Karen Horney Nowe drogi w psychoanalizie Tytuł oryginału New Ways in Psychoanalysis Copyright © 1939 by W. W. Norton & Company, Inc. Copyright renewed 1966 by Mariannę von Eckardt, Renatę Mintz, and Brigitte Swarzensky Ali rights reserued Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2001 Redaktor Katarzyna Raźniewska Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Krzysztof Kwiatkowski mm m W -'A k LAS. iN/V. Ilustracja na okładce Ewa Nemoudry 570 ( Wydanie III l Wydanie I ukazało się w 1987 roku nakładem Państwowego Wydawnictwa Naukowego ISBN 83-7301-034-3 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74 e-mail: rebis@pol.pl www.rebis.com.pl Fotoskład: Z.P. Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel. 87-93-888 Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN SA Bydgoszcz, ul. Jagiellońska l, tel. (0-52) 322-18-21 WSTĘP DO III WYDANIA W JĘZYKU POLSKIM Pierwsze polskie wydanie książki Karen Horney Nowe drogi w psychoanalizie ukazało się w roku 1987 nakładem PWN, drugie w 1994, a obecne trzecie, w wersji poprawio- nej, w 2001 roku. Wygląda więc na to, że kolejne nakłady tej klasycznej pracy pojawiają się w języku polskim co sie- dem lat. Gdyby ekstrapolować tę tendencję, to następnego wydania należałoby się spodziewać w roku 2008. Kiedy sięga się po książkę napisaną przeszło pół wieku temu, to jedno z pierwszych pytań, jakie się nasuwają, do- tyczy aktualności zawartych w niej poglądów. Książka, o której mowa, ukazała się po raz pierwszy w roku 1939 - w tym samym roku, w którym zmarł Zygmunt Freud, a II wojna światowa otworzyła nowy rozdział w dziejach naszej cywilizacji. Zważywszy jednak, że w humanistyce, w odróżnieniu od technologii, trudno jest mówić o postępie, późniejsze koncepcje „natury ludzkiej" nie muszą być traf- niejsze od tych wcześniejszych. Najczęściej są tylko bar- dziej aktualne, czyli lepiej przystające do współcześnie do- minujących problemów społecznych i jednostkowych. Chcę powiedzieć, że wiedza o kondycji ludzkiej i funkcjo- nowaniu człowieka w świecie zmienia się w sposób raczej cykliczny niż liniowy. Zapomniane koncepcje, niczym po- wracające fale, po jakimś czasie wyłaniają się ponownie zza horyzontu pamięci społecznej, w nieco zmienionej i do- stosowanej do wymogów czasu szacie językowej. Można zaryzykować tezę, że w okresach prosperity i ekspansji od- krywa się na nowo te koncepcje człowieka i odświeża te fragmenty wiedzy, które zostały wyartykułowane w analo- gicznej fazie którejś z wcześniejszych epok historycznych. Natomiast w okresach kryzysu i dekadencji powracają kon- cepcje powstałe w analogicznych fazach wcześniejszych epok historycznych. Wizja człowieka w ujęciu Karen Horney kształtowała się w okresie światowego kryzysu ekonomicznego i destabiliza- cji naszej kultury. Może to przemawiać za aktualnością tej koncepcji w naszych obecnych polskich warunkach, w kon- tekście radykalnych przemian ekonomiczno-społecznych, któ- rych kryzysowe konsekwencje oddziałują na jednostkę we wszelkich sferach życia. Podobnie jak na przykład pojęcie „osobowości rynkowej" (marketing personality), stworzone przez Ericha Fromma pod koniec lat czterdziestych w kon- tekście kultury amerykańskiej, z każdym rokiem okazuje się coraz bardziej przystające do naszej polskiej rzeczywistości. Praca Nowe drogi w psychoanalizie różni się od innych książek Horney tym, iż poza zarysem własnego podejścia, rozwijanego w jej następnych rozprawach, takich jak Neu- rotyczna osobowość naszych czasów, Nasze wewnętrzne kon- flikty lub Nerwica a rozwój człowieka, zawiera syntetyczny wykład koncepcji Freuda. Klarowne przybliżenie Freudow- skiej psychoanalizy i jej podstawowych kategorii pojęcio- wych, dokonane w sposób krytyczny, acz kompetentny i wy- ważony, stanowi wielką zaletę tej książki. Z wielu powo- dów koncepcje Freuda (celowo używam tu liczby mnogiej) paradoksalnie są znacznie mniej znane niż koncepcje je- go nieortodoksyjnych kontynuatorów. Jedną z przyczyn tej trudności jest to, że psychoanalityczne poglądy Freuda po- wstawały i ewoluowały w trakcie czterdziestu kilku lat jego działalności, licząc od wydanych w 1895 roku ( a napisa- nych z J. Breuerem) Studien iiber Hysterie. Nasuwa się też wątpliwość, czy w ogóle myśl Freuda można zrozumieć w stopniu wystarczającym i w jakiej mierze to poczucie ro- zumienia może być dobrze ugruntowane, jeśli nie towarzy- szą temu wiara i przekonanie o nieomylności mistrza. Samo pojęcie psychoanalizy jeszcze za życia jego twórcy przeszło długą ewolucję. Jego treść i zakres zmieniały się, poczynając od metody leczenia objawów histerycznych za pomocą hipnozy, poprzez metodę terapii wszelkich zabu- rzeń psychicznych poprzez analizę i interpretację swobod- nych skojarzeń, marzeń sennych, czynności pomyłkowych i „reakcji przeniesieniowych" pacjenta, a na ogólnej kon- cepcji człowieka i kultury kończąc. Co więcej, twórca psy- chologii głębi nie tylko rozszerzał i zmieniał swoje koncep- cje, lecz na dodatek zostawił po sobie bardzo bogatą spuściznę piśmienniczą - pełne wydanie jego prac składa się z dwu- dziestu czterech tomów. Jeśli zatem przy recepcji jego dorob- ku zrezygnować z zasady, iż „najważniejsze są ostatnie wy- powiedzi", to można spierać się bez końca o to, co „rzeczy- wiście powiedział Freud"*. Dlatego też tym większą zasłu- gą Horney jest to, że zamiast poddawać propozycje Freuda „druzgocącej krytyce" - co chętnie czyni wielu autorów - lub dostrzegać niepodważalność i jednoznaczność rozstrzyg- nięć mistrza, niezależnie od wszelkich znanych skądinąd faktów, próbuje ona uporządkować najważniejsze pojęcia i zrekonstruować leżące u ich podstaw założenia. Zważywszy, że komentowana praca dotyczy nie tyle cał- kiem nowych, dopiero wytyczanych przez Horney dróg psy- choanalizy, ile raczej propozycji Freuda reinterpretowa- nych przez autorkę z pewnego oddalenia, z perspektywy już przebytej przez siebie drogi, konfrontacja ta skłania do porównań i refleksji nad różnicami obydwu podejść. Mo- mentami odnosi się wrażenie, że obydwa sposoby myślenia systematycznie się rozmijają, choć zarazem dobrze się uzu- pełniają. Autorzy ci prezentują niejako odmienne „style poznawcze" i funkcjonują na różnych poziomach abstrak- cji. W trakcie tej konfrontacji Freud daje się poznać jako fundamentalista, podczas gdy Horney wchodzi w rolę kon- sekwentnej relatywistki. Freud zdaje się fundamentalista nie tylko w sensie dbałości o czystość i spójność własnej doktryny, lecz także w sensie solidności fundamentów wzno- szonych przez siebie konstrukcji, których spójność miała być trwałym cokołem pod własny pomnik. Monumentalny * Nawiązuję tu do tytułu książki Davida Stafforda-Clarka What Freud Realfy Said. charakter własnego dzieła (trwalszego od spiżu) miał za- pewnić mu miejsce w historii obok Kopernika i Darwina*. Stąd też częste u Freuda podkreślanie przyrodniczo-nauko- wego charakteru psychoanalizy oraz różne zabiegi organi- zacyjne służące podnoszeniu prestiżu i ekspansji własnej doktryny i metody. Natomiast Horney zdaje się być zupeł- nie wolna od tego typu problemów i ambicji. Nie interesuje jej również „naukowość" lub „nienaukowość" uprawianej przez nią działalności i prezentowanej wiedzy. W sensie teoretycznym autorka Nowych dróg w psycho- analizie zdaje się z trudem nadążać za rozmachem i odwagą myśli Freuda, natomiast budzi znacznie więcej zaufania od swego byłego mistrza jako terapeuta. Jest to zrozumia- łe, gdyż zasadniczo odmienny wydaje się ich stosunek do ludzi i ich życiowych problemów. Odwołując się do katego- rii pojęciowych używanych przez Horney w jej późniejszych pracach, można by twierdzić, że ona sama reprezentuje postawę „do ludzi", podczas gdy w pracach Freuda nietrud- no doszukać się postawy „przeciw ludziom". Nieco para- doksalnie rzec by można, że Freud tworzył psychoanalizę nie tyle dla ludzi, lecz raczej „przeciwko ludziom" i z myślą o sobie. Każda bowiem koncepcja (zwłaszcza w humanisty- ce) wymyślona lub tylko preferowana jest przejawem oso- bowości twórcy i niezależnie od jej walorów poznawczych pełni dla autora rozmaite funkcje psychologiczne. Ortodok- syjna, Freudowska psychoanaliza (nie negując bynajmniej jej wartości poznawczej) nieprzypadkowo okazuje się sku- tecznym sposobem deprecjonowania ludzkich motywów, a w konsekwencji i każdego człowieka, wobec którego za- stosuje się tę procedurę interpretacyjną. Wprawdzie jest ona płodnym poznawczo, lecz zarazem trochę niebezpiecz- nym sposobem sprowadzania wszelkich ludzkich motywów do genetycznie najniższego wspólnego mianownika. Nie bez * Freud sugeruje to dyskretnie w artykule One of the Difficulties of Psychoanalysis, opublikowanym pierwotnie w 1917 roku, wymieniając w nim jednak nazwisko Schopenhauera (a nie własne), który -jego zda- niem - po Koperniku i Darwinie zadał „trzeci cios miłości własnej człowieka". 8 racji Paul Ricoeur określa metodę psychoanalityczną „her- meneutyką podejrzeń"*. W ortodoksyjnej metodzie psycho- analitycznej zawarty jest bowiem „paragraf 22", który spra- wia, że pacjent nigdy nie może mieć racji, jeśli nie zgadza się z interpretacjami psychoanalityka. Automatycznie pod- pada wówczas pod interpretacje wyższego rzędu, z której wynika, że „przejawia opór", a jego „ego" broni się przed przyjęciem wypartych treści, utożsamianych z podsuwaną przez psychoanalityka interpretacją. We Freudowskiej psychoanalizie „wolne" są bowiem tyl- ko skojarzenia, natomiast interpretacje - choć „dowolne" - bywają i jednoznaczne, i nieodwołalne. I nawet milczenie lub brak skojarzeń nie chromą od następnych interpreta- cji, reprezentujących psychoanalityczna prawdę. Co wię- cej, niechęć lub unikanie psychoanalizy również nie chroni przed byciem zinterpretowanym. Chcąc najkrócej określić rolę Horney w rozwoju psycho- analizy jako metody terapeutycznej, rzec by można, że Freud stworzył fundamenty i zbudował imponujący gmach (w stanie surowym), nie troszcząc się zbytnio o komfort jego użytkowników ani ich indywidualne potrzeby i preferen- cje. Natomiast autorka Nowych dróg w psychoanalizie do- łożyła wielu (uwieńczonych powodzeniem) starań, by za- adaptować te pomieszczenia dla potrzeb ich mieszkańców - raz po raz uwzględniając ich indywidualne różnice i od- mienne potrzeby, nie przejmując się zbytnio fasadą oraz kompozycją całości. Dla wygody użytkowników wyraźnie rozszerzyła np. Freudowską koncepcję źródeł powstawania lęku, stwierdzając, że powodem lęku może być nie tylko wyparta agresja i obawa przed utratą kontroli nad wypar- tymi impulsami, lecz właściwie każdy poważniejszy kon- flikt - wszystko, co stanowi zagrożenie dla utrzymania spój- * Wspomniany autor jak najbardziej doceniał zresztą Freudowską her- meneutykę, dostrzegając w niej swoistą antyfenomenologię, zmierzają- cą - zamiast do redukcji przedmiotu do jego świadomości - do redukcji samej świadomości. Ricoeur, podobnie jak Freud, nie miał wątpliwości, że „filozofia podmiotu nie jest filozofią świadomości". ności struktury danej osobowości. Odkryła i opisała wiele konfliktów wewnętrznych występujących na różnych pozio- mach osobowości, podczas gdy uwaga Freuda koncentro- wała się głównie na wertykalnym wymiarze konfliktów - zachodzących między „id" a „superego" - oraz na sposobach radzenia sobie z nimi przez „ego", pełniące niewdzięczną rolę mediatora i rozjemcy. Autorce Nowych dróg w psychoanalizie udało się też wyzwolić z medycznej tradycji myślenia o nerwicy jako od- rębnej i specyficznej jednostce chorobowej" i dostrzec za jej symptomami złożoną strukturę „neurotycznej osobowo- ści naszych czasów". Jednak z formalnego punktu widze- nia bodaj czy nie najbardziej chwalebnym i nowatorskim wyczynem autorki było wyzwolenie się z linearnego, tra- dycyjnie rozumianego myślenia przyczynowo-skutkowego o mechanizmach zaburzeń nerwicowych. Najistotniejsze odkrycie Karen Horney, rozwijane w jej późniejszych pracach, sprowadza się bowiem do tego, że symptomy nerwicowe nie są po prostu rezultatem specy- ficznych przyczyn, lecz pojawiają się i nawarstwiają wsku- tek niemożności poradzenia sobie przez jednostkę z kon- fliktowymi wymogami otoczenia społecznego, a stosowa- ne przez nią środki zaradcze prowadzą do konfliktów we- wnętrznych na wyższym piętrze osobowości. To zaś powo- duje powstawanie następnych, bardziej radykalnych środków zaradczych, zwanych „tendencjami neurotycznymi" (w nie- których przekładach Horney także „dążeniami neurotych- nymi"), które częściowo neutralizują wprawdzie wcześniej- sze trudności, lecz zarazem rodzą następne. I w ten właśnie sposób powstaje kolejna pętla sprzężeń zwrotnych tworzą- cych neurotyczną strukturę osobowości. Można więc powiedzieć, że autorka - na użytek swojej koncepcji - nie tylko odkryła uniwersalną rolę mechanizmu sprzężeń zwrotnych (w przypadku patologii mamy do czy- nienia zwłaszcza z tzw. dodatnimi sprzężeniami), zanim zro- bili to cybernetycy, lecz w dodatku konsekwentnie posługi- wała się w swym myśleniu tzw. „przyczynowością kołową" (circular causality), mimo że pojęcie to pojawiło się dopiero po jej śmierci w pracach G. Batesona i jego kontynuatorów. Wyzwalając się ze schematu konwencjonalnie ujmowa- nego myślenia przyczynowo-skutkowego, Horney musiała też zwątpić w terapeutyczną wartość wyprowadzania po- wodów aktualnych trudności pacjenta z traumatycznych uwarunkowań lokalizowanych we wczesnym dzieciństwie. Musiała podważyć dobroczynne skutki koncentrowania się na przeszłości dla przezwyciężenia aktualnych, niejako „te- raźniejszych" problemów swoich pacjentów. Samo bowiem dostrzeżenie związku między aktualnym sposobem reago- wania na pewien rodzaj sytuacji a określonymi zdarzenia- mi z okresu dzieciństwa niczego jeszcze nie leczy, choć oczy- wiście może być dobrym punktem wyjścia do dalszej pracy. Ale może też dostarczyć pacjentowi wygodnego alibi dla usprawiedliwiania (i pielęgnowania) jego obecnych trud- ności niegdysiejszymi zdarzeniami, na które jako dziecko dorosły dziś pacjent nie miał wpływu. „Różnię się od Freuda tym, że podczas gdy on po rozpozna- niu tendencji neurotycznych badał przede wszystkim ich ge- nezę, ja badam ich rzeczywiste funkcje i konsekwencje" - stwierdza Horney w ostatnim, najbardziej autorskim rozdzia- Ile tej książki. Wydaje się, że z praktycznego punktu widzenia |różnica ta jest istotna i - oczywiście - nieprzypadkowa. Dla równowagi warto jednak pamiętać, że gdyby nie od- jjwaga i ogromna praca wykonana przez Freuda, gdyby nie Jgenialność jego „starych dróg", nie byłoby też Nowych dróg tw psychoanalizie. Warto tu przytoczyć opinię samej autor- Iki. „Jedną z cech geniusza jest potęga wizji i umiejętność l rozpoznawania współczesnych przesądów jako przesądów. jZarówno w tym sensie, jak i pod innymi względami Freud Iz pewnością zasługuje na miano geniusza. Jest wręcz nie- I wiarygodne, jak często udawało mu się uwalniać od uświę- fconych tradycją sposobów myślenia i dostrzegać psychicz- I ne powiązania w nowym świetle". Krzysztof Mudyń Kraków, sierpień 2001 PRZEDMOWA i Mój zamiar dokonania krytycznego przewartościowania teorii psychoanalitycznych zrodził się w wyniku niezado- wolenia z efektów psychoterapii. Doszłam do wniosku, że niemal każdy pacjent przychodził do nas z problemami, których na postawie naszej dotychczasowej wiedzy psycho- analitycznej nie potrafiliśmy rozwiązać i które w rezulta- cie pozostawały nie rozwiązane. Początkowo, prawdopodobnie jak większość psychoana- lityków, przypisywałam wątpliwości co do uzyskiwanych efektów brakowi własnego doświadczenia, brakowi zrozu- mienia lub własnemu zaślepieniu. Przypominam sobie, jak zamęczałam bardziej doświadczonych kolegów pytaniami w rodzaju: co Freud lub oni sami rozumieją przez „ego", dlaczego sadystyczne impulsy związane są z „libido anal- nym" i dlaczego tak wiele różnych tendencji traktuje się jako wyraz utajonej seksualności, jednak nie otrzymywa- łam satysfakcjonujących odpowiedzi. Moje pierwsze poważniejsze wątpliwości dotyczące za- sadności teorii psychoanalitycznych pojawiły się, gdy czy- tałam koncepcje Freuda na temat psychologii kobiety; wąt- pliwości te jeszcze się nasiliły w związku z jego hipotezą popędu śmierci. Ale właściwie dopiero po wielu latach za- częłam rozpatrywać teorie psychoanalityczne w sposób kry- tyczny. Jak zostanie to ukazane w tej książce, stopniowo rozwi- jany przez Freuda system teoretyczny jest tak spójny, że kiedy ktoś raz się w nim pogrążył, trudno mu poczynić ja- kieś spostrzeżenia niezależnie od tego sposobu myślenia. A zatem, jedynie poprzez zrozumienie spornych założeń, na których został on zbudowany, można uzyskać bardziej klarowny pogląd dotyczący źródeł błędów zawartych w po- szczególnych teoriach Freuda. Z całą szczerością mogę po- wiedzieć, że uważam się za osobę kompetentną do przepro- wadzenia zawartej w tej książce krytyki, ponieważ przez po- nad piętnaście lat konsekwentnie stosowałam teorie Freuda. Opór, jaki wielu psychiatrów -jak również nieprofesjo- nalistów - odczuwa wobec ortodoksyjnej psychoanalizy, wy- nika nie tylko z powodów natury emocjonalnej, jak to się sugeruje, lecz także z dyskusyjnego charakteru wielu teo- rii. Całkowite odrzucenie psychoanalizy, do czego posuwa- ją się niektórzy krytycy, jest jednak godne pożałowania, ponieważ prowadzi do odrzucenia wraz z tym, co wątpliwe, tego, co wartościowe, przez co uniemożliwia stwierdzenie, co psychoanaliza istotnie ma do zaoferowania. Stwierdzi- łam, że im bardziej krytyczną przyjmowałam postawę wo- bec teorii psychoanalitycznych, tym lepiej uświadamiałam sobie konstruktywną wartość podstawowych odkryć Freu- da i tym więcej odkrywałam nowych możliwości zrozumie- nia problemów psychologicznych. Dlatego też celem tej książki nie jest przedstawienie te- go, co w psychoanalizie jest błędne, lecz umożliwienie peł- nego rozwinięcia jej potencjalnych właściwości poprzez wy- eliminowanie jej elementów spornych. Zarówno na podsta- wie rozważań teoretycznych, jak i moich praktycznych do- świadczeń sądzę, że zakres problemów, które będzie można zrozumieć, znacznie się zwiększy, jeśli uwolnimy się od pewnych historycznie uwarunkowanych założeń i odrzuci- my wyrosłe na tej bazie koncepcje. Krótko mówiąc, jestem przekonana, że psychoanaliza powinna wyjść poza dotychczasowe granice, sugerujące, że jest ona psychologią popędów i psychologią genetyczną. W nawiązaniu do ostatniego stwierdzenia dodam, że Freud próbował rozpatrywać pojawiające się w późniejszym okre- sie życia właściwości jako niemal proste powtórzenia dzie- cięcych popędów lub reakcji. Dlatego też oczekiwał, że póź- niejsze zaburzenia znikną, jeśli unaoczni się leżące u ich pod- staw przeżycia. Jeśli zrezygnuje się z tego jednostronnego przeceniania genezy, można dostrzec, że związek wcześniej- szych przeżyć z późniejszymi cechami jednostki jest bar- dziej skomplikowany, niż sugerował to Freud. Nie istnieje nic takiego jak izolowane powtarzanie izolowanych doświad- czeń, lecz właśnie całość przeżyć dziecięcych prowadzi do ukształtowania się pewnej struktury charakteru, z której wyrastają późniejsze trudności. Dlatego też na plan pierw- szy wysuwa się analiza aktualnej struktury charakteru. W nawiązaniu do popędowego ukierunkowania psycho- analizy należy powiedzieć, że kiedy odejdzie się od wy- jaśniania tendencji charakteru jako ostatecznych efektów instynktownych popędów, jedynie modyfikowanych przez otoczenie, wówczas główny akcent pada na warunki życia kształtujące charakter, i od początku musimy szukać śro- dowiskowych czynników odpowiedzialnych za tworzenie się neurotycznych konfliktów - tak więc decydującym czynni- kiem w powstawaniu nerwic stają się zaburzenia w sto- sunkach międzyludzkich. Dlatego też dominacja orientacji socjologicznej zastąpiła teraz dominację orientacji anato- miczno-fizjologicznej. Jeśli zrezygnuje się z jednostronne- go koncentrowania się na zawartej w teorii libido zasadzie przyjemności, to wówczas ważniejsze okazuje się dążenie do bezpieczeństwa, a rolę lęku w powstawaniu tego dąże- nia można zobaczyć w nowym świetle. Istotnym czynnikiem w genezie nerwic nie jest ani kom- pleks Edypa, ani żaden rodzaj dziecięcych dążeń do przy- jemności, lecz wszystkie te niekorzystne doświadczenia, które powodują, że dziecko wyobraża sobie świat jako po- tencjalnie zagrażający. Lęk przed potencjalnymi niebezpie- czeństwami sprawia, że musi ono wytworzyć sobie pewne „neurotyczne tendencje", pozwalające mu borykać się ze światem w sposób w miarę bezpieczny. Rozpatrywane w tym świetle tendencje narcystyczne, masochistyczne czy perfekcjonistyczne nie są pochodnymi sił popędowych, lecz reprezentują pierwotne dążenie jednostki do znalezienia drogi przez dziką puszczę najeżoną niebezpieczeństwami. Jawny lęk występujący w nerwicach nie jest bowiem wyra- żem lęku przed byciem ukaranym przez potężne siły in- stynktownych popędów lub przez hipotetyczne „superego", ale rezultatem specyficznych, choć nieskutecznych, mecha- nizmów służących zapewnieniu bezpieczeństwa jednostki. Wpływ tej zasadniczej zmiany sposobu widzenia na po- szczególne pojęcia psychoanalityczne będzie dyskutowany w kolejnych rozdziałach. Tutaj wystarczy tylko wskazać na kilka konsekwencji. Na przykład problemy seksualne, chociaż czasem mogą dominować w obrazie objawów, nie są już traktowane jako dynamiczne centrum nerwicy. Są one raczej skutkiem niż przyczyną neurotycznej struktury charakteru. Z drugiej strony, zyskują na znaczeniu problemy moral- ne. Potraktowanie na serio tych wszystkich pozornych pro- blemów moralnych, z którymi pacjent się boryka („super- ego", neurotyczne poczucie winy), prowadzi, jak się wyda- je, w ślepą uliczkę. Są to problemy pseudomoralne i jako takie muszą zostać zdemaskowane. Ale trzeba też koniecznie pomóc pacjentowi uczciwie stanąć twarzą w twarz z praw- dziwymi problemami moralnymi, jakie występują w każ- dej nerwicy, oraz ustosunkować się do nich. I wreszcie, skoro „ego" nie jest już traktowane jako or- gan wyłącznie realizujący bądź powstrzymujący instynk- towne popędy, należałoby przywrócić odpowiednią godność takim ludzkim właściwościom, jak siła woli, rozsądek czy odpowiedzialność. Opisywane przez Freuda „ego" okazuje się teraz fenomenem neurotycznym, a nie uniwersalnym. Wypaczenie spontanicznej jaźni należy uznać za główny czynnik genezy i rozwoju nerwic. Nerwice są bowiem specyficznym sposobem zmagania się z życiem w trudnych warunkach. Ich istotę stanowią zabu- rzenia stosunku do siebie i do innych osób oraz konflikty wy- rosłe na tej podstawie. Zasadnicza zmiana, jeśli chodzi o roz- łożenie akcentów w kwestii czynników uznawanych za istot- ne w nerwicach, znacznie rozszerza zakres zadań terapii psychoanalitycznej. Jej celem nie jest już niesienie pacjento- wi pomocy w zapanowaniu nad jego popędami, lecz zmniej- szenie jego lęku do takiego stopnia, aby mógł on uwolnić się od swych neurotycznych tendencji. Poza wspomnianym wyła- nia się jeszcze zupełnie nowy cel terapii, jakim jest przywró- cenie jednostki jej samej, dopomożenie jej w odzyskaniu spon- taniczności i w znalezieniu punktu oparcia w samej sobie. Mawia się, że dzięki napisaniu książki najwięcej zysku- je sam autor. Wiem, że wiele zyskałam, pisząc tę książkę; konieczność formułowania myśli bardzo mi pomogła je wy- klarować. Czy inni też z tego skorzystają - trudno to prze- widzieć. Przypuszczam, że wielu psychoanalityków i psy- chiatrów doświadczyło tych samych co ja wątpliwości w od- niesieniu do wielu kwestii teoretycznych. Nie oczekuję od nich, że w całości zaakceptują moje propozycje, ponieważ nie są one ani kompletne, ani ostateczne. Nie oczekuję też, że uznają je za początek nowej „szkoły" psychoanalitycz- nej. Mam jednak nadzieję, że sformułowałam je na tyle ja- sno, aby inni mogli sprawdzić ich wartość we własnej dzia- łalności. Mam również nadzieję, że wszyscy ci, którzy na serio interesują się zastosowaniem psychoanalizy w wycho- waniu, pracy społecznej i antropologii, uznają je za pomoc- ne w wyjaśnianiu problemów, z którymi mają do czynienia. Kończąc, mam nadzieję, że ci spośród nieprofesjonalistów oraz psychiatrów, którzy skłonni byli odrzucić psychoana- lizę jako konstrukcję wprawdzie wstrząsających, ale nie- uzasadnionych przesłanek, zyskają dzięki tym rozważaniom nowe spojrzenie na psychoanalizę jako naukę przyczyno- wo-skutkową oraz twórcze narzędzie o jedynej w swoim rodzaju wartości dla zrozumienia samych siebie i innych ludzi. W czasie, gdy moje wątpliwości co do trafności teorii psy- choanalitycznych nie były jeszcze sprecyzowane, dodawa- li mi odwagi i inspirowali mnie dwaj koledzy - Harald Schultz-Hencke i Wilhelm Reich. Schultz-Hencke kwestio- nował terapeutyczną wartość dziecięcych wspomnień i pod- kreślał konieczność analizowania przede wszystkim aktu- alnych sytuacji konfliktowych. Reich, chociaż zajmował się w tym czasie problematyką teorii libido, wskazywał na ko- nieczność analizowania przede wszystkim obronnego cha- rakteru wytworzonych przez neurotyka tendencji. Inne wpływy na rozwój mojej krytycznej postawy miały charakter bardziej ogólny. Wyjaśnienie pewnych filozoficz- nych pojęć, z którymi zapoznał mnie Max Horkheimer, po- mogło mi zrozumieć teoretyczne założenia sposobu myśle- nia Freuda. Większa wolność od dogmatycznego myślenia, z jaką spotkałam się w tym kraju (tj. w USA - przyp. tłum.), sprawiła, że poczułam się mniej zobligowana do traktowa- nia teorii psychoanalitycznych jako nie podlegających dys- kusji, i dodała mi odwagi w podążaniu za tymi wątkami, które uznałam za słuszne. Ponadto zapoznanie się z kultu- rą, która pod wieloma względami różni się od europejskiej, pozwoliło mi uświadomić sobie, że wiele neurotycznych konfliktów zdeterminowanych jest w gruncie rzeczy warun- kami kulturowymi. Moja wiedza w tym zakresie poszerzy- ła się dzięki zapoznaniu się z pracami Ericha Fromma, któ- ry w serii artykułów i wykładów krytykował brak kulturo- wego kontekstu w pracach Freuda. On też ukazał mi nowe perspektywy widzenia wielu problemów z zakresu psycho- logii jednostki - kluczowe znaczenie utraty poczucia „sa- mego siebie" w nerwicach i wynikające stąd konsekwencje. Żałuję, że gdy pisałam tę książkę, nie została jeszcze opu- blikowana systematyczna prezentacja poglądów Fromma dotyczących roli czynników społecznych w psychologii - z tego powodu nie mogę go zacytować w wielu miejscach, w których chętnie bym to uczyniła. Korzystam z okazji, aby wyrazić moje podziękowania pani Elizabeth Todd, która zredagowała tę książkę i ogrom- nie mi pomogła - zarówno poprzez konstruktywną kryty- kę, jak i poprzez sugestie dotyczące bardziej przejrzystej konstrukcji materiału. Podziękowania kieruję także do mo- jej sekretarki, pani Marie Levy, której niezmordowana pra- ca i logiczne myślenie były nieocenione. Czuję się też bar- dzo zobowiązana pani Alice Schulz, która pomogła mi le- piej zrozumieć język angielski. ROZDZIAŁ I PODSTAWY PSYCHOANALIZY Jeśli idzie o podstawowe zasady psychologii Freuda, zda- nia są podzielone. Czy jest to próba uczynienia z psycholo- gii nauki przyrodniczej, czy próba przypisania w ostatecz- nym rozrachunku naszych uczuć i dążeń źródłom „popędo- wym"? Czy jest to rozszerzenie pojęcia seksualności, które spotkało się z tak wielkim oburzeniem moralnym? Czy przekonanie o powszechnym znaczeniu kompleksu Edypa? Czy też założenie, że osobowość dzieli się na „id", „ego" i „superego"? Czy jest to koncepcja mówiąca o powtarzaniu w trakcie życia wzorców ukształtowanych w dzieciństwie i oczekiwaniu osiągnięcia leczniczych skutków poprzez po- nowne przeżycie wczesnych doświadczeń? Bez wątpienia wszystkie te elementy są ważnymi skład- nikami psychologii Freuda. Lecz od subiektywnej oceny zależy to, czy przypisze się im centralne miejsce w całym systemie, czy też uzna się je za mniej istotne opracowania teoretyczne. Jak zostanie to ukazane później, wszystkie te koncepcje są podatne na krytykę i należy je traktować ra- czej jako historyczny balast, jaki niesie z sobą psychoanali- za, niż jako jej istotne jądro. Jakie zatem są pozytywne i -jeśli mogę podjąć ryzyko przewidywania dalszego rozwoju - nieprzemijające warto- ści wniesione przez Freuda do psychologii i psychiatrii? Można zaryzykować śmiałe stwierdzenie, że od czasu fundamentalnych odkryć Freuda na terenie psychologii i psychiatrii nie dokonano niczego ważnego, co nie byłoby inspirowane jego obserwacjami i przemyśleniami - jeśli więc odrzucimy myśl Freuda, to i wartość nowych odkryć zostanie zdeprecjonowana. Jedna z trudności przy prezentowaniu podstawowych po- jęć wprowadzonych przez Freuda polega na tym, że często są one uwikłane w dyskusyjne doktryny. Aby ukazać istot- ną treść tych pojęć, niezbędne jest oderwanie ich od niektó- rych implikacji teoretycznych. Stąd też to, co może wyglą- dać na zabiegi popularyzatorskie, jest de facto celowym dążeniem do przejrzystego ukazania elementarnych zasad. Za najbardziej podstawowe i znaczące wśród odkryć Freu- da uważam jego koncepcje głoszące, że procesy psychiczne są ściśle zdeterminowane, że nasze działania i uczucia mo- gą być determinowane przez nieświadome motywy oraz że kierujące nami motywy są siłami o charakterze emocjonal- nym. Ponieważ koncepcje te są wzajemnie powiązane, moż- na rozpocząć mniej lub bardziej arbitralnie od którejkol- wiek z nich. Wciąż wydaje mi się, że koncepcję nieświadomej motywacji, jeśli potraktować ją poważnie, należy uznać za pierwszoplanową. Należy ona do tych teorii, które wpraw- dzie są powszechnie akceptowane, lecz których konsekwen- cje nie są w pełni rozumiane. Prawdopodobnie każdemu, kto nigdy nie doświadczył odkrycia w sobie postaw lub ce- lów, których nie był wcześniej świadomy, trudno jest tę kon- cepcję pojąć. Krytycy psychoanalizy twierdzą, że tak naprawdę nigdy nie odkrywamy materiału, który byłby przez pacjenta zu- pełnie nieuświadamiany, że w gruncie rzeczy odczuwa on jego istnienie, a jedynie nie zdaje sobie sprawy, jak wielki wpływ wywiera to na jego życie. Aby uczynić tę kwestię bardziej zrozumiałą, spróbujmy sobie przypomnieć, co się faktycznie dzieje, gdy jakaś do- tychczas nieświadoma postawa zostaje ujawniona. Odwołam się do typowego przykładu: na podstawie ob- serwacji poczynionych w trakcie wcześniejszych spotkań psychoanalitycznych mówi się pacjentowi, że sprawia on wrażenie, jakby czuł się zmuszony do tego, by nigdy nie popełnić żadnego błędu, że zawsze musi mieć rację i wszyst- ko wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny i że ukrywa te sta- rania za zasłoną racjonalnego sceptycyzmu. Kiedy pacjent uzmysłowi sobie, że sugestie te mogą być trafne, może so- bie przypomnieć, że podczas czytania kryminałów zawsze podnieca go nieomylność obserwacji i wniosków inspekto- ra, że w trakcie studiów był bardzo ambitny, że nigdy nie był dobry podczas dyskusji, że łatwo ulega opinii innych, ale potem godzinami „przeżywa" to, co powinien był powie- dzieć, że kiedyś, gdy źle odczytał rozkład zajęć, był później bardzo przygnębiony, że zawsze powstrzymuje się przed powiedzeniem lub napisaniem czegoś, czego nie jest cał- kiem pewien, i dlatego nie jest tak produktywny, jak mógł- by być, że jest wrażliwy na każdą formę krytyki, że często powątpiewał o swojej inteligencji, że nieludzko cierpiał, gdy nie mógł natychmiast zrozumieć trików pokazywanych przez prestidigitatora. A zatem, co uświadamiał sobie pacjent, a czego nie? Cza- sem uświadamiał sobie nakaz, żeby „mieć rację", ale w naj- mniejszym stopniu nie zdawał sobie sprawy z wielkiego wpływu, jaki ta postawa wywiera na jego życie. Traktował ją jako nieistotną ciekawostkę. Nie uświadamiał sobie rów- nież, że niektóre jego ważne reakcje i zahamowania były w jakiś sposób z tym związane, i oczywiście nie zdawał so- bie sprawy z tego, dlaczego zawsze musi mieć rację. Znaczy to, że pacjent nie był świadomy tego wszystkiego, co tutaj jest istotne. Zastrzeżenia dotyczące koncepcji nieświadomej motywa- cji bywają czynione z nazbyt formalnego punktu widzenia. Bycie świadomym jakiejś postawy polega na posiadaniu wiedzy nie tylko o jej istnieniu, ale także o jej nasileniu i oddziaływaniu oraz o jej konsekwencjach i pełnionych przez nią funkcjach. Jeśli tego brakuje, znaczy to, że posta- wa ta była nieświadoma, nawet jeśli czasem przebłyski wiedzy docierały do świadomości. Dalsze zastrzeżenie, iż nigdy nie odkrywamy żadnych prawdziwie nieświadomych tendencji, jest w wielu przypadkach sprzeczne z faktami. Przyjrzyjmy się dla przykładu pacjentowi, którego świado- ma postawa wobec ludzi jest taka, jakby lubił ich wszyst- kich jednakowo. Nasze stwierdzenie, że nie lubi ich, a tył- ko czuje się w obowiązku ich lubić, może wydać mu się bli- skie; czuje on, że prawie zawsze sobie to uświadamiał, lecz nie ośmielał się przyznać do tego przed samym sobą. Na- wet nasze dalsze sugestie, że jego dominującym uczuciem w stosunku do innych jest pogarda, mogą nie zrobić na nim wrażenia czegoś całkiem nowego; wiedział, że czasem gar- dzi innymi, jednak nie uzmysławiał sobie głębokości i za- kresu tych uczuć. Ale nasze dodatkowe stwierdzenie, że pogarda jest skutkiem tendencji do lekceważenia innych, może go zaskoczyć swoją nowością. Waga koncepcji Freuda dotyczącej nieświadomej moty- wacji leży nie w twierdzeniu, że nieświadome procesy ist- nieją, lecz w dwóch szczególnych aspektach tego twierdze- nia. Pierwszy z nich polega na tym, że nasze dążenia wy- parte ze świadomości lub nie dopuszczone do niej mogą mimo to dalej istnieć i oddziaływać. Znaczy to, że możemy być niezadowoleni lub smutni, nie wiedząc dlaczego, że możemy podejmować najważniejsze decyzje, nie znając ich prawdziwej motywacji, że nasze zainteresowania, przeko- nania i sympatie mogą być zdeterminowane przez siły, któ- rych nie znamy. Drugi aspekt, jeśli oddzielić go od pewnych konsekwencji teoretycznych, polega na tym, iż nieświado- me motywy pozostają nieświadome, ponieważ w naszym interesie jest, żeby ich sobie nie uświadamiać. Skondenso- wany w tej ogólnej formule drugi z wymienionych aspek- tów stanowi klucz zarówno do praktycznego, jak i do teore- tycznego zrozumienia zjawisk psychicznych. Jego pozna- nie pozwala wytłumaczyć fakt, że gdy próbuje się odsłonić nieświadome motywy, to zaczynamy z tym walczyć, ponie- waż niektóre nasze interesy są zagrożone. Krótko mówiąc, określamy to zjawisko pojęciem „oporu", mającym doniosłe znaczenie dla terapii. Różnice poglądów co do natury tych interesów, oddzielających popędy od świadomości, są sto- sunkowo mniej ważne. Dopiero po odkryciu nieświadomych procesów i ich od- działywań Freud mógł dojść do innego podstawowego prze- konania, które uznał za bardziej konstruktywne — mam tu na myśli roboczą hipotezę mówiącą, że procesy psychiczne są równie ściśle zdeterminowane jak procesy fizyczne. Po- zwoliło to na uchwycenie znaczenia tych zjawisk psychicz- nych, które dotychczas były traktowane jako przypadko- we, pozbawione znaczenia lub dziwne, tj. marzeń sennych, fantazji i codziennych czynności pomyłkowych. Zachęciło to do podjęcia ryzykownych prób psychologicznego wyja- śnienia zjawisk, których przyczyny przypisywano wcześniej bodźcom organicznym - np. psychicznego podłoża snów lę- kowych, psychicznych konsekwencji masturbacji, psychicz- nych uwarunkowań histerii i zaburzeń funkcjonalnych, psy- chicznych uwarunkowań zmęczenia pracą. Pozwoliło to na konstruktywne podejście do zjawisk, które do tej pory wią- zano z czynnikami zewnętrznymi i z tego powodu psycholo- gia nawet ich nie dostrzegała. Zajęto się psychicznymi czyn- nikami warunkującymi narażanie się na ryzyko, psychiczną dynamiką tworzenia się i utrzymywania pewnych nawy- ków, psychologicznym wyjaśnieniem sytuacji powtarzają- cych się, które wcześniej przypisywano losowi. Doniosłość myśli Freuda w odniesieniu do problemów tej rangi polega nie na zaproponowanych przez niego rozwią- zaniach - np. przymus powtarzania z pewnością nie jest zadowalającym wyjaśnieniem - ale na utorowaniu drogi do ich zrozumienia. Koncepcja mówiąca, że procesy psy- chiczne są zdeterminowane, jest jednym z założeń, bez któ- rych nie moglibyśmy zrobić ani kroku w naszej codziennej pracy psychoanalitycznej. Nie moglibyśmy bez niej zrozu- mieć najprostszej reakcji pacjenta. Ponadto pozwala nam ona na dostrzeżenie luk w naszym rozumieniu jego sytua- cji i na stawianie pytań umożliwiających jego badanie. Możemy na przykład odkryć, że u pacjenta, który ma wybujałą fantazję dotyczącą własnej ważności i przejawia idące w ślad za tym silne reakcje wrogości w stosunku do otoczenia — ponieważ nie uznaje ono jego ważności — rozwi- ja się poczucie nierealności. Stwierdzając, że poczucie nie- realności rozwija się podczas demonstrowania tych wrogich reakcji, możemy wysunąć wstępne przypuszczenie, że jest ono przejawem ucieczki w fantazję poprzez deprecjonowa- nie nieznośnej sytuacji realnej. Jeśli jednak pamiętamy 0 koncepcji zdeterminowania procesów psychicznych, jeste- śmy w stanie stwierdzić, że w naszym rozumowaniu musi brakować jakiegoś czynnika lub kombinacji czynników, skoro u innych pacjentów o podobnej strukturze, z którymi się stykamy, poczucie nierealności się nie rozwinęło. To samo dotyczy oceny czynników ilościowych. Jeśli na przykład błahy powód, taki jak lekkie zniecierpliwienie w tonie naszego głosu, prowadzi u pacjenta do wyraźnego nasilenia lęku, to dysproporcja pomiędzy przyczyną a skut- kiem nasunie psychoanalitykowi pytania w rodzaju: Jeśli nieznaczne, chwilowe zniecierpliwienie z naszej strony może wyzwolić tak intensywny lęk, to być może pacjent generalnie czuje się niepewny naszej postawy wobec niego; co zatem jest przyczyną takiej niepewności? Dlaczego na- sza postawa ma dla niego tak ogromne znaczenie? Czy czu- je się on całkowicie zależny od nas, a jeśli tak, to dlaczego? Czy tak wielka niepewność występuje we wszystkich rela- cjach z ludźmi, czy też raczej istnieją jakieś specyficzne czynniki, które nasilają się w związku z naszą osobą? Krót- ko mówiąc, robocza hipoteza mówiąca, że procesy psychicz- ne są ściśle zdeterminowane, daje nam określoną wska- zówkę i zachęca do głębszej penetracji psychologicznych związków. Trzecia podstawowa zasada myślenia psychoanalityczne- go, zawarta częściowo w dwóch już wspomnianych, nazy- wana jest dynamiczną koncepcją osobowości. Ściślej mówiąc, jest to ogólne założenie, że nasze postawy i zachowania mo- tywowane są przez czynniki emocjonalne, oraz założenie szczegółowe, iż aby zrozumieć strukturę osobowości, musi- my poznać emocjonalne popędy o charakterze konfliktowym. Co do założenia ogólnego, to właściwie nie jest konieczne wskazywanie jego konstruktywnej wartości i wyższości nad koncepcjami psychologicznymi, które posługują się takimi pojęciami, jak racjonalne motywy, odruchy warunkowe 1 tworzenie nawyków. Według Freuda te popędowe siły ma- ją naturę instynktowną: seksualną lub destrukcyjną. Jeśli jednak pominiemy te aspekty teoretyczne i za libido uzna- my emocjonalne popędy, impulsy, potrzeby lub namiętno- ści, to zobaczymy istotne jądro tego założenia i będziemy mogli doceniać jego wartość dla twórczego rozumienia oso- bowości. Bardziej szczegółowe założenie, dotyczące znaczenia kon- fliktów wewnętrznych, stało się kluczem do zrozumienia nerwic. Dyskusyjna część tego odkrycia dotyczy natury za- angażowanych konfliktów. Według Freuda konflikty istnieją między „popędami" a „ego". Swoją teorię popędów powiązał on z pojęciem konfliktów i ta kombinacja stała się przed- miotem gwałtownych ataków. Ja również traktuję popędo- we ukierunkowanie jako jedną z największych przeszkód w rozwoju psychoanalizy. Jednak pod naciskiem polemik akcent został przeniesiony z istotnej części tej koncepcji - centralnej roli konfliktów - na jej część dyskusyjną, czyli teorię popędów. Nie byłoby celowe wyjaśnianie w tym miej- scu, dlaczego przypisuję tej koncepcji podstawową rolę, lecz w całej tej książce będę uzasadniała, iż nawet jeśli zupeł- nie zrezygnujemy z teorii popędów, pozostanie faktem, że nerwice istotnie są skutkiem konfliktów. Dostrzeganie te- go, mimo utrudniających to teoretycznych założeń, jest po- twierdzeniem słuszności wizji Freuda. Freud nie tylko odkrył wagę nieświadomych procesów w kształtowaniu się charakteru i nerwic, ale też wiele nas nauczył o dynamice tych procesów. Usunięcie ze świado- mości jakiegoś afektu lub impulsu nazwał on wyparciem (repression). Zjawisko wyparcia można porównać do stru- siej polityki: wyparty afekt lub impuls jest równie aktywny jak poprzednio, lecz my „udajemy", że on nie istnieje. Jedy- na różnica między wyparciem a udawaniem w potocznym tego słowa znaczeniu polega na tym, że w przypadku wy- parcia jesteśmy przekonani, iż coś nie istnieje. Samo wyparcie impulsu, jeśli ma on jakieś znaczenie, wykle nie wystarcza, aby się od niego uwolnić - potrzebne są do tego inne mechanizmy obronne. Można wśród nich wyróżnić ogólnie dwie grupy: te, które zmieniają sam po- pęd, i te, które po prostu zmieniają jego kierunek. Ściśle mówiąc, tylko pierwsza grupa mechanizmów obron- nych w pełni zasługuje na to, by nazywać je wyparciem, ponieważ stwarza pozytywny brak świadomości istnienia danego afektu lub impulsu. Dwa główne rodzaje mechani- zmów obronnych, za pomocą których uzyskuje się ten efekt, to formacje reaktywne (reaction-formations) oraz projek- cja. Formacje reaktywne mogą mieć charakter kompensa- cyjny. Istniejące okrucieństwo może być kompensowane okazywaniem fasadowej „naduprzejmości". Tendencja do wykorzystywania innych, jeśli jest wyparta, może prowa- dzić do postawy przejawiającej się nazbyt skromnymi wy- maganiami wobec innych lub nieśmiałością w wyrażaniu jakichkolwiek próśb. Istnienie wypartego antagonizmu mo- że być pokryte brakiem zainteresowania, pragnienie prze- żywania wzruszeń - postawą „co mnie to obchodzi". Ten sam skutek osiąga się poprzez projekcję afektu na innych. Proces projekcji nie różni się w istotny sposób od tendencji do naiwnego przypuszczenia, że inni przeżywają i reagują w taki sam sposób jak my. Czasami projekcja może się sprowadzać tylko do tego. Na przykład, jeśli pa- cjent pogardza sobą dlatego, że jest uwikłany we wszelkie- go rodzaju konflikty, może on przypuszczać, że w podobny sposób pogardza nim także psychoanalityk. Do tego mo- mentu projekcja nie jest w żaden sposób związana z proce- sami nieświadomości. Ale przekonanie, że jakiś impuls lub uczucie występuje u innej osoby, może pełnić funkcje za- przeczenia jego występowaniu u siebie. Takie przemiesz- czenie ma wiele plusów. Na przykład, jeśli mąż dokonuje na żonę projekcji swego pragnienia przygód pozamałżeń- skich, to nie tylko usuwa swój impuls ze świadomości, ale w rezultacie tego może też odczuwać swoją wyższość nad żoną i czuć się usprawiedliwiony w wyładowywaniu na niej - w formie podejrzeń i wszelkiego typu czynionych wyrzutów - skądinąd nieuzasadnionych, wrogich afektów. Z powodu wszystkich tych korzyści opisany mechanizm obronny występuje często. Jedyne zastrzeżenie, które nale- ży tutaj uczynić, nie jest krytyką przedstawionej koncepcji, lecz ostrzeżeniem, by bez dostatecznych dowodów nie in- terpretować wszystkiego jako projekcji i aby być niezwykle uważnym przy analizowaniu czynników, które jej podlega- ją. Jeśli na przykład pacjent uparcie uważa, że psychoana- lityk go nie lubi, uczucie to może być projekcją niechęci pacjenta w stosunku do psychoanalityka albo też projekcją niechęci wobec samego siebie. W końcu może nie występo- wać żadna projekcja, a opisane uczucie może pełnić dla pacjenta tylko funkcję usprawiedliwiającą jego brak zaan- gażowania emocjonalnego w kontakcie z psychoanality- kiem - w przypadku gdy pacjent spostrzega ten kontakt jako niebezpieczną zależność. Inna grupa mechanizmów obronnych nie zmienia same- go impulsu, ale tylko jego kierunek. Wyparciu ulega tutaj nie sam afekt, lecz jego powiązanie z pewną osobą lub sy- tuacją. Emocja bywa oddzielona od osoby lub sytuacji na wiele różnych sposobów. Wymienię najistotniejsze z nich. Po pierwsze, afekt związany z jedną osobą może ulec przemieszczeniu na kogoś innego. Występuje to najczęściej w przypadku gniewu, a spowodowane jest zwykle lękiem przed osobą, która jest jego właściwym adresatem, lub za- leżnością od niej. Przyczyną może tu też być mglista świa- domość, że gniew w stosunku do konkretnej osoby jest uza- sadniony. A zatem gniew może być przemieszczany na oso- by, których ktoś się nie boi (takie jak dzieci lub służące), na osoby, od których nie jest zależny (takie jak dalsza rodzi- na lub podwładni), lub na osoby, w stosunku do których może ten gniew jakoś uzasadnić - jak w przypadku prze- mieszczenia gniewu z męża na kelnera, który oszukiwał. Podobnie jeśli ktoś odczuwa irytację w stosunku do siebie, to może się ona zwrócić przeciwko komukolwiek z jego oto- czenia. Po drugie, afekt dotyczący jakiejś osoby może zostać prze- mieszczony na rzeczy, zwierzęta, działania i sytuacje. Po- 9.7 wszechnym przykładem jest tu odkrywanie przyczyny iry- tacji w postaci muchy na ścianie. Gniew może także zostać przemieszczony z osoby, której dotyczy, na idee lub działa- nia, w które ta osoba jest zaangażowana. Również tutaj potwierdza się trafność zasady głoszącej, że procesy psy- chiczne są zdeterminowane, ponieważ wybór obiektu, na który przemieszczany jest afekt, także jest ściśle zdetermi- nowany. Jeśli na przykład żona uważa, że jest całkowicie oddana swemu mężowi, lecz przemieszcza na jego zawód niechęć, którą faktycznie odczuwa w stosunku do niego samego, może to oznaczać, że jej pragnienie posiadania męża całkowicie dla siebie jest czynnikiem powodującym przemieszczenie niechęci z męża na jego zawód. Po trzecie, afekt związany z inną osobą może zostać skie- rowany na siebie. Znakomitym przykładem jest tu skiero- wanie przeciwko sobie - w formie samoobwiniania się - zarzutów dotyczących innych. Istotą tej koncepcji jest uka- zany przez Freuda fakt, który bywa decydujący w nerwi- cach; stwierdzono go w związku z poczynionymi obserwa- cjami, że istnieje częsty związek pomiędzy nieumiejętno- ścią wyrażania krytyki, pretensji lub niechęci a tendencją do doszukiwania się błędów w samym sobie. Po czwarte, afekt, który jest związany z określoną osobą lub sytuacją, może być bardzo niewyraźny i rozmyty. Kon- kretna złość na siebie lub innych przejawia się na przykład jako ogólne, niesprecyzowane rozdrażnienie. Lęk związany z określonym dylematem może się przejawiać jako niewy- raźny lub pozbawiony treści. Inna grupa informacji wiąże się z pytaniem o to, w jaki sposób afekt istniejący poza świadomością może być rozła- dowywany. Freud dostrzegał cztery takie sposoby. Po pierwsze, wszystkie powyższe mechanizmy obronne służą utrzymywaniu afektu lub jego prawdziwego znacze- nia poza świadomością. Niemniej jednak pozwalają mu ujawnić się na zewnątrz, chociaż czasami w sposób pośred- ni. Na przykład nadmiernie opiekuńcza matka może po- przez swą nadopiekuńczość wyładowywać spory ładunek 9« wrogości. Jeśli wrogość rzutowana jest na kogoś innego, jednostka może ciągle rozładowywać własną wrogość w for- mie reakcji na rzekomą wrogość innych. Jeśli afekt jest jedynie przemieszczony, może on być mimo to rozładowy- wany, chociaż w niewłaściwym kierunku. Po drugie, wyparte przeżycia lub popędy mogą być wyra- żane, jeśli uda się je zracjonalizować lub, ściślej mówiąc - jak ukazał to Erich Fromm -jeśli uda sieje tak wyrazić, że traktowane są jako społecznie akceptowane*. Tendencja do posiadania lub dominacji może być wyrażana w katego- riach miłości, osobista ambicja w kategoriach poświęcenia dla sprawy, tendencja do lekceważenia w kategoriach inte- ligentnego sceptycyzmu, wroga agresja w kategoriach obo- wiązku mówienia prawdy. Chociaż w swej prymitywnej postaci proces racjonalizacji znany był zawsze, Freud nie tylko ukazał jego zakres i wyrafinowane sposoby wykorzy- stywania go, ale także nauczył nas systematycznie stoso- wać tę wiedzę w celu odkrywania w trakcie terapii nie- świadomych popędów. W nawiązaniu do ostatniej kwestii ważne jest, aby wie- dzieć, że racjonalizacja może też pełnić funkcję umacnia- nia i uzasadniania pozycji obronnych. Niezdolność do ob- winiania kogoś lub do obrony własnych interesów może być traktowana przez świadomość jako forma respektowania uczuć innych osób lub jako zdolność rozumienia ludzi. Nie- chęć dostrzeżenia w sobie nieświadomych sił może być ra- cjonalizowana jako powstrzymywanie się przed grzeszną niewiarą w posiadanie własnej woli. Niezdolność osiągania tego, czego się pragnie, może się wydawać brakiem ego- izmu, hipochondryczne obawy zaś obowiązkiem troszcze- nia się o siebie. Wartości tej koncepcji nie powinien pomniejszać fakt, że w praktyce jest ona często źle wykorzystywana. Nie rezy- gnuje się z dobrego noża chirurgicznego tylko dlatego, że * Artykuł Ericha Fromma w: Studien iiber Autoritat und Familie pod d. Maxa Horkheimera (1936). można nim wykonywać złe operacje. Trzeba jednak mieć świadomość, że posługując się pojęciem racjonalizacji, uży- wamy niebezpiecznego narzędzia. Nie powinniśmy więc pochopnie zakładać, że prezentowana postawa lub przeko- nanie jest racjonalizacją czegoś innego. Z racjonalizacją mamy do czynienia wtedy, gdy czyimś postępowaniem rzą- dzą motywy inne niż te, które istnieją w jego świadomości. Na przykład, jeśli ktoś nie przyjmuje trudnej, ale intratnej posady, ponieważ zmuszałoby go to do pójścia na kompro- mis ze swoimi przekonaniami, być może rzeczywiście ma on tak głęboko zakorzenione przekonania, że ich obrona jest dla niego ważniejsza niż finansowe zyski lub prestiż. Możliwe jest też, że pierwotną motywacją jego decyzji nie są przekonania, chociaż rzeczywiście takowe posiada, ale obawa przed tym, że nie będzie mógł sprostać wiążącym się z tą posadą zadaniom lub że narazi się na krytykę czy atak. W tym ostatnim przypadku przyjąłby on posadę mi- mo koniecznych kompromisów, gdyby nie jego obawy. Oczy- wiście są tu możliwe wszelkie rodzaje wariantów miesz- czących się pomiędzy dwoma opisanymi typami motywacji. O racjonalizacji możemy mówić tylko wówczas, gdy jakieś obawy są aktualnie dominującą motywacją. Wskazówką, aby nie dowierzać świadomej motywacji, mogłaby być na przykład nasza wiedza o tym, że w innych przypadkach dana osoba nie wahała się pójść na kompromis. Po trzecie, uczucie lub myśl, które są wyparte, mogą się ujawnić w zachowaniu mimowolnym. Freud przedstawił takie sytuacje, opisując swe odkrycia dotyczące psychologii dowcipu i codziennych czynności pomyłkowych; odkrycia te, chociaż w wielu szczegółach dyskusyjne, stały się głów- nym źródłem informacji w pracy psychoanalitycznej. Uczu- cia i postawy mogą się również ujawniać mimowolnie w tonie głosu i w gestach, w mówieniu lub robieniu czegoś bez uzmysławiania sobie znaczenia tego czegoś. Po czwarte wreszcie, wyparte pragnienia lub obawy mo- gą powracać w marzeniach sennych i fantazjach. Wyparty impuls zemsty może odżyć w marzeniach sennych; poczu- cię wyższości nad kimś, nie akceptowane w czyichś świado- mych myślach, może być realizowane w jego marzeniach sennych. Koncepcja ta okaże się prawdopodobnie jeszcze bardziej płodna, niż była dotychczas, szczególnie jeśli roz- szerzy się ją tak, aby obejmowała nie tylko konkretne ma- rzenia senne i fantazje, ale również nieświadome złudze- nia. Z terapeutycznego punktu widzenia ich rozpoznanie jest o tyle ważne, że to, co wcześniej opisywano jako nie- chęć pacjenta do wyzdrowienia, bywa często niechęcią do pozbycia się złudzeń. Ponieważ nie będę już wracać do teorii marzeń sennych Freuda, skorzystam z okazji, aby wskazać, w czym widzę jej zasadniczą wartość. Abstrahując od wielu szczegółowych właściwości marzeń sennych, których rozumienia uczył nas Freud, za największą jego zasługę uważam sformułowanie roboczej hipotezy mówiącej, że marzenia senne są wyra- zem tendencji życzeniowych. Marzenie senne często daje klucz do zrozumienia istniejącej dynamiki, jeśli po zrozu- mieniu jego ukrytej treści przeanalizuje się, jaką tendencję ono wyraża i jaka stojąca za nim potrzeba spowodowała ujawnienie tej konkretnej tendencji. Załóżmy, w formie uproszczonego przykładu, że istotą marzenia sennego pacjenta jest wyobrażenie psychoanali- tyka jako zarozumiałego i brzydkiego ignoranta. Z przy- puszczenia, że we śnie wyrażają się tendencje charakteru, wynika: po pierwsze, że marzenie to zawiera tendencję do lekceważenia psychoanalityka, w przeciwieństwie na przy- kład do wyrażanej głośno opinii, i po drugie, że musimy szukać właściwej przyczyny, która skłoniła pacjenta do tego lekceważenia. Problem ten może z kolei doprowadzić do wniosku, że pacjent poczuł się upokorzony czymś, co psy- choanalityk powiedział, lub że odczuwał zagrożenie swojej przewagi i sądził, że poprzez zlekceważenie psychoanality- ka może ją utrzymać. Rozpoznanie takiej sekwencji reakcji nioże prowadzić do dalszego pytania o to, czy jest to typowy dla danej osoby sposób reagowania. W nerwicach najważ- niejszą funkcją marzeń sennych jest albo obrona przed lę- kiem, albo kompromisowe rozwiązywanie konfliktów nie dających się rozwiązać w realnym życiu. Jeśli taka próba zawodzi, może się pojawić sen lękowy. Przedstawiona przez Freuda teoria marzeń sennych była wielokrotnie dyskutowana. Wydaje mi się jednak, że często nie odróżniano w tych polemikach dwóch aspektów: samej zasady, według której należy dokonywać interpretacji, oraz konkretnych propozycji interpretacyjnych. Freud dał nam metodologiczne wskazówki, które z konieczności mają cha- rakter formalny. Konkretne efekty uzyskiwane na bazie tych zasad będą w pełni zależały od tego, jakie popędy, re- akcje, konflikty uzna się za istotne u danej jednostki. Dla- tego też ta sama zasada może być podstawą różnych inter- pretacji, co nie powinno deprecjonować samej zasady. Inną podstawową zasługą Freuda jest wskazanie nowych dróg wiodących do zrozumienia natury neurotycznego lęku oraz roli, jaką odgrywa on w nerwicach. Ponieważ kwestia ta będzie szczegółowo dyskutowana później, tutaj wystar- czy ją tylko zasygnalizować. Z tego samego powodu tylko pokrótce streszczę odkrycia Freuda dotyczące wpływu przeżyć z okresu dzieciństwa. Dyskusyjne aspekty tych odkryć dotyczą głównie trzech założeń: 1) że odziedziczony system reakcji jest ważniejszy od wpływu otoczenia, 2) że ważnymi doświadczeniami są przeżycia o charakterze seksualnym, 3) że późniejsze do- świadczenia są w dużym stopniu powtórzeniem tych, które przeżyło się w dzieciństwie. Nawet jeśli się zrezygnuje z tych dyskusyjnych twierdzeń, pozostanie jeszcze istota odkryć Freuda polegająca na tym, że charakter oraz ner- wice są kształtowane poprzez wczesne doświadczenia, i to w takim stopniu, jaki dotychczas był nie do pomyślenia. Nie ma potrzeby wykazywania rewolucyjnego wpływu, jaki wywarło to odkrycie - nie tylko na psychiatrię, ale również na edukację i etnologię. Powód, dla którego akcentowanie wagi przeżyć seksual- nych zostało zaliczone do kwestii dyskusyjnych, będzie uzasadniony później. Mimo wszystkich obiekcji wobec Freu- dowskiej oceny seksualności, nie należy zapominać, że Freud utorował drogę do rozpatrywania problemów sek- sualnych jako faktów oraz do rozumienia ich sensu i zna- czenia. Nie mniej ważne jest też to, że udostępnił on nam meto- dologiczne narzędzia terapii. Głównymi pomysłami, jakie zostały włączone do terapii psychoanalitycznej, są te, które wiążą się z pojęciami przeniesienia, oporu i metody swo- bodnych skojarzeń. Koncepcja przeniesienia - oczyszczona z teoretycznych kontrowersji (jak np. to, czy przeniesienie rzeczywiście jest powtórzeniem dziecięcych postaw) - zakłada, że obserwa- cja, zrozumienie i przedyskutowanie emocjonalnych sposo- bów reagowania pacjenta na sytuację psychoanalityczną są najprostszą drogą do zrozumienia struktury jego cha- rakteru, a co za tym idzie - także jego trudności. Koncep- cja ta stała się najpotężniejszym i właściwie niezastąpio- nym narzędziem terapii psychoanalitycznej. Uważam, że niezależnie od wartości teoretycznej tej koncepcji, przy- szłość zależy w dużym stopniu od bardziej adekwatnej i głębokiej obserwacji oraz zrozumienia reakcji pacjenta. Przekonanie to opiera się na założeniu, że istotą wszelkiej psychologii człowieka jest zrozumienie procesów zachodzą- cych w stosunkach międzyludzkich. Sytuacja psychoanali- tyczna, która jest jedną z form relacji międzyludzkich, ofe- ruje nam niesłychane możliwości zrozumienia tych proce- sów. Dlatego też bardziej adekwatne i pełne zrozumienie tej jednej relacji będzie największym wkładem do psycho- logii, jaki psychoanaliza może mieć do zaoferowania. Poprzez opór rozumie się energię, za pomocą której jed- nostka broni się przed włączeniem do świadomości wypar- tych uczuć i myśli. Koncepcja ta, jak już wspomniano, opie- ra się na naszej wiedzy, że pacjent ma wystarczające powo- dy, aby nie uświadamiać sobie pewnych popędów. Chociaż, jeśli chodzi o naturę tych powodów, są to kwestie sporne - a moim zdaniem jest to koncepcja błędna - nie umniejsza to jednak podstawowego znaczenia odkrycia faktu, że opór istnieje. Włożono już wiele pracy w zbadanie sposobów, za pomocą których pacjent broni swych pozycji, zwalcza i od- suwa dotyczące tego faktu stwierdzenia czy wręcz unika ich; im lepiej będziemy w stanie rozpoznać poszczególne, indywidualne formy tej obrony, tym szybsza i efektywniej- sza będzie psychoanalityczna terapia. Specyficznym czynnikiem, który umożliwia prowadzenie w trakcie psychoanalizy dokładnej obserwacji, jest zobo- wiązanie pacjenta do wyrażania wszystkiego, co myśli lub czuje, bez względu na intelektualne lub emocjonalne obiek- cje. Zasadą, która pełni funkcję podstawowej reguły w te- rapii psychoanalitycznej, jest przekonanie, że istnieje ciąg- łość myśli i uczuć, nawet jeśli nie jest to widoczne. Zmusza to psychoanalityka do przenikliwie uważnego obserwowa- nia sekwencji pojawiających się myśli i uczuć, co pozwala mu stopniowo czynić przypuszczenia dotyczące tendencji lub reakcji, które motywują ujawnianą przez pacjenta eks- presję przeżyć. Metoda swobodnych skojarzeń, tak jak jest ona stosowana w terapii, należy do tych koncepcji psycho- analitycznych, których potencjalna wartość nie została jeszcze w pełni wykorzystana. Na podstawie własnego do- świadczenia jestem przekonana, że im bardziej rozwinięta będzie nasza wiedza o możliwych reakcjach psychicznych, ich powiązaniach i potencjalnych formach ekspresji, tym ta metoda okaże się wartościowsza. Obserwacja treści i kolejności wypowiedzi pacjenta - łącznie z ogólną obserwacją jego zachowania (gestów, to- nu głosu itp.) - pozwala wnioskować o procesach leżących u podstaw tego zachowania. Jeśli te wnioski, w formie mniej lub bardziej hipotetycznych interpretacji, komuni- kowane są pacjentowi, wyzwala to u niego nowe skojarze- nia - potwierdzające lub obalające przypuszczenia psy- choanalityka - rozszerzając je poprzez ukazanie nowych aspektów lub zawężając do bardziej specyficznych uwa- runkowań i odkrywając reakcje emocjonalne pacjenta na te interpretacje. Metodę tę atakowano, używając argumentów, że inter- pretacje są arbitralne, że skojarzenia występujące po ich zakomunikowaniu są sprowokowane i pozostają pod ich wpływem oraz że z tego powodu cała procedura ma wyjąt- kowo subiektywny charakter. Jeśli zastrzeżenia te mają jakieś znaczenie (co nie dotyczy nawoływania do obiektyw- ności, która na polu psychologii jest niemożliwa do osiąg- nięcia), to jedynie w odniesieniu do przedstawionej poni- żej sytuacji. Otóż, fałszywa interpretacja podana w sposób autorytatywny pacjentowi łatwo poddającemu się sugestii może wprowadzić go w błąd, podobnie jak w przypadku podatnego na sugestię ucznia, który patrząc przez mikro- skop, wierzy, że widzi właśnie to, co nauczyciel polecił mu odszukać. Oczywiście jest to możliwe. Niebezpieczeństwa błędnych interpretacji nie można całkowicie uniknąć, moż- na je tylko zmniejszyć. Będzie ono tym mniejsze, im więk- sze doświadczenie i wiedzę psychologiczną posiada psycho- analityk, im mniej sztywno trzyma się on gotowych teorii, im mniej autorytatywne są jego interpretacje i im mniej jego własne problemy zakłócają proces terapii. Niebezpie- czeństwo to zostanie jeszcze bardziej zredukowane, jeśli ewentualna ustępliwość pacjenta będzie stale brana pod uwagę i w razie potrzeby analizowana. Tych wstępnych uwag nie należy traktować jako wyczer- pującego przedstawienia konstruktywnych odkryć Freuda. Dotyczyły one jedynie tych podstaw psychologicznego po- dejścia, które w moim doświadczeniu terapeutycznym oka- zały się najbardziej płodne. Udało mi się przedstawić je stosunkowo zwięźle dlatego, że są to narzędzia, za pomocą których pracuję, a także dlatego, iż ich trafność i użytecz- ność będzie jeszcze ukazywana w każdym z następnych rozdziałów. Jest to, rzec można, intelektualne zaplecze ca- łej książki. Wiele innych pionierskich obserwacji Freuda zostanie przedstawionych później. ROZDZIAŁ II OGÓLNE ZAŁOŻENIA SPOSOBU MYŚLENIA FREUDA Jedną z cech geniusza jest potęga wizji i umiejętność roz- poznawania współczesnych przesądów jako przesądów. Za- równo w tym sensie, jak i pod innymi względami Freud z pewnością zasługuje na miano geniusza. Jest wręcz nie- warygodne, jak często udawało mu się uwalniać od uświę- conych tradycją sposobów myślenia i dostrzegać psychicz- ne powiązania w nowym świetle. Zabrzmi to jak banał, jeśli dodam, że jednak nawet ge- niusz nie może wyjść poza swoją epokę, że mimo przenikli- wości wizji jego myśl pod wieloma względami ograniczona jest wpływem umysłowosci tej epoki. Rozpoznanie tych wpływów w pracach Freuda jest nie tylko interesujące z historycznego punktu widzenia, ale też ważne dla tych, którzy dążą do pełniejszego zrozumienia skomplikowanej i na pozór niejasnej struktury teorii psychoanalitycznych. Moje historyczne zainteresowania, podobnie jak moja wie- dza z zakresu historii psychoanalizy i filozofii, są zbyt ogra- niczone, aby pozwalały na pełne zrozumienie tego, w jaki sposób myśl Freuda była zdeterminowana funkcjonującymi w XIX wieku filozoficznymi ideologiami lub istniejącymi w tym czasie szkołami psychologicznymi. Moim zamiarem jest je- dynie skoncentrowanie się na niektórych założeniach myśli Freuda, w celu lepszego zrozumienia specyfiki sposobu uj- mowania i rozwiązywania problemów psychologicznych. Po- nieważ te spośród jego teorii psychoanalitycznych, które kształtowały się głównie pod wpływem ukrytych przesłanek filozoficznych, będą jeszcze dyskutowane później, celem tego rozdziału nie jest szczegółowe prześledzenie wpływu tych założeń, lecz raczej dokonanie ich zwięzłego przeglądu. Pierwszym z nich jest jego biologiczna orientacja. Freud zawsze był dumny z tego, że jest naukowcem, i podkreślał, że psychoanaliza jest nauką. Hartmann, który dokonał zna- komitej prezentacji teoretycznych podstaw psychoanalizy*, twierdził: „To, że psychoanaliza bazuje na biologii, jest jej najistotniejszą zaletą metodologiczną". Na przykład ocenia- jąc teorię Adlera, Hartmann wyraża opinię, że byłoby nie- zwykłym sukcesem, gdyby Adlerowi udało się odkryć orga- niczną podstawę dążenia do mocy, które uważał za najważ- niejszy czynnik w nerwicach. Wpływ biologicznej orientacji Freuda jest trojaki. Jest on widoczny w jego tendencji do rozpatrywania psychicz- nych przejawów jako efektu sił chemiczno-fizjologicznych, w tendencji do rozpatrywania przeżyć psychicznych i kolej- ności ich pojawiania się jako zdeterminowanych przede wszystkim czynnikami konstytucjonalnymi lub dziedzicz- nymi i wreszcie - w tendencji do wyjaśniania różnic psy- chicznych pomiędzy kobietą a mężczyzną jako efektu róż- nic anatomicznych. Pierwsza tendencja jest najistotniejszym czynnikiem we Freudowskiej teorii popędów, tj. w teorii libido i teorii popędu śmierci. Dopóki Freud jest przekonany, że życie psychiczne zdeterminowane jest popędami emocjonal- nymi, i dopóki zakłada on, że mają one fizjologiczną pod- stawę, należałoby go zaliczyć do teoretyków popędów**. Ujmuje on popędy jako wewnętrzne bodźce somatyczne, które są stale aktywne i zmierzają do zredukowania na- pięcia. Wielokrotnie podkreśla, że interpretacja ta lokali- zuje popędy na pograniczu procesów organicznych i psy- chicznych. * Heinz Hartmann, Die Grundlagen der Psychoanalyse (1927). ** Fakt ten podkreślał Erich Fromm w nie opublikowanym maszyno- pisie. Termin „teoretyk popędów" używany jest tutaj w przestarzałym zna- czeniu. W znaczeniu współczesnym terminu „popęd" używa się w odnie- sieniu do „odziedziczonych sposobów reagowania na potrzeby cielesne lub bodźce zewnętrzne" (W. Trotter, Insticts of the Herd in Peace and War, 1915). Druga tendencja - akcentowanie czynników konstytu- cjonalnych lub dziedzicznych - wiele wniosła do koncepcji mówiącej, że rozwój libido przebiega w pewnych dziedzicz- nie zaprogramowanych stadiach: oralnym, analnym, fal- licznym i genitalnym. Tendencja ta w dużym stopniu wpły- nęła także na przekonanie, że kompleks Edypa jest zjawi- skiem powszechnym. Trzecia tendencja jest jednym z decydujących czynników, jeśli chodzi o poglądy Freuda na psychologię kobiety. Naj- lepiej wyraża je sformułowanie: „anatomia jest przezna- czeniem"*, które pojawia się także we Freudowskiej kon- cepcji biseksualności i jest widoczne np. w doktrynie mó- wiącej, że pragnienie kobiety, aby być mężczyzną, jest w istocie pragnieniem posiadania penisa i że opór mężczy- zny przed ujawnieniem pewnych „kobiecych postaw" jest właściwie obawą przed kastracją. Drugi rodzaj historycznych wpływów ma charakter ne- gatywny. Przecież dopiero całkiem niedawno, dzięki bada- niom socjologów i antropologów, pozbyliśmy się naiwności w sprawach kulturowych. W dziewiętnastym wieku nie- wiele wiedziano o różnicach kulturowych i dominującą ten- dencją było przypisywanie właściwości własnej kultury na- turze ludzkiej w ogóle. Zgodnie z tymi poglądami, również Freud wierzył, że ludzie, jakich widzi, a raczej obraz, jaki obserwuje i próbuje interpretować, jest charakterystyczny i powszechny dla całego świata. Jego niewystarczająca wie- dza o kulturze przeplata się ściśle z jego biologicznymi za- łożeniami. Przy rozpatrywaniu wpływu otoczenia - rodziny w szczególności i kultury w ogóle - interesowały go głównie sposoby przekształcenia tego, co uważał za instynktowne popędy. Z drugiej strony, był on skłonny rozpatrywać zja- wiska kulturowe jako skutki, biologicznych w swej istocie, struktur popędowych. * Zygmunt Freud, Some Psychological Conseąuences of the Anatomi- cal Distinction Between The Sexes, w: „International Journal of Psycho- analysis" (1927). Trzecią właściwością podejścia Freuda do problemów psy- chologicznych jest wyraźne powstrzymywanie się od wszel- kich sądów wartościujących, unikanie oceny moralnej. Po- stawa ta jest zgodna z jego pretensjami do bycia przyrodni- kiem, który odpowiada jedynie za opisywanie i interpreto- wanie obserwacji. Częściowo, jak ukazał to Erich Fromm*, wiązało się to z wpływem doktryny liberalizmu, dominują- cej w myśleniu ekonomicznym, politycznym i filozoficznym epoki tolerancji. Zobaczymy później, jak decydujący był wpływ tej postawy zarówno na pewne pojęcia teoretyczne, takie jak „superego", jak i na terapię psychoanalityczną. Czwartą podstawową właściwością sposobu myślenia Freu- da jest tendencja do rozpatrywania czynników psychicz- nych jako par przeciwieństw. Ten dualistyczny sposób my- ślenia, równie głęboko zakorzeniony w filozoficznej men- talności dziewiętnastego wieku, ujawnia się w wielu teore- tycznych sformułowaniach Freuda. Każda proponowana przez niego teoria popędów próbuje wyjaśnić całość psy- chicznych przejawów za pomocą dwóch wyraźnie kontra- stowych grup tendencji. W sposób najbardziej znaczący ta teoretyczna przesłanka wyraża się w dualizmie, jaki od- krył on pomiędzy popędami a „ego" - w dualizmie, w któ- rym upatrywał podstawy neurotycznych konfliktów i neu- rotycznego lęku. Dualistyczny sposób myślenia uwidacz- nia się także w jego koncepcji „kobiecości" i „męskości", traktowanych jako przeciwne bieguny. Sztywność tego typu myślenia nadaje mu pewne właściwości mechanistyczne, w przeciwieństwie do myślenia dialektycznego. W tym kon- tekście możemy zrozumieć założenie Freuda mówiące, że elementy wchodzące w skład jednej grupy są czymś obcym w stosunku do elementów grupy przeciwnej, na przykład, że „id" zawiera wszystkie emocjonalne pragnienia, które chce zaspokoić, podczas gdy „ego" pełni jedynie funkcję kon- trolującą i selekcjonującą. W rzeczywistości - jeśli posłu- * Erich Fromm, Die gesellschaftliche Bedingtheit der psychoanalyti- schen Therapie, w: „Zeitschrift fiir Sozialforschung" (1935). tyni po W* *a jeden y, jak choćby , powoduj „W końcu ten "1 w siebie ' do P a o^'- cja' "« J s'^ata fiz:7 °yt w °dniesieni;7ŁJ?OW° ten sP^ób 0> 0>'* er N <5 to •" er „ ^•§-3J.I ""' OJ ^3 chanistyczny sposób myślenia podkreślałby, że wzrost ilo- ściowy niesie z sobą zmiany jakościowe i zupełnie nowe problemy - jak na przykład skala produkcji, powstanie nowej grupy pracowników, nowe typy problemów związa- nych z pracą - że zmiana nie polega po prostu na wzroście, ale że pociąga za sobą całkiem nowe zjawiska. Innymi sło- wy, akcent zostałby położony na to, że ilość przemieniła się w jakość. Zgodnie z niemechanistycznym punktem widze- nia, w rozwoju organicznym nigdy nie jest możliwe proste powtórzenie lub cofnięcie się do wcześniejszych stanów. Na terenie psychologii najprostszym przykładem ukazują- cym te różnice poglądów jest kwestia związana z wiekiem. Zgodnie z przeświadczeniem mechanistycznym, ambicja czter- dziestolatka byłaby rozpatrywana jako powtórzenie ambi- cji, które miał on w wieku dziesięciu lat. Niemechanistycz- ny sposób myślenia utrzymywałby, że chociaż elementy dziecięcej ambicji z pewnością wchodzą w skład ambicji człowieka dorosłego, to jednak implikacje tej ostatniej są zupełnie inne, właśnie z powodu różnicy wieku. Chłopiec, posiadając imponujące pomysły w odniesieniu do przyszło- ści, miał nadzieję, że któregoś dnia zrealizuje te fantastycz- ne marzenia. Człowiek czterdziestoletni może już uświa- damiać sobie w pewnym stopniu albo nawet może mieć pełną świadomość tego, że nigdy nie uda mu się tych ambi- cji zrealizować. Będzie świadomy straconych okazji, we- wnętrznych ograniczeń lub zewnętrznych trudności. Jed- nak jeśli mimo to upierałby się przy swoich ambitnych marzeniach, będą one niewątpliwie zabarwione poczuciem beznadziejności i rozpaczy. Myślenie Freuda jest ewolucjonistyczne, ale na sposób mechanistyczny. Upraszczając, zakłada on, że powyżej pią- tego roku życia w naszym rozwoju nie zdarza się nic nowe- go i że późniejsze reakcje lub doświadczenia należy rozpa- trywać jako powtarzanie przeszłości. Założenie to pojawia się w literaturze psychoanalitycznej w różnorodnych for- mach. Rozpatrując na przykład problem lęku, Freud za- dawał sobie pytanie, gdzie można by znaleźć jego wcześniej- 42 sze przejawy. Idąc w tym kierunku, doszedł on do wniosku, ze pierwsze przejawy lęku wiążą się z faktem narodzin i że l jego późniejsze formy należy rozpatrywać jako powtarza- nie pierwotnego lęku narodzin. Ten sposób myślenia tłu- maczy zarazem wielką skłonność Freuda do spekulacji na temat stadiów rozwoju jako powtarzania zdarzeń za- chodzących w filogenezie - na przykład rozpatrywanie okresu „utajenia" jako pozostałości okresu lodowcowego. Częściowo tłumaczy to również jego zainteresowanie antro- pologią. W pracy Totem i tabu stwierdza on, że na szcze- gólne zainteresowanie zasługuje życie psychiczne społe- czeństw pierwotnych, ponieważ reprezentuje ono dobrze zachowane pierwotne stadia naszego własnego rozwoju. Próby teoretycznego wyjaśnienia, iż wrażenia odbierane w pochwie są pochodną wrażeń odbieranych przez usta lub przez odbyt, można również traktować jako ilustrację tego typu myślenia. W najbardziej ogólnej formie mechanistyczno-ewolucjo- mstyczny sposób myślenia Freuda wyraża się w jego teorii przymusu powtarzania. Bardziej szczegółowy wpływ tego sposobu myślenia można dostrzec w jego teorii fiksacji, za- wierającej przeświadczenie o bezczasowości nieświadomo- ści, a także w teorii regresji i koncepcji przeniesienia. Mó- wiąc ogólnie, ukazuje to, do jakiego stopnia różne dążenia traktowane są jako dziecięce, oraz obrazuje tendencje do wyjaśniania teraźniejszości przeszłością. Przedstawiłam te podstawowe założenia myśli Freuda bez krytycznego komentarza. Nie zamierzam też analizo- wać ich trafności później, ponieważ wykracza to poza moje Kompetencje, jak również poza zainteresowania psychia- row. Psychiatryczne zainteresowania założeniami filozo- ncznymi polegają na ustaleniu, czy założenia te prowadzą ao konstruktywnych i praktycznie przydatnych koncepcji, esh wolno mi uprzedzić dyskusję nad tymi koncepcjami Oraz jej wyniki, to uważam, że jeśli psychoanaliza chce roz- winąć swoje ogromne możliwości, to musi ona uwolnić się od spuścizny przeszłości. ROZDZIAŁ III TEORIA LIBIDO Przeświadczenie, że siły psychiczne mają naturę che- miczno-fizjologiczną, pojawia się po raz pierwszy we Freu- dowskiej teorii popędów. Freud zaproponował kolejno trzy dualistyczne teorie popędów. W swym dualizmie wierzył on konsekwentnie, że jeden z popędów ma naturę seksual- ną, a w odniesieniu do drugiego jego poglądy zmieniały się. W ramach teorii popędów teoria libido odgrywa szczególną rolę, gdyż jest to teoria seksualności, rozwoju seksualności i jej wpływu na osobowość. Na podstawie obserwacji klinicznych Freud skoncentro- wał uwagę na znaczeniu seksualności w tworzeniu się za- burzeń psychicznych. Terapia hipnotyczna, stosowana przez niego w przypadku pacjentek histerycznych, wykazała, że przyczyną początku kłopotów były zapomniane przeżycia seksualne. Późniejsze obserwacje zdawały się potwierdzać te wcześniejsze, jako że większość osób neurotycznych rze- czywiście ma jakieś trudności seksualne. W niektórych ner- wicach -jak np. w przypadku impotencji lub perwersji - problemy seksualne mają charakter pierwszoplanowy. Zgodnie z pierwszą teorią popędów Freuda, nasze życie zdeterminowane jest przede wszystkim przez konflikt mię- dzy popędem seksualnym a „popędami ego". Przez te ostat- nie rozumiał on sumę wszelkich popędów właściwych in- stynktowi samozachowawczemu i tendencjom samoobron- nym. Uzasadniał, że każdy popęd lub postawa, która nie służy zwykłej konieczności istnienia, ma naturę seksualną. Ale nawet wówczas, gdy tak wielki wpływ na życie psy- chiczne został przypisany seksualności, nie można było, odwołując się do niej, interpretować różnorakich pragnień i postaw, które ewidentnie nie mają z seksualnością nic wspólnego - np. zachłanności, skąpstwa, nieufności i in- nych właściwości charakteru, dążeń artystycznych, irracjo- nalnej wrogości i lęków. Popęd seksualny - w sensie, w ja- kim zwykło się używać tego terminu - nie byłby w stanie objąć tego ogromnego obszaru. Ponieważ Freud pragnął wyjaśnić wszystkie te zjawiska psychiczne na podstawach seksualnych, zmuszony był rozszerzyć pojęcie seksualno- ści. W każdym razie istniała teoretyczna konieczność ta- kiego rozszerzenia tego pojęcia. Freud zawsze twierdził, że dokonał tego, opierając się na odkryciach empirycznych. Prawdą jest, że zanim zaczai lansować swoją teorię libido, dysponował ogromną liczbą obserwacji klinicznych. Teoria libido zawiera dwa podstawowe założenia, które można krótko ująć jako rozszerzenie pojęcia seksualności i jako koncepcję przekształcania się popędów. Fakty, na podstawie których Freud czuł się upoważnio- ny do rozszerzenia pojęcia seksualności, były, krótko mó- wiąc, następujące: pragnienia seksualne nie są ukierunko- wane wyłącznie na obiekty heteroseksualne; mogą one być kierowane na osoby tej samej płci, na siebie samego i na zwierzęta. Celem seksualnym nie zawsze jest połączenie genitaliów, gdyż inne organy, szczególnie usta lub odbyt, mogą je zastępować. Podniecenie seksualne wyzwalane jest nie tylko przez partnera, z którym pragnie się mieć stosu- nek, ale także przez praktyki sadystyczne, masochistycz- ne, voyerystyczne i ekshibicjonistyczne - by wymienić tyl- ko te najważniejsze. Praktyki te to nie tylko perwersje sek- sualne, gdyż pewne ich cechy można znaleźć także u osób skądinąd zdrowych. Wskutek stresu, wywołanego np. dłu- gą frustracją, normalne osoby mogą skierować swe zainte- resowania w stronę tej samej płci, osoby niedojrzałe mogą zostać nakłonione do perwersji. Ślady takich praktyk mogą się ujawniać w normalnych wstępnych pieszczotach seksu- alnych, jak na przykład przy pocałunku lub działaniach agresywnych. Pojawiają się także w marzeniach sennych oraz fantazjach i często okazują się istotnym elementem AZ. symptomów neurotv Przyjemność: w pojawiających kciuka) entrowanie si? nae dystyC2ne faniazj* ™* przyjemności P°dobieństwa aki* jakp. K P^emnolć lub oddawaniu moczu, sa- eka swojej oraz satysfafc to Popęd seksualn Seksualność ekta™ i skoro podnie- na rózne s ' lecz rs zł ^ Całość> która naz^ ę m ^^ym, tworzą zasari ^ W roz^Ju S r" S1? ZWyUe sek^alnością. 