Andrzej Drzewiński & Jacek Inglot Kochaj swoją Celię Cokolwiek by powiedzieć o marnych ostatnio postępach w robotyzacji, chyba jesteśmy na nią skazani. Nowy, wspaniały i globalny świat co kilka lat funduje nam nowe, coraz koszmarniejsze epidemie - i niedługo możemy być zmuszeni do życia w środowisku całkowicie antyseptycznym, o ile będziemy chcieli w ogóle przybywać po tej stronie bytu. Ponieważ trudno sobie wyobrazić całkowicie odkażonego człowieka (nijak nie da się z niego wytrzepać tych miliardów wirusów i bakterii), naturalną wydaje się koncepcja przydania ludziom sztucznych, odpornych na zarazki towarzyszy i partnerów - także, a może przede wszystkim, erotycznych. Wbrew zdaniu malkontentów w gruncie rzeczy związek z sexomatem (kobietonem lub erobotem) ma swoje zalety, ponieważ: - nie musimy się z nim rozwodzić; - jak nas wkurzy, to możemy zamknąć go w szafie; - nie będziemy mieli z nim dziecka; możemy go ubezpieczyć na wypadek awarii; - jak się nam znudzi, bez problemów zamawiamy nowy model; - może nas zarazić co najwyżej wirusem komputerowym. Jasne zatem, że już niedługo będzie obowiązywało nowe przykazanie: Kochaj robota swego jak siebie samego. Dla własnego dobra. Rano obudziły go dźwięki suity Bacha, dynamicznie przetworzone przez najnowszy technomix. Klimatyzator wionął mu prosto w nos porannym bukietem, mieszanką własnego pomysłu: goździki z odrobiną sosnowego igliwia. Taka poranna muzyczno-zapachowa kombinacja zawsze wprawiała go w znakomity nastrój. Wyciągnął się na łóżku i odetchnął głęboko; musi pomyśleć o zmianie, na przykład o morskiej bryzie. Lubił wylegiwać się na plaży, wyciągnięty na wrzącym od słońca piasku, wystawiając twarz na chłodny, morski podmuch - wtedy czuł się naprawdę szczęśliwy. Zwłaszcza gdy obok leżała ukochana Celia. Obrócił się, wsparł na łokciu i spojrzał na jej boski profil: na pełne, nieco kapryśnie wydęte usta, łagodnie zadarty nosek, jasne brwi i wysokie czoło, uwieńczone linią platynowych włosów - w Cybordelics powiedzieli mu, że to model historyczny, niejaka Marilyn Monroe, gwiazda movie z XX wieku. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Max lubił te poranne chwile, gdy mógł ją podziwiać w różowym świetle wstającego dnia emitowanym przez holościanę; dziś była jego ulubiona projekcja, świt nad Kilimandżaro. Celia zwykle budziła się zaraz po nim i wspólnie oglądali wschodzące słońce. Ale tym razem coś było nie tak: leżała nieruchomo, wpatrzona szklistym wzrokiem w sufit, niezbyt interesujący pejzaż księżycowy - wymiana na holo miała nastąpić w połowie przyszłego miesiąca. Delikatnie dotknął ust Celii i przeraził się, nie wyczuwając oddechu. Potem położył dłoń na jej szyi i przestraszył się jeszcze bardziej, stwierdzając brak drgań membrany głośni, świadczących o niezakłóconej pracy serwomechaniki; ciepłota skóry spadła o pięćdziesiąt procent poniżej normy. Z trudem przełknął ślinę, odganiając od siebie paniczną myśl o skończonej gwarancji. To w końcu mógł być zupełny drobiazg, w rodzaju walniętego zasilania. Przewrócił ją na plecy, odgarnął włosy z potylicy i pstryknął we wskaźnik: na karku błysnęła zielona dioda, brutalnie informując, że bateria nie jest wyczerpana nawet w połowie. A to oznaczało, że ma poważne kłopoty. - Komputer! - krzyknął. - Co się dzieje z Celią?! Przez oślepiające