MAX FREEDOM LONG MAGIA CUDÓW (Wiedza tajemna starożytnych kahunów) [Wydawnictwo MEDIUM,1995 / Tytuł oryginału: „The Secret Science Behind Miracles”, 1948, 1976] Max Freedom Long otrzymał kiedyś posadę nauczyciela w szkółce leżącej w pobliżu czynnego wulkanu Kilauea, na Wyspach Hawajskich. Tam, od hawajskich kolegów-nauczycieli i od ich przyjaciół pierwszy raz usłyszał o tubylczych magach „kahunach”, czyli „Stróżach Tajemnicy”. Osobliwe wieści, jakie do niego dochodziły, zafascynowały go tak bardzo, iż stały się początkiem jego długoletnich badań poświęconych wiedzy tajemniej (Hunie) starożytnych Polinezyjczyków. Magia cudów to pierwszy tom siedmiotomowej serii poświęconej starożytnej Hunie. Autor, opowiadając o swojej drodze do poznania tajników wiedzy, przekazywanych tylko w sekrecie z pokolenia na pokolenie, podaje równocześnie wiele przykładów zjawisk parapsychicznych, których sam był świadkiem lub o których mu opowiadano. Opisuj więc przypadki cudownych uzdrowień, jasnowidzenia, telepatii, psychometrii, dematerializacji, władania nad pogodą i zwierzętami itp. Co więcej, na podstawie bogatego materiału dowodowego wpaja Czytelnikowi przekonanie, że zdolności do tego typu działań tkwią w każdym człowieku, trzeba tylko umieć dotrzeć do głębszych poziomów ludzkiej świadomości, a tego właśnie uczy nas Huna. Słowo od wydawcy   Bóg nie oczekuje podziękowań za Słońce lub Ziemię, ale za Kwiaty, które zaprawdę nie przez oskubanie ujawniają nam swoją piękność. Nie zatrzymuj się jednak, aby je rwać i przechowywać na później, lecz idź naprzód albowiem wzdłuż całej drogi będziesz miał Kwiaty w rozkwicie.   I widz, że nie ma prawdy złej ani Kwiatów nieczystych. Nawet ciemne chmury stają się Kwiatami Nieba, kiedy je słońce całuje. Jest tylko prawda mała, o słowach jasnych i przezroczystych, niczym woda lśniąca w naczyniu i Prawda Wielka, o niezgłębionym milczeniu jak ciemna woda oceanu.   Człowieku okryty pyłem martwych słów Wykąp swą duszę w Milczeniu... (RABINDRANATH TAGORE)   ... i niech ten tajemniczy bukiet z niezwykłych kwiatów pozwoli Ci – drogi Czytelniku dojrzeć, odnaleźć i przeżyć prawdziwą radość nieskażonego poznania.   WYDAWCA (Mefis 1993) Rozdział I Odkrycie, które może zmienić świat Książka ta opowiada o odkryciu starożytnego i tajemnego systemu magii, która, jeśli zdołamy nauczyć się stosować ją tak, jak tubylczy magowie Polinezji i Afryki Północnej, mogłaby zmienić świat... o ile wybuch bomby atomowej nie zahamuje na zawsze wszelkich przemian cywilizacyjnych. W młodości byłem baptystą, ale często wraz z przyjacielem z lat młodzieńczych chodziliśmy na nabożeństwa do kościoła katolickiego. Później studiowałem przez krótki okres „wiedzę chrześcijańską” (Christian Science). Nieco dłużej interesowałem się teozofią, aż w końcu na podstawie dostępnej mi literatury dokonałem przeglądu wszystkich niemal religii. Z tym przygotowaniem i po uzyskaniu specjalizacji w dziedzinie psychologii przybyłem w 1917 roku na Hawaje, gdzie miałem pracować jako nauczyciel. Pozwoliło mi to zamieszkać w pobliżu czynnego wówczas wulkanu Kilauea, który zamierzałem odwiedzać tak często, jak to tylko możliwe. Wyruszyłem więc z Honolulu i po trzydniowej podróży małym parowcem dotarłem w końcu do mojej szkoły. Mieściła się w trzech salach w budyneczku położonym w odludnej dolinie, pomiędzy rozległą plantacją trzciny cukrowej a wielką farmą uprawianą przez Hawajczyków. Posiadłości te należały do białego człowieka, który większość życia spędził na wyspach. Dwaj podlegający mi nauczyciele byli tubylcami, zrozumiałe więc, iż w krótkim czasie wiele dowiedziałem się o ich hawajskich przyjaciołach. Wówczas po raz pierwszy usłyszałem oględne wzmianki o miejscowych magach, kahunach, czyli Stróżach Tajemnicy. Wzbudziły one moją ciekawość, zacząłem więc zadawać pytania. Ku memu zdziwieniu, zorientowałem się, że pytania te nie były mile widziane. Miałem wrażenie, że poza zwyczajną egzystencją tubylców istnieje jakaś sfera tajemnego i ukrytego przed wścibskim okiem życia. Dowiedziałem się ponadto, że od chwili gdy misjonarze chrześcijańscy uzyskali na wyspach silne wpływy polityczne, kahuni zostali wyjęci spod prawa. Cała ich działalność była więc ściśle tajna, przynajmniej wobec białych. Trudności w uzyskaniu informacji i niechęć ze strony tubylców tylko zaostrzyły moje pragnienie, by poznać bliżej te dziwne praktyki o posmaku ciemnego zabobonu. Relacje naocznych świadków, zaprawione dawką absurdu i niedorzeczności, nieodmiennie działały na mnie tak, jak paląca i zbyt ostra przyprawa działa na podniebienie. Duchy bezczelnie przechadzały się po wyspie, i to nie tylko duchy zmarłych Hawajczyków. Także i pomniejsi bogowie chadzali sobie tu i ówdzie. Podobno bogini wulkanów, Pele, odwiedzała tubylców we dnie i w nocy pod postacią dziwacznej, starej kobiety, której nigdy przedtem nie widziano w tych stronach. Prosiła o tytoń. Dawano jej go natychmiast, nie stawiając zbędnych pytań. Opowiadano też historie o cudownych uzdrowieniach dokonanych za pomocą magii, o magicznym zabijaniu ludzi ponoszących winę za krzywdy bliźnich i o tym, co było dla mnie najdziwniejsze, a mianowicie o stosowaniu magii do badania przyszłości poszczególnych ludzi i do jej zmiany na lepsze, jeśli okazywało się, że będzie niekorzystna. Ta ostatnia praktyka miała swoją hawajską nazwę, ale dla mnie określono ją jako „tworzenie korzystnych okoliczności”. Przeszedłem w młodości twardą, racjonalną szkołę i skłonny byłem patrzeć raczej podejrzliwie na wszystko, co trąciło zabobonem. Utwierdziłem się w takiej postawie, wypożyczając z biblioteki w Honolulu kilka książek zawierających całą dotychczasową wiedzę o kahunach. Z wszystkich relacji – prawie w całości napisanych przez misjonarzy, którzy przybyli na Hawaje przed stu laty – wynikało jedno: kahuni to banda łotrów, żerujących na przesądnych tubylcach. Jeszcze przed przyjazdem misjonarzy na Hawaje w 1820 roku na ośmiu wyspach znajdowały się wielkie kamienne platformy z groteskowymi drewnianymi figurami i kamiennymi ołtarzami, na których niegdyś składano ofiary nawet z ludzi. Każda świątynia i każdy rejon posiadały swojego bożka. Wodzowie poszczególnych plemion mieli nawet swoich osobistych bożków, a słynny zdobywca całego kraju, Kamehameha I, miał własnego boga wojny o odrażającej twarzy, z wytrzeszczonymi ślepiami i zębami rekina. W pobliżu szkoły, gdzie miałem pracować jako nauczyciel, stała dawniej potężna świątynia. Każdego roku kapłani wyruszali z niej z procesją, obnosząc bożków po okolicy i zbierając datki. Jedną z osobliwych cech kultu bożków była zadziwiająco duża ilość przedmiotów tabu ustanowionych przez kahunów. Niczego nieomal nie można było zrobić bez podniesienia tabu w górę i bez zezwolenia kapłanów. W sytuacji, kiedy kler miał poparcie wodzów plemiennych, życie zwykłego śmiertelnika było niezmiernie trudne. Wpływy duchowieństwa stały się tak potężne, a nadużycia tak rażące, że na rok przed przybyciem misjonarzy naczelny kahuna, Hewahewa, poprosił starą królową i młodego panującego księcia o pozwolenie zniszczenia wszystkich bożków, połamanie, co do jednego, przedmiotów tabu i zakazanie kahunom wszelkich praktyk. Pozwolenie takie otrzymał i wszyscy kahuni dobrowolnie przyłączyli się do palenia bożków, które – jak od dawna wiedzieli – były tylko z drewna i piór. Książki o kahunach były dla mnie fascynującą lekturą. Pozwoliły mi zorientować się, że najwyższy kapłan, Hewahewa, był człowiekiem bardzo inteligentnym. Dysponował potężną energią psychiczną i umiejętnością spoglądania w przyszłość. To pozwoliło mu zostać doradcą Kamehamehy I podczas kampanii wojennej, trwającej przez długie lata i zakończonej zwycięstwem nad pozostałymi wodzami. Wyspy zostały zjednoczone pod jednym panowaniem. Hewahewa był doskonałym przykładem typowego Hawajczyka z wyższych sfer, potrafiącego z łatwością przyswajać nowe idee i wprowadzać je w życie. Środowisko, do którego należał, zadziwiło świat, gdy – porzuciwszy krótkie majteczki lokalnej społeczności – przywdziało strojną szatę nowoczesnej cywilizacji, i to w czasie krótszym niż jedno pokolenie. Hewahewa w ciągu niespełna pięciu lat zmienił swe tubylcze obyczaje i miejscowy sposób myślenia na rozumowanie właściwe ludziom białym. Ale w tym wszystkim popełnił jeden poważny błąd. Kiedy konserwatywny, sędziwy Kamehameha zmarł, Hewahewa popatrzył w przyszłość, a to, co ujrzał, napełniło go zdumieniem. Zobaczył bowiem białych ludzi, jak wraz z żonami przybywają na Hawaje, by wpajać tubylcom wiedzę o swoim Bogu. Ujrzał też miejsce na plaży, na jednej z ośmiu wysp, gdzie mieli wylądować, aby spotkać się z rodziną królewską. Dla najwyższego kapłana była to niezwykle ważna wiadomość. Z pewnością nieraz rozmawiał z białymi żeglarzami, przebywającymi od dawna na wyspach, i dowiedział się od nich, że biali kapłani oddają cześć Jezusowi, który uczy ich dokonywać cudów, a nawet wskrzeszać zmarłych. Sam też zmartwychwstał po trzech dniach. Bez wątpienia opowieści te były bogato okraszone barwnymi szczegółami, by wywarły na Hawajczyku większe wrażenie. Hewahewa, przekonany, że biali posiadają najwyższej klasy drogi, broń, statki i maszyny, doszedł do wniosku, iż dysponują także najwyższą formą magii. Przeczuwając niebezpieczeństwo, jakie zawiśnie nad świątynią kahunaizmu na wyspach, niezwłocznie postanowił oczyścić scenę przed przybyciem białych kahunów. Kazał zrównać z ziemią wszystkie świątynie. Pozostały już po nich tylko ruiny, kiedy w październiku 1820 roku, dokładnie w tym samym miejscu, na tej samej plaży, którą Hewahewa wskazał wcześniej swym przyjaciołom i królewskiej rodzinie, wylądowali misjonarze z Nowej Anglii. Hewahewa spotkał się z nimi na wybrzeżu i wygłosił piękną wierszowaną mowę powitalną, którą ułożył specjalnie na ich cześć. W mowie tej w bardzo zawoalowany sposób napomknął o rodzimej magii, dodając, że on sam również jest magiem o nie byle jakich zdolnościach, po czym jeszcze raz przywitał nowych kapłanów i ich „bogów z dalekich i wysokich stron”. Po złożeniu oficjalnych wizyt u rodziny królewskiej misjonarzy rozesłano na poszczególne wyspy, by tam rozpoczęli swoją działalność. Hewahewa postanowił przyłączyć się do grupy, którą wysłano do pracy w Honolulu. Od razu znalazł się jednak w trudnej sytuacji, ponieważ, jak wkrótce się okazało, biali kahuni nie znali żadnej magii. Byli tak samo bezradni jak spalone drewniane bożki. Ślepi, słabi i chromi licząc na pomoc, przybywali przed ich oblicze i odchodzili z niczym. Czegoś tu brakowało. Miejscowi kahuni potrafili zdziałać o wiele więcej przy pomocy swych bożków, a nawet i bez nich. Po jakimś czasie okazało się, że nowi kapłani potrzebują świątyń. Hewahewa i jego ludzie, pełni nadziei, zabrali się do pracy przy budowie kościoła. Była to olbrzymia budowla, układana z ciosanego kamienia i upłynęło wiele czasu, zanim została ukończona. Kiedy jednak w końcu ją wzniesiono i poświęcono, okazało się, że misjonarze nadal nie umieją uzdrawiać chorych, nie mówiąc już o wskrzeszaniu zmarłych, czego od nich oczekiwano. Hewahewa przynosił kapłanom pożywienie i serdecznie się z nimi zaprzyjaźnił. Początkowo nieraz wspominali o nim w swoich listach i pismach. Ale wkrótce po ukończeniu budowy kościoła w Waiohinu, jego imię zniknęło ze stron raportów misyjnych. Nalegano, by przystąpił do Kościoła chrześcijańskiego i zmienił wiarę. Odmawiał i, jak możemy się domyślać, powrócił do magii, którą znał. Polecił swym przyjaciołom kahunom, by pozostali wierni dawnym zwyczajom i praktykom leczniczym. Po kilku latach wodzowie plemienni przyjęli od chrześcijan śpiewanie hymnów, czytanie, pisanie i wszystko to, co szybko pozwoliło im wkroczyć na drogę narodów cywilizowanych. Wówczas misjonarze wyjęli kahunów spod prawa. Pozostawali więc poza prawem, ale ponieważ żaden hawajski policjant czy urzędnik będący przy zdrowych zmysłach, nie ośmieliłby się zaaresztować kahuny wiedząc, że ten posiada tajemną siłę, magia rozwijała się dalej – za plecami białych. Tymczasem budowano nowe szkoły i Hawajczycy w niewiarygodnie szybko przyswajali sobie wszelkie atrybuty cywilizacji: brali udział w coniedzielnych mszach, śpiewali i modlili się jak najgłośniej, a w poniedziałki chodzili do diakona (który przypuszczalnie w pozostałe dni był kahuną), by ich uzdrowił lub zmienił im przyszłość, jeśli akurat znajdowali się w centrum nieszczęśliwego biegu wydarzeń. W odludnych zakątkach wysp kahuni otwarcie uprawiali swą sztukę. W pobliżu wulkanu kilku z nich nadal składało rytualne ofiary bogini Pele. Niektórzy służyli turystom za przewodników i zadziwiali ich pewną sztuką magiczną, o której szczegółowo opowiem później. Powróćmy do mojej historii. Przeczytałem wszystkie wypożyczone książki i zgodziłem się z ich autorami, że kahuni nie znają żadnej prawdziwej magii. Ponownie więc z satysfakcją stwierdziłem, że wszystkie opowieści, jakie słyszałem, są tylko wytworem wyobraźni. W następnym tygodniu zostałem przedstawiony młodemu Hawajczykowi. Po ukończeniu nauki w szkole postanowił on wykazać się swoją wysoką wiedzą i złamać miejscowy przesąd zabraniający wchodzenia do pewnej opuszczonej, rozsypującej się świątyni, by tym samym jej nie skalać. Ta demonstracja przybrała nieoczekiwany obrót. Poczuł nagle, że jego nogi stały się bezwładne. Kiedy z największym trudem wyczołgał się ze świątyni, przyjaciele zanieśli go do domu. Lekarz z plantacji nie potrafił mu pomóc, dopiero wezwany kahuna zdołał go uzdrowić. Nie wierzyłem w tę opowieść, ale też nie miałem możliwości, by poznać prawdę. Pytałem niektórych starszych białych z sąsiedztwa, co myślą o kahunach, ale oni niezmiennie radzili mi, bym nie wtykał nosa w te sprawy. Pytałem też wykształconych Hawajczyków, ale zbywali mnie niczym. Po prostu nie odpowiadali. Albo tylko śmiali się z moich pytań, albo w ogóle je ignorowali. Taka sytuacja trwała przez cały rok, a potem jeszcze przez dwa kolejne lata. Co roku zmieniałem szkołę. Za każdym razem trafiałem w jakiś odległy zakątek wyspy, gdzie życie tubylców toczyło się wartkim nurtem podziemnym. W trzecim roku mego pobytu na Hawajach znalazłem się wśród niewielkiej, żywotnej społeczności drobnych plantatorów kawy i rybaków osiadłych na wzgórzach wzdłuż wybrzeża. Wkrótce dowiedziałem się, że urocza, starsza dama, mieszkająca w tym samym wiejskim hoteliku co ja, była misjonarką i co niedziela wygłaszała kazania do największego w tej okolicy zgromadzenia Hawajczyków. Później powiedziano mi, że nie była ona związana z kościołami misyjnymi ani z żadnymi innymi organizacjami religijnymi. Działała na własną rękę. Była bardzo przewrażliwiona na punkcie swej pracy misyjnej i łatwo wpadała w gniew. Z czasem dowiedziałem się, że była córką człowieka, który kiedyś chciał wypróbować skuteczność swych modlitw chrześcijańskich przeciwko magii miejscowego kahuny. Ten ostatni przyjął wyzwanie i przysiągł, że wymodli śmierć dla całej kongregacji Hawajczyków, dla każdego jej członka z osobna, aby w ten sposób udowodnić, że jego wierzenia są bardziej skuteczne i bliższe prawdy niż zabobony chrześcijańskie. Przeglądałem nawet pamiętnik owego żarliwego, lecz nierozważnego chrześcijanina. Notował w nim śmierć kolejnych członków zgromadzenia, a potem nagłą ucieczkę tych, którzy pozostali przy życiu. W pamiętniku widniało kilka nie zapisanych stron i była luka w datach. Córka misjonarza wyjaśniła mi, że zdesperowany ojciec opuścił swą parafię, nauczył się stosowania magii w modlitwie śmierci i potajemnie odmówił tę modlitwę przeciwko owemu kahunie. Kahuna nie spodziewał się, że zostanie zaatakowany własną bronią, nie podjął więc żadnych środków ostrożności. Zmarł po trzech dniach. Pozostali przy życiu członkowie zgromadzenia powrócili na łono Kościoła... pamiętnik z radością odnotowywał ich powrót. Misjonarz jednak zmienił się od tego czasu. Poszedł na najbliższe tajne posiedzenie organizacji misyjnej w Honolulu i wygłosił tam słowa lub popełnił czyny, o których milczą wszystkie dostępne relacje. Możliwe, że tylko odpowiadał na zarzuty atakujących go misjonarzy. W każdym razie poprzysiągł, że nigdy już nie zjawi się na konklawe, i słowa dotrzymał. Ale Hawajczycy zrozumieli, co się stało. Hawajska księżniczka ofiarowała mu pas ziemi, szeroki na pół mili i ciągnący się od fal przybrzeżnych aż do górskich szczytów. Tutaj, na plaży, gdzie przed prawie pięćdziesięciu laty wylądował i został zabity kapitan Cook, tkwiły ruiny jednej z najpiękniejszych na tym lądzie świątyń. Ze świątyni tej co roku wyruszała procesja z figurkami bożków. Procesja kroczyła drogą, która do dzisiejszego dnia zwana jest „Ścieżką Bogów”. Dalej od wybrzeża, ale w tej samej okolicy, stał mały kościółek z odłamków raf koralowych, zbudowany rękami tubylców. Tutaj córka misjonarza miała ponoć wygłaszać kazania sześćdziesiąt lat później. Na początku czwartego roku mojego pobytu na wyspach przeprowadziłem się do Honolulu. Kiedy już osiedliłem się tam na dobre, znalazłem trochę czasu, by zwiedzić muzeum biskupie (Bishop Museum), słynną instytucję ufundowaną przez hawajską rodzinę królewską i przeznaczającą część swych dochodów na utrzymanie szkoły dla dzieci pochodzenia hawajskiego. Powodem mojej wizyty była próba odnalezienia kogoś, kto mógłby udzielić mi rzetelnych informacji o kahunach. Sprawa ta dręczyła mnie tak bardzo, że stało się to już wręcz nie do zniesienia. Odczuwałem złość i za wszelką cenę pragnąłem znaleźć rozwiązanie, ostateczne i rozstrzygające. Słyszałem, że kurator muzeum wiele lat swego życia poświęcił badaniom spraw hawajskich, miałem więc nadzieję, że usłyszę od niego prawdę, podaną w chłodnej, naukowej i rzeczowej formie. Przy wejściu poznałem czarującą Hawajkę, panią Webb. Opowiedziałem jej szczerze o celu mojej wizyty. Przez chwilę z uwagą wpatrywała się we mnie, po czym powiedziała: „Najlepiej proszę pójść na górę do doktora Brighama. Jest w swym biurze piętro wyżej”. Doktor Brigham odwrócił się od biurka, gdzie badał przez lupę jakiś preparat botaniczny. Spojrzał na mnie przyjaźnie niebieskimi oczyma. Był wielkim naukowcem, autorytetem w swej dziedzinie, znanym i podziwianym w British Museum za wysoki poziom badań i wydane drukiem prace naukowe. Miał 82 lata, był wysokiego wzrostu, brodaty, ze sporą łysiną. Posiadał niewiarygodnie bogatą i wszechstronną wiedzę naukową i wyglądał jak święty Mikołaj (zob. Who's Who in America z lat 1922-1923, hasło: William Tufts Brigham). Usiadłem na wskazanym mi krześle, przedstawiłem się i zacząłem wyjaśniać, co mnie do niego sprowadza. Słuchał uważnie, zadawał pytania na temat spraw, o których słyszałem, miejscowości, w których mieszkałem, i ludzi, których poznałem. Na moje pytania o kahunów odpowiadał pytaniami o wnioski, do jakich doszedłem w swoich dociekaniach. Wytłumaczyłem mu, że jestem absolutnie przekonany, iż cała ta sprawa to przesąd, oddziaływanie za pomocą sugestii bądź też stosowanie jakiejś trucizny mącącej umysły. Przyznałem jednak, że mimo wszystko chciałbym porozmawiać z kimś, kto dostarczyłby mi prawdziwych informacji i pomógł rozwiać resztki dręczących wątpliwości. Minęła dłuższa chwila, po czym pan Brigham wprost zarzucił mnie pytaniami. Zdawało się, iż zapomniał o celu mej wizyty. Całą uwagę poświęcił wybadaniu mojej osoby. Chciał wiedzieć, jakie mam wykształcenie, co przeczytałem, gdzie studiowałem i co sądzę o szeregu spraw nie mających nic wspólnego z zagadnieniami, o które wcześniej go pytałem. Zaczynałem się już niecierpliwić, gdy znienacka rzucił na mnie spojrzenie tak surowe, że poczułem przestrach. – Czy mogę ufać, że zachowa pan w tajemnicy moje zwierzenia? – zapytał. – Mam już jakąś pozycję w świecie nauki i chciałbym ją utrzymać – uśmiechnął się – nawet mimo mojego podeszłego wieku. Zapewniłem go, że wszystko, co mi powie, nie wyjdzie poza ściany jego biura, i czekałem. Zastanawiał się przez chwilę, po czym wolno zaczął mówić: – Przez czterdzieści lat poznawałem kahunów, by znaleźć odpowiedź na postawione przez pana pytanie. Kahuni rzeczywiście posługują się siłą, którą pan nazwał magią. Uzdrawiają. Zabijają. Spoglądają w przyszłość i zmieniają ją zgodnie z życzeniem klienta. Wielu było wśród nich oszustów, ale byli też i prawdziwi geniusze. Niektórzy nawet używali magii, by chodzić po ogniu, po potokach gorącej lawy, na tyle tylko zastygłej, że unosiła ciężar człowieka. Urwał gwałtownie, jakby w obawie, że powiedział za dużo. Osunął się na oparcie swego obrotowego krzesła i obserwował mnie spod wpół przymkniętych powiek. Nie jestem pewien, ale chyba wymamrotałem „dziękuję”. Uniosłem się z krzesła i znów na nie opadłem. Wpatrywałem się w niego bezmyślnie przez długą chwilę. Nagle bowiem poczułem się niepewnie, nie wiedząc jak dalej poprowadzić rozmowę. Doktor wypowiedział jasno to wszystko, co ja ukrywałem w sobie tak głęboko przez trzy lata. W duchu spodziewałem się jakiegoś oficjalnego wyjaśnienia, zamykającego na zawsze sprawę kahunów i obiecałem już sobie, że nigdy nie powrócę do nich i do ich zabobonów. A teraz znowu znalazłem się na bezdrożach i, już nie po dziurki w nosie, ale po sam jego ciekawski koniuszek, wpadłem w otchłań tajemniczości. Chyba zacząłem wówczas mówić coś bez związku, nigdy później nie mogłem sobie tego przypomnieć. Pamiętam tylko, że w końcu udało mi się wykrztusić: – Chodzenie po ogniu? Po gorącej lawie? Nigdy o tym nie słyszałem... – zawahałem się przez chwilę. – Jak oni to robią? Doktor otworzył szeroko oczy, później je przymknął, a jego krzaczaste brwi uniosły się niemal. po łysinę. Siwa broda zaczęła się trząść i znów opadł na oparcie krzesła, wybuchając śmiechem, od którego zadrżały ściany. Śmiał się tak, że łzy spływały po jego różowych policzkach. – Proszę wybaczyć – złapał wreszcie oddech i pojednawczo położył mi rękę na kolanie, drugą ocierając sobie oczy. – Pańskie pytanie tak mnie ubawiło, bo ja sam przez czterdzieści długich lat usiłuję sobie na nie odpowiedzieć bez rezultatu. I tak lody zostały przełamane. Chociaż miałem głuche, dręczące poczucie, że znów wpadłem w wir spraw, od których zamierzałem uciec, zaczęliśmy rozmawiać. Stary uczony też kiedyś był nauczycielem. Miał dar prostego i bezpośredniego prowadzenia dyskusji nawet na najtrudniejsze tematy. Dopiero wiele tygodni później zrozumiałem, że wówczas wskazał mi drogę, uznał za s•;rojego człowieka. Niczym stary biblijny Eliasz, zarzucił płaszcz na ramiona, czyniąc swoim sługą, zanim odejdzie na zawsze. Powiedział mi później, że już od dawna szukał młodego człowieka, któremu mógłby przekazać całą swoją wiedzę naukową i powierzyć tajemnice odkryte w nowej i niezbadanej dziedzinie magii. Nieraz podczas upalnych nocy, kiedy wyczuwał moje zniechęcenie i niewiarę w możliwość poznania sekretów magii, mawiał: – Zrobiłem zaledwie pierwszy krok. To, że ja już nie zdążę uzyskać odpowiedzi na dręczące mnie pytania, wcale nie znaczy, że ty ich nie znajdziesz. Pomyśl tylko, jak wiele wydarzyło się za mojego życia. Narodziła się nauka psychologii. Wiemy już, czym jest podświadomość. Zwróć uwagę na nowe zjawiska obserwowane i zapisywane każdego miesiąca przez towarzystwa badań parapsychicznych. Pracuj nad tym nieustannie. Trudno powiedzieć, kiedy uda ci się odnaleźć klucz do zagadki i kiedy jakieś nowe odkrycie pomoże ci zrozumieć, dlaczego kahuni przestrzegali swych niezwykłych rytuałów i co działo się wtedy w ich umysłach. Innym znów razem doktor odkrywał przede mną zakamarki swej duszy. Wielka to była dusza, a zarazem prosta. Ten bardzo stary już człowiek żywił niemal dziecinną tęsknotę, by poznać sekret kahunów. Nie ulegało jednak wątpliwości, że piasek w klepsydrze jego życia przesypie się do końca, zanim nadejdzie sukces. Kahuni zaniechali już przekazywania swym synom i córkom sekretów dawnej wiedzy, wiedzy, jaką rodzice powierzali dzieciom pod przysięgą zachowania ścisłej tajemnicy. Ci, którzy dokonywali niegdyś natychmiastowych uzdrowień, którzy potrafili chodzić po ogniu i zmieniać przyszłość, powymierali przed 1900 rokiem – wielu z nich to starzy, drodzy przyjaciele doktora. Został sam na scenie, na której tak niewiele można było teraz zdziałać. A jednocześnie w myślach jego panował chaos. Nie mieściło mu się w głowie, że choć przez tyle lat śledził pracę kahunów, przyjaźnił się z nimi, chodził po ogniu przy ich pomocy, to jednak nadal nie miał najmniejszego pojęcia, na czym polegały ich magiczne działania. Może z wyjątkiem modlitwy śmierci, która, jak mi wyjaśnił, nie była prawdziwą magią, lecz spirytystycznym zjawiskiem na wysokim poziomie. Czasami siadywaliśmy w ciemności na werandzie, przy kawałku żarzącej się huby, w obronie przed komarami. Doktor powracał do rozmaitych wątków naszych rozmów, by upewnić się, że wszystko dobrze zapamiętałem. Nieraz mawiał na zakończenie: – Mogę udowodnić, że ani jedno z istniejących wyjaśnień magii kahunów nie wytrzymuje krytyki. Ten rodzaj magii nie polega na sugestii ani na niczym, co znane jest psychologom. Kahuni posługiwali się siłą, którą musimy jeszcze zbadać, a jest ona czymś niezmiernie ważnym. Po prostu musimy ją odkryć, a odkrycie to zrewolucjonizuje świat. Zmieni ogólne pojęcie nauki. Uporządkuje sprzeczne ze sobą wierzenia religijne... – Pamiętaj – mówił dalej – gdy będziesz zajmował się magią, zawsze miej na uwadze trzy rzeczy. Musi istnieć jakaś forma świadomości, która kieruje procesami magii i jest ich motorem. Ona to panuje nad temperaturą ciała przy chodzeniu po gorącej lawie. Istnieje też jakaś nie znana nam siła sprawcza. A wreszcie, musi też istnieć pewna substancja, widzialna lub nie, za pomocą której owa siła może działać lub być przez nią przenoszona. Nigdy nie zapominaj o tych trzech rzeczach, a kiedy uda ci się rozwikłać jedną z nich, może cię to doprowadzić do dwóch pozostałych. Tak więc stopniowo przejmowałem materiały zgromadzone przez niego w tej niezwykłej dziedzinie. Poznawałem dokładnie wszystkie przypuszczenia, wątpliwości i sprawdzone informacje na temat kahunów. Podjąłem wkrótce próbę odnalezienia żyjących jeszcze kahunów i za wszelką cenę starałem się wydobyć od nich choćby część Tajemnicy. Kiedy tylko posłyszałem jakąś historię o ich wyczynach, niezmiennie stawiałem memu rozmówcy pytanie: „Kto ci o tym powiedział?”. I tak, po nitce do kłębka, usiłowałem dotrzeć do jakichkolwiek śladów. Czasami udawało mi się odnaleźć człowieka, którego dotyczyła opowiedziana mi historia i wydobywałem z niego najdrobniejsze szczegóły o tym, co się wydarzyło. Największą trudność sprawiało mi znalezienie kontaktu z kimś, kto sam uprawiał magię. Zazwyczaj było to całkiem niemożliwe. Kahuni, nauczeni przykrym doświadczeniem, unikali białych. Żaden Hawajczyk nie ośmielił się przyprowadzić do kahunów białego przyjaciela bez ich wyraźnego pozwolenia – a prawie nigdy go nie udzielano. Doktor Brigham zmarł cztery lata po naszym poznaniu się. Czułem wielki ciężar na sercu i miałem przerażającą świadomość, iż być może jestem jedynym białym na świecie, który wie wystarczająco dużo, by nadal prowadzić badania nad miejscową magią, odchodzącą tak szybko w zapomnienie. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli mi się nie powiedzie, świat przypuszczalnie na zawsze straci szansę poznania systemu, który mógłby stanowić niezmierną wartość dla ludzkości. Wraz z doktorem Brighamem, pełni nadziei, śledziliśmy kiedyś nowe odkrycia w psychologii i parapsychologii, lecz, niestety, zmuszeni byliśmy z przykrością stwierdzić, że obie te nauki wykazywały znamiona stagnacji. Mimo że Towarzystwo Badań Parapsychicznych angażowało w swe prace ponad stu znanych naukowców, przez ponad pół wieku nie powstała żadna teoria, która tłumaczyłaby choćby tak proste zjawiska jak telepatia czy sugestia, nie mówiąc już o ektoplazmie, aportach czy materializacji. Minęło wiele lat. Nie czyniłem żadnych postępów, aż w końcu, w 1931 roku, musiałem uznać swą klęskę. Wtedy to opuściłem wyspy. W Kalifornii z umiarkowanym zapałem nadal śledziłem odkrycia psychologiczne, które mogłyby rzucić nowe światło na ów problem. Nic się jednak nie działo. I nagle, w 1935 roku, zupełnie niespodziewanie obudziłem się w środku nocy, olśniony koncepcją, która wiodła prosto do rozwikłania zagadki. Gdyby doktor Brigham jeszcze żył, z pewnością razem ze mną oblałby się rumieńcem wstydu. Oto obaj przegapiliśmy rozwiązanie tak proste i oczywiste, że uszło naszej uwadze. Było ono jak przysłowiowe okulary tkwiące na nosie, których bezskutecznie szukaliśmy tyle czasu. Owa myśl, która obudziła mnie w środku nocy, uprzytomniła mi, że w mowie potocznej kahunów istniały z pewnością nazwy, którymi określali oni elementy swej magii. Bez takich nazw nie mogliby przekazywać swej wiedzy z pokolenia na pokolenie. Jako że posługiwali się językiem hawajskim, te słowa również musiały pochodzić z tego języka. A ponieważ misjonarze rozpoczęli opracowywanie słownika hawajsko-angielskiego już w 1820 roku – nadal zresztą jest on w użyciu – i ponieważ z pewnością nie mieli wystarczająco dużo informacji o miejscowej magii, by poprawnie przetłumaczyć opisujące ją słowa, było oczywiste, że podane w słowniku znaczenia są albo nieścisłe, albo zupełnie błędne. Język hawajski składa się ze słów utworzonych z krótkich rdzeni. Przetłumaczenie tego rdzenia da mi pierwotne znaczenie wyrazu. A więc do dzieła! Wybiorę słowa używane przez kahunów w zapisanych pieśniach i modlitwach i powtórnie przetłumaczę je na podstawie ich etymologii. Następnego ranka przypomniałem sobie coś ważnego. Otóż na Hawajach wszyscy zgodnie twierdzili, iż kahuni nauczali, że każdy człowiek ma dwie dusze lub dwa duchy. Nikt jednak nie traktował poważnie owego jawnie mylnego wierzenia. Jak człowiek może mieć dwie dusze? Co za absurd! Co za ciemnota!... Poszukałem więc dwóch słów określających dwie dusze. Tak jak się spodziewałem, oba znajdowały się w reprincie starego słownika, który wyszedł spod pras drukarskich w 1865 roku, kilka lat po odkryciu mesmeryzmu, w początkowym okresie badań parapsychicznych i na dwadzieścia lat przed narodzinami najmłodszej z nauk – psychologii. Słownik podawał:   U-ni-hi-pi-li – kości nóg i ramion u człowieka. Unihipili to nazwa klasy bogów akuanoho; aumakua to inna kategoria bogów; były to duchy ludzi zmarłych. U-ha-ne – duch, dusza człowieka. Zjawa lub duch osoby zmarłej. Uwaga; Hawajczycy sądzili, iż każdy człowiek ma dwie osobne dusze: jedna umiera wraz z ciałem, a druga żyje nadal, może być widzialna lub nie. Nie ma z osobą zmarłego większego związku niż jego cień. Zjawy te potrafią mówić, płakać, żalić się itp. Uważano, że są ludzie, którzy umieją j e wpędzać w zasadzkę i chwytać [W języku hawajskim wymowa samogłosek jest taka sama jak w łacinie.].   Było oczywiste, że dawni misjonarze, twórcy słownika, porozumiewali się z Hawajczykami w sprawie ustalenia znaczeń tych dwóch słów. Otrzymywali jednak sprzeczne informacje i czynili wszystko, co w ich mocy, by je uporządkować i oba słowa włączyć jako hasła do słownika. Charakterystyczną cechą unihipili, poza tym że słowo to określało ducha, był jego prawdopodobny związek z rękami lub nogami człowieka. Uhane również było duchem, ale takim, który umiał mówić, nawet jeśli był zaledwie cieniem związanym z osobą zmarłego. Ponieważ pierwsze słowo było dłuższe i miało najwięcej rdzeni, od niego zacząłem pracę nad tłumaczeniem etymologicznym. Słowo zawierało siedem rdzeni, a niektóre z nich miały do dziesięciu znaczeń. Moje zadanie polegało na uszeregowaniu znaczeń tak, by wyłowić te, które mogły być zastosowane w magii kahunów. Oto stał przede mną stóg siana, a ja miałem w nim znaleźć przysłowiową igłę. Wydawało mi się to nader intrygujące. Przypomniałem sobie wskazówkę doktora Brighama, by zawsze szukać w magii trzech rzeczy: świadomości, towarzyszącej przy chodzeniu po ogniu i przy innych magicznych czynach, siły potrzebnej do osiągnięcia magicznych wyników oraz materialnej substancji, widzialnej lub nie, przez którą siła może działać. Tak, miałem podjąć próbę odnalezienia trzech igieł. (W końcu je znalazłem: dwie pierwsze przed upływem roku, ostatnią – po sześciu latach). Prawie natychmiast, niemal przed nadejściem pory lunchu, odkryłem PODŚWIADOMOŚĆ, ale nie tę w znaczeniu używanym przez ludzi białych. Podświadomość magów miała o wiele szerszy zakres i była czymś dużo bardziej naturalnym. Poczułem się tak zaskoczony tym odkryciem, że przez kilka minut nie mogłem przyjść do siebie. To niewiarygodne, żeby kahuni znali już podświadomość, ale dowody były niezaprzeczalne. Oto jak brzmiało etymologiczne wyjaśnienie określeń duchów, których nazwy znajdowały się w słowach unihipili i uhane: Oba są duchami (rdzeń u), a rdzeń ten znaczy: „żalić się”. Tak więc duchy te umieją się żalić. Natomiast element hane w wyrazie uhane oznacza mówić, a więc duch, którego nazwa zawarta jest w tym słowie, potrafi mówić. Ponieważ tylko istoty ludzkie posiadają zdolność mówienia, duch ten musi być duchem człowieka. Rodzi się zatem pytanie o naturę pierwszego ducha. Może on się żalić, ale to potrafią również zwierzęta. Nie jest duchem człowieka, jako że nie mówi, ale raczej duchem zwierzęcia, który się żali. Uhane płakało i słabo mówiło. Uwaga przy haśle w słowniku wyraźnie podkreślała, że uhane to nic więcej, jak tylko cień związany z osobą zmarłą. Najwidoczniej był to jakiś słaby i niezbyt ważny „mówiący” duch. Unihipili, inaczej wymawiane uhinipili, dostarcza więcej danych etymologicznych do wyjaśnienia słowa. W ten sposób otrzymujemy następujące określenia: a) jest to duch, który może ubolewać, ale nie umie niczego powiedzieć (u); b) jest to coś, co pokrywa coś innego i ukrywa to lub też samo jest ukryte pod jakimś przykryciem czy zasłoną (uhi); c) jest to duch towarzyszący innemu, połączony z innym, jest lepki i przykleja się do innego. Przypisany jest innemu i jest mu podległy (pili); d) jest to duch, który działa potajemnie, cicho i bardzo ostrożnie, ale nie wykonuje pewnych rzeczy w obawie przed gniewem bogów (nihi); e) jest to wreszcie duch, który może wysunąć się z czegoś, wznieść się ponad to, może też wyciągnąć coś z czegoś, tak jak monetę z kieszeni. Pożąda niektórych rzeczy bardzo gorąco. Jest uparty i niechętny, gotowy odmówić wykonania polecenia. Rozpływa się, wsiąka lub całkowicie miesza z czymś innym. Związany jest z powolnym kapaniem wody lub wytwarzaniem i wydzielaniem życiodajnej wody, czegoś w rodzaju „wody piersi”, czyli mleka karmiącej matki (u w swych kilku znaczeniach). (Uwaga: później dowiedziałem się, że woda jest symbolem ludzkiej siły życiowej. Tak więc odnalazłem pierwszą igłę. Dwa świadome duchy ludzkie to dwie trzecie następnej igły. Natomiast trzecia igła ukryta jest w znaczeniu słowa „lepki” lub „przylegać”, „przyklejać się”). Podsumowując dotychczasowe uwagi, można więc stwierdzić, że pojęcia świadomości i podświadomości u kahunów zdają się oznaczać, wnioskując z etymologii nazw, parę duchów ściśle związanych z ciałem – kierowanym przez podświadomość i służącym do przechowywania i okrywania ich obu. Duch świadomości jest bardziej ludzki i ma zdolność mówienia. Wrażliwy duch podświadomości zalewa się łzami, jest uczuciowy i w rozmaity sposób posługuje się energią życiową ciała. Wykonuje zdania w tajemnicy, z milczącą ostrożnością, jest uparty i gotowy odmówić posłuszeństwa. Odmawia wykonywania rozkazów, gdy obawia się bogów (zachowuje kompleksy, czyli mocno utrwalone przekonania). Przenika lub wsiąka w ducha świadomości, by dawać wrażenie, że tworzy z nim jedność. (Użycie w magii słowa „lepki” jako symbolu i wzmianka o zdolności „wysuwania” lub „wyciągania czegoś z czegoś innego” staną się zrozumiałe później). Przekonany, że kahuni już od tysięcy lat znali te wszystkie zjawiska psychologii, które my poznaliśmy dopiero w ostatnich kilku latach, nabrałem całkowitej pewności, że ich zdolność posługiwania się magią wynikała ze znajomości ważnych czynników psychologicznych przez nas jeszcze nie odkrytych. Niebawem stało się jasne, iż nadając nazwy elementom psychologii i zawierając w etymologii tych słów symboliczne znaczenia dla wskazania ich powiązań, pierwsi kahuni wykonali kapitalną pracę. Jedyną poważną przeszkodą była okoliczność, iż symbole zastępowały nazwy elementów magii, których natury nie mogłem na razie pojąć. Szukając gorączkowo symbolicznych znaczeń owych słów, powróciłem do lektury sprawozdań na temat zjawisk psychologicznych. Sprawdzałem po kolei każde oddzielne zjawisko i usiłowałem zlokalizować jego symboliczny odpowiednik w etymologii terminów używanych przez kahunów. Po kilku miesiącach zrozumiałem, że, jak na początek, zrobiłem już wszystko, co można, dopasowując bardziej usystematyzowaną przeze mnie psychologię do zewnętrznych rytuałów magii kahunów. Uznałem, że wnioski, do których udało mi się dojść, są zbyt cenne, by ukrywać je przed światem. Napisałem więc pracę o moich odkryciach i o wiedzy kahunów w ogólności [M.F. Long, Recouering The Ancient Magic, wyd. Rider& Co., Londyn 1936.]. Angielska publikacja tej książki przyniosła mi lawinę listów, na czwartej stronie okładki umieściłem bowiem swoje nazwisko, adres i prośbę do czytelników, by pisali do mnie, jeśli mają jakieś ciekawe wiadomości na interesujący mnie temat. Niestety, nie otrzymałem żadnej pomocnej informacji, chociaż listy roiły się od przypuszczeń i domysłów. Minął rok od wydania mojej książki, gdy pewnego dnia nadszedł list od emerytowanego angielskiego dziennikarza. Nazywał się William Reginald Stewart. To, co miał do powiedzenia, było niezmiernie ważne. Niezwykle zainteresował go fakt, że w mojej książce opisywałem tę samą magię, z którą zetknął się w latach młodości. Wiedział, że posługiwali się nią członkowie plemienia Berberów z Afryki Północnej, mieszkającego w górach Atlas. Ze zdumieniem stwierdził, że afrykańscy Berberowie używali w magii tych samych słów, co hawajscy kahuni, uwzględniając, oczywiście, różnice dialektów. Po przeczytaniu mojej książki wyszperał swoje pożółkłe już notatki i porównał słowa, które, jak go poinformowano, należały do tajemnego języka magii. Okazało się, że hawajskie słowo kahuna brzmiało u Berberów quahuna, a hawajski wyraz określający kobietę-kahunkę, czyli kahuna wahini, występowało jako quahini. Słowo oznaczające boga brzmiało w obu językach prawie tak samo: akua i atua, tak jak i wiele innych sprawdzonych przez nas wyrazów. Ponieważ plemiona Berberów mówiły językiem zupełnie różnym od dialektów Polinezji, odkrycie podobieństwa języków opisujących magie obu tych ludów stanowiło niezbity dowód, że albo Berberowie i Polinezyjczycy mieli wspólnych przodków, albo w czasach starożytnych ludy te kontaktowały się ze sobą. Stewart usłyszał o plemieniu Berberów i o ich magii, kiedy poszukiwał złóż naftowych dla jakiejś duńskiej spółki i jako niezależny dziennikarz oraz znawca Afryki Północnej pracował w charakterze korespondenta dla „Christian Science Monitor”. Wziął wówczas urlop, wynajął przewodników i wyruszył na poszukiwanie owego plemienia. W końcu odnalazł je i poznał maga, którym była kobieta. Po wielu namowach zaadoptowała go i uznała za swego rodzonego syna, by umożliwić mu poznanie sekretów magii. Kobieta owa nazywała się Lucchi i miała siedemnastoletnią córkę, której właśnie zaczęła udzielać tajemnych nauk. Stewartowi pozwolono się do niej przyłączyć. Naukę rozpoczęto od legendarnej historii plemiennej, która opowiadała o życiu dwunastu plemion kahunów na wielkiej pustyni Saharze, zielonej wówczas i pełnej rzek urodzajnej krainie. Z czasem rzeki powysychały i plemiona przeniosły się w dolinę Nilu. Tam, stosując magię, pomagano ciąć bloki skalne, zwozić je na miejsce budowy i wznosić Wielką Piramidę. W tamtych czasach ludy owe rządziły Egiptem, górując nad innymi dzięki swej magii. Kahunka opowiadała dalej, jak jej współplemieńcy przewidywali, że nadejdą czasy ogólnej ciemnoty intelektualnej i ich wiedza tajemna pójdzie w zapomnienie. Aby przechować ten drogocenny skarb dla przyszłych pokoleń, dwanaście plemion wyruszyło na poszukiwanie jakiejś odległej krainy, gdzie można by się przenieść i przechować Tajemnicę (Hunę), aż czasy zmienią się na tyle, że będzie można zwrócić ją światu. Za pomocą parapsychiki odnaleziono na Pacyfiku bezludną wyspę czekającą na ich przybycie. Jedenaście plemion przepłynęło przez kanał do Morza Czerwonego, dalej wzdłuż wybrzeży Afryki i Indii, aż do Pacyfiku: Po wielu latach słuch o nich zaginął, przynajmniej dla członków pozostałego dwunastego plemienia. Owo plemię, z jakichś nieokreślonych przyczyn, przeniosło się na północ i osiedliło w górach Atlas. Mieszkało tam przez wieki, zachowując Tajemnicę i posługując się magią. Wymierało jednak stopniowo i kiedy nadeszły czasy nowożytne, przy życiu pozostała tylko jedna kahunka. Była nią owa nauczycielka imieniem Lucchi. Stewart stwierdził, że Berberowie byli plemieniem gościnnym, czystym, bardzo inteligentnym, o wspaniałej, starej kulturze. Mówili językiem mieszanym, tak jak inne plemiona berberyjskie, ale kiedy przychodziło do wykładania wiedzy tajemnej, używano innego języka, gdyż tylko w nim można było odnaleźć właściwe słowa dla nazwania elementów, które istnieją w człowieku i pozwalają mu posługiwać się magią. Młody Anglik miał duże trudności językowe, często musiał wykorzystywać swój francuski, aby zrozumieć dialekt Berberów, a jednocześnie pojąć właściwie znaczenia tak zwanego języka tajemnego. Krok po kroku przyswajał sobie podstawowe założenia filozofii magii. Jego nauczycielka wielokrotnie demonstrowała mu siłę swej magii przy uzdrawianiu chorych, swoją władzę nad ptakami, drapieżnikami, wężami i nad pogodą. Stewart robił duże postępy, opanował teorię i niebawem miał rozpocząć ćwiczenia praktyczne. Pewnego mglistego popołudnia zdarzyło się jednak nieszczęście. W dolinie nie opodal obozowiska Berberów doszło do strzelaniny między dwiema przejeżdżającymi tamtędy bandami. Zabłąkana kula śmiertelnie ugodziła Lucchi w serce. Stewart pozostał bez nauczycielki, bo jej córka wiedziała niewiele więcej niż on sam. Nauka magii zakończyła się. Zebrał więc swoje notatki, opuścił przyrodnich braci i siostry i powrócił do dawnych zajęć. Minęło trzydzieści lat i wtedy przeczytał moją książkę, gdzie, w przytaczanych przeze mnie słowach hawajskich, rozpoznał wyrazy – pomijając oczywiście różnice w dialektach – które przechowywał tak długo w swych zapiskach. Powiązania między kahunami hawajskimi a kahunami z Afryki Północnej i może z Egiptu stały się oczywiste. Legendy hawajskie, przekazywane ustnie mówiły o historii tego ludu. Otóż Hawajczycy żyli kiedyś na odległym rodzimym lądzie. W swoich wizjach ujrzeli Hawaje i wyruszyli na poszukiwania tej krainy. Ich podróż zaczęła się od Morza Czerwonego Kane, co ściśle zgadza się z poglądem, że przybyli z Egiptu przez Morze Czerwone, które nosi taką nazwę po dzień dzisiejszy w trzech przynajmniej językach. Legendy nie podają wielu szczegółów o początkach owej podróży. Mówią jedynie o kolejnych lądach, które mijali odkrywcy, płynąc w wielkich podwójnych kanoe. Kiedy wywiadowcy podróżujący na czele dotarli wreszcie do ośmiu nie zamieszkanych Wysp Hawajskich, powrócili niebawem do najbliższej, leżącej na zachodzie, by zabrać pozostałych członków plemienia, którzy zatrzymali się tam na odpoczynek. Wszyscy osiedlili się na Hawajach. Tam budowali domy i stamtąd organizowali dalsze wyprawy, z których przywozili nasiona roślin, sadzonki drzew i zwierzęta. Po pewnym czasie wędrówki do sąsiednich wysp ustały i przez wiele długich lat ludność ta żyła w zupełnym odosobnieniu. Kiedy wymarli wszyscy członkowie rodziny królewskiej, wyruszono na inne wyspy, by odnaleźć i przywieźć ze sobą jakiegoś wysoko urodzonego księcia. Książę przybył wraz ze swymi ulubieńcami, wśród których znajdował się kahuna. Jeśli możemy wierzyć legendzie, kahuna ów wprowadził na Hawajach formę kahunaizmu, który zawierał niewiele magii, wymagał zaś oddawania czci bożkom i budowania świątyń. I mimo że kahuni nadal zachowywali wiedzę tajemną w jej czystej formie i stosowali ją w praktyce, to jednak istniały w niej pewne ślady dawnego skażenia, pozostałości kultu bożków i świątynie. Starania uczonych, by wyjaśnić pochodzenie Hawajczyków przez badanie ich języka, nie przyniosły zbyt dużych sukcesów. Istnieje jedenaście plemion polinezyjskich. Wszystkie mówią dialektami tego samego języka, ale u niektórych spotyka się wyrazy i wierzenia pochodzące z Indii, co łatwo można stwierdzić. Słowa polinezyjskie występują wszędzie pomiędzy Pacyfikiem a Bliskim Wschodem. Słychać je na Madagaskarze, co wskazuje na wczesne kontakty tutejszych mieszkańców z ludami mówiącymi językiem polinezyjskim. Nawet w Japonii spotyka się terminy i pojęcia rodem z Polinezji. W Indiach istnieje pewien zasób pojęć związanych z magią kahunów. Dzisiaj, co prawda, mają wielce zmienioną formę i wyszły praktycznie z użycia, ale ich występowanie wskazuje na wspólne pochodzenie. Dzięki nieocenionej pomocy Stewarta i pełnemu korzystaniu z jego wiedzy, jaką zdobył w Afryce Północnej, mogłem kontynuować moje poszukiwania. Powoli rekonstruowałem Tajemnicę, w miarę jak jej symbole i zewnętrzne przejawy zestawiałem z wnioskami doktora Brighama, wysnutymi kiedyś na podstawie obserwacji rytuałów kahunów. Niemożliwe byłoby jednak ogarnięcie znaczenia wszystkich słów i ceremonii, gdyby nie pewne podstawowe odkrycia poczynione przez nowoczesną psychologię i parapsychologię. Na ich bazie budowałem coraz pełniejszą teorię. Dużą rolę odegrały również rozmaite wierzenia religijne, w nich bowiem odnajdywałem sponiewierane szczątki pierwotnej filozofii Huny. Owe relikty, chociaż tak zniekształcone, dawały wskazówkę, gdzie mam szukać dalszych informacji, i pomagały weryfikować niepewne materiały w miarę ich odkrywania. Wkrótce po ukazaniu się w Anglii mojej publikacji nawiązałem korespondencję z księdzem Kościoła anglikańskiego, który napisał do mnie od razu po przeczytaniu książki. Prowadził on badania psychologiczne nad zjawiskiem psychicznego i duchowego uzdrawiania. Zainteresował się wiedzą kahunów i wraz z grupą asystentów postanowił wypróbować niektóre magiczne sposoby leczenia. Podjęli się oni tego zadania po intensywnej wymianie listów ze mną. Szczególne sukcesy odnosili w przypadkach obsesji. Rodzina jednego z wyleczonych pacjentów ofiarowała im dużą sumę pieniędzy na rozwój prac eksperymentalnych. Duchowny i trzech członków jego zespołu ruszyli w podróż do Kalifornii, by spotkać się ze mną i przedyskutować plany na przyszłość. Ustaliliśmy wszystkie szczegóły, opracowaliśmy nawet projekt budynku, który miał być niebawem wzniesiony. Niestety, podczas ich drogi powrotnej do Anglii wybuchła II wojna światowa i pokrzyżowała wszystkie zamiary. Po wojnie fundusze nie były już dostępne i grupa tych ludzi się rozpadła. Ich praca eksperymentalna dowiodła jednak, że rekonstrukcja systemu Huny była właściwa, albowiem działał on w rękach osób obdarzonych wrodzonymi zdolnościami i gotowych poświęcić swój czas na naukę korzystania z dobrodziejstw tego systemu. Musieli tylko wytrwale ćwiczyć przy pomocy kogoś doświadczonego. Na Hawajach niewiele jest literatury dotyczącej kahunów bądź też jest ona mało wiarygodna. Szczątkowe informacje dostępne w książkach, artykułach i broszurach nie wspominają w ogóle o podstawowych mechanizmach magii, o których pisałem w swej książce. Autorzy przeczą sobie wzajemnie, a gmatwanina ich sądów jest dla czytelnika nie do rozwikłania. Badania doktora Brighama i moje własne są na wyspach prawie nieznane, a egzemplarze mej pierwszej książki leżą bezpiecznie schowane w bibliotece w Honolulu. Udostępniane są tylko na życzenie tego, kto wie, że tam się znajdują. Czy to na skutek błędnego zrozumienia nauki kahunów, czy też ze strachu przed realnym niebezpieczeństwem, jakie niesie modlitwa śmierci, mieszkańcy wysp odrzucają magię, zgodnie z zasadą „nie budzić licha”. Po tych wstępnych uwagach przejdę teraz do szczegółowego przedstawienia Huny i przytoczę wszystkie dostępne dowody świadczące o poprawności tego systemu jako zbioru faktów naukowych. Rozdział II Chodzenie po ogniu jako wstęp do magii Dwie cechy wyróżniają psychologiczno-religijny system Tajemnicy (Huny) i oddzielają go od nowoczesnych systemów religijnych i psychologicznych. Pierwsza i najważniejsza właściwość ten system DZIAŁA. Działa dla kahunów, powinien działać i dla nas. Druga cecha jest nie mniej ważna. System działa dla wszystkich ludzi, bez względu na ich religijne zapatrywania. Najlepszym dowodem, że magia działa bez zarzutu, stosowana przez ludzi rozmaitych wyznań, przez pogan i dzikich, jest CHODZENIE PO OGNIU, praktykowane od wieków aż po dzień dzisiejszy w wielu częściach świata. Chodzenie po ogniu polega na kontakcie stóp z płonącym węglem lub innym rozżarzonym materiałem, takim jak kamienie, czy nawet bezpośrednio z płomieniem. Otóż nie ma tu nic tajemniczego, jeśli chodzi o stopy czy gorące przedmioty. I jedne, i drugie można starannie zbadać, wykluczając wszelkie manipulacje i triki. Istnieje jeszcze trzeci element, którego jednak nie można zobaczyć, sprawdzić i przebadać. Istnieje w sposób realny i wolny jest od wszelkich cyrkowych sztuczek. Ten trzeci element nazywam MAGIĄ z braku innego, lepszego słowa. Występuje on z pewnością wówczas, gdy stopy dotykają rozpalonego przedmiotu, a mimo to nie pojawiają się na nich zwykłe objawy oparzenia. Co najmniej od dwóch stuleci nieustannie toczy się zacięta wojna przeciwko wszelkim przesądom. Rozwój poszczególnych nauk zależał od tego, czy ludzie zajmujący się daną dziedziną potrafili zwalczyć w sobie i w innych zabobony, skostniałe poglądy i wszelkie tabu religijnych dogmatów. Dzisiaj jednak odrzucanie przez naukę zjawisk parapsychicznych obróciło się w swoisty dogmat samej nauki. Przez wiele lat nasze szkoły i nasza prasa robiły wszystko, co w ich mocy, by dyskredytować wszelkie niewytłumaczalne zjawiska. Wznoszono okrzyki: „Ciemny przesąd!”. Z racji takiej postawy mediów zwykły, przeciętny człowiek wyrobił w sobie przekonanie, że wszystkie zjawiska magii, a w szczególności takie jak chodzenie po ogniu, od początku do końca są efektem hochsztaplerskich sztuczek. Jeśli ta moja książka ma wzbudzić zaufanie, muszę dowieść, iż magia jest faktem. I dowiodę tego. Natomiast do czytelników, którzy z góry założyli, że żadne dowody ich osobiście nie przekonają, zwracam się tymi oto słowami: Tak czy owak, przeczytajcie tę książkę. Zawiera ona wiele ciekawych i wartych przemyślenia materiałów. Będzie przynajmniej rozrywką, czymś, co pozwoli miło spędzić czas. A po skończeniu lektury zastanówcie się, proszę, czy macie lepsze niż kahuni rozwiązania tak skomplikowanych zagadnień. Dla przejrzystości większą część materiału dowodowego opatruję tytułem „przypadek”. Każdy taki opis poprzedzony będzie uwagami wstępnymi a zakończony krótkim komentarzem. Do opisu pierwszego przypadku wykorzystałem badania doktora Brighama, jego osobiste obserwacje i doświadczenia.   Przypadek 1 Doktor Brigham chodzi po rozgrzanej do czerwoności lawie   Uwagi wstępne: Chodzenie po ogniu powszechnie tłumaczy się tym, że podeszwa stóp chodzącego jest na tyle zgrubiała, iż nie ulega poparzeniu, lub też stopy smarowane są ałunem czy innymi ochronnymi środkami chemicznymi. Mówi się również, że węgiel i rozpalone kamienie pokryte są warstwą popiołu albo że nie są aż tak gorące, by mogły spalić skórę. Harry Price próbował wytłumaczyć zjawisko chodzenia po ogniu demonstrowane w 1936 roku przez Kudę Buxa (mahometanina z Kaszmiru) w Towarzystwie Badań Parapsychicznych przy uniwersytecie w Londynie. Pisał: „Nie muszę chyba wyjaśniać, że chodząc szybko, człowiek nie dotyka podłoża równocześnie całą powierzchnią stopy. A zatem przy chodzeniu po rozżarzonych węglach poszczególne fragmenty skóry nie dotykały ich dłużej niż przez pół sekundy”. W przypadku, który zaraz przytoczę, okaże się, że żadne tego typu wyjaśnienia nie przystają do omawianych zjawisk. Podaję tu opis zdarzenia, który otrzymałem bezpośrednio od doktora Brighama. Ubarwiłem to nieco własnymi słowami i wrażeniami, by stało się bardziej plastyczne i łatwiejsze do wyobrażenia.   Opis przypadku: „Kiedy rozpoczął się wypływ lawy z jednego z wulkanów relacjonował doktor Brigham – byłem akurat w południowej Konie w Napoopoo. Czekałem kilka dni, bo chciałem się zorientować, czy wypływ zanosi się na długo. Gdy lawa płynęła bez przerwy, posłałem natychmiast wiadomość do mych trzech przyjaciół kahunów. Obiecali mi kiedyś, że pozwolą mi chodzić po ogniu pod ich opieką. Teraz więc prosiłem, by zjawili się w Napoopoo. Zanim przybyli na miejsce, minął cały tydzień, musieli bowiem płynąć kanoe aż z Kau. Gdy się już spotkaliśmy, nie od razu mogliśmy rozpocząć nasze próby. Dla nich liczyło się przede wszystkim nasze ponowne spotkanie, nie zaś tak prozaiczna, zwyczajna sprawa jak chodzenie po ogniu. Cóż, nie było rady. Nie pozostawało nic innego, jak zdobyć gdzieś prosiaka i zasiąść do wspólnej luau (narodowa uczta Hawajczyków). Była to wielka, huczna luau Uczestniczyła w niej chyba połowa okolicznych mieszkańców. Kiedy święto się skończyło, musiałem odczekać jeszcze dzień, zanim jeden z moich kahunów wytrzeźwiał na tyle, by móc podróżować. Całe popołudnie musieliśmy się opędzać od tych, którzy dowiedzieli się jakimś sposobem, dokąd się wybieramy, i za wszelką cenę chcieli iść z nami. W końcu nocą wyruszyliśmy. Zabrałbym zresztą wszystkich, ale cóż, nie byłem zbyt pewien, czy zdołam chodzić po ogniu, gdy dojdzie do tej próby. Kiedyś, w Kilauea, przyglądałem się owym trzem kahunom, jak boso skakali po małych potokach lawy, i wspomnienie tamtego żaru nie było zbyt zachęcające. Nocna wędrówka była niezmiernie ciężka. Wspinaliśmy się po łagodnym zboczu, wybierając drogę przez stare, zastygnięte potoki lawy aż do górnej partii lasów. Kahuni mieli na nogach sandały, lecz ostre kawałki żużla, wtopione w starą masę wulkaniczną, raniły im stopy. Musieliśmy wciąż przystawać i czekać, aż któryś z wędrowców usunie przyklejony do skóry żużel. Kiedy weszliśmy wyżej, między drzewa i paprocie, panowały już głębokie ciemności. Potykaliśmy się o korzenie i raz po raz wpadaliśmy w dziury. Po jakimś czasie zaniechaliśmy dalszej wędrówki i resztę nocy przespaliśmy w korycie wyżłobionym kiedyś przez lawę. Rankiem zjedliśmy trochę poi i suszonej ryby i wyruszyliśmy na poszukiwanie wody do picia. Zajęło nam to sporo czasu, gdyż w najbliższej okolicy nie było żadnych źródeł ani strumyków. Musieliśmy szukać kałuż wody deszczowej w zagłębieniach skalnych. Aż do południa wspinaliśmy się pod zadymionym niebem, a swąd oparów siarki stawał się coraz silniejszy. W drodze pożywiliśmy się jeszcze raz rybą i poi i po godzinie dotarliśmy do źródła wypływu lawy. Był to piękny widok. Zbocze góry załamywało się tuż ponad linią lasu w wielką rozpadlinę, z której kilkoma otworami tryskała magma, strzelając z rykiem na wysokość dwustu stóp, a potem opadała, tworząc olbrzymi, wrzący basen. Z niego wypływał potok lawy. Na godzinę przed zachodem słońca ruszyliśmy w dół, z biegiem potoku, w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nasz eksperyment. Potok płynnej magmy sunął w dół, jak zwykle grzbietem górskim, a nie dolinami. Po jego bokach tworzyły się ściany ze spiętrzonego żużla. Miały tysiąc jardów szerokości, a gorąca lawa płynęła między nimi korytem wyżłobionym w skale. Kilkakrotnie wspinaliśmy się na te żużlowe zwały, przechodziliśmy przez nie, aby spojrzeć na płynącą w dole czerwoną masę. Żwir był już na tyle chłodny, że można było po nim chodzić, lecz tu i ówdzie, szczeliny skalne żarzyły się jeszcze czerwienią. Raz po raz musieliśmy obchodzić miejsca, gdzie bezbarwne płomienie strzelały w niebo i niczym języki gazu połyskiwały czerwonym blaskiem poprzez dym. Schodziliśmy coraz niżej, do tropikalnego lasu. Nie znaleźliśmy po drodze takiego miejsca, gdzie spiętrzony strumień lawy przelewałby się przez wzniesienie. Po dłuższej wędrówce zatrzymaliśmy się na kolejny nocleg. Rankiem ruszyliśmy dalej i po kilku godzinach znaleźliśmy wreszcie to, czego tak długo wypatrywaliśmy. Strumień płynął tu po łagodniejszym paśmie górskim, szerokim na pół mili. Wznoszące się obok zwały żużlu przechodziły w płaskie tarasy ze spadzistymi uskokami pomiędzy jednym a drugim poziomem. Raz po raz jakiś unoszony lawą głaz lub większe skupisko kamieni tamowały bieg gorącego potoku w miejscu, gdzie zaczynał się uskok. Wówczas lawa cofała się i tworzyła szerokie rozlewisko, by po pewnym czasie, kiedy przeszkoda została sforsowana, płynąć dalej, zostawiając po sobie dużą, gładką powierzchnię, po której można było chodzić, gdy wystarczająco stężała. Zatrzymaliśmy się obok największego z trzech rozlewisk. Patrzyliśmy na przypływ i odpływ gorącej masy wulkanicznej. Żar był wprost nie do zniesienia, nawet wysoko na zwałach żużla. W dole pod nami czerwona lawa toczyła się jak woda, z tą tylko różnicą, że woda nie mogłaby się nagrzać do takiego stopnia i płynąć tak bezgłośnie przy szybkości dwudziestu mil na godzinę i w dodatku po nierównym podłożu. Zawsze kiedy obserwuję spływ lawy, ta cisza mnie zastanawia. Tam, gdzie woda musi przelewać się przez skaliste wgłębienia i poszarpane występy, lawa wypala wszystko i żłobi sobie koryto tak gładkie, jak wnętrze glinianego naczynia. Ponieważ chcieliśmy wrócić na wybrzeże jeszcze za dnia, kahuni nie tracili czasu. Przynieśli ze sobą liście rośliny ti i gotowi do działania, czekali tylko, kiedy wulkaniczna masa stężeje na tyle, by utrzymać ciężar człowieka. (Liście ti są powszechnie używane przez chodzących po ogniu wszędzie tam, gdzie są dostępne na terenach Polinezji). Mają jedną czy dwie stopy długości, są wąskie, z ostrymi krawędziami, tak jak niektóre gatunki traw. Na czubku łodyg mają pióropusze, wyglądem swym i wielkością przypominając miotły. Kiedy kamienie rzucane przez nas na powierzchnię lawy wskazały, iż jest dostatecznie twarda, kahuni powstali z miejsc i zsunęli się po zboczu w dół. Upał był nie do wytrzymania, o wiele większy niż we wnętrzu rozgrzanego piekarnika. Powierzchnia lawy ciemniała, tylko gdzieniegdzie przecinały ją mieniące się smugi, tak jak to wygląda, kiedy stygnie żelazo, zanim kowal zanurzy je w kotle dla zahartowania. Serdecznie teraz żałowałem, że odważyłem się tam przyjść. Już na samą myśl o przejściu po tym słodkim piekle na drugą stronę, brały mnie ciarki. Przypomniałem sobie, że przecież widziałem niegdyś wszystkich trzech kahunów, jak przebiegali przez gorącą lawę w Kilauea. Kahuni zdjęli sandały i owinęli każdą stopę trzema liśćmi ti. Ja także usiadłem i, nie chcąc ryzykować, zacząłem zawiązywać liście na moich nabitych ćwiekami buciorach. Ale niestety okazało się, że pod żadnym pozorem nie wolno było tego robić – kazali mi natychmiast zdjąć buty i dwie pary skarpet. Bogini wulkanów, Pele, nie chroni butów przed spaleniem, a jeśli bym ich nie zdjął, mógłbym ją obrazić. Spierałem się „gorąco” w ścisłym sensie tego słowa, gdyż wszyscy byliśmy już niemal upieczeni. Wiedziałem, że to nie Pele włada magią ognia, i usilnie starałem się dociec, kto lub co jest przyczyną tej magii. Kahuni jak zwykle uśmiechali się i mówili, że „biały kahuna” oczywiście zna sztukę otrzymywania mana (jakiejś siły znanej magom) z powietrza lub wody na użytek kahunów, i że tylko tracimy czas mówiąc o rzeczy, której żaden kahuna nigdy nie wyraża słowami – o tajemnicy przekazywanej tylko z ojca na syna. Skończyło się na tym, że nie ustąpiłem i odmówiłem zdjęcia butów. Wyobraziłem sobie, że jeśli Hawajczycy potrafili chodzić po gorącej lawie stwardniałymi, bosymi stopami, to i ja mogę to robić w butach o twardej, skórzanej podeszwie, które będą mnie chronić przed poparzeniem. Proszę pamiętać, że było to wówczas, kiedy jeszcze sądziłem, iż opisywane zjawisko znajdzie wytłumaczenie natury fizycznej. W końcu kahuni uznali moje buty na nogach za doskonały żart. Jeśli chciałem złożyć je w ofierze bogom, to może był to i dobry pomysł. Uśmiechając się do siebie, pozwolili mi związywać liście przy butach, podczas gdy sami zaczęli śpiewać swe pieśni. Ich słowa pochodziły z jakiegoś archaicznego języka hawajskiego, którego nie mogłem zrozumieć. Była to zwykła „rozmowa z bogiem”, słowo w słowo przekazywana kolejnym pokoleniom od niepamiętnych czasów. Zrozumiałem tylko tyle, że składała się z prostych, krótkich wzmianek o legendarnej historii, przeplatanych pochwałami jakiegoś boga lub bogów. Zanim kahuni skończyli śpiewy, byłem już niemal żywcem upieczony, choć nie trwało to dłużej niż kilka minut. I wtedy przyszedł ten moment. Jeden z kahunów uderzył wiązką liści w lśniącą powierzchnię lawy i zapraszającym gestem oddał mi zaszczyt uczynienia pierwszego kroku. Natychmiast przypomniałem sobie moje dobre maniery: byłem za tym, żeby pierwszeństwo dawać starszym. Ustalono więc zaraz, że najstarszy kahuna powinien iść pierwszy, potem ja i za mną pozostali. Bez chwili wahania najstarszy z nich puścił się pędem po straszliwie gorącej magmie. Patrzyłem za nim z otwartymi ustami, a kiedy był już prawie po drugiej stronie – w odległości około 150 stóp od nas – ktoś pchnął mnie tak gwałtownie, że miałem do wyboru: albo upaść twarzą na gorącą masę, albo złapać rytm biegu. Do tej pory nie wiem, co za szaleństwo mnie wtedy opętało, ale rzeczywiście biegłem. Gorąco było niewyobrażalne. Wstrzymałem oddech i zdawało mi się, że mój umysł przestał funkcjonować. Byłem wówczas młody i w biegu na 100 jardów mogłem konkurować z najlepszymi. Czy biegłem wtedy? Frunąłem! Byłbym pobił wszystkie rekordy, ale już po pierwszych kilku krokach podeszwy butów zaczęły się przypalać. Skóra zwijała się i kurczyła, ściskając mi stopy jak obręczą. Puściły szwy i zostałem nagle bez jednej podeszwy, a druga klapała z tyłu, trzymając się na małym skrawku skóry przy obcasie. Ta klapiąca podeszwa o mało nie naraziła mnie na śmierć. Potykałem się co chwila i zwalniałem. W końcu po kilku, jak mi się zdawało, minutach, choć w rzeczywistości były to zaledwie sekundy, zeskoczyłem na bezpieczne miejsce. Spojrzałem na moje stopy i zobaczyłem, że przy skórzanych, pozwijanych przyszwach butów palą się skarpetki. Przydeptywałem tlący się ogień i spod oka popatrywałem na zanoszących się od śmiechu kahunów, jak pokazywali sobie obcas i dymiącą podeszwę mego lewego buta, leżące na lawie i spalone na skwarek. Ja też zacząłem się śmiać. Nigdy w życiu nie czułem takiej ulgi. Byłem już bezpieczny, a na stopach nie miałem ani jednego pęcherza czy bąbla, nawet w miejscach, gdzie paliły się skarpetki. O tym doświadczeniu mogę powiedzieć jeszcze jedno. Miałem wrażenie intensywnego gorąca na twarzy i ciele, na stopach zaś nie odczuwałem prawie nic. Kiedy dotknąłem ich ręką, były od spodu gorące, ale tylko moja dłoń odebrała to uczucie. Żaden z kahunów nie miał śladów poparzeń, chociaż liście przywiązane do ich stóp dawno się spaliły. Powrotna droga na wybrzeże była dla mnie koszmarem. Próba marszu w sandałach, prowizorycznie wystruganych z drzewa, pozostawiła mi wspomnienie nie mniej żywe niż moje chodzenie po ogniu”.   Komentarz: Oto historia doktora Brighama. Czytelników bez wątpienia zainteresuje teraz, w jaki sposób naukowiec próbował wytłumaczyć sobie możliwość swego wyczynu. – To magia – zapewniał mnie doktor. – To jeden z czynników całego ogromu magii uprawianej przez kahunów i przez inne prymitywne ludy. Wiele lat minęło, zanim to zrozumiałem, i jest to moja ostateczna opinia, do której doszedłem po długich obserwacjach i badaniach. – Czy jednak nie próbował pan wyjaśnić tego w jakiś inny sposób? – spytałem. Doktor uśmiechnął się. – Oczywiście, że tak. Niełatwo było mi uwierzyć, że magia jest możliwa. Nie to przecież było celem mych badań. Ale nawet gdy zyskałem już absolutną pewność, ciągle jeszcze dręczyły mnie poważne wątpliwości co do słuszności wniosków, które wysnułem. I mimo że sam chodziłem po lawie, wróciłem do teorii, że być może tworzy ona porowatą, izolującą powierzchnię o niższej temperaturze. Dwukrotnie sprawdziłem tę teorię w Kilauea, gdzie nastąpiły niewielkie wypływy lawy. W jednym przypadku czekałem, aż struga lawy oziębi się na tyle, by uzyskała niemal czarną barwę. Dotknąłem jej koniuszkiem palców. I chociaż magma była o wiele chłodniejsza niż ta, po której niegdyś przebiegłem, boleśnie poparzyłem sobie palce. A przecież zaledwie musnąłem powierzchnię. – A za drugim razem? – zapytałem. Potrząsnął głową i uśmiechnął się z miną winowajcy. – Powinienem był zachować większą ostrożność po tych pierwszych poparzeniach, ale trudno pozbyć się dawnych przekonań. Wiedziałem, że przebiegłem przez gorącą masę, ale nadal nie mogłem uwierzyć, iż naprawdę zdołałem tego dokonać. Za drugim razem byłem podniecony moją teorią o izolującej powierzchni. Nabrałem trochę gorącej lawy .za patyk, tak jak można nabrać słodkiej masy do produkcji cukierków toffi. I znów musiałem sparzyć sobie palec, zanim poczułem się zadowolony z doświadczenia. Nie, nie ma tu żadnej pomyłki. Kahuni używają magii przy chodzeniu po ogniu, podobnie jak przy innych swoich wyczynach. Inne prawa natury rządzą światem materialnym, a inne światem pozazmysłowym. I – spróbuj uwierzyć, jeśli potrafisz – prawa tego drugiego świata są na tyle silne, że można ich używać do neutralizowania i odwracania praw świata fizycznego. W opisanym przypadku magiczne panowanie nad temperaturą było takiej natury, że nie ochroniło skóry ciężkich butów doktora Brighama, lecz ochroniło jego stopy. Nie użyto żadnych środków chemicznych zabezpieczających stopy przed gorącem. Nie było tam izolującej warstwy popiołu, a lawa była tak gorąca, że nawet podczas biegu skóra butów przez moment stykających się z podłożem, ulegała zwęgleniu. Temperatura była więcej niż wystarczająca, by w zwykłych warunkach mogła spalić stopy.   Przypadek 2 Mag estradowy posługujący się prawdziwą magią   Uwagi wstępne: Może się to wydać niewiarygodne, ale czasami używa się na scenie prawdziwej magii w miejsce powszechnie stosowanych trików mechanicznych, chociaż widzowie nie zawsze są tego świadomi. W tym przypadku mamy do czynienia z mężczyzną podróżującym wraz z zespołem rozrywkowym. Nie mówi nic o magii, którą się posługuje, chyba że komuś wtajemniczonemu lub skłonnemu do uznania, że wszystko to jest prawdą. Człowiek ten występował wraz z żoną w Honolulu. Kiedyś po przedstawieniu byli na tyle uprzejmi, że starali się wyjaśnić mi swoją magię i opowiedzieli, jak się jej nauczyli. W tej chwili interesują nas tylko ich wyjaśnienia dotyczące magii. Tak zwana „magia ognia”, często widywana na scenach cyrkowych lub estradach, jest nędzną imitacją zjawiska, które zaraz opiszę. Składa się ona przeważnie z takich sztuczek, jak utrzymanie na języku zapalonego papierosa i wciąganie go do ust, przy czym żarzący się koniuszek jest bezpiecznie oddalony od podniebienia i błon śluzowych jamy ustnej. Inny trik polega na braniu do ust benzyny i zapaleniu jej oparów w momencie wydmuchiwania. Jest to możliwe dzięki temu, iż opary te palą się dopiero wówczas, gdy znajdują się w pewnej odległości od warg i łączą się z powietrzem.   Opis przypadku: Magik ognia, o którym mowa, dawał przedstawienie w małym namiocie. Od publiczności oddzielały go barierki ustawione w odległości trzech do sześciu stóp. Jego rekwizytami było kilka przedmiotów leżących na sosnowym stole. Jedyną częścią całego przedstawienia, kiedy nie stosował on prawdziwej magii, był występ małego pieska, który przeskakiwał wesoło przez płonącą obręcz nasączoną oliwą. Wszystko inne działo się w niewielkiej odległości, a widzów zachęcano, aby wchodzili na scenę i sprawdzali temperaturę każdego przedmiotu, zanim został on przytknięty do ciała. Każdy ruch magik wykonywał powoli, niczego nie ukrywając i nie stosując żadnych sztuczek. Podczas obu przedstawień, na których byłem obecny, magik demonstrował następujące umiejętności: 1) zagotował wodę w kubku i wypił ją duszkiem, kiedy jeszcze kipiała; 2) kawałki sosnowego drewna grubości palca przytrzymał nad płomieniem gazowym, aż z jednego końca zmieniły się w żarzący węgiel drzewny. Odłamał sześć takich końcówek i pogryzł je; 3) rozgrzał do czerwoności gruby żelazny pręt i kilkakrotnie polizał rozpaloną powierzchnię, aż z języka uniosła się para; 4) zapalił zwykły palnik do spawania, zmniejszył jego płomień do niebiesko-zielonego stożka i tym płomieniem poprzecinał żelazne pręty, po czym wraz z palnikiem dał je do obejrzenia publiczności. Następnie, nic nie zmieniając przy palniku, włożył płomień do ust: Nie widać było przy tym, by stosował jakąś osłonę czy metodę chwilowego stłumienia płomieni. Usta miał szeroko otwarte, a strumień płonącego gazu igrał wewnątrz; 5) podgrzał pręt do czerwoności, po czym chwycił go gołymi rękami w taki sposób, że inny człowiek na jego miejscu byłby straszliwie poparzony. Wziął też cięższą, płaską sztabę i podgrzał ją na środku, po czym rozgrzane do czerwoności miejsce włożył między zęby. Trzymając oba końce sztaby w rękach, wyginał ją w górę i w dół.   Komentarz: Zginanie sztaby trzymanej między zębami skłoniło mnie do dokładnego zbadania uzębienia magika. Miał mocne, zdrowe zęby, własne, nie sztuczne. Ten szczegół bardzo mnie zainteresował, ponieważ rozgrzane żelazo pozostawało w bliskim kontakcie z górnymi i dolnymi siekaczami przez jakieś dziesięć sekund. Mimo iż pokaz był powtarzany kilka razy wciągu jednego wieczoru, szkliwo zębów pozostawało nienaruszone. Przed drugim przedstawieniem przyłączył się do mnie dentysta. Stwierdził on, iż kontakt zębów z taką temperaturą w zwyczajnych warunkach spowodowałby martwicę nerwów i zniszczenie zębów, sprawiając ból nie do zniesienia w chwili, gdy nerwy byłyby jeszcze żywe. Rezultatem byłoby owrzodzenie i wypadnięcie zębów. Tuż przed drugim występem za pomocą scyzoryka zbadaliśmy magowi ostre krawędzie zębów, by upewnić się, czy nie ma na nich jakiejś niewidocznej substancji izolującej, choćby najcieńszej i zupełnie przezroczystej warstwy. Istnienie takiej izolacji było zresztą mało prawdopodobne, gdyż w ustach panuje stale wilgoć. Taka warstwa ochronna z trudem utrzymałaby się na wilgotnych zębach musiałaby być zbyt gruba, by dało się ją zeskrobać, i zbyt widoczna, aby uszła naszej uwadze [Dalsze uwagi o magu estradowym znajdują się w „Dodatku” na końcu książki.].   Przypadek 3 Relacja profesora historii Biblii   Uwagi wstępne: 21 lutego 1935 roku byłem obecny na wykładzie w Bibliotece Publicznej w Los Angeles. Mówcą był doktor John G. Hill, profesor historii Biblii na uniwersytecie w południowej Kalifornii. Tematem prelekcji było chodzenie po ogniu. Wykład ilustrowano filmem nakręconym przez doktora podczas jego pobytu na wyspach mórz południowych, gdzie spędził cztery sezony. Profesor opowiadał o podróży z Tahiti do sąsiedniej wyspy, o czternastomilowej wyprawie wzdłuż i wszerz lądu, by w końcu na własne oczy ujrzeć sztukę chodzenia po ogniu. Widział, jak wykopano wielki dół, napełniono go kamieniami i kłodami drzewa. W dole przez wiele godzin palił się ogień, rozgrzewając kamienie do czerwoności. Recytowano inwokacje do bogini Nahine, po czym uczestnicy misterium maszerowali wokół dołu, przebiegając siedmiokrotnie przez gorące kamienie w tę i z powrotem. Do ceremonii „odkurzania” skał używano liści ti. Film doktora Hilla bardzo wyraziście ukazywał zbliżenia stóp i gorących kamieni, a także liczne ujęcia grupy ludzi idących jeden za drugim po rozgrzanych głazach. Doktor wskazał na jednego z tubylców, którego siłą zmuszono do wejścia na kamienie, aby przez tę „próbę ognia” udowodnił swoją winę lub też niewinność w sprawie jakiegoś przestępstwa. Ponieważ paskudnie się poparzył, tubylcy mimo jego protestów uznali, iż jest winien i dlatego nie zasługuje na opiekę bogini niebios, Nahine. Po skończonej ceremonii Hill i jego biali towarzysze sprawdzili temperaturę skał i stwierdzili, co następuje: czas, przez który można było bezpiecznie trzymać rękę w odległości trzech stóp od gorących kamieni, wynosił jedenaście sekund; czas potrzebny do tego, by wiązka wilgotnych, zielonych gałęzi rzuconych na skały zajęła się ogniem – trzynaście minut. Podczas gdy goście badali temperaturę, główny mag zapraszał ich, aby i oni przeszli po kamieniach, chronieni jego magią. Jeden z białych przyjął zaproszenie i dołączył do tubylców. Przeszedł bez szwanku na drugą stronę. Doktor Hill twierdził, że kamienie były jeszcze wtedy rozgrzane do czerwoności. Buty tego człowieka nie spaliły się, a stopy nie były poparzone, lecz, co dosyć dziwne, intensywne gorąco tak nieprzyjemnie opaliło mu twarz, że skóra łuszczyła się jeszcze po kilku dniach. Po wykładzie przyłączyłem się do grupy słuchaczy, aby wysłuchać jego odpowiedzi na zadawane mu pytania. Proszono go o możliwie dokładne wytłumaczenie dotyczące opisanego przypadku. Nie udzielił jednak żadnych wyjaśnień. Mógł tylko przypuszczać, iż być może użyto tam jakiejś wyższej formy aktywności umysłowej – jakiejś siły, która nie pozwalała gorącu parzyć. Bardzo stanowczo jednak podkreślał, że swoich przypuszczeń nie może przyjmować za fakty. Pytano też doktora o ewentualność zastosowania tam „rozwiązania niezauważalnego”, czyli triku. Doktor wyjaśnił, iż byłoby to zupełnie niemożliwe z tej prostej przyczyny, że buty białego człowieka nie były poddane żadnym manipulacjom i z pewnością w zwyczajnych okolicznościach spłonęłyby doszczętnie. Doktor Hill, chcąc rzucić nieco więcej światła na tajemnicę misterium, opowiedział o innym przypadku chodzenia po ogniu, którego był świadkiem, lecz go nie filmował. Otóż pewien młodzieniec, opisany jako „zgoła mistyk”, oświadczył, że jeśli magia ochrania brązowych ludzi, to jego, białego, ochroni Bóg. Zapytał więc o radę przyjaźnie doń nastawionego głównego maga, który ze śmiechem odparł, by młodzieniec bez obawy wszedł na gorące kamienie. Nie zważając na protesty innych podróżujących z nim białych, ów młody człowiek zdjął buty i ściągnął skarpety. Zbliżył się do ognia z nieruchomą twarzą. Widać było, iż stara się skoncentrować na swym przedsięwzięciu i nie stracić wiary w jego powodzenie. Szedł za magiem po kamieniach zupełnie swobodnie. Nagle w pobliżu dołu, między psami rozgorzała dzika walka. Mężczyzna na moment spojrzał w bok. Podniósł gwałtownie jedną stopę, lecz znów skupił całą uwagę i poszedł dalej. Później okazało się, że na tej uniesionej stopie zrobiły się od spodu wielkie pęcherze. Doktor Hill gwarantował prawdziwość tego faktu, lecz wstrzymał się od przypisywania mu większego znaczenia i od wszelkich komentarzy.   Komentarz: Tym, którzy może nie oglądali filmów o chodzeniu po ogniu, wyświetlanych w 1934 roku, mogę polecić następujące źródła informacji: Książka The Colony of Fiji, wydana przez A.A. Wrighta i opublikowana przez rząd Fidżi. Zawiera kilka dobrych zdjęć chodzenia po ogniu. Okoliczność, iż w książce tej odnajdujemy jeden jedyny paragraf, pobieżnie stwierdzający istnienie faktu chodzenia po ogniu, co stanowi przecież najciekawszą atrakcję turystyczną na Fidżi, służyć może jako komentarz dotyczący wpływu postawy naukowej na umysłowość współczesnego człowieka, przynajmniej jeśli chodzi o wszystkie publikacje oficjalne. Inna książka, łatwiej dostępna w bibliotekach, to Seatracks of the Speejacks. Treścią tej pracy, napisanej przez Jeanne Gowen, są szczegółowe opisy magów ognia i ich praktyk. W książce Herberta MacQuarrie'ego Tahiti Days (wyd. George H. Doran Co., 1920) cały rozdział poświęcony jest omawianemu przez nas zagadnieniu. Znajduje się tam pięć fotografii przedstawiających osoby chodzące po ogniu i przyglądające się temu widowisku tłumy ludzi.   Przypadek 4 Chodzenie po ogniu jako rytuał religijny w Birmie   Uwagi wstępne: Przez większą część mojego pobytu na Hawajach zarabiałem na życie, prowadząc magazyn dzieł sztuki i zakład fotograficzny w Honolulu. Wśród wielu moich klientów był też Anglik, który trafił do mnie w 1929 roku podczas swej podróży dookoła świata. Wiózł ze sobą kamerę z obiektywem 16 mm. Pragnął filmować po drodze wszystko to, co niezwykłe. Znałem go już kilka dni, kiedy pewnego ranka wszedł do mego zakładu i spytał, czy na Hawajach jest coś osobliwego, co warto by nakręcić. Ja oczywiście wiedziałem o wielu niezwykłych rzeczach, ale nie mogłem tak po prostu powiedzieć, że mógłby filmować kahunów podczas ich magicznych poczynań. W trakcie naszej rozmowy Anglik wspomniał, iż kiedyś zdołał przekupić kapłana pewnej świątyni w Birmie, by ten pozwolił mu ukryć się na balkonie i sfilmować tajemnicze i nieznane misterium chodzenia po ogniu w wykonaniu wyznawców boga ognia, Agni. Prosiłem go usilnie, by dokładnie opowiedział mi tę historię i pokazał film. Poszedł od razu do hotelu i wrócił, niosąc taśmę. Opiszę teraz szczegółowo, co widziałem i czego dowiedziałem się wówczas w mej pracowni fotograficznej.   