Uwaga! Z wersji elektronicznej książki „Cesarstwo Rzymskie” usunięto ilustracje, mapę i indeksy osób oraz nazw geograficznych i etnicznych. Strony w spisie treści odpowiadają stronom książki. Z cyklu ŚWIAT ANTYCZNY TADEUSZ ZIELIŃSKI CESARSTWO RZYMSKIE Przygotował do wydania Grzegorz Żurek PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY Opracował, posłowiem, przypisami, indeksem oraz ilustracjami opatrzył Grzegorz Żurek Okładkę i strony tytułowe opracowała Teresa Kawińska © Copyright by Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1995 ISBN 83-06-02417—6 Spis treści MESJASZ 1. ZEMSTA ZA CEZARA 9 2. ANTONIUSZ I KLEOPATRA 28 3. SYBILLA 51 4. CESARZ AUGUST 65 5. KRÓL HEROD WIELKI 90 6. TAJEMNICA GALILEJSKA 98 OBŁĘD CEZARÓW 7. TYBERIUSZ 111 Tablica genealogiczna: DOM JULIJSKO-KLAUDYJSKI 120 8. KALIGULA 130 9. KLAUDIUSZ 135 10. APOSTOŁOWIE 144 11. NERON 151 POWRÓT DO ZDROWIA 12. ROZKŁAD PAŃSTWA 173 13. ZBURZENIE JEROZOLIMY 182 14. WESPAZJAN 188 15. TYTUS 195 16. POMPEJA 197 17. DOMICJAN 207 18. KOLOSEUM 216 EPOKA CHWAŁY 19. NERWA 229 20. TRAJAN 232 21. HADRIAN 244 22. MIASTO RZYM 255 23. ANTONIN POBOŻNY (PIUS) 270 24. MAREK AURELIUSZ 272 25. ZANIK LEGENDY ANTONINOWSKIEJ 279 26. KULTURA EPOKI CHWAŁY 284 SCHYŁEK 27. GWARDIA I ARMIA 297 28. DYNASTIA SEWERÓW 303 29. WOJSKO RZYMSKIE 312 30. WIELKI ZAMĘT 320 31. DYNASTIA WALERIUSZÓW 330 POD ZNAKIEM KRZYŻA 32. KOŚCIÓŁ CHRZEŚCIJAŃSKI 343 33. KONSTANTYN WIELKI 348 34. JULIAN ODSTĘPCA (APOSTATA) 355 35. ATRIUM MORTIS 366 36. TEODOZJUSZ WIELKI 372 37. KULTURA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO RZYMU 380 38. RZĄDY KOBIECE 390 KONIEC CESARSTWA ZACHODNIEGO 39. MAMSAOGNA 407 POSŁOWIE WYDAWCY 430 CESARZE RZYMSCY 447 Cesarze zachodniorzymscy 450 Cesarze wschodniorzymscy (bizantyńscy) 450 „Cezar wszedł do Kurii i zajął miejsce na swym krześle kurulnym; drugiego konsula „Cezar wszedł do Kurii i zajął miejsce na swym krześle kurulnym; drugiego konsula, Antoniusza, jeden ze spiskowców zatrzymał za drzwiami Kurii. Do nóg siedzącego Cezara rzucił się, podług umowy, Cymber, rzekomo błagając o łaskę dla swego brata; inni spiskowcy otoczyli dyktatora, udając, że niby chcą poprzeć prośbę Cymbra. Cezar, rozgniewany, powstał z krzesła i ruchem ręki wskazał, aby się oddalili. Wtedy Cymber chwycił go za togę, która opadła mu z ramion i odsłoniła pierś pod jedną już tylko tuniką. Był to znak umówiony; wówczas wszyscy wydobyli ukryte pod togami puginały. Kaska pierwszy zatopił ostrze w plecach Cezara, za jego przykładem posypały się ciosy innych spiskowców. Cezar z krzykiem cofnął się ku posągowi Pompejusza, założyciela kurii, jakby szukał ochrony u swego nieprzyjaciela. I oto ujrzał przed sobą Brutusa z podniesionym puginałem. - I ty z nimi, mój Brutusie?... Były to jego ostatnie słowa." Tak kończy się Rzeczpospolita rzymska, trzeci — po Starożytności bajecznej i Grecji niepodległej—człon cyklu Świat antyczny Tadeusza Zielińskiego. MESJASZ 1. ZEMSTA ZA CEZARA Zginął ten, który ześrodkował w swojej osobie całą potęgę państwa rzymskiego zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz olbrzymiego imperium; ten, którego Sybilla wyznaczyła na zwycięzcę odwiecznego wroga partyjskiego, obiecując Rzymowi jako nagrodę za zwycięstwo zbawienie i wieczne panowanie, jemu zaś samemu — wieniec królewski. Ale — co będzie teraz? Która z przeciwnych sobie idei zatryumfuje: idea powrotu do starej republiki czy też idea cezariańska, co przecież nie umarła razem z tym, który był jej naocznym wcieleniem, lecz mogła żyć dalej w osobie jego spadkobiercy, obecnego i nieobecnego? Fakt, że historia już dała odpowiedź na to pytanie i że ta odpowiedź jest nam znana, nie powinien robić nas niesprawiedliwymi wobec tych, którzy o tej odpowiedzi jeszcze nie wiedzieli, dla których przyszłość w swej zagadkowości była jeszcze pełna ponętnych, aczkolwiek zwodniczych nadziei. Przecież ta stara, sławna republika, republika Scypionów, Metellusów, Katonów, żyła jeszcze tak niedawno, jeszcze w roku 50?, przed rozpętaniem drugiej wojny domowej, przedtem nim „tyran" zadał jej owe trzy śmiertelne ciosy na polach Farsalos, Tapsus i Mundy; przecież ją dobrze jeszcze znali ówcześni magistraci, senatorowie oraz cały ten naród rzymski, populus Romanus Quirites; gdyby do nich wszystkich zawołać: „Odzyskaliście całą pełnię swej dawnej władzy; ten, co wam ją zabrał, już nie żyje!" - czyby ten głos miał przebrzmieć bez skutku? A jednak tak się stało. Grobowa cisza zapanowała w senacie po krwawym czynie spiskowców; senatorowie jeden po drugim opuścili swe krzesła i rozeszli się każdy do swego domu. Było to groźnym znakiem; osamotnieni, musieli spiskowcy dbać na razie o własne bezpieczeństwo. Tuż niedaleko, w Teatrze Pompejusza, odbywały się tego dnia (idy marcowe były świętem Anny Perenny, dawnej bogini Nowego Roku1 igrzyska gladiatorskie; oczywiście zostały one przerwane pod wrażeniem wieści o zabójstwie dyktatora i gladiatorzy, wyzwoleni od grożącej im śmierci, łatwo dali się zwerbować przez spiskowców. 10 Pod eskortą tej raczej hańbiącej niż honorowej straży przybocznej udali się spiskowcy na Kapitol, niby to dla złożenia bogom ofiary dziękczynnej za dokonanie swego zamiaru, w rzeczy samej jednak, żeby mieć - jak to tylekroć się zdarzało i w przeszłości, i potem - ostoję dla swych dalszych czynów. Tak żałośnie skończył się dla nich dzień wyroczny2 marcowych id. Nastąpiła noc; skorzystajmy z niej, żeby się rozejrzeć w ówczesnym Rzymie i obliczyć szansę obu walczących obozów, republikańskiego i cezariańskiego. Zacznijmy od magistratury. Kolegą zabitego Cezara w konsulacie był jego młodszy (o osiemnaście lat) przyjaciel Marek Antoniusz; teraz, po jego śmierci, on właśnie był według republikańskich tradycyj niezaprzeczalną głową państwa. Ale czy jedyną? Na czas swej zamierzonej wyprawy partyjskiej Cezar wyznaczył był jako swego zastępcę czy też następcę w konsulacie dwudziestopięcioletniego Publiusza Korneliusza Dolabellę, byłego zięcia Cycerona; prawa jego były z punktu widzenia tradycji republikańskiej raczej wątpliwe, wskutek czego z początku schlebiał on republikanom i dopiero po uzyskaniu od nich aprobaty przyłączył się do partii cezariańskiej. O niego mało kto się troszczył. Pretorami, śród ośmiu, byli obaj zabójcy Cezara, Brutus i Kasjusz, poza tym jednak i Gajusz Antoniusz, brat konsula; drugi jego brat, Lucjusz, był trybunem ludowym, jednym z dziesięciu. Jak widać stąd, skład i nastrój magistratury były dalekie od jednolitości. Z byłych magistratów należy wymienić dwóch zabójców Cezara, Decymusa Brutusa, gentylisa?, ale nie krewnego Marka Brutusa, pretora roku 49, i Gajusza Treboniusza, który przed rokiem był konsulem. Tym dwóm były na rok następny wyznaczone prowincje — Brutusowi Galia Cisalpińska??, Treboniuszowi Azja (tzn. przednia część Azji Mniejszej). Ale ważniejszą od nich osobistością i na razie, po Marku Antoniuszu, drugą w państwie był konsul roku 46 Marek Emiliusz Lepidus, wyznaczony przez Cezara namiestnik przedniej Galii Transalpińskiej. Jako taki bowiem otrzymał on od dyktatora polecenie zwerbowania w Rzymie nowej legii dla swej prowincji. Ta legia została przezeń zakwaterowana na wyspie tybrzańskiej; w taki to sposób Lepidus był jedynym człowiekiem w Rzymie, który posiadał własne wojsko — niewielkie co prawda, ale zupełnie wystarczające do trzymania w karbach bezbronnego miasta. Pod tym względem przewyższał on wszystkich, nawet głowę państwa, Marka Antoniusza. Tak, zapewne; ten ostatni natomiast przewyższał go talentem i umiejętnością korzystania z sytuacji. Tego samego dnia marcowych id, podczas gdy spiskowcy obradowali na Kapitolu pod ochroną swych gladiatorów, a Lepidus chronił się śród swoich żołnierzy od urojonych puginałów morderców Cezara — Antoniusz ze swą zwykłą śmiałością udał się do świątyni bogini Ops na Forum, 11 gdzie wówczas znajdował się skarb państwowy, wynoszący koło ćwierci miliarda na nasze pieniądze3. Nie dość tego: poszedł także do Kalpurnii, wdowy po zabitym dyktatorze, i namówił ją, aby wydała mu, jako najlepszemu przyjacielowi męża, te cztery tysiące talentów, które stanowiły jego własność prywatną, dziesięć milionów złotych z górą, i co było nie mniej ważne - notatnik dyktatora, zawierający jego nie ogłoszone jeszcze dekrety, słynne na najbliższe czasy acta Caesaris. To był dla niego plon namacalny tego pamiętnego dnia. Nazajutrz spiskowcy postanowili zwrócić się do ludu. Z niewielką eskortą — co świadczyło w każdym razie o ich nie byle jakim "męstwie osobistym -Brutus i Kasjusz zstąpili z Kapitolu do leżącego u jego stóp Forum; to uświęcone tradycją republikańską miejsce miało teraz rozstrzygnąć, czy Rzym ma nadal pozostać republiką, czy też zmienić ten ustrój historyczny na jakiś inny. Ale Brutus, któremu się należał pierwszy głos, nie był mówcą; znamy przecież jego ideały krasomówcze z polemiki z Cyceronem - nie były one takie, żeby wzbudzić zapał słuchaczy rzymskich. Cóż z tego, że mówił im o narodzinach republiki, że wywołał z grobu cień swego rzekomego przodka, Lucjusza Brutusa, który przez wygnanie z Rzymu Tarkwiniuszów zapewnił wolność temu miastu: to były widma przeszłości. A teraźniejszość — to było ciało zabitego bohatera, przeniesione przez wierne sługi do jego domu i czekające na pogrzeb; to był ten jego przyjaciel, Lepidus, który czując się bezpiecznym śród swoich żołnierzy, teraz zabrał głos i pierwszy wydał hasło mające pogrążyć świat rzymski w nowej otchłani krwi — hasło: „Zemsta za Cezara!" To była druga z kolei przegrana spiskowców: po senacie — lud. Mogli się poczuć szczęśliwi, że dano im możność powrotu do Kapitolu, co w każdym razie świadczy o karności obywateli i ich szacunku dla obu pretorów. Wypadło wejść w układy z posiadaczami realnej siły, Antoniuszem i Lepidusem. Posiedzenie senatu? Owszem, odbędzie się dnia następnego, 17 marca, w samo święto Liberaliów, w świątyni Ziemi (Tellus) na Polu Marsowym; ale — bez spiskowców. To znaczyło — oddać senat pod władzę cezarowców, których przedstawiciel Lepidus zajął ze swymi żołnierzami prowadzące do świątyni ulice, nie troszcząc się wcale o to, że było to niezgodne z tradycją republikańską. I tak by się stało zapewne, gdyby nie obecność na posiedzeniu jednego senatora — Cycerona. Ten mąż opatrznościowy, „ojciec ojczyzny" od czasów swego zwycięstwa nad Katyliną4, wówczas się już był wycofał z życia politycznego. Przygnębiła go ostatecznie śmierć jego ukochanej córki w roku 45; z drugiej zaś strony nie znajdował dla siebie miejsca w rządzonej przez Cezara rzeczypospolitej. Oddał się więc całkowicie studiom filozoficznym, których plon najobfitszy i najbardziej cenny dla potomnych należy właśnie do epoki dyktatury Cezara. Na posiedzenia senatu nie przychodził prawie nigdy; toteż nie było go i na tym feralnym, które stało się świadkiem zabójstwa dyktatora. Spiskowcy nie wtajemniczyli go w swoje zamiary, dobrze wiedząc, że jego zgody nie otrzymają; po uskutecznionym jednak zamachu głośno, 12 z podniesionymi do góry puginałami, wezwali jego imię, dając do zrozumienia, że w jego ręce ofiarują tę przelaną za wolność ojczyzny krew. I oto Cyceron przyszedł. Sama jego obecność dodała otuchy senatorom, pomimo że w ich gronie było niemało takich, którzy właśnie Cezarowi zawdzięczali godność senatorską. Otwarł posiedzenie naturalnie konsul Antoniusz; z kwaśną miną zobaczył obok siebie na krześle kurulnym Dolabellę, ale protestować nie wypadało: był on przecież wyznaczony przez Cezara. W ciągu dyskusji okazało się, że większość senatorów stoi po stronie spiskowców i wcale nie jest od tego, żeby się z nimi solidaryzować i objąć w imieniu republiki spadek po zabitym. Równało się to unieważnieniu wszystkich zarządzeń Cezara, a to groziło nieobliczalnymi następstwami: do tych zarządzeń — żeby ograniczyć się do jednego punktu — należało i to, że weterani wojen Cezara mieli otrzymać działki ziemi w najżyźniejszej części Italii, w okręgu kapuańskim. Sprawa nie była jeszcze należycie rozstrzygnięta, ale weterani, czując, że zanosi się na kwestionowanie ich praw, już teraz w bardzo pokaźnej liczbie przybyli do Rzymu i byli gotowi w razie potrzeby siłą wymusić ich poszanowanie. Była to obok poborowych Lepidusa już druga potęga realna - druga i daleko niebezpieczniejsza. Należało się z tym liczyć. I tu właśnie Cyceron znalazł jedyne zbawienne wyjście. Jego wniosek zawierał w sobie dwa punkty. Pierwszym było zagwarantowanie bezkarności sprawcom zamachu: Cyceron użył tu, po raz pierwszy w Rzymie, greckiego wyrazu amnestia, co znaczy właściwie „puszczenie w niepamięć"; drugim zaś — potwierdzenie zarządzeń Cezara. Ten wniosek kompromisowy uzyskał większość i Cyceron mógł się później chlubić, że to on „w świątyni Ziemi położył podwaliny pokoju społecznego". A jednak ta uchwała, konieczna wobec istniejących warunków, zawierała w sobie sprzeczność. Cezar albo był tyranem, albo nie. Jeżeli nie, spiskowcy popełnili morderstwo polityczne, zabijając najwyższego dostojnika państwa, i nie wolno było darzyć ich amnestią; jeżeli zaś był, to senat, uznając go za tyrana, przez to samo unieważniał wszystkie jego rozporządzenia. Ale ta sprzeczność była skutkiem kompromisowego charakteru uchwały i z nią się należało pogodzić; gorszy, bo grożący konsekwencjami praktycznymi, był inny szczegół. Senat ryczałtem potwierdził rozporządzenia dyktatora, nie wyznaczając im terminu; a to były właśnie te acta Caesaris, zawarte w notatniku, który teraz znajdował się w ręku Antoniusza. I oto, jedno za drugim, zaczęły wypływać z tego notatnika niby to rozporządzenia nieboszczyka, dotyczące spraw państwowych albo też poszczególnych osób; między innymi mianowania nowych senatorów, których drwiąco nazywano „pozagrobowymi", orcini.5 Za późno zauważył senat, że nie domyślił się owego 17 marca, iż należy ograniczyć ważność „aktów Cezara" terminem id marcowych: zapragnął poprawić to przeoczenie, wyznaczając komitet dozorczy dla kontrolowania autentyczności tych aktów; odpowiedzią Antoniusza na tę ubliżającą jego godności uchwałę senatu było prawo, 13 przeprowadzone przezeń bez trudu na opanowanym przez weteranów zgromadzeniu ludowym, według którego to prawa zwrócenie się do komitetu dozorczego było uzależnione od dobrej woli samego Antoniusza -i wszystko poszło po dawnemu. Zresztą to oryginalne rozstrzygnięcie sporu o acta Caesaris miało miejsce dopiero w czerwcu i przedtem nastąpiły zdarzenia, których pominąć nie możemy. Pierwszym był pogrzeb dyktatora 20 marca. Miał on się odbyć na Polu Marsowym; ale według zwyczaju rzymskiego musiała go poprzedzić mowa na cześć zmarłego, wygłoszona na Forum przez jego najbliższego przyjaciela. Oczywiście ta rola mówcy przypadła Antoniuszowi; czytając w naszych źródłach o skutkach tej mowy, żałujemy jak najmocniej, że jej nie posiadamy... A zresztą, czy zupełnie nie posiadamy? Tego też powiedzieć nie można: odtworzył ją bowiem intuicją geniuszu Szekspir w swojej tragedii Juliusz Cezar. Antoniusz przeczytał ludowi testament zmarłego, według którego każdy obywatel miał otrzymać około 150 złotych (na nasze pieniądze) i duży prywatny park zatybrzański Cezara miał być oddany do użytku publicznego. Nie zaniechał też i innych środków, działających na wyobraźnię i nastrój słuchaczy: kazał rozłożyć na trybunie zbroczony krwią płaszcz zamordowanego, a leżąca obok podobizna woskowa pokazywała wszystkim te „dwadzieścia trzy rany", od których poległ. Cel został osiągnięty w całej pełni. A więc spiskowcy zamordowali dobroczyńcę ludu! Toteż wściekłość tego ludu zwróciła się teraz przeciw nim. Co prawda Brutus i Kasjusz mogli siłą zbrojną obronić swe domy; ale dom innego spiskowca, Bellienusa, spłonął od pożaru, wznieconego przez podpalaczy, a poeta Helwiusz Cynna, którego tłum wziął za jego imiennika — i nawet nie krewnego — spiskowca Korneliusza Cynnę, został rozszarpany. Z tego nastroju gawiedzi zapragnął skorzystać pewien samozwaniec, który jeszcze za życia dyktatora podawał się za syna Mariusza Młodszego i wnuka pogromcy Jugurty i Cymbrów6 i uzyskał taką wziętość, że dyktator był zmuszony wydalić go z Rzymu; teraz powrócił i postanowił żerować na popularności swego byłego prześladowcy, rzucając - już po raz drugi - w tłum hasło: „Zemsta za Cezara!" Ale Antoniusz, któremu ten nieproszony sojusznik czy też współzawodnik wcale nie był na rękę, łatwo dał sobie z nim radę: pewny przychylności ludu, kazał pseudo-Mariusza odprowadzić do więzienia i tam zadusić. Po dniu pogrzebu Cezara spiskowcy musieli zrozumieć, że stracili ostatecznie grunt pod nogami w Rzymie: weterani w coraz większej liczbie napełniali Forum, zamach, który się 20 marca nie udał, mógł być powtórzony lada dzień z większym sukcesem. Brutus i Kasjusz porzucili Rzym i udali się do niedalekiego majątku Brutusa; na razie byli tam bezpieczni, ale co mieli robić dalej? Nie stracił głowy natomiast Decymus Brutus: był przecież z woli Cezara namiestnikiem Galii Cisalpińskiej - a acta Caesaris były według życzenia samego Antoniusza potwierdzone przez senat na posiedzeniu 17 marca. Udał się więc do swojej prowincji i objął tam przywództwo nad legiami. Było to dla Antoniusza bardzo dotkliwym ciosem: 14 Galia Cisalpińska była najbliższą Italii prowincją, jej legie ciążyły nad nią niby chmura gradowa. Stąd przed pięciu laty Cezar zaczął swój zwycięski pochód, który oddał Rzym w jego ręce; co będzie, jeżeli za jego przykładem i Brutus zechce przejść przez Rubikon? — Na razie nie miał jeszcze do tego powodu; ale kto mógł wiedzieć, co przyniosą najbliższe dni? Przyniosły one Antoniuszowi nową niespodziankę, równie przykrą: powrót do Italii młodego Gajusza Oktawiusza. Urodził się ten zaiste wyroczny młodzieniec 23 września w roku konsulatu Cycerona, który stał się w taki sposób, według rzymskich pojęć, „jego konsulem"; miał więc teraz lat niespełna dziewiętnaście. Toteż nazywano go powszechnie — stosownie do usposobienia pieszczotliwie czy pogardliwie -„chłopcem", puer. Był synem siostrzenicy Cezara, Acji (Atia lub Attia); ojca stracił jeszcze za czasów dziecięcych, po czym jego matka poślubiła senatora Lucjusza Marcjusza Filipa, który na rok 56 był obrany konsulem; ten poważny mąż stanu, po Cyceronie chyba najwybitniejszy śród senatorów, został w taki sposób ojczymem młodego Oktawiusza. Cezar, który własnych synów nie miał, pokochał tego swego prawie wnuka i miał zamiar go zabrać ze sobą na wyprawę przeciw Fartom; tymczasem posłał go do Apollonii w Macedonii, gdzie było rozkwaterowane jego sześć przeznaczonych do tej wyprawy legij, żeby w tym kulturalnym mieście obok ćwiczeń wojskowych oddawał się nadal studiom retorycznym i filozoficznym. Tak więc patron olimpijski tego miasta Apollo już teraz stał się bogiem opiekuńczym Oktawiusza; co zaś do studiów filozoficznych, to jego mistrzem był stoik z Aleksandrii Ariusz, który i nadal pozostał jego doradcą w sprawach etycznych - gdyż o te jedynie mu chodziło, nie zaś o obranie pewnej i wyraźnej drogi w labiryncie dogmatyki filozoficznej Greków. W marcu roku 44, kiedy nastąpiła wiosna, legie macedońskie oczekiwały swego wodza; zamiast niego jednak otrzymały wiadomość o jego zabójstwie. Teraz dalszy pobyt Oktawiusza w Apollonii był już bezcelowy. Postanowił więc powrócić do Italii; i oto po wylądowaniu w Kalabrii niedaleko od Brundyzjum - nie w samym Brundyzjum, to byłoby niebezpieczne dla krewnego zabitego dyktatora — otrzymuje nową wiadomość: mianowicie, że ten dyktator w swym testamencie adoptował go i naznaczył spadkobiercą w trzech ćwierciach swego olbrzymiego bogactwa. Czy ma przyjąć ten zaszczyt, czy też zeń zrezygnować? Ojczym, którego przede wszystkim odwiedził w jego willi pod Neapolem, stanowczo mu odradzał przyjęcie puścizny tak wielkiego, ale też i groźnego imienia. Młodzieniec poszedł do „swego konsula" Cycerona, który pragnąc uniknąć udziału w dalszych zamieszkach, teraz też się tam znajdował: jego zdanie było takie samo. Dla obu był on po dawnemu Oktawiuszem; wolał jednak zaufać raczej swej jasnej gwieździe niż radom opiekunów. Podążył do Rzymu i zjawił się tam niespodzianie jako Gajusz Cezar — Młodszy. Nawiasem mówiąc: według prawideł onomastyki rzymskiej powinien był nazywać się Gaius Iulius Caesar Octavianus; sam on jednak nigdy tego ostatniego przydomku nie używał. 15 My też go używać nie będziemy, nazywając naszego bohatera wprost „Cezarem" i dodając czasami, dla uniknięcia dwuznaczności, przymiotnik „Młodszy". Kiedy więc Cezar powrócił do Rzymu, Antoniusza tam nie było — sprawy weteranów zawołały go do Kampanii. Pretorem miejskim był wówczas w zastępstwie nieobecnego Marka Brutusa brat konsula Gajusz Antoniusz; do niego więc zgłosił się Cezar z oświadczeniem, że przyjmuje spadek po dyktatorze, i trzeci brat, trybun ludowy Lucjusz Antoniusz, na zwołanym przez siebie wiecu przedstawił go ludowi właśnie jako Cezara. Oto jednak, w początku maja, konsul Antoniusz powrócił i musiał przyjąć syna swego dobroczyńcy w swoim wspaniałym pałacu - byłym pałacu Pompejusza, który on w swoim czasie z zezwolenia dyktatora zagarnął. Spotkanie było niezwykle chłodne. Przecież adopcja Oktawiusza należała do owych acta Caesaris, które mógł kwestionować kto chciał, tylko nie Antoniusz; ale w takim razie powinien był Antoniusz oddać Cezarowi, jako prawowitemu spadkobiercy, przynajmniej te cztery tysiące talentów, które w ów krwawy dzień był zabrał struchlałej Kalpurnii — a do tego nie miał naturalnie najmniejszej ochoty. Zbył więc na razie petenta odpowiedzią, że jego adopcja przez dyktatora nie ma jeszcze siły prawnej, ponieważ nie została potwierdzona przez kurie... Tu należy wiedzieć, że podział obywateli na trzydzieści kuryj — podział arcystary, datujący się jeszcze od czasów królewskich — już od dawna stracił wszelkie znaczenie polityczne, tak że znaczna część obywateli nawet nie wiedziała, do której kurii należy. Zachowano go jednak z właściwym dla Rzymu konserwatyzmem ze względów religijnych, ale było to czystą formalnością; na comitia curiata posyłano jako przedstawicieli „narodu" trzydziestu liktorów -po naszemu: woźnych — i ci naturalnie przyjmowali każdy przedkładany im przez władzę wniosek, dając mu przez to siłę legis curiatae?. Było to więc w danym wypadku pospolitą szykaną prawniczą; ale Cezar musiał się jej poddać. - No, to przeprowadźcie moją adopcję przez kurie. - Owszem, bardzo chętnie. Następuje dzień zebrania kuryj; trzydziestu szanownych liktorów jest na miejscu, sekretarz czyta wniosek o adopcję — raptem obecny trybun ludowy zgłasza „intercesję"7 Naturalnie była to nowa szykana ze strony Antoniusza; w taki sposób młody Cezar został pozbawiony spadku po dyktatorze, zachował tylko jego imię. Ale to imię posiadało siłę magiczną i Antoniusz miał się rychło o tym przekonać. Tymczasem nowy właściciel tego świetnego imienia nie stracił otuchy: będąc sam przez się bardzo bogatym, oświadczył, że z własnych środków wypłaci wszystkie zapisy, o których była mowa w testamencie dyktatora, 16 i nawet obiecał wyprawić własnym kosztem ślubowane niegdyś przez dyktatora z powodu jego zwycięstw igrzyska na cześć Wenery Rodzicielki, patronki rodu Juliuszów. Igrzyska te odbyły się od 20 do 30 lipca, który to miesiąc wówczas już nazywał się Iullus8; i oto, kiedy nastąpił wieczór, a lud wciąż jeszcze siedział na swoich miejscach, zdarzył się cud... Cud? Według nas raczej — przypadek; ale Rzymianie sądzili inaczej. Należy bowiem wiedzieć, że według etruskiej „teorii wieków", odmiennej od sybillińskiej, „kiedy się skończy dany obieg wielkiego roku, czyli wieku, wówczas ukazuje się znak cudowny z ziemi czy z nieba, dający od razu do poznania znawcom tych rzeczy, że powstali ludzie inni co do życia i obyczajów i również mniej lub też więcej oddani w opiekę bogom". Otóż taki znak z nieba ukazał się teraz podczas tych igrzysk Cezarowych: na horyzoncie pogodnego nieba zabłysła nieoczekiwanie gwiazda, gwiazda ogoniasta - kometa. Popłoch ogarnął widzów; pierwszym wrażeniem było, że świat się kończy, że „noc to już wieczna zapada", jak to wyraził o wiele lat później pomny tych groźnych czasów Wergiliusz w swym poemacie o ziemiaństwie9 (1468). Zdanie innych było też nie bardzo pocieszające: — Dwukrotnie — mówili — widział Rzym tę gwiazdę -gwiazdę-miecz; po raz pierwszy po jej ukazaniu się wybuchła wojna domowa Mariusza i Sulli, po raz drugi - Pompejusza i Cezara. Za każdym razem musieliśmy okupić ten znak strumieniami krwi rzymskiej. To były jednak domysły laików; oto natomiast zjawił się znawca teorii etruskiej, haruspeks10 Wulkacjusz. Ten na wiecu, zwołanym zapewne przez jednego z trybunów, wręcz oświadczył, że ta kometa oznacza koniec wieku dziewiątego i początek dziesiątego? — i, według legendy o nim, dodał jeszcze, że ponieważ wbrew woli bogów zdradził ich tajemnicę, niezwłocznie ma umrzeć. Jakoż jeszcze nie skończywszy swego przemówienia, na tym samym wiecu padł trupem. Nie jesteśmy obowiązani temu wierzyć; świadczy jednak i ta legenda o tym, jakie znaczenie lud przypisywał wróżbie Wulkacjusza. Tak więc po raz pierwszy w tym okresie słowa „początek nowego wieku" zostały rzucone w tłum. A skoro nowy wiek, to i odkupienie narodu, i święto odkupienia, i zawarcie nowego przymierza z bogami, z tym Jowiszem Najlepszym Największym, który patrzył na swój naród tu właśnie, na Forum, z wyżyn świątyni kapitolińskiej. Nadzieje te będą kiełkowały i nadal, wymagając spełnienia, i to spełnienie nastąpi — ale dopiero później, po nowym przelewie krwi rzymskiej na lądach i morzach olbrzymiego imperium. Teraz było jeszcze za wcześnie i pan igrzysk, obdarzony pomimo swego wieku młodocianego zdumiewającym poczuciem rzeczywistości, skorzystał w inny sposób z uznanego przez lud cudu. W starożytności grecko-rzymskiej wierzono w tzw. katasteryzmy, to znaczy w przemianę duszy człowieka w gwiazdę. A ponieważ igrzyska były wydane na cześć zmarłego dyktatora i pramacierzy jego rodu, 17 bogini Wenus11, więc nietrudno było uwierzyć, że to właśnie jego dusza objawiła się ludowi w nowej gwieździe. Dał wyraz tej wierze, też znacznie później, inny sławny poeta rzymski, który teraz właśnie miał się urodzić, Owidiusz: przemiana duszy Cezara w gwiazdę jest to u niego ostatnia z „przemian", które dały tytuł jego najsławniejszemu poematowi (XV 853): ...i oto pośrodku senatu Wenus stanęła, lecz tak, że jej nikt nie zobaczył, i swego Duszę Cezara ze zwłok wydobyła; nie znosząc, by w eter Rozwiał ją wiatr, w swym łonie do gwiazd ją przeniosła niebieskich. Niesie — i czuje, że w światło i w żar się obraca ognisty. Więc wypuściła ją; ta ponad drogi wzlatuje księżyca I niby smugę świetlaną swój warkocz ciągnąc za sobą, Staje się gwiazdą śród gwiazd. Pragnąc dać naoczny wyraz tej wierze, młody Cezar na posągu swego przybranego ojca w nowej świątyni Wenery Rodzicielki, przez siebie zbudowanej, kazał umieścić gwiazdę nad jego czołem. To była odtąd gwiazda Cezarowa, Iulium sidus, jak ją nazywa Horacy.12 Prawdziwa zaś świeciła jeszcze przez parę dni na sklepieniu niebieskim i potem znikła z oczu mieszkańców ziemi. Powróciła, jak przypuszczają astronomowie według swych wyliczeń, dopiero w roku 1680. Wypadło teraz wrócić do spraw ziemskich. Antoniusz wciąż jeszcze lekceważył tego „chłopca", który zapragnął być jego współzawodnikiem; natomiast napawała go wciąż rosnącą troską owa chmura, wisząca nad Italią w postaci Decymusa Brutusa z jego legiami w Galii Cisalpińskiej. Chciał na początku drogą niby legalną, jako konsul, zmusić Brutusa do oddania mu tej prowincji; ponieważ to mu się jednak nie udało — senat ze swej strony polecił Brutusowi za wszelką cenę zachować prowincję — zaczął myśleć o sile zbrojnej. Tak więc, zgodnie z przepowiednią owych wróżbitów na igrzyskach Cezara, widmo nowej wojny domowej — trzeciej z kolei — stanęło przed zmęczonym i struchlałym Rzymem. Brutus, którego wojsko, nie bardzo znaczne, nie mogło stawić czoła oczekiwanej sile konsula, zamknął się z nim w obwarowanym mieście swej prowincji, starożytnej Mutynie (teraz Modena); dlatego też ten pierwszy etap trzeciej wojny domowej nazywamy, wojną mutyńską. Ale jakie siły posiadał Antoniusz? Na razie mógł on liczyć tylko na osiedlonych w Kampanii weteranów byłego dyktatora; było ich dosyć, żeby terroryzować wiece i zgromadzenia ludowe w bezbronnym Rzymie, ale za mało do wyprawy wojennej. W Macedonii jednak wciąż jeszcze stały owe legie, przeznaczone przez dyktatora dla wyprawy partyjskiej; było ich sześć, jedną trzeba było zostawić w tej prowincji, ale pięciu pozostałym Antoniusz rozkazał przez Dyrrachium i Brundyzjum powrócić do Italii. Był to smutny dla tych legij rozkaz: zamiast bajecznej wyprawy pod zwycięskimi orłami wielkiego Cezara do Partii z jej bogactwami - wojna z własnymi braćmi w kraju rodzinnym. 18 Ale tak wielka była karność wojska rzymskiego, że pomimo wszystko usłuchano rozkazu konsula: stopniowo wojsko macedońskie rozpoczęło swój powrót do Italii, aby się połączyć z weteranami w Kampanii. Młody Cezar zrozumiał, że tu chodzi nie tylko o Decymusa Brutusa i republikanów, lecz także o niego samego: po tylu znakach niechęci ze strony Antoniusza nie mógł się spodziewać łask w razie jego zwycięstwa. Rozpoczął więc także i ze swojej strony zabiegi śród weteranów, którzy przecie byli jeszcze niedawno żołnierzami jego „ojca" - i Antoniusz z przerażeniem zauważył, że szeregi oddanych mu wojowników w Kampanii powoli topnieją. Byłoby to jeszcze pół biedy; oto jednak spośród sprowadzonych z Macedonii legij jedna, i przy tym wyborowa, nazywana z tego powodu Marsową (Mania), również go opuszcza i uznaje jako wodza Cezara. Nie zdołał jeszcze przeboleć tego ciosu, gdy się dowiedział, że za przykładem tej legii Marsowej poszła jeszcze jedna, legia IV. Teraz siły obu przeciwników były już prawie równe; ale co będzie dalej? Nie czekając na dalszy skutek danego przykładu, rozkazał pozostałym mu wiernym trzem legiom śpieszyć wzdłuż wschodniego wybrzeża Italii do Galii Cisalpińskiej. I znowu przejście przez Rubikon, ale w odwrotnym kierunku, stało się hasłem wojny domowej.13 Czym jednak mamy tłumaczyć te nieoczekiwane sukcesy młodego Cezara? Czy użytymi przez niego środkami pieniężnymi? Chodziły i takie pogłoski -że przez swoich emisariuszy uprawiał on bardzo niewybredną propagandę śród żołnierzy, starając się przekupstwem odciągnąć ich od Antoniusza. Należy jednak wątpić, czy jego majątku, już nadwerężonego przez wypłatę zapisów i igrzyska, starczyłoby na współzawodnictwo z Antoniuszem, posiadaczem olbrzymiego skarbu państwowego i spadku po zmarłym dyktatorze. Z drugiej zaś strony legie macedońskie to były przecież te same, z którymi zawarł on znajomość w Apollonii; można sobie wyobrazić, z jaką lubością siwi centurionowie patrzyli na pięknego w rozkwicie młodości wychowanka swego wojska, który w dodatku nosił imię ulubionego wodza. Zdaje się, że te zalety wystarczają dla wytłumaczenia stanowiska legii Marsowej i IV. I jak to bywa zazwyczaj, z rozłamu w partii cezarowskiej mógł skorzystać - i skorzystał - trzeci; a tym trzecim był senat i w ogóle obóz republikański. Jego siła była wyłącznie moralna; ale w owych czasach siła moralna posiadała znaczenie nie byle jakie. Brakowało tylko wodza, który by ujął w swe ręce kierowanie tą siłą: ale niebawem i wódz się znalazł. Cyceron po swoim wystąpieniu w świątyni Ziemi nie myślał zajmować się w dalszym ciągu sprawami politycznymi: był do nich wyraźnie zniechęcony, a prócz tego czuł się wciąż jeszcze przygnębiony niedawnym ciosem w życiu rodzinnym - śmiercią swej córki - który skierował jego myśli od spraw doczesnych ku wiecznym, innymi słowy ku filozofii. Porzucił więc Rzym już w początkach kwietnia, podróżując powoli przez Italię na południe, do Sycylii, z widocznym zamiarem udania się na wschód, zapewne do zacisznej Grecji. 19 Z młodym Cezarem pozostawał w dobrych stosunkach, ufając jego szczerości względem siebie i obozu republikańskiego. Czy ze swojej strony był szczery względem niego? Czy też zamierzał go tylko zużytkować jako narzędzie przeciw Antoniuszowi, żeby go potem, kiedy potrzeba minie, zdradzić? Takie jest również przypuszczenie, ale niesłuszne. Z jednej strony podstęp nie leżał w naturze Cycerona; a z drugiej posiadamy przecież jego zupełnie otwarte wynurzenia w listach do przyjaciela, Attyka, z których wynika niezbicie, że ów „chłopiec" posiadał całe serce starego konsulara? — toteż spiskowcy, a na ich czele Brutus, byli mocno niezadowoleni z tego jego przywiązania do człowieka noszącego imię zamordowanego przez nich „tyrana". Nie — ze strony Cycerona gra była otwarta i uczciwa; a ze strony jego partnera? Zobaczymy. W takim stanie były sprawy na początku sierpnia; Cyceron był wówczas gościem przyjaciela w Italii południowej i u niego otrzymał wiadomość, która stanowczo zachwiała jego zamiar wycofania się z życia politycznego. Antoniusz zbliża się do senatu! Oto więc i drugi z obu przeciwników szuka zgody z obozem republikańskim; kto wie, może się więc uda uniknąć wojny domowej? Jak dawniej, tak i teraz Cyceron uważał siebie za powołanego szermierza pokoju; porzucił więc myśl o podróży wschodniej i postanowił wrócić do Rzymu. Dniem jego powrotu był 31 sierpnia. I już nazajutrz spotkało go rozczarowanie. Właściwie mówiąc, powrót Cycerona wcale nie był na rękę Antoniuszowi: rzeczą oczywistą było, że pragnął on nawiązać stosunki przyjazne z senatem dlatego, żeby panować w nim, jako konsul, używając go jako narzędzia swych ambitnych planów — musiał więc powiedzieć sobie, że taki wytrawny polityk jak Cyceron wcale jemu tej roli nie ułatwi. Toteż zachował się wobec niego w sposób niezwykle szorstki. Kiedy Cyceron, zmęczony podróżą, kazał mu powiedzieć, że nie będzie mógł być obecny na posiedzeniu następnego dnia, Antoniusz posłał mu odpowiedź, żeby koniecznie przyszedł, grożąc w razie nieposłuszeństwa zburzeniem jego domu. Od tego nietaktu zaczęła się walka między nimi, której końcem było, jak to jeszcze zobaczymy, zamordowanie Cycerona przez siepaczy Antoniusza. Była to więc ostatnia walka tego największego mówcy Rzymu; jej wyrazem były jego mowy do senatu i do ludu, które w liczbie czternastu tworzą oddzielny zbiór pod ogólnym tytułem Filipik. Przez wybór tego tytułu chciał Cyceron pokazać, że naśladuje w tych mowach największego mówcę greckiego Demostenesa w jego walce z Filipem macedońskim. Dla nas jest to nieocenione źródło historyczne, gdyż w tych mowach odbiła się we wszystkich szczegółach wojna mutyńska; ale i pomimo tej wartości historycznej nie możemy nie podziwiać świeżości umysłu i siły woli człowieka, który w wieku już dość podeszłym -miał wówczas sześćdziesiąt dwa lata - podjął się tej walki ostatecznej o republikę rzymską i prowadził ją nieprzejednanie i niezłomnie na czele senatu, nie zstępując ani na krok 20 z prostej drogi słuszności i honoru. Jego polityka była często chwiejna w życiu poprzednim; ale w tych mowach poznajemy znowu konsula roku 63, poskromiciela Katyliny i „ojca ojczyzny". Pierwsza filipika zresztą nie zapowiada jeszcze gwałtowności późniejszej walki: jest ona utrzymana w tonie względnie pojednawczym, mówca nie odmawia swemu przeciwnikowi pewnych zasług politycznych, wyraża tylko żal, że ten przeciwnik nie zawsze i nie wszędzie zachowywał się jednakowo. Dopiero kiedy Antoniusz na tę mowę, bądź co bądź umiarkowaną, odpowiedział repliką niesłychanie obelżywą, Cyceron też przestał go oszczędzać i wydał - nie wygłosił — przeciwko niemu najdłuższą i najciekawszą ze swych filipik, drugą; jest to ta, którą późniejszy satyryk Juwenalis nazywa14 divina Philippica? i którą uważa za główną przyczynę szalonej nienawiści Antoniusza do Cycerona. W taki sposób nieszczery sojusz Antoniusza z senatem został zerwany; konsul już nie próbował uzyskać aprobaty tego najwyższego kolegium dla swych planów i na czele swoich legij wyruszył przeciw Decymusowi Brutusowi, który czekał nań, jak już widzieliśmy, w warownej Mutynie. Zaczęło się więc oblężenie tego miasta i zamkniętych w nim sił zbrojnych namiestnika. Ponieważ ten namiestnik rządził swą prowincją, będąc do tego upoważnionym przez senat, postępowanie Antoniusza wobec niego było niewątpliwym bezprawiem i Cyceron miał rację, kiedy wymagał, żeby senat uznał go za wroga państwa — któremu to wymaganiu też stało się zadość, chociaż nie od razu. Ale rozstrzygająca mogła być naturalnie tylko siła realna. Otóż z tego punktu widzenia przewaga Antoniusza nad Brutusem z jego trzema legiami była druzgocąca: podtrzymywała Brutusa tylko nadzieja na odsiecz. Do tej odsieczy szykowali się z jednej strony Cezar, z drugiej — obaj konsulowie, wyznaczeni jeszcze przez zmarłego dyktatora na rok następny, 43, Aulus Hircjusz i pajusz Wibiusz Pansa; ale szło to oczywiście bardzo powoli. Szczególnie kłopotliwe było położenie obu konsulów. Skarb państwowy był pusty: jego zawartość przecież zabrał, jak to widzieliśmy, jeszcze w idy marcowe Antoniusz. Wypadło więc opodatkować na rzecz wojny samych obywateli, teraz po raz pierwszy od czasu zwycięstwa Emiliusza Paulusa nad Perseuszem macedońskim.15 I naród rzymski w sposób zupełnie lojalny pogodził się z tą koniecznością. Nie będziemy się zajmować wszystkimi szczegółami tej wojny mutyńskiej, które znamy względnie bardzo dobrze; jeden po drugim trzej szermierze senatu wyruszyli ze swymi legiami do Galii Cisalpińskiej. Oblężeni w Mutynie tymczasem doświadczyli wszystkich okropności, które zazwyczaj towarzyszą takiemu położeniu; oto jednak w kwietniu roku 43 zabłysła nadzieja na wyzwolenie. Pierwsza potyczka była dla Antoniusza korzystna i konsul Pansa musiał życiem przypłacić swą nieostrożność, gdyż wpadł w urządzoną przez Antoniusza zasadzkę; 21 ale wkrótce potem doświadczony pomocnik zmarłego dyktatora Hircjusz rozgromił jego wojsko i zmusił do cofnięcia się pod mury Mutyny. W taki to sposób oblegający sami stali się oblężonymi. Bitwa została stoczona; zwyciężyli szermierze senatu, ale za zwycięstwo zapłacili bardzo drogą cenę: konsul Hircjusz poległ po mężnej obronie przed samym namiotem Antoniusza. A więc obaj konsulowie padli w tej wojnie o wyzwolenie Mutyny; było to niezależnie od szkody realnej nadzwyczaj groźne omen? na przyszłość -a Rzymianie byli niesłychanie czuli na takie wyrazy gniewu bożego. Toteż wspominano o tym i w późniejszych czasach. Owidiusz, który się urodził właśnie w tym roku, opowiada w swej poetyckiej autobiografii16, że rokiem jego urodzin był ten, cum cecidit fato consul uterque pari??. To wystarczało. Tymczasem wynikiem tej podwójnej śmierci było to, że młody Cezar został jedynym wodzem sił republikańskich. Wojna mutyńska była skończona; Cyceron w swej ostatniej filipice proponuje w senacie uczczenie obu poległych na polu chwały konsulów i nagrody dla żołnierzy, z tym żeby zamiast zabitych otrzymali je osieroceni ich śmiercią w tej samej wysokości, w jakiej by je otrzymali oni sami, „si vivi vicissent, quimorte vicerunf???. To są jego ostatnie słowa w tej mowie — i czytamy je dziś ze szczególnym wzruszeniem, wiedząc, że to miały być jego ostatnie słowa dla nas jako mówcy i że wkrótce on sam miał być jednym z tych, „qui morte vicerunt”. Pierwszy etap trzeciej wojny domowej skończył się, Decymus Brutus był wyzwolony, Antoniusz ze szczątkami swych rozbitych legij musiał się ratować ucieczką. Dokąd? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się rozejrzeć w najbliższym sąsiedztwie Galii Cisalpińskiej i tu zwraca na siebie naszą uwagę przede wszystkim namiestnik południowej Galii Transalpińskiej, Marek Emiliusz Lepidus. Znamy go już: to ten, który jako pierwszy nazajutrz po idach marcowych wydał hasło: „Zemsta za Cezara!" Hasło to podobało się Antoniuszowi, jako też i gawiedzi rzymskiej, i ta bez dłuższego namysłu obwołała go najwyższym pontyfikiem????, którą to godność przed nim piastował właśnie zabity dyktator. Wybory te były zupełnie bezprawne, ale pomimo to nikt ich nie kwestionował; w taki to sposób spadkobiercą duchowej potęgi Cezara okazał się Lepidus, tak samo jak świeckiej - na razie przynajmniej - Antoniusz. Wkrótce potem wyjechał Lepidus do obu swych prowincyj, 22 które mu wyznaczył jeszcze stary Cezar: Galii południowej oraz przylegającej do niej Hiszpanii Bliższej; w wojnie domowej starał się zachować w miarę możności neutralność, było jednak wiadome, że jego sympatie są raczej po stronie Antoniusza. Neutralnym, żeby to dodać, pragnął pozostać i namiestnik północnej, przez Cezara podbitej Galii, Lucjusz Munacjusz Plankus, podczas gdy stanowisko namiestnika Hiszpanii-Dalszej, Gajusza Azyniusza Polliona, który i jako człowiek, i jako literę najwybitniejszy w gronie tych trzech, było jeszcze nieokreślone. Co więc miał uczynić zwyciężony Antoniusz? O tym już w pierwszych dniach maja pisał Decymus Brutus do Cycerona: „Antoniusz wyruszył, idzie do Lepidusa; liczy jednocześnie i na Pianka." A co mieli robić zwycięzcy? Oczywiście ścigać pokonanego wroga. To znaczy: Antoniusza, byłego przyjaciela starego Cezara, miał ścigać spadkobierca jego imienia wraz z jego mordercą. Nie bierzemy za złe młodemu Cezarowi, że się wzdragał przed tą perspektywą; ale nie można nie odczuć żywego wstrętu na myśl o tym, z jakim okrucieństwem ten dziewiętnastoletni „chłopiec" wykonał to, co miał wykonać - zdradę sprawy senackiej i republikańskiej, w której imieniu walczył dotychczas. Rozpoczęty po ukończeniu wojny mutyńskiej drugi okres wojny domowej na zawsze pozostanie czarną plamą na świetnej skądinąd pamięci młodego wodza: końcem tego okresu były bowiem okropne proskrypcje. Ale trzymajmy się porządku chronologicznego. W maju roku 43 Plankus pisze do Cycerona: „Antoniusz ze strażą przednią 15 maja przybył do Forum Iulii [dziś Frejus niedaleko Nicei]; Wentydiusz [wierny legat Antoniusza] z resztą wojska pozostał o dwa dni marszu w tyle; Lepidus stoi obozem w odległości 24 mil [ 33 km] od Forum Iulii, tam postanowił czekać na mnie." Lepidus rzeczywiście wysłał był do Plankusa w celu porozumienia się z nim swego trybuna Juwencjusza, dobrego republikanina; równocześnie pisał do senatu i do Cycerona listy, zapewniając ich o swej wierności sprawie republikańskiej. Ale Antoniusz nie tyle liczył na samego Lepidusa, ile na jego wojsko. Bo oto raptem zjawia się na szańcach Lepidusa w żałobnej szacie błagalników zwyciężony wódz, przemawia do byłych towarzyszy broni... Trąby na rozkaz Lepidusa zagłuszają jego słowa; na nic ta ostrożność. Poznali go, zapraszają do siebie, obiecują w razie potrzeby zgładzić swego wodza. Antoniusz im tego zabrania, zeskakuje z szańców do wnętrza obozu, udaje się do namiotu Lepidusa pod eskortą jego własnych żołnierzy — i tu wyciąga do niego rękę, nazywając go ojcem. I odtąd Lepidus był tylko nominalnym wodzem swych legij, rządził zaś nimi Antoniusz. Plankus, kiedy usłyszał o tym, co się stało, sam się do nich przyłączył; nie zniósł tej plamy na swym honorze Juwencjusz i jedyny prawdziwy Rzymianin śród nich — sam się pozbawił życia. Teraz porażka pod Mutyną była powetowana; a ten odwet zawdzięczał Antoniusz wyłącznie samemu sobie, potężnej sile swej osobistości. Mocniejszy niż kiedykolwiek — gdyż i Azyniusz Pollion ofiarował mu swe dwie legie - zwrócił się przeciw Decymusowi Brutusowi, 23 który już znajdował się za Alpami, powrócić zaś do swej prowincji cisalpińskiej nie mógł, gdyż przełęcze były obsadzone przez wojska Cezara. I zaczęło się żałosne ściganie niedawnego zwycięzcy przez zwyciężonych. Brutus dotarł z trudem do źródeł Renu w kraju dzisiejszych Gryzonów?; wojsko jego topniało z każdym dniem, kohorty jedne po drugich przyłączały się do Antoniusza. Opuszczony przez wszystkich, wpadł w ręce żołnierzy swego wroga i poległ. Co miał teraz robić Cezar? Rzym był bezbronny; nietrudno mu było ze swymi legiami dostać się do miasta, przeforsować obranie siebie konsulem na resztę roku 43 i zagarnąć resztki skarbu państwowego dla wypłaty żołnierzom należącego się im żołdu — ale co będzie dalej? Na Wschodzie, jak to jeszcze zobaczymy, Marek Brutus i Kasjusz zgromadzili wojsko dwakroć liczniejsze od tego, którym rozporządzał; na Zachodzie stali nowi sprzymierzeńcy — Antoniusz, Lepidus, Plankus, Pollion - którym też nie mógł dorównać siłą. Za obrońcę republiki już się podawać nie mógł; pozostawało jedno — porozumieć się z Antoniuszem. Do roli pośrednika nadawał się najlepiej Lepidus; on to urządził obu niedawnym przeciwnikom, na wysepce rzecznej pod zboczem Apeninu, schadzkę, w której wziął udział sam i której wynikiem był drugi triumwiraj;. Tym razem miał to być nie prywatny związek trzech mężów stanu, jakim był pierwszy17, lecz prawdziwy urząd: zgromadzenie ludowe po opanowaniu Rzymu przez sprzymierzeńców, według wniosku trybuna ludowego Publiusza Tycjusza zatwierdziło ten związek (lex Titia, 27 listopada 43) i jego uczestnicy nazywali się odtąd tresviri rei publicae constituendae??. Głównym przedmiotem obrad był podział prowincyj. Lepidus zachował swoje z dodatkiem rządzonej dotychczas przez Polliona Hiszpanii i z prawem rządzenia nimi przez zastępców, gdyż sam chciał być konsulem w roku 42; Galię Plankusa oddano Antoniuszowi, Cezarowi zaś — Afrykę i Sycylię z Sardynią, które dotychczas znajdowały się w ręku senatu. Oprócz tego Lepidus oddał kolegom wszystkie swoje legie z wyjątkiem trzech — mający bowiem nastąpić trzeci etap wojny wydał już wyraźne hasło: „Zemsta za Cezara!", a Lepidus, który je wygłosił w swoim czasie pierwszy, teraz, kiedy jego niezbyt wygórowana ambicja była zaspokojona, nie miał ochoty brać udziału w jego urzeczywistnianiu. Co prawda stracił przez to wszelki wpływ: brzmi to dziwacznie, ale można jednak nie bez słuszności powiedzieć, że od końca roku 43 na czele rzeczypospolitej rzymskiej stało dwóch triumwirów. Po dwudniowych obradach pakt został zawarty i Cezar oznajmił wojsku jego wyniki. Wojsko z entuzjazmem przyjęło do wiadomości tę zgodę całego stronnictwa cezarowskiego i ze swojej strony wyraziło życzenie, żeby młody wódz pojął za żonę pasierbicę starszego wodza, Klodię (Klaudię). Należy bowiem wiedzieć, że Antoniusz był żonaty z Fulwią, która primo voto była żoną 24 znanego wichrzyciela Klodiusza, a secundo - też nie bardzo pokojowo usposobionego Kuriona; Klodia, o której mowa, była właśnie jej córką z pierwszego małżeństwa. Entuzjazm wojska byłby prawdopodobnie daleko mniejszy, gdyby mu zakomunikowano od razu ten warunek paktu, który go osławił na wszystkie czasy: proskrypcje. Antoniusz podobno jako pierwszy postawił to wymaganie; Lepidus od razu się zgodził, Cezar początkowo miał pewne zastrzeżenia, ale w końcu ustąpił. Powód był podwójny: mściwość i chciwość; co do tej pierwszej, było z góry postanowione, że w razie konfliktu przyjaźni jednego triumwira z nienawiścią drugiego, zwyciężać ma nienawiść. Tablice proskrypcyjne obejmowały połowę senatu — 300 imion — i około 2000 rycerzy.18I rozumie się, że śród senatorów pierwsze miejsce zajmował autor druzgocących filipik: na mocy wymienionej przed chwilą zasady Cezar musiał poświęcić mściwości Antoniusza „swego konsula", tego, który go protegował i zawsze występował jako poręczyciel jego prawomyślności republikańskiej przed senatem. Triumwirowie wyruszyli do Rzymu; tam tablice proskrypcyjne zostały wywieszone w różnych punktach miasta. Zawierały one oprócz imion proskrybowanych obietnice różnych nagród dla siepaczy — tyle dla wolnego, tyle dla niewolnika; głowy zabitych należało przynieść Antoniuszowi. Od razu zaczęły się morderstwa; najpilniej poszukiwano naturalnie Cycerona. Stary konsular już był szczęśliwie uszedł z Rzymu i dostał się do portu w Kajecie (dziś Gaeta); tu znalazł okręt, który mógł go zawieźć na Wschód, do legij Brutusa i Kasjusza. Na nieszczęście niepomyślne wiatry zapędziły go z powrotem do brzegu, gdzie już nań czekali żołnierze Antoniusza. Towarzysze Cycerona gotowi byli stanąć w jego obronie, lecz ten zakazał im użyć oręża i mężnie, po rzymsku, przyjął śmierć. Stało się to 7 grudnia 43 roku, kiedy miał bez mała sześćdziesiąt cztery lata. Później ujawniono nawet imię mordercy — miał nim być niejaki Popiliusz; utrzymywano nawet, że niegdyś świetna wymowa jego ofiary uratowała go od skazania. To nie jest pewne; natomiast wiemy, że Antoniusz razem ze swą Fulwią znęcali się w sposób niegodziwy nad zwłokami zabitego. Antoniusz mścił się za siebie, Fulwią także za swego pierwszego męża19. Głowa wielkiego mówcy wraz z jego prawicą została przymocowana do trybuny, z której tak często przemawiał do ludu, i Fulwią nie odmówiła sobie godnej barbarzyńcy przyjemności — przekłucia szpilkami martwego języka. Obok tej wielkiej śmierci bledną inne okropne szczegóły tych proskrypcyj, o których posiadamy dość dokładne świadectwa; wiele tu było przykładów podłej zdrady ze strony najbliższych ludzi, ale też i niemało wzruszających scen miłości i poświęcenia. Nie będziemy ich opisywali; niech za wszystko wystarczy świadectwo historyka czasów cesarza Tyberiusza, Wellejusza Paterkulusa, który notuje „względem proskrybowanych wierność żon - najwyższą, wyzwoleńców — pośrednią, niewolników -jaką taką, synów — żadną"20. Groźnym objawem rozprzężenia życia familijnego jest to ostatnie stwierdzenie; pocieszającym natomiast zjawiskiem - 25 pierwsze, stawiające w jak najlepszym świetle cnotliwość i bohaterstwo rzymskiej matrony. Mściwość triumwirów została całkowicie nasycona wynikiem tych proskrypcyj, ich chciwość natomiast nie bardzo. Pragnęli oni uzyskać z majątku proskrybowanych potrzebne sumy na prowadzenie wspólnej wojny przeciwko mordercom Cezara, którzy zdążyli w międzyczasie oderwać od Rzymu — naturalnie tylko przejściowo, w oczekiwaniu bliskiego zwycięstwa — cały Wschód; otóż ta finansowa strona przedsięwzięcia przyniosła im bolesny zawód. Majątki ziemskie zostały, tak samo jak i za Sulli21, rozparcelowane i miały być sprzedane przez licytację; ale kiedy do tego doszło, okazało się, że liczba ochotników do nabycia takich krwią zbroczonych ziem jest znikoma. Nad takimi sectores? ciążyła niezwyciężona pogarda ludu; korzystanie z niedoli bliźniego nie leżało w charakterze Rzymian. Toteż wynik był mizerny; celem zapełnienia skarbca wojennego musiano uciec się do okrutnego opodatkowania bogatszych obywateli — to dopiero dało triumwirom potrzebne do prowadzenia wojny środki. Do tej wojny — trzeciego etapu trzeciej wojny domowej — przechodzimy teraz. Ponieważ jej teatrem był Wschód grecko-rzymski, musimy się przede wszystkim zaznajomić z jego położeniem. Ten Wschód są to przeważnie prowincje Macedonia z Achają (tj. Grecją właściwą), potem Azja (właściwie przednia część Azji Mniejszej, byłe królestwo pergameńskie) i po trzecie Syria z Palestyną. Otóż w Macedonii działał Marek Brutus, w Syrii Kasjusz, prowincje te były im wyznaczone jeszcze przez dyktatora Cezara i senat z największą chęcią potwierdził ten akt wbrew zakusom Antoniusza. Co zaś do Azji, to reklamował ją dla siebie na mocy takiego samego postanowienia Cezara Treboniusz, który był w liczbie jego morderców. Jeszcze w kwietniu roku 44, w niespełna miesiąc po jego zamordowaniu, udał się Treboniusz do swej prowincji i z początku wszystko poszło gładko. Oto jednak po kilku miesiącach melduje się u niego Dolabella, którego już znamy jako kolegę Antoniusza na urzędzie w roku 44, i domaga się jego pomocy przeciw Kasjuszowi; Treboniusz naturalnie odmówił, ale przebiegły Dolabella zdołał ze swymi towarzyszami dostać się do Smyrny, osaczyć śpiącego Treboniusza i zamordować go. Była to — w początku stycznia roku 43 — pierwsza ofiara mścicieli z grona spiskowców; drugą został o kilka miesięcy później, jak już wiemy, Decymus Brutus. Niedługo zresztą cieszył się Dolabella swym zwycięstwem i swą prowincją: wyruszywszy przeciw walczącemu w Syrii Kasjuszowi, został przezeń osaczony w Laodycei i nie widząc ratunku dla siebie, popełnił samobójstwo. Siły zaś jego przeszły do Kasjusza, wzmacniając w taki sposób jego potęgę. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie połączeniu się Brutusa z Kasjuszem. Brutus swoje operacje na Półwyspie Bałkańskim skończył pomyślnie, usuwając 26 resztki antoniańczyków i przyłączając ich oddziały wojskowe do swoich; w jego orszaku znajdujemy, żeby to mimochodem dodać, dwóch młodych rówieśników, Cycerona syna i poetę Horacego. Połączenie odbyło się w Azji, mianowicie w Sardes; Brutus miał pod swoją komendą osiem, Kasjusz jedenaście legij, razem około 80000 żołnierza, nie licząc jazdy, floty bardzo okazałej -i kontyngentów książąt wasali; takie więc były na razie siły obrońców republiki. Oczywiście planem sprzymierzeńców mógł być tylko powrót do Italii i zniesienie triumwiratu na korzyść władzy senackiej; opuścili więc Azję i udali się razem do Macedonii, gdzie w oczekiwaniu bitwy zajęli mocne pozycje w okolicach miasta Filippi. Stało się to na początku roku 42. Dlaczego pod Filippi? Nie było to zgodne z planem Brutusa, by wpuszczać przeciwników do serca jego prowincji; ale zamiar jego się nie udał, triumwirowie przeprawili swe wojska do Epiru, stąd wyruszyli na spotkanie republikanów na wschód i jeszcze przed ich przybyciem opanowali pobrzeże rzeki Nestos, tam gdzie przez nią przebiega główna droga półwyspu, via Egnatia, i na samotnym wzgórzu stoi założone niegdyś przez króla Filipa II miasto, noszące jego imię. Było to niewątpliwie poważne niepowodzenie sprzymierzeńców; toteż nastrój Brutusa był bardzo przygnębiony, kiedy przeprawiał on swe wojska z Azji do Europy. Opowiadali, że kiedy w nocy siedział w swym namiocie, pogrążony w niewesołej zadumie, poczuł, że ktoś do niego wchodzi, i podniósłszy oczy, zobaczył jakąś straszną postać, zbliżającą się doń w milczeniu. „Kto jesteś?" zawołał; ona zaś odpowiedziała: „Twój zły duch; pod Filippi mnie jeszcze zobaczysz." Tu więc miała się odbyć decydująca bitwa. Zewnętrznie położenie sprzymierzeńców mogło się zdawać bardziej korzystne: flota, kursująca między wybrzeżem i wyspą Tazos, regularnie zaopatrywała ich wojsko w żywność, podczas gdy triumwirowie mogli liczyć na dowóz tylko drogą lądową, trudną i niepewną. Toteż w interesie tych ostatnich leżało, aby stoczyć bitwę jak najprędzej, podczas gdy czas pracował na republikanów, a temu znowu sprzeciwiał się stan zdrowia Cezara, który poważnie zachorował jeszcze w Dyrrachium. Siły na lądzie były tu i tam jednakowe, gdyż i triumwirowie byli panami dziewiętnastu legij. Między wodzami była także pewna analogia. Z wieku i z doświadczenia prym trzymali — tu Antoniusz, tam Kasjusz: był to przecie ten sam Kasjusz, który już w roku 53 po porażce Krassusa pod Karrami uratował prowincję Syrię od Fartów. Brutus co prawda, będąc niewiele młodszym od Kasjusza, miał przewagę dwudziestu z górą lat nad Cezarem, jego doświadczenie wojenne nie było jednak większe. Zgodnie z tym Antoniusz obrał sobie na przeciwnika Kasjusza, Cezarowi zaś zostawił Brutusa. W połowie października rozpoczęła się bitwa równocześnie na obu skrzydłach. Kasjusz umiejętnie rozstawił swe siły tak, żeby uniemożliwić ich oskrzydlenie przez Antoniusza, ale wszystkie jego mądre rachuby obaliła szalona odwaga przeciwnika, który napadłszy jego legie w nieoczekiwanym miejscu, 27 rzucił się po ich rozgromieniu na jego obóz, jego zaś samego zmusił do odwrotu. Przez pewien czas trzymał się Kasjusz w nadziei na sukces sojusznika; kiedy zaś stracił nadzieję, uważając swą sprawę za przegraną, rzucił się po rzymsku na swój miecz. Jego rozpacz była jednak przedwczesna: Brutus był zwycięzcą. Właściwie mówiąc, na tym skrzydle bitwa toczyła się jakoś sama przez się, prawie bez udziału wodzów. Żołnierze Brutusa ją rozpoczęli, rozbili legie Cezara, wzięli szturmem jego obóz i oddali swemu wodzowi, który mógł bez przeszkód dostać się aż do namiotu przeciwnika. Znalazł go jednak pustym i nie korzystając z owoców swego zwycięstwa, dał sygnał do odwrotu. Czy może tam spotkał tego, który mu zapowiedział swoje odwiedziny pod Filippi? To pozostało tajemnicą, jak również i to, gdzie się znajdował podczas bitwy Cezar. Sam on potem tłumaczył, że jego lekarz Marek Artoriusz na podstawie snu poradził mu, aby pomimo choroby zawczasu opuścił swój namiot; ale dokąd się udał, tego nikt nie wiedział. Bądź co bądź, zwycięzcami byli — po jednej stronie Antoniusz, po drugiej Brutus; rozstrzygnięcia więc na razie jeszcze nie było, pomimo że straty triumwirów były o wiele znaczniejsze. Zajęto po obu stronach wygodniejsze pozycje i czekano przez cały miesiąc; ta zwłoka była dla Brutusa korzystna ze względu na trudność aprowizacji dla przeciwników, ale jego ostrożna taktyka bardzo się nie podobała jego żołnierzom, którzy uważając siebie za zwycięzców, pragnęli ostatecznej rozprawy. Rozpoczęła się więc druga bitwa pod Filippi, ale tym razem powodzenie było wyraźnie po stronie triumwirów. Wojsko republikańskie zostało rozbite; większa część legij poddała się zwycięzcom; ci, którzy znaleźli schronisko na okrętach, udali się do ówczesnego króla mórz, którym był, jak to jeszcze zobaczymy, Sekstus Pompejusz; innym znowu jakimś cudem udało się uratować życie ucieczką — i w tej liczbie Horacemu, który po wielu latach tak wspominał o klęsce filippeńskiej: My spod Filippi gnaliśmy wraz co sił, Gdziem szpetnie zgubił tarczę na polu walk W popłochu, skoro męstwo naszych Padło złamane w skrwawionym pyle. Lecz mnie Merkury przez nieprzyjaciół tłum Drżącego przeniósł, w gęstej ukrywszy mgle...? Brutusowi to się nie udało; ścigany przez nieprzyjaciół, zaniechał ucieczki, a na radę swych wiernych, że ucieczka jest konieczna, rzekł: „Tak jest, konieczna, ale użyjemy do niej nie nóg, lecz ręki." Tylko jego martwe ciało zostało łupem triumwirów i należy to przyznać, że Antoniusz dał więcej dowodów rycerskiej szlachetności niż jego towarzysz. 28 Kazał bowiem ze wszelkimi honorami spalić zwłoki zmarłego — oprócz głowy; tę zaś młody Cezar kazał odesłać do Rzymu i złożyć u stóp posągu swego przybranego ojca. Taki był koniec obu szermierzy wolności obywatelskiej starego Rzymu. Kasjusza sam Brutus po jego śmierci nazwał „ostatnim Rzymianinem" i potomni nie zapomnieli tego sądu; był to jednak człowiek namiętny i chciwy i często zdawało się, że chodzi mu raczej o własną władzę niż o wolność swej ojczyzny. O Brutusie tego nikt nie mógł powiedzieć: „Za jego cnotę — mówi Plutarch22 lubił go lud, kochali przyjaciele, podziwiali najlepsi i nawet wrogowie nie nienawidzili. Był to bowiem człowiek wyjątkowo łagodny i wspaniałomyślny, daleki od wszelkiej zapalczywości, rozpusty i chciwości, wytrwały i niezłomny w służbie dobra i prawdy." Ten sąd musimy uznać za ostateczny. 2. ANTONIUSZ I KLEOPATRA Historycy zawsze i wszędzie zależni są od swych źródeł. Dla pierwszych trzech etapów wojny domowej były one względnie bardzo obfite, przy czym pierwsze miejsce zajmowały mowy i korespondencja Cycerona; to dało nam możność opisania ich przebiegu z wielką dokładnością, datując szczegóły tego dwulecia między zabójstwem Cezara a Filippi co do miesiąca i nawet co do dnia. To się już więcej nie powtórzy. Teraz, po zwycięstwie nad republikanami, wojna mogła być uważana za skończoną; należało pomyśleć o nagrodach dla zwycięzców, to znaczy dla legionistów obu triumwirów, którzy zostawili sobie na razie jedenaście legij, osiem zaś rozpuścili. Nagrodami miały być ziemia i pieniądze. O pieniądze miał się troszczyć Antoniusz, zbierając je w bogatych prowincjach Wschodu; do jego działalności jeszcze powrócimy. Ziemię natomiast powinien był zdobyć Cezar, i to w samej Italii — taki był warunek postawiony przez weteranów, którzy w poczuciu swej ważności nie krępowali się w wymaganiach. To bowiem było oczywistym wynikiem opisanych wyżej zdarzeń: państwem rzymskim rządzi nie magistratura, nie senat i nie pokojowe zgromadzenia narodu rzymskiego, owych niegdyś wszechmogących Kwirytów rządzi nim wojsko. A kto rządzi wojskiem? To możemy powiedzieć już teraz: rządzi nim legenda. Potężna legenda Cezara po części opromieniła jego spadkobierców i mścicieli, ale tylko po części; doprowadzić ją do dawnego blasku mogli oni tylko własnymi czynami. Otóż dotychczasowe czyny młodego Cezara były niewystarczające: wojsko wiedziało, że zwycięzcą pod Filippi był nie on, lecz Antoniusz, i miało przejść jeszcze niemało czasu, nim legenda, przebłagana jego prawdziwymi czynami, mogła mu przypisać także zasługę dokonanej na mordercach dyktatora zemsty. 29 Na razie jego położenie było dość niepomyślne. Jako człowiek niebezpiecznie chory odbył długą podróż po drodze Egnacjuszowej aż do Dyrrachium, następnie żeglugę przez Adriatyk do Brundyzjum i tu dopiero nastąpił kryzys w jego chorobie, który jednak skończył się pomyślnie. Przyjechawszy do Rzymu, mógł i musiał przystąpić do spełnienia nader przykrego zadania - obdarzenia ziemią 170000 weteranów, i to w gęsto zaludnionej Italii. Na to należało przede wszystkim wypędzić dotychczasowych posiadaczy. Wergiliusz, który też wskutek tych asygnacyj miał stracić dziedziczny folwarczek, w swoich Eklogach zostawił nam wzruszający opis tej katastrofy —jak taki żołnierz przychodzi do kmiotka, mówiąc mu: Ziemia ta odtąd jest moja; wynoście się, dawni oracze!23 Dokąd? Chyba w góry, gdzie śmiali ludzie, silni poczuciem wyrządzonej im krzywdy, łączą się między sobą i tworzą bandy rozbójników. A więc z jednej strony - oddanie ziemi, odebranej dawnym pracowitym i doświadczonym posiadaczom, w ręce żołnierzy, wcale nie nadających się do prac gospodarskich; z drugiej — wzmocnienie bandytyzmu. Takie to były skutki reformy agrarnej, którą pociągnęła za sobą wojna domowa. To jednak było nie wszystko; powróciwszy do Rzymu, Cezar, niedoszły zwycięzca spod Filippi, rychło mógł się przekonać, jakie znaczenie ma legenda i jej brak. Podczas wyprawy macedońskiej w Italii pozostał Lepidus w charakterze konsula — i Fulwia, która jako żona Antoniusza i teściowa Cezara była jak gdyby geniuszem (lub furią)24 triumwiratu. Senat i naród były na jej usługi, gdy tymczasem obu konsulom pozostała skromna rola wykonawców jej życzeń. Szczególnie jaskrawo uwydatnił się wpływ Fulwii w końcu roku 42, kilka miesięcy po bitwie pod Filippi. Szwagier jej, Lucjusz Antoniusz, był namiestnikiem Górnej Italii (Galii Cisalpińskiej); czy jako taki walczył z wojowniczymi plemionami alpejskimi, czy nie, tego nie wiemy, lecz faktem jest, że przypisywał sobie pewne zasługi wojenne i na tej podstawie zażądał tryumfu. Senat, zajęty sprawami macedońskimi i innymi, był głuchy na jego zabiegi; wówczas on zwrócił się o protekcję do Fulwii i natychmiast osiągnął cel. Pierwszego stycznia następnego, 41, roku Lucjusz wszedł do Rzymu jako tryumfator — tryumfator z łaski Fulwii. Oczywiście, nowa władczyni Rzymu dbała o wiele bardziej o męża niż o zięcia; dlatego teraz, gdy Cezar wrócił do Italii, starcie jego z Fulwia stało się nieuniknione. Widzieliśmy już, jak wysoce niepopularne było zadanie Cezara. Italia poczęła szemrać; wprawdzie przychylność weteranów mogła być przeciwwagą tego niezadowolenia, lecz Fulwia już się postarała o to, aby Cezar nie mógł zbytnio liczyć na ową przeciwwagę, schlebiając w imieniu Antoniusza weteranom wspólnego wojska w sposób najbardziej niewybredny. Oburzony Cezar rozwiódł się z jej córką; to oczywiście bynajmniej nie mogło skłonić Fulwii i Lucjusza do zaniechania intryg i nowa wojna domowa stała się nieuchronna. Był to już czwarty etap wielkiej wojny domowej — wojna peruzyńska, jak ją nazywamy według nazwy pięknego miasta, które było jej nieszczęsnym ośrodkiem. 30 Aby powiększyć swe szansę, Lucjusz rozwinął sztandar wolności i rzeczywiście przeciągnął tym na swoją stronę wielu republikanów; Fulwia nie od razu zdecydowała się zgodzić na jego zbyt śmiałe idee, lecz wszczętą przez nich kłótnię załagodził wspólny przyjaciel, podpowiadając jej oryginalny, czysto kobiecy argument. Wskutek tego Fulwia i Lucjusz połączyli swe siły i zajęli miasto etruskie Peruzję (dziś Perugia) niedaleko Jeziora Trazymeńskiego. Wypadło Cezarowi z pomocą swego przyjaciela, dzielnego Agryppy, rozpocząć oblężenie Bogu ducha winnego miasta. Było ono źle opatrzone w żywność i rychło dał się we znaki oblężonym straszny głód; spodziewano się odsieczy ze strony Marka Antoniusza, ale kiedy ta nadzieja ostatecznie zawiodła, musiano kapitulować. Zwycięski Cezar miał naturalnie pewne względy wobec brata i żony swego współtriumwira; warunki jego były wskutek tego łagodne i honorowe — z wyjątkiem zresztą, o którym za chwilę. Po trzech miesiącach oblężenia wojna peruzyńska mogła być uważana za skończoną (41—40). Posiadamy do jej dziejów, oprócz świadectw historyków, jeszcze bardzo oryginalne źródło rzeczowe: pociski ołowiane, używane przez procarzy, często z napisami o celu każdego pocisku. Szczególnej kurtuazji od tych napisów oczekiwać nie należało; pomimo to jednak należy wyznać, że ich brutalność, zwłaszcza w stosunku do Fulwii, przekracza wszelką granicę. Ale daleko ohydniejszy był ten wyjątek, o którym napomknąłem przed chwilą. Już przedtem młody Cezar przeforsował „ubóstwienie" przez senat swego przybranego ojca; toteż napis „Divom Iulium figuruje na pociskach peruzyńskich. Wnioskujemy stąd, że wojna peruzyńska też była prowadzona pod hasłem zemsty za Cezara; ze strony jego syna był to środek wykorzystania legendy cezarowskiej wobec braku własnej, i obecność znacznego kontyngentu republikanów śród oblężonych w Peruzji mogła służyć jako powód lub pretekst. Otóż teraz trzystu z nich zostało w niewoli u zwycięzcy; a kiedy nastąpiła czwarta rocznica id marcowych, młody Cezar kazał zbudować odpowiednią ilość ołtarzy swego „boskiego" ojca i na nich — nie stracić, lecz zarżnąć, niby zwierzęta ofiarne, owych trzystu jeńców. Chętnie odmówilibyśmy wiary wiadomościom o tych arae Perusinae: niestety, nie mamy prawa —jest ona dostatecznie potwierdzona. Po proskrypcjach i znieważeniu głowy Brutusa jest to trzeci czyn hańbiący pamięć młodego wodza; trzeci — i na szczęście ostatni. Odtąd nie będzie on więcej zniżał swego lotu. Jaki był jednak ów „kobiecy argument", który przeciągnął Fulwię na stronę jej szwagra Lucjusza? — Brzmiał on w sposób następujący: niech się rozpali w Italii wojna domowa - niezależnie od swego wyniku zmusi ona Marka Antoniusza do opamiętania się i wyrwie go z objęć Kleopatry. Po rozstaniu się z Cezarem Antoniusz udał się na podbój Wschodu, o ile ten był jeszcze opanowany przez republikanów. Strona wojskowa tego zadania nie przedstawiała żadnych trudności 31 — nikt nie myślał o oporze; lecz musiał on również zdobyć znaczne sumy złota dla zapełnienia skarbu i wynagrodzenia pieniędzmi tych samych żołnierzy, których Cezar miał obdarować ziemią w Italii. Było to rzeczą przykrą, lecz wobec małoduszności Wschodu, przyzwyczajonego do znoszenia krzywd, wcale nie tak niebezpieczną jak równoczesne zadanie Cezara. Ponadto Antoniusz, dzięki całemu swemu charakterowi, miał wszelkie dane, aby oczarować zhellenizowany Wschód. Wywodził się od rzekomego Antona, syna Heraklesa; lecz Heraklesem był jedynie na wojnie, w czasie zaś pokoju starał się raczej uosabiać inne bóstwo greckie — boga wiosny i wesela, błogosławionego przyjaciela ludzi, Dionizosa. Grecy chętnie się godzili na to jego marzenie. W Atenach — zdarzyło się to co prawda nieco później, bo w zimie roku 39 na 38 - zaproponowano wcielonemu Dionizosowi pojąć za żonę dziewiczą boginię, opiekunkę miasta Atenę; można by w tym widzieć jaskrawy dowód zwyrodnienia potomków Peryklesa, gdyby nie to, że zapewne nikt nie brał tego na serio, widząc w mistycznym ślubie nie ceremonię religijną, lecz po prostu powód do wesołej maskarady. Antoniusz zgodził się, zażądał jednak od Aten odpowiedniego posagu dla ich bogini: ni mniej, ni więcej, tylko miliona drachm (tyleż złotych). Nie pomogło dowcipne zastrzeżenie jednego z delegatów: „jednakże twój ojciec Zeus bez posagu pojął twą matkę Semele"25; Antoniusz się uparł i Ateńczycy musieli boleśnie odpokutować za swe pochlebstwo. Jeszcze wcześniej urządzono na jego cześć w Efezie, stolicy Azji, korowód bachiczny: kobiety przebrały się za bachantki, mężczyźni za satyrów, po mieście rozlegały się dźwięki fletów i tympanów? - taki był wjazd na prowincję przedstawiciela władzy rzymskiej. Romantyk z natury, chętnie zmieniał on rzeczywistość w baśń, życie w senne widzenie; utożsamiając się zupełnie ze swymi marzeniami, sam również przesuwał się przez życie swych bliskich jak senne widziadło, to groźne, to urocze, lecz zawsze fantastyczne, zawsze sprzeczne z rzeczywistością. I oto, gdy go zabrakło, wydało się bliskim rzeczą nieprawdopodobną, że Antoniusz kiedykolwiek istniał; sama towarzyszka jego marzeń mówi o nim, co prawda dopiero u Szekspira, ale słusznie i trafnie: Jam śniła: żył tu władca mój, Antoni... Obym raz jeszcze ów ujrzała sen!26 Lecz wyprzedzamy wypadki. W Efezie zaczai się dla Antoniusza czarowny sen; w Tarsos, stołecznym mieście sąsiedniej Cylicji, opętał go całkowicie. Triumwir zasiadał na rynku miejskim, sprawując sądy, otoczony przez dostojników miasta, przez królów i przedstawicieli sąsiednich krajów oraz przez wielotysięczny tłum ludu; nagle zebranie się zakołysało, jedna gromada po drugiej opuściła rynek, 32 Antoniusz pozostał sam ze swymi liktorami. Co się stało? — To Afrodyta — mówiono — przyszła odwiedzić Dionizosa. Wyrażając się prozaicznie, królowa egipska Kleopatra przybyła do władcy rzymskiego Wschodu, aby wraz z innymi królami wziąć udział w naradzie dotyczącej wyprawy przeciw Fartom i przy sposobności wytłumaczyć się ze swego postępowania po śmierci dyktatora Cezara — postępowania, które wielu wydawało się dwuznacznym. Nie jest ona nam zupełnie nie znana: widzieliśmy ją? jako szesnastoletnią gospodynię dyktatora w Aleksandrii. Podobała mu się, i nawet bardzo; po ostatecznym zwycięstwie sprowadził ją do Rzymu, nie zdaje się jednak, żeby mąż Kalpurnii uważał ją za coś poważniejszego od rozrywki. Po zabójstwie Cezara powróciła do swego królestwa; jej sympatie naturalnie nie mogły być po stronie jego morderców i jeżeli pomimo to dała pewną pomoc finansową Kasjuszowi — pamiętajmy, że Rzym uprawiał swego rodzaju protektorat nad Egiptem — to bardzo niechętnie i z przymusu. Z tej właśnie pomocy miała się teraz wytłumaczyć. Antoniusz wyprawił do niej swego zaufanego, mądrego Delliusza, któremu Horacy zadedykował później słynną odę II 3, Aequam memento: Zachowaj w przykrych, mój przyjacielu, dniach Spokojność myśli... Takąż radę Delliusz dał Kleopatrze. Królowa — teraz już dwudziestotrzyletnia — zrozumiała go; dowiedziawszy się od niego o romantycznej naturze władcy Wschodu, udała się do niego, jako owa królowa z baśni, na którą od dawna z utęsknieniem czekała jego dusza. Afrodyta odwiedziła Dionizosa: przypłynęła do niego na swej czarodziejskiej łodzi po rzece Kydnos, omywającej Tarsos, wystrojona jak bogini miłości w orszaku swych Charyt, Nereid i Kupidynów27 w cieniu pozłoconej altanki. Na wezwanie Antoniusza, żeby stawiła się przed nim, odpowiedziała zaproszeniem go do siebie. Próżne były jego wysiłki, aby zachować godność wodza rzymskiego; wkrótce baśń w osobie Kleopatry wzięła go w swe objęcia. Po krótkim upojeniu spotkaniem w Tarsos nastąpił długi sen nocy egipskich. Rzym i legiony, Cezar i Fulwia popadli w zupełną niepamięć. Na nic się nie przydał ów „argument kobiecy", o którym mówiliśmy wyżej: nawet grzmoty wojny peruzyńskiej nie zdołały przerwać słodkiej drzemki, w której się pogrążył duch oczarowanego wodza. I brat, i żona cierpieli w oblężonej Peruzji — Marek Antoniusz nie myślał o odsieczy. Toteż, zmuszeni do kapitulacji, skorzystali z łagodnych warunków, postawionych im przez Cezara: Lucjusz, który zachował się z wielką godnością, zapragnął służyć Cezarowi i otrzymał od niego urząd w Hiszpanii; Fulwia co prawda odważyła się jechać do męża, 33 zapewne spodziewając się, że jej obecność okaże się skuteczniejsza od rozpaczliwych listów, ale nagła śmierć w Sykionie uratowała ją od nowego rozczarowania. Najboleśniejszym jednak ciosem był dla Antoniusza czyn jego matki, Julii: nie chcąc być świadkiem hańby swego syna, poprosiła o przytułek króla mórz, Sekstusa Pompejusza, i została przezeń przyjęta z wielkimi honorami. O tym królu mórz teraz będzie mowa; on bowiem był bohaterem następnego, piątego etapu wojny domowej. Jego ostatnim wyczynem w dużym stylu było powstanie, które razem ze swym starszym bratem Gnejuszem organizował w Hiszpanii w roku 45 przeciw Cezarowi Starszemu. Powodzenia ono nie miało; w bitwie pod Mundą obaj ponieśli klęskę, Gnejusz poległ, ale Sekstus ocalał i odtąd po cichu prowadził partyzantkę przeciw cezarianom. Długo nie zwracano nań szczególnej uwagi; powoli jednak urósł w potęgę, grupując dokoła siebie zbiegów, nie wyłączając i niewolników, i piratów. W taki sposób stworzył dość pokaźną flotę, z którą nawiedzał miasta portowe Italii, uniemożliwiając dowóz zboża zamorskiego; było to dziwną ironią losu, że syn tego, który dwadzieścia z górą lat temu rozgromił piratów i na zawsze, jak się zdawało, skończył ich gospodarkę na morzach28, teraz sam został hersztem piratów. Udało mu się zdobyć i siedliska dla swoich ludzi: jedną po drugiej oderwał spod władzy triumwirów wyspy Sycylię i Sardynię z Korsyką i od tego czasu już stał się potęgą, z którą należało się liczyć. Jego stanowisko w wojnie domowej — wspaniałomyślnie dał on w swoich posiadłościach schronisko ofiarom okrutnych proskrypcyj - mogłoby mu zjednać życzliwość ludu, gdyby nie to, że panując nad dwiema chlebodajnymi prowincjami, Sycylią i Sardynią, i odcinając Italię od trzeciej, Afryki, morzył głodem ten sam lud. Przy takim zaś stanie rzeczy głosy życzliwości milkły: lud italski coraz natarczywiej żądał od triumwirów, a zwłaszcza od Cezara, pana Zachodu, żeby go uwolnił od tej zmory. Takie więc było, po nieoczekiwanym i niedorzecznym epizodzie wojny peruzyńskiej, najbliższe zadanie zwycięzcy. Zadanie niełatwe. Cezar floty nie posiadał; miał flotę, i to dość pokaźną, Antoniusz, ale ten znów wcale nie był przychylnie nastrojony wobec swego kolegi, czując się — i to słusznie — osobiście upokorzony wynikiem wojny peruzyńskiej. A ponieważ wspólna dziedzina, morze, robiło zeń współzawodnika Pompejusza, więc Cezar, który w ogóle miał większe zamiłowanie do dyplomatyki niż do wojny, powziął myśl zbliżenia się do tego ostatniego. Namacalnym symbolem zbliżenia miało znowu stać się małżeństwo: młody Cezar pojął powinowatą Pompejusza, Skrybonię, która przez dłuższy czas była jego prawowitą małżonką i powiła mu — co prawda nie syna, którego gorąco pragnął, lecz córkę — niechlubnej pamięci Julię. Myśl była pozornie niezła: Cezar był wodzem olbrzymiego wojska lądowego, koło czterdziestu legij; zjednawszy sobie flotę Pompejusza, mógł śmiało stawić czoło Antoniuszowi, gdyby ten raczył się ocknąć ze swej rozkosznej drzemki egipskiej i usłuchał głosu towarzyszów broni, będącego jednocześnie i głosem honoru. 34 Antoniusz rzeczywiście się ocknął. Czy już myślał o wojnie z Cezarem, kiedy na czele dużej floty przypływał do Brundyzjum, tego z pewnością powiedzieć nie możemy; wojna wybuchła sama przez się, kiedy, przypłynąwszy, znalazł ten port zamkniętym dla siebie. Wylądował więc w innym miejscu i rozpoczął oblężenie zakazanej twierdzy. Ale tym razem udało się jeszcze zażegnać wojnę; powołana została komisja rozjemcza, w której — pod przewodnictwem neutralnego Lucjusza Kokcejusza Nerwy — Pollion występował jako powiernik Antoniusza, Mecenas zaś w imieniu Cezara. Skutkiem jej obrad było wznowienie triumwiratu na podstawie obecnego stanu posiadania — oczywiście bez udziału Lepidusa, którego nikt nie pytał, ale też nikt nie kwestionował jako namiestnika ustąpionej mu niegdyś prowincji Afryki. Obaj triumwirowie otrzymali prawo werbowania żołnierzy w Italii - Antoniusz dla wojny z Fartami, który to obowiązek honorowy spoczywał na nim jako na panu Wschodu, Cezar zaś dla wojny z Pompejuszem. I znowu zawarte porozumienie zostało na życzenie wojska wzmocnione małżeństwem: wdowiec po Fulwii Antoniusz pojął siostrę Cezara Oktawie, rówieśnicę swej kochanki egipskiej. Odnowiła się historia pierwszego triumwiratu: jak tam córka Cezara Starszego Julia jako żona Pompejusza, tak tu siostra Cezara Młodszego jako żona Antoniusza była dobrym geniuszem przymierza. Była to w ogóle jedna z najbardziej świetlanych postaci tej epoki, tak obfitującej we wzory cnotliwości kobiecej. Nie tyle dziwne jest to, że Oktawia namiętnie pokochała swego męża, nie bardzo zasługującego na taką czystą i oddaną miłość — Antoniusz był w ogóle osobistością fascynującą i stworzoną dla podboju serc kobiecych — ile jej szlachetna wyższość nad przejawami wulgarnej zazdrości w stosunku do dzieci męża z Kleopatry. Do polityki się zasadniczo nie wtrącała, z wyjątkiem wypadków, które dawały jej możność występowania jako rzeczniczki zgody między mężem a bratem. W taki to sposób przymierze brundyzyńskie (jesień roku 40) zażegnało na razie grożącą wojnę między dwoma triumwirami; pozostawał jednak Sekstus Pompejusz, którego potęga morska dawała się bodaj jeszcze dotkliwiej we znaki mieszkańcom Rzymu i Italii, ponieważ odcinał on porty italskie od chlebodajnych prowincyj i morzył panów świata głodem. Wojna z nim była uważana za obowiązek Cezara jako władcy Zachodu; i właśnie on jej prowadzić nie mógł wskutek braku floty. Flotę posiadał Antoniusz, jego kolega i od niedawna szwagier, ale ten znowu nie bardzo się kwapił do tego, żeby ułatwić swemu, bądź co bądź, współzawodnikowi jego zadanie. Ale tu Cezar znalazł pomoc w samym obozie przeciwnika. Dziwny to był zaiste obóz. Właściwą siłę Pompejusza stanowili jego korsarze, z pochodzenia Grecy albo też zhellenizowani Azjaci; 35 najzdolniejszym z nich był Menodoros, jego główny, mówiąc po naszemu, admirał, któremu zawdzięczał zdobycie Sardynii. Niemały wpływ wywierali na Pompejusza uchodźcy rzymscy, bądź to ofiary proskrypcyj, bądź rozbitki z wojska Brutusa i Kasjusza. Ci nad wszystko pragnęli powrotu do ojczyzny, którego zresztą pragnął także, byle na warunkach honorowych, sam Pompejusz. I oto zaczęły się kroki z obu stron, których wynikiem było wreszcie przymierze mizeńskie, jak je nazywamy zazwyczaj od nazwy przylądka Mizenum, gdzie stacjonowała flota Pompejusza. Wiele oczekiwał Rzym od tego przymierza, które mogło mu zaoszczędzić okropności dalszej, prawie dziesięcioletniej wojny domowej: toteż dużo jego szczegółów pozostało w pamięci potomnych. Najbardziej efektowna była scena przyjęcia triumwirów przez Pompejusza na jego okręcie, którym był właśnie okręt admiralski Menodorosa. Pompejusz nie odmówił sobie gorzkiej przyjemności przypomnienia Antoniuszowi, że ten zagarnął dom jego ojca, leżący na Karynach, jednej z najwykwintniejszych dzielnic Rzymu; powiedział mu bowiem: - Cieszę się, że mogę ciebie przyjąć na Karynach — do czego się Antoniusz przyczepić nie mógł, gdyż carinae po łacinie oznacza także „okręt". Ale to był tylko dowcip; coś gorszego planował gospodarz okrętu Menodoros. Podczas gdy triumwirowie ucztowali we wspaniałej altance, ten szepnął swemu wodzowi: - Przecież ci ludzie, których gościsz, wcielają w sobie władzę nad całym światem; gdybyśmy tak raptem przecięli liny i uprowadzili ich, jako naszych jeńców i zakładników? Uśmiechnął się Rzymianin: - Byłbyś bardzo sprytny — rzekł — gdybyś to zrobił na własną rękę, skoroś jednak mnie zapytał, muszę ci odpowiedzieć: nie wolno! Uśmiechnął się i Menodoros, ale pogardliwie: powiedział sobie, że z takim skrupulatnym wodzem interesu nie zrobi. Zdradził go więc przy najbliższej sposobności i przeszedł na stronę Cezara, oddając mu swą Sardynię. Ale ten też okazał się zanadto Rzymianinem; zdradził więc i jego, powrócił do Pompejusza, potem znowu przeszedł na stronę Cezara, aż na koniec w jego służbie (r. 35) śmierć położyła kres jego awanturniczemu życiu. Tacy to byli ci ludzie, którym przewodził syn Pompejusza Wielkiego. Powracamy jednak do przymierza mizeńskiego. Na główny warunek Pompejusza — żeby go przyjęto do triumwiratu na miejsce niezdatnego Lepidusa - Antoniusz i Cezar się nie zgodzili; poza tym zaś oprócz samego Pompejusza i morderców Cezara wszystkim innym Rzymianom w jego orszaku był dozwolony powrót do Rzymu i zwrot ich majątków oraz prawo do zajmowania urzędów. Pompejusz zachował swoje wyspy, do których dodano z państwa Antoniusza jeszcze Peloponez, i otrzymał prawo do konsulatu po upływie czterech lat (do tego terminu bowiem konsulowie już byli wyznaczeni); 36 zobowiązał się jednak nie napastować wybrzeża italskiego, nie przyjmować zbiegów i niewolników do swej służby i - co było dla ludu italskiego najważniejsze — nie przeszkadzać dowozowi zboża do Italii. Teraz dopiero mogło się zdawać, że wojna domowa dobiegła kresu; toteż radość w Rzymie była powszechna i my, wiedząc, że była ona przedwczesna, nie bez wzruszenia czytamy opisy tej radości u starożytnych autorów. Tekst przymierza został przeniesiony do Rzymu i oddany pod opiekę najświętszą -pod opiekę dziewiczych kapłanek Westy. Niestety, niedługo u nich pozostał. Po krótkim pobycie w Rzymie triumwirowie rozeszli się: Cezar wyruszył do Galii, Antoniusz do swego państwa wschodniego, które wówczas już prawie nie było jego państwem. Oczywiście czytelnik domyśla się, że mówić wypadnie znowu o niebezpieczeństwie partyjskim. Musimy tu nawiązać do czasów względnie dalekich. Kiedy Cezar Starszy wojował w Galii, jednym z jego najbardziej zdolnych oficerów był niejaki Tytus Labienus; walczył on wiernie i dzielnie pod sztandarami swego wodza, póki to były sztandary Rzymu; kiedy jednak ten wódz obrócił swój oręż przeciw Rzymowi, Labienus go opuścił i przeszedł na stronę Pompejusza i senatu, w której to nowej służbie zginął pod Mundą w roku 45. Jego syn, Kwintus Labienus, naturalnie przyłączył się do wojska republikańskiego Brutusa i Kasjusza; ci posłali go do króla partyjskiego Orodesa, z którym tak zręcznie prowadził układy, że jego mocodawcy mogli ściągnąć całe swe wojsko do Macedonii, nie obawiając się napadu partyjskiego na ogołoconą Syrię. Kiedy jednak wodzowie republiki polegli pod Filippi, Labienus, któremu tradycja familijna i własne czyny nie pozwalały przejść pod sztandary cezarowców, pozostał u swego gospodarza i stał się, niby nowy Koriolan - „wodzem partyjskim".29 Labienus teraz wraz z królem Orodesem i jego śmiałym synem Pakorem, korzystając z nieobecności Antoniusza, w roku 41 poprowadził wojsko partyjskie przeciw jego państwu. Rozsiane tu i ówdzie załogi nie mogły powstrzymać jego napadu: rozpraszały się albo też przechodziły na jego stronę. Wkrótce cała Syria była podbita. Wtedy Partowie podzielili swoje siły. Północne wojsko Labienus poprowadził przez przełęcze Amanu do Azji Mniejszej, którą też całkowicie opanował; południowe zaś z Pakorem na czele zwróciło się przeciw Fenicji i Palestynie. Jaki wpływ ten najazd partyjski miał na ukształtowanie się rzeczy w tym ostatnim, właśnie teraz dla nas ogromnie ciekawym kraju, to zobaczymy w odpowiednim rozdziale (Król Herod Wielki); na razie idziemy w ślad za Labienusem. Dzięki jego działaniom cała Azja była stracona dla Rzymu: namiestnik prowincji Azji w ścisłym znaczeniu30, niechlubnej sławy Plankus, zachował tylko wyspy, których Labienus, nie mając floty, atakować nie mógł. Taki był stan rzeczy na Wschodzie, kiedy Antoniusz zawarł z Cezarem przymierze brundyzyńskie. Był największy czas, żeby pomyślał o odzyskaniu swego państwa; 37 ale nowo zaślubiony małżonek młodej i pięknej Oktawii wolał spędzić z nią słodkie miesiące poślubne w zacisznych Atenach. Zadowolił się tym, że wysłał przeciw Fartom swego legata, Publiusza Wentydiusza Bassusa. I okazało się, że niespodziewanie dobrze zrobił. Był to dziwny człowiek ten Wentydiusz. Pochodzenia bardziej niż skromnego, był w swej młodości poganiaczem mułów; potem został żołnierzem w wojsku Cezara Starszego i odznaczył się tak, że ten ze swą zwykłą przenikliwością wysunął go do przednich szeregów, poparł jego zabiegi o trybunat ludowy, następnie o preturę, którą on zresztą mógł piastować dopiero po śmierci swego dobroczyńcy. Był on wtenczas, rzecz prosta, w orszaku spadkobiercy Cezara, Marka Antoniusza; dzięki niemu otrzymał także i konsulat. To już ostatecznie oburzyło rzeczników tradycji; zjawiły się wierszyki: Haruspikowie, augurowie, rety! Cud niesłychany zdarzył się, pomóżcie: Poganiacz mułów stał się tu konsulem!31 Oto jednak, póki Antoniusz zażywał miłych wywczasów ateńskich, a namiestnik Azji z przylądków swych wysp wytężonym wzrokiem wpatrywał się w mgliste zarysy swej niedostępnej prowincji - ten były poganiacz mułów w niezaprzeczalnej godności konsulara wylądował na czele swych legionów w tej samej prowincji. Nie znieśli barbarzyńcy groźnego widoku tych legionów: cofnęli się w głąb Azji, potem wciąż dalej, do Taurusu, za Taurus — teraz Plankus mógł rozpocząć jako namiestnik urzędowanie w oczyszczonej od wroga prowincji, Labienus zaś uciekł przebrany na Cypr. Ale na tej wyspie, należącej wówczas do Egiptu, panował przez swych powierników Antoniusz; z ręki jednego z nich niefortunny „wódz partyjski" poniósł śmierć. Wentydiusz tryumfalnym marszem ciągnął wciąż dalej i dalej. Za Taurusem — Cylicja; z niej też wypędził Fartów. Jeszcze dalej — przełęcze Amanu, za nimi — Syria; wkrótce orły legionów opanowały także i tę prowincję i Wentydiusz mógł spędzić zimę 39/38 roku w wygodnych miastach tego niegdyś państwa Seleukidów. Ocknął się Pakor; zgromadziwszy nowe wojsko, wyruszył znowu do Syrii, pragnąc ją odebrać Wentydiuszowi. Ten ze swym wojskiem zajął wzgórze nad miastem Gindaros niedaleko Antiochii; cierpliwie czekał, aż jego krewki przeciwnik ze swymi łucznikami w uciążliwym marszu pod górę zbliży się do niego — i tu raptem siłą nawałnicy runął nań. Rozpierzchło się wojsko partyjskie; sam Pakor zginął, walcząc jak bohater: zwycięstwo rzymskie było całkowite. Teraz dopiero plama karreńska mogła być uważana za zmytą i Rzymianie z wdzięcznością przypomnieli sobie, że ten odwet za Karry, za śmierć obu Krassusów, za rozbicie i uwięzienie wojska rzymskiego, odbył się po piętnastu latach w tym samym dniu, 9 czerwca. 38 Cóż dalej? Odwet był jednak niezupełny: orły Krassusa wciąż jeszcze zdobiły świątynie partyjskie, jego legioniści wciąż jeszcze uprawiali rolę zwycięzcy. Partia stała otworem dla Wentydiusza — ale tu ten „imperator", jak go według zwyczaju nazywało wojsko, zauważył, że Antoniusz z zazdrosnym niepokojem śledzi jego sukcesy, zaćmiewające jego własne wawrzyny filippeńskie, i pragnie sam stanąć na czele zwycięskiego wojska dla decydującej wyprawy w głąb Partii. Ustąpił, nie chcąc obrażać swego dobroczyńcy; powrócił do Rzymu, gdzie w listopadzie roku 38 — rzecz niesłychana — z wielkim przepychem odprawił „tryumf nad Fartami". Jest to ostatnia o nim wiadomość. Wypadło pomówić nieco dokładniej o tych sukcesach Wentydiusza; jest to bowiem pierwsza jasna i chlubna stronica na tle smutnych dziejów trzeciej wojny domowej. Teraz jednak musimy do tych dziejów powrócić. Radość Rzymu z powodu przymierza mizeńskiego była przedwczesna; wkrótce po nim Pompejusz wznowił swe napady na Italię i na dowozy do niej zboża. Co prawda mógł się powołać na to, że warunki przymierza zostały naruszone przez Antoniusza, który odmówił wydania mu Peloponezu; bądź co bądź, Rzym cierpiał głód i oczekiwał pomocy nie od dalekiego Antoniusza, lecz od bliskiego Cezara. Westalki musiały oddać w ręce Cezara tekst przymierza, które odtąd było uważane za nieważne; wojna rozpoczęła się znowu. Antoniusz, który był jej przyczyną, nie mógł odmówić pomocy swemu koledze w triumwiracie; daleko wydatniejsza była jednak w tym wypadku pomoc trzeciego, dotychczas zaniedbanego triumwira, Lepidusa. Był on namiestnikiem prowincji Afryki — a Sycylia, jedyna po utracie Sardynii z Korsyką ostoja potęgi Pompejusza, leży prawie pośrodku między państwami wszystkich trzech triumwirów: Italią, Grecją i Afryką. Ich zjednoczonym siłom Pompejusz mógł przeciwstawić tylko swoją flotę - i swoją legendę, sławną legendę pompejuszowską. Do tej dodał jeszcze jedną, swoją własną, nazywając siebie synem Neptuna, boga mórz, i zmieniając odpowiednio swój czerwony płaszcz wodza wojennego na niebieski: w owych czasach i to miało znaczenie nie byle jakie. Tak, jeden przeciw trzem; ale ci trzej z nie ukrywaną zazdrością patrzyli jeden na drugiego. Szczególnie Antoniusz musiał powiedzieć sobie, że wcale nie leży w jego interesie, żeby Cezar zbytnio urósł w potęgę, zgniótłszy Pompejusza; toteż jego flota, która mogła zniszczyć tego ostatniego, nie brała większego udziału we wspólnej sprawie. Siła Lepidusa zawierała się w jego świeżych legionach, które mu się udało wysadzić na zachodnim cyplu Sycylii; ale poważnej floty nie miał. Położenie Cezara było wobec tego kłopotliwe: musiał koniecznie stworzyć flotę do walki z królem mórz, a służba morska wcale nie leżała w charakterze Italczyków owych czasów. Na szczęście miał on pomocnika mądrego i wiernego w osobie Marka Agryppy; dzięki jego energii i wynalazczości ta flota powstała, i przy tym taka, która dawała żołnierzom możność przemienienia walki morskiej w lądową: okręty otrzymały „ręce żelazne", które, wbite w okręt przeciwnika, 39 mogły go zatrzymać celem walki żołnierzy z jego załogą. Pierwsze próby nowej floty były jednak niefortunne: rozszalały się burze, które wyrządziły niemało szkód nie tylko śród okrętów Cezara z ich nie przyzwyczajonymi do żeglugi załogami, ale tak samo i bardziej doświadczonej flocie Antoniusza. Pompejusz tryumfował: widocznie sam Neptun pomagał swemu przybranemu synowi. Cezar jednak walczył dalej. Wiele zawdzięczał on Agryppie, nie mniej atoli samemu sobie. Teraz dopiero, mając lat 26, rozwinął całą potęgę swojego niestrudzonego, pomimo niedostatecznej odporności cielesnej, ducha. Zasadniczo nie unikał niebezpieczeństwa, wszędzie ryzykując swą wolność i nawet życie; raz nawet był bliski samobójstwa i tylko rada jego przyjaciela Prokulejusza - jednej z najbardziej świetlanych postaci w jego orszaku - uratowała go od rozpaczy. I oto na koniec Fortuna uśmiechnęła się do niego. Czytelnika zapewne już uderzyło podobieństwo tej wojny do pierwszej punickiej.32 Jak tam, tak i tu chodziło o Sycylię; w obu wypadkach Rzym musiał stworzyć flotę dla walki z potężnym na morzu przeciwnikiem; w obu należało znaleźć środek wprowadzenia do walki morskiej manewrów walki lądowej. Przypadek jeszcze wyjaskrawił to podobieństwo: jak tam, tak i tu pierwsza walna potyczka odbyła się na morzu niedaleko miasta Mylę na północnej Sycylii. Przyniosła ona zwycięstwo Cezarowi - co prawda nie decydujące. Mógł on jednak połączyć swe siły z siłami Lepidusa; Pompejusz, osaczony i z lądu, i z morza, zaproponował przeciwnikowi swego rodzaju pojedynek: niech ponowna bitwa morska rozstrzygnie o dalszych losach ich obu. Propozycja była obliczona na rycerskiego ducha Cezara; bitwa została stoczona przy Naulochus, niedaleko od owych Myl — i tu zwycięstwo młodszego wodza już było zupełne (rok 36). I oto, kiedy Cezar już miał zagarnąć owoce tego zwycięstwa, zjawił się ktoś, kto zapragnął wyrwać je z jego rąk. Lepidus sobie przypisywał główną zasługę w tryumfie nad Pompejuszem: przecież to jego wojsko przeszło przez całą Sycylię od zachodu do wschodu, od Lilibeum do Tauromenium! Toteż uważał opuszczoną przez Pompejusza wyspę za swoją własność: upośledzony przez siedem gorzkich lat twórca triumwiratu uważał moment za odpowiedni, żeby wynagrodzić siebie za tyle upokorzeń. Miał się jednak rychło przekonać, co znaczy posiadanie imienia Cezara i legendy cezarowskiej — i co znaczy brak wszelkiej legendy. Powtórzył się dramat pomutyński: jak wtenczas Antoniusz, tak teraz Cezar we własnej osobie ukazał się w obozie Lepidusa. Ale tym razem nie jako błagalnik, lecz jako — Cezar. Był to czyn szalony, jak wiele innych czynów Cezara w tej wojnie, ale szczęście pomogło śmiałości: kohorta po kohorcie zaczęła przechodzić na stronę spadkobiercy wielkiego dyktatora; wkrótce Lepidus został opuszczony przez wszystkich swoich żołnierzy. Teraz Cezar mógł z nim robić, co chciał; nic złego mu jednak nie zrobił. Odesłał go do zacisznego i przyjemnego miasteczka 40 Cyrceje na wybrzeżu latyńskim i tu nieudolny triumwir spędził ostatnie lata swego życia spokojnie, piastując w dalszym ciągu godność starszego pontyfika. To mądre umiarkowanie obok śmiałości osobistej cechuje ten nowy, stanowczo dodatni okres w życiu Cezara; nie wątpimy, że tak samo łaskawie potraktowałby i swego głównego przeciwnika, Pompejusza, gdyby ten zaufał jego wspaniałomyślności. Ale dumny syn Pompejusza Wielkiego nie chciał korzystać z łaski syna Cezara; wolał udać się pod władzę Antoniusza do prowincji Azji, gdzie też i został zamordowany w roku następnym (35); czy z rozkazu Antoniusza, któremu przestał być potrzebny i pożyteczny, tego nie wiemy. Tak niechlubnie zgasła gwiazda Pompejuszów po ośmiu latach nowego, ponurego blasku. Pompejańczycy w dalszym ciągu istnieli w Rzymie; jednym z nich był sławny historyk Liwiusz. Ale już to, że Cezar, nazywając go tak, nie odmawiał mu swej przyjaźni, świadczy o tym, że ich nie uważano za ludzi niebezpiecznych. Gwiazda Pompejuszów zgasła; tym jaśniej zabłysła gwiazda Cezara, który teraz, po odzyskaniu dwóch nowych prowincyj, Sycylii i Afryki, i po uratowaniu Italii od ciągłej groźby głodu, był nie tylko niezaprzeczalnym, ale i ulubionym panem Zachodu. Co mógł mu przeciwstawić jego współzawodnik, pan Wschodu Antoniusz — który był istotnie panem Wschodu, lecz na razie dzięki zwycięstwom Wentydiusza, nie swoim? Widocznie tylko jedno: własne zwycięstwo nad groźnym sąsiadem, którego Wentydiusz tylko zapędził do jego państwa, lecz nie pokonał. Antoniusz zdawał sobie sprawę z tej konieczności: póki Cezar wojował z Pompejuszem, po części z pomocą jego floty, która mu nie była potrzebna do wyprawy przeciw Fartom, zgromadził on ogromne wojsko - sto tysięcy żołnierza — i wyruszył z nim na wschód. Dziwny był początek tej wojny. Jego młoda żona towarzyszyła mu w żegludze od brzegów Sycylii do Korkyry; tu się z nią pożegnał i posłał po swoją kochankę Kleopatrę, z którą przebył Syrię aż do partyjskiej granicy. Nie mniej dziwny był dalszy ciąg. Antoniusz był pełen najlepszych nadziei: w państwie partyjskini nastąpiły straszne czasy, stary król Orodes nie mógł przeboleć śmierci swego ulubionego syna Pakora i zrzekł się władzy na korzyść drugiego syna, Fraatesa — a miał ich sporo według zwyczaju wschodnich potentatów z ich wielożeństwem. Ten oto Fraates, przyjąwszy władzę, skorzystał z niej przede wszystkim dlatego, żeby uśmiercić swoich braci, których miał trzydziestu, a po nich i ojca. Doprowadziło to naturalnie do poważnych zamieszek w państwie; i Antoniusz mógł się spodziewać, że Fraates przyjmie chętnie warunki pokoju, które mu ofiarował, tym bardziej że te warunki były dość umiarkowane: chodziło tylko o zwrot orłów Krassusa i jego żołnierzy, zabranych do niewoli po klęsce karreńskiej. Jak widać stąd, przedmiotem sporu był wyłącznie prestiż Rzymu; ale to był równocześnie prestiż Partii i Fraates, nie czując się zbyt pewnym na swoim zbroczonym bratnią i ojcowską krwią tronie, 41 nie mógł zezwolić na takie upokorzenie swej królewskiej godności. Odmówił więc, i wojna stała się nieunikniona. Można było oczekiwać, że Antoniusz z zachodu przeprowadzi swe olbrzymie wojska przez Eufrat, granicę między rzymską Syrią i Partią; ku powszechnemu zdziwieniu obrał on inną drogę i napadł sąsiada z północy, prowadząc wojsko z Armenii, sprzymierzonej z Rzymem, do Medii. Skutki tego dziwnego planu były wprost fatalne: nie znając dokładnie kraju, przez który szedł, już w pierwszej potyczce stracił znaczną część swego wojska. W dodatku powstały trudności aprowizacyjne: konieczność odwrotu stała się oczywista. o ratowaniu honoru rzymskiego już nie mogło być mowy; Antoniusz mógł być szczęśliwy, że uzyskał przynajmniej przyrzeczenie niemolestowania jego wojska podczas powrotnej drogi do Armenii, które to przyrzeczenie zresztą też nie było dochowywane. Cóż stąd, że Antoniusz podczas tego żałosnego odwrotu wykazał najlepsze cechy swego charakteru, troszcząc się po ojcowsku o rannych i chorych żołnierzy? Nie złagodziło to znaczenia faktu, że jego wojsko straciło całą czwartą część, kiedy doszło do upragnionej Armenii — faktu, że ta nieszczęsna wyprawa zamiast zadośćuczynienia przyniosła Rzymowi tylko nowe upokorzenie i że niebezpieczeństwo partyjskie, zażegnane zwycięstwami Wentydiusza, teraz znowu, groźniejsze niż kiedykolwiek, powstało przed strwożonymi oczami Rzymian. I to zdarzyło się właśnie w roku 36, w roku zwycięstwa Cezara nad Pompejuszem. Teraz już z góry można było przewidywać, kto z obu współzawodników zostanie władcą na razie jeszcze podzielonego państwa. Zdarzenia następnych lat musiały jeszcze wzmocnić w Rzymianach to przekonanie; jest rzeczą bardzo ciekawą i pouczającą przyjrzeć się, jak obaj współzawodnicy skorzystali z czasu, który nastąpił po zwycięstwie jednego i porażce drugiego. Cezar na razie nie chciał zaczepiać tego, który był jednak jego szwagrem: czekał, aż zwycięstwo spadnie nań samo, jak dojrzały owoc. Natomiast starał się o konsolidację swego państwa zachodniego przez dotarcie do jego naturalnych i nadających się do obrony granic. O tym jeszcze będzie mowa; tu tylko tyle, że tą naturalną granicą miały być Łaba i Dunaj, których bieg tworzy jedną, prawie prostą linię. I oto Cezar stara się zabezpieczyć sobie przede wszystkim granicę dunajską. Muszę tu dodać, że linia demarkacyjna między jego Zachodem a Wschodem Antoniusza przechodziła nie przez Istrię, jak by to się wydawało naturalnym, lecz dalej na południe, na Półwyspie Bałkańskim przez Skodrę?, zostawiając tak zwane Ilirykum — dzisiejszą Dalmację — po strome Cezara. To więc Ilirykum, z jego dalszym ciągiem na północy, Panonią, było terenem walk pana Zachodu o swe naturalne granice północno-wschodnie - i my ze szczególnym zainteresowaniem śledzimy przebieg tych walk w kraju, który z czasem miał stać się słowiańskim. 42 Na razie jednak chodziło o jego romanizację. Dziki kraj, dzicy ludzie: morze pełne korsarzy, góry pełne zbójów; wiec i flota, i wojsko lądowe miały tu wiele do zdziałania, ale pomimo ich dzielności zadanie wcale nie było łatwe. Podziwu godne było tu i męstwo osobiste, i wytrzymałość, i przezorność Cezara: w tubylcach widział swoich przyszłych poddanych i o ile można, oszczędzał ich osiedla, uważając, że celem Rzymu nie jest burzenie, lecz budowanie miast. O jego zaś męstwie może dać wyobrażenie jego zachowanie się przy zdobyciu twierdzy panońskiej Metulum. Cztery mosty wybudowali Rzymianie między swą groblą a murami twierdzy; trzy —jeden po drugim — runęły pod pociskami oblężonych. Pozostał czwarty. Cezar, z bliskiej wieży kierujący szturmem, rozkazał żołnierzom, by po tym moście uderzyli na mury; ci zaś, przestraszeni losem tamtych mostów, nie posłuchali jego rozkazów. Wtenczas on sam skoczył do nich, wyrwał tarczę pierwszemu żołnierzowi, którego spotkał, i popędził na most. Wszyscy, naturalnie, za nim; most nie wytrzymał ich ciężaru i też runął w przepaść. Pomimo poważnych obrażeń Cezar wydobył się z przepaści na górę i w dalszym ciągu kierował szturmem, aż oblężeni się poddali. Jest to jeden przykład spomiędzy wielu: należy jednak pamiętać, że męstwo Cezara nie było impetyczne — był to owoc poddania woli rozsądkowi, owoc odpowiedzi duszy na pytanie, co w każdym wypadku jest obowiązkiem, owoc, jednym słowem, nauki stoickiej, zaczerpniętej przez Cezara od jego mistrza Ariusza. Żołnierze z podziwem spoglądali na tego wodza, który nie wymagał od nich więcej niż od siebie samego; i również na to, że on, narażając w razie potrzeby swoje życie, pomimo to zawsze wychodził cało z najbardziej ryzykownej przygody. Widocznie znajduje się pod stałą opieką jakiegoś boga; a może... może nawet... sam jest bogiem? Taka była ta pierwsza „iliro-panońska wojna" Cezara (35—33 r.); jest ona po wyprawie Wentydiusza drugą chlubną stronicą dziejów rzymskich owych czasów. A co robił w tych samych latach jego współzawodnik, pan Wschodu Antoniusz? Z początku rzeczywiście szykował nową wyprawę przeciw Partom, żeby zmyć hańbę swej ucieczki w pierwszej; Oktawia, uradowana tą „rzymską" myślą małżonka, sama nawerbowała w Italii dla niego żołnierzy i razem z zasobami amunicji i żywności poprowadziła ich na wschód. Ale już w Atenach otrzymała od Antoniusza list z wyrazami wdzięczności za tę pomoc — i rozkazem, by sama powróciła do Rzymu. Widocznie zwyciężyła Kleopatra; z tym się należało pogodzić. Wyprawa zaś Antoniusza zamiast do Partii zwróciła się pod lichym pretekstem przeciw Armenii; pokonawszy z łatwością ten względnie niewielki kraj, powrócił on z jego uwięzionym królem i sprawił sobie przyjemność wspaniałego tryumfu... w Rzymie? — Nie, w Aleksandrii. Po tryumfie nastąpiła jeszcze bardziej oburzająca z rzymskiego punktu widzenia ceremonia w aleksandryjskim gymnasion33 — a była to cała dzielnica, której place między pięknymi kolumnami mogły zmieścić wielotysięczny tłum. 43 Otóż na jednym z tych placów postawiono podium z dwoma tronami, dla Antoniusza - jeszcze nie króla, ale zawsze męża królowej - i Kleopatry. Obok — trzeci tron dla syna Cezariona, którego Kleopatra w swej wczesnej młodości urodziła Cezarowi Starszemu; to ze względu na cezarowców w Rzymie, hołdujących przybranemu synowi dyktatora, podczas gdy istnieje syn, aczkolwiek nieprawy, ale jednak pochodzący z jego świętej krwi. Nieco niżej — trony dla trojga dzieci Antoniusza i Kleopatry, bliźniaczków Aleksandra Słońca i Kleopatry Księżyca, przypuszczalnie sześcioletnich, i jeszcze dwuletniego synka, Ptolemeusza Filadelfa. Widowisko było śmieszne, ale to, co nastąpiło później, nie dawało powodu do śmiechu. Oto herold z rozkazu Antoniusza zaczyna przydzielać prowincje Kleopatrze i jej dzieciom. Sama Kleopatra, jako „królowa królów", otrzymuje oprócz swego dziedzicznego królestwa egipskiego jeszcze tzw. Syrię Wklęsłą34 z miastem Damaszkiem oraz Cylicję i Cypr; jej nieletnie dzieci, jako wasale swej matki, otrzymują jeszcze Iturię i inne części Arabii, Fenicję, Palestynę, Kretę i Cyrenajkę; razem wzięte tworzyły te kraje potęgę, której nie mieli nawet najdzielniejsi pierwsi Ptolemeusze. I to wszystko — kosztem rzymskiego Wschodu, kosztem zwycięstw Pompejusza Wielkiego! Teraz już nie ma co myśleć o pojednaniu z władcą Zachodu; Antoniusz całkowicie czuje się monarchą wschodnim i mężem Kleopatry. Ta znowu czyni wszystko, by zachować go dla siebie. A pewne wysiłki z jej strony były tu potrzebne: Kleopatra zdawała sobie sprawę z tego, że powinna być władczynią uroków miłosnych, aby nie stać się ich ofiarą. Być może jedna z przyczyn tego kryła się w tym, że Kleopatra w rzeczywistości nie była tak piękna, jak się ją zwykle przedstawia. „Uroda jej — mówi Plutarch — sama przez się nie była tak niezrównana, nie czyniła na widzach tak piorunującego wrażenia; lecz w obcowaniu z nią tkwiła nieprzeparta, czarowna siła i powierzchowność jej wraz z czarującą mową i tajemniczym urokiem obejścia pozostawiała żądło w sercach tych, którzy ją znali." W dodatku zbliżała się teraz do trzydziestki i po trzech połogach z przykrością widziała, że zaczyna —jak to się mówi teraz — „tracić linię". Żeby ją odzyskać, poddała się - jak się to też robi teraz — kuracji głodowej i, zdaje się, osiągnęła skutek. To był jednak tylko jeden środek z wielu; jej głównym celem było całkowite opanowanie Antoniusza. Czy dla wygód materialnych w rodzaju tych, których świadkiem było gymnasion aleksandryjskie? To też nie jest wykluczone, ale bylibyśmy niesprawiedliwi względem niej, gdybyśmy nie zechcieli ocenić także jej prawdziwej miłości dla tego - należy o tym pamiętać - czarującego człowieka. Oto więc poróżniła go nieodwołalnie z jego współzawodnikiem, współwładcą i - szwagrem; więzy rodzinne przede wszystkim powinny być rozerwane, tu z pomocą chciwości królowej przyszła zazdrość kobiety, i cel znowu został osiągnięty. Już niewdzięczne odesłanie z Aten było obelgą dla Oktawii; tę obelgę przezwyciężyła jednak jej wrodzona dobroć i szlachetność — Oktawia pozostała w domu Antoniusza na Karynach jako gospodyni i matka dzieci swego męża, 44 nie tylko wspólnych, ale także i z dawnego małżeństwa z Fulwią. Teraz jednak, po owym rozczłonkowaniu rzymskiego Wschodu, Antoniusz otwarcie nazywał Kleopatrę swoją żoną — dodając, że jest nią ona już od dziewięciu lat. To już było nie do zniesienia; ulegając stanowczym żądaniom brata, Oktawia rozwiodła się z Antoniuszem i opuściła jego dom, zabrawszy jednak ze sobą — przeciw czemu nie protestował -jego dzieci. Był to dla Kleopatry poważny sukces; i tego było jej jednak za mało. Pragnęła, żeby Antoniusz żył tylko dla niej — a do tego było potrzebne, żeby w ogóle żadna „rzymska" myśl nie musnęła jego czoła, żeby nie tylko Italia, ale tak samo i Partia, i obowiązek zemsty za Krassusa poszły w zapomnienie. W tym celu otoczyła ona męża wszystkimi rozkoszami, na jakie mogła się zdobyć jej wynalazczość, poparta nieprzebranymi bogactwami państwa faraonów. I oto życie Antoniusza staje się jednym pasmem nieskończonych uciech, począwszy od najbardziej wykwintnych i kończąc na najbardziej poziomych. Antoniusz zakłada dla siebie i swych przyjaciół związek „towarzyszy niezrównanego życia", starając się prześcignąć wszystko, co kiedykolwiek było wymyślone w dziedzinie rozkoszy — i Kleopatra wszędzie mu wiernie towarzyszy. Uczty, tańce, pantomimy, śpiewy, wieczny karnawał w pałacach i ogrodach aleksandryjskich — i tego było za mało. W Antoniuszu obok ducha wykwintności żył także rubaszny duch żołnierski z jego potrzebą ostrych, plebejuszowskich uciech. I oto pan Egiptu nocą w przebraniu w towarzystwie jednego tylko giermka hula po najpodrzędniejszych karczmach aleksandryjskich, awanturując się w nich, uczestniczy w bójkach pijanej hołoty; i „towarzysze niezrównanego życia" dziwili się nazajutrz, widząc podejrzane sińce na twarzy i ramionach Antoniusza i Kleopatry — to ona bowiem bywała owym giermkiem. Dziwili się, o ile nie byli Rzymianami; ci zaś ze zgrozą patrzyli na to zachowanie się swego byłego wodza; porównując go z Cezarem, jego hańbę partyjską ze sławą panońską tamtego, jego poziomy epikureizm ze stoickim poczuciem obowiązku jego współzawodnika, musieli wyznać, że tam panuje honor, tu — rozkosz. Poczuli się jak niegdyś rzekomy przodek Antoniusza, Herakles, ,,u rozdroża"35; zaczęły się ucieczki z Aleksandrii do Rzymu i wkrótce najwierniejsi przyjaciele Antoniusza, towarzysze jego sławnej przeszłości, znaleźli się w orszaku Cezara: woleli zdradzić swego wodza niż Rzym. Zbliżamy się teraz do szóstego i ostatniego etapu trzeciej wojny domowej - do nieuniknionej walki między obydwoma triumwirami, Antoniuszem i Cezarem. I właśnie ten triumwirat dał do niej powód. Był on przecie zawarty nie na zawsze, lecz tylko na pięć lat. Po ich upływie wobec powszechnej zawieruchy wypadło go odnowić, co też i zostało spełnione bez żadnych trudności, 45 jak rzecz, która się rozumie sama przez się. Teraz -w końcu roku 33 lub początku 32—wskutek upływu także i drugiego pięciolecia, należało go raz jeszcze odnowić... o ile jego istnienie będzie uznane za konieczne. Ale — czy będzie uznane? Na tej wątpliwości zbudował Antoniusz swój plan unieszkodliwienia rzymskiego współzawodnika; plan, należy to uznać, ogromnie sprytny. Pomimo swego haniebnego zachowania się w Egipcie Antoniusz miał w Rzymie jeszcze dużo szczerych zwolenników; i zdarzyło się, że obrani na rok 32 konsulowie obaj do nich należeli - co świadczy, żeby to mimochodem zaznaczyć, że Cezar lojalnie spełniał swe zobowiązania wobec Antoniusza i wstrzymywał się od wszelkiej presji na wyborach. I oto na posiedzeniu noworocznym, na którym zazwyczaj starszy konsul wygłaszał mowę de summa republica — rodzaj naszej „mowy tronowej" - nowy konsul Sozjusz w imieniu Antoniusza zaproponował, żeby obaj triumwirowie złożyli swe nadzwyczajne pełnomocnictwa na korzyść dawnych władz republikańskich, a więc magistratury, senatu i ludu. Chytrość tego planu — będącego zresztą kopią planu Cezara Starszego w przededniu drugiej wojny domowej36, w którym sam Antoniusz, jako trybun ludowy, brał wówczas bardzo czynny udział — polegała na tym, że w razie jego przyjęcia, bardzo prawdopodobnego wobec republikańskiego nastroju znacznej części senatorów, Cezar tracił wszystko i z władcy Zachodu stawał się osobą prywatną, mogącą być przedmiotem wszelkiego rodzaju oskarżeń i szykan, podczas gdy Antoniusz, nawet przestawszy być panem Wschodu, tak bardzo uszczuplonego wskutek jego szalonej rozrzutności, pozostawał królem wzmocnionego dzięki tej samej rozrzutności Egiptu i władcą jego nieprzebranych skarbów. Plan się udał; mowa Sozjusza, wygłoszona zresztą w nieobecności Cezara, przebywającego w niedalekiej willi, podobała się bardzo wielu senatorom, nie tylko antoniańczykom, lecz i tym, którzy wierzyli w możność wskrzeszenia tak drogiej ich sercu republiki. Ale w posiedzeniu noworocznym głosowanie nastąpić nie mogło; a na posiedzenie następne Cezar przyszedł z bardzo pokaźną strażą przyboczną - liczył się widocznie z możliwością powtórzenia krwawych id marcowych — i zajął miejsce między obydwoma konsulami, widocznie jako triumwir. Struchlali zwolennicy Sozjusza i Antoniusza woleli uciec; wniosek konsula upadł. Było to coś w rodzaju zamachu stanu ze strony Cezara, ale jakże usprawiedliwionego wobec nierzetelnej gry jego przeciwnika. To był jednak dopiero początek; za tym pierwszym aktem przemocy niebawem nastąpił drugi. Było w Rzymie, jak to powiedziałem przed chwilą, niemało szczerych przyjaciół Antoniusza, ale też niemało zbiegów z jego obozu aleksandryjskiego, do których należał m.in. już znany nam niechlubnej pamięci Plankus. Otóż ci nagadali Cezarowi różnych potwornych rzeczy o testamencie Antoniusza, przechowywanym w archiwum westalek. To wzbudziło ciekawość Cezara; pragnąc skompromitować w oczach Rzymian swego odtąd już wroga, 46 posłał po ten testament do westalek - ale spotkał się z ich odmową. Nawiasem mówiąc, bardzo żałujemy, że nie znamy bliżej tej dostojnej przełożonej świętego kolegium, virgo maxima?, która odważyła się z szacunku dla swej dziewiczej bogini przeciwdziałać rozkazom wszechmogącego pana Rzymu. Jest to imponująca postać, godna naśladowniczka owej Teano, kapłanki Demetry attyckiej, która nie posłuchała rozkazu ludu, by w imieniu swej bogini wyklęła Alkibiadesa37, i przyjemnie nam jest na tle ponurych dziejów tej epoki notować takie przejawy prawdziwej cnoty. Ale Cezar nie dał za wygraną: zjawił się osobiście we dworze westalek, i te musiały ustąpić przemocy. Był to tym razem akt świętokradczy i nie można powiedzieć, że był usprawiedliwiony przez swój skutek. Wieść o potworności testamentu była bardzo przesadzona; zapisywał w nim co prawda Antoniusz olbrzymie sumy swym dzieciom z Kleopatry, ale to przecież było jego prawem. Najwięcej oburzyło Rzymian jego rozporządzenie, żeby w razie jego śmierci w Italii ciało zostało przewiezione do Aleksandrii; a więc ten wódz nie uważa już siebie za Rzymianina! Było to brzydkie zapewne, ale z tej muchy też trudno było zrobić słonia. Niezależnie od tego zdarzenia parły ku nieuniknionej wojnie. Wystarczało wywłaszczenie Rzymu z jego prowincyj wschodnich, rozdanych przez Antoniusza Kleopatrze i jej dzieciom; ono też stało się powodem do wypowiedzenia wojny przez Cezara wiosną roku 32, ale - i to jest charakterystyczne - Kleopatrze, nie Antoniuszowi. Widocznie Cezar nie chciał zniechęcać licznych jeszcze antoniańczyków w Italii, szczególnie osiadłych w różnych jej częściach weteranów, przez ogłoszenie ich wodza wrogiem narodu rzymskiego. Nie zmieniało to sedna sprawy. Obie strony zaczęły się zbroić; te zbrojenia zajęły cały rok 32 i zimę na 31. W przygotowanej w taki sposób wojnie wszystkie dane, oprócz jednej, były po stronie Antoniusza. Wojsko, które on zebrał, liczyło koło stu tysięcy żołnierza, i to tylko w piechocie, a więc nie licząc dwunastu tysięcy jazdy; do tego należy dodać ogromną flotę z pięciuset okrętów, po części o dziewięciu i dziesięciu rzędach wioseł — prawdziwych pływających fortec — i to znowu nie licząc floty transportowej Kleopatry, dwustu statków, których zadaniem była aprowizacja wojska żywnością z błogosławionego Egiptu, Pieniędzy też nie brakowało: przyzwyczajony do wyzysku Wschód płacił, ile mu kazano, a Kleopatra też oddała swój skarb do rozporządzenia kochanka i męża. Cezar ustępował mu pod wszystkimi tymi względami: żołnierza zebrał z trudem osiemdziesiąt tysięcy, jego flota była młoda — stworzona przez Agryppę dopiero niedawno dla wojny z Sekstusem Pompejuszem — i wcale nie okazała, ani co do liczby, ani co do wielkości okrętów. 47 Żeby otrzymać potrzebne do prowadzenia wojny pieniądze, wypadło opodatkować Italię i zachodnie prowincje, a ten podatek był ogromnie niepopularny. Ludność, szczególnie w dumnej Italii, zaczęła szemrać - gdyby tak w czasie powszechnego niezadowolenia flota Antoniusza wylądowała gdzieś u jej brzegów, kto wie, co by się stało. Ale tu właśnie był sęk: Antoniusz miał wszystkie atuty, powiedziałem, prócz jednego. Tym jednym była wartość samego dowództwa z jednej i z drugiej strony: tu -Cezara, a tam — Antoniusza. Szczególnie kompromitowała Antoniusza upokarzająca dla dumy rzymskiej obecność Kleopatry; toteż italscy jego zwolennicy, poparci przez najlepszych w jego własnym obozie mężów, zwracali się do niego z gorącą prośbą: na wszystkich bogów, bez Kleopatry! Zawahało się jego rzymskie serce — ale nie na długo. Zrezygnować z Kleopatry znaczyło zrezygnować z jej wojska egipskiego, z jej floty, z jej skarbów... ale nawet to nie było decydujące. Decydujące było to, że lśniąca „żmija znad Nilu" chciała i nadal panować nad Antoniuszem, a panować mogła tylko przez miłość. Toteż otaczała go wciąż nowymi darami rozkoszy, a on już nie mógł się obejść bez tej słodkiej trucizny. I oto, gdy jego podwładni z dzielnym Gnejuszem Domicjuszem Ahenobarbem, namiestnikiem Bitynii, na czele szykowali wojsko do wyprawy italskiej, on sam z Kleopatrą, w dalszym ciągu głuchy na szczęk oręża, prowadził swe „niezrównane życie" w głównej kwaterze na Samos, następnie w Atenach, dalej w Patrach nad Zatoką Koryncką, posuwając się co prawda stopniowo na zachód, ale żółwim krokiem. Cezar tymczasem nie zwlekał: nie czekając, aż jego przeciwnikowi zechce się przebyć Adriatyk i wylądować w Italii, sam wylądował w Epirze, tłumiąc w ten sposób w zarodku wszelką możność jego napadu na wspólną macierz italską. Nawet ogrom własnej floty był dla Antoniusza w takim samym stopniu przeszkodą, w jakim mógł być pomocą: w żadnym z niewielu portów Epiru nie mogła się ta flota zmieścić; wypadło udać się do Zatoki Ambracyjskiej, dzielącej Epir od Akarnanii, gdzie pod białymi kolumnami świątyni Apollina leży miasteczko małe, ale niepożytej odtąd sławy — A k c j u m. Groźba napadu ze strony Cezara wyrwała na koniec Antoniusza i Kleopatrę ze słodkiej drzemki patrejskiej i zmusiła ich do udania się do swej floty w Zatoce Ambracyjskiej. Był już największy czas; wkrótce bowiem po ich odwrocie Patry wraz z całą Zatoką Koryncką znalazły się w żelaznej ręce Agryppy. Teraz Antoniusz był osaczony i z północy — z Epiru — i z zachodu, i w dodatku z południa; otwarta była droga tylko na wschód, do Tesalii i Macedonii, i niewiele brakowało, żeby ta nowa decydująca bitwa została stoczona, jak i owa dawniejsza, na polach Farsalos. Wtenczas oczywiście wypadłoby zrezygnować z pomocy Kleopatry i jej floty, która mogła się przedrzeć przez czatujące oddziały Cezara i powrócić do Egiptu. Tego właśnie żądał Ahenobarbus; ale czary Kleopatry raz jeszcze zwyciężyły. Wtedy Ahenobarbus, ostatecznie rozgoryczony, porzucił swego wodza i w nocy, po kryjomu, w małej łódce przeprawił się do obozu Cezara. Ten nie bardzo łaskawie przyjął nowego zbiega; z drugiej strony Antoniusz, 48 dowiedziawszy się o ucieczce swego wieloletniego pomocnika i przyjaciela, kazał mu odesłać jego służbę i skarby. Ten ostatni smutny uśmiech baśni egipskiej złamał ostatecznie nieszczęsnego: był już chory, kiedy się przeprawiał do Cezara — pogarda tego ostatniego dodała cierpienia duchowe do fizycznych, a wspaniałomyślność jego byłego wodza stała się ostatnim, najboleśniejszym ciosem. Po kilku dniach Ahenobarbus umarł. Jeszcze przed jego śmiercią została stoczona decydująca bitwa — 2 września 31 roku. Flota Antoniusza składała się, jak powiedziano, z pięciuset okrętów, dla większej części jednak brakowało załogi. Antoniusz wybrał najlepsze okręty, opatrzył je należycie, a resztę kazał spalić. Ta reszta — to było około dwóch trzecich; po tej heroicznej kuracji jego flota stała się nieco mniejszą od floty Cezara, znacznie ją przewyższając jakością. Wynik bitwy wcale jeszcze nie był przesądzony. Ofensywa należała do Cezara z jego względnie lekkimi statkami; pływające twierdze Antoniusza nadawały się raczej do defensywy. Tak więc bitwa wahała się przez dłuższy czas, krótkotrwałe sukcesy były udziałem to tej, to tamtej strony. Kleopatra ze swymi sześćdziesięciu okrętami udziału w bitwie nie brała — taki był rozkaz wodza, pragnącego za wszelką cenę uchronić kochankę od niebezpieczeństwa. Jakież było zdumienie i swoich, i wrogów na widok królowej egipskiej z jej flotyllą, która z rozwiniętymi żaglami przedarła się przez linię obronną, dążąc na otwarte morze, coraz dalej i dalej. Co znaczył ten nieprzewidziany manewr? Czy to lęk struchlałej, nerwowej kobiety? Czy też - przezornie planowana zdrada? Stwierdzenie tego jest i dziś rzeczą niemożliwą. Antoniusz jęknął; nieuleczalnie zatruty jadem egipskiej baśni, pragnął przede wszystkim odzyskać kochankę i towarzyszkę „niezrównanego życia". Popędził za nią na swym chyżym okręcie admiralskim, haniebnie porzucając tych, którzy walczyli w jego sprawie; bitwa ciągnęła się jeszcze przez pewien czas, nawet aż do nocy, skończyła się jednak zupełnym zwycięstwem Cezara, dając mu niezaprzeczalną władzę nad całym ówczesnym światem. O skutkach objęcia tej władzy pomówimy później; na razie pójdziemy w ślad za obojgiem bohaterów tam, gdzie się rozegrał ostatni akt baśni egipskiej. Było to naturalnie w Aleksandrii i, oczywiście, dopiero na wiosnę następnego, 30, roku. Zima była zużyta przez Cezara na objęcie spadku po Antoniuszu, to znaczy całego rzymskiego Wschodu, oraz na stłumienie powstania weteranów w Italii, którzy przewidując, że z końcem wojny domowej przestaną być potrzebni władcom, stawiali bezczelne wymagania w sprawie oczekiwanych nagród; Antoniusz zaś — bezczynnie wysłuchiwał wiadomości o zdradach to jednego, to drugiego z tych, którzy mu zawdzięczali swe wywyższenie i wzbogacenie. 49 Z Kleopatrą się pogodził i zabawy „towarzyszy niezrównanego życia" trwały w dalszym ciągu. Niebawem nazwa ta ustąpiła miejsca innej: mianowicie stali się „towarzyszami wspólnej śmierci". I ta nazwa była teraz właściwa. Kleopatra już przedtem według zwyczaju faraonów kazała sobie wybudować wspaniały grobowiec; teraz tam zamieszkała, rozkazawszy, by doń przeniesiono jej najcenniejsze skarby i jednocześnie napełniono go materiami łatwopalnymi - niechaj Cezar, jeżeli zechce zawładnąć jej osobą i jej bogactwem, znajdzie tylko popioły. To zresztą tylko w tym wypadku, gdyby się nie udał inny, bardziej kobiecy plan, wróżący nie śmierć, lecz nowe życie. Był to nowy, tym razem — po Cezarze dyktatorze i po Antoniuszu — trzeci akt czarującej baśni egipskiej. Jak to mamy wytłumaczyć? My znamy Kleopatrę przeważnie — o ile ją znamy — z genialnej tragedii Szekspira; ten jednak wiadomości o niej zaczerpnął z biografii Plutarcha38, jego Kleopatra jest Kleopatrą Plutarcha, którą wytłumaczył sobie i nam intuicją swego geniuszu, to znaczy — Kleopatrą historyczną. I oto, idąc w jego ślady, możemy powiedzieć: Kleopatra to natura dwoista: jedną połową swej duszy rządzi ona tą baśnią, którą żyje druga. Pierwsza przez swą widoczną przewrotność i wiarołomność wywołuje złudzenie postępowania świadomego i wyrachowanego; mówię „złudzenie", gdyż prawdziwej świadomości jest w jej postępkach równie mało jak w postępkach lisa lub żmii. Druga połowa jej duszy to samo upojenie, sarn zachwyt, samo oddanie i poświęcenie. Apoteoza Kleopatry polega na tym, że ta druga część jej duszy wyzwala się spod dokuczliwego i natarczywego dozoru pierwszej i zwycięsko unosi ją do cichej przystani śmierci. Antoniusz nie wie, nie chce wiedzieć o owej pierwszej połowie duszy swojej kochanki. Czyż możliwe, żeby Kleopatra pozwoliła umrzeć jemu samemu, ratując swe życie bez niego? Jej ucieczka spod Akcjum mogła wzbudzić jego podejrzenie; na razie przebłagała go pocałunkiem. Oto jednak Cezar jest pod Aleksandrią; zaczynają się konszachty między nim a królową: jako skutek tych konszachtów flota Kleopatry, po bohaterskiej obronie Antoniusza i jego jazdy, poddaje się Cezarowi. Tu Antoniusz poczuł, że jest zdradzony, opanowała go wściekłość. Co ma robić Kleopatra?.., Są przecież oboje „towarzyszami wspólnej śmierci" - niech więc wie Antoniusz, że jego królowa dotrzymała obietnicy; niech ta pewność napełni słodyczą dawnych dni jego nieunikniony koniec. Syrena jest łaskawa i czuła: nie pragnie smutnej śmierci człowieka, który jej oddał wszystkie siły życia. A potem... W stosunku do Antoniusza miała, jak się okazało, zupełną słuszność; lecz czy równie dobrze obliczyła działanie swego planu na własne serce? „Kleopatra umarła! Padła z własnej ręki!" Cały gniew Antoniusza minął, gdy do jego uszu doszła ta straszna wiadomość. Pragnie iść za nią, błagać ją na tamtym świecie o przebaczenie — to jest jego przedśmiertne marzenie. 50 Lecz nie udaje mu się skończyć z sobą jednym stanowczym ciosem; zbroczony krwią, z raną śmiertelną w piersi, słyszy, że Kleopatra żyje, jeszcze żyje, żyje w swym grobowcu; pragnie więc teraz jednego — umrzeć w jej oczach. Tego właśnie nie wzięła ona w rachubę. W płomieniach jego ofiarnej miłości ginie jej ziemska, samolubna i przewrotna dusza. Oczyszczona od tego kalającego dotknięcia, staje się ostatecznie ową wspaniałomyślną królową z baśni, jaką była w najlepszych chwilach życia. Syrena uległa swym własnym urokom: pieśń słodkiej śmierci, którą ułożyła dla Antoniusza, dźwięczy teraz w jej własnych uszach. A jednak jest ona we władzy Cezara, który ją podstępem uprowadził z grobowca i teraz pilnie strzeże w jej zamku, pragnąc, by z czasem ozdobiła swą osobą jego rzymski tryumf. Wzbudziła w nim podejrzenie swą nieostrożnością; trzeba uśpić jego czujność, niech uważa ją za nierozerwalnie przywiązaną do życia. Prosi go do siebie, w obecności swego skarbnika podaje mu spis swoich kosztowności. Oto wszystko, co miałam, nic sobie nie zostawiłam — wszak prawda, skarbniku, że nic? O królowo — odpowiada ten — zostawiłaś sobie tyle, że z łatwością możesz wykupić wszystko to, co oddajesz. Królowa udaje oburzoną: - O Cezarze, widzisz, w jakim opłakanym jestem stanie: ten nędzny niewolnik też mnie już zdradza! Uśmiechnął się Cezar: To nic, Kleopatro, nie bierz tego do serca. Plutarch, któremu zawdzięczamy to opowiadanie, kończy je słowami: „Cezar ucieszył się, widząc, że Kleopatra tak ceni życie, i odszedł w przekonaniu, że ją oszukał, lecz w istocie sam został przez nią oszukany." Rzeczywiście, dozór nad Kleopatrą stał się łagodniejszy. Miała ona śród swoich przyjaciółek dwie najwierniejsze, Iradę i Charmionę; mogła posłać tę ostatnią do pewnego wieśniaka z poleceniem, żeby jej przyniósł w koszyku ze świeżymi figami dwie żmije egipskie, o których wiedziała, że ich jad zabija rychło i bez boleści. I oto, kiedy wkrótce potem posłaniec Cezara wszedł do komnaty królowej, jego oczom przedstawiło się wstrząsające widowisko: Kleopatra leżała martwa na swych kobiercach, u jej nóg równie martwa Irada; tylko Charmiona stała, chwiejąc się przy nich. - A to mi piękne sprawy, Charmiono! — zawołał w przerażeniu. - Tak jest, piękne - odpowiedziała ta cicho - i godne królowej, następczyni tylu królów. Po tych słowach padła sama, nieżywa, do nóg swej pani. Ostatnim podstępem Kleopatra odkupiła wszystkie poprzednie kłamstwa swego życia: dzięki niemu do jej ostatniego schronienia weszła śmierć — śmierć wzniosła i uroczysta jak zachód słońca nad Pustynią Libijską, śmierć łagodna i słodka jak pieszczotliwa drzemka egipskich nocy. Irada, Kleopatra, Charmiona, czarodziejki „niezrównanego życia", 51 opuszczają jedna za drugą swą zbezczeszczoną siedzibę ziemską; wraz z ostatnimi słowami ostatniej z nich baśń unosi się na zawsze do swej wiecznej ojczyzny. 3. SYBILLA Nasze poprzednie opowiadanie nabierało kilkakrotnie zabarwienia poetyckiego; było to spowodowane zarówno treścią, jak i życiem bohatera, które nawet trzeźwy jego biograf Plutarch nazywa „dramatem", porównując je pod tym względem z życiem Demetriosa Poliorketesa.39 Ani historyczny jednak, ani poetycki pogląd nie wystarczają do charakterystyki tej jedynej w dziejach ludzkości epoki, którą bez przesady możemy nazwać epoką zetknięcia ziemi z niebem — czytelnik według swego upodobania może pojąć te słowa w mniej więcej właściwym lub mniej więcej symbolicznym znaczeniu. Trzecim więc poglądem, który powinniśmy zastosować, żeby ją całkowicie zrozumieć, musi być pogląd religijny. W ośrodku zaś historiozofii religijnej Rzymian stoi postać i nauka Sybilli.40 Mieliśmy z nią nieraz do czynienia w zarysie historii rzeczypospolitej rzymskiej. To ona przepowiedziała czy to koniec, czy też odmłodzenie Rzymu i ludzkości po dziesięciu wiekach od zagłady swej rodzimej Troi. Termin ten został wyznaczony przez uczonych Rzymu najpierw na rok 183, potem zaś, po „poprawieniu" poprzednich błędów, na rok 83 (pożar Kapitolu), ale z dopuszczeniem trzech kolejnych, po każdorazowym upływie dziesięciolecia, ciosów, co stało się bodźcem dla Katyliny w roku 63. To Sybilla po klęsce Krassusa pod Karrami w roku 53 wywołała widmo „króla rzymskiego" jako jego mściciela i w taki sposób stała się przyczyną zguby Cezara w krwawe idy marcowe roku 44.41 Po jego śmierci wywierała dalej swój wpływ na dusze Rzymian, napełniając je to strachem, to znowu nadzieją. Wypadki, które nastąpiły bezpośrednio po zamordowaniu Cezara, były takie, że tylko ludzie bardzo silnego ducha mogli zagłuszyć w sobie pewność grożącej w najbliższym czasie zguby świata. „W ciągu całego roku — mówi Plutarch42 - który nastąpił po zabójstwie Cezara, słońce było blade i bez promieni, ciepło od niego pochodzące słabe i nieznaczne, tak że powietrze było pochmurne i ciężkie; zboża, okwitłszy przedwcześnie, więdły i ginęły z zimna." W starożytnych opowiadaniach o walkach bogów z gigantami wspominało się, że słońce musi zgasnąć i zniknąć w paszczy wyrocznej żmii, która miała pochłonąć wszechświat. Lud to pamiętał i z trwogą patrzył na sklepienie niebieskie w oczekiwaniu nowych strasznych znaków. Oczekiwania jego nie zostały zawiedzione. W maju, gdy spadkobierca dyktatora urządzał wyznaczone przezeń w testamencie igrzyska na cześć jego boskiej prarodzicielki Wenery, z nadejściem wieczoru na horyzoncie wschodnim ukazała się niezwykła „gwiazda-miecz" — po naszemu kometa. 52 Już widzieliśmy, jak zręcznie ów spadkobierca, Cezar Młodszy, wyzyskał to zjawisko ku jeszcze wspanialszemu uczczeniu swego przybranego ojca; pomimo to jednak pierwotne, odruchowe znaczenie, które lud przypisywał komecie i o którym znacznie później wspomina Wergiliusz w swym poemacie o ziemiaństwie: Ludy bezbożne zdjął strach, czy nie noc to już wieczna zapada43 — kiełkowało i nadal. W gruncie rzeczy zgadzało się ono z tłumaczeniem haruspeksa etruskiego Wulkacjusza (o którym powiedziałem wyżej, s. 16), że ma nastąpić koniec obecnego wieku, obecnego — to znaczy żelaznego; stąd te „ludy bezbożne" w powyższym wierszu Wergiliusza. Tym bardziej zgadzał się ten pogląd, jak to jeszcze zobaczymy, z przepowiednią świętej dla Rzymian Sybilli. Jeszcze bardziej niepokojąca była powódź Tybru, która zdarzyła się w tym samym roku 44. Silne wiatry zachodnie zatrzymały wody słynnej rzeki rzymskiej u jej ujścia, leżącego tylko o 15 stóp niżej od poziomu w Rzymie; podniósłszy się, Tyber zaczai zalewać niską część lewego brzegu, która była jednocześnie najbardziej ożywioną i zaludnioną dzielnicą miasta. Z początku pokrył swymi falami rynki, warzywny i mięsny, leżące na samym brzegu, następnie, wlewając się przez gęsto zabudowaną ulicę Tuską, położoną między Kapitolem a Palatynem, zalał Forum, podrywając jego świątynie i bazyliki i zatrzymał się nie wcześniej, aż zatopił wraz z gmachem „królewskim" (regio), gdzie mieszkał arcykapłan, samo ognisko Rzymu, świątynię Westy. Teraz oczekiwano nowego potopu powszechnego, powtórzenia tego, który się odbył w czasach bajecznych Deukaliona i Pyrry. Ciemny lud przypuszczał możliwość tego potopu, opierając się na zesłanych mu trwożnych znakach; ludzie wykształceni zwracali się po radę do nauki i tam znajdowali tę samą odpowiedź: odnowienie świata, a jako jego warunek — zagłada obecnego, czy to przez powszechny pożar, czy też przez powszechny potop. Od Sybilli przejął tę naukę Heraklit44, od Heraklita -stoicy; pociechy nie było nigdzie. Szybko i dokładnie spełniał się program przepowiedzianej przez Sybillę katastrofy: po strachach niebieskich — powodzie, po powodziach - głód. Zboże nie obrodziło; pod wpływem uporczywej niepogody kłosy zgniły na pniu. Nie mogło być i nadziei dowozu z żyznych prowincyj zamorskich: z początku nie troszczono się o to, a potem było już za późno, gdyż morze znajdowało się w mocy Sekstusa Pompejusza, który zebrawszy flotę i uzbroiwszy niewolników sycylijskich, wskrzesił pamięć wojen zarówno korsarskich, jak i niewolniczych45 poprzedniego pokolenia. Przeżyto jakoś lato roku 44 i następną zimę, lecz potem położenie zaczęło się pogarszać z każdym miesiącem. Lud przymierał głodem i po wsiach, i w miastach, i w Rzymie; lecz tylko w Rzymie mógł wywierać nacisk na rząd i domagać się poprawy swego losu. Napływał więc do Rzymu w coraz większej i większej ilości, znajdując przytułek, gdzie się dawało, żywiąc się, czym kto mógł. 53 Hasła polityczne poszły w niepamięć, wszystkie żądania partyjne zlały się w jeden potężny, przeciągły, złowieszczy okrzyk, który odtąd prześladował rządzących na każdym kroku — okrzyk: Chleba! Lecz chleba nie było skąd wziąć; tymczasem głód i napływ głodnych dokonywały swego dzieła. I oto pod wzrastającym wpływem tych dwóch klęsk zjawiła się trzecia, jeszcze okropniejsza — zaraza. Powodzie — głód — zaraza; teraz brakowało tylko ostatniego z wielkich wrogów i niszczycieli rodu ludzkiego — wojny. Lecz i wojna była niedaleko i to najbardziej zgubna ze wszystkich możliwych wojen — wojna domowa. Zaczęła się względnie cicho i skromnie i z nadzieją szybkiego końca, jako wojna mutyńska; lecz skutkiem jej był, zamiast oczekiwanego zjednoczenia, groźny i krwawy drugi triumwirat. Nastał czas okrutnych proskrypcyj: przepaść między triumwirami i „oswobodzicielami" była nieprzebyta, pod Filippi padli w roku 42 ostatni szermierze rzeczypospolitej rzymskiej. Lecz i ta ofiara nie dała upragnionego uspokojenia, już w najbliższych miesiącach po ich zgonie ujawniły się niesnaski między członkami triumwiratu, początek długich rozruchów; w tym samym czasie Sekstus Pompejusz, „syn Neptuna", jak sam siebie nazywał, jednocześnie wyzyskiwał i urok swego prawdziwego, i siły swego przybranego ojca, aby morzyć lud głodem i przez to podważać władzę swych wrogów — triumwirów. Teraz wszystkie bicze, jakie kiedykolwiek dręczyły ludzi, działały razem; nie mogło być wątpliwości, że właśnie teraz powinien nadejść przepowiedziany przez Sybillę dzień gniewu: teraz lub — nigdy. Wówczas to zjawili się dwaj poeci, najwięksi, jakich kiedykolwiek miał Rzym, obaj prorocy Sybilli: Wergiliusz i Horacy. Wygląd czasów się zmienił i wygląd Sybilli również. Epoka stoicka – możemy ją tak nazwać — przyjmując w ogóle naukę o przyrodzie Heraklita, odrzuciła jednak jego zdanie o przypadkowości w stawaniu się wszechświatowym, wprowadzając w jego teorię ideę opatrzności. Stawanie się musiało mieć treść moralną; samo zaś jądro moralności zawiera się w pewniku, że każda kara ma za przyczynę jakąś zbrodnię. Jakaż więc była ta zbrodnia, której odkupieniem miała się stać owa najsroższa kara, zagłada Rzymu, który już stał się światem? Tu właśnie zjawiła się w świecie rzymskim idea grzechu pierworodnego. Bogowie gniewali się na Rzym, to było oczywiste — lecz dlaczego? Można było dać na to pytanie odpowiedź dwojaką, stosownie do tego, czy się patrzyło na Romę jako na miasto o pochodzeniu niezależnym, czy też jako na córę miasta-męczennika nad Skamandrem.46 W pierwszym wypadku Rzym był czysty w dniu swego założenia; skoro jednak tak, to należało przypuścić, że grzech pierworodny został spełniony również tam, na gruncie rzymskim. I tu starożytna legenda szła na spotkanie 54 zaniepokojonej wyobraźni ludzi: kiedy Romulus począł wznosić mury nowego miasta, jego zazdrosny brat Remus, szydząc zeń, przeskoczył przez nie; wówczas założyciel, rozgniewany, zabił go, mówiąc: „Niech taki będzie los każdego, kto odważy się przeskoczyć przez moje mury!" Pierwotny sens tej legendy był raczej zaszczytny dla Romulusa: założyciel Rzymu do tego stopnia kochał swe miasto, że nie oszczędził nawet brata, który złym znakiem skaził jego założenie. Zabił go zupełnie tak samo, jak później założyciel rzeczypospolitej, Lucjusz Brutus, zabił swych synów, knujących przeciw niej spisek47 - który to przykład stał się obowiązującym dla jego rzekomego potomka, zabójcy Cezara. Mimo wszelkich możliwych usprawiedliwień jednak czyn Romulusa był bratobójstwem; czyż nie należy przypuścić, że bratobójcza wojna, przez którą ginął Rzym, była karą za to? Wówczas najstarsze mury Rzymu zostały splamione przelaną krwią bratnią; czyż można oczekiwać odkupienia, póki stoi to miasto splamione i przeklęte? Otóż to właśnie jest ów grzech pierworodny Rzymu. Nie jest to wcale nasza koncepcja: kiedy po krótkotrwałym pokoju młody Cezar i Sekstus Pompejusz powtórnie rozpoczęli wojnę, Horacy zwrócił się do nich z płomiennym epodem VII, który się kończy następującymi wierszami: Tak jest: okrutny Rzymian prześladuje los I straszny bratobójstwa grzech, Odkąd trysnęła Rema niewinnego krew, Przekleństwa dla potomnych zdrój. Takie było to ujęcie grzechu pierworodnego, które wynikało z przypuszczenia samoprzyczynowości, że tak powiem, dziejów rzymskich. W drugim zaś wypadku — historia rzymska była po prostu dalszym ciągiem trojańskiej i ciążące nad Rzymem przekleństwo było tym samym, od którego niegdyś zginęła Troja: krzywoprzysięstwo króla Laomedonta, ojca Priama, który po wzniesieniu przez bogów-opiekunów, Posejdona i Apollina, murów miasta -a więc i tu murów! — odmówił im obiecanej nagrody. Nam się to może wydać dzieciństwem; ale należy wczuć się w dusze tych, którzy jeszcze mieli w stosunku do niego brakującą nam szatę wiary. I wtenczas lepiej zrozumiemy i ocenimy modlitwę, którą Wergiliusz kończy pierwszą księgę swego Ziemiaństwa, prosząc bogów o opiekę nad nowym odkupicielem Rzymu, za którego wówczas - ale było to już po zwycięstwie nad Sekstusem Pompejuszem — uznawał młodego Cezara: Bogi ojczyste, ty, ojcze Kwirynie, ty, Westo, rodzico Święta, co Tybru koryto i rzymski Palatyn ochraniasz, Czasom przeklętym choć temu z pomocą przyjść młodzianowi Nie przeszkadzajcie! Już dość naszej krwi odkupiły strumienie Laomedonta ojczyzny bezbożne krzywoprzysięstwo. 55 Przecież cały urok tej rzewnej modlitwy przepadnie, jeżeli widzieć będziemy w jej ostatnich słowach - Laomedonteae luimus periuria Troiae - tylko uczoną wzmiankę i poetycką ozdobę. Nie, one mają swe pełne, poważne znaczenie. Rzym był dalszym ciągiem Troi — właśnie Wergiliusz miał to wkrótce potem stwierdzić w swym najsławniejszym poemacie, w Eneidzie; pierworodny grzech Troi, owo krzywoprzysięstwo Laomedonta, było zatem i pierworodnym grzechem Rzymu, żądającym takiego samego niszczycielskiego odkupienia. Wyprzedziliśmy jednak znacznie wypadki: chodziło nam bowiem o określenie pojęcia grzechu pierworodnego, bardzo ważnego dla religijnego ujęcia dziejów rzymskich naszej epoki. Powracamy do czasów, kiedy Horacy po porażce filippeńskiej w roku 42 „z podciętymi skrzydłami", jak mówi sam48, ponownie się przedostał do Italii i do Rzymu. Wówczas o roli Cezara jako zbawiciela jeszcze mowy być nie mogło — jak i o zbawieniu w ogóle. W bezpośredniej przeszłości — zagłada rzeczypospolitej; w najbliższej przyszłości -waśń między triumwirami i nieskończona wojna domowa; w teraźniejszości — obrabowanie Italii przez weteranów. Nie dziw, że Horacego ogarnęła rozpacz: widocznie grzech pierworodny wymaga szybkiego i hojnego odkupienia; krew zabitego Remusa, wołająca o pomstę, nie uspokoi się, dopóki będą stały mury Rzymu i dopóki prochy jego zabójcy, Romulusa, nie zostaną rozsiane przez wszystkie wiatry. W tym nastroju napisał poeta epod XVI. Posiadał przecie śród młodzieży rzymskiej nieprzeparty urok osobisty; temu urokowi zawdzięczał to, że go Brutus, jako dwudziestotrzyletniego młodziana i w dodatku syna wyzwoleńca mianował w swym wojsku trybunem — czyli po naszemu generałem.49 Opierając się na tym uroku, wskrzesił on teraz ów plan rzymskiej młodzieży po porażce kanneńskiej — plan porzucenia skazanego Rzymu i przeniesienia się do jakiejś szczęśliwej zamorskiej krainy. Wówczas co prawda Scypion, późniejszy Africanus, przeszkodził jego urzeczywistnieniu; ale o stulecie z górą później, podczas pierwszej wojny domowej, spełnił go po części Sertoriusz.50 A czy teraz stan rzeczy nie był daleko gorszy? A więc - Czeka na mężnych Ocean, co Pola Szczęśliwe okala: Do Pól tych pośpieszajmy, do bogatych wysp... Jowisz plemieniu pobożnych wyznaczył te brzegi urocze W tej dobie, kiedy miedzią złoty skalał wiek — Miedzią, a dalej żelazem zatwardził potomstwo. Lecz z niego Szczęśliwe zbożnym ludziom ujście wróży wieszcz.51 To już są nuty sybillińskie; po dawnym wieku złotym nastąpiły: srebrny, dalej miedziany, w końcu żelazny — ten jest skazany na zagładę, oprócz nielicznego „pobożnego ostatku", który znajdzie czasowe schronisko na Wyspach Szczęśliwych (pozostałej właśnie w tym celu części dawnego wieku złotego), aż stanie się zarodkiem nowego wieku złotego na całej ziemi. 56 Jednakże niebezpieczeństwo nowej wojny domowej udało się na razie zażegnać; przyczynił się do tego ze strony Antoniusza najwybitniejszy z jego zwolenników, Gajusz Azyniusz Pollion, który został obrany konsulem na rok 40 — oczywiście za zgodą Cezara, będącego przecież panem Rzymu. W ten sposób ten mąż stanu stał się niby-symbolem przyjaźni między Antoniuszem i Cezarem, a więc także i pokoju dla zmęczonego świata. Był on przedtem protektorem Wergiliusza, który jemu zawdzięczał to, że owo złupienie Italii przez weteranów ominęło go; nie dziw, że ten poświęcił mu poemat z okazji jego konsulatu. Ale dziwną, w najwyższym stopniu dziwną była treść tego poematu. Należy wiedzieć, że Sybilla, „wieszczka kumańska", podzieliwszy przestrzeń czasu aż do odnowienia świata na dziesięć wieków, oddała każdy z nich pod opiekę oddzielnego boga; opiekunem pierwszego, złotego, był Saturn, opiekunem ostatniego, żelaznego -a więc bogiem niszczycielem i odnowicielem — Apollo; szczegółów nie wiemy. Otóż do tej nauki nawiązuje Wergiliusz w poemacie, o którym mowa, w słynnej na wszystkie czasy czwartej eklodze: Oto ostatni już czas przepowiedni kumańskiej nastąpił, Wieków olbrzymi ordynek z nowego się rodzi początku. Oto powraca i Panna, powraca królestwo Saturna, Oto i nowe stworzenie z wyżyny niebieskiej zstępuje. Dziecię się rodzi — i kres pokolenie otrzyma żelaza, Świat na swym całym obszarze ze złotym zapozna się wiekiem. Sprzyjaj mu, czysta Lucyno! Już brat twój Apollo panuje. I za twojego ten cud konsulatu, Pollionie, nastąpi, Roku wielkiego miesiące od niego też bieg swój rozpoczną; Pod twym dowództwem, konsulu, od grzechu naszego ostatków, Ciągłą bojaźnią zmęczona, na koniec się ludzkość wyzwoli. I dalej, wciąż dalej opisuje poeta szczęście mającego nastąpić wieku złotego, kiedy wieczysta „żmija przepadnie", i w wyrazach najgłębszego hołdu zwraca się do oczekiwanego dziecięcia: Drogi ty niebian potomku, Jowisza ty synu wszechmocny! Patrz, jak się wszystko raduje na wieku przyszłego spotkanie! - i życzy sobie, żeby mu życia starczyło na wysławianie jego czynów wspaniałych. W taki sposób wita wieszcz Romy w imieniu Sybilli — bo na nią się tylko powołuje — mającego się wkrótce ukazać Mesjasza. Kto nim będzie? I skąd u poety ta pewność, że się urodzi właśnie w roku 40? Co do pierwszego pytania, to nie dziw, że średniowiecze odniosło przepowiednię Wergiliusza do Mesjasza religii chrześcijańskiej: powrót Panny, zagłada żmii — przecież to jest wyraźne urzeczywistnienie słów Stworzyciela do węża po spełnieniu się grzechu pierworodnego w Księdze Genezy (III 15): 57 „Położę nieprzyjaźń między tobą a między niewiastą... ona zetrze głowę twoją."52 Wyzwolenie od ostatków grzechu — oczywiście pierworodnego; syn Jowisza, to znaczy syn Boski: wszystko się zgadzało w sposób cudowny z wierzeniami chrześcijańskimi. Krytycy w nowych czasach nie byli tak łatwowierni: przecież nie w roku 40 urodził się Chrystus. Zaczęto odgadywać, kto by mógł na gruncie rzymskim być owym dziecięciem Wergiliusza. Syn samego Polliona? Syn Cezara? Syn Antoniusza i Kleopatry? Wszystkie te kombinacje zawiodły i najbardziej prawdopodobnym zostaje przypuszczenie, że Wergiliusz w naszej eklodze dał wyraz mesjanicznym nadziejom i tęsknotom współczesnego mu grecko-rzymskiego świata, mającym swe źródło w przepowiedni Sybilli, a podsycanym przez okropne przeżycia lat najbliższych po zabójstwie Cezara. Nie mógłby dać odpowiedzi na pytanie, kto i czyj syn będzie upragnionym zbawicielem zmęczonego świata; jedno tylko zdawało mu się pewne — że ma się urodzić w roku konsulatu Polliona. Ale - powtarzamy nasze pytanie - skąd mogła mu przychodzić ta pewność? Odpowiemy: z tej „legendy wieków", która za punkt wyjścia obierała rok założenia Rzymu, ten sam, który widział grzech pierworodny rzymski, nie trojański, zabójstwo Remusa przez jego rodzonego brata. Wiemy, że w roku 249, a więc w czasach pierwszej wojny punickiej, celem pomyślnego zakończenia tej wojny, na podstawie ksiąg sybillińskich były wprowadzone igrzyska „wiekowe" na cześć Plutona i Prozerpiny, wzorowane na istniejących już tego rodzaju igrzyskach w Tarencie i nazywane wskutek tego igrzyskami „tarenckimi". Wówczas powstała legenda, że było to tylko odnowieniem igrzysk, które Rzym sprawiał co wiek od samego założenia miasta; my co prawda przenosimy to założenie na rok 753, nie 749, ale owa data została ustalona dopiero przez Warrona, przed nim była ona chwiejna, i rok 249 z pełnym prawem mógł uchodzić za półtysiąclecie założenia Rzymu. Jako igrzyska wiekowe, zostały one powtórzone po upływie stu lat, w roku 149 czy nieco później — słusznie, gdyż teoria, według której wiek sybilliński miał obejmować nie sto, lecz sto dziesięć lat, wówczas jeszcze nie istniała. Wiemy, że została ona puszczona w obieg za Sulli, i przy tym przez kapłanów Sybilli, a skoro tak, to już nie wolno było wyprawiać następnych igrzysk wiekowych w sto lat po poprzednich, w roku 49; należało przeczekać lat sto dziesięć. W taki to sposób dochodziło się do przekonania, że ostatni wiek Sybilli miał się skończyć w roku 39, czyli raczej w roku 40/39, gdyż wobec greckiego pochodzenia Sybilli należało się liczyć z rokiem greckim, który się zaczynał w połowie roku rzymskiego. Teraz, zdaje się, jest jasne, dlaczego Wergiliusz właśnie w tym roku, roku konsulatu Polliona, oczekiwał zbawiciela, który miał rozpocząć nową erę, nowy wiek złoty. Jego rachuba też była oparta na teorii wieków Sybilli, ale na innej, której punktem wyjścia była data nie zburzenia Troi, lecz założenia Rzymu. 58 Właściwie mówiąc, według tej teorii należało wyprawić nowe igrzyska wiekowe w roku 40/39; i tak by się prawdopodobnie stało, gdyby do zainicjowanej przez Polliona zgody między Cezarem a Antoniuszem udało się przyłączyć i Sekstusa Pompejusza. I to się udało — przymierze mizeńskie zostało zawarte jeszcze w roku 39. Już mówiliśmy o powszechnej radości, którą wywołało to przymierze, ale również i o jego krótkotrwałości. Pompejusz nie dotrzymał słowa, wojna między nim a Cezarem rozpętała się na nowo — o święceniu igrzysk wiekowych w takich warunkach nie mogło być mowy. Dopiero zwycięstwo nad tym hersztem korsarzy w roku 36 otworzyło zbożu chlebodajnych prowincyj dostęp do Italii; naród odetchnął swobodniej, najcięższy czas można było uważać za miniony. Po tym zwycięstwie dopiero Cezar, dotąd mało popularny w oczach Rzymian, zaczai skupiać na swej osobie ich życzliwą uwagę. Z coraz większą miłością zatrzymywał się ich wzrok na królewskim młodzieńcu, który umiał wlać nową nadzieję w serca zrozpaczonych. Teraz właśnie zaczyna się rozrastać owa „legenda augustowska", jak ją nazywamy według jej późniejszego imienia, która odtąd przez sto lat, przez całe sto lat, miała być niewidzialną chronicielką jego i jego rodu aż do swego całkowitego zniszczenia przez niesłychane zbrodnie ostatniego przedstawiciela tego rodu. Może to ten młody Cezar okaże się odkupicielem swego narodu, tym, któremu sądzono odwrócić ciążącą nad nim zgubę? Toteż Wergiliusz właśnie w tym czasie, rezygnując z nieokreślonego zbawiciela swej czwartej eklogi, poleca łasce bogów nowego władcę Rzymu w przytoczonej wyżej modlitwie, którą zakończył pierwszą księgę swego Ziemiaństwa: Czasom przeklętym choć temu z pomocą przyjść młodzianowi Nie przeszkadzajcie! - nie podejrzewając oczywiście, że tam był jednak bliżej prawdy niż tu. Następne lata, lata sławnej wojny iliro-panońskiej, jeszcze utrwaliły legendę zwycięzcy; uczucia Horacego też się zmieniły. Nie domaga się już ucieczki z murów splamionego miasta i kiedy nastąpił ostateczny rozłam między Cezarem a Antoniuszem i poczęło grozić niebezpieczeństwo nowej wojny domowej, pragnie tylko, aby okręt państwowy został ocalony przed wrogim żywiołem. Tak bowiem kończy on swoją piękną odę do nawy państwowej z widoczną aluzją do tworu swej rozpaczy — szesnastego epodu: Coś niedawno mi był przykrych przedmiotem dum, Dziś zaś ciężkich mi trosk wzbudzasz miłosny pęd, Strzeż się fal, co błyszczących Myją Cyklad zdradziecki brzeg!53 Lecz i teraz jego wołanie nie osiągnęło celu: okręt udał się na spotkanie groźnej burzy i kierowany przez swego wytrawnego sternika, szczęśliwie się jej oparł. 