogłębienia związków z innymi. W relacjach z rówieśnikami może szukać przyjaźni, która nie jest oparta na udawaniu, wyobrażeniach albo przedstawianiu fałszywego wizerunku „ja". Jeśli chodzi o partnera i rodzinę, ofiara jest teraz gotowa do większej intymności. Pogłębienie związku z innymi dotyczy też relacji z terapeutą. Przy- mierze terapeutyczne charakteryzuje się teraz mniejszą intensywnością, za to większą swobodą i poczuciem bezpieczeństwa. Jest w nim miejsce na pewną spontaniczność i poczucie humoru. Coraz rzadziej dochodzi do kry- zysów i załamań, a między sesjami występuje większa ciągłość. Pacjent potrafi lepiej obserwować samego siebie i wykazuje więcej tolerancji dla wewnętrznych konfliktów. Ponieważ zmieniła się jego samoocena, inaczej postrzega również terapeutę. Być może mniej go idealizuje, ale za to bar- dziej lubi; jest bardziej skłonny wybaczać prowadzącemu jego ograniczenia, gdyż nauczył się pobłażać samemu sobie. Ich wspólna praca zaczyna coraz bardziej przypominać zwykłą psychoterapię. Ponieważ ofiara w tej fazie leczenia koncentruje się na kwestiach tożsamości i intymności, często wydaje jej się, że po raz drugi przechodzi okres dojrzewania. Osoba, która wyrosła w patologicznym środowisku, w gruncie rzeczy została pozbawiona „pierwszego okresu dojrzewania" i za- zwyczaj brakuje jej umiejętności społecznych, które normalnie rozwijają się 215 na tym etapie życia. Skrępowanie i poczucie własnej niezdarności sprawia- jące, że dorastanie jest burzliwe i bolesne, w wypadku ludzi dorosłych by- wa znacznie spotęgowane; pacjenci strasznie się wstydzą swojego „zacofa- nia" w dziedzinie umiejętności, które dla ich rówieśników są zupełnie oczy- wiste. W tym okresie mogą też dominować młodzieńcze style zaradcze. Tak jak nastolatki, które chichoczą, aby pokryć zmieszanie, dorośli pacjenci często znajdują w śmiechu antidotum na wstyd. Młodzi ludzie zazwyczaj nawiązują ścisłe przyjaźnie, aby wspólnie podjąć ryzyko badania obcego świata; podobnie pacjenci, którzy przebudowują swoje życie, intensywnie angażują się w nowe związki. Matka dwojga dzieci, która uciekła od mal- tretującego ją męża, stworzyła taką więź, odnawiając dawną przyjaźń: „Moja przyjaciółka z Utah przeprowadziła się do naszego miasta. Hura! [...] Czasami zachowujemy się jak nastolatki. Ktoś powiedział, że przypomina- my mu iskające się wzajemnie małpki — i trafił w sedno. Naprawdę tak 0 siebie dbamy. Ona wystarcza mi za cały świat".14 Kiedy uraz odchodzi w przeszłość, nie stanowi już przeszkody w na- wiązywaniu intymnych kontaktów z innymi. W tym momencie ofiara jest na ogół gotowa poświęcić więcej energii na stworzenie partnerskiego związku. Jeśli do tej pory nie nawiązała intymnej relacji, zaczyna rozwa- żać taką możliwość bez paniki ani poczucia rozpaczliwej potrzeby. Jeśli zaś w trakcie leczenia towarzyszył jej partner, teraz ofiara uświadamia sobie, ile musiała go kosztować jej koncentracja na urazie. Może swobod- niej wyrażać swoją wdzięczność, a w razie potrzeby wynagrodzić partne- rowi przeszłość. Stosunki intymne sprawiają szczególną trudność osobom, które były wykorzystywane seksualnie. Fizjologiczny proces podniecenia i orgazmu bywa zakłócany przez nawroty traumatycznych obrazów; również emocje 1 fantazje seksualne są przerywane przez bodźce przypominające o urazie. Odzyskanie zdolności do osiągania przyjemności seksualnej jest sprawą niezmiernie skomplikowaną; jeszcze więcej trudności nastręcza wypraco- wanie jej z partnerem. Techniki leczenia pourazowych dysfunkcji seksual- nych mają na celu zwiększenie kontroli pacjenta nad każdym aspektem życia seksualnego. Na początku najłatwiej to osiągnąć w aktywności seksu- alnej bez partnera.15 Uwzględnianie życzeń partnera wymaga od obu stron współdziałania, zaangażowania i samodyscypliny. Podręcznik samopomocy dla ofiar seksualnego wykorzystania w dzieciństwie sugeruje pewne „zasa- dy bezpiecznego seksu" ułatwiające poruszanie się w sferze intymnej, roz- poznawanie — dla użytku własnego i do wiadomości partnera — działań, które prawdopodobnie wywołają traumatyczne wspomnienia, i tych, które raczej nie skojarzą się z urazem. Aktywność seksualna powinna być sto- pniowo rozszerzana w „prawdopodobnie bezpiecznych" kierunkach.16 Pogłębienie intymności prowadzi też do poczucia łączności z na- stępnym pokoleniem. Troska o młodsze pokolenie wiąże się zawsze z kwe- 216 stią zapobiegania. Poszkodowany boi się przede wszystkim powtórzenia się urazu; stara się zapobiec temu za wszelką cenę. „Nigdy więcej!" — oto hasło każdej ofiary. W początkowych fazach leczenia pacjenci często unikają przerażającej myśli o powtórnym urazie, rezygnując z wszelkich kontaktów z dziećmi. Jeśli zaś pacjent jest już rodzicem, miota się między wycofaniem a nadopiekuńczością wobec własnych dzieci, tak samo jak w innych rela- cjach przerzuca się ze skrajności w skrajność. Na trzecim etapie procesu powrotu do zdrowia, kiedy ofiara uładziła się już z wpływem urazu na własne życie, staje się również bardziej otwar- ta na nowe formy kontaktów z dziećmi. Jeśli jest matką czy ojcem, może zacząć uświadamiać sobie, w jaki sposób uraz pośrednio wpływa na potom- stwo, i podjąć kroki w celu naprawienia sytuacji. Jeżeli zaś nie ma dzieci, często budzi się w niej nowe i żywe zainteresowanie młodzieżą. Bywa, że po raz pierwszy w życiu pragnie wydać na świat własne dziecko. Po raz pierwszy też poszkodowany zastanawia się, jak podzielić się z dziećmi traumatyczną historią w taki sposób, by niczego ani nie ukrywać, ani nie narzucać. Rodzi się też pytanie, jak wykorzystać takie doświadcze- nie w celu ochrony dzieci przed przyszłymi niebezpieczeństwami. Historia urazu jest częścią dziedzictwa ofiary; dopiero po jej pełnym zintegrowaniu człowiek może iść dalej, ufając, że dla przyszłego pokolenia opowieść ta stanie się źródłem siły i inspiracji, a nie przekleństwem. Michael Norman uchwycił istotę urazu jako dziedzictwa, opisując chrzest swojego synka, którego ojcem chrzestnym został Craig, kolega Normana z Wietnamu: „Stojąc w zatłoczonym pokoju i obserwując Craiga, który tulił dziecko w ra- mionach, nagle zdałem sobie sprawę, że chwila ta znaczyła więcej, niż się spodziewałem. Działo się tam [...] o wiele więcej, niż przyjęcie sakramentu czy uświęcenie prywatnego przyrzeczenia. W samym środku ceremonii ogarnęło mnie poczucie [...] triumfu! [...] Oto zwycięstwo warte walki- mój syn w ramionach mego towarzysza broni".17 Odnajdywanie misji życiowej Wielu poszkodowanych, próbując uporać się z traumatycznym przeżyciem, ogranicza się do swojego osobistego życia. Ale dla pewnej — całkiem licznej - grupy uraz staje się bodźcem do zaangażowania się w życie publiczne. Osoby te uświadamiają sobie polityczny lub religijny aspekt swojego nie- szczęścia i dochodzą do wniosku, że znaczenie ich osobistej tragedii ulegnie transformacji, jeśli wykorzystają ją dla działań prospołecznych. Chociaż nie ma sposobu na wynagrodzenie doznanego okrucieństwa, istnieje możli- wość przekroczenia krzywdy - a mianowicie wykorzystania swojego do- 217 świadczenia dla dobra innych ludzi. Uraz zostaje odkupiony tylko wtedy, gdy zapoczątkuje on misję. Działalność społeczna stanowi dla ofiary źródło siły czerpanej z jej osobistej inicjatywy, energii i talentów, ale przekracza zwykłe możliwości jednostki. Umożliwia bowiem przymierze z innymi ludźmi, oparte na współpracy i wspólnocie celu. Uczestnictwo w zorganizowanym wysiłku społecznym mobilizuje ofiarę do dojrzałych i adekwatnych strategii zarad- czych, wymagających cierpliwości, umiejętności przewidywania, altruizmu i poczucia humoru. Wydobywa z człowieka jego najlepsze cechy; w zamian zyskuje on to, co najlepsze w innych ludziach. Owo poczucie wzajemnego związku pozwala poszkodowanemu przekroczyć granice własnego czasu i miejsca. Bywa, że ofiara osiąga nawet poczucie uczestniczenia w porząd- ku stworzenia, który przekracza zwykłą rzeczywistość. Natan Szarański, więziony za przekonania, tak opisuje duchowy wymiar swojej misji: Kiedy wróciłem do Lefortowa [więzienie], z pomocą przyszli mi Sokrates i Don Kichote, Ulisses i Gargantua, Edyp i Hamlet. Czułem duchową więź z tymi po- staciami; ich zmagania były echem mojej walki, ich śmiech wtórował mojemu. Towarzyszyli mi w więzieniach i obozach, w celi i podczas transportu. W pew- nym momencie zacząłem odczuwać dziwny wzajemny związek: nie tylko dla mnie było istotne, jak postaci te zachowywały się w różnych sytuacjach, lecz także było ważne dla nich, którzy zostali wymyśleni wieleset lat temu, jak ja postępowałem dzisiaj. I tak jak oni mieli wpływ na czyny wielu jednostek na całym świecie i na przestrzeni wielu wieków, tak i moje decyzje i wybory mogły inspirować lub zniechęcać tych, którzy żyli w przeszłości, a także tych, którzy dopiero się narodzą. Owo mistyczne poczucie związku ludzkich dusz ukształto- wało się w ponurym świecie więzień i obozów, gdzie solidarność prześladowa- nych była jedyną bronią, którą mieliśmy przeciwko wszechwładnemu złu.18 Aktywność społeczna może przybierać różne formy, od konkretnych działań na rzecz poszczególnych osób, po abstrakcyjne poszukiwania intele- ktualne. Pacjenci poświęcają swoją energię, aby pomóc ofiarom podobnych nieszczęść albo koncentrują się na działalności edukacyjnej, legislacyjnej czy politycznej, mającej zapobiec tego typu wydarzeniom w przyszłości; cza- sami starają się doprowadzić do oficjalnego oskarżenia prześladowców. Wszystkie te wysiłki łączy jedno: pragnienie rozbudzenia świadomości pub- licznej. Poszkodowani wiedzą aż za dobrze, że naturalną reakcją człowieka na potworne wydarzenie jest wyparcie go ze świadomości. Sami kiedyś tak zrobili. Rozumieją też, że ci, którzy zapomnieli o przeszłości, są skazani na powtarzanie dawnych błędów. To dlatego publiczne odsłanianie prawdy sta- nowi wspólny mianownik wszystkich społecznych akcji. Ofiary decydują się na publiczne omawianie rzeczy, które trudno wy- powiedzieć, w przekonaniu, że pomoże to innym. Czyniąc tak, czują związek 218 z potęgą większą niż siła jednostki. Pewna kobieta uczestnicząca w grupo- wej terapii dla ofiar kazirodztwa opisuje, co czuła, kiedy członkowie grupy zaprezentowali pracownikom społecznym program edukacyjny na temat wykorzystywania seksualnego dzieci: „To nie lada osiągnięcie, że udało się nam zajść tak daleko — niemal cud. Oddziaływanie na czterdzieści osób, z których każda miała wpływ na życie czterdzieściorga dzieci, dało nam poczucie niezwykłej siły i ogromną radość. Uczucie to prawie przezwyciężyło strach".19 Sarah Buel, niegdyś maltretowana kobieta, a dziś okręgowy pro- kurator wnoszący oskarżenia w sprawach o przemoc w rodzinie, pisze o do- niosłym znaczeniu obdarowania innych swoją historią: „Chcę dać kobietom jakąś nadzieję, ponieważ pamiętam, jak straszne było jej nie mieć - kiedyś, kiedy myślałam, że nie ma dla mnie ratunku. Mam silne poczucie, że jest to część mojej życiowej misji, że Bóg nie pozwolił mojemu mężowi mnie zabić, abym mogła otwarcie i publicznie mówić — a minęło wiele lat, zanim stałam się do tego zdolna — o tym, jak mnie maltretowano".20 Chociaż dawanie innym stanowi istotę misji byłej ofiary, ci, którzy tak czynią, zdają sobie sprawę, że robią to dla własnego dobra. Troszcząc się o innych, poszkodowani czują się doceniani, kochani i potrafią zadbać o siebie samych. Ken Smith, były żołnierz z Wietnamu, a obecnie kierow- nik programu opieki i rehabilitacji dla bezdomnych weteranów, wspomina o poczuciu „wzajemnego związku ludzkich dusz", które podtrzymuje go i in- spiruje w pracy: Czasami zastanawiam się, co ja w ogóle tu robię, bo absolutnie nie jestem typem przywódcy. Kiedy odpowiedzialność zaczyna mnie przygniatać, zasię- gam rady moich braci; i jakimś cudem nawet największy problem zostaje roz- wiązany - na ogół nie przeze mnie. Kiedy prześledzić ten proces, okazuje się, że pomysł pochodził od osoby, która przeżyła Wietnam. Przyzwyczaiłem się już do tego. Chodzi o wspólne doświadczenie tych tysięcy, setek tysięcy, nawet milionów ludzi, którzy to przeżyli. Nieważne, czy byli w Wietnamie, czy brali udział w demonstracjach antywojennych. Na tym polega bycie Amerykaninem, o tym uczymy się w czwartej klasie na lekcjach wychowania obywatelskiego: trzeba dbać o nasz kraj i o naszych współbraci. Traktuję to bardzo osobiście. Nie mam już poczucia izolacji. Jestem bardzo związany z naszą sprawą; to moja terapia.21 Misja ofiary może przybrać też formę szukania sprawiedliwości. Na trzecim etapie powrotu do zdrowia pacjent zaczyna rozumieć podstawowe kwestie, które pozwalają mu wznieść się ponad osobisty żal do prześladow- cy. Ofiara uświadamia sobie, że uraz się „nie odstanie" i że pragnienie zadośćuczynienia lub zemsty nigdy nie zostanie rzeczywiście spełnione. Dociera do niej jednak również, że pociągnięcie sprawcy do odpowiedzial- ności jest ważne nie tylko dla jej osobistego dobrego samopoczucia, lecz 219 także dla zdrowia szerszego społeczeństwa. Ponownie odkrywa uniwersal- ną zasadę sprawiedliwości społecznej, która wiąże los innych ludzi z jej własnym. Według Hannah Arendt, kiedy popełnione zostaje przestępstwo, „sprawca jest pociągany do odpowiedzialności, ponieważ jego czyn zaburzył ład i poważnie zagroził społeczeństwu jako całości. [...] Naruszono podsta- wowe zasady współżycia; zakłócony został porządek publiczny i należy to naprawić. [...] Innymi słowy, to prawo ma zwyciężyć, a nie jednostka, która pozwała do sądu sprawcę zbrodni".22 Kiedy poszkodowany zda sobie sprawę z bezosobowości prawa, w pew- nym sensie zostaje zwolniony z trudów walki. To prawo ma zwyciężyć, nie on. Składając formalne doniesienie o przestępstwie lub wnosząc oskarże- nie, ofiara sprzeciwia się woli sprawcy, który chciał ją uciszyć i odizolować; otwierają się przed nią możliwości pozyskania nowych sprzymierzeńców. Jeśli otoczenie jest świadkiem zeznania o przestępstwie, przyjmuje na sie- bie część odpowiedzialności za szukanie sprawiedliwości. Co więcej, ofiara zaczyna postrzegać swoją walkę jako własny wkład w wielką batalię, gdzie jej działania mogą przysłużyć się także innym. Sharon Simone, która wraz ze swoimi trzema siostrami oskarżyła ojca o kazirodztwo, pisze, jak poczu- cie solidarności z inną ofiarą seksualnego wykorzystywania zmobilizowało ją do działania: Przeczytałam o tym w gazecie. Pewien człowiek przyznał się, że dwukrotnie zgwałcił małą dziewczynkę. Dziecko zostało przyprowadzone na ogłoszenie wyroku, ponieważ terapeuta uważał, że powinno widzieć, jak skazują sprawcę nadużycia - przekonać się, że przestępcę spotyka kara. Sędzia jednak chciał popisać się swoją obiektywnością. Stwierdził, że na sali rozpraw znajdują się dwie ofiary. Myślałam, że wyjdę z siebie, patrząc na taką niesprawiedliwość. [...] To był punkt zwrotny. Czułam wściekłość i chciałam, żeby winny został ukarany. Uważałam, że jest to potrzebne. Nie żebym potrzebowała spowiedzi. Trzeba było zrobić coś, żeby winny został ukarany. Przełamać mur milczenia i kłamstwa. Postanowiłam więc, że pójdę do sądu. Zrobię to dla tej małej dziewczynki. Zrobię to dla moich braci i sióstr. A jakiś cichy głosik wewnątrz mnie szepnął: „Zrób to także i dla siebie".23 Poczucie uczestnictwa w społecznie ważnym działaniu umożliwia po- szkodowanemu zajęcie silnej pozycji w walce z prześladowcą. Tak jak w wy- padku prywatnych, rodzinnych konfrontacji, poszkodowany czerpie siłę z samego faktu, że potrafi publicznie powiedzieć prawdę, nie lękając się konsekwencji. Wie, że jego prześladowca najbardziej boi się właśnie prawdy. Ofiara ma też satysfakcję, otwarcie demonstrując swoją siłę w działaniu na rzecz samej siebie oraz innych ludzi. Buel opisuje uczucie triumfu, które ogarnia ją, kiedy broni maltretowanych kobiet: „Uwielbiam brać udział w rozprawie. Kiedy zaczynam mówić, czuję, jak skacze mi poziom adrenali- 220 ny. Dostatecznie znam prawo i na tyle obchodzi mnie los tej kobiety, że dysponuję argumentami nie do zbicia. To wielka satysfakcja. Wchodzę na salę rozpraw i sędzia musi mnie wysłuchać. Dokładnie to pragnęłam zrobić przez czternaście lat: zmusić system, aby traktował kobiety z szacunkiem. Sprawić, by ten sam system, który dyskryminował [...] tyle kobiet, zaczął działać na naszą korzyść; nie chodzi o to, żeby łamać zasady tamtych, lecz wykorzystywać je we własnym interesie — oto poczucie siły".24 Ofiara angażująca się w działalność społeczną musi też pogodzić się z faktem, że nie każdą batalię można wygrać. Jej osobiste zmagania stają się częścią większej, nie kończącej się walki o ograniczenie normami pra- wnymi arbitralnej tyranii silniejszego. Czasami poczucie uczestnictwa w ważnej misji jest wszystkim, co poszkodowanemu pozostaje. Przymierze z ludźmi, którzy wspierają się wzajemnie i wierzą we wspólną sprawę, stanowi pocieszenie nawet w chwili klęski. Pewna ofiara gwałtu tak opisu- je korzyści, które odniosła, zeznając w sądzie: „Zostałam zgwałcona przez sąsiada, który wszedł do mnie do domu pod pretekstem drobnej naprawy. Zgłosiłam się na policję i złożyłam skargę; dwa razy wzywano mnie do sądu. Korzystałam z pomocy doradcy z pogotowia dla ofiar gwałtu; oskar- życiele okręgowi byli naprawdę mili i wierzyli w to, co mówię. Za pier- wszym razem wyrok nie był jednomyślny, a na kolejnej rozprawie tamten człowiek został uniewinniony. Byłam rozczarowana werdyktem, ale nie mogłam nic na to poradzić. Nie zniszczyło to mojego życia. Doświadczenia w sądzie były dla mnie rodzajem oczyszczenia. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby się obronić, i walczyłam o swoje, więc w moim sercu nie została zadra".25 Poszkodowany, który decyduje się na publiczną walkę, nie może wmawiać sobie, że na pewno zwycięży. Gwarancją poczucia bezpieczeń- stwa jest przekonanie, że sama wola konfrontacji z prześladowcą oznacza przełamanie jednej z najpoważniejszych konsekwencji urazu. Ofiara udo- wodniła sprawcy, że jej nie zastraszył i wystawiła jego przestępstwo na widok publiczny. Powrót do zdrowia nie opiera się na iluzji, że zło zostało pokonane, lecz raczej na świadomości, że nie zwyciężyło całkowicie, oraz na nadziei, że na świecie nadal istnieje jeszcze uzdrawiająca miłość. Uporanie się z urazem Nie istnieje coś takiego, jak ostateczne uporanie się z urazem; proces po- wrotu do zdrowia nigdy nie zostaje ukończony. Traumatyczne wydarzenie nadal odbija się echem na różnych etapach cyklu życiowego ofiary. Kwe- stie, z którymi uporano się w jednej fazie leczenia, często ponownie ożywa- 221 ją, kiedy pacjent przechodzi kolejne stadia rozwoju. Ślub lub rozwód, naro- dziny lub śmierć w rodzinie, choroba lub przejście na emeryturę - oto najczęstsze sytuacje przywołujące traumatyczne wspomnienia. Kiedy na przykład weterani i cywilne ofiary drugiej wojny światowej zaczynają do- świadczać strat związanych ze starością, przeżywają nawrót pourazowych objawów.26 Osoba, która była wykorzystywana w dzieciństwie, a następnie uporała się z urazem na tyle, że była w stanie pracować i kochać, często- kroć ponownie cierpi z powodu swoich objawów po wyjściu za mąż albo po urodzeniu dziecka, albo kiedy jej dziecko osiągnie wiek, w którym ona sama zaczęła doznawać urazu. Poniżej przytaczamy wypowiedź ofiary po- ważnego maltretowania w dzieciństwie, która ponownie zgłosiła się na le- czenie kilka lat po udanym zakończeniu psychoterapii. Objawy powróciły, kiedy mały syn pacjentki zaczął się jej sprzeciwiać: „Wszystko szło świet- nie, dopóki mały nie skończył dwóch lat i nie wszedł w trudny okres. Przed- tem był takim spokojnym dzieckiem; teraz nagle zaczął dawać mi porząd- nie w kość. Nie mogłam poradzić sobie z jego humorami. Miałam ochotę tłuc go, póki się nie zamknie. Wyobrażałam sobie wyraźnie, jak przyciskam go poduszką, aż przestaje się ruszać. Teraz widzę, co matka ze mnie zrobi- ła. I zdaję sobie sprawę z tego, że mogłabym to samo zrobić swojemu dziec- ku, gdybym nie otrzymała pomocy".27 Pacjentka ta czuła się upokorzona, że musi ponownie podjąć terapię. Obawiała się, że powrót objawów oznacza porażkę wcześniejszego leczenia, a zatem jej przypadek jest „beznadziejny". Aby uniknąć niepotrzebnego rozczarowania i upokorzenia, warto pod koniec terapii poinformować pa- cjenta, że pourazowe objawy mają tendencję do powracania w sytuacjach stresowych. Podczas ostatnich spotkań pacjent i terapeuta powinni wspól- nie dokonać przeglądu podstawowych zasad odzyskiwania poczucia siły i przynależności, które przyspieszyły powrót do zdrowia. Te same reguły można zastosować, aby uniknąć nawrotu lub by poradzić sobie z nim, jeśli nastąpi. Nie należy sugerować poszkodowanemu, że jakakolwiek terapia może być całkowita czy ostateczna. Po zakończeniu leczenia trzeba pozo- stawić otwarte drzwi, by w razie potrzeby pacjent mógł kiedyś wrócić. Chociaż wyzdrowienie nigdy nie jest kompletne, dokonane zmiany pozwalają poszkodowanemu na odwrócenie uwagi od procesu powracania do zdrowia i skupienie się na zwykłych życiowych czynnościach. Najlep- szym dowodem poprawy jest odzyskanie przez pacjenta zdolności do ciesze- nia się życiem i angażowania się całym sercem w związki z innymi. Bardziej interesuje się wówczas chwilą obecną i przyszłością niż