6 SP°SOb^ *& ^ UJ&Wniać n* ^wa ponen Por efi n* wa - __ gresję ^ pod nacis]dem J.. osiągnięta już kompozycja seksualna może się rozdzielić na tworzące ją składniki popędowe. W obydwu przypad- kach seksualność genitalna jest zaburzona. Jednostka po- szukuje wtedy satysfakcji seksualnej za pomocą sposobów przypisywanych popędom pregenitalnym. Podstawowa myśl zawarta w teorii libido - chociaż nie wyrażona wprost - sprowadza się do tego, że wszystkie wrażenia cielesne, które bywają źródłem przyjemności, a także samo dążenie do nich, mają naturę seksualną. Dą- żenia te odnoszą się po prostu do cielesnej przyjemności, takiej jak przyjemność ssania, defekacji, trawienia, ruchów mięśniowych, wrażeń skórnych, a także do przyjemności doświadczanej w związku z innymi ludźmi, takiej jak przy byciu bitym, byciu oglądanym przez innych, przy obserwo- waniu innych osób lub ich cielesnych funkcji, przy spra- wianiu innym przykrości. Freud zdawał sobie sprawę, że nie można dowieść tych poglądów na podstawie obserwacji dotyczących okresu dzieciństwa. Jakie są więc na to dowody? Freud wskazuje, że sposób wyrażania przez niemowlę zadowolenia po najedzeniu się jest podobny do tego, jaki można dostrzec u osoby dorosłej po odbytym stosunku. Z pewnością nie zamierzał on traktować przedstawionej analogii jako wystarczającego dowodu; można się tylko dzi- wić, po co w ogóle się do niej odwoływał, ponieważ nikt mgdy nie wątpił, że można czerpać przyjemność ze ssania, jedzenia, spacerowania itp., tym bardziej że analogia po- mija sporną kwestię, jaką jest pytanie, czy niemowlęca Przyjemność ma charakter seksualny. Freud uważał, że nie można wprawdzie wskazać seksualnej natury sprawiają- cych przyjemność cielesnych wrażeń lub dążeń do nich, odwołując się do okresu dzieciństwa, sądził jednak, że tego typu wrażenia spokrewnione są z określonymi działaniami seksualnymi ludzi dorosłych, które występują w perwer- mniej jest definicja, jaką poda} w swym artykule Analysis Terminable and lntermmable, w: „International Journal of Psychoanalysis" (1937) [wyd. PO skie: Analiza skończona i nieskończona, w: Poza zasadą przyjemności, Przeł. J. Prokopiuk, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1997]. ii fcl sjach, we wstępnej grze seksualnej lub w fantazjach ma- sturbacyjnych. Jest to prawda, ale należy sądzić, że w per- wersjach, podobnie jak przy wstępnej grze miłosnej, osta- teczna satysfakcja uzależniona jest od genitaliów. Zgodnie z założeniem Freuda, podniecenie zlokalizowane w okolicy ust przy stosunku fellatio powinno być podobne pod wzglę- dem jakości i intensywności do tego, które zachodzi w po- chwie. W rzeczywistości jednak przy fellatio, jak i przy ca- łowaniu się, podniecenie związane z błonami śluzowymi ust nie jest tak ważne. Aktywność oralna jest jedynie warun- kiem satysfakcji genitalnej, tak samo jak warunkiem geni- talnego podniecenia może być bicie lub bycie bitym, obna- żanie się lub oglądanie nagiego ciała czyjego części lub też oglądanie innych osób w określonych pozycjach. Freud zda- wał sobie sprawę z tych zastrzeżeń, ale nie traktował ich jako argumentów przeciwko swojej teorii. Krótko mówiąc, Freud wniósł wielki wkład do naszej wiedzy dotyczącej różnorodności czynników, które mogą sty- mulować podniecenie seksualne lub być warunkiem osiąg- nięcia seksualnej satysfakcji. Ale nie udowodnił, że czynni- ki te mają seksualny charakter. Tym bardziej że jego ro- zumowanie zawiera pochopne uogólnienia. Z faktu, że pewne typy osób uzyskują zadowolenie seksualne poprzez uczest- niczenie w aktach okrucieństwa, nie wynika, że okrucień- stwo jest zwykle integralną częścią popędu seksualnego. Za kolejny argument świadczący o seksualnej naturze dążenia do przyjemności cielesnej Freud uważa fakt, że czasem aseksualne pragnienia cielesne mogą się wymie- niać z pragnieniami seksualnymi. Neurotycy miewają okre- sy kompulsywnego jedzenia, które przeplatają się z okre- sami aktywności seksualnej; osoby pochłonięte jedzeniem i trawieniem często przejawiają niewielkie zainteresowa- nie stosunkami seksualnymi. Później wrócę jeszcze do tych obserwacji i wyciągniętych z nich wniosków. Na razie po- przestanę na stwierdzeniu, iż Freud nie dopuszczał możli- wości, że zastąpienie jednego dążenia do przyjemności in- nym dążeniem nie dowodzi, że to drugie jest w jakiś sposób 4.8 spokrewnione z pierwszym. Jeśli ktoś chce pójść do kina, ale nie może tego zrobić i zamiast tego słucha radia, to nie wynika stąd, że przyjemność oglądania filmu i słuchania radia mają podobną naturę. Jeśli małpa nie może dostać banana i znajduje zastępczą przyjemność w huśtaniu się, nie stanowi to przekonywającego argumentu przemawia- jącego za tym, że huśtanie się jest składnikiem popędu je- dzenia lub przyjemności czerpanych z jedzenia. W kontekście wszystkich powyższych uwag należy uznać, że koncepcja libido nie została dowiedziona. To, co propo- nuje się jako dowody, składa się z nieuzasadnionych analo- gii i uogólnień, a wartość faktów dotyczących stref erogen- nych jest wysoce wątpliwa. Gdyby koncepcja libido prowadziła jedynie do specyficz- nej interpretacji zboczeń seksualnych lub dziecięcych dą- żeń do przyjemności, problem jej wartości nie byłby tak ważny. Lecz jej faktyczne znaczenie leży w przeświadcze- niu o przekształcaniu się popędów, co umożliwia przypisy- wanie libidinalnego pochodzenia większości cech charak- teru, dążeniom i postawom wobec siebie i innych, jeśli nie służą one jedynie walce o utrzymanie się przy życiu. Za- warta w tej doktrynie tendencja ujawnia się jeszcze wyraź- niej w drugiej teorii popędów Freuda, dotyczącej opozycji między narcyzmem a libido skierowanym na zewnętrzne obiekty, oraz w jego trzeciej teorii dotyczącej opozycji po- między libido a popędem niszczycielskim. Ponieważ obie te teorie będą rozpatrywane później, w obecnych rozważa- niach nad formami przejawiania się libido poruszę jeszcze fakt, że niektóre z postaw wskazywanych jako libidinalne w swej genezie - takie jak sadyzm lub masochizm - póź- niej były traktowane przez Freuda jako mieszanki popędu libidinalnego i niszczycielskiego. Freud wspomniał o wielu sposobach, za pomocą których libido kształtuje charakter i uwarunkowuje postawy i prag- nienia. Wiele postaw było traktowanych jako zahamowanie ze względu na cel popędów libidinalnych. Stąd też nie tyl- ko dążenie do mocy, ale każdy rodzaj samoobrony interpre- towany jest jako zahamowanie ze względu na cel tendencji sadystycznych. Każdy rodzaj afektu staje się przejawem zahamowania ze względu na cel dążeń libidinalnych. W każ- dym rodzaju uległej postawy wobec innych osób zaczyna się podejrzewać przejaw utajonego biernego homoseksualizmu. Bardzo zbliżonym do pojęcia „dążenia zahamowanego ze względu na cel" jest pojęcie „sublimacji popędów libidinal- nych". Zgodnie z tym pojęciem, libidinalne podniecenie i zadowolenie zlokalizowane jest pierwotnie w obrębie po- pędu „pregenitalnego", jednak może zostać przeniesione na nieseksualne dążenia o podobnym charakterze poprzez prze- kształcenie pierwotnej energii libidinalnej w energię nie- specyficzną. Praktycznie biorąc, nie ma ściśle określonej gra- nicy pomiędzy sublimacją a zahamowaniem ze względu na cel; wspólnym mianownikiem obydwu pojęć jest dogma- tyczne stwierdzenie, że różne cechy osobowości należy roz- patrywać jako przejaw zdeseksualizowanego libido, nawet jeśli one same nie mają natury seksualnej. Niemożność ostrego rozróżnienia pomiędzy sublimacją a zahamowa- niem ze względu na cel bierze się stąd, iż termin sublima- cją pierwotnie oznaczał przekształcenie instynktownych popędów w coś społecznie wartościowego. Trudno byłoby jednak stwierdzić, czy takie przekształcenie, jak w przy- padku wykorzystania narcystycznej miłości do wytwarza- nia ideałów „ego", jest sublimacją czy zahamowaniem ze względu na cel, jakim jest miłość własna. Termin „sublimacją" odnosi się głównie do przekształ- cania „pregenitalnych" popędów w postawy nieseksualne. W kontekście tej teorii cechy charakteru takie jak złośli- wość stanowią wysublimowaną przyjemność analno-erotycz- ną, polegającą na zatrzymywaniu kału; przyjemność zwią- zana z malowaniem jest zdeseksualizowaną przyjemnością bawienia się kałem; sadystyczne skłonności mogą ujawnić się ponownie w formie predylekcji do chirurgii lub kierowni- czych stanowisk i mogą się też ujawniać w uogólnionych, nieseksualnych tendencjach do uciskania, ranienia i wyko- rzystywania innych; seksualne popędy masochistyczne mo- gą zostać przekształcone w takie cechy charakteru, jak skłonność do czucia się źle traktowanym lub czucia się izo- lowanym lub upokorzonym; libidinalne dążenia oralne mogą być zamienione na ogólną postawę chłonności, zachłanności i skąpstwa; erotyzm cewkowy może zostać przekształcony w ambicję. Również skłonność do rywalizacji bywa trakto- wana jako zdeseksualizowana kontynuacja seksualnej ry- walizacji z rodzicami lub rodzeństwem; pragnienie stworze- nia czegoś tłumaczone jest po części jako zdeseksualizowane pragnienie dziecka od własnego ojca, po części zaś jako prze- jaw narcyzmu; seksualna ciekawość może wysublimować się w skłonność do prowadzenia badań naukowych lub może być powodem do zahamowań w tym zakresie. Niektóre postawy rozpatrywane są nie jako bezpośred- nie lub zmodyfikowane konsekwencje libidinalnych popę- dów, lecz jako wtórne powielenie podobnych postaw w ży- ciu seksualnym. Freud mówi o Yorbildlichkeit seksualnych popędów dla życia w ogóle. Praktyczną konsekwencją tej koncepcji jest oczekiwanie, iż trudności w sferze nieseksu- alnej zostaną rozwiązane, jeśli zlikwidowane zostaną trud- ności w sferze seksualnej - oczekiwanie, które często się nie sprawdza. Schematycznie ujmując, koncepcja ta impli- kuje taką interpretację, że na przykład przyczyna kompul- sywnego blokowania uczuć leży w niezdolności do seksual- nego oddania się. Pierwotną oziębłość można by również przypisywać czynnikom seksualnym, takim jak skutki wczes- noseksualnych przeżyć traumatycznych, tendencje homo- seksualne, elementy sadystyczne lub masochistyczne - te ostatnie traktuje się jako zjawiska czysto seksualne. W związku z tą klasyfikacją znów pojawiają się trudno- ści: czy dany rodzaj zachowania ma charakter masochi- styczny, ponieważ w automatyczny sposób naśladuje on wzorce seksualne*, lub czy nieseksualne tendencje maso- * Por. Sandor Rado, Fear of Castration in Women, w: „Psychoanalytic Quarterly" (1933). chistyczne są zdeseksualizowanymi przejawami aktywności seksualnej zahamowanej ze względu na cel? Lecz właściwie różnice te nie mają większego znaczenia, jako że wszystkie rozpatrywane tu grupy przekształceń są jedynie różnymi wyrażeniami podstawowego przekonania, że człowiekiem rządzi głównie i nieodwołalnie dążenie do zaspokajania pew- nych zasadniczych popędów, które są tak potężne, że zmu- szają go - nie tylko w sposób bezpośredni, ale także droga- mi okrężnymi - do realizowania właściwych im celów. Na- wet jeśli człowiek ten wierzy, że posiada najbardziej wysu- blimowane uczucia, np. religijne, lub uprawia najbardziej szlachetną działalność, taką jak sztuka lub nauka, to stale, nie wiedząc o tym, służy on swoim panom - popędom. To samo dogmatyczne przekonanie leży u podstaw ten- dencji do rozpatrywania pewnych cech charakteru jako po- zostałości niegdysiejszych powiązań libidinalnych lub jako przejawów obecnie utajonych postaw libidinalnych wobec innych osób. Dwa główne związane z tym problemy doty- czą prób wyjaśnienia postaw jako skutków wcześniejszej identyfikacji z jakąś osobą lub jako przejawów utajonego homoseksualizmu. Inne cechy charakteru traktowane są jako formacje reak- tywne skierowane przeciwko dążeniom libidinalnym. Uwa- ża się, że formacje te czerpią swą energię z samego libido. Stąd też dążenie do czystości lub porządku stanowi forma- cję reaktywną wobec impulsów analno-erotycznych; uprzej- mość - formację reaktywną wobec sadyzmu; skromność - formację reaktywną wobec ekshibicjonizmu lub chciwości. Dalszą grupę uczuć lub cech charakteru traktuje się jako nieuniknioną konsekwencję pragnień popędowych. Stąd też postawę zależności od innych uważa się za bezpośredni skutek pragnień oralno-erotycznych; poczucie niższości oka- zuje się wynikiem osłabienia „narcystycznego" libido, np. w wyniku nieotrzymywania „miłości" w zamian za obda- rzanie innych swoim libido. Upór związany jest ze sferą analno-erotyczną i traktowany jest jako skutek zderzenia się tej tendencji ze środowiskiem. 52 I w końcu uważa się, że ważne uczucia, takie jak obawa lub wrogość, są reakcjami na niemożliwość zaspokojenia popędów libidinalnych. Z założenia, że główne popędy po- zytywne są w swej genezie libidinalne, wynika, że frustra- cja jakichkolwiek libidinalnych pragnień jest niebezpie- czeństwem, którego należy się obawiać. Dlatego też np. obawa przed utratą miłości, która dla Freuda jest równo- ważna z utratą libidinalnych gratyfikacji oczekiwanych od pewnych osób, traktowana jest jako jeden z głównych ro- dzajów obaw. Z kolei wrogość, jeśli nie traktować jej jako przejawu zazdrości seksualnej, byłaby jednostronnie zwią- zana z frustracją. Neurotyczny lęk rozpatruje się jako wy- nikający pierwotnie z frustracji, jako że niemożliwość za- spokojenia popędów instynktownych, bez względu na to, czy spowodowana okolicznościami zewnętrznymi czy czyn- nikami wewnętrznymi - takimi jak obawa czy zahamowa- nie - powinna powodować tłumienie napięć popędowych. W swej pierwszej koncepcji lęku Freud uważał, że lęk może powstawać wtedy, gdy libido nie jest w stanie ulec rozłado- waniu z przyczyn wewnętrznych lub zewnętrznych. Kon- cepcję tę przekształcił później w bardziej psychologiczną. Jednakże lęk pozostał wyrazem stłumionego libido, chociaż zdefiniowany był jako uczucie lęku lub bezsilności jednost- ki wobec stłumionego napięcia libidinalnego. Reasumując, zdaniem Freuda jakieś cechy charakteru, postawy lub dążenia mogą być bezpośrednimi - albo wyni- kającymi z zahamowania ze względu na cel, albo też wysu- blimowanymi - przejawami popędów libidinalnych. Mogą się one kształtować na wzór właściwości seksualnych, mo- gą stanowić formacje reaktywne wobec libidinalnych im- pulsów lub niemożliwości ich zaspokojenia, mogą też być wewnętrzną pozostałością libidinalnych przywiązań. W związ- ku z tą tendencją do przypisywania libido tak przytłaczają- cego wpływu na życie psychiczne często zarzucano psycho- analizie panseksualizm*. * Por. np. J. Jastrow, The House That Freud Built (1932). Zarzut ten odpierano argumentem, że libido jest czymś innym niż to, co się zwykle rozumie przez seksualność, oraz że psychoanaliza rozpatruje poza tym siły wewnątrzosobo- wościowe, które przeciwstawiają się popędom seksualnym. Wydaje mi się, że argumenty te nie są zbyt trafne. To, co jest ważne, to pytanie, czy seksualność rzeczywiście wy- wiera na osobowość tak wielki wpływ, jak sugerował Freud. Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy krytycznie prze- analizować wszystkie okoliczności uzasadniające przeko- nanie Freuda, że postawy są wytwarzane lub motywowane przez instynktowne popędy. Założenie, że pewne uczucia lub popędy są przejawami aktywności seksualnej zahamowanej ze względu na cel, zawiera kilka cennych obserwacji klinicznych. Czułość i de- likatność mogą być przejawem seksualności zahamowanej ze względu na cel, mogą być zwiastunem seksualnych pra- gnień, a związki o charakterze seksualnym mogą się prze- radzać w związki oparte na czułości. Pragnienie kontrolo- wania innych i kierowania ich życiem może być złagodzoną i — jak to się zdarza — zracjonalizowaną formą tendencji sadystycznej, chociaż seksualne pochodzenie i natura tej ostatniej jest kwestią budzącą wątpliwości. Lecz nie istnieją dowody uzasadniające uogólnione twierdzenie, że wszyst- kie dążenia do czułości lub władzy są instynktownymi po- pędami zahamowanymi ze względu na cel. Nie ma dowo- dów na to, że czułość nie może wyrastać z różnych źródeł nielibidinalnych, że nie może być np. wyrazem macierzyń- skiej troski i opieki. Zupełnie nie dostrzegano tego, że po- trzeba czułości może być środkiem obrony przed lękiem, nie mającym w rzeczywistości nic wspólnego z seksualno- ścią - nawet jeśli zdarza się, że przybiera ona seksualne zabarwienie*. Podobnie, dążenie do sprawowania kontroli- * Por. Karen Horney, The Neurotic Personallty of Our Time (1937) [wyd. polskie: Neurotyczna osobowość naszych czasów, przel. H. Grzego- łowska, DW REBIS, Poznań 1999], rozdz. 6-9. chociaż może być przejawem impulsów sadystycznych za- hamowanych ze względu na cel, bywa też czymś zupełnie innym niż sadyzm. Sadystyczne pragnienie władzy rodzi się ze słabości, lęków i impulsów zemsty, podczas gdy nie- sadystyczne dążenie do władzy wyrasta z poczucia siły, umiejętności przywódczych lub z poświęcenia dla sprawy. Dogmatyczne przekonanie, że seksualne elementy deter- minują dążenia i postawy, uwidacznia się chyba jeszcze ja- skrawiej w koncepcji sublimacji. Fakty, na których opiera się to przekonanie, są skąpe i nieprzekonywające. Obser- wacje pokazują, że dziecko może się wypytywać o wszyst- ko, co tylko istnieje, gdy rozbudzona jest jego ciekawość seksualna, i że jego ogólna ciekawość może wygasnąć, gdy ciekawość seksualna zostanie zaspokojona. Ale wyciąganie stąd wniosków, że każde pragnienie wiedzy jest „zdeseksu- alizowaną" formą seksualnej ciekawości, byłoby nieuzasad- nionym uogólnieniem. Konkretne zainteresowanie jakąkol- wiek dziedziną może mieć wiele źródeł; niektóre z nich będą często nawiązywać do specyficznych doświadczeń dzieciń- stwa, lecz mimo to nie muszą one całkowicie lub choćby w zasadniczym stopniu posiadać charakteru seksualnego. Gdy wobec takiej krytyki argumentuje się, że psychoanali- za nigdy nie poszukiwała „wszechdeterminujących" czyn- ników, stwierdzenie takie tylko zaciemnia obraz. Bezpiecz- nie jest przyjąć, że wszystkie zjawiska psychiczne determi- nowane są na różne sposoby. Jednak tego typu argumenty nie naruszają zasadniczego spornego twierdzenia, że libido jest istotnym źródłem tych zjawisk. Na podstawie wielu obserwacji wykazano też, że popędy lub nawyki należące do sfery nieseksualnej często współ- występują z podobnymi właściwościami w sferze seksual- nej. Osoba, która „pożera" książki i przejawia zachłanność w sprawach związanych z pieniędzmi, może wykazywać podobną zachłanność w jedzeniu i piciu, może miewać za- burzenia apetytu lub kłopoty żołądkowe. Osoba skąpa może czasem cierpieć na obstrukcję. Osoba o skłonnościach do masturbacji może mieć podobną kompulsywną potrzebę stawiania pasjansów, podobne poczucie wstydu z tego po- wodu i to samo, powtarzające się postanowienie, że prze- stanie to robić. Oczywiście, dla teoretyka popędów, który stwierdza, że wspomniane wyżej zjawiska fizjologiczne często łączą się z podobnymi postawami psychicznymi, nęcącą sprawą jest rozważanie zjawisk fizjologicznych jako bazy popędowej, a postaw psychicznych jako ich - powstających w różny sposób - pochodnych. I rzeczywiście, jest to bardziej niż nęcące, gdyż na bazie teoretycznych założeń teorii popę- dów nie wymaga się więcej dowodów niż współwystępowa- nia dwóch serii czynników, aby dowodzić ich związku przy- czynowego. Jednakże, jeśli ktoś nie podziela tych założeń, to często współwystępowanie tych cech nie jest dla niego żadnym argumentem. Słaby to dowód, jeśli częste współ- występowanie łez i smutku ma dowodzić, że smutek jest emocjonalnym skutkiem łez, jak to sugerowali wcześniej teoretycy popędów*. Dzisiaj sądzimy, że to łzy są fizycz- nym przejawem smutku, a nie że smutek jest emocjonal- nym skutkiem łez. Innymi słowy, czy zachłanność w jedzeniu lub piciu nie jest raczej jednym z przejawów ogólnej zachłanności niż jej przyczyną? Czy funkcjonalna obstrukcja** nie jest aby jed- nym z przejawów ogólnej skłonności do posiadania lub sprawowania kontroli? Ten sam lęk, który może zmuszać jakąś osobę do masturbacji, może ją też zmuszać do sta- wiania pasjansa. Wcale nie jest oczywiste, że wstyd w trak- cie stawiania pasjansa jest skutkiem tego, że dana osoba próbowała ostatnio osiągnąć zakazaną przyjemność seksu- alną. Jeśli jest to np. typ osoby, dla której pozory doskona- łości ważniejsze są niż cokolwiek innego***, to cień po- dejrzenia o pobłażliwość wobec siebie i brak samokontroli mogą być wystarczającym powodem samopotępienia. * William James, Principles ofPsychology (1891). ** Por. C. P. Oberndorf, The Psychogenic Factors in Asthma, w: „New York State Journal of Medicine" (1935). *** Por. rozdz. XIII, Koncepcja „superego". Zgodnie z tym punktem widzenia, z podobieństwa po- między nieseksualnymi popędami lub nawykami a przeja- wami libido nie można wydedukować żadnego związku przyczynowego. Zachłanność, chęć posiadania, kompulsyw- ne stawianie pasjansów można zinterpretować w inny spo- sób. Wgłębianie się w szczegóły mogłoby nas zaprowadzić za daleko. Upraszczając - np. w kompulsywnym stawianiu pasjansów — należy zwrócić uwagę na inne czynniki, po- dobne do tych, które mogą występować przy hazardzie: na opór osoby przed podejmowaniem samodzielnych wysiłków, wynikający z jej wewnętrznej skłonności do „wyciągania kasztanów z ognia cudzymi rękoma" oraz z poczucia, że jest beznadziejną ofiarą przypadku i że tym bardziej musi starać się zainwestować energię, by przechylić szalę na swoją stronę w celu uzyskania przewagi. W przypadku zachłanności lub chęci posiadania można by uwzględnić te struktury charakteru, które w literaturze psychoanalitycznej opisuje się jako „oralne" lub „analne". Lecz zamiast odnosić te cechy do sfery oralnej lub analnej, można by je ujmować jako reakcje na sumę wszystkich wczesnych doświadczeń z otoczeniem. Jako rezultat tych doświadczeń u jednostki w obydwu przypadkach wytwo- rzyły się: głębokie poczucie bezsilności w stosunku do świa- ta postrzeganego jako potencjalnie wrogi, brak spontanicz- nej pewności siebie i wiary w umiejętności samodzielnego opanowania czegoś zgodnie z własną wolą. Wówczas moż- na by zrozumieć, dlaczego u danej jednostki rozwinęły się skłonności do bycia zależną od innych i dlaczego próbuje ona otrzymać od nich to, co tylko może; a także, dlaczego wytworzyły się u niej sposoby, dzięki którym inni pozwala- ją się wykorzystywać — czy to przez ujmujący uśmiech, przez onieśmielenie lub czynione w sposób jawny lub ukry- ty obietnice - czy też, dlaczego ktoś inny znajduje poczu- cie bezpieczeństwa i zadowolenie w wycofywaniu się, stro- nieniu od innych ludzi i w izolowaniu się od świata ścia- ną dumy i nonszalancji. W tym ostatnim przypadku czę- sto występują inne fizyczne przejawy zamkniętości - może się to wyrażać np. zaciśniętymi wargami, jak również ob- strukcją. A zatem różnice poglądów można wyrazić w następujący sposób: ktoś ma zaciśnięte wargi nie z powodu zaciśnię- tych zwieraczy, lecz obydwa te organy są zaciśnięte, ponie- waż dążenia osobowościowe tej jednostki zmierzają do jed- nego celu: utrzymać to, co się posiada, i nigdy niczego nie wydawać - może to dotyczyć pieniędzy, miłości czy każdego innego rodzaju spontanicznych uczuć. Jeśli w marzeniach sennych tego typu jednostka symbolicznie wyobraża sobie ludzi jako odchody, to teoria libido wyjaśniałaby, że jed- nostka ta lekceważy ludzi, ponieważ są oni dla niej odcho- dami, podczas gdy ja powiedziałabym, że przedstawianie sobie ludzi w takiej formie jest przejawem pogardy wobec nich. Osobiście szukałabym przyczyn tej pogardy w ogólnej postawie wobec ludzi i wobec siebie; takich przyczyn, jak np. pogarda wobec siebie z powodu neurotycznej słabości, a także obawa przed byciem poniżonym przez innych i wy- nikające stąd próby ustanowienia korzystnej dla własnej samooceny równowagi poprzez lekceważenie innych. Tym bardziej że na głębszym poziomie istnieją często sadystycz- ne impulsy, by triumfować nad innymi poprzez deprecjono- wanie ich. Podobnie, jeśli ktoś spostrzega stosunek seksu- alny jako formę oddawania stolca, można jedynie w opiso- wy sposób mówić o „analnej" koncepcji stosunku, natomiast interpretacja prowadzona w kategoriach dynamiki sytua- cyjnej będzie uwzględniać całość zaburzeń emocjonalnych w odniesieniu do kobiet i prawdopodobnie także w odnie- sieniu do mężczyzn. „Analna koncepcja stosunku płciowe- go" jest wówczas spostrzegana jako przejaw sadystycznych impulsów do bezczeszczenia kobiet. Niewystarczająca ilość danych empirycznych dotyczą- cych koncepcji sublimacji jest oczywista, tym bardziej że często zakładana fizyczna podstawa sublimacji istnieje je- dynie w teorii. Tak samo jak smutek może występować bez ronienia łez, chęć posiadania może istnieć bez żadnych specyficznych ruchów jelita lub innych funkcji fizjologicz- nych, pragnienie wiedzy bez żadnych osobliwości w jedze- niu i piciu, a głębokie zainteresowanie badaniami nauko- wymi mimo braku problemów związanych z ciekawością seksualną. Koncepcja głosząca, że życie emocjonalne wzorowane jest na życiu seksualnym, pełni ważną funkcję w odkrywaniu podobieństw pomiędzy ogólną postawą jakiejś osoby a jej życiem seksualnym lub seksualnymi funkcjami. Wcześniej nikomu nie przyszło nawet na myśl, że niezdolność do zjeż- dżania z góry na nartach lub lekceważąca postawa wobec mężczyzn ma coś wspólnego z oziębłością lub że poczucie bycia wykorzystywanym seksualnie mogłoby mieć jakiś związek ze skłonnością do czucia się oszukiwanym i poni- żanym przez pracodawcę. Istnieje rzeczywiście wielka ilość danych mówiących, że zaburzenia seksualne i podobne im trudności ujawniają się w zasadniczych cechach charakte- ru. Jeśli jakaś osoba ogólnie dąży do emocjonalnego oddzie- lenia się od innych, będzie ona preferowała takie relacje seksualne, w których możliwe będzie zwiększenie tego dy- stansu. Osoba niezadowolona, która ma skłonność do za- zdroszczenia innym przyjemności, bez względu na jej źród- ła, może żałować również satysfakcji, jaką daje partnerowi seksualnemu. Osoba sadystyczna, która ogólnie dąży do rozbudzania oczekiwań innych osób, a potem je rozczaro- wuje, może również dążyć do pozbawienia partnera seksual- nego oczekiwanego zadowolenia - tendencja ta może być elementem powodującym ejaculatio praecox. Kobieta z ogól- ną tendencją do odgrywania roli męczennicy może wyobra- żać sobie także akt seksualny jako formę okrucieństwa i poniżenia i reagować na takie wyobrażenia wewnętrznym sprzeciwem, wystarczającym, aby pozbawić ją wszelkiej satysfakcji. Jednak interpretacja Freuda wykracza poza stwierdzenie, że trudności seksualne i nieseksualne występują razem. Podkreślał on, że właściwości seksualne są przyczyną, a te inne - ich skutkiem. Teoria ta prowadziła do błędnego prze- konania, że u danej osoby wszystko jest w porządku, jeśli tylko jej funkcjonowanie seksualne jest zadowalające. I rze- czywiście, funkcje seksualne w nerwicach mogą, ale nie muszą, być zaburzone. Istnieje spora liczba neurotyków, którym ich własne konflikty uniemożliwiają produktyw- ną pracę, których prześladują lęki, którzy przejawiają ty- powe obsesje lub tendencje schizoidalne, lecz którzy mimo wszystko osiągają pełną satysfakcję w życiu seksualnym. Nie wyciągam tych wniosków z powierzchownych stwier- dzeń czynionych przez pacjentów, lecz wnioskuję o tym na podstawie tego, czy pacjenci są w stanie odróżnić osiąganie pełnego orgazmu od jego braku czy też nie. Psychoanalitycy będący zwolennikami teorii libido dys- kutowali nad tym problemem. Chęć dyskutowania tej kwe- stii jest rzeczą zrozumiałą, ponieważ jest to kwestia istotna. Od zajętego w niej stanowiska zależy nie tylko specyficzne przekonanie o Yorbildlichkeit seksualności nad innymi po- stawami, lecz podstawowe uzasadnienie teorii libido: potę- ga seksualności w determinowaniu charakteru jednostki. Opiera się na tym również teoria regresji. Według Freuda, nerwice są głównie skutkiem regresji z „genitalnego" po- ziomu rozwoju do poziomu „pregenitalnego". Stąd też do- bre funkcjonowanie seksualne nie mogłoby współwystępo- wać z zaburzeniami neurotycznymi. Aby wyjaśnić ten fakt, argumentuje się, że wprawdzie funkcje seksualne niektó- rych neurotyków bywają zadowalające, lecz tylko w sensie fizjologicznym, a jednostka zawsze jest zaburzona „psycho- seksualnie", tj. zawsze występują zaburzenia w psychicz- nym kontakcie z partnerem seksualnym. Argument ten jest zwodniczy. Oczywiście, w każdej ner- wicy występują zaburzenia w psychicznym kontakcie z part- nerem seksualnym. Lecz możliwa jest inna interpretacja. Dla tych, którzy podobnie jak ja, rozpatrują nerwice jako końcowy rezultat zaburzeń w stosunkach międzyludzkich, jest oczywiste, że zaburzenia te muszą się pojawiać we wszystkich stosunkach międzyludzkich, seksualnych czy nieseksualnych. Co więcej, z teorii libido wynika, że dobre funkcjonowanie seksualne nawet w sensie fizjologicznym możliwe jest jedynie wówczas, gdy popędy pregenitalne zo- stały zadowalająco przezwyciężone. Tym bardziej fakt, że jakaś osoba może dobrze funkcjonować seksualnie mimo wciąż istniejących zaburzeń neurotycznych, ukazuje pod- stawowy błąd teorii libido, polegający - że powtórzę - na rozpatrywaniu osobowości jako w ogromnej mierze zależ- nej od natury seksualności jednostki. Odkrycie, że niektóre postawy mogą być formacjami re- aktywnymi w stosunku do istniejących, przeciwstawnych popędów, byłoby bardziej konstruktywne, gdyby nie było ono nazbyt uogólnione. To, że nadmierna uprzejmość może być formacją reaktywną w stosunku do dążeń sadystycz- nych, nie wyklucza faktu, że może istnieć autentyczna uprzejmość, pojawiająca się na bazie dobrych stosunków z innymi ludźmi. To, że hojność może być formacją reak- tywną wobec chciwości, nie przekreśla istnienia autentycz- nej hojności*. Co do tendencji Freuda, aby frustrację umieszczać w cen- trum dyskusji, uważam, że jest to posunięcie pod wieloma względami mylące. Fakt, że neurotyk przez cały czas czuje się sfrustrowany, spowodowany jest specyficznymi warun- kami i dlatego nie uzasadnia uogólnień co do wagi frustra- cji w ogóle. Przyczyny powodujące, że neurotyk tak łatwo odczuwa frustrację i że reaguje nieproporcjonalnie do tego uczucia, sprowadzają się głównie do trzech czynników. Otóż wiele spośród jego oczekiwań i wymagań stymulowanych jest lękiem, przez co stają się one czymś bezwzględnym, a tym samym sprawiają, że frustracja zagraża jego bezpie- czeństwu. Co więcej, jego oczekiwania są często nie tylko nadmierne, ale i sprzeczne ze sobą, co uniemożliwia ich spełnienie w rzeczywistości. I wreszcie, jego życzenia są często stymulowane nieświadomymi impulsami do złośli- wego triumfowania nad innymi poprzez narzucanie im swej woli i dlatego frustracja odczuwana jest jako upokarzające niepowodzenie, a wynikające stąd wrogie reakcje nie są ' Por. rozdz. XI, „Ego" i „id". fil odpowiedzią na niemożność spełnienia życzeń, lecz na su- biektywnie doświadczone upokorzenie. W teorii Freuda zakłada się, że frustracja jako taka wzbu- dza wrogość. Wiadomo jednak, że zdrowe osoby - zarówno dzieci, jak i dorośli - są w stanie znieść sporą porcję fru- stracji bez żadnych wrogich reakcji. To nadmierne akcen- towanie frustracji zawiera jedną praktyczną konsekwencję wychowawczą: każe odwrócić uwagę od tych czynników tkwiących w postawach rodziców, które są istotne we wzbu- dzaniu wrogości - krótko mówiąc, od własnej niedoskona- łości rodziców* - inspirując tym samym wychowawców i antropologów do położenia nacisku na czynniki uchodzą- ce dotychczas za nieistotne, takie jak odstawianie od pier- si, trening czystości, przyjście na świat rodzeństwa. Ak- cent powinien spoczywać nie na „co", lecz na „jak". Poza tym frustracja, jako źródło popędowego napięcia, uważana jest za najgłębszą przyczynę neurotycznego lę- ku**. Interpretacja ta bardzo zaciemnia zrozumienie tego lęku, gdyż uniemożliwia dostrzeżenie, że nie jest on reak- cją „ego" na wzrost popędowego napięcia, lecz skutkiem konfliktowych tendencji wewnątrz osobowości. Koncepcja frustracji w dużym stopniu zmniejszyła także możliwości terapii psychoanalitycznej. Przypisywanie fru- stracji określonej roli prowadziło do wniosku, że technika frustracji może być wykorzystywana w psychoanalizie, aby ujawnić, jak pacjent na nią reaguje. Konsekwencje tej pro- cedury będą dyskutowane w związku z innymi problema- mi terapii***. Przechodząc na koniec do wykorzystywanej przez Freuda koncepcji utajonego homoseksualizmu jako zasady wyjaś- niającej takie cechy, jak podporządkowywanie się i skłon- ności pasożytnicze lub reakcje przeciwdziałające im, uwa- żam, że interpretacja ta wynika z błędnego rozumienia pod- * Por. rozdz. IV, Kompleks Edypa. ** Por. rozdz. XII, Lęk. *** Por. rozdz. IX, Koncepcja przeniesienia. 62 stawowej struktury charakteru masochistycznego*. Z ko- lei błąd ten w dużym stopniu wpłynął na traktowanie ma- sochizmu jako zjawiska zasadniczo seksualnego. A zatem, krótko mówiąc, wszystkie twierdzenia teorii li- bido nie są dostatecznie uzasadnione. Jest to tym bardziej godne uwagi, że teoria ta jest jednym z kamieni węgiel- nych, na których opierają się psychoanalityczne myślenie i terapia. Założenie, iż każde dążenie do przyjemności jest u swych podstaw dążeniem do zadowolenia libidinalnego, jest arbitralne. To, co oferuje się jako dowody, to nieuza- sadnione i często prymitywne generalizacje pewnych, traf- nych skądinąd, obserwacji. Podobieństwa istniejące pomię- dzy funkcjami fizjologicznymi a zachowaniem psychicznym lub psychicznymi dążeniami wykorzystywane są do wyka- zywania, że te pierwsze determinują te ostatnie. Właści- wościami sfery seksualnej pochopnie wyjaśnia się podobne właściwości występujące w zakresie cech charakteru. Jednak brak konkretnych dowodów nie jest najcięższym zarzutem w stosunku do teorii libido. Teoria może być nie- udowodniona, a mimo to może być wciąż użytecznym na- rzędziem rozszerzania i pogłębiania zakresu naszego rozu- mienia. Innymi słowy, ciągle może ona stanowić dobrą hi- potezę roboczą. W istocie sam Freud uświadamiał sobie, że teoria ta nie opiera się na zbyt solidnych podstawach, gdyż nazywał ja „naszą mitologią"**, lecz nigdy nie miał poczu- ta, by takie oświadczenie miało powstrzymać go od uży- wania jej jako zasady wyjaśniającej. Do pewnego stopnia teoria libido była konstruktywną wskazówką w prowadze- niu niektórych obserwacji. Pomagała nam bez uprzedzeń rozpatrywać trudności seksualne i rozpoznawać ich waż- ność; pomagała zrozumieć podobieństwa między cechami właściwościami seksualnymi oraz dostrzegać r r0zdz' ^ zJ^isko masochizmu. fwvd t Freud,New Introductory Lectures on Psychaanalysis (1933) P n K i Wyklady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl, przeł. • u, oprać. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1995]. •II częste współwystępowanie pewnych tendencji (charakter oralny i analny). Pomogła też w wyjaśnieniu pewnych za- burzeń funkcjonalnych towarzyszących tym tendencjom. Jej podstawowa słabość nie polega na założeniu o seksu- alnym pochodzeniu wielu postaw i popędów. W rzeczy sa- mej, można zrezygnować nie tylko z fizjologicznego pocho- dzenia popędów „pregenitalnych"*, ale nawet z założenia, ze są one z natury seksualne, nie odrzucając istoty całej teorii. Alexander, chociaż nie twierdził tego wprost prak- tycznie biorąc, odrzucił teorię seksualności pregenitalnej i na jej miejsce zaproponował koncepcję trzech elementar- nych tendencji, które oznaczył jako: przyjmowanie lub bra- nie, zatrzymywanie oraz dawanie lub eliminowanie**. Niezależnie jednak od tego, czy mówimy o popędach sek- sualnych czy - za Alexandrem - o elementarnych tenden- cjach, czy nazwiemy je oralno-libidinałnymi czy elemen- tarnymi tendencjami do przyjmowania bądź brania, nie zmienia to w istotny sposób podstawowego myślenia. Cho- ciaż podejście Alexandra stanowi niewątpliwy postęp, po- zostawia bez zmian istotne założenie, że człowiek zmuszo- ny jest realizować pewne podstawowe, biologicznie zadane potrzeby i ze są one wystarczająco potężne, by wywierać decydujący wpływ na jego osobowość, a tym samym na całe jego życie. Założenie to stanowi rzeczywiste niebezpieczeństwo dla teorii libido. Jej główną słabością i głównym mankamen- temjest fakt, ze jest to teoria popędów. Jakkolwiek umożli- wia to nam dostrzeganie różnorakich sposobów, poprzez które ta sama tendencja przejawia się w cechach osobowo- sci, to zarazem wywołuje iluzję, że libidinalne przejawy są t^JT FreUd °dn°Sił Się Z ^^ rezerwa do BP«yfitó soma- h źródeł popędów oralnych i analnych: „Czy powiązanie z soma- tycznymi źródłami nadaje popędowi jakiś specyficzny charakter, a nawet jeżeli taK, to nie jest bynajmniej jasne, na czym to polega" (New Introduc- toryLectureson Psychoanalysis, rozdz. pt. Anńety and Instinctual Life). Franz Alexander, The Influence of Psychologie Factors upon Ga- stro-lntestmal Disturbances, w: „Psychoanalytic Quarterly'' (1934) 64 ostatecznym źródłem wszystkich tendencji. Iluzja ta pod- sycana jest przekonaniem, że „głębokie" są tylko takie in- terpretacje, które ukazują domniemane biologiczne korze- nie jakiejś tendencji. Pretensje psychoanalizy do bycia psy- chologią głębi uzasadnione są tym, że zajmuje się ona nieświadomą motywacją: interpretacja jest głęboka, kiedy sięga do wypartych pragnień, uczuć, obaw. Ale uznawanie za głębokie jedynie tych interpretacji, które ustalają po- wiązania z dziecięcymi popędami, jest złudzeniem zrodzo- nym przez teoretyczne uprzedzenia. Iluzja ta jest szkodli- wa także z trzech innych zasadniczych powodów. Po pierwsze, prowadzi ona do zniekształconego spojrze- nia na stosunki międzyludzkie, na „ego", na naturę neuro- tycznych konfliktów, neurotycznych lęków i na rolę czynni- ków kulturowych. Konsekwencje te będą dyskutowane w na- stępnych rozdziałach. Po drugie, rodzi pokusę, by zrozumieć całą maszynę na podstawie jednego kółka, zamiast próbować zrozumieć, w jaki sposób wzajemne relacje wszystkich części powodu- ją pewne skutki, i z kolei próbować także zrozumieć, dla- czego dane kółko umiejscowione jest tam, gdzie jest, oraz dlaczego pełni ono taką funkcję, jaką pełni. Na przykład zamiast rozpatrywać seksualne tendencje masochistyczne jako jeden z przejawów całej struktury charakteru, wyjaś- nia się tę strukturę i jej złożoność jako konsekwencję faktu, że dana osoba była kiedyś seksualnie podniecona w trakcie przeżywania bólu, np. gdy była bita. Albo zamiast próbo- wać zrozumieć życzenie kobiety, aby być mężczyzną -jeśli takowe istnieje - na podstawie całej jej osobowości, a tę ostatnią zrozumieć na bazie całości okoliczności życiowych tej kobiety, szczególnie z okresu dzieciństwa, postępuje się w odwrotny sposób: cała struktura rozpatrywana jest jako skutek zazdrości spowodowanej brakiem penisa. Tak skom- plikowane cechy, jak destrukcyjna ambicja, poczucie nie- adekwatności, wrogość w stosunku do mężczyzny, samo- wystarczalność, ogólne niezadowolenie, trudności związa- ne z menstruacją lub ciążą czy tendencje masochistyczne, rozpatruje się jako ostateczną konsekwencję wynikającą z je- dynego, rzekomo biologicznego źródła - z zazdrości o penis. Po trzecie, prowadzi to do upatrywania ostatecznych gra- nic psychoterapii tam, gdzie ich nie ma. Traktowanie bio- logicznych czynników jako ultima causa mouens wiedzie w sposób nieunikniony do skalistego dna w prowadzeniu terapii, gdyż -jak to wykazywał Freud — nie można zmie- nić tego, co jest zdeterminowane biologicznie*. To, czym można by zastąpić poglądy Freuda, było sygna- lizowane przy dyskutowaniu poszczególnych uzasadnień teorii libido i w dalszym ciągu będzie w tej książce oma- wiane. Zasadniczo możliwe są dwie odpowiedzi na pytanie: pierwsza, bardziej szczegółowa, dotycząca potęgi popędów, które Freud traktował jako instynktowne, i druga, ogól- niejsza, dotycząca natury samych popędów. Obserwacje leżące u podstaw przekonania, że pewne po- pędy mają charakter instynktowny lub elementarny, uwzględ- niają ich wyraźnie nieodpartą siłę mimowolnie zmusza- jącą i popychającą jednostkę w kierunku pewnych celów. Instynktowne popędy poszukują zaspokojenia, nawet jeśli jego osiągnięcie jest sprzeczne z interesem jednostki jako całości. Teoretyczną podstawą tej części teorii libido jest przekonanie, że człowiekiem rządzi zasada przyjemności. Lecz to właśnie neurotyczni pacjenci hamują te wyraźnie nieracjonalne i ślepe żądania pewnych popędów. Freud za- uważa, że pod tym względem istnieje różnica między osoba- mi neurotycznymi i nieneurotycznymi. Zdrowa jednostka może odraczać zaspokojenie, jeśli jest ono nieosiągalne w danym momencie, i może podejmować uporczywe wysiłki, by osiągnąć je w jakimś momencie w przyszłości. Dla neuro- tyka wszystkie te popędy mogą być kategoryczne i nie dają- ce się odroczyć. Aby ukazać te różnice, .Freud wprowadza dwie hipotezy pomocnicze. Zgodnie z pierwszą z nich, zasa- da przyjemności rządzi neurotykiem w sposób bardziej bez- ' Por. Zygmunt Freud, Analiza skończona i nieskończona. względny i zmuszony jest on za wszelką cenę uzyskiwać za- dowolenie, ponieważ jest infantylny. Zgodnie z drugą, libido neurotyka posiada dziwny rodzaj przyłepności. Później będę miała okazję przedyskutować wszystkie te nadużycia infan- tylizmu jako zasady wyjaśniającej. Hipoteza sztywności neu- rotycznego libido jest tylko spekulacją i należałoby odwoły- wać się do niej jedynie wówczas, gdy nie dysponuje się żad- nymi psychologicznymi wyjaśnieniami danego zjawiska. Dopóki mówi się o neurotykach, obserwacje Freuda do- tyczące bezwzględności pewnych popędów są nie tylko traf- ne, ale można je słusznie zaliczyć do jego konstruktywnych odkryć. W nerwicach takie popędy, jak przecenianie włas- nej wartości, zarozumiałość i prowadzenie pasożytniczego życia, mogą być silniejsze niż właściwy popęd seksualny i mogą w dużym stopniu determinować życie jednostki. Po- jawia się jednak pytanie, jak wyjaśniać te silne tendencje. Jak już wspomniano, Freud zalicza je do instynktownego poszukiwania zaspokojenia. Jednakże to, co rzeczywiście nadaje popędom ich szcze- gólną siłę, to fakt, że służą one zarówno zaspokojeniu, jak i bezpieczeństwu. Człowiekiem nie rządzi sama zasada przy- jemności, lecz dwie kierujące nim zasady: bezpieczeństwa i zaspokojenia*. Ponieważ neurotyk ma więcej lęku niż jed- nostka psychicznie zdrowa, musi on wkładać nieskończe- nie większą ilość energii w umacnianie swojego bezpieczeń- stwa i jest to konieczne, by uzyskać złagodzenie ukrytego lęku, który nadaje jego pragnieniom ich siłę i uporczywość**. Ludzie mogą rezygnować z jedzenia, pieniędzy, szacunku, miłości, dopóki jest to jedynie rezygnacja z zaspokojenia, lecz nie są w stanie zrezygnować z tych rzeczy, jeśli bez nich byliby, lub czuliby się, zagrożeni nędzą czy głodem, czy też bezradnością wobec wrogości. Innymi słowy, gdyby mieli utracić poczucie bezpieczeństwa. * Ważność tych zasad podkreślali m.in. Alfred Adler i H. S. Sullivan, lecz żaden z nich w dostatecznym stopniu nie doceniał roli lęku, który jest odpowiedzialny za uporczywe dążenie do bezpieczeństwa. ** Por. Karen Horney, tamże, rozdz. 5. Fakt, że siłą popędową jest nie tylko zaspokojenie, lecz i lęk, można wykazać dość wyraźnie poprzez następujący eksperyment myślowy. Osoby, u których dominuje np. ten- dencja do przyjmowania, zaborczości lub pasożytnictwa, reagują lękiem - mniej lub bardziej zmieszanym z wście- kłością - gdy dopływ pieniędzy, pomocy lub uczuć zostaje przerwany. Perspektywa, że będą musiały stanąć na wła- snych nogach, jest dla nich przerażająca. I odwrotnie, lęk zanika, jeśli uzyskują one to, czego pragną. Lęk może zo- stać wyciszony przez jedzenie, zakupienie czegoś, poprzez odebranie jakiegoś znaku zainteresowania lub opieki. Typ osób o dominującym pragnieniu sprawowania kontroli nad innymi i stałego posiadania racji nie tylko cieszy się, gdy ma rację lub władzę, ale staje się rzeczywiście wystraszo- ny, gdy pomyli się w ocenie lub kiedy stanie się częścią tłu- mu (strach przeżywany w metrze). Osoby typu „zatrzymu- jącego" nie tylko gromadzą pieniądze, kolekcjonują różne zbiory lub wiedzę, lecz stają się wystraszone w każdej sy- tuacji związanej z wtargnięciem innych ludzi na ich obszar prywatności lub w przypadku otwarcia się wobec innych; mogą one przeżywać lęk przy stosunku seksualnym, od- czuwać miłość jako zagrożenie, doświadczać lęku w trakcie myślenia nad tym, co powiedzieli innym, nawet jeśli są to mało istotne fakty dotyczące ich własnego życia (szczegól- nie jeśli są one związane z ich uczuciami). Podobne fakty zostaną przedstawione później w odniesieniu do postawy narcystycznej i masochistycznej. Demonstrują one jedno- znacznie, że wszystkie te pragnienia — zarówno wówczas, gdy wiążą się z jawną rezygnacją z zaspokojenia, jak i wów- czas, gdy ukrywają zaspokojenie - mają charakter przy- musu, upierania się, że coś ma być takie a nie inne, i stano- wią obronną strategię służącą redukcji lęku. Lęk, przed którym buduje się obronę, jest tym, co we wcześniejszych publikacjach* nazwałam lękiem podstawo- wym, definiowanym jako poczucie bezradności wobec po- * Karen Horney, tamże, rozdz. 3-5. tencjalnie wrogiego świata. Koncepcja ta jest obca myśle- niu psychoanalitycznemu, dopóki jest ono nastawione na teorię libido. Koncepcją psychoanalityczną, która jest bliż- sza mojemu poglądowi, jest to, co Freud nazywa „łękiem przed rzeczywistym zagrożeniem". Jest to także lęk przed otoczeniem, lecz ściśle związany z instynktownymi popę- dami jednostki. Jego główną konsekwencją jest to, że dziec- ko obawia się, iż otoczenie ukarze go kastracją lub utratą miłości za każdy aktywny przejaw zabronionego popędu. Pojęcie lęku podstawowego jest szersze niż Freudowski „lęk przed rzeczywistym zagrożeniem". Zakłada ono, że oto- czenie jako całość jest niebezpieczne, ponieważ odczuwane jest przez jednostkę jako niegodne zaufania, kłamliwe, nie- zrozumiałe, nieuczciwe, niesprawiedliwe, zazdrosne i bez- litosne. Według tej koncepcji, dziecko nie tylko boi się kary lub odrzucenia z powodu zabronionych popędów, lecz od- biera otoczenie jako zagrożenie dla całego własnego rozwo- ju i dla swych jak najbardziej uzasadnionych życzeń i pra- gnień. Czuje ono, że jego indywidualność jest zagrożona, jego wolność odebrana, jego szczęście udaremnione. W prze- ciwieństwie do lęku przed kastracją, te obawy nie są fanta- zją*, lecz są one mocno osadzone w rzeczywistości. W oto- czeniu, które sprawia, że rozwija się lęk podstawowy, spon- taniczne ujawnianie przez dziecko energii jest udaremnio- ne, jego poczucie własnej wartości i pewności siebie jest zachwiane, lęk wprowadzany jest poprzez onieśmielenie i izolowanie, ekspansywność wypaczona przez brutalność, wymagania lub nadopiekuńczą „miłość". Innym istotnym elementem lęku podstawowego jest to, że czyni on dziecko bezradnym, uniemożliwiając adekwat- ną obronę przed przemocą. Jest ono nie tylko bezradne** i zależne od rodziny biologicznie, ale w dodatku zniechęco- * Por. Anna Freud,Das Ich und die Abwehrmechanismen (1936) [wyd. polskie: Ego i mechanizmy obronne, przeł. M. Ojrzyńska, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995]. ** Bezradność, która w literaturze psychoanalitycznej znajduje jedno- stronne naświetlenie. ne do jakiejkolwiek samoobrony. Zazwyczaj jest zbyt onie- śmielone, by wyrazić swoje niezadowolenie lub skargi, a kiedy to uczyni, powstaje u niego poczucie winy. Wrogość, która musi być wypierana, wzmaga lęk, ponieważ jest ona niebezpieczna, jeśli skierować ją przeciwko komuś, od kogo czujemy się zależni. W obliczu tych okoliczności dziecko ucieka się do budo- wania pewnych podstawowych strategii obrony, które po- zwalają mu radzić sobie ze światem, a zarazem umożliwia- ją uzyskiwanie pewnych gratyfikacji. To, jakie wytworzy ono postawy, zależy całkowicie od kombinacji czynników wchodzących w skład całej sytuacji: to, czyjego dominujące pragnienie będzie polegało na przejęciu kontroli, na podpo- rządkowaniu się, na byciu skromnym, na otoczeniu się murem i zakreśleniu wokół siebie magicznego koła, czy na zabezpieczeniu się przed wtargnięciem do jego prywatno- ści, zależy od tego, jakie sposoby w tej sytuacji są mu bliż- sze i dostępne. Mimo że Freud ujmował lęk jak „centralny problem ner- wic", nie dostrzegał on przemożnej roli lęku jako dynamicz- nego czynnika popychającego ku pewnym celom. Wraz ze zrozumieniem tej jego roli w innym świetle ukazuje się rola frustracji. Staje się zrozumiałe nie tylko to, że możemy zno- sić udaremnienie przyjemności o wiele łatwiej, niż sądził Freud, ale że możemy nawet wyraźnie ją preferować, pod warunkiem że gwarantuje to bezpieczeństwo. W tym przypadku potrzeba lepszego zrozumienia jest silniejsza od mojej niechęci do wprowadzania nowych ter- minów. Proponuję, aby te dążenia, których siła wynika głów- nie z poszukiwania bezpieczeństwa, nazwać „neurotyczny- mi tendencjami". Pod wieloma względami neurotyczne ten- dencje pokrywają się z tym, co Freud traktuje jako instynk- towne popędy i „superego". Otóż według Freuda „superego" to coś złożonego z różnych instynktownych popędów, pod- czas gdy według mnie jest to przede wszystkim narzędzie bezpieczeństwa, tj. neurotyczne dążenie do perfekcjonizmu. Freud twierdzi, że narcystyczne lub masochistyczne popę- dy są z natury instynktowne, podczas gdy według mojej oceny, są one neurotycznymi tendencjami do przeceniania lub deprecjonowania siebie. Zaletą przyrównania „instynktownych popędów" Freuda do moich „neurotycznych tendencji" byłoby ułatwienie po- równania jego punktu widzenia z tym, który ja proponuję. Lecz musimy pamiętać, że ta odpowiedź jest pod wieloma względami nieadekwatna. Według Freuda wszystkie rodza- je wrogiej agresji mają naturę popędową. Tak jak ja to wi- dzę - agresywność jest neurotyczną tendencją jedynie wte- dy, gdy poczucie bezpieczeństwa neurotyka opiera się na byciu agresywnym. W innych przypadkach byłabym skłon- na rozpatrywać wrogość występującą w nerwicach nie tyle jako neurotyczną tendencję, lecz raczej jako reakcję na tego typu tendencję. Na przykład wrogość osoby narcystycznej jest jej reakcją na fakt, że inni nie akceptują jej zawyżone- go mniemania o sobie samej. Wrogość osoby masochistycz- nej jest jej reakcją na poczucie bycia znieważonym lub na jej pragnienie mściwego triumfu z powodu bycia obrażonym. Druga odpowiedniość jest raczej oczywista sama przez się. Nie ma potrzeby powtarzać, że seksualność w zwykłym znaczeniu nie jest tendencją neurotyczną, lecz popędową. Jednak popędy seksualne także mogą przyjąć zabarwienie tendencji neurotycznej, jako że wielu neurotyków potrze- buje seksualnego zaspokojenia (masturbacja lub stosunek płciowy), aby złagodzić lęk. Szersza interpretacja natury popędów, rozpatrywanych zwykle jako instynktowne, została sformułowana przez Ericha Fromma* na bazie założenia, że poszczególne po- trzeby, których znaczenie jest istotne dla zrozumienia oso- bowości i jej zaburzeń, nie mają charakteru popędowego, lecz są tworzone przez całość warunków, w których żyjemy. Freud nie lekceważył oddziaływań środowiskowych, lecz * Zostało to przez niego opracowane w ramach wykładów — częściowo w powiązaniu z problemami socjologicznymi - a także w nie publikowa- nym jeszcze rękopisie. traktował je jako czynnik jedynie modyfikujący popędy in- stynktowne. Ujęcie, które uprzednio naszkicowałam, stawia środowisko i jego złożoność w centrum zainteresowań. Wśród czynników środowiskowych najważniejszym dla ukształto- wania charakteru jest jednak rodzaj stosunków między- ludzkich, w jakich dziecko wyrasta. W odniesieniu do ner- wic oznacza to, że konfliktowe tendencje zdeterminowane są w ostatecznym rachunku zaburzeniami w stosunkach międzyludzkich. W największym skrócie różnice punktów widzenia moż- na sformułować w następujący sposób: Freud traktuje nie dające się opanować potrzeby jako popędy lub ich pochod- ne. Sądzi on, że wpływ środowiska ogranicza się do nada- wania popędom instynktownym w każdym przypadku spe- cyficznej formy i siły. Koncepcja, którą ja naszkicowałam, utrzymuje, że potrzeby te nie są popędowe, lecz wyrastają z konieczności radzenia sobie przez dziecko z trudnym oto- czeniem. Ich władza - którą Freud przypisywał elementar- nym siłom popędowym — wynika z faktu, że są one jedyny- mi narzędziami, jakimi dysponuje jednostka, aby uzyskać nieco poczucia bezpieczeństwa. ROZDZIAŁ IV KOMPLEKS EDYPA Przez kompleks Edypa Freud rozumiał pociąg seksual- ny do jednego z rodziców, z równoczesną zazdrością w sto- sunku do drugiego. Według Freuda kompleks ten jest uwa- runkowany biologicznie, chociaż w niektórych przypadkach pewne znaczenie może mieć również sposób pielęgnacji dziecka i zaspokajania przez rodziców jego fizycznych po- trzeb. Liczne odmiany tego kompleksu zależne są od indy- widualnego układu stosunków panujących w danej rodzi- nie. Z kolei charakter libidinalnych pragnień kierowanych pod adresem rodziców zmienia się zgodnie z etapami roz- woju libido; wobec rodziców osiągają punkt kulminacyjny w pragnieniach genitalnych. Twierdzenie przyjmujące biologiczną determinację kom- pleksu Edypa, a zatem jego powszechne występowanie, po- ciąga za sobą dwa dalsze założenia, konieczne dla jego pod- trzymania. Otóż Freud, nie znajdując żadnych oznak kom- pleksu Edypa u większości zdrowych osób dorosłych, wy- ciągnął wniosek, że uległ on u nich całkowitemu wyparciu. Wniosek ten, na co wskazał Mc Dougall*, wcale nie jest przekonywający dla tych, którzy nie podzielają Freudow- skiego przekonania co do biologicznej natury omawianego kompleksu. Co więcej, napotykając wiele przypadków, w któ- rych najważniejsza okazywała się więź pomiędzy matką a córką lub ojcem a synem, Freud musiał rozszerzyć swoją koncepcję, włączając w nią odwrócony homoseksualnie kom- pleks Edypa. W tego typu przypadkach, przykładowo, więź uczuciowa dziewczynki z matką poprzedza jej późniejsze przywiązanie do ojca. * Wiliam Mc Dougall, Psychoanalysis and Social Psychology (1936). Teza o powszechnym występowaniu kompleksu Edypa opiera się na przyjętym z góry założeniu wywodzącym się z teorii libido. Tym samym ten, kto przyjmuje tę teorię, musi także zaakceptować doktrynę o uniwersalności kom- pleksu Edypa. Jak już wskazywano, zgodnie z tą teorią każ- dy związek międzyludzki opiera się ostatecznie na instynk- townych popędach. Twierdzenie to zastosowane do opisu relacji dziecko-rodzic prowadzi do szeregu wniosków, jak np. tego, iż pragnienie, aby być takim jak któreś z rodziców, może być pochodną oralnej inkorporacji; nadmierna zależność od rodziców może być przejawem silnej organizacji oralnej*; każdy ro- dzaj uległego podporządkowania się rodzicowi tej samej płci przypuszczalnie jest wyrazem biernego homoseksualizmu * Cytując Otto Fenichela: „Młoda dziewczyna cierpiała jako niemowlę na zaburzenia żołądkowe, w wyniku czego była poddana ostrej diecie. Wywołało to u niej szczególnie silny odruch ssania. Bezpośrednio po cho- robie nabrała przyzwyczajenia rzucania butelki na podłogę i rozbijania jej, gdy tylko zabrakło w niej mleka, co tłumaczę jako wyraz np. takich myśli: «Cóż mi po pustej butelce? Ja chcę mieć pełną!» Jako małe dziec- ko była bardzo zachłanna. Oralna fiksacja wyrażała się silnym strachem przed utratą miłości i namiętnym czepianiem się matki (podkreśl. K. H.). Dlatego też ciąża matki, gdy dziewczynka miała trzy lata, wiązała się dla niej z wielkim zawodem" (Otto Fenichel, The Scopophilic Instinct and Identification, w: „International Journal of Psy- choanalysis" (1937). Ukrytym przypuszczeniem zawartym w tym doniesieniu jest to, że kurczowe trzymanie się matki, lęk przed utratą jej miłości, wybuchy zło- ści i nienawiści są skutkiem wzmocnienia libido oralnego. Pominięte zo- stały wszystkie czynniki, które według mojej oceny są niezbędne dla zo- baczenia całości obrazu. Być może ścisła dieta była ważnym czynnikiem, ponieważ koncentrowała uwagę dziecka na pożywieniu, przede wszyst- kim jednak chciałabym dowiedzieć się czegoś o sposobie, w jaki matka traktowała dziecko. Przez analogię sądziłabym, że było to dziecko, u któ- rego podjęte leczenie wzbudziło silny lęk i wrogość, czego skutkiem była zwiększona potrzeba otrzymywania uczuć i żądanie bezwarunkowej mi- łości, a ponadto silna zazdrość i ogromny lęk przed odrzuceniem i opusz- czeniem. Co więcej, przypuszczałabym, że wrogość wyrażająca się w na- padach złości i destrukcyjnych fantazjach częściowo była sprowokowana przez matkę, a częściowo stanowiła przejaw wściekłości, gdyż zaborcze domaganie się miłości nie było spełniane. albo też seksualnych tendencji masochistycznych, podczas gdy buntowniczy sprzeciw wobec rodzica tej samej płci jest, jak można sądzić, wewnętrzną walką z pragnieniami ho- moseksualnymi. Mówiąc ogólnie, każdy rodzaj uczucia wo- bec rodziców jest tu traktowany, z racji przyjętych założeń, jako wyraz zahamowanej ze względu na cel seksualności; obawy interpretowane są głównie jako kara za zakazane, popędowe pragnienia (pragnienie kazirodcze, masturbacja, zazdrość), a antycypowane niebezpieczeństwo dotyczy po- zbawienia fizycznej przyjemności (obawa przed kastracją, przed utratą miłości), a wreszcie - wrogość odczuwana w sto- sunku do któregoś z rodziców, jeśli nie odnosi się do nie- możliwości zaspokojenia popędów, może być rozumiana ja- ko podstawowy przejaw seksualnej rywalizacji. Chociaż niektóre z tych uczuć lub postaw występują w każ- dej relacji dziecko-rodzic, podobnie jak towarzyszą one każ- dej relacji międzyludzkiej, to dowód na powszechne wystę- powanie kompleksu Edypa wydaje się oczywisty tylko dla tego, kto zaakceptował wstępne założenia teoretyczne. U osób, u których z czasem dochodzi do powstania nerwicy lub psy- chozy, bliskie związki z rodzicami niekoniecznie muszą mieć naturę seksualną. Wielką zasługą Freuda jest to, że umiał spojrzeć na zagadnienie relacji pomiędzy dziećmi i rodzica- mi wbrew istniejącym społecznym tabu oraz że docenił wynikające z tego spojrzenia konsekwencje. Pozostaje jed- nak pytanie, czy fiksacje dotyczące rodziców powstają wy- łącznie na skutek przyczyn biologicznych, czy też raczej są wynikiem możliwych do opisania warunków. Jestem głębo- ko przekonana, że prawdziwe jest właśnie to ostatnie twier- dzenie. Można wyróżnić dwie główne sekwencje okoliczno- ści, które prowadzą do silniejszego przywiązania dziecka do jednego z rodziców. Mogą one być ze sobą powiązane lub nie, ale obydwie są stwarzane przez rodziców. Pierwszą z nich jest, krótko mówiąc, seksualne rozbu- dzenie przez rodziców. Może to wynikać z seksualizacji kon- taktu z dzieckiem, ze stosowania pieszczot o seksualnym zabarwieniu lub ze stworzenia cieplarnianej atmosfery ro- dzinnej obejmującej wszystkich członków rodziny lub też wyłączającej niektórych z nich, traktowanych z wyraźną niechęcią. Taka postawa rodziców ma swoje źródło nie tyl- ko w braku satysfakcji emocjonalnej czy seksualnej, ale, zgodnie z moim doświadczeniem, kryje się za nią wiele znacznie bardziej złożonych przyczyn. Nie zamierzam ich tu jednak wyliczać, gdyż odwodziłoby to nas od głównego tematu rozważań. Druga sekwencja okoliczności ma zupełnie odmienną na- turę. W odróżnieniu od poprzedniej, w żaden sposób nie wiąże się z seksualnymi pragnieniami dziecka - bez wzglę- du na to, czy pojawiają się one spontanicznie, czy też są prowokowane przez rodziców - lecz z lękiem. Jak zobaczy- my dalej, lęk jest wynikiem konfliktowych tendencji lub potrzeb. Typowym dla dziecka konfliktem prowadzącym do lęku jest konflikt pomiędzy zależnością od rodziców - potę- gowaną poczuciem dziecka, że jest ono izolowane i onie- śmielane - a wrogimi impulsami wobec nich. Wrogość może się u dziecka pojawiać z różnych powodów: wskutek braku szacunku okazywanego mu przez rodziców, wskutek sta- wiania mu nierozsądnych wymagań i zakazów, niesprawie- dliwości i podejrzliwości, stłumionej krytyki, ukrytej pod pozorami miłości dominacji rodziców, wykorzystywania dziecka w imię prestiżu i ambitnych celów. Jeżeli dziecko pozostające w zależności od rodziców jest w dodatku onie- śmielane przez nich w prostacki lub wyrafinowany sposób i czuje, że jakiekolwiek uzewnętrznienie impulsów zagrozi jego bezpieczeństwu, to obecność takich impulsów musi prowadzić do powstania lęku*. Jednym ze sposobów uśmierzania tego lęku jest przy- lgnięcie do któregoś z rodziców i dziecko czyni to, jeśli tylko istnieje jakaś szansa, że w ten sposób uzyska oparcie emo- cjonalne. Takie kurczowe przylgnięcie do jednej osoby, wy- * Por. Lawrence F. Woolley, The Effect ofErratic Discipline in Child- hood on Emotional Tensions, w: „Psychiatrie Quarterly" (1937). pływające ze zwykłego lęku, często mylone jest z miłością, tym bardziej że w umyśle samego dziecka jawi się jako miłość. Występujące tu uczucia wcale nie muszą nabierać zabarwienia seksualnego, choć łatwo może do tego dojść. Jak możemy to obserwować u dorosłych neurotyków, opi- sywana postawa posiada wszystkie cechy właściwe neuro- tycznej potrzebie uczucia, czyli potrzebie, której źródłem jest lęk. Są to takie cechy, jak zależność, nienasycona chęć otrzymywania uczuć, zaborczość i zazdrość wobec każdego faktycznego lub potencjalnego konkurenta. Otrzymany w ostatecznym rachunku obraz dokładnie odpowiada opisanemu przez Freuda kompleksowi Edypa: namiętne uczucia żywione do jednego z rodziców i zazdrość o jego związek z drugim z nich lub o każdego, kto przeszka- dza dziecku w zagarnięciu rodzica wyłącznie dla siebie. Jak wynika z mojego doświadczenia, znakomita większość wczes- nodziecięcych więzi z rodzicami - tak jak to się ujawnia retrospektywnie w trakcie psychoanalizy dorosłych neuro- tyków — należy właśnie do tej grupy. Dynamiczna struktu- ra takich związków jest jednak zupełnie inna niż to, co Freud uważa za kompleks Edypa. Należy je traktować ra- czej jako wczesną manifestację neurotycznych konfliktów niż jako zjawisko o genezie seksualnej. Porównując opisaną sytuację z tą, w której mamy do czy- nienia z pierwotnie rozbudzonym przywiązaniem seksual- nym do któregoś z rodziców, dostrzegamy wiele znaczących różnic. W przywiązaniu opartym głównie na lęku element seksualny ma znaczenie drugorzędne. Może być obecny, ale też może go zupełnie brakować. W przywiązaniu o charak- terze kazirodczym celem jest miłość, natomiast w przywią- zaniu wynikającym z lęku głównym celem jest bezpieczeń- stwo. Dlatego też w pierwszym przypadku dziecko kieruje się ku temu z rodziców, które wzbudza w nim miłość lub pożądanie seksualne. Natomiast w drugim ku temu, które spostrzegane jest jako silniejsze lub które budzi większy lęk. Dzieje się tak, ponieważ zdobycie jego uczuć obiecuje większą szansę obrony. Jeśli w tym drugim przypadku ta / f sama postawa kurczowego przywarcia, jaką kobieta, będąc dzieckiem, przejawiała w stosunku do swojej dominującej matki, pojawi się ponownie w jej stosunku do męża, nie będzie to wcale oznaczało, że mąż reprezentuje dla niej matkę, ale że z przyczyn, które muszą zostać poddane ana- lizie, kobieta ta wciąż pełna jest lęku i usiłuje go złagodzić w ten sam sposób, w jaki robiła to w dzieciństwie — teraz zamiast matki, kurczowo trzymając się męża. W obu powyższych przypadkach więź z rodzicami nie wy- nika z biologicznych uwarunkowań, ale okazuje się reakcją prowokowaną z zewnątrz. Przypuszczenie, że zjawisko opi- sywane jako kompleks Edypa w zasadzie nie ma natury bio- logicznej, zdaje się zyskiwać poparcie w obserwacjach antro- pologicznych. Wyniki tych obserwacji wskazują, że wytwo- rzenie się takiego kompleksu zależne jest od całego szeregu czynników związanych z życiem rodzinnym, takich jak peł- nienie przez rodziców roli autorytetu, hermetyczność rodzi- ny, jej wielkość, zakazy dotyczące życia seksualnego itp. Wciąż otwarte pozostaje pytanie, czy w „normalnych" wa- runkach, tzn. wtedy, gdy nie występują szczególne sytua- cje budzące podniecenie lub lęk, seksualne uczucia w sto- sunku do rodziców w ogóle powstają. Nasza wiedza ograni- cza się do neurotyków - dzieci i dorosłych. Niemniej jednak, osobiście skłonna byłabym sądzić, że nie ma powodów, dla których dziecko, mając wrodzony popęd seksualny, nie mia- łoby posiadać seksualnych skłonności w stosunku do rodzi- ców i rodzeństwa. Jednak można wątpić, czy bez działania dodatkowych czynników te pojawiające się spontanicznie pragnienia seksualne zawsze osiągną wystarczającą inten- sywność, aby stworzyć obraz odpowiadający Freudowskie- mu opisowi kompleksu Edypa, gdzie pożądanie seksualne budzi w dziecku tyle zazdrości i strachu, że z uczuciami tymi może sobie ono poradzić jedynie za pomocą wyparcia. Teoria kompleksu Edypa wywarła wielki wpływ na dzi- siejszy styl wychowania. Do pozytywnych stron tej teorii należy fakt, że pomogła ona uświadomić rodzicom szkody wyrządzane dzieciom przez rozbudzanie ich seksualnych skłonności, a także przez nadmierną pobłażliwość, nado- piekuńczość i nadmierną surowość w sprawach seksual- nych. Jej wpływ negatywny polega na tym, iż wzmocniła ona złudzenie, że wystarczy wprowadzić uświadomienie seksualne dzieci, powstrzymać się od wydawania surowych zakazów dotyczących masturbacji, unikać kar cielesnych, nie pozwalać, aby dzieci były świadkami stosunków seksu- alnych pomiędzy rodzicami, i nie przywiązywać ich nad- miernie do siebie. Niebezpieczeństwo powyższych sugestii leży w ich jednostronności. Nawet jeśli wszystkie z nich zostaną skrupulatnie wypełnione, zarodek późniejszej nerwi- cy może się pojawić. Dlaczego? Odpowiedź jest w zasadzie taka sama, jak odpowiedź na zarzut, że terapia psychoana- lityczna nie jest dość skuteczna: zbyt wiele czynników nie- zwykle istotnych w rozwoju dziecka jest tu traktowanych nie tak poważnie, jak na to zasługują. Mam na myśli choć- by takie postawy rodzicielskie, jak autentyczne zaintereso- wanie dzieckiem, prawdziwy szacunek dla jego indywidu- alności, okazywanie mu prawdziwego ciepła, oraz przeja- wianie takich właściwości charakteru, jak wiarygodność czy szczerość. Być może jednak szkodliwość tej jednostronnie seksual- nej orientacji nie jest tak wielka, jak mogłoby się to wyda- wać na pierwszy rzut oka. W końcu psychoanalityczne wska- zówki brzmią dla wychowawcy rozsądnie i są proste do sto- sowania, gdyż polegają głównie na unikaniu pewnych kon- kretnych błędów. Natomiast wskazówki odnoszące się do ważniejszych czynników, takich jak te, o których wspomnia- łam - czynników, które tworzą korzystną atmosferę dla rozwoju - są nieskończenie trudniejsze do stosowania, gdyż wymagają dokonania zmian we własnym charakterze. Znaczenie teorii kompleksu Edypa związane jest z pod- kreślaniem przede wszystkim wpływu tego kompleksu na późniejsze relacje interpersonalne. Freud uważał, że po- stawy człowieka wobec innych ludzi są w dużym stopniu powtórzeniem sytuacji edypalnej. I tak na przykład wyży- U wająca postawa mężczyzny wobec innych mężczyzn może sugerować, że broni się on w ten sposób przed tendencjami homoseksualnymi, które odczuwał w stosunku do ojca lub brata; niezdolność kobiety do spontanicznego darzenia swych dzieci prawdziwą miłością można interpretować jako iden- tyfikację z jej własną, chłodną uczuciowo matką. Słabe punkty takiego rozumowania zostaną omówione w związku z teorią przymusu powtarzania. Tutaj dodam jedynie to, że jeżeli przekonanie o kazirodczym związku z rodzicami jako naturalnym zjawisku dzieciństwa jest bez- zasadne, to i wiarygodność interpretacji łączących pojawie- nie się późniejszych zjawisk z dziecięcymi kazirodczymi pragnieniami i reakcjami na nie staje się równie wątpliwa. Interpretacje takie służą głównie wzmocnieniu wiary sa- mego interpretatora w regularność pojawiania się kom- pleksu Edypa i w jego potężny wpływ na późniejsze życie. Lecz znajdowane w ten sposób dowody i związane z tym rozumowanie mają charakter błędnego koła. Jeśli odrzucimy teoretyczne implikacje omawianej kon- cepcji, to tym, co pozostanie, nie będzie kompleks Edypa, ale wysoce konstruktywne odkrycie, że całokształt wcze- snych związków kształtuje charakter tak dalece, że trudno to przecenić. A zatem postawy wobec innych ludzi nie są powtórzeniem wcześniejszych, dziecięcych postaw, lecz wy- łaniają się ze struktury charakteru, którego podstawa zo- stała położona w dzieciństwie. l" ROZDZIAŁ V KONCEPCJA NARCYZMU Zjawiska, które w literaturze psychoanalitycznej okre- śla się mianem narcyzmu, są w swym charakterze bardzo zróżnicowane. Obejmują one próżność, zarozumiałość, po- żądanie prestiżu i podziwu, pragnienie bycia kochanym (przy niezdolności do kochania innych), odsunięcie się od ludzi, normalny szacunek dla siebie, ideały, dążenia twór- cze, lękowe zainteresowanie własnym zdrowiem, powierz- chownością czy sprawnością intelektualną. Dlatego też sfor- mułowanie klinicznej definicji narcyzmu byłoby dość kło- potliwe. Wspólne dla wymienionych wyżej zjawisk jest to, że dotyczą one troski o własne Ja" lub, być może, tylko o po- stawy wchodzące w zakres tego „ja". Obraz tego zjawiska jest bardzo zagmatwany, gdyż terminu „narcyzm" używa się w czysto genetycznym sensie, aby zaznaczyć, że źródłem owych manifestacji jest domniemane narcystyczne libido. W przeciwieństwie do nieokreśloności definicji klinicz- nej, definicja genetyczna jest precyzyjna: osoba narcystycz- na to ta, która w głębi duszy jest zakochana w sobie samej. Posłużmy się słowami Gregor/ego Zilboorga: „Termin «nar- cyzm» nie oznacza zwykłego egoizmu czy egocentryzmu, jak się uważa. Oznacza on taki szczególny stan umysłu, taką spontaniczną postawę człowieka, ze względu na którą jed- nostka najczęściej wybiera - zamiast innych ludzi - siebie samą na obiekt swej miłości. Nie w tym rzecz, iż nie kocha ona, czy może nawet nienawidzi, innych i pragnie wszyst- kiego wyłącznie dla siebie. Jest ona w głębi duszy zakocha- na w sobie i poszukuje wszędzie zwierciadła, w którym może podziwiać i adorować własne odbicie"*. * Gregory Zilboorg, Loneliness, w: „Atlantic Monthly" (styczeń 1938). Sednem tego pojęcia jest założenie, że troska o własne „ja" lub jego przecenianie jest przejawem, fascynacji so- bą. Czyż nie jesteśmy jak ślepcy, zastanawia się Freud, wobec wad drugiej osoby i czyż nie mamy skłonności do przeceniania jej zalet, kiedy dajemy się jej zauroczyć? Dla- tego osoby, które mają skłonność do zajmowania się sobą czy też do przypisywania sobie nadzwyczajnych wartości, niewątpliwie muszą być w sobie zakochane. Założenie to zgadza się z teorią libido. Wychodząc z tych przesłanek, rzeczywiście można traktować egocentryzm jako wyraz miłości własnej, a także normalne ambicje i ideały jako jego pochodne, pozbawione pierwiastka seksualnego. Lecz jeśli nie akceptujemy teorii libido, założenie takie staje się jedynie dogmatycznym stwierdzeniem*. Kliniczne do- wody, poza paroma wyjątkami, nie świadczą na jego ko- rzyść. Jeśli rozważać narcyzm i wskazywać na jego istotę nie od strony genezy, lecz od strony jego faktycznego znaczenia, to powinno się - jak sądzę - opisywać go w kategoriach przeceniania samego siebie. Inflacja psychiczna, podobnie jak inflacja w ekonomii, oznacza przypisywanie czemuś większej wartości niż jest to rzeczywiście warte. Znaczy to, że osoba kocha i podziwia siebie za cechy, których w rze- czywistości nie posiada**. Dalej znaczy to, że osoba taka spodziewa się miłości i uwielbienia ze strony innych, po- dziwu dla zalet, których faktycznie nie posiada lub posia- da je w mniejszym stopniu, niż się jej wydaje. Natomiast zgodnie z moją definicją, nie jest narcystyczną osoba, która ceni własne rzeczywiste przymioty lub chce, żeby były one cenione przez innych. Tych dwóch tendencji - przypisywa- nia sobie nadmiernego znaczenia i domagania się nieza- * Michael Balint, Fruhe Entwicklungsstadien des Ichs, w: „Imago" (1937). ** Nacisk kładzie się na fakt, że podstawa jest nieadekwatna. Iluzo- ryczny obraz siebie, prezentowany sobie i innym ludziom, nie jest całkiem fantastyczny, lecz może być wyolbrzymionym obrazem potencjalnych moż- liwości, jakie jednostka faktycznie posiada. służonego uwielbienia ze strony innych - nie da się oddzie- lić. Zawsze występują one razem, choć u jednych ludzi do- minuje pierwsza, a u innych druga z nich. Dlaczego ludzie muszą sami siebie przeceniać? Jeżeli nie zadowalają nas spekulacje biologiczne wiążące oma- wianą tendencję ze źródłem popędowym, musimy po- szukać innego rozwiązania. Podobnie jak we wszystkich zjawiskach neurotycznych, u podstaw znajdujemy tu za- burzenia w stosunkach międzyludzkich, zaburzenia po- wstałe w dzieciństwie za sprawą wpływów środowisko- wych, o czym wspomniano już w poprzednich rozdziałach*. Czynnikiem, który najbardziej przyczynia się do rozwoju skłonności narcystycznych, wydaje się alienacja dziecka od innych ludzi, spowodowana przez urazy i lęki. Jego pozytywne emocjonalne więzi z innymi słabną, traci ono zdolność kochania. To samo niekorzystne środowisko zaburza jego odczuwa- nie samego siebie. W poważniejszych przypadkach oznacza to więcej niż tylko osłabienie jego poczucia własnej warto- ści, jego samooceny. Urazy doprowadzają do całkowitego stłumienia spontanicznego, indywidualnego „ja" dziecka**. Wpływają na to różne czynniki: niekwestionowany autory- tet rodziców zawsze mających rację; stwarzanie sytuacji, w których dziecko czuje się zmuszone do przyjęcia dla świę- tego spokoju ich standardów; postawy rodziców poświęca- jących się bezgranicznie dla dziecka i wytwarzających u me- go poczucie, że nie ma ono prawa do własnego życia, lecz powinno żyć tylko ze względu na nich; rodzice, którzy prze- noszą na dziecko własne ambicje i traktują chłopca jak małego geniusza, a dziewczynkę jak księżniczkę, przez co * Rozdz. III, Teoria libido i rozdz. IV, Kompleks Edypa. ** Erich Fromm w swoich wykładach poświęconych władzy jako pierw- szy wskazał na znaczenie, jakie utrata prawdziwego Ja" ma dla nerwicy. Również Otto Rank zdaje się wskazywać na podobne czynniki w swojej koncepcji woli i twórczości, por. Otto Rank, Will Therapy (1936). rozwijają w dziecku poczucie, że jest ono kochane raczej za wyobrażone zalety, niż za to, jakie jest naprawdę. Wszyst- kie te wpływy umacniają w dziecku przekonanie, że aby było kochane i akceptowane, musi być takie, jak oczekują tego inni. Rodzice tak głęboko wnikają ze swymi oczekiwa- niami w umysł dziecka, że ze strachu dostosowuje się ono do nich, tracąc stopniowo to, co James nazywa „ja rzeczy- wistym". Jego własna wola, życzenia, uczucia, upodobania i niechęci zostają sparaliżowane*. Dlatego stopniowo traci ono świadomość własnych wartości. Staje się zależne od opinii innych. Jest złe i głupie, jeśli inni myślą, że jest złe i głupie, inteligentne, gdy inni nakażą mu być takim, jest geniuszem, kiedy inni tak uważają. Podczas gdy nasza sa- moocena jest w pewnym stopniu uzależniona od tego, jak oceniają nas inni, to w tym przypadku nie liczy się nic oprócz oceny innych**. Tego typu rozwój wzmagają także inne wpływy, takie jak bezpośrednie ciosy zadane poczuciu własnej wartości, uwła- czające postawy rodziców, którzy nie tracą najmniejszej okazji, by wzbudzić w dziecku poczucie, że jest ono złe, wy- różnianie przez rodziców kogoś z rodzeństwa, co podkopuje poczucie bezpieczeństwa dziecka i każe mu się koncentro- wać na tym, by ich olśnić. Chodzi tu również o te wszystkie czynniki, które osłabiają samodzielność dziecka, jego za- ufanie do siebie i inicjatywę. * Strindberg opisuje ten proces w jednej ze swych bajek Jubal ohne Ich, w: Mdrchen und Fabeln (1920). Pewien chłopiec w sposób sponta- niczny i naturalny zaczyna przejawiać swoją indywidualność. Jako małe dziecko, wcześniej niż inni chłopcy, zaczyna mówić o sobie w pierwszej osobie. Rodzice mówią mu jednak, że nie ma on żadnego własnego „ja". Kiedy staje się nieco starszy, mówi: Ja chcę". Rodzice mówią na to, że nie ma on przecież własnej woli. Ponieważ miał silną wolę, był zdumiony tym werdyktem, ale zaakceptował go. Kiedy dorósł, ojciec zapytał go, kim prag- nie zostać, ale on nie potrafił już na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ oduczył się chcieć, gdyż wcześniej zabraniano mu tego. ** W terminach Williama Jamesa tym, co pozostaje, jest „społeczne ja". Pisze on: „Społeczne «ja» człowieka jest uznaniem, jakie otrzymuje on od swoich bliźnich". Jest kilka sposobów, za pomocą których dziecko próbuje stawić czoło życiu w tak stresujących warunkach: dostoso- wanie się do norm („superego"), nienarzucanie się i uzależ- nienie od innych (tendencje masochistyczne) i wreszcie - przecenianie siebie (tendencje narcystyczne). To, którą dro- gę dziecko obierze lub będzie obierać częściej, zależy od konkretnego splotu okoliczności. Co uzyskuje człowiek przez wyolbrzymianie siebie? Unika on bolesnego poczucia niższości przez kreowanie siebie w wyobraźni na kogoś wybitnego. Dzieje się tak za- równo wtedy, gdy człowiek oddaje się świadomej grze wy- obraźni, widząc siebie w roli księcia, geniusza, prezydenta, generała, odkrywcy, jak i wtedy, gdy ma jedynie nieokreś- lone poczucie swej ważności. Im dalej posuwa się alienacja człowieka - nie tylko w stosunkach z innymi, ale i z samym sobą - tym łatwiej wyobrażenia takie opanowują psychicz- ną rzeczywistość. Nie chodzi o to, że człowiek przestaje żyć rzeczywistością - jak czyni to psychotyk - ale rzeczywi- stość staje się dla niego czymś tymczasowym i prowizorycz- nym, podobnie jak to jest w przypadku chrześcijanina, któ- ry spodziewa się, że swoje prawdziwe życie rozpocznie do- piero w niebie. Jego wyobrażenia o sobie samym stają się substytutem naruszonego poczucia własnej wartości, stają się one jego ,ja rzeczywistym". Stwarzając sobie własny, wyimaginowany świat, w któ- rym jest bohaterem, rekompensuje on sobie także to, że nie jest dostatecznie kochany i doceniany. Może mieć poczucie, że chociaż inni go odrzucają, spoglądają na niego z góry, nie kochają go takim, jaki jest, to dzieje się tak, ponieważ przewyższa ich tak dalece, że nie potrafią go zrozumieć. Mam wrażenie, że złudzenia dają znacznie więcej niż jedy- nie ukrytą, zastępczą satysfakcję. Zastanawiam się, czy nie chronią one jednostki przed zupełnym załamaniem, a tym samym, czy nie są one, w dosłownym znaczeniu, ochroną życia. Ostatecznie wygórowane mniemanie o sobie jest wyra- zem próby ustanowienia związków z innymi ludźmi na po- zytywnych podstawach. Jeśli inni nie kochają i nie szanują jednostki za to, że jest ona taka a nie inna, to powinni przy- najmniej zwracać na nią uwagę i podziwiać ją. W rezulta- cie podziw zastępuje miłość. Od tego momentu człowiek taki czuje się niechciany, jeśli nie spotyka się z podziwem. Przestaje on rozumieć fakt, że życzliwość i miłość nie wy- kluczają obiektywnej, a nawet krytycznej postawy. Kiedy kończy się ślepa adoracja, kończy się dla niego miłość; bę- dzie wtedy skłonny dopatrywać się nawet wrogości. Osą- dza wszystkich według otrzymywanych pochlebstw i dowo- dów uwielbienia. Ludzie, którzy go podziwiają, są dobrzy i bardziej wartościowi, ci zaś, którzy tego nie robią, są nie- warci, aby zwracać na nich uwagę. Tak więc, główna graty- fikacja to dla niego zyskiwanie podziwu. Opiera się na tym również jego bezpieczeństwo, gdyż podziw daje mu złudze- nie, że jest silny i że świat wokół jest przyjazny. Bezpie- czeństwo to opiera się na bardzo chwiejnych podstawach i jakiekolwiek niepowodzenie może doprowadzić do obudze- nia drzemiącego na dnie niepokoju. W istocie nie trzeba nawet niepowodzenia, żeby to wywołać: wystarczy, żeby podziw został skierowany na kogoś innego. A zatem, jak dotąd, rozwija się pewien układ tendencji osobowościowych, które dla jasności można nazwać podsta- wowymi tendencjami narcystycznymi. Ich dalszy rozwój za- leży od stopnia alienacji od innych i od siebie oraz od natęże- nia wytwarzanego w tej sytuacji lęku. Jeśli wczesne nega- tywne doświadczenia nie były szczególnie silne, a późniejsze warunki okażą się korzystne, podstawowe tendencje mogą ulec wygaszeniu. Jeśli nie, tendencje te będą wzmacniane wraz z upływem czasu przez trzy główne czynniki. Jednym z nich jest wzrastająca nieproduktywność. Za- bieganie o podziw może być silnym motywem pobudzają- cym do osiągnięć lub rozwijania cech, które są pożądane społecznie bądź zjednują sympatię, ale kryje się tu niebez- pieczeństwo, że wszystko, czego się człowiek podejmie, bę- dzie obliczone jedynie na wrażenie, jakie ma wywrzeć na l innych. Tego typu człowiek wybiera kobietę nie ze względu na nią samą, ale dlatego, że jej zdobycie schlebia jego próż- ności lub wzmacnia prestiż. Każdą pracę podejmuje nie ze względu na nią samą, ale dla wrażenia, jakie może to wy- [ wołać. Blichtr staje się ważniejszy od treści. Właśnie wtedy pojawia się niebezpieczeństwo, że powierzchowność, efek- I ciarstwo i oportunizm zdławią produktywność. Nawet jeśli • powiedzie mu się i zdobędzie tą drogą prestiż, będzie czuł, i słusznie, że taki stan nie może trwać wiecznie, choć nie będzie sobie zdawał sprawy z powodów własnych obaw. Jedynym dostępnym dla niego środkiem uspokajającym *jest wzmocnienie narcystycznych tendencji: polowanie na l? większe sukcesy i dalsze rozbudowywanie wygórowanego T;wyobrażenia o sobie samym. Czasami rozwija się u niego l zadziwiająca zdolność do przekształcania w wyobraźni r obiektywnych niepowodzeń i porażek w czyny wspaniałe ||i wybitne. Jeśli na przykład jego dzieła nie spotkały się | z uznaniem, to stało się tak dlatego, że zdecydowanie wy- Iprzedził on swoje czasy Jeśli nie może normalnie współżyć i z rodziną czy przyjaciółmi, to dochodzi do wniosku, że dzie- |je się tak z powodu ich wad. Następnym czynnikiem wzmagającym u kogoś takiego l tendencje narcystyczne jest rozwój wygórowanych oczeki- I wań wobec świata, który -jak sądzi on - wiele mu zawdzię- jcza. Człowiek taki uważa, że powinien być odbierany jako i geniusz, bez konieczności uzasadniania tego wynikami l swojej pracy. Kobiety powinny wyróżniać go bez żadnych i starań z jego strony. W głębi duszy może on na przykład j odczuwać jako coś niepojętego to, że jakakolwiek kobieta, l która go zna, może zakochać się w innym mężczyźnie. Cha- 1 rakterystyczną cechą tej postawy jest oczekiwanie, że ubó- stwienie i sławę można otrzymać bez żadnych zabiegów j i bez wykazania własnej inicjatywy. Ten specyficzny rodzaj E oczekiwań jest ściśle zdeterminowany. Jest on nieuniknio- jny z powodu urazu, jakiego w przeszłości doznała sponta- niczność, oryginalność i inicjatywa jednostki, a także ze Względu na jej lęk przed ludźmi. Czynniki, które popycha- ją człowieka na drogę samouwielbienia, paraliżują zara- zem jego wewnętrzną aktywność. Wskutek tego spełnie- nie jego pragnień musi przyjść od innych*. Proces, którego implikacje są nieuświadomione, prowadzi dwiema droga- mi do wzmocnienia tendencji narcystycznych: pretensje wo- bec innych muszą zostać usprawiedliwione poprzez pod- kreślanie swych rzekomych zalet, a następnie ta wyideali- zowana autoprezentacja musi zostać powtórzona, aby po- kryć rozczarowanie, które nieuchronnie wyniknie z nazbyt wyolbrzymionych oczekiwań takiego człowieka. Ostatnim źródłem wzmacniającym podstawowe tenden- cje narcystyczne jest narastające pogarszanie się stosun- ków z innymi. Złudzenia dotyczące własnej osoby i specy- ficzne oczekiwania wobec innych ludzi sprawiają, że jed- nostka staje się bardziej podatna na urazy. W sytuacji, gdy świat nie rozumie jej ukrytych pretensji, czuje się ona ura- żona i rozwija się u niej coraz większa wrogość w stosunku do innych. W rezultacie staje się coraz bardziej wyobcowa- na i coraz bardziej pogrąża się w swoich złudzeniach. Pre- tensje jednostki do otoczenia mogą też wyrastać z przeko- nania, że to inni ludzie są odpowiedzialni za jej niepowo- dzenia w realizacji złudzeń. W konsekwencji rozwija ona w sobie cechy, które uważamy za moralnie niewłaściwe, takie jak wyraźny egoizm, mściwość, nieufność, lekcewa- żenie tych, którzy nie zaspokajają jej potrzeb bycia podzi- wianą czy ważną. Cechy te nie dają się jednak pogodzić z jej własnym wyobrażeniem siebie jako istoty doskonałej, wyrastającej ponad przeciętność. Dlatego właśnie muszą zostać ukryte. Są one albo wypierane i ujawniają się tylko w zamaskowanej formie, albo też jednostka po prostu im * H. Schultz-Hencke wSchicksal und Neurose (1931) wskazuje na zna- czenie tego procesu w nerwicy. Twierdzi on, że sekwencja, którą można krótko scharakteryzować jako obawy, brak inicjatywy i wygórowane żą- dania, jest istotnym procesem w każdej nerwicy. Również N. L. Blitzsten w Amphithymia („Archives of Neurology and Psychiatry", 1936) kładzie nacisk na znaczenie niedorzecznych żądań w stosunku do innych i pragnienie zdobycia uznania bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku. aprzecza*. Przecenianie własnej wartości prowadzi do ukry- wania istniejących rozbieżności zgodnie z zasadą: „Tak wspaniała osoba jak ja nie może mieć wad, a więc moje wady nie istnieją". Aby zrozumieć różnice, jakie spotykamy wśród osób z wyraźnymi tendencjami narcystycznymi, musimy rozpa- trzyć dwa główne czynniki. Pierwszy z nich dotyczy tego, czy poszukiwanie zaspokojenia wybujałych potrzeb podzi- wu i admiracji odbywa się w rzeczywistości, czy tylko w sferze wyobraźni. Różnica ta ma charakter głównie ilo- ściowy, a ściślej - zależy od stopnia, w jakim została zła- mana indywidualność jednostki. Drugim czynnikiem jest sposób, w jaki tendencje narcystyczne łączą się z innymi tendencjami tworzącymi charakter jednostki. Mogą się one przeplatać na przykład z tendencjami perfekcjonistycznymi, masochistycznymi** lub sadystycznymi. Częstość występo- wania takich powiązań należy tłumaczyć tym, że wszyst- kie one wypływają z podobnego źródła i że reprezentują nieco odmienne rozwiązania podobnych problemów. Osza- łamiająca liczba sprzecznych cech przypisywanych narcy- zmowi w literaturze psychoanalitycznej wynika po części z przeoczenia faktu, że narcyzm nie jest jedyną tendencją w strukturze osobowości, lecz stanowi swoiste połączenie różnych tendencji, nadających osobowości specyficzny ko- loryt. Tendencje narcystyczne mogą być kojarzone z tendencją do odsuwania się od ludzi, która jest charakterystyczna dla osobowości schizoidalnej. W literaturze psychoanalitycznej odsuwanie się od ludzi traktowane jest jako zjawisko typo- we dla narcyzmu; niemniej jednak o ile alienacja jest typo- * Wyparcie, wynikające z wygórowanego mniemania o sobie, wydaje się mniej radykalne niż to, które wynika z perfekcjonistycznych dążeń (por. rozdz. XIII, Koncepcja „superego"). Często tendencjom, które nie pa- sują do wyidealizowanego obrazu siebie, jedynie się zaprzecza lub upięk- sza się je. ** Por. Fritz Wittels, The Mystery of Masochism, w: „Psychoanalytic Review" (1937). wa dla narcystycznych tendencji, o tyle wycofywanie się z kontaktów z ludźmi nie jest. Przeciwnie, osoba o wyraź- nych tendencjami narcystycznych, choć niezdolna do miło- ści, potrzebuje jednak ludzi jako źródła podziwu i oparcia. I dlatego właściwsze byłoby w tym wypadku mówienie o połączeniu tendencji narcystycznych z tendencją do od- suwania się od innych. Tendencje narcystyczne często występują w naszej kultu- rze. Stosunkowo rzadko ludzie okazują się zdolni do praw- dziwej przyjaźni czy miłości. Na ogół są egocentryczni, tj. skoncentrowani na własnym bezpieczeństwie, zdrowiu czy uznaniu. Czują się niepewnie i przeceniają własne znacze- nie. Nie potrafią ocenić własnej wartości, bo kierują się sądem innych ludzi. Te typowe narcystyczne cechy wcale nie obejmują tylko tych osób, które są dotknięte nerwicą. Freud tłumaczył powszechność tych tendencji ich biolo- gicznym pochodzeniem. Założenie to jest kolejnym dowo- dem wiary Freuda w koncepcję popędów, ale równocześnie ujawnia jego nawykową niechęć do brania pod uwagę czyn- ników kulturowych. Obecnie występują w naszej kulturze dwa rodzaje czynników przekształcających tendencje nar- cystyczne w nerwicę. Jest wiele czynników kulturowych prowadzących do lęku i wrogich napięć między ludźmi, a przez to sprzyjających alienacji. Istnieje również wiele ogólnych oddziaływań zmierzających do ograniczenia indy- widualnej spontaniczności, takich jak standaryzacja uczuć, myśli i zachowań, a także fakt, że ludzie są oceniani raczej według tego, jakimi się pokazują, a nie według tego, jacy są naprawdę. Ponadto dążenie do prestiżu jako środka prze- zwyciężania lęków i wewnętrznej pustki jest z pewnością narzucone kulturowo. Reasumując, obserwacje, które poczynił Freud* w odnie- sieniu do samouwielbienia i egocentryzmu, pozwalają na * Zygmunt Freud, Narcissism: Ań Introduction, w: Colleeted Papers, vol. IV (1914) [wyd. polskie: Wprowadzenie do problematyki narcyzmu, przeł. J. Doktor, „Nowiny Psychologiczne" 1988, nr 5 oraz Wprowadzenie do narcyzmu, przeł. B. Kocowska, w: K Pospiszyl, Zygmunt Freud - czlo- inną interpretację niż ta, którą sugerował. Uważam, że i tu - podobnie jak w przypadku innych problemów psy- chologicznych - wyjaśnianie ich przez odwoływanie się do popędowych przyczyn przeszkadza w dostrzeganiu ich głęb- szego sensu i znaczenia. Z mojego punktu widzenia, ten- dencje narcystyczne nie są pochodną popędu, ale reprezen- tują neurotyczną tendencję, polegającą w tym przypadku na próbie poradzenia sobie z sobą i innymi ludźmi poprzez wyolbrzymianie własnej wartości. Freud przypuszcza, że zarówno normalne poczucie wła- snej wartości, jak i samouwielbienie są zjawiskami narcy- stycznymi, a różnica między nimi ma charakter jedynie ilo- ściowy. Moim zdaniem, takie niedostrzeganie i brak jasno sformułowanych różnic między tymi dwiema postawami wobec siebie zaciemnia sprawę. Różnica między poczuciem własnej wartości a wygórowanym mniemaniem o sobie ma charakter nie ilościowy, lecz jakościowy. Prawdziwe poczu- cie własnej wartości opiera się na cechach, które dana oso- ba rzeczywiście posiada, podczas gdy wygórowane mnie- manie o sobie bazuje na cechach i osiągnięciach, które nie znajdują odbicia w rzeczywistości. Tendencje narcystyczne mogą się pojawić wówczas, gdy poczucie własnej wartości i inne cechy należące do spontanicznego „ja" jednostki, zo- stają stłamszone. Dlatego też poczucie własnej wartości i wygórowane mniemanie o sobie wzajemnie się wykluczają. W końcu narcyzm nie jest wyrazem miłości do siebie, lecz przejawem alienacji własnego Ja". Wyrażając to w spo- sób nieco uproszczony, można powiedzieć, że człowiek cze- pia się kurczowo wygodnych iluzji na swój temat w takim samym stopniu, w jakim zatracił samego siebie. Dlatego też związek pomiędzy miłością do siebie a miłością do in- nych nie przedstawia się tak, jak widzi to Freud. Niemniej uiiek i dzielo, Ossolineum 1991]. Por. również znakomite obserwacje po- dane przez Ernesta Jonesa w: Der Gottm.ensch-Kom.plex, w: „Internatio- nale Zeitschrift fur arztliche Psychoanalyse" (1913) i Karla Abrahama, w: Uber eine besondere Form des neurotischen Winderstandes gegen die Psychoanalytische Methodik, tamże (1919). jednak dualizm sugerowany przez Freuda w jego drugiej teorii popędów - dualizm narcyzmu i miłości -jeśli pozbawić go teoretycznych implikacji, zawiera starą i ważną prawdę. Mówi ona, że każdy rodzaj egocentryzmu zmniejsza praw- dziwe zainteresowanie innymi ludźmi, że osłabia zdolność kochania innych. Jednakże Freud rozumiał swoje przesłan- ki teoretyczne nieco inaczej. Skłonność do przeceniania sie- bie traktował jako tendencję wypływającą z miłości do sie- bie i utrzymywał, iż osoba narcystyczna nie kocha innych, ponieważ nazbyt kocha siebie. Freud pojmował narcyzm jako zbiornik, który opróżnia się w takim stopniu, w jakim jednostka kocha innych, tzn. kieruje ku nim swoje libido. Zgodnie z moim poglądem, człowiek o tendencjach narcy- stycznych jest wyalienowany od swego „ja", podobnie jak od innych ludzi. Dlatego też w takim stopniu, w jakim jest on opanowany przez narcyzm, nie potrafi prawdziwie ko- chać ani siebie, ani nikogo innego. ROZDZIAŁ VI PSYCHOLOGIA KOBIETY n Zdaniem Freuda, psychiczne osobliwości i trudności obu płci wynikają z biseksualnych tendencji tkwiących w każ- dej z nich. Pokrótce stanowisko to można przedstawić na- stępująco: większość psychicznych trudności występujących u mężczyzn jest skutkiem odrzucenia ich skłonności „kobie- cych", a większość trudności pojawiających się u kobiety - skutkiem jej zasadniczego pragnienia, aby być mężczyzną. Myśl tę rozwinął Freud znacznie szerzej w odniesieniu do psychologii kobiet niż do psychologii mężczyzn; dlatego też omówię tu jedynie jego poglądy dotyczące kobiet. Zgodnie z jego koncepcją, najbardziej traumatycznym przeżyciem w rozwoju dziewczynki jest spostrzeżenie, że nie ma ona członka, podczas gdy inni go mają. „Odkrycie swej kastracji jest punktem zwrotnym w życiu dziewczyn- ki"*. Reaguje ona na to odkrycie silnym pragnieniem, aby także mieć członek, nadzieją, że może się jeszcze rozwinie, oraz zazdrością wobec tych wszystkich szczęśliwców, któ- rzy go posiadają. W trakcie normalnego rozwoju zazdrość ta (penis envy) ulega przekształceniu. Przekonawszy się, że jej fizyczna ułomność jest faktem nieodwracalnym, dziewczynka przekształca swe pierwotne pragnienie posia- dania członka w pragnienie posiadania dziecka. „Upragnio- ne posiadanie dziecka jest traktowane jako kompensacja jej cielesnego defektu"*. * Zygmunt Freud, Wykłady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl, rozdz. Psychologia kobiet. Dalsze omówienie poglądów Freuda opiera się głównie na tym źródle. ** Karl Abraham, Ausserungsformen des weiblichen Kastrationskom- Plexes, w: „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" (1921). •' Początkowo zazdrość o członek jest wyłącznie zjawiskiem narcystycznym. Dziewczynka czuje się obrażona, ponieważ jej ciało okazało się gorzej wyposażone niż ciało chłopca. Lecz ma to swoje przyczyny również w relacjach z obiek- tem. Według Freuda, matka jest pierwszym obiektem sek- sualnym tak dla dziewczynki, jak i dla chłopca. Dziewczyn- ka pragnie mieć członek nie tylko z powodu narcystycznej dumy, ale także po to, by zaspokoić libidinalne pożądanie w stosunku do matki, które z racji genitalnej natury ma męski charakter. Nie uwzględniając elementarnej potęgi popędu heteroseksualnego, Freud stawia pytanie: Dlacze- go dziewczynka w ogóle przejawia potrzebę zmiany swoje- go stosunku do ojca? Podaje on dwa powody tej uczuciowej zmiany: wrogość do matki, którą córka obarcza odpowie- dzialnością za brak członka, i pragnienie otrzymania go w darze od ojca. „Pragnienie, które dziewczynka kieruje do swego ojca, jest ostatecznie bez wątpienia pragnieniem otrzy- mania penisa". Znaczy to, że zarówno dla chłopców, jak i dziewczynek liczy się początkowo tylko jedna płeć — męska. W koncepcji tej zakłada się, że zazdrość o członek odci- ska na rozwoju kobiety głębokie piętno; nawet w przypad- ku zupełnie normalnego rozwoju zazdrość ta może być prze- zwyciężona jedynie z największym wysiłkiem. Zakłada się, że najważniejsze postawy i pragnienia kobiet czerpią swo- ją energię z pragnienia posiadania członka. Skrótowo wy- mienię kilka podstawowych twierdzeń Freuda, mających zilustrować tę tezę. Chęć urodzenia dziecka płci męskiej uważa Freud za najsilniejsze pragnienie kobiety, ponieważ pragnienie po- siadania dziecka jest według niego w istocie przekształco- nym pragnieniem posiadania członka. Syn reprezentuje spełnienie tego pragnienia. „Jedyną rzeczą, która daje mat- ce pełną satysfakcję, jest jej związek z synem: matka może ulokować w synu wszystkie swoje stłumione ambicje i może żywić nadzieję uzyskania za jego pośrednictwem pełnego zaspokojenia wszystkiego tego, co pozostało z jej komplek- su męskości". Uczucie szczęścia doświadczane przez kobietę w ciąży, szczególnie widoczne, gdy ulegają złagodzeniu występujące u niej wcześniej zaburzenia neurotyczne, tłumaczone jest jako symboliczna gratyfikacja pragnienia posiadania człon- ka. Opóźnienie porodu na skutek przyczyn natury funkcjo- nalnej bywa rozumiane jako niechęć kobiety do oddziele- nia się od dziecka stanowiącego substytut członka. Z dru- giej strony, macierzyństwo może być odrzucone, ponieważ przypomina ono o kobiecości. Podobnie depresja i rozdraż- nienie pojawiające się podczas menstruacji traktowane są jako skutek tego, iż menstruacja jest przypomnieniem o kobiecości. Zahamowanie miesiączkowania bywa często interpretowane jako skutek fantazji, w których połknięty został członek ojca. Problemy pojawiające się w związkach z mężczyznami w ostatecznym rachunku również mają wypływać z zazdro- ści o członek. Jeśli kobieta kieruje się ku mężczyźnie przede wszystkim z oczekiwaniem otrzymania szczególnego pre- zentu (członek lub dziecko) lub z nadzieją spełnienia wszyst- kich jej ambicji, to w razie zawodu łatwo zwraca się prze- ciwko niemu. Zazdrość wobec mężczyzn może się przejawiać również w staraniach prześcignięcia ich, próbach zmierza- jących do ich poniżenia albo też w dążeniu do tak daleko posuniętej niezależności, że oznacza to odrzucenie jakiej- kolwiek męskiej pomocy. W sferze seksualnej wyraźne od- rzucenie roli kobiecej może się pojawić po defloracji; ponie- waż jest ona przeżywana jako kastracja, może wywołać nie- chęć do partnera. W gruncie rzeczy kobieta nie posiada żadnej cechy, która według omawianej koncepcji nie łączyłaby się z zazdrością o członek. Poczucie niższości u kobiet traktowane jest jako wyraz pogardy dla własnej płci na skutek braku członka. Freud uważa, że kobieta jest bardziej próżna od mężczy- zny, co wyjaśnia potrzebę kompensacji tego braku. Kobieca skromność to nic innego, jak tylko chęć ukrycia „braku" narządów płciowych. Uczucia zazdrości i zawiści, cechują- ce kobiecy charakter, to po prostu ukierunkowane ujście dla zazdrości o członek. Zazdrość ta tłumaczy zarówno jej „niskie poczucie sprawiedliwości", jak i „zainteresowanie sprawami należącymi do sfery męskiej"*. Dla Freuda w za- sadzie wszystkie ambitne dążenia pojawiające się u kobiet świadczą jedynie o pragnieniu posiadania członka, trakto- wanym jako podstawowa siła popędowa. Także ambicje, które zwykle traktuje się jako typowo kobiece, jak np. pra- gnienie, aby być najpiękniejszą lub aby wyjść za mąż za najwybitniejszego mężczyznę, są, zdaniem Abrahama, wy- razem zazdrości o członek. Chociaż pojęcie zazdrości o członek łączy się z różnicami anatomicznymi, to jednak kłóci się ono z myśleniem biolo- gicznym. Trzeba by wręcz nadzwyczajnych dowodów, żeby uznać za wiarygodne, że kobieta przygotowana pod wzglę- dem fizycznym do pełnienia specyficznie kobiecych funkcji psychicznie kieruje się pragnieniem posiadania atrybutów płci odmiennej. Zgromadzone na to dowody są zdecydowa- nie niewystarczające i opierają się na trzech głównych spo- strzeżeniach. Po pierwsze, wskazuje się, że małe dziewczynki często wyrażają chęć posiadania członka lub nadzieję, że jeszcze się on pojawi. Jednak nic nie wskazuje na to, że chęć ta jest czymś więcej niż równie częste pragnienie posiadania pier- si. Co więcej, pragnieniom tym zwykle towarzyszy ten ro- dzaj zachowania, który w naszej kulturze traktuje się jako typowo kobiecy. Po drugie, wskazuje się, że niektóre dziewczęta przed okre- sem pokwitania nie tylko wyrażają chęć bycia chłopcem, ale potwierdzają ją swoim „urwisowatym" zachowaniem. Jednak- że i tu pojawia się pytanie o zasadność takiej interpretacji. W trakcie analizy możemy bowiem znaleźć wystarczająco du- żo powodów dla tych pozornie męskich pragnień: bunt, roz- pacz z powodu bycia nieatrakcyjną dziewczyną itp. Jest fak- tem, że odkąd wychowanie dziewcząt zaczęła cechować więk- sza swoboda, ten rodzaj zachowań stał się dość rzadki. * Karl Abraham, tamże. I w końcu, po trzecie, wskazuje się, że również dorosłe kobiety mogą przejawiać chęć bycia mężczyzną - czasem występującą w sposób jawny, a czasem w formie wyobraża- nia sobie siebie w marzeniach sennych z członkiem lub jego symbolem. Sny takie mogą wyrażać lekceważący stosunek do kobiet i przypisywać istniejące poczucie niższości fakto- wi bycia kobietą. Tendencje kastracyjne mogą być jawne lub pojawiać się w snach w zamaskowanej lub bezpośred- niej formie. Te ostatnie fakty, jakkolwiek ich występowa- nie nie budzi żadnych wątpliwości, wcale nie są tak częste, jak twierdzi się w niektórych pracach psychoanalitycznych. Poza tym są one prawdziwe jedynie w odniesieniu do ko- biet neurotycznych. Dopuszczają zresztą możliwość innej interpretacji, a tym samym - daleko im do tego, aby stanowić bezsporny dowód. Jednak zanim przejdę do krytycznego omówienia przedstawionych argumentów, spróbujmy zro- zumieć, jak to się stało, że Freud i wielu innych psychoana- lityków widziało w nich tak nieodparte dowody, mające świadczyć o decydującym wpływie zazdrości o członek na kształtowanie kobiecego charakteru. Uważam, że istnieją dwa główne powody tłumaczące to przekonanie. Otóż na podstawie teoretycznych założeń, któ- re do pewnego stopnia odpowiadają kulturowym uprzedze- niom, psychoanalityk traktuje obserwowane u swoich pa- cjentek tendencje - takie jak: skłonność do kierowania męż- czyzną, do prowokowania sprzeczek z nim, do zazdrości z po- wodu jego sukcesów, do niezależności i samowystarczalno- ści oraz niechęć do przyjmowania pomocy - jako jedno- znaczne przejawy stojącej za tym zazdrości o członek. Po- dejrzewam, że tendencje te są niekiedy interpretowane jako przejawy zazdrości o członek, bez żadnych dalszych dowo- dów. A takich dowodów mogłyby dostarczyć równocześnie wyrażane przez pacjentki skargi dotyczące specyficznie kobiecych funkcji (jak np. miesiączkowanie) czy brak po- budliwości płciowej, skargi na wyróżnianie brata przez ro- dziców, wskazywanie na korzyści płynące ze społecznej po- zycji mężczyzny bądź wreszcie pojawianie się w snach pew- nych charakterystycznych symboli (kobieta trzymająca la- skę, krojąca kiełbasę itp.). Jednak wydaje się oczywiste, że opisane tendencje mogą występować zarówno u neurotycznych kobiet, jak i u neu- rotycznych mężczyzn. Tendencje do dyktatorskiej władzy, do egocentrycznych ambicji, do zazdrości i obwiniania in- nych są stałymi elementami dzisiejszych nerwic, jakkol- wiek zmienia się rola, jaką odgrywają one w neurotycznej strukturze charakteru. Co więcej, obserwacje neurotycznych kobiet wykazują, że podobnie jak wobec mężczyzn, przejawiają one wszyst- kie powyższe tendencje także w stosunku do innych kobiet oraz do dzieci. Zakładanie, że wyrażanie tych tendencji wobec innych wynika po prostu z ich stosunku do męż- czyzn, byłoby, jak się wydaje, czystym dogmatyzmem. I wreszcie, co do symboli występujących w marzeniach sennych, trzeba stwierdzić, że jakiekolwiek przejawy chę- ci bycia mężczyzną rozumie się tu zbyt dosłownie, zamiast traktować je z odrobiną sceptycyzmu, gdyż mogą posiadać one głębsze znaczenie. Postępowanie takie jest zresztą sprzecz- ne z powszechnie przyjętą postawą analityczną i można je wyjaśnić jedynie potęgą wpływu założeń teoretycznych. Inna przyczyna wzmacniająca przekonanie psychoanali- tyka o znaczeniu zazdrości kobiet o członek leży nie w nim samym, lecz w jego pacjentkach. Podczas gdy interpretacje wskazujące na zazdrość o członek na niektórych pacjentkach nie robią żadnego wrażenia, to inne łatwo się nimi sugeru- ją i szybko uczą się mówić o swoich trudnościach w katego- riach kobiecości i męskości, a nawet dostrzegać w snach symbole odpowiadające temu sposobowi myślenia. Nie mu- szą to być wcale osoby szczególnie łatwowierne. Każdy do- świadczony psychoanalityk szybko dostrzeże, czy pacjent jest uległy i podatny na sugestie, i przez analizę tych ten- dencji potrafi zmniejszyć wynikające stąd błędy. Jednak niektóre pacjentki ujmują swoje problemy w kategoriach męskości i kobiecości bez żadnego nacisku ze strony psy- choanalityka, choć oczywiście nie można wykluczyć wpły- QQ l wu literatury. Istnieje jednak znacznie głębsza przyczyna, ! dla której wiele pacjentek chętnie przyjmuje wyjaśnienia formułowane w terminach zazdrości o członek: wyjaśnie- j nią te oferują bowiem względnie proste i bezbolesne roz- wiązanie. Kobiecie dużo łatwiej przyjąć, że jest niemiła wobec męża, bo niestety urodziła się bez członka i zazdro- I ści mu posiadania go, niż pogodzić się z tym, że np. wy- I kształciła u siebie tak silne przekonanie co do własnej słuszności i nieomylności, że uniemożliwia jej ono tolero- I wanie jakiegokolwiek odmiennego poglądu czy wątpliwo- ści. Pacjentce dużo łatwiej jest stwierdzić, że taką już ma niefortunną naturę, niż przyznać, że zbyt wiele żąda od otoczenia i „wścieka się", jeśli jej wygórowane żądania nie zostają spełnione. Wydaje się zatem, że pewne teoretyczne założenia psychoanalityka mogą w tym przypadku nakła- dać się na skłonność pacjentki do ukrywania swych praw- dziwych problemów. Jeżeli pragnienie bycia mężczyzną może być maską dla wypartych popędów, to co sprawia, że pełni ono taką wła- śnie funkcję? W tym miejscu trzeba uwzględnić czynniki kulturowe. Jak wykazał Alfred Adler, pragnienie bycia mężczyzną może być wyrazem chęci osiągnięcia tych cech lub możliwości, któ- re nasza kultura rezerwuje dla mężczyzn, takich jak siła, od- waga, niezależność, sukces, swoboda seksualna, prawo wy- boru partnera. Aby uniknąć nieporozumień, pragnę zazna- czyć, że nie twierdzę, iż zazdrość o członek jest wyłącznie symbolicznym przejawem pragnienia, aby posiadać cechy, które w naszej kulturze uznawane są za męskie. Nie było- by to przekonywające, gdyż pragnienie takie wcale nie musi być wypierane, a tym samym nie wymaga symbolizacji. Symboliczna ekspresja jest konieczna jedynie dla tych ten- dencji lub uczuć, które zostały usunięte ze świadomości. A więc jakież to wyparte pragnienia kryją się za chęcią posiadania cech męskich? Odpowiedzią nie jest tłumaczą- ca wszystko ogólna formuła, lecz odpowiedź taką należy znaleźć w toku analizy każdej konkretnej pacjentki i każ- QQ dej sytuacji. Aby dotrzeć do jej wypartych pragnień, nie można dać się zwieść wyjaśnieniom tłumaczącym jej po- czucie niższości faktem, że jest ona kobietą. Należy jej ra- czej wskazać, że każda osoba należąca do grupy mniejszo- ściowej lub mniej uprzywilejowanej ma skłonność do wy- korzystywania swego statusu jako pretekstu do ukazania innych przyczyn poczucia niższości oraz że ważne jest do- tarcie do tych przyczyn. Zgodnie z moim doświadczeniem, jednym z najczęstszych i ważnych źródeł poczucia niższo- ści jest niemożność sprostania pewnym zawyżonym wy- obrażeniom o sobie, które z kolei są konieczne dla ukrycia różnych nierozpoznanych roszczeń. Co więcej, należy pamiętać, że pragnienie bycia mężczy- zną może skrywać wyparte ambicje. Neurotyczna osoba może mieć ambicje tak destrukcyjne, że zaczyna przesycać je lęk, i właśnie dlatego muszą one zostać wyparte. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet, lecz na skutek kulturo- wych uwarunkowań wyparte ambicje destrukcyjne kobiety mogą się wyrażać właśnie w stosunkowo nieszkodliwym symbolu, jakim jest chęć bycia mężczyzną. Od psychoana- lizy wymaga się dotarcia do egocentrycznych i destrukcyj- nych elementów ambicji neurotyka i przeanalizowania nie tylko tego, co doprowadziło do ich powstania, ale także tego, jakie konsekwencje niosą one dla osobowości - np. wsku- tek zahamowań dotyczących zdolności kochania, zahamo- wań w pracy, zazdrości wobec rywali, skłonności do bagate- lizowania samego siebie, lęku przed niepowodzeniem i przed odniesieniem sukcesu*. Życzenie, aby stać się mężczyzną, opuszcza skojarzenia pacjentki wkrótce po tym, jak uda się nam dotrzeć do głębszych problemów dotyczących jej ambi- cji i wygórowanego mniemania o tym, kim jest lub kim być powinna. Nie może ona już dłużej ukrywać się za symbo- liczną zasłoną męskich pragnień. Krótko mówiąc, interpretacje podawane w terminach za- zdrości o członek utrudniają zrozumienie podstawowych * Por. Karen Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, rozdz. 10-12. problemów, takich jak ambicja, i całej związanej z nimi struktury osobowości. To, że takie interpretacje zaciemnia- ją obraz prawdziwych źródeł występujących problemów, jest moim głównym zarzutem wobec nich, szczególnie z te- rapeutycznego punktu widzenia. Ten sam zarzut wysuwam w stosunku do znaczenia, jakie przypisuje się biseksualno- ści w psychologii mężczyzn. Freud uważa, że dla mężczy- zny „sprzeciw względem swego biernego czy też kobiecego odnoszenia się do innego mężczyzny"* jest odpowiednikiem zazdrości kobiety o członek. Nazywa ten lęk „negacją ko- biecości" i utrzymuje, że jest on odpowiedzialny za różne pro- blemy, które - moim zdaniem - wynikają z takiej struktu- ry osobowości, w której dominuje potrzeba wykazywania swej doskonałości i wyższości. Freud sformułował także dwie inne hipotezy, ściśle ze sobą związane, a dotyczące kobiecej natury. Jedną z nich jest hipoteza, że kobiecość posiada „pewien tajemniczy zwią- zek z masochizmem"**. Natomiast druga utrzymuje, że podstawowy lęk u kobiety to lęk przed utratą miłości i że jest on odpowiednikiem lęku kastracyjnego u mężczyzny. Helenę Deutsch rozwinęła i uogólniła przypuszczenie Freuda, traktując masochizm jako podstawowy składnik życia psychicznego kobiety. Utrzymuje ona, że to, czego kobieta faktycznie najbardziej pragnie w trakcie stosunku, to zetknięcie się z gwałtem i przemocą, że to, czego pragnie jej psychika, to bycie upokorzoną, że menstruacja jest dla kobiety czymś znaczącym, gdyż zaspokaja jej masochistycz- ne fantazje, a poród stanowi kulminację masochistycznej satysfakcji. Z kolei przyjemność związana z macierzyństwem dostarcza - w takim stopniu, w jakim wiąże się z pewnym poświęceniem i troską o dzieci - długotrwałej masochistycz- nej gratyfikacji. Według Deutsch, kobiety na skutek swych masochistycznych pragnień skazane są na oziębłość, jeżeli * Zygmunt Freud, Analiza skończona i nieskończona, op. cit., s. 187. ** Zygmunt Freud, Wykłady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl. w trakcie stosunku nie czują się brutalnie traktowane, gwałcone lub upokarzane*. Z kolei Rado utrzymuje, że pre- ferowanie przez kobiety cech męskich jest obroną przed kobiecymi pragnieniami masochistycznymi**. Ponieważ zgodnie z teorią psychoanalityczną, postawy psychiczne kształtują się później niż postawy seksualne, twierdzenia dotyczące specyficznie kobiecego podłoża ma- sochizmu mają daleko sięgające implikacje. Prowadzą bo- wiem do wniosku, że kobiety - lub przynajmniej większość z nich - ze swej natury dążą do podporządkowania się i zależności. Pogląd ten znajduje poparcie w potocznych ob- serwacjach, iż w naszej kulturze tendencje masochistyczne pojawiają się częściej u kobiet niż u mężczyzn. Należy jed- nak pamiętać, że dostępne dane dotyczą tylko kobiet neu- rotycznych. Wiele neurotycznych kobiet posiada masochistyczne wy- obrażenia o stosunku seksualnym, jak np. to, że kobiety stanowią ofiarę zwierzęcych pragnień mężczyzn oraz że muszą się one poświęcać i że poświęcenie to poniża je. Mogą również występować fantazje o fizycznym zranieniu wsku- tek stosunku płciowego. Niektóre neurotyczne kobiety ma- ją z kolei fantazje o masochistycznym zadowoleniu w trak- cie porodu. Istotnie, wiele matek grających rolę męczennic i stale podkreślających swe poświęcenie dla dzieci może stanowić dowód na to, że macierzyństwo może dostarczać jakiejś masochistycznej satysfakcji kobietom neurotycznym. Zdarzają się także neurotyczne dziewczęta, które wzbra- niają się przed małżeństwem, ponieważ widzą się w roli osoby zniewolonej i znieważanej przez potencjalnego męża. W ostatecznym rachunku masochistyczne fantazje na te- mat seksualnej roli kobiety mogą doprowadzić do odrzuce- nia tej roli i preferowania roli męskiej. * Helenę Deutsch, The Significance of Masochism in the Mentol Life of Women (część I, Feminine Masochism in Its Relation to Frigidity}, w: „International Journal of Psychoanalysis" (1930). ** Sandor Rado, Fear of Castration in Women, w: „Psychoanalytic Quarterly" (1933). Jeżeli uznać, że tendencje masochistyczne rzeczywiście częściej występują u neurotycznych kobiet niż neurotycz- nych mężczyzn, to jak wytłumaczyć to zjawisko? Rado : i Deutsch usiłują wykazać, że odpowiedzialne za to są spe- iczne czynniki związane z rozwojem kobiety. Powstrzy- lam się od omawiania ich poglądów, albowiem oboje za Ddstawowy czynnik uważają brak członka u dziewczynki aądź też jej reakcję na odkrycie tego faktu, a według mnie lest to założenie błędne. Nie sądzę, aby było możliwe odna- lezienie specyficznych czynników prowadzących do maso- lizmu wyłącznie w rozwoju kobiety, ponieważ wszystkie akie próby opierają się na założeniu, że masochizm jest swej istocie zjawiskiem seksualnym. To prawda, że sek- ^ualny aspekt masochizmu, tak jak się on ujawnia w róż- lych fantazjach i perwersjach, jest najbardziej jaskrawym |ego elementem i jako pierwszy przyciągał uwagę psychia- rów. Uważam jednak, a twierdzenie to zostanie rozwinię- nieco później, że masochizm nie ma pierwotnie seksual- lego charakteru, lecz jest raczej wynikiem pewnych kon- liktów dotyczących stosunków jednostki z innymi ludźmi. Jeśli już dojdzie do utrwalenia się masochistycznych ten- iencji, to mogą one zdominować także sferę seksualną i stać się podstawowym warunkiem uzyskiwania satysfakcji. Zgodnie z prezentowanym przeze mnie punktem widzenia, lasochizm nie może być zjawiskiem specyficznie kobiecym . nie należy winić psychoanalityków, którzy w rozwoju ko- biety próbowali odnaleźć specyficzne czynniki wyjaśniają- masochistyczne postawy, za to, że nie udało im się ich sdnaleźć. Według mnie należy szukać nie biologicznych, lecz kul- turowych przyczyn masochizmu. Pojawia się zatem pyta- lie, czy istnieją jakieś kulturowe czynniki, które byłyby ipowiedzialne za rozwój masochistycznych tendencji u ko- biet. Odpowiedź zależy od tego, co w dynamice masochi- lu uzna się za istotne. Mój pogląd jest, krótko mówiąc, aki, że masochistyczne zjawiska stanowią próbę uzyska- nia poczucia bezpieczeństwa oraz zadowolenia z życia po- przez skromność i zależność. Jak zostanie to omówione póź- niej, ta fundamentalna postawa jednostki wobec życia wy- znacza sposób, w jaki radzi sobie ona ze swymi problema- mi - doprowadza np. do uzyskania kontroli nad innymi ludźmi poprzez okazywanie im własnej słabości i cierpie- nia, do wyrażania swojej wrogości poprzez cierpienie, do szukania alibi dla swych niepowodzeń w chorobie. Jeśli powyższe przypuszczenia są trafne, to z pewnością istnieją również pewne kulturowe czynniki wzmacniające masochistyczne postawy kobiet. W poprzednim pokoleniu odgrywały one większą rolę niż obecnie, ale i dziś rzucają swój cień. Należy do nich większa zależność kobiet, pod- kreślanie kobiecej delikatności i słabości, ideologia mówią- ca, że w naturze kobiety leży potrzeba zdobycia oparcia w kimś drugim, czy też, że życie kobiety nabiera sensu i znaczenia dopiero poprzez innych, tj. rodzinę, męża i dzieci. Czynniki te same w sobie nie prowadzą jeszcze do postaw masochistycznych. Jak wykazała historia, kobiety mogą w tych warunkach być szczęśliwe, zadowolone i produk- tywne. Jednak, według mojej oceny, czynniki te są odpo- wiedzialne za przewagę masochistycznych tendencji w ko- biecych nerwicach wtedy, gdy nerwice te powstają. Twierdzenie Freuda, że podstawowy lęk spotykany u ko- biet to lęk przed utratą miłości, jest częściowo zbieżne z tym poglądem, ponieważ jest ono implicite zawarte w za- łożeniu, że w rozwoju kobiety istnieją specyficzne czynniki, które prowadzą do masochizmu. O ile tendencje masochi- styczne oznaczają między innymi emocjonalną zależność, a dążenie do pozyskania czyjegoś uczucia jest jednym z za- sadniczych narzędzi obrony przed lękiem, o tyle lęk przed utratą miłości jest cechą typowo masochistyczną. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do dwóch pozostałych twierdzeń Freuda dotyczących natury kobiety - zazdrości o członek i specyficznie kobiecego podłoża masochizmu - to ostatnie ma pewne uzasadnienie, nawet w stosunku do zdrowych kobiet wychowywanych w naszej kulturze. Jed- nak dzieje się tak nie z przyczyn biologicznych, lecz z kuł- • turowych, na których skutek kobiety przypisują nadmier- , ne znaczenie miłości, a tym samym lękają się jej utraty. Kobieta przez całe stulecia żyła w warunkach, które trzy- mały ją z dala od większej odpowiedzialności ekonomicznej t i politycznej, a zarazem ograniczały ją do emocjonalno-pry- watnej sfery życia. Nie znaczy to, że nie ponosiła ona żad- , nej odpowiedzialności i nie musiała pracować. Jednak jej praca była wykonywana w obrębie rodziny i dlatego opie- ., rała się wyłącznie na uczuciach, w przeciwieństwie do rela- cji bardziej bezosobowych i zobiektyzowanych. Inny aspekt i tej samej sytuacji polegał na tym, że miłość i poświęcenie s zaczęto traktować jako specyficzne kobiece ideały i zalety, l Jeszcze innym jej aspektem było to, że odkąd stosunek do : mężczyzn i dzieci stał się dla kobiety jedyną bramą do szczę- l ścia, bezpieczeństwa i prestiżu, odtąd miłość stanowiła dla l niej realną wartość, którą można by porównać z działalno- l ścią mężczyzn związaną z zarabianiem pieniędzy A zatem j wychodzenie poza sferę emocjonalną było nie tylko niemile | widziane, ale i dla samej kobiety stawało się drugorzędne. Jak widać, w naszej kulturze istniały, i do pewnego stop- j nią wciąż istnieją, realne powody, dla których kobieta jest | skłonna przeceniać rolę miłości i oczekiwać od niej więcej, j niż uczucie to może dać, dla których bardziej niż mężczy- | zna obawia się utraty miłości. Uwarunkowania kulturowe, które skłaniają kobietę do j traktowania miłości jako jedynej naprawdę liczącej się | w życiu wartości, rzucają nowe światło na pewne charakte- I rystyczne cechy współczesnych kobiet. Jedną z nich jest | postawa wobec starzenia się: kobieca fobia wieku i jej kon- sekwencje. Ponieważ przez setki lat kobiety zaspokajały swoje potrzeby - obojętnie czy potrzeby te dotyczyły miłości, seksu, domu czy dzieci — wyłącznie dzięki mężczyznom, podobanie się im nabierało z konieczności ogromnego zna- czenia. Wynikający stąd kult piękna i kobiecego wdzięku przynajmniej pod pewnymi względami można ocenić jako konsekwencję pozytywną. Niestety, tak silna koncentracja jna znaczeniu atrakcyjności erotycznej prowadzi w efekcie do lęku przed okresem, w którym atrakcyjność ta mogłaby zacząć zanikać. Jeżeli mężczyzna reaguje lękiem lub de- presją na zbliżającą się piątą dekadę życia, powinniśmy uznać to za objaw neurotyczny. U kobiety jest to trakto- wane jako zjawisko całkiem naturalne, naturalne dlatego, że atrakcyjność reprezentuje dla niej wyjątkową wartość. Chociaż starość jest problemem dla każdego, to jednak sta- je się powodem do rozpaczy dla kogoś, kto koncentruje swo- ją uwagę na młodości. Obawy te nie ograniczają się wyłącznie do okresu uwa- żanego za koniec atrakcyjności kobiety, ale rzucają cień na całe jej życie i mają swój udział w tworzeniu się poczucia wielkiej niepewności wobec tego okresu. Tłumaczy to za- zdrość często występującą w stosunkach pomiędzy matka- mi a ich dorastającymi córkami, która nie tylko odbija się niekorzystnie na ich wzajemnych kontaktach, ale może wy- tworzyć postawę wrogości wobec wszystkich kobiet. Kon- centracja na własnej atrakcyjności zewnętrznej chroni ko- bietę przed ocenianiem swych cech spoza sfery erotycznej, cech wyrażających się w terminach dojrzałości, zrównowa- żenia, niezależności, autonomii myślenia czy mądrości. Kobieta zachowująca niechętną postawę wobec swych doj- rzałych lat i traktująca je jako lata schyłkowe jedynie z największą trudnością może potraktować zadanie rozwo- ju własnej osobowości tak poważnie, jak traktuje swe życie uczuciowe. Te wszechobejmujące oczekiwania związane z miłością do pewnego stopnia tłumaczą przyczyny niezadowolenia z roli kobiety, co Freud przypisywał zazdrości o członek. Według mnie, istnieją dwie główne przyczyny tego nieza- dowolenia. Jedną z nich jest to, że w naszej kulturze, w której związki międzyludzkie są tak powszechnie zabu- rzone, bardzo trudno jest osiągnąć szczęście w miłości, przy czym nie mam tu na myśli relacji czysto seksualnych. Na- tomiast drugą przyczyną jest to, że taka sytuacja prowadzi przypuszczalnie do pojawienia się poczucia niższości. Cza- sem powstaje pytanie, kto w naszej kulturze bardziej cier- pi z powodu poczucia niższości - kobiety czy mężczyźni? Bardzo trudno jest oceniać wielkości psychiczne, lecz oto zasadnicza różnica: można przyjąć za regułę, że poczucie niższości u mężczyzny nie wynika z faktu, iż jest on męż- czyzną, natomiast kobieta często czuje się gorsza tylko dla- tego, że jest kobietą. Jak wspomniałam już wcześniej, je- stem przekonana, że poczucie nieadekwatności jako kobie- ty nie ma nic wspólnego z kobiecą naturą, lecz odwołuje się do kulturowych implikacji kobiecości jako środka masku- jącego inne źródła poczucia niższości, w istocie te same u mężczyzn, co u kobiet. Istnieją jednak pewne kulturowe powody, na skutek których poczucie pewności siebie u ko- biety łatwo może zostać zachwiane. Siła i stabilność wiary w siebie opiera się na posiadaniu różnych pozytywnych cech, takich jak inicjatywa, odwaga, niezależność, zdolności, walory erotyczne czy umiejętność pokierowania sytuacją. Dopóty, dopóki prowadzenie domu było rzeczywiście poważnym zadaniem, wymagającym wie- lu umiejętności, oraz dopóki liczba dzieci nie była ograni- czana, kobieta miała poczucie swego aktywnego uczestni- czenia w procesach ekonomicznych, co dostarczało jej so- lidnych podstaw do pozytywnej samooceny. Podstawa ta jednak stopniowo zanikała, a z jej zniknięciem kobieta utra- ciła jedyne oparcie dla swego poczucia własnej wartości. W stopniu, w jakim płeć stanowi podstawę poczucia wła- snej wartości, wpływy purytanizmu, jakkolwiek by je oce- niać, z pewnością przyczyniły się do poniżenia kobiety przez traktowanie seksualności jako czegoś niskiego i grzesznego. W patriarchalnym społeczeństwie surowa postawa prze- mieniła kobietę w symbol grzechu, a wiele tego typu aluzji można znaleźć we wczesnej literaturze chrześcijańskiej. Jest to jeden z ważnych powodów kulturowych, dla któ- rych kobieta, nawet dzisiaj, uważa się za poniżoną i spla- mioną przez seksualność, co tym samym obniża jej samo- ocenę. Pozostaje jeszcze emocjonalna podstawa wiary w siebie. Jednak jeśli czyjaś wiara w siebie zależy od dawania lub ; otrzymywania miłości, to tym samym jest ono budowana na fundamencie, który jest zbyt wąski i zbyt chwiejny. Zbyt wąski, ponieważ pomija nazbyt wiele wartości związanych z osobowością, i zbyt chwiejny, ponieważ zależy od nazbyt wielu czynników zewnętrznych, choćby takich, jak znale- zienie odpowiedniego partnera. Poza tym prowadzi do emo- cjonalnej zależności od uczuć i uznania ze strony innych ludzi, czego wynikiem jest poczucie bezwartościowości, je- śli tylko nie jest się kochanym lub docenianym. Jeśli chodzi o rzekomą niższość kobiet, to sam Freud, będąc o niej przekonany, poczynił uwagę, którą z ulgą wy- pada od niego usłyszeć: „Nie można jednak zapominać, że opisaliśmy kobiety jedynie w tej mierze, w jakiej ich natu- ra jest zdeterminowana przez funkcję seksualną. Wpływ tego czynnika oczywiście sięga bardzo daleko, ale musimy pamiętać, że oprócz tego każda konkretna kobieta jest ludzką istotą" (podkreślenie - K. Horney). Jestem przekonana, że Freud rzeczywiście tak uważał, ale chciało- by się, by ta opinia znalazła szersze odbicie w jego syste- mie teoretycznym. Pewne stwierdzenia w jego ostatnich pracach na temat psychologii kobiet wskazują, że w porów- naniu ze swymi wcześniejszymi analizami, w większym stopniu uwzględnia on znaczenie czynników kulturowych: „Lecz musimy uważać, by nie lekceważyć wpływu konwen- cji społecznych, które także zmuszają kobiety do przyjęcia biernej roli. Cała ta sprawa jest wciąż wielce niejasna. Nie możemy przeoczyć jednego, szczególnie trwałego, związku pomiędzy kobiecością a życiem popędowym. Wyparcie agre- sywności narzucone kobietom przez ich biologiczną naturę i społeczeństwo sprzyja rozwojowi silnych, masochistycz- nych impulsów, erotycznie wiążących destrukcyjne tenden- cje, które zostały skierowane do wewnątrz". Ponieważ jednak podstawowa orientacja Freuda ma cha- rakter biologiczny, nie dostrzega on - gdyż na bazie swoich założeń dostrzec nie może - pełnego znaczenia tych czynni- ków. Nie widzi on ich ogromnego wpływu na kształtowanie licznych pragnień i postaw ani też nie może ocenić złożono- ści powiązań pomiędzy warunkami kulturowymi a psycho- logią kobiety. Przypuszczam, iż każdy zgodzi się z Freudem co do tego, że różnice w konstytucji i funkcjach seksualnych wpływają na życie psychiczne. Lecz spekulacje nad dokładną naturą tego wpływu wydają się mało konstruktywne. Amerykan- ka różni się od Niemki, obie różnią się od indiańskich ko- biet Pueblo. Wykształcona kobieta z Nowego Jorku różni się od żony farmera z Idaho. Sposób, w jaki określone wa- runki kulturowe tworzą specyficzne cechy i zdolności za- równo u kobiet, jak i u mężczyzn - oto, co mamy nadzieję zrozumieć. l ROZDZIAŁ VII POPĘD ŚMIERCI W swej trzeciej, a zarazem ostatniej teorii popędów Freud porzucił dualistyczne rozróżnienie pomiędzy „libido zwią- zanym z ego" a „libido związanym z obiektem" i powrócił do wcześniejszego przeciwstawienia popędów libidinałnych popędom nielibidinalnym, lecz z jedną znaczącą różnicą. Wcześniej przyjmował on, że przeciwieństwem popędów seksualnych są popędy samozachowawcze, czyli popędy ego. Obecnie ta opozycyjna rola została przypisana zupeł- nie innemu rodzajowi popędów, to znaczy popędom samo- destrukcji. W swych głównych klinicznych implikacjach dualizm występuje obecnie pomiędzy popędami seksual- nymi - obejmującymi zarówno narcyzm, jak i miłość obiek- tu - a popędem destrukcji. Tym, co wskazuje na istnienie popędu destrukcji, jest powszechne występowanie okrucieństwa w historii rodza- ju ludzkiego: w wojnach, rewolucjach, prześladowaniach religijnych, w różnorodnych formach bezwzględnego i apo- dyktycznego stosunku do innych ludzi oraz w zbrodniach. Fakty tego rodzaju wywołują wrażenie, że ludzie potrzebu- ją jakiegoś ujścia dla swojej wrogości i okrucieństwa, a za- tem korzystają z najdrobniejszej okazji, aby je wyładować. Co więcej, bardzo wiele z tych zjawisk w brutalnej lub bar- dziej subtelnej formie występuje na co dzień w naszej kul- turze: wykorzystywanie, oszukiwanie, obmawianie, uciska- nie bezbronnych, dzieci i ubogich. Podskórne prądy wrogo- ści często okazują się decydującym czynnikiem nawet w tych związkach, w których powinny przeważać przyjaźń i mi- łość. Tylko jeden typ związków między ludźmi Freud trak- tował jako zupełnie pozbawiony domieszki wrogości - zwią- zek matki z synem. Lecz nieraz nawet i ten wyjątek wydaje się myśleniem życzeniowym. Równie wiele wrogości i jaw- nej destrukcyjności pojawia się w fantazjach, jak i w rzeczy- wistości. Z powodu na pozór drobnej obrazy możemy mieć sny, w których ten, kto nas uraził, zostaje rozszarpany na kawałki lub skrajnie upokorzony. Ponadto wiele destrukcyjności kieruje się nie tylko prze- ciwko innym, ale często wiele okrucieństwa wydaje się skie- rowane przeciwko sobie samemu. Możemy samych siebie zabijać: psychotycy mogą dokonywać ciężkich samouszko- dzeń, przeciętny neurotyk przejawia skłonności do samo- udręczania, pomniejszania siebie, szydzenia z siebie, do pozbawiania się przyjemności, żądania od siebie rzeczy nie- możliwych, a następnie niezwykle surowego potępiania się za niespełnienie tych wymagań. Początkowo Freud wiązał wrogie impulsy i przejawy wro- gości z seksualnością. Uważał on, że są one po części prze- jawem sadyzmu, stanowiącego składnik popędu seksual- nego, a po części przejawem reakcji na frustrację lub wyra- zem zazdrości seksualnej. Później uznał on te wyjaśnienia za niewystarczające, u ludzi bowiem istnieje znacznie wię- cej niszczycielskich skłonności, niż można byłoby to wytłu- maczyć, odwołując się jedynie do popędów seksualnych. „Zdaję sobie sprawę, że zawsze mieliśmy przed oczyma przejawy popędu destrukcji mocno zespolonego z erotyzmem, skierowanego albo na zewnątrz, albo do wewnątrz - w przy- padku sadyzmu i masochizmu - lecz nie mogę zrozumieć, jak mogliśmy przeoczyć powszechność występowania nie- erotycznej agresji i destrukcji, i jak mogliśmy nie przyznać należnego im miejsca w naszej interpretacji życia"*. Przyjęcie założenia o istnieniu popędu destrukcji nieza- leżnego od seksu nie pociągało za sobą konieczności wpro- wadzenia żadnych fundamentalnych zmian do teorii libido. * Zygmunt Freud, Civilization and Its Discontents (1929) [wyd. pol- skie: Kultura jako źródło cierpień, przel. J. Prokopiuk, Wydawnictwo KR, Warszawa 1992]. 