śniegi Kilimandżaro przepłynęły słowa: „Brak komunikacji z programem Celia4bis. Wezwij serwis”. To się już Maxowi zupełnie nie podobało. - Bzdury - warknął. - Łącz przez chipa. Sięgnął do nocnego stolika i chwilę grzebał w stosie chipów, przypominających srebrne szpile do krawata - w końcu znalazł ten od Celii. Wsunął go do gniazda w prawym uchu i natychmiast znalazł się w obitym ciemnoczerwonym pluszem buduarze paryskiej kurtyzany, gdzieś tak z początku dwudziestego wieku; program domyślnie wpakował go do aplikacji, w której ostatnio balowali. Powinien wylądować w antycznym łóżku ze śmiesznymi mosiężnymi gałkami razem z Celią - ale był sam, za to na bachicznym obrazie przedstawiającym grecką heterę pieszczącą szlachetnego młodzieńca ukazał się komunikat: „Przybyłeś bez partnerki. Czy mam zaproponować model wirtualny?” Max zgrzytnął zębami, pstryknięciem przywołał panel sterowania i ręcznie, po raz kolejny przeklinając tego starego pierdziela Gatesa i jego wiecznie zacinający się ModernWin2025, wpisał adresowy kod Celii. Wszystko na nic: „Aplikacja niedostępna”. Palnął w esc i wydłubał chipa z ucha. Sprawa wyglądała na poważniejszą niż z początku sądził. Spojrzał na Celię na serio wystraszony - leżała wyciągnięta na łóżku, sztywna i nieruchoma; w lewej, lekko podkurczonej ręce wciąż ściskała fałdę zmarszczonego prześcieradła. Max patrzył na jej nieziemsko piękną, doskonałą twarz, kiedyś należącą do tej Marilyn, i krok po kroku przypominał sobie ostatnią noc. Najpierw byli w cyberklubie u Tonny’ego, tam wypili po martini i pograli z jedną parą w wirtualnego debla, było nawet przyjemnie. Może to martini jej zaszkodziło? Ale przecież po ostatnich modyfikacjach mogła pić nawet kwas solny, poza tym alkohol uzupełniał poziom elektrolitów. Potem wrócili do domu i Celia podała mu kolację - tym razem nie chciał, aby mu towarzyszyła, ponieważ umieszczona w jej brzuchu przetwornica biogazu potrafiła w nocy haniebnie bulgotać. Skarżył się w serwisie, ale mu powiedzieli, iż rzecz jest w dopracowaniu i najlepiej jej na noc nie karmić. Z tym, że biogaz pomagał oszczędzać baterie. Materiały rozszczepialne znowu zdrożały i Max podejrzewał, że konieczna za dwa lata wymiana ogniw może go kosztować nawet i tysiąc kredytów. Pochylił się nad Celią i starannie obmacał jej brzuch - nic specjalnego nie odkrył, wciąż był pięknie sklepiony, płaski i twardy. Awaria przetwornicy nadęłaby ją jak balon. Przeleciał w myślach jeszcze kilkanaście potencjalnych uszkodzeń, aby w końcu stwierdzić, że nie ma pojęcia, co się stało. Podniósł do góry dłonie w geście poddania i oznajmił: - Komputer, wezwij tych sukinsynów od serwisu. Kobieton „Celia” jest najnowszym produktem firmy Cybordelics, zaprojektowanym z myślą o zaspokojeniu najbardziej wyrafinowanych gustów naszych klientów. W stosunku do modeli poprzednich - „Dolly”, „Roxy” i „Alice” - wprowadzono szereg istotnych zmian, ułatwiających obsługę urządzenia i zarazem zwiększających czerpaną z jego eksploatacji przyjemność. Oto lista najważniejszych usprawnień i innowacji: a) po raz pierwszy kobieton firmy Cybordelics jest sprzedawany w siedemnastu wersjach powielających sylwetki najsłynniejszych gwiazd EroNetu; b) liczbę standardowych kopulRAM-ów zwiększono ze 115 do 164, z możliwością niestandardowych rozszerzeń [nawet do 