59 W tej nowej wojnie sympatie bardziej niż kiedykolwiek były po stronie młodego Cezara: Antoniusz, władca Wschodu, nie ufając własnym siłom, poprowadził na swą ojczyznę obce, egipskie wojsko. Bitwa została wydana pod przylądkiem Akcjum w Epirze południowym (rok 31), ozdobionym świątynią Apollina Akcyjskiego. Ta okoliczność jeszcze bardziej przyczyniła się do ogólnego upojenia: Apollo, ten sam Apollo, który zgodnie z proroctwem Sybilli miał jako bóg-opiekun ostatniego wieku odrodzić świat -ten sam Apollo dał zwycięstwo Cezarowi! Czyż nie było jasne, że właśnie jego wyznaczył na odkupiciela ludzkości? - Nie wszystkim to wystarczało. Czasy były pełne namiętności: wielkie były nieszczęścia lat ostatnich, wielka też wdzięczność dla tego, kto zdołał je przezwyciężyć. Bóg-odnowiciel tam -człowiek-odkupiciel tu... a może to była jedna i ta sama istota? Może bóg wziął na się postać człowieka, aby odkupić grzech pierworodny i odrodzić świat? I oto rozniósł się wszędzie radosny krzyk o dokonanym cudzie o zjawieniu się, używając naszej terminologii, Cezara-Mesjasza. Ten termin jest tu zupełnie dozwolony: skoro czwartą eklogę Wergiliusza nazywamy powszechnie „eklogą mesjaniczną", to i ten, który poniekąd spełnił jej zapowiedź, zasługuje na miano Mesjasza. Nie z naszego punktu widzenia, ma się rozumieć, lecz z punktu widzenia tych, w których dusze staramy się wczuć. Ich rzecznikiem jest dla nas znowu Horacy w tej swojej odzie, która, umieszczona jako pierwsza po poświęceniu całego zbioru Mecenasowi, rozpoczyna całą piękną wiązankę jego liryki. Opisawszy tam okropności lat minionych, poeta ciągnie dalej: Kogóż z bogów więc na ratunek państwa Będzie wzywał lud? I jakimi modły Dręczyć będą święte dziewice Westę, Głuchą na pieśni? Komu rozkaz da, by odkupił grzech nasz, Jowisz? Przyjdź, o przyjdź na błaganie korne, W chmurny płaszcz spowiwszy ramiona jasne, Wieszczy Apollo!54 Apollo jest tylko proszony, aby był obecny przy dziele odkupienia — zapewne dlatego, że od niego pochodzą ogłoszone przez jego prorokinię Sybillę słowa o mającym nastąpić odrodzeniu świata: nie na próżno jest on tu nazwany „wieszczym" (augur). Tak samo w obu następnych zwrotkach są zaproszeni Wenus i Mars, jako bogowie-protoplaści: Wenus jako matka Eneasza, Mars jako ojciec Romulusa; dotychczas nie ma jeszcze mowy o wcieleniu - nie dopuszcza tej myśli już to, że w tej trójcy wymieniona jest także bogini. Ale przeczytajmy dalej: 60 Czy też, synu Mai łaskawej, wolisz Swój skrzydlaty kształt na młodzieńca postać Zmienić i na ziemi pozostać, wierny Mściciel Cezara? Jeśli tak, to nie śpiesz do nieba wracać, Długo chętnym bądź śród Kwiryna ludu Gościem! Niech zbyt chyży od grzechów naszych Wiatr cię nie porwie! Tu tryumfów blask upodobaj sobie, Tu się pierwszym zwij i ojczyzny ojcem I nie dozwól Fartom bezkarnych harców, Wodzu Cezarze!55 Dlaczego właśnie on, „syn Mai" - to znaczy Merkury? Dlatego, odpowiem, że w swojej religii był on uosobionym Słowem, tym Słowem twórczym, z którego powstał świat. Czytelnik tu przypomni sobie oczywiście te słowa tajemnicze, od których się zaczyna Ewangelia św. Jana, i przypomni poniekąd słusznie; ale tu rozwodzić się o tym nie będziemy. Tu więc dopiero — po raz pierwszy w religii rzymskiej — mamy wyraźne wcielenie boskiej istoty. Sam bóg — według Horacego Merkury — przy narodzeniu się dziecięcia wstąpił w jego ciało i pozostanie w nim aż do śmierci, a potem powróci do nieba i połączy się z własną istotą, która oczywiście nie przestawała istnieć - jako Merkury - na wyżynach nieba jednocześnie z ziemskim życiem wcielonej w Oktawiusza-Cezara swej boskiej cząstki. Doprowadziłem opowiadanie w tym ustępie do tego samego zdarzenia przełomowego, którym skończyłem poprzedzający — do bitwy przy Akcjum i jej najbliższych skutków. W owym poprzedzającym ustępie i w ogóle w pierwszych dwóch postarałem się przedstawić czytelnikom, idąc w ślady wielu badaczy, zewnętrzne, że tak powiem, ciało dziejów Rzymu do owej przełomowej daty; w obecnym pokazałem mu, jako pierwszy, ich duszę. Ta moja opowieść nie jest jeszcze skończona: powiem więcej, nie dobiegła jeszcze do punktu odpoczynkowego. Muszę ją prowadzić dalej aż do chwili, kiedy wymagania ludu, powstałe na tle sybillizmu, zostały zaspokojone. Naprzód kilka słów o ostatniej zwrotce Horacego: miała ona przypomnieć Cezarowi o warunku, pod którym Rzym, posłuszny Sybilli, uzna go za swego władcę — o zwycięstwie nad Fartami, którzy wciąż jeszcze nie odkupili krwi Krassusa i jego oraz Antoniusza legionów, 61 wciąż jeszcze trzymali u siebie uwięzione orły i uwięzionych obywateli rzymskich, wciąż jeszcze grozili ledwo okrzepłemu ciału państwa. Cezar nie wymawiał się od tego zadania, lecz odkładał jego spełnienie do stosowniejszej chwili; a tymczasem, ustępując prądowi, starał się wyciągnąć możliwe korzyści z uroku, którym zwycięstwo nad Antoniuszem pod przylądkiem Apollina Akcyjskiego otoczyło jego imię. Została założona świątynia tego boga na Palatynie w sąsiedztwie pałacu — gdyż teraz dopiero Palatium stało się „pałacem" - samego Cezara i do tej świątyni przeniesiono księgi sybillińskie. Prorokini powróciła do boga, który był źródłem jej natchnienia. Oprócz tego wszelkimi sposobami przedstawiał Cezar siebie jako ulubieńca jasnego boga, opiekuna ostatniego wieku wielkiego roku56, pozostawiając ludowi, a zwłaszcza prowincjom, możność pójścia w tym względzie o wiele dalej. Będąc faktycznie władcą zjednoczonego przez siebie państwa, długo nie decydował się na to, aby zatrzymać się przy jakiejś określonej formie zewnętrznej, która by tę faktyczną władzę wyrażała; wahał się także między dwiema możliwościami, czy zachować tę władzę całkowicie w swych rękach, czy też uczynić senat drugim organem rządzącym, oddawszy mu część swych pełnomocnictw. Rok 27 położył kres wahaniom: Cezar powołał do władzy senat, pozostawiając jednak sobie najwybitniejszą jej część — o szczegółach wypadnie mówić w następnym opowiadaniu. Co do formuły zewnętrznej, to najprzyjemniejszy byłby dlań tytuł Romulusa: w nim zawierałaby się jasna wskazówka, że dla Rzymu nastaje początek nowej ery, że spełnia się proroctwo Sybilli. Ale ten pierwszy Romulus był królem, a imię królewskie w dalszym ciągu budziło w Rzymie nieprzezwyciężony wstręt. Cezar musiał dlatego wyrzec się tej myśli i znaleźć inną drogę, wiodącą do tego samego celu. Przecież za początek państwa rzymskiego uważany był obrzęd religijny, za pomocą którego zostało uproszone błogosławieństwo bogów dla mającego nastąpić aktu założenia miasta. Ten obrzęd (augurium) jako taki, który dał początek miastu, już od dawna nazywał się „tym, co pomnożył Rzym" (augurium augustum, ostatnie słowo od augere).57 Otóż ten właśnie epitet Cezar przyjął jako tytuł: nazywając się Augustus, dawał do zrozumienia, że jego rządy będą drugim założeniem miasta, niegdyś skalanego, teraz odkupionego. Pozostawało tylko uroczyście dopełnić aktu tego odkupienia i drugiego założenia miasta; lecz tu dotykamy najboleśniejszego miejsca w szczęśliwym życiu cesarza Augusta. Synów nie miał; małżeństwo jego ze Skrybonią, powinowatą Sekstusa Pompejusza, uczyniło go ojcem tylko jednej córki, Julii. Braci również nie miał; najbliższą dlań osobą po owej córce była siostra jego Oktawia, która miała syna z pierwszego małżeństwa, młodego Marcellusa. Tego więc, jako naturalnego przyszłego spadkobiercę władzy cesarskiej, August wszelkimi sposobami wyróżniał śród jego rówieśników; a jednak zdawał sobie sprawę, że w żyłach Marcellusa płynęła nie jego krew, 62 że błogosławieństwo bogów, dane „Augustowi", nie przeszłoby na syna jego siostry. Skoro więc Marcellus doszedł do odpowiedniego wieku, ożenił go z ową swą rodzoną, wówczas jeszcze młodziutką i czystą córką. Teraz naród ze zrozumiałą nadzieją spoglądał na to małżeństwo Marcellusa i Julii; mający się urodzić syn obojga, syn z krwi Cezara, prawdziwy dziedzic błogosławieństwa bożego, opromieniającego skroń Augusta, będzie bez wątpienia rękojmią szczęścia Rzymu; od dnia jego urodzenia popłyną szczęśliwe lata, z tym dniem będzie można najnaturalniej związać uroczystość odkupienia i odrodzenia świata — a więc z którymś dniem roku 24 lub 23, ponieważ wesele odbyło się w roku 25... Oczywiście, tylko w tym wypadku, gdyby ten syn, właśnie syn, się urodził. Ale czyżby Fortuna, tak widocznie ochraniająca Cezara, miała mu odmówić tego nowego daru? A jednak odmówiła. Rok 24 nie przyniósł domowi cesarskiemu następcy, a 20 nawet zupełnie zniweczył jego i całego narodu nadzieję. Marcellus zaniemógł; wysłany na kurację do sławnych ze swych kąpieli morskich Bajów, umarł tu w jednym z ostatnich miesięcy roku, który miał być rokiem odkupienia. Wielki był smutek wywołany śmiercią tego jasnego, miłego młodzieńca: August zrzekł się godności konsula, w której blasku chciał spotkać jutrzenkę wieku złotego, poeci Wergiliusz i Propercjusz uczcili śmierć Marcellusa i ból jego rodziny, ten elegią (III 18), tamten jeszcze piękniejszym ustępem swej Eneidy58, która miała zostać poematem narodowym Rzymu. Marcellusa zabrakło, lecz naród żył dalej i dalej żądał, żeby jego władca za pomocą uroczystego obrzędu wyzwolił go „od grzechu dawnego ostatków". Żałoba domu cesarskiego mogła opóźnić spełnienie tego żądania, lecz nie mogła go skazać na zapomnienie. Julia po upływie przepisanego obyczajem dziesięciomiesięcznego wdowieństwa została przez cesarza wydana za jego najdzielniejszego pomocnika, Marka Agryppę, któremu też wkrótce -w roku 20 -urodziła syna. Że ten syn rychło pójdzie w ślady Marcellusa, tego naturalnie nikt nie mógł przewidzieć: uradowany cesarz przybrał go za syna, wskutek czego ten otrzymał imię nie Agryppy, lecz Gajusza Cezara i miał być następcą tronu. Z drugiej strony Partowie bez wojny uznali się za zwyciężonych, wydając Augustowi w tym samym roku 20 orły legionów Krassusa i jeńców rzymskich, tak że i z tego punktu widzenia proroctwo Sybilli można było uważać za spełnione; a jaką wagę cesarz i z nim Rzym cały przywiązywał do tego po części symbolicznego aktu, widać stąd, że właśnie on został wyobrażony na pancerzu pięknego posągu Augusta?, który na szczęście się zachował. Co zaś do chwiejności daty przepowiedzianego przez Sybillę odnowienia, to już sprawą przybocznych matematyków cesarza było ustalić, że właściwie przypadała ona nie na rok 40, jak myślał Wergiliusz w swej czwartej eklodze, i nie na 23, jak myślano niedawno, lecz właśnie na 17. Kometa, która ukazała się w tym właśnie roku, widocznie rozstrzygnęła sprawę. 63 Omylili się znowu o lat kilkanaście, jak to teraz wiemy, ale wówczas tego nie wiedziano; bądź co bądź, na ten rok 17 zaczęto przygotowywać niesłychane pod względem wspaniałości „igrzyska wiekowe" ludi saeculares. Wergiliusz ich już nie dożył: we wrześniu roku 19 śmierć go zabrała. Zostawił on nie dokończonym swoje główne dzieło, najsławniejszy poemat w literaturze rzymskiej, Eneidę; że jednak do końca życia był wiernym prorokiem Sybilli, o tym świadczy rola, którą jej dał w szóstej pieśni owego poematu. Tam bowiem Sybilla oprowadza Eneasza po obszarach zaświata, objaśniając mu tajemnice życia pozagrobowego, pobyt dusz w raju, czyśćcu i piekle; i tak wielki był urok tej pieśni w świecie chrześcijańskim, że kiedy Dante pisał w wieku XIV sławną Boską Komedię, obrał właśnie Wergiliusza za swojego przewodnika po siedzibach potępieńców i pokutników zaświata chrześcijańskiego. Nie wątpimy przeto, że gdyby ten boski poeta dożył do roku igrzysk wiekowych, to by odegrał wybitną rolę w ich obchodzie; ponieważ jednak go nie stało, tę rolę powierzono jego przyjacielowi, Horacemu. Czy się do niej nadawał? W młodości był zwolennikiem Epikura i jeszcze w swym opisie podróży, którą odbył z Mecenasem do Brundyzjum celem układów z Antoniuszem, drwił bezlitośnie z pobożności obywateli pewnej mieściny, przez którą prowadziła ich droga.59 Było to w roku 37; ale od tego czasu wiele się zmieniło. Urodził się przecież na wsi; nieodłączna towarzyszka życia wiejskiego, pewna marzycielska religijność, wbrew, być może, jego woli, dawała kierunek jego myślom i uczuciom, kiedy zostawał sam na sam z majestatem przyrody. On sam, wrażliwy na głos swej duszy, opisał nam taki przewrót w jednej ze swoich ód (I 34): Nieszczodry bogów czciciel, ich rzadki gość, Jak długom błądził, wątłej mądrości rab, Zmuszonym wspak obrócić żagle I porzucone odnaleźć tory, Gdyż Jowisz, ten, co bryły zazwyczaj chmur Piorunem jasnym swoim rozbija — dziś Po czystym niebie grzmotnę konie Pędził, skrzydlaty niosące rydwan. Niech czytelnika tu nie gorszy „pogańskie" ujęcie opisanego cudu: pomimo to jest to prawdziwe nawrócenie, o którym mówi poeta, i tylko ten, kto je bierze na serio, zdolny będzie rozumieć trwogi i nadzieje, jednym słowem, nastrój sybilliński owych jedynych w dziejach ludzkości czasów - czasów, jak powiedziałem wyżej, zetknięcia się nieba z ziemią. Powracamy do igrzysk wiekowych. Posłańcy jęli zapraszać lud do udziału w uroczystości, „jakiej nikt nigdy jeszcze nie widział i nikt nigdy już więcej nie ujrzy". 64 Od 31 maja do 3 czerwca ciągnęły się święta, obchodzone bez przerwy w dzień i w nocy; osieroconym kobietom rozkazano, aby „gwoli dobremu obyczajowi, stwierdzonemu licznymi przykładami, ilekroć zdarzał się słuszny powód do radości powszechnej", na czas ofiar i igrzysk przerwały żałobę. Oczywiście nawiązano do tradycji dawniejszych, stuletnich igrzysk „tarenckich", ale z pewną znamienną różnicą: Pluton i Prozerpina, na których cześć odbywały się tamte, są tu zupełnie usunięci na korzyść bóstw nie niszczycielskich, lecz twórczych; i nie ma wątpliwości, że ta reforma pozostaje w związku z nowym charakterem święta, już nie ponurym, lecz radosnym. Nie będziemy tu opisywali wszystkich obrzędów święta, które znamy dokładnie dzięki odnalezionemu niezbyt dawno jego programowi na kamieniu; przechodzimy od razu do trzeciego dnia, kiedy po skończeniu ofiary przed wspaniałą świątynią Apollina na Palatynie, niedawno przez cesarza zbudowaną — tłumaczę dosłownie tekst programu — „dwudziestu siedmiu chłopczyków, na to wyznaczonych, i tyleż dziewczynek odśpiewało hymn; i tak samo na Kapitolu. Hymn ułożył Kw. Horac. Flakkus". Z niemałym wzruszeniem przeczytaliśmy w swoim czasie na kamieniu te ostatnie słowa; ten hymn bowiem się zachował śród dzieł Horacego, jest to jego tzw. carmen saeculare. Mamy tu na początku modlitwę do obojga głównych bóstw uroczystości, Apollina i Diany, ze wzmianką o Sybilli, której wyrocznia kazała wybranym chłopcom i dziewczętom odśpiewać ten hymn na cześć bogów opiekuńczych siedmiogórnego60 grodu; a ponieważ Sybilla w tej swojej wyroczni utożsamiła Apollina ze Słońcem, zwraca się poeta do niego i pod tym imieniem: Słońce, zdolne dzień na rydwanie jasnym Zjawiać nam i kryć, wciąż się nowym rodząc, Obyś w biegu swym nie widziało rzeczy Większej od Rzymu! Dalej idą prośby do poszczególnych bóstw, którym składano ofiary w polu nad Tybrem i na Palatynie; w drugiej części, zwróconej do bóstw kapitolińskich, lot myśli jest górniejszy. Jeżeli waszym dziełem jest Rzym, jeżeli z waszej woli Eneasz wywiódł z płonącej Troi ową część obywateli, aby dać jej więcej, niż porzuciła, to: Dajcie cne zwyczaje pojętnej młodzi, Dajcie cichej pokój i mir starości, Romulowej dajcie potomstwo rzeszy, Szczęście i zaszczyt... Już powraca Wiara i Cześć z Pokojem Dawna, wracać śmie zaniedbana Cnota, Pełny róg swój znowu oddaje ludom Błogi Dostatek. 65 Na zakończenie poeta znowu modli się do Apollina i Diany, wyrażając jednak już pewność, że te bóstwa do następnego święta wiekowego poprowadzą Rzym i szczęśliwe Lacjum? coraz świetniejszymi torami. I wreszcie krótki epilog chóru o sobie samym: Tako Jowisz rzekł i bogowie wszyscy! Pewną tę nadzieję do dom przynosi Chór nasz, śpiewać dziś nauczony sławę Feba z Dianą. Nie pozbawiona całkowicie braków, zwykle właściwych takim uroczystym kantatom, pieśń ta niemniej wywiera miłe wrażenie dzięki swemu radosnemu, świątecznemu nastrojowi. Śmielej patrzą uczestnicy na przyszłe czasy: widać, że z ludu zdjęto gnębiący ciężar. Proszę zwrócić uwagę na podane w tłumaczeniu zwrotki: jest to, choć w bardzo wstrzemięźliwych wyrażeniach, to samo jednak przeczucie nadchodzącego wieku złotego jak i w wyżej objaśnionej eklodze Wergiliusza. Wraca królestwo Saturna ze swym dostatkiem, wraca Panna, to znaczy, dziewicza Prawda, z orszakiem swych jasnych siostrzyc. W taki to sposób w roku 17 przed Chr. na całym obszarze państwa rzymskiego „wypełnił się czas", przewidziany i przepowiedziany przez Sybillę trojańską w dobie zburzenia jej rodzimego grodu. 4. CESARZ AUGUST Panowanie Augusta liczono w starożytności nie od roku 27, kiedy otrzymał on od senatu ten symboliczny przydomek, lecz już od roku 43, w którym został prokonsulem??; jeżeli tak, to panowanie to trwało aż do roku jego śmierci, 14 po Chr., pół stulecia z górą, bo całe pięćdziesiąt siedem lat. Żaden z późniejszych cesarzy nawet w przybliżeniu nie osiągnął takiej liczby lat panowania; już więc z tego punktu widzenia był August zupełnie wyjątkowym władcą - przedmiotem, jak należało przypuścić, wyjątkowej troski i opieki bogów, a to znowu nie mogło nie przyczynić się do wyolbrzymienia jego postaci w oczach potomnych. Z tych pięćdziesięciu siedmiu lat zresztą pierwszych dwanaście było prawie całkowicie zajętych przez spory i walki o władzę; dopiero po zwycięstwie pod Akcjum mógł Cezar myśleć o uleczeniu ran, które nieskończone wojny domowe zadały państwu rzymskiemu. O tym uleczeniu będzie mowa w obecnym opowiadaniu; dla większej jego przejrzystości będziemy przy tym odróżniali trzy części polityki władcy: 66 politykę zewnętrzną, politykę wewnętrzną i politykę personalną. Co się tyczy polityki zewnętrznej, to Cezar, jeszcze nie będąc Augustem, wyraził ją przez akt symboliczny, który miał zapoczątkować nową erę tak samo, jak jego tryumf po zwycięstwie akcyjskim zakończył starą, erę wojen domowych. Tryumf ten, święcony z niesłychanym przepychem po powrocie Cezara ze Wschodu w roku 29, trwał przez trzy dni na znak tego, że był nagrodą za zwycięstwa w trzech częściach świata, Europie, Azji i Afryce; wtenczas - żeby już tu wymienić ten szczegół, ważny dla walk religijnych późniejszych czasów - Kuria, tj. zwykłe miejsce posiedzeń senatu, została ozdobiona posągiem Wiktorii, piękną rzeźbą greckiego dłuta. Co zaś do owego aktu symbolicznego, to zawierał się on w zamknięciu „świątyni", tj. łuku, Janusa na Forum. Taki bowiem był obyczaj przodków: otwarty był ten łuk podczas wojny w jakimkolwiek bądź miejscu obszernego imperium rzymskiego, zamykano go, jeżeli nigdzie wojny nie było. Otóż od czasów króla Numy, który zapoczątkował ten obyczaj, podczas całego życia rzeczypospolitej ten Janus był zamknięty tylko dwa razy; teraz więc — w roku 29 — zdarzyło to się po raz trzeci. Oznaczało to także, że Rzym cesarski rezygnuje z dalszych podbojów; tym się zasadniczo różni od Rzymu republikańskiego. Innymi słowy: zadowala się obszarami, które mu przekazał ten ostatni; ale to właśnie było połączone z trudnościami, wskutek których wojny jednak niezupełnie ustały w granicach Rzymu cesarskiego. Trudności były podwójnego charakteru: po pierwsze -granice tego rodzaju, które dziś nazywamy, chociaż nie zawsze słusznie, „krwawiącymi"; po drugie — i takie, które, będąc pozornie naturalnymi, nie zabezpieczały jednak przed niespokojnymi sąsiadami po tamtej stronie. Zobaczmy, jak pod tym względem wyglądało państwo rzymskie za Augusta. Zacznijmy od Afryki wschodniej. Tu spotykamy przede wszystkim Egipt, który po zwycięstwie nad Kleopatrą naturalnie stał się łupem Rzymu... zresztą nie tyle Rzymu, ile samego zwycięzcy, jako jego królestwo osobiste. Rządził on tym krajem przez swoich namiestników; pierwszym z nich był Korneliusz Gallus, którego znamy jako jednego z protektorów Wergiliusza; kiedy jednak ten wskutek swej nieostrożnej dumy stracił zaufanie Augusta i w rozpaczy pozbawił się życia, następcą jego został drugi Gallus, Eliusz, któremu też się nie powiodło, ale już z innej przyczyny. Sąsiadką Egiptu po tamtej stronie Morza Czerwonego była Arabia; tej granicy „krwawiącą" nazwać nie wypadało, gdyż Arabowie w żaden sposób Egiptowi nie grozili, ale część południowa kraju nazywała się „Arabią Szczęśliwą" - nie dlatego, żeby miała być szczególnie żyzna, lecz ponieważ pod jej gorącym niebem rosły aromatyczne zioła, których używano na kadzidła dla ofiar. Tymi ziołami tamci Arabowie handlowali i handel ten ich znacznie wzbogacał; ponieważ jednak sami, jako ludzie niekulturalni, nic u sąsiadów nie kupowali, bilans handlowy był dla Egiptu, a więc teraz dla cesarza, 67 w stosunku do nich zawsze ujemny. Otóż dla usunięcia tej dysproporcji August rozkazał w roku 26 Eliuszowi Gallusowi podbić Arabię. Wyprawa ta jednak sukcesu nie miała: wojsko rzymskie nie zniosło marszów przez pustynię, która zajmuje północną część Arabii - Arabia Deserta - i musiało powrócić, nawet nie zobaczywszy Arabii Szczęśliwej.61 A tymczasem Etiopowie, południowi sąsiedzi Egiptu dzisiejsi Nubijczycy korzystając z nieobecności głównych sił rzymskich, z rozkazu swej królowej Kandaki wyruszyli na podbicie pogranicznych obszarów Egiptu. To się im też nie udało: zastępca Gallusa, dzielny Gajusz Petroniusz, zebrawszy, co mógł, z rzymskich załóg w kraju, pokazał trzykroć większej armii barbarzyńskiej, co to znaczy mieć do czynienia z legionistami rzymskimi, i następnie, wypędziwszy Etiopów z kraju, stłumił jeszcze powstanie Aleksandryjczyków, którzy ze swojej strony starali się wykorzystać ogołocenie całego Egiptu z rzymskich sił zbrojnych. Za tę podwójną zasługę został, jako wybawca cesarskiego Egiptu, jego namiestnikiem po Gallusie. Rzeczywiście, pokój był od tego czasu zabezpieczony i ze wschodu, i z południa; rozruchy, które czasami miały miejsce w Egipcie, były niezależne i od Arabów, i od Etiopów. Co się tyczy pozostałej Afryki Północnej na zachodzie od Egiptu -Cyrenajki, Trypolitanii, Afryki w ścisłym znaczeniu62 i Numidii — to tu wielka pustynia południowa, Sahara z aneksami, tworzyła dostateczną granicę naturalną. Niepewne było tylko położenie Numidii. Dynastia Masynissy cieszyła się przez długi czas, nawet po wojnie jugurtyńskiej63, życzliwością Rzymu; stracił ją dopiero król Juba w roku 46 wskutek pomocy, którą okazał Pompejuszowi w jego walce z Cezarem. Ale już jego syn, Juba II, wychowany w Rzymie i zaprzyjaźniony z Cezarem Młodszym, odzyskał ją z powrotem: ten ostatni, już jako August, ożenił go z Kleopatrą Selene? i na pewien czas w roku 25 zwrócił mu państwo jego ojca, potem zaś odebrał mu je znowu, obracając je ostatecznie w prowincję rzymską, jako odszkodowanie zaś oddał mu królestwo Mauretanię (dziś. Maroko). Tam też długo panował ten Juba, oczywiście jako wasal Rzymu, sławny ze swej uczoności i zasług literackich. Kłopotów wojennych te kraje Rzymowi za Augusta nie sprawiły. Przeprawiając się przez cieśninę zwaną dziś Gibraltarską, trafiamy na Hiszpanię; tu krwawiącą granicą była północna, dzieląca od prastarej prowincji rzymskiej wąskie pasmo górskie, zamieszkane przez Asturów i Kantabrów, plemiona waleczne, ale dzikie, żyjące w ciągłej waśni z poddanymi Rzymu. Uśmierzenie tych plemion było dla Rzymu wyraźnym obowiązkiem wobec tych ostatnich; wypowiedzenie wojny było nawet zbyteczne, gdyż ona i bez tego trwała prawie bez przerwy. Toteż August bezpośrednio po otrzymaniu swego tytułu osobiście podjął się tego zadania. 68 Nie należało ono do łatwych; szczególnie niebezpiecznym w tych guerrillas?, żeby użyć hiszpańskiego słowa, był wódz czy herszt kantabryjski Korokotta; nie mogąc dać sobie z nim rady, cesarz obiecał nagrodę w wysokości 250 tysięcy denarów (tyleż złotych) temu, kto mu go żywcem przyprowadzi. Suma była kusząca dla żyjących w ciągłej nędzy górali; nie czując się bezpiecznym we własnym obozie, Korokotta postanowił sam oddać się do dyspozycji zwycięzcy. Ten, uradowany, nie tylko przyjął go z wszelkimi honorami, ale także — ściśle spełniając swą zapowiedź — podarował mu owo ćwierć miliona, następnie wysłał go do Rzymu, ożenił z Rzymianką i dał mu przytułek bezpieczniejszy od jego kantabryjskich gór. Po dwuletniej wojnie (26—24) August powrócił do swej stolicy; po jego odejściu jednak powstanie wybuchło z nową siłą, jego następcy pomimo poszczególnych sukcesów nie mogli dać sobie z nim rady i dopiero żelaznej woli i dyscyplinie Agryppy udało się w roku 19 przez budowanie dróg, zakładanie fortec i częściowe przesiedlenie dzikich mieszkańców na równiny ostatecznie uśmierzyć oba kraje. Od tego czasu dopiero cała Hiszpania mogła być uważana za prowincję rzymską. Po tamtej stronie Pirenejów mamy prowincję Galię; tu krwawiącą granicą była wschodnia, przeważnie rzeka Ren. Dzikie plemiona germańskie po tamtej stronie chętnie ją przekraczały celem najść na pokojowe szczepy galickie albo też przez wymordowanie kupców rzymskich u siebie wyzywały ekspedycje karne rzymskich namiestników w Galii; ich poskromienie było koniecznością polityczną i dla nich samych dobroczynną, gdyż żyły one w ciągłej waśni między sobą i dla własnego zabezpieczenia praktykowały miarę prawdziwie barbarzyńską i okrutną względem ziemi, która je karmiła, obracając jej pograniczną część w pustynię. W swoim planie osiągnięcia wszędzie granic naturalnych państwa August na północnym wschodzie upatrzył jako taką Łabę i Dunaj; stąd podwójne zadanie — ujarzmienie Germanii aż do Łaby i ludów alpejskich aż do Dunaju. Już widzieliśmy, jak rozpoczął spełnienie drugiego planu przez zwycięską i chlubną pierwszą wojnę iliro-panońską; było to jeszcze przed Akcjum. Pierwszy zamiar znacznie później powierzył do wykonania swemu drugiemu pasierbowi, synowi swej trzeciej i ostatniej żony Liwii, bohaterskiemu Druzusowi. Wyprawy germańskie Druzusa rozpoczęły się w roku 12. Naprzód w sposób raczej pokojowy niż wojenny podbił on kraj Fryzów, którzy mieszkali, tak samo jak dziś, w delcie Renu, a więc w dzisiejszych Niderlandach; w tej wyprawie, niebezpiecznej wskutek niepewności kraju, zalanego wędrującymi nurtami dolnego Renu, dotarł on dzięki zbudowanej przez siebie flocie aż do Morza Północnego i rzeki Amizji (dziś. Ems); sukcesem kulturalnym tej wyprawy był „kanał Druzusa", pierwsza próba regulacji delty Renu, oraz „grobla Druzusa"; następnym — założenie całego szeregu warowni wzdłuż granicy reńskiej 69 celem wzmocnienia istniejących już przedtem Castra Vetera (koło dzisiejszego Xanten), założonych w swoim czasie przez Augusta przy ujściu Lupii (dziś. Lippe) do Renu, i jeszcze ważniejszej Colonia Agrippina - dzisiejszej Kolonii -nazwanej tak na cześć swego założyciela (w roku 38), znanego nam już najwaleczniejszego i najwierniejszego śród wodzów Augusta64. Wyprawa następnego roku, 11, rozpoczęła się właśnie z Castra Vetera; idąc wzdłuż Lupii, Druzus dotarł aż do Wezery, a więc do samego serca Germanii; próba zjednoczonych sił Cherusków, Swebów i Sugambrów przygotowania mu zasadzki pod miasteczkiem Arbalo skończyła się klęską dla nich samych; sukcesem tej wyprawy było założenie twierdzy Alizo nad Łupią, odtąd głównej warowni Rzymian w Germanii, i połączenie jej z granicą reńską przez szereg fortec wzdłuż Lupii. Było to zdarzenie pierwszorzędnej wartości dla wykonania głównego planu Augusta; toteż Druzus otrzymał tytuł prokonsula i honory tryumfu. Następny rok, 10, zajęły drobniejsze wyprawy karne przeciw niesfornym szczepom germańskim; za to w 9 nastąpiły zdarzenia decydujące. Bohaterski Druzus rozpoczął nową wyprawę germańską, tym razem od miasta Mogontiacum (dziś. Mainz) przy ujściu Menu, zwycięsko przebył kraje Chattów (dziś. Hesji), Sugambrów, Cherusków, przeprawił się przez Wezerę i jako pierwszy Rzymianin zatknął sztandary nad Łabą! To było już wyraźną zapowiedzią spełnienia planu Augusta. Toteż legenda uświetniła ten najsławniejszy moment w życiu bohatera: opowiadano bowiem, że kiedy zamierzał przeprawić się przez Łabę, zjawiła mu się postać kobiety barbarzyńskiej nadczłowieczego wzrostu i zawołała w mowie łacińskiej: - Dokąd śpieszysz, nienasycony Druzusie? Nie sądzone ci jest zobaczyć tamtą ziemię. Odejdź! Już zbliża się koniec twych czynów i twego życia. Jakoż w drodze powrotnej nad rzeką Salą spadł z konia i złamał sobie biodro. O leczeniu nie mogło być mowy w dzikim kraju; starszy jego brat Tyberiusz, zawiadomiony o nieszczęściu, pośpieszył mu z pomocą, ale zastał go już umierającego. Ciało jego sprowadzono do Rzymu i pochowano z wielką uroczystością; ale strata była niepowetowana i śmierć poskromiciela Germanii była zapowiedzią katastrofy całego planu. Katastrofa ta nie była bliska: korzystając z sukcesów brata, Tyberiusz rządził w Germanii między Renem a Łabą niby w swojej prowincji, przesiedlał plemiona, brał całe szczepy, albo też młodych książąt, do służby w legionach rzymskich. Nie zdawał sobie widocznie sprawy z tego, że ten ostatni środek nie był zupełnie bezpieczny. Oczywiście taki legionista germański mógł się w służbie rzymskiej zromanizować i stać się rzecznikiem romanizacji także swego szczepu; mogło się zdarzyć jednak, że zachowa on w głębi serca przywiązanie do swoich rodaków i z umiejętności, którą osiągnął w owej służbie, zrobi po swym powrocie użytek dla Rzymu wcale nie pożądany. Takim był Maroboduus (Marbod, jak go zazwyczaj nazywamy), wódz Markomanów; powróciwszy po służbie w legionach 70 do swych ziomków, zaprowadził śród nich rzymską dyscyplinę wojskową i przesiedliwszy ich do dzisiejszych Czech, postawił na czele bardzo rozgałęzionego związku, obejmującego m.in. Gotonów nad Wisłą i Ligijczyków na dzisiejszym Śląsku... Ligijczyków! — tu spotykamy po raz pierwszy rodaków dobrze znanej nam z powieści Sienkiewicza Ligii; ale do tego ograniczają się nasze źródła. Marbod na razie nie zaczepiał Rzymian; ale gdyby ci, spełniając myśl Augusta, zamierzyli połączyć linię Łaby z linią Dunaju, znaleźliby na swej drodze państwo Marboda jako przeszkodę nie byle jaką. Niesnaski charakteru rodzinnego, o których jeszcze będzie mowa, przerwały w roku 6 owocną działalność Tyberiusza; jego następca Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus, powinowaty cesarza - był on mężem Antonii, starszej córki Oktawii i Marka Antoniusza — wsławił się przez to, że pierwszy przekroczył Łabę i zawarłszy sojusz z barbarzyńcami po tamtej stronie, założył tam ołtarz na cześć Augusta. Była to zresztą raczej demonstracja; większą jego zasługą było zbudowanie grobli przez zabagnione kraje Germanii między Renem a Łabą — tzw. pontes longi?. W ogóle zaś przez dłuższy czas panował tam pokój. Ten pokój skończył się, kiedy Tyberiusz, w roku 4 po Chr., został przez cesarza adoptowany i posłany do Germanii dla zakończenia wojen swego brata. Od razu zawrzało życie. Już wyprawa tego samego roku 4 miała zupełne powodzenie; w następnym roku Tyberiusz zawarł sojusz z potężnym szczepem Cherusków, którego wodzowie, Arminiusz i jego brat, wstąpili do legionów i otrzymali obywatelstwo rzymskie. Dzięki temu sojuszowi mógł Tyberiusz na czele wojska i floty znowu dotrzeć do Łaby, który to śmiały plan, wykonany z wielką skrupulatnością, wzbudził podziw barbarzyńców i przeciągnął wahających się na stronę rzymską. Nawet zimę roku następnego spędzono w Germanii, mianowicie w wymienionej wyżej twierdzy Alizo; widocznie Tyberiusz uważał już Germanię zareńską za prowincję rzymską. Rok 6 miał uwieńczyć całe dzieło przez zgniecenie państwa Marboda między górną Łabą a Dunajem: legiony rzymskie w Germanii miały go napaść z północy, Tyberiusz, który zimę spędził był w Rzymie - z południa. I właśnie wtenczas wybuchło powstanie iliro-panońskie, które całkowicie związało ręce Tyberiuszowi. Marbod był uratowany i w dalszym ciągu wisiał niby chmura gradowa nad rzymską północą. Niebezpieczeństwo to było nie byle jakie: Tyberiusz później, już jako cesarz, mówił, że mniej groźny był Filip macedoński dla Ateńczyków niż Marbod dla Rzymu. Wisiał on rzeczywiście nad Rzymem, ale właśnie tylko wisiał; chmura, przez długie lata bezczynna, jakoś sama przez się z czasem się rozwiała, piorun zaś uderzył tam, gdzie się go najmniej spodziewano. Póki Tyberiusz tłumił powstanie iliro-panońskie, legiony rzymskie w Germanii zareńskiej — było ich trzy, razem koło 20 000 żołnierza — pozostawały 71 pod komendą namiestnika Publiusza Kwinktyliusza Warusa, powinowatego Augusta. Kraj zdawał się być zupełnie spokojnym; wodzowie szczepów zaprzyjaźnionych, służąc w wojsku rzymskim, należeli do najbliższego otoczenia namiestnika i razem z nim ucztowali w jego obozie letnim nad Wezerą. Najbardziej śród nich zwracali na siebie uwagę dwaj Cheruskowie, starszy Segestes i młodszy Arminiusz, mocno między sobą powaśnieni — Arminiusz bowiem uwiódł córkę Segestesowi, Tusneldę; Segestes był szczerym przyjacielem Rzymian, Arminiusz udawał jeszcze szczerszego, jednocześnie zaś knuł bardzo rozgałęziony spisek przeciw swemu gospodarzowi nie tylko śród Cherusków, ale i śród innych plemion. Cios miał być zadany podczas powrotu Warusa na leże zimowe do Renu. Próżno Segestes ostrzegał Warusa w przededniu wymarszu, radząc mu schwytać podejrzanych wodzów germańskich z samym sobą włącznie; Warus go nie posłuchał, przypisując tę nieufność jego znanej wszystkim nieprzyjaźni z Arminiuszem, i wojsko wyruszyło. Zasadzkę zrobiono mu w tzw. saltus Teutoburgiensis?, na terenie bagnistym i lesistym, w warunkach jak najbardziej dla legionów fatalnych. Kilka dni trwała bitwa, straty Rzymian rosły z każdym dniem; legiony zostały wprost wyrżnięte, sam Warus, nie będąc w stanie znieść zgryzoty i wstydu, własnoręcznie śmierć sobie zadał. Stało się to w jesieni roku 9 po Chr. August, wówczas już stary — miał przecież lat przeszło 70 — nie mógł przeboleć tego ciosu; zapuścił włosy i brodę, raz po raz uderzał głową o ściany, wołając: „Warusie, oddaj legiony!" Rzeczywiście, klęska teutoburska zniweczyła owoce wypraw Druzusa, wypadło zrezygnować z Łaby jako granicy państwa i ponownie skoncentrować siły nad Renem - gdyż rozumie się samo przez się, że wszystkie twierdze rzymskie w Germanii zareńskiej, w końcu nawet Alizo, stały się łupem barbarzyńców. Być może, gdyby August był młodszy, pomyślałby o powetowaniu tej porażki; teraz zaś poddał się swemu losowi, granica reńska stała się jego testamentem, obowiązującym wszystkich jego następców. Ale najgorsze było to, że przez to piorunujące zwycięstwo nad legionami dany był barbarzyńcom germańskim bardzo niebezpieczny przykład; strach Rzymian, widzących już w swej wyobraźni Arminiusza z jego hordami na gruncie italskim, był zapewne na razie przesadzony, ale niewątpliwe było to, że od tego czasu atrium mortis rzymskiego państwa — aby użyć tego terminu lekarskiego?? - zostało przeniesione ze wschodu na północ: już nie partyjski jeździec, lecz olbrzym germański groził zagładą potędze grodu na siedmiu wzgórzach. Opowiadaliśmy dokładniej o tej wieczystej krwawiącej granicy Rzymu, którą był Ren, właśnie ze względu na to jej wyroczne znaczenie. O wiele krótszy będzie nasz zarys zewnętrznej polityki Rzymu w pozostałych kierunkach. 72 Zrezygnowawszy z Łaby, Rzym jednak w dalszym ciągu trzymał się granicy dunajskiej, jako łatwiejszej do osiągnięcia. Już widzieliśmy, że najchlubniejsza z wypraw Augusta, wówczas jeszcze jako Cezara, wyprawa iliro-panońska lat 35 do 33 — miała właśnie ten cel. Ale to był dopiero początek. Przecież północną prowincją Rzymu republikańskiego była Galia Cisalpińska; należało więc opanować Alpy oraz równinę na północ od nich aż do wielkiej środkowoeuropejskiej rzeki. Tu powstały z czasem i bez wielkich wysiłków ze strony Rzymu prowincje Recja we wschodniej Szwajcarii i Szwabii i Norykum w austriackich Alpach; wierni swej tradycyjnej polityce, Rzymianie i tu zakładali miasta, z których zasługują na wzmiankę Augusta Vindelicum, która dotąd zachowała w swej nazwie — Augsburg — imię swego założyciela, i Iuvavum w noryckich Alpach, dzisiejszy Salzburg. Natomiast wielkie niebezpieczeństwo groziło w najwcześniej przyłączonej prowincji, Ilirykum z Panonią. Namiestnicy, których Rzym posyłał do niej po szczęśliwych wyprawach Cezara, nie stali na wysokości zadania i swą chciwością wywoływali niechęć mieszkańców: kiedy wybuchło powstanie, o którym mówiliśmy wyżej, i Tyberiusz zapytał jednego z wziętych do niewoli wodzów o jego przyczynę, ten mu odpowiedział: „Posyłaliście do waszych trzód nie pasterzy i nie psy, lecz wilki."65 Samo zaś powstanie przyśpieszyła zamierzona przez Tyberiusza wyprawa przeciw Marbodowi i związana z nim rekwizycja materiałów i ludzi: ci powiedzieli sobie, że jeżeli już mają wojować, to lepiej za własną wolność niż w celu ujarzmienia innych narodów. Powstali pod przewodnictwem dwóch Batonów — przypadkowo bowiem nosili oni to samo imię - jednego iliryjskiego, drugiego panońskiego; i to powstanie było takie groźne, że Rzym już się obawiał zjawienia się wroga w Italii i pod samą stolicą. W końcu - ale dopiero po trzechletniej wojnie (6—9 roku po Chr.) — dzielny Tyberiusz dał sobie radę z zawziętym przeciwnikiem, i Ilirykum z Panonią zostały odtąd wiernymi prowincjami Rzymu. Granica Dunaju i tu została osiągnięta; miasta Karnuntum niedaleko od Wiednia i Akwinkum w dzisiejszym Budapeszcie stały się w Panonii ośrodkami kultury rzymskiej. Panonię i z północy, i ze wschodu okala Dunaj, który tu tworzy kąt prosty; tam gdzie znowu zmienia swój kierunek na zachodnio-wschodni, dzieli Półwysep Bałkański od dzikiej Dacji - dzisiejszych Węgier66 z Rumunią. Na tym półwyspie Macedonia była najbardziej na północ wysuniętą prowincją Rzymu — jej wschodnia bowiem sąsiadka Tracja nie tworzyła jeszcze części imperium, Rzym pozostawił jej, przynajmniej pozornie, samodzielność pod władzą własnego króla. Już tu zaczyna się wschodni system rzymskiego imperializmu, mianowicie zakładanie na granicach — państw rządzonych przez wasalów. Ani Macedonia jednak, ani Tracja nie dochodziły do Dunaju: dzielił je od tej rzeki kraj, odpowiadający dzisiejszej Serbii i Bułgarii, a w starożytności noszący nazwę Mezji (Moesid). Tu też rozpoczęły się za Augusta wojny o naturalne granice; odznaczył się w nich Krassus, wnuk byłego triumwira. 73 Mezja zachodnia jeszcze za Augusta stała się prowincją rzymską: wschodnią połączono na razie z jej południowym zapleczem, Tracją, co wychodziło na jedno, i dopiero razem z nią, ale znacznie później — w roku 46 po Chr. -zagarnięto także i formalnie. W każdym razie tu, w stronę Dunaju, zadanie Augusta zostało spełnione w sposób zadowalający. Przechodząc przez cieśniny Propontydy?, dostajemy się do Azji Mniejszej, której część przednia, jako „Azja" i Bitynia, już za republiki należała do Rzymu. August dodał do niej jeszcze spory kawałek części środkowej, Galację, zamieszkaną przez waleczne, teraz już dostatecznie zhellenizowane szczepy byłych najeźdźców galickich; dalej na wschód leżała Kapadocja, z której stworzył on państwo wasalskie, a jeszcze dalej — Armenia, z którą pragnął postąpić tak samo, co mu się jednak nie zawsze udawało. Południowy wschód zresztą też należał do Rzymu: była to bowiem prowincja Cylicja, granicząca z Syrią, która wraz z Armenią tworzyła kraj ościenny z Partią. Tu więc znowu była krwawiąca granica imperium i zamieszki były na porządku dziennym, w zależności od nastroju władcy barbarzyńskiego. Należy jednak przyznać, że straciła ona swój ostry charakter po wydaniu Rzymowi przez Fartów orłów i jeńców, o czym była mowa wyżej; ten akt pokojowy tak dalece był uważany za zwycięstwo Rzymu, że nawet z dalekich Indyj przybyło poselstwo do władz rzymskich: oczekiwano bowiem, że teraz Rzym odnowi przedsięwzięcie Aleksandra Wielkiego i po olbrzymim cielsku ujarzmionej Partii wyruszy na podbój tamtego bajecznego kraju. W każdym razie, jak było powiedziane wyżej, atrium mortis państwa rzymskiego za ostatnich lat Augusta przeniosło się z granicy partyjskiej do germańskiej. Syrię od Egiptu dzieliła Palestyna; tu August też miał swego wasala — króla Heroda. Ale o nim wypadnie pomówić dokładniej w następnym opowiadaniu. A poza tym nasz zarys polityki zewnętrznej Augusta jest skończony: otoczyliśmy całe Morze Śródziemne, właściwy ośrodek ogromnego imperium. Przechodzimy do polityki wewnętrznej. Jaki ustrój dał August odnowionemu przez siebie państwu w owym roku przełomowym, kiedy zrzekł się nieograniczonych pełnomocnictw, powołując częściowo do władzy senat — w roku 27 przed Chr.? Oczywiście, skoro chodzi o cesarstwo, to osobą centralną jest w nim sam cesarz. Jaka więc była jego władza? I jak przede wszystkim wyglądał on sam? Miał berło? Koronę? Złotem haftowany płaszcz cesarski? — Nie. To zjawiło się daleko później w miarę orientalizacji najwyższej władzy; w naszej zaś epoce cesarz wyglądał tak jak każdy konsul czasów republikańskich. 74 A więc toga z purpurowym brzegiem w mieście Rzymie i w ogóle w środowisku pokojowym, w wojsku zaś pancerz, a na nim płaszcz purpurowy. To było jednocześnie symbolem władzy cesarskiej w pierwszych stuleciach: miała ona zewnętrzny wygląd władzy republikańskiej. Ale o tym pomówimy za chwilę. A jaki tytuł miał August? Przede wszystkim nie rex: tego terminu, przeklętego od chwili wygnania Tarkwiniuszów, unikano aż do końca. Tytuł caesar żyjący dotychczas w naszym „cesarz", niemieckim Kaiser itd., był pierwotnie imieniem własnym, które przysługiwało pierwszemu cesarzowi wskutek jego adopcji przez Juliusza Cezara; po jego śmierci jednak przeszedł i na jego następców, coraz bardziej nabierając znaczenia tytułu. O pochodzeniu imienia-tytułu Augustus już była mowa wyżej; miał on, wskutek swego związku z augurium augustum założyciela miasta, Romulusa, otaczać osobę cesarza aureolą łaski bożej. Ten tytuł, ważniejszy i świętszy od tytułu caesar, również przysługiwał następcom pierwszego cesarza. Urzędowym zaś jego tytułem było princeps, znane już z epoki chwały republiki jako tytuł pierwszego senatora, princeps senatus; wskutek tego nazywamy te pierwsze czasy cesarstwa rzymskiego epoką „pryncypatu". Jak widać stąd, wszelkich oznak służalczości w tytulaturze unikano; te zjawiły się też dopiero w epoce orientalizacji. A jednak - ,,z łaski bożej"; w tym kierunku poszli dość daleko na Zachodzie i jeszcze dalej na Wschodzie. Przecież cesarz August był, jak to widzieliśmy, oczekiwanym Mesjaszem świata antycznego, którego przyjście było przepowiedziane przez Sybillę; a dogmat filozoficzny religii rzymskiej brzmiał: „Dusze wszystkich są nieśmiertelne, dusze zaś dobrych — boskie." Nie dziw więc, że i dusza cesarza — w tym wypadku, według rzymskiej terminologii, jego genius — była uznana za boską i otrzymywała już za jego życia cześć boską na równi z geniuszami opiekuńczymi samego Rzymu. A po śmierci przypuszczano, że dusza jego wstąpiła w poczet bogów, któremu to wierzeniu senat dawał wyraz w tzw. konsekracji: zmarły otrzymywał miano divus (nie deus? jednak!) Augustus, świątynię i kapłanów. Tą konsekracją senat obdarzał także i następców pierwszego cesarza, nie wszystkich jednak, lecz tylko tych, których uznawał za „dobrych". Wschód natomiast, który już od dawna przywykł był do apoteozy monarchów, także i w tym wypadku uprościł sobie sprawę, uznając cesarzy już za ich życia za bogów. Stosunek chrześcijan do tej apoteozy był, żeby to już teraz zaznaczyć, jednym z głównych powodów ich prześladowania: walka państwa rzymskiego z wyznawcami Chrystusa była właściwie walką dwóch Mesjaszów, nie mogących istnieć jeden obok drugiego. Tyle o osobie cesarza: teraz o jego władzy. Wyobraźmy sobie kwadrat i w nim podwójne przepołowienie: pionowe 75 (tj. przez linię pionową) i poziome; taki właśnie był podział między cesarzem a senatem, przeprowadzony przez pierwszego cesarza w roku 27. Pionowy polegał na tym, że prowincje olbrzymiego imperium były podzielone na dwie kategorie: senackie i cesarskie (nie liczymy tu Egiptu, który nie był prowincją w ścisłym znaczeniu tego słowa, lecz raczej osobistym królestwem cesarza jako następcy faraonów i Ptolemeuszów67). Prowincje senackie były podwładne senatowi, który nimi rządził przez swoich namiestników, tj. prokonsulów i propretorów?, pozornie jak za czasów republikańskich; prowincje cesarskie były podwładne cesarzowi, który nimi rządził też przez swoich namiestników, tzw. legati pro praetore. Wyglądało to na prawdziwy podział państwa; toteż Mommsen68 nazywa epokę pryncypatu poniekąd słusznie epoką dyarchii — „dwuwładztwa". Byłoby tak, gdyby tu nie było również podziału poziomego. Na mocy zaś tego ostatniego: 1. cesarz pozostawał jedynym dowódcą sił wojskowych państwa; w tym celu były oddane senatowi tylko te prowincje, które, jako oddalone od pogranicza i pokojowe, nie potrzebowały załóg wojskowych — te zaś, w których stacjonowała armia, były podwładne cesarzowi; 2. cesarz nie tylko we własnych, ale i w senackich prowincjach miał swoich „prokuratorów", którzy, naturalnie przez rzesze podwładnych urzędników, zbierali podatki, przeznaczone dla skarbu cesarskiego; 3. właściwie mówiąc, prokonsulowie i propretorzy senaccy też byli zależni od cesarza, jak to za chwilę zobaczymy. Pomimo wszystko jednak widoczne jest dążenie Augusta do zachowania w warunkach nowej władzy starych form republikańskich. Toteż stara magistratura republikańska istnieje i nadal; za Augusta nawet obierano ją po dawnemu w zgromadzeniach ludowych — dopiero za jego następcy ta instytucja została ostatecznie zniesiona. Czy to znaczy, że demokracja została uszczuplona na korzyść arystokracji? — Raczej na korzyść monarchii: cesarz bowiem zastrzegł sobie prawo polecania ciału wyborczemu swoich kandydatów i było rzeczą zrozumiałą, że tacy candidati principis im dalej, tym bardziej mogli być pewni swego sukcesu. Bądź co bądź, konsulowie istnieli w dalszym ciągu; ich znaczenie jednak ograniczało się do tego, że przewodniczyli w obradach senatu. Ważniejsza była rola konsulatu jako odskoczni do realnie korzystnych posad, jak namiestnictwa w prowincjach senackich, lub wysokich urzędów cesarskich, o których będziemy jeszcze mówili. A ponieważ cesarz chciał mieć zapewnioną możność najszerszego wyboru między konsularami, więc czas sprawowania funkcji przez konsulów został skrócony: było ich corocznie kilka par, z których każda urzędowała tylko w ciągu trzech, dwóch miesięcy, czasami nawet tylko w ciągu jednego. 76 Istnieli i pretorzy w takich samych rolach, co i za republiki, z dodatkiem obowiązku dawania ludowi bardzo kosztownych igrzysk, od którego to obowiązku zwolniono edylów. Ci także istnieli, ale ich funkcje mocno obcięto przez utworzenie i tu szeregu prokuratur cesarskich. Trybuni - istniejący również, ale, rzecz prosta, bez inicjatywy ustawodawczej — zachowali ius auxilii i ius intercessionis69, byle nie przeciw cesarzowi. Istnieli na koniec i kwestorzy, z funkcjami finansowymi w obrębie skarbu senackiego oraz innymi, zmiennymi. W sumie władza ta nie była zbyt wielka; przewaga była zawsze po stronie cesarza i jego urzędników. Cesarz, jako źródło i organ władzy, został wprowadzony w ramy konstytucji republikańskiej70 przez połączenie w jego osobie dwóch magistratur: prokonsulatu i trybunatu. Jako prokonsul, miał on imperium, tj. władzę wojenną, ale nie w jednej tylko prowincji, jak za republiki, lecz we wszystkich. Odtąd każdą wojnę prowadzi się pod dowództwem każdorazowego komendanta, legata, ale „pod auspicjami", auspiciis, cesarza, prawo tryumfu przysługuje jemu, i jemu też składają przysięgę żołnierze. I tu się uwydatnia różnica między armią i gwardią. Powstała ona już dawno w życiu obozowym: namiot wodza nazywa się tupraetorium i otaczająca go garść wyborowa żołnierzy nazywała się odpowiednio praetoriani. Teraz, kiedy cesarz, główny wódz, zamieszkiwał w Rzymie, gwardia pretoriańska też została przeniesiona do Rzymu i otrzymała własne koszary, castra praetoria, u podnóża Kwirynału tuż za murem Serwiusza, a jej naczelnicy, praefectipraetorio, których było zazwyczaj dwóch, byli po cesarzu największymi dygnitarzami państwa. Mianował ich naturalnie sam cesarz, ale nie z senatorów, tylko z rycerstwa. W ogóle należy pamiętać, że kwalifikacje wyższych urzędników cesarskich były dość różnorodne; August wypracował tu bardzo szczegółową i skrupulatną ustawę. Do niektórych urzędów uprawniała ranga senatora i śród nich najwyższe mogły być piastowane tylko przez konsularów; do innych znowu uprawniał wyłącznie stan rycerski. Jako trybun ludowy każdoroczny miał cesarz najwyższą władzę cywilną —potestas w przeciwieństwie do imperium — a to wskutek połączonego z tą władzą ius intercedendi, które było ważne przeciw wszystkim, ale z jednym maleńkim zastrzeżeniem: nie przeciw niemu. Sądownictwo w zasadzie pozostało takie, jakim było za republiki, nie wyłączając i „stałych komisji karnych", quaestiones perpetuae, z ich sędziami przysięgłymi, których od roku 70 przed Chr. wybierano ze wszystkich trzech stanów.71 Zasada pozostała i za cesarzy; w praktyce jednak najważniejsze sprawy karne bywały raz po raz odbierane komisjom przysięgłych i oddawane czy to senatowi (cognitio senatus), czy to samemu cesarzowi (cognitio principis). To były początki tzw. sądu inkwizycyjnego, który im dalej, tym bardziej zaćmiewał republikański sąd przysięgłych. 77 Znamienna była pod tym względem metamorfoza pojęcia maiestas. Za republiki rozumiano pod nim w sądownictwie czy to uszczuplenie godności narodu rzymskiego, czy to — logicznie z nim związaną — zdradę stanu. Teraz to słowo zaczęło oznaczać „obrazę majestatu" samego cesarza, sądem była cognitio, i to wzbudzało — nie tyle za Augusta, ile za jego następców — niepomierną gorliwość donosicieli (delatores). Jeszcze kilka słów o senacie czasów cesarskich. Grzeszył on czasami zbytnią służalczością, temu się nie da zaprzeczyć; pomimo to jednak urok jego przeżył najcięższe czasy, i jako czcigodnego spadkobiercy swobód republikańskich, i — właśnie wskutek ohydnej działalności delatorów —jako środowiska męczenników. Kiedy zaś zostały zniesione zgromadzenia ludowe, senat odziedziczył w świadomości najlepszych obywateli ich znaczenie jako źródła wyższej władzy. Nie tylko, według wiary wierzących, przez swą konsekrację wprowadzał zmarłych cesarzy do nieba: zasadniczo i żywym kandydatom nadawał władzę cesarską. To bowiem był punkt niejasny — kto ma na ziemi odziedziczyć władzę zmarłego cesarza? August nie mógł uczynić jej dziedziczną, chociaż bardzo tego pragnął: synów nie miał, wnuków po córce, jak to zobaczymy, przedwczesna śmierć mu zabrała; zrobił ją więc quasi-dziedziczną przez adopcję. Nie zawsze to było możliwe; wówczas rozstrzygała sprawę siła faktyczna, wojsko i jako najbliższa jego część - gwardia pretoriańska: najbliższa i na razie najlepsza. Należeli do niej wyłącznie obywatele rzymscy, bezgranicznie przywiązani do tradycji Augusta. Senat zatwierdzał wybór — co uważano za rzecz konieczną; jeżeli rozlokowana w prowincjach armia godziła się na ten wybór, porządek był zapewniony. Jeżeli zaś nie - wojna domowa była nieunikniona; tak było w roku 68 po śmierci Nerona, tak w końcu wieku II po śmierci Kommodusa, syna Marka Aureliusza. Ta ostatnia wojna domowa gruntownie zmieniła ustrój państwowy cesarstwa i zapoczątkowała jego schyłek - jak to zobaczymy w odpowiednim miejscu. Tak się przedstawiał ustrój państwowy. Jeszcze bardziej gruntowne były reformy Augusta dotyczące strony finansowej. Odpowiednio do podziału władzy między cesarzem i senatem należało stworzyć dwa skarby: senacki i cesarski. Senacki — było to dawne republikańskie aerarium, przechowywane w świątyni Saturna; napełniały go dochody z prowincyj senackich, otrzymywane przez kwestorów. Cesarski nazywał się fiscus i czerpał dochody z prowincyj cesarskich, ściągane przez prokuratorów; należy go odróżniać od majątku prywatnego cesarza, patrimonium Caesaris, który był bardzo pokaźny, ile że było zwyczajem, żeby umierający możnowładca zapisywał część swej puścizny cesarzowi. Widzieliśmy już, jak rozpaczliwy był stan skarbu państwowego za czasów wojny domowej; swoją poprawę zawdzięczał Augustowi, który z jednej strony starał się przez racjonalniejszy sposób ściągania podatków zapobiec ich roztrwonieniu, 78 z drugiej zaś — stworzyć nowe źródła dochodów. Co do pierwszego środka, to August starał się, ile można, skasować dziesięciny czasów republikańskich i zastąpić je przez opodatkowanie pieniężne (stipendium) oraz zamiast wydzierżawienia dochodów, które bardziej wzbogacało lichwiarzy dzierżawców (publikanów) niż państwo, wprowadzać system podatku bezpośredniego; było to jednocześnie znaczną ulgą dla prowincyj, chociaż zupełnie usunąć zdzierstwa niesumiennych namiestników nawet Augustowi się nie udało. Co do drugiego środka, to August musiał się liczyć z niechęcią obywateli rzymskich względem podatków bezpośrednich; wprowadził natomiast szereg podatków pośrednich — od spadków i zapisów, od wyzwolenia niewolników, od sprzedaży i kupna — oraz monopolów. W ogóle trzeba stwierdzić, że stopniowo, ale stale skarb rzymski został uleczony z ran zadanych mu w czasie wojny domowej. Skutecznym środkiem leczącym te rany była też walka z bandytyzmem, który, jak mówiliśmy, rozpanoszył się w Italii przeważnie wskutek wywłaszczenia drobnych ziemian. Został on wytępiony przez Augusta dzięki wprowadzonej wybornej żandarmerii. Tak samo usunął on plagę pożarów, do których wielopiętrowe domy rzymskie z ich niedbałymi drewnianymi nadbudówkami ciągle się przyczyniały, przez wzmocnienie straży ogniowej i utworzenie stałego zwierzchnika w osobie praefectus vigilum, który to urząd należał do najwyższych rycerskich. To nas prowadzi zresztą do działalności budowlano--technicznej Augusta, która tworzy jedną z najświetniejszych stronic jego rządów. Miał on swój „pałac" na Palatynie, ale ten się szczególnym przepychem nie odznaczał: przecież August walczył z dążeniami swych poddanych do zbytku, któremu era pokoju po okropnościach wojny domowej aż nadto sprzyjała, i chciał własnym życiem służyć im za przykład. Jego celem było — ozdobić Rzym nowymi świątyniami i uratować od ostatecznego upadku stare; z nich bowiem większa część leżała w gruzach wskutek rozruchów, których świadkiem i ofiarą było miasto nadtybrzańskie w ostatnich dziesięcioleciach. Pierwsze miejsce zajmują tu dwie świątynie: Apollina na Palatynie, o której mowa była wyżej, i Marsa Mściciela na założonym przez Augusta nowym forum. Ta ostatnia otrzymała obszerny przedsionek, ozdobiony posągami zasłużonych ludzi republikańskiego Rzymu, tak że nie tylko budowniczowie, ale i rzeźbiarze — a było śród nich wielu bardzo zdolnych — otrzymali odpowiednią pracę. I naturalnie ten sposób ozdabiania Rzymu jest dla nas daleko sympatyczniejszy niż zdobienie go kosztem nieszczęsnej, tylekroć ograbianej Grecji, od czego niestety i August się nie powstrzymał. Co do restaurowanych świątyń, to sam August powiada w swoim „testamencie" na kamieniu (tzw. Monumentum Ancyranum72), że były one w liczbie osiemdziesięciu dwóch. Oczywiście ta gorliwość miała ścisły związek z jego działalnością na korzyść rodzimej religii, o której jeszcze powiemy; ale i w obrębie budownictwa świeckiego zrobił on niemało, 79 budując np. teatr na cześć swego zięcia Marcellusa, portyk na cześć swej siostry Oktawii itd. Jeszcze więcej jednak zasłużył się August przez to, że przykładem swym zachęcił innych do takiej samej gorliwości. Tu na pierwszym miejscu należy postawić jego drugiego zięcia i najlepszego przyjaciela Agryppę, a śród jego budowli -sławny po wszystkie czasy, zachowany aż do naszych dni, co prawda w późniejszej restauracji, Panteon, noszący jego imię. Wzniesiono go na Polu Marsowym, które w ogóle przez Agryppę zostało planowo zabudowane. Ale i inni możnowładcy -Tyberiusz, Pollion, Plankus itd., poszli pod tym względem w ślady cesarza; wynikiem ich wysiłków było to, że August przed śmiercią mógł powiedzieć do swych poddanych: „Odziedziczyłem Rzym ceglanym, zostawiam go wam marmurowym" -słowa te, jak czytelnicy wiedzą, znalazły naśladownika w czasach późniejszych.73 Nie zapominajmy i o technicznych jego tworach: naprawie mocno zaniedbanych dróg rzymskich, co znowu było połączone z organizacją regularnej poczty państwowej, szczególnie zaś — co też było zasługą Agryppy — o wspaniałych wodociągach, dzięki którym Rzym stał się jednym z najzdrowszych miast świata antycznego. Toteż, kiedy Rzymianie skarżyli się, że wskutek opodatkowania wina ten napój stał się niepomiernie drogim, August mógł im drwiąco odpowiedzieć: przecież mój zięć Agryppa postarał się, żeby żaden Rzymianin z pragnienia nie umarł. Taka była zewnętrzna strona reformatorskiej działalności Augusta; zdawał sobie jednak sprawę i z tego, że bez naprawy wewnętrznej, bez podniesienia i ulepszenia ducha jego poddanych tamte reformy nie odniosą pożądanego skutku. Został więc i w tej dziedzinie wychowawcą swego narodu, i to w dwóch kierunkach: religijnym i moralnym. W pierwszym miał potężną sojuszniczkę w postaci Sybilli, której zawdzięczał swoje uznanie za Mesjasza świata antycznego: dzięki niej przeważnie to płytkie niedowiarstwo, ten drwiący sceptycyzm, który opanował znaczne części towarzystwa rzymskiego za ostatnich czasów republiki, powoli ustąpił miejsca pewnemu nastrojowi religijnemu, złożonemu z pierwiastków trwogi i pierwiastków nadziei, który nazwałem wyżej nastrojem sybillińskim. Teraz należało dać temu nastrojowi stałe łożysko, którym po decydującym zwycięstwie Zachodu nad Wschodem pod Akcjum mogła być tylko wskrzeszona starorzymska religia z jej kapłaństwem i obrzędowością. Starorzymska, to znaczy zhellenizowana, zhellenizowana dzięki tej samej Sybilli - nie zaś zorientalizowana. I oto widzimy, jak August z jednej strony stara się podnieść znaczenie kapłaństwa rdzennie rzymskiego, z drugiej — broni Rzymu od napływu kultów wschodnich, przeważnie egipskich. Ułatwiłby sobie zadanie, gdyby od razu zechciał przyjąć godność arcykapłana — pontifex maximus — zdobytą, jak to widzieliśmy, po śmierci Cezara w sposób zupełnie bezprawny przez Lepidusa. Ale w takim razie zostałby swego rodzaju antypapieżem, gdyż godność arcykapłana była dożywotnią, 80 i zamiast wzmocnienia religii wprowadziłby w nią gorszący zamęt. Czekał więc cierpliwie, aż Lepidus, który po swojej porażce sycylijskiej żadnej innej godności nie piastował, po dwudziestu trzech latach bezczynnego życia miejsce swoje opróżnił w roku 13. Wtedy dopiero wyznaczył August zgromadzenie ludowe celem obrania nowego arcykapłana — oczywiście w swej własnej osobie; i wprost niesłychana liczba uczestników tego zgromadzenia z udziałem obywateli z całej Italii świadczyła o znaczeniu, jakie przypisywano temu aktowi. Od tego czasu August był już nie tylko świeckim — wojennym i cywilnym — panem Rzymu, lecz także i duchownym; i wszyscy jego następcy odziedziczyli po nim ten tytuł i tę władzę. Ale już przedtem starał się on wzmocnić znaczenie kapłaństwa, podupadłe wskutek niechęci szlachty do piastowania godności duchownych, pozbawionych praw politycznych i za to połączonych z obowiązkami często bardzo krępującymi. Dawał się sam obierać członkiem różnych kolegiów kapłańskich, żeby przez to zwiększyć ich urok; dał nowe przywileje westalkom i namawiał szlachtę do ofiarowywania swych córek Weście, mówiąc, że i sam by jej ofiarował swe wnuczki, gdyby miały one odpowiedni wiek. I rzeczywiście, religia rzymska zakwitła przy nim znowu i symbol, w którym Horacy ześrodkowuje pojęcie wieczności swego Rzymu: ...dum Capitolium Scandet cum tacita virgine pontifex ? — otrzymał nowe, długie życie. Weście też poświęcił część swego pałacu na Palatynie, żeby mieć w niej swoją sąsiadkę. W ogóle i jego starania w dziedzinie budownictwa świątyń miały ten sam cel; nikt by na jego miejscu więcej zdziałać nie mógł. Nie mniej chlubna była jego działalność w kierunku naprawy obyczajów przede wszystkim śród szlachty, której przykład był przecież i w dodatnim, i w ujemnym znaczeniu miarodajny. Tu dążenie do wygody doprowadziło do ucieczki od życia rodzinnego, co znowu w sposób naturalny miało jako swój skutek wzmożenie rozpusty; żeby położyć temu kres, August przyznał osobne przywileje tym obywatelom, którzy mieli nie mniej niż troje dzieci — ius trium liberorum. Co prawda, Horacy miał rację, kiedy mówił: „Co zdołają stworzyć prawa, bezsilne bez pomocy obyczajów?" Quid leges sine moribus Vanae proficiunt?74 - i nie można było oczekiwać, żeby te obyczaje się od razu poprawiły, tym bardziej gdy... Ale tu poruszamy już życie osobiste Augusta, które miało stanowić trzecią część obecnego opowiadania. 81 Zacznijmy od jego życia rodzinnego?. Jego pierwsze dwa małżeństwa, zawarte ze względów politycznych – z Klodią, pasierbicą Antoniusza, i ze Skrybonią, powinowatą Sekstusa Pompejusza — były tak samo krótkotrwałe jak i koniunktury polityczne, które do nich doprowadziły; z pierwszą małżonką wcale nie miał dzieci, druga dała mu tylko córkę, Julię, która i nadal pozostała jedynaczką. O niej mowa będzie później; śpieszymy do jego trzeciego małżeństwa, bardzo trwałego, ale też i bardzo osobliwego. Tym razem jego oblubienicą stała się niejaka Liwia Druzylla, pochodząca z wysokiego plebejuszowskiego rodu Liwiuszów Druzusów i wydana za patrycjusza Tyberiusza Klaudiusza Nerona, któremu też urodziła dwóch synów, Tyberiusza i Druzusa... Zresztą tego ostatniego miała dopiero urodzić, kiedy w roku 38 ówczesny triumwir Cezar skłonił ją, aby się rozwiodła ze swym mężem i wyszła za niego. Plama tego skandalicznego ślubu pozostała na sławie późniejszego Augusta; ale nie zapominajmy, że odbył się on jeszcze za czasów triumwiratu, kiedy przyszła rola młodego męża jako naprawiciela obyczajów jeszcze w żaden sposób nie była przesądzona ani oczekiwana. Poza tym jednak należy przyznać, że wybór Cezara był tym razem bardzo szczęśliwy: Liwia nie tylko wprowadziła w jego dom dwóch bardzo dzielnych pasierbów — o nich już nieraz mówiliśmy — lecz i sama przez się była kobietą mądrą i tkliwą małżonką, której wpływ na niego, bardzo silny, był, o ile możemy sądzić, ze wszech miar dodatni. Pomimo to jednak — męskiego potomstwa z własnej krwi cesarz nie miał i nadzieję swoją pokładał we wnukach, którzy mieli się urodzić z owej jego jedynaczki. Już widzieliśmy, że wydał ją, piętnastoletnią, za swego siostrzeńca Marcellusa i że przedwczesna śmierć tego młodzieńca była pierwszym ciosem, który go spotkał w jego życiu rodzinnym. Drugim jego zięciem został jego najwierniejszy pomocnik Marek Wipsaniusz Agryppa, który ze względu na swój wiek mógłby być ojcem młodziutkiej Julii. I rzeczywiście, to małżeństwo było bardzo płodne — Julia urodziła mężowi pięcioro dzieci: trzech synów, z których obu starszych August adoptował i nazwał Gajuszem i Lucjuszem Cezarami, i dwie córki, bardzo do siebie niepodobne, Julię Młodszą i Agryppinę. Ale jednocześnie w tym małżeństwie wyszły na jaw pewne cechy w charakterze Julii, które zatruły ostatecznie życie osobiste jej ojca. Była ona pełna nieznośnej pychy; kiedy jej stawiano jako przykład łagodność i skromność ojca, odpowiadała: „Bo on zapomina, że jest cesarzem, a ja pamiętam, że jestem cesarzówną." Widocznie?? o tym pamiętała: pierwszą ją ogarnął ów „obłęd cezarów", przedmiot naszych opowiadań w następnym rozdziale; ów obłęd, który jak rdza niszczył powoli świetną legendę augustowską, aż ją ostatecznie zniweczył. August troszczył się o naprawę obyczajów, o uzdrowienie życia rodzinnego w swoim państwie, wydawał prawa o zachęcaniu do prawnych małżeństw, 82 przeciw niemoralności - jego córka natomiast prowadziła życie hulaszcze, bawiła się z ludźmi najrozmaitszymi, bez względu na ich wartość i stanowisko społeczne. Tak się zachowywała jako żona Agryppy, tak też po jego śmierci w roku 12 przed Chr. jako żona Tyberiusza. Jej macocha i świekra Liwia, która, jako kobieta, łatwiej dowiadywała się o jej wybrykach, ukrywała je przed swoim mężem aż do ostatecznych możliwości; kiedy zaś Julia na miejsce zabaw nocnych obrała już nie wnętrze domowe, lecz ulicę, Forum, nawet właśnie tę mównicę, z której jej ojciec wygłaszał swe surowe prawa wychowawcze — nie sposób było utrzymać w tajemnicy tego, co się działo. I August stał się nieubłagany: wyrzekł się córki, przeznaczywszy jej jako miejsce wygnania odludną wyspę Pandaterię niedaleko wybrzeża kampańskiego, i pozostał głuchy na wszelkie prośby o przebaczenie. Dopiero po pięciu latach od tego sądu -a odbył się on w roku 2 przed Chr., w tym samym, w którym August, będąc u szczytu swej sławy, otrzymał od senatu, jako pierwszy po Cyceronie, tytuł „ojca ojczyzny" było jej dozwolone przenieść się do Regium naprzeciw Sycylii. Tam umarła w piewszych latach panowania jej byłego męża, ale nawet jej prochów nie wolno było wnieść do mauzoleum rodzinnego - taka była wola Augusta. Jedyną osobą, która jej pozostała wierną, była stara matka, od dawna rozwiedziona z jej ojcem Skrybonia; ona dobrowolnie udała się z córką na wygnanie. Wróćmy jednak do kwestii następstwa władzy. Jak już powiedziałem, po śmierci Marcellusa August zwrócił uwagę na synów Julii z drugiego małżeństwa, a więc na Gajusza i Lucjusza, zaraz po ich urodzeniu. Dał temu wyraz, adoptując ich i nadając im imię Cezarów. Jego zamiary dobrze zrozumiano w państwie i rycerstwo rzymskie ujęło je w formę, która odtąd stała się poniekąd urzędowa, mianując obu chłopców „przywódcami młodzieży", principes iwentutis. Niestety, obaj z przyrodzenia byli pomimo wszystko jego wnukami i August musiał się śpieszyć, jeżeli chciał zobaczyć skutek swych wysiłków. Młodszego, Lucjusza, posłał w roku 2 po Chr. jako dziewiętnastoletniego młodzieńca do hiszpańskich legionów, żeby tam odbył służbę wojskową; ale ten podczas długiej żeglugi rozchorował się i wylądowawszy w Marsylii, tam rychło umarł. Starszego w tym samym czasie posłał z wyjątkowymi pełnomocnictwami na Wschód, aby tam uregulował kwestię obsadzenia tronu w chwiejnej Armenii; Gajusz polecenie to spełnił niezgorzej, ale nie znając obyczajów Wschodu, zaufał satrapie, który go zaprosił na układy do siebie, został przezeń zdradziecko napadnięty i wskutek otrzymanej rany też umarł, w roku 4 po Chr. Był to dla starzejącego się cesarza nowy, strasznie bolesny cios. Plotki ludowe przypisały śmierć obu młodzieńców szatańskim machinacjom Liwii, która niby w taki sposób pragnęła zapewnić następstwo władzy swemu synowi Tyberiuszowi. Powstanie takich plotek jest tak zrozumiałe, że nie mamy żadnego powodu traktowania ich na serio. To jednak jest pewne, że teraz ten Tyberiusz pozostał jedynym, któremu August mógł przekazać swoją władzę. Można nawet powiedzieć, że państwo wygrało na tej zmianie. 83 Urodzony w roku 42 prz. Chr., był on wtenczas u szczytu swych sił życiowych, prócz tego, jak widzieliśmy, dzielnym wodzem, doświadczonym w wyprawach nad Renem i Dunajem. Nieszczęściem jego życia był związek małżeński z cesarzówną, i to nieszczęściem podwójnym. Dla zawarcia tego małżeństwa musiał bowiem -taka była wola Augusta — rozwieść się ze swoją żoną Wipsanią, córką Agryppy, którą kochał i z którą miał synka, Druzusa Młodszego, i zamiast niej pojąć kobietę, której szanować nie mógł i która w dodatku nienawidziła go. Jednego razu, opowiada jego biograf Swetoniusz, spotkawszy przypadkiem na ulicy swoją rozwiedzioną żonę, wpatrywał się w nią długo pełnymi łez oczyma; toteż postarano się, żeby takie spotkanie nie powtórzyło się więcej - Wipsanię wydano za Azyniusza Polliona. O tym należy pamiętać, gdyż będziemy mieli jeszcze do czynienia z Tyberiuszem jako tyranem, kiedy także i jego ogarnął „obłęd cezarów" — niech się więc przyczyni do złagodzenia naszego sądu o nim ów wzrok załzawiony, zatopiony w ukochanej kobiecie, która z sobą uniosła całe szczęście jego życia. W powtórnym małżeństwie Tyberiusz rychło spostrzegł, że nowa żona bezlitośnie hańbi jego honor swym niemoralnym życiem — ale rady na to nie było. O rozwodzie mowy być nie mogło: August w ślepej miłości do swojej jedynaczki uważał za złośliwe plotki wszystko to, co o niej opowiadano. Tyberiusz postanowił więc porzucić ją oraz cały dwór wraz z Italią i udać się do Grecji, niby to na studia. August, któremu po śmierci Agryppy był on potrzebniejszy niż kiedykolwiek, słyszeć o tym nie chciał i dopiero pod groźbą samobójstwa mógł Tyberiusz osiągnąć swój cel. Pojechał więc — w roku 6 przed Chr. — do pięknego miasta Rodos na wyspie tej samej nazwy, gdzie prowadził skromne i godne życie, był jednak, jako powaśniony z cesarzem, coraz bardziej uważany za wygnańca. Od tego czasu datuje się jego zamiłowanie do astrologii, w którą go wtajemniczył najsłynniejszy astrolog owych czasów, Trazyllus. Ta pseudonauka babilońskiego pochodzenia już od początku III wieku bałamuciła umysły Greków, którzy ją wprowadzili w bardzo zawiły system, a w I wieku przed Chr. została przez Posejdoniosa włączona nawet do filozofii (stoickiej), co dało jej wskutek ogromnego autorytetu tego największego z ówczesnych filozofów niezwyciężony urok. Teraz więc opanowała i trzeźwy skądinąd umysł Tyberiusza i miała przez niego uzyskać najwyższą władzę i panować w ciągu długich stuleci. Upadek Julii i śmierć obu Cezarów doprowadziły do pogodzenia się Augusta z Tyberiuszem. Już w roku 2 po Chr. wygnaniec rodyjski powrócił do Rzymu; w roku 4 został przez cesarza adoptowany, musiał jednak ze swojej strony adoptować syna swego brata Druzusa Starszego, który po ojcu odziedziczył chlubne imię Germanika. Przez to dziedziczność władzy była zabezpieczona na dwa pokolenia: następcą Augusta miał zostać Tyberiusz, odtąd już Tiberius Iulius Caesar; następcą Tyberiusza — Germanik. Dalsze jego czyny — zwycięskie wyprawy w głąb zareńskiej Germanii, stłumienie iliro-panońskiego powstania, 84 skuteczna defensywa w Germanii po klęsce Warusa — są nam już znane; zasługi jego wobec państwa były tak wielkie, że kiedy August w roku 14 zamknął oczy, przejście władzy do Tyberiusza przez nikogo nie mogło być zakwestionowane. Takie więc było życie rodzinne pierwszego cesarza; rozpatrzmy się teraz w kole jego przyjaciół, którzy mu okazali najwydatniejszą pomoc w jego wielkim dziele. Tu na pierwszy plan wysuwają się dwaj, którzy razem z nim samym tworzyli niby nowy, tym razem sławny i dobroczynny, triumwirat: Agryppa i Mecenas, pierwszy w sprawach wojennych i administracyjnych, drugi — w dyplomatycznych i kulturalnych. O pierwszym już była mowa; imię drugiego też już musieliśmy parę razy wymienić, zasługuje jednak na większą uwagę, ponieważ żyje dotychczas jako imię protektora poezji i nauki. Pochodził z Etrurii, był prostym rycerzem rzymskim i o wyższą rangę się nie troszczył; jak wielka była pomimo to jego zażyłość z cesarzem, o tym świadczy następujące zdarzenie, które przytaczamy jako przykład. Pewnego razu August sprawował sąd; będąc w nastroju ponurym, wydawał wyroki surowe, skazując na śmierć oskarżonych jednego po drugim. Lud, przejęty grozą, otaczał go gęstym tłumem — tak gęstym, że Mecenas w żaden sposób do niego nie mógł się przedrzeć. Posłał więc do trybunału barczystego niewolnika z bilecikiem, na którym nakreślił słowa: „Wstań na koniec, kacie!" August przeczytał te słowa, uśmiechnął się — i odłożył pozostałe sprawy aż do lepszego usposobienia. Ponieważ jednak Mecenas jest dla nas przedstawicielem opieki nad dążeniami kulturalnymi, przeważnie nad literaturą, nie od rzeczy będzie powiedzieć kilka słów o stanie tej ostatniej za Augusta, ile że do tego stanu najtrwalej przywarło określenie „złotego wieku". O powstaniu artystycznej literatury Rzymian powiedziałem w krótkim zarysie w Rzeczypospolitej rzymskiej; jeżeli dodać do wymienionych tam poetów75 jeszcze triumwirat tragiczny, który w osobach Enniusza, Pakuwiusza i Akcjusza powtórzył, tylko w odwrotnym porządku76, klasyczny triumwirat grecki, Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa, dalej — satyryka Lucyliusza i, jako mówcę i historyka, sławnego Katona Starszego, to otrzymamy mniej więcej zasadniczy skład pierwszego rozkwitu literatury rzymskiej w II wieku, czyli pierwszej epoki klasycznej. Wiek I wydał jako głównego pisarza Cycerona, mówcę i filozofa; obok niego odznaczyli się w historiografii Cezar i Salustiusz. Co zaś do poezji, to dążenia tego wieku poszły w innym kierunku: naśladowanie Greków po dawnemu było uważane za obowiązujące, ale już nie Greków klasycznej, lecz aleksandryjskiej epoki. Te dążenia reprezentują dla nas obaj najzdolniejsi poeci wieku I, liryk Katullus i dydaktyk Lukrecjusz. Do czasów Augusta przedostały się oba kierunki. Zwolenników pierwszej epoki klasycznej nazywano archaistami; ponieważ ta epoka była jednocześnie epoką chwały republiki, 85 nie dziw, że właśnie republikanie śród Rzymian mieli do niej szczególny sentyment. Zwolennicy aleksandrynizmu otrzymali — oczywiście od swoich przeciwników — nazwę „kakozelów"77, tj. naśladowców tego, czego naśladować nie należy. I oto obu kierunkom przeciwstawił się trzeci: przedstawicielami jego stali się właśnie ci, którzy położyli swe piętno na literaturze „złotego wieku" Wergiliusz i Horacy. Uważali oni, że można naśladować Greków, byle nie niewolniczo, i to raczej Greków epoki klasycznej, którzy stoją wyżej od aleksandryjczyków. Ale nie należy się krępować niedoskonałymi przykładami pierwszej epoki klasycznej. Na tym polegała różnica między nimi a archaistami. Zapoczątkowaną więc przez nich epokę literatury rzymskiej można nazwać drugą klasyczną tej literatury. Pisali obaj niewiele: Wergiliusz po pierwszych próbach, noszących jeszcze zupełnie piętno aleksandrynizmu, wydał dziesięć eklog, po części co prawda wzorowanych na sielankach Teokryta78, ale przynajmniej w jednej — w czwartej — owianych duchem proroczym Sybilli i opiewających niedaleką przyszłość Rzymu. Zupełnie przeszedł na grunt tej rzymskości w następnym, już znacznie większym dziele, w Ziemiaństwie (Georgica w 4 księgach), poemacie dydaktycznym na wzór Prac i dni Hezjoda79, lecz całkowicie poświęconym rzeczywistości rzymskiej, doskonałym i co do treści, i co do formy; jego zaś treścią są cztery główne dziedziny pracy wiejskiej: rolnictwo, owocarstwo, hodowla i pszczelarstwo. Opracowanie tego poematu, opartego na bardzo dokładnej znajomości przedmiotu, zajęło szereg lat przedakcyjskich. Po decydującym zwycięstwie Cezara nad Antoniuszem powziął poeta myśl napisania dla Rzymian poematu prawdziwie narodowego, osnutego na wierzeniu w pochodzenie ich miasta poprzez ich protoplastę Eneasza -protoplastę także i rodu Cezarów — od starożytnej Troi. Tak powstała Eneida. Jej idea zasadnicza była, jak widać z poprzedniego, ściśle sybillińska; nie dziw więc, że i sama wieszczka występuje u Wergiliusza — w apokaliptycznej księdze VI, w której prowadzi Eneasza po świecie pozagrobowym. Długo pracował poeta nad tym swoim największym utworem. Umarł, tylko zewnętrznie doprowadziwszy swą pracę do końca, w roku 19 przed Chr., zaledwie dożywszy pięćdziesięciu lat. O pięć lat młodszym od niego był Horacy, pochodzący z południa Italii, podczas gdy Wergiliusz pochodził z północy. Widzieliśmy go w legionach Brutusa pod Filippi, następnie — w Rzymie, naprzód zrozpaczonego w swoich Epodach, potem pogodzonego z losem Rzymu i swoim. Do tej pogody przyczyniła się właśnie jego znajomość z Mecenasem, któremu, jako poeta poetę, przedstawił go Wergiliusz. Wtajemniczony przezeń w zamiary Augusta, stał się ich piewcą, szczególnie w swoich filozoficznych i obywatelskich Odach, do których przeszedł w latach poakcyjskich po młodocianych, zaczepnych Epodach i Satyrach. O nich, jako też o jego Pieśni wiekowej, mówiliśmy wyżej; później zaniechał on liryki i oddał się szerzeniu filozofii popularnej 86 oraz swych poglądów literackich w Listach wierszowanych, których strona zewnętrzna pokazuje go nam w ścisłym obcowaniu z otoczeniem Augusta, przede wszystkim z Mecenasem — do samego cesarza zwrócił się tylko w jednym „liście", i to na skutek jego wyraźnego życzenia. Mecenas umarł w roku 8 przed Chr.; prawie bezpośrednio po nim umarł i Horacy, jak to sam zapowiedział w jednej ze swych ód (II 17); widocznie czasy były przesiąknięte duchem proroczym. Przed czterema laty umarł i Agryppa; po śmierci swych najlepszych współpracowników August poczuł się mocno osierocony — kiedy wybuchł skandal z Julią, miał powiedzieć: „Nie zdarzyłoby się to, gdyby jeszcze żyli Agryppa i Mecenas." Parnas rzymski też poczuł się osierocony, gdy go porzucił Horacy; z drugorzędnych bowiem poetów czuły elegik Tybullus umarł jednocześnie z Wergiliuszem, co zaś do jego współzawodnika Propercjusza, to też jest wątpliwe, czy przeżył on Horacego. Na widowni był tylko najmłodszy z tego grona sławnych, Owidiusz; ale jego położenie było osobliwe. Urodził się w roku wojny mutyńskiej i złowieszczej śmierci obu konsulów; Samnita z pochodzenia, nie miał jednak nic wspólnego z wojowniczym charakterem swych ziomków80 — usposobienia był łagodnego, marzycielskiego, ciągnęło go do poezji, do której miał wrodzony talent: O czym by mówić chciał — stawał od razu się wiersz.81 Ale poza poezją hołdował jeszcze miłości — zmysłowej, lekkomyślnej, aleksandryjskiej miłości. Ją opiewał w swych Pieśniach miłości82, w których opisywał własne przeżycia, oraz w Heroidach, których treścią była miłość bohaterek mitycznych, przy czym korzystał obficie z własnych w tym zawodzie doświadczeń... Istotnie, Owidiusz miłość traktował zawodowo. I jak retorzy zawodowi lubili zostawiać potomstwu podręczniki swej sztuki, tak i Owidiusz napisał, naśladując ich wyraźnie, swoją - naturalnie wierszowaną - Ars amatoria, co prawie tyle znaczy, co „podręcznik miłości". Tam w pierwszych dwóch księgach dawał młodzieńcom oparte na własnych doświadczeniach rady, jak należy zdobywać kobiety — co prawda nie kobiety z lepszych sfer, poeta wyraźnie zastrzega się co do tego, ale to już było sprawą korzystających z jego rad; w trzeciej znów księdze, co było jeszcze gorzej, daje odpowiednie rady i kobietom — znowu z tym samym zastrzeżeniem, ale tu znów było wątpliwe, czy zechce się do niego stosować taka, na przykład, Julia. Można sobie wyobrazić, jak to musiało się podobać reformatorowi obyczajów rzymskich. Chmury zbierały się nad głową Owidiusza; on tymczasem, dożywszy czterdziestki, zwrócił się do poważnych tematów, do swych sławnych na wszystkie czasy Przemian (Metamorphoses), w których dał luźno osnutą na motywie przemiany mitologię z po części wysoce poetyckimi opisami, do wierszowanego Kalendarza (Fasti), poświęconego starożytnościom Rzymu. Tak, tematy były poważne, ale cóż z tego, kiedy dawne upodobanie raz po raz dawało znać o sobie 87 i bogowie wraz z herosami stawali się bohaterami przygód miłosnych. Nie, to nie mogło się przyczynić do rozwiania owych chmur, zbierających się nad głową poety. I oto stało się coś — dla nas zupełnie i głęboko zagadkowego — coś, co niewątpliwie wynikło z życia osobistego cesarza. August przypomniał sobie niemoralny „podręcznik" Owidiusza i zesłał autora na wygnanie aż do granicy sarmackiej, do wpółdzikiego miasta Tomis (dziś. Konstanca w rumuńskiej Dobrudży). Stało się to w roku 8 po Chr. W tej Tomidzie spędził „tkliwy poeta miłości"83 ostatnie dziesięciolecie swego życia. Muza i tu go nie opuściła, jedyna towarzyszka na wygnaniu; i chociaż jego ostatnie poematy — szczególnie Pleśni smutne (Tristia) i Listy z Pontu — grzeszą jednostajnością, jednakże wzruszają już przez to jedno, że są pieśniami i napełniają nasze serce litością nad okrutnym losem tego tak miłego i tak wysoce uzdolnionego poety. Owidiusz sprzeniewierzył się więc ideałowi, któremu służyli starsi poeci, Wergiliusz i Horacy; poematem narodowym Rzymian pozostała Eneida. Ale obok niej powstał drugi utwór, nie wierszem, lecz prozą i złożony nie z dwunastu ksiąg, jak tamta, lecz z dwunastu razy dwanaście (ściślej ze 142). Było to olbrzymie dzieło historyczne Tytusa Liwiusza, doprowadzające dzieje rzymskie od założenia miasta — stąd tytuł Ab urbe condita — do czasów samego autora. Rozumie się samo przez się, że dzieło takiej objętości nie mogło być oparte na studium i na krytyce pierwoźródeł: Liwiusz był pisarzem, nie badaczem rzymskiej przeszłości. Może mniej zrozumiałą rzeczą jest, że Liwiusz, szczególnie w opisie czasów dawnych, dał w swej historii szerokie miejsce legendzie historycznej — ale my go za to ganić nie będziemy, gdyż ta legenda jest piękna i odtworzona niezwykle pięknie. Toteż żałujemy, że zachowała się tylko czwarta część całego jego dzieła — opis czasów dawnych, wojny Hannibalowej oraz epoki chwały republiki rzymskiej. Lukę w całości dzieła spowodowało zaginięcie rozdziałów traktujących o wojnie z Pyrrusem i pierwszej wojnie punickiej. Wracając do Augusta, z którego imieniem związany jest ten drugi rozkwit literatury rzymskiej, to po adoptowaniu Tyberiusza powoli zbliżał się on do końca swego sławnego życia. Z żoną i z następcą władzy, który był dla niego i pasierbem, i zięciem, i przybranym synem, żył w zupełnej zgodzie, o której wymownie świadczą jego listy do nich; do Tyberiusza pisał m.in. w roku 11 w czasie jego chlubnych wypraw w Germanii po klęsce Warusowej: „Proszę cię, szanuj swoje zdrowie, żeby wiadomość o twojej chorobie nie spowodowała śmierci mojej i twej matki i nie stała się przyczyną obaw narodu rzymskiego o przyszłość państwa. Nie będzie miało znaczenia to, czy ja jestem zdrów, czy nie, jeżeli ty zachorujesz." Miał rację; przekroczył bowiem wówczas już siedemdziesiątkę, a Tyberiusz był jedynym możliwym następcą jego władzy. Co do pozostałych członków rodziny, to miłował on bardzo syna Druzusa, a swego przybranego wnuka, Germanika, i jego żonę, a swoją wnuczkę po Julii, Agryppinę, która rzeczywiście wyrosła na prawdziwy ideał rzymskiej matrony; 88 miała ona towarzyszyć mężowi do Germanii po powrocie stamtąd Tyberiusza, ale dopiero po powiciu dziecka — które niestety wyrosło na późniejszego cesarza Kaligulę. Zachował się bardzo czuły list cesarza do Agryppiny, omawiający tę sprawę. Co się tyczy pozostałych dzieci Julii, to nie miał z nich dziadek żadnej pociechy. Córka, Julia Młodsza, wcale niepodobna do swej siostry, poszła w ślady matki i cesarz był zmuszony także ją wydalić — tym razem na odludną wyspę Trimerus u wybrzeża apulijskiego. Stało się to w roku 8, a więc jednocześnie z wygnaniem Owidiusza; czy miało z nim jakiś związek? Może, ale pewności nigdy nie posiądziemy. Pozostawał jeszcze ostatni syn, urodzony już po śmierci swego ojca Agryppy i nazwany wskutek tego Agryppa Postumus?; jako jedyny potomek z krwi Augusta był on niebezpiecznym współzawodnikiem Tyberiusza. Młodzieniec ten był siłaczem, z czego się też szczycił, poza tym zaś umysł miał tępy i dlatego kompromitował cesarza. August, dla którego państwo było ważniejsze niż jego uczucia rodzinne, i jego wydalił na wyspę Planazję, niedaleko od tej, która była miejscem wygnania jego siostry. Opowiadano dziwne rzeczy o losach tego młodzieńca w ostatnim roku życia cesarza: że August podobno, niepokojony wyrzutami z powodu swej surowości, po kryjomu odwiedził go na wyspie, że mu w tej wycieczce towarzyszył tylko jeden powiernik, niejaki Fabiusz Maksymus; że ten jednak zdradził tajemnicę przed swoją żoną Marcją, kuzynką cesarza, a ta znowu przed cesarzową, z którą się przyjaźniła; że wkrótce potem Fabiusz nagle umarł, a Marcją na jego pogrzebie lamentowała, że jej gadatliwość była przyczyną śmierci męża. To są wszystko plotki; dość rzucić okiem na mapę, żeby się przekonać, że potajemna wyprawa Augusta do Planazji była niemożliwością. To natomiast zdaje się być prawdą, że w kilka dni po śmierci Augusta jego wnuk został zamordowany. Z czyjego rozkazu? Tyberiusza? Liwii? A może — wskutek pośmiertnego rozkazu samego cesarza? To też jest możliwe, jeżeli wziąć pod uwagę jego bezgraniczną miłość do państwa, dla którego zawsze poświęcał swe uczucia rodzinne. Ale tę miłość dzieliło z nim wielu Rzymian; wielu też mogło obawiać się zamętu, grożącego państwu z powodu istnienia rodzonego wnuka Augusta — przecież nawet znacznie później, już za rządów Tyberiusza, kiedy się zjawił samozwaniec, podający się za tegoż Agryppę, znalazł takie uznanie śród ludu, że cesarz musiał użyć podstępu, żeby go pokonać: taką siłę miała „legenda augustowska". Bądź co bądź, mamy tu znowu tajemnicę, która nigdy nie będzie zbadana. A dzień fatalny zbliżał się, powoli, lecz nieodwołalnie. Nastąpił rok 14 po Chr. Tyberiusz miał wyjechać na front iliryjski, który po niedawnym powstaniu wymagał jego obecności. August, przez swą czułość dla Tyberiusza, chciał mu towarzyszyć aż do Benewentum — prawdopodobnie ze względu na dobre omen nazwy tego miasta??. Ale tym razem omen się nie sprawdziło. Cesarz był już chory, 89 kiedy pożegnał się ze swym następcą; w drodze powrotnej stan chorego stał się groźny; w Noli musiał się August położyć. Liwia natychmiast posłała po syna; czy ten, powracając z Dyrrachium, jeszcze zastał ojca przy życiu, tego nie wiemy — mówiono i tak, i inaczej. To natomiast wydaje się pewnym, że August już przed jego powrotem pożegnał się, jako umierający, ze swymi przyjaciółmi — pożegnał się dwuwierszem końcowym z greckiego dramatu, który brzmiał w sposób następujący: Oklask mi dajcie wszyscy, jeślim dobrze grał, I niech radosne będzie pożegnanie me! Potem zwrócił się jeszcze do żony ze słowami: „Żyj, Liwio, i nie zapominaj o naszym małżeństwie!" Śmierć jego była lekka i bezbolesna; otrzymał od bogów to, o co ich nieraz prosił za życia: eutanazję.84 A kiedy umarł — tak utrzymuje zachowana u szeregu autorów tradycja — słońce się zaćmiło... Czy rzeczywiście się zaćmiło? Chyba nie; ale powstanie tej legendy też jest znamienne, skoro chodzi o zgon rzymskiego Mesjasza. Ów pożegnalny dwuwiersz już w starożytności używany był jako środek do szkalowania Augusta i do dziś służy jego przeciwnikom: otóż macie dowód, że był aktorem, gdyż sam się do tego przyznał na łożu śmierci. Jest to jednak oskarżenie niesłuszne. August był wychowankiem stoika Ariusza: według stoików zaś każdy człowiek ma w życiu wyznaczoną rolę, którą powinien odegrać jak najlepiej, nawet gdyby była nieodpowiednia. Tak też postępował August; świadczy to o jego sumiennym stosunku do obowiązku i powinno być uznane za jego zasługę, nie zaś za wadę. Z natury nie był żołnierzem; a jednak, kiedy tego wymagała sprawa, umiał być na wojnie i przezornym, i walecznym aż do zupełnego poświęcenia się, jak prawdziwy „rozrzutnik swej wielkiej duszy"85 - proszę przypomnieć sobie jego iliro-panońską wojnę. Kochał gorąco swoich potomków; a jednak z niezłomną siłą wyrzekał się ich, skoro stawali się szkodliwi dla państwa — świadczą o tym dzieje jego córki jedynaczki, jego wnuczki, może i jego wnuka. Był zdrowia wątłego i postąpiłby z tego względu lepiej, gdyby siedział w Rzymie, pod opieką lekarzy; a jednak niestrudzenie podróżował po swym olbrzymim państwie, które we wszystkich swoich częściach wymagało cesarskiego oka — oprócz Sycylii i Afryki, przypadków wyjątkowych, nie było prowincji, której by nie odwiedził osobiście. I tak wszędzie i we wszystkim: gwałcił swoją naturę gwoli celowi wyższemu — obowiązkowi moralnemu. Uzyskał wskutek tego szczęście — nie dla siebie, bo los mu nie szczędził najboleśniejszych ciosów, lecz dla państwa i narodu rzymskiego. Potomni to uznali: „Panuj jeszcze szczęśliwiej od Augusta!" — to było życzenie, którym witano przy objęciu władzy jego następców. 5. KRÓL HEROD WIELKI Obok wielu swoich przydomków nie otrzymał pierwszy cesarz Rzymu tego, na który jednak zasługiwał w całej pełni — przydomku „Wielki"; natomiast przylgnął ten przydomek do maleńkiego królika maleńkiego państewka na krańcach imperium; królik ten pragnął być naśladowcą, stał się jednak raczej parodią swego władcy w stolicy nadtybrzańskiej. Musimy się pomimo to zająć jego osobą i jego rządami: wymaga tego „dusza epoki", o której mowa. Widzieliśmy, jak w Judei wskutek nieudolnie przyśpieszonych reform Antiocha IV powstała dynastia Hasmoneuszów, która już za swoich założycieli, bohaterskich trzech braci Machabeuszów - Judy, Jonatana i Szymona -zdobyła arcykapłaństwo, niezależność i godność królewską.86 Ta Judea jednak była jedyną mniej więcej stałą siedzibą tej władzy; próby jej rozszerzenia na pozostałe dzielnice Palestyny — ościenną, ale niesforną Samarię, jeszcze bardziej na północ wysuniętą Galileę oraz na Transjordanię — trwałych wyników nie dały. Z tych prób najwięcej — z przyczyn zrozumiałych — interesuje nas ta, której przedmiotem była błogosławiona Galilea z jej „uroczymi miastami" nad malowniczym, słodkowodnym jeziorem Genezaret i górnym Jordanem. Wyruszył przeciw niej w roku 165 Szymon Machabeusz; nie widząc jednak możności jej utrzymania, ograniczył się do tego, że zabrał ze sobą do swej Judei nieliczną rzeszę osiadłych w niej Żydów. Od tego więc czasu Galilea znowu stała się tym, czym była za proroków — „dzielnicą pogańską", Galii haggoim. Dopiero za wnuka Szymona, króla-matkobójcy Arystobulosa I - w każdym razie nie wcześniej - została Galilea przez Żydów podbita, co miało jako skutek przymusowe obrzezanie jej mieszkańców i przyłączenie ich do Zakonu Mojżeszowego. W tym celu wypadło wysłać do niej pewną liczbę prawowiernych Żydów, ale naturalnie rabinów, nie zaś np. rzemieślników, dla których w gęsto zaludnionym kraju miejsca nie było. Stąd pogarda, z którą prawdziwi Żydzi, Żydzi judejscy, traktowali tych prozelitów. O tym należy pamiętać - ze względu na dzieje, o których będzie mowa w następnym opowiadaniu. Widzieliśmy także, jak za Pompejusza nastąpił schyłek dynastii Hasmoneuszów. Po śmierci królowej Aleksandry Salome w roku 69 wybuchła wojna bratobójcza między jej synami, Hirkanem II i Arystobulosem II; pierwszy, jako starszy, był prawowitym następcą, ale z charakteru słabym i gnuśnym; przeciwieństwem jego był pod tym względem młodszy brat. Ten osiągnąłby swój cel, gdyby nie wtrącenie się do sprawy pewnego Idumejczyka, Antypatra, którego jeszcze ojciec obu braci, król Aleksander Janneusz, mianował namiestnikiem podbitej i przymusowo obrzezanej Idumei, południowej sąsiadki Judei. Anty-pater przewidywał, że za rządów słabego Hirkana będzie miał większe znaczenie niż za dzielnego Arystobulosa, toteż rozpoczął cały szereg intryg przeciwko temu ostatniemu, które doprowadziły do wkroczenia do kraju Pompejusza w roku 63. Hirkan otrzymał tron w bardzo uszczuplonym królestwie, 91 Antypater zaś stał się jego majordomem. Dzięki swej zręcznej polityce zachował on władzę podczas zamieszek, które potem nastąpiły w Rzymie, zawsze w odpowiednim czasie przechodząc na stronę zwycięzcy, i miał bardzo czynnych pomocników w osobie swych dzielnych synów, Fazaela i Heroda, których mógł nawet naznaczyć namiestnikami —jednego Judei, drugiego Galilei. W ciągu dalszych zamieszek Antypater stracił życie (w roku 43), wkrótce po nim (40) i Fazael; ruchliwość Heroda wskutek tego jeszcze wzmogła się. Właśnie w tym ostatnim roku udało mu się otrzymać od triumwirów w Rzymie godność królewską; żeby się połączyć z dynastią Hasmoneuszów, która miała dużo zwolenników w narodzie, w roku 37 ożenił się z Mariamme, wnuczką owego Hirkana, któremu pomagał jego ojciec; była ona co prawda tylko jedną z żon, których według prawa żydowskiego miał on kilka jednocześnie, ale dzięki swemu pochodzeniu uchodziła za główną. W tym samym roku zginął pod siekierą kata ostatni król Hasmoneusz, syn Arystobulosa Antygonos; zdobywszy po nim dzięki pomocy rzymskiej Jerozolimę, Herod stał się niezaprzeczalnie jedynym królem żydowskim. Rządził od roku 37 do 4 przed Chr.; ten względnie długi czas dzieli się na trzy prawie równe okresy. Pierwszy był okresem wzmocnienia władzy, drugi czasem jej rozkwitu, trzeci zaś — jej schyłkiem. Wzmocnienie władzy — oczywiście wobec wrogów. Któż był jego wrogiem? Właściwie należałoby zapytać, kto nim nie był? Miał jedną wadę nieuleczalną, nie do zniesienia nawet w prostym mieszkańcu Ziemi Świętej, a cóż dopiero w jej królu: nie był Izraelitą z pochodzenia, był pół-Żydem, synem świeżo obrzezanej Idumei; tego mu oczywiście jego poddani nigdy przebaczyć nie mogli. Ale w ich wrogim stosunku do niego zauważyć możemy pewne stopniowanie. Powstanie Machabeuszów, gdy miało na celu przywrócenie dawnej religii, było żarliwie popierane przez jej najskrupulatniejszych wyznawców, tzw. chasydów, to znaczy „pobożnych"; odstąpili oni jednak od Machabeuszów, kiedy ci sięgnęli po godność arcykapłańską, która im „obiecana nie była", jako pochodzącym nie od Aarona, lecz od Lewiego. Następcy chasydów, tzw. faryzeusze, poszli ich śladem; oparciem Hasmoneuszów byli ich przeciwnicy, tzw. saduceusze, grupujący się dokoła arcykapłanów i arystokracji kapłańskiej, w znacznym stopniu filhelleńskiej. Dopiero królowa Aleksandra schyliła czoło przed faryzeuszami, widząc ich wielki wpływ na ludność żydowską. Teraz, za rządów Heroda, saduceusze pozostali nieprzejednani; co do faryzeuszów, to ich stanowisko było dziwne: nienawidzili go może więcej jeszcze od tamtych, ale znosili i przykazywali znosić jego władzę, uznając w nim bicz karzący, zesłany przez Boga na niesforny naród. Ten pogląd w jeszcze dziwniejszy sposób skojarzył się z nadziejami mesjanistycznymi, które właśnie teraz zaczęły najmocniej nurtować umysły żydowskie: przypuszczano bowiem, że przyjście obiecanego zbawiciela, króla z rodu Dawida, mają poprzedzić czasy okropne, jako „bóle porodowe Mesjasza". Właśnie za takie uważano okrutne panowanie Heroda. 92 Herod przeto względnie łatwo dawał sobie radę z wichrzycielami. Miał po swojej stronie przychylność władzy rzymskiej, wszystko jedno, czy była ona w ręku Antoniusza, czy Cezara; miał wojsko, złożone nie z Żydów, lecz z najemników — trackich, germańskich, galickich. Żeby stłumić wrogie zamiary oddanej Hasmoneuszom arystokracji, kazał stracić koło pięćdziesięciu najbogatszych obywateli, co mu przyniosło podwójną korzyść: uwolniło go od tyluż wrogów i wzbogaciło jego skarb, z którego utrzymywał m.in. owych najemników. Z surowymi przepisami, dotyczącymi godności arcykapłańskiej, liczył się tylko o tyle, że nie zażądał jej dla siebie, czego by lud rzeczywiście nie zniósł; dał ją jakiemuś mało znacznemu adeptowi. To znowu oburzyło jego żonę, Hasmonejkę Mariamme, i jeszcze więcej jej matkę Aleksandrę: te bowiem pragnęły, by arcykapłanem został młodziutki Arystobulos, brat Mariamme. Ponieważ Herod namiętnie kochał żonę, dał się namówić, zgładził swego kandydata, obchodząc przez to ustawę, według której godność arcykapłańska była dożywotnia, i ofiarował ją Arystobulosowi. Ale zachwyt, z którym naród powitał wybrańca, wzbudził podejrzenie Heroda: skorzystał on ze wspólnej uczty u Aleksandry i podczas gdy Arystobulos odpoczywał w łaźni, kazał kilku towarzyszom trzymać go, niby żartując, tak długo pod wodą, aż wyzionął ducha. Udana rozpacz Heroda nie oszukała Aleksandry i Herod, jako król-wasal, musiał się usprawiedliwić z tego czynu zdradzieckiego przed trybunałem Antoniusza: ponieważ jednak miał argumenty bardzo przekonywające na swą obronę, został uniewinniony. Powiedzieliśmy przed chwilą, że kochał Mariamme, ale ta miłość była bardzo osobliwa. Nie do zniesienia była dla niego myśl, że ta jego ukochana żona w razie jego śmierci może zostać żoną kogoś innego; toteż, udając się do Antoniusza w owej sprawie dla niego bardzo niebezpiecznej - Aleksandra posiadała bowiem ucho Kleopatry? — zostawił Mariamme razem z państwem pod opieką swego stryja Józefa, który był jednocześnie jego szwagrem jako mąż jego siostry Salome, z tajemnym rozkazem, żeby jeżeli mu się co stanie, uśmiercił Mariamme. Salome jednak — ta żmija domu Herodów — po powrocie brata doniosła mu, że Józef podczas jego nieobecności skłonił Mariamme do zdrady małżeńskiej. Nie od razu uwierzył temu Herod; kiedy jednak się przekonał, że ów opiekun zdradził przed nią dany mu tajemny rozkaz, kazał go stracić. Mariamme, rzecz prosta, po tym odkryciu jeszcze bardziej znienawidziła męża, który przecież był zabójcą jej brata — i przez to jeszcze bardziej rozpaliła jego namiętną miłość; udając się więc po raz drugi za granicę, znowu ją zostawił pod opieką powiernika, któremu znowu dał taki sam rozkaz. I powtórzyło się to samo; tylko że tym razem Herod, doprowadzony do wściekłości myślą o niewierności żony — a doniosła mu o tym wciąż ta sama Salome, która nienawidziła Mariamme za jej dumę wobec niej, cudzoziemki i parweniuszki — kazał ją także stracić. Na to mógł sobie naturalnie pozwolić; ale nie przewidział, że synowie z tej żony, Aleksander i Arystobulos, 93 wyrósłszy poczują się zobowiązani do zemsty za śmierć matki, i co z tego wyniknie. Tak więc już teraz, w roku 29, przygotowywał Herod ten rozkład rodzinny, który zamącił ostatni okres jego panowania. Zresztą już teraz to żonobójstwo nie uszło mu bezkarnie: żyła przecie jeszcze matka straconej, Aleksandra, która go już przedtem nienawidziła za zabójstwo jej syna i teraz z podwójną siłą knuła przeciw niemu zdradę. Ale swym głównym katem był on sam. Swoją zgryzotę starał się zagłuszyć winem i wszelkiego rodzaju dzikimi uciechami, które nadwerężyły nawet jego żelazne zdrowie; zachorował tak niebezpiecznie, że już powstała myśl o jego następcy. Skorzystała z tego nieprzejednana teściowa i zaczęła marzyć o tym, żeby po jego śmierci zostać Aleksandrą Drugą. Niespodziewanie jednak Herod wyzdrowiał, dowiedział się o jej tajemnych zamiarach — i zgładził ją w ślad za jej synem i córką. Następnie wypowiedział, zgodnie z obyczajami wschodnimi, walkę wszystkim członkom rodu Hasmoneuszów, którzy jeszcze żyli. Nawet osiemdziesięcioletniego Hirkana nie oszczędził: sam przez się był ten podwójny niedołęga zupełnie nieszkodliwy, ale mógł stać się niebezpiecznym narzędziem w ręku sprytnego przeciwnika. I oto, kiedy minął pierwszy okres jego-rządów, Herod mógł z zadowoleniem powiedzieć sobie, że już nie pozostało nikogo z krwi Machabeuszów — oprócz jego własnych synów. Synowie byli to wewnętrzni wrogowie; nie mniejszą troską napawali Heroda wrogowie zewnętrzni, śród których znów znajdujemy kobietę - Kleopatrę. Zdaje się, że tej nie bardzo podobało się uniewinnienie Heroda przez Antoniusza w sprawie zabójstwa Arystobulosa; zażądała od Antoniusza odszkodowania — naturalnie kosztem Heroda — i otrzymała najżyźniejszy obszar Judei, obszar jerychoński. Wkrótce potem zresztą, powracając z wyprawy partyjskiej, w której towarzyszyła Antoniuszowi, gościła u Heroda w Jerozolimie; mówiono, że przy tej sposobności starała się go usidlić. Herod i Kleopatra — brzmi to prawie groteskowo, ale nie zapominajmy, że miał on wtedy dopiero trzydzieści i kilka lat. Oparł się jednak tej pokusie — nie ze względów moralnych, ma się rozumieć, lecz z obawy przed utratą życzliwości Antoniusza. Kleopatra tym bardziej zaczęła mu szkodzić; tymczasem nastąpił rok 31, rok bitwy pod Akcjum, który położył kres zarówno niechęci Kleopatry, jak i przyjaźni jej męża. Był to dla Heroda straszny rok. Wojował właśnie z sąsiednimi Arabami, którym pomagała Kleopatra — i nagle jego państwo zostało nawiedzone przez groźne trzęsienie ziemi, którego ofiarą padło koło trzydziestu tysięcy ludzi. A podczas gdy borykał się z tymi dwiema klęskami, los Wschodu rozstrzygnęło Akcjum i nad wiernym zwolennikiem Antoniusza zawisło nowe niebezpieczeństwo ze strony zwycięzcy. Ale chytry Idumejczyk zawczasu wywęszył chwiejność położenia swego patrona: jeszcze przed decydującą bitwą przeszedł na stronę Cezara i potem w osobistej rozmowie z nim tak sprytnie uwydatnił ważkość i pożyteczność swojej osoby, że ten nie tylko uznał go za króla, ale zwrócił mu zabrany przez Kleopatrę okręg jerychoński i podarował w dodatku jeszcze kilka miast palestyńskich. 94 Pozostał więc królem, ale jak przedtem, królem-wasalem, skrępowanym w ważnych wypadkach wolą cesarza. Takie były zmienne losy Heroda w pierwszym okresie jego panowania; natomiast drugi okres, przynajmniej zewnętrznie, przedstawia się nam jako okres niezmąconego szczęścia i powodzenia. Dwie zasady kierowały jego działalnością: bezwzględna i wprost przesadna lojalność wobec cesarza i filhellenizm we wszystkich sprawach oprócz religii. Co do pierwszej, to korzystał on z każdej sposobności, żeby przedstawić się cesarzowi, czy to w Rzymie, czy podczas jego podróży na Wschód, ubiegał się o względy jego przyjaciół, szczególnie Agryppy, a swoich synów z Mariamme, w których widział następców swej władzy, posłał dla kształcenia do Rzymu. Co do drugiej, to otoczył się orszakiem Greków - uczonych, literatów itd. - hojnie wspierał helleńskie igrzyska i imprezy budownicze, nie wykluczając nawet „pogańskich" świątyń poza granicami swego kraju, aż po same Ateny. Nawet w swojej stolicy wybudował teatr i inne gmachy w stylu greckim, przede wszystkim zaś wspaniały pałac dla siebie, który to pałac co prawda był jednocześnie fortecą. Założył szereg miast i fortec w całej Palestynie, nadając im wielce lojalne nazwy — że wymienię tylko nadmorską Cezareę, na skrawku wybrzeża, które także otrzymał dzięki łasce Augusta. W ogóle mówił o sobie, że czuje się bliższym Hellenów niż Żydów. Ale najważniejszym jego dziełem w tym kierunku było odnowienie świątyni jerozolimskiej. Teraźniejsza była drugą po zburzeniu Salomonowej, która padła ofiarą najazdu Babilończyków, kiedy to naród judejski został uprowadzony do „niewoli babilońskiej", w roku 597; powróciwszy z tej niewoli dzięki łasce Cyrusa87, Judejczycy zbudowali sobie nową świątynię, ale zgodnie ze swymi nader skromnymi środkami bez wszelkiego przepychu. Teraz Herod zapragnął uświetnić swe rządy wzniesieniem na jej miejscu nowej świątyni; trzymając się w jej ogólnym planie przepisów religii, wprowadził, według możności, całą piękność i cały urok architektury greckiej i stworzył, nie żałując marmuru i złota, rzeczywiste arcydzieło, tak że jego poddani musieli przyznać, iż „kto świątyni jerozolimskiej nie widział, ten nic pięknego nie widział". Nawet jego poddani... choć ci w ogóle nie bardzo byli zadowoleni z jego rządów. Dziwić się temu nie można. Już sama ich religia w takim niesłychanym stopniu obciążała ich podatkami, że bardzo wielu musiało wyemigrować, co w znacznym stopniu przyczyniło się do wzmożenia rozproszenia żydowskiego po całym imperium rzymskim i do powstania „kwestii żydowskiej". Ale pomimo wszystko te podatki religijne Żydzi, o ile mogli, płacili chętnie i uczciwie: były to przecież podatki na cześć ich Boga. Co innego - nowe podatki Herodowe, przeznaczone na utrzymanie samego króla i jego dworu, jego znienawidzonej armii najemniczej, jego bardzo licznych szpiegów, śledzących każdy objaw niezadowolenia ludności; poza tym zaś —jego olbrzymie wydatki na rozsypane po całym kraju twierdze, 95 na przyjaciół obcokrajowców, na monumentalne przedsięwzięcia zagraniczne i jeszcze na wiele innych rzeczy, równie wstrętnych sercu prawowiernego Żyda. Oburzenie na ten despotyzm wzgardzonego „Idumejczyka" wciąż rosło i rosło; ten zaś niewiele sobie z tego robił, ponieważ posiadał wszelkie środki do stłumienia w samym zarodku najmniejszej próby czynnych objawów niechęci swych niesfornych poddanych. Niech więc sobie szemrają, byleby jego wysocy protektorzy nad Tybrem byli z niego zadowoleni; w razie potrzeby rzymski namiestnik w sąsiedniej Syrii nie odmówi mu swej bardzo skutecznej pomocy. Przez pewien czas rzeczy mogły iść tym trybem; oto jednak nastąpił trzeci okres rządów Heroda, a z nim nowy szereg niesnasek, godzących w najczulsze miejsce jego istoty jako człowieka i jako króla. W roku 17 obaj starsi synowie Heroda i Mariamme, Arystobulos i Aleksander, już jako młodzieńcy, powrócili ze swej szkoły rzymskiej do domu — czy jako wielbiciele Rzymu, tego nie wiemy, ale w każdym razie jako wrogowie swego ojca, zabójcy ich matki. W swym młodym zapale nie ukrywali tej niechęci -a tuż obok żyła i intrygowała stara jędza Salonie, siostra Heroda, która swą nienawiść do dumnej Hasmonejki po jej śmierci przelała na jej synów. Idąc za jej podszeptami, Herod przywrócił do łask na swym dworze najstarszego syna, Antypatra, którego dotychczas — jak i jego matkę, swoją pierwszą żonę -trzymał z dala od swojej osoby. Teraz dopiero rozpoczęła się walka na dobre: Antypater naturalnie powoływał się na swe prawo pierworodztwa, bezecnie skradzione przez synów Mariamme, ci znowu na swe pochodzenie ze sławnej krwi Hasmoneuszów. Antypatrowi bardzo pomagała Salonie całą siłą swego złośliwego języka; z czasem ciężar oszczerstw nagromadzonych nad głową nieszczęsnych młodzianów stał się taki, że nastraszony Herod udał się z nimi do samego cesarza, żeby ich oskarżyć przed jego trybunałem. Tu pod wpływem jasnej i łagodnej duszy Augusta oraz całego rzymskiego otoczenia zmora judejska się rozwiała: Herod powrócił do Jerozolimy, pogodzony z synami. Ale w domu ogarnęła go znowu zatruta atmosfera jego dworu: nowe waśnie, nowe zarzuty, tymczasem tylko przeciw młodszemu synowi, Aleksandrowi -i nowe pojednanie, tym razem dzięki przebiegłości jego teścia, królika kapadockiego Archelaosa. Ale dwakroć zażegnana burza wybuchła po odjeździe Archelaosa po raz trzeci, i teraz już gwałtownie i ostatecznie: otumaniony despota otrzymał, jak mu się zdawało, niezbite dowody zamachu synów na jego głowę, które też przedstawił cesarzowi przez swoich posłów. August kazał mu poradzić, żeby oddał sprawę trybunałowi prawników rzymskich w syryjskim mieście Berytos (dziś. Bejrut), które widocznie już wtenczas było siedzibą studiów prawa rzymskiego, mających tam rozkwitnąć w III wieku. Tak się też stało; dowody, przytoczone przez Heroda, były tak obciążające, że sąd - 96 pomimo wstawiennictwa namiestnika syryjskiego — wydał na obu oskarżonych wyrok śmierci. Ten wyrok na ostatnich potomków sławnych Machabeuszów wywołał w Jerozolimie całe powstanie, ale i to nie pomogło: rozbestwiony tyran utopił je we krwi powstańców i kazał spełnić wyrok. Był już przedtem żonobójcą; teraz stał się i synobójcą, i to podwójnym. Stało się to koło roku 7 przed Chr.; Herod już był przekroczył sześćdziesiątkę i liczył się z możliwością rychłej śmierci. Napisał testament, w którym jako swego spadkobiercę wyznaczył Antypatra. Dobrze, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby stary nie zanadto zwlekał ze swoją śmiercią, gdyż miał jeszcze wielu synów z różnych żon i często zmieniał swoje decyzje. Tak, stanowczo za długo żyje; nieraz na to się skarżył jego pierworodny — i, co gorsza, w obecności świadków. Wzbudziło to podejrzenie Heroda: czy daleko od słów do czynu? Przeciwnie, bardzo blisko — przekonała go o tym nagła śmierć jego brata. Czy aby nie został otruty? Śledztwo wykazało truciznę. Skąd pochodziła? Dla kogo była przeznaczona? Dalszy ciąg śledztwa dowiódł, że truciznę wręczył stryjowi Antypater celem otrucia swego ojca, Heroda. Teraz sądzono Antypatra znowu w obecności namiestnika syryjskiego — był nim tym razem ów Warus, który później poniósł słynną klęskę w Lesie Teutoburskim. Dowody były druzgocące; ale dla spełnienia wyroku śmierci potrzebna była zgoda cesarza. Długo wahał się August, tak mu obrzydły te sprawy Herodowe. „Doprawdy — zawołał—w domu Heroda wolałbym być prosiakiem niż synem"— z jasną aluzją do znanego Rzymianom i często przez nich wyśmiewanego obrzydzenia Żydów do wieprzowiny. Tymczasem Herod zachorował, choroba okazała się nieuleczalna. W ostatnich miesiącach swego życia stał się świadkiem zdarzeń, które go przekonały, że jego śmierć będzie powitana wybuchem szalonej radości w narodzie judejskim. Z jednej bowiem strony zaczęły się rozpowszechniać pogłoski o bliskim przyjściu oczekiwanego Mesjasza, to znaczy pomazańca Bożego, przepowiedzianego przez proroków i psalmistów króla z krwi Dawida, który miał wybawić lud izraelski i wywyższyć go nad wszystkie narody świata. Tu może powstać pytanie, dlaczego właśnie teraz oczekiwano jego przyjścia; w świętych bowiem księgach Izraela ten czas nie był określony. Był natomiast określony przez księgi sybillińskie czas przyjścia rzymskiego tj. ogólnoludzkiego Mesjasza. Imperium, a szczególnie jego wschodnia część uznawała za Mesjasza coraz dobitniej szczęśliwie panującego cesarza Augusta. Tego Żydzi, naturalnie, za swego Mesjasza uznać nie mogli, ale Sybilla cieszyła się ich wielkim szacunkiem; nie dziw więc, że jej przepowiednia co do czasu przedostała się także do otoczonej światem helleńskim Judei i tam ożywiła nadzieje mesjanistyczne, tym bardziej że ucisk krwawych i zdzierczych rządów Herodowych mógł rzeczywiście uchodzić za „bóle porodowe Mesjasza". Z drugiej strony — ale ta druga strona była prawdopodobnie wynikiem pierwszej — skoro Mesjasz ma się ukazać, to należy mu utorować drogę przez usunięcie wszelkich „pogańskich" naleciałości. Co prawda, takich, które by były w wyraźnej sprzeczności z Pismem, ostrożny Herod nie dopuszczał; 97 tylko w jednym wypadku jego służalczość wobec Rzymu wzięła górę nad ostrożnością: na bramie zewnętrznej kolumnady nowej świątyni witał pobożnych rzymski orzeł — a napisane jest jednak w Księdze Egzodu (XX 4): „Nie uczynisz sobie obrazu ani żadnego podobieństwa, które jest na niebie wzgórę itd." I oto dwóch rabinów zaczęło podburzać lud, żeby usunął nienawistny obraz z murów swojej świątyni. Powszechne podniecenie ułatwiło im zamiar; powstało zbiegowisko i orzeł został usunięty. Nie uszło to jednak bezkarnie sprawcom rokoszu: Herod kazał ich schwytać i spalić żywcem. Tymczasem choroba czyniła postępy; śmierć się zbliżała, powoli, ale nieubłaganie. Na kilka dni przed zgonem doznał Herod pociechy: z Rzymu nadeszło na koniec zezwolenie cesarza na stracenie jego syna Antypatra, z którego też skwapliwie skorzystał. Natomiast innej pociechy, jeszcze bardziej osobliwej, los mu odmówił. Trapiła go bowiem myśl o tej powszechnej radości, z jaką na pewno będzie powitana wieść o jego zgonie; pragnął, żeby po nim nastąpił powszechny lament, jak w dawnych czasach z powodu zgonu dobrych królów żydowskich. I oto powziął takiego rodzaju zamiar: dogorywając w Jerycho, kazał zamknąć w cyrku wyścigowym tego miasta cały szereg najbardziej czczonych mężów judejskich celem ich stracenia bezpośrednio po jego śmierci. Czy umarł w przekonaniu, że jego rozkaz będzie spełniony, tego nie wiemy; takie przekonanie byłoby jednak złudzeniem. Zaledwie bowiem zamknął oczy, natychmiast zwolniono uwięzionych i z pewnością ani jedna łza nie została uroniona w chwili, kiedy jego dusza się przeniosła — chyba nie na łono Abrahama. Stało się to w roku 4 przed Narodzeniem Jezusa Chrystusa. Ta data może zadziwić czytelnika: wiemy przecie z Ewangelii, że Herod dożył do tego Narodzenia; jak mamy pogodzić te sprzeczne daty? Rok Narodzenia Chrystusa został ustalony w takich czasach, kiedy o chronologię nie bardzo dbano, kiedy jeszcze nie było środków do rozstrzygnięcia kwestii chronologicznych dotyczących dawno minionych epok. Teraz wiemy, że przy tym ustalaniu popełniono błąd, wynoszący lat kilka; ale to stwierdzenie musi nam wystarczyć. Na tym błędzie zasadniczym legła taka gruba warstwa czasu, że jej usunięcie jest niepodobieństwem. Natomiast wysuwa się inna kwestia, połączona z tą datą, która do dziś dnia jest źródłem nowych, zupełnie niepotrzebnych błędów. Liczymy lata przed Narodzeniem Chrystusa w ubywającym, a po Narodzeniu w rosnącym postępie; mówimy więc np., że Juliusz Cezar żył od roku 100 do roku 44 przed Chr., cesarz Marek Aureliusz natomiast od roku 121 do roku 180 po Chr. A więc mniej więcej tak samo, jak na termometrze liczymy stopnie poniżej i stopnie powyżej zera, mówiąc np., że 15 stycznia temperatura w ciągu poranka wzrosła od 20 do 15 stopni poniżej zera, natomiast 15 lipca — od 15 stopni do 20 powyżej zera. Ale właśnie tylko „mniej więcej": analogia termometru często bałamuci ludzi mających do czynienia z przestrzenią czasu zaczynającą się przed, a kończącą się po Narodzeniu Chrystusa. Jeżeli 1 marca temperatura z rana wynosiła 5 stopni poniżej, 98 a w południe 5 stopni powyżej zera, to słusznie mówimy, że ona wzrosła o 10 stopni, dodając jedną liczbę do drugiej. W chronologii natomiast taka rachuba byłaby błędna. Cesarz August urodził się w roku 63 przed Chr., umarł w roku 14 po Chr.; ile lat więc żył? Siedemdziesiąt siedem, powie człowiek nie wtajemniczony, dodając według analogii z termometrem jedną liczbę do drugiej — i popełni błąd. Różnica bowiem między termometrem a chronologią polega na tym, że tam zero istnieje, podczas gdy tu zera nie ma.88 Tam więc słusznie liczy my: od 5 stopni niżej zera do zera — pięć stopni, od zera do 5 stopni wyżej - również pięć stopni, a więc razem dziesięć. Tu jest to niemożliwe, ponieważ po roku 1 przed Chr. nastąpił od razu rok 1 po Chr. Żeby się o tym przekonać, porównajmy naszą erę chrześcijańską z erą Warrona, liczącą lata od założenia Rzymu. Rzym według Warrona był założony w roku odpowiadającym rokowi 753 przed Chr.; to znaczy, że właśnie ten rok 753 przed Chr. był rokiem 1 Rzymu. Idąc dalej do czasów Augusta, otrzymujemy porównanie roku 750 Warrona z rokiem 4 przed Chr., 751 W. — z 3 przed Chr., 752 W. — z 2 przed Chr., 753 W. - z 1 przed Chr., 754 W. — z 1 po Chr., 755 W. — z 2 po Chr. itd. Ileż więc wynosi przebieg czasu między 3 rokiem przed Chr. a 2 po Chr.? Oczywiście tyle, ile między 751 W. i 755 tegoż W., to jest nie 5 lat, lecz tylko 4 lata. To znaczy: mierząc czas między jakimkolwiek rokiem przed Chr. a jakimkolwiek po Chr., należy po dodaniu obu liczb potrącić 1. Otóż o konieczności tego potrącenia zapomina się często. Wergiliusz urodził się w roku 70, Horacy w roku 65 przed Chr.; kiedy więc przypadnie ich dwutysięczna rocznica? Oczywiście w roku 1931, względnie 1936, ponieważ 70+1931 — 1 i również 65+1936—1 dają 2000. Tymczasem Włosi, słusznie uważając obu poetów za swych poetów narodowych, ale zapomniawszy o konieczności owego potrącenia jednostki — a za nimi, pomimo pojedynczych protestów, cały świat kulturalny — święcili te dwie rocznice w latach 1930 i 1935. Wielkiej biedy z tego powodu nie było; zawsze jednak lepiej jest unikać błędów, kiedy to jest nie tylko możliwe, ale i łatwe. Bądź co bądź, doszliśmy do punktu styczności lat ubywających i wzrastających, a z nim — do daty najbardziej przełomowej w dziejach całej ludzkości. Należy ona do okresu cesarstwa rzymskiego; czy dziejopis tego cesarstwa ma prawo ją ominąć? 6. TAJEMNICA GALILEJSKA Znacie wszyscy najpiękniejszy obraz największego malarza nowej Europy? Rozwarła się zasłona; papież Sykstus, kornie złożywszy swą tiarę, na klęczkach, w niemym zachwycie, wpatruje się w nadziemskie zjawisko — Najświętszą Pannę z Dzieciątkiem Jezus na ręku.? 99 Przed nami też się rozwarła zasłona — w tym jedynym w życiu ludzkości okresie, okresie zetknięcia się ziemi z niebiosami. Pójdźmy za przykładem papieża, uklęknijmy i my - takie uklęknięcie nie upokarza, lecz podnosi człowieka. To, co ujrzymy, będzie widzeniem zarazem ziemskim i nadziemskim, będzie świętym dramatem świata chrześcijańskiego. O nim mówi następne opowiadanie nasze. W Galilei — dzielnicy niedawno jeszcze „pogańskiej", ale wciąż jeszcze, po jej przymusowej judaizacji, otoczonej i przesiąkniętej żywiołem helleńskim -w miasteczku Nazaret mieszkała na samym początku naszej ery panna, której było na imię Marya; była ona poślubiona mężowi, który był z zawodu cieślą i nazywał się Józef. I oto pewnego dnia wszedł do niej Anioł Pański i powitał ją słowami: Zdrowaś, Maryo... Duch święty zstąpi na cię, przetoż i co się z ciebie narodzi święte, będzie nazwane Synem Bożym. W one dni wyszedł dekret od cesarza Augusta, aby cały świat został spisany. I udał się Józef z Maryą do miasta judejskiego Betlejem, aby był popisan. Tam porodziła Syna i uwinęła go w pieluszki i położyła w żłobie, iż miejsca im nie było w gospodzie. A byli pasterze w tej krainie; i oto Anioł Pański stanął podle nich i rzekł: Opowiadam wam wesele wielkie, iż się wam dziś narodził Zbawiciel. A było z Aniołem mnóstwo wojska niebieskiego, chwalących Boga i mówiących: Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli. I przyszli pasterze do Betlejem i znaleźli Maryę i Józefa, i niemowlątko położone we żłobie. I oto mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy, mówiąc: Gdzie jest, który się narodził król żydowski? Albowiem widzieliśmy gwiazdę jego na wschód słońca i przyjechaliśmy pokłonić się jemu. A usłyszawszy król Herod zatrwożył się; i dowiedziawszy się od swych kapłanów i doktorów, że przepowiedziany król miał się narodzić w Betlejem, posłał mędrców do tego miasta z poleceniem, aby i jemu o dziecięciu oznajmili. I odjechali mędrcy; i oto gwiazda szła przed nimi, aż przyszedłszy stanęła nad miejscem, gdzie było Dziecię; i upadłszy, pokłonili się jemu i ofiarowali mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A wziąwszy odpowiedź we śnie, aby nie wracali do Heroda, inszą drogą wrócili do krainy swojej. Gwiazda betlejemska — gwiazda cezarów; w obu wypadkach ten sam znak niebieski zwiastuje przyjście upragnionego Mesjasza. Ale gwiazda cezarów od dawna już zgasła, podczas gdy tamta jest dotychczas naszą ulubioną „gwiazdką" i świeci nam ze szczytu naszych choinek i jasełek, odbijając się wesołym blaskiem w rozpromienionych oczętach naszych dzieci. I gęsty zmrok pokryłby ziemię, gdyby ona kiedykolwiek miała zgasnąć. 100 Tedy Herod widząc, że mędrcy go podeszli, rozgniewał się bardzo i kazał zabić wszystkie dzieci, które były w Betlejem w wieku dwóch lat i niżej — co nas wcale nie zadziwi, ponieważ go dostatecznie znamy. Ale świętego Dzieciątka siepacze jego nie znaleźli, gdyż jeszcze przedtem Józef, ostrzeżony przez anioła we śnie, udał się z nim i z matką jego na południe, do cesarskiego Egiptu, w którym pozostał aż do śmierci Heroda. Powróciwszy do Palestyny, zastał tam zmiany bardzo poważne. Cesarz August po dłuższym wahaniu zatwierdził testament Heroda, według którego jego królestwo miało być podzielone między trzech jego synów. W taki sposób Archelaos otrzymał właściwą Judeę z Samarią, Herod Antypas (którego Ewangelia nazywa po prostu Herodem) Galileę, trzeci i najwięcej wart, Filip, część obszaru zajordańskiego. Ten nas nie obchodzi; co do pierwszego, to pragnął on panować w duchu i sposobami ojca, nie mając jednak jego potęgi w swoim mocno uszczuplonym królestwie, miał wciąż do czynienia z zamieszkami i powstaniami, aż po dziewięciu latach niechlubnych rządów cesarz go odwołał i przyłączył Judeę z Samarią do państwa rzymskiego, z tym żeby rządy w niej sprawował w jego imieniu posyłany na pewien okres tzw. prokurator. Ten prokurator nie był właściwie podwładny namiestnikowi ościennej prowincji Syrii, rozumiało się jednak samo przez się, że ten ostatni w razie potrzeby powinien był pomagać prokuratorowi swą siłą zbrojną. To więc należy pamiętać: mamy odtąd względnie niezależną Galileę z jej królikiem Herodem (Antypasem) i z drugiej strony — podwładną prokuratorowi rzymskiemu Judeę z jej stolicą Jerozolimą. Kilku tych prokuratorów Rzym posyłał do Judei po odwołaniu Archelaosa, a tym, który nas najbardziej obchodzi, był - już za cesarza Tyberiusza — ów, którego Skład Apostolski nazywa Ponckim Piłatem — po łacinie Pontius Pilatus. A teraz podnieśmy znowu oczy na nasz obrazek za zasłoną. Wytężmy wzrok: nad głową Dzieciątka przeczytamy jeszcze bardziej tajemnicze słowa, które połączą Jego przyjście z nadziejami i oczekiwaniami już nie samej tylko Palestyny, lecz jak to widzieliśmy wyżej, całego podwładnego Rzymowi świata. Są to słowa, od których się zaczyna najgłębsza z czterech Ewangelii - ta, która nosi imię św. Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo... Wszystko się przez nie stało, a bez niego nic się nie stało, co się stało. W nim był żywot, a żywot był światłością ludzi, a światłość w ciemnościach świeci, a ciemności jej nie ogarnęły... A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami." Jest to Słowo-Rozum, po grecku Logos, który to wyraz łączy w sobie oba te znaczenia. Słowo twórcze, według którego powstał nasz świat. Wie o nim filozofia grecka, jeżeli nie od Heraklita, to w każdym razie od stoików; ale wie także religia, ściślej religia arkadyjska Hermesa, 101 syna Zeusowego, którego to utożsamia ona z Logosem, twórcą świata, to wywodzi z niego, co na jedno wychodzi. Stąd przedostała się ta postać, jak to widzieliśmy, do Horacego, który ją utożsamia z Mesjaszem rzymskim — cesarzem Augustem... Pomimo oddzielenia Galilei od Judei rodzice Jezusa, według przepisów Zakonu żydowskiego, corocznie odwiedzali Jerozolimę na dzień uroczysty Paschy. I oto jednego razu, kiedy Jezus już miał lat dwanaście, odłączył się od nich i dopiero po trzech dniach poszukiwań znaleźli go w świątyni wpośrodku „doktorów" (tj. rabinów), którzy mu zadawali pytania. A wszyscy, którzy go słuchali, zdumiewali się rozumowi i odpowiedziom jego — widocznie bardzo dalekim od tych, które zwykli byli dawać sami. Mieli się jeszcze więcej zdumieć w przyszłości. Piętnastego roku panowania cesarza Tyberiusza przyszedł do krainy Jordanu Jan, syn Zachariasza, przepowiadając chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów. A gdy go pytano, czy nie jest on tym Mesjaszem, którego widocznie oczekiwano, odpowiadał: Jąć was chrzczę wodą, aleć przyjdzie mocniejszy nade mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka butów jego, ten was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. I stało się, gdy i Jezus przezeń był ochrzczon i modlił się, że się niebo otworzyło, i zstąpił nań Duch Święty w ozdobie cielesnej jako gołębica, i stał się głos z nieba: Tyś jest Syn mój miły, w tobiem upodobał sobie. Tedy go wziął diabeł na górę i ukazał mu wszystkie królestwa świata i rzekł mu: To wszystko dam tobie, jeśli upadłszy uczynisz mi pokłon. Tedy mu rzekł Jezus: Pójdź precz, szatanie, albowiem napisano jest, iż Panu Bogu twemu kłaniać się będziesz, a jemu samemu służyć będziesz. Odtąd począł Jezus kazać i mówić: Pokutę czyńcie, albowiem przybliżyło się Królestwo Niebieskie. A gdy chodził nad Morzem Galilejskim — to znaczy nad jeziorem Genezaret — ujrzał dwóch braci, Szymona, którego zowią Piotrem, i Andrzeja, brata jego, którzy byli rybitwi?, i rzekł im: Pójdźcie za mną, a uczynię was, że się staniecie rybitwami ludzi. Z czasem dobrał jeszcze dziesięciu, dopełniając liczbę dwunastu: to są ci, których nazywamy apostołami. Wszyscy byli, jak on sam, Galilejczykami, a niektórzy — Piotr, Andrzej, Filip, Bartłomiej (to znaczy: syn Ptolomeusza) - nawet imiona mieli greckie.89 Z jednym, jedynym wyjątkiem, którym był Judasz Iszkariot — to znaczy mąż z Kariotu w Judei. Na czele tej gromadki apostołów, tego nasienia chrześcijańskiego dla wszystkich narodów, rozpoczął Pan Jezus swoją działalność kaznodziejską; rozpoczął ją zaś w swej rodzimej Galilei. Z kazań najmocniej utkwiło w pamięci jego słuchaczy to, które wygłosił „na górze". Na wstępie zapewnił tu co prawda słuchającą go rzeszę, że nie przyszedł rozwiązywać Zakonu, ale wypełnić go, że aż 102 przeminie niebo i ziemia, jedna jota nie odmieni się w Zakonie; jak należy to rozumieć, o to często spierali się ludzie i w dawnych, i w nowych czasach. Jeżeli bowiem dosłownie, stosując je do Zakonu, który nazywamy Starym Testamentem, to przecież Pan Jezus rozwiązał nie jedną tylko jotę, lecz cały alfabet od alef do taw90; rozwiązał go i słowem, i czynem. Słowem — przede wszystkim w owym Kazaniu na Górze. Tam przeciwstawia on wręcz swą naukę, pierwotną naukę chrześcijaństwa, tej, którą jego słuchacze odziedziczyli po swoich przodkach i której ich uczono w synagogach: „Słyszeliście, iż rzeczono jest starym... a ja wam powiadam..." - takich zwrotów używał, żeby przeprowadzić ścisłą i wyraźną granicę między Starym a Nowym Przymierzem. Czynem zaś — przez to życie codzienne, które ku zgorszeniu faryzeuszów i „doktorów" prowadził ze swymi uczniami i z innymi Galilejczykami. Jadał z celnikami i grzesznikami; kiedy mu to zarzucano, odpowiadał pięknymi słowy, że nie zdrowym trzeba lekarza, lecz źle się mającym. Zrywał z uczniami kłosy, uzdrawiał chorych w szabat; na uwagę faryzeuszów, że to jest zakazane, usprawiedliwiał się, mówiąc, że szabat uczynion jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Nie troszczył się o drobiazgowe przepisy czystości rytualnej dotyczące jedzenia, mówiąc, że nie jest rzecz żadna wchodząca w człowieka, która by go splugawić mogła, lecz rzeczy, które pochodzą z człowieka — myśli złe, wiarołomstwa, mężobójstwa, kradzieże, zdrada, pycha, głupstwo — one są, które pokalają człowieka. W taki sposób z trzech głównych filarów judaizmu — pilnego zachowywania szabatów, czystości rytualnej w jedzeniu i obrzezania — dwa zostały obalone przez samego Pana Jezusa; o obrzezaniu wyraźnie nie mówił, to jednak zostało z czasem, w myśl jego przykazań, zniesione przez jego apostołów. I zdumiewali się na naukę jego, „albowiem ich uczył jako władzę mający, a nie jako doktorowie". To jest słowo, które z góry obala wszelkie próby stawiania jego kazań w jeden szereg z różnymi midraszami? owych „doktorów". Mogły być podobieństwa zewnętrzne, uzasadnione przez to, że przemawiał do ich wychowanków: ale różnicą wewnętrzną i rozstrzygającą było to, że wszędzie stawiał ducha nad literę i miłość Boga nad strach przed Nim. I właśnie w tym sensie mówił do faryzeuszów: Poznałem was, iż miłości Bożej nie macie w sobie. Duch jest, który ożywia, ciało nic nie pomaga. Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę. Weźmijcie jarzmo moje na się, albowiem jarzmo moje wdzięczne jest, a brzemię moje lekkie. 103 I pytał Jezus uczniów swoich, czym go mienią być ludzie - odpowiedzieli, że jednym z proroków Starego Zakonu. - A wy kim mnie być powiadacie? — I rzekł Piotr: Tyś jest Mesjasz, syn Boga żywego. Wtenczas Jezus, nawiązując do znaczenia słowa petra (po grecku: opoka), wyrzekł słowa, które miały mieć rozstrzygającą wagę dla całej przyszłości chrześcijaństwa aż do naszych dni: Tyś jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go; i dam tobie klucze Królestwa Niebieskiego, a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebiesiech, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiesiech. Odtąd począł Jezus okazywać uczniom swoim, iż potrzeba jest, aby szedł do Jerozolimy, i wiele cierpiał, i był zabit, i trzeciego dnia zmartwychwstał. Nauka jego uprzedziła go jednak: miał już dużo zwolenników w stolicy judejskiej. I oto, gdy wstąpił do Jerozolimy, siedząc na oślicy, rzesza bardzo wielka słała szaty swoje na drodze, a drudzy obcinali gałązki z drzew i na drodze słali. I wołali wszyscy: Hosanna synowi Dawidowemu, błogosławiony, który idzie w imię Pańskie, hosanna na wysokościach! I wszedł Jezus do świątyni - owej pięknej świątyni, zbudowanej przez Heroda. A było tam w przedsionkach mnóstwo przekupniów, zarabiających na pątnikach z dalekich okolic, którzy byli zmuszeni sprzedawać zwierzęta ofiarne u siebie na wsi i kupować inne za lichwiarską cenę w Jerozolimie. Ich wszystkich Jezus powyrzucał ze świątyni, mówiąc: Dom mój jest domem modlitwy, a wyście go uczynili jaskinią zbójców. Oburzyło to kapłanów, ale że wielka była rzesza otaczająca Jezusa, tedy dali mu wyjść z miasta do Betanii, gdzie został. Kilkakrotnie jeszcze przychodził Jezus do Jerozolimy, aby tam pouczać lud; przedmiotem jego nauki było Królestwo Boże, o którym mówił w przypowieściach, zawsze jednak jako władzę mający, a nie jak faryzeusze i doktorowie. Co zaś do jego własnego królestwa, to znane było jego słowo, słowo wielkiej wagi na całe wieki przyszłości — iż to królestwo nie jest z tego świata. Toteż nie udało się faryzeuszom skompromitować go pytaniem, czy wolno jest płacić czynsz cesarzowi: sądzili bowiem, że jeżeli odpowie „tak", to narazi się ludowi, a jeżeli „nie", to władzy rzymskiej, którą piastował wówczas, jak to już wiemy, prokurator Poncjusz Piłat. Jezus jednak kazał pokazać sobie pieniądz czynszowy, zapytał, czyj jest na nim wizerunek i napis, i usłyszawszy odpowiedź, że cesarza, zawyrokował: a więc oddajcie cesarzowi, co jest cesarza, a Bogu, co jest Boga. A zbliżało się święto żydowskie Paschy i szukali najwyżsi kapłani i doktorowie, tworzący razem najwyższy urząd samorządowy żydowski, tzw. synedrion — w przekręceniu żydowskim: sanhedryn — jako by go zdradą pojmali i zabili. I oto przyszedł do nich Judasz Iszkariot, jeden z dwunastu, aby go im wydał. Uradowali się członkowie sanhedrynu i obiecali mu za zdradę trzydzieści srebrników. 104 Tu się zaczyna zdumienie nasze — dokoła zagadkowej postaci tego Judasza, którego imię stało się odtąd równoznacznikiem samego słowa zdrada. Jeżeli nie uznawał Jezusa za Mesjasza — czemu przystał doń? Jeżeli uznawał —jak mógł go zdradzić? Rozwiązanie tej zagadki znajdziemy, jeżeli przypomnimy sobie, że był on w orszaku Jezusowym jedynym Żydem.91 Jako taki, oczekiwał Mesjasza w ścisłym, żydowskim znaczeniu tego słowa, jako króla z rodu Dawida, którego królestwo będzie najzupełniej z tego świata, który wywyższy swój naród żydowski ponad wszystkie inne narody na ziemi. Zrzeczenie się przez Jezusa tego zadania musiało go rozczarować: takiego Mesjasza, który miał zbawić nie samych tylko Żydów, lecz świat cały, i to przez założenie swego królestwa poza obrębem tego świata - takiego ani nie rozumiał, ani nie chciał. Poczuł się zawiedzionym przezeń i za ten zawód odpłacił zdradą. I oto nastąpiła Pascha, kiedy wszyscy Żydzi, według pięknego obyczaju przodków, spożywają baranka paschalnego. Tak postąpił i Jezus z uczniami swymi i była to ostatnia jego wieczerza, której pamięć obchodzą wierni w Wielki Czwartek. A gdy oni jedli, wziął Jezus chleb i błogosławiąc łamał, i dał im, i rzekł: Bierzcie, to jest ciało moje. A wziąwszy kielich, dzięki uczyniwszy, dał im; i pili z niego wszyscy. I rzekł im: Ta jest krew moja Nowego Testamentu, która za wielu będzie wylana. Te słowa stoją na przełęczy między Starym a Nowym Przymierzem dla tych, do których były zwrócone, i rozpoczynają okres Nowego Przymierza dla tych „wielu", za których miała być wylana święta krew jego Ustanowiciela. Po wieczerzy poszli do folwarku, któremu imię Getsemani; tu, powiedziawszy najbliższym uczniom, iż smętna jest dusza jego aż do śmierci, kazał im czuwać i odszedłszy, modlił się, żeby godzina, jeśli możliwe, odeszła od niego. Trzykroć się modlił i trzykroć, wracając do uczniów, znalazł ich śpiących; kiedy zaś po raz trzeci do nich powrócił, nadeszła godzina: zbliżył się Judasz z wielką rzeszą i zdradzieckim pocałunkiem wydał go siepaczom. Zaczęła się męka. Poprowadzono Jezusa do Kajfasza, najwyższego kapłana, gdzie się byli zebrali doktorowie i starsi; długo na próżno szukano świadectwa przeciwko niemu, aby go o śmierć przyprawić, aż na koniec Kajfasz go zaklął przez Boga żywego, aby powiedział, czy jest Mesjasz, Syn Boży; i rzekł mu Jezus: Tyś powiedział. Tedy Kajfasz rozdarł szaty swe, mówiąc: Zbluźnił! Czy dalej potrzebujemy świadków? Jak się wam zdaje? — I cały synedrion odpowiedział: Winien jest śmierci. Co było bluźnierstwem? Że się podawał za Mesjasza? Ten przecież był przepowiedziany przez proroków; i tylu ich powstawało przedtem, jeszcze więcej potem — odmawiano im wiary w razie niepowodzenia, ale o bluźnierstwo nie posądzano. 105 Nie, bluźnierstwo z żydowskiego punktu widzenia zawierało się w słowach: „Syn Boży". To bowiem było pojęcie „pogańskie", sprzeczne z całym duchem religii Izraela: takim był — jak to widzieliśmy — Mesjasz Sybilli i Wergiliusza, nie zaś Izajasza i jego następców. Jezus Mesjasz nie byłby skazany na śmierć, podzieliłby natomiast los wszystkich Mesjaszów, którzy byli przed nim i po nim; tym, który swą śmiercią zbawił świat, był Jezus Syn Boży. Działo się to już nazajutrz — a więc w Wielki Piątek. Wyrok śmierci, wydany przez synedrion żydowski w podwładnej Rzymowi Jerozolimie, nie był przez się prawomocny: musiał być zatwierdzony przez prokuratora cesarskiego, a więc przez Piłata. Ten zaś, usłyszawszy, że Jezus jest Galilejczykiem, a więc poddanym Heroda Antypasa, odesłał go do tego króla, który z powodu Paschy bawił jeszcze w Jerozolimie. Ten jednak, uważając Jezusa za cudotwórcę, domagał się jakiegoś cudu od niego, i nie wskórawszy nic, odesłał go z powrotem do Piłata. Tak się zetknęli przedstawiciele dwóch biegunowych poglądów, prorok i niedowiarek; kiedy Jezus powiedział, że na to przyszedł na świat, aby świadectwo dać prawdzie, Piłat, wzruszywszy ramionami, odrzekł: Co jest prawda? A zresztą, nie znalazłszy żadnej winy w tym, co Jezusowi zarzucano, gotów był go uniewinnić. Wtedy oskarżyciele Jezusa zdobyli się na pomysł zarówno zdradziecki, jak i skuteczny. Widocznie Syn Boży i Mesjasz, jako taki, nie sprawiał dużego wrażenia na tym Rzymianinie; ale jeżeli Jezus był Mesjaszem, to był on także królem żydowskim, czemu też nie zaprzeczał - to znaczy królem tej Judei, która przecież była połączona z państwem rzymskim. Stąd łatwy wniosek: „Jeżeli go uniewinnisz, nie jesteś przyjacielem cesarza." Piłat miał wszelkie powody do sceptycyzmu wobec tej nieoczekiwanej gorliwości Żydów w obronie praw cesarza; ale wniosek był pomimo to przekonywający i mógł mocno zaszkodzić Piłatowi w opinii podejrzliwego Tyberiusza. Pragnąc jednak wciąż zwolnić Jezusa od strasznej kary, której się domagali kapłani, skorzystał z obyczaju, według którego na dzień uroczysty Paschy zwykł był namiestnik wypuszczać pospólstwu jednego więźnia, którego by chcieli; a miał on wówczas u siebie ciężkiego przestępcę, mężobójcę, którego zwano Barabaszem. Zapytał więc zebranych, którego chcą, żeby im odpuścił, Jezusa czy Barabasza — a w tej chwili otrzymał od swojej żony wiadomość takiej treści: Wara od krwi tego sprawiedliwego, albowiem wielem cierpiała dziś przez sen dla niego. Tym bardziej więc pragnął oszczędzić Jezusa. Ale członkowie synedrionu już przedtem namówili pospólstwo, aby żądało każdego innego oprócz Jezusa. Toteż krzykiem odpowiedzieli: Barabasza! - A cóż uczynię z Jezusem? — Ukrzyżuj go! — Tedy Piłat, bojąc się rozruchów, wziąwszy wodę, umył ręce przed pospólstwem, mówiąc: Nie winienem ja krwi tego sprawiedliwego, wy się patrzcie. A odpowiadając, wszystek lud rzekł: Krew jego na nas i na syny nasze. Tedy im wypuścił Barabasza, a Jezusa ubiczowanego podał im, aby był ukrzyżowan. 106 Była to scena wielkiej doniosłości historycznej. Kapłani zapewne nie zdawali sobie sprawy z tego, jak słuszne było ich przeciwstawienie Jezusa cesarzowi: że było to rzeczywiście przeciwstawienie dwóch Mesjaszów, którzy jako tacy nawzajem się wykluczali. A więc: aby był ukrzyżowan. Opuszczamy okropne sceny naigrawania się tłuszczy zarówno żydowskiej, jak żołnierskiej; ta ostatnia chętnie na osobie „króla żydowskiego" dawała upust swej niechęci do Żydów w ogóle; opuszczamy też szczegóły owej drogi krzyżowej od pałacu namiestnika do Golgoty, które dotąd żyją w naszych niezliczonych kalwariach. Ukrzyżowawszy Jezusa, umieścili nad jego głową napis, określający jego winę: „Jezus Nazareński, król żydowski". Widocznie chodziło Piłatowi o oznajmienie tego, co wobec cesarza było winą Jezusa; kapłani go prosili o wyszczególnienie tej winy, ale on, przywykły do lapidarności stylu łacińskiego, odpowiedział im: Com napisał, tom napisał. A od szóstej godziny aż do dziewiątej — to znaczy od południa? przez trzy godziny — stała się ciemność po wszystkiej ziemi; o dziewiątej zaś zawołał Jezus głosem wielkim: Boże mój, Boże mój, czemuś mię opuścił? — słowa zagadkowe, przedmiot licznych sprzeczek dla potomnych. I po wtóre zawoławszy wielkim głosem, wyzionął ducha. I oto zasłona świątynna rozdarła się na dwie części i ziemia zadrżała, i groby się otworzyły, i wiele ciał świętych, którzy byli posnęli, powstało. A setnik i ci, co z nim byli, strzegąc Jezusa, zlękli się bardzo, mówiąc: Zaiste, ten był Synem Bożym. Wieczorem tego dnia przyszedł do Piłata bogaty uczeń Jezusowy, Józef z Arymatei, i prosił o ciało Jezusowe; otrzymawszy je, położył w nowym grobie swoim, który był w skale wykował, i przywalił do drzwi wielki kamień. Nazajutrz zaś - a więc w Wielką Sobotę - przyszli do Piłata członkowie synedrionu, prosząc go, aby postawił straż przy grobie; Piłat pozwolił im to zrobić samym, i tak się stało. A kiedy przyszły do grobu niewiasty, Maria Magdalena i druga Maria, stało się wielkie drżenie ziemi, albowiem Anioł Pański zstąpił z nieba, odwalił kamień i siedział na nim, i kazał niewiastom aby powiedziały uczniom, iż Jezus powstał i uprzedza ich do Galilei; co też uczyniły. I oto wieczorem dnia następnego - to znaczy w Niedzielę Wielkanocną — gdy uczniowie byli zgromadzeni, przyszedł Jezus, stanął wpośrodku i rzekł im: Pokój wam. A to rzekłszy, ukazał im ręce przebite i bok przekłuty. 107 I rzekł dalej: Jako mnie posłał Ojciec, i ja was posyłam. To powiedziawszy, tchnął na nich i rzekł im: Weźmijcie Ducha Świętego; którym odpuścicie grzechy, będą im odpuszczone, a którym zatrzymacie, będą zatrzymane. Widzenie się skończyło; zasłonę spuszczono. Jak mamy się odnieść do tego, cośmy widzieli? I jak w szczególności ma się do tego stosować dziejopis? Wielu jest historyków, którzy stosują do treści tego, cośmy opowiedzieli, metodę krytyczną, porównywając Ewangelie między sobą, jak się porównywa Liwiusza z Polibiuszem lub Tacyta z Plutarchem, i starając się przez usunięcie pierwiastków nadprzyrodzonych wydobyć z „legendy" treść historyczną, niby ziarno spod plewy. Nic z tej pracy nie wynikło; rozbieżności między otrzymanymi opisami rzekomo historycznymi są jeszcze większe niż dostrzeżone rozbieżności Ewangelii. Stąd jedyny wniosek prawdziwie krytyczny: „legendę" chrześcijańską należy albo przyjąć, albo odrzucić. Przyjąć ją — wiarą, nadzieją, miłością — to znaczy zachować lub stworzyć związek uczuciowy między sobą a tymi milionami i tysiącami milionów ludzi w przestrzeni i czasie, którzy modlitwą i pracą wznieśli kościoły, pokrywające całą ziemię, i ozdobili je pędzlem, dłutem, słowem, dźwiękiem, i w ten sposób połączyć się z tymi, którzy w świecie rzekomo pogańskim dążyli również do ideałów wyrażonych przez chrystianizm, a więc z całą ludzkością zasługującą na to miano. Odrzucić ją — to znaczy zniszczyć ten związek i przenieść się z oceanów wiary ludowej do tej sztucznej sadzawki, w której nie wiem jak kto, aleja pływać nie mogę: jest dla mnie za płytka. To dotyczy ogółu ludzi; co zaś do dziejopisa, to jego stanowisko jest jeszcze bardziej przesądzone. Gdyby bowiem nawet przypuścić, że poszukiwana „prawda historyczna" bardzo się różniła od „legendy" albo że w tym wypadku nie było jej wcale - i taki bowiem pogląd istnieje - jest jednak rzeczą pewną, że na dalszy rozwój dziejów historycznych miała wpływ wyłącznie ta „legenda", nie zaś owa przypuszczalna „prawda". Ta zaginęła w zawierusze dziejów, nie zostawiwszy śladów po sobie: „legenda" zaś żyje dotychczas po upływie bez mała dwutysiąclecia — i będzie żyła, o ile dane nam jest sądzić, in omnia saecula saeculorum?. OBŁĘD CEZARÓW 7. TYBERIUSZ Po śmierci Augusta w r. 14 po Chr. nie ulegało żadnej wątpliwości, że jego następcą zostanie jego pasierb i długoletni współrządca oraz przybrany syn, Tyberiusz - właściwie Tiberius Claudius Nero, po adopcji Tiberius Iulius Caesar, jako cesarz Tiberius Caesar Augustus. Należy bowiem wiedzieć, że prawnej podstawy władzy dla cesarzy rzymskich nie było żadnej — a to skutkiem tego, że August nie miał syna, dla którego by się mógł o taką podstawę postarać. Faktycznych zaś podstaw było aż trzy: po pierwsze senat, który, aczkolwiek bezbronny, jednak zachował swój urok z czasów republikańskich; po drugie, gwardia pretoriańska, jako najbliższa centrum państwa siła wojskowa; po trzecie na koniec, stacjonujące w prowincjach cesarskich wojska, które co prawda siły jednolitej nie tworzyły i w razie niezgody między sobą mogły z łatwością rozpętać wojnę domową. Trzymać w karbach te różnorakie czynniki mogła jedynie ta siła moralna, nie cielesna, a pomimo to potężna, którą nazywamy legendą. August zostawił w puściźnie swemu następcy zjednoczone i dobrze rządzone w swej całości i we wszystkich swoich częściach państwo; zostawił wyborową armię, niezbyt liczną w stosunku do ogromu państwa, ale karną i sprawną pod komendą doświadczonych wodzów - cesarskich „legatów"; zostawił dobrze zaopatrzony skarb w jego trzech częściach — senackiej, cesarskiej państwowej i cesarskiej prywatnej. Ale ponadto zostawił mu to, bez czego wszystkie te siły okazałyby się bezskuteczne — zostawił mu świetną, ogólnie uznaną legendę augustowską, jako zasłużoną nagrodę za swe pełne wyrzeczenia się wygód własnych, pełne poświęcenia dla dobra państwa życie. I tak wielka była siła tej legendy, że rozwiać ją mógł tylko wielokrotny, powtarzający się w ciągu całego szeregu pokoleń — obłęd. Powtarzam, prawo Tyberiusza do objęcia następstwa po Auguście nie ulegało wątpliwości i przez nikogo nie zostało zakwestionowane; to nie znaczy jednak, że obejmując władzę, nie natknął się na żadne trudności. Przysięga wojsk bywała składana wyłącznie na imię obecnego cesarza i wygasała automatycznie w razie jego śmierci; każdy nowy cesarz powinien był starać się 112 o jej ponowne odebranie na swoje własne imię - a to mogło dawać powód do stawiania warunków przez wojsko. To właśnie zdarzyło się teraz na obydwóch najbardziej krwawiących granicach państwa — nad Renem i nad Dunajem. W Germanii stacjonowało sześć legionów; w Panonii trzy. Prawa Tyberiusza do następstwa nie kwestionowano ani tu, ani tam; skorzystano tylko z okoliczności, by postawić pewne warunki, dotyczące ulg w okresie służby i podwyższenia żołdu. Ma się rozumieć, że Tyberiusz się na to zgodzić nie mógł — podważyłoby to autorytet władzy i dało zgubny przykład do takich samych roszczeń w innych prowincjach. Zrozumiał jednak grozę sytuacji i posłał do niesfornych legionów obu swych synów — rodzonego Druzusa do panońskich i przybranego Germanika do nadreńskich. Względnie łatwiej udało się Druzusowi uśmierzyć bunt legionów panońskich; tu głównym wichrzycielem był niejaki Percenniusz, który swe awanturnicze życie uwieńczył służbą wojskową i swą agitacją śród żołnierzy sprawił niemało kłopotów stałemu legatowi prowincji; przyłączył się doń szeregowiec Wibulenus, oskarżając legata o zamordowanie swego brata, jakoby posłanego do panończyków przez wojsko germańskie. Te zamieszki skończyły się kompromitacją, gdyż okazało się, że żadnego takiego brata wojsko germańskie nie posyłało i że Wibulenus w ogóle brata nie miał. Pomimo to położenie przedstawiało się groźnie, żołnierze posuwali się do mordowania oficerów, a i życie samego legata było zagrożone. Przybycie Druzusa samo przez się niewiele pomogło; uratowało go to, że przybył pod ochroną dwóch kohort pretoriańskich, którym przewodził prefekt Eliusz Sejan — tu po raz pierwszy spotykamy to złowróżbne dla cesarza i całego państwa imię. Pomogło — i to jest rzeczą bardzo charakterystyczną — nagłe zaćmienie księżyca. Żołnierze uznali to za omen: jeżeli zwycięży „bogini"1, będzie to dobrym znakiem dla ich sprawy. Toteż zaczęli jej pomagać w walce z żywiołami ciemności — brzękiem oręża, dźwiękiem trąb i rogów. Na próżno: nadciągnęły chmury, pobladły księżyc utonął w ich mgle. Skorzystali z tego zwolennicy Cezara: Co to znaczy? Jak długo będziemy oblegać syna cesarskiego? Czy mamy składać przysięgę Percenniuszowi i Wibulenowi? Czy to oni zamiast Neronów i Druzusów będą panami Rzymu? — Widać, mocna była legenda augustowska, skoro te imiona spokrewnionych z pierwszym cesarzem rodów wywierały na umysły taki magiczny wpływ. Powoli rokosz ucichł; posłuszeństwo w wojsku wróciło. Trudniej było z legionami germańskimi. Germanik był właśnie zajęty cenzusem? w Galii, kiedy otrzymał rozkaz powrotu do Germanii, gdzie już od dawna znajdowała się jego żona Agryppina wraz z synkiem Gajuszem, który wychowywany wśród żołnierzy, nosił dostosowane do jego wzrostu ubranie żołnierskie, wskutek czego nazywano go pieszczotliwie Kaligulą, tj. „Bucikiem" 113 (od caliga — but żołnierski). Germanik cieszył się ogromną popularnością śród wojska: odziedziczył przecież sławę swego ojca, Druzusa Starszego, bohatera wojen germańskich, ale i sam był charakteru otwartego i uprzejmego dla wszystkich. Agryppina była raczej dumna i popędliwa: jak i jej matka Julia, nie zapominała, że jest cesarzówną. To zresztą było jej jedynym podobieństwem do tej osławionej kobiety: „swą cnotą — mówi historyk Tacyt2 — oraz miłością do męża zwracała ku dobremu porywy swego nieokiełznanego ducha". Mimo tych sprzyjających warunków pierwsze doświadczenia w objętym rokoszem wojsku nadreńskim przekonały Germanika, że jego rodzina już nie jest tam bezpieczna. Wyprawił więc żonę — a była ona wówczas przy nadziei -z synkiem do Trewiru, najbliższego miasta Galii Belgijskiej. To zarządzenie zawstydziło jednak legionistów. Jak to, ich własny wódz musi szukać schronienia dla rodziny u jakichś Galów? Jego żona, córka sławnego Agryppy, jego syn, prawnuk Augusta, wychowanek legionów, muszą się udać do obcych, żeby uniknąć niebezpieczeństwa? — I oto zaczęły się prośby; żołnierze zwracali się do Agryppiny, do samego Germanika, żeby im oszczędzili tej hańby. I Germanik ustąpił; co prawda żonę wobec bliskiego połogu i zimy odesłał do Trewiru, ale synek pozostał w wojsku. Prawnuk Augusta... Tak, tym razem legenda augustowska uratowała i jego, i przez niego jego rodzinę od obłędu żołnierzy — ta sama legenda, którą Kaligula z czasem, kiedy został cesarzem, swoim własnym obłędem skuteczniej niż kto inny zniweczył.3 Korzystając ze zmienionego nastroju legionów, Germanik postanowił rozpocząć na nowo wojnę germańską, żądny powetowania klęski Warusa i - kto wie? — urzeczywistnienia dawnej idei Augusta, osiągnięcia Łaby jako naturalnej granicy imperium. Co prawda zbliżała się zima, można było tylko rozpocząć spełnienie zakrojonego na dalszą metę planu. To mu się też udało w zupełności. Na wiosnę następnego, 15, roku wyruszył ponownie do Germanii zareńskiej, podzieliwszy wojsko między siebie i legata Cecynę. Wzywał jego pomocy wierny sprzymierzeniec Rzymu śród Cherusków, Segestes, którego gnębił bardziej popularny w tym plemieniu zwycięzca Warusa, jego własny zięć Arminiusz. Pomoc otrzymał, ale celem dalszego bezpieczeństwa musiał porzucić rodaków i udać się wraz z córką do Italii. Tam - mówi Tacyt4 - „żona Arminiusza powiła niemowlę płci męskiej; chłopczyka wychowano w Rawennie -na jakie pośmiewisko, to w swoim czasie opowiem". Niestety, to opowiadanie zaginęło ze środkowymi księgami jego wielkiego dzieła historycznego, i my nie wiemy, jaka tragedia kryje się w wypisanych przed chwilą zagadkowych słowach. Z Geografii Strabona wiadomo, że żona Arminiusza nazywała się Tusnelda, a ich synek -Tumelik; to ostatnie imię, greckie i niewolnicze, pozwala się poniekąd domyślać jego losów. Czy nie został może — gladiatorem? Tak przypuszczano; ale pewności nie mamy. 114 Poważniejszym sukcesem było dotarcie wojska do Lasu Teutoburskiego, miejsca fatalnej porażki Warusa sześć lat temu. Tu Germanik złożył hołd pamięci poległych; byli przecież w jego wojsku tacy, co uszli wówczas straszliwej śmierci: ci pokazywali wodzom miejsce ostatniego obozu Rzymian oraz nie pochowane zwłoki byłych kamratów, ich czaszki, przymocowane do drzew, ołtarze barbarzyńskie w pobliskich gajach, przed którymi dziki wróg zabijał w ofierze swym bogom — rzymskich trybunów i centurionów. Teraz dopiero pochowano ofiary owej klęski; usypano im kopiec pamiątkowy, przy czym sam Germanik położył pierwszy płat darniny. Po spełnieniu tego pobożnego obrzędu ruszyli dalej. Nowa bitwa, którą wydali Arminiuszowi, nie miała decydującego wyniku; po bitwie musieli wracać: Germanik ze swymi legionami Morzem Północnym, Cecyna — lądem. I ten, i tamten powrót był niefortunny: Cecynie Arminiusz w swych rodzimych lasach i bagnach omal nie zadał ponownej klęski Warusowej. Podobieństwo położenia było zaiste rażące: Cecynie krytycznej nocy przyśnił się Warus, widział on jego zbroczonego krwią ducha, jak wynurzał się z bagna i wyciągał doń rękę, której Cecyna jednak na szczęście nie ujął. Również Arminiusz, wskazując otoczone przez swe zastępy wojsko rzymskie, tryumfująco wołał: Oto nowy Warus ze swymi skazanymi na ten sam los legionami! - Jego radość była jednak przedwczesna; Cecyna łączył bohaterską śmiałość z rozwagą, udało mu się wyprowadzić wojsko z zasadzki, i tu już Rzymianie zaczęli wołać z tryumfem: To już nie lasy i nie bagna, na równych miejscach równi bogowie! — a widmo porażki obróciło się we wspaniałe zwycięstwo. Tymczasem w Galii nadreńskiej uważano już wojsko Cecyny za stracone; przerażeni mieszkańcy chcieli nawet zniszczyć most na Renie, co by rzeczywiście zniweczyło owoce zwycięstwa. Uratowała położenie Agryppina. „Niewiasta z wdzięków, a bohater z ducha"5 sama przy wejściu na most oczekiwała powracających żołnierzy, sama rozdawała opatrunki rannym, sama dziękowała zdrowym, biorąc na siebie obowiązki nieobecnego małżonka. Ten bowiem walczył wówczas z innym, nie mniej okrutnym wrogiem — z rozjuszonymi falami Morza Północnego. Niemało ofiar kosztowała go ta walka; w końcu jednak dostał się na ląd i połączył się z Cecyna i jego legionami. Pomimo wszystko wynik tej wyprawy roku 15 nie mógł być uważany za zadowalający; dopiero następny rok przyniósł Rzymianom poważny sukces. Znowu Germanik dotarł ze swymi legionami do rzeki Wezery, a więc prawie do Łaby; decydująca bitwa z Arminiuszem i jego Cheruskami miała się odbyć w miejscowości o zagadkowej nazwie Idistaviso. Znowu omen, tym razem szczęśliwe, oddziałało na nastrój rzymskiego wojska: ukazało się osiem orłów, lecących w kierunku zajętego przez Germanów lasu. Krzykiem radości powitały je legiony: Oto ptaki rzymskie, godła naszych zastępów! Dalejże za nimi! -I poszli; zwycięstwo tym razem było zupełne, sam Arminiusz musiał się ratować ucieczką. Teraz dopiero klęska Warusa była pomszczona. 