Opis przypadku: – Widzi pan – rzekł mój znajomy, uradowany że ma okazję zaprezentować mi cud nad cudami – ja właściwie nie opowiadam o rzeczach, które widzę. Ja je filmuję. I tak jest najlepiej. Weźmy ten film, który zaraz panu pokażę. Gdybym go nie miał, nawet bym nie uwierzył, że kiedykolwiek to widziałem. To wszystko jest po prostu niemożliwe! Jest sprzeczne z naturą! Każdy powie panu, że coś takiego nie mogłoby się wydarzyć. Nawet ja sam to panu powiem a przecież całe zdarzenie widziałem na własne oczy niecałe trzy miesiące temu. – Przerwał i czekał, aż oderwę wzrok od projektora i spojrzę na niego. Uczyniłem wszystko, by okazać odpowiednie zaskoczenie i niedowierzanie. – No dobrze – powiedział uroczyście – niech pan włączy. Zobaczymy, czy zdała pan uwierzyć w to, co uchwycił obiektyw. Przysunąłem dwa krzesła i przekręciłem kontakt. Na ekranie na przeciwległej ścianie zaczęły się poruszać jakieś postacie. – To, co widzimy – wyjaśnił mój nowy przyjaciel – to procesja. Odbyła się na dziedzińcu kościelnym przed rozpoczęciem mszy. Ta przechodząca grupa to kandydaci, którzy przez wiele lat przygotowywali się do ceremonii wtajemniczenia ognia występującej w kulcie Agni. Dziwni to ludzie, ci brązowi. Niech pan spojrzy na osobliwy wyraz ich twarzy. Wszyscy wyglądają tak, jakby podczas marszu usilnie się nad czymś zastanawiali. Jakby w ogóle nie zauważali tłumu, który szalał wtedy z podniecenia na ich widok. Zdaje się, że każdy z nich ma nadzieję, iż pewnego dnia będzie gotów do przejścia przez ogień – a to wielki zaszczyt. Przejdziesz raz i już jesteś „ustawiony” na całe życie. Zostajesz pewnego rodzaju kapłanem lub świętym mężem. Wszyscy kapłani z tej świątyni musieli kiedyś poddać się takiemu rytuałowi, by otrzymać zajęcie duszpasterza. – Jak oni to robią? – spytałem, patrząc na długą procesję, która przechodziła powoli, z całą właściwą obyczajom Wschodu pompą. – Chciałby pan to wiedzieć. A myśli pan, że ja nie? – No, ale jak pan uważa? – upierałem się. – Skąd mam wiedzieć? Próbowałem wyciągnąć coś z kapłanów, ale chyba mnie tylko nabierali. Mówili, że ich religia jest jedyna i prawdziwa, a chodzenie po ogniu właśnie tego dowodzi. Powiedzieli też, że żadna inna wiara nie daje swym wyznawcom takich możliwości. Chcieli, bym uwierzył, że ich bóg chroni stopy czystych i świętych przed spaleniem. Ci zaś, którzy nie są dostatecznie niewinni, nie otrzymują takiej łaski. – Nagle Anglik wskazał ręką na ekran. – Widzi pan tego gościa? To kapłan, którego udało mi się odciągnąć na bok i pogadać z nim trochę, podczas gdy procesja obchodziła całe miasto. Porządny facet. Naprawdę szczery, a poza tym sympatyczny. – Co pan ma na myśli? – spytałem. – Nie taki, jak większość z nich. Są podejrzliwi i nienawidzą białych. A mówiąc sympatyczny, mam na myśli to, że był na tyle uprzejmy, by udawać, że mi wierzy, kiedy mówiłem, iż studiowałem ich religię i chcę się do nich przyłączyć. Z początku myślałem, że mi się w twarz roześmieje, ale kiedy brzęknąłem w kieszeni pieniędzmi, zaczął traktować mnie poważnie. – Może naprawdę wziął para słowa na serio – wysunąłem przypuszczenie, oglądając procesję przechodzącą wciąż na ekranie. – Nie był głupcem, na pewno nie. Znał już ten miły dźwięk brzęczących monet. A kiedy mu powiedziałem, że chciałbym się przyłączyć i dobrze zapłacę, jeśli mi pozwolą zobaczyć na własne oczy chodzenie po ogniu, zrozumiał w mig, o co chodzi. Podkreśliłem, iż najlepiej będzie, jeżeli od razu wręczę mu solidny datek na jego kościół. Podziękował mi i za parę minut mieliśmy spotkać się przy wejściu do świątyni. Nie wspomniałem oczywiście, że przyniosę ze sobą kamerę. Obraz na ekranie nagle się zmienił i pojawił się widok wewnętrznego dziedzińca świątyni. Był to duży plac, otoczony wysokimi murami. Po jednej stronie znajdował się długi, wysoki wał płonącego węgla drzewnego, który wydzielał intensywne ciepło. Wał ten był długi na jakieś 50 stóp i szeroki na 5 stóp. Patrzyłem, jak mężczyźni razgrabiali tę stertę na kształt długiej wąskiej platformy. – Spotkałem się z moim kapłanem – mówił Anglik i weszliśmy do środka. Kamerę trzymałem schowaną w futerale, on zaś nie miał najmniejszego pojęcia o moich zamiarach. Zabrał mnie na balkon i ukrył za jakąś bambusową osłoną. Wręczyłem mu jeszcze większy datek na świątynię i kapłan odszedł. Po chwili zrobiłem w osłonie szparę na obiektyw i drugą na wizjer. Kamera była przygotowana do pracy. – Sfilmowałem początek i koniec rozgrabiania węgla opowiadał dalej, kiedy zmienił się obraz. – Widzi pan? teraz już wszystko przygotowane. Kawałki węgla układają się równo. Ich warstwa ma około sześciu cali grubości. Węgiel drzewny palił się od dziesięciu godzin, jak powiedział mi kapłan. Gorąco jak w Hadesie! Upał taki, że nawet tam, za zasłoną z bambusów, z ledwością mogłem wytrzymać. Widzi pan, jak ci, co grabią, muszą odwracać głowy i wyginać się na boki, żeby się nie przypiec. Koszmarne piekło! – A teraz proszę patrzeć na tę furtkę – rzekł Anglik po chwili. – Zacząłem kręcić w momencie, kiedy usłyszałem na zewnątrz hałas. Wiedziałem, że za chwilę wejdzie procesja. Oto oni! Na przedzie kapłani, za nimi kandydaci. Wszyscy kandydaci to mężczyźni – kobiety są zbyt grzeszne, by kiedykolwiek mogły dostąpić oczyszczenia. Większość mężczyzn to starcy. Naliczyłem czterdziestu trzech. Niech pan patrzy na ich twarze -wyglądają, jak gdyby szli na popołudniową herbatkę. Ci wysocy w uniformach to policjanci sikhijscy. Są obecni we wszystkich koloniach brytyjskich. Nie należą do świętych, zostali przysłani przez władze, by pilnowali porządku. Później zobaczy ich pan w akcji. Patrzyłem, jak procesja wkroczyła na dziedziniec. Kandydaci w milczeniu ustawili się razem przy jednym końcu długiego pasa żarzących się węgli. Za nimi zebrał się tłum złożony z mężczyzn, kobiet i dzieci; wszyscy niezmiernie podekscytowani. Policjanci z pałkami w rękach przeszli powolnym krokiem przez tłum. Kapłani okrążyli ogień i spotkali się z drugą, sześcioosobową grupą kapłanów, którzy przybyli ze świątyni i zajęli miejsca po przeciwnej stronie węglowego pasa. Każdy z sześciu kapłanów trzymał w rękach krótki biczyk z wieloma rzemykami. Między grupą kapłanów a ogniem znajdowało się płytkie wgłębienie w posadzce, wypełnione wodą. Miało sześć stóp szerokości, cztery cale głębokości i dziesięć stóp długości. – Do czego służą te bicze? – spytałem. – Czy do tego, by trzymać chodzących po ogniu z dala od wody? – Zaraz sam pan zobaczy – padła pośpieszna odpowiedź. – Zdaje się, że kiedy schodzą oni z ognia do wody, kapłani biją ich po to, żeby na chwilę odwrócić ich uwagę od gorących stóp. Prosiłem o wyjaśnienia mego kapłana, ale nie zrozumiałem jego słów. Mówił coś o starym zwyczaju. – Czy ani chłosta, ani ogień ich nie ranią? – zapytałem. – Chłosta owszem. Czasami rzemienie przecinają im skórę na plecach. Ale niech pan teraz uważnie patrzy na ekran. Widzi pan? Wszyscy się modlą. Robią mnóstwo jakichś dziwnych gestów. Modlą się do boga Agni, by ochronił czystych, a spalił grzesznych. Ciarki mnie przechodzą... Kamera cofnęła się do milczącej grupy kandydatów. Nie brali udziału w modłach, tylko spokojnie czekali. Mieli na sobie jedynie przepaski na biodrach. Wtem pochylony starzec uniósł rękę, jakby w geście pozdrowienia dla kogoś z tłumu, odwrócił się i z wolna ruszył w kierunku migocącej i żarzącej się platformy. Złożył dłonie i uniósł jakby błagalnie twarz ku niebu, po czym wszedł spokojnie na pas ognia. Wstrzymałem oddech. Zdecydowanym, równym krokiem mężczyzna zmierzał przez rozżarzone węgle w kierunku oczekujących na końcu kapłanów. Wstrzymałem oddech, patrząc na to, co się działo. Stopy starego zostawiały czarne ślady, które się zamykały i zacierały tuż po jego przejściu. Szedł naprzód równym, miarowym krokiem. Wyglądał jak zjawa, kiedy fale gorąca unosiły się wokół niego, tworząc delikatną, drgającą otoczkę mgiełki. Gdy tak wpatrywałem się w ekran, mój podziw mieszał się z wątpliwościami. To, co widziałem, nie mogło być prawdziwe. Lecz wkrótce nadszedł koniec tego straszliwego przemarszu. Stary zeskoczył z węglowego pasa do wody i natychmiast dwóch kapłanów pochwyciło go z obu stron za ramiona. Ich okrutne bicze świsnęły trzykrotnie, tnąc nagie, brązowe plecy. Starzec skręcił się z bólu. Dwaj inni kapłani zabrali go i pospiesznie posadzili na ławce przy murze. Obejrzeli mu obie stopy, pokiwali głowami i szybko wrócili na swoje miejsca. Kamera obróciła się wokoło i uchwyciła następnego kandydata, który właśnie wstępował na węgiel. Był to chudy człowiek w średnim wieku. Głowę miał zwróconą w kierunku oczekujących go kapłanów. Zaciśnięte dłonie kołysały się po bokach. Zaczął iść długimi, szybkimi krokami. Kroki stawały się coraz szybsze. Podniósł głowę do góry, a twarz zwrócił ku niebiosom, jakby chciał oddalić ją od gorąca. Był już w połowie drogi i kroczył coraz prędzej i prędzej. Nagle krok zmienił się w szybki kłus, a następnie w bieg. Kiedy dotarł do końca, jak szalony rzucił się do wody. Ledwo skoczył, gdy poczuł uderzenia biczów. Spadały na jego plecy świszczącymi razami, zginając ciało kandydata wpół, kiedy prężył się z bólu w mocnych uściskach dwóch kapłanów. Kamera powróciła znowu, by uchwycić kolejnego kandydata. – Czy ten drugi człowiek poparzył się? – spytałem drżącym głosem. – Nie. Z całej grupy tylko trzech było poparzonych brzmiała powściągliwa odpowiedź. – Niech pan patrzy na tego – rzucił. Zgarbiony i bardzo słaby starzec wkroczył do ognia. Ręce wzniósł do góry w błagalnym geście. Po pierwszym kroku zaczął się chwiać. Zawahał się, skoczył w górę, rzucił się dziko naprzód i upadł. Natychmiast koło węglowej platformy zjawili się pomocnicy kapłanów z długimi drągami, zakończonymi hakami. Działali z szaleńczą prędkością, obracając dymiące ciało, aż wywlekli je poza krawędź pasa. Oczyścili je szybko z poprzyklejanych węgli. -Nieruchomy kształt oblano dzbanem wody, podniesiono i prędko usunięto. – Nie żył, zanim go wyciągnęli – szepnął głos obok mnie. Wzdrygnąłem się nieco, bo przez chwilę zupełnie zapomniałem o moim towarzyszu. -Ale ten wypadek nie powstrzymał innych. Ceremonia trwała dalej. Kamera znowu zakołysała się i odwróciła od chłostanego właśnie człowieka. Na dalekim końcu zobaczyliśmy kolejnego mężczyznę. Wstępował w ogień, niosąc w ramionach chłopca. Dziecko mogło mieć najwyżej sześć lat i odziane było tylko w przepaskę. Był to dla mnie horror. Dlaczego narażano dziecko na niebezpieczeństwo? Co będzie, jeśli mężczyzna upadnie? Znów wstrzymałem oddech. Czy ten człowiek nigdy nie zacznie biec? Czy oszalał? – Uda mu się – uspokoił mnie przyjaciel. Opadłem na krzesło. Mężczyzna ciągle szedł, stawiając rozważnie kroki. Malec raz prawie znikał, to znów był wyraźnie widoczny, w zależności od tego, czy gorący żar unosił się w strumieniach powietrza drżącymi falami, czy pozostawał nieruchomy. Mała rączka dziecka leżała spokojnie i ufnie na barku mężczyzny. Na twarzy chłopca nie było śladu strachu ani niepewności. Nie przyspieszając ani nie zwalniając kroku człowiek dotarł wreszcie do końca. Wszedł do wody. Bicz spadł na jego plecy, ale tylko raz. Uniósł wówczas chłopca wysoko w górę, by nie doznał krzywdy. W tym geście mężczyzna jakby dawał obecnym do zrozumienia, iż w jego zwycięstwie święci swój triumf wielka miłość do syna. Kamera podążała za nim, kiedy stawiał dziecko na ziemi i prowadził je do ławki pod murem. Nagle sceny na filmie zaczęły szybko przeskakiwać jedna po drugiej. Mężczyźni przebiegali lub przechodzili kilka kroków po ogniu i znikali. – Film już mi się kończył – usłyszałem przy uchu wyjaśnienie. – Robiłem tylko krótkie ujęcia. Ale teraz proszę patrzeć. Mamy następnego z tych, co zostali poparzeni... Oto on. Czołga się na bok węglowego pasa, jest w wodzie. Nie ma sensu go chłostać. Kapłan powiedział mi potem, że ten człowiek już nigdy nie będzie mógł chodzić. A teraz, widzi pan tego Sikha? Niech pan patrzy, co się dzieje! Tłum oszalał, obłęd religijny. Sami chcą próbować! Widzi pan tych Sikhów z pałkami? Co by się stało, gdyby nikt nie powstrzymał tłumu? Wszyscy rzuciliby się w ogień! Nagle coś szczęknęło w projektorze. Ekran był teraz biały i pusty. Film dobiegł końca. – No i jak pan się czuje? – spytał Anglik z zaciekawieniem. – Raczej wstrząśnięty – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Wstrząśnięty, powiada pan. A co ja mam powiedzieć? Widziałem to na własne oczy. Niewiele brakowało, a wstąpiłbym do sekty. To człowieka bierze. Przez tydzień starałem się o tym zapomnieć. To tak, jakby zobaczyło się ducha czy coś w tym rodzaju. Nie można się od tego oderwać myślami. Chodzisz roztargniony. Nie możesz odzyskać spokoju i zastanawiasz się, czy masz wszystkie klepki w porządku... Nie można pozbyć się myśli, że poza zwykłą sztuczką coś musi w tym być. – A więc pan naprawdę uważa, że to sztuczka? – spytałem. Nastąpiła długa chwila wahania. – A czymże innym to być mogło?... Ale z drugiej strony, w jaki sposób ci ludzie mogliby nasmarować stopy czymś, co nie wytarło się przez pół dnia, kiedy boso szli w procesji? I jak to się stało, że niektórzy zostali poparzeni, skoro, jak przypuszczamy, wszyscy mieli na stopach taką samą ochronną substancję? – Może oni lepiej wiedzą niż my, co się za tym wszystkim kryje? – zauważyłem. Skinął powoli głową. – A już prawie że przyłączyłem się do sekty... choćby tylko po to, żeby dowiedzieć się, co w tym tkwi...   Komentarz: Wydaje się, iż w tym przypadku kapłani nie używali magii w stosunku do tych, którzy chodzili po ogniu, lecz pozwolili im korzystać z własnych sił, w miarę swoich możliwości. Jest oczywiste, że niektórzy nie byli jeszcze dobrymi magami, bez względu na religijne znaczenie całej tej sprawy. Ponieważ przejdziemy wkrótce do ważnego zagadnienia, jakim jest oczyszczenie z grzechów i jego związek z możliwością uprawiania magii ognia, opiszę teraz krótki przypadek, który dotyczy potomków łowców głów, Igorotów.   Przypadek 5 Potomkowie łowców głów udowadniają, że ich przodkowie bezpiecznie chodzili po ogniu   Uwagi wstępne: Na Filipinach Igoroci od wieków uprawiali chodzenie po ogniu. Byli też łowcami głów. Napadanie z zasadzki na wroga i zabieranie mu głowy nie jest jednak z pewnością zajęciem, które według pobożnych mieszkańców Birmy pomaga w oczyszczaniu się z grzechów. Ale wygląda na to, iż Igoroci nie byli tego świadomi. Jeszcze dzisiaj widzi się potomków ludu o niewielkim wzroście i czerwonobrunatnej skórze, którzy korzystają z magii ognia z takim samym powodzeniem jak niegdyś ich przodkowie.   Opis przypadku: Kilku członków plemienia Igorotów przybyło parę lat temu do Los Angeles. Dali tam kilka przedstawień w starym parku Chutes przy Washington Street. Mój znajomy, George Dromgold, widział ich w akcji. Sporządzony przez niego opis ich wyczynów daje nam znany obraz gorących kamieni, zielonych gałęzi w rękach i chodzenie nagimi stopami po rozżarzonym podłożu – bez żadnych śladów poparzeń.   Komentarz: Przypadek ten odgrywa w naszych rozważaniach bardzo ważną rolę, gdyż pokazuje, że łowcy głów także uprawiali chodzenie po ogniu, i że owa sztuka przetrwała u Igorotów aż do naszych czasów. Pewne znaczenie ma także okoliczność, że magię mogą też praktykować mieszkańcy cywilizowanych krajów, z dala od okolic, gdzie rośnie ti, ulubiona roślina, tak szeroko stosowana w ceremoniach magicznych na terenie całej Polinezji.   Przypadek 6 Japoński uzdrowiciel leczy magią ognia   Uwagi wstępne: W poprzednio opisywanych przypadkach mieliśmy do czynienia z dwiema najbardziej znanymi formami magii ognia. Trzeci rodzaj magii jest mniej rozpowszechniony, za to bardziej praktyczny. Jest to magia ognia stosowana przy leczeniu chorób pewnego typu.   Opis przypadku: W latach 1928-1929 przyjechał do Honolulu japoński uzdrowiciel. Rozreklamował swoje zdolności i rozpoczął praktykę. Jego specjalnością było leczenie artretyzmu. Rozgrzewał kamienie do tego stopnia, że w zwyczajnych warunkach spaliłyby ciało. Przy użyciu magii natomiast – do czego przyznał się później już w sądzie – można było obłożyć takimi kamieniami chore stawy i w ten sposób je wyleczyć. Wyleczył z powodzeniem szereg ludzi cierpiących na tę chorobę: między innymi bogatego Amerykanina, który od kilku miesięcy nie mógł chodzić z powodu artretyzmu w kolanie. Po kuracji gorącymi kamieniami, zastosowanej przez Japończyka, odzyskał pełną władzę w nodze.   Komentarz: Przypadek ten jako materiał dowodowy ma duże znaczenie dla naszych badań, ponieważ jego opisy przechowywane są w sądowych dokumentach. Po pewnym okresie prowadzenia praktyki lekarskiej w Honolulu Japończyk został aresztowany wskutek interwencji środowiska medycznego. Oskarżono go o wykonywanie zawodu lekarza bez licencji, ale ponieważ nie podawał pacjentom żądnych leków, wytoczono mu proces za to, że jest kahuną [Prawo hawajskie dotyczące leczenia za pomocą magii (paragraf 0034, punkt „Czary-sankcje karne”, brzmi: „Każdy, kto próbuje leczyć innych za pomocą czarów, guseł, ananna, hoopiopio, hoounauna czy hoomanamana (terminy określające praktyki kahunów hawajskich) lub też podobnych zabobonów i podejrzanych metod, zostanie skazany na karę grzywny nie mniejszą niż 100 dolarów lub będzie uwięziony i skazany na ciężkie roboty na okres nie przekraczający sześciu miesięcy”. Jest też inny paragraf, który zalicza kahunów do tej samej kategorii przestępców co oszustów udających kahunów, którzy to przestępcy biorą pieniądze pod pretekstem posiadania magicznych zdolności, lub wprost oznajmiających iż są kahunami. Ci mają być karani wyższą grzywną – 1000 dolarów i rokiem pozbawienia wolności.]. Sąd, który wymierzał Japończykowi sprawiedliwość, wcale nie brał pod uwagę materiału dowodowego, stwierdzającego skuteczność przeprowadzanych przez niego zabiegów, tam gdzie kuracje miejscowych lekarzy nie przynosiły pozytywnych rezultatów. Japończyk podawał na swoją obronę argument, że stosował tylko magię, a nie medycynę. Magia zaś nie jest dopuszczana jako dowód w żadnym cywilizowanym trybunale. Oskarżony przyznał, że używał rozgrzanych kamieni do leczenia chorych. To wystarczyło. Osądzono go i skazano jako kahunę. Później został deportowany. Gdyby japoński uzdrowiciel stosował jakieś sztuczki, to chyba raczej przyznałby się do tego, zamiast twierdzić, że używał prawdziwej magii, dopuszczając tym samym, by uwięziono go na tak długi okres. Z drugiej jednak strony, zaprzeczając udziałowi magii w swych praktykach, byłby zmuszony pokazać przed sądem, w jaki sposób dokonał owych trików. To zaś było dla niego czymś niemożliwym, jako że w tym, co robił, nie tkwiło żadne oszustwo.   Podsumowanie Temat magicznej odporności na ogień należy uzupełnić informacją o nie rozstrzygniętych do końca testach przeprowadzonych w Londynie przed II -wojną światową na osobach chodzących po ogniu. Prób tych dokonał Harry Price i jego asystenci. Z pierwszych wydrukowanych raportów o eksperymentach prowadzonych z Kudą Buxem wynika, iż biali ludzie zostali porządnie poparzeni, gdy trzykrotnie usiłowali naśladować, choć w małym zakresie, mężczyznę z Indii dającego pokaz chodzenia po ogniu. Później zespół Price'a robił doświadczenia z innym Hindusem. Jego wyczyny były mniej spektakularne i z powodzeniem zostały powtórzone przez co najmniej jednego białego widza. Ostatecznie Price zmienił jednak swe pierwotne stanowisko i odrzucił wnioski wysnute po próbach z Kudą Buxem ze względu na późniejsze fiasko prób z Hassanem. Innym doskonałym źródłem informacji o odporności na ogień mogą być roczniki „Psychical Research”. W przypadkach, które badano i opisywano wielokrotnie, odporność ogniowa była przypuszczalnie darem duchów. D.D. Home, słynne medium, na swych seansach miał zwyczaj brać z kominka palące się kawałki węgla i trzymać je gołymi rękami. Dmuchał przy tym na nie, by podtrzymać żarzenie. Zawijał węgielki w piękne chusteczki z lnu; materiał nie był w żaden sposób uszkodzony. Trzymał też w płomieniach nad kominkiem swoją głowę z bujną czupryną, i ani jeden włos nie został spalony. Wkładał do płomieni świeże kwiaty i nie uległy one spaleniu. Ostatnio wydano książkę opisującą jego życie i owe eksperymenty, a także wiele innych czynów magicznych. Odporność na ogień, uzyskana dzięki modlitwom do ponadludzkiej istoty bądź też dzięki duchom osób zmarłych czy ich modlitwom, jest wynikiem jakiegoś paranormalnego działania – jest więc magią. Wszelkie działania wykraczające poza naszą zwykłą egzystencję, czy są to natychmiastowe uzdrowienia, wywoływanie zjawisk parapsychicznych (telepatia, jasnowidzenie itp.), czy też posługiwanie się modlitwą śmierci – są magią. Rozdział III Potężna siła występująca w magii. Jej źródło i zastosowania Zanim zacznę wyjaśniać istotę chodzenia po ogniu i innych magicznych działań z wykorzystaniem trzech niewidzialnych czynników, których dotąd nie zbadała współczesna psychologia, muszę poświęcić kilka słów religijnym wierzeniom kahunów. Tajemnica, czyli podstawowy zbiór informacji przekazywanych przez jednego maga następnemu, była w większej części czymś, co dzisiaj możemy nazywać psychologią stosowaną. Udział religii był tam bardzo niewielki, szczególnie jeśli przyjmiemy formalną definicję religii w jej najbardziej nowoczesnym pojęciu. Doktor Paul Tillich, profesor teologii filozoficznej przy Union Theological Seminary, pisze: „Magia to specyficzny rodzaj wzajemnego odniesienia między siłami skończonymi, natomiast religia jest stosunkiem człowieka do nieskończonej mocy i wartości. [...] Magia jest przejawem działania siły immanentnej, religia zaś jest podporządkowaniem się mocy transcendentnej”. Każda religia ma coś z magii. Modlitwa jest magią. Wszystko, co robimy, by zdobyć zaszczyty i osiągnąć korzyści w życiu doczesnym lub przyszłym, jest częścią magii. Magią jest otrzymywanie czegoś z ponadnaturalnych źródeł. Religia jest oddawaniem czci Istocie Najwyższej i akceptowaniem tego wszystkiego, co Ona nam zsyła, czy jest nam to miłe, czy też nieprzyjemne. Chociaż kahuni poznali takie opowieści biblijne jak historia o Adamie i Ewie, o Stworzeniu świata i o Potopie i przywieźli je do Polinezji z Doliny Nilu i sąsiednich krain, a więc ze starego, wspólnego źródła owych przekazów, to jednak sami nie podzielali koncepcji osobowego Boga-Ojca. Kahuni nauczali, że umysł ludzki nie jest zdolny do pojmowania formy świadomości przewyższającej jego własną. Dlatego też wszystkie wysiłki człowieka, zmierzające do wyobrażenia sobie owego ostatecznego, doskonałego i najwyższego Boga, są tylko stratą czasu. Wierzyli, że musi istnieć jakieś Najwyższe Źródło Stwórcze, ale nie modlili się do niego. Weźmy na przykład kwiat. Może on mieć tylko niejasne (jeśli w ogóle ma jakieś) pojęcie o krowie na pastwisku. Z kolei krowa może mieć jedynie bardzo mętne pojęcie o charakterze i zamiarach pasterza. Pasterz zaś, jeśli uznał, że musi istnieć Istota Wyższa, która stworzyła wszechświat, potrafi wyobrazić Ją sobie wyłącznie w postaci innego człowieka. I chociaż wizja owego Wielkiego Człowieka może być tylko niejasna i mglista, to boi się Go, modli się do Niego z nadzieją otrzymania łask, stara się spełniać przykazania, które On, w jego własnym mniemaniu, mu daje, próbuje Go przebłagać ofiarami, ascezą i postami i na koniec – oddaje Mu cześć. W podobny sposób niewidzialny świat duchów i istot pozaziemskich jest dla nas tym samym, czym nasz ludzki świat jest dla ryby żyjącej w morzu. Ryba ma nikłą świadomość rzeczywistości istniejącej ponad jej wodną krainą. Ponieważ jednak my, ludzie z królestwa ziemi i powietrza, wspięliśmy się na wyższy stopień inteligencji, to potrafimy poznać i zrozumieć rybę żyjącą w głębinach; nawet jeśli nie jest nam dane żyć obok niej w owych głębinach. Kahuni przypuszczali, że istnieją wyższe poziomy świadomości, ponad świadomością ludzką, tak samo jak istnieją poziomy niższe niż nasz. Szczególną uwagę zwracali na poziom świadomości bezpośrednio wyższy niż inteligencja człowieka. Poza nią nie zajmowali się żadną inną formą myślenia. Na szczeblu świadomości bezpośrednio wyższej niż nasza istnieje coś, co dzisiaj nazwalibyśmy nadświadomą częścią umysłu. Oni dawali jej rozmaite nazwy, z których najczęściej używana brzmiała: Aumakua, co tłumaczy się: „starszy, rodzicielski, całkowicie godny zaufania duch”. Ponieważ słowo „rodzicielski” obejmuje swym znaczeniem i matkę, i ojca, uważało się, iż aumakua jest duchem męskim i żeńskim, tworzącym nierozerwalną parę. Wszystkie modlitwy i rytuały adresowane były więc do owego podwójnego ducha. Ponieważ sądzono, iż jest on częścią naszej osobowości – a więc tym, czym we współczesnym sposobie myślenia jest świadomość czy podświadomość – Ducha Rodzicielskiego nie czczono, lecz go KOCHANO. Nie składano mu żadnych ofiar, nie przekupywano darami, a on nie dawał przykazań swym niższym Ja. Wzajemny stosunek polegał na obopólnej miłości i zaufaniu – tak jak relacja między dzieckiem a rodzicem. Konsekwencją takiej nauki kahunów było ich przekonanie, że jeśli potrzebne są jakiekolwiek modlitwy do jeszcze Wyższych Istot, to Duch Rodzicielski wie, kiedy i w jaki sposób je odmawiać. Wyręcza nas w tych sprawach, gdyż my, z naszymi umysłami o niższym zasobie możliwości, nie potrafimy sobie w tym poradzić. Na skutek tak zdroworozsądnej postawy nauka kahunów była niezwykle prosta, zrozumiała i wolna od wszelkich dogmatów. Oni sami byli bezpośredni i rzeczowi, bo w swym życiu opierali się na systemie, który naprawdę DZIAŁAŁ. A w takim systemie nie ma miejsca na niepewność i dogmatyczne spekulacje. Ten praktyczny system wiedzy umożliwiający różnorodne działania magiczne jest spójny i kompletny. Spełnił wszystkie wymagania kahunów i ich potrzeby natury filozoficznej. Dlatego też nie było w nim ani zbawicieli, ani odkupienia, ani nieba i piekła. Nie było też religii objawionej i ksiąg ze słowami: „Tak rzekł Bóg...”. Kahuni nie mieli zresztą żadnych ksiąg. Język, którym się posługiwali, nie był językiem pisanym aż do czasów współczesnych. I choć może tylko nieliczni z nas, białych, chcieliby kiedykolwiek chodzić po ogniu, to ów starożytny obrządek ma olbrzymie znaczenie dla wszystkich, gdyż stanowi niezbity dowód, że istnieją magiczne zdolności, które można uruchomić, jeśli się wie, jak z nich korzystać. Większość ludzi modli się o błogosławieństwo i łaski różnego rodzaju. Korzystanie z wiedzy zawartej w Tajemnicy przynosi ostateczne i natychmiastowe rezultaty, o wiele lepsze niż te, które są naszym udziałem. Cóż z tego, że modlimy się o odporność na ogień? I tak jej nie otrzymamy. Czyż nie jest to wystarczającym powodem, by studiować wiedzę starożytną i uznać jej prawdziwą wartość?   Doktor Brigham, jak pamiętamy, analizował istotę magii, zanim ją zrozumiał. Kazał mi kiedyś szukać trzech rzeczy: 1) formy świadomości kierującej magią, 2) siły sprawczej, za pomocą której świadomość działa i 3) jakiejś niewidzialnej substancji fizycznej, przez którą działa siła magiczna. Aumakua, czyli nadświadoma część umysłu, jest świadomością zaangażowaną w przekazywanie odporności na ogień. Siła, z której owa nadświadomość korzysta, zwana jest przez kahunów mana, a my określamy ją jako siłę życiową. Jest to energia związana z elektrycznością i charakteryzuje się właściwościami magnetycznymi. Niewidzialną substancją, za której pośrednictwem działa siła życiowa, jest aka, czyli „widmowa substancja ciała”. Ponieważ wiemy już, że istnieje siła życiowa, należy zacząć prezentację systemu Huny (Tajemnicy) od krótkiego wypunktowania zagadnień już omówionych, a dotyczących zastosowań tej siły i jej natury. Następnie przejdziemy do spraw lepiej znanych kahunom i przez nich wyjaśnionych. Okaże się, iż problemy do dzisiaj jeszcze nie wyjaśnione przez nauki parapsychiczne, u kahunów dawno już otrzymały rozwiązanie. Trzy czynniki: ŚWIADOMOŚĆ, SIŁA I NIEWIDZIALNA SUBSTANCJA, są dla nas trzema punktami orientacyjnymi, do których będziemy się odnosić przy opisie i ocenie wszelkich zjawisk magicznych.   Przypadek 7 Trzy niewidzialne czynniki w magii   Uwagi wstępne: W celu szczegółowego i klarownego przedstawienia materiałów będących przedmiotem dyskusji, wymienię powszechnie znane typy zjawisk parapsychicznych, począwszy od wirującego stolika: Gdy kładziemy ręce na stoliku i trącamy go, jest to tak, jakby pies machnął ogonem. Kiedy położymy ręce na stole i trąci go jakaś niewidzialna istota lub gdy stolik unosi się i odrywa od podłogi, a nasze ręce leżą na jego blacie, to dzieje się tak, jakby ogon machnął psem. Jednakże kiedy stół lub jakieś inne przedmioty poruszają się same z siebie i nie ma tam żadnych rąk, wówczas trudno o jakiekolwiek porównania i stajemy wobec działania jednej z dwóch form świadomości, jakie mogą występować w magii. Pierwszym z tych dwóch rodzajów świadomości jest zwyczajny duch. Jeśli hałasuje, czyni harmider i rzuca wokół przedmiotami w bezsensowny i dziecinny sposób, jest tym, co Niemcy nazywali poltergeist, czyli „duchem hałasującym”. Jeżeli zaś przedmioty poruszają się w sposób przemyślany i sensowny, tak jakby przemieszczała je istota dorosła i mądra, to wówczas mamy do czynienia z normalnym ZJAWISKIEM PARAPSYCHICZNYM. Drugi rodzaj świadomości charakteryzuje istotę dysponującą nadświadomością. Cechą jej działania jest dematerializacja obiektu, czyli zmiana jego formy w niewidzialną, a następnie przemieszczenie – nawet na duże odległości. Ten rodzaj ruchu omówimy później. Na razie zajmiemy się zbadaniem SIŁY używanej do przenoszenia przedmiotów.   Opis przypadków: Większość przypadków, które przytaczam w mojej książce, pochodzi z Encyclopaedia of Psychic Science. W innym razie wyraźnie zaznaczam, iż zostały zaczerpnięte z innego źródła. Wspomniana encyklopedia jest monumentalnym i miarodajnym dziełem doktora Nandora Fodora, który wraz ze swoimi współpracownikami zebrał i uporządkował wszystkie dostępne raporty i przekazy związane ze zjawiskami parapsychicznymi, jakie wystąpiły w ciągu stulecia poprzedzającego rok 1933. Jego ocena rozmaitych opinii i hipotez jest rozsądna i głęboko przemyślana. W znakomitych bibliotekach trudno znaleźć lepsze i bardziej wyczerpujące źródło wiadomości. (A) Słynny badacz zjawisk parapsychicznych, Gambier Bolton, tak pisze w swej książce Psychic Force: „Podczas każdego posiłku w domu pani Elgie Corner (Florence Cook, znane i wielokrotnie badane medium), gdy ona sama jest zajęta jedzeniem i piciem, a jej obie ręce przez cały czas są widoczne, ciężki stół w jadalni najpierw zaczyna drżeć tak, że trzęsą się wszystkie szklanki i kieliszki i podskakują talerze i sztućce, a następnie kołysze się i przechyla z boku na bok. Przez cały czas słychać w stole stukania i drapania, które dobiegają także z różnych kątów pokoju. Z tego względu zjedzenie obiadu z panią Elgie w restauracji jest niemałym problemem”. (B) Sir William Crookes w swych Researches pisze: „Bardzo liczne są przypadki poruszania się tak ciężkich przedmiotów jak stoły, fotele, sofy itp., choć medium ich nie dotyka. Przytoczę tutaj kilka bardziej frapujących zdarzeń. Moje własne krzesło zrobiło kilka obrotów, mimo iż stopami nie dotykałem podłogi. Innym razem wszyscy obecni widzieli, jak krzesło z odległego kąta powoli sunie ku stołowi. Kiedy indziej fotel zbliżył się do miejsca, gdzie siedzieliśmy, po czym na mój rozkaz wolno powrócił na swoje uprzednie miejsce, oddalone o jakiś metr od nas. W ciągu trzech kolejnych wieczorów mały stolik przesuwał się po pokoju w okolicznościach, które uprzednio specjalnie tak przygotowałem, by oddalić wszelkie ewentualne zarzuty przeciw obiektywnym dowodom”. (C) Cesar Lombroso, sławny włoski psychiatra i antropolog kryminalistyki, opisał w turyńskiej „La Stampa” swoje obserwacje poczynione w piwnicy win, w której często tłukły się butelki, mimo iż w pobliżu nie było żywej duszy. Pisał tak: „Wszedłem do piwnicy. Panowała tam kompletna ciemność. Usłyszałem brzęk tłuczonych butelek i kilka z nich przyturlało się do mych stóp. Butelki umieszczono w piwnicy w sześciu przegrodach położonych jedna nad drugą. Na środku znajdował się zwykły stół. Zapaliłem sześć ustawionych tam wcześniej świec. Spodziewałem się, iż przy ich blasku zjawisko spirytystyczne ustanie. Przeciwnie jednak -zobaczyłem, jak trzy stojące na ziemi puste butelki zaczęły się toczyć jakby popychane palcem. Rozbiły się blisko stołu. Aby wykluczyć możliwość jakiejkolwiek sztuczki, przy świecy dokładnie obejrzałem wszystkie pełne butelki znajdujące się na stojakach. Upewniłem się, że nie ma nigdzie sznura lub jakiejś żyłki, która tłumaczyłaby poruszanie się butelek. Po paru minutach znowu się zaczęło. Najpierw dwie, później cztery i znowu dwie butelki z drugiego i trzeciego rzędu odłączyły się od innych i spadły na podłogę, ale nie z trzaskiem, tylko jakby przez kogoś podtrzymywane. Po tym zstąpieniu raczej niż upadku sześć z nich rozbiło się na mokrej ziemi przesiąkniętej już winem, a dwie pozostały całe. W chwili gdy opuszczałem piwnicę, usłyszałem, jak pękła następna butelka”.   Komentarz: Komentarz do powyżej opisanych przykładów, jak też do wszystkich następnych, podzielę na tezy części. Przede wszystkim musimy się zastanowić, co wiadomo we współczesnym świecie o takich zjawiskach. Po drugie, trzeba sprawdzić, co wiedza kahunów może dodać do tych informacji. I po trzecie, zanim przejdziemy do gruntownej pracy eksperymentalnej, musimy ocenić wagę całego materiału dowodowego oraz sformułować wstępne wnioski i przypuszczenia. Ponieważ w kolejnych komentarzach nie będę już tak wyraźnie podkreślał tego trójczłonowego podziału, dobrze będzie, jeśli czytelnik zapamięta, że istnieją te właśnie trzy niezmiernie ważne metody stopniowego rozwiązywania tak fascynujących problemów, z jakimi się tutaj spotykamy. Dla tych, którzy nadal zdecydowani są zaprzeczać wszelkim zjawiskom, wokół których toczą się nasze dociekania, szkoda tracić czasu na bezowocną argumentację. Niczego już nie można ich nauczyć ani też do niczego przekonać. Jeżeli jednak występują jakieś poważne wątpliwości czy rzeczowe, znaczące obiekcje, nie omieszkam ich tutaj odnotować. Nowoczesne wyjaśnienia, dotyczące wirujących stolików czy też przedmiotów poruszanych przez jakieś niewidzialne siły, nie odeszły od klasycznego punktu widzenia stwierdzającego, iż odpowiedzialnymi za wszystkie te zjawiska są duchy osób zmarłych lub podobne bezcielesne zjawy. Kahuni całkowicie zgadzają się z takim poglądem, lecz uzupełniają go informacją o naturze owych duchów, podając także ich klasyfikację. Podejmuje się wiele usilnych prób, by wyjaśnić tajemnicze i dziwne zjawiska bez odwoływania się do hipotezy o charakterze spirytystycznym. Próby owe będą miały związek z naszymi rozważaniami i trzeba je wziąć pod uwagę, ponieważ reprezentują one teorię alternatywną do naszej i byłaby ona do przyjęcia, gdybyśmy odrzucili pogląd o istnieniu duchów. Doktor Nandor Fodor w Encyclopaedia of Psychic Science pisze: „W przypadku Eusapia Paladino (znanego medium) tacy badacze jak Morselli, Flournoy, Geley i Carrington postulowali zjawisko eksterioryzacji (uzewnętrzniania się) jakiejś energii motorycznej”. Owa „energia motoryczna” pojmowana była jako kombinacja siły elektrycznej i życiowej lub energia układu nerwowego. Przypuszczano, iż siła ta, czymkolwiek jest, może opuszczać ciało ludzkie i przenikać do przedmiotu, który dzięki temu zaczyna się poruszać. (Pokrywa się to z naszym pierwszym „punktem orientacyjnym” teorii kahunów, do którego odnosimy się przy ocenie zjawisk magii, a mianowicie z siłą lub energią, która kieruje magią. Drugim czynnikiem jest inteligencja, która pobudza ową siłę poruszającą przedmiotami, a trzecim – niewidzialna substancja użyta jako narzędzie. czy też „ręka”, która pozwala sile oddziaływać na poruszające się przedmioty). Przypuszcza się, iż inteligencja będąca pośrednią przyczyną ruchu rozmaitych obiektów musi mieć zdolność skłaniania owej „energii motorycznej”, by opuszczała ona ciało istoty żyjącej i wywoływała pożądany ruch. Inteligencji tej przypisuje się także umiejętności wydobywania niewidzialnej (czasem ledwo widocznej i ledwo wyczuwalnej) substancji z ciała osoby mediumistycznej (lub z uczestników seansu) i czynienia z niej „ręki” lub innego narzędzia, za którego pośrednictwem może użyć siły. Substancja ta nosi nazwę „ektoplazmy”. Innym wytłumaczeniem poruszania się przedmiotów jest założenie, iż inteligencja, o której mowa, to podświadoma część umysłu żyjącego medium, która w pewnych tajemniczych okolicznościach nakazuje energii motorycznej opuścić ciało człowieka wraz z substancją ektoplazmatyczną i wywołać ruch przedmiotu. Mówi się więc, że przyczyną owego oddziaływania na przedmiot jest podświadomość. Jeśli bowiem świadomość byłaby siłą kierującą, medium z pewnością wiedziałoby o tym i potrafiłoby tę siłę kontrolować. W bogatej literaturze minionego stulecia, dotyczącej zagadnienia zjawisk parapsychicznych i spirytyzmu, można znaleźć kilka twierdzeń dopuszczających możliwość częściowego udziału magnetyzmu w oddziaływaniu energią ruchową na przedmioty. Jest to ekscytująca i wielce obiecująca linia myślenia i wobec tego, iż nadal otacza nas olbrzymie pole niezbadanych rzeczy i zjawisk, takie podejście do problemu godne jest polecenia. Zachęcam więc czytelników, by przyjęli je za doskonały początek pracy, która być może przyczyni się do postępu i rozwoju badań nad magią. Kto wie, czy siła grawitacji nie ma czegoś wspólnego z magnetyzmem? Może magnetyzm występuje tam, gdzie mamy do czynienia ze zjawiskami natury elektrycznej. Poruszanie się stołów i innych obiektów może odbywać się na zasadzie przeciwsobnego połączenia tranzystorów. Kahuni znali przyciągające i odpychające właściwości siły życiowej, lecz niestety, nie pozostawili nam żadnych szczegółowych wyjaśnień w tej sprawie. Uznawali tę siłę za coś. co ma związek ze wszystkimi procesami myślowymi i funkcjonowaniem ciała. Była ona istotą samego życia. Jej symbolem była dla kahunów woda. Woda płynie i tryska, tak jak płynie i tryska siła życiowa. Woda wypełnia rzeczy, podobnie siła życiowa. Woda wreszcie może wyciec i ujść, tak jak witalna siła uchodzi czasem z ciała. Doktor Brigham spędził mnóstwo czasu, studiując pewną starożytną praktykę kahunów. Polegała ona na tym, że kahuni potrafili wysiłkiem umysłu naładować energią trzymane w rękach drewniane kije. Sprawiali, iż ładunek elektryczności wypływał z ich ciała i przenikał do kijów. Takich drągów używano podczas walki. Kahuni stawali wówczas w ostatniej linii, ładowali energią wielkie kije, po czym na komendę ciskali nimi we wroga. Dotknięci takim drągiem, nawet najsilniejsi wojownicy padali bez przytomności na ziemię. Doktor Brigham zmierzył kiedyś ładunek elektryczny owych drągów i stwierdził, iż może on wywołać coś w rodzaju szoku elektrycznego. Dotknięcie takim kijem ręki lub innego miejsca powodowało czasowy paraliż ciała i wywoływało zawroty głowy. Przypomniano sobie, iż Indianie amerykańscy dysponowali kiedyś podobną wiedzą i praktyką. (Oni również używali „kijów z ogniem”, a niektórzy robią to do dziś). W archiwach rządowych znajduje się stara księga, w której czytamy, jak pewien uzdrowiciel demonstrował swą siłę magiczną, dotykając czubkiem palca wskazującego klatki piersiowej silnego mężczyzny. Dotknięcie to sprawiało, że człowiek tracił przytomność i padał na ziemię. Chociaż trzeba brać pod uwagę, iż w takich pokazach i eksperymentach czynionych na oczach publiczności może występować element sugestii hipnotycznej, to zdaje się, że prawdziwej przyczyny porażenia należy szukać w nadmiernej akumulacji siły życiowej. Rola umysłu i woli w powstawaniu takiej akumulacji, zarówno w przypadku rzucanego kija, jak i opisanego wyżej dotknięcia palcem, wydaje się wielce istotna. W.R. Stewart, pobierając wstępne nauki u berberyjskiej kahunki, usłyszał, iż siła życiowa może być gromadzona w drzewie, wodzie, kamieniach i ludzkim ciele, a także w niewidzialnym ciele ducha. Siła ta może zostać wyzwolona nagle i gwałtownie, dlatego też potrafi poruszyć bardzo ciężkie przedmioty. Kahunka Lucchi zademonstrowała Stewartowi magnetyczne właściwości siły życiowej i siłę jakiejś inteligencji czy też ducha na poziomie podświadomości ludzkiej lub pozaludzkiej. Odbyło się to w nocy, na zboczu wzgórza, gdzie leżał głaz zasłonięty drewnianymi drzwiami, przypominającymi wrota piwniczne. Unieśli skrzydło drzwi do góry i po kutych w kamieniu stopniach zeszli w głąb ziemi. Z dna pieczary przypominającej piwnicę wystawała skała. Przy świetle pochodni zabito kurę, a jej krew spłynęła na wystający kamień. Wypowiedziano inwokację skierowaną do ducha, który podobno zamieszkiwał od czasu do czasu w kamieniu. Następnie rzucono kurę na ziemię obok skały, lecz wkrótce kura uniosła się w powietrze i przylgnęła do kamiennej powierzchni. Po chwili Stewart, który przysunął się bliżej i opuścił nisko pochodnię, by lepiej wszystko widzieć, poczuł tak silne przyciąganie magnetyczne, iż nieomal rzuciło go na skałę. Z pomocą przyszła mu Lucchi. Złapała go w pasie i z pewnym wysiłkiem odciągnęła od kamienia, po czym zaczęła nalegać, by natychmiast opuścili pieczarę. Stewart nigdy nie dowiedział się, do jakiej inteligencji skierowana była inwokacja oraz w jakim celu używano takich inwokacji w trakcie codziennych praktyk magicznych. Przypuszczał, iż duch, który ujawnił swą obecność w skale, był „duchem natury i miał coś wspólnego z glebą, pastwiskiem lub pogodą, a więc ze wszystkimi czynnikami bardzo ważnymi dla Berberów i ich potomków. Według jego prywatnej opinii, duch ten i jego moce były nieprzyjazne człowiekowi, a nawet niebezpieczne dla wszystkich z wyjątkiem wprawnych i doświadczonych kahunów. Lucchi stwierdziła, że wszystkie kontakty z duchami tego rodzaju muszą być poprzedzone ścisłym wypełnieniem obrządku, a każda zmiana w ceremonii może być przyczyną kłopotów. Stewart zakłócił zwykły przebieg rytuału, podchodząc zbyt blisko do kamienia w nieodpowiednim momencie. Kahunka wyjaśniła mu, że powinien był trzymać się z dala, póki cała siła życiowa kury nie została wchłonięta przez ducha – ten ostatni chciał jej użyć zgodnie z życzeniami w inwokacji. Stewartowi przypomniały się liczne opowieści o dżinach i demonach natury, występujących w folklorze arabskim. O ile udałoby się nam dowieść, iż niektóre rodzaje poruszania się obiektów są skutkiem działania sił niewidzialnych i w dużej mierze zależą od elektrowitalnej siły przyciągania i odpychania, dokonalibyśmy odkrycia o pierwszorzędnym znaczeniu. Wniosek może być dwojaki: 1) siła może przyciągać lub odpychać przedmioty bez żadnego wspomagania ze strony ducha, żywej podświadamości czy innej inteligencji, 2) siła może działać bez wpływu widzialnej czy też niewidzialnej substancji służącej jej za „rękę”, a nawet bez wykorzystania niewidzialnej substancji ektoplazmatycznej – jednakże za pośrednictwem jakiejś materii elektrycznej, dzięki której porusza się w formie fal. (Teoria eterów nadal jest kontrowersyjna. Dzisiejsi naukowcy stwierdzają, iż eter wypełnia pustą przestrzeń i przenika przestrzeń pełną, ale jutro zapewne wycofają tę teorię jako nieaktualną) . Magnesy przyciągają do siebie przedmioty żelazne i zarazem same są przez te przedmioty przyciągane. Jeśli w wannie z wodą umieścimy na jednym kamyku magnes, a obok na drugim położymy gwóźdź, przyciąganie magnetyczne spowoduje wzajemne zbliżanie się obu kamyków. Innymi słowy, oba kamyki będą jednocześnie wprawione w ruch. Magnetyzm zwierzęcy, czyli siła życiowa, działa jednak inaczej, wywiera bowiem wpływ na gwoździe i przyciąga je, podczas gdy sama nie doznaje od nich równoważnej siły przyciągania. Arthur Spray, podlondyński szewc, dobry znajomy mojego przyjaciela, fiest świetnym hipnotyzerem. W swej książce The Mysterious Cobbler opowiada on o wielce intrygującym – i całkowicie niewytłumaczalnym – zjawisku, którego częstokroć był świadkiem w swej praktyce hipnotyzerskiej. Pan Spray zademonstrował wspomniane zjawisko przed grupą dziennikarzy. Poprosił do eksperymentu jakiegoś młodego mężczyznę, który był dobrym medium. Kazał mu położyć się na wznak na podłodze, po czym wprowadził go w głęboki sen hipnotyczny, podczas którego ciało młodzieńca całkowicie zesztywniało. Następnie Spray stanął u stóp leżącego i kazał mu otworzyć oczy. Wtedy zaczął przywoływać go do siebie gestem prawej ręki. Powoli głowa i ramiona młodzieńca uniosły się, pięty nadal dotykały podłogi. Cal po calu sztywne ciało podnosiło się, aż zatrzymało się nieruchomo pod odpowiednim kątem, cztery stopy nad podłogą. Tkwiło tak przez parę sekund, aż gestem zwróconym teraz w przeciwną stronę Spray położył je z powrotem na podłodze. Podczas eksperymentu Spray nie odczuwał na ciele ani na rękach żadnego przyciągania. Chociaż młodzieniec ważył ponad siedemdziesiąt kilogramów, Spray nie potrzebował ani odrobiny wysiłku, aby go unieść. Eksperyment ten powtarzany był wielokrotnie przez innych hipnotyzerów, tak iż można przyjąć, że istnienie jednostronnej siły przyciągania w magnetyzmie ludzkim zostało udowodnione. (Zdaje się, iż siła ta pochodzi z nagromadzenia ładunków elektrowitalnych, powstałych dzięki jakiejś czynności fizycznej kierowanej wolą). Kilka lat temu w Honolulu baron Eugene Ferson demonstrował owo jednostronne przyciąganie magnetyczne studentom z wyższych lat studiów. Był przekonany, iż za pomocą siły woli potrafi wydobyć z atmosfery energię elektryczną. Nie ulegało wątpliwości, że rzeczywiście uzyskał energię z jakiegoś źródła, a jego uczniowie skwapliwie uczyli się tej sztuki. Korzystając z jego wskazówek, jeden z uczniów sam wydał sobie polecenie, by zgromadzić nadwyżkę energii. Kiedy zadowolony uznał, iż dysponuje już taką nadwyżką (prawdopodobnie wytworzoną w ciele na skutek utleniania się pokarmu), młodzieniec kładł dłonie na ramionach drugiego, obojętnego elektrycznie kolegi, a następnie powoli je zdejmował. Jeżeli nadwyżka energii okazywała się dostateczna, kolega był silnie przyciągany przez odjęte ręce. Natomiast przyciąganie rękami ucznia, również dysponującego nadwyżką, nie dawało żadnych efektów. Widziałem kiedyś barona Fersona prezentującego szczególne właściwości tej formy magnetyzmu. Położył rękę na lekkim składanym krześle stojącym pod ścianą w rzędzie takich samych krzeseł. Wysiłkiem woli kazał swemu magnetyzmowi opuścić ciało i wniknąć w krzesło. Następnie przywołał z drugiego pokoju wrażliwą na to oddziaływanie młodą kobietę i poprosił, by przeszła wzdłuż rzędu krzeseł. Tak też uczyniła. W momencie gdy znalazła się naprzeciwko namagnetyzowanego mebla, została przezeń gwałtownie przyciągnięta, tak że musiała na nim usiąść. Młoda dama ważyła przynajmniej dziesięć razy tyle co krzesło i można się było spodziewać, że to raczej krzesło uniesie się do góry i przylgnie do jej ciała. Ale stało się akurat odwrotnie. Wydaje się, iż reguła takich zjawisk jest następująca: przedmiot – bez względu na jego wielkość i wagę – który ma większy ładunek siły witalno-magnetycznej, przyciąga do siebie mniej naładowane obiekty, sam zaś na przyciąganie nie reaguje, ani też wcale go na sobie nie czuje. Zakres przyciągania magnetycznego obejmuje przestrzeń kilku stóp i cementowe ściany nie są dla niego przeszkodą. Baron Ferson zgromadził w sobie nadwyżkę energii, następnie zajął miejsce po jednej stronie betonowej ściany grubości dziesięciu cali. Jego uczniowie stali w łukowatym prześwicie, skąd widać było obie strony ściany. Po drugiej stronie usiadła kobieta o dużej wrażliwości (najbardziej wrażliwa z całej grupy na przyciąganie magnetyczne). Kobieta była odwrócona do ściany plecami i siedziała w odległości trzech stóp od niej. Po obu stronach stanęli mężczyźni, trzymając ją za ramiona, by chronić od zbyt gwałtownego uderzenia o ścianę wskutek magnetycznej siły przyciągania wysyłanej przez Fersona. Ten uniósł w górę ramiona i wyprostował je w kierunku dziewczyny. Natychmiast została tak silnie przyciągnięta do ściany, że mężczyźni wytężali wszystkie siły, by ją od niej odciągnąć. Ferson natomiast stał po drugiej stronie ze złączonymi stopami, spokojny i wyprostowany. Ani nie odczuwał żadnego przyciągania, ani nie pochylał się nawet odrobinę w stronę dziewczyny. Uczniowie Fersona zastanawiali się, jaką rolę mogła odegrać w opisanym przypadku sugestia. Aby taką możliwość sugestii wykluczyć, dwóch członków naszej grupy próbowało zbadać efekty przyciągania magnetycznego na małym terierku. Wiadomo bowiem, że psy nie są podatne na sugestię. Przeszliśmy więc przez opisane wcześniej ćwiczenie i zgromadziliśmy w sobie nadwyżkę energii, po czym naładowane ręce kładliśmy na zadzie psa stojącego do nas tyłem. Zarówno właścicielowi zwierzęcia, jak i mnie samemu udało się spowodować takie przyciąganie, że mimo iż pies zapierał się wszystkimi czterema łapami o ziemię, cofnął się o kilka cali. My natomiast nie odczuwaliśmy na rękach ani ciele najmniejszego przyciągania. Doktor Rhine z Duke University, znany ze swych pionierskich prac z dziedziny postrzegania pozazmysłowego, opublikował materiały dowodzące, iż umysł może wywierać wpływ na materię bez żadnego kontaktu fizycznego. W jednym z jego eksperymentów używa się kości do gry. Po wyrzuceniu kości na stół eksperymentator wysiłkiem woli zmusza je, by obracały się na różne strony. Im bardziej szczegółowo rozpatruje się związek między czynnością umysłu a tym, co bez wątpienia jest siłą życiową, tym łatwiej przychodzi uwierzyć w rozmaite zjawiska magiczne. Mimo całej naszej dumy z osiągnięć naukowych, musimy przyznać, że nadal pogrążeni jesteśmy w ciemnościach niewiedzy, jeśli chodzi o tajemnice umysłu, sił życiowych i niewidzialnych substancji. Od wieków już krążą wśród ludzi legendy o tym, jak człowiek latał w powietrzu. Podobno czarownice odbywały magiczne podróże powietrzne, udając się na swe spotkania. Bogowie greccy latali w przestworzach do woli. Adeptów z Indii i Tybetu uczono przezwyciężać przyciąganie ziemskie i w okamgnieniu przenosić się w powietrzu na odległe miejsca. Lub też ludzie ci po prostu znikali w jednym kraju, a pojawiali się w innym. Folklor Polinezji jest wprost przepełniony opowieściami o takich podróżach. We współczesnych rocznikach „Psychical Research” znajdują się liczne opisy przypadków, kiedy to ludzie unosili się w powietrze. Słynne medium D.D. Home wypłynął w pozycji poziomej z okna w swoim pokoju na trzecim piętrze i po jakimś czasie wrócił przez otwarte okno sąsiedniego pomieszczenia. Jeśli umysł ma jakiś wpływ na materię, to prawdopodobnie wpływ ten wywierany jest przez kontrolowane działanie siły życiowej, a tym samym przez działanie magnetyzmu czy nawet grawitacji. Przeprowadzono wiele eksperymentów, w których na przemian i łącznie używano woli i stosowano głębokie oddechy, by przezwyciężyć siłę przyciągania. Doktor Hereward Carrington, dziekan wydziału badań parapsychicznych, opisuje w książce The Story of Psychic Science zabawę w podnoszenie, gdzie czterej mężczyźni stoją gotowi do podniesienia piątego tylko palcami. Cała piątka kilkakrotnie głęboko wciąga powietrze. Następnie czterej wstrzymują oddech i palcami podnoszą piątego do góry. Unoszona osoba czuje się lżejsza niż normalnie. Kiedy eksperyment ów wykonywano na platformie wagi, na początku łączny ciężar pięciu ludzi i krzesła, na którym siedział podnoszony, wynosił 750 funtów. W momencie unoszenia wskazówka na skali notowała spadek wagi o około 50-60 funtów. Baron Schrench Nötzing opisał przypadek, gdzie młody człowiek tak wyćwiczył zdolność kontroli nad własnym oddychaniem, że zdołał unieść się swobodnie nad ziemią 27 razy. Inny, odwrotny efekt stosowania woli i kontroli nad oddechem nie jest już tak fascynujący i nie został do końca wyjaśniony, ale w wielu opisach czytamy, że dzięki takim ćwiczeniom niektóre osoby potrafiły znacznie zwiększyć swą wagę. Na Hawajach (a także i w Tybecie, jak wynika z nowszej literatury) stosowano połączenie wysiłku woli i kontrolowanego oddechu, by zyskać wsparcie magiczne w pokonywaniu biegiem dużych odległości. Istnieli specjalnie wytrenowani gońcy, którzy czasem urządzali sobie wyścigi. Ich wytrzymałość i prędkość, z jaką nieśli wiadomości swym wodzom, daleko przekraczała wyczyny biegaczy, którzy nie stosowali tego rodzaju magii. Jeszcze jeden aspekt problemu siły życiowej, jej niezwykłego źródła i właściwości magnetycznych wymaga wyjaśnienia. Chodzi o moc uzdrawiania. Od niepamiętnych czasów znana jest praktyka uzdrawiania chorych przez nakładanie rąk. Zawsze było tak, że niektórzy ludzie dysponowali większą mocą uzdrowicielską niż inni. Podobno królowie mieli taką moc z racji swego szlachetnego urodzenia. W obrzędach religijnych dotykowi rąk towarzyszy odmawianie modlitwy. W czasie pobytu wśród Berberów, kiedy to W.R. Stewart pobierał nauki u kahunki Lucchi, był on kilkakrotnie świadkiem natychmiastowego uwolnienia od bólu ludzi cierpiących, gdy jego nauczycielka kładła ręce na chore miejsca. Wyjaśniła mu potem, że jej siła magiczna jest tak duża, iż wystarczy tak zwykły gest jak dotknięcie rękami, by opuściła jej ciało i weszła w ciało chorego. Mówiła też, że w przypadku poważniejszych schorzeń odmawia rytualną modlitwę, po czym przez jakiś czas przygotowuje pacjenta do wyleczenia, poddając go psychicznym i rytualnym oczyszczeniom. Na Hawajach przenoszenie siły życiowej z kahuny na pacjenta lub też w innych, specjalnych celach na duchy osób zmarłych było powszechnie stosowaną praktyką. Baron Ferson opowiadał swym uczniom w Honolulu o specyficznych efektach, jakie częstokroć osiągał, dotykając rękami ludzi bądź to w celu ich uzdrowienia, bądź też z innych powodów. Zdaje się, iż miał czasem do czynienia z powracającym strumieniem siły ujemnej. Strumień ten niósł ze sobą substancje takie jak alkohol i nikotyna. Ferson mówił, że zgromadził w sobie nadzwyczajny ładunek siły (nazwał ją „uniwersalną siłą życia”), po czym położył ręce na ramionach osoby nietrzeźwej. Rezultat był wprost zadziwiający: on sam stał się z lekka pijany, podczas gdy nietrzeźwy mężczyzna prawie zupełnie wytrzeźwiał w ciągu kilku chwil. Media biorące udział w seansach spirytystycznych opowiadały o tak silnym przejmowaniu nikotyny od nałogowych palaczy (siedzących we wspólnym kręgu ze złączonymi rękami, by wytworzyć przepływ), że odczuwali z przykrością wszystkie symptomy zatrucia nikotynowego. Po odejściu palaczy z kręgu uczestników seansu objawy te z czasem znikały. Obserwowałem, jak znachorzy kładli ręce na chorych, czyniąc równocześnie sugestię, iż wydobywają z nich truciznę czy choroby. Gładzili ich po rękach, po czym strzepywali coś ze swoich dłoni, tak jak strząsa się wodę z końców palców. Prawie wszyscy ci znachorzy byli przekonani, że tym gestem wydobywają z chorych jakieś niewidzialne substancje. Większość z nich po zakończeniu zabiegu myła dłonie i całe ręce w wodzie sugerując, iż oczyszczają się z wszelkich niebezpiecznych, owych niewidzialnych substancji przejętych od pacjenta. Opierając się na moich osobistych obserwacjach i studiowaniu tej metody uzdrawiania, muszę stwierdzić z pełnym przekonaniem, że niemal każda zdrowa osoba potrafi pomóc choremu, kładąc na niego ręce i siłą woli przekazując mu swą siłę życiową, a tym samym wzmacniając go. Użycie woli połączone z wypowiedzianym słowem wytwarza sugestię, która może okazać się wysoce skuteczna. Mesmer, który ponad sto lat temu odkrył istnienie zjawiska, nazwanego potem mesmeryzmem, nie zdawał sobie sprawy z potęgi sugestii przy przekazywaniu tego, co sam nazwał „magnetyzmem zwierzęcym”. Jednakże posiadł on umiejętność akumulowania w sobie nadwyżki siły życiowej (kiedy trzymał w ręku magnes, z którego, jak sądził, czerpał siłę) i wykorzystywał tę sztukę, dopóki przynosiła mu wysokie zyski – jeśli oczywiście mamy wierzyć opowieściom o jego wyczynach. W każdym razie demonstrował swoje moce uzdrowicielskie tak przekonywająco, iż stał się sławny. W początkach swej kariery dotykał pacjentów bezpośrednio. Później, gdy zgłaszało się do niego już zbyt wielu ludzi, by mógł stosować indywidualne zabiegi, wysiłkiem woli przekazywał swą siłę do kadzi z wodą, z których wystawały żelazne pręty. Pacjenci podchodzili do naładowanych energią kadzi i chwytali za pręty. Opisy rezultatów nie pozostawiają żadnych wątpliwości – mesmeryzm był siłą, która autentycznie działała. Pacjenci reagowali różnie. Niektórzy nie reagowali wcale i tych Mesmer dotykał osobiście, zazwyczaj wywołując reakcje. Uzdrowienia były liczne i liczne przypadki histerii, powstałej prawdopodobnie na skutek sugestii hipnotycznej. , Podążając nadal tą linią myślenia, musimy mieć na uwadze zjawiska opisane wcześniej, to znaczy nagły przepływ siły życiowej z kijów rzucanych przez Hawajczyków, a także gwałtowne, oszałamiające wyładowanie energii występujące w przypadku uzdrowiciela-Indianina, kiedy dotknął on siłacza czubkiem palca, a ten bez czucia padł na ziemię. Po rozpowszechnieniu się mesmeryzmu zawodowi hipnotyzerzy odkryli, że mogą wprowadzać pacjentów w stan hipnotyczny za pomocą sugestii lub nawet przez skłanianie ich do wpatrywania się w błyszczący, świetlisty punkt. Utrzymywali, że niepotrzebna jest do tego żadna siła magnetyczna ani też przekazywanie energii pacjentowi. Wydaje się, iż nie mieli racji. Pacjent ma świadomość, iż oczekuje się od niego jakiejś reakcji hipnotycznej, i fakt ten już sam w sobie jest sugestią. Może wystarczyć bliska obecność hipnotyzera, by pacjent uległ sugestii i przyjął od niego dostateczny ładunek sił życiowych. W następnych rozdziałach rozpatrzymy wyjaśnienia samych kahunów dotyczące sposobu, w jaki siła życiowa może przepływać między ludźmi bez ich fizycznego kontaktu (bądź też między ludźmi a duchami osób zmarłych). Na razie musimy tylko zwrócić uwagę na fakt, iż taka wymiana siły istnieje i że w rzeczywistości mamy do czynienia ze zjawiskiem, które Phineas Quimby nazwał „leczeniem na odległość”, a więc z możliwością przesyłania na odległość siły życiowej i leczniczej sugestii. Rozdział IV Dwie dusze człowieka i dowody na ich istnienie Zanim przejdziemy do dalszych rozważań na tak ważny temat siły życiowej i towarzyszącego jej magnetyzmu, musimy najpierw omówić jeden z najbardziej intrygujących i wielce charakterystycznych elementów systemu psychologicznego stosowanego przez kahunów. Doktor Brigham o wiele więcej dowiedział się o magicznych metodach stosowanych na Hawajach w modlitwie śmierci niż o jakichkolwiek innych praktykach kahunów. Za chwilę przytoczę pewien przypadek z jego życia, lecz najpierw muszę poczynić kilka uwag ogólnych. Kahuni mieli szereg wierzeń, z których nie robili tajemnicy. Dzielili się ze zwykłymi ludźmi swoim przekonaniem, że człowiek ma dwie dusze, lub duchy, zamiast jednej. Dawni misjonarze uważali, iż pomysł ten jest idiotyczny i nader śmieszny, godny jedynie pogan i dzikusów. Według nich bowiem człowiek miał tylko jedną duszę i jego zadaniem było chronić ją i zbawić, o ile to możliwe. Wobec tego, iż misjonarze ci przybyli na Hawaje w 1820 roku i jeszcze przez ponad pół wieku Freud nie odkrył podświadomości, nikt nie poczytywał im za złe, że szydzą z wierzeń kahunów. Kahuni poszli o krok dalej niż nowoczesna psychologia (z wyjątkiem najbardziej zaawansowanych w tej dziedzinie myślicieli, wśród których był William McDougall, dawny nauczyciel doktora Rhine'a). Uważali bowiem, iż podświadomość, jak ją teraz nazywamy, jest jedną duszą, a świadomość drugą. Obie egzystują w ludzkim ciele. Każda z tych dusz (lub duchów, Ja czy też psyche) odgrywa swoją rolę w ogólnym procesie życia i myślenia. Każda ma też własne możliwości umysłowe. Dusza podświadoma (unihipili ) potrafi zapamiętywać, ale ma tylko elementarną zdolność rozumowania; taką samą ma pies lub koń. Świadomość (uhane) natomiast nie umie zapamiętywać myśli, jeśli dopuści do tego, że znikną z centrum jej uwagi. Musi więc polegać na podświadomości, która potrzebne myśli przekazuje jej z powrotem w formie wspomnień. Czasami podświadomość nie może odnaleźć odpowiedniego wspomnienia i upływa wiele czasu, zanim je odszuka. Każdy z nas miewał nieraz trudności z przypomnieniem sobie jakiejś nazwy, aż nagle ni stąd ni z owąd pojawiała się ona w naszej głowie. Świadoma część umysłu ma dwie zdolności sobie tylko przynależne. Jedna z nich to umiejętność korzystania z woli w sensie hipnotycznym (woli o wiele silniejszej niż elementarna wola podświadomego Ja). Druga – to używanie najwyższej ze znanych nam form rozumowania, czyli rozumowania indukcyjnego, które odróżnia człowieka od wszystkich zwierząt i czyni go najdoskonalszą istotą w świecie zwierzęcym. Podświadomość przyjmuje sugestie hipnotyczne (lub mesmeryczne zabiegi) i reaguje na nie. Świadomości natomiast nie można zahipnotyzować. Podatna na sugestie podświadomość, która ze swej natury jest w dużym stopniu pozbawiona logiki, będzie akceptować i reagować nawet na sugestie zupełnie absurdalne. Podczas występów cyrkowych, kiedy demonstruje się możliwości hipnozy, wmawia się ludziom najbardziej absurdalne rzeczy o nich samych, co bawi i rozśmiesza zebraną publiczność. (Niestety).   Przypadek 8 Posługiwanie się siłą życiową w modlitwie śmierci. Wiara w dwie dusze ludzkie: podświadomość i świadomość   Uwagi wstępne: Kiedy przebywałem na Hawajach, na całym świecie wystawiano akurat sztukę teatralną The Bird of Paradise, robiącą reklamę Wyspom Hawajskim, wulkanom i kahunom z ich modlitwą śmierci. Trudno było znaleźć turystę przybywającego do Honolulu, który nie oglądałby tej sztuki i nie wiedziałby o uprawnieniu przez tubylczych kapłanów magii zmierzającej do spowodowania czyjejś śmierci. Jedno z najczęściej stawianych przez turystów pytań dotyczyło skuteczności owej modlitwy śmierci. Odpowiadano im zazwyczaj, że zgon poszczególnych osób nie ma nic wspólnego z tą modlitwą. Ale czasem raczono ich dziwacznymi historyjkami o śmiercionośnej sile magii. Prawda zaś wyglądała tak, że podczas mego kilkuletniego pobytu w Honolulu, kiedy to wielokrotnie odwiedzałem Queen's Hospital i omawiałem z lekarzami pewne przypadki, z którymi mieli do czynienia w swej pracy, nie było roku, by nie zmarła jedna lub więcej ofiar potęgi magii, mimo wszelkiej możliwej pomocy medycznej. I rok po roku lekarze starej daty rozpoznawali w takich przypadkach znajome im symptomy. Na Hawajach istnieli kiedyś kahuni dysponujący rozmaitymi zdolnościami magicznymi, jednak z czasem zaprzestali przekazywania z ojca na syna pradawnej wiedzy. Dlatego tak trudno ją dzisiaj zrozumieć. Niektórzy byli zaledwie mediami spirytystycznymi. Inni byli prorokami, a jeszcze inni potrafili panować nad wiatrami i pogodą. Niewielu było takich, co ogarnęli wszystkie, dziedziny magii, a więc poza wymienionymi zdolnościami także i cudowne uzdrawianie czy panowanie nad żywiołami. Między owymi wyspecjalizowanymi kahunami byli też tacy, którzy oprócz kilku umiejętności magicznych stosowali również modlitwę śmierci (anana). Podstawą owej umiejętności był mechanizm tak dziwny i dla nas, ludzi białych, tak fantastyczny i niewiarygodny, że zanim zrozumiemy wszystkie szczegóły wiedzy kahunów, musimy mocno wytężyć naszą wyobraźnię. Jak już zostało wyjaśnione wcześniej, kahuni wierzyli, że człowiek ma dwie dusze. Dusza niższa, czyli podświadoma, była pozbawiona logiki i podlegała sugestii hipnotycznej. Chcąc zastosować modlitwę śmierci, kahuna musiał odziedziczyć po innym kahunie jednego lub więcej podświadomych duchów. (Mógł też, jeśli potrafił, zlokalizować jakieś błądzące podświadome dusze, złapać je za pomocą sugestii hipnotycznej i podporządkować sobie). W bardzo dawnych czasach jeńcom wojennym lub też innym nieszczęśnikom podawano czasami to, co z pewnością było potężną dawką sugestii hipnotycznej, a co sprawiało, iż po śmierci fizycznej tych ludzi, ich duch podświadomości oddzielał się od świadomej części umysłu i w postaci zjawy pozostawał na ziemi, by pełnić rolę strażnika przy świętych kamieniach bądź tubylczych świątyniach zdegradowanych form kahunaizmu. Bardzo możliwe, że niektórym z owych biedaków dawano polecenie, by po egzekucji ich dusze służyły kahunom w modlitwach śmierci. W każdym razie kahuni, o których mówimy, władali jednym lub kilkoma – zazwyczaj trzema – takimi ujarzmionymi duchami podświadomości. Kiedy jakąś osobę miała z tych lub innych względów dosięgnąć i zabić modlitwa śmierci, kahuna wzywał do siebie niewolnicze duchy i wydawał im magiczne polecenia, by wchłonęły tzw. manę z posiłków i napojów postawionych na ziemi. Mata, na której stały naczynia, otoczona była przedmiotami służącymi do ceremonii, jak na przykład białymi kamykami lub specjalnymi kawałkami drewna. Owa mana była siłą życiową, o której już mówiliśmy. Niewątpliwie kahuna przenosił ją ze swego ciała na pokarm, napoje i przybory rytualne zwane papa, czyli „zakazane”. Sądzono, że wraz z maną wydobywa się z pokarmów także inne substancje, a szczególnie alkohol z dżinu. (Przypomnijmy sobie doświadczenie barona Fersona, kiedy to przenosił stan nietrzeźwości z człowieka pijanego na siebie). Duchom podświadomym wydawano też bardzo dokładne instrukcje, co mają dalej robić z ową siłą pobraną z żywności. Miały więc wyłowić zapach z włosów bądź części garderoby należącej do przyszłej ofiary i podążać za tym zapachem niczym pies za tropem. Kiedy już dopadły ofiarę, miały czekać na okazję, by wejść w jej ciało. Były do tego zdolne dzięki potężnej dawce siły życiowej, którą otrzymały od swych zwierzchników i używały jako wstrząsu paraliżującego ofiarę. W jednym przypadku udało się zapisać rozkaz, jakiemu duchy miały obowiązek się podporządkować. Brzmiał on tak:   „O, Lono, słuchaj mego głosu! Oto jest plan: ruszaj – i wnikaj; wnikaj i zwijaj się; zwijaj się i wyprężaj”.   Słowa „zwijaj się” i „wyprężaj” miały inne znaczenie, niż my nadajemy im dzisiaj. Chodziło o to, by wejść w ciało przyszłej ofiary lub ściśle się do niej przyczepić. Wtedy siła życiowa nieszczęśnika przechodziła na natrętne duchy i była magazynowana w ich duchowych ciałach (o których opowiemy w odpowiednim czasie). Kiedy energia życiowa ofiary została całkowicie wyssana z jej stóp, przychodziło wnet odrętwienie, które w ciągu trzech dni rosło i stopniowo obejmowało kolana, biodra, a w końcu splot słoneczny i serce. Wtedy następowała śmierć. Kiedy dzieło zniszczenia dobiegło kresu, duchy opuszczały cielesną powłokę człowieka, zabierając ze sobą wielkie ładunki siły życiowej, i powracały do swoich panów. Jeśli jakiś inny kahuna wybawił ofiarę z opresji, a duchy odesłał z powrotem do właściciela z hipnotycznym nakazem, by zaatakowały swego pana, taki atak mógł mieć fatalne skutki dla tego ostatniego. Chcąc więc uniknąć takiego niebezpieczeństwa, kahuna wysyłający duchy do akcji zazwyczaj dokonywał przedtem magicznego rytuału oczyszczenia (kala). Lub też, co zdarzało się najczęściej, osobą odpowiedzialną za śmierć drugiego człowieka kahuna czynił tego, kto go wynajął, kto kazał mu zesłać na ofiarę modlitwę śmierci i kto pragnął wymierzyć tak drastyczną karę. Ten właśnie inicjator całej akcji doznawał ewentualnych ataków ze strony innego kahuny i na niego rzucały się nienasycone duchy odesłane z powrotem od niedoszłej ofiary. W przypadku dokonania zabójstwa zgodnie z planem, po zakończonej sukcesem misji duchy wracały do swego pana, a ten kazał im bawić się tak długo, aż zużyły cały zasób siły życiowej zabranej zabitemu. Zabawa owa przybierała najczęściej formę tego, co nazwalibyśmy „działaniem poltergeist”. Polegało to na przesuwaniu mebli, rzucaniu rozmaitymi przedmiotami, na wrzaskach i czynieniu ogólnego zamieszania. Kiedyś nocą doktor Brigham słyszał w chacie pewnego kahuny wielki zgiełk. Potem powiedziano mu, że to duchy urządzały sobie zabawę. Żadne zwykłe wytłumaczenia mechanizmu modlitwy śmierci nie były prawdziwe. Nie polegał on ani na stosowaniu jakiejś tajemniczej trucizny, ani też na „umieraniu z zabobonnego strachu”. Prawie nigdy bowiem ofiara nie wiedziała, iż ma być zabita za pomocą magii. Aby zilustrować tę tezę, opowiem o dwóch przypadkach, w których element strachu nie odgrywał żadnej roli.   Opis przypadków: (A) Młody Irlandczyk przybył do Honolulu, przywożąc ze sobą jedną z pierwszych nowoczesnych taksówek. Był to prosty, pełen wigoru i pomysłów rudzielec, który nie bał się nikogo i niczego. Jeszcze nie zdążył zadomowić się w mieście na dobre, a już zdołał tak rozkochać w sobie piękną Hawajkę, iż zerwała swe zaręczyny z tubylcem. Babka dziewczyny robiła wszystko, by zniszczyć ten romans, gdyż wiedziała, że Irlandczyk nie ma wobec wnuczki uczciwych zamiarów. Posunęła się nawet do rzucania gróźb i zwracania się do niebios, by zesłały na młodzieńca karę, jeśli nie zostawi dziewczyny w spokoju. Jak można się domyślać, Irlandczyk nie czuł trwogi przed siłami niebieskimi. Miał z gruntu racjonalny stosunek do życia, zresztą prawdopodobnie dawno przywykł już do gołosłownych gróźb rozzłoszczonych matek i babek. To pewne, iż pomstowania babki nie wywarły na nim najmniejszego wrażenia. Aż tu pewnego dnia jego stopy „zasnęły”. Próbował różnych sposobów, by przywrócić im dawną żywotność, lecz niestety, mrowiące odrętwienie powoli postępowało w górę. W ciągu dnia przeszedł przez ręce dwóch lekarzy i w końcu wylądował w szpitalu. Chwytano się różnych sposobów, by odkryć przyczynę bezwładu. Nic nie stwierdzono, a żaden zabieg nie odniósł skutku. Po pięćdziesięciu godzinach zdrętwienie sięgnęło do pasa. Kilku lekarzy, wśród nich jeden z moich przyjaciół, zainteresowało się tym przypadkiem, nie potrafili jednak postawić diagnozy, mogli tylko bezradnie rozkładać ręce. Wezwano wówczas starego lekarza, od lat prowadzącego praktykę na wyspach, który od razu rozpoznał symptomy działania modlitwy śmierci. Podejmując leczenie pacjenta, najpierw dokładnie go wypytał o niedawne wydarzenia. Wówczas dowiedział się o historii z dziewczyną. Indagowany chłopak przypomniał sobie o groźbach babki, chociaż uważał je za bzdury, nie mające nic wspólnego z jego dziwaczną chorobą. Nic nie powiedziawszy, mądry stary lekarz wybrał się z wizytą do starszej kobiety. Później krótko streścił rozmowę, jaką z nią wówczas przeprowadził. – Babko, wiem, że nie jesteś kahunką i że nie masz nic wspólnego z tą sprawą – powiedział doktor. – Ale powiedz mi tak po przyjacielsku, czy można coś zrobić, by ocalić tego chłopaka? – No cóż – odpowiedziała babka – rzeczywiście nic nie wiem o tym przypadku i nie jestem kahunką, jak pan wie. Ale myślę, że jeśli ten człowiek obieca, że odpłynie najbliższym statkiem do Ameryki i nigdy tu nie powróci ani nawet nie przyśle żadnego listu, to wtedy może wyzdrowieje. – Ręczę za to, że tak właśnie zrobi – odpowiedział lekarz. – W porządku – rzekła babka niewzruszonym głosem. Długo trzeba było wyjaśniać sytuację niedowierzającemu Irlandczykowi, lecz kiedy wreszcie, pojął, w czym rzecz, wpadł w popłoch i gotów był zgodzić się na wszystko. Działo się to wczesnym popołudniem. Jeszcze tej samej nocy był na nogach i mógł wsiadać na japoński statek płynący na wybrzeże zachodnie. (B) Następny przypadek podaję tak, jak go sobie zapisałem do notatnika krótko po spotkaniu z doktorem Brighamem. Historię postaram się opowiedzieć jego własnymi słowami. „Pojechałem do Napoopoo na Big Island – opowiadał doktor – tuż po ukończeniu tam budowy muzeum. Planowałem wspinaczkę na Mauna Loa w poszukiwaniu tamtejszych roślin do mojej kolekcji. Miała to być trzytygodniowa wycieczka z tubylczymi przewodnikami oraz bagażem. Spędziłem w Napoopoo pięć dni, by zebrać ludzi i przygotować juczne zwierzęta. W końcu wyruszyłem w towarzystwie czterech Hawajczyków, ośmiu koni i kilku mułów. Pogoda była piękna i nie licząc zwykłych ówczesnych kłopotów, związanych z brakiem wytyczonych szlaków, podróż przebiegała sprawnie. Dotarłem do pustych obszarów leżących ponad linią lasów tropikalnych i właśnie zbliżałem się do szczytu krateru Mauna Loa, gdy jeden z chłopaków zasłabł. Był to silny dwudziestoletni zuch. Zostawiłem go wraz z jednym przewodnikiem, który miał się nim opiekować, a ja z resztą ludzi powędrowaliśmy dalej na szczyt. Pomyślałem sobie, że zaszkodziła mu zmiana wysokości i że wkrótce dojdzie do siebie. Spędziliśmy w kraterze cały dzień. Wieczorem zeszliśmy do niższego obozu i do chorego chłopaka. Leżał wyprostowany na kocu, był tak słaby, że nie mógł się podnieść. Postanowiłem przenieść go następnego ranka niżej. Miałem właśnie zasiąść do kolacji, kiedy podszedł do mnie jeden ze starszych przewodników. »Źle z nim« – powiedział. Z jego niejasnych, wymijających słów wywnioskowałem, że Hawajczycy byli przekonani, iż chłopak jest ofiarą modlitwy śmierci. Nie bardzo chciało mi się w to wierzyć, podszedłem jednak do biedaka i zapytałem: »Czy myślisz, że ktoś modli się o twoją śmierć?« »Nie! Nie!« – krzyknął przerażony, w obawie o swoje życie. Zapytałem go jeszcze, czy miał jakichś wrogów, którzy chcieliby jego śmierci. Nikt taki nie przychodził mu na myśl. Pełen trwogi pragnął, bym stwierdził, że przyczyną jego słabości jest duża wysokość. Zbadałem go jeszcze raz, ale nie znalazłem nic szczególnego poza zwykłymi objawami powolnego paraliżu kończyn dolnych i niebezpieczeństwem ogólnej zapaści, a więc symptomami związanymi z modlitwą śmierci. W końcu doszedłem do przekonania, że stary przewodnik miał rację i że działa tu potajemnie jakiś kahuna. Kiedy głośno wyraziłem moje podejrzenie, wszyscy niezmiernie się przerazili, bo nagle zdali sobie sprawę, że cała grupa może zostać uśmiercona. Powróciłem do mojej kolacji i jeszcze raz wszystko przemyślałem. Tymczasem jeden z mężczyzn rozmawiał z chłopakiem. Uzyskał od niego kilka interesujących informacji. Otóż dom chłopca znajdował się po nawietrznej stronie Wysp Hawajskich, w malutkiej, oddalonej od drogi wsi, położonej w wąskiej dolinie wybiegającej w morze. Małe było prawdopodobieństwo, że jacyś biali (haoles) trafią do tej wioski, a stary kahuna, który tam zamieszkiwał, starał się izolować miejscowych ludzi od reszty świata, tak by żyli według dawnych zasad i obyczajów. Między innymi zakazał im stykać się z haoles pod groźbą zesłania modlitwy śmierci. Kilka miesięcy temu chłopak opuścił rodzinny dom i zamieszkał w Kona. Miał tam wszystko, co trzeba, ale zapomniał o zakazie kahuny. Do czasu mego przyjazdu do Napoopoo młodzieniec mieszkał tylko ze swymi hawajskimi przyjaciółmi i nie miał styczności z białym człowiekiem – przynajmniej nie w interesach. Kiedy wynajmowałem mężczyzn na wyprawę w góry, przyłączył się do nas bez chwili namysłu. Nie pomyślał nawet, że zakaz nadal obowiązuje, także poza granicami wioski. Kiedy słuchałem tego, narastał we mnie gniew. W tamtych latach irytowałem się wcale nie mniej niż dzisiaj, kiedy ktoś krzywdzi moich bliskich. Siedziałem tam z pragnieniem dorwania kahuny w swoje ręce, świadom faktu, że może nadejść kres mojej wyprawy, jeśli chłopak umrze i będę musiał odtransportować go na wybrzeże. Kiedy rozmyślałem o całej tej historii, podszedł do mnie stary przewodnik i w imieniu wszystkich podsunął mi doskonały pomysł. Zwrócił mi uwagę na okoliczność, że Hawajczycy uważają mnie za wielkiego kahunę, potrafiącego nawet chodzić po ogniu. Dla niego było rzeczą całkiem prostą i naturalną, że powinienem zaradzić tej sytuacji, wymodlić śmierć dla kahuny z wioski i ocalić chłopaka. Mężczyźni czekali, a ja widziałem w ich oczach ufność. Wierzyli, że zdołam odwrócić modlitwę śmierci i wszystko będzie dobrze. W ten sposób zostałem przyparty do muru. Przez lata blefowałem, a teraz otrzymałem wyzwanie. Poczułem się bardzo nieswojo. Jeślibym odmówił wykonania tego, co do mnie należało, byliby pewni, że boję się kahuny i nie jestem taki twardy, jakiego udawałem. Zawsze byłem bardzo dumny i na myśl o tym, że mogę być wzięty przez moich ludzi za tchórza, postanowiłem spróbować swych sił i odwrócić modlitwę śmierci, kierując ją do kahuny. Kto wie, może jest to najłatwiejsza rzecz, jaką zdolny jest wykonać mag amator? Czary zostały zainicjowane, udzielono duchom wskazówek i wysłano je do ofiary. Ja musiałem tylko użyć jakichś poważnych argumentów, by bezrozumne istoty przeciągnąć na swoją stronę, a następnie całym wysiłkiem woli odesłać je z powrotem do ich pana i zmusić, by go zaatakowały. Czułem, iż nie będzie to trudne, bo chłopak nie popełnił przecież żadnego prawdziwego grzechu. Dawno już odeszliśmy od miejsca, gdzie rośnie ti, używane do ceremonii „odkurzania” pacjenta, by wypędzić z niego złe duchy, a zresztą tak naprawdę nigdy nie wierzyłem w skuteczność tej rośliny. Poza tym byłem zły i zniecierpliwiony. Wstałem więc i oświadczyłem: »Wszyscy wiecie, że jestem potężnym kahuną, prawda?«. Przytaknęli z entuzjazmem. »A więc patrzcie na mnie!« – rzekłem podniesionym głosem i podszedłem do chłopaka. Cała sztuka polegała na tym, żeby znaleźć jakiś przebiegły argument, na tyle chytry, by duchy uwierzyły, iż ich pan musi być wcielonym diabłem, każąc im zabić czystego i niewinnego człowieka. Wiedziałem, że jeśli je przekonam i doprowadzę do takiego stanu, iż będą wielce wzburzone i gotowe do buntu, odniosę sukces. Oczywiście musiałem brać pod uwagę możliwość, że kahuna poddał się samooczyszczeniu (kala). Wydawało się to jednak raczej mało prawdopodobne, bo przecież nie spodziewał się, że odeślę mu jego własną modlitwę śmierci. Wątpliwe zresztą, czy w ogóle kiedykolwiek o mnie słyszał, mieszkając gdzieś daleko na odludziu. Stanąłem nad chłopakiem i zacząłem przedkładać duchom rozmaite argumenty. Przemawiałem gładko jak wytrawny polityk. Chwaliłem je, mówiąc, jakie są dobre i wspaniałe, jakie mądre i zasłużone. I tak powoli przeszedłem do uświadamiania im, w jak przykrej i smutnej są sytuacji. Zamiast iść do pięknego, cudownego nieba, które na nich czekało, dostały się w ręce kahuny, który zrobił z nich niewolników. Tłumaczyłem, w jaki sposób zostały schwytane i ujarzmione. Podkreślałem, jak niewinny i porządny jest chłopak, a jak okrutny ich kahuna. Jeszcze dziś uważam, że moje argumenty były arcydziełem sztuki przekonywania i dyplomacji. Kiedy w patetycznych słowach przedstawiałem tragiczne położenie duchów, nawet wzruszeni Hawajczycy od czasu do czasu z cicha pochlipywali. Na koniec postanowiłem skierować duchy przeciwko kahunie, by go zniszczyły. Gotów byłem wydać im natychmiastowy rozkaz powrotu do niego z dziesięciokrotnie wyższym wyrokiem, niż on wydał na biednego chłopca. Potrafiłem wtedy ryczeć jak dziki byk. Dziś jeszcze potrafię!”. (Tutaj doktor odrzucił głowę w tył i wrzasnął tak głośno, aż dom zadrżał w posadach). „Właśnie takim rykiem wydałem duchom rozkazy. Grzmiałem tak donośnie, że przeraziłem nasze konie i muły. Ludzie odskoczyli w popłochu, a chłopak zaskomlał jak przerażone dziecko. Był to dla mnie potężny wysiłek umysłowy, emocjonalny i fizyczny. W ten rozkaz włożyłem każdą cząstkę mej woli i całą swą koncentrację. Powtórzyłem go po trzykroć, po czym usiadłem obok młodzieńca, drżąc i ociekając potem. Cały czas skupiałem myśli na moim planie, pilnując, by nic nie odwiodło mnie od zrodzonego z determinacji postanowienia. Za wszelką cenę pragnąłem ujrzeć, jak duchy wypełniają moje rozkazy. Zapadł zmrok, na niebie pojawiły się gwiazdy. Chłopiec leżał i spokojnie czekał. Mężczyźni obserwowali mnie z bezpiecznej odległości, z wyrazem napiętego oczekiwania na twarzy i ze strachem w oczach. Co jakiś czas zdawało się, iż wokół nas dzieje się w powietrzu coś niesamowitego, że walczą ze sobą jakieś nieziemskie siły. Mijała właśnie najdłuższa godzina mojego życia, gdy nagle poczułem, że dzieje się coś dziwnego. Wydało mi się, że w mgnieniu oka zniknęło napięcie w powietrzu. Odetchnąłem głęboko. Po kilku minutach dobiegł mnie cichy szept chłopca: »Wawae... maikai« (Moje nogi... w porządku). Miałem wówczas ochotę triumfalnie krzyczeć. Szybko przystąpiłem do masowania drżących nóg chłopca, które reagowały na mój dotyk tak, jak gdyby były uprzednio zamarznięte, a teraz stopniowo zaczynały się rozgrzewać. Powoli wróciło normalne krążenie i czubki palców mogły się poruszać. Ludzie stłoczyli się wokół mnie, gratulując mi nieśmiało i jakby z bojaźnią. Był to szczytowy moment w mojej karierze jako kahuny. Po upływie godziny chłopak już wstał i zabrał się do jedzenia swego poi. Ale to nie koniec tej historii. Otóż miałem wtedy przyjemne wrażenie, że na zawsze położyłem czemuś kres. Chciałem sprawdzić skutki mego wyczynu i zobaczyć, co stało się z kahuną. Postanowiłem więc skrócić wyprawę, by zejść do wioski chłopaka – i tak zresztą nie mogłem znaleźć tutaj interesujących okazów do mego zbioru roślin. W ciągu kilku dni, kiedy jeszcze obozowaliśmy na szczytach gór, szybko obejrzeliśmy najbliższe okolice. Jeden nocleg spędziliśmy nad jeziorem na Mauna Loa. Dniem paliło nas słońce, a nocą trzęśliśmy się z zimna. Po jakimś czasie dotarliśmy do niżej położonej okolicy na północnym zboczu gór. Woda była tu łatwiej dostępna, ale teren był strasznie nierówny i porośnięty gęstymi lasami. W końcu zeszliśmy na brzeg oceanu i natrafiliśmy na szlak, który powiódł nas wzdłuż urwiska, raz górą po skałach, raz dołem przez doliny i wąwozy. Późnym popołudniem wyszliśmy z gąszczy i znaleźliśmy się w jasnej, pięknie położonej dolinie. Pracowały tam przy uprawie taro dwie kobiety. Kiedy przechodziliśmy obok, spojrzały na mnie i na chłopaka i nagle z krzykiem rzuciły się do ucieczki. Poszliśmy w tamtym kierunku i wkrótce oczom naszym ukazało się skupisko chałup krytych trawą. Nigdzie nie było widać żywego ducha. Usiadłem przed dużą chatą, gdzie mieszkał kahuna, i czekałem. Chłopak wszedł do środka. Słyszałem, jak wołał przez jakiś czas, ale nikt mu nie odpowiadał. Zaraz też wrócił z powrotem z wiadomościami. Otóż tej nocy, kiedy zesłałem na kahunę modlitwę śmierci, on spał. Obudził się wówczas z krzykiem i wybiegł szukać liści ti. Zaczął się nimi wachlować, by odpędzić duchy. Ciężko dysząc wykrzykiwał do ludzi, co się z nim stało. Zlekceważył oczyszczenie się (kala) i biały kahuna zdobył nad nim przewagę. Po paru chwilach upadł na ziemię, zaczął rzęzić i piana wystąpiła mu na usta. Do rana już nie żył. Ludność była pewna, że oto przyszedłem teraz zgładzić całą wioskę. Kazałem chłopakowi, by wrócił i wyjaśnił im, że ja dokonałem już swojej zemsty i jeśli będą się dobrze sprawować, potraktuję ich jak swoich przyjaciół. Czekaliśmy jakiś czas, aż przyszedł wódz wraz ze swoją gromadą. Nie wyglądał wcale na zadowolonego, a większość kobiet była śmiertelnie przerażona. Wkrótce jednak uspokoiłem ich wszystkich i od razu zostaliśmy wielkimi przyjaciółmi. Rzeczywiście, uznali mnie prawie za swego. Nie widać było, by ktokolwiek miał do mnie żal o to, że zabiłem kahunę – to wszystko było dla nich częścią gry. Niektóre konie były przemęczone, przyjęliśmy więc zaproszenie na nocleg i na posiłek. Wydano dla nas luau (ucztę, która, zważywszy na ubóstwo mieszkańców wioski, była wcale niezła. Nie mieli co prawda świń, ale pies okazał się równie smaczny jako danie mięsne (poi). Nigdy nie przepadałem za psami, ale cóż, jako pełnowartościowy kahuna, nie wahałem się długo. Ja i moi nowi przyjaciele zostaliśmy braćmi. W tej całej sprawie nigdy nie mogłem zrozumieć jednej rzeczy. Stary kahuna za pomocą środków magicznych odkrył, że wynająłem chłopaka na wyprawę, a nie odkrył, że ja sam stałem się kahuną i zsyłałem na niego jego własną modlitwę śmierci. Jedynym wytłumaczeniem może być tu okoliczność, że tej nocy wcześnie poszedł do łóżka i od razu zasnął. Inna rzecz, która wydaje się pewna: ów kahuna należał do klasy dość potężnych magów, tylko tacy bowiem dobrze opanowali sztukę widzenia na odległość. Nie mogę zatem pojąć, dlaczego wtedy nie przewidział swej przyszłości. Może niezupełnie jeszcze był do tego zdolny”.   Komentarz: U kahunów istnieje jeszcze inna metoda magicznego powodowania śmierci znana jako kuni, czyli spalenie. Zdaje się, iż był to sposób rzadko stosowany w dawnych czasach. Polegał on na tym, iż najpierw przeprowadzano obrządek palenia włosów lub innych elementów z ciała ofiary, po czym popiół wrzucano do morza. Nie dysponuję żadnymi wiarygodnymi informacjami w tej sprawie. Po prostu przy okazji wspominam tu o tym, bo być może w wyżej opisanej praktyce jest jakiś ważny szczegół, który w późniejszych badaniach moglibyśmy przeoczyć. Kahuni uważali, że możliwość zabicia jakiejś osoby za pomocą magii zależy od tego, czy przyszła ofiara ma głębokie poczucie winy, wynikające ze złych uczynków wobec bliźnich, czy też takiego poczucia nie ma. Ów kompleks winy ułatwia duchom podświadomości (unihipilii atak, natomiast podświadomy duch ofiary nie mającej takiego kompleksu będzie skutecznie odpierać napastujące go złe duchy. Od dawien dawna praktykowano (lub tylko usiłowano praktykować) pewien rodzaj magii, polegającej na wykonywaniu lalek lub podobizn przyszłych ofiar, a następnie wbijaniu w nie szpilek, po jednej szpilce każdego dnia. Pomysł został zaczerpnięty z przekonania o istnieniu specjalnej, wzajemnej więzi między lalką a ofiarą. Sądzono więc, że zabiegi poczynione na tej pierwszej wywołują w odpowiednim czasie magiczną reakcję, powodującą śmierć ofiary. Chociaż owe praktyki miały prawdopodobnie małą skuteczność, nie można ich pogardliwie pomijać. Poruszamy się bowiem w dziedzinie niezbadanej, ba, znajdujemy się zaledwie na jej dalekim pograniczu. Musimy zatem brać pod uwagę wszystkie źródła informacji, aby nie przegapić drogi prowadzącej do pełnego zrozumienia takich zjawisk jak np. natychmiastowe uzdrowienia.   Siła życiowa, czyli mana kahunów, ma trzy stopnie intensywności. Jeżeli jest to siła elektryczna, co potwierdzają ostatnie eksperymenty, możemy zasadnie stwierdzić, iż te trzy rodzaje intensywności many znane kahunom to nic innego jak stopnie napięcia elektrycznego. Wszystkim trzem rodzajom napięcia kahuni dawali jedną ogólną nazwę – mana. Duch podświadomości posługiwał się niskim napięciem. Świadomość jako „wola”, czyli siła hipnotyczna, korzystała z wyższego napięcia określanego manamana. Istniało też najwyższe napięcie znane jako mana-loa, czyli „siła o najwyższej mocy”. Sądzono, iż z tego rodzaju napięcia może korzystać tylko nadświadomość współdziałająca z dwoma niższymi duchami, by razem z nimi tworzyć trójistotę ludzką. Od jakiegoś czasu prowadzi się badania żywej elektryczności, podłączając specjalne przewody do skóry głowy i do ciała. Następnie, na bardzo czułych przyrządach mierzy się elektryczne ładunki przenoszone po drutach. Na stronach magazynu „Life” z 18 października 1937 roku znajdujemy niektóre wyniki testów wraz z wykresami i mapkami. Stwierdzono, iż w ciele ludzkim występują dwa rodzaje napięcia elektrycznego: niskie – w tkankach ciała i wyższe w korze mózgowej. Stąd wywnioskowano, że cały proces myślenia polega na działaniu siły życiowej o wysokim napięciu. Kahuni wszystkie procesy myślowe wiązali z maną. Słowo mana-o znaczy „myśleć”, przyrostek o dodano tu po to, by wskazać, iż umysł posługuje się maną do wytwarzania myśli lub pojęcia. Z tego, co zostało tu powiedziane, wynika jasno, iż starożytni kahuni byli świetnymi psychologami. Znali już podświadomość jako dwa duchy i znali dwa napięcia elektrycznej siły życiowej, które dzisiaj zwiemy „falami ciała” i „falami mózgowymi”. Kahuni odkryli także ducha nadświadomości i pewien rodzaj najwyższego napięcia siły życiowej, którym on się posługuje. Chociaż owe ostatnie czynniki nie są jeszcze opisane i zbadane przez nowoczesną naukę, prawdopodobnie wkrótce to nastąpi. W naszych obecnych badaniach trzeba wziąć pod uwagę wiele materiałów dowodzących skuteczności i zasadności psychologii kahunów. (Nigdy nie należy zapominać, że ów system psychologii, nawet jeśli nie był kompletny i spójny co do najdrobniejszych szczegółów, umożliwiał takie wyczyny jak chodzenie po ogniu. Jest to system, który działa, i nie możemy spocząć na laurach, zanim go całkowicie nie zbadamy i nie będziemy umieli go stosować).   