wydarzeniami z przeszłości; podchodzi do świata raczej z podziwem i respektem niż z prze- rażeniem. Richard Rhodes, poważnie maltretowany w dzieciństwie, opisuje, jak po wielu dziesiątkach lat poczuł, że wreszcie uporał się z urazem: „Nad- szedł czas napisania tej książki, czas na to, aby sierota opowiedziała swoją historię, "tak jak to czynią wszystkie sieroty; pora, by zapoznać was z moim 222 wewnętrznym dzieckiem. Było sobie pewne dziecko. Przez te wszystkie lata ukrywało się w piwnicy. Kiedy wojna się skończyła, mały wyszedł na powie- rzchnię, krzywiąc buzię od słońca. Wyszedł, żeby zacząć się bawić. Jestem zdumiony i szczęśliwy, że nie zapomniał, jak to się robi".28 Psycholog Mary Harvey podaje siedem kryteriów pozwalających oce- nić, czy pacjent uporał się z urazem. Po pierwsze, fizjologiczne objawy pourazowe osłabły do tego stopnia, że można nad nimi zapanować. Po drugie, poszkodowany może znieść uczucia związane z traumatycznymi wspomnieniami. Po trzecie, ofiara posiada władzę nad swoją pamięcią: w każdej chwili może przywołać traumatyczne wspomnienie lub odsunąć je od siebie. Po czwarte, pamięć o wydarzeniu cechuje spójna narracja, powią- zana z uczuciami. Po piąte, pacjent odbudował utracone poczucie własnej wartości. Po szóste, odbudował ważne związki z innymi ludźmi. Siódmy i ostatni warunek to stworzenie spójnego systemu wartości i przekonań, uwzględniającego historię urazu.29 W praktyce wszystkie te kwestie są ze sobą wzajemnie powiązane i wymagają uwagi na każdym etapie leczenia. Proces powrotu do zdrowia nie przebiega liniowo, lecz często zakręca i za- wraca, ponownie poruszając omawiane wielokrotnie problemy, aby po- głębić i poszerzyć integrację znaczenia traumatycznego wydarzenia. Ofiara, której udało się pomyślnie ukończyć terapię, rozpoczyna no- we życie bez wielu złudzeń, ale często z poczuciem wdzięczności. Poznała najgorsze strony życia, ale właśnie dlatego nauczyła się cenić śmiech. Ma jasną świadomość, co jest ważne, a co nie. Doświadczyła zła, a teraz wie, jak wybierać dobro. Doświadczyła strachu przed śmiercią, a teraz wie, jak celebrować życie. Sylvia Fraser, która spędziła wiele lat, odkopując wspo- mnienia o przeżytym w dzieciństwie kazirodztwie, pisze: Patrząc wstecz, mam do swojego życia podobny stosunek, jak niektórzy ludzie do wojny. Jeśli uda ci się przeżyć, wojna jest dobra. Niebezpieczeństwo pobu- dza do aktywności i czujności, zmusza do doświadczania różnych rzeczy, a co za tym idzie - do uczenia się. Znam teraz wartość swojego życia, prawdziwą cenę, którą musiałam zapłacić. Kontakt z wewnętrznym bólem uodpornił mnie na większość drobnych trosk. Mam jeszcze wiele nadziei, ale bardzo mało potrzeb. Zrzuciłam intelekt z piedestału. Jeśli nie znałam połowy własnego ży- cia, jak mogę zaufać jakiejkolwiek wiedzy? A jednak nawet za to jestem wdzię- czna, gdyż w miejsce wąskiego, pragmatycznego świata rządzonego przez prawo przyczyny i skutku [...] otrzymałam nieskończony kosmos pełen cudów.30 Mlii ROZDZIAŁ 11 Wspólnota T raumatyczne wydarzenia niszczą życiodajne więzi między jedno- stką a społecznością. Ludzie, którzy przeżyli uraz, dowiadują się, że ich poczucie własnego „ja", własnej wartości, człowieczeń- stwa zależy od poczucia wspólnoty. Solidarność z grupą stanowi najsolidniejszą obronę przed przerażeniem i rozpaczą, najskuteczniejsze antidotum na traumatyczne doświadczenie. Przeżyty uraz izoluje; grupa pozwala odbudować poczucie przynależności. Uraz zawstydza i piętnuje; grupa jest gotowa wysłuchać historii poszkodowanego i zaakceptować go. Uraz degraduje ofiarę; grupa przywraca jej godność. Uraz dehumanizuje ofiarę; grupa pozwala jej odzyskać człowieczeństwo. W wypowiedziach poszkodowanych niezwykle często powtarza się mo- tyw odzyskania poczucia więzi z innymi dzięki bezinteresownej wspaniało- myślności drugiej osoby. Pewne uczucia, które ofiara uważała za bezpowrot- nie utracone - wiara, godność, odwaga - odradzają się pod wpływem przy- kładu zwykłego altruizmu. W uczynkach innych ludzi ofiara odnajduje zagubione części siebie. W chwili tej dołącza do ludzkiej wspólnoty. Primo Levi opisuje moment uwolnienia z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego: Kiedy naprawiliśmy rozbite okno i z piecyka zaczęło dochodzić miłe ciepło, wszy- scy odczuli jakby ulgę; wtedy [jeden z więźniów] zaproponował, by każdy dał po kromce chleba naszej trójce, która wykonała robotę. I tak zostało uzgodnione. Jeszcze poprzedniego dnia coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Prawo [obo- zu] głosiło: „Zjedz własną porcję chleba, a jeśli można, zabierz swojemu bliźnie- mu" i nie pozostawiało miejsca na wdzięczność. To, co się wydarzyło, oznaczało 224 koniec [obozu]. Był to pierwszy ludzki gest, który pojawił się wśród nas. Jestem przekonany, że ten moment stanowił początek nowego, kiedy to ci, którzy nie umarli, zaczęli powoli przemieniać się z [więźniów] w ludzi.1 Odbudowa społecznych więzi rozpoczyna się w chwili odkrycia, że człowiek nie jest sam. Doświadczenie to jest najbardziej bezpośrednie, po- tężne i przekonywujące, kiedy przeżywane jest w grupie. Irvin Yalome, autorytet w dziedzinie psychoterapii grupowej, określa takie doświadcze- nie mianem „uniwersalności". Terapeutyczny wpływ uniwersalności jest szczególnie silny w wypadku osób, które czuły się odizolowane z powodu wstydliwej tajemnicy.2 Ponieważ człowiek, który przeżył uraz, czuje się osamotniony na skutek swego doświadczenia, grupa złożona z ofiar urazu odgrywa szczególną rolę w procesie powrotu do zdrowia. Grupa taka za- pewnia wysoki poziom wsparcia i zrozumienia, który po prostu nie jest możliwy w normalnym środowisku społecznym poszkodowanego.3 Kontakt z ludźmi, którzy mają za sobą podobne przejścia, pomaga pozbyć się uczu- cia izolacji, wstydu i napiętnowania. Uczestnictwo w grupie okazuje się wprost bezcenne dla osób, które przeżyły sytuacje ekstremalne, takie jak wojna, gwałt, prześladowania po- lityczne, maltretowanie i seksualne wykorzystywanie w dzieciństwie.4 Członkowie grup zawsze powtarzają, jaką pociechę stanowi sam pobyt wśród ludzi, którzy przeżyli podobne dramaty. Ken Smith opisuje swoje pierwsze wrażenia po dołączeniu do grupy weteranów wojny w Wietnamie: „Od czasu powrotu z Wietnamu nie miałem przyjaciół. Miałem mnóstwo znajomych, wiele kobiet, ale nigdy prawdziwego przyjaciela, do którego mógłbym zadzwonić o czwartej nad ranem i powiedzieć, że czuję się tak, jak gdyby ktoś wsadził mi do ust czterdziestkę piątkę, bo właśnie jest rocznica tego, co wydarzyło się w Xuan Loc - albo jakaś inna rocznica. [...] Nikt nie zrozumie weterana z Wietnamu, tylko drugi weteran. Ci faceci wszystko chwytali, kiedy zaczynałem mówić o [...] pewnych rzeczach. Ogar- nęło mnie wtedy obezwładniające poczucie ulgi. Tak, jakbym wreszcie wy- rzucił z siebie jakąś straszną tajemnicę".5 Pewna ofiara kazirodztwa używa podobnych słów, opisując poczucie wspólnoty z innymi, które udało jej się osiągnąć w grupie terapeutycznej: „Wyrwałam się z izolacji, która była moim przekleństwem przez całe życie. Jestem w grupie sześciu kobiet, przed którymi nie mam żadnych tajemnic. Po raz pierwszy w życiu naprawdę gdzieś przynależę. Czuję, że akceptują mnie taką, jaka jestem w rzeczywistości, nie cenią mnie za pozory".6 Kiedy grupa osiągnie spójność i wzajemne poczucie bliskości, zaczyna w niej zachodzić złożony proces odzwierciedlania. W miarę jak każdy ucze- stnik otwiera się przed ludźmi, uczy się przyjmować dary, które ofiarowują mu inni. Tolerancja, współczucie i miłość, które przekazuje otoczeniu, za- czynają do niego wracać. Chociaż interakcje na zasadzie sprzężenia zwrot- 225 nego mogą mieć miejsce w każdym związku, ich efekt jest najsilniejszy w kontekście grupy. Yalom opisuje to zjawisko jako „adaptacyjną spiralę": akceptacja grupy wzmacnia poczucie własnej wartości każdego uczestnika, który z kolei okazuje coraz większą akceptację pozostałym.7 Oto trzy wypo- wiedzi kobiet z grupy dla ofiar kazirodztwa: Do końca życia będę uważać uczestnictwo w grupie za moment przełomowy; nigdy nie zapomnę szoku doznanego wtedy, kiedy zrozumiałam, że jest we mnie ta sama siła, którą od razu dostrzegłam w innych kobietach, ofiarach [...] przemocy.8 Potrafię lepiej się obronić. Nie jestem już taka spięta. Pozwalam sobie na uczucie szczęścia (czasami). Wszystko to dzięki temu, że mogłam przejrzeć się w lustrze zwanym „grupą".9 Nauczyłam się przyjmować miłość; to pozwoliło mi pokochać siebie, a potem innych.10 Pewien weteran wojenny opisuje podobne doświadczenie w grupie: „Polegało to na wzajemności, bo ja dawałem im, a oni dawali mnie. To było naprawdę wspaniałe uczucie. Dawno już nie czułem się tak fajnie. Za- cząłem siebie lubić!"11 Grupa nie tylko daje możliwość relacji opartej na obopólnej korzyści, lecz wzmacnia też poczucie siły. Uczestnicy traktują się nawzajem jak równych sobie. Chociaż wszyscy cierpią i potrzebują pomocy, każdy z nich ma też coś do zaoferowania. Grupa czerpie siły od każdego członka, aby oddać mu je z nawiązką. W rezultacie dysponuje ona jako całość znacznie większą zdolnością do wysłuchania i zintegrowania traumatycznej historii, a każdy uczestnik może korzystać ze wspólnych zasobów grupy, aby przy- spieszyć własny rozwój. Obserwacje różnych grup ofiar urazu potwierdzają dużą skuteczność tego typu terapii. Pewne badanie wykazało, że kobiety, które uciekły od maltretującego je partnera, uważają grupy terapeutyczne za najlepsze źród- ło pomocy.12 Psychiatrzy John Walker i James Nash, pracując z weterana- mi wojennymi, stwierdzili, że wielu pacjentów, którzy nie poczynili po- stępów w trakcie indywidualnego leczenia, znakomicie radziło sobie w gru- pie. Dojmujące uczucie braku zaufania i izolacji u byłych żołnierzy ulegało przemianie pod wpływem panującego w grupie poczucia braterstwa i „du- cha koleżeństwa".13 Yael Danieli podkreśla, że rokowania dla ofiar holocau- stu są znacznie lepsze, jeśli pierwotną strukturą terapii jest grupa, a nie leczenie indywidualne.14 Richard Mollica donosi o podobnym przejściu od pesymizmu do optymizmu w chwili, gdy jego program dla uciekinierów z Azji południowo-wschodniej został poszerzony o grupę wsparcia.15 226 ł Chociaż zasada terapii grupowej dla ofiar urazu jest prawidłowa, w praktyce okazuje się, że zorganizowanie skutecznego leczenia w tej for- mie nie jest sprawą łatwą. Grupa, która rozpoczęła pracę pełna nadziei i wiary, czasami rozpada się, wywołując cierpienie i rozczarowanie wszy- stkich zainteresowanych. Destruktywny potencjał grupy dorównuje jej po- tędze terapeutycznej. Rola prowadzącego niesie ze sobą ryzyko nieodpowie- dzialnego wykorzystywania władzy. Istnieje też niebezpieczeństwo, że kon- flikty między uczestnikami grupy przekształcą się w ponowne odegranie traumatycznego wydarzenia, z wcieleniem się poszczególnych członków grupy w postacie prześladowcy, wspólnika, biernego widza, ofiary i wyba- wiciela. Nieporozumienia te bywają bolesne nie tylko dla zainteresowa- nych, lecz mogą też doprowadzić do rozpadu grupy. Aby odnieść sukces, grupa musi jasno ustalić swoje terapeutyczne zadania i koncentrować się na nich, a jej struktura powinna chronić wszystkich uczestników przed ewentualnością ponownego odgrywania traumatycznych zdarzeń. Rzecz TRZY MODELE GRUP Grupa Etap powrotu do zdrowia Pierwszy Drugi Trzeci zadanie terapeutyczne bezpieczeństwo rozpamiętywanie i żałoba odbudowanie związków orientacja czasowa teraźniejszość przeszłość teraźniejszość i przyszłość przedmiot zainteresowania opieka nad sobą uraz związki interpersonalne uczestnicy jednorodni jednorodni niejednorodni granice elastyczne, otwarte zamknięte stabilne; stopniowe rozwiązanie grupy spójność grupy umiarkowana bardzo duża duża tolerancja na konflikty niska niska wysoka limity czasowe brak lub cykliczność ustalony limit brak struktura dydaktyczna skierowana na cel brak przykład program dwunastu kroków grupa ofiar urazu interpersonalna terapia grupowa 227 jasna, grupy mogą różnić się składem i strukturą, ale te podstawowe wa- runki obowiązują bez wyjątku. Osoby próbujące organizować grupy szybko odkrywają, że nie istnieje coś takiego jak „uniwersalna" grupa odpowiednia dla wszystkich ofiar ura- zu. Istnieje wielka różnorodność rozmiarów i form grup; żaden pojedynczy zespół nie może być odpowiedni dla każdego. Na różnych etapach powrotu do zdrowia skuteczne jest uczestnictwo w grupach odmiennego typu. Pod- stawowe zadania terapeutyczne jednostki i grupy muszą być zgodne. Gru- pa, która była odpowiednia dla danej osoby w jednej fazie leczenia, może okazać się nieskuteczna lub nawet szkodliwa dla tego samego pacjenta na innym etapie powracania do zdrowia. Uderzające różnice między grupami zaczynają być bardziej zrozu- miałe, jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat zadań terapeutycznych obo- wiązujących na poszczególnych etapach powrotu do zdrowia (patrz tabel- ka). Grupy „przerabiające" pierwszy etap koncentrują się przede wszy- stkim na odzyskiwaniu poczucia bezpieczeństwa. Pracują nad podstawową umiejętnością dbania o siebie, dzień po dniu. Grupy na drugim etapie zaj- mują się traumatycznym wydarzeniem, próbując uporać się z przeszłością. Grupy trzeciego etapu za główne zadanie stawiają sobie ponowną inte- grację ofiary z normalnym społeczeństwem. Koncentrują się na związkach interpersonalnych zachodzących w chwili obecnej. Struktura grupy danego typu jest konsekwencją jej głównych zadań. Grupy skoncentrowane na bezpieczeństwie Terapia grupowa rzadko brana jest pod uwagę bezpośrednio po traumaty- cznym zajściu. U osoby, która niedawno przeżyła ostry uraz, z reguły ma- my do czynienia z wysokim poziomem lęku oraz z intensywnymi objawami wtargnięcia, takimi jak koszmary i powracające obrazy traumatyczne. In- terwencja kryzysowa polega głównie na mobilizowaniu wsparcia ze strony osób z otoczenia ofiary, gdyż poszkodowany zwykle woli przebywać ze zna- jomymi, a nie z obcymi. Nie jest to odpowiedni moment na dołączenie do grupy. Teoretycznie ofiara może doznać pewnej ulgi, widząc, że inni mieli podobne przeżycia; w praktyce jednak grupa może ją przytłoczyć. Słucha- nie szczegółów dotyczących cudzych przeżyć może wywołać tak silne obja- wy wtargnięcia, że poszkodowany nie może ani okazać współczucia, ani zaakceptować emocjonalnego wsparcia. Z uwagi na to wskazane jest, aby ofiary ostrego urazu przez kilka tygodni lub miesięcy po wydarzeniu wstrzymały się z dołączeniem do grupy. Na przykład w Bostonie, w pogoto- 228 wiu dla ofiar gwałtu, interwencja kryzysowa obejmuje doradztwo indywi- dualne i rodzinne, ale nie uczestnictwo w grupie. Poszkodowanym kobie- tom zaleca się, aby odczekały sześć miesięcy do roku, zanim zaczną spoty- kać się z grupą.16 Grupowa interwencja kryzysowa przydaje się czasem wcześniej, jeśli wszyscy uczestnicy cierpią na skutek tego samego wydarzenia - na przy- kład poważnego wypadku, katastrofy lub przestępstwa. W takiej sytuacji wspólne doświadczenie grupy stanowi ważny czynnik mogący przyspieszyć proces powrotu do zdrowia. Spotkanie w większym gronie stwarza okazję do prewencyjnej edukacji na temat skutków urazu i pozwala społeczności zmobilizować swoje siły. Tak zwane „konsultacje dotyczące krytycznego wydarzenia" czy „konsultacje dotyczące pourazowego zespołu stresu" są coraz częściej organizowane w następstwie traumatycznego wypadku na większą skalę i stają się nawet rutynowe w niektórych zawodach pociąga- jących za sobą wysokie ryzyko.17 Takie konsultacje muszą jednak być podporządkowane podstawowej regule bezpieczeństwa. Podobnie jak nie wolno zakładać, że rodzina ofiary urazu okaże jej wsparcie, tak samo nie należy przesądzać, że grupa ludzi będzie potrafiła współpracować tylko dlatego, że wszyscy jej członkowie cierpią na skutek tego samego okropnego doświadczenia. Ukryte konflikty interesów zostaną raczej zaostrzone niż zatarte przez traumatyczne wyda- rzenie. Jeżeli na przykład dojdzie do wypadku w miejscu pracy, kierownic- two i pracownicy zazwyczaj patrzą na sprawę ze zgoła odmiennych pun- któw widzenia. Jeśli incydent był rezultatem czyjegoś zaniedbania lub złej woli, konsultacje mogą ponadto skomplikować lub utrudniać formalne śle- dztwo. Z wymienionych powodów specjaliści od konsultacji w dużych gru- pach coraz częściej podkreślają ograniczenia tej metody. Christine Dun- ning, psycholog policyjny, zaleca, aby tego typu konsultacje miały stru- kturę ściśle edukacyjną; należy umożliwić poszczególnym jednostkom dalszą pracę nad urazem, ale na dużych, publicznych spotkaniach lepiej unikać szczegółowego opowiadania historii i wentylacji silnych emocji.18 W wypadku ofiar długotrwałego, powtarzającego się urazu, grupa mo- że stać się niewyczerpanym źródłem wsparcia i dowartościowania w trakcie pierwszego etapu powrotu do zdrowia. Jeszcze raz trzeba jednak podkreślić, że głównym zadaniem grupy jest w tym okresie przywrócenie poczucia bez- pieczeństwa. Jeśli straci się z oczu ten cel, członkowie grupy zaczną się nawzajem straszyć makabrycznymi opowieściami o przeszłości i niebezpie- czeństwach obecnego życia. Pewna ofiara gwałtu opisuje, jak słuchanie hi- storii innych uczestników grupy pogorszyło jej stan: „Dołączając do grupy, spodziewałam się, że będzie mi łatwiej, kiedy spotkam się z wieloma kobie- tami, którym przytrafiło się to samo, co mnie. Największe rozczarowanie przeżyłam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie jest mi łatwiej — przeciwnie, spotkania w grupie zwielokrotniły moje przerażenie".19 229 Praca w grupie powinna zatem przebiegać w wymiarze poznawczym i edukacyjnym, a nie obejmować drążenia pourazowych emocji. Grupa ma stanowić forum dla wymiany informacji na temat zespołów urazowych i pourazowych, identyfikowania powszechnych wzorców objawów oraz dzielenia się strategiami dbania o siebie i chronienia własnej osoby. Stru- ktura grupy winna sprzyjać indywidualnemu rozwojowi poczucia siły i umiejętności zaradczych, a także oferować wszystkim uczestnikom ochronę przed zalewaniem przez przytłaczające wspomnienia i emocje. Taką strukturę ochronną odnajdujemy w rozmaitych grupach samo- pomocy wzorowanych na Anonimowych Alkoholikach. Nie koncentrują się one na dogłębnej analizie samego urazu. Proponują natomiast pewne po- znawcze ramy odniesienia pomocne w zrozumieniu objawów, które mogą być wtórnymi skutkami urazu — na przykład uzależnienia od alkoholu lub narkomanii, zaburzeń jedzenia i innych zachowań autodestrukcyjnych. In- formują też, jak powiększać zasoby własnych sił i odbudowywać związki z innymi; oferowany zestaw instrukcji nosi nazwę „dwunastu kroków".20 Struktura tych programów samopomocy odzwierciedla ich dydakty- czny cel. Chociaż członkowie grupy nierzadko doświadczają silnych emocji podczas spotkań, uczestników dla ich własnego dobra nie zachęca się do rozładowania uczuć i szczegółowego opowiadania swojej historii. Chodzi przede wszystkim o przybliżenie pewnych ogólnych zasad za pomocą osobi- stego świadectwa oraz o korzystanie z uniwersalnego zestawu instrukcji. Do stworzenia atmosfery bezpieczeństwa nie są konieczne silne więzi mię- dzy członkami grupy; wynika ona raczej z zasady anonimowości i dyskrecji, jak również z edukacyjnego charakteru spotkań. Uczestnicy grupy nie kon- frontują się ze sobą ani nie oferują bardziej osobistego, indywidualnego wsparcia. Dzielenie się codziennymi doświadczeniami w takiej formie po- mniejsza wstyd i poczucie izolacji, przyspiesza praktyczne rozwiązywanie problemów i zaszczepia nadzieję. Zabezpieczenie przed wykorzystaniem przez przywódcę stanowi zbiór reguł zwany „dwunastoma tradycjami grupy". Władza spoczywa na wykształconej przez grupę tradycji postępowania, a nie na osobie prowa- dzącego, którym jest po kolei każdy z członków. Uczestnicy są jednorodni, to znaczy wszyscy w grupie mają ten sam wspólny problem. Przeważnie jednak nie stawia się żadnych warunków, jeśli chodzi o uczestnictwo lub przychodzenie na spotkania; granice grup są elastyczne i otwarte. Uczest- nicy nie mają żadnego obowiązku przychodzić regularnie czy zabierać głos. Pozwala to każdemu członkowi regulować indywidualny stopień zaangażo- wania w grupę. Jeżeli ktoś chce po prostu zobaczyć innych ludzi, którzy przeżyli podobne doświadczenie, może przyjść tylko raz, obserwować w milczeniu i wyjść, kiedy zechce. Strukturalne zabezpieczenia sformułowane w „dwunastu tradycjach grupy" sprawdziły się już w wielu typach grup. W niektórych grupach sa- 230 1 ł mopomocy występuje jednak ryzyko pojawienia się wykorzystującego przy- wódcy lub uciążliwego, budzącego niechęć programu. Zdarza się tak zwła- szcza w grupach nowo powstałych, którym brakuje głębi praktycznego do- świadczenia i szerokiego zakresu opcji postępowania dostępnego grupom zaawansowanym w realizacji programu dwunastu kroków. Poszkodowani, którzy angażują się w grupy samopomocy, muszą pamiętać o zaleceniu, by czerpać z nich do woli to, co pomocne, resztę zaś — odrzucać. Innym wariantem grupy realizującej pierwszy etap powrotu do zdro- wia jest krótkoterminowa grupa radzenia sobie ze stresem, która wydaje się przydatna dla ofiar chronicznego urazu we wczesnej fazie leczenia.21 Ma ona charakter dydaktyczny, ze szczególnym uwzględnieniem łagodze- nia objawów, rozwiązywania problemów i codziennych zadań związanych z troską o własną osobę. Dobór uczestników może być otwarty, a nowi członkowie mogą dołączać — lub tworzyć nową grupę - po zakończeniu cyklu kilku spotkań. Wymagania co do zaangażowania w pracę grupy są stosunkowo niskie i nie dochodzi tu do wytworzenia silnych więzi. Ochronę zapewnia aktywne, dydaktyczne przywództwo w grupie i orientacja na konkretne, bieżące zadania. Uczestnicy nie odsłaniają się ani nie konfron- tują wzajemnie swoich doświadczeń. Podobne formy psychoedukacji w grupie można zastosować w wielu sytuacjach społecznych. Grupy są odpowiednie we wszystkich wypadkach, gdy głównym zadaniem jest przywrócenie podstawowego poczucia bezpie- czeństwa - na przykład dla pacjentów psychiatrycznego lecznictwa za- mkniętego, w programach odwykowych dla alkoholików lub narkomanów albo w schroniskach dla maltretowanych kobiet. Grupy skoncentrowane na rozpamiętywaniu i żałobie Podczas gdy analiza traumatycznych doświadczeń w grupie stanowi duże ryzyko dla ofiary w pierwszej fazie leczenia, to samo działanie staje się niezwykle użyteczne z chwilą, gdy poszkodowany przejdzie do drugiego etapu. Dobrze zorganizowana grupa stanowi zarówno silny bodziec do re- konstruowania historii urazu, jak i niewyczerpane źródło wsparcia emocjo- nalnego podczas żałoby. Kiedy każdy uczestnik opowiada swoją indywidu- alną historię, grupa zapewnia mu silne poczucie uniwersalności problemu. Grupa wysłuchuje opowieści poszkodowanego, nadając jej znaczenie zarów- no społeczne, jak i osobiste. Gdy ofiara opowiada swą historię w obecności tylko jednej osoby, przeważa prywatny aspekt jej spowiedzi. Przedstawie- nie tej samej narracji grupie akcentuje publiczny wymiar jej zeznania. 