350-patrz Dodatek A]; c) sterownik wzbogacono o przystawkę sieciową umożliwiającą partycypację w wirtualnych orgiach grupowych [dla klientów wyposażonych w neurogniazda przygotowano rewelacyjny zestaw chipów - patrz Dodatek B]; d) „Celia” dysponuje szesnastoma rodzajami smaków śliny - specjalne co do tego życzenia można zgłosić w serwisie firmy; e) niektóre z części korpusu głównego [piersi, uda, pośladki] można zwiększać lub zmniejszać nawet do 30% standardowej objętości; f) „Celię” wyposażono w nowego typu zasilanie quarkowe, jeden wkład wystarcza na przewidziany gwarancją okres użytkowania. Sukinsynem od serwisu okazał się siwawy facet grubo po pięćdziesiątce, w niebieskim kombinezonie z godłem Cybordelics (stylizowanym białym wibratorem na czerwonym tle) i staroświeckich rogowych okularach na nosie. Sprawiał bardzo kompetentne wrażenie: wszedł do mieszkania pewnym krokiem profesjonalisty, dzierżąc w ręku płaską walizeczkę. Na leżącą na łóżku Celię nawet nie spojrzał, od razu usiadł do klawiatury i zaczął przeglądać obsługujący kobieton pakiet oprogramowania. Trzaskał jak oszalały w klawisze, znęcał się nad myszą, a pliki migały na ekranie niczym blokhauzy Megalopolis za oknem superekspresu. Bawił się tak prawie pięć minut, po czym z niesmakiem pokręcił głową. - Niedobrze, chłopie - powiedział i odsunął od siebie klawiaturę. - To automatyczna blokada, coś jej zmajstrowałeś. Max wytrzeszczył gały w bezbrzeżnym zdumieniu. - Chyba nie dziecko - wystękał. - Spoko, modele jajeczkujące to pieśń przyszłości, choć wcale, jak się zdaje, nieodległej. - Technik otworzył walizeczkę z narzędziami i pilnie w niej czegoś szukał. Wyciągnął ultrasonograficzny skaner i zbliżył się do leżącego nieruchomo kobietona. Przytknął czytnik do brzucha Celii i czas jakiś jeździł nim w górę, w dół i na boki. Wreszcie przestał i uśmiechnął się porozumiewawczo. - Tak jak myślałem, zwarcie w module sterującym serwomechaniką, wsadzili to dziadostwo pod kość łonową, parę milimetrów od błony pochwy. Trykacie te cyberbabeczki tak mocno, że się przegrzewają od tarcia, psia wasza mać. To już trzeci przypadek w tym tygodniu. Odrobinę delikatności, one nie są z blachy pancernej. Max chrząknął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Gdyby Celię zrobili z blachy, na pewno nie byłaby tak pociągająca. Wolał ją miękką, ciepłą i różową. Zgryźliwy technik gderał dalej. - Prawdziwe laski są znacznie bardziej odporne, mogłeś pakować, ile chciałeś i jak długo chciałeś. Ta plastoguma w ogóle się nie regeneruje, ubytki trzeba uzupełniać ręcznie. Bierz pan babeczkę za nogi, musimy ją przenieść. Urządzenie składa się z dwóch zasadniczych części: joysticka i korpusu głównego. Joystick służy do obsługi podstawowych funkcji programu, a jego ergonomiczny, dopasowany do dłoni kształt umożliwia bezpośrednie sterowanie korpusem głównym [oczywiście w wypadku, gdy klient nie posiada neurogniazda - patrz Dodatek A]. Korpus główny produkowany jest we wspomnianych w p. a) siedemnastu wersjach powielających gwiazdy EroNetu oraz w 31 standardowych formach estetycznych, sporządzonych na podstawie wyników ankiety przeprowadzonej wśród klientów Cybordelics (nie należy też zapominać o przeszło stu modelach historycznych, od Lukrecji Borgii po Madonnę i Cicciolinę). Cybordelics może także wykonać indywidualne