Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. 2 Grzegorz Walczak Obroża 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 Osoby; Syn Matka 5 Akt I (W pokoju półmrok. Przy stole, na którym stoi stara maszyna do pisania, siedzi mężczyzna – Syn). Ręce i głowę położył na stole. Pewnie drzemie. Z zewnątrz dochodzą odgłosy windy i świdrowania) Syn (w półuśpieniu) Znów ta cholerna winda za oknem. Koniec dwudziestego wieku; czy to możliwe, żeby takie gówno jeździło po bloku? Co to – wieczór czy rano? (Dzwoni telefon. Mężczyzna podnosi słuchawkę) Syn Słucham? Matka To ja, synku. Dawno cię nie słyszałam. Syn Boże, kto?… Matka Chciałabym się z tobą spotkać. Syn Mamo, przecież ty… Matka Ochłodziło się i tak brzydko na dworze, ale proszę cię, przyjdź do Parku Skaryszewskiego na tę naszą ławeczkę. Syn Przecież myśmy się przeprowadzili… już chyba dwadzieścia lat temu. Teraz mieszkamy koło Ogrodu Saskiego. Matka Twoja żona zawsze chciała mieszkać w Śródmieściu, a tam hałas i spaliny, i tak dużo ludzi. Ja się zawsze gubię w Śródmieściu. Syn Mamo, ty nie mieszkałaś w Warszawie. Nawet nie zdążyłaś przyjechać do mojego pierwszego własnego mieszkania na Grochowie, bo przecież umarłaś, zanim dostałem klucze. Matka Boże, jak ty wszystko plączesz. (Głos w telefonie to się oddala, to się przybliża) Syn (do siebie) Skąd ten głos? Głowa, moja głowa! 6 Matka Wszystko mylisz. To przecież ty umarłeś. (W tym momencie Matka pojawia się przed Synem) Czas zresztą jest taki nieuchwytny, nie do opanowania. Miałeś dopiero dwadzieścia trzy lata. Syn Co ty mówisz, mamo? Matka Jak to głuptasie, nie pamiętasz tamtej pięknej zimy? Zjeżdżałeś ze Śnieżki na zamarznięte jezioro, nie potrafiłeś szusować, ani się zatrzymać na stoku. Syn Rozłożyli się na drodze jacyś gamonie, opalali się, czy ja wiem? Musiałbym bardzo mocno skręcić, żeby na nich nie wpaść, albo polecieć na krechę na ten cholerny garb. No i poleciałem. Wybiło mnie, i wyrosła przede mną wielka skała. Bardzo mnie to zdziwiło. Matka A widzisz, dzieciaku. Syn Mamo, przecież ja już jestem starszy od ciebie. Matka Nie przesadzaj. Może jesteś starszy od ojca, bo on tak wcześnie w tym Oświęcimiu… Nigdy nie miałam pewności, czy go powiesili, czy go zastrzelili. Syn Po co o tym myśleć? A wiesz, że moja córka wychodzi za mąż? Matka To ty masz córkę? Nic mi nie mówiłeś. Syn Oj, mamo, mamo. Ona jest taka mądra. Pracuje w takiej wielkiej firmie, z komputerami, ale dokładniej to nie potrafię ci o tym powiedzieć, bo ja to tak raczej mogę ci zaśpiewać piosenkę albo wiersz ułożyć, ale o tych komputerach to tyle wiem, co ty. Matka Niedobrze dziecko. Trzeba się dużo uczyć, ciągle uczyć. Syn Mówią, że jak się ma komputer – to jest łatwiej żyć. Matka A właśnie, jak ci się żyje? – zapomniałam cię spytać. Jesteś szczęśliwy? Syn Mamo, czy dojrzały, myślący człowiek może być szczęśliwy? 7 Matka Ale przecież ty nigdy nie byłeś dojrzały. Sam mnie nawet przekonywałeś, że i ten pisarz… Gombrowicz… Syn Nie martw się, ja tak całkiem nigdy nie dojrzeję. Zresztą nie jestem pewien, czy to sprawa dojrzałości. Inteligencja czasem bardzo przeszkadza, i wrażliwość, zwłaszcza na siebie. Dzisiaj to nawet dźwięki mnie ranią i tak mi się wszystko w głowie rusza i wszystko mi się kojarzy, choć nic nie zostaje, tylko kaszka, sucha kaszka w mózgu. Matka Dawno nie było deszczu. Syn Dawno, co to dla ciebie – dawno? Matka Chłopcze, od twojej śmierci zaczyna się dla mnie nowa era. Wszystko przeliczam od tej granicy. Mówię zwykle: „to jeszcze było, zanim mój syn wpadł na skałę” albo „po śmierci mojego syna to już mi się nie chce chodzić na spacer”. Syn Mamo, to przecież ty umarłaś. Miałaś rozległy zawał. Matka Ale jesteś uparty. Syn Mamo, przecież to już koniec wieku. Czy ty wiesz na przykład o tym, że w siedemdziesiątym w Gdańsku strzelali do robotników, że się skończył u nas komunizm, że był stan wojenny, że Wałęsa dostał Nagrodę Nobla, tak jak poeta Miłosz i poetka Szymborska?… Przecież nic o tym nie wiesz, a są to fakty historyczne. Fakty! Matka Synku, tyle głupstw mówisz. – „Fakty historyczne…” – Czy ty w ogóle wiesz, co to jest historia? Gdybyś wiedział to, co ja wiem, nie przywiązywałbyś do niej takiej wagi. Dziecko drogie, fakty, te twoje – jak powiadasz fakty – to są tylko małe, malutkie kropelki potu Pana Boga. A on sam też jest tylko kropelką. O czym więc tu mówić? Proszę cię, nie bądź uparty. Przyjdź zaraz do Parku Skaryszewskiego. Trudno jest dzisiaj rozmawiać, tyle aniołów uczepiło się sygnału satelitarnego i na Słońcu straszliwe wybuchy. Syn Oj, mamo, mamo! Wiesz, wybieram się na Śląsk, będę mieszkać w Raciborzu. Matka Nie rób tego. To miasto odpłynie. Syn Co ty opowiadasz!? Miasta nie odpływają. 8 Matka Będzie wielka powódź. Popłyną miasta i wioski. Syn Oj, mamo, u nas nie bywa takich powodzi. Matka Będą, będą, synku. Syn Naczytałaś się Biblii lub nasłuchałaś świadków Jehowy. Matka Nie wiesz o tym, bo zgubiłeś się w czasie. Syn Tak. Doświadczenie i powtarzalność usypiają w nas radość. Pierwszy dotyk dziewczyny, pierwszy opublikowany wiersz, pierwszy samochód kupiony po czyimś wypadku – niemal wrak – jakież to miało znaczenie! Matka To był volkswagen – garbus. Syn Skąd wiesz? Przecież kupiłem go już po twojej… po twoim odejściu. Sam zresztą omal nie zginąłem w tym gruchocie na czeskiej drodze w górach. Wracaliśmy z Jugosławii. Matka Wpadłeś w poślizg. Syn Zaczął padać taki drobny deszcz, zjeżdżaliśmy wąską drogą w dół. Matka A tam była glinka. Syn Skąd to wszystko wiesz, mamo? Matka Bo wtedy zginąłeś. Syn Przecież mówiłaś, że zginąłem na nartach. Matka Czy ty myślisz, głuptasie, że się tylko raz umiera? Syn Dla innych – tylko raz. 9 Matka (smętnie) Dla innych. Syn A powiedz, mamo, wtedy kiedy mnie wciągnęło morze… czy wtedy też? Matka A bo taki jesteś nierozważny. Nikt wtedy nie pływał. Była wielka fala. Syn Tak. Była wielka fala i wszyscy skakaliśmy blisko brzegu. Ale mnie zawsze chciało się więcej, i chociaż nie jestem wytrawnym pływakiem… Mamo, ale ja przecież wtedy… Matka Tak, synku, wtedy też. Syn Więc ten chłopak, który był już tak blisko i musiał słyszeć moje wołanie, to tylko projekcja mojego następnego życia, właściwie możliwości jego dalszego ciągu? Matka Zaczynasz rozumieć. Syn I to, że niemal bez tchu padłem na piasku i długo leżałem, starając się uspokoić bicie serca i nabrać wreszcie trochę powietrza, i to, że wróciłem do swego grajdoła, a ciało moje zaczęło się trząść w taki sposób, jakby było złożone z całkiem osobnych kawałeczków – i Helenka wtedy powiedziała – topiłeś się!… Matka Tak powiedziała… Syn …To wszystko nieprawda?! Matka Prawdę na ziemi pojmujemy tak wąsko. Świat byłby bardzo prosty i ubogi, gdyby opierał się na prawdzie jednego wyboru, który przekreślałby wszelkie inne możliwości. To teraz dla ciebie za trudne, synku. Syn Kiedy wyczerpię wszystkie swoje możliwości – wtedy to zrozumiem? Matka Wtedy będziesz bliższy zrozumienia. Syn To znaczy nigdy nie zrozumiem do końca. 10 Matka Chłopcze, a chciałbyś, żeby był koniec? Syn Czy ty naprawdę jesteś moją matką? Matka Nie poznajesz mnie? Syn Poznaję. Poznaję twój głos, ale trochę jestem dzisiaj nieswój. Matka Śpij, synku, dużo śpij, w śnie masz inny świat, czytaj książki, w nich masz inne życia, a pamiętaj, że… (Głos matki zostaje zagłuszony przez jazgotliwy świder) Syn Mamo, źle cię słyszę. (Głos Matki załamuje się, staje się odległą, niezrozumiałą artykulacją, która gdzieś odpływa wraz z postacią Matki) Mamo, nie rozumiem. Zostań, jeszcze chwilę, jeszcze chciałbym wiedzieć… (Świder wszystko zagłusza. W pewnym momencie jego turkot przechodzi w dzwonienie telefonu.) Syn Halo? Kto? Radio–taxi? Ja nie zamawiałem. Na jaki adres? Tak, to mój adres. Do parku Skaryszewskiego? Nie! Ach, tak, w porządku. Już schodzę. („Taksówka” – na szum jazdy autem nakłada się muzyka z radia. Pełzające światła) Radio Wiadomość z ostatniej chwili: W Osiedlu Za Żelazną Bramą zawalił się remontowany właśnie blok mieszkalny przy ulicy Grzybowskiej. Prawdopodobną przyczyną był wybuch gazu. Ekipy ratunkowe wydobywają spod gruzów… Syn (do niewidocznego taksówkarza) Niech pan zawraca! Prędko – niech pan zawraca! Radio Karetki pogotowia wywożą… Syn Co? Do mnie…? Telefon? Matka Dlaczego nie jedziesz do parku? Syn Ach, to ty, mamo, teraz rozumiem, chciałaś, żebym wyszedł z domu. Ale mamo, tam przecież zostały one – obydwie. 