Albo siła życiowa, albo siła magnetyczna powstająca dzięki obecności siły życiowej w komórkach ciała wywołują jeszcze inne niezwykłe efekty. Eksperymenty przeprowadzone we Francji ze słynnym medium pokazały, że można zapobiec psuciu się mięsa i ryb, poddając je procesowi „magnetyzowania”. Dzięki temu cytrusy i inne owoce, a także warzywa, nie psuły się, tylko powoli wysychały. Inne eksperymenty dowiodły, iż siłę życiową można przez jakiś czas magazynować w rozmaitych materiałach, jak na przykład w drzewie, papierze, tkaninach. Także woda pobiera i przechowuje ładunki elektryczne, natomiast szkło nie. Rozdział V Trzy dusze lub duchy człowieka, z których każdy posługuje się własnym napięciem siły życiowej. Trzy duchy występujące wspólnie i osobno Wracając do naszego schematu trzech punktów orientacyjnych wyznaczających starożytny system zwany Tajemnicą, musimy stwierdzić, że rozważyliśmy do tej pory jego pierwszy czynnik, czyli SIŁĘ. Przystąpimy teraz do zbadania drugiego elementu, jakim jest ŚWIADOMOŚĆ kierująca ową siłą. (Później podejmiemy próbę opisania czynnika trzeciego, a więc SUBSTANCJI, dzięki której świadomość kieruje siłą). Jeśli kahuni mieli rację, twierdząc, iż świadomość ludzka składa się z dwóch osobnych duchów na naszym poziomie i trzeciego ducha nadświadomości, pełniącego funkcję, by tak rzec, Anioła Stróża, to zaiste trudno jest przecenić ogromne znaczenie tej teorii dla współczesnej wiedzy psychologicznej. Koncepcja kahunów skłania nas zatem do zrewidowania naszych dotychczasowych poglądów religijnych na duszę ludzką. Jeśli uznamy, iż prawdziwe są twierdzenia kahunów, że człowiek ma w sobie dusze, z których pierwsza, stojąca na niższym poziomie rozwoju, dopiero co wyszła z królestwa zwierząt, a druga, bardziej rozwinięta, już od dawna sytuuje człowieka zupełnie, poza tym królestwem jako istotę różną i odmienną, wówczas będziemy również zmuszeni zmodyfikować naszą koncepcję zbawienia. Wtedy bowiem logiczny byłby wniosek, że człowiekowi potrzebne są dwa rodzaje zbawienia, osobne dla każdej z dwóch dusz, ponieważ stoją one na różnych szczeblach rozwoju. Religijne pojęcia karmy i reinkarnacji również trzeba będzie skorygować z tego samego powodu – aby dostosować je do teorii o dwóch niejednakowo rozwiniętych duszach, nie mówiąc już o pogodzeniu tych pojęć z koncepcją nadświadomości, która jest najstarszym i najbardziej doskonałym ze wszystkich trzech ludzkich Ja czy duchów (zwanym aumakua, czyli „duchem rodzicielskim”). Dzięki temu dawnemu i praktycznemu systemowi psychologicznemu możemy ujrzeć siebie samych w jaśniejszym świetle, chociaż prostotę owego systemu często zastępujemy skomplikowanymi dogmatami o trójjedności istoty. Religia wpoiła nam wiarę w Boga w Trójcy jedynego, ale najwyraźniej zatraciliśmy zupełnie wizerunek człowieka jako podobnej trójistoty. Tak skomplikowane pojęcie stanie się jaśniejsze i łatwiejsze do uchwycenia, jeżeli zawsze będziemy mieć na względzie okoliczność, że niższa lub zwierzęca dusza ludzka, unihipili, przyjęła na siebie funkcję pamięciową człowieka, ale ma słabsze możliwości rozumowania. Natomiast duch świadomości, czyli uhane, nie potrafi zapamiętywać potrzebnych mu informacji, lecz ma za to zdolność rozumowania indukcyjnego. Poza dowodami, o których mówiliśmy przy okazji omawiania modlitwy śmierci, mamy też inne, świadczące na rzecz wyżej wspomnianej koncepcji. Chociaż nowoczesne badania parapsychiczne utożsamiły duchy osób zmarłych tylko z dwoma rodzajami zjaw, a mianowicie z poltergeistami i ze zwykłymi „duchami”, to zebrane przez nas informacje dotyczące wszystkich zachowań duchów wskazują bardzo jasno, że istnieje z pewnością o wiele więcej ich rodzajów. Każdy typ duchów dysponuje własnym napięciem siły życiowej i odrębnymi zdolnościami intelektualnymi (lub też brakiem pewnych zdolności). Kahuni dawno już przeprowadzili klasyfikację nieziemskich zjaw. Ponieważ dla nas, ludzi Zachodu, jest to rzecz zupełnie nowa, a owa klasyfikacja jest w tym samym stopniu interesująca, co i niezmiernie ważna, pozwolę sobie wymienić kilka rodzajów duchów, które można spotkać podczas seansów spirytystycznych.   Rodzaje duchów i zjaw występujących w nauce kahunów 1. Zwykły duch osoby zmarłej. Składa się z podświadomości i świadomości, tak samo jak za życia. Umie myśleć i zapamiętywać jak każdy normalnie żyjący człowiek i posługuje się tymi samymi siłami życiowymi co on. 2. Duch podświadomości człowieka odcięty za sprawą jakiegoś wypadku lub choroby od towarzyszącego mu przedtem ducha świadomości. To oddzielenie może nastąpić przed lub po śmierci człowieka. Duch ten może doskonale zapamiętywać, jednakże ze swej strony jest nielogiczny, a jego zdolność rozumowania oparta jest jedynie na dedukcji, tak jak u zwierząt. Reaguje na sugestie hipnotyczne. Zachowuje się jak dziecko i często występuje w postaci bawiącego się poltergeista, czyli ducha hałasującego. Uwielbia uczestnictwo w seansach spirytystycznych, kiedy to powoduje wirowanie stolików. Próbuje odpowiadać na pytania i zazwyczaj daje takie odpowiedzi, które stawiają go w rzędzie kłamców. Lubi naśladować zmarłych krewnych osób, które siedzą przy stoliku. 3. Duch świadomości odłączony od ducha podświadomości przed lub po śmierci fizycznej człowieka. Duch ten nie umie zapamiętywać, dlatego też jest zjawą niemal całkowicie bezradną. Włóczy się bez celu. Nieraz daje o sobie znać, a czasami nawet można go zobaczyć. Zawsze jednak zachowuje się jak „błąkająca się dusza”, póki nie doczeka się wyzwolenia i nie połączy z jakimś duchem podświadomości, który obdarzy go swą umiejętnością zapamiętywania. Często zdarza się tak, że ocalony duch świadomości (uhane) otrzymuje od swego wybawiciela pewien zasób wspomnień. Wspomnienia te pochodzą z żywota, w którym uprzednio uczestniczył duch podświadomości, natomiast jego obecny towarzysz nie brał w nim żadnego udziału. 4. Duchy nadświadomego rodzaju. Wśród nich są też zjawy, które można nazwać „duchami przyrody” czy też, według terminologii teozoficznej, „duszami grupowymi”. Dysponujemy bardzo niejasnymi d niejednoznacznymi informacjami na temat tej klasy duchów, chociaż kahuni twierdzili, że często biorą one udział w czynnościach dwóch niższych dusz, unihipili i uhane. Pomagają im teraz w ich spektakularnych wyczynach.   Do czasu ponownego odkrycia psychologicznego systemu kahunów mieliśmy do czynienia jedynie z mało wiarygodnymi i niezadowalającymi wyjaśnieniami takich zjawisk jak rozdwojenie jaźni, rozszczepienie osobowości i inne typy obsesji. To fantastyczne i pasjonujące, kiedy widzi się, jak ten stary system doskonale przystaje do naszej wiedzy o takich przypadkach. Pozwolę sobie przytoczyć niektóre powszechnie znane informacje z tej dziedziny.   Przypadek 9 Rozszczepienie osobowości   Uwagi wstępne: Teksty źródłowe: William McDougall, Outline of Abnormal Psychology, wyd. Scribner's 1926; Encyclopaedia Britannica (13 wydanie), artykuł o rozszczepieniu osobowości. Użyty tutaj termin „osobowość” nie jest jeszcze w pełni zdefiniowany przez naukę psychologii. Jung, który badając podłoże kompleksów, idzie w ślady Freuda, opisuje to pojęcie, cofając się do jego łacińskich źródeł: persona- to rodzaj maski zakładanej przez aktorów w momencie zmiany jednej roli na drugą. Podobna zmiana występuje w przypadkach rozdwojenia jaźni, a dotyczy osobowości, indywidualności, cech które różnią jedną ludzką istotę od innych. Opisując zmiany osobowości, naukowcy czynili niewielką różnicę między podświadomością a świadomością – dwiema częściami składowymi psychiki uznanymi przez większość badaczy. Jung pierwszy przeprowadza takie rozróżnienie. Słowem anima (łac. dusza, tchnienie, w jęz. francuskim przekształcone w animal-zwierzę) określa podświadomość, a słowem persona – świadomość. Bardziej odpowiednim terminem dla zjawiska, którym zamierzamy się teraz zająć, byłby termin „rozszczepienia anima i persona” zamiast „rozszczepienie osobowości”. W opisywanych niżej przypadkach należy zwrócić uwagę na trzy następujące objawy: (1) pojawienie się lub zniknięcie bądź świadomości, bądź też tylko podświadomości w momencie, gdy nagle zmienia się osobowość; (2) pojawienie się lub zniknięcie obu tych czynników razem oraz (3) czy kolejno zmieniające się osobowości zachowują jakieś wspomnienia w ich nie zmienionym kształcie. Jeśli twierdzenie kahunów – że tylko podświadomość potrafi zapamiętywać – jest słuszne, to badając pamięć pacjenta w jego poszczególnych wcieleniach, będziemy mogli stwierdzić, który z dwóch wymienionych wyżej elementów zostaje, a który odchodzi. International Dictionary Webstera określa zjawisko rozszczepienia osobowości jako paranormalny stan umysłu. Według mnie jest to raczej nienormalny stan ciała, do którego wchodzą po kolei różne osobowości, a nie nienormalny stan owych osobowości. Każdy umysł, kiedy przebywa w ciele, jest absolutnie normalny. O stanie paranormalnym możemy mówić wtedy, kiedy umysł ma luki w pamięci z okresu, gdy przebywał poza ciałem lub kiedy spał. Określenia stosowane do opisywania stanów świadomości występujących przy rozszczepianiu jaźni są następujące: osobowość odcięta od kontroli nad ciałem i mózgiem nazywa się „odłączoną”; pierwotna osobowość w ciele nazywa się „naturalną”, a ta, która ją zastępuje, „wtórną”; osobowość czasowo sprawująca rządy nad ciałem i umysłem jest osobowością „dominującą”, natomiast te osobowości, które kiedyś pojawiły się i zniknęły lub które jeszcze się nie pojawiły, to osobowości „utajone”. , W przypadkach zmiany osobowości mamy do czynienia tylko z dwiema kolejno następującymi po sobie osobowościami. Jeśli występuje wówczas zjawisko „obustronnej amnezji”, żadna z osobowości nie pamięta faktów z okresu, kiedy ciałem władała druga osobowość. Jeśli taka amnezja nie zachodzi, jedna lub obie osobowości mogą pamiętać, co działo się w ciele w czasie ich nieobecności. Stosując sugestię hipnotyczną, hipnotyzer potrafi zazwyczaj wyprowadzić jedną lub więcej osobowości ze stanu utajenia i skłonić je do odpowiedzi na zadane pytania. Z reguły odpowiedzi te nie są zbyt logiczne, ale wcale nie wynika to stąd, iż pochodzą od chorej umysłowości. Takie informacje wyrzuciłaby z siebie każda zdrowa podświadomość, o ile oczywiście byłyby w niej zgromadzone. Nie jest to zjawisko nowe i nieznane. Już od wieków ludzie zmieniali swą osobowość, bywali „opętani”. Chodzi tu głównie o przypadki obłędu i innych chorób umysłowych, ale nie tylko. Zajmiemy się teraz właśnie takimi przypadkami, gdzie nie stwierdzono żadnych objawów chorobowych.   Opis przypadku: Omówię w skrócie kilka typowych przykładów opisanych we wspomnianej źródłowej książce McDougalla. Ksiądz W.S. Plumer pierwszy opisał następujący przypadek w „Harper's Magazine” w 1860 roku: Mary Reynolds, normalna, zdrowa osiemnastolatka od roku często miewała napady lenistwa i roztargnienia. Pewnego dnia, kiedy siedziała na łące czytając książkę, straciła przytomność. Gdy się ocknęła, była ślepa i głucha. Ten przykry stan minął dopiero po trzech miesiącach. Któregoś ranka nie można jej było w żaden sposób obudzić. W końcu po kilku godzinach obudziła się sama – wszystkim wydała się nowo narodzonym, nic nie umiejącym dzieckiem. Potrafiła jednak powtarzać niektóre słowa. Ucząc się z niezmierną łatwością, „dziecko” zaczęło szybko rozwijać się intelektualnie i myśleć jak podlotek. Po kilku tygodniach zniknęła wtórna osobowość, ustępując miejsca powracającej osobowości naturalnej. Przez kilka lat występowała wymiana owych osobowości, a osobowość „dziecka” w tym czasie dorastała. Żadna z osobowości, jako dominująca, nie miała pamięci i wiedzy o działalności tej drugiej z okresu jej panowania nad ciałem i umysłem dziewczyny. Profesor Janet opisuje inny przypadek, w którym jedna ze zmieniających się osobowości znała pamięć drugiej: Felida zaczęła zmieniać osobowość w wieku trzynastu lat. Była dzieckiem histerycznym, ale osobowość wtórna odmieniła ją całkowicie. Osobowość ta pamiętała wszystkie wspomnienia tej pierwszej, lecz osobowość naturalna nie wiedziała nic o tej drugiej. Najbardziej znane studium doktora Mortona Prince'a nosi tytuł Beauchamp Case. Autor opisuje, jak w wieku osiemnastu lat pewna dziewczyna zaczęła zmieniać osobowość. Zmiana ta dokonywała się latami – w sumie zanotowano pięć kolejnych zmian. Za każdym razem kobieta była kimś zupełnie innym, a jej pamięć stanowiła plątaninę wszystkich pięciu. Dzieciństwo panny B naznaczone było powtarzającymi się stresami emocjonalnymi i ogólną nerwowością. Po maturze została pielęgniarką i wkrótce przeżyła wstrząs, związany z jakimś romansem. Nagle „wszystkie cechy jej charakteru zostały wyolbrzymione” i stała się fanatycznie religijna. Pamięć była nienaruszona, lecz charakter zmienił się diametralnie. Trwało to sześć lat. W tym czasie pojawiła się u niej inna osobowość, o imieniu Sally, która dawała o sobie znać tylko podczas snu. Nocą owa Sally przemawiała przez usta dziewczyny swoim głosem i zabierała ją na lunatyczne spacery. Pod koniec szóstego roku w życiu dziewczyny nastąpił silny wstrząs emocjonalny, a do głosu doszła nowa osobowość, B4. Teraz ona dominowała w ciele dziewczyny. Osobowość B4 posiadała pamięć osobowości naturalnej B, ale z życia osobowości B1 nie miała żadnych wspomnień. W następnym roku B1 i B4 zamieniały się wzajemnie amnezją. Obie pamiętały zdarzenia z życia B, ale nie wiedziały nawzajem o sobie. Osobowość B1 była słaba i łagodna. B4 cieszyła się lepszym zdrowiem i była bardziej agresywna. Obie były niezmiernie wrażliwe. Doktor Prince poddał pacjentkę hipnozie. Pod wpływem sugestii wyszła na światło dzienne inna osobowość. Swobodnie rozmawiała z lekarzem. Ta niezwykle interesująca osobowość zaskoczyła go i zaintrygowała. Doktor skłonny był sądzić, że jest ona naturalną osobowością B przywołaną do swego zwykłego stanu, choć wielce udoskonaloną. Przypominała do pewnego stopnia dwie osobowości B1 i B4 i wydawała się mieszaniną ich obu i siebie samej. Prince określa ją następująco: „Osoba zrównoważona, szczera, otwarta i koleżeńska – wydaje się naturalna i prostolinijna w sposobie myślenia i zachowania”. Osobowość ta dysponowała całokształtem pamięci. B, B1 i B4 nadal na przemian zamieniały się miejscami, ale teraz B panowała nad pamięcią B1 i B4. Zdawało się, iż w tym okresie B1 i B4 od czasu do czasu wymieniały między sobą „emocjonalne cechy charakteru” dziewczyny i uczestniczyły wzajemnie jedna w drugiej. Po kilku latach wszystko wróciło do normy. Naturalna osobowość B stała się z powrotem dominującą i rozwijała się zdrowo i swobodnie. Sally była bardzo interesującą osobowością. Można było skontaktować się z nią w stanie hipnozy i zadawać jej pytania, chociaż wówczas zamieniała się z którąś z pozostałych osobowości i nieraz zakłócała przeprowadzanie eksperymentu. Samą siebie uważała za całkowicie odrębną i różniącą się znacznie od pozostałych. Pamiętała wszystko, co kiedyś robiła nocą z ciałem dziewczyny lub za jego pośrednictwem. Mówiła też, iż dowiedziała się, co robiły inne osobowości (z wyjątkiem B4). Czytała bowiem w ich myślach, gdy uznała, że są interesujące. Kiedy na przykład czytały one jakąś książkę, która jej się nie podobała, przestawała studiować ich myśli i zajmowała się własnymi. Nie lubiła B1 i często zsyłała na nią halucynacje wzrokowe oraz wymuszała na niej jakieś automatyczne odruchy: Od czasu do czasu opanowywała głos B1, nieraz zmuszała ją do robienia rzeczy, których tamta nie chciała – na przykład do mówienia kłamstw. Kiedy Sally miała kontrolę nad ciałem, nie mogła otworzyć oczu. Jednym z automatycznych odruchów wymuszanych na pozostałych osobowościach było więc przecieranie powiek. W ten sposób Sally mogła w końcu otworzyć oczy i wszystko widzieć, a tym samym sprawować kontrolę nad całym organizmem dziewczyny. Pierwszy raz osiągnęła sukces w tym względzie, kiedy to dominująca wówczas B1 akurat odpoczywała we śnie. Od tego czasu Sally potrafiła, kiedy tylko chciała, zastąpić B1 zarówno wtedy, gdy tamta znajdowała się w stanie normalnym, jak też podczas hipnozy. W takich przypadkach B1, powracając na swoje miejsce, nie miała pojęcia, co Sally robiła przedtem z ciałem podczas jej nieobecności. W czasie zmagania się obu woli Sally zdawała się „paraliżować” wolę B1. Osobowość B1, chociaż wydawało się, że jest dominująca, zmuszona była wykonywać rozkazy Sally, tak jak gdyby była hipnotyzowanym obiektem. Sally potrafiła płatać jej najrozmaitsze figle. Ulubionym jej żartem było prucie wydzierganych robótek. Ani B1 , ani B4 nie pamiętały o Sally i o okresach jej dominacji. Sally nie potrafiła czytać w myślach B4 i nie mogła wymuszać na niej żadnych odruchów. Działo się tak dlatego, jak sama wyjaśniła, że B4 usłyszała kiedyś o niej i nie dawała jej nad sobą zapanować. Czasami, kiedy Sally była osobowością dominującą, nie mogła otworzyć oczu, a cała reszta ciała (skóra, tkanka mięśniowa i inne) znajdowały się w stanie przypominającym sen.   Komentarz: Doktor Prince utrzymuje, że wszystkie różne osobowości posługujące się jednym ciałem nie są odrębne, lecz stanowią „rozszczepione” części jednej i tej samej prawdziwej osobowości. Jego metoda leczenia polegała więc na wymieszaniu dwóch lub więcej osobowości, by otrzymać trzecią – dominującą. Niestety, nie odniósł na tym polu zbyt dużych sukcesów. Profesor Mc Dougall w swej książce (wspomnianej na początku rozdziału) stwierdza, że poszczególne osobowości są odrębnymi „monadami”, czyli istotami samymi w sobie. Żaden z psychologów nie ma jednak ochoty przyznać, że owe osobowości potrafią pojawiać się i znikać, przychodzić do ciała i z niego odchodzić, że duchem podświadomości może posługiwać się jedna i więcej osobowości, że może on podlegać przemianom. Moje własne badania nad zwielokrotnioną osobowością zakończyły się uznaniem psychologicznego systemu kahunów za źródło wiedzy doskonale wyjaśniające skomplikowane przemiany, jakie zachodzą czasem w ludzkim ciele. W niektórych zanotowanych przypadkach zjawia się nowa. „dziecięca” osobowość i staje się ona dominująca; w innych pojawia się osobowość dorosła, przynosząca ze sobą zupełną zmianę stanu zdrowia – nawet paraliż niektórych części ciała – i dokładną pamięć przeszłego żywota w innym ciele. Ponieważ psychologowie i kahuni nie są zgodni w swoich teoriach, spróbujmy poszukać dowodu na to, iż jakaś „osobowość” naprawdę potrafi opuścić ciało i znów do niego powrócić.   Przypadek 10 Czy świadomość i podświadomość matki generała Lee opuszczają ciało i znów do niego powracają?   Uwagi wstępne: Przypadek ten opisano w gazecie „Hollywood Citizen” z 14 grudnia 1934 roku w rubryce Strange As It May Seem. Zakładam, iż autentyczność tego przypadku została sprawdzona przez autora rubryki. Istnieje zresztą wiele podobnych raportów ze zdarzeń dokładnie sprawdzonych i wiarygodnych.   Opis przypadku: Czternaście miesięcy przed narodzinami słynnego żołnierza konfederacji, generała Roberta E. Lee, jego matka wpadła w stan przypominający śmierć. Lekarze stwierdzili, iż jej serce przestało bić, a ciało jest sztywne i zimne. Sądząc, że pani Lee nie żyje, odprawiono ceremonię pogrzebową, a ciało umieszczono w rodzinnym grobowcu. Na szczęście w owym czasie i w tamtych stronach zwłok nie balsamowano. Po tygodniu dozorca cmentarza wszedł do grobowca, by usunąć zwiędnięte wieńce. Stanął jak wryty, słysząc jęki dochodzące z trumny. Wewnątrz trumny ujrzał panią Lee znów w pełni świadomą i żywą. Najwyraźniej musiała „powrócić” dopiero przed chwilą, bo w przeciwnym wypadku udusiłaby się. Wkrótce odzyskała zdrowie i dała życie swemu synowi, który później miał być tak sławny.   Komentarz: W tym i w wielu podobnych przypadkach było oczywiste, że w ciele ustała wszelka działalność ducha świadomości, a i czynności ducha podświadomego także zostały zatrzymane. Chcąc wytłumaczyć brak jakichkolwiek śladów rozkładu, zmuszeni jesteśmy przyjąć istnienie jakiejś słabej więzi – być może za sprawą nitek ektoplazmy między ciałem a jego podświadomością, która to więź zostaje tylko częściowo zerwana w podobnym do śmierci stanie letargu. W związku z wyżej opisanym przypadkiem dobrze jest wspomnieć w tym miejscu o hinduskich jogach. Ci „święci ludzie” posługiwali się pewną formą autosugestii, wprowadzającej ich ciała w stan letargu. W tym stanie przypominającym śmierć świadomość odchodzi z cielesnej powłoki na długi okres, a podświadomość zostaje uśpiona. W opisanych tu sytuacjach mieliśmy do czynienia z pewnymi szczegółami, które w dalszych rozważaniach okażą się niezwykle ważne. Natomiast dwa kolejne przypadki zawierają dane, które mnie samemu uzmysłowiły w końcu ogromne znaczenie wszystkich zdobytych dotychczas informacji i pomogły zrozumieć najcudowniejszą z tajemnic tajemnicę kahunów.   Przypadek 11 Najbardziej niezwykła i najciekawsza ze wszystkich osobowości   Uwagi wstępne: Podczas mego pobytu w Honolulu mieszkał tam na stałe jeden z pierwszych członków Towarzystwa Badań Parapsychicznych. Brał on udział w moich badaniach naukowych. Doktor Leapsley był świetnie wykształconym człowiekiem, mądrym i budzącym zaufanie. Często organizował wyprawy z Honolulu w poszukiwaniu rozmaitych osobliwości. Nieraz spotykał się z grupą przyjaciół, by opowiedzieć im o ostatnich odkryciach. Przytaczając ów przypadek, korzystam z zapisków, które sporządziłem na jednym z takich odczytów.   Opis przypadku: Pan Leapsley, doktor filozofii i biolog, ceniony ekspert w sprawach rozdwojonej osobowości, został kiedyś wezwany w towarzystwie dwóch doktorów medycyny do zbadania pewnego przypadku, postawienia diagnozy i zastosowania odpowiedniej terapii. Chodziło o pewną dwudziestoośmioletnią kobietę, córkę znanego przedstawiciela firmy kalifornijskiej. Od chwili ukończenia 4 lat u owej dziewczyny występowały regularnie co 4 lata zmiany osobowości. Tylko dwie osobowości zaangażowane były w ten proces i obie podlegały wzajemnej amnezji. Jedna nie wiedziała nic o drugiej. Wymiana osobowości zawsze następowała podczas głębokiego snu. Osobowość wtórna, kiedy pojawiła się po raz pierwszy, miała charakter „dziecka”. Uczyła się bardzo szybko i wkrótce zrównała się pod względem intelektualnym z pierwotną osobowością naturalną. Przez długie lata każda z dwóch osobowości nadal rozwijała się i kształciła w okresach, gdy była dominująca. Każda z nich w niesamowitym tempie potrafiła nauczyć się tego wszystkiego, czego ta druga nauczyła się wcześniej. Nigdy jednak żadna z nich nie wiedziała o doświadczeniach swej poprzedniczki. Powracając do ciała, żadna nie miała najmniejszego pojęcia, co robiła lub gdzie była podczas swej nieobecności. Każdy taki powrót był niespodzianką i chwilowym oszołomieniem. Ciało bowiem było inaczej odziane i starsze o 4 lata. Osobowość naturalna była spokojna i rozmiłowana w nauce. Bardzo lubiła szyć i nieśmiało siadywała w kąciku gdzieś z dala od towarzystwa. Wtórna osobowość to trzpiotka, agresywna i nigdy nie speszona. Inne były ich gusta, inne rozrywki i inne formy odpoczynku. Jedna ze zmian nastąpiła pewnego popołudnia, w chwili gdy matka czytała swej dwunastoletniej córce książkę. Siedziały w salonie. W ciele dziewczynki dominowała wówczas osobowość naturalna, nazwijmy ją panną First (Pierwsza). Dziecko spokojne i zadowolone słuchało głosu matki, kiedy nagle zasnęło. W chwilę później w psychice dziecka ocknęła się mała panna Second (Druga). Minęły 4 lata. Panna Second, teraz szesnastolatka, siedziała z matką w tym samym pokoju. Matka czytała inną książkę, tym razem nie na głos, gdyż panna Second nie dbała o książki. Dziewczyna zasnęła jak niegdyś, w tym sarnym dużym fotelu, w którym siedziała przed czterema laty, a popołudnie było tak samo słoneczne i pogodne jak wówczas. Nagle dziewczyna otworzyła oczy i rozejrzała się ze zdziwieniem – teraz znów panna First. „Dlaczego przestałaś czytać, mamo?” – spytała. Nie zdawała sobie sprawy, że minęły cztery lata. Pomyślała po prostu, że zasnęła i że czytanie sprzed czterech lat nagle ustało. Kiedy opowiedziano jej, co się zdarzyło, przypomniała sobie podobne okoliczności i doznania ze swego życia i zrozumiała, co jej się przytrafiło. Zauważyła również, że jej ciało jest większe, a sukienka, którą ma na sobie, jest zbyt jaskrawa jak na jej gust. Tak więc co cztery lata dwie dziewczyny wymieniały się miejscami w tym samym ciele. W wieku około 28 lat każda dziewczyna miała na swym koncie 14 lat życia. Przy każdej zmianie trzeba było robić porządki w szafie, by jej zawartość dopasować do osobowości, która opanowywała ciało. Natychmiast też zmieniały się rozrywki, zainteresowania, a także dieta, zwyczaje i rozmaite zajęcia. W końcu rodzice zdecydowali się wezwać specjalistów, którzy znaleźliby sposób na zmuszenie wtórnej osobowości do opuszczenia na zawsze ciała dziewczyny na rzecz osobowości naturalnej. Przy tym jednak rodzice żywili mieszane uczucia, bo w gruncie rzeczy pokochali obie osobowości, tak jak gdyby w rzeczywistości mieli dwie różne córki. Lekarze wytłumaczyli więc młodej kobiecie, iż mają zamiar poddać ją hipnozie i będą próbowali albo wymieszać i połączyć obie osobowości w jedną, albo też zmusić pannę Second do całkowitego opuszczenia ciała i pozostawienia go dla dominującej teraz panny First, która stale obawiała się nadchodzącej pory na kolejną zmianę. Dziewczyna z ochotą poddała się zabiegom. Pod wpływem hipnozy stało się to, co zwykle. Kolejno pojawiały się obie osobowości i można było zadawać im pytania. Każda z nich wykazywała się znakomitą pamięcią o swoich okresach przybywania w ciele. Każda twierdziła, iż dokładnie wie o czynach drugiej – nie przez dzielenie z nią tych samych doświadczeń, lecz dzięki „czytaniu” zawartości jej pamięci. Nie były pewne, czy w okresach swego utajenia przebywały w ciele, czy poza nim. Wykazywały zwykły brak zdolności do logicznego rozumowania. Gdy podświadomość panny Second dowiedziała się, że musi odejść i opuścić ciało, jej odpowiedzi stały się wykrętne i niepełne. Wydawało się, iż przyjęła rozkaz, ale lekarze byli przekonani, że nic z tego rozkazu nie wyniknie. Z tym przekonaniem podali jej więc zwykłą sugestię hipnotyczną, mającą na celu zmieszanie i połączenie dwóch osobowości. (Uwaga: Ponieważ tylko podświadomość można poddać sugestii, to połączenie musi zachodzić między dwiema istotami podświadomymi. Taka mieszanina dałaby dominującej świadomej istocie podwójny zestaw wspomnień i w ten sposób powstałaby doskonale wymieszana para osobowości, a nie jedna osobowość. Nie jest jednak możliwe – jeżeli przyznamy słuszność postulatom kahunów – by dwie świadome istoty mogły zmieszać się ze sobą bez natychmiastowego uświadomienia sobie własnego dualizmu). Po pierwszym seansie stwierdzono, że nie doszło do połączenia obu osobowości. Codziennie więc poddawano dziewczynę nowym zabiegom. Zbliżała się pora kolejnej zamiany. Żywiono nadzieję, że kiedy panna First uświadomi sobie fakt, że lekarze pragną, by pozostała w ciele i wymieszała swą świadomość i podświadomość z panną Second, cel będzie osiągnięty. Kiedy jednak przyszedł czas zamiany osobowości, okazało się, że panna First nie wymieszała się z panną Second. Znowu wprowadzono dziewczynę w stan hipnozy. Nowo przybyłą osobowość poinformowano o przebiegu i celu zabiegu. Ponownie zadawano pytania obu osobowościom. Panna First zapamiętała wydane jej polecenie, by próbowała połączyć się z panną Second, ale powiedziała, iż wydaje się jej to niemożliwe. Kiedy zapytano ją, gdzie się znajduje, odrzekła tylko: „Tutaj”. Następnie usiłowano za pomocą sugestii wypędzić pannę Second z ciała. Wtedy zdarzyło się coś wstrząsającego. Ciało dziewczyny jakby zmartwiało. Nie można było uzyskać odpowiedzi od żadnej z podświadomości. Lekarze i rodzice byli wystraszeni. To oni przecież pragnęli pozbyć się osobowości, która wkradła się podstępem i zakłóciła normalny tryb życia ich rodziny. Teraz wydawało się, iż w końcu ją wypędzili, ale cóż z tego, nie potrafili przywołać panny First. Chociaż w dalszym ciągu intensywnie stosowano sugestię, stała się rzecz jeszcze bardziej niesamowita. Usta dziewczyny otworzyły się i przemówiła do obecnych całkiem nieznana osobowość, a mówiła tak mądrze i stanowczo, iż wprawiło to wszystkich w zdumienie. Ta nowa osobowość mówiła głosem tubalnym, w którym w sposób niewyraźny, aczkolwiek nie budzący wątpliwości, wyczuwało się barwę męską. Był to łagodny, lecz bardzo stanowczy głos jakiegoś starszego mężczyzny. Grupa osób otaczająca ciało dziewczyny słuchała ze zdumieniem i niedowierzaniem. Lekarze zorientowali się niezwłocznie, że słyszą jeszcze jedną osobowość, która zwracała się do nich. Ku swemu zaskoczeniu stwierdzili, iż ta osobowość myśli zupełnie innymi kategoriami niż oni. Wydawało się, iż nie posługuje się zwykłą logiką, ale logiką najwyższego stopnia. Wiedziała dokładnie, aż do najdrobniejszych szczegółów, co wydarzyło się do owego dnia i co próbowano właśnie osiągnąć. Nie pytała o nic, lecz sama zaczęła wyrażać opinie na temat dziewczyny, jej dotychczasowego stanu oraz zamiarów zebranych osób. Każde jej twierdzenie precyzyjnie pokrywało się z faktami i opiniami lekarzy i rodziców. Z chwilą gdy tajemnicza osobowość ustaliła już i opisała stan faktyczny, zamilkła. Lekarze zapytali ją, kim jest. Złożyła oświadczenie, że ma pod swą pieczą i kontrolą dwie dziewczyny i jedno ciało. Odpowiadając na następne pytania, przytaczała kolejne fakty – nigdy nie używając argumentacji (jaką zawsze posługuje się świadomość) ani nie wyjaśniając żadnych powodów. Powiedziała tylko zebranym, że dziewczyny korzystały z jednego ciała, gdyż było im to potrzebne do życia. Lekarze użyli wtedy swych koronnych argumentów. Wyjaśnili dokładnie, jak zmiana osobowości rujnowała dziewczynie przyszłość. Nie mogła przez to wyjść za mąż i prowadzić normalnego życia. W odpowiedzi nowa osobowość znów zaczęła wyrzucać z siebie następne oświadczenia, których logika pozbawiona była jednak argumentów. Były to jakby filozoficzne sentencje podające receptę na życie. Wobec takiego sposobu prowadzenia rozmowy lekarze pozostawali bezradni. Każda sentencja była bowiem tak głęboka i doskonale przemyślana, że nie potrafili znaleźć żadnych logicznych argumentów, by jej zaprzeczyć. Byli jak dzieci wobec mądrości starego, doświadczonego człowieka. Sposób myślenia, z którym się zetknęli, był im obcy, był inny niż ludzki. Co więcej, lekarze mogliby znaleźć argumenty potwierdzające owe odwieczne prawdy, a nie argumenty im przeczące. Wkrótce więc zamilkli zupełnie. W pewnej chwili jeden z lekarzy krzyknął z desperacją, że jeśli panna First nie odzyska panowania nad ciałem, będą bez końca utrzymywać dziewczynę w stanie hipnozy. Na to ze strony osobowości pojawiła się nowa sentencja głosząca, że nikt nie uczyniłby czegoś, co może zaszkodzić ciału, a następnie ostatnie zdanie kończące ostatecznie całą dyskusję: „Jeśli będziecie mieszać się do moich spraw, zabiorę obie dziewczyny, a wam zostawię ciało”. Nastąpiło długie milczenie. Nikt z zebranych nie wątpił ani przez chwilę, że mądra, stara osobowość spełniłaby swą groźbę. Wszyscy wierzyli w prawdziwość i powagę każdego jej słowa. W końcu ktoś zaryzykował jeszcze jedno pytanie... odpowiedzi nie było. Minął jakiś czas. Podano sugestię zdejmującą hipnozę z pacjentki. Panna Second otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Lekarze i rodzice dali za wygraną. Mieli wrażenie, jakby przed chwilą zetknęli się twarzą w twarz z samym Bogiem. Zdali sobie sprawę z bezskuteczności swych wysiłków.   Komentarz: Osobowość starego człowieka ma cechy zupełnie inne niż świadomość czy podświadomość. Różnica polega głównie na tym, iż osobowość ta przyjmuje na siebie obowiązki, które kahuni przypisywali duchowi nadświadomości, czyli „rodzicielskiemu”. Zdecydowana różnica występuje także w ich sposobie myślenia. Nadświadomość posługuje się, zgodnie z moimi wcześniejszymi wnioskami, formą myślenia stojącą na wyższym poziomie abstrakcji niż pamięć i rozumowanie indukcyjne. aczkolwiek dysponuje oczywiście i tymi dwiema umiejętnościami. Jedynym słowem, które opisuje ów proces myślenia, jest „uprzytamnianie sobie” – a więc jest to proces dowiadywania się pewnych rzeczy bez zadawania sobie trudu, by je zapamiętać i zrozumieć za pomocą logiki. Jak pamiętamy, duch nadświadomości używa najwyższego napięcia siły życiowej. W takim razie musi posługiwać się najwyższą formą myślenia. Zgodnie z tym, czego nauczają kahuni, taka forma umysłowości pozwala mu widzieć te odcinki przyszłości, które są już skrystalizowane. Jeśli szukamy niezbitych dowodów, iż słuszna jest teoria kahunów o trzech Ja i trzech odmiennych formach umysłowości, musimy porównać przypadki zmiany osobowości z manią prześladowczą i schizofrenią. W pierwszym przypadku pacjent pozostaje przy zdrowych zmysłach, gdyż jest prześladowany czy opanowany przez zwykłego ducha-intruza, który ma własną podświadomość i świadomość i który dzięki temu posiada pamięć i czyni użytek z rozumu. W takich razach może zmienić się albo tylko osobowość (świadome Ja), albo tylko pamięć (podświadome Ja), albo też obie. W każdej z tych sytuacji człowiek jest zdrowy, ponieważ rozumne, świadome Ja zawsze dba o ciało, bez względu na zmiany. W przypadku schizofrenii zmiana osobowości wywołuje obłęd. Świadome Ja odchodzi, a nowa osobowość, która zajmuje jego miejsce, nie przejmuje na siebie obowiązku troski o ciało. Wobec tego rządy nad ciałem przechodzą w gestię podświadomości, a ta, nierozumna, utrzymuje organizm przy życiu, lecz w stanie „utraty rozumu” i „pomieszania zmysłów”. Może być też i tak, że jakaś obca podświadomość prześladuje ciało i obejmuje nad nim panowanie po tym, jak dwie zamieszkujące je jaźnie (świadomość i podświadomość) zostają wyparte. W przypadkach obłędu nieraz zdarza się właśnie tak, że obca podświadomość zawładnie ciałem. Możemy stwierdzić, iż jest ona obca, gdyż przynosi ze sobą nieznany zbiór wspomnień i przekonań, często nielogicznych. Wariatami tego rodzaju są ci, którzy uważają siebie za Napoleonów. Najczęściej nie są szkodliwi, nieraz zapamiętują z dnia na dzień niektóre wydarzenia czy informacje, nigdy jednak nie posługują się rozumowaniem charakterystycznym dla świadomego Ja. Obsesjami zajmiemy się później, przy okazji omawiania metod leczniczych opartych na systemie Huny. W tej chwili rzeczą najważniejszą jest zrozumienie nauki kahunów o trzech odrębnych i niezależnych duchach tworzących wspólnie istotę ludzką. Wiedziano, iż były odrębne i niezależne, bo mogły się rozdzielić za sprawą wypadku albo wskutek czyjejś celowej interwencji. Rzeczą równie ważną jest wiedzieć, iż tylko podświadomość potrafi pamiętać, a tylko świadomość ma rozum. Natomiast nadświadomość dysponuje jeszcze wyższą formą umysłowości, która daje jej pełną wiedzę o tym, co było, co jest teraz i co będzie w tej części przyszłości, która została już z góry określona. Rozdział VI Znaczenie trzeciego czynnika w magii – niewidzialnej substancji, za której pośrednictwem świadomość posługuje się siłą życiową Jak już nieraz wyjaśniałem, teoria kahunów mówi o trzech czynnikach istotnych w magii: (1) świadomości kierującej każdym działaniem magicznym, (2) energii użytej do tego celu oraz (3) niewidzialnej substancji, za pomocą której energia oddziaływuje na przedmiot, przy czym substancja ta przewodzi i uruchamia ową energię natury elektrycznej. Dowiedzieliśmy się już o istnieniu trzech duchów, dusz czy Ja, tworzących ludzką istotę. Każdy z tych trzech elementów ma własne, swoiste możliwości intelektualne i posługuje się swoim odrębnym napięciem siły życiowej. Jeśli do tego dodamy TRZY NIEWIDZIALNE, ASTRALNE, ETERYCZNE CIAŁA WIDMOWE, otrzymamy całkowicie kompletny obraz dotychczasowego stanu naszej wiedzy na temat magii. W teozofii zapożyczonej od wyznawców religii Indii widać uderzające podobieństwo zawartych tam idei do teorii kahunów o trzech ciałach, które utworzone są z niewidzialnej materii i przypuszczalnie służą trzem Ja człowieka za ich ciała widmowe czy też za ich nosicieli w okresie poprzedzającym narodziny fizyczne człowieka, a także po jego śmierci. Użyłem terminów „astralne” i „eteryczne”, zaczerpniętych z teozofii, z powodu braku innych odpowiednich słów. Hawajskie słowa to kino (ciało) i aka (widmowe). Każda z naszych trzech dusz ma swoje ciało widmowe. To, które przynależy duchowi świadomości, jest czystsze, bardziej rozrzedzone i lotne niż ciało podświadomości. Natomiast ciało widmowe nadświadomości jest czyste, subtelne i lotne w stopniu najwyższym. Słowo aka ma takie inne znaczenia. Oznacza również świetliste promieniowanie poza ciałem, aureolę światła wokół księżyca lub słońca czy też promienisty krąg światła wokół wschodzącego nad horyzontem słońca lub księżyca. Widmowe ciała świadomości i podświadomości łączą się z żyjącym ciałem fizycznym (mogą przychodzić i znów odpływać) i przenikają je wewnętrznie. Ciało podświadomości przenika całe ciało fizyczne człowieka i przybiera jego formę z dokładnością do najdrobniejszej komórki czy tkanki. Ciało widmowe ducha świadomości skupia się wokół przodomóżdża. Średniowieczne obrazy przedstawiają je w postaci aureoli nad głowami świętych. (Nie należy jednak wykluczać, iż przedstawiono w ten sposób widmowe ciało nadświadomości świętego człowieka lub anioła). W pismach religijnych starożytnych Greków odnajdujemy ślady dawnych wierzeń, iż księżyc i słońce oprócz swych ciał fizycznych mają też ciała widmowe: księżycowe i słoneczne (zob. wstęp do: James Morgan Pryse, Restored New Testament). Również w indyjskich Upaniszadach występują oprócz ciał fizycznych dwa niewidzialne ciała: „przyczynowe” (karana sharira) i „subtelne” (sukshma sharira). W kolejnych pracach odnajdujemy wnioski z badań i eksperymentów, których celem. było znalezienie naukowych podstaw rozmaitych wierzeń religijnych i teorii psychologicznych. Autorzy owych prac ujmują w słowa to, co Thorton Wilder nazwał „nader mglistymi napomknieniami natury religijnej”. W tych napomknieniach ktoś, kto dobrze zna system kahunów, może doszukać się kilku chłodnych, lecz wielce istotnych stwierdzeń. Pozwolę sobie zacytować typowy fragment z pracy Pryse'a: „Na pół ukryty wewnątrz tego pneumatycznego jaja (tzn. aureoli) drzemie Paraklet, światło Logosu, które w momencie pobudzenia staje się czymś, co moglibyśmy opisać jako żywą, świadomę elektryczność o niewiarygodnie wysokim napięciu, elektryczność, której nie sposób porównać z żadną znaną fizykom formą. (...) Ciało słoneczne 2wane tak ze względu na to, iż jego widzialny obraz jest świecący, tak jak obraz słońca – ma złoty blask. Owo ciało jest utworzone z atomowej, niemolekularnej substancji. (...) Psyche, lub też ciało księżycowe, dzięki któremu Nous (Rozum) działa w świecie materialnym, ma strukturę molekularną, lecz zbudowane jest z substancji o wiele delikatniejszej niż elementy tworzące masę ciał fizycznych. Blisko związane z tą substancją są organizmy żywe posiadające narządy wzroku, słuchu i wszystkie inne. Jego wygląd zewnętrzny przypomina srebrne lustro, pociągnięte delikatnym fioletem. Wokół niego promieniuje bladobłękitna aura, delikatnie opalizująca odblaskami wszystkich kolorów tęczy”. Z historii berberyjskiej kahunki o legendarnym pobycie kahunów nad Nilem możemy wywnioskować, że w Egipcie znajduje się wiele wyraźnych śladów oddziaływania systemu kahunów. W drugim tomie The Celestial Ship, w glosariuszu opisującym wierzenia starożytnych Egipcjan, E.V. Straiton napisał: „Sądzono, iż człowieka tworzy wiele istot, z których każda pełni odrębną funkcję i po śmierci nadal żyje własnym życiem w grobowcu, w towarzystwie mumii. Człowiek składa się więc z Sahy, z Ka, z Ba, z Khoo, z Khaibit, z Sekhem i z Ren. O Ka mówiono, że budzi się do życia w chwili, kiedy rodzi się przynależne mu ciało fizyczne człowieka, i żyje w tym ciele aż do jego śmierci. Ka to eteryczna projekcja, boski obraz lub sobowtór Istoty Wiecznej, obraz Duchowego Ego, wysławiane drugie Ja, przedstawione jako rodzaj wyższego Ja śmiertelnego, geniusz zrodzony do tego życia wraz ze śmiertelnym ciałem. Jest doskonałym podobieństwem dziecka, mężczyzny lub kobiety. Ka oddziela się od ciała i znów się z nim jednoczy zgodnie ze swoją wolą, za każdym razem mówiąc: .Ty pozwoliłeś mojej wiecznej duszy zobaczyć się z mym ciałem.. Dla Ka wydzielono osobne pomieszczenie w grobowcu egipskim. (...) Ba, czyli dusza serca, była substancją najbardziej delikatną i lotną. Mogła swobodnie ulatywać do nieba. Mogła też odwiedzać ciało w grobowcu i ożywić je. Wierzono, iż tak jak inne istoty ulega ona rozkładowi, jeśli się jej odpowiednio nie pielęgnuje. Tak więc ludzie bądź też bogowie zawsze dostarczali jej pożywienia. Ba potrafiła zmieniać swą formę lub naturę. (...) Khoo to Iskra z Boskiego Ognia, Świetlista Iskra mieszkająca w niebie i w człowieku. To półprzezroczysty Duch Duszy wznoszący się ku niebiosom. (...) Istota Khaibit, czyli Cień, uważana była za część ludzkiego organizmu. Wiodła niezależną egzystencję. Mogła dowolnie oddzielać się od ciała i znów do niego powracać. Wierzono, że zawsze znajduje się blisko duszy lub wraz z nią. (...) Sekhem, czyli Siłę Życiową, zawsze łączono z Khoo i Duchem Duszy. Ona również mieszkała w niebie. (...) Ren była imieniem, nazwą. Miała swój odrębny byt w niebie. (...) Wszystkie te istoty były nierozerwalnie ze sobą złączone, chociaż pierwotne wierzenia oddzielały je od siebie i czyniły niezależnymi częściami śmiertelnej natury ludzkiej. Ozyrys – to słowo oznaczało zjednoczenie się ze sobą wszystkich duchowych elementów człowieka. Owo zjednoczenie osiągało blask duchowy po ceremoniach odprawianych za zmarłego. Połączone ze sobą duchowe elementy tworzyły razem obraz na podobieństwo boga Ozyrysa. (...)Zmarłego nazywano więc Ozyrysem aż do czasów opanowania Egiptu przez Rzymian”. W tych fragmentarycznych pozostałościach starego systemu kahunów odnaleźć można ślady tradycji trzech ludzkich duchów, trzech rodzajów napięcia many, czyli siły życiowej, i trzech aka – ciał widmowych. Wszystkie relacje jasnowidzów i innych mediów wskazują, iż nadświadome Ja, w swym delikatnym, ulotnym ciele, z ładunkiem o niewiarygodnie wysokim napięciu siły życiowej, pojawia się w rzęsistej iluminacji jako białe światło. W teorii kahunów PRAWDZIWE ŚWIATŁO stanowiło Tajemnicę i istotę ich psychologii, a szczególnie tej części, która dotyczyła nadświadomości nazywanej Światłem. Zwano ją też Drogą lub Ścieżką. W nauce chrześcijańskiej istnieją liczne pozostałości systemu Tajemnicy. Na przykład obrzędy babtystów, takie jak chrzest wodą, spowiedź, egzorcyzmy, rytualne przebaczenie grzechów, mają swe pełniejsze i bardziej wyraziste odpowiedniki w magii kahunów. Całkiem to zresztą naturalne i oczywiste, o ile tradycja lokująca kahunów na terenach Egiptu przed czasami Mojżesza jest stosunkowo słuszna. Chrześcijaństwo wyrasta z wcześniejszych religii powstałych w Egipcie lub jego okolicach. A ponieważ nie odnaleziono dotychczas żadnego innego źródła obrzędów Kościoła rzymskiego i jego greckiego odłamu (może z wyjątkiem mszy), wielkie znaczenie ma odszukanie kahunów na dalekich Hawajach. Ludzie ci znali opowieści biblijne Starego Testamentu, lecz nic nie wiedzieli o Nowym Testamencie. Mimo to w swych praktykach uzdrowicielskich stosowali na codzień rytuały i ceremonie wczesnego chrześcijaństwa. Wielce prawdopodobne, iż kahuni, wędrując z Egiptu na Hawaje, przekazali kapłanom indyjskim niektóre ze swych podstawowych wierzeń. W każdym razie jest oczywiste, że w Indiach już wcześniej rozwinął się równie starożytny kompleks doktryn. Przeszczepienie wierzeń kahunów na grunt miejscowych obrzędów spowodowało wypaczenie i zniekształcenie podstawowych pojęć nauki kahunów. Na przykład pojęcie SIŁY, które w doktrynie hindusów występuje pod określeniem pranas, czyli energii prany. Podczas gdy kahuni znali nie więcej niż trzy napięcia many (zauważmy podobieństwo dwóch słów oznaczających siłę: prana i mana), Hindusi dzielili pranę w nieskończoność, przypisując specjalny rodzaj siły czy energii prany każdej znanej czynności umysłu i ciała. Ta tendencja do rozdrabniania wszystkiego na wiele części zaowocowała istnieniem 49 rodzajów prany w niektórych systemach indyjskich. Podobnie podzielone były wszystkie odmiany myślenia i odczuwania; obowiązywała zasada „siedem razy po siedem” czyniąca z dhatus i dharmas części schematu podziału. Dowodem na to, iż budyń jest smaczny, jest jego zjedzenie. Mimo iż psychoreligijny system rozwinięty w Indiach był wielce skomplikowany i rozbudowany, to jego zastosowanie praktyczne było daleko skromniejsze niż prostego systemu kahunów. Co więcej, indyjskie teorie karmy i reinkarnacji, odniesione do człowieka jako istoty utworzonej z jednego rodzaju ducha, uniemożliwiały stosowanie magii w praktykach uzdrowicielskich, tak jak uniemożliwiały wiele innych zwykłych czynności. Sprzyjały natomiast uciskowi klas niższych przez wyższe klasy społeczne w systemie kastowym. Nie chcemy tutaj spierać się o niektóre stricto religijne elementy jakichkolwiek religii, lecz na wzór nowoczesnej psychologii (choć jest ona jeszcze w powijakach) musimy z konieczności zakwestionować starsze systemy psychologiczne tam, gdzie nie zgadzają się z ostatnimi odkryciami. Kiedy po raz pierwszy zainteresowałem się znaczeniem słowa „lepkość” w związku z rdzeniem pili w wyrazie unihipili (słowie kahunów oznaczającym ducha podświadomości), nic jeszcze nie umiałem powiedzieć na ten temat. Lecz gdy połączyłem termin aka (ciało widmowe) z pojęciem ducha podświadomości i zestawiłem ze sobą kilka źródłosłowów znaczenia a-ka, odkryłem, iż przedmiotem czy bytem „lepkim” jest ciało widmowe. Dotyka ono bowiem i przykleja się do wszystkiego, z czym się kontaktujemy i co widzimy (nawet, prawdopodobnie, co słyszymy). To tak, jak gdyby dotykać palcem lepu na muchy. Kiedy obejmujemy palec, ciągnie się za nim długa, cieniutka nitka substancji klejącej. Na pierwszy rzut oka może się to wydać absurdem, lecz w taki właśnie sposób kahuni pojmowali właściwości ciała widmowego działającej podświadomości. Pojęcie aka, nitki lub sznureczka, jest blisko związane z pojęciem strumienia many, czyli siły życiowej. Rdzeń ka oznacza sznurek, ale także winorośl, której cieniutkie łodygi rozwidlają się na zewnątrz. Winorośl jest symbolem many, tak samo jak woda. W literaturze teozoficznej sznur astralny opisany jest jako linka z niewidzialnej materii, która cienką więzią łączy ducha z fizyczną powłoką ciała, gdy po śmierci człowieka opuszcza on ciało, a także podczas transów hipnotycznych. W nowoczesnej psychologii nie ma najmniejszych śladów informacji o czymś takim, jak ciało widmowe połączone za pomocą tysięcy cieniutkich, niewidocznych niteczek z raz chociaż dotkniętymi przedmiotami. Tu i ówdzie jednak w sprawozdaniach z badań parapsychicznych oraz w zapiskach mediów uczestniczących w eksperymentach, można znaleźć materiały dowodzące istnienia takich niteczek lub sznurków. Te niteczki można nawet zobaczyć i fizycznie odczuć. Kiedy zaś są bardzo silnie naładowane energią życiową, wówczas stają się na tyle mocne, że można je wręcz wyczuć palcami. Zanim przejdę do omawiania roli, jaką owe niewidzialne nici pełnią w magii, wspomnę jeszcze o wierzeniu kahunów, że wszystkie rzeczy i stworzenia, czy będą to ludzie, zwierzęta, kwiaty, czy też krzesła lub myśli, mają swe widmowe ciała, które istnieją nadal po ich śmierci czy zniszczeniu ich materialnej formy. W tej teorii interesuje nas przede wszystkim jeden szczegół – wiara, że również myśli mają swe ciała widmowe, byty substancjalne i trwałe, chociaż niewidoczne i mikroskopijne, tak jak nici widmowe. Kiedy myślimy, wówczas, według kahunów, nadajemy naszym myślom pewien kształt. Ponieważ większość myśli przychodzi śladem swych poprzedniczek lub też w związku z nimi, to ciała widmowe myśli, czyli „kształty myślowe” (opisane w teozofii) tworzą grona, zlepki. Te grona porównywane są w nauce Huny do kiści winogron. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych zastosowań magii jest przesyłanie wiadomości drogą telepatyczną. Bliscy przyjaciele, krewni, mężowie i żony często stwierdzają, iż jedni od drugich otrzymują telepatyczne wrażenia. Jak już wcześniej wspomniałem, doktor Rhine z Duke University uzyskał wspaniałe wyniki, pracując nad zjawiskiem telepatii w warunkach laboratoryjnych. Zresztą tak często i dobitnie demonstrowano możliwości telepatii, że mało kto im zaprzecza. W ostatnich latach jeden z badaczy arktycznych niemal codziennie wysyłał wiadomości drogą telepatii, a notował je jego przyjaciel zamieszkały w Nowym Jorku. Informacje te docierały z wielką dokładnością z odległości ponad połowę obwodu globu ziemskiego. Wiadomo, że pogląd o przekazywaniu wiadomości myślowych z jednego umysłu do drugiego, na wzór transmisji radiowej, nie wytrzymuje krytyki. Taka transmisja byłaby uzależniona od wyładowania elektrycznego, które miałoby przenieść informację. Ponieważ zaś energia takiego wyładowania jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości między obiektami, to telepatyczna wiadomość wysyłana na odległość równą połowie obwodu globu ziemskiego, byłaby siłą rzeczy o wiele słabiej słyszalna niż wieść przekazana z jednej strony ulicy na drugą. Badania eksperymentalne wykazały jednak, że w przypadku telepatii odległość nie ma specjalnego znaczenia, jeśli chodzi o wyrazistość i słyszalność przekazywanych informacji. Ta okoliczność obala zatem wszystkie nowoczesne teorie usiłujące wyjaśnić mechanizm telepatii. Wobec tego w naszych dociekaniach musimy odwołać się do wyjaśnień kahunów. A są to wyjaśnienia nader proste i logiczne. Kahuni uczą bowiem, iż nici ciał widmowych łączące przyjaciół, którzy tam i z powrotem przekazują sobie telepatyczne wieści, są doskonałymi przewodnikami elektrycznej energii siły życiowej. Fizycy nie znają żadnych doskonałych przewodników elektryczności. Wszystkie metale wykazują opór w przewodzeniu prądu, a im dalej prąd płynie po drucie, tym staje się słabszy. Im wyższe jest napięcie prądu, tym mniejsza zdaje się strata jego mocy. Dzięki ostatnim badaniom „fal ciała” i „fal mózgu” wiadomo, że siła życiowa jest elektryczna ze swej natury i przepływa lub przemieszcza się w nieskończenie małych ładunkach elektrycznych wzdłuż naszych nerwów i od jednej komórki ciała do drugiej. Doktorzy Libet i Gerard z uniwersytetu w Chicago obliczyli, iż napięcie tych ładunków we wzajemnej ich wymianie pomiędzy komórkami mózgowymi wynosi jedną milionową wolta lub jeszcze mniej, natomiast w wyniku skumulowania się tych drobnych ładunków siła życiowa może działać z „potencjałem miliona woltów”. Kahuni wierzyli nie tylko w to, że siła życiowa przepływa swobodnie po niciach aka. Wierzyli również, że wraz ze strumieniem prądu mogą być przenoszone „kształty myślowe” zebrane w grona tworzące zestawy wiadomości lub wrażeń. Ponieważ duch podświadomości ma pod swoją kontrolą wszystkie nici utworzone z materii widmowej, wszystkie kształty myślowe powstałe w procesie „myślenia” oraz wszystkie strumienie many o niskim napięciu, czyli „elektryczność ciała”, człowiek nie może dowolnie wysyłać i otrzymywać wiadomości telepatycznych. Musimy najpierw oddziałać na naszą podświadomość, to znaczy wydać jej polecenie, by przesłała lub otrzymała dla nas jakąś wiadomość. Następnie mamy odpoczywać i czekać, aż weźmie się ona do pracy. Możemy jej powiedzieć, jaką wiadomość ma przesłać, ale na otrzymanie wieści musimy tylko cierpliwie czekać. Wyczekiwać, aż podświadomość odbierze informacje i przekaże je do ośrodka naszej uwagi, a więc do świadomości: Jeśli chodzi o wrażenie, jakiego doświadczamy przy otrzymywaniu informacji, proces ten podobny jest do przywoływania wspomnień. I tak pomału, krok po kroku, dzięki odkrywaniu wiedzy kahunów możemy zrozumieć, na czym polega zjawisko telepatii. Jednakże wyjaśnienia te byłyby dla nas tylko pustymi słowami bez znaczenia, gdyby współczesne nauki nie przygotowały nam gruntu do pojmowania wiedzy starożytnej i mechanizmów przez nią opisywanych. Rozdział VII Psychometria, patrzenie w kulę, wizje przeszłości i przyszłości w świetle starożytnej wiedzy kahunów Telepatia jest przesyłaniem wiadomości (i kształtów myślowych) po niciach utworzonych z substancji niewidzialnego ciała widmowego, które łączą ze sobą dwie osoby. Wieści te przesyła i odbiera podświadome Ja, by we właściwym czasie przekazać je świadomości. Psychemetria i związane z nią zjawisko opierają się na podobnym mechanizmie, lecz nie występuje tam połączenie dwóch osób nicią widmową. Psychometra zazwyczaj siedzi sobie spokojnie i dotyka listu, pierścionka czy jakiegoś innego obiektu, o którym chce uzyskać parapsychiczną informację, jak na przykład o przeszłości i pochodzeniu trzymanego przedmiotu, o treści listu, charakterze i otoczeniu jego autora. Chciałbym tutaj podkreślić pewien ważny szczegół. Otóż osoba praktykująca taką formę magii wychodzi jakby z siebie i podąża wzdłuż widmowych nici związanych z obiektem swego działania. Sięga do ich końców i znajduje tam rzeczy lub ludzi, którzy dawniej mieli coś wspólnego z badanym obiektem. Lub też, jeśli obiekt jest, powiedzmy, kamieniem czy odłamkiem meteorytu, nić prowadzi psychometrę tylko do źródła tego odłamka, to znaczy do całego meteorytu. Dalej już nie sięga.   Przypadek 12 Psychometria, patrzenie w kryształową kulę i podobne zjawiska   Uwagi wstępne: Nie ma żadnych.   Opis przypadków: (A) Pani Cridge poddała kawałek lawy badaniu psychometrycznemu. Otrzymany przez nią obraz wulkanu był tak żywy i przerażający, iż ponad godzinę przepełniało ją uczucie trwogi. (B) Pani Denton badała psychometrycznie fragment zęba mastodonta i tak opisała swoje wrażenia: „Czuję się jak jakiś straszny potwór, z ciężkimi nogami, wielką głową i ogromnym cielskiem. Schodzę do płytkiego potoku, by napić się wody. Nie mogę wydobyć z siebie głosu, tak ciężkie są moje szczęki. Czuję, że stoję na czterech łapach. Och! jaki hałas słychać z lasu. Czuję odruch, by nań odpowiedzieć. Moje uszy są bardzo duże i jakby skórzane. Gdy poruszam głową, mam wrażenie, że uderzają mnie po twarzy. Są tutaj jeszcze starsze ode mnie osobniki. (...) Są brunatne, jak gdyby miały garbowaną skórę. Wśród nich jest stary samiec z ogromnymi kłami. Wygląda na bardzo silnego. Widzę też kilka młodszych sztuk. Właściwie jest tu całe stado”. Uwaga: Ossowiecki, jeden z najsłynniejszych psychometrów naszych czasów, daje nam dokładny opis swoich wrażeń odbieranych podczas eksperymentów opartych na tej formie magii: „Zaczynam od tego, iż powstrzymuję w sobie wszystkie myśli i całą swoją siłę wewnętrzną kieruję na postrzeganie wrażeń duchowych. Stwierdzam, iż do tego stanu dochodzę dzięki mej niewzruszonej wierze w zjednoczenie duchowe całej ludzkości. Znajduję się zatem w tym nowym i specyficznym stanie, kiedy to potrafię widzieć i słyszeć poza czasem i przestrzenią. (...) I obojętnie, czy odczytuję wówczas jakiś zapieczętowany list, czy szukam zgubionego przedmiotu, czy też nawiązuję inny kontakt psychometryczny, moje wrażenia są prawie takie same. Wydaje mi się, iż tracę jakąś energię, dostaję gorączki, serce bije mi nierównym rytmem. Utwierdziłem się w tym przypuszczeniu, ponieważ gdy tylko powstrzymuję się od myślenia, czuję jak gdyby jakiś prąd elektryczny przepływał we mnie przez kilka sekund. Trwa to tylko moment, po czym ogarnia mnie przejrzysta jasność, powstają obrazy, przeważnie z przeszłości. Widzę człowieka piszącego list i wiem, co on pisze. Widzę przedmiot w chwili, gdy zostaje zgubiony, i wszystkie szczegóły towarzyszące temu wydarzeniu; albo też postrzegam czy odczuwam dzieje przedmiotu, który właśnie trzymam w ręku. Wizja jest mglista i wymaga dużego skupienia. Taki sam wysiłek potrzebny jest do postrzegania niektórych szczegółów i okoliczności z wydarzeń teraźniejszych. Ów stan jasności czasami pojawia się po kilku minutach, ale nieraz trzeba nań czekać nawet kilka godzin. W dużym stopniu zależy to od otoczenia i nastroju; sceptycyzm, niewiara lub choćby zbytnio skoncentrowana na mojej osobie uwaga, paraliżują moje działanie i opóźniają sukces”. Psychometrzy mogą działać na różne sposoby. Niektórzy najlepsze rezultaty osiągają wówczas, gdy w transie hipnotycznym biorą przedmioty do ręki, by poddać je psychometrii. Inni patrzą w odległą przeszłość, czują i postrzegają warunki i środowisko, w jakim przedmiot przebywał. Są tacy, którzy drogą parapsychiczną podążają wraz ze zmarłymi w „zaświaty”, widzą, jak oni obecnie żyją i co robią jako bezcielesne duchy. Inni, ale to zdarza się bardzo rzadko, potrafią widzieć nawet przyszłe wydarzenia, które kiedyś związane będą z przedmiotem trzymanym w rękach. Po przeszło stu latach prowadzenia badań parapsychicznych i po wielu staraniach, by wyjaśnić, na czym polega psychometria, narodziło się kilka teorii. Oto niektóre z nich. Doktor Pagenstecher twierdzi, co następuje: „Przedmiot, z którym się obcuje i który w przeszłości był, ściśle mówiąc, świadkiem pewnych wydarzeń, zachowuje się jak widełkowy kamerton; w naszym mózgu powstaje wówczas specyficzny rodzaj wibracji odpowiadających owym wydarzeniom. Wibracje mózgu raz dostrojone do pewnych części Mózgu Kosmicznego zostały już kiedyś poruszone (tak jak struny gitary) podobnymi wydarzaniami. Teraz znów dostrajają ludzki mózg do Mózgu Kosmicznego, rodząc obrazy myślowe odtwarzające wydarzenia, o których mowa”. Sir Arthur Conan Doyle twierdzi, iż wszystkie wydarzenia i ich okoliczności odciskają się na pewnego rodzaju niewidzialnej, trwałej i nie podlegającej zmianom substancji eterycznej. Przypuszczał, iż ten niejako zadrukowany wydarzeniami eter odczytywany jest przez psychometrów podczas ich wizji parapsychicznych, kiedy to całą swoją uwagę koncentrują oni na części eteru związanej z trzymanym w rękach przedmiotem. Teozofowie, budując swe poglądy na wierzeniach odkrytych w Indiach, proponują teorię (zob. prace pani Błavatsky) o istnieniu Duszy Świata, czyli Akasa, na której pamięci odciskają się wszystkie zdarzenia. Według tej teorii psychometria staje się zupełnie mechaniczną zdolnością. Psychometra używa trzymanego w rękach przedmiotu, by nawiązać łączność psychiczną z Duszą Świata, która ma styczność z przeszłością owego przedmiotu. Dzięki pewnej formie psychicznej telepatii lub – jeszcze ściślej – dzięki umiejętności czytania myśli psychometra „odczytuje zapiski na Akasa”. Kolejnym zagadnieniem dotyczącym psychometrii są wizje natury psychometrycznej występujące na terenach dawnych walk lub innych, mniej ekscytujących wydarzeń. Owe wizje pojawiają się jednocześnie wielu ludziom zamieszkującym obszary działań bitewnych i wszystkie te osoby zgadzają się co do widzianych szczegółów – jakkolwiek są też i tacy, którzy nie widzą niczego. Doktor Nandor Fodor podaje kilka takich przypadków. Szczegóły wizji zostały zanotowane i powszechnie uznane za prawdziwe. Oto jedno z takich wydarzeń: (C) „Bitwa pod Edge Hill (...) została stoczona 22 października 1624 roku. Dwa miesiące później kilku pastuchów i okolicznych wieśniaków ujrzało powtórną bitwę rozgrywającą się w powietrzu. Słychać było liczne odgłosy strzałów i wybuchy pocisków, rżenie koni i jęki rannych. Wizja trwała godzinami, przez kilka dni z rzędu. Jej świadkowie byli ludźmi poważnymi i godnymi zaufania. Kiedy hałas bitewny dotarł do uszu Karola I, wysłał on komisję do zbadania tej sprawy. Wysłańcy nie tylko złożyli sprawozdanie z tego, co widzieli, ale pośród walczących rozpoznali niektórych ze swoich przyjaciół i znajomych, między innymi sir Edmunda Varneya”. Doktor Fodor z dużą uwagą odnosi się do przypadku przeczucia psychometrycznego, jaki w ostatnich czasach przytrafił się hrabiemu Buergerowi Moernerowi. Przypadek ten został poparty dowodami, sprawdzony i opisany w niemieckim periodyku psychologicznym z 1931 roku: (D) „Przechodząc przez nieduży ogród, hrabia zajrzał przez okno do wnętrza mijanego domu (...) i przeraził się, widząc ciało starszej kobiety zwisające z belki pod sufitem (...), lecz kiedy przekroczył próg, stanął zdumiony. Zobaczył bowiem, jak kobieta podnosi się z fotela i żąda, by wyjaśnił powód swego nieoczekiwanego nadejścia. (...) Kilka dni później (...) postanowił jeszcze raz odwiedzić ów dom, aby sprawdzić, czy może jakaś specyficzna właściwość szyby okiennej wywołała u niego optyczne złudzenie. Kiedy zbliżył się do domu (...) ten sam przerażający widok ukazał się jego oczom. Tym razem jednak (...), gdy wszedł do środka, to, co zobaczył, nie było żadną wizją. Ciało staruszki rzeczywiście wisiało u belki. Popełniła samobójstwo”.   Wpatrywanie się w kryształową kulę jest także pewnego rodzaju psychometrią, z tą tylko różnicą, iż zamiast trzymać przedmiot w ręku, skupia się uwagę na krysztale, by wewnątrz niego ujrzeć oczekiwaną wizję. Tego rodzaju psychometrii nie można pominąć przy studiowaniu zagadnień magii, chociaż wiedza na ten temat jest jeszcze dość skromna i zazwyczaj nie zalicza się takiej umiejętności do kategorii zjawisk psychometrycznych.   Komentarz: Aby w pełni ogarnąć zagadnienia związane z tą szczególną praktyką magiczną, nie wolno tutaj pominąć zjawiska proroczych snów. W takich snach nie mamy nawet do czynienia z myślą, na której koncentruje się uwagę (jak w przypadku patrzenia w kryształ) i która ma być zarodkiem działania psychometrycznego. W snach proroczych występują te same elementy co w innych omawianych tutaj zjawiskach. 1. Odciskanie się wydarzeń na jakimś nieuchwytnym medium, zdolnym do zapisywania wrażeń. 2. Udział pewnej formy świadomości lub inteligencji w kierowaniu owym procesem zapisu. 2A. Inteligencja ta dysponuje umysłowością tak dalece przewyższającą umysł ludzki, iż może ona odczytywać przyszłość, nie mówiąc już o przeszłości czy też wydarzeniach dziejących się obecnie, ale w odległych miejscach. (Element ten występuje w przypadkach zdarzeń zapisanych w umyśle medium, zanim się jeszcze wydarzyły). 3. Istnienie pewnego mechanizmu, dzięki któremu psychometra, wizjoner czy też człowiek śniący sny ostrzegawcze wchodzi w kontakt z domniemaną substancją zapisującą wydarzenia lub też odczytuj e w umyśle wyższej Inteligencji zapis pamięciowy bądź też jej przed-pamięć. 4. Owa łączność jest natury telepatycznej lub też ma coś wspólnego z jasnowidzeniem czy też umiejętnością czytania cudzych myśli. 5. Ponieważ psychometra nie może sam wywołać wizji, lecz musi czekać, aż powstaną one w jego świadomości, oczywiste jest, iż to podświadomość, a nie świadomość, wykonuje tę tajemniczą czynność nawiązywania kontaktu telepatycznego. Aby pozbierać rozproszone informacje i zestawić razem, zdawać by się mogło, nie związane ze sobą zjawiska psychometrii, omówiłem szereg zagadnień i przedstawiłem kilka różnych punktów widzenia, tak krótko i pobieżnie, że być może ktoś pogubił się w całym moim wywodzie. Teraz więc dla większej jasności obrazu przedstawię ogólny schemat starożytnej magii kahunów. Najważniejszą rzeczą jest zapamiętanie, iż według Huny istnieją trzy zestawy czynników uczestniczących w magii, a także fizyczne ciało człowieka. Każdy zespół czynników składa się z kolei z trzech elementów. Dzięki takiemu podziałowi będziemy mogli uporządkować zjawiska psychometrii według przypadków i szczegółowo je zbadać.   Dziesięć czynników w magii i psychologii kahunów: I. Trzy dusze tworzące istotę ludzką (żywą lub zmarłą) A. Podświadomość. Umie zapamiętywać, lecz ma kiepską zdolność rozumowania. Brak jej logiki. Jej działanie oparte jest na wszelkiego rodzaju emocjach – im podlega i je wywołuje. B. Świadomość. Nie ma pamięci. Dysponuje pełną zdolnością rozumowania logicznego. C. Nadświadomość. Ma rodzaj umysłowości, dzięki której ogarnia pełnię wiedzy w procesie „realizacji”. Zna przeszłość, teraźniejszość oraz tę część przyszłości, która już się wykrystalizowała i jest ostatecznie zaplanowana, stworzona i przygotowana do projekcji. II. Trzy napięcia siły życiowej many używane przez trzy duchy człowieka. A. Fale ciała, czyli elektryczna siła życiowa o niskim napięciu. Korzysta z niej podświadomość. Siła ta może płynąć strumieniem po niciach widmowych (aka). Nici podobne są do „sznurów astralnych”. Może też przenosić ze sobą substancje, gdy przepływa od jednej osoby do drugiej. Przybiera formę magnetyzmu zwierzęcego i może być magazynowana w drewnie i innych porowatych materiałach. Silne wyładowanie owej energii o niskim napięciu, kierowane wolą, może wywołać efekt paraliżu lub też efekt mesmeryczny, czyli utratę przytomności, sen lub stan katalepsji (zesztywnienia). B. Fale mózgowe, czyli siła życiowa o wyższym stopniu napięcia. Używana przez ludzkiego ducha świadomości we wszystkich jego czynnościach myślenia i woli. Stosowana w sensie woli jest siłą mesmeryczną, czyli hipnotyczną – wówczas kształt myślowy operatora wprowadzany zostaje do umysłu pacjenta. Nie przemieszcza się po niciach widmowych, tak jak niższe napięcie. (Lub tak przynajmniej się sądzi). C. Wysokie napięcie siły życiowej (dotychczas nie zbadane przez naukę). Kahuni twierdzą, że' jest ono stosowane przez nadświadomość do jej rozmaitych celów. Najprawdopodobniej jest to energia elektryczna o napięciu powstałym z rozbicia atomów. III. Ciała z niewidocznej substancji (eterycznej lub astralnej), w których przebywają trzy duchy tworzące człowieka. Dwa niższe ich rodzaje zazwyczaj łączą się ze sobą i z ciałem w okresie życia fizycznego człowieka. Po jego śmierci pozostają złączone, chyba że rozdzieli je jakiś nieszczęśliwy wypadek. A. Ciało widmowe podświadomości. Najbardziej gęste ze wszystkich trzech. Ma specyficzną właściwość przyklejania się do wszystkiego, czego człowiek dotknie (zobaczy lub usłyszy). Kiedy bezpośredni kontakt zostaje przerwany, pozostawia za sobą długą niewidoczną nitkę, łączącą go z przedmiotem, tak że jest z nim jakby nadal zespolony. (Nie wiadomo, jak trwała jest ta nić, czyli ta niewidzialna substancja, lecz zdaje się, iż jest dużo mocniejsza niż stałe substancje fizyczne). Według kahunów podobno wszystko ma swe widmowe ciała, czy są to kryształy, rośliny, zwierzęta, tworzywa i przedmioty, czy też ludzie lub bogowie – a nawet poszczególne myśli, co dla wyznawców Huny miało istotne znaczenie w ich teorii magii i magicznych praktykach. Taka widmowa materia jest doskonałym przewodnikiem życiowej energii elektrycznej i jej prądów. Jest miejscem, gdzie można tę energię magazynować. Kiedy jest silnie naładowana niskim napięciem, staje się sztywna i na tyle mocna, by służyć za „rękę” lub narzędzie do poruszania bądź innego oddziaływania na przedmioty fizyczne – na przykład porusza stolikiem na seansach spirytystycznych. B. Ciało widmowe ducha świadomości. Mniej gęste niż ciało podświadomości. Zdaje się, iż nie jest lepkie i nie wyciąga się w nitki. Może przewodzić energię życiową o niskim napięciu, ale nie musi. Natomiast bez wątpienia przenosi średnie napięcie a więc swoje napięcie, którym ta właśnie forma umysłowości i woli się posługuje. Tworzy duchowe ciało, w którym funkcjonuje po śmierci człowieka jako zjawa. C. Widmowe ciało nadświadomości ludzkiej. Nadświadomość mieszka przypuszczalnie w owym niewidocznym i bardzo subtelnym ciele przez cały czas. Rzadko wchodzi w bezpośredni kontakt ze swym ciałem fizycznym, wnikając do jego wnętrza. Prawdopodobnie ma właściwości charakterystyczne dla ciał widmowych niższego rzędu. Używanie terminów znanych nam z nowoczesnej psychologii utrudniałoby sprawę. Wygodniej więc będzie posługiwać się nazwami wzorowanymi na terminologii kahunów. Podaję więc proste określenia dziesięciu elementów magii, występujące w sformułowanej wyżej liście, by czytelnik łatwiej mógł je sobie przyswoić. Uproszczone nazwy dziesięciu czynników występujących w dawnym systemie psychologicznym I. Duch niższy, czyli niższe Ja – podświadomość. Jest to duch odrębny. II. Niższa mana, czyli niskie napięcie siły życiowej używane przez ducha niższego. III. Niższe aka, czyli niższe ciało widmowe niższego Ja. (Sobowtór ciała astralnego lub eterycznego). IV. Średni duch, czyli średnie Ja – świadomy umysł, duch, istota. Jest bytem odrębnym i nie stanowi trwałej części niższego Ja. V. Średnia mana, czyli średnie napięcie siły życiowej używane tylko przez ducha średniego. VI. Średnie Aka, czyli średnie ciało widmowe zamieszkane przez ducha średniego. VII. Wyższe Ja lub Wyższy Duch – nadświadomość. Odrębny duch połączony luźno z niższym i średnim Ja. Pełni funkcję nad – Ja lub opiekuńczego ducha rodzicielskiego. VIII. Wyższe Aka, czyli ciało widmowe Wyższego Ja, miejsce jego przebywania. IX. Wyższa Mana, czyli siła życiowa wysokiego napięcia używana przez Wyższe Ja. X. Ciało człowieka – fizyczne ciało, do którego wstępują niższe i średnie Ja w postaci swych ciał aka i które jest przez owe Ja używane w okresie życia fizycznego. Wyższe Ja jest z nim luźno związane, prawdopodobnie za pomocą nici aka wysnutych przez niższe Ja z widmowego ciała.   A oto terminy hawajskie odpowiadające powyższym określeniom: I. Niższe Ja: unihipili. II. Niższa siła życiowa: manę. III. Niższe ciało widmowe: kino aka. IV. Średnie Ja lub duch: uhane. V. Średnie napięcie siły życiowej: mana-mana (symbol „rozwidlania się jak winorośl”). (Podwojenie rdzenia często wskazuje na silniejsze znaczenie wyrazu). VI. Średnie ciało widmowe: kino aka. (Nie ma różnicy w nazwie między tym a niższym ciałem widmowym). VII. Wyższe Ja lub Duch: Aumakua (w dawniejszym znaczeniu: „duch rodzicielski i absolutnie godny zaufania”). Istnieje jeszcze wiele innych nazw określających Wyższe Ja w jego poszczególnych czynnościach i jest oczywiste, że kahuni poświęcali mu wiele uwagi. VIII. Wysokie napięcie siły życiowej: mana-loa (oznacza siłę najwyższego stopnia, najpotężniejszą). Symbolem Wyższego Ja jest słońce, a jego moc symbolizuje światło. IX. Wyższe ciało widmowe: kino aka. Ten sam termin, co dla dwóch niższych ciał, chociaż także symboli dla jego określenia. Kahuni berberyjscy uznawali, iż jego symbolem jest księżyc. X. Ciało fizyczne: kino. Rozdział VIII Czytanie w myślach, jasnowidztwo, wizje, przewidywanie przyszłości, patrzenie w kulę i wszystkie związane z psychometrią zjawiska, ujęte w terminologii dziesięciu czynników systemu Huny   Przypadek 13 Czytanie w myślach   Uwagi wstępne: Jeśli ktoś siedzi w jakimś cichym miejscu w towarzystwie innych osób, na przykład w sali wykładowej, i próbuje odczytać ich myśli, musi, po pierwsze, znać jakiś sposób, by nawiązać z daną osobą kontakt, choć siedzi ona w odległości kilku metrów. Po drugie, jeżeli kontakt został nawiązany, musi posiąść umiejętność odczuwania lub widzenia myśli w cudzym umyśle i przenoszenia ich odbić do siebie. Nowoczesna psychologia i parapsychologia nie wyjaśniają istoty tych dwóch mechanizmów. Koncepcja transmisji myślowej na wzór fal radiowych upada ze względu na okoliczność, że o ile odległość odgrywa jakąś rolę w nadawaniu transmisji, o tyle w łączności telepatycznej nie ma ona większego znaczenia. Teoria „wibracji”, zaczerpnięta z teorii o drganiach fal dźwiękowych w powietrzu, nie ma najmniejszego zastosowania w praktyce. Pogląd, iż bezcielesne duchy mogą zabierać myśli innym i przynosić je nam, również nie daje praktycznego wyjaśnienia. W takim razie pozostaje jedyne wytłumaczenie spełniające warunek praktyczności – daje je nauka Huny.   Opis przypadku: Kiedyś postanowiłem sprawdzić swoją możliwość odczytywania cudzych myśli. Na miejsce eksperymentu wybrałem salę wykładową. Moja metoda polegała na tym, że koncentrowałem wzrok na tyle głowy studenta, uciszałem własne myśli i czekałem na wrażenia. Powtarzałem to w dziesięciominutowych odcinkach czasu przez kilka dni z rzędu, zanim zacząłem otrzymywać wyniki. Były chwile, kiedy jakaś myśl lub wrażenie przypływały do mnie zupełnie tak, jakbym coś sobie przypomniał. Zdając sobie sprawę, że te wspomnienia nie mają nic wspólnego z moją własną przeszłością, przyjmowałem je jako przychodzące do mnie z umysłu, który usiłowałem odczytywać. Kilku moim bliskim przyjaciołom ośmieliłem się przyznać do tego, co robię, by znaleźć u nich potwierdzenie, czy odczytałem ich myśli poprawnie. Przeważnie przejmowałem od nich myśli o rzeczach błahych, o sprawach przychodzących im do głowy bez powodu, kiedy to świadomość nie była zaangażowana w myślenie. Otrzymywałem pamięciowe wrażenia związane z planowanym zakupem nowej sukienki, z pragnieniem pójścia na ślizgawkę, z beznadziejną miłością młodzieńca do jakiejś dziewczyny. Niebawem wyczerpałem moich przyjaciół lub raczej doprowadziłem do tego, że wystrzegali się mojego spojrzenia i w ten sposób stali się bezużyteczni dla moich eksperymentów. Skoncentrowałem więc uwagę na obcym, młodym człowieku, który zdawał się pogrążony w rozmyślaniach. Początkowo odczytałem w jego myślach obraz jakiegoś dziwnego pokoju, małego, skąpo oświetlonego i zamkniętego – ale przytulnego, pomimo surowych mebli i prostych łóżek. Później zobaczyłem niskiego starego Chińczyka, z wystającymi zębami i cofniętym podbródkiem. Zdawało mi się, że rozmawia o czymś z moim obiektem, ale nie słyszałem . wyraźnie. Podsłuchałem natomiast przydomek Chińczyka, który brzmiał jakby „Wiewiórka”. Bardzo mnie to rozśmieszyło, ale doszedłem do wniosku, że to ja sam go tak nazwałem ze względu na jego zęby i cofniętą szczękę. Na koniec odczytałem w myślach studenta jego nieustającą tęsknotę za tym pokojem i za Chińczykiem – tęsknił za czymś, co miał lub czego skosztował w związku z tym pokojem i z człowiekiem „Wiewiórką”. Zgromadziwszy wystarczającą ilość danych i mając dość pełny obraz tego, co zajmowało myśli studenta, pewnego dnia poprosiłem go na stronę, przedstawiłem się i zacząłem zadawać mu pytania. Nie uzyskałem od niego nic poza stanowczą i wielce gniewną odprawą. Okazało się później, że następny mój krok w tym przydługim nieco eksperymencie także był związany z obrazem pokoju i Chińczyka. Ale kiedy przystępowałem do kolejnego etapu eksperymentu, nie wiedziałem jeszcze ó tym powiązaniu. ' Usiłowałem zatem odczytać myśli innego młodzieńca i pewnego dnia zdziwiłem się niezmiernie, odczytawszy w jego umyśle tę samą tęsknotę i taki sam obraz pokoju. i Chińczyka. Lecz tym razem wyczułem u chłopaka więcej obawy niż tęsknoty. Obawa ta walczyła z marzeniem o jakimś „głębokim zaciągnięciu się”. Doznawałem tej tęsknoty jakby własnymi zmysłami. Najbardziej zaskoczyło mnie pojawienie się tego samego przydomka „Wiewiórka” w odniesieniu do Chińczyka. Podszedłem do owego studenta i zacząłem z nim rozmawiać. Powiedziałem mu, iż mam wrażenie, jakby czegoś się obawiał, i spytałem, czy tak jest rzeczywiście. Pobladł i odrzekł, że w zasadzie mam rację. Opowiedziałem mu więc o pokoju i o Chińczyku. Zaczął drżeć nerwowo i spytał, kto go „wsypał”. Zapewniłem, że od nikogo nie dostałem żadnych bezpośrednich informacji. Wyjaśniłem, że przeprowadzam test odczytywania cudzych myśli, i wspomniałem, iż odkryłem niesamowitą zbieżność między jego myślami a myślami tego, który zdawał się jego przyjacielem. Student przemyślał sprawę – cały czas blady i drżący. – po czym zaśmiał się nerwowo i wszystkiemu zaprzeczył, nawet temu, że się bał. Wreszcie radził, żebym pilnował swoich spraw. Po kilku miesiącach dotarłem do istoty sprawy. To, o czym byłem przekonany, że „odczytałem” z myśli studentów, okazało się prawdą. Otóż grupa młodych ludzi z ciekawości próbowała palić opium. Chińczyk, w którego pokoju się zebrali, rzeczywiście nosił przydomek „Wiewiórka”. Widziałem jego twarz tak, jak wyglądała w rzeczywistości. Członkowie tejże grupy po kolei wpadali w nałóg palenia opium. Moi dwaj studenci również byli w tamtym pokoju. Pierwszy z nich się nie bał, pragnął tylko „zapalić” sobie. Drugi nie tylko chciał „zapalić”,, ale także bał się, że już wpadł w nałóg i nie będzie się mógł z niego wyzwolić.   Komentarz: Z powyższego przypadku widać, że to podświadomość, czyli niższe Ja, musi na nasz rozkaz nauczyć się czytania w myślach innych osób. Praktyka pokazuje, że świadome Ja, czyli duch średni, nie potrafi mimo wysiłków samo odczytywać myśli. Osoba chcąca poznać zawartość cudzego umysłu musi najpierw powstrzymać się od myślenia, zrelaksować własny umysł i pozwolić działać swobodnie swemu niższemu Ja. Musi więc przyjąć postawę wyczekującą i czekać, aż podświadomość pokaże, do czego jest zdolna po otrzymaniu naszego rozkazu. Większość ludzi może nauczyć się prostych czynności parapsychicznych z udziałem świadomości. Wymaga to jednak długotrwałej praktyki. Niektórzy uczą się szybciej, inni zdają się mieć talent wrodzony do tego typu działań. To samo dotyczy nauki posługiwania się sugestią hipnotyczną, telepatią, wpatrywania się .w szklaną kulę i przeczuwania przyszłości. Jeżeli chodzi o patrzenie w przyszłość, sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, jako że informacje o przyszłych wydarzeniach muszą pochodzić od Wyższego Ja, o ile są skrystalizowane i znajdują się już na drodze do realizacji. Według teorii Huny, nieskrystalizowanej przyszłości nie można zobaczyć. Huna uczy, że aby nawiązać kontakt z osobą, której myśli mają być odczytane, nasze podświadome Ja musi najpierw wysłać nitkę aka lub substancję ciała widmowego, aby połączyła się z cudzą podświadomością. (To wszystko powinno się robić na drodze telepatii i hipnozy. Nie należy mówić nikomu o eksperymencie, lecz poprzeć swe działania modlitwą. Dzięki modlitwie zyskuje się kontakt z Wyższym Ja, wszystkie modlitwy są bowiem telepatyczne). Podświadomość ma niezwykłą umiejętność wysnuwania z siebie swego widmowego ciała, na wzór ameby, która wysuwa nibynóżki, czyniąc z nich narzędzie do zdobywania pokarmu. W słownictwie kahunów istnieje kilka wyrazów, opisujących tę czynność podświadomości. Najpierw więc powstaje „ręka” wyciągająca się w kierunku osoby, z którą chcemy się skontaktować. Następnie, kiedy dotknęliśmy już tej osoby, trzeba „przebić się” przez nią i wniknąć do jej widmowego ciała, tak jak włócznia przebija twarde ciało fizyczne. Trzeba pamiętać, iż zgodnie z Huną obiekt naszego działania, jeśli jest świadomy wysiłków zmierzających do dotknięcia go i przebicia się do jego niewidzialnego ciała, zazwyczaj może skłonić swą podświadomość, by odparła takie zbliżenie. Średnie Ja, czyli duch świadomości tej osoby, użyłby w tym celu całego wysiłku woli. (W ten sam sposób może ktoś odrzucić sugestię hipnotyczną). Po nawiązaniu kontaktu z osobą, która nie stawia oporu, przechodzimy do trzeciego etapu. Oto dwoje ludzi połączonych zostaje nicią widmową. Po nici tej płynie strumień niższej many, czyli siły życiowej o niskim napięciu. Połączona w ten sposób, niewidzialnym drutem naładowanym ładunkiem elektrycznym, podświadomość czytającego wysyła mikroskopijną cząstkę swych narządów zmysłów aż do dalekiego końca nici. Obserwuje, jakie myśli przebiegają przez umysł obiektu. Czyni z nich sobowtóry myślowe i przesyła z powrotem wraz ze strumieniem siły życiowej do centrum świadomości „czytelnika”. Tam myśli owe prezentowane są jakby soczewce świadomości średniego Ja. (W ten sam sposób niższe Ja prezentuje świadomości potrzebne jej wspomnienia). Tak oto myśli drugiej osoby stają się znane przeprowadzającemu eksperyment, bo on właśnie jest tym średnim Ja. Powyższy fragment zawiera informacje nieoczekiwanej wartości. Całe lata zajęło bowiem „dokopywanie się” do ukrytych znaczeń słów używanych przez kahunów, by w końcu stało się zrozumiałe, na czym, według nich, polegają omawiane zjawiska parapsychiczne. Chcąc lepiej wyjaśnić mechanizm owych zjawisk, musimy ponownie przyjrzeć się pewnym jego szczegółom. Pierwszą i najważniejszą rzeczą, którą należy zrozumieć i zapamiętać, jest okoliczność, że w widmowym ciele niższego Ja zawarte są odbicia, duplikaty wszystkich komórek i tkanek fizycznego ciała, a co za tym idzie – duplikaty wszystkich narządów zmysłów. Jeśliby tak nie było, to duchy komunikujące się z nami za pośrednictwem medium, musiałyby donosić, iż są głuche, nieme i ślepe – co przecież przeczy faktom. Dowodów na to, iż narządy zmysłów są zdublowane w niższym ciele widmowym, dostarczyły rozmaite eksperymenty. Przeprowadzali je ludzie, którzy nauczyli swe niższe Ja, by wysuwało swoje ciało widmowe i dotykało (czy czuło) rzeczy bez udziału fizycznych oczu, uszu, zmysłu dotyku etc. Kuda Bux, człowiek chodzący po ogniu, o którym wspominałem wcześniej; zdolny był do projekcji swego zmysłu wzroku z oczu fizycznych na swą skórę na plecach, tak że mógł czytać (a miał szczelnie zasłonięte oczy) nagłówki w gazecie rozłożonej na jego barkach. Obserwowałem kiedyś pewnego niewidomego adwokata, który wszedł do domu towarowego i powoli krążył po labiryncie stoisk i wystaw, polegając jedynie na swojej wyrobionej umiejętności projekcji duplikatów narządów zmysłów swego ciała widmowego. W ten sposób potrafił zlokalizować wszystkie przeszkody. Ostatnio ludzi, którzy stracili wzrok na wojnie, uczy się, jak mają wyczuwać przeszkody na swej drodze. Praca z nimi opiera się na próbach wyostrzenia im słuchu. W tym celu używa się małej, wydającej trzaski sprężynki. Pacjent słucha, jak dźwięczy echo tych trzasków. Mówi mu się przy tym, że to słabe echo istnieje i że on ma się nauczyć wyławiać je szybko słuchem i oceniać odległość dzielącą go od ściany, drzwi czy innego przedmiotu. Zauważono, że kiedy pada śnieg, możliwość oceny odległości od przedmiotu ginie. Płatki śniegu nie tłumią aż tak dźwięku, by zupełnie go zagłuszyć, ale jeżeli niewidomy wysłał już projekcję substancji ciała widmowego, to zetknie się ona ze śniegiem i doniesie o jego istnieniu zamiast o bardziej odległych przedmiotach. Może być oczywiście i tak, że jakaś dobrze wytrenowana podświadomość ma nieprzeciętną zdolność chwytania dźwięków odległych obiektów i oceny dystansu, ale w takich przypadkach nie wydaje się, iżby wystarczało samo ucho fizyczne – wymaga ono pomocy, o jakiej mówi teoria projekcji. Media uczestniczące w seansach spirytystycznych często miały wrażenie, że na jakiś czas i w pewnych określonych warunkach (zbadamy je później) porzucają swe ciała fizyczne. W takich momentach (zazwyczaj kiedy ciało fizyczne jest w głębokim transie lub w stanie nieświadomości) zmysły są o wiele bardziej wyostrzone, niż kiedy używają ich ciężkie organy fizyczne. Media szybciej i sprawniej myślą, kiedy odłączone od swych ciał fizycznych – przebywają w ciałach widmowych. Kiedy jakaś osoba opuszcza swe ciało na dłuższy okres i wędruje do bardziej odległych miejsc, mówi się o „podróży astralnej”. Wiele do tej pory napisano na ten temat, dowodząc, iż taki rodzaj podróżowania jest możliwy i że takie wędrówki są faktem. W przypadkach „podróży astralnych” osoby dokładnie opisują zwiedzane miejsca, a i one same są w tych miejscach widziane przez innych. Różnica między czytaniem w myślach a podróżowaniem astralnym polega na ilości substancji widmowej, jaką wydziela niższe ciało widmowe. Jeżeli wysyłana jest tylko mała dawka, to centrum świadomości pozostaje w ciele fizycznym obejmującym całą masę niższego ciała widmowego. Ale kiedy niższe ciało widmowe wysyłane jest w całej swej masie, pozostawiając za sobą tylko cieniutką niteczkę widmowej materii (sznurek astralny), by łączyła je z ciałem fizycznym, wtedy centrum świadomości z konieczności przenosi się wraz z większą częścią ciała widmowego i uzewnętrznia się wizytą w jakimś odległym miejscu. Powstaje teraz pytanie o możliwość pamiętania po powrocie z wędrówki, widzianych w podróży szczegółów i zdarzeń. Teoria Huny tłumaczy, w jaki sposób powstają wspomnienia, i jak dotąd my, ludzie współcześni, nie mamy innych wyjaśnień. A zatem wspomnienie jest myślą, która przetrwała dzięki temu, iż w jakiś sposób odcisnęła się kiedyś na mikroskopijnej cząsteczce substancji widmowej. Umiejętność tworzenia myśli przysługuje prawdopodobnie wszystkim trzem duchom człowieka, jak też zwierzętom, a nawet i niższym formom żywym. Proces myślenia możliwy jest dzięki sile życiowej o pewnym napięciu. Kiedy myśl jest już ukształtowana, otrzymuje swe własne ciało widmowe i zostaje przytwierdzona nicią widmową (lub może bezpośrednio) do myśli, które pojawiły się przed nią lub po niej. (W terminach psychologii współczesnej w ten właśnie sposób wyjaśnia się asocjację pojęć). Gdy jakaś myśl już powstała i została odciśnięta na kawałku substancji widmowej, przejmuje ją niższe Ja i przechowuje w tej partii niższego ciała widmowego, która łączy się z częściami mózgu związanymi z funkcją zapamiętywania. Czy jesteśmy na jawie, czy też we śnie, nasze kształty myślowe znajdują się w komórkach kory mózgowej, a kiedy średniemu Ja potrzebne jest jakieś wspomnienie, na przykład nazwisko znajomego, wówczas niższe Ja odnajduje w miejscu, gdzie jest składowane w mózgu i w jego widmowym duplikacie. Następnie przedstawia je średniemu Ja. Pożądane wspomnienie przywoływane jest wraz z łańcuchem towarzyszących mu innych wspomnień. Jedno bowiem wspomnienie pociąga za sobą wiele kolejnych skojarzeń. Gdy na przykład przypominamy sobie imię przypadkowo poznanej osoby, równocześnie przypominamy sobie jej wygląd, brzmienie głosu i miejsce, gdzie ją poznaliśmy. Pamięć może być wierniejsza, jeśli zwracamy baczną uwagę na te właśnie „przyczepione” pojęcia czy kształty myślowe. Kahuni, jak pamiętamy, mówili o takich uczepionych formach myślowych i porównywali je do kiści winogron lub porzeczek. Grono winorośli doskonale ilustruje mechanizm przypominania, gdy każde winogronko przymocowane jest do szypułki, ona z kolei do łodygi głównej, łodyga do pnia i do korzenia, korzeń do ziemi i przez nią do innych roślin w niej zakorzenionych. O wykorzystywaniu siły życiowej w procesie myślenia doskonale świadczą eksperymenty z falami mózgu i ciała. Nie jest to ten rodzaj fal, które powstają przy emisji radiowej, lecz są bardzo blisko związane z ciałem – ono ogranicza ich zakres. Wykresy przenoszenia się fal o niewielkich ładunkach elektrycznych po nerwach i innych komórkach ciała pokazują, iż podczas naszego snu ruch fal jest zupełnie inny niż na jawie. Wówczas niższe Ja używa innego napięcia siły życiowej. Najbardziej skomplikowane i nieregularne wykresy powstają na jawie i odzwierciedlają połączone działanie niższego i średniego Ja w procesie myślenia. Przy stanie ludzkiej nieświadomości igła urządzenia notującego nie wskazuje prawie żadnej czynności elektrycznej – linie wykresu 'są zupełnie proste. Natomiast przy atakach epilepsji linia wznosi się gwałtownie do góry w momencie szczytu ataku, po czym wypręża się niemal całkowicie po typowym „spadku”, kiedy to następuje utrata przytomności (i gdy prawdopodobnie niższe i średnie Ja opuszczają na jakiś czas ciało). Chciałbym tutaj wtrącić, dla wygody czytelników studiujących to zjawisko, że epilepsja powstaje w wyniku nieustannych ataków bezcielesnych duchów niższych, które zdolne są opanować niższe Ja osoby dotkniętej chorobą. Mogą one na kilka minut wchłonąć siłę życiową z jej ciała, mimo walki okradanego w ten sposób organizmu. Ubytek tej siły jest oczywisty, o czym świadczy utrata przytomności, a następnie powolny powrót człowieka do świadomego stanu oraz do pierwotnych sił. Siła życiowa powstaje ze spożywanego przez nas pokarmu. Sądzi się, iż po dokonaniu kradzieży energii przez niższe Ja, lub nawet przez duchy niższe niż ludzkie; cukier we krwi stopniowo utlenia się i produkcja siły życiowej wzrasta. Możliwe też, że zamieszkujące ciało niższe i średnie Ja zmuszone są opuścić swą siedzibę, kiedy następuje rabunek sił, i wracają dopiero po jakimś czasie przez łączący sznur lub po mocnych niciach substancji widmowej, przytwierdzonych między nimi a powłoką fizycznego ciała. W przypadkach, które badałem i obserwowałem, nieraz z powodzeniem stosowano hipnozę, by wzmocnić odporność pacjenta na powtarzające się okresowo ataki. Problem ten jest blisko związany ze zjawiskiem wymiany Ja w przypadkach rozdwojenia osobowości czy też opętania przez duchy, co w rezultacie prowadzi do choroby umysłowej. W tych sytuacjach duchowi-intruzowi utrudnia się życie w ukradzionym przez niego ciele, stosując metodę szoku insulinowego. Zawadzający duch po pewnym czasie się wynosi i pełnoprawni właściciele ciała mogą powrócić na miejsce. Teraz zajmiemy się bliżej mechanizmem projekcji części lub głównej masy ciała widmowego (niższego lub połączonego ze średnim Ja, jak w przypadku świadomej podróży astralnej). Przy obecnym stanie badań, do których odwołuję się w tej pracy, nie można właściwie stwierdzić, w jaki sposób ktoś może wysyłać nitkę widmową przez pokój lub całą masę widmowego ciała przez pół kontynentu. Największą jednak zagadką są magnetyczne właściwości materii ciała widmowego. Istnienie takich właściwości jest oczywiste, bo kiedy substancja widmowa naładowana jest siłą życiową i działa pod wpływem świadomości, zachowuje się jak siła napędowa odpychająca lub przyciągająca. Przez analogię możemy traktować tę czynność jako wyciąganie „ręki” – jak określali to kahuni. Kiedy ów mechanizm zostanie w końcu w pełni zrozumiany, zjawisko magnetyzmu może odegrać zaiste wielką rolę, gdyż właśnie istnieniem cech magnetycznych substancji widmowej można wyjaśnić gwałtowne przyciąganie podróżnika astralnego, zmuszające go do powrotu z wędrówki i do błyskawicznego połączenia się z ciałem będącym w niebezpieczeństwie. Przy odczytywaniu cudzych myśli, a także w telepatii, kształty myślowe danej osoby nie są jej odbierane przez drugiego człowieka. Jest oczywiste, że duplikaty form myślowych powstają dzięki temu, iż operator potrafi odczuć, jakie myśli znajdują się w umyśle obiektu lub też w umyśle partnera przy wymianie telepatycznej. Równie oczywiste jest to, że za każdym razem, gdy przywołujemy jakieś wspomnienie z zasobów pamięci, tworzymy jego duplikat, kiedy się nad tym wspomnieniem zastanawiamy. Dlatego też uczymy się wiersza przez powtarzanie zapamiętanych linijek, a raczej powtarzania duplikatów wyrazów i wersów, aż grona kojarzących się ze sobą kształtów myślowych będą mocne, trwałe, łatwe do odszukania i w końcu zostaną przeniesione przez niższe Ja do centrum świadomości.