115 Według zwyczaju Germanik uczcił swe zwycięstwo sporządzeniem trofeum z dumnym napisem: „Po podbiciu plemion między Renem a Łabą wojsko Tyberiusza Cezara poświęca ten pomnik Jowiszowi, Marsowi i Augustowi" z pominięciem swego własnego imienia. Co prawda jego powrót przez Morze Północne znowu został utrudniony przez burzę i rozbicie okrętów; pomimo to wynik ostateczny mógł być uważany za pomyślny. Odprowadziwszy wojsko na leże zimowe, Germanik ku swemu zmartwieniu otrzymał od cesarza rozkaz zaniechania dalszych wypraw i przeniesienia swej działalności na Wschód, gdzie sprawy wymagały jego silnej ręki. Próżne były jego prośby, żeby mu zostawiono choć jeden rok na zakończenie podboju zareńskiej Germanii: cesarz, choć w formie dla Germanika bardzo zaszczytnej, uparł się jednak przy swoim zamiarze. Jak to mamy wytłumaczyć? — Najprawdopodobniej jego bezgranicznym posłuszeństwem wobec testamentu Augusta. August rozkazał, by Ren był uważany za granicę imperium — tak więc powinno było pozostać. Razem z Germanikiem i my powróćmy do Rzymu; zobaczmy, jak w nim rządził Tyberiusz, podczas gdy jego przybrany syn i następca tronu wojował w Germanii. Miał on już lat pięćdziesiąt pięć, kiedy śmierć Augusta powołała go do władzy. Był wdowcem; jego żona Julia, z którą się był rozwiódł, umarła na wygnaniu wkrótce po jego wstąpieniu na tron — nie przebaczył jej aż do końca tej hańby, którą okryła jego życie małżeńskie. Cesarzową była jego matka, stara Liwia — miała lat siedemdziesiąt jeden — która teraz według testamentu swego męża otrzymała imię Julii Augusty; otwarcie co prawda jako uczestniczka władzy nie występowała, ale było rzeczą naturalną, że jej słowo miało wielką wagę dla syna. Co innego — Agryppina, żona Germanika i jak się wszystkim zdawało, przyszła cesarzowa, dumna też z pięknego grona dzieci, które urodziła swemu mężowi: byli to trzej chłopcy, Neron, Druzus III i Gajusz Kaligula, i dwie córki, Druzylla i Liwilla II.6 Była to wprost idealna postać rzymskiej matrony: urodziwa, dzielna, wzorowa w swoim życiu małżeńskim i obywatelskim, ale też i ambitna — wiemy już o tej jej jedynej wadzie. Nie dziw, że dwór Tyberiusza podzielił się między nią i Augustę — tak przecie zazwyczaj bywa, i nic w tym złego, póki mąż silnej woli, jakim był Tyberiusz, stoi na czele państwa. Była jednak w jego otoczeniu i trzecia kobieta, która, gdyby tego chciała, mogła osiągnąć znaczny wpływ: jego bratowa, Antonia Młodsza, córka triumwira Antoniusza i Oktawii. Ale ta wolała pozostać na ustroniu, w którym ją postawiła przedwczesna śmierć jej bohaterskiego męża Druzusa I. Jeden tylko raz podczas całych rządów Tyberiusza dał się usłyszeć jej cichy, ale stanowczy głos, i doniosłe były tego skutki — jak to w swoim czasie zobaczymy. Prócz kobiet w męskim otoczeniu cesarza górowali obaj jego synowie, przybrany Germanik i rodzony Druzus II, prawie rówieśnicy i żyjący w wielkiej zgodzie między sobą, obaj zresztą dzielni i szczerze oddani cesarzowi. Nic nie świadczyło o tym, żeby Druzus zazdrościł Germanikowi jego przywileju jako 116 następcy tronu: taka przecież była wola zmarłego Augusta, i to wystarczało. Natomiast jego żony Liwilli I, siostry Germanika, nie opuszczał sen o władzy, aż doprowadził ją do zbrodni —jak to też w swoim czasie zobaczymy... Omal nie pominęliśmy jeszcze jednego członka rodziny cesarskiej, drugiego syna Druzusa I i Antonii, młodszego brata Germanika, Klaudiusza; ale na niego nikt wówczas nie zwracał uwagi. Jak stąd wynika, dom cesarski był za pierwszych lat Tyberiusza prawdziwie kwitnący i cesarz nie miał w nim żadnego wroga — oprócz samego siebie. Ale to właśnie było jego nieszczęściem: wskutek czy to przyrodzonego charakteru, czy długoletniego życia na dworze Augusta Tyberiusz był skryty, nieszczery, podejrzliwy, co zresztą nie przeszkadzało mu być rzetelnym i mądrym włodarzem swego państwa. Niechętnie się tego podjął: obawiał się, że nie sprosta trudnym zadaniom, które wypływały z jego nowego stanowiska. Sprostał im jednak; i jeżeli będziemy się przypatrywali jego rządom z daleka, z ubocza prowincjonalnego, to będziemy musieli zaliczyć je do najlepszych, jakie kiedykolwiek miał Rzym. Ale nie; jesteśmy w samym Rzymie, do którego nas prowadzi najpoważniejszy historyk owych czasów i Rzymu w ogóle, Tacyt. I cóż tu widzimy? „W Rzymie — mówi ten surowy republikanin7 - garnęli się do niewoli konsulowie, senatorzy, rycerstwo" — ruere in servitium: to orzeczenie stało się przysłowiowym. Oznaczało jednak właściwie, że objęcie władzy przez Tyberiusza znikąd nie wywoływało sprzeciwu. Sam on poświęcił pierwsze dni swej działalności w senacie na uczczenie pamięci zmarłego poprzednika. Jego dusza została przyjęta w poczet bogów przez tzw. konsekrację; nazywano go odtąd divus Augustus, jako taki otrzymał świątynię - niezależnie od olbrzymiego mauzoleum, w którym spoczywały jego popioły — i znajdowało się tam liczne grono kapłańskie. Pogrzeb, tj. spalenie jego zwłok, odbył się uroczyście na Polu Marsowym; dla symbolicznego oznaczenia jego apoteozy wypuszczono z palącego się stosu orła, który niby unosił jego duszę do nieba. W polityce wewnętrznej pierwszym aktem nowego cesarza — poza sprawami bieżącymi - było zniesienie zgromadzenia ludowego w jego różnych odmianach, którego funkcje wyborcze i ustawodawcze zostały przeniesione na senat. Z zewnątrz patrząc, był to pierwszy poważny wyłom w ustroju państwowym Rzymu, usunięcie tego pierwiastka demokratycznego, który nawet przez Augusta był zachowany; tym bardziej należy przypuścić, że ten wyłom odbył się według woli i swego rodzaju testamentu prywatnego samego założyciela pryncypatu. Ale w rzeczy samej nie ulega wątpliwości, że te zgromadzenia — comitia, concilia — teraz już stały się absurdem: czy można było przypuścić, że ten lud, który się zbierał na Forum lub na Polu Marsowym, był przedstawicielem całości „narodu rzymskiego"? Tylko system parlamentarny mógł uratować ideę ustroju demokratycznego; skoro zaś ten system był z gruntu przeciwny całej psychice człowieka antycznego, to szczera arystokracja, 117 której przedstawicielem był senat, była zawsze lepsza od owej rzekomej demokracji. Toteż padły te zgromadzenia jak spróchniałe drzewo: „lud" szemrał przez pewien czas, ale w ogóle łatwo się pogodził z tą utratą swych przywilejów i nie odmówił posłuszeństwa monarchii, która mu zapewniła to, o co mu najwięcej chodziło — względny dobrobyt. Senat tym bardziej był zadowolony. W ogóle stosunek Tyberiusza do tego wspólnika władzy był osobliwy. Podczas gdy senatorowie — z nielicznymi, chlubnymi wyjątkami — starali się prześcignąć jeden drugiego pochlebstwem czy to wobec niego, czy Augusty, Tyberiusz więcej od nich samych dbał o ich godność i nie pozwalał im poniżać się zbytnią służalczością. Notowano z uznaniem jego wstęp do mowy polemicznej przeciwko znanemu ze swych republikańskich sympatyj Kwintusowi Hateriuszowi: „Nie bierz mi za złe, Hateriuszu, jeżeli, jako senator, szczerze wypowiem swoje zdanie przeciw tobie"—miało to miejsce w pierwszych latach jego rządów. Co prawda stracił on w tym samym czasie znaczną część tej dobrej opinii przez to, że odnowił tzw. lex de maiestate — termin trudny do przetłumaczenia: „prawo o przestępstwach przeciw wielkości"... czyjej? Za czasów republikańskich dodawano w myśli: „narodu rzymskiego", i rozumiano przez to albo nadużycia władzy, albo obrazę trybunów ludowych, którym starodawna lex sacrata zapewniała nietykalność, albo wreszcie zdradę stanu. Pierwszy August nadał temu terminowi takie znaczenie, że można go było zastosować do obrazy jego osoby, jako crimen laesae maiestatis principis? - wychodząc prawdopodobnie z założenia, że miał on przecież potestatem tribuniciam (wyżej, s. 76). Otóż teraz, w roku 15, pretor w senacie zapytał Tyberiusza, czy mają się odbywać sądy de maiestate, na co ten wymijająco odpowiedział, że istniejących praw należy przestrzegać. Był to wprawdzie na razie miecz schowany w pochwie -jeżeli nie liczyć sądu senackiego nad Skryboniuszem Libonem, krewnym drugiej żony Augusta, który się odbył roku następnego. Ten nierozważny młodzieniec, skuszony płonną nadzieją osiągnięcia wyższej władzy, nawiązał stosunki z magami, tłumaczami snów, nawet z nekromantami?? - stosunki niedorzeczne z punktu widzenia ludzi oświeconych, ale zbrodnicze według pojęć owych czasów. Otóż został oskarżony na mocy prawa de maiestate przed sądem senatu. Tyberiusz zachowywał ścisłą bezstronność: błagającemu o litość dał zimną odpowiedź, żeby się zwrócił do senatu. Straciwszy wszelką nadzieję, Skryboniusz popełnił samobójstwo. Taka to była rola senatu na początku rządów Tyberiusza; kiedy więc cesarzowi przyszła myśl wysłania Germanika po jego sławnych wyprawach w Germanii na Wschód, to już nie lud, jak to było za czasów Pompejusza Wielkiego, lecz tylko senat obdarzył nowego namiestnika tymi nadzwyczajnymi pełnomocnictwami, które były potrzebne dla jego zaszczytnej, ale i odpowiedzialnej misji. 118 Powodem tej misji było ostateczne zagmatwanie stosunków na tej wschodniej krwawiącej granicy państwa rzymskiego. Ośrodkiem władzy rzymskiej była tu naturalnie prowincja cesarska Syria; poza tym jednak ręka Rzymu ciążyła nad wschodnią częścią Azji Mniejszej, Kapadocją i Kommageną, i w mniejszym stopniu — nad Armenią, do której rościli także pretensje władcy odwiecznie wrogiej Rzymowi Partii. Nie będziemy się zajmowali szczegółami tej gmatwaniny: dość będzie zaznaczyć, że Germanik dał sobie z nią radę w jak najkrótszym czasie i w sposób jak najzaszczytniejszy dla Rzymu i cesarza. Kapadocją i Kommageną zostały włączone do imperium, a na tronie Armenii został osadzony zwolennik Rzymu, i król Partii Artaban chętnie się pogodził z tym wynikiem sprawy, zadowolony, że Germanik pozostawił mu tron, zaniechawszy popierania jego rywala. Lecz tragedia tkwiła gdzie indziej. Ufając swej sile i swej gwieździe, Germanik nie bardzo się śpieszył w swojej podróży. Wschód, który się przecie dla Rzymianina zaczynał już w Grecji, bogaty był w pomniki, i artystyczne, i historyczne, a młody bohater był człowiekiem bardzo wykształconym i wskutek tego bardzo wrażliwym na te skarby. Ponadto miał przy sobie żonę i młodszego synka - właśnie owego „Bucika" żona zaś jego była w odmiennym stanie i wymagała spokojnego i kulturalnego miasta dla oczekiwanego połogu: jako takie małżonkowie obrali jedno z miast pięknego Lesbos, gdzie urodziła się córeczka Julia (Liwilla II). Stąd niedaleko było do Bosforu, którego Germanik nie omieszkał odwiedzić... a stąd znowu do Tomidy, gdzie wciąż jeszcze przebywał wygnany przez Augusta dziesięć lat temu Owidiusz. Po raz ostatni nadzieja wstąpiła w serce łatwowiernego poety: Germanik lubił poezję, sam pisywał niezłe wiersze — czyżby pozostał głuchy na głos błagalny tyloletniego pokutnika? I oto bierze poeta swe najbardziej patriotyczne dzieło, swój poetycki Kalendarz; przerabia jego pierwszą księgę, poświęcając ją Germanikowi — i co dalej? Nie wiemy; to natomiast wiemy, że ta podróż Germanika odbyła się w roku 18 i że właśnie ten rok był rokiem śmierci nieszczęśliwego „piewcy czułej miłości". Dla Germanika jednak podróż była szeregiem świąt i tryumfów: wszędzie go witano nie tylko z urzędową atencją, lecz z tą serdecznością, która świadczyła o prawdziwej dlań miłości ludu. Wszędzie — oprócz tej prowincji, która miała być terenem jego działalności. Tu bowiem namiestnikiem — a więc legatem -był stary Gnejusz Kalpurniusz Pizon, człowiek skądinąd bardzo zasłużony, rówieśnik samego cesarza. Był on jednak przy tym bardzo dumny i myśl, że ma zostać podwładnym o tyle od niego młodszego Germanika, była dlań wprost nie do zniesienia. Jeszcze mniej była ona do zniesienia dla jego żony, Munacji Plancyny: była to wnuczka owego Plankusa, który w zamieszkach po zabójstwie Cezara odegrał rolę zresztą bardziej głośną niż chlubną, ale większe znaczenie miała jej przyjaźń z Augusta. I oto zaczynają się zabiegi obojga małżonków o popularność w tych trzech legionach, które stacjonowały w Syrii. Sam Pizon nie wahał się podważać karności żołnierzy, strofując i usuwając setników według swego upodobania, ale jeszcze dalej szła w tym kierunku Plancyna, 119 schlebiając szeregowcom, za co też otrzymała od nich zaszczytny tytuł „matki legionów" i inne dowody wdzięczności. Widocznie działo się to wszystko w celu utrudnienia działalności Germanika i wbrew woli cesarza, który według własnego oświadczenia powierzył tę ważną prowincję Pizonowi dlatego, żeby ten swym doświadczeniem mógł służyć młodej odwadze Germanika. Tymczasem Germanik, skończywszy z piorunującą szybkością porządkowanie spraw wschodnich, uległ pokusie odwiedzenia sąsiadującego z Syrią Egiptu, przede wszystkim dla obejrzenia jego starożytnych zabytków, gruzów stobramych Teb, śpiewającego posągu Memnona8, cudownych wysp Nilu przy podzwrotnikowej Syenie, a poza tym dla kontroli administracji w tym jego przyszłym państwie. Mówiono, że ta podróż nie podobała się cesarzowi jako sprzeczna z zasadami jego poprzednika, który zakazał senatorom pobytu w tym kraju; na co Germanik jednak miał prawo odpowiedzieć, że ten zakaz boskiego Augusta nie rozciąga się chyba na następcę tronu, którym został też według woli boskiego Augusta; a zresztą zachowywał się i tu, jak w ogóle, z nieskazitelną lojalnością wobec głowy państwa, nie dając żadnego powodu do niezadowolenia. Powróciwszy jednak w tym samym roku 19 do Syrii, przekonał się ku swemu zmartwieniu, że Pizon skorzystał z jego nieobecności dla obalenia wszystkich jego rozporządzeń w tej prowincji. Dało to powód do gwałtownej sprzeczki między cesarzewiczem a namiestnikiem, gorliwie rozdmuchiwanej, jak to bywa zazwyczaj, przez obustronnych zwolenników; a kiedy Germanik wkrótce potem zachorował w Antiochii, jego dwór — i nawet on sam — był przekonany, że stało się to wskutek trucizny, podanej mu przez Plancynę za pośrednictwem znanej trucicielki w owym kraju, pewnej Martyny. Tę niebawem stracono — co jeszcze wzmocniło wiarygodność tych pogłosek: widocznie chciano się pozbyć niebezpiecznego świadka. Z nie mniejszą troską niż w Antiochii śledzono przebieg choroby Germanika w Rzymie. Wiadomość o jego powrocie do zdrowia wywołała burzę entuzjazmu — nie ze strony cesarza, skrytego jak zawsze, lecz ze strony ludu. Wszędzie śpiewano na nutę pieśni ludowej: Salva Roma, salva patria, salvus est Germanicus!? Niestety, ta radość była przedwczesna. Germanik nie wyzdrowiał; przeciwnie, stan jego choroby się pogorszył, zbliżanie się śmierci było oczywiste. Agryppina z maleńką Julią, siedmioletni synek Gajusz Kaligula, kilku dobranych przyjaciół otaczali jego łoże - im to umierający przekazał zemstę za domniemane zabójstwo. Umarł w październiku roku 19, nie dożywszy nawet trzydziestu czterech lat. Tablica genealogiczna: DOM JULIJSKO-KLAUDYJSKI G. Juliusz Cezar (1) i jego żona Aurelia Ich potomstwo: G. Juliusz Cezar (2), dyktator; Julia (3), która poślubiła M. Atiusza Balbusa Córka Julii (3) i M. Atriusza Balbusa – Atia (4), która poślubiła G. Oktawiusza Potomstwo Atii (4) i G. Oktawiusza: Oktawia (5), G. Oktawiusz (6) (Oktawian) – Cesarz August Pierwszy mąż Oktawii (5) - G. Marcellus. Syn z tego małżeństwa – M. Marcellus (7), poślubił Julię St. (10) Drugi mąż Oktawii (5) – M. Antoniusz. Potomstwo z tego małżeństwa: Antonina St. (8), poślubiła L. Domicjusza Ahenobarbusa; Antonia Mł. (9), poślubiła Nerona Klaudiusza Druzusa (12) Potomstwo Antoniny St. (8), i L. Domicjusza Ahenobarbusa - Gn. Domicjusz Ahenobarbus (13), poślubił Agryppinę Mł. (28) Pierwsza żona Cesarza Augusta(6) – Klaudia (Klodia) Druga żona Cesarza Augusta(6) - Skrybonia Trzecia żona Cesarza Augusta(6) – Liwia, poślubiła potem Tyb. Klaudiusza Nerona Córka Cesarza Augusta(6) i Skrybonii – Julia St.(10) Mężowie Julii St. (10): M. Marcellus (7), M. Agryppa, Tyb. Klaudiusz Neron Potomstwo Julii St. (10) i M. Agryppy: Gajusz Cezar (14), poślubił Liwillę (21); Lucjusz Cezar(15); Julia Mł. (16) Agryppina St. (17), poślubiła Germanika (20); Agryppa Postumus (18) Potomstwo Liwii, i Tyb. Klaudiusza Nerona: Tyb Klaudiusz Neron (11) – Cesarz Tyberiusz; Neron Klaudiusz Druzus (St.) (12) Pierwsza żona Cesarza Tyberiusza (11) – Wipsania Druga żona Cesarza Tyberiusza (11) – Julia St. (10) Potomek Cesarza Tyberiusza (11) i Wipsanii – Druzus (Mł.) Cezar, poślubił Liwillę (21) Żona Nerona Klaudiusza Druzusa (St.) (12) – Antonia Mł. (9) Potomstwo Neron Klaudiusz Druzusa (St.) (12) i Antonii Mł. (9): Germanik (20), poślubił Agryppinę St.(17); Liwilla (21), poślubiła Gajusza Cezara (14), a potem Druzusa Cezara (19); Tyb. Klaudiusz – Neron Germanik – Cesarz Klaudiusz (19). Potomstwo Druzusa (Mł.) Cezara, i Liwilli (21): Julia (23), poślubiła Nerona Cezara (25); Tyberiusz Gemellus (24) Potomstwo Germanika (20), i Agryppiny St.(17): Neron Cezar (25), poślubił Julię (23); Druzus Cezar(36); Gajusz Cezar – Cesarz Kaligula (27); Agryppina Mł. (28); Druzylla (29); Julia Liwilla (30); Żony Cesarza Klaudiusza (22): Plaucja Urguanilla, Elia Petyna, Waleria Messalina, Agryppina Mł. (28) Córka Cesarza Klaudiusza (22) i Elii Petyny – Antonia (32) Potomstwo Cesarza Klaudiusza (22) i Walerii Messaliny: Oktawia (33), poślubiła L. Domicjusza Ahenobarbusa (31); Brytanik (34) Mężowie Agryppiny Mł. (28): Gn. Domicjusz Ahenobarbus (13), Cesarz Klaudiusz (22) Syn Agryppiny Mł. (28) i Gn. Domicjusza Ahenobarbusa (13) – L. Domicjusz Ahenobarbus (31) – Cesarz Neron (31), poślubił Okawię (33), potem Poppeę Sabinę Adopcje: G. Oktawiusz (6) przez G. Juliusza Cezara (2), Gajusz Cezar (14) przez cesarza Augusta (6), Lucjusz Cezar (15) przez cesarza Augusta (6), Agryppa Postumus (18) przez cesarza Augusta (6), Tyb. Klaudiusz Neron (11) przez cesarza Augusta (6), Germanik (20) przez Tyb. Klaudiusza Nerona (11), L. Domicjusz Ahenobarbus (31) przez cesarza Klaudiusza (22). 122 Wina Pizona i Plancyny nie została udowodniona; oczywiście, dowody o charakterze zabobonnym - tabliczki ołowiane z imieniem cesarzewicza, polecające go bogom i duchom podziemia - nie są z naszego punktu widzenia przekonywające, były jednak takimi w owych czasach; pozostawały liczne objawy niekarności ze strony dumnego namiestnika oraz nierozsądna radość jego małżonki, która nawet przerwała żałobę po swej zmarłej siostrze na wieść o żałobie znienawidzonej rywalki. Wkrótce sprawy obojga wzięły jeszcze gorszy obrót. Pizon, który — zapewne na rozkaz Germanika -już miał powrócić do Rzymu, na wiadomość o jego śmierci ponownie chciał się udać do swej prowincji, z której jednak przyjaciele zmarłego wyrzucili go siłą oręża. Powrócił więc teraz już na dobre. W drodze powrotnej odwiedził drugiego, teraz już jedynego cesarzewicza, Druzusa, który wtenczas z rozkazu ojca przebywał śród legionów iliryjskich - nie była to wcale najkrótsza droga do Rzymu, sądził jednak widocznie, że Druzus go przyjmie łaskawie, jako tego, który w ten lub inny sposób utorował mu drogę do następstwa tronu. W tej rachubie się jednak omylił: Druzus żył w szczerej przyjaźni ze starszym bratem i nie żywił wdzięcznych uczuć dla jego domniemanego mordercy. Tymczasem Agryppina z dziećmi i z prochami męża prostą drogą przez Brundyzjum i Italię dążyła do Rzymu, wszędzie spotykana wyrazami współczucia dla jej żałoby, będącej jednocześnie żałobą całego kraju. Im bliżej do stolicy, tym liczniej rósł jej orszak, do którego się przyłączyli także jej starsi synowie, Neron i Druzus III. W Rzymie jej główną i jedyną troską była powierzona jej przez męża sprawa zemsty, która mogła przybrać tylko formę oskarżenia przed sądem senatu tych, co według powszechnego przekonania byli sprawcami śmierci Germanika. Położenie Tyberiusza było niezmiernie kłopotliwe. W rzeczywistości śmierć Germanika, który wskutek swej niezachwianej wierności był jego prawą ręką, stała się dla niego samego ciężkim i bolesnym ciosem; i oto przekonał się, że lud i społeczeństwo z samą wdową na czele właśnie jego posądzali o współudział w zamordowaniu Germanika; raz po raz groźne okrzyki ludu: „Oddaj nam Germanika!" dawały się słyszeć w ciszy nocnej pod oknami pałacu cesarskiego na Palatynie. W tych warunkach było pewne, że każde słowo, które wymówi w senacie na obronę Pizona, będzie wytłumaczone jako przyznanie się do winy. Toteż zachowywał się z lodowatą bezstronnością; Pizon, uważając wobec nastroju senatu swój los za przesądzony, wyprosił sobie odroczenie wyroku na jeden dzień, niby to na przygotowanie mowy obrończej, i rzymskim zwyczajem skorzystał z nocy, żeby zadać sobie śmierć. Plancynę na razie uratowały prośby Augusty; dopiero po trzynastu latach, podczas szalejącego już obłędu cesarza, wznowiono jej sprawę, wskutek czego poszła i ona w ślady męża. 123 Tragedia Germanika mimo woli odrywa naszą uwagę od innych spraw, wewnętrznych i zewnętrznych, które zajmowały to pierwsze, chlubne sześciolecie rządów Tyberiusza. Nie będziemy się o nich rozwodzić, ale zaznaczyć je musimy. Dla prowincyj był rządcą sprawiedliwym i skrupulatnym. Nie lubił częstych zmian namiestników — znany nam Poncjusz Piłat przez dziesięć lat rządził Judea, inni jeszcze dłużej — gdyż rzeczywiście główna przyczyna tych zmian za republiki, obawa przed zbyt mocnym zrośnięciem się namiestnika z jego legionami, teraz już przestała istnieć: legenda Augusta dostatecznie ochraniała głowę jego następcy. Ale w razie nadużyć namiestników, szczególnie zdzierstwa, Tyberiusz był nieubłagany. Finansami państwa rządził umiejętnie i uczciwie, służąc swym skromnym życiem za przykład innym i wskutek tego nie obawiając się niepopularności; skarb był dobrze zaopatrzony, a to znowu dawało możność przychodzenia z doraźną skuteczną pomocą dotkniętym klęską krajom, jak to miało miejsce w prowincji Azji w roku 17, kiedy dwanaście jej kwitnących miast zostało zniszczonych przez trzęsienie ziemi. Była to prowincja senacka, nie cesarska, wszelako Tyberiusz, rozumiejąc, że skarb senacki nie wystarczy na odbudowę zniszczonych miast, przyszedł im z pomocą kosztem własnego skarbu, co też z wdzięcznością zostało uznane. Odwieczną troską rządzących były sądy; Tyberiusz starał się w niczym nie uszczuplać praw pretorów i zostawiając im przewodnictwo, skromnie siedząc w kącie, przysłuchiwał się mowom stron i zeznaniom świadków, ale sama jego obecność wystarczała, żeby trzymać w mocnych karbach jednych i drugich. W ogóle nie ulega wątpliwości, że gdybyśmy mieli wydać nasz sąd o Tyberiuszu na podstawie pierwszego sześciolecia jego rządów, tobyśmy musieli zaliczyć go do najlepszych cesarzy, jakich kiedykolwiek miał Rzym. To samo dotyczy i jego polityki zewnętrznej. Na równi ze swym poprzednikiem wolał on sukcesy dyplomatyczne od wojennych. W sprawach germańskich, jak już widzieliśmy, nie aprobował wspaniałych, ale ryzykownych wypraw swego syna; uważał za bardziej pewną politykę wykorzystania bratobójczych wojen Germanów między sobą, które rzeczywiście doprowadziły np. do poddania się Marboda władzy rzymskiej; co prawda może tu powstać kwestia, czy nie zapoznawał? on znaczenia tego atrium mortis, którym były dla Rzymu granice germańskie, i czy osiągnięcie Łaby jako granicy imperium, projektowane przez Germanika, nie zabezpieczyłoby skuteczniej jego całości. Ponieważ jednak doszliśmy do roku 19, którym się kończy pierwsze, szczęśliwe sześciolecie Tyberiusza, warto powtórzyć, co Tacyt notuje o tym roku: mianowicie, że w nim umarł, podstępem zabity przez swoich, wódz Cherusków Arminiusz, w wieku trzydziestu siedmiu lat, „oswobodziciel niewątpliwy Germanii, w bitwach różnego powodzenia, w wojnie niezwyciężony" (proeliis ambiguus, bello non victus)9. Tymi słowy dziej opis rzymski wystawił zapewne piękne świadectwo mężowi, 124 który przecie należał do najzawziętszych wrogów jego ojczyzny; jeszcze piękniejsze jednak, zdaje mi się, sobie samemu. Także granica dunajska, nad którą czuwał młodszy syn Tyberiusza, Druzus, przeważnie dzięki jego krokom dyplomatycznym została uspokojona; co prawda pozostawał jeszcze kocioł tracki, który od czasów diadocha Lizymacha10 był ośrodkiem wszelkiego rodzaju zamieszek — o nim można powiedzieć przynajmniej to jedno, że i on został unieszkodliwiony. O Wschodzie już była mowa. Jeżeli do tego dodamy jeszcze pomyślne stłumienie dwóch powstań, jednego - Sakrowira w Galii, drugiego - Takfarynasa w Afryce, to nasz przegląd można będzie uważać za skończony. Powstanie w Afryce co prawda przeciągnęło się aż do roku 24: Takfarynas był niby drugim Jugurtą i przez dłuższy czas tak samo nieuchwytnym jak i ów pierwszy, ale w końcu wytrwałość rzymska i jego pokonała. W ogóle stan rzeczy i wewnątrz, i na zewnątrz kraju był pomyślny i zdawał się wróżyć dla Rzymu najlepszą przyszłość, gdy po bolesnej tragedii Germanika wybuchła nowa, jeszcze boleśniejsza — tragedia samego Tyberiusza. Jej sprawcą był zły geniusz nieszczęśliwego cesarza - Lucjusz Eliusz Sejan. Był on synem rycerza rzymskiego Sejusza Strabona, przybrany jednak za syna przez pewnego Eliusza Gallusa odziedziczył jego imię rodowe, zachowując, według rzymskiego zwyczaju, imię ojca w formie przydomkowej. Swą karierę zawdzięczał pomimo to rodzonemu ojcu: razem z nim był od pierwszego roku rządów Tyberiusza prefektem pretorianów, a po upływie paru lat wskutek misji ojca w Egipcie już sam piastował ten najwyższy urząd w państwie. I tego było mu za mało. Widzieliśmy, że pretorianie byli jedną z trzech faktycznych podstaw władzy cesarskiej; a Sejan, będąc o lat dwadzieścia pięć młodszym od Tyberiusza, mógł co do wieku być uważany za syna sześćdziesięcioletniego cesarza. Było to jednak niewystarczające, gdyż następcą tronu był w pierwszej linii Germanik, w drugiej syn rodzony cesarza, Druzus, w trzeciej i dalszych — synowie Germanika: Neron, Druzus III, Gajusz. Istotnie, ale w roku 19 Germanik umiera; pierwsza przeszkoda usunięta. Teraz kolej na drugą — na cesarzewicza Druzusa. Ten Druzus był ożeniony z Liwillą, siostrą Germanika; a Sejan, naturą pokrewny Katylinie, czarował swym urokiem zarówno kobiety, jak i mężczyzn. I oto w sposób niepojęty zawładnął sercem płochej i ambitnej Liwilli. Tymczasem Tyberiusz wyraźnie uznał Druzusa za następcę swego tronu, udzielając mu w roku 22 przed senatem „władzy trybuńskiej" — ale wola cesarska okazała się bezsilną, gdy o rok później jakaś inna wola odebrała mu życie. Czyja? Tego wówczas nikt nie wiedział — oprócz dwóch osób. Był to dla Tyberiusza po śmierci Germanika już drugi, jeszcze boleśniejszy cios. Zniósł go ze zwykłym hartem swej doświadczonej duszy i dbając o losy państwa, 125 zwrócił oczy na swych wnuków, synów Germanika: Nerona i Dru-zusa III. Piękna to była i wzruszająca scena, kiedy wprowadził obydwóch, zupełnie jeszcze młodziutkich, do senatu, prosząc senatorów, żeby zastąpili im ojca, kiedy on sam pożegna się ze światem. Kochał ich widocznie i udowodnił tę swoją miłość jeszcze mocniej, wydając za starszego swą wnuczkę Julię, córkę swego zmarłego syna Druzusa. On ich kochał; a oni? Byli przecie synami Agryppiny, a ta uważała Tyberiusza za prawdziwego winowajcę śmierci swego męża. To niezachwiane podejrzenie było wodą na młyn Sejana, który teraz naturalnym biegiem rzeczy upatrzył młodego Nerona na swoją kolejną ofiarę. Mógł go łatwo śledzić przez jego prawie nieletnią żonę Julię, która będąc córką Liwilli, o każdym jego słowie i czynie donosiła swej matce, a ta znowu —jemu. Niezależnie od tego rozdmuchiwał nieprzyjaźń między samą Agryppiną a Tyberiuszem, ostrzegając ją, aby unikała wszystkiego, co jej poda teść, ponieważ ten ma zamiar ją otruć. Uwierzyła nie przyzwyczajona do podstępów kobieta: podczas jednej uczty owoce, które jej podawał Tyberiusz, nietknięte oddawała niewolnikom. Obrażony cesarz zwrócił się do siedzącej obok Augusty: niech się nie dziwi, powiedział jej, jeżeli będzie surowy dla Agryppiny, skoro ta go posądza o skrytobójcze zamiary. A kiedy jedną z przyjaciółek Agryppiny pociągnięto do odpowiedzialności przed sądem senatu i ona, wstawiając się za nią przed cesarzem, coraz gwałtowniej zaczęła się skarżyć, że to przeciw niej został wymierzony ten grożący przyjaciółce cios, Tyberiusz odpowiedział jej wierszem z tragedii greckiej: Że nie panujesz, córko, to za krzywdę masz?11 Pomimo wszystko wnuczka Augusta mogła nie obawiać się o życie swoje i swoich, póki żyła wdowa po nim, dla której jego krew była święta, nawet kiedy to nie była jej własna krew; kiedy jednak Augusta umarła w bardzo sędziwym wieku - miała lat osiemdziesiąt pięć - spadł na Agryppinę ostateczny, druzgocący cios z ręki podstępnego wroga całego domu Cezarów. Ale to zdarzyło się dopiero w roku 29, a więc już po upływie drugiego, smutnego sześciolecia rządów Tyberiusza. Skończyło się to sześciolecie zdarzeniem, które miało mieć decydujące, fatalne znaczenie dla całej drugiej połowy tych rządów — opuszczeniem przez Tyberiusza Rzymu i jego udaniem się na nowe dobrowolne wygnanie na wyspę Kapreę. Ta „kozia" wyspa? jest to dzisiejsze Capri w Zatoce Neapolitańskiej, jak wiadomo, prawdziwy klejnocik w tym tak bogatym w klejnoty kraju. Co skłoniło mądrego i przezornego władcę do tego nierozważnego kroku -to chyba na zawsze pozostanie zagadką. Miał on wówczas, w roku 26, już sześćdziesiąt siedem lat; i nie była to piękna, pogodna starość, którą los czasami obdarza swoich ulubieńców: 126 brzydkie i prawdopodobnie dokuczliwe wyrzuty oszpeciły jego niegdyś szlachetne rysy — czy może dlatego wstydził się pokazywać śród ludzi? Czy się spodziewał, że klimat błogosławionej wysepki go z nich wyleczy i że wtenczas będzie mógł powrócić do Rzymu? W każdym razie dla Sejana nieobecność cesarza była ogromnie wygodna: czyniła go przecie panem położenia. Toteż wszelkimi środkami namawiał go, by sobie pozwolił na te zasłużone wywczasy; i los — zgubny los rodziny cesarskiej — przyszedł mu z pomocą. W pół drogi do Neapolu podróżni zatrzymali się na postój w pewnej grocie; raptem sklepienie się zawaliło. Towarzysze podróży, ogarnięci strachem, zaczęli uciekać; jeden tylko Sejan swymi atletycznymi barkami podparł sklepienie i dał przez to cesarzowi możność ujścia cało z niebezpieczeństwa. Odtąd Tyberiusz bardziej niż kiedykolwiek był przekonany, że Sejan jest jego najwierniejszym, jego jedynym przyjacielem. Rozpoczęte w taki sposób trzecie sześciolecie rządów Tyberiusza było właściwie okresem rządów Sejana; widzimy go w nim u szczytu jego potęgi. Przed wyjazdem do Kampanii, po upływie przyzwoitej liczby miesięcy od śmierci Druzusa, zaczai się starać u cesarza o rękę wdowy po Druzusie, swej potajemnej kochanki Liwilli, i otrzymał, co prawda łaskawą, odmowę; teraz zresztą posiadanie tej starzejącej się piękności już nie wydawało mu się ponętnym. A ponieważ chodziło mu przede wszystkim o powinowactwo z domem Cezarów, więc zwrócił swe oczy ku jej córce Julii, młodszej siostrze tej, którą przedtem wydano za Nerona, starszego syna Germanika.12 I Tyberiusz tym razem mu nie odmówił, każąc mu tylko trochę poczekać, aż nadobny kwiatek rozkwitnie. Postanowił więc czekać, a tymczasem — wzmocnić, o ile można, materialne rękojmie władzy. Pretorianom już od dawna urządził wspólny obóz na Wiminale, tuż za murem Serwiusza, tam gdzie dziś stoją koszary zwane Makao i zachowały się ślady dawnych bram; sympatii senatu był pewny -tam uważano go za coś w rodzaju namiestnika, a w każdym razie za najbliższego przyjaciela cesarza, i nawet ołtarze stawiano na cześć tej niezwykłej „przyjaźni". A kiedy w roku 29 Augusta umarła, zjawił się dla Sejana upragniony moment usunięcia ostatnich przeszkód, które jeszcze hamowały jego nadzieje — Agryppiny i jej synów. Jakoż wkrótce po jej śmierci senat otrzymał od kaprejskiego odludka gwałtowny list ze skargami na Agryppinę i Nerona — widocznie Sejan postarał się, żeby mu dostarczyć jak najjaskrawszego opisu grożącego mu ze strony obojga niebezpieczeństwa. Na razie list nie poskutkował; znalazł się śmiały i zacny senator, który ostrzegł kolegów, żeby nie przypisywali zbytniej wagi oskarżeniom, podyktowanym, kto wie, przejściowym złym humorem cesarza. Wybuchem radości powitał lud to zwolnienie swych ulubieńców: w uroczystym pochodzie noszono ich popiersia przez ulice Rzymu, wznoszono wiwaty na ich cześć i na cześć cesarza — tak, cesarza także: był to jeden z momentów, kiedy lud rzymski wspominał, że był populus Romanus Quirites. 127 Niestety, cesarz, otumaniony przez swego rzekomego przyjaciela, nie umiał tego wykorzystać: senat otrzymał jeszcze jeden list od niego w tej samej sprawie, zakończony skargą, że senat lekceważy grożące swemu cesarzowi niebezpieczeństwo — i tym razem skutek został osiągnięty. Agryppinę wysłano na wyspę Pandaterię, tę samą, która w swoim czasie była miejscem wygnania jej matki, tak niepodobnej do niej Julii; stamtąd mogła ona w jasne dni odkrywać na zachodzie mgliste zarysy drugiej wyspy, Poncji, na której dogorywał jej również skazany syn, szlachetny młodzieniec Neron. Tam po czterech latach beznadziejnej samotności skończyła swój sławny żywot najpiękniejsza matrona Rzymu, wnuczka Augusta, długoletnia wierna i dzielna małżonka bohaterskiego Germanika. Dla Sejana był to nowy szczebel do jego wymarzonej wielkości; teraz pozostawała tylko jedna przeszkoda — drugi syn Agryppiny, Druzus III. Z tym Sejan łatwiej dał sobie radę: nie był on wart ani swej matki, ani swego starszego brata, z którym żył w niezgodzie. Sejan omamił go nadzieją, że po usunięciu brata zostanie sam następcą tronu, i w taki sposób pozyskał zaufanie nierozsądnego młodzieńca; tym łatwiej mógł mu teraz wytoczyć proces przed senatem, którego wynikiem było to, że Druzus był zmuszony zamienić swój wykwintny pałac na podziemny loch Palatynu. Niedługo tam wytrzymał; zresztą, wskutek swego skazania przestał się zaliczać do żywych. Teraz Sejan mógł się uważać za zwycięzcę; był tam co prawda jeszcze trzeci syn Germanika — proszę pamiętać już teraz, że jest to były i przyszły Kaligula — ale tego chłopca nikt w rachubę nie brał. Sejanowi zaś cesarz był jeszcze bardziej przychylny niż kiedykolwiek; objął nawet razem z nim konsulat na rok 31. Sejan konsulem! A więc i senatorem — i jednocześnie prefektem pretorianów, który to urząd piastował jako rycerz rzymski! Było to jaskrawym naruszeniem przepisów Augusta, który surowo rozgraniczył kariery rycerzy i senatorów; ale teraz na to już nie zwracano uwagi. Konsulat, i w dodatku wspólny z cesarzem — było to wiele, ale nie wystarczało do wyznaczenia Sejana jako następcy tronu. Do tego potrzebne było udzielenie mu władzy trybuńskiej, tribuniciae potestatis, tj. mówiąc ściślej, proponowanie go na ten urząd przez cesarza i obranie przez senat, ale faktycznie rozstrzygającym było pierwsze, drugie zaś tylko formalnością. I wreszcie jeszcze jeden cel - nadobna Julia, córeczka Druzusa II, która blaskiem swych przodków, wszystkich tych Juliuszów, Klaudiuszów, Druzusów otoczy plebejuszowską szarzyznę reprezentowanych przez zarozumiałego pretendenta Sejuszów lub nawet Eliuszów. To był program najbliższy; a co będzie dalej? Tyberiusz siedzi na Kaprei; niechże stamtąd nie wraca, a Rzymem niech rządzi Sejan, już nie jako namiestnik, lecz jako — cesarz. Do tego potrzebny był zamach stanu; toteż Sejan się do tego przygotowywał. Z trzech podstaw władzy jedna, i chyba najważniejsza, była już w jego ręku — pretorianie. Senat, drugą podstawę władzy, zawsze można będzie sterroryzować. Pozostawała trzecia — wojska, stacjonujące w prowincjach. Szczegółów nie znamy, ale można przypuścić, że nominacje wodzów w ostatnich czasach nie odbywały się bez udziału Sejana. 128 Wszystko obliczył przebiegły wywrotowiec; jednego tylko nie wziął w rachubę — legendy augustowskiej. I ta go w końcu zgubiła. Podczas bowiem gdy Sejan pilnie obserwował wszystko, co się działo w granicach ogromnego państwa, był ktoś, kto jeszcze pilniej obserwował jego samego; była to sześćdziesięciosześcioletnia Antonia, córka triumwira Antoniusza i siostry Augusta Oktawii, wdowa po Druzusie Starszym i, jako taka, bratowa Tyberiusza, której po śmierci Augusty przypadły honory starszej w rodzie matrony. Jak Antonia dowiedziała się o wichrzeniach Sejana, tego nam dziejopisowie nie mówią, ale tu psychologia przychodzi z pomocą historii. Była przecież matką owej Liwilli, niegdyś kochanki Sejana, potem przezeń odepchniętej i zastąpionej przez jej młodziutką córkę. Byłoby rzeczą nieprawdopodobną, gdyby Liwilla po takiej obrazie nie opowiedziała swej matce tego, co wiedziała - a wiedziała ona wiele - chociaż naturalnie nie wszystko. Bynajmniej nie wszystko. I oto jedzie do Kaprei wysłaniec Antonii z listem do cesarza. Było to zadanie nie lada: cesarz był pilnie strzeżony przez Sejana, biada wysłańcowi, który by się dał złapać przez któregoś ze strażników z takim dokumentem w ręku. Później jeden z wyzwoleńców cesarza Klaudiusza, syna Antonii, Pallas, przypisywał sobie honor pomyślnego spełnienia tego zadania, które było pierwszym szczeblem w jego zawrotnej karierze dworskiej. Dość, że Tyberiusz otrzymał i przeczytał ten list, który piętnował jego najlepszego, jak się jemu i wszystkim zdawało, przyjaciela jako zdrajcę. Dowody musiały być druzgocące. W kilka dni potem miało się odbyć posiedzenie senatu; z polecenia urzędującego konsula Sejan, który nim był tylko w ciągu pierwszych czterech miesięcy tego, 31 roku, otrzymał zaproszenie, by się zjawił. Wahał się; może mu się przypomniały straszne idy marcowe? - Będzie odczytany list cesarza, dotyczący ciebie — dodał wysłaniec. — Zapewne udzielenie mi władzy trybuna! — pomyślał Sejan — i poszedł. Zasiadł na pierwszej ławce, otoczony, jak zawsze, tłumem oddanych mu senatorów. Konsul zaczai czytać cesarski list; nie zapowiadał bynajmniej nominacji na trybuna. Życzliwe szmery umilkły. Dalsze słowa listu zawierały skargi na wciąż grożące niebezpieczeństwo, przeplatane coraz wyraźniejszymi szpilkami pod adresem rzekomego przyjaciela—w otoczeniu Sejana zaczęła się robić pustka. Już niedaleko do końca listu, a o władzy trybuna głucho. Wymaganie sądu de maiestate nad dwiema wpływowymi osobistościami — co to? To przecie najbliżsi przyjaciele Sejana! On sam siedzi blady, opuszczony przez wszystkich. I w końcu niby piorun: cesarz żąda oddania pod sąd senacki zdrajcy Sejana! Senat, oszołomiony, milczał; tylko jeden głos dał się słyszeć, ale był to głos potępiający. Konsul, uważając powszechne milczenie za zgodę, wydał rozkaz aresztu. Wszystko było ułożone z góry; zjawił się Lakon na czele straży ogniowej — były to świetnie po wojskowemu zorganizowane bataliony, 129 po pretoriańskich najprzedniejsze w Rzymie. Dobrze, ale gdzież pretorianie? Czy nie uratują swego wodza? — Siedzą w ponurym milczeniu w swoich koszarach: za Sejanem — owszem, ale przeciw cesarzowi — nie! Tymczasem lud dowiedział się o niełasce byłego namiestnika i odpowiedział wybuchem radości; w drodze do Forum mógł Sejan zobaczyć, jak rozbijano jego liczne stojące tam posągi. W więzieniu został tego samego dnia stracony. Niestety, nie tylko on: jego nieletnie, niewinne dzieci podzieliły jego los. Ale to był tylko początek. Następną ofiarą była jego dawna kochanka Liwilla. W senacie nie mogła liczyć na łaskę; ale czy cesarz nie uratuje swej, bądź co bądź, synowej? — Wiarołomczyni — nie! — Wtedy dopiero przypomniała sobie, że jest córką i siostrą bohaterów. Umrze z własnej ręki, ale przed śmiercią zada swemu surowemu sędziemu cios okrutny, ostateczny; napisze do cesarza, zeznając przed nim to, czego teraz oprócz niej nikt jeszcze nie wiedział: to ja otrułam twego syna! I spełniła swój zamiar. Śmiercią Sejana kończy się trzecie sześciolecie rządów Tyberiusza, które było raczej sześcioleciem rządów Sejana; czwarte i ostatnie stoi pod znakiem jego wyraźnego obłędu. Nie wytrzymała jego natura podwójnych ciosów, które otrzymała od Antonii i Liwilli; ogarniała ją coraz silniej mania prześladowcza. Mieszkał po dawnemu na Kaprei, w tych dwunastu pięknych willach, które sobie tam wybudował i z których jedna w okazałych gruzach istnieje do dziś dnia; ale i tu widział wciąż nad sobą sztylet mordercy. Jak wiemy, już od dawna odnowił prawo o obrazie majestatu; ale przez dłuższy czas, poza wyjątkami, miecz ten nie wisiał nad głowami Rzymian, lecz schowany był w pochwie. Teraz, wydobyty, do pochwy już nie wracał. Piętrzyły się w senacie sądy z oskarżenia cesarza na wszystkich, którzy byli przyjaciółmi Sejana; nie pomogła jednemu z oskarżonych słuszna obrona: „Tak, byłem jego przyjacielem, ale nie dłużej niż ty sam." Popyt zachęcał podaż: plaga donosicielstwa wciąż się szerzyła, rzemiosło delatorów stało się najintratniejszym w Rzymie. I krew lała się obficie, codziennie ginęli senatorzy z wyroku swych kolegów, z których przecie każdy wiedział, że ten sam los może go spotkać nazajutrz. Tylko w jednej dziedzinie nieszczęsny obłąkaniec odzyskiwał swą dawną dzielność: w dziedzinie administracji państwowej; tu wrodzony instynkt obowiązku dawał o sobie znać z niepożytą siłą. Szereg zbawiennych ustaw odnosi się właśnie do tego ostatniego okresu. Kiedy w roku 33 wybuchł w Rzymie kryzys finansowy, Tyberiusz zakłada bank kredytowy, którego skutkiem była naprawa kredytu i powrót zaufania. Kiedy pożar zniszczył Awentyn, cesarz nie pożałował grosza i skutecznie dopomógł pogorzelcom. Bacznie śledził sprawy prowincjonalne i starał się o dobrych i sumiennych namiestników. W ogóle zostawił swemu następcy dobrze zaopatrzony skarb i dobrze rządzone i chronione państwo. Ale to były czyny powszednie, nie głośne; głośne były okrutne procesy o obrazę majestatu, 130 dziesiątkowanie senatu — i powódź plotek o niesłychanych scenach nieludzkiego okrucieństwa i wyrafinowanej rozpusty, których teatrem miała być rajska wyspa Zatoki Neapolitańskiej. Z niegdyś kwitnącej rodziny pozostał Tyberiuszowi jedynie trzeci syn Germanika, znany nam już Gajusz „Bucik", i synek jego syna Druzusa, Tyberiusz „Bliźniak" (jego braciszek zmarł w dzieciństwie). Tych Tyberiusz miał przy sobie; szczególnie bliski był mu Tyberiusz „Bliźniak", był to przecież syn Druzusa, a więc jego własna krew... Tak? Syn Druzusa... z Liwilli? Więc może raczej... syn Sejana? To podejrzenie było dla niego nową katuszą. Czasami jednak odpędzał je, ogarniał chłopczyka ciepłym, czułym spojrzeniem. Właśnie taką chwilę wyśledził Gajusz: odruchowo odpowiedział na nią gestem, nie wróżącym nic dobrego. Zauważył to starzec: Tak — rzekł — ty go zabijesz, ale ciebie za to — ktoś inny. Nowy prefekt pretorianów, Makron, widocznie przymilał się Gajuszowi. Jesteś mądry — mówił mu cesarz — wolisz wschodzące słońce od zachodzącego. Ale ze swej strony nie robił nic, żeby pokierować losem i doprowadzić do upatrzonego celu — może dlatego, że zajmując się astrologią, wierzył w przeznaczenie. Natomiast w medycynę nie wierzył i nie czuł, że umiera: w przededniu śmierci raptem porzucił Kapreę i udał się do swej willi mizeńskiej nad tą samą zatoką. Tu też umarł — 16 marca roku 37, mając siedemdziesiąt osiem lat. 8. KALIGULA Obłęd okrucieństwa, cechujący ostatnie sześciolecie rządów Tyberiusza, zniweczył siłę ochronną, jaką mogła mieć w stosunku do niego legenda augustowska. Przybycie jego zwłok do Rzymu pokazało, jak wielka stała się nienawiść ludu do niego; krzyczano, używając złośliwego kalamburu: „Tyberiusza do Tybru!", grożono rzuceniem jego ciała na Schody Gemońskie13 między trupy zbrodniarzy itd. Pogrzeb odbył się jako tako, ale o konsekracji, tj. o przyjęciu jego duszy -za przykładem Juliusza Cezara i Augusta — w poczet bóstw opiekuńczych Rzymu — mowy być nie mogło: ta konsekracja bowiem zależała od senatu, który uważał zmarłego cesarza za swego najgorszego kata. Sama przez się jednak legenda augustowska nie umarła; przeciwnie, zajaśniała nowym blaskiem, skoro mogła otoczyć skroń tego, który był nie tylko prawnukiem Augusta, lecz w dodatku synem obojga ulubieńców całego Rzymu, Germanika i Agryppiny. O tym bowiem, że właśnie on odziedziczy tron po śmierci Tyberiusza, żadnej wątpliwości nie było. Makron, prefekt pretorianów, pierwszy złożył mu hołd; cała podróż Kaliguli z Mizenum do Rzymu była pochodem tryumfalnym; pamiętając o jego wychowaniu śród legionistów rzymskich w Germanii, nazywano go „chłopczykiem", „gwiazdeczką", „dzieciątkiem", „wychowankiem" i samo jego pieszczotliwe przezwisko 131 „Bucika" - Kaliguli — zachowało się w ludowej nomenklaturze, pomimo że urzędowo nowy cesarz nazywał się oczywiście nie Kaligula, lecz Gaius Caesar. Na ogół można powiedzieć, że rzadko kiedy wstępujący na tron monarcha miał z góry przygotowane takie dobre przyjęcie i życzliwość swoich poddanych. Senat od razu przelał na niego wszystkie zaszczyty, którymi obdarzyłby jego ojca, gdyby mógł: nawet najwyższy tytuł honorowy „ojca ojczyzny", który August otrzymał dopiero po długich, gorliwych rządach - nawet ten tytuł został Kaliguli ofiarowany od razu i prawie od razu został przezeń przyjęty. To był wstęp; teraz należało pokazać, że właściwa treść rządzenia będzie godna tego wstępu. Początek był niezły; co prawda, efemeryczne wskrzeszenie prawa wyborczego „ludu" miało w ówczesnych warunkach wartość wątpliwą i znaczenie raczej symboliczne, jako dowód tego civile ingenium?, które społeczeństwo rzymskie przypisywało ojcu cesarza, Germanikowi; ale zniesienie znienawidzonego lex de maiestate i orgij donosicieli słusznie zrobiło najlepsze wrażenie. Drugim krokiem w tym samym kierunku była amnestia polityczna, dzięki której zostali zwolnieni i zwróceni rodzinom więźniowie Tyberiusza. Faktem drobnym, ale miłym było hojne wynagrodzenie pewnej wyzwolenicy za ta; że torturowana przez siepaczy Tyberiusza zachowała tajemnicę swego patrona. W ogóle hojność Kaliguli nie znała miary: kazał wypłacić wszystkie zapisy nie tylko Tyberiusza, ale i Augusty, pomimo że jedne były unieważnione wraz z testamentem tyrana przez senat, drugie zaś jeszcze wcześniej przez niego samego; wprowadził znaczne ulgi w opodatkowaniu obywateli, lecz i niezależnie od tego chętnie korzystał z każdej okoliczności, aby obdarowywać biedny lud. Wprawdzie przez to osłabiał skarb rzymski, pozostawiony przez Tyberiusza w najlepszym stanie, ale na to na razie nie zwracano uwagi. Nie mniej godnym uznania było jego zachowanie się wobec członków swego rodu, żywych i umarłych. Swego poprzednika uczcił mową pogrzebową; można było wątpić o jej szczerości, ale w każdym razie sprawiła wrażenie bardzo dodatnie. Jeszcze lepiej postąpił w stosunku do młodego Tyberiusza, wnuka zmarłego cesarza. Dziadek uczynił go spadkobiercą swego bardzo znacznego mienia prywatnego do połowy z Kaligula; senat unieważnił testament na korzyść tego ostatniego; Kaligula natomiast adoptował młodzieńca, naśladując taki sam akt Tyberiusza względem swego ojca Germanika. Babce Antonii, najstarszej w rodzie Cezarów, nadał tytuł Augusty, stawiając ją przez to na równi ze zmarłą Liwią, żoną Augusta. Ale najbardziej wzruszający był akt pietyzmu, którym uczcił swą zmarłą matkę Agryppinę i swego również zmarłego starszego brata Nerona. Oboje, zesłani na dwie odludne wyspy Morza Tyrreńskiego, padli ofiarą intryg Sejana; otóż jednym z pierwszych czynów nowego cesarza było to, że nie zważając na burzę, udał się on na te wyspy i przeniósł popioły obojga do Rzymu, by je tam uroczyście pochować w mauzoleum Augusta. 132 „Tyle — mówi tu jego biograf Swetoniusz14 - miałem o nim do powiedzenia jako o cesarzu; to, co opowiem dalej, przedstawi go wam jako potwora." Kaligula po ośmiu miesiącach rządów zachorował. Rozpacz ludu nie miała granic; powtórzyły się sceny, wywołane niegdyś w Antiochii przez chorobę jego ojca. Tłumy ludu dniem i nocą oblegały pałac Kaliguli, składając nadzwyczajne ślubowania: na intencję wyzdrowienia cesarza jedni ofiarowywali bogom swe życie, inni — co było prawie jednoznaczne — obowiązywali się występować jako gladiatorzy na arenie. Poza tym składano mnóstwo ofiar pospolitszych. Aż wreszcie powszechnemu życzeniu stało się zadość: cesarz wyzdrowiał. Tak, ale wyzdrowiał już nie jako cesarz, lecz jako potwór. A mówiąc ściślej: jako opętany przez obłęd — obłęd cezarów. Kaligula przypomniał sobie przepowiednię przybocznego astrologa zmarłego cesarza o swoich spodziewanych rządach, że są te rządy tak samo prawdopodobne jak i to, że on konno popędzi po falach Zatoki Bajańskiej -tzn. tej, którą widać na północ od wyspy Kaprei. Widocznie uznał swą chorobę za próbę spełnienia tej przepowiedni; aby zapobiec dalszej, skuteczniejszej próbie, kazał zbudować dziesięciokilometrowy most przez ową zatokę, używając do wykonania tego szalonego pomysłu całej rzymskiej floty; parokrotnie przejechał się po dziwnej, śródmorskiej drodze, a potem porzucił ją żywiołom na pastwę, rad że odwrócił od siebie feralną przepowiednię. Gorzej było z tymi, którzy ofiarowali za niego swe życie: wymagał 04 nich ścisłego spełnienia ślubowań, traktując ich jak zwykłe zwierzęta ofiarne — widocznie pod wpływem takiego samego strachu. A ponieważ musiał przyznać, że w razie jego śmierci tron przypadnie młodemu Tyberiuszowi, którego przedtem sam adoptował, więc teraz przeciw niemu skierował swą podejrzliwość, i nieszczęśliwy młodzian padł jego ofiarą. To było łatwe do wykonania. Trudniejsza sprawa była z prefektem pretorianów Makronem, któremu zawdzięczał uzyskanie władzy. Stał mu się on przez to samo niewygodnym, więc Kaligula kazał go stracić — powodzenie tego planu świadczy o potędze miłości, którą się wciąż jeszcze cieszył śród ludu i wojska. Ale czy ta miłość wskutek tych i wielu innych wybryków mogła się długo ostać? Należało powstrzymać Kaligulę na tej niebezpiecznej dla niego samego drodze; ale kto się mógł odważyć? Jeżeli w ogóle ktokolwiek, to chyba nowa Augusta, Antonia. Była ona starszą w rodzie, była jego babką jako matka jego ojca Germanika; oprócz tego uratowała mu w swoim czasie życie przez wykrycie spisku Sejana, który niezawodnie po starszych braciach i jego by zamordował. Przyszła tedy do niego, by go upomnieć; zamiast uległości jednak usłyszała od swego wnuka słowa groźby: - Powinnaś pamiętać, że mnie wszystko wobec wszystkich jest dozwolone. Brzmiało to jak prawdziwe hasło obłędu cezarów. Oczywiście, hamulca zewnętrznego dla władzy Kaliguli nie było, tak samo, jak na przykład dla późniejszego cesarza Marka Aureliusza; 133 jeżeli pomimo to Marek Aureliusz był najlepszym z cesarzy rzymskich, Kaligula zaś jednym z najgorszych, to przyczyna tej różnicy polegała na tym, że ów pierwszy posiadał niezwykle czuły hamulec wewnętrzny, którego temu ostatniemu brakło zupełnie. Obłęd cezarów polegał właśnie na braku hamulca wewnętrznego przy jednoczesnym braku hamulców zewnętrznych. Chciwość, okrucieństwo, rozpusta, mania wielkości — to były poszczególne objawy tego obłędu u Kaliguli. Pierwsza, co prawda, znajdowała pewne uzasadnienie w opłakanym stanie skarbu państwowego, spowodowanym przez rozrzutność cesarza w pierwszych miesiącach jego rządów. Tylko największa oszczędność mogła skarb napełnić, ale właśnie o tym Kaligula i myśleć nie chciał. Postanowił więc po prostu obrabować swoje państwo, czy to przez konfiskaty mienia ludzi bogatych, czy to przez opodatkowanie ludu w Rzymie i prowincjach. Ludźmi bogatymi byli senatorowie; zaczął się więc nowy okres prześladowania tego już przez Tyberiusza zdziesiątkowanego kolegium. Rzeczywiście, oba źródła okazały się bardzo obfite; ale cóż z tego, kiedy rosnąca z każdym miesiącem rozrzutność cesarza wymagała coraz większych zdzierstw? Połączenie okrucieństwa z chciwością było zrozumiałe: przecież konfiskaty były najczęściej następstwem wyroków skazujących i musiały być poprzedzone wykonaniem wyroku. Ale w sposobach kaźni młody potwór rozwijał wciąż rosnące wyrafinowanie. Chodziło mu nie tylko o samą śmierć: pastwił się chętnie nad skazanymi, widok ich męczarni wzbudzał w nim lubieżny dreszcz. „Zabijaj go tak, żeby czuł, że umiera"-- to była zasada, którą przypisywano Kaliguli. Jego sadyzm pławił się nie tylko w cielesnych katuszach, jeszcze więcej lubił on męki moralne. Wymagał, żeby rodzina skazanego była świadkiem jego stracenia; ale przy sposobności uciekał się i do innych, jeszcze bardziej nieludzkich pomysłów. Oto przykład, który przytacza współczesny mu filozof Seneka.15 Przyszedł raz do Kaliguli pewien senator z prośbą o ułaskawienie skazanego syna. Cesarz przyjął go bardzo uprzejmie i w jego obecności z wesołą miną, jak gdyby spełniając jego życzenie, wydał rozkaz, żeby młodzieńca natychmiast stracono. Nie dość tego: zaprosił ojca na ucztę, gawędził z nim, podsuwał dania, nalewał dobrego wina, a ojciec z uprzejmym uśmiechem przyjmował poczęstunek, pił zdrowie łaskawego cesarza. Czy możliwe jest aż takie spodlenie? Czy ojcu chodziło może o uratowanie swego życia? - Nie, odpowiada Seneka; ale... miał jeszcze jednego syna. Okrucieństwo graniczy z rozpustą; razem wzięte sprowadzają najgłębszy upadek natury człowieczej. Kaligula i w kierunku rozpusty zmierzał do gwałcenia wszelkich praw boskich i ludzkich, mniemając, że i w tej dziedzinie wszystko względem wszystkich ma dozwolone. Nie możemy tu przytaczać wszystkich przykładów; dość powiedzieć, że ten obłąkaniec nawet rodzone siostry zhańbił. Miał on trzy siostry — Agryppinę Młodszą, Druzyllę i Liwillę (II): 134 nade wszystko kochał średnią, i to zupełnie jawnie. Po jej przedwczesnej śmierci, która nastąpiła po wyzdrowieniu Kaliguli, ogarnął go prawdziwy szał żałoby: uznał Druzyllę za boginię, kazał zbudować na jej cześć świątynię, obrał kolegium kapłanek, na znak żałoby zakazał swym poddanym wszelkich uciech. Oczywiście znaleźli się tacy, co i przy tej okazji schlebiali bądź jego boleści, bądź dumie: ktoś nawet pod przysięgą zaświadczył, że widział na własne oczy wniebowzięcie Druzylli, za co został przez Kaligulę sowicie wynagrodzony. I naturalnie, wprowadzając do nieba siostrę, nie zapomniał też o sobie -była to właśnie jego mania wielkości. Chciał zostać królem na wschodnią modłę. Jego przyjaciele zdawali sobie sprawę z tego, że wieniec królewski na skroniach cesarza będzie oznaczał zupełne zniweczenie owego niewidzialnego, lecz potężniejszego wieńca w postaci legendy augustowskiej, która wciąż jeszcze otaczała jego osobę. Wieniec królewski to za mało dla ciebie, przecież królowie są twoimi poddanymi — mówili do niego, myśląc o pewnych królikach wschodnich. Ten argument trafił Kaliguli do przekonania. Więc jest większy od królów; ale od królów większym może być tylko bóg, a zatem jest bogiem. I to nie byle jakim, wymagającym dla siebie wysokiej czci. Swój pałac na Palatynie rozkazał przedłużyć do samej krawędzi wzgórza, tak aby świątynia Dioskurów? na Forum stała się przedsionkiem pałacu, a obaj bogowie — niby jego odźwiernymi. Z Palatynatu przerzucił most nad ulicą Tuską do Kapitolu, aby sobie ułatwić konferencje ze swym kolegą — Jowiszem. Lud rzymski łagodnie się ustosunkował do tych jego dziwactw, przekupiony wspaniałymi igrzyskami i hojnymi darowiznami; jeszcze łagodniej -Wschód, dla którego ubóstwienie żywych monarchów nie było nowością. Oczywiście za wyjątkiem Judei, ale właśnie ten wyjątek doprowadził u Kaliguli manię wielkości do furii. Kiedy pogańscy mieszkańcy nadbrzeżnego miasta Jamnii postawili ołtarz na cześć nowego boga, miejscowi Żydzi, stanowiący większość, natychmiast go zburzyli. Dowiedziawszy się o tym, Kaligula rozkazał, żeby w samej Jerozolimie, w świątyni Herodowej, postawiono jego posąg — wznawiając w taki sposób ideę króla Antiocha Epifanesa, choć tym razem na cześć samego siebie.16 A ponieważ prokurator, który wówczas w imieniu cesarza rządził Judea, nie miał dostatecznych sił, żeby wobec przewidzianego oporu Żydów wykonać trudny rozkaz cesarza, namiestnik ościennej Syrii otrzymał polecenie przyjścia mu z pomocą na czele legionów tej cesarskiej prowincji. Ten namiestnik - był nim Publiusz Petroniusz, człowiek rozsądny i prawy — był zdania, że nie jest zgodne z rzymską racją stanu wywoływanie dla zaspokojenia niedorzecznej zachcianki cesarskiej powstania tego ludu, wprawdzie spokojnego, lecz upartego w sprawach religijnych; zwlekał więc, pertraktował, narażając własne życie — i rzeczywiście, 135 doczekał się, że zniecierpliwiony Kaligula wysłał mu rozkaz samobójstwa. Ale na szczęście ów rozkaz nie został wykonany, gdyż wyprzedziła go wiadomość o zamordowaniu samego cesarza. Historia tego zamachu jest następująca: Służył w kohortach pretoriańskich w stopniu trybuna pewien człowiek, którego samo imię rodowe jakby przeznaczało na tyranobójcę - Kasjusz Cherea. Cesarz znał go od dawna: był on bowiem jeszcze za czasów „Bucika" setnikiem w legionach germańskich i odznaczył się stanowczością i męstwem podczas ich rokoszu. Nie wiadomo, co wzbudziło teraz przeciwko niemu niechęć cesarza: poniewierał nim przy każdej sposobności, obrażając go już nie tylko jako żołnierza, lecz i jako mężczyznę — aż miara cierpliwości starego wojaka się przebrała i powziął plan zemsty. Grunt był podatny. Pretorianom, i przede wszystkim ich prefektom, trybunom i setnikom, od dawna sprzykrzyła się ta rola katów, do której ich chętnie używał cesarz. Prefektów od czasu śmierci Makrona znowu, jak za Augusta, było dwóch: był to słuszny środek ostrożności, uniemożliwiający skupienie się władzy w ręku jednego człowieka, który mógł się wskutek tego stać niebezpiecznym dla samego cesarza - czego przykładem był w czasach niedawnych Sejan. Ale Kaligula zdołał narazić się obydwóm. Wskutek tych i innych przyczyn Cherea bez wielkich trudności mógł zwerbować dla swego zamiaru grono towarzyszów. Pewnego dnia — było to w styczniu roku 41 cesarz po igrzysku, wydanym w jego teatrze na Palatynie, miał powracać do swego mieszkania w tym samym gmachu; droga prowadziła przez mroczny korytarz. Tam się zaczaili spiskowcy. Miejsce było odpowiednie do zamachu, gdyż przyboczna straż germańska, bezwzględnie wierna i utrzymywana przez cesarza dla ochrony, nie mogła tu otoczyć jego osoby w liczbie dostatecznej. Toteż zamach udał się doskonale: Cherea pierwszy uderzył swego krzywdziciela, za nim posypały się ciosy pozostałych — i były ulubieniec narodu rzymskiego, prawnuk Augusta i syn Germanika, padł ofiarą swego szaleństwa po niespełna czterech latach bezsensownych rządów (37—41). 9. KLAUDIUSZ Po okrucieństwach ostatniego sześciolecia Tyberiusza obłędne rządy Kaliguli były drugim ciosem wymierzonym w legendę augustowską; ale i to nie zdołało jej zniweczyć. Następca zabitego tyrana musiał być z domu sławnego założyciela cesarstwa i wobec tego wybór nie mógł nastręczać wątpliwości. Co prawda na widowni istniała siostra Kaliguli, Agryppina Młodsza, wydana w swoim czasie przez Tyberiusza za możnego senatora Gnejusza Domicjusza Ahenobarba, któremu też powiła syna, o którym jeszcze wiele wypadnie powiedzieć; syn ten był zatem praprawnukiem Augusta, ale w roku zabójstwa swego wuja Kaliguli miał on niespełna cztery lata i w rachubę nie wchodził. 136 Poza tym zaś mowa być mogła tylko o bracie ubóstwianego Germanika, młodszym synu bohaterskiego Druzusa i Antonii, Tyberiuszu Klaudiuszu. Był on dotychczas uważany za prostaka i dlatego usuwany od urzędów i w ogóle od publicznych wystąpień; ale te przywary nie mogły rozwiać uroku legendy augustowskiej. Pretorianie pierwsi uznali go za cesarza; senat po paru dniach nieśmiałych obrad przyłączył się do tej gwardii cesarskiej; wojska prowincjonalne też żadnego oporu nie stawiały, jeżeli nie brać pod uwagę legata dalmatyńskiego Kamillusa, który za przykładem swego sławnego przodka17 zapragnął zostać nowym założycielem rzeczy-pospolitej, ale opuszczony przez własne wojsko, padł ofiarą swej mrzonki republikańskiej. Tak więc władza została zdobyta przez tego już niemłodego człowieka -miał lat pięćdziesiąt - bez wielkich wysiłków; należało teraz ją zachować i utrwalić mądrymi rządami. I trzeba przyznać, że pierwsze kroki nowego władcy były zupełnie rozsądne. Oczywiście nie można było pozostawić bezkarnie morderstwa poprzedniego cesarza: Cherea i główni spiskowcy zostali straceni. Poza tym jednak Klaudiusz zachowywał się jak władca łagodny i umiarkowany, co po szalonych okrucieństwach Kaliguli było powitane uczuciem powszechnej ulgi. Od wszelkiej manii wielkości był także daleki, rezygnując z przesadnych dowodów uwielbienia, jakie otrzymywał i z Rzymu, i z prowincyj; świadczy o tym ciekawy, niedawno odnaleziony dokument -jego własnoręczny list do Aleksandryjczyków.18 Szczególnej troski wymagał skarb, nadwerężony bezmierną rozrzutnością Kaliguli: Klaudiusz i pod tym względem umiał sprostać nowym zadaniom. Może dzięki temu, że był z dziedziną finansów dobrze obeznany w swym poprzednim, cichym, prywatnym życiu: jedyny spadkobierca ogromnej fortuny Klaudiuszów, do której przyłączył jeszcze majątek swej matki Antonii, miał jako gospodarz wcale niezłą praktykę. Wprawdzie takie przeszczepienie prywatnych doświadczeń na grunt państwowy było nie pozbawione pewnego ryzyka: swą prywatną fortuną przywykł był rządzić przez wyzwoleńców, swoich lub matczynych — przy sposobności zaznaczamy, że i wyzwoleniec Pallas, ten, co z polecenia Antonii doniósł Tyberiuszowi list o spisku Sejana, wraz z jej majątkiem przeszedł także do Klaudiusza, który nie widział nic złego w tym, że przed tymi wypróbowanymi ludźmi otworzy się teraz dostęp także do spraw publicznych; wielu jednak zapatrywało się na to inaczej. Rzeczywiście, kiedy Klaudiusz wkrótce po wstąpieniu na tron miał rozpocząć podbój Brytanii i chciał użyć oddziałów armii nadreńskiej, ta odmówiła posłuszeństwa. Wtedy posłał nad Ren innego wyzwoleńca, Narcyza. Zdawało się, że trudno było o gorszy wybór; toteż debiut wysłańca wypadł bardzo niefortunnie, żołnierze przerywali jego mowę okrzykiem Io Saturnalia! — z obelżywą aluzją do zwyczajów tego wesołego święta grudniowego, według których niewolnicy otrzymywali prawo wolnego słowa wobec swych panów. 137 Narcyz jednak nie dał się zbić z tropu — i wystąpienie jego zakończyło się uspokojeniem żołnierzy i zorganizowaniem wyprawy. Przejdziemy teraz w związku z tą sprawą do polityki Klaudiusza, a przede wszystkim do polityki zewnętrznej. Widzieliśmy, że Tyberiusz trzymał się pokojowego i nieagresywnego systemu swego poprzednika. Klaudiusz wyznawał w zasadzie to samo, w praktyce jednak pozwalał na wyjątki. Jednym z owych wyjątków był właśnie podbój Brytanii, położonej zbyt blisko Galii, tej najcenniejszej z europejskich prowincyj imperium i dlatego wzbudzającej obawę o jej spokój. Brytania, zamieszkana przez pokrewne z Galami szczepy celtyckie, stała się ośrodkiem druidyzmu, tej okrutnej, ludożerczej religii celtyckiej19, słusznie prześladowanej przez władze rzymskie i ponownie szerzącej się w Galii. Trzeba dodać, że po waśnieni królowie miejscowi sami się zwracali do władz rzymskich w Galii z prośbą o pomoc. Z jednej z takich okazyj skorzystał Klaudiusz: w roku 43 zaczął się podbój wyspy pod dowództwem doświadczonego wodza Plaucjusza. Na czele obrony narodowej stali synowie króla Kunobelina - tego samego, którego pod imieniem Cymbelina Szekspir uczynił bohaterem swego zresztą zupełnie fantastycznego dramatu. Plaucjusz ze swymi legionami łatwo ich pokonał. Ale i Klaudiusz nie zamierzał ograniczyć się tylko do roli dalekiego widza sukcesów swego wodza: pomimo fizycznych niedomagań przybył do wojska, dodając mu w ten sposób odwagi. Oczywiście, rychłego końca nie można się było spodziewać; ale jeszcze za rządów Klaudiusza Brytania południowa stała się prowincją rzymską, a jej główne miasto Camulodunum (dziś. Colchester) ośrodkiem jej romanizacji. Wojnę na innym froncie przekazał Klaudiuszowi Kaligula, który bezprzykładnym drażnieniem zupełnie nieszkodliwego króla Mauretanii wywołał powstanie przeciw władzy rzymskiej w całym tym kraju, jedynym niepodległym w Afryce Północnej. Wojna była niesprawiedliwa, ale skoro wybuchła bez winy Klaudiusza, nic innego nie pozostawało jak doprowadzić ją do pomyślnego końca. W wyniku zwycięstwa do pierścienia rzymskich prowincyj dokoła Morza Śródziemnego zostało dołączone ostatnie brakujące jeszcze ogniwo — Mauretania, podzielona zresztą na dwie prowincje. Bajeczny Atlas20 stał się górą rzymską. Dodajmy jeszcze do tego uporządkowanie wiecznie niespokojnego kotła trackiego. Trację Klaudiusz podzielił też na dwie prowincje: południową — jako Trację (tak nazywamy ją dotychczas) — i północną, łączącą się z Mezją Dolną, obejmującą obszar dzisiejszej Bułgarii. Właściwy Wschód natomiast pozostał w dawnym stanie; tu Klaudiusz trzymał się pokojowej polityki Augusta. Trzymał się jej także i w stosunku do północnej krwawiącej granicy państwa nad Renem: kiedy jeden z jego wodzów, dzielny Domicjusz Korbulon, pragnął odnowić aktywną politykę Druzusa i Germanika za pomocą zwycięskiej wyprawy przeciw Germanom, Klaudiusz kazał mu zaniechać dalszych wyczynów i powrócić do swej prowincji. 138 Szczęśliwi byliście, dawni wodzowie! -westchnął młody bohater, ale rozkaz cesarski spełnił. Tak się kształtowały sprawy zewnętrzne za rządów Klaudiusza; nie ulega wątpliwości, że pod tym względem jego rządy były bardzo pomyślne i okryły nową sławą oręż rzymski. Nie mniej rozsądna i energiczna była i jego polityka wewnętrzna. Z senatem starał się utrzymać dobre stosunki; procesy o „obrazę majestatu" swego poprzednika odwołał, zesłanym pozwolił powrócić — słowem, zyskał sławę mądrego i łagodnego władcy. To zresztą nie przeszkadzało mu w dalszej rozbudowie cesarskiego systemu rządzenia przez zorganizowanie swej kancelarii, w której utworzył coś w rodzaju dzisiejszych ministerstw, powierzając naczelne stanowiska ludziom zaufanym, chociażby to byli jego wyzwoleńcy. Wymieniony już wyżej Pallas był więc jego a rationibus (termin techniczny), to znaczy ministrem finansów; Narcyz — ab epistulis, ministrem spraw zagranicznych; Kallist — a libellis?, co było przynajmniej częścią funkcyj ministra spraw wewnętrznych. Nikt nie miałby nic przeciwko temu, skoro ci ludzie wywiązywali się dobrze ze swych zadań: niestety, dbając o dobrobyt państwa, dbali jeszcze gorliwiej o własny interes i tym drażnili swego władcę, doprowadzając go w końcu do obłędu, który cechuje ostatnie, nieszczęsne lata jego rządów. Wróćmy jednak do pierwszych lat panowania Klaudiusza. W dziedzinie polityki wewnętrznej należy tu zanotować, jako jedno z najważniejszych posunięć, rozszerzenie praw obywatelstwa rzymskiego na Galię, przez co uprzywilejowane położenie Italii zostało zniesione. Oczywiście równouprawnienie poddanych wobec władcy było logiczną konsekwencją zasady monarchistycznej i Galia z jej wspaniałym rozkwitem pod rządami rzymskimi była godna pierwszeństwa w tym zaszczycie. Drugim dodatnim czynem Klaudiusza w tej samej dziedzinie były jego liczne przedsięwzięcia techniczne i architektoniczne, dzięki którym został on kontynuatorem działalności Augusta. Noszą one przeważnie cechy użyteczności: rozszerzenie portu ostyjskiego pod Rzymem, szereg dróg (viae Claudiae), wśród których pierwsza przerżnęła Alpy na północ przez Brenner, łącząc Italię z Germanią, i w nazwie swej porta Claudia -„bramy" do Germanii między pasmami Wettersteinu i Karwendlu — dotychczas zachowuje pamięć o swym założycielu. Dalej szereg wodociągów w Rzymie, aquae Claudiae, dalszy ciąg dobroczynnej akcji wielkiego Agryppy; osuszenie bagnistego Jeziora Fucyńskiego, która to inwestycja, ukończona już podczas obłędu, nosi jego cechy. Początek zaś tego obłędu przedstawia się następująco. Klaudiusz był wychowywany tak samo starannie jak i pozostali członkowie rodziny cesarskiej; mistrzem jego lat chłopięcych był sławny historyk Tytus Liwiusz, 139 któremu zawdzięczał widocznie swoją znajomość starożytności rzymskich oraz miłość do przeszłości swego kraju. Zdaje się jednak, że to zamiłowanie w studiach uczyniło z niego dziwaka w życiu towarzyskim: był niezręczny w obejściu z ludźmi i dlatego jego zwierzchnicy, w których ręku spoczywało kierownictwo, a w pierwszym rzędzie matka Antonia, niechętnie mu pozwalali na występowanie w miejscach zwracających uwagę publiczności. Żył więc jako człowiek prywatny, rządząc swymi rozległymi posiadłościami; że miało to dobroczynny skutek dla jego późniejszych rządów państwowych, widzieliśmy poprzednio. Ale ta sama niezręczność czyniła go zależnym od kobiet, które w różnych czasach były jego żonami, i fakt ten miał się stać w przyszłości przyczyną wielkich nieszczęść. Pierwsze jego związki małżeńskie, choć krótkotrwałe, przyniosły mu syna, zmarłego w wieku chłopięcym, i dwie córki: pierwszą z nich nazwał swym imieniem — Klaudia, drugą zaś imieniem swej matki — Antonia. Klaudii zresztą się wyparł, podejrzewając, że jest ona owocem wiarołomstwa żony, z którą się też rozwiódł. Kiedy Antonia wyrosła, wydano ją za możnowładcę — ojej śmierci będzie jeszcze mowa.21 Trzecie małżeństwo było dla Klaudiusza fatalne; zawarł je z córką Waleriusza Messali, który, jako syn Marcelli, przyrodniej siostry Antonii, był jego bratem ciotecznym. Córka Messali nazywała się Messalina — i z tym imieniem pozostała w niechlubnej pamięci potomnych. Mężowi swemu urodziła najpierw córkę — trzecią — która teraz konsekwentnie odziedziczyła imię swej prababki Oktawii, i syna, któremu ojciec słusznie na pamiątkę swych zwycięstw w Brytanii nadał imię Britannicus. O obojgu będzie jeszcze mowa; tymczasem zajmiemy się dalszym życiem ich matki. Messalina wyszła za Klaudiusza, zanim został cesarzem, kiedy nawet nie spodziewała się tego zaszczytu; toteż kiedy została cesarzową, zaraz ogarnął ją obłęd cezarów. Mniemała, że na wszystko może sobie pozwolić — oczywiście w granicach możliwości materialnych; lecz żeby nie być skrępowaną materialnie, usiłowała skupić w swym ręku jak najwięcej mienia, nie przebierając w środkach prowadzących do tego celu. Jej chciwość nie znała miary, a ponieważ wywierała wielki wpływ na męża, więc bez szczególnych trudności uzyskiwała wyroki śmierci na tych, których dobra pragnęła drogą konfiskaty zagarnąć. Ale ta chciwość była tylko środkiem wiodącym do celu — rozpusty. Messalina była młoda i urodziwa; Klaudiusz zaś przekroczył już pięćdziesiątkę i jako człowiek łagodny nie sprzeciwiał się zabawom żony. Odnosił się do jej wybryków przypuszczalnie tak jak w swoim czasie cesarz August do swawolnego życia swej córki Julii: nie wierzył opartym na faktach pogłoskom o jej rozpuście. Toteż zdrady małżeńskie Messaliny nie miały końca; bezkarność coraz bardziej ją rozzuchwalała i narażając Klaudiusza na pogardę w zwiększającym się kole wtajemniczonych, jednocześnie pogłębiała jej niechęć do niego. Wreszcie nastąpiło zdarzenie, które otworzyło oczy zdradzanemu małżonkowi i sprowadziło na grzesznicę od dawna zasłużoną karę. 140 Korzystając z nieobecności Klaudiusza, który się udał do niedalekiej Ostii, Messalina urządziła oficjalne wesele z pięknym i młodym senatorem, Syliuszem, który miał zostać konsulem w roku następnym, tj. 49. Naturalnie pomysł ten nie powstał nagle: miłość ich trwała już kilka lat i Messalina zmusiła Syliusza do rozwodu z żoną, żeby zająć opróżnione miejsce. Teraz było jasne, że zmierza wyraźnie do zamachu na życie łatwowiernego cesarza, w wyniku którego Syliusz zostałby cesarzem, mając przy swoim boku Messalinę jako cesarzową i Brytannika, jej syna, jako następcę tronu. Wesele było tylko prologiem do detronizacji i zapewne do zamordowania Klaudiusza. Syliuszowi cała ta intryga nie odpowiadała, lecz mając do wyboru narażenie się cesarzowej, grożące pewną zgubą, lub nadzieję zdobycia władzy, która przypadłaby mu w udziale w razie powodzenia zamachu, przyjął swą rolę. Klaudiusz, zajęty sprawami religijnymi w Ostii, nie podejrzewał niczego, gdy nagle zjawił się u niego Narcyz z szyderczym pytaniem: Czy już wiesz o swym rozwodzie? Teraz dopiero cesarz dowiedział się o wszystkim. Przeraził się; powracając do Rzymu, wciąż pytał: Czy jestem jeszcze cesarzem? Tak, jeszcze był; ale należało się śpieszyć. Tymczasem zakochana para w zupełnej beztrosce oddawała się zabawom weselnym, urządzała igrzyska bachiczne, Syliusz jako Dionizos, Messalina i jej kobiety jako bachantki. Kazano jednemu z obecnych wleźć na drzewo, niby nowemu Penteuszowi?, i pytano: Co widzisz? - Widzę — odpowiedział -burzę, nadciągającą z Ostii. Kochankowie, upojeni szałem, nie zwrócili uwagi na to ostrzeżenie. Narcyz jednak nie tracił czasu, korzystając z zachowanej przez pretorianów wierności dla cesarza. Niebezpieczeństwo polegało tylko na tym, że łagodny Klaudiusz mógł znowu ulec czarowi pieszczot swej młodej żony. Ona na to też liczyła: weźmie z sobą nieletnie dzieci, przebłaga słuszny gniew męża. I tak by się stało; Klaudiusz, po uspokojeniu się skłonny do pobłażliwości, gotów był zadowolić się ukaraniem Syliusza. — Powiedzcie tej nieszczęsnej -takiego właśnie użył wyrazu — żeby jutro stawiła się przed moim trybunałem. — Narcyz zrozumiał, że ułaskawienie Messaliny to dla niego wyrok śmierci. Pośpieszył więc z trybunem i setnikami pretorianów, którym powiedział, że cesarz rozkazał stracić przestępczynię, do willi Lukullusa; tutaj ukrywała się Messalina, opuszczona przez wszystkich oprócz swej matki Lepidy. Lepida, która się wyrzekła córki za jej niegodne postępowanie, teraz w nieszczęściu stanęła przy niej. — Życie twe skończyło się — powiedziała jej ta prawdziwa Rzymianka — zostaje ci jedno: mężną dobrowolną śmiercią uprzedzić haniebną kaźń. Na próżno błagała: Messalina padła pod mieczem trybuna. Nie zginęła tak przykładnie jak jej dawna przyjaciółka Arria, żona Cecyny Petusa. Ów Petus w samym początku rządów Klaudiusza, będąc zamieszanym w spisek Kamillusa (wyżej, s. 136) 141 otrzymał od cesarza rozkaz dobrowolnej śmierci; widząc, że mąż się waha, Arria sama przeszyła sobie pierś sztyletem i podała go mężowi ze słowami: „Bierz, Petusie, nie boli!"22 - słowa te pozostały w pamięci potomnych jako symbol męstwa matrony rzymskiej. Taka była Arria; Messaliny zaś „dusza, zepsuta rozpustą, już nie była zdolna do szlachetnego czynu" — mówi Tacyt23, którego Roczniki po dłuższej przerwie, obejmującej rządy Kaliguli i pierwsze lata Klaudiusza, tu mniej więcej znowu się dla nas rozpoczynają. Sąd Tacyta o tej „nieszczęsnej" jest miarodajny. Narcyz zwyciężył, ale sam uważał swe zwycięstwo za spełnienie połowy zadania: po straceniu Messaliny musiał nastąpić wybór odpowiedniej następczyni. Okazało się przy tym, że owa katastrofa rodzinna w życiu cesarza wywołała także przełom w jego stanie umysłowym. Wyzwoleńców dotychczas obdarzał wprawdzie dużą swobodą, sam jednak panował nad nimi i uzgadniał ich rządy ze swymi celami; teraz stracił to panowanie. Można przypuszczać, że zdrada ukochanej żony i konieczność ukarania jej śmiercią podziałała na niego tak samo jak zdrada Sejana i jego stracenie na Tyberiusza: Klaudiusz też wpadł w obłęd, ale ten obłęd, zgodnie z jego naturą, stał się obłędem niedołęstwa. Już nie był panem swych wyzwoleńców - jego panem stanie się jeden z nich, mianowicie ten, którego kandydatkę weźmie za żonę. I oto zaczęło się gorszące współzawodnictwo wyzwoleńców, ich bezczelne rozporządzanie sercem i tronem swego pana. Kandydatek było niemało: sześćdziesięcioletni oblubieniec co prawda nie był zbyt ponętny, ale chodziło tu nie tyle o jego osobę, ile o władzę cesarską, a to było przynętą nie byle jaką. W tej niechlubnej konkurencji względnie najszlachetniejsza była pomimo wszystko rola Narcyza, który przez usunięcie Messaliny stał się panem sytuacji: doradzał on cesarzowi, by wziął z powrotem rozwiedzioną poprzedniczkę Messaliny, Elię Petynę, która była matką jego drugiej córki, Antonii. Ale osłabiony umysł Klaudiusza już nie reagował na rzeczy szlachetne i drugi wyzwoleniec, znany nam już Pallas, znał lepiej gust cesarza, proponując mu za żonę Agryppinę Młodszą, co prawda dwukrotną wdowę i osobę o niezbyt pochlebnej opinii, spowodowanej stosunkami z bratem, cesarzem Kaligulą, od dawna jednak wyróżnianą przez Klaudiusza, którego odwiedzała bez trudności jako bratanica — była przecież córką jego brata rodzonego, Germanika. Ta okoliczność zawierała w sobie poważny szkopuł: takie małżeństwa były w rzymskim prawie słusznie zakazane jako kazirodcze. Powiedziałem „słusznie", gdyż biologia je potępia na równi z prawem, jako prowadzące do zwyrodnienia. Ale tu znowu zwyciężyło hasło obłędu cezarów: cezarowi wszystko wolno. Senat łaskawie przychylił się do zachcianki Klaudiusza — i Agryppina została jego żoną. Narcyz poniósł niespodziewaną i niezasłużoną klęskę; była to jednocześnie klęska samego cesarza. Charakterowi Narcyza można było niejedno zarzucić; może zanadto dbał o własne interesy, ale w każdym razie więcej od Pallasa dbał o cesarza i o państwo i był nie tylko najmądrzejszym, 142 ale i najwierniejszym ze sług cesarskich. Teraz wysunęli się na pierwsze miejsce Pallas z Agryppiną, która ze wszystkich cech swojej matki, świetlanej pamięci Agryppiny Starszej, odziedziczyła tylko jedną — ambicję. Klaudiusza opanowała zupełnie. Niektóre jej zarządzenia były zresztą dodatnie: nienawidząc swej poprzedniczki, odwołała, o ile to było możliwe, jej niesprawiedliwe wyroki. Dzięki temu został ułaskawiony wygnany przedtem przez Klaudiusza filozof Seneka, jedna z czołowych postaci następnych rządów. I nie tylko ułaskawiony: mówiliśmy już, że Agryppiną ze swoim pierwszym mężem Domicjuszem Ahenobarbem miała syna tego samego imienia, który teraz, w roku 49, był dwunastoletnim chłopczykiem. Otóż jego wychowawcą został Seneka; fakt ten, jak jeszcze zobaczymy, okazał się niezwykle zbawiennym dla państwa rzymskiego. Tego właśnie chłopczyka wprowadziła Agryppiną do rodziny cesarskiej; ale na tym nie poprzestała. Pragnęła, aby posiadł równe prawa z synem rodzonym cesarza, Brytannikiem. Droga była otwarta: nastąpiła jego adopcja przez cesarza i w taki sposób mały Domicjusz stał się Neronem Klaudiuszem, pod którym to imieniem zna go historia, straszna historia sześćdziesiątych lat. I jednocześnie stał się starszym bratem dotychczasowego następcy tronu, Brytannika, o cztery lata odeń młodszego; ten w miarę wzrastania zaczai zdawać sobie sprawę z tego, że grozi mu pozbawienie praw do ojcowskiego tronu. Naturalnym skutkiem tego był wrogi stosunek do siebie obu „braci"; kiedy nieco później obaj brali udział w jakimś igrzysku chłopięcym i Neron, przejeżdżając obok młodszego brata, powitał go słowami: „Witaj, Brytanniku!", ten mu odpowiedział: „Witaj, Domicjuszu!", ignorując w taki sposób jego adopcję. Publiczność to zauważyła; ale jeszcze lepiej zauważył to sam nie uznany i obrażony Neron. Agryppiną nie zadowoliła się jednak tym pierwszym krokiem: niebawem wymogła na swym bezwłasnowolnym mężu zaręczyny Nerona z młodszą nieco Oktawią, córką Klaudiusza. Była ona wprawdzie już zaręczona, ale do tego nie przywiązywano wagi. Poważniejsza była inna przeszkoda, dla nas — dość osobliwa. Przecież wskutek adopcji Neron stał się „bratem" Oktawii. Jakże więc mógł brat pojąć za żonę siostrę? Otóż przeszkodę tę usunięto w sposób nie mniej osobliwy: mianowicie kazano komuś adoptować Oktawie, która w ten sposób przestała być córką Klaudiusza, a więc i siostrą Nerona. W roku 53 cesarz wydał za szesnastoletniego pasierba swą niepełnoletnią córkę, nie zdając sobie sprawy z tego, że przez to wydaje cichą i skromną dziewczynę na męki. Narcyz od czasu ślubu Klaudiusza z Agryppiną był usunięty ze swego dawnego stanowiska pierwszego doradcy cesarskiego; jego miejsce zajął na razie Pallas. Nie zrezygnował jednak ze swych marzeń; mógł się spodziewać, że jedno wielkie dzieło, nad którym przez długie lata pracował z polecenia cesarza, zapewni mu jego łaskę i życzliwość narodu. Tym dziełem było osuszenie Jeziora Fucyńskiego w kraju Samnitów, o którym wspomnieliśmy już. W ogóle osuszanie jezior bywa przedsięwzięciem wątpliwej wartości: uzyskuje się pożytek materialny kosztem piękna krajobrazu. 143 Ale jezioro, o którym mowa, było płytkie i w porze letniej tworzyło bagno malaryczne; tutaj więc naprawa dzieła natury była zupełnie usprawiedliwiona. Żeby je osuszyć, należało wykopać tunel przez pasmo górskie, dzielące jezioro od latyńskiej rzeki Liris — tunel długości 6 km. Było to przedsięwzięcie ogromne, największe tego rodzaju w starożytności i nawet w nowszych czasach aż do powstania tunelów kolejowych alpejskich. Na kilka miesięcy przed ślubem Oktawii prace można było uważać za skończone; Klaudiusz, dumny ze swego wiekopomnego dzieła, pragnął je uczcić szczególną uroczystością. Na skazanym na zagładę jeziorze miała się odbyć bitwa morska (naumachia); okalające je wzgórza zostały więc zamienione w olbrzymi amfiteatr, prezydował sam cesarz z cesarzową, widzów zebrało się dziesiątki tysięcy z całej Italii. Oto występują gladiatorzy, mający walczyć w bitwie, witają cesarza tradycyjnym okrzykiem: (h)ave, imperator, morituri te salutantl? — na który dobroduszny staruszek odpowiedział: „albo też nie" (non morituri). Te słowa sprawiły piorunujące wrażenie; gladiatorzy odmówili posłuszeństwa, utrzymując, że cesarz ich zwolnił od niebezpieczeństwa śmierci, i tylko cesarskie wykrętne zaprzeczenie przywróciło porządek.24 Bitwa odbyła się. Żeby ułatwić ludowi oglądanie uciekającej wody, cesarz kazał rozstawić stoły z żywnością przy samym wejściu do tunelu; kiedy jednak po otwarciu śluz woda z szalonym pędem runęła przez tunel, lud się przestraszył, powstał popłoch i wielu życiem przypłaciło swą ciekawość. Wkrótce pokazały się i inne defekty: inżynierowie rzymscy cieszyli się zasłużoną sławą, ale dzisiejszej precyzji nie można było od nich wymagać. Okazało się, że głębokość tunelu była niedostateczna, tylko część wody z jeziora przezeń wypłynęła i należało go potem pogłębiać. Z tego wszystkiego skorzystała Agryppina, żeby oczernić Narcyza przed cesarzem, przypisując jego chciwości niedoskonałość dzieła; wskutek tego zamiast oczekiwanej nagrody i wdzięczności Narcyz doczekał się nagany i potępienia. Dodam, że dzieło Narcyza, zaprzepaszczone w czasach późniejszego zamętu, zostało wznowione w wieku XIX: za rządów papieża Piusa IX przekopano nowy tunel na miejscu starego, i teraz znowu, według planów doradcy Klaudiusza, kwitnące łąki i pszeniczne łany zajmują teren dawnych stojących, cuchnących wód. Po uroczystości fucyńskiej Narcyz już nie mógł wątpić o tym, co go czeka. Którykolwiek z obu młodzieńców — mawiał — będzie panował, wyrok na mnie jest z góry wydany. Brytannik nie może mi przebaczyć zabójstwa swej matki; Neron również nie zapomni tego, że byłem przeciwnikiem wywyższenia Agryppiny. Nie o mnie chodzi — chodzi o cesarza, któremu oddałem swe życie. -Widział, jak Agryppina krok za krokiem toruje Neronowi drogę do tronu. Namówiła Klaudiusza, żeby porzucił dwoisty system w urzędzie prefekta powrócił, na własną zgubę, do czasów Sejana; 144 z jej polecenia wszechwładny urząd Afraniuszowi Burrusowi, człowiekowi prawemu o wielkim doświadczeniu wojskowym, ale pamiętającemu również o tym, że zawdzięcza swój awans cesarzowej. Fakt ten oczywiście miałby znaczenia na wypadek śmierci cesarza; czyżby jednak już się jej spodziewano? Teraz Narcyz tym większą troskliwością otoczył Klaudiusza i Brytannika. Rośnij, mawiał mu z ojcowską czułością — niech bogowie przyśpieszą twoją silną młodość, żebyś mógł odeprzeć wrogów twego ojca... i ukarać zabójców twej matki. Robił, co mógł, czuwając nad obydwoma, nad starym ojcem i młodziutkim synem; aż w końcu zachorował. Musiał się udać na kurację do nadmorskiej Synuessy u progu Kampanii; z jego nieobecności skorzystano. Opuściłem umyślnie długi szereg okrucieństw Agryppiny, spowodowanych jej chciwością lub mściwością; śpieszymy do jej głównej i największej zbrodni — uśmiercenia za długo żyjącego cesarza. W tym celu ściągnęła do siebie doświadczoną trucicielkę owych czasów, sławną Lokustę. Zdziecinniały starzec przepadał za smakołykami; jego szczególnym upodobaniem cieszyły się grzyby, Otóż takim zatrutym grzybem poczęstowano cesarza. Poczuł się źle, nie od razu jednak skonał; obawiano się nawet, że przeżyje. Wtedy Agryppina zwróciła się do medycyny; lekarz cesarski, który już był z nią w zmowie, niby dla ułatwienia wymiotów wprowadził do gardła Klaudiusza pióra nasycone piorunującym jadem. Teraz cel był osiągnięty. Następny akt został odegrany, jak należało: każdy aktor świetnie wywiązał się z roli Agryppina jako zrozpaczona wdowa, matczyną miłością ogarnęła sieroty, Antoninę, Oktawię i Brytannika, starając się szczególnie, żeby nikt z nich nie wyszedł z pałacu; tymczasem Burrus poprowadził Nerona do obozu pretorianów, gdzie go niezwłocznie uznano za cesarza; następnie — do senatu, który przyłączył się do żądania gwardii cesarskiej. Trzeci czynnik, wojsko prowincjonalne, nie mógł się wypowiedzieć od razu, ale sprzeciwu z tej strony nikt nie oczekiwał: przecież Neron, jako syn Agryppiny Młodszej, wnuk Agryppiny Starszej, prawnuk Julii - był, chociaż po trzech kądzielach, praprawnukiem rodzonym Augusta: legenda augustowska mogła działać z całą pełnią swej siły— i działała. Rok 54 stał się rokiem objęcia władzy przez cesarza Nerona. 10. APOSTOŁOWIE „Oto, który sieje wyszedł siać. A gdy siał, niektóre [ziarna]... padły w ciernie, i zadusiło je. A drugie padły na ziemię dobrą i dały owoc, jedno setny, drugie sześćdziesiąty, trzecie trzydziesty..." 25 Skracamy naszą przypowieść, ograniczając ją do dwóch najgłówniejszych z punktu widzenia historycznego wypadków. Tłumacząc bowiem przypowieść w jej zastosowaniu do dziejów ludzkości 145 i trzymając się myśli samego Zbawiciela, według której nasieniem jest Jego słowo, musimy przyjść do przekonania, że cierniem, które wyrósłszy zadusiło je, jest otoczenie judejskie, w którym rzeczywiście słaba gmina Jezusowa została rychło stłumiona przez bujnie kiełkujące zarośla nauki faryzeuszowskiej; ziemią zaś dobrą, na którą padłszy, nasiona siewcy dały obfity plon, był grunt antyczny, grecko-rzymski, cały świat śródziemnomorski z jego ośrodkiem — Rzymem. Tu muszę zaznajomić czytelników z jednym ważnym w religioznawstwie terminem. Wielu bowiem z nich może rozumieć powyższe zastosowanie, nie ulegające żadnej wątpliwości, tylko w tym sensie, jakobyśmy przyznawali wpływ religii antycznej na dalszy rozwój chrześcijaństwa, a więc materialne zapożyczenia chrześcijaństwa z religii antycznej - i mocno się tym zgorszyć. Nic podobnego nie utrzymujemy; twierdzimy natomiast, że wychowanek religii antycznej przez tę swoją wychowawczynię był lepiej przygotowany do przyjęcia religii chrześcijańskiej niż wychowanek judaizmu: innymi słowy, że istniała ciągłość psychologiczna między tzw. pogaństwem a chrześcijaństwem, podczas gdy żadnej ciągłości psychologicznej — to jest właśnie termin, o który nam chodzi — między judaizmem a chrześcijaństwem nie było. Kto tego nie uznaje, ten pozbawia siebie wszelkiej możności zrozumienia, dlaczego świat antyczny przyjął chrześcijaństwo, podczas gdy judaizm je odrzucił. I nic a nic nie ma w tym gorszącego. Ze słów powyższych wynika, że najbliższym i głównym zadaniem chrześcijaństwa po śmierci jego Założyciela było przeniesienie idei tej religii z Palestyny, podwładnej Zakonowi Mojżesza, do świata antycznego i jego stolicy -Rzymu; wykonawcami tego zadania, tymi, którzy szli dalej po wskazanej przez Mistrza drodze, byli Jego czołowi uczniowie, ci, których nazywamy „apostołami", to znaczy: wysłańcami. Czym byli apostołowie śród pozostałej rzeszy uczniów Jezusowych, tym śród nich samych był zwany pierwotnie Szymonem, ten, którego Mistrz nazwał (po aramejsku, w języku pokrewnym z hebrajskim, wówczas żywym języku Żydów) Kefas, to znaczy „opoką"; ponieważ zaś nasze Ewangelie napisane są po grecku, więc i my nazywamy go greckim odpowiednikiem tego aramejskiego słowa — Petros. Dlaczego zaś go tak nazwał, to wytłumaczył sam: bo na tej „opoce" zamierzał zbudować kościół swój. Tymi słowy wyznaczył Piotra jako swego namiestnika i następcę; z tego też powodu i Kościół nazywa Piotra „księciem apostołów". Książę apostołów i stolica świata: jeżeli chrześcijaństwo miało zostać religią światową, to Piotr był z góry wyznaczonym biskupem rzymskim. Tak się też stało. Ale pierwotna gmina wyznawców Chrystusa musiała powstać w mieście, które było świadkiem jego śmierci. Niewiele o niej wiemy. Składała się z ludzi przeważnie biednych; zamożniejsi sprzedawali swe majętności i oddawali uzyskane pieniądze apostołom, którzy dzięki temu mogli okazywać pomoc najuboższym członkom gminy, szczególnie wdowom. 146 Ta piękna dobroczynność i nadal została cechą charakterystyczną chrześcijańskich gmin. Otaczające zaś społeczeństwo żydowskie, widząc, jak taka gmina troszczyła się o biednych, dało jej samej nazwę „ludzi biednych", ebjonim; co prawda, ten termin — ebionici, jak tłumaczymy na polski — należy już do późniejszych czasów.26 Ta gmina obejmowała po części Żydów, po części zaś tzw. prozelitów, tj. Greków, którzy z tych lub innych powodów zbliżyli się do Zakonu żydowskiego i byli przez Żydów tolerowani w tej epoce prozelityzmu — później to się zmieniło. Pierwsi, wyrośli w jarzmie Zakonu, także trzymali się go i po przyjęciu chrześcijaństwa. Grecy natomiast tylko pewne obrzędy i obyczaje swych nowych współwyznawców zachowywali (najczęściej — święcenie szabatów), od innych zaś bywali zwolnieni, szczególnie od obrzezania, które we wszystkich ludziach nieżydowskiej narodowości wzbudzało największy wstręt. Rozróżniano więc w takich gminach „Żydów" i „bojących się Boga", rozumiejąc przez tę ostatnią nazwę właśnie prozelitów; ta różnica miała ogromne znaczenie dla dalszego rozwoju chrześcijaństwa. Tymczasem w gminie jerozolimskiej, w sposób zrozumiały wobec owej dwoistości, powstały sprzeczki; Grecy poczuli się upośledzeni, zdawało się im, że ich wdowy są w sprawach zasiłków pokrzywdzone. Apostołowie przyjęli ich skargi, nie mając jednak czasu na ich zbadanie -uważali bowiem za swe główne zadanie szerzenie nauki Chrystusowej — polecili gminie obrać dla spraw zasiłków pewną liczbę „diakonów", to znaczy, „posługujących". To jest początek hierarchii kościelnej. Wszyscy obrani nosili imiona greckie — co jeszcze nie dowodzi, że byli Grekami, gdyż imiona greckie także śród Żydów były wówczas bardzo rozpowszechnione. Ale o jednym z nich możemy tak mniemać z wielkim prawdopodobieństwem: był to pewien Stefan, czyli po polsku Szczepan, „mąż pełen wiary i Ducha Świętego", jak o nim mówią Dzieje Apostolskie. Wodzowie nowego Kościoła jednak już od pierwszych jego dni, idąc szlakiem swego Mistrza, pamiętali, że ich zadaniem jest krzewienie Ewangelii poza obrębem Żydostwa; takie jest znaczenie cudu, który według tychże Dziejów Apostolskich zdarzył się w dzień Pięćdziesiątnicy (od zmartwychwstania Pana Jezusa), kiedy to „ukazały się [zebranym] rozdzielone języki jakoby ognia i usiadły na każdym z nich z osobna. I napełnieni byli wszyscy Duchem Świętym i poczęli mówić rozmaitymi językami." Nie mniej wyraźne było widzenie, którego doznał sam apostoł Piotr w Joppie nadmorskiej. Ujrzał niebo otwarte, a zstępujące naczynie, w którym były wszelkiego rodzaju zwierzęta; i stał się glos do niego: Zabijaj i jedz. Gdy się chciał wymówić, twierdząc, że nigdy nie jadł nic nieczystego, ten sam głos rzekł: Co Bóg oczyścił, ty nie zów nieczystym. Niestety, o podróży apostoła Piotra do Rzymu współczesnych świadectw nie mamy: ostoją naszej wiedzy jest późniejsza, ale dość dawna i wiarogodna tradycja kościelna. Naturalnym łącznikiem między Judea a Rzymem była Antiochia, stolica Syrii; 147 w tej Antiochii musiał Piotr założyć pierwszą gminę chrześcijańską, nim się zwrócił do Rzymu. Kościół zachował pamięć o tej stopniowości w nazwach dwóch świąt połączonych z imieniem apostoła: katedry? antiocheńskiej św. Piotra 22 lutego i katedry jego rzymskiej 18 stycznia. W każdym razie był on już biskupem rzymskim, kiedy wybuchło pierwsze prześladowanie chrześcijan w Rzymie za cesarza Nerona, o czym będzie mowa w następnym opowiadaniu. Nim jednak do tego doszło, otrzymał św. Piotr dzielnego pomocnika w sprawie krzewienia chrześcijaństwa w imperium rzymskim; stało się to w sposób następujący. Wymieniliśmy wyżej Szczepana jako jednego z diakonów, obranych z polecenia apostołów; ten na skutek swych kazań naraził się prawowiernym Żydom jerozolimskim, że niby Jezus miał odmienić Zakon Mojżeszowy, jak też rzeczywiście się stało. Przeprowadzony przed radę kapłańską, w dalszym ciągu mężnie świadczył o Jezusie, stojącym po prawicy Bożej, wskutek czego został wyprowadzony za miasto i ukamienowany —jako pierwszy męczennik w sprawie Chrystusowej. Kamienowanie było wysiłkiem fizycznym, któremu przeszkadzały długie i ciężkie szaty żydowskie; toteż kamienujący je zrzucili i zostawili u nóg młodzieńca fanatycznie oddanego Zakonowi żydowskiemu, któremu na imię było Szaweł. Ów Szaweł (imię to jest identyczne z imieniem pierwszego króla w Izraelu Saula) według starej i wiarogodnej tradycji był z pochodzenia Galilejczykiem, a więc ziomkiem apostołów, urodził się jednak w mieście Tarsos, stolicy Cylicji, dokąd jego rodzice byli wyprowadzeni, przypuszczalnie jako jeńcy. To miasto było przesiąknięte kulturą grecką; były tam kwitnące szkoły retoryczne i filozoficzne, stoicyzm miał tam wielu zwolenników i młody Szaweł też się z nim zapoznał dość gruntownie; należy jeszcze dodać, że jego ojciec, prawdopodobnie jako wyzwoleniec obywatela rzymskiego, otrzymał obywatelstwo rzymskie i w tej godności nazywał się Paulus — po polsku Paweł. Pomimo to wszystko jednak pozostał Szaweł-Paweł nie tylko starozakonnym Żydem, ale i faryzeuszem i jako taki został wysłany do Jerozolimy dla ćwiczenia się w nauce rabinicznej. Jego gorliwość była taka, że otrzymał polecenie wytropienia i uwięzienia zwolenników nauki Chrystusowej; w tym celu — już po śmierci męczeńskiej Szczepana — udał się do Damaszku, miasta syryjskiego w pół drogi między Jerozolimą a Antiochia, siedziby znacznej gminy żydowskiej. I oto — powtarzamy opowiadanie Dziejów Apostolskich (IX 3) — nagle zewsząd „oświeciła go światłość z nieba. A padłszy na ziemię, usłyszał głos mówiący do niego: Szawle, Szawle, przecz mnie prześladujesz?... Jam jest Jezus, którego ty prześladujesz; trudno jest tobie przeciw ościeniowi wierzgać." I na pytanie, co ma czynić, otrzymał rozkaz udania się do miasta - „a tam ci powiedzą, co będziesz miał czynić". 148 To było nawrócenie św. Pawła — zdarzenie przełomowe w dziejach chrześcijaństwa. Jakoż udał się do Damaszku, obcował tam z uczniami Jezusowymi, po czym powrócił do Jerozolimy, ale już jako chrześcijanin, tak samo gorliwy w służbie Jezusowej jak przedtem w służbie kapłańskiej. Naraził przez to swe życie na wielkie niebezpieczeństwo, wskutek czego jego nowi przyjaciele wywiedli go z miasta i odesłali do jego miasta rodzimego Tarsos. Niedługo jednak tam bawił: uczniowie jerozolimscy posłali po niego jednego ze swoich, imieniem Barnaba, który go sprowadził do Antiochii, gdzie przedtem była założona gmina chrześcijańska. Tam wespół pracowali nad wzmocnieniem wiernych w nauce Chrystusowej; po roku zaś rozpoczęli obaj swe podróże misyjne, dzięki którym rozpowszechniło się słowo Chrystusowe po całym podwładnym Rzymowi Wschodzie. Jak mamy wyobrazić sobie to rozpowszechnienie? O tym mamy dość dokładne świadectwa. Dzięki rozwojowi żydowskiego tzw. rozproszenia (diaspora) w każdym mniej więcej znacznym mieście greckiego Wschodu istniała gmina żydowska, która co prawda jako mowy potocznej używała języka greckiego, jednak ściśle trzymała się religii rodzimej i miała swój ośrodek religijny w tzw. (po grecku) synagodze. A ponieważ każdemu Żydowi wolno było na zebraniach w synagodze zabierać głos, więc i Pawłowi nic nie przeszkadzało korzystać z tego prawa dla głoszenia nowej religii - religii Chrystusowej. To jedno atoli nie wystarczało do wytłumaczenia jego sukcesu. Przeciwnie: możemy się domyślać, że głoszenie takiej herezji, jaką dla prawowiernego Żyda było chrześcijaństwo, musiało wywołać ze strony gminy najżywszy protest, groźny nawet dla życia śmiałego głosiciela. Ale nie zapominajmy, że to były czasy tzw. prozelityzmu żydowskiego: w każdej synagodze jądro żydowskie było otoczone kołem prozelitów przeważnie greckiego pochodzenia; toteż czytamy, że kaznodzieje chrześcijańscy, zwracając się do zebranych w synagodze, używali takich zwrotów: „Mężowie izraelscy i którzy się boicie Boga, słuchajcie!" „Którzy się boicie Boga" - to są właśnie prozelici. Otóż ich stosunek do nowej religii był zasadniczo odmienny od stosunku żydowskiego jądra: to, co ich początkowo wabiło w judaizmie, w daleko doskonalszej formie znajdowali właśnie w chrystianizmie. Oni to stworzyli ową „ziemię dobrą" przypowieści Chrystusowej, na którą padłszy, nasiona siewcy dały owoc setny, sześćdziesiąty i trzydziesty, podczas gdy jądra żydowskie, w rozproszeniu tak samo jak i w Jerozolimie, były owym „cierniem", które je zadusiło. Powtarzamy: nauka Chrystusowa rozpowszechniała się dzięki kołom prozelitów, otaczających jądra ściśle żydowskie w miastach greckich Wschodu; jej językiem od pierwszego jej wystąpienia poza obręb Palestyny był język grecki, jej środowiskiem — środowisko greckie. I tu od razu zrozumiemy, dlaczego właśnie apostoł Paweł — za takiego bowiem został on uznany za swą działalność prawdziwie apostolską - był najbardziej powołany do spełnienia dzieła, o którym tu mowa: jako tarseńczyk mógł on uważać język grecki za swój drugi język ojczysty, 149 a jako wychowanek kultury greckiej miał drogę ułatwioną do umysłów swoich neofitów. Tworzył więc wszędzie gminy chrześcijańskie wewnątrz żydowskich; ale i po ich porzuceniu, kiedy udawał się do innych, pozostawał z nimi w styczności, czasami je odwiedzając ponownie, częściej jednak posyłając do nich listy pasterskie. Te listy — do Tesaloniczan, do Koryntian, do Filipian itd. zachowały się dla nas, są to najdawniejsze i najcenniejsze owoce rodzącej się literatury chrześcijańskiej. Głównym zadaniem apostołów chrześcijaństwa była jego dejudaizacja, to znaczy, jego wyzwolenie od tych wpływów żydowskich, którym podlegał wskutek swego pierwotnego pobytu w środowisku żydowskim. Przykład dał sam Założyciel nowej wiary, znosząc prawa o święceniu szabatu oraz o rytualnej czystości —jak to widzieliśmy wyżej; należało jeszcze obalić trzeci i najwstrętniejszy dla nie-Żydów filar judaizmu — obrzezanie. To właśnie nastąpiło teraz; dla chrześcijanina symbolem przyłączenia się do nowej religii stał się chrzest, a nie obrzezanie. Wskutek tego została przerwana wszelka łączność między chrześcijanami a Żydami na rozproszeniu. Możemy sobie łatwo wyobrazić walki, które między tymi dwoma żywiołami były staczane w synagogach; oczywiście chrześcijanie musieli z czasem z nich ustąpić i wyodrębnić się jako samodzielne gminy religijne. Ale w taki sposób tracili oni przywilej ustroju „kolegialnego", który Żydzi w swoim czasie zdołali zdobyć dla swoich synagog. Położenie było trudne; jakie znalazło się wyjście, zobaczymy w swoim czasie, tu dodam tylko, że długie współżycie chrześcijan z Żydami w synagogach spowodowało, iż pospólstwo grecko-rzymskie uważało ich również za Żydów lub co najwyżej — za jedną z sekt żydowskich. To nieporozumienie trwało dość długo. Nie możemy szczegółowo opowiadać wszystkich podróży Pawła — naprzód z Barnabą, następnie zaś i bez niego — po Wschodzie greckim; musimy jednak zastanowić się nad tym, co go spotkało w najdawniejszym ośrodku kultury helleńskiej — w Atenach. Tu też z początku ograniczał się do rozmów synagogalnych z Żydami i z prozelitami; ale przez tych ostatnich — widocznie — wywołał ciekawość filozofów epikurejczyków i stoików (Dzieje Apostolskie XVII), i ci go zaprosili, żeby zwrócił się z mową do członków samego Areopagu, który wówczas był głównym organem samorządowym w Atenach. Tedy zaczai: „Mężowie ateńscy, ze wszystkiego widzę, że jesteście szczególnie bogobojni. Albowiem chodząc po mieście i pytając o przedmioty waszego nabożeństwa, znalazłem też ołtarz, na którym było napisane: Nieznanemu bogu. Co tedy, nie znając, czcicie, to ja wam opowiadam..." Czytelnik zechce przypomnieć sobie, co to był za ołtarz: postawiono go z polecenia Epimenidesa Kreteńczyka i było to ze strony Ateńczyków aktem odkupienia ciężkiego grzechu — zamordowania błagalników Pallady.27 Tak więc św. Paweł, zwracając się do Ateńczyków, nawiązuje nie do proroków izraelskich, lecz do ich własnego proroka, dając świetne świadectwo niewątpliwej zasadzie, 150 że w świecie pozażydowskim religia antyczna jest właściwym Starym Testamentem jego chrześcijaństwa. Tą samą mądrością przesiąknięta jest jego dalsza mowa: ani słowa o Abrahamie, Mojżeszu, Dawidzie i w ogóle o Żydach z ich Zakonem; głosi Boga jako twórcę wszechświata z ludźmi włącznie, po czym powołuje się na wiersz poety greckiego, mówi o konieczności pokuty wobec mającego nastąpić dnia sądu, który będzie czynił mąż przez Boga wskrzeszony z umarłych. Ta wzmianka o zmartwychwstaniu nie trafiła do przekonania większości obecnych; niewielu tylko połączyło się z apostołem, między nimi pewien Dionizy Areopagita. Niewiele o nim wiemy; ale pamięć o nim żyła w gminach chrześcijańskich i kiedy w wiele lat później ukazała się w świecie greckim dziwna książka, kojarząca naukę Chrystusa z filozofią grecką, przypisano ją właśnie Dionizemu Areopagicie. Wpływ jej w dalszym rozwoju chrystianizmu był ogromny; stała się źródłem średniowiecznego mistycyzmu. Z Aten udał się apostoł do Koryntu; i tu nastąpił ostateczny rozbrat jego z Żydami, przy czym św. Paweł, oburzony ich bluźnierstwami, otrzepując szaty swe, rzekł do nich: „Krew wasza na głowy wasze; czystym ja, odtychmiast pójdę do pogan." Tak było i dalej; prześladując Pawła, Żydzi zwracali się do władz rzymskich, tak samo, jak to robili w sprawie Jezusa; te znowu, odnosząc się zupełnie obojętnie do sporów teologicznych w gminach żydowskich, były jednak skłonne do pewnych ustępstw na korzyść oskarżycieli w obawie groźniejszych rozruchów. Z takich powodów razu jednego komendant rzymski kazał biczować Pawła, spodziewając się, że to złagodzi zawziętość jego wrogów; ale Paweł oparł się: Nie masz prawa, jestem obywatelem rzymskim. To było decydujące; wydawać obywatela rzymskiego na pastwę Żydom było rzeczą niedopuszczalną. Ci jednak też się uparli; w ciągu długiego i żmudnego procesu, który się rozpoczął w związku z tym, Paweł, nie ufając bezstronności rzymskiej władzy, zgłosił apelację do cesarza. Jego obawy były co prawda płonne: Byłbyś zwolniony od razu — powiedziano mu — gdyż żadnego przestępstwa tobie nie udowodniono; ponieważ jednak apelowałeś do cesarza, będziesz przeprowadzony do Rzymu. Była więc ta podróż rzymska apostoła w jej przymusowym charakterze i pod nadzorem setnika rzymskiego niby faktem niepożądanym z punktu widzenia bezpośrednich interesów podróżnika; ale zarazem widzimy, jak wprost opatrznościowo składają się sprawy, zmierzając ku temu, żeby Rzym stał się stolicą wiary chrześcijańskiej. W Rzymie Paweł pozostawał w dalszym ciągu pod aresztem, ale aresztem domowym i bardzo łagodnym: nie przeszkadzano mu w obcowaniu z ludźmi, w jego działalności kaznodziejskiej, w jego korespondencji z innymi gminami chrześcijańskimi w państwie rzymskim oraz z osobami prywatnymi. Proces jego — naturalnie nie przed samym cesarzem, lecz przed prefektem pretorianów, którym był wówczas szlachetny Burrus, przyjaciel Seneki — skończył się dlań pomyślnie; zwolniony, mógł wznowić swe podróże misyjne, które go zaprowadziły aż do dalekiej Hiszpanii, ale za ośrodek swej działalności 151 uważał w dalszym ciągu Rzym. Nie mamy wyraźnego świadectwa na to, że wzbudził zainteresowanie ówczesnego wszechmocnego ministra cesarskiego, Seneki, i zachowana korespondencja niby to miedzy nimi jest niewątpliwie późniejszym falsyfikatem; ale sam fakt jej powstania świadczy o tym, że była jednak tradycja o znajomości między sobą tych dwóch najwybitniejszych umysłów połowy I wieku. Również nie mamy wyraźnego świadectwa jego stosunków z apostołem Piotrem, którego wszelako musiał spotkać w Rzymie; ale tradycja też związała między sobą te dwa imiona: Piotr i Paweł razem wzięci przedstawiają dla nas chrześcijański Rzym w samym początku jego istnienia. Odtąd Jerozolima, i w ogóle Palestyna, straciła swe znaczenie jako kolebka chrześcijaństwa i stała się tylko skarbnicą pamiątek; gmina jerozolimska istniała w dalszym ciągu, ale pędziła żywot suchotniczy, będąc coraz bardziej głuszoną cierniem faryzeuszostwa. Ośrodkiem chrześcijaństwa stał się Rzym; on też stał się miejscem zetknięcia i walki obu Mesjaszów w osobach ich następców. Ze strony chrześcijaństwa był nim apostoł Piotr, który chociaż nie nazywał się biskupem rzymskim, to w każdym razie nim był i miał przy sobie jako swego najdzielniejszego pomocnika drugiego apostoła, Pawła. Ze strony zaś Rzymu augustowskiego następcą był — cesarz Neron. 11. NERON Z imieniem cesarza Nerona przywykliśmy łączyć pojęcie szczytu tego, co nazwałem obłędem cezarów; sam on jest dla nas najwyraźniejszym objawem istoty, która rozporządzając wszechmocą zewnętrzną, pozbawiona była wszelkich hamulców wewnętrznych i dawała zupełną swobodę najgorszym instynktom, jakie kiedykolwiek plamiły duszę ludzką. Ten pogląd jest słuszny. Istniał jednak w starożytności pogląd inny, według którego pierwsze pięciolecie rządów tego cesarza — quinquennium Neronis — należało do najświetniejszych epok dziejów rzymskich w ogóle; a tym, który wygłosił ten pogląd, był cesarz Trajan, z którego imieniem łączymy pojęcie szczytu epoki chwały cesarstwa rzymskiego. Jak mamy wytłumaczyć te pozornie sprzeczne między sobą, a jednak równie słuszne poglądy? Neron miał siedemnaście lat, kiedy śmierć poprzednika powołała go na tron; to znaczy, że rządzić miał nie sam, lecz w jego imieniu ktoś inny -mianowicie ten, którego wpływowi najłatwiej ulegnie. Któż to będzie? Najbliższe tronu były trzy osoby: matka cesarza Agryppina, jego wychowawca Seneka i prefekt pretorianów - tym razem jedyny - Burrus. Agryppinę już znamy dostatecznie, o Burrusie dużo nie wiemy i wiedzieć nie pragniemy, gdyż był on wiernym przyjacielem Seneki i stosował się do jego rad. 152 Najwięcej nas interesuje ten ostatni - gdyż czytelnik już się domyślił, że szczęśliwe pierwsze pięciolecie rządów Nerona było właściwie pięcioleciem rządów Seneki. Lucjusz Anneusz Seneka pochodził z Korduby (dziś. Córdoba), stolicy Hiszpanii Południowej, która, jako dostatecznie zromanizowana i pokojowa, została zaliczona przez Augusta do prowincyj senackich. Był on synem Seneki Starszego, wielkiego wielbiciela ówczesnego krasomówstwa; owemu Senece zawdzięczamy ciekawy zbiór ustępów z mów — wyłącznie paradnych — głównych przedstawicieli tego krasomówstwa. Należał więc do bardzo kulturalnej rodziny; z jego braci jeden był ojcem Anneusza Lukana, najlepszego poety epickiego po Wergiliuszu. Starannie wychowany i zamożny, został za rządów Kaliguli senatorem i wywołał, jako człowiek wybitny, podejrzliwość tego obłąkańca; uratowała Senekę chorowitość, która sama przez się nie wróżyła mu długiego życia. Gorzej mu się powodziło jednak za Klaudiusza, a raczej za Messaliny, która go nienawidziła jako człowieka oddanego domowi Germanika; zmusiła cesarza do skazania go na wygnanie pod niedorzecznym pretekstem stosunków z córką Germanika, Julią?. Wygnany został na Korsykę, której wybrzeże wschodnie, jak do dziś dnia, obfitowało w bagna malaryczne. Osiem lat spędził na tej zabójczej wyspie; kiedy jednak cesarzową została siostra owej Julii, Agryppina (Młodsza), jednym z jej pierwszych aktów było odwołanie zesłańca i powierzenie mu wychowania wówczas dwunastoletniego jej syna -późniejszego cesarza Nerona. Do tej roli wychowawcy nadawał się i jako filozof, i jako najświetniejszy pisarz swej epoki; że był także wybitnym mężem stanu, tego wówczas jeszcze nie wiedziano. Jako filozof, należał do kierunku stoickiego, który w Rzymie, jako szkoła hartu ducha, był uważany za najpożyteczniejszy; toteż przeniósł punkt ciężkości swej działalności filozoficznej na jej stronę etyczną i już wówczas napisał szereg traktatów, których treścią zasadniczą było wychowanie w człowieku ducha odporności przeciw ciosom zmiennej Fortuny — swe najlepsze dzieło jednak z tej dziedziny, Listy do Lucyliusza, napisał dopiero w ostatnich latach życia. Siłę przekonywającą atoli swych dowodów logicznych wzmacniał czarującą potęgą swego stylu, którego główną zaletą były tzw. u Rzymian sententiae (po francusku pointes — my odpowiedniego wyrazu nie mamy28), zdania jędrne, przeważnie krótkie, w przeciwieństwach lub stopniowaniach uwydatniające zawarte w nich myśli. W tej umiejętności nikt mu nie dorównał i wzruszał on nią nie tylko swych współczesnych, ale i ludzi nowych czasów — oczywiście tych, którzy mogli lub mogą jego pisma czytać w oryginale. Swoje stanowisko jednak jako wychowawcy następcy tronu zawdzięczał Agryppinie; ona też powierzyła Burrusowi dowództwo nad pretorianami; ona na koniec — i to chyba było najgłówniejsze — była energiczną i bezwzględną matką niepełnoletniego cesarza. 153 Można więc było oczekiwać, że właśnie Agryppina będzie rządziła państwem w imieniu swego syna; stało się jednak inaczej. Co prawda początek nowych rządów był dla ambitnej kobiety raczej zadowalający. Neron, zapytany przez gwardię przyboczną o hasło, wydał jako takie: „Najlepsza z matek"; senat, spełniając jego wolę, uchwalił, żeby cesarzowej matce przysługiwali dwaj liktorzy; ofiarowano jej także kapłaństwo Klaudiusza — gdyż Neron, wygłaszając w senacie, zgodnie z obyczajem, mowę na cześć swego poprzednika, napisaną naturalnie przez Senekę, przeprowadził także jego konsekrację, wskutek czego ten cesarz stał się divus Claudius, a sam Neron — divi fllius?. Jednocześnie jednak ta mowa tronowa nie wróżyła Agryppinie nic dobrego na przyszłość. Cesarz przyznawał się do programu rządowego Augusta, uznawał senat za współuczestnika władzy i — co było słusznie zrozumiane jako aluzja do rządów wyzwoleńców i kobiet za Klaudiusza — obiecywał ścisłe odgraniczenie swego domu od państwa: discretam habere domum et rem publicam.29 To były słowa; Agryppina jednak wolała czyny. Ufając swojej wszechmocy, posunęła się w swej mściwości jeszcze dalej niż za czasów męża. Śród wielu jej ofiar padł także ów pierwszy minister Klaudiusza, Narcyz, zgodnie ze swym przewidywaniem, że śmierć cesarza będzie i dla niego wyrokiem śmierci. Agryppina przyjmowała na audiencjach poselstwa obcych narodów, posyłała listy do państw i do królów, brała udział — co prawda na razie za kotarą -w posiedzeniach senatu. Udział za kotarą nie wystarczał jej jednak. Pewnego razu, kiedy cesarz udzielał audiencji poselstwu Armeńczyków, Agryppina niespodziewanie zjawiła się na sali z widocznym zamiarem zajęcia miejsca na szerokim tronie obok syna. Neron był zakłopotany; na szczęście Seneka nie stracił przytomności umysłu: doradził Neronowi, żeby wstał i powitał wchodzącą matkę. Publicznej kompromitacji w taki sposób uniknięto, ale zadrażnienie pozostało w obojgu: Neron się przekonał, że matka pragnie go całkowicie opanować, Agryppina zaś, że jej syn wolałby się wyzwolić z jej natarczywej opieki i w tym dążeniu znajduje pomoc u swego wychowawcy Seneki. Wkrótce nastąpiły inne zdarzenia, jeszcze bardziej wymowne. Mściwości Agryppiny został położony kres; odwrotnie, jakby w odwecie za zabójstwo Narcyza, Neron — to znaczy Seneka — dał dymisję jej zwolennikowi Pallasowi, któremu ona zawdzięczała małżeństwo z Klaudiuszem i całą swą władzę. Zrozumiała, że przez ten akt sama otrzymała dymisję: jako kobieta nieokiełznana w swej ambicji i namiętności, poczęła grozić synowi, że pozbawi go władzy tak samo, jak mu ją dała, że weźmie ze sobą Brytannika, uda się z nim do pretorianów i przekona Nerona, kto wywiera większy urok na żołnierzy -córka Germanika i prawdziwy syn ubóstwionego cesarza czy też intruz Neron ze swymi doradcami, 154 kaleką Burrusem i pyskaczem Seneką. Burrus bowiem rzeczywiście miał jedną rękę pokaleczoną, ale jedyną zdrową robił więcej niż inni obiema. Zadrżał Neron; pod wpływem wrodzonego sobie tchórzostwa zdobył się na pierwszy samodzielny czyn od czasu osiągnięcia władzy. Niech matka się przekona, że jest jej pojętnym uczniem. Przecież żyła jeszcze owa Lokusta trucicielka, która tak niedawno pomogła zgładzić jej męża; do niej też zwrócił się Neron. Brytannik był jeszcze chłopczykiem; razem z synami innych dygnitarzy spożywał posiłki w tym samym pokoju, co i cesarz, ale przy innym stole. Według zwyczaju, podawane mu potrawy i napoje próbował poprzednio ktoś ze sług; z tym należało się liczyć. Toteż podano Brytannikowi napój nieszkodliwy, ale gorący; żeby go ochłodzić, dolano zimnej wody z dzbana, który przedtem przeszedł przez umiejętne ręce Lokusty. Skutek był piorunujący: chłopczyk natychmiast padł trupem. Wszyscy, przejęci zgrozą, spojrzeli na Nerona; ten ich jednak uspokoił: to tylko atak padaczki, na którą jego brat choruje od dzieciństwa. Agryppina zbladła: zrozumiała, co się stało. Zrozumiała" to i nieszczęsna młoda cesarzowa, Oktawia; ale nauczona w długiej bolesnej szkole, stłumiła swe uczucia. Brytannika pochowano tej samej nocy. Seneka nic nie wiedział o tej zbrodni, ale charakter jego ucznia już przedtem nie był dlań tajemnicą. Jego zasadą było — pobłażać poniekąd jego nieszkodliwym dla państwa popędom, żeby przez to odciągnąć go od innych, gorszych i niebezpieczniejszych. Toteż nie sprzeciwiał się jego miłostkom, których przedmiotem była pewna wyzwolenica imieniem Akte — tym bardziej że była to rzeczywiście, jak się z czasem okazało, dziewczyna dobra i wierna. Pokrzywdzoną mogła się poczuć Oktawia; co do niej zresztą, to sam Neron twierdził, że muszą jej wystarczyć zaszczyty cesarzowej. Oburzona była natomiast Agryppina, widząc, że obcowanie z Akte jeszcze bardziej odciąga Nerona od niej. Cóż to? Wyzwolenica ma być moją współzawodniczką? Niewolnica moją synową? — Oczywiście nic nie wskórała, tylko przepaść między nią a synem wciąż się pogłębiała. Agryppina, straciwszy podporę, którą spodziewała się znaleźć w osobie Brytannika, otoczyła swą czułością jego siostrę Oktawie, co oczywiście jeszcze wzmacniało niechęć cesarza do narzuconej żony. Jednocześnie zaczęła także wchodzić w konszachty z oficerami gwardii pretoriańskiej, zabiegając widocznie o zwolenników w tym korpusie, który już cztery razy obrał Rzymowi cesarza. Dowiedziawszy się o tym, Neron odebrał matce straż przyboczną rzymską oraz jeszcze wierniejszą germańską i kazał jej przenieść się z pałacu cesarskiego do innego, który przedtem należał do jej babki, Antonii. Po tym jawnym dowodzie niełaski znajomi i przyjaciele niegdyś wszechwładnej kobiety opuścili jej progi; z tego jej osamotnienia zapragnęła skorzystać Sylana, jej była powiernica, a od pewnego czasu zawzięta nieprzyjaciółka, ciesząca się zresztą bardzo niepochlebna opinią. 155 Za pośrednictwem pewnego aktora, zaprzyjaźnionego z Neronem, oznajmiła mu, że Agryppina przygotowuje jego usunięcie i wybór Rubelliusza Plauta, który tak samo jak Neron był potomkiem Augusta po kilku kądzielach. Oskarżenie było bardzo zręczne; rzeczywiście, można było zapytać, przy czyjej pomocy pragnęła Agryppina odzyskać utraconą władzę? Za życia Brytannika odpowiedź była prosta, ale teraz? Otóż Sylana przynosiła rozwiązanie tej zagadki. Tchórzostwo było dominującą cechą Nerona; już marzył o straceniu obojga, matki i Plauta — z trudem udało się Burrusowi umitygować go zapewnieniem, że Agryppina zostanie stracona, jeżeli oskarżenie okaże się słuszne. Nazajutrz więc Burrus, który jako prefekt pretorianów pełnił funkcję najwyższego sędziego, i Seneka udali się do Agryppiny. Tu nastąpił prawdziwie piękny moment w jej życiu. Dumna kobieta na oskarżenie odpowiedziała oskarżeniem: Nie dziwię się, że Sylana, która nigdy nie miała dzieci, nie zna się na uczuciach macierzyńskich; niech jednak wie, że matki nie zmieniają swych synów tak łatwo, jak rozpustnice swoich kochanków. Dla mnie zaś wszelki inny następca Nerona jest nie do przyjęcia, dlatego że popełniłam zbrodnie, z których nikt oprócz mego rodzonego syna nie może mnie usprawiedliwić.30 — Burrus był wzruszony do głębi: musiał wyjednać dla oskarżonej audiencję u cesarza, której wynikiem było ukaranie oskarżycieli - i chwilowa zgoda. Tylko chwilowa. Nastąpił rok 56, a z nim nowy etap upadku moralnego Nerona. Odżyła w nim dziedziczność jego prapradziada, triumwira Antoniusza: zapragnął skosztować uciech nocnego wielkomiejskiego życia wraz z mętami społeczeństwa, ulicznikami i ulicznicami, i przebrany za niewolnika, zaczął polować na ciekawe przygody. Przygody naturalnie prowadziły do awantur, awantury do bójek, w których jego pięści cesarskie nie mogły sobie dawać rady z pięściami proletariuszowskimi. To mu się w końcu sprzykrzyło, ile że czasami nazajutrz zjawiał się z trudnymi do wytłumaczenia siniakami na twarzy. Toteż stał się ostrożniejszy: brał ze sobą na nocne przygody zamaskowaną straż przyboczną z żołnierzy i gladiatorów, żeby mu przychodziła na odsiecz w chwili niebezpieczeństwa. W takich warunkach jednak trudno było o incognito: dowiadywano się, kim był ów nocny awanturnik, i obelżywe dla cesarza plotki wciąż rosły, zataczając coraz to szersze koła. Tak przeszedł ten rok oraz następny; nowe fakty zaszły dopiero w roku 58. Żyła wówczas w Rzymie kobieta niezwykłej urody i wszelkich, według Tacyta, zalet prócz cnoty. Miała męża i dzieci, ale to nie przeszkadzało jej prowadzić życia rozwiązłego. W końcu zakochał się w niej jeden z najwspanialszych ludzi w otoczeniu Nerona - Marek Salwiusz Oton (Otho); było to pierwsze wystąpienie tego człowieka, o którym jeszcze będzie mowa poniżej. Ten ją zdobył i następnie ożenił się z nią, uważając to za swoje szczęście i dumę. Dla Poppei jednak - tak było na imię tej uwodzicielce - małżeństwo to było tylko szczeblem: pragnęła przez Otona przedostać się do dworu cesarza, 156 co się jej też dzięki nierozważnej próżności męża udało. Rozkochała w sobie Nerona na serio — a przeszkód ten człowiek nie uznawał. Była mężatką? Mniejsza z tym. Małżonką przyjaciela? Tym gorzej dla niego. Tak więc zguba zawisła nad głową Otona, gdyż Neron straciłby go niezawodnie, gdyby się za nim nie wstawił Seneka. Ten, słusznie oceniając niepospolite zdolności Otona, skłonił cesarza, by go wysłał jako namiestnika do najdalszej prowincji państwa, Luzytanii (dziś. Portugalii). Tak się też stało, z największą korzyścią dla samego Otona, który dopiero teraz stał się dzielnym i poważnym mężem stanu — no i dla obojga kochanków, chociaż dla nich z innego punktu widzenia. I oto nastąpił w rządach Nerona rok przełomowy, który położył kres szczęśliwemu pięcioleciu — rok 59. Po usunięciu przeszkody w osobie Otona pozostawała jeszcze poważniejsza — Agryppina. Ta słyszeć nie chciała o małżeństwie swego syna z Poppeą, możliwym tylko pod warunkiem rozwodu z Oktawią, której posagiem było przecież samo państwo rzymskie. Poppeą też łatwo się domyśliła, kto jest jej głównym wrogiem: pieszczotą i groźbą rozżarzała niecierpliwe serce swego cesarskiego kochanka, aż ten, tym razem na serio, powziął niecny zamiar matkobójstwa. Ale jak to wykonać, żeby i cel osiągnąć, i nie wzbudzić podejrzenia? Trucizną? Ale małżonka Klaudiusza znała się na takich rzeczach. Sztyletem? Nie udałoby się zachować tajemnicy. Lepszy środek proponował wyzwoleniec cesarza Anicetus, który dzięki niemu został prefektem floty mizeńskiej — tu bowiem Neron nie stosował swej obietnicy o podziale między domem a państwem, flota była niżej ceniona od wojska. Otóż ten Anicetus przedstawił Neronowi okręt własnej konstrukcji, którego część podczas żeglugi mogłaby się rozluźnić i wyrzucić niespodzianie pasażerkę do morza. Rozbicie okrętu — cóż w tym podejrzanego? Nikomu nie przyjdzie do głowy posądzać cesarza o zamach. Niech tylko zaprosi matkę do siebie, do jednej ze swych willi nad czarującą Zatoką Neapolitańską — i powierzy zadanie Anicetowi. Tak się też stało; jednej tylko okoliczności nie wzięto pod uwagę: córka Germanika była znakomitą pływaczką. Uratowała się więc i schroniła w swej willi po tamtej stronie zatoki. Zrozumiała, co oznaczało to „rozbicie okrętu"; ale zrozumiała także, że jej jedyny ratunek polega na tym, żeby syn nie domyślił się jej podejrzeń. Posyła więc doń wyzwoleńca: chwała bogom, nie odniosła szwanku, potrzebuje jednak spokoju, niech więc na razie jej nie odwiedza. Ale Neron zorientował się: opanowany przez swe zwykłe tchórzostwo, potęguje zbrodnię do jeszcze większej nikczemności. Podczas spełniania przez wyzwoleńca polecenia swej pani, rzuca miecz do jego nóg, woła straż i każe go uwięzić jako zamachowca. Posyła po Senekę i Burrusa, prosi o radę — przypominając sobie bez wątpienia, że Burrus już raz obiecał mu stracenie Agryppiny, jeżeli jej wina zostanie udowodniona. Długie milczenie obu; wreszcie Seneka, porozumiewawczo patrząc na Burrusa, pyta go, czy pretorianie spełniliby taki czyn. Ten odpowiada, że pretorianie oddani są całemu domowi cesarskiemu i nigdy by nie wyrządzili krzywdy córce Germanika; 157 niech więc Neron trzyma się swego Aniceta. Było to wyraźne, groźne ostrzeżenie; ale w duszy Nerona strach przed urojonym bliskim niebezpieczeństwem zagłuszył ów strach inny, daleko bardziej istotny. Powrócił do swego Aniceta; i Anicetus chętnie spełnił to, czego Neron się od niego domagał. Otoczywszy willę Agryppiny marynarzami, wszedł z kilkoma siepaczami do jej komnaty. „Tu uderzaj!" - krzyknęła do mordercy, wskazując na łono, które wydało potwora; takie były ostatnie słowa „najlepszej z matek".31 I tak się zakończyło „świetne pięciolecie" Nerona. Sądzę, że na pierwszy rzut oka czytelnik będzie zadziwiony tym określeniem. Na samym początku rządów otrucie Brytannika, a więc bratobójstwo; w dalszym ciągu powaśnienie z matką, bezwstyd nocnych przygód, stosunek z Poppeą, na zakończenie — matkobójstwo. Gdzież tu świetność? — Oczywiście; ale to wszystko dotyczyło tylko samego cesarza i jego najbliższego otoczenia. Obraz się od razu zmienia, jeżeli od osoby pozornie rządzącego zwrócić oczy ku rządzonym, ku państwu. Sprawy bowiem państwowe bardzo mało interesowały Nerona i chętnie je oddawał w ręce Seneki, który stał się w taki sposób jego niby-kanclerzem. Rządami Nerona były te czasy tylko zewnętrznie; w rzeczywistości były to rządy Seneki. I w tym zawierała się przyczyna ich świetności. Przypatrzmy się przede wszystkim polityce zewnętrznej. Tu obowiązkiem cesarza czy jego kanclerza było powierzanie najbardziej odpowiedzialnych urzędów namiestników najzdolniejszym kandydatom i właśnie tu wybór Seneki był szczególnie szczęśliwy. Na Wschodzie wiecznym źródłem niepokoju była krwawiąca granica nad Eufratem i buforowe państwo armeńskie. Król partyjski Wologezes chętnie by je zagarnął, oddając władzę nad nim swemu bratu Tyrydatesowi; Seneka jednak uprzedził jego zamiary, posyłając na Wschód najwybitniejszego wodza owych czasów, znanego nam już ze zwycięstw w Germanii Gnejusza Domicjusza Korbulona. Korbulon otrzymał nadzwyczajne pełnomocnictwa, tak samo jak za Tyberiusza Germanik, co znowu spowodowało niechęć ku niemu namiestnika syryjskiego: jak wówczas Germanik z Pizonem, tak teraz Korbulon musiał walczyć z Ummidiuszem Kwadratusem, który był legatem cesarskim już od czasów Klaudiusza i wcale nie pragnął podporządkować się nowemu wodzowi. Jeszcze gorsze było to, że legiony syryjskie były zdekompletowane ilościowo i zdemoralizowane jakościowo, i Korbulon był zmuszony stracić dwa lata na przywrócenie w szeregach dyscypliny i wprawy wojennej. Dopiero po dwóch latach mógł myśleć o wyprawie do Armenii; za to sukces jego był piorunujący - w krótkim czasie krnąbrne państwo leżało u jego nóg. Że owoce jego zwycięstw były, już za prawdziwych rządów Nerona, po części zmarnowane niefortunnym wtrącaniem się cesarza — zobaczymy poniżej. 158 Mimochodem zanotujemy także mianowanie dzielnego Otona legatem Luzytanii oraz—już pod koniec rządów Seneki — Swetoniusza Paulina legatem Brytanii i Sulpicjusza Galby legatem Hiszpanii Północnej; byli to ludzie poważni, czynni i uczciwi. Tak samo należy mniemać i o innych, o których nie mamy szczegółowych wiadomości. Nie mniej mądra i dobroczynna była polityka wewnętrzna Seneki. Powszechny pokój - pax Romana - sam przez się był ważnym czynnikiem rozkwitu; trzeba było tylko, żeby urzędnicy cesarscy byli uczciwi i nie uciskali ludu nadużyciami w ściąganiu podatków, żeby się troszczyli o porządek i bezpieczeństwo dróg — poza tym naturalna żyzność ziemi śródziemnomorskiej połączona z ruchliwością mieszkańców robiła swoje. Co prawda rozkwit prowincyj spowodował pewne osłabienie wytwórczości Italii: już minęły te czasy, kiedy senat przez zburzenie Kartaginy i Koryntu przymusowo i sztucznie uratował monopol italski. Odbudowane przez dyktatora Cezara, stały się znowu potężnymi ośrodkami przemysłu i handlu, obsługując rynki w swym zasięgu niezależnie od swojej byłej ciemiężycielki. W ogóle emancypacja gospodarcza prowincyj od Italii była hasłem rozwoju kulturalnego tej epoki i Seneka, sam Hiszpan z pochodzenia, oczywiście tego rozwoju nie hamował. Zresztą było to tylko częściowe zrównanie prowincyj z macierzą: do upadku tej ostatniej było jeszcze bardzo daleko. Ludy pracowały chętnie i wydajnie, korzystając z ogólnej atmosfery pokoju, i za swój względny dobrobyt błogosławiły — Nerona. Mamy na to świadectwo nader wymowne.? W swym Liście do Rzymian (XIII 1) pisze apostoł Paweł: „Wszelaka dusza niechaj będzie poddana wyższym zwierzchnościom, albowiem nie masz zwierzchności, jedno od Boga." A więc — zwierzchności Nerona? - Nie: ten list apostoł napisał w roku 58, będąc w Koryncie, to znaczy za rządów Seneki, i w nim zawiera się najwyższa pochwała tych rządów, jako cieszących się zupełnym zaufaniem poddanych. A teraz powróćmy do Nerona; wypadnie nam mówić o stopniowym upadku Seneki, któremu zawdzięczał cesarz sławę swych rządów. Został matkobójcą; co na to powiedzą ci, którzy byli podporą jego władzy? Jedną jej ostoją był senat, ale czy to wskutek jego służalczości, czy też (co się wydaje bardziej słuszne) wskutek zrozumienia ogromnej trudności swego położenia bezpośrednie niebezpieczeństwo ze strony senatu nie groziło. Gorzej było z pretorianami — proszę pamiętać o ostrzeżeniu Burrusa. Ale najgorzej -z legionami wojsk prowincjonalnych. Te przecie dbały o całość imperium, której broniły w razie potrzeby orężem; wojny zaś prowadzono auspiciis Caesaris, to znaczy pod ochroną tej łaski bogów, która spoczywała na świętej skroni następcy Augusta. Jaka mogła być siła auspicjów skalanych niecnym matkobójstwem tego, który je posiadał? 159 Rzecz była jasna: wodza matkobójcy wojska by nie zniosły, wiadomość o niebywałej zbrodni spowodowałaby ogólne rozprzężenie siły zbrojnej państwa, jego rozkład. Stwierdzamy to z całą pewnością na rzeczywistej podstawie późniejszych zdarzeń. Jedynym ratunkiem było — kłamstwo, przyjęcie jako oświetlenia urzędowego tej bajki, którą zmyślił zbrodniczy syn Agryppiny. Jego matka, chcąc się go pozbyć, wysłała owego wyzwoleńca, który był schwytany z orężem; przekonawszy się, że jej zamach się nie udał, sama odebrała sobie życie. Czy Seneka z Burrusem uwierzyli w to kłamstwo? Oczywiście nie. Czy uwierzy senat? Chyba też nie, ale z wymienionych wyżej powodów może uda, że uwierzył. Czy uwierzą pretorianie? To w znacznym stopniu będzie zależało od ich prefekta Burrusa. Czy uwierzą wojska? Stacjonowane w dalekich prowincjach, nie mając innej łączności z centralą oprócz urzędowej, mogą uwierzyć, przynajmniej na jakiś czas, i cesarz będzie uratowany. W tej rozterce Seneka postanowił złożyć ofiarę własnego sumienia na ołtarzu państwa. Wielu go za to potępiało już wówczas, wielu potępia dotychczas; zdaje mi się jednak, że sprawiedliwy sędzia powinien uwzględnić konieczność w jego postępowaniu. Starał się hamować dzikie zapędy swego wychowanka, póki mógł; kiedy to się stało niemożliwe, starał się ratować jego legendę, tę legendę augustowską, której on był wcieleniem. Kiedy to też się stało niemożliwe, runął — i jego upadek pociągnął za sobą ruinę całego państwa. „Neron własną przytomnością umysłu udaremnił straszny zamach swej zbrodniczej matki" — skoro temu uwierzono, należało zachować się odpowiednio. A więc dziękczynne modły do bogów za to cudowne uratowanie, delegacje gratulacyjne, pośmiertne potępienie domniemanej samobójczyni. Wszystko to senat uchwalił; jeden tylko z senatorów, Trazea Petus, nie mogąc znieść tej ohydnej hipokryzji, opuścił posiedzenie - czego mu Neron, jak to jeszcze zobaczymy, nie przebaczył. Uspokojony i zarazem uwolniony od hamulca, którym była dla niego dotychczas, aczkolwiek w coraz słabszym stopniu, osoba jego matki, kroczył dalej po drodze prowadzącej do ostatecznego spodlenia. Otrzymawszy, jak już wiemy, bardzo staranne wychowanie, odkrył w sobie szereg talencików, które następnie dworskie życie wśród pasożytów i pochlebców podniosło w jego świadomości do olbrzymich rozmiarów. Jeździł dość dobrze konno, nieźle malował, śpiewał, grał na kitarze, umiał pisać zgrabne wierszyki; z tym nie byłoby jeszcze wielkiej biedy, ale po pierwsze Neron, uważając siebie za wybitnego i wszechstronnego artystę, chciał się koniecznie produkować publicznie ze swymi zdolnościami, a po drugie, pałał nienawiścią do tych, którzy te zdolności posiadali w daleko wyższym stopniu. Co do pierwszej słabości, to Seneka z Burrusem, których Neron jeszcze czasami słuchał, starali sieją unieszkodliwić przez to, że radzili mu występować nie zupełnie publicznie, lecz przed dobranym gronem ludzi z wyższych sfer; o drugiej słabości będzie jeszcze mowa. 160 Tak przeszło jeszcze parę lat; w roku jednak 62 jeden z doradców Nerona, Burrus, skończył swe sławne życie; Neron tym razem — jak to już się zdarzyło po obaleniu Sejana — mianował na jego miejsce dwóch prefektów, dzielnego fachowca Feniusza Rufusa i towarzysza swoich hulanek, Tygellina, który miał zostać jego złym geniuszem. W wyborze pierwszego możemy jeszcze widzieć owoc wpływów Seneki; poza tym jednak mąż ten zdawał sobie sprawę z tego, że śmierć przyjaciela Burrusa osłabiła także jego znaczenie. Opozycja przeciw Senece podniosła głowę; przeważnie zarzucano mu, że posiada bogactwo, nie licujące niby z jego profesją jako filozofa — ten sam zarzut, mówiąc mimochodem, stawia mu się i teraz, przy czym zapomina się, że to bogactwo było potrzebne Senece nie jako filozofowi, lecz jako kanclerzowi państwa, który jako taki miał poważne obowiązki reprezentacyjne. Bądź co bądź, Seneka, przewidując swój stopniowy upadek, postanowił wycofać się z życia politycznego i, konsekwentnie, zwrócić cesarzowi swe bogactwa, powstałe przeważnie z jego łaski. Cesarz jego dymisji nie przyjął; czy był to podstęp, czy chwilowy, niepewny powrót lepszych chłopięcych uczuć? Nie wiemy; Seneka w każdym razie nie uległ złudzeniu, praktycznie unikając odtąd wszelkich wystąpień na arenie politycznej. Trzechlecie między matkobójstwem Nerona i śmiercią Burrusa możemy nazwać czasem schyłku Seneki; nim pójdziemy dalej, zobaczmy, jak się wówczas rozwijały sprawy zewnętrzne państwa. Na Wschodzie przykuwa naszą uwagę kwestia armeńska i Korbulon, o którego sukcesach była mowa wyżej. Po zdobyciu Armenii pozostawało ją obronić od zakusów króla partyjskiego Wologezesa; niestety Neron, obawiając się nadmiernego wzrostu potęgi Korbulona, zamiast ześrodkować całą władzę w jego ręku, posłał mu współzawodnika w osobie Cezenniusza Petusa, którego mianował legatem ościennej prowincji w Azji Mniejszej, Kapadocji (rok 61). Skutki wystąpiły natychmiast: Petus, niezdolny i próżny, upojony nieznacznymi sukcesami, wydał Wologezesowi walną bitwę pod Randeją w Armenii i został przezeń pobity. Tylko przyjście Korbulona, który pośpiesznymi marszami z Syrii dążył mu na odsiecz, sprawiło, że ta porażka roku 62 nie stała się drugim pogromem karreńskim sprzed bez mała stu lat. Udało mu się uratować szczątki wojska rzymskiego, ale zamiast pokoju mocarstwowego trzeba się było zadowolić kompromisowym: postanowiono, że królem Armenii zostanie co prawda brat Wologezesa, Tyrydates, ale wieniec królewski otrzyma z rąk cesarza rzymskiego jako jego lennik. Toteż pojechał Tyrydates z licznym orszakiem do Rzymu; podróż trwała dziewięć miesięcy, dopiero w roku 63 odbyła się koronacja króla armeńskiego, dokonana przez Nerona. Ten, ogromnie dumny, że brat króla partyjskiego zgodził się być jego lennikiem, nadał ceremonii ramy wspaniałego widowiska. 161 Sukces był istotnie duży; zawdzięczał go cesarz jedynie Korbulonowi. Jak tę wdzięczność okazał — wkrótce zobaczymy. Jeszcze bardziej niepokojąco przedstawiały się sprawy w Brytanii. Pragnąc uwieńczyć szereg osiągniętych jeszcze za Klaudiusza sukcesów, dzielny Gajusz Swetoniusz Paulinus przyłączył do prowincji rzymskiej wyspę Monę przy brzegu północnym dzisiejszej Walii, groźną nie tyle liczbą i walecznością swych mieszkańców, ile strasznym wyglądem kapłanek krwiożerczego kultu druidów, którego ośrodkiem była ta święta w pojęciu Brytów wyspa. A kiedy Swetoniusz zajęty był organizacją władzy rzymskiej na tej wyspie, w samej Brytanii wybuchło powstanie, spowodowane chciwością i barbarzyństwem prokuratorów Nerona. Król Prasutag bowiem umierając mianował w testamencie cesarza współspadkobiercą swych dwóch córek, spodziewając się, że przez to zabezpieczy im ojcowiznę. Stało się jednak przeciwnie: nasłani prokuratorowie Nerona zaczęli wyspę traktować jako wyłączną własność cesarza, ohydnie znieważając królową wdowę, waleczną Boudykkę, a jeszcze ohydniej — jej młode córki. Nie znieśli tego Brytowie; w krótkim czasie powstanie ogarnęło całą prowincję, Rzymianie w jej głównym mieście Camulodunum zostali wytępieni, taki sam los spotkał osadników w innych miastach - jednym słowem z zajścia, które musiało wywołać ubolewanie każdego uczciwego Rzymianina, wytworzył się stan rzeczy nie do pogodzenia z honorem oręża rzymskiego. Swetoniusz musiał rozpocząć ponowny podbój prowincji: mając pod swą komendą armię bardzo nikłą w porównaniu z olbrzymimi siłami powstańców, zdołał jednak dzięki swej rozwadze i męstwu całkowicie opanować sytuację. Powstanie zostało stłumione; Boudykka, która osobiście stanęła na czele Brytów, podniecając ich męstwo widokiem swoim i swych nieszczęsnych, zhańbionych córek, po porażce odebrała sobie życie. Żyje jednak dotychczas, jako bohaterka narodowa, we wdzięcznej pamięci dzisiejszej Anglii. Co się tyczy Swetoniusza, najlepszego obok Korbulona dowódcy owych czasów, to Neron i jemu odwdzięczył się niecnie: w roku 62 odwołał go do Rzymu, zapewne też z obawy przed wzrostem jego potęgi. Darował mu jednak życie — a to już było bardzo wiele. Powracamy do Nerona; pozbywszy się i matki, i uczciwych doradców, poddał się całkowicie swym złym duchom, Poppei i Tygellinowi. Pierwsza domagała się wciąż obiecanego ślubu z cesarzem — a więc, jako jego warunku, rozwodu cesarza z Oktawią. Na koniec dopięła celu: Neron rozwiódł się z cichą, skromną dwudziestoletnią córką Klaudiusza, zarzucając jej bezpłodność, i poślubił Poppeę. Wrażenie tego podwójnego bezeceństwa było jak najgorsze: lud rzymski — tu znowu mamy do zanotowania piękny objaw jego zachowania się — kochał swą młodziutką cesarzową; wyrządzona jej krzywda wywołała powszechne szemranie, a kiedy powstała - niestety, nieprawdziwa - pogłoska, że cesarz, opanowany skruchą, przywraca swą prawą małżonkę na jej dawne stanowisko, 162 zapanowała radość bezgraniczna, całe miasto ożywiło się pochodniami, przy życzliwych okrzykach na cześć cesarza noszono popiersia Oktawii, a strącano i rozbijano posągi znienawidzonej Poppei. To jeszcze bardziej rozjątrzyło tę ostatnią: nie uspokoiła się, dopóki nie uzyskała zgody cesarza na stracenie swej niewinnej rywalki. W tym celu zostało zmyślone najpospolitsze, skoro chodziło o kobietę, oskarżenie - o wiarołomstwo. Torturowano jej służebnice; ta haniebna rola przypadła naturalnie Tygellinowi. Pomimo że stawały bohatersko w obronie swej pani, mściwa Poppea zwyciężyła. Oktawie nie tylko zamordowano, ale i zbezczeszczono, odcinając jej urodziwą głowę i z tryumfem odnosząc ją rywalce. To wszystko stało się jeszcze w roku 62; pomijamy liczne mordy popełnione przez Nerona na możnowładcach, których się lękał lub których bogactwa pożądał, chociaż i one się przyczyniły do wciąż rosnącej nienawiści przeciw niemu. Następny rok przyniósł mu radość w postaci córeczki urodzonej przez Poppeę; z tego powodu i niemowlę, i jego matka otrzymały tytuł Augusty, jak gdyby cesarzowi chodziło o ośmieszenie tego niegdyś najwyższego dla kobiety tytułu. Radość była nietrwała: po trzech miesiącach niemowlę zmarło. Nastąpiły z tego powodu nowe uroczystości; dziecko zostało przyjęte w poczet bóstw opiekuńczych Rzymu. I oto nastąpił groźny rok 64. Z początku zresztą nie tyle groźny, ile sromotny: Neron, nie zadowolony swymi sukcesami artystycznymi w gronie widzów dobranych, postanowił występować publicznie. Obrał w tym celu Neapol, jako miasto greckie; nasycony oklaskami do syta za swe produkcje śpiewacze - te bowiem uważał za najważniejsze — zamierzał wyjechać do właściwej Grecji i dopiero po tryumfach śród tych najlepszych znawców wszelkich sztuk uwieńczyć swe wyczyny występami w Rzymie. I już był wniósł odpowiednie modły na Kapitelu; kiedy jednak wszedł do najświętszego przybytku w Rzymie, do świątyni Westy, zobaczył tam coś tak strasznego, że drżąc na całym ciele, wyszedł i zamierzonej podróży na razie zaniechał. Udał się do swego rodzinnego miasta, „uroczego Ancjum", jak je nazywa Horacy32 — gratum Antium — nad morzem latyńskim. I tu otrzymał wiadomość o niesłychanej zgrozie tego roku, którą był niszczycielski pożar Rzymu. O przyczynach pożaru mówić nie wypada: tajemnica chyba nigdy nie będzie wyjawiona. Mówiono, że sam cesarz spowodował pożar przez umyślnie wysłanych podpalaczy; to jednak nie wydaje się prawdopodobnym, pomimo że sposób, w jaki potem skorzystał ze skutków pożaru, poniekąd uzasadniał te pogłoski. Skutki zaś były takie, że z czternastu dzielnic Rzymu tylko cztery ocalały, trzy zostały zniszczone doszczętnie, pozostałe częściowo. Tysiące mieszkańców pozostało bez dachu nad głową; wprawdzie zbudowano dla nich baraki na Polu Marsowym, pomimo to jednak gniew ludu przeciw domniemanemu sprawcy swej niedoli przybierał rozmiary groźne. Powstała legenda, że Neron, powróciwszy z Ancjum, ze szczytu wieży Mecenasowej33 163 rozkoszował się widokiem rozpasanego żywiołu, śpiewając pieśń o płonącej Troi; tę wieżę dotychczas pokazują w Rzymie - tor r e di N er one - co prawda fałszywą, bo średniowieczną. Bądź co bądź, Neron się przeląkł — znamy przecież jego tchórzostwo; żeby odwrócić gniew ludu od swojej osoby, postanowił wydać mu na łup ludzi, których można było uważać za prawdziwych sprawców; i — nie wiadomo, za czyim podszeptem — wybrał do tej roli chrześcijan. „I oto — mówi Tacyt -schwytano naprzód tych, co się przyznawali, a potem, według ich wskazówek, udowodniono ogromnemu mnóstwu innych nie tyle ich udział w podpaleniu miasta, ile ich nienawiść do rodzaju ludzkiego." Przyznawali się — do czego? Dziejopis jest tu rozpaczliwie małomówny. Toteż jedni dodawali „do podpalenia", inni „do wiary chrześcijańskiej"; mnie się jednak zdaje, że następne słowa: „nie tyle ich udział itd." przemawiają za pierwszą interpretacją.34 A więc w rzeczy samej — chrześcijanie byli podpalaczami? Dodajmy: według Tacyta, który dla nich w ogóle jest nieżyczliwy. A zresztą, spróbujmy wczuć się w ówczesny nastrój chrześcijan. Minęło zaledwie trzydzieści lat od śmierci Zbawiciela; żyli jeszcze świadkowie tej śmierci, a na ich czele biskup rzymski, „książę apostołów" Piotr. Mieli w pamięci przepowiednię Chrystusa o końcu świata, o „dniu gniewu, owym dniu", który świat w popiół obróci; żyli w oczekiwaniu, że to nastąpi jeszcze za ich życia. Nie dziw więc, że straszny pożar Rzymu wydał się im spełnieniem owej przepowiedni, że się radowali z tego, co dla innych było klęską, ponieważ dla nich było to warunkiem nastania Królestwa Bożego — takie zapewne było podłoże tego, co Tacyt nazywa ich „nienawiścią do rodzaju ludzkiego". A od tej radości do czynnego udziału był tylko jeden krok — i bardzo być może, że niejeden fanatyk ten krok uczynił. I naturalnie, chętnie przyznawał się do niego: pragnienie męczeństwa było powszechne w tych pierwotnych gminach. Mogą to być domysły; niewątpliwe jest natomiast, że Neron i ze stracenia tych „tłumów" zrobił okrutne widowisko dla ludu. „Jedni chrześcijanie, pokryci skórami zwierzęcymi, ginęli rozszarpani przez psy; wielu ukrzyżowano lub spalono; inni znowu po zapadnięciu zmierzchu zostali spaleni na kształt nocnych pochodni. Dla tego widowiska Neron otworzył swe parki." Ta ostatnia forma uśmiercania była oczywiście nowym wynalazkiem i sens jej jest jasny. Jest to zastosowanie tzw. ius talionis?: paliliście — a więc bądźcie spaleni. Dwóch wielkich polskich artystów uwieczniło te „żywe pochodnie Nerona": Siemiradzki - pędzlem35, Sienkiewicz — piórem. Czytelnik zapewne nieraz już, czytając stronice tego rozdziału, przypomniał sobie Quo vadis Sienkiewicza. Nie miałem zamiaru współzawodniczyć z nim; jego dzieło jest powieścią, ja zaś ograniczam się tu skromnie do tego, co się rzeczywiście zdarzyło, idąc śladami naszego najlepszego świadka, Tacyta. 164 Gmina chrześcijańska w Rzymie została bardziej niż zdziesiątkowana przez to prześladowanie Neronowe; straciła śród innych obu swych apostołów, Piotra i Pawła. O Piotrze istnieje legenda, że ustępując namowie swych uczniów, aby się schronił przed nadciągającą burzą, już miał uchodzić po drodze Appijskiej, gdy się z nim spotkał sam Chrystus. Dokąd idziesz, Panie? — zapytał Piotr. Do Rzymu - odpowiedział mu Pan - żeby po raz drugi dać się ukrzyżować. W tym miejscu stoi dziś — co prawda nowoczesny — kościółek pod tym właśnie wezwaniem: Domine, quo vadis? Apostoł zaś powrócił do Rzymu i został tam ukrzyżowany — głową na dół według własnego skromnego życzenia, żeby nie być zrównanym w zaszczycie śmierci ze swym świętym Mistrzem. Miejsce jego męki legenda — wprawdzie dopiero średniowieczna — odnalazła w pewnym zakątku Rzymu zatybrzańskiego, zwanym Montorio, Mons Aureus, od złocistego zabarwienia jego gruntu?, które to zabarwienie miał uzyskać na cześć apostoła. Ale jeszcze większym i tym razem niewątpliwym uczczeniem tego miejsca jest zbudowany przez Bramantego w końcu wieku XV kościółek, tempietto, urocze przeczucie olbrzymiego, planowanego przez tego samego mistrza kościoła na wzgórzu watykańskim. Ukrzyżowanie było uważane za karę dla niewolników; apostoł Paweł, jako obywatel rzymski, ulec jej nie mógł. Został więc ścięty mieczem. Legenda uświetniła także i jego zgon: opowiadano, że jego ścięta głowa trzykroć dotknęła ziemi, a za każdym razem z ziemi wytryskiwał zdrój świeżej wody. W tym miejscu dziś stoi „opactwo Trzech Zdrojów", abbazia alle Tre Fontane, z kościółkiem na cześć męczennika i trzema zdrojami, wmurowanymi w krynice marmurowe. Nie pomogły Neronowi wykręty. Pożar zniszczył ogromną ilość zabytków sławy Rzymu, których już nie można było powetować; odbudowa zaś miasta była możliwa tylko za cenę potwornych zdzierstw z całej Italii i prowincyj, przeważnie nieszczęsnej Grecji, która musiała ustąpić nowe ilości swych skarbów artystycznych na ozdobę nowo powstających dzielnic. To lud rzymski zniósłby jeszcze, ale Neron odbudowywał Rzym nie tyle dla korzyści ludu, ile dla własnej, pragnąc przekształcić całe śródmieście w olbrzymich rozmiarów pałac, w swój „złoty dom", domus aurea, na progu którego stanął jego własny ogromny posąg, colossus Neronis. Nie udał mu się ten plan, a niezadowolenie ludu wciąż rosło. Szczegóły matkobójstwa powoli wychodziły na światło i dzięki temu niezadowoleniu znajdowały podatny grunt; szerzono uszczypliwe wierszyki w rodzaju następującego: Od Eneasza wielkiego pochodzi nasz Neron. Czy wątpisz? „Zniósł" swego ojca ów mąż; matkę swą Neron też „zniósł".36 165 (łacińskie sustulit lepiej oddaje dwuznaczność, o którą tu chodzi). Pewien aktor, deklamując wiersz z nie znanej nam pieśni: „Bądź zdrów, ojcze, bądź zdrowa matko!", pozwolił sobie ilustrować pierwsze pozdrowienie gestem wypijania kielicha, drugie zaś — ruchem pływackim; zrozumiano go aż zanadto dobrze. Tak gromadziły się chmury nad głową zbrodniarza na tronie; piorun miał uderzyć w roku następnym, 65, w postaci spisku Gajusza Pizona. Ów Pizon zresztą, osobistość bardzo popularna w ówczesnym Rzymie, miał tylko zebrać owoce spisku w razie sukcesu; spisek zaś powstał w środowisku pretorianów, jako wyraz ich oburzenia zbrodniami i niegodziwym trybem życia cesarza. Udało się im, co było uważane za rękojmię zwycięstwa, uzyskać zgodę jednego z prefektów, Feniusza Rufusa; nie mogli tylko uzgodnić kwestii miejsca i czasu zamachu. Zwlekano więc, na razie bez niebezpieczeństwa, ponieważ, pomimo wielkiej liczby wtajemniczonych, zdrajców śród nich nie było. Podważyła powodzenie spisku pewna wyzwolenica imieniem Epicharis swą nieostrożną agitacją wśród majtków floty mizeńskiej; to jednak doprowadziło na razie tylko do aresztowania samej agitatorki. Gorsze skutki miała nieostrożność drugiego spiskowca, wydanego przez jego wyzwoleńca samemu Neronowi. Tu wspomniano o Epicharis; wzięto ją na tortury, które ona w pierwszym dniu mężnie zniosła, następnego zaś zaoszczędziła sobie nie mniej mężnym samobójstwem. „Sławny był przykład tej wyzwolenicy — mówi Tacytj37 - — która w takiej opresji jednak ochroniła, ludzi obcych sobie i prawie nie znanych, podczas gdy wolnourodzeni, mężczyźni, rycerze rzymscy, senatorowie, nie tknięci torturami, wydawali każdy swoich najbliższych." Rzeczywiście, nici spisku powoli wychodziły na jaw. Próżno domagano się od Pizona, żeby on mężnym czynem, zjawiwszy się śród pretorianów, pociągnął ich za sobą; wolał odebrać sobie zagrożone życie. Śledztwo pomimo to było prowadzone w dalszym ciągu, i to przez Feniusza Rufusa, jako prefekta pretorianów, który wyjątkową gorliwością pragnął z góry obalić podejrzenia przeciwko sobie. I właśnie ta nadmierna gorliwość stała się przyczyną jego zguby: jeden bowiem z oskarżonych, którego badał ze szczególną zawziętością, z pogardliwym uśmiechem odpowiedział mu, że przecież on sam najlepiej wie o wszystkim - to wystarczyło. Wśród wielu lękliwych wyróżnił się swą godnością trybun pretorianów Subriusz Flawus, który zapytany przez Nerona o przyczynę swej zdrady, odpowiedział: „Znienawidziłem ciebie, odkąd zostałeś matkobójcą i żonobójcą, dżokejem, aktorem i podpalaczem." Odprowadzony na miejsce stracenia obok wykopanej dla niego mogiły, zanadto wąskiej i płytkiej, zauważył z pogardą: „Nawet tego nie umieli zrobić według przepisów." A kiedy żołnierz pełniący rolę kata zwrócił się doń z upomnieniem, by mężnie podstawił szyję, odpowiedział mu: „Obyś ty sam potrafił tak samo mężnie uderzyć." Takie i inne dowody odwagi i męstwa pozostały w pamięci współczesnych — gdyż liczba oskarżonych i straconych była ogromna. Znalazł się śród nich także najzdolniejszy poeta owych czasów, 166 Anneusz Lukan, bratanek byłego kanclerza, autor wspaniałego eposu historycznego o drugiej wojnie domowej pt. Pharsalia, którego Neron nienawidził jako współzawodnika; ale jeszcze boleśniejszą od tej śmierci była inna, do której Neron zmusił samego kanclerza, swego byłego wychowawcę. Poszlak przeciwko niemu nie było żadnych; ale cesarz, zapewne słusznie tłumacząc jego oddalenie się od polityki jako niechęć, poparty przez Poppeę i Tygellina, którzy tworzyli jego najściślejszą radę, postanowił skorzystać ze spisku, żeby się i jego pozbyć. Posłał więc do Seneki trybuna pretorianów Sylwana z rozkazem, by sobie odebrał życie. Seneka z godnością filozofa spełnił rozkaz, otwierając sobie żyły; jego żona Paulina poszła za jego przykładem, ale Neron, dowiedziawszy się o tym, z obawy, żeby jej śmierć nie przyczyniła się do jeszcze większej nienawiści ludu przeciw niemu, kazał ją wszelkimi środkami zachować przy życiu. Przeżyła więc męża o kilka lat, żyjąc, jak mówi Tacyt, godziwą pamięcią o mężu i bladością swej cery świadcząc o upuście krwi, którym chciała zadać sobie śmierć. Tak się skończył spisek Pizona, pochłonąwszy mnóstwo ofiar z najwyższych rzymskich sfer towarzyskich. Uważając siebie za uratowanego, Neron poświęcił Jowiszowi Mścicielowi, Iovi Vindici, sztylet, który należał do jednego ze spiskowców i wskutek jego nieostrożności spowodował odkrycie całego spisku. Później widziano w tym poświęceniu omen: ten bowiem, który niebawem miał skutecznie podnieść nad głową zbrodniarza sztylet w postaci powstania galickiego, miał właśnie imię Windeks. Ale to zdarzyło się dopiero po trzech latach; tymczasem Neron w dalszym ciągu szalał, brnąc we krwi wszystkiego, co w Rzymie było najbardziej wybitne i szlachetne. Śród ofiar roku 66 należy wyróżnić Gajusza Petroniusza, którego Tacyt nazywa „arbitrem wytworności" dla cesarza, wskutek czego ten przydomek - Arbiter - przyrósł do Petroniusza jako autora zachowanego tylko fragmentarycznie, atoli ogromnie ciekawego romansu gałgańskiego38; czytelnik polski zna dobrze Petroniusza z utworu Sienkiewicza. Otóż właśnie to znawstwo wytworności stało się przyczyną jego zguby: wywołało bowiem zazdrość Tygellina, który nie cierpiał współzawodników obok siebie. Petroniusz otrzymał rozkaz odebrania sobie życia, który też spełnił bez wszelkich protestów, jak rzecz błahą i niegodną uwagi. „Po zabójstwie tylu wybitnych mężów — mówi Tacyt39 — Neron zapragnął zgładzić samą cnotę w postaci Trazei Petusa i Soranusa." Żoną Trazei była Arria Młodsza, córka tej Arrii, która za Klaudiusza dała mężowi bohaterski przykład dobrowolnej śmierci; cnota bohaterstwa była dziedziczna w pokoleniach tych Rzymianek. Trazei zarzucano, że nie przyłączył się ani do przekleństwa pamięci Agryppiny, ani do uchwały boskich honorów Poppei - tę bowiem Neron w ataku furii zabił przed rokiem i opanowany przez skruchę, kazał ją konsekrować przez senat; również, że nigdy nie składał ofiar na intencję „boskiego głosu" cesarza śpiewaka i w ogóle zachowywał się szlachetnie 167 i niezłomnie. Wyrok zaniósł mu kwestor konsula; Trazea po ostatniej rozmowie z żoną, zięciem i filozofem Demetriuszem, którego miał przy sobie jako kierownika sumienia, zawołał kwestora i w jego obecności rozciął sobie żyły rąk, poświęcając krew, która z nich trysnęła, Jowiszowi Oswobodzicielowi. „Patrz, młodzieńcze — dodał, zwracając się do kwestora — niech to nie będzie złą wróżbą dla ciebie, ale żyjesz w czasach, kiedy należy hartować duszę przykładami męstwa..." Tu się urywa, niestety, rękopis zawierający Roczniki Tacyta; w jednym z poprzednich rozdziałów zdążył jednak dziejopis umieścić opowiadanie także o losach Soranusa. Te może były jeszcze bardziej wzruszające wskutek tego, że oskarżyciel wmieszał do swej niecnej potwarzy także jego młodziutką córkę, twierdząc, że sprzedała swe ozdoby dziewczęce, żeby zdobyć środki na konsultacje magiczne przeciw cesarzowi. Próżno dziewczyna, zrozpaczona, że mimo woli przyczyniła się do zguby ojca, na klęczkach pośród senatu broniła się, wołając, że za pomocą zarzucanych jej konsultacyj chciała jedynie dowiedzieć się, czy sędziowie uniewinnią jej ojca; oboje zostali skazani i straceni. Śród tych obrazów, pełnych grozy, był zresztą i taki, który wywarł wrażenie radosne i nawet sprawił zaszczyt Neronowi. Jużeśmy o nim mówili: była to koronacja Tyrydatesa na króla Armenii. Czy jednak Neron zapomniał, że ten zaszczyt zawdzięczał bohaterstwu i rozwadze Korbulona? Przeciwnie, pamiętał aż zanadto dobrze: następny rok, 67, udowodnił, że mu tej zasługi nie mógł -przebaczyć. Ten rok bowiem przyniósł wreszcie to, do czego już dawno dążył Neron w swej osobliwej ambicji: podróż artystyczną do Grecji. Co prawda igrzyska olimpijskie, pytyjskie i pozostałe już nie miały tego znaczenia narodowego, jakie miały za czasów Pindara i Myrona, stawszy się polem popisów sportowców zawodowych; ale ośmieszone jeszcze nie były - stało się to dopiero teraz. Rozkazano Grekom, by wszystkie swe igrzyska skupili w tym jednym roku 67, wbrew tradycji, ale ku większej wygodzie cesarza; rozkaz spełniono. W Olimpii popisów śpiewaczych dotąd nie bywało; na cześć „boskiego głosu" cesarza zarządzono je teraz. Wszędzie występował on ze wszystkimi swymi talencikami - i naturalnie wszędzie w każdej konkurencji został uznany za zwycięzcę. W Olimpii konie zrzuciły go z rydwanu; ocalał jednak - czy to nie było dostatecznym zwycięstwem? Tak, był zwycięzcą nad wszystkimi współzawodnikami w teraźniejszości: pozostawała jednak przeszłość, bohaterzy Pindarów i Symonidesów, uwiecznieni dłutem Myronów i Polikletów.40 To było nie do zniesienia; na rozkaz cesarza wszystkie ich posągi zostały zniszczone. Ta artystyczna podróż — która jednak na szczęście dla Aten i Sparty nie dotknęła tych najsławniejszych miast - została zakończona w Koryncie, zwanym od czasu odbudowy przez Cezara „Chwałą Juliuszową Koryntem" (Laus Iulia Corinthus), a będącym stolicą prowincji Achai. Tu Neronowi, dotkniętemu obłędem megalomańskim, ktoś podsunął myśl, która mu się podobała, 168 choć była rozsądna i praktyczna: przekopanie Przesmyku Korynckiego kanałem, który by połączył Zatokę Koryncką z Sarońską i skracając żeglugę z Adrii? do mórz wschodnich, umożliwił żeglarzom niebezpieczne już od czasów Odysei ominięcie przylądków południowych. Inżynierowie rzymscy rozwiązaliby takie zadanie: miejsce do kanału było wybrane trafnie. Niestety, praca poza pierwszymi próbami nie posunęła się naprzód i dopiero w końcu wieku XIX zostało urzeczywistnione podjęte przez Nerona zadanie. A potem przyszła kolej na wdzięczność. Odwdzięczyć się należało przede wszystkim tej Grecji, która uznając cesarza za zwycięzcę na wszystkich swoich „agonach"??, nagrodziła jego wyczyny dżokejskie i śpiewacze tysiącznymi wieńcami. Za to cesarz teraz, nieświadomie parodiując szlachetny zapał Flaminina41, w tym samym Koryncie proklamował niezawisłość państw greckich. Nagroda była odpowiednia do zasług i trwała zaledwie parę lat. A poza tym należało się odwdzięczyć także owemu wodzowi, dzięki któremu Neron otrzymał swój największy sukces wojenny, Korbulonowi. Wezwał go listem łaskawym i zaszczytnym do Koryntu i kiedy ten rycerz, nie podejrzewając zdrady, porzucił stworzoną przez siebie armię, z którą był zrośnięty, i zjawił się na jego wezwanie — posłał mu rozkaz odebrania sobie życia. Korbulon spełnił także i ten rozkaz, odpowiedziawszy nań pełnym goryczy słowem: - Zasłużyłem! Jeszcze jeden tryumf był sądzony cesarzowi — tryumf ostatni: powrót do Italii i do Rzymu. Pretorianie i motłoch stołeczny, których przywiązanie zjednał hojnymi darami kosztem wciąż kurczącego się skarbu, entuzjastycznie przyjęli wielokrotnego „zwycięzcę", a Neron, zdobiąc swój sypialny pokój zdobytymi wieńcami, mógł się łudzić myślą, że posiada bezgraniczną miłość swego ludu. Ale wkrótce nastąpiło rozczarowanie i otrzeźwienie — straszne, ostateczne. Nadeszła wiadomość z Galii: armia, której sprzykrzyła się służba niegodziwemu cesarzowi, powstała przeciw niemu; wodzem powstania był niejaki Gajusz Juliusz Windeks, którego samo imię — „Mściciel" — zdawało się przeznaczać do tej roli. Był on legatem cesarskim, zdaje się w Galii Lugduńskiej, i jego powstanie samo przez się niewiele znaczyło: mogło być z łatwością stłumione przez legatów pozostałych armii. Ale kto się tego podejmie? Los Korbulona był wymownym dowodem cesarskiej wdzięczności. Nie znaleźli się nowi ochotnicy, którzy by o tę wdzięczność zabiegali; przeciwnie, powstanie zataczało coraz to szersze koła, i w roku 68 cały Zachód wypowiedział się przeciw Neronowi. Tutaj pogrążyła Nerona jego główna cecha — tchórzostwo. Oczekując lada chwila wiadomości o przekroczeniu Alp przez wojska Zachodu, porzucił wszelką myśl o obronie. Wobec małoduszności Nerona pretorianie też go opuścili. Ich prefektami byli znany nam już Tygellin 169 i obok niego następca straconego Feniusza Rufusa — Gajusz Nimfidiusz Sabinus, też kreatura? Nerona. Ten Nimfidiusz był bardzo ciekawą postacią. Jego matka była córką Kallista, jednego z wyzwoleńców Klaudiusza; zwała się właśnie Nimfidia. Jako dziewczyna piękna i wcale nie surowego trybu życia, jeszcze za Kaliguli ściągnęła na siebie uwagę szalonego cesarza, a ponieważ jej syn — ten właśnie, o którym mowa — urodził się w owych czasach i miał pewne podobieństwo do Kaliguli, więc podawał się chętnie za jego syna, a przezeń za pochodzącego z krwi Augusta. Dlatego też używał imienia rodowego z imienia swej matki, widocznie chełpiąc się swym nieprawym pochodzeniem, które mu pozwalało wywodzić się od takich wspaniałych przodków: czy nie można by obrócić na swoją korzyść resztek zniweczonej przez Nerona legendy augustowskiej? Pierwszym krokiem było oczywiście obalenie tego ostatniego; to mu się udało z łatwością, ponieważ i jego kolega Tygellin, nie ustępujący w tchórzostwie swemu panu i dobroczyńcy, przeszedł na jego stronę. Senat z przyjemnością poszedł za przykładem pretorianów, zrzucając z siebie rozluźnione kajdany upokarzającej służby. Neron był opuszczony przez wszystkich. Schronił się na razie w willi jednego ze swych wyzwoleńców — już wiemy, że ci często dawali przykłady wzruszającej wierności byłym panom. W oczekiwaniu niezawodnej śmierci zdziecinniał ostatecznie; musiała przyjść jego niania, staruszka, żeby go pocieszyć. Schronisko u Faona — tak się nazywał ów wyzwoleniec - mogło zapewnić skazańcowi tylko wolny wybór śmierci, to dobrodziejstwo, którym on przedtem tak hojnie szafował wobec Seneki, Trazei, Korbulona i tylu innych. Niestety, sam nie był podobny do żadnego z tamtych; dopiero kiedy usłyszał tętent konnej pogoni, zwiastujący mu zbliżanie się daleko gorszego losu, kazał innemu wyzwoleńcowi przeciąć sobie gardło i ten mu wyświadczył tę ostatnią przysługę. Świadomość swych talencików, w których widocznie był szczerze zakochany, nie porzucała go aż do końca - jego ostatnimi słowami były: - Jaki wielki artysta ginie w mojej osobie!42 Po zgonie został otoczony wzruszającą opieką wiernej kobiety. Wyzwolenica Akte, którą kochał pierwszą miłością, nie mogąc uratować mu życia, pochowała jego zwłoki, chroniąc je od znieważenia przez rozpętany motłoch. Umarł Neron 9 czerwca 68 roku — tego samego dnia, jak zauważyli współcześni, w którym przed sześcioma laty kazał zamordować swoją cichą, cnotliwą żonę Oktawie. POWRÓT DO ZDROWIA 12. ROZKŁAD PAŃSTWA Władza nad państwem zależy od wojska — taki stan rzeczy już od ostatniego wieku rzeczypospolitej był wynikiem reformy wojskowej Mariusza.1 Wojska zaś trzyma w karbach legenda - taki był wynik długich rządów Augusta. Stworzona przezeń legenda augustowska podtrzymywała jedność państwa przez całe stulecie — akurat przez stulecie, jeżeli liczyć od bitwy akcyjskiej. Rozkwaterowane przy wszystkich granicach olbrzymiego imperium wojska dochowywały wierności każdorazowemu następcy tronu, widząc w nim przedstawiciela legendy augustowskiej. Obłędy poszczególnych władców zadawały wciąż nowe ciosy tej legendzie; zniszczył ją doszczętnie w swym szale samobójczym ostatni z nich, Neron. Teraz legenda nawet nie miała kogo opromienić — Neron przezornie wytępił tych wszystkich, w których płynęła krew pierwszego cesarza. Przestała więc działać ta siła, której państwo zawdzięczało posłuszeństwo wojsk i dzięki niemu — swoją jedność. I wskutek tego rozpoczął się jego rozkład. Zaczai się on, jak to widzieliśmy, w Galii. Windeks i jego wojsko nie mogli dłużej znieść zbrodniarza na tronie cezarów; niesłychany ucisk gospodarczy, spowodowany szaloną rozrzutnością tego cesarza, sprawił to, że do powstania wojskowego przyłączyły się najbliższe narody galickie, Eduowie, Arwernowie i inni. Ale przez to zmienił się cały charakter powstania; z dynastycznego przeobraziło się ono w narodowe, jak dwadzieścia lat temu powstanie Sakrowira lub w jeszcze dawniejszych czasach — powstanie Wercyngetoryksa. I znowu, jak przeciw Sakrowirowi, legat Germanii Górnej, jako najbliższy, został powołany do stłumienia powstania. Był nim tym razem Werginiusz Rufus, człowiek dzielny, o nieskazitelnej przeszłości. Jego zamiarem były raczej układy; wbrew jego woli legiony, spotkawszy wojsko Windeksa pod Vesontio (dziś. Besancon), wydały mu bitwę. Windeks, zwyciężony, odebrał sobie życie. Windeks nie miał zbyt ambitnych zamiarów: na cesarza proponował nie siebie, lecz najpoważniejszego z wodzów na całym Zachodzie. Był nim bezsprzecznie legat Hiszpanii Północnej, stary patrycjusz Serwiusz Sulpicjusz Galba, który liczył już siedemdziesiąt trzy lata. Przy tej sposobności rozgłoszono 174 rzekomą przepowiednię, otrzymaną przez Nerona od Pytii delfickiej?. W swym nastroju romantycznym zwrócił się bowiem Neron także do Pytii; ona to miała mu przepowiedzieć, żeby się wystrzegał siedemdziesiątego trzeciego roku, jako niebezpiecznego. Nie zrozumiał młody cesarz dwuznaczności tej przepowiedni. A więc w każdym razie dożyję do tego roku! — powiedział sobie i uradowany wypłacił Pytii sowitą nagrodę. Teraz przepowiednia spełniła się w innym, groźniejszym znaczeniu: niebezpieczny dla Nerona — stał się siedemdziesięciotrzyletni Galba. Był to w ogóle człowiek niepospolity i przede wszystkim — wódz o żelaznej sile woli. W roku 39 został przez Kaligulę posłany jako legat do Germanii Górnej na miejsce Korneliusza Getulika, człowieka zacnego, ale zanadto pobłażliwego wobec swawolnego żołdactwa. Rychło tam odczuto zmianę; powstała śród żołnierzy piosenka: Uczcie się wojować, chłopcy: nie Getulik — Galba tu!2 Po dwudziestu latach przeniesiono go też w randze legata do Hiszpanii Północnej; było to jedno z ostatnich rozporządzeń Seneki. Teraz, po ośmioletnich jego rządach w tej prowincji, nie było na całym Zachodzie dostojniejszego wodza. Uznał to Windeks, uznały wojska obu Germanij; uznał też jego sąsiad, legat Luzytanii, znany już nam Oton, do którego za chwilę powrócimy. Głównymi cechami tego starca jako wodza i władcy były z jednej strony nieubłagana dyscyplina wojskowa, z drugiej to, że był „wobec cudzego mienia niechciwy, wobec własnego oszczędny, wobec publicznego skąpy". Tak go charakteryzuje Tacyt - już nie w Rocznikach, które się kończyły śmiercią Nerona, lecz we wcześniejszych, a nie mniej ważnych Historiach3, traktujących właśnie o rozkładzie państwa po tej śmierci. Owe dwie cechy czyniły z Galby wybornego cesarza, gdyby się do nich przyłączyła - legenda; wskutek jej braku jednak stały się przyczyną jego zguby. Niektóre postanowienia tego wodza wywołują w nas jednak zdziwienie. Dlaczego odwołał z Germanii Górnej bezwzględnie lojalnego i dzielnego Werginiusza, powierzając tę ważną prowincję staremu kalece Hordeoniuszowi Flakkusowi, który go zdradził? Dlaczego oddał Germanię Dolną jeszcze bardziej podejrzanemu Witeliuszowi? Są to arcana imperii??, dla nas zagadkowe. Bądź co bądź, na razie wszystko zapowiadało się pomyślnie. Galba wyruszył do Rzymu na czele swego wojska, mając przy sobie, śród innych przyjaciół, także Otona. Dlaczego właśnie jego? Zobaczymy. 