11 Matka Jak to?! Z Helenką się dawno rozwiodłeś. Przecież ona wyjechała na placówkę z tym dyplomatą. Syn Co ty opowiadasz?! Matka A Joasia wyszła za mąż i ma swoje mieszkanie pod Warszawą. Sam mówiłeś. Syn Wszystko pokręciłaś. Joasia dopiero ma zamiar… Jezu! Co z Joasią? Po co mnie wyprowadziłaś? Dlaczego tylko mnie!? Jedź pan prędzej! Boże, one tam… Matka Helenka powinna się przecież z tobą rozwieść… Syn Nie wiem, może powinna, ale się nie rozwiodła. Mieszka ze mną, a dyplomata, o którym mówisz, jeszcze się nie pojawił, może się spóźnił, może się nie urodził. Mamo, nie żyjemy w tym samym czasie. Czasy się pomieszały – tobie albo mnie. Nawet nie wiemy, kto pierwszy umarł, kto naprawdę umarł i co to znaczy. Ale to wszystko nieważne, to wszystko jest funta kłaków warte, te czasy, te pomylone przyszłe czy przeszłe światy twoje – moje i Pana Boga. Ważne jest tylko, żeby nie one, żeby Helenka z Joasią, żeby… Matka Synu, jaki ty jesteś nerwowy. To są tylko wrażenia chwili. To przejdzie, potem są inne wrażenia, też przejdą – tak, jak wszystko przechodzi. Syn (do taksówkarza) Czy nie możemy szybciej? Matka Najważniejsze, że ty synku… że ty jeszcze… Syn …że umknąłem jeszcze raz? Ależ to brednie! Jeśli teraz okaże się, że to nasz dom, że one tam… to już inne sprawy mnie nie obchodzą, i to, że ja jeszcze raz… mam to gdzieś, rozumiesz, mamo? Matka Głuptasie, pewnie pomyliłeś dom. Czy pamiętasz, pod którym numerem mieszkasz? Ty wszystko mylisz. No, spójrz, chłopcze, który to blok leży w gruzach? I przypomnij sobie, czy to na pewno jest już to feralne lato tysiąc dziewięćset… (Pisk opon hamującego samochodu. Nagły błysk i ciemność. Kiedy się rozwidni, Syn – jak na początku – przy stole z rękami i głową na blacie. Obok maszyna do pisania. Dzwoni telefon. Syn jakby się obudził, powoli unosi głowę. Przez chwilę zastanawia się, czy podnieść słuchawkę. Telefon natarczywy – nie ustaje. Wreszcie podnosi słuchawkę) 12 Syn Tak? Pisałem. (zniecierpliwiony) No, pisałem… to tak, jakbym był gdzie indziej. A jak się budzisz, to też od razu wszystko łapiesz? Ależ, Ewuniu, chcę, oczywiście, że chcę z tobą rozmawiać… To jest problem dopasowania się. Szukałem zawsze kobiet, które jeszcze nie są gotowe, które mogłyby ze mną… jak by ci to powiedzieć? – dopiero się stać. Nie, nie chcę lepić ludzi. Myślisz, że to zboczenie zawodowe, w życiu też muszę tworzyć? Właściwie dlaczego nie? Może masz rację. Lubię mieć szansę na tworzenie kobiety, ale mimo to musi być ona partnerką. Sprzeczne? Ubóstwiam sprzeczności. Tak, sam… wyszła… nie, z sąsiadką… sypać kwiatki… To już niedługo, bardzo niedługo. Też nie mogę się doczekać. Dzwoniłem… będzie jej tam dobrze. Obiecuję – nam też. I ja ciebie. Pa! (Do pokoju wchodzi stara kobieta. Ustawia krzesło przed oknem i siada. Patrzy w okno jak w telewizor. Dłuższy czas siedzi tak w milczeniu i nie porusza się.) Syn No i co? (Matka milczy) Aleście się nahałasowali! (Brak odpowiedzi) Nie wiem, co mnie bardziej zachwyca – ci w szalikach po meczu, czy ci z maryjnymi dzwonkami. Niesie się jak diabli. Nagłośnienie mają niegorsze niż „Solidarność” górnicza, albo rolnicy. (Dłuższa pauza) Sypałaś kwiatki? Pewnie do tej pory żałujesz, że nie urodziłaś się chłopakiem. Mogłabyś służyć do mszy. Boże, jak ja nie lubię hałasu. A pani Amelcia dobrze cię pilnowała? (Matka wzrusza ramionami) Co tak patrzysz w to okno? Ducha nie zobaczysz. Za ciemno. Zasłoń wreszcie i przestań się obrażać. Powiedz lepiej, jak było. Co wam dzisiaj obiecał? – sprawiedliwą Polskę?… wolną już przecież mamy, wolną od wyższych celów – ideały nam się sfajdały. Co obiecał? – grzechów odpuszczenie? Ale na ile, na tydzień, na rok w tej wieczności, która nas czeka? Ty zresztą pewnie i tak pójdziesz do raju, chociażby za zeszłoroczną pielgrzymkę. Gdyby cię nie pokręciło, pewnie byś i w tym roku pognała. Że też tak was ciągają, diabli wiedzą po co. Przecież was nie trzeba nawracać, macie tyle odpustów!… (Syn zasiada do starej maszyny do pisania – kilka razy uderza w klawisze – ustaje zniechęcony). Matka (szyderczo) Teee, teee… każdy już ma komputer. Każdy już to potrafi. A co to za pisarz! Co to za ofiara! Powinieneś pisać na maszynie do szycia. Kup sobie Singera, synciu, kup sobie Singera i fastryguj sobie, synciu, te swoje cieniutkie konfabulacyjki. Ależ to facecje, i to na maszynie sprzed pięćdziesięciu lat. Syn Komandor już chyba dzisiaj nie wpadnie. (Matka znów patrzy w okno i milczy) Może byś co odgrzała na kolację? (bez odpowiedzi) Zjadłbym placki ziemniaczane. (głośniej) Wiesz, zjadłbym placki ziemniaczane! Zupełnie zapomnieliśmy jeść placki ziemniaczane. A to takie proste i oryginalne. Co ty na to? (Chwilę czeka. Matka nie reaguje. Syn zasłania jej okno przed nosem z dość nerwowym gestem. Chcąc to złagodzić, zwraca się pojednawczo) No, dobrze. Zrób placki ziemniaczane, to po tym zagramy w twoją grę. Przecież wiesz, że doceniam twoje zdolności. Zawsze je doceniałem. Tak, tak, nie żartuję, zawsze cię ceniłem, i cenię, dopóki się nie zagrywasz. Matka Teee, teee… kto się zagrywa?! Teee, teee… tworzy! On tworzy. Cicho, cicho, cicho – poeta tworzy, twórca tworzy! A czym tworzy!? – Sobą! Całym sobą, całą swoją metapustką. Gniewny poeta, pazerny poeta, rzuca się na rzeczywistość, podgryza ją, wgryza się w nią, 13 szydzi sobie z niej, szydzi sobie z wierzącej matki. Bo sam nie umie wierzyć. A tak, wierzyć trzeba umieć. To duża umiejętność. Szydzi sobie z jej niedołęstwa, bo sam jeszcze potrafi unieść kapelusz. Dlaczegoś się nie przystrzygł, synciu, na łyseczkę, na łysą pałkę? Jesteś za stary? Już między nich nie wejdziesz, nie dopuszczą, wyszydzą, obśmieją, dziewczyn swoich nie dadzą powąchać? Bo jesteś za stary, za stary! I możesz sobie udawać swojego syna i brata łatę i równiachę – tak to się mówi? – i luzaka, i twardziela albo innego mana, ale będziesz dla nich pajac, bo jesteś dla nich tatuś, i już tego nie zmienisz, synciu, żebyś napisał „Dżumę”, „Hamleta”, „Ślepotę” Sarramago, „Przydrożnego pieska” i pięciu innych Noblistów, dla nich będziesz już zawsze tatuś, tatuś – i nic, nic ci nie pomoże. Najwyżej będziesz sobie mógł kupić którąś z tych młodych istot. Syn Oj, matuś, matuś, trafiłaś mnie w jądro. Przeraża mnie czas, boli niedoskonałość. A przecież z rysy na mej duszy krysztale mogę utkać coś nowego, coś… jeszcze nie wiem… demonicznego, może jakąś perwersję? Matka Chyba zrobię ci te placki. (Wstaje z krzesła, podchodzi do kuchni, przy której się krząta) Na oleju? Syn A na czym? Matka Mogłyby być na twojej literaturze. Na twojej krwi, sukinsynu. Syn Jak sobie chcesz, mateczko. Matka Na tym, co przeżuwasz – bo to przecież jest olej, smar pisarza, świr pisarza, nie? Syn Nie poetyzuj, matko, nie poetyzuj. Nie wystarczy ci, że ja to robię? Dwoje poetów w jednym domu to jatka. Nie staraj mi się dorównać. Twoje flaki w najlepszym razie są postwitkacowskie, a to są stare wciurnościowe ochłapy, niegodne nawet pierwszej awangardy… Przyboś się z tego w duchu śmiał, Gałczyński nie mógł zrozumieć, dopiero teraz wszyscy rozumieją. Ale tego nikt nie jest w stanie przetłumaczyć na język obcy. To znaczy, że to nic nie znaczy. Czysta forma nie istnieje. Ma wartość jedynie destrukcji, czyli lodołamacza, który rozbije, przeczyści, zostawi miejsce dla czegoś innego, ale nie skonstruuje! Sama to zresztą wiesz nie gorzej niż ja. Proszę cię więc nie zapaskudzaj mi czystego powietrza. (Matka, która usmażyła placki, niesie je na patelni, zatrzymuje się przed synem i jednym zdecydowanym ruchem ciska je na podłogę, patelnię wkłada w akwarium i zasiada przed zasłoniętym oknem. Dłuższa pauza) Syn (spokojnie) Chyba już Komandor nie przyjdzie. Zgadnij, o czym dzisiaj pisałem. 