(Zważmy, że średnie Ja nie potrafi pamiętać. Nie umie magazynować ukształtowanych myśli w swym widmowym ciele i jeśli po śmierci człowieka oddzielone zostało od swego towarzysza, niższego Ja, niezdolne jest pamiętać, kim bądź czym jest lub było. W takim stanie separacji jest zaiste smutną i żałosną zjawą). Niższe Ja przechowuje wszystkie nasze wspomnienia w swym ciele widmowym i po śmierci możemy z tych wspomnień korzystać. Nie umierają one wraz z rozkładem komórek mózgowych martwego ciała fizycznego. Roczniki „Badań Parapsychicznych” pełne są opisów przypadków, w których zmarli powracali z zaświatów, by komunikować się z żywymi za pośrednictwem osób-mediów lub też w inny sposób, a najlepszym dowodem na trwanie po śmierci są właśnie niezliczone świadectwa, że zmarli pamiętają zdarzenia z czasów swego fizycznego życia.   Przypadek 14 Telepatia, czyli przenoszenie myśli   Uwagi wstępne: Telepatia, tak jak czytanie w cudzych myślach, polega na wykorzystaniu mocy psychicznych, które to działanie nie wymaga udziału duchów osób zmarłych ani współpracy z nadświadomością, czyli Wyższym Ja. Zadziwiające, jak w przypadku większości ludzi mało potrzeba czasu, by rozwinąć w nich pewne zdolności telepatyczne. W każdej dobrej bibliotece można znaleźć szczegółowe prace i raporty z eksperymentów telepatycznych. Znakomite są książki takich autorów jak Eileen Garret, Upton Sinclair oraz Dunninger, odgadywacz myśli popisujący się na estradach, który próbował także wysyłać telepatyczne wrażenia słuchaczom swych audycji radiowych. (Gdyby takie próby kończyły się sukcesem, nasze twierdzenia zostałyby obalone. Znaczyłoby to bowiem – jeżeli podeprzemy się teorią Huny – że głos ludzki, nawet gdy jest zamieniony w fale radiowe, a potem znów w dźwięk płynący z odbiornika, nadal może przenosić się po nici widmowej, by łączyć ze sobą nadawcę audycji i jego słuchaczy. Zdawać by się mogło, iż jest to mechanizm niesamowity i nieprawdopodobny, ale istnieje przecież wiele innych równie 'niewiarygodnych zjawisk, które jednak są wystarczająco dobrze sprawdzone i dowiedzione. W każdym razie nie wolno nam pominąć nawet' najmniejszych wskazówek czy śladów zbliżających nas do zrozumienia starożytnych praktyk magicznych). Na Tahiti od kilku lat stosuje się specyficzną formę telepatii. Zwana jest „radiem kokosowym” i polega na systematycznym przesyłaniu wiadomości drogą telepatyczną po całej wyspie, począwszy od portowej wioski Papeete. Kiedy do portu napływają informacje o nowych wydarzeniach, przesyła się je telepatycznie do tubylców zamieszkujących rozmaite okolice wyspy, przeważnie do starszych kobiet. O tym zjawisku napisano wiele prac. Podawano w nich przypadki, kiedy to miejscowi przekazywali sobie dane personalne i wizerunki turystów, gdy ci podróżowali akurat po wyspie. Gdziekolwiek docierali, wszędzie już na nich czekano. Do odległych zakątków Afryki najnowsze wieści o decyzjach politycznych Brytyjczyków docierały na kilka godzin, czasami na kilka dni wcześniej niż oficjalne komunikaty. Tubylcy odgrywali rolę odbiorników telepatycznych lub też astralnych podróżników zdobywających wieści o ważnych dla siebie wydarzeniach. Doktor Rhine z Duke University uczynił o wiele więcej niż jakikolwiek inny naukowiec, by telepatii dać podstawy naukowe, żeby jako pozazmysłowa percepcja stała się uznaną dziedziną nowoczesnej psychologii.   Opis przypadku: Przeprowadzając w 1946 roku eksperymenty doktora Rhine'a wraz z grupą mych przyjaciół na cotygodniowych spotkaniach, stwierdziłem, że kilka osób miało wrodzone umiejętności telepatyczne. W ciągu paru miesięcy, dzięki praktyce odbywanej raz w tygodniu, zdolności te znacznie się rozwinęły. Pewnego wieczoru .usiadłem na jednym końcu długiego pokoju, a w drugim końcu twarzą do mnie siedziała kobieta wrażliwa na przyjmowanie informacji telepatycznych. Miałem przed sobą specjalne karty obmyślone przez doktora Rhine'a. Każda karta przedstawiała prostą figurę lub symbol. Potasowałem je, po czym po kolei odwracałem do siebie. spoglądając, co przedstawiają. Telepatyczny obraz symbolu starałem się przesłać odbiorczyni. Odkryłem dziewięć kart, wszystkie symbole widniejące na nich kobieta nazwała prawidłowo. Ponieważ był to najlepszy wynik osiągnięty w naszej grupie eksperymentalnej, ci, którzy stanowili widownię, byli bardzo poruszeni. Po odkryciu dziewiątej karty i po kolejnej prawidłowej odpowiedzi zaczęli wydawać okrzyki zachwytu, które z pewnością rozproszyły uwagę kobiety. Przy dziesiątej karcie popełniła pomyłkę. Ale i tak 90% trafień stanowi dla nas dostateczne świadectwo. Mamy zresztą tak wiele dowodów na istnienie telepatii, że w tej chwili powinniśmy raczej zapytać, na czym ona polega, a nie, czy jest możliwa.   Komentarz: Mechanizm łączności telepatycznej między ludźmi jest taki, jak przy czytaniu w myślach, z tym że obie strony świadome są wysiłku, jakiego wymaga przesłanie telepatyczne od jednego partnera do drugiego. Jeden z partnerów stara się rozluźnić i nastawić na odbiór, a drugi usiłuje się z nim połączyć nicią z substancji widmowej, po której popłyną wrażenia czy też ukształtowane myśli niesione z prądem siły życiowej o niskim napięciu. W tym miejscu nie będziemy omawiać telepatycznych informacji o zdarzeniach mających nastąpić w przyszłości, które to wrażenia dotarły do odbiorcy, a on wziął je za wydarzenia obecne. Zajmiemy się tym później.   Przypadek 15 Patrzenie w kryształową, kulę   Uwagi wstępne: Wpatrywanie się w kryształ czy wróżenie ze szklanej kuli jest starożytną praktyką magiczną. Kahuni nieraz wkładali czarne, okrągłe kamienie do drewnianych mis napełnionych wodą, polewali je, by błyszczały, po czym wpatrywali się w ich lśniącą powierzchnię. Niebawem ukazywały się na niej charakterystyczne wizerunki. Kryształ nie ma żadnych specyficznych właściwości, które czyniłyby go szczególnie użytecznym w magii. Ani jego blask, ani kulisty kształt nie grają tu istotnej roli. Także wypełnione wodą okrągłe naczynia nie mają specjalnego znaczenia. Obrazy widziano bowiem również w plamach rozlanego na spodku atramentu, a nawet na czystym, otynkowanym murze. Obrazy postrzegane w krysztale przez odprężonego i pragnącego coś zobaczyć obserwatora wykazują cechę raczej widziadeł sennych niż prawdziwych wizerunków, które można by sfotografować lub też które widziałoby naraz kilka osób. W przypadkach, gdy wielu ludzi komunikowało, że widzi w szkle ten sam obraz, był on czymś w rodzaju wizji grupowej, jawiącej się nad dawnymi polami bitewnymi czy też nad innymi miejscami, w których obserwowano zdarzenia z przeszłości na zasadzie wizualnego odtworzenia. Prawdziwy, czysty obraz w krysztale, podobny do widziadła sennego, może zobaczyć tylko jedna osoba, bardzo skoncentrowana. Obrazy odbierane są przez zmysł wzroku. Tak samo jak te widziane we śnie, poruszają się i nieraz towarzyszy im dźwięk. Już samo pragnienie ujrzenia jakiejś rzeczy, miejsca czy osoby nadaje procesowi wpatrywania się w szklaną kulę właściwości psychometryczne. Powoduje projekcję substancji widmowej i pozwala nawiązać kontakt na odległość z tą rzeczą lub osobą. Wysunięta nić podąża starym śladem, drogą łączącą już wcześniej wizjonera z widzianym przedmiotem. Chociaż do tej pory nie wyjaśniono jeszcze w pełni owego mechanizmu, wydaje się, iż obraz w krysztale jest wyobrażeniem sennym, wytworzonym przez podświadomość, która najpierw wysiliła swą zdolność percepcji zmysłowej (tak jak przy odczytywaniu myśli i przy telepatii), następnie poczyniła obserwacje odległych przedmiotów i zdarzeń, po czym z powrotem przeniosła ukształtowane myśli i wrażenia, budując na nich jakby wizualne marzenia senne zogniskowane wewnątrz kryształu.   Opis przypadku: Kilka lat temu w Lovelock, w stanie Nevada, przeprowadziłem szereg eksperymentów z koleżanką, która korzystając z moich wskazówek, rozwinęła w ciągu kilku zaledwie tygodni doskonałe umiejętności w zakresie wpatrywania się w szklaną kulę. Za kryształ służyło nam szkło powiększające w kształcie przycisku do papieru. Leżało na ciemnym suknie i patrzyliśmy w nie, ilekroć pragnęliśmy ujrzeć jakieś miejsce lub osobę. Najlepsze rezultaty osiągaliśmy wówczas, gdy koleżanka, wpatrująca się w szkło, jednocześnie dotykała palcami listu lub jakiegoś innego przedmiotu, będącego kiedyś w bezpośrednim kontakcie z osobą, którą moja przyjaciółka pragnęła teraz ujrzeć w szklanej bryle. W ten sposób ujrzeliśmy w szkle kilku naszych wspólnych znajomych. Napisaliśmy do nich, pytając, czy ich „szklane” wizerunki i pewne widziane przez nas zdarzenia zgadzają się z rzeczywistością. Chcieliśmy tą metodą sprawdzić słuszność i wiarygodność naszych doświadczeń. Okazało się, iż obrazy w szkle były , zadziwiająco dokładne. Widzieliśmy, na przykład, jednego z naszych znajomych, jak podchodzi do tunelu górniczego z kamerą i statywem. Usiadł i czytał coś z małej, czarnej książki, dopóki górnicy nie zaczęli wychodzić z kopalni. Wówczas zrobił im kilka ujęć i odszedł. Jest to doskonały przykład scenki widzianej na odległość, ludzi i wszystkich ich czynności. Wszystko widziane z idealną dokładnością z odległości około 500 mil. Wydarzenie i pojawienie się jego obrazu w szkle miały miejsce w tym samym czasie. Kiedy opuściłem Lovelock, codziennie otrzymywałem od mojej znajomej listy, w których opowiadała mi, co robiłem każdego ranka tuż przed określoną godziną. Dokładnie opisywała miejsca i ludzi, których widziałem. Zauważyłem wówczas pewien szczegół: gdy zjeżdżałem do kopalni, jej wizja w szkle najwyraźniej nie podążała za mną, obraz zatrzymywał się na powierzchni i pokazywał wejście do szybu. Niebawem niknął zupełnie.   Komentarz: Zanotowano przypadki dowodzące, iż duchy osób zmarłych mogą mieć udział w tworzeniu i pokazywaniu obrazów widzianych w kryształach. Najbardziej interesujący opis takiego przypadku zaprezentował F. Fusedale na zebraniu Towarzystwa Dialektycznego. Otóż zastał on swoje dzieci na tym, iż wpatrywały się w srebrną bombkę z choinki wigilijnej, odkrywszy przypadkowo, że potrafią dostrzec w niej jakieś obrazy. Dzieci umiały wyczuć obecność przyjaznego ducha, który wywoływał im te wizerunki. Scenki w kuli przedstawiały dalekie kraje i krajobrazy ze świata duchowego – tak twierdziły dzieci. Rodzice również widzieli owe obrazy. Niebawem ktoś stłukł kulę. Wówczas duch usłużnie pokazywał ruchome i kolorowe obrazki na białej ścianie w pokoju. Rodzice byli pod wrażeniem scen z arktycznych krain, w których ludzie i psy ruszały się jak żywe. Wśród zwałów kry lodowej widzieli uwięziony statek. W krysztale można również zobaczyć wiadomości pisane. Wpatrywanie się w kryształ i podróże astralne są ze sobą w jakiś sposób związane. Widać to wyraźnie w sytuacjach, kiedy najpierw obserwator dostrzega w krysztale jakieś odległe miejsce, a następnie poszukuję go w rzeczywistości, tak jakby ktoś przechodził z pokoju do pokoju i patrzył, jakie rzeczy i jacy ludzie znajdują się w rozmaitych pomieszczeniach wielkiego domu. Obrazy mają właściwości widziadeł sennych. Często obserwator ma wrażenie, że bezpośrednio i z bliska ogląda wydarzenia, ą nawet że stoi w środku akcji. W opracowaniach na temat wizji w szklanych kulach zanotowano też inne ciekawe spostrzeżenie. Otóż były takie przypadki, że operator wyobrażał sobie jakąś scenę czy zdarzenie. Z owego wyobrażenia wyłaniała się wizja w formie obrazu w krysztale, a akcja wydarzenia rozwijała się dalej samoistnie. W ten sposób autorka powieści potrafiła wyobrazić sobie jakąś scenę otwierającą książkę, którą zamierzała napisać. „Kiedy scena wyłoniła się już w szkle, pisarka siadała i patrzyła, jak wymyślone przez nią postacie powieściowe powoli same postanawiają „odgrywać” nie napisane i nie zaplanowane rozdziały. Kilka lat temu w Hollywood mój znajomy, jeden z najlepiej wówczas płatnych scenarzystów, powiedział mi, iż jego umiejętność produkowania tak dużej ilości materiału filmowego polega w gruncie rzeczy na sztuce rozpoczynania fabuły. Gdy tylko wymyśli początek, siada spokojnie przed gładką ścianą i patrzy na nią, dopóki nie pojawią się tam obrazy i nie zaczną się przesuwać na wzór taśmy filmowej aż do końca. Wtedy dopiero zapisuje w formie scenariusza wszystko to, co widział. Musimy zatem uczynić wyraźne rozróżnienie między trzema rodzajami obrazów pojawiających się w krysztale lub na białej ścianie: 1. Obrazy podobne do snów, przedstawiające odległe miejsca i sceny (lub też przyszłe zdarzenia). 2. Obrazy wyraźne, wywoływane przez duchy. Widziane są równocześnie przez wiele osób. Są bardziej obiektywne niż wrażenia i senne widziadła o dużym stopniu subiektywności. 3. Obrazy płynące całkowicie z wyobraźni, lecz oparte na tworzeniu ukształtowanych myśli, które następnie służą do wywoływania odbić w krysztale. Nie mają one odniesienia do rzeczywistych miejsc i odległych wydarzeń ani do przyszłych faktów i sytuacji. Nie wiemy nic pewnego o właściwościach substancji, z której utworzone są obrazy, widziane równocześnie przez kilka osób. Prawdopodobnie jest to materia podobna do tej, z której powstają ukształtowane myśli, to znaczy do substancji ciała widmowego. O niej i o jej związku z ektoplazmą będziemy mówić później. Rozdział IX Widzenie przyszłości występujące w zjawiskach psychometrycznych i w snach Umiejętność widzenia przyszłych zdarzeń, zanim staną się one rzeczywistością, jest jeszcze bardziej zdumiewająca i niezwykła niż chodzenie po ogniu. O ile można jeszcze wyobrazić sobie, że istnieje jakaś fizyczna odporność na ogień, wyjaśniająca zdolność spacerowania po gorącej lawie, to naprawdę trudno uwierzyć w jakiekolwiek fizyczne podłoże umiejętności widzenia przyszłych sytuacji. Przecież to oczywiste i jasne jak słońce, że przyszłość jeszcze się nie stała, a więc jej widzenie, czy też dokładna wiedza o niej, jest czymś absolutnie niemożliwym. Ale to, co niemożliwe i niewiarygodne, okazuje się jednak faktem. Możemy przecież zobaczyć przyszłe wydarzenia w snach i w wizjach. Czujemy przyszłość, a wrażenie to nazywamy „przewidywaniem”. Jest to trzecia „niemożliwość”, obok odporności na ogień i wizji przyszłości, która dowodzi, iż na tym świecie działają moce wyższe, jeszcze nam nie znane. Tym trzecim zjawiskiem są natychmiastowe, cudowne uzdrowienia. Ze względu na ogromne znaczenie tej umiejętności, poświęcimy jej wkrótce kilka osobnych rozdziałów. Inną, jeszcze bardziej godną pożądania praktyczną częścią wiedzy Huny dotyczącej przyszłości, jest magiczna umiejętność zmiany biegu przyszłych wydarzeń celem uzyskania większych korzyści i polepszenia sobie losu. To szczególna i najważniejsza dziedzina działań kahunów. Uzdrawiali oni zarówno ciało człowieka, jak i jego kondycję finansową, a więc cały socjalno-ekonomiczny byt. Chociaż niezmiernie ważną sprawą jest odkrywanie teorii Huny i dołączanie jej do bezcennego zasobu całej ludzkiej wiedzy, to rzeczą może jeszcze bardziej istotną jest poznanie dawnych praktycznych metod, przynoszących ludziom natychmiastowe uwolnienie od choroby lub pozyskujących pomoc Wyższego Ja w zmianie i kształtowaniu przyszłości, tak by nie była ona czymś przypadkowym, lecz uporządkowanym, zaplanowanym i szczęśliwym ciągiem wydarzeń. W gruncie rzeczy można by powiedzieć, iż natychmiastowe uzdrowienia, bądź też nowe wolniejsze leczenie psychologiczne praktykowane przez kahunów, są bezpośrednio związane właśnie ze zmianą przyszłości. Bo jeżeli pacjent jest bardzo chory i nagle odzyskuje zdrowie, to zmiana, jaka zaistniała w nim samym, oznacza zmianę w zwykłym porządku wydarzeń, w którym to choroba mogłaby przecież skończyć się ewentualną śmiercią. Poza powszechnym, prostym wytłumaczeniem, iż tylko Bóg zna i wskazuje przyszłość w snach, wizjach, przywidzeniach i jasnowidzeniu, nazwijmy to zresztą, jak chcemy, my, ludzie współcześni, nie mamy do zaoferowania nic, co chociaż trochę przypominałoby naukowe wyjaśnienie. Jednakże zebraliśmy już znaczną liczbę informacji o owych przebłyskach przyszłości. Te wiadomości przydadzą się nam teraz, gdy zestawimy je z teorią Huny – jedynym szczegółowym i logicznym wyjaśnieniem, do jakiego doszła ludzkość do tej pory. Istnieje szereg popularnych wierzeń i poglądów, które musimy krótko omówić, zanim przejdziemy do dalszych rozważań. Pierwsze, zasadnicze zagadnienie stanowi integralną część większości religii.   Problem wolnej woli i przeczucia W religiach od dawna toczył się spór między tymi, którzy nauczali, iż człowiek ma wolną wolę i może czynić, co chce, a tymi, którzy twierdzili, że nie mamy żadnej woli, Bóg bowiem (o ile pojmuje się Go jako Stwórcę) musi wiedzieć o wszystkim, co każdy z nas zrobi w przyszłości – a zatem każda czynność została z góry zaplanowana przez Istotę Najdoskonalszą i jako taka nie podlega zmianie, jest nieuchronna. Nauka zetknąwszy się z tym problemem stwierdziła, iż wszystko dzieje się w sposób zupełnie przypadkowy, a człowiek ma wolną wolę. (Pomijając już fakt – drażniący ludzi religijnych – że przyszłość może być, i często jest, przewidywalna). Bezkompromisowe i pozbawione komentarza sprawozdania Towarzystwa Badań. Parapsychicznych podają wiele przykładów, kiedy to przewidywano przyszłość i zmieniano bieg wydarzeń dzięki czemuś, co można nazwać nie inaczej jak tylko wysiłkiem „wolnej woli” osób uprzedzonych o nieszczęściach. Ja sam doświadczyłem podobnego przypadku. Na jednym z wieczornych seansów spirytystycznych wprowadzone w trans medium oświadczyło mi, że w najbliższym czasie będę miał paskudny wypadek samochodowy. Zapytałem, czy siedzący po mojej prawicy przyjaciel też będzie miał taki wypadek. Po pauzie nadeszła odpowiedź: „Nie”. Poprosiłem więc przyjaciela, aby towarzyszył mi w ciągu następnych kilku dni i pomagał wystrzegać się sytuacji grożących wypadkiem. Trzy dni później przejeżdżaliśmy razem przez Honolulu. Nagle, przy jakimś ruchliwym skrzyżowaniu pijany kierowca wyjechał ciężarówką zza stojącego naprzeciwko tramwaju, błyskawicznie pędząc prosto na mnie. W tym momencie ja patrzyłem akurat na jakiś samochód przejeżdżający przede mną na drugą stronę skrzyżowania. Ale Bob zauważył ciężarówkę walącą prosto na nas. Złapał kierownicę i zrobił obrót, wydając jednocześnie okrzyk ostrzeżenia. W rezultacie, dzięki jego manewrowi ciężarówka przecisnęła się przed nami, miażdżąc przedni zderzak, zamiast uderzyć gwałtownie w bok samochodu, gdzie siedziałem. Jest to typowy przykład dowodzący, iż można przewidzieć przyszłość, która zdarzyłaby się w normalnym trybie. Przyszłe wydarzenia nie są więc nieuchronne, pod warunkiem, że potrafi się podjąć właściwe kroki, by „oszukać” poznane wcześniej wypadki. Jaką wartość ma widzenie przyszłych zdarzeń? Na to pytanie odpowiedź jest prosta. Cała masa dowodów (moje własne doświadczenie było tylko jednym z wielu tysięcy) pokazuje, że kiedy już zostaniemy ostrzeżeni o grożących nam niebezpieczeństwach, jesteśmy zdolni zmienić przyszłe wypadki lub w ogóle ich uniknąć. Można by z góry przewidzieć ogólne tendencje rozwojowe w świecie, poczynić szacunki ekonomiczne i społeczne. a jednostka mogłaby czerpać z tego zyski. Znałem człowieka, który we śnie zobaczył krach finansowy 1929 roku. Posprzedawał wszystkie zapasy i opróżnił magazyny, a pieniądze zainwestował w obligacje rządowe. Ostrzegł wielu znajomych przed groźbą bankructwa, ale jego uwagi ignorowano (przestrogi dawał bowiem na trzy miesiące przed krachem, kiedy jeszcze wszystko wokół wyglądało kwitnąco). Paru znajomych, którzy nie posłuchali jego rad, zostało doszczętnie zrujnowanych. WOLNA WOLA CZY PRZEZNACZENIE? JAK SAMI KAHUNI ROZWIĄZUJĄ ÓW PROBLEM? Otóż twierdzą oni, iż Aumakua, czyli nadświadoma „para rodzicielska” każdego człowieka, ma formę umysłowości, czy też siłę mentalną, niepodobną do naszej. Stoi ona na znacznie wyższym poziomie niż umiejętność zapamiętywania, charakteryzująca niższe Ja i niż zdolność rozumowania indukcyjnego właściwa średniemu Ja. Jest to siła, która między innymi pozwala Wyższemu Ja widzieć okresy przyszłości już skrystalizowane, czyli „ustalone”. Większa część przyszłości jest bowiem jeszcze w stanie płynnego, nieskrystalizowanego fluidu i jako taka nie może być widziana. Natomiast, jak się wydaje, wszelkie wydarzenia o skali światowej są ustalone z góry już dużo wcześniej. Tak samo wcześnie nabierają kształtów przyszłe wydarzenia, które odgrywają przełomową rolę w życiu jednostek – te również można zobaczyć, zanim staną się rzeczywistością. Mowa tu o ślubie, rozwodzie, rozmaitych tragicznych wypadkach i wreszcie o śmierci. W wierzeniach kahunów mamy do czynienia z bardzo oryginalną filozofią wolnej woli. Otóż twierdzą oni, że niższe i średnie Ja dzielą pospołu mieszkanie, jakim jest ludzkie ciało, i razem cieszą się z posiadania wolnej woli. Wyższe Ja, złączone z ciałem widmową nitką aka (kino mea) z racji jakiegoś nieznanego przymusu pozwala niższym Ja ćwiczyć wolną wolę i uczyć się życia na własnych doświadczeniach, chyba że pragną i żądają od niego opieki czy pomocy. Wówczas Aumakua przejmuje na siebie sprawy człowieka. Jedynie przy długoterminowym planowaniu ważnych wydarzeń w życiu poszczególnych osób wolna wola zdaje się nie mieć głosu. Ale nawet wtedy, jeżeli tylko zostaną podjęte kroki zmierzające do zmiany przeznaczenia, istnieje możliwość modyfikacji przyszłości na swoją korzyść, do pewnego stopnia oczywiście. Jak można sądzić, istnieją dwa rodzaje wolnej woli. Jeden służy niższemu Ja w stanie jego wczesnego rozwoju jako zwierzęcia. Dlatego też wola tego rodzaju podlega Wyższemu Ja, panującemu nad rozwojem fizycznym ciała i jego czynnościami. Z powodu owej bezpośredniej kontroli ciało rozwija się i funkcjonuje według ustalonych wzorców. Natomiast świadomość, czyli średnie Ja, mając bardziej niezależną wolną wolę, cieszy się przywilejem decydowania o zewnętrznych czynnościach i d postępowaniu człowieka, jakkolwiek nie kieruje jego wewnętrznymi funkcjami życiowymi. Można by zatem powiedzieć, że człowiek ma niejako dwa Wyższe Ja: jedno przeznaczone do opieki nad niższym Ja. a drugie przypisane średniemu Ja. Teozoficzna „dusza grupowa” ściśle łączy się z pojęciem Wyższego Ja będącego przewodnikiem człowieka, w sensie zwierzęcego przewodnika stada, oraz z poglądem, że niższe zwierzęta i stworzenia są również pod opieką Wyższych Ja. Te niższe istoty żywe mają bowiem „instynkty grupowe”, przez które przechodzą wszystkie informacje i wskazówki. Ponieważ nie potrafimy pojąć poziomu świadomości stojącej ponad nami – a więc świadomości Wyższego Ja – nie możemy w sposób pewny poznać rzeczywistego stanu tych powiązań. Jednakże umiemy obserwować działanie i warunki życia istot żywych, będących na naszym poziomie pojmowania, i potrafimy wyciągać wnioski z naszych spostrzeżeń. To samo dotyczy nas, gdy obserwujemy jakąś .tajemniczą świadomość posługującą się osobliwą siłą, działającą przez jakiś niezwykły rodzaj niewidzialnej materii i powodującą odporność na ogień, natychmiastowe uzdrowienia, wizje przyszłości, materializowanie się zjawisk spirytystycznych i tym podobne efekty. Kahuni także wierzyli, że WSZELKIE PRZEWIDYWANIA POCHODZĄ OD WYŻSZEGO JA I DOCIERAJĄ ZA POŚREDNICTWEM NIŻSZEGO JA. CZYLI PODŚWIADOMOŚCI. To przekonanie zgadza się ze znanym powszechnie faktem, iż nie potrafimy, mimo wysiłku woli, zmusić się do widzenia przyszłych zdarzeń ani do proroczych snów. Zahipnotyzowane osoby rzadko poddają się sugestii, aby spojrzały w przyszłość. To skłania nas do wniosku, że podświadomość (bo tylko ona jest podatna na sugestie) nie ma możliwości wglądu w przyszłe wypadki. Jeśli zatem ani niższe, ani średnie Ja nie potrafią dowolnie widzieć przyszłości, a co za tym idzie, nie mają własnych, wrodzonych umiejętności w tym kierunku, musimy poszukać innego źródła przewidywania. Musimy przyjrzeć się bliżej nadświadomości, czy innym podobnym Istotom Wyższym. Dowodem na to iż kahuni mieli rację, twierdząc, że wszelkie przewidywania muszą przechodzić przez niższe Ja, jest okoliczność, iż wizje, sny prorocze i inne rodzaje wiedzy o przyszłych zdarzeniach przychodzą do nas z podświadomości, kiedy jest ona wypoczęta i odprężona – a więc gdy średnie Ja zostawia ją na jakiś czas w spokoju. Taki stan całkowitego relaksu niższego Ja, taki czas niemal zupełnego oswobodzenia się od dominacji średniego Ja, przychodzi podczas snu. Właśnie dlatego jest rzeczą całkowicie naturalną i oczywistą, że sny prorocze są najbardziej powszechnym i znanym źródłem wiedzy o przyszłości. Przy wpatrywaniu się w kryształową kulę również potrzebny jest podobny relaks, ale w nieco mniejszym stopniu. Na jawie średnie Ja jest gotowe obserwować stan emocjonalny niższego Ja oraz odczucia, jakich niższemu Ja dostarczają obrazy pojawiające się w krysztale. Również w telepatii niższe Ja jest czynnikiem, wykonującym całą pracę. Należy je wówczas uwolnić spod zwykłej kontroli średniego Ja i pozwolić mu na odpoczynek. Wówczas będzie mogło spokojnie wysuwać swoje „palce” z niewidzialnej substancji widmowej i w ten sposób docierać do osoby, z którą mamy nawiązać kontakt telepatyczny lub której myśli mamy czytać. Dążenie do weryfikacji poglądu kahunów, iż to niższe Ja wykonuje wszelkie czynności parapsychiczne, zawsze sprowadza się do faktu nie podlegającego dyskusji: najlepiej nam znane średnie Ja, czyli świadomość, w żadnych okolicznościach nie może posłużyć się swoją wolą, by skłonić nas do jakichkolwiek działań parapsychicznych. Możemy tylko wydać niższemu Ja rozkazy i zostawić je w spokoju, aby swobodnie uruchomiło swoje parapsychiczne zdolności i przez wspólny ośrodek świadomości zaprezentowało nam zdobyte informacje. Chcąc otrzymać informacje o teraźniejszości, niższe Ja może sięgać po nie, czytając ludzkie myśli, zbierając telepatyczne wrażenia wysłane do niego przez inną osobę lub też opierając się na własnej inicjatywie. Jeżeli natomiast przyjdzie mu poznać przyszłe wydarzenia, musi kontaktować się z Wyższym Ja (tak jak w telepatii) i prosić je o pokazanie choćby migawek z tej części przyszłości, która została już ustalona, a zatem może być widziana. TWORZENIE PRZYSZŁOŚCI zależy, zgodnie z nauką kahunów, od zamierzeń i pragnień obu niższych Ja. Owe plany i pragnienia (a także, niestety, obawy) przybierają postać „kształtów myślowych”, ukształtowanych myśli (utworzonych również z substancji ciała widmowego). Wyższe Ja używa ich w nieco, zdaje się, automatycznym procesie konstruowania przyszłych zdarzeń dla poszczególnych ludzi. Nie wiadomo, jak działa ów mechanizm, gdyż należy on do wyższego niż nasz poziomu świadomości, ale kahuni określali kształty myślowe jako „nasiona” przyjęte przez Aumakua, które dzięki niemu wyrastają w przyszłe wydarzenia, okoliczności i układy. Zdaniem kahunów czymś niezmiernie ważnym dla każdego człowieka jest znalezienie od czasu do czasu wolnej chwili, by usiąść i przemyśleć swoje życie. Trzeba wówczas dokładnie zastanowić się na tym, co właściwie chcielibyśmy robić, czego pragniemy, do czego dążymy. Przeciętny człowiek zbyt łatwo i szybko pozwala, aby jego życiem sterowała podświadomość. Jest to niebezpieczne, gdyż żyje ona pod dominującym wpływem świata zwierzęcego, gdzie wszystko dzieje się w sposób przypadkowy i-nielogiczny. Obowiązkiem i zadaniem średniego Ja, jako opiekuna i przewodnika podświadomości, jest czynienie użytku ze swojej możliwości logicznego rozumowania, a przy kontroli nad niższym Ja z siły swej woli, by planować życie człowieka i stawiać mu szczytne cele a także pilnować, czy podejmowane działania zgodne są z owymi planami. Przeciętni ludzie, zwłaszcza osoby uczuciowe (objaw zbyt silnego niższego Ja), za często zmieniają plany i pragnienia. Rezultatem tej chwiejności jest wytwarzanie mieszaniny sprzecznych ze sobą ukształtowanych myśli o zamierzeniach, życzeniach i obawach. Z tej mieszaniny Wyższe Ja układa z konieczności plątaninę przyszłych wydarzeń, która ani nie zadawala ich właściciela, ani nie rozstrzyga żadnych problemów. Celem dużej części praktyk magicznych, uprawianych przez kahunów w minionych czasach, było rozpoznawanie skrystalizowanych okresów przyszłego życia klienta, a następnie powodowanie w nich zmian bardziej dla niego korzystnych. (Później dokładnie omówimy metody stosowane przez kahunów i trudności, które musieli przezwyciężać). Sny to otwarte wrota do widzenia przyszłości. Liczne badania ujawniły, że w snach dane nam jest oglądanie przyszłych wydarzeń prawie co noc. Zazwyczaj nie pamiętamy jednak swoich snów i nadal pozostajemy nieświadomi wypadków, które mają nadejść. Odczuwamy tylko jakiś nieokreślony niepokój płynący gdzieś z głębokich warstw podświadomości. Niewiele wiemy o samych snach, istnieje natomiast sporo przypuszczeń i mętnych rozważań o okolicznościach, w jakich powstają. Jedna rzecz jest wszakże pewna – niższe Ja ma szczególne zamiłowanie do mieszania obrazów sennych ze znanymi sobie wrażeniami, by w ten sposób konstruować SYMBOLE. Często więc łączy jedne pojęcia z innymi w procesie asocjacji. Praca psychoanalityka w głównej mierze opiera się na studiowaniu symboli, jakie pojawiają się w snach pacjenta. Symbole występują również w jego myślach, gdy znajduje się on w stanie odprężenia wywołanym sugestią lub użyciem środków uspokajających. Doktor Nandor Fodor, jeden z czołowych uczonych w tej dziedzinie, obecnie prowadzący praktykę w Nowym Jorku, w wielu artykułach poświęconych temu zagadnieniu pisze o ciekawym zjawisku zaobserwowanym w psychoanalizie. Okazuje się, że pewne symbole oznaczają to samo, nawet gdy występują w marzeniach sennych różnych osób. Zdaje się, iż jest to coś więcej niż zbieg okoliczności, i nasuwa myśl o istnieniu duszy grupowej, tak jak dzieje się to w przypadku podobnych instynktów i podobnych reakcji u istot niższych niż człowiek. Należy zatem przyjąć wniosek, że niższe Ja albo od razu daje nam „ogląd” przyszłych wydarzeń, albo też zatrzymuje tę wizję dla siebie, by wymieszać obejrzane lub odczuwane wrażenia z tymi, które są mu już znane, i z tej mieszanki wytworzyć symbole. Średnie Ja będzie musiało podjąć starania, żeby owe symbole właściwie odczytać. Eileen J. Garrett w swojej cennej książce Telepathy mówi o tym, iż bardzo często telepatyczne wieści przychodzą do odbiorcy w formie częściowo symbolicznej. Autorka stwierdziła, iż jej studenci uczący się telepatii szybko zostawali mistrzami w odgadywaniu prawdziwych znaczeń symboli, które kilkakrotnie do nich przychodziły. . Pani Gerett opisuje własne odczucia przy wysyłaniu wiadomości drogą telepatii. Pisze, że ma wówczas wrażenie, jakby jej wszystkie pięć zmysłów było przymocowanych do czegoś przypominającego biały promień, który ona wysyła tu i tam, całym wysiłkiem woli starając się nawiązać kontakt z określoną osobą. Kiedy ów „biały promień” (ale nie jest to promień światła) napotyka jakąś przeszkodę, okręca się wokół niej. Przeważnie nie można tej przeszkody zobaczyć, można ją tylko wyczuć. Otóż ten „biały promień” odpowiada u kahunów pojęciu „palca” widmowej substancji wysuwanego przez niższe Ja, który to „palec” podąża z dużą prędkością do widmowej nici rozciągniętej już wcześniej między osobami kontaktującymi się kiedyś ze sobą. Dzięki tej nici istnieje między nimi stały wzajemny kontakt. Pani Garrett mówi też o wrażeniach, jakich wielokrotnie doświadczają ludzie zajmujący się telepatią- jest to uczucie delikatnego swędzenia, jakby łaskotanie prądem elektrycznym, oraz ciepła, któremu nieraz, gdy kontakt z partnerem został już nawiązany, towarzyszy występowanie gęsiej skórki. W jej przypadku takie objawy często sygnalizowały, iż ktoś wysłał do niej wiadomość i że należy się skoncentrować, by tę wiadomość przyjąć. Powszechnie stosowanym wstępem do czynności telepatycznych lub też do innych form psychometrii jest wykonywanie głębokich oddechów. Zdaje się, iż pomagają one niższemu Ja odprężyć się i przygotować do pracy. Wrażenia najczęściej nadchodzą jakby spod splotu słonecznego, który zwykło się uważać za główną siedzibę niższego Ja, kiedy wysyła ono lub otrzymuje wiadomości bądź też wrażenia zmysłowe. Nieco innym rodzajem telepatii jest widzenie okiem wewnętrznym scen z odległych miejsc. Ten rodzaj umiejętności parapsychicznej często zwie się „jasnowidzeniem”. Czasami obejmuje ono postrzeganie migawek i przebłysków zdarzeń z przyszłości. Zgodnie z tym co twierdzą kahuni, każda taka migawka lub informacja o przyszłości, która przychodzi do osoby wykonującej jakąś praktykę parapsychiczną, musi płynąć od Wyższego Ja. Pani Garrett bardzo wyraźnie pisze o uczuciu wielkiej przemiany duchowej i o swej przyspieszonej percepcji w momencie kontaktowania się z tym, co nazwała „nadświadomością”. Jej zdaniem należy stąd wnioskować, iż nawiązywała kontakt z tym samym Wyższym Ja, które opisuje filozofia Huny. O podobnej jasności myślenia, o wyostrzeniu zmysłów i percepcji wspominali również inni psychologowie. Doznania tego rodzaju występowały u nich szczególnie w okresach, kiedy zupełnie lub częściowo przebywali poza swoim ciałem fizycznym – albo będąc w stanie znanym jako „projekcja astralna”, albo gdy opuszczali ciało, kiedy rządzący nim duch używał go podczas transów.   Po tych wyjaśnieniach i komentarzach łatwiej będzie zrozumieć treść i znaczenie przypadków podanych w następnym rozdziale. Zawsze należy pamiętać, że ta część magii jest niezmiernie ważna i, abyśmy mogli stosować ją w praktyce tak, jak czynili to kahuni, musimy najpierw w pełni zrozumieć jej najdrobniejsze nawet szczegóły. Rozdział X Łatwy sposób na sny prorocze   Przypadek 16 Uczenie się snów o przyszłości   Uwagi wstępne: J.W. Dunne w swojej popularnej książce An Experiment with Time opisuje prostą i bardzo łatwą metodę czerpania wiadomości ze snów proroczych. Metoda ta wykorzystuje znany fakt, że większość z nas śni o przyszłych wydarzeniach, lecz nie pamięta ich po przebudzeniu. Eksperymentator zabiera ze sobą do łóżka ołówek i papier. Przed zaśnięciem podejmuje silne postanowienie, że ilekroć obudzi się w środku nocy, będzie zapisywał na kartce swoje sny i będzie umiał odtworzyć to, co mu się przed chwilą śniło. (Większość ludzi śni od pierwszej chwili zaśnięcia aż do przebudzenia, nawet jeśli rzadko pamiętają swoje sny, z czego wnioskują iż w ogóle nie śnią). Pan Dunne zbierał sporządzane nocami zapiski ze snów i stwierdził, że w kilku przypadkach śnił o pewnych wydarzeniach ze swojego życia już 15 lat wcześniej, zanim stały się rzeczywistością. Jedno z tych wydarzeń było na tyle ważne, że zostało skrystalizowane i ustalone na długo wcześniej. Był to sen o locie nad pastwiskiem w jednym z prymitywnych samolotów z pierwszych lat rozwoju lotnictwa. Pan Dunne, prowadząc dalej swój eksperyment, notował także wyniki otrzymane przez znajomych i stwierdził, iż prawie każdy człowiek może z powodzeniem stosować jego metodę. Przechodząc do dalszych rozważań, należy zaznaczyć, że w swoich badaniach pan Dunne napotkał jednak pewien problem. Otóż przyznał, iż nie jest możliwe bezpośrednie, świadome widzenie tego, co się dotychczas jeszcze nie zdarzyło. Mimo iż można stwierdzić, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są ściśle z nami związane, nie potrafimy spoglądać poza czas teraźniejszy, w którym wydarzenia akurat się aktualizują. Podobnie jak Uspiański w Tertiam Organum, pan Dunne ratuje się pojęciem „czasoprzestrzeni”, przeskakuje do czwartego wymiaru i w swoich rozważaniach poprzestaje na bezowocnej zabawie w słowa.   Opis przypadku: Pewnego niedzielnego popołudnia 1926 roku w Honolulu przeczytałem książkę An Fxperiment with Time. Tej nocy wziąłem ołówek i kartkę do łóżka, zdecydowany zapisywać wszystkie moje sny, by móc poznać ich odniesienie nie do przeszłości i czasu teraźniejszego, lecz do przyszłości. Była to pracowita noc. Rano wstałem z kilkoma snami i jednym prymitywnym rysunkiem na mojej kartce. Moje notatki (pomijam tu wszystkie te sny, które się nie spełniły) wyglądały tak: „Dziwaczny, wielki grubas. Przyszedł do mnie i spytał, czy mógłbym mu pomóc przy jakimś wynalazku, przy czymś związanym z optyką. Stanął przy biurku. Pokazał mi jakieś małe urządzenie o wymiarach dwie stopy sześć cali na cztery cale. Z tylnej części aparatu zwisały dwa przewody, biały i czarny. Przedmiot wyglądał jak czarna emaliowana pokrywka. Z boku pokrywki znajdował się kwadratowy otwór cztery cale na cztery cale. Na wierzchu widniała śruba dociskowa w kształcie klepsydry, wykonana z niebieskiej stali. (Tutaj zrobiłem prosty rysunek pokrywki)... Byłem w okratowanej, niskiej kuchni. Grubas też. Byli z nami obcy, wysoki, chudy blondyn około czterdziestki i niska Hawajka. Wyjąłem z pudełka papier światłoczuły i umieściłem go w małym otworze w maszynie. Chudy mężczyzna dotknął przełącznika i zapalił światło. Wyjąłem papier i wywołałem go w jednej z trzech dziwnych, białych kuwet fotograficznych. Zdjęcie przedstawiało podziałkę i wskazówkę pokazującą jakąś dużą liczbę. Spojrzałem na mężczyzn. Wybuchnęliśmy śmiechem. Zawołałem: »Świetnie! To działa!«„. To śniło mi się z niedzieli na poniedziałek. W czwartek po południu sny zaczęły się sprawdzać. Gruby mężczyzna, którego widziałem we śnie, wszedł do mojego sklepu fotograficznego. Potrzebował porady, jak rozszczepić promienie światła, by otrzymać równocześnie obraz podziałki wagowej na szklanym ekranie i pasek papieru fotograficznego z wydrukiem. Opisał mi górną część mechanizmu podziałki. Opis ten zgadzał się z wyglądem „pokrywki” z mojego snu. Zgodziłem się pomóc mu. Następna część snu nie sprawdziła się. Nikt mi nigdy nie przyniósł pokrywki ani też nigdy nie leżała przede mną na biurku. Zobaczyłem ją dopiero wówczas, gdy mechanizm, nad którym pracowałem i który został wykonany w miejscowym zakładzie mechanicznym, był gotów. Ujrzałem ją później w okratowanej kuchni z mojego snu. Wysoki blondyn był mechanikiem i to była jego kuchnia. Niska Hawajka, którą tam spotkałem, była jego żoną. Maszyny używano do ważenia syropu w rafineriach cukru. Kiedy problem został rozwiązany i mechanik dokonał zmian w maszynie według moich instrukcji, po raz ostatni poszedłem do okratowanej kuchni, by przetestować urządzenie papierem światłoczułym. Akurat dzień wcześniej nabyłem w sklepie nieduże, oryginalne kuwety fotograficzne o białej barwie. Były one produkcji japońskiej. Nigdy przedtem nie widziałem kuwet z takiego tworzywa i w takim kształcie. Wynik testu był dokładnie taki sam jak we śnie, z tym wyjątkiem, że wszyscy jednocześnie wykrzyknęliśmy ze śmiechem: „Świetnie! To działa!”; już przedtem bowiem opowiedziałem im o swoim śnie i pokazałem notatki. Podczas owego długiego eksperymentu miałem też sny o innych przyszłych wydarzeniach, lecz żaden z nich nie był już tak wypełniony ludźmi, urządzeniami i miejscami tak dziwnymi i obcymi, że nawet trudno byłoby mi je sobie przedtem wyobrazić.   Komentarz: Trzeba tu zaznaczyć, że sny o przyszłości nie są głównie ostrzeżeniami o wypadkach, śmierci bądź innych kłopotach. Większa ich część dotyczy zwykłego życia z jego codziennymi, prozaicznymi sprawami. Z tego względu przeciętny człowiek, stosując metodę Dunne'a, czerpie z niej tylko chwilową korzyść. Po jakimś czasie dochodzi do wniosku, że nieprzerwany sen w nocy jest o wiele cenniejszy niż szkodliwe dla zdrowia oglądanie przyszłości. Chociaż przez cały czas moje zainteresowanie było żywe i głębokie, wkrótce, tak jak większość ludzi, poczułem się zmęczony eksperymentem. Wówczas popełniałem błąd, utyskując i narzekając sam na siebie, gdy walcząc ze snem, zmuszałem się do zapisywania obrazów sennych. Zapalone światło (bo przecież musiałem widzieć, co piszę) raziło mnie w oczy. Niebawem moje niższe Ja doszło do wniosku, że cała ta sprawa niewarta jest poświęceń. Podświadomość uformowała więc zawiłą opinię o eksperymencie i wkrótce zdawała się odmawiać przekazywania mi jakichkolwiek obrazów przyszłości, które do niej trafiały. Patrząc zatem obiektywnie na swój eksperyment, usilnie radzę początkującym, aby korzystali z małej nocnej lampki, której słabe światło nie będzie drażnić niewyspanych oczu. Przede wszystkim trzeba powiedzieć swojemu śpiącemu Ja, iż wielką przyjemnością jest budzenie się i zapisywanie snów. Oczywiście idealnym rozwiązaniem byłoby zainstalowanie magnetofonu z mikrofonem. Po naciśnięciu guzika można byłoby dyktować opis snów. Chciałbym też zapewnić, o ile mój eksperyment jest autorytatywnym sprawdzianem, że w ciągu miesiąca można nauczyć się rozpoznawać jakimś wewnętrznym zmysłem, czy sen należy do przyszłości i wart jest zapisywania, czy też jest to zwykły sen o niewielkim lub zgoła żadnym znaczeniu. Stan uśpienia daje duże możliwości dla różnego rodzaju doświadczeń. Nie ma, zdaje się, lepszej okazji”by podana sugestia wniknęła do niższego Ja, niż podczas zwyczajnego snu. Ten rodzaj sugestii nie wymaga siły hipnotycznej, która łączy się z pojęciem hipnotycznej sugestii. Wystarcza tu tylko wypowiadane słowo. Słowo to może również płynąć z magnetofonu lub adapteru, ze starannie nagranej płyty lub taśmy. Nagranie można puścić w nocy za pomocą autoinatycznego zegara. Wbudowany w odtwarzacz mechanizm, może je powtarzać, przygrywać i wyłączać. Można też użyć głośnika umieszczonego pod poduszką. W każdym wypadku słowa muszą być wypowiadane cicho; po kilku nocach nie będą już budzić śpiącego. Niższe Ja, wrażliwe na dźwięk podczas snu, zdaje się słyszeć sugestię słowa i w sposób automatyczny tworzy z tych słów ukształtowane myśli. Owe kształty myślowe przebywają w widmowym ciele niższego Ja i nie podlegają zwykłemu procesowi racjonalizacji, jakiemu zostałyby poddane na jawie. Proces racjonalizacji przeprowadzany przez średnie Ja polega na wiązaniu słów i pojęć występujących w sugestii ze sznurem przeciwnych ukształtowanych myśli mówiących, iż sugestia jest niewykonalna. Dlatego też, posługując się w czasie snu nagranymi sugestiami, dobrze będzie przedtem upewnić się, czy treść sugestii wybrana do odtworzenia w nocy jest możliwa do zaakceptowania i czy niższe Ja będzie mogło na nią odpowiedzieć i spełnić rozkaz. Średnie Ja, przyjmując taką postawę ufnego oczekiwania, pozostawia niższemu Ja swobodę otwarcia na nocne sugestie i możliwość coraz dokładniejszego reagowania na nie w miarę conocnego powtarzania tych samych poleceń. Większość z nas przytłaczają przyjęte obyczaje i własne nawyki. Jesteśmy duszeni zakazami i nakazami. Od dzieciństwa błędy i niepowodzenia stopniowo wytwarzają w nas kompleksy i niewiarę w siebie. Cierpimy, dręczeni strachem i niepokojem. Boimy się ludzi, a nawet Boga. Lista obaw jest długa. Większość chorób to rezultat manii prześladowczej. Z tego względu nagrane sugestie podawane we śnie wymagają dokładnego, wnikliwego rozważenia. Kiedy przyjdzie nam uczyć się, jak należy skłaniać niższe Ja, aby zanosiło do Wyższego Ja nasze telepatyczne modlitwy o cudowne uzdrowienie, nagrania będą odgrywać wielce znaczącą rolę na wyższym poziomie magii. Należy wspomnieć o tym, że chociaż media w transie hipnotycznym często mówią o wydarzeniach, które jeszcze nie zaistniały, to jednak owe wizje rzadko się sprawdzają. To nie dzięki dającemu sugestię hipnotyzerowi niższe Ja ma możliwość oglądania przyszłości. Ową przyszłość musi pokazać mu istota dysponująca najwyższym poziomem umysłowości, którą kahuni zwali Aumakua, czyli Wyższe Ja. Studentom pragnącym zapoznać się z opisem zdolności przewidywania, którą czasami hipnotyzerzy odkrywają u swoich pacjentów, polecam książkę Richeta Thirty Years of Psychic Research, dostępną w większości dobrych bibliotek.   Przypadek 17 Poznawanie przyszłości w zwyczajnych snach   Uwagi wstępne: Istnieje kilka rodzajów snów pokazujących przyszłość. Najbardziej znane są sny, w których występują symbole. Po przebudzeniu tłumaczy się owe symbole i określa ogólny zarys wydarzenia. Jednemu z moich znajomych często śniło się, że widzi pięknego, czerwonego byka. Dla niego był to symbol mającego wkrótce nadejść szczęśliwego wydarzenia. Rzadko się zdarzało, aby po takim śnie nie przychodziły do niego pomyślne chwile. W innego rodzaju snach mieszają się ze sobą symbole i obrazy zdarzeń, i to zarówno minionych jak i przyszłych. Nieraz taka plątanina zniekształca i fałszuje wydarzenia jawiące się w marzeniu sennym. Kiedyś przyśniła mi się witryna sklepowa, wypełniona skaczącymi małpami. Wymachiwały piórami wiecznymi i na zwojach papieru pisały bardzo długie zdania. Po kilku dniach poznałem na ulicy okno z moich snów i ujrzałem małpkę-zabawkę tańczącą na obrotowym stołeczku. W oknie po przeciwnej stronie ulicy na wyświetlaczu pokazane było małe urządzenie, w którym obracał się zwój papieru. Wieczne pióro rysowało na papierze kilometrowe linie, by pokazać klientom dużą wydajność prezentowanego atramentu. I wreszcie są sny dotyczące tylko zdarzeń przyszłych i ukazujące je w sposób czytelny i jasny. Obrazy mogą być związane z różnymi okresami przyszłości. Ten rodzaj snu zasługuje na szczególną uwagę i zainteresowanie. Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, mój ojciec miewał takie sny. Opowiadał je szczegółowo przy śniadaniu, prosił, byśmy je zapamiętywali i później pomogli mu sprawdzić, do jakiego stopnia były zgodne z rzeczywistością. Sny owe rozpoznawał za pomocą jakiegoś wewnętrznego zmysłu jako należące do przyszłości.   Opis przypadku: Mojemu ojcu śniła się dolina w stanie Wyoming, gdzie wśród traw pasły się owce. Stopniowo cywilizacja rozwijała się i oto w tej samej dolinie zaczęto kłaść tory kolejowe. Jeszcze jeden rzut oka w przyszłość i ojciec zobaczył, jak po jednej stronie torów wyrosło miasto. Z drugiej strony otworzono kopalnię węgla. Za miastem stanęła wieża szybu. Ostatni krok w przyszłość znowu pokazał mojemu ojcu tę samą dolinę. Wszystko zniknęło z wyjątkiem samotnej linii kolejowej i fundamentów po zniszczonych już budynkach. Ten sen, który pojawił się jednej nocy, objął wydarzenia, jakie następowały w ciągu piętnastu lat. Później ojciec poznał tę dolinę i zobaczył nową linię kolejową, która przez nią przebiegała. Niebawem powstało miasto Spring Valley. Otworzono kopalnię węgla. Za miastem zrobiono odwierty naftowe. Wkrótce szyby się zatkały. Okazało się także, że z powodu wycieku gazu praca w kopalni jest zbyt niebezpieczna. Union Pacific, właściciel wszystkich inwestycji, kazał usunąć wszelkie konstrukcje i budowle, pozostawiając dolinę w stanie, jaki mój ojciec widział w końcowej fazie snu. (Osobiście widziałem tę dolinę we wszystkich wspomnianych wyżej okresach).   Komentarz: W czasie kiedy ojciec miał ów sen, nie odkryto jeszcze pokładów węgla w Spring Valley. Dopiero po zbudowaniu linii kolejowej przeprowadzono poszukiwania i otworzono kopalnię. Z całą więc pewnością można stwierdzić, że ów sen nie pochodził z czytania cudzych myśli. Był to bezpośredni, klarowny i szczegółowy przegląd wydarzeń, o których żaden żyjący wówczas człowiek nie mógł mieć pojęcia. Wobec tego zmuszeni jesteśmy przyjąć następujące wnioski: (1) Jakaś inteligentna istota lub też pewnego rodzaju świadomość była zdolna z góry przewidzieć przyszłość doliny, a zatem wykazała moc intelektualną o wiele wyższą niż ta, którą posługują się świadome i podświadome Ja. (To nasuwa myśl o Wyższym Ja z systemu Huny). Równie dobrze możemy przyjąć, że: (2) podświadomość obdarzona jest możliwością widzenia przyszłości, ale byłoby to rozumowanie fałszywe. wziąwszy pod uwagę fakt, iż hipnotyczna sugestia w żaden sposób nie wyzwala w niższym Ja tej umiejętności.   Przypadek 18 Widzenie przyszłości w kryształowej kuli   Uwagi wstępne: Wpatrywanie się w kryształ wprowadza człowieka w stan spokoju i odprężenia. Niższe Ja może wówczas zyskać dla siebie warunki podobne do tych, jakie ma w czasie snu, z tą tylko różnicą, że średnie Ja może obserwować obrazy pojawiające się w krysztale i przypominające senne widziadła.   Opis przypadku: (A) Wspomniałem już wcześniej o kobiecie mieszkającej w Lovelock w stanie Newada, która posiadała sztukę „wróżenia ze szklanej kuli”, jak nazywano to w starożytności. Nie tylko potrafiła odnajdywać na odległość moich przyjaciół i patrzeć, co robią, ale też umiała ustnie żądać wizji przyszłych wydarzeń i bardzo często otrzymywała je w swoim krysztale. Dwa wspólne posiedzenia poświęciliśmy próbom zajrzenia w przyszłość, żeby poznać, co jest mi przeznaczone. W owym czasie podróżowałem od miasta do miasta, robiąc wiele zdjęć, i zamierzałem też odwiedzić miejsca, w których nigdy nie byłem. W końcu nie zdecydowałem się, do jakich okolic mam pojechać. Podczas tych posiedzeń kobieta zobaczyła ze wszystkimi szczegółami dwa okresy z mojego przyszłego życia, z których każdy obejmował około tygodnia. Patrząc w kryształ, zobaczyła obraz, który właśnie kształtował się, nabierając koloru i ruchu. Opisywała mi zmieniające się kolejne sceny. Na początku było widać małe miasteczko o czystych ulicach, położone po obu stronach linii kolejowej. Była tam stacja, a ja właśnie wysiadałem z pociągu, z bagażem i aparatem fotograficznym. Obraz zmieniał się. Zobaczyła, jak wchodzę do nowoczesnego murowanego hotelu. W następnej scenie stałem na werandzie hotelowej, rozmawiając z rudą, młodą kobietą ubraną na biało i trzymającą na ręku rudowłose dziecko. Kolejny obraz przedstawiał Indian obozujących nie opodal hotelu, którzy mieli akurat coś w rodzaju wiecu. Ja właśnie fotografowałem obóz. Wizja sprawdziła się co do joty w przeciągu zaledwie miesiąca. Wsiadłem do pociągu jadącego w kierunku Mason wstanie Newada. Gdy przybyłem na miejsce, poznałem miasto i hotel, które opisała kobieta. Podczas mego pobytu spotkałem rudowłosą kobietę w białym ubraniu. Zrobiłem zdjęcie jej i jej rudemu dziecku. Dwa dni po moim przyjeździe zaczęli napływać do miasta Indianie na coroczny zjazd plemion z okręgu Carson Sink. Rozłożyli obozowisko blisko hotelu, a ja zrobiłem im wiele zdjęć. (B) Kolejnym miastem, które odwiedziłem po Mason, było Yerrington w stanie Newada. Wyglądało identycznie, jak w kryształowej kuli. Wysiadłem na stacji. Przebyłem jeszcze kilka mil w poszukiwaniu miasteczka, które mi opisano, położonego przy starej głównej ulicy i nie mającego ulic bocznych. Szukałem domu hotelowego z szyldem „Globe Rooming House” z namalowanym na dole wizerunkiem globu. Niebawem go zobaczyłem. Wiedziałem, że jest to miejsce, w którym mam się zatrzymać. Wysiadłem więc i zadzwoniłem do drzwi. Czekałem niecierpliwie, czy zjawi się kobieta „ciemnowłosa, z lekkim zezem”. Pojawiła się i później bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Pomogła mi znaleźć pracę i pożyczyła kilka cennych książek dotyczących okultyzmu.   Komentarz: Przewaga wpatrywania się w kryształ nad zwykłymi snami jest oczywista. W pierwszym przypadku człowiek sam decyduje, co chciałby widzieć, natomiast w drugim bierze ze snów tylko to, co potrafi przechwycić, a więc jest to swego rodzaju hazard. Ciekawym, godnym uwagi zagadnieniem jest działanie mechanizmu dającego wizje w kryształach. Podczas gdy na niektórych seansach nie nadchodziły żadne wizje przyszłości w odpowiedzi na postawione żądania, to innym razem pojawiały się same, bez poleceń. Życzenia wypowiadano głośno, nie znając konkretnego adresata, dziwne więc, że w ogóle napływały jakieś odpowiedzi. Oglądanie przyszłych zdarzeń jest tak samo sprzeczne z naukowym pojmowaniem świata jak chodzenie po ogniu czy cudowne uzdrowienia. Nauka nie ma do zaoferowania żadnego wyjaśnienia tych zjawisk i w tym względzie stoi w martwym punkcie. Ale kahuni wskazują drogę tym, którzy mają otwarty umysł i gotowi są badać wszystkie zgromadzone do tej pory materiały dowodowe.   Przypadek 19 Informacje o przyszłości pochodzące od duchów osób zmarłych   Uwagi wstępne: Zgodnie z nauką kahunów, wszelkie kontakty z duchami zmarłych – jak również z Wyższym Ja – nawiązuje niższe Ja. Dotyczy to w szczególności duchów w ich stanie niewidzialnym, kiedy to ich obecność można wyczuć lub ujrzeć za pomocą zdolności zwanej „parapsychiczną”, która jest, ni mniej, ni więcej, tylko umiejętnością całkowitego otwarcia się na dochodzące wrażenia. Trzeba tylko pozwolić niższemu Ja na swobodną obserwację i przekazywanie informacji zaczerpniętych ze zwykłych snów. Trzeba mu umożliwić wgląd w przeszłość, czas teraźniejszy i w przyszłość. Uzasadnione jest przypuszczenie, że kiedy po śmierci stajemy się duchami, obdarzeni jesteśmy tylko tymi możliwościami intelektualnymi, jakie mieliśmy za życia. Sam fakt śmierci nie zamienia obu naszych niższych Ja w Nadświadomość zdolną do oglądania przyszłości. Mamy jednak wciąż tę samą możliwość kontaktowania się z Wyższym Ja i zwracania się do niego z prośbą o wizje przyszłości. Jeśli zdołamy dać znać o swojej obecności niższemu Ja jakiejś żyjącej osoby, będziemy wówczas mogli za jej pośrednictwem przekazywać informacje, które uzyskaliśmy po tamtej stronie życia i śmierci. Istnieje również inny, mniej rozpowszechniony sposób na to, by umożliwić duchowi osoby zmarłej wejście do naszego ciała i przemówienie naszymi ustami. Metodę tę, bardzo zresztą cenioną przez spirytystów, stosują zazwyczaj media. Roczniki „Badań Parapsychicznych” poświęcają jej wiele miejsca, a Kościół i tradycyjna nauka potępiają ją i ostro krytykują. W transie duchy mówiące ustami mediów potrafią czasem, jakby przez przypadek, prawidłowo przepowiedzieć przyszłość. Nie umieją tego jednak czynić na zawołanie, co zdaje się dowodzić, iż to Wyższe Ja daje takie informacje, zarówno duchom zmarłych, jak też niższym Ja ludzi żywych. Raporty z „Badań Parapsychicznych” pełne są przypadków prawidłowego przepowiadania przyszłych zdarzeń, a także przypadków, w których próby odczytania przyszłości kończyły się fiaskiem. Niepowodzenia notowano jednak na tyle często, iż na spirytyzm zaczęto patrzeć krytycznie. Na seansach spirytystycznych, czy przy innych tego typu posiedzeniach (np. kiedy używa się deski z wypisanymi na niej symbolami czy literami), niższe Ja zmarłego, które zostało kiedyś odcięte od swego średniego Ja, na przykład wskutek śmiertelnego wypadku, uwielbia kontaktować się z żywymi. Pozbawione możliwości rozumowania indukcyjnego, stara się odpowiedzieć na każde zadane pytanie, najczęściej odgadując (lub też czytając w myślach), co siedzący przy stole chcieliby usłyszeć. W ten sposób powstaje niezliczona ilość kłamstw i bezsensownych odpowiedzi, a na spirytyzm patrzy się niechętnie i kpiąco. Kiedy nauczymy się rozróżniać owe błądzące duchy, odwiedzające seanse spirytystyczne, od zwykłych duchów, które mają zarówno niższe, jak i średnie Ja, nie będziemy tak często oszukiwani.   Opis przypadku: (A) Gdy byłem małym chłopcem, pewnego ranka matka powiedziała do rodziny, że obudziła się w nocy i zobaczyła swą siostrę May zamieszkałą w San Francisco. (My mieszkaliśmy wówczas w Wyoming). Pojawiła się ona w mglistej postaci i oświadczyła, że umarła, a jej życzeniem jest, aby matka wzięła do siebie na wychowanie jej dwoje dzieci. Następnego dnia nadszedł do nas telegram zawiadamiający o nagłej śmierci May. Nasza rodzina przygarnęła jej dzieci, spełniając tym samym prośbę ducha ich matki. (B) Duch przemawiający ustami znanego medium z Australii, pani Foster Turner, na seansie odbywającym się w lutym 1914 roku w towarzystwie sir Conan Doyle'a, podał następującą przepowiednię (która później okazała się prawd: Chociaż obecnie nie wspomina się ani słowem o bliskim nadejściu wielkiej wojny europejskiej, chcę was ostrzec, że zanim nasz rok 1914 dobiegnie końca, Europa będzie unurzana we krwi. Wielka Brytania, nasz ukochany kraj, zostanie wciągnięta w najstraszliwszą z wojen, jakie oglądał świat. Niemcy będą owym wielkim przeciwnikiem. To one pociągną za sobą inne narody. Austria zachwieje się i runie. Upadną królowie i królestwa. Miliony drogocennych istnień ludzkich zostaną unicestwione. Lecz w końcu Wielka Brytania zatriumfuje i odniesie zwycięstwo. Seans ten odbywał się w sali wykładowej, a świadkiem przepowiedni było dwa tysiące słuchaczy.   Komentarz: Wiedząc, że przyszłość można przewidywać, nie musimy specjalnie wysilać naszej wyobraźni, żeby zrozumieć istniejące u kahunów pojęcie Wyższego Ja, obdarzonego zdolnościami intelektualnymi, które pozwalają mu przewidywać to, co nastąpi. O wiele trudniej jednak wyobrazić sobie działania owej mocy, kiedy przechodzi ona od ogólnych przepowiedni (jakich i my moglibyśmy udzielić, odgadując rezultaty obecnych wydarzeń i relacji) do szczegółowych informacji o przyszłości. Jeżeli Wyższe Ja posługiwałoby się tylko takim typem rozumowania, z jakiego korzysta nasze średnie Ja, to mogłoby tylko zgadywać i przypuszczać, a więc oferować znikomą ilość szczegółów. A skoro mówimy o otrzymywaniu wizji bogatych w szczegóły i konkrety, musimy uznać, że albo działa tutaj jakaś umysłowość dysponująca niezwykle wysokim poziomem intelektu, albo też – w co wierzyli kahuni – przyszłe wydarzenia, stosunki i okoliczności są już pewną rzeczywistością, ukształtowaną i istniejącą, chociaż utworzoną z niewidzialnej substancji ciała widmowego (aka lub mea) podobnej do materii komponującej kształty myślowe. Jeżeli jest tak, że wszystkie Wyższe Ja, działające wspólnie lub też samotnie poza naszą zdolnością pojmowania, biorą z ludzkiego świata średnich i niższych Ja nasze pragnienia, myśli i uczynki i – po ich uśrednieniu, uprzeciętnieniu – tworzą wzorzec przyszłości, to taki wzorzec widniej e na planie świadomości Wyższego Ja, a wszystkie j ego szczegóły są skrystalizowane i ustalone tak dalece, jak sam plan w ogólności. Ten stan rzeczy uświadamia nam, że Wyższe Ja ma możność rozumowania na tyle wyższą niż nasza, że nie potrafimy jej sobie wyobrazić, nie mówiąc już o zrozumieniu mechanizmu jej działania. Tak mało możemy wiedzieć, a tak często musimy przypuszczać i mniemać. Ale gdy chcemy uczynić praktyczny użytek z naszej półwiedzy, z pewnością musimy zrozumieć jedno: w jaki sposób postępować, by uzyskać pomoc Wyższego Ja w kierowaniu naszej przyszłości ku zdrowiu, sukcesom, pomyślnemu życiu i zadowalającej pracy. Kahuni twierdzili, że wielkie wydarzenia na świecie zostały już ustalone i można je przewidzieć setki, a nawet tysiące lat wcześniej. Natomiast przyszłość jednostek – ze względu na krótki okres ludzkiego żywota – można ujrzeć zaledwie kilka miesięcy lub lat wcześniej. Kahuni często demonstrowali swoje umiejętności widzenia przyszłych zdarzeń z życia poszczególnych ludzi oraz możliwość uzyskania pomocy Wyższego Ja, by zmienić ową przyszłość na lepszą i bardziej korzystną. Możemy stąd wnioskować, że przyszłość świata i poszczególnych narodów także można zobaczyć i zmienić dzięki zjednoczonemu, solidarnemu wysiłkowi ludzkości, gdy tylko będziemy tego dostatecznie świadomi. Dzisiaj, kiedy nad światem wisi groźba użycia bomby atomowej, bylibyśmy przecież zdolni do podjęcia takiego zgodnego, jednomyślnego działania. Jeśliby ludzkością nie kierowały chciwość i żądza władzy, moglibyśmy zmienić to, co dla każdego z nas jawi się jako nieuchronna i nieodwołalna klęska. Niestety, większością społeczeństw miotają raczej zachłanność i zwierzęce instynkty niższego Ja, obarczonego kompleksami, niezrozumiałą nienawiścią i strachem, aniżeli bezemocjonalna logika średniego Ja. Tylko nieliczni słuchają podpowiedzi Wyższego Ja, rządzącego się prawem miłości i służby bliźnim. Można by rzec, że światem władają nasze świadome średnie Ja. Ale, niestety, w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Niższe Ja opanowało świadomość poszczególnych ludzi, a jest ono zwierzęce, dzikie, nieopanowane i bezmyślne. Nam, ludziom, dano jako świadomym duchom wolną wolę, ale dopóki wspólne doświadczenie świata nie nauczy nas tego, co musimy wiedzieć, będziemy używać owego cennego daru wolnej woli w sposób wielce niebezpieczny i niewłaściwy, zarówno jako jednostki, jak i całe narody. Kahuni uczyli, że istnieje idealny stan szczęśliwości, do którego każdy z nas powinien dążyć. Jest to stan, w którym prosi się Wyższe Ja o pomoc i opiekę, otrzymuje się ją i działa przy wsparciu owego przyjaznego ducha. Jedyną zasadą, jakiej musimy w życiu przestrzegać, jest dbałość o to, by nie skrzywdzić i nie zranić bliźniego. Dla ludzi bardziej zaangażowanych, mądrych i wrażliwych zasada ta obejmowała także służbę miłości. Miłość bowiem jednoczy ludzi i umożliwia im tworzenie wielkich dzieł, ku wspólnemu dobru i korzyści. Nienawiść i strach łączą ich tylko do wojen i destrukcji. Kiedy kahuni przeżywali na wyspach Polinezji okres swego rozkwitu, nauczali ludzi miłości bliźniego. Tych, którzy krzywdzili innych, uznawano za godnych śmierci i często ich karano, stosując modlitwę śmierci. W ten sposób Polinezja stała się miejscem, gdzie żyli najbardziej serdeczni, przyjacielscy i łagodni ludzie. Dawni badacze owych kultur byli zachwyceni takim zjawiskiem i we wszystkich swoich pismach dawali temu wyraz. W dziejach ludzkości objętych przekazami historycznymi nie było postawy bliższej ideałom Złotego Wieku. Rozdział XI Uzdrawianie natychmiastowe za pośrednictwem Wyższego Ja. Różne metody działania Przy chrześcijańskiej kapliczce w Lourdes lekarze badali tych, którzy przychodzili tam z nadzieją na uzdrowienie. Przez 50 z górą lat zapisywano przypadki tamtejszych uzdrowień. W owych raportach szczegółowo notowano rodzaje schorzeń, podawano czas trwania zabiegu i stan pacjenta po wyzdrowieniu. Istnieją dwa rodzaje cudownych uzdrowień. Pierwszy z nich przebiega tak szybko, że można go nazwać natychmiastowym. W ciągu kilku sekund lub – częściej kilku minut dotknięte chorobą bądź zniekształcone części ciała stają się znowu zdrowe. Drugi rodzaj uzdrowienia jest podobny, z tym że proces zastępowania uszkodzonych tkanek nowymi może trwać kilka dni. Zdaje się, iż polega to na gwałtownym przyspieszeniu okresu zwykłego leczenia. Ci, którzy przychodzą, aby modlić się raczej za innych niż za siebie samych, są bardziej podatni na wyleczenie niż ci, którzy myślą tylko o sobie. Prawie wszystkie popularne choroby przytrafiające się ludziom zostały w ten sposób uleczone. Zniknęły przypadki raka, wyprostowały się zniekształcone kończyny, powrócił wzrok i słuch – lista dobrodziejstw jest długa.   Przypadek 20 Kahuna natychmiast uzdrawia złamano nogę   Uwagi wstępne: Religia tłumaczy cuda, twierdząc, iż natychmiastowego uzdrowienia dokonuje Bóg, jakiś święty czy też inny ponadludzki Byt. Jednakże w wypadku takich cudownych zjawisk jak chodzenie po ogniu czy widzenie i zmienianie przyszłości tylko kahuni zaoferowali szczegółowe wyjaśnienia ich mechanizmu. Naszą jedyną nadzieją, by poznać sposób skłaniania Istot Wyższych do czynienia cudów w naszym codziennym życiu i w dowolnym miejscu, tkwi w dokładnym studiowaniu i dogłębnym zrozumieniu wierzeń i praktyk kahunów. Można by oczywiście użyć argumentu, że modlący się chrześcijanie czy znachorzy czasami też doznają cudownych uzdrowień ciała i „portfela”. Jest to na pewno pocieszająca prawda. Jednakże nigdy nie mają oni pewności, czy otrzymają to, o co proszą. Jeden sukces przypada na milion niepowodzeń. Chociaż i kahuni nie zawsze, kiedy prosili, otrzymywali pomoc Wyższego Ja, to przeciętna liczba pozytywnych wyników była u nich bez porównania wyższa. Doktor Brigham miał szczęście obserwować kilka przypadków natychmiastowych uzdrowień dokonanych przez kahunów. Mnie zaś szczególnie utkwił w pamięci jeden z nich.   Opis przypadku: Miałem kiedyś bliskiego i godnego zaufania przyjaciela, J.A.K Combsa z Honolulu, z którym wspólnie studiowaliśmy wiedzę kahunów i który ofiarował mi bezcenną pomoc w tym względzie. Babka jego żony była jedną z najbardziej szanowanych i potężnych kahunek na wyspach. Kochała Combsa i wiele mu opowiadała o swojej tajemnej wiedzy, o swej mocy i magicznych praktykach. Kiedyś Combs brał udział w przyjęciu na plaży, blisko jej willi. Przybyło wielu gości. W pewnej chwili do skraju plaży podjechał jakiś samochód i wysiadło z niego kilku Hawajezyków. Wśród przyjezdnych był lekko pijany mężczyzna. Przy wysiadaniu nie trafił nogą na stopień auta i upadł na piasek. Słychać było charakterystyczny chrzęst łamanych kości. Pobieżne badanie wykazało skomplikowane złamanie lewej nogi tuż nad kostką. Końce złamanych kości w widoczny sposób naprężały skórę. Combs, któremu nieobcy był trzask łamanej kości i sam doświadczył kiedyś takiej kontuzji, zdawał sobie sprawę z powagi obrażenia. Zaproponował, żeby natychmiast zawieźć mężczyznę do Honolulu na zabieg. Wówczas na scenie pojawiła się stara kahunka i przejęła sprawy w swoje ręce. Uklęknąwszy obok poszkodowanego, wyprostowała mu nogę i stopę, naciskając miejsce, gdzie kości wypychały skórę. Zaczęła cicho nucić modlitwę o uzdrowienie. Po chwili zamilkła. Zebrani wokół ludzie śledzili z uwagą każdy jej ruch i czekali, co będzie dalej. Początkowo nic się nie działo. W pewnej chwili kahunka gwałtownie przesunęła ręce tuż nad nogą pacjenta, odjęła je i spokojnie rzekła po hawajsku: „Leczenie zakończone. Wstań. Możesz chodzić”. Mężczyzna, teraz zupełnie trzeźwy, podniósł się zdziwiony na nogi, zrobił krok, potem drugi. Wyleczenie było zupełne i doskonałe. Na nodze nie było ani śladu złamania.   Komentarz: Kahuni, wyjaśniając zjawisko natychmiastowego uzdrowienia, wymieniają czynniki biorące w nim udział: (1) Wyższe Ja obdarzone najdoskonalszą formą umysłowości i możliwością działania w sposób dla nas niepojęty; (2) siła życiowa, czyli mana, o wysokim napięciu, charakteryzująca wszystkie Wyższe Ja i używana przez nie do wszelkich cudownych działań; (3) mięśnie, kości i krew (mówiąc fachowo: wszystkie tkanki ciała) uszkodzonego organu oraz aka, czyli widmowe ciało pacjenta, a szczególnie ta jego część, która jest duplikatem na przykład złamanego odcinka nogi. Według kahunów widmowe ciało niższego Ja stanowi jakby odlew wszystkich komórek ciała fizycznego, a także jego ogólnego kształtu. Chcąc uleczyć złamaną kość. Wyższe Ja rozpuszcza ją i sąsiednie tkanki w .ektoplazmę, zazwyczaj, ale nie zawsze, niewidoczną substancję. Ponieważ widmowy odlew utworzony jest z niewidzialnej (eterycznej?) materii, nie może być on złamany ani uszkodzony. Tak więc, mając „pod ręką” obraz normalnej zdrowej nogi, można dopasować do niego ektoplazmatyczny materiał rozpuszczonych części ciała i tym samym odtworzyć ich pierwotne kształty, czyli dokonać ich natychmiastowego uzdrowienia. To wyjaśnienie ma jednakowe zastosowanie do wszystkich rodzajów uzdrowień, również takich, gdzie mamy do czynienia ze skomplikowanymi zniekształceniami, obrażeniami i chorobami. Jeśli jest to rak, zmienia się zaatakowany organ w ektoplazmatyczną substancję, po czym tworzy się z niej zdrowe tkanki, wypełniwszy właściwy odlew odpowiedniej części ciała. Powstała tkanka niczym nie będzie się różniła od tej, która istniała przed rozwinięciem się nowotworu. Chociaż w ogólnych zarysach tłumaczenie kahunów jest proste i jasne, należy mieć na względzie, że są pewne warunki, które muszą być spełnione, zanim dokona się uzdrowienia. Otóż przy leczeniu metodą kahunów nie może być absolutnie miejsca na żadne kompleksy, wątpliwości, poczucie grzechu i winy. Jeżeli istnieją, trzeba je natychmiast wyjaśnić i oddalić. Niezbędnym warunkiem uwolnienia się od wszelkich dręczących kompleksów jest to, co nazywamy „wiarą”. KOMPLEKSY lub manie jeden z kahunów określił jako „rzecz zżerającą nas od środka”. Kompleksy i rozmaite przekonania rodzą się w niższym Ja. Może są to przekonania słuszne, może nie. Ale kiedy już raz zagnieżdżą się w pamięci niższego Ja, trudno je odszukać, a jeszcze trudniej usunąć. Na szczęście nowoczesna psychologia przebadała już ludzką podświadomość. Wiadomo, że istnieją kompleksy, nie trzeba więc długo dowodzić słuszności teorii kahunów, którzy byli przekonani o tym, że ludzie nękani są prześladowani różnego rodzaj u obawami. Jednej wszakże rzeczy nie zdołała pojąć do tej pory współczesna psychologia, a co kahuni wiedzieli od dawna, a mianowicie, że wszelkie wysiłki zmierzające do usunięcia kompleksów byłyby daleko skuteczniejsze, gdyby logiczne odwołanie się do świadomości pacjenta połączyć z łagodną sugestią i towarzyszącą jej fizyczną stymulacją. Niższe Ja tak przywykło do tego, iż średnie Ja zajmuje się sprawami wyobraźni, że samo nie zwraca najmniejszej uwagi na coś, co przypomina fantazjowanie. Na podświadomości wywołują wrażenie tylko rzeczy REALNE I NAMACALNE. Na przykład woda używana w obrzędach religijnych do „zmycia wszystkich grzechów” jest czymś dotykalnym, dlatego też wywiera na niższym Ja wrażenie. Kahuni używali wody do ceremonialnego obmywania pacjenta, wygłaszając równocześnie sugestię, że wszystkie jego grzechy są zmywane. Stosowali też wiele innych fizycznych bodźców – prawdopodobnie przez dziesięć tysięcy lat. Trudno jest udowodnić, że w wyżej opisanym przypadku złamaną kość rozpuszczono w niewidzialną substancję eteryczną lub w ektoplazmę, a potem znów utwardzono w nie uszkodzonym odlewie tej kości, zrobionym z widmowej substancji. Trudno, powtarzam, o taki dowód, jako że obserwator nie widzi niczego poza ostatecznym wynikiem. Dlatego też należy zwrócić baczniejszą uwagę na odkrycia spirytystów i wyniki badań parapsychicznych. Odnajdujemy tam zapiski o tym, że obserwowano, jak widzialne i dotykalne tkanki ciała roztapiają się w nicości, a potem znów się pojawiają. Procesy te nazwano „dematerializacją” i „materializacją”. Nie będziemy tutaj poświęcać wiele miejsca weryfikacji takich odkryć. Doświadczeni naukowcy sprawdzili już tak wiele przypadków, że nie sposób dłużej zaprzeczać istnieniu zjawisk, o których wspomnieliśmy w związku z omawianiem tajemnej wiedzy kahunów.   Przypadek 21 Aporty (przeniesienia)]   Uwagi wstępne: W związku z tym, że nauka nie potrafi wyjaśnić fenomenów spirytystycznych, szkoły i prasa zwykły całkowicie je przemilczać. Dlatego też przeciętny człowiek wie bardzo mało lub zgoła nic o takich zjawiskach. Weźmy za przykład aporty. Wiele tomów i szczegółowych doniesień poświęcono przypadkom, w których obiekty pojawiły się i znikały wbrew wszystkim przyjętym prawom fizyki. Na uniwersytecie w Stanford znajduje się kilka skrzyń wypełnionych aportowanymi przedmiotami, utworzonymi jakby z niczego przez duchy uczestniczące w seansach znanego medium od spraw aportów, Baileya. I jak dotąd owe fantastyczne zjawiska trzyma się w tajemnicy przed ludźmi. Aport to coś, co zostaje rozpuszczone w niewidzialną formę na jednym miejscu, po czym jest przeniesione w inne, wyznaczone miejsce i tam twardnieje do pierwotnego stanu. Z tym procesem często łączy się działanie duchów osób zmarłych. Wysuwa się nieraz obiekcje, że duch zmarłego człowieka nie mógłby robić rzeczy, których nie potrafił człowiek żyjący. Zarzut ten jest wystarczająco logiczny, by narobić zamieszania w obecnych teoriach parapsychologicznych, opartych na chwiejnych podstawach, lecz nie w teoriach kahunów. Kahuni mocno wierzyli w to, że duchy zmarłych, tak samo jak duchy mieszkające w żywym ciele, czasami nawiązują kontakt z Wyższym Ja i skłaniają je do użycia siły życiowej o wysokim napięciu, by dematerializować, a potem znów materializować substancje zawarte w widmowym odlewie aportowanego przedmiotu. Kahuni byli przekonani, że wszystkie rzeczy mają swoje widmowe ciała. Wiadomo, że kiedy napięcie prądu elektrycznego w urządzeniach rozbijających atomy jest wystarczająco wysokie, wówczas to rozmaite elementy podlegają transmutacji, w wyniku czego powstają zupełnie inne substancje. A zatem możemy zasadnie przypuszczać, że kiedy wzrasta napięcie many, czyli elektrowitalnej siły człowieka, wtedy zostaje ona użyta do zmieniania form widzialnych w niewidzialne i na odwrót. Dokonywanie takich zmian wymaga – jak twierdzi nauka – wytworzenia bardzo wysokiej lub bardzo niskiej temperatury. Ponieważ zaś Wyższe Ja kahunów potrafi sterować zmianami temperatury przy chodzeniu po ogniu, nie sprawiłaby mu też najmniejszej trudności kontrola nad aportowaniem przedmiotów. W roli aportów często występowały żywe istoty, od maleńkich owadów, ptaków, ryb, dzikich bestii począwszy, a na ludziach kończąc. Przenoszono także przedmioty gorące. Po przybyciu na nowe miejsce miały one taką samą temperaturę jak przedtem.   Opis przypadków: (A) Ernesto Bozzano, jeden z najsłynniejszych badaczy w dziedzinie parapsychologii, zanotował przypadek aportu, który doskonale zilustruje omawiane przez nas zagadnienia. „W marcu 1904 roku, w mieszkaniu Cavaliere'a Perettiego odbył się seans spirytystyczny. Człowiek występujący w roli medium był bliskim znajomym wszystkich uczestników posiedzenia. Obdarzony był szczególną wrażliwością i zdolnościami mediumistycznymi, mógł otrzymywać aporty na zawołanie. Poprosiłem wówczas ducha, z którym nawiązał kontakt, by przyniósł mały blok pirytu leżący na moim biurku o dwa kilometry stąd. Duch odpowiedział przez usta wprowadzonego w trans medium, iż jego siła jest prawie na wyczerpaniu, lecz mimo to spróbuje. W chwilę później medium ogarnęły charakterystyczne, spazmatyczne drgawki, co oznaczało, iż aport przyniesiono. Nie słyszeliśmy jednak żadnego odgłosu przedmiotu upadającego na stół lub na podłogę. Poprosiliśmy ducha o wyjaśnienie. Poinformował nas, że chociaż udało mu się rozdrobnić kawałek żądanego przedmiotu i przynieść go do pokoju, nie miał już siły, by go z powrotem scalić. Dodał: »Zapalcie światło«. Tak też zrobiliśmy. Ku naszemu zdziwieniu ujrzeliśmy, że stół, ubrania i włosy zebranych, a także meble w pokoju i dywan pokrywała cieniusieńka warstewka ledwo widocznego, błyszczącego pirytu. Po powrocie do domu odnalazłem na biurku blok pirytu. Brakowało sporego kawałka, prawie jednej trzeciej całości”. (B) Medium, pani Guppy, kobieta bogata i znana w dawnych kręgach spirytystów, zorganizowała we Włoszech seans dla poety Henry'ego W. Longfellowa. Podczas owego seansu został przyniesiony jako aport kawał lodu o powierzchni 0,3 m2. Upadł z hukiem na stół. Na innym posiedzeniu, chociaż słynny poeta cały czas trzymał medium za obie ręce, zostało przeniesionych kilka pomarańcz. Kiedy indziej znowu duch przemówił ustami medium i zapytał, jakich przedmiotów życzą sobie zebrani. Dostarczył następujące rzeczy: banana, dwie pomarańcze, po kiści białych i ciemnych winogron, trzy orzechy włoskie, garść orzechów laskowych, sześć śliwek damaszek, plaster kandyzowanego ananasa, cebulę, brzoskwinię, kilka migdałów, trzy figi, dwa jabłka, cztery wielkie grejpfruty, ziemniak i jeszcze kilka owoców i warzyw. Na kolejnym seansie zjawił się imbryk z gorącą herbatą i skwiercząca patelnia ze smażoną jajecznicą. Nawet panią Guppy we własnej osobie przeniesiono w formie aportu z jej domu do mieszkania przyjaciół. Odległość wynosiła dwa kilometry, a pani Guppy była kobietą słusznej tuszy. (C) W 1926 roku, w British College of Psychic Science, pani Barkel, medium, zobaczyła „cień” bukiecika fiołków w pobliżu wiszącego nad jej głową okrągłego klosza. Wieczorem, w tym samym pomieszczeniu odbył się seans z medium aportującym. Heinrichem Melzerem. Duży pęczek fiołków spadł z powietrza na stół. (D) Pani d'Esperance była jednym ze słynnych i dokładnie badanych mediów ubiegłego stulecia. Na jej seansach często pojawiał się duch o imieniu Jolanda. Przebywał przy pełnym świetle w całkowicie zmaterializowanej postaci pięknej dziewczyny arabskiej, dokonywał aportów tak, by zebrani mogli wszystko dokładnie zobaczyć. 28 czerwca 1890 roku Jolanda przyniosła rzadko spotykaną złotą lilię, mającą więcej niż dwa metry długości, licząc od korzenia aż po wierzchołek. Lilia miała jedenaście przepięknych kwiatów. Pod koniec seansu Jolanda próbowała zdematerializować roślinę, by zabrać ją z powrotem, ale jej siły były już na wyczerpaniu i próba spełzła na niczym. Duch oświadczył wówczas, że roślina została wypożyczona i musi być po jakimś czasie oddana właścicielowi. 5 lipca o godzinie 9.30 zabrano kwiat z ciemnej pracowni i umieszczono na środku stołu, otoczonego zewsząd przez uczestników seansu. Prawie natychmiast lilia zniknęła. Jakiś duch, ale nie Jolanda, wyjaśnił, iż podczas pierwszego seansu roślina została w niewidzialnej postaci przeniesiona do pokoju na całą godzinę wcześniej, zanim się zmaterializowała i stała widzialna.   Komentarz: W wyżej opisanych przypadkach przewijają się wzmianki o sile czy jakiejś zdolności podobnej do tej, o której uczyli kahuni. Duchy bez wątpienia miały dostęp do istot wyższych, zdolnych do użycia owej siły przy wykonywaniu aportów. A ponieważ żyjący ludzie nie umieją aportować przedmiotów, należy wnioskować, że duchy zmarłych muszą otrzymywać pomoc od jakiejś doskonałej Istoty. Od czasu do czasu widywano ciała widmowe aportowanych rzeczy, co prawda przejrzyste i zamglone, lecz mające kształt aportu. W niektórych przypadkach widoczny był obłok materii o bardzo rozrzedzonej masie, co oznacza, że aportowaną substancję można niewyraźnie zobaczyć w jej rozdrobnionym czy rozproszonym stanie oraz że można ją w dużym stopniu rozciągnąć lub rozszerzyć. Rośliny, owady, zwierzęta i ludzie, służący jako aporty, nie doznają w trakcie przenoszenia żadnych uszkodzeń, nawet jeśli przybywają z dużej odległości i przez zamknięte drzwi. Wykorzystanie podobnych procesów do uleczenia złamanej kości jest w porównaniu z tym zjawiskiem dziecinną błahostką. Chociaż kahuni nie potrafili dokładnie wyjaśnić, w jaki sposób Wyższe Ja stosuje siłę życiową wysokiego napięcia do sterowania temperaturą czy do dematerializacji i ponownej materializacji aportów, to byli mocno przekonani o działaniu owej siły i o tym, że prawie zawsze dostarczają jej ludzie żywi. Byli też pewni, że widmowe ciała zawsze odgrywają ważną rolę w tym procesie. Ludzie, którzy sami występowali w roli aportów, mówią o swym krótkim okresie utraty świadomości oraz o trwającym przez jakiś czas stanie nagłego, bardzo znacznego wyostrzenia zmysłów i zdolności intelektualnych. Podczas owych zmian nie dostrzegli u siebie żadnych wrażeń fizycznych. Ta okoliczność potwierdza teorię Huny o istnieniu w naszych widmowych ciałach zestawu duplikatów wszystkich naszych organów i tkanek, które funkcjonują także w okresie czasowego przebywania człowieka poza ciałem (jak w przypadkach aportów), jak również po jego śmierci, kiedy jesteśmy poza ciałem na stałe. Rozdział XII Wskrzeszanie zmarłych – stałe i tymczasowe Zmarłego można wskrzesić. Istnieją dwa rodzaje takich „wskrzeszeń”. Pierwszy polega na zupełnym powrocie zmarłego do życia w swym fizycznym ciele. Drugi rodzaj to tymczasowa materializacja ciała fizycznego przeznaczonego do użytku odłączonej od niego duszy lub ducha, własnego lub obcego. Oba przypadki potwierdzają słuszność starożytnych wierzeń kahunów. W tradycji chrześcijańskiej czy w literaturze religijnej często mamy do czynienia z wskrzeszaniem zmarłych. Kahuni potrafili w określonych warunkach dokonać takich czynów i umieli je w wyczerpujący sposób wyjaśnić. Tymczasowe wskrzeszanie ciał fizycznych dla użytku duchów osób zmarłych było w Polinezji bardzo rozpowszechnione i jako „materializacja” było dokładnie studiowane i wielokrotnie sprawdzane przez badaczy parapsychologów.   