111 Jedyna teoretyczna różnica dotyczyła sadyzmu i masochi- zmu, które zostały teraz uznane za stopienie lub wymie- szanie się popędów libidinalnych i destrukcyjnych, podczas gdy wcześniej traktowano je wyłącznie jako popędy libidi- nalne. Jeżeli popędy destrukcyjne mają charakter instynktow- ny, to co jest ich organiczną bazą? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, Freud odwołał się do pewnych biologicznych rozważań, które sam określił jako spekulacje. Rozważania te wywodziły się z jego poglądów na to, czym jest popęd, oraz z teorii przymusu powtarzania. Według Freuda, po- pęd pojawia się w odpowiedzi na bodźce organiczne, a jego celem jest likwidacja zakłócającej spokój stymulacji i przy- wrócenie panującej wcześniej równowagi. Natomiast przy- mus powtarzania, reprezentujący dla Freuda podstawową zasadę życia popędowego, oznacza konieczność powtarza- nia wcześniejszych doświadczeń lub etapów rozwoju, bez względu na to, czy były one przyjemne czy też przykre. Za- sada ta, twierdzi Freud, zdaje się wyrażać przynależną ży- ciu organicznemu tendencję do odtwarzania wcześniejszej formy istnienia i powrotu do niej. Od tych ogólnych rozważań Freud przechodzi nieoczeki- wanie do śmiałej konkluzji. Skoro u żywych istot istnieje instynktowna tendencja do regresji oraz powrotu do sta- diów wcześniejszych i skoro formy nieorganiczne istniały wcześniej od organicznych, wcześniej niż powstało życie, to niewątpliwie musi istnieć także wewnętrzna tendencja do przywrócenia tego nieorganicznego stanu. Ponieważ formy nieożywione istniały, zanim pojawiło się życie, musi istnieć również popęd śmierci. „Celem życia jest śmierć". Oto dro- ga teoretyczna, na której Freud stworzył pojęcie popędu śmierci. Uważał on, że już sam fakt, iż organizmy żywe umierają z przyczyn wewnętrznych, uzasadnia przypuszcze- nie o popędowym dążeniu do samodestrukcji. Fizjologiczną podstawą tego popędu były dla niego kataboliczne procesy przemiany materii. Gdyby nic nie przeciwdziałało temu popędowi, to wów- czas fakt, że chronimy się przed niebezpieczeństwami, mógł- by się wydawać niepojęty. Natomiast rzeczą zrozumiałą byłaby śmierć. Być może to, co jawi się jako popęd samoza- iChowawczy, byłoby niczym innym, jak tylko dążeniem or- i ganizmu, aby umrzeć na swój własny sposób. Ale jest coś, l co przeciwstawia się popędowi śmierci - popęd życia, który f jest, według Freuda, reprezentowany przez popędy seksu- jalne. A zatem podstawowy dualizm, zgodnie z przedsta- I wioną tu teorią, występuje pomiędzy popędem życia a po- I pędem śmierci. Ich organicznymi odpowiednikami są pla- ' zma zarodkowa i soma. Brak jest klinicznych obserwacji mogących udowodnić istnienie popędu śmierci, gdyż „dzia- ła on skrycie w organizmie, dążąc do jego dezintegracji". TVm, co możemy obserwować, jest połączenie popędu śmier- ci z popędem seksualnym. Chroni nas ono przed zniszcze- niem przez popęd śmierci lub przynajmniej zniszczenie to opóźnia. Początkowo popęd śmierci stapia się z narcystycz- I nym libido i wspólnie tworzą to, co Freud nazywa masochi- • zmem pierwotnym. Jednak samo zespolenie z popędami seksualnymi nie wy- ptarcza, aby zapobiec samodestrukcji. Jeśli nie ma do niej iojść, to znaczna część autodestrukcyjnych tendencji musi postać skierowana na zewnątrz. Musimy niszczyć in- lych, aby nie zniszczyć siebie. Zgodnie z tym wnio- bkiem, popęd destrukcji staje się pochodną popędu śmierci, jednak popędy niszczycielskie mogą zostać ponownie skie- owane do wewnątrz, przejawiając się w dążeniach do szko- Izenia sobie samemu; są to kliniczne przejawy masochi- lu*. Jeżeli ujście na zewnątrz jest zablokowane, to auto- łestrukcja nasila się. Dowodem jest tu dla Freuda fakt, że leurotycy dręczą samych siebie, jeżeli nagromadzona w nich iraza nie może być rozładowana na zewnątrz. Chociaż Freud dostrzega, że teoria popędu śmierci opie- się jedynie na spekulacji i że brak jest dowodów na jej * II * Zygmunt Freud, The Economic Problem in Masochism, w: Collected Papers, vol. II, (1924). poparcie, to jednak uważa ją za bardziej owocną od wielu swoich wcześniejszych koncepcji. Co więcej, odpowiada ona wymaganiom, jakie stawia on teorii popędów: ma charak- ter dualistyczny, oba jej aspekty można oprzeć na podsta- wie biologicznej, oba popędy i ich pochodne zdają się obej- mować wszystkie przejawy życia psychicznego. Przyjęcie założenia o istnieniu popędu śmierci, oraz po- pędu destrukcji jako jego pochodnej, pozwała Freudowi wy- tłumaczyć stopień wrogiej agresji spotykanej w nerwicach, co było niezrozumiałe w świetle jego poprzednich założeń. Poziom podejrzliwości, lęk przed wrogością, przed zlekce- ważeniem lub krytyką ze strony innych ludzi, oskarża- nie i pogardliwe odrzucanie wszelkich starań pozostaje czymś zagadkowym, jeżeli podchodzi się do tych zjawisk jedynie z narzędziami, jakich dostarcza teoria libido. Rów- nież wczesne pojawianie się rozmaitych destrukcyjnych fantazji, obserwowanych np. przez Melanie Klein i innych angielskich psychoanalityków, dopiero w teorii popędu śmierci zdaje się znajdować wystarczające uzasadnienie. Także zjawisko masochizmu, który wydawało się zagadką tak długo, jak długo tłumaczone było wyłącznie w katego- riach zwróconego do wewnątrz sadyzmu, obecnie zdaje się znajdować znacznie lepsze wyjaśnienie. Połączenie popę- dów destrukcyjnych z popędami seksualnymi przemawia za tym, że masochizm pełni funkcję ochrony przed samo- destrukcją* lub - jak powiada Freud - posiada on war- tość ekonomiczną. Ponadto nowa teoria dostarcza teoretycznej podstawy dla pojęcia „superego" oraz potrzeby zostania ukaranym. Przez „superego" Freud rozumie autonomiczną siłę działa- jącą w osobowości, której główną funkcją jest powstrzymy- wanie bezpośredniej realizacji instynktownych popędów. Stanowi ono jakby zbiornik nienawistnej agresji wobec „ja", budzi jego frustrację, zabrania przyjemności, stawia mu wygórowane żądania, a za ich niespełnienie karze z nie- ' Por. Zygmunt Freud, The Economic Problem in Masochism, tamże. ubłaganą surowością. Energię swoją zawdzięcza agresji, która nie została skierowana na zewnątrz, by tam ulec roz- ładowaniu*. Obecnie chcę się skoncentrować na pochodnej popędu śmierci, a mianowicie na popędzie destrukcji. Freud nie miał najmniejszych wątpliwości, jak należy go rozumieć: człowiek ma wewnętrzny pociąg do zła, agresywności, nisz- czenia i okrucieństwa. „Chętnie zapomina się o tym, że czło- wiek nie jest łagodną i łaknącą miłości istotą, która broni się wtedy, gdy jest atakowana, lecz że częścią jego popędo- wego wyposażenia jest potężna porcja pragnienia agresji. Stąd też bliźni jest dla niego nie tylko potencjalnym po- mocnikiem lub obiektem pożądania seksualnego, lecz rów- nież pokusą, aby wyładować na nim swą agresywność, przywłaszczyć sobie bez żadnej rekompensaty jego pracę, wykorzystać seksualnie, nie pytając o zgodę, zagarnąć jego własność, upokorzyć go, zadać ból, dręczyć go, a nawet za- bić. Homo homini lupus; i kto w obliczu tych wszystkich faktów, jakie przynosi mu jego własne życie i historia, ma odwagę jeszcze to kwestionować?"** „Na dnie wszystkich uczuciowych i miłosnych związków pomiędzy ludźmi leży nienawiść". „Nienawiść występująca w relacjach z obiekta- mi jest pierwotna wobec miłości"***. Na najwcześniejszym etapie rozwoju, w fazie „oralnej", przejawia się ona w ten- dencji do wchłonięcia obiektu, czyli unicestwienia jego ist- nienia. W fazie „analnej" relacja z obiektem jest określona przez tendencje do zawładnięcia nim lub do zdominowania go z pozycji siły, które z trudem dają się odróżnić od niena- wiści. Dopiero na poziomie „genitalnym" miłość i nienawiść jawią się jako para przeciwieństw. * Por. rozdz. XIII, Koncepcja „superego". ** Zygmunt Freud, Kultura jako źródlo cierpień. *** Zygmunt Freud, THe&e und Triebschicksale, w. ^Internationale Zeit- ischrift fur Psychoanalyse" (1915) [wyd. polskie: Popędy i ich losy, przel. jK. Rak, w: Z. Rosińska, Freud, Wydawnictwo „Wiedza Powszechna", War- zawa 1993]. Freud spodziewał się emocjonalnych obiekcji wobec ta- kiego poglądu, twierdząc, że wolimy wierzyć, iż człowiek jest z natury dobry. Jednak argumentując w ten sposób, nie bierze on pod uwagę, iż kwestionowanie poglądu o de- strukcyjnej naturze człowieka wcale nie jest równoznaczne z uznaniem poglądu przeciwnego - że człowiek z natury jest dobry. Freud nie dostrzega również tego, że pogląd uznający istnienie popędu destrukcji także może być dla ludzi emocjonalnie pociągający, ponieważ zmniejsza ich od- powiedzialność i poczucie winy, a zarazem zwalnia z ko- nieczności przyjrzenia się prawdziwym pobudkom ich de- strukcyjnych impulsów. Nieważne jest, czy pogląd ten po- doba się nam czy też nie, ale to, czy zgadza się on z naszą wiedzą psychologiczną. Wątpliwym punktem w założeniu Freuda nie jest teza, że człowiek może być wrogo usposobiony, może działać na szkodę i być okrutny, ani też ocena zasięgu i częstości tych zachowań, lecz teza głosząca, iż destrukcyjność przejawia- jąca się w działaniach i fantazjach ma charakter popędo- wy. Zarówno zasięg, jak i częstość zachowań destrukcyj- nych nie dowodzą jeszcze, że są one popędowe. Omawiany pogląd prowadzi do wniosku, że wrogość po- jawia się w każdych warunkach, że „czeka tylko na jakąś prowokację" oraz że „czujemy się chorzy, gdy tylko 'zabrak- nie nam tej satysfakcji", tzn. satysfakcji polegającej na roz- ładowaniu swojej wrogości. W związku z powyższym nasu- wa się pytanie, czy rzeczywiście wrogość lub żądza niszcze- nia pojawiają się w nas bez żadnych ku temu powodów. Jeżeli powody takie istnieją, tzn. jeśli wrogość stanowi ade- kwatną reakcję człowieka na sytuację, w której się znalazł, to wówczas pogląd utrzymujący istnienie popędu destruk- cji traci nawet ostatnie skąpe dowody, jakie ma na swoje poparcie. Pozornie dużo zdaje się przemawiać na korzyść poglądu Freuda, zgodnie z którym w świecie istnieje znacznie więcej wrogości i okrucieństwa, niż usprawiedliwia to zewnętrzna prowokacja. Dziecko może być traktowane okrutnie, choć w niczym sobie na takie traktowanie nie zasłużyło; ktoś może dyskredytować charakter lub osiągnięcia swego kole- gi, chociaż ten nigdy mu w niczym nie zaszkodził; pacjent może być pełen pretensji, chociaż jego stan uległ znacznej poprawie; tłum może ulec fascynacji aktami okrucieństwa, chociaż ofiary nie skrzywdziły nikogo z osób radujących się ich cierpieniem. Często można spotkać dysproporcję pomiędzy okazywa- ną wrogością a zewnętrzną prowokacją, jednak zawsze po- wstaje pytanie, czy rzeczywiście brak jest adekwatnych przyczyn tej wrogości. Najlepszego materiału do odpowiedzi na to pytanie dostarcza sama terapia psychoanalityczna. Nie ma wątpliwości, że pacjent może dyskredytować za- sługi psychoanalityka wbrew intelektualnemu przekona- niu, że uzyskał pomoc. Może on żywić pragnienie popsucia psychoanalitykowi reputacji lub nawet starać się to pra- gnienie zrealizować. Może uparcie podejrzewać, że psycho- analityk usiłuje go oszukać, zaszkodzić mu lub go wyko- rzystać, podczas gdy psychoanalityk czuje, że nie uczynił nic, co uzasadniałoby takie podejrzenia. Oczywiście, mogło mu brakować taktu lub cierpliwości lub mógł podawać błęd- ne interpretacje. Lecz nawet jeżeli nie popełnił żadnego błędu - co można ustalić retrospektywnie poprzez wspólne uzgodnienie stanowisk - może się natknąć na wrogie wo- bec siebie uczucia pacjenta. A zatem sytuacja taka mogła- by być dobrym przykładem wrogości, która nie została wy- wołana czynnikami zewnętrznymi. Ale czy jest tak rzeczywiście? Dzięki temu, że sytuacja psychoanalityczna stwarza wyjątkowo korzystne możliwo- ści dokładnego poznania tego, co zachodzi w pacjencie, na pytanie to możemy dać jednoznacznie negatywną odpowiedź. Istotą problemu jest bowiem to, że wrogość pacjenta ma charakter obronny i że jej rozmiar jest adekwatny do stop- nia, w jakim czuje się on zraniony lub zagrożony. Na przy- kład może on na skutek urażonej dumy przeżywać cały pro- ces analizy jako ciągłe upokorzenie. Albo też może mieć tak wygórowane oczekiwania co do spodziewanych rezul- tatów terapii, że w porównaniu z nimi czuje się oszukany i zawiedziony. Albo też dla przezwyciężenia swego lęku mo- że pragnąć ogromnej ilości uczucia i odnosić wrażenie, że psychoanalityk jest do niego źle i niechętnie nastawiony. Może również rzutować na psychoanalityka swoje wyma- gania bezwzględnej doskonałości i nieograniczonych suk- cesów, a następnie odczuwać, że psychoanalityk oczekuje od niego rzeczy niemożliwych lub że nazbyt surowo go oce- nia. Wrogość pacjenta okazuje się zatem logiczną i ade- kwatną reakcją na zachowanie psychoanalityka - jednak nie na takie, jakie jest ono w rzeczywistości, lecz na takie, jakie jawi się w wyobraźni pacjenta. Wydaje się, iż można w sposób uzasadniony założyć, że podobny proces zachodzi w wielu innych sytuacjach, w któ- rych wrogość czy okrucieństwo wydają się niczym nie sprowokowane. Lecz co myśleć o sytuacjach, w których ofia- ra jest dla agresora kimś zupełnie obcym? Weźmy np. pod uwagę dziecko znęcające się nad jakimś zwierzęciem. Py- tanie, jakie tu postawimy, będzie brzmiało: Ile bezsilnego gniewu i nienawiści, która nie mogła być ujawniona wobec silniejszego, zostało wcześniej wzbudzonych w tym dziecku przez jego otoczenie? To samo pytanie należy sobie posta- wić, rozpatrując sadystyczne fantazje małych dzieci. Trze- ba by dopiero udowodnić, że wrogość nie jest tu reakcją na bodźce płynące z otoczenia, lub przeformułowując to pozy- tywnie, należałoby wskazać, że sadystyczne zachowania oraz fantazje pojawiają się również u tych dzieci, które bę- dąc traktowane ciepło i z szacunkiem, czują się szczęśliwe i bezpieczne. Praktyka analityczna przynosi jeszcze inne doświadcze- nie, które zdaje się zaprzeczać założeniom popędu niszczy- cielskiego. Otóż im bardziej psychoanaliza uwalnia pacjen- ta od lęku, tym bardziej staje się on zdolny do pozytywnych uczuć i autentycznej tolerancji dla siebie i innych. Przesta- je być destrukcyjny. Gdyby destrukcyjność miała podłoże popędowe, to jak mogłaby zaniknąć? Pomimo wszystko nie potrafimy przecież czynić cudów. Zgodnie z teorią Freuda, należałoby oczekiwać, że jeśli pacjent po skończonej anali- zie bardziej się cieszy życiem, to zwrócona do wewnątrz agresja, skoncentrowana dotąd w „superego", powinna te- | raz być kierowana na świat zewnętrzny. Chociaż będzie się on wydawał mniej masochistyczny, to stanie się bardziej agresywny w stosunku do innych. Natomiast w rzeczywi- j stości, po zakończonej pomyślnie psychoanalizie, destruk- cyjność obniża się. W tym miejscu psychoanalityk przeko- ' nany o istnieniu popędu śmierci mógłby wysunąć zastrze- żenie, że chociaż zachowanie oraz fantazje pacjenta stają się mniej destrukcyjne wobec innych, to jednak w sposób oczywisty widać, że w porównaniu ze stanem sprzed psy- choanalizy pacjent w większym stopniu akceptuje siebie, obstaje przy swoich prawach, skuteczniej realizuje swoje pragnienia, stawia racjonalne wymagania, lepiej potrafi pokierować sytuacją. Wszystko to bywa opisywane jako bycie bardziej „agresywnym" i traktowane jest jako zaha- mowana ze względu na cel ekspresja popędu niszczyciel- skiego. Zbadajmy ten zarzut i założenie, na którym jest on opar- ty. Wydaje się, że zawiera on ten sam błąd, co pogląd utrzy- mujący, iż miłość jest zahamowaną ze względu na cel eks- presją popędów seksualnych. Dla wypierającego wrogość neurotyka każdy przejaw pewności siebie, jak choćby proś- ba o zapałki do zapalenia papierosa, rzeczywiście może za- stępować akt agresji i dlatego może on mieć trudności na- wet z poproszeniem o zapałki. Ale czy można wyciągnąć stąd wniosek, że wszelka „agresja", lub - jak należałoby powiedzieć - każdy przejaw pewności siebie, jest zahamowa- ną ze względu na cel destrukcyjnością? Osobiście skłonna byłabym uznać, że każdy rodzaj pewności siebie należy traktować raczej jako wyraz pozytywnej, ekspansywnej i konstruktywnej postawy wobec życia i wobec siebie. Założenie, na którym opiera się Freud, prowadzi osta- tecznie do wniosku, że jedyna motywacja wrogości i de- strukcyjnych skłonności człowieka leży w impulsie do nisz- czenia. W ten sposób nasze przekonanie, iż niszczymy po to, żeby żyć, przekształca on w jego przeciwieństwo: żyje- my po to, aby niszczyć. Jeżeli nowo uzyskany wgląd uczy nas patrzeć inaczej, nie powinniśmy wzbraniać się przed rozpoznaniem błędu nawet w głęboko utrwalonym przeko- naniu, lecz z niczym takim nie mamy tu do czynienia. Je- żeli pragniemy ranić lub zabijać, to dzieje się tak dlatego, że sami jesteśmy lub czujemy się zagrożeni, upokorzeni lub obrażeni; ponieważ jesteśmy albo czujemy się odrzuceni i traktowani niesprawiedliwie; ponieważ coś stoi na prze- szkodzie, lub przynajmniej tak nam się wydaje, w spełnie- niu naszych, niezwykle dla nas istotnych, pragnień. Wie- my, że pragnienie niszczenia pojawia się u nas w celu obro- ny naszego bezpieczeństwa i szczęścia lub tego, w czym widzimy te wartości. Ogólnie biorąc, dzieje się tak w imię życia, a nie w imię destrukcji. Teoria popędu destrukcji nie tylko nie została potwier- dzona, nie tylko okazała się sprzeczna z faktami, ale w swych implikacjach jest wyraźnie szkodliwa. W odnie- sieniu do terapii psychoanalitycznej skłania ona do wnio- sku, że doprowadzenie pacjenta do swobodnego wyrażania swojej wrogości jest celem samym w sobie, gdyż - według Freuda - człowiek nie jest spokojny dopóty, dopóki jego popęd destrukcji nie zostanie zaspokojony. Prawdą jest, że pacjentowi, który wyparł swoje pretensje, egocentryczne żądania oraz impulsy zemsty, wielką ulgę przynosi wyra- żenie tych pragnień. Lecz jeśli psychoanalityk potraktuje teorię Freuda zbyt dosłownie, nieuchronnie pojawi się błąd. Główne zadanie psychoanalizy nie polega na tym, aby na- uczyć pacjenta swobodnej ekspresji takich impulsów, lecz na tym, aby zrozumieć ich przyczyny i przez usunięcie kry- jącego się za nimi lęku doprowadzić do ich zlikwidowania. Poza tym teoria ta zaciera różnice pomiędzy tym, co rze- czywiście ma niszczący i szkodliwy charakter, a tym, co prowadzi do konstruktywnej pewności siebie. Na przykład przyczyną krytycznego nastawienia pacjenta wobec jakiejś osoby może być jego ukryta wrogość, wywodząca się z nie- świadomych, emocjonalnych źródeł; jeśli jednak każda kry- tyczna postawa oznacza dla psychoanalityka ukrytą wro- gość, to swoimi interpretacjami może on zniechęcić pacjen- ta do rozwijania jego zdolności do krytycznej oceny. Zamiast tego psychoanalityk powinien próbować wprowadzić roz- różnienie pomiędzy istotnie wrogą motywacją a konstruk- tywną pewnością siebie. Równie szkodliwe są implikacje kulturowe tej teorii. W antropologii prowadzi ona do założenia, że jeśli uda się natrafić na kulturę, w której ludzie są do siebie przyjaźnie i pokojowo nastawieni, znaczy to jedynie, że ich wrogie re- akcje zostały wyparte. Takie założenie paraliżuje każdy wysiłek zmierzający do badania przyczyn, które w specy- ficznych warunkach danej kultury są odpowiedzialne za destrukcyjność. Musi także paraliżować próby zmieniania czegokolwiek w tych warunkach. Jeżeli człowiek z natury jest istotą destrukcyjną, a wskutek tego i nieszczęśliwą, to po co walczyć o lepszą przyszłość? ROZDZIAŁ VIII AKCENTOWANIE WAGI PRZEŻYĆ DZIECIĘCYCH Jednym z najszerszych założeń doktryny Freuda jest to, co opisywałam już jako myślenie ewolucjonistyczno-mecha- nistyczne. Powtórzę krótko, że ten rodzaj myślenia zakła- da, iż obecne zjawiska nie tylko są uwarunkowane prze- szłością, ale że nie zawierają nic oprócz niej, innymi słowy - że są one powtórzeniem przeszłości. Teoretycznym wyra- zem tego założenia jest Freudowska koncepcja bezczaso- wości nieświadomości i hipoteza przymusu powtarzania. Koncepcja bezczasowości nieświadomości oznacza, że lę- ki i pragnienia lub całe przeżycia, które zostały wyparte w dzieciństwie, są - z powodu tego wyparcia - oddzielone od ciągłości dnia dzisiejszego, że nie uczestniczą one w roz- woju jednostki i że późniejsze doświadczenia lub rozwój nie oddziałują na nie. Ich intensywność i specyficzna jakość pozostają niezmienione. Doktrynę tę można porównać do mitów o osobach, które zostały umieszczone w jakiejś gór- skiej jaskini, gdzie pozostają niezmienione przez setki lat, podczas gdy życie dookoła biegnie dalej. Teoria ta jest podstawą klinicznego pojęcia fiksacji. Jeśli jakaś osoba w okresie wczesnego rozwoju dziecka była dla niego niezwykle ważna emocjonalnie, a istotna część uczuć skierowanych na tę osobę została wyparta, to wówczas dziec- ko może pozostać wciąż związane z tą osobą. Jeśli np. mały chłopiec wyparł swoje pragnienie skierowane na matkę, jak również towarzyszące temu zazdrość i strach przed ojcem, pragnienia te - o niezmienionej intensywności - mogą być ciągle aktywne w jego dorosłym życiu. Mogą one tłumaczyć fakt, że wciąż trzyma się on z dala od kobiet, że żeni się z kobietą starszą, że chętnie utrzymuje znajomości tylko z kobietami zamężnymi lub że rozwinie się u niego to, co Freud nazywa rozszczepieniem życia uczuciowego mężczy- zny. Przez to ostatnie Freud rozumie niezdolność mężczy- zny do seksualnego pożądania kobiety, którą podziwia, przy równoczesnym pożądaniu kobiety, którą pogardza - np. prostytutki. Freud wyjaśnia to zjawisko jako bezpośredni rezultat fiksacji na matce; te dwa typy kobiet reprezentują różne obrazy matki -jeden jako obiektu pożądań seksual- nych, drugi jako obiektu, który można tylko czcić. Fiksacja może się odnosić nie tylko do pewnych osób z okresu wczesnego dzieciństwa, ale też do całej fazy roz- woju libidinalnego. Mimo że jednostka rozwija się pod róż- nymi innymi względami, jej „seksualne" pragnienia wciąż koncentrują się na określonych dążeniach pregenitalnych. Taka fiksacja może np. dotyczyć libido oralnego - bądź to z powodu czynników konstytucjonalnych, bądź z powodu przypadkowych doświadczeń, takich jak problemy związa- ne z odstawieniem od piersi lub wczesne zaburzenia żołąd- kowe. W takim wypadku dziecko może np. odmawiać je- dzenia, gdy urodzi się młodsze rodzeństwo, w późniejszym okresie może stać się zachłanne w jedzeniu, może też trzymać się maminego fartucha. Jeśli jest dziewczyną, to w okresie dojrzewania może wykazywać większe zainteresowanie cu- kierkami niż chłopcami; później mogą się pojawić sympto- my neurotyczne, takie jak wymiotowanie lub picie alkoho- lu, przywiązywanie niezwykłej wagi do spraw związanych z dietą, sny o pożeraniu innych osób, nienasycona potrzeba czułości wraz z oziębłością w życiu seksualnym. Kliniczne obserwacje leżące u podstaw koncepcji fiksacji mają pionierski charakter, którego często nie doceniają kry- tycy psychoanalizy. Sporne kwestie wiążą się z interpreta- cją odpowiednich faktów. Będą one dyskutowane później w związku z koncepcjami przymusu powtarzania i przenie- sienia. Idea bezczasowości nieświadomości nie tylko prowadzi do pojęcia fiksacji, lecz zawarta jest także w hipotezie przy- musu powtarzania. Można by powiedzieć, że stanowi ona wstępny warunek tego ostatniego. Gdyby Freud sądził, że na przykład szczególne przywiązanie do matki jest inte- gralnym czynnikiem całego rozwoju, to założenie, że jakiś konkretny przejaw jest jedynie powtórzeniem tego konkret- nego kompleksu, nie miałoby dla niego większego znacze- nia. Jedynie poprzez założenie, że kompleks ten pozostaje odizolowany i niezmieniony, mógł on rozpatrywać później- sze przywiązania podobnego typu jako powtarzanie tego pierwszego. Krótko mówiąc, pojęcie przymusu powtarzania oznacza, że życie psychiczne sterowane jest nie tylko przez zasadę przyjemności, lecz także przez bardziej elementarną zasadę: tendencję popędów do powtarzania już utrwalonych prze- żyć lub reakcji. Freud widział dowody świadczące o tej ten- dencji w następujących faktach: Po pierwsze, dzieci wykazują wyraźną tendencję do po- wtarzania wcześniejszych przeżyć, nawet jeśli były one nie- przyjemne, np. badanie lekarskie lub operacja. Upierają się też, aby opowiadać im historyjki dokładnie w ten sam sposób, w jaki zostały one opowiedziane po raz pierwszy. Po drugie, przy nerwicach pourazowych często pojawiają się marzenia senne, w których traumatyczne zdarzenie jest ponownie przeżywane ze wszystkimi szczegółami. Te ma- rzenia zdają się przeczyć myśleniu życzeniowemu, które skądinąd rządzi procesami wyobraźni. Dzieje się tak dlate- go, iż zdarzenia traumatyczne są zdarzeniami bolesnymi. Po trzecie, zdaniem Freuda, w sytuacji psychoanalitycz- nej pacjent powtarza wcześniejsze przeżycia, nawet jeśli były one bolesne. Freud zgadza się, że na bazie zasady przy- jemności byłoby zupełnie niezrozumiałe, gdyby pacjent w sytuacji psychoanalitycznej próbował realizować cele, których pragnął, będąc dzieckiem. Pacjenci wydają się jed- nak zmuszeni do powtarzania także bolesnych przeżyć. Na przykład pacjent może się upierać, że czuje się odrzucany przez psychoanalityka i w ten sposób powtarzać bolesne przeżycia bycia odrzuconym przez rodziców. Bardziej skom- plikowanego przykładu dostarcza pacjentka, która w dzie- ciństwie nie uzyskała pomocy, czego rzeczywiście miała pra- wo oczekiwać, gdy czuła się nieszczęśliwa. Na przykład, kiedy miała zapalenie migdałków i wysoką gorączkę, jej matka, śpiąca w tym samym pokoju, odmówiła jej zrobie- nia kompresu, o który prosiła. W sytuacji psychoanalitycz- nej pacjentka ta ani nie dostrzega, ani nie przyjmuje ofia- rowanej jej pomocy i zachowuje się tak, jakby wciąż była pod naciskiem tej samej sytuacji z dzieciństwa, jakby wciąż była nieszczęśliwa, a nikt nie chciał jej pomóc. Po czwarte, wiele osób miewa w trakcie swojego życia wyraźnie powtarzające się doświadczenia. Trzykrotnie za- mężna kobieta poślubiała za każdym razem impotenta. Ja- kaś inna osoba może mieć wielokrotnie identyczne doświad- czenia poświęcania się dla innych i otrzymywania w za- mian niewdzięczności; ktoś wielokrotnie może uwielbiać jakichś idoli i za każdym razem się rozczarowywać. Zastanówmy się nad istotnością tych faktów. Powtarza- nych przez dzieci gier sam Freud nie uważał za przekony- wający materiał dowodowy, ponieważ dopuszczał możliwość, że poprzez powtarzanie bolesnych doświadczeń w trakcie gry dziecko pragnie zapanować nad nieprzyjemną sytuacją, w której faktycznie zachowało się biernie. Co do powtarza- jących się traumatycznych zdarzeń w marzeniach sennych, Freud zastanawiał się nad innym wyjaśnieniem - nad dzia- łaniem popędów masochistycznych. Jednakże możliwość ta nie była dla niego na tyle przekonywająca, aby całkowicie przekreślić założenie o przymusie powtarzania, które, moim zdaniem, przekreśla. Rozpatrując powtarzające się bolesne przeżycia w życiu jakiejś osoby, zrozumiemy je łatwo bez założenia o istnie- niu tajemniczego przymusu powtarzania, jeśli uznamy, że pewne popędy i reakcje muszą doprowadzić do powtarzają- cych się doświadczeń*. Skłonność do uwielbiania bohate- rów może być zdeterminowana przez takie konfliktowe po- * Mc Dougall wysunął już ten argument w Psychoanalysis and Social Psychology (1936). pędy, jak wygórowana ambicja o charakterze na tyle de- strukcyjnym, że jednostka obawia sieją realizować, lub jak tendencja do adorowania osób odnoszących sukcesy, do ko- chania ich i uczestniczenia w ich sukcesach, aby nie mu- sieć dokonywać czegokolwiek samodzielnie, w powiązaniu z równoczesną wyjątkową destrukcyjną i skrytą zazdrością. Nie ma potrzeby odwoływania się do żadnego hipotetycz- nego przymusu powtarzania, aby zrozumieć, że taka osoba często będzie miewać powtarzające się doświadczenia pole- gające na tym, iż albo znajduje idoli, którzy ją potem roz- czarowują, albo rozmyślnie czyni z ludzi idoli, aby ich po- tem zmiażdżyć. Najbardziej przekonywające argumenty wyprowadził Freud z założenia, że pacjenci w sytuacji psychoanalitycznej w kom- pulsywny sposób powtarzają dziecięce przeżycia. Jego zda- niem, pacjent z „męczącą regularnością" powtarza przeży- cia swego dzieciństwa. Argument ten także jest wątpliwy, o czym przekonamy się później, podczas analizowania kon- cepcji przeniesienia. Freud sformułował swoją hipotezę dotyczącą przymusu powtarzania później niż teorie fiksacji, regresji i przenie- sienia, które należą do tej samej kategorii. Zapewne uwa- żał to za coś w rodzaju teoretycznego uogólnienia uzyska- nego na podstawie obserwacji klinicznych. W rzeczywisto- ści jednak obserwacje te, lub raczej ich interpretacje, były już zdeterminowane tym samym filozoficznym założeniem, które ujawnia się w koncepcji przymusu powtarzania. Nie jest to jednak takie ważne, czy Freudowi udało się czy też nie uzasadnić teorię przymusu powtarzania. Ważne jest natomiast to, aby zrozumieć, jaki wpływ wywarł ten rodzaj podejścia na myślenie psychoanalityczne, na kształ- towanie się teorii i terapii. Przede wszystkim typ myślenia reprezentowany przez teorię przymusu powtarzania uzasadnia siłę nacisku, jaki kładziono na doniosłość czynników związanych z dzieciń- stwem. Jeśli późniejsze przeżycia są powtórzeniem prze- żyć minionych, to odrobina wiedzy o przeszłości musi mieć ogromne znaczenie dla zrozumienia teraźniejszości. Ko- rzystne jest więc rozpatrywanie wszelkiego typu wspom- nień dziecięcych jako najbardziej wartościowego materiału udostępnianego w skojarzeniach pacjenta. Uzasadnione jest także ciągłe dyskutowanie kwestii, do jakiego stopnia można zrekonstruować wspomnienia przeszłości. Najważ- niejszą sprawą staje się zrekonstruowanie wcześniejszego przeżycia na podstawie aktualnych przejawów. Możemy też zrozumieć, dlaczego wszystkie tendencje nie pasujące do racjonalnego wyobrażenia o tym, co przeciętny człowiek -jak zwykło się sądzić - powinien odczuwać, my- śleć lub czynić, nazywa się infantylnymi. Gdyby nie kon- cepcja przymusu powtarzania, trudno byłoby zrozumieć, dlaczego np. destrukcyjną ambicję, chciwość lub wygóro- wane żądania wobec otoczenia powinno się rozpatrywać jako tendencje infantylne. Są one czymś obcym u zdrowego dziecka; można je dostrzec tylko u dzieci, które już są neu- rotyczne. Lecz jeśli tendencje podobne do dwóch pierwszych z wyżej wymienionych traktuje się jako pochodne analno- -sadystycznego stadium rozwoju, a tendencje podobne do trzeciego z nich jako pochodne dziecięcej bezradności lub stadium narcystycznego, to staje się zrozumiałe, dlaczego powinno się je nazywać infantylnymi. W rezultacie możemy pojąć jedno z najważniejszych ocze- kiwań terapeutycznych - wspomniane wcześniej oczekiwa- nie, iż pacjent zrozumie obecne trudności, kiedy dostrzeże ich powiązania z dziecięcymi przeżyciami, czyli że świado- mość zawartych w nich dziecięcych tendencji pozwoli mu odrzucić je jako coś przestarzałego i oddzielić od jego doro- słych poglądów i pragnień. Widzimy więc, że pogląd mó- wiący, by nie uważać pacjenta za wyleczonego, dopóki ja- kieś dziecięce okresy jego rozwoju nie zostaną wyjaśnione, jest z tego punktu widzenia uzasadniony*. * Mogę opowiedzieć historyjkę, która w karykaturalny sposób obrazu- je ten sposób myślenia. Młoda Amerykanka, która była poddawana psy- Krótko mówiąc, możemy teraz zrozumieć, dlaczego psy- choanaliza jest psychologią genetyczną, i z konieczności mu- si nią być tak długo, jak długo będzie podążać za sposobem myślenia reprezentowanym przez teorię przymusu powta- rzania. Lecz myślenie takie, nawet jeśli się założy, że rze- czywiście istnieją wyraźne podobieństwa pomiędzy obec- nymi a dawnymi postawami, narażone jest na wiele po- ważnych zarzutów*. Weźmy przykład pacjentki, która często czuła się nie- uczciwie traktowana, odpychana, oszukiwana, wykorzysty- wana, doświadczała niewdzięczności i lekceważenia. Uważ- na analiza jej sytuacji wykazała, że albo reagowała ona przesadnie na drobne prowokacje, albo jej poczucie bycia niesprawiedliwie traktowaną wypływało z jej nieuzasad- nionej interpretacji sytuacji. Jako dziecko rzeczywiście była źle traktowana. Wyrastała w cieniu pięknej, ekscentrycz- nej matki i bardzo faworyzowanej siostry. Nie mogła w bez- pośredni sposób okazywać żadnej urazy, ponieważ matka była osobą zarozumiałą i nie dopuszczała niczego oprócz ślepej adoracji. Co więcej, wyśmiewano jej oburzenie z po- wodu złego traktowania i dokuczano jej, że odgrywa rolę męczennicy. Pomiędzy jej poprzednimi a obecnymi postawami istnie- je wyraźne podobieństwo. Podobieństwa tego typu zauwa- ża się często i Freudowi zawdzięczamy to, że nauczyliśmy się je dostrzegać. Na przykład ktoś, kto był rozpieszczany jako dziecko, jest nadmiernie wymagający wobec innych jako osoba dorosła; ktoś, kto nauczył się w dzieciństwie, że choanalizie za granicą, zgłosiła się do mnie, chcąc kontynuować terapię. Zapytałam ją, skąd to pragnienie, oczekując, że usłyszę o jej aktualnych trudnościach życiowych i nadal utrzymujących się objawach. Jednakże przyczyną, jaką podała, było to, że wciąż nie pamięta pierwszych pięciu lat swojego życia. Często zakłada się więc, że ujawnienie dziecięcych wspo- mnień jest celem samym w sobie, podczas gdy w rzeczywistości jest ono tylko środkiem do celu, jakim jest zrozumienie teraźniejszości. * Por. krytykę przeprowadzoną pod tym kątem przez Otto Ranka, Da- vida Levy"ego, Fredricka Allena, F. B. Karpfa, A. Adlera, C. G. Junga i innych. różne rzeczy można uzyskać jedynie przez uległość, w wie- ku dojrzałym przejawia postawę uległości i oczekuje, że w zamian uzyska opiekę. Ale dlaczego dziecięce postawy utrzymują się czasem aż do okresu dorosłości? Przecież większość osób jednak z nich wyrasta. Jeśli tak się nie dzie- je, musimy szukać przyczyn. Prowadzi to nas do pytania, jakie czynniki w obecnej strukturze charakteru - nawet jeśli są one różnego typu - podtrzymują istnienie postaw wytworzonych w przeszłości. Jest to pytanie o ogromnym znaczeniu, nie tylko ze względów poznawczych, lecz zwłasz- cza z punktu widzenia terapii, ponieważ każda zmiana uzy- skana w trakcie psychoterapii zależy od poznania i prze- zwyciężenia tych czynników. Odpowiedzią Freuda jest hi- poteza przymusu powtarzania. Spróbujmy przeanalizować na podstawie wcześniej wymienionych przykładów, czy póź- niejsze przeżycia rzeczywiście są powtórzeniem tych wcześ- niejszych. Powinniśmy założyć, że nie wiemy zbyt wiele o sytuacji pacjentki z okresu jej dzieciństwa. Jej informacje na ten temat sprowadzają się do tego, że miała szczęśliwe dzieciń- stwo i uwielbianą matkę. Freud mógłby sugerować, że na- wet przy niewielkiej wiedzy o sytuacji dziecka można ją zrekonstruować na podstawie aktualnego zestawu reakcji. Załóżmy, że idąc za tą sugestią, uzyskaliśmy prawdziwy obraz, naszkicowany wcześniej. Pacjentka mogłaby nam pomóc w tej rekonstrukcji, zachęcana naszym stwierdze- niem, że jednak musiała cierpieć z powodu złego traktowa- nia w dzieciństwie. Pomagałaby nam w tym raczej bardzo niechętnie, gdyż cała ta rekonstrukcja oznacza odgrzeby- wanie starej urazy wobec matki. Podczas tej pracy mogli- byśmy też zrozumieć, w kontekście powtarzania wczesnych reakcji, inne jej cechy - tendencje do pokrywania adoracją urazy wobec innych osób. Czyniła tak wobec matki, potem wobec męża oraz innych osób. Jak dotąd, teoretyczne stwierdzenia Freuda uzasadnio- ne są faktami klinicznymi. Występujące w literaturze psy- choanalitycznej twierdzenia, że rekonstrukcja przeszłości może być trafna, że np. często może być potwierdzona przez trzecią osobę, są mocno uzasadnione. Niemniej rekonstruk- cja, którą uzyskujemy, nie dowodzi tego, czego miała dowo- dzić, tj. że teraźniejszość jest tylko powtórzeniem przeszłości. Zapytajmy, co osiąga pacjentka przez taką rekonstrukcję. Zapewne uzyskuje ona prawdziwy obraz swych wcześniej- szych trudności. Ale ponieważ nie jest to celem samym w so- bie, powinniśmy zapytać następnie: Co jej ten bardziej re- alistyczny obraz przeszłości daje? Zgodnie z koncepcją przymusu powtarzania, uproszczona odpowiedź byłaby mniej więcej taka: pacjentka uświadamia sobie, że jej obecne reakcje są przestarzałe i że nie są już w takim stopniu jak poprzednio uzasadnione przez rzeczy- wistość; że pojawiają się one, choć sobie tego nie uświada- mia, ponieważ jest ona zmuszona powtarzać swoje wcze- śniejsze reakcje. Wiedza ta pomoże jej wyzwolić się od zaklę- cia, ponieważ pozwoli zobaczyć rzeczywistość taką, jaka ona faktycznie jest, i w odpowiedni sposób na nią reagować. To, że nie zawsze się to udaje, nie jest dowodem przeciw- ko poglądom Freuda. Wciąż nie bardzo wiemy, dlaczego u niektórych pacjentów następuje poprawa, a u innych nie. Pacjent może też w dalszym ciągu posługiwać się tym sa- mym typem reakcji, ponieważ inne związane z tym czynni- ki nie zostały jeszcze w trakcie psychoanalizy przepraco- wane. W końcu może się też zdarzyć, że u niektórych pa- cjentów przymus powtarzania jest tak silny, iż nie mogą go przełamać nawet przez uświadomienie go sobie. Lecz jeśli niepowodzenia terapeutyczne nie są dowodem przeciwko teorii, to ich częste występowanie uzasadnia py- tanie, czy teoretyczne oczekiwania nie są błędne lub przy- najmniej niekompletne. Rozważmy argument mówiący, że aktualne reakcje nerwicowe są przestarzałe, że nie są uza- sadnione rzeczywistością. Czy jest tak naprawdę? Czym jest dla omawianej pacjentki rzeczywistość?* Twierdząc, że * Por. Lawrence K Frank, Facing Reality in Family Life w: „Mental Hygiene" (1937). aktualne reakcje nie są uzasadnione przez rzeczywistość, Freud rozumiał przez to, że nie są one wywoływane przez otoczenie. Lecz istnieje jeszcze inna część rzeczywistości, która jest równie realna - własna struktura charakteru ; pacjentki - w rozwiązaniach Freuda zupełnie niedocenia- na. Innymi słowy, nie brał on pod uwagę tego, czy w aktu- ! alnej osobowości pacjentki istnieją czynniki, które zmusza- I ją ją do reagowania właśnie w taki sposób. Ponownie upraszczając, znajdujemy w tej sytuacji wiele j czynników, które były istotne w wytworzeniu się okreśło- i nych reakcji. Wskutek całej niekorzystnej sytuacji z dzie- ; ciństwa - poza czynnikami już wspomnianymi wiele prze- | rażających okoliczności sprawiało, iż dziewczynka bała się, l że zostanie zabita, jeśli odpowiednio się nie zachowa - pa- i cjentka rozwinęła postawę przymusowego nienarzucania się*, przejawiającą się w skromności, w skłonności do po- zostawania w cieniu i - w sytuacjach, gdy dochodziło do zderzenia opinii czy interesów - skłonności do myślenia, że inni w swoich wymaganiach i poglądach mają rację, a ona Lsama się myli. Rozwijały się głęboko wyparte, rozproszone, [intensywne wymagania. Ich istnienie można było odgad- ląć na postawie dwóch obserwacji aktualnego zachowania pacjentki. Po pierwsze, kiedy pragnęła czegoś, czego nie uważała za konieczne dla swego zdrowia, wykształcenia itp., pojawiał się u niej lęk. Po drugie, często przeżywała ataki zmęczenia, które pokrywała bezsilną wściekłością - ta ostatnia pojawiała się, kiedy jakieś jej ukryte żądania |nie były spełniane, kiedy coś nie zostało dla niej zrobione, dedy nie wygrała w jakimś konkursie, kiedy spełniała ja- rieś polecenia innych osób lub kiedy inni nie spełniali jej ie wypowiedzianych życzeń. Te oczekiwania, których ist- lienia była zupełnie nieświadoma, były nie tylko sztywne, lale i całkowicie egocentryczne, tj. zupełnie nie uwzględnia- Iły potrzeb innych ludzi. Były one częścią składową ogólnie (zaburzonego stosunku do innych ludzi, co ukrywało się pod * Por. rozdz. XV, Zjawisko masochizmu. niezróżnicowanym powierzchownym nastawieniem: „ludzie są mili". Tak więc po wykonaniu sporej pracy uzyskaliśmy nastę- pujący obraz: sztywne, egocentryczne wymagania i wście- kłość, jeśli nie są one spełniane. Uznaliśmy, że jest to błęd- ne koło, jako że pojawiająca się złość zwiększa antagonizm i brak zaufania w stosunku do innych, a przez to i egocen- tryzm. Jak wspomniałam wcześniej, złość nie pojawiała się jako taka, lecz była ukryta za paraliżującym zmęczeniem. Nie mogła ona być ujawniana, gdyż pacjentka za bardzo oba- wiała się innych i o wiele za bardzo przywiązana była do bezbłędnego zachowania się. Jednak trochę urazy ujawnia- ło się na zewnątrz. Ujawniała się ona, jeśli tylko kobieta mogła ją wyrazić w sposób dający się racjonalnie uzasad- nić, jeśli w jej własnej ocenie była to jedna z tych sytuacji, w których nieuczciwie ją traktowano. Nawet wtedy uraza nie ujawniała się otwarcie, lecz była ukryta w cieniu nie- sprecyzowanego użalania się nad sobą. Poczucie pacjentki, iż jest nieuczciwie traktowana, pozwalało jej wyładowywać swoją niechęć w sposób niejako uzasadniony. Dzięki temu uzyskiwała też coś, co było dla niej jeszcze ważniejsze. Po- przez poczucie, że została nieuczciwie potraktowana, uni- kała konfrontacji ze swymi wymaganiami wobec innych oraz z całym egoizmem i brakiem szacunku dla nich: mo- gła utrzymywać podretuszowany obraz samej siebie, uka- zujący tylko dobre cechy. Zamiast musieć zmieniać coś w samej sobie, mogła sobie pozwalać na użalanie się nad sobą, co jest cenne dla kogoś, kto nie czuje się potrzebny i kochany przez innych. Tak więc przyczyną, dla której pacjentka wykazywała tendencję, by czuć się nieuczciwie traktowana, nie było to, iż podlegała przymusowi powtarzania przeszłych doświadczeń, ale to, że jej aktualna struktura osobowości nieuchronnie skłaniała ją do takiego reagowania. I dlatego sugestia, że jej aktualne reakcje nie są uzasadnione rzeczywistością, nie może być dostatecznie przydatna, ponieważ jest to je- : dynie pół prawdy i nie uwzględnia tych dynamicznych czyn- : ników tkwiących w niej samej, które determinują jej obec- ny sposób reagowania. Najważniejszym zadaniem terapii jest przepracowanie tych ostatnich czynników. Co oznacza ten proces dla pacjenta, omówimy później, w związku z pro- blemami terapii. Metoda genetyczna prowadzi w praktyce do różnych in- nych błędnych wniosków, które mają jednak mniej podsta- wowy charakter niż wnioski przedstawione w powyższym przykładzie. W tym przypadku rekonstrukcja przeszłości była rzeczą ważną; wyzwolone przez nią wspomnienia po- zwoliły pacjentce lepiej zrozumieć własny charakter. Ale rekonstrukcja lub wspomnienia z dzieciństwa wykorzysty- wane do wyjaśnienia obecnego zachowania są tym mniej wartościowe, im mniej są uzasadnione lub w im większym stopniu traktuje się je jako jedyną możliwość. Naturalnie, każdy sychoanalityk zdaje sobie z tego sprawę. Niemniej J jednak teoretyczne oczekiwanie, że można osiągnąć postęp poprzez wydobycie wspomnień dzieciństwa, stanowi poku- aby robić użytek z nieprzekonywających rekonstrukcji czy też niewyraźnych wspomnień, co do których nie sposób rozstrzygnąć, czy odnoszą się one do rzeczywistych prze- żyć, czy też są jedynie fantazjami. Kiedy rzeczywisty obraz (dzieciństwa jest zamglony, sztuczne próby przebicia się przez mgłę są tylko uporczywym wysiłkiem wyjaśnienia jednej nieznanej rzeczy - tj. aktualnych właściwości - przez coś jeszcze mniej znanego - tj. przez dzieciństwo. Korzystniejsze wydaje się zrezygnowanie z tych prób i skoncentrowanie się na siłach, które obecnie kierują jednostką i hamują jej rozwój; istnieje spora szansa, że stopniowo uda sieje zro- zumieć, nawet jeśli nie wie się zbyt wiele ojej dzieciństwie. Niekiedy, postępując w ten sposób, można się dowiedzieć o dzieciństwie nie mniej niż przy klasycznym podejściu. W trakcie uzyskiwania lepszego zrozumienia aktualnych celów, aktualnych sił, potrzeb i pretensji mgła unosząca się nad przeszłością zaczyna opadać. Jednak nie należy trak- tować przeszłości jako długo poszukiwanego skarbu, lecz trzeba uważać ją po prostu za pożądaną pomoc w zrozu- mieniu rozwoju pacjenta. Innym źródłem błędów przy metodzie genetycznej jest fakt, że dziecięce przeżycia, z którymi związane są aktual- ne właściwości, są często zbyt wyizolowane, aby mogły co- kolwiek wyjaśnić. Próbuje się np. rozpatrywać całą skom- plikowaną strukturę charakteru masochistycznego jako powstałą wskutek jednego zdarzenia, podczas którego pod- niecenie seksualne było odczuwane w związku z cierpie- niem. Oczywiście, jak wskazują na to niektóre z wczesnych analiz przypadków opisywanych przez Freuda*, większość traumatycznych zdarzeń może pozostawiać bezpośrednie ślady. Lecz wskutek nastawienia teoretycznego, zawartego w koncepcji przymusu powtarzania, w interpretacjach czę- sto nadużywa się rzadkich przypadków. To, że te odosob- nione zdarzenia, które opisywano jako odpowiedzialne za nasilenie późniejszych charakterologicznych tendencji lub symptomów, mają charakter seksualny - jak np. bycie świadkiem stosunku seksualnego rodziców, narodziny ro- dzeństwa, upokorzenie lub zastraszenie z powodu mastur- bacji - wynika z założeń zawartych w teorii libido. Doktryna, według której wcześniejsze przeżycia emocjo- nalne mają tendencję do powtarzania się, uwarunkowała w szczególności koncepcję regresji i przeniesienia. Wspól- ny mianownik tych koncepcji jest taki, że dawne przeżycia emocjonalne w pewnych warunkach mogą odżyć. Koncep- cja przeniesienia będzie dyskutowana oddzielnie. Jeśli cho- dzi o koncepcję regresji, to jest ona nierozerwalnie związa- na z teorią libido. Należy pamiętać, że rozwój libido następuje, jak się za- kłada, poprzez pewne fazy - oralną, analną, falliczną, aż do osiągnięcia fazy genitalnej. W każdej fazie dominują pewne cechy charakteru. Na przykład faza oralna wiąże się z oczekiwaniem różnych rzeczy od innych, z zazdrością, * Por. Joseph Breuer i Zygmunt Freud, Studien iiber Hysterie (1909). Iz tendencją do identyfikowania się z innymi w formie do- słownego wcielania się w nich. Niewiele natomiast powie- dziano o psychicznych cechach zsynchronizowanych z „po- ziomem genitalnym", lecz wydaje się, że osiągnięcie tego poziomu uważane jest za coś, co wiąże się z optymalną adap- tacją do wymogów otaczającego świata. Powiedzieć o kimś, że jest na poziomie genitalnym, to tyle, co powiedzieć, że nie jest on neurotykiem, że jest „normalny" w sensie staty- stycznej przeciętności*. Zgodnie z tą doktryną, każda tendencja wyraźnie odbie- gająca od przeciętności traktowana jest jako infantylna. Jeśli jakaś osoba zawsze miała takie odbiegające od śred- niej cechy, to uważa się je za przejaw fiksacji na jakimś infantylnym poziomie. Jeśli pojawiają się one dopiero póź- niej, po okresie przebiegającego bez większych zakłóceń rozwoju, to traktuje się je jako regresję. Uważa się, że różne typy nerwic lub psychoz odnoszą się do odpowiednich stadiów rozwoju libido, których dotyczy regresja. Sądzi się, że melancholia stanowi regresję do fazy oralnej, ponieważ w tego rodzaju przypadkach często wy- stępują trudności w jedzeniu, kanibalistyczne marzenia senne, obawa przed głodem lub otruciem. Samooskarżanie się, typowe dla melancholii, traktuje się jako skutek „in- trojekcji" innej osoby, wobec której miało się zarzuty, które zostały wyparte. Osoba melancholijna zachowuje się, zda- niem Freuda, jak gdyby połknęła oskarżoną osobę, a ponie- waż identyfikuje się z obwinianym obiektem, jej oskarże- nia ujawniają się jako samooskarżenie. Nerwice obsesyjne traktuje się jako regresję do stadium analno-sadystycznego. Obserwacje leżące u podstaw tej in- terpretacji ukazują takie tendencje - często spotykane w nerwicach obsesyjnych -jak wrogość, okrucieństwo, upór i przesadna dbałość o czystość, porządek czy punktualność. * W. Trotter (Instincts ofthe Herd in Peace and War, 1915) wskazuje na występującą w literaturze psychoanalitycznej tendencję do utożsamia- nia normalności ze średnią statystyczną. Psychozy schizofreniczne traktuje się jako regresję do narcystycznej fazy rozwoju. Jest to oparte na obserwacji, że osoby schizofreniczne są oderwane od rzeczywistości, egocentryczne i często miewają ukryte lub jawne, nierzad- ko imponujące, niezwykłe pomysły. Regresja nie zawsze obejmuje całą organizację libido, lecz może być po prostu powrotem do starych, kazirodczych obiektów miłości. Ten typ regresji traktuje się jako specy- ficzny dla histerii. Uważa się, że czynniki wyzwalające regresję wynikają - w sposób bezpośredni lub pośredni - z niemożliwości za- spokojenia pragnień genitalnych. Mówiąc bardziej ogólnie, regresja może być skutkiem wszelkich doświadczeń, które albo blokują pragnienia genitalne, albo czynią je bolesny- mi, jak np. rozczarowania lub lęki związane z seksualno- ścią czy z miłością. Krytyczne uwagi odnoszące się do całego zakresu proble- mów związanych z koncepcją regresji pokrywają się częś- ciowo z tymi, które próbowałam sformułować w odniesieniu do teorii libido. I w takim stopniu, w jakim regresja jest tylko szczególną formą powtarzania przeżyć, moja krytyka dotycząca tego aspektu została przedstawiona już wcze- śniej. Chcę tutaj podkreślić jeden punkt: dotyczy on czyn- ników, które są odpowiedzialne za powstanie nerwicy - je- żeli istnieje jej wyraźny początek - lub, używając termi- nów teoretycznych, czynników, które wyzwalają regresję. Wiemy, że zaburzenia neurotyczne mogą być wyzwalane przez nieskończoną różnorodność przypadków, także przez takie, które dla przeciętnej osoby nie są traumatycznie. I tak np. łagodna krytyka przełożonego wyzwoliła ciężką depresję u nauczycielki; dotkliwy lęk z zaburzeniami funk- cjonalnymi pojawił się u lekarza, gdy zamierzał on poślu- bić kobietę, którą sam wybrał; przewlekłe zaburzenia wy- stąpiły u prawnika, gdy jego dziewczyna wahała się, czy przyjąć jego propozycję małżeństwa. Zdaję sobie sprawę, że w tego typu przypadkach skoja- rzenia pacjentów dopuszczają interpretacje zgodne z zasa- darni teorii libido lub przymusu powtarzania. Można by uzasadniać, że zarzuty zwierzchnika były dla nauczycielki traumatyzujące, ponieważ reprezentował on dla niej obraz ojca i ponieważ jego zarzuty oznaczały odświeżenie starego odrzucenia, a zarazem wzbudziły poczucie winy, które w jej fantazjach dotyczyło ojca. W skojarzeniach lekarza można by pokazać ogólną obawę przed byciem przywiązanym do kogoś lub czegoś, lecz można to interpretować także jako odświeżenie starej obawy przed stłamszeniem lub wchło- nięciem przez matkę, łącznie z obawami i poczuciem winy wskutek odnowienia się kazirodczych pragnień. Według mnie jednak, zadanie polega na zrozumieniu zło- żoności aktualnej osobowości i kombinacji czynników, od których zależy jej równowaga. Wtedy zrozumiemy, dlaczego określone zdarzenia muszą tę równowagę zaburzać. A za- tem u kogoś, czyja równowaga zależy głównie od złudze- nia, że jest on nieomylny i że za takiego jest uważany, lek- ka krytyka zwierzchnika może doprowadzić do neurotycz- nych zaburzeń. U osoby, która żyje złudzeniem, że posiada nieodparty urok, każdy rodzaj odrzucenia może wyzwolić nerwicę. U osoby, której równowaga związana jest z by- ciem samodzielnym i niezależnym od innych, nerwicę może wywołać planowane małżeństwo. Najczęściej jest to połą- czenie wielu okoliczności, które w sumie zaburzają skutecz- ne funkcjonowanie mechanizmów obronnych wytworzonych do zwalczania lęku. Im bardziej chwiejna jest struktura osobowości, tym słabsze zdarzenie może wystarczyć, by za- burzyć jej równowagę i wywołać lęki, depresje lub inne symptomy neurotyczne. W kołach sceptycznie nastawionych do psychoanalizy czę- sto wymaga się, aby analizy pacjentów były publikowane na tyle szczegółowo, by można było ocenić sposób, w jaki psychoanalityk dochodzi do swoich wniosków. Nie sądzę, aby pomogło to w wyjaśnieniu kontrowersji. Przypuszczam też, że u podstaw tego typu wymagań leży nieuzasadnione podejrzenie, iż pacjenci de facto nie dostarczają materiału, na którym opierają się interpretacje. Na podstawie włas- nego doświadczenia sądzę, że można spokojnie zaufać rze- telności psychoanalityków i bez wahania uznać, że odpo- wiednie wspomnienia rzeczywiście zostały ujawnione. Kwes- tią bardziej wątpliwą jest to, czy uzasadnione jest wyko- rzystywanie tych wspomnień jako zasady wyjaśniającej, czy nie jest to jednostronny lub zbyt mechanistyczny sposób myślenia. Odwołując się znów do wcześniej wspomnianych przypadków, sądzę, że zamiast poszukiwać we wspomnie- niach ostatecznej odpowiedzi, należy starać się zrozumieć, co oznacza bezpośrednie zdarzenie - krytyka zwierzchni- ka, oczekiwanie bliskiego związku, jak w przypadku mał- żeństwa, lub odrzucenie - w kategoriach aktualnej struk- tury osobowości konkretnej osoby. Podsumowując te wywody, myślę, że moja krytyka może się wydawać czymś w rodzaju kontrowersji: „teraźniejszość czy przeszłość". Jednak byłoby nieuzasadnionym uprosz- czeniem, gdyby rozpatrywać problem w kategoriach tej pro- stej alternatywy. Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że przeżycia dzieciństwa wywierają na rozwój decydujący wpływ i jak już mówiłam, jedną z wielu zasług Freuda jest dostrzeżenie tego bardziej szczegółowo i trafnie, niż widzia- no to wcześniej. Od czasu Freuda nie pytamy już, czy wpływ taki istnieje, lecz w czym się on wyraża. Moim zdaniem, wyraża się ona na dwa sposoby. Po pierwsze, pozostawia ślady, które można w bezpośredni sposób prześledzić. Spontaniczna sympatia lub antypatia do jakiejś osoby może mieć bezpośredni związek z wczesny- mi wspomnieniami podobnych cech ojca, matki, opiekunki czy rodzeństwa. W przykładzie, na który powoływałam się w niniejszym rozdziale, wczesne przeżycie związane z nie- uczciwym traktowaniem miało pewne bezpośrednie związ- ki z późniejszą tendencją do czucia się źle traktowaną. Nie- korzystne doświadczenia, podobne do opisywanych, mogą sprawić, że dziecko już we wczesnym wieku utraci sponta- niczną wiarę w życzliwość i sprawiedliwość innych ludzi. Może też utracić lub nigdy nie uzyskać naiwnej pewności, że jest komuś potrzebne. W tym znaczeniu, jeśli można tak powiedzieć, oczekuje się raczej zła niż dobra - stare prze- życia wkraczają bezpośrednio w życie osoby dorosłej. Innym, i jeszcze ważniejszym, rodzajem wpływu jest to, że całość dziecięcych przeżyć kształtuje określoną struktu- rę charakteru, lub raczej, że zapoczątkowuje jej rozwój. U niektórych osób ten rozwój istotnie zatrzymuje się w wie- ku pięciu lat, u innych w okresie dojrzewania, u jeszcze innych około trzydziestki, u niektórych trwa do starości. Oznacza to, że nie możemy nakreślić jednej wyraźnej linii od późniejszych specyficznych cech - takich jak nienawiść do męża, która faktycznie nie jest wywoływana jego zacho- waniem - do podobnej nienawiści wobec matki, lecz że mu- simy zrozumieć późniejsze nieprzyjazne zachowanie na pod- stawie struktury całego charakteru. To, że charakter roz- winął się tak, jak się rozwinął, jest częściowo wynikiem kombinacji wszystkich innych czynników działających w dzie- ciństwie. Przeszłość, w taki lub inny sposób, zawsze obecna jest w teraźniejszości. Gdybym próbowała sformułować krótko istotę tych rozważań, powiedziałabym, że nie jest to pyta- nie: „Teraźniejszość czy przeszłość?", lecz pytanie: „Proces rozwoju czy powtarzanie?" ROZDZIAŁ DC KONCEPCJA PRZENIESIENIA Gdyby mnie ktoś zapytał, które z odkryć Freuda oceniam najwyżej, odpowiedziałabym bez wahania: jego odkrycie, że można wykorzystać dla celów terapeutycznych emocjo- nalne reakcje pacjenta wobec psychoanalityka i wobec sy- tuacji psychoanalitycznej. Potraktowanie emocjonalnych reakcji pacjenta jako użytecznego narzędzia - zamiast wy- korzystywania jedynie jego przywiązania lub podatności na sugestię jako sposobu oddziaływania na niego lub zamiast traktowania nieprzyjaznych reakcji jako zwyczajnej przy- krości — było krokiem świadczącym o wewnętrznej nieza- leżności Freuda. Stwierdzam to wyraźnie, gdyż mam wra- żenie, że wielu psychologów, którzy rozwijali to podejście Freuda, nie doceniało jego pionierskiej pracy64. Dosyć ła- two jest modyfikować, ale aby po raz pierwszy ukazać moż- liwości, trzeba być geniuszem. Freud zaobserwował, że w sytuacji psychoanalitycznej pacjent nie tylko mówi o swoich obecnych i dawnych kło- potach, lecz przejawia także emocjonalne reakcje wobec psychoanalityka. Pacjent może zupełnie zapomnieć o tym, w jakim celu poddał się psychoanalizie, i nie jest dla niego ważne nic oprócz bycia kochanym lub docenianym przez psychoanalityka. Mogą u niego powstać zupełnie nieade- kwatne obawy dotyczące pogorszenia się jego stosunków z psychoanalitykiem. Może przekształcić sytuację, w jakiej psychoanalityk pomaga pacjentowi rozwiązać jego problemy, w pasjonującą batalię, której celem jest uzyskanie przewa- gi nad przeciwnikiem. Zamiast np. odczuwać ulgę w związ- 1 Tacy autorzy, jak O. Rank i C. G. Jung. ku z wyjaśnieniem jego problemów, pacjent może widzieć tylko jedną sprawę - że psychoanalityk dostrzegł coś, cze- go on sam był nieświadomy, i może zareagować na to gwał- townym gniewem. Pacjent może też, wbrew własnym inte- resom, skrycie dążyć do przekreślenia wysiłków psychoana- lityka. Freud zauważył, że w sytuacji psychoanalitycznej nie pojawia się żadna reakcja, która nie byłaby charaktery- styczna dla danego pacjenta - fakt, który jest niezwyk- le ważny dla zrozumienia tej sytuacji. Uznał on także, iż sytuacja psychoanalityczna stanowi wyjątkową okazję do studiowania tych reakcji, nie tylko dlatego, że pacjent zo- bowiązany jest wyrażać swoje myśli i uczucia, lecz także dlatego, że psychoanalityczny związek jest mniej skompli- kowany od innych i bardziej dostępny obserwacji. Z pewnością wiele można się dowiedzieć z tego, co pacjent opowiada o swoich postawach wobec innych, wobec męża, żony, służących, przełożonych, kolegów itp., lecz w trakcie analizowania tego łatwo można wkroczyć na niepewny grunt. Na ogół pacjent nie zna swoich reakcji lub okoliczności, które je wyzwalają, i ma określony interes w tym, aby ich nie znać. U wielu pacjentów dążenie, aby ukazać się w do- brym świetle, sprawia, że mimowolnie w stronniczy sposób retuszują oni opisy swoich trudności; dlatego własne reak- cje przedstawiają często w taki sposób, aby wydawały się adekwatne do wywołujących je przyczyn. Pacjent może też relacjonować zdarzenia pod naciskiem tendencji do samo- obwiniania się, która w podobny sposób zaciemnia całą sprawę. Psychoanalityk nie zna nikogo innego spośród osób zaangażowanych w dane sytuacje i chociaż może mu się udać ustalić ich przybliżony obraz, trudno mu będzie prze- konać pacjenta o jego współudziale w tych konfliktach. Można zgłaszać zastrzeżenia, że trudności te występują także w sytuacji psychoanalitycznej, że reakcje pacjenta na psychoanalityka również mogą być bezpodstawne, że psychoanalityk nie może wiedzieć, czy są one takie czy też nie, bo przecież znajduje się on w trudnej, jeśli nie bezna- 141 dziejnej, sytuacji, w której musi być równocześnie aktorem i sędzią. Jest tylko jedna odpowiedź na te zastrzeżenia: błę- dów wynikających z takich przyczyn nie można uniknąć, ale w sytuacji psychoanalitycznej można je znacznie zredukować. Psychoanalityk jest bardziej niezależny niż inni ludzie, któ- rzy odgrywają jakąś rolę w życiu pacjenta; ponieważ jego uwaga skoncentrowana jest na zrozumieniu reakcji tego ostatniego, powstrzymuje się on od naiwnego i subiektyw- nego reagowania, jak czyniłby to w innej sytuacji. Regułą jest też to, że sam przeszedł on psychoanalizę, a więc powi- nien przejawiać mniej irracjonalnych reakcji emocjonal- nych. I w końcu, jego wiedza o tym, że styka się z reakcjami, które pacjent musi przejawiać w każdej sytuacji społecz- nej, sprawia, że nie odnosi ostrości jego reakcji do siebie. Niestety, to niezwykle konstruktywne spostrzeżenie Freu- da nie oparło się wpływowi jego mechanistyczno-ewolucjo- nistycznego sposobu myślenia i w takim zakresie, w jakim ten wpływ istnieje, koncepcja przeniesienia jest sprawą dyskusyjną. Freud wierzył, że irracjonalne reakcje emocjo- nalne pacjenta reprezentują odnowienie jego dziecięcych uczuć, które skierowane są teraz - tj. przeniesione - na psychoanalityka, że uczucia miłości, sprzeciwu, podejrzli- wości, zazdrości itp. zostają powiązane z psychoanality- kiem, niezależnie od jego płci, wieku lub zachowania oraz od tego, co rzeczywiście się dzieje w trakcie psychoanalizy. Jest to zgodne ze sposobem myślenia Freuda. Uczucia, ja- kie powstają u pacjenta w stosunku do psychoanalityka, mogą być niezwykle silne. Cóż innego, jeśli nie instynktow- ne popędy dziecka, mogłoby wyjaśnić taką siłę emocji! Dla- tego też jednym z pierwszych zadań psychoanalityka jest rozpoznanie, jaką rolę przypisuje mu pacjent w danym okre- sie psychoanalizy: rolę ojca, matki, kogoś z rodzeństwa? Rolę dobrego lub złego obrazu matki? Praktyczne konsekwencje tego podejścia można zilustro- wać przykładem, chociaż nie jest on niczym nowym i był już przedstawiany w trakcie dyskusji nad koncepcją pow- tarzania przeżyć. Załóżmy, że pacjent zakochał się w psy- choanalityku. Żyje on tylko tą godziną psychoanalizy, ura- dowany jest z powodu każdego przejawu przychylności psy- choanalityka i głęboko zasmucony przy najmniejszej dez- aprobacie z jego strony, lub raczej przy tym, co odczuwa jako dezaprobatę. Jest zazdrosny o innych pacjentów lub 0 rodzinę psychoanalityka. Wyobraża sobie, że jest przez psychoanalityka wyróżniany. Pragnienia seksualne w sto- sunku do niego mogą być uświadamiane lub mogą się poja- wiać w marzeniach sennych. Jeśli psychoanalityk akceptuje interpretacje Freuda, to będzie on sugerował, na podstawie pewnych skojarzeń zwią- zanych z matką, że pacjent mógł kochać matkę o wiele bar- dziej, niż sobie przypomina, i że jest to właśnie ta stara miłość, która się teraz odnowiła. Taka interpretacja może być trafna o tyle, że pacjent jako dziecko rzeczywiście był mocno związany z matką i że obecna namiętność, podobnie jak kiedyś, ma charakter bezosobowy; w mniejszym stop- niu namiętność ta mogłaby się pojawić także wobec innych lekarzy, prawników, urzędników lub w stosunku do tych wszystkich osób, które były wobec pacjenta przyjazne lub opiekuńcze. Psychoanalityk jest świadomy bezosobowego charakteru tej namiętności i przypisuje to przymusowi pa- cjenta do powtarzania starych wzorów. Pacjent czuje się uwolniony, gdyż zdaje sobie sprawę, że jest to coś przymu- sowego, coś nieautentycznego w jego uczuciach miłości. Lecz chociaż wskutek tego zmniejsza się aktualna namięt- ność, to zależność od psychoanalityka pozostaje. I znów, słabością tego typu interpretacji jest niedosta- teczne uwzględnianie aktualnych czynników w osobowości pacjenta - w tym przypadku czynników powodujących przy- wiązanie do psychoanalityka. Wspomnę tylko o jednej moż- liwości. Otóż pacjent może być typem osoby o dominują- cych tendencjach masochistycznych. Jego bezpieczeństwo 1 zadowolenie mogą zależeć od „przyklejania się" do innych osób lub dokładniej - od połączenia się z nimi*. Dlatego też * Por. rozdz. XV, Zjawisko masochizmu. j otrzymywanie pozytywnych uczuć jest dla niego środkiem uspokajającym. Z wielu istotnych powodów potrzeba po- zytywnych uczuć jawi się w umyśle pacjenta jako miłość lub poświęcenie. Kiedy tylko zostaje wzbudzony lęk - co w każdej udanej psychoanalizie musi się zdarzać często - owa potrzeba, aby szukać oparcia w psychoanalityku, na- sila się. Dlatego też, kiedy tylko pacjent wykazuje większe niż zwykle przywiązanie do psychoanalityka, ten ostatni powinien powiązać to przede wszystkim z istniejącymi symptomami lęku i braku bezpieczeństwa. Stwarza to moż- liwość rozpoznania lęków pacjenta i może doprowadzić do lepszego zrozumienia leżącej u ich podstaw i odpowie- dzialnej za nie struktury charakteru. Zważywszy, że to głównie lęki pacjenta sprawiają, iż staje się on zależny od psychoanalityka, wykorzystanie tego typu interpretacji na samym początku przeciwdziała niebezpieczeństwu za- leżności*. Interpretacje mogą też zwiększać zależność pacjenta. Pierwsze z trzech zasadniczych niebezpieczeństw polega na traktowaniu przywiązania pacjenta jako powtarzania dzie- cięcych wzorców. Leżący u podstaw tych zachowań lęk po- zostaje wówczas nienaruszony, a więc zależność pacjenta od psychoanalityka może wzrosnąć. Stanowi to poważne niebezpieczeństwo, ponieważ jest sprzeczne z celem tera- pii, którym jest, lub powinno być, dopomożenie pacjentowi w stawaniu się osobą wolną i niezależną. Drugie niebezpieczeństwo związane z dążeniem do wy- jaśniania emocjonalnych reakcji pacjenta wobec sytuacji psychoanalitycznej w kategoriach powtarzania uczuć i do- świadczeń przeszłości polega na tym, że cała psychoanali- za może się stać bezproduktywna. Załóżmy na przykład, że pacjent przeżywa w duchu całą procedurę jako trudne do zniesienia upokorzenie. Jeśli ta reakcja zostanie rozpozna- na jako pierwotnie związana z jego dawnymi uczuciami * Adolf Meyer wskazywał m.in. na występującą u neurotyków trud- ność przezwyciężenia zależności od lekarza. : poniżenia i jeśli nie będzie się dążyć do odkrycia czynników, l jakie w jego obecnej strukturze osobowości mogą być odpo- wiedzialne za te uczucia, psychoanaliza może się minąć z celem i można spędzić z pacjentem bezproduktywnie wiele czasu, podczas gdy on w delikatny lub zdecydowany sposób będzie lekceważyć i niweczyć wysiłki psychoanalityka. Trzecie niebezpieczeństwo może polegać na niewystar- czającym rozpracowaniu faktycznej struktury osobowości pacjenta wraz ze wszystkimi jej odgałęzieniami. Aktualnie istniejące tendencje jednostki można rozpoznać jako takie, nawet jeśli pierwotnie były one związane z przeszłością, ponieważ najpierw trzeba rozpoznać szczególną wrażliwość, upór lub dumę, a dopiero potem można je odnieść do prze- szłości. Lecz taka procedura utrudnia zrozumienie sposo- bu, w jaki owe tendencje są ze sobą powiązane, w jaki jed- na tendencja warunkuje inne, wzmacnia je, koliduje z nimi i w rezultacie może doprowadzić do ustalenia między nimi fałszywych relacji. Zważywszy na praktyczną i teoretyczną wagę tej kwe- stii, zilustruję ją przykładem. Przytaczam ten bardzo skon- densowany i uproszczony przykład nie po to, aby przeko- nać czytelnika, że strukturalny obraz, do którego doszłam, jest bliższy prawdzie niż obraz uzyskiwany przez interpre- tacje „wertykalne", lecz głównie po to, aby ukazać różnice podejścia i efektów. Pacjent X, który jest osobą bardzo uzdolnioną, wykazuje w stosunku do psychoanalityka trzy dominujące tendencje, które będę nazywać a, b, c. Jest on: a) uległy i nieświado- mie oczekuje w zamian opieki, miłości i podziwu psycho- analityka; b) ma ukryte, zawyżone mniemanie o swej inte- lektualnej i moralnej genialności i złości się na psychoana- lityka, jeśli tylko jest to kwestionowane; c) obawia się, że psychoanalityk nim pogardza. W trakcie psychoanalizy ujawniono dziecięce doświad- czenia EJ, bp Cji aŁ) ojciec uczynił z uległości warunek otrzy- mywania przez X-a tego, czego ten pragnął; b:) ojciec uwa- żał go za geniusza; CŁ) matka pogardzała ojcem. Interpretacja zgodna z Freudowską koncepcją przenie- sienia wykazałaby, że w dzieciństwie X identyfikował się z matką i przyswoił sobie bierną, kobiecą rolę w stosunku do ojca wraz z pewnymi oczekiwaniami bycia nagradza- nym. Jeśli chodzi o aktualną strukturę osobowości, to moż- na zauważyć, że X ma ukryte tendencje do biernego homo- seksualizmu, których się wstydzi i z których