14 Matka O dupie. Ty zawsze piszesz o dupie. Syn Ocho, ocho, ocho…! Osoba z wyższym artystycznym wykształceniem, a jaki artystyczny wyższy dowcip ma, a jakie poczucie humoru… na wysokościach! Matka Przy tobie schamiałam. Jak mogłam nie schamieć? Zresztą cała epoka schamiała. Kiedyś w dobrym towarzystwie popisywano się wprawdzie wulgarnym słowem jak pajdą razowego chleba, na uczcie burżujów, ale od święta. Dlatego kiedyś można było zaszokować, obrazić. A dzisiaj kogo można zaszokować, czym można obrazić? No, chciałabym ciebie obrazić. Ale przecież ty się nie potrafisz obrazić. Jak można obrazić kogoś, kto się nie potrafi obrazić? I czym? – splunięciem, kiedy dookoła wszyscy plują? Jak można mieć jeszcze estetyczne poczucie, kiedy wszyscy żują gumę, siorbią, mlaskają, dłubią w nosie, nawet przy damach bekają. Ty zresztą też bekasz, a ostatnio się spierdziałeś. Syn To przez nieuwagę. Byłem zbyt zatopiony w tworzeniu. Wymyśliłem taką ładną fabułkę, jak ty mateczko dzwonisz do mnie po śmierci. Matka Twojej? Syn Już to czytałaś? Zupełnie jakbyś czytała. Tak się zachowuje matka w tej mojej metafizycznej perełce. Też usiłowała mi wmówić, że to nie ona, że to ja umarłem. Kobiety są wyjątkowo przewrotne, nawet po śmierci. Matka I jak się skończyło? Syn To się nigdy nie kończy. Matka Życzysz mi śmierci. Syn Kocham cię. Matka Synku, poczekaj, poszukam chusteczki. (udaje nadzwyczaj wzruszoną) Syn Dzisiaj jeszcze nie grałaś? Matka Ty mnie w tym fachu niedługo przerośniesz. Zresztą mów mi, jak kochasz swoją starą matkę, której nigdy byś nie opuścił, bez względu na to, jak by ci zatruwała życie, bez względu 15 jak by ją ten rak duszy trawił, to obmierzłe choróbstwo odmieniło, bez względu na to, jak dalece jej umysł… jej mózg… (załamuje się) Syn Mamo, przestań! To już wykracza poza naszą konwencję. Matka Zbyt realistyczne? Syn Wiesz, że gardzę drobnym realizmem. Matka Ale ja ci mogę zafundować wielki realizm, z taką rolą, że Dostojewski pocałowałby mnie w rękę. Syn No, no, wpadasz w megalomanię. Matka Któraż z nas, wielkich artystek jest pozbawiona megalomanii? To problem szczerości… a może umiejętności ukrywania myśli o sobie. Wszystko można zagrać. Nawet to, że się nie gra. Muszę się wzmocnić. (szuka w kuchni jakiejś nalewki) Syn Już się chyba wzmocniłaś. Jak będziesz to robić po pigułkach, dostaniesz superszmergla. Matka Wystarczy mi, że mam supersyna. Przepraszam, książe, muszę się oddalić. (niesie ze sobą nalewkę) Syn Naprawdę, dałabyś sobie z tym spokój. Matka Przecież wiesz, że drzewa umierają stojąc. I ja… ja nie mogę opuścić głowy, nie mogę tak na kolanach jak inni. Idę się zagłębić w sobie. Adie! (Wychodzi. Syn chwilę odczekuje. Nasłuchuje przy drzwiach, czy odeszła, podchodzi do telefonu, wybiera numer) Syn Dzień dobry, Wadecki. Tak, byłem przedwczoraj. Słucham? (rozdrażniony) Oczywiście, panie doktorze, orientuję się ile. Tak, tak, wszyscy wiemy, że macie reformę, że nic nie ma za darmo. Jestem spokojny, tylko chciałbym wiedzieć… Czy na stałe? Na razie na próbę. Wie pan – wyjazd do Stanów, stypendium… Potem zobaczymy. Jak to – niezdecydowany!? Do widzenia…! Halo…! (Wchodzi Matka, ale jest to jakby inna postać. Wyjmuje talerzyk. Nalewa do niego mleka. Przywabia kota, którego nie ma. Głaszcze kota, którego nie ma) 16 Matka Kici, kici… Nie chcesz pić? Przecież trzeba pić, zwłaszcza jak się było na panienkach. Niewiele może wiem o tym, bo nigdy nie byłam kotem i nigdy nie byłam na panienkach, ale wiem, od paru mężczyzn, prawdziwych mężczyzn, że po tym chce się pić, no, po prostu chce się pić. Są tacy wysuszeni. (Syn zdejmuje okulary, które włożył do pisania i przygląda się Matce. Ona właśnie dotknięta zachowaniem kota, którego nie ma, przepędza go i zwraca się do Syna) Dopiero u gospodarzy bił zegar… sama słyszałam… (Syn znów zerka na nią, ale nic nie mówi) (do Syna) „Pan… wyjeżdża? Więc jutro nie będzie pan u Katarzyny Iwanowny? (dłuższa pauza, gdyż Syn nie odpowiada) Marmieładowa mnie biła? Ach, nie, skądże, co pan mówi, nie… Gdyby pan ją znał! Toż ona zupełnie jak dziecko… Toż jej się rozum pomieszał…” Syn (po cichu) Chyba tobie. Matka „… z tych nieszczęść. A jaka była mądra… jaka wielkoduszna… jaka dobra! (Wymawia to jakby z rozpaczą, łamiąc ręce, przejęta i cierpiąca. Jakieś nienasycone współczucie wyraziło się nagle w rysach jej twarzy) Biła! Ależ co pan mówi! Mój Boże, biła! A choćby nawet biła, to i cóż? Co z tego? Pan nic, nic nie wie… To taka nieszczęśliwa… ach, jaka nieszczęśliwa! I chora. Ona sama sprawiedliwość, więc żąda… Choćby ją zakatować, nic niesprawiedliwego nie zrobi1.” Syn Wystarczy, Soniu. Poleciałaś Fiodorem Wielkim i chwacit! Sprawiedliwa, sprawiedliwość – o któż wie, co to jest, lepiej idź do łóżka. (Matka szybciutko zrzuca z siebie chustkę Soni, przystraja się z francuska, przeistacza w dumną według tekstu i wizji André Maurois) Matka „Sprawiedliwy pod względem moralnym nie ma płci i jest stosownie do woli Boga mężczyzną lub kobietą”… Syn Wiem, że umiesz, ale nie chcę znów słuchać tej idiotki George Sand. Matka (mocniej) „… ale jego zasady są zawsze te same”… Syn Sprawiedliwy musi być sprawiedliwym, tak jak kamień musi być kamieniem, a szczochy wielbłąda muszą mieć swoją konsystencję i zapach. (Matka macha przed sobą rękami jakby chciała odpędzić natrętnego gza) Matka „… Sprawiedliwy nie ma majątku, domu, niewolników. Słudzy są mu przyjaciółmi…” 1 ” F. Dostojewski „Zbrodnia i kara” s. 371, 373. 17 Syn A ty co wyprawiałaś swoim służącym, (poprawia się) twoim opiekunkom? Matka „… o ile są tego godni” (podkreśla to wymownie) Syn Ostatnią oblałaś gorącą herbatą za to, że weszła na ogon kotu, którego nie ma. Poprzednią wyrzuciłaś na zbity pysk, boś sobie uroiła, że na nią lecę. Wrzeszczałaś: brud, brud! I zmywałaś po niej najdrobniejszy ślad, tak samo jak po mojej żonie, kiedy ci się wreszcie udało ją wykurzyć z tego domu. (Matka nie zwraca uwagi na ten synowski wtręt. Podnosi tylko głos, żeby przebić się przez wypowiedź Syna). Matka „… Sprawiedliwy jest przede wszystkim szczery…” Syn Ty zapewne jesteś sprawiedliwa, szalona aktorzyco? Matka „… Sprawiedliwy jest dumny, ale nie próżny…” Syn (drwiąco) O tak, nie próżny! Ty nie jesteś próżna? Ależ ty jesteś Słupami Herkulesa próżności! Ty jesteś Krzakiem Gorejącym próżności! Ty jesteś absolutem próżności, przy którym pruska monarchia według Hegla jest mikroskopijnym pyłkiem na szczytach jego Weltgeistu! Matka (zupełnie już zatokowana) „Owa szczególna deklaracja moich «praw człowieka», jak je wówczas po pensjonarsku nazywałam…” Syn Co za fenomenalna pamięć! Aktor to pamięć. Że też teraz nic nie potrafisz zapamiętać. Nie potrafisz nauczyć się żadnej nowej kwestii… a te sprzed stu lat trzepiesz jak z rękawa. Ty jesteś tylko papuga, ach, to tylko aktorstwo. Matka „… Wyjaśni ci to mniej więcej, jakie były złudzenia mojej młodości, wśród uczuć świeżo podyktowanych przez Ewangelię…” Syn Jesteś nieprzemakalna. Nie ma do ciebie dotarcia. Hej! Hej! (potrąca Matkę) Słyszysz mnie?! Czy ja do ciebie docieram? Czy coś do ciebie dociera?! Matka „… buntownicze zastrzeżenie podyktowane przez rodzącą się dumę, przez wrodzony upór i niejasne marzenia o ludzkiej wielkości…” ( Syn uderza ją w twarz. Matka trzymając się za policzek spogląda na niego z lekkim wyrzutem, przytomnieje. Zmienia się w starą kobietę, kurczy w sobie, tracąc postawę ambitnej George Sand, drepcze w kierunku łóżka niezdarnie z rękami nieco wyciągniętymi przed siebie. Siada na łóżku. Wstaje. Podchodzi do lodówki, 18 wyjmuje z niej kawałek ryby, zbliża się do stołu, zagląda pod stół, zachęcająco macha rybą, trzymając ją za ogon, potem nagłym ruchem pociąga ku sobie, jakby się z kimś droczyła. Wyłazi spod stołu, pochylona, rybę trzyma nisko i cofa się) Kici, kici… Chciałbyś rybkę, co? Syn Zostaw w spokoju tego kota. (Matka nie przestaje) Albo mu daj tę rybę, albo go zostaw w spokoju. (Matka nagle drugą wolną ręką chwyta kota, którego nie ma. Wygląda to tak jakby coś ciągnęła, co się jej opiera. Rybę rzuca na stół lub na biurko, przy którym pracuje Syn. „Ciągnąc” kota, podchodzi do komódki, z której wyjmuje szydełko. Wraca do łóżka. Jedną ręką trzyma niewidocznego kota, drugą szydełko. Przez chwilę drażni kota szydełkiem, lekko go dziorgając) Syn Proszę cię! (Matka ma jednak zaciętą minę. Układa sobie „kota” na łóżku. Przydusza go kolanem, żeby się nie mógł wywinąć) Matka (do nie istniejącego kota) Ale masz ślipia, zielone, piękne ślipia. (Przymierza się do ciosu szydełkiem) Syn Tylko nie w oko! (Syn odkłada swoją robotę. Widząc, co Matka zamierza, zastyga, tak jak ona gotowa do ciosu) Proszę cię, tylko nie w oko! Matka Pamiętasz ten mostek, niedaleko Polany pod Wołoszynem? Syn Mieliśmy do tego nigdy nie wracać. Prosiłem, żebyś o tym zapomniała. Matka Dobrze pamiętam. Wtedy jeszcze nieźle chodziłam. Co to był za szlak? –To ty mnie wyciągnąłeś, zmusiłeś mnie. Nikt prawie tamtędy nie chodził. Syn Mamo, proszę! Matka Ale on, ten w żółtej kamizelce musiał, akurat musiał… Co to znaczy znaleźć się w niewłaściwym miejscu i czasie. Syn (surowo) Mamo, już ją wyjmuję…! 