Przypadek 22 Kahuna wskrzesza zmarłego w obecności doktora Brighama   Uwagi wstępne: W gorącym klimacie hawajskim niewiele potrzeba czasu, by zwłoki uległy procesowi rozkładu. Czasami jednak występuje u człowieka stan głębokiego transu czy śpiączki, niezwykle przypominający śmierć, i wtedy istnieje poważne niebezpieczeństwo pomyłkowego wzięcia osoby w takim stanie za zmarłą i spalenia jej żywcem. . Kahuni twierdzili, że proces rozkładu zaczyna się nie wcześniej, niż kiedy widmowe ciało niższego Ja całkowicie opuści ciało fizyczne. Dwa niższe duchy człowieka mogą wyjść z jego ciała w postaci swoich widmowych ciał i mogą podróżować po świecie w dalekie strony, tak jak przy „podróży astralnej”. Zawsze jednak łącząca nić (w teozofii: „srebrny sznur”) z widmowej materii wiąże ze sobą ciało fizyczne i niższe ciało widmowe. Tylko wtedy, gdy nić zostanie zerwana, rozpoczyna się rozkład. Kiedy taka nić jest zniszczona, jedyną instancją mogącą wskrzesić zaczynające się psuć tkanki i umożliwić zmarłemu powrót do życia jest Wyższe Ja. Bywają często sytuacje, kiedy śmierci nie towarzyszą rany ani obrażenia, na przykład przy utonięciu. Wówczas nić widmowa nie jest uszkodzona. Zmarły będzie mógł odzyskać życie, o ile jego powrót do ciała będzie duchom na rękę. Widmowe ciało niższego Ja, co już zostało wyjaśnione wcześniej, jest idealnym miejscem do przechowywania siły życiowej. Kiedy duchy opuszczają ciało fizyczne, większą część siły życiowej zabierają ze sobą w widmowym ciele. Pozostawiona powłoka cielesna, pozbawiona resztek świadomości i sił witalnych, nie jest więc zdolna do myślenia, działania i świadomego istnienia. Badania przeprowadzone na pacjentach cierpiących na epilepsję wykazują, że po charakterystycznym krzyku i upadku chorego na podłogę, na urządzeniu mierzącym fale elektryczne ciała i mózgu nie ma śladów obecności i działania tych fal. Oznacza to, że albo oba Ja pacjenta opuściły na jakiś czas jego ciało w swych widmowych „pojazdach”, albo też nadal egzystują w ciele, lecz zostały okradzione z resztek siły życiowej przez jakiegoś prześladującego je ducha. Świadomość wraca do pacjenta po czasie potrzebnym do regeneracji siły życiowej.   Opis przypadku: Doktor Brigham podczas jednej ze swoich podróży w poszukiwaniu rzadkich okazów hawajskich roślin, schronił się przed srogim sztormem w nadbrzeżnej wiosce. We wzburzonym morzu utonął wówczas miejscowy szesnastoletni chłopak. Wysiłki zmierzające do przywrócenia mu życia zakończyły się fiaskiem. Wezwano wtedy kahunę mieszkającego kawałek drogi stamtąd. Stary kahuna przybył na miejsce i rozpoczął pracę. Od wypadku minęło wtedy osiem godzin. Ciało chłopaka było zimne, a kiedy doktor Brigham zbadał je na krótko przed przybyciem kahuny, zdawało się już sztywnieć w rigor mortis (stężenie pośmiertne). Kahuna usiadł obok ciała i rozpoczął zabieg. Użył swej parapsychicznej mocy, aby dowiedzieć się, co stało się z dwoma duchami chłopca. W tej czynności, jak później wyjaśnił, pomogło mu kilka zaprzyjaźnionych duchów. (Sznur ciała widmowego nadal widocznie łączył ciało chłopca z jego niższym Ja, chociaż prawdopodobnie naprężony był do ostatnich granic). Kahuna stwierdził, że oba Ja chłopca włóczą się bezradnie, zakłopotane i nieszczęśliwe. Sprowadził je z powrotem w pobliże ciała, przekonując, żeby pozostały na miejscu. Namawiał, by używając wszystkich możliwych sposobów, spróbowały z powrotem wejść w cielesną powłokę. Ciało stopniowo zaczynało się rozgrzewać. Kahuna położył na nim ręce i zasilił je własną energią. Użył także sugestii słownej, aby spowodować powrót duchów do ciała, jak również fizycznego stymulatora w formie gładzenia i uciskania mięśni, tak jakby duchy miały wrócić do ciała przez jeden z dużych palców u stopy i kahuna „wgniatał” je wzdłuż nogi aż do tułowia. Kahuna wygłosił inwokację do boga (Wyższego Ja) z prośbą o pomoc. Po upływie godziny oświadczył, że duchy chłopca powoli wchodzą do jego ciała. Ciało było coraz cieplejsze. Serce zaczęło bić i chłopiec otworzył oczy. Powrót do życia był tak szybki, iż niebawem młody hawajczyk poprosił o jedzenie. Doktor Brigham, do głębi poruszony pokazem magii kahunów, zadał staremu wiele pytań. Dowiedział się niedużo, poza tym że bóg, który właśnie udzielił mu pomocy, był jednym z Aumakua, rodzicielskich duchów wielce godnych zaufania, które niegdyś były ludźmi żyjącymi na ziemi. Doktor przez kilka lat śledził losy chłopca. Nigdy nie dostrzeżono u młodzieńca jakichkolwiek objawów, które świadczyłyby o jego dawnym śmiertelnym utonięciu.   Komentarz: Pomoc duchów, które kiedyś były mężczyznami lub kobietami i mieszkały w ludzkich ciałach, nie jest dla nas czymś nowym. Roczniki „Spiritualism” i „Psychical Research” pełne są opisów udanego uzdrowienia osób żyjących, dokonanego za wstawiennictwem duchów zmarłych. Owe duchy-uzdrowiciele, mające na swym koncie wiele sukcesów, często mówią, że mogły tego wszystkiego dokonać dzięki modlitwom do duchów wyższych lub do Boga pojmowanego tradycyjnie. Duchy, tak jak żywi, nie mają możliwości nawiązywania bezpośredniego kontaktu z poziomem świadomości stojącej o jeden szczebel wyżej niż one same. Mogą tylko snuć przypuszczenia i wyobrażać sobie Istoty Wyższe oraz rodzaj ich umysłowości umożliwiającej im stosowanie tajemnych sił do magicznego uzdrawiania chorych. Wiele duchów podawało własne opinie wyjaśniające mechanizm, jaki działa przy uzdrowieniach. Każdy z nich miał swoje zdanie i nie było dwóch takich, które by się ze sobą zgadzały, chociaż wszystkie przypisywały sobie ścisłą i prawdziwą wiedzę w tym względzie. Zadziwiająco przypominały zachowanie żywych ludzi – każdy rozwijał własną koncepcję i odrzucał pozostałe. Wobec tak ostrych sprzeczności rysujących się w wypowiedziach duchów osób zmarłych, postępujemy .rozważnie, zwracając się ku starożytnym wyjaśnieniom kahunów, jako że są one słuszne w każdym najdrobniejszym szczególe, o ile możemy to sprawdzić na podstawie naszej skąpej wiedzy, a co najważniejsze, teoria kahunów DZIAŁA, stanowiąc bazę dla jej praktycznych zastosowań.   Przypadek 23 Czasowe wskrzeszenie zmarłego. Pełna materializacja   Uwagi wstępne: W sprawozdaniach „Psychical Research” nie było nic tak fascynującego, niewiarygodnego, niewytłumaczalnego, tak zaciekle odrzucanego (bezskutecznie) i tak ważnego jak zjawisko pełnej materializacji, czyli czasowe wskrzeszenie zmarłego. Przy wskrzeszaniu ludzi, chociaż proces ten odnosi się do duchów osób, które dawno już zmarły, biorą udział te same składniki, jakie konstytuują człowieka za życia. Duchy podświadomości i świadomości zmarłych ludzi przybywają na seanse spirytystyczne i dostarczają czynnika świadomości. Niższe i średnie Ja żyją obok siebie w swoich widmowych ciałach, tworząc w ten sposób odlew fizycznego ciała. swego pierwotnego ziemskiego mieszkania. Natomiast Wyższe Ja odczuwa brak takiej dawnej cielesnej powłoki i jej naturalnego ładunku siły życiowej. Aby uzupełnić ten niedostatek, czerpie ono siłę życiową i materię fizyczną od kręgu osób siedzących na scenie. Fizyczna materia zostaje zamieniona w rozrzedzoną ektoplazmatyczną substancję, po czym materializowana jest na powrót w odlewie niższego ciała widmowego ducha. W ten sposób dochodzi do pełnej materializacji znowu żywej istoty, a więc oddychającego, ciepłego, zupełnie normalnego ciała fizycznego wraz z zamieszkującymi je dwoma duchami. Takie ciała wielokrotnie poddawano ścisłym badaniom medycznym. Niestety, nie zachowują one swoich właściwości na stałe. Po minucie, rzadko kiedy po godzinie, cały ektoplazmatyczny materiał zostaje zwrócony żywym właścicielom, a materialna forma ciała znika. Można by przyjąć, że owe zmaterializowane ciało mogłoby istnieć na stałe, jeśli nie trzeba byłoby oddawać pożyczonej substancji fizycznej. W ten sposób mogłoby się dokonać drugie nadejście Chrystusa, gdyby któryś z jego zwolenników opuścił swe ciało ziemskie i przeszedłszy do świata zmarłych, oddał je do użytku wielkiego Nauczyciela. Wypełniłoby ono wówczas widmowy odlew ciała fizycznego Chrystusa i dzięki temu zmaterializowałaby się Jego postać. Kilka lat temu na jednej z wysp Pacyfiku doszło do sporego zamieszania. Otóż grupa Polinezyjczyków przeprowadzała nocami potajemne seanse spirytystyczne. Udawało się im wskrzeszać w procesie materializacji swojego zmarłego wodza. Ów wódz, człowiek bardzo mądry i przez wszystkich kochany, zmarł jako trędowaty. Rzecz zastanawiająca, że za każdym razem po zmaterializowaniu pozostawał w swym ciele o wiele dłużej, niż to zazwyczaj się działo w eksperymentach przeprowadzanych na Zachodzie. Ponieważ władze owej wyspy obawiały się, że wódz będzie dążył do objęcia rządów i namawiał tubylców do buntu, usilnie tłumaczyły miejscowym, że materializacja owego człowieka może spowodować epidemię trądu. Seanse zakończono.   Opis przypadków: (A) KAHUNI I GRUPOWA MATERIALIZACJA NA HAWAJACH Istnieją przekazy mówiące, że na Wyspach Hawajskich, gdzie kahuni byli najbardziej cenionymi praktykami w dziedzinie zjawisk parapsychicznych, dochodziło bardzo dawno temu do grupowych materializacji. Wódz tubylczego plemienia i grupa jego zwolenników (dawno już nie żyjących), których .liczba wahała się od dziesięciu do pięćdziesięciu osób, materializowali się nocą i maszerowali po okolicy. Często mieli ze sobą zmaterializowane bębny i pochodnie. Czasami pozostawali niewidzialni dla otoczenia, lecz wyraźnie było słychać odgłos maszerujących stóp, bicie w bębny i rozmaite głosy. Owe pochody duchów są na Hawajach dobrze znane, częstokroć dowodzono ich istnienia i opisywano w książkach i artykułach o Hawajach. Doktor John Tanner, który przez jakiś czas studiował na Hawajach magię kahunów, opowiadał mi, że będąc na plaży Waikiki, usłyszał pewnej nocy marsz duchów zmierzających w pochodzie w kierunku centrum Honolulu. Sądził, że procesja będzie szła drogą wyznaczoną ongiś przez starych Hawajczyków – z Waikiki do królewskich grobowców w pobliżu kościoła misyjnego w centrum miasta. Wsiadł w samochód, pojechał do starej świątyni i czekał. W zaskakująco krótkim czasie dały się znowu słyszeć takie same odgłosy kroków, łagodny śpiew i ciche rozmowy. Zdawało się, że dźwięki pochłonął stojący na podwórzu kościelnym stary grobowiec miejscowego króla. Doktor Tanner nic jednak nie widział. Do doktora Brighama dotarło wiele relacji z pierwszej ręki od osób, które na własne oczy widziały pochód duchów idących przy świetle pochodni i księżyca. Hawajczycy zgodni są co do tego, że w pełni zmaterializowani uczestnicy takich pochodów, uzbrojeni w maczugi i dzidy, są niebezpieczni dla każdego, kto im przeszkadza. Jeżeli procesja jest widoczna dla ludzi, co mądrzejsi tubylcy ustępują jej z drogi lub chowają się i cicho obserwują z ukrycia przechodzących. Słyszano opowieści o tym, że kilka osób poniosło śmierć z rąk owego wojska. Pewien znajomy Hawajczyk utrzymywał, że zetknął się twarzą w twarz z niedużą grupką uzbrojonych wojowników odzianych w skórzane płaszcze. Jeden z nich ruszył do niego z dzidą. Przerażony Hawajczyk wykrzyknął, że jest jego żyjącym krewnym i przyjacielem. Dano mu więc czas, by się przedstawił i wymienił listę nazwisk swoich przodków. Było oczywiste, że cofając się o kilka pokoleń, mój znajomy powinien w końcu natrafić na jakieś rodzinne powiązania z dawnym mieszkańcem tych okolic. Tak też się stało. Zjawy przebaczyły mu, że stanął przypadkowo na drodze ich przemarszu, i pozwoliły odejść. Chociaż jest rzeczą oczywistą, że do zaakceptowanych powszechnie opowieści o procesjach duchów dodano sporo fantazji, nie ma wątpliwości, że podstawowe fakty są prawdziwe. Legendy Polinezyjczyków pełne są opowiadań o grupowych i pojedynczych materializacjach. „Bogowie” pomagają duchom zmarłych osób materializować się. Siła życiowa i substancja ektoplazmatyczna pożyczane są od ludzi żyjących, podczas ich snu, bądź też, w rzadkich przypadkach, zabierane są zwierzętom lub roślinom. (B) BISKUP MATERIALIZUJE SIĘ CZTERYSTA LAT PO SWOJEJ ŚMIERCI Carlo Mirabelli, południowoamerykańskie medium pochodzenia włoskiego, dostarczył doskonałych przykładów prawie wszystkich zjawisk parapsychicznych. Doktor Fodor pisze: „Zjawisko materializacji wywołane przez Mirabelliego było zdumiewające. Postacie, które się wówczas pojawiły, były wyraźne i pełne. Można je było fotografować, a lekarze przeprowadzali na nich badania, trwające czasem nawet z 15 minut. Badania te pozwoliły stwierdzić, że nowo powstałe istoty ludzkie mają doskonałą budowę anatomiczną. Po zakończonych obserwacjach postacie zaczęły się rozrzedzać od stóp w górę, piersi i ramiona rozpłynęły się w powietrzu. Jeden z lekarzy wykrzyknął: »O! Tego już za wiele!«, ruszył naprzód i złapał resztę płynącego w powietrzu ciała. Nagle wydał z siebie ostry krzyk i padł nieprzytomny na ziemię. Gdy odzyskał świadomość, pamiętał tylko to, że gdy chwycił fantom w ręce, poczuł, jakby jego palce ściskały gąbczastą, sflaczałą substancję, zaraz potem doznał wstrząsu i zemdlał. Innym znów razem doszło do materializacji córeczki doktora Souzy, która umarła na grypę. Jej postać ukazała się w świetle dziennym i przez pół godziny widziały ją wszystkie siostry dziewczynki. Pojawiła się w ubraniu, w którym kiedyś została pochowana. Sprawdzono jej puls. Zrobiono wspólne zdjęcie ojca z córką, po czym zjawa uniosła się w górę i rozmyła w powietrzu. Na innym posiedzeniu Mirabelli oświadczył, że widział ciało biskupa doktora Jose de Carmago Barrosa, który stracił życie na tonącym statku. »Delikatna woń, przypominająca zapach róż, wypełniła pokój. Medium weszło w trans. Siedzący wokół uczestnicy seansu ujrzeli przezroczystą mgiełkę, która połyskiwała jakby złocistym odblaskiem. Z wolna mgiełka zaczęła się formować i wyłoniła się z niej postać biskupa, nosząca na sobie szaty i wszystkie insygnia swego urzędu. Biskup wypowiedział swoje imię. Doktor Souza zbliżył się do niego. Pomacał ciało, dotknął zębów, spróbował ślinę, posłuchał bicia serca, zbadał czynności organów wewnętrznych, obejrzał paznokcie i oczy. Wszystko było w jak najlepszym stanie. Następnie kolejni świadkowie owego zjawiska przekonywali się o realności postaci. Biskup pochylił się z uśmiechem nad Mirabellim, spojrzał na niego w milczeniu i powoli zdematerializował się. Na szóstym z kolei seansie Mirabelli związany i zamknięty na klucz zniknął z jednego pokoju, a znaleziono go w drugim; nadal był w transie. Wszystkie zamki u drzwi i okien pozostały nie naruszone, a Mirabelli nadal był tak samo związany”. Kiedyś w obecności czternastu obserwatorów zdematerializowały się ramiona medium. Na zrobionym wówczas zdjęciu w miejscu ramion widać tylko niewyraźny cień”. (C) JOLANDA I JEJ MATERIALIZACJA Pani Elizabeth d'Esperance, słynne medium, miała pośród duchów, które zmaterializowały się na jej seansach, piętnastoletnią Arabkę, Jolandę. Dziewczyna pojawiła się w postaci mgiełki i potrzebowała kilku minut na pełną materializację. Następnie, przy pełnym oświetleniu zwykła była prowadzić z żywymi rozmowy oraz sprawiać, by w pokoju pojawiały się i znikały rozmaite przedmioty. Dokonywała wielkiej ilości aportów. Sprowadzała rośliny i kazała im rosnąć w karafkach wypełnionych wodą i piaskiem. W ciągu kilku minut wyrastały wysokie okazy. Podczas jednego z seansów, na którym obserwowano akurat materializację duchów, pewien badacz, Alexander N. Aksakof, był świadkiem nieoczekiwanego zjawiska. Widział, jak dolna część ciała medium została zdematerializowana, a górna część wyglądała, jakby wisiała w powietrzu. Pani d'Esperance nie była wówczas w transie i z przerażeniem zauważyła, w jakim jest stanie. Zwróciła na tę sytuację uwagę obecnych tam badaczy. Pozostali uczestnicy seansu upewnili się, że poniżej talii medium zwisała tylko pusta spódnica. Dziesięć lat później Aksakof opublikował książkę, dając w niej wyraz swoim poglądom, które ukształtowały długoletnie studia i obserwacje zjawisk materializacji. Wyraził tam opinię, że w niektórych przypadkach „ciało medium ulega całkowitej absorpcji i wykorzystywane jest do utworzenia ciał pojawiających się postaci...” (D) MATERIALIZACJA ZWIERZĄT Twierdzenie kahunów, że wszystkie rzeczy mają ciała widmowe, będące wiernymi odlewami zarówno najdrobniejszych nawet cząstek tych rzeczy, jak i ich ogólnego kształtu, odnosi się w równym stopniu do zwierząt, jak i do ludzi. (A także do owadów i obiektów bezwładnych takich jak skały, kamienie itp.). Gambier Bolton miał szczególne doświadczenie w tej dziedzinie. Zaprzyjaźnił się kiedyś w zoo z ranną foką. Leczył ją przez jakiś czas, ale niestety zdechła. Dziesięć dni po jej śmierci Bolton uczestniczył w seansie skupiającym grono naukowców, z udziałem medium, pani Craddock. Na owym seansie zmaterializowała się foka – najwyraźniej ta, którą znał Bolton – i człapiąc płetwami doczołgała się blisko niego. Leżała tak przez kilka minut. Poproszono duchy, które były tam obecne, by wyjaśniły sprawę. Odpowiedziały: „Ich czynności (tzn. zwierząt materializujących się na seansach) zupełnie od nas nie zależą. Kiedy jesteśmy bardzo zajęte eksperymentami z ludzkimi jaźniami, które chcą materializować się wśród was, zwierzęta dostają się do pokoju nie wiadomo jaką drogą. Zupełnie tego nie rozumiemy i nie możemy temu zapobiec. Otrzymują skądś pewną dawkę substancji, która wystarcza im do ukonstytuowania tymczasowych ciał. Przychodzą, kiedy chcą, szwendają się po pokoju i znikają, kiedy im pasuje. Nie mamy na nie żadnego wpływu, dopóki uczucie wiążące je z dawnymi właścicielami jest tak silne, jak widzieliśmy w powyższym przypadku”. Doktor Fodor sądzi, iż zacytowana opinia duchów przemawiających przez medium zdaje się przeczyć słynnym zjawiskom materializacji zwierzęcych z seansów Kluskiego. Na tych seansach stale pojawiały się postacie ludzkie w roli opiekunów materializujących się tam zwierząt. Opiekunowie i zwierzęta rzadko poruszali się jednocześnie. Postacie opiekunów, choć najczęściej nieruchome, były obecne i wyraźnie widoczne. Jedno zwierzę pojawiło się jednak bez opiekuna. Był to małpolud nazwany przez badaczy Pitekantropusem. Miał szorstkie, potargane kudły, wydzielał zapach mokrego psa i łosia jednocześnie i był wielce swawolny. Najwyraźniej miał niski poziom inteligencji, ale był miły i posłuszny. Kiedy się zjawił, przestraszył zebranych swoją potężną siłą. Unosił ciężkich mężczyzn wraz z krzesłami wysoko ponad głową. Podniósł wielką skrzynię z książkami i nosił ją po pokoju. A także dużą sofę. Wydawał tylko odgłosy mlaskania i często się drapał. Psy, koty, papugi, nietoperze, łasice i inne nieżyjące zwierzątka wracały nieraz, aby odwiedzić na seansach swoich dawnych właścicieli. Zdarzyło się tak, że jedno ze zwierząt zostawiło za sobą trochę sierści w miejscu, w którym podczas seansu zaplątała mu się noga w leżącej na stole koronkowej serwecie (w serwecie pozostała później dziura długości 10 cm). Sierść umieszczono w światło- i wodoszczelnym pudełku i często ją oglądano. Po kilku dniach włoski skróciły się o połowę, a wkrótce zniknęły zupełnie, najwidoczniej dematerializując się o wiele wolniej niż samo stworzonko. (E) CZĘŚCIOWA MATERIALIZACJA ISTOT ŻYJĄCYCH Badacze zanotowali wiele przypadków częściowego materializowania się na seansach spirytystycznych istot żyjących. Horacy Leaf zobaczył głowę, ramiona i jedną rękę krewnego mieszkającego wówczas w odległości 650 km od miejsca, gdzie odbywał się eksperyment. Przeprowadzili ze sobą kilkuminutową rozmowę, w której poruszali kwestie znane tylko im. Alfred Vout Peters na seansie z Cecilem Huskiem zobaczył materializację (prawdopodobnie niemal pełną) żyjącego przyjaciela, który, jak się później wyjaśniło, w tym czasie spał w swoim mieszkaniu. Doktor Nandor Fodor w długim artykule o materializacji, zamieszczonym w Encyclopaedia of Psychic Science, podał komentarz mocno zbliżony do twierdzeń głoszonych w starożytności przez kahunów (teorie te nie były mu jeszcze znane w owym czasie). „W rzeczy samej – pisze – często mamy ochotę zastanawiać się nad możliwością budowania żywych organizmów o odmienionych kształtach w procesach materializacji i dematerializacji. Być może kiedyś w przyszłości, opierając się na owych spekulacjach, znajdziemy wyjaśnienie dla cudownych uzdrowień, podczas których chore części ciała wracały do swego pierwotnego, kwitnącego stanu”. (F) ZMIANY ROZMIARÓW CIAŁA PRZY MATERIALIZACJI Wiele przekazów zawiera dane o pojawieniu się zmaterializowanych kształtów ludzkich mniejszych lub większych, niż się spodziewano, zważywszy na wzrost i wagę tych ludzi za życia. Takie zjawisko wydłużenia się ciała obserwowano na seansach, kiedy to medium stawało się wyższe o jakieś pół metra. (Kahuni wierzyli, że widmowe ciało rzeczy, człowieka czy zwierzęcia może się rozszerzyć lub skurczyć). Pani Bisson obserwowała na seansach nagą postać kobiety wzrostu nie więcej niż dwudziestu centymetrów. Materializowała się ona co jakiś czas, często ze zmienioną fryzurą, tańcząc i wykonując ćwiczenia gimnastyczne. Stanęła nawet kiedyś na ręku pani Bisson, chociaż najczęściej stała na dłoni medium. Ewy. Na seansach w domu pani Ignath w szklankach z wodą pojawiły się bardzo piękne małe główki wielkości orzecha włoskiego. Duch, który zawładnął medium, noszący imię Nona, wygłosił opinię, że były to zmaterializowane, plastycznie uformowane kształty myślowe. Częściowe materializacje, kiedy to widziano nieraz same głowy lub ręce, czasami ukazywały kształt kilka razy większy lub mniejszy niż normalny. (G) MATERIALIZACJA UBRAŃ Bardzo niewiele ze zmaterializowanych czasowo duchów przychodziło na seanse bez odzienia. Harry Price, najbardziej ostrożny i sceptyczny z naukowców z Towarzystwa Badań Parapsychicznych, w ostatniej swojej książce opowiada o powtarzającej się co jakiś czas materializacji małej dziewczynki bez ubrania. Na odbywających się w ciemności seansach dziewczynkę trzymała na rękach jej żyjąca matka lub obecne na posiedzeniu przyjaciółki; jedna z nich była świetnym medium. Uczestnicząc kiedyś w takim seansie, Price stwierdził, że nagie ciało dziewczynki jest ciepłe i jędrne. Wziąwszy je na ręce, przekonał się, że ma normalną wagę. Na zadane pytanie dziecko odpowiedziało kilka słów. Podłogę w pokoju posypano uprzednio białym pudrem, pozamykano wszystkie drzwi i okna, i na wszelki sposób zabezpieczono się przed jakąkolwiek mistyfikacją. Po pojawieniu się zjawy dziewczynki nie zauważono na podłodze żadnych śladów stóp, a zamki pozostały nie naruszone. Pan Price był więc przekonany o prawdziwości materializacji. Przeważnie jednak duchy odziane są w szaty, od szarych i przezroczystych mgieł począwszy aż do tkanin tak mocnych, że obserwatorzy kilkakrotnie odcinali ich kawałki, żeby je zbadać po dematerializacji ducha i jego ubrania. Charakterystyczną cechą zmaterializowanych tkanin jest to, że są lżejsze i bardziej zwiewne niż takie same materiały w normalnych warunkach. Sylvan J. Muldoon, znany ze swoich praktyk parapsychicznych i z opisów swych podróży astralnych, pisze, iż kiedyś, gdy na kilka kroków opuścił swe ciało fizyczne, zauważył, że wokół jego astralnej postaci formowało się jakieś odzienie. Było ono identyczne, jak to znajdujące się na jego fizycznym ciele leżącym na łóżku. Zdarza się, iż nie tylko ciała medium dematerializują się częściowo lub całkowicie na seansach. Czasami znikają na jakiś czas także ich ubrania, chociaż innym razem pozostają one na miejscu, puste w środku. Przeważnie szaty zmaterializowane na seansie są białe, chociaż znikające ubranie medium jest czarne. Katie King, zjawa często pojawiająca się na seansach pani Florence Cook i dokładnie obserwowana przez pana Williama Crookesa, pozwalała na badanie szat u jej duchowego odzienia. Czasami sama odcinała z dołu swojej sukienki kilka kawałków materiału i wręczała je zebranym do obejrzenia. Ubytki w sukni natychmiast wypełniały się z powrotem. Większość tych skrawków dematerializowała się wraz ze zjawą, niewielu udało się przetrwać dłużej i w tych przypadkach po skończeniu seansu odkrywano podobne kształtem ubytki w sukni medium. Wynika stąd, że do celów materializacji wypożyczono materiał z sukienki medium i nie został on jej zwrócony, kiedy kawałki sukna utrwaliły się na stałe. Należy też zauważyć, że tkanina z ubrań zjawy nie była podobna do materiału sukienki, w której po seansie pozostały dziury. Widać stąd zatem, iż możliwa jest transformacja materii w procesie dematerializacji i materializacji. Jedna rzecz zamienia się w drugą i tak już pozostaje. Zapewne tak też się dzieje przy natychmiastowych uzdrowieniach, o ile uznamy słuszność teorii kahunów. Zjawa Katie King twierdziła, że odcinając kawałki materiału i czyniąc je czymś trwałym, musiała odbierać medium jakąś dawkę siły życiowej i w ten sposób medium stawało się coraz słabsze (zob. teorię kahunów, że wszystkie czynności materializacji polegają na użyciu siły żyjących). Kiedy kawałki materiału pokazano sukiennikom z prośbą, aby znaleźli w swej ofercie podobną tkaninę, okazało się, iż nie ma takiej na rynku. Producenci tkanin wyrazili przypuszczenie, iż może to być materiał z fabryki chińskiej. Na seansie w Christianii z udziałem pani d'Esperance oddarto kawałek sukienki ducha Jolandy. Utrwalił się na stałe. Podobna dziura, częściowo wyszarpana, częściowo wycięta, pojawiła się później w sukni medium. Skrawek z sukienki ducha był kilka razy większy, ale miał dokładnie taki sam kształt. Tkanina była biała i miała delikatniejszą fakturę, przypominającą cienką gazę, ale z pewnością składała się z tkanych włókien. Niektóre zmaterializowane materiały nie były tkaninami. Przypominały raczej przezroczyste arkusze jakby z gumy czy błony. Często miały dziurki, upodabniające tworzywo do koronki. Na posiedzeniu w Cardiff u George'a Spriggsa odcięto od ubrania zmaterializowanego ducha pasek kosztownego, jaskrawoczerwonego jedwabiu. Po dematerializacji ducha skrawek materiału pozostał cały. Wkrótce wyblaknął, ale na jednym z późniejszych seansów, kiedy ten sam duch zwrócił nań uwagę, w niewytłumaczony sposób materiał odzyskał pierwotny kolor i połysk. Loki włosów, ucięte z głów zmaterializowanych duchów i utrwalone na stałe bądź też będące powoli znikającymi pamiątkami, prawie we wszystkich opisanych przypadkach były bardziej miękkie i delikatne niż włosy mediów, które umożliwiały ową materializację. (H) MATERIALIZACJA KRASNOLUDKÓW Zdarza się, najczęściej w obecności dzieci, że wróżki, krasnoludki lub inne dobrotliwe duszki materializują się w widzialnej, a nawet dotykalnej formie. Około roku 1915 w Anglii dwie małe dziewczynki użyły aparatu fotograficznego ojca, by zrobić zdjęcia wróżkom i gnomom. Zdjęcia po opublikowaniu wywołały spore zamieszanie. Sprowadzono lepszy aparat i wykonano więcej zdjęć. Nigdy nie udowodniono słuszności podejrzeń, jakoby negatywy zostały podrobione. Hawajczycy wierzą w istnienie gnomów, czyli menehunes, które czasem materializują się, przypominając swoim wyglądem krasnoludki innych krajów. Podczas mojego pobytu w Honolulu gazety pełne były komentarzy i doniesień o tym, jak dzieci wracające ze szkoły spotkały na boisku małego człowieczka i szły za nim podniecone, dopóki się nie wystraszył i nie uciekł, dając nura pod budowlę stojącą na podwyższeniu, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Wyglądało to tak jakby rozpłynął się w rzadkim powietrzu pod budynkiem. Nauczyciel usłyszawszy krzyki, przybył na miejsce zdarzenia, pytając, co się stało. Wszystkie dzieci opowiedziały tę samą historyjkę i jednakowo opisały małego ludzika. Skrzatom menehunes przypisywano zbudowanie wielu kamiennych murów, które otaczały fragmenty płytkich zatok morskich i odgrywały rolę sztucznych stawów rybnych. W miejscowym folklorze spotyka się wiele wzmianek o rozmaitych małych duszkach. Chociaż dowody materializacji elfów, wróżek, gnomów i podobnych im postaci są nader skąpe i niepewne, byłoby błędem nie wspominać ani słowem o możliwości ich rzeczywistego istnienia, gdy wymienimy wszelkie dostępne źródła dotyczące poruszanych przez nas zagadnień.   Komentarz: W powyższych przypadkach należy zwrócić szczególną uwagę na kilka spraw. Wstrząs, który powalił doktora na ziemię i pozbawił go przytomności po tym, jak lekarz chwycił zjawę na jednym z seansów z Mirabellim, wskazuje na obecność przy materializacji czynnika elektrycznego. Wielu naukowców badało działanie elektrowitalnej lub psychicznej siły występującej podczas zjawiska materializacji. Stwierdzono, że taka siła rzeczywiście jest tam obecna, nawet jeśli jej funkcję nie w pełni rozumiano. Duchy osób zmarłych wygłaszają sprzeczne opinie na temat natury i stosowania owej siły. Czasami twierdzą, że wyciągają ją z mózgu medium lub z mózgów siedzących na scenie osób. Innym razem mówią, że pochodzi ona z ciał tych osób, a kiedy indziej utrzymuje, że znajduje się w atmosferze i trzeba ją tylko stamtąd zabrać. Współcześnie przeprowadzone badania udowodniły, że z chwilą kiedy w żyjącej osobie wyczerpie się zasób elektrowitalnej „elektryczności ciała” lub „elektryczności umysłu”. lub też obu tych rodzajów siły, człowiek ten traci przytomność. Zgadza się to z twierdzeniem kahunów, że każda świadomość funkcjonuje tylko wówczas, gdy ma do dyspozycji odpowiedni zapas energii życiowej o właściwym napięciu. (Pamiętajmy, iż kahuni sądzili, po pierwsze, że niższe Ja tworzy siłę życiową ze spożywanego przez człowieka pokarmu, po drugie, że średnie Ja bierze ową siłę o niskim napięciu i to napięcie zwiększa, by stosować je w aktach „woli”, i po trzecie, że Wyższe Ja dalej podnosi napięcie do jego najwyższej wartości – w tych warunkach przypomina ono znaną nauce energię „rozbijającą atomy”). Energia mediów i uczestników seansów często bywa obniżona wskutek mającej tam miejsce materializacji. Słynne medium, D.D. Home, nieraz po takim seansie leżał na podłodze prawie nieprzytomny. Badacz, F.W.H. Meyers, tak osłabł, że przez dwa dni leżał w łóżku. Media często zmuszano do dłuższych przerw między seansami, aby odpoczęły i nabrały nowych sił. Kahuni w swych uzdrowicielskich praktykach zwracali uwagę na niebezpieczeństwo kradzieży siły życiowej osobom żyjącym, dokonywanej przez duchy zmarłych. Chociaż dzisiaj lekarze nie dopuszczają i nie rozumieją takich możliwości, to dla tych, którzy długo studiowali wiedzę kahunów, jest oczywiste, że bezpośrednią przyczyną niektórych chorób jest właśnie taki ubytek (kradzież) siły życiowej. Lekarze wiedzą jednak, że gdy zapas energii życiowej pacjenta spada poniżej normy, kontrola świadomego umysłu nad podświadomością poważnie słabnie. W takim stanie wrażenia myślowe wchodzą do podświadomości, zanim zostaną poddane zwykłemu procesowi osądu przez rozum. W rezultacie powstają u człowieka bezsensowne kompleksy i manie. Widzieliśmy, że wrażenia wywołane przez wstrząs są wielce niebezpieczne, szczególnie gdy ktoś jest bardzo zmęczony lub spadło napięcie jego siły życiowej z powodu choroby lub nadmiernego wysiłku. Jeżeli więc z jakichś przyczyn normalny zasób energii przez pewien czas stale topnieje, w końcu przychodzi stan depresji, a w następnym stadium choroby umysłowej. Chociaż lekarze nie wspominają zazwyczaj o dalszych następstwach tego stanu, wiadomo, że pacjent, gdy stwierdzi się już u niego chorobę umysłową, nie cierpi tak bardzo z powodu niedostatku siły życiowej. Przeciwnie, często występuje nawet u niego gwałtowne wzmożenie aktywności fizycznej. Rację mieli więc kahuni, sądząc, że duchy osób zmarłych nieraz opętują żyjących, zaczynając od wykradania im siły życiowej, a kończąc na wypchnięciu mieszkającej w ciele ofiary pary duchów i objęciu rządów nad ciałem. Tym samym dokonują pewnego rodzaju „zmartwychwstania” dla samych siebie: (Lekarze wyrażają dezaprobatę dla takich poglądów, ale przecież zalecając wstrząs insuliną lub prądem elektrycznym, by wyleczyć u pacjenta chorobę umysłową, robią ni mniej, ni więcej tylko to, co robili uzdrowiciele w dawnych czasach, a mianowicie czynią pobyt ducha w opętanym ciele tak bolesnym i przykrym, że intruz czym prędzej ucieka, pozwalając pełnoprawnym właścicielom wrócić do ich cielesnego mieszkania). Ze zjawiskiem przenikania materii przez materię, występującym w procesach materializacji, mamy do czynienia przy aportach. Czasami dematerializacji ulegają także wielkie zwierzęta i ludzie. W takim niewidzialnym stanie zostają przenoszone przez zamknięte i opieczętowane drzwi, by znów zmaterializować się w pokoju, gdzie odbywa się seans. Wynika stąd, iż w stanie dematerializacji substancja fizyczna jest wystarczająco rzadka, by mogła przeniknąć przez drzewo i inne niezbyt spoiste materiały. (Szkło wydaje się tworzywem zbyt zwartym, aby mogły przezeń przejść rozrzedzone substancje lub odlewy z widmowych ciał). Duch osoby zmarłej nie musi materializować się w bardziej spoistą formę, żeby przenieść ze sobą siłę życiową. Również zdematerializowane substancje fizyczne nie muszą utwardzać się do widzialnego stanu, by mogły być użyte jako niewidzialna ręka do poruszania twardych przedmiotów, pod warunkiem że w niewidzialnej, ektoplazmatycznej substancji używanej przez ducha jest wystarczający zasób energii życiowej. Zaobserwowałem kiedyś przypadek ilustrujący powyższe twierdzenie. Pewien młody mężczyzna miał przylecieć samolotem i zjeść kolację ze swoją sympatią i jej matką. W chwili lądowania samolot rozbił się i mężczyzna zginął na miejscu. Kilka minut później w domu, który młodzieniec zamierzał odwiedzić, zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych. Narzeczona otworzyła drzwi, lecz nikogo za nimi nie zobaczyła. Dzwonek dzwonił jeszcze trzykrotnie. Razem z dziewczyną podchodziła do drzwi jej matka, próbując dowiedzieć się, kto dzwoni. Kilka miesięcy później na seansie spirytystycznym duch młodzieńca skontaktował się z medium i przez jego usta wyjaśnił, iż nie był on wówczas świadomy własnej śmierci i poszedł do domu, w którym go oczekiwano. Dzwonił trzy razy i dziwił się niezmiernie. że dziewczyna go nie poznała. Za czwartym razem nie był już zdolny nacisnąć dzwonka (najwidoczniej wyczerpał swą siłę życiową) i doszedł do wniosku, że coś jest nie w porządku. Cały materiał dowodowy, zgromadzony dzięki przebadaniu setek przypadków straszenia, stukania, hałasów poltergeistów, wskazuje na to, iż kahuni mieli rację, twierdząc, że duchy zmarłych potrafią magazynować wielkie zapasy energii życiowej w widmowym ciele niższego Ja. W chwili nagłej śmierci ciało widmowe naładowane jest ową siłą i zdaje się zachowywać ładunek energii oraz gotowość do różnego typu działania, jak na przykład do naciskania dzwonka, dopóki nie wyczerpie całej energii. Poltergeist, duch hałasujący, będący przeważnie niższym Ja, odciętym od swego średniego Ja po śmierci człowieka, oddaje się dziecinnym błazeństwom i figlom. Kradnie siłę życiową istotom żywym i używa jej do przesuwania ciężkich przedmiotów i do robienia wokół siebie harmideru. Ciało widmowe jest widocznie doskonałym akumulatorem siły życiowej. Kiedy jest porządnie naładowane, staje się na tyle twarde, że można go używać do przesuwania materialnych przedmiotów. A może do usztywnienia ciała widmowego potrzebna jest niewielka ilość materii ektoplazmatycznej, niewidzialnej i w dużym stopniu rozrzedzonej. Dalsze badania pokażą, czy jest to pogląd słuszny. Jeśli chodzi o przypadki materializacji zwierząt, można domyślać się tylko jednego, a mianowicie obecności Wyższego Ja, które wykonuje pracę na takich seansach. Ponieważ duchy zmarłych tak bardzo różnią się w opiniach co do mechanizmu działania materializacji, wykazując w ten sposób całkowitą ignorancję i brak wiedzy na temat roli Wyższego Ja w tym procesie, najrozsądniej będzie przyjąć, że zwierzęta nie miałyby dość inteligencji, aby spowodować własną materializację. Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno. Materia użyta do formowania ektoplazmy, z której tworzą się zwierzęta, ptaki i owady, ma przypuszczalnie żywotną, umysłową naturę. Nie może pochodzić od mediów i uczestników seansu. Wyższe Ja musi jej zatem szukać w innych rejonach i stamtąd wypożyczać ją na pewien czas. I rzeczywiście, nieraz obserwowano materializacje, przy których ani medium, ani innemu uczestnikowi spotkania nie zabrano żadnego widzialnego kawałka materii, chociaż częściowe wyczerpanie siły życiowej w kręgu siedzących osób jest zjawiskiem powszechnym. W pierwszych okresach magii rytualnej duchy przypuszczalnie używały siły życiowej zwierząt ofiarnych, a nawet zabijanych w tym celu ludzi. Ale Wyższe Ja nigdy nie korzystałoby z energii życiowej i materialnych substancji zabieranych ofiarom. Kahuni nazywali Wyższe Ja „najbardziej godnym zaufania, rodzicielskim duchem”, zatem jego wstręt do okrucieństwa nie może chyba budzić żadnych wątpliwości. Kończąc ten rozdział, kończę jednocześnie prezentację podstawowych elementów teorii Huny. Dostarczyłem też kilku dowodów, porównując teorię Huny z odkryciami nauk parapsychicznych i z tezami psychologii, a także -w mniejszym zakresie – z rozmaitymi wierzeniami religijnymi. Rozdział XIII Życiodajny sekret lomilomi oraz nakładanie rąk Kiedy zapoznaliśmy się już z podstawowymi elementami starożytnej Tajemnicy (Huny), możemy przejść do praktycznego ich zastosowania. W niniejszym rozdziale pragnę omówić proste metody uzdrawiania chorych stosowane przez kahunów. Chcę też wskazać, jakim sposobem my, ludzie współcześni, moglibyśmy czerpać korzyści z tej starożytnej wiedzy i z dawnych doświadczeń. Jak wspominają legendy mórz południowych, bardzo dawno temu na Hawajach i na terenie całej Polinezji uzdrowiciele często używali fizykoterapii jako środka pomocniczego do przywracania, nazwijmy to, „zdrowia psychicznego”. Owe zabiegi manualne nazywano lomilomi. Składały się one z masaży, kąpieli leczniczych i działania dogłębnego każdej takiej czynności towarzyszyło oddziaływanie na umysł pacjenta wspomagające leczenie i łagodzące ból. Gdybyśmy dzisiaj połączyli szwedzkie masaże, rozmaite kąpiele, chiropraktykę, kręgarstwo, osteopatię i sugestię ze starożytną praktyką religijną „nakładania rąk”, otrzymalibyśmy w rezultacie zakres działań objętych lomilomi, a stosowanych kiedyś w praktyce przez doświadczonego kahunę.   Przypadek 24 Lomilomi   Uwagi wstępne: Doktor Brigham poświęcił mi kiedyś cały wieczór, omawiając szczegółowo zabieg lomilomi, który dawno temu widział w dzielnicy Hilo. Pacjent, mężczyzna około czterdziestki, wrócił kiedyś z długiej pieszej wędrówki, której celem była obserwacja wypływu lawy z szerokiego krateru wulkanu Kilauea. Przyszedł do domu ogromnie wyczerpany. Czuł się chory, bolały go wszystkie stawy. Szczególnie zaś dokuczał mu ból przypominający lumbago. Leczyła go wówczas kobieta, kahunka. Nie przypisywała sobie wysokich umiejętności uzdrowicielskich, ale w tamtejszej społeczności cieszyła się poważaniem jako dobra pielęgniarka.   Opis przypadku: Kiedy doktor Brigham usłyszał o zabiegu i przybył na miejsce, leczenie już rozpoczęto. Mężczyznę obmyto gąbką nasączoną ciepłym wywarem z ziół i liści z dodatkiem soli warzonkowej, którą otrzymuje się przez odparowanie wody morskiej. Po takiej kąpieli pacjent został wytarty, po czym położono go w miejscu nagrzanym przez słońce, przyodzianego tylko w przepaskę na biodrach. Obmywając ciało pacjenta ziołami, kobieta nuciła pewien rodzaj recytowanej pieśni mówiącej o tym, że wszelkie dolegliwości są zmywane, a cały ból ustępuje. W urozmaiconych słowach kahunka opisywała dobrodziejstwa płynące z dotyku jej uzdrawiających rąk i z dotyku okrągłych kamieni wygrzebanych z ognia, umytych i użytych do masowania sztywnych mięśni i obolałych stawów. Po masażu gorącymi kamieniami kobieta zastosowała ugniatanie mięśni samymi rękoma. Nie opodal stale paliło się małe ognisko, tak by mogła co jakiś czas ogrzewać sobie nad nim dłonie i potem silnie ugniatać nimi bolące miejsca. Kiedy ból pacjenta zelżał, jej ruchy stały się bardziej żywe i energiczne, ściskała i wykręcała po kolei wszystkie stawy począwszy od wykręcania stawów palców i nadgarstka, a kończąc na wyginaniu wszystkich możliwych stawów szyi i pleców, szczególnie tych najbardziej bolących. Lumbago zdawało się ogniskować w dolnej części pleców, w okolicy krzyża. Na początku kahunka masowała więc to miejsce bardzo delikatnie. Stopniowo rozgrzewała je coraz bardziej, miesiła rękami, aż w końcu mocno gniotła obu nadgarstkami i pięściami. Ostatnia faza zabiegu polegała na tym, że kobieta położyła swoje dłonie na dłoniach pacjenta i kazała mu odpoczywać, tak by moce uzdrawiające mogły przejść z jej rąk do niego, przywracając mu dobre samopoczucie i usuwając resztki bólu. Trwało to kilka minut. Na koniec otuliła mężczyznę kocem i zaleciła drzemkę. Osłonięto mu twarz przed promieniami słońca, a żona usiadła obok i odganiała muchy wachlarzem z zielonych liści. Później, jeszcze tego samego dnia, doktor Brigham pytając mężczyznę o rezultat zabiegu, dowiedział się, że czuje się on świetnie i nic go już nie boli z wyjątkiem skóry na plecach, w miejscu, gdzie masaż kahunki był szczególnie silny.   Komentarz: Opisane wyżej leczenie na pierwszy rzut oka wygląda bardzo prosto i nieskomplikowanie. Kiedy jednak przeanalizujemy je w kontekście nauki Huny, a każdy jego etap ocenimy w kategoriach ostatnich odkryć naukowych, okazuje się, iż stanowi ono najspójniejszy, najbardziej kompetentny, sugestywny i znaczący zespół zabiegów leczniczych. Lekarze Zachodu .jak dotąd nie nauczyli się właściwego wykonywania ani jednego z tych zabiegów osobno, nie mówiąc już o ich łącznym stosowaniu. ETAP 1. Kąpiele termiczne znane są wszystkim rasom ludzkim. Hawajski napar ziołowy przeważnie przygotowywano z liści rośliny ti. Przypisywano mu moc wypędzania wszystkich duchów niższego rodzaju, które mogłyby pokusić się o kradzież pacjentowi siły życiowej. (O tym zagadnieniu pomówimy później). Wiadomo, że naturalne źródła mineralne dostarczające gorącej wody do kąpieli, a także gorącego mułu, dają ulgę w rozmaitych dolegliwościach. Rolę środka zastępczego odgrywają kąpiele tureckie, czyli parowe. Wśród Indian Navaho i innych plemion indiańskich długotrwałe kąpiele parowe traktowane są jako środek oczyszczający stosowany przed różnego rodzaju obrzędowymi rytuałami. Leczenie za pomocą wysokiej temperatury, czy to rozgrzanymi kamieniami czy też w inny, podobny sposób, uzdrowiciele stosowali od wieków. Współczesna medycyna aplikuje pacjentom rozgrzewanie w rozmaitej formie: diatermia, masaże, naświetlanie lampami itp. Zabieg rozgrzewania stawów ma na celu zmniejszenie napięcia mięśniowego i ułatwienie dalszej terapii. ETAP 2. Gimnastyka stawów, energiczny masaż i nacieranie przyspieszające cyrkulację krwi -wszystko to wchodzi w skład starożytnej praktyki lomilomi. Chociaż z pewnością tubylczy uzdrowiciele, stosujący intensywny masaż po rozgrzaniu i rozluźnieniu mięśni pacjenta, nie zdawali sobie jasno sprawy z tego, że niektóre kręgi kręgosłupa mogą się nieco obsuwać i uciskać nerwy, to dopasowując je na właściwe miejsce za pomocą swoich zabiegów, wykonywali świetną robotę. Częstokroć dokonują tego samego osteopaci i chiropraktycy. Natomiast tradycyjni lekarze odrzucają tę metodę z dagmatyczną zawziętością. Nigdy nie czynili w tej sprawie żadnych prób i z pogardą odnoszą się do ich podejmowania. Uzdrowiciele naciskali więc, pchali i wykręcali staw, dopóki nie „zaskoczył”, o ile oczywiście potrafili wykonać pracę prawidłowo. Większość stawów dzięki takim manipulacjom wskakiwała na swoje miejsca, pod warunkiem że przemieszczanie nie trwało już zbyt długo. Widzimy zatem, iż lomilomi obejmowało następujące, kolejne czynności: rozgrzanie mięśni i stawów, manipulacje stawami w celu ich wpasowania na miejsce, intensywny masaż i nacieranie dla przyspieszenia cyrkulacji krwi i uspokojenia nerwów. Po tych zabiegach zalecano odpoczynek – doskonałe lekarstwo samo w sobie. ETAP 3. Następnych czynności my, ludzie współcześni, musimy się dopiero nauczyć. Ten etap kuracji polega bowiem na stosowaniu siły życiowej. Tym, co najbardziej zbliża nowoczesną medycynę do starożytnych praktyk uzdrowicielskich, jest stosowanie różnego rodzaju wstrząsów elektrycznych. Istnieje nowa szkoła leczenia, wywodząca się z chiropraktyki, która uczy, że każdy organ ciała ludzkiego ma ładunek elektryczny o właściwym sobie napięciu. Specjalne urządzenie sprawdza napięcie każdego narządu ludzkiego, kiedy ładunek elektryczny jest niższy niż przeciętny lub jest poniżej dopuszczalnej normy. Wówczas uszkodzony organ ładuje się bezpośrednio z aparatu. Chociaż trudno w pełni zaakceptować taką formę diagnozy i odpowiadającego jej zabiegu (a w wielu wypadkach towarzyszy jej spora dawka ignorancji i oszustwa), to sama idea takiego leczenia bliska jest teorii kahunów o energii życiowej i jej roli w egzystencji i świadomości człowieka. W kręgach medycznych panuje zgoda co do tego, że elektrowitalna energia ciała musi zachowywać odpowiednią moc, by zapewnić zdrowie. Omawiając podstawowe zagadnienie trzech rodzajów napięć energii życiowej (mana, manamana i mana loa), wspomnieliśmy, iż bioelektryczne fale mózgu i ciała mierzy się już z powodzeniem, a także coraz dokładniej bada się ich znaczenie dla fizycznego i psychicznego zdrowia człowieka. W praktyce leczniczej kahunów wiedza o sile życiowej szła zawsze w parze ze znajomością łagodnych form sugestii hipnotycznej. Ludzie Zachodu odkrywając zjawisko mesmeryzmu, są na dobrej drodze do zrozumienia starożytnej praktyki Huny, polegającej na przekazywaniu pacjentowi energii życiowej przez dotyk rąk z jednoczesnym podaniem mu sugestii leczniczej. Mesmer, który przeszło sto lat temu demonstrował siłę sugestii, sądził, że uzdrawia ludzi, przelewając na nich część własnego „magnetyzmu zwierzęcego”. Leczył więc chorych dotykiem, uprzednio wypełniwszy siebie samego nadmiarem siły życiowej pochodzącej, jak wierzył, z magnesów trzymanych przez niego w dłoniach. W rzeczywistości Mesmer i jego zwolennicy używali przepływu energii życiowej jako czynnika uzdrawiającego, jednocześnie łącząc go (nieświadomie) z dużą dawką silnej sugestii. Jest to bardzo ważna informacja dla wszystkich studiujących zjawisko uzdrowień, zarówno w celach praktycznych, jak i dla wzbogacenia wiedzy w tej dziedzinie. Doktor Braid, który działał wiele lat później niż Mesmer, stwierdził, iż można podawać sugestię na odległość i osiągać efekty bez fizycznego kontaktu między pacjentem a operatorem. Ogłosił swoje odkrycia i ofiarował światu wiedzę o zjawisku hipnozy, przyczynił się jednak do tego, iż całkiem zapomniano o możliwości przepływu energii życiowej z jednej osoby na drugą z korzyścią dla jej zdrowia. Naszym lekarzom, którzy używają sugestii w leczeniu jako środka pomocniczego przy psychoanalizie i przy wyzwalaniu pacjentów z obsesji, ciągle brakuje czynnika bodajże najważniejszego w ich sztuce medycznej. Niektórzy ludzie mają wrodzony dar przelewania na ludzi słabych i chorych – przez kładzenie na nich rąk – własnej energii życiowej, co w rezultacie wzmacnia kondycję pacjenta. Jest to najprostszy zabieg z udziałem siły życiowej. Szybsze i lepsze rezultaty osiągane są przez nieco bardziej zaawansowanych uzdrowicieli, skupionych w zrzeszeniach religijnych. Taki lekarz „nakłada ręce” na pacjenta i modli się do Boga o uzdrowienie. O ile nawiąże on kontakt z Wyższym Ja i skłoni je do działania, następuje cudowne uzdrowienie. W innym razie można jedynie oczekiwać, że zadziała samo pragnienie, by uzdrowić pacjenta. Owo pragnienie odegra rolę sugestii hipnotycznej, powodującej przepływ siły życiowej z uzdrowiciela do pacjenta. Działanie jest więc tutaj podwójne. Siła życiowa – elektryczność cielesna, czyli niższa mana (a więc napięcie specyficzne dla niższego Ja i fizycznego ciała człowieka, nie zaś dla średniego Ja ani woli czy umysłu) – ma zadziwiające właściwości, nie znane jak dotąd współczesnym badaczom. Otóż siła ta REAGUJE NA ROZKAZY I ZALECENIA ŚWIADOMOŚCI ISTOT MYŚLĄCYCH, tak jakby sama była świadomością. Ta informacja, pisana wielkimi literami, znajdzie się w przyszłości we wszystkich podręcznikach z tej dziedziny nauki. Kahuni przekazali nam w formie nieuchwytnej, mglistej i zawikłanej wiedzę o tym, że wszechświat został stworzony AKTEM ŚWIADOMOŚCI KIEROWANYM SIŁĄ STWÓRCZĄ. (Mam nadzieję, że dobrze interpretujemy ich stanowisko, ale być może niektóre szczegóły wymagają osobnego wyjaśnienia. Ich zrozumienie zależy jednak od postępu nauk fizycznych). Nauka powiada, że cała materia składa się z pewnego rodzaju energii elektrycznej wprawianej w ruch ku działaniu w określonych związkach z innymi elementami siły napędowej świata. Prawdopodobnie ze względu na rozmaite proporcje między siłami przyciągania i odpychania mamy do czynienia z kilkoma rodzajami materii. Huna uczy natomiast, że czynnikiem wprawiającym w ruch ową siłę elektryczną jest ŚWIADOMOŚĆ. Wyższe Ja może używać swej świadomości do zwiększenia napięcia ludzkiej siły życiowej, co powoduje zmiany temperatury i innych właścicieli materii – tak jak dzieje się to w przypadku chodzenia po ogniu i przy natychmiastowych uzdrowieniach. Nad Wyższym Ja prawdopodobnie istnieją jeszcze wyższe poziomy świadomości, zupełnie niedostępne ludzkiej zdolności pojmowania, lecz kreujące wydarzenia na skalę światową. (Módlmy się więc – jeśli zachodzi taka potrzeba – do Wyższego Ja z prośbą o przekazanie naszych modlitw kolejno wszystkim wyższym instancjom. Porównajmy praktykę chrześcijańską modlitwy do Boga-Ojca za pośrednictwem Jezusa. Jego Syna). Wynika stąd, że chociaż niższe Ja człowieka nie może używać swej niższej formy świadomości do skłaniania siły życiowej, by zmieniła właściwości materii, tak jak czyni to Wyższe Ja, mimo to jego panowanie nad siłą życiową ciała jest jednak znaczne. Baron Ferson demonstrował, jak dzięki :pewnej wprawie można samego siebie napełnić nadwyżką energii. W świetle wiedzy kahunów wnioskujemy, iż była to siła życiowa. Kiedy taki ładunek jest już zgromadzony, należy użyć siły woli, by odpowiednio nim pokierować. Wówczas przepłynie z rąk operatora do ciała pacjenta. Kahuni zwracają uwagę na rzecz bardzo istotną. Otóż gdy siła życiowa przechodzi z jednej osoby na drugą, może nieść ze sobą rozmaite substancje, na przykład ukształtowane myśli lub myśli wcielone w ich wiotkie widmowe ciała. Ten sekret kahunów rzuca nowe światło na zjawisko sugestii – zarówno na autosugestię, jak i na hipnozę. Sztuka sugestii polega na przekazywaniu komuś cząstki swej niższej many, czyli siły życiowej, a wraz z nią ukształtowanej treści sugestii – czy będzie chodziło o sugestię leczniczą, czy też o opis czynności, którą odbiorca sugestii ma wykonać. Przy podawaniu sugestii leczniczej kontakt z odbiorcą uzyskuje się przez położenie na nim rąk. Wystarczy, że pacjent zostanie chociaż raz dotknięty, a nić ciała widmowego na stałe połączy go z uzdrawiaczem. Gdy lekarz daje swemu niższemu Ja rozkaz kierowany wolą, by podążyło wzdłuż nici widmowej, nawet na dużą odległość, i dotknęło chorego, wtedy łączność zostaje nawiązana, a siła życiowa wraz z ukształtowaną treścią sugestii przepływa jak po drucie telegraficznym. Jest to „leczenie na odległość”, czyli zabieg drogą telepatii. Stosowanie takiej formy leczenia wymaga długiej praktyki i doświadczenia. Kahuni ofiarowują nam jeszcze jedną BARDZO WAŻNĄ tajemnicę. Na Zachodzie lekarze starają się, by podawana sugestia hipnotyczna była jak najsilniejsza i jak najbardziej intensywna. Kahuni natomiast stosowali tylko łagodną, delikatną sugestię, jeżeli tym słowem można w ogóle określić ich działanie. Jednocześnie zdawali sobie sprawę, że użycie bodźca fizycznego towarzyszącego sugestii, może dawać wprost cudowne efekty. Bodziec fizyczny jest czymś materińalnym, czyli jakby czynnością – rzeczą realną i dotykalną, która wywiera wrażenie na niższym Ja pacjenta. Weźmy klasyczny przykład lekarza, który daje pacjentowi pigułkę z ciasta, mówiąc, iż uleczy ona jego dolegliwości. Tabletka jest tym fizycznym czymś, co wywołuje u chorego wiarę, iż oto otrzymał lekarstwo. Taka lecznicza sugestia ze strony lekarza nie ma w sobie żadnej mocy hipnotycznej, lecz gdy wzmocniona jest bodźcem fizycznym – pigułką z ciasta – wywołuje magiczny efekt. „Leczenie na odległość”, polegające na telepatycznym przekazywaniu siły życiowej z ukształtowaną treścią sugestii leczniczej, ma o wiele mniejszą siłę oddziaływania niż bezpośredni kontakt, a wynika to stąd, iż leczeniu na odległość nie towarzyszy żaden bodziec fizyczny. Uzdrawiacz kładący ręce na pacjencie i podający sugestię leczniczą, używa bodźca fizycznego przy każdym swoim dotyku. Już sama jego obecność jest bodźcem, który wzmacnia skuteczność sugestii. A jeżeli stosuje jednocześnie coś, co w umyśle pacjenta kojarzy się z wyzdrowieniem, na przykład rzekome lekarstwo rezultaty są daleko lepsze. Niższe Ja jest, jak wiadomo, nielogiczne. Jego działanie opiera się na informacjach otrzymywanych w dwojaki sposób. Po pierwsze, jest to wiedza o rzeczach dostarczana za pośrednictwem pięciu zmysłów. Jeżeli niższe Ja widzi jakiś kwiat, dotyka go, wącha, sprawdza smak pyłku kwiatowego i słyszy pszczoły buszujące wśród płatków, to otrzymuje silne wrażenie o kwiecie – tak silne, iż nie sposób byłoby je przekonać, iż to, co widziało, nie było kwiatem. Po drugie, niższe Ja otrzymuje dane od średniego Ja. Średnie Ja może jeszcze dodać informację, w przypadku kwiatu, iż roślina jest własnością sąsiada i nie wolno jej zerwać. Niższe Ja polega na swoich zmysłach bardziej niż na czymkolwiek innym. Zazwyczaj nieco niechętnie odnosi się do informacji oferowanych przez średnie Ja z tej prostej przyczyny, iż nauczyło się już, że nie zawsze są one prawdziwe. Na przykład, średnie Ja dziecka może stwierdzić, że byłoby świetną zabawą stoczyć się z góry w beczce, nawet jeśli niższe Ja jest przerażone tym pomysłem. Doświadczenie może okazać się bardzo bolesne, a wniosek, który niższe Ja wyciągnie na drodze dedukcji (zbliżonej do zwierzęcej zdolności rozumowania), będzie stwierdzał, że na średnim Ja nie wolno zbytnio polegać. Wiele chorób ma źródło w kompleksach kryjących się w niższym Ja. Owe utrwalone przekonania nie mają przeważnie logicznych podstaw, kultywowane są jednak z uporem przez długie nawet lata. Sądzi się, iż trzy czwarte naszych chorób wynika z takich właśnie psychicznych przyczyn. Chociaż jest to może nieco przesadzona ocena, nie wolno ignorować znaczenia psychicznego podłoża chorób, wypadków i innych kłopotów. Jeśli dodamy do tego przekonanie, zaczerpnięte od kahunów, że przyszłość każdego z nas buduje Wyższe Ja na fundamencie naszych nadziei, obaw, planów i myśli życia codziennego, to możemy wyobrazić sobie, że wszystkie okoliczności, układy i cała nasza egzystencja ma źródło w naszej psychice. (Do tych „źródeł” kahuni dodają możliwość ataków poltergeistów lub zwykłych błądzących duchów, składających się z niższych i średnich Ja i zamieszkałych w swych połączonych ze sobą widmowych ciałach. Takie ataki są o wiele częstsze, niż sądzimy). Powinniśmy zawsze pamiętać, że istnieje możliwość przejęcia jakiejś obcej sugestii, co może wywołać chorobę lub inne nieszczęście, nawet wtedy, gdy osoba czy okoliczności wywołujące sugestię nie zamierzały nikogo skrzywdzić. Przykłady okoliczności, które dają nam sugestię choroby, można znaleźć, czytając raporty z odkryć psychoanalizy. Typowe przypadki prawie zawsze dotyczą osób, które w pewnym okresie życia miały niski poziom siły życiowej z powodu choroby lub osłabienia i przeżyły wtedy jakieś wstrząsające zdarzenie. Średnie Ja było wówczas zbyt słabe i niezdolne do logicznego wytłumaczenia niższemu Ja znaczenia bodźca fizycznego spowodowanego przez owo wydarzenie. Przyczyną wstrząsu mógł być na przykład widok okaleczonego, rannego czy ciężko chorego człowieka lub też widok wypadku. Wstrząs taki może również pochodzić z nagłych, nieprzyjemnych myśli nawiedzających chorą osobę i bez logicznych podstaw zagnieżdżających się w jej niższym Ja. Kiedyś pewna kobieta, zmęczona po tańcu, zobaczyła człowieka z częściowo zeszpeconą twarzą. Jej niższe Ja przypisało samemu sobie ową zniekształconą twarz, przejęło ją wbrew wszelkiej logice i z fatalnym skutkiem. Kobieta powzięła przekonanie, że jej własna twarz jest oszpecona, i nie było sposobu, żeby jej to wyperswadować. Chodziła więc od jednego lekarza do drugiego, zanim pewien psychoanalityk nie sięgnął do źródła problemu i nie wydobył dawnego zdarzenia na światło dzienne. Wówczas dopiero nastąpiła racjonalizacja przeżycia i jego „wydrenowanie” z umysłu. Innym razem bardzo zmęczony i chory młodzieniec poślizgnął się na żelaznym stopniu, wskutek czego później każdy żelazny stopień wprawiał go w bezrozumne przerażenie. Psychoanalitycy wydobyli ów kompleks i wyleczyli młodego człowieka. Niższe Ja przywykło do tego, że średnie Ja przez cały dzień WYOBRAŻA SOBIE różne rzeczy. Większość naszych myśli, rodzących się w czasie wolnym od pracy i nauki, dotyczy spraw nierealnych i nieistniejących. Z tego względu, kiedy niższe Ja dowiaduje się drogą sugestii, iż jest właśnie leczone z jakiejś choroby, traktuje takie stwierdzenie za kolejny wytwór wyobraźni. Trwa w pełnym przekonaniu, że jest chore i nic już na to nie można poradzić. Dlatego też odrzuca przyjęcie ukształtowanych treści myślowych i nie chce reagować na wdrażane mu sugestie lecznicze, wypowiadane ustami lekarza. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia kiedy modlimy się z pełną wiarą i wmawiamy sobie, że właśnie „otrzymaliśmy” to, o co prosiliśmy. Tak samo jest wtedy, gdy usiłujemy „chwytać się myśli”, że mamy nowy dom lub uleczone ciało. Niższe Ja nie współpracuje z nami. Zachowuje się jak niegrzeczny chłopak, kręcąc nosem i drwiąc z naszych wysiłków. NIE OBCHODZĄ GO SPRAWY, KTÓRYCH NIE MOŻE W ŻADEN SPOSÓB SPRAWDZIĆ ZMYSŁAMI. Jeżeli lekarz podaje sugestię leczniczą, a jednocześnie aplikuje jakieś lekarstwo, sugerując, iż ma ono właściwości lecznicze, i jeśli w tym momencie pacjent jest rozluźniony i nie wmawia swemu niższemu Ja, iż lekarstwo nie jest dobre, to sugestia ZE WZGLĘDU NA ÓW BODZIEC FIZYCZNY w postaci namacalnego, realnego lekarstwa zostanie zaakceptowana i wykonana. Innymi słowy, niższe Ja nie wyleczywszy choroby, co powinno było jak zwykle uczynić, skłaniane jest do tego, by wzięło się wreszcie do roboty i doprowadziło do zdrowia dzięki sugestii lekarza i zaaplikowanemu lekarstwu. Jeżeli ktoś modli się o dom, wkłada w to całą swą wiarę, wmawia sobie, że już ten dom otrzymał, i dziękuje za podarunek, to osiągnie rezultaty tylko wtedy, gdy użyje bodźca fizycznego, aby przekonać swe niższe Ja, że dom rzeczywiście został mu już przyznany i sprawa jest w trakcie realizacji. Znałem kiedyś kobietę, która modliła się o domy i przeważnie je otrzymywała. W jakiś sposób odgadła ona tajemnicę o konieczności zastosowania bodźca fizycznego. Powiedziała mi, że najpierw się modli, a potem bierze do ręki deskę i gwóźdź. Kładzie je przed sobą i oświadcza, iż są początkiem domu, który został jej ofiarowany w odpowiedzi na modlitwę. W jej przypadku to zawsze działało, powoli, ale skutecznie. Gromadziła więc domy, aż w końcu zaczęła utrzymywać się z ich wynajmu. Najlepsze efekty daje połączenie sugestii z jednoczesnym przekazywaniem siły życiowej z rąk uzdrawiacza oraz z towarzyszącym temu masażem bądź gimnastyką, służącą za bodziec fizyczny. Lomilomi w najlepszym swym wydaniu obejmuje wszystkie te trzy ważne elementy. Jako środek pomocniczy można zastosować też leki lub kąpiele ziołowe. Na Hawajach byli kahuni specjalizujący się w stosowaniu ziołolecznictwa.   Takie właśnie są tajniki dawania życia. Siła życiowa jest samym życiem. Bez niej świadomość w rodzaju niższego i średniego Ja nie potrafi funkcjonować. Bez niej ciało fizyczne umiera. Odbudujcie więc siłę życiową i wprowadźcie do umysłu niższego Ja sugestię, mówiącą, że siła ta ma być użyta do uleczenia ciała. Zastosujcie bodziec fizyczny, by sugestia została zaakceptowana. Dokonajcie tego przez nałożenie rąk lub na odległość, łącząc się z obiektem przez nić widmowej substancji. To właśnie magia. Ale jest to magia skromna, na niewysokim poziomie umiejętności, podczas gdy modlitwa do Wyższego Ja i natychmiastowe uzdrowienie jest Magią Najwyższą. Znałem człowieka chorego na marskość wątroby, którego nie opuszczał ból. Lekarz, który zgłębił tajemnicę nakładania rąk i często praktykował tę formę leczenia połączoną z sugestią, zajął się chorym. Powiedział pacjentowi, że nie może zmienić stanu jego wątroby, ale potrafi usunąć ból przez sugestię i masaż kręgosłupa. Wykonał łagodny masaż kręgów i „położył ręce” na chorym. Podał sugestię, że chce przesłać pacjentowi moc uzdrawiającą i łagodzącą ból. Po drugim zabiegu ból ustąpił i chory opuścił łóżko. Po tygodniowej kuracji człowiek ten żył przez trzy miesiące, nie czując żadnych dolegliwości. Umarł nagle, lekką śmiercią. Ten sam doktor leczył pielęgniarkę, pięćdziesięcioletnią kobietę odesłaną ze szpitala do domu, by spędziła tam resztę swych dni pod opieką córki. Lekarze nie mogli nic już dla niej zrobić i dawali jej kilka miesięcy życia. Nikt nie wiedział, na czym polega jej choroba. Stopniowo traciła siły witalne, aż w końcu przestała chodzić. Mogła wypowiadać tylko po kilka słów i często wpadała w histerię, a czasem dostawała konwulsji. Ów mądry doktor podjął się ją wyleczyć. Stosował łagodne masaże kręgosłupa, dając równocześnie sugestie powrotu do zdrowia i siły. Po sześciu tygodniach zabiegów kobieta była w lepszej kondycji zdrowotnej niż przez wiele minionych lat. Spacerowała swobodnie, z wysoko uniesioną głową. Jej krok był sprężysty, a oczy jaśniały blaskiem. Chociaż doktor nic nie wiedział o kahunach, nieświadomie opanował ich dwa proste sposoby leczenia. Żaden z nich z osobna nie był ani magiczny, ani nie odznaczał się nadzwyczajną skutecznością, połączone natomiast, stanowiły kwintesencję życiodajnego lomilomi. Wykorzystywanie sugestii hipnotycznej w leczeniu obrażeń fizycznych i zespołów chorobowych jest jeszcze zawodne i nie cieszy się dobrą opinią. Lekarze nie uczą się jej stosowania, poza zupełnie wyjątkowymi przypadkami. Ku sugestii zwracają się tylko psychoanalitycy i psychiatrzy. Uzyskują jednak mierne wyniki, nie znają bowiem magicznego sekretu stosowania bodźców fizycznych, ani sztuki przykazywania strumienia siły życiowej, by uzupełnić jej niedobór w ciele pacjenta. Siła życiowa jest jak wdowi grosz – jeśli się ją daje, wzrasta zwielokrotniona. Znam człowieka, który leczył przez nakładanie rąk, pragnąc, by jego moc uzdrowicielska spływała na pacjentów i przywracała im zdrowie. Przyzywał na pomoc duchy swoich zmarłych krewnych. Dokonał wielu uzdrowień. Spytałem go, czy nie odczuwa wyczerpania i zmęczenia ciągłym wydatkowaniem siły uzdrawiającej. Odpowiedział, że przeciwnie. Gdyby nie wyzwalał jej przy leczeniu, na pewno by zmizerniał i musiałby zacząć uprawiać intensywną gimnastykę. Siła życiowa powstaje ze spożywanego przez nas pokarmu. Prawie każdy człowiek potrafiłby przejść dziennie dwa razy więcej kilometrów, niż się tego spodziewa. Dzienna dawka pożywienia dostarcza każdemu z nas siły życiowej pozwalającej na o wiele bardziej intensywną aktywność fizyczną i umysłową. Fizjolodzy twierdzą, że pokarm zamienia się we krwi w glukozę, która z kolei ulega spaleniu, gdy zaczynamy działać i potrzebujemy sił życiowych. Jeżeli nie spalamy całej dziennej dawki glukozy dostarczanej w pokarmie, jako niepotrzebna zostaje ona wydalona przez wątrobę. Wysiłkiem woli można zmusić niższe Ja do wytworzenia nadwyżki energii. Prawie każdy może się tego nauczyć w ciągu dwunastu 20-minutowych lekcji. Kiedy mamy w ciele większy zasób życiowej siły niż jakaś inna osoba i kładziemy na tej osobie ręce, aktem woli przekazując jej naszą siłę życiową, w tym momencie rozpoczyna się przepływ. W odpowiedzi na rozkaz woli średniego Ja przepływająca siła życiowa nabiera prawie ludzkich, rozumnych cech. Wnika do chorego narządu pacjenta i wzmacnia go. Przynosi ze sobą ukształtowaną sugestię, jeśli jest ona podawana w milczeniu. Jeszcze lepiej działa wówczas, gdy operator wypowie sugestię głośno i da do zrozumienia niższemu Ja pacjenta, co „wola” życzy sobie, by zostało wykonane w sprawie przywrócenia pacjentowi zdrowia. Jeżeli wypowiadaną sugestię wspiera bodziec fizyczny, skutek okaże się najbardziej pomyślny. Obojętnie, czy owym bodźcem będzie masaż, zabiegi manualne, rozgrzewanie, kąpiele w naparach ziołowych czy też różnego rodzaju medykamenty.   Teraz, kiedy wiemy już od kahunów, że sugestia polega po prostu na przekazywaniu siły życiowej wraz z towarzyszącymi jej ukształtowanymi myślami od jednej osoby do drugiej, widzimy, jak dziecinne były nasze obawy przed hipnozą. Strach przed hipnozą i innymi formami sugestii jest swego rodzaju fobią trwającą już stulecia od czasu odkryć Mesmera. Nie potrafiliśmy zrozumieć natury tych zjawisk i dlatego budziły w nas lęk. Stosowanie sugestii przy uzdrowieniach biblijnych nie zostało w pełni opisane, a biblijni prorocy nie byli jej rzecznikami. Kościół walczył zatem z tymi nieznanymi metodami leczenia, jak zresztą w ogóle ze wszystkimi parapsychicznymi praktykami. (Przez całe wieki był przeciwny postępowi w medycynie i innych naukach. Religie przeważnie krystalizują się bardzo szybko i stawiają zdecydowany opór wszelkim nowościom, ponieważ grożą one koniecznością zmian w ich wierzeniach i obrzędach). Podczas prac doświadczalnych wiele razy byłem wprowadzany w stan hipnozy, jak również wielokrotnie hipnotyzowałem innych. Nigdy w najmniejszym stopniu nie ucierpiałem z tego powodu. Przez trzydzieści lat byłem świadkiem stosowania hipnozy i sugestii w leczeniu. Wielokrotnie rozmawiałem z operatorami i ich pacjentami i ani razu nie znalazłem najlżejszego. śladu szkodliwych skutków tych metod. Każdy z nas stale posługuje się autosugestią. Jeśli „chcę” wstać z krzesła i przejść do sąsiedniego pokoju, to w tym momencie podaję swemu niższemu Ja ukształtowaną myśl o planowanej czynności. Niższe Ja przywykło już reagować na tego rodzaju myśli przekazywane mu przez średnie Ja, jego reakcje zatem są automatyczne. Skłania więc ciało, aby się podniosło i przeszła do drugiego pokoju. Autosugestia jest mniej skuteczna, niż być powinna, jeśli stosowana jest przez odważnych śmiałków, którzy docenili jej wartość. Problem polega na tym, że brakuje jej bodźca fizycznego, który towarzyszyłby jej podawaniu. W przypadkach chorób fizycznych autosugestia daje najlepsze rezultaty wówczas, gdy pacjent równocześnie przyjmuje jakieś lekarstwa, pod warunkiem że nie będą to leki podawane już wcześniej i uznane przez niższe Ja za nieskuteczne. Zalecanym bodźcem fizycznym jest głośne wypowiadanie afirmacji. Głośno wyraża się wtedy przekonanie, że jest się zdrowym, bogatym i mądrym. Samo brzmienie głosu odgrywa rolę fizycznego stymulatora. Jeżeli afirmacje wypowiadane są dostatecznie często i poparte są wolą (pochodzącą od średniego Ja), by łatwiej zostały przyjęte, bodziec fizyczny daje zamierzony efekt. Od czasu wynalezienia rozmaitych urządzeń rejestrujących głos, sugestię – nagraną na taśmę lub płytę – można podawać podczas snu. Nastawiamy odtwarzacz na określony czas w nocy i kładziemy się do łóżka z mocnym postanowieniem zaakceptowania i wykonania tej sugestii. Ponieważ w czasie snu człowiek jest w pełni rozluźniony, a logiczny, świadomy umysł śpi i nie przeciwstawia się sugestii dochodzącej do podświadomości, sugestia ta dociera do celu. W nadchodzących latach możemy być świadkami niezwykłego postępu w dziedzinie odnowy zdrowia i osobowości,, budzenia uśpionych talentów, umiejętności, a może i geniuszu. Ostatnio naukowcy starają się ustalić, w jakim stopniu tłumimy i ukrywamy nasze zdolności, przyjmując bezkrytycznie autosugestię lub bezmyślne sugestie naszych znajomych w rodzaju: „nie potrafisz tego zrobić”, „nie dasz rady” itp. Ilu z nas tak naprawdę zdaje sobie sprawę, czy umie malować, pisać, wygłaszać prelekcje, czynić wynalazki, być organizatorem czy specjalistą od reklamy? Niektórzy samozwańczy instruktorzy prowadzą nieźle płatne kursy. na których mówią nam, iż zewsząd spotykają nas sugestie typu: „nie umiesz tego lub tamtego”. Uczą, jak mamy się odhipnotyzować i w pełni się rozwinąć. Słuchacze takich kursów nie osiągają zbyt wielkich sukcesów, ale podstawowa idea wykładów sięga istoty problemu. Kiedy odnajdziemy lepszą metodę wyzwolenia się z utrwalonych przekonań o naszych rozmaitych „niemożnościach”, rezultaty będą o wiele lepsze. Na razie jednak musimy zdać sobie sprawę z tego, iż skoro nie mamy skrystalizowanych poglądów i stale przyjmujemy nowe prawdy, powinniśmy podjąć prace badawcze, aby przekonać się, czy metody terapii tak skuteczne dla kahunów będą równie efektywne dla nas. Uważam, że większość nowo promowanych lekarzy, bez względu na to, jakie szkoły medyczne ukończyli, mogłaby się nauczyć stosowania magicznie działających metod lomilomi w ciągu, powiedzmy, dwumiesięcznego kursu. Szybko opanowaliby umiejętność gromadzenia w sobie i przekazywania innym siły życiowej, a posiadając takie zdolności, całkowicie odrzuciliby metodę wprowadzania pacjentów w stan głębokiej hipnozy. Prawie każdy z nas, mężczyzna czy kobieta, może nauczyć się stosowania łagodnej sugestii. Po dwóch miesiącach codziennych jednogodzinnych ćwiczeń przeciętni lekarze staliby się wyspecjalizowanymi operatorami. Resztę zajęć można by z korzyścią dla uczestników kursu przeznaczyć na naukę nowej psychologii, którą stopniowo przejmujemy od kahunów. Po ukończeniu takiego szkolenia kilku najzdolniejszych lekarzy mogłoby nauczyć się stosowania metod kahunów służących natychmiastowemu uzdrawianiu chorych. Rozdział XIV Nowoczesne i oryginalne poglądy kahunów na istotę kompleksów i możliwość ich usuwania Lekarze i psychologowie nie dostrzegają wstrząsającego zgoła faktu, że nie tylko podświadomość, czyli niższe Ja, dotknięta jest kompleksami i cierpi z ich powodu. Freud, Jung, Adler – wszyscy oni skupiali uwagę na podświadomości, nie zdając sobie sprawy, że i świadomość przeżywa podobne i równie niebezpieczne stany. PRAWIE KAŻDY CZŁOWIEK MIEWA ŚWIADOME WIERZENIA I OPINIE, KTÓRE TAK SAMO SĄ KOMPLEKSAMI JAK PRZEKONANIA NIŻSZEGO JA – to zaiste zdumiewająca prawda. Weźmy choćby najprostszy przykład znany nam wszystkim. Oto jakiś człowiek reprezentuje określone poglądy polityczne. Odwoływanie się do jego zdrowego rozsądku i namawianie, aby logicznie zrewidował swoją fanatyczną wiarę w racje danego stronnictwa politycznego, spełza na niczym. Nie słucha on żadnych argumentów sprzecznych z jego przekonaniami. Każdy wysiłek zmierzający do wykazania mu błędów w jego rozumowaniu spotyka się z gniewem i głośnym oburzeniem. Istnieją miliony przykładów takich ludzi, którzy zaakceptowali pewne dogmaty jako swoistą religię i szczelnie zamknęli umysły na każdą możliwość zmiany swych poglądów. Nowe fakty, nowe odkrycia i okoliczności nie wywierają na nich najmniejszego wrażenia. Rozwinęli w sobie kompleksowy zespół wierzeń i opinii, które PODZIELA ZARÓWNO ICH NIŻSZE, JAK I ŚREDNIE JA. Oto więc następna tajemnica kahunów: jeśli chcesz się dowiedzieć, czy ktoś cierpi na kompleksy będące udziałem jego niższego Ja, zwróć uwagę, czy reaguje on w sposób EMOCJONALNY na jakąkolwiek sugestię o błędności jego przekonań. Jeżeli powiesz republikaninowi: „Uważam, że republikanie popełnili błąd w ustawie z zeszłego tygodnia” i zareaguje on emocjonalnie, zamiast spokojnie rozważyć argumenty, które skłoniły cię do takiej opinii, oznacza to, iż za politycznymi przekonaniami twojego rozmówcy kryje się jakiś kompleks. Skrytykuj czyjąś religię i obserwuj, w ten sam sposób, rodzaj reakcji. Za reakcje emocjonalne odpowiada tylko niższe Ja. Średnie Ja reaguje zawsze w sposób logiczny i rozsądny, chyba że wraz z niższym Ja wplątane jest w podtrzymywanie kompleksów. Wówczas angażuje się w wybuch emocji i przestaje funkcjonować rozumnie. Na szczęście kompleksy polityczne rzadko rzutują na ludzkie zdrowie. Natomiast raz przyswojone przekonania religijne częstokroć są przyczyną chronicznych dolegliwości i nieszczęść. Kahuni wiedzieli to, co w bolesny sposób uszło uwadze psychoanalityków. Kiedy człowiek „zgrzeszył”, a niższe i średnie Ja zgodnie przyznają, że tak rzeczywiście było, niższe Ja może utwierdzić się w opinii, iż za grzech musi być wymierzona kara. Jeżeli będzie to przypadek chorobliwy, niższe Ja będzie usiłowało ukarać winnego jakąś dolegliwością lub nieszczęściem. To zagadnienie można by zilustrować historią opowiedzianą przez psychoanalityka o młodym człowieku, który dorastając w do-mu ciotki, otrzymał od niej bardzo surowe religijne wychowanie. Po ukończeniu studiów młodzieniec pragnął poświęcić się duszpasterstwu, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu i podjął pracę w fabryce mebli. Jednakże od zapachu klejów, farb i oparów lakierów robiło mu się niedobrze. Przeniesiono go do działu obróbki drewna, lecz od pyłu i trocin nabawił się astmy. Poszedł więc do innej pracy, później do następnej. Za każdym razem cierpiał na dolegliwości od czegoś związanego z wykonywanym zajęciem. W końcu wylądował w gabinecie jakiegoś lekarza, który uznał występujące u niego objawy za oznaki głęboko zakorzenionego kompleksu. Pierwotny kompleks zrodził się u niego w momencie rezygnacji z planów poświęcenia życia służbie bożej w klasztorze. Niższe Ja podzieliło się ze średnim Ja głębokim poczuciem winy za odmowę ofiarowania życia Bogu. Jako że myśl o tym była dla młodego człowieka zbyt bolesna, starał się ją odpędzić. Lecz niestety, wspomnienie dawnych pragnień pozostało w pamięci niższego Ja jako część kompleksu winy. Ponieważ człowiek ten wyniósł z domu przekonanie, że wszystkie grzechy i winy zasługują na karę Bożą, jego niższe Ja ciągle spodziewało się i obawiało owej kary. Jednakże gdy średnie Ja odsunęło myśl o grzechu odmowy wstąpienia do klasztoru, niższe Ja dokonało czegoś, co nazywamy „translacją” lub zamianą zewnętrznego objawu kompleksu. Głęboko ukryło swe usilne dążenie, by zrobić z młodzieńca księdza, i zamieniło je w niechęć do wszystkich innych zajęć, objawiającą się w chorobach i wszelkiego typu przypadłościach. Lekarz po przeprowadzeniu zwykłego wywiadu z pacjentem i po pewnym okresie obserwacji wyjaśnił przyczynę jego kłopotów, lecz gdy dotarł do źródła kompleksu, chcąc go zracjonalizować i „wydrenować”, napotkał nową przeszkodę. Chociaż zmusił pacjenta, by ten przypomniał sobie 0 odmowie wstąpienia do klasztoru, to młodzieniec nadal był przekonany o winie wobec Boga i o swoim wielkim grzechu zaniedbania. Lekarz próbował wszelkich argumentów, ale wciąż napotykał mur nie do przebicia. Pacjent w ogóle nie potrafił rozsądnie myśleć. Wpadał w złość i uparcie potępiał samego siebie. W końcu doktor poradził mu, by wstąpił do klasztoru, a wówczas odzyska zdrowie. Tak też uczynił i wszystkie dolegliwości z miejsca zniknęły bez śladu. W tym więc przypadku samego kompleksu nie usunięto. Nie można byłoby tego zresztą dokonać zwykłym sposobem, jako że kompleks zakorzenił się zarówno w niższym, jak w średnim Ja. Rozum nie dawał więc posłuchu żadnym argumentom. Jedynym lekarstwem było pozwolić mu działać w taki sposób, by mógł spełniać nakazy tego podwójnego kompleksu. Opisując ten przypadek, lekarz wskazał na swój błąd, iż nie rozpoznał badanego kompleksu jako części świadomości pacjenta. Pisał: „Chociaż udało mi się w końcu wydobyć kompleks na światło dzienne i poddać go zwykłemu procesowi racjonalizacji, okazało się, iż nie został usunięty. Po wizycie w fabryce mebli, w miejscu, gdzie pojawiły się pierwsze symptomy, pacjent znowu zasłabł od woni farb i od pyłów drzewnych. Powrót do zdrowia nastąpił dopiero wtedy, gdy kompleks został uznany za nieodwracalny i pacjent wstąpił do zakonu”. Łatwiej będzie nam pojąć pilną potrzebę głębszego zrozumienia natury kompleksów oraz sposobów ich zwalczania, jeśli weźmiemy pod uwagę smutny fakt, iż w każdej co szóstej rodzinie jeden z jej członków wymaga pod tym względem leczenia. Niestety, obecne metody terapii daleko ustępują zabiegom stosowanym kiedyś przez kahunów. Najskuteczniejszą z metod jest „dogłębna analiza”, ale wymaga wiele czasu (kilka miesięcy) i pieniędzy. Jeśli pobieżne badania i skromne wykorzystanie sugestii leczniczej nie przynoszą skutków, pacjentowi pozostaje przyłączyć się do rzeszy ludzi wypełniających szpitale psychiatryczne. Kompleksy pojedyncze i te podwójne, będące udziałem obu jaźni ludzkich, powodują – o ile nie mają możliwości swobodnie się przejawiać – „niezgodę człowieka z samym sobą”, co nieuchronnie prowadzi do choroby umysłowej czy stałego kalectwa umysłu. Doktor Edward S. Cowles, słynny „lekarz dusz”, stwierdził przed kilkoma laty, że konflikty umysłowe wytworzone przez kompleksy są z pewnością bezpośrednią przyczyną ciągłego obniżania się poziomu „energii nerwów”, co w rezultacie kończy się katastrofą. Wyjaśnił, że jeśli zwykły zapas energii nerwów, czyli siły życiowej, spada choć trochę poniżej normy, człowiek zaczyna wpadać w zły humor i traci ochotę do wszystkiego. Stan ten przechodzi z kolei w depresję. Dalsze uszczuplenie zapasów energii objawia się melancholią i wystąpieniem poważniejszych symptomów choroby i głębokich stanów depresyjnych, histerii, lęków, załamań nerwowych, obsesji i w końcu psychozy. Człowiek staje na ponurej granicy szaleństwa. Wraz z dalszym zanikiem siły życiowej wyczerpanie fizyczne i psychiczne doprowadza do beznadziejnego stanu choroby umysłu, kiedy to pacjent traci resztki rozumu i pamięci. W tym stanie inercji psychicznej leży on bezwładnie na łóżku i musi być sztucznie karmiony. Można tu jeszcze dodać, że podczas stopniowego wyczerpania się energii zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że jakiś duch niższego Ja, w rodzaju poltergeista, który odłączył się od swego średniego Ja, może wyrwać z cierpiącego ciała obie te jaźnie i sam zająć ich miejsce, opanowując bez reszty ciało chorego. W tych wypadkach obserwuje się nagły powrót energii fizycznej, ale z powodu odejścia właściwego niższego Ja, zaniku pamięci i nieobecności średniego Ja rozum nie funkcjonuje. Wskutek gwałtownej śmierci wielu ludzkich istnień podczas dwóch wojen światowych, jest rzeczą oczywistą, iż po świecie błąka się wiele niższych duchów, poltergeistów, czekających na okazję, by pochwycić i opanować jakieś ciało. Stale czytamy artykuły wzywające do zwrócenia uwagi na alarmujący wzrost liczby przypadków chorób psychicznych. Niektórzy oceniają, iż przy obecnym tempie wzrostu zachorowań za kilka lat będzie tak wielu chorych, że nie starczy ludzi zdrowych, którzy by ich karmili i sprawowali nad nimi opiekę. Chcąc bronić się przed tym, musimy więc uczyć się metod – z powodzeniem stosowanych przez kahunów zwalczania kompleksów w ich pojedynczej i podwójnej postaci. Musimy też wiedzieć, jak leczyć nieszczęśliwe ofiary obsesji i opętania. Na razie zajmijmy się pierwszą częścią tego problemu.   Przypadek 25 Kahuni leczą choroby spowodowane podwójnymi i pojedynczymi kompleksami   Uwagi wstępne: Nowoczesna psychologia, jako młoda i mało rozwinięta dziedzina wiedzy, niewiele pomogła mi w zrozumieniu doniosłości metod, które stosowali kahuni przy usuwaniu kompleksów. Ich sukcesy były dla mnie dowodem doskonałości przeprowadzanych zabiegów, ale po przyjrzeniu się im z bliska, nie mogłem pojąć, jakiego rodzaju pracę umysłową wykonywali kahuni przy pacjentach i jakiej używali do tego siły, obie te rzeczy były bowiem niewidzialne i nieme. Mogłem tylko obserwować zewnętrzne czynności i ceremonie i na tej podstawie formułować wnioski. Dopiero dużo później zrozumiałem, co się w rzeczywistości działo i na czym polega ich magia.   Opis przypadków: (A) W 1926 roku żył sobie na Hawajach przystojny, zdrowy i wesoły kierowca wynajmowanych samochodów. Został wychowany przez bardzo religijnego ojca i poślubił równie bogobojną kobietę. On sam był człowiekiem wierzącym i często chodził do kościoła. Kilka lat po ślubie zakochał się nagle w innej kobiecie, chociaż nadal był wielce oddany swojej żonie. Dręczyło go jednak sumienie i miał duże poczucie winy za popełniony grzech. Żona odkryła niebawem jego niewierność, ale po burzliwej scenie przebaczyła mu wszystko pod warunkiem, że się to więcej nie powtórzy. Zanim jednak upłynął rok, on znów zaczął „chodzić na boki”. Tym razem nic się nie wydało, ale jego poczucie winy było silniejsze niż poprzednio. Akurat w tym czasie przeziębił się. Wkrótce pojawiły się objawy grypy. Mimo troskliwej opieki lekarzy i pielęgniarek nie mógł powrócić do zdrowia. Przeciwnie, stawał się coraz słabszy i słabszy. Przestało go obchodzić otoczenie, odmawiał przyjmowania posiłków i leżąc w łóżku, odwracał głowę do ściany. Jego żona usłyszawszy werdykt lekarza, że pacjent nie przeżyje dłużej niż jeden, dwa dni, wezwała na pomoc jednego z kilku działających jeszcze w Honolulu kahunów. Stary kahuna wysłuchał uważnie, co powiedziała mu żona chorego o diagnozie lekarza. Zadał kilka dodatkowych pytań i przystąpił do zabiegu. Obnażył ciało mężczyzny i zaczął je powoli nacierać. Od czasu do czasu przerywał i rozgrzewał własne ręce, pocierając jedną o drugą. Potem kładł je na plecach chorego, na piersiach bądź na głowie, za każdym razem powtarzając, że wlewa w niego uzdrowicielską siłę. Po jakimś czasie kahuna zaczął wypytywać pacjenta, czy przypadkiem kogoś nie skrzywdził, czy nie ma na sumieniu jakiegoś grzechu. Zrazu pacjent uparcie odmawiał odpowiedzi, lecz w końcu wyznał swój grzech. Po przyznaniu się do winy prosił, by zostawić go samego, bo chce umrzeć w spokoju. Kahuna zaczął go jednak łagodnie uspokajać. Wezwał żonę chorego, która zdążyła już przygotować gorący napar z liści ti, i powiedział jej po prostu, że mąż zgrzeszył przeciwko niej i umiera, bo nie może spojrzeć jej prosto w twarz. Na te słowa żona wpadła we wściekłość, ale widząc, że mężowi grozi śmierć, zgodziła się znów mu przebaczyć. Pocałowała go, rozpłakała się i wróciła do kuchni. Kahuna, zgodnie ze starym odwiecznym rytuałem, wyjął z przyniesionego ze sobą tobołka cztery białe kamienie. Umieścił po jednym w rogach łóżka, nakazując, aby odgrywały rolę muru broniącego dostępu duchom, które mogłyby próbować przeszkodzić w zabiegu. Następnie wziął wodę morską i wiązkę zielonych liści. Spryskał wodą cały pokój, rozkazując wszystkim niepożądanym duchom, żeby natychmiast opuściły pomieszczenie. Żona przyniosła wywar z liści ti, zaparzony w osolonej wodzie, a następnie rozcieńczony zimną wodą w naczyniu z kalabasy. Kahuna zbliżył się do chorego, trzymając w ręku wiązkę zielonych liści ti, przypominających ostre klingi mieczy. Powiedział mężowi, że żona, którą powtórnie zdradził, znowu mu wybaczyła i dzięki temu grzechy jego zostaną zmyte wodą z przyniesionego naczynia. Opisując dokładnie sposób, w jaki grzechy rozpuszczają się w wodzie i są spłukiwane, kahuna opryskał ciało chorego, po czym wytarł je energicznie liśćmi, strzepując resztę wody z powrotem do naczynia. Oświadczył, że wszystkie grzechy zostały już zmyte i zmieszały się z pozostałą w naczyniu wodą. Poprosił żonę, by uniosła mężowi głowę, tak aby na własne oczy mógł zobaczyć, że wodę zawierającą jego grzechy wylano na zewnątrz i pozbyto się jej na zawsze. Pacjenta dokładnie wysuszono i natarto. Kahuna zapewnił go, że szybko nabierze sił i poczuje wielki głód. Pożywi się więc i zaśnie. Po przebudzeniu będzie już stopniowo powracał do zdrowia. Tak też się stało. Kiedy po kilku godzinach mężczyzna się obudził, usiadł na łóżku i poprosił o bardziej obfity posiłek. Żona przyniosła mu talerz zawiesistej zupy, a on uszczęśliwiony rozmawiał z nią, kiedy zjawił się doktor. Był to jeden z tych, którzy długo już przebywali na wyspach i wiele doświadczyli. Po dokładnym zbadaniu pacjenta lekarz zwrócił się do jego żony: „Mieliście tutaj specjalnego lekarza?”