zamówienia w tym względzie, z tym że podraża to koszt urządzenia o 25%. Chwycili bezwładną Celię i przenieśli do kuchni, na wielki stół z imitującego dąb neoplastu, przy którym tak lubił z nią śniadać. Położyli ją na wznak na blacie. Max poczuł gwałtowne drgnięcie w okolicy serca; wyglądała naprawdę pięknie, taka bezwładna i omdlała, z wyrazem całkowitej niewinności na twarzy, jakby nigdy nie programowano jej do żadnego sprośnego numeru. Taką ją kochał najbardziej. Serwisant tymczasem przytaszczył swoją walizeczkę i zaczął metodycznie wykładać z niej narzędzia. Max patrzył z przerażeniem na układane obok siebie skalpele, szczypce, kombinerki, tubki z klejami, sterty procesorów, zapasowe interfejsy. Wyglądało to coraz poważniej - naprawa zrujnuje go do reszty i na holosufit będzie musiał poczekać do przyszłego roku. - A czy to naprawdę było takie złe suwać naturalne laski? - nie stąd ni zowąd zapytał technik i zaraz sam sobie odpowiedział - Wszystko przez ten HIV 118D, tak zjadliwy, że przeżerał nawet dubeltową prezerwatywę. Co gorsza, wykrywało go dopiero któreś tam badanie, laseczki nie miały pojęcia, że są zainfekowane. Pedałów szlag trafił w przeciągu roku, słyszałeś pan chyba? Max na wszelki wypadek skinął głową, choć o tych zamierzchłych czasach miał raczej mizerne pojęcie. Historia nigdy nie była jego konikiem, w końcu edukomp twierdził, że są pokoleniem jutra. Technik przekładał skalpele, niektóre podejrzliwie podnosząc do oczu, i niezmordowanie perorował: - Ta mutacja HIV-a upodobała sobie kobiety, w ciągu dwóch lat zmarło sześćdziesiąt procent populacji, zanim władze zdołały izolować w miejscach odosobnienia pozostałe przy życiu. Niewiele to pomogło, ponieważ prawie wszystkie były zainfekowane, tylko dwa procent okazało się genetycznie odpornymi. To od nich pochodzą jajeczka używane w rozrodniach, trochę się też klonuje, ale to kosztuje. Max spojrzał nostalgicznie na przegub z wytatuowanym numerem ewidencyjnym: przyszedł na świat w rozrodni DXC 07, tej przy Hilton Street. Do tej pory odczuwał wzruszenie, gdy zdarzyło mu się ujrzeć jej smukły wieżowiec, przypominający wymierzoną w niebo strzałę. Człowiek raz jeszcze zatryumfował nad przeznaczeniem, tak przynajmniej mówił edukomp. Serwisant znalazł wreszcie to, czego szukał, i nim Max zdążył mrugnąć, jednym płynnym ruchem rozpłatał Celię od gardła po pochwę. Obsługa podstawowego modelu „Celii” jest prosta, przyjazna dla użytkownika i ogranicza się do kilku nieskomplikowanych czynności: 1) wybieramy joystickiem wariant z menu; 2) z chwilą uruchomienia podprogramu korpus główny przystępuje do wykonywania wybranego sekwensu; 3) rozbieramy się [nie jest to obowiązkowe, choć pozostanie w ubraniu związane jest z pewnym ryzykiem - patrz Dodatek C]; 4) przybrawszy dogodną pozycję nawiązujemy kontakt cielesny z kobietonem; Uwaga! W trakcie wzmiankowanej w punkcie 4 czynności należy pamiętać o tym, że kobieton wykonuje tylko wybrany sekwens - i nic ponad to! Wszelkiego rodzaju żądania w trakcie realizacji wybranego wcześniej wariantu nie mają najmniejszego sensu - trzeba wywołać menu i zmienić opcję. Można oczywiście korzystać z neurochipowej przystawki i samodzielnie aranżować własny sekwens, ale wymaga to sporej wprawy i znajomości urządzenia, dlatego Cybordelics raczej tego nie