powodu oba- wia się pogardy. Jego zawyżone wyobrażenie o sobie jest sprzeczne z jego kobiecymi skłonnościami i pełni funkcję kompensacyjną w stosunku do pogardy wobec siebie oraz lęku przed doświadczeniem pogardy od innych. Ta inter- pretacja może też wyjaśnić inne specyficzne właściwości X-a. Na przykład jego obawę przed przywiązywaniem się do ja- kiejkolwiek kobiety również można wyjaśnić jego ukry- tym homoseksualizmem i obawą przed doświadczaniem pogardy ze strony kobiety, podobnie jak ojciec doświadczał jej od matki. Jeśli zamiast przeprowadzania pionowych linii od ten- dencji a, b, c do czynników ai; bi; c1 z okresu dzieciństwa, przeprowadzimy linie poziome, tj. jeśli spróbujemy przede wszystkim zrozumieć, w jaki sposób obecnie powiązane są ze sobą a, b oraz c, to musimy rozważyć takie pytania, jak np.: Dlaczego X tak bardzo obawia się pogardy mimo swo- ich pozytywnych cech i wyjątkowych zdolności? Skąd bie- rze się ta konieczność kurczowego trzymania się zawyżo- nego wyobrażenia o sobie samym? Można by stopniowo odkryć, że X w pośredni sposób więcej obiecuje, niż może dać. Wzbudza on oczekiwania wszechobejmującej miłości, lecz z powodu swych lęków i pewnych ledwo uchwytnych tendencji sadystycznych nie chce i nie jest w stanie ich speł- nić. Podobnie wzbudza oczekiwanie wielkich osiągnięć in- telektualnych, lecz z powodu pobłażliwości wobec siebie i różnych zahamowań nie pracuje wystarczająco, aby je zre- alizować. W sposób niezamierzony i nieświadomy X stał się oszustem, który chce być podziwiany, kochany i popie- rany dzięki swym pośrednio wyrażanym obietnicom, lecz który nigdy „nie rozdziela obiecanych dóbr". Stąd też: - tendencja b - zawyżone pojęcie o sobie samym jest nie- zbędne, aby ukryć oszustwo we własnych oczach i zamydlić oczy innych ludzi. Z powodu subiektywnej wagi tego wyso- \ kiego mniemania o sobie samym X nie może znieść, gdy się \ je kwestionuje, i w przypadku, gdy są co do tego wątpliwo- ści, musi reagować intensywną wrogością; - tendencja a - uległość rozwinęła się u X-a dlatego, że oczekując tak wiele od innych osób, nie może on sobie po- zwolić na prowokowanie żadnych antagonizmów, musi żyć : zgodnie z obrazem dobrego człowieka i robić to, czego inni i od niego oczekują, gdyż potrzebuje pozytywnych uczuć, a na- | trętny lęk pojawia się u niego przede wszystkim w związku > z nieuświadomionymi pretensjami; - tendencja c - X pogardza sobą częściowo z powodu swo- ich pasożytniczych tendencji, częściowo z powodu swej ule- ; głości, częściowo w wyniku swoich udawanych ambicji, na l których opiera się jego życie, i dlatego obawia się podobnej [pogardy ze strony innych osób. Freud zdaje sobie sprawę, że zdecydowanie przesadzone reakcje emocjonalne pojawiają się nie tylko w sytuacji psy- choanalitycznej, lecz i w każdym innym bliskim kontakcie z innymi ludźmi. Gdy zaczyna się porównywać sytuację psy- choanalityczną z innymi sytuacjami, powstaje praktyczny, skomplikowany problem. Jeśli w sytuacji psychoanalitycznej miłość jest uczuciem, które zostało przeniesione na psycho- analityka z obiektów z okresu dzieciństwa, to może się oka- zać, że każda miłość jest przeniesieniem, a jeśli nie, to jak możemy odróżnić miłość, która jest przeniesieniem, od mi- łości, która nim nie jest? Mój pogląd w odniesieniu do tego typu kwestii jest taki sam, jak wobec koncepcji przeniesie- nia w ogóle. W-kontakcie psychoanalitycznym, tak jak i w in- nych kontaktach międzyludzkich, mamy do czynienia z ca- łą aktualną strukturą osobowości, która decyduje o tym, czy i dlaczego jednostka odczuwa pociąg do innych osób. Niemniej prawdą jest, że w sytuacji psychoanalitycznej przywiązanie, lub raczej zależność, pojawia się regularniej niż w innych sytuacjach. Inne reakcje emocjonalne też na ogół wydają się częstsze i bardziej intensywne w sytuacji psychoanalitycznej niż w innych okolicznościach. Osoby, które skądinąd wydają się dobrze przystosowane, w trak- cie psychoanalizy mogą przejawiać jawną wrogość, nieuf- ność, pretensje lub zarozumiałość. Obserwacje te sugerują, że być może istnieją specyficzne dla sytuacji psychoanalitycznej czynniki, które wzmagają takie reakcje. Według Freuda, w trakcie psychoanalizy pa- cjent zaczyna coraz bardziej zachowywać się i reagować w sposób „dziecinny", i dlatego twierdzi on, że psychoanali- za wzmaga reakcje regresyjne. Zobowiązanie do swobodne- go kojarzenia wraz z podawanymi przez psychoanalityka interpretacjami i jego tolerancyjną postawą pomagają pa- cjentowi częściowo wyzwolić się spod kontroli świadomości typowej dla człowieka dorosłego i pozwalają bardziej swo- bodnie ujawniać się reakcjom dziecięcym. Odgrzebywanie doświadczeń z okresu dzieciństwa pacjenta prowadzi do odświeżania przeszłych uczuć. I wreszcie, co najważniej- sze, stosowaną regułą jest kontynuowanie psychoanalizy przy pewnej dozie frustracji pacjenta: oznacza to, że obo- wiązkiem psychoanalityka jest odnosić się z rezerwą do pragnień i żądań pacjenta, co prowadzić może do pogłębie- nia regresji aż do dziecięcych sposobów odczuwania, gdyż uważa się, że - podobnie jak w każdym innym przypadku - frustracja wzmaga regresję. Ponieważ przeanalizowałam już koncepcję regresji, mogę teraz przejść do własnej propozycji wyjaśnienia problemu. Widzę to tak, iż szczególne wyzwanie zawarte w sytuacji psychoanalitycznej wynika z faktu, że zwykłe postawy obron- ne pacjenta nie mogą być w niej efektywnie wykorzystywa- ne. Chociaż one same bezpośrednio się nie ujawniają, to jednak wypychają na pierwszy plan wyparte tendencje, na których same się opierają. Pacjent, który wytworzył sobie postawę bezkrytycznego podziwu dla jakiejś osoby, ponie- waż chce on np. ukryć swoje rywalizacyjne popędy, będzie próbował zastosować tę samą taktykę także wobec psycho- lanalityka, ślepo go podziwiając, lecz szybko będzie musiał l skonfrontować się z leżącymi u podstaw tendencjami lek- iceważącymi. Pacjent, który pokrywa swe nadmierne wy- Imagania wobec innych niezwykłą skromnością, w sytuacji ipsychoanalitycznej będzie musiał stawić czoło tym wyma- iganiom, wraz ze wszystkimi ich konsekwencjami. Pacjent lobawiający się ujawnić swą osobowość w innych okoliczno- Iściach może unikać tego niebezpieczeństwa poprzez wyco- Ifywanie się z kontaktów z innymi, bycie skrytym i poprzez isurowe kontrolowanie się - postawy, których utrzymanie Iw trakcie psychoanalizy nie jest możliwe. Ponieważ psy- fchoanaliza w sposób nieunikniony atakuje sposoby obrony, które dotychczas spełniały ważną funkcję, musi to wzma- gać lęk i wzbudzać obronną wrogość. Pacjent musi bronić swoich mechanizmów obronnych tak długo, jak długo są mu one niezbędne, i dlatego musi też odbierać psychoana- lityka jako niebezpiecznego intruza. Freudowska koncepcja przeniesienia ma określone kon- sekwencje teoretyczne i praktyczne. Ponieważ interpreto- wał on irracjonalne uczucia i impulsy pacjenta występują- ce w trakcie psychoanalizy jako powtarzanie podobnych uczuć wobec rodziców lub rodzeństwa, wierzył też, że prze- niesione reakcje powtarzają „z uciążliwą regularnością" relację edypalną. Traktował częstość tej reakcji jako naj- bardziej przekonywający dowód na powszechne występo- wanie kompleksu Edypa. Dowód ten jest jednak rezulta- tem rozumowania w obrębie zamkniętego koła, ponieważ już same interpretacje opierały się na wątpliwym przeko- naniu, że kompleks Edypa jest zjawiskiem biologicznym, i przez to wszechobecnym, oraz że reakcje z przeszłości są w dalszym ciągu powtarzane. Jedna z praktycznych konsekwencji koncepcji przenie- sienia dotyczy postawy psychoanalityka wobec pacjenta. Według Freuda, ponieważ psychoanalityk pełni rolę jakiejś ważnej osoby z dzieciństwa, jego własna osobowość powin- na zostać wyeliminowana na tyle, na ile tylko jest to możli- we. Używając terminu Freuda, psychoanalityk powinien być „jak lustro". Sugestia, aby zachowywać się bezosobo- wo, chociaż wyprowadzona z wątpliwych przesłanek, może mieć pewną wagę. Psychoanalityk nie powinien rzutować na pacjenta własnych problemów. Nie powinien również wiązać się emocjonalnie z pacjentem, ponieważ takie zaan- gażowanie mogłoby zaburzać jasność jego spojrzenia na problemy tego ostatniego. Sugestia ta jest dyskusyjna tyl- ko w takim stopniu, w jakim może prowadzić do sztuczne- go, obojętnego, autorytatywnego zachowania ze strony psy- choanalityka*. Na szczęście spontaniczność psychoanalityka zwykle chro- ni go przed zbyt dosłownym trzymaniem się ideału lustra. Niemniej ideał taki niesie ze sobą pewne niebezpieczeń- stwa, które w rezultacie muszą się odbić także na pacjen- cie. Może to samego psychoanalityka wprowadzić w błąd, polegający na wypieraniu się przed sobą, że jednak reaguje on emocjonalnie na pacjenta. Lepiej więc byłoby sugero- wać, że psychoanalityk powinien rozumieć własne reakcje wobec pacjenta. W rzeczywistości może się zdarzyć, że re- aguje on jednak na pragnienia pacjenta zmierzające do tego, aby wyłudzić od niego pieniądze, zniweczyć jego wysił- ki terapeutyczne, poniżyć go lub sprowokować. Może się to zdarzyć szczególnie wówczas, gdy owe tendencje pojawiają się w zamaskowanej formie i nie są wyraźnie rozpoznane. Dla psychoanalityka byłoby lepiej przyznać się przed sobą, że także on miewa subiektywne reakcje, i wykorzystywać je na dwa sposoby: pytać samego siebie, czy reakcje, które odczuwa, nie są właśnie tymi, które pacjent pragnie wywo- łać, i uzyskiwać w ten sposób klucz do zrozumienia rozgry- wających się właśnie procesów, oraz traktować je jako wy- zwanie dla lepszego zrozumienia samego siebie. Do ogólnej zasady mówiącej, że emocjonalne reakcje psy- choanalityka należy traktować jako „przeciwprzeniesienie", można mieć zastrzeżenia tego samego typu, co do koncepcji * Por. Clara Thompson, Notes on the Psychoanalytic Significance ofthe Choice ofan Analyst, w: „Psychiatry" (1938). przeniesienia. Zgodnie z tą zasadą, jeśli psychoanalityk reaguje wewnętrzną irytacją na tendencję pacjenta do zni- weczenia jego wysiłków, to być może identyfikuje on pa- cjenta z własnym ojcem i przez to powtarza dziecięcą sytua- s cję, w której czuł się przez ojca oszukiwany. Jednak jeśli ; emocjonalne reakcje psychoanalityka będzie się ujmować l z punktu widzenia struktury jego charakteru, aktywizo- • wanego aktualnym zachowaniem pacjenta, będzie można |dostrzec, że prawdopodobnie jego irytacja powstała, ponie- raż ma on na przykład nierealne wyobrażenie, iż musi być Idolny do wyleczenia każdego przypadku i dlatego czuje iię osobiście upokorzony, gdy mu się to nie udaje. Lub też - ^dwołując się do innej często występującej trudności — do- )óki psychoanalityk pielęgnuje swoje nadmierne wymaga- kia poprzez poczucie, że jest źle traktowany, z trudem be- zie mu przychodziło „wyprostowanie" podobnych skrzywień i pacjenta; najprawdopodobniej będzie on raczej współczuł jego nieszczęściu, niż analizował elementy obronne służące ich zamaskowaniu. Trzeba tu jednak dodać, że im bardziej ignorujemy punkt widzenia, który każe rozpatrywać przeniesienie w katego- riach powtarzania przeżyć, tym surowsza musi być własna autoanaliza samego psychoanalityka, trzeba bowiem mieć nieporównanie więcej wewnętrznej wolności, aby dostrzec i zrozumieć aktualne problemy pacjenta z wszelkimi ich rozgałęzieniami, niż aby odnieść je do dziecięcych zachowań. Niemożliwe jest na przykład przeanalizowanie wszystkich konsekwencji neurotycznej ambicji czy masochistycznej za- leżności, jeśli się samemu nie przepracuje własnych pro- blemów tego typu. Nie sądzę, aby miało większe znaczenie to, czy utrzyma- my sam termin „przeniesienie", czy też z niego zrezygnuje- my - pod warunkiem iż zrezygnujemy z jednostronności jego oryginalnego znaczenia, tj. traktowania go jako aktu- alizacji dawnych przeżyć. W skondensowanej formie mój punkt widzenia w odniesieniu do tego zjawiska można przed- stawić następująco: w ostatecznym rachunku nerwice są wyrazem zaburzeń w relacjach międzyludzkich; relacja psy- choanalityczna jest szczególną formą relacji międzyludz- kich i dlatego istniejące zaburzenia muszą się w niej ujaw- nić, podobnie jak ujawniają się gdzie indziej. Szczególne warunki, w jakich prowadzi się psychoanalizę, pozwalają na analizowanie tych zaburzeń w sposób dokładniejszy niż w innych okolicznościach, a także umożliwiają przekona- nie pacjenta o ich istnieniu i o roli, jaką odgrywają. Jeśli uwolni się koncepcję przeniesienia od teoretycznych uprze- dzeń związanych z przymusem powtarzania, może to z cza- sem doprowadzić do ujawnienia jej potencjalnych możliwości. ROZDZIAŁ X KULTURA A NERWICE Analizy przeprowadzone w poprzednich rozdziałach uka- zały pewne ograniczenia w rozumieniu przez Freuda czyn- ników kulturowych oraz przyczyny tych ograniczeń. Stresz- czę pokrótce te przyczyny i podsumuję wpływ, jaki postawa Freuda wobec kwestii kulturowych wywarła na teorie psy- choanalityczne. Przede wszystkim musimy pamiętać, że obecna wiedza dotycząca zakresu i natury oddziaływań kulturowych na osobowość nie była dostępna Freudowi w czasie, gdy rozwi- jał on swój system psychologiczny. Poza tym jego ukierun- kowanie -jako teoretyka popędów - utrudniało mu właści- wą ocenę tych czynników. Zamiast uznać, że konfliktowe tendencje w nerwicach są pierwotnie wywoływane przez warunki, w jakich żyjemy, traktował on je jako tendencje popędowe, które są tylko modyfikowane przez konkretne otoczenie. W konsekwencji Freud przypisywał czynnikom biologicz- nym tendencje dominujące u neurotyków pochodzących z klasy średniej cywilizacji zachodniej i dlatego traktował je jako nieodłącznie przynależne „naturze ludzkiej". Ten typ osobowości cechuje się wielką potencjalną wrogością, znacz- nie większą gotowością i zdolnością do nienawiści niż do miłości, emocjonalną izolacją, skłonnością do egocentry- zmu, do odsuwania się od ludzi i zachłannością uwikłaną w problemy związane z posiadaniem i prestiżem. Nie roz- poznawszy, że wszystkie te tendencje są w ostatecznym ra- chunku pochodną specyficznej struktury społecznej, Freud przypisywał w rezultacie egocentryzm narcystycznemu li- bido, wrogość popędowi destrukcji, trudności w sprawach finansowych libido analnemu, a zachłanność libido oralne- mu. Logiczne jest zatem także traktowanie tendencji ma- sochistycznych - często występujących u współczesnych neu- rotycznych kobiet -jako związanych z kobiecą naturą lub wnioskowanie, że zachowania specyficzne dla współczesnych neurotycznych dzieci reprezentują uniwersalne fazy roz- woju człowieka. Będąc przekonanym o uniwersalnej roli odgrywanej rzeko- mo przez instynktowne popędy, Freud czuł się upoważniony do wyjaśniania na tej samej podstawie zjawisk kulturo- wych. Kapitalizm spostrzegany jest jako kultura analno- -erotyczna, wojny uwarunkowane są nieodłącznym popę- dem destrukcji, kulturowe osiągnięcia są zaś, ogólnie bio- rąc, sublimacją popędów libidinalnych. Różnice jakościowe między kulturami wyjaśniane są naturą instynktownych popędów, wyrażanych lub wypieranych w charakterystycz- ny dla danej kultury sposób, tj. traktuje się je jako uzależ- nione od tego, czy odpowiednie wyparcie lub przejaw popę- dów ma charakter głównie oralny, analny, genitalny czy też destrukcyjny. Na bazie tych samych założeń skomplikowane zwyczaje prymitywnych plemion wyjaśniane są za pomocą analogii do neurotycznych zjawisk naszej kultury*. Pewien niemiecki autor, ukazując w karykaturalny sposób tę procedurę, na- zywają nawykiem psychoanalityków polegającym na trak- towaniu prymitywnych plemion jako gromady zdziczałych neurotyków. Polemiki powstające z powodu przenoszenia tych spekulacji na tereny socjologii i antropologii zmierza- ły niekiedy do całkowitej dyskwalifikacji psychoanalizy, ze względu na pochopność tych generalizacji w odniesieniu do spraw kultury. Nie jest to uzasadnione. Takie generaliza- cje ukazują jedynie pewne wątpliwe zasady psychoanalizy, które jednak w rzeczywistości są odległe od tego, co jest istotą psychoanalizy, i od tego, co ma ona do zaoferowania. * Por. E. Sapir, Cultural Anthropology and Psychiatry, w: „Journal of Abnormal and Social Psychology" (1932). To, jak małą wagę przypisywał Freud czynnikom kultu- rowym, uwidacznia się też wyraźnie w jego skłonności do traktowania wpływów środowiskowych jako przypadkowe- go losu jednostki, zamiast dostrzegania stojącej za tym ca- łej siły kulturowych oddziaływań. Na przykład za przypad- kowe uważał Freud zjawisko polegające na tym, że brat jest w rodzinie lepiej widziany niż siostra, podczas gdy pre- ferowanie męskiego potomstwa jest typowym wzorcem spo- łeczeństwa patriarchalnego. Można uważać, że dla jednost- kowej psychoanalizy nie jest istotne, czy preferencje te trak- tuje się w taki czy w inny sposób, lecz niezupełnie można się z tym zgodzić. W rzeczywistości preferowanie brata jest jednym z czynników tak wpływających na dziecko płci żeń- skiej, że czuje się ono gorsze lub mniej pożądane; dla- tego też traktowanie przez Freuda preferencji brata jako przypadkowego zdarzenia wskazuje, że nie dostrzega on całości czynników oddziałujących na dziewczynę. Jakkolwiek prawdą jest, że doświadczenia dziecięce róż- nią się nie tylko w poszczególnych rodzinach, lecz także w przypadku każdego dziecka tej samej rodziny, to jednak większość doświadczeń jest skutkiem wpływu całej sytua- cji kulturowej i nie są one przypadkowe. Na przykład ryzy- kowne byłoby założenie, że rywalizacja pomiędzy rodzeń- stwem jest zjawiskiem ogólnoludzkim, ponieważ jest ona tak powszechna w naszej kulturze; powinniśmy zapytać raczej o to, do jakiego stopnia zjawisko to determinowane jest istniejącą w naszej kulturze rywalizacją. Byłoby zaiste dziwne, gdyby tylko rodzina była wolna od rywalizacji, któ- ra przenika wszystkie sfery naszego życia. Rozpatrując wpływ czynników kulturowych na nerwice, Freud czynił to w sposób jednostronny. Jego zainteresowa- nie ograniczało się do pytania o to, w jaki sposób warunki kultury oddziaływają na „instynktowne" popędy. Zgodnie ze swym przekonaniem, że głównym czynnikiem zewnętrz- nym, który wywołuje nerwice, jest frustracja, przypuszczał on, że warunki kulturowe doprowadzają do nerwicy po- przez frustrację jednostki. Wierzył, że kultura, nakładając 155 ograniczenia na libidinalne, a zwłaszcza na destrukcyjne popędy, prowadzi do wyparcia, poczucia winy i potrzeby samoukarania. Stąd też wynika jego ogólne przekonanie, że musimy płacić za dobrodziejstwa kultury brakiem za- spokojenia naszych potrzeb i brakiem szczęścia. Sposobem wyjścia z tej sytuacji jest sublimacja. Ponieważ jednak jej możliwości są tu ograniczone i ponieważ wyparcie „instynk- townych" popędów jest jednym z istotnych czynników pro- wadzących do nerwicy, Freud zakładał, że istnieje ilościo- wy związek pomiędzy stopniem wyparcia narzucanym przez kulturę a częstością i ostrością idących za tym nerwic. Jednakże relacja pomiędzy kulturą a nerwicami ma cha- rakter przede wszystkim jakościowy, a nie ilościowy*. Cho- dzi tu o ustalenie relacji między rodzajem tendencji kultu- rowych a rodzajem indywidualnych konfliktów. Trudność zbadania tej relacji wynika m.in. z interdyscyplinarności samego problemu, wymagającego trudnych do połączenia kompetencji. Socjolog może dysponować informacjami tyl- ko o strukturze społecznej danej kultury, psychoanalityk - jedynie o strukturze nerwicy. Sposobem przezwyciężenia tej trudności byłaby skoordynowana współpraca**. Przy rozpatrywaniu relacji między kulturą a nerwica- mi istotne są tylko te tendencje, które są wspólne dla wszystkich nerwic - z socjologicznego punktu widzenia zróżnicowanie poszczególnych nerwic nie jest istotne. Mu- simy pominąć oszałamiające bogactwo różnic indywidual- nych, a szukać wspólnego mianownika w warunkach wy- wołujących konkretne nerwice oraz w treści konfliktów neurotycznych. * Szersze omówienie tej relacji, por.: Karen Horney, Neurotyczna oso- bowość naszych czasów. ** W istocie, ostatnio wiele zostało w tym względzie zrobione przez psychiatrów, socjologów i antropologów. Wymienię jedynie kilka nazwisk; spośród psychiatrów - A. Healy, A. Meyer, H. S. Sullivan; spośród socjolo- gów - J. Dollard, E. Fromm, M. Horkheimer, F. B. Karpf, H. D. Lasswell; spośród antropologów - R. Benedict, J. Hallowell, R. Linton, S. McKeel- Jeśli socjolog dysponuje tymi danymi, może odnosić je do warunków kulturowych, które sprzyjają rozwojowi nerwi- cy i są odpowiedzialne za naturę neurotycznych konflik- tów. Należy wziąć pod uwagę trzy główne zespoły czynni- ków: te, które stanowią matrycę, z jakiej nerwice mogą powstawać; te, które stanowią podstawowy konflikt neuro- tyczny wraz z próbami jego rozwiązania; te związane z fa- sadą, którą neurotyk pokazuje sobie i innym. Nerwica jednostki pierwotnie rozwija się z uczuć aliena- cji, wrogości, lęku i obniżonej pewności siebie. Same te po- stawy nie tworzą jeszcze nerwicy, ale stanowią glebę, z któ- rej może ona wyrosnąć, ponieważ to właśnie ich kombina- cja tworzy podstawowe uczucie bezsilności wobec świata, postrzeganego jako potencjalnie niebezpieczny. Jest to lęk podstawowy lub podstawowy brak poczucia bezpieczeństwa, rodzące bezwzględną konieczność określonych dążeń do bez- pieczeństwa i zaspokojenia, których nie dająca się pogo- dzić natura tworzy jądro nerwicy. Dlatego też pierwszą gru- pę czynników wywołujących nerwice, których należy szu- kać w kulturze, stanowią okoliczności powodujące emocjo- nalną izolację, potencjalnie wrogie napięcia między ludźmi, brak poczucia bezpieczeństwa i obawy oraz poczucie włas- nej bezradności. Jeśli wskażę kilka czynników, które są pod tym wzglę- dem istotne, nie znaczy to, że zamierzam wkraczać w dzie- dzinę socjologii, lecz że chcę przede wszystkim zilustrować możliwość współpracy. Wśród rodzących potencjalną wro- gość czynników zachodniej cywilizacji za najważniejszy należałoby prawdopodobnie uznać fakt, że kultura ta zbu- dowana jest na zasadach indywidualnej rywalizacji. Eko- nomiczna zasada konkurencyjności oddziałuje na stosunki międzyludzkie, prowokując jedną osobę do zwalczania in- nych, zachęcając jednostki do prześcigania innych i spra- wiając, że korzyść jednej osoby staje się stratą dla innych. Jak wiemy, rywalizacja nie tylko dominuje w naszych rela- cjach w grupach zawodowych, lecz charakteryzuje także nasze stosunki społeczne, przyjaźnie, relacje seksualne 157 i relacje w obrębie rodziny - tym samym bakcyle destruk- cyjnej rywalizacji, lekceważenia innych, podejrzliwości i za- wiści przenoszą się na wszelkie stosunki międzyludzkie. Ogromne nierówności, jakie istnieją nie tylko w zakresie posiadania, ale i pod względem możliwości kształcenia, wy- poczynku, profilaktyki i opieki zdrowotnej, tworzą inną grupę czynników nasyconych potencjalną wrogością. Ko- lejnym czynnikiem są możliwości jednej grupy lub osoby w zakresie eksploatowania innych. Co do czynników tworzących brak poczucia bezpieczeń- stwa, za pierwszoplanowy należałoby prawdopodobnie uznać naszą niepewność w odniesieniu do spraw ekonomicznych i socjalnych*. Innym potężnym czynnikiem wywołującym poczucie braku osobistego bezpieczeństwa jest z pewnością lęk wytwarzany przez powszechne, potencjalnie wrogie na- pięcia; lęk przed zawiścią w przypadku sukcesu, przed po- gardą w przypadku niepowodzenia, lęk przed byciem znie- ważonym, a z drugiej strony - zwrotne lęki z powodu chęci zepchnięcia innych na bok, lekceważenia i eksploatowania ich. Potężnym czynnikiem wzmagającym poczucie braku bezpieczeństwa jest prawdopodobnie także emocjonalna izo- lacja jednostki, wynikająca z zaburzeń relacji interperso- nalnych i towarzyszące temu poczuciu braku solidarności. W takich warunkach jednostka zdana jest na własne siły, jest i czuje się pozbawiona opieki. Ogólne poczucie braku bezpieczeństwa jeszcze bardziej wzmaga fakt, że dla więk- szości osób ani tradycja, ani religia nie są dzisiaj dosta- tecznie silne, aby dać im poczucie, że są integralną częścią potężniejszej całości, udzielającej schronienia i ukierunko- wującej dążenia. I w końcu pojawia się pytanie: W jaki sposób nasza kul- tura osłabia wiarę jednostki we własne siły? Wiara w sie- bie jest przejawem realnie istniejącej siły jednostki. Jest * Por. H. Lasswell, World Politics and Personal Insecurity (1935), L. K Frank Mental Security, w: Implications of Social Economic Goals for Education (1937). ona osłabiana przez niepowodzenia, które jednostka przy- pisuje swym ułomnościom, niezależnie od tego, czy dane niepowodzenie pojawia się w jej życiu społecznym, zawodo- wym czy uczuciowym. Trzęsienie ziemi może wprawdzie sprawić, że poczujemy się bezsilni, ale nie obniży naszej wiary we własne siły, ponieważ traktujemy to jako działa- nie siły wyższej. Ograniczenia istniejące w zakresie wybo- ru i realizacji przez jednostkę jej niektórych celów nie po- winny osłabić jej wiary we własne siły, lecz wskutek faktu, że zewnętrzne ograniczenia są mniej dostrzegalne niż trzę- sienie ziemi, a szczególnie za sprawą ideologii mówiącej, że sukces jest zależny jedynie od osobistych umiejętności, jed- nostka skłonna jest przypisywać niepowodzenie własnej niedoskonałości. Tym bardziej że w naszej kulturze z regu- ły nie jest ona przygotowana do radzenia sobie z wrogością i walką, która ją czeka. Uczy się ją, że ludzie mają w sto- sunku do niej dobre intencje, że należy mieć do innych za- ufanie i że obrona własnych interesów jest niemal moral- nym defektem. Ta sprzeczność pomiędzy rzeczywiście ist- niejącymi wrogimi napięciami a duchem braterskiej miłości również może mieć, jak sądzę, decydujący wpływ na obni- żenie wiary we własne siły. Drugą grupę czynników, którą trzeba uwzględnić, stano- wią te zahamowania, potrzeby i pragnienia, które tworzą konflikty neurotyczne. Analizując nerwice występujące w na- szej kulturze, odkrywamy, że mimo ogromnych różnic w obra- zie symptomów podstawowe problemy we wszystkich przy- padkach są uderzająco podobne. Nie mam na myśli podo- bieństw w zakresie tego, co Freud uważał za instynktowne popędy, lecz podobieństwa rzeczywiście istniejących kon- fliktów - takich jak konflikt pomiędzy bezlitosną ambicją a kompulsywną potrzebą miłości, pomiędzy pragnieniem trzymania się z dala od innych a pragnieniem całkowitego Posiadania kogoś, pomiędzy niezwykle uwydatnioną samo- wystarczalnością a dążeniami pasożytniczymi, pomiędzy Przymusem bycia skromnym a chęcią bycia bohaterem lub geniuszem. 159 Socjolog, po rozpoznaniu konfliktów jednostka, powinien szukać konfliktowych tendencji kulturowych, które mogą być odpowiedzialne za te jednostkowe. Ponieważ konflikty neurotyczne dotyczą nie dających się pogodzić pragnień poczucia bezpieczeństwa i zadowolenia, powinien on szcze- gólnie uważnie poszukiwać występujących w kulturze, nie dających się ze sobą pogodzić, sposobów osiągania bezpie- czeństwa i zadowolenia. Na przykład neurotyczny rozwój bezgranicznej ambicji, jako środka bezpieczeństwa, zemsty, ekspresji siebie, byłby nie do pomyślenia w kulturze, która nie znałaby indywidualnej rywalizacji i która nie nagra- dzałaby wyjątkowych osiągnięć jednostki. Dotyczy to także neurotycznych dążeń do prestiżu i posiadania. Traktowa- nie innej osoby jako sposobu na uzyskanie poczucia bezpie- czeństwa jest nie bardzo możliwe w kulturze, która zdecy- dowanie zniechęca do postawy zależności. Cierpienia i bez- radności raczej nie można traktować jako rozwiązania dla dylematów neurotycznych w kulturze, w której cierpienie i bezradność wywołują społeczną dezaprobatę lub - jak w książce Samuela ButleraErewhon - spotykają się z karą. Najbardziej oczywisty wpływ czynników kulturowych moż- na dostrzec w obrazie, który neurotyk obawia się pokazać sobie i innym. Obraz ten zdeterminowany jest głównie jego lękiem przed dezaprobatą i jego usilnym pragnieniem wy- różnienia się. W rezultacie składa się on z takich właściwości, które w naszej kulturze nagradzane są aprobatą i wyróż- nieniem - jak altruizm, miłość bliźniego, wspaniałomyśl- ność, uczciwość, samokontrola, skromność, racjonalność, niezależność sądu. Na przykład bez kulturowej ideologii altruizmu neurotyk nie czułby się zmuszony do utrzymy- wania pozorów, że nie chce niczego dla siebie, nie tylko ukrywając swój egocentryzm, lecz także tłumiąc swe natu- ralne pragnienie szczęścia. A zatem problem oddziaływań warunków kulturowych na tworzenie się konfliktów neurotycznych jest o wiele bar- dziej złożony, niż widział to Freud. Obejmuje on analizę danej kultury co najmniej pod następującymi względami: W jaki sposób i w jakim stopniu dana kultura stwarza wro- gość między ludźmi? Jak wielkie jest poczucie braku oso- bistego bezpieczeństwa jednostki i jakie czynniki się do tego przyczyniają? Jakie czynniki osłabiają wiarę jednost- ki we własne siły? Jakie w danej kulturze istnieją zakazy społeczne i tabu oraz jaki jest ich wpływ na powstawanie zahamowań i lęków? Jakie ideologie dominują i jaki rodzaj celów lub racjonalizacji zabezpieczają? Jakie potrzeby i dą- żenia są tworzone, popierane lub deprecjonowane poprzez dane warunki? Typy problemów, jakie powtarzają się w nerwicach, nie różnią się zasadniczo od tych, jakie miewają w naszej kul- turze osoby zdrowe. Także one miewają sprzeczne tenden- cje w odniesieniu do rywalizacji i miłości, egocentryzmu i solidarności, zawyżania własnej wartości i poczucia niż- szości, egoizmu i altruizmu. Różnica polega na tym, że u neurotyka te sprzeczne tendencje osiągają wyższy po- ziom, że tendencje po obydwu stronach konfliktu są bar- dziej bezwzględne, co jest skutkiem przewagi ilościowej sto- jącego za tym lęku, tak iż neurotyk nie jest w stanie zna- leźć żadnego zadowalającego rozwiązania. Powstaje pytanie, dlaczego pewne osoby stają się neuro- tykami, podczas gdy inne, żyjące w podobnych warunkach, potrafią sobie radzić z istniejącymi trudnościami. Przypo- mina ono inne, często stawiane pytanie dotyczące dzieci należących do tej samej rodziny: dlaczego jedne cierpią na ostrą nerwicę, podczas gdy inne są nią tylko lekko dotknięte? W pytaniu takim zawarte jest ukryte założenie, że psy- chiczne uwarunkowania różnych osób są w istocie podob- ne. Założenie to prowadzi do szukania wyjaśnienia w róż- nicach konstytucjonalnych u dzieci z jednej rodziny. Jak- kolwiek różnice konstytucjonalne z pewnością są istotne dla ogólnego rozwoju, to jednak samo rozumowanie prowa- dzące do tego wniosku jest błędne, gdyż fałszywe jest zało- żenie, na którym się ono opiera. Jedynie ogólna atmosfera psychiczna jest dla całego rodzeństwa taka sama i w taki lub inny sposób oddziałuje ona na wszystkich. Jednak jeśli chodzi o szczegóły, to doświadczenia jednego dziecka mo- gą być zupełnie odmienne od doświadczeń innego dziecka z tej samej rodziny. I rzeczywiście, istnieje nieskończona różnorodność istotnych różnic, których naturę i sposób od- działywania można odkryć jedynie poprzez uważną psy- choanalizę. Mogą to być różnice w stosunkach z rodzica- mi, w stopniu, w jakim dane dziecko jest „chciane" przez rodziców, w preferowaniu przez rodziców tego czy innego dziecka, w zachowaniach rodzeństwa wobec siebie i w wie- lu innych kwestiach. Dziecko, które w mniejszym stopniu jest tym dotknięte, może być w stanie poradzić sobie z ist- niejącymi trudnościami, podczas gdy u dziecka bardziej cierpiącego mogą się rozwinąć konflikty, w które się ono beznadziejnie uwikła, wskutek czego może się stać neuro- tykiem. Podobnej odpowiedzi można udzielić na pytanie, dlacze- go tylko niektóre osoby, a nie wszyscy, stają się neurotyka- mi, skoro wszyscy żyją w tych samych trudnych warun- kach kulturowych. Osoby, które ulegają nerwicy, to te, któ- re zostały poważniej dotknięte istniejącymi trudnościami, szczególnie w dzieciństwie. Duża częstość występowania nerwic i psychoz w danej kul- turze jest jednym ze wskaźników pokazujących, że w wa- runkach, w których ludzie żyją, jest coś bardzo nieprawid- łowego. Świadczy to o tym, że psychiczne trudności wyni- kające z warunków kulturowych są większe niż zdolność przeciętnego człowieka do radzenia sobie z nimi. Jak dotąd zainteresowanie psychiatrów wpływami kul- tury, chociaż ważne pod wieloma względami, tylko w nie- wielkim stopniu wpływa na ich pracę z pacjentami. Poma- ga im ono zobaczyć nerwicę we właściwym układzie odnie- sienia, zrozumieć, dlaczego tak wielu pacjentów boryka się z bardzo podobnymi problemami, dlaczego problemy ich pacjentów są podobne do ich własnych. Niektóre z osobi- stych problemów pacjenta zostają złagodzone, kiedy psy- choanalityk pomoże mu uświadomić sobie, że los nie jest twyjątkowo niesprawiedliwy tylko dla niego, lecz że w zasa- Idzie dzieli on swój los z bliźnimi. Pacjent może się uwolnić od swego poczucia winy, jeśli psychoanalityk doprowadzi go do zrozumienia społecznej natury takich tabu, jak ma- sturbacja, kazirodztwo, pragnienie czyjejś śmierci lub bunt przeciwko autorytetowi rodziców. Psychoanalityk, który bo- ryka się z własnym problemem rywalizacji, może się po- czuć zachęcony do spojrzenia na swoje osobiste problemy z tego samego punktu widzenia, kiedy uświadomi sobie, że w taki lub inny sposób jest to problem wspólny dla nas wszystkich*. Jednakże pod jednym względem świadomość kulturo- wych konsekwencji jest dla psychoterapii szczególnie waż- na - chodzi mianowicie o odpowiedź na pytanie, czym jest zdrowie psychiczne. Psychiatrzy, którzy nie doceniają czyn- ników kulturowych, skłonni są wierzyć, że jest to sprawa czysto medyczna. Taka interpretacja może być wystarcza- jąca, dopóki psychiatra zajmuje się wyłącznie szczególnie dotkliwymi objawami, takimi jak fobie, obsesje, depresje, oraz ich leczeniem. Cel terapii psychoanalitycznej jest jed- nak bardziej ambitny. Jest nim nie tylko usunięcie objawów, ale spowodowanie takiej zmiany osobowości, aby sympto- my nie mogły się ponownie pojawić. Dokonuje się tego po- przez psychoanalizę całego charakteru jednostki. Lecz ma- jąc do czynienia z tendencjami charakterologicznymi, psy- choanalityk nie dysponuje żadnym prostym narzędziem pomiarowym pozwalającym mu stwierdzić, czy ktoś jest zdrowy czy nie. Stąd też kryterium medyczne zostaje za- stąpione oceną społeczną, tj. kryterium „normalności", któ- re oznacza statystyczną przeciętną dla danej kultury lub danej części populacji**. Jest to ukryte wartościowanie, de- cydujące o tym, jakie problemy zostaną podjęte, a jakie nie. * Potwierdzenie tej uniwersalności na innej drodze przynosi teoria popędów, ponieważ psychoanalitycy wskazują na uniwersalność pewnych popędów instynktownych. ** W. Trotter, Instincts ofthe Herd in Peace and War (1915). Mówiąc o „ukrytym" wartościowaniu, mam na myśli, że psychoanalityk nie zdaje sobie sprawy z tego, że dokonuje jakiegoś wartościowania. Ci spośród psychoanalityków, którzy nie są świadomi znaczenia kulturowych konsekwencji, być może odrzucą, w dobrej wierze, powyższe stwierdzenie. Będą wykazywać, że oni wcale nie oceniają, że dokonywanie jakiegokolwiek wartościowania nie jest ich sprawą, że oni po prostu podej- mują problemy, które przedstawia im pacjent. Lecz prze- oczają oni fakt, że niektórych problemów pacjent w ogóle nie przedstawia lub czyni tylko nieśmiałe próby, aby je przedstawić - z tych samych powodów, które uniemożli- wiają psychoanalitykowi rozpoznanie ich, również pacjent traktuje pewne cechy jako „normalne", ponieważ nie odbie- gają one zbytnio od przeciętności. Kiedy na przykład kobieta zużywa całą swoją energię, aby pomagać mężowi w sprawach zawodowych, kiedy jest w stanie skutecznie podejmować za niego wszelkie działa- nia, podczas gdy jej talenty i kariera pozostają w cieniu, psychoanalityk może nie dostrzegać w tej postawie żad- nego problemu, ponieważ wydaje mu się ona „normalna". Sama kobieta też może nie odczuwać ani nie dostrzegać, że istnieje tu jakiś problem. Oczywiście problemu może rzeczywiście nie być. Mąż może być o wiele bardziej uzdol- niony niż żona. Może ona tak bardzo go kochać, że jej naj- lepsze zdolności ujawniają się właśnie w czymś w rodzaju pełnej poświęcenia przyjaźni, którą mu oferuje, i takie po- stępowanie jest dla niej najlepszym sposobem, aby czuć się szczęśliwą. Lecz u innych pacjentek może być ina- czej. Na przykład przypominam sobie kobietę, która była zdolniejsza od swego męża. Jej relacje z nim były tak za- burzone, jak tylko jest to możliwe w stosunkach mię- dzyludzkich. Jeden z jej najgłębszych problemów polegał na całkowitej niezdolności zrobienia czegokolwiek dla sa- mej siebie. Ale ponieważ wszystko to było zasłonięte „nor- malnością" kobiecej postawy, ciągle nie dostrzegano pro- blemu. Innym problemem rzadko dostrzeganym przez psycho- analityków jako problem i nigdy nie przedstawianym przez pacjenta jest jego niezdolność do formułowania sądów do- tyczących osób, przyczyn, instytucji czy teorii - niepewność ta jest przeoczana, ponieważ jest to „normalna" cecha prze- ciętnej jednostki o liberalnej umysłowości*. Podobnie jak w poprzednim przykładzie, i ta specyficzna cecha nie musi t być w przypadku każdego pacjenta przyczyną problemów. l Lecz często silne lęki pacjenta mogą być ukryte za taką t właśnie fasadą niezróżnicowanej tolerancji. Jednostka mo- I że się nadmiernie lękać wzbudzenia jakiejkolwiek wrogo- Iści lub zrażenia kogokolwiek w wyniku zajęcia krytyczne- Igo stanowiska, może się obawiać każdego kroku w stronę {wewnętrznej niezależności. W tym przypadku błędem by- Jłoby sądzić, że problemem, który powinien zostać przeana- I lizowany, jest brak zdolności, gdyż wówczas nietknięte po- | zostałyby najgłębsze trudności pacjenta. Naturalnie, niedostateczna orientacja psychoanalityka co do znaczenia czynników kulturowych może się ujawniać | także w poważniejszych formach, które z powodu jaskra- | wej nieadekwatności nie wymagają dyskusji. Na przykład S psychoanalityk może odczuwać konieczność zajęcia się re- |wolucyjnymi dążeniami pacjenta, podczas gdy nietknięta f pozostanie kwestia jego przywiązania do konserwatywnych l standardów; w ten sam sposób może on dostrzegać problem | w krytycznej postawie pacjenta wobec teorii psychoanali- [tycznych, a równocześnie przeoczyć problem, który może polegać na ich akceptacji. A zatem nieświadomość istniejących norm kulturowych w powiązaniu z pewnymi nastawieniami teoretycznymi, które były dyskutowane wcześniej, sprzyja jednostronnej selekcji przedstawionego przez pacjenta materiału. W tera- pii psychoanalitycznej, podobnie jak w wychowaniu, mimo- wolnym celem staje się przystosowanie do „normalności". * Por. Erich Fromm: Die gesellschaftliche Bedingtheit der psycho- analytischen Therapie, w: „Zeitschrift fur Sozialforschung" (1935). Jedynie w sprawach seksualności - gdyż dobre funkcjono- wanie seksualne uważane jest za istotny czynnik zdrowia psychicznego - psychoanalityk uświadamia sobie cel, któ- ry jest niezależny od aktualnie akceptowanych praktyk. Tymczasem należałoby, za Trotterem, wprowadzić rozróż- nienie pomiędzy psychiczną „normalnością" a zdrowiem psychicznym, rozumiejąc przez to ostatnie stan wewnętrz- nej wolności, w którym „możliwe jest wykorzystanie pełni posiadanych zdolności"*. 1 Por. W. Trotter, tamże. ROZDZIAŁ XI „EGO" I „ID" Koncepcja „ego" pełna jest niekonsekwencji i sprzeczno- ści. Kiedy Freud w jednej ze swych ostatnich prac* stwier- dza, że neurotyczne konflikty zachodzą pomiędzy „ego" a popędami, to wydaje się, że „ego" rozumiane jest tutaj jako coś różnego od popędowych pragnień i przeciwstawne- go wobec nich. Jeśliby tak było, trudno byłoby stwierdzić, z czego właściwie składa się to „ego". Pierwotnie „ego" zawierało wszystko to, co nie wchodziło w skład libido. Była to nieseksualna część nas samych, po- zostająca na usługach zwykłych potrzeb samozachowawczych. Jednak wraz z wprowadzeniem pojęcia narcyzmu większo- ści zjawisk pierwotnie umieszczanych w „ego" przypisano naturę libidinalną - dotyczy to naszej jaźni, pragnień zwią- zanych z podwyższaniem własnej wartości i prestiżu, samo- oceny, ideałów i zdolności twórczych**. Później, wraz z wpro- wadzeniem pojęcia „superego", naturę popędową przypisa- no także celom o charakterze moralnym - wewnętrznym normom regulującym nasze zachowania i uczucia („superego" będące mieszanką narcystycznego libido, popędu destrukcji i pochodnych wczesnych przywiązań seksualnych). Wsku- tek tego odwoływanie się przez Freuda do „ego" oraz popę- dów jako pary przeciwieństw straciło na przejrzystości. Tylko poprzez zgromadzenie stwierdzeń pochodzących z różnych prac Freuda możemy uzyskać przybliżone poję- cie o tym, jakie zjawiska umieścił on w „ego". Wydaje się, że zawiera ono następujące grupy czynników: zjawiska * Zygmunt Freud, Analiza skończona i nieskończona. ** Zygmunt Freud, Wprowadzenie do problematyki narcyzmu. 0 charakterze narcystycznym, zdeseksualizowane pochod- ne „popędów" (np. te cechy, które rozwinęły się poprzez sub- limację lub formacje reaktywne); instynktowne popędy (np. pożądanie seksualne o charakterze niekazirodczym), które zostały poddane takim zmianom, aby jednostka mogła je zaakceptować - co prawdopodobnie jest równoznaczne z ich akceptacją społeczną*. Wynika stąd, że „ego" nie jest przeciwnym biegunem po- pędów, ponieważ ono samo ma naturę popędową. Jest ono raczej, jak głosił to Freud w swych niektórych pracach, zor- ganizowaną częścią „id", będącego ogólną sumą surowych, niezmodyfikowanych instynktownych potrzeb**. Istotną cechą „ego" jest jego słabość. Wszystkie źródła energii mieszczą się w „id"; „ego" żyje z sił „zaczerpnitych skądinąd"***. Jego preferencje i niechęci, jego cele i decy- zje są zdeterminowane przez „id" oraz przez „superego"; musi ono dbać o to, aby instynktowne popędy nie wchodzi- ły w zbyt niebezpieczne kolizje z „superego" lub ze światem zewnętrznym. Jest ono, jak pisze Freud, w potrójny sposób zależne - od „id", od „superego" i od świata zewnętrznego - 1 działa tak, jakby było czymś w rodzaju mediatora. Chcia- łoby ono zaspokoić potrzeby, do których dąży „id", ale zara- zem stara się podporządkować zakazom „superego". Jego słabość przypomina słabą jednostkę, która nie posiada wła- snych zasobów i próbuje korzystać ze swej przynależności do jednej partii bez pogarszania swych relacji z partią prze- ciwną. Oceniając koncepcję „ego", doszłam do takich samych wniosków, jak w przypadku prawie każdej doktryny zapro- * Chociaż na ogół Freud uważa „superego" za specyficzną część „ego", w niektórych pracach kładzie nacisk na konflikt, jaki pomiędzy nimi wy- stępuje. ** Zygmunt Freud, Group Psychology and the Analysis of the Ego (1922) [wyd. polskie: Psychologia zbiorowości i analiza ego, w: Poza zasa- dą przyjemności, op. cit.]. *** Zygmunt Freud, The Ego and the Id (1935) [wyd. polskie: Ego i id, w: Poza zasadą przyjemności, op. cit.]. ponowanej przez Freuda - leżące u jej podstaw niezwykle przenikliwe i głębokie obserwacje zostały pozbawione kon- struktywnej wartości wskutek włączenia ich do niekon- struktywnego systemu teoretycznego. Z klinicznego punk- tu widzenia można jednak rzeczywiście doszukać się wielu zalet tej koncepcji. Chroniczni neurotycy sprawiają wraże- nie, że nie mają żadnego wpływu na swoje życie. Kierują nimi emocjonalne siły, których nie znają i nad którymi nie panują. Potrafią oni jedynie reagować i zachowywać się w sposób sztywny, często w przeciwieństwie do swego inte- lektualnego osądu. Ich postawa wobec innych ludzi zdeter- minowana jest nie poprzez świadome pragnienia i warto- ści, lecz przez czynniki nieświadome, bezwzględne w swym charakterze. Jest to najbardziej jaskrawe w przypadku ner- wicy natręctw, lecz z grubsza biorąc, dotyczy wszystkich ciężkich nerwic, nie mówiąc już o psychozach. Freudowska metafora jeźdźca, który sądzi, że to on kieruje koniem, cho- ciaż koń niesie go tam, gdzie sam chce, zdaje się dobrze opisywać neurotyczne „ego". Tego typu obserwacje dotyczące nerwic nie uzasadniają jednak wniosku, że ogólnie biorąc, „ego" jest jedynie zmo- dyfikowaną częścią popędów. Nie jest to uzasadnione na- wet w odniesieniu do nerwic. Założenie, że neurotyczne współczucie dla innych osób jest w dużym stopniu prze- kształconym sadyzmem lub uzewnętrznionym współczu- ciem dla siebie, nie dowodzi, że część współczucia dla in- nych nie jest „autentyczna"*. Nawet zakładając, że podziw pacjenta w stosunku do psychoanalityka jest w dużym stop- niu zdeterminowany nieświadomym oczekiwaniem cudu, jaki psychoanalityk może dla niego uczynić, lub przez nie- świadome próby wyeliminowania wszelkich form rywali- zacji, nie można wykluczyć, że może on także być „auten- tycznym" wyrazem uznania dla zdolności psychoanalityka * „Autentyczny" oznacza w tym kontekście, że odpowiednie uczucia lub opinie nie pozwalają sprowadzić się w trakcie dalszej psychoanalizy do domniemanych składników popędowych; termin ten łączy w sobie zna- czenia „elementarny" i „spontaniczny". lub dla jego osobowości. Rozważamy sytuację, w której oso- ba A ma okazję zranić przeciwnika B, czyniąc uwagę pod jego adresem. Osoba A może się powstrzymać przed zrobie- niem tego z powodu wielu nieświadomych powodów emo- cjonalnych: może się ona obawiać odwzajemnienia tegoż przez B, może czuć przymus podtrzymywania we własnych oczach pozorów prawości, może się po prostu starać pod- trzymać dobrą opinię w oczach innych poprzez pokazanie, że stoi ponad złośliwościami. Wszystko to nie przekreśla jednak faktu, że mogła się ona powstrzymać od robienia uwag, ponieważ odczuwa to jako coś, co jest poniżej jej god- ności, że mogła nieświadomie zdecydować, iż ten rodzaj zemsty jest zbyt tani lub zbyt zdradziecki. Poszlibyśmy za daleko, rozpatrując to, do jakiego stopnia treść cech moral- nych uwarunkowana jest czynnikami kulturowymi. Moim zdaniem, może jednak istnieć „autentyczność", której nie sposób wyjaśnić ani poprzez odwoływanie się do Freudow- skich popędów, ani poprzez relatywistyczne odwoływanie się do społecznych ocen i społecznych uwarunkowań. To samo można powiedzieć w odniesieniu do psychicznie zdrowej jednostki. Fakt, że również ona może się okłamy- wać co do własnych motywów, nie dowodzi, że robi tak za- wsze. Ponieważ jest ona w mniejszym stopniu niż neurotyk opanowana przez lęk, a przez to i w mniejszym stopniu wystawiona na działanie potęgi nieświadomych popędów, wszystkie konkluzje Freuda są w tym przypadku jeszcze mniej uzasadnione. Tak więc w swojej koncepcji „ego" Freud odrzuca - gdyż wychodząc z teorii libido, musi odrzucić - istnienie jakichkolwiek sądów i uczuć, których nie dałoby się zredukować do bardziej elementarnych jednostek „po- pędowych". Ogólnie biorąc, jego koncepcja oznacza, że z teo- retycznego punktu widzenia każdą opinię dotyczącą ludzi lub spraw koniecznie trzeba rozpatrywać jako racjonaliza- cję „głębszych" emocjonalnych motywów, że każde krytycz- ne stanowisko wobec jakiejś teorii musi być potraktowane jako opór emocjonalny. Znaczy to, że z teoretycznego punk- tu widzenia nie istnieją żadne sympatie lub antypatie mię- dzy ludźmi, żadne współczucie, szczodrość*, poczucie spra- wiedliwości, żadne poświęcenie dla sprawy, które przy bliż- szej analizie nie okazałyby się w istotny sposób zdetermi- nowane popędami libidinalnymi lub destrukcyjnymi. Zaprzeczenie, że zdolności umysłowe mogą się rządzić własnymi prawami, rodzi wątpliwości. Może to na przy- kład doprowadzić do tego, że ludzie poddawani psychoana- lizie nie będą w stanie zająć stanowiska w żadnej sprawie, nie czyniąc zastrzeżenia, że prawdopodobnie ich opinie są jedynie przejawem nieświadomych preferencji lub niechę- ci. Może to się także przyczynić do umocnienia iluzji, że lepsza wiedza o ludzkiej naturze polega na wykrywaniu ukrytych motywów stojących za każdym sądem lub uczu- ciem... innych osób! Tym samym, może to prowadzić do postawy zadufanego w sobie wszystkowiedzącego. Inną konsekwencją jest wzmacnianie niepewności w od- niesieniu do uczuć, co niesie ze sobą niebezpieczeństwo ich spłycenia. Mniejsza lub większa świadomość typu: „to wła- śnie dlatego, że..." może się stać niebezpieczna dla sponta- niczności i głębi przeżyć emocjonalnych. Dlatego też często odnosi się wrażenie, iż osoba poddana psychoanalizie jest wprawdzie lepiej zaadaptowana, lecz zarazem staje się jak- by „osobą mniej realną" lub, można by powiedzieć, mniej żywą. Obserwacje tego typu efektów często są wykorzystywa- ne do wzmocnienia uświęconego tradycją złudzenia, że zbyt duża świadomość sprawia, iż człowiek staje się bezproduk- tywnie „introspekcyjny". Jednak z nazwania czegoś „intro- spekcyjnością" wynika o wiele więcej, niż z ukrytego prze- konania o wszechobecności motywów ogólnie traktowanych jako coś niższego. Sam Freud uważał instynkty za coś mniej wartościowego, mimo iż starał się rozpatrywać je z często * We wspomnianej wyżej pracy Freud stwierdza - mówiąc o swoich spostrzeżeniach, że ludzie szczodrzy mogą nas zadziwić pojedynczymi przejawami chciwości - „Pokazują nam one, iż te chwalebne i cenne wła- ściwości oparte są na kompensacji i nadkompensacji" [cyt. za: Psycholo- gia zbiorowości i analiza ego, op. cit., s. 168]. 171 naukowego punktu widzenia i podkreślał, że są one tak odległe od normalnego wartościowania, jak instynkt zmu- szający łososia w okresie składania ikry do popłynięcia w gó- rę rzeki. Jak to się często zdarza, entuzjazm płynący z wy- korzystania nowego ważnego odkrycia może doprowadzić jego zastosowanie do takiego punktu, w którym traci ono swoją trafność. Freud uczył nas, aby w sposób sceptyczny przypatrywać się uważnie naszym motywacjom; pokazał też dalekosiężny wpływ nieświadomych popędów egocen- trycznych i antyspołecznych. Ale czystym dogmatem było- by twierdzenie, że jakiś sąd nie może być po prostu wyra- żeniem tego, co ktoś uważa za słuszne lub niesłuszne, że nie można być oddanym jakiejś sprawie, co do której war- tości jest się przekonanym, że przyj acielskość nie może być bezpośrednim, prostym przejawem dobrych stosunków mię- dzyludzkich. W literaturze psychoanalitycznej często ubolewa się, że mało wiemy na temat „ego" w porównaniu z naszą rozległą wiedzą dotyczącą „id". Niedostatek ten przypisywany jest historycznemu rozwojowi psychoanalizy, która najpierw prowadziła szczegółowe studia nad „id". Wyraża się nadzie- ję, że z biegiem czasu będziemy dysponować równie szcze- gółową wiedzą w odniesieniu do „ego", ale nadzieja ta może być płonna. Teoria popędów, w wersji zaproponowanej,przez Freuda, nie pozostawia dla „ego" więcej miejsca, więcej „ży- cia", niż to wcześniej zreferowałam. Tylko poprzez odrzuce- nie teorii popędów możemy dowiedzieć się czegoś o „ego", lecz wtedy będzie ono już innym zjawiskiem, niż to, które miał na myśli Freud. Spróbuję wykazać, że „ego" w znaczeniu odpowiadają- cym opisowi Freuda nie jest czymś nieodłącznym ludzkiej naturze, lecz że jest zjawiskiem specyficznym dla nerwicy. Nie jest ono też czymś nieodłącznie związanym z cechami konstytucjonalnymi jednostki, u której rozwija się nerwi- ca. Jest ono skutkiem złożonego procesu, skutkiem aliena- cji od własnego „ja". Ta alienacja od własnego „ja" albo za- hamowanie spontaniczności indywidualnego „ja" -jak na- zwałam to przy innych okazjach* - jest jednym z kluczo- wych czynników, który nie tylko tkwi u korzeni neurotycz- nego rozwoju, lecz zarazem uniemożliwia jednostce pozby- cie się nerwicy. Gdyby neurotyk nie był wyobcowany od samego siebie, nie byłoby możliwe, aby rządziły nim neuro- tyczne tendencje ukierunkowane na cele, które w istocie są mu obce. Tym bardziej, że gdyby nie utracił on swojej zdol- ności oceny siebie i innych, to nie czułby się zależny od innych - tak jak to jest faktycznie. Przy głębszej analizie okazuje się bowiem, że wszelkiego typu neurotyczna zależ- ność wynika z faktu, iż jednostka utraciła swój punkt cięż- kości tkwiący w niej samej, a umieściła go w świecie ze- wnętrznym. Jeśli odrzuci się Freudowską koncepcję „ego", to przed terapią psychoanalityczną otworzą się nowe możliwości. Dopóki uważa się, że „ego" w swej najgłębszej istocie jest tylko służącym i kontrolerem „id", nie może się ono stać przedmiotem psychoterapii. Oczekiwania terapeutyczne mu- szą się wówczas ograniczać do lepszego dostosowania „nie- odpartych namiętności" do „rozsądku". Jeśli jednak potrak- tuje się „ego" wraz z jego słabością jako istotny element nerwicy, to wówczas jego zmiana musi się stać zadaniem terapii. Psychoanalityk musi wówczas rozważnie pracować nad ostatecznym celem, jakim jest przywrócenie pacjento- wi jego spontaniczności i zdolności osądu lub - używając terminu Jamesa - jego „duchowego ja". Zgodnie z anatomicznym podziałem osobowości na „id", „ego" i „superego", Freud doszedł do wniosków dotyczących natury konfliktów i natury lęku w nerwicach. Wyróżnił on trzy typy konfliktów: te, które istnieją między jednostką a otoczeniem (jakkolwiek w ostatecznym rachunku są one odpowiedzialne za dwa inne typy konfliktów, to jednak nie są specyficzne dla nerwicy); te, które zachodzą pomiędzy * Por. rozdz. V, Koncepcja narcyzmu, rozdz. XHI, Koncepcja „super- ego", rozdz. XV, Zjawisko masochizmu, rozdz. XVI, Terapia psychoanali- tyczna. 173 „ego" a „id" (pociągające za sobą niebezpieczeństwo, że „ego" zostanie przytłoczone ogromem popędów instynktownych); te, które zachodzą pomiędzy „ego" a „superego" (pociągają- ce za sobą lęk przed „superego"). Odpowiednie uzasadnie- nia tego podziału zostaną przedstawione w kolejnych roz- działach*. Pomijając terminologię i szczegóły teoretyczne, Freudow- ską koncepcję neurotycznych konfliktów można, z grubsza biorąc, przedstawić następująco: człowiek w nieunikniony sposób wchodzi w kolizje z otoczeniem z powodu swego po- pędowego dziedzictwa; konflikt pomiędzy jednostką a świa- tem zewnętrznym zostaje wprowadzony do wnętrza jed- nostki i staje się konfliktem pomiędzy jej nieodpartymi namiętnościami a rozumem lub standardami moralnymi. Trudno się oprzeć wrażeniu, że koncepcja ta na płasz- czyźnie naukowej naśladuje chrześcijańską ideologię kon- fliktu pomiędzy dobrem a złem, moralnością a niemoralno- ścią, zwierzęcą naturą człowieka a jego rozumem. Fakt ten, sam w sobie, nie musi być powodem krytyki. Powstaje tyl- ko pytanie, czy konflikty neurotyczne rzeczywiście mają właśnie taką naturę. Na podstawie wniosków z moich wła- snych obserwacji nerwic byłabym skłonna wstępnie zająć następujące stanowisko: Kolizje pomiędzy człowiekiem a środowiskiem nie są aż tak nieuniknione, jak zakładał to Freud; jeśli takie kolizje istnieją, to nie z powodu popę- dów, lecz w wyniku wywoływanych przez środowisko lęków i wrogości. Rozwijające się w konsekwencji tego neuro- tyczne tendencje, chociaż pod pewnym względem dostar- czają sposobów radzenia sobie ze środowiskiem, pod in- nym względem nasilają te konflikty. Dlatego też, moim zdaniem, konflikty ze światem zewnętrznym nie tylko tkwią u podstaw nerwicy, lecz stanowią istotną część trudności neurotycznych. Ponadto nie wydaje mi się możliwe schematyczne zloka- lizowanie konfliktów, tak jak to czyni Freud. W rzeczywi- * Por. rozdz. XII, Lęk i rozdz. XIII, Koncepcja „superego". stości mogą one pochodzić z wielorakich źródeł*. Może to być konflikt np. pomiędzy sprzecznymi neurotycznymi ten- dencjami - takimi jak konflikt pomiędzy pragnieniem dyk- tatorskiej władzy a potrzebą zależności. Pojedyncza ten- dencja neurotyczna może zrodzić konflikt z samą sobą, jak ma to miejsce w przypadku potrzeby, aby uchodzić za ko- goś doskonałego, która zawiera równocześnie tendencję do uległości i tendencję do sprzeciwiania się. Potrzeba demon- strowania fasady nieomylności może pozostawać w konflik- cie ze wszystkimi tendencjami, które nie zgadzają się tą fasadą. Ponieważ natura konfliktów i rola, jaką odgrywają one w osobowości neurotyków i ich życiu, rozpatrywana jest, pośrednio lub bezpośrednio, w całej tej książce, nie muszę tutaj wchodzić w dalsze szczegóły. Przejdę teraz do przedyskutowania różnych sposobów ujmowania neurotycz- nych konfliktów, prowadzących do różnego rozumienia lęku w nerwicach. * Franz Alexander był pierwszym, który zwrócił uwagę na istnie- nie różnych rodzajów konfliktów neurotycznych (por. jego The Relation cf Structural and Instinctual Conflicts, w: „Psychoanalytic Quarterly", 1933). ROZDZIAŁ XH LĘK Dla tych, którzy podobnie jak Freud, dążą do wyjaśnie- nia zjawisk psychicznych poprzez sprowadzenie ich do pod- stawy organicznej, problem lęku jest wyzwaniem, ponie- waż jest on ściśle związany z procesami fizjologicznymi. Lęk często pojawia się równocześnie z objawami fizjolo- gicznymi, takimi jak palpitacja serca, pocenie się, biegun- ka i przyspieszenie oddechu. Te fizyczne zjawiska towa- rzyszące mogą się pojawiać wraz ze świadomością lęku lub bez niej. Na przykład przed egzaminem pacjent może mieć biegunkę i być w pełni świadomy swego lęku. Ale można też mieć palpitacje serca lub potrzebę częstego od- dawania moczu bez świadomości lęku, a dopiero później dojść do wniosku, że musiał to być lęk. Jakkolwiek fizycz- ne przejawy emocji w przypadku lęku szczególnie rzucają się w oczy, to jednak nie cechują one wyłącznie lęku. Na przykład w depresji występuje zwolnienie procesów fizycz- nych i umysłowych; silna radość powoduje zmianę napię- cia tkanek oraz sprawia, że sposób poruszania się jest bardziej elastyczny; silna wściekłość może nas wprawić w drżenie i spowodować uderzenie krwi do głowy. Innym faktem, na który często się wskazuje, by ukazać związek lęku z czynnikami fizjologicznymi, jest możliwość wystą- pienia lęku wskutek działania środków chemicznych. Jed- nak i to odnosi się nie tylko do lęku. Środki chemiczne mogą wywoływać także podniecenie lub sen, a rezultat ich działania nie jest problemem psychologicznym. Pro- blemem psychologicznym może być tylko to, jakie są psy- chiczne uwarunkowania takich stanów, jak lęk, sen czy podniecenie. Lęk, podobnie jak strach, jest emocjonalną reakcją na aiebezpieczeństwo. Tym, co odróżnia lęk od strachu, jest po pierwsze cecha nieokreśloności i niepewności. Nawet jeśli jest to konkretne niebezpieczeństwo, jak przy trzęsie- niu ziemi, zawiera ono w sobie coś z przerażenia niewiado- mym. Ta sama cecha występuje też w neurotycznym lęku, niezależnie od tego, czy niebezpieczeństwo ma charakter nieokreślony czy też skrystalizowało się w coś konkretne- go, jak np. przy fobii wysokości. Po drugie, to, co zostaje zagrożone przez niebezpieczeń- stwo wywołujące lęk, jest - jak to wykazał Goldstein* - czymś, co należy do istoty lub rdzenia osobowości. Ponie- waż istnieje wielka różnorodność tego, co poszczególne jed- nostki odczuwają jako swe istotne wartości, istnieje rów- nież olbrzymie zróżnicowanie tego, co odczuwają one jako istotne zagrożenie. Wprawdzie występują pewne wartości, które są niemal powszechnie odczuwane jako niezwykle ważne - takie jak życie, wolność lub dzieci - to jednak cał- kowicie od warunków, w których jednostka żyje, i od struk- tury jej osobowości zależy to, co dla niej osobiście przedsta- wia istotną wartość - czy będzie to np. jej ciało, majątek, reputacja, jej przekonania, praca czy związki miłosne. Wi- dzimy teraz, że rozpoznanie warunków stwarzających lęk stanowi konstruktywną wskazówkę dla zrozumienia lęku w nerwicach. Po trzecie, jak słusznie podkreślił Freud, lęk w odróżnie- niu od strachu charakteryzuje poczucie bezradności wobec niebezpieczeństwa. Bezradność ta może być uwarunkowa- na czynnikami zewnętrznymi - jak w przypadku trzęsie- nia ziemi - lub wewnętrznymi, takimi jak słabość, tchórzo- stwo lub brak inicjatywy. A zatem ta sama sytuacja może wywoływać albo strach, albo lęk, zależnie od zdolności jed- nostki lub jej gotowości do zmierzenia się z niebezpieczeń- stwem. Można to zilustrować historią, jaką opowiedziała l * Kurt Goldstein, Zum Problem der Angst, w: „Allgemeine arztliche Zeitschrift fur Psychotherapie", vol. II. mi pewna pacjentka. Którejś nocy usłyszała hałasy w są- siednim pokoju, wskazujące na to, że próbują się włamać złodzieje. Zareagowała palpitacjami, poceniem się i poczu- ciem lęku. Po jakimś czasie wstała i przeszła do pokoju najstarszej córki. Córka także była wystraszona, ale posta- nowiła podjąć aktywne kroki wobec niebezpieczeństwa i weszła do pokoju, do którego wtargnęli intruzi. Czyniąc to, przepędziła złodziei. Matka czuła się wobec niebezpie- czeństwa bezradna, córka zaś nie - matka przeżywała lęk, a córka strach. A zatem, zadowalające wyjaśnienie jakiegoś typu lęku powinno odpowiedzieć na trzy pytania: Co jest zagrożone? Co jest źródłem niebezpieczeństwa? Co jest powodem bez- radności wobec niebezpieczeństwa? Zagadkową sprawą w lęku neurotycznym jest wyraźny brak niebezpieczeństwa wywołującego lęk lub pewna dys- proporcja pomiędzy widocznym niebezpieczeństwem a in- tensywnością lęku. Można odnieść wrażenie, że w przy- padku lęku neurotycznego niebezpieczeństwa są jedynie wyobrażone. Jednak lęk taki może być co najmniej tak intensywny, jak strach wywołany przez jakąkolwiek ewi- dentnie niebezpieczną sytuację. To właśnie Freud wskazał drogę do zrozumienia tej zdumiewającej kwestii. Twierdził on, że wbrew powierzchownym wrażeniom, obawa przed niebezpieczeństwem w lęku neurotycznym jest czymś rów- nie realnym, jak w przypadku lęku wynikającego z powo- dów obiektywnych. Różnica polega na tym, że w tym pierw- szym przypadku niebezpieczeństwo tworzą czynniki su- biektywne. Śledząc naturę odpowiednich czynników subiektywnych, Freud, z właściwą mu konsekwencją, odnosił lęk neurotyczny do źródeł popędowych: krótko mówiąc, źródłem niebezpie- czeństwa jest według niego wielkość popędowego napięcia lub karząca siła „superego"; przedmiotem niebezpieczeń- stwa jest „ego"; bezradność spowodowana jest jego słabo- ścią oraz zależnością od „id" i „superego". Ponieważ lęk związany z „superego" będzie omawiany w związku z koncepcją „superego", tutaj zajmę się głównie tym, co Freud nazywał lękiem neurotycznym w wąskim sensie, tj. obawą „ego" przed owładnięciem przez popędowe żądania „id". Teoria ta opiera się w rzeczywistości na tej samej mechanistycznej koncepcji, co jego doktryna popędo- wego zadowolenia: zadowolenie jest wynikiem zmniejsze- nia się popędowego napięcia; natomiast lęk jest wynikiem wzrostu napięcia. Napięcie wywołane nagromadzeniem się wypartych popędów jest realnym niebezpieczeństwem wy- rażającym się w neurotycznym lęku: jeśli dziecko odczuwa lęk, gdy matka pozostawi je samo, to dzieje się tak dlatego, że nieświadomie antycypuje ono zablokowanie libidinal- nych popędów jako konsekwencję ich frustracji. Freud znalazł potwierdzenie dla tej mechanistycznej kon- cepcji w takich obserwacjach, jak np. to, że u pacjenta może ponownie pojawić się lęk, gdy zacznie on zdawać sobie spra- wę z przejawów dotychczas wypartej wrogości skierowanej przeciwko psychoanalitykowi. Według Freuda, właśnie ta zablokowana wrogość jest przyczyną lęku i poprzez jej wy- ładowanie lęk zostaje rozproszony. Freud uznał, że to od- blokowanie może być spowodowane faktem, iż psychoana- . lityk nie odpowiada na przejawy wrogości odwzajemnianą ełością, ale nie dostrzegał on, że wyjaśnienie to może po- pbawić jego mechanistyczną koncepcję jedynego argumen- i, jakim dysponuje. Fakt, że nie dostrzeżono tej konse- cwencji, jest kolejnym dowodem na to, do jakiego stopnia soretyczne nastawienie zahamowało rozwój myśli psycho- logicznej. Jakkolwiek prawdą jest, że obawa przed odwzajemnie- iem czy też zemstą może wzmagać lęk, to jednak samo to lie jest wystarczającym wyjaśnieniem. Dlaczego neurotyk ak bardzo obawia się tego typu konsekwencji? Jeśli przyj- liemy założenie, że lęk jest reakcją na zagrożenie jakiejś Istotnej wartości, to możemy sprawdzić - bez odwoływania pię do Freudowskich założeń - czym jest to, na co czuje się narażony pacjent pod wpływem złości. T7O Odpowiedź nie jest taka sama w odniesieniu do wszyst- kich pacjentów. Jeśli pacjent jest typem osoby o dominują- cych tendencjach masochistycznych*, będzie się czuć tak zależny od psychoanalityka, jak wcześniej czuł się zaleany od swojej matki, szefa czy żony; będzie prawdopodobnie odczuwał, że nie może żyć bez psychoanalityka, że psycho- analityk posiada magiczną siłę - albo zniszczenia go, albo spełnienia wszystkich jego oczekiwań. Zważywszy, że struk- tura jego osobowości jest taka, jaka jest, jego poczucie bez- pieczeństwa w życiu uzależnione jest od uległości. A zatem utrzymanie tego związku jest dla niego sprawą życia i śmier- ci. Wskutek innych istotnych uwarunkowań obecnych w nim samym, pacjent tego typu odczuwa, że wszelka wrogość z jego strony może wywołać niebezpieczeństwo bycia od- rzuconym. Dlatego też pojawienie się wrogiego impulsu musi powodować lęk. Jeśli jednak pacjent jest typem jednostki o dominującej potrzebie uchodzenia za osobę doskonałą**, to jego bezpie- czeństwo opiera się na spełnianiu jego szczególnych stan- dardów lub tego, czego odczuwa on, że się od niego oczeku- je. Jeśli istotnym składnikiem jego wyobrażenia doskona- łości jest np. racjonalizm, opanowanie czy łagodność, to wówczas wizja emocjonalnego wybuchu wrogości wystar- czy, aby wywołać lęk, ponieważ pojawia się niebezpieczeń- stwo samopotępienia, które dla osoby perfekcjonistycznej jest równie ważnym zagrożeniem, jak odrzucenie dla osoby typu masochistycznego. Inne obserwacje lęku w nerwicach niezmiennie pozosta- ją zgodne z tą ogólną zasadą. Dla osoby typu narcystyczne- go, której bezpieczeństwo opiera się na byciu docenianą i podziwianą, ważnym niebezpieczeństwem jest bycie zde- klasowaną. Lęk może się u niej pojawić, gdy znajdzie się ona w otoczeniu, które nie pozna się na niej, jak to się ob- serwuje u wielu uchodźców, którzy w swoim kraju rodzin- * Por. rozdz. XV, Zjawisko masochizmu. ** Por. rozdz. XIII, Koncepcja „superego". nym cieszyli się szacunkiem. Jeśli bezpieczeństwo jednost- ki opiera się na utożsamianiu się z innymi, lęk może po- wstawać wtedy, kiedy jest ona sama. Jeśli bezpieczeństwo danej osoby opiera się na skromności, lęk może się pojawić, gdy na niej skoncentrowana jest uwaga otoczenia. W kontekście tych faktów uzasadnione wydaje się stwier- dzenie, że lęk u neurotyka wywoływany jest przez specy- ficzne tendencje neurotyczne, tj. te, na których opiera się jego bezpieczeństwo. Taka interpretacja neurotycznego lę- ku sprawia, że nietrudno jest odpowiedzieć na pytanie, ja- kie są źródła zagrożenia. Ogólnie biorąc, odpowiedź jest jedna: lęk może zostać wywołany przez cokolwiek, co mo- głoby zagrozić specyficznym dla jednostki dążeniom obron- nym, jej specyficznym tendencjom neurotycznym. Jeśli zro- zumiemy, jakie są główne sposoby uzyskiwania przez daną osobę poczucia bezpieczeństwa, to będziemy mogli przewi- dzieć, jakie okoliczności mogą u niej wywołać uczucie lęku. Źródła niebezpieczeństwa mogą istnieć w zewnętrznych | okolicznościach - jak w przypadku uchodźcy, który nagle [utracił cały prestiż potrzebny mu, aby czuć się bezpiecznie, 'odobnie kobieta, która jest masochistycznie zależna od ^wego męża, może odczuwać lęk w przypadku niebezpie- zeństwa utraty męża, czy to wskutek okoliczności zewnętrz- | nych, czy wskutek choroby, czy opuszczenia kraju, czy z po- | wodu innej kobiety. Zrozumienie lęku w nerwicach komplikuje fakt, iż źró- [ dła niebezpieczeństwa mogą tkwić także w samym neuro- ' tyku. Każdy czynnik tkwiący w nim samym - zwykłe uczu- cie, reaktywna wrogość, jakieś zahamowanie, nie dające się ze sobą pogodzić neurotyczne tendencje - może być źró- dłem zagrożenia, jeśli tylko naraża na szwank mechanizm chroniący poczucie bezpieczeństwa. U neurotyków lęk ten może zostać wywołany przez zwy- > czajny błąd lub normalne uczucie czy impuls. U osoby, któ- I rej poczucie bezpieczeństwa opiera się na niezawodności, ' może on powstać np. z powodu błędu lub pomyłki, mogą- cych się zdarzyć każdemu, takich jak zapomnienie nazwi- ska lub nieuwzględnienie wszystkich możliwości przy pla- nowaniu podróży. Podobnie u osoby przywiązanej do uka- zywania altruistycznej fasady już skromne i uzasadnione pragnienie czegoś dla siebie może wywoływać lęk; u osoby, której poczucie bezpieczeństwa opiera się na powściągli- wości, lęk może się rozwinąć, gdy pojawi się miłość lub czu- łość. Nie ma większych wątpliwości co do tego, że spośród czynników wewnętrznych, które odczuwane są jako zagra- żające, za najważniejszy należałoby uznać pojawiającą się wrogość. Ma to podwójną przyczynę. Różnego typu reakcje wrogości są szczególnie częste w nerwicach dlatego, że każ- da nerwica, niezależnie od swej specyfiki, czyni daną osobę słabą i podatną na zranienia. Neurotyk częściej niż osoba zdrowa czuje się odrzucony, obrażony, upokorzony i dlatego też częściej reaguje gniewem, obronnym atakiem, zazdro- ścią, złośliwością lub impulsami sadystycznymi. Inną przy- czyną jest to, że jego obawa przed ludźmi, przejawiająca się w takiej lub innej formie, jest tak silna, iż -jeśli brawu- rowa agresja nie oznacza dla niego sposobu na bezpieczeń- stwo, co zdarza się stosunkowo rzadko — niełatwo może on sobie pozwolić na zrażanie ich do siebie. Lecz częstość poja- wiającej się wrogości jako czynnika wyzwalającego lęk nie powinna nas skłaniać do wniosku, że wrogość sama w so- bie wywołuje lęk. Samo zahamowanie także nie wywołuje lęku, lecz może się tak zdarzyć, jeśli zagraża ono jakiejś ważnej wartości. I tak, jeśli oficer musi dać rozkaz do zmiany kursu statku, aby uniknąć natychmiastowej kolizji, i w tym momencie zawodzi go ręka lub głos, to może on wpaść w panikę po- dobną do neurotycznego lęku. Na przykład zahamowanie przy podejmowaniu decyzji samo w sobie nie wywołuje lę- ku, ale może do niego doprowadzić, jeśli nie zostanie w kry- tycznym momencie przezwyciężone. I w końcu, neurotyczna tendencja może być zagrożona przez obecność innej, sprzecznej tendencji. A zatem dąże- nie do niezależności może wzmagać lęk, jeśli zagraża rów- nie niezbędnej dla poczucia bezpieczeństwa relacji zaleź- li ności. Na tej samej zasadzie dążenie do masochistycznej zależności może wywołać lęk, jeśli bezpieczeństwo jednost- ki opiera się przede wszystkim na poczuciu niezależności. ', A ponieważ w każdej nerwicy istnieje mnóstwo tendencji | konfliktowych, to jest również nieskończenie wiele okazji s do tego, aby jedna tendencja zagrażała innej. Musimy jednak uwzględnić także fakt, że samo istnienie »sprzecznych tendencji nie wyjaśnia rozwoju lęku. Jest wiele i możliwości radzenia sobie ze sprzecznymi tendencjami. Jakaś j tendencja może zostać wyparta na tyle radykalnie, by nie ko- Ilidować z żadną inną; może zostać przeniesiona do fantazji; j można znaleźć rozwiązanie kompromisowe, jak w przypadku l biernego oporu, będącego kompromisem pomiędzy sprzeci- iwem a uległością; jedna tendencja może po prostu zahamo- I wać inną, jak w przypadku kompulsywnej potrzeby nierzuca- 1 nią się w oczy, która może zahamować konkurencyjną kom- pulsywną ambicję. Różne tego typu rozwiązania stwarzają l równowagę, która jednak może być chwiejna. Dopiero wów- ! czas, gdy równowaga zostanie zaburzona, a mechanizm słu- żący utrzymaniu poczucia bezpieczeństwa zostaje przez to mniej lub bardziej drastycznie zagrożony, powstaje lęk. Być może łatwiej będzie wyjaśnić moją koncepcję lęku w nerwicach, jeśli porównamy ją z koncepcją Freuda. We- dług Freuda, źródła zagrożenia znajdują się w „id" i „su- perego". Można to z grubsza porównać, o czym wspomnia- łam już wcześniej, z tym, co ja nazywam tendencjami neu- rotycznymi. Zgodnie z moją koncepcją, źródło zagrożenia ma charakter niespecyficzny; mogą to być czynniki ze- wnętrzne lub wewnętrzne. Czynnikiem wewnętrznym wy- wołującym lęk niekoniecznie musi być popęd lub impuls, jak twierdził Freud, lecz może to być także zahamowanie. Tendencja neurotyczna również może być źródłem zagroże- nia, lecz jeśli tak się zdarza, to z tego samego powodu, co w przypadku innych czynników wywołujących lęk - tj. z po- wodu zagrożenia mechanizmu bezpieczeństwa, mającego dla jednostki istotne znaczenie. Zgodnie z moją koncepcją, tendencje neurotyczne nie są jako takie źródłem zagrożenia, lecz są czymś zagrażającym o tyle, o ile poczucie bezpieczeństwa opiera się na ich nie- zakłóconym działaniu. Lęk pojawia się, gdy tylko zaczynają one zawodzić. Kolejna różnica poglądów polega na tym, że przedmiotem zagrożenia nie jest „ego", jak twierdzi Freud, lecz bezpieczeństwo jednostki, o ile jej bezpieczeństwo opie- ra się na działaniu tendencji neurotycznych. Nasze różnice dotyczące rozumienia lęku w nerwicach sprowadzają się ostatecznie do różnic, jakie przedstawiłam, omawiając teorię libido i „superego". To, co Freud uważał za popędy instynktowne lub ich pochodne, to - według mnie - tendencje, jakie rozwinęły się ze względu na poczucie bez- pieczeństwa. Są one uwarunkowane leżącym u ich podłoża „lękiem podstawowym"*. A zatem zgodnie z moją interpre- tacją nerwic, musimy rozróżnić dwa rodzaje lęku: lęk pod- stawowy, który jest odpowiedzią na potencjalne niebez- pieczeństwo, oraz lęk jawny, który jest odpowiedzią na nie- bezpieczeństwo jawne. Termin „jawny" nie znaczy w tym kontekście „świadomy". Każdy typ lęku - czy to potencjal- ny, czy jawny — może być z różnych powodów wyparty**; może się ujawniać tylko w snach, w towarzyszących mu symptomach fizycznych, w ogólnym niepokoju, bez uświa- damiania go sobie. Różnice między dwoma typami lęku można zilustrować obrazowym przykładem. Przypuśćmy, że jakaś osoba pod- różuje po nieznanym kraju, o którym wiadomo, że jest pełen niebezpieczeństw: wrogo nastawieni tubylcy, groźne zwie- rzęta, niedostatek żywności. Dopóki jednak posiada ona broń i wystarcza jej żywności, będzie świadoma potencjal- nych zagrożeń, lecz nie będzie przeżywała jawnego lęku, gdyż czuje, że dysponuje środkami, za pomocą których mo- że się bronić. Ale jeśli amunicja i zapasy żywności zostaną * Por. rozdz. III, Teoria libido. ** W istocie rzeczy, różne postawy, jakie ludzie przyjmują wobec swoje- go lęku, wymagają ścisłej obserwacji, ponieważ odsłaniają one ważne wła- zniszczone lub skradzione, niebezpieczeństwo stanie się jawne. A wówczas - ponieważ ochrona życia jest dla niej zasadniczą wartością - pojawi się lęk jawny. Już sarn lęk podstawowy jest przejawem nerwicy. W ogrom- nym stopniu wynika on z konfliktu pomiędzy istniejącą zależnością od rodziców a buntem przeciwko nim. Wrogość w stosunku do nich musi być wyparta z powodu zależności. Jak wyjaśniałam to we wcześniejszej publikacji*, wyparcie wrogości przyczynia się do bezsilności jednostki, ponieważ sprawia, że traci ona z oczu niebezpieczeństwo, z którym powinna walczyć. Jeśli wyprze ona swoją wrogość, oznacza to, że nie jest już świadoma, iż niektóre osoby stanowią dla niej zagrożenie. Stąd też, będzie ona podporządkowana, ule- gła i przyjacielska w sytuacjach, w których powinna sta- wać w swojej obronie. Ta bezradność, w połączeniu z obawą przed zemstą, która pozostaje mimo wyparcia, jest jednym z potężnych czynników odpowiedzialnych za towarzyszące neurotykowi podstawowe poczucie bezradności w potencjal- nie wrogim świecie**. Pozostaje do przedyskutowania trzecia kwestia, istotna dla zrozumienia lęku - bezradność jednostki wobec niebez- pieczeństwa. Freud utrzymuje, że przyczyną tej bezradno- ści jest słabość „ego", uwarunkowana jego zależnością od „id" i od „superego". Zgodnie z moim poglądem, bezradność jest do pewnego stopnia zawarta w lęku podstawowym. Inną jej przyczyną jest to, że sytuacja neurotyka jest bardzo niepewna. Jest on sztywno przywiązany do swoich narzę- dzi bezpieczeństwa, które chronią go pod pewnymi wzglę- dami, lecz pozostawiają go bezbronnym pod innymi. Jest m * Karen Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, rozdz. 