231 Grupa pomaga każdemu rozszerzyć swoją historię, uwalniając go od ścisłej więzi z prześladowcą i udostępniając mu resztę świata, od którego został oderwany. Grupy koncentrujące się na urazie powinny być silnie ustruktura- lizowane i ściśle zorientowane na odsłanianie przeszłości. Wymagają aktywnych prowadzących, dobrze przygotowanych i głęboko zaangażowa- nych członków, jak również jasnego sformułowania zadań. Psycholog Er- win Parson, który prowadzi grupy dla weteranów wojennych, przywołuje metaforę plutonu, oddającą zwartość organizacji takiej grupy: „Prowadzący powinien umieć ustalić logiczną strukturę, przedstawiając grupie cel (misję) i konkretne terytorium (emocjonalne), które należy opanować".22 Takie porównanie odpowiada wspólnemu militarnemu doświadczeniu uczestników grupy. Ofiary urazu innego typu reagują na inny język i inne obrazy; ale podstawowa struktura grupy skoncentrowanej na traumatycz- nym wydarzeniu jest wspólna dla rozmaitych kategorii poszkodowanych. Przykładem grupy pracującej nad traumatycznym wydarzeniem jest jedna z grup dla ofiar kazirodztwa, które organizowałyśmy razem z Emily Schatzow.23 Wewnętrzna logika i spójność tego modelu predysponuje go do szerszego zastosowania. Jego dwie podstawowe cechy strukturalne to: li- mit czasowy oraz koncentracja na osobistych celach. Ograniczenie czasowe wprowadzono z kilku przyczyn. Określa ono termin przeprowadzenia ściśle zdefiniowanego zadania. Sprzyja atmosferze dużego wysiłku emocjonalne- go, a jednocześnie daje uczestnikom grupy pewność, że napięcie emocjonal- ne nie będzie trwało bez końca. I wreszcie przyspiesza wytworzenie więzi z innymi członkami grupy, co zapobiega tworzeniu się ograniczonej, wyizo- lowanej tożsamości ofiary. Sam fakt istnienia limitów czasowych jest waż- niejszy od ich zasięgu. Większość organizowanych przez nas grup spotykała się przez dwanaście tygodni, ale były też takie, które istniały przez cztery, sześć lub dziewięć miesięcy. Jeśli ramy czasowe obejmują dłuższy okres, proces grupowy toczy się wolniej, ale przechodzi te same koleje, ewoluując w kierunku rozwoju indywidualnego poczucia siły i wspólnoty z innymi. Po zakończeniu spotkań prawie wszyscy uczestnicy skarżą się na zbyt wąskie limity czasowe — niezależnie od tego, jak zostały ustalone — ale najczęściej dodają, że nie chcieliby ani nie umieli pracować w grupie otwartej. Koncentracja na osobistych celach zapewnia integracyjny i wspiera- jący kontekst dla odsłaniania traumatycznych wspomnień. Każdy z uczest- ników ma zdefiniować konkretne, związane z urazem zadanie, które za- mierza wykonać w ramach limitu czasowego grupy. Poszkodowanych za- chęca się, aby korzystali z jej pomocy zarówno w trakcie wyznaczania ważnego celu, jak i podczas podejmowania działań koniecznych do jego osiągnięcia. Uczestnicy najczęściej postanawiają przywołać więcej wspo- mnień lub opowiedzieć część swojej historii innej osobie. Opowieść o trau- matycznych wydarzeniach stanowi wówczas coś więcej niż zwykłe wyłado- 232 wanie czy katharsis — staje się środkiem do zapanowania nad własnym doświadczeniem. Wsparcie ze strony grupy umożliwia jednostce podjęcie emocjonalnego ryzyka, na które nigdy nie odważyłaby się samotnie. Przy- kłady indywidualnego męstwa i powodzenia dają grupie optymizm i na- dzieję, nawet w chwilach, gdy jej członków ogarnia strach i rozpacz. Praca w grupie dotyczy dzielenia się wspólnym doświadczeniem urazu z przeszłości, nie zaś obecnych trudności w kontaktach społecz- nych. Konflikty i różnice między uczestnikami nie są szczególnie istotne dla grupy; w gruncie rzeczy odrywają ich od zasadniczych zadań. Prowa- dzący muszą aktywnie interweniować w celu omawiania i łagodzenia konfliktów. Powinni na przykład wziąć na siebie odpowiedzialność za to, by każdy uczestnik miał okazję do wypowiedzenia się, zamiast pozwalać członkom grupy toczyć spory na temat czasu przysługującego każdemu z nich. Grupa skoncentrowana na urazie wymaga aktywnych, zaangażowa- nych prowadzących.24 Są oni odpowiedzialni za określenie zadań grupy, stworzenie atmosfery bezpieczeństwa i zapewnienie ochrony wszystkim uczestnikom. Rola prowadzącego jest obciążająca emocjonalnie, ponieważ powinien on dawać innym przykład i pokazać, jak należy słuchać historii o urazie. Musi zademonstrować członkom grupy, że ich dramatyczne opo- wieści nie przytłaczają go. Większość terapeutów stwierdza, że nie jest w stanie podołać temu samotnie; dlatego też wskazane jest, by prowadzą- cych było dwóch lub więcej.25 Korzyści z partnerstwa odnoszą nie tylko prowadzący, ale i grupa jako całość, ponieważ taka forma przywództwa stanowi model wzajemnego uzupełniania się. Jeśli prowadzący potrafią pracować nad różnicami zdań, które siłą rzeczy pojawiają się między nimi, w grupie rozwija się tolerancja dla konfliktów i rozbieżności. Nie można jednak stworzyć atmosfery bez- pieczeństwa, jeżeli zamiast równoprawnej współpracy między prowadzący- mi zachodzi dynamika dominacji i podporządkowania. Na przykład trady- cyjna para składająca się ze zwierzchnika-mężczyzny i niższej statusem kobiety absolutnie nie nadaje się do prowadzenia grupy ofiar urazu. Nie- stety, w praktyce nadal często się z tym spotykamy.26 W przeciwieństwie do grup z pierwszego etapu, zespoły pracujące nad traumatycznym wydarzeniem mają szczelne granice. Uczestnicy szyb- ko się do siebie przywiązują i zaczynają liczyć na obecność innych. Odejście lub nawet krótka nieobecność któregoś z członków może mieć fatalne skut- ki. Uczestnicy grupy o określonych limitach czasowych powinni przycho- dzić na wszystkie spotkania; po rozpoczęciu cyklu spotkań nie przyjmuje się żadnych nowych osób. Z powodu emocjonalnego obciążenia, które niesie ze sobą odsłanianie traumatycznych wspomnień, uczestnictwo w tego typu grupie powinno podlegać starannej selekcji. Praca nad urazem wymaga dużego zdecydowa- 233 nia i motywacji. Przyjęcie osoby, która nie jest jeszcze gotowa do intensyw- nej analizy przeszłości, może zniszczyć ją i obniżyć morale całej grupy. Dlatego też błędem jest szczegółowa praca nad urazem w dowolnych, nie chronionych grupach, takich jak zakrojone na szeroką skalę spotkania-ma- ratony. Poszkodowany jest gotowy do odsłaniania przeszłości w grupie, kiedy osiągnął już dostateczne poczucie bezpieczeństwa i umie o siebie zadbać, kontroluje do pewnego stopnia swoje objawy i dysponuje godnym zaufania wsparciem społecznym, a sytuacja życiowa pozwala mu na zaangażowanie się w wyczerpującą aktywność w grupie. Ponadto powinien z własnej woli zobowiązać się do pełnego uczestnictwa w życiu grupy i mieć jako taką pewność, że chęć otwarcia się na innych przeważa u niego nad strachem przed ludźmi. Korzyści z uczestnictwa w spotkaniach grupy dorównują wymaga- niom stawianym jej członkom. Między uczestnikami zazwyczaj szybko two- rzą się silne więzi. Chociaż pacjenci z reguły skarżą się na nasilenie ob- jawów po dołączeniu do grupy, jednocześnie mówią o swego rodzaju euforii, którą czują, odnajdując się nawzajem. Po raz pierwszy w życiu mają wraże- nie, że są poznawani i rozumiani. Takie silne, bezpośrednie więzi są typo- we dla krótkoterminowej, jednorodnej grupy.27 Wspólnota wytwarzana w grupie skoncentrowanej na urazie umożli- wia uczestnikom zanurzenie się w przeszłość i żałobę. Grupa dostarcza potężnego bodźca do przywoływania traumatycznych wspomnień.28 Kiedy każdy z uczestników rekonstruuje swoją własną historię, szczegóły jego opowieści niemal zawsze budzą jakieś osobiste skojarzenia u słuchaczy. W grupach dla ofiar kazirodztwa dosłownie każda osoba, która postawiła sobie za cel przywołanie wspomnień, może tego dokonać. Kobiety, które cierpią na amnezję, namawia się, by opowiedziały tyle, ile pamiętają. Gru- pa nieodmiennie oferuje nowy, emocjonalny punkt widzenia, który umożli- wia dotarcie do kolejnych wspomnień. Prawdę mówiąc, kolejne wspomnie- nia często przychodzą zbyt szybko. Czasami trzeba zwolnić ich napływ, aby nie przekroczyły granic tolerancji jednostki i grupy. Poniżej przytaczam zapis spotkania grupy ofiar kazirodztwa, prowa- dzonej przeze mnie wspólnie z Emily Schatzow. Ilustruje on, jak grupa może pomóc jednostce odzyskać i zintegrować wspomnienia i jak rozwój tej jednostki inspiruje z kolei resztę uczestników. Pod koniec sesji trzydzie- stodwuletnia Robin prosi o parę minut uwagi, ponieważ chce opowiedzieć o swoim „drobnym kłopocie": ROBIN: Ostatni tydzień nie był dla mnie najłatwiejszy. Nie wiem, czy inni przez to przeszli - wracają do mnie te obrazy. Są przera- żające. Nie przypominają zwykłych wspomnień. Nagle myślę: „O Boże, co za okropna scena!" - a potem odpycham to od 234 siebie: „Nie, to nie mogło się zdarzyć". Ale chciałabym chyba opowiedzieć wam o tych obrazach, bo naprawdę mnie przera- ziły. Mówiłam wam już, że mój ojciec był alkoholikiem, a kiedy pił, robił się bardzo brutalny. Matka często zostawiała nas z nim same - mnie i moją siostrę. Miałam wtedy około dziesię- ciu lat. Potrafię dokładnie przypomnieć sobie nasz dom, ale jeden pokój zatarł mi się w pamięci - nie chciałam o nim za dużo wiedzieć. Powraca do mnie obraz ojca goniącego mnie po tym pokoju. Próbuję schować się pod łóżkiem, ale on mnie stamtąd wyciąga. Nie pamiętam, żebym była zgwałcona. Pa- miętam tylko, jak powtarzał te obleśne rzeczy: „Chcę tylko tej małej cipki" i tak dalej, i tak dalej. A następnej nocy miałam okropny sen, niewiarygodny koszmar o tym, jak ojciec miał ze mną stosunek, i jak strasz- nie to bolało. We śnie próbowałam zawołać matkę. Wrzesz- czałam, ale ona mnie nie słyszała. Nie byłam w stanie krzy- czeć głośniej. We śnie więc postanowiłam oddzielić umysł od ciała. To było bardzo dziwne. Cała się trzęsłam, kiedy się obudziłam. Dlatego chciałam z wami o tym porozmawiać: te obrazy były naprawdę przerażające, ale właściwie nie jestem pewna, co się w rzeczywistości wydarzyło. Dlatego chcę, żeby inni mi powiedzieli, czy te obrazy się poprawią - to znaczy nie popra- wią, ale czy staną się wyraźniejsze? Kiedy Robin skończyła mówić, zapanowała cisza. Potem nastąpiła re- akcja grupy i obu prowadzących. Najpierw Lindsay, jedna kobieta z grupy, zaoferowała zrozumienie i wsparcie. Następnie jedna z prowadzących zapyta- ła Robin, jakiej jeszcze informacji zwrotnej potrzebuje od grupy. Inni uczestni- cy zaczęli się włączać z własnymi pytaniami i opiniami. Wówczas Robin przedstawiła więcej szczegółów ze swoich wspomnień, cały czas zwierzając się z wielkiego zakłopotania i wątpliwości co do autentyczności całej historii. LINDSAY: Te obrazy chyba staną się wyraźniejsze, bo najpierw był ten - jak to powiedzieć - sen na jawie, że uciekasz po pokoju, ale wtedy jeszcze nic nie czułaś. Ale potem, we śnie, czułaś ból i wołałaś o pomoc. Mój problem polega na tym, że czuję coś i nie potrafię tego określić, nawet nie wiem, skąd się to wzięło. Twoje przeżycia to jakby postęp, bo złożyłaś razem i obraz, i uczucie. I to jest przerażające, kiedy umysł i ciało oddzielają się od siebie. Czasami sama się zastanawiam: „Czyje to jest ciało?". Ale powtarzam sobie wtedy, że to jest przejściowe, 235 SCHATZOW: ROBIN: LEILA: ROBIN: LINDSAY: HERMAN: ROBIN: LEILA: BELLE: ROBIN: LINDSAY: ROBIN: CORINNE: można sobie z tym poradzić; to nie będzie trwało wiecznie - po prostu trzeba przez to przejść. O co pytasz - o to, czy proces odzyskiwania wspomnień za- czyna się od obrazów? Tak. U mnie właśnie tak to wyglądało. Najpierw drobne szczegóły, potem sen, a wreszcie jakieś odczucie. No tak. Widzicie, kiedyś już ułożyłam sobie całą tę historię, a teraz nagle znalazłam jakiś zagubiony kawałek. Razem z siostrą wylądowałyśmy w domu dziecka i nigdy nie wiedzia- łam dokładnie, jak do tego doszło. Wtedy wierzyłam w wersję, że ojciec nie dawał sobie rady z naszym wychowaniem i mu- siał nas oddać wbrew swojej woli. Ale teraz, kiedy odkrywam więcej tych... obrazów - czy jak je tam nazwać... Wydarzeń. Doświadczeń. Dzięki. Więc teraz wydaje mi się, że zostałyśmy mu odebrane. Widzę, jak wybiegam z domu i wałęsam się po ulicach, a po- tem już jestem w domu dziecka. Miałam już wszystkie kawałki - nawet o tym, jak uciekłam z domu - ale nadal brakowało elementu z tamtym pokojem. To wróciło do mnie dopiero w zeszłym tygodniu. Ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, że coś takiego spotkało taką małą dziewczynkę. Miałam nie wię- cej niż dziesięć lat. Tyle samo, co i ja. O Boże! Ale czy mogę sobie wierzyć? A czy teraz w to wierzysz? Nadal trudno mi uwierzyć, że to przydarzyło się mnie. Chciała- bym powiedzieć, że tak, że jestem tego całkiem pewna - ale nie mogę. Na razie wystarczy, że pamiętasz ten obraz. No wiesz, nie musisz dawać słowa honoru. W tym momencie Robin wybuchnęła śmiechem. W trakcie dalszej rozmowy inni uczestnicy również zaczynają się śmiać. ROBIN: Całe szczęście, że nie muszę. CORINNE: Teraz już o tym wiesz i po prostu trzeba sobie jakoś radzić. ROBIN: Nie musisz mnie o tym przekonywać. CORINNE: No cóż, wszystkich nas to dotyczy. Nadeszła pora zakończenia spotkania. Jedna z prowadzących podsu- mowała je, kierując informację zwrotną do Robin: 236 HERMAN: Twoja reakcja na grupę jest dość typowa. Myślę, że na tyle odzyskałaś poczucie bezpieczeństwa, że pozwoliłaś sobie sięgnąć wstecz i doświadczyć wydarzeń z przeszłości. Nie mogłaś tego zrobić wcześniej - było to zbyt okropne. Uważam też, że to, co przechodzisz, dowodzi twojej wielkiej odwagi. Przedstawiłaś nam -to zresztą w taki sposób, żeby w miarę możliwości oszczędzić nas i samą siebie. Poprosiłaś o parę minut, tuż przed końcem sesji, żeby nam powiedzieć: „Och, nie chciałabym zawracać wam głowy, ale właśnie przypomnia- łam sobie pewną okropną rzecz". Chcemy ci powiedzieć, że rozumiemy, przez co przechodzisz. I masz prawo zająć nam więcej czasu. Grupa jest w stanie cię wysłuchać. Nie musisz nas przed tym chronić. ROBIN: O, to fajnie. Tuż przed zakończeniem głos zabrała jedna z uczestniczek, która do- tąd słuchała w milczeniu: BELLE: Teraz, kiedy padły słowa o chronieniu innych, zrozumiałam, że cały czas myślę, że to my jesteśmy silne, bo zdołałyśmy prze- żyć po tym, co nas spotkało. A jednocześnie zakładamy, że wszyscy ludzie wokół nas są tacy wrażliwi i musimy ich chro- nić. Na dobrą sprawę powinno być dokładnie na odwrót. Opisana sesja ilustruje moment transformacji traumatycznego wspo- mnienia z oderwanego obrazu w pełną emocji narrację. Informacja zwrotna, którą Robin otrzymała od grupy, potwierdziła jej doświadczenie, zachęciła do zwrócenia większej uwagi na własne emocje i udowodniła, że inni ludzie mogą znieść jej uczucia, a nawet pomóc jej uporać się z nimi. Tydzień później, na następnej sesji, Robin oświadczyła, że całkowicie odzyskała już pamięć i że z całej historii, wraz z towarzyszącymi jej uczu- ciami, zwierzyła się swemu partnerowi. Przestały dręczyć ją wątpliwości. Grupa zaczęła zastanawiać się nad znaczeniem odzyskania pamięci w ca- łym procesie powrotu do zdrowia: CORINNE: Potrafię identyfikować się z twoim załamaniem i płaczem. Sama przeżyłam to kilka miesięcy temu. Kiedy po raz pier- wszy wróciły do mnie wspomnienia o gwałcie, spędziłam wiele dni, powtarzając w kółko: „Tak się boję, tak się boję". To straszne, kiedy człowiek musi cofnąć się i zanurzyć we własny strach. ROBIN: Tak, to rzeczywiście okropne. Gdyby nie grupa, chyba bym nie dała rady. Nigdy nie zrobiłabym tego sama. 237 LEILA: Mam pytanie, jeśli chodzi o to cofanie się w przeszłość. Czy są ludzie, którzy sięgnęli już tak daleko, że ich zadanie zostało ukończone? LINDSAY: Myślę, że stale trzeba sięgać w przeszłość. CORINNE: Ale potem nie jest to już takie ciężkie. Kiedy po raz pierwszy wraca ci pamięć i zaczynasz coś widzieć, jesteś zaskoczona, a wszystkie twoje zmysły są maksymalnie wyostrzone. Ale za którymś razem z rzędu myślisz sobie tylko: „Tak, przeżyłam to" i „Co za drań!". I to wszystko. Po chwili przestajesz o tym myśleć, a jeśli nawet myślisz o tym cały czas, potrafisz pora- dzić sobie ze swoim żalem i gniewem. HERMAN: Z doświadczenia wiem, że to nigdy nie przechodzi, ale przesta- je cię osaczać, paraliżować i wpędzać w chaos. Traci swoją władzę. LEILA: Czy masz wrażenie, że to straciło swoją władzę nad tobą? ROBIN: Nie za bardzo! Ale chyba trochę tak, bo kiedy zrozumiałam, co się naprawdę zdarzyło, poczułam, że zaczynam to jakby kon- trolować. To, co mnie naprawdę przerażało, to ten nieprawdo- podobny lęk i niewiedza. Wiedzieć też nie jest łatwo, ale w każdym razie lepiej, bo teraz mogę się tym z kimś podzielić i powiedzieć: „No widzisz, przeżyłam to i nie zmiażdżyło mnie to tak zupełnie". JESSICA: Rośnie we mnie nadzieja, kiedy słyszę, że ty jakoś poradziłaś sobie z tymi uczuciami. Przytoczona rozmowa ilustruje, jak członkowie grupy pomagają sobie nawzajem znieść strach i poczucie zagubienia towarzyszące odsłanianiu traumatycznych wspomnień. W podobny sposób uczestnicy pomagają sobie przetrzymać ból w okresie żałoby. Obecność ludzi, którzy słuchają, umożli- wia poszkodowanemu wyrażenie smutku, co byłoby zbyt przytłaczające dla samotnego człowieka. Towarzysząc w żałobie, grupa stwarza zarazem na- dzieję na nowe związki. Nadaje indywidualnemu smutkowi cechy rytuału i uroczystego obrzędu; pomaga poszkodowanemu należycie opłakać straty poniesione w przeszłości, a jednocześnie wzbogaca sferę jego relacji społe- cznych w teraźniejszości. Twórczy charakter grupy często przejawia się w konstruowaniu wspólnych rytuałów żałobnych i aktów upamiętnienia. W pewnej grupie jedna z uczestniczek opowiedziała, że została wyklęta ze swej licznej i wpły- wowej rodziny, kiedy powiadomiła krewnych o fakcie kazirodztwa. Grupa poparła determinację poszkodowanej, żeby nie odwoływać swoich słów, a jednocześnie uznała ból, który musiało spowodować odrzucenie przez ro- dzinę. Dysponując tym wsparciem, kobieta mogła odżałować to, co było dla niej w rodzinie najcenniejsze: poczucie przynależności, dumę i lojalność. Ża- 238 łobę postanowiła zakończyć zmianą nazwiska. Z okazji podpisania doku- mentów grupa odprawiła ceremonię, podczas której poszkodowana została powitana w „nowej rodzinie" ludzi wracających do zdrowia. Chociaż uczestnicy grupy wspólnie odbywają żałobę, nie muszą pod- chodzić do tego zadania ze śmiertelną powagą. W praktyce grupa dostarcza zawsze wielu zbawczych chwil odprężenia. Uczestnicy potrafią wydobywać z siebie nawzajem najbardziej nieoczekiwane zdolności, łącznie z poczu- ciem humoru. Czasami najbardziej bolesne uczucia można złagodzić wspólnym śmiechem. Na przykład fantazje o odwecie tracą swoją przeraża- jącą siłę, kiedy ludzie zdają sobie sprawę z tego, jakie są idiotyczne. Przyto- czona niżej scena ze spotkania grupy ofiar kazirodztwa stanowi przykład, jak niegroźne stają się fantazje o odwecie, jeśli uczynić z nich przedmiot uciechy wszystkich uczestników: MELISSA: Myślę o tym chłopaku, który mnie zgwałcił. Jestem taka wściekła, że uszło mu to na sucho. Cały czas widzę ten jego uśmieszek. Miałabym ochotę przejechać paznokciami po tej zadowolonej gębie i zostawić na niej krwawe szramy. Myślicie, że jestem okropna, że mam w sobie tyle złości? Odpowiedzią grupy było chóralne „Nie!". Inne uczestniczki zaczęły zachęcać Melissę do rozwijania tematu, zwierzając się z własnych fantazji o odwecie: MARGOT: Podrapanie twarzy to trochę za łagodna kara za to, co zrobił. MELISSA: No cóż, prawdę mówiąc, myślałam o czymś więcej. Szczerze mówiąc... chciałabym przetrącić mu kolana drągiem. LAURA: Zasłużył sobie na to. Też wyobrażałam sobie takie rzeczy. MARGOT: Mów dalej, nie przerywaj! MELISSA: Miałabym ochotę zrobić to metodycznie: najpierw rozwalić mu jedno kolano, a potem drugie. Wybrałam taki sposób, bo wte- dy czułby się naprawdę bezradny. Wreszcie zrozumiałby, jak ja się czułam. Myślicie, że jestem potworem? Ponownie rozległo się głośne, zgodne „Nie!". Niektóre kobiety już zaczęły chichotać. W miarę jak fantazje o odwecie stawały się coraz bar- dziej okrutne, całą grupę ogarnął nieopanowany śmiech: LAURA: Jesteś pewna, że chodzi ci tylko o jego kolana? MARGOT: Racja, mój przyjaciel miał problemy z kocurem. Podobno kocur stał się o wiele mniej kłopotliwy, kiedy go wykastrowali. MELISSA: Następnym razem, kiedy ktoś zaczepi mnie na ulicy, niech lepiej uważa. Tak go urządzę, że będzie się czołgał się po chodniku. MARGOT: Może akurat będzie nadjeżdżał autobus! 