19 Matka Nie, nie, synku! Już, już będę grzeczna. (strasznie się czegoś boi) Tylko jej nie wyjmuj. Już nic nie będę mówić. (cisza) Nic nie powiem, nic nikomu nie powiem, coś ty wtedy zrobił… zaraz, zaraz zapomnę… jak mi obiecasz, że mnie nie oddasz. Syn (groźnie) Prosiłem cię! Uprzedzałem. (Wyjmuje z szafy zajęczą łapkę i trzymając ją do góry jak groźny wskazujący palec, ukazuje Matce. Ta wpada w histerię. Przerażona cała się trzęsie) Matka Nie! Nie! Błagam! Tylko nie to! (Syn milcząco karci. Wbił wzrok w Matkę. Trzyma wysoko uniesioną łapkę zajęczą. Matka jakby wprowadzona w stan hipnozy już się nie odzywa, siedzi sztywno na podłodze, kręci wielkie koła głową razem z całym swoim korpusem, jak to czynią niedorozwinięte osierocone dzieci.) Syn Widzisz? Oczy w słup. Musisz się w nią wpatrywać. Teraz straszny posłuch. Wystarczy. (Syn po chwili chowa zajęczą łapkę na swoje miejsce. Matka wykonuje coraz wolniejsze obroty i po coraz mniejszym kole, wreszcie przestaje. Siedzi jeszcze nieruchomo i milczy) Syn Teraz możesz zaparzyć mi herbatę, zieloną. (Matka wstaje, zmierza do kuchni) Matka (przepowiada sobie) Tylko żeby nie była za słaba i tylko żeby nie była za gorzka. Zielona herbata dobrze orzeźwia i jest antyrakotwórcza. Syn Możesz sobie wziąć piernika. Matka Dziękuję ci, synku. (Wykonuje rytualne gesty parzenia herbaty, próbuje też ugryźć piernik.) Chyba stuletni, jak dąb! Syn W starych dębach jest moc. Duch i moc. Matka O tak, duch i moc. Zostawić ci kawałek? Syn Wszystko przejąłem po tobie. Wszystko jest we mnie instynktem. I prawem. Matka Wszystko jest twoje. I ja jestem twoja, tylko twoja, syneczku. Syn Dobrze, wystarczy tego. Idź się połóż. 20 (Matka idzie i kładzie się na łóżku. Dłuższa chwila milczenia) Syn (jakby do siebie) Nie mogłem, musiałem wtedy uderzyć. Matka (z łóżka) Tratata! Te te te! Syn Kiedy go zobaczyłem, zanim jeszcze wszedł na ten mostek, od razu poczułem, że coś jest z nim nie tak… Matka Jesteś artystą, czujesz to, czego inni nie czują. Syn Szedł na przeciwko mnie, a ja już byłem na tym przeklętym mostku. Widziałaś, jaki to wąski mostek. Dwóch mężczyzn nie zmieści się, jeśli jeden nie stanie bokiem i nie przywrze do balustrady. Matka A to był dosyć gruby facet. Syn Spojrzał tak spode łba i już wtedy wiedziałem, że on nie zrobi mi miejsca. Co, miałem się cofnąć, jak już byłem w połowie, a on dopiero wchodził na mostek? Matka To bardzo ładny, drewniany mostek, taki czyściutki, i taki pod nim czyściutki potok. Lubię, jak wszystko jest takie czyściutkie. To już całkiem niedaleko do Polany pod Wołoszynem. Przypomniałam sobie. Syn (zirytowany) I ta Polana oczywiście też była bardzo czyściutka. Tylko ludzie muszą wszystko zapaskudzić. Wszędzie wlezą, jak prusaki, jak karaluchy. Nikt, cholera, tamtędy prawie nie chodzi, a on akurat musiał. Matka Wiem synku. I ty wtedy musiałeś… Syn Bo gdy już się ze mną zrównał, sekundę wcześniej, wyczułem, bardziej wyczułem niż zobaczyłem… Zdążyłem się uchylić i tylko jego mankiet otarł się mi o ucho. Nie wiem, jak to się stało, czy byłem na to przygotowany, czy Pan Bóg do mnie zadzwonił… Między palcami trzymałem w zaciśniętej pięści klucz od samochodu… I uderzyłem. Matka A pewnie wystarczyłoby wcześniej powiedzieć „Dzień dobry”… jak to w górach. Syn A może miałem go przeprosić za to, że przed nim wszedłem na ten mostek? Co? 21 Matka „Wyniosłość chciałbyś zgodzić ze świętością; Nieprawo grać byś nie chciał, a jednakże Pragnąłbyś krzywo wygrać. O, Glamisie!” 2 (Syn zatopiony w swoim wspomnieniu, nie zwraca uwagi na recytacje Matki) Syn Uderzyłem, może za mocno. Kto to wtedy potrafi wymierzyć… Uderzyłem… Matka Wiem, synku, prosto w oko. I to oko zostało ci na kluczu, a facet pofrunął do potoku. Syn Strasznie się tam na dole darł. Matka Ale ty go zostawiłeś i zabroniłeś mi… I nie zawiadomiłeś policji i nikogo. Syn Bo kto by mi uwierzył? W góry bandyci nie chodzą, bo im się nie opłaca. Wariaci, owszem. Ale jak udowodnić, że to on jest akurat wariat – nie ja? Matka To bardzo trudno udowodnić. (widać, że myśli o sobie) Ale jednak to był człowiek. Syn Myślisz, że to mnie nie obeszło. Ręce mi się trzęsły. Jak wsiedliśmy do samochodu, to nie mogłem… Matka Bo jesteś wrażliwym poetą. Syn Przestań. Matka I pewnie sobie wyobrażałeś, jak on tam zdycha. „Nie trzeba sobie takich rzeczy w takim świetle wystawiać; inaczej by przyszło oszaleć”3. Syn Do tej pory nic nie wiemy. W żadnej gazecie nikt nic nie napisał. Wtedy czytałem wszystkie gazety, tak jak nie lubię czytać gazet, słuchałem Radia Alex i Radia Kraków i oglądałem te koszmarne dzienniki, które głównie są już tylko kroniką wypadków, morderstw i gwałtów, bo to się mnoży… bo tego jest już tyle, że człowiek się tylko może bać. Chyba że nie ma wyobraźni, chyba że sądzi, kretyn, że jego to nie dotknie, że jemu się nie przydarzy, że on nie będzie musiał!… (Załamuje się. Matka podchodzi do niego, kładzie mu rękę na głowie) 2 Makbet 67 3 Makbet 84 22 Matka Śpij synku, śpij, mama nic nie powie… ani tatusiowi, ani pani w szkole, tylko ci zaśpiewa, tylko ci zanuci… (Głaszcze go po głowie i nuci) Mama ci wybaczy, jak nie będziesz skurwielkiem, mama cię utuli, jak nie będziesz skurwusiem, tylko miły, nie płacz, tylko, mały, uśnij…aaa! aaa! (Syn nagle się otrząsa) Syn Mamo, to było tak dawno! O czym my mówimy? Matka Dawno, nie dawno, ale boli. Pokaż rączkę. Taka mała piąstka, pobrudziła się, biedulka. Co to, krew? Gdzieś się tak zadrapał? „Idź, weź trochę wody I obmyj rękę z tych plugawych znamion. Po coś tu z sobą przyniósł te sztylety” 4 Syn Mamo, nie teraz… Matka (kontynuuje) „Ciągle ten zapach krwi! Wszystkie woni Arabii nie odejmą tego zapachu z tej małej ręki. Och! Och! Och!… Czyż te ręce nigdy obmyć się nie dadzą?” 5 Syn Daj spokój. Nie wystarczy ci, że zaprosiłem Komandora na kolację? Matka To on cię miał zaprosić. Pamiętasz kwestię Posągu? (basem) „Zapraszam cię na jutro do siebie na wieczerzę. Czy będziesz miał odwagę?”6 Na Komandora chyba się nie nadaję. No dobrze, a jak przyjdzie?… Syn Niech przyjdzie. Matka …to co mu powiesz? Syn „Tam do kata! Wcale mu do twarzy w tym stroju rzymskiego imperatora”. 7 Matka Dobrze, bardzo dobrze. Tylko nie zapomnij. (Dzwoni telefon. Syn rzuca się, by go odebrać. Matka jest jednak bliżej telefonu. Szybka jak na swój wiek, wyprzedza Syna) Słucham. Nie, nie można, tu taki nie mieszka. 4 Makbet 85 5 Makbet 159 6 Don Juan 287 7 Don Juan 267 23 Syn (z wyrzutem) Mamo! Matka (z niewinną minką) To nie ona. Pomyłka. Myślisz, że to ona…? Kiedy ty dorośniesz!? Kiedy zrozumiesz, że to, co było, nie wraca? Zresztą mówiłam Izie, żeby tu więcej nie dzwoniła. Syn Mamo, nie Izie, przecież obydwoje wiemy… Matka Ja dobrze wiem, co ci się w głowie roi. Ty mi wciąż zarzucasz, że to była moja wina. A ona odeszła – to raz na zawsze musisz sobie uprzytomnić (wchodzi w coraz ostrzejszy ton, rozwibrowuje się) – ona odeszła, boś się okazał dzikusem, podłym i nieodpowiedzialnym! Syn Ależ… Matka Przez ten twój brud, moralny brud! Syn O, nie! Ona, zanim to nastąpiło, już wcześniej nie wytrzymywała atmosfery, tej gęstej atmosfery, którą wytwarzałaś. Iza czuła się we własnym domu jak u ciebie na stancji. Ty się panoszyłaś. Ty byłaś wszechobecna. Ona nie wytrzymała twojej Wielkości, twojej wybujałej wielkopańskości, tyś ją spychała w małość. Każdy twój gest był wyliczony, precyzyjnie wymierzony w jej plebejskie pochodzenie. O, świetnie grałaś damę z wyższych sfer, jakby w komunizmie były wyższe sfery. Przyznaję, świetnie grałaś. Ty zresztą cała jesteś w graniu. Matka Plebejskie pochodzenie? To wtedy był plus. Gdyby nie to, że skończyła studia ekonomiczne i gdybyś ty nie miał takiej matki, wasze dzieci miałyby punkty przy wstępnych egzaminach na wyższą uczelnię. Syn (jakby jej nie słysząc) Cała jesteś w graniu. Poza graniem, poza tą twoją nieustającą grą to przecież ciebie nie ma. Zredukuj swoją grę do zera, a zobaczysz, kim jesteś. Przecież ciebie naprawdę nie ma. Bo co ty masz do powiedzenia, jak ci się odbierze Norę, Lady Makbet, Matkę Curage, jak nie będziesz miała tekstu, który ci napisali inni? Matka O, nie! Chcesz mi powiedzieć, że nie tylko jestem głupia, ale nie mam osobowości?! Och, ty dupku! Mnie gubernator Cejlonu się oświadczył, czy tam jakiś namiestnik, mnie ambasador Austrii składał hołd, nie tylko za „Wizytę Starszej Pani”, ty niedokrwisty pismaku. Syn Dürrenmatt to Szwajcar. 