. Przytaknęła, a on odszedł, kręcąc ze zdumieniem głową. (B) Przez kilka lat mego pobytu w Honolulu miałem za sąsiadkę pewną młodą białą kobietę, niedawno poślubioną przez oficera marynarki. Przed wyjściem za mąż była przykładną metodystką uważającą taniec za grzech, nie mówiąc już o piciu alkoholu. Mąż wprowadził ją w towarzystwo, gdzie taniec i picie były na porządku dziennym. Wśród śmiechów i żartów zachęcano ją, by przyłączyła się do zabawy, aż powoli przełamała swą niechęć i zaczęła uczyć się tanecznych kroków, a nawet skosztowała jakiegoś alkoholu. Upłynął pewien czas. Kobieta pojęła już nieco sztukę tańca, gdy kiedyś w czasie jednej z zabaw u przyjaciółki potknęła się o dywan i wykręciła nogę w kostce. Nie było to jednak nic poważnego, bawiła się więc dalej. Ale następnego dnia, wbrew jej oczekiwaniom, noga była nadal zwichnięta i stan się nie poprawił. Minął tydzień i było coraz gorzej. Poszła więc do lekarza, który zbadał kostkę, zrobił prześwietlenie, lecz nie znalazł nic, co wyjaśniałoby brak poprawy. Niebawem kobieta zaczęła z trudem chodzić, a poniżej stawu kostkowego powstał dziwny, ropiejący wrzód. Lekarz wezwał konsultanta. Sprawa wyglądała bardzo zagadkowo. Żadne zabiegi nie pomagały. Wówczas kobieta ta przyszła do mnie po radę, czy kahuni – o których często jej opowiadałem – mogliby jej pomóc. Poradziłem jej, by spróbowała. W tym przypadku kahuna był młody i o wiele bardziej doświadczony życiowo, choć może z mniejszym stażem niż niejeden starszy uzdrowiciel. Od razu stwierdził u chorej kompleks, a raczej, jak oni to nazywają, „coś zżerającego od środka”. Zapytał ją, jakie popełniła grzechy, a ona przyznała się natychmiast do tańców i picia alkoholu, wspominając zarazem o swojej wcześniejszej przynależności do Kościoła metodystów. Z wielką cierpliwością kahuna zaczął jej wyjaśni swój punkt widzenia na temat grzechów różnego rodzaju. Kahuni mieli bardzo prosty sposób oceny, czy postępek jest grzechem, czy też nim nie jest. Należy po prostu spytać samego siebie, czy jakieś działanie skrzywdziło kogoś bądź zraniło czyjeś uczucia. JEŻELI POSTĘPEK NIKOGO W ŻADEN SPOSÓB NIE RANI, NIE JEST GRZECHEM. Kahuna wskazał jej również logikę swego przekonania, że Bóg jest zbyt doskonały i wszechmocny, by mógł go zranić jakikolwiek czyn jakiejkolwiek ludzkiej istoty. Krok po kroku przekonał ją, że taniec i picie koktajlów wcale nie jest grzechem. Następnie dokonał rytualnego odpuszczenia grzechów, spryskując nagie ramiona i twarz kobiety osoloną wodą i oświadczając, iż wszystkie winy zostały jej wybaczone i zmyte na zawsze. Delikatnie masował jej chorą nogę, powtarzając jednocześnie, że właśnie zaczyna ona zdrowieć. Przyłożył na kostkę okład z miejscowych ziół i zalecił, by kobieta często i głośno powtarzała sobie: „Nie mogę zgrzeszyć przeciw Bogu. Jestem zbyt mała. Odpuszczono mi wszystkie grzechy. Nie skrzywdziłam nikogo. Moja noga szybko zdrowieje”. Sukces zabiegu kahuny szybko stał się widoczny. Ropiejąca rana zamknęła się i zagoiła, nie pozostawiając po sobie żadnej blizny. Noga odzyskała pełną sprężystość i siłę. Nie zdając sobie sprawy z tego, że jej kłopoty wyniknęły ze stanu umysłu, który zmienił się wraz ze zmianą jej postawy wobec tańca i alkoholu, młoda kobieta przestała powtarzać afirmację zaleconą przez kahunę: „Nie ma krzywdy – nie ma grzechu”. Znowu tańczyła i piła. Ponieważ nawyki myślowe powracają równie łatwo jak, na przykład, nałogi palenia i picia ponad miarę, oba Ja kobiety stopniowo powróciły do starych przekonań. Zaczęła się bać, że kahuna nie miał racji i że słuszne były wskazówki z dawnych lekcji religii. Pewnego ranka ujrzała ze zgrozą, że rana znowu się otworzyła. Wróciła więc do kahuny, prosząc o powtórne wyleczenie, ale kiedy zaczął ją wypytywać, co się stało, nie chciała nic mówić. Kahuna wyjaśnił jej, że jeśli stary nawyk myślenia, „zżeranie od wewnątrz”, budzi się na nowo, po tym jak został usunięty, powtórne wyleczenie jest już niemożliwe. W rezultacie kobieta musiała iść na operację do szpitala, gdzie wycięto jej chorą kość. Wówczas, jak można przypuszczać, niższe Ja uznało, iż grzesznica dosyć już wycierpiała i wystarczająco odpokutowała za swoje winy. Kobieta zrezygnowała z tańca i alkoholu, a wrzód nigdy już się nie pojawił.   Komentarz: W obu przypadkach najbardziej godną uwagi i zapamiętania jest okoliczność, że średnie Ja może dzielić kompleksy pospołu z niższym Ja. W przypadku (A) Hawajczyk zgrzeszył niewiernością wobec żony i żaden rodzaj przebaczenia nie mógł odwieść go od przeświadczenia o grzechu. Dopiero sama żona mogła przekonać jego rozumne średnie Ja, że grzechy zostały mu odpuszczone. Musiał ją zobaczyć i usłyszeć z jej ust słowa wybaczenia. Właśnie te słowa odegrały rolę bodźca fizycznego, który wywarł nacisk na niższe Ja. Niższe Ja sprowadziło bowiem na mężczyznę chorobę jako karę za jego przewinienia. Chociaż 'omawiany przypadek nie dotyczy głęboko zakorzenionego i ukrytego kompleksu, doskonale ilustruje najczęstszą przyczynę chorób, będących rezultatem mocno utrwalonych przekonań, których źródłem są fakty rzeczywiste i które są wspólne dla niższego i średniego Ja. Kahuni uczyli, że nie jest grzechem postępek, który nikogo nie krzywdzi. Tę prawdę należałoby rozgłaszać na wszystkie strony, jeżeli mamy uniknąć dolegliwości będących skutkiem błędnych nauk, że popełniamy grzech, łamiąc dogmatyczne tabu rozmaitych religii. Nie ma sposobu by dowiedzieć się, ile kalectw, ile chorób umysłowych i innych nieszczęść spowodowały przekonania religijne wpojone w dzieciństwie, tak jak było to w przypadku (B), u młodej kobiety uznającej taniec i picie za grzech. Popęd seksualny jest najbardziej płodnym źródłem kompleksów i myśli o grzechu, z którymi musimy walczyć, odkąd w dzieciństwie uczono nas skromności, zawstydzano i karano za każdy objaw zainteresowania sprawami seksu. Religia zaszczepia w nas przekonanie, że popęd płciowy jest grzeszny, a zatem dzieci rodzą się z grzechu i w grzechu. Postawa kahunów wobec spraw płci była bardzo logiczna i rozsądna. O ile akt płciowy nikogo nie skrzywdził, nie można go uważać za grzech. W każdym razie nie za grzech przeciwko Istotom Wyższym. Zresztą w ogóle GRZECHY MOGĄ RANIĆ TYLKO LUDZI, a nie Boga. Doktor Zygmunt Freud, zachodni odkrywca podświadomości, czyli niższego Ja, stwierdził, iż przy leczeniu chorób z zastosowaniem sugestii podświadomość w wielu wypadkach jej nie akceptowała. Poszukując przyczyn tego zjawiska, odkrył istnienie kompleksów w niższym Ja pacjentów. Okazało się, że niższe Ja, jedyna część świadomości ludzkiej podatna na sugestie, odrzuca sugestie sprzeczne z utrwalonymi przekonaniami pacjenta dotyczącymi moralności lub niezgodne z innymi wyimaginowanymi ocenami. Później odkryto, że niższe Ja, gdy doznaje niepowodzeń, działając według swych utartych przekonań, samo dokonuje „translacji”, czyli zmiany swego kompleksu, tak iż zdaje się on nie mieć żadnego związku z pierwotnym zespołem ocen moralnych. Opiszę tu przypadek małego chłopca, który rozwinął w sobie niechęć do chodzenia na nabożeństwa. Prawdopodobnie zmuszano go, by chodził do kościoła, gdy był chory, źle się czuł lub był w jakiejś innej niedyspozycji. (Może też karano go za ową niechęć i w ten sposób rozwinięto w nim pewien nerwicowy kompleks). Dzieciak kochał swoich rodziców. Kiedy tłumaczyli mu, że musi chodzić do kościoła, by oddawać cześć Bogu, i prosili go, żeby był grzecznym i posłusznym chłopcem, starał się spełniać ich polecenia. Próbował polubić niedzielne chodzenie na nabożeństwa, tak jak go o to proszono, i zdawało się, iż jest całkowicie przekonany, że jego religijnym obowiązkiem jest uczestniczenie w mszy świętej. Jednakże niższe Ja opanowane zakorzenioną niechęcią do kościoła, wykazało się niejako zwierzęcym sprytem, tak doskonale znanym psychologom i dawnym kahunom. ZAMIENIŁO utrwalone postanowienie, by nie chodzić na msze, w jeszcze większą awersję do woni kadzidła. Czując zapach palonego kadzidła, chłopiec za każdym razem mdlał i trzeba go było wynosić ze świątyni. Sytuacja wyglądała więc tak, jakby dziecko chciało chodzić do kościoła, ale nie mogło. Niższe Ja postawiło na swoim. Przy kompleksach powstałych na tle tłumienia popędów płciowych niższe Ja może kilkakrotnie zmieniać zewnętrzne przejawy owych kompleksów. W rezultacie nawet długotrwałe badania psychoanalityczne snów i związków myślowych pacjenta nie wydobywają jego uprzedzeń na światło dzienne, tak by można je było przedyskutować, poddać racjonalizacji i „wydrenowaniu” bądź świadomie nad nimi zapanować, jak nad zwykłymi myślami i przekonaniami. Freud uznał, iż wszystkie kompleksy pochodzą z frustracji seksualnych. Późniejsi psychologowie łagodzili ostrość jego sądów, ale nadal istnieje w psychologii szkoła wiernie podtrzymująca jego stanowisko. Ponieważ zakompleksione niższe Ja z uporem odrzuca podawaną mu sugestię, by usunęło objawy kłopotów wynikających z utrwalonych kompleksów, lecznicze właściwości sugestii są wielce ograniczone. W przypadku (B) niższe Ja kobiety odmówiłoby przyjęcia sugestii leczniczej po nawrocie kompleksu przy powtórnym bólu w kostce. Niższe Ja odrzucają każdą sugestię hipnotyczną sprzeczną z moralnymi ocenami pacjenta. Hipnotyzer nie może zmusić pacjentów do działań uznawanych przez nich za niemoralne. Ze ;względu na to, że w niższym Ja powstają wszystkie nasze uczucia, w wielu wypadkach możliwe jest odkrycie obecności kompleksów czy innych manii przez obserwowanie emocjonalnych reakcji człowieka, w których to kompleksy dają o sobie znać. Przywykliśmy już do widoku osób „wpadających w ślepą złość” z powodu jakiejś błahostki. Mogło nią być tylko czyjeś nieopatrznie wypowiedziane słowo. Owe drobnostki wywołujące eksplozję emocji są, mówiąc obrazowo, „spustem” uruchamiającym całą machinę. Kiedy dotknie się takiego „spustu”, natychmiast zwalnia się ładunek całej nagromadzonej dotąd złości i pretensji związanych z okolicznościami powstania kompleksu, Ale istnieją także dobre, pozytywne kompleksy oraz wyzwalające je spusty. Można mieć wiele utartych przekonań związanych z powszednimi zajęciami. Na przykład, kiedy dzwoni budzik, wówczas nawet wbrew naszej chęci wstajemy z łóżka i rozpoczynamy zwykłe, codzienne obowiązki. Jeden ze sposobów, którym niższe Ja skłania swe średnie Ja do urzeczywistniania jego pragnień, polega na zalaniu średniego Ja wielką falą emocji – na co przeważnie to ostatnie daje się nabrać i zostaje pokonane. Fale nienawiści, żądzy lub wstrętu są nam wszystkim dobrze znane. podobnie jak przypływy tęsknoty za domem czy rodziną. Ale najbardziej interesującą i godną uwagi emocją jest miłość. Zdaje się, że z uczuciem miłości średnie Ja ma najwięcej wspólnego. Do miłości czysto fizycznej i opierającej się na atrakcyjnym wyglądzie kochanej osoby średnie Ja dodaje elementy miłości rodzicielskiej i miłości dzieci do rodziców, a wszystkie te uczucia darzy rozumną pochwałą, aprobatą i podziwem. Powstały zespół emocji jest siłą rządzącą wszystkimi poziomami ludzkiej świadomości. Rozdział XV Usuwanie kompleksów tajemniczą metodą kahunów Podczas gdy nowocześni psychoanalitycy nie znaleźli dotąd prostej i skutecznej metody wykrywania uprzedzeń, tak by można je było poddać racjonalnej ocenie i psychologicznemu unicestwieniu, od dawna istnieją doskonałe sposoby leczenia, jakich możemy uczyć się od kahunów. Znaczenia owych metod nie sposób przecenić. Jeśli zdołamy się nauczyć z nich korzystać, osiągniemy największy postęp w sztuce uzdrawiania od czasów odkrycia zjawiska sugestii. Sposób leczenia stosowany przez kahunów jest gwałtowny i energiczny. Cywilizowanemu człowiekowi może się on wydać na pierwszy rzut oka wyjątkowo dziwny. Wcale nie jest jednak bardziej dziwny, niż gwałtowny wstrząs insulinowy aplikowany pacjentom współczesnych szpitali psychiatrycznych. Przypomnijmy sobie o przekonaniu kahunów, iż myśli są malutkimi, niewidzialnymi bytami (kształtami myślowymi), które istnieją w sposób rzeczywisty i substancjalny. Kształt myślowy, aka, powstaje wówczas, gdy myślimy. Każda nasza myśl wciela się więc w stałą formę, realny kształt, Ukształtowane myśli łączą się w grona. Każde pojęcie, czy poszczególna myśl, styka się z pojęciem, które przyszło bezpośrednio po niej lub też pojawiło się tuż przed nią. W grona łączą się także wszystkie myśli podobne do siebie. Pamiętamy, że takie grona kształtów myślowych przemieszczają się wraz z prądem siły życiowej, a dalej wzdłuż cienkich nici widmowych, łączących ze sobą dwie osoby, tak jak to bywa w kontaktach telepatycznych. Przy podawaniu sugestii strumień siły życiowej płynie od operatora do odbiorcy bądź przez nałożenie rąk, bądź przez widmowe nici, łączące dwoje ludzi już od ich pierwszego bezpośredniego kontaktu fizycznego, wzrokowego, a nawet słuchowego. (Przepływ siły życiowej następuje również podczas snu, kiedy śpiący odbywa podróż w swym widmowym ciele, oraz podczas kontaktów umożliwionych przez duchy osób zmarłych). SUGESTIA JEST WPROWADZENIEM SILNIE UKSZTAŁTOWANEJ MYŚLI DO NIŻSZEGO JA ODBIORCY. Moc siły życiowej, towarzyszącej wprowadzaniu ukształtowanej myśli, ma pewien wpływ na skuteczność sugestii, choć nie jest on taki wielki, jak powszechnie sądzą psychologowie. Widywałem hipnotyzerów usiłujących wkładać całą swoją wolę w przekazywaną sugestię, aby była bardziej skuteczna. Ich oczy płonęły, twarze stawały się czerwone, na czoło występowały krople potu... a rezultatów wciąż nie było. „Wola”, czyli napięcie siły życiowej średniego Ja, nie jest bowiem czynnikiem hipnotyzującym. Wola tylko skłania swe niższe Ja, aby zaszczepiło ukształtowaną treść sugestii w widmowym ciele niższego Ja odbiorcy SKUTECZNOŚĆ SUGESTII ZALEŻY WIĘC TYLKO OD TEGO, CZY NIŻSZE JA ODBIORCY PRZYJMIE, ZAAKCEPTUJE UKSZTAŁTOWANĄ MYŚL. Jak już wyjaśniliśmy wcześniej, akceptacja ukształtowanej treści sugestii przebiega o wiele szybciej przy zastosowaniu BODŹCA FIZYCZNEGO – czegoś fizycznie rzeczywistego, co niższe Ja odbiorcy mogłoby odczuć zmysłami i dzięki czemu uwierzyłoby, że sugestia ma mocne realne podstawy. Teraz przejdziemy do omówienia ważnego zagadnienia walki z kompleksami, jednego z największych sekretów kahunów. Otóż wcale nie trzeba szukać pierwotnych kompleksów pacjenta, jak to robią psychoanalitycy na drodze głębokiej analizy psychicznej. Nie trzeba studiować cennych marzeń oraz odsłaniać ukrytych w nich znaczeń i symboli. Niezależnie od tego, czy pierwotny kompleks przybrał jakąś inną formę i przechodził dalsze, kolejne transformacje, czy też nie, zawsze można zastosować leczenie sugestią. LECZENIE SUGESTIĄ POLEGA NA TYM, BY SKŁONIĆ NIŻSZE JA PACJENTA DO ZAAKCEPTOWANIA SUGESTII SPRZECZNEJ Z JEGO UTARTYMI PRZEKONANIAMI. TO ZAŚ MOŻNA OSIĄGNĄĆ ZA POMOCĄ GWAŁTOWNEGO UDERZENIA SIŁĄ ŻYCIOWĄ NISKIEGO NAPIĘCIA. Przypomnijmy sobie kahunów, którzy ładowali drągi energią niskiego napięcia samym tylko wysiłkiem woli, by tę energię w sobie zgromadzić i przelać ją na kije, oraz owo niemalże ludzkie posłuszeństwo, z jakim siła życiowa spełniała polecenie, aby opuścić kij i pozbawić wroga przytomności lub go sparaliżować w momencie kontaktu z jego ciałem. Przypomnijmy sobie także znachorów, Indian, którzy potrafili zgromadzić w sobie taką siłę (nazywali ją orenda), po czym powodowali jej wyładowanie, dotykając jednym palcem silnego mężczyzny, który padał bez czucia na ziemię. Albo przypadek doktora Brighama i modlitwy śmierci skierowanej przeciwko chłopakowi z jego ekipy podczas wyprawy górskiej na Hawajach. Modlitwa mająca sprowadzić śmierć polegała właśnie na naładowaniu niższych duchów olbrzymim zapasem niższej many i wysłaniu ich do akcji, by dopadły ofiarę i poraziły ją gwałtownym uderzeniem całego ładunku energii. Siła ta swym uderzeniem przełamywała opór niższego Ja ofiary. Przychodziło to tym łatwiej, jeśli ofiara nosiła w sobie kompleks winy. Wówczas zesłane duchy bez trudu skłaniały ją do przyjęcia ukształtowanej przez kahunę myśli o śmierci. Duchy uczepiały się nieszczęśnika i wysysały z niego jego siłę życiową, gromadząc ją w swych widmowych ciałach. Miały zabrać ją ze sobą, gdy ofiara umrze z powodu wyczerpania się zapasu energii potrzebnej jej do życia. (Sugestia śmierci sprawia, że niższe Ja ofiary przestaje produkować wystarczającą ilość siły życiowej koniecznej do podtrzymywania egzystencji. Kiedy z jakichś przyczyn organizm ludzki nie wytwarza normalnej dawki siły życiowej , większości chorób nie można wyleczyć). SEKRET, JAK ZMUSIĆ NIŻSZE JA PACJENTA DO ZAAKCEPTOWANIA UKSZTAŁTOWANEJ TREŚCI SUGESTII, POLEGA NA ZASTOSOWANIU OBEZWŁADNIAJĄCEGO UDERZENIA OGROMNYM ŁADUNKIEM SIŁY ŻYCIOWEJ WRAZ Z TOWARZYSZĄCĄ MU SUGESTIĄ. Doktor Brigham poświęcił kiedyś cały wieczór, by opowiedzieć mi szczegółowo o przypadku uzdrowienia dokonanego przez kahunę, który to przypadek wielce go zadziwił. Ja również byłem bardzo zaintrygowany tą opowieścią, a usłyszane rewelacje długo nie dawały mi spokoju, zanim nie zrozumiałem, na czym polegała zastosowana przez kahunę metoda. Kahuna leczył miejscowego pacjenta cierpiącego na zespół krótkotrwałych dolegliwości, które uniemożliwiały mu przejście przez plażę do łodzi, aby wyruszyć na codzienny połów ryb. Za pierwszym razem, gdy próbował wejść na plażę, wystąpił paraliż lewej nogi. Zostało to wyleczone i zdawało się, że wszystko jest już w porządku. Ale gdy znowu zbliżył się do brzegu, doznał gwałtownego zawrotu głowy, a przy kolejnej próbie zupełnie stracił wzrok, co trwało tak długo, aż opuścił plażę i wrócił do domu. Samego zabiegu doktor Brigham nie obserwował, ale opisano mu go później ze szczegółami. Kahuna, używając bardzo silnej energii, zastosował bodziec fizyczny, któremu towarzyszyła sugestia w formie powtarzanego wielokrotnie zapewnienia, że zabieg usuwa wszelkie przyczyny uniemożliwiające pacjentowi chodzenie po plaży i zwykłe łowienie ryb. Jako bodziec fizyczny posłużyła wielka drewniana misa, wypełniona słonawą wodą. Kahuna w obecności pacjenta długo wykonywał nad wodą jakieś czynności, aby zyskała moc leczniczą. Mieszał ją zielonymi liśćmi ti, dodawał żółtego korzenia imbiru i kilkakrotnie kładł dłonie na jej powierzchni. Kiedy skończył owe przygotowania, zwrócił się do pacjenta i kazał mu usiąść przed misą, zanurzyć twarz w wodzie, wstrzymać oddech i wypić tyle, ile tylko zdoła. Powiedział mu też, że woda wniknie do jego wnętrza i wypłucze na zawsze wszystkie przyczyny jego kłopotów. Pacjent zrobił, jak mu polecono, i zaczął pić. Kahuna położył mu ręce na ramionach i kazał chorobie opuścić ciało mężczyzny. Przez jakiś czas pacjent pił szybkimi łykami. Nagle wygiął się i opadł na naczynie, jakby oszołomiony. Kahuna uniósł go delikatnie i otarł mu twarz z wody. Przez kilka minut mężczyzna siedział bezwładny, a kahuna spokojnie powtarzał swe zapewnienie, że choroba zniknęła, by nigdy już nie powrócić. Niebawem mężczyzna ocknął się z oszołomienia. Kahuna natychmiast zabrał go na plażę i kazał mu podejść do brzegu. Okazało się, że mężczyzna może to zrobić bez żadnych przeszkód, a tajemnicze dolegliwości zniknęły bezpowrotnie. Kahuna polecił mu, by nie rozmyślał o swoich kłopotach – co było zwykłym środkiem ostrożności, podejmowanym przez wszystkich kahunów i mającym powstrzymać nawrót kompleksu – i zakończył swoją pracę. Trudności nie pojawiły się już więcej. Wiele lat po owym wieczorze spędzonym z doktorem Brighamem, wracając myślą do tej opowieści i korzystając z dotychczasowej wiedzy zaczerpniętej z nauki Huny, doszedłem do bezspornego wniosku, że kahuna napełnił wodę w misie uderzeniowym ładunkiem niższej many, czyli siły życiowej. Użył tej siły, by skruszyć opór niższego Ja pacjenta i skłonić je do przyjęcia ukształtowanej treści swej sugestii o usunięciu wszelkich dolegliwości uniemożliwiających przejście przez plażę do łodzi. (Przypomina to trochę praktykę Mesmera, gdy ładował on energią kadź z wodą, z której wystawały żelazne pręty. Za końce tych prętów chwytali pacjenci i w ten sposób Mesmer przekazywał im siłę życiową, nazwaną przez niego „magnetyzmem zwierzęcym”). Należy zauważyć, że w opisanym przypadku pierwotnego kompleksu nigdy nie udało się zlokalizować i wyłuskać na drodze rozpoznania i racjonalizacji. KOMPLEKS TEN ZASTĄPIONO INNYM KOMPLEKSEM W POSTACI UKSZTAŁTOWANEJ MYŚLI, WPROWADZONEJ NA DRODZE SUGESTII WSTRZĄSOWEJ. Sugestia ta była oczywiście gronem wielu podobnych; związanych ze sobą kształtów myślowych. Zawierała racjonalne argumenty wykazujące, że nie było żadnego ważnego powodu, dla którego pacjent nie mógłby swobodnie chodzić po plaży i wypływać na połów.   Przypadek 26 Bezpośrednia reakcja fizyczna na sugestię   Uwagi wstępne: Chociaż nie wiemy, jakie są granice możliwości oddziaływania niższego Ja na ciało fizyczne i w jakim stopniu może ono wpływać na jego uzdrowienie, to zebrany materiał dowodowy wskazuje, iż wpływ ten jest ogromny.   Opis przypadku: Kiedy mieszkałem w Honolulu, przychodził do mnie młody biały mężczyzna, by zaoferować mi miejsce na ogłoszenie w cotygodniowej rubryce reklamowej jakiejś gazety. Interesowało go życie Hawajczyków i często opowiadał mi, że bywa na ich wieczornych tańcach, organizowanych na świeżym powietrzu. Pewnego dnia przyszedł wielce zmartwiony. Na jednym z przyjęć poznał młodą Hawajkę. Podziwiała ona jego dziewczęcą, delikatną cerę. Zapytała go z troską, czy codzienne golenie nie jest dla niego zbyt uciążliwe. Poważnie oświadczyła, iż gdyby zechciał pozbyć się tego kłopotu, ona mogłaby sprawić, że zarost przestanie mu rosnąć. Powiedziała też, iż wielu Hawajczyków uwolniło się w ten sposób od konieczności codziennego golenia się. Udał więc wyrozumiale, iż z przyjemnością przyjmuje jej ofertę. Był pewien, że ma do czynienia z nic nie znaczącym miejscowym przesądem. Kobieta wzięła go na stronę i potarła palcami jego prawy policzek, mówiąc, że broda przestanie mu niebawem rosnąć i będzie uwolniony od konieczności golenia zarostu. Zdążył już zapomnieć o tym wydarzeniu, gdy po dwóch tygodniach zauważy:, że ma na policzku miejsce wielkości małej monety, gdzie nie pojawia się zarost. Ku jego zdziwieniu miejsce to powiększało się z dnia na dzień. Kiedy było już wielkości półdolarówki, przypomniał sobie, że mówiłem kiedyś o tajemniczych kahunach. Natychmiast więc przyszedł do mnie po radę. Miał rzeczywiście dziewczęcą twarz i obawiał się, że bez cienia zarostu będzie wyglądał jak dziewczyna. Poradziłem mu, żeby odszukał wśród swych hawajskich znajomych kobietę, która sprowadziła na niego kłopot, i poprosił ją, by cofnęła swoją sugestię. Miał trochę problemów z jej odnalezieniem, ale w końcu mu się udało. Ona, aczkolwiek niechętnie, pogładziła jego policzek i podała sugestię (bo bez wątpienia była to sugestia), że zarost znów ma się pojawić. Po tygodniu ukazał się nowy zarost i wszystko wróciło do normy.   Komentarz: Jest to bardzo interesujący przypadek, pokazuje bowiem, w jak zadziwiający sposób niższe Ja umie reagować na sugestie i wywoływać zmiany w funkcjonowaniu organizmu ludzkiego. Przyjąwszy sugestię, niższe Ja potrafiłoby panować nad funkcjami wszystkich zmysłów i narządów. Nie mogłoby jednak wtargnąć w cudze ciało. To już leży bowiem poza zasięgiem jego władzy. Większość drobnoustrojów chorobotwórczych można w odpowiednim czasie poddawać wpływowi niższego Ja. Kahuni byli przekonani, że choroby zakaźne są jak nieszczęśliwe wypadki, które od czasu do czasu przytrafiają się ludziom. Jeżeli ktoś doznał obrażeń w wypadku lub jeśli zachorował na jakąś zakaźną chorobę, niższe Ja uruchamia swe możliwości, by wyleczyć ranę lub zwalczyć zarazki. Jeżeli człowiek nie jest uwikłany w jakiś kompleks, nie jest z jakiejś przyczyny osłabiony i nie jest w zbyt podeszłym wieku, to jego szanse na powrót do zdrowia są duże. Mimo że dotąd nie wiemy zbyt wiele o tym, jak kahuni interpretowali wszelkiego rodzaju nowotwory, które zdają się polegać na wtargnięciu do organizmu obcych komórek, jest możliwe, że niższe Ja człowieka cierpiącego na te dolegliwości samo zezwoliło na ową inwazję z powodu ukrytego kompleksu, samo ukarało się za jakieś przewinienia. Jednakże po usunięciu kompleksów nie jest już zdolne wypędzić. z ciała zawadzających komórek. Aby wyleczyć takie stany, trzeba zatem znaleźć metodę oddziaływania na świadomość, która wprowadziła do organizmu obce komórki, jakakolwiek by ta świadomość była. Jednakże o natychmiastowe uzdrowienie najlepiej zwrócić się w tym wypadku do Wyższego Ja.   Znaczenie metod, które kahuni stosowali w walce z kompleksami, docenimy w pełni, uświadamiając sobie fakt, iż w Stanach Zjednoczonych mamy cztery tysiące psychiatrów i setki tysięcy pacjentów potrzebujących ich pomocy. Jest bardzo mało doświadczonych psychoanalityków, a tylko nieliczni nauczyli się korzystać z sugestii, by sięgać w głąb psychiki ludzkiej i wydobywać z niej kompleksy. Żaden z nich natomiast nie zna metody wstrząsowej, uderzenia ładunkiem siły życiowej, co skłania pacjenta do akceptacji sugestii zastępującej stare kompleksy. Spośród młodych mężczyzn uznanych podczas II wojny światowej za zdolnych fizycznie do służby wojskowej, na każdą setkę przypadało dwunastu, którzy nie nadawali się do wojska z powodu stanów psychoneurotycznych, wymagających leczenia. Przeciętny lekarz wie mało lub zgoła nic o leczeniu takich przypadków. Nie będzie też miał czasu ani ochoty na naukę korzystania z sugestii. Profesjonalni hipnotyzerzy nie otrzymują od towarzystw medycznych żadnego wsparcia ani nie cieszą się ich poważaniem, praktykują więc zabiegi uzdrawiające na własne ryzyko i odpowiedzialność. Rozdział XVI Jak kahuni walczyli z ponurymi zjawami królestwa ciemności Istnieje wiele strasznych i przykrych zjaw należących do krainy cienia. W walce z nimi jesteśmy zupełnie bezsilni, gdyż my, ludzie cywilizowani, jesteśmy zbyt nowocześni, by uznać ich istnienie. Lekarze nic o nich nie wiedzą. Duchowni mają tak pokrętny pogląd na diabła i inne złe duchy, iż ich rady są bezużyteczne. Spirytyści wiedzą tylko tyle, że należy się ich bać i ostrzegać amatorów, aby byli ostrożni. Ludy prymitywne mają o nich jakieś skąpe pojęcie, ale sposób, w jaki stawiają czoło groźbom duchów ciemności, świadczy o wątpliwej wartości ich wierzeń. Nowocześni okultyści dopuszczają myśl o istnieniu całego szeregu złych istot, pisząc jak najbardziej serio o „czarnej” magii, czarach i urokach. Kreślą koła magiczne i chronią się w ich granicach, by umknąć ciemnym mocom, których istnienia tak naprawdę nie są pewni. Zwracają się ku wiekom średnim, aby wskrzesić tajemnice talizmanów i uroków. Okadzają powietrze i błagają Boga o opiekę, wzywając Go 72 imionami. Rozmaici religijni uzdrowiciele duszy nazywają owe nieczyste siły „złośliwym magnetyzmem zwierzęcym”. Niewiele o nich wiedzą, lecz toczą z nimi nieustanną wojnę. Jednym z bezcennych darów, które kahuni ofiarowali światu, jest wszechstronna i klarowna wiedza o siłach ciemności i o metodach walki z nimi. Przez wiele lat studiowałem wszystkie dostępne informacje na ten temat, lecz moja znajomość przedmiotu jest nadal niekompletna. Nie potrafię na tyle zgłębić Huny, czyli Tajemnicy kahunów, by poznać najniższe poziomy egzystencji, tak samo jak nie mogę pojąć najwyższych. Wierzę jednak, iż udało mi się odsłonić prawdy, od których zależy zarówno nasze normalne życie doczesne, jak też przyszłe życie po śmierci. (Niezmiernie ważną sprawą jest właściwe zrozumienie doczesności, ponieważ gdy po śmierci przeniesiemy się w naszych widmowych ciałach na drugą stronę życia, nasze tutejsze przekonania staną się tamtejszymi kompleksami i mogą nas tam prześladować). Świat niewidzialnych duchów w dużej mierze przypomina nasz świat materialny. Ma on, można powiedzieć, swoje dżungle i dzikie zwierzęta. Jeżeli tu, na ziemi, człowiek znalazłby się w dzikiej okolicy i spotkał na swojej drodze lwy, tygrysy i goryle, musiałby się bronić. Tak samo dzieje się tam, w świecie bezcielesnych istot, żyjących w swych widmowych ciałach. Na szczęście dla nas, żyjących na ziemi, nasz kontakt z widmowym światem jest słaby. Tylko od czasu do czasu niebezpieczne i wielce żywotne złe moce przedzierają się do nas i narażają na szwank nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Myślę, że mam rację, twierdząc, iż kiedy jakaś czująca istota umiera i w swym widmowym ciele zaczyna żyć w niewidzialnym świecie, to odtwarza tam poziom życia ziemskiego lub do niego zbliżony. Jeżeli myśli o znajomym środowisku na ziemi, wytwarza takie środowisko w zaświatach. Kahuni twierdzą, że to wszystko powstaje tam z widmowej materii snów. Realne, prawdziwe istoty ludzkie, obdarzone duszą, przenoszą się często wyobraźnią w wymarzone miejsca i odgrywają wymarzone role. Dlatego też, gdy człowiek umiera, wchodzi w scenerię dawnych marzeń, uczestnicząc także w marzeniach sennych swych przyjaciół i bliskich i dodając własne elementy. Zwierzęta w dżungli doczesnej przenoszą się do dżungli wyśnionej. Dzicy ludzie przychodzą w miejsca podobne do tych, które opuścili. Znajdują tam swoich przyjaciół i wrogów. Duchy osób zmarłych, kiedy nawiążą kontakt z żyjącymi, bardzo rzadko donoszą, iż przybyły do miejsc zupełnie różnych od tych, do których przywykły na ziemi. Są tak samo ubrane, jak były za życia. Mieszkają w podobnych domach. Duchy zmarłych z pewnego plemienia Eskimosów mówiły, iż mieszkają w takiej samej krainie lodów i śniegów, jaką znali po tej stronie życia. Zmarli, którzy spodziewali się przybycia do chrześcijańskiego nieba, odnajdywali je. Ci, którzy wyobrażają sobie sceny z czyśćca, są ich uczestnikami. Tylko piekło zdaje się nie zaludnione. Widać, nikt naprawdę nie sądzi, że zostanie po śmierci uznany za doszczętnie złego. Pewna starsza kobieta, antropolog, obiecała mi przed śmiercią, iż wróci do mnie z zaświatów i zda relację z tego, co znalazła po tamtej stronie. Tak też uczyniła. Za pośrednictwem medium udowodniła mi najpierw swą tożsamość, wspominając rzeczy, które lubiła robić, w co się ubierała i co mówiła, kiedy żyła na ziemi. Powiedziała, że odnalazła swoich znajomych, amerykańskie miasteczka i wioski. Gdy już przywykła do nowych warunków, zajęła się poszukiwaniami rozmaitych dzikich i półdzikich plemion, wśród których żyła i prowadziła badania antropologiczne na ziemi. Stwierdziła, że ziemskie plemiona są podobne do jej obecnych znajomych po tamtej stronie. Podobne są ich chaty i takie samo otoczenie. Zmarli członkowie plemienia rozpoznali ją i serdecznie przyjęli. Wśród owych plemion byli też łowcy głów z górzystych terenów Formosa – przyjaciele z dawnych lat – którzy nadal wierzyli, że ich plony mogą być bardziej obfite, jeśli się o to postarają, chociaż już dawno, na ziemi, porzucili ten proceder. Pani antropolog usiłowała wytłumaczyć im, że już nie żyją i nie mogą być dłużej łowcami głów. Próbowała im też powiedzieć inne rzeczy, ale ich zdolność przyswojenia nowych prawd okazała się daleko mniejsza, niż za czasów egzystencji na fizycznym poziomie życia. Po tamtej stronie dysponujemy bardzo niewielką dawką siły życiowej w porównaniu z zasobem energii ciała fizycznego. Na tym, zdaje się, polega różnica między bystrym, łatwym zdobywaniem wiedzy za życia a ospałą niemożnością przyswojenia nowych pojęć po śmierci. Myślenie wymaga siły życiowej. Wspomnienia można przywoływać i pamiętać, nie korzystając z energii, lecz stworzenie NOWEJ, ukształtowanej myśli nie jest łatwe, szczególnie dla istot mało rozwiniętych intelektualnie. Zmarli dążą do ścisłego „sklejenia się” z rzeczami, w które wierzyli, których pragnęli i których się obawiali, gdy żyli na ziemi. „Żyjący tutaj”, którzy próbowali nauczyć czegoś nowego „żyjących tam°, zaświadczą o trudnościach, jakie napotkali. Dlatego też przed każdym z nas stoi bardzo ważne zadanie. Dopóki jesteśmy tutaj, napełnijmy nasz umysł tak dużym zasobem wiedzy, jaki tylko zdołamy uzyskać od kahunów, a także od współczesnych psychologów i badaczy zjawisk parapsychicznych, i uporządkujmy sprawy, zanim stąd odejdziemy. Wielokrotnie próbowałem namówić moich zmarłych przyjaciół, którzy pojawiali się jako duchy na seansach spirytystycznych, aby odszukali w zaświatach doświadczonych kahunów, ale ich starania nie odnosiły skutku. Kahuni poznali porządek spraw ziemskich już tutaj, dzięki czemu osiągnęli doskonałe umiejętności pozwalające im przejść po śmierci na wyższy poziom widmowego świata. Nie dali się wplątać w senną scenerię ani w przypominające sny, mgliste obrazy zdarzeń podobnych do tych, które poznali na ziemi. Ci, którzy znają pośmiertne warunki życia i stan, w jakim znajdą się po śmierci, będą dokładnie wiedzieli, jak mają się tam zachować, będą umieli uciec, nie dadzą się tam schwytać, zatrzymać i ściągnąć z powrotem na ziemię. Ich celem nie jest reinkarnacja Tylko nieliczni wracają, by zamieszkać w cudzych ciałach. Niższe Ja wracają wówczas jako średnie jaźnie istot rodzących się na ziemi w ciałach fizycznych. Natomiast średnie Ja, przynajmniej te należące do ludzi cywilizowanych, przechodzą po śmierci człowieka na wyższy poziom istnienia. Ci, którzy znają ten sekret, niewiele czasu poświęcają „ziemskim wakacjom”. Słuchają wewnętrznego głosu, który każe im rozwijać umiejętności intelektualne i sięgać coraz wyżej. Natomiast ci nie wtajemniczeni długo pozostają w sennym otoczeniu, często wracają z zaświatów, aby skontaktować się z żyjącymi, i darzą ich przyjaźnią. Tylko od czasu do czasu sprawiają kłopoty. Sprawcami częstszych i poważniejszych kłopotów są niższe Ja, które po śmierci człowieka odłączyły się od swych średnich Ja. Są to poltergeisty, czyli duchy hałasujące, które straszą po domach i naprzykrzają się ludziom. Nie mają zdolności rozumowania, gdyż utraciły więź ze swymi średnimi Ja. Często opanowują żyjących i wpędzają ich w szaleństwo. (Istnieje wiele rodzajów szaleńców. Niektórzy chorzy są spokojni, potulni i ospali. W szpitalach psychiatrycznych całymi dniami siedzą całkowicie bezczynnie. Inni są agresywni i niebezpieczni. Pomiędzy tymi skrajnymi typami pacjentów plasują się chorzy, którzy swym zachowaniem bardzo przypominają dzieci. Zabiegają o czyjeś względy, przymilają się, mają skłonność do płatania figlów i psot). Są też niższe duchy, z wyboru trzymające się blisko ludzi. Wiele z nich uczy się dotykać widmowych ciał istot żyjących i kraść im siłę życiową. Jeżeli uda im się wykraść wystarczającą dawkę, mogą na tyle wzmocnić i utwardzić swe widmowe ciała (nawet gdy nadal pozostaną niewidoczne dla ludzkich oczu), że zdolne są przesuwać ciężkie przedmioty. Ponieważ podczas jednej akcji duchy te mogą zużyć cały ładunek ukradzionej energii, potrafią urządzać sobie niebywale szumne hulanki. Harry Price z National Laboratory of Psychical Research przez trzy tygodnie badał przypadek pewnej rumuńskiej dziewczyny, Eleonory Zugan, którą straszył i prześladował jakiś tego rodzaju duch. Sprawiał jej moc kłopotów. Przesuwał po całym pokoju meble, gdy dziewczyna była w mieszkaniu. Rysował na jej ciele jakieś dziwne znaki, boleśnie kłuł ją pinezkami i szpilkami. Młodą wdowę z Ohio również dręczył jakiś poltergeist, nad którym prowadzili badania profesorowie szkoły medycznej, gdzie owa kobieta pobierała lekcje. Demonstrował on swoją siłę szczególnie w jeden sposób. Wyrywał słupki z solidnej balustrady przy schodach, słupek za słupkiem, w czasie gdy kobieta wchodziła na górę. Rzucał też rozmaitymi przedmiotami i psuł rzeczy ze złośliwą niszczycielską siłą. Ulubioną, jak się zdaje, sztuczką tych nieznośnych duchów było zdzieranie kołdry ze śpiących. Często też przynosiły wodę i ochlapywały ją ludzi. Zanotowano również kilka przypadków podkładania ognia, podpalania łóżek, ubrania czy mieszkań prześladowanych osób. Przeważnie były to osoby młode, o naturze mediumistycznej, którym łatwo było ukraść siłę życiową. W kilku wypadkach poltergeisty okazały się nawet pożyteczne, czyniąc psoty polegające na posprzątaniu ze stołu czy pozmywaniu w nocy naczyń. Niższe duchy mogą być całkiem nieszkodliwe i w większości wypadków prawdopodobnie są. Ale mogą też być przerażającymi i do cna zepsutymi istotami, które podkradają się chyłkiem do żywych i modlą się o ich śmierć, które kradną im energię życiową, doprowadzając czasem do skrajnego wyczerpania i tajemniczego zgonu, które opętują ciała i wpędzają ludzi w szaleństwo. Tysiące osób w milczeniu znosi tego rodzaju prześladowania. Niższe duchy pojawiają się bowiem jako podwójne lub zwielokrotnione osobowości. Nie są „rozszczepionymi” częściami zamieszkujących w ciele jaźni, jak powszechnie sądzą nasi psychologowie. Każdy z tych duchów jest osobnym, samym w sobie, niezależnym indywiduum. Nie tylko niższe Ja, oddzielone od swych średnich jaźni, uczepiają się żywych istot jako obce „osobowości”. Również i średnie Ja rozłączone ze swymi niższymi Ja robią to samo, choć w mniejszym stopniu. Od czasu do czasu także zwykły, normalny duch składający się z obu Ja ma na sumieniu zamieszkiwanie widmowego ciała jakiejś żywej ofiary. Nie jest to wcale dziwne, że ludzie instynktownie boją się duchów. Zawsze mieli ku temu powody. Wciąż przytrafiają się komuś jakieś straszne rzeczy i nikt nie potrafi rozpoznać niewidzialnych zjaw, które odbierają nam siły życiowe, a co gorsza, wprowadzają do naszej podświadomości ukształtowane sugestie, powodujące błędne zachowania, przestępstwa, niezgodę, a czasem okrutne, złe czyny. Legendy o wampirach mają już starodawną tradycję. Podejrzewano, że zmarli wstają nocą ze swoich grobów i atakują ludzi we śnie. Robią dziurki w ich szyjach i wysysają krew, tak iż po przebudzeniu ich ofiary są blade i osłabione. W ciągu wielu wieków zdarzało się, że ludzie zapadali w letarg podobny do śmierci i żywcem chowano ich w grobie. Czasami wydobywano ich potem z grobowców i stwierdzano, iż nie ma żadnych śladów rozkładu, a krew nadal jest w stanie płynnym. Ponieważ takie przypadki się zdarzały, tradycja wampirów nie upadła. Sądzono bowiem, że tacy pochowani w grobie ludzie utrzymywali się przy życiu dzięki tajemniczej umiejętności okradania żyjących z krwi. W dawnych księgach znajdujemy niesamowite opowieści o tym, jak widziano zmarłych i pochowanych osobników szukających okazji, by ukraść krew jakiemuś nieszczęśnikowi. Jeśli to rzeczywiście prawda, były to z pewnością zmaterializowane zjawy i mogły co najwyżej kraść tylko siłę życiową. Mimo że nie ma żadnych dowodów, iż choć jedna z tych historii jest prawdziwa, zadziwiająco często pojawiają się w nich wzmianki o tym, że duchy-wampiry były widziane w snach lub na własne oczy. Odstęp czasu między pogrzebem a ekshumacją wynosił niekiedy wiele dni. Ponieważ zdarzało się, iż odgrzebywano ciało i nie stwierdzano rozkładu, należy wnioskować, że w takich wypadkach życie w jakiś nieznany sposób przetrwało. W dawnych czasach uważano, że krew jest życiodajnym płynem. Być może plamy krwi znajdowane w trumnach zmarłych były tylko czyjąś imaginacją. A może pochowany osobnik po przebudzeniu się z letargu usiłował się wyswobodzić i sam się pokaleczył. W każdym razie można przypuszczać, że istnieje też taka możliwość, iż wprowadzone w trans istoty, od dawna obeznane z opowieściami o 'wampirach, odkrywały nagle, iż zamknięte są w trumnie, i próbowały utrzymać się przy życiu, wyssać krew z żywych. Dlatego bardziej prawdopodobne byłoby to, że wchłaniały ich siłę życiową. A jeśli udało im się co noc zdobyć chociaż małą dawkę, mogły przez pewien okres przetrwać w pogrążonym w letargu ciele. W średniowieczu w serce zmarłego, podejrzanego o umiejętności wampira, wbijano palik sięgający przez trumnę aż do ziemi. Podejmowano też inne środki ostrożności w postaci czarów, magicznych zaklęć i religijnych rytuałów. Kremację zmarłych uważano za najpewniejszy sposób gwarantujący żywym, iż nie będą prześladowani przez nieboszczyków. Istnieje wątła nić łącząca owe dawne przekonania z nauką kahunów, Jest nią wiara w istnienie sił czy duchów ciemności, które nigdy nie doznały inkarnacji w świecie materialnym. Istnieją jednak i dobre moce, również nie narodzone w ciałach ziemskich. Są to duchy na wyższym poziomie egzystencji – Istoty Światła. Nic nie wiadomo o żadnym z tych rodzajów istot, ale nawet jeśli istnieją, ich celem na pewno nie jest atakowanie ludzi. Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na ostatnie niebezpieczeństwo mogące grozić nam z zaświatów. Jest nim rozmyślny, celowy atak zwyczajnej, „żyjącej tam” osoby, która pragnie ukarać człowieka „żyjącego tutaj” za krzywdy, jakie wyrządził komuś przez nią kochanemu. Kara może być też zemstą za krzywdy doznane za życia, jeśli zraniona osoba nie otrzymała zadośćuczynienia na ziemi i przeszła na tamtą stronę z sercem przepełnionym nienawiścią. Sugestia odgrywa w naszym życiu o wiele większą rolę, niż przypuszczamy. Każdego dnia przyjmujemy i dajemy sugestie związane z naszymi krewnymi i znajomymi, szczególnie wówczas, gdy sugestiom tym towarzyszy bodziec fizyczny. Troskliwa matka, mówiąc do swego dziecka: „Nie wyglądasz dobrze. Źle się czujesz?”, i jednocześnie przykładając mu rękę do czoła, może w ten sposób zaszczepić mu sugestię choroby. Zwykły duch zmarłego, odłączony od fizycznego ciała i składający się z obu świadomości (niższej i średniej), również może przekazywać sugestie, szczególnie wtedy, gdy uda mu się uzyskać dawkę siły życiowej od jakiejś żyjącej istoty. Od osoby żyjącej duchy zabierają również rozmaite ukształtowane myśli, które później wykorzystują jako sugestie. Pewien kahuna, wyjaśniając mi kiedyś na Hawajach to zjawisko, podkreślał, jak bardzo niebezpiecznie jest myśleć lub wypowiadać na głos myśli, które zwykły duch może wykorzystać w formie sugestii. (Zwyczajnego ducha kahuni nazywali kino wailua, czyli „ciało dwóch wód”. Woda była dla nich symbolem siły życiowej. Jeżeli duch ma dwa rodzaje siły życiowej, to znaczy, że składa się z niższego i średniego Ja, które mieszkają w ściśle ze sobą połączonych ciałach widmowych). Kahuna ostrzegał mnie, bym nigdy nie mówił, nawet w żartach: „Niech go szlag trafi”, „Mam nadzieję, że zdechnie”, bo taką myśl może zabrać jakiś wrogi duch, a potem podać ją komuś jako sugestię. Na Hawajach nie tylko kahuni zdawali sobie sprawę z możliwości nasłania na kogoś złego ducha. Zwykli ludzie też o tym wiedzieli i, co więcej, czynili z tego użytek, gdy doznawali krzywd, a nie mogli za nie odpłacić. Poszkodowany człowiek przyzywał wówczas, drogą telepatii lub wysiłku intelektualnego, ducha jakiegoś zmarłego bliskiego krewnego i odprawiał rytuał zwany „narzekaniem, gderaniem” szczegółowo wyliczał wszystkie swoje krzywdy. Podaję niżej dwa przykłady owego rytuału.   Przypadek 27 Ataki duchów zmarłych osób na pozostających przy życiu sprawców ich krzywd   Uwagi wstępne: Jak już wyjaśniłem przy okazji omawiania modlitwy śmierci, niższe Ja każdego człowieka przeważnie samo zabezpiecza się przed wszelkiego rodzaju duchami, grasującymi po świecie. Zazwyczaj dysponuje on większym ładunkiem siły życiowej niż atakujący je duch, chyba że owego ducha nasłał jakiś kahuna, zaopatrujący go w dużą dawkę energii. Z tego względu człowiek potrafi odeprzeć atak mniej naładowanego energią napastnika. To właśnie niższe Ja każdego z nas posiada to, co nazywamy wrażliwością psychiczną. Odczuwa więc obecność duchów, której nasze średnie Ja jest zupełnie nieświadome: Zdarza się, że mamy głębokie poczucie winy z powodu jakiegoś rzeczywistego lub wyimaginowanego grzechu. Czasami takie poczucie winy przybiera postać kompleksu. W takich przypadkach jeśli atakuje nas jakiś „karzący” duch i usiłuje zaszczepić nam ukształtowaną myśl o chorobie, wypadku czy innym nieszczęściu jako formie odwetu za nasze grzechy, nasze niższe Ja może potulnie zaakceptować taką sugestię, przekonane, iż rzeczywiście zasługuje na karę. Taki kompleks winy stanowi nasz słaby punkt w obronie przeciwko złym duchom, szczególnie wtedy, gdy naprawdę kogoś zraniliśmy, nie dając mu zadośćuczynienia i nie otrzymując przebaczenia. Średnie Ja jest wówczas przekonane, iż winne jest karygodnego czynu. Kahuni znali ten sekret i byli świadomi jego olbrzymiego znaczenia. Niestety, twórcy wielkich religii i rzesze ich wyznawców miewaj ą tylko słabe przebłyski owej prawdy i zupełnie jej nie pojmują. Tylko teozofowie, którzy zapożyczyli swe poglądy głównie z Indii, dostrzegają niebezpieczeństwo ze strony niewidzialnych istot i mówią o groźbie przerwania naszej powłoki astralnej, wskutek czego atakujące duchy miały łatwy dostęp do swych ofiar. Teza o przerwaniu astralnego czy widmowego ciała nie wyjaśnia jednak, dlaczego media, przez wiele lat obcując z duchami, nie są przez nie opętane ani krzywdzone. Pogląd ten nie uwzględnia również roli, jaką odgrywa w zetknięciu człowieka z duchem siła życiowa, ani też roli kompleksu w ludzkiej psychice.   Opis przypadków: (A) W Honolulu studiowałem przypadek ataku złego ducha na brata mego chińsko-hawajskiego przyjaciela. Ów młodzieniec miał sympatię, piękną Hawajkę. Chociaż jeszcze się jej nie oświadczył, wszystkim było wiadomo, że zrobi to niebawem, gdy tylko warunki finansowe pozwolą mu się ożenić. Kiedy nowy interes przy wydobywaniu soli zaczął już funkcjonować, do sprawy wmieszał się ojciec młodzieńca. Chciał, na mocy przyjętego w Chinach prawa, sam wybrać narzeczoną dla syna. Chłopak kochał i szanował ojca, i chociaż znalazł się w przykrej i kłopotliwej sytuacji, zgodził się, że przestanie adorować hawajską dziewczynę i zostawi czas ojcu, by wybrał mu żonę. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna boleśnie odczuje zerwanie. Był jednak tak przepełniony poczuciem winy i wstydem, że nawet nie próbował iść do niej i wyjaśnić, co się stało. Bez wątpienia wytworzył w sobie wówczas kompleks winy, który umiejscowił się w jego niższym Ja i który w zupełności podzielało średnie Ja, przekonane, że chłopak wyrządził dziewczynie krzywdę. Przez jakiś czas dziewczyna chodziła ze złamanym sercem. Potem wpadła w złość, uświadomiwszy sobie, jak została potraktowana, bez jednego słowa wyjaśnienia. Postępując zgodnie z tradycją swego ludu, zaczęła „narzekać”, wzywając ducha swej ukochanej babki, aby pomścił jej krzywdę. Niebawem młodzieniec zaniemógł na jakąś dziwną chorobę. Mdlał nagle, w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Kiedyś zasłabł i wpadł do ognia, doznając dotkliwych poparzeń. Innym razem zemdlał, jadąc do kopalni soli, rozbił samochód i ledwie uniknął poważnych obrażeń. Kiedy indziej stracił przytomność i upadł na łóżko z zapalonym papierosem w ręku. Pościel się zapaliła i znowu uległ poparzeniu. Chodził na konsultację do trzech lekarzy, ale żaden z nich nie potrafił postawić diagnozy i wyjaśnić przyczyn jego kłopotów. Prawie od samego początku choroby jego hawajska matka nakłaniała go, aby zwrócił się o radę do jakiegoś kahuny. On jednak był człowiekiem o bardzo nowoczesnych poglądach, a w szkole uczono go, że kahuni są tylko i wyłącznie zabobonnymi szarlatanami. Kiedy jednak żadne leczenie nie odniosło skutku, zrobił tak, jak radziła mu matka. Kahuna, mężczyzna w podeszłym wieku, wysłuchał całej historii. Przez jakiś czas siedział w milczeniu, z zamkniętymi oczami, po czym uniósł głowę i oświadczył, że wyczuwa bliską obecność ducha jakiejś starej Hawajki. Od owego ducha dowiedział się, że chłopak popełnił jeden z najgorszych grzechów – skrzywdził kogoś, kto go kochał i darzył zaufaniem. Duch babki czyni zatem wszystko, by pomścić tę zniewagę. Młody człowiek był zdumiony. Przyznał się do winy i spytał, co powinien teraz uczynić. Kahuna wyjaśnił mu stare prawo Hawajczyków, że nikomu nie wolno krzywdzić bliźniego, ani fizycznie, ani w jego mieniu, ani w uczuciach. Są to jedyne grzechy i jest na nie tylko jedno lekarstwo. Winny musi naprawić wyrządzone zło i uzyskać przebaczenie od osób, które skrzywdził. Chłopak pożegnał się i poszedł prosto do dziewczyny. Spotkał się z pogardą i gniewem. Nie szczędził jednak wysiłków, by dziewczyna zrozumiała jego sytuację. Szyderczo odrzuciła propozycję pojednania. Następnego dnia wrócił z podarunkami i powtórnymi przeprosinami. Trwało to kilka dni. W końcu jego błagania skruszyły gniew dziewczyny i obudziły w niej współczucie. Przebaczyła mu i zgodziła się iść z nim do starego kahuny, aby dowiedział się on o załagodzeniu sprawy. Kahuna zdawał się już na nich czekać. Pochwalił dziewczynę za jej dobre serce i wezwał ducha jej babki, aby był świadkiem, że zło zostało naprawione i winowajcy udzielono przebaczenia. Podziękował duchowi, że przyczynił się do wymierzenia sprawiedliwości, i poprosił go o zaniechanie dalszych ataków. Gdy babka przystała na jego prośbę, wziął wiązkę liści ti i naczynie z morską wodą. Pokropił dziewczynę i powietrze w miejscu, gdzie stał duch babki. Wypowiedział z sugestywną mocą słowa przebaczenia kala. Następnie odprawił ducha i dziewczynę i zwrócił się do młodzieńca. Wyjaśnił mu, że kala („przywrócenie światła”), czyli oczyszczenie, jest sprawą o wiele trudniejszą. Ponieważ chłopak był winien i jego poczucie winy umożliwiało duchowi babki swobodne umieszczenie w jego psychice myśli o zemdleniu, to nawet teraz, choć uzyskał już wybaczenie, jego własne niższe Ja mogłoby go nadal karać, jeśli nie zostanie dobrze oczyszczone. Aby oczyścić chłopaka z grzechów i dokonać ceremonii przebaczenia, kahuna musiał więc użyć bardzo silnego i skutecznego środka, który na zawsze miał wyleczyć młodzieńca z jego przypadłości. Przyniósł kurze jajko, trzymając je długo w rękach i nucąc półgłosem słowa nakazujące mocy uzdrowicielskiej i sile wybaczenia wniknąć do jajka. Kiedy już napełnił jajko siłą życiową, stanął przed chłopakiem i polecił mu wstrzymać oddech tak długo, jak potrafi. Gdy już będzie mu brakowało powietrza, ma tylko wyciągnąć rękę. Wtedy kahuna wręczy mu filiżankę z chińskiej porcelany, do której wbił surowe jajko. Bez wciągania powietrza chłopak miał połknąć zawartość filiżanki. W tym samym czasie wypowiedziane zostaną słowa przebaczenia, które wzmocnione siłą zawartą w jajku spowodują całkowite oczyszczenie z win i wyleczą chorobę. Wszystkie te instrukcje młodzieniec wypełnił co do joty. Kahuna podał sugestię przebaczenia, rozgrzeszenia z win i rozwiania wszystkich obaw przed karą. Powtarzał kilkakrotnie słowa sugestii, nacierając energicznie żołądek chłopaka, gdy ten przełknął jajko i zaczął normalnie oddychać. Po tych zabiegach kahuna oświadczył z zadowoleniem, że teraz choroba została już uleczona. Ostrzegł pacjenta, aby jak najszybciej zapomniał o całej sprawie, po czym z podziękowaniem przyjął zapłatę za swoją pracę. Zbadałem ten przypadek dokładnie. Skrupulatnie sprawdziłem i zanotowałem wszystkie szczegóły przebiegu leczenia. Jeszcze kilka lat po tym wydarzeniu utrzymywałem kontakt z moim młodym przyjacielem. Ataki omdlenia nigdy więcej się nie powtórzyły. (B) Inne zdarzenie, które przestudiowałem równie dokładnie, miało miejsce na Hawajach, a dotyczyło tamtejszego młodego małżeństwa, ich malutkiej córeczki oraz matki męża. . Mąż, jedyny syn swojej matki, obiecał jej kiedyś, że jeśli jego pierwszym dzieckiem będzie dziewczynka, da jej imię babki. Kiedy rzeczywiście po kilku latach urodziła mu się córeczka, zapomniał o swym przyrzeczeniu albo je zlekceważył, ponieważ jego żona zaczęła już nazywać dziecko imieniem, które sama wybrała. Babka dziewczynki była bardzo zawiedziona. Z biegiem czasu syn i synowa, zajęci własnymi sprawami, odwiedzali ją coraz rzadziej, a ona czuła się coraz bardziej urażona i narastało w niej uczucie złości. Gdy dzieci nadal ją zaniedbywały, zaczęła skarżyć się duchom swych bliskich krewnych. Prosiła je, by wpłynęły na syna i synową, żeby przestali ją lekceważyć. Jak później wyjaśnił kahuna wciągnięty w tę sprawę, młodzi ludzie nie zdawali sobie sprawy, że zranili uczucia matki. Byli tak bardzo zapracowani, że nie mieli żadnego poczucia winy wobec babki. Dlatego też duchy, które próbowały ich zaatakować i wymierzyć im karę, nie mogły nic wskórać. Odkryły jednak, że dziecko nie jest odporne na ich ataki, każdego dnia zatem po trochu zabierały małej siłę życiową. Słabła z dnia na dzień, była bardzo chorowita i nie reagowała na środki przepisywane przez lekarzy. Dziewczynka nie ukończyła jeszcze dwóch lat życia, kiedy została zabrana do szpitala dziecięcego w Honolulu. Tam stawała się coraz słabsza, aż pewnego dnia zawisła nad nią groźba śmierci. Przerażeni i zdesperowani rodzice zabrali dziewczynkę ze szpitala i od razu zawieźli ją do mieszkania trojga starych Hawajczyków. Wszyscy, dwie kobiety i mężczyzna, byli kahunami o różnych stopniach zdolności i zawsze pracowali razem. Mężczyzna był najbardziej uduchowiony. Nazywano go Makaula, czyli oko. Nie tracono czasu. Stary przyniósł proste urządzenie służące jako sprzęt do patrzenia w kryształ. Była to mała kalabasa w kształcie wyżłobionej dyni, wypełniona wodą i z okrągłym. czarnym kamieniem w środku. Od czasu do czasu kahuna polewał kamień wodą, a na czarnej błyszczącej powierzchni ukazywały mu się obrazy pozwalające ustalić przyczynę choroby dziecka. Dwie kobiety przyniosły parujący napar z liści ti i zaczęły opłukiwać nim małą, kładąc po kolei ręce na jej ciele i nucąc starą pieśń o uzdrowieniu. (Te stare pieśni rytualne często mają piękne słowa i doskonałe rymy w tubylczym języku). Przed zabraniem jej ze szpitala dziewczynka miała atak konwulsji, a potem słabo pojękiwała. Teraz uspokoiła się i zasnęła. Stary kahuna zakończył pracę i wstał, zesztywniały, z ciemnego kąta, gdzie tradycyjnym sposobem, na czworakach, wpatrywał się w kamień. Oświadczył, że właśnie „łowił” we wszystkich kierunkach (chodziło tu zapewne o nici substancji widmowej aka, rozchodzące się od pacjenta we wszystkie strony. Kahuna chciał znaleźć coś lub kogoś związanego taką nicią z dziewczynką. Owe nici określił też jako „wędki”). Znalazł kilka bardzo rozgniewanych duchów i ujrzał jakąś mocno wzburzoną starszą panią z krwi i kości, którą wziął za babkę dziewczynki. Zadał młodym ludziom kilka pytań, by potwierdzić swe przypuszczenia. Powiedział im, że babka została zraniona i poskarżyła się duchom krewnych na swego syna i synową. Rezultat okazał się taki, że duchy zaatakowały dziecko. Młody ojciec był przekonany, że z pewnością zaszła tu jakaś pomyłka. Jego matka nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Wypadł jednak z domu, aby za wszelką cenę czym prędzej sprowadzić matkę. Kiedy w pośpiechu przybył na miejsce, stwierdził skonsternowany, że kahuna miał rację. Matka zaczęła mu złorzeczyć i skarżyć się na swój los. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy zdołał wreszcie jej powiedzieć, iż to wnuczka doznała kary, a nie on i jego żona. Babka zaś wcale nie zamierzała krzywdzić dziecka. Ze łzami w oczach udała się śpiesznie w towarzystwie syna do domu kahunów. Starszy kahuna odstawiwszy już na bok naczynie z czarnym kamieniem, zadał babce kilka pytań. Dowiedział się o jej zranionych uczuciach i o skargach zanoszonych w zaświaty. Skarcił ją za to ostro, jeszcze bardziej zwymyślał parę małżonków i wezwał duchy, pytając je, co – ich zdaniem – powinni teraz zrobić młodzi rodzice w celu zadośćuczynienia za swoje przewinienie. Zgodzono się jednomyślnie, że dziecko powinno nosić imię babki, a młodzi nie będą jej więcej lekceważyć. Wśród łez i śmiechu przebaczono sobie wzajemnie wszystkie winy. Stary Hawajczyk na wszelki wypadek pokropił wszystkich wodą, łącznie z duchami, z wyjątkiem śpiącego dziecka. Wypowiedział słowa oczyszczenia i ostrzegł wszystkich, by nie myśleli i nie wspominali już o tych kłopotach. Jeżeli zdarzy się, że znów przypomną sobie o owych przykrych wypadkach, natychmiast mają zmówić modlitwę o przebaczenie, żeby nie wytworzyło się w nich jakieś poczucie winy i nie spowodowało nowych problemów. Dziewczynka wyzdrowiała w cudowny sposób. Wkrótce stała się silna i żwawa. Ona i jej młodzi rodzice cieszyli się dobrym zdrowiem, dopóki nie opuściłem wyspy i nie straciłem z nimi kontaktu.   Komentarz: W obu tych przypadkach zastosowano sugestię wraz z bodźcem fizycznym. Nie można chyba lepiej zademonstrować działania obu tych czynników, jak w opisanym przypadku z młodym człowiekiem, który wstrzymawszy oddech, połknął surowe jajko mocno naładowane siłą życiową, otrzymując równocześnie sugestię, by usunął z siebie kompleks winy i tym samym wyleczył się z choroby. W drugim przypadku sugestia nie mogła mieć żadnego wpływu ze względu na zbyt młody wiek dziecka (niespełna dwa lata). Stąd też często spotykane na wyspach poglądy, że cała magia kahunów polega tylko na sugestii, nie mają racji bytu. Fakt, że nawet dziecko zostało zaatakowane w tak groźny sposób, wskazuje na poważne niebezpieczeństwo mogące grozić ze strony rozeźlonych duchów. Aby więc uchronić siebie i dzieci przed ich atakami, nie należy w żaden sposób ranić uczuć naszych bliźnich. Jeżeli już musimy zrobić lub powiedzieć coś, co zrani inną osobę, to przedtem musimy także znaleźć mocne podstawy i wytłumaczenie dla naszych słów i czynów. A najczęściej lepiej jest samemu ścierpieć pewne sprawy, niż skrzywdzić kogoś, kto nie będzie zdolny wyjaśnić sobie przyczyny naszego postępku. Dawniejsi Hawajczycy, wychowani na starych tradycjach, bardzo zważali na to, by nikomu nie wyrządzić szkody i nikogo nie obrazić. Starali się zwalczać w sobie uczucia zazdrości i niechęci. W tym celu szczodrze dzielili się z innymi ludźmi dobrami tego świata. W wyniku postępowania opartego na takich zasadach rozwinęła się tam społeczność słynna z grzeczności i gościnności.   LECZENIE CHORÓB UMYSŁOWYCH jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, jest to leczenie osób opętanych szaleństwem i różnego typu maniami. W drugim przypadku leczy się chorych, u których komórki kory mózgowej uległy okaleczeniu, zniszczeniu lub innym fizycznym defektom. Jeżeli dziecko rodzi się z anomalią mózgu, w jego ciele może sprawnie funkcjonować tylko niższe Ja, nigdy zaś średnie, czyli świadomość. Niższe Ja potrafi uczyć się tylko w takim zakresie, w jakim uczą się zwierzęta. Taki człowiek nie umie korzystać nawet z właściwego niższemu Ja rozumowania dedukcyjnego i pozostaje idiotą. Kahuni twierdzili, że siedzibą „umysłu” niższego Ja jest jego widmowe ciało, i że ów „umysł” jest w kontakcie z podobnym „umysłem” należącym do średniego Ja i usadowionym w widmowym ciele tego ostatniego. Oba te umysły przeważnie pozostają ze sobą w łączności w okresach, gdy dwa duchy człowieka opuszczają ciało fizyczne podczas snu czy w transie. Po śmierci człowieka oba jego Ja w połączonych ze sobą widmowych ciałach opuszczają cielesną powłokę. Wraz z nimi odchodzą także ziemskie wspomnienia, wierzenia, kompleksy i poglądy zgromadzone w widmowym ciele podświadomości. Normalnie jest tak, że oba Ja korzystają z ciała i jego narządów dzięki temu, że widmowe ciała przenikają i mieszają się ze wszystkimi częściami organizmu, łącznie z mózgiem i całym układem nerwowym. Jeżeli w ośrodkach mózgowych lub w sieci komórek nerwowych pojawiają się jakieś braki lub coś zostanie uszkodzone, oba duchy nie mogą sprawnie działać. Szczególnie, jeśli w jakimś nieszczęśliwym wypadku lub w efekcie poważnej choroby zostaną uszkodzone tkanki mózgu używane przez średnie Ja. Średnie Ja pozbawione możliwości funkcjonowania w tych częściach organizmu, staje się wówczas wygnańcem i błąka się nie wiadomo gdzie w swej niewidzialnej postaci. Niższe Ja natomiast potrafi dalej żyć w nie uszkodzonych częściach ciała. W szpitalach psychiatrycznych wiele jest tego rodzaju umysłowo chorych ludzi. Średnie Ja z łatwością wychodzi z ciała z powodu czasowego lub stałego uszkodzenia ośrodków nerwowych. Toksyny, których źródłem jest zły stan zębów lub inne choroby, również mogą skłonić średnie Ja do odejścia, podczas gdy niższe Ja funkcjonuje jak zawsze. Po wyleczeniu zębów i innych dolegliwości średnie Ja najczęściej powraca do swej cielesnej siedziby, a człowiek odzyskuje zdrowie psychiczne. Zdarza się, że wskutek wypadku lub w anormalnych okolicznościach oba Ja człowieka wysiedlone zostają z ciała. Wtedy jakiś opętańczy duch może zawładnąć ciałem i wykorzystywać je do swoich celów. Może też być i tak, że ten obcy, niższy duch bierze ciało w posiadanie tylko co jakiś czas. Mówi się wtedy, że pacjent cierpi na rozdwojenie osobowości. W przypadkach chorób umysłowych spowodowanych opętaniem, pacjenta możemy uznać za ofiarę zupełnej lub częściowej amnezji, o ile opętanie pochodzi od zwykłego ducha, składającego się z niższego i średniego Ja. Kiedy taki duch wypędza prawowitego właściciela z ciała i wstępuje na jego miejsce, przynosi ze sobą cały zasób wspomnień z życia innej osoby, zgromadzonych w jego niższym ciele widmowym. Wnosi też swoje średnie Ja z charakterystycznym dla niego sposobem rozumowania. Są to bardzo rzadko spotykane przypadki choroby umysłowej, ponieważ opętująca para duchów jest tu zupełnie normalna i zdrowa. Dobrym przykładem jest tutaj słynny przypadek Anzelma Bourne'a. Ów człowiek nagle zmienił osobowość i wszystkie swoje wspomnienia. Wyszedł z domu i udał się do innego mieszkania, które pamiętał. Sądząc, iż jest sklepikarzem o nazwisku Albert John Brown, przybył w końcu do Norristown, w stanie Pensylwania, i otworzył mały sklepik. Niebawem pierwotnej osobowości udało się znowu opanować ciało i pewnego dnia człowiek ten obudził się w dziwnej okolicy i otoczeniu, którego zupełnie nie znał. Wrócił więc do swego poprzedniego domu w Providence (stan Rhode Island). Tam poddał się leczeniu, prowadzonemu przez parę sławnych psychologów. Zahipnotyzowali go i pod hipnozą zmusili opętującego ducha, by porozmawiał z nimi ustami pana Bourne'a i szczegółowo opowiedział, co uczynił, kiedy zapanował nad ciałem. Bywają duchy, które wolą przebywać w bliskości jakiejś żywej istoty i podkradać jej niewielkie dawki siły życiowej, jeżeli nie są zdolne ukraść całego ciała. Takie duchy często można przywołać podczas seansów hipnotycznych i skłonić, by weszły do czyjegoś ciała i przez nie przemawiały. Ze względu na tę łatwość kontaktu przypuszczano, iż są one odszczepionymi częściami osobowości pierwotnej. Kiedy drogą wielokrotnego stosowania sugestii hipnotycznej zmusza się owe opętane „odgałęzienia” osobowości do przyjęcia nakazów w rodzaju: „Połączcie się z główną osobowością”, powstaje w rezultacie niezwykle dziwna sytuacja. Dochodzi do tego, że duch opętujący, jeśli jest tylko niższym Ja, a nie całkowitym, niższo-średnim intruzem, może znaleźć się pod kontrolą władającego ciałem właściwego średniego Ja. Wówczas jedna osoba ma pamięć dwóch niższych Ja. W przypadku badanym przez doktora Prince'a dziewczyna, którą co jakiś czas opanowywał obcy duch, potrafiła przypomnieć sobie wszystko, co w owych okresach robiła. Z tego względu wysnuto wtedy wniosek, że jej osobowości połączyły się ze sobą. Kiedy duchem opętującym jest tylko średnie Ja, a więc obca świadomość, u pacjenta występują zmiany temperamentu i upodobań, ale nigdy pamięci. W ten sposób została opętana ospała i tępa pacjentka doktora Azama, Felida X. W normalnym stanie była nudną, chorowitą dziewczyną. Pod rządami osobowości-najeźdźcy (niewątpliwie jakiegoś średniego Ja) stawała się wesoła, inteligentna i energiczna. Okresy opętania początkowo występowały co 5-6 dni, później opętujący duch trzymał ciało w swym posiadaniu coraz dłużej, aż w końcu opanował je na stałe. Ponieważ odmieniło to dziewczynę na lepsze, i to pod wieloma względami, rodzice z zadowoleniem przyjęli takie przeobrażenie. Doktor Fodor, opowiadając o tym przypadku, zawsze wskazuje na bardzo ważny fakt, że u dziewczyny „pamięć w stanie wtórnym pozostawała bez zmian”. Świadczy to o tym, iż jej niższe Ja było stale to samo, a zmieniało się tylko średnie Ja. NOWOCZESNE LECZENIE umysłowo chorych koncentruje się na przywróceniu pacjentowi normalnych warunków zdrowia, o ile choroba umysłowa wystąpiła na skutek chorób lub obrażeń fizycznych. Powszechny wzrost wskaźnika schorzeń psychicznych, określanych przez lekarzy jako „rozszczepienie osobowości”, czyli schizofrenia, obserwuje się na całym świecie. W większości przypadków, opętania dokonuje jakieś niższe Ja, w czasie gdy średnie Ja albo zostało wypędzone z ciała człowieka, albo też nie jest ono zdolne zapanować nad intruzem. Charakterystyczną cechą takich schorzeń jest utrata normalnej pamięci pacjenta, co świadczy o zmianach w jego niższym Ja. W tego typu chorobach istnieje też inny szczególny objaw wskazujący bezpośrednio na udział niższego Ja, a mianowicie tendencja do życia w wyśnionym, wyimaginowanym świecie, bez zwracania najmniejszej uwagi na otaczającą rzeczywistość. Pacjenci przeważnie nie rozpoznają najbliższych, kochanych osób, z wyjątkiem okresów tzw. „przebłysków świadomości”, kiedy to opętujący duch wychodzi na jakiś czas z ciała, a powraca duch właściwy. Leczenie hipnozą w takich wypadkach od dawna uważano za bezskuteczne. Chory nie zwraca bowiem żadnej uwagi na otoczenie i zdaje się odrzucać wszystkie sugestie hipnotyczne. Jest to całkiem zrozumiałe, jako że obce Ja, czyli opętujący duch, ma własny zespół przekonań i pragnień, a sugestie sprzeczne z nimi są po prostu odrzucane. Do dzisiaj najbardziej skutecznym ze stosowanych zabiegów jest wstrząs insuliną lub prądem elektrycznym. Jeśli ból wywołany tą metodą jest wystarczająco dokuczliwy, duch opętujący ucieknie, i, jako istota nie umiejąca logicznie myśleć, nie rozumiejąc istoty zabiegu, wyciągnie wniosek, że ciało na zawsze już pozostanie miejscem przykrym do zamieszkania. Kiedy ból ustąpi, pierwotny duch pacjenta będzie mógł swobodnie powrócić do ciała. METODA LECZENIA OBSESJI STOSOWANA PRZEZ KAHUNÓW także polega na zaaplikowaniu szoku, wypędzającego niższe typy opętujące człowieka. Wstrząsu dokonywano przez zgromadzenie w ciele uzdrawiacza olbrzymiego ładunku siły życiowej i przekazanie go choremu wraz z rozkazem, by duch-intruz stał się bezsilny i został wyrzucony z ukradzionego ciała. Kahuni często używali swych zdolności psychicznych, aby wyczuć obecność prawowitych duchów pacjenta i poinstruować je, by czekały w pobliżu jego ciała i przygotowały się do objęcia rządów, kiedy obcy duch zostanie wypędzony. Częstokroć proszono o pomoc duchy zmarłych i przeważnie ją otrzymywano. Życzliwe osoby mieszkające na tamtym świecie potrafiły wchłonąć w siebie wielkie ładunki sił życiowych z istot żywych i wzmocniwszy w ten sposób swą .,wolę” i widmowe ciało, mogły zapanować nad opętującym duchem, gdy został on wydobyty z ciała chorego człowieka. Wówczas często udawało się połączyć tego ducha w parę z jakimś średnim Ja, które utraciło towarzystwo swego niższego Ja. Całkiem prawdopodobne, że oba żyły kiedyś razem w jakimś ciele, zanim je rozdzielono. (Takie ponowne skojarzenie niższego i średniego Ja było wskazane, ponieważ usuwało niebezpieczeństwo dalszych ataków na niższe Ja, nielogicznie myślące i nie pilnowane przez właścicieli). Wstrząsowa metoda, kahunów, korzystająca z siły życiowej jako czynnika wywołującego szok, ma jeszcze tę zaletę, że zmusza opętane niższe Ja do zaakceptowania ukształtowanej myśli jako sugestii – myśli o opuszczeniu ukradzionego ciała. Wskutek obecności w opętującym duchu kompleksów i związanych z nimi utrwalonych przekonań, nawet bardzo silne sugestie nie zawsze były przyjmowane i wykonywane, chociaż uważano, że sugestia podana wraz z wystarczająco dużym ładunkiem siły uderzeniowej może przełamać przeszkody i usunąć wszystkie przeciwne ukształtowane myśli, przynależne opętującemu duchowi. Chociaż nie omówiliśmy jeszcze szczegółowo metody leczenia przy pomocy Wyższego Ja, można stwierdzić, iż kahuni wierzyli, że żadna ludzka choroba nie leży poza zasięgiem jego uzdrowicielskiego wpływu. Ono bowiem szczególnie łatwo daje sobie radę z niższymi duchami opętującymi ludzi. Ta prawda była od wieków częścią wiedzy religijnej wyznań całego świata. Kiedy chrześcijanie wyczuwali blisko siebie obecność złego ducha, robili znak krzyża i modlili się przez Jezusa do Jego Ojca. W Indiach rytuał ten przybrał formę intonowania świętego Om. W innych częściach świata również odprawiano podobne ceremonie. wzywając na pomoc Najwyższe Istoty. Noszono amulety i talizmany. Ściskano je kurczowo w rękach podczas modlitwy o opiekę. Chociaż urojone niebezpieczeństwa tysiąckrotnie przewyższały ilością rzeczywiste, zasadnicza myśl we wszystkich tego rodzaju praktykach opierała się na wierze, że każda prośba o pomoc dociera do Wyższego Ja. Rolę bodźców fizycznych odgrywało rytualne czynienie znaku krzyża, intonowanie pieśni religijnych, ściskanie krzyży czy amuletów. Miało to skłonić niższe Ja suplikanta do zaniesienia modlitwy jego Wyższemu Ja. Większość niższych duchów, wobec których należy podjąć środki ostrożności, nosi w sobie utrwalony strach przed istotami wyższymi. Te obawy zostały przeniesione jako wspomnienia z czasów, kiedy owe niższe świadomości przebywały w świecie materialnym. Jeżeli były kiedyś podświadomościami chrześcijan, będą nadal wierzyć w Boga i Jezusa. Gdy źle czyniąc, natkną się na znak krzyża i modlitwę, uciekną z przerażeniem. Pewien człowiek, którego z dumą zaliczam do moich przyjaciół, biskup James z Londynu, wielokrotnie i bardzo skutecznie dokonywał obrządku egzorcyzmów, by wypędzić ohydne zjawy z prześladowanych domów i zamków rozrzuconych po całej Europie. Niektóre zjawy okazały się niższymi Ja barbarzyńców żyjących przed tysiącami lat. (Takie przypadki można spotkać i dzisiaj w starych, bardziej zaludnionych okolicach, gdzie cywilizacja i życie społeczne istniały już od dawna). Ostatnio w jednym z listów otrzymanych z Anglii znalazłem historię o pewnym duchu, który uczepił się małego chłopca, w chwili gdy dzieciak znalazł na plaży oryginalny błyszczący kamień. Chłopiec był na tyle wrażliwy psychicznie, że ujrzał widmowe ciało karłowatego, starego dzikusa. Z początku podobało mu się, że dzikus bawi się z nim i próbuje porozumiewać za pomocą znaków migowych. Z czasem stał się jednak zbyt uciążliwy i nudny. Wymagał, by stale poświęcano mu uwagę. Pojawiał się ciągle nie wiadomo skąd, próbując zwrócić na siebie uwagę chłopca. Chodził za nim krok w krok, przymilał się i dotykał swymi widmowymi rękami. Chłopiec miał przyjaciela, który także widział karła w wytartym skórzanym ubraniu. Dał owemu przyjacielowi kamień w podarunku, a wraz z nim ducha. Niebawem drugi chłopak został częściowo opętany. Okresy opętania stawały się za każdym razem coraz dłuższe. Lekarzom nie udawało się dotrzeć do źródła problemu, aż pewien duchowny Kościoła anglikańskiego, który posiadał wyjątkową wiedzę psychologiczną, a także znał częściowo sekrety kahunów, dowiedział się o tym przypadku i postanowił wypędzić starego ducha. Kościelne egzorcyzmy pomogły tylko na pewien czas. Duchowny wezwał więc na pomoc kilku znajomych o zdolnościach mediumistycznych. Poradzili mu oni, by do kościelnego rytuału egzorcyzmów użył wysiłku własnej woli i zmusił ducha do wejścia w szklaną butelkę. Musiał przy tym zastosować wszystkie znane sobie środki ostrożności przeciwko duchowi, który mógłby próbować opętać jego samego. Później należało wrzucić butelkę i kamień do morza, a wtedy chłopiec odzyska równowagę psychiczną. Duchowny zastosował więc pełny rytuał kościelny, by oczyścić całe swe otoczenie, miejsce, w którym stał, i własną osobę. Wezwał zjawę, aby opuściła kamień i przybliżyła się do niego. Stary duch przybył w szczególny sposób. Pojawił się jako kłąb białej mgły pełznącej po podłodze do stóp duchownego, który od jej dotyku poczuł charakterystyczny chłód. Od razu podał sugestię hipnotyczną, by duch wszedł do trzymanej przez niego butelki. Chłód ogarniał stopniowo jego łydki i kolana, po czym nagle zniknął. Obecna przy tym medium-kobieta powiedziała, że widzi ducha spełniającego wszystkie rozkazy, a w końcu znikającego w butelce. Butelkę zalakowano i razem z kamieniem wrzucono do morza. Chłopiec nigdy już nie był niepokojony. Zabieg był więc skuteczny. Później dowiedziałem się za pośrednictwem medium, że stary dzikus był w jakiś sposób związany z kamieniem i dzięki niemu mógł kontaktować się z chłopcami. Jest wielce prawdopodobne, że po śmierci ludzie nadal związani są z pewnymi przedmiotami, które za życia traktowali jak skarby i bardzo cenili. Sam słyszałem o wielu takich przypadkach. Możliwe też, że trzymany przez człowieka cenny przedmiot ożywia siłą życiową dawne nici widmowej substancji, które łączą ową rzecz z poprzednim właścicielem i przyciągają go do żywych. To oczywiste, że wziąwszy do ręki kamień, chłopcy nawiązali kontakt z dzikusem i umożliwili mu wykradzenie im siły życiowej. Tak wzmocniony i sprowadzony na ziemię, dzikus próbował ukraść również i ciało. Wszystkie te wydarzenia świadczą niezbicie o tym, że niższe duchy przebywające po tamtej stronie życia trzymają się bardzo długo swoich przekonań, które zabrały ze sobą na tamten świat. Jeśli odłączyły się od swych rozumnych średnich Ja, nie potrafią same używać rozumu, by nauczyć się nowych pojęć, rozpoznać swój stan i uczynić postępy. Pozostają „przywiązane do ziemi”, nie pojmując znaczenia zmian, jakie przyniosła im śmierć fizyczna. Pragną usilnie wrócić do jakiegoś ziemskiego ciała, by dalej prowadzić życie, które znają. My, ludzie cywilizowani, rozumiemy, jak niebezpieczne jest zamykanie umysłowo chorych w szpitalach. Daje się im mieszkanie i jedzenie i od czasu do czasu stosuje zabieg wstrząsu insulinowego lub innego. To stwarza sytuację zachęcającą wszelkie straszydła z odległej przeszłości do przybycia na ziemię i opętania żywego człowieka. Co prawda, nie postępujemy tak jak w czasach zamierzchłych, kiedy to „szaleńców” niebezpiecznych dla otoczenia kamienowano na śmierć lub wypędzano ze zdrowej społeczności i skazywano na śmierć głodową. Było to nieludzkie. Nie stwarzało jednak duchom okazji do radosnego opętania ludzkich ciał, karmionych, utrzymywanych i otaczanych opieką, jak to czyni się obecnie. Rzecz jasna, nie możemy i nie chcemy wrócić do okrutnych, niehumanitarnych metod pozbywania się ludzi chorych. Chcemy tylko lepiej poznać siły, z którymi musimy się zmierzyć, i nauczyć się odpowiednich metod ich zwalczania.   