239 MELISSA: Nie zamierzam zrobić mu nic naprawdę poważnego, nie chcę na przykład wydłubać mu oczu - wolę, żeby widział swoje kolana\ Ten dowód miłosierdzia wywołał prawdziwy atak śmiechu. Po chwili uciszyło się trochę, ale część kobiet jeszcze ocierała łzy, kiedy grupa znowu spoważniała: MELISSA: Chciałabym udowodnić temu facetowi, że mógł pokonać moje ciało, ale nie duszę. Nie potrafił mnie złamać! Tu włączyła się kobieta, która śmiała się wraz z innymi, ale do tej pory nie zabierała głosu: KYRA: To dobrze, że czujesz się taka silna. To prawda: nie złamał twego ducha, niezależnie od tego, co ci zrobił. Kobiety były w stanie swobodnie przedstawiać swoje fantazje, wie- dząc, że nawet najcichsze i najbardziej zahamowane uczestniczki nie są przerażone i dołączą do ogólnego śmiechu. Kiedy fantazje są omawiane publicznie, tracą swoją intensywność, a poszkodowane uświadamiają so- bie, że w rzeczywistości bardzo słabo zależy im na zemście. Ponieważ grupy koncentrujące się na urazie są ograniczone czasowo, znaczna część pracy integracyjnej odbywa się na ostatniej sesji. W wypad- ku grup dla ofiar kazirodztwa zakończenie jest w dużym stopniu sformali- zowane, a wszyscy uczestnicy wkładają wiele wysiłku i starań w rytuały pożegnania. Każdy ma za zadanie sporządzić na piśmie ocenę własnych osiągnięć podczas pobytu w grupie, jak również postarać się określić, ile jeszcze pracy nad urazem ma przed sobą. Ponadto przygotowuje podobne zestawienie dla wszystkich pozostałych uczestników, przekazuje także in- formację zwrotną dla prowadzących. Na koniec wszyscy wymyślają jakiś wyobrażony prezent dla każdego członka grupy.29 Przekazując innym in- formację zwrotną, uczestnicy wykorzystują całą swoją zdolność do empatii, wyobraźnię i poczucie humoru. Odchodząc zabierają ze sobą nie tylko po- czucie osiągnięcia celu, ale i konkretne wspomnienie o grupie. Wyobrażony upominek często odzwierciedla pragnienie podzielenia się częścią samego siebie. Na pewnej ceremonii pożegnalnej odważna, wygadana uczestniczka w następujący sposób zaoferowała informację zwrotną dla bardziej nie- śmiałej Johanny: „Życzę ci bardzo wiele dobrego. Życzę ci, żebyś złapała za rękaw tę silną Johannę i nigdy nie pozwoliła jej odejść. Życzę ci sił do walki o własną egzystencję na tej ziemi. I życzę ci determinacji w walce o rzeczy, w które wierzysz: o twoją niezależność, wolność, szczęśliwe małżeństwo, wykształcenie, karierę i Orgazmy przez wielkie „O"! I żebyś nabrała trochę ciała i przestała tyle palić! Ale przede wszystkim, Johanna, życzę ci, żebyś doceniła to, czym i kim jesteś".30 240 i Silnie ustrukturowane, sformalizowane i zrytualizowane zadania od- zwierciedlenia stosowane są w różnych innych grupach skoncentrowanych na urazie. Psychologowie Yael Fischman i Jaime Ross opisują zajęcia dla uchodźców politycznych, którzy przeżyli tortury. Do procesu grupowego włączono pisemną metodę „zeznania"; ponadto proszono uczestników 0 opowiedzenie historii każdego z pozostałych członków: „Kiedy pacjent wy- słuchał, jak ktoś inny przedstawia jego własne uczucia, zyskiwał nową perspektywę pozwalającą mu osiągnąć większą kontrolę nad własnymi emocjami. Usłyszawszy serię takich interpretacji, poszkodowany doznawał poczucia uniwersalności."31 Podobnie Yael Danieli, pracując z ofiarami ho- locaustu, poleca każdej rodzinie zrekonstruować drzewo rodowe, z uwzglę- dnieniem wszystkich członków rodziny — zamordowanych i tych, którzy przeżyli - a następnie przedstawić je grupie.32 Również w tym wypadku ustrukturowany charakter zadania stanowi ochronę dla uczestników, na- wet wtedy, kiedy zagłębiają się w przerażające wspomnienia. Rytuał dzie- lenia się doświadczeniami z grupą stanowi konkretny dowód teraźniej- szych więzi z innymi, chociaż ofiara wspomina wówczas chwile, kiedy była najbardziej samotna. Życzenie, aby „doceniać to, czym i kim się jest", na ogół spełnia się po zakończeniu spotkań z grupą. Uczestniczki grupy dla ofiar kazirodztwa sześć miesięcy po zakończeniu spotkań proszone są o wypełnienie specjalnie opracowanego kwestionariusza. Ankietowane nieodmiennie piszą o wzro- ście poczucia własnej wartości. Znaczna większość (ponad 80%) twierdzi, że osłabły u nich wstyd oraz poczucie wyizolowania i napiętnowania; potrafią też lepiej chronić siebie. Kobiety te jednak nie zauważają generalnej popra- wy jakości swego życia. Lepsze wyobrażenie o własnej osobie może, ale nie musi prowadzić do poprawy w relacjach z innymi; prawdę mówiąc, wiele pacjentek pisze, że ich relacje rodzinne oraz życie seksualne uległy pogor- szeniu lub stały się bardziej konfliktowe, ponieważ zarzuciły swój dotych- czasowy zwyczaj pomijania własnych życzeń i potrzeb. Pewna kobieta tak określa tę zmianę: „Uważam, że w tym wypadku im gorzej, tym lepiej. Próbuję zachować dystans i bezpieczeństwo! Bardziej okazuję to, co czuję 1 czego potrzebuję. Zdecydowanie trudniej godzę się na to, żeby ktoś mnie wykorzystywał czy krzywdził".33 Podobne rezultaty uzyskano, badając weteranów wojennych cierpią- cych na pourazowy zespół stresu, którzy ukończyli ograniczony w czasie, intensywny program grupowego leczenia zamkniętego. Mężczyźni ci naj- częściej donosili o zwiększeniu poczucia własnej wartości i osłabieniu po- czucia izolacji. Odsłonięcie swoich doświadczeń w bezpiecznym środowisku grupy osłabiło objawy odrętwienia, a kiedy zapanowali nad swoim wsty- dem i wycofaniem, ich relacje z innymi uległy poprawie. Sprawozdania, które weterani nadsyłali po zakończeniu leczenia, do złudzenia przypomi- nały relacje uczestniczek grup ofiar kazirodztwa: za najważniejszy efekt 241 terapii mężczyźni uważali odbudowanie zdolności do zaufania, troski o in- nych i samoakceptacji. Jak to ujął jeden z nich: „Przede wszystkim zyska- łem poczucie, że gdzieś należę, że jestem częścią czegoś dobrego".34 Wspomniane badania sugerują jednak także pewne ograniczenia sku- teczności leczenia w grupie. Chociaż weterani ogólnie mieli o sobie lepsze zdanie i czuli się bardziej związani z innymi, objawy wtargnięcia uległy u nich niewielkiej zmianie. Wielu z nich nadal skarżyło się na nawroty obrazów traumatycznych, zaburzenia snu i koszmary. Wiele uczestniczek grup dla ofiar kazirodztwa również informowało, że po zakończeniu terapii nadal cierpią z powodu traumatycznych obrazów, powracających zwłaszcza w trakcie pożycia seksualnego. Tak więc, choć terapia grupowa znakomicie uzupełnia intensywną, indywidualną analizę traumatycznej przeszłości, nie oznacza to, że może ona całkowicie ją zastąpić. Leczenie tych objawów zes- połu pourazowego, które wiążą się z zaburzeniami kontaktów społecznych, jest bardziej skuteczne przy terapii grupowej, podczas gdy leczenie pourazo- wej fizjonerwicy wymaga bardzo zindywidualizowanego, specyficznego od- wrażliwiania traumatycznych wspomnień. Pełny powrót do zdrowia może więc umożliwić dopiero połączenie obu tych rodzajów terapii. Model ograniczonej w czasie, skierowanej na cel grupy okazuje się użyteczny, z pewnymi modyfikacjami, dla ofiar urazu różnego typu. Nato- miast otwarta grupa o elastycznej strukturze znacznie mniej nadaje się do pracy nad odsłanianiem traumatycznych wspomnień. Ogólnie rzecz biorąc, nie zapewnia ona dostatecznego poczucia bezpieczeństwa ani koncentracji, koniecznych do tego celu. Model ten rzadko okazuje się skuteczny w wypad- ku ofiar urazu. Pewna grupa kobiet z rozpoznaniem osobowości pogranicza spontanicznie ewoluowała przez trzy etapy: przez pierwszy rok budowano wzajemne zaufanie i koncentrowano się na opanowywaniu objawów, na po- czątku drugiego roku zaczęto omawiać traumatyczne doświadczenia z prze- szłości, a dopiero przez ostatnie sześć miesięcy uczestnicy grupy rozwiązywa- li konflikty między sobą.35 Jedynie dalsze badania mogą rozstrzygnąć, czy podobnie korzystne efekty uda się powtórzyć w pracy z innymi grupami. Grupy skoncentrowane na odbudowie więzi społecznych Kiedy poszkodowany osiągnie trzeci etap powrotu do zdrowia, otwiera się przed nim znacznie więcej możliwości. W tej fazie może wybrać sobie taki lub inny typ grupy, w zależności od własnych potrzeb. Grupa pracująca nad urazem będzie nadal najbardziej odpowiednia, jeżeli pacjent pragnie zająć się specyficznym, związanym z urazem problemem, który przeszka- 242 ł dza mu w rozwinięciu bardziej zadowalających relacji społecznych. Na przykład osoba wykorzystywana w dzieciństwie może zdecydować się na ostateczne odsłonięcie tajemnicy stanowiącej barierę dla bardziej autenty- cznych relacji we własnej rodzinie. Przygotowania do takiej konfrontacji najlepiej prowadzić w ograniczonej czasowo, skoncentrowanej na urazie grupie. Jej członkowie mają zdumiewającą zdolność rozumienia dynamiki cudzej rodziny, a chociaż w stosunku do własnych krewnych często czują się sparaliżowani i bezsilni, nie mają takich zahamowań, jeśli chodzi o ro- dziny współuczestników. Kreatywność, wyobraźnia i poczucie humoru gru- py stanowi nieocenioną pomoc dla jednostki próbującej wynegocjować zmiany w zaskorupiałych, rodzinnych relacjach. Również pourazowe dysfunkcje seksualne stanowią problem, który najlepiej rozwiązywać w trakcie zorganizowanej, ograniczonej w czasie terapii grupowej. Podczas jednego z nielicznych profesjonalnych badań w tej dziedzinie psycholog Judith Becker wraz ze współpracownikami po- równali rezultaty dziesięciu sesji indywidualnych oraz grupowych, po- święconych pourazowym problemom seksualnym. W obu wypadkach te- rapia zorientowana była behawioralnie, z wyraźnie zdefiniowanymi tech- nikami i celami. Leczenie miało na celu pomóc pacjentom „w uzyskaniu kontroli nad własną seksualnością przez stopniowe wystawienie na bu- dzące strach sytuacje, zachowania i interakcje seksualne".36 Zarówno te- rapia indywidualna, jak i grupowa skutecznie pomagały kontrolować ta- kie objawy pourazowe, jak powracające wspomnienia sceny gwałtu. Po trzech miesiącach okazało się jednak, że leczenie grupowe pod każdym względem wyraźnie przewyższa terapię indywidualną: korzyści terapeu- tyczne odniesione przez kobiety uczestniczące w grupie miały szerszy zakres i większą trwałość. Inne zalegające problemy, jak nadmierne pobudzenie i lękliwość, również można skutecznie przezwyciężać w kontekście grupowym, na przykład na kursach samoobrony. W tym wypadku ponownie mamy do czynienia ze zorientowanym na cel, ograniczonym w czasie doświadcze- niem w grupie, chociaż nie jest to terapia grupowa. Doświadczeni instru- ktorzy samoobrony, nawet jeśli nie mają żadnego przygotowania terapeu- tycznego, są świadomi intensywnie emocjonalnej natury swojej pracy i zda- ją sobie sprawę z konieczności stworzenia atmosfery psychicznego bezpie- czeństwa. Wsparcie grupy zachęca poszkodowaną kobietę do przełamania strachu i zdobywania nowych umiejętności, a przykłady odwagi innych osób dają jej nadzieję i inspirują. Melissa Soalt podkreśla znaczenie grupy jako źródła siły podczas szkolenia kobiet w zakresie samoobrony: „Już sa- mo poczucie, że ma się za sobą piętnaście towarzyszek cieszących się z two- jego sukcesu, jest dla kobiet w naszej kulturze doświadczeniem niezwy- kłym. To właśnie takie więzi pomagają osłabić strach lub reakcję sparaliżo- wania. Osoby, które po ukończeniu kursu były zmuszone skorzystać ze 243 swoich umiejętności, twierdziły, że w sytuacji zagrożenia słyszały za sobą głosy innych uczestniczek grupy, które zachęcały je do działania".37 Grupy skoncentrowane na urazie są odpowiednie do pracy nad pew- nymi określonymi problemami, które pozostają nadal nie rozwiązane na trzecim etapie leczenia; natomiast bardziej ogólnymi trudnościami w rela- cjach z innymi lepiej zajmować się w interpersonalnej grupie terapeutycz- nej. Wielu poszkodowanych, szczególnie w wyniku długotrwałego, powta- rzającego się urazu, zdaje sobie sprawę z tego, że traumatyczna przeszłość ogranicza i upośledza ich zdolność do kontaktowania się z innymi ludźmi. Sylvia Fraser tak pisze o spowodowanych kazirodztwem, a trwających przez całe życie trudnościach w kształtowaniu wzajemnych relacji z inny- mi: „Największy żal mam do siebie z powodu nadmiernej koncentracji na sobie. Zbyt często snułam się przez życie innych ludzi jak lunatyczka, z oczami zwróconymi do wewnątrz, umywając ręce od spraw innych. Naj- trudniej było mi zrezygnować z przekonania o własnej wyjątkowości, po- zwolić, żeby księżniczka umarła razem z pełnym poczucia winy dzieckiem, a w zamian dostrzec, jak wyjątkowy jest otaczający mnie świat".38 Sama świadomość nie wystarcza do zmiany głęboko zakorzenionych wzorców relacji społecznych. Konieczne jest wielokrotne powtarzanie ćwi- czeń. Bezpiecznym kontekstem takiego treningu jest nieograniczona pod względem czasu trwania interpersonalna grupa terapeutyczna. Dostarcza ona zarówno empatycznego zrozumienia, jak i konkretnych wyzwań, z któ- rymi trzeba sobie radzić. Wsparcie grupy umożliwia każdemu uczestniko- wi uświadomienie sobie bez nadmiernego wstydu nieadekwatności własne- go zachowania, jak również podjęcie emocjonalnego ryzyka kontaktowania się z innymi na nowe sposoby. Grupa zajmująca się związkami interpersonalnymi ma całkowicie odmienną strukturę od grupy pracującej nad urazem, co odzwierciedla różnice celów terapeutycznych. Grupa interpersonalna koncentruje się na teraźniejszości, nie na przeszłości. Poszkodowanych zachęca się, aby zwró- cili uwagę na interakcje zachodzące „tu i teraz". Skład grupy interperso- nalnej jest raczej różnorodny, a nie homogeniczny. Nie ma powodu ograni- czać go tylko do tych, którzy doświadczyli urazu danego typu, ponieważ celem grupy jest wypracowanie poczucia przynależności do ludzkiej wspól- noty w teraźniejszości. Grupy zajmujące się traumatycznym wydarzeniem mają z reguły ustalony limit czasowy; natomiast grupy interpersonalne na ogół nie mają z góry założonego czasu trwania, a uczestnicy powoli się wymieniają. Grupy skoncentrowane na urazie są silnie ustrukturowane i mają aktywnych przywódców, podczas gdy grupy interpersonalne są stosunkowo mało zor- ganizowane, a styl ich prowadzenia jest dość elastyczny. Podział czasu i po- dobne kwestie, które w grupie skupionej na urazie są ustalane przez prowa- dzącego, w grupie interpersonalnej uzgadniane są drogą negocjacji pomię- 244 V dzy uczestnikami. I wreszcie, w grupie zajmującej się traumatyczną prze- szłością nie popiera się konfliktów między członkami, a grupa interperso- nalna zezwala na takie konflikty i - w pewnych bezpiecznych granicach — zachęca do ich rozwijania. Antagonizmy te są w gruncie rzeczy niezbędne do wykonania zadania terapeutycznego, albowiem tylko dzięki zrozumieniu i rozwiązaniu konfliktu może dojść do wglądu i zmiany. Informacja zwrotna - czy to wspierająca, czy też krytyczna - którą każdy uczestnik otrzymuje od reszty grupy, jest potężnym czynnikiem terapeutycznym.39 Uczestnictwo w grupie interpersonalnej stanowi ogromne wyzwanie dla pacjenta, który niegdyś czuł się całkowicie wyłączony z ludzkiej społe- czności i jedynie z wielkim wysiłkiem przekonał samego siebie, że inni po- szkodowani być może mogą go zrozumieć. Teraz staje przed ewentualno- ścią dołączenia do zewnętrznego świata i stworzenia związków z szerszym kręgiem ludzi. Dokładnie takie jest zadanie ofiary na ostatnim etapie po- wrotu do zdrowia. Musi być ona gotowa na rezygnację z „wyjątkowości" swojej tożsamości. Dopiero wówczas będzie w stanie traktować własną hi- storię jako jedną z wielu i postrzegać swoją osobistą tragedię jako fragment ludzkiej doli. Richard Rhodes, brutalnie maltretowany w dzieciństwie, tak opisuje tę transformację: „Rozumiem, że świat jest pełen potwornego cier- pienia, a drobne niedogodności mojego dzieciństwa są tylko kroplą w mo- rzu".40 Poszkodowany dołącza do interpersonalnej grupy terapeutycznej z bolesną świadomością, że uraz nadal ciąży na jego codziennych relacjach z innymi. Kiedy odchodzi z grupy, wie już, że uraz można zwyciężyć aktyw- nym zaangażowaniem w kontakty z innymi ludźmi; potrafi być w pełni obecny we wzajemnych z nimi relacjach. Chociaż przeszłe doświadczenia pozostawią w nim niezatarty ślad, swoje ograniczenia rozumie teraz jako część ludzkiego losu. Zdaje sobie sprawę, że każdy do pewnego stopnia jest więźniem przeszłości. Kiedy pogłębia swoje zrozumienie uniwersalnych trudności w związkach międzyludzkich, uczy się zarazem cenić okupione wielkim wysiłkiem chwile intymności. Wspólnota z ludźmi jest pojęciem bardzo szerokim. Oznacza przyna- leżność do społeczeństwa, spełnianie publicznych ról, udział w tym, co po- wszechne. Oznacza poczucie rozumienia i bycia rozumianym, poczucie du- chowej łączności. Oznacza uczestnictwo w tym, co zwyczajowe, zwyczajne, powszednie i codzienne. Niesie ze sobą również wrażenie małości i nieważ- ności, wrażenie, że własne kłopoty są „tylko kroplą w morzu". Poszkodowa- ny, który osiągnął poczucie wspólnoty z innymi, może odpocząć po ciężkiej pracy. Powrócił do normalności; przed sobą ma teraz po prostu życie. PRZYPISY Rozdział 1 1. L. Eitinger, „The Concentration Camp Syndrome and Its Late Seąuelae", (w:) Survivors, Victims and Perpetrators, wyd. J. E. Dimsdale (Nowy Jork: Hemi- sphere, 1980), s. 127-62. 2. Tendencja obserwatora do zwracania się przeciwko ofierze została szczegółowo opisana (w:) M. J. Lerner, The Belief in a Just World (Nowy Jork: Plenum, 1980). 3. H. Ellenberger, The Discovery of the Unconscious (Nowy Jork: Basic Books, 1970), s. 142. 4. M. Micale, „Hysteria and Its Historiography: A Review of Past and Present Writings", History of Science 27 (1989): s. 223-67 i 319-51, cytat ze s. 319. 5. Szersze omówienie wpływu Charcota, patrz Ellenberger, Discouery of the Un- conscious; G. F. Drinka, The Birth of Neurosis: Myth Malady and the Victo- rians (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1984); E. Showalter, The Female Malady: Women, Madness, and English Culture, 1830-1980 (Nowy Jork: Pantheon, 1985); J. Goldstein, Console and Classify: The French Psychiatrie Profession in the Nineteenth Century (Nowy Jork: Cambridge University Press, 1987). 6. A. Munthe, cytat z: Drinka, Birth of Neurosis, s. 88. 7. Z. Freud, „Charcot", [1893] (w:) Standard Edition of the Complete Psychologi- cal Works of Sigmund Freud (odtąd: Standard Edition), tom 3, tłum. J. Stra- chey (London: Hogarth Press, 1962), s. 19. 8. C. Goetz (red. i tłum.), Charcot the Clinician: The Tuesday Lessons. Excerpts from Ninę Case Presentation on General Neurology Delwered at the Salpetriere Hospital in 1887-88 (Nowy Jork: Raven Press, 1987), s. 104-5. 9. Rywalizacja ta przerodziła się w trwałą wrogość. Każdy z nich upierał się przy pierwszeństwie własnego odkrycia i dyskwalifikował pracę drugiego jako pla- giat. Patrz: C. Perry i J. R. Laurence, „Mental Processing Outside of Aware- ness: The Contributions of Freud and Janet", (w:) The Unconscious Reconside- red, K. S. Bowers i D. Meichenbaum (red.) (Nowy Jork: Wiley, 1984). 10. P. Janet, Uautomatisme psychologiąue: essai de psychologie experimentale sur les formes inferieures de l'activite humaine (Paris: Felix Alcan, 1889; Paris: Societe Pierre Janet/Payot, 1973). 11. J. Breuer i Z. Freud, „Studies on Hysteria", [1893-95] (w:) Standard Edition, tom 2, tłum. J. Strachey (Londyn: Hogarth Press, 1955). 12. Ibid., s. 13. 247 13. Według Ellenbergera, Janet pierwszy użył słowa „podświadomy" (subconscio- us). Ellenberger, Discouery ofthe Unconscious, s. 413, przyp. 82. 14. Breuer i Freud, Studies on Hysteria, s. 7. 15. Ibid., s. 30. 16. P. Janet, „Etude sur un cas d'aboulie et d'idees fixes", Reuue Philosophiąue 31 (1891) Tłum. i cyt. (w:) Ellenberger, Discouery ofthe Unconscious, s. 365-66. 17. Breuer i Freud, Studies on Hysteria, s. 35. 18. Ibid., s. 259-60. 19. Z. Freud, „The Aetiology of Hysteria", [1896] (w:) Standard Edition, tom 3, tłum. J. Strachey (London: Hogarth Press, 1962), s. 203. 20. M. Bonaparte, A. Freud i E. Kris (red.), The Origins of Psychoanałysis: Letters to Wilhelm Fleiss, Drafts and Notes by Sigmund Freud (Nowy Jork: Basic Books, 1954), s. 215-16. 