4. ** Różnica pomiędzy neurotycznym lekiem podstawowym a ogólno- ludzkim zjawiskiem „lęku pierwotnego" (Urangst) polega na tym, że lęk pierwotny jest wyrazem ludzkiej bezsilności w obliczu istniejącego nie- bezpieczeństwa — choroby, nędzy, śmierci, sił natury, wrogów — podczas gdy w lęku podstawowym bezsilność spowodowana jest głównie wypartą wrogością, a odczuwanym źródłem zagrożenia jest przede wszystkim an- tycypowana wrogość innych. on niczym tancerz na linie, którego umiejętności balanso- wania chronią przed upadkiem spowodowanym utratą rów- nowagi, ale pozostawiają bezbronnym wobec wszelkich in- nych możliwych niebezpieczeństw. Właściwie bezradność jest poniekąd zawarta w kompulsywnej naturze neurotycz- nych dążeń. Główne czynniki wewnętrzne wzmagające lęk w nerwicach także mają bezwzględny charakter, ponieważ są wmontowane w sztywną konstrukcję neurotycznej oso- bowości. Neurotyk nie może się powstrzymać od reagowa- nia wrogością na niektóre prowokacje ani nawet osłabić swoich reakcji, niezależnie od tego, do jakiego stopnia za- graża to jego bezpieczeństwu. Nie jest on w stanie nawet na jakiś czas uwolnić się na przykład od swojej inercji, nie- zależnie od tego, jak poważnym zagrożeniem jest to dla jego ambitnych dążeń, które mają podobnie bezwzględny cha- rakter. Częste u neurotyków narzekanie na poczucie znie- wolenia jest w pełni uzasadnione. Większa część jawnego lęku jest bowiem skutkiem bezsilnego zniewolenia dylema- tem, którego obydwie strony są bezwzględne. Zmiana koncepcji lęku w sposób nieunikniony zmienia też podejście terapeutyczne. Psychoanalityk kierujący się kon- cepcją Freuda będzie reagował na lęk pacjenta poszukiwa- niem wypartych popędów. Kiedy w trakcie leczenia wystąpi lęk, w jego umyśle będą się pojawiać pytania w rodzaju: Czy pacjent wypierał jakieś impulsy wobec psychoanalityka lub czy może ma on jakieś seksualne pragnienia, których sobie nie uświadamia? Co więcej - w takim stopniu, w jakim jego myślenie uwarunkowane jest nastawieniami teoretyczny- mi - psychoanalityk oczekuje odkrycia wielkiej ilości tego typu uczuć, a czując się zakłopotany wyjaśnieniem ich ak- tualną sytuacją, będzie się odwoływał do poglądu, że ta ilość pragnień i wrogości reprezentuje niezmienione dzie- cięce uczucia, które kiedyś zostały wyparte, lecz teraz się uaktywniły i zostały przeniesione na niego. Zgodnie z moją interpretacją lęku, psychoanalityk ze- tknąwszy się u pacjenta z tym problemem, powinien w od- powiednim czasie wyjaśnić mu, że lęk jest często rezulta- tem ostrego konfliktu, którego nie jest się świadom jon - a tym samym, zachęcić go do zbadania natury tego konflik- tu. Nawiązując do naszego wcześniejszego przykładu, któ- ry ukazuje pojawiającą się wrogość pacjenta w stosunku do psychoanalityka, ten ostatni, po zrozumieniu przyczyn wrogiej reakcji, powinien powiedzieć pacjentowi, że ujaw- nienie tej złości, chociaż przynosi pacjentowi ulgę, to jed- nak nie rozwiązuje w pełni problemu jego lęku; że można odczuwać wrogość, nie przeżywając lęku; że jeśli lęk się pojawił, to prawdopodobnie odczuwał on, iż z powodu tej wrogości zostało zagrożone coś ważnego. Poszukiwanie od- powiedzi na te pytania -jeśli okaże się skuteczne - powin- no odsłonić neurotyczną tendencję, która została zagrożo- | na poprzez ujawnienie się wrogości. ! Podejście to, jak wynika z mojego doświadczenia, pozwala "' nie tylko w krótszym czasie poradzić sobie z lękiem pacjen- ta, lecz dostarcza również wielu ważnych danych dotyczą- cych struktury jego charakteru. Freud słusznie stwierdził, że analiza marzeń sennych jest via regia do zrozumienia nieświadomych procesów pacjenta, i to samo można powie- dzieć o analizie jawnego lęku. Właściwa analiza sytuacji lękowej jest jedną z głównych dróg prowadzących do zrozu- mienia konfliktów pacjenta. ROZDZIAŁ XIII KONCEPCJA „SUPEREGO" Główne spostrzeżenia leżące u podstaw Freudowskiej koncepcji „superego" są następujące: pewien typ neuroty- ków zdaje się obstawać przy szczególnie sztywnych i wygó- rowanych wzorcach moralnych; ich życiową motywacją nie jest chęć osiągnięcia szczęścia, ale wręcz namiętna dążność do uczciwości i perfekcji. Rządzi nimi cały szereg „powinie- nem" i „muszę" - muszą perfekcyjnie wykonywać swoją pra- cę, znać się na wszystkim, mieć znakomity osąd, być wzo- rowym mężem, wzorową córką, wzorową panią domu itp. Ich kompulsywne cele moralne są nieugięte. Nie tolerują żadnych okoliczności - czy to wewnętrznych, czy zewnętrz- nych — nad którymi nie panują. Mają poczucie, że powinni być zdolni do opanowania każdego lęku - bez względu na jego intensywność - że nigdy nie powinni być urażeni, ni- gdy nie popełnić żadnego błędu. Jeśli nie są w stanie spro- stać swoim wysokim wymaganiom moralnym, może się pojawić lęk lub poczucie winy. Pacjenci schwytani w szpo- ny takich wymagań wypominają sobie nie tylko niepowo- dzenia aktualne, ale także te, które zdarzyły się w prze- szłości. Chociaż wychowali się w niekorzystnych warun- kach, czują, że nie powinni ulec ich wpływom, że powinni być dostatecznie silni, aby wytrzymać złe traktowanie bez takich reakcji emocjonalnych, jak obawy, uległość czy roz- żalenie. Takie niedorzeczne branie na siebie nadmiernej odpowiedzialności często jest błędnie przypisywane poczu- ciu winy związanemu z okresem dzieciństwa. Kategoryczny charakter owych wymagań przejawia się także w tendencji do ich niezrożnicowanego stosowania; jednostka może się czuć zobowiązana darzyć sympatią każ- dego człowieka, bez względu na to, kim on jest, i obwinia się, jeśli nie jest w stanie tego czynić. Na przykład pewna pacjentka opowiadała o kobiecie, która - wnioskując z re- lacjonowanych wydarzeń - była surowa, egocentryczna, nie- uprzejma, zawistna. Następnie pacjentka ta zaczęła „ana- lizować" siebie, szukając w sobie przyczyn braku sympatii do tej kobiety. Przerwałam jej wywody, pytając, dlaczego czuła się zmuszona lubić tę kobietę, jeśli, jak mi się wyda- wało, istniały wystarczające powody, aby właśnie nie lubić tej konkretnej osoby; moja pacjentka zareagowała na to z wielką ulgą, uświadamiając sobie w tym momencie, iż darzenie sympatią każdej osoby niezależnie od jej charak- teru było do tej pory jej niepisaną zasadą. Innym aspektem imperatywnej natury powyższych stan- dardów jest, jak to określił Freud, ich „obcy-dla-ja" charak- ter. Wprowadzając ten termin, Freud miał na myśli to, że jednostka sprawia wrażenie, jakby nie miała nic do powie- dzenia w sprawie narzuconych sobie zasad: to, czy się jej w ogóle podobają, czy wierzy w ich wartość czy nie, odgrywa równie niewielką rolę, jak potencjalna zdolność pacjenta do ich zróżnicowanego stosowania. Istnieją one w sposób niekwestionowany, nieprzejednany i muszą być przestrze- gane. Jakiekolwiek odstępstwo od nich musi zostać w świa- domości jednostki skrupulatnie usprawiedliwione, w prze- ciwnym razie wywołuje poczucie winy, niższości lub łęk. Jednostka może być świadoma obecności owych przymu- sowych celów moralnych, może na przykład twierdzić, że jest „perfekcjonistą". Może też nie używać tego terminu w stosunku do siebie - ponieważ jej uporczywe dążenie do doskonałości nie pozwala jej przyznać się do irracjonalnych skądinąd dążeń do perfekcjonizmu - ale może za to nie- ustannie mówić o tym, jak to nigdy nie powinna czuć się urażona, jak powinna umieć zapanować nad każdą emocją lub poradzić sobie z każdą sytuacją. Może też z naiwnym przekonaniem utrzymywać, że wskutek swego tempera- mentu jest „dobra", sumienna, rozsądna. W końcu może też w ogóle nie zdawać sobie sprawy z posiadania takich 189 celów, nie mówiąc już o ich przymusowym charakterze. Reasumując, stopień, w jakim jednostka jest świadoma tych standardów, może być bardzo różny. Ogólnie rzecz biorąc, zarówno w tym, jak i w innych przy- padkach, pytanie o to, czy popęd jest świadomy czy nie, jest zbyt ogólne, aby mogło doprowadzić do tak odkryw- czych wniosków, jak można by oczekiwać. Jednostka może sobie uświadamiać swoją ambicję, ale równocześnie może sobie w ogóle nie zdawać sprawy z władzy, jaką ma nad nią ta ambicja oraz z jej destrukcyjnego charakteru. Może so- bie doraźnie uświadamiać lęk, nie wiedząc jednak, w jakim stopniu cały schemat jej życia jest przez niego zdetermino- wany. Podobnie, proste stwierdzenie, że jakaś osoba jest, bądź nie jest, świadoma posiadania potrzeby osiągania mo- ralnej doskonałości, wnosi bardzo niewiele. Dosyć łatwo jest doprowadzić do uświadomienia obecności takiej potrze- by. Dla psychoanalityka i pacjenta istotne jest rozpoznanie zasięgu i natury wpływu, jaki wywierają te potrzeby na niego samego i jego relacje z innymi ludźmi, a także rozpoz- nanie czynników, które zmuszają go do utrzymywania swych sztywnych standardów. Podążanie wzdłuż tych dwóch linii rozumowania oznacza ciężką pracę, ponieważ problemy te mają to do siebie, że rozpoczyna się walka z wszelkiego typu czynnikami nieświadomymi. W tym momencie można by zapytać, w jaki sposób psy- choanalityk jest w stanie dowiedzieć się o istnieniu i funk- cjonowaniu owych standardów, jeśli sam pacjent rzadko kiedy domyśla się ich obecności, a nigdy nie jest świadom ich siły i wpływu na swe zachowanie. Istnieją trzy podsta- wowe źródła danych na ten temat. Po pierwsze, obserwuje się, że jednostka może niezmien- nie stosować pewne sztywne schematy zachowania, mimo że nie odpowiadają one ani danej sytuacji, ani jej intere- som. Na przykład może ona stale i bez wyjątku pomagać innym, pożyczać im pieniądze, załatwiać im pracę, biegać za ich sprawami, podczas gdy nigdy nie potrafi zadbać o swoje interesy. Po drugie, można zaobserwować, że reakcją na rzeczywiste bądź potencjalne odejście od przymusowych standardów jest swego rodzaju lęk, poczucie niższości czy samooskar- żanie. Na przykład pewien student medycyny, zaczynając zajęcia laboratoryjne, przypisywał sobie głupotę, ponieważ nie potrafił od razu, szybko i dokładnie dokonać pomiaru liczby ciałek krwi; osoba, która jest niezmiernie szczodra •, dla innych, przeżywa napad lęku, kiedy chce się wybrać na 'wycieczkę lub wynająć wygodny apartament, choć bez wąt- [ pienia stać ją na jedno i drugie; ktoś inny reaguje na wy- '. mówki z powodu jakiegoś błędu w ocenie bezdennym po- 5 czuciem bezwartościowości, chociaż dotyczy to sprawy, w któ- rej do przyjęcia są różne opinie. W końcu, można zaobserwować, że jakaś osoba często ; jest przekonana o tym, iż inni ją potępiają lub oczekują od niej niesamowitych osiągnięć, podczas gdy w rzeczywisto- ści nic takiego nie zachodzi. W takich przypadkach może- my wnioskować, że jednostka ta ma istotne powody, by przypuszczać, iż te postawy istnieją; jej przypuszczenie mo- że wskazywać, na przykład, na projekcję jej wymagającej i potępiającej postawy wobec siebie. Uważam, że powyższe dane są wiarygodne. Dostrzeże- i nie tego zjawiska i jego wagi dla zrozumienia i terapii ner- l wic jest jednym z wielu dowodów wnikliwości poczynionych ! przez Freuda obserwacji. Pojawia się pytanie: Jak wyja- \ śnić to zjawisko? Na podstawie swojej teorii popędów Freud nie mógłby iwet przypuszczać, że tak potężna siła, jak neurotyczna atrzeba doskonałości, może nie mieć charakteru popędo- vego. Traktował ją jako kombinację popędów bądź ich po- i chodnych. Jest to według niego kompozycja popędów: nar- | cystycznego, masochistycznego, a szczególnie destrukcyj- lego; może być również pozostałością kompleksu Edypa - r takim zakresie, w jakim reprezentuje zasymilowany obraz ziców, których zakazów należy bezwzględnie przestrzegać. sTie zamierzam roztrząsać tutaj tych możliwości, ponieważ poprzednim rozdziale sformułowałam powody, dla któ- 191 rych uznałam zawarte w tej koncepcji teoretyczne przesłan- ki za dyskusyjne. Dodani jedynie, że Freudowska koncep- cja „superego" jest ściśle związana z teorią libido i teorią popędu śmierci; jeśli przyjmujemy tamte teorie, to musimy też zaakceptować jego poglądy dotyczące „superego". Przeglądając prace Freuda dotyczące tego tematu, moż- na zauważyć, że traktował on „superego" przede wszyst- kim jako wewnętrzną agendę o pierwotnie zakazującym charakterze. Jest ono czymś w rodzaju oddziału tajnej poli- cji, precyzyjnie i niezawodnie wykrywającej wszelkie zaka- zane impulsy - szczególnie te o charakterze agresywnym - i nieubłaganie karzącej jednostkę, jeśli któryś z nich zosta- nie wykryty. Ponieważ „superego" przypuszczalnie wzbu- dza lęk i poczucie winy, Freud doszedł do wniosku, że musi ono być wyposażone w jakąś siłę destrukcyjną. Neurotycz- na potrzeba doskonałości byłaby więc konsekwencją tyrań- skiej władzy „superego". Chcąc nie chcąc, jednostka musi dążyć do doskonałości, aby, czyniąc w ten sposób zadość „superego", uniknąć kary. Gwoli jasności dodam, że Freud kategorycznie odrzucał potoczny pogląd zakładający zwią- zek pomiędzy narzuconymi sobie ograniczeniami a ideała- mi. Zwykle uważa się, że ograniczenia są konsekwencją istnienia jakichś celów moralnych, natomiast dla Freuda cele te są konsekwencją sadystycznych wykroczeń. „W potocz- nej obserwacji wydaje się, że jest odwrotnie, w wymaga- niach ideału «ego» upatruje się motyw stłumienia agresji"*. Sadyzm, który jednostka kieruje przeciwko sobie, czerpie energię z sadyzmu, który w przeciwnym razie zostałby wy- ładowany na innych. Zamiast nienawidzić, zadręczać, wi- nić innych, jednostka nienawidzi, zadręcza i wini siebie. Dla poparcia tych twierdzeń Freud przytacza dwa ro- dzaje obserwacji. Pierwszy z nich jest taki, że pacjenci opę- tani potrzebą doskonałości sami prezentują się mizernie; krótko mówiąc, duszą się oni pod naciskiem ograniczają- cych ich wymagań. Drugi rodzaj obserwacji dotyczy faktu, ' Zygmunt Freud, Ego i id, op. cit., s. 94. że - używając terminologii Freuda - „im bardziej człowiek opanowuje swą agresję, tym bardziej wzrasta agresja jego ideału przeciwko własnemu «ego»"*. Pierwsze spostrzeżenie jest niewątpliwie słuszne, choć dopuszcza również inne interpretacje. Drugie jest dysku- syjne. To prawda, że osoby tego typu mogą robić wrażenie wielkodusznych, podczas gdy samym sobie nie pozwalają na jakąkolwiek przyjemność, że mogą się lękowo powstrzy- mywać od krytykowania lub ranienia uczuć innych ludzi, podczas gdy same bezlitośnie karcą się i obwiniają. Lecz spostrzeżenie to - pomijając fakt, że też można je różnie interpretować - nie usprawiedliwia takiej generalizacji. Wiele faktów jej przeczy: istnieją neurotycy, którzy nawet w sposób jawny są w takim samym stopniu wymagający w stosunku do siebie, jak wobec innych, w takim samym stopniu pogardzają sobą jak innymi, w takim samym stop- niu skłonni są potępiać siebie, jak i innych. Jak w takim razie zakwalifikować wszystkie okrucieństwa popełniane np. w imię nakazów moralnych czy religijnych? Jeśli neurotyczna potrzeba doskonałości nie jest skut- kiem działania postulowanej wyżej agencji zakazującej („su- perego"), to jaki jest jej sens? Interpretacje Freuda, chociaż dyskusyjne, zawierają konstruktywną wskazówkę - suge- rują one, że pragnieniom osiągnięcia doskonałości brakuje autentyczności. Jeżeli mogę użyć potocznego wyrażenia, to w pogoni za ideałami moralnymi jest coś „nieczystego". Ale- xander, pracując nad tym zagadnieniem, doszedł do wnio- sku, że dążenie do ideałów moralnych jest zbyt formali- styczne i ma w sobie coś z hipokryzji i faryzeizmu**. Ludzie, którzy zdają się być napędzani bezwzględną po- rzebą doskonałości, idą przez życie, wciąż tylko ćwicząc loty, którymi chcieliby się wykazać***. Jeśli ktoś, kto fak- * Zygmunt Freud, tamże. ** Franz Alexander, Psychoanalysis of the Total Personality (1935). *** Najsłynniejsze wyrażenie różnicy pomiędzy formalistycznym a szcze- . wypełnieniem prawa, jego wypełnieniem wypływającym z głębi ser- tycznie chce coś osiągnąć, zauważy w samym sobie prze- szkody utrudniające osiągnięcie celu, to będzie się starał dotrzeć do samych „korzeni zła", aby w końcu je przezwy- ciężyć. Na przykład, jeśli ktoś zauważy, że czasami irytuje się bez żadnej konkretnej przyczyny, to najpierw będzie się starał zapanować nad swoją drażliwością, a gdy mu się to nie uda, poczyni konstruktywne wysiłki, aby odkryć, jakie tendencje w jego osobowości są za to odpowiedzialne, i w mia- rę możliwości spróbuje je zmienić. Natomiast neurotyk, o którym mówimy, tak nie postępuje. Zacznie on od zmini- malizowania swojej drażliwości bądź od znalezienia dla nich jakiegoś usprawiedliwienia; a kiedy to się nie uda, zacznie bezlitośnie karcić się za tę postawę. Bardzo będzie się starał nad nią zapanować. Przy braku efektów zacznie karcić się za nieskuteczną samokontrolę. Ale na tym jego wysiłki się zakończą. Nigdy nie przyjdzie mu na myśl, że przyczyna jego drażliwości może tkwić w nim samym. A po- nieważ nic się nie zmienia, cała gra powtarza się w nie- skończoność. Poddany analizie, może uświadomić sobie - choć nie bez oporów - daremność swoich wysiłków. Intelektualnie może uprzejmie podążać za sugestiami psychoanalityka i zga- dzać się z tym, że jego stany rozdrażnienia to tylko bańki wypływające na powierzchnię. Ale gdy tylko psychoanali- tyk dotknie jednego z jego głębszych zaburzeń, natychmiast zareaguje swoistą mieszanką ukrywanej złości i nieokre- ślonego lęku. A wkrótce zacznie w niezwykle inteligentny sposób uzasadniać, że psychoanalityk myli się albo co naj- mniej grubo przesadza; i może to się skończyć ponownym ca, zawarte jest w pierwszym liście św. Pawła do Koryntian: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowa- nia i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [moż- liwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wysta- wił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał" (pierwszy list św. Pawła do Koryntian, 13,1-3) [cyt. za: Pismo Święte Starego i No- wego Testamentu, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań-Warszawa 1989]. samopotępieniem za brak panowania nad swoim rozdraż- nieniem. Taka reakcja może się powtarzać przy każdej pró- bie dotknięcia jakiegoś głębszego problemu, bez względu na to, jak delikatnie by się to robiło. Tego typu neurotycy nie tylko nie mają chęci do wgłębia- nia się w siebie, do dochodzenia istoty swoich zaburzeń, do faktycznej zmiany, ale stanowczo się temu sprzeciwiają. Nie mają ochoty być analizowani, a nawet nie cierpią tego. • Gdyby nie wystąpiły u nich cięższe symptomy, takie jak i fobia, hipochondryczne lęki i temu podobne, nigdy nie pod- daliby się psychoanalizie, bez względu na to, jak poważne są ich problemy osobowościowe. A gdy już zgłoszą się na leczenie, życzą sobie usunięcia symptomów bez jakiegokol- wiek „dotykania" ich osobowości. Z powyższych obserwacji wyciągnęłam wniosek, że pacjen- I tami, o których mówimy, nie kieruje potrzeba „ciągłego do- j skonalenia się", jak zakładał Freud, ale potrzeba utrzymy- i wania pozorów doskonałości. Pozorów w czyich oczach? [Pierwsze wrażenie, jakie się odnosi, jest takie, że przede l wszystkim muszą oni sobie wydawać się w porządku. Mogą • karcić-siebie za jakieś niedociągnięcia, niezależnie od tego, ; czy są one dostrzegane przez innych. Na pozór są stosun- ' kowo niezależni od innych ludzi. To złudne wrażenie nieza- leżności spowodowało, iż Freud uwierzył, że „superego" - chociaż powstaje pierwotnie z dziecięcej miłości, nienawi- ści i obaw - w końcu staje się autonomiczną, intrapsychicz- ną reprezentacją moralnych zakazów. Prawdą jest, że ten typ neurotyków przejawia znaczną tendencję do niezależności, co najwyraźniej uwidacznia się przy porównaniu ich z neurotykami, u których przeważają tendencje masochistyczne. Ale jest to niezależność wyni- kająca raczej z przekory niż z wewnętrznej siły i dlatego też jest ona w dużym stopniu nieautentyczna. W rzeczywi- stości są oni - na swój sposób - skrajnie zależni od innych. Ich uczucia, myśli i działania są zdeterminowane tym, cze- go - jak sądzą - oczekuje się od nich, niezależnie od tego, czy reagują na owe oczekiwania uległością czy oporem. Są oni także uzależnieni od opinii innych na ich temat. I tu- taj zależność ta ma specyficzny charakter - jest dla nich czymś nieodzownym, by uchodzić za osobę niezawodną i nieomylną. Jakakolwiek różnica zdań sprawia, że czują się nieswojo, gdyż daje to podstawy do powątpiewania we własną rację. Fasada prawości jest przynoszącym korzy- ści udawaniem, które obawiają się ujawniać przed sobą i innymi. Kiedy dalej będę omawiała potrzebę wydawania się kimś doskonałym, będzie to skrótowym wyrażeniem odnoszącym się do potrzeby wydawania się kimś dosko- nałym zarówno we własnych oczach, jak również w oczach innych ludzi. Ta związana z udawaniem właściwość ujawnia się rów- nież, i to często w sposób bardziej rzucający się w oczy, w tych kompulsywnych potrzebach doskonałości, które nie dotyczą celów moralnych, lecz jedynie egocentrycznych, takich jak np. to, by wszystko wiedzieć; zjawisko to często występuje wśród współczesnych intelektualistów i łatwo je zaobserwować. Jeśli komuś takiemu zada się pytanie, na które nie potrafi on odpowiedzieć, to za wszelką cenę będzie udawał, że zna odpowiedź, mimo że przyznanie się do ignorancji w żaden sposób nie odbiłoby się na jego inte- lektualnym prestiżu. Może też w jałowy sposób żonglować naukowymi terminami, metodami i teoriami. Całe pojęcie „superego" zmieni się zasadniczo, gdy po- traktujemy wysiłki jednostki jako ukierunkowane na „uda- wanie" doskonałości i nieomylności, których utrzymanie jest z jakichś powodów konieczne. W ten sposób „super- ego" straci charakter agencji „ego" do zadań specjalnych, a stanie się szczególną potrzebą jednostki. Nie będzie rzecznikiem moralnej doskonałości, lecz raczej przejawem neurotycznej potrzeby podtrzymywania pozorów doskona- łości. W pewnym stopniu każdy, kto żyje w zorganizowanym społeczeństwie, musi zachowywać pozory. W pewnym stop- niu każdy z nas przyswoił sobie wzorce właściwe dla środo- wiska, w którym żyje. W pewnym stopniu wszyscy jeste- śmy zależni od opinii innych na nasz temat*. Jednak w przypadku tego typu pacjentów, o których mówimy, jed- nostka ludzka - mówiąc nieco przesadnie - w całości prze- kształca się w fasadę. Po prostu nie ma znaczenia to, czego ktoś sam chce, co lubi, czego nie lubi, co uważa za warto- ściowe. Liczy się jedynie to, aby sprostać oczekiwaniom i standardom oraz aby spełniać obowiązki. Przymus stwarzania pozorów doskonałości może odnosić | się do czegokolwiek, co w danej kulturze uchodzi za warto- I ściowe: zdyscyplinowania, czystości, punktualności, sumien- ności, efektywności, osiągnięć intelektualnych bądź arty- stycznych, racjonalności, wielkoduszności, tolerancji, bez- interesowności. Rodzaj doskonałości, jaki dana jednostka będzie podkreślać, zależy od rozmaitych czynników, takich jak: wrodzone uzdolnienia, osoby lub cechy, które wywarły na niej w dzieciństwie korzystne wrażenie; niedogodności środowiska, z powodu których cierpiała jako dziecko, a któ- re skłoniły ją do udawania lepszej; jej rzeczywiste możliwo- ści górowania nad innymi; rodzaje lęków, przed którymi musi się bronić poprzez bycie doskonałą. Jak mamy rozumieć tak silną potrzebę wydawania się kimś doskonałym? Co do jej genezy, to Freud wskazał nam główny kierunek poszukiwań, wykazując, że tendencja ta zaczyna się w dzie- ciństwie i że ma coś wspólnego z zakazami rodziców oraz tłumioną urazą do nich**. Zbytnim uproszczeniem wydaje się jednak traktowanie zakazów „superego" jako niemal bezpośredniej pozostałości po różnych tabu narzuconych przez rodziców. Podobnie jak w przypadku innych tenden- cji neurotycznych, o ich rozwoju nie decyduje taka lub inna cecha w okresie dzieciństwa, ale całokształt wszystkich sytuacji. Perfekcjonistyczna postawa wyrasta w istocie * Między innymi W. James i C. G. Jung podkreślali ten fakt, wykazu- jąc, że każdy z nas ma swoje ,ja społeczne" (James) lub „personę" (Jung). ** Melanie Klein pierwsza zauważyła ten drugi związek. fcr z tego samego podłoża co tendencje narcystyczne. A po- nieważ podłoże to analizowałam już w odniesieniu do nar- cyzmu, wystarczy, że tylko w skrócie je przypomnę. W wy- niku wielu niekorzystnych oddziaływań dziecko znajduje się w sytuacji stresowej. Jego indywidualne „ja" zostaje zahamowane w rozwoju, ponieważ zmusza się dziecko do podporządkowywania się oczekiwaniom rodziców. W ten sposób traci ono zdolność przejawiania własnej inicjaty- wy, własnych pragnień, celów, własnego zdania. Z drugiej strony, czuje się wyobcowane i boi się ludzi. Jak już wspo- minałam wcześniej, możliwe są różne sposoby wychodze- nia z tego podstawowego nieszczęścia: mogą się rozwinąć tendencje narcystyczne, masochistyczne lub perfekcjoni- styczne. Historia życia pacjenta przejawiającego tendencje per- fekcjonistyczne często wskazuje na obłudnych rodziców, którzy sprawowali władzę za pomocą swojego niekwestio- nowanego autorytetu, który pierwotnie mógł się odnosić do wymaganych standardów lub osobistego, autokratycz- nego reżimu. Zbyt często dziecko musiało znosić niespra- wiedliwe traktowanie, jak np. faworyzowanie przez rodzi- ców reszty rodzeństwa lub zarzucanie mu winy w przy- padku, kiedy nie ono, lecz właśnie rodzice lub rodzeństwo byli winni. Choć takie niesprawiedliwe traktowanie mo- gło nie wykraczać poza przeciętność, to jednak spowodo- wało bardziej niż przeciętny uraz i oburzenie z powodu rozdźwięku między pozorami nieomylności stwarzanymi przez rodziców a sposobem traktowania. Oskarżenia po- wstające na tym podłożu nie mogły być jawnie wyrażane, ponieważ dziecko było zbyt niepewne akceptacji swojej osoby. W wyniku oddziaływania takich warunków dziecko do- konuje przesunięcia środka ciężkości z siebie na autoryte- ty. Proces ten przebiega stopniowo i w sposób nieświado- my. To tak, jak gdyby dziecko postanowiło, że ojciec i mat- ka zawsze mają rację. Kryterium tego, czy coś jest dobre czy złe, wskazane czy niewskazane, przyjemne czy nieprzy- jemne, sympatyczne lub niesympatyczne, zostaje przesu- nięte na zewnątrz jednostki i pozostaje na zewnątrz. W ten sposób dziecko przestaje mieć własne zdanie. Poprzez przyswojenie tego postępowania chroni się ono przed uświadomieniem sobie faktu, że zrobiło unik, że ze- wnętrzne standardy uczyniło własnymi i podtrzymuje w ten sposób pozory niezależności. Sens tych poczynań można sparafrazować następująco: robię wszystko, czego się po mnie spodziewają, i w ten sposób rozliczam się ze wszyst- kich zobowiązań oraz zyskuję prawo do pozostawienia mnie samemu sobie. Trzymanie się zewnętrznych standardów daje jednostce pewną stabilność, która w rzeczywistości maskuje jej słabość; stabilność podobną do tej, jakiej do- starcza gorset osobie z uszkodzonym kręgosłupem. Stan- dardy mówią jednostce, czego powinna pragnąć, co jest do- bre, a co złe, a tym samym nadają jej złudne wrażenie po- siadania silnego charakteru. Jedno i drugie odróżniają od osoby masochistycznej, która jest jawnie zależna od innych i której wielka delikatność nie jest ukryta za pancerzem sztywnych reguł. Poza tym poprzez skrupulatne dostosowywanie się do standardów i oczekiwań jednostka ustawia się poza zasię- giem zarzutów i ataków, i w ten sposób eliminuje konflikty z otoczeniem; kompulsywne standardy wewnętrzne regu- lują jej relacje z innymi ludźmi*. W końcu, dzięki trzymaniu się standardów, jednostka osiąga poczucie wyższości. Satysfakcja ta jest podobna do tej, jaką uzyskuje się poprzez zawyżanie własnej samooce- ny, lecz z jedną różnicą: osoba narcystyczna czerpie zado- wolenie z faktu, że jest taka wspaniała, i cieszy się z podzi- wu, jaki otrzymuje, u osoby „cnotliwej" zaś przeważa mści- wość w stosunku do innych. Nawet poczucie winy, które i tak łatwo powstaje, uważa ona za cnotę, ponieważ w jej l mniemaniu dowodzi ono jej dużej wrażliwości na wartości * Ernest Jones, Love and Morality: A Study in Character Types, Iw: „International Journal of Psychoanalysis" (styczeń 1937). moralne. Nawet jeśli psychoanalityk wykazuje pacjento- wi, jak przesadne jest jego samoobwinianie się, pacjent czyni myślowe zastrzeżenie — świadomie bądź nieświado- mie - że jest o tyle subtelniejszy od psychoanalityka, że ten, ze swoimi „niższymi" kryteriami, prawdopodobnie nie potrafi go zrozumieć. Postawa ta dostarcza - w dużej mie- rze nieświadomej - satysfakcji sadystycznej, poprzez kłu- cie i miażdżenie innych samą swoją wyższością. Impulsy sadystyczne mogą być wyrażane jedynie poprzez tzw. my- śli umniejszające, dotyczące cudzych błędów i uchybień. Taki impuls może polegać na tym, by powiedzieć innym, jacy to są głupi, bezwartościowi i podli, i sprawić, by po- czuli się marnym pyłem; może też polegać na tym, by zgro- mić ich świętym oburzeniem z wyżyn własnej nieomylno- ści*. Będąc „bardziej świętą niż wy", jednostka przyznaje sobie prawo do spoglądania na innych z góry, a tym sa- mym do zadawania im takiego samego bólu, jaki zadawali jej rodzice. W Jutrzence Nietzsche opisał ten rodzaj mo- ralnej wyższości pod nagłówkiem „Wysubtelnione okru- cieństwo jako cnota": „Oto moralność, polegająca całkowicie na popędzie wy- różnienia się, - nie myślcież o niej zbyt pochlebnie! Gdyż co to właściwie za popęd i jaka jest jego myśl uboczna? Ma on na celu, byśmy swoim widokiem sprawiali komuś inne- mu przykrość, budzili w nim zawiść oraz uczucie bezwła- du i upadku; abyśmy, sącząc w jego usta krople naszego miodu i patrząc przytem przenikliwie i złośliwie w oczy, dali mu zakosztować goryczy jego losu. Ten człowiek stał się pokornym i jest już doskonały w swej pokorze, - poszu- kajcie tych, których w ten sposób oddawna chciał wziąć na tortury! napewno ich znajdziecie! Ów słynie ze swej litości nad zwierzętami, - aliści są ludzie, na których właśnie tą litością chciał wywrzeć swe okrucieństwo. Tamten jest wielkim artystą: rozkosz, jaką go napawała myśl o zawiści * Porównaj osobowość kanonika ze sztuki P. V. Carrolla, Shadow and Substance. pokonanych współzawodników, nie pozwoliła mu spocząć, aż stał się wielkim, - iluż to gorzkiemi chwilami przepłaci- ły inne dusze tę jego wielkość! Czystość zakonnicy: jakimiż karcącemi oczyma spogląda ona w twarz inaczej ży- jących kobiet! ile mściwej rozkoszy jarzy się w tych oczach! Temat jest krótki, odmiany jego mogą być niezliczone, acz bynajmniej nie nudne, - gdyż wciąż jeszcze jest to nowo- ścią wprost paradoksalną i niemal bolesną, że moralność wyróżnienia się jest w ostatnim rzędzie rozkoszą wysubtel- nionego okrucieństwa"*. Tego typu impuls do mściwego triumfowania nad innymi wypływa z wielu źródeł. W przypadku osoby perfekcjoni- stycznej możliwości czerpania satysfakcji - czy to ze związ- ków międzyludzkich, czy z pracy - są bardzo ograniczone. Zarówno miłość, jak i praca stają się dla niej narzuconymi [ obowiązkami, przeciwko którym wewnętrznie się buntuje. 1 Spontaniczne wyrażanie pozytywnych uczuć do innych osób jest zdławione, a powodów do urazy jest mnóstwo. Lecz specyficznym źródłem sadystycznych impulsów jest poczu- cie jednostki, że nie żyje ona własnym życiem, gdyż zawsze musi dostosowywać się do oczekiwań zewnętrznych. Nie zdając sobie sprawy z tego, że sama zrezygnowała z włas- nej woli i własnych standardów na rzecz cudzych, dusi się ona pod brzemieniem licznych obowiązków. Stąd też jej pragnienie triumfowania nad innymi przybiera jedyną do- stępną dla niej formę, jaką jest wyróżnianie się prawością i i cnotliwością. Drugą stroną gładkiej fasady takiej jednostki jest we- ; wnętrzny bunt przeciw wszystkiemu, czego się od niej ocze- |kuje. Już sam fakt, że jakieś działanie czy przeżycie należy |,do kategorii czyichś domniemanych oczekiwań, jest wystar- jfzającym powodem do buntu. W przypadkach ekstremal- lych pozostaje niewiele czynności, które nie podpadają pod kategorię, takich jak czytanie tajemniczych opowieści * Cyt za: Jutrzenka. Myśl o przesądach moralnych, przel. S. Wyrzy- kowski, wydał Jakób Mortowicz, Warszawa MCMYII; reprint: Wydawnic- two „bis", Warszawa 1992. lub jedzenie cukierków; są to bowiem jedyne rzeczy, które może wykonywać bez wewnętrznego oporu. W każdej innej sprawie może się ona bezwiednie opierać wszystkiemu, cze- go się po niej oczekuje, lub temu, co odbiera jako oczekiwa- nie. Wynikiem tego jest często apatia i inercja. Poszczegól- ne działania, a także życie jako całość, stają się szare i nie- ciekawe dla osoby, która - choć nie uświadamia sobie tego - nie jest poruszana siłą własnych motywów, której działa- nia i uczucia są niejako „przepisane". Ze względu na praktyczne znaczenie tej kwestii, szcze- gólną uwagę poświęca się specyficznej konsekwencji nie- uświadomionego oporu przed oczekiwaniami - zahamowa- niom dotyczącym pracy. Nawet jeśli taka osoba z własnej inicjatywy rozpocznie jakąś pracę, wkrótce zaliczy ją do kategorii zobowiązań, które musi wypełnić, i stąd też poja- wi się bierny opór przed jej wykonywaniem. I dlatego jed- nostka znajduje się często w konflikcie pomiędzy gorączko- wym pragnieniem zrealizowania czegoś w sposób doskonały a niechęcią do pracy w ogóle. Wynik tego konfliktu zmienia się w zależności od siły czynników zaangażowanych po obu stronach. Może on prowadzić do mniej lub bardziej kom- pletnej inercji; u tej samej osoby mogą następować po sobie okresy gorączkowej pracy i bezczynności. To z kolei może sprawić, że praca stanie się czymś niezwykle męczącym. Wysiłek jest tym większy, im bardziej dane zajęcie odbiega od rutynowych zadań o charakterze usługowym, ponieważ każde przedsięwzięcie musi być wykonane nienagannie, a ewentualność popełnienia błędu budzi lęk. Dlatego też jednostka wyszukuje i znajduje preteksty do całkowitego zaniechania pracy albo zrzucenia odpowiedzialności za nią na innych. Owa podwójna tendencja - do ulegania z jednej strony, a do stawiania oporu z drugiej - jest odpowiedzialna za jedną z trudności pojawiających się podczas terapii. Fakt, że psychoanalityk oczekuje od jednostki wyrażania wła- snych uczuć i myśli, aby uzyskać wgląd w jej problemy i ewentualnie dokonać pewnych zmian w jej osobowości, wywołuje skrajny bunt przeciwko tej procedurze. W rezul- tacie pacjenci tego typu na zewnątrz są potulni, lecz w du- chu sprzeciwiają się każdej sugestii psychoanalityka. Ta podstawowa struktura osobowości może prowadzić do powstawania dwojakiego rodzaju lęku. Jeden z nich został opisany przez Freuda. Jest to lęk, który oznacza obawę przed karzącą siłą „superego". Mówiąc prościej, jest to lęk, który może powstać wskutek popełnienia jakiegoś błędu, dopatrzenia się jakiegoś niedociągnięcia lub wskutek anty- cypacji jakiejś porażki. W świetle mojej interpretacji, lęk ten powstaje na skutek istniejącej rozbieżności pomiędzy fasadą a tym, co za nią stoi. Jest to głównie lęk przed zdemaskowaniem. Lęk ten, chociaż może być związany z czymś konkretnym - takim jak masturbacja -jest wszechobejmującą obawą neurotyka, że któregoś dnia zostanie on zdemaskowany jako hochsz- tapler, że któregoś dnia inni odkryją, iż w rzeczywistości nie jest on wspaniałomyślny ani altruistyczny, lecz że jest egocentrykiem i egoistą, lub że tak naprawdę nie jest on za- interesowany swoją pracą, lecz tylko własną chwałą. W przy- padku osoby inteligentnej lęk taki może wywołać obawę przed wszelką dyskusją, gdyż może pojawić się jakaś kwe- stia lub pytanie, których ona nie potrafiłaby zignorować lub udzielić na nie natychmiastowej odpowiedzi - i wów- czas jej blefowanie, że „wie to wszystko", mogłoby się wy- dać. Ma przyjaciół, którzy ją lubią, lecz woli się z nimi nie spoufalać, gdyż mogliby się co do jej osoby rozczarować. Jej pracodawca ma o niej dobre zdanie i proponuje bardziej odpowiedzialne stanowisko, ale ona woli go nie przyjąć, gdyż może się wtedy okazać, że wcale nie jest tak bardzo efektywna. Choć całe „udawanie" takiej osoby wypływa z dobrej wia- ry, strach przed zdemaskowaniem czyni ją nieufną i pełną obaw wobec psychoanalizy, gdyż ta otwarcie wymaga „od- i słonięcia się". Jej strach może się przekształcić w wybuch [ostrego lęku; może on być świadomy, może się przejawiać 9.03 ogólną nieśmiałością; może też iść w parze z widoczną szcze- rością. Obawa przed zdemaskowaniem jest źródłem wielu nieuchwytnych cierpień. Prowadzi, na przykład, do bole- snego poczucia, że jest się niechcianym, co w tym kontek- ście oznacza: „nikt by mnie nie lubił, gdyby wiedział, jaki jestem". Jest to jedna z głównych przyczyn wyobcowania i samotności. Obawę przed zdemaskowaniem nasilają jeszcze impulsy sadystyczne, związane z potrzebą wydawania się kimś do- skonałym. Jeśli ktoś wywindował się na piedestał, by stam- tąd drwić z niedoskonałości innych ludzi, to popełnienie jakiegokolwiek błędu pociąga za sobą niebezpieczeństwo wystawienia się na ośmieszenie, pogardę i upokorzenie. Inny rodzaj lęku związanego ze strukturą takiej osobo- wości przejawia się wówczas, gdy dana osoba uświadomi sobie, że posiada lub realizuje własne pragnienia, których nie można usprawiedliwić koniecznością dbania o zdrowie, kształcenia się, altruizmem itp. Na przykład pewna kobieta, która zawsze była przesadnie skromna w swych wymaga- niach, dostała ataku lęku, kiedy zdecydowała się wynająć pokój w hotelu pierwszej kategorii, chociaż związane z tym wydatki w żaden sposób nie przekraczały jej możliwości finansowych, a jej przyjaciele i krewni uważaliby za nie- rozsądne, gdyby tego pokoju nie wynajęła. Ta sama pacjent- ka odczuwałaby wyraźny lęk, gdyby w trakcie analizy po- jawiło się pytanie dotyczące jej wymagań wobec życia. Tego rodzaju lęk można rozumieć na kilka sposobów. Moż- na traktować skromność jako formację reaktywną wobec zachłanności oraz uznać lęk, jaki powstaje przy ujawnie- niu jakiegokolwiek uzasadnionego pragnienia, jako obawę przed utratą kontroli nad zachłannością. Interpretacja ta- ka nie wydaje się jednak zadowalająca. Z pewnością pa- cjenci tego typu miewają okresy zachłanności, lecz moim zdaniem, są one wtórną reakcją na ogólne stłumienie wszel- kich osobistych pragnień. Można też utrzymywać, że zachowanie pozorów „bezin- teresowności" jest dla takiego pacjenta równie niezbędne, jak zachowanie pozorów tolerancji, racjonalności itp. A za- tem lęk powstający przy odkrywaniu „egoistycznych" pra- gnień można by tłumaczyć jako strach przed zdemaskowa- niem. Wyjaśnienie to, choć poprawne, jest w kontekście moich doświadczeń niewystarczające, tj. nie pozwala pa- cjentowi poczuć się na tyle swobodnie, by mógł pozwolić sobie na posiadanie osobistych pragnień. Tuż po dostrzeżeniu struktury tego typu osobowości w spo- sób, jaki tu przedstawiłam, uświadomiłam sobie możliwość głębszego zrozumienia tego rodzaju lęku. Podczas psycho- analizy osoba omawianego typu sądzi, że psychoanalityk oczekuje od niej określonego zachowania i że zostanie ona ostro skrytykowana, jeśli się do tego nie dostosuje. Tenden- cję tę opisujemy zwykle jako projekcję „superego" na osobę psychoanalityka. Dlatego też mówi się pacjentowi, że są to jego własne wymagania wobec siebie, które rzutuje na osobę psychoanalityka. Zgodnie z moim doświadczeniem, inter- pretacja taka jest niekompletna. Pacjent nie tylko rzutuje swe własne wymagania; ma on także określony interes w traktowaniu psychoanalityka jak „kapitana sterującego jego łodzią". Bez zewnętrznych zasad czułby się zgubiony niczym statek dryfujący bez rozkazów. A zatem jest to nie tylko strach przed odsłonięciem się, lecz także to, że jego poczucie bezpieczeństwa jest tak mocno zakorzenione w pod- dawaniu się regułom oraz temu, czego się po nim oczekuje, iż bez nich nie wiedziałby, jak się zachować. Gdy pewnego razu starałam się przekonać pacjentkę, że to wcale nie ja oczekuję, by poświęcała wszystko dla psycho- analizy, lecz że z pewnych powodów ona sama wytworzyła sobie to przeświadczenie, rozzłościła się na mnie i powie- działa, że zrobiłabym o wiele lepiej, rozsyłając wśród pa- cjentów ulotki mówiące, jak należy się zachować w trakcie psychoanalizy. Omawiałyśmy wtedy problem utraty przez nią własnej inicjatywy (jak to sugerował jej sen) i pragnień, która sprawiła, iż nie potrafiła być sobą. Chociaż idea by- cia sobą przemawiała do niej jako coś, czego pragnęła w ży- ciu bardziej niż czegokolwiek innego, następnej nocy miała 205 sen o tym, że nadchodzi powódź, która może zniszczyć jej nagrania. Nie bała się o siebie, lecz tylko o nagrania. Na- grania symbolizowały dla niej doskonałość. Posiadanie naj- nowszych nagrań w nieskazitelnym stanie było dla niej sprawą życia i śmierci. Sens tego snu był następujący: jeśli jestem sobą i daję upust moim uczuciom (powódź), to moja fasada doskonałości jest zagrożona. Mamy skłonność, by naiwnie myśleć - podobnie jak to czyniła owa pacjentka - że jest ze wszech miar pożądane, aby „być sobą". Z pewnością jest to cenna sprawa. Lecz je- śli u jakiejś osoby bezpieczeństwo całego życia zostało skon- struowane na byciu „nie sobą", to przerażające jest odkry- cie, że za tą fasadą znajduje się żywy człowiek. Nie można być jednocześnie i marionetką, i spontanicznym człowie- kiem. Dopiero po przezwyciężeniu lęku wynikającego z tej rozbieżności można odnaleźć bezpieczeństwo, polegające na przeniesieniu środka ciężkości z powrotem do siebie. Prezentowany tutaj punkt widzenia rzuca odmienne świat- ło na dynamikę wyparcia: zarówno na siły, które powodują wyparcie, jak i na czynniki, które są wypierane. Freud za- kładał, że oprócz bezpośredniego strachu przed ludźmi, si- łą, która doprowadza do wyparcia, jest obawa przed „su- perego". Sądzę, że takie spojrzenie na czynniki powodujące wyparcie jest zbyt wąskie. Każdy popęd, potrzeba czy uczucie może zostać wyparte, jeśli zagraża jakiemuś innemu bar- dzo ważnemu dla jednostki popędowi, potrzebie czy uczu- ciu. Destrukcyjna ambicja może zostać wyparta wskutek konieczności utrzymywania altruistycznej fasady. Ale może ona zostać wyparta również wtedy, gdy ze względu na po- czucie bezpieczeństwa jednostka uzależniona jest od innych osób w sposób masochistyczny. Wprawdzie „superego", jak- kolwiek by je rozumieć, jest istotnym czynnikiem odpowie- dzialnym za wyparcie, lecz - zgodnie z moimi poglądami - jest ono tylko jednym z ważnych czynników*. * Ważny artykuł F. Alexandra, The Relation ofStructural and Instinc- tual Conflicts, w: „Psychoanalytic Quarterly" (1933). 9flfi Co do siły „superego", która umożliwia mu dokonywanie Fwyparcia, to Freud przypisywał ją głównie popędowi auto- destrukcji. Moim zdaniem, zjawisko to jest tak silne głów- nie dlatego, że tworzy potężną zaporę przed leżącym u jego podłoża lękiem. Dlatego też, podobnie jak inne neurotycz- ne tendencje, siła ta musi być utrzymana za wszelką cenę. Freud sądził, że to instynktowne popędy - ze względu na ich antyspołeczny charakter - podlegają wypieraniu przez „superego". Jeśli wolno mi wyrazić tę myśl w naiwnych, dla przejrzystości, terminach moralnych, to według Freu- da wypierane jest zło czy też szatan tkwiący w człowieku. Doktryna ta zawiera niewątpliwie jedno z bardziej uderza- jących odkryć Freuda. Lecz ja wolałabym zaproponować bardziej elastyczną formułę: to, co jest wypierane, zależy od rodzaju fasady, jaką jednostka czuje się zmuszona pre- zentować; wypierane jest wszystko, co do tej fasady nie pasuje. Na przykład jakaś osoba może swobodnie dawać upust swoim nieprzyzwoitym myślom i zachowaniom lub wielu osobom życzyć śmierci, lecz zarazem wypierać jakie- kolwiek pragnienie osobistego zysku. Różnica w sformuło- waniu, jaką proponuję, nie ma jednak w praktyce większe- go znaczenia. Fasada zawsze będzie z grubsza korespondo- wać z tym, co traktuje się jako „dobre", i dlatego to, co jest wypierane „w jej imieniu", będzie najczęściej zgadzać się z tym, co traktuje się jako „złe" lub „niższe". Jest jednakże inna, bardziej istotna różnica dotycząca czynników, które są wypierane. Krótko mówiąc, koniecz- ność utrzymywania pewnej fasady prowadzi nie tylko do wypierania tego, co „złe", antyspołeczne, egocentryczne, po- pędowe, lecz także do wypierania najbardziej wartościo- wych czynników, najbardziej żywotnych ludzkich cech, ta- kich jak spontaniczne pragnienia, uczucia, własne sądy itp. Freud dostrzegł ten fakt, lecz nie docenił jego wagi. Za- uważył, na przykład, że ludzie mogą wypierać nie tylko swoją zachłanność, lecz także swoje uzasadnione życzenia. Ale tłumaczył to tym, że ograniczanie zakresu wyparcia nie jest w naszej mocy - chociaż pierwotnie miała zostać 207 wyparta tylko zachłanność, to jednak wraz z nią usuwane są również uzasadnione życzenia. Z pewnością może się to zdarzyć, lecz zdarza się też wyparcie jedynie cennych wła- ściwości. Muszą one zostać wyparte, ponieważ mogłyby za- grażać fasadzie. A zatem, podsumowując - neurotyczna potrzeba okaza- nia się kimś doskonałym prowadzi do wyparcia: po pierw- sze, wszystkiego tego, co nie pasuje do konkretnej fasady, i po drugie, wszystkiego, co mogłoby uniemożliwić utrzy- manie tej fasady. Z punktu widzenia bolesnych konsekwencji wynikają- cych z potrzeby wydawania się kimś doskonałym jest zro- zumiałe, dlaczego Freud twierdził, że „superego" jest w isto- cie agendą skierowaną przeciwko „ja" jednostki. Lecz zgod- nie z moim punktem widzenia, to, co wydaje się agresją skierowaną przeciwko sobie, jest nieuniknionym skutkiem dopóty, dopóki jednostka czuje się zmuszona, aby być kimś niezawodnym. Freud traktował „superego" jako wewnętrzną reprezen- tację moralnych nakazów, a w szczególności zakazów. Za sprawą tego poglądu czuł się uprawniony do dokonania generalizacji, że „superego" jest w istocie tym samym, co zwykłe zjawisko sumienia oraz ideały, tylko bardziej od nich wymagającym. Według Freuda, istotą ich obydwu jest rozładowanie okrucieństwa wymierzonego przeciw so- bie*. Mimo opracowanej przeze mnie odmiennej interpretacji istnieją pewne podobieństwa pomiędzy zwykłą moralnością a neurotyczną potrzebą wydawania się kimś doskonałym. To prawda, że standardy moralne wielu osób są niczym więcej, jak utrzymywaniem pozorów moralności. Lecz by- łoby stwierdzeniem dogmatycznym, niezgodnym z fakta- mi, gdybyśmy przyjęli, że normy moralne w ogóle nie są * „Już potoczna, normalna moralność ma charakter surowy i ograni- czający, okrutny i zakazujący" (Zygmunt Freud, Ego i id, op. cit., s. 94). niczym więcej niż tylko utrzymywaniem pozorów. Nie wda- jąc się w filozoficzne zawiłości związane z definicją ideałów, można powiedzieć, że reprezentują one wzorzec uczuć lub za- chowań, jakie sama jednostka uważa za wartościowe i dla niej wiążące. Nie są one czymś obcym w stosunku do „ego", lecz stanowią integralną część samego siebie. Ich podobień- stwo do „superego" jest tylko powierzchowne. Nie byłoby całkiem poprawnym stwierdzenie, że treść potrzeby wyda- wania się kimś doskonałym tylko przypadkowo korespon- duje z przyjętymi w danej kulturze wartościami moralny- mi: perfekcjonistyczne cele nie mogłyby spełnić swych róż- norodnych funkcji, gdyby nie korespondowały z przyjętymi wzorcami. Lecz cele te tylko „małpują" przejawy norm mo- ralnych. Są one, jakkolwiek by było, zafałszowaniem war- tości moralnych. Pseudomoralne cele, dalekie od rzeczywistych norm mo- ralnych i ideałów, uniemożliwiają rozwój tych ostatnich. , Neurotycy tego typu, o którym mówimy, przejęli te wzorce pod naciskiem strachu, w imię spokoju. Formalnie dosto- sowują się do nich, ale z wewnętrznym sprzeciwem. Na przykład z wierzchu są przyjaźni ludziom, ale - nieświa- domie - odczuwają tę postawę jako uciążliwy nakaz. Do- piero wówczas, gdy ich przyjazny sposób bycia utraci swój kompulsywny charakter, będą mogli rozważyć, czy aby sami z siebie nie mieliby ochoty być przyjaźni wobec in- nych. W neurotycznej potrzebie doskonałości rzeczywiście obec- ne są jakieś problemy moralne, lecz nie są to te, z którymi na pozór boryka się pacjent, ani też te, których obecność symuluje. Rzeczywiste kwestie moralne dotyczą nieszcze- rości, wyniosłości i wyrafinowanego okrucieństwa, które są nieodłącznymi elementami opisanej struktury. Pacjent nie jest odpowiedzialny za te cechy osobowości - nie mógł nic poradzić na to, że się one rozwinęły. Lecz w trakcie psycho- analizy musi się z nimi skonfrontować - nie dlatego, że w interesie psychoanalityka leży poprawa jego morale, lecz dlatego, że on sam cierpi z ich powodu: przeszkadzają mu w utrzymywaniu dobrych stosunków z innymi i samym sobą oraz uniemożliwiają jego optymalny rozwój. Chociaż ten etap psychoanalizy jest dla pacjenta szczególnie bole- sny i przygnębiający, to zarazem może też przynieść mu największą ulgę. William James powiedział, że zrezygno- wanie z aspiracji przynosi równie błogosławioną ulgę, jak ich nagradzanie. Sądząc z obserwacji przebiegu psychoana- lizy, wydaje się, że ulga wynikająca z pozbycia się ich jest większa. ROZDZIAŁ XIV NEUROTYCZNE POCZUCIE WINY Pierwotnie nie przypisywano poczuciu winy w nerwicach doniosłej roli. Jeśli już było ono przedmiotem rozważań, to wiązano je z impulsami libidinalnymi bądź z fantazjami 0 charakterze pregenitalnym lub kazirodczym, lecz rzadko pojawiały się twierdzenia podobne do tego, jakie wysunął Marcinowski, że wszystkie nerwice związane są z winą. Do- piero po sformułowaniu pojęcia „superego" uwaga skupiła się na poczuciu winy i w końcu zaczęto je traktować jako centralny element dynamiki nerwic. W rzeczywistości na- cisk kładziony na poczucie winy, szczególnie w przypadku teorii nieświadomego poczucia winy i koncepcji masochi- zmu, jest jedynie podkreśleniem innych aspektów koncep- cji „superego". Jeśli zajmuję się nim oddzielnie, to dlatego, że w przeciwnym razie pewne problemy, które uważam za istotne, nie mogłyby zostać należycie przeanalizowane. W niektórych przypadkach poczucie winy wyraża się ja- ko takie i może wówczas przesłonić cały obraz. Może się ono pojawić albo w postaci ogólnego poczucia, że jest się kimś bezwartościowym, albo też zostać związane z konkret- nymi działaniami, impulsami, myślami, fantazjami doty- czącymi kazirodztwa czy masturbacji, z pragnieniem śmier- ci ukochanych osób itp. Jednakże tym, co w praktyce kli- nicznej doprowadziło do przekonania, że poczucie winy od- grywa w nerwicach centralną i uniwersalną rolę, były nie tyle owe - stosunkowo rzadkie -jego bezpośrednie przeja- wy, ile raczej o wiele silniejsze przejawy pośrednie. Z wielu symptomów, które sugerują stojące za nimi poczucie winy, wspomnę o kilku szczególnie znaczących. Po pierwsze, pewien typ neurotyków oddaje się subtelnym 1 niewybrednym samooskarżeniom, które dotyczą wszyst- kiego: ranienia uczuć innych ludzi, bycia podłym, nieuczci- wym, skąpym, chęci niszczenia wszystkich, bycia leniwym, słabym, niepunktualnym. Oskarżenia te mylą się zwykle ze skłonnością do brania na siebie winy za każde przykre zdarzenie, poczynając od zamordowania chińskiego man- daryna, a kończąc na przeziębieniu się. Gdy osoba tego typu zachoruje, obwinia się o brak dbałości o własne zdro- wie, o niewłaściwe ubieranie się, o to, że nie poszła w porę do lekarza, lub o narażanie się na infekcję. Jeżeli przez jakiś czas nie zadzwonił jej przyjaciel, to pierwszą jej reak- cją będzie zastanawianie się, czy przypadkiem w jakiś spo- sób nie zraniła jego uczuć. Jeżeli zajdzie nieporozumienie co do umówionego spotkania, ma poczucie, że to z pewno- ścią jej wina, że to zapewne ona nie słuchała uważnie. Czasami oskarżenia takie mają postać nie kończących się rozmyślań nad tym, co powinna była powiedzieć, zrobić albo nie zrobić, i przybierają takie rozmiary, że potrafią wyklu- czyć wszelką inną aktywność bądź spowodować bezsenność. Próba opisania treści takich rozmyślań byłaby daremna. Osoba taka całymi godzinami potrafi myśleć o tym, co po- wiedziała, co powiedział jej rozmówca, co powinna była po- wiedzieć, jaki efekt wywarły jej słowa; bądź też o tym, czy wyłączyła gaz i czy mogłaby komuś zaszkodzić, gdyby tego nie uczyniła; czy leżąca na chodniku skórka od pomarańczy, której nie podniosła, nie spowodowała czyjegoś upadku. Według mojej oceny, częstość samooskarżeń jest jeszcze większa, niż się zwykle przypuszcza, ponieważ mogą się one ukrywać za czymś, co wygląda jedynie na chęć pozna- nia przez jednostkę własnej motywacji. W takich przypad- kach neurotyk w żaden sposób nie będzie się jawnie potę- piał, lecz jedynie „analizował". Na przykład może zastana- wiać się nad tym, czy nie wdał się w pewien romans tylko po to, aby sprawdzić swoją atrakcyjność; czy jakaś jego uwaga nie miała na celu urażenia innej osoby; bądź nad tym, czy przypadkiem od pracy nie powstrzymuje go czyste lenistwo. Czasami trudno odróżnić, czy jest to uczciwe spraw- dzanie własnych motywacji, zrodzone z chęci ewentualnej poprawy, czy też jedynie pewna forma samooskarżenia, sub- telnie dostosowana do metody psychoanalitycznej. Inna grupa objawów, w podobny sposób sugerująca obec- ność poczucia winy, przybiera formę nadwrażliwości na ja- kąkolwiek dezaprobatę ze strony innych ludzi lub strachu przed zdemaskowaniem. Neurotycy będący pod wpływem takiego strachu mogą się bezustannie obawiać, że przy bliż- szej znajomości ludzie rozczarują się nimi. W sytuacji psy- choanalitycznej mogą nie ujawnić jakiejś ważnej informacji. Ich stosunek do procesu psychoanalitycznego przypomina stosunek przestępcy do sprawy sądowej - zawsze przyjmu- ją postawę obronną, nie wiedząc jednak dokładnie, czego się obawiają. W celu odsunięcia lub unieważnienia wszel- kich możliwych zarzutów niezwykle uważnie dbają o to, by nie popełnić żadnego błędu i ściśle przestrzegać litery prawa. I na koniec, istnieją neurotycy, którzy zdają się prowoko- wać niepomyślne zdarzenia. Ich zachowanie może być tak prowokacyjne, że stale są przez innych źle traktowani. Mo- gą łatwo ulegać wypadkom, często chorować, gubić pienią- dze i właściwie czują się w takich sytuacjach spokojniejsi niż wtedy, gdy wszystko układa się pomyślnie. Takie objawy również uważa się za oznaki obecności głębokiego poczucia winy czy raczej — za potrzebę okupienia go cierpieniem. Wnioskowanie o istnieniu poczucia winy na podstawie tych wszystkich tendencji wydaje się słuszne. Samooskar- żenia wydają się raczej jego bezpośrednim wyrazem; nad- wrażliwość na krytykę czy też wątpliwości dotyczące moty- wacji często są skutkiem jakiegoś przewinienia i obawy przed jego wykryciem (dziewczyna, która coś ukradła, każ- de niewinne pytanie o dany przedmiot będzie odbierać jako powątpiewanie w jej uczciwość); z kolei branie na swe bar- ki krzyża za popełnione grzechy jest przyjęciem czcigodnej postawy. Dlatego uzasadnione wydaje się założenie, że po- czucie winy u neurotyków jest dużo większe niż w przypad- ku przeciętnego człowieka. Jednak założenie to stworzyło pewien problem: Dlaczego neurotycy mieliby czuć się aż winni? Nie wydają się prze- cięż gorsi od innych. Odpowiedź Freuda na to pytanie za- warta jest w jego koncepcji „superego". Otóż neurotycy nie są gorsi od innych, ale z powodu swego surowego i niezwy- kle moralnego „superego" łatwiej niż inni ulegają poczuciu winy. A zatem, zgodnie ze sformułowaniem Freuda, poczu- cie winy jest wyrazem napięcia pomiędzy „ego" a „super- ego". Ale w tym miejscu pojawiła się inna trudność. Dla- czego jedni pacjenci łatwo akceptują sugestie dotyczące ich poczucia winy, inni zaś kategorycznie je odrzucają*. Sposo- bem rozwiązania tego dylematu była teoria nieświadome- go poczucia winy: pacjent, sam o tym nie wiedząc, może cierpieć z powodu głębokiego nieświadomego poczucia winy, które musi okupić cierpieniem i nerwicą. Jego strach przed „superego" jest tak wielki, że woli chorować, niż przyznać się do poczucia winy i szukać jego przyczyn. Prawdą jest, że poczucie winy może zostać wyparte. Ale żeby ostatecznie wyjaśnić objawy, które -jak się przypusz- cza — są efektem poczucia winy, nie wystarczy założyć, że istnieje jego nieświadoma forma. Teoria nieświadomego poczucia winy nie zajmuje się ani treścią, ani przyczynami czy okolicznościami jego powstania. Stwierdza jedynie, nie- jako na podstawie dowodu pośredniego, że w danym przy- padku musi istnieć poczucie winy, z którego jednostka nie zdaje sobie sprawy. W takiej sytuacji psychoanaliza nie miałaby żadnej wartości terapeutycznej, a teoria pozosta- łaby nie potwierdzona. Zarówno tu, jak i przy innych problemach, sprawę tę powinno wyjaśnić uzgodnienie znaczenia omawianego ter- minu i nieużywanie go do innych celów. W literaturze psy- * „Ale to poczucie winy jest wobec chorego nieme, nie mówi mu, że jest winien; toteż nie czuje się on winien, lecz chory. To poczucie winy przeja- wia się jedynie jako dający się z trudem zredukować opór przeciwko przy- wróceniu dawnego stanu. Również jest bardzo trudno przekonać chorego o tym motywie jego choroby - będzie się on trzymaj bliższego mu wyjaś- nienia, że kuracja analityczna nie jest właściwym środkiem, który mógł- by mu pomóc" (Zygmunt Freud, Ego i id, op. cit., 90). choanalitycznej termin „poczucie winy" używany jest cza- sami dla oznaczenia reakcji na nieuświadomioną winę, a cza- sami jako synonim potrzeby kary*. W języku potocznym termin ten jest obecnie często stosowany dość swobodnie; toteż, gdy pacjent twierdzi, że cierpi z powodu poczucia winy, często mamy wątpliwości, czy rzeczywiście czuje się on winny. Co oznacza „rzeczywiste odczuwanie winy"? Skłonna je- stem twierdzić, że w każdej sytuacji winę powoduje naru- szenie nakazów bądź zakazów moralnych obowiązujących w danej kulturze i że poczucie winy jest wyrazem bolesne- go przekonania o ich naruszeniu. Jednak mimo tych sa- mych norm jedna osoba może czuć się winna z powodu nie- udzielenia pomocy potrzebującemu koledze czy z powodu utrzymywania stosunków pozamałżeńskich, a druga nie. Dlatego należy dodać, że przy poczuciu winy bolesne prze- konanie o naruszeniu jakiejś normy występuje w przypad- ku, gdy sama jednostka uważa je za takowe. Poczucie winy może być autentyczne lub nie. Ważnym kryterium jego autentyczności jest to, czy towarzyszy mu poważne pragnienie poprawy lub rekompensaty. Obecność tego pragnienia z reguły zależy nie tylko od wagi przypisy- wanej naruszonej normie, lecz także od korzyści wynikają- cych z jej naruszenia. Powyższe rozważania pozostają wią- żące bez względu na to, czy przewinienie dotyczyło jakie- goś działania, czy też tylko uczuć, impulsów lub fantazji. Z pewnością prawdą jest, że neurotyk może mieć poczu- cie winy. W takim stopniu, w jakim jego standardy składa- ją się z autentycznych elementów, jego reakcją na ich fak- tyczne lub wyimaginowane naruszenie może być autentycz- ne poczucie winy. Lecz jego standardy -jak widzieliśmy - są przynajmniej częściowo jedynie fasadą zaprojektowaną tak, aby odpowiadała pewnym szczególnym celom. W stop- * K. Nunberg słusznie, choć z innych powodów, kwestionował popraw- ność identyfikowania poczucia winy z potrzebą kary - The Sense of Guilt and the Need for Punishment, w: „International Journal of Psychoanaly- sis" (1926). niu, w jakim są one nieautentyczne, reakcja na naruszenie tej fasady nie ma nic wspólnego z poczuciem winy - w ta- kim sensie, jak zostało ono wyżej zdefiniowane - lecz jest jedynie jego imitacją. A zatem nie należy zakładać, że nie- możność sprostania surowym nakazom moralnym „super- ego" wywołuje autentyczne poczucie winy, ani też nie nale- ży wnioskować na podstawie pozorów poczucia winy, że ich źródłem jest rzeczywista wina. Jeżeli odrzucimy pogląd, że opisane wyżej objawy neuro- tyczne były rezultatem nieświadomego poczucia winy, to co wówczas uznać za ich rzeczywistą treść i jakie im przypi- sać znaczenie? Na niektóre aspekty tego zagadnienia wska- zywałam już w rozdziale dotyczącym „superego". Powtórzę je tutaj, uzupełniając o kilka dodatkowych elementów. Nadwrażliwość na wszystko, co przypomina krytykę, czy na jakiekolwiek kwestionowanie motywacji, wynika przede wszystkim z rozbieżności pomiędzy perfekcjonistyczną fa- sadą a istniejącymi wadami i brakami. Ponieważ fasada musi być zachowana, jakiekolwiek kwestionowanie jej so- lidności jest siłą rzeczy przerażające i denerwujące. Co wię- cej, perfekcjonistyczne standardy oraz próby ich osiągania są ściśle związane z dumą jednostki. Jest to fałszywa du- ma, zastępująca rzeczywiste poczucie własnej wartości, ale bez względu na to, czy jest ona autentyczna czy fałszywa, jednostka jest dumna ze swoich standardów i dzięki nim czuje się lepsza od innych. Dlatego też specyficznie reaguje ona na krytykę: czuje się upokorzona. Reakcja ta ma prak- tyczne znaczenie w terapii, bo chociaż niektórzy pacjen- ci ujawniają to uczucie, to inni ukrywają je lub wypierają. W takim stopniu, w jakim ich obraz doskonałości zakłada racjonalność, czują, że nie powinni obrażać się na psycho- analityka z powodu jego sugestii, gdyż właśnie w tym celu poddali się terapii, aby je usłyszeć. Jeżeli w odpowiednim czasie nie odkryje się tego uczucia ukrytego upokorzenia, analiza może ugrzęznąć w martwym punkcie. Skłonność do