175 W Rzymie oczekiwano go z całą życzliwością, do której przyczynił się niemało, wbrew własnej woli, znany nam już Nimfidiusz Sabinus. Ten awanturnik w roli prefekta pretorianów, do której powołał go Neron jednym ze swych najmniej mądrych rozkazów, naprzód żerował na uroku Galby, w którego imieniu obiecał swym pretorianom hojne donativum (ten zgubny obyczaj datował się jeszcze z czasów Klaudiusza). Z czasem, licząc na popularność, którą mu zjednała ta obietnica, zaczął wyzyskiwać na swoją własną korzyść szczątki legendy augustowskiej - właśnie w tym celu utworzył sobie imię rodowe z imienia niewolniczego swej matki. Ale tu wiary nie znalazł. Moja matka była kochanką cesarza Gajusza (Kaliguli). Wiemy, i także wielu innych; była to przecie wielkiej zacności kobieta. A więc jestem synem tego cesarza i co za tym idzie, wnukiem Agryppiny Starszej i praprawnukiem Augusta. Co do tego, to nie; wiemy przecież, że ów zaszczyt spotkał twoją matkę dopiero po twoich urodzinach. Stanowczo nie chciały dumne kohorty, składające się przecież z samych tylko obywateli rzymskich, osadzić na tronie syna wyzwolenicy z niewiadomego ojca; Nimfidiusz się uparł i został zabity. Teraz pretorianie oczekiwali Galby — i donativum. I oto zjawia się nowy cesarz, kroczy wraz z wojskiem po drodze Flaminijskiej do swej stolicy; wtem przed mostem nad Tybrem, pons Muhius, zastępuje mu drogę jakaś zgraja żołnierska. Co to znaczy? Na razie nic groźnego: to majtkowie floty mizeńskiej przyszli prosić, żeby z nich utworzono legion. -To w taki sposób zwracacie się do cesarza? To ma być dyscyplina? Wracajcie do swego obozu! — Marynarze nie chcą, upierają się; dochodzi do starcia, leje się krew. Oczywiście musieli w końcu ustąpić, ale wrażenie było jak najgorsze. Dalej cesarz napotyka obóz pretoriański, na razie bez wodzów. Nastrój panuje tam przychylny; ale żołnierze upominają się o obiecane donativum. Nic z tego. — Nie ja wam obiecywałem, ja przywykłem zaciągać żołnierza, nie zaś kupować go. — Zresztą nie było z czego płacić: skarb po szalonych rządach Nerona był pusty. Wypadało go przede wszystkim jako tako napełnić. Pierwsza próba: zmusić tych, których ostatnio obdarzył Neron, do zwrotu otrzymanych darów — nawet biedna Pytia była w ich liczbie. Pomysł sam nie był zły, nie pozbawiony słuszności. Przyklasnęli mu ci, których kosztem odbywało się owo obdarzanie i którzy cieszyli się, że grabieżcy zostali teraz doprowadzeni do takiej samej nędzy. Ale korzyść z tego była niewielka: największą część owych darów już zdążyli rozproszyć nowi rozrzutni właściciele. Niezadowolenie wciąż rosło i rosło; a ten, który miał z tego skorzystać, był już niedaleko. Przypomnijmy sobie raz jeszcze czasy Nerona. Jeden z uczestników jego szaleństw, młody, piękny i swawolny Marek Salwiusz Oton, 176 skłonił do zdrady małżeńskiej najurodziwszą z arystokratek ówczesnego Rzymu, Poppeę Sabinę, i niebawem się z nią ożenił. Byłby szczęśliwy, gdyby nie to, że ta jego nowa żona podobała się również i Neronowi. Cesarz współzawodników nie znosił i Oton przypłaciłby życiem swój dobry gust, gdyby go nie uratował Seneka: Poppea została cesarzową, a Oton — namiestnikiem dalekiej Luzytanii. Wiedział dobrze, że to namiestnictwo było raczej wygnaniem, i mógł się spodziewać śmierci lada chwila, gdy tylko osłabnie dobroczynny wpływ Seneki na niesforną duszę Nerona. I oto otrzymuje od astrologa Ptolemeusza, po sprawdzeniu swego horoskopu, dwie przepowiednie. Pierwsza: „przeżyjesz Nerona"; druga: „sam zostaniesz cesarzem". To, co następnie się zdarzyło, jest ciekawe nie tylko z historycznego, lecz także z psychologicznego punktu widzenia; słusznie można by nazwać Otona „Makbetem starożytności". Rolę szekspirowskich wiedźm odgrywają wobec niego astrologowie, poza tym zaś jego dzieje są zupełnie analogiczne. Obie przepowiednie były w równej mierze nieprawdopodobne: cesarz był młody i na szczycie swej potęgi, którą zawdzięczał przeważnie mądrym rządom Seneki; gwiazda zaś Seneki, coraz bardziej przyciemniana, zgasła ostatecznie w roku 65. Było to złym znakiem dla tych, których ochraniał dotychczas jego wpływ, a więc przede wszystkim dla Otona. A jednak żył sobie i nadal w swej Luzytanii przez rok, przez drugi, przez trzeci... aż raptem w roku 68 całe państwo zostało wstrząśnięte wieścią o przymusowym samobójstwie Nerona. Neron zginął — a Oton żył! Pierwsza przepowiednia niespodziewanie się spełniła; spełni się więc chyba i druga? Jednak z zamętu, który powstał po gwałtownej śmierci Nerona, wyłonił się na razie, jak już wiemy, inny namiestnik jako kandydat do tronu cesarskiego, Galba. Ale Galba był już stary; w interesie własnym, jako też i państwa, musiał on — jak to było w zwyczaju, przez adopcję — obrać następcę tronu. Kogo miał obrać? To było teraz najbardziej palącą kwestią; od jej trafnego rozwiązania zależały dalsze losy nie tylko Galby, ale i całego państwa. Jeszcze bowiem nie nastąpił właściwy rozkład; autorytet Galby, poparty autorytetem młodego i silnego następcy, mógł mu zapobiec. Mogło już teraz zdarzyć się to, co się rzeczywiście zdarzyło po trzydziestu latach, kiedy nowo obrany cesarz, stary Nerwa, przez trafne obranie Trajana na syna przybranego i na następcę tronu zainaugurował epokę chwały cesarstwa rzymskiego. Kogo więc obierze Galba? Salwiusz Oton, pomny owej drugiej przepowiedni, jak wiemy, przystał do Galby i został jego gorącym zwolennikiem, towarzysząc mu, jak też już wiemy, w całej drodze z Hiszpanii do Rzymu; spodziewał się widocznie, że ten mu się odwdzięczy, adoptując go na syna i następcę tronu. I o ile mamy prawo sądzić po tylu stuleciach, zdaje się, że byłoby to rzeczywiście najlepszym rozwiązaniem kwestii. Niespełna czterdziestoletni Oton obok siedemdziesięcioletniego z górą Galby, po wielu dowodach swej dzielności podczas dziesięcioletnich rządów w Luzytanii — taki stan rzeczy byłby poważną rękojmią pomyślności na 177 najbliższe oraz na dalsze czasy. Galba jednak sądził inaczej: uważał za rzecz niemożliwą oddanie państwa byłemu współbiesiadnikowi Nerona i zamiast niego adoptował młodzieńca o nieskazitelnej przeszłości, z bardzo rozgałęzionego rodu Pizonów. Tu zaczyna się nowy okres w życiu Otona. Astrologowie, których autorytet został mocno poderwany nieoczekiwaną adopcją Pizona, bronili swej wiedzy, twierdząc dalej, że mają słuszność, że ich przepowiednia jednak się spełni, i coraz bardziej spychali Otona z drogi szlachetnej, choć nadmiernej ambicji na drogę zbrodni. Salwiusz Oton znowu im uwierzył. Ciesząc się po dawnemu zaufaniem szlachetnego Galby, uknuł jednocześnie spisek przeciw niemu wśród gwardii pretoriańskiej, niezadowolonej, jak już wiemy, z tego, że nie otrzymała obiecanej darowizny. Zamach miał być dokonany 15 stycznia 69 roku. Galba składał właśnie ofiarę Jowiszowi; śród obecnych był również Oton, wierny, jak się zdawało, przyjaciel cesarza. Wróżbita, badający według zwyczaju wnętrza ofiarnego zwierza, orzekł, że znaki są niepomyślne, że cesarzowi grozi straszne niebezpieczeństwo, i to ze strony jego najbliższych. To orzeczenie pokonało ostatecznie wątpliwości Otona. Sądząc, że sami bogowie sprzyjają jego zamiarom, udał się pod jakimś pretekstem do spiskowców — i po krótkiej wrzawie mógł powitać zbroczoną i oszpeconą głowę sędziwego cesarza na ostrzu włóczni jednego z pretorianów. Ludzie w owych czasach mieli jeszcze sumienie. Niewesoło upłynęły nowemu cesarzowi trzy pierwsze miesiące jego władzy. Opowiada Swetoniusz4, że pewnej nocy z jego sypialni dał się słyszeć straszny jęk. Zbiegli się dworzanie, patrzą: cesarz Oton leży na podłodze przed łóżkiem i woła: „To duch Galby mnie prześladuje. Wszelkimi środkami starałem się go ułagodzić — nic nie pomaga." I nic nie pomogło w zbliżającej się ostatecznej walce, w której trzeba było albo mieć czyste sumienie — albo być bez sumienia. Była to walka nie między ludźmi, ale między zasadami. Dotychczas było zasadą, że cesarza imperium rzymskiego obiera Rzym, prawnie przez senat, faktycznie raczej przez obóz pretorianów lub ich prefektów, ale zawsze Rzym. Oczywiście wybór przez wojsko jest rzeczą niepożądaną i niebezpieczną, ale jeżeli inaczej nie można, mniejszym złem jest wybór przez wojsko centralne, chociażby dlatego, że jest ono jedyne, podczas gdy pogranicznych jest kilka. Otóż, jak mówi Tacyt5, wybór Galby wyjawił jedną z tajemnic rządów -mianowicie to, że cesarzem można zostać nie tylko w Rzymie, ale i gdzie indziej. Galba co prawda zawdzięczał ten zaszczyt swym zaletom osobistym; jego wojsko, wojsko Hiszpanii Północnej, prowincji o prawie spokojnych granicach, jako takie nie wchodziło w rachubę. Potężniejsze były wojska nadreńskie, naddunajskie, nadeufrackie: to ostatnie na razie było zajęte wojną, o której jeszcze będzie mowa, ale pierwsze dwa już teraz mogły wypowiedzieć swą wolę — i wypowiedziały ją. Najbliższe było wojsko obu Germanij; niezrozumiałe dla nas posunięcie Galby wobec tego wojska — odwołanie Werginiusza 178 i powierzenie władzy Hordeoniuszowi i Witeliuszowi — sprawiło, że wypowiedziało się ono przeciw Galbie. W poczuciu swej siły obaliło posągi i popiersia Galby i proklamowało cesarzem — z pominięciem niezdolnego Hordeoniusza — popularnego śród żołnierzy Witeliusza. Ten rokosz był skierowany, jak wspomniałem, przeciw Galbie; na razie mamy walkę między sobą dwóch pogranicznych sił. Tymczasem cesarzem obrano Otona; obrali go pretorianie, senat potwierdził wybór: walka dwóch sił peryferycznych przeistoczyła się w walkę peryferii z centrum. Która z tych dwóch sił zwycięży? Zwycięstwo Otona oznaczałoby powrót do jedności imperium, zwycięstwo Witeliusza — dalszy jego rozkład. W tym zawierał się sens tego nowego etapu zamieszek, do których doprowadził zanik legendy augustowskiej. Dwoma potokami, pod przewodnictwem dwóch wodzów, Cecyny i Walensa, popłynęła armia Witeliusza przez Alpy do Italii; połączyły się one w Italii -według ówczesnej terminologii — w Galii Transpadańskiej. W tym kierunku wyruszył też Oton. Pod względem wojskowym armia germańska, wypróbowana w długiej służbie pogranicznej, stała daleko wyżej od otoniańskiej; Oton co prawda miał lepszych wodzów, między innymi Werginiusza i Swetoniusza Paulina. Rozstrzygnąć sprawę mogła armia naddunajska, która — zapewne wskutek współzawodnictwa z germańską — wypowiedziała się za Otonem i już miała nadejść z odsieczą. Przezorność kazała czekać na jej przybycie; ale nieczyste sumienie młodego cesarza zawiodło go. Astrologia przepowiedziała mu władzę, ale nie jej stałość: tę mogło mu zabezpieczyć dopiero zwycięstwo. Rozkazał więc, żeby stoczono bitwę; sam w niej udziału nie wziął — przypuszczalnie nie z tchórzostwa, lecz nie chcąc, żeby ten udział przyniósł uszczerbek jego sprawie. Bitwa została stoczona pod miasteczkiem Bedriacum niedaleko Kremony; wygrali ją — nie Witeliusz, który wolał nie ryzykować życia, lecz jego wodzowie. Dowiedziawszy się o swej porażce, Oton zrezygnował z dalszego oporu; żeby nie doprowadzić do ponownego rozlewu krwi, mężnie odebrał sobie życie 17 kwietnia 69 roku. Przez to ofiarne samobójstwo zasłużył sobie na wdzięczną pamięć potomnych, którzy stawiali jego czyn obok czynu Katona Utyckiego6 — pomimo wielkiej różnicy w charakterach obu mężów. Wkrótce potem cesarz Witeliusz wkroczył do Rzymu i został uznany przez senat, jak również przez pretorianów. Pomimo to rozkład państwa nie został powstrzymany: tylko zalety osobiste nowego cesarza mogły przeciągnąć na jego stronę armie naddunajska i nadeufracką, a właśnie tych zalet cesarz nie posiadał. Nie był to właściwie człowiek zły: już sam wygląd jego otyłej twarzy świadczył o tym, że ten grubas był raczej charakteru dobrodusznego, ale potwierdza też słuszność legendy historycznej, która widzi w nim przede wszystkim żarłoka na tronie. Toteż hasłem jego rządów było - możliwie spokojne korzystanie z władzy, celem zaspokojenia tej względnie niewinnej, ale bardzo poziomej namiętności. A ponieważ zawdzięczał tę władzę swemu wojsku germańskiemu, 179 więc wszelkimi środkami starał się utrzymać je w dobrym humorze. Otóż trzeba wiedzieć, że wojska pograniczne były w wysokim stopniu zregionali-zowane — to znaczy, że służyli w nich w znacznej mierze żołnierze zaciągnięci z tej samej prowincji, w której stacjonowano. A więc w wojsku germańskim: Germanowie — dajmy na to, zromanizowani (do tego właśnie przyczyniła się służba wojenna), ale pomimo wszystko z pochodzenia Germanowie. Teraz ta sześćdziesięciotysięczna armia była panią Rzymu; Witeliusz zreorganizował kohorty pretoriańskie, które przecież podtrzymywały jego przeciwnika, w sposób łagodny co prawda, ale zawsze z tym wynikiem, że większość w nich tworzyli jego Germanowie; na prefektów też mianował oficerów swego wojska — ci przynajmniej byli Rzymianami. Jednym słowem, już teraz otrzymał Rzym przedsmak tego, co miało w straszliwych rozmiarach nastąpić dopiero po trzech z górą wiekach — wtargnięcia żywiołu germańskiego do samego serca imperium. Rozkładu to wszystko zażegnać nie mogło, toteż zapowiadał się on w sposób zastraszający. Niepokój panował na Zachodzie; wskutek ustąpienia armii nadreńskiej rozpoczęło się powstanie Batawów, które miało rychło przybrać bardzo groźne rozmiary. Armia naddunajska, oddana, jak już wiemy, Otonowi, bardzo niechętnie i tylko chwilowo uznała władzę jego przeciwnika, aż do czasu, gdy się znajdzie inny, dostojniejszy od niego władca. Sama takiego w swych szeregach nie miała, ale za to z radością przyjęła tego, którego obrała trzecia wielka armia imperium, nadeufracka. Armia nadeufracka prowadziła wówczas wojnę nie tyle wielką, ile żmudną z maleńką Judea. Ponieważ mamy poświęcić tej wojnie następne opowiadanie, tutaj ograniczymy się tylko do szczegółów dotyczących jej wodza. Był nim Tytus Flawiusz Wespazjan, człowiek już niemłody — miał lat sześćdziesiąt — i ojciec dwóch dorosłych i dzielnych, chociaż bardzo niepodobnych do siebie synów. Kiedy wybuchła w roku 68 — po części wskutek nieudolności prokuratorów — wojna judejska, Neron wysłał go jako legata do prowadzących tę wojnę wojsk; była to nominacja zupełnie niespodziewana, gdyż Wespazjan naraził się przedtem Neronowi swym lekceważącym zachowaniem wobec „boskiego głosu" cesarza: miał odwagę zasnąć podczas jego występu śpiewaczego. Jak to się stało, że zamiast oczekiwanego stracenia otrzymał nominację, tego nie wiemy: dość, że został komendantem legionów, które przedtem okryły się sławą pod dowództwem Korbulona. Automatycznie stał się też współzawodnikiem legata syryjskiego, którym był Gajusz Licyniusz Mucjan. Znamy już te zadrażnienia tak niekorzystne dla oręża rzymskiego: istniały już przedtem między Germanikiem a Pizonem, a także bardzo niedawno między Korbulonem a Ummidiuszem Kwadratusem. Tu znowu zapowiadało się coś w tym rodzaju; na szczęście jednak po śmierci Nerona nastąpiła zgoda między obydwoma wodzami, częściowo dzięki łagodnemu charakterowi Mucjana, który był nie tylko wodzem i administratorem, ale i uczonym; głównie zaś dzięki temu, 180 że starszy syn Wespazjana, zazwyczaj zwany po prostu Tytusem, był młodzieńcem o czarującej umiejętności obchodzenia się z ludźmi. Tu więc wypadki rozwijały się pomyślnie. A przy tym trzeba jeszcze podkreślić zachowanie się prefekta Egiptu, którym był Tyberiusz Juliusz Aleksander, z pochodzenia Żyd, ale renegat, i wskutek tego przedmiot nienawiści ze strony wszystkich Żydów, których w Egipcie było bardzo wielu. Czytelnik już wie, że Egipt nie był zwykłą prowincją w rodzaju pozostałych krajów, z których składało się imperium, lecz wyłącznym królestwem cesarza, który wobec tego był następcą faraonów i Ptolemeuszów. Otóż pierwszy ów prefekt obwołał w Aleksandrii Wespazjana cesarzem; Mucjan, który sam nie pretendował, przekonał swego nowego przyjaciela, by nie opierał się temu powołaniu, entuzjastycznie popartemu przez legiony. W tym samym kierunku działała legenda (o której jeszcze będzie mowa) oraz pogłoski, że Witeliusz zamierza przenieść swoich Germanów do łagodnej Syrii, legiony zaś syryjskie — sprowadzi do zimnych lasów i bagien germańskich. Wespazjan niedługo się opierał; wojsko naddunaj-skie, dowiedziawszy się o tym, wypowiedziało posłuszeństwo Witeliuszowi i uznało cesarzem Wespazjana. A ponieważ pozostałe prowincje Wschodu wraz z królami-wasalami poszły za jego przykładem, Wespazjan mógł siebie uważać za pana całego Wschodu rzymskiego. Teraz wojna domowa przybrała taki wygląd, jaki miewała zazwyczaj w imperium rzymskim każda wojna Wschodu z Zachodem. Ci, co jeszcze pamiętali ostatnie czasy trzeciej wojny domowej, mieli teraz pole do ciekawych porównań. Role się poniekąd zmieniły: pan Wschodu mógł przypominać trzeźwego, dbającego o własną władzę w ramach dobrobytu państwowego Cezara, podczas gdy cesarz zachodni Witeliusz przynajmniej w swej żądzy sutych uczt i innych rozkoszy miał w sobie coś z Antoniusza. Tylko pod jednym względem Wschód pozostał owym dawnym, bajecznym Wschodem: miał znowu swoją Kleopatrę, która swą urodą oczarowała - co prawda nie starego i statecznego Wespazjana, lecz jego młodego i pięknego syna, Tytusa. Była nią królowa Berenika, siostra króla Galilei i innych dzielnic Palestyny, Agryppy II; cieszyła się nie najlepszą sławą, ponieważ jednak zła opinia bywa zwykłym losem pięknych kobiet w jej położeniu, nie należy jej zanadto wierzyć. Bądź co bądź, oczarowała Tytusa; że go jednak nie usidliła, okazało się później. Od lipca roku 69 Wespazjan był uznanym przez cały Wschód cesarzem Rzymu. Żeby nim zostać na całym obszarze imperium, należało wydać wojnę panującemu w Italii i na całym Zachodzie Witeliuszowi. Nie było to rzeczą łatwą: co prawda wojsko germańskie pod słonecznym niebem Italii zdołało już stracić swój poprzedni hart, było jednak wciąż jeszcze dość poważną siłą wskutek swej zwartości i wierności obranemu przez się wodzowi i mogło otrzymać sukurs z innych prowincyj Zachodu — Brytanii, Galii, Hiszpanii — podczas gdy rozbitki wojsk Otona, które naturalnie chętnie opowiedziały się za Wespazjanem, były zdemoralizowane porażką i nie miały wielkiego znaczenia. 181 Czy więc należało się śpieszyć, żeby im przyjść z pomocą, czy też zwlekać, aż się uda całą armią nadeufracką runąć na Italię? Zdania były podzielone, ale najdzielniejszy z legatów Wespazjana, Antoniusz Prymus, naglił do czynu. Zajęto Weronę; stamtąd, po przybyciu prawie całej armii naddunajskiej, ruszono pod Kremonę, gdzie były zebrane główne siły Witeliusza. W pewnej chwili mogło się zdawać, że wojsko Wespazjana zwycięży bez przelewu krwi: główny bowiem wódz Witeliusza, Cecyna, urażony względami, które cesarz okazywał jego rywalowi, Fabiuszowi Walensowi, i w ogóle nie ufając jego sprawie, przeszedł na stronę Wespazjana. Nie udało mu się jednak pociągnąć swych legionów za sobą: dochowały one wierności swojemu cesarzowi, trzeba było pomimo wszystko stoczyć bitwę pod Kremoną, a jej wynikiem było zwycięstwo Wespazjana -i niestety, zburzenie kwitnącej kolonii przez jego rozbestwione wojsko. Witeliusz tymczasem wciąż ucztował w Rzymie, którego prefektem był dziwnym trafem rodzony brat Wespazjana, Flawiusz Sabinus, mający przy sobie także jego młodszego syna, Domicjana. Wreszcie coraz to nowe fatalne wieści o losach jego zwolenników — Walens po nieudanej wyprawie do Galii wpadł w ręce Antoniusza Prymusa i został zabity, wysłana celem zajęcia przełęczy Apeninu główna część pretorianów skapitulowała, flota mizeńska przeszła na stronę Wespazjana — zmusiły Witeliusza do czynu, niestety, tak samo małodusznego jak i całe jego rządy. Tym czynem była abdykacja z zastrzeżeniem sobie odpowiedniej pensji dla dalszego wygodnego życia. Prefekt Sabinus był wymarzonym pośrednikiem w takiego rodzaju pertraktacjach; ale naród rzymski, który wciąż jeszcze kochał swego rubasznego cesarza, nie chciał nawet słyszeć o tej hańbie. Sabinus, wobec groźnej postawy tłumu, musiał szukać schronienia na Kapitolu. Niepokojono go i tam; w rękach prześladującego tłumu był nie tylko oręż, ale i pochodnie; i oto w zamieszkach powstałych na świętej górze podpalono kilka domów prywatnych. O gaszeniu ognia nikt nie myślał i w ostatecznym wyniku — świątynia kapitolińska Jowisza Najlepszego Największego spłonęła. Zdarzyło się to już raz w pierwszej wojnie domowej między Mariuszem a Sullą - i czytelnik może pamięta?, jakie wrażenie sprawiła w całym podwładnym Rzymowi świecie zagłada tego, co było uważane za symbol istnienia państwa. Teraz zdarzyło się to po raz drugi, i wrażenie było, jak to jeszcze zobaczymy, takie samo. W tym pożarze zginął naturalnie i stary Sabinus; Domicjanowi udało się w przebraniu uratować — ze względu na jego przyszłe rządy musimy dodać: niestety. Kto był winowajcą pożaru świątyni? Tego nikt nie mógł sprawdzić; w każdym razie ktoś ze stronników Witeliusza, a więc pośrednio sam Witeliusz. Toteż kiedy małoduszny cesarz chciał przez deputację, złożoną z dziewic Westy, wznowić układy o swą abdykację, dziewice zostały przyjęte i wysłuchane 182 z należytymi honorami, odpowiedź jednak brzmiała, że po podpaleniu Kapitolu i zamordowaniu Sabinusa o układach mowy być nie może. Nastąpiły Saturnalia (17—23 grudnia), święto wesołe w zwykłych warunkach, teraz chyba najkrwawsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek przeżywał Rzym. Legiony Antoniusza Prymusa wtargnęły do Rzymu, mordując i plądrując: Witeliusz, przez wszystkich opuszczony, bezradnie błądził po opustoszałych salach swego pałacu na Palatynie, nie mając odwagi odebrać sobie życia za przykładem zwyciężonego przez siebie w tym samym roku Otona. Toteż o ile śmierć Otona była chwalebna, o tyle śmierć Witeliusza — haniebna i ohydna. Znalezionego w pałacu, poprowadzono ze związanymi rękoma przez Forum i ulicę Świętą do urwiska kapitolińskiego, do tych scalae Gemoniae?, skąd zazwyczaj śród zniewag i obelg wyrzucano ciała przestępców. Próżno jeden z wiernych Germanów, który nie mógł znieść widoku takiego hańbienia swego wodza, chciał jednym ciosem skrócić dalsze jego męczarnie: chybił i tylko własnym życiem przypłacił okazaną litość. Dopiero u kresu strasznej drogi został Witeliusz powoli, licznymi ukłuciami pozbawiony życia i następnie wrzucony do Tybru. Był to żałosny i doprawdy nie zasłużony epilog. Teraz Rzym miał tylko jednego cesarza; po szaleństwach rządów Nerona i okropnościach wojny domowej można było myśleć o — powrocie do zdrowia. 13. ZBURZENIE JEROZOLIMY Cesarz Klaudiusz w swoim liście do Aleksandryjczyków z roku 41 — pierwszego roku swych rządów — wyraża się bardzo surowo o zamieszkałych w Aleksandrii Żydach, którym przypisuje winę wznowienia rozruchów za swego poprzednika Kaliguli, i daje im szereg rozkazów tyczących się ich dalszego zachowania się w tym mieście, grożąc w przeciwnym razie, że użyje wszelkich środków, aby ich poskromić, „jako ludzi szerzących jakąś powszechną chorobę świata cywilizowanego". Autentyczna kopia tego listu została odnaleziona dopiero parę lat temu i dostarczyła nam zupełnie nowych danych dla kwestii żydowskiej czasów Klaudiusza i Nerona. Teraz bowiem stało się zupełnie jasne, gdyż stwierdzone piórem samego cesarza, że wśród Żydów istniała w owych czasach idea władzy wszechświatowej. W sfałszowanej nieco później pod imieniem Ezdrasza Apokalipsie autor wprost zwraca się do Stwórcy z pytaniem: „Jeśli dla nas stworzyłeś ten świat, dlaczego nie posiadamy tego świata?" Władza nad światem musiała wyniknąć z owej wiary. Jakże to miało być urzeczywistnione? Według jednych, Bóg Izraela miał stworzyć cud, osobiście lub przez archanioła Michała, patrona ludu żydowskiego; inni jednak oczekiwali akcji czynnej, prowadzonej ziemskimi środkami przez bohatera, 183 którego nazywano albo Mesjaszem, albo królem judejskim z rodu Dawidowego, albo Mesjaszem i królem w jednej osobie. Jakież to były środki ziemskie? Słowa Klaudiusza zmusiły nas do dokładniejszego zbadania owego planu wojennego, o którym świadczy współczesny Kaliguli pisarz, Filon Judejczyk, podając go w formie monologu, włożonego w usta znanego nam już (wyżej, s. 134) szlachetnego Petroniusza, namiestnika Syrii. Siłami żydowskimi były: po pierwsze, niezwykle liczne rozproszenie po całym świecie cywilizowanym, przeprowadzone dzięki potężnej sile rozrodczej tego narodu oraz wskutek potwornego opodatkowania ludności w Judei na rzecz świątyni jerozolimskiej, karmiącej niezliczone rzesze pasożytów; po drugie, zamieszkali w Judei Żydzi, „niezliczeni co do ilości, mocni ciałem, niezłomni duchem i gotowi ponieść śmierć w obronie ojcowskich obyczajów"; wreszcie po trzecie, królestwo partyjskie, w znacznej części opanowane przez Żydów.7 „Co to będzie — pyta Filon przez usta Petroniusza —jeżeli oni wszyscy jednocześnie chwycą za broń? Przecież będzie to siła nie do przezwyciężenia!" Otóż to właśnie —jednocześnie. Ruch musiał być skoordynowany: jednocześnie musiała powstać Judea, musiało wojsko partyjskie przekroczyć krwawiącą granicę imperium, podczas gdy rozproszenie Żydów wewnątrz całego imperium paraliżowałoby wszelkie jego możliwości obronne. Na razie tej koordynacji jeszcze nie było. Za Kaliguli pojawiło się wychodźstwo żydowskie w Aleksandrii, było ono tam najliczniejsze: mówią nam, że z pięciu dzielnic olbrzymiego miasta dwie były całkowicie opanowane przez Żydów. Za Klaudiusza, zapewne w samym początku jego rządów, „Żydzi pod przewództwem swego Mesjasza rozpoczęli poważne rozruchy w samym Rzymie, wskutek czego cesarz zmuszony był ich wypędzić" - tak widocznie należy rozumieć krótką notatkę Swetoniusza.8 Możemy przypuszczać, że i w innych miastach o licznym rozproszeniu żydowskim - w Cyrenie, na Cyprze itd. — miały miejsce takie rozruchy i że właśnie dlatego Klaudiusz mówi o Żydach jako o „powszechnej chorobie świata cywilizowanego". A dalej, możemy sobie wyobrazić, że wszędzie zjawiali się nowi Mesjasze jako przywódcy tych rozruchów i że utrzymywali się oni w tej godności tylko do najbliższej klęski, gdyż Mesjasza zwyciężonego nie można było sobie wyobrazić. I jeszcze możemy, a nawet powinniśmy mniemać, że powodem do powstania były rzekome lub też rzeczywiste krzywdy wyrządzone Żydom, w rodzaju tych, o których mówi Filon. Historyk powinien odnosić się do tych krzywd z należytym współczuciem, o ile one na to zasługują, nigdy jednak nie powinien zapominać, że były to tylko powody drobne, prawdziwą zaś przyczyną było powszechne napięcie ducha w poszczególnych gminach żydowskich, spowodowane oczekiwanym przyjściem Mesjasza, który miał zdobyć dla swego narodu władzę nad światem. Rozruchy nie były jeszcze na razie skoordynowane: w zależności od przyczyn miejscowych miały też one charakter miejscowy, wskutek czego władze rzymskie mogły sobie dać z nimi radę. 184 Miejscowy charakter miały też i te rozruchy, które ogarnęły Judeę w ostatnich latach panowania Nerona; ponieważ jednak chodziło tym razem o sam ośrodek kultu Jehowy, napięcie było daleko mocniejsze i sam charakter powstania daleko poważniejszy w swym przebiegu i jego skutkach. Należy jeszcze nadmienić (przecie już mówiliśmy, że jesteśmy zależni od większej lub mniejszej dokładności naszych źródeł), że o tej wojnie judejskiej jesteśmy względnie dobrze poinformowani, posiadając oprócz źródła rzymskiego — wymienionych już wyżej Historyj Tacyta — także źródło pochodzenia żydowskiego, chociaż napisane po grecku, Wojnę judejską Flawiusza Józefa, do której jeszcze wrócimy. Jak już wiemy, Judea po śmierci Heroda Wielkiego, poza okresem panowania jego wnuka, Heroda Agryppy I (41—44), była rządzona przez prokuratorów cesarskich, dość luźno zależnych od legatów prowincji Syrii; rezydencją tych prokuratorów była zazwyczaj nie Jerozolima, lecz nadmorska Cezarea, i tylko w pewnych wypadkach — np. z okazji wielkich świąt żydowskich - przenosili się oni do Jerozolimy i zamieszkiwali w byłym pałacu Heroda. Zbytnią popularnością naturalnie nie cieszyli się, gdyż za wielka była różnica między rzymskimi i żydowskimi pojęciami o rządach: gdy np. znany nam Piłat celem zbudowania bardzo potrzebnego w Jerozolimie wodociągu użył części skarbu świątyni, utrzymującej niezliczone rzesze pasożytów, było to postanowienie z rzymskiego punktu widzenia bardzo rozsądne i dobroczynne, z żydowskiego zaś - straszne świętokradztwo, które też wywołało krwawe rozruchy w kraju. W ogóle jednak mamy wrażenie, że prokuratorzy liczyli się z odrębną mentalnością swych poddanych i robili im dość daleko idące ustępstwa: tak było za Tyberiusza, Klaudiusza i nawet Nerona, póki państwem rządził Seneka; dopiero po jego upadku w roku 62 stan rzeczy się pogorszył, szczególnie zaś od roku 64, kiedy prokuratorem został Gesjusz Florus, kreatura Poppei. Należy wiedzieć, że już za pierwszych prokuratorów z partii faryzeuszów wyodrębnił się jeszcze bardziej fanatyczny odłam zwolenników Zakonu i wrogów władzy rzymskiej, których Józef nazywa zelotami, to znaczy „gorliwcami", i uważa wprost za rozbójników; zwalczanie ich przez władze, bardzo pożądane w interesie samego kraju, doprowadziło do pojawienia się jeszcze bardziej zawziętej i bezwzględnej gromadki tzw. sykariuszów, tzn. sztyletników, operujących tym orężem, od którego otrzymali nazwę?, i w dodatku zakonspirowanych, tak że walka z nimi była niezmiernie trudna. Florus zresztą nie myślał wcale o takiej walce: wolał pobierać haracz także od tych fanatyków, którzy tym haraczem okupywali sobie bezkarność w mordowaniu swych przeciwników politycznych. W ten sposób szerzył się nierząd w kraju; wybuch nastąpił, kiedy nienasycony Florus pozwolił sobie na zagarnięcie pokaźnej sumy ze skarbu świątyni — 185 nie na cele społeczne, jak niegdyś Piłat, lecz na własną korzyść. W ten sposób oburzenie ludowe, powstałe na podłożu religijnym, nabrało charakteru powszechnego. Ale właściwie był to tylko powód; motorem zaś i wewnętrzną duszą powstania była przepowiednia, właśnie teraz gorliwie rozpowszechniana, że Wschód ma się w owych czasach umocnić i że mężowie pochodzący z Judei osiągną władzę wszechświatową. Tak to formułuje Tacyt9, zresztą w zupełnej zgodzie nie tylko ze Swetoniuszem, ale i z Józefem, tak że możemy tę przepowiednię uważać za stwierdzoną przez oba obozy. Nikt z nich nie używa wyrazu „Mesjasz", możemy jednak być pewni, że za takiego ogłosiłby się zwycięzca. Pod wpływem takiego nastroju Judea powstała (w roku 66). Florus powrócił do Cezarei i więcej o nim nie słychać. Legat Syrii Cestiusz wyruszył ze swym wojskiem, by stłumić powstanie, ale kraj, tak samo jak i za czasów Machabeuszów, pomagał obrońcom: w pewnym wąwozie kohorty Cestiusza zostały otoczone przez powstańców, a on sam zmuszony do ratowania się ucieczką, z pozostawieniem w ręku wroga prawie całego obozu. Powstanie przeistoczyło się w wojnę. Do jej prowadzenia Cestiusz się nie nadawał: Neron niespodzianie mianował wodzem wcale nie oczekującego tej łaski Wespazjana. Żydzi też się przygotowali do wojny: na razie przewodnictwo objęli ludzie względnie rozsądni i umiarkowani. Józefowi powierzono obronę Galilei; ześrodkował on swoje siły w pogranicznej twierdzy Jotapata. O swojej działalności opowiada sam w sposób bardzo dokładny i... tak szczery, że nam nieraz przychodzą na myśl fortele naszego Zagłoby. Jednak próbę największego sprytu wykazał on na końcu tej beznadziejnej obrony: znalazł się bowiem wraz z czterdziestoma towarzyszami w cysternie. Co było robić? Józef zaproponował: Poddać się. Za nic na świecie! — zawołali tamci. — Skoro obrona jest niemożliwa, niech nas wyzwoli śmierć. Zgodził się pozornie Józef, ale że samobójstwo jest czynem niemoralnym... - Niech każdy z nas padnie z ręki towarzysza, w kolei, którą wyznaczy los. Zgodzili się na to wszyscy; losowanie przeprowadził oczywiście sam Józef, jako autor planu, i kierował nim tak... szczęśliwie, że po wzajemnym wymordowaniu się towarzyszy pozostał jako ostatni sam — i ze spokojnym sumieniem poddał się Wespazjanowi. Ale to była tylko połowa fortelu; drugiej użył wobec samego wodza. Oczywiście, zakutego w kajdany czekał smutny los, jako organizatora powstania. — To nic — odpowiedział — te kajdany, w któreś mnie zakuł jako legat, sam ze mnie zdejmiesz jako cesarz. - Jak to? — spytał Wespazjan. - Powiedziane jest przecie: wódz pochodzący z Judei osiągnie władzę wszechświatową. Kiedy Judea stanie się twoją, ty z niej wyruszysz, żeby zostać panem świata, to znaczy cesarzem. 186 Ta przepowiednia rzeczywiście się spełniła — i otoczyła proroka sławą, jeżeli niejednego z najmędrszych, to w każdym razie najsprytniejszych mężów świata antycznego. Wojna z Galileą była pierwszym aktem wojny judejskiej; skończyła się jesienią tego samego roku 67, po czym Wespazjan poprowadził swe wojska na leże zimowe do Cezarei i Samarii. Klęska galilejska wywołała w Jerozolimie powstanie wewnętrzne: zeloci przypisali ją bowiem niedołęstwu partii umiarkowanych i pod przywództwem jednego ze swoich, Galilejczyka Jana z Giszkali, zagarnęli władzę. Rozpoczęły się w mieście czasy strasznego terroru, którego ofiarami stali się ludzie bogatsi od innych i wskutek tego posądzani o zmowę z Rzymianami. Wespazjan nie śpieszył się z oblężeniem Jerozolimy, sądząc, że czas i Jan z Giszkali działają na jego korzyść; postępując z wolna i metodycznie, skorzystał z pierwszych miesięcy roku 68, żeby oczyścić z powstańców Transjordanię, Samarię i część samej Judei, a potem, otrzymawszy w czerwcu tegoż roku wiadomość o zgonie Nerona, zaprzestał akcji w oczekiwaniu dalszych wypadków. O spełnieniu przepowiedni Józefa jeszcze nie marzył; dowiedziawszy się o wyborze Galby, wysłał do niego swego syna Tytusa z zapewnieniem hołdu. Ten faktyczny rozejm dodał otuchy powstańcom; inny zelota, Szymon bar Giora, skorzystał zeń, żeby rozszerzyć swój terror na całą nie zajętą jeszcze przez Rzymian Judeę. To zmusiło Wespazjana do ponownej akcji: po roku przerwy rozpoczął planową pacyfikację tego kraju i dokonał jej bez szczególnego trudu. Szymon, wszędzie ścigany, schronił się do Jerozolimy, która mu chętnie otwarła bramy, spodziewając się znaleźć w nim obrońcę przed tyranią Jana z Giszkali. Omyliła się jednak: obaj tyrani zwalczali się nawzajem, ale współzawodniczyli w pastwieniu się nad spokojną i względnie zamożną częścią obywateli. Tymczasem doniosłe zdarzenia w państwie następowały jedno po drugim w zawrotnym tempie. Tytus, jeszcze nie zdążywszy dojechać do Rzymu, otrzymał wiadomość o zamordowaniu Galby, po czym, uważając swą misję za bezprzedmiotową, powrócił do ojca. Rozpętała się wojna domowa, wobec której stanowisko Wespazjana było już inne: nie miał żadnej potrzeby uznawać Witeliusza, kiedy ten stanął przeciw Otonowi. Już wiemy, jak prefekt Egiptu Tyberiusz Aleksander, po nim zaś legat Syrii Mucjan, a po nich wojsko naddunajskie obwołały samego Wespazjana cesarzem; w porównaniu do tych olbrzymich perspektyw wojna judejska straciła dla niego wszelkie znaczenie. Przekazał ją swemu synowi, Tytusowi, sam zaś udał się do Egiptu, swego niby królestwa, którego posiadanie zapewniało mu decydujący wpływ na stolicę, pod względem wyżywienia całkowicie zależną od tego błogosławionego kraju z jego niezawodnymi urodzajami. Teraz więc rozpoczął się trzeci i ostatni etap tej wojny: oblężenie Jerozolimy przez wojska Tytusa. Miał on pod swym dowództwem cztery legiony i jako doradcę - wiernego przyjaciela swego ojca, Tyberiusza Aleksandra, który za rządów Klaudiusza był prokuratorem Judei 187 i mógł być ze swym doświadczeniem bardzo pożyteczny młodemu wodzowi. W jego też orszaku znajdował się zdetronizowany król Galilei, Agryppa II, wraz ze swą siostrą Bereniką, gorliwą zwolenniczką partii flawiańskiej, a szczególnie młodego Tytusa. W samej Jerozolimie nastąpił przedtem rozłam w stronnictwie Jana: niejaki Eleazar porzucił jego szeregi i został trzecim tyranem nieszczęsnego miasta. Nie na długo zresztą: z powodu nastania Paschy Eleazar kazał otworzyć bramy dziedzińca świątyni; Jan z tego skorzystał i zgniótł rokoszan. I dopiero kiedy Tytus uderzył do szturmu, przeciwnicy pogodzili się między sobą i zaczęli według wspólnego planu kierować obroną miasta. A bronili się ze zdumiewającą zajadłością, korzystając bardzo umiejętnie z położenia Jerozolimy, które samo przez się ogromnie utrudniało szturmy. Strome skały uniemożliwiały dostęp z wielu stron, z pozostałych zaś stron obrońcy wybudowali szereg wewnętrznych murów, które wypadało szturmować jeden po drugim z wielkimi stratami i w ludziach, i w sprzęcie wojennym. W dodatku głód dziesiątkował skupioną w mieście ludność, której liczbę Tacyt określa olbrzymią cyfrą sześciuset tysięcy; co prawda poprzedni rząd umiarkowany zaopatrzył przezornie miasto w znaczną ilość ziarna, ale te zasoby zginęły podczas walk bratobójczych obu tyranów, którzy woleli je zniszczyć niż ustąpić jeden drugiemu. I oto, podczas gdy ludność przymierała głodem, w jej oczach, jak dawniej, dwa razy dziennie prowadzono do ołtarza świątyni wyborowe zwierzęta ofiarne, cielce i owce, na całkowitą zagładę. A jednak ludność nie tylko cierpliwie to znosiła, lecz nawet kiedy musiano w końcu zaniechać tej ofiary, uważała tę konieczność za największe swoje nieszczęście. Wciąż bowiem oczekiwała cudu z łaski swego Boga, ale warunkiem tej łaski było jej zdaniem ścisłe wypełnianie obowiązków wobec niego. Tej głębokiej, niezachwianej wierze, nawet jej nie podzielając, nie można odmówić charakteru pewnej, choćby posępnej wielkości. Jehowa jednak cudu nie uczynił. Praca legionów posuwała się w tempie powolnym, lecz nieubłaganym, i w końcu osiągnęła swój cel. Po pięciu miesiącach oblężenia świątynia, która była jednocześnie twierdzą, została przez Rzymian zdobyta. Wbrew woli Tytusa, który chciał ją oszczędzić, stała się pastwą płomieni; kamień na kamieniu nie pozostał z tej budowli Heroda Wielkiego, stanowiącej piękny dar sztuki greckiej ku czci boga żydowskiego. Rozbitkowie powstania wraz ze swym wodzem Janem z Giszkali bronili się jeszcze przez pewien czas w górnej dzielnicy miasta; wkrótce jednak i ich pokonano. Wódz wraz ze swym współzawodnikiem Szymonem miał uświetnić tryumf zwycięzcy Tytusa; nie należy wątpić, że kiedy im się powodziło, podawali się obydwaj za Mesjaszów, ale wskutek klęski stracili tę godność. O samym tryumfie świadczy dotychczas łuk Tytusa na ulicy Świętej niedaleko od Forum: nie bez wzruszenia widzimy na zdobiącej go płaskorzeźbie trofea ze zdobytej świątyni, śród nich i siedmioramienny świecznik. 188 Wraz ze zniszczeniem świątyni ustał automatycznie i kult ofiarny, a z nim i kapłaństwo z saduceuszami na czele; wodzami ludu stali się faryzeusze i pochodzący od nich rabinowie. Dla dalszych losów judaizmu było to raczej zjawiskiem korzystnym: kult ofiarny w żaden sposób nie dałby się pogodzić z postępem religijnym, szczególnie wobec wciąż szerzącego się chrześcijaństwa, podczas gdy kult słowa, zawartego w Piśmie, mógł i nadal być spójnią dla rozproszonego po całym świecie narodu. Zburzenie świątyni było tylko pozornym symbolem zwycięstwa Rzymu nad Żydostwem; w gruncie rzeczy doprowadziło to do zwycięstwa rabinów nad kapłaństwem, synagogi nad sanhedrynem. Sens zmiany pięknie symbolizuje przypadkowo zachowana rozmowa ówczesnego rabina Jochanana ben Zakkaj z jego uczniem, rabinem Jozue: kiedy ten się skarżył, że razem ze świątynią zostało zniszczone to miejsce, gdzie Izrael otrzymywał odpuszczenie swych grzechów, jego mistrz odpowiedział: - Nie, pozostał nam środek nie mniejszej wartości - dobroczynność. Powiedziane jest bowiem: miłości żądałem, nie ofiary. Z taką nauką i takimi mistrzami można było przetrwać utratę zewnętrznego symbolu łączności ludu z jego Bogiem. 14. WESPAZJAN Podczas gdy Tytus wojował w Judei, ojciec jego przebywał w Egipcie i stamtąd wywierał wpływ na Rzym, który nie mógł się obejść bez dostarczanego z tego kraju ziarna. Dopiero po ostatecznym zwycięstwie swych zwolenników, i po pewnej przerwie, przybył sam do stolicy. Tę przerwę podyktowały mu względy natury oportunistycznej. Takiego rodzaju zwycięstwa nie obchodzi się bez pewnych represyj wobec byłych przeciwników; otóż Wespazjan wolał nie być sprawcą tych represyj: chciał, żeby to uczynił kto inny. Doskonale nadawał się do tej roli zwycięzca spod Kremony, Antoniusz Prymus, którego ambicja rzeczywiście przekraczała wszelką rozsądną miarę. Był on też przez pewien czas samo władcą w odebranym Witeliuszowi mieście, póki przyjście Mucjana nie położyło kresu jego panowaniu. Ten stateczny i mądry człowiek zdołał ująć w karby jego swawolę; Prymus, pokłóciwszy się z nim, udał się do samego cesarza, który wprawdzie przyjął go z honorami, nie z takimi jednak, żeby zadowolić jego wygórowane aspiracje. Wtedy Prymus w ogóle zrezygnował z udziału w odbudowie państwa i przeniósł się w stan spoczynku, co było najlepszym wyjściem i dla państwa, i dla niego samego. Dopiero na jesieni roku 70 wjechał Wespazjan sam do swej stolicy; zadanie, które przed nim leżało, było zaiste olbrzymie, gdyż wymagało usunięcia nie tylko zgubnych skutków szalonych rządów Nerona, ale i nie mniej zgubnych skutków długiej wojny domowej, która wybuchła po jego samobójstwie. Legenda, która swym urokiem otaczała poprzedników Wespazjana, dla niego przestała istnieć: 189 musiał sam stworzyć nową legendę dla siebie i dla tych, którym, jako sześćdziesięcioletni starzec, zamierzał przekazać państwo po swej już niedalekiej śmierci — to znaczy swym synom, a przede wszystkim starszemu, Tytusowi. Miał bowiem zamiar kwestię dziedzictwa tronu, niepewną za pierwszych cesarzy, rozstrzygnąć raz na zawsze w porządku naturalnego następstwa krwi. Na pytanie, kto ma po nim odziedziczyć tron, odpowiedział: „albo mój syn, albo nikt", co widocznie miało znaczyć, że w tym ostatnim wypadku nastąpiłby powrót do rządów republikańskich. Przede wszystkim musiał uregulować formalnie kwestię zakresu swej władzy przez układ z senatem, który wciąż był uważany za źródło pełnomocnictw cesarskich. Z tej lex de imperio zachowała się nam ostatnia część na tablicy spiżowej, ciekawej nie tylko z powodu swej treści. Kiedy w roku 1347 „ostatni trybun" Cola di Rienzo pragnął podnieść skarłowaciałego ducha narodu rzymskiego i dać mu świadomość odziedziczonej po przodkach godności, jako dobry na owe czasy filolog przeczytał i wytłumaczył swoim właśnie ten odnaleziony przez siebie napis. Wespazjan zastrzegł w nim sobie wszystkie prawa, które przysługiwały Augustowi, Tyberiuszowi i Klaudiuszowi, umyślnie, jak widać stąd, opuszczając obłąkańców na tronie cezarów, Kaligulę i Nerona. Oprócz tych praw jednak wymagał dla siebie nowych w dziedzinie ustawodawstwa i administracji, przez co jeszcze o jeden krok przybliżył swoją władzę do absolutyzmu. Ale właśnie tylko o jeden krok: był on pomimo wszystko dla senatu „rzecznikiem wolności", adsertor libertatis, który to tytuł wyryto na monetach, przy czym pod libertas należy rozumieć nie wolność republikańską, lecz wprowadzony przez Augusta system równowagi, chociażby pozornej, ten system, który w sposób wprost brutalny zniósł Neron. Senat zresztą wyglądał już teraz inaczej niż w poprzednim pokoleniu. Dawnej arystokracji rodów republikańskich pozostało już niewiele: procesy de maiestate rządów Neronowych zdziesiątkowały ją w sposób bardzo dotkliwy. Inne imiona, inni ludzie, poczynając od samego cesarza: czy tacy Flawiusze Wespazjanowie mogliby się znaleźć w dawnych czasach chociażby śród konsularów? Teraźniejsza arystokracja senatorska rekrutuje się już z municypiów? italskich. Analogiczne zmiany wprowadził nowy cesarz także w organizacji wojska: do legionów zaciągano, o ile można, obywateli rzymskich, ale z wyłączeniem proletariatu miasta Rzymu, widocznie wskutek jego skłonności do rokoszów. Uzdrowienie armii, przywrócenie dawnej dyscypliny, reditus ad mores Romanos??, jak się pięknie wyraża Tacyt, było celem polityki wojskowej Wespazjana — i należy mu przyznać, że ten cel osiągnął. Drugim celem było uzdrowienie finansów — czyli, mówiąc bez ogródek, stworzenie nowego skarbu państwowego, tak cesarskiego, jak i senackiego. 190 Zadanie to było ogromnie trudne; według obliczeń Wespazjana, doskonałego rachmistrza, należało zebrać nie mniej niż czterdzieści miliardów denarów (tyleż złotych).10 W tym celu śruba podatkowa musiała działać z całym naciskiem. Cesarz nie gardził żadnymi środkami, które mogły być użyte: opodatkował nawet (co zresztą u nas nie wzbudziłoby zdziwienia) używalność ustępów publicznych. Opowiada się, że wykwintny Tytus pogardliwie odnosił się do tego źródła, że jednak cesarz, pokazując mu pierwsze pieniądze, otrzymane przez skarb z tego podatku, pogardliwie zapytał go, czy cuchną — num olet?11 Pytanie to stało się przysłowiowym do dziś dnia. W minionych czasach bezprawia wiele osób prywatnych zagarnęło grunty publiczne i w Rzymie, i w municypiach; Wespazjan z nieubłaganą surowością odbierał je, nie zwracając uwagi na lamenty nieprawych właścicieli. Zdawałoby się, że w takim wypadku powinien był zwrócić bezprawnie skonfiskowane przez Nerona dobra prawym spadkobiercom pokrzywdzonych, ale tej konsekwencji Wespazjan nie wyciągnął: te dobra pozostały w skarbie i będąc umiejętnie wydzierżawiane, przynosiły obfite dochody za jego rządów, jak również za jego następców. Obiegały nawet pogłoski, że za dobrą sumę można było otrzymać od Wespazjana obywatelstwo rzymskie za pośrednictwem Cenidy, o której będzie mowa za chwilę; ale jeżeli tak było, to u sześćdziesięcioletniego starca decydujące były względy państwowe, a nie inne. Żeby mieć podstawę legalną do swych zarządzeń finansowych, wskrzesił magistraturę, która prawie już nie istniała od czasów republikańskich — cenzurę; urząd cenzora zajął sam, obierając sobie za kolegę swego syna Tytusa, który w ogóle był jego współpracownikiem w rządach i swą młodzieńczą rzutkością wybornie uzupełniał starczą ostrożność i powolność ojca. Władza cenzorska dała mu także możność reorganizowania senatu i stanu rycerskiego: oczyścił pierwszy z elementów niepożądanych, które się doń wkradły podczas arbitralnych rządów Nerona i zamętu roku 69, uzupełniając luki w sposób przed chwilą określony; do stanu rycerskiego zaś, który już w ostatnich czasach republiki reprezentował przeważnie finansjerę rzymską, dopuścił także uprawnionych do tego wskutek swej zamożności wyzwoleńców. A skoro hasłem jego rządów była oszczędność, to wprowadzenie jej zaczął od własnej osoby: jego życie było wzorem skromności. Zdaje się nawet, że względy oszczędności kierowały nim w jego życiu rodzinnym: po śmierci swej żony Flawii Domicylli, matki jego dzieci, już się nie ożenił po raz drugi, lecz powołał do siebie swą byłą kochankę, Cenidę, wyzwolenicę Antonii Augusty, i miał ją przy sobie „prawie" jako małżonkę, jak mówi jego biograf Swetoniusz. To znaczy, była ona żoną cesarza, ale nie cesarzową, i na tym skromnym stanowisku nie mogła rościć zbyt wygórowanych pretensyj. Jakoż rzeczywiście dzięki tym mądrym rządom finanse państwa poprawiały się szybko i można było pozwolić sobie na większe wydatki, których wymagały okoliczności, a przede wszystkim na odbudowę świątyni Jowisza Kapitolińskie-go. Tego wymagały nie tylko względy religijne, ale i majestat państwa: nie wierzono, żeby państwo powstało trwale, 191 póki to godło jego istnienia leżało w gruzach. Cesarz to zrozumiał: kiedy wypadło oczyścić fundamenty świątyni, on pierwszy na swych plecach wyniósł kupę gruzu, dając tym dobry przykład dla innych. Był to traf znamienny, że w tym samym czasie, kiedy świątynia jerozolimska rozpadła się w gruzy, podźwignęła się z nich świątynia rzymska; żeby to jeszcze bardziej podkreślić, cesarz rozkazał, żeby ów podatek dwudrachmowy, który Żydzi płacili dotychczas na rzecz swej świątyni, był z nich ściągany na rzecz Jowisza Kapitolińskiego — ku ich podwójnemu zmartwieniu. Był to najjaskrawszy przykład; ale i na odbudowę innych świątyń w innych miastach znalazły się środki w skarbie cesarskim, jak również na inne inwestycje w Rzymie, w Italii i w prowincjach; ale naturalnie nie na kontynuowanie szalonego „złotego domu" Nerona. Tam gdzie ten dom miał stać, Wespazjan wzniósł — my byśmy tu mieli pewne zastrzeżenia, ale należy się liczyć z duchem czasów — olbrzymi amfiteatr, który od sąsiedniego kolosalnego posągu Nerona został nazwany Koloseum i jak wiadomo, stoi dotychczas. Jego twórca zaś za całą swą działalność w odbudowie stolicy otrzymał podziękowanie od Roma resurgens?; piękne to uznanie czytamy na monetach z jego czasów. Nie mniej skuteczne i zbawienne były rozporządzenia cesarza dotyczące całości imperium i jego zabezpieczenia przed zakusami wrogów zewnętrznych. Celem większej spoistości państwa przekształcił on kraje Wschodu, rządzone dotychczas przez własnych królików, w prowincje, co jednocześnie wzbogacało i skarb nowymi dochodami; jeżeli w drodze wyjątku Agryppa galilejski zachował swe państwo, to prawdopodobnie albo była to nagroda za wierność Rzymowi podczas wojny judejskiej, za co został on wyklęty przez swoich współwyznawców, albo też miły upominek Tytusa dla jego siostry Bereniki. Oczywiście i Grecy stracili ową „wolność", którą ich obdarzył Neron za pobłażliwość dla jego wyczynów artystycznych; ale chyba sami na trwałość tej wolności nie liczyli. Jeśli chodzi o prowincje, to cesarz starał się przede wszystkim oddawać ich zarząd w dobre ręce; pod tym względem żadnego zarzutu uczynić mu nie możemy. Do tego wystarczała z jednej strony przezorność, a z drugiej uczciwość; trudniej było z uporządkowaniem spraw wojskowych. Zamęt minionych lat doprowadził z jednej strony do upadku karności w samych wojskach, z drugiej — do ogołocenia krwawiących granic, ponieważ pretendenci do władzy używali swych legionów do ich wzajemnego zwalczania w wojnie domowej. Wojna judejska została spowodowana — co prawda tylko spowodowana — przez niezręczność prokuratora i nieudolność legata z niezdyscyplinowanymi legionami; wiele krwi rzymskiej i żydowskiej te niedociągnięcia kosztowały. Ale jeszcze straszniejsze były skutki tej dezorganizacji na granicy nadreńskiej, gdzie wywołały wojnę batawską. 192 Batawowie, zamieszkali na ziemi dzisiejszych Holendrów (którzy też odziedziczyli ich nazwę łacińską), byli dotychczas wiernymi sprzymierzeńcami Rzymu. Będąc wolnymi od wszelkiego haraczu, po rycersku nieśli pomoc mężami i orężem; tak było i za Nerona, póki rzymską Germanią rządzili wybrańcy Seneki. Wzajemne stosunki Batawów z Rzymem popsuł w ostatnim roku wysłaniec Nerona wyrządzeniem krzywdy Juliuszowi Cywilisowi12, Batawowi królewskiego pochodzenia. Jego harda dusza nie zniosła tej krzywdy, zaczął więc myśleć o zemście, której doskonale sprzyjało ściągnięcie przez Witeliusza do Italii większości wojska nadreńskiego. Plan zdrady sprawy rzymskiej uknuł Cywilis nie od razu: z początku zaprzysiągł on swoje wojska Wespazjanowi, a to dlatego, żeby mieć pretekst do waśni z pozostawionymi legionami rzymskimi, wiernymi, jak dawniej, Witeliuszowi, ale osłabionymi wskutek rozluźnienia dyscypliny wojskowej i wskutek niedołęstwa swego wodza, Hordeoniusza Flakkusa. Tak powstała ta wojna, której dokładny opis zawdzięczamy pióru Tacyta. Była ona bardzo niefortunna dla legionów rzymskich. Cywilis wkrótce zrzucił maskę, rojąc o wielkim, niezależnym od Rzymu, państwie germano-galickim. Gdyby takie państwo wywalczył, zadałby Rzymowi cios daleko dotkliwszy niż utrata maleńkiej Judei. I rzeczywiście, pierwsze kroki Cywilisa były bardzo szczęśliwe: zdawało się, że nastąpiła agonia rzymskiej władzy nad Renem. „Nic tak nie poruszyło Galów — mówi Tacyt13 —jak pożar Kapitolu: teraz, myślano, nastąpił koniec imperium. Już raz Rzym był wzięty przez Galów, ale wtenczas przybytek Jowisza został nietknięty i władza rzymska ocalała; teraz zaś ogień wyroczni świadczy o gniewie boskim i wróży Zaalpejczykom opanowanie ludzkości - tak twierdzili druidowie w swej płonnej znachorskiej nadziei." Nie będziemy śledzili poszczególnych aktów tej wojny; wrogami legionów byli w niej nie tyle Batawowie i liczne inne plemiona, które udało się Cywilisowi pociągnąć za sobą, ile brak karności i nienawiść szeregowców do swych wyższych zwierzchników, od centurionów do legatów. Z przyjemnością spoczywa nasz wzrok na postaci jednego z tych legatów, Dylliuszu Wokuli, tym wzorze starorzymskiej waleczności i rozwagi; Wokula mógłby wygrać sprawę rzymską — ale, niestety, samobójcza wściekłość rozbestwionych legionów zgniotła i jego. Z drugiej strony przyciąga naszą sympatię nie tyle sam Cywilis, ile dziewczyna ze szczepu Brukterów, z imienia Weleda. Była ona prorokinią i prawie bóstwem Germanów; mieszkała w wysokiej wieży, niewidzialna dla pospólstwa, którym rządziła za pomocą rozkazów. Ona to przepowiedziała Cywilisowi jego pierwsze sukcesy, przez co otoczył jej osobę majestat więcej niż królewski. Kiedy fale wojny groziły pochłonięciem ostatniej ostoi władzy rzymskiej nad Renem, Kolonii Agryppińskiej — dzisiejszej Kolonii — mieszkańcy powierzyli swój los decyzji Weledy i wskutek jej wstawiennictwa zostali ocaleni; ale posłowie nie zostali dopuszczeni przed jej święte oblicze. 193 Mrzonka państwa germano-galickiego wkrótce się rozwiała: Galowie bowiem byli mocno przywiązani do kultury rzymskiej i nie spodziewali się wielkich korzyści od Germanów, swych odwiecznych wrogów. Kiedy zaś Mucjan, który podczas nieobecności Wespazjana rządził Rzymem, wysłał przeciw Cywilisowi nowe wojsko pod komendą Petyliusza Cerialisa, wodza czasami lekkomyślnego, ale zawsze walecznego, gwiazda Cywilisa zgasła ostatecznie: jego siły rozbito, sam wódz poddał się wspaniałomyślności zwycięzcy. Inny los spotkał jego sprzymierzeńca galickiego Juliusza Sabinusa „Cezara", jak lubił on siebie nazywać. Zwyciężony, spalił willę, w której znalazł schronienie, tak że wszyscy uważali go za nieboszczyka. „Jakimi fortelami — mówi Tacyt14 — w jakich kryjówkach on potem przez dziewięć lat uchował się przy życiu, opowiem we właściwym miejscu, składając jednocześnie hołd wierności jego przyjaciół i pięknemu przykładowi, danemu przez jego żonę Eponinę." Niestety, to miejsce w dziele Tacyta się nie zachowało; wiemy tylko, że oboje, mąż i żona, zostali wzięci do niewoli i straceni. W ogóle zgniecenie powstania nadreńskiego trwało jeszcze przez kilka lat; jeden z następców Cerialisa wziął do niewoli także Weledę i przywiózł ją do Rzymu. Jakie były jej dalsze losy, nie wiemy; chciałoby się wierzyć, że nie zapomniano jej jednak ocalenia Kolonii. Konieczność uporządkowania granicy germańskiej doprowadziła do utworzenia tzw. limesu — rodzaju muru chińskiego — między Renem a górnym Dunajem, wskutek czego znaczna, część dzisiejszych Niemiec Południowych, przeważnie Badenia, została przyłączona do imperium pod nazwą Agri Decuma-tes?. Nazwa jest zagadkowa15, granica natomiast znana w najdrobniejszych szczegółach —jak również i to, że przez dwa stulecia chroniła ona Rzym przed napadem Germanów. Jeszcze świetniejsze były powodzenia Wespazjana w Brytanii, gdzie wypadło prowadzić w dalszym ciągu sprawę podboju wyspy, przerwaną przez powstanie Boudykki. Wespazjan powierzył to zadanie kolejno trzem mężom o bardzo sławnych imionach: Cerialisowi, który już był pogromcą Cywilisa, po nim Frontynusowi, który jednocześnie był pisarzem wojennym, i najsławniejszemu ze wszystkich — Gnejuszowi Juliuszowi Agrykoli. Ten ostatni oprócz swych wysokich zalet wojennych i administracyjnych miał jeszcze to szczęście, że został teściem historyka Tacyta, który mu wskutek tego poświęcił dokładną biografię. Widzimy w niej, że Agrykola szeregiem wypraw wojskowych zakończył podbój pozostałych dzielnic Brytanii, opanowanych przez bezwzględnie wrogi władzy rzymskiej druidyzm; te wyprawy jednak przeciągnęły się aż do czasów Domicjana, który przez zazdrość odwołał zbyt szczęśliwego wodza i nie dał mu uwieńczyć dzieła zamierzonym podbojem górzystej Szkocji Północnej - tzw. Kaledonii, zamieszkanej przez naród innego niż Brytowie szczepu, 194 Piktów, to znaczy „malowanych" (przypuszczalnie — tatuowanych). Widzimy jednak również, że Agrykola był także umiejętnym i sprawiedliwym rządcą, dbającym o wygody swych poddanych, wskutek czego te nadużycia, które za Nerona doprowadziły do słusznego powstania Boudykki, już się nie powtarzały i Brytania aż do końca pozostała jedną z najwierniejszych prowincyj rzymskich. Niestety, ta biografia Agrykoli, obejmująca ostatnie lata, jest zarazem ostatnim, zachowanym przez czas, opisem Tacyta; dla nas jest to ostatni oświetlony jego przenikliwym i wymownym piórem okres historii rzymskiej. Będzie nam bardzo a bardzo brakowało Tacyta w dalszym ciągu naszego opowiadania. „Te kajdany, w któreś mię zakuł jako legat, sam ze mnie zdejmiesz jako cesarz" - — powiedział był Józef Wespazjanowi, przepowiadając mu na podstawie proroctwa mesjanicznego władzę nad światem. Przepowiednia się spełniła i cesarz Wespazjan nie zapomniał o szczęśliwym proroku: nie tylko zdjął zeń kajdany, ale nadał mu obywatelstwo rzymskie — wraz z mianem Flawiusza Józefa — i w ogóle obdarzał go swą łaską. Józef odwdzięczył mu się za to: napisał dzieje wojny judejskiej oraz dzieje narodu żydowskiego, dwa wielce pożyteczne dzieła, wymagające jednak pewnego krytycyzmu ze strony tych, którzy z nich korzystają, gdyż autor, chociaż wyklęty przez swych rodaków, w sercu pozostał Żydem i czasami daje ujście swym tendencjom apologetycznym. Ciekawą jednak jest rzeczą, że ta aureola mesjaniczna, którą Józef otoczył skroń cesarza, promieniowała i w innych środowiskach, w których Józef nie miał wpływu. Podczas pobytu Wespazjana w Aleksandrii jakiś niewidomy proletariusz rzucił się do jego stóp, błagając go, aby dotknął swą śliną jego oczu, co według przepowiedni Sarapisa16 miało je uzdrowić; inny kaleka błagał, żeby go kopnął nogą. Cesarz, nie przypisując sobie siły cudotwórczej, wahał się, ale lekarze na jego pytanie odpowiedzieli, że taki cud jest możliwy. Spełnił więc obie prośby; otaczający go tłum z napięciem czekał na to, co się stanie. „I oto—mówi Tacyt17 — kaleka odzyskał władzę w rękach, ślepy zaś ujrzał światło dzienne. Po dziś dzień — dodaje dziejopis — stwierdzają to świadkowie, kiedy kłamstwo już nie może im przynieść żadnej korzyści." Jak widać, trzeźwy i dobroduszny Wespazjan nie podzielał wiary gawiedzi w swoją nadprzyrodzoną potęgę. Wiara ta jednak istniała i prawdopodobnie w połączeniu z prawdziwymi sukcesami cesarza mogłaby się przyczynić do stworzenia tak potrzebnej dla utrzymania władzy nowej legendy, legendy flawiuszowskiej, gdyby rodowi Wespazjana było sądzone dłuższe panowanie. Na razie widoki były pomyślne: co prawda, sędziwy cesarz umarł już po dziesięcioletnich rządach (69—79), ale tron po nim objął bez czyjegokolwiek sprzeciwu ten, który już za życia cesarza wspólnie z nim rządził państwem, jego młody, powszechnie lubiany syn — Tytus. Konsekracja Wespazjana przez senat też wydawała się niewątpliwą; 195 przewidując ją, cesarz oczekiwanie własnego zgonu wyraził w tak samo dobrodusznej formie, w jaką ujął niegdyś swą rzekomą moc czynienia cudów aleksandryjskich: Oj źle, czuję już, że się staję bogiem. Ale pomimo to położyć się nie chciał: Cesarz umiera stojąc — powiedział.18 To były jego ostatnie słowa; w następnej chwili nowy gwałtowny atak rzucił go, martwego, w ramiona otaczających go przyjaciół. 15. TYTUS Po śmierci Wespazjana cesarzem został jego syn Tytus (79 rok), co wydaje nam się zupełnie naturalne, a tymczasem w historii cesarstwa rzymskiego był to wypadek zupełnie wyjątkowy. Tytus był już dziesiątym cezarem, a jednak zdarzyło się teraz po raz pierwszy, żeby tron po zmarłym ojcu odziedziczył jego rodzony syn, a potem minęło z górą sto lat, nim taki fakt się powtórzył. Powtórzył się zaś nie ku chwale Rzymu: tym drugim synem-dziedzicem był bowiem Kommodus, zwyrodniały syn najlepszego z cesarzy, Marka Aureliusza. Istniała w Grecji teoria, którą rozwija m.in. Platon w swych Prawach: według niej syn dziedziczący władzę po ojcu z konieczności zostaje złym władcą. Przykładów dostarczała historia królów perskich — Kambyzes i Kserkses, obaj niegodziwi synowie dzielnych ojców, Cyrusa i Dariusza. Toteż i po Tytusie większość Rzymian nie oczekiwała niczego dobrego. Życie jego jako następcy tronu nie odznaczało się zbytnią surowością: już od lat chłopięcych, spędzonych na dworze Klaudiusza, lubił on wykwint i przepych, a jako cesarzewicz pozwalał sobie niekiedy na różne wybryki: wytykano mu też jego stosunki z Bereniką, której rzekomo obiecał nawet ślub i koronę cesarską. Toteż przepowiadano, że nowy cesarz pójdzie w ślady Nerona. Tytus jednak, odziedziczywszy tron, od razu rozwiał wszystkie obawy. Berenika co prawda przyjechała do niego, spodziewając się, że wesołe chwile życia obozowego w Judei powtórzą się nad Tybrem; Tytus jednak skłonił ją do powrotu, a sam całkowicie oddał się zadaniom, których spełnienia wymagała jego władza. Pod tym względem był przeważnie kontynuatorem działalności swego ojca, w której przecież od dawna brał udział jako koregent; z tych właściwości, które go cechowały jako cesarzewicza, zachował jedną, odróżniającą go od ojca — niezwykłą, wprost czarującą uprzejmość. Nikt nie powinien odejść w smutku po rozmowie z cesarzem — takie było jego hasło. Jemu też przypisuje się słowa, które miał wypowiedzieć w dniu, gdy nie udało mu się nikogo uszczęśliwić: „Przyjaciele, ten dzień był stracony."19 Z senatem utrzymywał Tytus stosunki jeszcze lepsze niż jego ojciec, którego istotnie ponosił czasami gniew. Plaga delatorstwa, która za Wespazjana była tylko częściowo unieszkodliwiona, 196 teraz wygasła ostatecznie. Delatorów nie karał śmiercią - w ogóle bowiem nie było straceń za jego rządów -skazywał ich jednak czasami na chłostę, kazał sprzedawać do niewoli lub też wysyłał na odludne wyspy. Oczywiście musiało to zjednać mu gorącą miłość senatorów, tego bądź co bądź przodującego stanu w społeczeństwie rzymskim. Jeszcze bardziej przywiązany był do Tytusa lud rzymski. Właśnie w czasie jego krótkich rządów został wykończony, rozpoczęty przez jego ojca, olbrzymi amfiteatr, dzisiejsze Koloseum, urzędowo nazywany wówczas amphiteatrum Flavium. O zastrzeżeniach, które słusznie w nas budzi ten gmach, powiem dalej, w oddzielnym rozdziałku; tu gmach ten obchodzi nas tylko jako świadectwo szczodrości cesarza dla ludu rzymskiego: przez sto dni trwały igrzyska, związane z otwarciem amfiteatru. Na miejscu „złotego domu" Nerona zbudował cesarz łaźnie, o których też będzie mowa w dalszym opowiadaniu; tu nadmienimy tylko tyle, że czytelnik nie powinien ich identyfikować z tymi bardzo skromnymi zakładami, które dziś noszą taką nazwę. Rzymskie łaźnie — były to prawdziwe „domy narodowe"20, zakłady nie tylko kąpielowe, ale i gimnastyczne, a nawet intelektualno-wychowawcze, gdzie człowiek mógł z pożytkiem dla siebie spędzić cały dzień. W historii malarstwa zresztą owe termy Tytusa odegrały rolę, o której nawet marzyć nie mógł ich wspaniałomyślny założyciel. Z czasem bowiem runęły w gruzy, jak i cały Rzym starożytny, i tak samo jak Rzym zostały pokryte ziemią. Dopiero w wieku XVI, w czasach kwitnącego renesansu, odkopano je; wówczas ornamentacja niektórych z tych sal podziemnych, nazywanych z tego powodu grotte (z greckiego kryptę, tzn. „skryta"), wzbudziła podziw współczesnych malarzy, m.in. Rafaela. Powstał nowy styl, który od miejsca swego wzoru nazywany był stile grottesco; my nazywamy go dziś stylem pompejańskim albo też, zupełnie niesłusznie, arabeskowym. Ale o Pompei -o której wówczas, w czasach Rafaela, nikt jeszcze nie wiedział — będzie mowa w następnym rozdziałku. Nazwa Pompeja nasuwa nam wspomnienie żywiołowej klęski, jaka zdarzyła się również za panowania Tytusa; mówię o wybuchu Wezuwiusza 24 sierpnia 79 roku, który pochował pod swą lawą i popiołem trzy kwitnące miasta Kampanii „Szczęśliwej"21; tu klęska owa obchodzi nas tylko o tyle, o ile dała cesarzowi sposobność do okazania, jak mówi Swetoniusz, nie tylko przezorności cesarza, ale i czułości ojca, pomagającego ofiarom klęski swymi edyktami i pocieszającego je swymi dobrodziejstwami. I nie zdążył jeszcze naprawić skutków niszczycielskich tej klęski, gdy spadła nań druga — ponowny pożar Rzymu; płomienie pochłonęły m.in. znowu świątynię Jowisza Kapitolińskiego, zaledwie powstającą z gruzów. Ale Tytus był też niezmordowany w swej walce z tymi klęskami: złożył w ofierze wszystkie swoje bogactwa prywatne po to, aby Rzym jak najprędzej zatarł ślady pożaru. Ale dosięgną! go jeszcze jeden, 197 może najstraszniejszy bicz boży — dżuma roku 80. Tu już fundusze prywatne nie wystarczały: cesarz był zmuszony sięgnąć do zasobów skarbu państwowego, i na szczęście, dzięki rozsądnej gospodarce Wespazjana, mógł on podołać temu olbrzymiemu zadaniu. Teraz skarb został bardzo dotkliwie nadszarpnięty i Tytus nie zdążył już go naprawić: 13 września roku 81, po zaledwie dwóch latach rządów, padł sam ofiarą maligny. Była to najboleśniejsza śród wszystkich klęsk: odszedł ten, który swą nieprzebraną dobrocią zasłużył na nazwę „miłości i rozkoszy rodzaju ludzkiego", amor et deliciae generis humani.22 Następcą, zgodnie z wolą Tytusa, został młodszy jego brat, Domicjan. 16. POMPEJA Wśród klęsk, które nawiedziły imperium rzymskie podczas krótkich rządów jednego z najlepszych władców, najbardziej zasługuje na uwagę zarówno ze względu na swą niezwykłość, jak i doniosłe skutki — wybuch Wezuwiusza 24 sierpnia 79 roku. Pod lawą i popiołem zostały pogrzebane trzy kwitnące miasta Kampanii: Herkulaneum, Pompeja (po łacinie: Pompeii23) i Stabie. O Herkula-neum i Stabiach nie będziemy tu mówić, gdyż ich znaczenie jest mniejsze; na pierwszy plan wysuwa się dzięki pomyślnym dla nas splotom okoliczności — Pompeja. Posępny, wciąż niewygasły i do dziś groźny Wezuwiusz wówczas -to znaczy przed pierwszym wybuchem — wyglądał tak samo błogo i uroczo jak dziś zbocza Gór Albańskich w okolicach Rzymu albo dominujący nad rodzimym miastem Horacego24 wygasły wulkan Wultur. Do samego szczytu pokryty był soczystymi łąkami i winnicami; co prawda szczyt — a więc pierwotny krater — był niepłodny i straszył czasami ciekawych wędrowców swymi pomrukami i ogniami, ale ogół nic o tym nie wiedział. Toteż mieszkańcy leżących u jego podnóża miast — najbliższego, maleńkiego Herkulaneum, nieco dalszej, większej Pompei i jeszcze dalszych, nadmorskich Stabij — nie przeczuwali żadnego niebezpieczeństwa ze strony Wezuwiusza, nawet gdy w roku 63 poważne w swoim przebiegu i skutkach trzęsienie ziemi obróciło w gruzy znaczną część miasta; pompejańczycy — o nich będzie wyłącznie mowa — skorzystali z tej klęski tak samo jak rzymianie z pożaru w roku następnym i zaczęli gorliwie odbudowywać swoje miasto, nie podejrzewając, że owo trzęsienie ziemi było właściwie zwiastunem daleko straszniejszej klęski — wybuchu roku 79. O wybuchu tym posiadamy na szczęście opis dość dokładny naocznego świadka, Pliniusza Młodszego; ów opis zawdzięczamy tej szczęśliwej — znowu: dla nas szczęśliwej - okoliczności, że wuj autora, Pliniusz Starszy, będąc prefektem floty mizeńskiej, pospieszył z pomocą ofiarom wybuchu i zginął 198 podczas sumiennego spełniania tego obowiązku. Pierwszym zjawiskiem, które zwróciło na siebie uwagę patrzących z dala, była niezwykła chmura dymu nad Wezuwiuszem, którą Pliniusz porównywa z pinią: u dołu — pień, którego szczyt się rozszerza na kształt kopuły, to jasnej, to ciemnej. Następnie ta chmura zaczęła spływać ku ziemi, na której śród białego dnia zapanowała najciemniejsza noc, chwilami tylko oświetlana jakby błyskawicami. A z góry zaczai padać deszcz popiołu, zmieszany z kawałkami gąbczaka i rozpalonego żużla, od którego jedyną ochroną były poduszki, jeżeli kto z uciekającej w popłochu ludności miał tyle przytomności umysłu, żeby je zabrać. Wybuchowi towarzyszyło trzęsienie ziemi; powstawały szczeliny, z których wydobywał się płomień i tamujący oddech gaz siarczany — właśnie od tego gazu zginął Pliniusz Starszy. Ciemność trwała przez całą dobę po wybuchu, potęgując rozpacz uciekających, którzy tylko po głosie mogli się nawzajem poznawać. Kiedy wreszcie zabłysło słońce — słabe, bez promieni, jak gdyby podczas zaćmienia—cała ziemia dokoła była pokryta, niby śniegiem, głęboką warstwą gąbczaka; był to jakby całun grobowy nad martwą Pompeją. A ludność? Jej panikę moglibyśmy sobie wyobrazić nawet bez świadectwa Pliniusza Młodszego, który pisze25 o tej rozpaczy, o jękach w ową straszną noc, zapadłą śród białego dnia, kiedy to jedni z modłami wznosili ręce do bogów, inni zaś twierdzili, że bogów już nie ma, że ich także pochłonęła wieczna noc. To ciekawe dla religii antycznej świadectwo (proszę porównać to, co powiedziano wyżej, s. 51) w sposób jeszcze ciekawszy uzupełnia świadectwo Kasjusza Diona, historyka czasów cesarza Sewera Aleksandra: mówi on, że ludzie w kształtach owej chmury unoszącej się nad Wezuwiuszem rozpoznawali postaci gigantów, którzy powstali spod ziemi, żeby wydać bogom ostateczną, zwycięską dla siebie bitwę. Tak żywa była aż do owych czasów pamięć o dawnej „gigantomachii".26 O jednym bowiem należy pamiętać: Pompeja nie została zalana lawą, jak bliższe wulkanu Herkulaneum; pokryła ją lekka, aczkolwiek głęboka warstwa drobnego gąbczaka. Toteż z nastaniem dni spokojnych wielu wygnanych przez wybuch mieszkańców powróciło do swych pieleszy — nie dlatego, żeby w nich zamieszkać, gdyż wszystko leżało w gruzach, lecz żeby spod lekkiej warstwy gąbczaka wydobyć cenniejsze przedmioty. Było to zadanie niezbyt trudne: ulicom i placom zniszczonego miasta odpowiadały wklęsłości pokrywającego je całunu, każdy mógł odnaleźć swe byłe mieszkanie i wykonać dalszą pracę za pomocą łopaty i siekiery. Tym się tłumaczy, że w nowych czasach odnaleziono w Pompei mniej pieniędzy i cennych przedmiotów, niż się należało spodziewać. Ale te niepomyślne dla nas, natomiast korzystne dla mieszkańców Pompei wyprawy do zasypanego miasta z czasem ustały, a deszcze i wiatry zrównały jego powierzchnię tak, że stała się ona zwarta, twarda i mogła się pokryć zielenią — nad byłą Pompeją powstały łąki, ogrody, winnice, nowe osiedla ludzkie; jest to bowiem terytorium „szczęśliwej" Kampanii. Tak przeszło bez mała siedemnaście stuleci. 199 Śród tych wklęsłości, o których wyżej była mowa, szczególnie zdradziecka była ta, która odpowiadała amfiteatrowi na południowo-wschodnim krańcu miasta: było to przecie olbrzymie koryto o zupełnie prawidłowych eliptycznych brzegach, które nie mogło być przypadkowym tworem natury. Ale dopiero w roku 1748, kiedy na tron Królestwa Neapolitańskiego wstąpił Karol III z domu Burbonów, zwrócono na tę wklęsłość uwagę: amfiteatr pompejański był pierwszym gmachem, który odkopano - i jednocześnie jednym z najmniej interesujących: amfiteatrów rzymskich posiadamy dużo i ten niczego nowego nas nie nauczył. Ale była to pomimo wszystko pierwsza próba, zachęcająca do dalszych przedsięwzięć w tym samym kierunku. Niestety, Karol III rządził niedługo, a za jego następców finanse królestwa były zazwyczaj w tak opłakanym stanie, że o planowym prowadzeniu wykopalisk mowy być nie mogło. Kiedy zaś kopano, robiono to w sposób rabunkowy: rozkopawszy dom, zabierano znalezione kosztowne lub ciekawe przedmioty oraz najlepsze malowidła ścienne, odsyłając je do muzeum burbońskiego w Neapolu, sam dom zaś pozostawiano na pastwę losu. Dopiero od roku 1861 zaczęły się dla wykopalisk pompejańskich lepsze czasy, kiedy, po przyłączeniu Włoch Południowych do Królestwa Włoskiego, dyrekcję powierzono sławnemu Fiorellemu. Hasłem Fiorellego było: zachować według możności wszystko to, co oszczędziły czasy. Głównym przedmiotem uwagi stały się już nie przedmioty ruchome i półruchome, lecz dom jako taki i miasto jako takie. Przełom stanowiło pomyślne rozwiązanie kwestii okapów. Te bowiem w Pompei były zazwyczaj drewniane; drzewo z czasem spróchniało, zostawiając zamiast siebie próżnię, wskutek czego mur nad okapami, podtrzymywany podczas siedemnastu stuleci przez ziemię z obu stron, z konieczności się walił przy odkopaniu: wykopaliska czasów burbońskich najłatwiej i dziś rozpoznać z tego, że mury domów sięgają w nich tylko do wysokości byłych okapów. Teraz robi się to inaczej: spróchniały okap ostrożnie się zamienia na nowy, wskutek czego udaje się zachować leżący na nim mur, czasami nawet całe drugie piętro gmachu. Innym udoskonaleniem są odlewy gipsowe tych próżni, które pozostawiły po sobie sprzęty drewniane — i nie tylko one, jak to zobaczymy niżej. Malowidła i inne ozdoby domów zostawia się teraz w miarę możności na miejscu, chroniąc je od wpływu niepogody, wskutek czego domy odkopane w ostatnich czasach mają daleko ładniejszy wygląd niż rudery burbońskie. Jak daleko posuwa się to udoskonalenie, widać z następującego faktu. Do najbardziej uroczych ozdób domu rzymskiego należą ogródki perystylów, o których będzie mowa poniżej; uległy one, rzecz prosta, też zniszczeniu, ale nie doszczętnemu: pozostały dziury na miejscu dawnych korzeni drzew. Otóż te dziury też się odlewa gipsem; odlewy się pokazuje botanikom dla orzeczenia, do jakiego gatunku drzew czy krzaków należał korzeń; takie samo drzewo lub krzak zasadza się na pustym miejscu — i staropompejański ogród w jego autentycznej formie jest wskrzeszony. Jest to dowcipny pomysł jednego z następców Fiorellego, prof. Spano, który wskutek tego lubił nazywać się „ogrodnikiem pompejańskim". 200 Oczywiście, przy tej ostrożności wykopaliska nie mogą posuwać się naprzód ze szczególną szybkością: obecnie po bez mała dwustu latach odkopaliśmy dopiero około połowy zasypanego miasta — można przewidywać, że pracy wystarczy jeszcze na niejedno pokolenie. Skarżyć się na to nie ma powodu: pomimo bowiem wszelkich środków ostrożności rozkopane części miasta ulegają powolnemu niszczeniu przez wiatry i deszcze - niech więc i nasi potomkowie otrzymają możność podziwiania w pierwotnej świeżości tego, co matka ziemia dla nich zachowała. Po tych ogólnych uwagach możemy sobie pozwolić na krótką przechadzkę po odkopanych dzielnicach miasta. Jest ono otoczone murami - co prawda, nie na całym obwodzie zachowanymi; przez te mury prowadziło siedem lub osiem bram, którym nadano w nowych czasach odpowiednie nazwy -z fantazji, lecz trafne. Otóż dziś wchodzi się zazwyczaj przez „bramę morską", porta delia marina; stąd krótka ulica prowadzi wprost na „forum". My jednak od bramy skręcimy przedtem na prawo, gdzie w odrestaurowanym domu umieszczone jest Muzeum Pompejańskie. Tu się przechowuje mniej cenne wykopaliska (cenniejsze odsyła się, jak dawniej, do Muzeum Narodowego, byłego burbońskiego, w Neapolu — o ile nie udaje się ich pozostawić na miejscu), których właśnie wskutek tego nie będziemy oglądać; ciekawsze już są odlewy gipsowe przedmiotów drewnianych, o których wspominaliśmy wyżej, najciekawsze jednak są odlewy, też gipsowe, ciał ludzkich i zwierzęcych, tych nieszczęsnych istot, które nie zdołały uratować się ucieczką ze skazanego na zagładę miasta. W nich występuje przed nami naocznie dramat zniszczenia Pompei, gdyż każde ciało zachowuje ten wygląd — walki czy rezygnacji — jaki miało podczas męczącej agonii. Po tym niesamowitym widowisku odczuwa się prawdziwą ulgę, kiedy się wstępuje na zalany słońcem obszar forum, radosny nawet w jego dzisiejszym stanie, jeszcze radośniejszy, jeżeli w swej wyobraźni odtworzymy to mnóstwo posągów, pieszych i konnych, które go niegdyś zdobiło, oraz te kolory ścian, których dziś już nie ma. Nie był to właściwy rynek - targi odbywały się w sąsiedniej „bazylice" oraz w rzeźni publicznej w przeciwległym po przekątnej budynku (macellum), a może i we wspaniałej wprost przeciwległej „sukiennicy", którą zazwyczaj nazywamy „gmachem Eumachii" według imienia jej założycielki, kapłanki, której posąg zdobił niegdyś otaczający główną salę korytarz (teraz stoi tam jego kopia gipsowa, oryginał znajduje się w muzeum neapolitańskim). Co do samego forum, to był to — w rodzaju dzisiejszej piazza w Wenecji — jakby salon reprezentacyjny całego miasta, ośrodek życia towarzyskiego i społecznego. Otacza je olbrzymia kolumnada o dwóch gatunkach kolumn. Dlaczego dwóch? Są to stare i nowe; piękna kolumnada z szarego wulkanicznego tufu, dwupiętrowa, dorycka na dole, jońska na górze — widocznie ucierpiała podczas trzęsienia ziemi roku 63, 201 chciano ją zastąpić przez nową, białą, z wapniaka, też dorycka, ale bez charakterystycznych dla tego stylu kanelur?. Ale plan ten został wykonany tylko częściowo, gdy nastąpił fatalny wybuch Wezuwiusza. Oprócz już wymienionych gmachów publicznych i paru innych, których przeznaczenie nie jest dla nas jasne, sąsiadują z forum tylko świątynie — przede wszystkim świątynia Jowisza na północy, na wspaniałym tle dymiącego wulkanu, wysoko nad poziomem placu, ze swym głębokim portykiem korynckiego stylu i dwupiętrową kolumnadą wewnątrz - jońską na dole, koryncką na górze. Z lewej strony forum mamy świątynię Apollina, z prawej, na północ od gmachu Eumachii, świątynię „geniusza Augusta", przed nią — ołtarz z pięknymi, odpowiednimi płaskorzeźbami — ciekawy przyczynek do tej religii augustowskiej, o której mowa była wyżej (s. 74). To forum jednak nie było jedyne: idąc dalej w kierunku południowo--wschodnim, natrafiamy na inne, które ze względu na swój wygląd otrzymało nazwę „forum trójkątnego". Leży ono na krańcowym cyplu skały pompejańskiej, tuż nad murami, i jest otoczone ze wszystkich trzech stron pięknymi kolumnadami z tufu w stylu doryckim; pośrodku zaś wznosiła się stara, czysto grecka świątynia dorycka z tufu, najstarszy gmach Pompei w ogóle, datujący się od VI w., a więc od czasów, kiedy południowa Italia była jeszcze „Wielką Grecją".27 Pompeja nigdy grecką nie była, ale nie dziw, że uległa wpływowi kultury greckiej, tak świetnie reprezentowanej przez sąsiedni Neapol. Tak więc i tu poznajemy piękny zwyczaj Greków - zwyczaj budowania świątyń na przylądkach, żeby powracający żeglarz już z daleka mógł witać bóstwo opiekuńcze swego rodzimego miasta. A widok z tego miejsca jest rzeczywiście czarujący: modra Zatoka Neapolitańska, w oddaleniu półwysep sorrentyński z malowniczymi zarysami swych gór, jeszcze dalej — klejnot zatoki, Kaprea. Zresztą ta świątynia już przed trzęsieniem ziemi roku 63 leżała w gruzach; stała się zapewne ofiarą dawniejszego trzęsienia ziemi, a zmieniony gust pompejańczyków z czasów cesarskich nie zachęcał do jej odbudowy. O pozostałych świątyniach nie będziemy mówili w tym krótkim zarysie, wspomnimy jednak mimochodem o tajemniczej świątyni Izydy w tej samej dzielnicy. W Rzymie ta egipska bogini wówczas miała jeszcze wstęp do samego miasta zamknięty - Pompeja widocznie była pod tym względem bardziej tolerancyjna. Czytelnik nie pożałuje swego czasu, jeżeli przy sposobności przeczyta Ostatnie dni Pompei Bulwera28, którego potężna wyobraźnia wywołała z grobów różne postacie zniszczonego miasta; śród nich kapłan Izydy też odgrywa swą poważną, niesamowitą rolę. Jest to w ogóle ciekawa dzielnica; zawiera w sobie także oba teatry, większy, dramatyczny, i mniejszy, kryty, przeznaczony dla produkcyj muzycznych. W obu poznajemy styl i charakter grecki, jak również w pierwotnym przeznaczeniu rozległego placu za sceną większego teatru; 202 plac ten był widocznie niegdyś parkiem, służącym do przechadzek widzów podczas przerw. W późniejszych czasach miał on jednak inne, mniej sympatyczne przeznaczenie: znalezione okazy osobliwego oręża, malowidła na ścianach oraz niesamowita liczba sześćdziesięciu z górą kościotrupów nie pozwala wątpić, że ten zgrabny, ozdobiony kolumnadami plac wraz z małymi izdebkami pod kolumnadami stanowił w czasach cesarskich koszary gladiatorów. Trzymano ich naturalnie pod kluczem; podczas wybuchu nikt o nich nie pamiętał — stąd taka pokaźna ilość szkieletów. Opuszczamy wiele innych ciekawych wykopalisk — między innymi termy, bardzo cenne dla badacza, a jednak ustępujące pod względem przepychu rzymskim, o których będzie jeszcze mowa; śpieszymy do tych gmachów, które stanowią najwymowniejszy obraz dawnej Pompei — do domów prywatnych. Tych bowiem w Pompei jest mnóstwo, poczynając od ubogich, jednoizbowych chałup, a kończąc na obszernych, dwupiętrowych pałacach miejscowych magnatów w rodzaju casa di Pansa lub casa del Fauno - zanotujmy przy sposobności, że nazwy włoskie tych domów są zupełnie dowolne, nadane od przypuszczalnych imion właścicieli (di Pansa) lub od znalezionych przedmiotów (del Fauno). Natomiast w wypadku odnalezienia prawdziwego imienia właściciela nazwa jest łacińska, jak w domus Vettiorum, do którego jeszcze wrócimy. Z gospodarczego i społecznego punktu widzenia domki ubogie zasługują na nie mniejszą uwagę od bogatych pałaców; ale naturalnie wartość artystyczna tych ostatnich jest cenniejsza. Do nich więc musimy się ograniczyć. Mieszczą się one przeważnie w północno-zachodniej dzielnicy miasta, która też prawidłowością swego rozplanowania już na pierwszy rzut oka odróżnia się od dzielnic południowych. Śpiesząc tam, spostrzegamy mimochodem właściwości ulic. Są one brukowane dużymi płytami lawy, po których chodzi się niezwykle lekko; jest to jednak specjalny dar Wezuwiusza dla swej przyszłej ofiary i nie może dowodzić, że tak było i w innych miastach w starożytności. Po obu stronach jezdni — o tym jej przeznaczeniu świadczą dość głębokie miejscami wcięcia — mamy względnie wysokie kamienne chodniki, tak wąskie, że można było chodzić po nich tylko gęsiego; natomiast udogodnieniem, którego nie znamy, były płaskie kamienie, łączące oba chodniki, rozstawione w taki sposób, żeby nie przeszkadzać ruchowi kołowemu. Ze strony jezdni mile urozmaicały wygląd ulicy rozmieszczone tu i ówdzie, szczególnie na rozstajach, ozdobne krynice; ze strony domów — otwarte sklepy z ich wystawami, wspaniałe fasady tufowe z ciemnymi albo też pokrytymi jasnym tynkiem kwadrami, albo też... ale tu napotykamy zagadkę. Często bowiem i tu, i w innych miastach ściana przedstawia jakby siatkę z kamieni lub cegieł małych, kwadratowych, na kant postawionych, tzw. opus reticulatum; ponieważ jest to sposób budowania z punktu widzenia architektonicznego wysoce niepraktyczny, można by pomyśleć, że za czasów cesarskich — z tych czasów bowiem pochodzi w Pompei ten styl — 203 uważano to opus za szczególnie ładne. Otóż nie, gdyż fasady takie były otynkowane. Bądź co bądź, tak wyglądały partery; a jak drugie pietra? O ich istnieniu świadczą ślady schodów we wnętrzu domów. Długo myślano, że ich wygląd zewnętrzny był ponury, jak dotychczas na Wschodzie: gołe ściany, rzadko urozmaicone małymi okienkami — gdyż dom starożytny był całkowicie obrócony do wewnątrz. Otóż najnowsze wykopaliska z ich dążeniem do zachowania i możliwej odbudowy górnych piętr, o czym była mowa wyżej, obaliły ten przesąd (który pomimo to jeszcze pokutuje w literaturze): nie, fasada drugich pięter — tylko o nich bowiem możemy sądzić — była tak samo ozdobna i pogodna, strojna w pilastry? i kolumny, przypominające smakiem słoneczny renesans. Wstąpmy jednak do któregoś z tych domów - mianowicie do wspomnianego już casa di Pansa, który ze wszystkich dotychczas odkrytych ma najprawidłowszy rozkład. Przy czym jeśli będzie mowa o ornamentacji, pozwolimy sobie przejść do innego, bardziej charakterystycznego pod tym względem domu. Na pierwszy rzut oka widać, że dom ten składa się z dwóch części, oddzielonych jedna od drugiej progiem. Pierwsza — lewa na naszym planie -stanowi pierwotną część rzymskiego, a raczej italskiego domu: poszczególne pokoiki są tu rozmieszczone dokoła ni to sali, ni to dziedzińca z maleńką sadzawką, impluvium, pośrodku, której odpowiadał równej wielkości otwór, compluvium, w pochyłym do wewnątrz dachu. Było to słynne atrium. Jak widać z nazw impluvium i compluvium??, sadzawka ta służyła jako zbiornik wody deszczowej, która przez rurę spływała do podziemnej cysterny, skąd ją w razie potrzeby wydobywano przez otwór umieszczony przy brzegu basenu. Tak więc każdy dom miał swój wodozbiór, który pierwotnie zapewne zaspokajał wszelkie potrzeby, w późniejszych jednak czasach, kiedy Pompeja otrzymała wodociąg i liczne studzienki na ulicach i placach, dostarczał jedynie wody do gotowania i do mycia. Pierwotnie stał tuż obok i domowy ołtarz z wiecznie płonącym lub raczej tlącym ogniem, źródłem sztucznego ciepła i światła, bardzo potrzebnym dla domu w czasach, w których zapałek nie znano; należy przypuszczać, że od dymu z owego ognia całe atrium czerniało i że tym się tłumaczy jego nazwa (od ater - „ciemny"). Oczywiście i wody, i ognia pożyczano w razie potrzeby sąsiadom i współobywatelom - oprócz tych, którzy za swe zbrodnie byli wykluczeni z towarzyskiego współżycia i którym było aqua et igni interdictum???. Z obu stron atrium widzimy po kilka pokoików — w danym domu po cztery; przeznaczenie pokoików z drzwiami nie jest nam dość znane: ciasne, 204 prawie ciemne i nieozdobne, mogły one służyć jako cele dla niewolników. Wykwintniejsze są otwarte tzw. alae, to znaczy „skrzydła" atrium: zasłonięte kotarami, mogły one być pokojami do przyjęć takich gości, z którymi gospodarz chciał prowadzić rozmowy na ustroniu. Naprzeciw wejścia zaś znajdował się pokój większy, zwany — nie wiadomo dlaczego — tablinum29, który razem z właściwym atrium i jego „skrzydłami" tworzył tzw. łaciński krzyż; w pierwotnym italskim domu, który jeszcze nie miał drugiej części ani też drugiego piętra, był to pokój sypialny gospodarzy, tu stało ich łoże małżeńskie, lectus genialis. W czasach jednak późniejszych było to tylko paradne przejście do drugiej części, której kolumny i zieleń wabiły gościa przez szeroko rozwarte drzwi. Obok tego paradnego przejścia widzimy jeszcze, z prawej strony, wąski korytarzyk, łączący obie części domu — widocznie korzystała zeń służba. Psuje on symetrię, lecz pierwotnie nie istniał, oba pokoje po obu stronach tablinum były bowiem równej wielkości, ale o ich przeznaczeniu nic powiedzieć nie możemy. Wszystko to są pokoje gospodarzy; oprócz nich jednak owa pierwsza część zawiera jeszcze szereg sklepów i mieszkań do wynajęcia z „niekrępującymi" wejściami od ulicy. Z tych sklepów zresztą jeden ma też połączenie z atrium -należał widocznie do samego gospodarza, który, jak stąd możemy wnioskować, był bogatym kupcem. Inny znowu, zajmujący kilka ubikacyj?, był piekarnią, o czym świadczą zachowane kamienne młynki i piec. Powracamy jednak do tablinum; przez nie wchodzi się, jak już zaznaczyliśmy, do drugiej części domu. Ta ma charakter wybitnie grecki; jej ośrodkiem jest perystyl: greckie to słowo oznacza przestrzeń otoczoną kolumnami. Tę przestrzeń wypełnia zazwyczaj ogródek: jest to ów „gaj, posadzony śród pięknych budowli", nemus inter pulchra satum tecta, tak ładnie wyobrażony przez Horacego w jednej z jego ód (III 10). Tu zresztą środek zajmuje piscina, względnie głęboka sadzawka dla ryb. Kolumny są prawie konieczną ozdobą nawet uboższych domów: czerwone i graniaste u dołu, wyżej zaś białe, kanelowane aż do samej, często różnobarwnej głowicy, czasami, jak właśnie tu, dwupiętrowe — czynią wrażenie wprost czarujące. Sądzę, że pobyt w Pompei najlepiej przekona podróżnika, że kolumna jest przemiłym uśmiechem architektury, którą chroni przed samobójczym, nowoczesnym prądem, wypierającym ten najbardziej radosny pierwiastek sztuki budowlanej. Perystyl, tak samo jak w pierwszej części domu atrium, jest otoczony szeregiem komnat, stanowiących ową drugą, grecką część. Znajdujemy tu i kuchnię, a więc i pokoje jadalne, tzw. triclinia — znowu greckie słowo! - 205 to znaczy „trójłoża", od trzech ław, często murowanych, otaczających z trzech stron środkowy kwadratowy stół; czwarta była wolna, aby służba miała dostęp do stołu. Pokojów sypialnych tu nie było: znajdowały się one bowiem wszystkie na górnym piętrze, o którego istnieniu świadczą ślady schodów oraz szczątki kolumn perystylu. Spośród pokojów otaczających perystyl najwspanialsza była komnata odpowiadająca tablinum i leżąca na jednej z nim osi: był to tzw. oecus (od greckiego oikos — „dom"). Wszystko tu było ozdobne: ściany, podłoga, często wykładana mozaiką, i pułap; drzwi w głębi łączyły ją z drugą, poprzeczną kolumnadą, przy której rozciągał się duży ogród, zajmujący całą tylną część posesji. Jest on dobrze widoczny; mniej widoczne, ale nie mniej charakterystyczne jest małe boczne wyjście przez dwa pokoje na ulicę. Jest to tzw. posticum; przypuszczam, że klucz od niego miał tylko gospodarz. Takiemu też gospodarzowi daje Horacy, jeżeli ma spraw i kłopotów po uszy, nie pozbawioną szyderstwa radę, żeby od klienta, który nań czatuje w atrium, wymknął się przez posticum (Epist. I 5, 31): atria servantem postico falle clientem. Ten krótki wierszyk jest jakby komentarzem uczuciowym do całej pierwszej części domu z jej rzymską architekturą. Rzeczywiście, owe dwie części domu pompejańskiego różnią się jedna od drugiej nie tylko chronologicznie, gdyż do pierwotnej jego połowy z atrium dopiero pod wpływem hellenizmu dodano tę drugą, której ośrodkiem jest perystyl, i nie tylko etnograficznie, pierwsza bowiem jest italskiego, druga — greckiego pochodzenia; lecz różnią się także, jeżeli wolno tak się wyrazić, i swą duszą. Pierwsza część domu jest poświęcona sprawom dotyczącym przeważnie samego gospodarza: tu, w swoim atrium, przyjmował on klientów, którzy tu nań oczekiwali od świtu; gospodyni podobno niezbyt często zaglądała do tej poważnej, męskiej połowy domu, gdzie przewodził jej mąż ze swymi zaufanymi wyzwoleńcami i niewolnikami. Władza pani domu zaczynała się od progu między tablinum a perystylem; miejsce to zawsze można było zasłonić kotarą przed niepożądanym wzrokiem zebranej w atrium publiczności. I tu możemy sobie wyobrazić gospodynię wraz z córkami i niewolnicami przy kołowrotku, przy krosnach, siedzącą na krześle lub stojącą, w pieszczotliwym cieple wiejącego od morza wietrzyku. Dla gospodarza więc tam były sprawy, tu — wywczasy życia rodzinnego; tam — negotium, tu -otium?. To są dwie dusze dwu części domu pompejańskiego. A jak miłe było to miejsce rodzinnych wywczasów, o tym nie daje jeszcze dostatecznego pojęcia sama tylko architektura, pomimo uśmiechu jej kolumn: uzupełnia ją urok ornamentacji. Czytelnik domyśla się, że przechodzimy do omówienia tzw. stylu pompejańskiego. Wiemy już, że nie w Pompei 206 świat nowoczesny odkrył ten styl, że pierwszym jego wzorem, o dwieście mniej więcej lat przed uderzeniem motyki w zielony całun pompejańskiego amfiteatru, były termy Tytusa z ich „groteskami" (wyżej, s. 196). Ale możność szczegółowego zbadania owego stylu i ustalenia jego chronologii przyniosła dopiero Pompeja, a było to wiekopomną zasługą Augusta Mau, uczonego, który całe swe życie poświęcił odkopywanemu miastu. Ornamentyka, zaznaczmy to mimochodem, nie była jedynym przedmiotem jego studiów, jak również i tych, którzy pracowali z nim i po nim, a których badania tworzą dziś ogromną literaturę: przecież każda budowla miała swoją historię, którą dzięki zachowanym śladom często udawało się bardzo dokładnie rekonstruować. Ale naszym tematem będzie tylko ornamentyka. Mówi się zazwyczaj o stylu pompejańskim, jak gdyby był on jednym, jednolitym stylem; w rzeczywistości jednak odróżniamy aż cztery style w ornamentyce Pompei oraz innych miast, nie wykluczając samego Rzymu, a ten, co się przeważnie tak zowie, jest właściwie pod względem chronologicznym czwartym, ostatnim stylem, powszechnie stosowanym w zgładzonym mieście. Pierwszy styl, który nazywamy „inkrustacyjnym", istniał równocześnie z „okresem lufowym" w architekturze w II wieku przed Chr. Cechą charakterystyczną tego stylu jest poziomy podział ściany na trzy części: cokół, ścianę właściwą i wierzch. Cokół, utrzymany przeważnie w barwach jasnych, jest jednolity; ściana właściwa plastycznie imituje różnobarwne kwadry marmuru i jest zakończona u góry również plastycznym gzymsem; wierzch daje złudzenie, jakby wzrok przebiegał ponad ścianą na zewnątrz, zwłaszcza że jest on czasami błękitny, jak niebo. Znawcy podkreślają subtelną robotę, wyróżniającą ten styl, oraz wartość malowanego tynku, z domieszką prochu marmurowego, wywołującą blask prawdziwego marmuru, ale laikowi ten styl nie bardzo się podoba w porównaniu z pozostałymi. Drugi styl, pochodzący mniej więcej z I wieku przed Chr., nazywamy „architektonicznym"; styl ten rezygnuje z plastyczności, wszystko jest tu malowane, ale malowane perspektywicznie, tak że tworzy złudzenie możliwej, a nawet prawdziwej architektury. Cokół, aczkolwiek tylko malowany, wygląda jak prawdziwy cokół; wyrastają z niego niby prawdziwe kolumny i tworzą ze stojącą niby za nimi ścianą coś w rodzaju kolumnady. Dzięki temu cała ściana pokoju otrzymuje oprócz poziomego jeszcze pionowy podział na część środkową i dwie (czy cztery) części boczne; te dwa podziały stwarzają obraz prawdziwej budowy architektonicznej, z którą nasze jednostajne obicia nawet porównać się nie mogą. U góry kończy się ta malowana właściwa ściana już nie prostym gzymsem, lecz bogatym belkowaniem — może sobie na to łatwo pozwolić, gdyż belkowanie jest znowu tylko malowane; wyżej — wierzch, zasadniczo taki sam jak w pierwszym stylu. Naszą uwagę skupia jednak środkowa część właściwej ściany. Tu ona bowiem niby się rozstępuje - wszystko w tym stylu jest „niby" - i pokazuje nam, jakby na scenie teatralnej, ofiarowanie Ifigenii albo uprowadzenie Bryzejdy, 207 albo rozszarpanie Penteusza, albo jakąś inną piękną, wzruszającą lub niesamowitą scenę z niewyczerpanej skarbnicy, jaką stanowi mitologia grecka. Są to sławne freski pompejańskie; większa ich część została przeniesiona do muzeum neapolitańskiego, dopiero w ostatnich dziesięcioleciach czynione są wysiłki, aby je zachować na miejscu, szkłem i daszkami chroniąc przed szkodliwymi wpływami słoty. Nie możemy się tu rozwodzić o tych freskach, choć przyczyniają się one do niezrównanego uroku Pompei. Jest to niewątpliwie styl bardzo piękny, ma jednak organiczną wadę w perspektywie: wada polega na tym, że perspektywa jest tylko wtedy prawdziwa, kiedy się patrzy z jednego punktu w samym środku, przy każdym przesunięciu się widza w bok perspektywa traci swą prawidłowość. Tę wadę można było usunąć w sposób dwojaki. Albo należało zrezygnować całkowicie z iluzji architektonicznej, zachowując w ogóle podwójny podział wraz z malowidłami i wynagradzając widza większą starannością i subtelnością dekoracji; to wyjście znalazł trzeci styl, pochodzący z pierwszej połowy I wieku po Chr., który nazywamy „dekoracyjnym". Albo też, powracając do idei architektonicznej, należało utworzyć taki labirynt zupełnie niemożliwych w rzeczywistości, krzyżujących się, następujących jedna na drugą, form architektonicznych, żeby widz stracił wszelką ochotę do kontroli i pogodził się z tym, że ma do czynienia z dziedziną nieokiełznanej fantazji. Ten ostatni jest czwartym stylem z ostatniego trzydziestolecia żyjącej Pompei; możemy go nazwać „fantastycznym". Znawcy są zazwyczaj bardzo surowi dla tego szalonego stylu, ale trudno zaprzeczyć, że posiada on także, i to może w jeszcze większym stopniu niż style poprzednie, swój właściwy, zagadkowy a potężny urok. Musimy kończyć. Ten, kto pobieżnie zwiedza Pompeję, zazwyczaj bywa oczarowany, ale też i oszołomiony jej widokiem. Powinien jednak wiedzieć, że czar pompejański przy dłuższym pobycie nie słabnie; przeciwnie, jego moc i piękno wzmaga się. Powinien wiedzieć, że rzesze uczonych, poetów i malarzy tutaj szukały źródła swych natchnień i niewątpliwie znajdowały je. 17. DOMICJAN Następca Tytusa, jego młodszy brat, trzydziestoletni Domicjan, został uznany przez pretorianów i senat. Sam jednak nie uważał siebie właściwie za następcę, gdyż mówiąc o tym w senacie, z niewiadomego nam powodu pozwolił sobie zaznaczyć, że właśnie on obdarzył władzą swego ojca i brata, ci zaś tylko mu ją zwrócili. Jakie było podłoże tej, w każdym razie nietaktownej, przechwałki? Przypomnijmy sobie moment upadku Witeliusza. Wespazjan, ogłoszony cesarzem, wraz ze swym starszym synem znajdował się wówczas na Wschodzie z armią, która prowadziła wojnę żydowską; w Rzymie reprezentował dalekiego cesarza obok jego brata, prefekta miasta Flawiusza Sabinusa, 208 właśnie Domicjan. Oblężeni na Kapitelu przez witeliuszowców, musieli zrezygnować z obrony; Sabinus poddał się i został zamordowany, Domicjan zaś schował się w izdebce odźwiernego i stamtąd, przebrany za kapłana Izydy, uciekł do swoich. Dopiero po opanowaniu Rzymu przez zwolenników Wespazjana, za Antoniusza Prymusa i następnie za Mucjana, postanowił powrócić, po czym senat obrał go pretorem. Domicjan jednak mało się troszczył o sprawy urzędowe, natomiast oddał się całkowicie hulankom i rozpuście, „jak istny cesarzewicz", dodaje zjadliwie Tacyt30; jednocześnie zresztą szafował bardzo hojnie posadami, które od niego zależały, zmieniając urzędników bez żadnej potrzeby, tak że cesarz z właściwym sobie humorem powiedział raz: „Dziwię się, że on mnie jeszcze nie przysłał następcy." W ogóle Wespazjan był bardzo niezadowolony z zachowania się swego młodszego syna i tylko dzięki braterskiemu wstawiennictwu Tytusa zaniechał ostrzejszych wobec niego środków. Teraz jednak, kiedy Domicjan sam został cesarzem, można było mniemać, że wszystko się zmieni. Pierwsze wystąpienia cesarza w senacie zjednały mu powszechną życzliwość, pozyskaną też dzięki jego pięknemu wyglądowi zewnętrznemu. Przeprowadził konsekrację przez senat swego zmarłego brata, który odtąd nazywał się więc urzędowo divus Titus i otrzymał kult obok swego ojca, divus Vespasianus; zajął się gorliwie naprawą skarbu, nadszarpniętego bezmiernymi wydatkami wskutek klęsk, jakie nawiedziły Rzym za Tytusa. Ta troska pozostała w ogóle aż do końca rządów jego stałą, dodatnią cechą: był zawsze dobrym gospodarzem. Przypominał pod tym względem, jako też i pod innymi — niestety, pod bardzo wielu innymi — cesarza Tyberiusza, którego pamiętniki i reskrypty? były jego ulubioną lekturą. Owa uprzejmość wobec senatu nie była jedynym znakiem jego — pozornie przyjaznego usposobienia dla tej instytucji: idąc dalej za przykładem swego brata, odnosił się nadzwyczaj ostro do delatorów, usprawiedliwiając ten swój do nich stosunek pięknymi słowami: „Kto donosicieli nie karci, ten ich zachęca."31 Te i inne przejawy ugodowości budziły w senacie nadzieję, że cesarz zechce się aktem prawnym zobowiązać do niestosowania kary śmierci wobec senatorów: najwyraźniejszą formą takiego zobowiązania się byłaby odpowiednia nowelizacja owej lex de imperia Wespazjana (wyżej, s. 189), która naturalnie musiała być odnawiana za panowania każdego cesarza. Ta nadzieja jednak zawiodła: Domicjan nie miał ochoty pozbawiać się oręża, który z czasem mógł mu się przydać, a kiedy powoływano się na przykład Tytusa, który przecie w czasie swych rządów ani jednego senatora nie skazał, odpowiadał, że cesarz, który nie karze śmiercią, jest nie tyle dobry, ile szczęśliwy. Na razie co prawda ów miecz pozostawał w pochwie; pomimo to jednak jego polityka wewnętrzna dążyła do tego, żeby wzmocnić władzę cesarską kosztem senackiej — to znaczy, żeby ustrój pryncypatu, wprowadzony przez Augusta, 209 powoli zastąpić przez ustrój monarchiczny. Już po trzech latach zażądał dla siebie godności dotychczas nie praktykowanej: cenzora dożywotniego, censor perpetuus; godność ta dawała mu nieograniczone prawo wyboru i usuwania senatorów — i znowu nie można zaprzeczyć, że wykorzystując tę nową władzę, wydał kilka dekretów zbawiennych w sprawie naprawy obyczajów. Nie zadowalając się jednak tym, że dzięki owej dożywotniej cenzurze miał w swoim ręku los wszystkich senatorów, utworzył obok zdegradowanego senatu odrębną radę stanu, wprowadzając do niej według własnego wyboru przedstawicieli obu stanów uprzywilejowanych, to znaczy senatorskiego i rycerskiego. System „ministeriów", zapoczątkowany przez Klaudiusza (wyżej, s. 138), został przezeń rozwinięty; na ministrów co prawda obierał oprócz wyzwoleńców także i rycerzy, a ponieważ umiał ich trzymać w karbach, więc dla całego państwa, a szczególnie dla prowincyj, i ten system okazał się raczej pożyteczny. Rzeczą naturalną jednak było, że wskutek tej polityki cesarz coraz bardziej oddalał się od senatu; najwięcej zaś zniechęcił do siebie tę instytucję zupełnie niepotrzebnymi oznakami zewnętrznymi swej władzy, stosownymi raczej dla despoty wschodniego, a nie dla władcy rzymskiego. Kazał siebie tytułować dominus — nas to nie bardzo razi, ale należy pamiętać, że według pojęć rzymskich tylko niewolnicy mogli tak tytułować swoich panów. I to go nie zadowoliło, gdyż niebawem rozkazał, żeby wydawane przez jego prokuratorów, w jego imieniu, reskrypty zaczynały się od słów: dominus ac deus noster? — przez co już za życia przywłaszczył sobie boskość; toteż po śmierci jej nie dostąpił. Do tych samych niepotrzebnych a drażniących oznak należy zaliczyć zarządzone przezeń przemianowanie miesięcy. Wiemy, że już za czasów rzeczypospolitej uczczono zasługi Cezara, a za czasów wczesnego pryncypatu — zasługi Augusta przez nadanie miesiącom Quintilis i Sextilis nazw Iulius i Augustus; że to przemianowanie było szczęśliwe, świadczy o tym najlepiej fakt, że nazwy te zachowały się do dziś.32 Kiedy po „powrocie państwa do zdrowia" jego lekarzowi ofiarowano, aby miesiącowi September nadać nazwę Vespasianus, trzeźwy ten człowiek z właściwym sobie humorem odpowiedział: „A co uczynicie, kiedy pojawi się trzynasty cesarz?" Ten słuszny przykład nie posłużył Domicjanowi i aż dwom miesiącom, September i October, nadał nazwy Germanicus i Domitianus (pierwszą na cześć swoich zwycięstw w Germanii, o których jeszcze będzie mowa). Rozumie się samo przez się, że ta reforma nie przeżyła reformatora. Wszystko to jednak mogło uchodzić za względnie niewinne objawy próżności w porównaniu z okropnościami ostatnich lat jego rządów; okryły go one niesławą w takim stopniu, że nawet tradycja o jego najlepszym wyczynie w dziedzinie polityki zewnętrznej uległa u dziej opisów — nie wyłączając Tacyta — całkowitemu spaczeniu i ujawniły ją dopiero odkrycia archeologiczne w czasach ostatnich. 210 Widzieliśmy już, że wskutek rezygnacji Augusta z podboju Germanii za Renem kąt między górnym biegiem tej rzeki a górnym Dunajem -mniej więcej dzisiejsza Badenia — zaczai stanowić bramę bardzo zagrożoną możliwym wtargnięciem w posiadłości rzymskie zjednoczonych Germanów; toteż nasuwała się nagląca potrzeba opanowania tego kąta i zabezpieczenia go - wobec braku granic naturalnych - utworzeniem pasa fortyfikacyj sztucznych. Wzniesienie tych fortyfikacyj, jak to teraz wiemy, było zasługą Domicjana w pierwszych latach jego rządów; ów słynny germano-retyjski limes - tak się nazywał ten pas - na trzy stulecia zabezpieczył imperium rzymskie z tej strony. W drodze pokojowej tego się naturalnie nie udało uskutecznić: Domicjan musiał prowadzić wojnę z walecznym szczepem germańskim Chattów (dzisiejszych Hesów?), i to dwa razy; wykończenie limesu przypadło nawet nie jemu, lecz jego następcom aż do Antonina Pobożnego. Ale skuteczne zapoczątkowanie tego dzieła należy pomimo wszystko przypisać jemu, a ponieważ prowadził on wojnę osobiście, więc i przyznany mu tryumf wraz z przydomkiem Germcmicus wypada uważać za słuszny. Mniej pomyślna była działalność wojenna Domicjana na drugim odcinku krwawiącej granicy północnej — nad dolnym Dunajem. Na lewym brzegu tej rzeki powstało jeszcze za czasów rzeczypospolitej zjednoczone państwo Daków, które stało się z czasem bardzo niespokojnym i niepokojącym sąsiadem prawobrzeżnych prowincyj rzymskich, szczególnie Mezji (dziś. Bułgaria). Za Domicjana położenie stało się groźne, kiedy królem Daków został mądry i waleczny Decebal; jego wyprawy do Mezji zmusiły Rzym w roku 84 do wypowiedzenia mu wojny. Domicjan prowadził ją znowu osobiście i na razie pomyślnie; kiedy jednak, uważając, że główną część zadania spełnił, powierzył zakończenie wojny prefektowi pretorianów Korneliuszowi Fuskusowi (86 rok), Decebal wprowadził tego ostatniego w zasadzkę i zadał mu straszliwą klęskę — największą, jaką poniósł oręż rzymski po teutoburskiej. Jej następstwa już nie dały się odwrócić: Domicjan, który przedtem, dumny ze swego powodzenia, odrzucił proponowany przez Decebala pokój, teraz musiał zgodzić się na jego warunki, które jakkolwiek nie upokorzające dla Rzymu, nie usuwały jednak niebezpieczeństwa dackiego. Dopiero Trajanowi udał się, jak to zobaczymy, odwet za porażkę Fuskusa. Natomiast zasłużoną sławą okrył się oręż rzymski w wyprawach brytańskich Agrykoli; po opanowaniu nie tylko całej dzisiejszej Anglii, ale i Szkocji aż do przesmyku edynbursko-glasgowskiego, przygotowywał on wyprawę na północ od tego przesmyku do Szkocji Górnej, tzw. Kaledonii, oraz do Hibernii (dziś. Irlandia) — kiedy raptem w roku 84 został przez Domicjana, wprawdzie w sposób bardzo honorowy, odwołany. To odwołanie Tacyt, biograf swego teścia Agrykoli, motywuje zazdrością tyrana; zdaje się jednak, że to tłumaczenie 211 samo się tłumaczy powszechną niechęcią wobec Domicjana, słusznie nagromadzoną w ostatnich latach jego rządów. Prawdziwa przyczyna odwołania Agrykoli nie jest dla nas jasna; natomiast nie ulega wątpliwości, że zaprowadzone przez Agrykolę rzymskie rządy w Brytanii uczyniły z tego kraju jedną z najwierniejszych prowincyj aż do ostatnich czasów istnienia cesarstwa. Do tych osiągnięć i dążeń dodajmy jeszcze zasługi Domicjana na polu kulturalnym. Już August, zmierzając do zrównania Rzymu pod tym względem z głównymi ośrodkami greckiego Wschodu, założył w Rzymie bibliotekę publiczną na Palatynie, umożliwiając w ten sposób młodzieży rzymskiej kształcenie się u siebie w domu; idąc w tym samym kierunku dalej, Wespazjan ufundował w Rzymie uniwersytet. Niestety, niewiele wiemy o jego organizacji; to jednak jest pewne, że jednym z jego profesorów, i to najświetniejszym, był Kwintylian, którego podręcznik krasomówstwa w 12 księgach miał w czasach Odrodzenia ogromny wpływ na humanizację ówczesnej pedagogiki. Domicjan — nawiasem mówiąc, wielki wielbiciel Kwintyliana — uwieńczył te dążenia swoich poprzedników założeniem w roku 86 igrzysk kapitolińskich. Była to prawdziwa rzymska olimpiada, urządzana, jak i grecka, co cztery lata, ale o daleko szerszym programie, gdyż obejmował on, oprócz wyścigów konnych i ćwiczeń gimnastycznych, jeszcze zawody poetyckie i muzyczne. Nazwa igrzysk świadczy o ich związku ze świątynią Jowisza Kapitolińskiego, którą, poponownym pożarze w roku 80, Domicjan odbudował z niesłychanym przepychem i poświęcił w drugim roku swych rządów (82). Po pomyślnym ukończeniu wojen nad Renem, Dunajem i w Brytanii, po świetnym zadośćuczynieniu obrazy wyrządzonej Jowiszowi Kapitolińskiemu w wojnie domowej33 przypomniał sobie cesarz, że już upłynął wiek od czasu, kiedy August oczyścił wobec bogów Rzym za pomocą igrzysk wiekowych, wydanych na ich cześć w roku 17 przed Chr. (wyżej, s. 63). Właściwie termin ten upłynął w roku 84, jeżeli liczyć na wiek po sto lat, a miał upłynąć dopiero w roku 94, jeżeli trzymać się formuły augustowskiej studziesięcioletniego wieku; nie wiemy, co było przyczyną święcenia przez Domicjana tych nowych ludi saeculares w roku 88. Wyprawił je bardzo świetnie i bardzo kosztownie, ale bogowie widocznie nie przyjęli tej nowej jego ofiary: podczas gdy odkupienie augustowskie zapoczątkowało długą erę rozwoju pokojowego, igrzyska Domicjana nawet w tym samym roku, w którym się odbyły, nie zapewniły Rzymowi spokoju. Koniec roku bowiem został zakłócony zdarzeniem, które miało dokonać przełomu w rządach tego cesarza. Nie zdążyły jeszcze przegrzmieć odgłosy trąb, zwiastujących zakończenie odkupieńczych świąt Domicjana, gdy całym Rzymem wstrząsnęła straszna wiadomość o wybuchu nowej wojny domowej, wypowiedzianej nowemu Augustowi przez nowego Antoniusza — Antoniusza Saturnina, namiestnika Górnej Germanii. Rzymianie odczuli powagę sytuacji: świadczy o tym epigram nadwornego cesarskiego poety, Marcjalisa (IV 11), a nowi historycy postąpiliby słuszniej, 212 gdyby się postarali wczuć w duszę ludzi starożytnych i nie imputowali im własnej obojętności wobec tego rodzaju zdarzeń. Czyn Saturnina nie był zwykłą, lecz wyjątkowo groźną zdradą stanu: pomimo bowiem że zbuntował on przeciwko cesarzowi jemu zaprzysiężone legiony, zawarł jeszcze przymierze z poskromionymi niedawno Chattami, niwecząc w taki sposób najpożyteczniejszy w tej dzielnicy państwa wysiłek Domicjana, mający na celu zabezpieczenie reno-dunajskiej granicy. Co skłoniło Saturnina do tak ohydnego przestępstwa? Widzieliśmy, że stosunek Domicjana do senatu już w pierwszej połowie jego rządów nie był przyjazny: chociaż nie dochodziło jeszcze do owej strasznej masakry, która cechuje drugą połowę rządów, to jednak pojedyncze ofiary podejrzliwości cesarza już wtenczas szerzyły grozę w szeregach senatorów i wołały o pomstę. Otóż takim mścicielem był Saturnin. Pogłoski, jak to bywa zazwyczaj, wyolbrzymiły rozmiary powstania; sam Domicjan opuścił Rzym, żeby na czele swych wiernych legionów wystąpić przeciw rokoszanom. Tymczasem nastąpiła zima; ruszenie lodów na Renie uniemożliwiło Chattom przyjście z pomocą zdrajcy, z drugiej zaś strony namiestnik Germanii Dolnej, Appiusz Norbanus, zachował wierność cesarzowi i w bitwie decydującej nad brzegiem Renu pokonał Saturnina, który sam w bitwie tej poległ. Tak więc dzięki wierności i Renu, i Norbanusa powstanie zostało stłumione jeszcze przed przyjściem cesarza na pole walki —jak również przed przyjściem owego legata legionu hiszpańskiego, którego cesarz przyzwał sobie na pomoc i którego sławne po wsze czasy imię tu po raz pierwszy spotykamy: Marka Ulpiusza Trajana. Niebezpieczeństwo zażegnano, ale lęk pozostał w sercu Domicjana i wciąż rosnąc, doprowadził go do zupełnego obłędu. Sojuszników Saturnina oczywiście szukał w szeregach senatorów, a przede wszystkim śród tych, których światopogląd, zbliżony do republikańskiego, wzbudzał największe podejrzenie z jego strony. Byli to zwolennicy filozofii stoickiej, naśladowcy i po części powinowaci owego, skazanego przez Nerona, Trazei Petusa, którego Tacyt nazywa samym wcieleniem cnoty (wyżej, s. 166). Byli to w ogóle ludzie twardzi: z zięciem Trazei, Helwidiuszem Pryskusem, nawet Wespazjan nie mógł sobie dać rady i jego stracenie stanowiło jeden z bardzo nielicznych aktów tyranii tego łagodnego cesarza. Teraz jednak nastąpiła prawdziwa orgia podejrzliwości i okrucieństwa. Procesy laesae maiestatis, nie wytaczane przez czas dłuższy, rozpoczęły się znowu; donosiciele, przedtem karceni przez samego Domicjana, teraz znaleźli wdzięczne pole dla swej haniebnej działalności, druga połowa rządów Domicjana — to klasyczna era delatorów. Wszędzie wietrzył on spiski na swe życie; najskromniejszy wyraz sympatii dla skazanych przez władzę cesarską senatorów był dostatecznym powodem do oskarżenia o impietas?. Senatorów stawiano przed sądem senatu, który sterroryzowany obecnością cesarza, posłusznie skazywał oskarżanych i czasami nawet — 213 co zakrawało na ironię surowością swych wyroków dawał cesarzowi możność ich łagodzenia zezwalaniem na wolny wybór rodzaju śmierci zamiast przymusowego stracenia. Najwięcej padało ofiar śród starej szlachty: „prawdziwym cudem" — powie potem satyryk Juwenalis - wówczas „był leciwy arystokrata".34 Drugim przedmiotem nienawiści Domicjana byli filozofowie; po części zostali oni też straceni, po części wygnani. Można przypuścić, że przyjaciele cesarza starali się powściągnąć jego chorobliwy lęk przed spiskami, toteż usłyszeli odpowiedź, że nieszczęsne są losy władców, których obawie spisków nie daje się wiary, aż padną ich ofiarami (quibus de coniuratione comperta non crederetur nisi occisis).35 Ściany pokojów, po których się przechadzał, kazał ozdobić lustrami, żeby mógł widzieć, co się dzieje za jego plecami. Oprócz tego przesadnego lęku jeszcze inna przyczyna pobudzała Domicjana do okrucieństwa: pustki w jego skarbie. Mogło się to wydawać dziwnym wobec jego zalet dobrej gospodarki; ale coraz bardziej wydatki przewyższały jego fundusze. Nie ufając senatowi, szukał oparcia po części w przywiązaniu ludu, które okupywał hojnością darowizn i blaskiem igrzysk (panem et circenses!?), po części zaś, i przeważnie, w wojsku, któremu powiększył żołd. Spodziewał się, że zrównoważy ten ostatni rozchód odpowiednim zmniejszeniem liczebności samego wojska, ale konieczność prowadzenia wymienionych wyżej wojen na to nie pozwalała. Uciekał się więc do polowania na spadki i do konfiskat, do których najlepszą okazję dawały skazania domniemanych spiskowców. Co do spadków, to podczas gdy w pierwszych latach panowania zasadniczo nie przyjmował zapisów od osób, po których zostawały sieroty -teraz wystarczała pogłoska, że ktoś od kogoś słyszał o kimś zapisującym swoje mienie cesarzowi, a cesarz już czuł się tym upoważniony do zagarnięcia spadku. Inopia rapax, metu saevus?? - w tym lapidarnym zdaniu ześrodkowuje Swetoniusz swoją charakterystykę ostatnich lat rządów Domicjana. Na szczególną uwagę zasługuje stosunek Domicjana do chrześcijan: cesarz ten bowiem uchodził za drugiego po Neronie prześladowcę religii Chrystusowej. Z tego powodu będzie rzeczą wskazaną omówić jej dalsze dzieje od roku śmierci głównych apostołów w Rzymie. Po śmierci męczeńskiej św. Piotra tradycja chrześcijańska przekazuje jako jego następców św. Linusa i św. Kletusa, przypisując każdemu po dwanaście lat rządów; nic prawie o nich nie wiemy, imiona zaś, szczególnie pierwszego, świadczą o ich bardzo skromnym, niewolniczym pochodzeniu. Za św. Linusa więc miało miejsce to zdarzenie, które w sposób decydujący zaważyło na dalszych losach Kościoła: zburzenie Jerozolimy, jej świątyni i w rezultacie unicestwienie kultu świątynnego. 214 Był to dalszy krok w kierunku dejudaizacji chrześcijaństwa — to znaczy w kierunku stworzenia z niego religii powszechnej; teraz tzw. judeochrześcijanie, którzy będąc Żydami z pochodzenia, uważali zachowanie pozostałości i naleciałości żydowskich za obowiązkowe także dla chrześcijan — stracili grunt pod nogami. Wegetowali oni jeszcze przez pewien czas, tworząc wewnątrz chrześcijaństwa sektę, którą Kościół powszechny uznał za heretycką — sektę tzw. ebionitów? — aż zniknęli zupełnie. Przyszłość należała do ich przeciwników, zwanych słusznie przez niektórych poganochrześcijanami. Drugim, nie mniej ważnym następstwem zburzenia Jerozolimy było, że miasto to przestało istnieć jako ośrodek chrześcijaństwa: ośrodek ten zdecydowanie przeniósł się do Rzymu, górę Syjonu zastąpił Watykan, gdzie był pochowany apostoł Piotr i gdzie nad jego grobem z czasem powstała święta bazylika, cel pielgrzymek z całego świata. Co prawda o jednym należy pamiętać: językiem gminy chrześcijańskiej w Rzymie był i nadal język grecki, co było konieczne dla zachowania jedności między wyznawcami nowej wiary na Wschodzie i na Zachodzie imperium. Po grecku były napisane listy apostoła Pawła do różnych gmin, nie wyłączając i rzymskiej - a listy te stanowiły pierwszy pomnik literatury chrześcijaństwa. Po grecku były spisane na użytek drugiego pokolenia chrześcijan, które już nie żyło w czasach Chrystusa, pamiętniki o jego życiu na ziemi, tzw. Ewangelie, z których pierwsze trzy, najbardziej do siebie zbliżone i dlatego nazywane synoptycznymi?? — według Mateusza, Marka i Łukasza - powstały około roku 60, czwarta, według św. Jana, nieco później. A że i gminy w epoce Domicjanowej porozumiewały się między sobą po grecku, świadczy o tym m.in. dowód oczywisty — zachowany list papieża Klemensa (ok. 90—100), następcy Kletusa, do gminy korynckiej. Jest on ciekawy i pomimo swego języka świadczy o uznanym już wówczas prymacie Rzymu nad innymi kościołami chrześcijańskimi, nie wyłączając i wschodnich, do których przecież należał koryncki.36 Wśród tych wschodnich kościołów pierwsze miejsce zajmował niewątpliwie antiocheński, pierwsza siedziba biskupia apostoła Pawła; drugie miejsce — zapewne kościół aleksandryjski. My jednak posiadamy więcej wiadomości o kościołach w Azji Mniejszej, założonych przez apostoła Jana, którego znaczenie dla ewangelizacji Wschodu jest nie mniejsze niż apostołów Piotra i Pawła dla Zachodu. I tu, w Azji Mniejszej, powstał ów ruch religijny, którego owocem jest jedna z najznakomitszych ksiąg wczesnego chrześcijaństwa — napisane właśnie za Domicjana Objawienie św. Jana???. Należy wiedzieć, że Azja Mniejsza, której religijność miała w ogóle ekstatyczny i fanatyczny charakter, była także jedną z najgorliwszych adeptek kultu cesarzy, 215 który był symbolem religijnym administracji prowincjonalnej: w Pergamonie zbierało się corocznie przedstawicielstwo tej prowincji - to koinon według urzędowej terminologii — dokoła świątyni Romy i Augusta, przedmiotu szczególnej jego opieki. Otóż teraz rozbrat między chrześcijaństwem a judaizmem sprowadził groźne powikłania. Kult cesarza jako osoby boskiej był dla chrześcijanina tak samo niemożliwy jak i dla Żyda; Żydzi jednak swoim -bardzo szlachetnym w tym wypadku — uporem uzyskali zwolnienie od udziału w tym kulcie, jako sprzecznym z ich religią uznaną przez państwo; chrześcijanie, póki byli uważani przez pospólstwo za Żydów, też korzystali z tego zwolnienia. Teraz zaś, od chwili swego wyodrębnienia, stracili ten przywilej i ich odmowa boskiej czci osobie — lub geniuszowi — cesarza była traktowana jako crimen maiestatis albo też jako bezbożność i odpowiednio karana. W tym zawierała się różnica między pierwszym a drugim prześladowaniem chrześcijan: owo pierwsze, za Nerona, spadło na nich jako na rzekomych podpalaczy — teraźniejsze drugie, za Domicjana, jako na tych, którzy odmawiając osobie cesarza wymaganej dlań czci boskiej, dopuszczali się podwójnego przestępstwa — religijnego i politycznego. I można sobie wyobrazić, z jaką skrupulatnością właśnie Domicjan, dominus ac deus noster, i w dodatku wszędzie węszący spiski przeciw swej osobie, takiego rodzaju przestępstwa karał. Teraz dopiero walka cesarstwa z chrześcijaństwem nabrała swego właściwego charakteru, tego, który określiliśmy wyżej jako walkę dwu Mesjaszów. W Azji Mniejszej walka ta rozpoczęła się, jak tego należało oczekiwać, tam gdzie była pierwotna i główna siedziba kultu rzymskiego Mesjasza — w Pergamonie; toteż Chrystus u św. Jana w taki sposób przemawia do anioła w kościele pergameńskim (II 13): Wiem, „gdzie mieszkasz, gdzie jest stolica szatańska; i [że] trzymasz imię moje i nie zaprzałeś się wiary mojej i w one dni, kiedy Antypas, świadek mój wierny, zabit jest u was, gdzie szatan mieszka". Autor tego Objawienia sam został ofiarą okrucieństwa cesarza, aczkolwiek w słabszym stopniu: wygnano go na odludną wyspę Patmos na Morzu Egejskim, niedaleko Miletu. Sroższe były kary, które ponieśli przebywający w Rzymie chrześcijanie; wśród nich dzieje wyróżniają Flawiusza Klemensa, jego żonę Flawię Domicyllę i siostrzenicę tego samego imienia37 pierwszy został stracony, obie kobiety relegowane na wyspy Morza Tyrreńskiego. I słusznie dzieje wyróżniają właśnie tych - byli to bowiem najbliżsi krewni samego cesarza. Taką więc już wówczas miało chrześcijaństwo siłę przyciągającą! Domicjan zapamiętywał się w swej zawziętości: nawet swoich najbliższych już nie oszczędzał. Ale ta zawziętość budziła nienawiść przeciw niemu — aż doprowadziła w roku 96 do krwawego rozwiązania. Teraz dopiero powstał prawdziwy spisek po tylu urojonych, które cierpiącemu na manię prześladowczą cesarzowi sugerowała jego chora wyobraźnia; a członkami tego prawdziwego spisku byli ci, którym najbardziej powinien on był ufać, prefekci jego gwardii pretoriańskiej, jego wyzwoleńcy i nawet jego małżonka, Domicja. Właśnie 216 tej ostatniej prokurator38, któremu groziło śledztwo za rzekome przywłaszczenia pieniędzy, przyjął rolę głównego zamachowca. Przez kilka dni trzymał lewą rękę pod opatrunkiem, niby chorą — a to dlatego, żeby nie wzbudzając podejrzenia, ukryć w bandażach sztylet. W dniu obranym dla zamachu zjawił się w sypialni cesarskiej pod pretekstem, że posiada wiadomości o szczególnie niebezpiecznym spisku — najlepszy sposób, żeby w każdej chwili być przyjętym. Jakoż przedstawił cesarzowi długą listę domniemanych spiskowców; i gdy ten z rosnącym przerażeniem ją czytał, wydobył sztylet i zadał Domicjanowi pierwszy cios. W pokoju nikogo nie było oprócz chłopca, który usługiwał cesarzowi podczas porannej ofiary dla Larów? sypialnianych; jemu rozkazał Domicjan, by przyniósł schowany pod poduszką krótki miecz i aby zawezwał sługi. Rzucił się chłopiec do łóżka — i znalazł pustą pochwę; a zamiast sług przybiegli spiskowcy i siedmiu ciosami uśmiercili szamocącego się ze swym zabójcą skazańca. Widocznie wszystko było dobrze uplanowane. 18. KOLOSEUM Olbrzymi amfiteatr, zapoczątkowany przez Wespazjana, poświęcony przez Tytusa, a wykończony ostatecznie przez Domicjana, stał się od owych czasów najulubieńszym dla ludu rzymskiego miejscem igrzysk. Wzniesiony na miejscu byłej domus aurea?? Nerona, nazwany został od „kolosalnego" posągu tego cesarza (przerobionego przez Wespazjana na posąg boga-Słońca) -Koloseum. Ponieważ igrzyska te świetnie charakteryzują Rzymian, warto się im przyjrzeć nieco bliżej. Były to przede wszystkim igrzyska gladiatorskie, następnie zaś tzw. venationes, tj. właściwie „łowy". Zobaczymy jednak, że i pod tą, względnie niewinną, nazwą kryje się coś innego, znacznie bardziej ponurego i okrutnego. Pomówmy wpierw o samym gmachu. Jest on podobniejszy do naszych cyrków niż cyrki starożytne, o których będzie jeszcze mowa. Jego wygląd wewnętrzny i zewnętrzny był dość jednostajny: wewnątrz posiadał obszerny plac eliptyczny, pokryty piaskiem i dlatego nazywany areną???, a wokół areny niezliczoną ilość coraz to szerszych stopni, będących miejscami dla widzów, których Koloseum, jako największy ze wszystkich amfiteatrów, mogło pomieścić około pięćdziesięciu tysięcy. Z zewnątrz jest to ogromny gmach cylindryczny z tzw. trawertynu, tj. szlachetnego wapniaka, nabierającego z czasem pięknej barwy brunatnożółtej, ozdobiony pókolumnami i arkadami. 217 Z pierwszego wejrzenia budowla odznacza się prostotą; sztuka architektoniczna przejawia się w tym, czego oko od razu nie spostrzega -w skomplikowanym systemie korytarzy i sklepień, z wewnątrz podtrzymujących widownię. Zresztą w starożytności wygląd zewnętrzny gmachu był jeszcze urozmaicony mnóstwem posągów pod arkadami fasady, które z biegiem czasu zaginęły. Otóż na tej arenie przed oczami pięćdziesięciu tysięcy widzów wszystkich stanów i samego cesarza, który jako fundator igrzysk obserwował je ze swej wspaniałej loży, odbywały się walki gladiatorów. Kim byli owi gladiatorzy? Istniały śród nich cztery kategorie, bardzo różniące się między sobą. Pierwszą tworzyli jeńcy; drugą — niewolnicy; trzecią — skazani zbrodniarze; czwartą i bodaj najciekawszą — wolontariusze. I zdaje się, że ta kategoria, którąśmy wymienili na pierwszym miejscu, była także chronologicznie pierwsza. Liwiusz opowiada (ks. XXI 42), że Hannibal przed bitwą nad rzeką Ticinus dla dodania otuchy swemu wojsku rozkazał przyprowadzić jeńców zabranych do niewoli w potyczkach z góralami i zapytał ich, czy będą walczyć między sobą orężem, jeżeli ich się zapewni, że zwycięzca oprócz wolności otrzyma zbroję i konia. Zgodzili się wszyscy; bojowników musiano wylosować i wylosowany uważał się za szczęśliwego. Podczas zaś samych zapasów powszechny nastrój był taki, że nie mniej od zwycięzców sławiono los pięknie umierających. Po zapasach zaś Hannibal zwrócił się do swego wojska z przemówieniem, w którym m.in. powiedział: „Jeżeli zachowacie się tak samo względem waszego własnego losu, to zwycięstwo jest nasze; to bowiem, coście widzieli, było nie tyle widowiskiem, ile obrazem waszego położenia." Ta scena z jej wykorzystaniem przez wodza kartagińskiego jest bardzo znamienna i pouczająca. Oczywiście sama idea walki ludzi na śmierć i życie ku uciesze widzów słusznie wydaje się nam okrutną i zasługującą na bezwzględne potępienie; przecież potępiamy nawet tych, którzy z lubością patrzą na walki np. kogutów, ponieważ to świadczy o okrucieństwie natury widza. Ale to zasadnicze i ogólne potępienie nie powinno nam zamykać oczu na to, co stanowiło urok takich widowisk dla tych, którzy się nimi rozkoszowali, i co usprawiedliwia ich powodzenie śród ówczesnego społeczeństwa. Te igrzyska obozowe Hannibala naturalnie nie były pierwszymi, o jakich wiemy. Według powszechnej i uzasadnionej opinii były one wynalazkiem nie Kartagińczyków ani też Rzymian czy w ogóle Latynów, lecz raczej Etrusków, i pierwotnie były złagodzeniem innego, jeszcze bardziej okrutnego zwyczaju: zamiast zabijać jeńców nad mogiłą poległego bohatera, jak to czyni np. Achilles nad stosem pogrzebowym Patroklosa, zmuszano ich do walki między sobą na jego cześć, zwycięzcom zaś darowano życie. Tym się tłumaczy i to, że przez dłuższy czas w Rzymie igrzyska gladiatorskie miały charakter igrzysk pogrzebowych. Miejscem, gdzie się odbywały, było najczęściej Forum, 218 które z otaczającymi je kolumnadami wybornie się na to nadawało. Żeby zaś przednie rzędy widzów nie przeszkadzały tylnym, czasami sporządzano pod kolumnadami drewniane stopnie; był to zaczątek późniejszych amfiteatrów. Pierwszy amfiteatr kamienny powstał w Rzymie dopiero w roku 29 przed Chr.; w innych miastach, np. w Pompei, wcześniej. Ten rzymski istniał jednak niedługo: za Nerona padł pastwą wielkiego pożaru i już nie był odbudowany na dawnym miejscu, tj. na Polu Marsowym. Drugim z kolei, i tym razem wiecznym, stał się właśnie olbrzymi amfiteatr Flawiuszów, o którym mowa. Amfiteatr był jednak tylko miejscem igrzysk dla gladiatorów; mieszkali oni zazwyczaj w koszarach, które były pierwotnie własnością prywatną, tak samo jak i sami gladiatorzy, z czasem jednak podpadały coraz bardziej pod ingerencję albo samorządów, albo państwa. Dobre pojęcie o tych koszarach daje nam odkopany w Pompei ludus (to była ich techniczna nazwa). Była to ogromna czworokątna kolumnada, otaczająca dziedziniec służący do ćwiczeń; pod kolumnadą mieściły się cele, w których gladiatorzy mieszkali, po parze na każdą celę, oraz kuchnia i inne ubikacje, nie wyłączając więzienia. Gladiatorzy stanowili bardzo niespokojne i wskutek swej niepospolitej siły fizycznej groźne bandy: przecież właśnie z takiego ludus w Kapui uciekł w roku 73 z trzydziestu towarzyszami gladiator Spartakus, i skutkiem tej ucieczki była wojna niewolników, która przez trzy lata pustoszyła Italię. Toteż strzeżono gladiatorów bardzo pilnie i dawano im do ręki oręż ostry tylko na same igrzyska. Ta przezorność miała jednak także inny cel: zapobiegała samobójstwom, bardzo zrozumiałym w tym środowisku. Rozwój gladiatorstwa podczas wielu stuleci jego istnienia doprowadził do bardzo drobiazgowej specjalizacji: wiemy o bez mała dwudziestu odmianach gladiatorów, różniących się swym uzbrojeniem. Po części było uzbrojenie właściwe tym narodom, z których pochodzili jeńcy; tym się tłumaczą takie nazwy jak Galii, Samnites, Thraeces. Po części jednak uzbrojenie było fantastyczne, w żadnej wojnie nie używane. Przykładem tej ostatniej odmiany byli tzw. retiarii; ich orężem była sieć rybacka (rete) oraz trójząb w rodzaju tych, którymi się posługiwano przy połowach tuńczyków. Zbroi orężnej nie mieli; ich zadaniem było - zręcznym narzuceniem sieci obezwładnić uzbrojonego przeciwnika, którym najczęściej był Samnita z jego długą tarczą, a potem przebić go trójzębem. W ogóle mamy o wyglądzie gladiatorów dość dokładne pojęcie dzięki mnóstwu zachowanych wizerunków, szczególnie mozaik; obok tradycji literackiej świadczą i one o niezmiernej popularności igrzysk gladiatorskich w całym imperium rzymskim. Rozumie się samo przez się, że owe igrzyska wyprawiano z wielkim przepychem. Przed samymi zapasami, które się odbywały w drugiej połowie dnia, po przerwie obiadowej (pierwsza służyła dla venationes, o których powiemy niżej) — wszystkie pary gladiatorskie, które miały występować, w uroczystym orszaku przechodziły przed oczami widzów to była tzw. pompa. 219 Widok tych mocarzy z ich błyszczącym, jeszcze nie skrwawionym, fantastycznym orężem musiał być imponujący; przy tej sposobności publiczność mogła powitać swych dawnych znajomych i ulubieńców. Jeżeli w loży siedział sam cesarz, to gladiatorzy zwracali się do niego z tragicznym hołdem: (h)ave, Caesar, morituri te salutant — już wiemy, jaki zamęt wywołała dobroduszna odpowiedź cesarza Klaudiusza na to powitanie (wyżej, s. 143). Po „pompie" następowały zapasy. Poszczególne pary mogły walczyć albo jedna po drugiej, albo też jednocześnie. Publiczność z zapartym oddechem przyglądała się walkom, dając zupełnie wolny wyraz swym wzburzonym uczuciom. Jeżeli jednemu z przeciwników udawało się zadać drugiemu cios, jeżeli trysnęła krew -po całej widowni rozlegał się okrzyk: habet!? Co oznaczał? Okrutną, krwiożerczą radość? Współczucie, litość? Lęk o dalszy los bojownika, który przecież też mógł należeć do ulubieńców? - Zapewne wszystko to, w zależności od charakteru i nastawienia danego widza. W każdym razie bojownik ów wiedział, że jego dalszy los będzie zależał od tego, jak się będzie zachowywał w tej decydującej chwili. Jego zwycięski przeciwnik zwróci się do pana widowiska, którym mógł być cesarz, z pytaniem, czy ma go oszczędzić, czy też zadać mu śmiertelny cios; ten zaś skieruje go do publiczności. Również pokonany, jeżeli dotychczas zachowywał się mężnie, nie będzie uważał za wstyd dla siebie, gdy podniesie lewą rękę, aby ubłagać publiczność, exorare populum. Następował moment najwyższego napięcia. Co postanowi większość? Jeżeli podniesie duży palec do góry lub zacznie machać chustami -to będzie oznaczać: daruj mu życie! Jeżeli zaś odwrotnie, publiczność, niezadowolona z niemęskiego lub w ogóle brzydkiego zachowania się zwyciężonego gladiatora, opuści kciuki na dół — oznaczać to będzie wyrok skazujący. Nam ten ostatni wynik —pollice verso39 —jest bardziej znany, jako wdzięczny temat dla powieściopisarzy i malarzy; należy jednak przyznać, że daleko częściej zdarzały się wypadki ułaskawienia zapaśnika. Możemy o tym wnioskować z przypadkowej wzmianki u Horacego (Epist. I l, 4): Powiesił swą zbroję Wejani Na Herkulesa węgarze?? i na wsi się trzyma w ukryciu, By nie ubłagać tylekroć u brzegu areny narodu. A więc robił to przedtem często i zawsze skutecznie, gdy bywał zwyciężony. Jeżeli zaś gladiator padał pod ciosem przeciwnika, czy to skazany przez publiczność, czy już przedtem w walce, to zjawiał się człowiek w masce Charona, etruskiego boga śmierci (pozostałość z etruskich czasów), i wynosił jego zwłoki z areny, po czym sypano świeży piasek, wymiatając zbroczony krwią, i gra odbywała się w dalszym ciągu. 220 Przytoczone wiersze Horacego zawierają w sobie ciekawą aluzję do dalszej kariery gladiatora. Widocznie Wejaniusz po całym szeregu walk został zaliczony do weteranów, czego oznaką widoczną był pałasz drewniany, tzw. rudis', i choć miał prawo występować i dalej, nie chciał z niego korzystać, nie bardzo ufając swej zanikającej sile. Ofiarował swą prawdziwą, gladiatorską zbroję swemu patronowi Herkulesowi, a za pieniądze zarobione kupił sobie folwarczek i jako gospodarz zakończył swe burzliwe życie. Tolerowanie igrzysk gladiatorskich jest dla nas nie do pomyślenia: nasze serce wzdryga się na myśl o krwi ludzkiej przelewanej dla uciechy publiczności. I wstręt nasz rośnie, kiedy czytamy napisy, odnoszące się do igrzysk, których się zachowało mnóstwo — napisy w rodzaju następującego (Dessau40 5062): „P. Bebiuszowi Justusowi... wysoka rada miejska [miasta latyńskiego Minturny] postanowiła postawić posąg"; dalej mowa o jego zasługach, między innymi: „On w Minturnach w ciągu czterech dni wystawił jedenaście par, z nich kazał zabić pierwszorzędnych gladiatorów kampańskich jedenastu" (innymi słowy, każdy pojedynek kończył się zabójstwem jednego z przeciwników). I to miało miejsce w jednym tylko, nie bardzo dużym miasteczku Lacjum. Proszę to teraz rozszerzyć na całe olbrzymie imperium i na wszystkie stulecia istnienia tych okrutnych igrzysk. Rzeczywiście, wraz z rozszerzaniem się władzy rzymskiej nad światem śródziemnomorskim wprowadzano też wszędzie i igrzyska gladiatorskie, budowano dla nich ogromne amfiteatry; pokaźna ich liczba zachowała się we wszystkich prowincjach — byłoby ich nawet jeszcze więcej, gdyby nie to, że solidnie zbudowane z kamienia, były uważane przez potomnych za bardzo wygodne kamieniołomy. Wznoszenie amfiteatru stanowiło bowiem nie tylko hołdowanie smakowi niezbyt wybrednej kolonii rzymskiej, lecz także znak uległości wobec samego Rzymu. Poddała się temu wymaganiu, chociaż niechętnie, i łagodna Grecja, twórczyni lepszych i humanitarniejszych widowisk w teatrach i stadionach; i miło jest nam czytać piękne słowa tego Ateńczyka, który kiedy jego współobywatele obradowali nad założeniem u siebie amfiteatru, wskazał im ręką na ołtarz Miłosierdzia (Eleou bomos), znajdujący się na ateńskim rynku, i powiedział: „Naprzód powinniście zburzyć ten oto ołtarz."41 Te słowa odpowiadają naszym poglądom. Ale zasadnicze potępienie nie zwalnia nas od obowiązku usprawiedliwienia owego uroku, jaki w oczach Rzymian miała ta nieludzka zabawa; wysłuchajmy w tej sprawie głosu samych Rzymian. Oto np. Pliniusz Młodszy, człowiek na ogół łagodny, dostojny przedstawiciel humanitaryzmu epoki Trajana. Chwaląc w swej mowie konsularnej (w roku 100) tego cesarza za jego wielkie i zbawienne czyny, nie przemilcza również igrzysk gladiatorskich przezeń wydanych. „Było to widowisko — powiada - 221 nie obezwładniające i mdłe ani takie, które osłabia i łamie dusze mężów, lecz zachęcające do narażenia się na chwalebne rany i do pogardy śmierci przez umiłowanie chwały i żądzy zwycięstwa nawet u niewolników i skazańców." Te słowa wzbudzają jednak myśl, że widocznie nie o samą tylko krew chodziło widzom — taką namiętność zaspokoiłoby zabicie tchórzów na równi z zabiciem naj waleczniej szych bojowników — lecz właśnie o to, o czym mówi autor. Proszę przypomnieć sobie śmierć i przedśmiertne słowa takiej Arrii, takiego Trazei (wyżej, s. 141 i 167); kto wie, czy byśmy mogli z dumą o nich mówić, gdyby ich nie poprzedziły piękne zgony na arenie wielu tych, których imion dzieje ludzkości nie zachowały. Pliniusz był Rzymianinem; był nim i Seneka, ale ten był zarazem wychowankiem filozofii greckiej, i dzięki temu mógł widzieć i pokazać nam także odwrotną stronę medalu. Z obrzydzeniem opisuje w liście do swego przyjaciela Lucyliusza wrażenie, jakie wywarło na nim takie widowisko: „Niech mi tu nie mówią, że to jest przecież skazaniec, mężobójca. Dajmy na to: jako zabójca, zasłużył na taki los. A ty, nieszczęsny, czym zasłużyłeś, że na to patrzysz?" (Epist. 7, 5). Proszę zwrócić szczególną uwagę na te ostatnie słowa; tkwi w nich głęboka, chociaż nie od razu widoczna prawda. To, o czym mówi Pliniusz, stanowi śród wielu ujemnych jedną dodatnią stronę ówczesnych igrzysk; jest w nich jednak i druga, o której też warto pomówić. Porusza ją pobieżnie — ale właśnie to jest najbardziej przekonywające — Owidiusz: Ranny wyrzeka się bitw gladiator na zawsze — a jednak, Starych niepomny już blizn, chwyta oręża się znów.42 Dlaczego? — Dlatego, że te bitwy posiadają nieprzeparty urok nie tylko dla jego widzów, ale i dla niego samego. Teraźniejsze tzw. walki byków w Hiszpanii, chociaż nie powstały, jak niegdyś mylnie przypuszczano, z igrzysk gladiatorskich, mogą nam jednak dobrze wytłumaczyć tę psychologiczną stronę sprawy. Jak dzisiejsi toreros, tak starożytni gladiatorzy byli ulubieńcami publiczności: być w razie zwycięstwa, i nawet w razie pięknej, chlubnej śmierci, ośrodkiem namiętnej uwagi wielotysięcznego ludu -to było przecież taką nagrodą, która przeważała wszystkie mozoły i trudy. A popularność gladiatorów była zaiste ogromna: świadczą o niej napisy i wizerunki, poczynając od kosztownych mozaik do najskromniejszego rysunku, niezgrabnie wyrytego naiwną, przypuszczalnie kobiecą ręką — i te ostatnie nawet jeszcze w większym stopniu od pierwszych. Ta popularność, ten urok gladiatorów tłumaczy nam jeszcze jedną osobliwość, którą czytelnik może już zauważył wyżej, gdy wyliczałem ich kategorie — mianowicie istnienie czwartej, tj. wolontariuszów. Jest ona nawet jeszcze ciekawsza, niż może się zdawać na pierwszy rzut oka: ten bowiem, kto z własnej dobrej woli oddawał się właścicielowi szkoły gladiatorskiej na zapaśnika, 222 musiał zwalczać nie tylko fizyczne cierpienia i niebezpieczeństwa aż do perspektywy gwałtownej śmierci włącznie, ale także pogardę społeczeństwa: ten zawód bowiem był uważany za hańbiący dla człowieka wolnego i samo słowo gladiator uważane było formalnie za wyzwisko. Popularność z jednej strony, pogarda z drugiej — tak, te dwie cechy szły w parze. Toteż widzimy, że nawet ludzie z najlepszych sfer szlacheckich czasami składali takiemu właścicielowi (po łacinie: lanista), który był przedmiotem powszechnej pogardy, przysięgę gladiatorską (auctoramentum) i tym samym oddawali swe ciało na męki bicia, krajania, palenia i zabijania. Ta namiętność sięgła najwyższych sfer; co prawda, kiedy czytamy, że tacy poważni cesarze jak Tytus lub Hadrian ćwiczyli się w gladiatorskich zapasach, to należy w tym widzieć tylko rodzaj szermierki. Inaczej stoi sprawa z Kaligulą i Kommodusem: ci szermowali ostrym orężem i, naturalnie, zawsze zwycięsko. Można na koniec wymienić jeszcze jedną dodatnią stronę gladiatorstwa. Oto przyczyniało się ono do postępu nauki lekarskiej. Z jednej strony zwracano uwagę na dietę gladiatorów: ich strawa była niesmaczna, ale musiała wpływać na jak najwspanialszy rozwój mięśni. Wybór i obserwacja były zadaniami lekarzy terapeutów. Ale jeszcze większą korzyść ciągnęła z gladiatorstwa chirurgia i w ogóle anatomia z fizjologią dzięki obfitym i różnorakim ranom gladiatorów, które należało leczyć. Toteż stanowisko lekarzy gladiatorów, szczególnie cesarskich, było bardzo zaszczytne; dzięki ich działalności medycyna kwitła w państwie rzymskim nawet w takich epokach, kiedy pozostałe nauki chyliły się ku upadkowi. O tym wszystkim należy pamiętać; nie zmienia to jednak naszego ogólnego sądu o gladiatorstwie, a wyrok może być tylko potępiający. Nim przejdziemy do widowisk porannych, nie zawadzi wspomnieć, że dzięki misternemu systemowi rur wodociągowych można było zalać całą arenę wodą, tworząc z niej sztuczne jezioro, na którym, ku uciesze widzów, staczano prawdziwe bitwy morskie, tzw. naumachie. Takie widowisko nie było pozbawione wartości naukowej: odtwarzano bowiem z należytym przepychem znane z Herodota lub Tukidydesa bitwy Greków z Persami lub Koryntyjczyków z Korkyrejczykami, lub Ateńczyków z Syrakuzanami itd. Naturalnie w amfiteatrach, nawet w tak olbrzymim jak Koloseum, takie naumachie mogły być tylko względnie miniaturowe; dla większych kopano sztuczne stawy albo nawet zużytkowywano prawdziwe jeziora, jak np. Fucyńskie za Klaudiusza (wyżej, s. 143), albo Nemoreńskie za Kaliguli — ten ostatni wypadek stał się nam szczególnie bliski, odkąd z wód tego jeziora wydobyto zatopione w nim galery. Można by porównać te naumachie z naszymi manewrami morskimi; różnica była jednak ta, że tam walczono na serio i gladiatorom groziło podwójne niebezpieczeństwo: od żelaza i od wody. A przy masowym charakterze tych walk wartość osobista walczących nie bardzo się rzucała w oczy; toteż ten rodzaj igrzysk nie cieszył się popularnością wśród uczestników 223 i kiedy one odbywały się poza zamkniętymi amfiteatrami, to należało bacznie uważać, żeby zapaśnicy nie pouciekali. Ale chyba najohydniejszą odmianą igrzysk amfiteatralnych były poranne — owe venationes, o których napomknąłem wyżej, walki zwierząt, przeważnie dzikich, między sobą oraz z ludźmi. Są to więc dwa rodzaje walk; zajmijmy się nimi po kolei. Ojczyzną dzikich zwierząt była szczególnie Afryka, jak o tym świadczy przysłowie greckie: Ta Libia zawsze rodzi jakieś nowe zło.43 Toteż i Rzym zaznajomił się z tego rodzaju fauną dopiero wtenczas, kiedy państwo kartagińskie zostało przezeń podbite. Ale za to ta znajomość była bardzo owocna i trwała. Lud rozkochał się namiętnie w widowiskach, w których występowały dzikie zwierzęta, co pierwotnie miało miejsce w cyrkach; namiestnicy prowincji Afryki, a z czasem także Mauretanii, Numidii, Egiptu, chętnie dostarczali ubiegającym się o ich względy edylom? całe dziesiątki i setki lwów, panter, lampartów, hipopotamów, nosorożców itd. Na arenie zużytkowywano je w różny sposób: najrzadsze okazy tylko pokazywano widzom; inne szczuto jedne przeciw drugim, i to nie tylko zwierzęta jednego gatunku, lecz i różnych np. nosorożec musiał walczyć z niedźwiedziem, słoń z buhajem itd.; do tych walk trzeba było je przez dłuższy czas ćwiczyć, co było zadaniem fachowych poskromicieli. Inne na koniec były przedmiotem łowów dla specjalnie zapalonych myśliwych, którymi bywali i cesarze w rodzaju Kommodusa — o tych zwierzętach, które miały pożerać skazanych ludzi, będzie mowa potem. A ponieważ starano się imponować ludowi przede wszystkim ilością zabijanych zwierząt, więc łowy na nie w Afryce były nieustanne i doprowadziły do ich całkowitego wytępienia. Drugim dostawcą zwierząt była Azja, i w niej szczególnie Mezopotamia; Azji wyczerpać nie zdołano, gdyż dziewicze dżungle Indyj dostarczały wciąż nowych zastępów. Oczywiście wzdrygamy się, kiedy czytamy o takim masowym niszczeniu może nie pożytecznych, ale często pięknych i szlachetnych, a zawsze ciekawych zwierząt; zdarzało się, że i na widzach robiło to przykre wrażenie. Tak na igrzyskach Pompejusza wzbudziły litość ludu słonie, kiedy poranione zaniechały walki i wznosząc trąby do góry, biegały dokoła areny z żałosnym rykiem; zdawało się, że skarżą się one na złamanie przymierza, wskutek którego dały się przeprawić z Afryki do Europy. 