zaleca, zwłaszcza początkującym użytkownikom - patrz Dodatek D. 5) po zakończeniu kontaktu należy uruchomić program renowacyjny [Rencom] - kobieton poddaje się wówczas zabiegom oczyszczającym i konserwacyjnym, co znacznie przedłuża jego bezawaryjne użytkowanie. Nie sądził, że w środku tak to wygląda; serwisant, założywszy długie lateksowe rękawice, gmerał niemrawo w zalegającym brzuch Celii kłębowisku silikonowych wnętrzności, ociekających białawą elektrolityczną gmazią - przezroczyste rurki z baloniastymi serwopompkami okręcały wężowe sploty srebrzystych światłowodów, przetykanych tu i ówdzie czarnymi kostkami procesorów. Technik bez krępacji wyciągnął większość trzewi na wierzch i grzebał usilnie w jamie brzusznej, przeklinając pod nosem niejakiego Bordena. Z jego chaotycznych wyjaśnień wynikało, że ów Borden to jeden z projektantów pracujących w Cybordelics, który wpadł na kretyński pomysł, aby umieścić pasek szyny macierzy wzdłuż środkowych kręgów kręgosłupa, w związku z czym tacy pokrzywdzeni przez los geniusze serwisu jak on muszą dokonywać chirurgicznych cudów, aby się do niego dostać. - Jak padnie moduł serwomechaniki, to i macierz do dupy - oświecił Maxa, wciąż po łokcie zanurzony w silikonowych kiszkach Celii. - Muszę i ją wymienić, a sam pan widzi, że nie jest to łatwa sztuka. - Z pewnością - wykrztusił Max, wciąż jak zahipnotyzowany i wgapiony w rozbebeszonego kobietona. Tymczasem facet z serwisu wreszcie znalazł gniazdo macierzy, ponieważ z triumfem pokazał kilkucentymetrowy wąski pasek plastyku z wtopionymi weń złotymi nićmi szeregowo ułożonych mikroprocesorów, po czym niedbale obtarł go z gleju i wrzucił do przegródki w walizeczce. - Musimy odzyskiwać każdy drobiazg - wyjaśnił, wyjmując z zestawu części zapasowych nową macierz. - Ekoterroryści znowu wczoraj wysadzili kawałek Krzemowej Doliny i ma być jakiś czas posucha, dlatego regenerujemy co się da. Znowu wsadził łapy do brzucha Celii, ponownie usiłując zlokalizować gniazdo macierzy - nie bardzo mu to wychodziło i przerwał, aby nasadzić na nos bryle skanera. Teraz poszło znacznie łatwiej. - O co właściwie chodzi tym ekoterrorystom? - spytał uprzejmie Max. Polityka nigdy go specjalnie nie zajmowała, infomediów nie oglądał, wiadomości ze świata pozasieciowego wywoływały u niego ataki śmiertelnej nudy. Lepiej już było balangować w holoparku, mistrzowie software’u zawsze podrzucali nową grę. Poza tym miał przecież swoją Celię. Technik rzucił mu kose spojrzenie. - Naprawdę pan nie wiesz? - zdziwił się. - Chodzi im o te gumowe babeczki, że niby co za dużo, to niezdrowo. Głoszą, że HIV już odpuścił i można z nich zrezygnować. Żądają wypuszczenia kobiet z izolatek, co byłoby o tyle ciekawe, że wypadałoby po maksimum dwie na setkę potencjalnych chętnych. Ale rządowi mówią, że epidemia wcale nie minęła i wypuszczenie kobiet byłoby szczytem głupoty. Z drugiej strony, ech, posunęłoby się wreszcie coś prawdziwego - westchnął z nieukrywaną nostalgią i wrócił do rozprutej Celii. - Pan żeś próbówkowy, więc nic o tym nie wiesz. Tylko my, starzy, czasem płaczemy, jak ptaszki w klatce za wolnością. Sięgnął pod plastometalową kość łonową i płynnym ruchem wyjął niedużą tuleję, z uczepionymi jej denka pasmami delikatnych jak pajęczyna światłowodów. Ostrożnie odkręcił wieczko, nasunął na oczy bryle i zajrzał