popadania w chorobę i przedłużania jej zostanie omó- wiona w związku ze zjawiskami masochistycznymi. Samooskarżenia z reguły mają skomplikowaną struktu- | rę. Ich znaczenia nie można wyjaśnić w sposób prosty, a ci, j którzy nalegają na otrzymywanie jednoznacznych odpowie- dzi na problemy psychologiczne, z pewnością utkną w śle- pej uliczce. Po pierwsze, samooskarżenia są nieuniknioną konsekwencją, kategorycznej w swoim charakterze, potrze- by wydawania się doskonałym. Za ilustrację powyższego mogą posłużyć dwie proste analogie z życia codziennego: | jeżeli z jakiegoś powodu jest dla kogoś ważne wygranie meczu ping-ponga, to jego nieporadna gra z pewnością wy- woła u takiej osoby złość na siebie; jeśli ważne jest dla ko- goś takiego wywarcie dobrego wrażenia podczas wywiadu, będzie miał sobie za złe to, że nie poruszył kwestii, która postawiłaby go w dobrym świetle, i z tego powodu będzie sobie potem nieustannie robił wymówki, jak to głupio z jego strony, że o tym nie powiedział. Teraz pozostaje nam tylko odnieść powyższy opis do neurotycznych samooskarżen. Jak widzieliśmy, potrzeba okazania się kimś doskonałym jest dla neurotyka z wielu przyczyn koniecznością. Jakiekol- wiek niepowodzenie w zachowaniu pozorów doskonałości oznacza dla niego porażkę i niebezpieczeństwo. Dlatego też musi on bezwarunkowo złościć się na siebie za każdy ruch zdradzający niedoskonałość - wszystko jedno, czy wykona- ny w myśli, w uczuciach czy w działaniu. Freud określił ten proces „zwracaniem się przeciwko so- bie", co zakłada wrogość przeciwko sobie jako całości. Jed- nak w rzeczywistości jednostka jest zła na siebie jedynie za coś konkretnego. Ogólnie można powiedzieć, że obwinia się za narażenie celu, którego osiągnięcie jest ważne, a nawet nieodzowne. Jak pamiętamy, formuła ta jest podobna, jak w przypadku neurotycznego lęku, który faktycznie może się w takich sytuacjach pojawić. Możemy spekulować, czy samooskarżenia nie są próbą radzenia sobie z pojawiają- cym się lękiem. Druga konsekwencja samooskarżen jest ściśle związana z pierwszą. Jak już mówiliśmy, osoby perfekcjonistyczne bardzo obawiają się rozpoznania, że ich fasada jest tylko 217 fasadą; stąd bierze się ich obłędny strach przed krytyką i zarzutami. Pod tym względem ich samooskarżenia są pró- bą antycypowania zarzutów. Próbują one powstrzymać in- nych od wysuwania oskarżeń w ten sposób, że robią to same; co więcej: demonstrując pozorną surowość wobec sie- bie, próbują ugłaskać innych i uzyskać ich zaufanie. Ana- logia z psychologią ludzi zdrowych jest ewidentna. Dziec- ko, obawiając się, że zostanie zganione za kleksa, będzie próbowało ugłaskać nauczyciela, przybierając tak zmar- twioną minę, że ostatecznie zamiast słów nagany, wywoła słowa pocieszające, że przecież zrobienie kleksa nie jest zbrodnią. W przypadku dziecka strategia ta może być świa- doma. Samooskarżenia neurotyka są również posunięciem strategicznym, choć nie zdaje sobie z nich sprawy: jeśli ktoś weźmie jego samooskarżenia za dobrą monetę, to neurotyk natychmiast przyjmie postawę obronną; co więcej, ta sama osoba, która tak surowo się oskarża, wpada w furię, jeśli inni krytykują ją w najbłahszy sposób, i czuje się tak do- tknięta, jakby została nieuczciwie potraktowana. W tym kontekście należy przypomnieć, że samooskarże- nia nie są jedyną metodą odpierania zarzutów. Istnieje też strategia przeciwna, polegająca na odwróceniu ról i przej- ściu do ofensywy - w myśl starej maksymy głoszącej, iż atak jest najlepszą obroną*. Jest to metoda najbardziej bezpośrednia, jako że ujawnia maskowaną przez samooskar- żenia tendencję neurotyka do kategorycznego zaprzecza- nia istnieniu w nim jakichkolwiek wad. Jest ona zarazem bardziej skuteczną obroną. Ale mogą jej używać jedynie ci neurotycy, którzy nie boją się atakować innych. Jednakże z reguły obawa taka występuje. W rzeczywi- stości jest on jeszcze jednym czynnikiem, który pełni in- strumentalną funkcję w pojawianiu się samooskarżeń. Me- chanizm działania tego czynnika polega na braniu winy na siebie wskutek strachu przed oskarżaniem innych. Odgry- * Niezrozumiałe jest, dlaczego Anna Freud opisuje ten prosty proces jako identyfikację z napastnikiem. Anna Freud, Ego i mechanizmy obronne. wa on w nerwicach istotną rolę z powodu nagromadzenia zarzutów wobec innych, które neurotyk zwykle przechowuje, oraz z powodu intensywnej obawy przed oskarżaniem ich. Przyczyny oskarżeń przeciwko innym są wielostronne i różnorodne. Neurotyk nie bez powodu żywi urazę wobec swoich rodziców i innych osób z okresu wczesnego dzieciń- stwa. Natomiast jeśli chodzi o teraźniejszość, część neuro- tycznych oskarżeń spowodowana jest jego specyficzną struk- turą osobowości. Aby w pełni zrozumieć mechanizm po- wstawania neurotycznych oskarżeń, należałoby dokonać przeglądu wszystkich możliwych uwikłań neurotycznych, co jest tutaj niemożliwe. Dlatego musi nam wystarczyć na- szkicowanie jedynie kilku przyczyn. Są to: wysuwanie nad- miernych, choć nieuświadamianych oczekiwań w stosunku do innych i poczucie, że jest się nieuczciwie traktowanym, jeśli nie są one spełniane; zależność od innych, łatwo prze- chodząca w poczucie zniewolenia i oburzenia; wygórowane mniemanie o sobie i utrzymywanie pozorów prawości - po- czucie, że jest się niezrozumianym, niedocenianym, nie- sprawiedliwie krytykowanym; usilna chęć okazywania się nieomylnym; brak wglądu w swoje wady i unikanie go po- przez oskarżanie innych; altruistyczna fasada - łatwość reagowania poczuciem, że jest się wykorzystywanym i oszu- | kiwanym. Istnieje również wiele przekonywających powodów do | wypierania oskarżycielskich uczuć. Przede wszystkim neu- rotyk boi się ludzi. W ten czy inny sposób jest on nadmier- nie zależny od innych - od ich pomocy, opieki czy też opi- nii. Na tyle, na ile musi uchodzić za osobę racjonalną, po- wstrzymuje się od okazywania czy nawet odczuwania ja- kiejkolwiek krzywdy, która nie byłaby całkowicie uzasad- niona. W ten sposób często dochodzi do nagromadzenia gorzkich zarzutów wobec innych. A ponieważ nie są one rozładowywane, stają się ładunkiem wybuchowym, a tym samym stanowią dla jednostki źródło zagrożenia. Neuro- tyk musi wkładać coraz więcej wysiłku w to, aby tę siłę utrzymać w ryzach. Jako sposoby powstrzymywania jej wkra- 9.1 Q czają tutaj samooskarżenia. Jednostka zmusza się do uzna- nia, że inni wcale nie są winni, że powinna winić tylko sie- bie*. Moim zdaniem, na tym polega dynamika procesu, któ- ry Freud opisywał jako identyfikację z osobą, wobec której żywi się wrogie uczucia**. Przesuwanie zarzutów z innych na siebie często opiera się na założeniu, że ilekroć zdarzy się coś niepomyślnego, ktoś musi być temu winny. Jednostki, które stworzyły so- bie potężny aparat utrzymujący pozory doskonałości, czę- sto, jeśli nie zawsze, bardzo lękają się jakiejś nadchodzącej klęski. Czują się tak, jakby nad ich głowami wisiał ogrom- ny miecz, który w każdej chwili może spaść, choć mogą so- bie tych lęków nie uświadamiać. Osoby takie cechuje za- sadnicza niezdolność do rzeczowej konfrontacji z przeciw- nościami losu. Nie potrafią pogodzić się z tym, że życie nie jest wymiernym zadaniem matematycznym, że w jakimś stopniu przypomina przygodę lub grę hazardową, w której można mieć szczęście lub pecha, że pełne jest nieprzewidy- walnych trudności i niebezpieczeństw, nieprzewidzianych i nie dających się przewidzieć dylematów. Niczym środka uspokajającego, czepiają się wiary, że życie jest obliczalne i daje się kontrolować. Stąd bierze się ich przekonanie, że zapewne ktoś popełnił błąd, skoro coś jest nie w porządku, gdyż dzięki temu mogą uniknąć nieprzyjemnej i przeraża- jącej świadomości, że życie jest nieobliczalne i nie daje się kontrolować. Jeśli tego typu osoby z jakichś powodów prze- stały czynić zarzuty innym, to winę za niepomyślne zda- rzenia przejmą na siebie. Powyższe rozważania nie wyczerpują zakresu problemów kryjących się za widocznym poczuciem winy; na przykład, * Lękowe powstrzymywanie się od krytyki innych ludzi przyczynia się w końcu do braku umiejętności ich krytycznego oceniania i tym sa- mym wzmaga poczucie bezradności wobec nich. ** Zygmunt Freud, Mourning and Melancholia, w: Collected Papers, vol. IV (1917) [wyd. polskie: Żaloba i melancholia, przeł. B. Kocowska, w: K Pospiszyl, Zygmunt Freud - człowiek i dzielo, op. cit.]; Karl Abra- ham, Yersuch einer Entwicklungsgeschichte der Libido (1924). wypływające z różnych źródeł tendencje do pomniejszania własnej wartości można łatwo pomylić z powstającym na skutek poczucia winy uczuciem bezwartościowości. Moim zamiarem jest nie tyle wyczerpujące przedstawienie leżą- cej u jego podłoża dynamiki, lecz tylko zilustrowanie tej kwestii, że nie wszystkie objawy, które zdają się wynikać z poczucia winy, należy tak interpretować, gdyż możemy mieć do czynienia z pozorowanym poczuciem winy przy fak- tycznej jego nieobecności. Mogą istnieć takie reakcje, jak: strach, upokorzenie, złość, brak odporności na krytykę, skłonność do przypisywania komuś winy za niepomyślne zdarzenia - nie mające nic wspólnego z wyrzutami sumie- nia, a interpretowanie ich jako takich jest jedynie wyni- kiem wstępnych założeń teoretycznych. Moje, odmienne od Freuda, poglądy na „superego" i po- czucie winy pociągają za sobą inne podejście terapeutycz- ne. Freud uznawał nieświadome poczucie winy za przeszko- dę w leczeniu cięższych nerwic, jak to uzasadniał w swej teorii negatywnej reakcji terapeutycznej*. Natomiast zgod- nie z moją interpretacją, trudność w doprowadzeniu pa- cjenta do uzyskania prawdziwego wglądu w swoje problemy wynika z wyraźnie nienaruszalnej fasady, którą na skutek kompulsywnej potrzeby wydawania się doskonałym demon- struje on otoczeniu. Psychoanaliza jest dla niego ostatnią deską ratunku, lecz przychodzi na nią z przekonaniem, że w gruncie rzeczy nic mu nie dolega, że jest normalny, że właściwie nie jest chory. Oburza go każda interpretacja kwe- stionująca jego motywację oraz pokazująca, że ma proble- my; w najlepszym przypadku godzi się z nią tylko w płasz- czyźnie intelektualnej. Jego chęć okazania się nieomylnym jest tak wielka, iż musi zaprzeczać, że ma jakiekolwiek L braki czy problemy. Z instynktowną wręcz trafnością neu- Irotyk unika w samooskarżeniach dotykania swych praw- * Zygmunt Freud, Wyklady ze wstępu do psychoanalizy. Nowy cykl, \The Economic Problem in Masochism, Poza zasadą przyjemności iEgo i id. 221 dziwych słabych punktów. Właściwą funkcją samooskarżeń jest przecież ochrona przed konfrontacją z autentycznymi niedoskonałościami. Samooskarżania te są czymś zastęp- czym w stosunku do istniejących celów danej osoby, są po prostu środkiem, który ją uspokaja, że w gruncie rzeczy nie jest aż taka zła, a jej wyrzuty sumienia czynią ją nawet lepszą od innych. Są tylko wybiegiem „ratującym twarz", bo jeśli ktoś naprawdę chce się zmienić i widzi jakąś możli- wość zrobienia tego, to z pewnością nie będzie marnował czasu na samooskarżanie; w każdym razie nie będzie uważał, że wszystko się dzięki temu dokona - będzie podejmował konstruktywne wysiłki dla lepszego zrozumienia i zmiany siebie. Tymczasem neurotyk nie robi nic oprócz narzeka- nia na siebie. Dlatego, po pierwsze, należy mu pokazać, że żąda od sie- bie rzeczy niemożliwych; następnie należy mu uświadomić formalistyczną naturę jego dążeń i osiągnięć. Trzeba ujaw- nić rozbieżność pomiędzy jego fasadą doskonałości a rze- czywistymi tendencjami jego osobowości. Musi on poczuć, że za surowością jego perfekcjonistycznych potrzeb kryje się jakiś problem. Wszystkie konsekwencje tych potrzeb muszą być uważnie i dokładnie przepracowane. Trzeba prze- analizować to, jak reaguje na psychoanalityka, który kwe- stionuje jego motywacje i próbuje odkryć coś w nim samym. Pacjent musi zrozumieć czynniki, które wytworzyły tę po- trzebę, oraz te, które ją podtrzymują. Musi zrozumieć funk- cje, jakim one służą. I wreszcie, musi też zobaczyć związa- ny z tym prawdziwy problem moralny. Podejście to jest trudniejsze od tradycyjnego, lecz pozwala ono mniej pesy- mistycznie, niż w podejściu Freuda, spojrzeć na możliwość terapii. ROZDZIAŁ XV ZJAWISKO MASOCHIZMU Masochizm definiuje się zwykle jako dążenie do osiągnię- cia satysfakcji seksualnej poprzez cierpienie. Taka defini- cja zawiera trzy założenia. Po pierwsze, masochizm jest zjawiskiem o charakterze seksualnym; po drugie, jest dą- żeniem do osiągnięcia satysfakcji; po trzecie, jest pragnie- niem doznawania cierpienia. Danymi popierającymi pierwsze założenie są dobrze zna- ne przypadki podniecania się dzieci w trakcie bicia, fakt, że przy perwersjach masochistycznych można uzyskiwać satysfakcję seksualną na skutek bycia poniżanym, zniewa- lanym czy też fizycznie maltretowanym, oraz to, że w przy- padku masochistycznych fantazji wyobrażanie sobie po- wyższych sytuacji prowadzi do masturbacji. Jednak ogromna większość przejawów masochistycznych nie ma charakte- ru jawnie seksualnego, nie istnieją też żadne dane świad- czące o ich zasadniczo seksualnej genezie. Dane te zastą- piono twierdzeniem opartym na teorii libido, która głosi, że masochistyczne tendencje osobowościowe lub postawy wobec innych stanowią pewien rodzaj transformacji maso- chistycznych popędów seksualnych. Na takiej podstawie można by na przykład twierdzić, że satysfakcja, jaką czer- pie kobieta z odgrywania roli męczennicy - chociaż rola ta nie ma, w sposób jawny, charakteru seksualnego - jest w gruncie rzeczy pochodną seksualności. Inna hipoteza dotyczy tak zwanego „moralnego masochi- zmu", tzn. gotowości „ego" do narażania się na niepowodze- nia lub wypadki czy też „biczowania się" zarzutami skiero- wanymi wobec siebie w imię uspokojenia „superego". Freud sugerował, że „moralny masochizm" jest u swoich podstaw 223 także zjawiskiem natury seksualnej. Twierdził, że wpraw- dzie potrzeba samokarania służy zabezpieczeniu się przed budzącym strach „superego", jednak jest to zarazem zmo- dyfikowany masochizm seksualny, polegający na podpo- rządkowaniu „ego" przez „superego", przy czym „superego" reprezentuje uwewnętrzniony obraz rodziców. Wszystkie powyższe koncepcje są dyskusyjne, gdyż opierają się na przesłankach, które uważam za błędne. Jako że przesłanki te zostały już omówione, odpowiednie twierdzenia nie wy- magają dalszej analizy. Inni autorzy kładą mniejszy nacisk na satysfakcję sek- sualną w zjawiskach masochizmu, ale pozostają przy zało- żeniu, że aby je zrozumieć, należy określić je w kategoriach dążenia do satysfakcji. Rozumowanie, na którym opiera się to założenie, wynika z przekonania, że takie nieodparte i trudne do zwalczenia dążenia, jakimi są dążenia maso- chistyczne, są z konieczności zdeterminowane końcowym celem obiecującym satysfakcję*. Franz Alexander** suge- ruje, że osoby chętnie przenoszące cierpienie na siebie nie czynią tego tylko po to, aby uchronić się przed karą grożą- cą im ze strony „superego", ale także dlatego, iż wierzą, że ponosząc karę cierpienia, mogą się uwolnić od pewnych za- kazanych impulsów. Fritz Wittels*** sugeruje, że „maso- chista pragnie wykazać brak znaczenia jednej części swojej osoby, aby w ten sposób móc bezpieczniej żyć w innej, waż- niejszej jej części. Przyjemność czerpie z bólu odczuwane- go właśnie przez tę drugą postać". Ja sama zaproponowa- łam hipotezę**** mówiącą, że wszystkie masochistyczne dą- żenia są ostatecznie skierowane na osiągnięcie satysfakcji, a mianowicie, że mają na celu zapomnienie, pozbycie się siebie wraz ze wszystkimi dręczącymi konfliktami i ogra- niczeniami. Zjawiska masochizmu, które znajdujemy w ner- * Por. rozdz. III, Teoria libido. ** Franz Alexander, Psychoanalysis of Total Personality (1935). *** Fritz Wittels, The My stery ofMasochism, w: „Psychoanalytic Re- view" (1937). **** Karen Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów. 994 wicach, mogłyby więc reprezentować patologiczną modyfi- kację tendencji dionizyjskich*, które -jak się wydaje - co- raz bardziej rozprzestrzeniają się w świecie. Pozostaje jednak pytanie: Czy tym, co ostatecznie okre- śla zjawisko masochizmu, są rzeczywiście dążenia do osią- gnięcia powyższego rodzaju satysfakcji? Czy nie można by w skrócie zdefiniować masochizmu jako dążenia do wyrze- czenia się siebie? Podczas gdy w niektórych przypadkach można powyższe dążenia wyraźnie zaoSierwować, w in- nych w ogóle się one nie ujawniają. Jeśli pozostaniemy przy definiowaniu masochizmu jako dążenia do zapomnienia, to na poparcie tej hipotezy będziemy potrzebowali następnej, utrzymującej, że dążenie to jest aktywne również w tych przypadkach, w których się w ogóle nie uwidacznia. Często wysuwa się tego rodzaju przypuszczenia; są one na przy- kład kamieniem węgielnym postulatu, że wszystkie zjawi- ska masochistyczne mają w gruncie rzeczy naturę seksual- ną. Z pewnością zdarza się, że gonimy za jakimś fantomem zaspokojenia, nie zdając sobie z tego sprawy. Ale spekulo- wanie na podstawie założeń nie mających poparcia w da- nych empirycznych jest dość ryzykowne. Spróbuję wykazać w dalszych rozważaniach, że bardziej konstruktywne byłoby, gdybyśmy odstąpili od z góry po- wziętego przekonania, że masochizm jest w swej istocie dążeniem do osiągnięcia satysfakcji. W rzeczywistości sam Freud nie podchodził do tego założenia aż tak sztywno. Twierdził on, że masochizm jest wynikiem połączenia się popędu śmierci z popędem seksualnym, co ma pełnić funk- cję zabezpieczenia jednostki przed autodestrukcją. Chociaż taka hipoteza nie ma solidnej podstawy z powodu spekula- tywnego charakteru pojęcia popędu śmierci, jest niewąt- pliwie godna uwagi, gdyż wprowadza do dyskusji nad ma- sochizmem ideę funkcji zabezpieczającej. 113 Fryderyk Nietzsche, Die Geburt der Tragódie [wyd. polskie: Naro- dziny tragedii, czyli Hellenizm i pesymizm, 1907]; Ruth Benedict, Pat- terns ofCulture (1934) [wyd. polskie: Wzory kultury, przeł. J. Prokopiuk, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 1999]. Trzecie założenie, zawarte w powszechnie używanej de- finicji masochizmu, traktującej to zjawisko jako pragnie- nie doznawania cierpienia, jest zbieżne z potoczną opinią na ten temat. Świadczą o tym stwierdzenia mówiące np., że taka a taka osoba dopóty nie jest szczęśliwa, dopóki nie musi się czymś martwić, dopóki nie czuje się zadręczona itp. W psychiatrii założenie to pociąga za sobą niebezpie- czeństwo przypisywania trudności w leczeniu pewnych ner- wic pragnieniom pacjenta do pozostania chorym, zamiast niedostatkom obecnej wiedzy psychologicznej. Jak już wcześniej pisałam, podstawowym błędem tej ar- gumentacji jest pominięcie faktu, że siła jakiegoś dążenia może być określona przez zdolność do uśmierzania lęku. Teraz zobaczymy, że dążenia masochistyczne także w du- żym stopniu są sposobem osiągania poczucia bezpieczeń- stwa. Terminu „masochistyczny" używa się dla oznaczenia pew- nych właściwości osobowościowych tendencji, jednakże bez precyzowania natury tych właściwości. W rzeczywistości mamy do czynienia z dwoma głównymi rodzajami tenden- cji masochistycznych. Pierwsza z nich to tendencja do pomniejszania własnej wartości. Najczęściej jednostka nie jest jej świadoma, na- tomiast odczuwa jej skutki: czuje się osobą nieatrakcyj- ną, nic nieznaczącą, nieefektywną, głupią, bezwartościową. W przeciwieństwie do tendencji narcystycznych, które okreś- liłam jako tendencje do posiadania wygórowanego mnie- mania o sobie, tendencje masochistyczne określiłabym jako skłonność do zaniżania własnej wartości. Podczas gdy oso- ba narcystyczna* ma skłonność do podkreślania - zarówno przed sobą, jak i przed innymi ludźmi - swych zalet i zdolności, osoba masochistyczna podkreśla swoje niedo- * Kiedy mówię o osobach masochistycznych, sadystycznych czy perfek- cjonistycznych, to mam na myśli uproszczone określenie tych przypad- ków, w których przeważają albo tendencje narcystyczne, albo masochi- styczne, albo też perfekcjonistyczne. statki. Osoba narcystyczna zwykle czuje, że może z łatwo- ścią poradzić sobie z każdym zadaniem, perfekcjonista, że musi umieć poradzić sobie z każdą sytuacją, natomiast oso- ba masochistyczna na wszystko reaguje bezradnym „nie potrafię". Osoba narcystyczna zawsze pragnie być w cen- trum uwagi, perfekcjonista izoluje się, znajdując schronie- nie w ukrytym poczuciu wyższości, które dają mu jego nor- my, natomiast osoba masochistyczna stara się być kimś nie- pozornym, przycupnąć gdzieś w kącie. Inną główną tendencją jest skłonność do osobistej zależ- ności. Masochistyczna zależność od innych osób różni się od zależności narcystycznej czy perfekcjonistycznej. Osoba narcystyczna jest uzależniona od innych, gdyż potrzebuje ich uwagi i podziwu. Perfekcjonista, choć przesadnie zain- teresowany zachowaniem własnej niezależności, faktycz- nie jest zależny od innych, ponieważ jego bezpieczeństwo opiera się na automatycznym dostosowywaniu się do ocze- kiwań, jakie w jego mniemaniu inni żywią w stosunku do niego. Ponieważ zależy mu bardzo na ukrywaniu przed so- bą rozmiaru własnej zależności, jakiekolwiek próby ujaw- nienia jej - np. w trakcie terapii - są przez niego odbierane jako cios wymierzony w jego dumę i bezpieczeństwo. W obu powyższych przypadkach zależność jest niepożądanym skut- kiem określonej struktury osobowości. Natomiast dla oso- by masochistycznej zależność jest warunkiem niemal ko- niecznym do życia. Czuje ona, że nie jest w stanie żyć bez obecności, życzliwości, miłości, przyjaźni drugiej osoby - tak, jak nie może żyć bez powietrza. Dla uproszczenia nazwijmy osobę, od której uzależniony jest masochista, jego partnerem - bez względu na to, czy będzie to któreś z rodziców, kochanek, siostra, mąż, przyja- ciel czy lekarz*. „Partnerem" może być nie tylko jednostka, * F. Kuenkel wskazał na ważnośćBeziehungsperson dla neurotyka, ale uważał to za ogólną cechę charakterystyczną nerwic, zamiast odnieść ją specjalnie do masochizmu. Fromm nazywa taki rodzaj relacji międzyludz- kich symbiotycznym i uważa go za podstawową cechę masochistycznej struktury osobowości. ale i grupa, jak np. członkowie rodziny czy jakiejś sekty religijnej. Osoba masochistyczna czuje, że nie potrafi niczego zro- bić sama z siebie i wszystkiego oczekuje od partnera: miło- ści, sukcesu, prestiżu, opieki, ochrony. Nigdy nie dociera do niej, że - w przeciwieństwie do świadomej skromności i pokory -jej oczekiwania mają charakter pasożytniczy. Po- wody, dla których lgnie do drugiej osoby, są tak silne, że potrafi wyłączyć ze świadomości taki fakt, iż partner nie jest i nigdy nie będzie odpowiednią osobą, która byłaby w stanie spełnić jej oczekiwania; nie chce ona rozpoznać ograniczeń tkwiących w pewnych relacjach. Dlatego też jest nienasycona, jeśli chodzi o wszelkie oznaki uczuć* i zainte- resowania jej osobą. Zwykle przejawia ten sam rodzaj po- stawy w stosunku do losu w ogóle, czuje się bezradną za- bawką w jego rękach lub uważa, że jest zdeterminowana przeznaczeniem i w żaden sposób nie może sobie wyobrazić możliwości wzięcia swego losu we własne ręce. Te podstawowe tendencje masochistyczne w istocie wy- rastają z tego samego podłoża, co tendencje narcystyczne i perfekcjonistyczne. Podsumowując: wskutek kombinacji niekorzystnych wpływów u dziecka zostaje wypaczona spon- taniczna akceptacja jego indywidualnej inicjatywy, uczuć, życzeń, poglądów, i dlatego odczuwa ono otaczający go świat jako potencjalnie wrogi. W tak trudnych warunkach musi ono znaleźć jakieś możliwości radzenia sobie z życiem w spo- sób bezpieczny; w ten sposób rozwija w sobie to, co nazy- wam tendencjami neurotycznymi. Jak widzieliśmy, jedną z tych tendencji jest wygórowane mniemanie o sobie, inną - tendencja do przesadnego dostosowywania się do istnieją- cych norm. Sądzę, że rozwój tendencji masochistycznych, tak jak zostały wyżej opisane, też jest jednym ze sposobów radzenia sobie z życiem. Bezpieczeństwo oferowane przez którykolwiek z tych sposobów jest autentyczne. Na przy- kład pseudoprzystosowanie osoby perfekcjonistycznej fak- * Por. Karen Horney, tamże, rozdział ^..'.Neurotycznapotrzeba miłości. tycznie eliminuje jawne konflikty z ludźmi i daje jej trochę poczucia siły. Spróbujmy teraz zrozumieć, w jaki sposób tendencje masochistyczne również mogą przynosić ukojenie. Posiadanie przyjaciół lub krewnych, na których można polegać, na każdego działa uspokajająco. W zasadzie uspo- kojenie poszukiwane poprzez masochistyczną zależność jest tego samego rodzaju. Jego specyfika wynika z faktu, że jest ono budowane na innych założeniach. Dorastająca w bez- piecznym środowisku dziewczyna z epoki wiktoriańskiej również była zależna od innych. Ale świat, od którego była uzależniona, z reguły był przyjazny. Uległa i przyjmująca postawa wobec życzliwego, bezpiecznego, wielkodusznego świata nie jest niczym bolesnym ani nie prowadzi do kon- fliktu. Jednak w nerwicach świat odczuwany jest jako mniej lub bardziej niepewny, chłodny, niechętny, mściwy; czuć się bezradnym i zależnym od tak potencjalnie wrogiego świata jest równoznaczne z poczuciem bezbronności w samym środ- ku niebezpieczeństwa. Masochistyczny sposób radzenia so- bie z tą sytuacją polega na całkowitym zdaniu się na czyjąś łaskę. Poprzez całkowitą rezygnację z własnej indywidual- ności oraz stopienie się z partnerem osoba masochistyczna osiąga pewne uspokojenie. Można je porównać z zabezpie- czeniem, jakie osiągnęło małe, zagrożone państwo, które zrzekło się swoich praw i niezależności na rzecz państwa silnego i agresywnego, aby w ten sposób uzyskać ochronę. Jedną z różnic jest to, że małe państwo zdaje sobie sprawę z tego, że nie robi tego kroku z miłości do większego pań- stwa, podczas gdy w umyśle neurotyka proces ten przebie- ga pod pozorami wierności, poświęcenia albo wielkiej miło- ści. W rzeczywistości osoba masochistyczna nie jest zdolna do miłości ani tak naprawdę nie wierzy w to, aby partner czy ktokolwiek inny mógł ją pokochać. To, co kryje się pod szyldem poświęcenia, jest niczym innym, jak kurczowym trzymaniem się partnera służącym uciszeniu lęku. Stąd nietrwały charakter tego rodzaju bezpieczeństwa oraz ni- gdy nie znikający strach przed opuszczeniem. Każdy przy- jazny gest ze strony partnera przynosi uspokojenie, ale choćby najmniejszy przejaw zainteresowania się partnera innymi ludźmi czy też własną pracą, każde uchybienie w zaspokajaniu permanentnego głodu oznak pozytywnego zainteresowania może od razu wywołać niebezpieczeństwo bycia porzuconym, a tym samym wzbudza lęk. Rodzaj bezpieczeństwa, jakie można osiągnąć poprzez pomniejszanie siebie, jest bezpieczeństwem polegającym na nierzucaniu się w oczy. Należy jeszcze raz podkreślić, że można naprawdę poczuć się bezpiecznie, czyniąc z siebie osobę nic nie znaczącą, bezwartościową, nieatrakcyjną i nie- pozorną, tak samo jak można się czuć bezpiecznie, robiąc na innych wrażenie kogoś, kto posiada wiele wspaniałych cech. Osoba szukająca bezpieczeństwa poprzez bycie nie- pozorną zachowuje się jak mysz, która woli zostać w swojej norze, gdyż boi się, że gdyby tylko wyszła na zewnątrz, to zjadłby ją kot. Emocjonalne nastawienie do życia osoby masochistycznej można porównać do stanu emocjonalnego pasażera jadącego „na gapę", który musi pozostać nie za- uważonym i który nie ma żadnych praw. O obecności takiej postawy świadczy sztywność, z jaką neurotyk trzyma się kurczowo schematu pozostawania na uboczu, a o jej kompulsywnym charakterze świadczy fakt, że gdy tylko jednostka odstąpi od powyższego schematu zachowania, pojawia się lęk. Na przykład, jeśli takiej oso- bie zaoferuje się korzystniejszą posadę niż tę, którą zajmu- je, zacznie ona odczuwać niepokój. Podobnie osoba, która we własnych oczach umniejsza swoje zdolności, może po- czuć silny niepokój, kiedy ma wyrazić w dyskusji swoją opinię; i nawet jeśli jej wypowiedź jest wartościowa, wyra- ża ją w przepraszającej formie. W dzieciństwie lub w wie- ku dojrzewania osoby takie często obawiały się ubierać w sposób bardziej wyszukany czy ładniejszy niż ich ró- wieśnicy, gdyż miałyby wówczas poczucie, że rzucają się w oczy. Osoba masochistyczna nie może sobie wyobrazić ani tego, że ktoś mógłby się poczuć dotknięty z jej powo- du, ani też, by ktokolwiek mógł ją lubić czy doceniać, po- nieważ - mimo dowodów świadczących o czymś wręcz prze- ciwnym - uparcie obstaje przy swoim przekonaniu, że jest osobą „bez znaczenia". Każda zasłużona pochwała za do- brze wykonaną pracę najprawdopodobniej wywoła u ta- kiej osoby uczucie zakłopotania i skrępowania; sama bę- dzie dążyć do umniejszenia jej wartości, pozbawiając się tym samym poczucia satysfakcji wypływającego z osiąg- nięcia czegoś. Lęk powstający się w tym obszarze jest czę- sto ważną cechą zahamowań dotyczących pracy. Na przy- kład jakakolwiek praca twórcza może się stać dla jednostki czymś bolesnym, gdyż wymaga zawsze wyrażania własnych poglądów czy uczuć. Może ona zrealizować takie zadanie tylko wówczas, gdy stale ma „pod ręką" inną osobę, która udziela jej wsparcia. To, że lęk wynikający z postawy „mysiej nory" pojawia się rzadziej niż sama ta postawa, wynika z faktu, że życie neurotyka jest zorganizowane automatycznie w taki spo- sób, by zapobiegać powstawaniu u niego lęku lub umożli- wiać mu wycofywanie się. Osoba masochistyczna nie wy- korzystuje okazji, nawet ich nie zauważa, pod jakimkol- wiek pretekstem pozostaje na drugorzędnej pozycji, poniżej swych możliwości i zdolności. Nawet nie przyjdzie jej do głowy, że mogłaby, a nawet powinna, wysuwać pewne żą- dania; unika kontaktów z ludźmi, których naprawdę lubi lub którzy mogliby jej w czymś pomóc. Jeżeli pomimo wszyst- kich tych trudności odniesie ona jakiś sukces, nie jest on jako taki odczuwany. Nowy pomysł czy dobrze wykonana praca są w jej umyśle natychmiast dewaluowane. Kupi ra- czej forda niż lincolna, choć wolałaby tego drugiego i finan- se pozwalają jej na to. Neurotyk przeważnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że ulega skłonności do „nienarzucania się"; z reguły odczuwa tylko jej rezultaty. Może świadomie przyjąć postawę obron- ną i twierdzić, że nie dba o sukces lub że nie lubi rzucać się w oczy. Może też po prostu ubolewać nad tym, że jest taki słaby, nic nie znaczący, nieatrakcyjny. Jednak najczęściej ulega wszechogarniającemu poczuciu niższości. Uczucie to jest raczej skutkiem niż przyczyną tendencji do unikania postawy samoakceptacji. Wszystkie powyższe tendencje, zakładające istnienie po- stawy bezradności wobec życia, są zjawiskami znanymi, ale zwykle przypisuje się im inne źródła. W literaturze psy- choanalitycznej opisuje się je jako rezultat istnienia bier- nych tendencji homoseksualnych, poczucia winy czy pra- gnienia bycia dzieckiem. Moim zdaniem, wszystkie powyż- sze próby interpretacji zaciemniają problem. Jeśli chodzi o pragnienie bycia dzieckiem, to tendencje masochistyczne rzeczywiście mogą wyrażać się w ten sposób - mogą się one ujawniać jako marzenia o powrocie do łona matki lub byciu noszonym w jej ramionach. Interpretowanie takich obja- wów jako rzeczywistego pragnienia bycia dzieckiem nie jest uzasadnione, gdyż neurotyk w równie małym stopniu „prag- nie" zostać dzieckiem, jak „pragnie" być bezradnym - do przy- jęcia takiej taktyki zmusza go presja lęku. Ponadto marzenie, by być dzieckiem, nie jest tożsame z faktyczną chęcią zosta- nia nim, lecz jest wyrazem pragnienia, by pozostać pod czyjąś opieką, nie musieć stać na własnych nogach, nie brać za nic odpowiedzialności - pragnienia, które jest pociągające ze względu na poczucie bezradności, jakie się wytworzyło. Dotychczas rozpatrywaliśmy tendencje masochistyczne jako specyficzny sposób uśmierzania lęku i radzenia sobie z trudnościami życiowymi i niebezpieczeństwami - nie za- wsze rzeczywistymi. Jest to jakiś sposób, choć on sam po- ciąga za sobą konflikt. Po pierwsze, neurotyk nieustannie pogardza sobą z powodu swej słabości. Mamy tu do czynienia z wyraźną różnicą między kulturowymi wzorcami bezradno- ści i zależności. Na przykład dziewczyna z epoki wiktoriań- skiej mogła być zupełnie zadowolona ze swojej zależności, gdyż w niczym nie umniejszało to jej poczucie szczęścia ani nie podważało jej pewności siebie. Wprost przeciwnie, pew- na słabość i postawa bezradnej ufności były cechami pożą- danymi u kobiety. Jednakże dla osoby masochistycznej nie istnieje żaden kulturowy wzorzec przynoszący takiej po- stawie prestiż. Co więcej, tym, czego neurotyk chce, nie jest bezradność - chociaż jest ona jego skutecznym narzędziem do osiągania wszystkiego, czegokolwiek zapragnie - lecz niepozorność i zależność. A nawet tych cech pragnie on je- dynie ze względu na poczucie bezpieczeństwa, jakie za ich pomocą uzyskuje. Słabość jest nieuniknionym i niepożąda- nym skutkiem przyjętego sposobu postępowania. Jest ona niepożądana tym bardziej, że -jak już zaznaczałam - nie- bezpiecznie jest być słabym w samym środku potencjalnie wrogiego świata. Zarówno niebezpieczeństwo, jak i dez- ' aprobata, jaką inni żywią dla słabości neurotyka, sprawia- ! ją, że jest ona godna pogardy. i A zatem, słabość jest źródłem niemal nieustannej iryta- cji lub nawet bezsilnej wściekłości, które mogą być wywo- łane przez nieskończoną różnorodność pojawiających się codziennie sytuacji. Zarówno te okoliczności, jak i pojawia- jące się w ich następstwie stany rozdrażnienia są dostrze- gane, lecz niezbyt wyraźnie. Lecz neurotyk nie omieszka głęboko odczuć, że nie potrafił obronić własnego zdania, nie odważył się wyrazić swoich życzeń, że zachował się potul- nie, gdy miał ochotę odmówić, że o wiele za późno dostrzegł, iż ktoś podle się wobec niego zachował. Lub też, że zacho- wał się ugodowo i przepraszająco wtedy, gdy powinien wy- kazać stanowczość, że zaprzepaścił jakąś okazję czy też, że rozchorowując się, zrobił unik przed trudną sytuacją. Te nieustanne cierpienia z powodu własnej słabości są jed- ną z przyczyn prowadzących do bezkrytycznego podziwiania siły. Każda osoba ośmielająca się jawnie okazywać agresję czy stanowczość może być pewna co najmniej skrytego po- dziwu neurotyka, niezależnie od tego, czy uważana jest za osobę wartościową czy nie. Osoba, która pozwala sobie na kłamstwa lub blefowanie, wzbudza podobny podskórny po- dziw jak osoba, która wykazuje odwagę w słusznej sprawie. Inną konsekwencją owego wewnętrznego cierpienia jest bujny rozwój wyobrażeń wielkościowych. Osoba masochi- styczna w swoich fantazjach potrafi powiedzieć pracodawcy 9.33 czy żonie, co o nich myśli, potrafi być Don Juanem wszech czasów, w swych fantazjach potrafi być wynalazcą i pisać książki. Powyższe fantazje podnoszą na duchu, ale też za- ostrzają istniejące w niej sprzeczności. Interakcje oparte na masochistycznej zależności są nasy- cone wrogością skierowaną wobec partnera. Wspomnę tyl- ko o trzech głównych źródłach tej wrogości. Pierwsze z nich to oczekiwania, jakie neurotyk ma w stosunku do part- nera. Ponieważ sam pozbawiony jest energii, inicjatywy i odwagi, w skrytości ducha oczekuje tego wszystkiego od partnera, poczynając od opieki, pomocy, uwolnienia od ry- zyka i odpowiedzialności, a skończywszy na utrzymaniu, prestiżu i sławie. W gruncie rzeczy - i zawsze jest to głębo- ko wyparte - chce żerować na życiu partnera. Spełnienie powyższych oczekiwań nie jest możliwe, ponieważ nie ist- nieje taki partner, który - chcąc zachować swoją indywidu- alność i swoje życie osobiste - mógłby sprostać temu, czego się od niego oczekuje. Gdyby neurotyk uświadomił sobie rozmiar swoich żądań wysuwanych w stosunku do partnera, jego wrogie reakcje wynikające z rozczarowania nigdy nie osiągnęłyby takiego nasilenia, jak się to często zdarza; byłby najwyżej trochę rozeźlony, że nie otrzymuje wszystkiego te- go, co chce otrzymać. Ponieważ w jego interesie nie leży gra w otwarte karty, musi udawać skromnego, poczciwego chłop- czyka lub dziewczynkę. Proces, który w rzeczywistości nie jest niczym innym, jak zwykłą samolubną reakcją złości, zo- staje w jego umyśle zniekształcony. Nie jest on kimś, kto ma nierozsądne, egocentryczne oczekiwania, ale kimś, kto jest przez partnera lekceważony, oszukiwany i wykorzystywany. Dlatego też bezpodstawne reakcje złości przekształcają się w formę ziejącego nienawiścią moralnego oburzenia. Ponadto, chociaż osoba masochistyczna, w imię bezpie- czeństwa, nie jest w stanie ani o krok odstąpić od przeko- nania, że „nic nie znaczy", to jest jednocześnie nadmiernie wrażliwa na najmniejszy przejaw braku szacunku lub lek- ceważenia ze strony innych i reaguje na to silną złością, której jednak z wielu powodów nie wyraża na zewnątrz. Nawet jeśli ktoś oferuje jej prawdziwą przyjaźń, to fakt ten nie zostaje zauważony, gdyż osoba, która „nic nie znaczy" dla siebie samej, prawdopodobnie nie jest w stanie dostrzec, że może coś znaczyć dla innej osoby. Zrodzona w ten sposób uraza wobec innych jest jednym z głównych czynników od- powiedzialnych za zaostrzanie się konfliktu między tym, że się innych potrzebuje, a tym, że się ich nienawidzi. Trzecie z głównych źródeł wrogości leży głębiej niż dwa pozostałe. Ponieważ osoba masochistyczna w żaden sposób nie jest w stanie zachować dystansu miedzy sobą a partne- rem, nie mówiąc już o rozłące, faktycznie czuje się zniewo- lona. Czuje ona, że musi akceptować warunki partnera, bez względu na to, jakie one są. Ale ponieważ nienawidzi swojej zależności, odczuwając ją jako upokorzenie, staje się zmuszona do wewnętrznego buntu przeciwko każdemu part- nerowi, niezależnie od tego, jak wyważone byłyby jego ocze- kiwania. Czuje ona, że partner dominuje nad nią, a ona sama przypomina złapaną w pajęczą sieć muchę; oczywiście pająkiem jest partner. Jeśli w małżeństwie mąż i żona mają podobną strukturę osobowości, może się zdarzyć, że oboje będą się uskarżać, w jak nieznośny sposób są zdominowani. Część powstającej w ten sposób wrogości może być rozłado- wywana w przypadkowych wybuchach gniewu. Jednak ogók» nie rzecz biorąc, wrogość osoby masochistycznej wobec part- nera stwarza stałe, nie dające się zlikwidować zagrożenie, ponieważ osoba taka potrzebuje partnera i boi się go utracić. Przy nieco ostrzejszym wybuchu wrogości może wystą- pić lęk, lecz jego wzrost powoduje z kolei nasilenie potrze- by kurczowego trzymania się partnera. W ten sposób po- wstaje błędne koło, które czyni separację coraz trudniejszą i boleśniejszą. Konflikt, nieodłącznie związany z relacjami międzyludzkimi, u osoby masochistycznej jest zatem osta- tecznie konfliktem między zależnością a wrogością. Przedstawione wyżej podstawowe tendencje masochistycz- nej struktury osobowości z konieczności oddziałują na wszyst- kie sfery życia. W takim stopniu, w jakim istnieją, deter- 235 minują sposób, w jaki jednostka realizuje swe pragnienia, wyraża wrogość, unika trudności. Określają także sposób, w jaki radzi sobie z innymi potrzebami neurotycznymi, ta- kimi jak potrzeba kontrolowania innych czy wydawania się kimś doskonałym. W końcu określają one rodzaj osiągalnej dla jednostki satysfakcji i w ten sposób wpływają również na jej życie seksualne. Gdy będę analizować specyficzne masochistyczne cechy występujące w tych sferach, wybiorę tylko kilka charakterystycznych, ponieważ intencją tego rozdziału nie jest dogłębne studium masochizmu, lecz przed- stawienie ogólnego zarysu podstaw zjawisk masochistycz- nych. Niektóre pragnienia osoby masochistycznej mogą się wy- rażać bezpośrednio, jakkolwiek może to być czynione w róż- nym stopniu i zachodzić w różnych warunkach. Jednak specyficznie masochistyczny sposób wyrażania życzeń po- lega na wywieraniu na innych wrażenia, że jest się osobą, która jest w wielkiej potrzebie wskutek bardzo trudnej sy- tuacji, w jakiej się znalazła. Na przykład agent ubezpiecze- niowy, zamiast zachwalać zalety proponowanego ubezpie- czenia, błaga przyszłego klienta, by się ubezpieczył, gdyż bardzo potrzebuje prowizji; muzyk szukający pracy, zamiast zrobić wrażenie swymi umiejętnościami," na pierwszy plan wysuwa swoją potrzebę zarobienia pieniędzy. W ostrzejszej wersji specyficzna forma wyrażania pragnień objawia się rozpaczliwym wołaniem o pomoc, w którym zawarte są su- gestie w rodzaju: „Jestem tak nieszczęśliwy i zrozpaczony - pomóż mi" albo: „Jeśli mi nie pomożesz, będę zupełnie zgu- biony", „Nie mam na świecie nikogo oprócz ciebie - musisz być dla mnie miły", „W żaden sposób nie potrafię sobie z tym poradzić - musisz to dla mnie zrobić", „Wyrządziłeś mi tak wiele krzywd, że jesteś odpowiedzialny za całe moje nieszczęście - musisz więc coś dla mnie zrobić". Osoba, do której adresuje się takie życzenia, jest postawiona w sytua- cji silnego moralnego zobowiązania. Bardziej bezstronny psychiatryczny obserwator spostrzeże, iż pacjent mimowol- nie wyolbrzymia swoje nieszczęście i potrzeby dla strate- gicznego celu, aby w ten sposób uzyskać to, czego chce. Do pewnego stopnia jest to zupełnie trafne; pacjent stosuje l typowo masochistyczną strategię uzyskiwania czegoś po- | przez manifestowanie swego nieszczęścia i bezradności. Wciąż jednak pozostaje pytanie, dlaczego stosuje on wła- I śnie taką, a nie inną strategię? Czasami bywa ona skutecz- j na, ale - jak pokazuje to większość historii przypadków i choroby - efekty są krótkotrwałe; osoby z otoczenia neu- I rotyka męczy ten rodzaj biadolenia i wcześniej czy później i oswajają się one z jego nieszczęściem, przyjmują je za rzecz i normalną i przestaje ono pobudzać je do działania. Osoba s masochistyczna może jeszcze osiągnąć swój cel, jeśli wzmoc- l ni ataki, np. grożąc samobójstwem, ale i to po pewnym cza- | się przestaje działać. Dlatego też nie możemy uważać ta- | kiej postawy jedynie za strategię. Aby to pełniej zrozumieć, musimy sobie uświadomić, że osoba masochistyczna jest głęboko przekonana - świadomie lub nieświadomie - iż ota- czający ją świat jest brutalny i zawistny, że nie istnieje nic j takiego, jak spontaniczna życzliwość. Stąd też bierze się jej [ przekonanie, że tylko poprzez wywieranie silnego nacisku można uzyskać to, czego się pragnie. Co więcej, zasadniczo czuje ona, że nie ma żadnego prawa żądać dla siebie czego- | kolwiek i dlatego musi przed samą sobą usprawiedliwiać swoje pragnienia. Rozwiązanie, jakie znajduje w tej niedoli, polega na wykorzystywaniu swej bezradności i stresu jako narzędzi wywierania nacisku, a zarazem usprawiedliwia- nia swych dążeń. Nie wiedząc o tym, pozwala sobie na ze- ślizgnięcie się w jeszcze głębsze od dotychczasowego poczu- cie własnego nieszczęścia i bezradności, po czym subiek- tywnie czuje się uprawniona do domagania się pomocy. To, czy proces ten przebiega łagodniej czy burzliwiej, zależy od wielu czynników, ale w zasadzie elementy tego „masochi- stycznego wołania o pomoc" zawsze wydają się podobne. Sposób wyrażania wrogości różni się w zależności od struk- tury osobowości. Neurotycy, u których przeważa potrzeba wydawania się kimś doskonałym, będą chcieli dotknąć lub zranić innych poprzez okazywanie własnej moralnej czy intelektualnej wyższości oraz niezawodności. Typowo ma- sochistyczny sposób wyrażania wrogości polega na obno- szeniu się z własnym cierpieniem, bezradnością, na robie- niu z siebie ofiary i osoby pokrzywdzonej, przez pełne zło- ści pozwalanie sobie na dezintegrację - stosując przykład zapożyczony z antropologii, można powiedzieć, że jest to coś w rodzaju samobójstwa popełnianego na progu domu swego krzywdziciela. Wrogość osoby masochistycznej może się także przejawiać w wyobrażeniach dotyczących okru- cieństwa, szczególnie w formie polegającej na upokarzaniu osób, przez które czuła się urażona. Wrogość neurotyków typu masochistycznego nie zawsze ma charakter wyłącznie obronny. Często jest ona też sady- styczna. Określamy kogoś mianem osoby sadystycznej, gdy czerpie ona satysfakcję ze swej władzy wywoływania u in- nych bezradności lub cierpienia*. Impulsy sadystyczne wy- pływają z mściwości jednostki słabej i uciskanej, niewolni- ka, który w skrytości ducha tęskni za uczuciem, że również może naginać innych do swych pragnień i sprawiać, by kur- czyli się przed nim ze strachu. U podstaw struktury osobo- wości osoby masochistycznej leżą wszystkie konieczne wa- runki, które sprzyjają rozwojowi tendencji sadystycznych w sformułowanym powyżej znaczeniu: jest to osoba z wielu powodów słaba, która jest, lub czuje się, upokarzana i uci- skana, a która w głębi duszy czyni innych odpowiedzialny- mi za swoje cierpienie. W tym miejscu pojawia się mała rozbieżność teoretycz- na. Freud zawsze postulował istnienie związku między ten- dencjami sadystycznymi a masochistycznymi. Początkowo twierdził on, że masochizm jest zwróconym do wewnątrz * Definicja ta jest niekompletna, ponieważ podobnego zadowolenia można doświadczyć, będąc tylko świadkiem czy nawet jedynie słysząc o aktach okrucieństwa. Jednak i tutaj mamy do czynienia z napawaniem się poczuciem wyższości nad ofiarami wypadków, aktów okrucieństwa, upokorzenia itp. Na elementy siły czerpanej z sadyzmu zwrócił uwagę sam markiz de Sade. Na fakt ten wskazywał we wszystkich swoich pi- smach Fryderyk Nietzsche. Ostatnio Erich Fromm podkreślał ten wątek w swoich wykładach na temat psychologii władzy. sadyzmem, i uzasadniał to tym, iż pierwotna satysfakcja wypływa z zadawania cierpienia innym i dopiero wtórnie ten sam impuls może zostać zwrócony ku sobie. Późniejsze poglądy Freuda dotyczące masochizmu nie zmieniły tej ar- gumentacji, ponieważ jeśli potraktujemy masochizm jako połączenie popędu seksualnego i destrukcyjnego, to jego kliniczny obraz - a tylko to nas interesuje - pozostanie odwróceniem impulsów sadystycznych, wcześniej skiero- wanych na zewnątrz, ku sobie. Jednak nowsza teoria do- daje - w drodze spekulacji - taką możliwość, że masochizm, mimo wszystko, jest wcześniejszy od sadyzmu (tzw. pier- wotny masochizm). Z klinicznego punktu widzenia zgadzam się z nową teorią, chociaż nie zgadzam się z jej teoretyczny- mi implikacjami. Podstawowa masochistyczna struktura osobowości jest żyzną glebą dla tendencji sadystycznych. Jednak należałoby zachować ostrożność przy uogólnianiu tego stwierdzenia, jako że same tendencje sadystyczne ; w żadnym razie nie są charakterystyczne dla osób maso- \ chistycznych. U każdej jednostki, która czuje się słaba ! i uciskana - z innych niż neurotyk powodów - również i może dojść do rozwoju tendencji sadystycznych. Unikanie trudności z pewnością nie jest samo w sobie cechą masochistyczną. Specyfika elementów masochistycz- I nych polega na tym, co jednostka odczuwa jako trudność, a szczególnie na sposobach, które wybiera, aby jej uniknąć. Z powodu kompulsywnej skromności i zależności, wraz z wszystkimi wynikającymi z nich następstwami, dla oso- by masochistycznej zwykłe pagórki często wydają się góra- mi, szczególnie wtedy, gdy ma ona zrobić coś dla siebie, podjąć ryzyko czy wziąć za coś odpowiedzialność. Pewne osoby mogą po prostu wystrzegać się jakiegokolwiek wy- siłku i reagować np. „śmiertelnym zmęczeniem" na samą myśl o większej pracy, takiej jak świąteczne zakupy czy przeprowadzka. Typową odpowiedzią osoby masochistycz- nej na kłopoty jest natychmiastowa reakcja: „nie mogę", czasem ukryta w formie obawy, że niezbędny wysiłek mógł- by jej zaszkodzić. 239 Jej charakterystyczny sposób unikania trudności polega na zwlekaniu, a szczególnie na ucieczce w chorobę. Kiedy czeka ją nieprzyjemne i napawające strachem zadanie — takie jak egzamin czy rozmowa z pracodawcą, którego per- spektywa jest przerażająca - może się nagle rozchorować lub co najmniej pragnąć ulec jakiemuś wypadkowi. Kiedy konieczne staje się pójście do lekarza czy ostateczne zała- twienie interesów, zwleka, usuwając z pola świadomości istniejące problemy. Na przykład ma pogmatwaną sytuację rodzinną, którą należałoby uporządkować. Gdyby usiadła i aktywnie zajęła się nią, zobaczyłaby sposoby jej rozwią- zania i miałaby problem „z głowy". Zamiast tego, woli nie myśleć wprost o istniejącym kłopocie; żywi niewyraźną i mglistą nadzieję, że z upływem czasu wszystko się jakoś samo ułoży i w konsekwencji towarzyszy jej poczucie wi- szącej nad głową niejasnej a ogromnej groźby. Uchylanie się od wszelkich trudności potęguje jej poczucie słabości i faktycznie czyni ją jeszcze słabszą, gdyż traci ona siłę, jaką mogłaby zdobyć w trakcie ich przezwyciężania. Podstawowa masochistyczna struktura osobowości deter- minuje także sposoby, za pomocą których jednostka radzi sobie z innymi neurotycznymi tendencjami, mogącymi współ- występować z tendencjami masochistycznymi. Omówię te- raz krótko kilka spośród możliwych wzajemnych powiązań. Jak wspomniałam już wcześniej, nie można rozważać struktury osobowości masochistycznej, nie biorąc pod uwa- gę tendencji do wielkościowych wyobrażeń na własny te- mat*. Należą one do tej struktury i reprezentują środki, które chronią jednostkę przed pogrążeniem się w pogar- dzie do siebie. Zazwyczaj pozostają one całkowicie w świe- cie fantazji, pochłaniając sporą część czasu i energii. Jednak sprawa wygląda inaczej, jeśli współwystępują one z neurotyczną ambicją, która sprawia, że nieznośne * Stwierdzenie to nie jest odwracalne; wygórowane mniemanie o sobie może występować bez obecności tendencji masochistycznych albo przy- najmniej bez ich znaczącej roli w strukturze osobowości; por. rozdz. V, Koncepcja narcyzmu. byłoby nieosiągnięcie w realnym życiu czegoś wielkiego i wyjątkowego. W tym przypadku mamy do czynienia z po- ważnym dylematem, gdyż ambicja popycha jednostkę do sukcesu, podczas gdy jej potrzeba nierzucania się w oczy powoduje obawę przed sukcesem. Typowo masochistyczny sposób radzenia sobie z tym dylematem polega na obwinia- niu innych - osób czy okoliczności - za brak osiągnięć i na szukaniu usprawiedliwienia w chorobie lub w udawanych niedyspozycjach. Kobieta może obciążać odpowiedzialno- ścią za swoje niepowodzenia fakt, że jest właśnie kobietą, czy też zrzucać niepowodzenia w pracy twórczej na karb naglących potrzeb życia codziennego. Dziewczyna, która chce zostać wielką aktorką i równocześnie obawia się pod- jęcia jakiegokolwiek kroku w tym kierunku, swoją niechęć do wyjścia na scenę tłumaczy zbyt niskim wzrostem. Inna kobieta przypisuje swoje niepowodzenie w zrobieniu wiel- kiej kariery na scenie zawiści innych ludzi. Jeszcze inni tłumaczą swoje niepowodzenia pochodzeniem z biednej ro- dziny, mieszaniem się przyjaciół czy krewnych w ich za- miary czy też przeciwnie - brakiem dostatecznego popar- cia z ich strony. Pacjenci typu masochistycznego mogą świadomie żywić pragnienie chronicznej choroby, takiej jak gruźlica. Zazwy- czaj nie zdają sobie sprawy z tego, że w perspektywie cho- roby jest dla nich dla nich coś fascynującego. Trudno nie zgodzić się z tym wnioskiem, widząc, jak taka osoba upo- rczywie chwyta się najdrobniejszej „szansy" na zachorowa- nie: jak każde nieco mocniejsze zabicie serca wywołuje prze- konanie o chorobie serca, chwilowe wzmożenie częstości oddawania moczu - o cukrzycy, a jakikolwiek ból żołądka - o zapaleniu wyrostka robaczkowego. Tego rodzaju troska o własne zdrowie stanowi często jeden z elementów hi- pochondrycznych obaw, będących reakcją na perspektywę choroby, która tak żywo jest obecna w wyobraźni. Niewąt- pliwa korzyść, jaką jednostka wyciąga z faktu bycia chorą, bardzo utrudnia przekonanie jej, że nic się nie dzieje z jej sercem, płucami czy żołądkiem. Jak wie z doświadczenia każdy lekarz, taki pacjent może - mimo swych obaw - być urażony stwierdzeniem, że nic mu nie dolega. Nie ma po- trzeby mówić, że nie jest to pełne wyjaśnienie hipochon- drycznych obaw, lecz tylko jeden z czynników, który może odgrywać w nich pewną rolę. W końcu, sama obecność zaburzeń neurotycznych może zostać wykorzystana jako alibi. Fakt ten może opóźnić wy- leczenie; osoba tego typu czuje, że w przypadku wyzdro- wienia straciłaby jakiekolwiek dobre usprawiedliwienie dla niepoddawania swoich zdolności sprawdzianowi rzeczywi- stej pracy. Obawia się tego sprawdzianu z wielu powodów. Pierwszym z nich jest to, że na skutek pomniejszających swą wartość tendencji istotnie wątpi w możliwość osiągnię- cia czegokolwiek; drugim to, że każde rzeczywiste dążenie do osiągnięć wydaje jej się „biciem głową o mur"; ponadto, niejasno zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę perspektywa rzeczywistej pracy i sukcesu wcale jej nie pociąga. W po- równaniu ze świetlanymi celami, osiąganymi w fantazji bez żadnego wysiłku, za mało jest blasku w wykonywaniu po- rządnego kawałka roboty, wymagającego wielu wytężonych konsekwentnych starań. Toteż często swoje ambitne cele woli ona pozostawić w sferze fantazji, a neurotyczne kłopo- ty zachować w charakterze alibi. W psychoanalizie często interpretuje się ten fakt jako niechęć bycia dobrym, np. z powodu potrzeby bycia karanym. Jednak taka interpre- tacja jest nie do utrzymania. Na przykład pacjent może doraźnie czuć się dobrze w sanatorium czy w uzdrowisku wolny od odpowiedzialności, zobowiązań czy oczekiwań ze strony innych lub własnej. Trafniej byłoby powiedzieć, że pacjenci tacy, chociaż chcą wyzdrowieć, mimo to wzdragają się na samą myśl o wyleczeniu, gdyż byłoby to równoznacz- ne z koniecznością przyjęcia aktywnej postawy wobec życia i z utratą usprawiedliwienia dla braku realizacji swoich ambicji. Tendencje masochistyczne mogą być także sprzężone z bezwzględną potrzebą siły i sprawowania kontroli. Tylko krótko wspominam o tym fakcie, ponieważ powszechnie o/i o wiadomo, że osoba masochistyczna sprawuje kontrolę po- przez samo swoje cierpienie i bezradność. Rodzina oraz przyjaciele często ulegają jej życzeniom, gdyż obawiają się, że w przeciwnym razie zdarzy się coś okropnego: rozpacz, depresja, zaburzenia funkcjonalne itp. Jednak należy do- dać, że krewni traktują zwykle jej zachowanie wyłącznie jako strategię. Zasługą Alfreda Adlera* jest zwrócenie uwa- gi na znaczenie nieświadomych posunięć strategicznych, ale traktowanie tego wyjaśnienia jako wystarczającego jest jednym z wielu przejawów jego powierzchowności. Należy zrozumieć całą strukturę osobowości, aby pojąć, dlaczego neurotyk musi dążyć do pewnych celów i dlaczego tylko niektóre sposoby osiągania tego celu są dla niego dostępne. Ostatnim związkiem, na jaki chcę zwrócić tutaj uwagę, jest sprzężenie tendencji masochistycznych z kompulsyw- ną potrzebą wydawania się kimś doskonałym. Freud twier- dził, że połączenie tej potrzeby z potrzebą samoobwiniania się ma korzenie w masochistycznym podporządkowaniu się karzącej sile „superego". Jak wykazałam już wcześniej, po- wyższe tendencje nie są same w sobie masochistyczne, lecz są zdeterminowane przez inne czynniki struktury osobo- wości**. Mogą jednak się pojawić także u osoby, u której przeważają cechy masochistyczne; w tym przypadku nie polegają one jedynie na samoobwinianiu się, ale przybiera- ją formę tendencji do „pławienia się" w poczuciu winy i ucie- kania się do cierpienia w celu odprawienia pokuty. Nieneu- rotyczny sposób radzenia sobie z poczuciem winy polega na uczciwej konfrontacji z własnymi wadami i próbie ich prze- zwyciężenia. Jednak taki sposób wymaga pewnej dozy we- wnętrznej aktywności, która jest dla osoby masochistycz- nej obca. Oczywiście w próbach odprawienia pokuty poprzez cierpie- nie osoba masochistyczna podąża za kulturowym wzorcem. * Alfred Adler, Understanding Human Naturę (1927). ** Karen Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, op. cit., s. 220-221. 243 Zjednywanie sobie bogów poprzez ofiarę jest szeroko roz- powszechnionym zwyczajem religijnym. W naszej kulturze chrześcijaństwo traktuje cierpienie jako sposób odprawie- nia pokuty; także prawo kryminalne karze cierpieniem za wykroczenie, a system edukacyjny dopiero ostatnio zrezy- gnował ze stosowania tej zasady. Osoba masochistyczna stosuje te wzorce, gdyż pasują one do struktury jej osobo- wości. Uderzająca cecha, jaką jest gotowość do akceptowa- nia cierpienia jako kary czy też biczowanie się ciągłymi zarzutami, leży w ich absolutnej daremności; powodem jest to, że gotowość do akceptowania kary nie dotyczy faktycz- nego poczucia winy, ale służy kompulsywnej potrzebie wy- dawania się kimś doskonałym i w rezultacie jest próbą przywrócenia swojego obrazu doskonałości. W końcu podstawowa masochistyczna struktura osobo- wości określa także rodzaj możliwego do osiągnięcia zado- wolenia. Masochistyczne doświadczenia związane z za- dowoleniem mogą mieć naturę zarówno seksualną, jak i nieseksualną - te pierwsze polegają na masochistycznych fantazjach i perwersjach, drugie zaś na „pławieniu się" w cierpieniu i poczuciu bezwartościowości. Aby zrozumieć ten zagadkowy fakt, że cierpienie może prowadzić do zadowolenia, należy uświadomić sobie naj- pierw to, iż prawie wszystkie inne drogi osiągania zadowo- lenia są dla masochisty zamknięte. Osoba masochistyczna zazwyczaj całkowicie unika każdej konstruktywnej, wyma- gającej pewności siebie działalności, i jeśli się już jej podej- mie, to wywołuje ona na tyle silny lęk, że przekreśla możli- wość uzyskania dzięki niej jakiegokolwiek zadowolenia. Możliwości zdobywania nagradzających doświadczeń, któ- re zostają w ten sposób wyeliminowane, dotyczą nie tylko wszelkiego typu przywództwa i pionierskiej pracy, ale tak- że każdej niezależnej pracy lub konsekwentnie zaplanowa- nych wysiłków zmierzających do jakiegoś celu. Co więcej, wskutek kompulsywnej skromności nie może być radości z powodu uznania i sukcesu. I w końcu, osoba masochi- styczna nie jest zdolna do spontanicznego poświęcenia ca- łej swojej energii dla dobra jakiejś sprawy. Chociaż musi się kurczowo trzymać „partnera" lub grupy, gdyż nie potra- fi znaleźć oparcia w sobie, to jednak jest zbyt lękliwa, nie- ufna i egocentryczna, aby móc dobrowolnie i z całego serca oddać się czemuś lub komuś. Zarówno niezdolność do obdarzania kogoś żywym spon- tanicznym uczuciem, jak i niezdolność oddania się są przy- czyną zasadniczego osłabienia jej życia uczuciowego. Inni ludzie są dla niej niezbędni, aby zaspokajać niektóre po- trzeby, ale nie stać jej na żywienie spontanicznych uczuć mających na względzie ich interesy, potrzeby, szczęście i rozwój; potrafi oddać się miłości wobec innych ludzi w rów- nie znikomym stopniu, w jakim potrafi poświęcić się ja- kiejś sprawie. Tym samym również zadowolenie, jakie jed- nostka mogłaby czerpać z miłości lub seksu, jest wypaczone. Rodzaj dostępnego zadowolenia jest przez to bardzo ogra- niczony. W rzeczywistości zadowolenie może być osiągane tylko tymi samymi sposobami, co poczucie bezpieczeństwa. Sposoby te, jak widzieliśmy, cechuje zależność i chęć nie- rzucania się w oczy. W tym miejscu napotykamy pewien problem, gdyż zależność i postawa nierzucania się w oczy same nie są w stanie dostarczać zadowolenia. Obserwacje pokazują, że jest ono doświadczane, gdy postawy te zostają doprowadzone do krańcowości. W fantazjach seksualnych czy w zachowaniach perwersyjnych osoba masochistyczna nie jest po prostu zależna od partnera, ale jest wręcz gliną w jego rękach, jest gwałcona, zniewalana, poniżana, tortu- rowana. Podobnie jest z postawą nierzucania się w oczy - może ona dostarczyć zadowolenia, jeśli zostanie doprowa- dzona do tak ekstremalnej postaci, jak całkowite zatrace- nie się w „miłości" lub poświęcaniu się, utrata własnej toż- samości, utrata godności czy pogrążenie własnej indywidu- alności w samopotępieniu. Dlaczego osoba masochistyczna musi w poszukiwaniu zadowolenia dochodzić aż do takich ekstremalnych stanów? Sama zależność od partnera, która jest dla osoby masochi- stycznej niejako warunkiem istnienia, nie może dostarczyć dużej przyjemności, gdyż jest zbyt obciążona różnymi kon- fliktami i bolesnymi doświadczeniami. Aby przeciwstawić się powszechnemu nieporozumieniu, jeszcze raz pozwolę sobie wyraźnie zwrócić uwagę na fakt, że osoba masochi- styczna ani skrycie nie pragnie bolesnych doświadczeń czy konfliktów, ani nie cieszy się z nich, choć nie potrafi ich uniknąć, mimo iż są dla niej równie bolesne jak dla kogo- kolwiek innego. O rodzaju doświadczeń, które sprawiają, że masochistyczne związki z innymi ludźmi są aż tak nieudane, wypowiadałam się już wcześniej - przy omawianiu podsta- wowej struktury osobowości masochistycznej. Powtórzę je- dynie to, że masochista gardzi sobą z powodu swej zależno- ści; z powodu swoich wygórowanych oczekiwań co do part- nera prędzej czy później musi się do niego rozczarować i zra- zić; może czuć się też często niesprawiedliwie traktowany. A zatem satysfakcję z takiego związku można uzyskać tylko poprzez wyeliminowanie konfliktów i narkotyzujące- go bólu. Konflikty można wyeliminować, a psychiczny ból wyciszyć na wiele sposobów. Ogólnie mówiąc, w przypadku osoby masochistycznej konflikt na punkcie zależności może zachodzić pomiędzy słabością a siłą, między uległością a zdecydowaniem, między pogardą dla siebie a dumą. Spe- cyficzny dla masochisty sposób rozwiązania tego konfliktu polega na zepchnięciu w świat fantazji swoich dążeń do siły, dumy, godności, szacunku dla własnej osoby oraz na całkowitym zatraceniu się w swej skłonności do słabości i zależności. Dopiero kiedy osoba masochistyczna stanie się bezbronnym narzędziem w rękach partnera, kiedy zacznie nurzać się we własnym upodleniu, może doświadczyć sa- tysfakcji seksualnej. Masochistyczny sposób uśmierzenia psychicznego bólu polega na jego pogłębieniu i całkowitym poddaniu się mu. Na skutek pławienia się w upokorzeniu ból wynikający z pogardy dla siebie może zacząć działać jak narkotyk i w ten sposób zamienić się w doświadczenie nagradzające. To, że nieznośny ból może przynieść ulgę i stać się czymś przyjemnym poprzez pogrążenie w poczuciu nieszczęścia, zostało potwierdzone wieloma obserwacjami. Pacjent, który dobrze potrafi siebie obserwować, spontanicznie potwierdzi powyższe stwierdzenie. Może odczuwać lekceważenie, pogar- dę czy niepowodzenie wyłącznie jako coś bolesnego, ale po- tem i tak pogrąży się w uczuciu skrajnego cierpienia. Mgliście będzie sobie zdawał sprawę, że przesadza ze swym nieszczę- ściem i że mógłby się z niego dźwignąć, ale przede wszyst- kim wie również, że nie zrobi tego, gdyż dalsze zatracanie się w smutku nieodparcie go pociąga. Kiedy tendencje ma- sochistyczne są sprzężone z kompulsywną potrzebą wyda- wania się kimś doskonałym, na podobnej zasadzie działa odstąpienie od obrazu doskonałości. Uświadomienie sobie błędu jest wprawdzie bolesne, ale przez wzmocnienie tego uczucia i pławienie się w samooskarżeniach oraz poczuciu bezwartościowości osoba masochistyczna jest w stanie zmie- nić ból w narkotyk i czerpać zadowolenie z orgii samoponi- żania się. W jaki sposób wzmocnienie bólu może przynieść ulgę? Zasadę działającą w tym procesie już kiedyś opisywałam, toteż ograniczę się obecnie do jej dosłownego przytoczenia. Mówiąc o pozornie zamierzonym nasilaniu cierpienia, stwier- dziłam: „Cierpieniu takiemu nie towarzyszą żadne widocz- ne korzyści, nie robi ono wrażenia na żadnym audytorium, nie zyskuje się w ten sposób współczucia ani wreszcie nie daje ono możliwości triumfu nad innymi wskutek narzucenia im swojej woli. Niemniej neurotyk osiąga korzyść innego rodzaju. Dla kogoś, kto ma tak wysokie mniemanie o swo- jej indywidualności, niepowodzenie w miłości, porażka w ry- walizacji, czy konieczność uświadomienia sobie własnych słabości bądź wad jest czymś nie do zniesienia. Jeżeli wo- bec tego człowiek taki zostanie we własnych oczach zredu- kowany do zera, to kategoria sukcesu i porażki, przewagi i niższości przestaje istnieć; kiedy wyolbrzymia swój ból i zatraca się w ogólnym poczuciu niedoli lub bezwartościo- wości, przykre przeżycie staje się mniej realne, a piekący ból zostaje przytłumiony. W procesie tym działa dialektycz- na zasada, która głosi, że w pewnym punkcie ilość przecho- dzi w jakość. Konkretnie chodzi o to, że mimo bolesności cierpienia poddanie się nadmiernemu cierpieniu może słu- żyć za środek przeciwbólowy"*. Osiągany w ten sposób rodzaj satysfakcji polega na rezyg- nacji z siebie i na zatracaniu się w czymś. Nie wiem, czy pozwala to na dalszą analizę. Możemy jednak pozbawić powyższe stwierdzenie tajemniczości, odnosząc je do zbli- żonych doświadczeń, takich jak brak powściągliwości sek- sualnej, ekstaza religijna, zatracenie się w jakimś wielkim uczuciu - bez względu na to, czy jest ono zrodzone przez naturę, muzykę czy entuzjazm dla jakiejś sprawy. Nie- tzsche nazwał to tendencjami dionizyjskimi i uważał je za jedną z fundamentalnych możliwości osiągania satysfakcji przez człowieka. Ruth Benedict** i inni antropologowie wy- kazali obecność i działanie owych tendencji w wielu kultu- rach. W przypadku osoby masochistycznej przejawiają się one w formie zatracenia się w zależności, cierpieniu i de- precjonowaniu siebie, co odpowiada podstawowej struktu- rze jej osobowości, nie dopuszczającej żadnej innej formy satysfakcji. Powracając do pytania postawionego na początku tego rozdziału - czy masochizm jest szczególnym rodzajem pra- gnień seksualnych, czy też można go określić jako poszu- kanie satysfakcji w ogóle, bądź jako szukanie jej przede wszystkim w cierpieniu - doszłam do wniosku, że wszyst- kie te dążenia nie dotyczą istoty zjawiska, a jedynie nie- których jego aspektów. Sedno sprawy sprowadza się do prób podejmowanych przez zastraszoną i wyizolowaną jednost- kę, aby poradzić sobie z życiem i jego trudnościami poprzez uzależnienie się i przyjęcie postawy nierzucania się w oczy. Struktura charakteru, będąca rezultatem tych podstawowych dążeń, determinuje sposoby przejawiania się pragnień, wy- rażania wrogości, usprawiedliwiania niepowodzeń i radze- * Karen Horney, tamże, rozdz. 14. ** Ruth Benedict, Wzory kultury. \ \ nią sobie z innymi, równolegle występującymi, tendencja- mi neurotycznymi. Określa także rodzaj poszukiwanego zadowolenia oraz sposób jego osiągania. Specyficzny rodzaj zadowolenia seksualnego występującego w masochistycz- nych perwersjach i fantazjach w podobny sposób jest zde- terminowany podstawową strukturą osobowości. Kończąc, ośmielę się na polemiczne stwierdzenie, że perwersja ma- sochistyczna nie wyjaśnia masochistycznej osobowości, ale znajomość osobowości wyjaśnia perwersję. Osoba masochi- styczna - w równie małym stopniu, jak każda inna - odbie- ra cierpienie jako coś przyjemnego, tyle że jej cierpienie jest wynikiem posiadanej przez nią struktury osobowości. Zadowolenie, jakie czasami odczuwa, nie w cierpieniu znaj- duje, ale w ekstatycznym pogrążeniu się w nieszczęściu i sa- moponiżeniu. Zadaniem terapii jest więc wyjaśnienie podstawowych tendencji osobowości masochistycznej, prześledzenie ich we wszystkich odmianach oraz wykrycie konfliktów, w jakie wchodzą one z tendeAcjami przeciwstawnymi. Ł j ^'*:' '? ROZDZIAŁ XVI TERAPIA PSYCHOANALITYCZNA Terapia psychoanalityczna, jeśli nie opiera się na intu- icji lub nie kieruje się zwykłym zdrowym rozsądkiem, po- zostaje pod wpływem koncepcji teoretycznych. Koncepcje te w dużym stopniu decydują o tym, jakie czynniki poddaje się obserwacji i które z nich traktuje się jako istotne w two- rzeniu się, przebiegu i leczenia nerwic, a także o tym, co uznaje się za cel terapii. Nowe trendy teoretyczne siłą rze- czy wyznaczają nowe sposoby terapii. W przypadku tego rozdziału jeszcze bardziej niż przy innych fragmentach tej książki żałuję, że jej rozmiary nie pozwalają mi bardziej wgłębić się w szczegóły oraz że musiałam całkowicie pomi- nąć wiele istotnych problemów. Ograniczę się więc do za- gadnień mniej lub bardziej związanych z pracą, jaką trze- ba wykonać w trakcie psychoanalizy, do czynników tera- peutycznych, celu tej terapii, trudności napotykanych przez pacjenta i psychoanalityka oraz do tych czynników, które motywują pacjenta do przezwyciężania własnych zaburzeń. Dla zrozumienia tych czynników podsumujmy krótko to, co składa się na istotę nerwic. Kombinacja wielu niekorzyst- nych oddziaływań otoczenia* wywołuje szereg zaburzeń w stosunku dziecka do siebie i do innych. Bezpośrednim tego skutkiem jest to, co nazwałam lękiem podstawowym; jest to termin zbiorowy, określający poczucie wewnętrznej słabości i bezradności wobec świata spostrzeganego jako potencjalnie wrogi i niebezpieczny. Obecność lęku podsta- * Nie analizuję wpływu czynników konstytucjonalnych po części dlate- go, że nie są one zbyt istotne dla terapii, a przede wszystkim dlatego, że nasza wiedza o nich jest zbyt skąpa. wowego zmusza jednostkę do poszukiwania jakichś sposo- bów bezpiecznego radzenia sobie z życiem. Wybierane są sposoby, które w danych warunkach są dostępne. Sposoby te, które nazywam tendencjami neurotycznymi, nabierają kompulsywnych właściwości, gdyż jednostka ma poczucie, że jedynie sztywne ich stosowanie umożliwi jej znalezienie swego miejsca w życiu i pozwoli uniknąć potencjalnych nie- bezpieczeństw. Ich wpływ na jednostkę potęguje jeszcze fakt, że są one jedynym sposobem osiągania zadowolenia i poczucia bezpieczeństwa, gdyż inne sposoby osiągania za- dowolenia są dla niej niedostępne, bo także są przesycone lękiem. Co więcej, tendencje neurotyczne dają możliwość wyrażenia poczucia urazy, jaką jednostka żywi wobec świata. Chociaż tendencje neurotyczne mają dla jednostki okre- śloną wartość, to jednak zawsze prowadzą też do daleko idących negatywnych konsekwencji dla jej dalszego roz- woju. Bezpieczeństwo, jakie oferują, nigdy nie jest pewn^; gdy tylko przestają funkcjonować, jednostkę opanowuje lęk. Usztywniają one jednostkę tym bardziej, że często trzeba budować coraz to nowe środki obronne, aby złagodzić nowo powstające lęki. Jednostka wplątuje się więc nieustannie w sprzeczne dążenia; mogą one się rozwijać równolegle od samego początku nerwicy bądź też dążenie w jednym kie- runku może prowokować dążenie w kierunku przeciwnym, albo jakaś tendencja neurotyczna może zawierać konflikt w samej sobie*. Obecność takich nie dających się ze sobą pogodzić dążeń zwiększa prawdopodobieństwo powstawa- nia dalszych lęków, gdyż już sama ich niezgodność impli- kuje niebezpieczeństwo, że jedno z nich zagraża realizacji innego. Dlatego też tendencje neurotyczne powodują, że jednostka czuje się coraz bardziej niepewnie. * Typowym przykładem pierwszego rodzaju jest równoległy rozwój neu- rotycznej ambicji i neurotycznej potrzeby miłości; drugiego - masochi- styczna skłonność do samoponiżania się; trzeciego - sprzeczne tendencje do uległości z jednej strony, a do nieposłuszeństwa z drugiej, leżące u podstaw potrzeby wydawania się kimś doskonałym. 