21. Z. Freud, Dora: An Analysis of a Case of Hysteria, P. Rieff (red.) (Nowy Jork: Collier, 1963), s. 13. Feministyczna krytyka Dory - patrz: H. B. Lewis, Psychic War in Men and Women (Nowy Jork: New York University Press, 1976); C. Bernheimer i C. Kahane (red.), In Dora's Case: Freud-Hysteria-Feminism (Nowy Jork: Columbia University Press, 1985). 22. F. Deutsch, „A Footnote to Freud's Fragment of an Analysis of a Case of Hysteria", Psychoanalytic Quarterly 26 (1957): s. 159-67. 23. F. Rush, „The Freudian Cover-Up", Chrysalis 1 (1977): s. 31-45; J. L. Herman, Father-Daughter Incest (Cambridge: Harvard University Press, 1981); J. M. Masson, The Assault on Truth. Freud's Suppression of the Seduction Theory (Nowy Jork: Farrar, Straus i Giroux, 1984). 24. Z. Freud, „An Autobiographical Study", [1925] (w:) Standard Edition, tom 20, tłum. J. Strachey (Londyn: Hogarth Press, 1959), s. 34. 25.1. Veith, „Four Thousand Years of Hysteria", (w:) Hysterical Personality, M. Horowitz (red.) (Nowy Jork: Jason Aronson, 1977), s. 7-93. 26. Według: P. K. Bidelman, Pariahs Stand Up! The Founding of the Liberał Feminist Mouement in France, 1858-1889 (Westport, CT: Greenwood Press, 1982), s. 17. 27. J. M. Charcot i P. Richer: Les demoniaąues dans Uart [1881]; (Paryż: Macula, 1984). 28. Goldstein, Console and Classify. 29. Cytowane i tłumaczone przez Goldsteina, Console and Classify, s. 372. 30. W. James, „Review of Janet's essays, L'etat mentol des hysteriąues and La- mnesie continue", Psychological Reuiew 1 (1894): s. 195. 31. O historii ruchu feministycznego w dziewiętnastowiecznej Francji patrz: Bi- delman, Pariahs Stand Up!; C. G. Moses, French Feminism in the Nineteenth Century (Albany, Nowy Jork: State University of New York Press, 1984). 32. Według: Goldstein, Console and Classify, s. 375. 33. G. Tourette, „Jean-Martin Charcot", Nouuelle Iconographie de la Salpetriere 6 (1893): s. 241-50. 34. E. Jones, The Life and Work of Sigmund Freud (Nowy Jork: Basic Books, 1953); M. Rosenbaum, „Anna O (Bertha Pappenheim): Her History", (w:) An- na O: Fourteen Contemporary Reinterpretations, M. Rosenbaum i M. Muroff (red.) (Nowy Jork: Free Press, 1984), s. 1-25. 248 35. Bonaparte i in. (red.), Origins of Psychoanalysis, s. 134. 36. Freud, list do Wilhelma Fliessa z 4 maja 1896, według: Masson, Assault on Truth, s. 10. 37. Masson, Assault on Truth; J. Malcolm, In the Freud Archiues (Nowy Jork: Knopf, 1984). W trakcie pisania niniejszej książki spór między Massonem i Malcolmem był nadal aktualny. 38. Masson, Assault on Truth. 39. Feministyczna krytyka freudowskiej psychologii kobiet zajmuje wiele tomów. Dwa klasyczne przykłady to: K. Horney, „The Flight From Womanhood: The Masculinity Complex in Women as Viewed by Men and by Women", Interna- tional Journal of Psycho-Analysis 7 (1926): s. 324-39 oraz K. Millett, Sexual Politics (Nowy Jork: Doubleday, 1969). 40. Według: M. Kapłan, „Anna O and Bertha Pappenheim: An Historical Perspec- tive", (w:) Rosenbaum i Muroff, Anna O, s. 107. 41. Według: M. Rosenbaum, „Anna O (Bertha Pappenheim): Her History", (w:) Rosenbaum i Muroff, Anna O, s. 22. 42. Według: Kapłan, „Anna O and Bertha Pappenheim", s. 114. 43. Showalter, The Female Malady, s. 168-70. 44. C. S. Myers, Shell Shock in France (Cambridge: Cambridge University Press, 1940). 45. A. Leri, Shell Shock: Commotional and Emotional Aspects (Londyn: Universi- ty of London Press, 1919), s. 118. 46. Według: Showalter, The Female Malady, s. 177. 47. P. Fussel (red.), Siegfried Sassoon's Long Journey: Selections from the Shers- ton Memoirs (Nowy Jork: Oxford University Press, 1983), s. xiv. 48. R. Graves, Goodbye to Ali That [1929] (Nowy Jork: Doubleday, 1957), s. 263. 49. Fussell, Sassoon's Long Journey, s. 134,136. 50. Ibid., s. 141. 51. A. Kardiner, My Analysis with Freud (Nowy Jork: Norton, 1977), s. 52. 52. Ibid., s. 110-11 53. Ibid., s. 27,101. 54. A. Kardiner i H. Spiegel, War, Stress, and Neurotic Illness (popr. wyd. The Traumatic Neuroses of War) (Nowy Jork: Hoeber, 1947), s. 1. 55. Ibid., s. 406. 56. J. W. Appel i G. W. Beebe, „Preventive Psychiatry: An Epidemiological Appro- ach", Journal of the American Medical Association 131 (1946), s. 1468-71. 57. R. R. Grinker i J. Spiegel, Men Under Stress (Filadelfia: Blakeston, 1945). 58. Grinker i Spiegel, Men Under Stress; Kardiner i Spiegel, War, Stress. 59. Kardiner i Spiegel, War, Stress, s. 365. 60. Grinker i Spiegel, Men Under Stress, s. 371. 61. J. Ellis, The Sharp End of War: The Fighting Man in World War II (Londyn: David i Charles, 1980). 62. R. J. Lifton, Home from the War: Vietnam Veterans: Neither Victims nor Executioners (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1973), s. 31. 63. „Interview with Chaim Shatan", McCill News, Montreal, Quebec, luty 1983. 64. M. Norman, These Good Men: Friendship Forged From War (Nowy Jork: Crown, 1989), s. 139,141. 249 65. A. Egendorf i in., Legacies of Vietnam, t. 1-5 (Waszyngton, D.C.: U.S. Govern- ment Printing Office, 1981). 66. American Psychiatrie Association, Diagnostic and Statistical Manuał of Men- tal Disorders, wyd. III. (DSM-III) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Association, 1980). 67. B. Friedan, The Feminine Mystiąue (Nowy Jork: Dell, 1963). 68. K. Amatniek (Sarachild), „Consciousness-Raising", (w:) New York Redstoc- kings: Notes from the Second Year, 1968 (wydanie nakładem autorki). O po- czątkach ruchu feministycznego w tym okresie patrz: S. Evans, Personal Poli- ties (Nowy Jork: Vintage, 1980). 69. J. Tepperman, „Going Through Changes", (w:) Sisterhood is Powerful, R. Mor- gan (red.) (Nowy Jork: Random House, 1970), s. 507-8. 70. K. Sarachild, „Consciousness-Raising: A Radical Weapon", (w:) Feminist Revo- lution, K Sarachild (red.) (Nowy Jork: Random House, 1978), s. 145. (wydanie pierwsze: New York Redstockings, 1975). 71. D. E. H. Russel, Sexual Exploitation: Rape, Child Sexual Abuse, and Sexual Harassment (Beverly Hills, CA: Sagę, 1984). 72. S. Brownmiller, Against Our Will: Men, Women, and Rape (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1975). 73. Ibid., s. 14-15. 74. A. W. Burgess i L. L. Holmstrom, „Rape Trauma Syndrome", American Jour- nal of Psychiatry 131 (1974): s. 981-86. 75. O historii ruchu maltretowanych kobiet patrz: S. Schechter, Women and Małe Violence: The Visions and Struggles of the Battered Women's Mouement (Bo- ston: South End Press, 1982). 76. L. Walker, The Battered Woman (Nowy Jork: Harper i Row, 1979). 77. J. L. Herman i L. Hirschman, „Father-Daughter Incest", Signs: Journal of Women in Culture and Society 2 (1977): s. 735-56. 78. V. Woolf, Three Guineas [1938] (Nowy Jork: Harcourt, Brace, Jovanovich, 1966), s. 147. Rozdział 2 1. American Psychiatrie Association, Diagnostic and Statistical Manuał of Psy- chiatrie Disorders, t. 3 (DSM-III) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Association, 1980), s. 236. 2. N. C. Andreasen, „Posttraumatic Stress Disorder", (w:) Comprehenswe Textbo- ok of Psychiatry, wyd. IV, H. I. Kapłan i B. J. Sadock (red.) (Baltimore: Wil- liams i Wilkins, 1985), s. 918-24. 3. B. L. Green, J. D. Lindy, M. C. Grace i in., „Buffalo Creek Survivors in the Second Decade: Stability of Stress Symptoms", American Journal of Orthopsy- chiatry 60 (1990): s. 43-54. 4. B. Green, J. Lindy i M. Grace, „Posttraumatic Stress Disorder: Toward DSM- rV", Journal ofNeruous and Mental Disease 173 (1985): s. 406-11. 250 5. P. Janet, UAutomatisme Psychologiąue (Paryż, Felix Alcan, 1889), s. 457. Przegląd i podsumowanie pracy Janeta nad urazem psychicznym można zna- .. leźć (w:) B. A. van der Kolk i O. van der Hart, „Pierre Janet and the Break- down of Adaptation in Psychological Trauma", American Journal of Psychia- try 146 (1989): s. 1530-40. 6. A. Kardiner i H. Spiegel, War, Stress, and Neurotic Illness (popr. wyd. The Traumatic Neuroses of War) (Nowy Jork: Hoeber, 1947), s. 186. 7. R. Graves, Goodbye to Ali That [1929] (Nowy Jork: Doubleday, 1957), s. 257. 8. Kardiner i Spiegel, War, Stress, s. 13. 9. R. Grinker i J. P. Spiegel, Men Under Stress (Filadelfia: Blakeston, 1945), s. 219-20. 10. L. C. Kolb, „A Neuropsychological Hypothesis Explaining Post-Traumatic Stress Disorders", American Journal of Psychiatry 144 (1987): s. 989-95. 11. R. Pitman, Biological Findings in PTSD: Implications for DSM-W Classifica- tion (nie opublikowany maszynopis, Veterans Administration Center, Man- chester, NH, 1990), s. 16. 12. M. E. McFall, M. M. Murburg, D. K. Roszell i in. „Psychophysiologic and Neuroendocrine Findings in Posttraumatic Stress Disorder: A Review of Theo- ry and Research", Journal ofAnxiety Disorders 3 (1989): s. 243-57. 13. A. Shalev, S. Orr, T. Peri i in. „Impaired Habituation of the Automatic Compo- nent of the Acoustic Startle Response in Post-Traumatic Stress Disorder" (Referat wygłoszony na dorocznym spotkaniu American Psychiatrie Associa- tion, Nowy Orlean, LA, 1991). 14. L. C. Kolb i L. R. Multipassi, „The Conditioned Emotional Response: A Sub- class of Chronić and Delayed Post-Traumatic Stress Disorder", Psychiatrie Annals 12 (1982): s. 979-87. T. M. Keane, R. T. Zimering i J. M. Caddel, „A Behavioral Formulation of Posttraumatic Stress Disorder in Vietnam Vete- rans", The Behauior Terapist 8 (1985): s. 9-12. 15. Z. Freud, „Beyond the Pleasure Principle", [1922] (w:) Standard Edition, t. 18 (Londyn: Hogarth Press 1955): s. 7-64, cytat ze s. 13. 16. Kardiner i Spiegel, War, Stress, s. 201. 17. P. Janet, Psychological Healing, [1919] t. 1, tłum. E. Paul i C. Paul (Nowy Jork: Macmillan, 1925), s. 661-63. 18. D. Lessing, „My Father", (w:) A Smali Personal Voice (Nowy Jork: Random House, 1975), s. 87. 19. E. A. Brett i R. Ostroff, „Imagery in Post-Traumatic Stress Disorder: An Over- view", American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 417-24. 20. R. J. Lifton, „The Concept of the Survivor", (w:) Survivors, Victims, and Perpe- trators: Essays on the Nazi Holocaust, J. E. Dimsdale (red.) (Nowy Jork: Hemisphere, 1980), s. 113-26. 21. T. O'Brien, „How to Tell a True War Story", (w:) The Things They Carried (Boston: Houghton Mifflin, 1990), s. 89. 22. B. A. van der Kolk, „The Trauma Spectrum: The Interaction of Biological and Social Events in the Genesis of the Trauma Response", Journal of Traumatic Stress 1 (1988): s. 273-90. 23. L. Terr, „What Happens to Early Memories of Trauma? A Study of Twenty Children Under Age Five at the Time of Documented Traumatic Events", 251 Journal of the American Academy of Child and Adolescent Psychiatry 27 (1988): s. 96-104. 24. R. Pitman, „Post-Traumatic Stress Disorder, Hormones, and Memory", Biolo- gical Psychiatry 26 (1989): s. 221-23. 25. van der Kolk, „Trauma Spectrum". 26. B. A. van der Kolk, R. Blitz, W. Burr i in., „Nightmares and Trauma", Ameri- can Journal of Psychiatry 141 (1984): s. 187-90; R. J. Ross, W. A. Bali, K. A. Sullivan i in., „Sleep Disturbance as the Hallmark of Post-Traumatic Stress Disorder", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 697-707. 27. L. Terr, Too Scared to Cry (Nowy Jork: HarperCollins 1990), s. 238, 239, 247. 28. Wywiad, S. Abdulali, 2 kwietnia 1991. 29. Wywiad, S. Simone, 7 maja 1991. 30. Wywiad, K. Smith, 14 czerwca 1991. 31. Freud, „Pleasure Principle". 32. Janet, Psychological Healing, s. 603. 33. M. Horowitz, Stress Response Syndromes (Northvale, NJ: Jason Aronson, 1986), s. 93-94. 34. P. Russel, „Trauma, Repetition and Affect" (Wykład wygłoszony na Psychiatry Grand Rounds, Cambridge Hospital, Cambridge, MA, 5 września 1990). 35. New York Radical Feminist Speakout on Rape, 1971, według: S. Brownmiller, Against Our Will: Men, Women, and Rape (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1975), s. 358. 36. Według: P. Bart i P. O'Brien, Stopping Rape: Successful Survival Strategies (Nowy Jork: Pergamon, 1985), s. 47. 37. Według: R. Warshaw, I Never Called it Rape (Nowy Jork: Harper i Row, 1988), s. 56. 38. Według: N. Frankel i L. Smith, Patton's Best (Nowy Jork: Hawthorne Books, 1978), s. 89. 39. E. Hilgard, Diuided Consciousness: Multiple Controls in Human Thought and Action (Nowy Jork: John Wiley, 1977). 40. D. Spiegel: „Hypnosis, Dissociation, and Trauma", (w:) Repression and Disso- ciation: Implications for Personality Theory, Psychopathology, and Health, J. L. Singer (red.) (Chicago: University of Chicago Press, 1990), s. 121-42. 41. Hilgard, Diuided Consciousness. 42. J. Hilgard, Personality and Hypnosis: A Study of Imaginatiue Involvement (Chicago: University of Chicago Press, 1970); R. K Stutman i E. L. Bliss, „Post-Traumatic Stress Disorder, Hypnotizability, and Imagery", American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 741-43; D. Spiegel, T. Hunt i H. Donde- rshine, „Dissociation and Hypnotizability in Post-Traumatic Stress Disorder", American Journal of Psychiatry 145 (1988): s. 301-5; J. L. Herman, J. C. Perry i B. A. van der Kolk, „Childhood Trauma in Borderline Personality Disorder", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 490-95. 43. D. Spiegel, E. J. Frischholz, H. Spiegel i in., „Dissociation, Hypnotizability, and Trauma" (Wykład wygłoszony na dorocznym spotkaniu American Psy- chiatrie Association, San Francisco, maj 1989), s. 2. 44. Hilgard, Diuided Consciousness, s. 246. 45. R. K Pitman, B. A. van der Kolk, S. P. Orr i in., „Naloxone-Reversible Analge- 252 sic Response to Combat-Related Stimuli in Post-Traumatic Stress Disorder: A Pilot Study", Archives of General Psychiatry 47 (1990): s. 541-47. 46. Grinker i Spiegel, Men Under Stress. 47. J. J. Card, Lives After Vietnam: The Personal Impact of Military Sernice (Lexington, MA: D. C. Heath, 1983). 48. H. Hendin i A. P. Haas, Wounds of War: The Psychołogical Aftermath of Combat in Vietnam (Nowy Jork: Basic Books, 1984). 49. R. A. Kulka, W. E. Schlenger, J. A. Fairbank i in., Trauma and the Vietnam War Generation (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1984). 50. Lifton, Concept of the Survivor. 51. P. Janet, UEtat mentol des hysteriąues (Paryż: Felix Alcan, 1911). 52. Kardiner i Spiegel, War, Stress, 128, przypadek 28 (kursywa moja). 53. New York Radical Feminist Speakout, 1971, według: Rape: The First Source- book for Women, N. Connell i C. Wilson (red.) (Nowy Jork: New American Library, 1974), s. 44. 54. Według: Warshaw, I Never Called It Rape, s. 33. 55. Wywiad, K. Smith, 1991. 56. Ginker i Spiegel, Men Under Stress. 57. L. C. Terr, „Chowchilla Revisited: The Effects of Psychic Trauma Four Years After a School-Bus Kidnapping", American Journal of Psychiatry 140 (1983): s. 1543-50. 58. Kardiner i Spiegel, War, Stress; Horowitz, Stress Response Syndromes; Bretti Ostroff, Imagery. 59. B. A. van der Kolk wskazuje, że objawy nadmiernego pobudzenia w zespole pourazowym przypominają objawy po odstawieniu opiatów, i sugeruje za- chwianie normalnej równowagi między centralnym systemem adrenergicz- nym a gospodarką naturalnymi opiatami. Patrz jego „Inescapable Shock, Neu- ro-transmitters, and Addiction to Trauma: Toward A Psychobiology of Post Traumatic Stress", Biological Psychiatry 20 (1985): s. 314-25. 60. D. G. Kilpatrick, L. J. Veronen i P. A. Resick, „The Aftermath of Rape: Recent Empirical Findings", American Journal of Orthopsychiatry 49 (1979): s. 658- 69. 61. J. V. Becker, L. J. Skinner, G. G. Abel i in., „The Effects of Sexual Assault on Rape and Attempted Rape Victims", Victimology 7 (1982): s. 106-13. 62. C. C. Nadelson, M. T. Notman, H. Jackson i in., „A Follow-up Study of Rape Victims", American Journal of Psychiatry 139 (1982): s. 1266-70. 63. A. W. Burgess i L. L. Holmstrom, ,Adaptive Strategies and Recovery from Rape", American Journal of Psychiatry 136 (1979): s. 1278-82. 64. H. M. van der Ploerd i W. C. Kleijn, „Being Held Hostage in the Netherlands: A Study of Long-Term Aftereffects", Journal of Traumatic Stress 2 (1989): s. 153-70. 65. Kardiner i Spiegel, War, Stress, przypadek 40, s. 381-89. 66. D. Van Dyke, N. J. Zilberg i J. A. McKinnon, „PTSD: A 30-year Delay in a WW II Combat Veteran", American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 1070-73. 67. S. Sutherland i D. J. Scherl, „Patterns of Response Among Victims of Rape", American Journal of Orthopsychiatry 40 (1970): s. 503-11; E. Hilberman, The Rape Yictim (Washington, D. C: American Psychiatrie Press, 1976); D. Rosę, 253 „Worse than Death: Psychodynamics of Rape Victims and the Need for Psy- chotherapy", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 817-24. 68. V. Woolf, Pani Dalloway [1925], tłum. Krystyna Tarnowska, Warszawa, 1961, s. 103. 69. Lessing, Smali Personal Voice, s. 86. 70. D. G. Kilpatrick, C. L. Best, L. J. Veronen i in., „Mental Health Correlates of Criminał Victimization: A Random Community Survey", Journal of Consul- ting and Clinical Psychology 53 (1985): s. 866-73. 71. D. A. Pollock, M. S. Rhodes, C. A. Boyle i in., „Estimating the Number of Suicides Among Vietnam Veterans", American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 772-76. 72. H. Hendin i A. P. Haas, „Suicide and Guilt as Manifestations of PTSD in Vietnam Combat Veterans", American Journal of Psychiatry 148 (1991): s. 586-91. 73. Freud, „Pleasure Principle", s. 35. Rozdział 3 1. M. Horowitz, Stress Response Syndromes (Nortłwale, NJ: Jason Aronson, 1986). 2. R. Janoff-Bulman, „The Aftermath of Victimization: Rebuilding Shattered As- sumptions", (w:) Trauma and Its Wake, C. Figley (red.) (Nowy Jork: Brun- ner/Mazel, 1985), s. 15-35. 3. A. Sebold, „Speaking of the Unspeakable", Psychiatrie Times (styczeń 1990): s. 34. 4. E. Erikson, Childhood and Society (Nowy Jork: Norton, 1950); C. E. Franz i K. M. Wbite, „Individuation and Attachment in Personality Development: Exten- ding Erikson's Theory", (w:) Gender and Personality: Current Perspectiues On Theory and Research, A. I. Stewart i M. B. Lykes (red.) (Durham, NC: Duke University Press, 1985), s. 136-68; J. B. Miller, Connections, Disconnections and Violations (Stone Center Working Paper Series, nr 33, Wellesley, MA, 1988). 5. V. Woolf, Pani Dalloway, s. 104-5. 6. H. B. Lewis, Shame and Guilt in Neurosis (Nowy Jork: International Univer- sities Press, 1971). 7. T. O'Brien, „How to Tell a True War Story", (w:) The Things They Carried (Boston: Houghton Mifflin, 1990), s. 88. 8. R. J. Lifton, „The Concept of the Survivor", (w:) Survivors, Victims, and Perpe- trators: Essays on the Nazi Holocaust, J. E. Dimsdale (red.) (Nowy Jork: Hemisphere, 1980), s. 113-26. 9. Janoff-Bulman,,Aftermath of Victimization". 10. R. J. Lifton, Death in Life: Survivors of Hiroshima (Nowy Jork: Simon i Schu- ster, 1967); J. L. Titchener i F. T. Kapp, „Family and Character Change at Buffalo Creek", American Journal of Psychiatry 133 (1976): s. 295-301; K. T. Erikson, Euerything in Its Path: Destruction of Community in the Buffalo Creek Flood (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1976). 254 11. N. Breslau i G. Davis, „Post-Traumatic Stress Disorder: The Etiologie Speci- ficity of Wartime Stressors", American Journal of Psychiatry 144 (1987): s. 578-83. 12. B. L. Green, J. D. Lindy, M. C. Grace i in., „Buffalo Creek Survivors in the Second Decade: Stability of Stress Symptoms", American Journal of Orthopsy- chiatry 60 (1990): s. 43-54. 13. N. Speed, B. Engdahl, J. Schwartz i in., „Posttraumatic Stress Disorder as a Conseąuence of the POW Experience", Journal of Neruous and Mentol Dise- ase 177 (1989): s. 1447-53; D. Foy, R. Sipprelle, D. Rueger i in., „Etiology of Posttraumatic Stress Disorder in Vietnam Veterans: Analysis of Premilitary, Military and Combat Exposure Influences", Journal of Consulting and Clini- cal Psychology 52 (1984): s. 79-87. 14. R. S. Laufer, E. Brett i M. S. Gallops, „Symptom Patterns Associated with Post-Traumatic Stress Disorder among Vietnam Veterans Exposed to War Trauma"', American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 1304-11. 15. Breslau i Davis, „Post-Traumatic Stress Disorder". 16. Lifton, „Concept of the Survivor"; R. J. Lifton, Home from the War: Vietnam Veterans: Neither Victims nor Executioners (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1973). 17. Według: M. Norman, These Good Men: Friendships Forged From War (Nowy Jork: Crown, 1989), s. 24. 18. A. Kardiner i H. Spiegel, War, Stress, and Neurotic Illness (popr. wyd. The Traumatic Neuroses of War) (Nowy Jork: Hoeber, 1947), s. 128. 19. Ibid., s. 129. 20. Według: R. Warshaw, I Neuer Called It Rape (Nowy Jork: Harper i Row, 1988), s. 68. 21. Według: J. Schorer, It Couldn't Happen to Me: One Womans Story (Des Moi- nes, Iowa: przedruk z Des Moines Register, 1990), s. 15. 22. B. L. Green, M. C. Grace, J. D. Lindy i in., „Risk Factors for PTSD and Other Diagnoses in a General Sample of Vietnam Veterans", American Journal of Psychiatry 174 (1990): s. 729-33. 23. Laufer i in., „Symptom Patterns"; J. Card, Liues After Vietnam: The Personal Impact of Military Service (Lexington, MA: D. C. Heath, 1983). 24. J. H. Shore, E. L. Tatum i W. M. Vollmer, „Psychiatrie Reactions to Disaster: The Mount St. Helens Experience", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 590-96. 25. R. A. Kulka, W. E. Schlenger, J. A. Fairbank i in., National Vietnam Veteran Readjustment Study (NWRS): Executive Summary (Research Triangle Park, NC: Research Triangle Institute, 1988). 