do środka. - Tak jak myślałem, stopione na glanc - oświadczył. - Wystarczy wzrost temperatury o pięć stopni, a już są kłopoty. Nie ma jak chłodzić tego cholerstwa, musi być szczelnie zamknięte. Podobno w nowych modelach mają przenieść to do goleni i dodać wiatraczek. Ciągle gderając, wytrząsnął z tulei na dłoń coś, co przypominało pręcik tulipana, obsypany gęsto krystalicznym pyłem - był to organiczny procesor, złożony z tysięcy mnemojednostek, niezwykle istotna część sterującego Celią mózgu, odpowiedzialna za funkcje ruchowe. Technik przysunął pręcik do bryli i pokręcił z niesmakiem głową. - Tak jak myślałem, zwęglony do imentu. Max też wytrzeszczał na niego oczy, ale oczywiście nic nie zobaczył; uszkodzenia były widoczne tylko przez skaner. Serwisant niedbale wrzucił spalony procesor do kieszonki na piersi, zapewne nie nadawał się do odzysku. Potem sięgnął do zestawu części zapasowych i wyciągnął nowy, na oko nie różniący się od starego pręcik, po czym ostrożnie umieścił go we wnętrzu tulei. Zakręcił wieczko i z wielką uwagą umocował urządzenie w gnieździe pod kością łonową. Szanowny Kliencie, ostrzegamy Cię przed zakupem urządzeń masturbacyjnych innych firm, dostępnych obecnie na rynku. Posługując się nimi, narażasz swe delikatne narządy - grożą Ci spięcia i zacięcia w łożysku głównym. Poniesiesz dodatkowe koszty związane z regeneracją, a przy fatalnym stanie ubezpieczeń zdrowotnych może to się okazać katastrofą dla Twego kredytkonta. Pamiętaj, kobietony firmy Cybordelics są urządzeniami całkowicie bezpiecznymi, posiadającymi zdublowany system zabezpieczeń, dlatego przy prawidłowym użytkowaniu możliwość jakiegokolwiek wypadku czy awarii praktycznie nie istnieje - w nieprawdopodobnym przypadku przeciwnym - patrz Dodatek E. - No i gotowe - poinformował serwisant. - Trzeba tylko dolać trochę gmazji i zaszyć babeczkę, a będzie jak nowa. Wycisnął na silikonowe jelita odrobinę żelowatego elektrolitu, rozprowadził go palcem, zebrał rozprute płaty skórne i z grubsza dopasował je do siebie - tak że zamiast jamy na torsie Celii widniała poszarpana, szeroka na dłoń szczelina, na zdrowy rozum niemożliwa do zaszycia. Technik wcale się tym nie przejął, tylko wyciągnął z zestawu narzędziowego coś w rodzaju podręcznego odkurzacza o miękkiej, szerokiej ssawie - tę przyłożył do brzucha kobietona i przesunął włącznik. Zawarczało, a ssawa chciwie przylgnęła do koszmarnej rany. Max podziwiał w niemym zachwyceniu, jak po przejściu ssawy pozostaje jedynie gładka, pozbawiona najmniejszej skazy skóra. Technik w mgnieniu oka dojechał do brody i wyłączył zszywarkę. - I jak się podoba? - zapytał. Celia po operacji wyglądała tak, jakby nikt jej nie tykał, a co dopiero rozpruwał. Max, ciągle nie wierząc własnym oczom, wyciągnął rękę i pogładził ją po skórze. Komputer w momencie zakończenia naprawy automatycznie restartował kobietona i temperatura wracała już do normalnego poziomu; poczuł pod palcami ciepły, elektryzujący aksamit, który tak uwielbiał dotykać. I poczuł coś jeszcze, gwałtowny, wręcz niemożliwy do opanowania przypływ pożądania; odruchowo przełknął ślinę, zawstydzony tym, że sztywnieje mu penis. Serwisant obserwował go z ledwo tajonym uśmieszkiem. - Ty naprawdę się nią rajcujesz, chłopie - zauważył. - Pewnie, czemu nie. Babeczka jest na każde skinienie, jak