24 Matka …tekściarzu! Ty mówisz o braku osobowości? A gdzie ty ją masz? Cała twoja osobowość ukrywa się w majtkach, które dostałeś od tej utlenionej, przetlenionej dziwki z redakcji słynnego na całą Europę szmatławca pseudoliterackiego, śmierdzącego postkomunistycznym łajnem! Syn Zostaw Ewę w spokoju. Matka Wiesz dobrze, że miała trzech mężów, z których wyssała krew, nie tylko szmal, i jest już zawodową wdową. Już sam fakt, że nie jesteś w stanie znaleźć sobie normalnej dziewczyny, tylko pozwalasz się w siebie wessać pluskwie, pijawce czy innej wampiro–kurwie… Syn Tu już przesadziłaś! Matka … świadczy o tym, że sam nie masz smaku, nie masz busoli i beze mnie skazany jesteś na różne okropne niebezpieczeństwa. Syn Przy tobie skazany jestem na… onanistę! Matka Jak ty rozmawiasz z matką? Wstydu nie masz! Syn Przez ciebie Iza… Matka Nic się nie martw, wkrótce wróci. Dzisiaj właśnie dzwoniła. Syn Mamo, przestań. To była Ewa. Matka Nie wymawiaj tego imienia przy mnie. Syn Iza była za delikatna. Nie wytrzymała. Matka Powiedziałam tylko, że jest smoluch i brudas. Syn I że nosi w sobie bękarta. Matka Widziałam, jak ją zapładniał wilkołak. 25 Syn Z jakiej sztuki to wzięłaś, szalona kobieto? Matka Miał takie kudły i wilczy pysk. Byłeś wtedy na zjeździe pisarzy w Belgradzie. Syn To wtedy doznałaś pierwszego odjazdu. Matka Kiedy mnie zobaczył, uciekł przez lustro, podwinął ogon i uciekł. To nie byłoby twoje dziecko. Syn Więc pomogłaś, żeby go nie było. Matka A to niby czemu później całymi godzinami siedziała przed tym lustrem? Nigdy przedtem aż tyle. I patrzyła tak jakoś tęsknie, zborsuczona. Syn Ty nienawidzisz każdej kobiety, która się przy mnie znajduje. Jesteś chorobliwie zazdrosna. Matka Bo jesteś tylko mój. Mój! Bo kto cię urodził? No? Która z nich cię urodziła? Iza? Ewa?… czy któraś z tych, co się tu przewalały po dywanie, kiedy tylko mnie nie było? Nie można cię ani na chwilę zostawić. Zaraz się to zalęgnie, zaraz się to rozgości… rozmości… to obrzydlistwo. Syn (ze smętną nadzieją) Nie schowałaś mi jakiego listu od niej? Matka A może i schowałam. Jak nie przyjdzie Komandor, to ci odnajdę i będziemy czytać. Będziemy mieli dużo czasu, syneczku, to będziemy czytać. (Matka zmienia ton, mięknie, zmienia całą swoją postawę) Na pewno gdzieś się zapodział. Syn Chociaż dzisiaj Komandor może przyjść. Matka Jaki byś wolał – z ostatniego lata? Sprzed twojej choroby? Syn To ty jesteś chora. Sprzed twojej choroby. Ale wtedy to Iza nie musiała pisać do mnie listów. 26 Matka Tak, Skrzacie. Syn Skąd wiesz! Nigdy przecież przy ludziach… nigdy tak nie mówiła. Matka Czytałam w liście. Gdzieś go mam, chociaż jeszcze nie jest skończony. Nie bądź taki niecierpliwy. Niedługo będziesz go miał w całości. Syn Tylko go dokończysz? Och, mamo! (Siedzi przy niej, chowa głowę w dłoniach. Matka nieśmiało kładzie mu swoje ręce, chce przytulić do siebie, ten jednak gwałtownie od niej odskakuje) To ty ją zabiłaś! To przez ciebie pobiegła jak szalona do samochodu. Matka (przestraszona) Cicho! Nie mów tego. Przecież nigdy tego nie mówisz. Czekaj, zaraz ci przyniosę ten list. Zobaczysz, co do ciebie pisze. Na pewno pisze, że wróci, że chce wrócić… i że mnie też, przebaczyła. (Głos jej się trochę łamie. Syn nie wytrzymuje napięcia.) Syn Nie mogę tu dłużej! (Chwyta kurtkę i wybiega z domu) 27 Akt II (Półmrok. Matka drzemie na łóżku. Jest sama. Odgłos domofonu. Matka z trudem zwleka się z łóżka, drepcze. Porusza się zupełnie inaczej niż w poprzedniej scenie. Przyciska włącznik domofonu) Matka Nikogo nie ma. (Przynosi kwiaty z drugiego pokoju i wtyka je w gniazdko elektryczne. Znowu słychać dźwięk domofonu) Nie ma nikogo! Głos w domofonie Tak właśnie niebawem będzie na całym świecie. Nikogo nie będzie. Szarańcza nas zaleje. Niech nas pani wpuści. Trzeba się modlić razem. Matka Kiedy nie ma syna. A to on się powinien modlić. Głos Bóg przychodzi do każdego indywidualnie. I do niego też przyjdzie. Matka Za godzinę. Głos Co za godzinę? Matka Niech przyjdzie za godzinę. Wtedy syn będzie w domu. (Chce odejść od domofonu) Głos Wyroki Jego są niezbadane. Czas się przygotować. Czas wszystko leczy. Larwa grzechu opanowała świat. Brud, wszędzie brud. Matka O tak, tak – brud, brud! Głos Czas się zbliża. Szarańcza się zbliża. Zaleje nas potop szarańczy. Nawet nie zdążysz człowieku mrugnąć okiem. Nie zdążysz policzyć siedmiu wielkich wodospadów ani nogi umoczyć w nadchodzącym tysiącleciu, bowiem koniec twój jest bliski, bowiem bielmem zaszło ci oko, a jutro ropień obmierzły pokryje twoje wargi, twój język i serce twoje. Biada nam, wszystkim biada! Anioł czarny wzniósł się nad padołem. Matka (zmartwiona) Nie umoczę stopy w nadchodzącym tysiącleciu? A skąd to wiecie? Mówiliście, że wyroki Pana są niezbadane? Głos Wpuść nas, siostro, to ci wytłumaczymy. 28 Matka Nie mogę, bo teraz wszędzie czerw się toczy, wszędzie brud i szarańcza. A może to wy? Lepiej nie wpuszczać. Głos Nie lękaj się. My niesiemy pokój duszy. Matka Ładny pokój duszy. Przez tego czarnego anioła aż cała drżę. A czemu on grasuje? Głos Albowiem, ludzie nikczemni, grzeszni i małego serca nie dają zmartwychwstać Panu naszemu. Przed Chrystusem zamykacie serca swoje, zamykacie uszy swoje, zamykacie drzwi przed słowem ostatniego ostrzeżenia. Matka Dziękuję wam. Ostrzegę też syna. A teraz Bóg z wami. (Wyłącza domofon) Ostrzegę łobuza. E te te…! Ostrzegę przed tymi łobuzami, e te te…! A chcieli mnie nabrać. Mam tu na nich numer. Syncio mi zostawił numer… Na nich i na siebie (Bierze okulary. Odczytuje na głos numer 997 ) Ale ja mam też inny dobry numer, o którym syncio nie wie. (Wydobywa z szuflady jakąś karteczkę, wkłada okulary, odczytuje i dzwoni. Gdy się ktoś odezwie w słuchawce, Matka przerażona, nie może wydusić z siebie słowa, trzepie rękami, wreszcie krzyczy) Matka Bije mnie, bije mnie, bije! Jak to kto? Syn, mój syn mnie bije. (Zasłania się jakby przed razami) Czy to „Niebieska Linia”? No, to zanotujcie wszystko, co mówię. Mam was z radia. On jest nienormalny. Jak trzeba będzie, to go zabierzcie. Grozi mi… Jak to? – łapką zajęczą. Co to jest? Nie, nie, nie! Nie powiem. Teraz wyszedł. Zaraz wróci i znowu będzie mnie maltretował. Adres? Już podaję. A bo chce, żebym mu oddała emeryturę. Jak to? – na te dziwki. Jedna ciągle tu dzwoni. A jak się nie zgadzam – to wpycha mi głowę do piekarnika i odkręca gaz. Potem to już nie wiem… I jestem bardziej uległa. Potem to już śpię. Już podaję… On chce mnie precz z domu… Za co? A przez Izę… Ja nie zabiłam Izy. A kto jej kazał tak szybko jechać? Ale on jest nienormalny. Gada z nią przez telefon. Ona leży na Bródnie, a on z nią gada przez telefon. I mnie zmusza, żebym udawała, że ona żyje. Ja muszę udawać, muszę grać. Bo on mnie zmusza. O, bo ja jestem znaną aktorką! Zbierałam owacje w całej Europie, i to na jakich scenach! A z kim ja nie grałam! Młody człowieku, czy ty możesz pamiętać Kurnakowicza, a czy ty wiesz, kto to taki Woszczerowicz? Więc mu gram, odgrywam ją. Nawet muszę od niej pisać mu listy. No widzisz, bzik, porąbany. Znam wasz język, co? Mnie też nieraz uśmiercił. Jak to? Mam to czarne na białym. Jeżeli nie wierzycie… Mam tu jego zeszyt. Kto to dziś pisze w zeszycie? Nie stać go na komputer! Może i nie stać, bo mi jeść nie daje, kiedy jestem głodna. Ciągle jestem głodna. Ale to bym wytrzymała, tylko ten piekarnik i ten fetysz zła, co ma na mnie. Jak to? – łapka. Dzisiaj? Dzisiaj też mnie pobił. I trzyma mnie na łańcuchu. Normalnie, na łańcuchu. Przyjedziecie, to sami zobaczycie. Tylko nic mu nie mówcie, że to ja wam powiedziałam, bo by się bardzo gniewał. I by mnie wyrzucił z domu. Tak, chce mnie wyrzucić z domu, a to mój dom. Chce się mnie pozbyć, żeby sprowadzić tę lafiryndę. Po moim trupie. On by mnie najchętniej pogrzebał. Grzybowska 5… Nie pamiętam, musiałabym wyjść na korytarz, ale mnie zamknął, zawsze mnie zamyka… Tylko szybko i z jakimś doktorem. Najlepiej, żeby wziął ze sobą kaftan. Na pewno się przyda. Jarosławska. 