224 Ale to jeszcze nic w porównaniu z wyrafinowanym sposobem tracenia ludzi przy pomocy drapieżnych i w ogóle dzikich lub doprowadzonych do wściekłości zwierząt. Należy wiedzieć, że w Rzymie istniała kara śmierci polegająca na rozszarpaniu przez takie zwierzęta, ad bestias, jak to się nazywało technicznie; co prawda obywatele rzymscy tej karze nie podlegali, tylko nieobywatele i przede wszystkim niewolnicy. Już sama ta kara była niemałym okrucieństwem; ale jeszcze większym było to, że z takich straceń robiono widowiska ku uciesze publiczności. Toteż starano sieje otoczyć jak największym przepychem i przedstawić w najbardziej zajmującej formie. Pospolitą rzeczą było przywiązywanie skazańca do pala i szczucie nań lwa lub niedźwiedzia, który go powoli rozszarpywał; uciekano się czasami do bardziej pomysłowych sposobów. Żył za czasów Kaliguli bardzo niebezpieczny zbójca, imieniem Laureolus; schwytano go na koniec i ukrzyżowano - nic w tym na razie nie było dziwnego, tak zazwyczaj postępowano ze zbójcami. Zrobiono go bohaterem mimu, tj. mniej więcej operetki, z wesołym końcem w postaci jego stracenia — to też jeszcze nic, komiczna opera Aubera Fra Diavolo ma taką samą treść i takie samo zakończenie. Ale w tej operetce rzymskiej ukrzyżowano prawdziwego, żywego człowieka, naturalnie skazanego przestępcę, i żeby nie nudzić widzów widokiem jego powolnej, kilkogodzinnej śmierci, szczuto na niego, wiszącego na krzyżu, głodnego niedźwiedzia, który wyrywał z jego nagiego, bezbronnego ciała jedną część po drugiej — to było dopiero najweselszym końcem wesołej farsy. Tak właśnie zapatrywał się na to dowcipny pochlebca Domicjana, poeta Marcjalis (Spect. 7); sceną było zapewne Koloseum: Jak Prometeusz przed laty, do skały kaukaskiej przykuty, Ciało wystawiał swe tak, aby pożerał je sęp, Tak Laureola krwią rozkoszował się zwierz kaledoński, Kiedy nagiego śród nas dźwigał prawdziwy go krzyż. Żyły, szarpane przez zwierza, kurczowo drgające jelita, W ciele tym całym — ojej! — ciała nie widziałbyś już. Jest to tylko przykład; i nie wiadomo, co nas w nim bardziej oburza, czy samo okrutne widowisko, czy też to rozkoszowanie się nim — nie niedźwiedzia, lecz poety, który przecie należał do najbardziej wykształconych ludzi swej epoki. A jednak nawet na tym czarnym i beznadziejnym tle zjawiały się niekiedy jasne, pocieszające gwiazdy. Jedną z nich była przygoda Androklesa. Ten Androkles był niewolnikiem; uciekłszy od swego pana, żył przez dłuższy czas w Afryce, karmiąc się, czym się zdarzało. Jednego razu spotkał lwa, cierpiącego srogie męki od drzazgi, którą sobie wbił w łapę. Umiejętnie wyciągnął tę drzazgę i w taki sposób uleczył lwa. Potem jednak został ujęty i jako niewolnik uciekinier, skazany ad bestias. Ukrzyżowano go więc, tak samo jak Laureolusa, i napuszczono nań lwa. 225 W chwili gdy miał być rozszarpany — nagle zwierz pada mu do nóg i zaczyna je lizać. Zdziwił się cesarz, kazał zdjąć Androklesa z krzyża i przyprowadzić do siebie. Ten mu opowiada swoją przygodę: poznał bowiem w tym lwie z areny tego, którego był przedtem uleczył w Afryce. Wzruszony cesarz daruje mu wolność — darując mu również przyjaciela, wdzięcznego lwa.44 Powstało mniemanie, że ten Androkles był chrześcijaninem i właśnie jako taki został skazany ad bestias. Na to co prawda poszlak nie ma, faktem jednak jest, że często chrześcijanie podczas prześladowań, o których już była i jeszcze będzie mowa, bywali skazywani na taki okrutny rodzaj śmierci i że arena Koloseum obficie bywała zbroczona krwią chrześcijańską. Opowieścią jednego takiego wypadku zakończymy ten ustęp. „Ale Ten, który powiedział: Proście, a będzie wam dano — pewnego razu darował proszącym swym wyznawcom koniec, jakiego sami sobie życzyli. Kiedy rozmawiali między sobą o upragnionym męczeństwie, Saturnin wyraził życzenie, żeby nań wypuszczono najdziksze zwierzęta i pozwolono w ten sposób uzyskać koronę męczeństwa. Został on też, tak samo jak i Rewokat, na samym początku widowiska pokąsany przez lamparty i dopiero potem na scenie rozszarpały ich niedźwiedzie. Dla Satura niedźwiedź był szczególnie odrażający: spodziewał się, że od razu zginie od pierwszego ukąszenia lamparta. Lecz gdy wypuszczono na niego tego dzikiego zwierza, ten rzucił się nie na niego, lecz na swego łowcę, który też nazajutrz umarł, podczas gdy Satur został tylko powalony. Kiedy go potem przywiązano do pala, aby oczekiwał niedźwiedzia, ten nie chciał opuścić swej klatki, tak że Saturowi nic się nie stało. Tak samo dwom kobietom [patrycjuszce Perpetui i niewolnicy Felicycie] szatan przeznaczył wściekłą krowę, żeby spotęgować ich hańbę przez tożsamość płci; rozebrano je więc i tylko pokryte sieciami poprowadzono na arenę. Tu jednak publiczność zaczęła szemrać: widziała, że jedna jest wiotką dziewicą, druga zaś położnicą, której mleko kapie z piersi. Uprowadzono je więc i ubrane w koszule przyprowadzono z powrotem. Perpetua pierwsza została powalona; padając, zakryła obnażone ciało, więcej dbając o swoją wstydliwość niż o katusze. Potem wyjęła szpilki i poprawiła włosy: męczennica nie powinna była iść na śmierć z rozplecionymi warkoczami, gdyż mogłoby się zdawać, że nosi żałobę w chwili swego wniebowzięcia. Wtedy dopiero podniosła się i zobaczyła leżącą na ziemi Felicytę; podała jej rękę i pomogła wstać. Tak oto znowu stały jedna obok drugiej; ale okazało się, że okrucieństwo publiczności już jest nasycone — uprowadzono je. Pozostał tylko Satur; już widowisko miało się ku końcowi, kiedy na niego napuszczono lamparta. Tu przy pierwszym już ukąszeniu krew trysnęła zeń tak obficie, że było to dla niego niby drugim chrztem. Tak to też zrozumiała publiczność, która krzyknęła do niego: szczęśliwej kąpieli! szczęśliwej kąpieli! (salvum lotum! salvum lotum!)." 226 Perpetua z towarzyszami została umęczona ostatecznie 7 marca 203 roku, a więc za Septymiusza Sewera, i nie w Rzymie, lecz w Kartaginie: opowieść o jej męczeństwie — Passio Sanctae Perpetuae — została sporządzona przez współczesnego dziejopisa i należy do najbardziej autentycznych spośród licznych Acta Sanctorum. Dlatego też z niej wybraliśmy powyższą scenę. Nie ulega wątpliwości, że i w pozostałych amfiteatrach, a więc także w Koloseum, działo się to samo. I ono było uświęcone krwią męczenników chrześcijańskich, ofiar okrutnych porannych venationes. Kościół nie zapomniał o tym; dlatego podróżny odwiedzający dziś Koloseum znajdzie w jego murach symbol roli tego gmachu w zewnętrznym gnębieniu i wewnętrznym tryumfie chrześcijaństwa — krzyż. EPOKA CHWAŁY 19. NERWA „Wszystko było dobrze uplanowane" — tymi słowy skończyliśmy opowiadanie o zabójstwie cesarza Domicjana. Planowość spisku znalazła swój wyraz także w tym, że co do osoby następcy nie ujawniły się wątpliwości i wahania; był na niego z góry upatrzony sędziwy senator Marek Kokcejusz Nerwa — szczegóły zmowy, skoro chodzi o spisek, nie są nam znane. Właśnie tej planowości zawdzięczał Rzym różnicę, jaką odznaczała się obecna zmiana władzy w porównaniu ze zmianą spowodowaną zabójstwem Nerona: tamta doprowadziła, jak to widzieliśmy, do rozkładu państwa i długiej wojny domowej, tu nic podobnego się nie stało. Nie była to różnica jedyna. Galba, spadkobierca Nerona, będąc starcem tak samo jak Nerwa, był jednak wytrawnym żołnierzem i wodzem wojska -Nerwa żadnej kariery wojskowej za sobą nie miał, był tylko senatorem, a z zawodu prawnikiem. Tamten był naturą szorstką i gwałtowną, i właśnie ta jego gwałtowność stała się przyczyną jego zguby - Nerwa miał charakter łagodny, był to, jak go nazywa Pliniusz Młodszy, mitissimus senex?. Co prawda ta jego łagodność też omal nie doprowadziła go do zguby. Śmierć tyrana sprowadziła istny wybuch tłumionej nienawiści ze strony senatu przeciwko swemu długoletniemu ciemiężycielowi: w wyniku namiętnych mów, w których mu nie szczędzono najbardziej obelżywych napaści, skazano go na tzw. damnatio memoriae??, uchwalając, by jego imię zostało wykreślone ze wszystkich publicznych napisów — długi szereg takich kamieni z odpowiednimi lukami zachował się do naszych dni. Rozumiemy, że w tych warunkach delatorzy poczuli się bardzo nieswojo, tym bardziej że wygnani przez Domicjana ludzie uczciwi i zasłużeni otrzymali prawo powrotu. Natomiast w stosunku do tych, którzy otrzymali odeń różnego rodzaju nagrody, przejawiła się wrodzona dobrotliwość nowego cesarza: nic nikomu nie odebrał. Tym umiarkowaniem wielu zbił z tropu - jak mieli się ustosunkować do pamięci poprzednika? 230 W szczególnie kłopotliwym położeniu znalazł się wymieniony wyżej poeta Marcjalis. Był on niby przybocznym wieszczem zabitego władcy, ale zarazem najzdolniejszym poetą ówczesnego Rzymu: oczekiwano od niego, że się tak lub inaczej wypowie o tak dotkliwej dla niego zmianie. Uczynił to w formie następującego dwuwiersza: Rodzie Flawiuszów, o, ileż ci trzeci twój dziedzic odebrał! Chyba starczyłoby nam, żeby nie było tych dwóch!1 Co to ma znaczyć? — Przyjacielowi Domicjana autor mógł odpowiedzieć: to znaczy, że Domicjan był takim doskonałym władcą, że w porównaniu z nim obaj jego poprzednicy stracili wszelką wartość. Wrogowi natomiast tłumaczył: był on tak nikczemny, że zniweczył zasługi wobec Rzymu obu swych poprzedników. W każdym razie Marcjalis wyszedł obronną ręką z niebezpieczeństwa i mógł w dalszym ciągu i z czystym sumieniem sławić Nerwę, jak przedtem Domicjana. Gwardia pretoriańska zachowała się biernie po zamordowaniu swego cesarza, pomimo że była przezeń bardzo szanowana: nie dziw, gdyż obaj jej prefekci, Petroniusz i Norbanus, sami należeli do spiskowców. Oto jednak wypadło Nerwie wyznaczyć nowego prefekta na miejsce Norbanusa — prawdopodobnie wskutek jego śmierci; jako człowiek miękki i pojednawczy, mianował prefektem Kasperiusza Eliana, piastującego ten urząd już przedtem, za Domicjana. Ta łagodność jednak wydała się jego zwolennikom przesadzoną i wywołała ich niezadowolenie. Jednym z protestujących był Juniusz Maurykus, człowiek szczery i szlachetny, niegdyś wygnany przez Domicjana i przywrócony przez Nerwę. Raz, podczas wspólnej uczty, była mowa o niejakim Messalinusie, jednym z głównych delatorów za Domicjana, zmarłym jeszcze za jego rządów. Co by on robił teraz, gdyby żył? — zapytał żartobliwie cesarz. Ucztowałby z nami — palnął Maurykus. Było to dla Nerwy dotkliwym ostrzeżeniem — i niestety spóźnionym. Nowy prefekt wcale nie poczuwał się do obowiązku wdzięczności wobec wspaniałomyślnego cesarza; przeciwnie, burzył pretorianów przeciw niemu i dopiął swego celu. Doszło do tego, że na ich czele obiegł Nerwę w jego pałacu, domagając się, by wydał pretorianom zabójców Domicjana, szczególnie drugiego prefekta, Petroniusza. Nerwa zrazu odmówił; ale postawa gwardii była tak groźna, że musiał się zgodzić. Wydani przez niego spiskowcy natychmiast zostali rozszarpani przez rozbestwionych żołnierzy. Tu Nerwa zrozumiał, że jego starczy, pokojowy autorytet nie opanuje państwa z jego wojskami. Postąpił tak, jak przed laty w jego położeniu postąpił Galba, ale z lepszym sukcesem: sam będąc bezdzietnym, adoptował człowieka w pełni sił, dzielnego i jednocześnie bezgranicznie sobie oddanego wodza. Był nim namiestnik Górnej Germanii, Hiszpan z pochodzenia, Marek Ulpiusz Trajan. 231 Ta adopcja była głównym i wysoce zbawiennym czynem Nerwy za jego krótkich — bo niespełna półtorarocznych — rządów; przez nią zapoczątkował epokę chwały cesarstwa rzymskiego. Ponieważ bowiem i Trajan, i jego następcy poszli za przykładem Nerwy, adoptując z kolei najlepszego obywatela rzymskiego i wyznaczając go przez to na następcę tronu, cesarstwo otrzymało na koniec to, czego nie miało za Juliuszów i Klaudiuszów i co na krótko tylko osiągnął założyciel dynastii Flawiuszów - dziedziczność. Co prawda była to dziedziczność oparta na adopcji, nie na więzach krwi, ale doświadczenie pokazało, że ta zasada, zasada obierania najlepszego obywatela, była dla państwa rzymskiego najzbawienniejsza. Jego epoka chwały trwała bowiem przez całe drugie stulecie: po Nerwie — Trajan, po nim — Hadrian, — po nim Antonin Pobożny, na koniec — Marek Aureliusz Antonin. Ten ostatni, skądinąd najlepszy w całym tym sławnym szeregu, sprzeniewierzył się jednak zasadzie dziedziczności adopcyjnej, wyznaczając na następcę tronu swego syna rodzonego, Antonina Kommodusa — i ten za swych krótkich rządów, jako nowy Neron czy Domicjan, zniszczył prawie doszczętnie stworzoną cnotami swych poprzedników legendę antoninowską, najmocniejszą ostoję władzy cesarskiej, i pogrążył państwo w zamęcie zamieszek dynastycznych i wojen domowych, z których już nie wybrnęło nigdy. Należy jeszcze przy sposobności zaznaczyć, że chociaż Antoninami byli właściwie tylko trzej ostatni z wymienionych cesarzów, nazwę jednak „epoki Antoninów" rozciągamy także na trzech pierwszych, utożsamiając ją w taki sposób z epoką chwały cesarstwa rzymskiego. Pomimo krótkotrwałości swych rządów Nerwa mógł jednak zapoczątkować kilka pożytecznych instytucyj, z których główną była tzw. alimentacja — to znaczy płacenie przez skarb zasiłków biednym rodzicom, na razie tylko w Italii, na wychowanie ich dzieci. To była ta tutela Italiae?, za którą wdzięczność publiczna nagrodziła mądrego i dobrego cesarza pomnikami; tym bardziej skuteczna, ponieważ bogacze prywatni, jak to bywa zazwyczaj, naśladowali przykład cesarza. Drugim pożytecznym środkiem, dążącym do podniesienia italskiego rolnictwa, było skupywanie i parcelacja dużych obszarów ziemi celem osadzania na nich wiejskiego proletariatu. Czytamy i o innych ulgach finansowych, które przyniosły z sobą rządy tego cesarza, jako też i o jego dbałości o rozwój budownictwa. A kiedy bierzemy pod uwagę krytyczny stan skarbu rzymskiego, nadwerężonego nadmiernymi wydatkami poprzednika Nerwy, to zrozumiemy, że opanowanie sytuacji przez cesarza mogło nastąpić tylko dzięki wydatnej pomocy, którą ten powszechnie kochany władca otrzymał ze strony swoich poddanych. Wspierali go nie tylko bogacze: opierając się na tej powszechnej miłości, mógł sobie pozwolić nawet na tak wysoce niepopularny środek jak chwilowe zniesienie frumentacyj (tj. taniej sprzedaży lub darmowego rozdawania prowincjonalnego zboża proletariatowi rzymskiemu) 232 oraz igrzysk, a więc owego panem et circenses, którym żyła stołeczna gawiedź. Tak wyglądała ta libertas restituta?, którą cały naród rzymski po rządach tyrańskich Domicjana uwielbiał, dając wyraz swemu uwielbieniu w mnóstwie pomników z tym właśnie napisem, określającym władzę tego łagodnego cesarza. Toteż kiedy Nerwa, przez wszystkich błogosławiony, umarł w styczniu roku 98, nie mogło być wątpliwości, że i on, jako divus Newa, zostanie przyjęty w poczet duchów opiekuńczych państwa rzymskiego i że jego następcą będzie obrany przezeń Trajan. 20. TRAJAN Adoptując czterdziestoletniego (z górą) Trajana, Nerwa dał mu od razu z tytułem cezara — władze trybuńską i imperium proconsulare: już wiemy??, że w tych dwóch zawierała się od czasów Augusta pełnia władzy cesarskiej. Tytuł augusta przysługiwał obecnemu, tytuł cezara - ~ przyszłemu cesarzowi; ale przez obdarzenie Trajana owymi dwiema godnościami Nerwa mianował go wspólnikiem w rządzeniu państwem już za swego życia. To wystarczało, żeby zatrzeć plamę, którą nowy regent mógł mieć w oczach zwolenników dawnej tradycji: mianowicie to, że był on z pochodzenia nie Italczykiem, lecz Hiszpanem. Zresztą już jego ojciec był dygnitarzem rzymskim i należał do tej nowej szlachty, która za Wespazjana zapełniła luki poczynione w zastępach dawnych patrycjuszów okrucieństwami Nerona. Toteż nie było żadnych wahań ze strony czynników miarodajnych: po śmierci Nerwy jego władzę objął bez wszelkich trudności Trajan. Trajan, jak widzieliśmy, był namiestnikiem Germanii Górnej, kiedy został adoptowany przez Nerwę; teraz, po otrzymaniu władzy prokonsularnej, objął obok tej prowincji jeszcze Germanię Dolną, i tu, w jej głównym mieście, Kolonii, zastała go wiadomość o zgonie jego przybranego ojca, który wobec tego nigdy go nie ujrzał jako swego syna. I teraz nie śpieszył się on z wyjazdem do Rzymu: sprawy tej wiecznie niespokojnej prowincji wymagały jego obecności jeszcze przez cały rok. Ale nawet nie będąc obecnym w Rzymie, mógł sobie pozwolić na czyn, który chyba nikomu innemu by się nie udał. Była to bowiem natura żołnierska w najlepszym i najściślejszym znaczeniu tego słowa: jego zasadą była karność. Nie zapomniał, że ta karność była w sposób oburzający naruszona przez gwardię pretoriańską, z prefektem Kasperiuszem na czele; teraz, po śmierci cesarza, uważał, że obowiązkiem jego synowskiego pietyzmu jest ukaranie tych, którzy wówczas podjęli się tego haniebnego czynu wobec „łagodnego starca". 233 Zostawszy cesarzem, posłał do Rzymu rozkaz, żeby część gwardii z Kasperiuszem wyruszyła w celu połączenia się z wojskiem germańskim. Pretorianie mogli się domyślić, w jakim celu cesarz żąda ich przybycia, ale pomimo (o nic odważyli się odmówić mu posłuszeństwa — tak wielki był już wtedy urok imienia Trajana. I rzeczywiście, Kasperiusz z głównymi winowajcami został stracony, pozostali — w dostatecznym stopniu ukarani przez przeniesienie z gwardii do armii. Karności żołnierskiej i pietyzmowi wobec zmarłego cesarza stało się zadość. Było to znamienną, a zarazem i zbawienną zapowiedzią mających nastąpić rządów. Polecając je na razie senatowi, Trajan zakończył dzieło pacyfikacji Germanii, doprowadzając do chlubnego końca zapoczątkowaną przez Domicjana budowę reno-dunajskiego wału (limes)', dopiero potem, na wiosnę roku 99, powrócił do Rzymu. Jego wejście do stolicy było na pozór skromne, ale szczery i powszechny entuzjazm ludu nadał mu pomimo to charakter prawdziwego tryumfu. Przechodząc do opisu rządów tego cesarza, jednego z największych i najlepszych, jakich kiedykolwiek miał Rzym, musimy zacząć od skargi na skąpość naszych źródeł. Dla epoki „obłędu" mieliśmy na pierwszym miejscu głęboki i barwny opis Tacyta, na drugim - biografie Swetoniusza. Czasy Flawiuszów zawierał już tylko Swetoniusz; ze śmiercią ostatniego z nich i jego opis się kończy, to dzieło zaś, które miało zostać jego dalszym ciągiem, daleko mniej wartościowa tzw. Historia Augusta, zaczyna się dopiero od następcy Trajana. Mamy co prawda historię powszechną w języku greckim Kasjusza Diona, ale tylko w dwóch wyciągach z czasów bizantyńskich. Dotyczy to zresztą tylko historii politycznej; co zaś do kulturalnej, to oprócz obfitego plonu napisów, skrzętnie i umiejętnie wykorzystywanych przez uczonych najnowszych czasów, posiadamy mimowolny, ale tym bardziej cenny obraz — korespondencję Pliniusza Młodszego. Polecam ją szczególnej uwadze czytelników; jest ona w swym blasku godnym odbiciem słonecznych rządów, o których mamy mówić. Trajan był wielkim w obu głównych dziedzinach, które obejmuje działalność władcy państwa -w administracyjnej i wojennej. Jako administrator powrócił on — przynajmniej zewnętrznie — do polityki Augusta, co po despotycznych i krwawych rządach Domicjana było odczute jako prawdziwe dobrodziejstwo. Za przykładem swego poprzednika złożył i on przysięgę, że nie będzie skazywał na śmierć żadnego senatora; prawo o majestacie zawiesił, delatorów, już za Nerwy poskromionych, karcił w dalszym ciągu w sposób bolesny, lecz skuteczny. „Znasz przecie moją zasadę — pisze on do wymienionego wyżej Pliniusza - nie zdobywać szacunku dla mego imienia drogą lęku i zastraszania ludzi ani też oskarżeniami o obrazę majestatu." Do senatu odnosił się jako do swojego pomocnika w rządzeniu państwem, polecając mu najwyższą władzę w tych czasach, kiedy sam był zajęty wojnami, 234 co, jak zobaczymy, zdarzało się dość często; do poszczególnych zaś senatorów — jako do swoich kolegów, z którymi obcował na stopie przyjacielskiej. I to pozostało w pamięci potomnych. Ponieważ doszedł do władzy bez wszelkich trudności, nie miał potrzeby zdobywać jej sobie okrucieństwami, które splamiły panowanie Augusta; toteż w późniejszych czasach senat, winszując dojścia do władzy nowemu cesarzowi, chętnie używał formuły: „Panuj jeszcze szczęśliwiej od Augusta, jeszcze łagodniej od Trajana!"2 Ale jednocześnie nie rezygnował z wzmocnienia władzy cesarskiej, którą osiągnęli następcy Augusta, ponieważ uważał tę władzę za konieczną dla dobra państwa; raczej czasami ją nawet powiększał. Tak np. prowincję Bitynię wskutek powstałych w niej zamieszek odebrał senatowi i powierzył własnemu legatowi, którym został właśnie Pliniusz Młodszy; temu zdarzeniu zawdzięczamy drogocenną korespondencję cesarza z tym jego namiestnikiem, która daje wymowne i niezwykle pochlebne świadectwo o jego nieustannej, tkliwej trosce o dobrobyt prowincji: jest to pomnik jedyny w swym rodzaju. Tak samo i w innych wypadkach wtrącał się w sposób dyskretny w rządy senackie, kiedy uważał to za konieczne — i co jest rzeczą wprost dziwną, nikt mu tego nie brał za złe. Opozycji republikańskiej, której bohaterem był Werginiusz Rufus (wyżej, s. 173), mógł się nie obawiać: kiedy ten ostatni umarł, jego zwolennicy mogli bezkarnie ozdobić jego grobowiec dwuwierszem, przezeń ułożonym: Rufus spoczywa w tym grobie, co niegdyś, zwalczywszy Windeksa, Władzę pochwycił nie sam — nie, on ojczyźnie ją dał.3 Filozofii stoickiej, która była mistrzynią tej opozycji i jako taka przyczyniała niemało kłopotów nawet takiemu łagodnemu władcy, jakim był Wespazjan, też się nie lękał; sam nie miał upodobania do filozofii w ogóle, ale filozofom dawał spokój. W ogóle, idąc śladem swego przybranego ojca, łączył — według formuły Tacyta — dwie krańcowe sprzeczności, i cesarstwo, i wolność: to ostatnie słowo teraz już przestało oznaczać wolność republikańską i nabrało znaczenia, że użyjemy terminu czasów nowych, oświeconej monarchii. Klasą rządzącą w II wieku, za Antoninów, była inteligencja, dlatego właśnie była to epoka chwały. Rozwój historyczny ma jednak swoje prawa, których działalność można przyśpieszyć lub zahamować, ale nie zniweczyć. Słowo Rzym niegdyś oznaczało miasto; teraz oznaczało ono ogromny obszar imperium. Następstwem tego rozwoju musiało być stopniowe roztopienie się miasta w imperium. Powoli -już od wojny sojuszniczej z jej skutkami4 — miasto roztapia się w Italii, Italia w sensie kulturalno-gospodarczym uniezależnia się od Rzymu; dokonało się to w I wieku przed Chrystusem i w I po Chrystusie. Teraz następuje drugi etap: uniezależnienie kulturalno-gospodarcze prowincyj od Italii. Trajan, lubo sam prowincjał, tego dążenia nie popierał: 235 przeciwnie, wymagał od pochodzących z prowincyj senatorów, żeby część swojej majętności lokowali w gruntach italskich, i prowadził w dalszym ciągu, rozpoczętą za swego poprzednika, parcelację obszarów italskich celem obsadzenia na nich proletariatu rolniczego. Ale były to tylko chwilowo hamujące rozporządzenia; samego rozwoju we wskazanym wyżej kierunku nawet Trajan powstrzymać nie mógł. Oczywiście stan gospodarczo-kulturalny poszczególnych prowincyj był bardzo rozmaity: jakie mogło być podobieństwo między Hiszpanią a Egiptem, Germanią a Syrią? Ale już teraz nie zawadzi zanotować, że rolę przodującego w przemyśle obszaru przejmuje powoli od Italii Galia. Klasą rządzącą w sensie politycznym, gospodarczym i kulturalnym, powtarzamy, była inteligencja; i ta inteligencja była jednocześnie i klasą zamożną, albo też protegowaną i popieraną przez zamożną. Skarb publiczny nie był zbyt obficie uposażony, bo ciągłe wojny, które Trajan musiał prowadzić na kresach państwa, musiały go nadszarpywać; ale za to dorobek osób prywatnych oddawano do dyspozycji ukochanego władcy, jego dobroczynny przykład znajdował sobie licznych i chętnych naśladowców. Epoka Trajana była epoką wspaniałej dobrowolnej ofiarności; świadczy o tym w sposób nader wymowny i korespondencja Pliniusza, i mnóstwo napisów - gdyż ofiarodawcy lubili zostawiać na kamieniu świadectwa o swej działalności w tym kierunku. Wszędzie się buduje, zakłada szkoły, biblioteki, teatry, termy, alimentacje itd.; Italia pod tym względem rywalizuje z Rzymem, z Italią — prowincje: widocznie jakiś powszechny zapał ogarnął obywateli. Dla mężczyzn wzorem był cesarz, dla kobiet — cesarzowa Plotyna; gdyż i ona nie może być pominięta w tym opisie, jako pierwsza, po tylu przewrotnych lub bezbarwnych paniach Palatynu, dostojna władczyni Rzymu. Z lubością wpatrujemy się w szlachetne rysy tej prawdziwej rzymskiej matrony; chciałoby sieją porównać z Agryppiną Starszą — nie ma ona co prawda jej tragicznej wielkości, ale przewyższa ją zupełnym brakiem ambicji, która była przyczyną nieszczęść tamtej. Zresztą tę cichą sławę małżonki cesarza podziela jego siostra, Marcjana: obydwóm senat przyznał tytuł augusty, obydwóch imiona uwiecznił cesarz w nazwach założonych przez siebie miast, uwieczniły poszczególne miasta w napisach licznych łuków tryumfalnych, wzniesionych po całym imperium na cześć uwielbianego władcy. Ale jakże — można zapytać — odniosła się do tego wywyższenia cywilnej i pokojowej inteligencji armia oraz gwardia pretoriańska, to najpotężniejsze realne źródło władzy? Już kilkakrotnie stwierdzałem, że jak armia rządzi państwem, tak armią rządzi legenda. Powszechny w armii wpływ legendy trajanowskiej, która miała się rozrosnąć w legendę antoninowską, tłumaczy nam uległość wojska wobec cesarza i jego zamiarów; o tym, jak ta legenda powstała, wypadnie teraz pomówić. Jak już widzieliśmy, Trajan nawet gdy został obrany cesarzem, przez cały rok pozostawał na stanowisku namiestnika Germanii, żeby doprowadzić do końca rozpoczęte przez Domicjana 236 dzieło zabezpieczenia za pomocą olbrzymiego wału obronnego krwawiącej granicy górnego Renu i górnego Dunaju. Pomyślne dokonanie tego zbawiennego wysiłku pozwoliło mu nie tylko włączyć do imperium rzymskiego żyzne równiny i wzgórza dzisiejszej Badenii, ale zarazem także zmniejszyć liczbę germańskich legionów, co wobec trudnych zadań na innych frontach było poważną ulgą. Średniego Dunaju te zadania nie dotyczyły: alpejsko-naddunajskie prowincje: Recja (mniej więcej Tyrol z bawarską Szwabią) i Norykum (mniej więcej Styria z Górną Austrią) były pod względem obrony samowystarczalne. Natomiast dolny Dunaj, omywający na północy i wschodzie brzegi Panonii (mniej więcej Dolnej Austrii i części Węgier), stanowił drugą krwawiącą granicę państwa rzymskiego. Tu bowiem, na północ od dzisiejszego Budapesztu, Dunaj tworzy swoje słynne „kolano", zmieniając wyraźnie dotychczasowy wschodni kierunek na południowy, i dopiero po trzystu bez mała kilometrach, niedaleko od Białogrodu? powraca do dawnego kierunku, którego się trzyma aż do swego ujścia. Ten olbrzymi kąt, będąc sam przez się niebezpiecznym dla rzymskich posiadłości na zewnątrz od niego — Panonii i Mezji — staje się jeszcze niebezpieczniejszy wskutek tego, że ma w swoim ośrodku nie mniej olbrzymią twierdzę: górskie pasmo dzisiejszego Siedmiogrodu. Widzieliśmy już, jak z dogodności tego położenia skorzystał król Daków Decebal, potężny wódz, który zjednoczył zamieszkałe w tym kącie plemiona. Warunki pokoju, postawione przez niego Domicjanowi po druzgocącej klęsce jego legata Fuskusa (wyżej, s. 210), mogły się w owych czasach zdawać względnie łagodnymi, ale dla zapoczątkowanej przez Trajana epoki okazały się upokarzającymi i były nie do zniesienia: do przykrej świadomości nie pomszczonej porażki i pozostałych u wroga sztandarów rzymskich dołączała się coroczna kontrybucja, na którą wówczas musiał się zgodzić Domicjan. Toteż pobyt Trajana w Rzymie po jego tryumfalnym wejściu nie trwał dłużej niż dwa lata; w roku 101 zaczęła się pierwsza wojna dacka. Napastnikiem był znowu Decebal, ale sprowokował go Trajan odmową zapłacenia odpowiedniej kontrybucji. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że będzie to powodem do wojny, jak również i z tego, że zrównanie frontu północnego przez podbicie Dacji będzie przekroczeniem programu Augusta; miał jednak zamiar przekroczyć go nie tylko na północy, lecz, jak to zobaczymy, także na wschodzie, naśladując przykład Aleksandra Wielkiego, który teraz w ogóle staje się — i to na stulecie z górą — bohaterem i wzorem dla cesarzy rzymskich. Ale pierwszym czynem owego Aleksandra było utworzenie sobie sztabu wojennego z ludzi niezmiernie zdolnych, ze wszystkich tych Antygonosów, Ptolemeuszów, Seleukosów... którzy po jego śmierci rozszarpali jego państwo. Trajan też utworzył sobie taki sztab z ludzi nie mniej zdolnych i wierniejszych od tamtych. Warto się zaznajomić z niektórymi z nich. 237 Na pierwszym miejscu należy wymienić najwierniejszego z wiernych, dzielnego wodza i administratora Lucjusza Licyniusza Surę — on to poradził Nerwie w owej krytycznej chwili jego życia adoptowanie Trajana; on też i później, jako przyjaciel tego ostatniego, skierował jego uwagę na Hadriana, który miał zostać jego następcą. Owego Hadriana widzimy również w tej wojnie, jako legata legionu, śród najbliższych podkomendnych głównego wodza. Obok niego — Luzjusza Kwietusa, Maura z pochodzenia, wodza mauretańskiej jazdy, wspaniałego wojaka i nie mniej zdolnego rządcę. Dalej — Kwintusa Marcjusza Turbona, przyjaciela Trajana aż do jego śmierci, wielce zasłużonego w zamieszkach, które zatruły schyłek życia cesarza, przyjaciela także i jego następcy, ale nie do końca. Na ostatku wymieńmy jeszcze legata Longinusa, którego imienia rodowego nawet nie wiemy; z jego czynów historia zachowała tylko jeden, ale ten jeden wart jest wielu. Z takimi to pomocnikami wyruszył Trajan w roku 101 na podbicie niebezpiecznego kąta. Przeszedłszy przez Dunaj niedaleko od dzisiejszego Białogrodu po moście pontonowym, skierował się wprost ku stolicy wrogów, miastu Sarmizegetuza, tuż pod pasmem Alp Siedmiogrodzkich. Na jednym z pierwszych postojów otrzymał on dziwne ostrzeżenie; fakt to drobny, ale musimy go zanotować, gdyż jest to pierwsze w historii powszechnej wystąpienie jeżeli nie naszych rodaków, to w każdym razie ziomków, plemienia Burów nad Wisłą. Mianowicie posłali oni Trajanowi olbrzymi grzyb, na którym po łacinie była napisana rada, aby wycofał się z kraju zadunajskiego i dał spokój Decebalowi. Trajan z tej rady nie skorzystał. Co się stało z grzybem, nie wiadomo; sam fakt jednak świadczy o istniejącej już wówczas przyjaźni między Wisłą a Siedmiogrodem. Coś jednak musiało w tej radzie być poważnego: Trajanowi nie udało się w tym roku podbić stolicy Decebala; w następnym zaś, 102, ten ostatni przeszedł do ofensywy i przekroczywszy Dunaj skuty lodem, napadł na Dolną Mezję. W piorunującym pochodzie Trajan przyszedł z pomocą zagrożonej prowincji i wypędził z niej nieprzyjaciela. Ta porażka złamała dumę Decebala; wobec zbliżającej się do jego stolicy powoli, ale nieustannie armii rzymskiej uciekł się on do układów. Pokój był zawarty na warunkach dla króla bardzo upokarzających: musiał się zgodzić na demilitaryzację swego kraju i na uznanie zwierzchnictwa nad nim cesarza. Senat zatwierdził te warunki i nagrodził cesarza tytułem Dacicus: ale Decebal wcale nie miał zamiaru ich dochować. Po odejściu Trajana przystąpił do remilitaryzacji swego kraju, zaczął zawierać przymierza z narodami ościennymi, przyciągnął do swego sojuszu nawet dalekich Partów i wreszcie napadł Jazygów, sprzymierzeńców rzymskich, zamieszkałych w dolinie Cisy, stanowiącej klin między Dacją i Panonią. Tego Rzym znieść nie mógł: w roku 105 wybuchła druga wojna dacka. Tym razem Decebal postanowił działać podstępem. 238 Korzystając z tego, że Trajan bez zbytnich środków ostrożności przyjmuje wszystkich, posłał doń morderców pod pozorem poselstwa. Ten zamach się nie udał; natomiast udało się pochwycenie w taki sam perfidny sposób jednego z najbliższych przyjaciół Trajana, wymienionego wyżej Longinusa. Decebal obiecywał sobie z tego podwójną korzyść: po pierwsze, że zmusi go do wyjawienia planu wojennego swego przeciwnika, a po drugie, że jako okup za niego Trajan zgodzi się wycofać swe wojska za Dunaj. Te nadzieje zawiodły go jednak: Longinus milczał uparcie, żeby zaś miłość cesarza ku niemu nie zaważyła ujemnie na przebiegu wojny, sam sobie zadał śmierć. Takich to przyjaciół miał Trajan. Bohaterska śmierć Longinusa nie była daremna: posuwając się kilkoma kolumnami, powoli, lecz stanowczo, Trajan na koniec osaczył Daków pod murami ich stolicy. Tu stoczono decydującą bitwę, a jej wynikiem było walne zwycięstwo Rzymian. Wtedy Decebal zaprosił swych dygnitarzy na pożegnalną ucztę; na ostatku zaczęła krążyć wśród gości czara — z trucizną. Sam Decebal jednak jej nie dotknął: uciekł, nie w strachu przed śmiercią, lecz dla zorganizowania przeciw wrogowi partyzantki. Gdy jednak i ta ostatnia nadzieja go zawiodła i zewsząd ścigany miał się już dostać w ręce Rzymian, wtedy dopiero zadał sobie śmiertelny cios. Wojna była skończona; zaczęła się ta długa praca kulturalna, która miała ją usprawiedliwić. Już przed rozpoczęciem drugiej wyprawy Trajan zbudował most kamienny na Dunaju około tzw. Żelaznej Bramy5; teraz szereg dróg — znanych ze swej doskonałości rzymskich dróg — przerżnął kraj w różnych kierunkach, szereg założonych w różnych punktach nowych miast wniósł cywilizację w dziki poprzednio kraj. W ogóle urbanizacja była jednym ze środków polityki Trajana, nie tylko tu, ale i w innych miejscach: naśladując także pod tym względem Aleksandra Wielkiego, zakładał on miasta, gdzie się tylko dawało, przeciwstawiając owym Aleksandriom swe Coloniae Ulpiae Traianae, Plotinopoles, Marcianopoles itd. W tym wypadku jednak wypadło sprowadzać kolonistów Rzymian: Dakowie po części polegli, po części dostali się do niewoli, po części wyemigrowali, ceniąc swą dziką wolność wyżej od życia kulturalnego. Tak powoli dawna Dacja stawała się Romanią — która to nazwa dotychczas żyje w dzisiejszej „Rumunii". I nie tylko nazwa: język mieszkańców jest potomkiem łacińskiego, naród stał się oazą romanizmu nad Morzem Czarnym śród szczepów słowiańskich, madziarskich, tureckich. I ten naród uważa cesarza Trajana za swego protoplastę i twórcę swej kultury, zdobiąc swe miasta jego posągami i popiersiami. Na wysokiej kolumnie wznosi się olbrzymie popiersie wielkiego cesarza; pod kolumną stoi wyrzeźbiony dziki Dak, prowadzi swego synka do niej, wskazuje mu z uwielbieniem na popiersie: Patrz, to ten, co nas powołał do żywota obywatelskiego! Wprawdzie wojna nadszarpnęła skarbiec cesarski, za to zdobyty Siedmiogród zawierał w sobie obfite zagłębia kruszców szlachetnych i półszlachetnych, których użytkowanie, teraz dopiero rozpoczęte, z czasem powetowało poniesione straty. 239 Tak wiec ta wojna dacka wiele dała już wtenczas i jeszcze więcej obiecywała w przyszłości. Morze Czarne stało się morzem rzymskim; został nawiązany kontakt także drogą lądową z koloniami greckimi na jego wybrzeżu północnym, będącymi pod naturalnym protektoratem Rzymu. Kresy siedmiogrodzkie oparły się o Karpaty, promieniując na kraje nadwiślańskie, których mieszkańcy dzięki temu sąsiedztwu mogli się z czasem nauczyć używać do pisania materiałów wygodniejszych od grzybów. Rzeki Prut, Dniestr, Bug weszły w orbitę wpływów rzymskich. Trajan rzeczywiście mógł marzyć o tym, żeby zostać Aleksandrem Wielkim północy. Tymczasem należał mu się zasłużony odpoczynek; w roku 107 powrócił do Rzymu. Tu jedną z jego trosk była rozbudowa systemu wspaniałych placów, które zajęły dzielnicę między Kapitolem i Forum republikańskim z jednej strony, a wzgórzem kwirynalskim z drugiej. Już poprzedni cesarze dbali o to rozszerzenie starego Forum, które nie wystarczało dla potrzeb nowego, olbrzymiego miasta: Juliusz Cezar, August, Wespazjan, Domicjan założyli każdy swoje forum — Domicjanowe, skończone za Nerwy, otrzymało jego imię -ozdobione świątyniami i innymi gmachami oraz posągami; wszystkie jednak zostały zaćmione i obszarem, i wspaniałością przez powstałe teraz forum Trajana. Składało się ono z dwóch części. Pierwszą było i jest — właściwe forum, podłużny plac, zamknięty z obu krótkich stron dwiema półokrągłymi apsydami; pośrodku wschodniej wznosi się wysoka kolumna, ozdobiona niegdyś posągiem cesarza, od XVI zaś wieku — apostoła Piotra. Niezwykłość polega na tym, że jej trzon jest pokryty doskonałymi płaskorzeźbami, które się ciągną nieprzerwaną spiralą od dołu do góry i przedstawiają w długiej serii obrazów poszczególne sceny wojen dackich Trajana. Wszystkich liczą koło półtorasta; jest to wyborny dodatek figuralny do bardzo skąpej tradycji literackiej o tych wojnach. Archeolodzy odkryli śród nich także grzyb nadwiślański. Studiować tych obrazów w oryginale teraz niepodobna; posługujemy się starannym wydaniem Cichoriusa. W starożytności dwupiętrowa galeria półokrągłej apsydy, otaczająca kolumnę w jej wschodniej połowie, ułatwiała to studium. Te galerie znowu stanowiły część obu bibliotek, greckiej i łacińskiej, które Trajan założył w tym miejscu. — Drugą połowę forum w szerszym znaczeniu zajmowała wspaniała basilica Ulpia, cały las pysznych kolumn marmurowych; jej przeznaczenie, jak i w ogóle rzymskich bazylik, było podwójne: były to gmachy sądowe w odpowiednie dni, w pozostałe — kryte hale targowe. Za następcy Trajana dodano do tej drugiej połowy jego forum jeszcze ze strony północnej świątynię, zbudowaną na cześć jego duszy. O innych budowlach Trajana mówić nie będziemy; było ich mnóstwo i w Rzymie, i w pozostałej Italii, i w prowincjach, którymi ten cesarz szczególnie się opiekował. Z tytułów honorowych przyznanych mu przez senat wymienimy tylko jeden, jemu jednemu właściwy: tytuł „najlepszego cesarza", optimus princeps. W tym wypadku jednak senat dał tylko pieczęć urzędową obyczajowi, 240 już od dawna istniejącemu: jak widać z mowy konsularnej, wygłoszonej przez Pliniusza Młodszego w roku 100, Trajana już wówczas chętnie tak nazywano. Po siedmiu latach działalności pokojowej nastąpił dla Trajana nowy okres jego kariery aleksandrowskiej — okres, który miał i powinien był doprowadzić do szczytu sławy, lecz nieoczekiwanie i boleśnie został przerwany przedwczesną śmiercią. Mówimy o jego wojnach wschodnich w latach 114—117. Celem Trajana, do którego dążył, było także i tu unieszkodliwienie trzeciej z rzędu — krwawiącej granicy. Wiemy przecież, w jakim stopniu już od porażki triumwira Krassusa w roku 53 przed Chr. królestwo partyjskie było zmorą dla Rzymu; teraz miało się to skończyć. Trajan zaczął od utworzenia mocnej bazy na zachód od Partii: Arabia Skalista, tj. Półwysep Synajski, przyłączona do imperium, stała się łącznikiem między Egiptem a Palestyną; na przeciwległym krańcu Syrii Palmyra (ta po raz pierwszy wstępuje tu w orbitę rzymskich interesów) ułatwiła legionom podejście do Mezopotamii; na koniec na północy całego tego Wschodu państwa podkaukaskie uznały zwierzchnictwo Rzymu, wskutek czego Armenia była otoczona z trzech stron. Wtedy dopiero zaczęła się prawdziwa wojna partyjska: Armenia bowiem była tradycyjnym jabłkiem niezgody między Rzymem a Partią. Postępując z właściwą sobie rozwagą, Trajan w szeregu wypraw zdruzgotał siły partyjskie, zabrał wrogowi jedno miasto po drugim, na ostatku nawet jego stolicę, tonący w ogrodach Ktezyfont nad Tygrysem, przez co posiadł prawo dodania do swych tytułów dumnego przydomka Parthicus. Dotarł w taki sposób do Zatoki Perskiej, z której się otwiera morska droga do Indyj; czy marzył także o tym bajecznym kraju? Taka wyprawa ukoronowałaby jego aleksandrowską karierę; tu jednak, u samego jej szczytu, nastąpił przełom. Tym przełomem były dwa jednoczesne zdarzenia, między którymi ten program filonowski, wyłuszczony przez nas wyżej (s. 183) tworzy naturalny związek. Według tego programu ziemskie środki, które miały zdobyć dla Żydów władzę wszechświatową, składały się: po pierwsze, z rozproszenia żydowskiego w granicach państwa rzymskiego, „nie ustępującego co do liczby tubylcom", przy czym należy pamiętać, że z pięciu dzielnic Aleksandrii dwie były opanowane przez Żydów, że w pokrewnej Cyrenie Żydzi tworzyli odrębną kastę, że było ich mnóstwo na Cyprze i we wszystkich miastach greckiego Wschodu i że w samym Rzymie zdążyli się rozmnożyć w sposób niepokojący po klęsce, którą ponieśli za Klaudiusza; po drugie, z ludu zamieszkałego w samej Judei, „niezliczonego co do ilości, mocnego ciałem, niezłomnego duszą i gotowego ponieść śmierć w obronie ojcowskich obyczajów", zdziesiątkowanego co prawda wskutek wojny żydowskiej za Nerona i Wespazjana, ale od jej czasu, to znaczy od półstulecia, znowu urosłego w liczbę i siłę; i po trzecie — co w naszym wypadku miało szczególne znaczenie - 241 z sił „po tamtej stronie Eufratu", to znaczy w królestwie partyjskim, w którym „Babilon i wiele innych satrapij były opanowane przez Żydów". „Co to będzie — ciągnie tu Filon dalej —jeżeli oni wszyscy jednomyślnie chwycą za broń? Przecież będzie to siła nie do przezwyciężenia!" Dodajmy do tego przepowiednie mesjaniczne — Żydzi naturalnie nie uznawali ani chrześcijańskiego, ani rzymskiego Mesjasza i wciąż oczekiwali swego, który w swej potężnej ręce miał połączyć ich wysiłki i na gruzach znienawidzonego państwa rzymskiego zdobyć dla swego ludu władzę wszechświatową. Dotychczas go nie było: wojna żydowska lat 66—70 była powstaniem samej tylko Judei, nie podtrzymanym ani przez rozproszenie, ani przez Fartów. Teraz jednak? Właściwie mówiąc, Żydzi nie mieli o co żywić urazy, szczególnie do nowej dynastii: ich gnębicielami byli Flawiusze, co zaś do Nerwy i Trajana, to już zapoczątkowana przez nich reakcja przeciw rządom Domicjana musiała ich usposobić raczej życzliwie do Żydów, o czym świadczy także, pomimo swej zagadkowości, napis na monetach Nerwy: fisci Iudaici calumnia sublata?.6 Ale to nie miało znaczenia wobec ogólnego mściwego nastroju, podsycanego mesjanistycznymi nadziejami na bliski koniec Rzymu i władzę światową Żydów. A moment był szczególnie pomyślny: potężny cesarz z najlepszymi legionami w dalekiej Partii, w dodatku już opanowanej przez Żydów7, i w samym jego państwie obecność „króla" i zapewne także Mesjasza żydowskiego, który mógł objąć kierownictwo nad poszczególnymi gminami żydowskimi w Judei, Partii i na rozproszeniu i przeistoczyć dotychczasowe odrębne rozruchy w jeden ześrodkowany antyrzymski ruch. Imię tego „króla" podaje się w dwóch formach: Lukuas i Andrzej, z których jedna jest zapewne semicka, druga — grecka. Tu potrzebne jest jedno zastrzeżenie: jak widać z powyższych wywodów, ta druga wojna żydowska, jak ją możemy nazywać, była daleko poważniejsza i niebezpieczniejsza od pierwszej, która tylko wskutek śmierci Nerona i zamieszek po niej przeciągnęła się względnie długo. Niestety, nasza tradycja o niej jest rozpaczliwie nikła: ani swego Tacyta, ani nawet swego Józefa ta druga wojna nie znalazła. O tym należy pamiętać. I oto, podczas, gdy cesarz bohater stał ze swymi legionami na brzegu Oceanu Indyjskiego, otrzymuje jedną po drugiej wiadomości: Edessa odpadła! Nizibis odpadła! Seleucja odpadła! Cała Mezopotamia ogarnięta powstaniem! Jej namiestnik Maksymus przez powstańców rozbity, cały legion rzymski poległ! Odcięty przez to powstanie od swej bazy operacyjnej, musiał Trajan mieczem zdobywać sobie drogę powrotu; a tymczasem wygnany przezeń król partyjski Chozroes mógł powrócić i odzyskać swe królestwo, którego istnienie w taki sposób zostało zabezpieczone jeszcze na całe stulecie. Tak więc w opanowanej 242 przez Żydów Partii ważyły się losy nie tylko przewagi rzymskiej nad tą krwawiącą granicą, lecz i losy wojsk rzymskich z ich niezwyciężonym dotychczas wodzem. A jednocześnie — i to było najniebezpieczniejsze — srożyło się, już pod swoją własną nazwą, powstanie żydowskie w Judei, Egipcie, na Cyprze, w Cyrenie i zapewne także w innych krajach. Szczególnie zawzięty charakter miało ono tym razem w Cyrenie, gdzie rezydował sam „król" Lukuas-Andrzej. Tam Żydzi — powiada świadek bezstronny, Kasjusz Dion8 — „tępili Greków na równi z Rzymianami, spożywali ich mięso, obwieszali się ich jelitami, namaszczali się ich krwią, przywdziewali ich zdarte z ciał skóry, wielu zaś rozpiłowywali na dwie połowy", niszcząc w taki sposób bez mała ćwierć miliona ludzi. Jeszcze większa była liczba zabitych na Cyprze, Aleksandria zaś została, jeżeli nie całkowicie zburzona, to w każdym razie mocno zniszczona. Reakcja była co prawda nie mniej surowa: z dwóch dzielnic aleksandryjskich opanowanych niegdyś przez Żydów niewiele pozostało. Należy jeszcze dodać, że ten straszny wstrząs, którego doznało całe imperium, był naturalną podnietą dla innych wrogów państwa: Maurów w Afryce, Brytów w Brytanii, Sarmatów na granicy naddunajskiej. W tych strasznych warunkach Trajan nie tracił jednak głowy: dzięki swym dzielnym dowódcom i swemu znakomitemu, wiernemu wojsku dał sobie w końcu radę z powstańcami. Szczególnie się przy tym odznaczyło dwóch wodzów: Luzjusz Kwietus, ten Otello sztabu rzymskiego, i Marcjusz Turbon. Pierwszy w piorunującej wyprawie przywrócił władzę rzymską w Mezopotamii, po czym Trajan powierzył mu namiestnictwo i poskromienie powstania w Judei; drugi pomyślnie walczył z rokoszanami w Afryce i na Cyprze. Ale te nadludzkie wysiłki nadwerężyły zdrowie samego cesarza: w drodze powrotnej do Rzymu zmarł on w Selinuncie cylicyjskim w roku 117, jako sześćdziesięciotrzyletni starzec. Jeszcze jeden punkt pozostało nam omówić z tego sławnego życia: stosunek cesarza do chrześcijan. W historii bowiem Kościoła rządy Trajana są oznaczone jako trzecie prześladowanie chrześcijan, po pierwszych dwóch, połączonych z imionami Nerona i Domicjana. I to zestawienie zbija nas z tropu. Łatwo godzimy się z wrogim względem chrześcijan zachowaniem się tych dwóch, gdyż byli to w ogólnym wyniku źli cesarze; ale boleśnie odczuwamy przyłączenie się do nich „najlepszego cesarza". Z góry jednak należy zapowiedzieć, że to samo powtórzy się jeszcze nie raz: prześladowcami chrześcijan byli przez dwa stulecia właśnie najdzielniejsi cesarze Rzymu. Rozwiązanie tego zagadnienia daje nam ówczesne prawo. Hołd wobec bogów i geniusza cesarza należał do obowiązków poddanych; kto się odeń uchylał, ten był uważany za ateusza i winowajcę. Położenie Żydów było wyjątkowe, ponieważ ich religia, nie dopuszczająca do tego hołdu, była religią uznaną; ale na chrześcijan ten przywilej się nie rozciągał — właśnie wskutek ich rozbratu z judaizmem, 243 który stawał się coraz wyraźniejszy z każdym nowym pokoleniem. Stąd konieczna walka, która się zaostrzała tym bardziej, im bardziej dbano o praworządność w państwie; a właśnie ta troska o praworządność cechowała najlepszych cesarzy. Z czasów Trajana posiadamy świadectwo pierwszorzędnej wartości o tej walce: jest to list do cesarza wspomnianego już kilkakroć Pliniusza Młodszego, który w roku 111 był namiestnikiem prowincji Bitynii, i krótka odpowiedź cesarza na ten list. Namiestnik pyta, jak ma się zachowywać wobec tych, którzy byli oskarżeni o przynależność do tej zabronionej sekty. Dotychczas, powiada, zwalniałem tych, którzy zaprzeczali temu oskarżeniu, modlili się do naszych bogów, składali obiatę przed twym posągiem i bluźnili Chrystusowi — prawdziwych bowiem chrześcijan żadna siła do tego zmusić nie zdoła (świadectwo mimochodem, ale jakże chlubne, o wytrwałości tych wyznawców wiary Chrystusowej!). Zresztą, ciągnie dalej, dowiedziałem się, że cała ich „wina lub błąd" zawierała się w tym, że danego dnia przed świtem schodzili się, śpiewali na przemian pieśń na cześć Chrystusa jako boga i przysięgą zobowiązywali się nie do jakiejś zbrodni, lecz do tego, żeby nie popełniać kradzieży, grabieży, cudzołóstwa, nie łamać danego słowa, nie przywłaszczać sobie depozytów; po czym rozchodzili się i schodzili się znów celem spożycia wspólnego posiłku, zupełnie zresztą skromnego (to były widocznie charakterystyczne dla wczesnego chrześcijaństwa tzw. agapy). Tego ostatniego obrzędu jednak zaniechali po moim edykcie, którym według twego polecenia zabroniłem wszelkich związków. — Kończy wskazaniem na niepokojące rozpowszechnienie tej sekty, która już nie tylko miasta ogarnia, ale tak samo wsie i inne osiedla, będąc co prawda nieco zahamowaną przez edykty namiestnika, które doprowadziły do ponownego rozkwitu już prawie zaniedbanego nabożeństwa pogańskiego. Na ten list Trajan odpowiada ogólną aprobatą postępowania swego namiestnika: wyszukiwać chrześcijan nie należy, karać ujawnionych — owszem, dając jednak drogę do skruchy. Donoszeń zaś anonimowych uwzględniać nie wolno, „jest to bowiem rzeczą zawierającą w sobie bardzo zły przykład i niegodną naszego wieku". A więc w każdym razie — ujawnionych karać; przez ten rozkaz otwarta została droga do męczeństwa. Toteż na samym początku rządów Trajana padł jako ofiara prześladowania wymieniony wyżej papież rzymski, św. Klemens: ponieważ nie dał się zmusić do złożenia ofiary bogom, przywiązano mu kotwicę do szyi i rzucono do morza (około r. 100). Inny los spotkał głowę gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie, studwudziestoletniego wówczas Symeona, krewnego Pana Jezusa: oskarżony przez Żydów o przynależność do chrześcijan, został on ukrzyżowany. Trzecią czołową ofiarą był św. Ignacy, jeden z tzw. Ojców Apostolskich, chociaż szczegóły jego śmierci nie są nam znane. Przeczuwając swój los, pisał do swych współwyznawców w Rzymie: 244 „Jestem pszenicą Bożą i na mąkę mnie ścierają zęby dzikich zwierząt, bym się stal czystym chlebem Chrystusa" (rozdz. 4, przekład ks. A. Lisieckiego). To byli wodzowie; a ilu musiało być szeregowców? Stąd należałoby wnioskować, że tradycja chrześcijańska nie mogła zachować szczególnie życzliwej pamięci o tym cesarzu; tym bardziej nas dziwi, że jej stosunek doń był wręcz odwrotny. Dante opowiada w Paradiso o swej wędrówce przez siedem kręgów raju: w szóstym, w kręgu planetarnym Jowisza, widzi w samej brwi symbolicznego Orła duszę błogosławioną Trajana. Dziwi się, że poganin mógł się jednak dostać do raju; odpowiada mu Orzeł: Więc się w swój zewłok sławna dusza wciela: Tak długo bawi między ziemskie rzesze, Aż uwierzyła w swego Cieszyciela. A wiara taki ogień z niej wykrzesze Miłości szczerej, że po wtórym skonie Okazała się godna tej uciesze.? Jest to aluzja do legendy średniowiecznej, według której papież Grzegorz Wielki (590—604), przeczytawszy o dziejach cesarza Trajana, nie mógł się pogodzić z myślą, że taki wspaniały i cnotliwy władca dzieli los wszystkich potępionych w piekle; w rzewnej modlitwie uprosił Boga, żeby jego dusza choć na krótki czas powróciła do swego spróchniałego ciała. Korzystając z tego nowego życia, nawrócił go na chrześcijaństwo, ochrzcił — i oto, umarłszy po raz drugi, Trajan dostał się do siedziby błogosławionych w raju. Tak wyglądała zemsta legendy chrześcijańskiej. 21. HADRIAN Następcą Trajana został adoptowany przezeń na łożu śmierci jego krewny i powinowaty Hadrian, Publius Aelius Hadrianus: krewnym był on jako wnuk Ulpii, siostry ojca Trajana, powinowatym zaś jako mąż wnuczki jego siostry Marcjany, Sabiny — nawiasem mówiąc, najpiękniejszej ze wszystkich cesarzo-wych rzymskich. Miał on jednak i inne prawa do adopcji i następstwa, będąc towarzyszem Trajana w jego wyprawach wojennych i namiestnikiem najważniejszych prowincyj: w chwili śmierci cesarza był on właśnie legatem Syrii, rezydując w Antiochii. Należał więc do owego grona sławnych, których można porównać z diadochami Aleksandra Wielkiego. Czyż nie był zatem, jak ci, przedmiotem niechęci swych towarzyszy? Nie w takim stopniu, żeby wskutek tego miała ucierpieć jedność państwa; że jednak ta niechęć istniała, o tym świadczy pewne zdarzenie, które należało do najsmutniejszych w jego na ogół również pełnym chwały panowaniu. 245 Czy był on istotnie adoptowany przez Trajana? Czy może tylko przez cesarzową Plotynę podczas przedśmiertnej nieprzytomności męża? Czy może nawet po jego śmierci? — Krążyły o tym różne pogłoski; faktem jest, że list do senatu o tej adopcji był podpisany nie przez Trajana, lecz przez Plotynę. Ale autorytet tej kobiety był tak wielki w Rzymie — była przecie augustą — że jej świadectwo było zupełnie wystarczające. Hadrian został uznany jako cesarz przez senat, przez gwardię pretoriańską, przez armie. I oto jednym z pierwszych wystąpień cesarskich stała się — rezygnacja ze zdobyczy wschodnich jego poprzednika: Mezopotamia, Asyria powróciły do Fartów; Armenia nominalnie została zachowana, ale pod władzą bezpośrednią króla z rodu książąt partyjskich, co w praktyce też równało się jej oddaniu. Jaki był cel tej polityki rezygnacyjnej? — Mądrość polityczna Hadriana nie pozwala nam posądzać go o małoduszność. Widocznie zdawał sobie sprawę z tego, że powstanie żydowskie pozbawiło Trajana wszystkich owoców jego bohaterskich wypraw wschodnich, że zachowanie owych prowincyj wymagałoby ofiar, jakich nadwerężony skarb rzymski ponieść by nie mógł. Nie mamy prawa go potępiać; ale nie dziw, że śród pozostałych „diadochów", którzy hojną daniną swej krwi przyczynili się do bajecznych zwycięstw swego wodza, taka polityka wywołała oburzenie, podsycone pogłoskami o wątpliwej adopcji nowego cesarza. Powstał spisek przeciw niemu, na którego czele znajdujemy najzdolniejszego z towarzyszy Trajana, poskromiciela Judei, Luzjusza Kwietusa. Szczegółów, niestety, nie wiemy; to pewne, że spisek się nie udał, że spiskowców sądzono w Rzymie jeszcze przed przybyciem Hadriana, że ich skazano i stracono... Hadrian później się usprawiedliwiał, twierdząc, że to stracenie odbyło się nie z jego rozkazu; ale złe wrażenie pozostało — Kwietus był przecie senatorem, a hasłem nowej dynastii, powtórzonym przez Hadriana, było: nie skazywać na stracenie senatorów. Czyżby miały powrócić czasy rządów Domicjana? Ta obawa, o ile istniała, rychło okazała się płonną: polityka Hadriana była pod tym względem dalszym ciągiem polityki tego, który odtąd żył w pamięci potomnych jako optimus princeps. Oczywiście Hadrian spełnił swój obowiązek: przez konsekrację senacką dusza Trajana została przyjęta w poczet duchów opiekuńczych Rzymu, jego zaś zwłoki pochowano pod kolumną, która głosiła sławę jego wojen dackich. Poza tym zaś Hadrian naśladował swego poprzednika także i w jego stosunku do władzy państwowej: traktując senatorów, jako kolegów, z największymi honorami, cesarz dążył jednak do tego, żeby sprawować swe rządy w sposób jak najbardziej autokratyczny. Za jego panowania przejście od dyarchii? do monarchii posunęło się naprzód jeszcze o jeden bardzo poważny krok. 246 Na skutek zrzeczenia się prowincyj wschodnich Hadrian zapewnił krwawiącej granicy eufrackiej pokój na czas dłuższy; doszło nawet do wspólnej akcji rzymsko-partyjskiej przeciw północnym hordom, które mur Kaukazu nie zawsze mógł wstrzymywać od najazdów na błogosławione kraje południa. Skarb rzymski odczuł zbawienne skutki tego pokoju; Hadrian wykorzystał pomyślny stan finansów dla szerokich inwestycyj w prowincjach, szczególnie wschodnich — wschodnich, to znaczy greckich. Nowy cesarz, pomimo że pochodzenia hiszpańskiego jak i jego poprzednik, był pod względem swych predylekcyj jego biegunowym przeciwieństwem. Świadczy o tym już jego zewnętrzny wygląd: twarz Trajana — to ostatnia „rzymska", tj. ogolona, twarz w galerii rzymskich cesarzy. Hadrian zapoczątkował nowy, „brodaty" okres w kulturze państwa, gdyż jest rzeczą zrozumiałą, że przykład władcy wywołał naśladownictwo ze strony poddanych. W postaci więc Hadriana filhellenizm wstąpił na tron cesarski; a razem z filhellenizmem i gorąca miłość do wszystkiego, co jest piękne w tym pięknym świecie — czy to w przyrodzie, czy w sztuce, czy też w twarzach i postaciach ludzkich. Co do tego ostatniego punktu, to małżonek pięknej Sabiny mógł siebie uważać za szczególnie szczęśliwego; ale żeby poznać inne objawy piękna w podwładnym mu świecie, trzeba było podróżować. I Hadrian stał się pierwszym i jedynym cesarzem podróżnikiem. Rzecz dziwna: nasza tradycja o rządach Hadriana jest na ogół bardzo skąpa, ale o jego podróżach mamy dane, co prawda też niezbyt szczegółowe, ale ścisłe. Zawdzięczamy je przeważnie monetom, które bito na cześć jego przyjazdu, a to wskutek tego, że temu przyjazdowi towarzyszył jakiś akt pomocy inwestycyjnej dla odwiedzanej prowincji i że ta prowincja z wdzięczności nazywała go swym restitutor na odpowiednio datowanej monecie; a ponieważ monet tych było wiele, więc stał się on w końcu wprost restitutor orbis terrarum?. Tu — bazylika, tam — świątynia, tam znowu — wodociąg, biblioteka, grobowiec na cześć znakomitego męża, na koniec cała dzielnica i nawet całe miasto; takie były ślady, które pozostawiał po sobie pobyt cesarza. Nie możemy tu wdawać się w szczegóły, ale warto zaznaczyć założenie nowej dzielnicy -Adrianopolis — w Atenach, jego ulubionym mieście, oraz ukończenie w tym samym mieście zapoczątkowanej przez tyrana Pizystrata9 świątyni Zeusa Olimpijskiego i zbudowanie nowego wodociągu zamiast tego, który założył ten sam tyran. Miasto Adrianopol w Tracji — w dzisiejszej Turcji europejskiej -także zostało założone przez tego cesarza itd. Podróże Hadriana miały jeszcze inny cel: pragnął się przekonać, jak są rządzone prowincje jego olbrzymiego imperium, i przyczynić się według możności do naprawy tych rządów. Pierwsza jego troska dotyczyła wojska -świadczą o niej uchwały dziękczynne prawie każdego z pogranicznych wojsk, uwiecznione na bitych z powodu jego pobytu monetach. Usuwał nadużycia władz, za co go błogosławili poddani. 247 Pertraktował z sąsiadami po tamtej stronie granic, uprzedzając w taki sposób grożące wojny. Są to suche dane, które posiadamy; ale i z nich widać, że ten człowiek, oprócz zdumiewającej umiejętności politycznej i dyplomatycznej, musiał posiadać nie mniej zdumiewający urok osobisty. Karność legionów wobec niego była niezachwiana podczas całych jego rządów; Disciplina, uosobienie tej karności, stała się niby bóstwem obozowym za jego czasów. Mówiąc o podróżach Hadriana, nie możemy ominąć jednego faktu, na pierwszy rzut oka drobnego, który jednak miał bardzo poważne konsekwencje. Podczas pobytu w miasteczku bityńskim Bithynion - widocznie w ciągu pierwszej z obu swych podróży - zobaczył on chłopczyka dziwnej, prawie niesamowitej urody: było mu na imię Antinous. Wiemy, że cesarz był miłośnikiem piękna we wszystkich jego objawach, czy to w przyrodzie, czy w sztuce, czy na koniec w postaciach ludzkich: upodobawszy sobie pięknego chłopca, zabrał go z sobą. Oczywiście mógł sobie na to pozwolić: dziwniejsze jest, że chłopczyk namiętnie przywiązał się do swego pana i pokochał go nad własne życie. Stało się to widoczne podczas drugiej wielkiej podróży Hadriana, która go powiodła z żoną nad brzegi Nilu. Tam cesarz zachorował niebezpiecznie i obawiano się, że umrze. Atmosfera czasów była mistyczna — mniej więcej wszędzie, a w mistycznym Egipcie tym bardziej. Antinous zapytał kapłanów, czy można kosztem własnego życia przedłużyć życie ukochanej osobie; odpowiedziano mu, że można. Wtedy uczynił uroczysty ślub, że oddaje życie za życie swego cesarza, niebawem fale Nilu pochłonęły jego piękne ciało, Hadrian zaś wyzdrowiał. Uważał odtąd Antinousa za swego zbawcę; na miejscu jego miłosnej ofiary założył miasto jego imienia — Antinoupolis — rozkazał przyjąć jego duszę w poczet divorum i dał najlepszym rzeźbiarzom swego czasu polecenie uwiecznienia jego postaci i rysów. Szereg takich posągów i popiersi zachowało się aż do naszych czasów; ten Antinous - to ostatni utwór idealny, który zawdzięczamy rzeźbiarstwu antycznemu. Z obu wielkich podróży Hadriana pierwsza obejmowała lata 121—125 i prowincje Zachodu tak samo jak i Wschodu; druga — lata 128— 134 i już tylko ulubiony przezeń Wschód. Razem więc spędził w tych podróżach ponad dziesięć lat, tj. większą część swego panowania. Jak widać z tego, cośmy o tych podróżach powiedzieli, nie były to bynajmniej podróże turystyczne lub wywczasowe; ale cele turystyczne też nie były mu obce, i jeżeli mu się zdarzała sposobność wejścia na szczyt Etny lub innej wysokiej góry, żeby zeń obserwować wschód słońca, albo też odwiedzenia granitowego posągu Memnona w pustyni, jękiem co rano witającego swoją matkę Zorzę10, to chętnie z niej korzystał. Ale to były tylko cele poboczne; celem głównym było zapewnienie pokoju powszechnego, opartego na mocnej defensywie. Nie zwiększał armii, ale ta, którą posiadał, dzięki umiejętnie przeprowadzonym reformom była zdolna do obrony granic imperium. Żołnierza ściągał zewsząd w swych prowincjach, ale komenda była wyłącznie rzymska, 250 i właśnie ta jej rzymskość podtrzymywała jedność na wszystkich granicach. Pod tym względem przykład Hadriana był miarodajny na dwa bez mała stulecia: aż do czasów Konstantyna Wielkiego armia rzymska była taka, jaką stworzył Hadrian. Wynikiem filhellenizmu Hadriana było to, że jego poddani narodowości greckiej osiągnęli równouprawnienie z Rzymianami. Już przedtem język grecki razem z łacińskim był uważany za język państwowy; od czasów Hadriana mamy Greków także w urzędach, szczególnie w prowincjach Wschodu. Czuli się już synami, nie pasierbami państwa; miało to potężny wpływ na odrodzenie literatury greckiej. Odtąd już nie wolno traktować jej odrębnie od rzymskiej: jest to jedna literatura w dwóch językach. Zdawałoby się, że przy takim nastroju głowy państwa — wobec jego dążenia do samej tylko defensywy, połączonego z bardzo umiejętną dyplomacją w stosunku do narodów ościennych — pax Romana mogła? być uważana za zapewnioną. Tak w rzeczywistości było - z jednym tylko wyjątkiem. Tym wyjątkiem byli znowu Żydzi: druga połowa rządów Hadriana była zamącona wojną z nimi — trzecią wojną żydowską (132—135). Przekazana nam skąpa tradycja o tej wojnie nie pozwala dać ścisłej odpowiedzi na pytanie, co było jej przyczyną. Czy był nią zakaz obrzezania? Rzymskie prawo traktowało ten akt kaleczenia na równi z kastracją, za którą groziła kara śmierci; ale dla Żydów, którzy go uważali za jedno z wymagań swej religii, robiono wyjątek. Byłoby wszelako zrozumiałe, gdyby Hadrian z jego helleńskim poczuciem estetycznym zapragnął znieść ten wyjątek, będąc pewnym, że potomkowie współczesnych mu Żydów będą mu wdzięczni za to skasowanie szpetnego i niedorzecznego barbarzyństwa. — Czy też przyczyną była chęć cesarza odbudowania zburzonej Jerozolimy, ale już jako miasta „pogańskiego", które by nazwał z imienia swego i swego boga państwowego Aelia Capitolina? To znowu byłoby zrozumiałe z jego strony: wiemy przecież, że był on wielkim miłośnikiem zakładania miast — i nie mniej zrozumiałe byłoby oburzenie Żydów z tego powodu: niech lepiej świątynia leży w gruzach, niż miałaby ustąpić swe święte miejsce siedzibie bałwochwalstwa. — Zdaje się jednak, że oba zamiary były nie tyle przyczyną, ile, po części, skutkami wojny; jej zaś przyczyną były znowu mrzonki mesjaniczne o osiągnięciu władzy wszechświatowej. Charakter bowiem mesjaniczny, którego się domyślamy w stosunku do drugiej wojny, należy do nielicznych faktów niewątpliwych w tej trzeciej. Należy wiedzieć, że ustawiczne wstrząsy, którym ulegał stosunek Żydów do „pogan" w ciągu ostatniego stulecia, zmieniły w sposób radykalny stanowisko nacji żydowskiej w państwie rzymskim. Nowych Pilonów i Józefów ta nacja za Antoninów już nie wydała; czasy prozelityzmu minęły bezpowrotnie, rozwój szedł w kierunku coraz większego wyodrębnienia Żydów z otaczającego ich społeczeństwa. 251 Autonomii co prawda, którą się Żydzi cieszyli za czasów istnienia Jerozolimy, już nie było: arcykapłan z radą starszyzny — synedrionem, czyli sanhedrynem - odeszli do przeszłości. Ale ponieważ państwo odnosiło się tolerancyjnie do religii żydowskiej i zezwalało na założenie synagog, więc musieli powstać i kierownicy ich, „archisynagogowie", którzy wskutek zależności sądownictwa od religii uprawiali także sądy; i oto na podstawie naturalnego stopniowania tych duchowno-świeckich władz zjawili się i „etnarchowie", i „patriarcha" ze wciąż rozleglejszymi pełnomocnictwami, niczym nowy arcykapłan. Niwelującym środkiem mogłaby zostać służba wojskowa; ale z tej, jako z niezgodnej z przepisami religijnymi, Żydzi od dawna byli zwolnieni — był to jeden z ich przywilejów. Jednym słowem, był to świat odrębny, z bezwzględną nienawiścią odnoszący się do otaczającego państwa, świat, w którego mętnej świadomości marzenia mistyczne, dotyczące osoby obiecanego Mesjasza, nie trafiały na żaden opór i dlatego kiełkowały z coraz bardziej rosnącą siłą po każdej poniesionej porażce. Teraz, w drugim dziesięcioleciu Hadriana, znowu znalazł się taki Mesjasz; było mu na imię Szymon, on jednak wolał nazywać się (po aramejsku, który to język był powszechny śród Żydów palestyńskich) Bar Kochba, to znaczy „Syn Gwiazdy", z widoczną aluzją do proroctwa Balaama w Księdze Liczb (XXIV 17): „Wznidzie gwiazda z Jakuba i powstanie laska z Izraela, i pobije książęta Moab, i spustoszy wszystkie syny Set" - a więc świat cały. Taki był stan umysłów w owych czasach i w owym narodzie: zamiast trzeźwych rozważań — stare proroctwa i ich wątpliwe tłumaczenia. W jaki sposób ten Szymon przekonał swych rodaków o prawdziwości swej misji — tego naturalnie nie wiemy, posiadamy jednak niezbite dowody tego faktu. Kiedy rabbi Akiba, ówczesny wódz duchowy Żydów, zobaczył go, zawołał: - Ten jest król-Mesjasz! Ten entuzjazm co prawda został natychmiast ochłodzony przez sceptyczną odpowiedź innego rabina, Jochanana ben Torta, który mu odrzekł: - Trawa będzie rosła z twych szczęk, Akibo, a syna Dawidowego wciąż śród nas nie będzie. Na nic się nie zdał ten sceptycyzm: naród żydowski poszedł za Akibą i Szymonem, raz jeszcze — raz ostatni — zebrał wszystkie swoje siły i wydał Rzymowi trzecią wojnę żydowską. Od drugiej różni ją to, że prawie zupełnie ograniczyła się do samej Judei; rozruchy co prawda miały miejsce i w innych krajach, ale do poważniejszych starć tam nie doszło. W Judei natomiast już od czasów Antiocha IV sam teren sprzyjał taktyce powstańców: jej wąwozy, urwiska, jaskinie ogromnie utrudniały akcję rzymską. Wydaje się niewątpliwe, że przez pewien czas nawet Jerozolima była w ręku powstańców. Ich wódz, właśnie Bar Kochba, sprawował rządy, widocznie jako komendant wojska, razem ze swym krewnym, kapłanem Eleażarem, który był niby Aaronem? tego nowego Mojżesza — 252 co prawda nie na długo: posądzając go o zmowę z Rzymianami, Bar Kochba kazał go stracić. Jak widać z tego faktu, stosunki między wodzami były nie najlepsze; prawdopodobnie takie same jak i za pierwszej wojny. Ale jak wtedy, tak i teraz te zamieszki wewnętrzne nie osłabiały siły odpornej samego powstania: była ona tak wielka, że namiestnik Judei, Tynejusz Rufus, nie mógł sobie dać z nim rady. Jego kolega, namiestnik Syrii, Publicjusz Marcellus, też niewiele mu pomógł; Hadrian musiał sam wziąć udział w wojnie i jemu rzeczywiście udało się wyrwać Jerozolimę z rąk powstańców — okres nowej wolności Jerozolimy, jak go nazywają bite przez Bar Kochbę monety, rychło się zakończył. Przez ten główny sukces wynik wojny był właściwie przesądzony — ale tylko przesądzony: powstańcy w dalszym ciągu zaciekle się bronili i Hadrian musiał polecić zakończenie wojny swemu najlepszemu wodzowi, którego właśnie w tym celu sprowadził z dalekiej Brytanii — Juliuszowi Sewerowi. Ten rzeczywiście ją skończył, odbierając powstańcom jedną kryjówkę po drugiej, ale Judea po jego operacjach stała się pustynią i straty po obu stronach były olbrzymie. Po żydowskiej stronie miały one wynosić więcej niż pół miliona wojowników; jeżeli nawet po stronie zwycięzców było ich nie mniej, to jednak w stosunku do ogólnej liczby ludności nieżydowskiej znaczyło to niewiele, podczas gdy puszczona z Izraela krew osłabiła go do ostatecznego wycieńczenia. Była to straszna nauka: w ciągu całego szeregu pokoleń naród żydowski stał się niezdatny do dalszego oporu wojennego. A kiedy straty na koniec zostały powetowane, to i psychika tego narodu się zmieniła — myśli o Mesjaszu i o władzy wszechświatowej nie zostały porzucone, ale o osiągnięciu jej z orężem w ręku już nie marzono. Na miejscu dawnej Jerozolimy powstała założona przez Hadriana Colonia Aelia Capitolina, w której Żydom zabronione było nawet osiedlanie. Była ona dość pokaźna, miała siedem dzielnic i szereg wspaniałych gmachów, w tej liczbie i świątyń - naturalnie „pogańskich": m.in. świątynia Afrodyty zdobiła to miejsce, gdzie według tradycji chrześcijańskiej znajdował się grób Zbawiciela. Żydom tylko z daleka wolno było oglądać swą dawną stolicę: jak po drugiej wojnie na Cyprze, tak teraz i tu śmiercią karano tego, kogo w niej znajdowano. Tylko raz na rok, w dniu zburzenia miasta, dozwolone im było przychodzić do „Elii" i płakać nad gruzami swej zniszczonej świątyni. Żałosny był widok tych nędznie ubranych mężczyzn i kobiet, żałosne ich lamenty przy Ścianie Płaczu — twierdzą to pisarze-chrześcijanie pierwszych wieków, i mogą to stwierdzić także podróżnicy naszych dni. Takie były skutki trzeciej wojny żydowskiej. Czy miały miejsce także represje przeciw obyczajom żydowskim — przeciw obrzezaniu na przykład -nie jest rzeczą, pewną. W każdym razie trwały one niedługo i Żydzi w dalszym ciągu zachowali posiadane od dawna 253 przywileje religii uznanej i tolerowanej. Co innego — chrześcijanie; względem nich Hadrian trzymał się polityki swego poprzednika. Hasłem było: karać tych, których przynależność do religii chrześcijańskiej została udowodniona. Toteż męczeństwa jednostek nie ustawały, tym bardziej że szczerzy wyznawcy religii Chrystusa nie tylko ich nie unikali, lecz ufni w obietnice życia wiecznego, wprost do nich się garnęli. Taka była owa św. Symforoza, wdowa po ewangelizatorze kraju sabińskiego Getuliuszu; na groźby, że zostanie umęczona wraz ze swymi synami, odpowiedziała: „Skąd mi przyszło to szczęście, że będę z mymi synami ofiarowana jako hostia Panu Bogu?" - I taki nastrój był zjawiskiem zwykłym. Ostatnie lata swego życia spędził Hadrian w Rzymie. Wiek podeszły już mu nie pozwalał na podróże po podwładnym mu świecie; pragnął więc, żeby ten świat w tym, co posiadał najpiękniejszego, został jego gościem pod Rzymem. Zbudował sobie ze swych pamiątek turystycznych wspaniałą willę w pobliżu Tyburu?. Był to raczej kompleks bajecznych miejscowości: na wzór Aten zbudowano tam Akademię, Prytanejon, Portyk Wzorzysty; Egipt dał wzór do Kanopu, długiego kanału ze świątynią Sarapisa na końcu11, Tesalia dała wzór do sztucznego wąwozu tempejskiego12. Było tam nawet państwo podziemne, Inferi, według wyobraźni poetów. W dodatku dwie biblioteki, dwa teatry; wszystko to ozdobione mnóstwem posągów i w ogóle tworów sztuk pięknych: panowanie Hadriana było przecież nową i ostatnią erą rozkwitu tych sztuk. Oczywiście, w takiej willi można było spędzić miesiące i lata nawet samotnie, naśladując Tyberiusza z jego Kapreą. Należy zaznaczyć, że ta willa, w epoce barbarzyństwa często niszczona, stała się w czasach nowych prawdziwą kopalnią muzealnych okazów: bez mała trzysta posągów i innych dzieł sztuki odnaleziono w ziemi, która je pokryła, potężne zaś ruiny willi dotychczas stanowią atrakcję dla odwiedzających Rzym podróżników. Nie zapomniał jednak Hadrian i o właściwym Rzymie. Ozdobił go, po pierwsze, olbrzymią świątynią Wenery i Romy, której ruiny, bardzo malownicze, też są znane wszystkim, co bywali w Rzymie. Właściwie mówiąc, świątyni antycznej nie odpowiadały olbrzymie rozmiary: były to przecież nie miejsca zebrania dla wiernych, jak nasze chrześcijańskie, lecz tylko przybytki dla bóstwa, które w nich mieszkało w postaci swych posągów. Toteż świątynia Hadriana składała się w rzeczy samej z dwóch — właśnie Wenery i Romy -plecami jedna ku drugiej obróconych, ale na zewnątrz połączonych wspólną kolumnadą. Drugim tworem architektonicznym Hadriana w Rzymie było olbrzymie mauzoleum dla niego, jego rodziny i następców na brzegu Tybru -stare bowiem, zbudowane jeszcze przez Augusta, już było przepełnione. To nowe, „gmach Hadriana", istnieje dotychczas, co prawda w bardzo zmienionej postaci: 254 jest to bowiem kilkakrotna rezydencja papieży od czasów renesansu, Zamek św. Anioła. Nazwa ta uwieczniła legendę chrześcijańską, według której papież Grzegorz Wielki, przechodząc przez most naprzeciw mauzoleum na czele procesji, błagającej o wygaśnięcie epidemii dżumy, nagle zobaczył na jego szczycie postać anioła, wkładającego swój miecz do pochwy. Toteż posąg spiżowy tego anioła — co prawda daleko późniejszy — dotychczas zdobi szczyt tego Castel S. Angelo. Pomimo to jednak niewesołe były te ostatnie lata życia niestrudzonego cesarza. Jego działalność na korzyść prowincyj, których on rzeczywiście był obrońcą i dobroczyńcą, jednocześnie prowadziła do zrównania z nimi Italii, dotychczas podwładnej senatowi, i przez to do uszczuplenia władzy tej ostatniej korporacji. Do tego samego celu dążyła i powolna zmiana całego ustroju państwowego, przeprowadzona przez Hadriana: udoskonalił on system ministerialny, zapoczątkowany, jak to widzieliśmy (wyżej, s. 138), przez Klaudiusza — i to w sposób korzystniejszy dla stanu rycerskiego niż senatorskiego. Bardzo wielkie były jego zasługi w sprawie kodyfikacji prawa cywilnego, którą przeprowadził przez najwybitniejszego prawnika swych czasów, Salwiusza Juliana; na podstawie edyktów pretorskich, które w ciągu półtysiąclecia z górą rozwijały i uzupełniały prawa dwunastu tablic13, oraz wydanych w różnych czasach orzeczeń sławnych prawników w poszczególnych sprawach sądowych, opracował on kodeks prawa cywilnego w postaci „edyktu ostatecznego", edictum perpetuum. Wniósł przez to rzeczywiście porządek w prawodawstwo cywilne, ale też skrępował wolność następnych pretorów, których edykty już przestały od tego czasu być viva vox iuris civilis?. Oczywiście senat nie mógł być zadowolony z całej tej działalności swego pryncepsa; do tych zmartwień moralnych dołączył się jednak właśnie w ostatnich latach jego życia zły stan fizyczny, spowodowany całym szeregiem chorób, wśród których górowała wodna puchlina. Stąd rozgoryczenie; sprawę następstwa tronu, przez dłuższy czas odkładaną, wypadło na koniec załatwić. Nie od razu udało się Hadrianowi, który własnych dzieci nie miał, znaleźć odpowiedniego człowieka, którego by mógł przez adopcję -za przykładem Nerwy i Trajana - wyznaczyć na następcę tronu; nareszcie jednak znalazł i ten jego wybór okazał się jak najbardziej szczęśliwym. Padł bowiem na męża doświadczonego, świetnego administratora Tytusa Aureliusza Antonina, który miał wówczas pięćdziesiąt jeden lat; jednak adoptując go, Hadrian rozkazał mu adoptować ze swej strony dwóch młodzieńców, Marka Anniusza Werusa i Lucjusza Cejoniusza Kommodusa. Pierwszy wybór był bez zarzutu: obrany bowiem miał zostać cesarzem Markiem Aureliuszem, który zamyka sobą epokę chwały. Co do drugiego jednak, to wątpliwości były możliwe: był on synem Cejoniusza, którego Hadrian już przedtem upatrzył sobie na następcę. Na szczęście dla Rzymu ów Cejoniusz nie został władcą, 255 z powodu swej przedwczesnej śmierci; a jednak już samo to, że Hadrian chciał powierzyć ster państwa takiemu próżniakowi i hulace, mocno mu zaszkodziło: powstał spisek przeciw cesarzowi, na którego czele stali dwaj, dziewięćdziesięcioletni senator Serwian i młodziutki Fuskus. Jednakże z Hadrianem była niełatwa sprawa: obaj zostali straceni. Serwian przed śmiercią kazał sobie podać kadzidła i modląc się do bogów, powiedział: „Wiecie, że jestem niewinny; Hadrianowi zaś życzę, żeby pragnąc śmierci, nie mógł jej znaleźć." Jego przekleństwo się spełniło: męcząca choroba nieraz podsuwała cesarzowi myśl o samobójstwie, ale nikt nie odważył się mu w tym dopomóc. Przeniósł się do Bajów nad Zatoką Neapolitańską, ale tam też nie znalazł ulgi. W końcu przez spożycie szkodliwych pokarmów osiągnął swój cel. Umarł w roku 138, po dwudziestu jeden latach panowania, w wieku sześćdziesięciu dwóch lat. 22. MIASTO RZYM Rozwój cesarskiego Rzymu za panowania Hadriana osiągnął swój szczyt; rzeczą wskazaną więc będzie odpowiedzieć tutaj na pytanie, jak wyglądało wówczas to miasto, które zdołało narzucić swą władzę olbrzymiemu obszarowi ziem okalających Morze Śródziemne. Jak Rzym był ośrodkiem owych ziem, tworzących całe imperium, tak ośrodkiem Rzymu była góra, która niby nasz Wawel, miała na swym szczycie najświętszą świątynię, chram Jowisza Najlepszego Największego, góra kapitolińska, Capitolium. Niegdyś stanowiła ona północno-zachodni narożnik miasta, teraz stała się jego centrum, skąd we wszystkie cztery strony rozchodziły się promieniście ulice ku bramom — co prawda jeszcze nie istniejącego — muru okrężnego. Na północ biegła ulica Szeroka, via Lata, dzisiejsze Corso, prowadząca na przestrzeni dwu kilometrów do porta Flaminia, dzisiejszej porta del Popolo, i przez nią do via Flaminia, głównej arterii północnej Italii. Na wschód ulica łamana, nosząca kilka nazw (Argiletum, Subura, via Tiburtina) — prowadząca do nieco bardziej oddalonej porta Tiburtina i przez nią do via Tiburtina za murami Rzymu, którą można porównać do podwarszawskiej szosy wilanow-skiej. Na południe prowadziła ulica tak samo łamana, wzdłuż zboczy Palatynu, znana jako vicus Tuscus i Circus Maximus, prowadząca do via Appia i porta Appia, dzisiejszej porta S. Sebastiano. Na koniec na zachód - ulica po najstarszym moście Rzymu prowadząca przez Tyber i przedmieście trans Tiberim, dzisiejsze Trastevere, do wzgórza Ianiculum (dawnej zachodniej warowni Rzymu) i via Aurelia, łączącej Rzym z wybrzeżem tyrreńskim. Dzisiejszy turysta, odwiedzający Rzym, powinien pamiętać, że minione wieki znacznie zrównały poziom jego gruntu ze szczytami gór i wzgórz: starożytne Forum, dziś rozkopane, było o całe dziesięć metrów niższe od obecnego poziomu otaczających je ulic, 256 wskutek czego i Kapitol z jego stromymi zboczami robił w starożytności daleko bardziej imponujące wrażenie niż dziś. Atak Galów na Kapitol trudno sobie wyobrazić, mając przed sobą dzisiejszy jego obraz. Ale dotychczas, tak samo jak w starożytności, ma Kapitol dwa szczyty. My wchodzimy nań zazwyczaj z północnego zachodu po pięknej rampie Michała Anioła i mamy po lewej ręce, gdzie dziś stoi kościół Ara Coeli, dawną „twierdzę"14, po prawej zaś dawną świątynię Jowisza Kapitolińskiego; w starożytności wchodziło się na Kapitol od strony Forum i orientacja była odwrotna. Przypuśćmy więc, że jesteśmy na szczycie „twierdzy"; i tu od pierwszej chwili uderza nas to, że żadnej twierdzy nie ma — że jest to zwykły szczyt górski, pokryty trawą. Tego nie umiemy sobie wytłumaczyć; natomiast wprost zachwyceni jesteśmy cudownym widokiem, który się roztacza stąd na cały wschód Rzymu. Z lewej strony — zielony mons Pincius lub „wzgórze ogrodów", wśród których królują ogrody niegdyś Lukullusa i historyka Salustiusza, teraz cesarskie, z ich pięknymi willami i kioskami. Bliżej - wzgórze kwirynalskie i ciągnąca się po jego grzbiecie Aha Semita, dzisiejsza via Venti Settembre, aż do porta Nomentana. Tu nie od rzeczy będzie przypomnieć, że Kapitol pierwotnie należał do wzgórza kwirynalskiego, jako jego najwyższy stok południowo-zachodni, i że dopiero Trajan oddzielił go odeń przez swoje forum, tworząc w ten sposób nie tylko najwspanialszy plac Rzymu, ale i wygodne przejście z właściwego Rzymu, objętego tzw. murem Serwiusza15, na Pole Marsowe. Ten plac mamy teraz również przed sobą: możemy oglądać z naszej góry jego piękności, właściwe forum Traiani z otaczającymi je kolumnadami, łukiem na prawo i konnym posągiem cesarza pośrodku, następnie wspaniałą bazylikę Ulpijską z jej kolumną w lewej apsydzie między obiema bibliotekami i na koniec zbudowaną dopiero przez Hadriana świątynię ubóstwionego cesarza. Nieco dalej na południo-wschód widać mało wyraźne i nieinteresujące wzgórze wiminalskie. Jeszcze dalej - rysujące się ciekawe wzgórze eskwilińskie, zaniedbane za republiki, odbudowane przez Mecenasa, zajęte przez „złoty dom" szaleńca Nerona, na którego gruzach najpierw Tytus zbudował swe względnie skromne, a następnie Trajan swe wspaniałe termy. I tu kończy się ta wschodnia panorama; obejrzawszy ją, przekonujemy się z łatwością, że właśnie ona to decyduje o przeznaczeniu tej rzekomej twierdzy. Tu bowiem, na trawiastym szczycie, znajdowało się tzw. auguraculum, uświęcone miejsce, z którego augur obserwował zjawiające się na wschodnim niebie znaki. Kiedy Mariusz po zwycięstwie nad Cymbrami i Teutonami16 zapragnął wznieść w tym miejscu świątynię na cześć Honoru i Cnoty, musiał wybrać dla niej teren poniżej, na zboczu spadającym ku Forum Romanum; uczynił to z obawy, by augurowie nie kazali mu jej zburzyć, gdyby zasłaniała im ona horyzont wschodni. Tam więc stanęła świątynia Mariusza; była ona względnie skromna, jak w ogóle świątynie czasów republikańskich, jednak o tyle przestronna, że się w niej mogły odbywać posiedzenia senatu — między innymi pamiętne posiedzenie roku 57 przed Chr., 257 na którym toczyły się obrady nad sprawą odwołania Cycerona z wygnania. Jeszcze jedna świątynia zdobiła tę „twierdzę": była to świątynia Junony Monety, wybudowana o wiele dawniej, bo już w połowie wieku IV przed Chr., na gruzach domu owego Manliusza „Kapitoliń-skiego", który co prawda uratował Kapitol od Galów w roku 390, ale później sięgnął po koronę królewską i został za to stracony.17 Dlaczego bogini nazywała się Monetą, tzn. „Ostrzegającą"?, tego na pewno nie wiemy; to natomiast wiemy, że przy jej świątyni za czasów republikańskich znajdowała się mennica państwowa, co dało powód do używania słowa „moneta" w dzisiejszym jego znaczeniu. Teraz, to znaczy za Hadriana, mennicy tam już nie było: Wespazjan kazał ją przenieść pod Eskwilin, na gruzy „złotego domu" Nerona. Jak widać z tego opisu, ów szczyt, z którego badano znaki niebieskie, był dla Rzymian prawdziwym „Ołtarzem Nieba". Czy to dlatego ten wspaniały kościół, który tutaj wznosi się dziś, nazywa się S. Maria d'Ara Coeli? Nie wiemy; wiemy jedno tylko, że tradycje i legendy nierychło umierają. Wgłębienie między obydwoma szczytami Kapitolu, gdzie dziś stoi Palazzo Senatorio Michała Anioła, zajmowało asylum Romulusa. Był to stary, święty przywilej; ale to, co było możliwe za czasów najdawniejszych, okazało się niemożliwe w późniejszych: jakżeby to było, gdyby lada opryszek mógł się dzięki azylowi uratować od surowego sądu tresviri capitalesl?? A więc przywilej pozostał, lecz ogrodzenie samego miejsca nie pozwalało z niego korzystać. Zresztą azyl nie zajmował całego wąwozu: stała tu także świątynia, zapewne niewielka, Wejowisa inter duos lucos???, o której nic nie wiemy, zarówno jak i o bogu, któremu była poświęcona, zagadkowemu już dla Rzymian za czasów Augusta. Ze strony Forum wejście do azylu było też zagrodzone przez tzw. Tabularium, które zbudował własnym kosztem Kwintus Katulus, ten sam przeciwnik Mariusza, który w roku 69 przed Chr. poświęcił odbudowaną świątynię Jowisza na Kapitolu. Jak widać z nazwy, było to archiwum Rzymu.18 Ze swymi dwupiętrowymi arkadami (w pierwszym piętrze doryckimi, w drugim — korynckimi) stanowił ten gmach bardzo efektowne tło całego Forum; dziś czyni on wrażenie raczej ponure, jako substrukcja tylna fasady Pałacu Senatorskiego. Pod lewym (ze strony Forum) zboczem Tabularium przechodzi górny odcinek ulicy Kapitolińskiej, clivus Capitolinus, który prowadzi nas na drugi szczyt góry, zajęty całkowicie przez najsławniejszą świątynię Rzymu, poświęconą Jowiszowi Najlepszemu Największemu, Junonie i Minerwie, oraz przez leżący przed nią plac, area. Była to w swym planie zasadniczym zawsze ta sama 258 świątynia etruska, którą niegdyś wznieśli Tarkwiniusze; teraz jednak, po trzech pożarach19>, wyglądała ona inaczej: była cała marmurowa i złota, a znajdujące się w jej trzech celach posągi trzech bóstw zrobione były ze złota i kości słoniowej. Do tej wspaniałości należy jeszcze dodać nieprzebrane mnóstwo darów wotywnych w interkolumniach i wielu innych miejscach; świątynia przybrała dzięki nim charakter bogatego muzeum. Na area przed świątynią mieścił się ołtarz; dokoła była ona otoczona kolumnadą, tuż znajdowała się i budka odźwiernego, która niegdyś uratowała Domicjana (wyżej, s. 208). Tronując na najwyższym szczycie najwyższej góry Rzymu, ta biało-złota świątynia niewątpliwie z daleka robiła potężne wrażenie; z bliska jednak psuły to wrażenie liczne domostwa prywatne, zewsząd oblepiające świętą górę. Jak mogły się one pomieścić obok licznych mniejszych świątyń, posągów bogów i znakomitych ludzi, darów wotywnych — no i wolnej przestrzeni, która przecie też była potrzebna na area dla różnych odbywających się tu obchodów — to dla nas na zawsze pozostanie zagadką. Wiemy jedynie, że właśnie te domostwa były wieczną groźbą pożaru dla panującej nad nimi świątyni. Powracamy na clivus Capitolinus. Dziś po części zabudowany, prowadzi on przez południowy stok Tabularium, nad portykiem dwunastu bogów, dalej pod ostrym kątem między obszerną świątynią Saturna z prawej strony i ubóstwionego Wespazjana i Zgody (Concordia) z lewej -na Forum, odcinając jego mniejszą, zachodnią część od wschodniej. Kapitol wraz z Forum to prawdziwe serce Rzymu. Kapitol poświęcony był wyłącznie religijnym potrzebom mieszkańców, Forum — ich doczesnym potrzebom, jako rynek miejski, znajdujący się jednak także pod opieką bóstw. Jednym z tych bóstw opiekuńczych był Saturn; jego świątynia, pod którą właśnie przechodzimy, datuje się od najdawniejszych czasów republiki, ale swój teraźniejszy wygląd zawdzięcza ona restauracji, którą przeprowadził, znany z historii trzeciej wojny domowej, Munacjusz Plankus w roku 42 przed Chr. Z jeszcze późniejszych czasów, muszę tu zauważyć, pochodzi zachowane do dnia dzisiejszego osiem kolumn jońskich (musimy pamiętać, że w tym opisie określenia „teraz", „teraźniejszy" odnoszą się do epoki Hadriana, wyrazy zaś „dziś", „dzisiejszy" — do naszej). Teraz więc, i to już od dawna, aż do czasów najpóźniejszych przechowywał się tutaj skarb państwowy, aerarium Saturni, jak go nazywano w odróżnieniu od daleko bogatszego skarbu cesarskiego. Innemu bóstwu opiekuńczemu, mianowicie cesarzowi Wespazjanowi, poświęcona była następna świątynia, obok której przechodzimy, maleńka, dość niefortunnie wciśnięta między ulice, Tabularium i starą świątynię Zgody. Jej trzy, stojące do dziś dnia, kolumny korynckie też pochodzą z późniejszej restauracji. Bardzo żałujemy, że z historycznej świątyni Zgody nie pozostało nic. Założona przez Kamillusa na cześć zakończenia walki stanów, odnowiona przez Lucjusza Opimiusza po stłumieniu powstania 259 Grakchowskiego20, odnowiona po raz drugi przez cezara Tyberiusza w roku 10 po Chr. jako aedes Concordiae Augustae?, należy ona teraz do najwspanialszych świątyń Rzymu - tyle w niej posągów, malowideł i różnorakich przedmiotów artystycznych. Czy mamy iść dalej w tym samym kierunku? Natkniemy się wówczas na zabytki ponure: na scalae Gemoniae (czyżby to miało znaczyć „Schody Jęków"???), na które wyrzucano nieraz trupy skazańców - swego rodzaju pręgierz dla zabitych; w dalszym ciągu, nieco wyżej, ujrzymy więzienie państwowe. Było ono małe, gdyż umieszczano tam więźniów tylko na krótki czas: tu straszny Jugurta odbył swoją „zimną łaźnię"21; tu uczestnicy spisku Katyliny22 odkupili swą zbrodnię; tu i apostoł Piotr podzieliłby ich los, gdyby tak chciał Bóg. Jego pobyt w tym miejscu oczywiście uświęcił je: jest to dziś (od wieku XVI) coś w rodzaju kaplicy, S. Pietro in Carcere. Pokazują w niej sączące się przez kamień cieniutkie źródło, jest to może owa „zimna łaźnia" Jugurty. Legenda chrześcijańska woli w nim jednak uznać źródło wywołane przez apostoła, wodę, którą ochrzcił on swych dozorców, Processusa i Martyniana. Powróćmy na taras Zgody; zwracając oczy ku wschodowi, mamy przed sobą z lewej strony Comitium, z prawej — właściwe Forum. Niegdyś były to dwa odrębne place: Comitium służyło dla zgromadzeń ludowych, Forum - jako rynek. Teraz tworzą one całość; nad byłym Comitium panuje Curia, miejsce posiedzeń senatu, dziś wbudowana w kościół Św. Adriana. Właściwe Forum ciągnie się ku wschodowi między dwiema wspaniałymi bazylikami, starszą basilica Aemilia, założoną w początku wieku II przed Chr. przez cenzora Emiliusza Lepidusa z kolegą i odnowioną przez Augusta, i młodszą od niej basilica Iulia, założoną przez Juliusza Cezara w roku 54 i też odnowioną przez Augusta. Są to dwa dominujące gmachy: roi się między nimi od łuków tryumfalnych i innych, od posągów postawionych na cześć wybitnych mężów itd.; wzdłuż bazyliki Julijskiej przechodzi najstarsza ulica Rzymu, ulica Święta, która doszedłszy do ulicy Etruskiej (vicus Tuscus), łączącej Forum z wybrzeżem Tybru, pod prostym kątem zawraca na lewo. Ta sama ulica Etruska dzieli bazylikę Julijską od świątyni Kastora i Polluksa, właściwych patronów Forum, do których też zwracali się w swych modlitwach mówcy z położonej tuż obok mównicy. Założona w roku 484 z wdzięczności za pomoc, którą ci Dioskurowie okazali Rzymowi w jego pierwszych walkach o republikę, była ona kilkakrotnie odnawiana, ostatnio właśnie za Hadriana; z tej ostatniej restauracji pochodzą trzy piękne kolumny korynckie, które dziś stanowią główną ozdobę całego Forum. Tam zaś, gdzie ulica Święta skręca na lewo, na samym końcu właściwego Forum, było miejsce, na którym lud spalił zwłoki zamordowanego dyktatora Cezara; tam August zbudował świątynię na cześć jego ubóstwionej duszy aedes divi Iulii. 260 Umieszczona między dwoma łukami tryumfalnymi tegoż Augusta —jednym na cześć zwycięstwa akcyjskiego, drugim na cześć odebrania Fartom sztandarów rzymskich — tworzyła ona piękne zakończenie Forum od strony południowej, tak samo jak Tabularium od strony północnej. Ale to było dopiero właściwe Forum. Dalej między zboczami Palatynu i ulicą Świętą, która otoczywszy świątynię Cezara, ciągnie się w kierunku południowym, mamy znowu zagrodę świętą, tym razem należącą do głównej bogini Rzymu, Westy. Tu stoi jej krągła świątynia z palącym się w niej zniczem — posągu bogini w niej nie było. Tu stoi Regia, za czasów republikańskich mieszkanie arcykapłana - którym obecnie jest sam cesarz, a Regia została przyłączona do klasztoru westalek. Ten klasztor stoi tuż obok, za krągłą świątynią; oczywiście dla mężczyzn jest on niedostępny. Nieco dalej ulica Święta wznosi się pod górę; tam, gdzie dochodzi szczytu, stoi — aż do dziś dnia -łuk Tytusa, wzniesiony przez Domicjana na cześć podbicia Judei przez jego brata. Nad nim, już prawie na zboczach Eskwilinu, stoi najwspanialsza świątynia samego Hadriana, poświęcona Wenerze i Romie. A jeszcze dalej, w dolinie między Eskwilinem, Palatynem i Celiuszem, na miejscu niegdyś zajętym przez sztuczne jezioro w „złotym domu" Nerona - olbrzymie dzieło cesarzy Flawiuszów, Koloseum. Na nim możemy zakończyć naszą wędrówkę w tym kierunku. Powracamy do łuku Tytusa, do zakątka Rzymu, który nosił nazwę Velia; tu na lewo mamy ulicę, prowadzącą na szczyt czworokątnego wzgórza — Palatynu. Ta nazwa jest tak samo zagadkowa jak i większość innych; wobec jednak pewnej tradycji, że ten Palatyn był pra-Rzymem, starano się ją wyprowadzić z dalekiej Arkadii i jej miasta Pallantejon, z którego podobno pochodził król Ewander, pierwszy założyciel osiedla na wzgórzu i gospodarz Eneasza. Taka była tradycja literacka; Palatyn jednak posiadał i inną, bardziej rzeczową. Tu na zboczu, spadającym ku Tybrowi, w zakątku zachodnim zwanym Cermalus, znajdowała się jaskinia Lupercal, w której wilczyca karmiła niemowlęta Romulusa i Remusa23, tu pokazywano maleńką chałupę drewnianą ze słomianym dachem — wcale nie królewską casa Romuli. Mniejsza o to, że dzisiejsza krytyka odnosi powstanie tej tradycji do trzeciego dopiero wieku przed Chr.; dla Rzymian epoki cesarskiej była ona prawdziwa, Palatyn był niewątpliwym zarodkiem wielkiego Rzymu. Tego ostatniego punktu i my zresztą nie będziemy kwestionować; to jednak nie mniej jest pewne, że w ostatnich czasach republiki Palatyn odegrał zupełnie odmienną rolę. Tu mieli swoje domy magnaci rzymscy - między innymi i Cyceron; tu w domu swego prawdziwego ojca urodził się późniejszy cesarz Tyberiusz. Część tego domu, znanego pod nazwą „pałacu Liwii", odwiedzamy i dziś: ozdobiona w drugim stylu pompejańskim, daje ona nam wyobrażenie o tym, 261 jak w pierwszym stuleciu przed Chr. wyglądała ta dzielnica Rzymu. Nie dziw bowiem, że pietyzm cezarów ochronił od zburzenia właśnie ten zabytek; co zaś do pozostałych, to musiały one z czasem ulec zniszczeniu na korzyść jedynego gmachu, który zgodnie z nową ideą, ideą monarchiczną, miał zawładnąć prawie całym Palatynem — gmachu cesarskiego. Było to Palatium w tym nowym znaczeniu — Palatyn stał się Pałacem. Założył go August; nazywano go przeto domus Augustana. Ale August od roku 12 przed Chr. był arcykapłanem, pontifex maximus, a jako taki powinien był mieszkać w państwowej zagrodzie Westy; z tego powodu ogłosił on swój pałac za państwowy i część jego poświęcił Weście, która w ten sposób otrzymała w Rzymie drugą świątynię. To jednak jeszcze było nie wszystko: czując się dłużnikiem Apollina Akcyjskiego, od którego otrzymał dar w postaci zwycięstwa nad Antoniuszem, zbudował on także i jemu świątynię na Palatynie obok swego pałacu, a świątynia ta co do przepychu mogła rywalizować z kapitolińską. To dopiero utworzyło wspaniały kompleks — o na wpół religijnym, na wpół świeckim charakterze -o którym Owidiusz jako świadek naoczny powiedział: Część jego objął Feb, część druga się Weście dostała; Co pozostało po dwóch bóstwach, to dzierży on sam.24 Nie były to naturalnie jedyne gmachy na tym wzgórzu; nawet nie mówiąc o szalonych przedsięwzięciach Kaliguli i Nerona, które ich nie przeżyły, następni cesarze też rozbudowywali i przebudowywali Palatyn, a obok dwóch wspomnianych świątyń mieściło się na Palatynie niemało innych, dawniej szych — że tylko wspomnę o Wielkiej Macierzy25, o świątyni Wiktorii itd. My dziś błądzimy wśród szczątków tych budowli, nie będąc w stanie orzec z pewnością, jaki był ich pierwotny stan i przeznaczenie — i jesteśmy wdzięczni dzisiejszym gospodarzom tej jedynej w swym rodzaju góry, którzy łącząc architekturę z pyszną zielenią, zamienili ją w uroczy, również jedyny ha świecie, park. Stojąc na krawędzi Palatynu w jego zachodnio-południowym kącie, obejmujemy wzrokiem na prawo - dzielnicę między tą górą, Kapitolem i Tybrem, na lewo - wąwóz między nią a trzecim wzgórzem Rzymu, Awentynem. Razem wzięte te dwie miejscowości odpowiadają hasłu przeciętnego Rzymianina owych czasów: panem et circenses! Dzielnica bowiem nadtybrzańska zawierała w sobie wielkie rynki Rzymu, mięsny (forum boarium), ozdobiony pochodzącym z Eginy spiżowym bykiem, warzywny (forum holitorium) i przede wszystkim chlebny; wąwóz zaś między Palatynem i Awentynem długości mniej więcej 600 metrów przez samą przyrodę zdawał się być wyznaczony na miejsce wyścigów — był to rzeczywiście przez cały czas trwania Rzymu tzw. Circus Maximus. Dziś ten ostatni jest chyba najszpetniejszą częścią całego Rzymu, owo wybrzeże natomiast dla amatora jest jednym z najbardziej uroczych zakątków. 262 Tu stoi kościół S. Maria in Cosmedin, którego budowa jest tak samo zagadkowa jak i nazwa — stoi na fundamencie hali chlebnej, o której mówiłem przed chwilą, ozdobiony najpiękniejszą w całym Rzymie dzwonnicą; przed nim wznosi się ładna fontanna barokowa między dwoma trytonami; nieco dalej — dwie świątynie starożytne, okrągła i czworokątna, nie wiadomo komu poświęcone pierwotnie, później jednak ofiarowane dwom Mariom i dzięki temu uratowane od zagłady; żeby zaś nie brakowało i pamiątek średniowiecznych, mamy obok i dom Krescencjusza, któremu tradycja ludowa błędnie, ale nie bezmyślnie nadała nazwę innego, sławniejszego trybuna — Cola di Rienzo.26 Za czasów jednak, o których mówimy, była to siedziba proletariatu; toteż tu znajdowała się główna świątynia plebsu - świątynia Cerery, tj. właściwie greckiej Demetry?. Stała ona na samej granicy między wybrzeżem i wąwozem awentyńskim, prawie u wejścia do Cyrku. W dni powszednie był ten Cyrk zamknięty i wewnątrz pusty; otwarte były tylko sklepy zewnętrzne pod substrukcjami widowni, które dawały całemu olbrzymiemu gmachowi wygląd krakowskich Sukiennic. We dnie kwitł tu handel, po zachodzie słońca zaś... należałoby spytać Horacego, dlaczego nazywa on ten Cyrk „oszukańczym" (fallax — Sat. 16, 113), podkreślając jednocześnie, że błądzi w jego otoczeniu sam jeden, gdyż widocznie jako człowiek biedny nie bał się złodziejów, a jako zawzięty obserwator ludzi interesował się różnymi typami, które można było tam spotkać. Oczywiście, swe właściwe zadanie spełniał Cyrk w dni wyścigów, kiedy cały, można powiedzieć, Rzym zajmował te dwieście tysięcy miejsc, które stanowiły jego widownię. Swoją ostateczną formę otrzymała ta budowla podczas panowania Trajana. Wejście znajdowało się od strony Tybru; tu stały tzw. carceres, od których rozpoczynał się bieg koni; pośrodku długiego toru szła tzw. spina, dzieląca prawą połowę od lewej; była ona ozdobiona szeregiem posągów i innych dzieł sztuki, m.in. dwoma obeliskami egipskimi, stojącymi dziś na placach del Popolo i Laterano. Tam też znajdował się budynek, na którego szczycie po każdym okrążeniu areny wyskakiwało olbrzymie jajo albo też delfin: ułatwiało to widzom kontrolę liczby okrążeń. Partyjnictwo śród dżokejów i sprzyjającej im publiczności jeszcze nie było tak rozwinięte jak za czasów późniejszych, ale już — szczególnie za takich cesarzy jak Domicjan — odstręczało ludzi poważnych. Jednym z nich był Pliniusz Młodszy. „Nie rozumiem — mówił on (IX 6) — jak można się zachwycać tak nudną rzeczą. Gdyby przynajmniej tych widzów pociągała szybkość koni lub sprawność ludzi, byłaby w tym pewna racja; w rzeczywistości jednak sprzyjają gałgankom, lubią gałganki i gdyby podczas samego biegu jedna barwa przeniosła się na miejsce drugiej, to wraz z nią przeniosłaby się również sympatia widzów." Tych" barw było cztery: biała, czerwona, zielona i niebieska. Przetrwały one długo; możemy je podziwiać do dziś dnia na zachowanych z owych czasów mozaikach. 263 Od świątyni Cerery ulica zwana vicus Publicius prowadzi na szczyt Awentynu. Dziwne były losy tej góry; tradycja łączy ją z Remusem tak samo, jak Palatyn z Romulusem i była ona jako góra złych auspicjów niby przeciwstawieniem Palatynu. Stąd pochodziło przez dłuższy czas jej zaniedbanie, aż na koniec w roku 455 przed Chr. plebejusze, którzy w ogóle „auspicjów nie mieli"27, wymogli na patrycjuszach, żeby im ją ustąpili. Nadało to jej plebejuszowski charakter w przeciwieństwie do arystokratycznego Palatynu. Miała jednak i ona swoją starą świątynię — świątynię Diany Awentyńskiej, założoną, według tradycji, za króla Serwiusza Tulliusza, jako ośrodek religijny związku Latynów. Niedaleko od niej stała świątynia Minerwy; od czasów pierwszego poety rzymskiego, Liwiusza Andronika28, znajdował się tu klub poetów i aktorów i jedno z centrów hellenizacji Rzymu — a więc znowu było to przeciwieństwo do rdzennie rzymskiego Palatynu. Za czasów zresztą, o których mowa, te przeciwieństwa już się złagodziły: na Awentynie mieszkał Trajan, zanim został cesarzem, oraz jego przyjaciel Sura. Dziś — ale chyba już nie na długo - jest to wciąż jeszcze góra samotna, wabiąca podróżnych swymi kościołami, śród których góruje Św. Sabina — „perła Awentynu". Powracając do Cyrku, ale do jego tylnej, wschodniej apsydy, i idąc dalej wzdłuż wschodniego zbocza Palatynu, mamy po prawej stronie ulicę — divus Scauri — prowadzącą na szczyt czwartej góry Rzymu, Celiusza. Jej charakter pierwotnie też był plebejuszowski; ale kiedy Palatyn został zajęty przez pałace cesarskie, magnaci, zmuszeni do ustąpienia, przesiedlili się na Celiusz. Toteż starych świątyń prawie tu nie było; ośrodkiem sakralnym dzielnicy była wspaniała świątynia ubóstwionego Klaudiusza, założona przez jego zabójczynię-żonę Agryppinę Młodszą, przypuszczalnie dla uspokojenia wyrzutów sumienia. Te względy nie powstrzymały Nerona od jej zburzenia: tu przecie, nad jeziorem „złotego domu", potrzebna była fasada prowadzącego doń wodociągu, nymphaeum. Wespazjan jednak, za którego to jezioro ustąpiło miejsca amfiteatrowi, znów ją odbudował, łącząc ją w sposób misterny z nymphaeum, którego szczątki istnieją do dziś dnia. W ogóle ta dzielnica zachowała kierunki starorzymskich ulic, a jeden z jej kościołów -nie najpiękniejszy, ale może najciekawszy — krągły kościół Św. Szczepana, powstał na miejscu starorzymskiej jatki, macellum, zachowując poniekąd jej kształt. Celiusz tworzy górskie połączenie między Awentynem i Palatynem z jednej strony a Eskwilinem z Wiminałem i Kwirynałem z drugiej — to znaczy między latyńskim i sabińskim Rzymem. Pamięć o tym ostatnim charakterze trójcy „wzgórz", colles - tak bowiem nazywano je w przeciwieństwie do owych czterech „gór", montes — zachowała się tylko na Kwirynale w postaci świątyni Kwiryna, sabińskiego Marsa; w ogóle zaś charakter tych wzgórz był dla owych czasów raczej nowoczesny. Dotyczy to przede wszystkim tej ulicy, która się ciągnęła między Eskwilinem a Wiminałem — wielkiej handlowej ulicy cesarskiego Rzymu, hałaśliwej (clamosa) Subury. Tu było pełno sklepów, i szeregi wozów, 264 które się po niej przesuwały, były dla przechodniów nie mniej niebezpieczne niż dzisiejsze auta. Nad nią, ze strony Eskwilinu, Tytus i Trajan zbudowali swe termy, w których można było z przyjemnością spędzić dzień cały; na zachód od nich świątynia matki Ziemi (Tellus) panowała nad wykwintnymi Karynami, gdzie m.in. stały niegdyś domy Pompejusza, Kwintusa Cycerona, Marcjusza Filipa29 i innych. Były one piękne, ale dość skromne i ustępowały pod względem przepychu domowi Wediusza Polliona, znajdującemu się w pobliżu, tam gdzie Subura, już pod nazwą clivus Suburanus, wspina się na szczyt Eskwilinu. Był to ten sam Pollion, który swe mureny karmił mięsem niewolników.30 Jego dom, według Owidiusza, zajmował przestrzeń całego miasta; w swym testamencie zapisał go on Augustowi, ten go jednak rozkazał zburzyć i wybudował na jego miejscu rozległy portyk, który nazwał na cześć swej żony porticus Liviae i oddał do użytku publicznego jako cienisty i przewiewny ogród. Tu właśnie zaczyna się bowiem zielona część miasta: całe płaskowzgórze, w którym łączą się trzy wymienione wyżej colles — to jeden prawie nieprzerwany łańcuch parków, poczynając od parku Mecenasa, założonego przezeń na miejscu starego proletariackiego cmentarza, i kończąc - już za murem Serwiusza — na parkach Lukullusa i Salustiusza, na zboczach góry Pincius, dzisiejszego Monte Pincio wraz z Villa Borghese. My jednak, powracając do Subury, pójdziemy ulicą, która odgałęzia się od niej i biegnie w kierunku północnym pod wymowną nazwą vicus Patricius, a dalej ciągnie się pod zboczem Wiminału, w ostatnim swym odcinku około parku Loliuszów aż do bramy Wiminalskiej. Lepiej nie idźmy nią dalej, idąc bowiem dalej, za mur Serwiusza, doszlibyśmy do obozu gwardii pretoriańskiej, zapewne bardzo ciekawego w swej budowie, ale niebezpiecznego dla cywilów z powodu zawsze możliwych awantur, o których satyryk Juwenalis opowiada wcale nie zachęcające szczegóły. Mieszkało tam wprawdzie niemało kobiet, ale tych też należało lepiej unikać: tytuł „dziewczęcia z podwala" (summoeniand) był najbardziej ujemnym określeniem, jakie można było sobie wyobrazić. Powróćmy raczej przez vicus Patricius z jego pięknymi domami, przez hałaśliwą Suburę z jej sklepami do ulicy Argiletum, siedziby szewców; przez nią dostaniemy się do najwspanialszej dzielnicy Rzymu cesarskiego. Są to fora, założone przez cesarzy, od Juliusza Cezara do Trajana. Pierwotnie był to labirynt uliczek bardzo zaludnionych, gdzie grunt wskutek tego kosztował bardzo drogo. Pierwszy Cezar, który mógł sobie na to pozwolić, wykupił przylegający do Kurii kawałek ziemi i zburzywszy zajmujące go domostwa, otoczył go wspaniałą kolumnadą, a w środku wybudował ślubowaną przed bitwą farsalską świątynię na cześć bogini-patronki swego rodu, Wenery Rodzicielki; jego pierwotnym celem było odciążenie republikańskiego Forum - ut forum laxaremus, jak mówi Cyceron31 - ale z czasem handel został z tego placu usunięty. Za przykładem swego ojca przybranego poszedł August; wykupił też za olbrzymią cenę przestrzeń na północ od forum Iulium i na niej zbudował ślubowaną przed bitwą filippeńską świątynię Marsa Mściciela. 265 Przez dłuższy czas były te dwa połączone między sobą fora jedynym niby uroczystym dodatkiem do oddanego sprawom doczesnym starego Forum; dopiero Wespazjan dodał do owych dwóch placów trzeci, znowu celem wybudowania na nim świątyni — świątyni Pokoju, templum Pacis, na cześć zakończenia wojny judejskiej. To forum jednak -forum Vespasiani - nie przylegało bezpośrednio do tamtych dwóch, chociaż miało jednakową z nimi orientację: widocznie było rzeczą niemożliwą dla praworządnego cesarza usunąć szewców z tej części Argiletum. Zrobił to dopiero Domicjan, właśnie dlatego, że nie liczył się z prawem; jego forum było właściwie rozszerzoną ulicą -częścią zachodnią tego Argiletum - i łączyło forum Wespazjana z jednej strony z forami Cezara i Augusta z drugiej; z tego to zapewne powodu ludzie, nie chcąc uwieczniać imienia znienawidzonego cesarza, woleli je nazywać „forum przejściowym", forum transitorium. Zresztą ponieważ Domicjan nie zdążył go poświęcić i zrobił to dopiero Nerwa, nosi ono także imię tego ostatniego cesarza. Ale piętno domicjanowskie pozostało na nim pomimo to: świątynia, która zajmowała jego wschodnią apsydę, była poświęcona Minerwie, patronce tego cesarza. Wobec wąskości samego forum — miało ono tylko 40 metrów szerokości na 120 długości — świątynia ta nie mogła swymi rozmiarami współzawodniczyć ze świątyniami Wenery, Marsa lub Pokoju poprzedników Domicjana, ale była bardzo wykwintna, jak również i kolumnada koryncka, otaczająca całe forum. I wreszcie uwieńczeniem całego dzieła półtorastoletniego rozwoju tego śródmieścia Rzymu było podwójne, lub raczej potrójne — jeżeli dodać zbudowaną przez Hadriana świątynię samego założyciela - forum Trajana. Była już o nim mowa; przypomnę tu, że dla jego rozplanowania cesarz musiał znieść pas górski, łączący Kwirynał z Kapitelem i przez to dzielący Rzym stary, serwiuszowski Rzym siedmiu wzgórz, od Rzymu przyszłości, zwanego Polem Marsowym — Campus Martius. Nazywając tę dzielnicę Rzymem przyszłości, chciałem zaznaczyć, że z czasem stolica świata miała porzucić niektóre ze swych siedmiu wzgórz — mianowicie Palatyn, Awentyn i Celiusz — i obracając się niby scena ruchoma dokoła osi Kapitelu, przenieść się do tej północno-zachodniej dzielnicy. Rzym papieski to właśnie Campus Martius, gwoli niemu Kapitol zmienił swe oblicze, patrząc już nie na wschód, ku Forum, lecz na zachód. Teraz (przypominam, że to „teraz" znaczy: za Hadriana) Rzymianin mógł przez szereg placów niezrównanej piękności przejść z właściwego Rzymu do jego przedmieścia, nie spostrzegając, że dostaje się poza mur serwiuszowski, który naturalnie też musiał ustąpić miejsca dziełu Trajana. Za czasów republiki miało to przejście także znaczenie religijne: linia utworzona przez mur była też granicą miejskich auspicjów; wodza prowadzącego wojnę oraz posłów cudzoziemskich, dla których miasto było niedostępne, przyjmowano w jednej ze świątyń na Polu Marsowym, 266 najczęściej w świątyni Apollina lub Bellony. Teraz ta różnica już się zatarła. Wygląd Pola Marsowego był bardzo urozmaicony. Przede wszystkim należy uwzględnić jego podział na dwie części, oddzielone jedna od drugiej przez główną ulicę całego Pola, via Lata — dzisiejsze Corso. O wschodniej części między Kwirynałem a Pincjuszem wiele mówić nie trzeba, chociaż była to może jedna z najbardziej ozdobnych dzielnic całego miasta, pokryta przeważnie ogrodami. Część zachodnia, właściwe Pole, znów składała się z dwóch części, nadtybrzańskiej i lądowej. Nadtybrzańska była zajęta przez boiska dla młodzieży: tu kwitł sport, do którego się przyczyniał także Tyber, ponieważ przepływanie tej bystrej rzeki również należało do zalecanych młodemu człowiekowi ćwiczeń. Ciekawszą częścią była ta, którą nazwałem lądową, położona bliżej Kapitelu i via Lata. Jej zabudowywanie zaczęło się dość wcześnie, gdyż już konsul demokrata Gajusz Flaminiusz32 założył tu swój cyrk, Circus Flaminius. Mniejszy od wyżej omówionego Circus Maximus, miał on zewnętrznie ten sam charakter krakowskich Sukiennic; jego sklepy, z okienkami w drzwiach, dały przechodzącej mimo nich ulicy nazwę via delie Botteghe Oscure?; dziś na jego fundamentach stoi Dom Polski z kościołem Św. Stanisława. Była to także dzielnica teatrów: tu stał teatr zbudowany na cześć Marcellusa, zięcia Augusta — a raczej jeszcze stoi, gdyż jego piękna fasada po części ocalała i za czasów Odrodzenia służyła jako wzór dla nowej, renesansowej architektury; nieco dalej - teatry Balbusa i Pompejusza. W sąsiedztwie teatrów chętnie budowano portyki jako miejsca przechadzki dla publiczności; portyk przy teatrze Marcellusa zbudowała siostra Augusta, dobrze nam znana Oktawia, otaczając nim dwie dawniejsze świątynie Jowisza i Junony. Ich budowniczymi byli, według Pliniusza Starszego, Grecy Saura i Batrachos (XXXVI 42). Ponieważ nie wolno im było wyrzeźbić swych imion na dedykacji świątynnej, pomogli sobie w ten sposób, że wyrzeźbili w wolutach?? kolumn podobizny jaszczurki (gr. saura) i żaby (gr. batrachos). W ogóle Pole Marsowe było właściwym polem działalności budowniczej Augusta i jego zięcia Agryppy, a później - Hadriana: obu zawdzięcza swe istnienie jedyna zachowana w całości świątynia Rzymu, sławny Panteon, pierwotnie wybudowany przez Agryppę, a po zburzeniu przez piorun za Trajana odnowiony przez Hadriana. Jego przeznaczenie jest dla nas zagadkowe; papież Bonifacy IV w roku 609 kazał przenieść do tej świątyni zwłoki męczenników z katakumb i przemianował ją na kościół S. Maria ad Martyres, dzięki czemu została ona zachowana. Ten sam Agryppa w pobliżu Panteonu zbudował swe termy, wzór wszystkich późniejszych term, i oddał je do bezpłatnego użytku publicznego; szczątki tych term również jeszcze istnieją. 267 Z pozostałych, bardzo licznych budynków monumentalnych Pola Marsowego, zasługują na wzmiankę jeszcze dwa. Pierwszy, to ważna dla historii religii w Rzymie świątynia Izydy i Sarapisa, ślubowana przez triumwirów w roku 43 przed Chr. Cieszyła się ona w pierwszych czasach bardzo brzydką sławą jako miejsce rozpusty, wskutek czego Tyberiusz kazał ją zburzyć; za Domicjana jednak została odnowiona i w wieku II, kiedy kult obu bóstw egipskich stał się poważniejszym, nikt więcej nie kwestionował jej istnienia. Drugi budynek to znajdujące się niedaleko od via Lata w jej części północnej olbrzymie mauzoleum Augusta i następnych cesarzy jego dynastii; jego hala centralna pod kopułą została za czasów najnowszych odrestaurowana i jest dziś największą salą koncertową Rzymu. Nim przejdziemy przez Tyber do ostatniej dzielnicy Rzymu, warto powiedzieć kilka słów o zewnętrznym wyglądzie jego lewobrzeżnej części. Za czasów republiki jej stan był nie bardzo zachwycający; Cyceron, określając w swej mowie o prawie agrarnym (II 96) stosunek obywateli Kapui, która miała być odbudowana, do stolicy, wyraża pewność, że ta stolica ze swymi górami i wąwozami, ze swymi wysokimi domami do wynajęcia, ze swymi niepięknymi ulicami i wąskimi zaułkami będzie przez nich traktowana pogardliwie, tracąc na porównaniu z ich własnym miastem. Tak się widocznie przedstawiała uroda Rzymu z punktu widzenia Kampańczyków, a może i Rzymian. Czy my przychylilibyśmy się do tego zdania, to inna kwestia. Z opisu mówcy odgadujemy, że współczesny mu Rzym miał wygląd, pomimo wszystko, bardzo malowniczy... mniej więcej taki, jaki za nowszych czasów — Rzym papieski, który teraz coraz bardziej zanika. W dzisiejszym Pałacu Konserwatorów na Kapitolu podróżny może oglądać liczne akwarele tej Roma sparita?, zniszczonej - zapewne słusznie - przez nowoczesną urbanistykę. Może i słusznie, przyznajemy — a jednak te akwarele budzą w nas mimowolną tęsknotę. Słusznie też i ów malowniczy Rzym republikański został zniszczony przez Augusta i jego następców; czytelnik nie zapomniał dumnego oświadczenia tego cesarza, że on znalazł Rzym ceglany, a pozostawia marmurowy. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż właśnie przedtem odkryto obfite pokłady marmuru italskiego w dzisiejszej Carrarze; ale jeszcze droższy jest przyjacielowi Rzymu inny kamień, dobywany w Górach Sabińskich niedaleko Tyburu, szlachetny wapniak, nazywany trawertynem (przekręcone z tiburtinum), który z biegiem czasu otrzymuje piękną brunatnożółtą patynę. Tego kamienia także używano często w Rzymie — i to tylko w Rzymie. Bądź co bądź, Rzym za rządów pokojowych Juliuszów, Flawiuszów i Antoninów upiększał się z każdym rokiem; nawet straszne pożary za Nerona i Tytusa pośrednio przyczyniły się do jego upiększenia. Ale tu w budownictwie prywatnym należy odróżniać dwa gatunki domów: właściwe domus i insulae. Pierwsze były to siedziby bogaczy i możnowładców, 268 rozległe i niewysokie, z atriami i perystylami, z obfitą zielenią w tych ostatnich; takie, jakie widzieliśmy w Pompei, ale o tyle wspanialsze, o ile Rzym przewyższał wielkością owo municypium. Insulae natomiast były to wielopiętrowe kamienice do wynajęcia w rodzaju naszych, ale bardzo niepewne, jeśli chodzi o bezpieczeństwo mieszkańców; często, żeby je ochronić od zawalenia się, fasadę jednej kamienicy opierano o fasadę przeciwległej belkami drewnianymi, sporządzonymi na kształt podwójnego fletu, wskutek czego nazywano je żartobliwie tibicines?. Domus i insula — to uosobienia przepychu i nędzy; w domus człowiek rzeczywiście mieszkał i żył ze swą rodziną; lokator pokoiku w insula nic w nim nie miał prócz noclegu, a także może i warsztatu. Gdzie więc właściwie żył? Otóż na tle takich warunków mieszkaniowych staje się w Rzymie zrozumiałą obfitość bazylik, portyków i term: tam się rzeczywiście żyło. Termy były nie tylko łaźniami, chociaż i jako takie miały znaczenie niemałe: przecież łaźnie rzymskie były w nowych czasach wzorem dla takich samych zakładów, które im jednak nigdy nie dorównają. Ale to było nie wszystko: w termach były sale dla ćwiczeń palestry??, były sale rozrywkowe; tu można było słyszeć deklamacje i śpiewy i w ogóle z przyjemnością i pożytkiem spędzać tyle czasu, ile kto miał. Toteż dla cesarzy założenie nowych term było pewnym środkiem dla pozyskania sobie popularności i uciekali się doń najgorsi spośród władców na równi z najlepszymi. O termach Nerona na Polu Marsowym — drugich w Rzymie po założonych przez Agryppę — Marcjalis mówił (VII 34): Co mam nazwać gorszego od Nerona? Co lepszego od łazien Neronowych? Mógłby to samo powiedzieć, zmieniając nazwy, o tych, które po niespełna dwustu latach wybudował jeszcze gorszy od Nerona cesarz Karakalla, którego termy nad via Appia w swych majestatycznych ruinach dotychczas wzbudzają podziw podróżnych jako najwspanialszy okaz takiego rodzaju zakładów. Celem lepszej administracji August podzielił miasto Rzym (włączając do niego i przedmieścia), na czternaście dzielnic, regiones; z nich trzynaście obejmował Rzym położony na lewym brzegu, a tylko jedna, czternasta, leżała na prawym brzegu Tybru, dochodząc do naturalnej warowni miasta po tej stronie, górskiego pasma Ianiculum. Idzie się do niej albo — od strony Forum — po pons Aemilius, najstarszym kamiennym moście Rzymu, albo, lepiej - od strony Pola Marsowego — po dwóch mostach, łączących wysepkę tybrzańską z obydwoma brzegami rzeki. Na tej wysepce leżała świątynia Eskulapa, którego kult został w roku 291 przed Chr. z powodu dżumy przeniesiony z Epidauros na to miejsce. 269 Ta świątynia, połączona według zwyczaju z lecznicą, była jedyną osobliwością wysepki. Co do samej zatybrzańskiej dzielnicy, to była ona zamieszkana przeważnie przez rybaków, garbarzy i garncarzy: rybaków karmił sąsiedni Tyber, garncarzy — też sąsiednie Ianiculum z jego wyborną gliną; co do garbarzy, to można przypuścić, że cuchnące rzemiosło, które uprawiali, spowodowało ich wysiedlenie za Tyber. Od czasów Augusta mieszkali tu też przeważnie Żydzi, którym względy ich religii kazały się trzymać w gromadzie. A więc przeważnie była to dzielnica zajęta przez insulae — co naturalnie nie wykluczało i pojedynczych domus. Jeden z tych „domów" został rozkopany za najnowszych czasów i dostarczył malowideł w stylu pompejańskim Muzeum Narodowemu w Rzymie. Opiera się ta dzielnica trans Tiberim (dziś. Trasteyere) o zbocza Ianiculum. Dziś spacer po długim grzbiecie tej góry należy do głównych atrakcji podczas zwiedzania Rzymu: jakże piękny jest z niego widok na rozległe za Tybrem miasto! Rzym starożytny też nie był nieczuły na to piękno: park za parkiem ciągnął się na zboczach góry aż do wąwozu, który ją dzieli od drugiej i daleko ważniejszej góry zatybrzańskiej — Watykanu. Ten wąwóz tak samo jak i ten, co dzieli Palatyn od Awentynu, nadawał się na założenie cyrku; założył go Neron dla własnych występów we wczesnym stadium swej manii dżokejskiej i wkrótce potem otoczyła go straszna sława miejsca śmierci męczeńskiej ofiar pierwszego prześladowania. Ale jeszcze większa była, rosnąca z pokolenia na pokolenie, sława samej góry panującej nad tym wąwozem, odkąd w jej podziemiu spoczęły zwłoki najważniejszej ofiary tego prześladowania, „księcia apostołów" Piotra. Nad jego mogiłą z czasem powstała bazylika, która wraz ze swoim otoczeniem dała samej nazwie Vaticanum jej dzisiejsze znaczenie. Charakterystyczny dla Rzymu jest kontrast dziejowy między jego górami. Od samego początku mamy sabiński Kwirynał naprzeciw latyńskiego Palatynu: w dalszym ciągu temu Palatynowi, jako górze patrycjuszowskiej, przeciwstawia się plebejuszowski Awentyn. Teraz, jako pewnego rodzaju przeciwieństwo starorzymskich siedmiu wzgórz, uważanych za „pogańskie", wyrasta mało widoczny na razie, ale posiadający wielką przyszłość - Watykan. W ciągu średniowiecza ta ósma góra Rzymu panuje nad dawnymi siedmiu, staje się ośrodkiem nie tylko miasta, ale i świata całego, urbis et orbis; tę władzę, co prawda uszczuploną, zachowuje i w nowych czasach aż do roku 1870, kiedy po przyłączeniu Rzymu, jako stolicy, do królestwa włoskiego władza królewska obiera za swoją siedzibę pałac na Kwirynale, przeciwstawiając tę dawną górę Watykanowi. To przeciwstawienie trwa dotychczas, ale od kilku lat już tylko pokojowo.33 Na razie wydaje się, że ten pokój przyniósł pożytek obu stronom; i to jest ostatni etap w rozwoju miasta Rzymu, o którym może mówić współczesny historyk. 270 23. ANTONIN POBOŻNY (PIUS) „Panowanie Hadriana było szczytem"- - powiedziałem na początku poprzedniego opowiadania, mając na myśli miasto Rzym; mogę teraz powtórzyć te słowa w stosunku do całego państwa. Przez pewien czas życie imperium toczy się po równej drodze szczytowej, nie zmącone żadnymi wstrząsami, ani zewnętrznymi, ani wewnętrznymi. Ktoś powiedział, że życie narodu jest tym szczęśliwsze, im jest nudniejsze; dla narodu rzymskiego ten okres szczęśliwej „nudy" nastąpił właśnie za rządów Antonina. Dla Rzymu panowanie jego było najpomyślniejsze ze wszystkich dotychczasowych; dla dziejopisa jest ono właśnie z tego powodu niewdzięczne. Z początku zresztą nie obeszło się bez zgrzytów. Senat nie zapomniał pewnych aktów tyrańskich chorego Hadriana z ostatnich lat jego życia i nie od razu zgodził się na jego konsekrację; Antonin musiał użyć całego swego autorytetu, żeby ją wywalczyć, ale w końcu dopiął swego celu. Tak więc i Hadrian stał się divus, Antonin zaś, któremu osobiście nikt nic nie zarzucał, otrzymał za to od senatu zaszczytny przydomek Pius. Znaczyłoby to jednak, że my dziś błędnie tłumaczymy ten przydomek przez określenie „Pobożny" - ten polski wyraz nie obejmuje bowiem miłości syna do ojca, zawartej w łacińskim Pius. Ponieważ jednak rzecz nie jest pewna i my terminu o równej szerokości pojęcia nie posiadamy, nie warto kwestionować tradycji.34 Nowy cesarz miał już pięćdziesiąt dwa lata, kiedy wstąpił na tron; ten wiek nie wróżył dużych zmian w polityce. Pewne odprężenie jednak nastąpiło: tak samo jak Hadrian, zostawszy cesarzem, zrezygnował po części z owoców wojen zewnętrznych Trajana, również i Antonin złagodził niektóre autokratyzmy w polityce wewnętrznej Hadriana. Hadrian podzielił Italię na cztery, mówiąc po naszemu, województwa, podwładne wojewodom, których mianował sam, co prawda z liczby konsularów; Antonin, który przedtem sam był jednym z tych wojewodów, skasował tę instytucję, oddając w ten sposób Italię z powrotem senatowi. Ale było to, o ile wiemy, jego jedynym ograniczeniem swej władzy politycznej. W przeciwieństwie do poprzednika nie opuszczał Italii, poświęcając swe wywczasy gospodarce na roli, której był wielkim miłośnikiem. Będąc dobrym znawcą ludzi, umiał na wszystkie wyższe stanowiska wyznaczać najbardziej odpowiednie osobistości, wskutek czego nie potrzebował uciekać się do częstych ich zmian: zanotowano jako fakt niezwykły, że za jego rządów prefekt pretorianów mógł w ciągu dwudziestu lat piastować ten wysoce zaszczytny i odpowiedzialny urząd. W polityce zewnętrznej rozwijał chętnie zapoczątkowany przez Domicjana i doprowadzony do doskonałości przez Hadriana system wałów ochronnych, czasami podwajając je. W Brytanii dodał do wału Hadrianowego, mniej więcej odpowiadającego dzisiejszej granicy szkockiej, nowy, bardziej na północ posunięty wał między dzisiejszymi Edynburgiem a Glasgow. Sprawność armij pogranicznych pozwalała mu tłumić w zarodku grożące wojny: 271 tak było w Brytanii, w Germanii i przede wszystkim nad wiecznie niespokojną granicą eufracką. W stosunku do Żydów złagodził surową politykę Hadriana, pozwalając im obrzezywać własnych synów, natomiast obrzezanie prozelitów było w dalszym ciągu zakazane; nie uchroniła go ta łagodność od powstania żydowskiego, lecz powstanie to rychło zostało stłumione przez sąsiednią armię. Pożyteczny system zasiłków na wychowanie dzieci niezamożnych rodziców — tzw. alimentacyj — zapoczątkowany, jak to widzieliśmy, przez Nerwę i kontynuowany przez jego następców, został przez Antonina w dalszym ciągu rozwinięty, i to w kierunku równouprawnienia obojga płci. Przedtem bowiem zasiłki otrzymywali przeważnie chłopcy; Antonin na cześć swej żony Faustyny (Starszej), którą stracił po trzech latach panowania, założył fundację dla dziewcząt, nazywanych odtąd puellae Faustinianae alimentariae?. Ta Faustyna w ogóle zostawiła po sobie dobrą pamięć; senat konsekrował ją i na cześć jej duszy, jako divae Faustinae, powstała na ulicy Świętej świątynia, w której po śmierci cesarza odbywał się także kult i jego duszy. Jest to ta świątynia obok bazyliki Emilijskiej, której szczątki wraz z dziesięciu kolumnami korynckimi przedsionka istnieją do dziś dnia, wbudowane w kościół Św. Wawrzyńca in Miranda. Antonin mógł sobie pozwolić na takie fundacje i wiele innych, zarówno pożytecznych, jak miłych narodowi, gdyż dzięki jego mądrej polityce finansowej skarb był zawsze pełny: zostawił on go w najlepszym stanie swemu następcy. Posiadamy dwa wizerunki Antonina, jeden w rzeźbie, z brodą, w zapoczątkowanym przez Hadriana szeregu popiersi cesarzy rzymskich. Ze szlachetnych jego rysów bije męstwo i szczerość. Drugi — to wizerunek literacki w pamiętnikach Marka Aureliusza, przybranego syna i następcy, stanowiący pewnego rodzaju komentarz do wizerunku tamtego. „Bądź — mówi on w nich do siebie samego (VI 30) — we wszystkim uczniem Antonina... Pamiętaj, jak cierpliwie znosił on tych, co go niesłusznie ganili, nie odpowiadając obelgą na obelgę; jak do niczego się nie kwapił; jak odrzucał wszelką potwarz; jak skrzętnym był badaczem charakterów i czynów. (...) Miej przed oczyma jego wierność i niezmienność w przyjaźni i jak on folguj tym, którzy z zupełną szczerością występowali przeciw twym poglądom, ciesząc się, jeżeli ktoś wskazuje lepszą drogę; pamiętaj, jak umiał być pobożnym, unikając zabobonów. Bądź i sam taki, żeby z takim samym czystym sumieniem jak i on wyjść na spotkanie ostatniej godziny." Ta ostatnia godzina nastąpiła w roku 161, kiedy cesarz miał siedemdziesiąt cztery łata. Czując bliskość zgonu, zwołał radę najwyższych dygnitarzy państwa z obydwoma prefektami pretorianów na czele; w ich obecności potwierdził, że na następcę tronu wyznacza swego syna przybranego Marka Aureliusza i jako symbol tej jego godności kazał przenieść do jego sypialni złoty posąg Fortuny, 272 zazwyczaj zdobiący sypialnię cesarzy. W tej chwili właśnie zmieniano wartę przed pałacem; trybun nowo przybyłej warty zbliżył się do leżącego cesarza, pytając o hasło. Cesarz dał mu hasło: „Pogoda ducha" (Aequanimitas). Wkrótce potem cicho zasnął — i już się nie obudził. „Senat — dodaje jego biograf35 —jednomyślnie przyznał mu ubóstwienie; wszyscy chwalili jego przywiązanie do bliskich (pietas), łagodność, rozum, świątobliwość. Otrzymał wszystkie honory, którymi przed nim zaszczycano najlepszych cesarzy. (...) On jedyny spędził życie, nie przelewając, o ile to od niego zależało, ani obywatelskiej, ani nieprzyjacielskiej krwi. Słusznie można było go porównać z królem Numą, którego szczęście, dobroć, opiekuńczość i pobożność zawsze go cechowały." 24. MAREK AURELIUSZ Antonin, zgodnie z wolą poprzednika i przybranego ojca, Hadriana, powołał na swego następcę Marka Aureliusza. Jak wiadomo, Hadrian, adoptując w swoim czasie Antonina, postawił mu warunek, aby z kolei zaadoptował właśnie Marka Aureliusza, młodzieńca, którego pokochał, i to tak bardzo, że tylko jego młody wiek (miał bowiem wówczas zaledwie siedemnaście lat), był przeszkodą do mianowania go przez adopcję bezpośrednim następcą tronu. Nadany mu przydomek Verissimus? ujawniał zaletę, która tak mu zjednała serce Hadriana. Antonin ze swojej strony nie tylko uwzględnił tę wolę swego poprzednika, lecz jeszcze bardziej przywiązał młodzieńca do siebie, dając mu za żonę swą córkę Faustynę Młodszą. Musiała to być kobieta niezwykle urocza: „Wolałbym -pisze o niej jej ojciec w liście prywatnym — żyć z nią na Gyaros [wysepce w Archipelagu, dokąd zsyłano przestępców]36 niż bez niej w Palatium." Ten urok odczuwamy i my, wpatrując się w rysy jej dziewczęcej twarzyczki. Mąż również ją uwielbiał: „taka potulna — pisze o niej w swych pamiętnikach — taka czuła, taka prosta"... Czy także „taka wierna"? Mówiono o tym rozmaicie; w jedynym wypadku, w którym możemy skontrolować te plotki, przekonywamy się o ich bezpodstawności; zdaje się jednak, że dawała powód do nich przez swą lekkomyślność, którą też możemy wyczytać w jej rysach. W każdym razie towarzyszyła mężowi w jego mozolnych wyprawach wojennych, za co otrzymała od wdzięcznych żołnierzy zaszczytny tytuł „matki obozu" (mater castrorum), i podczas jednej z nich w roku 176 umarła. Mąż uczcił jej pamięć, zgodnie ze sławną tradycją rodu cesarskiego, dalszą fundacją na wychowanie dziewczynek, jako novae puellae Faustinianae alimentariae. Wróćmy jednak do Marka Aureliusza. Będąc chłopcem, otrzymał on wychowanie bardzo staranne, ćwicząc się i w naukach, i w sztukach; ze wszystkich przedmiotów atoli, 273 których go uczono, najbardziej sobie upodobał filozofię, której i potem, będąc już cesarzem, poświęcał wszystkie swe wolne chwile. Ze wszystkich zaś kierunków współczesnej mu filozofii najbardziej pokochał stoicki z jego kultem samowystarczalnej cnoty i obowiązku pełnego samozaparcia. Całe jego życie jako cesarza było niby próbą ze strony losu: czy też wobec piętrzących się trudności i klęsk pozostanie wierny zasadom i ideałom swej filozofii? I z tej próby cesarz wyszedł zwycięsko; los został pokonany. Pierwszym krokiem nowego cesarza było powołanie do współrządzenia drugiego adoptowanego syna Antonina, Lucjusza Werusa, syna owego Cejoniu-sza, którego w swoim czasie Hadrian upatrywał sobie na następcę tronu. Marek Aureliusz uważał to zapewne za akt pietyzmu wobec swego poprzednika. Tak więc w ciągu ośmiu pierwszych lat nowych rządów Rzym miał jednocześnie dwóch cesarzy, co zresztą nie bardzo wpłynęło na charakter tych rządów, gdyż Werus odziedziczył beztroską, bierną naturę swego ojca. Lecz rychło zaczęły się bolesne próby. Już w ciągu pierwszego roku rządów Marka zawrzało na granicy nadeufrackiej — ściślej mówiąc, wybuchło to, co się od dawna przygotowywało za pokojowych rządów Antonina. Królestwo partyjskie było wprawdzie już bliskie ostatecznego rozkładu; tymczasem posiadaczem korony stał się dzielny Wologezes III. Ten znowu zjednoczył państwo w swoim ręku i widocznie upojony sukcesem, sięgnął po pograniczną Armenię, w której rządził król Sohem, wasal Rzymu. Partia sąsiadowała z dwiema prowincjami rzymskimi: Kapadocją w Azji Mniejszej i Syrią; Armenia stykała się z Kapadocją, toteż obowiązkiem legata kapadockiego, Seweriana, było przywrócenie porządku na tym odcinku imperium. Nie miał jednak szczęścia; Wologezes, rozbiwszy Seweriana, opanował Armenię i — wierny hasłu królów partyjskich, że do nich należy cała puścizna dawnej Persji — napadł na Syrię. Tak się zaczęła wojna partyjska Marka Aureliusza. Jej celowość nie ulegała wątpliwości; czy cesarz miał ją prowadzić osobiście? Zdaje się, że powołując do rządów Werusa, widział w nim pana Wschodu; w każdym razie uważał za stosowne tę wojnę wschodnią powierzyć właśnie jemu. Co prawda, nie bardzo ufając jego nie wypróbowanym jeszcze zdolnościom jako wodza, otoczył go sztabem pierwszorzędnych dowódców, śród których górowali Marek Stacjusz Pryskus, nowy namiestnik Kapadocji, i jeszcze wybitniejszy od niego Awidiusz Kasjusz. Dobroduszny Werus rychło spostrzegł, że jest on tu właściwie niepotrzebny: zostawiwszy wolną rękę swym legatom, ucztował sobie spokojnie w Antiochii, przypisując sobie honory, które zawdzięczał legatom. A te sukcesy rzeczywiście były osiągane w piorunującym tempie: Stacjusz Pryskus niezwłocznie położył kres armeńskiej awanturze Wologezesa, wypędzając protegowanego przezeń pretendenta i zwracając tron Sohemowi, Awidiusz Kasjusz zaś ze strony syryjskiej wtargnął do państwa partyjskiego, zabrał Wologezesowi szereg miast mezopotamskich, w tej liczbie Seleucję nad Tygrysem, spadkobierczynię dawnego Babilonu, i jego własną rezydencję Ktezyfont, 274 potem przedarł się przez łańcuchy gór położonych za Tygrysem i przeniósł wojnę do Medii. I nie pułki Wologezesa zatamowały jego dalszy zwycięski pochód, lecz potężniejszy wróg wspólny - zaraza. W każdym razie wojna skończyła się w roku 166 zwycięstwem Rzymu. Cztery lata walk — to dla wojny pogranicznej niewiele. W tym wypadku jednak jej skutki były dość poważne: nastąpiło rozprzężenie nie tylko w Syrii, ale i w prowincjach sąsiednich, w Egipcie, w Cylicji, gdzie zgnieciona niegdyś przez Pompejusza pirateria znowu podniosła głowę. Dla wprowadzenia zupełnego porządku potrzebna była władza skupiona w jednej osobie i rozciągnięta nad całym Wschodem — w rodzaju takiej, jaką niegdyś posiadał właśnie Pompejusz. Cesarz Marek to zrozumiał, jako też i to, że lekkoduch Werus nie nadawał się do takiej odpowiedzialnej działalności; odwołał go więc, dając mu odszkodowanie w postaci wspaniałego tryumfu, na co ten ze swoją zwykłą dobrodusznością łatwo się zgodził. I to również zrozumiał cesarz, że najlepiej nadawał się do wyznaczonej przezeń roli prawdziwy bohater wojny partyjskiej, Awidiusz Kasjusz; jemu więc dał nieograniczoną władzę nad całym azjatycko-afrykańskim Wschodem, Awidiusz zaś godnie wywiązał się z poleconego mu przez cesarza zadania. Cóż nastąpiło dalej? Możemy się wczuć w ambitną duszę wodza: przecie do tradycji i legendy antoninowskiej należała adopcja przez panującego cesarza „najlepszego obywatela państwa" w celu naznaczenia go następcą tronu. Miała taka adopcja nastąpić niebawem: w takim razie zaś czyjeż zasługi były większe od Awidiuszowych? My teraz, przeglądając bilans stuleci, bez trudu możemy orzec: gdyby Marek Aureliusz zrozumiał i ten trzeci punkt, przedłużyłby epokę chwały cesarstwa rzymskiego kto wie na ile lat. Na razie co prawda dręczyły go inne troski: zlekceważone przez wszystkich jego poprzedników atrium mortis cesarstwa rzymskiego objawiło się nagle tam, gdzie los je wyznaczył — na północy. I tu po raz pierwszy wypada nam podkreślić imię przyszłych katów i grabarzy cesarstwa rzymskiego — Gotów. Tajemnicza zmora Rzymu, „wędrówka ludów", zapewne nie od dzisiaj się zaczęła; ale dopiero teraz daje się we znaki Rzymowi przez to, że nacisk szczepów północy — a byli nimi właśnie Goci nad dolną Wisłą — zmusił ich sąsiadów z południa do dalszego posuwania się w kierunku południowym, a więc do przekroczenia granicy posiadłości rzymskich. Tych sąsiadów było wielu; na pierwszy plan wysunęli się Markomanowie i Kwadowie; od plemion tych pochodzi nazwa drugiej wielkiej wojny Marka Aureliusza. Nazwaliśmy ją drugą, uważając, że pierwszą była ta, którą prowadził on za pośrednictwem swoich wodzów nad Eufratem. Ponieważ do prowadzenia pierwszej wojny potrzebne były wojska z granicy naddunajskiej, ta ostatnia pozostała prawie bezbronna i hordy barbarzyńców mogły ją bezkarnie gwałcić, przekraczając nie tylko Dunaj, lecz nawet Alpy. Rzeczywiście, ich przednie zastępy zalały szczęśliwy obszar wenecki i obiegły czołową twierdzę tego kraju, która odtąd zaczęła odgrywać poważną rolę w obronie Italii — Akwileję. 275 Panika ogarnęła Rzym. Marek Aureliusz po części z wrodzonej pobożności, po części jednak w celu dodania otuchy swoim poddanym, urządził szereg uroczystości ekspiacyjnych. Należało pomyśleć i o naprawie skarbu, którego stan, choć dobry na samym początku jego rządów, został niebawem mocno nadwerężony wydatkami na wojnę partyjską. Co należało robić? Uciec się do pożyczek przymusowych, konfiskat itd.? Nic łatwiejszego, ale też nic bardziej sprzecznego z prawą naturą cesarza. Toteż nie uczynił on tego, lecz zarządził sprzedaż własnych klejnotów i innych kosztowności, wszystko złożył, co mógł, w ofierze potrzebom państwa. Wreszcie skończyła się wojna partyjską, cesarz mógł zwolnione pułki pchnąć przeciw Germanom. Oczywiście; ale te pułki przyniosły ze sobą nowego strasznego wroga — były przecie, jak powiedzieliśmy, tknięte zarazą. I oto widzimy cesarza walczącego z dwoma wrogami, zewnętrznym i wewnętrznym; tę podwójną walkę wziął wyłącznie na swe własne barki. Werusa co prawda miał przy sobie, ale ten był raczej trzecim wrogiem: tęskniąc do zabaw rzymskich, wciąż namawiał brata do zawarcia jakiegokolwiek pokoju z barbarzyńcami. Namawiał daremnie: cesarz słuchał tylko głosu swego honoru. Zresztą w roku 169 Werus umarł; Marek uczcił zmarłego odpowiednimi zaszczytami i prowadził wojnę w dalszym ciągu. Tradycja literacka o tej wojnie jest znowu bardzo skąpa; uzupełnia ją, tak samo jak i tradycję literacką o wojnach dackich Trajana, pomnik figuralny -kolumna pokryta płaskorzeźbami, taka sama jak i wyżej opisana kolumna Trajana. Stoi ona dotychczas w Rzymie, niedaleko od tamtej, na placu, który z tego powodu nazywa się piazza Colonna. Z ciekawością wpatrujemy się w poszczególne obrazki tej kręconej taśmy; widzimy cesarza przed bogami, śród swoich, w obliczu wroga. Ale oto scena dziwna: na dole żołnierze po części stojący, po części leżący, widocznie umarli; nad nimi postać brodata i skrzydlata, z brody i szat płyną strugi wody. To jest „cud legii Fulminaty", tłumaczony nam przez tradycję; w krainie bezwodnej legia miała już zginąć, kiedy nagle Bóg zesłał burzę deszczową. Tak, była to walka ciężka — z przeciwnikiem, którego siły znacznie przewyższały rzymskie, z dżumą, z żywiołami. Cesarz prowadził ją nie tylko mężnie, ale i umiejętnie, starając się, o ile można, korzystać z rozłamów wewnętrznych śród barbarzyńców i zawierać z nimi pakty pojedyncze, wypierając ich jednocześnie z Italii i prowincyj pomocnych, za Alpy, za Dunaj. Na koniec terytorium rzymskie zostało oczyszczone od najeźdźców; można było, w roku 175, zawrzeć pokój. Można było — i niestety, trzeba było to uczynić wobec zdarzenia nieoczekiwanego i nad wyraz przykrego. Widzieliśmy, że poczynając od Nerwy, poprzednicy Marka Aureliusza przekazywali władzę swoim następcom przez adopcję; nie było to rzeczą skomplikowaną, gdyż potomstwa płci męskiej nie mieli. Teraz było inaczej. Marek Aureliusz miał z Faustyną Młodszą sporo dzieci, jego starszy syn, któremu dano dziedziczne w powinowactwie cesarskim imię Kommodusa37, urodził się w roku 161. Ojciec pięcioletniemu dał tytuł cezara, co zresztą tylko go charakteryzowało jako cesarzewicza, 276 nie przesądzając sprawy następstwa tronu. Oto jednak wojna północna zaczęła się zbliżać ku końcowi; Kommodus miał lat czternaście, mógł zatem w trybie przyśpieszonym otrzymać togę męską. Cesarz mu ją dał, wzywając go w tym celu do wojska wojującego w Germanii. Widocznie chciał go w taki sposób przedstawić wojsku, zyskując dla niego trzecią — po senacie i gwardii — potęgę, od której zależało piastowanie władzy cesarskiej. Tego Awidiusz Kasjusz znieść już nie mógł: straciwszy wszelką nadzieję na adopcję przez cesarza, odpadł odeń i będąc panem Wschodu z Egiptem włącznie, obwołał się w Antiochii w lipcu roku 175 cesarzem. Było to właśnie owym przykrym zdarzeniem, które spowodowało przyśpieszony pokój z nieprzyjacielem na północy. Marek Aureliusz musiał udać się do Syrii celem stłumienia rokoszu; znając łagodność jego charakteru i jego nieprzezwyciężony urok osobisty, nie wątpimy, że byłoby to mu się udało bez przelewu krwi i że skrucha uzurpatora zadowoliłaby go zupełnie. Ale wypadki rozwijały się już niezależnie od niego. Senat, dowiedziawszy się o zdradzie Awidiusza, obwołał go wrogiem ojczyzny i rozkazał konfiskatę jego dóbr, a kiedy Marek dojechał do Syrii, ta wysłała mu na spotkanie — ściętą głowę zdrajcy. Zasmucił się cesarz zgonem swego niegdyś najlepszego pomocnika; wydał rozkaz, żeby jego dobra zwrócono jego dzieciom i żeby ich pod żadnym względem nie skrzywdzono. Teraz, po ukończeniu wojny zewnętrznej i zażegnaniu domowej, mógł na koniec powrócić do Rzymu. Na cześć powracającego wyrzeźbiono brązowy posąg konny, który się na szczęście zachował; stoi dziś na placu Kapitelu. Wielu podróżnych tam go widziało i opisało; nikt chyba lepiej od naszego wieszcza, którego wiersze poświęcone temu „kochankowi ludów" powinny znaleźć sobie miejsce w polskiej historii jego rządów: Piękne, szlachetne, łagodne ma czoło, Na czole błyszczy myśl o szczęściu państwa; Rękę poważnie wzniósł, jak gdyby wkoło Miał błogosławić tłum swego poddaństwa, A drugą rękę opuścił na wodze, Rumaka swego zapędy ukraca. Zgadniesz, że mnogi lud tam stał na drodze I krzyczał: „Cesarz, ojciec nasz powraca!" Cesarz chciał z wolna jechać między tłokiem, Wszystkich ojcowskim udarować okiem. Koń wzdyma grzywę, żarem z oczu świeci, Lecz zna, że wiezie najmilszego z gości, Że wiezie ojca milionom dzieci, I sam hamuje ogień swej żywości; Dzieci przyjść blisko, ojca widzieć mogą. Koń równym krokiem, równą stąpa drogą. Zgadniesz, że dojdzie do nieśmiertelności!38 277 Po powrocie do Rzymu cesarz zajął się sprawami wewnętrznymi w ścisłej współpracy z senatem, do którego odnosił się z jak największym szacunkiem, nie rezygnując zresztą ze swoich praw pryncepsa. Pod tym względem poszedł nawet dalej niż jego bezpośredni poprzednik, powracając poniekąd do tradycji Hadriana: tak więc odnowił dla Italii instytucję czterech „wojewodów" i powierzył im, jako iuridici, wyższe sądownictwo cywilne — nie karne jednak, które po dawnemu pozostało w kompetencji prefektów gwardii. Tak samo rozwinął dalej system zależnych od siebie urzędników, szczególnie w sprawach finansowych. Pomimo to jednak pozostał bożyszczem senatu: jest to znamienny fakt, że właśnie senat w związku ze stłumionym rokoszem Awidiusza zażądał od cesarza władzy trybuna dla jego syna — która to władza, jak to już wiemy, wyraźnie go wysuwała na następcę tronu. W ten sposób Kommodus został już nie tylko cezarem - był nim przecie już od lat chłopięcych - lecz także augustem i współrządcą swego ojca. Ten widocznie pragnął, żeby jego syn nabrał przy nim wprawy w wykonywaniu najwyższej władzy — pokładane w nim nadzieje, jak to zobaczymy, w okrutny sposób zawiodły nie tyle ojca, który tego już nie dożył, ile senat i całe społeczeństwo rzymskie. Wojna naddunajska, przerwana rokoszem Awidiusza, niebawem jednak wybuchła z nową siłą w roku 178; cesarz przekonał się, że nie będzie rzeczą łatwą uśmierzenie niespokojnych sąsiadów — do których, oprócz upartych Markomanów, należeli także od ostatnich lat pierwszej wojny i Sarmaci nadwiślańscy. W sposób tradycyjny dla Rzymu trzeba było tam utworzyć dwie nowe prowincje na północ od Dunaju i Dacji, mianowicie Markomanię w dzisiejszych Czechach i Sarmację w dzisiejszej Polsce. Taki cel miała jego druga wojna naddunajska (178—180), którą prowadził razem ze swoim młodym synem jako kolegą w najwyższej władzy wojennej. Prowadził ze zwykłą sumiennością i energią; po dwóch latach niestrudzonej działalności cel zdawał się być już bliskim osiągnięcia. Tu jednak — w Windobonie, dzisiejszym Wiedniu — ten bicz, który od końca wojny partyjskiej bez przerwy smagał państwo rzymskie, dotknął i jego samego: cesarz zachorował na dżumę. Na próżno na łożu śmierci błagał syna, żeby ten prowadził w dalszym ciągu tę tak potrzebną dla państwa wojnę: syn odpowiedział, że chodzi mu przede wszystkim o zachowanie swego zdrowia, a ojciec widząc, że boi się on zarazy, rychło się z nim pożegnał. Otoczony przyjaciółmi, towarzyszami broni, na ich pytanie, komu poleca syna, cesarz odpowiedział: „Warn, jeżeli będzie tego godny, i bogom nieśmiertelnym." Zakrył głowę, jak gdyby chciał zasnąć, i cicho skonał. Za mało o nim mówią zachowane źródła literackie; jego charakter poznajemy jednak z pamiętników, które pisał podczas wojny naddunajskiej i które po jego śmierci zostały przez jego przyjaciół wydane pt. Do siebie samego.39 Jest to dokładny -bo zawarty w dwunastu, zresztą maleńkich, księgach - rachunek sumienia. Nie 278 można czytać go bez wzruszenia; tak wyraźnie występuje w nim dobroć, cecha zasadnicza jego natury, podkreślona i opromieniona przez filozofię, którą wyznawał. Zdawałoby się, że ta jego zasadnicza dobroć powinna była go zbliżyć do religii, która za jego czasów ogarniała coraz szersze koła społeczeństwa rzymskiego — do chrześcijaństwa; tym bardziej nas dziwi, że właśnie jego rządy w historii Kościoła są napiętnowane jako czwarte — po Neronie, Domicjanie i Trajanie - prześladowanie chrześcijan. Rzeczywiście, dwudziestolecie panowania jego poprzednika było poniekąd epoką rozejmu; pojedyncze męczeństwa jeszcze się zdarzały - wśród nich szczególnie sławne było męczeństwo św. Polikarpa, sędziwego biskupa smyrneńskiego, byłego ucznia apostoła Jana - ale wyłącznie, zdaje się, wskutek wrogiego stosunku pospólstwa rzymskiego. Jednocześnie chrześcijaństwo, świadome swej siły umysłowej, występowało w obronie własnej już nie tylko czynem, ale i słowem: zjawiła się apologetyka, próba ujęcia filozoficznego nauki Chrystusowej, na początku dość naiwnego (Arystydes), dalej coraz doskonalszego (Atenagoras i inni); i, co nas może zadziwić, ci apologeci zwracają się do samego cesarza z prośbą o obronę. Apologetyka — to jedna strona ówczesnej działalności chrześcijan; drugą było zwalczanie różnych herezyj (gr. haireseis, tj. „wybory" własnych dróg myślenia), które groziły rozszarpaniem chrześcijaństwa na mnóstwo pojedynczych wierzeń. Śród tych herezyj główne miejsce zajmują te, które będąc dziwnym splotem zasad judejskich, chrześcijańskich i helleńskich, starały się przeistoczyć wiarę (gr. pistis) w wiedzę (gr. gnosis) i wskutek tej swej tendencji są nazywane herezjami gnostyków; było ich niemało, będąc jednak niezgodnymi z sobą, nosiły nazwy swych przedstawicieli i jako takie przeciwstawiały się zgodnemu w sobie Kościołowi „powszechnemu", katholike; teraz bowiem powstaje ten termin „katolicyzmu" dla oznaczenia walczącego z herezjami chrześcijaństwa. I oto miejsce obojętnego względem chrześcijaństwa Antonina zajmuje Marek Aureliusz. Do niego też się zwracała apolegetyka, jako do filozofa, z prośbą o opiekę; i właśnie jako filozof musiał on tę prośbę odrzucić. Widać to z jedynego miejsca w jego pamiętnikach, w którym jest mowa o chrześcijanach (XI 3). Chwali on tam nastrój duszy, gotowej, jeśli trzeba, rozłączyć się z ciałem; ale powiada, że ta gotowość winna być skutkiem własnej decyzji, a nie prostego zostawienia, jak to ma miejsce u chrześcijan; ta rozłąka winna się odbywać rozważnie, poważnie i w sposób przekonywający, nie teatralny. Żeby zrozumieć te po części zagadkowe słowa, pożytecznie będzie przeciwstawić im jedno z licznych męczeństw właśnie z epoki Marka Aureliusza. W Pergamonie miano spalić na stosie, jako chrześcijan, św. św. Karpa i Papila; w samej chwili zgonu Karp z radością zawołał, że widzi na wysokościach blask świetności Boga. Śród widzów znajdowała się niejaka Agatonika, chrześcijanka, ale jeszcze przez nikogo nie oskarżona. Zawołała nagle, że i ona widzi ten blask, że tam na wysokościach uczta poranna jest już gotowa 279 i że ona musi w niej wziąć udział — i z okrzykiem zachwytu rzuciła się na płonący stos. Bodźcem do prześladowania chrześcijan był zresztą i za Marka Aureliusza nastrój pospólstwa. Przeciw chrześcijanom wysuwano trzy zarzuty: ateizmu, kazirodztwa i ludożerstwa; były one naturalnie niedorzeczne, ale zrozumiałe jako dowolne wnioski z rzeczywistych, aczkolwiek nie nagannych ich praktyk. Odmawiali czci boskiej posągom cesarza - stąd „ateizm"; odbywali za przykładem Zbawiciela „uczty miłości", agapai — stąd „kazirodztwo"; spożywali chleb i wino jako ciało i krew Chrystusa — stąd „ludożerstwo". Pierwszy zarzut ciążył tym bardziej, im bardziej popularny był cesarz, któremu odmawiano czci boskiej; oto przyczyna, dla której właśnie za najlepszych cesarzy prześladowania były najostrzejsze. Co do samego cesarza, to troszcząc się o spokój publiczny, odnosił się on nieprzychylnie do tych, których uważano za mącicieli tego spokoju. Stąd jego reskrypt, zachowany w źródłach prawniczych: „Ci, którzy wprowadzają nowe sekty lub nie stwierdzone przez rozum wierzenia, oddziaływające na umysły ludzi, o ile są ze szlachty, będą zesłani, o ile z warstw niższych, straceni." To nie była już zasada Trajana: ujawnionych karać, nie ujawnionych nie wyszukiwać — zaostrzenie niewątpliwe. Można sobie wyobrazić, chociaż o tym wyraźnie się nie mówi, jaki wpływ musiała wywrzeć szalejąca w państwie dżuma na nastrój społeczeństwa: przecie to widoczny gniew bogów, wywołany najprawdopodobniej „ateizmem" chrześcijan! Toteż ofiar tego wrogiego stosunku gawiedzi było bardzo dużo i mamy śród nich najsławniejsze imiona naszych świętych: św. Felicytę z dziećmi, św. Justyna, św. Cecylię i przede wszystkim — męczenników lugduńskich, biskupa Potyna z Ireneuszem, uczniów św. Polikarpa, i młodą niewolnicę Blandynę. Taka była dola chrześcijaństwa za najlepszego cesarza rzymskiego; a jaka była jego zemsta? Spytajmy znowu legendy, jak to zrobiliśmy wyżej (s. 244) względem Trajana. Nawiązuje ona tym razem do „cudu legii Fulminaty" podczas wojny naddunajskiej; legenda powiada, że ten cud, który uratował cesarza wraz z jego wojskiem, został wybłagany od Boga modlitwami chrześcijan służących w tej legii. 25. ZANIK LEGENDY ANTONINOWSKIEJ Corruptio optimi pessima? - ten aforyzm, przypisywany św. Tomaszowi z Akwinu, daje się trafnie zastosować do krwi antoninowskiej, kiedy po panowaniu Marka Aureliusza rozpatruje się rządy jego syna Kommodusa, po rządach najlepszego cesarza rzymskiego rządy najgorszego. Kommodus miał co prawda dopiero dziewiętnaście lat, kiedy wskutek śmierci ojca został powołany 280 na tron cezarów; ale ujemne cechy jego charakteru — same tylko ujemne, nie zrównoważone żadnymi dodatnimi — już we wczesnej jego młodości wystąpiły w sposób niedwuznaczny. Były to: złośliwość, okrucieństwo, rozpusta, lenistwo; zdawało się, że na każdym polu starał się być przeciwieństwem swego ojca. Jego namiętnością był sport, ale sport okrutny, połączony z przelewem krwi -myśliwski i gladiatorski; przy czym pod myśliwskim należy rozumieć ten, którego terenem były nie wzgórza i jary, lecz areny amfiteatrów i cyrków -owe venationes, o których mówiliśmy wyżej (s. 223). Czuł się obok cesarza-ojca poniekąd jako Herakles obok Zeusa; toteż najchętniej nazywał siebie Herkulesem?, pragnął, aby jego postać rzeźbiono z atrybutami tego herosa, ale właściwie tylko jako poskromiciela dzikich zwierząt, które też niszczył w ogromnej liczbie — co prawda nie w otwartej walce sam na sam, lecz z bezpiecznej trybuny nad areną. A jego najmilszymi towarzyszami byli nie mężowie stanu, nie wojskowi, nie prawnicy lub filozofowie, lecz gladiatorzy. Gdy tylko odziedziczył władzę po śmierci ojca, pośpieszył ułożyć się z wrogiem na północy, żeby jak najprędzej powrócić do Rzymu i do jego uciech. Oczywiście ceną takiego układu musiało być zaniechanie wszelkiej myśli o nowych prowincjach, Markomanii i Sarmacji, które by radykalnie odsunęły w przestrzeni i czasie owo atrium mortis państwa rzymskiego — niebezpieczeństwo germańskie: wbrew radzie wypróbowanych towarzyszy broni zmarłego cesarza Kommodus porzucił ten mądry plan i wycofał zarówno wojska, jak i warownie z ziemi nieprzyjacielskiej. Sukcesy Marka Aureliusza były wprawdzie tak znaczne, że zawarte z wrogami układy nie były dla Rzymu zbyt niekorzystne — tym bardziej że prowadzili je zapewne z polecenia młodego cesarza ci sami doświadczeni legaci Marka. Bądź co bądź, pokój został zawarty i Kommodus mógł powrócić do Rzymu. Poszczególne starcia z wrogami miały miejsce i nadal podczas jego dwunastoletnich rządów, ale tylko dzięki tężyźnie odpowiednich namiestników, których wyznaczył jeszcze Marek Aureliusz i których Kommodus z obojętności i lenistwa pozostawił na ich posadach, nie doprowadziły do przykrych dla Rzymu skutków. Zamiast zmarłego cesarza czuwała nad Rzymem jego legenda — była ona wciąż potężna tam, gdzie nie było jego syna. Natomiast obecność Kommodusa i jego zachowanie się osobiste były dla niej zabójcze. Po przyjeździe do Rzymu wpadł on w sidła człowieka ambitnego, który go od razu dobrze ocenił i postanowił skorzystać z jego przywar dla własnych celów; był to niejaki Perennis. Czy był on już prefektem gwardii w chwili zgonu Marka Aureliusza, czy nim został dopiero za Kommodusa, tego na pewno nie wiemy; to ostatnie wydaje się jednak bardziej prawdopodobne. Otóż ten Perennis zaproponował młodemu cesarzowi rzecz bardzo dlań ponętną: niech jemu, Perennisowi, pozostawi całą troskę o państwo, a sam zajmuje się tym, co mu jest miłe. Tak się też stało. 