26. Szacunkowych danych dostarczył dr Terence Keane, dyr. Behavioral Science Division, National Center for PTSD, Boston VA Hospital, Boston, MA. Dane na temat rozpowszechnienia pourazowego zespołu stresu uzyskane w badaniu NWRS nie zostały jeszcze w pełni przeanalizowane. 27. L. Terr, Too Scared to Cry (Nowy Jork: HarperCollins, 1990). 28. A. W. Burgess i L. L. Holmstrom, „Rape Trauma Syndrome", American Jour- nal of Psychiatry 131 (1974): s. 981-86. 29. N. Breslau, G. C. Davis, P. Andreski i in., „Traumatic Events and Posttrauma- 255 tic Stress Disorder in an Urban Population of Young Adults", Archiues of General Psychiatry 48 (1991): s. 216-22. 30. H. Hendin i A. P. Haas, Wounds of War: The Psychological Aftermath of Combat in Yietnam (Nowy Jork: Basic Books, 1984). 31. R. Grinker i J. Spiegel, Men Under Stress (Filadelfia: Blakeston, 1945). 32. M. Gibbs, „Factors in the Victim That Mediate Between Disaster and Psycho- pathology: A Review", Journal ofTraumatic Stress 2 (1989): s. 489-514; S. S. Luther i E. Zigler, „Vulnerability and Competence: A Review of Research on Re-silience in Childhood", American Journal of Orthopsychiatry 61 (1991): s. 6-22. 33. E. E. Werner, „High Risk Children in Young Adulthood: A Longitudinal Study from Birth to 32 Years", American Journal of Orthopsychiatry 59 (1989): s. 72-81. 34. R. Flannery, „From Victim to Survivor: A Stress-Management Approach in the Treatment of Leamed Helplessness", (w:) Psychological Trauma, B. A. van der Kolk (red.) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1987), s. 217-32. 35. A. Holen, A Long-Term Outcome Study ofSurvivors from Disaster (Oslo, Nor- wegia: University of Oslo Press, 1990). 36. Hendin i Haas, Wounds of War, s. 214. 37. P. Bart i P. O'Brien, Stopping Rape: Successful Survival Strategies (Nowy Jork: Pergamon, 1985). 38. Wywiad, Clyde, 1988. 39. Green i in., „Buffalo Creek Survivors". 40. A. W. Burgess i L. L. Holmstrom, „Adaptive Strategies and Recovery from Rape", American Journal of Psychiatry 136 (1979): s. 1278-82. 41. Gibbs, „Factors in the Victim". 42. A. H. Green, „Dimensions of Psychological Trauma in Abused Children", Jour- nal ofthe American Association of Child Psychiatry 22 (1983): s. 231-37. 43. B. A. van der Kolk, „The Trauma Spectrum: The Interaction of Biological and Social Events in the Genesis of the Trauma Response", Journal of Traumatic Stress 1 (1988): s. 273-90; Kulka i in., NWRS. 44. A. W. Burgess, „Sexual Victimization of Adolescents", (w:) Rape and Sexual Assault: A Research Handbook, Ann W. Burgess (red.) (Nowy Jork: Garland, 1985), s. 123-38; S. S. Ageton, „Vulnerability to Sexual Assault", (w:) Rape and Sexual Assault, t. 2, A. W. Burgess (red.) (Nowy Jork: Garland, 1988), s. 221-44. 45. D. E. H. Russell, Sexual Exploitation (Beverly Hills, CA: Sagę, 1984). 46. B. L. Green, J. P. Wilson i J. D. Lindy, „Conceptualizing Post-Traumatic Stress Disorder: A Psychosocial Framework", (w:) Figley, Trauma and Its Wake. 47. R. B. Flannery, „Social Support and Psychological Trauma: A Methodological Review", Journal ofTraumatic Stress 3 (1990): s. 593-611. 48. Wywiad, H. Spiegel, 14 maja 1990. 49. Russell, Sexual Exploitation. 50. New York Radical Feminist Speakout on Rape, 1971, według: S. Brownmiller, Against Our Will: Men, Women, and Rape (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1975), s. 364. 256 51. Burgess i Holmstrom, „Adaptive Strategies". 52. D. G. Kilpatrick, L. J. Veronen i C. L. Best, „Factors Predicting Psychological Distress Among Rape Victims", (w:) Figley, Trauma and Its Wake. 53. Norman, These Good Men, s. 5. 54. Card, LivesAfter Vietnam. 55. Kulkaiin.,iVWRS. 56. J. S. Frye i R. A. Stockton, „Stress Disorder in Vietnam Veterans", American Journal of Psychiatry 139 (1982): s. 52-56. 57. T. M. Keane, S. W. Owen, G. A. Charoya i in., „Social Support in Vietnam Veterans with PTSD: A Comparative Analysis", Journal of Consulting and Clinical Psychology 53 (1985): s. 95-102. 58. S. Haley, „The Vietnam Veteran and His Pre-School Child: Child Rearing as a Delayed Stress in Combat Veterans", Journal of Contemporary Psychot- herapy 41 (1983): s. 114-21. 59. T. S. Foley, „Family Response to Rape and Sexual Assault", (w:) Rape and Se- xual Assault: A Research Handbook, A. Burgess (red.), s. 159-188; C. Erickson, „Rape and the Family", (w:) Treating Stress in Families, C. Figley (red.) (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1990), s. 257-89. 60. Według: „If I can survive this..." (Cambridge, MA, Boston Area Rape Crisis Center, 1985). Film video. 61. C. C. Nadelson, M. T. Norman, H. Zackson i in., „A Follow-up Study of Rape Victims", American Journal of Psychiatry 139 (1982): s. 1266-70; J. V. Becker, L. J. Skinner, G. G. Abel i in., „Time-Limited Therapy with Sexually Dysfunc- tional Sexually Assaulted Women", Journal of Social Work and Human Sexu- ality 3 (1984): s. 97-115. 62. Według: Warshaw, I Neuer Called It Rape, s. 76. 63. 0'Brien, The Things They Carried, s. 163. 64. Grinker i Spiegel, Men Under Stress; A. Schuetz, „The Homecomer", American Journal of Sociology 50 (1944-45): s. 369-76; Lifton, Home from the War, C. Figley and S. Levantman (red.), Strangers at Home: Vietnam Veterans Sińce the War (Nowy Jork: Praeger, 1980). 65. M. P. Koss, „Hidden Rape: Sexual Aggression and Victimization in a National Sample of Students of Higher Education", (w:) Rape and Sexual Assault, t. 2, A. W. Burgess (red.) (Nowy Jork: Garland, 1987), s. 3-26. Spośród badanych kobiet, opowiadających o sytuacji, w której wymuszono na nich współżycie - jest to oficjalna definicja gwałtu - tylko 27% określiło swoje przeżycie jako „ewidentny gwałt". 66. Ów podstawowy problem z definicją znajduje odzwierciedlenie w tytułach wielu ostatnich prac na temat gwałtu, np.: S. Estrich, Real Rape (Cambridge: Harvard University Press, 1987); Koss, Hidden Rape; Warshaw, I Neuer Called It Rape. 67. Estrich, Real Rape; C. MacKinnon, „Feminism, Marxism, Method and the State: Toward Feminist Jurisprudence", Signs: Journal of Women in Culture and Society 8 (1983): s. 635-58. 68. New York Radical Feminists Speakout on Rape, 1971, według: Connell i Wil- son, Rape: The First Sourcebook for Women, s. 51. 69. Boston Area Rape Crisis Center, „If I can survive this..." Film video, 1985. 70. Hendin i Haas, Wounds of War, s. 44-45. 257 71. Bart i O'Brien, Stopping Rape; Becker i in., „Time-Limited Therapy". 72. Bart i O'Brien, Stopping Rape; Warshaw, I Never Called It Rape; A. Medea i K. Thompson, Against Rape: A Survivał Manuał for Women (Nowy Jork: Farrar, Straus i Giroux, 1974). 73. Nadelson i in., „Study of Rape Victims". 74. Lifton, „Concept of the Survivor", s. 124. 75. C. Shatan, „The Grief of Soldiers: Vietnam Combat Veterans' Self-Help Move- ment", American Journal of Orthopsychiatry 43 (1973): s. 640-53. 76. Grinker i Spiegel, Men Under Stress; Figley i Levantman, Strangers At Ho- me. 77. D. Lessing, „My Father", (w:) A Smali Personal Voice (Nowy Jork: Random House, 1975). 78. O'Brien, The Things They Carried, s. 76. 79. Lifton, Home from the War; Figley i Leventman, Strangers At Home. 80. Wywiad, K. Smith, 1991. 81. MacKinnon, Feminism, Marxism, Method, s. 651. 82. Estrich, Real Rape; MacKinnon, Feminism, Marxism, Method. 83. MacKinnon, Feminism, Marxism, Method; Estrich, Real Rape; Brownmiller, Against Our Will; Bart i O'Brien, Stopping Rape; Connell i Wilson (red.), Rape: The First Sourcebook For Women (Nowy Jork: New American Library, 1974). 84. Russel, Sexual Exploitation. Potwierdzają to dane zebrane przez Koss (1987): jej szeroko zakrojone badania nad wiktymizacją studentek wykazały, że tylko 8% gwałtów zgłoszono organom ścigania. 85. Burgess i Holmstrom, „Adaptive Strategies". 86. Estrich, Real Rape, s. 3. Rozdział 4 1. G. L. Borovsky i D. J. Brand, „Personality Organization and Psychological Functioning of the Nuremberg War Criminals", (w:) Suruiuors, Victims, and Perpetrators: Essays on the Nazi Holocaust, J. E. Dimsdale (red.) (Nowy Jork: Hemisphere, 1980), s. 359-403; J. Steiner, „The SS Yesterday and To- day: A Sociopsychological View", (w:) Dimsdale, Survivors, Victims, and Per- petrators, s. 405-56; J. L. Herman, „Considering Sex Offenders: A Model of Addiction", Signs: Journal of Women in Culture and Society 13 (1988): s. 695- 724. 2. H. Arendt, Eichmann in Jerusalem: A Report of the Banality of Evil, wyd. II (Nowy Jork: Penguin Books, 1964), s. 276. 3. G. Orwell, Rok 1984, tłum. Tomasz Mirkowicz, Warszawa, 1989, s. 175. 4. A. Dworkin, Pornography: Men Possessing Women (Nowy Jork: Perigee, 1981); C. MacKinnon, Feminism Unmodified, cz. 3: Pornography (Cambridge: Har- vard University Press, 1987). 5. Amnesty International, Report on Torturę (Nowy Jork: Farrar, Straus i Giroux, 1973). Raport dotyczy przede wszystkim prac Alfreda Bidermana, który badał skutki „prania mózgu" u amerykańskich jeńców wojennych. Patrz: A. D. Bider- 258 man, „Communist Attempts to Elicit False Confessions from Air Force Prisoners of War", Bulletin of New York Academy of Medicine 33 (1957): s. 616-25. Patrz też: I. E. Farber, H. F. Harlow i L. J. West, „Brainwashing, Conditioning, and DDD (Debility, Dependency and Dread)", Sociometry 23 (1957): s. 120-47. 6. K. Barry, „Did I Ever Really Have a Chance: Patriarchal Judgment of Patricia Hearst", Chrysałis 1 (1977): s. 7-17; K. Barry, C. Bunch i S. Castley (red.), Networking Against Female Sexual Slauery (Nowy Jork: United Nations, In- ternational Women's Tribune Centre, 1984). 7. L. Walker, The Battered Woman (Nowy Jork: Harper i Row, 1979), s. 76. 8. I. Ratushinskaya (Ratuszyńska), Grey is the Color ofHope (Nowy Jork: Vinta- ge, 1989), s. 260. 9. D. E. H. Russel, Rape in Marriage (Nowy Jork: Macmillan, 1982), s. 123. 10. P. C. Hearst i A. Moscow, Every Secret Thing (Nowy Jork: Doubleday, 1982), s. 85. 11. J. E. Dimsdale, „The Coping Behavior of Nazi Concentration Camp Survi- vors", (w:) Dimsdale, Survivors, Victims, Perpetrators, s. 163-74. 12. N. Sharansky (Szarański), Fear No Evil, tłum. S. Hoffman (Nowy Jork: Ran- dom House, 1988), s. 339. 13. Walker, The Battered Woman. 14. Według: L. Kelly, „How Women Define Their Experience of Violence", (w:) K. Yllo i M. Bograd, Feminist Perspectives on Wife Abuse (Beverly Hills, CA: Sagę, 1988), s. 114-32, cytat ze s. 127. 15. R. E. Dobash i R. Dobash, Viołence Against Wiues: A Case Against the Patriar- chy (Nowy Jork: Free Press, 1979), s. 84. 16. L. Lovelace i M. McGrady, Ordeal (Secaucus, NJ: Citadel, 1980), s. 30. 17. Hearst i Moscow, Euery Secret Thing, s. 178-79. 18. Sharansky, Fear No Evil, s. 46. 19. M. Symonds, „Victim Responses to Terror: Understanding and Treatment", (w:) Victims of Terrorism, F. M. Ochberg i D. A. Soskis (red.) (Boulder, CO: Wes- tview, 1982), s. 95-103; T. Strentz, „The Stockholm Syndrome: Law Enforcement Policy and Hostage Behavior", (w:) Ochberg i Soskis, Victims of Terrorism, s. 149-63. 20. D. L. Graham, E. Rawlings i N. Rimini, „Survivors of Terror: Battered Women, Hostages, and the Stockholm Syndrome", (w:) Yllo i Bograd, Femi- nist Perspectiues, s. 217-33; D. Dutton i S. L. Painter, „Traumatic Bonding: The Development of Emotional Attachments in Battered Women and Other Relationships of Intermittent Abuse", Victimology 6 (1981): s. 139-55. 21. D. A. Halperin, „Group Processes in Cult Affiliation and Recruitment", (w:) Psychodynamic Perspectives on Religion, Sect, and Cult, D. A. Halperin (red.) (Boston: John Wright, 1983). 22. M. J. Strube, „The Decision to Leave an Abusive Relationship", (w:) G. T. Hota- ling, D. Finkelhor, J. T. Kirkpatrick i in. (red.), Coping with Family Violence: Research and Policy Perspectives (Beverly Hills, CA: Sagę, 1988), s. 93-106. 23. Walker, The Battered Woman. 24. L. H. Bowker, M. Arbitel i J. R. McFerron, „On The Relationship Between Wife-Beating and Child Abuse", (w:) Yllo i Bograd (red.), Feminist Perspectiues, s. 158-74. 259 25. E. Wiesel, Night, tłum. S. Eodaway (Nowy Jork: Hill and Wang, 1960), s. 61. 26. H. Krystal, „Trauma and Affects", Psychoanalytic Study of the Child 33 (1978): s. 81-116. 27. Lovelace i McGrady, Ordeal, s. 70. 28. J. Timerman, Prisoner Without a Name: Celi Without a Number, tłum. T. Tal- bot (Nowy Jork: Vintage, 1988), s. 34-35. 29. Ibid., s. 90-91. 30. Primo Levi, Survival in Auschwitz: The Nazi Assault on Humanity, [1958] tłum. Stuart Woolf (Nowy Jork: Collier, 1961); Wiesel, Night; Krystal, „Trau- ma and Affects". 31. Hearst i Moscow, Every Secret Thing, s. 75-76. 32. E. Hilberman, „»The Wife-Beater's Wife« Reconsidered", American Journal of Psychiatry 137 (1980): s. 1336-47, cytat ze s. 1341. 33. K. D. Hoppe, „Resomatization of Affects in Survivors of Persecution", Interna- tional Journal of Psycho-analysis 49 (1968): s. 324-26; H. Krystal i W. Niede- rland, „Clinical Observations on the Survivor Syndrome", (w:) Massiue Psychic Trauma, H. Krystal (red.) (Nowy Jork: International Universities Press, 1968), s. 327-48; W. De Loos, „Psychosomatic Manifestations of Chronić PTSD", (w:) Posttraumatic Stress Disorder: Etiology, Phenomenology, and Tre- atment, M. E. Wolf i A. D. Mosnaim (red.) (Waszyngton, D.C.: American Psy- chiatrie Press, 1990), s. 94-105. 34. J. Kroll, M. Habenicht, T. Mackenzie i in., „Depression and Posttraumatic Stress Disorder in Southeast Asian Refugees", American Journal of Psychia- try 146 (1989): s. 1592-97. 35. G. Goldstein, V. van Kammen, C. Shelly i in., „Survivors of Imprisonment in the Pacific Theater During World War IF, American Journal of Psychiatry 144 (1987): 1210-13. J. C. Kluznik, N. Speed, C. Van Valkenburg i in., „Forty Year follow Up of United States Prisoners of War", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 1443-46. 36. P. B. Sutker, D. K. Winstead, Z. H. Galina i in., „Cognitive Deficits and Psy- chopathology Among Former Prisoners of War and Combat Veterans of the Korean Conflict", American Journal of Psychiatry 148 (1991): s. 67-72. 37. W. W. Eaton, J. J. Sigal i M. Winfeld, „Impairment in Holocaust Survivors After 33 Years: Data from an Unbiased Community Sample", American Jour- nal of Psychiatry 139 (1982): s. 773-77. 38. Orwell, Rok 1984, s. 147. 39. A. Partnoy, The Little School: Tales of Disappearance and Survival in Argenti- na (San Francisco: Cleis Press, 1986), s. 49. 40. Ibid., s. 71. 41. Według: D. E. H. Russel, Lives of Courage: Women for a New South Africa (Nowy Jork: Basic Books, 1989), s. 40-41. 42. Levi, Survival in Auschwitz, s. 106-7. 43. C. C. Tennant, K. J. Goulston i O. F. Dent, „The Psychological Effects of Being a Prisoner of War: Forty Years after Release", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 618-22; Kluznik i in., „U.S. Prisoners of War". 44. Krystal, Massive Psychic Trauma; J. D. Kinzie, R. H. Fredrickson, R. Ben i in., 260 „PTSD Among Survivors of Cambodian Concentration Camps", American Journal of Psychiatry 141 (1984): s. 645-50. 45. R. Jaffe, „Dissociative Phenomena in Former Concentration Camp Inmates", International Journal of Psycho-Analysis 49 (1968): s. 310-12. 46. Według: L. Weschler, „The Great Exception: Part I; Liberty", New Yorker, 3 kwietnia 1989, s. 43-85, cytat ze s. 81-82. 47. R. Flannery i M. Harvey, „Psychological Trauma and Learned Helplessness: Seligman's Paradigm Reconsidered", Psychoterapy 28 (1991): s. 374-78. 48. Według: Weschler, „The Great Exception", s. 82. 49. E. Luchterland, „Social Behavior of Concentration Camp Prisoners: Continui- ties and Discontinuities with Pre- and Post-Camp Life", (w:) Dimsdale, Survi- vors, Victims, and Perpetrators, s. 259-82. Inne uwagi na temat pary jako Jednostki przetrwania" można znaleźć u J. Dimsdale, „The Coping Behavior of Nazi Concentration Camp Survivors", (w:) Dimsdale, Survivors, Victims, and Perpetrators, s. 163-74. Patrz też: Levi, Survival in Auschwitz; Wiesel, Night. 50. Symonds, „Victim Responses", s. 99. 51. Dutton and Painter, „Traumatic Bonding". 52. R. J. Lifton, „Cults: Religious Totalism and Civil Liberties", (w:) R. J. Lifton, The Future of Immortality and Other Essays for a Nuclear Age (Nowy Jork: Basic Books, 1987), s. 209-19. 53. Lovelace i McGrady, Ordeal, s. 134. 54. Timerman, Prisoner Without a Name, s. 141. 55. W. G. Niederland, „Clinical Observations on the »Survivor Syndrome«", Inter- national Journal of Psycho-Analysis 49 (1968): s. 313-15. 56. Wiesel, Night, s. 43-44. 57. Walker, The Battered Woman; Hilberman, „»Wife-Beater's Wife« Reconside- red"; Krystal, Massive Psychic Trauma; Tennant i in., „Psychological Effects of Being a PO W"; Goldstein i in., „Survivors of Imprisonment"; Kinzie i in., „Sur- vivors of Cambodian Concentration Camps". 58. Niederland, „The »Survivor Syndrome«", s. 313. 59. J. Segal, E. J. Hunter i Z. Segal, „Universal Conseąuences of Captivity: Stress Reactions Among Divergent Populations of Prisoners of War and Their Fami- lies". International Journal of Social Science 28 (1976): s. 593-609. 60. J. J. Gayford, „Wife-Battering: A Preliminary Survey of 100 Cases". British Medical Journal 1 (1975): s. 194-97. 61. Levi, Survival in Auschwitz, s. 49. Rozdział 5 1. M. Bonaparte, A. Freud i E. Kris (red.), The Origins of Psychoanalysis. Letters to Wilhelm Fliess, Drafts and Notes: 1887-1902, tłum. E. Mosbacher i J. Stra- chey (Nowy Jork: Basic Books, 1954), s. 187-88. 2. S. Fraser, My Fathefs House: A Memoir of Incest and of Healing (Nowy Jork: Harper i Row, 1987), s. 222-23. 261 3. Wywiad, Karen, 1986. 4. Wywiad, Tani, 1986. 5. Wywiad, Ginger, 1988. 6. Wywiad, Archibald, 1986. 7. Wywiad, Meadow, 1986. 8. R. Kluft, „Childhood Multiple Personality Disorder: Predictors, Clinical Fin- dings, and Treatments Results", (w:) Childhood Antecedents of Multiple Perso- nality Disorder, R. Kluft (red.) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1985), s. 167-96. 9. C. Ounsted, „Biographical Science: An Essay on Developmental Medicine", (w:) Psychiatrie Aspects of Medical Practise, B. Mandelborte i M. C. Gelder (red.) (Londyn: Staples Press, 1972). 10. Wywiad, Tani, 1986. 11. J. L. Herman, J. C. Perry i B. A. van der Kolk, „Childhood Trauma in Borderline Personality Disorder", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 490-95; B. Sanders, G. McRoberts i C. Tollefson, „Childhood Stress and Dissociation in a College Population", Dissociation 2 (1989): s. 17-23; J. A. Chu i D. L. Diii, „Dissociative Symptoms in Relation to Childhood Physical and Sexual Abuse", American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 887-92; B. Sanders i M. Giolas, „Dissociation and Childhood Trauma in Psychologically Disturbed Adolescents", American Journal of Psychiatry 148 (1991): s. 50-54. 12. Wywiad, Sara Jane, 1986. 13. Wywiad, Nadine, 1986. 14. Kluft, Childhood Antecedents; E. Bliss, Multiple Personality, Allied Disorders, and Hypnosis (Nowy Jork: Oxford University Press, 1986); F. Putnam, Diag- nosis and Treatment of Multiple Personality Disorder (Nowy Jork: Guilford Press, 1989). 15. Fraser, My Fathers House, s. 220-21. 16. Wywiad, Connie, 1986. 17. L. Terr, Too Scared to Cry (Nowy Jork: Harper i Row, 1990); K. A. Dodge, J. E. Bates i G. S. Pettit, „Mechanisms in the Cycle of Violence", Science 250 (1990): s. 1678-83. 18. A. W. Burgess, C. R. Hartman, M. P. McCausland i in., „Response Patterns in Children and Adolescents Exploited Through Sex Rings and Pomography", American Journal of Psychiatry 141 (1984): s. 656-62. 19. Wywiad, Nadine, 1986. 20. J. L. Herman, FatherJJaughter Incest (Cambridge, MA: Harvard University Press, 1981). Zob. dyskusja „Rat People" (w:) L. Shengold, Soul Murder: The Effects of Childhood Abuse and Depriuation (New Haven: Yale University Press, 1989). 21. Wywiad, Johanna, 1982. 22. E. Hill, The Family Secret: A Personal Account of Incest (Santa Barbara, CA: Capra Press, 1985), s. 11. 23. Ibid. 24. S. Ferenczi, „Confusion of Tongues Between Adults and the Child: The Langu- age of Tenderness and of Passion", [1932] (w:) Finał Contributions to the 262 Problems and Methods of Psychoanalysis (Nowy Jork: Basic Books, 1955), s. 155-67. 25. Shengold, Soul Murder, s. 26. 26. P. P. Rieker i E. Carmen (Hilberman), „The Victim-to-Patient Process: The Disconfirmation and Transformation of Abuse", American Journal of Ortho- psychiatry 56 (1986): s. 360-70. 27. R. Loewenstein, „Somatoform Disorders in Victims of Incest and Child Abuse", (w:) Incest-Related Syndromes of Adult Psychopathology, R. Kluft (red.) (Wa- szyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1990), s. 75-112; M. A. Demi- track, F. W. Putnam, T. D. Brewerton i in., „Relation of Clinical Variables to Dissociative Phenomena in Eating Disorders", American Journal of Psychiatry Ul (1990): s. 1184-88. 28. Wywiad, Meadow, 1986. 29. A. Browne i D. Finkelhor, „Impact of Child Sexual Abuse: A Review of the Research", Psychological Bulletin 99 (1986): s. 66-77. 30. G. Adler, Borderline Psychopathology and its Treatment (Nowy Jork: Jason Aronson, 1985). 31. Hill, The Family Secret, s. 229. 