251 Co więcej, tendencje neurotyczne potęgują proces aliena- cji jednostki. Fakt ten, w połączeniu ze sztywnością struk- tury jej osobowości, w istotny sposób zmniejsza jej produk- tywność. Jednostka jest w stanie wykonywać jakąś pracę, ale równocześnie w sposób nieunikniony zostaje zagłuszo- ne jedyne żywe źródło twórczości, jakim jest jej rzeczywi- ste, spontaniczne „ja". Zaczyna ona również odczuwać brak zadowolenia z życia, gdyż możliwości osiągania przez nią zadowolenia są ograniczone, a i samo zadowolenie zazwy- czaj jest częściowe i nietrwałe. Na zakończenie dodam, że chociaż zadaniem tendencji neurotycznych jest stworzenie podstaw do kontaktów z in- nymi ludźmi, to w rzeczywistości przyczyniają się one do dalszego ich pogorszenia. Głównym powodem jest to, że zwiększają one uzależnienie jednostki od innych i wywołu- ją u niej różnego rodzaju wrogie reakcje. Rozwijająca się w ten sposób struktura charakteru jest istotą nerwicy. Mimo nieskończonej różnorodności ma ona zawsze pewne ogólne cechy: kompulsywne dążenia, sprzecz- ne tendencje, skłonność do powstawania jawnego lęku, osła- bienie kontaktu z innymi ludźmi i ze swoim Ja", wyraźną rozbieżność pomiędzy możliwościami a rzeczywistymi osią- gnięciami. Tak zwane symptomy neurotyczne, które najczęściej sto- suje się jako kryteria klasyfikacji nerwic, nie są istotnymi elementami. Na przykład takie symptomy, jak fobie, de- presja, znużenie i temu podobne w ogóle mogą się nie roz- winąć. Lecz jeśli się już rozwiną, to stanowią nadbudowę neurotycznej struktury charakteru i można je zrozumieć tylko na tej podstawie. W rzeczywistości jedyną różnicą pomiędzy „symptomami" a charakterologicznymi trudno- ściami neurotycznymi jest to, że te drugie wyraźnie doty- czą struktury osobowości, podczas gdy pierwsze nie są z nią tak wyraźnie połączone, lecz wydają się wobec niej czymś niejako „eksterytorialnym". Nieśmiałość neurotyka jest wyraźnym efektem jego tendencji charakterologicznych; czego nie można powiedzieć o jego fobii wysokości. Niemniej fobia wysokości może być tylko przejawem nieśmiałości, ponieważ różne lęki zostały w tym przypadku przesunięte i skupione na specyficznym czynniku. W świetle powyższej interpretacji nerwic dwa rodzaje podejść terapeutycznych okazują się błędne. Jednym z nich jest dążenie do bezpośredniego zrozumienia obrazu symp- tomów bez uprzedniego uchwycenia tej specyficznej struk- tury charakteru. Procedura taka jest możliwa jedynie w przy- padku prostych nerwic sytuacyjnych, w których możemy bezpośrednio ustalić symptom poprzez odniesienie go do aktualnego konfliktu. Lecz w przypadku nerwic chronicz- nych na początku rozumiemy bardzo niewiele -jeśli w ogó- le coś rozumiemy - z obrazu symptomów, ponieważ jest on końcowym rezultatem wszelkich istniejących uwikłań neu- rotycznych. Na przykład nie wiemy, dlaczego u jednego pacjenta występuje lęk przed chorobą weneryczną, u dru- giego powtarzające się okresy obżarstwa, a u trzeciego lę- ki hipochondryczne. Psychoanalityk powinien wiedzieć, że symptomów nie można zrozumieć wprost i dlaczego tak jest. Z reguły żadna próba bezpośredniej interpretacji symp- tomów nie udaje się i jest co najmniej stratą czasu. Lepiej zachować je w pamięci, aby zająć się nimi później, kiedy zrozumienie tendencji charakterologicznych rzuci na nie trochę światła. Z reguły pacjent nie jest zadowolony z takiego postępo- wania; chce on naturalnie, aby psychoanalityk od razu wy- jaśnił jego symptomy, i oburza się na to, co odbiera jako niepotrzebne odwlekanie. Jednak często głębszą przyczy- ną oburzenia jest to, że nie chce on, by ktokolwiek ingero- wał w tajniki jego osobowości. Najlepsze, co może zrobić psychoanalityk, to szczerze wyjaśnić pacjentowi powody : takiego postępowania i przeanalizować reakcje pacjenta na to wyjaśnienie. Innym błędnym podejściem jest bezpośrednie wiązanie obecnych specyficznych zachowań pacjenta z pewnymi prze- życiami z dzieciństwa i pochopne ustalanie między nimi związków przyczynowych. W prowadzeniu terapii Freuda 253 interesowało przede wszystkim połączenie obecnych pro- blemów pacjenta z popędowymi źródłami i traumatyczny- mi przeżyciami z jego dzieciństwa, i procedura ta pozosta- wała w zgodzie z popędowym i genetycznym charakterem jego psychologii. Zgodnie z tą zasadą, Freud stawiał terapii dwa cele. Jeże- li - nie przejmując się związanymi z tym nieścisłościami - to, co Freud nazywał popędami instynktownymi i „super- ego", przyjmiemy za odpowiednik tego, co ja nazywam ten- dencjami neurotycznymi, to wówczas pierwszym celem te- rapii Freuda byłoby rozpoznanie obecności tendencji neu- rotycznych. Na przykład na podstawie obecności tendencji do samoobwiniania się i narzucania sobie ograniczeń Freud wnioskowałby o istnieniu surowego „superego" (potrzeby okazywania się doskonałym). Następnym celem jest odnie- sienie tych tendencji do dziecięcych źródeł i wyjaśnienie ich na tej podstawie. W przypadku „superego" Freud starał- by się przede wszystkim rozpoznać, jakiego rodzaju zakazy rodzicielskie funkcjonują jeszcze u tego pacjenta, oraz dążył- by do ujawnienia tzw. relacji edypałnych (związki seksual- ne, wrogość, identyfikacje), które -jak uważał - są w koń- cu odpowiedzialne za to zjawisko. Zgodnie z moim punktem widzenia, główne zaburzenia neurotyczne są rezultatem obecności tendencji neurotycz- nych. Dlatego też podstawowym celem, jaki stawiam tera- pii, jest - po uprzednim ich rozpoznaniu - jak najdokład- niejsze poznanie ich funkcji oraz wpływu, jaki wywierają na osobowość i życie pacjenta. Ponownie biorąc za przy- kład potrzebę okazywania się doskonałym, przede wszyst- kim chciałabym zrozumieć, co ta tendencja daje jednostce (eliminowanie konfliktów z innymi ludźmi, poczucie wy- ższości w stosunku do innych), a także jalti wpływ wywiera ta tendencja na jej osobowość i jej życie. Późniejsza analiza mogłaby umożliwić np. zrozumienie, w jaki sposób jednost- ka dostosowuje się do czyichś oczekiwań i standardów tak dalece, że staje się niemal automatem, a równocześnie bun- tuje się przeciwko nim; jak prowadzenie takiej podwójnej gry powoduje jej apatyczność i inercję; jak szczyci ?.:•$•. swoją pozorną niezależnością, choć w rzeczywistości jest całkowi- cie zależna od oczekiwań i opinii innych; dlaczego reaguje ona oburzeniem na jakiekolwiek oczekiwania co do jej oso- by, mimo że czuje się pogubiona bez tych oczekiwań, które nią kierują; jak przeraża ją sama perspektywa zdemasko- wania prawdziwego charakteru jej moralnych dążeń i obłu- dy, która przenika jej życie; i jak to wszystko w rezultacie uczyniło z niej osobę samotną oraz nadwrażliwą na jaką- kolwiek krytykę. Różnię się od Freuda tym, że podczas gdy on, po rozpo- znaniu tendencji neurotycznych, bada przede wszystkim ich genezę, ja badam ich rzeczywiste funkcje i konsekwen- cje. Jednak przyświeca nam ten sam cel - osłabienie władzy tendencji neurotycznych nad pacjentem. Freud był przeko- nany, że poprzez rozpoznanie dziecięcej natury tych ten- dencji pacjent automatycznie uświadomi sobie, że nie pa- sują one do jego dorosłej osobowości, i dzięki temu będzie w stanie nad nimi zapanować. Źródła błędu, jaki tkwi w tym poglądzie, były już dyskutowane. Myślę, że wszelkie prze- szkody, którym Freud przypisywał odpowiedzialność za tera- peutyczne niepowodzenia - takie jak: głębokość nieświado- mego poczucia winy, niedostępność narcystyczna, niezmien- na natura biologicznych popędów - są w rzeczywistości konsekwencją błędnych przesłanek, na których budował on swoją terapię. Twierdzę, że poprzez przepracowanie tych konsekwencji można na tyle osłabić lęk pacjenta i poprawić jego stosu- nek do siebie i innych, że może on uwolnić się od tych neu- rotycznych tendencji. Ich rozwój został spowodowany wro- gim i lękowym stosunkiem dziecka do świata. Jeżeli więc analiza konsekwencji, tj. analiza aktualnej struktury neu- rotycznej, pomoże jednostce nastawić się przyjaźnie do nie- których osób, zamiast odczuwać niezróżnicowaną wrogość, jeśli jej lęki wyraźnie się zmniejszą, jeśli uzyska ona we- wnętrzną siłę i wewnętrzną aktywność, to nie będzie już potrzebować swych środków bezpieczeństwa, lecz będzie 255 mogła radzić sobie z życiowymi trudnościami zgodnie ze swoim osądem. Nie zawsze psychoanalityk jest tym, kto sugeruje pacjen- towi doszukiwanie się przyczyn w dzieciństwie; często sam pacjent spontanicznie dostarcza genetycznego materiału. Tendencja ta jest konstruktywna na tyle, na ile dostarcza on faktów, które są istotne dla jego rozwoju. Ale gdy nie- świadomie używa ich do szybkiego ustalenia jakiegoś związ- ku przyczynowego, to wówczas skłonność ta ma charakter wykrętny. Dość często pacjent próbuje w ten sposób unik- nąć konfrontacji ze swoimi aktualnymi tendencjami neu- rotycznymi. Pacjent ma zrozumiały interes w nieuświada- mianiu sobie ani wewnętrznej niezgodności takich tenden- cji, ani ceny, jaką za nie płaci: do czasu rozpoczęcia psychoanalizy zarówno jego bezpieczeństwo, jak i nadzieje na osiągnięcie zadowolenia opierały się na podążaniu za tymi dążeniami. Wolałby on zachować mglistą nadzieję, że jego popędy nie mają aż tak bezwzględnej natury, że nie są aż tak niezgodne, na jakie wyglądają, że „i wilk może być syty, i owca cała", że nic nie trzeba zmieniać. Dlatego też ma on ważne powody, aby stawiać opór, kiedy psychoanali- tyk nalega, by pracować nad tymi aktualnymi konsekwen- cjami. Gdy tylko pacjent jest w stanie uświadomić sobie, że jego „genetyczne" wysiłki prowadzą w ślepą uliczkę, najlepiej jest włączyć się i ukazać mu, że jeśli nawet przytaczane przez niego przeżycia z dzieciństwa mogą mieć związek z aktualnie istniejącą tendencją, to jednak nie tłumaczą one faktu, dlaczego tendencja ta wciąż się utrzymuje. Na- leży mu wyjaśnić, że korzystniej jest odroczyć zaciekawie- nie przyczynami i przeanalizować najpierw konsekwencje, jakie dana tendencja wnosi do jego charakteru i jego życia. Nacisk, jaki kładę na analizę aktualnej struktury cha- rakteru, nie oznacza, że należy lekceważyć dane dotyczące dzieciństwa. W rzeczywistości opisana przeze mnie proce- dura - procedura, która wystrzega się sztucznych rekon- strukcji - prowadzi nawet do wyraźniej szego zrozumienia trudności z okresu dzieciństwa. Jak wynika z moich do- świadczeń terapeutycznych - bez względu na to, czy stoso- wałam technikę starą czy zmodyfikowaną - pacjenci sto- sunkowo rzadko ujawniali zupełnie zapomniane wspomnie- nia. Znacznie częściej zdarzało się korygowanie wspomnień zafałszowanych oraz nadawanie ważności wspomnieniom uważanym wcześniej za nieistotne. W ten sposób stopnio- wo adobywany wgląd w specyficzny przebieg własnego roz- woju pomaga pacjentowi odnaleźć własne „ja", przywrócić sobie siebie. Co więcej, dzięki dokonanemu wglądowi pacjent jest w stanie niejako „rozgrzeszyć" swoich rodziców lub ich pamięć; pojmuje, że oni również byli zaplątani w konflikty i że nic nie mogli poradzić na to, iż wyrządzili mu krzywdę. Co ważniejsze, gdy pacjent nie cierpi już tak bardzo z po- wodu doznanej krzywdy albo przynajmniej widzi sposób pokonania tego uczucia, stare urazy zostają złagodzone. Realizując taką procedurę, psychoanalityk w dużym stop- niu posługuje się tymi samymi technikami terapeutyczny- mi, których uczył nas Freud: wykorzystywanie swobodnych skojarzeń i interpretacji jako środków włączających nie- świadome procesy do świadomości oraz szczegółowa anali- za stosunku pacjenta do psychoanalityka w celu poznania jego stosunku do innych. Pod tym względem różnimy się z Freudem głównie w odniesieniu do dwóch grup czynników. Pierwsza z nich to rodzaj dostarczanych interpretacji. Charakter interpretacji zależy przede wszystkim od tych czynników, które uważa się za istotne*. Ponieważ analizo- wałam już tego typu różnice w poprzednich rozdziałach książki, w tym punkcie poprzestanę jedynie na ich przypo- mnieniu. Druga grupa dotyczy czynników mniej konkretnych, a przez to trudniejszych do sformułowania. Zawarte są one w sposobie, w jaki psychoanalityk prowadzi terapię: w jego * Por. Fay B. Karpf, Dynamie" Relationship Therapy, w: Social Work Technigue (1937). aktywności bądź bierności, w jego stosunku do pacjenta, w wydawaniu bądź powstrzymywaniu się od sądów warto- ściujących, w kwestionowaniu bądź aprobowaniu pewnych postaw pacjenta. Niektóre z tych kwestii zostały już wyja- śnione, inne zaś były zawarte implicite w poprzednich roz- działach. Najistotniejsze z nich krótko podsumuję. Według Freuda psychoanalityk powinien odgrywać sto- sunkowo bierną rolę. Freud zalecał, aby psychoanalityk przysłuchiwał się skojarzeniom pacjenta z „równomiernie rozłożoną uwagą", unikając jej rozmyślnego skupiania na pewnych szczegółach oraz świadomego wysiłku*. Oczywiście, nawet w ujęciu Freuda, psychoanalityk nie może być całkowicie bierny. Swymi interpretacjami wywiera on aktywny wpływ na skojarzenia pacjenta. Kiedy na przy- kład usiłuje zrekonstruować pewne fakty z przeszłości, po- średnio skierowuje tym samym uwagę pacjenta na szukanie w przeszłości. Ponadto, każdy psychoanalityk aktywnie wkro- czy, gdy zauważy, że pacjent uparcie unika pewnych tema- tów. Niemniej, ideałem była dla Freuda taka sytuacja, w której psychoanalityk jest kierowany przez pacjenta i jedynie dokonuje on interpretacji materiału, kiedy czuje się na siłach to uczynić. Stosując taką procedurę, również wywiera się na pacjenta pewien wpływ, który wprawdzie jest pożądany, lecz do którego Freud raczej niechętnie się przyznawał. Ja z kolei uważam, że psychoanalityk powinien rozmyśl- nie kierować przebiegiem psychoanalizy. Jednak nie nale- ży tego stwierdzenia - podobnie jak postulowanej przez Freuda bierności - traktować zbyt dosłownie, gdyż to właś- nie pacjent nadaje zasadniczy kierunek psychoanalizie, wska- * „...musi on, niczym receptor, nagiąć swą wJasną nieświadomość do nieświadomości pacjenta. Tak jak słuchawka telefoniczna jest w stanie przetwarzać wibracje elektryczne indukowane przez fale dźwiękowe z powrotem na te fale, tak nieświadomość lekarza jest w stanie zrekon- struować nieświadomość pacjenta - na podstawie komunikatów z niej pochodzących" (Zygmunt Freud, Recommendations for Physicians on the Psycho-analytic Method ofTreatment, w: Collected Papers, vol. II, 1924). żując poprzez swoje swobodne skojarzenia na dominujące w jego umyśle problemy. Ponadto, według mnie, należy się spodziewać wielu takich godzin, w których czasie psycho- analityk nie będzie robił nic innego poza interpretowaniem. Interpretacje mogąvdotyczyć wielu spraw: klarowania pro- blemów, które pacjent z powodu ich nieświadomego cha- rakteru przedstawia w zakamuflowanej, zagmatwanej for- mie; zwracania uwagi pacjenta na istniejące sprzeczności; proponowania, na podstawie osiągniętego już wglądu, możli- wych rozwiązań niektórych problemów dotyczących struk- tury pacjenta itp. Są to te godziny, kiedy pacjent jest na właściwej drodze. Ale gdy tylko dochodzę do wniosku, że pacjent wkracza w ślepą uliczkę, nie waham się bardzo aktywnie wkroczyć i zasugerować innej drogi - choć oczy- wiście próbuję też przeanalizować, dlaczego woli on podą- żać w tym kierunku, i przedstawiam powody, dla których wolałabym, aby skierował swe dalsze poszukiwania w inną stronę. Załóżmy na przykład, że pacjent uświadomił sobie, iż bezwzględnie musi mieć zawsze rację. Uświadomił to sobie w wystarczającym stopniu, aby zacząć się zastanawiać, dla- czego posiadanie racji jest dla niego aż tak ważne. Zgodnie z moją metodą, należałoby przede wszystkim zwrócić mu uwagę na to, że bezpośrednie szukanie przyczyn z reguły nie prowadzi zbyt daleko i że znacznie korzystniej jest naj- pierw szczegółowo poznać wszystkie konsekwencje, jakie taka postawa niesie ze sobą, oraz zrozumieć funkcje, jakie ona pełni. Oczywiście, postępując w ten sposób, psychoana- lityk bierze na siebie większe ryzyko i większą odpowie- dzialność. Jednak, tak czy owak, odpowiedzialność zawsze spoczywa na psychoanalityku, a ryzyko straty czasu spowo- dowanej zasugerowaniem czegoś niewłaściwego jest mniej- sze, niż ryzyko, które pociąga za sobą postawa nieingeren- cji. Gdy nie jestem pewna kierowanej do pacjenta sugestii, wówczas uprzedzam go o jej hipotetycznym charakterze. I jeśli wówczas moja sugestia okaże się niewłaściwa, to fakt, że pacjent czuje, iż ja także poszukuję rozwiązania, może go zachęcić do aktywniejszej współpracy w korygo- waniu bądź precyzowaniu moich sugestii. Psychoanalityk powinien bardziej rozważnie wywierać wpływ nie tylko na kierunek skojarzeń pacjenta, ale rów- nież na te siły psychiczne, które mogą mu pomóc w osta- tecznym przezwyciężeniu nerwicy. Wysiłek, na jaki pa- cjent musi się zdobyć, jest niezwykle męczący i bolesny. Zakłada on przecież nie mniej niż pozbycie się bądź rady- kalne zmodyfikowanie dotychczas dominujących sposo- bów osiągania bezpieczeństwa i satysfakcji. Zakłada po- zbycie się złudzeń co do własnej osoby, które w jego oczach czyniły go kimś ważnym. Zakłada ułożenie wszelkich re- lacji z innymi oraz z samym sobą na zupełnie innej pod- stawie. Co motywuje pacjenta do wykonania tak ciężkiej pracy? Motywacje i oczekiwania skłaniające neurotyków do zwrócenia się do psychoanalityka o pomoc są różnora- kie. Najczęściej jest to chęć pozbycia się widocznych obja- wów neurotycznych. Czasami jest to chęć lepszego radze- nia sobie z niektórymi sytuacjami. Czasem poczucie za- trzymania się w rozwoju i chęć przezwyciężenia martwego punktu. Natomiast bardzo rzadko przychodzą oni z na- dzieją, że staną się przez to szczęśliwsi. Siła i konstruk- tywna wartość tych motywacji u każdego pacjenta jest inna, ale każdą z nich można aktywnie wykorzystać dla dobra terapii. , Jednak zawsze należy mieć na uwadze to, że takie siły napędowe niezupełnie są tym, czym się wydają*. Pacjent chce osiągnąć swoje cele na własnych warunkach. Może on chcieć uwolnić się od cierpienia bez jakichkolwiek zmian w swej osobowości. Jego pragnienie większej efektywności lub lepszego rozwinięcia własnych talentów jest w dużym stopniu i prawie zawsze uwarunkowane nadzieją, że psy- choanaliza pomoże mu udoskonalić dotychczasowe sposo- by stwarzania pozorów nieomylności i wyższości. Nawet * Por. H. Nunberg, Uber den Genesungswunsch, w: „Internationale Zeitschrift fur Psychoanalyse" (1925). jego dążenia do szczęścia, które jest najbardziej efektywną ze wszystkich motywacji, nig można traktować dosłownie, gdyż szczęście, o jakim skrycie marzy neurotyk, zakłada spełnienie wszystkich jego wzajemnie wykluczających się neurotycznych życzeń. Jednak w trakcie analizy wszystkie te motywacje ulegają wzmocnieniu. Dzieje się tak w dobrze przebiegającej psychoanalizie, mimo iż psychoanalityk nie poświęca temu specjalnej uwagi. Ale choć ich wzmocnienie czy -jeśli można tak powiedzieć - ich mobilizacja jest nie- zwykle ważnym czynnikiem sprzyjającym leczeniu, pożą- dane jest, aby psychoanalityk wiedział, jakie czynniki wy- wołują to zjawisko, i aby prowadził terapię w taki sposób, żeby je jak najbardziej uaktywnić. Nawet gdy w trakcie psychoanalizy symptomy nerwicowe zmaleją, pacjent stopniowo zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, ile cierpienia niesie z sobą jego choroba i ile pociąga za sobą korzyści, a tym samym motywacja do uwolnienia się od cierpienia nasila się. Staranne przepracowanie wszyst- kich konsekwencji wynikających z obecności tych tendencji neurotycznych pomaga pacjentowi rozpoznać je i wzbudzić konstruktywne niezadowolenie z siebie. Również pragnienie doskonalenia własnej osobowości zostaje oparte na solidniejszej podstawie, gdy tylko usunie się dążenie do stwarzania pozorów. Na przykład skłonno- ści perfekcjonistyczne zostają zastąpione przez autentycz- ną chęć rozwinięcia wrodzonych możliwości, niezależnie od tego, czy dotyczy to jakichś szczególnych talentów, czy choć- by powszechnych ludzkich zdolności, takich jak zdolność do przyjaźni i miłości, zdolność dobrego wykonywania ja- kiejś pracy i cieszenia się z samego faktu jej wykonywania. Ale co najważniejsze, nasila się też pragnienie bycia szczę- śliwym. Większość pacjentów zaznała dotychczas jedynie częściowego zadowolenia, osiągalnego wyłącznie w grani- cach zakreślonych przez różne lęki; nigdy nie doświadczyli oni prawdziwego szczęścia ani nawet nie śmieli po nie się- gnąć. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest całkowite zaangażowanie się neurotyka w pogoń za bezpieczeństwem, i aby poczuł się zadowolony, wystarczało mu choćby chwilo- we uwolnienie się od prześladującego go lęku, depresji, mi- greny itp. W wielu przypadkach zdarza się również, że pa- cjent stara się zachować, tak we własnych, jak i cudzych oczach, pozory źle rozumianej „bezinteresowności"; dlatego też, mimo autentycznego egocentryzmu, nie śmie on nicze- go żądać wprost dla siebie. Może być i tak, iż oczekuje cią- gle, że szczęście, niczym światło z nieba, spłynie na niego bez jego aktywnego udziału. Głębsza i prawdopodobnie pod- stawowa przyczyna polega jednak na tym, że neurotyk był dotychczas raczej nadmuchanym balonem, marionetką, ka- rierowiczem, pasażerem na gapę, ale nigdy sobą. A prze- cież wydaje się, że wstępnym warunkiem bycia szczęśli- wym jest posiadanie punktu ciężkości w sobie samym. Psychoanaliza wzmacnia pragnienie bycia szczęśliwym na wiele sposobów. Usuwając lęki, wyzwala energię i pra- gnienie osiągnięcia w życiu czegoś więcej niż jedynie bez- pieczeństwo. Demaskuje również tę „bezinteresowność" jako pozory podtrzymywane z powodu obaw i pragnienia wyróż- nienia się. Analiza tej części fasady zasługuje na szczegól- ną uwagę, gdyż przede wszystkim w jej obrębie można wy- zwolić pragnienie bycia szczęśliwym. Co więcej, analiza pomaga pacjentowi zrozumieć stopniowo, że oczekiwanie na przyjście szczęścia z zewnątrz jest ślepą uliczką, że szczę- ście i radość można czerpać jedynie z własnego wnętrza. Samo powiedzenie tego pacjentowi jest bezcelowe, gdyż stwier- dzenie to jest mu znane jako stara i niezaprzeczalna praw- da, i dlatego też może pozostawać dla niego czymś abstrak- cyjnym, nie mającym żadnego związku z rzeczywistością. Dopiero w trakcie psychoanalizy, dzięki psychoanalitycz- nym metodom, abstrakcja ta nabiera życia i realności. Na przykład pacjent dążący do szczęścia poprzez miłość i part- nerstwo w trakcie psychoanalizy zaczyna zdawać sobie sprawę, że dla niego „miłość" oznacza nieświadomie tylko relację z kimś takim, kto będzie realizować wszelkie jego zachcianki, kto będzie przy nim na każde zawołanie, że oczekuje od partnera „bezwarunkowej miłości", podczas gdy on sam pozostanie całkiem z Boku, wewnętrznie zamknięty i uwikłany w siebie. Poprzez uświadomienie sobie natury swoich żądań, poprzez uświadomienie sobie wewnętrznej niemożliwości, by kiedykolwiek mogły się spełnić, a w szcze- gólności dzięki uświadomieniu sobie konsekwencji tych żą- dań i własnych reakcji na dotychczasowe relacje z innymi, uniemożliwiających ich realizację pacjent w końcu zdaje sobie sprawę z tego, że zamiast rozpaczać z powodu nie- możności osiągnięcia szczęścia przez miłość, może je osią- gnąć, jeśli tylko wystarczająco popracuje nad odzyskaniem swej wewnętrznej aktywności. W końcu, im bardziej pa- cjent pozbywa się swych tendencji neurotycznych, w tym większym stopniu zaczyna być sobą i może być w stanie sam zatroszczyć się o swoje szczęście. Istnieje jeszcze jedna możliwość zmobilizowania i wzmoc- nienia chęci pacjenta do zmiany. Nawet jeśli metoda psy- choanalizy nie jest mu obca, pacjent niezmiennie ulega złu- dzeniu, że poddanie się jej nie jest niczym innym, jak uświa- damianiem sobie pewnych nieprzyjemnych faktów - szcze- gólnie tych związanych z przeszłością - i że samo posiada- nie takiej świadomości jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uporządkuje jego stosunki ze światem. Jeżeli w ogó- le bierze pod uwagę to, że terapia ma na celu dokonanie jakiejś zmiany w jego osobowości, to wydaje mu się, że na- stąpi to niejako automatycznie. Nie będę się tutaj wdawać w filozoficzne kwestie dotyczące pytania, jaki jest związek między uświadomieniem sobie niepożądanej tendencji a im- pulsem woli, aby tę tendencję zmienić. W każdym razie pacjent, z łatwo zrozumiałych subiektywnych powodów, bez- wiednie wprowadza rozróżnienie pomiędzy świadomością a zmianą. Z reguły akceptuje on konieczność uświadomie- nia sobie wypartych tendencji - choć oczywiście w prakty- ce zwalcza każdy krok w tym kierunku — ale stanowczo nie zgadza się z koniecznością ich zmiany. Wprawdzie żadnej z tych rzeczy nie uświadamia sobie wyraźnie, ale może przeżyć silny szok, gdy psychoanalityk skonfrontuje go z ko- niecznością ewentualnej zmiany. Podczas gdy niektórzy analitycy zwracają pacjentowi uwa- gę na tę konieczność, to inni w pewien sposób podzielają jego postawę. Jako ilustracją posłużę się przykładem zda- rzenia, do którego doszło, kiedy odbywałam superwizję psy- choanalizy prowadzonej przez jednego z kolegów. Otóż, pa- cjent zarzucał mojemu koledze, że chce go „przerobić", zmienić, na co ten odparł, że daleki jest od takiego zamiaru i że chce tylko odsłonić pewne fakty psychiczne. Spytałam go później, czy jest przekonany o prawdziwości swojej od- powiedzi. Przyznał, że jego odpowiedź nie była w pełni praw- dziwa, ale że czuł równocześnie, iż oczekiwanie od pacjenta zmiany też nie byłoby w porządku. Problem ten zawiera w sobie widoczną sprzeczność. Każdy psychoanalityk jest dumny, gdy słyszy od innych, że w jego pacjencie zaszła ogromna zmiana, a równocześnie wahałby się przyznać lub wprost wyrazić wobec pacjenta rozmyślny zamiar wywoła- nia jakiejś zmiany w jego osobowości. Jest skłonny utrzy- mywać, że wszystko, co czyni bądź chce uczynić, ma na celu uświadomienie pacjentowi zachodzących w nim procesów, a to, co pacjent zrobi z tą pogłębioną wiedzą o sobie, jest już jego własną sprawą. Przyczyny owej sprzeczności leżą w pew- nych przesłankach teoretycznych. Po pierwsze, stoi za tym ogólny ideał, że psychoanalityk jest naukowcem, którego jedynym zadaniem winna być obserwacja, zbieranie i przed- stawianie tych danych. Ponadto istnieje też doktryna ogra- niczonych funkcji „ego", która w najlepszym razie przypi- suje mu funkcję syntetyczną*, działającą automatycznie, lecz wyposażoną we własną siłę woli, gdyż - jak się przy- puszcza - każda energia psychiczna bierze swój początek ze źródeł popędowych. Teoretycznie psychoanalityk nie wie- rzy, że możemy czegoś chcieć jedynie dlatego, że nasz ro- zum mówi, iż byłoby to słuszne i rozsądne, jeżeli zależy * Por. H. Nunberg, Die Synthetische Function des Ichs, w: „Internatio- nale Zeitschrift fur Psychoanalyse" (1930). nam na osiągnięciu tego czegoś. Dlatego też powstrzymuje się on od świadomego mobilizowania woli w jakimś kon- struktywnym kierunku*. Jednak nie byłoby prawdą stwierdzenie, że Freud w ogó- le nie uznawał roli, jaką odgrywa w psychoterapii wola pacjenta. Czynił to pośrednio, twierdząc, że wyparcie musi zostać zastąpione przez osąd, lub mówiąc, że współpracu- jemy z inteligencją pacjenta, przez co pośrednio zakładał, że inteligentny osąd pacjenta może wywołać wolicjonalny impuls do zmiany. W istocie każdy psychoanalityk liczy na zadziałanie u jego pacjenta takich impulsów. Na przykład jeżeli zdoła ukazać pacjentowi istniejącą w nim „infantyl- ną" tendencję - taką jak łakomstwo czy upór - oraz wyka- zać szkodliwość jej następstw, to z pewnością mobilizuje tym samym jego wolę do przezwyciężenia tej tendencji. Problem leży jedynie w tym, czy nie lepiej mieć świado- mość, że się to robi, i robić to w sposób zamierzony. Psychoanalityczny sposób mobilizowania wolicjonalnych sił pacjenta polega na uświadomieniu mu pewnych powią- zań czy motywacji, a przez to - na uczynieniu go zdolnym do osądu i decyzji. To, w jakim stopniu uda się tego dokonać, zależy od głębokości osiągniętego wglądu. W literaturze psychoanalitycznej czyni się rozróżnienie pomiędzy wglądem czysto intelektualnym a wglądem emocjonalnym. Freud twierdził wyraźnie, że wgląd intelektualny jest zbyt słaby, aby uczynić pacjenta zdolnym do podjęcia jakiejś decyzji**. * Otto Rank, w swej Will Therapy (1936), słusznie krytykuje pomija- nie przez psychoanalizę tego czynnika. Jednakże pojęcie siły woli jest zbyt formalistyczne, aby mogło dać terapii podstawę teoretyczną. Najistotniej- sze jest pytanie: Z czego i w jakim celu zostaje wyzwolona energia? ** „Jeżeli pacjent ma zwalczyć jakiś wyparty konflikt, którego obec- ność ujawniła nasza psychoanaliza, to potrzebuje silnego bodźca, aby pod- jąć pożądaną, przywracającą zdrowie decyzję. W przeciwnym razie może on zdecydować się na powtórzenie poprzedniego rozwiązania i ponownie wyprzeć te czynniki, które zostały wydobyte z nieświadomości. Decydują- cego głosu w tym konflikcie nie stanowią możlAvości intelektualne pacjen- ta — które nigdy nie są wystarczające, aby móc sprostać temu zadaniu — lecz jedynie jego stosunek do lekarza" (Zygmunt Freud, A General Intro- duction to Psychoanalysis, 1920). To prawda, że istnieje jakościowa różnica pomiędzy stwier- dzeniem jakiegoś dawnego doświadczenia a jego emocjonal- nym przeżyciem, pomiędzy mówieniem tylko o pragnieniu śmierci a jego faktycznym odczuwaniem. Chociaż powyż- sze rozróżnienie ma swoje zalety, to jednak zbyt pochopnie umniejsza ono wartość wglądu intelektualnego. W tym kon- tekście określenie „intelektualny" mimowolnie nabrało zna- czenia „powierzchowny". Tymczasem wgląd intelektualny może być potężnym bodź- cem, jeżeli tylko jest dostatecznie przekonywający. Jakość wglądu, którą mam na myśli, ilustruje doświadczenie, któ- re prawdopodobnie przeżył kiedyś każdy psychoanalityk. W jakimś momencie pacjent uświadamia sobie posiadanie pewnych tendencji, na przykład sadystycznych, i rzeczywi- ście odczuwa ich obecność. Ale po kilku tygodniach odkry- wa je ponownie, jak coś zupełnie nowego. Co się stało? To nie to, że zabrakło emocjonalnej jakości. Można by rzec ra- czej, że wcześniej dokonany wgląd w tendencje sadystycz- ne nie odegrał żadnej roli, gdyż był niejako odizolowany. Aby go zintegrować, konieczne są następujące kroki: po- znanie zamaskowanych przejawów sadystycznych tendencji oraz ich intensywności; poznanie sytuacji, które je wywo- łują oraz ich konsekwencji, takich jak lęk, zahamowania, poczucie winy, zaburzenie relacji z innymi ludźmi. Jedynie tak dokładny i obszerny wgląd ma dostateczną siłę, aby skutecznie zmobilizować wszelką dostępną pacjentowi ener- gię potrzebną do zdecydowania się na zmianę. To, co osiąga się poprzez wywołanie u tego pacjenta chęci dokonania w sobie zmiany, do pewnego stopnia przypomina to, co osiąga lekarz, przekonując osobę cierpiącą na cukrzy- cę o konieczności przestrzegania określonej diety. I w tym przypadku lekarz mobilizuje swojego pacjenta przez umoż- liwienie mu dokonania wglądu w konsekwencje, jakie może pociągnąć za sobą niczym nie ograniczone menu w sytua- cji, w jakiej się znajduje. Różnica polega na tym, że zada- nie psychoanalityka jest nieporównanie trudniejsze. Inter- nista dokładnie wie, co dolega jego pacjentowi i czego ten 2fifi powinien unikać bądź przestrzegać, by skutecznie zwalczyć chorobę. Natomiast ani psychoanalityk, ani jego pacjent nie zdają sobie sprawy, jakie tendencje wywołują jakie za- burzenia; obaj zostają wciągnięci w nie kończącą się walkę z lękami i z nadwrażliwością pacjenta, obaj muszą się prze- dzierać przez zdumiewającą sieć przeróżnych racjonaliza- cji i dość dziwnych reakcji emocjonalnych, aby w końcu znaleźć jakieś powiązania, które rozjaśnią tę sprawę. Sama chęć zmiany, choć niezmiernie wartościowa, nie jest jednak równoznaczna ze zdolnością jej dokonania. Aby pacjent był w stanie pozbyć się swoich neurotycznych ten- dencji, należy przepracować wszystkie czynniki w struktu- rze jego charakteru, które sprawiają, że wciąż są one nie- zbędne. Dlatego też psychoanalityczny sposób wykorzysta- nia tej nowo zmobilizowanej energii polega na skierowaniu jej ku dalszej analizie. Pacjent może wykonać ten dalszy krok spontanicznie. Może na przykład poczynić dokładniejsze obserwacje wa- runków wywołujących w nim sadystyczne impulsy i ze- chcieć je przeanalizować. Jednakże inni pacjenci, którzy wciąż dążą do natychmiastowego pozbycia się każdego nie- przyjemnego uczucia, mogą być rozczarowani, gdy podej- mując wysiłki zmierzające do natychmiastowego zapano- wania nad swymi sadystycznymi impulsami, nie odniosą spodziewanych efektów. W takim przypadku staram się wyjaśnić takiemu pacjentowi, że jego wysiłki opanowania sa- dystycznych impulsów prawdopodobnie pozostaną bezowoc- ne dopóty, dopóki on sam będzie czuł się słaby, styranizo- wany i podatny na upokorzenie, gdyż czując się tak, wciąż będzie żywił potrzebę mściwego wyładowania się na in- nych. I dlatego też, jeśli chce pokonać te sadystyczne ten- dencje, musi najpierw przeanalizować psychiczne źródła, które je wytwarzają. Im.lepiej psychoanalityk zdaje sobie sprawę z dalszej pracy, tym bardziej jest w stanie zaoszczę- dzić pacjentowi niepotrzebnych rozczarowań i tym lepiej skierować jego wysiłki na tory rokujące pomyślność. 9.fi7 Zgodnie z doktryną Freuda, problemy moralne czy też sądy wartościujące leżą poza zasięgiem zainteresowań i kompetencji psychoanalizy. W odniesieniu do terapii zna- czy to, że psychoanalityk musi ćwiczyć się w tolerancji. Postawa ta jest zgodna z roszczeniem psychoanalizy do bycia nauką, a zarazem stanowi odbicie zasady laissez faire, która charakteryzowała pewną fazę okresu liberalizmu. W gruncie rzeczy powstrzymywanie się od wydawania są- dów wartościujących czy unikanie brania odpowiedzialno- ści za ich wyrażanie jest powszechną cechą współczesnego liberała*. Niezachwiana tolerancja psychoanalityka uwa- żana jest za jeden z podstawowych warunków umożliwia- jących pacjentowi uświadomienie sobie i w konsekwencji wyrażenie wypartych impulsów. W związku z powyższym, jako pierwsze nasuwa się pyta- nie, czy możliwe jest osiągnięcie aż takiej tolerancji. Czy jest możliwe, by psychoanalityk był lustrem w takim stopniu, aby zupełnie wykluczyć własne oceny? Jak zauważyliśmy przy analizowaniu kulturowych implikacji nerwic, jest to pewien ideał, który w praktyce nie może być w pełni zreali- zowany. A ponieważ nerwice dotyczą zagadnień ludzkiego zachowania i ludzkich motywacji, oceny społeczne, i te wy- nikające z tradycji, mimowolnie decydują o poruszanych pro- blemach i o celu, do jakiego się zmierza. Sam Freud nie był w stanie w pełni dorównać swemu ideałowi. Nie pozostawiał pacjentowi żadnych wątpliwości co do swojej postawy, na przykład wobec wartości seksualnej moralności dominują- cej we współczesnym mu społeczeństwie czy wobec przeko- nania, że szczerość w stosunku do siebie jest wartościowym celem. W rzeczywistości, nazywając psychoanalizę reeduka- cją, Freud zadawał kłam swojemu ideałowi, utrzymując, że można sobie wyobrazić edukację pozbawioną choćby pośred- nich miar wartości moralnych i realizowanych celów. * Socjologiczna podstawa psychoanalitycznego pojęcia tolerancji zo- stała przedstawiona przez Ericha Fromma w: Die gesellschaftliche Be- dingtheit der psychoanalytischen Therapie, „Zeitschrift fur Sozialfor- schung" (1935). Ponieważ psychoanalityk wydaje sądy wartościujące - choć może sobie tego nie uświadamiać -jego rzekoma tole- rancja nie przekonuje pacjenta; wyczuwa on faktyczną po- stawę psychoanalityka, mimo że nie jest w jawny sposób wyrażana. Poznaje to po sposobie, w jaki ten wyraża swoje zdanie, po tym, jakie cechy uważa za najważniejsze. Gdy na przykład psychoanalityk proponuje przeanalizowanie po- czucia winy związanego z masturbacją, to tym samym daje do zrozumienia, że nie traktuje masturbacji jako „złej" ani nie uważa jej za wystarczające uzasadnienie poczucia winy. Psychoanalityk, który nazywa tendencję pacjenta „przylepną", zamiast potraktować ją po prostu jako tendencję do bycia „receptywnym", pośrednio przekazuje pacjentowi jej ocenę. A zatem tolerancja jest ideałem, do którego można się jedynie zbliżać, ale którego nie można osiągnąć. Im bar- dziej psychoanalityk będzie kontrolował swoje wypowiedzi, tym bliższy będzie owego ideału. Ale czy tak rozumiana tolerancja, w sensie powstrzymywania się od sądów warto- ściujących, jest ideałem, do którego należy zmierzać? W ostatecznym rachunku odpowiedź na to pytanie jest spra- wą własnych przekonań filozoficznych i własnej decyzji. Moim zdaniem, tak rozumiana tolerancja należy do tych ideałów, które powinniśmy raczej przezwyciężać, niż je kul- tywować. To, że bardzo chcę poznać wewnętrzne czynniki zmuszające pacjenta do rozwijania i utrzymywania pozo- rów moralności, pasożytniczych pragnień, dążenia do wła- dzy itp., wcale nie przeszkadza mi uważać je za wartości negatywne, przeszkadzające w osiągnięciu prawdziwego szczęścia. Podejrzewam raczej, że przekonanie o koniecz- ności przezwyciężenia4ego typu postaw stanowi dla mnie bodziec do ich pełniejszego zrozumienia. Jeśli chodzi o wartość tak rozumianej tolerancji dla tera- pii, to powątpiewam, aby spełniała ona pokładane w niej nadzieje*. Otóż oczekuje się, że tolerancyjna postawa psy- * Por. Erich Fromm, Die gesellschaftliche Bedingthelt der psychoana- lytischen Therapie, w: „Zeitschrift fur Sozialforschung" (1935). choanalityka uśmierzy lęk pacjenta przed potępieniem i przez to przyczyni się do większej swobody myśli i ekspresji. Mimo swej pozornej słuszności, przekonanie to jest nie- słuszne, gdyż nie uwzględnia specyficznej natury lęku pa- cjenta przed potępieniem. Pacjent nie obawia się tego, że jakaś jego problematyczna tendencja zostanie uznana za niższą, ale że z powodu tej jednej tendencji potępi się całą jego osobowość. Obawia się również, że potępienie to bę- dzie bezlitosne i że nie weźmie pod uwagę przyczyn, które tę tendencję wywołały. Ponadto, chociaż może się on oba- wiać potępienia z powodu jakichś konkretnych cech, to jed- nak cały jego lęk jest niezróżnicowany. Przewidywanie, że będzie potępiony za wszystko, co robi, wynika po części z intensywności jego lęku przed ludźmi, a po części z faktu, że jego własny system wartości jest niezrównoważony. Pa- cjent nie zna ani swoich prawdziwych zalet, ani wad, gdyż te pierwsze zostały zastąpione przez iluzoryczne pretensje do doskonałości i wyjątkowości, a te drugie uległy wypar- ciu. Toteż nie ma on najmniejszej pewności, za co mógłby zostać potępiony: nie wie, na przykład, czy mógłby być po- tępiony za uzasadnione życzenia dotyczące jego samego, za krytyczną postawę czy za fantazje seksualne. W świetle takiej interpretacji neurotycznego lęku przed potępieniem trudno byłoby nie mieć wątpliwości co do tego, że pretensje psychoanalityka do obiektywności nie są w stanie uśmie- rzyć tego lęku, lecz wprost przeciwnie - zapewne go po- większą. Kiedy pacjent nie może być pewny postawy psy- choanalityka, a w dodatku wyczuwa niekiedy obecność nie wyrażanych przez niego sprzeciwów, jego lęk przed poten- cjalnym potępieniem z pewnością się zwiększy. Naturalnie, jeśli obawy te mają być usunięte, to muszą zostać przeanalizowane. Tym, co pomaga w ich uśmierze- niu, jest zaszczepienie w umyśle pacjenta przekonania, że choć psychoanalityk może uważać pewne jego cechy za nie- pożądane, to jednak daleki jest od potępienia całej jego oso- by. Zamiast tolerancji, czy raczej pseudotolerancji, terapeu- tę powinna charakteryzować konstruktywna życzliwość, dzięki której, mimo dostrzeżenia pewnych braków, nie tra- ci on zdolności do podziwiania dobrych cech i możliwości. Nie znaczy to jednak, że w trakcie terapii należy poklepy- wać pacjenta po ramieniu, lecz raczej - by przy równo- czesnym wskazywaniu na wątpliwe aspekty jakiejś ten- dencji, móc zaufać jakimkolwiek dobrym i autentycznym jej elementom. Na przykład ważne jest, aby poczynić wy- raźne rozróżnienie pomiędzy dobrze rozumianym kryty- cyzmem a jego destrukcyjnym zastosowaniem przez pa- cjenta, między poczuciem godności a wyniosłością, auten- tyczną życzliwością -jeśli takowa istnieje - a jego roszcze- niem, by uchodzić za osobę niezwykle wielkoduszną i wiel- kiego serca. Można by kwestionować w tym momencie, iż wszystko to nie ma większego znaczenia, gdyż pacjent postrzega psycho- analityka jedynie przez pryzmat swych aktualnych emocji. Jednak nie należy zapominać, że pacjent tylko jedną „czę- ścią siebie" postrzega psychoanalityka jako niebezpieczne monstrum lub istotę wyższą. Z pewnością taki obraz tera- peuty może czasem dominować, ale zawsze istnieje jeszcze inny, niezafałszowany odbiór rzeczywistości, będący wyni- kiem włączenia się tej drugiej, nie zawsze zauważanej czę- ści osobowości pacjenta. W późniejszych fazach psychoana- lizy pacjent może wyraźnie zdać sobie sprawę z tego, że żywi wobec psychoanalityka dwa rodzaje uczuć. Na przy- kład może powiedzieć coś takiego: „Wiem na pewno, że mnie lubisz, a jednak czasami wydaje mi się, że mnie nie cier- pisz". Dlatego tak ważna jest dla pacjenta znajomość rze- czywistej postawy psychoanalityka, gdyż pomaga mu ona nie tylko uśmierzyć obawę przed potępieniem, lecz także pomaga mu dostrzec swoje projekcje i rozpoznać je jako takie. W historii psychiatrii sięgającej starożytnego Egiptu i Gre- cji przeplatały się dwie koncepcje zaburzeń psychicznych: medyczno-naukowa i moralna. Ogólnie rzecz biorąc, kon- cepcja moralna zazwyczaj dominowała. Dopiero dzięki Freu- dowi i jemu współczesnym podejście medyczne odniosło tak 971 druzgocące zwycięstwo, że —jak mi się przynajmniej wyda- je - nic nie jest w stanie tego zmienić. Niemniej, nasza znajomość przyczyn i skutków zaburzeń psychicznych nie powinna przesłaniać nam faktu, że za- wierają one wiele problemów moralnych. Neurotyk często rozwija w sobie takie szczególnie pożądane cechy, jak współ- czucie dla cierpienia innych, zrozumienie ich konfliktów, odejście od tradycyjnych standardów, subtelną wrażliwość na wartości estetyczne i moralne, a równocześnie rozwija wiele cech o wątpliwej wartości. Na skutek obaw, wrogości, poczucia słabości, które leżą u podstaw procesów neuro- tycznych i są przez nie wzmacniane, neurotyk w sposób nieunikniony staje się w jakimś stopniu nieszczery, wynio- sły, tchórzliwy, egocentryczny. To, że nie uświadamia on sobie tych tendencji, nie zapobiega ich istnieniu ani też - a jest to ważne dla terapeuty — nie zmienia faktu, że cierpi z ich powodu. Współczesna postawa wobec problemów neurotyka różni się od postawy panującej przed psychoanalizą tym, że obec- nie rozpatrujemy je z innego punktu widzenia. Wiemy już, że neurotyk z natury swej nie jest bardziej leniwy, zakła- many, chciwy czy zarozumiały niż ktokolwiek inny, że nie- pomyślne okoliczności z okresu dzieciństwa zmusiły go do zbudowania skomplikowanego systemu środków obronnych i sposobów osiągania satysfakcji, które w konsekwencji do- prowadziły do rozwoju pewnych niekorzystnych tendencji. Dlatego nie czynimy go za to odpowiedzialnym. Innymi sło- wy, sprzeczność pomiędzy medycznym a moralnym podej- ściem do natury zaburzeń psychicznych jest łatwiejsza do pogodzenia, niż się to wydawało: problemy moralne okazu- ją się integralną częścią choroby. Wynika z tego, że poma- ganie pacjentowi w rozjaśnieniu tych problemów powinni- śmy traktować jako jedno z naszych lekarskich zadań. To, że rola, jaką owe problemy faktycznie odgrywają w nerwicach, nie jest przez psychoanalizę jasno dostrzegana, jest rezultatem pewnych przesłanek teoretycznych, a głów- nie tych, które wynikają z teorii libido i pojęcia „superego". 979 Problemy moralne, z którymi stykamy się podczas psy- choanalizy, z reguły mają charakter pseudomoralny, ponie- waż są częścią potrzeby okazania się kimś doskonałym i najwyższym we własnych oczach. Dlatego też'pierwszym krokiem powinno być zdemaskowanie tych moralnych po- zorów i ukazanie pacjentowi ich rzeczywistych funkcji. Z drugiej strony jednak pacjent najbardziej obawia się ujawnienia swych prawdziwych problemów moralnych. Bez przesady można powiedzieć, że ukrywa je z większym lę- kiem niż cokolwiek innego. Utrzymanie perfekcjonistycz- nej czy narcystycznej fasady właśnie dlatego jest tak nie- zbędne, iż stanowi kryjący je parawan. Należy umożliwić pacjentowi wyraźne dostrzeżenie ich natury, gdyż w prze- ciwnym razie nie będzie on w stanie uwolnić się od przeni- kającej jego życie obłudy ani od wynikającego stąd leku i zahamowań. Z tego powodu psychoanalityk powinien pod- chodzić do problemów moralnych równie otwarcie i bez- stronnie, jak czyni to w odniesieniu do zboczeń seksual- nych. Pacjent może zająć wobec nich jakieś stanowisko do- piero po uczciwym skonfrontowaniu się z nimi. Freud wiedział, że ostateczne rozwiązanie podstawowych konfliktów neurotycznych zależy od decyzji pacjenta. Tutaj także pojawia się pytanie, czy nie należałoby tego procesu rozmyślnie wzmacniać. Wielu pacjentów po dostrzeżeniu pewnych problemów spontanicznie zajmuje wobec nich ja- kieś stanowisko. Kiedy na przykład pacjent rozpozna cier- pienia wynikające z jego specyficznej dumy, może sponta- nicznie określić ją mianem fałszywej dumy. Jednak wielu pacjentów jest zbyt uwikłanych w swoje konflikty, aby móc dokonać takiego osądu. W takich przypadkach korzystne wydaje się zwrócenie uwagi na konieczność podjęcia ogta- tecznej decyzji. Na przykład kiedy pacjent raz wyraża swój podziw dla osób, które dla osiągnięcia sukcesu potrafią sto- sować wszelkie możliwe środki, a kiedy indziej twierdzi, że nie dba o sukces, że dla niego liczy się przede wszystkim treść jego pracy, to wówczas psychoanalityk powinien zwró- cić mu uwagę nie tylko na sprzeczność jego przekonań, ale 273 również na konieczność ostatecznego zdecydowania się, cze- go tak naprawdę chce. Jednak odradzałabym podejmowa- nie szybkich, a przez to pochopnych, decyzji; ważne jest skłonienie pacjenta do przeanalizowania tego, co pcha go w każdym z tych kierunków, oraz tego, co zyskuje i co traci w obu przypadkach. Dla psychoanalityka, który chce postępować w terapii zgodnie z tym podejściem, niezbędnym warunkiem jest po- siadanie prawdziwie życzliwego stosunku do pacjenta oraz to, aby miał do końca wyjaśnione własne problemy. Jak długo sam będzie stwarzał pewne pozory, tak długo będzie omijał je również u pacjenta. Psychoanalityk powinien nie tylko odbyć własną głęboką i wszechstronną psychoanali- zę, ale również nieustannie poddawać się nie kończącej się autoanalizie. Jeżeli chce się rozwiązywać problemy pacjen- ta, to zrozumienie samego siebie jest - bardziej niż kiedy- kolwiek - nieodzownym warunkiem przeprowadzania psy- choanalizy innych ludzi. Swoje uwagi na temat terapii psychoanalitycznej chcę zakończyć rozważeniem kwestii, czy zaproponowane prze- ze mnie metody mają wpływ na długość trwania psycho- analizy. Długość psychoanalizy (jak również prawdopodobieństwo jej powodzenia) zależy od kombinacji takich czynników, jak ilość leżącego u podstaw lęku, liczba istniejących tendencji destrukcyjnych, stopień oderwania od rzeczywistości i ży- cie fantazjami, zasięg i głębokość rezygnacji pacjenta i te- mu podobne. Dla wstępnego oszacowania czasu trwania psychoanalizy można zastosować różne kryteria. Spośród nich zwracam szczególną uwagę na ilość energii dostępnej do konstruktywnego wykorzystania w przeszłości lub obec- nie, zasięg pozytywnych realistycznych pragnień życiowych oraz siłę ogólnej struktury psychicznej jednostki. Jeżeli czyn- niki te kształtują się pomyślnie, można wiele pomóc pa- cjentowi poprzez aktywne i bezpośrednie zajęcie się aktu- alnymi problemami. Jestem nawet skłonna twierdzić, że bez systematycznej psychoanalizy można pomóc znacznie większej liczbie tego typu osób, niż się to zwykle zakłada. W odniesieniu do nerwic chronicznych starałam się — w sposób ogólny - pokazać zakres i rodzaj koniecznej do wykonania pracy. Jednak niemożliwe jest zobrazowanie jej złożoności bez wgłębienia się w szczegóły. Zarówno wiel- kość, jak i trudność tej pracy sprawiają, że nie można zro- bić tego szybko. A zatem powtarzane przez Freuda twier- dzenie, iż możliwości szybkiego wyleczenia nerwicy są pro- porcjonalne do stopnia zaawansowania choroby, okazuje się trafne. Proponowano już wiele różnych sposobów skrócenia pro- cesu terapii, takich jak bardziej lub mniej arbitralne okreś- lenie terminu zakończenia psychoanalizy czy kontynuowa- nie jej z przerwami. Próby te, choć czasami skuteczne, w większości przypadków zawodzą i muszą zawodzić, gdyż nie biorą pod uwagę pracy, którą w rzeczywistości trzeba wykonać. Moim zdaniem istnieje tylko jeden rozsądny spo- sób skrócenia analizy - unikanie marnowania czasu. Sądzę, że nie ma na to prostej i łatwej recepty. Gdy pyta- my mechanika, w jaki sposób potrafi natychmiast wykryć ukryty defekt jakiegoś urządzenia, odpowiada, że umożli- wia mu to przede wszystkim wszechstronna wiedza o funk- cjonowaniu tego urządzenia, dzięki której poprzez obser- wację aktualnych zakłóceń może wyciągać wnioski o ich prawdopodobnej przyczynie, i w ten sposób nie musi tracić czasu na zbędne poszukiwania. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że mimo ogromnej pracy wykonanej w minionych dziesięcioleciach nasza wiedza o ludzkiej duszy, w porów- naniu z wiedzą dobrego mechanika o maszynie, ma wciąż charakter amatorski. Prawdopodobnie nigdy nie będzie ona równie precyzyjna. Jednak moje doświadczenie związane z przeprowadzeniem przeze mnie psychoanalizy, jak rów- nież superwizji każą mi wierzyć, że im głębiej rozumiemy jakiś psychiczny problem, tym mniej czasu potrzebujemy na jego rozwikłanie. Dlatego też możemy mieć uzasadnio- ną nadzieję, że wraz z postępem naszej wiedzy*będziemy w stanie nie tylko rozszerzyć zakres problemów dostępnych psychoanalizie, ale również będziemy w stanie rozwiązy- wać je w rozsądnych granicach czasowych. Kiedy należy zakończyć terapię? W tym miejscu trzeba ponownie ostrzec przed poszukiwaniem łatwego rozwiąza- nia poprzez poleganie na zewnętrznych oznakach lub izolo- wanych kryteriach, takich jak zniknięcie wyraźnych symp- tomów, pojawienie się zdolności do osiągania satysfakcji seksualnej czy zmiana treści marzeń sennych. Pytanie to w swej istocie ponownie dotyka filozofii życiowej psycho- analityka. Czy zamierzamy uzyskać skończony produkt z całkowicie i na zawsze rozwiązanymi problemami? A jeśli uważamy to za możliwe, czy wierzymy, że byłoby to pożą- dane? Czy też uważamy raczej, że życie jest nieustannym procesem rozwoju, który się nie kończy i nie powinien się kończyć aż do ostatniego dnia istnienia? Jak starałam się pokazać w całej tej książce, sądzę, że nerwica, usztywnia- jąc jednostkę w jej dążeniach i reakcjach, blokuje jej rozwój i wikła ją w konflikty, których nie jest ona w stanie sama rozwiązać. Dlatego też uważam, że celem terapii nie jest uwolnienie życia od ryzyka i konfliktów, lecz sprawienie, by jednostka była w stanie sama rozwiązywać własne pro- blemy. Lecz jak uchwycić moment, kiedy pacjent jest już w sta- nie wziąć swój rozwój we własne ręce? Pytanie to jest po- dobne do pytania dotyczącego ostatecznego celu terapii. Moim zdaniem, uwolnienie pacjenta od lęku jest jedynie środkiem do celu. Natomiast celem jest udzielenie mu po- mocy w odzyskaniu spontaniczności, odnalezieniu w sobie kryteriów wartości, krótko mówiąc - zaszczepienie w nim odwagi do bycia sobą. INDEKS Abraham, Karl 91, 93, 96, 220 Adler, Alfred 67, 128, 243 agresja - a nieszczycielski popęd 119 Alexander, Franz 193, 206, 224 alienacja własnego ja" - a narcyzm 91-92 - a tendencje masochistyczne 228 — a tendencje neurotyczne 252 - a tendencje perfekcjonistyczne 198 - a zmniejszenie produktywno- ści 252 - a znaczenie dla terapii 173- -174 - Freudowska koncepcja „ego" 172-173 Allen, Frederick; 128 analiza — a konstrukcyjny aspekt 261, 262, 263 - a motywacja pacjenta do zwró- cenia się ku 260 - wzmocnienie motywacji pod- czas 261 - zmiany osobowości przez 263, 264 autoanaliza dydaktyczna (psycho- analityka) 151 - potrzeba 274 Balint, Michael 82 Benedict, Ruth 156, 248 bierność psychoanalityka 258 - a jego zachowanie według Hor- ney 258-259 biologiczna orientacja - a orientacja socjologiczna 153 - jako wyrażenie w teorii popę- dów 44 - u Freuda 37 - wpływ na psychologię kobiety 108,109 biseksualizm - zarzuty Horney wobec inter- pretacji 101 - w psychologii kobiety 93, 94 - w psychologii mężczyzny 101 - według Freuda 93 Blitzsten, N. L., 88 Breuer, Joseph, 134 Carroll, Paul Yincent 200 czynniki dzieciństwa - a oczekiwania terapeutyczne 127 - a nacisk na 126-127 czynniki konstytucjonalne - a nacisk Freuda na 38 czynniki kulturalne - a doświadczenia z dzieciństwa 155, 156 - a instynktowne popędy 154 - a masochistyczne postawy u ko- biet 104 - a poczucie niższości 106, 107 - a pogląd Horney 155, 156 - a przecenianie miłości 105 - zlekceważenie przez Freuda 155 czynniki lecznicze - u pacjenta 260 - wzmocnienie podczas psycho- analizy 262-263 determinacja procesu psychicznego - a nieświadomy proces 22-23 - według Freuda 20 Deutsch, Helenę 102 długość psychoanalizy - a nowe drogi 274, 275, 276 - próby skrócenia procesu tera- pii 275 Dollard, J.156 doświadczenia dzieciństwa - a kulturalne czynniki 155 - a określona struktura charak- teru 139 — a źródła nerwic 134 - błąd izolacji 134 - sporne aspekty 32, 33 - wpływ według Freuda 32 dynamiczna koncepcja osobowości - Freuda 24-25 - konstruktywne wartości 24 „ego" popędy, koncepcja Freuda 44 „ego" - a id 168 - a niepewność w odniesieniu do uczucia 171 - a niepewność w sądzeniu 171 - ocena Horney 168-169 - u Freuda 167-168 - utrata siebie a Freudowska koncepcja 171 - terapia a koncepcja Freuda 173 - znaczenie dla terapii Freuda 172-173 - znaczenie w teorii Freuda 170, 171 Fenichel, Otto 74 fiksacja - koncepcja Freuda 122-123 - pionierski charakter 123 - sporne kwestie 123 formacje reaktywne 26, 52 Frank, Lawrence K. 130, 158 Freud Anna 69, 218 Freud Zygmunt 38, 46, 63, 64, 66, 90, 93, 101, 111,113, 114, 115, 134,167,168,171,192,193,208, 214, 220, 221, 258 Fromm, Erich 29, 37, 39, 83, 165, 238, 268, 269 frustracja - a wzbudzanie wrogości 62 — przyczyna neurotycznego lęku 62 - przypisywanie znaczenia 53 Hallowell, J. 156 Hartmann, Heinz 37 Healy, A. 156 Horkheimer, M. 156 Horney, Karen 67,68,100,156,185, 224,228,243,248 inercja 202-203 interpretacja marzeń sennych - pogląd Horney na wartość 31, 32 - według Freuda 31 interpretacje - a mobilizacja do zmian osobo- wości 263, 264 - a niebezpieczeństwo błędu 35 — a zazdrość o penis 98 - ich hipotetyczny charakter 34 - ich wpływ na pacjentów 98, - ich wpływ na terapię 255,258, 259 - metoda swobodnych skojarzeń 34,35 — sugestie Horney o zmniejsze- niu niebezpieczeństwa 35 - wyjaśnienie Horney 98-99 James, William 41, 56, 84, 199 Jastrow, J. 53 Jones, Ernest 91, 199 Jung, A. C. 128, 140, 197 Karpf, F.B. 128, 156, 257 Klein, Melanie 197 kobieca fobia wieku 105-106 kobiecy masochizm 101 - a czynniki kulturalne 104 kompleks Edypa - a antropologiczne obserwacje 78 — a neurotyczna potrzeba uczu- cia 77 — a powody wrogości wobec ro- dziców 76 - a styl wychowania 78-79 - koncepcja zgodna z teoria libi- do 74 - prowokowana przez środowisko 75 - rozszerzenie koncepcji 73 - uwarunkowany biologicznie 73, 75 koncepcja bezczasowości nieświado- mości - koncepcja Freuda 122-123 - koncepcja przymusu powtarza- nia 123-124 koncepcja przeniesienia - a kompleks Edypa 149 - a miłość 147 - a postawa psychoanalityka wo- bec pacjenta 150 - a „przeciwprzeniesienie" 150- -151 - koncepcja Freuda 141 - krytyka koncepcji 143-144 — prowokowany przez sytuacje psychoanalityczną 148 - ważna dla terapii psychoana- litycznej 33 - według Horney 147,151-152 - wpływ ewolucjonistyczno-me- chanistycznego sposobu myśle- nia 142 - zależność od psychoanalityka 144 konflikt neurotyczny - koncepcja Freuda 174 - pogląd Horney 174-175 konflikty w nerwicach - a. ich natura 250, 251, 252 - a. pogląd Freuda na 25 - a. próby ich rozwiązania 183 — krytyka 25 Kuenkel, F. 227 kulturowe implikacje r — a koncepcja instynktu destruk- cyjnego 121 - a koncepcja narcyzmu 90 - a. koncepcja psychologii kobie- ty 99, 100, 104 - a koncepcja „superego" 197 - ważne dla psychoterapii 162- -163 Lasswell, H. D. 156, 158 Levy, David 128 lęk - a bezradność 178, 185, 186 — a lęk przed zdemaskowaniem według Horney 203, 204 - a lęk „superego" według Freu- da 203 - a neurotyczne tendencje 181, - a powiązanie z freudowską koncepcją terapii 186 — a powiązanie z „superego" 178- -179 - a strach 178 - a wrogość 181, 182 - jako proces fizjologiczny 176 - koncepcja Freuda o 53 - porównanie koncepcji Horney i Freuda o 183, 184 - potencjalny i jawny 184 - terapia a interpretacja Horney 186-187 libido v , ': - ą przylepność 67 - koncepcja Freuda 45 t Linton, R. 156 masochistyczna perwersja-244,245, 249 970, masochistyczna struktura osobowo- ści - a bezwzględna potrzeba siły 242-243 - a neurotyczna ambicja 240-241 - a neurotyczna potrzeba wyda- wania się doskonałym 243 — a neurotyczne poczucie winy 244 - a rezygnacja z siebie 248 - a seksualna satysfakcja 244, 245 masochistyczna zależność - a bezpieczeństwo 227,228,229 - a kulturalny wzorzec 233 - a pasożytniczy charakter 228 — wpływ na ludzkie zachowanie 232-233 masochistyczne cierpienie — a kulturalny wzorzec 244 masochistyczny charakter - a bezradność 237 - a charakter sadystyczny 238 - a nadmierne oczekiwania 234 - a relacje międzyludzkie 235 - a tendencja pomniejszenia włas- nej wartości 226-227 — a wyobrażenia wielkościowe 233-234 - a zależność od innych osób 227 masochizm - a popędy destrukcyjne 112-113 - a pragnienie doznawania cier- pienia 226 - jako seksualne zjawisko 223- -224 - jako dążenie do satysfakcji 224, 225 Mc Dougall, William 73, 125 McKeel, S. 156 Meyer, Adolf 158 miłość własna a narcyzm 81-82,91- -92 motywacja - pacjenta, gdy przychodzi na psy- choanalizę 260 myślenie dualistyczne - dualizm a „ego" 39 - Freuda 39 myślenie ewolucjonistyczno-mecha- nistyczne 122-123 - a psychologia genetyczna 128 - u Freuda 40 nadwrażliwość na krytykę - a agresja 218 - a duma 216 narcyzm - a miłość do siebie 81, 91 - a przecenianie siebie 85 — częstotliwość 90 - genetyczna definicja 81-82 - kliniczna definicja 81 - poczucie własnej wartości 91 — połączony z tendencjami ma- sochistycznymi 89 — połączony z tendencjami per- fekcjonistycznymi 89 - połączony z tendencją odsuwa- nia się 89-90 negatywne reakcje na terapię 221 nerwice - interpretacja Horney 250 neurotyczna potrzeba uczuć - a kompleks Edypa 77 neurotyczna potrzeba wydawania się doskonałym - a udawanie 196 - a problemy moralne 209-210 - a geneza według Freuda 197-198 - geneza według Horney 198 - a udawanie, że wie się wszyst- ko 196 - pogląd Freuda 191-192 - pogląd Horney 195 neurotyczne poczucie winy — a masochistyczne pławienie się w 246, 247 - a samooskarżanie 211-212 - a strach przed byciem zdema- skowanym 213 - wyjaśnianie problemu przez Horney215, 216 neurotyczne tendencje - a terapeutyczne podejście do 255 - a ukryty lęk 67 — jako sposób osiągania zadowo- lenia i bezpieczeństwa 251 - ich konsekwencje 255 - porównanie z Freuda popęda- mi instynktownymi 66-67 neurotyczny lęk - koncepcja Freuda 179 - krytyka koncepcji Freuda 180 - różnice w terapeutycznym po- dejściu 186-187 nienarzucanie się - a poczucie niższości 232 - a strach przed sukcesem 230 - a zahamowania w pracy 231 - jako bezpieczeństwo 230 nieświadoma motywacja - doktryna Freuda 20 - szczególne aspekty 22 nieświadome poczucie winy - krytyka teorii Freuda 220 - teoria Freuda 214 Nietzsche, Friedrich 225, 238 Nurnberg, H. 215, 260, 264 oddziaływanie środowiska - a nerwice 72 - a teoria libido 71 - koncepcja Fromma o 32 - pogląd Freuda na podstawowe czynniki 71-72 odrzucenie kobiecości 95 - a masochizm według Freuda 101 - a masochizm według Horney 103-104 - według Deutsch 101,102 Oberndorf, C. P. 56 oskarżanie innych - obwinianie się 220 - powstrzynrywanie się od 219, 220 i.— * '"'• - źródła 219 , poczucie winy — a naruszenie norm 215 - znaczenie terminu 214-215 > podstawowy lęk - a jawny lęk 184 - a „lęk pierwotny" 185 - definicja 68-69 - pochodzenie 69 - porównanie z freudowskim „lę- kiem przed rzeczywistym za- grożeniem" 69 - rola w nerwicach 250,251 - związany z tendencjami neu- rotycznymi 70 popęd destrukcyjny — a ogólne znaczenia 116 - a popęd śmierci 115,116 — a sporne aspekty 116 - a wrogość 116, 117 popęd śmierci - a masochizm 113 - a popęd destrukcji 115,116 - a „superego" 114,115 - według Freuda 110 popędy instynktowne - poglądy Freuda a tendencje neu- rotyczne 66 problemy moralne w nerwicach 272 - a poczucie winy 188 - pogląd Freuda 188 projekcja - koncepcja Freuda 26 - ostrzeżenie Horney co do inter- pretacji 27 " przecenianie samego siebie a mi- łość własna 82, 83 - a pogorszenie się stosunków z ludźmi 88 - geneza 82,83 - jako tendencje narcystyczne 85 - konsekwencje 86-87 281 - oczekiwania wobec świata 87 - potrzeba wzbudzania podziwu 86-89 przesunięcie afektów - a złość 28 - na osobę, rzeczy, siebie 27-28 przymus powtarzania - a kompleks Edypa 80 - koncepcja Freuda 124 przymusowe standardy — a poczucie wyższości 199 — a zahamowania w pracy 202 psychologia kobiety - a masochizm 101 — a zaprzeczenie biologicznemu myśleniu 96 - pogląd Freuda na psychosek- sualność 93, 94 — Freuda rozważania o 60 racjonalizacja - pogląd Fromma 29 - udział Freuda w 29 Rado, Sandor 51, 102 regresja - a czynniki wyzwalające 136 - a klasyfikacja nerwic 135-136 - a teoria libido 134 — koncepcja Freuda 60 - koncepcja zdeterminowana przez powtarzanie się 134 Rank, Otto 83, 128, 140, 265, rozładowanie tłumionych afektów 28 rzeczywistość - sprzeczne aspekty 131 - według Freuda 130-131 sadystyczne tendencje - a masochistyczna słabość 233 - ich znaczenie 234 samooskarżanie - a analizowanie siebie 212 - a oskarżenia przeciwko innym 218-219 - a poczucie winy 215 - a potrzeba wydawania się do- skonałym 217 - a wybieg „ratujący twarz" 222 Sapir, E. 154 Schulz-Hencke, H., 88 siła woli - a sposób mobilizacji 265-266 - postawa Freuda wobec 265 - Rank, kładzenie nacisku na 265 strach przed krytyką 213, 216 - a neurotyczne potrzeby pod- trzymywania pozorów dosko- nałości 216 - a samooskarżenia 212-213,217- -218 strach przed utratą miłości - u Freuda 104 - u Horney 104-105 Strindberg, August 84 struktura charakteru - a powtarzające się doświadcze- nia 256, 257 sublimacja - koncepcja Freuda o 49-50 Sullivan, H. S. 67, 156 superego - a neurotyczne poczucie winy 211 - a teoria libido 192 - a teoria popędu śmierci 192 - koncepcja Freuda 188 - lęk 203 swobodne skojarzenia 34 symptomy neurotyczne - a neurotyczna struktura oso- bowości 252 - a podejście terapeutyczne 253 teoria libido - dowody Freuda o 47 — podstawowa myśl 47 teoria popędów - a orientacja biologiczna 40 - definicja Freuda 37 - ich dualizm 39 - u Freuda 44 OQO terapeutyczne podejście - a przeżycia z dzieciństwa 253- -254 - jako symptomy neurotyczne 253 terapia - różnice między Horney a Freu- dem w 255 - według Freuda 254 - według Horney 254-255 Thompson, Clara 150 tolerancja - a konstruktywna życzliwość 270-271 - a pseudotolerancja 270 - koncepcja Freuda 39 - koncepcja Fromma 39 - pogląd Horney na ideał 269 - wartość dla terapii 269-270 - w terapii 268-269 Trotter, W. 37, 135,162, 166 typy narcyzmu - różnice między 89 utajony homoseksualizm - a koncepcja Freuda 52 utrata siebie - a neurotyczne potrzeby pod- trzymywania pozorów dosko- nałości 196-197 „Yorbildlichkeit" seksualnych po- pędów - u Freuda 51 warunki kulturalne - a częstotliwość występowania nerwic 162 - a wpływ na konflikty neuro- tyczne 160, 161 wgląd - intelektualny a emocjonalny 265-266 Wittels, Fritz 89, 224 Woolley, Lawrence F. 76 " wspomnienia z dzieciństwa - a lecznicza wartość 127-128 - a odzyskiwanie 256-257 - a sporne aspekty wykorzysty- wania wspomnień jako zasady wyjaśniającej 137-138 wyparcie - a obawa przed „superego" 206- -207 - formacje reaktywne i projekcje jako obrona 26 - według Horney 207-208 zahamowania w pracy - a neurotyczne potrzeby pod- trzymywania pozorów dosko- nałości 202 - a nienarzucanie się 231-232 zahamowanie popędu (ze względu na cel) - koncepcja Freuda 49-50 zależność - a dziecięca bezradność 232 - a masochizm 227, 228 - a narcystyczne tendencje 226 - a neurotyczne potrzeby bycia doskonałym 195, 196 - a przeniesienie 143, 144 - jako problem terapeutyczny 129 zazdrość o penis - krytyka tej koncepcji 95-96 - sprzeciw wobec interpretacji terminu 100-101 - wpływ na kobiecy rozwój według Freuda 94 Zilboorg, Gregory 81 zmiana osobowości - nastawienie pacjenta w kierun- ku 263 - nastawienie psychoanalityka w kierunku 264 SPIS TREŚCI Wstęp do III wydania polskiego............ 5 Przedmowa.................... 13 Rozdział I. Podstawy psychoanalizy.......... 19 s. Rozdział II. Ogólne założenia sposobu myślenia Freuda . . 36 Rozdział III. Teoria libido.............. 44 Rozdział IV. Kompleks Edypa............ 73 Rozdział V. Koncepcja narcyzmu........... 81 Rozdział VI. Psychologia kobiety........... 93 Rozdział VII. Popęd śmierci............. 110 Rozdział VIII. Akcentowanie wagi przeżyć dziecięcych . . 122 Rozdział IX. Koncepcja przeniesienia......... 140 Rozdział X. Kultura a nerwice............ 153 Rozdział XI. „Ego" i „id"............... 167 Rozdział XII. Lęk.................. 176 Rozdział XIII. Koncepcja „superego".......... 188 Rozdział XTV. Neurotyczne poczucie winy....... 211 Rozdział XV. Zjawisko masochizmu.......... 223 Rozdział XVI. Terapia psychoanalityczna........ 250 - Indeks...................... 277 w sprzedaży Karen Horney AUTOANALIZA W tej książce Karen Horney zastanawia się nad możliwościami autoanalizy - granicami, w jakich ludzie mogą wykorzystywać techniki psychoanalizy do rozwiązywania swoich problemów. Analizuje siły działające w nerwicy, różne fazy rozumienia, przez które w procesie psychoanalizy przechodzą pacjent i terapeuta, oraz opisuje różnice między rzadkimi a regularnymi seansami autoanalitycznymii oczekiwania decydujących się na nie osób.