Widzimy więc znowu, jak wiele światła rzuca teoria kahunów na ciemne plamy we współczesnej wiedzy o nas samych. Rozdział XVII Kolejny sekret kahunów Jedna z tajemnic kahunów w łonie, nazwijmy to, większej Tajemnicy głosiła, że istnieje trzecie Ja złączone z człowiekiem i jego dwoma niższymi jaźniami. Kahuni znali naturę Wyższego Ja (Aumakua) i sposoby uzyskiwania od niego pomocy. To również należało do ich Tajemnicy. Kahuni daleko bardziej niż my posunęli się w swoich odkryciach. Zdawali sobie sprawę, że o istnieniu i naturze istot wyższych w skali świadomości niż Wyższe Ja można tylko snuć domysły, nic więcej. Ich przypuszczenia były zgodne z ich tradycją. Sądzili, że istoty wyższe podobne są do niższych, obecnych w człowieku. Podpisywali się pod starodawnym aksjomatem: „Co na górze, to i na dole”. Może nawet to oni go sformułowali, ponieważ, jak się zdaje, żaden inny twórca systemu psychologiczno-religijnego nie dysponował szczegółową wiedzą o trzech odrębnych i niezależnych od siebie duchach składających się na ludzką istotę. Dla kahunów człowiek był bytem potrójnym – jednością trzech duchów. Sądzili zatem, że i bogowie, a nawet Najdoskonalsza Istota na najwyższym, ostatecznym poziomie egzystencji, również mają troistą naturę. Może ten pogląd pochodzi od kahunów, a może od kogoś innego, w każdym razie rozprzestrzenił się po całym świecie. Pojawia się w chrześcijaństwie i w buddyzmie, a nawet w wierze w Wielkiego Ducha u Indian Ameryki Północnej. Gdziekolwiek spotyka się symbol trójkąta, śmiało można powiedzieć, że koncepcja troistej natury człowieka, a prawdopodobnie i bogów, weszła do religii narodu. Chociaż prawdziwe znaczenie trzech boków trójkąta, odzwierciedlających trzy jaźnie istoty ludzkiej, mogło z czasem zniknąć lub zostało mylnie zrozumiane, niemniej jednak sam symbol pozostał i trwa nadal. Egipskie piramidy pokazały światu swe cztery oblicza w kształcie trójkątów. W Ameryce Środkowej również uznano trójkąt za symbol religijny. Inny, dawny i szeroko rozpowszechniony, pogląd popularny wśród kahunów i późniejszych twórców religii głosił, że kiedyś spłynęła na ziemię i wcieliła się w materię fizyczną część ŚWIADOMOŚCI ISTOT NAJWYŻSZYCH. Tym tłumaczono powstanie ziemi i niższych form życia. Stąd też zrodziły się rozmaite wersje UPADKU spotykane w wielu religiach. Logiczną konsekwencją wiary w Upadek było przekonanie, iż wszystkie niższe stworzenia, na czele z człowiekiem, z powrotem pną się w górę po kolejnych szczeblach bytu, by w końcu połączyć się z Bogiem Najwyższym, ostatecznym celem wędrówki. Religie pełne są zawiłych wzmianek o wzlotach i upadkach, ale ze względu na ograniczoność swego umysłu człowiek, będący na poziomie średniego Ja, może tylko i wyłącznie domyślać się i przypuszczać, co dzieje się wyżej. Drogi Wyższego Ja w dużej części są dla nas niepojęte, a drogi istot jeszcze wyższych są zupełnie nieuchwytne. Rozmaite przekazy biblijne i inne, podobno objawione ludzkości przez boskie istoty, wykazują w swej treści udział i inwencję umysłów na poziomie średniego Ja. Nie ma dwóch prawd objawionych, które byłyby ze sobą zgodne. JEDYNĄ PRAWDĄ, KTÓREJ MOŻEMY BYĆ ZUPEŁNIE PEWNI, JEST ISTNIENIE WYŻSZEGO JA, do którego można się zbliżyć, by otrzymać pomoc w kłopotach codziennego życia. Prawie każda religia zawiera jakieś fragmenty wierzeń kahunów, nawet jeśli są one wypaczone nie do poznania lub przesadnie rozwinięte i rozbudowane. Kahuni uważali, że duchy ludzkie wracają na ziemię przynajmniej raz, by powtórnie narodzić się w ciele fizycznym. Niższe Ja powraca, aby stać się średnim Ja w innym człowieku. Niektóre duchy powracają kilkakrotnie. Ale pogląd o nie kończących się inkarnacjach człowieka, jako pojedynczego ducha w licznych kolejnych ciałach, jest przykładem rozwinięcia oryginalnej myśli do absurdalnych rozmiarów. W chrześcijaństwie, nauce świadków Jehowy, mahometanizmie i u Indian Ameryki Północnej ideę reinkarnacji odnajdujemy tylko w szczątkowej postaci, natomiast w najnowszej religii objawienia opartej na biblii Oahspe nie ma żadnych jej śladów. To samo można powiedzieć o doktrynie kary, która stała się kamieniem młyńskim u szyi religioznawców Indii. Zdaje się, iż pierwotna jej myśl głosiła, że kiedy krzywdzimy bliźnich, otwieramy się na ataki duchów lub tworzymy w sobie kompleksy winy, a przez to jesteśmy odcięci od bezpośredniego kontaktu z naszymi Wyższymi Ja. Z tego zaś wynikają rozmaite kłopoty. Z tej pierwotnej koncepcji powstała indyjska postać karmy, jeszcze bardziej rozbudowana i wypaczona, niż było to w przypadku idei reinkarnacji. Z małą dozą logiki nauczano, że ..prawo karmy” zaczyna funkcjonować na poziomie świadomości bezpośrednio niższym niż poziom Niepojmowalnego Boga. Wszystkie byty poniżej owej Doskonałości podlegały temu prawu. Aby uzupełnić logikę owego absurdalnego przypuszczenia o warunkach panujących na nieuchwytnych dla nas poziomach świadomości, wymyślono władców karmy, którzy egzekwowali sprawiedliwość. Mieli oni nieskończoną ilość pomocników, których zadaniem było obserwowanie każdej myślącej istoty, egzystującej na ziemi czy na niższych poziomach niebios, i zapisywanie wszystkich dobrych i złych uczynków. Raporty te miały być sporządzane na piśmie. Ale pismo wymaga ksiąg. Wymyślono więc niewidzialną księgę, zwaną Akasza, gdzie ponoć gromadzi się wszystkie zapiski i informacje, aż po wsze czasy. Władcy karmy nie karali grzeszników w czasie tej samej inkarnacji, w której winy zostały popełnione. Często więc grzesznicy rozkwitali jak zielone drzewka wawrzynu. Ów błąd w całym schemacie myślowym próbowano naprawić, wprowadziwszy pogląd, iż kara za grzechy wymierzana jest w późniejszej inkarnacji. Tę samą myśl o doskonałej i dokładnie wyważonej boskiej formie sprawiedliwości spotykamy w Starym Testamencie, lecz nie widać tam żadnych starań, by fakt opływania grzeszników w dobra świata doczesnego zasłonić jakąś nauką o reinkarnacji. Kary czekające na winowajców w piekle były wystarczająco skuteczne i czyniły piękny kontrast z myślą o pośmiertnej nagrodzie w niebie dla ludzi dobrych. W religii chrześcijańskiej znajdujemy wiele twierdzeń nie będących bezpośrednią nauką Jezusa, a ich pierwotne źródło pochodzenia zaginęło. Miejsce władców karmy zajmuje tutaj święty Piotr, strzegący bram do niebios, a zamiast indyjskiej księgi z zapiskami ludzkich uczynków mamy Księgę Życia, w której w jakiś nie sprecyzowany sposób aniołowie-sprawozdawcy piszą o życiu każdego człowieka. Ze wszystkich wielkich religii chrześcijaństwo stoi najbliżej pierwotnych wierzeń kahunów. W obrzędach Kościoła rzymskiego, których źródło jest dotąd nie znane, znajdujemy odpowiedniki rytuałów odprawianych przez kahunów przy uzdrowieniach. Kahuni wymagali spowiedzi i używali wody naładowanej siłą życiową jako bodźca fizycznego, który towarzyszył wypowiadanej głośno sugestii o przebaczeniu win pacjentowi. Służyło to przełamaniu jego kompleksu winy po uprzednim wynagrodzeniu szkód bliźnim. W kościołach katolickich przy ceremonii odpuszczania grzechów ksiądz po spowiedzi używa wody święconej wraz ze słowami przebaczenia, lecz dawno już zapomniano tu o roli, jaką odgrywa sugestia. Pokuta zadana przez kapłana przed ceremonią rozgrzeszenia, czyli przebaczenia, ma wiele wspólnego ze starym rytuałem silnego bodźca fizycznego, nawet jeśli w grę wchodzą przewiny nie raniące bliźnich. Metody kahunów, polegające na egzorcyzmach wobec duchów opętujących lub straszących i prześladujących ludzi, też w jakiś sposób mają odzwierciedlenie w obrzędach kościelnych. Również wiara kahunów w Wyższe Ja, czyli Aumakua. zachowała się w religii chrześcijańskiej. Jezus, zgodnie z przekazem Nowego Testamentu, modlił się do swego Ojca w niebiosach, gdy potrzebował boskiej pomocy przy czynieniu cudów. To samo robili kahuni, tylko ich modlitwa miała bardziej rytualną postać, więcej było przy niej rozmaitych czynności obrzędowych i symbolicznych. Według istniejących przekazów Chrystus, nauczając swych apostołów i innych wiernych, tłumaczył im, iż oni również winni modlić się do Boga-Ojca, lecz podkreślał, że modlitwa ma być w Jego imieniu. Byłoby to logiczne tylko wówczas, gdyby Chrystus uznał siebie za Wyższe Ja. W każdym razie nie ma najmniejszej różnicy, w jakiej formie zwracamy się do Wyższego Ja o pomoc w uzdrawianiu. Dzięki jego wsparciu możliwe jest chodzenie po ogniu, a owo wsparcie otrzymują wyznawcy zadziwiająco różnych religii, pomiędzy którymi, co bardzo osobliwe, nie ma chrześcijan. W indyjskiej księdze Bhagauad Gita znajduje się aluzja o istnieniu trzech duchów człowieka, ale Wyższe Ja kahunów pomieszane jest tam z pojęciem Ducha Najwyższego, będącego na zupełnie innym poziomie bytu. (Tłumaczenie Judge'a w przekładzie na język polski brzmi: „Ci którzy we mnie pozostają, wiedząc, iż jestem Adhibh?ta, Adhidaivaita i Adhiyaj?a, poznają mnie w chwili śmierci”). Ponieważ Hindusi uważają, że obowiązkiem każdego człowieka jest cierpieć i w ten sposób zmazać swą dawną złą karmę, większość z nich nie modli się o pomoc do Istot Wyższych w sprawie kłopotów codziennego życia. W chrześcijaństwie istnieje ciekawy i niemal unikalny sposób zastępczego odpokutowania za grzechy. Pochodzenie owej doktryny jest nieznane, lecz bardzo przypomina przekonanie kahunów, że można od razu otrzymać przebaczenie grzechów, zamiast cierpieć pod surowym i twardym prawem karmy aż do całkowitego zmazania występków. Według chrześcijan Chrystus dokonał ostatecznej i pełnej pokuty za grzechy całego świata przez swoją śmierć na krzyżu. Owe grzechy świata zdają się obejmować również grzechy nowo narodzonych dzieci, które „rodzą się w grzechu” – dziwny to zaiste dogmat. Chrześcijanin nie musi płacić za grzech, naprawiając szkody i wynagradzając straty. W rzeczywistości byłoby to niemożliwe nawet w przypadku, gdyby na przykład użył imienia Boga swego nadaremnie. Słów tych nie mógłby przecież odwołać. Wobec tego, logicznie rzecz biorąc, musiałby cierpieć po śmierci w piekle, by odpokutować tę przewinę. Jednakże, zgodnie z chrześcijańskim planem zbawienia ludzkości, może on żałować za grzechy i uzyskać ich odpuszczenie z rąk kapłana lub, jeszcze lepiej, przez bezpośrednią modlitwę do Boga w imieniu jego wielkiego Syna-Odkupiciela. Kahuni, powtórzmy to jeszcze raz, wiedzieli, że żaden z żyjących nie może zranić Istot Wyższych, a wobec tego nie może wobec nich zgrzeszyć. Nie uznawali więc grzechu takiego jak profanacja. Jedynym grzechem było wyrządzenie krzywdy człowiekowi przez człowieka. Za taki grzech należało wynagrodzić pokrzywdzonemu jego straty. W żaden inny sposób złoczyńca nie może przekonać samego siebie, że wyrównał rachunek i odpokutował winę. A jeśli nie dojdzie on do takiego przekonania, nie będzie możliwe usunięcie jego kompleksu winy na drodze rytualnego oczyszczenia, czyli kala – odpuszczenia grzechów i odrodzenia symbolicznego Światła. W omawianym zagadnieniu, dotyczącym wybaczenia grzechów w religii chrześcijańskiej i usuwania kompleksów winy w systemie kahunów, nie wolno przeoczyć niezmiernie ważnego momentu. Otóż chodzi o przekonanie chrześcijanina, iż jego grzech wobec człowieka jest jednocześnie grzechem wobec Boga i że to od Boga musi otrzymać przebaczenie, nawet jeśli nie uzyskał go od skrzywdzonego bliźniego. Kahuni natomiast w ogóle nie proszą Najwyższej Istoty 0 odpuszczenie win. Dla nich, jak się zdaje, jest rzeczą oczywistą, że grzesznik musi wynagrodzić straty i sam zadbać o to, by mu przebaczono, zwracając się do osoby, którą skrzywdził. Dla przeciętnego chrześcijanina jest to postawa zaiste przerażająca w swej logice. Jemu bowiem nigdy nie przyszło do głowy, że odpuszczenie grzechów może nastąpić tu, na ziemi, i może go udzielić jego była ofiara. Judaizm i nauka karmy głosiły, w równie racjonalny sposób jak kahuni, konieczność ścisłego i pełnego odpokutowania za swoje grzechy bez żadnego wymawiania się skruchą, żalem lub zastępczym odkupieniem. Jednakże system kahunów ściśle trzymał się pojęcia samego grzechu i nie mieszał w tę ludzką sferę bogów, których istnienia i natury możemy się tylko domyślać. System Huny był dopracowany do najmniejszych szczegółów, był absolutnie logiczny i słuszny. Cechowała go prostota i niezwykła skuteczność. A wszystko to było wynikiem dogłębnego poznania natury ludzkich kompleksów i natury niższego Ja, które te kompleksy tworzy. Zagadnienie zadośćuczynienia za grzechy należałoby rozpatrzyć z innego jeszcze punktu widzenia, a mianowicie w kontekście roli, jaką odgrywa grzech w uniemożliwianiu kontaktu między niższym a Wyższym Ja winowajcy. Ponieważ kahuni uważali, że w żaden sposób nie można skrzywdzić Wyższego Ja, a i ono nie powoduje ze swej strony zerwania kontaktu między sobą a niższym Ja, wynika stąd wniosek, iż to niższe Ja z powodu poczucia winy dzielonego ze średnim Ja odczuwa wstyd i zachowuje się jak niegrzeczne dziecko, które unika widoku rodziców, wstydząc się swych postępków. Przypuszczalnie wynika to stąd, że niższe Ja, będąc nadal na poziomie zwierzęcia, nie ma własnego poczucia dobra i zła. Wszelkie opinie w tym względzie otrzymuje od średniego Ja, które dzięki swej zdolności rozumowania potrafi dostrzec różnicę między złem a dobrem. Skoro więc niższe Ja bezkrytycznie przyjmuje oceny dotyczące każdego postępku i w ogóle postawy wobec innych, ma ono skłonność do rozwijania w sobie kompleksów winy w bardzo zadziwiający sposób. Kiedy już raz średnie Ja podjęło decyzję, czy uczynek jest dobry, czy zły, i decyzję tę przekazało w formie ukształtowanej myśli niższemu Ja do przechowania, proces tworzenia kompleksu staje się automatyczny. Dzieje się tak dlatego, że niższe Ja było świadkiem złego postępku i silnie odczuło zmysłami fizyczne działanie raniące bliźniego. Był to bodziec fizyczny niezwykle rzeczywisty i niejako namacalny, a gdy niższe Ja jest przy tym obecne, natychmiast doznaje poczucia winy, przeradzającego się w poważny. ciężki kompleks. Aby go usunąć, trzeba przekonać średnie Ja, że winy zostały odpokutowane. Wtedy dopiero można mieć nadzieję, że uda się skłonić niższe Ja do pozbycia się kompleksu. Jeśli jakiś chrześcijanin czy wyznawca innej religii wierzy, że grzesząc, obraża Boga, i jeśli dopuszcza się grzesznych, jego zdaniem, czynów, ale takich, które nie ranią bliźnich, na przykład zaniedbuje uczestnictwo w mszy świętej lub profanuje jakieś świętości, wówczas jego kompleks winy nie jest zbyt poważny ze względu na brak towarzyszącego grzechowi bezpośredniego bodźca fizycznego. W takich wypadkach powszechną metodą zadośćuczynienia jest post i inne rodzaje samoumartwiania. Ponieważ takie formy pokusy są doskonałym bodźcem fizycznym, z łatwością oczyszczają one psychikę z pomniejszych kompleksów winy spowodowanych złamaniem dogmatycznych nakazów religijnych. Z takich to praktycznych powodów posty i modlitwy stosowano przez długie lata jako najpopularniejszy rytuał wybaczania grzechów. Przy grzechach zaniedbania kahuni zalecali przeważnie post i inne silne, choć nie bezpośrednie, bodźce. Nieuprzejmość, lekceważenie obowiązków lub jakiekolwiek inne błędy, pozostawiające w nas uczucie zawstydzenia, to prosta droga do kompleksu winy. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z jego obecności. Niższe Ja jest naszym „sumieniem”, odkąd otrzymało wskazówki od średniego Ja, co jest dobre, a co złe. Tę instrukcję zwykle przyjmujemy w dzieciństwie od troskliwych rodziców. Bicie i szturchańce w dużej mierze przyczyniają się do utrwalenia w naszym niższym Ja poglądów o różnicy między dobrem a złem jeszcze przed ukończeniem sześciu lat życia. Jeśli ktoś ma wyrzuty sumienia za popełnione czyny, jest to reakcja emocjonalna, nie zaś logiczna. Oczywiście, uczucie i rozum mogą też działać jednocześnie, jeżeli średnie Ja jest zgodne co do tego, że zostało popełnione zło. Myśl tę możemy Zilustrować przykładem specyficznej moralności dzikich łowców głów. Zdobycie głowy przyjaciela uznaliby oni za ciężki grzech, natomiast pozbawienie głowy wroga było czynem wielce cnotliwym i bohaterskim. Głos sumienia nie jest jakimś instynktem danym człowiekowi od Boga. Jest to po prostu naturalna reakcja emocjonalna niższego Ja, które zostało nauczone, że pewne rzeczy są złe, a inne dobre. Tylko średnie Ja może grzeszyć. Zwierzęta w dżungli pożerają się nawzajem, nie grzesząc. A niższe Ja jest przecież zwierzęciem, nawet jeśli połączone jest ze świadomym Ja. A zatem grzeszyć nie może. Jak zostało wyjaśnione wcześniej, więź między Wyższym Ja i człowiekiem przebiega przez niższe Ja i wzdłuż łączącego sznura z substancji widmowej wychodzącego z widmowego ciała niższego Ja. Jeżeli niższe Ja przekonane jest o winie człowieka, odczuwa wstyd i odmawia kontaktu z Wyższym Ja drogą telepatyczną po niewidzialnej nici. Dlatego też modlitwy nie dochodzą także do Najwyższej Istoty. Nie oczekuje się pomocy od Wyższego Ja i – zgodnie z regułą, że człowiek musi mieć swobodę działania w większości spraw – taka pomoc ani opieka nie nadchodzą. Kahuni nazywali to zjawisko ZABLOKOWANIEM ŚCIEŻKI. „Ścieżka”, „droga” i „światło” są słowami-symbolami wskazującymi na więź między niższym i Wyższym Ja. Hawajskie wyrazy la i ala tłumaczy się tymi trzema terminami. Taki sam użytek z owych słów-symboli czyni się w Indiach i religii chrześcijańskiej, lecz w mniej bezpośrednim i mniej konkretnym znaczeniu.   Ponieważ próba jednoczesnego omawiania rozmaitych religii i porównywania ich z nauką kahunów wprowadza nieco zamieszania, lepiej będzie zestawić wierzenia kahunów z podstawowymi działaniami, oczekiwaniami i dążeniami ludzkimi leżącymi u podłoża religii w ogóle. Najpierw rozważmy powszechne pragnienie człowieka, by znaleźć jakiegoś „boga”, który mógłby mu pomóc, oraz sposoby ugłaskania go, gdy zdaje się rozgniewany i zsyła na ludzkość plagi i nieszczęścia. Z tym bogiem trzeba nawiązać kontakt. Służą do tego modlitwy i prośby, by zwrócił na nas uwagę, na przykład wołanie: „Usłysz nasze modły!”. Kiedy modlitwy albo nie docierały do celu, albo też nie interesowały boga, suplikant stosował dodatkowe środki pomocnicze. Indianie amerykańscy z południowego zachodu rysowali na piasku wizerunki symbolizujące rzeczy, o które się modlili. Żydzi i chrześcijanie również w różny sposób uzupełniali swoje modlitwy. Przeprowadzano obrzędy zmazujące winę, które miały uczynić człowieka wystarczająco czystym, by prośba została przyjęta przez boga. W większości religii procesy oczyszczania przeradzały się z czasem w wyszukane ceremonie. Za pomocą dogmatów zaczęto uczyć, że człowiek grzeszny w żaden sposób nie może sprawić, by modlitwy jego zostały wysłuchane, dopóki nie otrzyma „przebaczenia” i nie przejdzie przez rytuał oczyszczenia. Wobec tego, że modlitwy zacnych ludzi nie były wcale częściej wysłuchiwane niż prośby złoczyńców, wyszukiwano na siłę grzechy, którymi mógł być obarczony człowiek dobry. Wymyślono więc grzechy zaniedbania, a także grzech pierworodny. Aby otrzymać odpuszczenie wszelkiego rodzaju grzechów, a także w celu przypodobania się bogom i zyskania ich łaski, składano OFIARY. Był to obyczaj powszechnie znany od zarania dziejów ludzkości. Składano w ofierze owoce, kwiaty, żywność, zwierzęta, a nawet ludzi. Jako miejsca ofiarne wznoszono specjalne ołtarze i wybierano kapłanów, którzy mieli składać ofiary i modlić się. Kiedy już ułagodzono bogów, a powodzie, plagi i kłopoty osobiste ustały, wówczas przychodziła kolej na ofiary dziękczynne, chociaż w ogólnym schemacie odgrywały one mniejszą rolę. W chwili śmierci, a więc oddzielenia się duszy lub dusz od ciała ludzkiego, pozostali przy życiu modlili się i składali ofiary za szczęście i spokój zmarłego na tamtym świecie. Grzesznik mógł dostać się do piekła, a cała rzesza przeciętnych ludzi do tymczasowego miejsca odbywania kary. Bardzo popularne i szeroko rozpowszechnione w ośrodkach chrześcijaństwa na Zachodzie i w dalekim Tybecie są modlitwy przy łóżku śmierci odmawiane przez kapłanów. W trakcie rozwoju różnych religii prawie zawsze powstawała doktryna o ludzie wybranym. Za taki lud uważano Żydów. Człowiek nawrócony na chrześcijaństwo stawał się także wybranym, gdyż przyjmował Jezusa za centralny punkt odniesienia swych wierzeń religijnych. Wprowadzony w szeregi wybranych dzięki sakramentowi chrztu, komunii i innym mógł w końcu dostąpić zbawienia. Wszystkie zbawienia były mniej więcej jednakowe w rozmaitych religiach. Wszystkie powstały z potrzeby ocalenia, rozwinęły się z dogmatycznego przekonania, że człowiek w swym normalnym stanie jest istotą niepełną, ułomną. Został zrodzony z grzechu lub też mógł należeć do plemienia czy narodu, które nie były wybrane. W Indiach, gdzie nie występuje doktryna odkupienia zastępczego ani zbawienia dzięki wierze w odkupiciela, droga do zbawienia była bardzo długa i trudna. Prowadziła przez tysiące inkarnacji, podczas których wyczerpywano karmę. Prawie wszystkie religie dochodziły w końcu do przekonania, że modlitwa wymaga odpowiednich miejsc czy budowli. Ołtarze i kapliczki przerodziły się w kościoły i wielkie świątynie. Chociaż pierwotnym, najważniejszym celem religii było nadal udobruchanie bogów i uzyskanie spełnienia próśb modlących się doń ludzi, pojawiały się często również koncepcje idealistyczne znajdujące odbicie w przekonaniu, że bogowie potrzebują także uwielbienia i czci ze strony wiernych. Ludy pierwotne tańczyły, by bogów zabawić. Karmi bogów ofiarami całopalnymi i pojono poświęconą krwią. Krew od dawna uznawano za źródło, z którego przypuszczalnie bogowie czerpią swą moc. (W religii chrześcijańskiej „krew Baranka” była konieczna do przebłagania Boga i uzyskania od Ni o pozwolenia na zastępcze odkupienie grzechów świata). Z czasem dogmatów było coraz więcej, a stan duchowny rozkwitał, w miarę jak religie się utrwalały. Odwieczne poszukiwanie środków, które pomogłyby uzyskać od bogów odpowiedź na prośby zawarte w modlitwach, rozwinęło praktyki w dużym stopniu pozbawione logicznych podstaw i często bardzo dziwaczne. Biczowanie, kastracja, absolutna wstrzemięźliwość seksualna, obrzezanie jako obrona przed masturbacją – lista jest bardzo długa. W Indiach surowość praktyk była i jest zadziwiająca. Nauka chrześcijańska, że człowiek powinien „wszystko sprzedać i rozdać ubogim, i pójść za mną” (tzn. za Chrystusem), nigdy nie dawała większych wyników w działaniu jednostek, chyba że wierny zostawał mnichem lub zakonnikiem. Natomiast w Indiach ludzie spoza klasztoru na równi z członkami różnych zakonów wdziewają żółte szaty i biorą w ręce miskę żebraczą. Tu i tam można spotkać religijne dogmaty powstałe z połączenia rytuałów oczyszczających i obrzędów z pogranicza wyższej magii. W Cejlonie skuteczność rytuału oczyszczenia zależy od tego, czy przystępujący do ceremonii potrafi przejść surową próbę ognia. (Opisałem wcześniej ten obrzęd, który widział w Birmie i sfilmował znajomy Anglik. a także moje wrażenia po obejrzeniu owego filmu. Niektórzy kandydaci przeszli przez ogień z powodzeniem, inni upadli w boleściach lub ponieśli śmierć). Parapsychologia i psychologia nie są dziedzinami religii. Religia bowiem ma do czynienia z kultem bogów, ze strachem wobec nich i oddawaniem im czci. Z chwilą, gdy za pomocą modlitw i dodatkowych rytuałów zwracamy się do bogów z prośbą o łaskę, wkraczamy w zakres magii, która nie jest czystą religią. ,.Religia bowiem – jeśli zacytujemy znów słowa profesora Paula Tillicha z Columbia University – jest stosunkiem do czegoś ostatecznego, bezwarunkowego i transcendentnego. Postawą religijną jest świadomość zależności, oddania się, akceptacji. (...) Magia to stosowanie immanentnej, wewnętrznej siły: religia to poddanie się mocy transcendentnej. (...) Lecz nawet wtedy stale grozi zatarcie się różnicy między nimi. Po pierwsze to, co transcendentne, musi manifestować się w czymś konkretnym. Dlatego też dla wyobraźni religijnej owe konkretne manifestacje przybierają formę sił magicznych. Po drugie, naturalnym pragnieniem człowieka jest zyskanie władzy nad tym, co boskie. Stąd czyni on bogów przedmiotem praktyk magicznych”. Hunę można nazwać raczej nauką niż religią, nie ma bowiem w sobie prawie żadnych znamion religii jak stwierdził wyżej cytowany profesor teologii filozoficznej). Wyższe Ja nie jest bogiem. Jest trzecim duchem, czy trzecim składnikiem człowieka. Nie jest bardziej boskie niż niższe czy średnie Ja. Stanowi po prostu wyższy szczebel zdolności intelektualnych i możliwości twórczych. Jest starsze i mądrzejsze, a w swoim działaniu odgrywa rolę rodzicielską. Może być tak samo przedmiotem badań psychologów jak niższe i średnie Ja (podświadomość i świadomość). Prezentując Hunę, zdecydowałem się nazywać ją systemem psychologiczno-religijnym, gdyż zawiera w sobie wiele elementów uważanych zawsze za składniki religii. Jednakże uznaję Hunę za naukę w najbardziej ścisłym znaczeniu tego słowa. Kahuni nic nie wiedzieli o bogach – istotach być może wyższych niż Wyższe Ja. Nie znali sposobu, by odczuć ich istnienie. Przyznawali otwarcie, że może są takie istoty, ale równie szczerze mówili, iż są przekonani, że umysł ludzki będzie mógł tylko je sobie wyobrażać, wymyślać je w kategoriach właściwego sobie ograniczonego pojmowania. Innymi słowy, podstawowy zamiar starszych religii, by przypodobać się bogom i uzyskać od nich łaski (a więc mamy tu połączenie elementów religii i magii), w Hunie zastąpiono czysto magiczną czynnością modlitwy do Wyższego Ja o udzielenie łaski uzdrowienia lub o polepszenie warunków życiowych przez zmianę przewidywanej przyszłości. Za pośrednictwem Wyższego Ja kahuni zwracali się do duchów rządzących wiatrem i pogodą, a także do tych panujących nad niższymi formami życia. (Układy, które z nimi zawierano, ocaliły Hawajczyków przed atakami rekinów. Tak przynajmniej sądzili ówcześni kahuni. W każdym razie rekiny tego samego gatunku napadające na ludzi w innych okolicach, na wodach hawajskich są nieszkodliwe). Zamiast karmić bogów krwią i palonymi ofiarami kahuni pojęli ukryty sens zewnętrznych rytuałów ofiarnych. Wyższe Ja, chcąc, by jego działanie w świecie materialnym dawało jakieś rezultaty, musi zaczerpnąć z fizycznego ciała żyjącego człowieka wystarczającą dawkę siły życiowej, czyli many. Prawdziwym kahunom obcy był zwyczaj budowania świątyń, które ułatwiałyby kontakt z bogami, chociaż w późniejszym okresie rzekomi ich następcy wznosili kaplice z kamienia i składali tam ofiary, czyniąc próżne wysiłki, aby uzyskać magiczne rezultaty. Autentyczni kahuni nie potrzebowali świątyń ani relikwiarzy. Wiedzieli, jak można przesłać Wyższemu Ja telepatyczną wieść, bez względu na miejsce i okoliczności. Nie używali symboli ołtarza, kadzideł ani innych środków tego rodzaju. (Takich rzeczy używano tylko jako bodźca fizycznego, by wywołać wrażenie na niższym Ja w chwili podawania sugestii służącej rozmaitym celom). Kahunom nie były znane różnorodne obrzędy religijne mające zapewnić umierającego, że przetrwa w postaci ducha i będzie szczęśliwy. W swej konkretnej, zasadniczej nauce nie mieli miejsca na żadne dogmaty o „zbawieniu”. Ich nauka głosiła w sposób prosty i jednoznaczny, że wszyscy ludzie powinni zdawać sobie sprawę, iż duchy człowieka przeżyją śmierć ciała, a pamięć i kompleksy życia ziemskiego zostaną przeniesione do świata duchowego. Radzili więc pozbyć się kompleksów winy za życia. (Możliwe, że poglądy te dały początek innym starożytnym praktykom, zmierzającym do przygotowania człowieka ku lepszemu życiu po śmierci fizycznej). Kahuni wierzyli, że po śmierci nadal istnieje rozwój jednostkowy i postęp. Niższe Ja w odpowiednim czasie znowu wcielało się w ludzką istotę, tym razem jako średnie Ja, które z kolei miało szansę wznieść się na poziom Wyższego Ja, gdzie najpierw uczyło się nadzorować niższe formy bytu, by w końcu zostać „całkowicie godnym zaufania duchem rodzicielskim”, czyli Wyższym Ja, nad niższym i średnim Ja wcielonymi w materię. O owym procesie rozwoju i wspinania się w górę nie wiadomo zbyt wiele. Kahuni dali na ten temat znikomą ilość szczegółów. Jedyne wzmianki pojawiają się tylko w czysto spekulatywnych częściach Huny. Owo wspinanie się niższego Ja na szczebel Ja średniego dokonuje się już po śmierci fizycznej, w okresie bezczynności podobnym do długiego snu. Przypomina to proces rozwojowy gąsienicy, która staje się larwą, przez pewien czas jest bezczynna, po czym przemienia się w motyla. Każdy człowiek musi poczynić najważniejsze przygotowania do momentu śmierci. Powinien zredukować do minimum kompleks winy i oswobodzić się z dogmatycznych przekonań religijnych, które mogą go prześladować, gdy zostanie duchem. W świecie duchowym może pozostawać nie dłużej niż kilka miesięcy, zanim wejdzie na drogę dalszego rozwoju, pod warunkiem, że posiada wiedzę o sprawach tamtego świata, tak jak mieli ją kahuni. Znając Hunę, zna się jednocześnie arkana właściwego postępowania. Jedynym skarbem, który możemy zabrać ze sobą w momencie śmierci, jest nasza wiedza. Pierwszym zatem i najważniejszym obowiązkiem winno być zgromadzenie takiej „możliwej do zabrania ze sobą” wiedzy. A uczynimy to dzięki uważnemu studiowaniu zagadnień psychologiczno-religijnych i pozbyciu się przekonań, które nie mają racji bytu i których podtrzymywać nie warto. Należy zawsze mieć na względzie fakt, że nie ma dwóch zgodnych ze sobą prawd objawionych ani natchnionych religii, i że wieści otrzymane ustami mediów od duchów osób zmarłych także wykazują podobną niezgodność. Możliwe, że istnieje jakaś jedna słuszna religia objawiona i jedna prawdziwa nauka podana przez ducha lub grupę duchów. Może też wszystkie te źródła informacji zawierają cząstkę prawdy. W tej chwili wszakże mamy przed sobą tylko jedno podstawowe i praktyczne kryterium, dzięki któremu możemy oceniać otrzymywany materiał, a tym kryterium jest Huna. Mówię to dlatego, że Huna działa. Nie jest systemem martwym i bezużytecznym. Umożliwia chodzenie po ogniu. Umożliwia leczenie psychiki, a także natychmiastowe uzdrowienia z pomocą Wyższego Ja. Umożliwia wreszcie otrzymywanie wsparcia od Wyższego Ja przy zmianie warunków życia i przyszłości poszczególnych ludzi. Rozdział XVIII Sekret umożliwiający kahunom dokonywanie cudownych uzdrowień W kategoriach religijnych natychmiastowe uzdrowienie jest cudem, jest zjawiskiem, przed którym stajemy bezradni, nie pojmując, jak jest ono możliwe, jakie warunki i czynności zostały spełnione. Możemy tylko powiedzieć: „Bóg tego dokonał”. Przypuszcza się, że większość cudów jest odpowiedzią bogów na prośby złożone w modlitwach. Uczono nas, że aby modlitwa była skuteczna, musimy być „czyści”, bo inaczej nie otrzymamy odpowiedzi. Jednakże ci, których uważamy za najbardziej czystych i świętych, przeważnie wcale nie zostają lepiej wysłuchani niż inni. Ten stan rzeczy od dawna nurtował zarówno teologów, jak i ludzi świeckich. Było oczywiste, że w tej filozofii czegoś brakuje, lecz nikt nie wiedział, czego. Nawet modlitwy do świętych z prośbą o wstawiennictwo do Boga, a także praktykowane przez wszystkich chrześcijan zwracanie się do Boga za pośrednictwem Chrystusa nie dawały lepszych rezultatów. Pierwszy promyk światła rzuciło na ów starodawny problem odkrycie mesmeryzmu. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to nieco osobliwe, lecz zważywszy na dążenia rozmaitych religii do skrystalizowania sztywnych dogmatów i do odrzucania najmniejszych nawet prób zmiany rytuałów, wierzeń lub teorii, staje się zrozumiałe. Mesmeryzm był początkowo swego rodzaju instytucją leczniczą, ale niebawem, w jakiś czas po jego odkryciu, następcy Mesmera ze względu na powtarzające się niepowodzenia i zawodność jego metody, zaczęli rozglądać się za innymi środkami wspomagającymi zabieg polegający tylko na przekazywaniu samej siły życiowej. W Europie i Ameryce zaczęto przeprowadzać eksperymenty. W końcu doktor Freud odkrył istnienie podświadomości i opisał istotę sugestii, mimo iż był jeszcze daleko od zrozumienia jej prawdy, którą kahuni mieszkający na drugim krańcu Ziemi zdążyli już dawno pojąć. Nie rozumiał on, że niższe Ja jest odrębnym, niezależnym duchem, a sugestia polega na wprowadzaniu do niego ukształtowanych myśli, tak by zostały zaakceptowane i zaowocowały odpowiednią reakcją. To zdumiewające, że Freud był tak blisko odkrycia starożytnej wiedzy psychologicznej: Jeszcze ciekawszy jest fakt, że kilka lat później pewien Amerykanin, zegarmistrz Phineas Parkhurst Quimby, powróciwszy do stosowania metod leczniczych mesmeryzmu, odkrył Wyższe Ja kahunów i siłę życiową wysokiego napięcia. Gdybyż ci dwaj mężczyźni mieszkali w jednym kraju i połączyli swe badania, mogliby wówczas zrekonstruować podstawowe metody cudownego uzdrawiania. Ale cóż, pracowali osobno i odkrycia każdego z nich pozostały niemal nie zauważone. Historia Freuda jest dobrze znana, o Quimbym mało kto słyszał. Autentyczne jego dzieje znaleźć można w książce Horatia W. Dreseera The Quimby Manuscripts. Quimby nauczył się mesmeryzmu w 1840 roku od podróżującego po Nowej Anglii Francuza. Urządzał tu i ówdzie wystawy, a po kryjomu dokonywał uzdrowień. Jego ulubionym towarzyszem był niejaki Lucius Burkman. Ów młodzieniec pod wpływem transu mesmerycznego oświadczał, że potrafi dojrzeć przyczyny choroby pacjenta, po czym przepisywał stosowne lekarstwa. Rezultaty były jednak w najlepszym razie niepewne. Jednakże z biegiem czasu wyniki Luciusa stawały się coraz lepsze. Młody człowiek coraz częściej miewał momenty osobliwego olśnienia. Już przedtem zresztą umiał widzieć rzeczy na odległość, ale teraz udawało mu się dojrzeć również fragmenty przyszłości. Pewnego razu, będąc w transie, powiedział nieoczekiwanie do Quimby'ego: „Widzę twoje nerki. Są bardzo zniszczone, ale jeżeli podejdziesz do mnie i pozwolisz mi nałożyć na nie ręce, potrafię cię wyleczyć”. Quimby rzeczywiście przez jakiś czas cierpiał na dolegliwości nerkowe. Chciał więc sprawdzić, czy eksperyment się uda, i zrobił to, co mu Lucius polecił. Po pewnym czasie młodzieniec zabrał ręce i oświadczył, że choroba została wyleczona. I rzeczywiście, Quimby poczuł się zdrowy, ból i wszystkie objawy zniknęły bezpowrotnie. To natychmiastowe uleczenie, którego doświadczył na sobie samym, wstrząsnęło nim do głębi. Powziął przekonanie, że Lucius dotknął jakiegoś niewidzialnego, nieznanego źródła leczniczego, i stwierdził, że skoro jego towarzysz tego dokonał, to i jemu powinno się powieść. Rozpoczął więc intensywną pracę eksperymentalną, wykazując dużą wytrwałość i przebłyski prawdziwego geniuszu. Z jego sprawozdań wynika, iż po długotrwałych wysiłkach i wielokrotnych próbach nauczył się w końcu nawiązywać kontakt z Czymś, co odkrył Lucius, i uzyskiwał od Tego pomoc w uzdrawianiu, ilekroć jej potrzebował. Nie udało mu się stwierdzić, co To było, ale wyczuwał Jego obecność w momentach kontaktu. Dzięki owej obecności uzdrowienia następowały w sposób graniczący z cudem, a on sam odnosił wrażenie, że ma do czynienia z wcieleniem wielkiej mądrości. Nie znając innej nazwy i czując, iż ten fenomen jest zbyt osobowy i bliski, by nazwać go Bogiem, określił go po prostu jako Mądrość. Jego sposób kontaktowania się z Mądrością polegał na cichym jej przywoływaniu bądź na cichej modlitwie. Nauczył się tego po wielu latach praktyki. Kiedy już kontakt został nawiązany, Quimby miał dziwne poczucie olbrzymiej siły, której używał przy uzdrawianiu. Nazywał ją Mocą. Z biegiem czasu Quimby coraz lepiej współpracował z Mądrością i jej Mocą. Wiedział już, iż może po prostu usiąść koło pacjenta i cicho poprosić Mądrość o diagnozę badanego przypadku i o jego uleczenie. Dzięki specyficznemu, tajemniczemu procesowi umysłowemu otrzymywał inforniacje o przebiegu leczenia. Czasami miało ono trwać kilka dni, a on codziennie otrzymywał wiadomości, jak pacjent czuje się obecnie i jak będzie się czuł nazajutrz. Jednego dnia choremu mogło się bardzo pogorszyć, ale następnego dnia był już całkiem zdrowy. Zdarzały się też wiadomości, że choroba jest nieuleczalna. Wówczas Quimby dziwił się, że coś może leżeć poza możliwościami leczniczymi Mądrości. Szukał w swym umyśle powodów tego stanu rzeczy. W końcu doszedł do wniosku, że w takich przypadkach pacjent przypuszczalnie był już u innych lekarzy, zanim przyszedł po radę do niego, a ci dali mu nieodwracalną sugestię mesmeryczną, stawiając diagnozę choroby. Starając się zneutralizować wpływ owej przypuszczalnej sugestii, próbował przekonać pacjentów, iż jest ona istotną przyczyną przedłużania się choroby. Chociaż owe tłumaczenia były rażąco nielogiczne, to, jak się zdaje, odnosiły efekty, a zatem Quimby nadal ich używał. (Chyba właśnie wtedy zapoczątkował on sposób leczenia, który szeroko zaczęto stosować dopiero po II wojnie światowej, a mianowicie dążenia do wprowadzenia pacjentowi jakichkolwiek fikcyjnych, czyli sztucznych, kompleksów, tak aby uwierzył, że one są źródłem chorób. Następnie ten sztuczny kompleks usuwano, a pacjent najczęściej wracał do zdrowia). Nie w pełni jeszcze usatysfakcjonowany Quimby, niestrudzony eksperymentator, poszukiwał sposobu, w jaki mógłby wykorzystać głęboko zakorzenione w pacjencie przekonania religijne, tak aby pomogły one w procesie uzdrawiania. Wobec tego, że większość jego pacjentów nie wymagała logicznego traktowania spokojnie i dyskretnie podsuwał im teorię, że Bóg, będąc sam istotą doskonałą, nie mógłby stworzyć bytów niedoskonałych. Dlatego też wszelkie choroby, kłopoty i w ogóle niedoskonałości muszą być dziełem ludzkiego umysłu. Są zatem nierzeczywiste, nietrwałe i całkowicie urojone. Wynika stąd, że kiedy ktoś zdoła pojąć i uwierzyć w tę wielką prawdę, będzie na najlepszej drodze do wyleczenia. Z reguły pacjenci pragnęli odrzucić realność swych chorób, a sugestia mesmeryczna służyła im w tym względzie pomocą. (Był to rzeczywiście zadziwiający sposób atakowania utrwalonych przekonań niższego i średniego Ja. W rzeczywistości Quimby obracał się wokół zwykłego kompleksu winy czy „grzechu”, nawet jeśli nie w pełni był świadom jego natury. Łączył wszystkie przewidywania pacjentów z innymi złymi i urojonymi wytworami ludzkiego umysłu. Jeżeli podczas zabiegu wyrzucić z człowieka wszelkie niedoskonałości, to jednocześnie pacjent automatycznie pozbywał się kompleksów winy, a tym samym przyczyn choroby). Nie był jeszcze wówczas znany termin „telepatia”. Zjawisko telepatii określano mianem „raport”. Quimby odkrył, że kiedy już raz miał kontakt z pacjentem, mógł później utrzymywać z nim łączność za pomocą tych samych środków, jakie stosował przy raportach, czyli znajdywaniu więzi z medium mesmerycznym. Stwierdził też, że potrafi w ten sposób przesyłać sugestie lecznicze, otrzymywać doniesienia o postępach w leczeniu, a nawet budować jakby kanał, przez który Mądrość mogła używać swej Mocy uzdrowicielskiej. Taki rodzaj leczenia nazywał zabiegiem na odległość. Kiedy udało mu się rozwinąć działalność uzdrowicielską na większą skalę, sporządził na piśmie coś w rodzaju recepty lekarskiej wyjaśniającej doskonałość Boga i nierealność wszystkiego, co jest niedoskonałe. Wielokrotnie powracał do tych wyjaśnień. opracowywał je na nowo i uzupełniał. W końcu zrobił kilka kopii owego „dokumentu” i wypożyczał pacjentom, aby dokładnie go przestudiowali i czytali wielokrotnie tak długo, aż wreszcie zaakceptują przedstawioną tam doktrynę. Jedną z jego pacjentek była pani Patterson (późniejsza pani Eddy). Została wyleczona, ale jej dawne przypadłości nerwicowe miały tendencje do nawrotów i zabieg trzeba było powtarzać. Pani ta zapoznała się dokładnie z metodami stosowanymi przez Quimby'ego i z jego pisemnym przedstawieniem własnej teorii. Quimby zmarł w 1865 roku. Bóle kręgosłupa i dolegliwości nerwicowe pani Patterson znowu powróciły. Niestety, nie było żadnego lekarza, do którego mogłaby się zwrócić. Próbowała więc korzystać z metody Quimby'ego, by wyleczyć się sama. Wyniki były zadawalające i, co należy zauważyć, bez stosowania sugestii mesmerycznej. Rozumiejąc, że leczenie może być skuteczne jedynie w połączeniu z podstawową doktryną Quimby'ego o nierealności zła, opracowała ją szczegółowo i zaczęła uczyć innych tej sztuki leczenia. W ten sposób dała początek nowemu kultowi, nazywając go Christian Science. Do pierwotnej doktryny Quimby'ego dodała pojęcie o „złośliwym magnetyzmie zwierzęcym”. Ponieważ w całej teorii brakowało wiedzy o kompleksach, pojęciem owym z konieczności pokrywano szereg niewytłumaczalnych w inny sposób trudności w leczeniu. (Wśród owych trudności znalazły się także te spowodowane atakami duchów na osoby żyjące, nawet jeśli nie były one rozpoznane jako takie). Nauka Quimby'ego, że wszystkie choroby są rezultatem błędnego myślenia ludzkiego, była w pewnej mierze słuszna. Takie rozumowanie zaprzeczało istnieniu całego świata materialnego i fizycznej egzystencji, co było czymś bzdurnym i bezsensownym, tego jednak nie można było uniknąć przy tworzeniu podstawowych przesłanek nowego systemu leczniczego pozbawionego pełnej wiedzy o kompleksach i metodach ich usuwania. Ruch Christian Science pozostawał więc z konieczności pozbawiony logiki pod tym względem, jednakże samą jego koncepcję udawało się bez trudu przyswoić. Przez wielokrotne czytanie książek instruktażowych można doprowadzić niższe Ja do zaakceptowania przekonań o nierealności wszystkich rzeczy materialnych. Taki system terapii działał dość skutecznie w rękach stosujących go osób, które nauczyły się kontaktować z Mądrością i jej Mocą – wystarczająco skutecznie, by zyskać sobie wielu zwolenników. Niestety, jest to system tak niekompletny i ma tyle luk, że jego sukcesy są równie liczne jak niepowodzenia. Aby osiągnąć sukcesy w stosowaniu takiej metody leczenia, należy rozwinąć w sobie autentyczne przeświadczenie o słuszności omawianej doktryny, prawdziwą wiarę graniczącą niemalże z głębokim kompleksem. To zaś uniemożliwia przyswojenie innych, nowych idei. Mimo że wyznawcom Christian Science prawdopodobnie trudno było choćby w najmniejszym stopniu przyjąć bardziej dojrzały i spójny system kahunów, niemniej większość z nich zbliżyła się do wyższej magii, którą stworzono i praktykowano na Zachodzie. Wielu ludzi nauczyło się nawiązywać kontakt z Wyższym Ja, bez względu na to, jak je nazywano. Wielu nauczyło się modlitw o prawidłowe formułowanie ukształtowanych myśli i „trzymania się” ich z głęboką wiarą we wszystkich złych i dobrych okolicznościach. Mimo że nie byli tego świadomi, mogli dostarczać Wyższemu Ja odpowiednie dawki siły życiowej potrzebnej do realizacji przyszłych warunków życiowych pacjenta, lepszych pod względem zdrowotnym i finansowym. Leczenie na odległość nauczyło wielu ludzi sztuki łączności telepatycznej, umożliwiającej przesyłanie pacjentom sugestii leczniczych. Jeżeli zdobyliby jeszcze umiejętność usuwania kompleksów winy za pomocą rytuałów i bodźców fizycznych, ich sukces byłby o wiele większy. Mogliby na koniec odnaleźć metodę przeciwdziałania atakom duchów i opętaniom. Bezpośrednim rezultatem odkryć i nauki Quimby'ego było też powstanie innego ruchu, a mianowicie New Thought (Nowa Myśl). Owa luźno zorganizowana grupa miała rozmaite odłamy i wielu przywódców. Prawie na samym początku jej działalności pominięto nielogiczną doktrynę o nierealności materii, a skoncentrowano się wokół idei zapożyczonej z Indii i rozpowszechnionej głównie przez Judge'a Trowarda. Głosiła ona, że jeśli ktoś trzyma się uporczywie myśli o tym, czego pragnie, wywiera w ten sposób pewien rodzaj sugestywnego wpływu na Powszechną Podświadomość i skłania ją do realizacji rzeczy, zjawisk i okoliczności odzwierciedlonych w ukształtowanych myślach. Popularne stały się wówczas tzw. „afirmacje”, czyli pozytywne ukształtowanie rzeczywistości na wzór wymarzonych faktów i okoliczności, a to wszystko w myśl hasła „tu i teraz”. Niektórzy rozwinęli pewne praktyczne umiejętności w tej dziedzinie, ale na ogół działali według zasady „każdy sobie”. Wyniki były zadziwiająco dobre, zważywszy na znikome zastosowanie magii. Teozofia, która zaczerpnęła z Indii teorię „uporczywego trzymania się myśli” i podjęcia kształtów myślowych (głównie dzięki działalności pani Błavatsky), przyjęła równocześnie doktrynę karmy i reinkarnacji. W rezultacie ruch ten zaniechał prób leczenia ciała i poprawy warunków życia doczesnego. Widać stąd jasno, że współczesna myśl religijna zmierzała w kierunku asymilacji odkryć psychologii. Jednakże zbyt szybko się krystalizowała, nie pozostając na tyle płynna, by nadążać za owymi odkryciami. (Nic tak szybko nie utwardza arterii, jak religia, kiedy jej księga została już raz na zawsze zapisana, a dogmaty ustalone). Pośród religii objawienia, które powstały w ostatnim stuleciu, znajduje się mormonizm i Oahspe. Jeśli chodzi o magię, mormonizm nie zawiera w sobie nic ponad to, co znaleźć można w starym chrześcijaństwie. Oahspe natomiast wciąż dręczy się poszukiwaniem ukrytych, magicznych znaczeń i głębokich mechanizmów leżących u podstaw dziejów ludzkości i bogów – dziejów kierowanych przez Boga Najwyższego, od pierwszego dnia Stworzenia. W wielu przypadkach nauki zawarte w biblii Oahspe zgadzają się z tezami starożytnej Huny, a jej dogmaty nie zostały jeszcze ostatecznie skrystalizowane. Twierdzenia w niej zawarte, opierające się na współczesnej myśli psychologicznej i naukowej, są zawiłe i nie w pełni zrozumiałe. Przypuszczalnie członkowie tej grupy wyznaniowej służą cenną pomocą w prowadzeniu prac doświadczalnych opartych na wierzeniach, teoriach i praktyce Huny. O ile sprawdzą się przepowiednie zawarte w biblii Oahspe, ludzie z pewnością znowu nauczą się współdziałać z Istotami Wyższymi przy uzdrawianiu chorych i w innych celach. Nauczą się także otrzymywać ich pomoc i opiekę w sprawach o znaczeniu osobistym, państwowym a nawet na skalę światową. Nauka Huny rzuca wiele światła na sporne zagadnienie WIARY. Chrześcijanie i wyznawcy innych religii snuli niekończące się spekulacje na temat istoty wiary. Uczono, iż wiara jest niezbędnym warunkiem do tego, by modlitwy nasze zostały wysłuchane. Wystarczy choćby odrobina wiary. Sądząc z pozorów, wiara wtedy jest obiektywna, gdy jest pełna, bez cienia wątpliwości. Jednakże, jak teraz dowiadujemy się od kahunów, wiara płynąca ze średniego Ja to nie wszystko. Ona sama nie jest prawdziwą wiarą. Jest nią tylko wówczas, gdy podziela ją niższe Ja. Mówiąc prościej, jeżeli się zdarzy, że niższe Ja trzyma się jakiegoś utrwalonego poglądu czy też mieści w sobie choćby najlżejszy kompleks (uparcie podtrzymywany), który w danym momencie sprzeczny jest z wiarą średniego Ja, niższe Ja odmówi wykonania polecenia. Na przykład kiedy ja, czyli średnie Ja, jestem przekonany, że telepatia jest możliwa, i staram się nauczyć moje niższe Ja wysłania i otrzymania wieści lub sugestii telepatycznych, powiedzie mi się to tylko wówczas, gdy niższe Ja nie miało wcześniej do czynienia z poglądem, że telepatia to wymysł i przesądy. Poszczególnym osobom bardzo trudno jest stwierdzić, czy mają jakieś kompleksy myślowe zagnieżdżone w swym niższym Ja. A ponieważ nie jesteśmy świadomi ich istnienia, wnioskujemy, że ich po prostu nie ma. Najlepszym sprawdzianem na ich obecność w naszej psychice jest śledzenie rezultatów, jakie otrzymamy po okresie codziennych, sumiennych prób i doświadczeń w zakresie telepatii. Jeśli nie będzie żadnych efektów, szukajmy jakiegoś ukrytego w nas kompleksu. W ćwiczeniach zdolności telepatycznych, chcąc zorientować się, czy została nawiązana łączność między Wyższym Ja, inną osobą bądź też duchem zmarłego a istotą żywą, musimy zwrócić uwagę na bardzo istotny, pomocny w tym względzie szczegół. Otóż przepływ siły życiowej wywołuje charakterystyczne dreszcze, mrowienie. Jeżeli więc takie dreszcze występują, to znaczy, że niższe Ja spełniło rozkaz i nawiązało dla nas kontakt z pożądanym obiektem. Wiele osób zna owo uczucie mrowienia czy też „jeżenia się włosów na głowie”, które pojawia się wraz z wyczuwaniem bliskiej obecności duchów. Należy więc podejrzewać, że kiedy widmowy gość dotyka nas swym widmowym ciałem, zabiera nam pewną dawkę siły życiowej, a jej przepływ wywołuje dreszcze. Często się zdarzało, że kiedy zaczynałem opowiadać moim znajomym o duszach zmarłych osób, odczuwałem niebawem owo specyficzne mrowienie, tak jakby samo już myślenie o nieżyjących przyjaciołach sprowadzało do mnie ich duchy. Zgodnie z nauką kahunów, Wyższe Ja kontaktuje się z nami z własnej woli podczas naszego snu, czyniąc użytek z łączącej nici z materii widmowej. Analizuje ono i odbiera wszystkie powstałe w ciągu dnia myśli, plany, nadzieje, lęki, miłości i nienawiści (prawdopodobnie jako duplikaty kształtów myślowych, choć nie znamy działającego tu mechanizmu). Jednocześnie pobiera od nas siłę życiową. Ładuje ją wysokim napięciem i używa do zbudowania widmowego ciała, która zmaterializuje się kiedyś jako część naszej przyszłości. Te myślowe kształty kahunowie nazywali „nasionami”. Symbolizowały więc nasiona, które Wyższe Ja pobudzało do życia i które wyrastały i rozwijały się w fakty przyszłości. (Zob. też „Dodatek” na końcu książki). Za dowód kontaktu z Wyższym Ja podczas snu często bywają uznawane dreszcze, przeważnie występujące w okolicy splotu słonecznego. Pojawiają się częstokroć w momencie zasypiania lub nawet wcześniej, jeżeli jesteśmy zrelaksowani. Wyższe Ja, co prawda, zabiera nam trochę siły życiowej, ale daje pewien rodzaj siły zastępczej. Niewiele o niej wiadomo, prócz tego że ma właściwości ożywcze dla naszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Nieraz, gdy miałem zamiar uciąć sobie popołudniową drzemkę, w momencie zasypiania czułem przechodzące mnie ciarki. Natychmiast po tym wrażeniu czułem się wypoczęty i odświeżony. Gotów byłem od razu wstawać i brać się do swych codziennych zajęć. Jeśli nasze niższe Ja odczuwa wstyd lub kompleks winy i przez to odmawia zbliżenia się do Wyższego Ja podczas snu, wówczas grozi nam nieszczęście. Stajemy się jakby „porzuconymi duszami” pozbawionymi wyższej opieki i kierownictwa. Zatracamy naszą witalność i zaczynamy chorować. Kahuni powiedzieliby, że nasza „ścieżka” do Wyższego Ja jest zablokowana. Na szczęście dla nas Wyższe Ja, jak się zdaje, potrafi w odpowiednim czasie wymusić taki kontakt i wracamy wtedy do normalnego stanu. Dzieje się tak dlatego, że większość osób, kiedy są chore, słabe lub nękane kłopotami, zaczyna się modlić i w ten sposób otwierają się drzwi, którymi przychodzi do nich pomoc. Jeżeli jednak kompleks jest zbyt silny, to spowodowane przezeń choroby lub inne nieszczęścia mogą zakończyć się śmiercią. Trzeba bowiem pilnować, by „ścieżka” do Wyższego Ja zawsze była otwarta.   Przypadek 28 Natychmiastowe uzdrowienie bez udziału księdza i kahuny   Uwagi wstępne: Z dużej liczby przypadków natychmiastowych uzdrowień wybrałem ten, omówiony poniżej, jako że świetnie ilustruje zjawisko przepływu siły życiowej oraz rodzaj związków, jakie mogą powstać w Wyższym Ja. Przypadek ten jest o tyle ważny, że biorące w nim udział osoby nie miały określonych przekonań religijnych.   Opis przypadku: Na początku lat dwudziestych wybudowano w Honolulu ogromny hotel. Przysłano człowieka ze starego lądu, by zainstalował w nim windy. Zapoznałem się z nim i po pewnym czasie zauważyłem, że ma niezwykłe uzdolnienia. Demonstrował mi je na różne sposoby. Jeden z takich pokazów potwierdził przekonanie kahunów, że człowiek może sięgać daleko swymi zmysłami wzdłuż łączącej nici z widmowej materii, znajdywać osobę, która jest na jej drugim końcu i czerpać od niej informacje. Ponieważ nawiązałem już raz kontakt z tym człowiekiem i, zgodnie z Huną, owa więź była już stała dzięki niewidzialnej nici lub sznurowi, jego dobrze wyuczone niższe Ja mogło odnajdywać mnie, gdziekolwiek byłem, i dowiadywać się, co robię lub co myślę w danej chwili. (Wyjaśniam to teraz według terminologii kahunów, choć wówczas nie odkryłem jeszcze mechanizmu działania nici aka). Jeden z eksperymentów polegał na tym, że miałem od czasu do czasu spędzać noc w pewnym starym domu, w którym mieściła się moja ciemnia fotograficzna. Miałem nie zapalać światła ani nie robić niczego, co zdradziłoby moją tam obecność. Mężczyzna zaś miał codziennie po kolacji przychodzić pod dom i czynić użytek ze swych parapsychicznych umiejętności, stwierdzić, czy znajduję się wewnątrz, czy też nie. Test ten przeprowadzaliśmy kilka razy, zawsze z powodzeniem. Mój znajomy przychodził pod drzwi i stał tam w milczeniu przez kilka chwil. Jeżeli wyczuwał, że jestem w środku, pukał. W przeciwnym razie, odchodził. Raz próbowałem go okpić i nie odpowiadałem na jego pukanie. On jednak nie zamierzał odejść. Pukał coraz głośniej, wykrzykując: „Otwieraj, Long, wiem, że tam jesteś i próbujesz mnie nabrać! Szybko, otwieraj!”. Historia tego człowieka jest następująca. Dawniej, kiedy pracował jako inżynier-instalator w wielkiej spółce konstruującej windy, ciągle nękały go jakieś niepowodzenia. Ludziom pracującym pod jego kierownictwem stale zdarzały się wypadki i obrażenia pomimo jego najlepszej opieki. W końcu zwolniono go z pracy. Miał dwudziestoletnią córkę, inwalidkę przykutą do łóżka od wielu miesięcy. Jego żona zmarła kilka lat wcześniej i córka musiała prowadzić dom. Gdy stracił pracę, czasy były bardzo ciężkie i nie mógł znaleźć innego zajęcia. Jakby i tego było mało, podupadł wielce na zdrowiu. Jedna choroba goniła drugą, tak że bez przerwy chodził do lekarza, aż w końcu większość czasu musiał spędzać w łóżku. W depresji zaczął studiować doktrynę Christian Science. Pełen wiary, czytał pisma założycieli tego ruchu i ze wszech miar próbował ściśle wykonywać wszelkie wskazówki. Nie otrzymawszy żadnych pozytywnych rezultatów, przerzucił się na studiowanie New Thought, Unity i innych podobnych sekt religijnych, o których wspominała dostępna literatura z dziedziny uzdrawiania. W końcu, kiedy zabrakło mu już pieniędzy, kiedy prawie nie wstawał z łóżka i popadł w kompletną rozpacz, stwierdził, że wszystkie nauki religijne są niedoskonałe. Był jednak przekonany, że musi istnieć jakaś wyższa inteligencja, do której człowiek mógłby się zwrócić, gdyby tylko umiał sprawić, aby prośby jego zostały wysłuchane. Z tą wiarą dzień w dzień cały swój czas i wysiłek poświęcał próbom odnalezienia i dosięgnięcia owej inteligencji. Pewnego dnia nagle poczuł, że oto w końcu nawiązał kontakt z czymś, czego nie umiał określić. Miał wrażenie, jakby przebiegał po nim prąd elektryczny, krótki i ostry. Nigdy przedtem nie odczuwał czegoś podobnego. Natychmiast zawołał o pomoc, błagając to Coś, czego obecność wyczuwał wyraźnie obok siebie, by wróciło mu zdrowie. Krzyczał, że musi koniecznie mu pomóc, i próbował wstać z łóżka, aby tym wysiłkiem okazać swą wiarę. Powoli udało mu się unieść z łóżka i stanąć na podłodze. Nie przerywał modlitwy. Zrobił jeden niepewny krok, potem drugi. Ku swojej wielkiej radości stwierdził, że w cudowny sposób staje się coraz silniejszy. Jego błagania zmieniły się w słowa dziękczynienia i w ciągu kilku minut poczuł się zupełnie zdrowy i w pełni sił. Pełen triumfu i zaszokowany swym odkryciem poszedł do córki i opowiedział jej, co się wydarzyło. Namawiał ją usilnie, by spróbowała połączyć się z owym Czymś. On sam starał się ponownie z Tym skontaktować, lecz jakoś mu się nie udawało. Minęło kilka dni. Podjął na nowo swoje życie w miejscu, gdzie, jak sądził, się skończyło. Próbował też co jakiś czas odtwarzać procesy myślowe, które umożliwiły mu kontakt z Czymś. Niebawem, i to znienacka, z tym samym jakby elektrycznym dreszczem poczuł, że kontakt jest nawiązany. Natychmiast zaczął się zapamiętale modlić o uzdrowienie dla córki. Wpadł do jej pokoju, złapał ją za ręce i zaczął ciągnąć, by wstała z łóżka. „Użyj swej wiary! Wstań! Pokaż, że potrafisz!”. Córka usłuchała go. Modląc się gorąco, unosiła się powoli z łóżka. Podobnie jak w jego przypadku, wstąpiła w nią potrzebna siła. Wstała, zrobiła krok do przodu, potem następny. Cudowne uzdrowienie spłynęło na nią tak samo jak na jej ojca. Głośno dziękując za ten cud, ubrała się i wkroczyła w nowe życie w pełni sił i zdrowia. Po kilku dniach ów człowiek znowu nawiązał ów elektryczny kontakt. Oczekiwał świadomie na znane mu już objawy, a modlitwy nauczył się na pamięć. Natychmiast gdy tylko poczuł ciarki, zaczął się głośno wypowiadać. Prosił, by dane mu było wrócić do poprzedniej pracy przy konstrukcji wind i podnośników. Ufając, iż modlitwa zostanie wysłuchana, poszedł bezpośrednio do biura i do człowieka, który go zwolnił przed kilkoma tygodniami. Bez żadnych wyjaśnień powiedział spokojnie: „Gotów jestem znowu podjąć pracę. Gdzie mnie potrzebujecie?”. Mężczyzna za biurkiem rzucił mu bystre spojrzenie, po czym wziął plik papierów i wyciągnął je w stronę inżyniera, wymieniając jednocześnie nazwę miasta, w którym trzeba było wykonać prace instalacyjne. Był to początek jego niewiarygodnej kariery. Inżynier nauczył się kontaktować z Czymś niemal na zawołanie, każdego ranka i wieczora. Nauczył się prosić o ukazywanie mu zawczasu każdego niebezpieczeństwa grożącego w pracy i o ostrzeganie go przed nim. Kiedyś, otrzymawszy takie ostrzeżenie w pracy, skontaktował się z nieznaną inteligencją i poprosił o opiekę. Nie słyszał żadnych słów, ale odczuł potrzebę działania w określony sposób. Nieraz zdarzało się, że poczucie niebezpieczeństwa rosło w nim i prawie go nie opuszczało, i kiedy obchodził kolejno różne stanowiska pracy, nasilało się wokół jakiegoś szczególnego miejsca. Zatrzymywał się tam, wzywał zaufanego majstra i innych robotników, żeby stanęli koło niego. Wszyscy uważali, by w porę zapobiec wypadkowi. W ten sposób przechwycono niejako i uniknięto wielu nieszczęść. Na moją prośbę inżynier obiecał, że jeśli kiedyś podczas jego pobytu w Honolulu dojdzie w jakiejś fabryce do sytuacji grożącej niebezpieczeństwem, opowie mi ze szczegółami przebieg całego wydarzenia. Jeszcze przed upływem tygodnia wpadł do mnie i oświadczył, że właśnie otrzymał wstępne ostrzeżenie. Nazajutrz, jak mi później opowiadał, poczucie niebezpieczeństwa wzrosło. Szukał niebezpiecznego miejsca, aż doszedł do szybu windy roboczej na dachu nowego hotelu. Tam czekał wraz z majstrem i kilkoma robotnikami poinformowanymi wcześniej o ostrzeżeniu. Tymczasem polecono też wszystkim zatrudnionym robotnikom, by zachowali szczególną ostrożność. Inżynier ponownie nawiązał kontakt ze swoim tajemniczym opiekunem. Niebezpieczeństwo stało się tak bliskie, iż nieomal „czuł jego woń”. W pewnej chwili jeden z robotników, Filipino, zbliżył się do szybu windy z taczką, na której leżał zwój bardzo sztywnego, ciężkiego kabla ze stali. Pomost windy zatrzymał się na miejscu. Mężczyzna podniósł klapę i chciał pchnąć swój ładunek na platformę. Nagle, kiedy taczki dotknęły właśnie pomostu, ktoś na dole nie dając ostrzegawczego dzwonka, pociągnął linkę sterującą i winda zaczęła opadać. Taczka przechyliła się, a zwój kabla zsunął się na obramowanie szybu. Drut, którym zwój był opasany, pękł, a kabel rozwinął się gwałtownie jak ogromny wąż, uderzając robotnika w plecy. Wpadłby niechybnie do szybu, ale trzej obserwatorzy skoczyli już na pomoc, momentalnie go pochwycili i odciągnęli w bezpieczne miejsce. Zbadałem później tę sprawę. Wszyscy ludzie obecni przy zdarzeniu opowiedzieli mi tę samą historię. Inżynier ten przez wiele lat otrzymywał od spółki wysokie roczne premie, ponieważ nie zdarzyło się, by przy pracach, które on nadzorował, , jakiś robotnik odniósł obrażenia. Dawano mu najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne zlecenia. Zawsze mu się udawało. On i jego córka nieustannie cieszyli się doskonałym zdrowiem.   Komentarz: Mamy tutaj przykład natychmiastowego wyleczenia z chorób fizycznych, a także z kłopotów finansowych, a więc, jak się to mówi, „uzdrowienia ciała i portfela”. Widać tu wyraźnie, jaką rolę odgrywa siła życiowa, oraz ile czasu potrzeba, by wyuczyć niższe Ja kontaktowania się z Wyższym Ja. Co więcej, przypadek ten dowodzi, że można uzyskać nawet codzienny kontakt i nieustającą opiekę, JEŚLI SIĘ TYLKO O NIĄ POPROSI. Teoria kahunów głosi, że człowiekowi dano wolną wolę i Wyższe Ja nie będzie wtrącało się w nasze sprawy, choćbyśmy kompletnie zagmatwali sobie życie, CHYBA ŻE POPROSIMY JE, BY PRZYSZŁO NAM Z POMOCĄ. (Nie dotyczy to tylko pewnych przełomowych dla naszego życia wydarzeń, które określone są z góry). Proszenie o pomoc jest „otwieraniem drzwi”. Kahuni wierzyli, że Wyższe Ja tęskni za nami, jak rodzic za marnotrawnym dzieckiem, czeka tylko, by nam pomóc i otoczyć nas opieką. Niestety, musi trzymać się z dala od naszych spraw, dopóki nie odkryjemy w zdumieniu, że ono istnieje i że jest droga, która do niego prowadzi, że możemy zyskać jego pomoc w życiowych troskach. Nie możemy wiedzieć, jakie prawo zabrania Wyższemu Ja kierować każdym naszym czynem, ale obserwując to, co dzieje się wokół nas, możemy niezmiennie wnioskować, że takie prawo istnieć musi. Historia inżyniera, który odkrył to, co nazwał Czymś, i który podczas kontaktu odczuł na sobie przeszywający dreszcz, podobny jak przy zgrzycie noża o szkło, byłaby jednak niepełna, gdybym nie wspomniał jeszcze o pewnym incydencie wskazującym, jaką wielką rolę może odgrywać kompleks w blokowaniu ścieżki kontaktowej między niższym i Wyższym Ja człowieka. Otóż nasz inżynier od konstrukcji wind, będąc w Honolulu, zainteresował się fotografiką i kupił sobie dobry aparat. Ode mnie i od Australijczyka, dekarza pracującego na budowie, otrzymał instrukcję jego użytkowania. Australijczyk miał zbiór świetnych aktów. Pokazał inżynierowi całą kolekcję i zaproponował, że da mu jedno ze zdjęć. Propozycja została chętnie przyjęta i wybrano jedną ze skromniejszych fotografii. Zdjęcie miało wysokie walory artystyczne doskonałe oświetlenie, kontrast i ustawienie modelki. Inżynier postawił je w swoim pokoju hotelowym na komodzie. Umieścił je tam wieczorem, a następnego dnia rankiem stwierdził zdumiony, że nie umie nawiązać zwykłego kontaktu ze swoim Czymś. Przez cały dzień zastanawiał się nad tą nową, zagadkową sytuacją. Co jakiś czas próbował swych dawnych umiejętności, lecz na próżno. Wieczorem, gdy po pośpiesznie zjedzonej kolacji wrócił do swego pokoju, jego wzrok padł na zdjęcie. Zbliżył się w zamyśleniu do komody, uniósł obrazek i dokładnie mu się przyjrzał. Nie było w nim nic gorszącego. Po prostu, dzieło sztuki fotograficznej. Zresztą bardzo piękne. Jednakże, gdzieś głęboko w jego umyśle zrodziło się podejrzenie, że trzymany w ręku przedmiot może mieć coś wspólnego z jego ostatnimi niepowodzeniami. Podjąwszy natychmiastową decyzję, zwrócił zdjęcie Australijczykowi, wyjaśniając mu swoje kłopoty. Godzinę później wszystko wróciło do normy. Z łatwością nawiązał dawny kontakt i zapytał, czy obrazek był grzeszny. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Opowiadając mi o tej dziwnej sprawie, zaznaczył, że właściwie nigdy nie wiedział, co może zostać uznane przez Coś za grzech, a co nie. Mógł na przykład swobodnie żuć tytoń i bezkarnie kląć. Sam uważał się za „grzesznika jak większość przyzwoitych ludzi”. Doświadczenie nauczyło go jednak, że czasem nawet drobnostki mogą niespodziewanie i w niewytłumaczalny sposób uniemożliwić mu kontakt z Czymś. Nie ma wątpliwości, że w przypadku inżyniera mieliśmy do czynienia z jakimś zadawnionym kompleksem, prawdopodobnie pochodzącym z czasów pierwszych nauk etyki seksualnej i skromności, z kompleksem, który pozostał w jego niższym Ja. Z pewnością chętnie oglądałby akty w jakiejkolwiek galerii artystycznej, lecz w tym wypadku zdjęcie wydobyło na wierzch stary kompleks, nawet jeśli średnie Ja pozostało obojętne. Niższe Ja natomiast zareagowało od razu i odczuło, że mężczyzna jest winny i powinien się wstydzić, Mówiąc obrazowo, zasłoniło twarz gestem małego chłopca i wstydziło się pokazać rodzicom na oczy, jakby miało nieczyste sumienie. Kiedy zdjęcie zniknęło, „ścieżka” kontaktowa otworzyła się ponownie. Należy wziąć po uwagę fakt, że zdjęcie było przedmiotem fizycznym, czymś postrzegalnym zmysłowo; wzrokiem i dotykiem. Był to zatem BODZIEC FIZYCZNY. On to właśnie obudził stary kompleks z siłą skuteczniejszą niż setki wyobrażeń o podobnych obrazkach. Zwrócenie zdjęcia Australijczykowi było natomiast bodźcem fizycznym wystarczającym do tego, by kompleks wrócił z powrotem do swej szufladki w umyśle i przestał przeszkadzać. Stale powinno się powtarzać tę oczywistą prawdę, że JEŚLI NIE MOŻNA ZWALCZYĆ ZADAWNIONYCH KOMPLEKSÓW. NALEŻY UGIĄĆ SIĘ PRZED NIMI. Inżynier był zmuszony zrezygnować ze swego pięknego zdjęcia. Dziewczyna, która piła wino, tańczyła i miała przez to wrzód na nodze, nie mogła pozbyć się dawnego kompleksotwórczego przekonania, że zabawa i alkohol są czymś grzesznym. Byłaby mądrzejsza, gdyby zrozumiała, że musi zaniechać tańczenia i picia, zanim doszło do konieczności przykrej operacji. Tym bardziej, że jej kompleks miał niebezpieczną tendencję do łatwych nawrotów. Rozdział XIX Magiczna przebudowa niepożądanej przyszłości (Uzdrawianie z kłopotów ekonomicznych i bytowych) Wyższa magia natychmiastowych uzdrowień osiąga swój cel dzięki pomocy Wyższego Ja. To samo dotyczy magii poprawiającej doczesne warunki bytowe. W obu wypadkach działa ten sam podstawowy mechanizm. W Starym Testamencie czytamy historię Jakuba, który we śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. Na jej szczycie stał Pan i mówił do niego. W wierzeniach Huny można odnaleźć wiele obrazów przypominających znane nam przypowieści religijne. Drabinę zastępuje tu sznur z materii widmowej łączący niższe Ja i Wyższe Ja, będąc jedynym „Panem”, z którym możemy się bezpośrednio kontaktować i o którym możemy cokolwiek wiedzieć. Pan przemawiał do Jakuba, Wyższe Ja wysyła zaś mistyczne przesłania. Aniołowie wchodzili w górę i schodzili, prawdopodobnie jako posłańcy. Kształty myślowe modlitw wchodzą i schodzą po widmowym sznurze jak po drabinie, płyną ze strumieniem siły życiowej. Pan obiecał Jakubowi, że będzie mu się dobrze powodziło. Wyższe Ja zawsze gotowe jest nam pomóc w podobny sposób – pod warunkiem że nauczymy się, jak z nim postępować.   Przypadek 29 Zmiana niepożądanej przyszłości na lepszą   Uwagi wstępne: Chciałbym tu przedstawić mechanizm działania wyższej magii w sposób jak najbardziej jasny i zrozumiały ze względu na jego niebywałe znaczenie dla każdego człowieka. Życie wielu osób jest pogmatwane i skomplikowane. Wyprostowanie ścieżek życiowych jest naszym największym pragnieniem. Z wszystkich zgromadzonych przeze mnie materiałów wybrałem przypadek, którego sam bezpośrednio doświadczyłem, dzięki czemu mogę zapewnić, że każdy szczegół został tu opisany dokładnie i wiernie. Ręczę za doskonałe rezultaty wynikające z opisanych działań. Osiągałem je i osiągam nieustannie. Tym razem, zmieniając nieco mój dotychczasowy zwyczaj, będę zatrzymywał się przy każdym szczególe, podając powód wykonania danej czynności, zamiast czekać z komentarzem do zakończenia historii przypadku.   Opis przypadku: W 1932 roku w Honolulu prowadziłem sklep z aparatami fotograficznymi. Interes szedł słabo ze względu na ówczesną depresję gospodarczą i brak przemysłu turystycznego. Przerażony, że mogę wszystko stracić, poszedłem do pewnej kahunki z prośbą o pomoc. Znałem tę pięćdziesięcioletnią Hawajkę od jakiegoś czasu i gdy tylko powiedziałem jej o swych kłopotach, od razu przystąpiła do działania, aby poprawić moją sytuację. Usiedliśmy razem przy stole w niewielkiej jadalni. Paliła i słuchała, jak zwierzałem się jej ze swych trosk. Mówiłem, że stoję wobec konieczności sprzedania całego mojego interesu wraz z magazynem i wyposażeniem, bo inaczej mogę zupełnie zbankrutować. Jedynym człowiekiem w Honolulu, który mógłby kupić sklep za rozsądną cenę, był mój konkurent. Miał on sklep fotograficzny o wiele większy i starszy od mojego. Chodziłem do tego człowieka trzykrotnie, próbując skłonić go do kupna i zachęcić niezbyt wysoką ceną. Niestety, w ogóle go to nie interesowało. Zapłaciłem pośrednikowi okrągłą sumkę, by postarał się doprowadzić do transakcji, lecz i jemu nie udało się znaleźć kupca. Wyglądało już na to, że wszystko stracę. Za kilka tygodni kończył się okres dzierżawy, a o odnowieniu umowy na dalsze pięć lat i zapłacenie czynszu z góry w ogóle nie było co marzyć. Wyjaśniłem to wszystko mojej kahunce i odpowiedziałem na kilka jej pytań. Poleciła mi, bym przez chwilę skupił się intensywnie na swoich myślach, a następnie powiedział jej dokładnie, czego właściwie pragnę, czego oczekuję. Przemyślałem więc wszystko od nowa i oświadczyłem, że chcę sprzedać cały mój interes konkurentowi za 8 000 dolarów, co byłoby dla niego wielką okazją, nawet przy tak złej koniunkturze. Powiedziałem też, że chcę pomóc nabywcy przejąć mój sklep, umożliwić mu kontakty, przekazać adresy dostawców itp., a potem pragnę powrócić na Wybrzeże i zająć się działalnością literacką. Uzdrowicielka zadała mi jeszcze kilka pytań. Gdy mówiłem, co chciałbym robić w przyszłości, upewniała się za każdym razem: „A jeśli tak się stanie, czy jesteś zupełnie pewien, że nie pokrzyżuje to twoich dalszych planów?”. Kazała mi rozważyć wszystkie ewentualności, zastanowić się nad każdym krokiem i liczyć się z rozmaitymi możliwymi rezultatami. Miałem wziąć pod uwagę najdrobniejsze szczegóły i wyobrazić sobie, jak każda sprawa może się potoczyć i jak będzie funkcjonował cały wymarzony przeze mnie układ. Celem owych czynności intelektualnych było przygotowanie do sformułowania właściwej „modlitwy” do Wyższego Ja. Kształty myślowe modlitwy miały być jednoznaczne oraz wolne od wątpliwości i niepewności. Musiały być jasne i proste. Każdy pominięty szczegół mógłby później stanąć na przeszkodzie i zaważyć na realizacji całego planu. Kahunka mówiła, że w swojej praktyce bardzo często spotykała się z tym, że ludzie wysyłali Wyższemu Ja gmatwaninę sprzecznych pragnień, planów, obaw i nadziei. Co dzień i niemal co godzinę zmieniali swoje życzenia. Raz chcieli jednego, potem znowu czegoś innego, i tak w kółko. Ponieważ zaś Wyższe Ja tworzy nam przyszłość z naszych przeciętnych myśli, które odbiera od nas podczas snu, to owa przyszłość przeważnie staje się galimatiasem przypadkowych faktów i konfliktowych wydarzeń, mieszaniną wzlotów i upadków. Tylko taki człowiek, który jest zdecydowany w swych dążeniach i pragnieniach i wytrwale się ich trzyma, postępując konsekwentnie w obranym przez siebie kierunku, może przedstawić Wyższemu Ja właściwy kształt myślowy. Z niego Wyższe Ja zbuduje mu upragnioną przyszłość, zaplanowaną i taką, o jakiej zawsze marzył. Godzinna rozmowa ze mną w pełni zadowoliła kahunkę. Oświadczyła, że nawiąże teraz kontakt z Wyższym Ja i zapyta, czy mój plan jest możliwy do zrealizowania. Zamiast zwykłego urządzenia służącego do jasnowidzenia, a mianowicie gładkiego czarnego kamienia polewanego wodą w specjalnym naczyniu – kalabasie, przyniosła szklankę. Napełniła ją wodą i wsypała pół łyżeczki proszku zeskrobanego z korzenia imbiru, by woda była mętna i odgrywała rolę bodźca fizycznego chroniącego przed wpływem duchów – poltergeistów, jeśli były takie w pobliżu. Imbir został przyniesiony z ogrodu po południu. Gdy kahunka oskrobała go paznokciem i wsypała trochę proszku do szklanki, był już wieczór. Uzdrowicielka poprosiła o srebrnego dolara jako zaliczkę swojego honorarium. Miał on odgrywać rolę bodźca fizycznego dla jej niższego Ja, ponieważ reprezentował wynagrodzenie za pracę i usługę – tym samym praca ta stawała się dla niższego Ja dobrą i pożyteczną czynnością. Dolar powędrował pod szklankę. Następnie kahunka osłoniła oczy od górnego światła, po czym usiadła na chwilę, wpatrując się w powierzchnię mętnej wody. Niebawem zobaczyła na niej obrazy i jakiś wewnętrzny głos zaczął przesyłać jej informacje. Przez pewien czas pozostawała w stanie podobnym do transu, po czym ocknęła się i opowiedziała mi, co ujrzała. Zadała mi dalsze pytania. Trwało to siedem, może osiem minut. Wszystkie wizje w szklance z wodą miały symboliczny charakter. Ponieważ były to rzeczy, o których z doświadczenia wiedziała, że oznaczają coś dobrego, uznała odpowiedź Wyższego Ja za sprzyjającą mym planom. Zobaczyła na przykład otwierające się drzwi, a nieco później snop zboża. Zapytała mnie, co te rzeczy mogą dla mnie oznaczać i czy kiedykolwiek o nich myślałem. Chciała być pewna, że nie widzi tych obrazów w moim umyśle, tylko że pochodzą one od Wyższego Ja i przekazywane są niższemu Ja. Uzyskawszy zatem pozytywną odpowiedź od Wyższego Ja, kahunka odezwała się do mnie: – Bóg mówi mi, że modlitwa twoja może być wysłuchana. Drzwi są otwarte. Twoja ścieżka nie jest poważnie zablokowana, nawet jeśli drzwi nie są otwarte na całą szerokość. A teraz dowiem się, jak powinniśmy się zachować i co mamy robić. Znowu popatrzyła w wodę i wprowadziła się w stan umożliwiający jej pozazmysłowe widzenie zjawisk i przedmiotów. Wyłonił się jej obraz owego konkurenta, mojego dobrego znajomego. Opisała jego wygląd, by sprawdzić, czy widzi go takim, jaki jest w rzeczywistości. Zobaczyła także jego biurko na zapleczu i mężczyznę, którego wcześniej wynająłem do sprzedaży mojego sklepu. Kiedy kahunka zakończyła parapsychiczne badanie całej sprawy, zrobiło się już późno. – Czy skrzywdziłeś kogoś? – spytała mnie. – Dlaczego drzwi nie są otwarte na oścież i dlaczego twoja ścieżka nie jest całkiem odblokowana? Nie przypominałem sobie, żebym komukolwiek zaszkodził. Tak też powiedziałem. – Nie masz wrażenia, że kogoś oszukasz, sprzedając sklep za osiem tysięcy dolarów? Zapewniłem ją, że uważam taką sumę za absolutnie właściwą. – A zatem to jakieś drobne poczucie grzechu związane z nauką religii lub kościelnymi przykazaniami zjada cię od środka – zdecydowała. – Większość porządnych ludzi, szczególnie ludzi pobożnych, miewa takie myśli. Aby więc pozbyć się tego uczucia i oczyścić ścieżkę twojego boga musisz przez trzy dni pościć do godziny trzynastej. W tym czasie nie wolno ci też palić. Po trzech dniach daj podarunek jakiejś osobie będącej w potrzebie lub ofiaruj datek na cele dobroczynne. Ten podarunek musi być na tyle cenny, byś trochę to finansowo odczuł – powiedzmy nieco kosztowniejszy, niż cię na to stać. To da ci głębokie poczucie, że wyrównałeś wszystkie swoje grzechy. Później znowu do mnie przyjdź. W ten sposób kahunka opisała mi bardzo sugestywnie bodziec fizyczny, który miał zrobić na moim niższym Ja wrażenie, że czynię pokutę za czyny, które ono uznało za grzeszne. Żadną miarą nie mogłem dociec, co to były za kompleksy i o jakie winy chodziło, lecz nie miało to większego znaczenia. Przez trzy dni wykonywałem polecenia kahunki, uważając je za wystarczająco uciążliwe, by wzruszyć moje niższe Ja. Byłem bowiem z natury obdarzony dużym apetytem i w tym czasie lubiłem też palić. Swój dar złożyłem Armii Zbawienia, gdyż moim zdaniem była to pożyteczna organizacja charytatywna. Wieczorem ponownie udałem się do mojej kahunki i razem usiedliśmy przy okrągłym stole. Znowu postawiła szklankę z mętną wodą i po kilku minutach ujrzała w wodzie obraz drzwi, tym razem otwarte były na oścież. Oświadczywszy, że teraz moja ścieżka jest całkowicie odblokowana, odsunęła szklankę i znowu zapytała o moje plany życiowe. Czy ich nie zmieniłem? Czy nadal jestem pewien, że chcę, by wszystko stało się tak, jak wcześniej ustaliłem? Gdy zapewniłem ją, że moje zamiary są jasne i pozostały nie zmienione, zaczęła się przygotowywać do modlitwy za mnie do Wyższego Ja. Zawsze kiedy kahunka modliła się do swego Wyższego Ja z prośbą o pomoc dla klienta, modlitwa automatycznie docierała także do Wyższego Ja tego ostatniego. Ma to więc związek z przekonaniem kahunów, że wszystkie Wyższe Ja są ze sobą sprzężone w sposób, którego nie możemy pojąć, a nawet sobie wyobrazić. Są „wielością w jednym” i „jednością w wielu”. Są rozdzieloną jednością. Są ze sobą związane ściślej niż pszczoły w ulu. Nauczyły się działać jako jedność, lecz każda z nich wykonuje odrębne, indywidualne czynności. Nie potrafimy tego pojąć, ale wyniki otrzymywane przez nas w kontakcie z Wyższym Ja świadczą, iż nasze rozumowanie jest prawdopodobnie słuszne i zbliżamy się w swych dociekaniach do granic naszych możliwości intelektualnych. Kahunka wstała więc, by się pomodlić. Chodziła po pokoju tam i z powrotem, ciężko oddychając. Po kilku minutach zatrzymała się przy stole i cicho oświadczyła, że oto za chwilę złoży bogu modlitwę w moim imieniu. Następnie zaczęła wypowiadać słowa w języku hawajskim, powoli z wielką mocą w głosie. Wyglądała tak, jakby patrzyła gdzieś w dal, w przyszłość. Odmówiła modlitwę raz, a później powtórzyła ją jeszcze dwa razy. Tę potrójną modlitwę, słowo w słowo, kahunka złożyła z pełną siłą sugestii, wkładając w nią całą swą wolę, by skłonić niższe Ja do przekazania Wyższemu Ja kształtów myślowych powstałych w wyniku dokładnego i upartego powtarzania modlitwy. Niższe Ja nawiązało kontakt z Wyższym Ja po bezpośrednim rozkazie otrzymanym od średniego Ja kahunki. Nie użyła teraz szklanki, gdyż tym razem nie żądała i nie spodziewała się odpowiedzi. Po owej modlitwie kahunka usiadła na krześle i zapaliła papierosa. Odpoczywała po intelektualnym wysiłku. Do modlitwy musiała bowiem zgromadzić dodatkowy ładunek siły życiowej i wraz z jej strumieniem przesłała wyżej kształty myślowe. Niebawem znów wzięła do ręki szklankę, by zobaczyć, jakie są wieści od Wyższego Ja i czy przyszły jakieś instrukcje. Na powierzchni ujrzała scenkę, w której ja brałem udział i wykonywałem szereg czynności. Była to projekcja przyszłości, jaką teraz zgotowało mi Wyższe Ja. Stara przyszłość została skasowana i zatarta, a wytworzyła się nowa. Dawna przyszłość niewątpliwie zawierała wszystkie niepowodzenia i kłopoty finansowe, które wydawały mi się nieuniknione, których się obawiałem, martwiąc się, co pocznę dalej. Takie byłoby prawdopodobnie moje życie, gdyby nie pomoc Wyższego Ja w zmianie złych warunków bytowych na lepsze. Nie wiadomo dokładnie, w jaki sposób Wyższe Ja kształtuje przyszłość dla obu niższych jaźni, ponad którymi stoi jako ich opiekuńczy duch rodzicielski. Możemy tylko przypuszczać, że nasze myśli, z których tworzymy kształty myślowe, są w pewien sposób wykorzystywane do kreślenia przyszłych wydarzeń. W każdym razie, kształty myślowe informują Wyższe Ja o naszych nadziejach, lękach, pragnieniach i planach. Jak się zdaje, przyszłość powstaje właśnie w nich, przy czym Wyższe Ja z wielką ostrożnością pilnuje, by nie wtrącić się w naszą WOLNĄ WOLĘ. Zawsze musimy mieć zapewnioną możliwość posługiwania się nią, chyba że sami poprosimy o pomoc. Pomoc zaś zostanie udzielona dopiero wówczas, gdy na jakiś czas zrezygnujemy z wolności woli. Nie potrafimy powiedzieć, dlaczego tak się dzieje, ale rozumiemy, że taki warunek jest możliwy. Ze względu na nasze ograniczenia intelektualne, nie możemy wyobrazić sobie przyszłości utworzonej z niewidzialnej materii, lecz mimo to zawierającej wszystkie wydarzenia i okoliczności, które realizują się co do minuty, godziny i dnia, w miarę jak niewidzialny kontur będzie się „krystalizował”. Być może przyszłość zbudowana jest tak samo jak widmowe ciała niższego i średniego Ja oraz tak samo jak kształty myślowe. Może właśnie owe myślowe formy rozwijają się w zdarzenia. Kahuni nie znali odpowiedzi na to pytanie. My również jej nie znamy. Ale wiemy, że przyszłość jest w jakiś sposób ukształtowana, że można z góry przewidzieć jej skrystalizowane już okresy oraz że MOŻNA JĄ ZMIENIĆ, i ta wiedza całkowicie nam wystarcza. Kahunka, ujrzawszy w szklance z wodą moją nową przyszłość i sprawy, które powinienem załatwić, opisała mi wszystko bardzo szczegółowo, tłumacząc zarazem, dlaczego mam postępować tak, a nie inaczej. Jak się zdaje, ona sama miała na ten temat własny pogląd i samodzielnie, w jakiś parapsychiczny sposób, dochodziła przyczyn zjawisk występujących w jej wizji. Tym razem Wyższe Ja nie korzystało, jak w większości wizji, z metody podawania symboli. Opisując mi obrazy, które widziała, kahunka używała sformułowań typu: „Bóg mówi mi, że...” lub: „Bóg mi pokazuje...”. Widziała, jak idę do konkurenta z kartką w ręku. Powiedziała, że napisałem tam moją ofertę sprzedaży, podając cenę i wszystkie szczegóły transakcji. Oświadczyła, -że bóg powiedział jej, iż konkurent należy do tego rodzaju ludzi, którzy lubią mieć wszystko na papierze, bo inaczej siłą przyzwyczajenia mówią „nie”. – Musisz wszystko napisać – poinformowała mnie. W przyszły wtorek o godzinie 14.15 idź do niego. Będzie bezczynnie siedział przy biurku w swoim biurze. Połóż przed nim papier ze słowami: „Proszę się z tym zapoznać, wrócę za jakieś dziesięć minut”. Później wyjdź i wróć po dziesięciu minutach. Będzie właśnie kończył studiowanie twojej oferty i powie ci, że kupi twój sklep. Opowieść ta wydała mi się niewiarygodnie dokładna i sprecyzowana. Zapytałem kahunkę, skąd wie o takich szczegółach, ona zaś oświadczyła, że widziała, jak to wszystko robię w mojej nowej przyszłości, i że bóg dał jej do zrozumienia, dlaczego moją propozycję mam przedstawić na piśmie. Zdziwiły mnie instrukcje kahunki, ale obiecałem, że spełnię je w najdrobniejszych szczegółach. W następny wtorek o godzinie 14.15 poszedłem do biura mojego konkurenta ze starannie napisaną na maszynie pełną ofertą. Zastałem go tak, jak opisała wcześniej kahunka. Siedział bezczynnie przy biurku. Położyłem przed nim ofertę i poprosiłem, by ją przejrzał. Powiedziałem, że wrócę za dziesięć minut. Po dziesięciu minutach byłem z powrotem. Czekał na mnie. – Zgadzam się – rzekł. – Daję panu czek na sto dolarów jako zadatek, a pan niech sporządzi umowę kupna-sprzedaży. I tak z pomocą kahunki i Wyższego Ja, sprawa została zamknięta. Wypłacono mi sumę określoną w modlitwie. Przez jakiś czas zostałem w mieście, by pomóc memu zaprzyjaźnionemu konkurentowi połączyć oba sklepy. Po wypełnieniu ostatnich punktów transakcji zawiadomiłem o wszystkim kahunkę. Zapłaciłem jej tyle, ile zażądała, co okazało się dość małą sumą, zważywszy na wielką przysługę, jaką mi oddała. Jakiś czas później, kiedy kończyłem już likwidować wszystkie moje sprawy, zamierzając wyjechać do Kalifornii, kahunka sprawdziła moją przyszłość, by zobaczyć fragment planu dotyczący pracy literackiej. Złożyła nową modlitwę, pytając, czy dane mi będzie zająć się pisarstwem, a później, z pomocą Wyższego Ja, zbadała szczegóły przyszłości, aby poznać instrukcje, jak powinienem dalej postępować. Podobnie jak kiedyś zrobiła to w sprawie sprzedaży sklepu, teraz uczyniła to samo w związku z moimi planami pisarskimi. – Napisze z osiem książek – powiedziała po dłuższym wpatrywaniu się w improwizowany kryształ. – Osiem książek w czasie, jaki bóg mi pokazuje – westchnęła. – Ale będziesz musiał być bardzo cierpliwy. Od napisania pierwszej książki do ósmej minie dużo czasu. Wiele rzeczy się wydarzy i nie będzie ci łatwo, ale cztery ostatnie książki będą kosztować cię mniej wysiłku niż pierwsze i praca nad nimi będzie krótsza. Ów przebłysk przyszłości, jaki kahunka uzyskała dla mnie, poznałem w 1932 roku. Teraz jest rok 1947 i cztery pierwsze książki mam już za sobą.   Komentarz: Psychologiczno-religijny system Tajemnicy (Huny) jest ponad wszystko i pod każdym względem systemem skutecznie DZIAŁAJĄCYM. Nie usiłuje zrozumieć i tłumaczyć spraw mających coś wspólnego z Najwyższym Bogiem, którego nasze niższe możliwości intelektualne nie pozwalają nam pojąć. System ten polega na zdrowym rozsądku i doświadczeniu. Prezentuje prawdziwie naukowe podejście do rzeczywistości. Ofiarowuje nam wolność od dogmatów i urojeń. Rozdział XX Wyższe Ja i cudowne uzdrowienia w parapsychologii Wielu uzdrowień dokonały duchy osób zmarłych. Przeważnie są to duchy zmarłych lekarzy. Za pośrednictwem mediów stawiają one diagnozy i przepisują leczenie, tak jak za swego życia. Duchy często wstępowały w ciała mediów i uzdrawiały chorych przez nakładanie rąk. Z wielu opowieści wynika oczywisty fakt. że niejednokrotnie czyniono użytek z siły życiowej niskiego napięcia, chociaż jej natury do końca nie poznano. Mesmerycy nacierali chore części ciała pacjenta, by je uzdrowić. Duchy postępowały podobnie, a wyniki były zdumiewające. Kahuni byli jednak, jak się zdaje, jedynymi ludźmi, którzy wiedzieli o trzech rodzajach napięć siły życiowej i o możliwości przekazania energii z rąk uzdrowiciela do ciała pacjenta, energii płynącej razem z sugestiami leczniczymi. Panuje powszechna zgoda co do tego, że dzieci w wieku poniżej pięciu lat nie są jeszcze gotowe do odpowiedzi na sugestie hipnotyczne. Mimo to reagują na leczenie, które polega na przelaniu im siły życiowej w momencie, gdy lekarz wytworzył ukształtowaną myśl. Liebault, próbując udowodnić, że sugestia nie jest przyczyną wszystkich mesmerycznych uzdrowień, kładł ręce na wielu dzieciach i uzyskiwał częste wyleczenia. Niektóre dzieci nie mały jeszcze trzech łat. W późniejszych czasach Ochorowicz osiągał podobne sukcesy w leczeniu dzieci niespełna dwuletnich. W ten sposób uzdrawiano także zwierzęta. Również rośliny traktowa no podobnym bodźcem, by uzyskać ich przyspieszony wzrost. Wszystkie te przykłady dowodzą, iż kahuni mieli słuszność, sądząc, że siła życiowa uzdrawiającego jest potężnym czynnikiem leczniczym. bez względu na to, czy lekarz jest osobą żyjącą, czy też zmarł i stał się duchem. Duchy osób zmarłych często wykazują doskonałe umiejętności parapsychicznego diagnozowania chorób ludzi żywych. Mój znajomy miał syna, do którego przyplątała się w college'u jakaś dziwna choroba. Lekarze nie potrafili znaleźć jej przyczyny. Matka i syn, chwytając się ostatniej deski ratunku, udali się na seans ze słynnym medium, Cayse'em (zob. książka There Is a River). Tego medium użył za swego pośrednika duch byłego lekarza, mającego na swym koncie wiele zdumiewających uzdrowień. Zbadał on chłopca na drodze parapsychicznej i stwierdził, że chorobę wywołały odłamane skrawki kości kręgosłupa, a obrażenie to nastąpiło podczas wypadku z kajakiem. Pacjent zdążył zapomnieć już o tej katastrofie, ale teraz przypomniał ją sobie od razu jako bardzo bolesną. Lekarz – duch powiedział, że konieczna jest operacja, która poprawi stłuczone kręgi, ale jedyny amerykański lekarz znający się na tego rodzaju zabiegach przebywa akurat w Europie. Niebawem ma jednak wrócić do domu w Bostonie. Podał nazwisko lekarza, ale nie wymienił jego adresu. Po seansie zrobiono chłopcu zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa. Jakiś lekarz, który nie znał tego przypadku, stwierdził pęknięcia. Ponieważ jak dotąd wszystkie słowa ducha okazały się słuszne, połączono się telefonicznie z Bostonem i otrzymano informację, że rzeczywiście przebywa tam lekarz o podanym nazwisku, który właśnie powrócił z zagranicy i który jest cenionym specjalistą w dziedzinie chirurgii urazowej. Natychmiast poproszono go o przeprowadzenie operacji i po zabiegu chłopak powrócił do zdrowia Duchy częstokroć praktykują specyficznego rodzaju leczenie na odległość. Kiedy medium, za pomocą którego działają, otrzyma pukiel włosów nieobecnego pacjenta (lub jakiś przedmiot, którego kiedyś pacjent dotykał, występuje wówczas niezwykłe zjawisko psychometrii. Duchy stawiają diagnozę choroby nieobecnego pacjenta i przepisują lekarstwa lub też podejmują się zabiegu na odległość jakimiś psychicznymi czy „duchowymi” sposobami. Tutaj znowu mamy do czynienia z nićmi widmowymi użytymi do nawiązania kontaktu z odległymi miejscami i ludźmi, do uzyskania informacji o nich i do przesyłania mocy leczniczych oraz kształtów myślowych. We wszystkich przytoczonych przypadkach duchy działają równie skutecznie jak ludzie żyjący, o ile oczywiście ludzie ci są na tyle medialni, by postawić właściwą diagnozę, i pod warunkiem, że duchy mogą zgromadzić odpowiednią dawkę siły życiowej potrzebną do wyleczenia choroby. Pod tym względem istnieje jeszcze jedno bardzo bliskie podobieństwo między ludźmi i duchami. I my, i one modlimy się do Istot Wyższych. Widziano już niejedno medium, jak opanowane przez ducha lekarza modliło się o uzdrowienie dla chorego. Duchy nieustannie mówią o Wyższym Ja, nazywając je wszystkimi możliwymi imionami, w zależności od wyznawanych za życia religii. Niektóre duchy, tak samo jak kahuni, posiadły wystarczającą znajomość rzeczy, która pozwala im prosić Wyższe Ja o pomoc w leczeniu żyjących i tę pomoc otrzymywać. (Tak uzyskiwane cudowne uzdrowienia są bardzo rzadkie. Być może niewiele duchów zna technikę takiego leczenia. A może to pacjenci nie oczyścili się z kompleksów i nie są Przygotowani do przyjęcia sugestii leczniczych. Z drugiej strony, duchy często korzystają z pomocy Wyższego Ja do wywołania rozmaitych zjawisk fizycznych jak aporty, materializacje, tworzenie ektoplazmy itd.). Czasami duchy pojawiają się ludziom żyjącym w wizjach, tak jak miało to miejsce w przypadku Bernadetty Soubirous, której w grocie blisko Lourdes ukazała się Matka Boska. Zjawy te w jakiś sposób pośredniczą w cudownych uzdrowieniach. Niekiedy ludzie nie widzą „postaci” duchów, lecz w ten czy inny sposób odczuwają obecność duchowego czynnika uzdrawiającego. W zapiskach kościoła katolickiego wiele jest wzmianek o uzdrowieniach w pobliżu grobowców mężczyzn i kobiet, którzy prowadzili świątobliwy żywot. Dwudziestu dwóch arcybiskupów i biskupów zgromadzonych na konklawe napisało do papieża Klemensa XI: „Jesteśmy świadkami, iż przed grobowcem ojca Jana Franciszka Regisa ślepi widzą, chromi chodzą, głusi słyszą, a niemi mówią”. W 1731 roku i przez następne 25 lat działała przy grobie opata Parisa, jansenisty, jakaś niewidzialna i niezidentyfikowana siła. Przebadano wiele przypadków, między innymi bardzo znany przypadek panny Coirin. W cudowny sposób została ona wyleczona z raka, który zdążył już całkowicie zniszczyć jej lewą pierś. Lekarze nie dawali jej żadnej nadziei. I oto pierś powróciła do swego normalnego stanu, nawet sutek wyglądał jak dawniej. Nie widać było żadnej blizny ani śladu po przebytej chorobie. Przypadek ten potwierdziło pod przysięgą kilku lekarzy, składając pisemne zeznanie przed ówczesnym notariatem. Pytano o tę sprawę nawet lekarza królewskiego, M. Gaularda. Był przekonany o autentyczności cudownego wydarzenia i takie sprawozdanie złożył królowi. Kilka lat temu pewien Hawajczyk zobaczył we śnie dwa wielkie, osobliwie ukształtowane kamienie, prawdopodobnie służące przed wiekami kahunom do ich rytuałów. Później znalazł takie kamienie w rzeczywistości. Przetransportował je w pobliże cmentarza i tam je zostawił. Niebawem zaczęły krążyć pogłoski, że z kamieniami związana jest jakaś siła uzdrawiająca. Ludzie przybywali ze wszystkich stron, by je zobaczyć. Modlili się przy nich, składali ofiary z kwiatów, pokarmów, pieniędzy i z tego, co dyktowały im poszczególne wyznania. W rezultacie doszło wówczas do kilku wiarygodnych uzdrowień. Przez jakiś czas władze miały trudności z opanowaniem gromadzącego się tłumu, lecz niebawem moc uzdrowicielska zdawała się zanikać. Można więc tylko przypuszczać, że niewidzialne istoty odpowiedzialne za wyleczenia w tamtych okolicach pojawiły się tam tylko na krótki czas. Chociaż dopuszcza się możliwość, że Wyższe Ja samo podejmuje się działalności leczniczej, to teoria kahunów głosi, że w większości przypadków wymaga ono pośrednictwa niższego i średniego Ja, zanim przystąpi do uczestniczenia w ich sprawach, bez względu na to, czy owe niższe świadomości zamieszkują jeszcze jakieś ciało fizyczne, czy też przetrwały śmierć fizyczną i występują jako duchy. Jeśli wierzyć opowieściom o świętych lub świątobliwych osobach, pojawiających się w postaci duchów w miejscach słynących z uzdrowień, możemy wnioskować, iż nauczyły się one wzywać pomocy Wyższego Ja przy uzdrawianiu tych modlących się chorych, którzy wolni są od wszelkich kompleksów i mogą przyjąć leczniczą pomoc. Jeżeli natomiast jest tak, że kaplice i święte relikwie odgrywają rolę bodźców fizycznych, wspierających suplikantów w ich modlitwach o zdrowie, to misterium takich cudownych uzdrowień mamy prawie wyjaśnione. Wyższe Ja człowieka przychodzącego do kaplicy, aby modlić się o wyleczenie, zostaje prawdopodobnie skłonione do podjęcia właściwych działań. (Dla kahunów źródłem wszelkich uzdrowień było osobiste, własne Wyższe Ja każdego człowieka. O istotach duchowych stojących na poziomie wyższym niż Wyższe Ja sądzono, że nie wtrącają się raczej do ludzkich spraw osobistych. Zajmują się czymś ważniejszym niż nędzny żywot człowieczy. Wśród swoich Wyższych Ja kahuni nie uznawali świętych). Kwestię dostarczania siły życiowej potrzebnej Wyższemu Ja do uzdrowień przy kaplicach lub w kościołach można łatwo wytłumaczyć. Jeżeli poltergeisty potrafią podkradać ludziom siłę życiową do swoich hałaśliwych zabaw, to z pewnością i Wyższe Ja może to robić dla dobra chorego. Prawdziwy obraz uzdrowienia w miejscu świętym powinien wyglądać tak: jeden lub więcej duchów osób zmarłych (z których każdy składa się z niższego i średniego Ja, połączonych ze sobą w zwykły sposób) postanawia pozostać w świętym miejscu i pomagać tym, którzy tam przychodzą prosić o uzdrowienie. Owe zwykłe duchy umieją wzywać swe Wyższe Ja i skłaniać je do cudownych wyleczeń, natychmiastowych bądź też trwających trzy dni (jak zdarzyło się to w Lourdes). W miejsca te przychodzi wiele ludzi. Tworzą oni coś, co nazwać można „kręgiem” o właściwościach pierścienia energetycznego powstającego na seansach spirytystycznych. Zwykłe duchy zaopatrują się wówczas w siłę życiową, tak samo Wyższe Ja. I jeśli ktoś, kto jest wolny od kompleksów i głęboko wierzy w spełnienie swoich próśb, potrafi wtedy skonstruować dobry, jednoznaczny kształt myślowy dokładnie obrazujący jego pragnienia (np. uzdrowienie), a także umie nawiązać telepatyczny kontakt ze zwykłymi duchami, a przez nie z Wyższym Ja, lub bezpośrednio z ich Wyższymi Ja, to cud uzdrowienia jest gwarantowany. Ektoplazma znana nam z seansów spirytystycznych jest, jak widzieliśmy, substancją materialną zamienioną przez Wyższe Ja w niewidzialną postać przy użyciu siły życiowej o wysokim napięciu. Przy natychmiastowych uzdrowieniach fizyczna substancja złamanej kończyny, piersi opanowanej przez raka, niewidzącego oka, skrzywionego kręgosłupa i podobnych uszkodzeń zostaje, zgodnie z nauką Huny, rozpuszczona w ektoplazmatyczną formę, a następnie znowu tężeje w miarę, jak zdrowe substancje wypełniają tę część widmowego ciała pacjenta, która odpowiada części uszkodzonej. Przypomnijmy sobie, że ciało widmowe jest odlewem każdej komórki, wszystkich tkanek, łącznie z krwią i innymi płynami ciała ludzkiego. Owo widmowe ciało należące do niższego Ja jest niezniszczalne, niepodatne na choroby i rany. Teoretycznie rzecz biorąc, noga, którą amputowano przed laty, mogłaby odrosnąć. Pod jednym warunkiem. Trzeba by znaleźć źródło, z którego dałoby się zaczerpnąć odpowiednią dawkę ektoplazmy, której zwrot nie byłby konieczny. Jeśli widmowe ciało niższego Ja podlegałoby uszkodzeniom, niebiosa zapełnione byłyby kalekami, a nie zdrowymi i szczęśliwymi istotami ludzkimi, które zmarły, aby z radością odkryć, że wszystkie fizyczne ułomności i niedoskonałości zniknęły bez śladu. Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden osobliwy szczegół związany z uzdrawianiem. Lekarze badający ludzi wyleczonych w Lourdes wskazywali na znamienny fakt, że ci, którzy przychodzili tam się modlić za innych, sami doznawali poprawy zdrowia. Mary Austin, powieściopisarka, chorowała kiedyś na raka. Dawano jej rok życia. Postanowiła pojechać do Rzymu, by spędzić ten ostatni rok na studiowaniu dokumentów wczesnego chrześcijaństwa. Tak ją te badania pochłaniały, że zdołała zapomnieć o swej ciężkiej chorobie. Pewnego dnia, pisze Austin, relacjonując swój przypadek, nagle zdała sobie sprawę, że rak zniknął. Nie modliła się o uzdrowienie, lecz skupiając swój umysł na sprawach religii, sprawiła, że przyszło samo. Tego rodzaju specyficzne uzdrowienia wskazują, że jeśli drzwi do Wyższego Ja zostały raz już otwarte dzięki modlitewnym prośbom i wskutek tego może ono brać udział w sprawach niższego i średniego Ja człowieka, to działa ono, kiedy chce, i przynosi uleczenie nawet wówczas, gdy nie jest o to bezpośrednio proszone. Taka możliwość tłumaczyłaby sytuacje, kiedy otrzymujemy pomoc, wcale o nią nie prosząc. Niemal każdy z nas przypomina sobie, jak cudem uniknął jakiegoś niebezpieczeństwa, tak jakby nieoczekiwaną pomoc zesłał mu opiekuńczy anioł, Anioł Stróż, lub Wyższe Ja. Bliską i ciągłą współpracę oraz nieustanny kontakt między dwoma niższymi świadomościami a ich Wyższym Ja widać wyraźnie w przypadku dziwnego religijnego kultu występującego w Japonii. Członkowie tej sekty chodzą lub turlają się z obnażonymi plecami po kawałkach rozbitego szkła. Kaleczą się, lecz rany natychmiast znikają bez śladu na dźwięk słowa wypowiedzianego przez mistrza ceremonii. Rozmawiałem z członkinią tej oryginalnej grupy. Należała do niej, choć była rodowitą Amerykanką. Stopniowo nauczyła się nawiązywać łączność z Istotą odpowiedzialną za wyleczenie. Później otrzymywała od niej pomoc podczas swoich godzinnych występów, kiedy to wchodziła po drabinie, której szczeblami były obnażone ostrza mieczy. Dzięki pomocnej Istocie stopy kobiety nie kaleczyły się o stal. Podczas gdy do powstrzymania krwawienia z niewielkich ran można by użyć sugestii w formie autosugestii, to szybkie wyleczenie poważnych ran ciętych pochodzących od zbitego szkła wymagałoby natychmiastowego działania Wyższego Ja. Niestety, gdy misyjna grupa wyznawców owego japońskiego kultu przybyła do Stanów Zjednoczonych, by nas nawrócić (dla nich byliśmy bowiem poganami), jej działalność uznano za równą magii estradowej bądź cyrkowym sztuczkom. Po kilku pokazach zrezygnowali z wprowadzenia nas na właściwą drogę i powrócili do Japonii, co wydaje się dość dziwnym zachowaniem, zważywszy na zapał i upór widoczny u wielu osób, które chcą nauczać prawdy o Bogu i religii. No cóż, była to wyjątkowa szansa, by przestudiować oba te zagadnienia pod nowym kątem, lecz większość z nas ma tak skrystalizowane i skostniałe poglądy, że zazwyczaj przechodzimy obojętnie obok takich okazji, kiedy się nadają. Rozdział XXI Jak kahuni za pomocą magii panowali nad wiatrem, pogodą i rekinami Legendarne dzieje Hawajczyków wspominają o tym, jak dawni przodkowie podróżowali z rodzinnych stron, płynąc w wielkich podwójnych łodziach niesionych przez fale jakąś magiczną siłą. Ta sama tajemnicza moc pozwoliła ich wodzowi, Hawaii Loa, zobaczyć połowę obwodu kuli ziemskiej i odnaleźć grupę wysp, które miały stać się ich nowym domem. Dzięki tej samej magii kierowali wiatrami i falami morskimi, tak że ich kruche statki nie ulegały rozbiciu. Magia pozwalała im również panować nad rekinami i innymi stworami morskich głębin. Wszystkie te umiejętności tłumaczono teorią, że kiedy średnie Ja awansuje na wyższy poziom, aby stać się Wyższym Ja, przechodzi początkowo coś w rodzaju stażu czy nauki rzemiosła, odgrywając rolę opiekuna, stróża, czy teozoficznego „ducha przyrody” nad grupami niższych istot. Duchy owe są siedzibami wyższych świadomości, których działanie widoczne jest w kryształach, roślinach, owadach, ptakach, rybach i zwierzętach. Są także źródłem instynktownej wiedzy, która umożliwia pszczole budować miodowy plaster, a ptakowi misterne gniazdo. Ponieważ wszystkie Wyższe Ja są ze sobą w bliskim kontakcie, prośbę o kontrolę nad pogodą można składać przez swoje Wyższe Ja, które przypuszczalnie przekazuje ją innemu Wyższemu Ja rządzącemu aurą w tej okolicy. Znany był również system bezpośredniego zwracania się do duchów pogody. Kahuna znający takiego ducha i tym samym połączony z nim nicią widmowego ciała, po której mógł wysyłać mu modlitwy, miał możliwość polecenia duchowi swego ucznia i połączenia go z nim.   Przypadek 30 Biały człowiek uczy się panować nad wiatrami   Uwagi wstępne: W opisanym niżej przypadku zobaczymy, że można panować nad pogodą bez używania bodźców fizycznych, jakie spotyka się w rytualnym tańcu węża czy w innych tropikalnych tańcach południowozachodnich Indian.   Opis przypadku: N. S. Emerson, zmarły jakiś czas temu chirurg, był przez jakiś czas geometrą na Hawajach. Praca zmuszała go nieraz do wyjazdów w odległe zakątki wysp, gdzie działali jeszcze kahuni, uprawiając swoje magiczne praktyki. Zaprzyjaźnił się z kilkoma. Jeden z nich, obeznany z wyższą magią panowania nad aurą, podjął się nauczyć Emersona swej sztuki. „Polecił” go kilka razy niewidzialnemu bogu (Aumakua), sprawującemu rządy nad pogodą, i nauczył go odmawiania modlitwy rytualnej, która miała przyczynić się do nasilenia wiatru bądź też jego osłabienia. Kahuni wielokrotnie demonstrowali Emersonowi skuteczność tej magii, by wpoić mu wiarę w jego możliwości. Przy ich pomocy złożył odpowiednią modlitwę i czekał na jej spełnienie. Później doszedł już do tego, że sam myślał o bogu i recytował modlitwę, otrzymując takie same wyniki jak jego nauczyciel. Modlitwa nie była skomplikowana. Zawierała sprecyzowane obrazy myślowe, czyli ukształtowane myśli o pożądanych warunkach pogodowych. Była głośno powtarzana, przez co stawała się bodźcem fizycznym skłaniającym niższe Ja do nawiązania kontaktu i przeniesienia telepatycznej prośby modlitewnej. Słowa modlitwy skierowane były do „wiatrów z Hilo”. Proszono o to, by małe wiatry schowano z powrotem w wietrznym balonie, a wypuszczono na wolność duże wiatry, lub odwrotnie. Nic w tej modlitwie nie wskazywało na charakter sił zaangażowanych w to zjawisko ani na istotę mechanizmu owej magii. W magii liczy się zresztą nie tyle, co się mówi, ile to jak się postępuje z niższym Ja. Pan Emerson utrzymywał kontakt z Wyższym Ja od pogody przez resztę życia. Niejednokrotnie przychodzili do niego znajomi z prośbą, by uspokoił wiatry, gdyż zamierzali wybrać się łodzią na sąsiednie wyspy. Za każdym razem zapraszano go na coroczne zawody latawców organizowane przez szkołę dla chłopców w Kamahameha. Proszono wówczas, by modlił się o wypuszczenie silnych wiatrów z wietrznego balona, tak aby duże latawce mogły wznieść się w górę. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy sami byli świadkami, jak po dziesięciu minutach od złożenia modlitwy zadął silny, ostry wiatr. Nie miałem jednak szczęścia, by widzieć to na własne oczy. A jeśli nawet Emerson zawiódł kiedykolwiek chłopców na latawcowych zawodach, to ja o takim wypadku nigdy nie słyszałem.   Komentarz: Sprowadzanie deszczu nie było z reguły częścią magicznych praktyk kahunów zajmujących się pogodą, a to dlatego, że w odległych zakątkach Wysp Hawajskich wskaźnik opadów był zadowalający. Choć trudno sobie wyobrazić, jak za sprawą Wyższego Ja, w odpowiedzi na rytualne modły, chmury i deszcze tworzą się nagle z niczego na czystym niebie, to łatwo można dopuścić myśl o jakiejś kontrolującej pogodę sile, która sprowadza odległe chmury deszczowe i każe im opróżnić ich zawartość we wskazanym miejscu.   Przypadek 31 Panowanie nad rekinami i żółwiami morskimi   Uwagi wstępne: Gdy przebywałem na Wyspach Hawajskich, nigdy nie słyszałem o przypadku, by rekiny zaatakowały żywego człowieka, chociaż pożerały ciała topielców. Rekiny występujące przy skupiskach wysp na Pacyfiku mają podobno swoje Wyższe Ja, które, gdy tylko chcą, mogą przybierać postać rekinów. Krąży wiele opowieści o bliskich stosunkach między ludźmi i poszczególnymi rekinami. Zdarzało się nieraz, że całe rodziny były blisko związane z rozmaitymi gatunkami stworzeń i zawierały jakieś magiczne pakty z ich Opiekuńczymi Wyższymi Ja. Dało to początek pewnej formie totemizmu przestrzegającego rytuału, że zwierzęta totemu rodzinnego nie były przez tę rodzinę zjadane. Zdaje się, że między dziećmi i Wyższymi Ja troszczącymi się o niższe stworzenia istnieje silne pokrewieństwo. Dzieci często wykazują naturalne zdolności parapsychiczne i widzą krasnoludki. Na Hawajach panuje przekonanie, że duchy małych dzieci mogą w pewnych okolicznościach rodzić się w ciałach małych rekinów i w ten sposób podtrzymywać związki totemowe między rekinami a ludzkimi rodami. (Gdy mowa o wrażliwości psychicznej dzieci i ludów prymitywnych polegającej na świadomym postrzeganiu Wyższego Ja, przypomina mi się opowiadanie Mary Austin zamieszczone w jej autobiografii Earth's Horizons. Jako mała dziewczynka odkryła istnienie ducha nadświadomości i nazwała go „ja Mary” w odróżnieniu od „Mary”, która była nią samą. Potrafiła otrzymywać pomoc od owego ducha nawet w takich drobiazgach jak przejście po zwalonym pniu przez rzeczkę, czego nie zrobiłaby samodzielnie. Kiedy była już starsza, dowiedziała się, że Indianie ze szczepu Piute znają Wyższe Ja i nazywają go Wakanda. czyli „przyjaciel duszy ludzkiej”. Przez całe życie, gdy miała jakieś trudności, modliła się do tej „ja Mary” i rzadko nie otrzymywała pomocy). Na wyspach Samoa istniał, przynajmniej do 1934 roku, obrzęd, przy którym dzieci powtarzały zwrotki prostych pieśni i, jak się zdaje, nawiązywały kontakt z Wyższymi Ja panującymi nad rekinami i żółwiami z tamtych okolic.   Opis przypadku: W „Geographic News Bulletin” wydanym 10 grudnia 1934 roku George H. Hutchinson, członek National Geographic Society, przytacza opowiadanie naocznego świadka o rytuale zwanym „wołaniem rekina i żółwia”, występującym na wyspie Samoa, we wsi Val Togi. Miejscowe dzieci i dorośli zebrali się na odprawienie ceremonii. Później wysłano same dzieci na miejsce, gdzie ląd wcinał się w morze. Tam recytowały starą legendę o tym, jak książę został zamieniony w rekina, a księżniczka w żółwia. Śpiewając, dzieci czyniły gesty przywołania, zapraszania: Po pięciu minutach w przejrzystej wodzie wśród fal pojawił się mały rekin, może 1,5-metrowej długości. Przez minutę pływał przy brzegu w całej swej okazałości, po czy zniknął. Niebawem w podobny sposób pojawił się żółw, pokręcił się przez chwilę i odpłynął z powrotem w głębiny.   Komentarz: Kahuni zaczynali uczyć dzieci swojego rzemiosła od najwcześniejszych lat. W wieku 9-10 lat nauka stawała się coraz intensywniejsza. Kto wie, czy tak wczesne zaznajamianie się z prawami magii nie ułatwiało niższemu Ja dziecka nawiązywać kontakty z Wyższym Ja, czyli Aumakua. Może i my, ludzie nowocześni, zaczniemy kiedyś pobierać takie nauki w dzieciństwie. Aluzję do takiego postępowania znajdujemy w religii chrześcijańskiej w słowach Chrystusa: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie zabraniajcie im tego”. Znajomość faktu, że kahuni „przedstawiali” swych uczniów Wyższym Ja od pogody i przyrody, by utworzyć tym samym łączące nici z materii widmowej między Wyższym Ja a uczniem, ma dla nas niemałe znaczenie. Może ten starożytny mechanizm magiczny dał początek idei charakterystycznej dla rozmaitych religii, że kandydaci na przyszłych księży muszą przedtem przejść święcenia kapłańskie. Ceremonii tej dokonują kapłani, którzy już zostali wyświęceni (czyli „przedstawieni, wprowadzeni”). Gdy więź między kapłanem a Istotą Wyższą jest już raz ustanowiona, kapłan gotów jest rozpocząć swą służbę. W Indiach nadal istnieje rytuał, przez który dokonuje się tego rodzaju „wprowadzenia”, czyli połączenia nicią widmową. Nauczyciel postępuje tak, by nawiązać kontakt z Wyższą Istotą, nawet jeśli nie zna zasady funkcjonowania magicznego mechanizmu. W pewnym momencie uczniowie czują wyraźnie obecność Wyższego Ja, doznają „iluminacji”. Rytuał ten przeważnie zakładał bliski kontakt fizyczny nauczyciela i ucznia, czasem tylko klepnięcie ręką albo nawet kuksaniec. Być może właśnie dzięki temu gestowi dochodziło do połączenia ucznia z Wyższym Ja przez widmowe ciało nauczyciela. Chociaż sprawy tej nie możemy jeszcze w pełni zrozumieć, to jedno niewątpliwie jest jasne. Otóż z całą pewnością między ludźmi a Istotami Wyższymi istnieją jakieś więzi, nici łączące ze sobą dwa światy. Jest wiele rozmaitych sposobów, które skutecznie usuwają kompleksy blokujące nam drogę do wyższych poziomów bytu i które otwierają możliwość telepatycznej komunikacji. Kiedyś, gdy dzięki procesom eksperymentalnym prowadzonym na dużą skalę nauczymy się naśladować czynności kahunów, może znajdziemy sposób, by „zawrzeć znajomość” z Wyższymi Ja kierującymi niższymi formami życia, pomiędzy którymi są też pasożytnicze nowotwory prześladujące ludzi. Dzięki owym Istotom zniszczymy raka i złośliwe narośle. W ten sam sposób zapanujemy nad bakteriami. Jeszcze niedawno czytałem o kobiecie, która głośno mówiła do mrówek, chodząc po domu i wokół niego. Obiecywała, że pozostawi im ogród w spokoju, byle tylko wyniosły się z mieszkania. To odniosło skutek, umowa została zawarta. Rozdział XXII Praktyczny użytek z magii cudów Pierwszy etap, czyli badanie starożytnego systemu Huny, zbliża się ku końcowi. Niewiele więcej już można zrobić, by pogłębić naszą wiedzę w tym względzie i sprawdzić próbne wnioski wyciągnięte z dotychczasowych dociekań. Niewiele już można osiągnąć, dopóki wieści o naszych badaniach nie rozejdą się po świecie i nie wzbudzą zainteresowania na tyle, by tu i ówdzie rozpoczęły działalność rozmaite grupy eksperymentalne. Poszczególne osoby same mogą rozwijać umiejętność akumulowania dużych ładunków siły życiowej niskiego napięcia, a następnie przekazywania ich wraz z sugestią leczniczą tym, których zamierzają uzdrowić. Prawie każdy człowiek może nauczyć się tej prostej magii. Chcąc jednak stosować magię wyższą, trzeba pozbyć się ukrytych kompleksów, a to nie jest już takie łatwe. Ale i z tą trudnością można się zmierzyć. Najlepiej w grupie roboczej, gdzie jeden pomaga drugiemu odblokować ścieżkę życiową z Wyższym Ja. Oczywiście ktoś może kluczyć wokół swych kompleksów i udając, że ich nie ma, próbować kontaktu z Wyższym Ja. Można też, a jest to metoda otwarta dla wszystkich, podjąć jednoznaczną decyzję co do swoich pragnień i oczekiwań, sformułować słowa modlitwy, po czym powtarzać je wielokrotnie, nakazując swemu niższemu Ja, by zaniosło nasze prośby wraz z niższą maną do Wyższego Ja podczas snu, gdy kontakt powstaje automatycznie. Metoda ta działa powoli, lecz jest o wiele lepsza niż ślepa i pozbawiona zdrowego rozsądku modlitwa składana bez znajomości mechanizmów, jakie rządzą wszystkimi modlitwami, a zatem bez znajomości Wyższego Ja. Niestety, nie ma już kahunów, do których moglibyśmy się dziś zwrócić o uzdrowienie. Musimy sami wychować nowych lekarzy, a to wymaga założenia organizacji, która przeprowadzałaby selekcję i wybierała ludzi obdarzonych naturalnymi predyspozycjami do pracy eksperymentalnej. Od nas zależy, czy zrobimy to szybko, czy opieszale i poniewczasie. Wiele jest osób, które nie mogą już zbyt długo czekać na uzdrowienie i na kompetentnych lekarzy. Miłosierdzie i litość wołają o pośpiech. Istnieje jednak dla nich jeszcze nadzieja i właśnie z myślą o tych ludziach, kończąc mój raport o starożytnej nauce Huny, przedstawiam tutaj następujące sugestie. Tym, którzy chcą się poświęcić codziennym ćwiczeniom, by pojąć sposób kontaktowania się z Wyższym Ja, proponuję szereg pomocniczych środków. Przede wszystkim trzeba czytać literaturę wskazującą na celowość takich działań i zapewniającą o możliwości sukcesu. Zawsze należy pamiętać, że jesteśmy istotami kierującymi się stadnym, skostniałym sposobem rozumowania. Mamy zwyczaj myślenia o pewnych rzeczach w określony, ustalony sposób. Musimy więc podjąć wysiłek i samodzielnie zrzucić z siebie jarzmo starych obyczajów, by nie kazały nam one zrezygnować z ćwiczeń, nim minie pierwszy tydzień. Czytajcie codziennie wyjaśnienia i sprawozdania zawarte w tej książce, by podtrzymać swe pierwotne postanowienie i mieć je stale na względzie. Członkowie Christian Science zrozumieli to lepiej niż którekolwiek ze znanych ugrupowań. Osobie, która chce uzdrowić ciało lub poprawić warunki finansowe, poleca się codzienne czytanie odpowiednich pism, dzięki czemu pożądana filozofia życiowa jawi się przed umysłem jasno i wyraziście. Słowo drukowane wywiera duże wrażenie na niższym Ja. Jest BODŹCEM FIZYCZNYM. Jeżeli średnie Ja uzna, że wydrukowane teorie są słuszne lub chociaż skuteczne, mimo że miejscami pozbawione logiki, to niższe Ja z wolna przyzwyczai się do głoszonych poglądów i zaakceptuje je. Gdy jednak nie będziemy wystarczająco często odczytywać tego samego materiału, niższe Ja go zapomni. Chęć nauczenia się magicznych czynności i związanych z tym długich ćwiczeń i prób zastąpiono dawnym, ospałym pragnieniem, by robić rzeczy mniej męczące. A więc trzeba czytać, czytać i jeszcze raz czytać. To pomoże ukształtować nowy system myślenia. Nie wszystkie dawne przekonania są złe i szkodliwe. Jeśli dobry chrześcijanin rozwinie w sobie rodzaj umysłowości skierowany na wiarę i ufność w chrześcijańską koncepcję Boga, stworzy sobie doskonałe warunki do rozpoczęcia nauki i praktyk uzdrowicielskich. Quimby w swoich naukach nawiązywał do utrwalonych przekonań swych pacjentów. Wierzyli oni, że Bóg może być tylko dobry. Już w dzieciństwie otrzymali gotowy pogląd, że Bóg jest doskonały, dobry i wszechmocny. Opierając się na tym zakorzenionym głęboko sposobie myślenia, zagnieżdżonym w niższym Ja i podzielanym przez średnie Ja, Quimby łatwo skłaniał pacjenta do uwierzenia w teorię, że choroby i wszystkie złe okoliczności nie istnieją w rzeczywistości, jako że nie mogą pochodzić od doskonałego Boga. Nasze kompleksy mogą być nam zarówno pomocą, jak i zawadą. Powinniśmy dla własnego dobra co kilka dni skupiać się na swojej psychice i rozpatrywać krytycznie i szczegółowo wszystkie nasze przekonania, wierzenia, oceny. Może będziemy musieli zatrzymać się dłużej nad Huną i co dzień na nowo uzmysłowić sobie wielką prawdę, którą ona głosi i która dla nas jest kwintesencją wolności, a mianowicie, że nie możemy zgrzeszyć przeciwko Istotom Wyższym, a jedynym grzechem jest krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi. JEŚLI NIE MA TAKIEJ KRZYWDY – NIE MA RÓWNIEŻ GRZECHU! Głośmy tę prawdę na wszystkie strony, zawsze i wszędzie. Za wszelką cenę UWOLNIJMY SIĘ OD FAŁSZYWYCH DOGMATÓW I SKOSTNIAŁYCH POJĘĆ O GRZECHU. To będzie naszym ZBAWIENIEM. A jeśli nam się to nie uda, postarajmy się dostroić do zakompleksionego niższego Ja i zaniechajmy czynów, które uparcie i ślepo uznaje ono za grzeszne. W każdym razie, CZYTAJCIE. Literatura na temat Huny nadal jest skąpa i szczątkowa, lecz możemy czytać np. „Daily Word” unitów lub podobne publikacje. Powtarzajmy codziennie zawarte tam nauki i afirmacje. Jeśli zna się sekretną wiedzę kahunów, z łatwością można przełożyć owe pisma na język kategorii Huny. Bóg staje się wówczas Wyższym Ja, gdyż jest ono najwyższą istotą, którą w ogóle potrafimy ogarnąć umysłem. Możemy być pewni, że kontakt z jeszcze wyższymi istotami uzyskamy za pośrednictwem Wyższego Ja. Kahuni nie wahali się przed użyciem wszelkich sposobów, które mogłyby posunąć naprzód ich pracę. Współpracowali z lekarzami, odwiedzali kościoły. Dla nich Huna była nauką żywą i wciąż się rozwijającą. Spotykali się z dawnymi misjonarzami, ufając, że przyniosą oni ze sobą wieści o ostatnich odkryciach, że wzbogacą ich wiedzę o świeże, nowe metody leczenia. Wykazywali, jak zresztą wszyscy Polinezyjczycy, zadziwiającą otwartość umysłów. Z entuzjazmem przyjmowali wszelkie nowości, jeśli okazywały się one skuteczne. Huna nie jest systemem, który powstał, skrystalizował się i zaginął. Huna żyje, działa i trzyma się udowodnionych prawd, chociaż równocześnie bada skwapliwie nowe, obiecujące rozwiązania. A zatem ci, którzy pragną odnieść korzyść ze starożytnych odkryć stanowiących jądro Tajemnicy, muszą również być otwarci i gotowi do zmiany. Powtarzam więc, czytajcie tę książkę wielokrotnie, o ile przezwyciężycie stare sposoby myślenia i odniesiecie pożytek z nowych. Za pierwszym razem złowicie zaledwie promyk prawdy. Po tygodniu spróbujecie przypomnieć sobie, o czym czytaliście, lecz poczujecie zamęt w głowie. To nowe idee wejdą w kolizję ze starymi, które wyznawaliście przez lata. Jeżeli wówczas jeszcze raz przeczytacie o Hunie, tamten promyk znowu zabłyśnie, tym razem na długo. Ale jeśli zaniechacie powtórnego przestudiowania starożytnych prawd, zamęt myślowy wzrośnie i po miesiącu zapomnicie, że kiedykolwiek zetknęliście się z nimi. Niższe Ja jest stróżem naszej pamięci, nawyków myślowych i wierzeń. Gromadzi w swym widmowym ciele wszystkie nasze wspomnienia i myśli i króluje nad nimi uparcie i bez poczucia logiki. Trzeba dużo czasu i wielu ćwiczeń, by sprowadzić je na nowe tory myślowe, tak aby było gotowe do nawiązania kontaktu z Wyższym Ja.   Chociaż prace doświadczalne prowadzone przez poszczególnych ludzi mają duże znaczenie i choć niemal każdy człowiek z czasem może odkryć w sobie niespodziewany talent w dziedzinie wyższej i niższej magii, to jednak najlepsze wyniki i najszybszy postęp w pionierskim odsłanianiu tajników psychologiczno-religijnego systemu Huny osiągnie się w pracy zespołowej. Na przykład ci, którzy rozpoczynają ćwiczenia od niższej magii i korzystają z metody barona Fersona, by zwiększyć ładunek siły życiowej w swych ciałach, będą z konieczności potrzebowali innych osób, na których wypróbują tę siłę. Siła ta będzie przyciągać jak magnes, jeśli człowiek z mniejszym ładunkiem energii położy ręce na ramionach partnera, który ma większy jej zasób, a potem wolno je odejmie. Siła opuści jedno ciało i wejdzie do drugiego, przenoszącego myśl o uzdrowieniu, a samo przelanie siły uczyni sugestię leczniczą bardziej skuteczną. Ci, którzy dokładnie przestudiowali tę książkę, będą umieli zaplanować kolejne etapy swego działania i zorganizować codzienne ćwiczenia. Ponieważ modlitwa opiera się na umiejętnościach telepatycznych (z wyjątkiem naturalnych kontaktów z Wyższym Ja podczas snu), wielkie znaczenie ma prowadzenie ćwiczeń w tym zakresie. Ale do tego potrzebna jest współpraca z partnerami. Należy więc przeprowadzić testy grupowe i wybrać te osoby, z którymi osiągnie się najlepsze efekty. Niektórzy będą z łatwością skupiać myśli na symbolach, obrazach, słowach itp. Inni członkowie mogą być bardziej receptywni i czekać na wrażenia natury telepatycznej przesyłane przez nadawcę. Stała, dobrana grupa stwarza swym członkom poczucie działania we wspólnym interesie i szansę dzielenia się sukcesami. Organizacja i zespołowa praca pod kierownictwem wybranej osoby, ustalony plan zajęć i wyznaczone terminy spotkań – to wszystko daje o wiele lepsze wyniki niż chaotyczne i nieskoordynowane działania. Kiedy prace posuwają się naprzód, a niektóre osoby obdarzone talentem zaczynają osiągać sukcesy w uzdrawianiu za pomocą wyższej czy też niższej magii, w uzyskiwaniu odporności na ogień, w kształtowaniu i zmienianiu przyszłości itp., dobrze byłoby założyć jakieś centrum organizacyjne, przez które poszczególne grupy przekazywałyby sobie wyniki badań, odkrycia i informacje o uzdolnionych uzdrowicielach. Celowe byłoby także wydawanie biuletynów, które zawierałyby dane o efektach pracy grupowej i indywidualnej, oferowały konkretne instrukcje pokrywające jakieś specyficzne zapotrzebowania w tej dziedzinie. Dowodem, iż wkraczamy w nowy okres postępu w dziejach cywilizacji, będzie rozpowszechnienie nauki Huny po całym świecie. Wówczas starożytna tajemnica przekazywana kiedyś po cichu z ojca na syna stanie się wiedzą dostępną dla wszystkich. Kult dochowania tajemnicy sprzyjał rozwojowi stanu kapłańskiego. Duchowni cieszyli się specjalnymi przywilejami, przeważnie kończąc na zdzieraniu podatków, czyniąc ofiarami zwykłych śmiertelników. Kiedy znajdą się ludzie obdarzeni naturalnym talentem, który pozwoli im stosować metody kahunów, a tym samym uzdrawiać chorych, nie będą tych metod chować w tajemnicy i uznawać za misterium niedostępne dla maluczkich. Zwykły człowiek, nawet nie mający żadnych aspiracji, by stać się zawodowym lekarzem, będzie miał swobodny dostęp do literatury na temat nowego systemu psychologiczno-religijnego i jego zasad. System ten, choć oparty na starożytnych fundamentach, bez wątpienia rozwinie się bardzo szybko, kiedy tylko znajdą w nim zastosowanie najnowsze wynalazki i metody laboratoryjne. Już teraz potrafimy zmierzyć i zrobić na papierze wykres bioprądów, przebiegających przez korę mózgową ze średnią prędkością 10 impulsów na sekundę (dane te otrzymał na elektroencefalografie profesor George L. Keezer). Niebawem dowiemy się więcej o manie kahunów, niż oni sami kiedykolwiek o niej wiedzieli. Nasz wiek jest wiekiem techniki. Zupełnie śmiało możemy przewidywać, że odkrywanie sztuki korzystania z Huny będzie w coraz większym stopniu związane z rozwojem nowoczesnej aparatury, bardziej precyzyjnych urządzeń i wynalazków. Korzystając z osiągnięć cywilizacji, będziemy nieustannie wzbogacać i usprawniać starożytne praktyki lecznicze. Z zafascynowaniem będziemy obserwować niebywały wpływ dawnego systemu wiedzy na ustroje społeczne. Wskutek braku wystarczająco ścisłej, szczegółowej i skutecznej wiedzy psychologiczno-religijnej nie mieliśmy szans, by uzgodnić nasze poglądy i zjednoczyć się we wspólnym działaniu. Dzięki Hunie, którą uznamy za kryterium i czynnik katalityczny wszelkich dążeń i czynów, pozbędziemy się chaosu poglądów, ocen i wierzeń. Większość chorób społecznych to skutek zaniedbań i zastoju w nauce psychologii. Po wiekach średnich w szybkim tempie rozwijaliśmy wiedzę we wszystkich niemal kierunkach, w matematyce, fizyce, astronomii itp., zapomniawszy o jednej z najważniejszych dziedzin ludzkiej cywilizacji. Pierwsze odkrycia naukowe umożliwiły gwałtowny rozwój techniki, ale zostawiły bolesną pustkę tam, gdzie winna królować wiedza o człowieku i składowych częściach jego psychiki, wiedza o ludzkich zdolnościach i powiązaniach z życiem fizycznym i z życiem po śmierci. Bez tej psychologiczno-religijnej wiedzy żyliśmy jak zwierzęta, paplając tylko o osiąganiu wyższych ideałów i o powszechnym braterstwie, lecz nie robiąc w tym względzie nic, bo nie potrafiliśmy zrozumieć samych siebie. Nie wiedzieliśmy, czym lub kim jesteśmy, dlaczego istniejemy i dokąd zmierzamy. Innymi słowy, w tej dziedzinie życia zawsze panował i nadal panuje zamęt, bałagan i dezorganizacja. Krzywdzimy się nawzajem. Jednoczymy się w grupy i narody, aby walczyć ze sobą i wzajemnie się zabijać – oto piękny obrazek inteligentnych istot na obecnym etapie rozwoju ludzkości. Jeśli ustanowimy odpowiedni porządek w tej dziedzinie wiedzy i pojmiemy jej podstawowe zasady, będziemy na właściwej drodze do wykorzystania jej dla dobra ludzkości i do polepszenia bytu każdego z nas z osobna, tak jak korzystamy z osiągnięć technicznych w rolnictwie i hodowli zwierząt. Uwolniwszy się od skostniałych dogmatów przestarzałych religii, będziemy mogli podjąć sensowne i skuteczne działania zmierzające ku postępowi. Rozwojem poszczególnych jednostek nie będzie wówczas kierowało zwierzęce niższe Ja, lecz rozumne średnie Ja, wspierane przez Wyższe Ja. Musimy wreszcie zdać sobie sprawę, że dopuściliśmy do tego, by nasza cywilizacja przez tyle wieków rozwijała się na sposób dzikiego zwierzęcia, pośród dzikich lasów i dżungli, na polach zdławionych chwastami, w poczuciu wszechobecnego niebezpieczeństwa, że prędzej czy później wszystko strawi ogień. Dzikie chaszcze możemy zastąpić równymi polami i uporządkowanymi lasami, a ochronne pasy przeciwpożarowe będą oddzielać ziemie uprawne od nieużytków. Zawsze znajdą się zawzięci i zatwardziali osobnicy, na których nowe idee, sprzeczne z ich kompleksami i dogmatycznymi przekonaniami, będą działać jak czerwona płachta na byka i wywoływać gwałtowne protesty. Jednakże przeciętny człowiek, dzięki publicznemu systemowi kształcenia, potrafi podchodzić do nowych poglądów z otwartym umysłem. Ci zatem, którzy stanowią większość społeczeństwa, potrzebują się tylko zorganizować i rozpocząć wspólną pracę nad przywróceniem do życia zapomnianych nauk, które wypełnią luki i zniosą defekty naszej dziwnej niedoskonałej cywilizacji. Z góry możemy założyć, że nam się to uda. Przecież w każdej innej dziedzinie odnosiliśmy sukcesy i szybko podążaliśmy do przodu. Klęska ludzkości, jaką była II wojna światowa, sprawiła, że skwapliwie poszukujemy metod zwracających naszą cywilizację ku lepszemu. Szukamy przyczyn rażącego upadku wartości moralnych i niemożności odpowiedniego pokierowania ludzkimi sprawami. Jeśli nie wprowadzimy ładu w nasze życie i nie połączymy się dla wspólnego dobra, pozostaniemy na zawsze w gąszczu dżungli. Kiedy jednak zorganizujemy nasze działania i podejmiemy pracę nad podniesieniem poziomu etycznego człowieka, pchniemy świat do przodu. Wystarczy, że każdy z nas będzie właściwie spełniał swą małą rolę w wielkim wspólnym dziele. W jedności jest siła, dobrobyt i bezpieczeństwo. Tej prawdy uczą nas Istoty Wyższe rządzące społeczeństwami mrówek i pszczół. Dziki indywidualizm, rozbicie i osamotnienie, demonstrowane przez drapieżne zwierzęta pożerające słabsze stworzenia i żyjące w ciągłym strachu przed atakiem silniejszych, to również cechy ludzkiego świata na obecnym etapie jego rozwoju. Temu światu potrzeba surowych, wytrwałych lekcji życia kierowanego Wolną Wolą. Później nadejdą czasy, za którymi tak długo tęskniliśmy. Ludzie znowu zjednoczą się we wspólnym wysiłku, a swej wolnej woli będą używać tylko dla dobra bliźnich, by na świecie zapanowała powszechna miłość i zgoda, a nade wszystko, by stworzyć harmonię między nami a Wyższymi Ja, od których płynie pomoc i opieka. Znajdujemy się teraz na zakręcie drogi, a pejzaż, który się przed nami rozpościera, choć może jeszcze kryje się nieco za mglistą zasłoną czasu, zajaśnieje już niebawem w pełnym słońcu. System Huny w diagramach Rys. 1. Widmowe ciała człowieka A. i B. Widmowe ciała Wyższego Ja zamieszkane przez połączoną parę świadomych Duchów Rodzicielskich – męskiego i żeńskiego. C. Według teorii Huny wszystkie Wyższe Ja były w jakiś tajemniczy sposób ściśle ze sobą zjednoczone, choć jednocześnie zachowywały odrębność i jednostkowość. Ponieważ człowiek nie potrafi pojąć tajników Wyższego Ja, twierdzenia te pozostają w sferze domysłów. D. Ta kropkowana linia przedstawia sznur czy nić z materii widmowego ciała łączącego niższe Ja z Wyższym. Po nici tej może płynąć siła życiowa, niosąc na swych falach kształty myślowe modlitw (w górę) i kształty myślowe skrystalizowanych wizji przyszłości lub też wieści od Wyższego Ja, inspiracje, pomysły (w dół). Nić, zwana „Światłem”, symbolizuje „ścieżkę” łączącą niższe jaźnie z Wyższymi. Jeżeli poczucie winy lub inne kompleksy uniemożliwiają komunikację po tej nici, mówi się wówczas, że „ścieżka” jest ,.zablokowana”. E. Ciało widmowe średniego Ja (świadomości) zmieszane jest z widmowym ciałem niższego Ja (podświadomości), a jego symbolem jest otoczka wokół głowy, uznanej za centrum świadomości. F. Kropkowana linia w tym miejscu pokazuje, że niższe i średnie Ja cały czas przesyłają tam i z powrotem do swych centrów świadomości kształty myślowe powstałe przy myśleniu, przypominaniu, percepcji myślowej. Główny ośrodek owej wymiany znajduje się prawdopodobnie w niższych partiach mózgu. G. Kropkowana linia otaczająca postać człowieka oznacza widmowe ciało niższego Ja. Jest ono prawie tych samych rozmiarów co ciało fizyczne i przenika je na wskroś, niejako dublując w swej niewidzialnej substancji każdą fizyczną tkankę i komórkę. H. Ciało fizyczne służące za życia jako mieszkanie dla dwóch niższych duchów ludzkich w ich widmowych ciałach. I. Owal z przerywanej linii wyznacza pole magnetyczne powstałe wskutek obecności sił elektrowitalnych w ciele fizycznym i ciałach widmowych. Dzisiaj wiadomo, że pole to ma daleko większy zasięg niż cielesna powłoka, lecz w miarę oddalania się od ciała stopniowo słabnie. L. Między człowiekiem a innymi ludźmi lub przedmiotami, z którymi kiedykolwiek się zetknął, istnieje bardzo wiele niewidzialnych nici widmowych. Widzimy tutaj taką nić łączącą człowieka z inną osobą (K). Jeśli przechodzi ona po drodze przez gęstą substancję, substancja ta może przeszkadzać w kontakcie, a nawet zerwać cieniutką nić. Po nici (J) podczas przesyłania lub otrzymywania telepatycznych wieści, bądź też przy zjawisku czytania cudzych myśli, płyną kształty myślowe wraz z siłą życiową. Ten sam mechanizm występuje w psychometrii. Rys. 2. Powstawanie ukształtowanych myśli A. Człowiek widzi drzewo i obraz drzewa odbija się w siatkówce oka. B. Obraz przenoszony jest do mózgu. C. Obraz przechodzi do odpowiedniej części kory mózgowej, gdzie podlega „racjonalizacji”. D. Obraz ujęty w kategorie rozumu staje się kształtem myślowym i jest on magazynowany – jako wspomnienie – w pamięci, w gronach bądź w łańcuchach podobnych do siebie myśli. Miejsce składowania ukształtowanych myśli znajduje się w widmowym ciele rozumu, zbudowanym z tak samo rozrzedzonej i trwałej substancji. E. Na drzewo widziane ludzkim okiem działa siła życiowa niskiego napięcia i zmienia je w kształt myślowy. F. Kształt myślowy drzewa poddany jest „obróbce” średniego Ja. Przywołuje ono z podświadomości wspomnienia i porównuje nowy kształt myślowy drzewa z podobnymi, wziętymi z magazynu myślowego. Średnie Ja działa siłą życiową średniego napięcia, przedstawioną tutaj jako podwójna, zygzakowata linia (w starej symbolice taka linia oznacza oświetlenie). Siła życiowa niskiego napięcia oznaczona jest pojedynczym zygzakiem. W nowoczesnej terminologii mówi się, że kształt myślowy przechodzi przez ekran racjonalizacji, aby uzyskać znaczenie i miejsce w klasyfikacji pojęć. G. Kształt myślowy znowu wraca pod opiekę niższego Ja. Ono wiąże go widmowymi nićmi z odpowiednim gronem ukształtowanych myśli o innych drzewach porównywanych uprzednio z tym nowym. Łączy go również z gronami kształtów myślowych czasu, przestrzeni itp. H. Ostatnim etapem tego procesu jest umieszczenie kształtów myślowych w odpowiednim miejscu magazynu pamięci, przedstawionego na rysunku jako komoda z szufladkami, choć dla kahunów jego symbolem był worek tak ciemny w środku, że średnie Ja nie może nic w nim dostrzec. Prosi zatem o dostarczenie mu konkretnego wspomnienia, na co niższe Ja reaguje, wkładając symboliczną „rękę” do ciemnego wora (lub otworu) i wyjmując żądaną myśl, oderwawszy ją przedtem od grona. Jeśli jakiś kształt myślowy nie jest związany z podobnym sobie kształtami, nie można go przywołać od razu, lecz po dłuższym okresie poszukiwań niższe Ja może go w końcu odnaleźć i przenieść do ośrodka świadomości średniego Ja. I. Powstawanie kompleksu można zilustrować za pomocą rysunku czaszki uformowanej przy użyciu siły życiowej o niskim napięciu, przetworzonej przez niższe Ja w kształt myślowy. J. Ponieważ widok czaszki wywołuje szok, średnie Ja nie rzuca na ekran i nie racjonalizuje wrażenia zmysłowego czaszki pub innego szokującego przedmiotu czy zjawiska). Kształt myślowy zostaje od razu przeniesiony do magazynu pamięciowego i tam łączy się ze wspomnieniami nieodpowiednimi, niepodobnymi do niego. K. Owe niewłaściwe, niepodobne wspomnienia, do których przylgnęła nasza myśl o czaszce i z którymi razem spoczywa w szufladce mózgu, odgrywają niebezpieczną rolę w późniejszych reakcjach i działaniach człowieka, wymuszonych obecnością kompleksu. Na przykład, jeśli myśl o czaszce związana jest z myślami o lekarzach, wówczas ofiara kompleksu może w obecności wszystkich lekarzy wykazywać pozbawiony logiki strach przed śmiercią. L. Myśl o czaszce zostaje zagubiona w „ciemnym worku” i człowiek nie może sobie jej „przypomnieć”, by poddać ją późniejszej racjonalizacji. Rys. 3. Mechanizm telepatii i modlitwa telepatyczna A. Ciało fizyczne. B. Ciało widmowe znajdujące się w bliskiej odległości od ciała fizycznego lub w dalekiej podróży astralnej, zawsze połączone z ciałem fizycznym mocnym sznurem z widmowej materii. C. Kiść winogron przedstawia w symbolice Huny grona ukształtowanych myśli zawierających wspomnienia. Myśli te magazynuje niższe Ja w swym widmowym ciele (nie zaś w fizycznym mózgu) i zabiera ze sobą po fizycznej śmierci ciała. D. Pojedyncza linia falowana oznacza siłę życiową niskiego napięcia stosowaną przez niższe Ja (i przezeń wytwarzaną) Ciało widmowe jest doskonałą baterią magazynującą siłę życiową. Nici materii widmowej biegną we wszystkich kierunkach, łącząc poszczególne osoby ze wszystkimi rzeczami i ludźmi raz już kiedyś dotkniętymi. Nitki te są idealnymi przewodnikami niskiego napięcia siły życiowej. E. Grubszy sznur z widmowej substancji łączący ciało widmowe z ciałem fizycznym, gdy niższe Ja (przeważnie w towarzystwie średniego) opuszcza ciało podczas snu, w transie bądź w podróży astralnej. Zygzakowata linia oznacza przepływ siły życiowej po sznurze. F. Kropkowane koło (jakby aureola) wskazuje tutaj widmowe ciało średniego Ja. Nie ma ono kształtu ciała fizycznego i jest bardziej rozrzedzone niż widmowe ciało niższego Ja. G. Osoba znajdująca się w pewnej odległości, z którą nawiązujemy kontakt telepatyczny, czytamy w jej myślach bądź przy leczeniu na odległość przesyłamy sugestię leczniczą. H. Sznur lub nić widmowa łącząca nadawcę i odbiorcę. Po tej linii płynie w obie strony siła życiowa niskiego napięcia wraz z kształtami myślowymi. Małe kółeczka ilustrują myśli jako kształty myślowe. Są to w rzeczywistości grona myśli tworzące pełne pojęcia lub wrażenia uzyskane dzięki wysyłaniu zmysłów po widmowych myślach, tak iż mogą one widzieć, słyszeć, wąchać, smakować itp. i przynosić z powrotem swe doznania. Owo wysyłanie organów zmysłowych po widmowych niciach kahuni określali jako „wyciąganie palca”, „ucha” itp. W ciele zmysłowym istnieją duplikaty narządów zmysłowych, tak że niższe Ja, będąc poza ciałem fizycznym, na przykład w czasie podróży astralnej bądź po śmierci człowieka, nadal może widzieć, słyszeć smakować. I. Siła życiowa niskiego napięcia pobudza do działania widmową nić łączącą niższe Ja z Wyższym. Energia owa płynie po widmowej nici, niosąc ze sobą kształty myślowe modlitwy do Wyższego Ja. Wzbogaca również Wyższe Ja w świeży ładunek mocy, potrzebnej mu do formułowania natychmiastowych odpowiedzi na prośby ludzi modlących się o uzdrowienie. J. Trzy faliste linie symbolizują przepływ siły życiowej wysokiego napięcia od Wyższego Ja do niższego Ja. Napięcie o takiej wartości stosowane jest dzisiaj do rozbijania atomów. Może ono powodować natychmiastowe zmiany w tkankach ciała, uzdrawiając je w cudowny sposób. Może też być przyczyną innych „fenomenów fizycznych” występujących podczas eksperymentów parapsychicznych. K. Symbol Wyższego Ja. Jest ono połączone nicią widmową z niższym Ja. L. Po łączącej nici widmowej poruszają się kształty myślowe i wrażenia zmysłowe. Te ostatnie uzyskujemy dzięki projekcji widmowych organów zmysłowych lub też przez wrażenia już zapisane jako kształty myślowe. Wszystkie wizje przyszłości pochodzą od Wyższego Ja i docierają do niższego jako wrażenia zmysłowe czy też kształty myślowe przesyłane po nici od Wyższego Ja do niższego. Niższe Ja może też wysłać swoje widmowe oczy do sfery Wyższego Ja i „zobaczyć” ukształtowane myśli o przyszłości jeszcze nie zmaterializowanej, ale już skonstruowanej przez Wyższe Ja. M. Podwójna linia falista przedstawia średnie napięcie siły życiowej, używane przez średnie Ja do czynności myślenia oraz jako jego „wola”. Rys. 4. Mechanizm natychmiastowego uzdrowienia A. Złamana kość. B. Sformułowano sposobem Huny modlitwę do Wyższego Ja o natychmiastowe wyleczenie złamania. Wyższe Ja używa swego wysokiego napięcia (rozbijającego atomy), by rozpuścić gęstą materię uszkodzonej części kości na rzadką, niewidzialną substancję eteryczną. C. Wzięty w nawias obraz ciała widmowego złamanej kości, ALE przecież ciało widmowe nie może być w żaden sposób uszkodzone. Zawsze pozostaje nienaruszone. Jest doskonałym odlewem, formą każdej komórki, każdego nerwu z osobna i wszystkich tkanek razem. W tę właśnie widmową formę Wyższe Ja wlewa rozpuszczoną substancję, gdzie ulega ona ponownemu stężeniu dając: D. natychmiast całkowicie i doskonale wyleczoną kość. Taki sam mechanizm działa przy uzdrawianiu jakiejkolwiek uszkodzonej części ludzkiego ciała, jak również obejmuje panowanie nad zmianami temperatury (jak na rys. E. i F.). E. Rysunek przedstawia w symboliczny sposób, jak Wyższe Ja korzysta z wysokiego napięcia siły życiowej przy opanowaniu gorąca płomieni, tak by zapobiec poparzeniu stopy. Podobny mechanizm występuje przy ceremonii chodzenia po ogniu, która ma udowodnić istnienie Wyższych Ja i ich reakcję na modlitewne prośby o odporność na ogień. F. Panowanie Wyższego Ja nad temperaturą dotyczy zarówno gorąca, jak i zimna. W sprawozdaniach z „Psychical Research” wiele jest wzmianek o zaobserwowanych aportach bardzo gorących przedmiotów, jak też i bloków lodowych (a także istot żywych itd.). G. Wyższe Ja odpowiada na prośbę niższego i średniego Ja wypowiedzianą na seansie spirytystycznym. Proszono o przyniesienie żywej ryby, Wyższe Ja przystąpiło do pracy, stosując siłę życiową niższego napięcia zaczerpniętą od uczestników seansu. Zwiększyło jej napięcie aż do częstotliwości rozszczepiającej atomy. H. Oto żywa ryba zmieniona w niewidzialną formę. I. Gęsta materia ryby przekształcona w rzadką substancję eteryczną (lub niewidoczną ektoplazmę), jak pokazuje wykropkowany owal wokół zarysu ciała widmowego ryby. Kształt ciała widmowego nie uległ zmianie i w tej postaci eterycznej substancji przenoszony jest na miejsce seansu. J. Substancja eteryczna ryby znów zmieniona jest w gęstą materię i zostaje umieszczona w widmowym ciele. Siły witalne ryby, jej temperatura i wszystkie inne właściwości przynależne żywemu organizmowi również zostały przeniesione przez aportujące Wyższe Ja i ulokowane tam, gdzie trzeba, w swej pierwotnej formie. UWAGA: Za obecność Wyższych Ja na seansach przeważnie odpowiadają duchy zmarłych osób. One to proszą Wyższe Ja, aby pomogły im dokonać aportów. Jednakże teoria Huny sugeruje, że istoty żywe również mogą o to prosić i otrzymywać takie same rezultaty. Istnieją liczne dowody, że samo niższe Ja, jako odłączony od zmarłego duch typu poltergeist, może zanosić takie żądania do Wyższego Ja i otrzymać od niego możliwość dokonywania aportów, jak w przypadku rzucania kamieni, podkładania ognia, wylewania wody i innych tego rodzaju zabaw lubianych przez te niesforne duchy. Rys. 5. Symbole Huny i ich znaczenia A. Krzyż jako starożytny symbol niższego Ja. czyli podświadomości czy też ducha ludzkiego. Linia pionowa symbolizuje ciało fizyczne. Poprzeczka oznacza: (1) niższe Ja, (2) widmowe ciało niższego Ja bądź (3) niskie napięcie siły życiowej. B. Krzyż z trzema poprzeczkami, symbol najczęściej używany w starożytnym Egipcie, później stał się „krzyżem papieskim” Kościoła rzymskiego. Jego trzy poprzeczki oznaczają w Hunie trzy Ja człowieka, trzy ciała widmowe służące trzem Ja i trzy napięcia siły życiowej przez nie stosowane. Kropkowana linia pokazuje, jak poprzeczki dają kształt trójkąta, również symbolu tych samych rzeczy, i jak po opuszczeniu centrum krzyża zakreślonego trójkątem wygląda stan człowieka po śmierci, gdy odejdzie ciało fizyczne. C. Krzyż z dwiema poprzeczkami obrazuje niższe i średnie Ja człowieka, a także ich widmowe ciała i dwa napięcia siły życiowej. (Jest to krzyż kardynalski Kościoła rzymskiego, podczas gdy krzyż z jedną poprzeczką jest krzyżem kapłańskim. Kościół grekokatolicki używa krzyża pokazanego na rysunku K.) D. Winorośl pnąca się po krzyżu z jedną poprzeczką symbolizuje wznoszenie się siły życiowej niższego napięcia do Wyższego Ja, przedstawionego tutaj kropkowaną linią jako podwójna pętla nad krzyżem. Liść pozwala zidentyfikować krętą linię jako winorośl a nie, na przykład, węża. Ten ostatni nie jest symbolem siły życiowej, ponieważ nie potrafi rozszczepić się lub rozgałęzić na trzy odnogi symbolizujące trzy rodzaje napięć energii życiowej. Kiść winogron lub porzeczek na pnącej się łodydze oznacza grono kształtów myślowych modlitwy niejako wzniesionej do Wyższego Ja. Jest to obraz wstępującej siły życiowej. E. Siła życiowa symbolizowana przez wodę. Trzy fale wskazują tutaj wysokie napięcie stosowane przez Wyższe Ja. F. Średnie napięcie siły życiowej stosowane przez średnie Ja, czyli świadomość. G. Niskie napięcie siły życiowej używane przez niższe Ja i dostarczane do średniego i Wyższego Ja, by podniosły jego wartość i stosowały do swoich potrzeb. H. Obrazowo przedstawiona pojedyncza myśl o gwoździu. I. Trzy połączone ze sobą (przez skojarzenie) ukształtowane myśli o desce i dwóch gwoździach. J. Duże i skomplikowane skojarzenie myśli o domu. Wygląda niemal jak kiść winogron na rysunku D. K. Trzy mniejsze krzyże na wierzchołkach dużego krzyża jednoramiennego oznaczają trzy Ja, trzy ciała widmowe, trzy napięcia siły życiowej i ciało fizyczne. Wszystko razem symbolizuje żyjącego człowieka. L. Trójkąt ma znaczenie podobne do krzyża z trzema poprzeczkami. Każdy jego bok oznacza trzy części składowe człowieka: Trzy Ja – jeden bok, trzy ciała widmowe – drugi bok, trzy siły życiowe – trzeci bok. Figurkę człowieka umieszczono wewnątrz trójkąta, by wskazać na ciało fizyczne, będące podstawą wszystkich dziewięciu elementów podczas życia fizycznego. M. Ojciec, matka i dziecko – symbolika bardzo stara. W Hunie symbol ten obrazuje przekonanie, że Wyższe Ja jest parą rodzicielską, połączeniem, zjednoczeniem dwóch odrębnych istot. Dziecko to mniejszy człowiek złożony ze średniego i niższego Ja. Rys. 6. Wyższe Ja i dusza grupowa. Starożytne symbole związane z teorią Huny A. Ponad trzema ludzkimi postaciami widnieją trzy symbole Wyższego Ja, nad każdym człowiekiem – jeden. Jeszcze wyżej widać pojedynczy symbol Wyższego Ja, z którego wychodzą trzy kropkowane linie, po jednej do każdej z trzech postaci. Ów pojedynczy symbol obrazuje nieco niejasną doktrynę Huny o Wyższym Ja „duszy grupowej”, wyznaczonym do kierowania procesami życiowymi grup ludzi w jakiś sposób ze sobą związanych i do opieki nad nimi. Wyższe Ja tego rodzaju ustala wzorce wychowania i rozwoju oraz w tajemniczy sposób rządzi wszystkimi skomplikowanymi procesami ludzkiej egzystencji, które, co jest oczywiste, są zbyt zawiłe dla niższego Ja, by mogło je zrozumieć i nad nimi zapanować. B. Wyższe Ja przypisane każdej poszczególnej osobie (lub może męsko-żeńskiej parze) przedstawione jest tutaj matematycznym symbolem „nieskończoności”, wiecznego postępu. Wyższe Ja dokonuje natychmiastowych zmian w ludzkim ciele, jeśli się o to poprosi, oraz zdolne jest wywierać wpływ na Wyższe Ja mniej rozwiniętych gatunków stworzeń działające jako ich „ dusza grupowa”. C. Wszystkie zwierzęta, ptaki, owady, ryby także podobno mają Wyższe Ja „duszy grupowej”, które sprawuje nad nimi opiekę i rządy. Linie przerywane wychodzące z symboli Wyższych Ja wskazują przez swoją wielkość, że każde Wyższe Ja ma pieczę nad gromadą stworzeń. D. Wyższe Ja działające jako „dusze grupowe” zostały przedstawione w częściowo ludzkiej postaci (czasem z głową zwierzęcia jak na rys. D.). Wizerunek ten wzięto z Egiptu, ze ściany świątyni boga Hathora. Dwa pióra wychodzące z kuli nad głową człowieka- jastrzębia przedstawiają podwójne Wyższe Ja tajemnej egzoterycznej symboliki. (Za sprawą nauczycielki Williama Stewarda, dziennikarza, o którym wcześniej była mowa, doszło do materializacji „grupowego” Wyższego Ja. Nauczycielka użyła swych umiejętności magicznych, by wpłynąć na Wyższe Ja okolicznych ptaków. Skłoniła wszystkie ptaki do zgromadzenia się na wzgórzu w wielką, zmieszaną z różnych gatunków i rodzajów chmarę. Wyższe Ja w miarę materializacji stawało się coraz bardziej widoczne. Wyglądało jak zamglona ludzka postać z wielką ptasią głową i unosiło się w powietrzu). E. Symbolika starożytnego Egiptu daje nam wspaniały obraz wznoszenia się modlitwy do Wyższego Ja. Jest to obraz kuli ze skrzydłami. Dwa węże mogą oznaczać dodatnie i ujemne ładunki w strumieniu siły życiowej lub też niższe i średnie napięcie, oba używane do formułowania i wysyłania modlitw. F. Sfinks jest symbolem podobnym do symbolu człowieka jastrzębia z rysunku D, lecz odwróconym. Tutaj zwierzę ma ludzką głowę. G. Symbol egipski, w którym dwa węże pojawiają się w towarzystwie pączków kwiatów i małych kulek umieszczonych tutaj dla podkreślenia idei troistości, czyli w teorii Huny doktryny o trzech Ja, trzech ciałach widmowych i trzech rodzajach siły życiowej. Falowane linie u podstawy to wyraźna reminiscencja symbolu Huny – fal oznaczających siłę życiową. H. Ten starożytny znak przedstawia uskrzydloną myśl wraz z symbolem ludzkiej siły płynącej z połączenia się dwóch płci. Wobec braku jasnej i praktycznej wiedzy o trzech napięciach energii życiowej kapłani wielu religii starożytnych przypuszczali, że moc stwórcza w prokreacji jest efektem skutecznego modlenia się do bogów. Przekonanie, iż siła stwórcza człowieka jest wynikiem połączenia płci, nie jest słuszne, ponieważ kahuni, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, dokonywali magicznych czynów bez względu na uprawianie seksu. Istnieje jednak w Hunie przekonanie, iż Wyższe Ja człowieka składa się z męsko-żeńskiej pary. I. Znany symbol skrzydlatego drzewca. Dwa oplatające go węże często obejmują uskrzydloną kulę. Jeżeli nad drzewcem umieszczony jest symbol Wyższego Ja, wówczas, z punktu widzenia Huny, cały symbol jest kompletny. Interesująca rzecz, że na wyspach Polinezji nie występowały nigdy węże. Kahuni nie używali węża jako symbolu siły życiowej w swych słownych opisach magicznego mechanizmu swojego systemu psychologiczno-religijnego. Należy przypuszczać, że albo nie używali tego symbolu w ogóle, albo go zaniechali po opuszczeniu okolic Egiptu i przeniesieniu się do Polinezji, gdzie żyli przez kilka stuleci. Prawdopodobnie symbol ten pochodzi z innych źródeł niż Huna, gdyż kahuni nie mieli w swoim języku żadnego słowa oznaczającego węża, chociaż mieli określenie na stworzenia podobne do jaszczurek. Wstecz / Spis Treści Dodatek William Reginald Steward, ten, który u północnoafrykańskiego plemienia Berberów odnalazł taką samą tajemną magię, która występowała u Hawajczyków, dowiedział się od swej tubylczej nauczycielki, że do dyskusji nad elementami wiedzy tajemnej potrzebna jest znajomość specyficznego języka. To prawda, że taki język bardzo by się przydał. Ale przecież w każdym języku możemy ukuć nowe wyrazy lub dopasować powszechnie używane, tak by przybliżały znaczenie słów i symboli kahunów. Jeszcze przed stu laty we współczesnych językach brakowało wielu słów z zakresu na przykład psychologii, takich jak: siła życiowa, podświadomość, świadomość i nadświadomość. Gdybyśmy dzisiaj stanęli przed koniecznością sporządzenia listy terminów oddających znaczenie rozmaitych elementów w psychologii Huny, bez wątpienia ucieklibyśmy się do znaczeń bardziej ogólnych, tak jak uczynili to dawni badacze tego systemu. Należy przypuszczać, że ci pierwsi odkrywcy użyli w tym celu swych psychicznych umiejętności obserwacji, aby dojść do właściwych wniosków. Stwierdzili na przykład, że siła elektrowitalna w ciele ludzkim płynie tak, jak płynie woda. Siła ta podąża po nici z widmowej materii, tak jak elektryczność idzie po drucie, a woda płynie rurą. I tak jak woda, siła przepływała przez ręce uzdrawiacza do pacjentów. Tak jak winorośl, rozdzielała się w swym strumieniu i podążała z niższego Ja do średniego i Wyższego Ja. Łodyga winorośli dźwiga na sobie kiście winogron, a siła życiowa wznosi grona myśli ku średniemu i Wyższemu Ja. Hawajczycy nazywają wodę wai. Słowo to jest krótsze niż wyraz mara oznaczający siłę życiową o napięciu stosowanym przez niższe Ja. Mana-mana. znaczy rozgałęziać się, piąć się w górę i na boki, tak jak rosnąca łodyga winorośli. Słowo to symbolizuje siłę życiową, gdy wzrasta jej napięcie i służy ona średniemu Ja. Mana loa opisuje najpotężniejszą siłę życiową, o najwyższym napięciu stosowanym przez Wyższe Ja. Używając krótkiego słowa wai, kahuni mieli na myśli siłę życiową w raczej ogólnym niż szczegółowym znaczeniu. Wyraz mana, przeznaczony dla siły życiowej, składa się z połączenia rdzeni ma i na. Ma znaczy oplatać, owijać się, tak jak winorośl oplata pień drzewa. Znaczenie rdzenia na nie jest całkowicie jasne w tym kontekście. Być może jest to formant lub też coś w rodzaju końcówki ing w języku angielskim. Dla naszych celów wystarczy informacja, że słowo mana można identyfikować z symbolem winorośli. Każde z trzech Ja człowieka ma własne niewidzialne ciało. Kahuni określali je wszystkie mianem ciał widmowych, nie bacząc na to, iż w człowieku istniały trzy odrębne rodzaje duchów, a więc i trzy rodzaje niewidzialnych ciał. Aka oznacza „widmowe”, a kino znaczy „ciało”. Słowo lau znaczy „rozprzestrzeniać się”, „czterysta” lub „wiele”. Tak więc w słowie kino-u-aka-lau występuje wyraz odnoszący się do zjawy lub ducha i wyraz opisujący ducha jako mającego szereg ciał widmowych. Chodzi zatem o zwykłego ducha, składającego się z trzech Ja. Inne słowo oznaczające ducha to wai-lua, co tłumaczy się „dwie wody”, czyli jest to zwykły duch, zaopatrzony w dwa napięcia siły życiowej oraz oczywiście w dwa zwykłe Ja i ich widmowe ciała. (Przy tworzeniu takich terminów opuszczało się zazwyczaj obecność Wyższego Ja. Sądzono bowiem, iż nie jest ono ściśle, w sensie fizycznym, związane z dwoma niższymi Ja, i nie było widzialne w sensie psychicznym). Kino-wai-lua znaczy „duch z dwóch wód” (z dwóch napięć siły życiowej). Aka-lau to „wiele widmowych ciał”. Widać stąd, w jaki sposób tworzono nowe wyrazy, używając albo słów ściśle już zdefiniowanych, albo też źródłosłowów i słów-symboli. Wiele wyrazów używanych przez kahunów do opisywania części składowych Huny jest połączeniem źródłosłowów, które to połączenia dały określonym zjawiskom znaczenie ogólne, podczas gdy poszczególne rdzenie precyzowały naturę nazywanej rzeczy. Dobrym przykładem jest słowo aka – widmowy. Jego rdzeń doskonale wskazuje nam sposób, w jaki widmowe ciało niższego Ja klei się do wszystkiego, czego dotyka, odrywając się tylko po to, by pozostawić po sobie kleistą nitkę widmowej materii, wyciągniętą do nieprawdopodobnej długości i stanowiącą stałą linię komunikacyjną. Nić ta nie jest wypełniona siłą życiową i z tego względu w zwykłych warunkach nie jest pobudzana do działania. Lecz kiedy już raz związała ze sobą jakiś przedmiot i osobę lub też dwie osoby, zawsze można ją uaktywnić, przesyłając po niej strumień siły życiowej i małą cząstkę widmowego ciała. Wówczas, w momencie kontaktu staje się mocna i naprężona. (Warto tu sobie przypomnieć, że po nici widmowej można przesyłać macki narządów zmysłowych i w ten sposób otrzymywać i odsyłać z powrotem wrażenia zmysłowe, wspomnienia i inne wieści, tak jak dzieje się to przy telepatii, czytaniu cudzych myśli i podczas modlitwy do Wyższego Ja). Rdzeń ka w wyrazie aka oznacza również winorośl, której gałązki biegną w górę i rozdzielają się, co znowu wiąże znaczenie tego słowa bezpośrednio z poglądem, że mana płynie wzdłuż nici z widmowej materii. Ka znaczy też „promieniować” na wzór promieni słonecznych, promieniować we wszystkich kierunkach, po niezliczonej ilości nici łączących każdego poszczególnego człowieka z ludźmi i rzeczami, których kiedyś dotknął. Inne znaczenie tego słowa to „przenosić się z miejsca na miejsce”, co wskazuje na ruch siły życiowej i kształtów myślowych po niciach aka. (Bardzo podobny źródłosłów ka-a oznacza nić lub sznur, a także gałązkę winorośli). Rdzeń ka podwojony, czyli ka-ka, to kiść; grono. Symbolizuje zatem grono myśli składających się na modlitwę, płynącą wraz z falą siły życiowej po widmowej nici od niższego do Wyższego Ja. „Myśleć” to mana-o (lub też man-ao bądź ma-nao). Z badań znaczeniowych źródłosłowów widać, że kahuni byli przekonani, iż czynność myślenia wymaga korzystania z mary, czyli siły życiowej, rozdzielonej w odpowiednich dawkach pomiędzy trzy Ja człowieka, przede wszystkim zaś między niższe i średnie Ja. Dodatkowy rdzeń o oznacza przenoszenie czegoś, w tym wypadku przenoszenie kształtów myślowych na fali siły życiowej. Znaczy też „sięgać”, „wyciągać ku czemuś” i „wnikać w coś”, tak jak wnika się w widmowe ciało odbiorcy wieści telepatycznych lub dosięga Wyższego Ja w modlitwie. Jako symbol, o znaczy też sięgać do ciemnego otworu, macać, znajdować się i wyciągać to na wierzch. W ten sposób kahuni wyjaśniali, jak średnie Ja skłania swe niższe Ja do znalezienia mu odpowiednich myśli w magazynie pamięci i zaprezentowania ich średniemu Ja. Czynność myślenia polega bowiem na przywoływaniu wspomnień. Bez pamięci myślenie jest niemożliwe wskutek braku materiałów do racjonalizacji. Mały, lecz bardzo ważny rdzeń o ma jeszcze jedno znaczenie, a mianowicie wołanie o jakąś upragnioną rzecz, tak jak przywoływanie czegoś z pamięci lub żarliwe modlenie się. Nao zbliżone jest znaczeniowo do symbolicznego sięgania w ciemny otwór, by znaleźć coś i wyjąć. Rdzeniem na często zastępuje się ana przy opisywaniu małych kulek z jakiejś materii będących symbolem kształtów myślowych utworzonych z widmowej substancji za sprawą siły życiowej. Wobec tego proces myślenia (m-ana-o) polega na wytwarzaniu trwałych ukształtowanych myśli, które magazynuje się w pamięci bądź też robi się z nich duplikaty i przesyła po widmowych niciach podczas telepatii lub modlitwy. Siła życiowa, ze względu na olbrzymie znaczenie, jakie odgrywała w teorii Huny, wzbudzała duże zainteresowanie badaczy, gdy tworzyli oni nowe słowa i definicje. Mana oznacza także siłę, moc, zdolność, inteligencję, podzieloną lub rozgałęzioną, a z dodatkiem przyczynowym hoo (np. hoo-mana czyli robić manę) oznacza oddawanie czci i uwielbienia. Hoo-mana lub ho-mana ma w rzeczywistości niewiele wspólnego z kultem i uszanowaniem. Te pojęcia były kahunom raczej obce. Znaczenie o w słowie hoo było prawdopodobnie tajne, a ho wskazuje na czynność przekazywania czy przenoszenia, na przykład kształtów myślowych na fali siły życiowej. Aho, zawierające taki sam rdzeń, oznacza nić, sznur i linkę, tak jak słowo aha. Inne znaczenie aho, mianowicie „cierpliwość”, sugeruje, że zapoznanie się z mechanizmem modlitwy wymagało dużej cierpliwości i zależało od niższego Ja, przesyłającego modlitwy po nici widmowej do Wyższego Ja. Największą trudność twórcom oryginalnych słów Huny sprawiały z pewnością zlepki rdzeni mające jednym krótkim słowem opisać wiele elementów składowych niższego Ja i wiele jego czynności. Rezultaty ich dawnej pracy przetrwały do dzisiaj i jawią się nam w dwóch zamiennych wyrazach unihipili i uhinipili. Od tych dwóch słów, oznaczających niższe lub podświadome Ja, pochodzi zadziwiająco duża ilość bliższych określeń owego Ja, a także dużo wskazówek dotyczących jego części składowych i cech nie określonych ściśle. Wiele rdzeni mieszczących się w tych określeniach ma do dwunastu różnych znaczeń. Zajmiemy się tutaj tylko kilkoma najważniejszymi. U: Ten źródłosłów jest skrótem au, występującego w słowie określającym Wyższe Ja, czyli Au-ma-kua. Oznacza ono „ja”, czyli ducha, duszę, istotę jako odrębny i niezależny składnik świadomości, ale nie świadomości obcej, tylko mojej, mnie przynależnej. Przedrostek u stoi także na początku określenia dla średniego Ja, uhane (będącego połączeniem trzech rdzeni). Drugorzędne znaczenia u (zastosowane w szczególności do niższego Ja) to: (1) „dokonywać projekcji”, co wskazuje na projekcję nici z substancji widmowej i strumieni siły życiowej płynących po tych niciach; (2) „przesiąkać”, „nasycać” lub „nadawać odcień” i „mieszać się z czymś”, a więc jest to opis sposobu, w jaki niższe i średnie Ja mieszają się i łączą ze sobą w ludzkim ciele fizycznym, a także w swych widmowych ciałach; (3) „kapać”, „sączyć” lub „mżyć” – jest to symboliczny obraz produkowania siły życiowej, czyli many, przez niższe Ja, powolnego jej wykorzystywania przez żyjącą istotę, a także dostarczania jej średniemu Ja i, podczas modlitwy, Wyższemu Ja. Nihi: Źródłosłów ten oznacza „być wiotkim, słabym”. „wydawać się prawie zniszczonym”. Znaczenie to zawiera zatem symboliczny opis nici widmowych, gdy nie są one napełnione siłą życiową, a więc są nieczynne, jakby w ogóle nie istniały. Hi: Mamy tu symbol przepływu siły życiowej. Hi znaczy bowiem „odpływać”, „płynąć gdzieś” jak woda. Podwójne hi-hi oznacza winorośl, wskazując wyraźnie na inne znaczenie zawarte w symbolach wody i wina. Uhi: Połączone rdzenie mają znaczenie zasłony, skóry lub innego okrycia. Symbolizują więc powłokę, osłonę niższych Ja zarówno w postaci ciała fizycznego, jak i ciał widmowych. Po śmierci człowieka widmowe ciała niższego i średniego Ja nadal są ze sobą połączone i pełnią rolę pojemnika dla świadomych bytów, niższego i średniego, ale nie dla Wyższego Ja. Hini: Połączenie to, tak samo jak nihi, daje znaczenie czegoś cienkiego i wiotkiego w rodzaju nie używanej nici widmowej. Drugorzędne znaczenie to „mówić słabym głosem”, jakim podobno przemawiają zjawy. (Oba rdzenie, szczególnie nihi, opisują także cichą, ostrożną i tajemniczą czynność, jak również powstrzymywanie się od pewnych działań z obawy przed niezadowoleniem władzy bądź innych autorytetów. Chodzi tutaj zapewne o postępowanie niższego Ja, kiedy to wykonuje pewne ruchy, można by rzec, za „plecami” średniego Ja. W taki to właśnie sposób kompleksy skłaniają niższe Ja do zaniechania pewnych czynów). Pi: Ten źródłosłów ma kilka znaczeń. Jedno z nich, bardzo istotne dla zrozumienia koncepcji kahunów o niższym Ja, obrazuje wodę kapiącą kropla po kropli. Woda to symbol siły życiowej, a małe, okrągłe krople, w deszczu prawie niewidoczne, to kształty myślowe przenoszone na fali many. Symbol deszczu, łączący oba te znaczenia, występował często w modlitwach. Używano go jako symbolu ulewy kształtów myślowych, napełnionych siłą życiową i powracających od Wyższego Ja. Często „krople” przybierały formę wydarzeń i rozmaitych okoliczności będących odpowiedzią Wyższego Ja na skierowane doń modlitwy. Pili: Oznacza przyklejanie się do czegoś, tak jak macki widmowego ciała niższego Ja przyklejają się do osób i przedmiotów, których dotykają. Po takim dotknięciu nitka widmowej substancji ciągnie się z powrotem, a dzieje się to wówczas, gdy dotykamy palcem kleistej powierzchni lepu na muchy, a później go odejmujemy. Inne znaczenie tego rdzenia to przyłączenie się do kogoś, towarzyszenie jakby w roli służącego, kolegi lub występowanie w bliskim związku. Jest to wyraźny i jednoznaczny opis stosunku między niższym i średnim Ja. Słowem określającym średnie Ja jest uhane. Krótkość tego terminu i mało opisowy charakter zawartych w nim źródłosłowów wskazuje, że dawni kahuni nie sądzili, iżby średnie Ja miało więcej wrodzonych umiejętności niż zdolność indukcyjnego rozumowania. Było ono gościem w cielesnym domu, nauczycielem, opiekunem i doradcą. Rdzeń u oznacza „ja” (o czym była już mowa); ha to rura lub kanał wodny, a więc jest to wskazówka, że średnie Ja może pobierać i przenosić siłę życiową wytwarzaną przez niższe Ja; ni znaczy rozmawiać lub szeptać. Warto zauważyć, że umiejętność mowy charakteryzuje istoty ludzkie i stawia je poza całą resztą królestwa zwierząt. Ideę „mowy” spotykamy więc w słowach używanych do określania zarówno niższego jak średniego Ja. Au-ma-kua, czyli Wyższe Ja, to jeden z trzech terminów oznaczających ten rodzaj świadomości. Inne dwa to akuanoho”, czyli „bóg, który mieszka z ludźmi”, oraz akua-ulu, czyli „bóg, który daje ludziom natchnienie”, tak jak daje je prorokowi widzącemu przyszłość i opisującemu ją. W słowie Au-ma-kua rdzeń au oznacza „ja” a także „etap czasu”, „przypływ wody”, „czynność umysłu” i stan całkowitego zaangażowania w określone działanie lub postępowanie. Ma oznacza oplatanie na wzór winorośli. Kua to najwyższy punkt w okolicy, na przykład szczyt góry, a więc jest to symbol Wyższego Ja, stojącego na wyższym poziomie bytu niż średnie i niższe Ja. Połączone rdzenie makua to obraz pary rodzicielskiej. Tak więc w całym słowie Aumakua mamy „starsze, całkowicie godne zaufania Ja rodzicielskie”. Akua tłumaczy się także jako „bóg”, ale słowo to należy raczej rozumieć w ściślejszym znaczeniu jako „wyższa istota”. Tak więc byt na wyższym szczeblu rozwoju niż Aumakua zwany jest Akua Aumakua. W Aumakua rdzeń słowny akua wyraźnie rzuca się w oczy. (W budowie wyrazu au-m-akua można znaleźć słowa aum i om, używane w religiach Wschodu. Należy przypuszczać, że kahuni, podróżując z okolic Egiptu na morza południowe, pozostawili za sobą, na lądach, które mijali, pewne idee Huny). Rdzeń la występuje w wielu symbolicznych słowach. Oznacza słońce lub światło. Symbolizuje normalny, prawidłowy stan człowieka, gdy jest on wolny od kompleksów, a jego niższe Ja kontaktuje się swobodnie z Wyższym Ja, przekazując mu zarówno modlitwy człowieka, jak i siłę życiową potrzebną do wytworzenia „nasion”, czyli kształtów myślowych, z których „wyrosną” w przyszłości wymodlone zdarzenia. Duchowość (w sensie używanym przez ludzi Zachodu) ma symbol światła. La-a to „zostać konsekrowanym, świętym”. A-la to ścieżka i oznacza zwykłą drogę łączności z Wyższym Ja po widmowej nici. Ka-la to ceremonialne oczyszczenie z grzechów będących przyczyną kompleksów „blokujących” ścieżkę. Ka znaczy promieniować lub sięgać z jednego miejsca do drugiego, a la to światło. Tak więc oczyszczenie to proces sięgania, dążenia do źródła symbolicznego Światła – Wyższego Ja. La-la, czyli rozgałęziać się, dzielić, wskazuje znaczeniowo na winorośl i ogólną symbolikę siły życiowej oraz na związek między siłą życiową i łączącym widmowym sznurem wiodącym do Wyższego Ja. Hoo-lala, gdzie pierwszy człon odgrywa rolę przyczyny, oznacza stwarzanie podstaw lub kładzenie fundamentów magicznego działania, czyli modlitwa połączona z podziałem siły życiowej między średnie i Wyższe Ja stwarza podstawę do spełnienia prośby modlitewnej. Ho-ano tłumaczy się zwykle jako „oddawanie najwyższej czci”. Takie znaczenie dano temu słowu, przekładając Biblię na język hawajski sto lat temu. Ze źródłosłowu jednak wynika znaczenie zupełnie inne niż chrześcijańskie „uwielbienie”. Ho – to przenosić coś z jednego miejsca na drugie, a ano to nasiona. Przenoszenie nasion symbolizuje więc wysyłanie kształtów myślowych modlitwy po widmowym sznurze do Wyższego Ja. Ano ma też znaczenie „bezpośrednio”, co łączy mechanizm modlitwy z bezpośrednim czy natychmiastowym uzdrowieniem. Hoo-la znaczy uzdrawiać. Rdzenie wyrazu wskazują, że całe słowo tłumaczy się „powodować, wywoływać światło”. Zatem powodowanie światła, czyli odbudowa zwykłego kontaktu z Wyższym Ja, symbolizuje podstawowe czynniki procesu leczenia. Dla oddania czynności „modlitwy o coś upragnionego” kahuni używali dwóch bardzo podobnych do siebie terminów: wai-ha i waipa. W obu widzimy słowo oznaczające wodę, symbol siły życiowej. W pierwszym słowie rdzeń ha oznacza rurę lub kanał, przez który może płynąć woda, a więc modlitwa to proces przepływania siły życiowej do Wyższego Ja. Rozszerzony rdzeń a-ha daje obraz nici lub sznura. Element pa, użyty w drugim wyrazie, ma znaczenie „dzielić”, co symbolizuje dzielenie siły życiowej między Wyższe Ja i oba niższe. Jest jeszcze wiele, bardzo wiele słów występujących w języku kahunów, które zawierają wyraźne, symboliczne zdarzenia, Śmiało można stwierdzić, iż istnienie zasobu tak ściśle ze sobą sprzęgniętych wyrazów nie mogło być z pewnością zjawiskiem przypadkowym. Używając dzisiaj tych słów, idziemy śladem dawnych misjonarzy przybywających na Wyspy Hawajskie, którzy nie mieli pojęcia o nauce psychologii ani też nie znali tajników Huny. Z tego powodu jest rzeczą naturalną, że współcześni studenci uczący się języka hawajskiego mogliby zakwestionować nasze tłumaczenia dawnych źródłosłowów. Jednakże dopóki owi studenci nie będą umieli wyjaśnić, dlaczego ani dawni misjonarze, ani Lorrin Andrews, pracujący nad swym słownikiem w 1865 roku, nie przetłumaczyli setek pokrewnych wyrazów na podstawie znaczenia ich rdzeni i nie stworzyli nowych jednoznacznych terminów, dopóty śmiało możemy stosować nasze rdzeniowe, opisowe przykłady, aż nie zostaną przyjęte jakieś ogólne, uśrednione nazwy dla omawianych w tej książce zjawisk i czynników magicznych. Nie mając takich rdzeniowych przekładów, nie moglibyśmy podać choćby najmniejszego powodu, dla którego pewnym znaczeniom przydzielono odpowiednie terminy. Jako przykład niechaj posłuży termin ka-u-la, czyli prorok. Słowo to oznacza przede wszystkim linę, sznur albo strunę. Owe znaczenia zdają się zupełnie odbiegać od drugorzędnego znaczenia „prorok”, ale jeśli zna się przekonanie kahunów, że prorok otrzymuje informacje dotyczące przyszłości od Wyższego Ja dzięki łączności po widmowym sznurze, implikacje stają się wówczas jasne. Rdzeń ka ma znane nam znaczenie sięgania od jednego miejsca do drugiego, tak jak sięga widmowa nić. Rdzeń kau znaczy „kłaść coś wysoko”, tak jak wkłada się modlitewne prośby o wizje przyszłości do widmowego ciała Wyższego Ja. Rdzeń la uzupełnia ten obraz, symbolizując pewien rodzaj olśniewającej wiedzy, która spływa na nas tylko od Wyższego Ja.   Dzięki rozmaitym terminom używanym przez kahunów, a obecnym w języku hawajskim, możemy prześledzić kolejne etapy procesu uzdrawiania za pomocą Huny. Owe terminy, przetłumaczone na podstawie ich znaczeń rdzeniowych i obdarzone dodatkowymi znaczeniami symbolicznymi, dają nam doskonały wgląd zarówno w teorię, jak i w jej praktyczne zastosowanie przy uzdrawianiu i związanych z nim rytuałach. Pierwszym, przygotowawczym krokiem do wyleczenia chorego z jego fizycznych czy umysłowych dolegliwości bądź też do zmiany na lepsze jego przyszłości jest ka-la, czyli oczyszczenie go z poczucia winy i innych obciążeń psychicznych blokujących ścieżkę swobodnego kontaktu z Wyższym Ja pacjenta. Należy zaprzestać ranienia bliźnich, a stare krzywdy muszą zostać naprawione. Duchy szukające zemsty w imieniu pokrzywdzonych muszą zaniechać swych ataków, jeśli dotychczas prześladowały winnego. Ceremonia oczyszczenia ka-la znowu otwiera ścieżkę kontaktu z Wyższym Ja. Kiedy już symboliczna ścieżka stoi otworem i dzięki temu psychika człowieka wraca do normy, może on formułować prośbę modlitewną. W tym celu należy wykonać trzy czynności i spełnić trzy warunki: (1) uzdrawiający kahuna musi zgromadzić w sobie nadmiar siły życiowej; (2) modlitwa musi być ułożona bardzo szczegółowo i jednoznacznie, po czym trzeba ją trzykrotnie wypowiedzieć, tak by kształty myślowe utworzyły mocne grono i dotarły bezpiecznie do Wyższego Ja oraz (3) trzeba nawiązać łączność z Wyższym Ja i przesłać mu modlitwę na fali siły życiowej po widmowej nici. Pierwsza czynność hoo-orana, czyli wytwarzanie many. Słownikowy przekład tego słowa brzmi „wielbić”, a więc zupełnie nie oddaje sugestii zawartej w rdzeniu. Czynność druga nosi nazwę hoo-ano-ano. Słownik daje temu terminowi znaczenie „uroczyście sposobić umysł jak do oddawania czci”. Przekład rdzeniowy daje natomiast szereg bardzo istotnych i wiele wyjaśniających znaczeń: (A) tworzenie nasion, co symbolizuje wytwarzanie gron kształtów myślowych modlitwy; (B) tworzenie obrazu, podobieństwa, formy – to nic innego jak efekt tworzenia kształtów myślowych modlitwy, którym jest powstanie obrazu myślowego pożądanej rzeczy; (C) zmienianie lub dokonywanie transformacji pewnych zjawisk – w tym wypadku chodzi o zmianę obecnych, nie chcianych warunków życia na stan pożądany, określony w modlitwie; (D) tworzenie czegoś nowego, co byłoby celem modlitwy o zaistnienie nowych, innych okoliczności, a nie o zmianę już istniejących. Czynność trzecia to zwykłe zakończenie modlitwy kahunów słowami: Amama ua noa. Lele wale akua La. Powierzchowny przekład tych dwóch zdań dokonany przez Thruma brzmi: „Modlitwa zaczyna wzlatywać. Niechaj spadnie deszcz błogosławieństw”. Jednak rdzenie mówią tu zupełnie co innego i wykazują, że Thrum odwrócił kolejność, porządek rzeczy. Amama znaczy dawanie, przekazywanie bogom; ua to deszcz, symbol siły życiowej lub kształtów myślowych (małych kuleczek wody). A więc deszcz kształtów myślowych jest czymś, co jest dawane. Noa oznacza zakończenie ceremonii modlitwy i tłumaczy się jako „uwolnienie”, a więc, w tym przypadku, umożliwienie sile życiowej wraz z kształtami myślowymi przejście od niższego do Wyższego Ja. W drugim zdaniu lele oznacza wzlatywanie w górę i symbolizuje ruch modlitwy do Wyższego Ja. Wale ma bardzo osobliwe znaczenie, którego nie sposób przełożyć na język europejski. Jest to wykonywanie, robienie czegoś bez nałożenia ograniczeń na środki mające zastosowanie w owym działaniu. Oznacza to również egzystowanie czy też stan nie ograniczony czasem ani przestrzenią. Krótko mówiąc, słowo to doskonale opisuje fakt, iż my, niższe istoty, nie możemy pojąć sposobów działania Wyższego Ja zmierzających do spełnienia naszych próśb modlitewnych. Akua la, wskazuje, do kogo dociera modlitwa, a mianowicie do Wyższego Ja, bytującego w krainie symbolicznego Światła. Drugorzędne znaczenie tego zdania znajdujemy w połączeniu słów lelewale, oddających ogólny sens prośby o „opadanie”, czyli o powrotne zstąpienie kształtów myślowych do Wyższego Ja służące jako znak, czy modlitwa zostanie spełniona, czy też nie. Po modlitwie w religii chrześcijańskiej wymaga się wiary w jej spełnienie. Poszukajmy więc u kahunów słowa oznaczającego „wiarę”, by przekonać się, co oni o niej sądzili. Słowem tym jest pau-lele, czyli „zatrzymanie lotu w górę”, a więc jest to opis stanu, w którym człowiek przepełniony ufnością i pewnością przestaje się już modlić i czeka na spełnienie. Stan człowieka po uzdrowieniu określano mianem hoo-la, co oznaczało, że zwyczajny, spokojny kontakt ze Światłem czy Wyższym Ja został przywrócony. Podobnym słowem jest hoo-ola, czyli „dawać życie”. Rdzenie wyrazu o-la wskazują, iż życie zależy od symbolicznej czynności (o) dotykania Wyższego Ja (la). Kahuni nie znali pojęć „zbawienie” i „odkupienie” występujących w wielu religiach. Dla nich zbawieniem był zwykły, normalny stan, w którym człowiek wypracował swobodny kontakt ze swoim Wyższym Ja, zarówno w życiu fizycznym, jak i po śmierci, żyjąc nadal w widmowym ciele pośród jakby sennych obrazów znanych sobie okolic i osób. Jeśli modlitwa była prośbą o dobra doczesne, kahuni zwali je la-ko, co w przekładzie rdzeniowym tłumaczy się „być we władaniu Światła”. Wierzono, że Wyższe Ja może dostarczyć wszystkich dóbr potrzebnych do życia i dobrego samopoczucia niższych istot, jeżeli były one z nim w swobodnym kontakcie.   To oczywiste, że wiele słów i wyrażeń używanych niegdyś przez kahunów zaginęło. Nie ma ich w słownikach polinezyjskich dialektów. Nie ma już także kahunów znających całość starodawnej Tajemnicy. Nie znaleziono dotąd odpowiedniego określenia na chodzenie po ogniu, choć ten rytualny pokaz potęgi modlitwy do Wyższego Ja już od stu lat jest istotną częścią codziennego życia Hawajczyków.   Notatka o magu estradowym, który stosował prawdziwą magię ognia Poznałem kiedyś maga estradowego demonstrującego autentyczną magię na swych pokazach. Po jednym z przedstawień rozmawiałem z nim o jego sztuce. Ze sposobu, w jaki zadawałem mu pytania, wywnioskował, iż zrozumiem go w pełni, gdy opowie mi szczerze o tym, jak nauczył się magii i jak ją w praktyce stosował. Urodził się w Indiach jako dziecko białych rodziców. Niebawem został osierocony i pozostał sam w jakiejś odosobnionej okolicy. Tubylcy, chodzący po ogniu, przygarnęli go do siebie i postanowili nauczyć swojej sztuki. Siadywał więc codziennie przed małą lampką oliwną i w jej płomieniach starał się wczuć w obecność boga. Starsi nieraz pokazywali mu, w jaki sposób modlą się do boga płomieni i otrzymują odporność na ogień. Swobodnie trzymali ręce nad płomieniem, nie doznając żadnych poparzeń. Przy nich udawało się to także chłopcu. Po jakimś czasie i on zaczął stopniowo odczuwać obecność jakiejś świadomej istoty związanej w nieokreślony sposób z płomieniem, lecz niewidzialnej i niepostrzegalnej innymi zmysłami. Niebawem potrafił już prosić tę istotę o odporność na ogień i otrzymywał ją. Chłopca nie poddawano żadnym ceremoniom oczyszczania, a on ze swej strony przestrzegał obowiązującej reguły zabraniającej krzywdzenia bliźnich, tak by nie musiał wstydzić się swych postępków. Przez całe życie trzymał się tej zasady, a odkąd rozpoczął magiczną działalność na scenie, nie musiał modlić się ~ odporność na ogień. Kiedy dotykał płomieni lub rozżarzonych przedmiotów, prośba o opieką automatycznie rodziła się w jego psychice i zawsze otrzymywał wsparcie. Natomiast jego żona nauczyła się od japońskich magów wchodzenia po drabinie, której szczeblami były ostre miecze. (O owych Japończykach pisałem już wcześniej. Turlali się oni po rozbitym szkle. Na ich ciele pojawiały się rany cięte, które na słowa wypowiedziane przez mistrza ceremonii natychmiast zasklepiały się bez śladu). Na wczesnym etapie swych magicznych poczynań małżonkowie przeszli przez ceremonię „wprowadzenia”, kiedy to doświadczeni już magowie „polecili” ich Wyższym Istotom, tak samo jak kahuni przedstawiali swych uczniów pragnących poznać sztukę panowania nad pogodą.   Modlitwa Śmierci (zob. też uwaga na końcu Rozdz. 4) W języku hawajskim modlitwa śmierci określona jest słowem ana-ana, ale termin ten ma również zastosowanie do wszystkich form wróżbiarstwa i czarów. Inne jego znaczenie to „trząść się z wielkiego osłabienia”, co wskazuje na fakt. że śmierć jest skutkiem utraty siły życiowej. Rdzeń ana znaczy „być nakarmionym do syta” – atakujące duchy napełniają się siłą życiową wyssaną z ofiary, podczas gdy ta ostatnia umiera wskutek jej braku. Całe słowo oznacza także pojawienie się czegoś „w małych kulkach”, które jak zwykle są symbolami kształtów myślowych. W modlitwie śmierci są one przekazywane atakującym duchom, by te wszczepiły je do ośrodka świadomości niższego Ja ofiary i tym samym zmusiły ją (tak jak się to dzieje przy silnej sugestii hipnotycznej), aby pozwoliła prześladowcom uczepić się jej widmowego ciała i wyciągnąć całą energię.