32. B. A. van der Kolk, J. C. Perry i J. L. Herman, „Childhood Origins of Self-De- structive Behavior", American Journal of Psychiatry 148 (1991): s. 1665-71. 33. Wywiad, Sara Jane, 1986. Podobne informacje o subiektywnym doświadcza- niu samookaleczenia można znaleźć u Mary de Young, „Self-Injurious Beha- vior in Incest Victims: A Research Notę", Child Welfare 61 (1982): s. 577-84; oraz (w:) E. Leibenluft, D. L. Gardner i R. W. Cowdry, „The Inner Experience of the Borderline Self-Mutilator", Journal of Personality Disorders 1 (1987): s. 317-24. 34. B. A. van der Kolk i in., „Origins of Self-Destructive Behavior". 35. R. Rhodes, A Hole in the World: An American Boyhood (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1990), s. 267. 36. D. E. H. Russel, The Secret Trauma (Nowy Jork: Basic Books, 1986). 37. Wywiad, Joanie, 1987. 38. Wywiad, Jo, 1987. . ? -. 39. Wywiad, Ginger, 1988. 40. Wywiad, Tani, 1986. 41. Herman i in., „Childhood Trauma". 42. G. R. Brown i B. Anderson, „Psychiatrie Morbidity in Adult Inpatients with Childhood Histories of Sexual and Physical Abuse", American Journal of Psy- chiatry 148 (1991): s. 55-61. 43. E. H. Carmen, P. P. Rieker i T. Mills, „Victims of Violence and Psychiatrie Illness", American Journal of Psychiatry 141 (1984): s. 378-83. 44. V. E. Pollack, J. Briere i L. Schneider i in., „Childhood Antecedents of Antiso- cial Behavior: Parental Alcoholism and Physical Abusiveness", American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 1290-93. 45. Burgess i in., „Response Patterns in Children". 46. Wywiad, Jesse, 1986. 47. J. Kaufman i E. Zigler, „Do Abused Children Become Abusive Parents?" Ame- rican Journal of Orthopsychiatry 57 (1987): s. 186-92. 263 48. P. M. Coons, „Children of Parents with Multiple Personality Disorder", (w:) Children Antecedents, R. P. Kluft (red.), s. 151-66, cytat ze s. 161. 49. Fraser, My Father's House, s. 211-12. Rozdział 6 1. A. D. Biderman i H. Zimmmer (red.), The Manipulation of Human Behauior (Nowy Jork: John Wiley, 1961), s. 1-18. 2. P. Hearst i A. Moscow, Euery Secret Thing (Nowy Jork: Doubleday, 1982). 3. O obwinianiu ofiar przemocy w rodzinie patrz: L. Wardell, D. L. Gillespie i A. Leffler, „Science and Violence Against Wives", (w:) The Dark Side of Families: Current Family Vwlence Research, D. Finkelhor, R. Gelles, G. Hotaling i in. (red.) (Beverly Hills, CA: Sagę, 1983), s. 69-84. 4. L. Dawidowicz, The War Against the Jews (Londyn: Weidenfeld i Nicolson, 1975). 5. Biderman i Zimmer, Manipulation of Human Behauior; F. Ochber i D. A. Soskis, Victims of Terrorism (Boulder, CO: Westview, 1982). 6. G. T. Hotaling i D. G. Sugarman, „An Analysis of Risk Markers in Husband- to-Wife Violence: The Current State of Knowledge", Violence and Victims 1 (1986): s. 101-24. 7. Ibid., s. 120. 8. J. E. Snell, R. J. Rosenwald i A. Robey, „The Wife-Beater's Wife", Archiues of General Psychiatry 11 (1964): s. 107-12. 9. D. Kurz i E. Stark, „Not-So-Benign Neglect: The Medical Response to Batte- ring", (w:) K. Yllo i M. Bograd, Feminist Perspectives on Wife Abuse (Beverly Hills, CA: Sagę, 1988), s. 249-68. 10. Krytyczny przegląd błędnych koncepcji masochizmu, patrz: P. J. Caplan, The Myth of Womens Masochism (Nowy Jork: Dutton, 1985). Ostatnio Caplan ustosunkował się krytycznie do idei zaburzenia osobowości polegającego na „dążeniu do porażki" (nie opublikowany maszynopis, Department of Applied Psychology, Ontario Institute for Studies in Education, 1989). 11. Spotkanie Ad Hoc Committee of the Board of Trustees and Assembly of Di- strict Branches of the America Psychiatrie Association to Review the Draft of DSM-III-R, Waszyngton, D.C., 4 grudnia 1985. 12. D. Goleman, „New Psychiatrie Syndromes Spur Protest", New York Times, 19 listopada 1985, C9; „Battling over Masochism", Time, 2 grudnia 1985, 76; „Ideas and Trends: Psychiatrists versus Feminists", New York Times, 6 lipca 1986, C5. 13. L. C. Kolb, list do redakcji, American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 811-12. 14. H. Krystal (red.), Massiue Psychic Trauma (Nowy Jork: International Univer- sities Press, 1968), s. 221. 15. Ibid., s. 314. 16. J. Kroll, M. Habenicht, T. Mackenzie i in., „Depression and Posttraumatic 264 Stress Disorder in Southeast Asian Refugees", American Journal of Psychia- try 146 (1989): s. 1592-97. 17. M. Horowitz, Stress Response Syndromes (Norhvale, NJ: Jason Aronson, 1986), s. 49. 18. D. Brown i E. Fromm, Hypnotherapy and Hypnoanalysis (Hillsdale, NJ: Law- rence Erlbaum, 1986). 19. L. C. Terr, „Childhood Traumas: An Outline and Overview", American Jour- nal of Psychiatry 148 (1991): s. 10-20. 20. J. Goodwin, „Applying to Adult Incest Victims What We Have Learned from Victimized Children", (w:) Incest-Related Syndromes of Adult Psychopathology, R. Kluft (red.) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1990), s. 55-74. 21. J. L. Herman, D. E. H. Russel i K. Trocki, „Long-Term Effects of Incestuous Abuse in Childhood", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 1293-96. 22. N. Draijer, The Role of Sexual and Physical Abuse in the Etiology of Women's Mentol Disorders: The Dutch Survey on Sexual Abuse of Girls by Family Members (nie opublikowany maszynopis, University of Amsterdam, 1989). 23. A. Jacobson i B. Richardson, „Assault Experiences of 100 Psychiatrie Inpa- tients: Evidence of the Need for Routine Inąuiry", American Journal of Psy- chiatry 144 (1987): s. 908-13; J. B. Bryer, B. A. Nelson, J. B. Miller i P. A. Kroi, „Childhood Sexual and Physical Abuse as Factors in Adult Psychiatrie Illnes", American Journal of Psychiatry 144 (1987): s. 1426-30; A. Jacobson, „Physical and Sexual Assault Histories Among Psychiatrie Outpatients", Ame- rican Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 755-58; J. Briere i M. Runtz, „Post Sexual Abuse Trauma: Data and Implications for Clinical Practise", Journal of Interpersonal Violence 2 (1987): s. 367-79. 24. J. Briere i L. Y. Zaidi, „Sexual Abuse Histories and Seąuelae in Female Psy- chiatrie Emergency Room Patients", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 1602-06. 25. Przegląd empirycznych badań nad długoterminowymi następstwami seksual- nego wykorzystywania w dzieciństwie — zob.: A. Browne i D. Finkelhor, „Im- pact of Child Sexual Abuse: A Review of the Literaturę", Psychological Bulle- tin 99 (1986): s. 66-77. Podsumowanie literatury tego tematu można również znaleźć (w:) C. Courtois, Healing the Incest Wound: Adult Survivors in Thera- py (Nowy Jork: Norton, 1988); J. Briere, Therapy for Adults Molested as Children: Beyond Survival (Nowy Jork: Springer, 1989). 26. Bryer i in., „Childhood Sexual and Physical Abuse". 27. J. Briere, „Long-Term Clinical Correlates of Chidhood Sexual Victimization", Annals ofthe New YorkAcademy of Sciences 528 (1988): s. 327-34. 28. D. Gelinas, „The Persistent Negative Effects of Incest", Psychiatry 46 (1983): s. 312-32. 29. American Psychiatrie Association, Diagnostic and Statistical Manuał of Men- tol Disorders, wyd. III (DSM-III) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1980), s. 241. 30. A. Lazarus, list do redakcji, American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 1390. 31.1. Yalom, Love's Executioner and Other Tales of Psychotherapy (Nowy Jork: Basic Books, 1989). 265 32. H. Ornstein, „Briquet's Syndrome in Association with Depression and Panie: A Reconceptualization of Briquet's Syndrome", American Journal of Psychia- try 146 (1989): s. 334-38; B. Lisków, E. Othmer, E. C. Penick i in., „Briąuefs Syndrome a Heterogeneous Disorder?" American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 626-30. 33. S. O. Lilienfeld i in., „Relationship of Histrionic Personality Disorder to Anti- social and Somatization Disorders", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 781-22. 34. H. S. Akiskal, S. E. Chen, G. C. Davis i in., „Borderline: An Adjective in Search of a Noun", Journal of Clinical Psychiatry 46 (1985): s. 41-48; M. R. Fyer, A. J. Frances, T. Sullivan i in., „Comorbidity of Borderline Personality Disorder", Archives of General Psychiatry 45 (1988): s. 348-52. 35. F. W. Putnam, Diagnosis and Treatment of Multiple Personality Disorder (Nowy Jork: Guilford Press, 1989); C. A. Ross, S. D. Miller, P. Reagor i in., „Structured Interview Data on 102 Cases of Multiple Personality Disorder from Four Centers", American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 596-601. 36. R. P. Horevitz i B. G. Braun, „Are Multiple Personalities Borderline?", Psy- chiatrie Clinics of North America 7 (1984): s. 69-87. 37. F. W. Putnam, J. J. Guroff, E. K. Silberman i in., „The Clinical Phenomenolo- gy of Multiple Personality Disorder: Review of 100 Recent Cases", Journal of Clinical Psychiatry 47 (1986): s. 285-93. 38. R. P. Kluft, „First-Rank Symptoms as a Diagnostic Clue to Multiple Personali- ty Disorder", American Journal of Psychiatry 144 (1987): s. 293-98. 39. J. L. Herman, J. C. Perry i B. van der Kolk, „Childhood Trauma in Borderline Personality Disorder", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 490-95. 40. E. L. Bliss, „Hysteria and Hypnosis", Journal of Neruous and Mental Disease 172 (1984): s. 203-06; T. E. Othmer i C. DeSouza, „A Screening Test for Somatization Disorder (Hysteria)", American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 1146-49. 41. F. T. Melges i M. S. Swartz, „Oscillations of Attachment in Borderline Perso- nality Disorder", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 1115-20. 42. M. Zanarini, J. Gunderson, F. Frankenburg i in., „Discriminating Borderline Personality Disorder from Other Axis II Disorders", American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 161-67. 43. J. Gunderson, Borderline Personality Disorder (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1984), s. 40. 44. G. Adler, Borderline Psychopathology and Its Treatment (Nowy Jork: Jason Aronson, 1985), s. 4. 45. R. P. Kluft, „Incest and Subseąuent Revictimization: The Case of Therapist- Patient Sexual Exploitation, with a Description of the Sitting Duck Syndro- me", (w:) Incest-Related Syndromes of Adult Psychopathology, R. P. Kluft (red.) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1990), s. 263-88. 46. Wyczerpujący przegląd literatury na temat somatyzacji — patrz: R. J. Loewen- stein, „Somatoform Disorders in Victims of Incest and Child Abuse", (w:) Kluft, Incest Related Syndromes, s. 75-112. 47. E. L. Bliss, Multiple Personality, Allied Disorders, and Hypnosis (Nowy Jork: Oxford University Press, 1986); Putnam, Diagnosis and Treatment. 266 48. O. Kernberg, „Borderline Personality Organization", Journal of the American Psychoanalytic Association 15 (1967): s. 641-85. 49. Kluft, Childhood Antecedents; Putnam i in., „Clinical Phenomenology"; Bliss, Multiple Personality; Ross, Miller, Reagor i in., „Structured Interview Data". 50. Putnam i in., „Clinical Phenomenology". 51. Herman i in., „Childhood Trauma". 52. Briere i Zaidi, „Sexual Abuse Histories"; M. C. Zanarini, J. G. Gunderson, M. F. Marino i in., „Childhood Experiences of Borderline Patients", Compre- hensiue Psychiatry 30 (1989): s. 18-25; D. Westen, P. Ludolph, B. Misie i in., „Physicał and Sexual Abuse in Adolescent Girls with Borderline Personality Disorder", American Journal of Orthopsychiatry 60 (1990): s. 55-66; S. N. Ogata, K R. Silk, S. Goodrich i in., „Childhood Sexual and Physicał Abuse in Adult Patients with Borderline Personality Disorder", American Journal of Psychiatry (1990): s. 1008-13; G. R. Brown i B. Anderson, „Psychiatrie Morbi- dity in Adult Inpatients with Childhood Histories of Sexual and Physicał Abuse", American Journal of Psychiatry 148 (1991): s. 55-61. 53. F. M. Mai i H. Merskey, „Briąuefs Treatise on Hysteria: Synopsis and Com- mentary", Archiues of General Psychiatry 37 (1980): s. 1401-05, cytat ze s. 1402. 54. J. Morrison, „Childhood Sexual Histories of Women with Somatization Disor- der", American Journal of Psychiatry 146 (1989): s. 239-41. 55. Barbara, kontakt osobisty, 1989. 56. Wywiad, Tani, 1986. 57. Hope,,A Poem for My Family", kontakt osobisty, 1981. Rozdział 7 1. E. Erikson, Childhood and Society, wyd. II (Nowy Jork: Norton, 1963). 2. Wywiad, Tani, 1986. 3. A. Kardiner i A. Spiegel, War, Stress, and Neurotic Illness (popr. wyd. The Traumatic Neuroses of War) (Nowy Jork: Hoeber, 1947), s. 361-62. 4. M. Symonds, „Victim Responses to Terror: Understanding and Treatment", (w:) Victims of Terrorism, F. Ochberg i D. Soskis (red.) (Boulder, CO: Wes- tview, 1982), s. 95-103. 5. E. Stark i A. Flitcraft, „Personal Power and Institutional Victimization: Tre- ating the Dual Trauma of Woman Battering", (w:) Post-Traumatic Therapy and Victims of Violence, F. Ochberg (red.) (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1988), s. 115-51, cytat ze s. 140-41. 6. R. A. Kulka, W. E. Schlenger, J. A. Fairbank i in., Trauma and the Vietnam War Generation (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1990). 7. Y. Danieli, „Psychotherapists' Participation in the Conspiracy of Silence about the Holocaust", Psychoanalytic Psychology 1 (1984): s. 23-42, cytat ze s. 36. 8. Kardiner i Spiegel, War, Stress, s. 390. 9. O. Kernberg, Severe Personality Disorders: Psychotherapeutic Strategies (New Haven: Yale University Press, 1984), s. 119. 267 fctSiS 10. Ibid., s. 114. 11. E. Lister, „Forced Silence: A Neglected Dimension of Trauma", American Journal of Psychiatry 139 (1982): s. 872-76. 12. R. J. Waldinger i J. G. Gunderson, Effective Psychotherapy with Borderline Patients: Case Studies (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1987), przypadek Marthy, s. 34-35. 13. T. O'Brien, The Things They Carried (Boston: Houghton Mifflin, 1990), s. 227-28. 14. J. A. Chu, „Ten Traps for Therapists in the Treatment of Trauma Survivors", Dissociation 1 (1988): s. 24-32. 15. H. Hendin i A. P. Haas, Wounds of War: The Psychological Aftermath of Combat in Vietnam (Nowy Jork: Basic Books, 1984). 16. D. S. Rosę, „»Worse than Death«: Psychodynamics of Rape Victims and the Need for Psychotherapy", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 817-24. 17. O. Kernberg, M. A. Selzer, H. Koenigsberg, A. C. Carr i in., Psychodyna- mic Psychotherapy of Borderline Patients (Nowy Jork: Basic Books, 1989), s. 75. 18. E. Tanay, „Psychotherapy with Survivors of Nazi Persecution", (w:) Massiue Psychic Trauma", H. Krystal (red.) (Nowy Jork: International Universities Press, 1968), s. 225. 19. F. Putnam, Diagnosis and Treatment of Mułtiple Personality Disorder (Nowy Jork: Guilford Press, 1989), s. 178-79. 20. Waldinger i Gunderson, Efectiue Psychoterapy, przypadek Jennifer, s. 128. 21. Putnam, Mułtiple Personality Disorder. 22.1. L. McCann i L. A. Pearlman, „Vicarious Traumatization: A Framework for Understanding the Psychological Effects of Working with Victims", Journal of Traumatic Stress 3 (1990): s. 131-50. 23. Danieli, „Psychotherapists' Participation in Conspiracy of Silence". 24. Y. Fischman, „Interacting with Trauma: Clinicans' Responses to Treating Psychological Aftereffects of Political Repression", American Journal of Ortho- psychiatry 61 (1991): s. 179-85. 25. Putnam, Mułtiple Personality Disorder. 26. L. Comas-Diaz i A Padilla, „Countertransference in Working with Victims of Political Repression", American Journal of Orthopsychiatry 60 (1990): s. 125-34. 27. Krystal, Masswe Psychic Trauma, s. 142. 28. J. T. Maltsberger i D. H. Buie, „Countertransference Hate in the Treatment of Suicidal Patients", Archiues of General Psychiatry 30 (1974): s. 625-33, cytat ze s. 627. 29. L. Shengold, Soul Murder: The Effects of Childhood Abuse and Depriuation (New Haven: Yale University Press, 1989), s. 290. 30. Danieli, „Psychoterapists' Participation in Conspiracy of Silence". 31. R. Mollica, „The Trauma Story: Psychiatrie Care of Refugee Survivors of Violen- ce and Torturę", (w:) Post-Traumatic Therapy and Victims of Violence, F. Och- berg (red.) (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1988), s. 295-314, cytat ze s. 300. 32. S. Haley, „When the Patient Reports Atrocities. Special Treatment Considera- tions of the Vietnam Veteran", Archiues of General Psychiatry 30 (1974): s. 191-96, cytat ze s. 194. , 268 33. R. S. Shrum, The Psychotherapy ofAdult Women with Incest Histories: Thera- pists' Affective Responses (praca doktorska, University of Massachusetts, 1989). 34. Krystal, Massiue Psychic Trauma, s. 140-41. 35. Danieli, „Psychoterapists' Participation in Conspiracy of Silence". 36. E. Bliss, Multiple Personality, Allied Disorders, and Hypnosis (Nowy Jork: Oxford University Press, 1986), s. 213. 37. J. Goodwin, At the Acropolis: A Disturbance of Memory in Context of Theoreti- cal Debatę (nie opublikowany maszynopis, Department of Psychiatry, Medical College of Wisconsin, Milwaukee, 1989). 38. H. Searles, „The Countertransference with the Borderline Patient", (w:) Es- sential Papers on Borderline Disorders: One Hundred Years at the Border, M. Stone (red.) (Nowy Jork: New York University Press, 1986), s. 498-526. 39. Waldinger i Gunderson, Effectiue Psychotherapy, przypadek Jennifer, s. 114. 40. Kernberg i in., Psychodynamic Psychotherapy, s. 103. 41. Wywiad, Melissa, 1987. 42. Wywiad, J. Wolfe i T. Keane, 11 stycznia 1991. 43. J. Chu, „Ten Traps for Therapists". 44. Kernberg, Seuere Personality Disorders; Kernberg i in., Psychodynamic Psy- chotherapy. 45. P. Ziegler, wywiad, 1986. Zob. też: P. Ziegler, The Recipe for Surviving the First Year with a Borderline Patient (nie opublikowany maszynopis, Depart- ment of Psychiatry, Cambridge Hospital, Cambridge, MA, 1985). 46. Ann, list do redakcji, American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 1391. 47. Waldinger i Gunderson, Effective Psychotherapy. 48. Danieli, „Psychotherapists' Participation in Conspiracy of Silence". 49. Patrz np.: Comas-Diaz i Padilla, „Countertransference". 50. Goodwin, At the Acropolis. 51. D. R. Jones, „Secondary Disaster Victims: The Emotional Effects of Recove- ring and Identifying Human Remains", American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 303-07. 52. McCann i Pearlman, „Vicarious Traumatization". 53. Comas-Diaz i Padilla, „Countertransference". 54. Erikson, Childhood and Society, s. 169. Rozdział 8 1. O. van der Hart, P. Brown i B. A. van der Kolk, „Pierre Janetfs Treatment of Post-Traumatic Stress", Journal ofTraumatic Stress 2 (1989): s. 379-95; R. M. Scurfield, „Post-Trauma Stress Assessment and Treatment: Overview and Formulations", (w:) C. R. Figley, Trauma and Its Wake, t. 1 (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1985), s. 219-56; F. Putnam, Diagnosis and Treatment of Multiple Personality Disorder (Nowy Jork: Guilford Press, 1989). 2. D. P. Brown i E. Fromm, Hypnotherapy and Hypnoanalysis, (Hillsdale, NJ: 269 Lawrence Erlbaum, 1986); E. R. Parson, „Post-Traumatic Self Disorders: Theoretical and Practical Considerations in Psychotherapy of Vietnam War Veterans", (w:) Human Adaptation to Extreme Stress, J. P. Wilson, Z. Harel i B. Kahana (red.) (Nowy Jork: Plenum, 1988), s. 245-83; Putnam, Multipłe Personality Disorder. 3. S. Sgroi, „Stages of Recovery for Adult Survivors of Child Sexual Abuse", (w:) Vulnerable Populations, t. 2, S. Sgroi (red.) (Lexington, MA: D. C. Heath, 1989), s. 11-130. 4. L. S. Schwartz, „A Biopsychosocial Treatment Approach to PTSD", Journal of Traumatic Stress 3 (1990): s. 221-38. 5. Putnam, Multipłe Personality Disorder. 6. R. P. Kluft, „The Natural History of Multipłe Personality Disorder", (w:) Childhood Antecedents of Multipłe Personality Disorder, R. P. Kluft (red.) (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1984), s. 197-238. 7. A. Holen, A Long-Term Outcome Study of Survivors from a Disaster (Oslo, Norwegia: University of Oslo Press, 1990); idem, „Surviving a Man-Made Di- saster: Five Year Follow Up of an Oil-Rig Collapse" (referat wygłoszony pod- czas Boston Area Trauma Study Group, marzec 1988). 8. Zob. np. omówienie pierwszych wypowiedzi na temat skutków kazirodztwa (w:) J. Herman, Father-Daughter Incest (Cambridge: Harvard University Press, 1981). 9. I. Agger i S. B. Jensen, „Testimony as Ritual and Evidence in Psychotherapy for Political Refugees", Journal of Traumatic Stress 3 (1990): s. 115-30, cytat ze s. 124. 10. Według: T. Beneke, Men on Rape, (Nowy Jork: St. Martin's Press, 1982), s. 137. 11. J. Davidson, S. Roth i E. Newman, „Fluoxetine in PTSD", Journal of Trauma- tic Stress 4 (1991): s. 419-24; P. J. Markovitz, J. R. Calabrese, S. C. Schulze i in., „Fluoxetine in the Treatment of Borderline and Schizotypal Personality Disorders", American Journal of Psychiatry 148 (1991), s. 1064-67; J. Shay, „Fluoxetine Reduces Explosiveness and Elevates Mood of Vietnam Combat Veterans with PTSD", Journal of Traumatic Stress 5 (1992), w druku; B. A. van der Kolk, dane wstępne, badania nad skutecznością fluoksetyny w lecze- niu pourazowego zespołu stresu (Trauma Clinic, Massachusetts General Ho- spital, Boston, MA, 1991). 