29 Jak to – nie przedstawiłam się? Kiedyś nie musiałam. Poznawano mnie po głosie. Jesteście ignorantami, ale pospieszcie się. (Odkłada telefon w ten sposób, że jedna jej ręka chwyta tę, która trzyma słuchawkę i zmusza ją siłą, by ta położyła słuchawkę na podstawie telefonu. Wrzeszczy: Puść! Puść! Przykurczona przemieszcza się po pokoju tak, jakby ją ktoś popychał lub wlókł do lodówki. W tej dziwacznej pozycji otwiera lodówkę. Ręce Matki, niby kogoś z zewnątrz, wpychają jej głowę do wnętrza lodówki. Tkwi w niej, pochylona, przytrzymywana przez własne ręce – wydziera się) Matka (do syna którego nie ma) Puść! Puść mnie! Już nie będę. Przepraszam, bardzo przepraszam, że im powiedziałam. Nie chcę! Nie chcę do piekarnika! Otrujesz mnie. Puść! (Wreszcie przestaje krzyczeć i się szamotać. Tkwi już nieruchomo z głową w lodówce. Wchodzi Syn) Syn (niezbyt zdziwiony) Znowu!? (Wyciąga Matkę z lodówki) Przecież dawno już skasowałem gaz w tym domu. Do cholery, lodówka to nie komora gazowa. No, już dobra, chodź, połóż się. (Prowadzi ją do łóżka. Matka jednak opiera się, tak, że zniechęcony Syn zostawia ją w spokoju. Matka włazi pod stół i tam się układa. Nie reaguje na jego prośby, a nawet na leguminę z piernikami. Syn widząc, że zupełnie „odjechała” telefonuje). Syn Wszystko w porządku, Ewuniu. Wreszcie podjąłem decyzję. Tak już dłużej nie może być. Ależ tak, jest miejsce! Właśnie się zwolniło. Dzisiaj do mnie dzwonili. Tylko musimy to delikatnie. No nie, nie wycofam się. Doktor Niesławski, oczywiście …że dobra opieka. Jeśli teraz nie oddałbym, nie wiadomo, kiedy byłaby taka okazja. A w tych państwowych sama wiesz… to ponure hospicja… Ależ, Ewuniu, nawet o tym nie mówmy. Nie będziesz następną ofiarą mamy, przyrzekam. Iza… Iza…! Iza była inna, nadawała się na ofiarę. Tego nie powiedziałem, że nie jesteś wrażliwa. Ale nie porównuj się z Izą. No, przecież ja cię nie porównuję. Dajmy spokój. Miałem trudny dzień. Wiem, wiem, że ty też… Już dobrze. Każdy ma prawo do swojego życia – tak, tak do swojego ochłapu szczęścia. Pewnie szczęście wymierzane jest w ochłapach. Ale jesteś dzisiaj drażliwa. Nie czepiam się Pana Boga ani ciebie… no dobrze, później zadzwonię – jak już będzie po wszystkim. No pewnie, że nie jest mi łatwo. Jaki maminsynek, jaki maminsynek!?… Nieprawda, że sam nic nie potrafię… Co bez niej, co bez niej!?… Kto ci to powiedział…? Nie dyrygowała i nie dyryguje. No, wiesz!… to może najpierw mnie zamkniecie? Dziedziczne… Naprawdę skończmy… może i dziedziczne… To ty się zastanów, czy chcesz ze mną ryzykować. Nie, Ewuniu, bo naprawdę…! Nie denerwuję się, tylko mi w ten sposób nie pomagasz. Dobrze. Ja ciebie też… Pa! (Odkłada słuchawkę. Wyraźnie wzburzony) (do Matki) No co tak tam siedzisz? Wyszłabyś spod tego stołu. To była buda Jockera. A ty kim jesteś – psem czy wiewiórką? Może jesteś w dziupli? (Macha ręką zrezygnowany. Zapala radio – jakaś muzyka. Wyrywa z gniazdek elektrycznych wetknięte w nie kwiaty. Z torby, z którą wrócił z miasta, wyjmuje coś w rodzaju obroży. Pociąga osadzony w podłodze na metalowych łapkach łańcuch zakończony inną, węższą obrożą. Stara się ją wymienić na nową, szerszą. Matka, słysząc brzęk łańcucha, wyłazi na czworakach spod stołu i drapie nogę Syna jedną ręką jak pies, który trąca swego pana łapą) 30 Syn Teraz będzie elegancko, co – dobra obróżka? Nie możesz ciągle tkwić w lodówce, kiedy wychodzę. Zamarzniesz kiedyś całkiem. Że też się nie przeziębiasz . (Matka znowu zaczepia go po psiemu). Dobrze, dobrze. Zaraz przymierzymy, chociaż po co ja to wymieniam? Tam nie będzie ci to już potrzebne, tam nie ma takich urządzeń, tam kochają człowieka i bardzo się o niego troszczą. (Wreszcie udaje mu się wymienić obrożę) Dobrze, teraz ci założymy. (Zakłada ją Matce na szyję) Widzę, że się cieszysz? Ładna obróżka, co? I szersza. Teraz nie będzie cię upijać. (Syn robi krok, dwa, by się lepiej przyjrzeć z dystansu. Również zadowolony) Rzetelna i mięciutka. Już dawno trzeba było taką kupić. (Matka liże go po ręce. On przygląda się Matce z czułością i lekkim smutkiem) Ile trzeba do szczęścia? (Matka kładzie głowę na kolanach Syna. On ją głaszcze bezwiednie) Czego ta Ewa od nas chce? Wiem, że tak trzeba, ale wszystko to takie przerażające. Nie? Gdyby była z nami Iza… Może byście się teraz porozumiały, i nic nie trzeba było zmieniać. Masz już dobrą obróżkę. (Matka wstaje. Widzi na stole leguminę z piernikiem. Zbliża się, ale łańcuch zbyt krótki zatrzymuje ją. Matka usiłuje podejść do stołu, łańcuch napięty nie puszcza) Już byś miała pręgi. (Ogląda szyję Matki) Wspaniale, nie ma ani śladu. (Matka stoi bezmyślnie) Pierniczka? Dobrze, dam pierniczka. (Podaje Matce. Ta chciwie i szybko zjada. Dzwoni telefon. Matka robi ruch w jego kierunku, ale znów zatrzymuje ją łańcuch) Syn Tak? Izu… Ewuniu, przepraszam. Ty mnie chciałaś przeprosić, za co? Teraz już nie? No, pomyliłem się – to takie dziwne? Była moją żoną. To takie dziwne? Nic nie robię. Zmieniałem obróżkę. Jak to dlaczego? Żeby nie upijała… Kogo? – Matkę. Matka upijała? Nie żartuj sobie. Bo mi nie do śmiechu. Nie, nic się nie zmieniło. Niedługo będą. (rozdrażniony) Tak, dzisiaj zabiorą! Matka (niespodziewanie) Ewa? (jakby przyłapany na gorącym uczynku) Tak nagle wracasz. Nigdy nie wiadomo, kiedy… Matka (dość swobodnie) …staję się normalna? Syn Właśnie… a kiedy jesteś jeszcze… na odjeździe. (Matka teraz zauważa, że jest przypięta) Matka Odepnij mi to świństwo. Ty chyba jesteś sadystą. Syn Mamo, sama wiesz. Dzisiaj znowu… Matka Co, siedziałam w lodówce? (Syn nic nie odpowiada. Potwierdzeniem jest tylko jego bezradna mina) O, Boże, tak mi głupio. Syn Co zrobić. (Odpina ją. Matka delikatnie dotyka palcami swojej szyi) Matka (jedząc jogurt) I kiedy się wprowadza? 31 Syn Kto? Matka Twoja larwa. Substytut Izy. Syn Nie wiem, czy nie wolę, kiedy masz intelektualną sraczkę. Na pewno jesteś wtedy mniej przykra. Matka A ty, przyjemniaczku, bez baby nie możesz. Nie istniejesz. Nie wiedziałbyś w co masz się ubrać, kiedy rozebrać, komu się ukłonić i kiedy włożyć ptaszka. Syn Nie lubię, jak jesteś wulgarna. Starasz się być taka nowoczesna. Wulgaryzmy w towarzystwie są już niemodne, jak palenie papierosów. Zresztą, kiedy ktoś ma sto lat i Alzeheimera, może sobie pewnie i na to pozwolić. (Matka nagle resztką jogurtu, którego nie dojadła, ciska w Syna. Jogurt cieknie mu po twarzy na ubranie) Matka Dupka mam, nie Alzeheimera – i jest nim mój syn. Syn (wyciera się z jogurtu) Dupka to miałaś, ale już go nie ma, już go pożegnamy… z honorami. Matka (nieco zaniepokojona) O czym mówisz? Syn Odlatuje do ciepłych krajów, nad morze cudownego egoizmu, gdzie nie ma litości, gdzie nareszcie nie ma starych zidiociałych aktorek, które trzeba trzymać na łańcuchu, żeby nie udusiły Otella, gdzie nikt nie kąpie w akwarium moich butów, moich rękopisów, moich pieniędzy wykradzionych z portfela… Matka Tyle mówili w radiu o praniu pieniędzy. Syn … gdzie nikt z kwiatami w uszach i w gniazdkach elektrycznych nie odgrywa Pięknej Heleny, mając zamiast twarzy mapę z miliona zmarszczek. Matka „Kocham swoje zmarszczki, bo każda z nich pochodzi… Syn …od innego mężczyzny”. Wiemy, wiemy – „Poza ciszą” Jonathan Carroll. Lubimy go cytować. 32 Matka … bo każda pochodzi… od innej sztuki. Syn A to coś nowego. Po każdej premierze zamiast euforycznych recenzji przynosiłaś nowe zmarszczki? Ale od twej ostatniej premiery minęło tyle lat, a zmarszczki ci się sypią i nie przestają. Matka I ja nie przestaję. Nie zauważyłeś, chłopcze, że niemal codziennie mam premierę. Syn Z głową w lodówce lub w muszli klozetowej. Matka Niektórzy wolą w nowej dziurce. Syn Jesteś monotematyczna. Zawsze byłaś zaborcza i zazdrosna, ale z tym już koniec, mateczko, koniec twojego terroru! Matka (bardziej miękko) O czym mówisz, synku? O czym ty mówisz? Syn (twardo) Chcesz wiedzieć? Naprawdę chcesz? Matka Przestań! Przestań straszyć starą matkę. Nic nie chcę wiedzieć. (krzyczy) Nie mów nic! Nic! Nic! Nic nie wymyślaj. A jak już coś wymyślisz, to sobie najwyżej zapisuj, bo dobrze mieć fantazje, bo to są fantazje, to literatura, to tylko literatura. Syn (z mocą) Matko, to nie literatura. I czas, żebyś się dowiedziała… Matka Nic nie mów! Nie chcę wiedzieć! Nic nie mów, czego byś potem musiał żałować. Niektórych rzeczy nie da się odwołać. I niektórych rzeczy w ogóle nie ma i nie będzie, dopóki się ich nie wypowie. A jak się je wypowie, to one się już same tworzą, rozrastają niekontrolowane, rosną jak rak, jak okropny rak. W słowach jest rak, w niektórych słowach. Nie, synku, cichutko, cichutko. Nie zabijaj nas . (Cała drży) Ty przecież jesteś mądry, synku, inteligentny. Masz w sobie tyle zrozumienia, ciepła i wrażliwości. Ja wiem, że tobie się czasem niejedno wymsknie, bo i ja nie jestem łatwa. Masz ze mną same kłopoty. Ale masz też we mnie prawdziwego słuchacza i czytelnika. Przecież zależy ci na mej opinii, przecież wiesz, że to ja cię najlepiej rozumiem. Czasem z przekory trafiam cię w słabiznę, ale tylko dla prowokacji. My artyści bez prowokacji nie bylibyśmy w stanie… nie bylibyśmy – artystami. Ale naprawdę to, co piszesz jest we mnie, tu (pokazuje na serce) głęboko mnie porusza. Nie wiem, jak ci to czasem powiedzieć, ale bywa że mnie zachwyca. Co? (Sprawdza, jakie jej słowa zrobiły na nim wrażenie) Bo to krew z krwi, ciało z ciała mego, myśli twoje z marzeń moich. Jak mogłabym ja bez ciebie, jak ty byś mógł…? 