281 Prefekt gwardii Paternus, człowiek rzetelny i poważny, przez zmarłego cesarza na to stanowisko wyznaczony, został usunięty; Perennis stał się tym, czym później w królestwie Franków za Merowingów byli majordomowie, a cesarz — pierwszym roifaineant? w historii Europy.40 Teraz zaczęła się korupcja wszystkich źródeł władzy w państwie. Przede wszystkim senatu, do którego Kommodus z rady Perennisa wybierał wciąż nowych, najbardziej niegodziwych członków. Te środki wraz z innymi, o których jeszcze będzie mowa, mocno zaniepokoiły prawdziwych, antoninowskich senatorów: powstał spisek, który już wkrótce po objęciu rządów przez Kommodusa mógł uwolnić Rzym od dalszych klęsk. Niestety, ten, który miał wykonać wyrok senacki, zrobił to w sposób jak najbardziej niezręczny; wszedł z mieczem do Kommodusa i zamiast czynu zaczai od słów: „Ten miecz posyła ci senat!"41. Naturalnie został w tej samej chwili obezwładniony, a przeciw senatowi zaczęły się represje, jakich nie widziano od czasów Domicjana. Od władzy został on zupełnie odsunięty; pod tym względem rządy Kommodusa były biegunowym przeciwieństwem rządów jego ojca. Wszystkim rządził Perennis. Po senacie—nastąpiły zmiany w gwardii pretoriańskiej. Perennis, jej jedyny prefekt po usunięciu dzielnego Paternusa, schlebiał jej, ile mógł, zwiększając pobory poszczególnych żołnierzy, ale też i zaciągając nowych według własnego widzimisię. Tu zaczęła się korupcja tego wyborowego oddziału, a wypadki, które zaszły po śmierci Kommodusa, były tego zepsucia wymownym i strasznym świadectwem. Po gwardii — przyszła kolej na legiony; tu jednak trafiła kosa na kamień. Widzieliśmy już, że te legiony dzielnie czuwały nad Rzymem także i po śmierci Marka Aureliusza pod dowództwem legatów przezeń wyznaczonych; toteż tutaj wciąż jeszcze panował duch antoninowski. Zwiększenie żołdu, które i tu nastąpiło w tym samym celu jak i w gwardii, przyjęto z wdzięcznością; kiedy jednak Perennis zaczął naznaczać swoich ludzi na najwyższe stanowiska, nastąpiły rozruchy. I oto w roku 185, po pięcioletnich rządach Perennisa, zjawia się w Rzymie niezwykle liczna delegacja armii brytańskiej, półtora tysiąca żołnierza, wprost do cesarza ze skargą na Perennisa. Treść skargi nie bardzo nas przejmuje: legiony są oburzone na Perennisa za to, że ten naznacza na dowódców ludzi nie senatorskiej, lecz rycerskiej rangi, do której należał sam. Kommodus, być może, też nie przejąłby się zbytnio tym oskarżeniem, ale delegaci, wiedząc widocznie o tchórzostwie cesarza, dołączyli jeszcze inną skargę: że Perennis gotuje spisek przeciw niemu, chcąc osadzić na jego miejscu swego syna. To zdecydowało o sprawie; Kommodus wydał swego faworyta delegacji, która go natychmiast rozszarpała. Nie dość na tym: los Perennisa podzielili w niewiadomy nam bliżej sposób jego żona, siostra i obaj synowie. 282 Wypadek ten, groźny sam przez się, był jeszcze groźniejszy jako zwiastun tego, co miało nastąpić. Było to przecież wtrąceniem się armii w sprawy wewnętrzne Rzymu; było pierwszym krokiem do militaryzacji państwa, do monarchii wojennej, z której ustaleniem pod koniec stulecia zaczai się schyłek cesarstwa rzymskiego. Co do Kommodusa, to po stracie swego pierwszego majordoma uległ on wpływowi drugiego, którym był jego komorny (tj. stróż sypialny), Kleander. Rządy tego były jeszcze bardziej haniebne od tamtych. Był on, jak widać z jego greckiego imienia, nie rycerzem, lecz wyzwoleńcem; nie miał przeto skrupułów, które bądź co bądź jeszcze hamowały zgubną działalność Perennisa. Sprzedajność stała się powszechną; bo też i skarb cesarski, nadszarpywany jego kosztownymi zabawami, świecił coraz groźniejszymi pustkami. Za pieniądze można było się znaleźć w senacie, w gwardii i na wysokich urzędach; konsulat, który, sam przez się bez znaczenia, torował jednak drogę do prawdziwie wpływowych i intratnych stanowisk w państwie, sprzedawano tak często, że za rządów Kleandra było w jednym roku dwudziestu pięciu konsulów. Prefektem gwardii został naturalnie sam Kleander oraz jeszcze dwaj inni według jego wyboru, tak że po raz pierwszy gwardia miała aż trzech prefektów. Innym źródłem dochodów skarbowych były dowolne sądy i skazania, połączone z konfiskatą mienia. Burrus, mąż siostry cesarza, na próżno ostrzegał Kommodusa, że jego faworyt popełnia nadużycia; korzystając z niedołęstwa Kommodusa, przebiegły Kleander przeprowadził sprawę tak, że oskarżonym o zamach stanu został sam oskarżyciel, którego też natychmiast stracono. Schlebiając wszędzie próżności cesarza i usypiając resztki jego rozsądku, Kleander doprowadził jego stan umysłowy do prawdziwego obłędu — „obłędu cezarów". Żeby utrzymać w dobrym humorze ludność Rzymu, dawano jej kosztem skarbu raz po raz zasiłki pieniężne i inne — to wystarczało, żeby nadać epoce Kommodusa nazwę „złotego wieku". Widzieliśmy, w jaki dobroduszny sposób uchylił niegdyś Wespazjan propozycję pochlebców, żeby jednemu z miesięcy nadać jego imię; Kommodus nie jeden miesiąc, lecz wszystkie dwanaście nazwał swymi imionami lub przydomkami. Nie dość na tym: nazwa samego Rzymu została porzucona, stolicę imperium przemianowano na Kommodogród (Colonia Commodiana) - świetny przykład do naśladowania w czasach najnowszych. Stosownie do tego i senat rzymski zaczai się nazywać senatus Commodianus — której to pozornej pokorze towarzyszyło wciąż rosnące oburzenie wewnętrzne, mające z czasem wybuchnąć w sposób żywiołowy i straszliwy. O jego rozpuście mówić nie będziemy; miał on, na wzór władców wschodnich, liczny harem (Kryspinę, którą pojął za żonę jeszcze za życia swego ojca, w związku z pierwszym spiskiem na jego życie kazał wygnać, a potem zamordować), ale jego faworytką była niejaka Marcja, Greczynka z pochodzenia i... chrześcijanka. Ona razem z Kleandrem rządziła nim teraz 283 w sprawach państwowych. Samodzielność okazywał tylko w swych zabawach osobistych, jako woźnica na wzór Nerona i szczególnie jako gladiator na swój własny wzór. Występował bez wszelkiego wstydu publicznie; jako woźnica, wstąpił do partii zielonych, jako gladiator, do kategorii „sekutorów"42, i szczycił się ze swej rangi gladiatorskiej może jeszcze bardziej niż ze swej godności cesarza; toteż najchętniej przesiadywał w koszarach gladiatorskich i obcował z ich mieszkańcami. Był jednak przede wszystkim, jak widzieliśmy, nowym Heraklesem, co też miało mityczny związek z owym „złotym wiekiem", który niby dał swemu ludowi. Ów dawny, prawdziwy Herakles przywrócił go bogom i ludziom, zwalczywszy gigantów; za jego przykładem poszedł i ten jego sobowtór. Kazał z ludzi kulawych i okaleczonych utworzyć drużynę rzekomych gigantów, przyczepiwszy im zamiast nóg smocze cielska, jak to wyobraża sławny fryz na Ołtarzu Pergameńskim.43 Mieli oni na wzór swych mitycznych poprzedników ciskać kamieniami na nowego Heraklesa — co prawda tymi kamieniami były w rzeczywistości gąbki; on natomiast raził ich grotami ze swego łuku, nie udanymi, lecz prawdziwymi grotami, aż wszystkich tych nieszczęsnych powybijał. To była „gigantomachia" Kommodusa - jedno z jego widowisk ku uciesze ludu. Ale prawa ekonomiczne nie dają się oszukać komediami, chociażby i okrutnymi: żałosnym końcem „złotego wieku" Kommodusa był straszny głód w „Kommodogrodzie". Jego mieszkańcy bez trudu wymiarkowali, że ten głód był skutkiem szaleńczych rządów Kleandra; tłumnie pociągnęli do siedziby cesarza, żądając wydania im tego rządcy. I znowu tchórzliwy cesarz ugiął się przed groźną postawą rokoszan: Kleander został im wydany i zginął z ich rąk razem z synem i pomocnikami w roku 189, po pięcioletnich rządach, tak samo jak i jego poprzednik. Nastąpiła, po epoce Perennisa i epoce Kleandra, epoka prawdziwej anarchii. Bez majordoma cesarz-gladiator obejść się nie mógł; ale opanowany, jak przed stu laty Domicjan, prawdziwą manią prześladowczą, patrzył na wszystkich podejrzliwie i po krótkim wahaniu oddawał ich na stracenie. Wpływ swój zachowywała jedynie Marcja, trzymając cesarza rozpustnika pod władzą swego kobiecego uroku; aż na koniec, w grudniu roku 192, kolej przyszła i na nią. Majordomem był wówczas Eklektus, też wyzwoleniec i komorny; on to, przewidując, że grozi mu los jego poprzedników, porozumiał się z Marcja, która także przestała się czuć bezpieczną, aby wspólnie zgładzić szkodnika całego państwa. Nie było to trudne, gdyż Eklektus był (przypuszczalnie) prefektem gwardii i mógł z łatwością namówić do udziału i drugiego prefekta, patrycjusza Kwintusa Emiliusza Letusa. Jako dzień zamachu obrano wigilię nowego roku (193). Kommodus miał zainaugurować ten rok jako konsul; noc jednak zamierzał spędzić na uczcie w domu prywatnym na Celiuszu. Tam podczas uczty podsunięto mu czarkę wina, zatrutego przez Marcję. Nie odniosło to skutku: pijany Kommodus razem z winem zwymiotował i truciznę. Znalazł się jednak inny sposób: kiedy cesarz udał się według zwyczaju do łaźni, 284 posłano w ślad za nim zamówionego na wszelki wypadek atletę, który go tam udusił. Taki niesławny koniec miał syn Marka Aureliusza, ostatni w sławnym szeregu Antoninów. 26. KULTURA EPOKI CHWAŁY Sławny szereg wielkich cesarzy wieku II - Kommodusa oczywiście wykluczamy — świadomie i konsekwentnie dążył do zrównania prowincyj z Italią i przez to do wypełnienia naczelnego zadania cesarstwa, które nastąpiło po naczelnym zadaniu rzeczypospolitej — zrównaniu Italii i Lacjum. Nie chcieli oni jednak roztopienia kultury italskiej w bezbrzeżnym morzu prowincyj, co niewątpliwie musiałoby doprowadzić do jej upadku: starali się połączyć jej ekspansję z intensywnością, a to było niemożliwe bez pewnych kompromisów, które na pierwszy, powierzchowny rzut oka mogą zrobić wrażenie obniżeń i przywar. Cesarze opierali się w swych rządach na wykształconej części obywatelstwa, jako jedynej rękojmi zachowania owej intensywności; a ponieważ same zdarzenia parły ku coraz większej centralizacji władzy w ręku cesarza, nie bez słuszności nazwano okres panowania Antoninów okresem „oświeconego absolutyzmu". Tym się ta epoka różni od następnej. Swoich pomocników cesarz wybierał nie tylko spośród Italczyków, lecz także spośród obywateli rzymskich w prowincjach — oczywiście dostatecznie przesiąkniętych rzymską lub grecko--rzymską kulturą. A żeby takich mogło być jak najwięcej, należało się postarać o jak największe rozpowszechnienie oświaty w prowincjach przez założenie jak największej liczby szkół niższych, średnich i wyższych. Była to robota cicha i dla powierzchownego obserwatora nie bardzo widoczna, ale ogromnie ważna i owocna — i nie wolno o niej zapominać, kiedy się robi bilans życia kulturalnego tej epoki. Bardziej słynny był środek, którym cesarze owej epoki umożliwiali założenie ognisk oświaty w krajach barbarzyńskich; tym środkiem była urbanizacja. Tylko w miastach bowiem mogły powstawać ogniska kultury, które potem promieniowały na cały otaczający je, szczepowym życiem żyjący kraj. Szczególną gorliwością odznaczali się w tym kierunku, jak to widzieliśmy, Trajan i Hadrian. W jaki sposób także i stacjonujące w prowincjach pogranicznych legiony przyczyniały się do ich urbanizacji, zobaczymy w następnym rozdziale. W tym samym kierunku oddziaływało torowanie dróg — sławnych rzymskich dróg — przez lasy i bagna prowincyj. To one dopiero zbliżyły między sobą najdalsze części imperium; one jednocześnie pozwoliły na zmniejszenie do ostatniej możliwości liczby pogranicznych legionów, gdyż wobec systemu defensywy, panującej już od czasów Augusta, możność szybkiego przerzucania pułków od spokojnych do zagrożonych granic była cennym równoważnikiem zmniejszonej odporności poszczególnych punktów. Oczywiście i handel odczuł korzyść ułatwionej komunikacji; stał się on obok rolnictwa i hodowli głównym źródłem dobrobytu gmin i jednostek. To są główne wytyczne w administracji tej epoki, powstałe pod hasłem równouprawnienia prowincyj z Italią. Rozumie się jednak samo przez się, że pomimo to istniały wielkie różnice między prowincjami rzymskiego Zachodu i greckiego Wschodu, prowincjami dawnej kultury i dzikimi krajami północy lub południa. W ogóle można powiedzieć, że w tej epoce chwały każda prowincja ma swoje własne oblicze, a to ogromnie utrudnia ogólny sąd o ich postępie. To jednak należy pamiętać, że pomimo tych odrębności wszystkie one czuły się członkami jednej rodziny — imperium rzymskiego. Kiedy Grek bityński Kasjusz Dion — Grek i pisarz grecki, ale pomimo to senator i konsul rzymski — używa zaimka „nasz", ma on na myśli nie Bitynię i nie świat grecki, lecz państwo rzymskie, tak samo jak Tacyt lub obaj Pliniusze. W ogóle to imperium rzymskie, otaczające całe Morze Śródziemne niby swe wewnętrzne jezioro, przedstawia dziwny przykład organicznej spoistości przy wielkich różnicach indywidualnych poszczególnych swych części. Miało ono wszelkie zadatki ku temu, żeby przetrwać długo; toteż kiedy nastąpiła chwila jego końca — chwila, do której się powoli przybliżamy — to rozpadło się ono nie samo, lecz zostało rozszarpane przez przemoc zewnętrzną. O tym już teraz warto pamiętać, gdyż ta spoistość też była zasługą wielkich cesarzy epoki chwały. Ponieważ jednak najbardziej widocznym sprawdzianem kultury danej epoki jest stan jej nauki i sztuki z literaturą włącznie, pomówmy o tych czynnikach, a przede wszystkim o literaturze tego okresu. Musimy tu sięgnąć do wieku Augusta, owego „wieku złotego" literatury rzymskiej, obejmując jednak naszą charakterystyką także literaturę grecką; oba języki — grecki i łacina — były językami tej epoki, i nie było ścisłej granicy lingwistycznej między terytoriami, gdzie używano tego lub tamtego języka. Temida często przemawiała po łacinie także na Wschodzie - i odwrotnie, językiem religii chrześcijańskiej był przez dłuższy czas także na Zachodzie język grecki. Nie przesadzajmy jednak: tylko w literaturze rzymskiej uwydatnił się „złoty wiek" Augusta. Mówiliśmy o nim poprzednio; w owym czasie żyli wybitni pod względem talentu i formy pisarze rzymscy. Talent oczywiście jest niezależny od miejsca urodzenia, co się jednak tyczy formy, formy językowej, to zasługuje na uwagę fakt, że wszyscy ci główni przedstawiciele literatury rzymskiej byli Italczykami. Po śmierci ostatniego z nich, Owidiusza, mamy pewien okres zastoju; dopiero za Klaudiusza i Nerona literatura rozkwita znowu i tu na pierwszy plan występuje prowincja — co prawda, najbardziej zromanizowana ze wszystkich — Hiszpania Południowa. Dominującą rolę odgrywa tu rodzina Seneków, 286 mianowicie oprócz Seneki ojca, wielbiciela współczesnej retoryki, o której kilka słów niżej — Seneka syn, sławny filozof i mąż stanu, i jego bratanek Lukan, poeta eposu historycznego o wojnie Cezara i Pompejusza pt. Pharsalia. Wkrótce po nich, już za Wespazjana, występuje również Hiszpan, pierwszy „profesor" retoryki w Rzymie, Kwintylian, z jego wspaniałym podręcznikiem tej nauki w dwunastu księgach. Rozpoczęty przez nich okres literatury rzymskiej, który się rozciągnął na całą epokę chwały, nazywamy jej „srebrnym wiekiem". Poważny udział prowincyj nadaje jej charakter ujęty w nazwie, ale to nie wszystko. Kwintylian, też Hiszpan, też pisarz srebrnego wieku, był jednak zawziętym przeciwnikiem Seneki, którego dzieła wprost wydzierał z rąk swoich uczniów. Czym to usprawiedliwić? Tu musimy sięgnąć do czasów jeszcze dawniejszych. Podbicie Wschodu przez kulturę grecką doprowadziło do olbrzymiej ekspansji języka greckiego, której towarzyszyło jednak z konieczności osłabienie jego wartości intensywnej oraz zanieczyszczenie naleciałościami miejscowymi. Można się było wskutek tego obawiać, że język grecki rozpadnie się na gwary prowincjonalne, odmienne od tych — doryckich, jońskich itd. — z których się składała greczyzna epoki klasycznej. Czołowi przedstawiciele kultury greckiej szukali ratunku przed tymi obu niebezpieczeństwami w powrocie do języka attyckiego epoki wielkich mówców; takie było znaczenie tzw. reakcji attycystycznej w drugiej połowie wieku I przed Chr. Pod znakiem tego attycyzmu przeżyła literatura grecka — to znaczy proza grecka, gdyż poezja w okresie cesarstwa prawie zupełnie zanika — ostatnie stulecia dziejów antycznych. Ale reakcja lingwistyczna z konieczności doprowadziła także do reakcji stylistycznej. Krasomówstwo attyckie było uwarunkowane istnieniem zgromadzeń ludowych o charakterze politycznym i sądów ludowych; w państwach poaleksandrowskich obie te instytucje ustąpiły miejsca kancelariom królewskim, z trzech gatunków krasomówstwa — politycznego, sądowego i popisowego — pozostał tylko jeden, ostatni z wymienionych, a ten dla zdobycia popularności starał się zastąpić nie istniejącą aktualność przez efektowność. Tak powstał, w przeciwieństwie do stylu attyckiego, styl azjański, nazwany tak od najbardziej zhellenizowanego śród państw poaleksandrowskich, pergameńskiego, czyli „azjańskiego" w ścisłym znaczeniu słowa44 Ale i śród attycystów zaznaczył się rozłam: podczas gdy inicjatorzy tej reakcji — śród których pierwsze miejsce zajmuje historyk i retor Dionizjusz z Halikarnasu (współczesny Augusta) — uważali za swe wzory wielkich mówców attyckich wieku IV, szczególnie Demostenesa, inni sięgali do jeszcze wcześniejszych czasów, czasów Lizjasza i Tukidydesa. To więc byli archaiści. Rzym wskutek swych przyjaznych stosunków politycznych z królestwem pergameńskim zapoznał się naprzód ze stylem azjańskim; dopiero Cyceron przeciwstawił mu swój łaciński attycyzm - attycyzm umiarkowany. Toteż ostatnie lata jego życia wypełnił spór — przyjacielski zresztą — z archaistami, z których głównym był Brutus. Na razie Cyceron zwyciężył: 287 złoty wiek literatury rzymskiej był tryumfem gatunku pośredniego między kakozeloi (którym odpowiadali azjańczycy w prozie) i archaistami.45 Ale z początkiem wieku srebrnego azjanizm powrócił: Seneka właśnie do tego kierunku należał. Epoka Flawiuszów była reakcją przeciw szaleńczym rządom Nerona; jej wykładnikiem w literaturze był Kwintylian. Był on gorącym wielbicielem Cycerona: „Im bardziej będzie się tobie podobał Cyceron, tym pewniejszym możesz być swego postępu"46 — to było jego hasłem. Stąd jego antagonizm względem Seneki, którego talent zresztą uznawał. Poszczególnych wybitnych pisarzy mamy także i w „srebrnym wieku". Poprzednio była już mowa o zaniku greckiej poezji; z jej wielu gatunków kwitnie w dalszym ciągu tylko epigramat w swych różnorodnych postaciach: miłosny, szyderczy, żałobny itd.; trwa on jako taki przez cały antyk i przechodzi do epoki bizantyńskiej. W poezji łacińskiej góruje również: epigramatystą był najzdolniejszy poeta całej drugiej połowy I wieku, Hiszpan Marcjalis, którego już znamy jako poetę przybocznego Domicjana. Współczesny jemu Pliniusz Starszy, mąż poważny, ale jako pisarz nie bardzo świetny, w cieniu swej władzy administracyjnej pisze obszerną Historia naturalis (36 ksiąg), prawdziwą encyklopedię, wyrocznię dla średniowiecza i wskutek tego zachowaną. Jako pisarz jednak przewyższa go jego siostrzeniec Pliniusz Młodszy, o którym kilkakrotnie już była mowa; ten razem ze swym przyjacielem, historykiem Tacytem, stanowi chlubę wieku Trajana. Do niego też, ale również do epoki Hadriana, należy największy po Horacym satyryk rzymski Juwenalis: ciekawe jest, że ci pisarze znowu są Italczykami. Ale za obu Antoninów ta przewaga Italii jeszcze raz znika: najwybitniejszy pisarz ich epoki, Apulejusz, autor fantastycznego romansu o przygodach przemienionego w osła młodzieńca — Metamorphoses — pochodzi z Afryki. Jest to, nawiasem mówiąc, drugi romans w literaturze rzymskiej, który się zachował, i przy tym w całości - pierwszym był romans Petroniusza, współczesnego Neronowi, którego ofiarą padł, o czym mówiliśmy we właściwym miejscu. Śród Greków góruje Plutarch z Cheronei, najwybitniejszy pisarz grecki nie tylko swojej epoki - epoki Domicjana i Trajana - ale i całego cesarstwa rzymskiego, autor pięćdziesięciu Biografii równoległych, to znaczy paralelizujących Greka z Rzymianinem, i prócz tego dużej liczby traktatów przeważnie moralistycznego charakteru. Wskrzeszeniu za Trajana idei Aleksandra Wielkiego zawdzięczamy główne dzieło Arriana o wyprawach tego króla; równouprawnieniu prowincyj z Italią — Dzieje rzymskie (tj. przeważnie rzymskich prowincyj) Appiana; obaj żyli za Hadriana. W ogóle w omawianej epoce na pierwszy plan występują pisarze łacińscy, z greckich pisarzy ani jeden nie dorównuje wymienionym już rzymskim. Ale i w rzymskim środowisku można zauważyć upadek w stosunku do wieku złotego. Jak to wytłumaczyć? 288 Ty Mecenasów nam daj: nie zabraknie nam wówczas Maronów — mówi Marcjalis47; w życzliwości cezara (przypuszczalnie Hadriana) pokłada nadzieję na wskrzeszenie świetności literatury Juwenalis. Jest to bardzo rozpowszechniona za wszystkich czasów wiara, że opieka wyższej władzy może stworzyć talenty. W rzeczywistości siła tej epoki leży nie w intensywności, lecz w ekstensywności jej kultury; o tym już była mowa i pozostało to stwierdzić w dziedzinie literatury. Ostoją literatury była szkoła; ściślej — szkoła retoryczna. Kto ją skończył z sukcesem, ten mógł, jeżeli chciał — a chciało tego wielu — zostać „sofistą"; teraz to słowo, które my w ślad za Platonem rozumiemy w sensie ujemnym, znowu, jak przed Platonem, nabiera znaczenia dodatniego48: nasz okres -w stosunku do okresu Protagorasa, Gorgiasza itd. - nazywa się okresem „drugiej sofistyki" i ma dwa rozkwity. Pierwszy pokrywa się mniej więcej z epoką chwały, drugi, znacznie słabszy, odnosi się do wieku IV i czasów chrześcijańskich. W pierwszym górują Dion Złotousty, najpoważniejszy ze wszystkich dzięki filozoficznemu zabarwieniu swych mów, i Eliusz Arystydes (za obu Antoninów), nowy Demostenes; na rzymskim gruncie termin „sofista" się nie przyjął, sofistów nazywano retorami, a ich produkcje — deklamacjami. Sofista zazwyczaj pędził życie tułacze, bywał, jeżeli cieszył się sławą, zapraszany na wyścigi przez miasta, występował przed liczną publicznością, szumnie przez nią witany, i szczytem jego ambicji była — improwizacja na zadany przez słuchaczy temat. My nie bardzo się zachwycamy takimi produkcjami, których się zachowało niemało w obu językach, ale ówczesnej publiczności one nadzwyczaj przypadały do smaku. Na rzymskim gruncie zresztą słowo „deklamacja" miało jeszcze inne znaczenie: zazwyczaj literat przed wydaniem swego dzieła — poetyckiego czy prozaicznego - czytał je w odpowiedniej sali przed publicznością, żeby je poprawić zależnie od wrażenia, jakie poszczególne urywki wywierały na słuchaczach. Pliniusz Młodszy np. nawet swe prawdziwe mowy sądowe, po ich wygłoszeniu na rozprawie, lecz przed ich wydaniem dla czytelników, czytał w taki sposób, czasami w ciągu kilku wieczorów z kolei. Ten zwyczaj zaprowadził jeszcze za czasów augustowskich Azyniusz Pollion; o jego rozpowszechnieniu w epoce chwały świadczy następujący urywek w jednym z listów wymienionego przed chwilą Pliniusza, bardzo charakterystyczny: „Wielki był w tym roku urodzaj poetów: w ciągu całego kwietnia nie było prawie dnia, żeby ktoś nie deklamował. Cieszę się, że literatura kwitnie, że talenty się objawiają i przemawiają do publiczności, nie dając się odstraszyć niewielką liczbą słuchaczy. (...) Co do mnie zresztą, to nie opuściłem prawie żadnego takiego występu."49 Co to byli za poeci? Nie znamy ich nawet z imienia. Istnieli jednak i tworzyli; tu więc znowu mamy ekstensywność, nie intensywność. I to się odnosi do samego miasta Rzymu. 289 O muzyce sądzić nie możemy. Przechodząc do sztuk plastycznych, musimy przede wszystkim podkreślić wysoki poziom i szerokie rozpowszechnienie artystycznej architektury; działalność takich cesarzy jak Trajan i Hadrian oraz ich naśladowców śród możnowładcow sprzyjały jej rozwojowi. Styl zachowuje swą czystość w dalszym ciągu; do łuku i sklepienia beczkowego i krzyżowego (to ostatnie po raz pierwszy w Koloseum) omawiana epoka dodaje szczęśliwe rozwiązanie najtrudniejszego zadania architektury — kopułę (Panteon Hadriana). W ogóle należy porównać to, co zostało powiedziane wyżej o Pompei i o mieście Rzymie. Jeżeli zaś mamy widzieć początek schyłku w spiralnym zdobieniu obu kolumn Trajana i Marka Aureliusza, sprzecznym z właściwą kolumnie ideą pionowości, to należy pamiętać, że te kolumny nie są kolumnami architektonicznymi. Przeciwnie, można powiedzieć, że rozpoczęte w „stylu flawiuszowskim" malownicze traktowanie form architektonicznych ustępuje za Trajana miejsca powrotowi do tradycji klasycznej; związany jest on z działalnością jednego z najgenialniejszych budowniczych starożytności, Apollodora z Damaszku, twórcy forum Trajana, którego skazanie i stracenie przez Hadriana tworzy jedną z niewielu plam na rządach tego cesarza. W rzeźbie należy znowu podkreślić główny kierunek postępu w epoce chwały — ekstensywność. Chęć posiadania pięknych rzeczy staje się powszechną; wciąż rosnący popyt skłania wytwórców do masowego kopiowania posągów minionych epok. Dzięki temu, na szczęście dla nas, powstały te liczne rzymskie kopie greckich oryginałów, które teraz zapełniają muzea światowe. Nie są one wprawdzie jednakowej wartości: obok prawdziwie pięknych znajdujemy mierne i słabe, ale razem wzięte świadczą dodatnio o artystycznych potrzebach i o guście epoki chwały. Jednocześnie ta działalność, dająca pracę i chleb całym zastępom rzeźbiarzy, utrzymuje samą sztukę rzeźbiarską na względnie wysokim poziomie i umożliwia powstanie także i oryginalnych utworów wysokiej wartości. Takie są w dziedzinie płaskorzeźby wymienione kilkakrotnie reliefy kolumny Trajana, pomnika Antonina itd.; w dziedzinie sztuki posągowej przede wszystkim ostatni twór rzeźbiarstwa idealnego, figura Antinousa z czasów Hadriana. Zresztą epoka tego ostatniego cesarza odznaczyła się w dziejach rzeźby stworzeniem stylu osobliwego, „hadrianowskiego", gładkiego i uśmiechniętego, o którym poważni znawcy nie wyrażają się zbyt pochlebnie: inaczej może będzie sądził historyk kultury, a to dlatego, że styl ten był ostatnim przed upadkiem kunsztu rzeźbiarskiego w ogóle. Zwiastunem tego już niedalekiego upadku był okres Marka Aureliusza, nie tyle w postaci wymienionego wyżej konnego posągu cesarza, ile w płaskorzeźbach jego kolumny, które wciąż nienaganne pod względem kompozycji, opracowaniem szczegółów jednak ustępują analogicznej kolumnie Trajana. O malarstwie niewiele mamy do powiedzenia. Dla nas — ale naturalnie tylko dla nas — wysuwają się na pierwszy plan mozaiki, których się zachowało sporo w różnych częściach imperium; ale tu twórczość malarza była mocno skrępowana opornością materiału. 290 Poza tym należą do naszej epoki portrety mumij w Egipcie — niektóre z nich posiadają wysoką wartość artystyczną. Przechodząc do nauki, musimy raz jeszcze podkreślić główny charakter tej epoki: nauka w niej kwitnie w sensie ekstensywności jako oświata, nie zaś w sensie intensywności jako twórczość naukowa. Tu tymczasem będzie mowa tylko o tej ostatniej. Jeżeli mamy zacząć od filozofii jako żywiołu macierzystego nauki antycznej w ogóle, to utrzymuje się ona na poziomie I wieku jako filozofia przeważnie etyczna, godząc między sobą kierunki akademicki i stoicki, zapożyczając u perypatetycznego jego logikę jako swego rodzaju przedszkole i odnosząc się raczej niechętnie do epikurejskiego; w uniwersytecie ateńskim jednak, który po dawnemu trzyma prym, istnieją też po dawnemu wszystkie cztery katedry, opłacane przez państwo.50 W życiu prywatnym filozof też odgrywa poważną rolę jako kierownik sumienia pana domu i wychowawca jego dzieci: tu więc znowu mamy ekstensywność. Oczywiście nie zawsze droga takiego „guwernera" była usłana różami. Lukian, satyryk grecki epoki obu Antoninów, podaje o tym ciekawe szczegóły w swym traktacie De mercede conductis?, ale właśnie przez to daje dobre świadectwo o obyczaju jako takim. Z wybitnych pisarzy o skłonnościach filozoficznych należy przytoczyć już wymienionych wyżej Plutarcha i Marka Aureliusza; dodajmy przy sposobności, że pamiętniki tego ostatniego napisane są po grecku — rys charakterystyczny dla tej epoki. Jako trzeciego wypadłoby wymienić Sokratesa tej epoki — epoki Trajana i Hadriana — wyzwoleńca Epikteta; ale ten, tak samo jak Sokrates, nie pisał nic, jego wykłady i rozmowy zostały zapisane przez jego Ksenofonta51, znanego nam już Arriana. Co do nauki w ścisłym znaczeniu tego słowa, to zachowują swój dawny poziom i nawet czynią pewne postępy głównie dwie, medycyna i matematyka. o wpływie, jaki miała na rozwój medycyny szkodliwa skądinąd gladiatura, była już mowa (wyżej, s. 222). Sławne na wszystkie czasy było imię Galena, medyka-filozofa, którego działalność zawodowa i literacka obejmuje całą drugą połowę II wieku. Jednak tak samo, jak w stosunku do języka pisarze epoki cesarskiej, skazując na zagładę przedstawicieli okresu hellenistycznego, nawiązują do klasycyzmu attyckiego, tak i medycyna, omijając wielkich odkrywców czasów hellenistycznych, Erazystrata i Herofila, powraca do Hipokratesa, z wielką szkodą dla siebie. Matematyka kwitnie nadal dzięki znaczeniu, które jej przyznał Platon; ale i ona skorzystała z usług, które jej wyświadczyło zjawisko szkodliwe i zarazem wielce charakterystyczne dla całej epoki cesarskiej: kiedy pisarze tej epoki mówią o mathematici, mają oni na myśli nie matematyków w obecnym znaczeniu tego słowa, lecz astrologów. 291 Nauka, czyli raczej pseudonauka, tych ostatnich, przeniesiona z Babilonu do Grecji jeszcze w czasach hellenistycznych i namiętnie zwalczana przez filozofów (średniej) Akademii52, znacznie urosła w siłę dzięki uznaniu, które znalazła u najbardziej wpływowego filozofa stoika i uczonego epoki Cycerona, Posejdoniosa; jednocześnie, rozwijając swe metody badania, stała się ona ogromnie zawikłanym systemem, którego przestudiowanie wymagało całego życia człowieka. Ale też i popularność jej była ogromna: człowiek interesował się przecież swą przyszłością... To jeszcze nic. Ale interesował się też i przyszłością swego bliźniego, szczególnie takiego, którego spadkobiercą spodziewał się zostać - nie wyłączając i samego cesarza. Stąd ogromne niebezpieczeństwo tego zawodu. „Astrolodzy — mówi Tacyt53 — to taki rodzaj ludzi, który w naszym państwie zawsze będzie i prześladowany, i uznawany." Miał rację na długi szereg wieków. Obok astrologii istniała w dalszym ciągu i astronomia naukowa: Ptolemeusz, największy astronom starożytności, współczesny cesarzów tej epoki, łączył obie te specjalności. Jego imię jest dla nas związane z przedkopernikowską teorią, tzw. geocentryczną, którą nie on odkrył przecież. Nie odkrył jej; ale tak samo, jak np. Galen ponad głowami wielkich badaczy hellenistycznych podawał rękę Hipokratesowi, tak i Ptolemeusz - nie pierwszy zresztą -wzgardziwszy Kopernikiem starożytności, Arystarchem z Samos, powrócił do teorii geocentrycznej, uświetnionej wielkim imieniem Arystotelesa. Dodał jednak do niej niemało własnych spostrzeżeń i wniosków; ponieważ zaś astronomia ściśle jest spokrewniona z matematyką, na której się opiera, więc nie zdziwi nas to, że Ptolemeusz także i w tej dziedzinie ma niepożyte zasługi, jako ten, który udoskonalił system trygonometryczny. Dla innych nauk natomiast wpływ astrologii był wprost zabójczy: przez ustalenie mistycznego, naturalnie urojonego, związku znaków zodiaku czy też planet z pewnymi krajami kuli ziemskiej, zwierzętami, roślinami, częściami ciała człowieczego itd. utworzono serię nowych nauk (astrogeografię, astrozoologię itd.), zupełnie jałowych i stwarzających konkurencję zdrowym naukom przyrodniczym, stworzonym w szkołach Arystotelesa za czasów hellenistycznych. Tylko jedna nauka zawdzięcza wprost swe powstanie astrologii: jest to chemia. Połączenie - też urojone - siedmiu planet z siedmiu znanymi wówczas kruszcami w związku z demonologią było początkiem chemii naukowej, której rozwój, naturalnie jako alchemii ze znaczną domieszką czarnoksięstwa, należy już do następnych epok. I wreszcie — przechodzimy do kultury religijnej. Tu mamy do czynienia z różnymi prądami, które razem wzięte przedstawiają bardzo zawikłany system, czyli raczej labirynt, wierzeń i kultów. Z jednej strony mamy tu starorzymską religię, zhellenizowaną co prawda i dlatego połączoną z greckim Olimpem; 292 z drugiej — religie wschodnie (Wielkiej Macierzy, Izydy z Sarapisem, Mitry perskiego, szeregu drobniejszych) z judaizmem włącznie; z trzeciej - kult cesarzy zmarłych i żywych, który to kult, panujący głównie w legionach i wspólny dla wszystkich krajów olbrzymiego imperium, występuje wskutek tego na pierwszy plan. Po czwarte — mamy pierwotne religie poszczególnych prowincyj, których wpływ nie wykracza poza granice tych prowincyj, lecz w ich obrębie jest czasami bardzo żywotny, chociaż dzięki tzw. interpretatio Romana poniekąd łączący się z prądami owej zhellenizowanej rzymskiej religii. I wreszcie — walczące z nimi wszystkimi chrześcijaństwo. Stanowisko rządu rzymskiego wobec tych prądów było niejednakowe. Najlepsi cesarze popierali starorzymską religię, nieufnie odnosząc się do kultów cudzoziemskich; te natomiast szerzyły się za cesarzy najgorszych. Jak w minionych epokach Kaligula i Domicjan, tak teraz Kommodus faworyzował kult Izydy, sam brał udział w jej procesjach i nosił podobiznę jej pomocnika, bożka Anubisa, przy czym sprawiało mu dziecinną przyjemność, jeżeli mógł jego psim pyskiem szturchać czcigodne łysiny kapłanów. Należy jednak zaznaczyć, że te kulty wschodnie w naszej epoce znacznie już spoważniały i że specjalnie Izyda przestała być pośredniczką dla żądnej przygód miłosnych młodzieży, która to działalność stworzyła jej bardzo wątpliwą sławę w I wieku.54. Wystarczy przeczytać entuzjastyczny opis Apulejusza w ostatniej księdze jego Metamorfoz, dającej jedyną bezwzględnie wiarygodną metamorfozę jego własnej istoty. Ten Apulejusz jest dla nas także ciekawym przykładem niespokojnego „szukania Boga", właściwego epoce religijnego wrzenia, którą była druga połowa II wieku wraz z następnym stuleciem: dał się on wtajemniczyć we „wszystkie" misteria owych czasów — oprócz tych, które by go zwolniły od potrzeby wtajemniczenia się w pozostałe. Judaizm ze schyłkiem epoki prozelityzmu coraz bardziej traci swoje znaczenie dla świata grecko-rzymskiego. Zasklepił się sam w sobie; rolę dawnych faryzeuszów, którzy stracili rację bytu po ustąpieniu ich przeciwników saduceuszów, otrzymali „nauczyciele", tzw. tanaici. Ci zajęli się przede wszystkim kodyfikacją istniejących do owych czasów w formie ustnej tradycji prawideł, po części prawnych, po części, i to głównie, dotyczących czystości rytualnej. Tak powstała zredagowana w końcu omawianej epoki przez rabina Jehudę ha-Nassi tzw. Miszna, podstawa późniejszego Talmudu, nieocenione źródło dla kultury świata żydowskiego w tych czasach. Cechuje ją obok szalonej nienawiści do świata „pogańskiego" — zrozumiałego owocu trzech krwawych wojen żydowskich — skrajna drobiazgowość i niedorzeczność przepisów rytualnych, krępujących całe życie Żyda, ale też tworzących skuteczne odgrodzenie od owego znienawidzonego świata. I na koniec — chrześcijaństwo. Jego dejudaizacja, wskazana przez Zbawiciela i mocno posunięta naprzód przez apostoła Pawła, w tych czasach zatrzymała się na pół drogi. Dwie przyczyny spowodowały to cofnięcie się w rozwoju. 293 Pierwsza była charakteru negatywnego: słuszna opozycja przeciwko gwałtowności Marcjona, który właśnie w tej epoce, pragnąc doprowadzić do końca dzieło apostoła Pawła, zupełnie odróżnił starotestamerytowego srogiego Boga Stwórcę od Boga Odkupiciela Nowego Testamentu i na podstawie tej bardzo osobliwej ewangelii założył swój własny kościół. Druga była charakteru pozytywnego: w prozelityzmie chrześcijańskim niemałą rolę odgrywała wówczas doktryna, według której Jezus był Mesjaszem przepowiedzianym przez proroków Starego Testamentu. O szeregu męczenników chrześcijańskich, i to najbardziej oświeconych, wiemy, że właśnie przez czytanie tych proroków zostali oni nawróceni na chrześcijaństwo. Wewnątrz chrześcijaństwa wielkim dziełem tej epoki była konsolidacja Kościoła z biskupem rzymskim jako papieżem na czele. Ustrój bowiem gmin chrześcijańskich przeszedł kolejno przez trzy fazy, które możemy dla krótkości nazwać: prezbiterialną (rządy starszyzny), episkopalną (rządy monarchiczne biskupów) i synodalną (ugrupowania poszczególnych gmin tej samej prowincji pod kierownictwem zwoływanych od czasu do czasu soborów). Do tej konsolidacji doprowadził chrześcijan czas: w miarę bowiem oddalania się od epoki Chrystusowej zanikała nadzieja na bliski koniec świata i drugie przyjście Mesjasza, powstawała potrzeba urządzenia się na stałe w tym świecie, a więc nadania sobie odpowiedniego ustroju — ustroju państwa w państwie. Toteż prorocy powoli zanikali w gminach chrześcijańskich, a zastępowali ich nauczyciele wiary, katecheci. Ta powolna reforma, konieczna w celu konsolidacji chrześcijaństwa, wywołała jednak około połowy wieku II reakcję ze strony niejakiego Montanusa we Frygii, ojczyzny orgiazmu i ekstazy zarówno w „pogańskim", jak i w chrześcijańskim i mahometańskim świecie.55 Podając się za obiecanego w Ewangelii św. Jana „Parakleta", tj. Św. Ducha Pocieszyciela, zapragnął on wskrzesić ekstazę proroczą w gminach chrześcijańskich i miał przez pewien czas wpływy nie tylko we Frygii, lecz także w „Azji"56 i Afryce. Ten wpływ trwał i po jego śmierci aż do pierwszych lat wieku III. W długiej i uporczywej walce, nie tylko z prześladującym go „pogaństwem" (ten termin też należał do niefortunnych naleciałości judaizmu w chrześcijaństwie), lecz także z sekciarstwem we własnym domu, rósł w ten sposób i wzmacniał się chrystianizm powszechny, „katolicki". Swoją walkę z cesarstwem uważał on świadomie za walkę Mesjasza niebieskiego z ziemskim; wyraźnie jest to uznane w autentycznych Aktach męczenników scylitańskich (w Afryce)57, które kończą się słowami: „To się działo za drugiego konsulatu Prezensa i pierwszego Kondiana [tzn. w roku 180], kiedy prokonsulem [Afryki] był Saturnin, a" należało oczekiwać: „cesarzem - Kommodus", autor jednak Akt umyślnie ciągnie dalej: „królem, według naszego uznania, Pan Jezus Chrystus". Zresztą za Kommodusa te męczeństwa odbywały się tylko w pierwszych czasach; w ogóle zaś jego rządy były raczej okresem wytchnienia dla chrześcijan. 294 Widzimy w tym skutki wpływu, który nań wywierała jego faworytka, chrześcijanka Marcja. Wypadnie jeszcze zaznaczyć, że za obu ostatnich Antoninów chrześcijaństwo także w dziedzinie literatury wstępuje w nowy okres — okres apologetyki, tj. obrony swej nauki, tak samo wobec „pogaństwa", jak i wobec własnych herezyj. Te obrony powstają w dwu językach. Po grecku pisane były, już począwszy od czasów Antonina Pobożnego, dzieła Arystydesa, Atenagorasa, Justyna i jego (bardzo nieudanego) ucznia Tacjana, po łacinie — łagodnego. Minucjusza Feliksa i gwałtownego Tertuliana. Walczyli oni z „pogaństwem"; z pisarzy antyheretyckich wystarczy wymienić tego, któremu zawdzięczamy przeważnie nasze wiadomości o ówczesnych herezjach, biskupa lugduńskiego? epoki Marka Aureliusza, Ireneusza. Oczywiście i „poganie" pisali przeciw chrześcijanom, i heretycy przeciw katolikom; ale nie można było wymagać od zwycięzców, żeby zachowali oni te pisma swoich przeciwników. Zachowały się natomiast utwory chrześcijańskie polemiczne, czasami bardzo dokładne; i dzięki tej dokładności mamy możność — bardzo wbrew ich woli — zrekonstruowania także i owych, skazanych na zagładę, dzieł antychrześcijańskich. Zresztą do omawianej epoki odnosi się tylko pierwsze takie dzieło antychrześcijańskie, Prawdziwe słowo Celsusa, które rekonstruujemy bardzo dokładnie na podstawie obalających je ośmiu ksiąg Orygenesa58, sławnego działacza chrześcijańskiego następnej epoki. SCHYŁEK 27. GWARDIA I ARMIA „Wniosek Cyncjusza Sewera: Sądzę, że to, co człowiek, który żył tylko na zgubę obywatelom i na hańbę sobie, wymusił na nas celem uczczenia siebie, winno być unieważnione; posągi jego, wszędzie ustawiane, należy obalić, imię jego na wszystkich pomnikach prywatnych i publicznych usunąć, miesiące zaś znowu nazywać tak, jak się nazywały, zanim ta zmora opanowała naszą rzeczpospolitą." Tak brzmiała uchwała senatu po zabójstwie Kommodusa; była to tzw. damnatio memoriae?, dzięki której był on zaliczony w poczet cesarzy przeklętych — Kaliguli, Nerona, Domicjana. Zamach na niego był uplanowany tak samo dobrze jak i zamach na Domicjana; to znaczy, że jego następca był z góry upatrzony, a udział w spisku prefekta gwardii Letusa był rękojmią zgody również i tej głównej siły wojennej miasta. Co prawda istniała pewna trudność: Kommodus był bożyszczem pretorianów, którzy mu zawdzięczali wydatne zwiększenie żołdu i zupełną bezkarność życia próżniaczego i hulaszczego. Ale należy pamiętać, że ta gwardia kleandrowska już nie była dawną gwardią z jej poczuciem honoru żołnierskiego i wiernością dynastii cesarskiej: dla niej zmiana cesarza była raczej pożądana, gdyż była połączona z sowitym tzw. donatinun ze strony następcy. Ale kto miał być tym następcą? Był nim znowu, jak po zabójstwie Nerona i Domicjana, człowiek leciwy i poważny, jeden z towarzyszy broni Marka Aureliusza, wypróbowany w sztuce wojennej tak samo jak i w administracji, Publiusz Helwiusz Pertynaks. Był to więc nowy Galba czy też nowy Nerwa; bardziej podobny jednak do pierwszego niż do drugiego. Uznany przez pretorianów, w pierwszym dniu swojej władzy Helwiusz Pertynaks dał trybunowi jako hasło: Militemus! („Bądźmy żołnierzami!"), które jednak bardzo się nie spodobało gwardii, jako aluzja do jej próżniactwa za czasów jego poprzednika. Donativum jej jednak obiecał, dość wygórowane, lecz wypłacił tylko połowę: skarb bowiem rzymski był pusty po rządach Kommodusa, nowy cesarz znalazł w nim tylko śmieszną sumę, wynoszącą ćwierć miliona złotych na nasze pieniądze. 298 Następca Kommodusa był więc uznany przez pretorianów, pragnął jednak otrzymać władzę z rąk senatu; otrzymał ją istotnie, chociaż bez zgrzytów się nie obeszło. Jeden z nowych konsulów roku 193, Falkon, wprost mu powiedział: Jakim będziesz cesarzem, wnioskujemy, widząc obok ciebie Letusa i Marcję, narzędzia okrucieństwa Kommodusa. A Pertynaks spokojnie i godnie odrzekł. - Jesteś młody, konsulu, i nie wiesz, co znaczy przymus posłuszeństwa.1 Co się zaś tyczy pogranicznych armij, zachowały się one wobec niego lojalnie: towarzysz Marka Aureliusza cieszył się powszechnym szacunkiem. I ten jego urok przekroczył nawet granice państwa. Posłowie barbarzyńców północnych już byli otrzymali od Kommodusa sromotną daninę, którą ten okupił pokój z ich strony; teraz Letus ich dopędził i odebrał im rzymskie złoto ze słowami: „Powiedzcie waszym ziomkom, że cesarzem jest już nie Kommodus, lecz Pertynaks." To podziałało: o daninie nie było więcej mowy. W ogóle pierwsze kroki nowego cesarza były i energiczne, i skuteczne. Żeby napełnić skarb, sprzedał całe zbytkowne urządzenie swego poprzednika oraz znacznie zredukował wydatki na dwór, tj. na tak zwanych Caesariani; sam bowiem prowadził życie skromne i wstrzemięźliwe. Rzeczywiście udało mu się zebrać w krótkim czasie tyle pieniędzy, że starczyło na pokrycie najbardziej naglących świadczeń - chociaż, niestety, nie na odnowienie najpiękniejszej fundacji epoki chwały: „alimentów" na wychowanie niezamożnej dziatwy, które Kommodus naturalnie w swoim czasie obrócił był na własną korzyść. Ale dworakom nie podobało się to ukrócenie ich próżniaczego życia; weszli w konszachty z częścią gwardii, która też, jak widzieliśmy, była niezadowolona z energii nowego cesarza, w celu obalenia Pertynaksa i obwołania cesarzem konsula Falkona. Spiskowcy skorzystali z nieobecności cesarza, który właśnie znajdował się w Ostii, troszcząc się o zaopatrzenie stolicy w żywność; dowiedziawszy się o tym, co się dzieje, pośpieszył do Rzymu i ze swą zwykłą żołnierską odwagą podążył wprost do senatu. Tam bez ogródki odsłonił intrygi dworaków, głównych sprawców trudności finansowych rządu, i odniósł zupełne zwycięstwo: senat już gotów był skazać na śmierć Falkona, ale temu znowu sprzeciwił się szlachetny Pertynaks. „Nie chcę - powiedział — żeby o mnie mówiono, że za moich rządów stracony został senator." W taki sposób Falkon ocalił swe życie; zawstydzony, udał się do swoich posiadłości i odtąd więcej o nim nie słyszano. Bardzo dwuznaczna była w tej sprawie rola prefekta gwardii Letusa. Spodziewał się widocznie, że cesarz będzie posłusznym narzędziem w jego ręku; ponieważ ta nadzieja go zawiodła, zwrócił swe oczy ku Falkonowi. Kiedy i wraz z nim zwycięstwa nie osiągnął, spróbował innego środka. Śledztwo śród pretorianów prowadził z bezwzględną surowością, skazując na stracenie każdego, którego mógł posądzić o udział w spisku dworaków, i udając, że robi to z polecenia cesarza. W rezultacie garstka oponentów, złożona z dwustu czy trzystu żołnierzy, 299 wtargnęła do pałacu, bardzo mile witana przez dworaków. Dowiedziawszy się o tym, Pertynaks wysłał przeciw nim Letusa; lecz ten przez inne wyjście opuścił pałac. Wtenczas cesarz, ufny w moc swego uroku, nie bacząc na ostrzeżenie ze strony przyjaciół, sam wyszedł przeciwko rokoszanom. I rzeczywiście, wszyscy na widok jego poważnej, starczej postaci struchleli -wszyscy oprócz jednego, pochodzącego z germańskiego szczepu Tungrów (Kleander bowiem i takich już zaciągnął do gwardii). Ten, po gwałtownym przemówieniu do kamratów, cisnął oszczepem w pierś cesarza. Cesarz po krótkiej modlitwie do Marsa Mściciela okrył głowę togą i skonał. Była to ohydna zbrodnia; przez nią jedną gwardia pretoriańska wydała wyrok śmierci na siebie samą. Ale bodaj jeszcze ohydniejsze było to, co po tym morderstwie nastąpiło. Jeszcze bowiem za życia posłał był Pertynaks do koszar pretoriańskich swego teścia Sulpicjana, który był prefektem miasta, celem uśmierzenia rozruchów; ten teść, dowiedziawszy się teraz o zamordowaniu zięcia, sam zapragnął zostać jego następcą. Pretorianie zasadniczo nic przeciw temu nie mieli: chodziło im głównie o połączone ze zmianą na tronie donativum. Skorzystał z tego ich nastroju niejaki Dydiusz Julian, wnuk prawnika Salwiusza Juliana, który za Hadriana zestawił edictum perpetuum?, chyba najbogatszy człowiek w ówczesnym Rzymie, a zresztą nie bez zasług wojennych i administracyjnych: zjawił się przy bramie obozu i zaproponował pretorianom, żeby za cesarza obrali jego, obiecując im jeszcze większe donativum. „I oto - mówi świadek współczesny Kasjusz Dion2 — starając się przelicytować jeden drugiego, jeden z wewnątrz obozu, drugi z zewnątrz, wkrótce doszli oni do pięciu tysięcy drachm [mniej więcej tyluż złotych] na człowieka. Żołnierze przenosili wiadomości z jednego punktu do drugiego, mówiąc Julianowi: Sulpicjan daje tyle a tyle; ile więc dodajesz? — a Sulpicjanowi znowu: Julian obiecuje tyle a tyle; ile dodasz do jego obietnicy?" Wreszcie zwyciężył Julian, dodając do owych pięciu tysięcy jeszcze tysiąc z ćwiercią; tu Sulpicjan ustąpił, i Julian został przyjęty do obozu i obwołany cesarzem. Bezbronny senat musiał zatwierdzić uchwałę żołnierzy; inaczej jednak zachował się lud rzymski. Tu możemy raz jeszcze podkreślić piękny moment w jego dziejach, dowodzący, że pomimo długoletniej deprawacji był to jednak w głębi duszy dawny, dumny populus Romanus Quirites. Zapomniał na chwilę o swoim panem et circenses: czując się upokorzony w swej godności jako przedmiot haniebnego handlu dwóch pretendentów, zebrał się przed domem Juliana w groźnej postawie, nazywając go cesarzobójcą i grabieżcą władzy. Próżno starał się go Julian pozyskać, obiecując mu także nagrodę pieniężną; 300 usłyszał odpowiedź: Nie chcemy! Nie przyjmujemy! — Doszło do starcia; raptem oręż znalazł się w rękach ludu. Udali się do cyrku i zaczęło się prawdziwe oblężenie tej zaimprowizowanej warowni. Oczywiście długo bez żywności i wody wytrzymać nie mogli; korzystając jednak z tego, że byli w gromadzie, odwołali się do armii i do wodza Pescenniusza Nigra, popularnego w Rzymie namiestnika Syrii. Było to znamienne: tłum apelował do armii przeciw gwardii. Armia odpowiedziała na ten apel, ale niestety nie tylko w osobie obwołanego przez lud wodza. Powtórzyło się to, co już raz miało miejsce po zabójstwie Galby: powstało aż trzech pretendentów do sprzedanego przez gwardię tronu cesarskiego, mianowicie oprócz Nigra jeszcze wódz armii panońskiej Septymiusz Sewer i wódz armii brytańskiej Klodiusz Albin. Zapowiadała się więc znowu, jak za owych czasów, wojna domowa. Tak tłumaczył strwożony lud niesamowity znak na niebie, który ukazał się podczas ofiary Juliana przed senatem — trzy słońca, otaczające słońce prawdziwe; dziejopis Dion mówi, że widział go na własne oczy. Zwrócono się do wyroczni delfickiej; ta wydała swój sąd w wierszu, który nasz świadek, biograf Nigra3, podaje w formie łacińskiej: Optimus est Fuscus, bonus Afer, pessimus Albus.? Fuscus („Ciemny") — z aluzją do Nigra, którego ojciec zresztą nazywał się Fuskus; Albus - naturalnie Albin; Afer wreszcie - Septymiusz, urodzony w mieście trypolitańskim Leptis (Magna). Za co Albin otrzymał takie niepochlebne określenie, nie wiemy; według nas wszyscy trzej byli dzielnymi wodzami ze szkoły Marka Aureliusza, a ich główną wadą było to, że było ich właśnie trzech. Najlepszym był, zdaje się, rzeczywiście ulubieniec lud rzymskiego Niger; ale jego legiony stacjonowały w dalekiej Syrii, podczas gdy wódz wojsk panońskich Septymiusz był najbliższy Italii i nie tracił czasu. Żeby nie zostawiać wroga na tyłach, proponował Albinowi tytuł cezara, który oznaczał następstwo tronu, na co ten przystał; po tym pierwszym sukcesie poprowadził swe legiony na Rzym. Powtórzyło się to, co już raz miało miejsce po zabójstwie Galby, kiedy Witeliusz na czele armii germańskiej wyruszył przeciw obranemu przez pretorianów Otonowi. Ale Julian nie był Otonem: zamiast obsadzenia przełęczy alpejskich i kroków wojennych zadowolił się tym, że wymusił na senacie obwołanie Septymiusza wrogiem ojczyzny, na co ten naturalnie nie zwrócił najmniejszej uwagi. Zresztą, co mógł zrobić Julian? Jego siłą była gwardia, a ta, otrzymawszy cenę za sprzedaną władzę, wolała używać niż bić się, niepomna tego, że w osobie pana armii zbliża się dzień sądu nie tylko nad jej wybrańcem, ale i nad nią. 301 A dzień ten się zbliżał, wciąż zbliżał, nieubłagany jak fatum: po Alpach — Pad, dalej — Umbria; było już niedaleko do Rzymu. Julian miotał się bezradnie; kazał fortyfikować miasto, pałac, za pośrednictwem senatu ofiarował niedawnemu wrogowi współudział we władzy. Na co Septymiuszowi współudział we władzy, skoro może ją posiąść w całości? I oto jest on już pod Rzymem. Dodał do swych imion jeszcze imię Pertynaksa, dając przez to do zrozumienia, że jego celem jest zemsta za tego niecnie zamordowanego cesarza; groźne memento dla jego morderców. Ale nawet to nie pobudziło ich do stawiania skuteczniejszego oporu. Wszyscy porzucili nieszczęsnego cesarza; senat, pragnąc pozyskać łaskę zwycięzcy, uchwalił jego detronizację i zarazem wydał przeciw niemu wyrok śmierci. Wyrok natychmiast został wykonany przez żołnierzy w pałacu. „Cóż zrobiłem złego?" - bronił się napadnięty. „Czy kogo straciłem?" - Daremnie; został zamordowany po dwóch miesiącach rządów. Haniebny był tych rządów początek, żałosny koniec. Septymiusz został cesarzem, ale na razie tylko cesarzem Zachodu; Wschód był we władzy Nigra, a to był przeciwnik nie byle jaki. Czy nie mógł stać się nowym Wespazjanem w wyprawie przeciw nowemu Witeliuszowi — Septymiuszowi? W każdym razie nie ustępował dzielnemu założycielowi dynastii Flawiuszów; ale za to Septymiusz znacznie przewyższał opoja z nadreńskiego obszaru. Zatrzymał się w Rzymie nie dłużej, niż trzeba było, żeby utrwalić tam swoją władzę — to znaczy koło miesiąca. Jego głównym czynem było tu zniesienie starej gwardii pretorianów, zbroczonej krwią Pertynaksa, zhańbionej licytacją władzy cesarskiej. Pretorianie wszyscy co do jednego zostali wypędzeni z obozu; nawet do legionów Septymiusz ich nie przyjął. Mordercy Pertynaksa już przedtem, wydani przez kamratów, otrzymali zasłużoną karę — śmierć. Było to zadośćuczynieniem pamięci tego, którego mścicielem był nowy cesarz; to samo znaczenie miała konsekracja Pertynaksa przez senat, przy czym kapłanem nowego divus Pertinax został jego syn. Wszystko to było słuszne; ale bez gwardii Rzym, Italia i dynastia istnieć nie mogły. I oto Septymiusz utworzył nową gwardię, ale utworzył ją z najlepszych żołnierzy swych panońskich legionów. Posiadł w taki sposób załogę bezgranicznie mu oddaną w samym sercu imperium: przecie karność — disciplina —już od czasów Hadriana była głównym hasłem legionów. Z taką załogą mógł cesarz panować bezpiecznie, nie troszcząc się o żadne inne czynniki swej władzy. Tak też zamierzał zrobić; na miejscu pryncypatu — od Augusta (z przerwami) do Marka Aureliusza — zapowiadała się oparta na wojsku monarchia absolutna. Ale to nie wszystko: w legionach pogranicznych służyło wielu tubylców, to znaczy, według rzymskich pojęć, barbarzyńców; oni więc teraz też dostali się do gwardii. Nie po raz pierwszy: widzieliśmy, że już Kommodus, czyli raczej Kleander, zaciągał barbarzyńców do gwardii. Ale to, co wówczas było wyjątkowym nadużyciem, teraz stało się regułą. Reasumując, możemy powiedzieć, że zamiarem nowego cesarza już od pierwszego miesiąca jego rządów była militaryzacja i barbaryzacja Rzymu. 302 Teraz jednak należało obronić tę władzę od najniebezpieczniejszego pretendenta — Pescenniusza Nigra. Wyprzedzony w Rzymie przez Septymiusza, ten dzielny wódz nie dał za wygraną: w Antiochii, owym Rzymie Wschodu, dał się obwołać cesarzem i rychło opanował cały Wschód azjatycki aż do Morza Czarnego i Archipelagu?. Inaczej być nie mogło; ale to, że i Bizancjum uznało jego władzę, która w ten sposób umocniła się także w Europie, oburzyło Septymiusza i wzbudziło jego wściekły gniew przeciw nieostrożnemu miastu. Niezwłocznie wyruszył on ze swymi wiernymi legionami na Półwysep Bałkański, bez wielkich trudności dotarł do Bizancjum i powierzywszy jednemu ze swych legatów oblężenie miasta, przerzucił swe główne siły do Azji Mniejszej. Powodzenie osiągał tu wszędzie; ciągnąc szlakiem Aleksandra Wielkiego, stoczył bitwę z Nigrem pod miastem Issos w Cylicji.4 Zwycięstwo otworzyło mu drogę do Antiochii; po ostatecznej porażce niedaleko od tego miasta Niger pragnął przedostać się do Partów, ale został dopędzony przez żołnierzy Septymiusza i zamordowany. Sęptymiusz jednak nie śpieszył się z powrotem: należało ukarać graniczące z Syrią państewka, które skorzystały z rzymskiej wojny domowej w celu najazdu na podwładne Rzymianom miasta pograniczne. To się cesarzowi rychło udało; a ponieważ była to wojna zewnętrzna, nie domowa, więc chętnie przyjął on z powodu swych zwycięstw tytuły Arabicus i Adiabenicus5 i wtedy dopiero powrócił na Zachód, nie wtrącając się więcej do spraw dogorywającego — jak to jeszcze zobaczymy — państwa partyjskiego. Tymczasem Bizancjum broniło się w dalszym ciągu, pomimo że po porażce i śmierci Nigra jego opór stracił wszelki sens. Przeżyło wszystkie okropności beznadziejnego oblężenia, nie wyłączając i ostatecznej — kanibalizmu; poddało się dopiero po wyczerpaniu wszystkich środków obrony i wytrwałości. Septymiusz potraktował je wprost okrutnie: wszyscy mieszkańcy, którzy się przyczynili do trzechletniej bohaterskiej obrony, niezależnie od tego, czy byli stanu cywilnego, czy też wojskowego, zostali straceni, majątek ich skonfiskowano, miastu odebrano samorząd, przydzielając je do sąsiedniej gminy Peryntu, mury jego zburzono. Szczególnie to ostatnie zarządzenie było samobójcze: Bizancjum dzięki swemu położeniu nad Bosforem było najważniejszą twierdzą państwa na wschodniej północy. Toteż wypadło już bardzo rychło odbudować zniszczone mury. Ale w tym rozkazie objawił się w całej swej sile afrykański temperament Septymiusza. Pozostawał jeszcze trzeci współzawodnik, Klodiusz Albin. Nie tylko współzawodnik, ale i następca tronu, cezar: był nim przecież, dopóki Wschód był w ręku Nigra. Trudno uwierzyć, żeby Albin wziął na serio ową propozycję Septymiusza, który był ojcem dwóch synów; prawdopodobnie obaj chcieli oszukać się wzajemnie. Teraz wynik gry był pomyślny dla Septymiusza; 303 nadeszła chwila zlikwidowania zachodniego niebezpieczeństwa. O powód walki było nietrudno: zarzucał Albinowi, że ten, nie zadowalając się tytułem i rolą cezara, przywłaszczył sobie także tytuł augusta, to znaczy występował jako pretendent do władzy cesarskiej. Wyruszył więc przeciw niemu. Bitwa decydująca odbyła się w pobliżu stolicy Galii, Lugdunum; Albin został w niej rozbity i poległ. Zwycięzca kazał jego odciętą głowę wbić na pal i posłać do Rzymu; oto jakie czasy nastąpiły, zanim upłynęło zaledwie dwadzieścia lat od śmierci Marka Aureliusza. Teraz dopiero - w roku 197 - został Lucjusz Septymiusz Sewer prawdziwym cesarzem Rzymu. 28. DYNASTIA SEWERÓW Warto zapoznać się bliżej z osobą władcy, który popchnął losy państwa rzymskiego na nowe — niestety nie bardzo pomyślne — tory. Urodził się on w mieście trypolitańskim Leptis w roku 146; swoją karierę wojenno-administracyjną rozpoczął za Marka Aureliusza. Będąc legatem w rodzimej Afryce, zapragnął dowiedzieć się o swoich dalszych losach i w tym celu zwrócił się do „matematyka", tj. astrologa, podając mu swą „geniturę" (tj. rozkład planet w chwili swego urodzenia, to, co my dziś nazywamy horoskopem?). Rzuciwszy na nią okiem, astrolog powiedział mu z gniewem: „Podaj swą własną, nie cudzą geniturę!" Kiedy zaś Septymiusz zaczął przysięgać, że to jest właśnie jego genitura, ten oświadczył mu, że gwiazdy wróżą mu tron cesarski. Nie upieramy się przy wiarogodności tej anegdoty; świadczy ona jednak w każdym razie o roli astrologii w epoce Septymiusza. Charakterystyczna jest również historia następująca. Kiedy po stracie swej pierwszej żony, z którą miał dwie córki, zaczął Septymiusz Sewer myśleć o nowym małżeństwie, troszczył się przede wszystkim o genitury wchodzących w rachubę panien. A dowiedziawszy się, że jest w Syrii dziewczyna, której gwiazdy przepowiedziały, że zostanie cesarzową, natychmiast posłał do niej swaty — i uzyskał jej zgodę. W ten sposób jego żoną została niejaka Julia Domna z Emezy syryjskiej, kobieta mądra i energiczna; obie te jej właściwości ciężko zaważyły na dalszych losach państwa rzymskiego. Miał z nią Septymiusz dwóch synów, z których starszy, następca tronu, urodził się w roku 176, a więc jeszcze za Marka Aureliusza. Obwołany cesarzem przez legiony panońskie w roku 193 po zabójstwie Pertynaksa, mógł Septymiusz dopiero po zwycięstwie nad Albinem w roku 197 uważać swą władzę za utrwaloną. Jako dzielny wojownik spędził on dużo lat swego panowania na wojnach z Partami i w Brytanii. Powodzenie zyskiwał wszędzie; na Fartach zdobył nową prowincję, 304 Mezopotamię, urzeczywistniając w ten sposób plany Trajana; na cześć jego zwycięstw wzniesiono mu łuk tryumfalny w Rzymie pod Kapitelem, do dziś dnia istniejący. Z okresu tych wypraw wschodnich datują się też jego względy dla miasta Palmyry, w oazie między Arabią a Syrią, któremu dał on prawo rzymskiej kolonii — i również dla najmożniejszego rodu w tej republice kupieckiej, rodu Odenatów, któremu nadał obywatelstwo rzymskie, widocznie nie przeczuwając, jakiego groźnego współzawodnika stwarza przez to dla swoich następców na tronie rzymskim. Bądź co bądź, na zewnątrz jego rządy były chlubne dla Rzymu; a ponieważ ta ich sława była zasługą legionów i ich dzielnych dowódców, więc ich wpływ musiał się odbić także na polityce wewnętrznej nowego cesarza. Do niej teraz przejdziemy. Przebieg wypadków poprzedzających przejęcie władzy przez Septymiusza tłumaczy nam, dlaczego cesarz ten niezbyt dobrze czuł się w swojej stolicy. Lud rzymski, jak widzieliśmy, uważał za swego wybawcę od sromoty julianowskiej jego współzawodnika, Pescenniusza Nigra. Nie miało to wielkiego znaczenia, gdyż zapał ludu, chociaż gorący, był, jak zazwyczaj, krótkotrwały. Gorzej było z senatem; ten w swej większości wszystkie sympatie przeniósł na drugiego współzawodnika zwycięskiego wodza, Klodiusza Albina. Zwyciężywszy go, Septymiusz zagarnął korespondencję między swoim wrogiem a wpływowymi członkami senatu; dała mu ona materiał do surowych sądów nad bezbronną, ale dzięki swej sławnej przeszłości wciąż jeszcze potężną korporacją. Siła tego uroku sprawiła, że cesarz nie zniósł zupełnie senatu, ale ograniczył jego rolę do znaczenia zwyczajnej rady miejskiej Rzymu, i to podległej w swych funkcjach władzy prefekta miasta. Tak więc z trzech instancyj władzy, które dotychczas współzawodniczyły między sobą, a mianowicie: senatu, gwardii i armii, dwie pierwsze znikły — pozostała armia, jako jedyna podpora władzy cesarskiej. Toteż Septymiusz faworyzował ją stale; jego ostatnie słowa do synów, którym zostawiał dziedziczną władzę, były następujące: „Żyjcie w zgodzie, wzbogacajcie żołnierzy i nie dbajcie o resztę."6 Nastąpiła więc — militaryzacja imperium. Była to pierwsza i najjaskrawsza cecha nowego ustroju państwowego. O organizacji wojska rzymskiego, które teraz właśnie zaczyna odgrywać główną rolę w państwie, będziemy mówić później, tu tylko zwrócimy uwagę na to, co jest potrzebne dla charakterystyki całego ustroju. Ostatni szeregowiec mógł odtąd dosłużyć się najwyższych rang wojskowych - centuriona pierwszego stopnia, trybuna, legata. To jeszcze niczym nie groziło, niebezpieczeństwo tkwiło w tym, że o jego wartości decydowała przede wszystkim siła fizyczna. Można sobie wyobrazić, jak obniżył się wskutek tego, źle zastosowanego, liberalizmu poziom kulturalny armii nawet pośród jej wodzów. Należy przy tym zaznaczyć, że Septymiusz także posady swych urzędników cywilnych obsadzał najchętniej weteranami armii. Za czasów oświeconego absolutyzmu - to znaczy Antoninów - biurokracja cesarska zajęła już miejsca zarezerwowane poprzednio dla mniej lub więcej obieralnych członków senatu; 305 ale była to pomimo wszystko biurokracja rycerska.7 Teraz ta biurokracja również została zmilitaryzowana: swoich prefektów i prokuratorów cesarz wybierał spomiędzy wyższych szarż swego wojska. Rządy Antoninów były rządami inteligencji; teraz nastąpiły inne czasy. Ciekawej zmianie uległ także urząd prefektów gwardii pretoriańskiej. Już przedtem funkcje sądowe - tzw. cognitiones - zostały odebrane senatowi i przelane na tych prefektów, których władza w ten sposób stawała się raczej cywilna niż wojskowa. Było to możliwe, dopóki tym prefektami byli rycerze, ludzie jeżeli nie wysokiego, to jakiego takiego wykształcenia. Teraz, kiedy prefektem gwardii mógł zostać prawie analfabeta, należało zapobiec ostatecznej ruinie sądownictwa. Praktyka złagodziła tu krańcowość teorii: dbano o to, żeby z obu prefektów choć jeden był doświadczonym prawnikiem. Nie było to stanowisko bezpieczne: najlepsi prawnicy Rzymu, Papinian i Ulpian, życiem przypłacili swe krótkotrwałe wywyższenie. Ale bądź co bądź, działalność tych prefektów przyczyniła się do rozkwitu prawa rzymskiego podczas straszliwego upadku pozostałej kultury umysłowej, który nastąpił właśnie za Sewerów. Mówiłem przed chwilą o dwóch prefektach; to, że było ich dwóch, co było właściwie powrotem do tradycji augustowskiej, nastąpiło dopiero w roku 205; w ciągu pierwszego dziesięciolecia rządów Septymiusza prefektem był jeden mąż, cieszący się bezgranicznym zaufaniem cesarza, jego jak gdyby kanclerz, który podczas licznych wypraw wojennych faktycznie rządził państwem. Był to Gajusz Fulwiusz Plaucjan, człowiek ogromnie ambitny i nie przebierający w środkach; na cesarza wywierał on wpływ wprost magnetyczny. Ale właśnie przez to był przedmiotem gorącej nienawiści następcy tronu, starszego syna cesarza, którego potomni znali pod imieniem Karakalli. Ta nienawiść jeszcze wzrosła, kiedy cesarz, także i pod tym względem ulegając wpływowi swego faworyta, ożenił tego syna z córką Plaucjana, Plaucyllą. Ta niezgoda między kanclerzem a następcą tronu doprowadziła na koniec do katastrofy: Karakalli udało się przekonać ojca, że Plaucjan przygotowuje spisek przeciw niemu. Skutki tego oskarżenia były straszne: Septymiusz miał temperament gwałtowny i nie znał miary ani w miłości, ani w gniewie; w styczniu roku 205 Plaucjan został stracony. Cała ta tragedia bardzo przypomina tragedię Sejana z czasów Tyberiusza (wyżej, s. 152); ale tamtą mogliśmy opowiedzieć według wstrząsającej relacji Tacyta, do tej służą nam tylko strzępy tradycji w skąpych opowiadaniach biografów oraz wyciągu z dzieła Kasjusza Diona. Militaryzacja - to jeszcze nie było wszystko. Do starej gwardii pretoriańskiej zaciągano tylko obywateli rzymskich — tak było przynajmniej przed Kommodusem; mogła więc ona uchodzić poniekąd za przedstawicielkę „narodu rzymskiego", w większym nawet stopniu niż zniesione przez Tyberiusza zgromadzenia narodowe. Teraz i to się zmieniło. W armii, z której wyłoniła się nowa gwardia, gwardia septymiuszowska, wcale nie dbano o obywatelstwo rzymskie; przeciwnie, składała się ona przeważnie z mieszkańców prowincyj, nie posiadających obywatelstwa. 306 To jeszcze niczego by nie przesądzało, gdyż prowincje dzięki konsekwentnie przez Antoninów przeprowadzonej urbanizacji były już w znacznym stopniu zasymilowane; ale namiestnicy nie gardzili pomocą barbarzyńców, szczególnie Germanów, którzy chętnie zaprzedawali się im w zamian za dobry żołd i możność osiedlenia się na roli w przyszłości. I przed tymi więc także otwierała się perspektywa kariery wojskowej, a z czasem, jak już wspomniałem, i cywilnej. Tak więc nie tylko militaryzację, ale i barbaryzację swego kraju, swej armii i swych urzędów zawdzięczał Rzym reformom Septymiusza Sewera. Nie należy się temu dziwić; dziwne raczej może wydać się to, że ten proces — a przynajmniej militaryzacja — nie nastąpił wcześniej. Przecież armia, stała armia, jest jedyną siłą realną w państwie; jakże ma więc państwo zapobiec temu, żeby nie sięgnęła ona po władzę odpowiadającą jej potędze, żeby z obrońcy narodu nie stała się jego ciemięzcą? Nad tym problemem zastanawia się już Platon w swej Rzeczypospolitej; jest on łatwy do rozwiązania tam, gdzie armią jest pospolite ruszenie, jak to było w epoce chwały republiki, trudniej jest w epokach armii stałej, najgorzej — w epoce barbaryzacji, jak to zobaczymy w następnym rozdziale. Teraz musimy zastanowić się nad następującą kwestią: co uratowało Rzym od militaryzacji w pierwszych dwóch stuleciach cesarstwa? Teoria materialistyczna tej odpowiedzi nam nie da; obrońcą Rzymu była bowiem wyłącznie legenda, trzymająca w karbach siłę wojskową, pochopną do zysku i gwałtu: legenda augustowska w pierwszym stuleciu, legenda antoninowska w drugim. Sam Septymiusz uznał wartość tej ostatniej: chcąc uratować i wyzyskać na własną korzyść jej szczątki po niszczycielskich rządach Kommodusa, uciekł się on do jednej z najdziwaczniejszych fikcyj jurydycznych, w które tak obfituje prawo rzymskie. Już przedtem, jak widzieliśmy, „adoptował" on ojca, i do tego — zmarłego ojca, w osobie Pertynaksa, występując jako jego mściciel przeciw Julianowi i starej gwardii. Ta „adopcja" i teraz nie poszła w zapomnienie, przydomek Pertynaks pozostał przy jego imieniu obok imienia Sewer i brzmiał obok niego doskonale.? Teraz jednak po raz drugi „adoptował" sobie Septymiusz ojca w postaci dawno zmarłego, prawdziwie świetlanej pamięci Marka Aureliusza. Jego imienia co prawda nie przybrał, tylko przekazał je swym synom, a co oni z nim zrobili, przekonamy się niebawem. Cezar kazał siebie teraz nazywać divi Marcifilius, co doprowadziło do jeszcze jednego nieporozumienia. Przecież prawdziwym divi Marcifilius był, całkiem nieświętej pamięci, Kommodus; Septymiusz więc stał się teraz -bratem tego nędznika? - Tak jest; cesarz nie uląkł się nawet tej przykrej konsekwencji, kazał konsekrować Kommodusa, stracić jego morderców, o ile jeszcze żyli, i do tytułu divi Marci filius dołączył wcale nie zaszczytne miano 307 divi Commodi frater?. Wszystko w tym celu, żeby połączyć swój ród z rodowodem świetnej legendy antoninowskiej. Zdaje się, że nawet swym wyglądem zewnętrznym starał się on przypominać „kochanka ludów"; trudno bowiem wytłumaczyć inaczej podobieństwo jego popiersi do popiersi Marka Aureliusza. Septymiusz Sewer umarł w roku 211 podczas wyprawy brytańskiej, na którą zabrał także obu swych synów, żeby ich wyzwolić spod wpływów życia dworskiego i pogodzić między sobą; po jego śmierci zostali oni obaj współrządcami imperium. Starszemu było pierwotnie na imię Bassianus; później ojciec, gwoli legendzie antoninowskiej, przemianował go na Marka Aureliusza Antonina. Ale potomni nie zgodzili się na takie utożsamienie najlepszego cesarza Rzymu z jednym z najgorszych: uwiecznili go natomiast pod przydomkiem Karakalli, który otrzymał on jeszcze w swych wczesnych latach jako wychowanek obozu pod Lugdunum od płaszcza galickiego tej nazwy — a więc prawdopodobnie z takiego samego powodu, z jakiego synek Germanika zyskał przydomek Kaliguli. „Żyjcie w zgodzie, wzbogacajcie żołnierzy i nie dbajcie o resztę." Pierwsze z tych życzeń stroskanego ojca nie spełniło się: wkrótce po jego śmierci Karakalla zamordował swego brata, nieszczęsnego „Antonina" Getę, w ramionach matki obydwóch Julii Domny, pod pozorem spisku, który rzekomo uknuł on przeciwko niemu. Nie dość na tym: kazał wykreślić jego imię na wszystkich napisach publicznych i prywatnych — stosując przeciwko niemu znaną nam już damnatio memoriae — prefektowi zaś gwardii, sławnemu prawnikowi Papinianowi, polecił napisać mowę do senatu, usprawiedliwiającą owo stracenie Gety. Otrzymał co prawda od niego słuszną odpowiedź: „Trudniej jest usprawiedliwić bratobójstwo niż je spełnić"8 — ale odpowiedź ta pociągnęła za sobą jedynie stracenie tego, który ją wygłosił, a nie nawróciła cesarza bratobójcy. Brnął on dalej przez krew, niepomny przekleństw swoich poddanych, aż własną krwią zapłacił za niezliczone zbrodnie swoich krótkich (211—217) rządów. Drugie życzenie ojca — spełniło się. Karakalla w większym jeszcze stopniu niż jego ojciec był cesarzem żołnierzy. A ponieważ armia w przeważnej swej części rekrutowała się z prowincyj, więc też cesarz w swym sławnym dekrecie z roku 212 — tzw. constitutio Antoniniana — równouprawnił prowincje z Italią, nadając całemu imperium obywatelstwo rzymskie. Było to uwieńczeniem owej emancypacji prowincyj w stosunku do Italii, emancypacji, która się rozpoczęła już za Antoninów, i powtórzeniem w większych rozmiarach równouprawnienia Italii z Rzymem. Mogłoby stąd wyniknąć wiele dobrego — gdyby nie trzecie życzenie Septymiusza. „Nie dbajcie o resztę" — świetnie... Ale ta reszta zemściła się; nie czynnie, 308 tego nie była w stanie zrobić, lecz biernie — przerażająco biernie. Ta reszta była bowiem opodatkowana w niesłychanym stopniu celem wzbogacenia żołnierzy; samorządy miast zbierały podatki pod nadzorem cesarskiego urzędnika, ale na własną, bardzo ciężką odpowiedzialność. Skutkiem tego było powszechne uchylanie się od stanowiska członka samorządu municypalnego (curialis), które niegdyś było przedmiotem ambicji mieszczanina. O meliorację rolnictwa nie starano się, gdyż mogła ona zakwalifikować zbyt gorliwego ziemianina do objęcia stanowiska kurialisa. A więc wyniknął stąd upadek rolnictwa, upadek przemysłu i handlu; o upadku sztuki i mówić nie trzeba. Co prawda nie odbiło się to na architekturze: ta, odpowiadając potrzebom życiowym, utrzymywała się na dawnym poziomie, i właśnie zbudowane przez Karakallę termy przy via Appia pod Awentynem swymi ruinami dają wspaniałe świadectwo o talencie rzymskich architektów nawet w owych czasach. Co do rzeźby, to Karakalla dał jej w jej odmianie realistycznej ostatni, ale bardzo cenny temat — siebie samego. Warto wpatrzyć się w popiersie tego cesarza bratobójcy: jest to chyba najdoskonalsze wcielenie szatana w postaci ludzkiej. Cesarz żył śród żołnierzy i śród żołnierzy zginął dzięki intrygom prefekta gwardii M a k r y n a, który prawdopodobnie był jego kanclerzem podczas wypraw wojennych, tak samo jak Plaucjan za rządów jego ojca. Spisek był uknuty bardzo chytrze i przez dłuższy czas jego sprawca mógł pozostać nie znanym i nawet wystąpić jako mściciel swojej ofiary, co wpłynęło na to, że obrano go na następcę zabitego. Senat właściwie już nic nie miał do powiedzenia w tej sprawie, uznał jednak Makryna za cesarza, mówiąc, że każdy jest lepszy od bratobójcy. Udał się wtedy Makryn do legionów wraz ze swym młodziutkim synem Diadumenianem i został przychylnie przyjęty przez żołnierzy, szczególnie kiedy im powiedział: - Ponieważ widzę waszą miłość dla imienia Antoninów, nadaję to imię memu synowi, który oby je nosił jak najdłużej! Z entuzjazmem przyjęli żołnierze tę przemowę, odpowiadając: - Mając Antonina, mamy wszystko.9 Tymczasem powstał przeciw obydwu następcom Karakalli groźny wróg w postaci jeszcze jednego Antonina, tak samo fałszywego jak i tamten, a jednak wskutek nowej fikcji posiadającego więcej praw. Matka Karakalli, Julia Domna, sama zadała sobie śmierć, usłyszawszy o jego zabójstwie; miała jednak przy sobie siostrę, Julię Mezę, również mądrą i energiczną kobietę i matkę dwóch córek, Soemiady i Mamei. Każda z tych córek była znów matką syna, Soemiada - Awitusa, Mamea zaś — Aleksjana. Całą tę rodzinę Makryn wypędził teraz z Rzymu, a było to z jego strony wielkim błędem. Męża z córkami udała się bowiem do Emezy syryjskiej, gdzie jej mąż był kapłanem w świątyni miejscowego boga słońca, Elagabala, i zarządzał ogromnymi bogactwami. Z tych bogactw skorzystano teraz celem agitacji na korzyść starszego w rodzie, Awitusa. Żeby wzmocnić jego szansę, matka Soemiada zdobyła się na jeszcze jedną ofiarę, 309 która ją zresztą, jako Syryjkę, niewiele kosztowała: zaczęła szerzyć pogłoskę, że była w swoim czasie kochanką Karakalli i że jej Awitus jest właściwie synem tego ostatniego — a więc kością z kości prawdziwego Antonina, skoro za takiego uważano syna Septymiusza Sewera. Ten nowy Antonin miał wówczas lat czternaście, służył jako kapłan swemu bogu Elagabalowi i był czarującej urody —jego popiersia nie dają nam o niej należytego pojęcia. Kiedy jego matka zjawiła się z nim na murach Emezy i pokazała go żołnierzom, zachwyt był powszechny. Legiony przechodziły tłumnie na jego stronę; na ich czele hetman Gannis stoczył z Makrynem decydującą bitwę pod Antiochią, uzurpator został w niej rozbity, a wkrótce potem zamordowany razem z synem. Awitusa obwołano cesarzem — naturalnie pod imieniem Marka Aureliusza Antonina. Potomni jednak tego zaszczytu mu nie przyznali, nazywając go wedle imienia boga barbarzyńskiego, któremu służył, Heliogabalem, pod którego to imieniem i my go znamy ze sławnej tragedii Krasińskiego.? Stało się to w roku 218; po zwycięstwie Gannisa Heliogabal przeniósł się do Rzymu i tu rychło nastąpiło rozczarowanie. Oczywiście nie należy zapominać, że był to czternastoletni chłopiec, do ostateczności zdeprawowany przez owe obrzędy boga syryjskiego, w których rozpusta zastępowała religię. Toteż o rządy nie troszczył się wcale: sprawowała je jego babka Julia Męża, której nadano tytuł augusty. To ona jest odpowiedzialna także za stracenie Gannisa, któremu jej wnuk zawdzięczał tron. Był to jeden z wielu przykładów wschodniej wdzięczności. Co zaś do samego Heliogabala, to dzielił on swój czas między najbardziej nieokiełznaną rozpustę, o której nie będziemy mówić, i służbę swemu bogu emezeńskiemu. Fetysza tego ostatniego — był to czarny kamień, przypuszczalnie aerolit, tak samo jak i fetysz Wielkiej Macierzy Bogów 10 — kazał on przenieść do Rzymu, wybudował mu wspaniałą świątynię na Palatynie i marzył o tym, żeby jego religię uczynić jedyną w całym państwie, podporządkowując mu wszystkich innych bogów, zarówno rzymskich, jak greckich i wschodnich. Ponieważ Elagabal był bogiem słońca, możemy jego religię nazywać religią solarną.?? Dążenie ku niej jest charakterystyczne w ostatnich czasach „pogaństwa" i później, jak to jeszcze zobaczymy, kierowało ono reformami religijnymi bardzo wybitnych cesarzy; ale w działalności Heliogabala nosiła ta religia charakter zupełnie dziecinny. Wystarczy zaznaczyć, że wyprawił on wesele swego Elagabala z boginią kartagińską Niebieską (Caelestis), która właściwie była fenicką Astarte, a więc rodaczką boga emezeńskiego. W miarę szaleństw tego chłopca rosła i otaczająca go zgroza; żeby go ocalić, poradzono mu - tu znowu mamy przykład dziwactwa prawa rodzinnego Rzymian — adoptować swego brata ciotecznego, syna Mamei Aleksjana, i przez nadanie mu tytułu cezara wyznaczyć go na następcę tronu. Rada była dobra; 310 Aleksjan bowiem, chociaż był jeszcze młodszy od swego szesnastoletniego przybranego „ojca", był chłopcem rozsądnym i statecznym i ześrodkował na swojej osobie całą miłość poddanych dla monarchy. Ale cóż, kiedy ostateczny obłęd Heliogabala odepchnął nawet to jedyne oparcie dla jego władzy: zamiast przygarnąć do siebie tego najbliższego krewniaka widział w nim współzawodnika we władzy i starał się go pozbyć za wszelką cenę. Aż na koniec przebrała się miara: żołnierze się zbuntowali i zabili Heliogabala wraz z jego matką Soemiadą (babka Męża widocznie już przedtem umarła). Stało się to w roku 222. Cesarzem został niespełna trzynastoletni syn Mamei, który zamiast Aleksjana zaczął się nazywać Aleksandrem, dodając do tego imienia przydomek Sewerus. Podkreślał nim swe pokrewieństwo z Septymiuszem Sewerem, który był mężem siostry jego babki, Julii Mezy; imię Aleksandra świadczy o popularności wśród cesarzy rzymskich postaci Aleksandra Wielkiego, owego pogromcy Wschodu. Dzieje tego Wschodu, jak to zobaczymy, sprawiły, że właśnie za rządów młodego cesarza potrzeba takiego pogromcy stała się bardziej paląca niż kiedykolwiek przedtem. Natomiast z przydomka Antoninus nowy Aleksander zrezygnował: jego poprzednik ostatecznie go splugawił, ze sławnej niegdyś legendy antoninowskiej nie pozostało już nic. I oto mogło się wydawać, że po tylu latach zgrozy i hańby na koniec nadeszły dla państwa rzymskiego lepsze czasy. Naturalnie własnej inicjatywy od nieletniego chłopca nie można było wymagać: na razie rządy sprawowała jego matka, zacna Mamea, która też otrzymała tytuł augusty; obok niej jednak był doradcą cesarza znakomity prawnik Ulpian, odwołany przezeń z wygnania, na które go skazał, jak można się było spodziewać, Heliogabal. Oboje oni stali na czele rady regencyjnej, która składała się z szesnastu najwybitniejszych senatorów. Była to więc prawdziwa restauracja rządów senackich. Najbardziej nas dziwi to, że ta restauracja została uznana zarówno przez gwardię, jak i przez armię; co prawda nie obeszło się tu również bez zamieszek i bez uzurpacji, ale nie miały one większego znaczenia. Teraz objawiło się to, co było ostatnią ostoją władzy państwowej w Rzymie: po upadku legend dynastycznych pozostawała ta, która była najstarsza i najczcigodniejsza ze wszystkich - legenda senacka, legenda Kamillusów i Fabrycjuszów, Scypionów i Cyceronów.11 Pomimo poniewierki i splugawienia przez poprzednich władców, pomimo swej własnej służalczości był to jednak i nadal senat narodu rzymskiego, symbol sławy dawnej republiki. Pierwszą troską nowej władzy było powszechne oczyszczenie Rzymu z plam i nieprawości, pozostawionych przez rządy Heliogabala: towarzysze jego wszeteczeństw, sprzedajni i chciwi urzędnicy, zostali niemiłosiernie usunięci. Już to jedno przyniosło ulgę poddanym, tak samo w Italii, jak i w prowincjach. Dalej należało dopomóc skarbowi, nadszarpniętemu szaleństwami poprzednika; 311 oprócz sumiennego ściągania podatków wypada tu wymienić reformę monetarną, nie bardzo dla nas zrozumiałą, ale widocznie w swych skutkach zbawienną. Jeżeli możemy się tu domyślić, że była to inicjatywa doświadczonego Ulpiana, to w innych wypadkach rękojmią sukcesu był osobisty urok młodego cesarza, który nie wahał się ryzykować własnym życiem, broniąc swego sędziwego doradcę od zamachów wiecznie niezadowolonej, zdemoralizowanej gwardii. Był on bowiem skromny i wstrzemięźliwy w swym życiu prywatnym, ale tam gdzie okoliczności wymagały energii, umiał ją okazywać w całej pełni. Poza tym charakteryzuje go szeroka tolerancja religijna: miał w swym lararium (rodzaj kapliczki domowej) oprócz wizerunków najlepszych cesarzy jeszcze animas sanctiores?; jak mówi jego biograf12, a między nimi Chrystusa, Abrahama i Orfeusza, do których modlił się codziennie. Mogło się zdawać, że ten młody, zdrowy ciałem i duszą cesarz da Rzymowi długi szereg szczęśliwych lat, których państwo tak potrzebowało dla zagojenia swoich licznych ran; ale oto znowu, jak za czasów Marka Aureliusza, dały o sobie znać główne krwawiące granice państwa, nadeufracka i germańska. Pierwsza w ostatnich czasach mało sprawiała Rzymowi kłopotów: państwo partyjskie, niegdyś jego postrach, dusiło się we własnej krwi, rozszarpywane przez nieustające wojny domowe. Teraz jednak, właśnie za Aleksandra Sewera, z chaosu tych wojen domowych wyłoniła się potężna dynastia, marząca o tym, żeby odnowić dawne tradycje perskie Cyrusów i Dariuszów. Należy bowiem wiedzieć, że ta Partia, która koło roku 240 przed Chr. oddzieliła się od królestwa Seleukidów, powoli sama stała się państwem hellenistycznym: język grecki był językiem wykształconej części społeczeństwa i urzędów, napisy na monetach i gdzie indziej były greckie. Otóż obecnie nastąpiła reakcja nacjonalistyczna: założyciel nowej dynastii, Ardaszir — Grecy nazywali go Artakserkęsem - wnuk Sasana, nawiązywał do staroperskich tradycyj, faworyzował staroperską religię Zoroastra, posługiwał się urzędowo językiem perskim: jednym słowem, teraz dopiero kraje irańskie zostały ostatecznie stracone dla hellenizmu. Takie były na razie sprawy wewnętrzne królestwa Sasanidów, jak nazywamy tę nową dynastię, która powstała na miejsce partyjskiej dynastii Arsakidów. Ale Artakserkses postanowił dokonać tego, co leżało także w dawnym programie Arsakidów — mianowicie zagarnąć całą puściznę starych królów perskich aż do wybrzeży śródziemnomorskich. Nie wypowiadając wojny, jako nie związany przymierzami zawartymi przez Rzym z Arsakidami, napadł na Mezopotamię. Na to oczywiście cesarz rzymski zezwolić nie mógł; pomimo swych tendencyj pokojowych wyruszył na wschód celem obrony napadniętej prowincji. Należy podziwiać rozwagę, z jaką ten młody, niedoświadczony wódz prowadził narzuconą mu wojnę z podnieconym wielu zwycięstwami przeciwnikiem: pomimo piętrzących się w obcym kraju trudności dokonał swego, 312 odparł atak Artakserksesa i uratował Mezopotamię od nawałnicy perskiej. Można sobie wyobrazić, jak Muza helleńska sławiła to zwycięstwo nowego Aleksandra nad królem perskim, który tym razem nazywał się Artakserksem; senat uczcił wspaniałym tryumfem swego ulubieńca i ta pierwsza wojna, perska (232—233), miała wynik niewątpliwie pomyślny. Niebawem jednak wybuchła druga wojna — germańska. Bardzo być może, że właśnie ogołocenie granicy północnej, spowodowane przerzuceniem wojsk na wschód, dodało odwagi barbarzyńcom: faktem jest, że przerwawszy limes reno-dunajski, zalali oni swymi hordami „Pola Dekumackie"? (dzisiejszą Badenię) i zaczęli zagrażać Galii. Niestrudzony Aleksander musiał się udać na tę drugą wojnę razem ze swoją matką, która nie chciała opuszczać syna w niebezpiecznej wyprawie. Legenda opromieniła ten wyczyn: mówiono, że astrolog Aleksandra, Trazybul, wywróżył mu z gwiazd, że zginie od barbarzyńskiego miecza. „A więc na polu chwały — odpowiedział młody bohater — tym lepiej." Dalej opowiadano, że podczas podróży przez Galię pewna druidka powiedziała cesarzowi, żeby nie liczył na zwycięstwo i nie ufał własnym żołnierzom. Ta ostatnia rada, niestety, była aż zanadto uzasadniona. Przypomnijmy sobie dewizę Septymiusza Sewera: wzbogacać żołnierzy i nie dbać o resztę. Otóż Aleksander dbał o tę resztę, nie mogąc pozwolić, żeby wszystkie dochody państwowe szły na wzbogacenie rozpanoszonego żołdactwa; był on przy tym w razie potrzeby surowy i umiał karać tych, co naruszali dyscyplinę wojskową. Tyle wiedzieli o nim żołnierze nadreńskich legionów, kiedy się zjawił śród nich w obozie pod Moguncją w roku 235; rychło poczuł, że na ich przywiązanie do swojej osoby liczyć nie może. Gdyby nadeszły przynajmniej jego pułki z wojny perskiej, które wzbogacił łupami, zdobytymi na nieprzyjacielu, i okrył sławą! Ale były one jeszcze daleko. Żeby zyskać na czasie, Aleksander rozpoczął układy z Germanami. Tymczasem wichrzyciele w wojsku robili swoje; na ich czele stał niejaki Maksymin, z pochodzenia Trak, który od szeregowca dosłużył się najwyższych szarż wojennych. Zyskał posłuch; prowadzeni przezeń powstańcy zamordowali Aleksandra wraz z jego matką. Tak więc zgasła gwiazda pomyślności, która błyszczała nad Rzymem w ciągu trzynastu lat; odpowiedzią bowiem prawdy dziejowej na tę zbrodnię Maksymina i jego żołnierzy był wielki, trwający pięćdziesiąt lat zamęt. 29. WOJSKO RZYMSKIE Przeprowadzona przez Sewerów militaryzacja państwa rzymskiego zmusza nas do zwrócenia szczególnej uwagi na element, który był narzędziem tej militaryzacji, tj. na wojsko rzymskie. W tej swojej formie, w której istniało przez wszystkie epoki cesarstwa, 313 wyszło ono z zamętu wojen domowych, poprzedzających założenie cesarstwa, i zawdzięczało swe uporządkowanie geniuszowi Augusta oraz jego constitutiones, tj. swego rodzaju regulaminowi, w zasadzie obowiązującemu wszystkich jego następców. Według tej zasady wojsko rzymskie było właściwie wojskiem samego cesarza; na jego imię składało przysięgę wierności, którą powtarzało podczas całych rządów danego cesarza dwa razy rocznie, w dzień jego wstąpienia na tron i w dzień Nowego Roku. Przysięgano na imię cesarza, to znaczy, że po jego śmierci przysięga traciła swoją siłę. Ta poważna luka w ustawodawstwie wojskowym powstała skutkiem tego, że brak potomstwa męskiego nie pozwolił Augustowi na uregulowanie kwestii dynastycznej. Było to jedną z głównych bolączek nowego ustroju, przyczyną wielu zamieszek, towarzyszących zgonowi przedstawicieli najwyższej władzy. Na całość wojska rzymskiego składały się następujące jego części; po pierwsze legiony, po drugie oddziały pomocnicze (auxilio), po trzecie załogi miasta Rzymu i jego okolic, po czwarte flota, po piąte artyleria, po szóste na koniec milicja municypalna i prowincjonalna. Zajmijmy się tymi częściami w oznaczonym porządku, zaczynając od najbardziej charakterystycznych dla Rzymu jednostek wojskowych — od legionów. Legion rzymski odpowiada naszemu pułkowi i składa się w epokach cesarstwa z mniej więcej 6000 żołnierza. Tych legionów August po zwycięstwie nad współzawodnikami zostawił sobie niewiele ponad dwadzieścia; po jego śmierci ich liczba wynosiła dwadzieścia pięć. Jego następcy stopniowo, ale bardzo powoli zwiększali tę liczbę; Septymiusz Sewer doprowadził ją do trzydziestu trzech. Każdy legion był oznaczony liczbą i nazwą, np. legio II Adiutrix, legio V Alaudoe, legio XII Fulminata itd.? Ponieważ zgodnie z myślą Augusta imperium rzymskie należało utrzymać w określonych przezeń granicach, zadaniem wojska była zasadniczo obrona tych granic; dlatego też zostało ono rozkwaterowane w prowincjach pogranicznych, tj. w tych, którymi rządził sam cesarz przez swoich legatipropraetore. Tak więc za Augusta w Hiszpanii stacjonowały legio IV Macedonica, legio VI Victrix, legio X Gemina?? w Afryce legio III Augusta i legio IX Hispana itd. Osiedlenie legionów w danych prowincjach było w zasadzie stałe; ich przeniesienie z jednej prowincji do drugiej należy raczej do wyjątków. Jako ośrodki romanizmu spełniały one poniekąd w swych prowincjach pogranicznych, a więc w znacznej części barbarzyńskich, misję cywilizacyjną; w pobliżu ich obozów powstawały w sposób naturalny osiedla tubylcze, które z czasem stawały się miastami. 314 Wskutek tego historia poszczególnych legionów, do której bardzo obfitego materiału dostarczają nam napisy, należy do najciekawszych części historii kulturalnej starożytności. W przeciwieństwie do tych prowincyj pogranicznych pozostałe prowincje — przeważnie senackie — były w zasadzie „prowincjami bezbronnymi" (provinciae inermes); naturalnie miały i one swą ochronę wojskową celem podtrzymania wewnętrznego ładu, ale do tego była właśnie przeznaczona milicja prowincjonalna i municypalna, która w naszym spisie zajmuje szóste miejsce. Legion cesarski, nieco odmienny pod tym względem od republikańskiego, składał się z dziesięciu kohort, każda kohorta z sześciu centuryj. Komendantem legionu był legat — legatus legionis, jak go nazywano w odróżnieniu od legatus propraetore, naczelnika całej prowincji. Ten legat legionu był rangi senatorskiej, zazwyczaj — byłym pretorem. Jego podwładnymi byli trybunowie wojskowi, których istniało kilku, każdy z nich mógł — jak Horacy w wojsku Brutusa -prowadzić legion, ale jak dzielili oni swą kompetencję między sobą i legatem, tego nie wiemy. Wreszcie przywódcami poszczególnych kohort i centuryj byli centurionowie. W ogóle hierarchia wojskowa pozornie była bardzo prosta: dzieliła się na legatów, trybunów i centurionów. W rzeczywistości jednak okazywała się skomplikowana, gdyż były w niej - jak i u nas - stopnie pośrednie między prostym szeregowcem a centurionem (odpowiadającym poniekąd naszemu podoficerowi), a poza tym i centurionowie nie byli równi między sobą: istniały wewnątrz legionu awanse, zupełnie niepodobne do naszych, od niższego stopnia centurionatu do najwyższego, tzw. primipilus, którego wciągano nawet, razem z trybunami, do rady wojskowej. Ten primipilus był do czasu Sewerów szczytem kariery centuriona; dopiero Septymiusz otworzył centurionom drogę do wyższych stopni oficerskich, nie wykluczając i najwyższego — jak to już widzieliśmy. Ta ostatnia nazwa — primipilus — zawiera aluzję do zasadniczej broni legionisty rzymskiego. Było nią pilum, oszczep mniej więcej dwumetrowej długości z żelaznym grotem, takiej konstrukcji, że rzucony w tarczę przeciwnika, łamał się pod własnym ciężarem, zwisał z tej tarczy, obezwładniając broniącego się żołnierza, i w żadnym razie nie mógł być użyty do ponownego rzutu. Oprócz tego pilum legionista nosił „hiszpański" obosieczny miecz przy prawym boku i puginał przy lewym. Był to jego oręż do natarcia; obronny składał się z pancerza skórzanego, hełmu i tarczy. Ozdobą i zarazem świętością legionu był jego sztandar; był to srebrny, czasami nawet złoty orzeł na wierzchołku długiego drąga, ozdobionego także różnymi symbolami, między innymi wizerunkiem cesarza, wizerunkiem, który był przyczyną zgorszenia dla Żydów i chrześcijan. Te orły legionowe -Romanae aves? — były nie tylko, jak odpowiednio nasze sztandary, 315 symbolem honoru legionu, bardzo żywo odczuwalnym, lecz wprost przedmiotem kultu religijnego; w obozie przechowywano je w kapliczce i ta kapliczka posiadała prawo azylu; urodziny legionu obchodzono jako „urodziny orła", natalis aquilae. W bitwie nosił go oddzielny chorąży, aquilifer, chroniony przez prymipila legionu. Obóz czasów cesarskich, też odmienny od republikańskiego, miał kształt prostokąta, którego długość o jedną trzecią przekraczała szerokość. Otoczony wałem, miał z każdej strony po jednej bramie, mianowicie z przodu porta praetoria, z tyłu porta decumana, poza tym porta principalis dextra i sinistra. Sam obóz dzielił się przede wszystkim na część zewnętrzną między wałem a via sagularis i część wewnętrzną. Zewnętrzna była naturalnie najbardziej narażona na napady wroga; tu więc miały swoje namioty (contubernia, po jednym na dziesięciu żołnierzy) najlepsze kohorty legionów. Wewnętrzna dzieliła się na trzy części, środkową między via principalis i quintana, przednią (praetenturd) między via principalis i porta praetoria i tylną (retentura) między via quintana iporta decumana. Największą była naturalnie część środkowa; tu znajdowało się tzw. praetorium, okazały gmach naczelnictwa legionu, ołtarz, na którym składano ofiary, kapliczka, forum, guaestorium, czyli intendentura, itd. Pozostałe części tego centrum — latera praetorii — jako też pretenturę i retenturę zajmowały contubernia poszczególnych kohort i formacyj dodatkowych. Jak widać, obozy stałe — castra stativa — legionów były prawdziwymi małymi miastami; były one w rzeczywistości i zawiązkami, i wzorami miast, które z czasem powstały wzdłuż granic państwa rzymskiego. Daliśmy krótki opis takiego obozu według źródła odnoszącego się do początku wieku III; należy jednak pamiętać, że pewna przełomowa reforma Septymiusza Sewera musiała w znacznym stopniu zmodyfikować ten plan. O tej reformie powiemy teraz kilka słów. W epoce przedsewerowskiej żołnierz rzymski prowadził życie kawalerskie; o małżeństwie mógł on myśleć dopiero po otrzymaniu zwolnienia ze służby, missio, to znaczy zasadniczo po dwudziestu latach, w praktyce jednak o wiele później. Otóż przełomowa reforma Septymiusza polegała na tym, że zezwolił on żołnierzom - co prawda nie na prawne małżeństwo, lecz na coś prawie równoznacznego. Mianowicie: żołnierz otrzymał prawo współżycia z kobietą, która nazywała się formalnie nie uxor, lecz focaria, to znaczy - „pilnująca ogniska". Dzieci pochodzące z takiego quasi-małżeństwa otrzymywały imię nie ojca, lecz matki, jako miejsce urodzenia podawały castra i o ile były chłopcami, obierały z czasem zawód żołnierski. Bądź co bądź, skoro zamiast dawnego contubernium dziesięciu żołnierzy istniało tyleż pojedynczych „ognisk" domowych, to samo życie obozowe przybrało zupełnie odmienny wygląd; co zaś do owych ograniczeń, to nie dziw, że z czasem zostały one usunięte i dawna focaria stała się prawną uxor. Toteż zabójca Karakalli, efemeryczny cesarz Makryn, nie bez pewnej słuszności skarżył się, że przez reformę Septymiusza została zniszczona karność wojska rzymskiego. 316 Rzeczywiście ruchliwość tego wojska była odtąd znacznie ograniczona: po stu przeszło latach żołnierze legionów galickich byli oburzeni, kiedy cesarz Konstancjusz II rozkazał im wyruszyć przeciwko Fartom i rozstać się z żonami i z dziećmi. Dodajmy do tego reformę równoległą: przydzielenie żołnierzom jeszcze podczas ich służby pewnych cząstek ziemi, tak że broniąc granic państwa, bronili oni jednocześnie swych własnych posiadłości. Ogrom dokonanych zmian stanie się nam wtedy jasny: możemy powiedzieć, szukając analogii z naszymi dziejami, że wojsko rzymskie na skutek zapoczątkowanej przez Septymiusza reformy coraz bardziej nabierało cech kozaczyzny. Mówiliśmy dotychczas o stałym wojsku pogranicznym, którego jednostką był legion; przechodzimy teraz do drugiej części siły obronnej państwa, którą były auxilia. Za czasów cesarskich nazywano tak wszystkie formacje wojskowe stacjonowane w prowincjach oprócz legionów, niezależnie od tego, czy posiadały obywatelstwo rzymskie, czy też nie. Do pierwszej kategorii niezawodnie należeli ci, którzy po skończeniu swej służby nie otrzymali jeszcze należącej się im ziemi i pozostawali na razie pod chorągwiami (vexilla), pod którymi z czasem mieli wyruszyć do przeznaczonej dla nich kolonii (vexilla veteranorum), oraz ochotnicy, co obierali służbę wojskową jako zawód, do legionów jednak zaliczeni nie byli i służyli w oddzielnych kohortach. Ale główną część tych auxilia stanowili ci, którzy byli zaciągnięci do wojska spośród mieszkańców prowincyj, czy to celem służby w jeździe, czy w korpusach o odrębnym, odpowiadającym ich narodowości uzbrojeniu, jak strzelców, procników itd. Te oddziały nosiły najbardziej barbarzyński charakter i ich przewaga ilościowa nad legionami najbardziej się przyczyniła do barbaryzacji wojska rzymskiego, szczególnie po wymienionej wyżej reformie Karakalli, który darował obywatelstwo rzymskie wszystkim mieszkańcom prowincyj i przez to zniósł różnicę między cives Romani i peregrini?. Oczywiście dowództwo tych oddziałów było na razie rzymskie: widzimy śród naczelników kohort pomocniczych prymipilów i trybunów, z czego wnioskujemy, że dla żołnierzy zawodowych dowództwo tych kohort było dalszym ciągiem ich kariery w legionach. I można przypuścić, że ten rzymski charakter dowództwa był potężnym środkiem romanizacji samych kohort, o której świadczą także napisy przynajmniej jeszcze w III wieku. Jeśli chodzi o charakter rzymski, legiony stoją o jeden stopień wyżej od auksyliów, jeszcze zaś wyżej, to znaczy na pierwszym miejscu, stoją kohorty pretorianów w samym Rzymie. 317 Co prawda w III wieku także i ta wyższość już była tylko względna: zachował się do naszych czasów napis, pożal się Boże, wierszowany, takiego centuriona, który się szczyci, że dowodził centurią kohorty pretoriańskiej, nie zaś „barbarzyńskiego" legionu: Praetoriae fidus, non barbaricae legionis — Septimae qui cohortis centuriam reguit.? Nie podejrzewał on, że jego łacina z jej błędnymi iloczasami i formą reguit zamiast rexit nie daje mu żadnego prawa do chlubienia się tym, że był Rzymianinem. Możemy jednak wnioskować, że ta nowa pretoriańska łacina była też jednym ze skutków reformy Septymiusza. Co prawda Septymiusza tu obwiniać nie należy; widzieliśmy przecie, że już za Kommodusa gwardia pretoriańska i pod względem narodowościowym, i pod wszelkimi innymi straciła ten chlubny poziom, który pomimo wszystko zachowywała przez dwa stulecia swego istnienia. Od czasów Kommodusa położenie wojskowej załogi Rzymu i okolic przedstawiało się, jak następuje. Przywileje kohort pretoriańskich, których było dziesięć, zostały zachowane; polegały one na krótszym terminie służby (piętnaście lat zamiast dwudziestu) i podwójnym żołdzie. Kohorty rekrutowały się jednak już nie spośród Italczyków i obywateli najbardziej zromanizowanych prowincyj - Hiszpanii, Macedonii, Norykum — lecz w ogóle spośród legionistów, przez co osiągnięty został podwójny cel: z jednej strony podniesiono poziom żołnierski samych pretorianów przez przyjęcie do ich szeregów najbardziej zasłużonych elementów armii, z drugiej - uczyniono służbę w samej armii ponętniejszą dzięki perspektywie takiego awansu. Nie wątpimy, że ta nadzieja nie zawiodła Septymiusza, ale barbaryzacja gwardii stała się odtąd nieuniknioną, a świadczy o niej nie tylko mnóstwo imion barbarzyńskich w zachowanych spisach żołnierzy, lecz i wprowadzenie kultu bóstw barbarzyńskich do obozu pretoriańskiego. Pretorianie nie stanowili jedynej załogi wojskowej Rzymu. Oprócz nich trzeba wymienić jeden z trzech zwerbowanych przez Septymiusza nowych legionów, tzw. Partyjskich, który otrzymał jako kwaterę miasteczko Albę nad Jeziorem Albańskim w okolicach Rzymu; głównie jednak jeszcze inne oddziały wojskowe w samym Rzymie. Po pierwsze były to tzw. cohortes urbanae w liczbie czterech, składające się — tak samo jak i pretoriańskie — każda z 1000 żołnierza pod dowództwem trybuna. Różnica polegała zaś na tym, że ich wodzem był nie praefectus praetorio stanu rycerskiego, lecz należący do grona senatorów praefectus urbis. Rangą żołnierze tych kohort stoją wyżej od legionistów, ale niżej od pretorianów. 318 Jeszcze niżej w hierarchii stoją żołnierze tzw. cohortes vigilum, to znaczy strażaków i policjantów, do których mieli dostęp nawet wyzwoleńcy; było ich siedem, tak że każda obsługiwała dwie spośród czternastu dzielnic miasta. Miały one po 1000 żołnierzy, pod dowództwem trybunów, podwładnych komendantowi głównemu ze stanu rycerskiego, praefectus vigilum. Specjalne miejsce w załodze rzymskiej zajmuje straż przyboczna cesarza i członków domu cesarskiego, składająca się, rzecz charakterystyczna, z Germanów — co się potem nieraz powtarzało w tej samej Italii. Ustanowił ją August; po śmierci Nerona zniósł ją z przyczyn zrozumiałych Galba i przez dłuższy czas o niej nie słychać; ale od epoki Sewerów mamy ją znowu i jej znaczenie rośnie z każdym nowym stuleciem. Przechodzimy do czwartego czynnika w składzie siły zbrojnej Rzymu -do floty. Jej dzieje nie należą do chlubnych stronic historii tego państwa: w przeciwieństwie do Greków Rzymianie i w ogóle Italczycy we wszystkich okresach historii starożytnej mieli wyraźny wstręt do morza. Może się to wydać dziwnym u mieszkańców półwyspu, tak zewsząd otoczonego morzeni, ale faktem jest, że dopiero średniowiecze dało Italii charakter morski, tworząc takie potęgi, jak Genuę, Pizę i najsławniejszą ze wszystkich — Wenecję. Za rok powstania floty cesarskiej winien być uważany rok 37 przed Chr., kiedy Agryppa zbudował Cezarowi Młodszemu kilkadziesiąt okrętów do walki z królem mórz Sekstusem Pompejuszem. Już wiemy, że ta walka była zwycięska, ale na większą jeszcze próbę została wystawiona młoda flota o sześć lat później w bitwie z potężną flotą egipską Antoniusza i Kleopatry. Flota bowiem Cezara składała się przeważnie z lekkich brygantyn o dwóch rzędach wioseł, wzorowanych na dalmatyńskich okrętach korsarskich i nazywanych dlatego liburnami?, podczas gdy jego przeciwnikom służyły kolosy morskie o sześciu i siedmiu rzędach wioseł. Toteż Horacy z trwogą wyobraża sobie swego przyjaciela Mecenasa pośród jego liburn w walce z takimi twierdzami morskimi (epod I): Ibis Liburnis inter alta navium, Amice, propugnacula.?? Ale jego obawy były płonne: właśnie bitwa akcyjska udowodniła praktyczną wyższość lekkich okrętów nad olbrzymimi. Wskutek tego i nadal flota cesarska składała się przeważnie z liburn, co prawda z dodatkiem trier (tj. okrętów o trzech rzędach wioseł, na wzór ateńskich z czasów wojen perskich), ale tych ostatnich w liczbie coraz bardziej zmniejszającej się. 319 Zresztą wielkich bitew morskich historia cesarstwa rzymskiego nie znała; August, reorganizator wojska rzymskiego, założył także dwie floty, po jednej na obu morzach italskich, tyrreńską w Mizenum i adriatycką w Rawennie, ale ich głównym zadaniem było dbanie o bezpieczeństwo na morzach i osłanianie transportów towarów, szczególnie zboża z chlebodajnych prowincyj, Sycylii i Sardynii, Afryki i Egiptu. Oprócz tych dwóch głównych flot istniały jeszcze inne na innych morzach, ale ich znaczenie było raczej przejściowe. Ważniejsze były floty rzeczne — na Renie, na Dunaju, na Eufracie — pomagały one wojsku rzymskiemu w jego wyprawach przeciw Germanom i Fartom. W ogóle jednak flota była czynnikiem drugorzędnym. I marynarze, i żołnierze załóg okrętowych zajmowali najniższe miejsce w hierarchii wojskowej; mogli we flocie służyć i wyzwoleńcy, i nawet niewolnicy, termin ich służby był najdłuższy i żołd najmniejszy. Z dowództwa tylko główny komendant tej i tamtej floty, praefectus classis, należał do stanu rycerskiego. Tego prefekta, który za Flawiuszów rządził flotą mizeńską, znamy dość dobrze; był nim Pliniusz Starszy, który właśnie przy pełnieniu swych obowiązków prefekta, niosąc pomoc mieszkańcom, zginął podczas wybuchu Wezuwiusza. Słowo artyleria brzmi nieco dziwnie w zastosowaniu do świata antycznego; a jednak mieli i Rzymianie, jako też przed nimi i państwa greckiego Wschodu, swoje działa, które były w stosunku do łuków strzeleckich mniej więcej tym, czym są nasze armaty wobec karabinów. Dwa ich główne gatunki to katapulty i balisty, które miotały kamienie, duże strzały ogniste i zwykłe itd., czy to w kierunku poziomym (balisty), czy pod kątem 45 ° (katapulty); siłą miotającą była w obu typach sprężystość wielekroć skręconych żył zwierzęcych, niby powielonych cięciw - stąd nazwa ogólna tych dział tormenta (od torquere?). Dodajmy do tego jeszcze dawniejsze tarany, które służyły do rozbijania murów obleganych miast, zakładanie min?? (cuniculi) pod te mury, sypanie grobli oraz budowanie wież, które do nich podwożono itd. Wszystkie te wynalazki dążyły do tego, żeby przesunąć szansę na korzyść oblegających, ale udało się to tylko po części, jak o tym świadczy wymieniona ostatnio bohaterska obrona Bizancjum — nie ostatnia zresztą w martyrologii oblężeń. W ogóle należy pamiętać, że już od najdawniejszych czasów do legionów dodawano oddziały rzemieślnicze (fabri), czy to kowali (fabri aerarii), którzy zajmowali się naprawą oręża, czy też cieśli (fabri lignarii), których obowiązkiem było budowanie tych czy innych urządzeń drewnianych. Czasami jednak cały legion brał na siebie obowiązki rzemieślnicze - 320 i tu wypadnie pomówić o najchlubniejszej stronicy w dziejach rzymskiego wojska. Począwszy bowiem od zakładania obozów i kończąc na olbrzymich fortyfikacjach, którymi były limites w Germanii, Brytanii itd., wszystkie tego rodzaju prace były wykonywane przez legionistów. Ale jeszcze bardziej imponujące było zakładanie dróg wojennych w bronionych przez legiony prowincjach. Były to drogi wojenne — wojna był to przecież ich bezpośredni cel — ale zarazem służyły jako środki komunikacyjne, przez które wszelka kultura, materialna i umysłowa, wkraczała do lasów i bagien krajów barbarzyńskich. A ponieważ o szóstym czynniku rzymskiej wojskowości — milicji municypalnej i prowincjonalnej — mówiliśmy już wyżej, to możemy zakończyć nasz zarys tym chlubnym dla rzymskiego wojska stwierdzeniem. 30. WIELKI ZAMĘT Okres, do którego przechodzimy obecnie, należy do najciemniejszych w dziejach Rzymu. Rządy obu Sewerów, biegunowo od siebie różne, stworzyły dwie również przeciwne koncepcje władzy cesarskiej: koncepcją Septymiusza był wojenny despotyzm, koncepcją Aleksandra — augustowski pryncypat przy udziale senatu. Otóż rokosz Maksymina był reakcją pierwszej idei przeciwko drugiej. Sam był on barbarzyńcą czystej krwi: jego ojcu było na imię Mikka, matce -Hababa; oto jakim Rzymianinem był Maksymin. Oczywiście tylko reforma wojskowa Septymiusza mogła wysunąć na czoło wojsk takiego wodza. Ale był to olbrzym o wielkiej sile fizycznej i mógł się powołać na liczne zasługi wojenne, uznane przez samego cesarza Aleksandra. Obwołany cesarzem przez wojsko nadreńskie, przyłączył do siebie jako współwładcę swego syna Maksymusa, pięknego młodzieńca, i mógł liczyć — jeżeli tylko jego władza zostanie uznana przez pozostałe czynniki — na trwałość swej dynastii. Tymczasem, ciesząc się zaufaniem swoich żołnierzy, mógł z sukcesem bronić państwa od najazdu barbarzyńców i w Germanii, i w Panonii: odebrał im „Pola Dekumackie" do samego limesu i również zabezpieczył Rzymowi granicę dunajską. Ale przekleństwo zbrodni ciążyło nad nim nieustannie. Od razu po jego obwołaniu cesarzem zaczęły się przeciw niemu spiski, w których Maksymin -może słusznie — wyczuwał rękę senatu. Udało mu się je stłumić; groźniejszym okazało się powstanie w Afryce, które wybuchło w roku 238 i którego wodzem stał się — z musu — prokonsul Gordian, jedna z najbardziej świetlanych postaci owych czasów. Miał on wówczas osiemdziesiąt lat; obwołany antycesarzem, podzielił się władzą ze swym synem, człowiekiem również dzielnym, który jednak swą rozpustą splamił odziedziczoną po ojcu sławę. Senat natychmiast uznał obu Gordianów za prawowitych cesarzy i wystąpił surowo przeciw zwolennikom Maksymina w Rzymie, skazując jednocześnie jego samego z synem na banicję. 321 To znowu dotknęło do żywego Maksymina: wypowiedziawszy senatowi wojnę, poprowadził on swoje zastępy przez Alpy na Italię. W tej nowej wojnie domowej widzimy ze zdumieniem, jak jednak urósł w siłę i wpływy senat narodu rzymskiego podczas rządów Aleksandra Sewera. Nie mając właściwie wojska, zaczął on mądrze i energicznie przygotowywać opór przeciw najeźdźcy. Rychła klęska obu Gordianów, którzy nic nie mogli przeciwstawić wiernej Maksyminowi legii afrykańskiej oprócz swej niepewnej i słabej milicji prowincjonalnej, nie złamała tego oporu. Przywracając zniesioną przez Maksymina radę regencyjną Aleksandra, senat obrał z liczby swych konsularów dwudziestu „zwierzchników państwa" - XX viri rei publicae curandae — stawiając na ich czele dwóch najpoważniejszych spośród siebie, Pupiena i Balbina. Było to prawie wskrzeszeniem tradycyj republikańskich z ich rządami konsularnymi, z tą tylko różnicą, że funkcje obu niby to konsulów, którzy jednak nazywali się cesarzami, były różne: doświadczony wojownik Pupien, bohater wielu wojen, objął dowództwo nad wojskami, podczas gdy jego kolega otrzymał funkcje administracyjne. Było to coś zupełnie nowego, połączenie pryncypatu augustowskiego z ustrojem republikańskim. Pupien dowodził wojskami — to prawda, ale wojska te były na razie w ręku Maksymina, kontynuatora septymiuszowskiej idei cesarstwa żołnierskiego. Senat musiał więc rozwinąć bardzo czynną i umiejętną propagandę w Italii i poza Italią. Hasłem jego było: Kogo wolicie, czy cesarzy senackich (imperatores de senatu), czy też mordercę i wroga ojczyzny, Maksymina? Rzucał więc na szalę swój urok jako jedyną przeciwwagę wobec realnej potęgi przeciwnika — i często ten urok zwyciężał. Czy byłoby to możliwe o pokolenie wcześniej? Maksymin przebył co prawda przełęcze alpejskie — teraz ich przejście nie było tak trudne jak za czasów Hannibala. Ale Italia się nie poddała. Mieszkańcy pouciekali, ogołacając kraj z żywności; zamiast spodziewanej obfitości pokarmu wojsko najeźdźcy znalazło — głód. Sporo wszelkiej żywności znajdowało się w mocno obwarowanej Akwilei, ale ta właśnie zamknęła bramy przed Maksyminem. Zaczęło się oblężenie miasta, podobne do oblężenia Bizancjum, ale uwieńczone innym wynikiem. Wojsko szemrało i nie stawiało dużego oporu posłanej przez senat legii II „Partyjskiej" - owemu dziełu Septymiusza — osiadłej w Albie niby stanica kozacka. W walce z nią poległ Maksymin i jego syn; wojna domowa skończyła się na razie tryumfem senatu. Należy tu dodać, że gdy „cesarze senaccy" po swym obraniu przedstawiali się narodowi w Rzymie, naród przyjął ich przychylnie, wołał jednak zgodnym chórem: Prosimy wszyscy o godność cezara dla młodego Gordiana. Tym Gordianem był mały chłopczyk, wnuk Gordiana I, syn jego córki. Naród pamiętał liczne zasługi dziadka — oczywiście w czasach poprzedzających jego afrykański prokonsulat -a także i to, że był on rodowitym arystokratą, potomkiem Scypionów i Grakchów, i że dom jego na Karynach był tym samym domem, w którym niegdyś żył wielki Pompejusz. 322 Teraz miłość do dziada lud przeniósł na wnuka; życzeniu jego stało się zadość — a należy pamiętać, że godność cezara była równoznaczna z godnością następcy tronu. Mogło się zdawać, że obowiązkiem obu cesarzy będzie odtąd opieka nad tym chłopczykiem; w rzeczywistości jednak to on ich ochraniał. Czasy były bardzo niespokojne, nowi cesarze musieli nieraz tłumić bardzo groźne rozruchy w mieście. I oto w najniebezpieczniejszej chwili na ich rozkaz sługa olbrzymiego wzrostu wynosił na swoich barkach ubranego w purpurę, małego „cesarza" i pokazywał go tłumowi, a wtedy wrogie okrzyki ustawały, tłum rozchodził się spokojnie. Charakterystyczne to było dla tego populus Romanus Quirites. Tak było w Rzymie, gdzie indziej zadanie senatu było bardziej utrudnione. Ufny w swój urok, spotęgowany przez zwycięstwo nad Maksyminem, senat postanowił mianowicie ująć w karby swawolę niesfornego żołdactwa, pragnącego przywrócić czasy Septymiusza i Karakalli; okazało się jednak, że przecenił on siłę tego uroku: odpowiedzią wojska było zamordowanie obu cesarzy senackich jeszcze w tym samym roku 238. Tak więc rok ten okazał się jeszcze gorszy niż feralny rok 69: tamten ujrzał trupy trzech kolejno poległych cesarzy, Galby, Otona i Witeliusza — ten widział śmierć aż sześciu władców, obu Gordianów, Maksymina i Maksymusa, Pupiena i Balbina. Głową państwa został teraz trzynastoletni Gordian - Trzeci, jak go nazywamy. Zdawało się, że powtórzą się czasy nieletniego Aleksandra Sewera; ale matka młodego cesarza nie była Mameą. Państwem rządziła jej służba, urok nominalnego władcy malał z każdym dniem. Doszedłszy do pełnoletności, w roku 242 ożenił się Gordian z niejaką Trankwilliną, córką dzielnego Tymezyteusza, a teść jego, mianowany prefektem gwardii, stał się mocną podporą jego tronu. Od razu poprawiły się sprawy Rzymu; jego najsrożsi wrogowie, Goci na północnym i Persowie na południowym wschodzie, poczuli twardą rękę młodego cesarza, który sam dowodził wojskiem i mógł się poszczycić zasłużonymi tryumfami. Niestety, już po roku Tymezyteusz umarł. Nie o wiele przeżył go Gordian. Prefektem gwardii mianował on pewnego Araba, zwanego Filipem — reforma septymiuszowska pozwalała na takie awansy barbarzyńców. Ale nowy prefekt więcej myślał o własnych interesach niż o interesach swego cesarza i dobroczyńcy; zaczął intrygować przeciw niemu, a te intrygi osiągnęły cel i wskutek powstania wojska ulubieniec ludu rzymskiego został zabity, a Filipa Araba ogłoszono cesarzem (w roku 244). Głównym zdarzeniem był za jego rządów obchód tysiąclecia Rzymu w roku 248; chętnie byśmy się dowiedzieli więcej szczegółów o tym, jedynym w swym rodzaju, święcie — niestety, nasze źródła są tu nad wyraz skąpe. To tylko jest pewne, że Arab na tronie Rzymu nie sprostał swym trudnym obowiązkom: Goci bardziej niż kiedykolwiek gnębili prowincje naddunajskie, wojska nie otrzymały dostatecznej pomocy od cesarza, który przecie nie mógł być wszędzie, i wolały ogłosić cesarzem swego własnego wodza -Decjusza. I oto obok wojny zewnętrznej wybuchła wojna domowa. Filip pragnął obronić Italię przed Decjuszem, 323 ale nie poszczęściło mu się: pod Weroną został pokonany i zabity. Rządy objął po nim Decjusz (rok 249). Z Decjuszem zaczyna się długi szereg cesarzy pochodzących z tego północno-wschodniego, iliro-panońskiego kąta imperium; byli to przeważnie dzielni wojownicy i ludzie pełni hartu i męstwa, ale nie potrafili oni przeciwstawić się niebezpieczeństwom zewnętrznym i rozkładowi wewnętrznemu państwa. Wojna domowa Filipa i Decjusza, chociaż krótka, zachęciła barbarzyńców do nowych najazdów, ogołacając granice państwa z siły zbrojnej. Decjusz zdawał sobie sprawę z tego, że nie może jednocześnie bronić imperium na zewnątrz i rządzić nim wewnątrz; do tych ostatnich rządów powołał poważnego starca Waleriana, odnawiając w taki sposób tradycje „cesarzy senackich" Pupiena i Balbina, ale w nieco odmiennej formie: Walerian otrzymał pochodzący z republikańskich czasów tytuł cenzora. Wysiłki cesarza nie przyniosły rezultatów; Decjusz już po dwóch latach burzliwych rządów zginął w bitwie z Gotami i po krótkich zamieszkach Walerian został cesarzem. Miał on wszelkie dane ku temu, by rządzić dzielnie i szczęśliwie; znał się na ludziach i umiał obsadzać najwyższe stanowiska najlepszymi ze swych współczesnych. Zdawał sobie jednak sprawę i z tego, że władza niepodzielna przewyższa nawet jego siły: zostawiając sobie Wschód, jako najbardziej zagrożony zarówno przez Gotów, jak i przez Persów, mianował panem Zachodu swego syna Galiena. Ale nawet na Wschodzie nie mógł sobie dać rady. Co prawda Goci nie pragnęli terytorialnych zdobyczy; zazwyczaj po wyprawie niszczycielskiej w głąb rzymskiej prowincji powracali z łupami do domu. Co innego - Persowie: ich programem było przecież przywrócenie władzy Cyrusów i Dariuszów, a więc zagarnięcie całego Wschodu rzymskiego aż do Morza Śródziemnego. Mężnie i skutecznie walczył z nimi Walerian; kiedy jednak w roku 259 nieostrożnie wdał się w układy z królem perskim, został przez niego zdradziecko napadnięty i wzięty do niewoli. Był to pierwszy podobny wypadek w całej historii cesarstwa rzymskiego — pierwszy i jedyny: cesarz rzymski wzięty do niewoli przez barbarzyńców! Szalona radość opanowała tych Persów, król ich nie oszczędzał swemu byłemu przeciwnikowi żadnych upokorzeń i Walerian prowadził życie jego sługi i niewolnika przez szereg lat. Ciężkie przygnębienie opanowało Rzymian; oczy wszystkich zwróciły się ku Galienowi, oczekując od niego ratunku dla uwięzionego cesarza, który przecież był jego ojcem. Ale Galien był bezsilny. Rządy Galiena trwały, nie licząc nawet czasów jego wspólnej władzy z ojcem, prawie dziesięć lat, jak na ową epokę — bardzo długo. Ale był to najciemniejszy okres w całej historii cesarstwa rzymskiego — ba, nawet w historii Rzymu w ogóle. Skutki reformy wojskowej Septymiusza Sewera okazały się teraz w całej swej groźnej pełni. Wiemy już przecie, że ten cesarz utworzył z armii pogranicznej swego rodzaju kozaczyznę; dzięki małżeństwom z pochodzącymi z prowincyj kobietami żołnierze powoli zespolili się z tymi prowincjami; 324 legiony już nie były legionami rzymskimi, lecz galickimi, panońskimi, syryjskimi itd. Stąd wynikło pewne unieruchomienie wojska: trudno było zużytkować legiony galickie do wojny na północy lub na wschodzie państwa. A z drugiej strony powstała łatwość, z jaką te legiony zgadzały się na wyodrębnienie swych prowincyj od reszty państwa. Obwoływanie cesarzy przez wojsko nabrało teraz, za czasów Galiena, innego charakteru niż poprzednie wypadki tego rodzaju. Jeżeli w wieku I legiony germańskie obierały cesarzem Witeliusza lub w końcu wieku II legiony panońskie ogłaszały nim Septymiusza, to dlatego, żeby ich wybraniec został panem całego państwa; teraz natomiast taki Postumus, opanowawszy z pomocą wojska Galię, zadowalał się tym, że jest cesarzem galickim. Skutkiem takiej postawy wojsk i ich naczelników był rozkład całego państwa: wszędzie powstawały odrębne formacje polityczne i historycy, licząc te formacje i ich naczelników, nie bez pewnej słuszności nazywali epokę cesarza Galiena epoką „trzydziestu tyranów".13 Nie będziemy się tu wdawali w szczegóły, tym bardziej że tradycja o nich jest bardzo niepewna; o cesarzu można powiedzieć, że robił on, co mógł, żeby zapobiec ostatecznemu rozpadnięciu się imperium. Najskuteczniejszym środkiem na to było w jego ręku utworzenie niezależnej od legionów pogranicznych jazdy; ta jazda, składająca się z ludzi widocznie młodych i nie obarczonych rodziną, posiadała bardzo cenną cechę ruchliwości i cesarz mógł ją dowolnie przerzucać z jednego frontu na drugi, zgodnie z najbardziej naglącymi potrzebami. Męstwa osobistego nie można mu było również odmówić: sam na czele swych sił zbrojnych prowadził wojny, szczególnie z Germanami na północy -a to, że nie zawsze zwyciężał, nie było jego winą. Teraz szczególnie dało mu się we znaki ustąpienie granicy połabskiej i to atrium mortis państwa, które utworzył limes reno-dunajski, mający zastąpić ową naturalną granicę. Germanowie w ogóle byli, jak mówiliśmy, raczej łupieżcami niż zdobywcami; przy sposobności jednak nie gardzili i zdobyczami terytorialnymi i właśnie za Galiena Alamanowie zerwali ów limes i opanowali Agri Decumates, dzisiejszą Badenię. Siedzą w niej dotychczas... Dację Trajanową też można było uważać za straconą, chociaż zrezygnował z niej dopiero jeden z następców Galiena. Straty byłyby jeszcze większe, gdyby cesarz nie znalazł wiernego — na razie — sojusznika w osobie Odenata, władcy bajecznej Palmyry w pustyni syryjskiej, Septymiusza Odenata, jak on siebie dumnie nazywał na cześć cesarza, któremu zawdzięczał swe wywyższenie. Odenat mężnie zwalczał pretendentów do tronu cesarskiego, stojąc po stronie Galiena, ale nie zapominał i o sobie; dzięki jego mądrej polityce Palmyra, niezmiernie bogata dzięki mądrze prowadzonemu handlowi tranzytowemu, stała się prawdziwą stolicą Wschodu rzymskiego, zaćmiewając dotychczasową stolicę, Antiochię Seleukidów. I na tym polegało niebezpieczeństwo rozpadnięcia się państwa, które nawet w razie pokonania i wroga zewnętrznego, i pretendentów do tronu mogło podzielić się na dwie połowy, wschodnią i zachodnią. 325 Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną Galiena, to była ona dalszym krokiem ku absolutyzmowi. Senatorom została wzbroniona kariera wojskowa; a wobec istniejącej już od czasów Septymiusza militaryzacji państwa równało się to odsunięciu ich od władzy. Toteż Galien stał się przedmiotem szczególnej nienawiści senatu i znajdującej się pod jego wpływem historiografii rzymskiej. Zarzucają mu skłonność do zabaw wielkomiejskich w najcięższych dla państwa chwilach oraz bezczynność wobec uwięzienia jego ojca przez Persów. Szczególnie tu zasłynął dowcip pewnych figlarzy w Rzymie na obchodzonym przez cesarza święcie jego dziesięciolecia. Brały w tym święcie udział m.in. zastępy niby to jeńców różnych narodowości — Gotów, Sarmatów, Franków, Persów; gdy ci ostatni przechodzili ulicami prowadzącymi na Kapitol, paru dowcipnisiów podbiegło do nich, wpatrując się w twarze poszczególnych uczestników pochodu. Co wy tam robicie? — zawołał lud. Szukamy ojca cesarza! — głośno odpowiedzieli tamci. I chociaż przypłacili życiem swoje zuchwalstwo, ale wywołali wielki skandal.14 Na ogół jednak najnowsze badania ówczesnej historii dały rezultaty raczej pozytywne w stosunku do Galiena; odpowiadają one szlachetnemu wyglądowi tego władcy, który niewątpliwie był jednym z najpiękniejszych cesarzy rzymskich. Charakteru był łagodnego, prawie marzycielskiego: w czasach, gdy państwo rozpadało się, chętnie rozmawiał ze słynnym ówczesnym filozofem Plotynem - twórcą ostatniej teorii filozoficznej świata antycznego, neoplatonicznej — projektował założenie nowego miasta, Platonopolu, według zasad rozwiniętych przez owego wielkiego mistrza w jego nieśmiertelnej Rzeczypospolitej. Co się zaś tyczy smutnej rzeczywistości, to musimy dojść do następującego wniosku: to, że Rzym wybrnął jednak z trudnej sytuacji, zawdzięczać należy powściągliwej i w miarę możności energicznej polityce Galiena. Jego zadaniem było — przetrwać i wytrwać; ratunek mógł nastąpić później. I nastąpił już za panowania następcy Galiena, który w roku 268 padł ofiarą sprzysiężenia wojskowego. Tym następcą był Klaudiusz - Klaudiusz Drugi, jak go nazywamy w odróżnieniu od Klaudiusza, który panował w I stuleciu po Chr. Od objęcia rządów przez niego zaczyna się okres powolnej naprawy państwa. Zadanie jego było na razie podwójne: chodziło o zwalczenie wroga zewnętrznego i zjednoczenie rozszarpanego przez pretendentów do tronu państwa; ale najbardziej nagląca była dla państwa sprawa pierwsza. Barbarzyńcy zmienili taktykę swych najazdów; prowincje pograniczne, ogołocone przez ich poprzednie wyprawy, już nie posiadały kosztowności, które mogłyby zachęcać ich do nowych łupiestw. Pozostawała teraz ziemia. Za przykładem Alamanów zachciało się i Gotom ziemi rzymskiej. Już za Galiena ich zastępy zalały Półwysep Bałkański, 326 posuwając się coraz bardziej na południe — i jak baśń z dawnych czasów niepodległej Grecji brzmi dla nas wiadomość o bohaterskiej obronie Aten przez historyka Deksypa w roku 267. Następny najazd był jednak daleko niebezpieczniejszy: w liczbie kilkuset tysięcy wybrali się Goci z żonami i dziećmi w wyraźnym celu założenia państwa gockiego na gruzach władzy rzymskiej w Tracji i Macedonii. Liczebnej przewadze wroga cesarz mógł przeciwstawić tylko umiejętne wykorzystanie przewagi strategicznej oraz wypróbowane męstwo wiernie mu oddanych legionów. Nie omylił się w swej rachubie: w roku 269 doszło pod miastem Naissus - dzisiejszych Niszem w Serbii właściwej -do decydującej bitwy. Jej wynikiem było piorunujące zwycięstwo Rzymu; a ponieważ w roku następnym udało się zniszczyć i pozostałe szczątki armii barbarzyńców, pokój ze strony Gotów został zapewniony dla Rzymu na jakie sto lat. To zwycięstwo dało Klaudiuszowi prawo do tytułu Gothicus — po mnóstwie nic nie znaczących tytułów tego typu przyjętych przez jego poprzedników był to pierwszy rzeczywiście zasłużony i wymowny. Niestety, niedługo cieszył się bohaterski cesarz owocami swego zwycięstwa: w tym samym roku 270 padł on ofiarą dżumy. Po krótkotrwałych zamieszkach otrzymał godność cesarską — naturalnie z rąk tej samej zwycięskiej armii - jeden z najdzielniejszych dowódców Klaudiusza, Aurelian; jemu to, po zażegnaniu niebezpieczeństwa zewnętrznego, przypadło w udziale drugie z wymienionych wyżej zadań: zjednoczenie państwa. Tu główną przeszkodą była dynastia palmyreńska — gdyż istotnie można teraz o niej mówić. Po śmierci Odenata, który przynajmniej na zewnątrz występował jako pomocnik Galiena przeciw pretendentom, sprawowała tu rządy jego piękna i mądra żona Zenobia, niby to w imieniu swego syna Waballata, czyli Atenodora (Palmyra była bowiem dwujęzyczna ?). Jej polityką było stopniowe uniezależnienie się od władzy rzymskiej; po opanowaniu — co prawda krótkotrwałym — Egiptu mogła rzeczywiście uważać się za panią całego Wschodu rzymskiego, któremu to dążeniu dała widomy wyraz, nadając sobie tytuł augusty. Dziwnym trafem zdarzyło się tak, że i państwo zachodnie, założone przez Postumusa w Galii, było rządzone przez kobietę — mądrą i dzielną Wiktorynę, która też występowała w imieniu swego syna, właściwego „cesarza" Tetrykusa, człowieka nie tyle niedołężnego, ile pokojowo nastrojonego i czującego się bardzo nieswojo w narzuconej mu przez wojsko purpurze.15 Jeżeli więc Aurelian mógł siebie uważać, jako restitutor orbis?? (a był to jeden z jego tytułów), za drugiego Augusta, to walczyć mu wypadło nie z jedną Kleopatrą, lecz z dwiema. Niebezpieczniejszą była wszelako wschodnia przeciwniczka, która w dodatku, przygotowując się do walki z Aurelianem, zawarła przymierze z królem perskim — przymierze zresztą bezowocne, gdyż państwo perskie wówczas samo przeżywało kryzys dynastyczny i religijny 327 i pomimo wszystko wzmocnienie sąsiada bezpośredniego, którym była Palmyra, niezupełnie odpowiadało jego interesom. Toteż od Persów nie otrzymała Zenobia żadnego sukursu przeciw zbliżającemu się ze stanowczością nieubłaganego fatum Aurelianowi - ani wtedy, kiedy jej wypadło bronić prawdziwej stolicy Wschodu, Antiochii, ani pod murami leżącej u samego progu pustyni syryjskiej Emezy, ani na koniec, kiedy Aurelian, nie uląkłszy się tej pustyni, otoczył swymi orłami samo miasto rodzime niefortunnej augusty. Miasto musiało się poddać i Zenobia także; po krótkim upokorzeniu, które zniosła, występując jako ozdoba tryumfu zwycięzcy, z łaski jego mogła w dalszym ciągu prowadzić spokojne i zaszczytne życie w Rzymie. Miasto Palmyrę Aurelian chętnie by również oszczędził. Niestety, uniemożliwiło tę wyrozumiałość powtórne jego powstanie. Czasy zaś były okrutne, toteż odpowiedzią na bunt było ponowne oblężenie i zburzenie Palmyry. Ten wyrok był ostateczny: piaski pustyni pokryły ową żywą fatamorganę, na długi czas zacierając wszelkie ślady jej istnienia i dopiero wykopaliska ostatniej doby odkryły przed oczyma pielgrzymów potężne szczątki świątyń, długie rzędy kolumn, zdobiących z obu stron idealnie proste ulice, i całe niewiarogodne piękno tej dawnej stolicy Wschodu.16 Z przeciwnikiem na Zachodzie Aurelian łatwiej dał sobie radę, szczególnie kiedy po śmierci ambitnej Wiktoryny sam jej syn, jak mówiono, dopomógł zwycięzcy, aby go zwolnił z władzy raczej dla niego uciążliwej niż przyjemnej, za co też został przezeń nie tylko oszczędzony, lecz i uhonorowany wysokim urzędem. Tak więc imperium doczekało się swego zjednoczenia po niesławnych rządach „trzydziestu tyranów" - co prawda z jednym poważnym uszczerbkiem: Dację, niegdyś zdobytą przez Trajana, trzeba była oddać Gotom, gdyż siły Aureliana nie wystarczały do obrony tej dalekiej i wystawionej na ciągłe napady ze wschodu, północy i zachodu prowincji. Dunaj znowu został granicą północną w tej części państwa. Wojując na wschodzie i na zachodzie, Aurelian nie tracił z oczu także spraw wewnętrznych. Niezmierne skarby Palmyry dały mu środki do wznowienia działalności budowniczej; a ponieważ napady barbarzyńców na Italię rozwiały wiarę w bezpieczeństwo bezbronnej stolicy, Aurelian powziął myśl otoczenia jej nowym — po legendarnym wale Serwiusza Tulliusza - i daleko szerszym murem. Jest to do dziś dnia istniejący „mur Aureliana", słusznie noszący imię swego założyciela, chociaż skończyli go dopiero jego następcy. O innych jego dziełach budowlanych mówić nie będziemy; i one świadczą jednak o tym, że cesarza stać było na wielkie wydatki, a to znowu było skutkiem nie tylko zdobycia skarbów palmyreńskich, ale ogólnej poprawy położenia finansowego państwa. Poza tym jednak należy dodać, że polityka wewnętrzna Aureliana była nowym krokiem zmierzającym do absolutyzmu. Prowadził on życie skromne, jako cesarz-żołnierz, ale pomimo to pragnął, by odnoszono się doń jak do boga na wzór wschodnich despotów; 328 jego tytuł brzmiał: dominus et deus?, i na oficjalnych przyjęciach panował wschodni przepych, przy czym głowa cesarza bywała ozdobiona koroną. W związku z tym rytuałem przeprowadził on w ślad za Heliogabalem, chociaż z większym powodzeniem, orientalizację religii rzymskiej: jak tamten Baala emezeńskiego, tak Aurelian Baala palmyreńskiego uczynił głównym bogiem państwa, pod nazwą Słońca Niezwyciężonego, Soi Invictus. Ta religia solarna, nie wykluczająca zresztą dawnej rzymsko-grecko-wschodniej religii, stała się ostatnią religią rzymskiego „pogaństwa". Można tego nie aprobować; pomimo to jednak należy przyznać, że Aurelian był właśnie takim cesarzem, jakiego wymagała chwila, i jeżeli wziąć pod uwagę, że jego rządy trwały niewiele więcej niż pięć lat, to nasz podziw dla wielkości jego dzieła jeszcze bardziej wzrośnie. Taki początek rządów pozwalał spodziewać się świetnej przyszłości: znowu zamajaczyło przed Rzymianami widmo zwycięstwa nad odwiecznym wrogiem zza Eufratu, jak tylekroć przedtem i potem — i znowu Fortuna odmówiła Rzymowi tego ostatniego tryumfu. Cesarz znajdował się w swym obozie niedaleko Bizancjum. Jeden z jego pisarzy za jakieś nadużycia miał być przezeń surowo ukarany. Żeby uniknąć kary, wydał on kilku wysokim dostojnikom wojskowym — prawdopodobnie sfałszowany — spis, zawierający ich imiona jako tych, którym groziło stracenie. Ci, uwierzywszy mu, uknuli spisek przeciw cesarzowi i zamordowali go — w roku 275. Prawda wyszła na jaw; głęboko zawstydzeni, spiskowcy zwrócili się do senatu z propozycją obioru następcy Aureliana. I oto raz jeszcze — raz ostatni - możliwość rządów senackich przewróciła w głowach tej, bądź co bądź, najpoważniejszej korporacji Rzymu. Gdyby można było choć teraz nie powtarzać trzykroć popełnionej omyłki - przypomnijmy sobie Galbę, Nerwę, Pertynaksa! — i obrać cesarzem człowieka młodego, pełnego energii i zarazem dobrze widzianego w wojsku! Takie było również zdanie konsula, czcigodnego starca Tacyta — potomka słynnego historyka17 - kiedy senat właśnie jego zapragnął uczcić groźnym w tych okolicznościach wieńcem władzy cesarskiej. Ale nie: senat obstawał przy swym postanowieniu, i Tacyt bardzo niechętnie przyjął śmiercionośny zaszczyt. Zachowywał się nie tylko dzielnie, ale i mężnie; przed losem swoim jednak nie uszedł — po kilku miesiącach został przez wojsko zamordowany. Tak się rozwiał ostatni sen o władzy senackiej; otrzymawszy wiadomość o śmierci Tacyta, wojsko syryjskie obrało cesarzem jednego z najlepszych wodzów ze szkoły Aureliana, Probusa, a urok imienia zmarłego uchronił Rzym przed nową wojną domową. Co prawda pretendentów do tronu nie zabrakło i teraz, ale te ostatnie drgawki epoki „trzydziestu tyranów" już nie były niebezpieczne. 329 W ogóle był to cesarz dzielny i przezorny. Jego ideałem był pryncypat Augusta, a więc złagodzenie wprowadzonej przez reformę Septymiusza militaryzacji Rzymu. Szukał podpory w senacie i w ogóle starał się wzmacniać autorytet władz cywilnych, dawał sobie jednak radę i z żołnierzami, których prowadził do zwycięstwa na wszystkich frontach. Ale ze zwyciężonymi przeważnie Germanami - postępował inaczej niż jego poprzednicy i przez swoje nowe metody postawił Rzym wobec niebezpieczeństwa, którego cała groza miała się pokazać dopiero za jego następców. Owi Germanowie, którym widocznie było za ciasno we własnym kraju — nam o tym trudno sądzić, gdyż o zdarzeniach, które poprzedziły wielką „wędrówkę narodów" w następnym stuleciu, mamy zbyt słabe pojęcie - otóż ci Germanowie domagali się ziemi; ziemi było w państwie rzymskim pod dostatkiem, gdyż wskutek zamieszek w poprzedniej epoce wiele porzuconych pól leżało odłogiem. Czyż nie było zatem słuszną rzeczą dać ziemi pracowników, a pracownikom — ziemię? Tak też postąpił Probus, starając się tylko osiedlać nowych wieśniaków jak najdalej od ich siedzib macierzystych - Franków zareńskich, na przykład, osadził nad Morzem Czarnym. Ale przez to zapoczątkował Probus inwazję pokojową Germanów do imperium rzymskiego, czyli powolną jego germanizację. Co do położenia prawnego tych ludzi, to byli oni tzw. kolonami, tj. przywiązanymi do swej ziemi pracownikami dożywotnimi i dziedzicznymi; tej instytucji nie stworzył Probus - pochodziła ona w głównych zarysach ze Wschodu hellenistycznego, była stosowana względem barbarzyńców po części już przez Marka Aureliusza. Ale dopiero Probus dał tej instytucji ten szeroki rozmach, który doprowadził ją do ujęcia w karby ustawodawcze, czego dokonał Konstantyn Wielki w następnym, IV stuleciu. Poza tym jednak ten żelazny człowiek był marzycielem w rodzaju Galiena; przedmiotem jego marzeń był — pokój powszechny. Wkrótce — powiadał -żołnierze nie będą nam już potrzebni. Nad znaczeniem tych wieszczych słów głowili się potomni. Na razie, póki jeszcze ich uważał za potrzebnych, używał ich pracy dla dzieł pokojowych, sądząc, że żołnierz nie powinien jeść chleba za darmo. Do tych dzieł pokojowych należało i to, za które go dotychczas błogosławi Austria: obsadzenie winnicami brzegów Dunaju. Ale właśnie to korzystanie z pracy żołnierskiej stało się przyczyną jego zguby. Znowu, za zrządzeniem jakiegoś fatum, przed wyprawą przeciwko Persom w roku 282 niezadowoleni z jego surowości żołnierze zamordowali go w Ilirii, po sześcioletnich rządach. To samo niezadowolenie żołnierzy powołało do władzy, jeszcze za życia Probusa, wodza legionów retyjskich (w dziś. Szwajcarii), Karusa. Był to także dzielny wódz; zostawszy po śmierci Probusa cesarzem, mianował współregentami swych dwóch synów, Karynusa i Numeriana, i wyruszył na wyprawę przeciw Persom. Powodzenie mu sprzyjało, dotarł do Tygrysu, ale po krótkich rządach w sposób zagadkowy umarł — nie wiadomo, czy zabity przez piorun, czy jako ofiara spisku. 330 Jego synowie też nie o wiele go przeżyli. Numerian, młodzieniec wykształcony, ale nie bardzo wojowniczo usposobiony, padł z ręki swego teścia Apra i natychmiast został pomszczony przez tego ulubieńca wojska, który wycisnął swe piętno na następnej epoce imperium rzymskiego — Dioklecjana. Starszy, Karynus, waleczniejszy od brata, ale też bardziej zdeprawowany, przez pewien czas bronił swej władzy przed przemocą Dioklecjana, ale po kilku sukcesach w tej nowej wojnie domowej poległ w decydującej bitwie nad Morawą — poległ nie z ręki nieprzyjaciela, lecz od miecza swego trybuna, jako ofiara jego zemsty osobistej. Stało się to w roku 285; ten rok zakończył okres wielkiego zamętu, który się rozpoczął po zamordowaniu Aleksandra Sewera w roku 235 i trwał dokładnie pięćdziesiąt lat. Wpatrując się w ten okres przez mgłę niepewnej i skąpej tradycji, musimy przede wszystkim podziwiać tężyznę ludzi, którzy wówczas kierowali losami państwa. Pupien, Decjusz, Walerian, Klaudiusz Gocki, Aurelian, Probus, Karus — żeby się ograniczyć do przedstawicieli władzy centralnej — wszyscy byli oni ludźmi żelaznymi, zupełnie odpowiadającymi zadaniom wieku żelaznego, w którym żyli. Poza tym musimy uznać nie mniej zadziwiającą spoistość olbrzymiego imperium śródziemnomorskiego, które pomimo niezaprzeczalnych tendencyj odśrodkowych, popieranych przez nieudolną „kozaczyznę" Septymiusza Sewera, nie dawało się jednak na dłuższy czas rozczłonkować i po wszystkich próbach w tym kierunku — szczególnie w okresie tzw. trzydziestu tyranów - znowu się zrastało w poprzednią organiczną całość. Co prawda, niewesoły był wewnętrzny stan tego imperium — będziemy o tym jeszcze mówić - i nie wolno widzieć w ciągłych najazdach plemion północnych, szczególnie germańskich, jedynej przyczyny wzrastającej pomimo wszystko słabości Rzymu. Zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne warunki zmierzały do jego powolnego rozkładu. Ale to też jest pewne, że w końcu wieku III życiodajne pierwiastki jeszcze przewyższały pierwiastki dla życia zabójcze: mamy tu do czynienia ze schyłkiem, ale jeszcze nie z końcem Rzymu. 31. DYNASTIA WALERIUSZÓW Ustrój państwowy Rzymu w ostatnich dwóch stuleciach istnienia cesarstwa został ugruntowany przez Dioklecjana i udoskonalony przez Konstantyna Wielkiego; nazywamy go przeto dioklecjanowsko-konstantynowskim. Nie zawsze udział Konstantyna daje się wyróżnić od dioklecjanowskich podwalin; toteż ze względów praktycznych lepiej będzie, po tym zastrzeżeniu ogólnym, mówić o całym systemie jako o zjawisku jednolitym. Jego twórca, imieniem pierwotnie Diokles, pochodził z niskiego stanu; ojciec jego był wyzwoleńcem. Diokles wstąpił jednak do wojska, a wojowanie od czasów Septymiusza, 331 jak już wiemy, otwierało człowiekowi karierę i perspektywy najwyższych zaszczytów. Sam lubił on później opowiadać, jak raz, mieszkając w Galii, w gospodzie, którą utrzymywała druidka, targował się z nią o cenę za postój. Jesteś bardzo skąpy, Dioklesie! — powiedziała mu gospodyni. No, cóż, kiedy zostanę cesarzem, będę szczodrzejszy — odpowiedział żartując młody żołnierz. Nie żartuj — odparła kobieta — zostaniesz cesarzem, kiedy zabijesz dzika. Od tego czasu Diokles chętnie brał udział w łowach, starając się przy lada okoliczności zabić dzika, ale wyższej rangi od centurionowskiej długo otrzymać nie mógł; a tymczasem Aurelian, Tacyt, Probus, Karus zjawiali się i znikali na widowni dziejowej. „To ja zabijam dziki, a z mięsa korzystają inni" — mawiał rozczarowany Diokles. Za Numeriana dosłużył się jednak rangi komendanta cesarskiej straży przybocznej (comes domesticorum); nie mógł zażegnać skrytobójczego zabójstwa cesarza, pomścił je jednak, zabijając jego mordercę, Apra; jak utrzymuje biograf18, nie przez okrucieństwo, obce jego łagodnej naturze, lecz pomny wieszczby druidki — Aper bowiem po łacinie znaczy właśnie „dzik". Został natychmiast przez żołnierzy obwołany augustem — naturalnie nie ze względu na przepowiednię, lecz dzięki autorytetowi, którym cieszył się wśród nich. A po zwycięstwie nad Karynusem był już niezaprzeczalnie jedynym cesarzem w imperium. Ale niedługo pozostał jedynym: po kilku miesiącach, przytłoczony ogromem spraw administracyjnych i wojennych, z własnej woli podzielił się władzą z byłym towarzyszem broni Maksymianem, ofiarując mu godność naprzód cezara, a wkrótce potem i drugiego augusta. Zresztą niezupełnie go zrównał z sobą: nie mówiąc już o tym, że jego wyższość umysłowa zapewniała mu pewną supremację nad młodszym kolegą, którą Maksymian chętnie uznawał — wprowadził Diokles różnicę także i w tytułach. Sam już od dawna zmienił tracące stanem wyzwoleńca imię Diokles na dostojniejsze i bardziej rzymskie Dioklecjan; teraz przybrał jeszcze sławne w dziejach rzymskich patrycjuszowskie „nazwisko" Waleriusza i nadał je także swemu towarzyszowi, tworząc w taki sposób pewnego rodzaju pokrewieństwo między nim a sobą. Ponieważ zaś nazwisko to stało się dziedzicznym także i dla ich następców, aż do Konstantyna wyłącznie, mamy prawo nazywać tę ostatnią „pogańską" dynastię cesarzy rzymskich dynastią Waleriuszów, zdając sobie jednak sprawę z tego, że pokrewieństwo poszczególnych członków tej dynastii między sobą było sztuczne. Ale o ile to wspólne nazwisko nasuwało myśl o równości obu cesarzy, o tyle dobór przydomków świadczył o przewadze starszego: siebie bowiem samego Dioklecjan nazwał Iovius, jego współrządca musiał się zadowolić przydomkiem Herculius. Postać Herkulesa od dawna już była popularna u cesarzy rzymskich jako postać namiestnika najwyższego boga na ziemi. Ale podczas gdy np. Kommodus, występując w roli Herkulesa, 332 uważał siebie za syna niebieskiego Jowisza, Dioklecjan tym przydomkiem określił stanowisko swego towarzysza w stosunku do swej własnej boskiej istoty, jako do „Jowiusza". Bądź co bądź, Rzym miał teraz dwóch cesarzy. Zdarzyło się to nie po raz pierwszy; ale teraz ta instytucja miała zyskać charakter stały, łącząc się z podziałem samego państwa na dwie części, wschodnią i zachodnią. Były to właściwie dwie części całego państwa, partes Orientis i partes Occidentis, a nie dwa odrębne państwa; zamiarem Dioklecjana było, oprócz odciążenia swych obowiązków, zabezpieczenie następstwa tronu i dzięki niemu zapobieganie zamieszkom po śmierci każdorazowego władcy. Postanowione było z góry, że każdy z obu współwładców jest w zasadzie cesarzem całego państwa; gdyby więc jeden z nich miał wcześniej umrzeć, władza drugiego miała się stać od razu z teoretycznej rzeczywistą — co prawda z obowiązkiem moralnym niezwłocznego powołania nowego augusta na miejsce zmarłego. Przeprowadzony w taki sposób podział państwa odpowiadał mniej więcej jego podziałowi etnograficznemu na grecki Wschód i rzymski Zachód. Stolicą Wschodu była za Waleriuszów naturalnie Antiochia; stolicą Zachodu — nie Rzym, jak to by się mogło wydawać, lecz Mediolan w byłej Galii Transpadańskiej, położony bliżej krwawiących granic państwa nad Renem i Dunajem. Innowacją, i to zasadniczą, był także system prowincjonalny, wprowadzony przez Dioklecjana, bardzo zbliżony do naszego: jak u nas w Polsce np. państwo podzielone jest na województwa, każde zaś województwo na powiaty, tak teraz każda z obu części imperium dzieli się na diecezje, każda diecezja na prowincje — z czego widać, że to ostatnie słowo oznacza już daleko szczuplejszą jednostkę terytorialną niż przedtem. W ten sposób Wschód był podzielony na pięć, Zachód na siedem diecezyj. Na Wschodzie mamy: Oriens (Cyrenajka, Egipt, Arabia, Syria), Pontica (północna Azja Mniejsza), Asiana (południowa Azja Mniejsza), Thraciae i Moesiae (z Macedonią i Grecją); na Zachodzie: Pannoniae (z Dalmacją), Britanniae, Galliae (Galia Północna), Viennensis (Galia Południowa), Italia, Hispaniae i Africa. Poszczególnych prowincyj wyliczać nie będziemy; wszystkich ich było sto jeden. Jak widać stąd, supremacja Italii nad pozostałymi prowincjami (w dawnym znaczeniu) została zniesiona ostatecznie; odtąd była to tylko jedna z dwunastu diecezyj, taka sama jak i inne. Temu podziałowi odpowiadał system cesarskiej magistratury. Najwyższymi dostojnikami po cesarzach byli praefecti praetorio w liczbie czterech: Galliarum (z rezydencją w Trewirze), Itallae (w Mediolanie), per Illyricum (w Sirmium, dziś. Mitrowica) i per Orientem (w Antiochii); każdy miał pod opieką kilka diecezyj, z których jedną rządził bezpośrednio, pozostałymi przez swoich wikariuszów. Byli to przeważnie ludzie już starsi wiekiem; cesarze odnosili się do nich z wielkim szacunkiem. Swoje dawne stanowisko wojenne z czasem stracili oni zupełnie, zachowując tylko funkcje administracyjne. 333 Na czele prowincyj stali praesides jako administratorzy i duces jako wodzowie odpowiedniej armii; oddzielenie bowiem funkcyj wojennych od administracyjnych było też jedną z zasad nowego systemu. Co się tyczy senatu, to po śmierci cesarza Tacyta, ostatniego „cesarza senackiego", już nie było mowy o wznowieniu jego władzy państwowej; w systemie Dioklecjana figurował on już tylko jako rada miejska miasta Rzymu, też, jak to widzieliśmy, zdegradowanego. Razem z nim straciła swe znaczenie i dawna republikańska magistratura: konsulów, pretorów, kwestorów obierał senat, o ile ich nie naznaczał sam cesarz, ale był to już tylko tytuł bez władzy. Pewien urok po dawnemu otaczał jednak i sam senat, i jego magistraturę, wskutek czego stanowisko senatora, konsula itd. było wciąż jeszcze przedmiotem ambicji. Może najważniejszą z reform Dioklecjana była ta, dzięki której uporządkował on skarb państwowy i naprawił w sposób bardzo skuteczny stan finansowy Rzymu, zupełnie podupadły w okresie zamętu. Nie będziemy tu wchodzili w szczegóły; natomiast należy podkreślić jak najmocniej znaczenie ofiary, jaką udało się okupić jaki taki dobrobyt państwa. Tą ofiarą była utrata wolności w wyborze zawodu życiowego. Zasada dziedziczności przymusowej była przeprowadzona w sposób jak najbardziej bezwzględny: syn rolnika stawał się rolnikiem, syn żołnierza - żołnierzem itd.; właśnie rozgałęziona magistratura, skutek podziału państwa na owe sto z górą prowincyj, dawała możność ścisłego przestrzegania tej zasady. W związku z tym i stanowisko radcy municypalnego — curialis — przestało być upragnionym: stało się też przymusowym na podstawie dziedziczności, a ponieważ było połączone z wielką odpowiedzialnością — rada municypalna musiała gwarantować regularne napływanie podatków do skarbu państwowego — więc starano się go raczej unikać. Wobec tego ustały wszelkie starania o meliorację roli, która wzbogacając ziemianina, przez to samo wprowadzałaby go do rady municypalnej, i tym bardziej ustało owo piękne współzawodnictwo w ofiarności dla dobra miasta rodzimego, które było chlubną cechą epoki chwały cesarstwa: jarzmo przymusu ciążyło nad wszystkimi objawami życia politycznego. Bądź co bądź, wobec stanu rzeczy stworzonego przez reformy Sewerów i pięćdziesięcioletni okres zamętu Dioklecjan powinien być uważany za tego człowieka, który właśnie odpowiadał potrzebom chwili. Nie znaczy to jednak, żeby wszystkie szczegóły jego systemu rządzenia były w równym stopniu żywotne. Nie ograniczył się on do mianowania współrządcy w osobie Maksymiana i do oddania w jego ręce sprawy ochrony wojennej Zachodu; celem wzmocnienia swej dynastii mianował jeszcze dwóch cezarów, Galeriusza i Konstancjusza19, przy czym pierwszego adoptował sam, żeniąc go jednocześnie ze swą córką Walerią, podczas gdy drugi wstąpił w takie same węzły rodzinne z Maksymianem. Nadzieje połączone z tym nowym mianowaniem nie były płonne: szczególnie Konstancjusz, który wywodził swój ród od sławnego Klaudiusza Gockiego20, 334 walnie dopomógł Maksymianowi w stłumieniu napadów szczepów germańskich — przeważnie Franków — na granicę reńską i co było jeszcze trudniejsze, w zwalczeniu pretendenta do tronu, Karauzjusza, który przez kilka lat trzymał w swoim ręku Brytanię i nawet zażądał dla siebie tytułu augusta. Nie mniej wydatna była pomoc, którą Galeriusz okazał teściowi: w swej pierwszej wyprawie przeciw Persom co prawda nie odniósł sukcesu, rychło jednak powetował tę porażkę i w dalszym ciągu walczył tak szczęśliwie, że pokój z tym wojowniczym narodem został zapewniony na pięćdziesiąt lat. W ogóle wynikiem działalności obu cezarów było zupełne przywrócenie pokoju w państwie, co dało ich przybranym ojcom prawo do wspaniałego tryumfu w roku 302. Pod tym względem, powtarzam, Dioklecjan mógł być zadowolony ze swego pomysłu. Ale jego reforma dynastyczna sięgała dalej. Nie dość, że w osobach obu cezarów Rzym pozyskał dwóch następców tronu na wypadek śmierci augustów: Dioklecjan pragnął uniezależnić chwilę zmiany władzy od przypadku i wprowadził także i tu tę samą systematyczność, której był tak gorącym zwolennikiem. Nie, ta sprawa też była przesądzona: po dwudziestoletnich rządach obaj augustowie mieli zrzec się władzy na korzyść obu cezarów, którzy zostawszy augustami, mieli mianować zamiast siebie dwóch nowych cezarów. Po powtórnym upływie dwudziestolecia przewidziana była nowa zmiana rządów tego samego charakteru. Ale co robić, jeżeli wszyscy czterej władcy nie dożyją do ustalonego terminu? Oczywiście nie można było wykluczyć śmierci z tych przewidywań, ale można ją było poniekąd unieszkodliwić: umiera przedwcześnie august -na jego miejsce wstępuje jego cezar, który niezwłocznie zamiast siebie mianuje nowego cezara; umiera cezar - jego august mianuje następcę w osobie upatrzonego przez siebie kandydata. Nie, z tej strony nie groziło systemowi Dioklecjana żadne niebezpieczeństwo: groziło mu ono skądinąd - mianowicie ze strony rywalizacji dziedziczności naturalnej z dziedzicznością sztuczną. Powtórzyło się, tylko w szerszym zasięgu, to, co się już raz zdarzyło z zaprowadzonym przez Nerwę systemem adopcji; przecież Marek Aureliusz sprzeniewierzył się temu systemowi, zostawiając tron nie przybranemu, lecz rodzonemu synowi, niechlubnej pamięci Kommodusowi. Z taką samą rywalizacją będziemy mieli do czynienia i tutaj; ona to zniweczyła, i bardzo rychło, testament Dioklecjana. Nie zdarzyło się to od razu; w roku 305 zmiana rządów odbyła się według myśli twórcy systemu. Poprzedziło ją bardzo uroczyście obchodzone dwudziestolecie (vicennalia) rządów obu augustów, po czym obaj zrzekli się władzy i augustami zostali Waleriusz Galeriusz na Wschodzie i Waleriusz Konstancjusz na Zachodzie; na cezarów zaś upatrzył Dioklecjan: dla Wschodu Maksymina Daję (tak go nazywamy w odróżnieniu od Maksymina pierwszego, mordercy i następcy Aleksandra Sewera), dla Zachodu zaś — Flawiusza Waleriusza Sewera. Sam Dioklecjan obrał sobie jako miejsce pobytu miasto Salona w Dalmacji, swoje 335 miasto rodzime, w którego okolicach zawczasu zbudował sobie na samym brzegu morza olbrzymi pałac — ten pałac, w którego murach mieści się dziś cała stara dzielnica miasta Spalato (urzędowo Split21). Co do Maksymiana, to złożywszy władzę, pozostał on jednak w Italii, mianowicie w Lukanii, w niepokojącym sąsiedztwie z terenem mających nastąpić zamieszek. Na razie co prawda nowy zespół władców rozpoczął swe rządy w zupełnej zgodzie między sobą i starym cesarzem, którego autorytet był bardzo wielki; ale już po dwóch latach śmierć utworzyła śród nich bardzo bolesną lukę, zabierając najwybitniejszego z ich grona — augusta Konstancjusza. Tego rodzaju klęska była przewidziana: teraz więc według testamentu Dioklecjana jego następcą jako augusta miał zostać Sewer, którego władzę jako cezara miałby odziedziczyć następca, mianowany przez starszego augusta — Galeriusza. I tu właśnie dała się we znaki owa rywalizacja naturalnej dziedziczności ze sztuczną, o której mówiłem wyżej. Należy bowiem wiedzieć, że zmarły Konstancjusz ze swą żoną Heleną -z którą musiał się rozwieść dla narzuconej mu córki Maksymiana — miał bardzo wybitnego syna, który, jak nikt inny, miał zaważyć na losach państwa: był to Konstantyn, którego nazywamy Wielkim. Tak samo i Maksymian miał syna rodzonego, co prawda nie bardzo wybitnego — Maksencjusza. Działalność tego ostatniego zaczęła się dopiero później, co zaś do Konstantyna, to natychmiast po śmierci Konstancjusza jego wojsko w Brytanii, bezgranicznie mu oddane, obwołało cesarzem jego syna, który rzeczywiście już zdążył pozyskać zaufanie swymi zdolnościami wojennymi i administracyjnymi. Było to wyraźnym obaleniem systemu Dioklecjana i powrotem do poprzedniej tradycji obiorów wojskowych, które były źródłem zamętu. Żeby jako tako uratować system i uniknąć tego zamętu, Galeriusz, jako starszy august, korzystając ze swego prawa, mianował właśnie Konstantyna cezarem Zachodu; co prawda nie było to pewne, czy ambitny młodzieniec zadowoli się tą bądź co bądź drugorzędną godnością, ale niebezpieczeństwo udało się zażegnać. Konstantyn przyjął ofiarowaną mu przez Galeriusza godność, natomiast „nazwiska" Waleriusza nie dołączył do swego imienia, lecz używał w dalszym ciągu swego rodowego imienia Flawiusza, wskutek czego nazywamy pochodzącą od niego dynastię drugą dynastią Flawiuszów, uważając za pierwszą tę, którą zapoczątkował w I stuleciu Wespazjan. Tak więc od roku 306 mamy rządy odnowionego zespołu czterech osób, składającego się z trzech Waleriuszów, mianowicie obu augustów — Galeriusza i Sewera - oraz cezara Maksymina Dai, i z jednego Flawiusza, cezara Konstantyna. Ale zgoda trwała niedługo, zły przykład obiorów z dołu kiełkował i dalej. Teraz bowiem miesza się w sprawy państwowe stara stolica - Rzym. Przebolała ona swą degradację, dokonaną przez Dioklecjana; kiedy jednak jego następca Galeriusz zniósł jedyną pozostałą różnicę między nią a miastami prowincjonalnymi, 336 rozszerzając także i na Rzym podatek od nieruchomości, rozpoczął się bunt: senatorzy wraz z pretorianami obwołali cezarem — na razie tylko cezarem - syna Maksymiana, wyżej wymienionego Maksencjusza. A ponieważ nie bardzo ufano jego zdolnościom, a august Zachodu, Sewer, nadciągał z wojskiem przeciw niesfornej stolicy, zaproszono starego Maksymiana, by się stał współregentem swego syna. I Maksymian dał się do tego skłonić, przyczyniając się w ten sposób do obalenia systemu, w którym sam niegdyś odgrywał tak przodującą rolę. Został po raz drugi augustem, a tak wielki był urok imienia towarzysza Dioklecjana, że żołnierze Sewera przeszli na jego stronę, sam Sewer oddał się w jego ręce, został sprowadzony do Rzymu i, wbrew przyrzeczeniu, zamordowany. Temu stanowi rzeczy Galeriusz nie mógł przeciwdziałać; zwrócił się o pomoc do twórcy systemu, który też zwołał wszystkich władców — oprócz Konstantyna i Maksencjusza — na naradę familijną do Karnuntum (w dziś. Austrii). Dzięki jego autorytetowi doszło do porozumienia: Maksymian zrzekł się swej ponownej władzy, Maksencjusza usunięto, na augusta, obok Galeriusza, obrano niejakiego Licyniusza (który prawdopodobnie po zabójstwie Sewera został mianowany cezarem). Ta decyzja jednak wywołała niezadowolenie obu cezarów, Konstantyna i Maksymina Dai; ich odpowiedzią było przywłaszczenie sobie tytułu augustów. Tak więc w roku 307 państwo miało aż czterech augustów: Galeriusza, Licyniusza, Maksymina i Konstantyna. Ale i to nie było jeszcze końcem zamętu. Stary Maksymian nie mógł się pogodzić ze swą klęską: spróbował połączyć się z Konstantynem, wydając za niego swą córkę Faustę, i stał się dzięki temu tak potężny, że mógł po raz trzeci obwołać się augustem. Ale ten sojusz był krótkotrwały. Szczegóły jego nie są nam znane, nie wiemy, ile jest prawdy w pogłosce, jakoby namawiał córkę do zamachu na życie męża; to natomiast jest pewne, że w roku 310, ścigany przez Konstantyna, sam sobie zadał śmierć. Wkrótce po nim skończył życie i august Wschodu, Galeriusz: teraz Wschód miał dwóch władców, dawnego cezara — a od roku 305 augusta - Maksymina Daję i mianowanego niedawno w Karnuntum Licyniusza. Konstantyn był przez nich uznany za trzeciego augusta; obok niego jednak istniał na Zachodzie, i to w Rzymie, przez nikogo z nich nie uznany, a jednak potężny przez swą rzeczywistą siłę Maksencjusz. Taki był stan rzeczy w roku 311: na Zachodzie rywalizowali między sobą Konstantyn i Maksencjusz, na Wschodzie — Licyniusz i Maksymin. Zbliżała się chwila, kiedy ta podwójna rywalizacja miała się przekształcić w podwójną wojnę. Wstępem do niej było małżeństwo polityczne: Konstantyn zaręczył swą siostrę Konstancję z Licyniuszem. Maksencjusz tak samo jak i Maksymin zdawali sobie sprawę z tego, że ten sojusz obu augustów zwraca się przeciw nim; ale podczas gdy Maksencjusz wyciągnął konsekwencje z tego faktu, stawiając w swej dzielnicy posągi Maksymina obok własnych, ten wahał się, obawiając się napadu ze strony Licyniusza, i wolał na razie pozostać widzem dojrzewającego konfliktu między władcami Zachodu - konfliktu, który też niebawem wybuchnął. 