12. Przegląd psychofarmakologii stosowanej w leczeniu zespołu pourazowego można znaleźć (w:) M. Friedman, „Biological Approaches to the Diagnosis and Treatment of PTSD", Journal of Traumatic Stress 4 (1991): s. 69-72; J. M. Silver, D. P. Sandberg i R. E. Hales, „New Approaches in the Pharmacothera- py of Posttraumatic Stress Disorder", Journal ofClinical Psychiatry 51, suple- ment (1990): s. 33-38. 13. O roli rodziny w kształtowaniu reakcji na traumatyczne wydarzenie patrz: C. Figley (red.), Treating Stress in Families (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1990). 14. J. Schorer, It Couldn't Happen to Me: One Womans Story (Des Moines, IA: przedruk z Des Moines Register, 1990), s. 6. 15. D. G. Kilpatrick, L. J. Veronen i P. A. Resick, „The Aftermath of Rape: 270 Recent Empirical Findings", American Journal of Orthopsychiatry 49 (1979): s. 658-69. 16. L. Ledray, The Impact of Rape and the Relative Efficacy of Guide-to-Goals and Supportwe Counseling as Treatment Models for Rape Victims (praca do- ktorska, University of Minnesota, Minneapolis, 1984). 17. M. P. Koss i M. R. Harvey, The Rape Victim: Clinical and Community Inter- ventions (Beverly Hills, CA: Sagę, 1991). 18. G. L. Belenky, S. Noy i Z. Solomon, „Battle Factors, Morale, Leadership, Cohesion, Combat Effectiveness, and Psychiatrie Casualties", (w:) Contempo- rary Studies in Combat Psychiatry, G. L. Belenky (red.) (Westport, CT: Green- wood Press, 1987). 19. D. Rosę, „»Worse than Death«: Psychodynamic of Rape Victims and the Need for Psychotherapy", American Journal of Psychiatry 143 (1986): s. 817-24; Z. Solomon, The Neuer-Ending Battle (niepublikowany maszynopis, Mental Health Department, Israeli Defense Forces, 1990). 20. J. Gunderson, Borderline Personality Disorder (Waszyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1984), s. 54. 21. S. Schechter, Guidelines for Mental Health Practitioners in Domestic Violence Cases (Waszyngton, D.C.: National Coalition Against Domestic Violence, 1987). 22. O pierwowzorze takich programów patrz: D. Adams, „Treatment Models of Men who Batter", (w:) K. Yllo i M. Bograd, Feminist Perspectiues on Wife Abuse (Beverly Hills, CA: Sagę, 1988), s. 176-99. 23. E. Schatzow i J. Herman, „Breaking Secrecy: Adult Survivors Disclose to Their Families", Psychiatrie Clinics of North America 12 (1989): s. 337-49. Rozdział 9 1. R. Mollica, „The Trauma Story: The Psychiatrie Care of Refugee Survivors of Violence and Torturę", (w:) Post-Traumatic Therapy and Victims of Violence, F. Ochberg (red.) (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1988), s. 295-314. 2. F. Snider, demonstracja podczas Boston Area Trauma Study Group (1986). 3. Z. Freud, „Remembering, Repeating, and Working-Through (Further Recom- mendations on the Technique of Psycho-Analysis, IP, [1914] w Standard Edi- tion, t. 12, tłum. J. Strachey (Londyn: Hogarth Press, 1958), s. 145-56. W pra- cy tej znajduje się również pierwsza wzmianka o koncepcji czynności kompul- sywnych, którą Freud rozwinął później w „Poza zasadą przyjemności". 4. Y. Danieli, „Treating Survivors and Children of Survivors of the Nazi Holoca- ust", (w:) Post-Traumatic Therapy, F. Ochberg (red.), s. 278-94, cytat ze s. 286. 5. Wywiad, J. Wolfe i T. Keane, styczeń 1991. 6. L. McCann i L. Pearlman, Psychological Trauma and the Adult Survivor: Theory, Therapy, and Transformation (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1990). 7. Breuer i Freud: „Studies on Hysteria", [1893-95] (w:) Standard Edition, t. 2, tłum J. Strachey (Londyn: Hogarth Press, 1955), s. 6. 8. Owa orientacja jednocześnie na teraźniejszość i przeszłość jest dobrze opisana 271 (w:) V. Rozynko i H. E. Dondershine, „Trauma Focus Group Therapy for Viet- nam Veterans with PTSD", Psychotherapy 28 (1991): s. 157-61. 9. Określenie zaczerpnięte z: R. Janoff-Bulman, „The Aftermath of Victimiza- tion: Rebuilding Shattered Assumptions", (w:) Trauma and Its Wake, C. Fi- gley (red.) (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1985), s. 135. 10. Wywiad, Karen, 1986. 11. O. van der Hart, P. Brown i B. A. van der Kolk, „Pierre Janet's Treatment of Post-Traumatic Stress", Journal of Traumatic Stress 2 (1989): s. 379-96. 12. S. Hill i J. M. Goodwin, Freud's Notes on a Seuenteenth Century Case of De- mon^ Possession: Understanding the Uses of Exorcism (nie opublikowany ma- szynopis, Department of Psychiatry, Medical College of Wisconsin, Milwau- kee, 1991). 13.1. Agger i S. B. Jensen, „Testimony as Ritual and Evidence in Psychotherapy for Political Refugees", Journal of Traumatic Stress 3 (1990): s. 115-30. 14. Mollica, „The Trauma Story", cytat ze s. 312. 15. T. M. Keane, J. A. Fairbank, J. M. Caddell i in., „Implosive (Flooding) Therapy Reduces Symptoms of PTSD in Vietnam Combat Veterans", Behauior Therapy 20 (1989): s. 245-60. 16. A. J. Cienfuegos i C. Monelli, „The Testimony of Political Repression as a The- rapeutic Instrument", American Journal of Orthopsychiatry 53 (1983): s. 43- 51, cytat ze s. 50. 17. Agger i Jensen, „Testimony as Ritual". 18. Cienfuegos i Monelli, „Testimony of Political Repression". 19. T. Keane, demonstracja podczas Harvard Medical School Conference on Psy- chological Trauma, Boston, MA, czerwiec 1990. 20. Obserwacje Keane'a zostały ostatnio potwierdzone podczas podobnego progra- mu terapeutycznego dla weteranów wojennych. Patrz: P. A. Boudeyns, L. Hyer, M. Woods i in., „PTSD Among Vietnam Veterans: An Early Look at Treatment Outcome Using Direct Therapeutic Exposure", Journal of Traumatic Stress 3 (1990): s. 359-68. 21. W. Owen, list do matki, luty 1918, według: P. Fussell, The Great War and Modern Memory (Londyn: Oxford University Press, 1975), s. 327. 22. Z. Freud, „The Aetiology of Hysteria", [1896] (w:) Standard Edition, t. 3, tłum. J. Strachey (London: Hogarth Press, 1962), s. 191-221, cytat ze s. 205. 23. Wywiad, S. Simone, 1991. 24. D. Brown i E. Fromm, Hypnotherapy and Hypnoanalysis (Hillsdale NJ: Law- rence Erlbaum, 1986). 25. Wywiad, S. Moore, 16 listopada 1990. 26. R. Kluft, cykl wykładów na temat rozszczepienia osobowości, doroczne spotka- nie American Psychiatrie Association, San Francisco, CA, maj 1989. 27. A. Shalev, T. Gali, S. Schreiber i R. Halamish, Leuels of Trauma: A Multidimen- sional Approach to the Psychotherapy of PTSD" (nie publikowany maszynopis, Center for Traumatic Stress, Hadassah Hospital, Jerozolima, Izrael, 1991). 28. R. F. Mollica, G. Wyshak, J. Lavelle i in., „Assessing Symptom Change in Southeast Asian Refugee Survivors of Mass Violence and Torturę", American Journal of Psychiatry 147 (1990): s. 83-88. 29. O dynamice żałoby patrz: B. Raphael, The Anatomy of Bereauement (Nowy 272 Jork: Basic Books, 1984); C. M. Parkes, Bereauement: Studies of Grief in Adult Life (Londyn: Tavistock, 1986). 30. Danieli, „Treating Survivors", s. 282. 31. Wywiad, Claudia, 1972. 32. R. S. Laufer, E. Brett i M. S. Gallops, „Symptom Patterns Associated with Post-Traumatic Stress Disorder Among Vietnam Veterans Exposed to War Trauma", American Journal of Psychiatry 142 (1985): s. 1304-11. 33. Koncepcję przekształcenia bezradnej wściekłości w sprawiedliwe oburzenie zapożyczyłam od mojej matki. Patrz: H. B. Lewis, Shame and Guilt in Neuro- sis (Nowy Jork: International Universities Press, 1971); H. B. Lewis, The Role of Shame in Symptom Formation (Hillsdale, NJ: Lawrence Erlbaum, 1987), s. 1-28. 34. L. Shengold, Soul Murder: The Effects of Childhood Abuse and Depriuation (New Haven: Yale University Press, 1989), s. 315. 35. Danieli, „Treating Survivors", s. 287. 36. Wywiad, S. Abdulali, 1991. Terence Keane również wspomina o znudzeniu traumatyczną historią jako oznace zakończenia procesu powracania do zdro- wia (wywiad, 1991). Rozdział 10 1. M. H. Stone, „Individual Psychotherapy with Victims of Incest", Psychiatrie Clinics of North America 12 (1989): s. 237-56, cytat ze s. 251-52. 2. Według: E. Bass i L. Davis, The Courage to Heal: A Guide for Women Surui- vors of Child Sexual Abuse (Nowy Jork: Harper i Row, 1988), s. 163. 3. Wywiad, M. Soal, Model Mugging of Boston, 7 grudnia 1990. 4. Wywiad, M. Soalt, 1990. 5. J. Goodwin, „Group Psychotherapy for Victims of Incest", Psychiatrie Clinics of North America 12 (1989): s. 279-93, cytat ze s. 289. 6. M. Horowitz, Stress Response Syndromes (Northvale, NJ: Jason Aronson, 1986), s. 136. 7. R. J. Lifton, Home from the War: Vietnam Yeterans: Neither Victims nor Executioners (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1973), s. 287. 8. Według: E. Schatzow i J. Herman, „Breaking Secrecy: Adult Survivors Disclo- se to Their Families", Psychiatrie Clinics of North America 12 (1989): s. 337- 49, cytat ze s. 348. 9. G. NiCarthy, Getting Free: A Handbook for Women in Abusiue Relationships (Seattle, WA: Seal Press, 1982), s. 238. 10. Saphyre, według: Bass i Davis, The Courage to Heal, s. 264. 11. Według: Bass i Davis, The Courage to Heal, s. 166. 12. L. Lovelace i M. McGrady, Ordeal (Secaucus, NJ: Citadel, 1980), s. 253. 13. Susan, (w:) Elizabeth Stone House Newsletter (Boston, MA, 1990). 14. NiCarthy, Getting Free, s. 254. 15. J. V. Becker, L. J. Skinner, G. G. Abel i in., „Time-Limited Therapy with Sexually Dysfunctional Sexually Assaulted Women", Journal of Social Work and Human Sexuality 3 <1984): s. 97-115. 273 16. L. Davis, The Courage to Heal Workbook For Women and Men Survivors of Child SexualAbu.se (Nowy Jork: Harper i Row, 1990), s. 441. 17. M. Norman, These Good Men: Friendships Forged from War (Nowy Jork: Crown, 1990), s. 301-02. 18. N. Sharansky, Fear No Evil, tłum. Stefani Hoffman (Nowy Jork: Random House, 1988), s. 360. 19. E. M. D., kontakt osobisty, 1984. 20. Wywiad, S. Buel, 1991. 21. Wywiad, K. Smith, 1991. 22. H. Arendt, Eichmann in Jerusalem: A Report on the Banality of Evił, wyd. II (Nowy Jork: Penguin Books, 1964), s. 261. 23. Wywiad, S. Simone, 1991. 24. Wywiad, S. Buel, 21 maja 1991. 25. Wywiad, Marcie, 1989. 26. E. Kahana, B. Kahana, Z. Harel i in., „Coping with Extreme Trauma", (w:) Human Adaptation to Extreme Stress: From the Holocaust to Vietnam, J. Wilson, Z. Harel i B. Kahana (red.) (Nowy Jork: Plenum, 1988), s. 55-80; W. Op den velde, P. R. Falger, H. de Groen i in., „Current Psychiatrie Complaints of Dutch Resistance Veterans from World War II: A Feasibility Study", Jour- nal of Traumatic Stress 3 (1990): s. 351-58. 27. Wywiad, Beth, 1986. 28. R. Rhodes, A Hole in the World: An American Boyhood (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1990), s. 269. 29. M. R. Harvey, An Ecological View of Psychological Trauma (nie publikowany maszynopis, Cambridge Hospital, Cambridge, MA, 1990). 30. S. Fraser, My Father's House: A Memoir of Incest and Healing (Nowy Jork: Harper i Row, 1987), s. 253. Rozdziału 1. P. Levi, Survival in Auschwitz: The Nazi Assault on Humanity, tłum. Stuart Woolf (Nowy Jork: Collier, 1961), s. 145. 2.1. D. Yalom, The Theory and Practice of Group Psychotherapy, wyd. III (Nowy Jork: Basic Books, 1985). 3. M. Harvey, „Group Treatment for Survivors", (w:) M. Koss i M. Harvey, The Rape Victim: Clinical and Community Interventions (Beverly Hills, CA: Sagę, 1991), s. 205-44. 4. B. A. van der Kolk, „The Role of the Group in the Origin and Resolution of the Trauma Response", (w:) Psychological Trauma, B. A. van der Kolk (red.) (Wa- szyngton, D.C.: American Psychiatrie Press, 1987), s. 153-72. 5. Wywiad, K. Smith, 1991. 6. Ankieta dla byłych uczestników grupy, 1984. 7. Yalom, Group Psychotherapy, s. 45. 8. Ankieta dla byłych uczestników grupy, 1984. 9. Ankieta dla byłych uczestników grupy, 1987. ! • ' 274 10. Ankieta dla byłych uczestników grupy, 1986. 11. Wywiad, K. Smith, 1991. 12. L. H. Bowker, „The Effect of Methodology on Subjective Estimates of the Differential Effectiveness of Personal Strategies and Help Sources Used by Battered Women", (w:) G. H. Hotaling, D. Finkelhor, J. T. Kirkpatrick i in., Coping with Family Violence: Research and Policy Perspectives (Beverly Hills, CA: Sagę, 1988), s. 80-92. 13. J. I. Walker i J. L. Nash, „Group Therapy in the Treatment of Vietnam Combat Veterans", InternationalJournal ofGroup Therapy 31 (1981): s. 379-89. 14. Y. Danieli, „Treating Survivors and Children of Survivors of the Nazi Holoca- ust", (w:) F. Ochberg, Post-Traumatic Therapy and Victims of Violence (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1988), s. 278-94. 15. R. Mollica, demonstracja dla Boston Area Trauma Study Group, 1988. 16. J. Yassen i L. Glass, „Sexual Assault Survivor Groups", Social Work 37 (1984): s. 252-57. 17. A. Shalev, Debriefing Fołlowing Traumatic Exposure (nie publikowany maszy- nopis, Center for Traumatic Stress, Hadassah University Hospital, Jerozoli- ma, Izrael, 1991). 18. C. Dunning, demonstracja dla Boston Area Trauma Study Group, 1991. 19. Ankieta dla byłych uczestników grupy, 1981. 20. M. Bean, „Alcoholics Anonymous", Psychiatrie Annals, 5 (1975): s. 5-64. 21. R. Flannery, „From Victim to Survivor: A Stress-Management Approach in the Treatment of Learned Helplessness", (w:) B. A. van der Kolk, Psychologi- cal Trauma, s. 217-32. 22. E. R. Parson, „The Unconscious History of Vietnam in the Group: An Innovati- ve Multiphasic Model for Working through Authority Transferences in Guilt- Driven Veterans", International Journal of Group Psychotherapy 38 (1988): s. 275-301, cytat ze s. 285. 23. J. L. Herman i E. Schatzow, „Time-Limited Group Therapy for Women with a History of Incest", International Journal of Group Psychotherapy 34 (1984): s. 605-16. 24. J. O. Brende, „Combined Individual and Group Therapy for Vietnam Vete- rans", International Journal of Group Psychotherapy 31 (1981): s. 367-78; Walker i Nash, „Treatment of Vietnam Combat Veterans"; Parson, „Uncon- scious History of Vietnam". 25. V. Rozynko i H. E. Dondershine, „Trauma Focus Group Therapy for Vietnam Veterans with PTSD", Psychotherapy 28 (1991): s. 157-61; Walker i Nash, „Treatment of Vietnam Combat Veterans". 26. Por. np. opis grupy dla ofiar kazirodztwa (wyłącznie żeńskiej), prowadzonej przez mężczyznę-psychiatrę o wyższej pozycji zawodowej i podporządkowaną mu kobietę-psychologa, (w:) R. Ganzarain i B. Buchele, Prisoners of Incest: A Perspective from Psychoanalysis and Groups (Madison, CT: International Universities Press, 1988). 27. Yalom, Group Psychotherapy; J. P. Wilson, Trauma, Trans for mation and He- aling: An Integratwe Approach to Theory, Research, and Post-Traumatic The- rapy (Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1990). 275 I 28. J. L. Herman i E. Schatzow, „Recovery and Verification of Memories of Child- hood Sexual Trauma", Psyckoanalytic Psychology 4 (1987): s. 1-14. 29. Pomysł wyobrażonego podarunku zawdzięczam izraelskiemu psychologowi Oritowi Nave. 30. Ceremonia pożegnania grupy, Somerville, MA, 1984. 31. Y. Fischman i J. Ross, „Group Treatment of Exiled Survivors of Torturę", American Journal of' Orthopsychiatry 60 (1990): s. 135-42. 32. Danieli, „Treating Survivors". 33. Ankieta dla byłych uczestników grupy, 1988. 34. R. M. Scurfield, S. K. Kenderdine i R. J. Pollard, „Inpatient Treatment for War-Related Post-Traumatic Stress Disorder: Initial Findings on a Longer- Term Outcome Study", Journal ofTraumatic Stress 3 (1990): s. 185-202. 35. P. M. Coons i K. Bradley, „Group Psychotherapy with Multiple Personality Patients", Journal ofNewous and Mentol Disease 173 (1985): s. 515-21. 36. J. V. Becker, L. J. Skinner, G. G. Abel i J. Cichon, „Time-Limited Therapy with Sexually Dysfunctional Sexually Assaulted Women", Journal of Social Work and Human Sexuality 3 (1984): s. 97-115, cytat ze s. 98. 37. Wywiad, M. Soalt, 1990. 38. S. Fraser, My Fathers House: A Memoir of Incest and Healing (Nowy Jork: Harper i Row, 1987), s. 253. 39. Pełne objaśnienie podstawowego modelu interpersonalnej grupy psychotera- peutycznej można znaleźć (w:) Yalom, Group Psychotherapy. 40. R. Rhodes, A Hole in the World: An American Boyhood (Nowy Jork: Simon i Schuster, 1990), s. 15. 28. INDEKS aktywność społeczna 218 amytal sodowy 35, 36, 196 anoreksja 107 antyfeminizm 29 Auschwitz - Birkenau 94 autodestrukcja 120 autohipnoza 99, 131 autonomia 95 autonomiczny układ nerwowy 120 B benzodiadepiny 170 bezsenność 104 c czujność 109 depresja 104-105, 107, 118, 135 dwójmyślenie 11, 98, 100, 111-113, 124 dysforia 118, 120 dysocjacja 11,18, 22, 46,113,123,131, 135, 156, 161, 166 działalność społeczna 221 E etapy powrót do zdrowia, proces ozdro- wieńczy 164, 165 fantazje zadośćuczynienia 200 feminizm 14, 27, 39-40, 42 fiksacja 48, 78 fizjonerwica 139 fizyczna samoobrona 208 fragmentaryzacja 117, 120, 136 grupy samopomocy 37, 39, 210, 230-231 grupy skoncentrowane na bezpieczeństwie 228-231 grupy skoncentrowane na odbudowie więzi społecznych 242 grupy skoncentrowane na rozpamiętywa- niu i żałobie 231 gwałt 39-42, 44, 68, 72, 78, 83, 122 H halucynacje 99, 112 Hearst Patricia 89, 92, 96, 103, 126 Hill Eleanore 116, 119 hipnoterapia 195 hipnoza 21-22, 25-26, 36, 46, 55, 99, 135 histeria 11, 20-31, 34, 46, 55, 107, 134 pochodzenie histerii 24 symptomy histerii 28 I idealizacja prześladowcy 116 identyfikacja z prześladowcą 154 instynkt śmierci 52 integralność 162 interpersonalna grupa terapeutyczna 244 interwencja kryzysowa 171, 174, 229-229 izolacja ofiary 91, 92, 218 K katharsis 36, 82 kazirodztwo 42, 51, 107, 111, 115-116, 122, 194, 200 kompulsja 52-53 konflikty rozwojowe 64 kontrakt terapeutyczny 157 definicja 157-158 277 kontrola przez przymus 86, 89, 105, 120, 124, 178 koszmary 104 kozioł ofiarny 114 kryteria uporania się z urazem 223 Levi Primio 99, 224 lit 170 Lovelace Linda 91, 95, 103, 214 M maltretowanie 122 metafora maratonu 183 metoda zeznawania 192 misja 219 Mohamed Elaine 99 N nadmierne pobudzenie 98,118 nadpobudliwość 104 nadużycie seksualne 28 napastowanie seksualne 122 nerwica pourazowa 131 nerwica seksualna 23 nerwica wojenna (frontowa) 31, 33-34, 42, 46, 48, 175 niepamięć 107 niepamięć pourazowa 56 niepokój 118 Norman Michael 217 O'Brien Tim 64, 147 objawy maskujące 134 objawy pourazowego zespołu stresu 69 objawy zawężenia 57, 59 obozy koncentracyjne 96, 100, 102-103 odporność 69, 71 odporność psychiczna 70 odrętwienie 131, 156, 161 odzyskiwanie poczucia bezpieczeństwa 174-175, 177, 228 poczucia siły 202 osobowość pogranicza 134-138,146 osobowość ofiary 127 poczucie kontroli 144,168 poczucie siły 226 poczucie winy 104, 115, 155 poczucie winy ocalałych 65 poczucie własnej wartości 241 podwójna świadomość 22 podwójne „ja" 124 pourazowe dysfunkcje seksualne 216 pourazowy zespół stresu 38, 42, 44, 6-47, 54-56, 58, 65, 68-69, 96, 127, 130, 144, 148, 170, 182, 241 proces odzwierciedlania 225 program dwunastu kroków 230 dwanaście tradycji grupy 230-231 projekcja hipnotyczna 196 propranolol 170 próby samobójcze 119 przeciwprzeniesienia 155-158, 161 przekształcanie traumatycznych wspomnień 191 przemoc 11 przemoc w rodzinie 42, 94 przeniesienia 145, 158, 160 przeniesienie seksualne 149 przypadek Anny O. 23, 28, 29 Dana 172-173 Denise 194-195 Dory 24 Irenę 151-152 Kevina 182-183 Lestera 159-160 Lynn 200-201 Olivii 201-202 Renee 203 Sohada Abdulali 205 Very 178-180 psychoanaliza 24, 31, 33 psychoterapia 39 psychoterapia grupowa 225 Ratuszyńska Irina 88 regresja 102, 196 rekonstrukcja 186-191 robotyzacja 95 Rosencof Mauricio 100-101 rozkojarzenia 56, 57, 104 rozszczepienie 118 rozszczepienie osobowości 107, 134-136, 166 ruminacja 104 Partnoy Alicia 98 poczucie autonomii 89, 117, 215 poczucie bezpieczeństwa 63, 73-74, 117, 169 poczucie bezradności 108, 152 278 Salpetriere 20-22, 25 samoobwinianie 113 samookaleczenie 119, 123 schizofrenia 135 schizofrenia paranoidalna 139 Science Christian 26 seksizm 128 sekty religijne 87, 89, 93 Simone Sharon 51 SmithKen219 smutek 153 somatyzacja 134-135, 137-138 stan oderwania 112 strajk głodowy 90 strategie zaradcze 218 stres 31, 36 struktury „ja" 62 superwizor 161 Szarański Natan 90, 92, 218 technika „zalewania" 192-193 tendencje samobójcze 105, 107, 123, 203 terapia grupowa 226-229 Timerman Jacobo 95, 103 totalitarne systemy 103 tożsamość 104, 215 trans 54, 56, 112 trans hipnotyczny 54 traumatyczne przeciwprzeniesienie 150-151 traumatyczne przeniesienie 146-150 traumatyczne sny 50 traumatyczne wspomnienia 48-50, 186 U uchodźcy polityczni 168 uraz 11 uraz „typu I" 131 uraz „typu II" 131 zastępczy 150 utrata woli życia 96 W wewnętrzne umiejscowienie poczucia kon- troli 69 Wiesel Eli więź społeczna 35 więźniowie sumienia 91-92 wiktymizacja 42 wojna płci 38 wsparcie dla terapeuty 160 wsparcie społeczne 72 wstrząs pourazowy 32 wstyd 104, 115 wtargnięcia 48, 52, 56, 58 objawy 97, 104, 170, 186, 242 wypalenie się 155-156 wyparcie 12 wyuczona bezradność 101 wyzwolenie kobiet 43 Z zabójstwo 123 ' zaburzenia psychosomatyczne 104 zakładnicy 59 zaprzeczenie 12, 98, 131 zasada prawdomówności 158 zasada wzmacniania poczucia siły 185 zaufanie 66, 67, 143, 215 zawężenie 53-54, 56, 58, 97, 161 zespół urazu chronicznego 96 złożony pourazowy zespół stresu (złożony syndrom pourazowy) 130-132, 134, 166 definicja 132-133 związek ofiary z oprawcą 101-103 związek terapeutyczny 144 żałoba 198-200, 204 żądza zemsty 199