33 Syn Mamo, ja wiem, jaką funkcję ma monolog w sztuce, dłuższy monolog. Ale to nie jest sztuka. Nie musisz już grać. Ja też już nie chcę. Matka Grajmy, grajmy, jeszcze trochę grajmy. Obiecałeś mi. To dla mnie jak powietrze, jak tlen. Chyba nie chcesz mnie go pozbawić? Syn Prawda jest jak tlen. Powiem ci prawdę. Matka „Prawda jest jak tlen, otrzymujesz zbyt wiele i się rozchorujesz.”8 Syn Naczytałaś się tego Carrolla. Matka To nie takie głupie. Za dużo prawdy naraz potrafi zabić! Syn Ale jej permanentny brak potrafi zwichnąć życie. Ja już mam dosyć tego szalonego teatru z tobą, tego domu wariatów, bo już sam czasem też… też… Matka No, pewnie że też… Syn Ja?! Matka Czemu się dziwisz? Myślisz, że z twoją głową jest w porządku? (Syn nie wydaje się pewien) Pierwsze symptomy pojawiły się u ciebie już bardzo dawno. Pamiętasz tę historię z lalką? Syn Zostawmy. Matka W moim wieku będziesz o wiele bardziej zaawansowany. Nie twierdzę, że dziedziczenie nie ma z tym nic wspólnego. Syn Co za nowa gra? Tego tekstu jeszcze nie znam. Matka Jak to? To ty się łudziłeś, że ciebie to nie dotknie, że cię ominie? 8 J. Carroll – „Poza ciszą” 34 Syn Słucham? Matka … że z tobą jest wszystko w porządku? Syn Co ty mi insynuujesz? Matka A czy ty się gruntownie przebadałeś? Komputerowo? Syn Co komputerowo? Matka No, głowę. Teraz to komputer głowy się robi, i wiadomo. Syn Co wiadomo? Matka No fakt, ty piszesz na starej maszynie… do szycia. Ty w ogóle nie wiesz, co to jest komputer. Już samo takie obrzydzenie dla zdobyczy techniki… myślisz, ze to normalne? (Syn wzrusza ramionami. Matka zaczyna głośno jeść jabłko. I z pełną gębą mówi) Zrób sobie komputer głowy. Na pewno ci coś wyjdzie. (Syn robi niepewną minę) A przypomnij sobie, co ci Iza nieraz mówiła. Że jesteś chory na matkę. Syn To prawda. Matka (zadowolona) A widzisz. To też może być choroba. Beze mnie nie możesz. Syn Bardzo dobrze mogę. Matka Nie możesz. Syn Nie mogę słuchać, jak jesz jabłko. Trzaskasz tą sztuczną szczęką i ćpasz. Nie znoszę tego odgłosu, po prostu nie znoszę. Matka A widzisz. Bzik! Zwyczajny bzik. Porąbaniec. 35 Syn Dostaję drgawek, jak mówisz z pełnymi ustami. Nie znoszę też, jak stękasz, sapiesz, albo ziewasz, jak nudnie ziewasz. Ja po prostu nienawidzę ziewających ludzi albo tych, co chrapią. Matka Na pewno nie cierpisz też tych, którzy żują gumę do żucia. Syn Nie cierpię. Matka Wiem, jak nie znosisz, kiedy ktoś mlaszcze i siorbie kawę. Syn Nie znoszę pospólstwa. Nie znoszę jak czkają, bekają… Matka A sam czkasz, bekasz i pierdzisz. Syn … wszelkiej fizjologii. Kultura nie znosi fizjologii. Dlaczego ludzie nie kontrolują się pod tym względem? Te gęby, te ruszające się gęby, które wydają z siebie tyle różnych odgłosów? Matka Świr i bzik, zupełnie pewny bzik! Syn A po kim to mam? Matka No, właśnie. Syn Albo jak nabierasz powietrza, a potem – łeh! wypuszczasz je jakby z jakiego miecha – nie znoszę. Matka Konieczna jest kontrola komputerowa twojej głowy. Konieczna. Syn No to ci powiem, że już nie będzie w moim domu tego – łeh! tego – ach!, tego ćpania jabłka, wypijania wody rybkom i gadania o komputerach… (Matka szybko stara się go zagłuszyć) Matka „Biada, mój panie, co pragniesz powiedzieć?” Syn A powiem ci, powiem. 36 Matka „Niech więc Niebo zlituje nade mną” 9 Syn Daj spokój tym wierszom. Matka „Trwożysz mnie jednak, Gdyż jest w tobie zguba, Gdy tak oczami przewracasz. Dlatego trwożę się, nie wiem, Nie znam bowiem winy, A jednak trwożę się”. Syn I słusznie. Matka „Biada, dlaczego gryziesz Dolną wargę? Jakaś namiętność krwawa Wstrząsa tobą…” 10 Syn Przestań, bo naprawdę zabawię się w Otella. To może byłoby prostsze i bardziej humanitarne. Matka (która zdobywa coraz większą przewagę) Chciałbyś mnie… usunąć? (Syn zwiesza głowę. Milczy. Po chwili usiłuje jednak odzyskać pewność siebie.) Syn Nie zasłonisz się Szekspirem, ani żadnym cudzym światem. Nie wystarczy ci, że uciekasz w paranoję czy inne chorobliwe wariactwo, to chcesz jeszcze w sztukę? Matka A cóż świat bez niej wart, kochany filozofie? Być albo nie być – to żadne pytanie. Jak być i jak nie być? – to znacznie ważniejsze. Syn Albo – z kim nie być – o tym nie pomyślałaś? Matka Pomyślałam. I teraz ci się przyznam, że… ale siądź tu koło mnie, bliżej, bliżej. (Kokosi się koło Syna na otomanie) Złożyłam na ciebie doniesienie, profilaktycznie. 9 Makbet 75 10 Otello 182 37 Syn (słodko) Tak? I ja coś mam dla ciebie, żmijko. (Usadawia się koło niej. Ona jednak wyskakuje z otomany i wybiega do drugiego pokoju, wołając) Matka Zaraz, zaraz, do takiej chwili muszę się przygotować. (Tymczasem Syn wydobywa z portfela jakiś dokument, rozprostowuje go i kładzie na stole) Syn Już sama pieczątka tego domu opieki powie ci lepiej niż ja bym mógł powiedzieć. Czemu to takie trudne? (Lekko wbiega Matka, zakwafiona w stroju Donny Elwiry) Matka „Nie dziw się, Juanie, iż zjawiam się tutaj o tej godzinie i w tym stroju. Naglący powód zmusza mnie do tych odwiedzin; tego, co ci mam powiedzieć, nie godzi się odwlekać.”. Syn No właśnie. Czas już sobie wyznać. Ale czy nie moglibyśmy zwyczajnie? Nie potrafisz być sobą, choć przez chwilkę? Matka (nie zrażona) „Nie przychodzę tu wiedziona gniewem, który rozpalał mnie jeszcze tak niedawno. Wielka odmiana zaszła we mnie od dzisiejszego ranka…” Syn … kiedy się obudziłaś w budzie po starym Jockerze? Matka „W sercu mym pozostał jedynie płomień oczyszczony z udziału zmysłów, tkliwość pełna świętości, miłość wolna od pragnień, nie żądająca nic dla siebie i pełna troski jedynie o twoje dobro”11 Syn I dlatego złożyłaś na mnie donos? Matka „Kochałam cię miłością bez granic, nie było dla mnie nic droższego na świecie. Dla ciebie zdeptałam obowiązki, wszystko uczyniłam dla ciebie; a cała nagroda, jakiej żebrzę dzisiaj, to obyś zechciał odmienić życie i ustrzec się ostatecznej zguby.” 12 Syn I dlatego właśnie… ot – masz tutaj! (Podnosi dokument, kładzie na stole z powrotem, przyklepuje. Matka podchodzi do stołu, ostrożnie, wyciąga rękę i cofa. Nie wie, czy ma wziąć dokument. Domyśla się widocznie, co to być może. Cofa rękę) Czytaj! Weź okulary i czytaj! (Matka jednak wycofuje się, chroni się w maskę fikcji pewniejszej od życia) 11 Don Juan 282 12 Don Juan 283 38 Matka „Ha, zbrodniarzu, teraz dopiero poznaję cię do gruntu. Ale wiedz, że zbrodnia nie ujdzie ci bezkarnie; to niebo, z którym tak igrasz, potrafi pomścić się za twą przewrotność!” 13 Syn Musisz się spakować. Przyjedzie po ciebie… Matka Zeznałam, że to ty wybiłeś człowiekowi oko… Syn Nie celowałem w oko. To była zresztą obrona konieczna. Matka … i nieprzytomnemu nie udzieliłeś pomocy, i nie zawiadomiłeś nikogo. Syn A ty koniecznie musiałaś zawiadomić o tym policję… tylko dlaczego po tylu latach? Matka Bo mi wtedy zabroniłeś. Syn I co się zmieniło? Dlaczego teraz? Matka Teraz już nie muszę się ciebie słuchać, skoro mam mieć innych mocodawców. Syn O tym dowiedziałaś się przed chwilą, a właściwie nic nie wiesz. Matka O tym wiem od dawna. Serce matki wyczuwa. Syn I co jeszcze napytlowałaś? Matka Nie pamiętam. Może powiedziałam, a może dopiero powiem, skoro jesteś taki drań, Wysokiemu Sądowi Pamięci Narodowej… Syn No, ciekawe… Matka że miałeś kontakty pierwszego stopnia. 13 Don Juan 227 39 Syn Z UFO? Matka Bezpiecznik snuł się za tobą z magnetofonem w zadku. Syn Co w tym dziwnego?… byłem cenzurowany, byłem na indeksie. Matka Każdy uczciwy pisarz był wtedy na indeksie, ale tyś się kontaktował. Syn Ja… ja się kontaktowałem?! To on się kontaktował. Matka Rozmawiałeś z tym szczurem, gawędziłeś, filozofowałeś, udzielałeś się… Mogłabym tak powiedzieć. Syn Wodziłem go za nos. Grałem przygłupa, naiwniaka. Matka Tego nie musiałeś grać. Zawsze byłeś naiwny. Syn Polemizowałem z filozofią Marksa… Matka Ot, jaki dzielny. Syn Przecież wiesz, prowadziłem swoją prywatną wojnę z reżimem. Matka Takich wojen nie prowadzi się prywatnie. Syn No i co z tego? Nikomu nie zaszkodziłem… a ich, łobuzów, robiłem w durnia. Matka Sam jesteś dureń. Jak to teraz udowodnisz? Skąd wiesz, co oni wypisali na ciebie, jakie mają kwity? Syn Mówiłem…, że gospodarka socjalistyczna jest poniżej fiuta, a on, że wszystkiemu są winni Żydzi. 