337 Nasza tradycja, tradycja chrześcijańska, widzi swego głównego bohatera w Konstantynie i z zapartym oddechem śledzi jego losy. Siły zbrojne Konstantyna były mniejsze od sił jego przeciwnika, ale daleko lepiej wyćwiczone w walkach z Germanami, przede wszystkim zaś on sam o wiele przewyższał Maksencjusza. Runął jak burza z północy na Italię, zgniótł Segusio (dziś. Suzę), Turyn, po zażartej walce także Weronę i przekroczywszy mur Apeninu, zalał swym wojskiem Italię środkową. Dopiero pod samym Rzymem, pod tzw. Czerwonymi Skałami na brzegu Tybru, tam gdzie przebiega nad nim droga Flaminijska, na istniejącym do dziś dnia moście Mulwijskim — odważył się Maksencjusz stawić czoło śmiałemu najeźdźcy. Tradycja zachowała legendę o wieszczym śnie, który miał Konstantyn w nocy przed bitwą; przyśnił mu się sztandar z imieniem Chrystusa i usłyszał słowa: „Pod tym znakiem zwyciężysz (in hoc signo vinces)."22 I rzeczywiście zwyciężył; w szalonej ucieczce żołnierze Maksencjusza razem ze swym wodzem rzucili się do mostu, ten, nie wytrzymawszy ich ciężaru, runął i wszyscy, wódz i żołnierze, utonęli w rzece. Teraz losy Zachodu były rozstrzygnięte: bitwa pod Czerwonymi Skałami w roku 312 oddała go w ręce Konstantyna. Następnej zimy odbył się kongres w Mediolanie, który zacieśnił więzy między Konstantynem a Licyniuszem; Dioklecjana też zaproszono, ale ten nie przyjechał — widocznie nie chciał przyczyniać się do obalenia swego systemu; zresztą wkrótce potem umarł. Ale najważniejszym rezultatem tego kongresu był wiekopomny edykt mediolański roku 313, którym religia chrześcijańska została uznana za państwową na równi z tą, której Rzym hołdował dotychczas. Dzięki temu edyktowi państwo rzymskie wstąpiło pod znak krzyża. Pomówimy o tym dokładniej w następnym rozdziale; tymczasem doprowadźmy do końca opowieść o zamęcie, z którego miała powstać ostatnia forma ustroju państwowego w Rzymie — monarchia. Należy przyznać, że rozwój dziejowy, niszcząc system Dioklecjana, niszczył go systematycznie. Punktem wyjścia był stan rzeczy w roku 311, jednoczesne istnienie czterech cesarzy, Konstantyna i Maksencjusza na Zachodzie, Licyniusza i Maksymina Dai na Wschodzie; żeby z tej tetrarchii? wyłoniła się monarchia, potrzebne były trzy kolejne wojny: obu władców Zachodu między sobą, obu władców Wschodu też między sobą i wreszcie obu zwycięzców z tych dwóch wojen również między sobą. Bitwa pod Czerwonymi Skałami rozstrzygnęła pierwszą z tych trzech wojen; teraz przyszła kolej na drugą. Przewaga liczebna była tu po stronie Maksymina, jak tam — po stronie Maksencjusza; obaj panowali nad południowymi częściami swych dzielnic, podczas gdy ich przeciwnicy, Konstantyn i Licyniusz, okupowali północ. 338 Ale Maksymin był dzielniejszy od swego zachodniego sojusznika: nie czekając na napad ze strony Licyniusza, wyruszył sam przeciw niemu, przekroczył Bosfor i zajął Bizancjum oraz kilka miast Tracji. Tu dopiero — pod Adrianopolem wystąpił przeciw niemu Licyniusz; nie licząc na zwycięstwo wobec przeważających sił przeciwnika, pragnął on wejść z nim w układy, lecz Maksymin, dumny ze swych sukcesów, odrzucił tę propozycję. Wynik bitwy okazał się nieoczekiwany; widocznie współtwórca edyktu mediolańskiego miał wielu sympatyków w wojsku Maksymina. Toteż rozbity Maksymin powrócił do Azji Mniejszej, cofając się wciąż dalej i dalej na południe, aż za przełęcze Taurusu do Cylicji — i tu jego śmierć położyła kres dalszej wojnie. Cały Wschód uznał teraz władzę Licyniusza. Skorzystał on z niej w sposób wprost ohydny, każąc wymordować całe potomstwo i wszystkich krewnych zmarłego cesarza Dioklecjana, poczynając od sędziwej wdowy po cesarzu — widocznie bał się pretendentów do tronu, którzy by mogli wykorzystać urok imienia zmarłego. Teraz z całego domu Waleriuszów pozostał tylko jeden człowiek: był to zwycięzca i pan Wschodu — Waleriusz Licyniusz. To wszystko zdarzyło się jeszcze w roku 313; po zakończeniu drugiej wojny domowej przyszła teraz kolej na trzecią, decydującą. Łatwo tu zauważyć uderzające podobieństwo do tej wojny, która przed trzema z górą stuleciami doprowadziła do jedynowładztwa Cezara Młodszego. I tu, i tam rozgrywała się walka między Wschodem a Zachodem; i tu, i tam panem Zachodu był człowiek młody—trzydziestoletniemu Cezarowi w roku 33 przed Chr. odpowiada w roku 315 trzydziestoletni Konstantyn, podczas gdy ich przeciwnicy, Marek Antoniusz i Licyniusz, mieli w tym czasie lat pięćdziesiąt; i w dodatku władca Wschodu był ożeniony z siostrą władcy Zachodu — Oktawii z czasów Cezara odpowiada Konstancja, która także była czułą orędowniczką pokoju między mężem i bratem. Analogia, powtarzam, była uderzająca; a jednak tamtą tragedię mogliśmy opowiedzieć dokładnie, poświęcając jej dużo stronic, podczas gdy tę musimy podać w krótkim streszczeniu — jest to skutek naszej zależności od źródeł. Już wkrótce po zwycięstwie Licyniusza zaczął się rozdźwięk między nim a Konstantynem. Jego przyczyną były sprawy prowincyj pogranicznych, a szczególnie kraju iliro-panońskiego, ważnego z punktu widzenia wojskowego i kolebki cesarzów od czasów Decjusza. Licyniusz zagarnął te prowincje, które według dawnego podziału zatwierdzonego przez Dioklecjana należały do Zachodu, i odrzucił proponowany mu przez Konstantyna kompromis; energiczny Konstantyn w roku 314 wyruszył przeciw niemu i po szeregu bitew w Ilirii i Tracji, nie zawsze dlań pomyślnych, zmusił go jednak do wydania mu owych prowincyj. Nastąpił względnie długi okres pokoju, podczas którego obaj władcy mianowali sobie cezarów, wskrzeszając chwilowo system Dioklecjana — z tą ważną atoli różnicą, że cezarami byli synowie augustów i że podział między Wschodem a Zachodem był daleko wyraźniejszy niż za rządów twórcy tego systemu. 339 Ale po dziewięciu latach wojna rozpoczęła się na nowo. Przyczyną jej był znów spór pograniczny. Goci, którzy po zadanej im przez cesarza Klaudiusza Gockiego klęsce pod Naissus przez pięćdziesiąt lat zachowywali pokój, teraz znowu przekroczyli Dunaj. Było to niebezpieczeństwo groźne dla obydwu części państwa: Licyniusz zwlekał z wyruszeniem w pole, przeciw Gotom wystąpił Konstantyn i w zwycięskiej wyprawie zapędził ich z powrotem za Dunaj, ale przy tym nie bardzo ściśle przestrzegał granicy dzielącej go od obszarów Licyniusza. Ten poczuł się obrażony i pozwolił sobie na wystąpienia, wskutek których Konstantyn z pomocą swego syna, cezara Kryspusa, wyruszył przeciw niemu. Powtórzyły się teraz epizody poprzedniej walki między Licyniuszem a Maksyminem - Adrianopol, Bizancjum, Bosfor; wszędzie Konstantyn zwyciężał, w końcu wygrał decydującą bitwę pod Chryzopolis (na wprost Bizancjum nad Bosforem), po której - w roku 324 - Licyniusz musiał już zrezygnować z dalszego oporu. Tu rozpoczyna się szlachetna rola Konstancji; dzięki jej wstawiennictwu Konstantyn darował życie pokonanemu wrogowi. Ale ten wróg nie dochował przyrzeczeń: osiedliwszy się w Tesalonice, nie powstrzymał się od powstania przeciw swemu szwagrowi. Szczegóły tego powstania nie są nam znane; ostatecznym zaś jego skutkiem było stracenie niespokojnego starca w następnym, 325, roku. Tak się skończyła trzecia wojna, z której cesarz Konstantyn Wielki wyszedł jako pan jedyny całego imperium rzymskiego. POD ZNAKIEM KRZYŻA 32. KOŚCIÓŁ CHRZEŚCIJAŃSKI Jak stwierdziliśmy poprzednio, po czwartym prześladowaniu chrześcijan za czasów Marka Aureliusza nastąpiła epoka pokoju, obejmująca oprócz rządów Kommodusa także pierwsze dziewięciolecie panowania Septymiusza Sewera. Potem co prawda wybuchło nowe, z kolei piąte prześladowanie, wywołane edyktem tego cesarza, według którego, używając słów jego biografa Sparcjana, „zakazane było pod rygorem surowych kar nawracać na żydostwo lub chrześcijaństwo"1, to znaczy zakazany był chrześcijański prozelityzm. Właśnie podczas tego prześladowania ponieśli śmierć męczeńską na arenie amfiteatru w Kartaginie św. Perpetua i jej towarzysze, o czym mówiliśmy wyżej (s. 225). Ale rządy następców Septymiusza były dla chrześcijan znowu czasem pokoju, z którego skorzystali oni dla dalszego rozwoju swej organizacji. Trwało to aż do epoki wielkiego zamętu; wtedy bowiem nastąpił nowy okres prześladowań, połączonych z imionami cesarzy Decjusza, Waleriana i Dioklecjana, a więc znowu najlepszych śród władców Rzymu. Ale te prześladowania nosiły już zgoła odmienny charakter. Do owych czasów postępowano na ogół w myśl względnie łagodnego rozporządzenia cesarza Trajana: ujawnionych karać, nie ujawnionych nie poszukiwać; prześladowania były zwrócone przeciw jednostkom. Teraz zaś prześladowcy mieli już do czynienia ze zwartym i doskonale zorganizowanym Kościołem chrześcijańskim; ich celem było zniszczenie tego Kościoła w osobach jego tzw. kleru (słowo pochodzenia zagadkowego2) — diakonów, kapłanów, biskupów. Warto przypatrzeć się bliżej tej organizacji chrześcijańskiej. Według niej laicy (od greckiego laos, to znaczy „lud") są podporządkowani diakonom i kapłanom, wszyscy zaś powinni być posłuszni biskupom. O radach prezbiterialnych (tzn. starszyzny?) nie ma już mowy; wszędzie panuje episkopat monarchiczny. Biskup ma określony zakres działalności - swoją (jak ją z czasem zaczęto nazywać) „diecezję".3 Pierwsi biskupi byli powołani przez apostołów; w razie wakansu kler danej diecezji po zasięgnięciu dodatniej opinii ze strony gminy 344 obierał na biskupa jednego spomiędzy swoich i przedstawiał swego kandydata zgromadzeniu biskupów ościennych diecezyj, które w razie zgody udzielało mu władzy. Niższych kleryków naznaczali biskupi. Stąd wynika niezaprzeczalny dla chrześcijańskiego sumienia fakt istnienia tradycji, ustanowionej przez samego Zbawiciela dla rozszerzenia Jego nauki; organem zaś autentycznym tej tradycji jest Kościół, nieprzerwanym łańcuchem wywodzący się od apostołów. A skoro tak, to nikt nie ma prawa przeciwstawić swej interpretacji indywidualnej Kościołowi, który w ten sposób, jako Kościół katolicki, to znaczy powszechny, jest najskuteczniejszą tamą przeciw wszelkiej herezji. Tak przedstawia to wyżej wymieniony (s. 294) Tertulian w swym podstawowym traktacie o „preskrypcji" (tzn. obaleniu z góry4) wszystkich heretyków. Oczywiście tylko w razie zgody w łonie samego Kościoła - i w tym tkwi trudność; w razie bowiem niezgody herezja mogła się przekształcić w schizmę, tj. rozłam. Z tymi trudnościami Kościół miał jeszcze często walczyć i w starożytnych, i w nowych czasach, o czym po części jeszcze będzie mowa w tej książce. Już teraz jednak nie od rzeczy będzie zaznaczyć, że dla zapobieżenia schizmom i ich zwalczania Kościół rozporządzał zasadniczo dwoma środkami. Jednym był sobór powszechny przedstawicieli wszystkich jego diecezyj i jego uchwała, powzięta większością głosów; drugim - przeważający autorytet jednego z biskupów, który to autorytet w myśl tradycji i ze względów historycznych należał się biskupowi rzymskiemu. Idźmy jednak dalej. Dzięki składkom swoich członków w postaci dziesięcin i w innych formach oraz hojnym darowiznom Kościół był posiadaczem bardzo znacznego majątku, którym rządzili biskupi, każdy w swej diecezji. Ten majątek był przez dłuższy czas ruchomy; dopiero od początku III wieku Kościół staje się także posiadaczem nieruchomości. Ten fakt przyczynił się również do prześladowania w epoce wielkiego zamętu: kwitnący bowiem stan finansów kościelnych — kwitnący właśnie dzięki ofiarności jego członków — w porównaniu z zazwyczaj opłakanym stanem finansów państwowych był potężnym bodźcem do tych prześladowań, skierowanych przeciwko Kościołowi jako takiemu. Ten bezsprzecznie potężny bodziec był jednak, jak to jeszcze zobaczymy, nie jedynym i nawet nie najpotężniejszym. Na jakie cele szły dochody, które Kościół czerpał ze swego majątku? Tu wypadnie nam mówić o jednej z największych chlub tego Kościoła — o jego szeroko rozwiniętym systemie charytatywnym. „Niewolnik, kobieta i dziecię były głównymi przedmiotami miłosierdzia chrześcijańskiego." Oczywiście nie należy przesadzać: pisarze chrześcijańscy zazwyczaj, mówiąc o tych szlachetnych dążeniach Kościoła, korzystają z okazji do ataków na świat „pogański", który niby to nic nie zrobił w tym kierunku. Zrobił i on coś niecoś, i nawet bardzo wiele; ale Kościół zrobił więcej. Zdolnemu praca, niezdolnemu litość — takie było jego hasło. „Litość" - tak tłumaczymy greckie eleos, które to słowo, eleemosyne w swym szerszym znaczeniu, dotychczas żyje w naszym polskim słowie „jałmużna", 345 odpowiednio zabarwiając owo pojęcie litości. A eleos był oczywistym obowiązkiem chrześcijanina: jakże może on się modlić o to, żeby Pan Bóg się nad nim zlitował, jeżeli sam się nie będzie litował nad swym bliźnim? A przecie „Zlituj się, Panie!" - Kyrie eleison — to zwykły początek chrześcijańskich litanij. Pomówmy tu o kobiecie. Bezżeństwo jeszcze nie jest wymagane od kleryków; byłoby to w sprzeczności z prawami państwowymi, które, przeciwnie, zachęcają do małżeństw. Ale już apostoł Paweł sądził, że nie żeniący się postępują lepiej, i w każdym razie powtórne małżeństwo jest klerykowi zakazane, a śluby bezżeństwa i panieństwa nie są rzadkością w gminach chrześcijańskich. Na zdolności do zarobkowania mężczyzn nie odbiło się to w sposób ujemny, kawaler i wdowiec pod tym względem nie był upośledzony, raczej przeciwnie; co innego — panna lub wdowa: wobec bardzo dla kobiety ograniczonego pola samodzielnej działalności położenie takiej niezamężnej mogło być bardzo trudne. Takie właśnie kobiety wspierała gmina; przy każdej gminie była pewna liczba panien i wdów, które otaczała litość społeczna, i stąd, mówiąc nawiasem, pochodzą często w naszych kalendarzach spotykane imiona świętych np. Juliany Panny lub Anieli Wdowy, podczas gdy przy imionach mężczyzn takich określeń naturalnie nie bywa. Zbliżona do kwestii bezżeństwa jest kwestia powstania zakonów. Przypada ono dopiero na początek wieku IV, a więc na czasy Dioklecjana i dynastii Waleriuszów. Św. Antoni z Herakleopolis, z pochodzenia Egipcjanin i prawie obcy kulturze greckiej, zaczął od tego, że oddalił się od ludzi celem oddania się życiu pustelniczemu. O jego walkach z pokusami szatana opowiada jego uczeń i biograf, św. Atanazy, o którym jeszcze będzie mowa; dały one asumpt malarzom nowoczesnym do niezliczonych obrazów - obrazów o wcale nie religijnym charakterze.5 Był to jednak na razie tylko tzw. anachoretyzm, który się zaczął daleko wcześniej, bo już w pierwszej połowie wieku III. Antoniego jednak wyśledzili gorliwi zwolennicy w jego kryjówce pustelniczej i prawie zmusili do tego, aby im pozwolił osiedlić się w pobliżu; w ten sposób z anachoretyzmu rozwinął się cenobityzm?, tj. „wspólne życie", poświęcone Bogu; wkrótce tysiączne rzesze poszły za przykładem tych pierwszych cenobitów. To zakonnictwo egipskie, nie greckie, nie przyniosło chluby chrześcijaństwu: ci pierwsi mnisi byli ludźmi zupełnie niekulturalnymi i tępymi, jednocześnie zaś z prawdziwie egipskim fanatyzmem oddanymi swej sprawie, a ich gromady niby chmura gradowa wisiały nad kulturalną Aleksandrią, czasami ją nawiedzając i siejąc gwałt ze spustoszeniem śród jej mieszkańców. Nie jest to, oczywiście, nasz sąd o zakonach w ogóle, lecz tylko o tej pierwotnej, egipskiej ich formie. Później zostały one zreformowane i przekształcone z siły szkodliwej dla kultury w siłę kulturalną. 346 Dokonali tego wielkiego i zbawiennego dzieła dwaj zakonnicy: jeden — na Wschodzie w drugiej połowie wieku IV — Grek, św. Bazyli; drugi — na Zachodzie jeszcze później, bo już po upadku cesarstwa zachodniego — Rzymianin, św. Benedykt. Powróćmy jednak do naszego tematu - do systemu charytatywnego Kościoła. Pochłaniał on nie wszystkie dochody z majątku kościelnego; cześć szła na utrzymanie kultu i tych, którzy nim zarządzali, część zaś na oświatę. Młodzież chrześcijańska nie była wykluczona ze szkół powszechnych i encyklopedycznych ani przez władze państwowe, ani przez własne kościelne; ale dla jej zaznajomienia z zasadami chrześcijańskimi potrzebne były szkoły tzw. katechetów, które to słowo żyje dotychczas w naszym terminie „katechizm". Pierwszą i najsławniejszą z nich była ta, którą za Kommodusa założył w Aleksandrii św. Panten (Pantajnos). Mało o nim wiemy; ale za jego następcy, sławnego pisarza Klemensa Aleksandryjskiego (tak go nazywamy w odróżnieniu od papieża Klemensa) szkoła ta została zreformowana i stała się czymś w rodzaju uniwersytetu chrześcijańskiego. Swój szczyt osiągnęła ona za ucznia i następcy Klemensa, wielkiego Orygenesa; niestety, rychło po nim nastąpił jej upadek. Orygenes stał się ofiarą prześladowania za Decjusza; męczarnie, które musiał wycierpieć, nie pozbawiły go życia, ale w trzy lata potem, w Tyrze, spotkała go śmierć. Powiedzieliśmy wyżej, że chciwość władz państwowych w stosunku do wciąż rosnącego majątku kościelnego była bodźcem do prześladowań potężnym, ale nie najpotężniejszym; najpotężniejszym był inny powód, do którego teraz przechodzimy. Czytamy u Horacego w szóstej z jego „rzymskich" ód6: Przez służbę bogom władzę piastujesz swą; Początkiem — oni; do nich też odnoś kres. Bogowie zaniedbani wiele Klęsk na Italię zesłali biedną. Z tą przestrogą, odziedziczoną po przodkach, zwraca się poeta do „Rzymianina", a właściwie do cesarza Augusta, który też postąpił wedle jej myśli, restaurując w miarę możności podupadłe podczas wojen domowych świątynie i nabożeństwa. Ta przestroga i nadal pozostała miarodajną; przekonanie, że właśnie sumiennemu spełnianiu obowiązków względem bogów Rzym zawdzięcza rozkwit swego imperium, i co za tym idzie, że przyczyną jego klęsk jest zaniedbanie tych obowiązków i wywołany przez nie gniew bogów - to przekonanie było podstawowe w religijności każdego Rzymianina. I oto proszę sobie teraz wyobrazić nastrój tego Rzymianina w epoce wielkiego zamętu, kiedy państwo się widomie rozkładało i imperium, jak się zdawało, miało ulec zniszczeniu. Bogowie odmawiają Rzymowi swej opieki. 347 Dlaczego? Dlatego, że Rzym pierwszy ich porzuca, znosząc w swoim łonie ich wrogów, tolerując wciąż szerzący się wpływ tych, którzy odmawiają im wszelkiej czci. Toteż cesarze epoki zamętu raz po raz uzasadniają swe prześladowania chrześcijan tym, że ci ludzie porzucili obrzędy przodków. Tak mocne i żywotne było powszechne przekonanie, że państwo zawdzięcza swoje powstanie łasce bogów, ginie zaś z powodu ich gniewu, wywołanego szerzeniem się chrześcijaństwa — że jeszcze w V wieku wielki Augustyn występuje przeciw niemu i z jego polecenia Paweł Orozjusz napisał zachowane do dziś obszerne dzieło historyczne, poświęcone zwalczaniu tego poglądu.7 Ten fakt sam jeden wystarczyłby dla obalenia niesłusznego zdania, wciąż jeszcze pokutującego śród uczonych pewnego obozu, że jakoby religia antyczna „zamarła śmiercią naturalną, zużyła się, stała się pustą, musiała więc stracić wiernych", itp. bezsensownych uogólnień. W rzeczy samej, jak to jeszcze zobaczymy, religia antyczna wcale nie umarła śmiercią naturalną, lecz została zamordowana; stało się to w drugiej połowie wieku IV, kiedy po zwycięstwach ci, których wczoraj gnębiono, sami stali się gnębicielami. W miarę tego przesunięcia się sympatie człowieka nieuprzedzonego, sprawiedliwego i humanitarnie usposobionego też się przesuwają na stronę ofiar tej nowej nietolerancji. Ale w tej epoce, o której jest mowa teraz, są one jeszcze całkowicie po stronie ofiar okrutnych prześladowań, a śród nich znowu — po stronie tych, których najbardziej wyrafinowane katusze nie mogły zmusić do odstępstwa. Żądza męczeństwa była bowiem powszechna, ludzie wprost się do niego garnęli, wytrzymałością swoją zwalczając pomysłowość oprawców. I oto, jeżeli żadna męczarnia nie mogła z nich wydobyć słowa lub czynu odstępczego, jeżeli albo katów opanowywało znużenie, albo sam katowany umierał śród mąk — taki męczennik uważany był za zwycięzcę, i symbol zwycięstwa, palma, zdobił jego mogiłę, odtąd przedmiot czci najwyższej dla jego współwyznawców. Jeszcze większa była świadomość zwycięstwa, kiedy ten, co dał rozkaz prześladowania, przekonawszy się o jego bezskuteczności, cofał swój rozkaz. Chrześcijanie oczywiście taką szczęśliwą zmianę przypisywali wyraźnej woli Wszechmogącego, który przedtem wystawiał swój lud na surowe próby, a teraz, zadowolony, zsyłał nań swój pokój. Pięknie opisuje taką chwilę Euzebiusz w swej Historii kościelnej (IX 1, tłum. ks. A. Lisieckiego): „I oto, w jednej chwili, jak światło, gdy wśród ciemnej rozbłyśnie nocy, w oczy uderzył widok tego, jak się w każdym mieście zapełniały kościoły, jak się odbywały tłumne zgromadzenia i jak na nich zwykłe się odprawiały nabożeństwa. Zdumienie ogarnęło wobec tego całą rzeszę pogan niewiernych, a podziwiając tę tak cudowną odmianę, głośno wołali, że wielki i jedynie prawdziwy jest Bóg chrześcijan. Z naszych zaś ci, którzy wiernie i mężnie prześladowania stoczyli walkę, śmiało znowu każdemu w oczy spoglądali. Ci natomiast, których wiara zachorzała, a dusze od nawałnicy ucierpiały, jęli skwapliwie szukać dla siebie lekarstwa i błagali a prosili tych, co byli mocni, by im zbawczą podali prawicę i modlili się do Boga o zmiłowanie nad nimi. 348 Tedy przezacni bojownicy za sprawę religii, uwolnieni od srogich cierpień katorgi, wracali do swych stron ojczystych. Z dumą i radością szli przez miasta, promienni szczęściem niewysłowionym i takiej pełni ufności, że i wyrazić tego nie można. Liczne rzesze posuwały się traktami bitymi i przechodziły miast rynki z pieśniami i psalmami ku chwale Bożej na ustach..." Euzebiusz bowiem był współczesnym Konstantyna i świadkiem naocznym zdarzeń, które opisuje. Zastanawia tu nas przede wszystkim krótka wzmianka o wrażeniu, jakie chrześcijańskie zbiorowe zwycięstwo robiło na „niewiernych". Mówi o nim już z właściwą sobie jędrnością kilkakroć cytowany Tertulian na końcu swej Apologii: „Wasze trybunały [zwraca się bowiem do władz rzymskich] to są nasze pola bitew, na których walczymy za prawdę. Czasami nas spotyka śmierć; to właśnie jest nasze zwycięstwo. A więc, dostojni magistraci, zabijajcie chrześcijan ku zadowoleniu gawiedzi: męczcie, katujcie, skazujcie, miażdżcie; wasza nieprawość zaświadczy naszą niewinność. Dlatego Pan Bóg nie sprzeciwia się waszej działalności. Podczas gdy wasza ręka nas pożyna, my się rozmnażamy; krew chrześcijańska jest nasieniem." Następnie zastanawia nas w tym opisie zachowanie się odstępców — ich błagalne zwracanie się do tych, „co byli mocni". I jakąż odpowiedź od nich otrzymali? To było właśnie jedno z zagadnień, które musieli rozstrzygnąć nowi zwycięzcy; będzie o nim jeszcze mowa w dalszym opowiadaniu. 33. KONSTANTYN WIELKI Pojawiają się teraz przed nami dwie daty przełomowe w życiu tego, od którego się rozpoczynają dzieje Rzymu jako cesarstwa chrześcijańskiego. Jest to rok 313, rok edyktu mediolańskiego, i rok 324, rok zwycięstwa Konstantyna nad Licyniuszem i opanowania przezeń całego imperium. Nim przejdziemy do dalszego ciągu, przyjrzyjmy się z bliska twórcy obu tych wiekopomnych czynów. Tak samo jak większość poprzedników, poczynając od Septymiusza Sewera, Konstantyn był cesarzem-żołnierzem; to go cechuje przede wszystkim. Jako taki znajdował się on zupełnie na wysokości swego zadania, łącząc umiejętność strategiczną, nabytą w szkole swego ojca, z pozornie szaloną gwałtownością, która jednak, wypływając z jego niezachwianej wiary w siebie i w swoją gwiazdę, wzmacniała tylko jego szansę wojenne, dodając otuchy jego żołnierzom i wpajając pożądany strach w serca wrogów. Natomiast jego wykształcenie umysłowe nie było zbyt wysokie: wychowany na Zachodzie, nie bardzo biegle opanował on drugi język swego państwa, tj. grecki, a w jego prawodawstwie specjaliści dopatrują się braku wprawy jurydycznej. Dodajmy jeszcze, że jego wygląd zewnętrzny był imponujący, co też w znacznym stopniu powiększało jego urok osobisty. 349 Jego posąg laterański skłania nas do porównania z posągiem watykańskim samego założyciela cesarstwa. Jeżeli to porównanie wypada na korzyść tego ostatniego — Augusta — to jedną z przyczyn był zapewne upadek sztuki rzeźbiarskiej w czasach Konstantyna. Kto wie zresztą, czy ten nowy założyciel nie pragnął także i zewnętrznie być podobnym do dawnego; rzeczą znamienną jest to, że po „brodatym" okresie władców Rzymu, ciągnącym się (ma się rozumieć, z wyjątkami) przez lat bez mała dwieście od Hadriana do Dioklecjana, Konstantyn zapoczątkował swoją osobą okres „golony". Ważniejszą jednak jego cechą był pewien marzycielski mistycyzm, który dzielił on z takimi przedstawicielami swego żelaznego wieku jak Galien lub Probus. Ci śród szczęku oręża marzyli o przyszłym stanie powszechnego pokoju; Konstantyn, odkąd po zwycięstwie nad Maksencjuszem poczuł się wybrańcem Najwyższego Boga, marzył o tym, żeby być Jego narzędziem na ziemi i stworzyć ku Jego chwale zjednoczony i zgodny sam ze sobą Kościół. To było jego ideą przewodnią w polityce kościelnej, o której będziemy mówić teraz, nawiązując do roku edyktu mediolańskiego, tj. do roku 313. Jedno możemy orzec z góry: przypatrując się tej jego polityce, jego dążeniu do zachowania lub stworzenia jedności Kościoła, otrzymujemy wrażenie, że był on jednak lepszym chrześcijaninem niż ci hierarchowie, z którymi miał do czynienia i którzy swymi często błahymi sporami starali się, wręcz odwrotnie, rozszarpać powierzony ich opiece Kościół. Był on lepszy od nich także przez swoją szeroką i szlachetną tolerancję wobec tych swoich poddanych, którzy pozostali poza obrębem Kościoła, tj. wyznawców dawnej, antycznej religii. Pozostawiono im ich świątynie, nie byli upośledzeni w swych prawach obywatelskich; cesarz nawet zachował tytuł arcykapłana (pontifex maximus), a więc poniekąd głowy kościoła „pogańskiego", widocznie nie życząc sobie, żeby jego członkowie czuli się pasierbami w jego państwie — chociaż oczywiście jest nie do pomyślenia, żeby on sam sprawował czynności religijne połączone z tą godnością, jak to robili jego poprzednicy. Z drugiej strony zwlekał ze swoim chrztem aż do chwili poprzedzającej śmierć — w owych czasach bowiem takie późne chrzty nie były rzadkością — tak że przez całe swe życie był katechumenem. W poczuciu tej swojej niższości w porównaniu z kapłanami i biskupami chrześcijańskimi oburzał się czasami, kiedy taki synod prowincjonalny, szarpany niezgodą swoich członków, odwoływał się do jego autorytetu: przecie przez usta tych biskupów przemawiał Duch Święty — cóż on, laik, miał tu do powiedzenia? Niestety, nie zawsze mógł się trzymać tej skromnej roli; czasami troska o upragnioną jedność Kościoła zmuszała go do rzucania swego świeckiego autorytetu na tę lub tamtą szalę. Możemy jednak być pewni, że robił to bardzo niechętnie. Bo właśnie za panowania tego entuzjasty jedności Kościoła miały miejsce dwie najniebezpieczniejsze schizmy w jego łonie, jedna na Zachodzie, druga na Wschodzie. Pierwszą był donatyzm, drugą — arianizm. 350 Kościół bowiem katolicki, który podczas prześladowań chlubnie i mężnie zachował swoją jedność i w stosunku do gnębicieli, i do heretyków, teraz, po zwycięstwie, nie mógł sobie dać rady z odśrodkowymi tendencjami w swoim własnym łonie. Przyczyną rozłamu było zagadnienie, którym zakończyliśmy ustęp poprzedni: co należało robić z zaprzańcami? Należy wiedzieć, że podczas prześladowania Dioklecjanowego za zaprzańców uważano tych, którzy, ulegając wymaganiom prześladowców, wydawali im Pismo Święte oraz sprzęty służące do obrzędów chrześcijańskich. Wydawali, po łacinie tradebant, a więc byli — traditores. To słowo dotąd w jeży ku łacińskim nie oznaczało zdrajcy; to znaczenie miało słowo proditor. Ale w dzisiejszych językach romańskich pochodzące zeń traditore, traidor, traitre znaczy właśnie „zdrajca" - i takie zabarwienie miało owo łacińskie słowo u nowych zwycięzców, w gminach chrześcijańskich Afryki Północnej. W roku 311 umarł biskup kartagiński, który jako taki był prymasem prowincji Afryki; na jego miejsce trzech ościennych biskupów, nie czekając na nadejście pozostałych, obrało jego diakona Cecyliana. Można było ganić ten pośpiech jako nielojalny, ale wybory pomimo to (por. s. 343/344) były ważne. Wtedy przeciwnicy Cecyliana wdrożyli przeciwko niemu oskarżenie; twierdzili mianowicie, że biskup, który go naznaczył - jeden z owych trzech - był „tradytorem". To oskarżenie nie zostało jednak udowodnione; toteż w Rzymie i cesarz, i papież uniewinnili Cecyliana. Ten wyrok jednak nie zadowolił „donatystów" -jak siebie nazywali przeciwnicy Cecyliana od imienia najbardziej wpływowego w swym gronie. Odmawiając uznania nie tylko znienawidzonemu prymasowi, lecz w ogóle całemu „kościołowi tradytorów", który z nim podtrzymywał stosunki, doprowadzili oni do prawdziwej schizmy, tak że w poszczególnych diecezjach częstokroć funkcjonowało dwóch biskupów, jeden -donatysta, drugi - antydonatysta. A były to spory niebłahe: na usługach donatystów były bandy rzezimieszków — tzw. circumcelliones, jak ich nazywano wskutek ich zwyczaju plądrowania spiżarni żywnościowych, cellae -narzędziem ich walki było nie tylko słowo, chociażby i kłamliwe, lecz kije, maczugi i sztylety. Próżne były wysiłki nie tylko Konstantyna, lecz i jego następców, jak również wszystkich papieży IV i następnych wieków; donatyzm przeżył wszystkich i zanikł, zdaje się, dopiero w końcu VII wieku pod pięścią islamu — razem z antydonatyzmem i chrześcijaństwem tego kraju. Donatyzm — było to niewątpliwie zjawisko bolesne, ograniczało się jednak do samej tylko Afryki Północnej; daleko szkodliwsza była schizma, która powstała mniej więcej w tym samym czasie na Wschodzie. Punktem wyjścia było tu także pytanie: co robić z zaprzańcami? Surowej odpowiedzi Melicjusza, biskupa w Górnym Egipcie, biskup aleksandryjski Piotr przeciwstawił swoją własną, pełną chrześcijańskiej dobroci; stało się to jeszcze w roku 306. Biskup rzymski stanął po stronie Piotra, ale Melicjusz się uparł i odważył się „kościołom katolickim" nawet w diecezji aleksandryjskiej przeciwstawiać swoje własne kościoły, które nazywał „kościołami męczenników". 351 Odtąd więc mamy „schizmę melicjańską"; nie była to jeszcze herezja, ale stała się nią, odkąd do Melicjusza przyłączył się niejaki Ariusz i połączył jego naukę ze spekulacją teologiczną dotyczącą natury Chrystusa, dowodząc odrębności tej natury od natury Boga Ojca, wbrew Ewangelii św. Jana, według której Chrystus był Słowem i jako taki istniał od początku, „a bez niego nic się nie stało, co się stało". Ta nauka wydała się przeciwnikom Ariusza, z których głównym stał się z czasem biskup aleksandryjski Aleksander, ubliżającą dla Chrystusa: arian nazywali oni „chrystomachami", tzn. zwalczającymi Chrystusa. Kościół rzymski stanął po stronie Aleksandra; Ariusz nieco złagodził śmiałość swej nauki, ale jego ustępstwa nie zadowoliły Aleksandra i spór trwał w dalszym ciągu, przybierając coraz ostrzejsze formy, szczególnie odkąd Aleksander znalazł namiętnego zwolennika w osobie swego diakona, słabego ciałem, ale niezłomnego duchem Atanazego. Ariusz bowiem też zdobył swymi kazaniami — a był on świetnym kaznodzieją — licznych i poważnych sprzymierzeńców, z których czołowymi byli obaj Euzebiusze, nikomedyjski, człowiek bardzo wpływowy w otoczeniu cesarza, i cezarejski, słynny historyk Kościoła i także wielki przyjaciel Konstantyna. Konstantyn bardzo boleśnie odczuwał tę walkę wewnętrzną, tak bezlitośnie niweczącą jedność Kościoła chrześcijańskiego, drogą jego sercu; wprost wzruszające są jego listy do obu przeciwników, Aleksandra i Ariusza, w których zarzuca im, że prowadzą tak niepotrzebne, dla laików niezrozumiałe i gorszące spory, i wymaga od nich, żeby się pogodzili i pozostawili sobie samym swe obojętne dla gminy wątpliwości. Jego mądry i zbawienny głos nie znalazł posłuchu. Wtenczas powziął on myśl zwołania soboru powszechnego, „ekumenicznego"?, który by opracował ogólne, dla wszystkich obowiązujące wyznanie wiary. Był to sławny na wszystkie czasy sobór nicejski (w mieście bityńskim Nicei, niedaleko od Nikomedii). Zebrał się on w roku 325 w pałacu cesarskim pod przewodnictwem samego cesarza — w liczbie trzystu z górą biskupów z całego państwa. Cesarz, ogromnie uradowany z osiągnięcia swego celu, przyjął gości — a było śród nich wielu poranionych podczas ostatnich prześladowań - z największymi honorami i zwrócił się do nich z mową powitalną, której szczytem były słowa: „Bądźcie zgodni!" Wezwano i Ariusza, ale jego rozumowania nie miały oddźwięku; nawet obaj Euzebiusze, względnie mu sprzyjający, odrzucili jego krańcowe poglądy i proponowali formułę pośrednią, która zresztą także upadła. Sobór druzgocącą większością głosów przyjął to wyznanie wiary, które nazywamy nicejskim (Nicoenum); jest to nasze „Wierzę w Boga Ojca" itd. w nieco szerszej formie, w której o Chrystusie, zgodnie ze zdaniem przeciwników Ariusza, powiedziano, że jest on „współistotnym" (gr. homousios, łac. consubstantialis) z Bogiem Ojcem. Otóż ten termin homousios stał się odtąd hasłem prawowiernych w ich walce z przeciwnikami. 352 Cesarz, dumny z pomyślnego wyniku swego wielkiego dzieła, wierny także i tu swej zasadzie szerokiej tolerancji, miał przekonanie, że o prawomyślności chrześcijanina stanowi przyjęcie przezeń formy wyznania, przy czym interpretacja poszczególnych jej terminów pozostaje sprawą sumienia wierzącego. Pożegnał się ze swymi gośćmi tak samo uroczyście, jak ich był powitał; biskupi, widząc, jak gwardia cesarska prezentowała przed nimi broń — tę broń, która przedtem bywała tak często narzędziem ich męczarni - ze zdumieniem pytali się nawzajem, czy to nie sen. Snem była natomiast nadzieja cesarza, że jego sobór doprowadzi do jedności Kościoła chrześcijańskiego. Arianizm istniał w dalszym ciągu i nawet za następców Konstantyna przez dłuższy czas panował w imperium rzymskim, ale i potem, i nawet po upadku cesarstwa zachodniego, odradzał się nieraz w różnych formach - jak wiadomo, szczególnie u nas, w Polsce — aż do dzisiejszego dnia. Przechodząc teraz do świeckiej działalności Konstantyna, powinniśmy pomówić przede wszystkim o tym jego czynie, który najbardziej uwiecznił jego imię śród potomnych — o założeniu przezeń „drugiego Rzymu" na brzegach Bosforu. Nie było to właściwie założenie zupełnie nowego miasta: Byzantion istniało już od VII wieku przed Chr., tj. odkąd Megarejczycy, według rady delfickiej wyroczni, osiedlili się na miejscu, przeoczonym przez „ślepych"8, tj. swoich poprzedników, którzy omijając ten jedyny co do swych zalet topograficznych punkt, obrali na swoją siedzibę inny, leżący naprzeciw, po stronie azjatyckiej, mianowicie Chalkedon. Otóż z Chalkedonem podziela Bizancjum wygodę położenia nad węższą z dwóch cieśnin między Archipelagiem? a Morzem Czarnym, skąd wiodła droga do chlebodajnych równin południowej Scytii??. Ale osobliwą zaletą Bizancjum jest ujście rzeki płynącej przez miasto, tworzące rozległy i zupełnie bezpieczny port — tzw. Złoty Róg. Toteż Bizancjum przez całe tysiąclecie swego istnienia pod tą nazwą było kwitnącym i potężnym miastem; niemało przeżyło też klęsk w swej sławnej historii, ale zawsze rozkwitało po nich na nowo. Otóż teraz skończył się ten okres jego dziejów; z woli cesarza zaczęła się dlań nowa epoka, jako „Konstantynopola". Co kierowało tą cesarską wolą? Najprawdopodobniejszą odpowiedzią wydaje się nam ta, że Konstantyn italskiemu Rzymowi, który był przeważnie „pogański", chciał przeciwstawić inny, prawie wyłącznie chrześcijański; to odpowiadałoby jego podwójnej roli — był przecież głową i tego, i tamtego odłamu swych poddanych. Toteż Konstantynopol stał się pod wielu względami kopią grodu nadtybrzańskiego: otrzymał swój senat, a nie radę dekurionów, 353 swoją magistraturę stołeczną, nie municypalną; językiem urzędowym była łacina, chociaż poddani mówili dalej po grecku. Nawet świętą liczbę siedmiu gór starano się odnaleźć nad Bosforem. Oczywiście założenie nowej stolicy było rzeczą bardzo kosztowną, a sprawy finansowe pomimo wszelkich wysiłków nie były najświetniejszą stroną rządów konstantynowskich: ucisk podatkowy był bardzo ciężki. Zarazem jednak to powstanie stałej, utrwalonej stolicy Wschodu było nowym krokiem do przepołowienia państwa na dwie części, grecką i łacińską. Konstantyn tego podziału wcale nie pragnął: jego potężna ręka trzymała mocno władzę nad całym państwem. Ale po jego śmierci siły dziejowe działały niepohamowanie w tym niepożądanym dla niego, a fatalnym kierunku. Przyczyniły się do tego i inne okoliczności, o których jeszcze będzie mowa. Na granicach panował przeważnie pokój: powszechnie uznana siła wielokrotnego zwycięzcy trzymała w karbach ościennych barbarzyńców. Po części jednak musiał Konstantyn okupić ten pokój nowymi ustępstwami na korzyść sąsiednich Germanów. Długie wojny domowe wyludniły całe obszary olbrzymiego państwa; z drugiej strony Germanowie, wypędzeni ze swych siedzib wskutek wędrówki ludów, potrzebowali ziemi. Dać ziemi robotników, a robotnikom ziemię — co można było sobie wyobrazić lepszego? Dodajmy do tego, że otrzymywano w taki sposób wyborową straż pograniczną; a jeśli chodzi o jej romanizację, to można było liczyć na zwycięski urok kultury rzymskiej. Po części się to sprawdziło, ale tylko po części; w ogóle zaś ta polityka Konstanty-na okazała się obusieczna: barbaryzacja imperium poczyniła za jego rządów dalsze postępy. Należało jeszcze uregulować kwestię następstwa tronu; pod tym względem wkraczamy, licząc od epoki chwały, w czwarty okres zagadnienia sukcesyjnego. W epoce chwały zasadą była adopcja: rządzący cesarz obierał na swego następcę najlepszego obywatela, adoptując go na syna. Zasada była doskonała, ale wtedy, gdy ten cesarz nie miał synów z własnej krwi; załamała się zaś, kiedy ten stan rzeczy przestał istnieć, co się zdarzyło za rządów Marka Aureliusza. Nastąpił okres dziedziczności naturalnej; była to epoka Sewerów, ale także przeważnie i epoka wielkiego zamętu, w której efemeryczny władca chętnie obierał na pomocnika i następcę własnego syna — a właściwie na współuczestnika władzy — wobec bliskiej śmierci. Z zamętu wyprowadził państwo Dioklecjan; ale za jego czasów berło władzy stało się już za ciężkie dla jednego człowieka. Przywracając więc zasadę adopcyjną z epoki chwały, połączył on ją z nader sztucznym systemem współ-władztwa. Jego zasada znowu się załamała wskutek konkurencji z zasadą dziedziczności naturalnej: syn Maksymiana Maksencjusz, syn Konstancjusza Konstantyn zniweczyli system Dioklecjana. Co miał teraz uczynić Konstantyn? Skoro zasada dziedziczności naturalnej była nieprzezwyciężona, a ciężkie warunki czasów wymagały współwładztwa, 354 należało połączyć te dwa czynniki, opierając system współwładztwa nie na zasadzie adopcyjnej, jak to niefortunnie przeprowadził Dioklecjan, lecz na zasadzie dziedziczności naturalnej. Czy było to możliwe? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, zobaczmy, jakich dziedziców naturalnych miał Konstantyn. Następcą był przede wszystkim jego starszy syn Kryspus. Konstantyn miał go co prawda z kochanką, nie z żoną prawną, ale w tym środowisku żołnierskim, w którym wyrósł Konstantyn, patrzano na to bardzo pobłażliwie.9 Chodziło o to, by matką nie była niewolnica, a poza tym sprawa była obojętna. A ten Kryspus, piękny ciałem i waleczny duchem, „cezar Bogu najmilszy i zupełnie do ojca podobny", jak go nazywa historyk Kościoła Euzebiusz ( X 8, 6), pomimo swego młodego wieku dzielnie dopomógł ojcu w jego walce z Licyniuszem, rozbijając jego flotę pod Bizancjum. O wiele młodszy był jego drugi syn, Konstantyn II — czy był on też synem nieślubnym, czy dzieckiem z prawnej małżonki, nie wiadomo. Tą ostatnią była, jak już wiemy, Fausta, córka jego współwładcy Maksymiana; ona urodziła mu na pewno obu młodszych synów Konstancjusza i Konstansa, i jeszcze córkę, Konstancję drugą?. Miał więc Konstantyn czterech synów — wymarzoną czwórkę cezarów. Sam, jako jedyny august, aż do swej śmierci miał zachować najwyższą władzę i nad nimi, i nad państwem. Uzupełniając szczegóły dotyczące rodziny cesarza, dodajmy, że była wśród niej i augusta; była to jego matka Helena, którą Kościół przyjął w poczet świętych. Była ona rzeczywiście, wedle tego, co czytamy o niej, bardzo szlachetną kobietą; cesarz otaczał ją największą czcią, nazywając jej imieniem miasto — Helenopolis. W historii Kościoła zasłynęła ona swą pielgrzymką do Jerozolimy w roku 327 i odnalezieniem św. Krzyża, na którym skonał Zbawiciel. — I jeszcze należy wspomnieć o bracie cesarskim Dalmacjuszu i o jego synach, Dalmacjuszu drugim, Hannibalianie, Gallusie i Julianie.10 Byli to aktorzy dramatu, który miał nastąpić. Zaczął się ten dramat od tego, że cesarz odkrył związek miłosny swego starszego syna Kryspusa ze swoją żoną a jego macochą Fausta, córką nieżyjącego już wówczas Maksymiana. Czasy były okrutne, a Konstantyn mimo wszystko był synem swoich czasów: „cezar Bogu najmilszy" został stracony, a wkrótce po nim i Fausta. Mniejsza o tę ostatnią, która prawdopodobnie była główną winowajczynią; ale z Kryspusem cesarz stracił swą prawą rękę i w dodatku pozyskał smutną sławę synobójcy. Po śmierci tego młodzieńca wypadło inaczej ułożyć zespół cezarów. Na razie wszystkie dzieci cesarza były nieletnie; z czasem jednak Konstantyn II otrzymał daleki Zachód, Konstancjusz Wschód, Konstans zaś prowincje centralne — Italię z Afryką, która była jej żywicielką. Oprócz nich jednak Konstantyn uwzględnił nie tylko swego bratanka Dalmacjusza, któremu dał kraje naddunajskie, ale także jego brata Hannibaliana, 355 dając mu tytuł „króla królów", razem z ręką swej córki Konstancji. Szczególnie zagadkowe jest odznaczenie tego ostatniego: co ono miało oznaczać? Królem królów był król sasanidzkiej Persji, który właśnie teraz, po długiej erze pokoju, przypomniał sobie sławę Cyrusów i Dariuszów i napadł ościenne prowincje rzymskie. Konstantyn został więc zmuszony do wojny z Persją; czy mamy wierzyć, że pewny zwycięstwa, już teraz marzył on o tym, żeby osadzić swego bratanka na tronie Sasanidów? Jeżeli tak, to najbliższa przyszłość była bezlitosna zarówno dla samego marzyciela, jak i dla narzędzia jego marzeń. W kwietniu roku 337 poświęcił Konstantyn w swej stolicy nad Bosforem kościół Św. św. Apostołów, w którym wybudował sobie grobowiec; a wyruszywszy z Konstantynopola, zaniemógł, nie przekroczywszy jeszcze granic Bitynii. Próżne były zabiegi świeckich lekarzy i modlitwy w grodzie noszącym nazwę od imienia jego matki; Konstantyn miał jeszcze tyle siły, żeby dać się przenieść do Nikomedii i przyjąć tam chrzest z rąk biskupa Euzebiusza; wkrótce potem, 22 maja 337 roku, skończył swe sławne życie. 34. JULIAN ODSTĘPCA (APOSTATA) Żadnego z synów nie było przy umierającym cesarzu; najbliższy z nich, Konstancjusz, który jako cezar Wschodu musiał walczyć z królem perskim, zjawił się w Nikomedii dopiero po jego śmierci i mógł tylko przenieść jego ciało do Konstantynopola. Tu rozegrał się niebawem drugi akt tragedii sukcesyjnej, o której wspominaliśmy przed chwilą. Piorunujący przebieg choroby Konstantyna wywołał pogłoskę, że został on otruty. Przez kogo? Is fecit, cui prodest?; a więc przez swoich braci. Z drugiej strony oficerowie w imieniu wojska, które ubóstwiało swego długoletniego zwycięskiego wodza, oświadczyli, że chcą być rządzeni tylko przez jego synów. Ci więc — Konstantyn II, Konstancjusz i Konstans — zostali augustami, obu zaś bratanków usunięto. Ale nawet to nie zadowoliło wojska; zaledwie upłynęło półrocze od śmierci Konstantyna, a już ofiarami powstałego w jego łonie spisku padli bracia i bratankowie zmarłego cesarza. Tylko najmłodszych, jeszcze nieletnich, Gallusa i Juliana oszczędzono. Czy tu znowu należało podejrzewać, że is fecit, cui prodesf. To znaczy, że właściwym sprawcą ohydnego morderstwa był — cezar Konstancjusz? Dokonana przezeń konfiskata majątku ofiar mogła być potwierdzeniem tego domysłu; a może w celu obalenia pogłosek nie zagarnął on spadku po Dalmacjuszu, który został w całości przydzielony drugiemu bratu, Konstansowi. Konstantyn II nie sprzeciwiał się temu: 356 jako najstarszy brat, był on naturalnym opiekunem niepełnoletniego Konstansa i mógł jego siłę uważać za swoją. Ale ta nadzieja zawiodła go; Konstans pomimo swego młodego wieku był nie mniej dzielny od niego, pretensje Konstantyna doprowadziły do bratobójczej wojny, w której starszy brat poległ — w niespełna trzy lata po śmierci swego ojca (wiosną 340 roku). Neutralność średniego brata, Konstancjusza, okupił Konstans tym, że ustąpił mu spuściznę po Dalmacjuszu, Trację z Konstantynopolem. Teraz więc państwo było podzielone między dwóch braci; ale przewagę miał Konstans jako pan Zachodu, którego obszar był o wiele większy niż podległy Konstancjuszowi Wschód, nie mówiąc już o tym, że ten ostatni był zagrożony przez corocznie się powtarzające napady króla perskiego na kraje nadeufrackie. W dodatku konflikt polityczny był podkreślony przez antagonizm religijny: Konstans miał po swojej stronie papieża, stojącego na gruncie uchwały soboru nicejskiego, podczas gdy Konstancjusz skłaniał się ku herezji Ariusza. Była to więc jakby zapowiedź schizmy, która wybuchła w średniowieczu między obu Kościołami, z tą jednak różnicą na niekorzyść wschodniego, że biskup aleksandryjski Atanazy i konstantynopolitański Paweł też byli po stronie papieża i Nicaenum. Zostali oni co prawda z tego powodu wygnani, ale właśnie dlatego Konstans domagał się zwrócenia im ich diecezyj, co też i osiągnął wskutek kłopotliwego położenia Konstancjusza. Lat dziesięć trwał ten antagonizm obu braci; położył mu kres spisek wojskowy niejakiego Magnencjusza, którego ofiarą padł Konstans (styczeń 350). Samo przez się nie byłoby to wzruszyło Konstancjusza; ale Magnencjusz, opanowawszy Zachód, zapragnął zdobyć także i Wschód. Osiągnąłby prawdopodobnie swój cel: Konstancjusz nie posiadał piorunującej odwagi swego ojca i swoich braci i jak widzieliśmy, był bardziej zajęty sprawami nadeufrackimi. Uratowała go jego energiczna siostra, znana nam już Konstancja, wdowa po Hannibalianie. Wysunęła ona przeciwko Magnencjuszowi nowego współzawodnika w osobie Wetraniona, wodza legionów panońskich, którego także Konstancjusz uznał za współwładcę. Było to ciosem dla Magnencjusza; jego wojna z prawowitym cesarzem przeciągnęła się co prawda wskutek powolności tego ostatniego aż do 353 roku, skończyła się jednak porażką i dobrowolną śmiercią buntownika. Co do Wetraniona, to jeszcze przedtem usunął się on z pola walki i został przez zwycięzcę oszczędzony. W taki sposób Konstancjusz, po śmierci swych braci i zwycięstwie nad uzurpatorami, stał się jedynym panem imperium rzymskiego. Czy miał nim pozostać? Tradycja konstantynowska sprzeciwiała się temu: współwładca był potrzebny, ale musiał być wybrany — w myśl tejże tradycji — na podstawie dziedziczności naturalnej. Otóż tu tkwiła trudność: Konstancjusz był bezdzietny. Bezdzietność tę uważał za karę Bożą za morderstwo swych krewnych w roku 337; żeby przebłagać Stwórcę, zaostrzył zarządzenia przeciw „poganom", szczególnie od czasu, kiedy zwycięstwo nad Magnencjuszem oddało Rzym w jego ręce. 357 Ofiary pogańskie zostały zakazane, świątynie rozkazano po części zamknąć, po części zburzyć, a karą za naruszenie rozkazów cesarskich miało być stracenie, połączone z konfiskatą majątku. Może jednak najwięcej naraził się Konstancjusz Rzymianom rozkazując, żeby z sali posiedzeń senatu wyniesiono posąg Wiktorii. Można sobie wyobrazić rozgoryczenie senatorów, którzy przeważnie byli zwolennikami religii przodków: to cesarz rzymski wypędza Zwycięstwo z senatu rzymskiego?! Zwłaszcza teraz zaczyna się owo przesunięcie punktu równowagi religijnej, o którym mówiliśmy wyżej; ci, którzy byli wczoraj gnębieni, stają się z kolei gnębicielami. I razem z tą zmianą, zdaje mi się, następuje przesunięcie sympatii każdego nieuprzedzonego, humanitarnie usposobionego człowieka. Ale te zarządzenia nie rozwiązały kwestii współwładztwa. Nie było innej rady: należało się zwrócić do jednego z dwóch oszczędzonych w roku 337 bratanków, Gallusa i Juliana, których dotąd kazano wychowywać z daleka od dworu, w Kapadocji — a więc przede wszystkim do Gallusa, jako starszego. Będąc sam zaprzątnięty wojną z Magnencjuszem, Konstancjusz nadał mu tytuł cezara, ożenił go ze swą siostrą Konstancją, wdową po jego bracie Hannibalianie, i poruczył mu władzę nad Wschodem z Antiochią jako stolicą. Eksperyment się nie udał: Gallus i Konstancja sprawowali rządy bardzo źle, byli okrutni i chciwi, a Gallus był w dodatku i nieposłuszny w stosunku do swego augusta. Toteż było rzeczą zrozumiałą, że ten postanowił go odwołać. Bardzo okrutny był jednak podstęp, do którego się w tym celu uciekł i który się jednak udał11: Gallusa stracono w roku 354 i znowu powstała kwestia współwładztwa i dziedziczności. Teraz pozostał tylko jeden kandydat: Julian, młodszy brat straconego Gallusa. Miał on wówczas dwadzieścia trzy lata. Urodzony w roku 331, był sześcioletnim chłopczykiem w roku śmierci Konstantyna Wielkiego i wymordowania swego rodzeństwa; a ponieważ za prawdziwego sprawcę tego mordu uważano Konstancjusza, powstała już wtenczas owa nieufność między obydwoma braćmi stryjecznymi, która z góry i na całe życie zatruła ich wzajemny stosunek. Bądź co bądź, Konstancjusz nie odmówił swemu krewniakowi starannego wychowania, należącego się jego wysokiemu pochodzeniu; kierował tym wychowaniem niejaki Mardoniusz, Scyta12 i rzezaniec, który był przedtem wychowawcą jego matki, zmarłej w młodym wieku. Ten zaszczepił w jego sercu miłość do literatury starożytnej, szczególnie do Homera i Platona, ale także pewną ascetyczną niechęć do wszelkiego zewnętrznego wykwintu. Julian aż do ostatnich czasów zachował o nim wdzięczną pamięć. Był to pierwszy okres życia świadomego Juliana; drugi nastąpił wtenczas, kiedy podejrzliwy cesarz w bardzo jeszcze młodzieńczym wieku (jak on się sam później skarżył w swym liście do Ateńczyków, 271), ,.oderwał go od wszelkich szkół i zamknął razem z bratem w jakimś folwarczku kapadockim. 358 Co mam powiedzieć o tych sześciu latach, któreśmy tam spędzili, kiedy żaden gość nie mógł do nas przychodzić, nie wyłączając nawet naszych starych znajomych, kiedy byliśmy pozbawieni wszelkich poważnych nauk, wszelkiego obcowania z wolnymi ludźmi, ćwiczenia zaś fizyczne odbywaliśmy z naszymi niewolnikami." Położyło temu kres powołanie Gallusa na dwór cesarski; jednocześnie i Julian otrzymał pozwolenie powrotu do swych studiów. Jeszcze jedno zdarzenie przypada na te czasy: ślub cesarza z piękną i bogatą Euzebią z Tesaloniki, ślub, który go nawet odciągnął na parę miesięcy od nieuniknionej wojny z uzurpatorem Magnencjuszem. Ten okres życia Juliana był chyba dla niego najszczęśliwszy. Oddał się on całkowicie retoryce i filozofii; co prawda wykłady najsławniejszego sofisty owych czasów, Libaniusza, który właśnie wtedy uczył w Konstantynopolu, były mu zakazane z obawy przed ich pogańską wymową, to jednak nie przeszkodziło mu pośrednio poddać się jego wpływowi. Jest to zrozumiałe także i dla nas; trudniej jest nam pogodzić się z jego zachwytem dla filozofa neoplatonika Maksyma z Efezu. Neoplatonizm bowiem dzielił się wówczas na dwa kierunki, teoretyczny i praktyczny; pierwszy był poważny, będąc dalszym ciągiem filozofii Platona z mocniejszym podkreśleniem jej mistycyzmu, natomiast drugi sprowadzał się do praktyk magicznych. Otóż Maksym był zwolennikiem tego drugiego. Ile tu było pierwiastków rozsądnych, ile złudzeń, ile świadomego oszustwa - tego już rozpoznać nie możemy; faktem jest, że ten starożytny Cagliostro13 tak samo zbałamucił Juliana, jak jego odpowiednik w nowych czasach wielu poważnych ludzi, i stał się jednym z czynników, które doprowadziły płomienny umysł młodego adepta do zerwania z chrześcijaństwem. Te lata wolnych studiów nie płynęły jednak bez przeszkód. Upadek Gallusa pociągnął za sobą także i wezwanie Juliana do dworu, nie jako możnowładcy jednak, lecz jako więźnia. Przez siedem miesięcy pozostawał pod groźbą śmierci; Euzebii jednak udało się uzyskać jego uniewinnienie, tak że w roku 355 mógł on powrócić do swoich studiów, tym razem do Aten. Nie na długo co prawda: w październiku tego roku został ponownie wezwany do dworu, ale teraz rzeczywiście jako cezar. W Galii wybuchła rewolucja; dzięki wstawiennictwu Euzebii cesarz polecił Julianowi stłumienie jej. Nie dość tego: ożenił go ze swoją drugą siostrą, Heleną — tak samo jak przedtem ożenił Gallusa ze swoją siostrą Konstancją. Ta analogia nie wróżyła nic dobrego; Julian, przywdziewając z rozkazu cesarskiego purpurę cezara, półgłosem zacytował wiersz Homera: Śmierć purpurowa pokryła mu oczy i Mojra potężna.14 Co zaś do małżonki, to o ile Gallus z Konstancją byli dobraną parą, o tyle Julian zniechęcił się do Heleny, ale nie było na to rady. Bądź co bądź, od tego czasu zaczął się czwarty okres w życiu Juliana: na stanowisku cezara i namiestnika Galii — okres zapewne nie najszczęśliwszy, ale najświetniejszy. 359 Położenie Galii było opłakane. Konstancjusz sam, walcząc z Magnencjuszem, przywołał był Germanów do kraju i ci rozpanoszyli się w nim na dobre, niszcząc doszczętnie rzymskie warownie i zalewając nadreńskie obszary swymi żołnierzami i kolonistami; nawet sławna Kolonia wpadła w ich ręce. Opierał się ich najazdom dzielny Sylwan, Frank z pochodzenia, a wierny żołnierz Rzymu; ale nieszczęsna podejrzliwość cesarza zmusiła go do rokoszu, wskutek czego został zgładzony podstępem. Julianowi Konstancjusz także nie dowierzał: mianował go co prawda cezarem i namiestnikiem, ale dał mu bardzo nieznaczne wojsko i w dodatku zastrzegł sobie prawo mianowania głównego komendanta i szeregu dostojników wojskowych, którzy tak krępowali Juliana, że uważał on siebie raczej za niewolnika cesarskiego niż za namiestnika. W tych warunkach było rzeczą wprost podziwu godną to, czego pomimo wszystko zdążył dokonać nowy cezar, który dotychczas wojny wcale nie znał i spędzał swój czas nad książkami i w salach wykładowych; kierowało nim poczucie obowiązku, tak samo jak niegdyś innym filozofem na tronie - Markiem Aureliuszem, którego Julian uwielbiał ponad wszystkich innych cesarzy. Już w pierwszym roku swych rządów odebrał on wrogom Kolonię i odepchnął Alamanów za Ren, odniósłszy nad nimi walne zwycięstwo (355). Dalszy ciąg jego sukcesów został powstrzymany w roku 356 przez głównego komendanta Barbacjona, który był narzędziem Konstancjusza w zdradzieckim zgładzeniu Gallusa i teraz nie mógł być szczerym przyjacielem jego brata; Julian musiał się przekonać, że jego najniebezpieczniejsi wrogowie — to nie barbarzyńcy, lecz swoi oficerowie, których mu przysyłał Konstancjusz nie tyle dla pomocy, ile dla kontroli. Doszło do tego, że jeden z wiernych Julianowi podkomendnych — był nim późniejszy cesarz Walentynian — za przysługę, którą mu wyświadczył, został przez Barbacjona zadenuncjowany i wskutek tego odwołany. W dalszym ciągu ten Barbacjon śród lata poprowadził swe wojska na leże zimowe — co prawda po porażce, którą mu zadali Alamanowie — odmawiając swemu cezarowi wszelkiej pomocy. Teraz zwycięzcy zwrócili się przeciw Julianowi. Ich siły trzykrotnie przewyższały siły młodego wodza — ale mieli oni do czynienia z legionami rzymskimi i z wodzem sumiennym, który przez dłuższy czas ćwiczył swe wojska i siebie w swoim głównym obozie. Niedaleko miasta Argentorate, dzisiejszego Strasburga, stoczono decydującą bitwę; skończyła się ona wspaniałym zwycięstwem Juliana i wyzwoleniem wschodniej Galii (rok 357). Zwycięstwo wyzwoliło co prawda Galię, ale położenie kraju po tych ciągłych wojnach było ciężkie. Główny naczelnik Galii, prefekt pretoriański Florencjusz, nie widział innego sposobu sprostania wydatkom jak tylko nałożenie nowych podatków; Julian jednak zdawał sobie sprawę z tego, że wyczerpany kraj nie zniesie nowych obciążeń, jak również i z tego, że przyczyną deficytu nie są zbyt małe podatki, lecz zdzierstwa urzędników. Zaradził temu złu — i okazało się, że dotychczasowe podatki wystarczają. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż przez swój skromny 360 i oszczędny tryb życia dawał wszystkim chlubny przykład do naśladowania. Galia odetchnęła; ale drożyzna wciąż jeszcze dawała się jej we znaki, gdyż własnego chleba było za mało, a główny spichlerz, Brytania, był od niej odcięty korsarskimi wyprawami Sasów wzdłuż Kanału. Niestrudzony Julian i na to znalazł radę. Przeniósł swą stolicę z Lugdunum (Lyon) do Lutecji (Paryża), żeby być bliżej wschodnich i północnych kresów, wybudował flotę, wypadami morskimi i lądowymi poskromił Sasów — i zboże brytańskie popłynęło do Galii, jednocześnie odciążając Brytanię od nadmiaru chleba i dając narodom galickim to, czego potrzebowały. Co prawda w Brytanii też działo się nie najlepiej: żyzne południe cierpiało od najazdów dzikich północnych Szkotów... Nawiasem mówiąc, na teren Rzymu wchodzą: Alamanowie, Frankowie, Sasi, teraz Szkoci - czytelnik widzi, jak na mapie etnograficznej świata starożytnego zarysowuje się coraz wyraźniej średniowiecze. Nie ma w tym nic dziwnego: przecie zaledwie jedno stulecie dzieli nas od średnich wieków. Ale idźmy dalej. Należało poskromić Szkotów. Julian osobiście nie mógł opuścić swej głównej prowincji; posłał więc do zagrożonego kraju jednego ze swych najdzielniejszych podkomendnych, Lupicyna, i czekał na wiadomości, naturalnie pomyślne, o jego czynach. Tymczasem otrzymał inną wiadomość, z innej strony. Nie była ona wcale pomyślna. Po ojcu swym Konstantynie odziedziczył też Konstancjusz wojnę z królem perskim; wojna ta w myśl królewskiego hasła „puścizna Cyrusów i Dariuszów od granic Indyj do Archipelagu" była ze strony perskiej zaczepna. Dziwne było to, że dotychczas walka nie przyniosła prawie żadnych wyników. Przyczyną tego były sprawy wewnętrzne i pograniczne, które raz po raz odciągały od niej obu przeciwników. Teraz jednak zdawało się, że król perski gotuje poważny najazd na prowincje rzymskie. Zrozumiałe było, że wobec takiej okoliczności Konstancjusz zwrócił się do swego zwycięskiego cezara o pomoc. Mniej zrozumiałe, albo raczej zbyt wymowne, były szczegóły tego wezwania. Julian na żądanie cesarza przysłał mu siedem pułków piechoty galickiej i odpowiednią ilość jazdy; ale to nie zadowoliło Konstancjusza: rozkazał Julianowi, aby przysłał - prawie całe swe wojsko, zostawiając sobie tylko najsłabsze oddziały. Julian zrozumiał, do to znaczy. Przecież i jego starszego brata Konstancjusz naprzód mianował cezarem, potem ożenił ze swą siostrą, potem pozbawił dowództwa nad wojskiem i w końcu, zwabiwszy do siebie, kazał stracić. Po tamtym przykładzie obecne odebranie Julianowi wojska było faktem bardzo wymownym i złowróżbnym. Ale to jeszcze nie wszystko. Czytelnik nie zapomniał o wprowadzonej przez Septymiusza Sewera „kozaczyźnie"; w ciągu stu lat z górą rozwinęła się ona znacznie i wielu tubylców służyło w wojsku rzymskim z zastrzeżeniem, 361 że nie będą zmuszani do prowadzenia wojny poza granicami kraju. Otóż teraz ten warunek został złamany, co wywołało powszechne niezadowolenie w wojsku. Wiedząc o nim, Julian radził komisarzowi cesarskiemu nie gromadzić wojska w Paryżu; ten go jednak nie usłuchał. Teraz, kiedy żołnierze Juliana byli zgromadzeni w jego stolicy - w „ukochanej Lutecji", jak ją nazywał — rokosz stał się nieuniknionym. Wojsko obwołało Juliana augustem. Ten po raz ostatni spróbował osiągnąć porozumienie. Napisał do cesarza list skromny, nazywając w nim siebie tylko cezarem i uznając go swym zwierzchnikiem, obiecał mu pomoc w jego wojnie perskiej, ale z zachowaniem danego wojsku galickiemu słowa, jak również z pozostawieniem jemu samemu godności namiestnika Galii; z drugiej strony wymógł na wojsku przysięgę wierności cesarzowi, o ile ten przyjmie jego propozycję. Ale zaślepienie Konstancjusza i jego podejrzliwość były nieuleczalne: odpowiedział Julianowi, że żąda od niego bezwzględnego poddania się, w zamian czego gwarantuje mu — życie. To już było wyraźnym wypowiedzeniem wojny — i nie mniej wyraźnym zrzuceniem maski. Teraz już się Julian nie wahał. W stanowisku Konstancjusza wobec siebie upatrywał słusznie brak wpływu Euzebii, która na krótko przedtem umarła; wobec wrogiego nastroju cesarza i jego dworu nie pozostawało mu nic innego jak przyjąć ofiarowaną przez wojsko godność i wyruszyć na podbicie państwa rzymskiego. I tu okazało się, jak wielki był urok imienia Juliana. Panonia, północna Italia, Ilirykum uznały go jako cesarza. Konstancjusz, korzystając z kłopotów króla perskiego, wyruszył przeciw niemu - ale do spotkania nie doszło: Konstancjusz dotarł nie bez trudu do pogranicznej z Syrią Cylicji, ale tu, w jej głównym mieście, Tarsos, chwyciła go gorączka, która wkrótce położyła kres jego drugiemu i w swym przebiegu nie bardzo fortunnemu życiu (rok 361). Teraz Julian został powszechnie uznany jako jedyny cesarz; zaczął się czwarty okres jego życia. Był to okres najkrótszy, gdyż trwał tylko półtora roku (od listopada 361 do czerwca 363); toteż nie możemy wiele mówić o jego działalności w charakterze augusta. Ograniczymy się do dwóch punktów — restauracji „pogaństwa" i wojny perskiej. Najpierw omówimy pierwszy punkt, któremu zawdzięcza on, otrzymany od chrześcijan, przydomek Odstępcy („Apostaty"). Co go skłoniło do tego kroku? Częściowo rozumiemy go, możemy też łatwo domyślić się jego motywów. Decydujące było współdziałanie dwóch sił: tych, które go przyciągały do „pogaństwa", i tych, które go odciągały od chrystianizmu. Pierwsze ogniskują się w jednym pojęciu — był nim urok, urok całej tej kultury antycznej, piękna greckiego, potęgi rzymskiej, której się sprzeniewierzali ci, co niepomni sławy swych przodków, przyjęli nową naukę i nowe obrzędy. Widzieliśmy, jak już od wczesnej młodości miłość do tej kultury, do Homera i Platona, była zaszczepiona w jego sercu. 362 O ile chodzi o religię, to Homer podaje co prawda o bogach takie wiadomości, których nie mógł przyjąć umysł wychowany na Platonie. Ale te legendy od dawna już były usprawiedliwione przez tzw. tłumaczenie alegoryczne i nie dawały więcej powodu do krytyki. Z tym tłumaczeniem możemy się nie zgadzać, ale decydujące jest tu nie nasze zdanie, lecz zdanie współczesnych Julianowi, a zwłaszcza filozofów. Tak samo nie trafia do naszego przekonania bezgraniczne zaufanie, które Julian miał do wieszczbiarstwa antycznego w jego bardzo licznych przejawach; ale tu znowu należy zastanowić się nad tym, co było źródłem tego zaufania. A było nim przekonanie, że bóstwo nie pozostawia człowieka bez swej opieki w trudnych chwilach jego życia, że daje mu dobre rady, czy to bezpośrednio, czy też drogą okólną, posyłając mu znaki, które ludzie doświadczeni - to są właśnie wieszczbiarze - mogą mu wytłumaczyć. Chrześcijanie takich znaków nie otrzymują — słusznie, są bowiem bezbożnikami. To są w krótkim streszczeniu owe siły, które przyciągały Juliana do religii Sofoklesa i Platona, Scypiona i Marka Aureliusza; co zaś do tych, które się przyczyniły do obrzydzenia mu chrześcijaństwa, to dość było otworzyć oczy, żeby je zobaczyć w całej ich odrażającej nagości. Upłynęło akurat pół stulecia od edyktu tolerancyjnego Konstantyna, a jakie było życie Kościoła w tym czasie? Jak najbardziej gorszące: donatyści i antydonatyści, arianie i atanazjanie zwalczali się nawzajem i obrzucali przekleństwami — doprawdy, trudno było w tym morzu nienawiści odnaleźć choć iskrę tej miłości, która przyciągała serca do nauki Chrystusowej w czasach prześladowań. A jednak Julian nie stał się właściwie prześladowcą chrześcijan; jego hasłem było — nie stwarzać męczenników. Widzieliśmy, że Konstancjusz, sprzeniewierzając się polityce tolerancyjnej swego ojca, stanął zdecydowanie po stronie chrześcijan w ich walce z „pogaństwem", a ta stronniczość musiała skierować sympatię ludzi nieuprzedzonych w stronę tych, którzy teraz bronili gnębionej religii swoich ojców. Otóż Julian powrócił do owej tolerancji — to było jego zasadą. Nie przeczył jej rozkaz, żeby chrześcijanie zwrócili „poganom" świątynie, które im byli zabrali, i odbudowali zniszczone, chociaż na tym tle dochodziło czasami do męczeństw. W szczególności zaś należało odróżniać rozporządzenia pozytywne, skierowane ku lepszej organizacji kultu pogańskiego, od negatywnych, których celem - naturalnie pośrednim - była degradacja chrześcijaństwa. Do pierwszych należało ustalenie pewnej hierarchii kapłaństwa pogańskiego na wzór hierarchii już istniejącej w Kościele chrześcijańskim. Cesarz był po dawnemu arcykapłanem, pontifex maximus; jako taki mianował on — co prawda nie wedle własnej woli, lecz po zasięgnięciu woli bogów przez swego rodzaju auspicia? - głównych kapłanów poszczególnych prowincyj, niby metropolitów; 363 im znowu byli podporządkowani główni kapłani poszczególnych miast, jako swego rodzaju biskupi, a tym znowu - kapłani i kapłanki poszczególnych świątyń. Troszczył się także o nabożeństwo: chrześcijańskie obejmowało m.in. hymny kościelne, znane także w pewnych kultach pogańskich — Julian starał się o ich rozpowszechnienie. I tak dalej. Negatywny charakter w stosunku do chrześcijaństwa miała już sama zasada tolerancji, gdyż korzystali z niej także arianie na równi z atanazjanami, donatyści na równi z antydonatystami, co doprowadziło do wznowienia i wzmocnienia gorszących sprzeczek i gwałtów. Ale jak należało postąpić z Żydami? Ich religia podobała się Julianowi już wskutek tego, że w teorii uznawała kult ofiarny; zachęcał więc Żydów do jego odnowienia. Otrzymał odpowiedź, że jest to możliwe tylko w świątyni jerozolimskiej. — No, to odbudujcie ją. — I oto zaczęto ją odbudowywać. Tu jednak, jeżeli mamy wierzyć legendzie, same żywioły sprzysięgły się przeciw zamiarowi szlachetnego cesarza: nastąpiły trzęsienia ziemi, tajemniczy ogień wybuchnął z jej wnętrza, walące się mury pogrzebały robotników i trzeba było zaniechać pracy. Najbardziej dotknęła chrześcijan polityka szkolna Juliana. Należy pamiętać, że ośrodkiem nauczania w szkołach było czytanie i tłumaczenie poetów, przede wszystkim Homera; otóż cesarz uważał za niesłuszne, żeby ta działalność była powierzona chrześcijanom ze względu na ich wrogi stosunek do religii „pogańskiej", więc zabronił im być nauczycielami młodzieży w odpowiednich szkołach. Właściwie spełnił on przez to tylko to, czego od dawna żądał taki filar chrześcijaństwa, jakim był Tertulian; pomimo to odczuto to jako wielką krzywdę. Uczęszczanie do szkół nie było zakazane; należało więc postarać się tylko o odpowiednią literaturę. Podjęło się tego dwóch Apolinarych, Starszy i Młodszy15, odtwarzając w formie wierszowanej opowiadania Starego Testamentu, psalmy itd.; uratował ich od niechybnego ośmieszenia się rychły zgon ich gnębiciela. Jeżeli teraz zastanowimy się, czy skuteczna była ta restauracja kultu pogańskiego, to odpowiedź będzie dwojaka - lub nawet trojaka. Należy bowiem uwzględnić w niej warstwy mieszczańskie, wojskowe i chłopskie. Co do pierwszych, to przynajmniej na Wschodzie sukces był dość nikły. Sam Julian opowiada16, zwracając się do Antiocheńczyków, jak to raz przybył na uroczystość Apollina do jego pięknej świątyni na przedmieściu zwanym Dafne. „Spodziewałem się - powiada - że spotkam tam dowody waszej zamożności i gorliwości, marzyłem o ofiarach, libacjach?, korowodach na cześć boga, woni kadzideł, młodzieży w białych szatach; wszedłszy jednak do zagrody, nie znalazłem ani żywicy wonnej, ani placków, ani zwierząt ofiarnych. Zapytałem kapłana, co ma złożyć w ofierze miasto z powodu uroczystości. - Jeśli chodzi o mnie - odpowiedział - to przyniosłem z domu tę oto gęś, 364 ale miasto na razie nic nie przygotowało." Może nie należy tego zdarzenia uogólniać, ale jako doświadczenie nie było ono zbyt pocieszające. Wkrótce potem spotkał cesarza jeszcze boleśniejszy cios w tej samej Antiochii. Jeszcze za cesarza Gallusa do świątyni dafnejskiej celem przeciwdziałania jej „demonom" przeniesiono zwłoki umęczonego za Decjusza biskupa antiocheńskiego, św. Babylasa. Julian oczywiście miał inny pogląd na te „demony", a ponieważ kult Apollina nie znosił zetknięcia się z trupem, więc cesarz rozkazał wynieść Babylasa z „wawrzynowego"17 gaju. Odpowiedzią tajemniczej ręki było zburzenie wspaniałej świątyni, zbudowanej niegdyś przez króla-rycerza Seleukosa Zwycięzcę18, wraz z pięknym posągiem boga, wyrzeźbionym w najlepszych czasach sztuki greckiej przez Bryaksisa.19 Chrześcijanie utrzymywali potem, że to ogień wzniecony przez piorun zupełnie pochłonął pogański przybytek; zdaje się jednak, że ten ogień był zupełnie ziemskiego pochodzenia. Tak się rozpoczęła zagłada antycznej kultury. Najważniejszej w świecie antycznym świątyni Apollina — wyroczni delfickiej — na razie jeszcze nie tknięto, ale jej wygląd też był ponury. Julian w swym zamiłowaniu do wieszczbiarstwa oczywiście i do niej posłał „teorów"?, ale ostatnia Pytia okazała się godna swych poprzedniczek. Jej odpowiedź brzmiała smutnie: Wieść do cesarza zanieście: już w gruzach wyniosła świątynia, Feb już nie władnie zagrodą, wawrzynem nie władnie proroczym, Źródło natchnienia już wyschło, kastalskie?? potoki umilkły. Jeśli chodzi o sfery wojskowe, to sukces cesarza był tu zupełny; nie wiemy naturalnie, czy go zawdzięczał osobliwemu usposobieniu samego wojska, czy też swemu własnemu urokowi wobec towarzyszy broni, bezgranicznie oddanych bohaterskiemu wodzowi. To samo należy powiedzieć o jego dworze. Tu zadanie jego było jeszcze łatwiejsze. Zachowując i jako cesarz ten sam skromny i oszczędny tryb życia, który go cechował jako cezara, rozpędził on hałastrę pasożytów, która otaczała Konstancjusza, i mógł bez trudu zatrzymać przy swojej osobie tych, w których się spodziewał znaleźć pomocników. Główną jego podporą były niezliczone rzesze włościańskie. Te w swym niezachwianym chłopskim konserwatyzmie trzymały się wiary przodków niezależnie od wszelkich sporów i reform religijnych; możemy być pewni, że urocza postać włościanki Horacego: 365 Gdy przy nowiu księżyca ku niebu swe dłonie Wzniesiesz, wieśniaczko Fidylo, w pokorze...? była za czasów Juliana tak samo prawdziwa jak i za czasów Augusta. Świadczy o tym sam wyraz pagani — właściwie „wieśniacy"?? — który nabiera jednak im później, tym bardziej znaczenia, które dotychczas w wyrazie tym słyszymy, mianowicie — „poganie". Pomijamy inne rozporządzenia Juliana; przechodzimy do wojny, która ozdobiła jego młode życie nowym laurem — niestety, ostatnim. Była to wojna z Persami. Za rządów Konstancjusza król ich mógł bezkarnie urągać potędze rzymskiej; teraz trzeba było mu udowodnić, że nastąpiły inne czasy. Ten król przypuszczalnie dowiedział się o zdolnościach wojskowych Juliana; wyprawił więc do niego posłów z propozycją przysłania mu pełnomocników celem zawarcia przymierza. Przyjdę sam - odpowiedział mu Julian. Królikowie państw ościennych ofiarowali mu swoją pomoc; Julian grzecznie im odmówił; zwyczajem Rzymu, powiedział, jest osłaniać swych sprzymierzeńców, nie zaś żądać od nich ochrony. I rzeczywiście, wyprawa rozpoczęła się pomyślnie w marcu roku 363. Zmyliwszy czujność Persów, Julian przeszedł przez Eufrat do Mezopotamii, wspierany przez flotę stacjonującą na tej rzece; przebył ten kraj w miejscu, gdzie Tygrys najbardziej zbliża się do Eufratu, i przeprowadził kanałem flotę na wody Tygrysu. Kierunek marszu wojska wypadł odwrotnie od kierunku biegu tej rzeki, odznaczającej się bystrym prądem. Cesarz, spostrzegłszy, że w tych warunkach flota będzie dla niego raczej kulą u nogi, kazał ją spalić. Persowie, uchylając się od walnej bitwy, dręczyli Rzymian, napadając na nich to z przodu, to z tyłu; usłyszawszy pewnego razu o takim napadzie, Julian, który właśnie w tej chwili zdjąwszy zbroję, odpoczywał, schwycił tarczę i popędził do zagrożonego miejsca. Tarcza go broniła od wrogów; oto jednak z boku trafił go zdradziecki oszczep i przeszywszy mu żebra, utkwił w wątrobie. Rana była śmiertelna. Kto ją zadał? Tarcza broniła cesarza od wrogów, a więc sprawcą musiał być — ktoś ze swoich. Ale kto? Komu zależało na zgładzeniu bohaterskiego Odstępcy? Tajemnica nie została nigdy wyjaśniona. Opowiadano, że ostatnim słowem umierającego było: „Zwyciężyłeś, Galilejczyku!" - Vicisti, Galilaee!20 Temu wierzyć nie należy; według wiarogodnych świadectw21 Julian umarł w otoczeniu przyjaciół, jak Sokrates, rozmawiając z nimi o nieśmiertelności duszy. W rzeczy samej jednak owe dwa słowa trafnie ześrodkowują w sobie sens zbyt wczesnej śmierci. Była ona rzeczywiście stanowczym zwycięstwem nowej religii. 366 Ale niejako Odstępca powinien żyć Julian w pamięci potomnych. Mógł się mylić w swych marzycielskich zamiarach, i na pewno się mylił; krótkotrwałość jego panowania nie pozwala atoli na ostateczny sąd o tej stronie jego działalności. To natomiast jest pewne, że od czasów Trajana tron cesarski Rzymu nie widział równie dzielnego, uczciwego i oddanego swym ciężkim obowiązkom władcy. 35. ATRIUM MORTIS Duch Juliana w wojsku rzymskim nie zaginął wraz z jego śmiercią. Jeżeli król perski sądził, że teraz łatwo sobie poradzi z legionami, to bolesne ciosy zadane mu przez te legiony rychło go przekonały o tym, że się mylił. Toteż znajdował się w nastroju dość ponurym i następca cesarza bohatera mógłby z łatwością zebrać zaszczytny dla Rzymu plon nadludzkich trudów Juliana. Nastąpiłoby to niewątpliwie, gdyby ów następca choć częściowo dorównywał swemu poprzednikowi. Śród wychowanych przez cesarza oficerów znalazłby się zapewne godny jego następca. Dlatego też pozostanie dla nas na zawsze zagadkowym fakt, że wybór cesarza, dokonany — rzecz jasna — przez najwaleczniejsze i zwycięskie wojsko Rzymu, nie padł na któregoś z zasłużonych wodzów, lecz na małodusznego dowódcę gwardii przybocznej, Flawiusza Jowiana, jakkolwiek jego imię i przydomek świadczą o pokrewieństwie z dynastią dioklecjanowsko-konstantynowską.22 Nowy cesarz zaraz po swoim wyborze począł zmierzać do jak najszybszej likwidacji wojny i powrotu do stolicy. Czynił to albo z obawy przed możliwością pojawienia się pretendentów do tronu, albo też z tęsknoty do życia kulturalnego i rozrywek, lubił bowiem bawić się, a nade wszystko cenił uczty, dobre wino i inne przyjemności. A Persowie, zorientowawszy się, z kim teraz mają do czynienia, widząc, jak bardzo zależy Jowianowi na zawarciu pokoju, wykorzystywali sytuację, stawiając w rokowaniach coraz twardsze warunki i żądając nawet wydania miasta Nizibis w Mezopotamii, będącego najsilniejszą twierdzą Rzymu w tym pogranicznym kraju. O twierdzę tę zawsze dotychczas rozbijały się ataki Fartów i Persów. Jowian na wszystko się godził, nie żądając w zamian nawet żywności dla swego wojska. Zawarłszy tak haniebny pokój, wyruszył z wojskiem, narażonym na niesłychane męczarnie, ze stepów za Tygrysem ku Syrii i dalej. Jowian, jako chrześcijanin, godził się chętnie, aby po usunięciu wszystkich rozporządzeń swego poprzednika z dziedziny polityki religijnej przywrócić nietolerancyjne względem „pogan" stanowisko Konstancjusza. Rychło jednak przekonał się, że to byłoby dla niego zbyt kłopotliwe; wolał więc trzymać się zasady tolerancji, podobnie jak Julian, ale tolerancji tak życzliwej dla chrześcijan, jak tolerancja Juliana życzliwa była dla pogan. Zresztą zabrakło mu czasu na zastosowanie i tej zasady. 367 Ciągnął właśnie z Syrii do Cylicji, stąd przez Azję Mniejszą do Bitynii — gdy podczas jednego z noclegów w tym kwitnącym kraju zabrała go śmierć. Po obfitej uczcie położył się spać; noc była zimna, dla nagrzania więc jego pokoju wstawiono naczynie z węglami, a nazajutrz znaleziono go w łóżku martwego. Po nierozważnym ostatnim wyborze przystąpiono już po kilku miesiącach do ponownego obioru cesarza, z daleko lepszym wynikiem: na wiosnę roku 364 zebrani w Nicei przedstawiciele wojska i cywilnej ludności Wschodu obrali cesarzem trybuna gwardii, Walentyniana. Ten od razu pokazał, że jest człowiekiem żelaznej ręki: opierając się żądaniom wyborców, którzy chcieli mu narzucić współwładcę, sam obrał go w osobie swego młodszego brata Walensa, którego mianował cesarzem Wschodu. Zapoczątkował przez to co prawda podział cesarstwa na dwie połowy, wschodnią i zachodnią - podział, który poza krótkim okresem zjednoczenia w ostatnich latach panowania Teodozjusza stał się ostatecznym. Ale był to tylko podział administracyjny: bracia żyli w zupełnej, niczym nie zamąconej zgodzie, o wojnie dynastycznej, która toczyła się czasowo za Dioklecjana i synów Konstantyna, nie było mowy. Nie znaczy to jednak, żeby wszystko poszło gładko. Jeden z powinowatych Juliana, Prokopiusz, zapragnął poniewczasie wyzyskać urok imienia zmarłego bohatera i występując przeciw Walensowi, sam przywdział purpurę cesarską. Zresztą oprócz tego uroku miał on jeszcze jeden punkt oparcia dla swej władzy. Należy wiedzieć, że Konstancjusz po śmierci swej drugiej żony Euzebii, gorąco pragnąc potomstwa, ożenił się po raz trzeci. I teraz mogło się zdawać, że los zlitował się nad nim — ale za późno: wkrótce potem bowiem umarł cesarz, zostawiając młodą wdowę, spodziewającą się dziecka. Już po jego śmierci powiła ona córeczkę, Konstancję trzecią. Tę oto dziewczynkę wraz z jej matką udało się Prokopiuszowi wziąć w opiekę. Chętnie pokazywał się żołnierzom i ludności miejskiej z tym maleństwem na ramieniu — była to przecież rodzona wnuczka Konstantyna Wielkiego, kość z kości sławnego monarchy. Miała też zostać w przyszłości cesarzową — ale w inny sposób, niż o tym marzył Prokopiusz. Bądź co bądź, obraz był wzruszający; mogło się zdawać, że powróciły czasy Gordiana III. Ale nie na długo: Walens też miał siłę uroku na swe usługi — uroku jego dzielnego brata — i urok ten zwyciężył. Co do polityki religijnej, to rządy obu cesarzy cechowała tolerancja i względem pogan, i względem sekt w samym chrześcijaństwie. Spory dogmatyczne były dla obydwóch obojętne: Walentynian był zwolennikiem Nicaenum, Walens — arianinem, ale widocznie tylko dlatego, że takie wyznania panowały w rządzonych przez nich częściach państwa; wcale nie mąciło to zasadniczej zgody tych concordissimi fratres.? 368 W polityce wewnętrznej zdecydowanym nieustannym dążeniem Walentyniana, a za nim i jego brata, było przeciwdziałanie zdzierstwom biurokracji, dokonywanym na poddanych. Byli oni gnębieni tak bardzo, że w rozpaczy zwracali się z sympatią i prośbą o ratunek do wrogów państwa, sądząc, że pod ich władzą nie będzie im gorzej. Walka z nadużyciami była niezmiernie trudna, gdyż urzędnicy, widząc, jak zagrożone są ich nieuczciwe zyski, starali się wszelkimi środkami nie dopuszczać skarg swych podwładnych do uszu cesarzy lub zmylić drogi surowego śledztwa. Na tym tle dochodziło nawet do powstań, pośród których szczególnie niebezpieczne było powstanie księcia-wasala Firmusa w Afryce Północnej; groziło ono nawet przez pewien czas oderwaniem tego kraju od państwa rzymskiego. Walentynian poskromił je dopiero za cenę obfitego przelewu krwi. Pominąwszy inne zarządzenia obu cesarzy dotyczące polityki wewnętrznej, przeważnie dobroczynne, przechodzimy teraz do tego, co było ich głównym i najtrudniejszym zadaniem, do konsolidacji zagrożonego zewsząd imperium. Zewsząd — a więc przede wszystkim na trzech krwawiących jego granicach: nadreńskiej, naddunajskiej i nadeufrackiej. Jeśli chodzi o dwie pierwsze, to tajemnica żywiołowego naporu plemion przeważnie germańskich na państwo rzymskie nigdy nie będzie należycie wyświetlona, gdyż pozostaje ona w związku z tzw. wędrówką ludów w Europie Północnej. Nie wiemy o niej, ani kiedy się właściwie zaczęła, ani w czym tkwi jej pierwotna przyczyna. Widzieliśmy, jak Julian ubezpieczył granice swej Galii od najazdów Alamanów i Franków; teraz zaś osłabienie tej straży nadreńskiej spowodowane wyprawą perską oraz wiadomości o śmierci cesarza i o klęsce wojska dodały odwagi barbarzyńcom i ich napady na kraje lewobrzeżne znów stały się utrapieniem tej części państwa. Żeby im położyć kres, Walentynian zaczął systematycznie zakładać warownie na obu brzegach rzeki; był to trud mozolny, wymagający wielkiej czujności i cierpliwości, nie przynoszący szybkich sukcesów, ale za to obiecujący na przyszłość trwałą naprawę niezmiernie przykrych stosunków. I gdyby ta krwawiąca granica była jedyną - zadanie Walentyniana można byłoby uważać za szczęśliwie wypełnione. Nim jednak przejdziemy do pozostałych granic, musimy wspomnieć o sprawach familijnych władcy Zachodu. Miał on dwóch synów, starszego Gracjana i młodszego Walentyniana (II), urodzonych w roku 359, względnie 365. Starszego już w roku 367, po ciężkiej chorobie, obwołał augustem — nie cezarem, jak należało oczekiwać, lecz właśnie augustem — to znaczy współrządcą, widocznie w tym celu, żeby wojsko w razie jego śmierci czuło się związane przysięgą, złożoną na imię tego syna. Następnie zaręczył go z wyżej wymienioną Konstancją, córką Konstancjusza, urodzoną po jego śmierci, i wnuczką Konstantyna Wielkiego, żeby w taki sposób przelać na swój ród urok i błogosławieństwo, otaczające imię założyciela pierwszej chrześcijańskiej dynastii... 369 Co prawda ta narzeczona omal nie stała się w roku 374 branką dzikich Kwadów podczas jednej z ich wypraw na kraje przedalpejskie, ale to niebezpieczeństwo udało się zażegnać i Gracjan stał się pomimo wszystko zięciem zmarłego Konstancjusza. Bądź co bądź, po śmierci Walentyniana, którego w roku 375 pokonały trudy różnorakiej, nie dającej mu wytchnienia działalności — spadkobiercą jego władzy w zachodnim cesarstwie został Gracjan. Był to piękny i dzielny młodzieniec, który nie odziedziczył jednak niestrudzonej energii swego ojca. Na odcinku religijnym rządy jego były dalszym krokiem w kierunku zgnębienia „pogaństwa": tytułu arcykapłana nie przyjął, wielkie bogactwa westalek zagarnął na rzecz skarbu i w ogóle podporządkował swą politykę kościelną woli potężnego biskupa mediolańskiego — św. Ambrożego (374—397). Jako cesarz Zachodu był współrządcą swego stryja, cesarza Wschodu Walensa, jednocześnie jednak opiekunem swego młodszego brata Walentyniana i sióstr, z których jedna, Galia, została później (w roku 387) żoną człowieka o wielkiej przyszłości, Teodozjusza Wielkiego. Ale zanim się to stało, sprawy na Wschodzie przyjęły bardzo niefortunny dla władzy rzymskiej obrót; na widowni pojawili się znowu wrogowie, o których nie słyszano od czasu walnego nad nimi zwycięstwa cesarza Klaudiusza Gockiego w roku 269. Wiele się śród nich od tamtego czasu zmieniło. Sąsiedzkie współżycie jednego ich zachodniego szczepu (Wizygotów) z Rzymem wschodnim spowodowało przeniknięcie także i do nich chrześcijaństwa — oczywiście w jego wschodniej, ariańskiej odmianie; przełomową pod tym względem była działalność niejakiego Ulfilasa, który będąc wysłanym w roku 341 na czele poselstwa do cesarza Konstancjusza, otrzymał w Antiochii od Euzebiusza nikomedyjskiego święcenia biskupie i stał się prawdziwym apostołem chrześcijaństwa śród swoich ziomków. Szerzył on nie tylko chrześcijaństwo, lecz stworzywszy dla tych ziomków odpowiednie abecadło, przetłumaczył na ich język Ewangelię — jest to przechowywany dotychczas w bibliotece uniwersytetu uppsalskiego (w Szwecji) codex argenteus, nasze główne źródło do studiów nad językiem gockim. Zakończył swe piękne życie jako siedemdziesięcioletni starzec w roku 381, posłując do ówczesnego cesarza, wspomnianego wyżej Teodozjusza, z zamiarem skłonienia go do większej tolerancji względem innowierców — smutny to przykład wyższości umysłowej barbarzyńcy nad potomkami twórców tolerancji religijnej. Naturalnie nie należy wnioskować, że Ulfilasowi udało się wszystkich Gotów nawrócić na chrześcijaństwo; większość z nich prawdopodobnie pozostała wierna kultom swoich przodków. Ich myśli zaprzątały inne troski, a przede wszystkim troski o chleb i o ziemię. Póki w ich władzy były rozległe koczowiska naddońskie i nadwołżańskie, mogli żyć spokojnie -co oczywiście nie wykluczało przygodnych wypraw łupieskich na kraje kulturalne, położone na południe od Dunaju. Ale z czasem sytuacja pogorszyła się — w związku z ową wędrówką ludów, o której zagadkowości mówiłem wyżej. 370 Oto nadciągali Alanowie, szczep sarmacki, kierując się ku Dunajowi i naturalnie tratując spotykane po drodze hordy gockie; rozpoczęło się to już za czasów Marka Aureliusza, ale było niczym w porównaniu z klęską czasów walentynianowskich. Teraz bowiem pojawili się na granicach imperium najpotworniejsi i jednocześnie najokrutniejsi (według opisu historyków) ze wszystkich barbarzyńców – Hunowie. Ich tryumf i upadek za czasów Attyli miał miejsce dopiero w V wieku, na razie ich rola ograniczała się do tego, że napierając na Alanów i Gotów, zmusiła ich do szukania siedzib w obrębie granic państwa rzymskiego, wskutek czego kraj przeddunajski, a zwłaszcza Tracja, stał się prawdziwym atrium mortis Rzymu.? Śród Gotów Zachodnich, Wizygotów, panował rozłam: wodzem ich pogańskiej większości był Atanaryk, wodzem chrześcijańskiej mniejszości – Frytygern; wojna między nimi skończyła się na razie, w roku 372, zwycięstwem pierwszego, wskutek czego Fryrygern zwrócił się o pomoc do Walensa i uzyskał ją. Teraz ofiarami najazdu Hunów stali się przede wszystkim Goci Wschodni, Ostrogoci; rozbici przez Hunów, cofnęli się oni do Dunaju, żądając od Rzymu – to znaczy od Walensa – by im otworzył swe granice. Potem przyszła kolej na Wizygotów; w roku 375 Atanaryk, rozbity, cofnął się z częścią swoich hord za strome wyżyny Siedmiogrodu, podczas gdy druga ich część, w liczbie dwustu tysięcy, przyparta do Dunaju, też zaczęła gwałtownie kołatać do bramy imperium. Jak miał postąpić Walens? Położenie jego było bardzo trudne. Z jednej strony propozysja Gotów była bardzo ponętna. Na południe od Dunaju leżała prowincja Mezja (Dolna), oddzielona pasmem Gór Bałkańskich (łac. Haemus) od Tracji, która znowu pasmem Rodopów podzielona była na północną i południową; miasta Marcjanopol, Filipopol i Adrianopol były ośrodkami kulturalnymi i wojennymi tych trzech połaci kraju. Wskutek wyludnienia kraju ziemi było pod dostatkiem; osiedlając na niej Gotów, uzyskiwało się po pierwsze dobrych pracowników, a po drugie również dobrego rekruta do wojska pogranicznego. Co prawda było to połączone z częściową barbaryzacją kraju; temu zapobiec mogła systematyczna propaganda kulturalna, dla której schrystianizowana część przybyszów była niezgorszym materiałem. Bądź co bądź należało się zdecydować na jedno z dwojga: albo odeprzeć Germanów siłą oręża – wierząc, że jest to możliwe – i zgotować im nową klęskę, taką jak sto lat temu pod Naissus, albo widząc w nich przyszłych poddanych, postawić im takie warunku, aby z ich strony nie groziły państwu żadne zamieszki. Walens wybornie zdawał sobie z tego sprawę; zgodził się więc wpuścić Gotów do Mezji i Tracji, ale tylko jako kolonów (wyżej s. 329), bez prawa noszenia oręża. Niestety był on zajęty wojną na trzeciej krwawiącej granicy państwa, nadeufrackiej, a urzędnicy, którym musiał polecić spełnienie swych zamiarów, nie mieli odpowiednich zdolności, ani nawet dobrej woli. Goci chcieli zachować oręż. Zgodzono się na to pod warunkiem zapłaty. 371 Zanim dojrzał nowy urodzaj, Goci zażądali chleba. Kazano im czekać. Czekając, zmuszeni byli tymczasem do kupowania tego, co im było potrzebne za cenę, jaką mogli ofiarować, pod koniec nawet za cenę własnych synów i córek. Zdradziecka uczta, którą rzymski komisarz wyprawił Frytygernowi i jego podkomendnym, doprowadziła do wybuchu. Zrozpaczony Frytygern chwycił za oręż; znalazł sojuszników w swoich dotychczasowych wrogach, Alanach i Kunach, którzy zamiast walczyć z nim woleli wspólnie plądrować prowincje rzymskie. Srodze opodatkowani koloni tych prowincyj chętnie mu służyli jako przewodnicy także i po górskich labiryntach Bałkanów; wkrótce cały kraj stanął w płomieniach. Teraz nie było już czasu na układy; należało bronić orężem granicy naddunajskiej. Gdyby potężny Walentynian żył jeszcze — dopomógłby oczywiście swemu wiernemu bratu; ale niestety, umarł on dwa lata temu, a wrogowie nadreńscy, nie obawiając się już silnej cesarskiej ręki, niepokoili najazdami jego młodego syna Gracjana — kto wie czy nie w zmowie z Gotami naddunajskimi. Na razie trzeba było trzymać się defensywy: jako zadatek potężniejszej pomocy, posłał Gracjan stryjowi część swoich sił z wodzem Rychomerem (jak widać z imienia, Germaninem) na czele. Wodzowie samego Walensa, Trajan i Profuturus, także nie trwali bezczynnie; dzięki ich umiejętnej strategii Frytygern ustąpił do Dobrudży przy ujściu Dunaju, Rzymianie mogli się cofnąć do Marcjanopola, nie ścigani przez wrogów. Tak stały sprawy na jesieni roku 377; czas widocznie pracował dla Rzymian, niebawem miał nadejść Walens, po nim Gracjan — i wojna mogła być wygrana. Tym bardziej był wskazany pośpiech ze strony Gotów. Frytygernowi udało się opanować przełęcze Bałkanów i zalać swymi zastępami Trację właściwą, jedynym ratunkiem dla Rzymian było - przetrwanie. Walens rzeczywiście zjawił się w maju roku 378 w Konstantynopolu, Gracjan, zatrzymany przez pewien czas nad Renem, obiecywał swą pomoc już w najbliższych tygodniach. To byłoby ratunkiem. Ale nierozsądne pospólstwo konstantynopolitańskie szemrało; wobec pokojowego charakteru dotychczasowych rządów Walensa można było przypuszczać, że jeżeli z bitwą będzie on czekał aż do przybycia bratanka, sława zwycięstwa przypadnie temu ostatniemu, który pomimo swej młodości już zdążył się chlubnie odznaczyć w wojnach nadreńskich. I oto Walens powziął nieszczęśliwy zamiar: nie czekając na pomoc Gracjana, postanowił wydać Gotom bitwę pod Adrianopolem. Bitwa była rzeczywiście decydująca; wojsko rzymskie zostało wycięte, sam Walens zginął - nie można się nawet było dowiedzieć, co się stało z jego ciałem. Cała Tracja dostała się Gotom, z wyjątkiem Konstantynopola, którego mocne mury wstrzymały nawałnicę barbarzyńców. Sam Gracjan musiał się przekonać, że na razie nic nie poradzi: rezygnując nie tylko z Tracji, ale i z panowania nad całym półwyspem, cofnął swe siły do warownego miasta Sirmium (dziś. Mitrowica), stolicy Ilirykum, w Panonii Dolnej. 372 36. TEODOZJUSZ WIELKI Według jednej z najcudowniejszych przepowiedni, które zna historia powszechna, liczba dwunastu sępów, które Jowisz zesłał Romulusowi w dniu założenia przezeń Rzymu, oznaczała, że sądzone jest temu miastu panować przez dwanaście stuleci - było to słynne po wsze czasy augurium augustum.23 Nie w nim zawierał się cud tego proroctwa — mogło go wcale nie być i zapewne nie było - lecz w tym tłumaczeniu, które podał rzymski teolog Warron24 (chyba nie pierwszy) w I stuleciu przed Chr. Dwanaście sępów, twierdził on, to albo dwanaście lat, albo dwanaście dziesięcioleci, albo dwanaście stuleci; ponieważ jednak pierwsze dwa terminy minęły, pozostaje trzeci. Co prawda ścisłej daty założenia Rzymu nie znano i tzw. warrońska (21 kwietnia 753 przed Chr.) była tylko domniemana; ale wobec takiej długości czasu różnica kilku, kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu lat niewiele znaczyła. W każdym razie koniec istnienia niepodległego Rzymu miał przypaść na drugą połowę wieku V; i to się sprawdziło. A stąd znowu wynika, że klęska pod Adrianopolem z jej groźnym memento zakończyła przedostatnie z przepowiedzianych stuleci i że po niej nastąpił wzlot ostatniego z dwunastu sępów Romulusa. Jeżeli chcemy rozwijać dalej tę samą metaforę, możemy powiedzieć: na imię było temu sępowi Teodozjusz Wielki. Teodozjusz był pochodzenia hiszpańskiego, tak jak niegdyś Trajan; jego ojciec, również Teodozjusz, odznaczył się za czasów Walentyniana swymi czynami wojennymi, postradał jednak łaskę cesarza wskutek zdzierstw, których dopuścił się jako namiestnik Afryki, został stracony i dopiero Gracjan przyjął jego synów i krewnych z powrotem na służbę państwową. Teodozjusz młodszy dał w niej takie dowody swych talentów wojennych, jako naczelnik jazdy (magister equitum), że Gracjan — któremu, jako starszemu augustowi, wypadło naznaczyć swego współrządcę na miejsce poległego stryja, Walensa - właśnie jego obrał na opróżnione stanowisko i podczas swej bytności w Sirmium przedstawił go wojsku jako cesarza, augusta Wschodu (19 stycznia 379). Jako august, miał on odtąd prowadzić wojnę, a częściowo także pertraktacje z Gotami i innymi barbarzyńcami w Mezji i Tracji; wypędzić ich z tych prowincyj nie mógł, zdołał jako tako utrzymać ich w karbach i przekształcić bądź w pożytecznych, bądź też w niebezpiecznych kolonów i rekrutów. Na tym należało poprzestać; Tracja z Mezją pozostały atrium mortis dla państwa rzymskiego i trudno było określić, czy należą one jeszcze, czy już nie należą do Rzymu. Teraz do istniejących już przyczyn wewnętrznych komplikacyj przyłączyła się nowa kwestia. Chrześcijaństwo walczyło z pogaństwem, mając po swojej stronie obu cesarzy, którzy jeszcze bardziej sprzeniewierzyli się tolerancyjnej polityce Walentyniana i Walensa na korzyść zwycięskiej religii; w łonie samego chrześcijaństwa ortodoksja walczyła z sekciarstwem, zwłaszcza z ariaństwem, które straciło w osobie Walensa swego dotychczasowego protektora, natomiast 373 znalazło nowych wyznawców w nawróconych przez Ulfilasa Gotach. Teraz wciąż rosnąca przewaga żywiołu germańskiego w armii stworzyła nowy konflikt — romanizmu z germanizmem. Na tle tego ostatniego konfliktu powstała nawet nowa uzurpacja: niejaki Magnus Maksymus w Brytanii, korzystając z niezadowolenia, które owa przewaga wzbudzała w legionach, pozwolił obwołać się augustem i przeniósł swe siły do Galii, która w tych czasach jeszcze bardziej niż sama Italia była ośrodkiem romanizmu. I rzeczywiście udało mu się przeciągnąć na swoją stronę wojska galickie i zmusić do ucieczki Gracja-na — który powoławszy współrządcę w Sirmium, powrócił do swej rezydencji w Trewirze. Na próżno uciekał, wysłaniec Maksymusa, wódz Andragacjusz, dopędził go w Lugdunum i przekraczając polecenie swego mocodawcy, zdradziecko zabił podczas uczty. Nie obeszło się bez zwykłych w takich wypadkach objawów niepotrzebnego okrucieństwa: piękna głowa cesarskiego młodzieńca, odcięta, wędrowała na ostrzu dzidy po prowincjach jako dowód zgonu augusta; Walentynian II, jego nieletni brat, i Teodozjusz, obrany przez niego współrządcą, w następnym roku uznali Maksymusa panem Zachodu. W ciągu pięciu lat państwo było podzielone na trzy części: Zachód ze stolicą Trewirem pozostawał pod władzą Maksymusa, Italią z aneksami i stolicą Mediolanem (nie Rzymem!) rządził Walentynian II, a władcą Wschodu z Konstantynopolem był Teodozjusz. Ale już wschodziła gwiazda tego ostatniego spośród trzech augustów. Wielka tragedia umierającego — czy też mordowanego — „pogaństwa", która wypełnia drugą połowę IV wieku, obfituje w tragedie o mniejszym znaczeniu i o charakterze epizodycznym, które przykuwają uwagę badacza tych czasów, odwracając ją nieraz od tragedii głównej i decydującej. Jedną z nich jest ten dramat, którego bohaterem — chociaż raczej biernym — stał się młody syn „orła" na tronie cesarskim zachodniego Rzymu, Walentyniana I. Nie przeceniajmy znaczenia tego epizodu: ważniejsze były jednoczesne konflikty między chrześcijaństwem a pogaństwem, między ortodoksją a arianizmem, między romanizmem a germanizmem. Nas jednak ów młodzieniec będzie tu interesował sam przez się — właśnie jako „orlątko" owych czasów. Tu każdy z nas przypomni sobie innego młodzieńca, dziedzica sławnej i ciężkiej korony, którego znamy pod tą samą nazwą.25 Celem moim jest podkreślenie tej analogii. Nie jest ono bezcelowe, obok bowiem rozkoszy umysłowej, jaką sprawia każde odkrycie podobieństwa między zjawiskami oddzielonymi jedno od drugiego przez długą przestrzeń czasu, zyskujemy także realny pożytek, gdyż zjawisko nowsze, jako bliższe, bywa zazwyczaj lepiej znane, a to znowu daje możność korzystania z jego podstaw psychologicznych dla wytłumaczenia zjawiska bardziej oddalonego przez czas. Chcąc dać przykład tego rodzaju zestawienia, wystarczy powołać się na Życiorysy równoległe Plutarcha, który - nie pierwszy zresztą - uwydatnił podobny punkt widzenia, 374 paralelizując Greka z Rzymianinem; jako pełna ilustracja takiego stosunku do postaci historycznych mogłoby służyć dzieło porównywające działacza starożytnego z działaczem czasów nowych. Niech więc niedoszły Napoleon II, „król rzymski", pozwoli wytłumaczyć nam duszę cesarza rzymskiego, Walentyniana II. Urodzony w roku 365 jako drugi syn panującego dopiero od roku Walentyniana I i jako brat urodzonego w roku 359 Gracjana, miał on dziesięć lat, kiedy po śmierci swego ojca, cesarza żelaznej ręki, wolą jego wojska został obwołany cesarzem i współrządcą starszego brata.26 Rozumiało się samo przez się, że brat był jego właściwym opiekunem; najbliższymi jednak jego doradcami byli tu: matka, mądra cesarzowa wdowa Justyna, oraz hetman Bauton, Frank z pochodzenia i poganin z wyznania. Ta ostatnia okoliczność zaważyła podobno na stosunku nieletniego cesarza do spraw religijnych, powodując nawet pewien konflikt z biskupem św. Ambrożym oraz z ortodoksją. Stolicą Italii był wówczas Mediolan, w Rzymie rezydował papież Damazy, ale miasto miało charakter jeszcze przeważnie „pogański", a poganinem był również jego prefekt, sławny w owych czasach pisarz Symmachus. Otóż przeciw temu ostatniemu powstała intryga, której celem było usunięcie go z zajmowanego stanowiska. Symmachusowi udało się jednak udowodnić bezpodstawność skierowanych przeciw niemu oskarżeń i przez to uzyskać od cesarza ułaskawiający reskrypt, w którym m.in. czytamy takie słowa: „Nie należy krytykować wyroku władcy; kwestionowanie godności urzędnika obranego przez cesarza [tj. w danym wypadku Symmachusa] trąci świętokradztwem." Tę pretensję dziewięcioletniego chłopca do nieomylności uważano za śmieszną; świadczy ona jednak nie tylko o prawości jego natury, ale także o hardości ducha „orlęcia": zdarzyło się to bowiem w końcu roku 384, w rok po zamordowaniu Gracjana, kiedy młody cesarz był już jedynym dziedzicem tradycji Walentyniana I. Mordercą Gracjana, chociaż na pewno nie bezpośrednim, był, jak już wiemy, uzurpator władzy cesarskiej w Brytanii i Galii, Magnus Maksymus; z konieczności uznany przez Walentyniana II w Italii oraz przez jego współrządcę na Wschodzie, Teodozjusza: wiedział on jednak dobrze, że to uznanie jest tylko chwilowe, i dążył do tego, aby opanować podwładną Walentynianowi II Italię. Gdyby tego dokonał — zostałby cesarzem Zachodu i dziedzicem władzy Walentyniana I, mając jako współrządcę Teodozjusza, który od roku 378, roku klęski i śmierci cesarza Walensa w bitwie pod Adrianopolem, z woli Gracjana był cesarzem Wschodu. Dlaczegóż by nie miał zwyciężyć? Był obrońcą romanizmu w walce z germanizmem i ortodoksji w walce z ariaństwem: te dwa hasła zjednały mu sympatię Italii. 375 Walentynian II wraz z matką musiał ulec — ta ostatnia zresztą wkrótce po tej klęsce umarła. Ścigany przez Maksymusa, młody august udał się do Tesaloniki w Macedonii, a więc do państwa Teodozjusza, od którego zależały teraz losy całej dynastii. Przez dłuższy czas wahał się Teodozjusz. Będąc sam zwolennikiem ortodoksji, nie aprobował arianofilstwa młodego cesarza Zachodu; z drugiej zaś strony, mając pod swymi rozkazami wojsko przeważnie gockie — wskutek klęski adrianopolskiej — nie mógł liczyć na jego sympatie w razie sojuszu z Maksymusem. To były motywy polityki realnej. Charakter raczej ideowy miało zagadnienie honoru: przecież Walentynian był młodszym bratem Gracjana, któremu Teodozjusz zawdzięczał swoją władzę nad Wschodem. I w dodatku ten jego gość przybył do Tesaloniki wraz z siostrami; między nimi była piękna Galia — a Teodozjusz od roku był wdowcem. Zdaje się, że ten moment był rozstrzygający: w roku 388 Teodozjusz poślubił Galię i wypowiedział wojnę uzurpatorowi. Powodzenie osiągnął w dwóch bitwach: na polach Panonii rozbił siły przeciwnika, po czym osaczył go w twierdzy akwilejskiej w kraju weneckim. Maksymus, wzięty do niewoli, został stracony. Jego śmierć była nieunikniona: poza tym jednak zwycięzca postępował z niezwykłym w takich wypadkach umiarkowaniem, starając się nie tworzyć swemu nowemu szwagrowi zbytecznych nieprzyjaciół. W ciągu dwóch z górą lat pozostał w Mediolanie, ówczesnej stolicy Italii, rozszerzając jego władzę na pozostałe dzielnice kraju, jak również na cały zdobyty na uzurpatorze Zachód. Tak więc Walentynian był znowu cesarzem - ze smutną świadomością, że zawdzięcza władzę nie własnym zasługom, jak niegdyś ojciec, żelazny Walentynian I, lecz walecznemu szwagrowi, a właściwie pięknym oczom swej siostry Galii, i że jest w swym państwie nie orłem, lecz tylko orlęciem. Teodozjusz zachowywał się zresztą względem niego z zupełną lojalnością. Widząc, że młodzieniec nie ma dla siebie oparcia w wojsku, powierzył jego obronę wodzowi o wypróbowanej powadze, potędze, no i wierności... dla siebie samego. Był nim także Germanin, Frank z pochodzenia i poganin z wyznania, Arbogast. Zdawało się, że powracają czasy Bautona i jego opieki nad cesarzem; i rzeczywiście, Arbogast był jego następcą - obrany na wodza nie przez Walentyniana i nawet nie przez Teodozjusza, lecz przez wojsko. Było to jednocześnie zwiastowaniem tego, co miało nastąpić w królestwie samych Franków po trzech stuleciach: Arbogast był prawdziwym majordomem młodego cesarza. Cesarz był jeszcze młody, ale już nie tak bardzo, żeby wciąż być tylko pupilem: przecież jego brat Gracjan był młodszy od niego, kiedy dążył ze swym wojskiem na odsiecz stryjowi Walensowi do Tracji. Siedząc bezczynnie w Galii nie tyle jako zwierzchnik, ile jako więzień Arbogasta, 376 Walentynian II tęsknił do wawrzynów wojennych. I zdawało się, że na koniec nastąpiła pożądana chwila: barbarzyńcy z Panonii grozili najazdem na Italię, mieszkańcy jej zwrócili się o pomoc do swego prawowitego cesarza, syna Walentyniana I. Ale Arbogastowi znowu udało się zniweczyć jego nadzieje: najeźdźcy ustąpili, odsiecz była niepotrzebna. Teraz musiało dojść do kryzysu. Rezydencją cesarza w Galii było miasto Wienna nad Rodanem. Tu zebrał się „konsystorz" - wyższa rada państwa. Walentynian obstawał przy swoim prawie i swej woli. Rzymianie z Harmoniuszem na czele, jednym z najwyższych dostojników państwa, gorąco go popierali; nie znosząc sprzeciwu, Arbogast schwycił miecz i w oczach cesarza zabił Harmoniusza. Rozgniewany cesarz wyjął z zanadrza przygotowany zawczasu dekret i podał go Arbogastowi: dekret zawierał jego dymisję. Dumny Frank rozerwał go ze słowami: „Nie ty mi dałeś mój urząd — nie ty mi go odbierzesz." I nikt z zebranych, dosłownie nikt, nie miał odwagi ująć się za honorem cesarza, który przecież był także honorem państwa, honorem Rzymu: tak drżało wszystko przed mieczami Arbogasta i jego Franków. Dla pokrzywdzonego orlęcia nastąpiły teraz dni ciężkiej zgryzoty. Już poprzednio wysyłał on poselstwa do Teodozjusza, prosząc go o wyzwolenie spod uciążliwej opieki barbarzyńcy; ale chociaż i piękna Galia łączyła swe prośby do próśb brata, nie mógł się władca Wschodu zdecydować na wojnę z potężnym majordomem, któremu sam dał władzę. Dni szły za dniami, upokorzeniom nie było widać końca. Walentynian nie miał żony; po wydaniu za mąż Galii miał jeszcze przy sobie dwie siostry, stanowiące całą jego rodzinę. Widocznie i ich losy zależały teraz od Arbogasta, a brat nie był w stanie im dopomóc. Słyszano jego westchnienia: „Moje biedne siostry!" Co do siebie samego, to pragnął tylko, żeby przyjechał do Wienny św. Ambroży, pragnąc z jego rąk przyjąć chrzest -dotychczas bowiem, jak to często się zdarzało w owych czasach, nie był jeszcze ochrzczony. I biskup chętnie zgodził się na jego życzenie, nie zdążył jednak go spełnić: jeszcze podczas podróży otrzymał wiadomość, że ten, którego miał ochrzcić, już nie żyje. Dnia 15 maja znaleziono go powieszonego w jego pokoju. Biskup musiał się ograniczyć do listu pocieszającego, w którym zwracał się do sióstr cesarza z zapewnieniem, że jego dusza pomimo to została przyjęta w poczet błogosławionych: „Któraż to jest, pytają anieli [Pieśń nad pieśniami VIII 5], która wstępuje jasna, wspierając się o brata swego?" (De obitu Valentiniani 77). Czy jednak rzeczywiście Walentynian targnął się na własne życie? Czy to może Arbogast go zgładził, a potem postarał się o to, żeby jego zbrodnia miała pozory samobójstwa? Wiadomości nasze są sprzeczne; widocznie już wówczas prawdy nie wiedziano. W obu jednak wypadkach będziemy musieli przyznać, że to ciężar odziedziczonej korony przygniótł nieodporną skroń nieszczęśliwego orlęcia. 377 Smutne to jednak było zwycięstwo dla Arbogasta; i nie tylko smutne, ale i niebezpieczne. Jeszcze nie nastąpiły te czasy, kiedy barbarzyńca mógł marzyć o cesarskiej koronie w Rzymie: za silna była jeszcze duma narodowa potomków Scypionów i Cezarów i Arbogast zdawał sobie z tego sprawę. Z drugiej strony wiedział też, że potężny władca państwa wschodniego nie przebaczy mu zgładzenia brata swej żony; przewidywał chmurę, która miała niebawem nadciągnąć ze wschodu. W tym trudnym położeniu chwycił się środka rozpaczliwego, ale chyba jedynego: przeciw cesarzowi prawowitemu wysunął uzurpatora w postaci niejakiego Eugeniusza, nauczyciela retoryki — a więc, jak widać, prostego figuranta (rok 392). Możemy się domyślać, na czym opierał swe nadzieje: Eugeniusz, jak zresztą i sam Arbogast, był poganinem; osadzając go na tronie Walentynianów, Arbogast zamierzał wskrzesić akcję Juliana Odstępcy, przerwaną wskutek przedwczesnej śmierci młodego entuzjasty. Widocznie czynniki pogańskie były jeszcze dość mocne w państwie rzymskim, skoro mógł na nich opierać swe ambitne plany. Pierwiastki chrześcijańskie były jednak o wiele mocniejsze. Burza ze wschodu nareszcie nadciągnęła; na polach Panonii „pogaństwo" w osobie Eugeniusza wydało ostatnią bitwę wojsku Chrystusa i zostało przez nie pokonane. Teodozjusz zwyciężył (wrzesień 394); uzurpator śmiercią przypłacił swoją krótkotrwałą wielkość, Arbogast, zrozpaczony, odebrał sobie życie. Teraz Teodozjusz był jedynym panem całego imperium rzymskiego. Potężne były zadania, które nań czekały: miał doprowadzić religię chrześcijańską w zjednoczonych państwie do ostatecznego zwycięstwa, miał umocnić naukę prawowierną wobec szarpiących jedność Kościoła herezyj — ariaństwa, donatyzmu itd.; a trzeba podkreślić, że to drugie zadanie było daleko trudniejsze od pierwszego. Potem należało oczyścić państwo, i zwłaszcza wojsko, od żywiołów barbarzyńskich, i naturalnie, przywrócić państwu dobrobyt, podnosząc wydajność pracy w rolnictwie i przemyśle, pomnożyć ośrodki oświaty w kraju, chroniąc je od niebezpieczeństwa spowodowanego zanikiem dotychczasowej szkoły pogańskiej... Zadań było wiele i okrutna ironia dziejowa zawierała się w tym, że człowiekowi, który miał im sprostać, sądzone było tylko o cztery miesiące przeżyć osiągnięcie szczytu swej potęgi. W styczniu roku 395 Teodozjusz, zaledwie przestąpiwszy próg opanowanej przez siebie Italii, umarł w ówczesnej stolicy — Mediolanie. Umierając, podzielił państwo między obu swych synów, których jeszcze przedtem, według zwyczaju, mianował augustami: starszy, osiemnastoletni Arkadiusz, został cesarzem wschodniej, młodszy, jedenastoletni Honoriusz -zachodniej części państwa. Ten podział był ostateczny: odtąd nigdy więcej dwie połowy dawnego cesarstwa rzymskiego, grecka i rzymska, nie zrosły się ze sobą. Historia pomimo to nadała ostatniemu, chociaż tylko czteromiesięcznemu, władcy zjednoczonego państwa przydomek Wielkiego — naturalnie nie tylko za te cztery miesiące, lecz za cały okres jego panowania, podczas którego, mianowany przez Gracjana cesarzem Wschodu, 378 swym przykładem i autorytetem oddziaływał on także i na zachodnią połowę imperium. Właściwie zawdzięcza Teodozjusz ten swój przydomek Kościołowi, który go w ten sposób wynagrodził za to, że przechylił szalę zwycięstwa na stronę chrześcijaństwa w jego walce z ostatkami „pogaństwa" i na stronę katolicyzmu w jego walce z popieranym przez Walensa ariaństwem. Czy bezstronnie sądzący historyk uzna ten wyrok Kościoła? To oczywiście zależy od tego, jaki będzie jego stosunek do owego samobójstwa kultury antycznej, o którym mówiłem wyżej. Ten, kto może bez serdecznego bólu wyobrazić sobie to niszczenie bezbronnego piękna, tę ślepotę duchową, wskutek której ludzie widzieli we wcieleniach boskości, stworzonych przez natchnionych mistrzów przeszłości, same tylko ohydne „bożki", a w zamieszkanych przez nie przybytkach siedziby „diabłów" - ten może nie odmówi swej aprobaty także i tej stronie działalności cesarza. Ja do tego nie jestem zdolny. Odwróćmy się lepiej od tej pracy niszczycielskiej. Zanotujmy mimochodem zwołany przez cesarza w roku 381 drugi sobór ekumeniczny w Konstantynopolu, któremu wypadło stwierdzić postanowienia pierwszego, nicejskiego, wobec powstałych nowych herezyj, szczególnie w stosunku do natury Ducha Świętego; powiedziałem „mimochodem", gdyż sam cesarz do sporów dogmatycznych się nie wtrącał, pozostawiając je całkowicie kompetencji biskupów. Przypatrzmy się natomiast jemu samemu, jest to bowiem ostatnia wyraźna postać na tronie cesarskim Rzymu — ci, co będą po nim, to już tylko figuranci albo też władcy, czy raczej półwładcy, efemeryczni. Teodozjusz - była to postać potężna, podobnie jak jego poprzednik, żelazny Walentynian I, którego wraz z córką Galią wywyższyła i opromieniła legenda, sławiąca jego panowanie. Gniew Teodozjusza mógł być straszny: kiedy w roku 387 motłoch antiocheński, wzburzony nałożonymi na miasto podatkami, ośmielił się wywrócić i uszkodzić posągi cesarza i jego rodziny, oczekiwano po nieuniknionym otrzeźwieniu przykładnej kary ze strony obrażonego władcy. Rozumiano dobrze, że minęły już czasy Juliana Odstępcy, kiedy to jedyną reakcją cesarza na doznaną w tym mieście zniewagę był pamflet nie tyle złośliwy, ile żartobliwy pt. Brodowstręt (Misopogoń). Nie, teraz trwoga była powszechna: ulubiony kaznodzieja Jan Złotousty w ciągu szeregu dni musiał uspokajać struchlałe rzesze mieszkańców, podczas gdy stary biskup Flawian udał się do cesarza, błagając go, żeby jednak odniósł się z chrześcijańską pobłażliwością do wybryków niesfornego miasta. Tym razem uzyskano przebaczenie; gorsze skutki miał podobny rokosz motłochu tesalonickiego, który zdarzył się w trzy lata później. Jakiś dżokej cyrkowy za przestępstwo przeciw moralności siedział w więzieniu; ponieważ jednak miały nastąpić igrzyska, circenses, w których udział owego dżokeja był pożądany, gawiedź domagała się jego zwolnienia, a kiedy oczywiście spotkała się z odmową, 379 podniosła bunt, w którym zginął dzielny komendant sił wojskowych miasta, Got (prawdopodobnie) Buteryk. Wiadomość o tym doprowadziła Teodozjusza do wściekłości: rozkazał, by żołnierze, korzystając z przepełnienia cyrku zgromadzoną publicznością, wtargnęli pomiędzy widzów i rąbali każdego, kto się tylko nawinie pod rękę. Żołnierze, którzy sami byli rozbestwieni zabójstwem swego komendanta, bardzo chętnie spełnili ten rozkaz; podobno padło w ten krwawy dzień koło 7000 ludzi, jak to zwykle bywa w takich okolicznościach, przeważnie niewinnych. Wieść o tej rzezi tesalonickiej przejęła zgrozą cały świat podwładny Teodozjuszowi; szczególnie był nią dotknięty jego wierny dotychczasowy doradca, biskup mediolański św. Ambroży. I oto czytamy u jednego historyka Kościoła27, że kiedy cesarz podczas pewnego święta zjawił się ze swym orszakiem u wrót katedry, biskup zastąpił mu drogę: „Stój, cesarzu! — powiedział. - Jak mogą twoje ręce dotknąć ciała Chrystusowego? Jak możesz podnieść jego krew do tych ust, które gniewnym słowem pozbawiły życia tylu niewinnych ludzi? Nie dodawaj nowego grzechu do tego, którym się już splamiłeś!" Ta wstrząsająca scena pozostała w pamięci potomnych; przypomniał ją światu nowożytnemu słynny malarz Rubens w najbardziej dramatycznym ze wszystkich swoich obrazów, przechowywanym w wiedeńskim muzeum historii sztuki. I cesarz ustąpił; posłuszny biskupowi, odpokutował swój grzech, i dopiero w święto Bożego Narodzenia został przez św. Ambrożego dopuszczony do komunii świętej. Czy ta pokora była poniżeniem? Sądzę, że przeciwnie, podnosi go ona w naszych oczach: wiedział bowiem Teodozjusz, że nie przed człowiekiem się korzy, lecz przed Bogiem, najwyższym sędzią sprawiedliwych i grzeszników. W Starym Testamencie czytamy o podobnych aktach pokory królów wobec przedstawicieli woli Bożej, którymi byli prorocy: tak ukorzył się Dawid przed Natanem. W historii świeckiej jest to pierwszy przykład takiego zdarzenia -pierwszy, ale nie jedyny. Jak widać, zapalczywość była główną wadą Teodozjusza; silny bywał jego nagły gniew, ale i gwałtowne opamiętanie po przejściu pierwszego uniesienia. Wiedziano o tym dobrze: wiedziano, że należy tylko przetrwać najgwałtowniejszą burzę, a potem cesarz niezawodnie uspokoi się i tym chętniej przebaczy winę. Daje temu świadectwo ten sam biskup, przed którym Teodozjusz się ukorzył po owej rzezi tesalonickiej - stróż jego sumienia, św. Ambroży, któremu zawdzięczamy zachowane kazanie, wygłoszone z powodu śmierci cesarza. „Opuszczając ziemię, jego pobożna dusza, przepełniona Duchem Świętym, niby w odpowiedzi na pytania tych, którzy wyszli ją witać, wznosząc się do sfer wyższych, mówiła: kochałem" (dilexi, rozdz. 18). Jak należy rozumieć to słowo „kochałem" w ustach umierającego? Prawdopodobnie w sensie ewangelicznym: jako oczyszczenie się przez miłość. 380 37. KULTURA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO RZYMU Kultura Rzymu w ostatnim stuleciu jego istnienia jako imperium sprowadza się przeważnie do dwóch przodujących zagadnień. Pierwszym z nich jest stosunek chrześcijaństwa, jako religii panującej, do umierającego „pogaństwa"; drugim — stosunek rdzennego rzymskiego, w najszerszym tego słowa znaczeniu, żywiołu do napływającego z północy żywiołu germańskiego. Zastanawiając się nad tymi obydwoma konfliktami, należy pamiętać, że na początku okresu, o którym mówi niniejszy rozdział - tzn. w roku śmierci Teodozjusza Wielkiego (395) — owo imperium w obu swych częściach istniało jeszcze prawie w tych granicach, które osiągnęło w czasach swej największej ekspansji: oprócz Dacji, zdobytej przez Trajana i utraconej za Aureliana, tylko Panonia została oddana barbarzyńcom. Wprawdzie był to bardzo poważny uszczerbek dla państwa, ale bądź co bądź jedyny. W pozostałych częściach pierścień prowincyj okalający Morze Śródziemne był jeszcze cały i nie przerwany i jako całość stał się dla nowej religii terenem walki zewnętrznej i wewnętrznej. Jaki zarysował się stosunek do tej nowej wiary w poszczególnych częściach państwa rzymskiego? Musimy stwierdzić, że był on bardzo niejednolity. A ironia losu polegała na tym, że najbardziej oddane chrześcijaństwu były właśnie te części, w których następnie zostało ono najskuteczniej wyplenione wskutek zwycięskiego parcia islamu, a więc Azja Mniejsza z sąsiadującą dzielnicą Tracji i prawie cała Afryka Północna z Egiptem włącznie. Drugie miejsce zajmuje, jeśli chodzi o stopień chrystianizacji, Syria — ale bez Palestyny — i południe Galii, Hiszpanii i Italii, szczególnie pierwszy z tych trzech krajów; toteż słusznie dzisiejszą Francję nazywają „najstarszą córką Kościoła". Najbardziej oporne były północne dzielnice tych krajów, a także Grecja z Macedonią, z wyjątkiem nadmorskiej strefy. Odrębne stanowisko zajmuje miasto Rzym wraz ze środkową i południową Italią. Spotykamy tu chrześcijaństwo dość wcześnie, ale jego językiem jest język grecki — pamiętajmy o liście apostoła Pawła do Rzymian. Dopiero od czasów Marka Aureliusza językiem chrześcijaństwa w Rzymie i Italii staje się język łaciński, ale właśnie od tego czasu zaczyna, się jego potężny wpływ na cały Zachód z Afryką włącznie. Nie dziw, że ta latynizacja zachodniego chrześcijaństwa przyczyniła się do uwydatnienia jego antagonizmu z greckim Wschodem. Ten antagonizm miał jednak i inne przyczyny. Na Zachodzie bowiem autorytet biskupa rzymskiego, następcy apostołów Piotra i Pawła, był tak potężny, że żadne współzawodnictwo powstać nie mogło; nie brakowało co prawda wybitnych biskupów i na innych stolicach - Kościół posiadał św. Ambrożego w Mediolanie, św. Augustyna w Hipponie afrykańskiej, nie mówiąc o innych; ale wszyscy ci biskupi nie myśleli o tym, żeby podrywać urok katedry Piotrowej. Na Wschodzie było inaczej. Spośród niezliczonych biskupów musieli, zgodnie z charakterem wczesnego chrześcijaństwa jako religii przeważnie 381 miejskiej, wyłonić się biskupi stołeczni, którzy z czasem otrzymali tytuł patriarchów. Spośród nich patriarcha jerozolimski nie miał wielkiego znaczenia — Jerozolima była sławna jako miasto pielgrzymek, ale wegetująca w niej gmina chrześcijańska prawie nie wchodziła w rachubę. Z pozostałych dużych miast wysuwała się na pierwszy plan Antiochia, jedyna, która mogła się szczycić katedrą założoną jeszcze przez św. Piotra Apostoła wcześniej niż katedra rzymska. Katedra aleksandryjska nie mogła się tym szczycić, natomiast ilościowo górowała nad antiocheńską i posiadała w dodatku dwie instytucje: po pierwsze — wyższą szkołę chrześcijańską, wsławioną imionami Pantena, Klemensa i Orygenesa i stanowiącą pierwiastek bezwzględnie dodatni; po drugie zaś - założone przez św. Antoniego zakony, będące czynnikiem wątpliwej wartości, ale, niestety, wielkiego ciężaru gatunkowego. Stąd powstało ich współzawodnictwo między sobą, a od czasu założenia Konstantynopola rozciągnęło się ono także i na to miasto, które było przecież stolicą całego Wschodu. Ta mnogość i to współzawodnictwo przyczyniły się również-do wywyższenia Stolicy Apostolskiej w Rzymie, której naturalnie przypadała rola rozjemcy w powstających sporach. Toteż pomimo pojawiających się gdzieniegdzie oznak sprzeciwu Wschodu jako takiego, autorytet Rzymu podczas całego okresu, o którym będzie mowa w tym rozdziale, pozostał niezachwiany. Biskup rzymski nie był to jeden z biskupów, których istniało kilkuset, ani nawet jeden z patriarchów, których było kilku, lecz - papież, i jako taki był jedyny. „Kościół rzymski — oświadczył na progu tego okresu papież Damazy (366— 384) — stoi nad wszystkimi kościołami nie na mocy uchwały jakiegokolwiek soboru, lecz na mocy słowa Pańskiego [do apostoła Piotra, Mat. XVI 18]: Tyś jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój." Pomimo to jednak o wybitnie chrześcijańskim charakterze miasta Rzymu w tym okresie jeszcze nie mogło być mowy: ilościowo gmina chrześcijańska była prawdopodobnie bardzo liczna, ale arystokracja, z której rekrutował się senat, pozostawała wierną religii przodków. Zewnętrznym symbolem tej wierności był posąg Wiktorii (bogini zwycięstwa) i stojący przed nim ołtarz, które zdobiły salę posiedzeń senatu. Usunięte przez Konstancjusza, zostały one przywrócone przez Juliana Odstępcę i ponownie usunięte przez Gracjana; za Walentyniana II senat postanowił zwrócić się do cesarza z prośbą o ich ponowne przywrócenie i ówczesny prefekt Rzymu, słynny pisarz pogański Symmachus, poparł tę prośbę wymownym listem, który słusznie nazwano „wzruszającą pieśnią łabędzią umierającej religii" (Seeck V, s. 19628). Symmachus zwracał się w nim formalnie nie tylko do Walentyniana, ale także do obu augustów Wschodu, Teodozjusza i jego syna Arkadiusza, w rzeczy samej jednak tylko do pierwszego z nich, jako do właściwego pana Rzymu. „Dozwólcie — mówi — błagam was, żebyśmy to, cośmy w wieku dziecięcym przejęli, jako starcy mogli przekazać naszym potomnym." „Troszczymy się o wieczność waszej sławy i waszego uroku, ażeby przyszłe pokolenia nie znalazły u was rzeczy godnych naprawy. 382 Gdzie bowiem będziemy składali przysięgę na wasze prawa i wasze słowa? Jaka siła boża powstrzyma zbłąkane sumienie od kłamliwego świadectwa? Oczywiście, bóstwo napełnia sobą wszystko, nie ma miejsca bezpiecznego dla wiarołomców, ale w znacznym stopniu przyczynia się do strachu przed grzechem ten przymus, który wywiera obecność boskiej istoty. Ten ołtarz jest wyrazem powszechnej zgody, ten ołtarz przemawia do sumienia każdego... teraz natomiast miejsce pozbawione boskości będzie zachętą do krzywoprzysięstw; i to uznają za słuszne sławni władcy, których bezpieczeństwo polega na złożonej im powszechnej przysiędze?" „Jeżeli długi wiek utwierdza religię, należy zachować wierność tylu stuleciom, należy iść śladem naszych przodków, którzy na własne szczęście poszli śladem swoich. Przypuśćmy, że sama Roma zjawiła się tu i tak do was przemawia: Dostojni władcy, ojcowie ojczyzny, uszanujcie moje lata, do których mi dał dożyć obrzęd pobożny, i dajcie mi pełnić służbę przekazaną przez dziadów — nie mam powodu się nią brzydzić. Pragnę żyć wedle własnego zwyczaju z wdzięcznością za to, że jestem wolna: ta bowiem wiara rozszerzyła moje prawa na cały świat, te świętości odparły Hannibala od murów, Galów od Kapitolu..." Powodzenia nie uzyskał: św. Ambroży wystosował przeciw temu listowi dwa swoje orędzia i zwyciężył.- Mówiliśmy dotychczas o podziale, że tak powiem, terytorialnym poszczególnych prowincyj pod względem ich stosunku do chrześcijaństwa; należy jednak uwzględnić także i podział wedle warstw społecznych. Świadczy o nim m.in., jak widzieliśmy, i miasto Rzym. Chrześcijaństwo, jak wiemy, było początkowo religią miejską, a więc przeważnie mieszczańską - taki był jego charakter powszechny — a także poniekąd religią arystokracji. To właśnie jest typowe dla Rzymu i możemy się domyślać, że tak było i w innych miastach. Natomiast religią włościaństwa było ono początkowo tylko w tych prowincjach, które wymieniliśmy na pierwszym miejscu; głównym czynnikiem pozyskania także i tej tak pożądanej warstwy dla nauki Chrystusa były zakony. Poświęćmy im nieco uwagi. Były one — mowa tu na razie o zakonach egipskich, jako pierwszych z kolei - mieczem Kościoła bardzo skutecznym, ale też i obosiecznym: zwrócony przeciw pogaństwu, zaczai on grozić także i kulturze w ogóle, nie mając dla niej żadnego zrozumienia i mieć go nie mogąc, gdyż zakony rekrutowały swych członków przeważnie z najniższych warstw ludności. Siedzibą tych mnichów - których liczba dochodziła do stu tysięcy - były Góry Nitryjskie w Tebaidzie; często jednak odwiedzali oni Aleksandrię, terroryzując i prefekta, i patriarchę; próby ich poskromienia były bezskuteczne. I oto w roku 415, korzystając z waśni między prefektem Orestesem i patriarchą Cyrylem — synowcem osławionego Teofila29 —mnisi dopuścili się zbrodni, która nawet w bezbarwnym opowiadaniu historyka Sokratesa mrozi krew w żyłach czytelnika. „Żyła w Aleksandrii - pisze (VII 15) - pewna niewiasta, z imienia Hypatia, córka filozofa Teona. Doszła ona do takiej uczoności, 383 że o wiele przewyższyła wszystkich filozofów swoich czasów, stała się kierowniczką szkoły platońskiej, założonej przez Plotyna, i wykładała słuchaczom wszystkie reguły tej filozofii, wskutek czego wszyscy zwolennicy filozofii zewsząd do niej się schodzili. Nie dość tego: dzięki swej powadze i autorytetowi, które zdobyła dzięki wykształceniu, czasami z całą skromnością zwracała się ona także do władz i nie ubliżało jej to, że zjawiała się śród mężczyzn, gdyż wobec jej szczególnej godności wszyscy ją szanowali i podziwiali. Otóż przeciw tej Hypatii powstała wśród mnichów zawiść. Ponieważ często naradzała się ona z Orestesem, dało to powód wyznawcom Kościoła do oszczerstwa, że ona to jest przeszkodą do pojednania się Orestesa z biskupem. I oto utworzył się spisek: ludzie o duszy zapalczywej, którym przewodniczył pewien lektor kościelny, z imienia Piotr, uczynili zasadzkę na niewiastę, która powracała do domu. Ściągnąwszy Hypatię z wozu, powlekli ją do kościoła, zwanego cezarowskim, i tam, zerwawszy z niej odzież, skorupami [garnków] uśmiercili ją, po czym rozszarpali na części i ponieśli szczątki jej ciała na miejsce zwane Kynaronem, aby je tam spalić. Ten czyn niemałą hańbą okrył Cyryla i cały Kościół aleksandryjski." Dodać należy, że oświetlił tę ohydną zbrodnię na tle dziejów i kultury tej epoki Anglik Kingsley30 w swej powieści pt. Hypatia. Obok naszego Quo vadis jest to jedna z najlepszych powieści poświęconych starożytnemu światu. Jeśli chodzi o zakony, to forma ich wynikła, o ile możemy sądzić, samodzielnie i organicznie z dążności pierwszych chrześcijan do możliwego udoskonalenia się przez ascezę, tj. umartwienie ciała w celu wyzwolenia i podniesienia ducha, i istniały pierwotnie w dwóch postaciach: anachoretyzmu, czyli pustelnictwa, i cenobityzmu, czyli życia klasztornego. Powstawszy w Egipcie, jak powiedziano wyżej, dzięki inicjatywie św. Antoniego, otrzymały one tam o pokolenie później swą organizację przez regułę św. Pachomiusza, istniejącą także w późniejszych czasach na Wschodzie, a głoszącą m.in., że mnisi powinni się utrzymywać własną pracą. Ale przez tę pracę nie od razu rozumiała się także praca umysłowa; toteż poziom intelektualny tych mnichów egipskich był bardzo niski, o czym świadczy przytoczony przed chwilą fakt. Dopiero św. Bazyli, przyjrzawszy się jeszcze o pokolenie później (po Pachomiuszu) działalności mnichów egipskich i przeniósłszy instytucję zakonną do swej rodzimej Kapadocji, zreformował ją w duchu greckim: będąc sam wielbicielem literatury greckiej, dał jej przytułek w swych klasztorach, i dzięki temu zakony greckie stały się siłą nie zgubną dla kultury, jak egipskie, lecz odwrotnie, poczęły tworzyć kulturę — co się zaznaczyło ze szczególną wyrazistością w cesarstwie bizantyńskim. Na Zachodzie zakony powstawały sporadycznie w ciągu IV wieku pod wpływem Wschodu, ale jednolitą organizację otrzymały one dopiero w pierwszej połowie V wieku dzięki Janowi Kasjanowi, którego dzieło kontynuował sto lat później św. Benedykt swą sławną, wiekopomną Regułą. 384 Dzięki tej regule rozproszone przedtem klasztory Zachodu zostały połączone w jeden zakon „benedyktyński". Dla uratowania szczątków literatury starożytnej Rzymu miało to szczególne znaczenie. Już podczas „epilogu" dziejów starożytnych w VI wieku minister króla Teodoryka, Kasjodor Senator, zostawszy w starości przełożonym klasztoru — naturalnie benedyktyńskiego — założonego przez siebie, dołączył do obowiązkowej dla zakonników pracy także przepisywanie dzieł literackich, wskutek czego to przepisywanie stało się w średniowieczu właściwą ar s clericalis?. Dzięki wysiłkom tych trzech mężów zakony również i na Zachodzie, i to w większym jeszcze stopniu, stały się rozsadnikami kultury. Zaczęliśmy mówić o zakonach, dając odpowiedź na kwestię propagandy chrześcijaństwa śród włościan i w ogóle w niższych warstwach społeczeństwa. Pomijając inne środki prowadzące do tego celu, przyjrzyjmy się, jaka była w omawianym okresie kultura umysłowa, której, jak to widzieliśmy przed chwilą, miały służyć zakony. Otóż, jeżeli chodzi o naukę, to ten okres, jeszcze w większym stopniu niż poprzedni, nie był okresem jej pogłębiania, lecz raczej szerzenia — i to w znaczeniu oświaty, której poziom był pomimo nie kończących się wojen i innych zamieszek dość wysoki. Św. Augustyn (druga połowa wieku IV i pierwsza V), urodzony w afrykańskim miasteczku Tagaste, uczęszczał do szkoły powszechnej w swoim miejscu rodzimym, do średniej w najbliższym mieście, możemy powiedzieć, powiatowym, w Madaurze, i na uniwersytet -w Kartaginie. Takich uniwersytetów, czyli szkół wyższych, mamy czasami po kilka w głównych prowincjach państwa, przy czym charakter chrześcijański nie był dla nich obowiązkowy. Chrześcijański był naturalnie hojnie opatrzony przez Teodozjusza „Małego" (wnuka Wielkiego) uniwersytet konstantynopolitański; ale obok niego zachował swe znaczenie znany nam „pogański" uniwersytet w Atenach, powstały z połączenia szkół Platona, Arystotelesa, Epikura i stoickiej — aż do wspomnianego wyżej „epilogu". Wtedy dopiero, w roku 529, owa ostatnia twierdza „pogaństwa" została zniszczona przez cesarza Justyniana i stąd ten rok słusznie uważany jest za koniec świata antycznego na Wschodzie. Od nauki przechodzimy do sztuki i przede wszystkim do literatury. Tu musimy stwierdzić, że po smutnym zastoju w epoce zamętu nastąpiło odrodzenie w wieku IV i V, w epoce drugich rządów Konstantyna, Konstancjusza, Walentyniana I, Teodozjusza I i jego synów i wnuków. Ten rozkwit zaznacza się w dziedzinie prozy i poezji, częściowo greckiej, częściowo łacińskiej, w środowisku zarówno chrześcijańskim, jak i pogańskim — na ogół wszędzie. Rzymska proza pogańska wydaje w dziedzinie historiografii ostatniego poważnego historyka Rzymu, Ammiana Marcellina, którego dziełu, zachowanemu tylko w drugiej swej połowie (ks. XIV—XXXI), zawdzięczamy m.in. nader cenne wiadomości o Julianie Odstępcy; w dziedzinie krasomówstwa — 385 mamy mniej wybitnych, a jednak cennych panegirystów w czasach od Maksymiana do Teodozjusza; w dziedzinie filozofii w najszerszym znaczeniu tego słowa — Makrobiusza, co prawda więcej znanego ze swych antykwarycznych Saturnaliów (tzn. rozmów odbywających się podczas nie mającego żadnego znaczenia święta tej nazwy) niż ze swego neoplatonicznego komentarza do Cyceronowego Snu Scypiona; w dziedzinie epistolografii - pojawia się przede wszystkim wyżej wspomniany Symmachus. Przewyższa tę pogańską literaturę prozaiczną, czemu dziwić się nie należy, analogiczna literatura chrześcijańska: tu górują olbrzymie postacie św. św. Ambrożego i Augustyna, z których pierwszy, pomimo swej antypogańskiej działalności (przypomnijmy sobie jego wystąpienie przeciw Symmachowi w sporze o ołtarz Wiktorii) był jednak z pewnego punktu widzenia łącznikiem między pogańską a chrześcijańską kulturą; opracowawszy bowiem dla chrześcijan dzieło Cycerona O obowiązkach, wprowadził on do etyki zachodniochrześcijańskiej etykę stoicką. I jak on naśladował Cycerona pod względem treści, tak pod względem formy wnieśli cyceronianizm do chrześcijaństwa dwaj inni pisarze: Laktancjusz i Hieronim. Dzieła Augustyna przeważnie dotyczą teologii, ale dwa z nich zdobyły i szersze koła czytelników: pierwsze to jego Spowiedź (Confessiones), rodzaj biografii duszy, błądzącej i miotającej się aż do ukojenia w chrześcijaństwie, drugie — to obszerna historiozofia pt. O rzeczypospolitej Bożej (De civitate Dei), zawierająca odpowiedź na narzekania pogan, że nieszczęścia Rzymu — szczególnie jego zdobycie przez hordy gockie Alaryka w roku 410 - są skutkiem gniewu opuszczonych przezeń bogów.31 Nie zadowalając się tą odpowiedzią ogólną, Augustyn polecił swemu uczniowi Orozjuszowi szczegółowe obalenie owych narzekań przez wykazanie, że i za czasów pogańskich Rzym doświadczył niemało klęsk i że chrześcijaństwo, wprost przeciwnie, złagodziło je; tak powstało siedem ksiąg jego Historiarum adversus paganos. W poezji odznaczyli się przeważnie trzej pisarze: Auzoniusz, wychowawca cesarza Gracjana, autor wierszy bardzo różnorodnych, zewnętrznie chrześcijanin, w duszy poganin, i podobny do niego Klaudian, współczesny Honoriusza, autor poematów epickich, szczęśliwy współzawodnik Wergiliusza; chrześcijaninem także i z duszy był natomiast Prudencjusz, znany przeważnie ze swoich wierszowanych opisów śmierci męczenników, noszących tytuł O wieńcach (Peri stefanori), rozumie się: męczeńskich. Pomimo pewnych dłużyzn są to utwory bardzo wartościowe. Nie mniejszy rozkwit obserwujemy i w literaturze greckiej; nawet poezja, która jeżeli nie liczyć epigramatów, prawie milczała przez cały okres cesarski, teraz rozkwitła nieoczekiwanie w postaci Nonnosa i jego szkoły - tego Nonnosa, którego długi, bo w 48 księgach, epos o przygodach Dionizosa dopiero w ostatnich czasach został oceniony dzięki swej oryginalności. Co do prozy, to historiografia jest reprezentowana przez kilku wybitnych pisarzy, 386 spośród których zachowały się tylko dzieła żyjącego już podczas „epilogu" Zosimosa. Jest to dla nas jedyny grecki dziejopis IV wieku — obok łacińskiego Ammiana. Byli oni poganami; chrześcijaninem był dopiero następca Zosimosa, Prokopiusz, dziejopis czasów justynianowskich. Przed nim historiografia chrześcijańska ograniczała się do dziejów Kościoła — kierunek rozpoczęty przez Euzebiusza z Cezarei palestyńskiej (za Konstantyna Wielkiego) i prowadzony w dalszym ciągu przez jego następców zarówno z ortodoksyjnego, jak i z ariańskiego punktu widzenia. Świetniejsze były czasy dla krasomówstwa; tzw. druga sofistyka przeżywa swój nowy rozkwit, reprezentowany przez sławny triumwirat pogański IV wieku: Libaniusza w Antiochii, Temistiusza w Konstantynopolu i Himeriusza w Atenach, tych Demostenesów ostatnich czasów antyku. Byli oni ostatnimi krasomówcami; ale uczniami jednego z nich, Libaniusza, byli członkowie triumwiratu chrześcijańskiego: wyżej wymieniony św. Bazyli, oraz dwaj Grzegorzowie, z Nazjanzu i z Nyssy, wszyscy Kapadocyjczycy, którzy nadali kaznodziejstwu chrześcijańskiemu formy krasomówstwa pogańskiego. Kontynuatorem ich tendencji był ten, który zaćmił wszystkich swych poprzedników — wyżej wymieniony Jan Złotousty?. Filozofia owych czasów znajdowała się pod znakiem neoplatonizmu, o którym mówiliśmy z powodu jego zwolennika Juliana Odstępcy; jego twórca, Ammoniusz Sakkas, sam nic nie pisał, tak samo jak i Sokrates; nowym Platonem był jego uczeń Plotyn, którego krótkie traktaty, zebrane w tzw. Enneadach (czyli „dziewiątkach"), były podstawowym dziełem nowego kierunku. Ci dwaj filozofowie należą jeszcze do III wieku, uczeń i tłumacz Plotyna Porfiriusz tylko w ostatnich latach swego życia żył w IV wieku; przodującym filozofem V wieku był — obok wyżej wymienionej Hypatii, której dzieła nie zachowały się jednak — ateński profesor Proklos. W ogóle główną siedzibą neoplatonizmu były Ateny; po śmierci Proklosa działało w nich siedmiu filozofów z Symplicjuszem na czele i oni to właśnie, po zamknięciu ich uniwersytetu w roku 529, wywędrowali do ościennego państwa Persów, któremu przynieśli zarodki filozofii greckiej. Neoplatonizm, jako ostatnia filozofia pogańskiego antyku, był z zasady wrogo usposobiony względem chrześcijaństwa; toteż z grona jego przedstawicieli wyszli ci, co zwalczali je na piśmie, między innymi Julian Odstępca. Co prawda nie był on pierwszy, gdyż jeszcze w wieku III wystąpił ze swoim Prawdziwym słowem Celsus — a potem, najskuteczniej, wspomniany przed chwilą Porfiriusz. Ich dzieła naturalnie uległy zniszczeniu; ale Celsusa, wdając się w liczne szczegóły, zwalczał Orygenes, Juliana zaś sławny Cyryl, i oto z tych replik rekonstruujemy, wbrew woli autorów, zwalczane przez nich dzieła oryginalne. Tylko Porfiriusz pociągnął za sobą w otchłań zapomnienia także dzieła swoich dość licznych przeciwników. 387 Pomimo to jednak neoplatonizm nie pozostał bez wpływu na zwalczane przez siebie chrześcijaństwo — przeciwnie, stworzył w nim odrębny, skrajnie mistyczny kierunek. Najsłynniejsze dzieło tego kierunku to cztery księgi przypisane Dionizemu Areopagicie, owemu Ateńczykowi, którego jedynego nawrócił apostoł Paweł swą mową w Areopagu.? Wskutek tego, że owego przypuszczalnego autora utożsamiano ze św. Dionizym, patronem Paryża, dzieło owo miało niesłychany wpływ na umysły średniowieczne; jest ono szczytem średniowiecznego mistycyzmu, tak samo jak Arystoteles jest szczytem średniowiecznej scholastyki. Oprócz sztuki słowa pojęcie sztuk muzycznych obejmowało w starożytności także sztukę dźwięku, czyli muzykę w naszym znaczeniu tego słowa, i sztukę gestu, czyli taniec i mimikę, a więc sztukę teatralną. O tych ostatnich niewiele można mówić: istniały one i w naszym pojęciu, ale chrześcijaństwo już od czasów Tertuliana odnosiło się do nich wrogo, tak że tradycja starożytna została tu przerwana. Co innego - muzyka; ta, na razie w formie śpiewu, została wprowadzona do nabożeństwa chrześcijańskiego i szczególnie św. Ambroży zasłużył się, przyswajając chrześcijaństwu muzykę antyczną w swych „śpiewach ambrozjańskich''.32 Omówiwszy sztuki muzyczne, przechodzimy do problemów sztuk plastycznych: architektury, rzeźbiarstwa, malarstwa. Najmniej zagrożone przez nową religię było budownictwo, ponieważ budować trzeba było pod panowaniem nowej religii tak samo jak za czasów starego kultu. Tylko urocza forma antycznej świątyni, jako wybitnie pogańska, została skazana na zagładę; chrześcijański kościół przybrał inne formy, bądź bazyliki (podłużną), bądź też rotundy. Bazyliki powstawały przeważnie na Zachodzie, budowle okrągłe — na Wschodzie. W swych częściach składowych, kolumnie, belkowaniu, architektura uległa barbaryzacji — ze stylu antycznego rozwinął się bizantyński — co jednak nie przeszkodziło stworzeniu potężnych dzieł sztuki, z których najpiękniejszy był, wzniesiony już podczas „epilogu", kościół Św. Zofii33 w Konstantynopolu. Trudniejsze było położenie rzeźby i malarstwa, które nie miały zastosowania praktycznego. Wywodząc się z antyku, szczególnie greckiego, były one potępione przez Stary Testament w wyraźnym zakazie (Ex. XX 4): „Nie uczynisz sobie ryciny ani żadnego podobieństwa, które jest na niebie wzgórę i które na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią."34 Co prawda chrześcijanie mogli na to odpowiedzieć, że ten zakaz jest zrozumiały w przedchrześcijańskiej religii Izraela, jako zakaz ucieleśniania ściśle duchowej istoty Stwórcy; od kiedy zaś Bóg w postaci Chrystusa przywdział ciało człowiecze, 388 nie ma już przeszkody dla odtworzenia Go w tej postaci. Pomimo to jednak w ciągu pierwszych wieków przeważał wrogi stosunek do obu tych sztuk i św. Epifaniusz (w IV wieku) nawet szczycił się z tego, że w jakimś kościółku wiejskim rozdarł kotarę, ozdobioną wizerunkiem Chrystusa, „niezgodnym z Pismem". Nie dziw, że ludzie odnoszący się przychylnie do kultury antycznej bronili także istnienia obrazów: św. Bazyli orzekł, że „cześć okazywana wyobrażeniu przechodzi także na wyobrażonego", i to mądre i szlachetne zdanie wywarło silny wpływ na potomnych. A ponieważ wrogowie plastyki przeciwstawiali jej kult słowa bez wyczucia psychologicznego, papież Grzegorz Wielki, już w początku średniowiecza, słusznie zauważył, że to, „co czytającym daje pismo, niepiśmiennym daje obraz", ten zaś aforyzm później został jeszcze lepiej i zgodnie z psychologią ujęty w formułę, że „tłumaczenie obrazowe" także i wykształconemu uzupełnia „tłumaczenie ewangeliczne" i przyczynia się do udoskonalenia go w cnocie. Wyjaskrawieniem tego stosunku chrześcijaństwa do obrazów było bizantyńskie obrazoburstwo VIII wieku, ten zgubny zamach na kulturę wschodniego cesarstwa, której ośrodkami były klasztory, gdzie pracownie malarskie rozwijały się na równi z bibliotekami. Toteż papieże Grzegorz II i Grzegorz III na Zachodzie, sławny teolog Jan z Damaszku na Wschodzie surowo potępili postępowanie cesarzy obrazoburców i po śmierci ostatniego z nich sobór ekumeniczny w Nicei (drugi tej nazwy, w roku 787), uznał słuszność czci oddawanej obrazom. W ogóle w czasach średniowiecznych Kościół wschodni uznawał malarstwo, a potępiał rzeźbę, zachodni zaś popierał obie sztuki w równej mierze. Ponieważ zaś pod wpływem rzeźby kształtuje się malarstwo, przypuszczamy, że tu tkwi przyczyna faktu, iż odrodzenie sztuk plastycznych nastąpiło na Zachodzie, nie zaś na Wschodzie. Ta sama sytuacja powstała i w dziedzinie muzyki: Kościół wschodni uznawał tylko muzykę wokalną, z wykluczeniem instrumentalnej, podczas gdy zachodni przyjął także tę ostatnią do swego nabożeństwa - i skutki były te same. Musieliśmy przekroczyć granice okresu antycznego, żeby przez krótkie ujęcie losów obu sztuk plastycznych uwydatnić znaczenie tych ich szczątków, i zarazem zarodków, które znajdujemy w antycznym chrześcijaństwie. Powracając zaś do antyku, musimy podkreślić ostateczną barbaryzację, której uległy zawarte w nim elementy sztuki. Dotyczy to specjalnie rzeźby, a rozpoczęło się już za czasów Konstantyna Wielkiego. Świadczy o tym chociażby płaskorzeźba na wzniesionym na jego cześć łuku w Rzymie, jeżeli porównać jej oryginalne części z tymi, które były zapożyczone z zabytków czasów trajanowskich. Mniej jaskrawię występuje barbaryzacja w malarstwie, tym bardziej że jego najlepsze utwory — słynne mozaiki kościołów w Rzymie i Rawennie -innymi swymi zaletami równoważą grzechy przeciwko klasycznej poprawności rysunku. 389 W ogóle najsłuszniejszą oceną tych dwu sztuk z naszego stanowiska będzie definicja, którą daliśmy poprzednio: są to szczątki wspaniałej sztuki klasycznej, ale jednocześnie zarodki tej, która miała powstać na gruncie nowej Europy. Należy je więc oceniać z tych dwóch punktów widzenia. Drugim problemem, którym musimy się zająć w tym ustępie, jest problem stosunku napływającego z północy elementu barbarzyńskiego, przeważnie germańskiego, do rdzennego żywiołu romańskiego. Tu ograniczymy się do kilku tylko uwag charakteru ogólnego — szczegółów o tym atrium mortis imperium rzymskiego dostarczą następne opowiadania. Należy odróżnić powolne i stopniowe przenikanie germanizmu do społeczeństwa rzymskiego od gwałtownego opanowania części państwa lub też całego państwa przez zwarte masy najeźdźców. Co do pierwszego, to jedną z jego przyczyn była niewola i wyzwolenie. Wiemy już, że wyzwolenie niewolnika czyniło zeń nie tylko człowieka wolnego, ale wprost — i to jest charakterystyczne dla Rzymu — obywatela. W pierwszej generacji ten wyzwoleniec, libertinus, był jeszcze upośledzony w swych prawach obywatelskich, ale w następnej -proszę sobie przypomnieć Horacego35 — to upośledzenie ograniczało się już tylko do stosunków towarzyskich. To prawo ogólne dotyczyło oczywiście także i Germanów i było źródłem ich zadawnionego i niepostrzeżonego wnikania w społeczeństwo rzymskie. Drugą, bardziej wyraźną przyczyną była reforma wojskowa Septymiusza Sewera, o której była mowa wyżej, barbaryzacja wojska rzymskiego, która w połączeniu z militaryzacją społeczeństwa walnie przyczyniła się do przesiąknięcia Rzymu żywiołem germańskim — gdyż naturalnie Germanm przyjęty do szeregów wojska rzymskiego, wspinając się stopniowo wyżej i wyżej, mógł dojść do samych szczytów hierarchii wojskowej. Nie była to jednak jeszcze germanizacja, gdyż taki Frank Bauton lub Arbogast, Wandal Stylichon itd. czuł się Rzymianinem i starał się nawet przez związki małżeńskie wejść do najwyższych sfer społeczeństwa rzymskiego — Bauton wydał swą córkę za cesarza Arkadiusza, Stylichon poślubił Serenę, bratanicę Teodozjusza Wielkiego — natomiast z wrogimi dla państwa Germanami walczył lojalnie w interesie swej nowej ojczyzny. Od tego może przykrego, ale jeszcze nie zabójczego wnikania żywiołu germańskiego należy odróżniać prawdziwą i zgubną inwazję całych szczepów, których celem było złupienie państwa lub też zajęcie tego lub innego jego obszaru. Tu też trzeba zauważyć pewne stopniowanie: taki szczep mógł osiąść na darowanej mu przez cesarza ziemi, przyjmując poddaństwo względem niego i służąc mu swym orężem - i wtenczas niełatwo było się zorientować, czy otrzymywany przezeń od cesarza coroczny żołd był płacą żołnierską, czy też zamaskowanym trybutem i haraczem. Nie dziw, że tacy poddani byli elementem bardzo wątpliwej wartości: 390 czując się bowiem Germanami, nie Rzymianami, mogli przy lada sposobności wypowiedzieć cesarzowi posłuszeństwo i podnieść rokosz. Za przykład może tu służyć Alaryk, o którym będzie niebawem mowa. Taki buntowniczy szczep mógł także opanować całą prowincję, odrywając ją w ten sposób od całości imperium. Imperium, w dzień śmierci Teodozjusza jeszcze prawie nietknięte, jak to zaznaczyłem w pierwszych wierszach tego opowiadania, zostało rozszarpane w swej zachodniej części już za jego następców. Były to bolesne straty poszczególnych prowincyj; kiedy jednak, i to było ostatnie stadium upadku, taki wrogi szczep germański opanował Italię i sięgnął do samego serca imperium — nastąpiła śmierć Rzymu. 38. RZĄDY KOBIECE Z dwóch synów Teodozjusza Wielkiego, którzy po jego śmierci zostali cesarzami obu części państwa, starszy Arkadiusz, władca Wschodu, miał w roku śmierci ojca lat osiemnaście, młodszy, cesarz Zachodu Honoriusz — dopiero jedenaście. Wobec tego może nas dziwić fakt, że mimo ich niedojrzałego wieku objęcie przez nich tronu odbyło się w tak pokojowy sposób. Przyczyna harmonii polegała na tym, że od czasów Walentyniana I Rzym znów znajdował się pod urokiem legendy — ostatniej jego legendy dynastycznej, legendy, którą możemy nazwać walentynianowską. To nic, że obaj cesarze właściwie nie byli synami Galii, córki Walentyniana I, pochodząc z pierwszego małżeństwa Teodozjusza; byli oni pomimo to prawie wnukami owego zbawcy Rzymu, a już naprawdę od Walentyniana pochodziła córka tej Galii i Teodozjusza, Galia Placydia, która przekazała imię i legendę swego dziada — synowi, ostatniemu z rządzących przez wiele lat członków dynastii, Walentynianowi III. Ale powróćmy do chwili śmierci Teodozjusza. Dzieląc państwo między synów, przezorny ojciec zdawał sobie jednak sprawę z tego, że legenda, której byli oni spadkobiercami, zabezpieczy ich co prawda przed uzurpatorami, nie pomoże im jednak wobec młodocianego wieku samodzielnie rządzić odziedziczonymi państwami. Toteż naznaczył on opiekunów: Arkadiuszowi — Rufina, Gala z Akwitanii, któremu już przedtem, podczas swej wyprawy przeciw Eugeniuszowi, powierzył był namiestnictwo na Wschodzie; Honoriuszowi zaś — Germanina Stylichona, którego też już przedtem, za jego zasługi natury dyplomatycznej, wynagrodził godnością hetmana (magister militum) i ręką swej bratanicy Sereny. I oto dążność obu części państwa do ponownego zrośnięcia się wkracza w nową fazę; teraz już nie władcy spierają się jeden z drugim, tak jak w III i IV wieku — Arkadiusz i Honoriusz żyją w zupełnej zgodzie braterskiej między sobą. Teraz walczą z sobą ich, że tak powiem, kanclerze i faktyczni rządcy, a więc w danym wypadku Stylichon i Rufin. 