cię wkurwi, to możesz kazać jej się zamknąć w szafie, a z prawdziwą kobietą nie byłoby to takie proste. Ale coś ci powiem, próbówkarzu - one, te prawdziwe, miały w sobie coś... No, nie pamiętam już co, ale czasem przy takiej czułeś się królem świata, choćby była ostatnią jędzą. A przy tych gumowych lalach... - Machnął z rezygnacją ręką. Wrócił do swoich przyrządów i zaczął je metodycznie pakować. Celia poruszyła się i otworzyła oczy, ziewając przy tym rozkosznie, jakby zbudzona z głębokiego snu - program realizował niedokończoną sekwencję z poprzedniej nocy, imprów pt. „Romantyczny poranek”. Max napisał go trzy dni temu i wydawał mu się tak udany, że zastanawiał się nad wypuszczeniem go do sieci. Gdyby się spodobał, mógł za niego zgarnąć niezłą kasę, publika ciągle czekała na świeże programiki. Technik, który pozbierał już swoje manele, podał mu kartę z rachunkiem, który Max potwierdził odciskiem kciuka, woląc nie patrzeć na wybitą sumę. Celia tymczasem usiadła na stole, jakby bezwiednie - tak właśnie to zaprogramował - rozchylając swe boskie uda, a jej cudowne, pełne piersi zakołysały się kusząco. Max pojął, że dłużej już nie wytrzyma; zacisnął zęby i obrócił się w kierunku serwisanta, ale facet na szczęście był już przy drzwiach. Te automatycznie otworzyły się z przeciągłym sapnięciem, ale technik wciąż nie wychodził. - Wiesz pan, mówią na mieście, że rządowi to te prawdziwe babeczki, niby kobiety, sami trykają od dłuższego czasu - powiedział powoli, z zaciętą miną wbijając wzrok w podłogę. - Sztuczne im się znudziły, sukinkotom. Gdybym nie miał swoich lat, to... Nie dokończył i wyszedł, a właściwie wybiegł. Max gapił się przez chwilę na jego oddalające się plecy, usiłując zrozumieć, o czym serwisant właściwie mówi, ale wtedy stały się dwie rzeczy: drzwi się zasunęły, a Celia zawołała z kuchni z lekka chrapliwym, przepełnionym namiętnością głosem: - Max, przyjdź tutaj, tak za tobą tęsknię... - Wziął tę kwestię z podręcznika dla początkujących twórców imprówów; brzmiała znakomicie, o ile się dobrze zmodulowało głos. Celia, całkiem już rozbudzona, przeciągała się na stole, wzdychając i figlarnie oblizując usta końcem języka. Gdy się zbliżył, wyciągnęła ku niemu ramiona - jego szlafrok gdzieś zniknął i już po chwili całowali się jak szaleni. Uwielbiał ten smak jej śliny, malinowy z nieznaczną domieszką czekolady. - Kocham cię, Max - wyszeptała. Powiódł językiem wzdłuż łuku brody ku różowemu uchu - nadgryzł je delikatnie, na co Celia zareagowała głębokim, spazmatycznym westchnieniem. Nie wiadomo dlaczego przypomniał sobie ostatnie słowa serwisanta. O co chodziło temu staremu smutasowi z tymi „prawdziwymi” kobietami? Przecież kobietony są cudowne! A Celia - j e g o Celia - była najlepsza! - Ja też cię kocham, najdroższa - powiedział. Nie musimy chyba więcej przekonywać, już wiesz, co wybrać! Kobieton „Celia” w każdym domu, przy boku każdego prawdziwego mężczyzny. Daje rozkosz i radość, przynosi zadowolenie i pozwala zapomnieć o rozlicznych troskach dnia codziennego. Osiągana przy tym satysfakcja seksualna jest z niczym nieporównywalna (a na pewno z efektami używania cybermasturbatorów innych firm), albowiem prawdą jest to, co koncern Cybordelics głosi od początku swego istnienia: Na cholerę ci żona, Kiedy masz kobietona! NIE BĘDZIESZ ŻAŁOWAŁ!