40 Matka Synciu, on mógł sporządzić notatkę, że jesteś antysemitą, ale za to wierzysz w Marksa i Engelsa. Syn Wszystko mógł, skurwiel, ale ja przecież znacznie wcześniej wydałem moją powieść. Matka Którą ci pokreślili, jak chcieli. Nie wydałeś jej zresztą pod ziemią, ani na emigracji, no to możesz ją sobie zawiesić w klozecie… W Polsce kto nie był pod ziemią, nie ma czego szukać na ziemi. Wiesz, że nie myślę o górnikach. Syn A to, że mimo cenzury nasrałem im w talerz, to się nie liczy? Matka Nie, bo nie było to gówno tych, którzy się liczą i talerz nie był dostatecznie wyeksponowany. Jesteś nikim. I nikt cię nie obroni. Syn Oskarżyłaś mnie matuś. Jesteś wredną piranią. Matka Nie mogę zaprzeczyć, syneczku. Syn Naprawdę, powiedziałaś to wszystko? Matka Może nie wszystko. Wiesz, jaką mam słabą pamięć. Zaniki pamięci. Syn Obyś ją straciła całkiem. Matka To będzie zależało od ciebie. Może też udałoby mi się zapomnieć o tym przyjemnym oczku na twoim kluczu. Syn Ty szantażujesz własnego syna?! Matka A kogo mam szantażować… tych, od których nic nie oczekuję? Syn No, pięknie! Moja słaba, schorowana mateczka, która nie wie, jak się nazywa, myli nocnik ze szklaneczką, a szczoteczką do zębów czesze sobie włosy… 41 Matka „Zachowałam aż do końca zimną krew i swoją wyższość. Miałam twarz zwiędłą, zdrowie zniszczone… ale moja wola przetrwała, silna jak mur spiżowy… Od dawna grożono mi niewolą…” 14 Syn A to z czego? Matka Dziennik Aurory z życia George Sand – Maurois. (Matka wychodzi do drugiego pokoju) Syn (głośniej mówi, żeby go słyszała) Znałem pewnego kloszarda, notorycznego pijaka i narkomana, który nawet w chwilach kompletnego zamroczenia potrafił trafnie dobrać cytat z najwybitniejszych poetów i filozofów i poprawnie go wyrecytować. Kiedyś był prawdziwym humanistą. Jak to się dzieje, że tak coś w człowieku pęka i staje się on zupełnie kimś innym? (Matka wraca z walizką w ręku. Wkłada płaszcz) Co robisz? Matka Wiem, że muszę odejść. Kiedy starzy ludzie za długo żyją, robią wielki kłopot. Syn Gdzie się wybierasz? Co to za nowa sztuka? Znowu jakaś premiera? (Matka podchodzi do drzwi) Dokąd chcesz?… Matka Bądź zdrów, synku. Uważaj na siebie. Syn Nie mam siły z tobą walczyć. Matka (spokojnie) Mężczyzna zawsze musi walczyć z kobietą. To jest nieodzowne. Ale ja jestem matką. Ty zresztą jesteś za słaby. Gdybyś był mocny, opiekowałbyś się mną, a nie walczył ze mną. Zawsze byłeś słaby. (Wyjmuje jej z ręki walizkę. Stawia w kącie. Matka znów ją bierze. Walizka jest ciężka. Z trudem ją dźwiga w kierunku drzwi.) Syn Nie, tym razem będę mocny. Spakuj wszystkie swoje rzeczy i czekaj. (Wyrywa Matce walizkę i rzuca ją do drugiego pokoju. Sam wychodzi z domu, trzaskając drzwiami. Zaskoczona Matka przez chwilę stoi bezradnie. Wreszcie ze słowami – To skurwysyn – idzie do swojego pokoju. Zamyka za sobą drzwi. Syn wraca. Przekręca klucz w drzwiach pokoju Matki) Syn Masz tam siedzieć, dopóki po ciebie nie przyjadę! 14 Lelia 63 42 (Syn znowu wychodzi z domu. Z pokoju Matki dochodzi jakieś szuranie, łoskoty i różne inne odgłosy. Wreszcie zapada całkowita cisza. Szparą pod progiem drzwi z pokoju Matki wydobywa się najpierw strużka dymu, potem coraz większe kłęby. Słychać kaszel Matki i uderzenia w zamknięte od zewnątrz drzwi. Coraz więcej dymu) Matka (woła) Co to? Co to – dym? Synku, otwórz – palę się! Synku – ratuj! (Załamującym się głosem) Synku, otwórz – nikomu nic nie powiem. (Coraz mocniejsze uderzenia w drzwi) Ratunku! Jezus Maria! Ratunku! Chcą mnie żywcem spalić. Głosy (z zewnątrz) Pali się! Na trzecim piętrze się pali! Ludzie – pali się! Głos 1 Czyje to mieszkanie! Wywalcie drzwi! Głos 2 To u pana. To chyba u pana. (Do mieszkania wbiega Syn. Jednym susem jest przy drzwiach pokoju Matki. Otwiera je. Bucha wielki kłąb dymu. Syn wpada do środka. Wynosi na rękach zwisającą mu bezwładnie Matkę. Jest usmolona. Może być też trochę mokra, gdyż polał ją wodą. Kładzie Matkę na kanapie. Wybiega do drugiego pokoju z wiadrem z wodą. Wreszcie wraca do Matki.) Syn Mamo! Mateczko! (Pochyla się nad nią, bada, przykłada ucho do serca, unosi jej rękę i puszcza, ręka bezwładnie opada. Stoi nad nią przez chwilę zrozpaczony) Głosy Wody! Wezwijcie straż! Syn Jak ja mogłem? Jak ja tak mogłem? Wynagrodzę ci to, poczekaj. (Puszcza płytę „Marsz pogrzebowy” Chopina. Z szafy wydobywa jakąś białą suknię, układa ją na Matce, poprawia.) To ślubna suknia Izy. Czekaj, jeszcze trochę gałganków. (posypuje nimi Matkę) Trochę cekinów, brokatu. Mamy też kwiaty. (Przygląda się jej chwilę, rzuca je lekkim, siewnym ruchem – zadowolony) Pięknie. Naprawdę pięknie. (Dzwoni telefon. Syn dłuższy czas nie odbiera. Wreszcie zniecierpliwiony podnosi słuchawkę). Syn Teraz nie mogę. Mamy pogrzeb. (Odkłada słuchawkę, stoi nad Matką, a melodia z płyty rozbrzmiewa coraz głośniej i głośniej) Trzeba by z księdzem. Zawsze chciałaś z księdzem. (Wyjmuje krzyż z szuflady Matki, nie bardzo wie, co z nim zrobić. Wreszcie wkłada jej w ręce) Szkoda, że nie możesz tego widzieć. (Zaczyna szlochać) 43 Matka (nieoczekiwanie) Głodna jestem. Mam już tego dosyć. (Strzepuje z siebie cały ten chłam, w którym ją pogrzebał i siada na łóżku) Daj jabłko. Syn Byłaś świetna. Może wolisz kleik? Matka Nie chcę kleiku. Sam sobie zjedz kleik. Syn Podpaliłaś koc i swoje szmaty, co? Dają dużo dymu. (Matka wzrusza ramionami) Zrobić jakąś leguminę? Matka Z piernikiem. (Spogląda na sufit) Widzisz tę rysę? Syn Pęka. Matka Będziesz musiał zagipsować i pociągnąć kolorem. Syn Tak, mamo. Matka Wszystko musi mieć swój kolor, swoją barwę. Syn Tak, mamo. Matka Bo wielkim grzechem jest się nudzić na świecie. Syn (z rezygnacją) Pewnie. Matka Ale świat ten jest już tak szalony, że nie można wychodzić z domu. (Syn kiwa głową potakująco) Cała ta dzika cywilizacja jest już nie dla nas. (Syn już nie dopowiada) Ale na szczęście mamy siebie. To sobie siądźmy bliziutko. Chodź tu. (Przywołuje gestem Syna, który posłusznie siada przy niej) No, to opowiedz mi teraz, jak mnie chciałeś wystrychnąć na dudka i się mnie pozbyć. Syn A ty – jak mnie zadenuncjowałaś. Matka To był pozorowany telefon – taka próba przed lustrem. 44 Syn I ja też żartowałem. Matka (wraca do swego refrenu) Zawsze byłeś słaby. O, pamiętam, jaki byłeś malutki. Chodziłeś w czerwonej sukience i sikałeś na podłogę. Ale już wszystko będzie dobrze, syneczku. Syn Nie opuścisz mnie? Matka Nigdy cię nie opuszczę. (Brzmi to trochę groźnie) Bo jakbyś sobie dał radę! Jakbyś mógł żyć… z tymi kobietami?… które cię zmuszają, żebyś z nimi robił te paskudne rzeczy… Syn (z żalem) Właśnie. Matka … z tymi przeciętnymi kobietami, co nic nie wiedzą, nie znają mojego synka, nie rozumieją, że ty… że jesteś taki sam jak ja – żyjesz wieloma życiami… (W tym momencie daje się słyszeć odległy głos syreny karetki, wozu policyjnego lub straży pożarnej. Matka i Syn z niepokojem nasłuchują) Matka Będziemy tylko ty i ja. Zaczniemy nowe życie. Tylko ty i ja, bo „żadna wielka miłość nie umiera do końca. Syn (podchwytuje na odgłosie przybliżającej się syreny)… Możemy strzelać do niej z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc … (Syrena ustaje i w pełnej ciszy) Matka …ale ona jest sprytniejsza – wie, jak przeżyć.” 15 (Po chwili słychać przybliżające się ciężkie kroki. Syn przytula się do Matki. Trwają tak w znieruchomieniu) Matka (trochę przerażona) To komandor. Syn Jednak przyszedł. (Coraz bliższe kroki potężnieją, dudnią echem.) Matka Zatkaj uszy. Nie słuchaj. 15 Poza ciszą 78 45 (Matka i Syn przywierają do siebie. Zakrywają rękami uszy. Rozlega się głos telefonu, coraz bardziej natarczywy) Matka Nie ma nas, nie ma nas dla nikogo! Syn Nie ma nas. (Słychać walenie do drzwi. Telefon też nie ustaje. Matka i Syn przerażeni tym, co nadchodzi z zewnątrz) (cicho) Jednak przyszedł. Matka Przeczekamy. KONIEC 46 Zastosowano w tekście cytaty z: Fiodor Dostojewski – „Zbrodnia i kara”. Przełożył Czesław Jastrzębiec–Kozłowski, Biblioteka Narodowa wyd. 2, Wrocław 1992 William Szekspir – „Tragedia Othella Maura Weneckiego”. Przełożył Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982 William Szekspir – „Makbet”. Przełożył Józef Paszkowski, Ossolineum, Wrocław 1957. William Szekspir – „Poskromienie złośnicy”. Przełożył Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983 Henryk Ibsen – „Hedda Gabler”. Przełożył Józef Giebułtowicz, Ossolineum, Wrocław 1984. André Maurois – „Lelia, czyli Życie George Sand”. Przełożył Adam Kotula, PIW, Warszawa 1976. Jonathan Carroll – „Poza Ciszą”. Przełożyła Maria Korusiewicz, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1996. 47