391 Tylko że w tej walce wszystkie szansę były po stronie Germanina. Nikt nie odbierał mu na razie władzy nad nieletnim Honoriuszem; z czasem Stylichon postarał się o to, aby zostać teściem Honoriusza, i to dwukrotnie, wydając za niego córkę swoją i Sereny, Marię, a po jej przedwczesnej śmierci drugą córkę, Termancję. Rufin też marzył o tym, żeby spowinowacić się z cesarskim domem, wydając swą córkę za Arkadiusza, ale tu wszedł mu w drogę bardziej od niego przebiegły współzawodnik, szambelan cesarski Eutropiusz. Ten pokazał bowiem swemu panu wizerunek Eudoksji, córki Bautona, który był niegdyś hetmanem Walentyniana II, i młodzieniec zapłonął do niej taką miłością, że o córce Rufina już mowy nie było. I rzeczywiście, Arkadiusz poślubił Eudoksję i tak się rozpoczęły rządy kobiece na Wschodzie. Od tej chwili stało się wiadomym, kto będzie następcą Rufina w razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. A o ten wypadek zatroszczył się już jego współzawodnik na Zachodzie — Stylichon. Stylichon, nie przebierając w środkach, skorzystał z tego atrium mortis, którym były, jakeśmy widzieli, oddane Gotom obszary naddunajskie. Właśnie teraz owi Goci — ściślej mówiąc, Wizygoci — mieli dzielnego wodza w osobie Alaryka. Był on pierwotnie lojalnym poddanym Teodozjusza i pomagał mu w jego walce z pretendentem do tronu Eugeniuszem, to znaczy z Arbogastem. Przyczyny jego obecnego sporu z Arkadiuszem możemy się jedynie domyślać, zarówno jak i konszachtów między nim a Stylichonem, który — zdaje się — nie tylko skłonił go do rabunkowej wyprawy przeciw swemu cesarzowi, ale bardzo chytrze pokierował sprawami w ten sposób, że za winowajcę tej wyprawy uważano Rufina. Bądź co bądź, państwo wschodnie znalazło się w strasznym położeniu, zwłaszcza że od strony północno-wschodniej grozili mu jeszcze Hunowie; i było zupełnie zrozumiałe, że Arkadiusz w ciężkiej potrzebie zwrócił się do swego brata, innymi słowy, Rufin zwrócił się do Stylichona, dając mu w ten sposób upragniony pretekst do wystąpienia także i w roli zbawcy Wschodu — zbawcy, przyszłego hetmana i zjednoczy cielą państwa. Stylichon skwapliwie podjął się tego zadania, postawił jednak i /e swej strony żądanie, żeby mu dano hufiec posiłkowy, składający się z wiernych Arkadiuszowi Gotów, co też zostało wykonane. Naczelnikiem hufca był naturalnie również Got, imieniem Gainas, znany ze swych zasług w wojnie Teodozjusza z Eugeniuszem. Stylichon jednak, rzecz prosta, nie bardzo energicznie wojował z Alarykiem; przekonawszy się o tym, Arkadiusz rozkazał Gainasowi powrócić do Konstantynopola. I oto, podczas gdy cesarz wraz z Rufinem przyjmowali defiladę Gotów przed bramami miasta, barbarzyńcy niepostrzeżenie otoczyli Rufina i uśmiercili go (koniec roku 395), po czym odcięli mu głowę i prawą rękę i ponieśli te trofea przez ulice. Rufin był znienawidzony w szerokich warstwach ludności za swoją chciwość, toteż jego zamordowanie przyjęto z prawdziwą radością. Znieważenie głowy nie było nowością w dziejach cesarstwa; ale tym razem dopuszczono się czynu świadczącego o strasznym zdziczeniu obyczajów. 392 Jakiś specjalista odnalazł w odciętej ręce ścięgna, których poruszenie kierowało mięśniami palców, zmuszając je do kurczenia się i naśladowania ruchów ręki zbierającej pieniądze - i ten makabryczny żart bardzo podobał się tłumowi. Nietrudno się domyślić, kto był inicjatorem tego mordu; ale jeżeli Stylichon spodziewał się, że po usunięciu współzawodnika kanclerstwo dostanie się jemu, to rozczarował się niebawem. Większą władzę od Arkadiusza miała piękna Eudoksja, a ta się już postarała, żeby następcą Rufina został jej protektor Eutropiusz. Wobec tego Stylichon powrócił do Italii i Alaryk mógł kontynuować swoją niszczycielską wyprawę po Półwyspie Bałkańskim, nie wyłączając Grecji. Był on, trzeba tu dodać, chrześcijaninem, wyznania ariańskiego, jak wszyscy Goci; toteż bez wszelkich skrupułów burzył świątynie „bożków" helleńskich, gdzie się tylko dało. Wtenczas to została zwalona w gruzy siedziba misteriów eleuzyńskich, źródło wzniosłej pociechy dla tylu pokoleń.36 Teraz jednak nastąpiła reakcja w postaci potężnego ruchu antygermańskiego. Jego heroldem stał się Synezjusz, wojowniczy biskup cyreński i, dodajmy w nawiasie, przyjaciel Hypatii, o której mówiliśmy wyżej. W płomiennej mowie zaklinał on cesarza, aby zrzekł się upokarzającej i niebezpiecznej pomocy germańskich najemników i stworzył rzymskie wojsko i rzymskie kadry urzędników cywilnych. Na czele tego ruchu stanęła cesarzowa Eudoksja na Wschodzie, lubo sama, jako córka Bautona, była na wpół Germanką, na Zachodzie zaś - całkowity Germanin Stylichon. I oto, w pięć lat po zamordowaniu Rufina, jego mordercę Gainasa spotkał ten sam los: pokonany wraz ze swymi Gotami przez rzymskie zastępy, poległ on, a jego głowa, wsadzona na pal, wędrowała teraz po ulicach Konstantynopola ku wielkiej uciesze tej samej gawiedzi, która przed pięciu laty pastwiła się nad głową jego ofiary. Jeszcze przedtem (rok 399) upadł i został stracony, po czterech latach nie pozbawionych chwały rządów, ów Eutropiusz, który w swoim czasie wykorzystał zbrodnię Gainasa; cesarzowa rada była pozbyć się uciążliwego protektora, jej prestiż był już dość mocny i wkrótce stał się jeszcze mocniejszy, kiedy (w roku 401) urodziła, po kilku córkach, następcę tronu, któremu dano sławne imię jego dziada Teodozjusza. Silna fizycznie i moralnie, rządziła ona odtąd sama niestety niedługo, gdyż w roku 404 nowy, nieszczęśliwy połóg spowodował jej śmierć. Jej mąż, cesarz Arkadiusz, przeżył ją o cztery tylko lata: umarł w roku 408, i teraz powstało pytanie, kto ma być opiekunem jego siedmioletniego synka. Naturalna była kandydatura jego stryja, młodego — bo dwudziestoczteroletniego cesarza Zachodu Honoriusza... lub raczej jego hetmana, potężnego Stylichona? Po raz drugi wizja zjednoczenia obu części imperium zamajaczyła przed jego ambitnymi oczami; ale teraz ta zwodnicza wizja stała się przyczyną jego śmierci. Zachód bowiem był w międzyczasie areną strasznych zdarzeń. Alaryk po zrabowaniu wschodniego półwyspu zwrócił swój pożądliwy wzrok na Italię, 393 mając zamiar osiedlić w niej swoich Gotów; Stylichon miał wyruszyć przeciw niemu, gdy od strony Alp nadciągnęła jeszcze groźniejsza nawałnica. Inny Got, imieniem Radagais, zebrawszy kilkusettysięczną armię i podzieliwszy ją na trzy hufce, z najliczniejszym z nich napadł na Italię. Stylichon dał sobie co prawda z nim radę i nawet uśmiercił go w walce; ale pozostałe hufce, a z nimi i inne żądne łupów szczepy germańskie zalały Galię. W tej strasznej sytuacji Stylichon zwrócił się do swego dawnego sprzymierzeńca i późniejszego wroga, Alaryka; ten zgodził się w zasadzie, ale postawił takie warunki pieniężne, którym cesarz nie mógł sprostać. Tymczasem pozostawione bez obrony prowincje — oprócz Galii równie zagrożona Brytania — same dały sobie radę: właśnie w Brytanii powstał dzielny obrońca, który nadał sobie dumne imię Konstantyna, a z nim także purpurę i godność cesarską. Prowincje zostały uratowane - ale Honoriusz i Stylichon utracili je. Jeszcze przedtem opuścił Honoriusz ową drugą stolicę Zachodu, którą był Mediolan, położony w tak niepokojącym sąsiedztwie Alp, i przeniósł się do obwarowanej bagnami nadmorskiej Rawenny — która odtąd na dłuższy czas stała się trzecią stolicą Italii. Zdawało się, że wróciły czasy „orlątka": miejsce Walentyniana zajął Honoriusz, miejsce Arbogasta - Stylichon. Ale Stylichon, znienawidzony wskutek olbrzymich podatków, które kazał pobierać na rzecz Alaryka, nie miał oparcia ani w ludności, ani w wojsku. Próżno starał się on zaskarbić sobie sympatię duchowieństwa, niszcząc do cna szczątki dawnej rzymskiej wiary -m.in. kazał spalić palladium tej wiary, przeszło tysiącletnie „księgi sybillińskie"37 - Honoriusz wykorzystał przeciw niemu anty germański nastrój rzymskiej części wojska i w sierpniu roku 408 Stylichon został stracony. Śmierć potężnego hetmana nie rozwiązała jednak ani jednego z trudnych zagadnień dręczących państwo: Alaryk po dawnemu groził Italii, w Galii po dawnemu panował Konstantyn, a projekt opieki Honoriusza nad małym Teodozjuszem jak i przedtem daleki był od urzeczywistnienia. Alaryk, którego nadzieje na haracz rozwiały się wraz ze śmiercią jego sprzymierzeńca Stylichona, spełnił swą groźbę: zaniechawszy oblężenia niedostępnej Rawenny, skierował swe hordy na bezbronny Rzym. Trzy razy - w latach 408, 409 i 410 -stawał przed bramami miasta: w roku 408 zadowolił się haraczem, co prawda olbrzymim, oraz obietnicą przymierza z Honoriuszem, w roku 409 wobec tego, że przymierze nie zostało wprowadzone w czyn, wyznaczył antycesarza, a kiedy i to nie pomogło (należy bowiem wiedzieć, że „przymierze" polegało na przyjęciu Alaryka i jego Gotów do rzymskiej służby wojskowej z wyznaczeniem im żołdu i osiedlenia, to znaczy płaceniem corocznego haraczu i oddaniem prowincji), wtedy w roku 410 Alaryk zdobył Rzym i splądrował go w okrutny sposób. Wywarło to straszne wrażenie w całym imperium: po raz pierwszy bowiem w ciągu ośmiu stuleci, dokładnie osiem stuleci po pogromie galickim w roku 390 przed Chr., wieczne miasto zostało zdobyte przez wroga. Przed ośmiu stuleciami wyzwolił je Kamillus.38 Kto miał być nowym Kamillusem? Nie było go, bo naród — sprzeniewierzył się bogom-opiekunom Rzymu!... 394 Tak brzmiał ostatni wybuch protestu świata-pogańskiego, protestu, na który zareagował obóz chrześcijański ze św. Augustynem na czele. Tymczasem nowy Brennus39, znalazłszy w zdobytym i sprofanowanym przez siebie Rzymie tylko złoto i srebro, a nie znalazłszy chleba, pociągnął na południe, żeby się przedostać do żyznej Afryki, żywicielki Rzymu. Zamiar nie był taki łatwy wobec braku floty; kiedy zaś zatrzymano się obozem w Konsencji, mieście stołecznym dzisiejszej Kalabrii, w ostatniej niegdyś siedzibie Hannibala w Italii - Alaryk nagle zachorował. Choroba miała przebieg piorunujący; w tym samym roku 410 pogromca Rzymu umarł. Czy to nie była wyraźna kara bogów — a może i Boga — za świętokradzki cios, zadany wiecznemu miastu? Rzymianie zapewne wypowiadali i takie sądy o nagłym zgonie Alaryka; co się tyczy Gotów, to pogrzebawszy swego wielkiego wodza we wrogiej dlań ziemi, postarali się o to, ażeby synowie tej ziemi nie mogli znieważyć jego mogiły. W tym celu odprowadzili konsencką rzeczułkę Buzent, osuszając jej łożysko, w osuszonym miejscu z niesłychanym przepychem pochowali Alaryka i potem z powrotem wprowadzili Buzent w jego dawne koryto. Robotników, którzy oddali zmarłemu tę ostatnią posługę, następnie uśmiercono — tak żeby nikt z nich nie mógł wydać Rzymianom tajemnicy grobu Alaryka. Toteż bezskutecznie szukają go tam dotychczas. Śmierć Stylichona i śmierć Alaryka odmieniły gruntownie położenie Rzymu w drugim dziesięcioleciu V wieku. Dowództwo nad Gotami objął teraz szwagier zmarłego Ataulf; razem z wojskiem otrzymał on i spadek po Alaryku, i to zmieniło zupełnie jego stosunek względem cesarza rzymskiego. Do puścizny zmarłego wodza należała bowiem branka, którą Goci uprowadzili z Rzymu — siostra Honoriusza, córka Teodozjusza Wielkiego z Galii, a więc wnuczka Walentyniana I, najmłodsza na razie przedstawicielka legendy walentynianowskiej na Zachodzie, Galia Placydia. Jej widok nasunął Ataulfowi nowy zamiar: zamiast walki z Honoriuszem — mógł przecież spokrewnić się z tym bezdzietnym władcą Zachodu, założyć gocko-rzymskie cesarstwo oraz przedłużyć dynastię walentynianowską w osobach swojej i Galii Placydii, a także ich potomstwa. Honoriusz przyjął jego plan i w styczniu roku 414 odbyło się w Narbonie galickiej rzymskie wesele nowego Rzymianina Ataulfa - gdyż udawał on Rzymianina w ubiorze i w mowie - z najprawdziwszą Rzymianką Galią Placydia. A gdy w następnym roku nowa królowa gocka powiła synka, któremu dano święte w rodzie cesarskim imię Teodozjusza, plan Ataulfa mógł mieć szansę urzeczywistnienia. Niestety, los pokierował inaczej: syn Galii Placydii rzeczywiście miał zostać następcą tronu Honoriusza, ale nie był to syn z jej małżeństwa z Ataulfem. 395 Tymczasem i problem uzurpatora Konstantyna znalazł swoje rozwiązanie. Jego ambicja nie przekraczała celu, jakim było uznanie go za współrządcę prawowitego cesarza, i Honoriusz to życzenie spełnił, łudząc się w dodatku, że znajdzie w nim sprzymierzeńca w wojnie z Alarykiem. Ale Konstantyn nie był w stanie udzielić żadnej pomocy, a jednocześnie Honoriusz zyskał w osobie swego nowego hetmana, następcy Stylichona — było mu na imię Konstancjusz — niezwykle dzielnego i oddanego sobie pomocnika. Konstancjusz siłą oręża zlikwidował rokosz Konstantyna, a poza tym dokonał jeszcze czegoś więcej. Maleńki Teodozjusz żył bardzo krótko i jego ojciec nie przeżył go o wiele dłużej; dziedziczność władzy królewskiej nie była uregulowana u Gotów i po śmierci Ataulfa królem został przedstawiciel wrogiego mu rodu, który traktował królową wdowę jak brankę i nie szczędził jej upokorzeń. Dopiero za jego następcy, Walii, udało się Konstancjuszowi wyzwolić Galię Placydię z niewoli gockiej i zwrócić Honoriuszowi, za co otrzymał w nagrodę — jej rękę. W tym drugim małżeństwie po pierwszej córce, Honorii, urodził się synek, któremu dano również święte w cesarskim rodzie imię Walentyniana. Honoriusz tak był uradowany, że nadał jego ojcu tytuł augusta, a więc współrządcy — wskutek czego nazywamy go Konstancjuszem III. Co prawda nie nosił on tego tytułu długo: rok 421 położył kres jego sławnemu życiu. Ale Walentynian ocalał; historia zapisała tego ostatniego przedstawiciela trwałej władzy cesarskiej pod imieniem Walentyniana III. Wkrótce potem - w roku 423 - umarł także Honoriusz po blisko trzydziestoletnich rządach. Czteroletni podówczas Walentynian nie od razu został jego następcą: ostatnie dni Honoriusza były zatrute przez jego kłótnie z Galią Placydią, która nie czując się bezpieczną w Rawennie, musiała z synkiem uciec naprzód do Rzymu, a potem do Konstantynopola. Toteż w państwie zachodnim powstało na pewien czas bezkrólewie. Władca Wschodu Teodozjusz II mógł był od razu położyć mu kres — ale w jego własnym państwie sprawy przybrały w międzyczasie niepomyślny dla Walentyniana obrót. Powracamy tu do roku śmierci Arkadiusza, tj. do roku 408. Już poprzednio zastanawialiśmy się nad tym, kto miał zostać opiekunem jego siedmioletniego synka i następcy; wyjaśniliśmy również, dlaczego ten, który wedle praw natury był do tego powołany — Honoriusz — nie mógł nim zostać. Teraz dochodzimy do chwili, w której został nim ten, który po Honoriuszu był najbardziej do tego uprawniony, prefekt Wschodu Antemiusz, który sprawował rządy już w ostatnich latach panowania Arkadiusza i wcale nieźle się wywiązywał z obowiązków. Jego rządy były jednak tylko epizodem między dwoma okresami rządów kobiecych — to znaczy między śmiercią Eudoksji w roku 404 i rokiem 414, kiedy jej starsza córka Pulcheria postanowiła, idąc w ślady matki, ująć samodzielnie ster rządu. Miała wówczas zaledwie piętnaście lat, była jednak dziewczyną niepospolitej mądrości i energii i umiała narzucać swą wolę nie tylko młodszemu od siebie braciszkowi, co było nietrudne, ale i nowemu prefektowi, a także całemu państwu. 396 Była ona bardzo pobożna, złożyła w imieniu swoim i swych sióstr, Arkadii i Maryny, ślub wiecznego dziewictwa, ale pomimo to zachowywała się wobec „heretyków" i „pogan" w duchu szlachetnej tolerancji — nie było jej winą to, że w samym początku jej rządów mnisi egipscy dzięki karygodnej pobłażliwości patriarchy Cyryla popełnili ową ohydną zbrodnię na Hypatii, o której była mowa wyżej. Oto jednak cesarz doszedł do lat młodzieńczych i trzeba było zatroszczyć się o małżonkę dla niego. Wybór Pulcherii padł na piękną córkę sofisty Leoncjusza, która przedtem była poganką i nazywała się Atenaida, ale nawrócona przybrała chrześcijańskie imię Eudocji (zaznaczę nawiasem, że to imię pomimo zewnętrznego podobieństwa do imienia Eudoksja, z którym go często mieszają, jest całkowicie odrębne). Nie wiemy, czy Pulcheria spodziewała się znaleźć w nowej bratowej posłuszne narzędzie swej woli; jeżeli jednak tak, to nadzieja ta całkowicie ją zawiodła. Atenaida-Eudocja była nie tylko piękna, ale mądra i energiczna, a ponieważ, ma się rozumieć, tymi trzema zaletami zupełnie opanowała serce swego cesarskiego małżonka, więc Pulcheria musiała się usunąć od rządów. Krótka wojna z Persami zakończyła się dla Teodozjusza pomyślnie i Eudocja, która była poetką, mogła powitać męża panegirykiern na jego cześć, a także — co go na pewno jeszcze bardziej ucieszyło, pierwszym owocem ich małżeństwa, córeczką, której dano imię babki i którą znamy jako Eudoksję drugą. Tak wyglądały sprawy na Wschodzie, kiedy na dwór cesarski przybyła z Zachodu Galia Placydia z synkiem Walentynianem. Cesarz przyjął ich z honorami, ale traktował tylko jako krewnych — musieli się wyrzec wszelkich insygniów cesarskich, gdyż wskutek bezdzietności Honoriusza Teodozjusz siebie, a nie syna Konstancjusza, uważał za prawowitego następcę tronu zachodniego. Raz jeszcze wizja zjednoczenia obu części państwa pojawiła się przed ludźmi, tym razem ucieleśniona w osobie władcy Wschodu. I znowu okazała się ona złudną; Teodozjusz był nieobecny w Konstantynopolu w roku 423, kiedy nadeszła wiadomość o śmierci Honoriusza, po jego zaś powrocie sprawę załatwiono kompromisowo. Walentynian miał być uznany cesarzem Zachodu, ale pod warunkiem, że poślubi córkę Teodozjusza, Eudoksję. Bezkrólewie na Zachodzie rychło wydało jednak zgubne skutki. Najmocniej bronił praw Galii Placydii istotny namiestnik Afryki, Bonifacjusz, a miało to wielkie znaczenie, gdyż Afryka była spichlerzem Rzymu i Italii. Pokłóciwszy się z matką Walentyniana po jej powrocie do Rawenny, Bonifacjusz zawarł przymierze z dzikim, lecz mądrym Gejzerykiem, królem grasujących w Hiszpanii Wandalów, ofiarował mu swoją flotę, aby przewieźć jego żołnierzy — z żonami i dziećmi — do Afryki. Gejzeryk już od dawna pragnął opanować tę żyzną i prawie jeszcze nietkniętą prowincję i jedynie brak floty przeszkadzał tak jemu, jak i innym barbarzyńcom dokonać tego podboju. Teraz ta przeszkoda upadła i hordy Wandalów zalały Afrykę. A wkrótce potem spostrzegł Bonifacjusz, 397 że jego obawy były nieuzasadnione; pogodził się więc z Placydią, lecz nie mógł już pozbyć się Wandalów: ci zaś, będąc nie tylko barbarzyńcami, ale i arianami, z podwójną wściekłością burzyli kościoły katolickie i mordowali mieszkańców — do dziś dnia przetrwała pamiąć o „wandalizmie" i „wandalach". Wraz z opanowaniem przez Gejzeryka Afryki — która stanowiła połowę rzymskich posiadłości — zaczyna się nowy etap w dziejach zagłady zachodniego cesarstwa. Odróżniamy bowiem następujące stopnie upadku Rzymu. Pierwszym etapem było plądrowanie przez barbarzyńców ziem cesarskich - była to zapewne najdogodniejsza metoda, ale nieskuteczna, gdyż splądrowany kraj nie był już w stanie żywić swoich łupieżców, im zaś jeszcze więcej od cennej zdobyczy zależało na żywności, i zwłaszcza na chlebie. Skuteczniejszy był więc drugi sposób, a mianowicie oszczędzanie cesarstwa za cenę osiedlenia się na pograniczu i przyjęcia do służby wojskowej, z wyznaczeniem haraczu w postaci żołdu. Ale Gejzeryk zaniechał także i tej metody: Afrykę zdobył on nie jako poddany cesarza Zachodu, lecz jako samodzielny władca, odrywając tę prowincję od cesarstwa. Ma się rozumieć, że jego Wandalowie nie od razu zamienili miecze na pługi i motyki, do których nie byli przyzwyczajeni. Uważali się za panów Afryki, a do pracy rolniczej zmuszali byłych posiadaczy ziemi i ich kolonów. Ale z czasem te różnice się zatarły i ostatecznym wynikiem było powstanie samodzielnego królestwa Wandalów w dawnej Kartaginie, a późniejszej prowincji rzymskiej. Utrata Afryki nie była jednak jedynym niepomyślnym skutkiem bezkrólewia. Italia nie mogła istnieć dłużej bez prawowitego władcy; senat rzymski, który chwilowo odzyskał swój dawny autorytet, obwołał cesarzem poważnego i szlachetnego, a zarazem i bogatego, senatora Jana — jak widać z imienia, chrześcijanina. Obrany przez senat, nie miał on jednak oparcia wśród większości wojska, które było wierne legendzie walentynianowskiej; żeby się jej przeciwstawić, Jan zwrócił się o pomoc do zaalpejskich Hunów i powierzył misję uzyskania tej pomocy człowiekowi, który miał zostać wyrocznym? dla całych rządów Walentyniana III — Aecjuszowi, byłemu zakładnikowi Hunów i wskutek tego znającemu świetnie ich język i obyczaje. Udało mu się to, ale było za późno: zanim powrócił z hufcem posiłkowym, bitwa między Janem, który już był zawładnął Rawenną, a Placydią, która wspierana przez wojsko wschodnio-rzymskie, zdołała przybyć do Akwilei, została już stoczona i przegrana przez „uzurpatora". On sam dostał się do niewoli — i Placydią splamiła swą sławę ohydną zemstą nad tym, bądź co bądź, dostojnym przeciwnikiem. Kazała mu odciąć prawą rękę i po wstrętnym naigrawaniu się z niego w cyrku akwilejskim przed wyjącą z radości tłuszczą — stracić. W ogóle Placydią przekonała się szybko, że w zachodnim cesarstwie rządy kobiece będą daleko trudniejsze do urzeczywistnienia niż we wschodnim. Tam, w Konstantynopolu, 398 po usunięciu się Pulcherii Atenaida-Eudocja mogła rządzić i łagodnie, i mądrze, gdyż najazdów barbarzyńskich się nie obawiano: Hunowie, którzy wisieli niby chmura gradowa zarówno nad wschodnią granicą dunajską, jak i nad zachodnią, zadowoleni z haraczu, który otrzymywali w formie żołdu, zachowywali spokój. W polityce zaś wewnętrznej Eudocja dawała sobie radę: z jej inicjatywy odbyła się pierwsza ogólna kodyfikacja prawa rzymskiego i stworzenie kodeksu, który nosi imię jej małżonka jako Codex Theodosianus; ona też postarała się o założenie wspomnianego już wyżej uniwersytetu w Konstantynopolu. O jej tolerancji świadczy fakt, że zwróciła Delfom — co prawda nie wyrocznię Apollina, ale przynajmniej igrzyska pytyjskie40, wsławione niegdyś pieśniami Pindara i innych poetów, których córka Leoncjusza na pewno zachowała we wdzięcznej pamięci. Niestety nie dała państwu następcy tronu - owa Eudoksja, narzeczona Walentyniana III, została jej jedynym dzieckiem. W roku 441 cesarzowa usunęła się od życia dworskiego, poświęcając się praktykom religijnym w mieście pielgrzymek, Jerozolimie. Do życia politycznego zaś powróciła jej szwagierka Pulcheria, aby odegrać raz jeszcze decydującą rolę po śmierci swego brata, cesarza, w roku 450. Tak było na Wschodzie. Na Zachodzie zaś, zewsząd zagrożonym przez barbarzyńców, Placydii z jej sześcioletnim synkiem już w roku 425 okazał się potrzebny hetman. Kogo miała obierać? Wybór wahał się między Bonifacjuszem i Aecjuszem; nie dowierzając jednak obydwóm, Placydia wybrała niejakiego Feliksa, wojownika również wysokiej rangi. Wybór okazał się dobry: Feliks sprawował się dzielnie, zręcznie lawirując między obydwoma najgroźniejszymi narodami barbarzyńskimi, Wizygotami, których Honoriusz osiedlił, jako „sprzymierzeńców", w południowo-zachodniej Galii, i Hunami z zaalpejskiego kraju; udało mu się nawet wyrzucić tych ostatnich z Panonii za Dunaj, przywracając cesarstwu zdobytą przez Augusta prowincję. Tymczasem Aecjusz, którego Placydia, nie mogąc całkowicie pominąć, uczyniła namiestnikiem Galii, prowadził tam korzystne dla Rzymu walki z niesfornymi szczepami barbarzyńskimi, które się w niej panoszyły; to jednak nie zadowalało jego ambicji, pragnął zostać hetmanem na miejsce Feliksa. Uknuł więc przeciw niemu spisek wojskowy, którego ofiarą padł w roku 430 ten wielce zasłużony mąż. Cel swój osiągnął: Placydia była zmuszona oddać mu władzę hetmańską, nienawidziła go jednak tym bardziej i wszystkie nadzieje pokładała w Bonifacjuszu. I Aecjusz zdawał sobie sprawę, że cesarzowa nienawidzi go i marzy o jego zagładzie; zrobił więc to samo, co przed nim uczynił Bonifacjusz: jak ten zawarł przymierze z Wandalami, oddając im Afrykę, tak teraz Aecjusz w roku 431 kupił pomoc Hunów, oddając im z powrotem Panonię, którą przed czterema laty Feliks odzyskał dla Rzymu. Tak więc w większym stopniu niż najazdy barbarzyńców - współzawodnictwo rzymskich wodzów przyczyniło się do rozszarpania imperium. Co zaś do Bonifacjusza, to i on też, wbrew swym najlepszym chęciom, zawiódł nadzieje Placydii: zwyciężył co prawda Aecjusza w bitwie pod Ariminum? (rok 432), 399 ale wkrótce potem umarł z rany otrzymanej w tej bitwie. Teraz Aecjusz był jedynym hetmanem cesarstwa zachodniego — jedynym obrońcą władzy cesarza i cesarzowej, którzy nie dowierzali mu tak samo, jak i on im. W takiej atmosferze przeżył Rzym następne dwudziestolecie. W następnym roku po śmierci Bonifacjusza sytuacja w królestwie Hunów, które rozciągało się wówczas od Morza Kaspijskiego do Renu i od Alp do Danii, zmieniła się jeszcze bardziej na niekorzyść obu Rzymów: tron królewski zajęli w nim dwaj bracia, starszy Bieda i młodszy Attyla. Młodszy z nich był jednak o wiele energiczniejszy. Dzięki niemu naród Hunów, który dotychczas stanowił tylko zbiorowisko luźnie między sobą związanych szczepów, otrzymał mocną i potężną organizację; a ponieważ po dziesięciu latach (rok 444) Attyla pozbył się opieki starszego brata, mordując go, więc mógł rzeczywiście zamarzyć o władzy wszechświatowej. Zwrócił się naprzód przeciw cesarstwu wschodniemu, uzyskując od Teodozjusza zwiększenie haraczu, rozszerzenie swych posiadłości na półwyspie i jednocześnie, jak mu się zdawało, uniemożliwiając Teodozjuszowi prowadzenie dalszych wojen przez zakaz werbowania żołnierza na podwładnych Hunom obszarach... Powiedzieliśmy: „jak mu się zdawało"; w rzeczywistości bowiem ten zakaz miał skutki dobroczynne dla wschodniego cesarstwa. Straciwszy ziemie na korzyść barbarzyńców, cesarze Wschodu zmuszeni byli do werbowania rekruta we własnym kraju i przez to - do utworzenia wojska narodowego, rzymskiego, jak tego w swoim czasie domagał się Synezjusz (wyżej, s. 392). To też przyczyniło się do żywotności wschodniego cesarstwa rzymskiego w przeciwieństwie do zachodniego. Tu natomiast położenie stało się wprost rozpaczliwe. W roku bowiem 437 cesarz Walentynian III, ukończywszy lat osiemnaście, pojął od dawna mu przeznaczoną córkę Teodozjusza II, Eudoksję, a ta urodziła mu w roku następnym córkę, która otrzymała imię swej babki jako Eudocja druga. Ta ostatnia, jako dziedziczka krwi i legendy walentynianowskiej, stała się rychło celem chciwości pretendentów do tronu - zarówno swoich, jak i barbarzyńskich. Nim jednak do tego doszło, inny członek domu cesarskiego przez swe ambicje skomplikował i tak już dostatecznie zagmatwane położenie. Walentynian bowiem miał siostrę, nieco starszą od siebie, Honorię. Otóż ta Honoria, pamiętając że jej matka Placydia jako małżonka Ataulfa, króla gockiego, omal nie została panią potężnego cesarstwa gocko-rzymskiego, zaczęła marzyć o takiej samej roli dla siebie, wybierając na pomocnika najpotężniejszego wówczas króla barbarzyńskiego - Attylę. Nie pytając o zgodę brata, matki i tym bardziej hetmana Aecjusza, zwróciła się ona wprost do upatrzonego oblubieńca i posłała mu tajemnie przez powiernika pierścień wraz z propozycją małżeństwa. Idea była śmiała: Ataulf był przynajmniej chrześcijaninem, chociaż wyznania ariańskiego, 400 i Placydia była jego jedyną żoną; Attyla natomiast, jako poganin, miał ich całe zastępy. Jak mogła więc Honoria zostać jedną z wielu małżonek? Może liczyła na to, że jako Rzymianka i cesarzówna da sobie radę z pozostałą gromadą: przecież sama jej propozycja świadczy o tym, że nie brakowało jej energii. Bądź co bądź, pierścień wraz z propozycją dostał się do rąk Attyli i spotkał się z jego gorącą aprobatą; a ponieważ właśnie wtenczas toczyły się pertraktacje z dworem bizantyńskim, dowiedział się o tej sprawie cesarz Teodozjusz i natychmiast zawiadomił o tym swego młodego kuzyna i zięcia. Porozumieli się od razu. Owego powiernika, który był zaniósł pierścień do Attyli, srodze umęczono, Honorię pośpiesznie wydano za mąż za rzymskiego możnowładcę, a na zabiegi Attyli powiedziano, że jego oblubienica już jest mężatką. Ten pomimo to obstawał przy projekcie małżeństwa, żądając, jak to w bajkach, cesarzówny i połowy cesarstwa, ale Walentynian się na to nie zgodził. I to było powodem do wojny z Hunami. Wreszcie, jak gdyby dając skonu hasło, Ostatni, wielki krąg światła roztoczy41 — tym kręgiem światła były dla konającego Rzymu zdarzenia, u których progu stoimy. Następny rok? był świadkiem poważnych zmian zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie: było to bowiem rok prawie równoczesnej śmierci cesarza Teodozjusza II i Galii Placydii. Ponieważ Teodozjusz umarł, nie zostawiając po sobie syna, prawowitym dziedzicem jego tronu był cesarz Zachodu Walentynian; gdyby jego władza została uznana, obie połowy państwa Teodozjusza Wielkiego znowu mogłyby się połączyć. Ale teraz, po pół wieku z górą życia odrębnego, było to już nie do pomyślenia; i kiedy starsza siostra zmarłego, dobrze już nam znana Pulcheria, ogłosiła, że obiera sobie za męża starego wodza Marcjana, ten ostatni został bez sprzeciwu uznany za cesarza. Pulcheria miała wówczas lat pięćdziesiąt z górą, Marcjan prawie sześćdziesiąt; było to więc małżeństwo czysto formalne, które Pulcheria mogła zawrzeć, nie łamiąc właściwie danego we wczesnej młodości ślubu wiecznego panieństwa. Co do wyboru cesarzowej, to okazał się on ze wszech miar pomyślny: dzielny Marcjan zaczął od tego, że odmówił Attyli haniebnego haraczu, który corocznie płacił mu jego poprzednik. Było to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny; a ponieważ w tym samym czasie Walentynian odmówił królowi Hunów wydania za niego Honorii, więc barbarzyńca ów rozpoczął wojnę z obiema częściami imperium. Mógł tego dokazać, mając półmilionową armię; ale przeciw wysłanym na Półwysep Bałkański 401 zastępom wystąpił sam Marcjan — po raz pierwszy od wielu lat cesarz rzymski osobiście stanął na czele swych żołnierzy — i udało mu się zapędzić Hunów z powrotem za Bałkany. Attyla na razie nie ponowił swego napadu na Wschód, był daleko bardziej przejęty sprawami Zachodu. Wymagając od Walentyniana jako posagu za Honorię połowy cesarstwa, miał on naturalnie na myśli Galię, graniczącą z podwładną mu Germanią; teraz postanowił więc podbić ten kraj. Galię zajmowały wówczas głównie dwa szczepy germańskie, Wizygoci, osiedleni w południowo-zachodniej dzielnicy, i Frankowie, którzy z czasem mieli jej dać swoją nazwę — na północy. Dzielnica Franków była rozdarta na dwie części wskutek współzawodnictwa dwóch pretendentów do tronu, z których jeden ubiegał się o pomoc Rzymian, drugi — o poparcie Attyli; tu więc stanowisko najeźdźcy było wyraźne. Trudniej było określić stosunek do Wizygotów, a to z następującej przyczyny. Jeszcze w pierwszych latach rządów Gejzeryka w Afryce doszło było do porozumienia między nim a Walentynianem, czyli raczej Placydią, przy czym Gejzeryk w zamian za ustąpioną mu część prowincji zobowiązał się posyłać corocznie chleb Rzymowi i pozostawił w Italii swego syna Huneryka, który jako zakładnik miał gwarantować wykonanie tej obietnicy. Tak więc rósł ten mały Wandal przy dworze cesarskim; tymczasem cesarz (rok 437) ożenił się z córką Teodozjusza II, Eudoksją, ta po roku powiła córeczkę Eudocję, i oto powstał projekt, że w przyszłości młody Huneryk ożeni się z tą Eudocją — już wiemy, jaki powab miały dla królów barbarzyńskich rzymskie cesarzówny. W tym wypadku Gejzeryk był tak zachwycony tym pomysłem, że Walentynian, czyli Placydią uznali za możliwe zwrócić mu syna-zakładnika. Tak więc Huneryk czekał w Afryce, aż Eudocją urośnie. Ale musiał długo czekać; a król Wizygotów z południowej Galii, noszący pospolite u Gotów imię Teodoryka, miał córkę na wydaniu, był władcą najpotężniejszego w Europie szczepu germańskiego i w dodatku, tak samo jak i Gejzeryk, arianinem. Huneryk postanowił więc tymczasem poślubić córkę Teodoryka... Ze skąpych źródeł trudno się nam dowiedzieć, czy to małżeństwo było tylko chwilowe. Bądź co bądź, w czasie gdy mała Eudocją w Rawennie kryła się jeszcze w fałdach szaty matki lub babki, Huneryk urządził swe wesele z córką Teodoryka. Na razie sytuacja przedstawiała się pomyślnie, ale wkrótce stosunki między starym wodzem a jego synową zaczęły się psuć. Gejzeryk zaczął się obawiać, że pragnie ona przyśpieszyć dzień, w którym ma zostać królową Wandalów. Oczywiście nie znamy szczegółów, które wzbudziły w nim i podsyciły to podejrzenie; to pewne, że pewnego razu schwycił ją na uczynku, który mu się wydał próbą otrucia go. Opanowany nieposkromioną wściekłością, kazał młodej kobiecie odciąć uszy i nos i tak okaleczoną odesłał ojcu. Od tej chwili oczywiście Teodoryk i Gejzeryk stali się śmiertelnymi wrogami; i kiedy Attyla rozpoczął swą wyprawę przeciw Rzymowi, wiedział na pewno, że jeśli jednego z nich wybierze na sprzymierzeńca — drugi stanie po stronie Rzymu. Kogo więc miał wybrać? 402 W Galii byłby pożyteczniejszy Teodoryk, ale dla późniejszego etapu podboju Italii Gejzeryk miał dwie zalety, których brakowało Teodorykowi: trzymał w swym ręku spichlerz Rzymu i Italii i stąd posiadał możność morzenia ich głodem — i posiadał także po zdobyciu Kartaginy potężną flotę, którą zagarnął w jej porcie. Te atuty przeważyły. Ale żeby z nich skorzystać, należało pierwej zwyciężyć obrońcę Galii, a tym obrońcą mógł być tylko jedyny obecnie hetman Walentyniana, znienawidzony przez niego — Aecjusz. I oto rozpoczęła się wojna. Attyla przeprawił się ze swą kilkusettysięczną armią przez Ren, na razie nie napotykając oporu; zdobył z łatwością pierwsze miasto, położone po drugiej stronie Renu Divodurum (dziś. Metz), które spalił, wymordowawszy wszystkich mieszkańców; tak samo postąpił z pozostałymi miastami, które napotykał na swej drodze, maszerując wciąż dalej na południe, aż na koniec w miejscowości zwanej Campi Catalaunici - w dzisiejszej Szampanii - wystąpił przeciwko niemu Aecjusz. Wcześniej nie mógł tego uczynić: ciągnąc z Rawenny przez Alpy, zdołał zaledwie teraz zgromadzić dostatecznie liczną armię i nie od razu mógł przekonać starego Teodoryka, żeby z nim razem wystąpił przeciw najeźdźcy za granicami swego kraju, zamiast oczekiwać go w swej stolicy Tolozie. W tych pomyślnie zakończonych pertraktacjach, nawiasem mówiąc, wyświadczył mu znakomite usługi jeden z podwładnych wodzów, niejaki Awitus, o którym jeszcze będziemy mówili. Sklecona w taki sposób armia Aecjusza co do ilości nie mogła się równać z niezliczonymi zastępami Attyli; ale za to miała wodza, doskonale obeznanego nie tylko ze sztuką wojenną, ale i z charakterem Hunów. Swoje rdzennie rzymskie wojsko, a także siły najcenniejszego sprzymierzeńca, Teodoryka, rozmieścił on na obu skrzydłach, mniej wartościowych sojuszników ustawił w centrum; liczył na to, że to centrum się podda i że nierozważny Attyla, upojony pozornym zwycięstwem, da się oskrzydlić. Tak się też stało. Opowiadano, że przed bitwą król Hunów zapytał wieszczbiarzy o jej wynik. Otrzymał odpowiedź, że zwycięstwo nie jest mu sądzone, ale wodza jego wrogów spotka śmierć. Wydał więc bitwę, sądząc, że zagłada Aecjusza warta jest porażki. Omylił się jednak: wśród niezliczonych tysięcy trupów, przeważnie Hunów, które pokryły wiekopomne Pola Katalaunijskie, znalazł się trup poległego śmiercią bohaterską wodza nieprzyjacielskiego, ale był nim stary Teodoryk, a nie Aecjusz, który ocalał, wbrew nadziejom Attyli. Nie tylko ocalał, ale i okrył się nieśmiertelną sławą, tym bardziej świetną, że była to ostatnia sława, która opromieniła rzymski oręż (rok 451). Galia była uratowana; Attyla zebrał szczątki swej armii i z nią rozpoczął odwrót. Te szczątki jednak były dość jeszcze pokaźne; przeprowadziwszy je do swej ojczyzny, Attyla rozpoczął niezwłocznie nową wojnę, która miała być odwetem za poprzednią — tym razem wystąpił przeciw Italii. 403 Podczas zimy przekroczył wschodnie Alpy i napadł Akwileję, przedmurze półwyspu od tej jego strony. Nie wytrzymała ona tego natarcia: została zniszczona, jak przedtem Divodurum, mieszkańcy zaś, którym udało się ujść przed mieczem Hunów, osiedlili się na nieprzystępnych wysepkach w sąsiednich lagunach Brenty. Tu powstało na razie ubogie, ale zasobne w niezmiernie bogatą przyszłość osiedle: z niego bowiem powstał z biegiem stuleci cud Adriatyku -Wenecja. Attyla tymczasem ciągnął dalej wzdłuż zbocza południowego Alp, niszcząc wszystko na swojej drodze; padł Mediolan, padło Ticinum (dziś. Pawia), drogę zagrodził mu Pad. Ciągnął dalej wzdłuż Padu — i oto na jego spotkanie wyszła... nie armia, lecz poselstwo pokojowe, na którego czele znajdowała się głowa Kościoła chrześcijańskiego, sędziwy papież Leon. Attyla był poganinem, ale sile uroku tego posła oprzeć się nie mógł: zaniechał dalszej wyprawy, powrócił do swego kraju i wkrótce potem, ucztując na weselisku, umarł nagle przy winie. Po śmierci jego państwo się rozpadło, ujarzmione przezeń narody powstały przeciw jego synom i zapędziły Hunów do Scytii, same zajmując kraje naddunajskie. Pierwsze miejsce zajął śród nich żywotny naród Gotów Wschodnich, czyli Ostrogotów; do nich powrócimy jeszcze w ostatnim rozdziale. KONIEC CESARSTWA ZACHODNIEGO 39. MAMSAOGNA Zagadkowe słowo, które czytelnik ujrzał w tym tytule, nie jest tym razem imieniem jakiegoś wodza barbarzyńskiego, jak można byłoby mniemać: jest to akrostychiczne połączenie początkowych liter imion dziewięciu ostatnich cesarzy Rzymu, których rządy trwały razem tylko przez dwadzieścia lat: (Petroniusz) Maksymus, Awitus, Majorian, Sewer, Antemiusz, Olibriusz, Gliceriusz, Nepos, (Romulus) Augustulus. Takich akrostychów1 używają nawet uczeni, jako wybornego środka mnemonicznego; toteż i ten przyda się może czytelnikowi. Na razie mamy tylko imiona, ale nawet te imiona są charakterystyczne. Dziewięciu cesarzy w ciągu dwudziestu lat - świadczy to o gorączkowych przemianach w cesarstwie, o stanach poprzedzających agonię. Ostatni z dwunastu sępów Romulusa, śmiertelnie ranny, stopniowo obniża swój lot. Ale jak orzeł ajschylowski, orlą trafiony strzałą, smutnie mówi o sobie: Nie obcą siłą — własnym piórem ginę2 - tak i ów sęp mógł powiedzieć, że jego śmierć była samobójstwem. Przebieg tego samobójstwa był następujący. Rok 452, na którym zakończyliśmy nasze opowiadanie poprzednie, stanowił szczyt sławy rzymskiej w tym przedśmiertnym okresie. Galia uratowana przez Aecjusza, Italia uratowana przez papieża Leona —jest to ten piękny obraz, który powinien się zachować w wyobraźni czytelnika, zanim przejdziemy do ponurych zdarzeń ostatniego dwudziestolecia. Wspominaliśmy Aecjusza, Leona — a gdzież znajdował się ów trzeci, który w walce o uratowanie cesarstwa powinien stanąć na czele, gdzież Walentynian? Pozostał na uboczu, a to pominięcie podsyciło tym bardziej zadawnioną, trwającą już trzydzieści lat, jego nienawiść do Aecjusza. Musisz się pozbyć tego człowieka — buntował go jego szambelan Herakliusz — w przeciwnym razie osadzi on swego syna na twoim tronie. A Aecjusz rzeczywiście starał się dla swego syna Gaudencjusza o rękę młodszej córki cesarza, Placydii — starsza, Eudocja, jak już wiemy, 408 była narzeczoną Huneryka, syna Gejzeryka, ale pomna losu swej poprzedniczki, królewny wizygockiej, nie bardzo się kwapiła do ślubu. Tym bardziej nie należało się śpieszyć z wydaniem za mąż nieletniej Płacy dii. Cesarz zwlekał, Aecjusz nalegał, wzbudzając tym naleganiem podejrzenia upatrzonego teścia. Ten na koniec uległ podszeptom Herakliusza: bawiąc w Rzymie, zaprosił Aecjusza, pozornie celem narady, do swego zamku na Palatynie, a gdy Aecjusz nadszedł z kilkoma bezbronnymi towarzyszami -rzucił się nań i własnoręcznie go zamordował, podczas gdy Herakliusz i pozostała służba mordowała tych, co z nim przybyli (rok 454). To właśnie było owym samobójstwem: Walentynian lewą ręką odrąbał sobie prawą — twierdzono słusznie. Aecjusz, jak widzieliśmy, niemało zawinił na początku swej kariery, ale swym późniejszym sprawowaniem się, jako namiestnik Galii, zrównoważył te winy, a ostatnim zwycięstwem mógł tylko zasłużyć na wdzięczność całego Rzymu. I oto jaka spotkała go nagroda: poniósł śmierć z ręki tego, któremu uratował państwo. Ale zemsta była już niedaleko. Nie mieliśmy dotychczas sposobności mówić o pewnym zjawisku, charakterystycznym dla owych czasów rozkładu: o strażach przybocznych, często bardzo licznych, którymi się otaczali możnowładcy. Byli to żołnierze zaprzysiężeni na imię cesarza, ale również na imię swego chlebodawcy. Temu „chlebowi" zresztą zawdzięczali swą nazwę: był on bielszy niż zwykły żołnierski, nazywano go buccella — stąd na samych członków straży wołano buccellarii; naprzód brzmiało to zapewne żartobliwie, jakby „bułkowicze", a z czasem i na serio. Otóż tych buccellarii Aecjusza przejął teraz sam cesarz. Byli jednak śród nich i Goci, którym obyczaj ich szczepu nakazywał krwawą zemstę za swego pana. Sposobność do tego nadarzyła się rychło: Walentynian, wciąż jeszcze bawiąc w Rzymie, przypatrywał się ćwiczeniom wojska na Polu Marsowym: korzystając z tego, Goci napadli na niego oraz na Herakliusza i pozostałych winowajców śmierci Aecjusza — w roku 455 — zamordowali ich, purpurę zaś cesarską i inne insygnia odnieśli do senatu i oddali najgodniejszemu z senatorów, którym był Petroniusz Maksymus. Ten został więc pierwszym z owych ostatnich dziewięciu cesarzy Rzymu. Senat był zadowolony z tego zaszczytu, jaki spotkał najwybitniejszego senatora; stacjonujące w Rzymie wojsko cieszyło się również, ponieważ bogaty Maksymus obiecał mu hojne donativum. Należało jeszcze czekać na to, co powie cesarz Wschodu Marcjan, który po wygaśnięciu męskiej linii Honoriusza był także właściwym cesarzem Zachodu; zanim jednak cesarz Wschodu mógł się wypowiedzieć, Maksymus zapragnął zwiększyć swe szansę, przenosząc na siebie i na swój ród legendę walentynianowską: zmusił więc wdowę po zabitym, Eudoksję, do tego, by go poślubiła, a jej starszą córkę, Eudocję, wydał za swego syna, którego mianował cezarem. I właśnie ten nierozważny krok stał się przyczyną jego zguby. Surowe prawo ówczesnego chrześcijaństwa w ogóle zabraniało wdowom powtórnego zamążpójścia; na to jednak znalazłaby się rada. 409 Ale nowy ślub zaledwie po kilku dniach wdowieństwa, i w dodatku z człowiekiem, który skorzystał ze śmierci pierwszego męża i na którym wskutek tego ciążyło podejrzenie współwiny — to było coś wprost potwornego. Maksymus od razu stracił sympatie tych, którym zawdzięczał swój tron; a do rozruchów wewnętrznych dołączyło się również jeszcze niebezpieczeństwo z zewnątrz. Już śmierć Aecjusza stała się hasłem do rozprzężenia, jakie nastąpiło w prowincjach. Brytania zresztą już przedtem była stracona dla Rzymu: po krótkim powstaniu Konstantyna (wyżej, s. 393) i jego przeniesieniu się do Galii nic o niej nie słyszymy, widocznie jednak przesiedlenie się do niej Anglów i Sasów pod dowództwem Hengista i Horsy koło roku 450 i założenie przez nich księstw anglosaskich było nie tyle oderwaniem tej prowincji od Rzymu, ile przypieczętowaniem tego oderwania. Teraz, po śmierci Aecjusza, szczepy germańskie w Galii i Hiszpanii, które on dotychczas trzymał w karbach, zaczęły bezkarnie rozszerzać swe posiadłości kosztem Rzymu, aż doszło do tego, że z wyjątkiem niewielkiego skrawka Galii ze stolicą w Noviodunum (dziś. Soissons), uratowanego dla Rzymu przez wiernego Egidiusza3 - te dwie prowincje oderwały się również od cesarstwa. I oto na domiar biedy wzburzył wszystkich bezecny i niewczesny ożenek Maksymusa. Gejzeryk uważał swoje przymierze z Walentynianem za zerwane z chwilą jego śmierci, co dało mu upragnioną sposobność do rozszerzenia swej władzy w Afryce także i na te terytoria, które dotychczas były uznane za rzymskie. Teraz więc cała Afryka była stracona i obszar cesarstwa zachodniego ograniczył się do samej Italii wraz z prowincjami alpejskimi. Ale to jeszcze nie wszystko. Wiemy już, że Gejzeryk marzył o ożenieniu swego syna Huneryka z cesarzówną Eudocją i o przelaniu w taki sposób legendy walentynianowskiej na swój ród; w przyszłości syn Huneryka i Eudocji, wnuk Walentyniana III, zostałby naturalnie cesarzem Rzymu. Maksymus, żeniąc z Eudocją swego własnego syna, w sposób bardzo niezręczny pokrzyżował te plany Gejzeryka; jego odpowiedzią była — wojna. Na czele licznej floty wódz Wandalów przybył do Lacjum i stanął obozem przed bramami zachodnimi Rzymu. Zamiast bronić miasta, lud rzucił się do ucieczki, a śród uciekających znalazł się nowo obrany cesarz. Przekleństwa i kamienie leciały w ślad za nim, gdy na swym koniu pędził po ulicach miasta; nie zdążył jednak dotrzeć do bramy wschodniej, gdy trafiony w skroń, upadł na jezdnię. Rozbestwiona gawiedź dobiła go, rozszarpała jego ciało na części i poniósłszy je na palach, rzuciła do Tybru. A do jednej z bram zachodnich dotarł w tym czasie Gejzeryk. I oto powtórzyła się znana nam już sytuacja: przeciw wściekłemu najeźdźcy wystąpił — papież Leon. Tym najeźdźcą był tym razem nie poganin, ale też i nie katolik: Gejzeryk, jako arianin, dużo krzywd wyrządził duchowieństwu katolickiemu; wobec głowy Kościoła i on jednak schylił czoło. Obiecał zaniechać morderstw, pożarów i gwałtów, zadowalając się jedynie wydaniem mu kosztowności, których od czasów Alaryka niemało zebrało się w kościołach i pałacach Rzymu. 410 Przede wszystkim jednak chodziło mu o główną zdobycz — o rodzinę cesarską. Eudoksja z obiema córkami powędrowała wraz ze zwycięzcą do Kartaginy, i tam, na koniec, odbył się ślub Huneryka z cesarzówną Eudocją. Niedługo sprawował Maksymus władzę cesarską; w tym samym roku 455 musiano obrać jego następcę. Pochodził on tym razem z zachodu. Czytelnik nie zapomniał, że w pertraktacjach Aecjusza z królem Wizygotów, które poprzedziły połączenie ich sił dla stoczenia bitwy z Hunami, czynny udział brał podwładny Aecjusza, A w i t u s; pozostał on nadal wpływową osobą przy dworze królewskim w Tolozie i kiedy następca poległego Teodoryka, Teodoryk II, dowiedział się o śmierci Maksymusa, namówił swego gościa, żeby ów osobiście sięgnął po koronę cesarską. Awitus się zgodził; nie chcąc jednak być cesarzem z łaski barbarzyńców, zebrał senatorów rezydujących w Galii i uznany przez nich, jak gdyby przez senat, przedstawił się wojsku rzymskiemu w strefie nadrodańskiej, które też potwierdziło wybór „senatu". Teraz brakowało tylko zgody Marcjana, cesarza Wschodu; nie czekając na jej nadejście, Awitus wyruszył do Italii, mając przy sobie, jako swego hetmana, niejakiego Rycymera, Sweba z pochodzenia, zaprzyjaźnionego również z dworem wizygockim. Maszerując przez prowincje alpejskie i zaalpejskie, Awitus mógł zyskać dla swego państwa cenną zdobycz, Panonię, którą teraz, po śmierci Attyli, bez wielkich wysiłków odebrał osłabionym Hunom; a dowiedziawszy się, że Gejzeryk, wskrzeszając pamięć wojen punickich, wysłał z Kartaginy pokaźną flotę celem zdobycia Sycylii — wysłał przeciw niej Rycymera, który tę flotę rozbił, odbierając nienasyconemu królowi ochotę do napastowania w dalszym ciągu uszczuplonych posiadłości rzymskich. Ci dwaj wodzowie — Awitus i Rycymer — na pewno przynieśliby jeszcze wiele pożytku państwu rzymskiemu, gdyby nie to, że było ich właśnie dwóch. Rycymer była to natura niezwykle ambitna. O tym, żeby zostać cesarzem rzymskim, nie mógł na razie marzyć, jako barbarzyńca; pragnął natomiast zostać wszechwładnym hetmanem, jakim Stylichon był za rządów Honoriusza. Ale do tego trzeba było, żeby tron cesarski zajmował figurant; Awitus zaś figurantem nie był. Stąd wynikła zazdrość i nienawiść, którą żywił do niego Rycymer. Ponieważ zaś Marcjan wciąż zwlekał z uznaniem Awitusa, Rycymer poczuł się uprawnionym do tego, aby widzieć w nim uzurpatora i opierając się na oddanym sobie wojsku, podniósł rokosz. Zaledwie więc dzięki dobremu władcy zabłysła słaba nadzieja na poprawę, zniweczyła ją wewnętrzna niezgoda. Bitwa została stoczona, znowu jak za czasów punickich, koło Placencji4 i zwyciężył w niej, niestety, Rycymer. Ale Awitusa nie stracono: powróciwszy do naukowych zajęć, którym oddawał się w młodości, przyjął on święcenia biskupie w tejże Placencji i spokojnie doczekał się naturalnej śmierci. Rządy Awitusa trwały od lipca 455 do października 456 roku; po jego ustąpieniu rządził formalnie cesarz wschodni Marcjan, w rzeczywistości zaś Rycymer ze swym pomocnikiem w walce z Awitusem, dzielnym wodzem Majorianem. Na samym początku roku następnego umarł Marcjan; 411 jego następca Leon I zachował formalne zwierzchnictwo nad Zachodem i ograniczył się do tego, że mianował Rycymera „patrycjuszem", Majoriana zaś „naczelnikiem wojska" (magister militum). Muszę tu dodać, że tytuł patrycjusza, wskrzeszony przez Konstantyna Wielkiego z tradycji republikańskiego Rzymu, nie miał już nic wspólnego z tym, co oznaczał wówczas. Nadany przez cesarza dostojnikowi wojennemu, czynił go - w naszym znaczeniu - hetmanem; dlatego też i tłumaczyłem go tak w poprzednich opowiadaniach. Tytuł magister militum właściwie oznaczał to samo, był jednak o jeden stopień niższy od godności patrycjusza. Tak więc póki za cesarza był uznawany Leon, magister militum Majorian był podwładnym „patrycjusza" Rycymera i ambicja tego ostatniego była całkowicie zaspokojona; ta zależność jednak od Wschodu sprzykrzyła się Rzymowi, zapragnął on własnego cesarza i na takiego obrał, ma się rozumieć, Rzymianina Majoriana, nie zaś barbarzyńcę Rycymera. Od tej chwili zaczęła się niechęć tego ostatniego do swego byłego pomocnika. Cóż z tego, że Majorian okazał się wybornym władcą, że wydał cały szereg zbawiennych praw, że odnowił swą energią, połączoną z wybitnym rozumem i czarem osobistym, jakie takie zwierzchnictwo Rzymu nad Galią i Hiszpanią i przygotowywał najazd na Afrykę, spichlerz Italii? I cóż z tego, że po dawnemu ufał on Rycymerowi, nie podejrzewając go o zdradę? Ułatwiało to tylko zdrajcy wykonanie bezecnego zamiaru: w sierpniu roku 461 udało mu się zawładnąć osobą nieostrożnego cesarza i uśmiercić go. Cztery lata trwały rządy Majoriana: w owych czasach -tak samo jak w czasach wielkiego zamętu — to bardzo wiele. Będąc teraz samowładcą Zachodu, Rycymer mógł z łatwością przeprowadzić kandydaturę zupełnie sobie oddanego i nic nie znaczącego człowieka; był nim Libiusz, czyli Liwiusz, Sewer. Ten także był w stanie rządzić w ciągu czterech lat — do roku 465 — ale właśnie dzięki temu, że nie rządził wcale, lecz siedział w Rzymie i pozwalał Rycymerowi robić wszystko, czego ten pragnął. Toteż nie on przykuwa do siebie naszą uwagę, lecz właśnie Rycymer i jego stosunki z Gejzerykiem, z cesarzem Leonem i z prowincjami zachodnimi. Zacznijmy od Leona. Został on w roku 457 następcą Marcjana, nie mając na to żadnych praw dynastycznych, dzięki protekcji, którą go darzył hetman cesarski, Rycymer Wschodu, barbarzyńca ze szczepu Alanów, Aspar. A tymczasem Marcjan zostawił po sobie następcę, który będąc sam przez się dzielny i przedsiębiorczy, mógł się powoływać na pewne prawa dynastyczne: Marcjan miał córkę — co prawda nie z Pulcherią, lecz z pierwszą żoną - Eufemię, i tę córkę wydał on za pewnego możnowładcę, Antemiusza. Niewątpliwie stary Marcjan jego właśnie pragnął uczynić swym następcą; ale Aspar wolał bardziej oddanego sobie cesarza: Antemiusza pominięto i tron Marcjana dostał się Leonowi. Wybór był zresztą dobry; Leon nie był figurantem w rodzaju Sewera: objąwszy puściznę po Marcjanie, wziął na siebie również wynikające z tego obowiązki, a do tych należało wyzwolenie porwanej przez Gejzeryka Eudoksji — która przecież była cesarzówną bizantyńską — i jej córek. 412 W drodze pertraktacyj osiągnął on swój cel: co prawda starsza córka Eudoksji, Eudocja, pozostała w Kartaginie, gdyż była żoną królewicza Huneryka, za to młodsza, Placydia, nie tylko wróciła z matką do Konstantynopola, lecz zabrała z sobą także swego męża, Rzymianina Olibriusza, którego poznała na dworze kartagińskim. Miało to pewien wpływ na przyszłość. Ale teraz powróćmy do Leona. Jego przyjazne stosunki z Gejzerykiem miały tylko znaczenie chwilowego rozejmu; rozpostarłszy swoją opiekę nad cesarstwem zachodnim, musiał także podzielić jego troski, a do tych należała przede wszystkim plaga wandalska. Gejzeryk nie przestawał gnębić swymi wyprawami korsarskimi Italii, i w dodatku żądał, żeby mu wydano, jako posag jego synowej, posiadłości ziemskie Walentyniana, którymi zamierzał rządzić przez swoich komisarzy, wkraczając w ten sposób do Italii jeszcze przed przyjściem na świat spodziewanego wnuka. Ta bieda z Wandalami skruszyła pychę Rycymera: kiedy jego zausznik Sewer w roku 465 umarł, nie protestował on przeciwko temu, żeby senat zwrócił się przez posłów do Leona, prosząc go o mianowanie Antemiusza cesarzem Zachodu — zapewne z inicjatywy samego Leona, któremu zależało na tym, żeby ten dzielny człowiek przestał być jego konkurentem na Wschodzie, a za to został jego sojusznikiem na Zachodzie. I znowu dla Zachodu zabłysnął promyk nadziei. Dzielny Antemiusz z całą energią zaczai przygotowywać wyprawę przeciw Gejzerykowi. Zamierzając przeprawić swe wojsko przez cieśninę zwaną dziś Gibraltarską, musiał naprzód uporządkować sprawy galickie i hiszpańskie, działając w dalszym ciągu w duchu Majoriana. Jednocześnie Leon, przychodząc mu z pomocą, wyprawił swoją bardzo pokaźną flotę przeciw Gejzerykowi, a dowództwo jej powierzył bratu swej żony, Bazyliskosowi. W dodatku wojsko egipskie, wylądowawszy w Trypolitanii, wypędziło załogi Gejzeryka z tego kraju. Teraz mogło się zdawać, że stary tygrys, zewsząd osaczony, ulegnie siłom zjednoczonych cesarstw i przestanie zagrażać Rzymowi. Niestety, nadzieja ta zawiodła tak samo jak i poprzednie. Łatwowierny Bazyliskos nie liczył się z tym, że władca ówczesnej Kartaginy odziedziczył także perfidiom Punicam, związaną z nazwą tego miasta.5 Zgodził się zawrzeć z Gejzerykiem rozejm na pięć dni; rozejm ten był mu potrzebny tylko na to, aby się doczekać pomyślnego wiatru. Kiedy to nastąpiło, wysłał przeciw flocie rzymskiej okręty bez załogi, napełnione łatwopalnymi materiałami, które przedtem zapalił. Bazyliskos, ufając rozejmowi, nie podejrzewał zdrady; płonące okręty Gejzeryka, pędzone wiatrem, zderzyły się z okrętami rzymskimi i wznieciły na nich pożar. Część floty zniszczył ogień, drugą dobiła flota Gejzeryka; Bazyliskos uciekł do Konstantynopola i tylko dzięki wstawiennictwu swej siostry, cesarzowej, zdołał ujść zasłużonej kary. To był dla Rzymu cios śmiertelny. Leon wycofał się z dalszej akcji. Goci w Hiszpanii i Galii porzucili sojusz z Rzymem, widząc w tym uratowaniu swego (współwyznawcy – brak całej strony 413) Attyla, który był władcą tej prowincji, oddanej, jak już wiemy, przez Aecjusza Hunom, ceniąc jego zdolności, uczynił go swym sekretarzem i korzystał z jego usług przy pertraktacjach z dworem konstantynopolitańskim. W taki sposób przebiegły Panończyk mógł nawiązać stosunki i z Hunami, i z możnowładcami rzymskimi, z których jeden, imieniem Romulus, tak go sobie upodobał, że wydał za niego swoją córkę. Nepos, również powiernik dworu konstantynopolitańskiego, zaprzyjaźnił się teraz z Orestesem i uczyniwszy go na miejsce Ekdycjusza naczelnikiem wojska galickiego, sam rezydując w Rzymie, polecił mu przeprowadzić przez Alpy oddział pomocniczy. Tak więc dwakroć omylił się w ocenie ludzi: lojalny Ekdycjusz usłuchał jego rozkazu i opuścił wojsko, którym tak chlubnie dowodził, Orestes zaś, zaledwie dotarł z tym wojskiem do nieprzystępnej Rawenny, która mu jako wysłańcowi cesarskiemu bez sprzeciwu otworzyła bramy - obwieścił detronizację swego dobroczyńcy Neposa, cesarzem zaś obwołał swego maleńkiego synka, któremu na cześć teścia dał imię Romulusa, dodając doń nie tylko jako tytuł, lecz także jako przydomek, imię Augusta. I chociaż współcześni ze względu na jego młodociany wiek nazywali go pieszczotliwie Romulus Augustulus, jednak można uważać za rodzaj symbolu to, że ten, który miał być ostatnim rzymskim władcą Italii i Zachodu, łączył w sobie imiona założyciela miasta i założyciela cesarstwa. Nepos, rozgoryczony, zrezygnował z tej nowej walki i powrócił do swej rodzimej Dalmacji (w sierpniu 475); Orestes zaś rychło się przekonał, że tym ostatnim rokoszem dobił tylko i tak już wycieńczone chorobą państwo. Jego najemnicy, Germanowie różnych szczepów, domagali się należnego sobie żołdu; Orestes, którego skarb był pusty, nie mógł go wypłacić. Wtenczas zaczęli oni domagać się, żeby osiedlił ich na ziemi; i tego nie mógł spełnić nowy władca, ponieważ wszystkie prowincje były już dla Italii stracone. Wobec tego barbarzyńcy zażądali, by ich osiedlił w samej Italii: gotowi byli zadowolić się trzecią jej częścią. Na to jednak Orestes, czując się bądź co bądź Rzymianinem, nie mógł się zgodzić. A wtedy butni Germanowie postanowili sami sobie poradzić. Obwoławszy królem germańskim jednego ze swoich naczelników, O d o a k r a, opanowali ziemię, której pożądali, Orestesa zaś wraz z jego bratem zamordowali (sierpień 476). Tylko maleńkiego Augusta oszczędzono, litując się nad jego dziecięctwem; pozbawiony tronu, pozostał on jednak dzięki Odoakrowi przy życiu. Jako miejsce pobytu wyznaczono mu Kampanię wraz z bardzo znacznym dożywociem. W Italii zaś powstało, na wzór tylu innych państw barbarzyńskich w Afryce, Galii, Hiszpanii itd., nowe królestwo germańskie — królestwo Odoakra. Dwunasty sęp Romulusa ostatecznie zniżył swój lot i dotarł do kresu. 413 współwyznawcy Gejzeryka jasny dowód, że sam Bóg stoi po stronie ariaństwa; i wobec opresji, w jakiej znalazł się cesarz, Rycymer znowu podniósł rokosz. Próżno się bronił Antemiusz: po utracie Italii został zapędzony do Rzymu; straciwszy Rzym — uciekł na Palatyn; a kiedy i to serce Rzymu poddało się Rycymerowi, rzucił się do ucieczki, podczas której został zabity (lipiec 472). Niedługo przeżył go Rycymer: zaledwie upłynął miesiąc od zabójstwa jego ofiary, kiedy i jego samego krwotok zwalił na łoże śmierci — niestety, za późno dla Rzymu. Ostatnim czynem Rycymera było wyznaczenie następcy po zmarłym Antemiuszu; co do tego należało się porozumieć z bardziej niż kiedykolwiek wszechwładnym Gejzerykiem. Ten popierał szwagra swego syna, od dawna sobie znanego Olibriusza, który po ożenieniu się Huneryka z Eudocją, starszą córką Walentyniana III, poślubił jej młodszą siostrę, Placydię. Naturalnie spełniono jego życzenie i w ten sposób krew walentynianowska odrodziła się znowu na tronie rzymskim — na krótki tylko czas. W kilka zaledwie miesięcy po swoim obiorze Olibriusz zmarł śmiercią naturalną. Na ogół począwszy od roku 472 agonia cesarstwa rzymskiego przybrała tempo piorunujące. Jedynym czynem Olibriusza, o którym wie historia, było mianowanie hetmanem i następcą Rycymera — jego siostrzeńca Gundobada, tego, który własnoręcznie zamordował Antemiusza podczas ucieczki: na takie szczegóły nie zwracano wówczas uwagi. Po śmierci swego cesarza i krótkim bezkrólewiu, ów Gundobad zdołał zdobyć tron w Rawennie dla naczelnika swej straży przybocznej Gliceriusza. Ale były to obliczenia i plany nie uzgodnione z istotnym gospodarzem: za gospodarza Italii uważał się zaś cesarz wschodni Leon, on to odmówił uznania Gliceriuszowi i ze swojej strony mianował cesarzem Zachodu namiestnika Dalmacji, Juliusza Neposa, posyłając mu purpurę cesarską i wydając za niego swą siostrzenicę. Należy bowiem wiedzieć, że Dalmacja, będąc według prawa dzielnicą cesarstwa zachodniego, podczas jego agonii zdobyła sobie stanowisko samodzielne. Teraz więc, w roku 474, wraz z mianowaniem jej władcy Neposa cesarzem powróciła chwilowo do cesarstwa zachodniego. Gliceriusz nie mógł się oprzeć siłom Neposa, za którymi stały siły daleko potężniejszego cesarstwa wschodniego. Gdy flota dalmatyńska ukazała się w porcie rzymskim, rozpoczął z nim rokowania, na mocy których — korzystając z przykładu Awitusa — mógł zmienić koronę cesarską na skromniejszą, ale też i bezpieczniejszą tiarę biskupią w Salonie, stolicy Neposa. Nepos zaś stał się teraz bez sprzeciwu cesarzem Zachodu. Niedługo nim pozostał. W Galii na czele wiernych Rzymowi sił walczył z powodzeniem przeciw przemocy Wizygotów Ekdycjusz, syn byłego cesarza Awitusa i spadkobierca jego odwagi. Obawiając się z jego strony pretensji do tronu cesarskiego, Nepos odwołał go do Rzymu, wodzem zaś wojska w Galii mianował niejakiego Orestesa, którego losy były zaiste ciekawe. Był on z pochodzenia Panończykiem, zresztą człowiekiem wykształconym i mądrym; 430 POSŁOWIE WYDAWCY Wspominał Jan Parandowski: „Była to jedna z tych osobistości, co mają dar wyrastania ponad tłum, zawsze i wszędzie, choćby otaczające je mnóstwo nie było tłumem w pospolitym znaczeniu. Zanim usta otworzył, zanim narzucił się ludziom mocą swej wiedzy lub inteligencji, zanim wszyscy mogli się dowiedzieć, kim jest, potrafił samą tylko obecnością obudzić najwyższą uwagę. Zdaje mi się, że nigdy nie zdołałby się ukryć w cieniu. Gdy odczytawszy jego nazwisko na karcie hotelowej na Capri, a nie znając go jeszcze wówczas ani osobiście, ani nawet z fotografii, szukałem go wśród tłumu cudzoziemców, bez wahania podszedłem do siwowłosego gentlemana, siedzącego w fotelu z tomem Goethego w ręku. Nie wiadomo, co go tak wyróżniało w całej prostocie jego zachowania się: czy postać imponująca, czy jakiś szczegół osobliwy, czy spojrzenie mądrych, wiecznie młodych oczu, czy wreszcie atmosfera tego ducha, tak odrębna, że chciałoby się nieraz widzieć w nim jakby szczątek starożytności klasycznej, który się przypadkiem znalazł wśród nowoczesnego życia." I dalej: „Instynkt wielkości porywał go nieustannie w najwyższe i najczystsze sfery twórczości ludzkiej. Nigdy nie zajmował się żadną pośledniejszą jednostką i nie inaczej jak chyba po niezbędną wiadomość sięgał do autorów płaskich lub pospolitych. Zdaje się, jak gdyby mógł mówić tylko o tym, co może jednocześnie czcić, kochać i podziwiać, w każdym razie uważał, że tylko o tym mówić warto. Stąd wysoka atmosfera moralna jego dzieł, która sprawia, że nie tylko można się z nich czegoś nauczyć, ale można się też przy nich czymś stać. Trudno ocenić rozległość wpływu Zielińskiego na inteligencję polską w okresie przedwojennym. Z powtarzających się wydań można było nabrać przekonania, że oddziaływał znacznie szerzej, niż się to zwykle zdarza uczonym. Niepodobna było przejść obojętnie obok wspaniałej postaci Europejczyka, co zarówno sławą, jak wszechstronnością i obszarem myśli wyrastał ponad kłębki tych nikłych spraw, którym poświęca się zazwyczaj zbyt wiele czasu i uwagi. Lecz nawet jeśliby się okazało, że głos jego docierał do szczupłej garstki, mogłoby to świadczyć o bierności umysłów, ale nie rodziłoby obawy, że Zieliński ominie nas nie wysłuchany."? 431 Niezwyczajne życie niezwyczajnego człowieka scharakteryzowanego w tych pięknych słowach, których podniosłość tak harmonijnie współbrzmi z jego osobą i jego dziełem, tyleż egzemplifikuje dramatyzm losu jednostki, co jest refleksem zawirowań i burz, jakie były udziałem losu zbiorowego na naszym rozstaju Europy w dobie przełamywania się epok. Tadeusz Zieliński urodził się 14 września 1859 r. w Skrzypczyńcach, leżącym pod Kaniowem, na kresach dawnej Rzeczypospolitej, majątku rodziców matki.? Po jej śmierci, spowodowanej gruźlicą, czteroletniego chłopca zabrał do siebie ojciec, pracujący jako urzędnik w Petersburgu. Nieco później znalazł się tam również młodszy brat Tadeusza, w przyszłości carski oficer (zm. 1916). Dziećmi opiekowała się wychowawczyni, Rosjanka, która też wkrótce stała się ich macochą (darzoną przez Tadeusza, również w przyszłości, głębokim przywiązaniem) i matką ich przyrodniego rodzeństwa. Do dziesiątego roku życia Tadeusz kształcił się w domu, z którego wyniósł znajomość łaciny i francuskiego, nie mówiąc oczywiście o rosyjskim. Następnie ojciec, obawiając się dyskryminacji chłopca w rosyjskiej szkole wobec żywych po powstaniu styczniowym nastrojów antypolskich, posłał go do niemieckiego gimnazjum przy ewangelickim kościele Św. Anny. Miało to zaowocować doskonałą, z czasem, znajomością niemieckiego oraz greki, która w ówczesnym programie szkolnym zajmowała niewyobrażalnie dziś poczesne miejsce. Ale dopiero pod koniec nauki wszechstronnie dobry uczeń, zainteresowany również naukami przyrodniczymi, zdecydowanie optował na rzecz humanistyki i — starożytności. Wcześniej jednak spotkała chłopca nowa tragedia: w 1873 r. zmarł mu ojciec. Zajął się nim wtedy skonfliktowany z macochą stryj, inżynier kolejowy, który, własnym wzorem, zamyślał skierować go na studia techniczne. Na szczęście, bo tak wypada, znając dalsze koleje losu przyszłego wielkiego uczonego, powiedzieć, służbowe przeniesienie stryja z Petersburga do Permu doprowadziło do usamodzielnienia młodego człowieka, który skończywszy chlubnie szkołę, otrzymał trzyletnie stypendium dla studiów w seminarium filologicznym, utworzonym przez rząd rosyjski przy uniwersytecie lipskim w celu kształcenia nauczycieli języków klasycznych. Umożliwiło mu to korzystanie z wykładów na samym uniwersytecie, prowadzonych przez świetnych znawców starożytności (a także psychologii, którą Zieliński zawsze uważał za swego rodzaju podstawę wszystkich dyscyplin humanistycznych i która odgrywa tak ważną rolę w jego koncepcjach naukowych i w całej jego twórczości pisarskiej), i nawiązanie pierwszych kontaktów z przedstawicielami europejskiego, przede wszystkim niemieckiego, świata nauki. Studentem był znakomitym. Konkursowa praca o komedii attyckiej przyniosła mu wysoką nagrodę pieniężną i przedłużenie stypendium, dzięki czemu mógł uzyskać doktorat (napisaną po niemiecku rozprawą o ostatnich latach drugiej wojny punickiej), a dzięki temu z kolei następne stypendium rządowe, tzw. profesorskie, przyznawane 432 rokującym największe nadzieje kandydatom na uczonych, aby umożliwić im pogłębienie wiedzy w innych ośrodkach uniwersyteckich. Pozwoliło ono Zielińskiemu na pobyt najpierw w Monachium i Wiedniu (gdzie „przy okazji" przełożył na niemiecki powieść Kraszewskiego Kaprea i Roma), a potem we Włoszech i Grecji, co ze zrozumiałych względów miało dla tego duchowego obywatela Hellady i Romy szczególne znaczenie. Do Petersburga wrócił pod koniec r. 1882, w następnym roku złożył rosyjski egzamin magisterski, w kolejnym zaś rozpoczął wykłady na uniwersytecie. W roku 1885 żeni się z Luizą Giebel, Niemką, z którą będzie miał syna i dwie córki —jedna z nich, co biorąc pod uwagę powikłania narodowościowe tej biografii, warto może odnotować, wyjdzie za mąż za Rosjanina, druga za Japończyka. (Warto też może dodać, że ukochanym dzieckiem Zielińskiego będzie jednak córka pozamałżeńska, Weronika.) Doktorat w Dorpacie w tymże roku jak gdyby zamknął w jego życiu okres „niemiecki". Profesura nadzwyczajna w Petersburgu w r. 1887, zwyczajna w 1890, zwyczajna zasłużona w 1909, dziekanat wydziału 1906—1908 i emerytura w 1916 były kolejnymi szczeblami formalnymi kariery akademickiej uczonego w najdłuższym okresie jego życia, zwanym przez niego samego „rosyjskim". To wtedy ostatecznie ukształtował się ten Tadeusz Zieliński, o którym jeden z jego wybitnych uczniów rosyjskich powiedział, że „legitymował się narodowością polską, wykształceniem niemieckim, kulturą rosyjską, ale jego istotną ojczyzną była Hellada epoki klasycznej".? Po pierwszych latach doświadczeń wypracował sobie własny styl wykładów, zgodny z jego temperamentem i skłonnością do traktowania filologii, jak to ujął Marian Plezia, „humanistycznie, a nie erudycyjnie (choć naturalnie na gruntownej podstawie erudycyjnej)". „Osobiste zaangażowanie wykładowcy w wykładany przedmiot w połączeniu z gruntowną erudycją i szeroką kulturą umysłową ściągały z czasem liczne rzesze słuchaczy na wykłady Zielińskiego i jednały mu ich sympatię oraz podziw, dzięki czemu wybaczali mu nawet pewne śmiesznostki czy przesadę, kiedy np. przy objaśnianiu tych samych miejsc Iliady wzruszał się za każdym razem i ronił łzy na katedrze. Na przełomie XIX i XX w. stał się nawet jedną ze sław Uniwersytetu Petersburskiego i szeroko znaną osobistością w intelektualnym życiu Rosji. Szerszą, pozapetersburską popularność zyskał sobie zwłaszcza ożywioną działalnością publicystyczną na łamach miesięczników literackich i ogólnokulturalnych. (...) Działalność popularyzatorska Zielińskiego charakteryzowała się jednak przede wszystkim tym, że upowszechniał on nie cudze, lecz własne koncepcje, wykuwane równocześnie w toku pracy badawczej."?? Z nieprzeliczonej mnogości wydanych przez Zielińskiego w tym okresie artykułów i książek o charakterze naukowym on sam najwyżej cenił klasyczne dziś dzieło o roli Cycerona w dziejach kultury europejskiej (Cicero im Wandel der Jahrhunderte, Lipsk 1897, później kilkakrotnie wznawiane i rozszerzane), trzytomowy rosyjski przekład tragedii Sofoklesa z komentarzem (Dramy, Moskwa 1913—1915) oraz kontynuowany już w Polsce, a zaczęty wówczas rosyjskim wydaniem pierwszego tomu Religia starożytnej Grecji (Piotrogród 1917, wydanie polskie 1921) cykl Religie świata antycznego. 433 Z popularyzatorskiego zaś nurtu jego twórczości bodaj najgłośniejszy rezonans wzbudziła wielokrotnie wznawiana i tłumaczona na wiele języków książka Świat antyczny a my (Petersburg 1903, wydanie polskie 1922) - „apologia, pisana z żarem wyznawcy i rzetelnością myśliciela" (Jan Parandowski). Dodajmy jeszcze, że obraz młodości i lat męskich Tadeusza Zielińskiego byłby niesprawiedliwie ułomny, gdyby nie wspomnieć, że „kobieta, wino i śpiew" nie pozwalały zastygnąć jego pomnikowej postaci w spiżowym bezruchu i kolekcjoner plotek znalazłby niemało materiału do nakreślenia vie scandaleuse czcigodnego akademika. Nigdy nie wygasłe poczucie przynależności narodowej i związki z polskim środowiskiem intelektualnym (od 1907 r. był członkiem krakowskiej Akademii Umiejętności, późniejszej Polskiej Akademii Umiejętności) znacznie ożywiły się w latach pierwszej wojny światowej, kiedy Zieliński czynnie włączył się w życie licznej wówczas w Piotrogrodzie kolonii polskiej. Między innymi w r. 1916 znalazł się w składzie delegacji wysłanej do ambasadora Stanów Zjednoczonych z wyrazami wdzięczności dla prezydenta Wilsona za jego stanowisko w sprawie niepodległości Polski. Naturalną koleją rzeczy odrodzony Uniwersytet Warszawski natychmiast, już w r. 1918, zaprosił go do objęcia katedry filologii klasycznej — i zaproszenie zostało bez zwłoki przyjęte, choć na stałe przeniósł się do Warszawy dopiero w r. 1922. Nie deprecjonując w najmniejszym stopniu motywów tej decyzji, trudno nie zauważyć, że sprzyjał jej rozwój wypadków w Rosji. W każdym razie Polska odzyskała wybitnego rodaka, a jak każde młode państwo szczególnie potrzebowała ludzi takich jak on, o uznanym dorobku i pozycji międzynarodowej, którzy potwierdzali jej pozycję partnerską wobec kulturalno-naukowych potęg ówczesnej Europy. Oddajmy jeszcze raz głos Janowi Parandowskiemu: „Zasiadł na katedrze Uniwersytetu Warszawskiego już w pełni swej sławy, jako członek Akademii polskiej, bawarskiej, brytyjskiej, paryskiej, rumuńskiej, rosyjskiej, bułgarskiej, honorowy doktor Groningen, Oksfordu, Aten. Bibliografia jego prac, gdyby wymienić tylko same tytuły —jest ich przeszło osiemset — wypełniłaby tom. Wrócił wiec z rękami pełnymi świetnego bogactwa. Dał nam od razu parę dziesiątków dzieł, którym wystarczyło odjąć rosyjski język, aby je wprowadzić do piśmiennictwa polskiego. Przyniosły gęsty zastęp problemów, dość u nas wzgardzonych, i wiarę w zwycięstwo humanizmu, przeżywającego właśnie godzinę zmierzchu. Ale co było szczególnie radosne, to praca, którą wśród nas wykonywał. Spotykało się jego nazwisko w każdym poważnym czasopiśmie polskim i na okładkach książek szkolnych, słyszało jego głos w salach odczytowych, występował jako przedstawiciel nauki polskiej na zjazdach i kongresach międzynarodowych, i każdy kraj zazdrościł nam tak wspaniałego reprezentanta."? Andrzej Biernacki podaje nawet, że „około roku 1930 pisało się trochę w prasie o wysunięciu kandydatury Zielińskiego do literackiej Nagrody Nobla".?? Niezależnie od realności tej idei pomysł nie był tak osobliwy, jak mogłoby się wydawać z naszej perspektywy. Świat nauk humanistycznych nie był jeszcze tak wyraźnie oddzielony od świata literatury jak obecnie. 434 W 1902 r. tę nagrodę otrzymał wielki badacz antyku Theodor Mommsen, specjalista prawa rzymskiego i historii starożytnej. Miejsce zaś w petersburskiej Akademii Nauk, które w 1917 r. zajął Zieliński, było przedtem zajmowane przez Henryka Sienkiewicza (zm. 1916), a w 1933 r. uczony znalazł się w szczupłym gronie członków utworzonej wówczas Polskiej Akademii Literatury. Świetny plon wydawniczy warszawskich lat Tadeusza Zielińskiego nie ograniczał się do tych „dziesiątków dzieł, którym wystarczyło odjąć rosyjski język". Rok za rokiem przynosił nowe prace, naukowe i popularne. Przede wszystkim rozwijały się dwa wielkie cykle, niewspółmiernej zresztą wagi: wspomniany już, Religie świata antycznego, oraz zarys dziejów starożytności grecko-rzymskiej od czasów mitycznych do upadku cesarstwa — Świat antyczny. I tak w r. 1922 wyszły, jeszcze w Piotrogrodzie i po rosyjsku, Religia hellenizmu oraz otwierająca drugi cykl Starożytność bajeczna (później sam autor będzie cenił ten tom bodaj najwyżej z całego cyklu, a jeszcze dziś tak wymagająca znawczyni literatury starożytniczej jak Ewa Wipszycka nazwie go zbiorem mitów „najlepszym z punktu widzenia literackiego i religioznawczego"?). Kontynuacją pierwszego cyklu (po polskim wydaniu Religii hellenizmu w r. 1925) były Hellenizm a judaizm (1927) oraz Religia rzeczypospolitej rzymskiej (część I i II, 1933, 1934), drugiego (po polskim wydaniu Starożytności bajecznej w r. 1930) - Grecja niepodległa (1933), Rzeczpospolita rzymska (1935) i Cesarstwo rzymskie (1938). Skromnym, ale wymownym przyczynkiem do portretu Zielińskiego w tym okresie i w ogóle do obrazu „ludzkiej" strony jego osobowości może być fakt, że obsypywany zaszczytami i nagrodami, w ciągłych rozjazdach po Europie, podziwiany przez studentów i czytelników, obecny w wierszach najwybitniejszych poetów dwudziestolecia, pracując intensywnie nad wciąż nowymi publikacjami — potrafił przy tym znaleźć czas i chęć, by np. z ogromną kurtuazją i życzliwością odpowiedzieć na pełen uwielbienia list trzynastoletniej Ani Świderkówny??, która po latach własną twórczością pod wieloma względami może najbardziej z dzisiejszych ludzi pióra zbliży się do jego modelu popularnego pisania o antyku. W ten pogodny czas spełnienia wdarła się wojna, która brutalnie weryfikuje realność świata wyobrażeń, w jakim zwykle żyją i z jakiego czerpią siłę takie natury jak Tadeusz Zieliński. Chyba najtrafniej jego życiową i duchową sytuację na jesieni 1939 r. odmalowała córka jego głównego polskiego wydawcy Hanna Mortkowicz-Olczakowa: „Córka Weronika, mieszkająca z ojcem i prowadząca mu gospodarstwo [po śmierci żony w 1923 r. — G. Ż.], fatalnie przeszła katastrofę oblężenia Warszawy, odbiło się to na jej zdrowiu, jeszcze bardziej ogłuchła, straciła poczucie rzeczywistości. Stary ojciec, zawsze głaskany i rozpieszczany przez los, zawsze górujący nad sytuacją i otoczeniem, ocknął się bezbronny, głodny, zziębnięty wśród nie znanego dotychczas koszmaru. Kiedy skończył się śmiertelny chaos bombardowania, ucichł ogłuszający huk — pozostały wybite szyby, ziąb jesienny, głód, brud. Pożar i bomby nie ominęły mieszkania Zielińskich w jednym z bocznych budynków Uniwersytetu Warszawskiego, 435 a profesor nie odzyskał już dawnych sił ani wspaniałego samopoczucia nadrzędnej istoty, obojętnej na troski życia. Wśród książek, zwalonych z półek na stosy, w przeciągu, który wiał przez szczeliny w murach i wybite okna, siedział wpółprzytomny, jak osowiały, chory ptak. Z tego żałosnego pobojowiska jego warszawskiego życia, z ruin stolicy i państwowości polskiej, której tak bardzo pragnął być obywatelem, zabrał do siebie chorego starca syn."? Syn — zamieszkały w bawarskiej miejscowości Schoendorf i pracujący tam jako nauczyciel. Ze środowiskiem profesorskim pobliskiego Monachium łączyły Zielińskiego stare, bliskie więzy. Wróciwszy rychło do zdrowia, podjął pracę nad dalszym ciągiem Religii świata antycznego. Nie zerwał kontaktów z polskimi przyjaciółmi i uczniami. Słał do Warszawy listy z poruszające naiwnymi pytaniami o życie kulturalne i naukowe oraz radami w tej mierze. Zmarł w maju 1944 r., kilka miesięcy po ukończeniu pracy, którą uważał za dzieło swego życia, zostawiając w maszynopisie Religię cesarstwa rzymskiego i Chrześcijaństwo antyczne. Łatwo sobie wyobrazić, jakie wrażenie w okupowanym kraju zrobił ten wyjazd ojca do syna, odbierany jako dezercja, jeśli nie kolaboracja — w dodatku chodziło o tak prominentną postać, która była chlubą Polski, należała, wydawało się, do niezbywalnych dóbr narodowych — i jakim ocenom podlegał bezpośrednio po wojnie, kiedy zrozumiała wówczas nienawiść do wszystkiego, co germańskie, była nieomal podstawowym spoiwem narodowej jedności. Przypominano wyjazd Zielińskiego z Warszawy do Piotrogrodu w 1920 r., gdy Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy, napomykano o jego sympatiach faszystowskich (jest prawdą, że mogła go uwieść imperialnorzymska frazeologia i w ogóle rzymski sztafaż faszyzmu włoskiego, po części przejęty z dobrodziejstwem inwentarza przez Niemców). Na tym tle stosunkowo łagodnie zabrzmi późniejsze określenie Jarosława Iwaszkiewicza, który w związku z odwiedzeniem grobu Zielińskiego napisze o jego postępku jako o kroku „nierozsądnej starości".?? Nic więc dziwnego, że ożywienie wydawnicze lat tuż powojennych przeszło obok twórczości Tadeusza Zielińskiego, a z końcem lat czterdziestych, kiedy kulturze nałożono kaganiec ideologiczny, ostatecznie przekreśliła szansę jego książek dodana do etykietki kolaboranta równie wtedy zabójcza etykietka reakcjonisty. Dopiero u schyłku lat pięćdziesiątych, z falą rozmaitych rewindykacji popaździernikowych, przyszła pora i na Zielińskiego, a w każdym razie na pierwszy, ostrożny zresztą, krok w kierunku przywrócenia czytelnikom możliwości obcowania z jego twórczością. W roku 1957 i 1958 „Książka i Wiedza" wznowiła mianowicie pierwsze trzy tomy cyklu Świat antyczny - w tym Starożytność bajeczną z cytowanym tu wstępem Jana Parandowskiego, starannie unikającym jakichkolwiek kontrowersyjnych akcentów i pomijającym sprawę owego nieszczęsnego wyjazdu do Bawarii. Prawdziwym jednak zamknięciem ćwierćwiekowej kwarantanny Zielińskiego było ogłoszenie przez Wydawnictwo Literackie trzech tomów jego studiów i szkiców w doskonałym wyborze 436 i opracowaniu Andrzeja Biernackiego. On też opatrzył pierwszy z nich, zatytułowany Po co Homer? (1970, w zawartości m.in. Świat antyczny a my), posłowiem, w którym wdzięk formy idzie w parze z poważnym traktowaniem czytelnika. Drugi z tych tomów, Szkice antyczne (1971), został poprzedzony wznowieniem wspomnianego tekstu Parandowskiego, trzeci, Legenda o złotym runie (1972), poświecony w przeważającej części literaturze polskiej, zawiera wstęp Juliana Krzyżanowskiego i posłowie Lidii Winniczuk. Swoista kompletność tej publikacji sprawiła, że nie poszły za nią inne. Dopiero po kolejnych kilkunastu latach, w r. 1987, 1988 i 1989, wydawnictwo „Śląsk" przypomniało znów tylko trzy pierwsze części Świata antycznego, poprzedzone wstępami Aleksandra Krawczuka. Wreszcie w r. 1991 Ossolineum zainicjowało najważniejsze po wojnie przedsięwzięcie edytorskie związane z twórczością Zielińskiego, ogłaszając pierwszy wolumin pełnego, jak zapowiedziano w przedmowie, wydania cyklu Religie świata antycznego, obejmujący Religię starożytnej Grecji i Religię hellenizmu. Przedmowa pióra Mariana Plezi stanowi najpełniejsze z dotychczasowych kompendium informacji o autorze i jego twórczości. Mają swoje losy autorzy, mają je i książki — habent sua fata libelli. Nie wszystkie naturalnie, ale z pewnością da się to powiedzieć o perturbacjach wydawniczych Cesarstwa rzymskiego. Pomijając już problemy związane z pierwszym wydaniem, o których będzie tu jeszcze mowa, najpierw wojna uniemożliwiła wznowienie dzieła (i Rzeczypospolitej rzymskiej, Grecja niepodległa została wznowiona w 1937 r.), co niewątpliwie, wobec gorącego przyjęcia książki przez czytelników, rychło by nastąpiło. Potem „Książce i Wiedzy" nie starczyło popaździernikowego rozpędu, by wydać Świat antyczny do końca. Nie była już wprawdzie tak niebezpieczna — po rezygnacji ze „Stalinogrodu" -np. smakowita historyjka o „Kommodogrodzie" (por. s. 282, z uwagą: „świetny przykład do naśladowania w czasach najnowszych", zapewne inspirowaną przez ulubione praktyki naszego wschodniego sąsiada), ale niepokój ideologicznych decydentów musiały budzić te partie książki, które można było inkryminować z paragrafu „propaganda religijna". Jest prawdą, że Zieliński dokonał rzeczy nie praktykowanej przez historyków starożytności, niezależnie od ich osobistej orientacji światopoglądowej, u których problem chrześcijaństwa, proporcjonalnie do jego wagi w dziejach rzymskich, zwykle pojawia się po raz pierwszy, i to w wymiarze marginalnym, w związku z represjami Nerona. W Cesarstwie rzymskim zaś relacja ewangeliczna została włączona w tok opowieści o historii Rzymu na równych prawach, a nawet więcej: stała się kulminacyjnym punktem pierwszej części książki, traktującej o panowaniu Augusta. W posłowiu zamykającym cały cykl autor tak wyjaśniał swoją koncepcję: „Idea (...) imperium Romanum przeżyła antyk, przeszła do średniowiecza, do renesansu, do czasów nowych, jest obecnie może żywsza niż kiedykolwiek — i kto wie, co się z niej jeszcze może wyłonić w przyszłości. Na progu jednak przekształcenia się starożytnego Rzymu w Rzym średniowieczny stoi chrystianizacja i jako jej skutek - powstanie rzymskokatolickiego wyznania wiary chrystusowej. Ten ważny fakt dziejowy — może najważniejszy ze wszystkich — 437 wymagał szerszego uwzględnienia, niż mu się go zazwyczaj udziela w «świeckich» historiach antyku. Uważając religię za samo serce kultury narodu, nie mogłem w żaden sposób pogodzić się z wykluczeniem dziejów chrześcijaństwa z ogólnej historii starożytności." I kończy Zieliński z charakterystyczną dla siebie swoistą prostodusznością: „Wiedziałem i wiem, że jest to materia ogromnie delikatna; przypuszczałem jednak, że stać mnie na taką delikatność. Spodziewam się, że nikt temu nie zaprzeczy; gdyby jednak ta nadzieja mnie zawiodła — prawda i dobro pomimo to będą po mojej stronie."? W „Książce i Wiedzy" w odpowiedzi na interwencje czytelników przyznawano się półgębkiem, że możliwość wydania Cesarstwa została utrącona przez sposób ujęcia tam „kwestii chrześcijańskiej", konsekwentnie natomiast milczano o innej delikatnej materii, która odegrała w tym względzie zapewne równie ważną, może nawet decydującą rolę — o „kwestii żydowskiej" (autor sam używa tego terminu, por. s. 94 czy 182). Żeby w pełni oświetlić sytuację, trzeba tu przypomnieć atmosferę przeczulenia, jaka otaczała w latach powojennych każdy kontekst, w którym pojawiały się słowa „Żyd" czy „żydowski" (zjawisko nie przezwyciężone zresztą do końca po dziś dzień). Przykładowo wśród skreśleń dokonanych we wznowionych przez Państwowy Instytut Wydawniczy w r. 1960, a więc mniej więcej w tym samym czasie, co Świat antyczny, Dziejach obyczajów w dawnej Polsce Bystronia bodaj przeważającą część stanowią zdania i ustępy, których jedyną winą jest to, że dotyczą Żydów (najnowsze wydanie, z r. 1994, przywróciło te ubytki). Z drugiej zaś strony to przeczulenie znalazło doskonałą pożywkę w słusznej czy niesłusznej, w każdym razie dosyć rozpowszechnionej opinii o antysemityzmie Zielińskiego (ostrożnie można powiedzieć, że w swojej twórczości niewątpliwie był on nastawiony krytycznie do judaizmu). Trzeba też dodać, że w poprzednich tomach cyklu „Żydzi" albo nie pojawiają się w ogóle, albo, w Rzeczypospolitej rzymskiej, występują jako „Judejczycy". Nie jest zadaniem niniejszego szkicu ferowanie wyroków, czytelnik Cesarstwa rzymskiego sam może sobie wyrobić pogląd w tej sprawie zgodnie z własnymi zapatrywaniami, odczuciami i rozumieniem tekstu książki. Nie będzie jednak chyba nadużyciem wtrącenie przy tej okazji kilku uwag porządkujących. Po pierwsze więc, jak wskazuje porównanie z innymi opracowaniami o charakterze syntetycznym, chociażby z powstałymi mniej więcej w tym samym czasie Dziejami rzymskimi Ludwika Piotrowicza (1934) czy Dziejami Rzymu Maxa Cary'ego i Howarda Hayesa Scullarda (PIW 1992, pierwsza wersja Cary'ego - 1935), Żydzi, zarówno związane z nimi wydarzenia, jak — szczególnie — ich poglądy i aspiracje, zajmują w książce Zielińskiego, ilościowo i jakościowo, miejsce ponad ich rzeczywistą wagę w historii cesarstwa. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to zakłócenie proporcji w odpowiednich partiach dzieła spowodowane jest ugięciem się naukowej świadomości profesjonalnego znawcy antyku pod naporem świadomości potocznej jego własnej epoki. Po drugie, bardziej charakterystyczne i bardziej interesujące jako zjawisko od pewnej niechęci wobec Żydów jest dostrzegalne w poświęconych im ustępach poczucie obcości i wyższości cywilizacyjnej człowieka Zachodu wobec ludzi Wschodu. To, co mógłby ktoś nazwać antysemityzmem, widziane szerzej, wydaje tu się tylko jedną z postaci europejskiego imperializmu kulturowego, szczególnie silnie cechującego wiek XIX — a Tadeusz Zieliński, 438 chociaż kalendarzowo dożył niemal połowy wieku następnego, w gruncie rzeczy należał w całości, i swoją osobą, i swoją twórczością, do tamtej formacji. Jakże wiele mówi w tym względzie np. ton (bo literalnie są utrzymane pozory obiektywizmu) wzmianki o rzymskim namiestniku, który „celem zbudowania bardzo potrzebnego w Jerozolimie wodociągu użył części skarbu świątyni, utrzymującej niezliczone rzesze pasożytów" (s. 184). Ów imperializm kulturowy nie dotyka zresztą wyłącznie Żydów: takie sformułowania jak „niedorzeczność [żydowskich] przepisów rytualnych" (s. 292) należy lokować dokładnie w tej samej szufladzie, co „niekulturalnych Arabów" (s. 66). Po trzecie wreszcie, warto pamiętać, że jakkolwiek oceniałoby się jakiekolwiek sympatie i antypatie światopoglądowe, narodowościowe czy polityczne Tadeusza Zielińskiego, nie narusza to w najmniejszym stopniu znamion genialności, jakie przebłyskują w jego pracach naukowych, zwłaszcza filologicznych, nie przekreśla celności takiej np. teorii motywów rudymentarnych w tragedii greckiej — słowem, w niczym nie podważa słów, jakie padły z ust najbardziej do tego powołanych, bo największego po wojnie polskiego filologa klasycznego Kazimierza Kumanieckiego: „... był on najwybitniejszym filologiem klasycznym, jakiego Polska w swojej historii wydała, a również jednym z najwybitniejszych i najbardziej oryginalnych badaczy świata antycznego, jacy w ogóle istnieli".? Co więcej, ta opinia zachowa ważność pewnie już na zawsze, bo czas takiego typu uprawiania nauki, jaki reprezentuje Zieliński, i takiego zasięgu promieniowania wielkich indywidualności naukowych skończył się chyba bezpowrotnie. Tyle w związku z niedoszłym do skutku wydaniem w latach pięćdziesiątych. Kiedy po trzydziestu latach znów ukazywał się pierwszy tom Świata antycznego, wszystko wskazywało na to, że nic nie stanie na przeszkodzie doprowadzeniu edycji do końca. Taka była w każdym razie intencja wydawcy, a wszelkie względy natury formalnie i nieformalnie cenzuralnej zdecydowanie straciły na znaczeniu. Los jednak uwziął się widocznie na Cesarstwo rzymskie, które tym razem padło ofiarą dialektycznej niejednoznaczności wszelkich przełomów. Po opublikowaniu pierwszych trzech części cyklu wydająca je oficyna — upadła. W rezultacie dopiero teraz, po półwieczu od śmierci autora, czytelnik otrzymuje drugie w ogóle, a pierwsze po wojnie wydanie tomu zamykającego jedno z ważniejszych w naszej humanistyce przedsięwzięć literacko-popularyzatorskich, które, gdyby bardziej sprzyjały mu okoliczności zewnętrzne, miałoby może szansę zyskać w dziedzinie historii powszechnej wziętość równą tej, jaką w dziedzinie historii Polski cieszyła się później trylogia Pawła Jasienicy. Czym jest ta książka — jeśli pominąć jej walory literackie i lekturowe? Na pewno nie jest podręcznikiem, z którego uczeń czy student mógłby przygotowywać się do egzaminu. W znacznym stopniu odnosi się również do niej to, co Aleksander Krawczuk napisał we wstępie do najnowszego wydania Rzeczypospolitej rzymskiej: „Każdemu (...), kto bierze tę książkę do ręki, nasunąć się musi słuszne i zrozumiałe pytanie, czy rzecz napisana przed półwieczem może jeszcze służyć za zasługującego na zaufanie przewodnika po historii rzymskiej republiki, za wiarogodne źródło informacji. Choć bowiem w badaniu przeszłości nie ma w zasadzie odkryć i przemian tak gwałtownych, 439 szybkich i prawdziwie rewolucyjnych, jakie stały się od kilku pokoleń czymś oczywistym w naukach przyrodniczych i w technice, to przecież i historycy mają czym się pochwalić. Niemal w każdym roku przybywa nieco nowych źródeł dla poznania epok minionych, dokonuje się dzięki żmudnym analizom pewnych poprawek i uściśleń, często tylko drobnych, ale przecież w sumie ważących, a zmienia się również istota i forma pytań, jakie stawiamy przeszłości. Wszystko to sprawia, że nawet najwartościowsza książka z zakresu historii pisana przed laty kilkudziesięciu nieuchronnie wymaga pewnych poprawek i uzupełnień, pozostając wciąż godną lektury, jeśli jej autor był dobrym fachowcem i utalentowanym pisarzem. Jeśli chodzi o rzecz, którą mamy przed sobą, sprawa przedstawia się jeszcze inaczej. Oto mamy tu do czynienia z takim ujęciem historii Rzymu, zwłaszcza okresu wczesnego, które było czymś przestarzałym i niezgodnym ze zdobyczami nauki już wtedy, gdy autor je pisał; uczynił to jednak, jak przypuszczam, świadomie i nie bez pewnych racji. (...) Zapewne uznał on, że dla przeciętnego czytelnika interesujące i wartościowe będzie nie zapoznawanie się z wynikami szczegółowych badań nowożytnych i mnogością hipotez o początkach Rzymu, lecz z tym, co sami Rzymianie o swej najdawniejszej przeszłości wiedzieli i mówili, jak ją oceniali i rozumieli. Mogło mu się to wydawać tym bardziej wskazane, a nawet konieczne, że właśnie ów obraz tradycyjny przeszedł już na stałe do europejskiej kultury i wyobraźni, owocując mnogością dzieł sztuki i literatury, a nawet zwykłych porównań, przenośni, wręcz przysłów w mowie codziennej." ? W tekście opuszczonym tutaj, kryjącym się za trzema kropkami, historyk-pisarz wskazuje na ścisłą zależność opowieści Zielińskiego od relacji Liwiusza i konkluduje, że „takich zarysów wczesnej epoki rzymskiej, które by polegały właściwie tylko na streszczaniu Liwiusza, nikt dziś nie pisze". Zieliński „odpowiedział" na to właśnie w Cesarstwie rzymskim, gdzie dał wyraz bardzo osobistej koncepcji podejścia do źródeł literackich, leżącej u podstaw jego pisarstwa popularnohistorycznego, zestawiając dzieło Liwiusza w jeden ciąg z rzymskim poematem narodowym Eneidą, jakby jej kontynuację (s. 87): „... obok niej powstał drugi utwór, nie wierszem, lecz prozą i złożony nie z dwunastu ksiąg, jak tamta, lecz z dwunastu razy dwanaście (...). Rozumie się samo przez się, że dzieło takiej objętości nie mogło być oparte na studium i na krytyce pierwoźródeł: Liwiusz był pisarzem, nie badaczem rzymskiej przeszłości. Może mniej zrozumiałą rzeczą jest, że Liwiusz, szczególnie w opisie czasów dawnych, dał w swej historii szerokie miejsce legendzie historycznej — ale my go za to ganić nie będziemy, gdyż ta legenda jest piękna i odtworzona niezwykle pięknie." I w ten sposób rzecz została sprowadzona na płaszczyznę, na której i dzieło Liwiusza, i dzieło czerpiące z Liwiusza praktycznie wymykają się racjonalnej ocenie krytycznohistorycznej. W Cesarstwie rzymskim miejsce Liwiusza (który żył na samym progu tej epoki) zajęli inni, późniejsi dziejopisarze i biografowie starożytni, których relacje są podstawą opowieści, przede wszystkim największy rzymski historyk Tacyt, lubiący drastyczne plotki Swetoniusz, w początkowych rozdziałach książki — moralista Plutarch. Wszyscy trzej żyli w jednym okresie, na przełomie wieku I i II, stąd u Zielińskiego opis pierwszej ćwierci dziejów cesarstwa, do końca wieku I, zajmuje ponad połowę książki, później narracja przyśpiesza i w kapryśnie zmiennym rytmie coraz bardziej niecierpliwie zmierza do finału. Ci też autorzy ukształtowali ów tradycyjny obraz, 440 który „przeszedł już na stałe do europejskiej kultury i wyobraźni, owocując mnogością dzieł sztuki i literatury" wzmocniony potęgą talentu tych, którzy z tamtych czerpali. I choćby dzisiaj historycy nie wiem jak się wytężali, nie nadkruszą, fałszywej przecież w dużej mierze, sienkiewiczowsko-siemiradzkiej wizji epoki Nerona. Jeśli zaś mowa o legendzie —jeszcze jeden cytat, który przybliży nas do zrozumienia jej funkcji i wagi w twórczości pisarskiej Tadeusza Zielińskiego, tym razem fragment jego posłowia do Grecji niepodległej: „Dotychczas (...) wątpliwy «postęp» w opisaniu dziejów starożytnej Grecji zawierał się w tym, że legendę historyczną radykalnie usuwano, nie tylko z rozpraw o charakterze ściśle naukowym, ale i z podręczników, nie wykluczając i tych, które służyły dla pierwszego zaznajomienia się czytelników-niefachowców z przedmiotem. Najdalej poszedł w tym kierunku znany i skądinąd bardzo zasłużony Beloch, który (...) zamienił ów tradycyjny obraz, piękny i wzruszający, na swój własny, wcale nie bardziej zbliżony do prawdy, lecz za to suchy, nudny i nic nie mówiący sercu czytelnika. W przeciwieństwie do niego trzymam się zasady Goethego, który orzekł, że «najlepszym owocem historii jest entuzjazm, który ona budzi». I to jest właśnie cechą legendy historycznej. Jej wartość polega przede wszystkim na jej pięknie (...). Co zaś do jej stosunku do prawdy dziejowej, to tu zasługuje na pilną uwagę rozprawa Harnacka o prawdziwej i kłamliwej legendzie (...), jego apologia pierwszej i potępienie tylko drugiej."? Autor nie rozwija dalej owego znamiennego rozróżnienia między prawdziwą i kłamliwą legendą. Czyżby więc wyznacznikiem „prawdziwości" legendy miało być tylko jej — przecież dosyć nieokreślone — piękno? Tak, ale jeżeli w świecie wartości Tadeusza Zielińskiego kryterium prawdy jest piękno, to z kolei kryterium piękna jest — dobro. Prawda i dobro są nierozłącznymi towarzyszami, jak w cytowanych tu ostatnich słowach autorskiego posłowia do całego cyklu. Konserwatyzm metodologiczny twórczości Zielińskiego bierze się z jej etycznych fundamentów. Znając nowe pomysły na interpretację dziejów, uczony-moralista przyjmuje je tylko o tyle, o ile nie wchodzą w kolizję z jej funkcją wychowawczą, z jej zdolnością doskonalenia rodzaju ludzkiego. Mocny głęboką wiarą w słuszność własnej postawy, przekonany, że wyższe racje są za nim, uparcie trzyma się swego. Jest rzetelny rzetelnością Tacyta, tzn. sumiennie przedstawia fakty (ściślej mówiąc, sumiennie relacjonuje pisemne przekazy faktów), ale podobnie jak Tacyt, skądinąd ponadczasowy symbol bezstronności (autor słynnego wyrażenia sine ira et studio), ich oświetlenie podporządkowuje z jednej strony wyrazistej tendencji moralizatorskiej (za którą kryją się własne sympatie personalne i preferencje polityczne), z drugiej — też podobnie jak Tacyt — pisarskiemu upodobaniu do efektów dramatycznych. Owa tendencja moralizatorska przybiera zresztą często formę negatywną — „nie gorszyć maluczkich" — i opowieść Zielińskiego bywa wtedy wyraźnie przykrojona ad usum delphini. Trudno nie uśmiechnąć się, widząc wysiłki autora, by stosunek Hadriana (jak winniśmy myśleć, przykładnego małżonka pięknej cesarzowej Sabiny) do Antinousa uwolnić od jakichkolwiek skojarzeń niepedagogicznych (s. 247). W pomijaniu i tonowaniu drastyczności Zieliński jest zresztą jednokierunkowy (zupełnie jak dzisiaj telewizja), dba przede wszystkim o sferę erotyczno-seksualną i bynajmniej np. nie widzi powodów, by oszczędzić czytelnikowi cytatu z Kasjusza Diona o Żydach, 441 którzy w czasie rozruchów w Cyrenie mieli podobno pożerać mięso Greków i Rzymian, obwieszać się ich jelitami i przywdziewać ich zdarte z ciał skóry (s. 242). W każdym razie jedno jest pewne: Tadeusz Zieliński dobrze wiedział, co robi. Zdawał sobie sprawę z pewnej staroświeckości swoich książek, z tego, co ktoś mógłby nazwać ich ograniczeniami, ale pisał tak, jak uważał, że powinien pisać, by realizować cel, jaki sobie wytyczył. A cel ten najbardziej bezpośrednio sformułował w posłowiu zamykającym Świat antyczny: „Antyk winien być dla nas nie normą, lecz siewem - jest to zasada, którą wygłosiłem, zdaje się pierwszy, w swojej książeczce pt. Świat antyczny a my, w każdym razie ująłem w tych kilku słowach swój własny stosunek do antyku i jego roli w naszym życiu umysłowym. A z tej zasady wynika obowiązek ciążący na przedstawicielach antyku w naszym społeczeństwie: spośród czynników tworzących w swej całości ten antyk powinni oni wybrać te, które mogą służyć za nasiona dla zapłodnienia umysłów nowoczesnych. (...) Od mitu do legendy historycznej, od legendy do historii mniej więcej ścisłej -rozwija się treść w [poszczególnych] tomach [cyklu]; ale nawet w ostatnich rozdziałach ostatniego z nich dałem czynnikowi biograficznemu przewagę nad społecznym i gospodarczym. Nie jest to żadnym wstecznictwem — szczególnie dzieła prof. M. Rostowcewa przestudiowałem bardzo sumiennie? — lecz wynika z zasady głównej."?? Nasieniem jest przykład, zasadą — dawanie przykładu: dobrego, budującego, lub złego, odstraszającego. Mówi się wprawdzie o „zapładnianiu umysłów nowoczesnych" (tzn. współczesnych), ale sposób przedstawienia dziejów starożytnych w całym cyklu Świat antyczny i w ostatniej jego części świadczy o tym, że autorowi bardziej chodziło o serca niż o umysły, o zapłodnienie raczej emocjonalne i moralne niż intelektualne. Zresztą obruszyłby się zapewne na samą możliwość rozdzielania tych pojęć. Co się zaś tyczy „czynnika biograficznego", jeszcze raz potwierdza się tu, że metody popularyzatorskie Zielińskiego miały charakter instrumentalny, nie były wyrazem metodologicznej postawy badacza dziejów czy historiozofa. Jeszcze dobitniej wyraził to w posłowiu do Grecji niepodległej: „Niezależnie od tego, jaką rolę przypisujemy jednostce w historii, niewątpliwe jest, że właśnie takie [tj. biograficzne] ujęcie odpowiada umysłom młodzieży (...) oraz zaznaczonej wyżej zasadzie Goethego."??? Podsumujmy. Cesarstwo rzymskie nie zawiera legend w rozumieniu Liwiuszowych opowieści o najwcześniejszych dziejach Rzymu. Obejmuje bowiem okres nierówno, ale w sumie, by użyć wyrażenia autora, „względnie bardzo dobrze" udokumentowany. Świat tej książki jest więc światem z historii, co jednak nie przeszkadza, że rysy ma po trosze z legendy, legendy swoich czasów i legendy wieków — niekiedy zaś wprost z samosnującej się baśni. I nie tylko wtedy, gdy autor przywołuje atmosferę baśni czy bajki expressis verbis („baśń egipska" Antoniusza i Kleopatry, „jak to w bajkach" na s. 400 itp.). 442 „Ludzie w owych czasach mieli jeszcze sumienie" (s. 177). Na tronie zasiadali wielcy władcy, mądrzy i szlachetni, niektórzy — szaleni i niegodziwi. Ich żony i córki z reguły odznaczały się niezwykłą urodą. A kiedy młody król, któremu swatano nie kochaną dziewczynę, ujrzał wizerunek innej, pięknej księżniczki — „młodzieniec zapłonął do niej taką miłością, że o córce Rufina już mowy nie było. I rzeczywiście, Arkadiusz poślubił Eudoksję..." (s. 391). I cóż z tego, że przyziemni roztrząsacze rzeczywistości dostrzegą w tej burzy uczuć tylko rozgrywkę dwóch ambitnych dostojników, ojca jednej i protektora drugiej panny, rywalizujących o to, czyją marionetką zostanie słaby cesarz. Wydawca przystępujący do wznowienia Cesarstwa rzymskiego znajduje się w nieco innej sytuacji niż wydawcy pierwszych trzech tomów cyklu, które, jak wynika z papierów pozostałych po Tadeuszu Zielińskim, napisał on po rosyjsku, i dopiero potem przełożono je na język polski (w jakim funkcjonowały później na prawach oryginału)? — ze względu na osobę autora podchodząc na pewno do tego zadania z najwyższą starannością. Ostatnią jednak część zapragnął sędziwy uczony napisać w języku ojczystym osobiście, nie zdając sobie sprawy, na jak ciężką próbę wystawia pracowników oficyny Mortkowiczów, której przedstawicielka tak będzie wspominała zmagania z polskojęzycznym „debiutem" Zielińskiego: „Po kilku latach pobytu w kraju łudził się, że opanował już dostatecznie język, pozbył się rusycyzmów i nauczył gramatyki, tak że może zrezygnować z tłumacza. Skutki tej próby i tej patriotycznej decyzji okazały się jednak opłakane, i to głównie dla mnie. W dawnym systemie wydawniczym nie było instytucji ani osoby redaktora, nie było adiustacji tekstów. Rękopis, zaakceptowany przez wydawcę, szedł wprost do drukarni i był składany na ryzyko i odpowiedzialność autora. Ale tutaj już pierwsze korekty, a nawet wcześniej, odczytanie maszynopisu przed składaniem dowiodły, że trzeba zredagować tekst, poprawić, przerabiać, miejscami po prostu tłumaczyć na język czytelny i prawidłowy nieporadny polsko-rosyjski volapuek profesora. Zadanie było terminowe, gdyż książka znajdowała się już w druku. Wzięliśmy się więc do niego (...). Niełatwe to było zadanie i ja jako najmłodsza i najmniej cierpliwa, klęłam nieraz głośno. A profesor, trzeba to przyznać, przyjmował wszelkie poprawki i propozycje zmian z łagodną ustępliwością, a nawet wdzięcznością."?? Niezależnie od najlepszej woli autora i starań wydawcy ostatni tom Świata antycznego okazał się wyraźnie „mniej porządny" od poprzednich. Zachowując wszystkie te cechy stylu Zielińskiego, które decydowały o jego sukcesach popularyzatorskich — żywość, bezpośredniość, komunikatywność narracji — na płaszczyźnie czysto językowej jest bardziej obciążony wpływami rosyjskiego, niemieckiego, łaciny (o różnym stopniu jaskrawości), 443 częstsze są w nim kolokwializmy, anakoluty, wreszcie zwykłe przejęzyczenia i błędy drukarskie. Dzisiejszego wydawcę wprawia to w stan pewnego pomieszania. Jak pogodzić kanony sztuki edytorskiej, w zasadzie nie dopuszczające ingerencji w tekst nieżyjących pisarzy, z dydaktyczną — w intencji przecież samego autora — funkcjonalnością tej właśnie, konkretnej książki, która nie wyszła z pracowni alchemika polszczyzny i której nadawano ostateczny kształt w atmosferze pośpiechu i zdenerwowania? Praktyka innych wznowień powojennych nie mogła być tu wskazówką obligatoryjną, chociaż oczywiście należało ją brać pod uwagę, zwłaszcza jeśli chodzi o poprzednie części cyklu — nie nastręczające jednak ani tylu, ani takich problemów. Chwalebny skądinąd pietyzm wzorcowej edycji trzech tomów szkiców w Wydawnictwie Literackim nie wchodził w grę ze względu na odmienność samej materii i różnicę adresu czytelniczego. Na drugim zaś biegunie swobodna, kompletna adiustacja książki zgodnie ze współczesnymi normami byłaby uzurpacją, żeby nie powiedzieć - przejawem barbarzyństwa edytorskiego. Pozostawał kompromis, który, jak rodził się pośród wątpliwości i rozterek, tak i zrealizowany od nich nie uwalnia. A wyraził się on w następujących posunięciach: Ortografię i interpunkcję podporządkowano zasadom obowiązującym obecnie. A więc nie „tembardziej", „z pośród", „miljon", ale „tym bardziej", „spośród", „milion". Zachowano jednak niektóre, przestarzałe dziś, indywidualne cechy pisowni Zielińskiego, przybliżające koloryt postaci autora i współtworzące klimat dzieła. Najbardziej widocznym w książce tego przykładem jest „śród", w wypadku którego, zasadniczo modernizując, podjęto nawet działanie odwrotne i uznano nieliczne „wśród" za pomyłkę drukarską (nie tylko z książek, ale i z korespondencji Zielińskiego wiadomo, że używał starszej formy). Również w zakresie interpunkcji uszanowano predylekcję autora do pauzy retorycznej, niekiedy tylko przerzedzając ją, jeśli występowała w nadmiernym zgęszczeniu. Utrzymano też liczne, nie zawsze tłumaczące się na pierwszy rzut oka, cudzysłowy, które jednak —jak okazuje się przy wnikliwszym zbadaniu — zawsze odsyłają do pozaleksykalnych treści słowa czy wyrażenia (po części skomentowano to w przypisach), a czasem w sposób bardzo istotny określają merytoryczne stanowisko autora, np. „pogański", „pogaństwo" (nieliczne wypadki występowania tych terminów bez cudzysłowu potraktowano przeważnie jako wymagające korekty przeoczenie autora lub drukarza). Zmodernizowano pisownię imion własnych oraz ich odmianę, przyjmując takie formy, jakie funkcjonują powszechnie lub przeważają (bo o rygorystycznych zasadach trudno tu mówić) we współczesnych publikacjach naukowych, a zwłaszcza popularnonaukowych. A więc nie „pod Filipami", „Wirgiliusz", „Bruta", „Kassjusz Chereasz", „Klaudiusz Gotycki", „Dioniza", ale „pod Filippi", „Wergiliusz", „Brutusa", „Kasjusz Cherea", „Klaudiusz Gocki", „Dionizosa". Zachowano formę „brytański", uznając, że wprowadza ona pożyteczne rozróżnienie między starożytnym a nowożytnym, „brytyjskim", okresem historii wysp. Z tych samych względów zmieniono „ormiański" na „armeński". Z równie uprawnionych form imienia typu Oto/Oton, czy Turbo/Turbon wybrano drugą (w pierwodruku - konsekwentnie pierwsza), a to ze względu na najbardziej znane z tych imion: Cyceron i Neron, które właśnie w takiej postaci występują w fundamentalnej pracy Kumanieckiego i w popularnych biografiach Krawczuka i Granta. Zhellenizowano imiona Grecji klasycznej, które w pierwodruku występują w formie zlatynizowanej, np. „Eschyl" czy „Alcybiades" - tu „Ajschylos" i „Alkibiades" — idąc w tym za powojennymi wydaniami poprzednich części cyklu. 444 Ujednolicono zgodnie z dzisiejszą normą rodzaj gramatyczny rzeczowników greckiego pochodzenia typu synedrion czy panteon, które w pierwodruku występowały zarówno w rodzaju nijakim, jak męskim — bywa. że nawet w obrębie jednego akapitu („sławne Panteon" i „w pobliżu Panteonu" na s. 266 obecnego wydania?). Ujednolicono „adoptację" i „adopcję", obie formy współcześnie dopuszczalne, wybierając tę drugą, gdyż pierwsza, chociaż przeważała, wydaje się niebezpiecznie bliska „adaptacji". Natomiast nie ujednolicono „legii" i „legionów", co być może należało uczynić. Formy te bowiem nie są używane wymiennie przez całą książkę, lecz pierwsza z nich w zasadzie koncentruje się w jej początkowych partiach, bezpodstawnie stwarzając wrażenie, że „legie" republiki przerodziły się w „legiony" cesarstwa. Poprawiono oczywiste lapsusy językowo-stylistyczne, w rodzaju „regulaminowi w zasadzie obowiązującym" (s. 313) czy „z trzech instancyj... dwa pierwsze znikły" (s. 304) — i mniej oczywiste, podstępne: „gdy ludność przymierała głodem, w jej oczach już dawniej" (s. 187, winno być: „jak dawniej"), „tylko część wody z jeziora przezeń [tj. przez tunel] wypłynęła, i należało je potem pogłębiać" (s. 143, winno być: „go" -— tunel, nie jezioro) itp. Jak się już rzekło wyżej, adiustacja stylistyczna tekstu tej książki ze słownikiem poprawnej polszczyzny (zwłaszcza współczesnym) w ręku byłaby nadużyciem. Jeżeli się do niego uciekano, to tylko w jednym wypadku — kiedy z konstrukcją uznawaną za niepoprawną blisko czy stosunkowo blisko sąsiadowała analogiczna konstrukcja poprawna. Tak było np. na s. 402: „nie napotykając na opór" i ,,z miastami, które napotykał". Podobnie zresztą przy wszelkich innych działaniach obowiązywała nadrzędna zasada niewprowadzania konstrukcji składniowych nie poświadczonych w innym miejscu książki, w ostateczności — w innej książce Tadeusza Zielińskiego. Ta sama zasada dotyczyła słów, zastępowania jednych słów innymi, co czasem wydawało się konieczne ze względu na niejasność tekstu. Oto przykład unaoczniający mechanizm poprawek tego rodzaju (s. 135): „setnik w legionach germańskich" odznaczył się męstwem „podczas ich powstawania " (tak w pierwodruku). Brzmi to dwuznacznie, a raczej jednoznacznie myląco, gdyż chodzi o bunt żołnierzy. „Powstawanie" zastąpiono zatem słowem „rokosz", którego użył autor w innym miejscu, gdzie była mowa o tym wydarzeniu (s. 113). Obce naleciałości korygowano tylko sporadycznie, nie w imię jakiejś abstrakcyjnej czystości języka, ale wtedy, gdy brzmiały szczególnie dziwacznie czy wprost śmiesznie albo niezbyt zrozumiale. Za przykład niech tu starczą zapożyczone z rosyjskiego wyrażenia: „odwlec od Antoniusza", tj. odciągnąć (s. 18), czy „pokryć się sławą" (s. 402). Zapewne z niemczyzny spłynęła na tę książkę obfitość zaimków, którą nieco stonowano, czasem przerzedzając ich skupienia, a czasem — dla jasności — zastępując je rzeczownikami, do których się odnosiły. Zamiast niektórych latynizmów leksykalnych — generalnie zrozumiałych w dziele poświęconym takiej tematyce — wprowadzono ich zbliżone językowo i będące w powszechnym użyciu odpowiedniki, np. „proskrybowani" zamiast „proskrypci" (tej zmiany dokonano już w obu powojennych wydaniach Rzeczypospolitej rzymskiej) czy „legioniści" zamiast „legionariusze" (w pierwodruku występują wymiennie oba terminy). 445 Trudno to definitywnie rozstrzygnąć, ale chyba również w sferze językowej, w związku z niejednoznacznością odpowiednich wyrazów w niemieckim i rosyjskim, nie merytorycznej, trzeba sytuować dosyć pospolitą w pierwszym wydaniu Cesarstwa, a korygowaną w niniejszym, pomyłkę polegającą na używaniu terminów „stryj" i „bratanek" (czy „synowiec") tam, gdzie chodzi o wuja i siostrzeńca. W niektórych przypadkach roztargnienie czy „przepisanie się" autora (drukarza?) owocowało wymagającym poprawienia drobnym błędem rzeczowym. Między innymi: śmierć Nerona 9, nie 6 czerwca (s. 169), wybuch Wezuwiusza 24 sierpnia, nie września (s. 197), edykty pretorskie, nie pretoriańskie (s. 254), przydomek Jowisza „Najlepszy Największy", nie „Najlepszy Najświętszy" (s. 255), Lucjusz Opimiusz, nie Gajusz Opimiusz (s. 258), Emiliusz Lepidus, nie Emiliusz Paulus (s. 259), abdykacja Dioklecjana i Maksymiana w 305, nie 304 r. (s. 334), cesarz Konstancjusz, nie Konstantyn (s. 369, poselstwo Ulfilasa), Eufemia imię córki, nie żony Marcjana (s. 411), zamordowanie Orestesa w 476, nie 475 r. (s. 414). Potknięcia tego rodzaju zapewne czają się gdzieś jeszcze. Uporządkowania wymagał problem Cezarów (jako imienia własnego), Druzusów, Julii - tak licznych za pierwszej dynastii - którzy nie zawsze byli w książce zindywidualizowani dostatecznie jasno, a niekiedy wprost myląco. Na s. 45 na przykład jako „Cezar" występował kilkakrotnie Oktawian, ale raz w tym samym kontekście mówi się „Cezar" również o Juliuszu Cesarze. W niniejszym wydaniu dodano mu więc, zgodnie z przyjętym przez autora w innych miejscach rozróżnieniem, epitet „Starszy". Na s. 83 brat Tyberiusza został nazwany „Druzusem Starszym", a syn „Druzusem Młodszym", i tak są .zwykłe określani w pracach historycznych. Ale na s. 124 i 125 „Młodszy" stał się „Starszym", bo pojawił się trzeci Druzus, wnuk pierwszego, i ten z kolei został nazwany „Młodszym" — co, rzecz jasna, skorygowano. (Na szczęście czwarty Druzus, zmarły w dzieciństwie syn Kludiusza, został wprawdzie wspomniany, ale nie z imienia.) Przewodnikiem po zawiłościach genealogicznych rodu julijsko-klaudyjskiego powinna być tablica na s. 120, obecna już w pierwszym wydaniu książki, ale tak niekompletna i mało przejrzysta, że wymagająca nowego opracowania. Na koniec kilka słów wyjaśnienia w sprawie przypisów. Pierwodruk Cesarstwa rzymskiego, jako jedyna część cyklu, zawierał (ujęte w nawiasy kwadratowe) odesłania do odpowiednich stron części poprzednich. Przedstawione wyżej okoliczności sprawiły, że niniejsze wydanie, nie przestając oczywiście być zamknięciem Świata antycznego, ma w zamyśle wydawcy funkcjonować również jako tom całkowicie samodzielny. Byłby on ułomny bez informacji, do których odsyłano w pierwszym wydaniu - i ta przede wszystkim przyczyna legła u podstaw decyzji o opatrzeniu książki przypisami. Ale była i druga przyczyna. Uczeń Zielińskiego, wybitny hellenista Stefan Srebrny, wspominał, że profesor „nie umiał egzaminować". „Potrafił czasem zadać pytanie tak trudne, że nawet wybitny i dobrze przygotowany student był wobec niego bezradny. Nie znaczy to bynajmniej, aby Zieliński był egzaminatorem szczególnie surowym: przyczyna tkwiła w tym, że w bogactwie swojej wiedzy nie zdawał sobie sprawy z faktu, że student wie o tyle mniej od niego."? Z podobną po trosze sytuacją mamy do czynienia w tej książce. Z jednej strony autor zamierzył ją jako dzieło możliwie najbardziej popularne, 446 pisał z myślą o starszej młodzieży (jak widzieliśmy, nawet odpowiednio cenzurując swoją opowieść) i dorosłym odbiorcy bez przygotowania uniwersyteckiego, z drugiej zaś — chyba trochę przeceniał kwalifikacje merytoryczne potencjalnych czytelników, oczekując, że nie tylko zrozumieją liczne, nie tłumaczone, słowa i zwroty łacińskie, ale będą po partnersku uczestniczyć w jego własnych historyczno-literackich skojarzeniach. Jeśli nawet za czasów Zielińskiego takie nadzieje opierały się na realnych podstawach w wypadku sumiennego maturzysty i Cycerona czy Horacego, to już chyba nie, gdy rzecz dotyczyła np. Lukiana. A nie trzeba dodawać, że upływ czasu, z którym postępowała degradacja humanistyki, a zwłaszcza kultury antycznej, w programie szkolnym, jeszcze pogłębił ów dysonans. Obecność przypisów w nowym wydaniu Cesarstwa powinna go nieco złagodzić. Nadrzędną intencjonalną determinantą wszystkich powyższych zabiegów, z konieczności scharakteryzowanych tu powierzchownie i zegzemplifikowanych wyrywkowo, było poszanowanie dla autorytetu i indywidualności pisarskiej autora. Wydawcy pozostaje nadzieja, że gdyby stary profesor, którego można posądzić o wszystko, tylko nie o małostkowość, mógł ustosunkować się do tych działań, przyjąłby je — że wrócimy do cytowanych wspomnień — może nie aż „z wdzięcznością", ale przynajmniej „z łagodną ustępliwością". Grzegorz Żurek CESARZE RZYMSCY Imiona cesarzy oraz daty ich panowania zostały podane (z niewielkimi zmianami) według opracowania Ewy Wipszyckiej w Vademecum historyka starożytnej Grecji i Rzymu, t. I, Warszawa 1979, s. 326—331. Oktawian August (Gaius Octavius, po adopcji Gaius Iulius Caesar Octavianus): 13 I 27 p.n.e. — 19 VIII 14 n.e. Tyberiusz (Tiberius Claudius Nero, po adopcji Tiberius Iulius Caesar): 19 VIII 14 — 16 III 37 Kaligula (Gaius Iulius Caesar zwany Caligula): 18 III 37 — 24 I 41 Klaudiusz (Tiberius Claudius Nero Drusus Germanicus): 25 I 41 — 13 X 54 Neron (Lucius Domitius Ahenobarbus, po adopcji Tiberius Claudius Nero Drusus Germanicus Caesar lub Nero Claudius Caesar Drusus Germanicus): 13 X 54 – 9 VI 68 Galba (Servius Sulpicius Galba): 6 VI 68 — 15 I 69 Oton (Marcus Salvius Otho): 15 I — 25 IV 69 Witeliusz (Aulus Vitellius): 2 I — 20 XII 69 Wespazjan (Titus Flavius Vespasianus): 1 VII 69 — 23 VI 79 Tytus (Titus Flavius Vespasianus): 1 VII 71 (z ojcem Wespazjanem, sam od 23 VI 79) — 13 IX 81 Domicjan (Titus Flavius Domitianus): 14 IX 81 — 18 IX 96 Nerwa (Marcus Cocceius Nerva): 18 IX 96 — 25 I 98 Trajan (Marcus Ulpius Traianus): 28 I 98 — 8 VIII 117 Hadrian (Publius Aelius Hadrianus): 11 VIII 117 — 10 VII 138 Antoninus Pius (Titus Aurelius Fulvius Boionius Arrius Antoninus, po adopcji Titus Aelius Caesar Antoninus): 10 VII 138 — 7 III 161 Marek Aureliusz (Marcus Annius Verus, po adopcji Marcus Aelius Aurelius Verus): cezar 5 XII 139, august 7 III 161 — 17 III 180 Lucjusz Werus (Lucius Aelius Aurelius Commodus za życia Antonina Piusa, później Lucius Aurelius Verus): 7 III 161 — początek 169 (z Markiem Aureliuszem) Kommodus (Lucius Aelius Aurelius Commodus Antoninus): cezar 12 X 166, august 177 (z ojcem Markiem Aureliuszem, sam od 17 III 180) — 31 XII 192 Pertynaks (Publius Helvius Pertinax): 1 I — 28 III 193 Dydiusz Julian (Marcus Didius Severus Iulianus): 28 III — 1 VI 193 Septymiusz Sewer (Lucius Septimius Severus Pertinax): 9 IV 193 — 4 II 211 Pescenniusz Niger (Gaius Pescennius Niger Iustus): IV 193 — X 194 Klodiusz Albin (Decimus Clodius Septimius Albinus): cezar V/VI 193, august koniec 195 lub początek 196 — 19 II 197 Karakalla (Septimius Bassianus zwany Caracalla, jako cesarz Marcus Aurelius Antoninus): cezar 196 (u boku ojca Septymiusza Sewera), august 3 V 198 (z ojcem, od IX/X 209 z ojcem i bratem Getą, od 4 II 211 z bratem, sam od 27 II 212) – 8 IV 217 Geta (Publius Septimius Geta): IX/X 209 (z ojcem Septymiuszem Sewerem i bratem Karakallą, od 4 II 211 z bratem) — 27 II 212 Makryn (Marcus Opellius Macrinus): 11 IV 217 — 8 VI 218 Diadumenian (Marcus Opellius Diadumenianus Antoninus): cezar jesień 217, august koniec V 218 — 8 VI 218 (z ojcem Makrynem) Heliogabal (Varius Avitus, jako cesarz Marcus Aurelius Antoninus): 16 V 218 – 11 III 222 Aleksander Sewer (Alexianus Bassianus, jako cesarz Marcus Aurelius Severus Alexander): cezar 10 VII 221, august 11 III 222 - I/III (prawdopodobnie między 18 II a 9 III) 235 Maksymin Trak (Gaius Iulius Verus Maximinus): I/III (prawdopodobnie między 18 II a 9 III) 235 — między połową V a 27 VII 238 Werus Maksymus (Gaius Iulius Verus Maximus): cezar (u boku ojca Maksymina Traka) między 7 I a 16 V 236 — między połową V a 27 VII 238 Gordian I i Gordian II (Marcus Antonius Gordianus Sempronianus Romanus Africanus Senior, Marcus Antonius Gordianus Sempronianus Africanus Iunior): początek III 238 — 25 III 238 (wspólnie) Pupien i Balbin (Marcus Clodius Pupienus lub Pupenius Maximus, Decimus Caelius Calvinus Balbinus): przed 22 V 238 — przed 29 VIII 238 (wspólnie) Gordian III (Marcus Antonius Gordianus): cezar przed 22 V 238 (z Pupienem i Balbinem), august przed 29 VIII 238 — 244 Filip Arab (Marcus Iulius Philippus): między 1 a 14 III 244 — przed 11 IX 249 Filip II (Marcus Iulius Philippus): cezar może od początku panowania ojca Filipa Araba, august nieco przed 30 VIII 247 — przed 11 IX 249 (z ojcem) Decjusz (Gaius Messius Quintus Decius Traianus): VI 249 (obwołany przez armię, uznany przez senat między 29 VIII a 16 X 249) — 15 VIII 251 Herenniusz Etrusk (Quintus Herennius Etruscus Messius Decius): cezar (u boku ojca Decjusza z bratem Hostylianem) IV/V lub jesień 249, august (z ojcem i bratem) V 251 — 15 VIII 251 Hostylian (Gaius Valens Hostilianus Messius Quintus): cezar (u boku ojca Decjusza z bratem Herenniuszem) IV/V lub jesień 249, august V 251 (z ojcem i bratem, od 15 VIII 251 z Trebonianem i Woluzjanem) — XI 251 Trebonian Gallus (Gaius Vibius Trebonianus Gallus): 15 VIII 251 (z Hostylianem i synem Woluzjanem, od XI 251 z synem) — VIII 253 Woluzjan (Gaius Vibius Afinius Gallus Veldumianus lub Veldumius Volusianus): cezar15 VIII 251, august przed X 251 (z ojcem Trebonianem i z Hostylianem, od XI 251 z ojcem) — VIII 253 Emilian (Marcus Aemilius Aemilianus): 24 VII — 22 X 253 Walerian (Publius Licinius Valerianus): IX 253 — wzięty do niewoli przez Persów 259/260 Galien (Publius Licinius Egnatius Gallienus): IX 253 (z ojcem Walerianem, sam od wzięcia ojca do niewoli) — VIII/IX 268 Walerian Młodszy (Publius Cornelius Licinius Valerianus): cezar druga połowa 257 -początek 258 (u boku ojca Galiena i dziadka Waleriana, częściowo z bratem Saloninem) Salonin (Publius Cornelius Licinius Saloninus Valerianus): cezar przed 10 XII 257 (z ojcem Galienem i dziadkiem Walerianem, częściowo z bratem Walerianem Młodszym), august koniec wiosny 260 — początek lata 260 Klaudiusz Gocki (Marcus Aurelius Valerius Claudius Gothicus): VIII/IX 268 — IV 270 Kwintyllus (Marcus Aurelius Claudius Quintillus): IV 270 — połowa 270 Aurelian (Lucius Domitius Aurelianus): pierwsza połowa (V?) 270 — X/XI 275 Tacyt (Marcus Claudius Tacitus): koniec 275 — V/VI 276 Florian (Marcus Annius Florianus): V/VI 276 — VII/VIII 276 Probus (Marcus Aurelius Probus): VII/VIII 276 — po 28 VIII 282 Karus (Marcus Aurelius Carus): po 28 VIII 282 — lato (VII?) 283 Karynus (Marcus Aurelius Carinus): cezar (u boku ojca Karusa z bratem Numerianem) 282, august początek 283 — początek 285 Numerian (Marcus Aurelius Numerianus): cezar (u boku ojca Karusa z bratem Karynusem) 282, august lato 283 — jesień 284 Dioklecjan (Gaius Valerius Diocles, jako cesarz Gaius Aurelius Valerius Diocletianus): 17 lub 20 XI (albo 17 IX) 284 — 1 V 305 Maksymian (Marcus Valerius Maximianus): cezar 1 III 286 (?), august koniec 286 — 1 V 305, powtórnie II 307 — IV 308 Konstancjusz Chlorus (Gaius Flavius Valerius Constantius): cezar 1 III 293, august 1 V 305 — 25 VII 306 Galeriusz (Gaius Galerius Valerius Maximianus): cezar 1 III 293, august 1 V 305 – 5 V 311 Flawiusz Sewer (Flavius Valerius Severus): cezar 1 V 305, august 25 VII 306 — IV 307 Maksymin Daja (Gaius Valerius Galerius Maximinus, przed wyniesieniem na stanowisko cesarskie zwany Daia): cezar 1 V 305, august 309 lub 310 — lato 313 Konstantyn Wielki (Flavius Valerius Constantinus): 25 VII 306 (sam 18 IX 324) - 22 V 337 Maksencjusz (Marcus Aurelius Valerius Maxentius): cezar 28 X 306, august 28 X 307 — 28 X 312 Licyniusz (Valerius Licinianus Licinius): 11 XI 308 — 18 IX 324 Konstantyn II (Flavius Claudius Constantinus): 9 IX 337 — III/IY 340 (z braćmi Konstancjuszem II i Konstansem) Konstans (Flavius Iulius Constans): 9 IX 337 — 181 350 (z braćmi Konstantynem II i Konstancjuszem II) Konstancjusz II (Flavius Iulius Constantius): 9 IX 337 - 3 XI 361 (z braćmi Konstantynem II i Konstansem, sam od 18 I 350) Gallus (Constantius Gallus, jako cesarz Flavius Claudius Constantius): cezar (u boku Konstancjusza II) 15 III 351 — koniec 354 Julian Apostata (Flavius Claudius Iulianus): cezar 6 XI 355 (u boku Konstancjusza II), august 3 XI 361 — 26 VI 363 Jowian (Flavius Iovianus): 27 VI 363 — 16 II 364 Walentynian I (Flavius Valentinianus): 26 II 364—17 XI 375 (od 28 III 364 z bratem Walensem) Walens (Flavius Valens): 28 III 364 — 9 VIII 378 (z bratem Walentynianem I, następnie z bratankami Gracjanem i Walentynianem II) Gracjan (Flavius Gratianus): 24 VIII 367 (faktyczne objęcie władzy 17 XI 375) -25 VIII 383 (z Walensem, następnie z Teodozjuszem Wielkim i Walentynianem II) Walentynian II (Flavius Valentinianus): 22 XI 375— 15 V 392 (z Walensem, następnie z Teodozjuszem Wielkim i Gracjanem) Teodozjusz Wielki (Flavius Theodosius): 19 I 379 — 171 395 (z Gracjanem i Walentynianem II, następnie z synami Arkadiuszem i Honoriuszem) Magnus Maksymus (Magnus Maximus): uzurpacja w Brytanii 382, w Galii 25 VIII 383, uznany 384 — 28 VIII 388 Cesarze zachodniorzymscy Honoriusz (Flavius Honorius): 23 I 393 (faktyczne objęcie władzy 17 I 395) – 15 VIII 423 Konstancjusz III (Flavius Constantius): 8 IV 421 — 21 IX 421 Jan (Iohannes): XII 423 — V 425 Walentynian III (Flavius Placidus Valentinianus): 23 X 425 — 16 III 455 Petroniusz Maksymus (Petronius Maximus): 17 III 455 — 31 V 455 Awitus (Eparchius Avitus): 9 VII 455 — 17 X 456 Majorian (Iulius Maiorianus): cezar 1 IV 457, august 28 XII 457 — 2 VIII 461 Libiusz Sewer (Libius Severus): 19 XI 461 — 14 XI 465 Antemiusz (Procopius Anthemius): cezar 25 III 467, august 12 IV 467 — 11 VII 472 Olibriusz (Anicius Olybrius): IV 472 — 2 XI 472 Gliceriusz (Glycerius): 3 III 473 — 19 (lub 24) VI 474 Juliusz Nepos (Iulius Nepos): 19 (lub 24) VI 474 — 28 VIII 475 Romulus Augustulus (Romulus Augustus, zwany Augustulus): 31 X 475 — 23 VIII 476 Cesarze wschodniorzymscy (bizantyńscy) Arkadiusz (Flavius Arcadius): 19 I 383 (faktyczne objęcie władzy 17 I 395) — 1 V 408 Teodozjusz II (Flavius Theodosius): 10 I 402 (faktyczne objęcie władzy 1 V 408) – 28 VII 450 Marcjan (Marcianus): 25 VIII 450 — 26 I 457 Leon I (Leo): 7 II 457 — 18 I 474 Leon II (Leo): 18 I 474 — koniec XI 474 Zenon (Zeno): 9 II 474 (z Leonem II, sam od końca XI 474) — 91 475, powtórnie koniec VIII 476 — 9 IV 491 Bazyliskos (Basiliscus, Basiliskos): 9 I 475 — koniec VIII 476 ? Przed naszą erą — podobnie dalsze daty, do rozdziału Cesarz August (przypisy gwiazdkowe nie oznaczone „przyp. aut." oraz przypisy numerowane pochodzą od wydawcy). ? Gentilis — członek tego samego rodu. ?? Galia Cisalpińska — Galia Przedalpejska (Transałpińska — Zaalpejska), północna Italia. ? Comitia curiata - zgromadzenie kurialne; lex curiata — prawo uchwalone na takim zgromadzeniu. ? O znaczeniu tej liczby będzie mowa w rozdziale Sybilla, s.51. ? Konsular (consularis) — były konsul. ? Divina — boska, wspaniała. ? Groźne omen — omen jest po łacinie rodzaju nijakiego. ?? Cum cecidit fato... — gdy obaj konsulowie zginęli jednakową śmiercią. ??? Si vivi vicissent... —jeśliby przeżyli zwycięstwo ci, którzy okupili je śmiercią. ???? Pontifex maximus — najwyższy kapłan, arcykapłan. ? Gryzonia — kanton w płd.-wsch. Szwajcarii. ?? Tresviri... — trzej mężowie (powołani) dla uporządkowania rzeczypospolitej. ? Sectores — w przybliżeniu: „rozdrapywacze". ? Oda II 7, przekład Z. Węclewskiego (przyp. aut.). ? Tympan (łac. tympanum, gr. tympanon) — rodzaj bębenka. ? Autor nawiązuje do swojej Rzeczypospolitej rzymskiej. ? Skodra (łac. Scodra, obecnie Szkodra) — miasto w dzisiejszej Albanii. ? Virgo maxima — najwyższa dziewica, tytuł arcykapłanki westalek. ? Jest przedstawiony na okładce niniejszego wydania. ? Lacjum — kraina italska, w której leżał Rzym. ?? Prokonsul — konsul, którego uprawnienia zostały przedłużone poza zwykłą, roczną, kadencję. ? Kleopatra Selene — Kleopatra Księżyc, córka Antoniusza i Kleopatry (por. s. 43). ? Guerrilla (hiszp.) — partyzantka. ? Pontes longi — długie mosty. ? Saltus Teutoburgiensis — Las Teutoburski. ?? Atrium mortis — przedsionek śmierci (termin medyczny: atrium cordis — przedsionek serca). ? Propontyda — starożytna nazwa morza Marmara. ? Divus, deus — boski, bóg. ? Propretor — pretor (najwyżsi po konsulach urzędnicy rzymscy, sprawujący władzę sądowniczą), którego uprawnienia zostały przedłużone poza zwykłą, roczną, kadencję. ? Póki na Kapitol będzie wstępował kapłan z milczącą dziewicą (westalką) — oda III 30, 8—9. ? Por. tablica genealogiczna na s. 120—121. ?? „Widocznie" znaczy tutaj i zwykle w tej książce: „w widoczny sposób", „wyraźnie". ? Postumus — pogrobowiec. ?? Pochodzącej od bene venire — „szczęśliwie przybyć" albo „udanie wypaść". ? Tzn. Kleopatra dawała posłuch jej podszeptom. ? Chodzi o Madonnę Sykstyńską Rafaela (1483—1520). ? Rybitw — staropolskie: rybak. ? Midrasze — komentarze do Starego Testamentu. ? Od szóstej... to znaczy od południa — ponieważ godziny liczono od wschodu słońca. ? In omnia saecula saeculorum — po wszystkie wieki wieków. ? Cenzus —- urzędowy spis obywateli połączony z oszacowaniem ich majątku, przeprowadzany dla celów podatkowych i wojskowych. ? Crimen laesae maiestatis principis — zbrodnia obrazy majestatu pryncepsa. ?? Nekromanci — wróżbici wywołujący duchy zmarłych. ? Salva Roma...— zdrowy (ocalony) Rzym, zdrowa (ocalona) ojczyzna, (bo) zdrowy Germanik (Swetoniusz, Kaligula 6). ? Zapoznawać — tu znaczy: nie doceniać. ? Jej nazwa pochodzi od capra — koza. ? Civile ingenium — instynkt obywatelski. ? Dioskurowie — synowie Zeusa i ziemianki Ledy, Kastor i Polluks (gr. Polideukes). ? A rationibus — od rachunków; ab epistulis — od listów; a libellis — od próśb (pisemnych). ? Penteusz, Penteus — mityczny król Teb, który usiłował przeciwstawić się kultowi Dionizosa. ? (H)ave, imperator... — witaj, imperatorze, pozdrawiają cię idący na śmierć. ? Przez „katedrę" rozumie tu się biskupstwo, podobnie w dalszych partiach książki. ? Chodzi o Julię Liwillę, najmłodszą siostrę Kaliguli ? Divi filius — syn boskiego. ? Zwrócił na to słusznie uwagę prof. Gustaw Przychodu (przyp. aut.). ? Ius talionis — prawo odpłaty. ? Mons Aureus — Złota Góra. ? Adria — miasto w pobliżu ujścia Padu do Adriatyku, który zawdzięczał mu swoją nazwę; ważny punkt handlowy. ?? Agon (gr.) — zawody, sportowe lub artystyczne. ? Kreatura (creatura — twór) — protegowany. ? Pytia delficka — kapłanka w sanktuarium Apollina w Delfach, w środkowej Grecji, wieszcząca z natchnienia boga. ?? Arcana imperii — tajemnice sprawowania władzy (wyrażenie Tacyta — por. s. 177). ? Czytelnik Rzeczypospolitej rzymskiej. ? Scalae Gemoniae — Schody Gemońskie (por. s. 130). ? Sica (łac.), sike (gr). — sztylet. ? Municypium — samorządna gmina miejska. ?? Reditus ad mores Romanos — powrót do obyczajów rzymskich. ? Roma resurgens — Rzym odradzający się. ? Agri Decumates — dosłownie: „Pola Dziesięcinne". ? Kanelury — pionowe żłobkowania na trzonie kolumny. ? Pilaster — element architektoniczny przypominający kolumnę wtopioną w ścianę. ?? Nazwy te pochodzą od: impluere — padać (o deszczu), compluere — spływać (o wodzie deszczowej). ??? Aqua et igni interdictum — formuła wyklęcia: „zakaz ognia i wody" — cytowana m.in. przez Cycerona w jednej z filipik (6, 10). ? Ubikacyj — oczywiście w znaczeniu: pomieszczeń. ? Negotium, otium — czas zajęty, czas bezczynny. ? Reskrypty — cesarskie pisemne rozstrzygnięcia kwestii prawnych. ? Dominus ac deus noster — nasz pan i bóg. ? Tzn. mieszkańców Hesji, obecnie landu w zachodnich Niemczech. ? Impietas — bezbożność. ? Panem et circenses!— chleba i igrzysk (hasło ludu rzymskiego zanotowane przez Juwenalisa, Satyry 10, 81). ?? Inopia rapax, metu saevus — z niedostatku grabieżca, ze strachu okrutnik (Domicjan 3). ? Por. s. 146. ?? Gr. synoptikos — obejmujący jednym spojrzeniem. ??? Inaczej: Apokalipsa. ? Lary — duchy opiekuńcze, m.in. domowego ogniska. ?? Byłej domus aurea — domus jest po łacinie rodzaju żeńskiego. ??? Arena — piasek. ? Habet — dostał. ?? Węgar — pionowa belka odrzwi. ? Edylowie — urzędnicy, których zadaniem było utrzymywanie porządku w mieście, jego aprowizacja, a także urządzanie igrzysk. ? Mitissimus senex — bardzo łagodny starzec. ?? Damnatio memoriae — przeklęcie pamięci, skazanie na niepamięć. ? Tutela Italiae — opieka nad Italią. ? Libertas restituta — przywrócona wolność. ?? Por. s. 76. ? Białogród — Belgrad. ? Fisci Iudaici calumnia sublata — hańba podatku żydowskiego zlikwidowana. ? Boska Komedia, Raj XX 112, przekład E. Porębowicza (przyp. aut.). ? Dyarchia— dwuwładza (por. s. 75). ? Restitutor orbis terrarum — odnowiciel świata. ? Pax Romana mogła — pax (pokój) jest po łacinie rodzaju żeńskiego. ? Aaron — brat i pomocnik Mojżesza, pierwszy arcykapłan Izraela. ? Tybur — dziś. Tivoli. ? Viva vox iuris civilis — żywy głos prawa państwowego. ? Monere — ostrzegać. ?? Tresviri capitales — trzyosobowe kolegium, do którego zadań należał m.in. nadzór nad więzieniami i wykonywanie wyroków śmierci. ??? Inter duos lucos — między dwoma gajami. ? Aedes Concordiae Augustae — świątynia Zgody Augustowskiej. ?? Gemere — jęczeć. ? Rzymska Cerera (Ceres), utożsamiana z grecką Demeter, była boginią roli i plonów. ? Via delie Botteghe Oscure (wł.) — ulica Ciemnych Sklepów. ?? Woluta — ślimakowaty element głowicy kolumny. ? Roma sparita (wł.) — Rzym, którego już nie ma. ? Tibia — flet; tibicen (l. mn. tibicines) — fletnista. ?? Palestra (gr. palaistra) — szkoła zapasów. ? Puellae Faustinianae alimentariae — dziewczęta utrzymywane przez Faustynę. ? Verissimus — najrzetelniejszy. ? Corruptio optimi pessima — zepsucie najlepszego jest najgorsze. ? Herakles — grecka forma imienia herosa; Herkules — łacińska. ? Roifaineant (fr.) — gnuśny król. ? Polski tytuł: O najętych uczonych. ? Lugdunum — dziś. Lyon. ? Damnatio memoriae — por. s. 229. ? Edictum perpetuum — „edykt ostateczny" (por. s. 254) ? Optimus est Fuscus...— najlepszy jest Ciemny (Niger znaczy Czarny), dobry — Afrykańczyk, najgorszy — Biały. ? Archipelag — Morze Egejskie (por. przypis 36 do części Epoka chwaly). ? Terminu horoskopos używali już starożytni Grecy (od hora — czas, pora, i skopein — obserwować, badać). ? Pertinax — stały, wytrwały; severus — poważny. ? Divi Marci filius — syn boskiego Marka; divi Commodi frater — brat boskiego Kommodusa. ? Chodzi o tragedię Irydion. ?? Sol — słońce (gr. helios, skąd przydomek cesarza). ? Animas sanctiores — szczególnie czcigodne dusze. ? Agri Decumates — por. s. 193. ? Adiutrix — „Pomocniczy"; Alaudae — „Skowronki"; Fulminata — „Piorunowy". ?? Victrix — „Zwycięski"; Gemina — „Podwójny". ? Romanae aves — ptaki rzymskie. ? Cives Romani — obywatele rzymscy; peregrini — cudzoziemcy. ? Praetoriae fidus... — wierny kohorcie pretoriańskiej, nie barbarzyńskiemu legionowi — dowodził centurią siódmej kohorty. ? Liburnia — kraina na dalmatyńskim wybrzeżu Adriatyku. ?? Ibis Liburnis... — będziesz płynął na liburnach, przyjacielu, pośród potężnych okrętów. ? Torquere — kręcąc. ?? Mina, jak w staropolszczyźnie (i rosyjskim), oznacza tu podkop. ? Dwujęzyczna — tzn. greckosyryjska. ?? Restitutor orbis — odnowiciel świata (por. restitutor orbis terrarum na s. 246). ? Dominus et deus — pan i bóg. ? Tetrarchia — czwórwładza, system czwórwładzy. ? Presbyteros (gr.) — starszy.. ? Anachorein (gr.) — wycofywać się; koinobios (gr.; w łac. pisowni: coenobioś) — żyjący we wspólnocie ? Od greckiego słowa oikumene, oznaczającego cały świat zamieszkany przez ludzi. ? Archipelag — Morze Egejskie. ?? Scytia — dzisiejsza Ukraina. ? Konstancja druga (lub raczej Konstantyna) — bo „pierwszą" była siostra cesarza. ? Is fecit, cui prodest ten był sprawcą, kto odnosi korzyść (rzymska zasada dochodzenia w procesie karnym). ? Auspicium — zasadniczo: wróżba z obserwacji ptaków; tu: obrzęd wróżebny w szerszym znaczeniu. ? Libacja (libatio) — ofiara płynna (wino, woda, oliwa, mleko, miód) składana bogom. ? Theoros (gr.) — oficjalny poseł wysyłany do wyroczni lub na uroczystości. ?? Kastalia — źródło w Delfach. ? Oda III 23, przekład J. Zawirowskiego (przyp. aut.). ?? Pagus — wieś. ? Concordissimi fratres — najzgodniejsi z braci. ? Atrium mortis – przedsionek śmierci (por przypis na s. 71) ? Ars clericalis — sztuka (umiejętność, specjalność) duchowieństwa. ? Złotousty — tak się tłumaczy na polski jego grecki przydomek Chrysostomos. ? Por. s. 149. ? Wyroczny — tu: opatrznościowy (por. przypis 2 do części Mesjasz). ? Ariminum — miasto nad Adriatykiem w płn. Italii, dziś. Rimini. ? Następny rok — tzn. 450. ? J. Parandowski, Wstęp do pierwszej wydanej po wojnie książki T. Zielińskiego, Starożytność bajeczna, Warszawa 1957, s. 3—4, 11—12 (powtórzony następnie w: T. Zieliński, Szkice antyczne, Warszawa 1971). ? Przedstawione tu informacje biograficzne o Tadeuszu Zielińskim zostały zaczerpnięte głównie ze wstępów do wydanych po wojnie jego książek, wymienionych w dalszych partiach niniejszego Postowia, z których szczególnie instruktywne okazały się teksty A. Krawczuka i M. Plezi, a także z poświęconego Zielińskiemu w setną rocznicę urodzin zeszytu miesięcznika „Meander", 14, 1959, z. 8—9 (gdzie znajduje się bibliografia jego prac, niepełna — „zaledwie" czterysta tytułów), oraz tomu zbiorowego pod redakcją A. Biernackiego, Portrety uczonych polskich, Kraków 1974, gdzie sylwetkę Zielińskiego przedstawił W. Klinger. ? J. S. Luria, Wspomnienia o prof. Tadeuszu Zielińskim i jego metodzie motywów rudymentarnych, „Meander", 14, 1959, z. 8—9, s. 407. ?? M. Plezia, Przedmowa do: T. Zieliński, Religia starożytnej Grecji. Religia hellenizmu, Wrocław— Warszawa—Kraków 1991, s. 12—13. ? J. Parandowski, op. cit., s. 8. ?? A. Biernacki, Postawie do: T. Zieliński, Po co Homer?, Kraków 1970, s. 411. ? E. Wipszycka, O starożytności polemicznie, Warszawa 1994, s. 17. ?? A. Świderkówna, Hellenika. Wizerunek epoki od Aleksandra do Augusta, Warszawa 1974, s. 14—15 (Od autorki). ? H. Mortkowicz-Olczakowa, Wspomnienie o Tadeuszu Zielińskim, „Meander", 14, 1959, z. 8—9, s. 431-432. ?? Cytuję za A. Biernackim, op. cit., s. 411. ? T. Zieliński, Cesarstwo rzymskie, Warszawa 1938, s. 536. ? K. Kumaniecki, Tadeusz Zieliński, „Meander", 14, 1959, z. 8—9, s. 387. ? A. Krawczuk, Przedmowa do: T. Zieliński, Rzeczpospolita rzymska, Katowice 1989, s. 6 i 8. ? T. Zieliński, Grecja niepodległa, Warszawa 1933, s. 375—376. ? Warto odnotować, że Zieliński miał poniekąd osobiste powody, by pilnie śledzić karierę naukową tego autora. Michaił Rostowcew, na emigracji Rostovtzeff, europejska znakomitość w dziedzinie historii społeczno-gospodarczej starożytności, był jego uczniem w Petersburgu. ?? T. Zieliński, Cesarstwo rzymskie, Warszawa 1938, s. 535—536. ??? T. Zieliński, Grecja niepodległa, Warszawa 1933, s. 377 ? Odpowiedni zapis w „testamencie naukowym" Zielińskiego przytacza A. Krawczuk w przedmowie do Starożytności bajecznej, s. 20—21. (H. Mortkowicz-Olczakowa w cytowanym tu wspomnieniu twierdzi wprawdzie, że Zieliński napisał po polsku ostatnie dwa tomy cyklu, ale za bardziej miarodajną wypada uznać informację pochodzącą od samego autora — zwłaszcza że wydaje się ją potwierdzać analiza tekstu książki.) ?? H. Mortkowicz-Olczakowa, op. cit., s. 430. ? Podobnie dalej — strony według obecnego wydania. ? S. Srebrny, Ze wspomnień ucznia, „Meander", 14, 1959, z. 8—9, s. 401. 1 Bogini Nowego Roku miała święto w marcu, ponieważ w najstarszym kalendarzu rzymskim rok zaczynał się właśnie od tego miesiąca, co utrwaliło się w nazwach czterech ostatnich miesięcy (i w ich obecnych odpowiednikach w różnych językach europejskich): wrzesień — September, czyli „siódmek", i podobnie October, November, December. 2 Rzadko używane, a obecnie w ogóle wyszłe z użycia, słowo „wyroczny" pojawi się kilkakrotnie w tej książce w znaczeniach związanych z wyrokami losu, fatum, opatrzności — dobrymi i złymi — np. . „wyroczny młodzieniec", czyli opatrznościowy (o Oktawianie), „wyroczne znaczenie" granicy reńskiej itd. 3 Na nasze pieniądze — chodzi oczywiście o złote przedwojenne. Dla porównania: polskie państwowe zapasy złota w r. 1938, roku pierwszego wydania tej książki, Mały rocznik statystyczny szacował na 435 milionów złotych. 4 Lucjusz Sergiusz Katylina był awanturnikiem politycznym, organizatorem kilku spisków; za konsulatu Cycerona, w r. 63 p.n.e., podjął próbę zamachu stanu, udaremnioną przez konsula, który został za to obdarzony przez senat tytułem ojca ojczyzny, pater patriae. 5 Orcini — od imienia Orkusa, starego italskiego bóstwa śmierci oraz podziemnego świata zmarłych; określenie to przytacza Swetoniusz w biografii Augusta, 35 6 Gajusz Mariusz (156—86 p.n.e.) — wybitny wódz i polityk z okresu wojen domowych, przywódca stronnictwa „ludowego"; w r. 106 zwycięsko zakończył wojnę z królem Numidii Jugurtą, w r. 101 rozgromił najeźdźczych Cymbrów. Jego syn Mariusz Młodszy kontynuował polityczne dzieło ojca i zginął (w r. 82) w wojnie z jego przeciwnikiem, Sullą. 7 Trybuni ludowi mieli prawo tzw. intercesji (ius intercessionis), weta wobec wszelkich wniosków ustawodawczych oraz rozporządzeń urzędników, które uznali za niekorzystne dla „ludu. 8 Lipiec otrzymał narwę Iulius przy reformie kalendarza, jaką Juliusz Cezar przeprowadził w r. 46 p.n.e. Przedtem nazywał się Quin(c)tilis — „piątek" (por. przypis 1). 9 Przekłady polskie tego poematu noszą spolszczony tytuł oryginalny: Georgiki (łac. Georgica, od greckiego georgikos — dotyczący rolnictwa). 10 Haruspikami (1. pój. hamspex) nazywano wieszczbiarzy wróżących według zasad etruskich — zasadniczo z wnętrzności zwierząt ofiarnych. Większy od nich autorytet mieli rdzennie rzymscy augurowie, zorganizowani w szacowne kolegium kapłańskie, czego haruspikowie doczekali się dopiero za cesarza Klaudiusza. Ci wróżyli z lotu ptaków i ze zjawisk niebieskich. (Por. wierszyk na s. 37). 11 Ród Juliuszów wywodził swój początek od legendarnego Julusa, syna Eneasza, który z kolei był synem Wenus z jej związku ze śmiertelnikiem Anchizesem. 12 Oda I 12, 48 13 Po raz pierwszy stało się tak w r. 49 p.n.e., kiedy to, przechodząc przez graniczną rzekę Rubikon z Galii do Italii, Juliusz Cezar rozpoczął wojnę z Pompejuszem. 14 Satyra 10, 125. 15 Emiliusz Paulus pokonał Perseusza w r. 168 p.n.e. w sławnej bitwie pod Pydną, która przyniosła kres niezależności macedońskiej. 16 Tristia IV 10. 17 Pierwszy triumwirat utworzyli w r. 60 p.n.e. Gajusz Juliusz Cezar, Gnejusz Pompejusz Magnus i Marek Licyniusz Krassus. 18 Rycerze — ekwici, druga po arystokracji senatorskiej, nobilach, warstwa w hierarchii społecznej państwa rzymskiego, historycznie związana ze służbą w konnicy (stąd nazwa, od equus — koń); w omawianej epoce była to arystokracja pieniądza, która zmonopolizowała operacje finansowe i wielki handel, prawnie zakazane nobilom. 19 Cyceron był politycznym przeciwnikiem pierwszego męża Fulwii, Klodiusza, i w r. 62 p.n.e. domagał się — zresztą bezskutecznie — skazania go w procesie o świętokradztwo, o które ten został oskarżony, gdy w obchody święta Dobrej Bogini wkradł się w przebraniu kobiecym do domu Cezara, by spotkać się z jego żoną. 20 Historia rzymska II 67. 21 Lucjusz Korneliusz Sulla jako pierwszy, po zdobyciu Rzymu w r. 82 p.n.e., nadał prześladowaniom politycznym formę ogłaszania list osób proskrybowanych. 22 Plutarch, grecki autor pism filozoficznych i biograf (przed 50 — po 120), jest jednym z podstawowych źródeł opowieści zawartych w tym i — zwłaszcza — następnym rozdziale. W jego Żywotach równoległych znajdują się m.in. biografie Antoniusza i Brutusa, a także Cezara (tam opisana jest złowroga wizja Brutusa) i Cycerona. 23 Ekloga 9, 4. 24 Geniusze — w mitologii rzymskiej duchy opiekuńcze; furie — boginie zemsty. 25 Semele — królewna tebańska uwiedziona przez Zeusa; spłonęła, przedwcześnie rodząc Dionizosa, kiedy na jej lekkomyślną prośbę kochanek objawił jej się w całym majestacie boga piorunów. 26 Antoniusz i Kleopatra, akt V, scena 2. 27 Charyty — greckie boginie wdzięku (ich odpowiednikiem rzymskim były Gracje); Nereidy — nimfy morskie, córki Nereusa; Kupido (inaczej Amor) — bóg miłości, syn Wenus. 28 Długoletnią wojnę z piratami na Morzu Śródziemnym doprowadził w r. 67 p.n.e. do zwycięskiego końca ojciec Sekstusa, rywal Juliusza Cezara i jego kolega w pierwszym triumwiracie, Gnejusz Pompejusz z przydomkiem Magnus — Wielki 29 Legendarny Koriolan, wygnany z Rzymu, został wodzem italskiego plemienia Wolsków, które w V—IV w. p.n.e. prowadziło wojny z Rzymianami. 30 Mówi się tu o „Azji w ścisłym znaczeniu'", ponieważ dopiero później ta nazwa została rozciągnięta na cały kontynent. Pierwotnie oznaczała zachodnią część Azji Mniejszej, krainę, której nazwa kilkaset lat przed założeniem Rzymu była zapisywana na tabliczkach hetyckich jako Assuwa. 31 Przekazał ten wierszyk Aulus Gelliusz, rzymski pisarz-antykwarysta z II w., w swoich Nocach attyckich XV 4, 3. 32 Pierwsza wojna punicka — pierwsza z trzech wojen Rzymu z Kartaginą, prowadzona w latach 264—241 p.n.e. To północnoafrykańskie miasto założyli Fenicjanie, po łacinie Poeni (przymiotnik Punicus), tym mianem Rzymianie nazywali i jego mieszkańców — stąd w formie spolonizowanej: Punijczycy i wojny punickie. 33 Gymnasion — ośrodek sportu i rekreacji w miastach greckich, z bieżnią, boiskiem, niekiedy basenem, pełniący również funkcję centrum życia towarzysko-intelektualnego. 34 Syria Wklęsła — zwykle używa się zlatynizowanej nazwy greckiej: Celesyria. 35 „U rozdroża" - taki tytuł nosi rozdział Starożytności bajecznej, pierwszego tomu niniejszego cyklu, opowiadający o śnie młodego Heraklesa, w którym spotkał on na rozdrożu dwie niewiasty, symbolizujące Rozkosz i Cnotę, i każda z nich namawiała go, by poszedł jej drogą. Jaką drogę wybrał heros, łatwo zgadnąć 36 W przededniu drugiej wojny domowej, w r. 50 p.n.e., Juliusz Cezar próbował prze prowadzić w senacie jednoczesne zrzeczenie się władzy przez obu triumwirów (trzeci, Krassus, już nie żył) — siebie i Pompejusza. 37 Alkibiades (ok. 450—404 p.n.e.), wódz i polityk ateński, oskarżony przez swych wrogów o czyny bluźniercze został skazany (zaocznie) na śmierć i wyklęcie przez kapłanów wszystkich bogów czczonych w Atenach. Był to zresztą tylko epizod w jego burzliwym życiu. 38 Plutarch nie zostawił odrębnej biografii Kleopatry; chodzi tu przede wszystkim o biografię Antoniusza (tam m.in. dramatyczny opis ostatnich chwil Kleopatry), a także Juliusza Cezara. 39 Demetrios Poliorketes (337—283 p.n.e.), czyli „Burzyciel Miast", wybitny wódz macedoński, uczestnik — ze zmiennym powodzeniem — walk o schedę po Aleksandrze Wielkim między jego dowódcami, diadochami, do których należał ojciec Demetriosa, Antygonos. Dramatycznym kolejom jego losu położyła kres śmierć w niewoli. 40 Podług legendy wieszczka Sybilla kumańska (z miasta Cumae w Kampanii) miała sprzedać zbiór przepowiedni królowi rzymskiemu Tarkwiniuszowi Staremu (VII/VI w. p.n.e.). Przechowywano te „księgi sybillińskie" pod opieką specjalnego kolegium kapłanów i badano je w szczególnie trudnych dla państwa chwilach. W świecie mitów grecko-rzymskich było więcej Sybilli, wieszczych kapłanek Apollina, niektóre z nich utożsamiano ze sobą. Żyły bardzo długo. Sybilla kumańska, kiedy przybyła do Italii, miała ponoć już kilkaset lat. Jej ojczyzną była Troja. 41 Spiskowcy obawiali się, że Cezar sięgnie po koronę pod pretekstem zadośćuczynienia przepowiedni Sybilli. 42 Żywoty równolegle, Gajusz Juliusz Cezar 69 43 Georgiki, por. s. 16. 44 Heraklit z Efezu (VI/V w. p.n.e.), filozof grecki, twórca koncepcji, zgodnie z którą istotą świata jest zmienność, a materialną podstawą tej zmienności ogień, był „uczniem" Sybilli (na którą powołuje się w jednym z zachowanych fragmentów swego dzieła) nie tyle w sensie merytorycznym, ile w metodzie wykładu, słynął bowiem z niejasności swoich wywodów. 45 Chodzi o sławne powstanie Spartakusa w latach 73—71 p.n.e. 46 Rzym mieli założyć potomkowie Eneasza, który był uchodźcą z Troi, położonej nad rzeką Skamander. 47 Lucjusz Juniusz Brutus, postać półlegendarna, był inicjatorem wypędzenia z Rzymu w r. 510 p.n.e. ostatniego króla, Tarkwiniusza Pysznego, a następnie skazał na śmierć własnych synów, zamieszanych w spisek mający na celu przywrócenie władzy Tarkwiniuszowi. 48 O tych „podciętych skrzydłach" (decisis pennis) Horacy mówi w Listach II 2, 50. 49 Trybun wojskowy był stopniem raczej pułkownikowskim niż generalskim. 50 Po klęsce w bitwie z Hannibalem pod Kannami w r. 216 p.n.e. część patrycjuszy zawiązała sprzysiężenie, aby przenieść Rzym z Italii gdzieś za morze; sprzeciwił im się późniejszy zwycięzca Hannibala (w kampanii afrykańskiej, która przyniosła mu przydomek — zakończonej bitwą pod Zamą w r. 202 p.n.e.), Scypion Afrykański Starszy. 51 Epod XVI 41-46 52 Autor będzie cytował Pismo Święte w tłumaczeniu Jakuba Wujka (1599) według którejś z bliższych sobie, nieco modyfikowanych edycji, niekiedy wprowadzając drobne zmiany, niekiedy (cytaty z Dziejów Apostolskich w rozdziale Apostołowie) uciekając się do parafrazy, zasadniczo jednak zachowując występujące czasem w tym pięknym przekładzie nieporadności. 53 Oda I 14, 17—20. 54 Oda I 2, 25—32. 55 Oda I 2, 41—52. 56 Wielkim rokiem nazywali starożytni okres, w którym nie tylko Słońce, lecz wszystkie ciała niebieskie wracają na miejsca, z których rozpoczęły swoją wędrówkę. Jego długość szacowano różnie, w każdym razie na co najmniej dziesięć wieków. 57 Augurium — wróżba z lotu ptaków (por. augurowie — przypis 9). W trakcie wspomnianego tu obrzędu, jak podaje Liwiusz (I 7), Remusowi miało ukazać się sześć, a Romulusowi — dwanaście sępów, oznaczających wieki trwania państwa rzymskiego, o czym będzie jeszcze mowa szerzej w tej książce. Wyrażenie augustum augurium występuje w jednym z zachowanych fragmentów pierwszej rzymskiej epopei narodowej Annales Kwintusa Enniusza (239—169 p.n.e.). Jest bardzo wątpliwe, by w czasach Augusta etymologiczny związek augustus z augere (powiększać), istniejący zresztą również między augustus a samym augurium, funkcjonował znaczeniowo. Rozumiano zapewne ten przymiot nik jako „święty", „czcigodny" itp. 58 Eneida VI 860—883. Według tradycji, kiedy Wergiliusz odczytywał ten fragment poematu w pałacu cesarskim, matka Marcellusa Oktawia zemdlała. 59 Satyra I 5. 60 Rzym siedmiogórny — położony na siedmiu wzgórzach: Palatyn, Awentyn, Kapitol, Kwirynał, Wiminal, Eskwilin, Celiusz. 61 Arabia Szczęśliwa — Arabia Felix, Arabia Deserta (Papkin w Zemście: „Jak w dezertej Arabiji...") — Arabia Pustynna. Była jeszcze Arabia Skalista, Petrea — por. s. 240. 62 Afryka w ścisłym znaczeniu — rzymska prowincja, leżąca głównie na terytorium dzisiejszej Tunezji. Później nazwa ta została rozciągnięta na całe wybrzeże na zachód od Egiptu, a jeszcze później na cały kontynent. 63 Wojna jugurtyńska — z królem Numidii Jugurtą (adoptowanym przez syna Masynissy, który był sprzymierzeńcem Rzymu w wojnie z Hannibalem — Micypsę) w latach 111—106 p.n.e., zakończona zwycięsko przez Mariusza (por. przypis 6). 64 Tacyt (Roczniki XII 27) podaje, że miasto otrzymało tę nazwę znacznie później na cześć wnuczki Agryppy, żony cesarza Klaudiusza, Agryppiny Młodszej, która się tam urodziła. 65 Wypowiedział te słowa wspomniany niżej iliryjski wódz Baton — w dziele Kasjusza Diona, greckiego historyka Rzymu: Historia rzymska LVI 16. 66 Mówiąc tu o Węgrzech, autor ma na myśli Siedmiogród, który w okresie międzywojennym, podobnie jak teraz, należał już do Rumunii. 67 Ptolemeusze — dynastia grecka rządząca Egiptem od r. 305 (Ptolemeusz I Soter) do 30 p.n.e. (śmierć Kleopatry VII i jej brata Ptolemeusza XV). 68 Theodor Mommsen (1817—1903), niemiecki historyk starożytności i specjalista prawa rzymskiego, laureat literackiej Nagrody Nobla. 69 lus auxilii — „prawo pomocy", prawo obrony obywateli przed postępowaniem urzędników; ius intercessionis (intercedendi) — por. przypis 7. 70 Mowa o konstytucji w znaczeniu ustroju; konstytucji w znaczeniu ustawy zasadniczej Rzym oczywiście nie miał. 71 Trzy stany: nobilowie (arystokracja senatorska, „szlachta"), ekwici („rycerze", por. przy pis 18) i plebs („lud"). 72 Monumentum Ancyranum — znaleziona w dzisiejszej Ankarze (starożytna Ankyra) w ruinach świątyni Augusta i Romy wyryta w marmurze — w dwóch wersjach, łacińskiej i greckiej — słynna inskrypcja, w której cesarz zdaje sprawę ze swoich dokonań. 73 Naśladownikiem w istocie był Długosz, który powiedział o Kazimierzu Wielkim, że zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną — naśladował zaś on rzymskiego historyka-biografa Swetoniusza, który włożył cytowane słowa w usta cesarza. 74 Oda III 24, 35—36. 75 Autor wymienił tam Liwiusza Andronika, Newiusza i komediopisarza Plauta. 76 Mówiąc o odwrotnym porządku, autor zapewne szereguje twórczość wymienionych tragików pod względem natężenia patosu. 77 Tego greckiego słowa (kakozelof) używa Swetoniusz w biografii Augusta (86) dla określenia stylistów, którymi gardził cesarz — obok „archaistów", antiquarn. 78 Teokryt (l pół. III w. p.n.e.) — poeta grecki, przede wszystkim sielankopisarz. 79 Hejzod (VIII/VII w. p.n.e.) — drugi po Homerze wielki epik z najwcześniejszego okresu literatury greckiej. 80 Plemię Samnitów, które zamieszkiwało terytoria sąsiadujące z Lacjum, toczyło w okresie republiki wiele zażartych wojen z Rzymem, w pewnym okresie rywalizując z nim o hegemonię nad Italią 81 Tristia IV 10, 25. 82 Tytuł oryginalny: Amores. 83 „Tkliwy poeta miłości" — tak Owidiusz nazwał się sam w elegii autobiograficznej w Tristia IV 10, 1: tenerorum lusor amorum (co właściwie należy tłumaczyć raczej jak na s. 118: „piewca czułej miłości"). 84 Te szczegółowe okoliczności śmierci Augusta zaczerpnięte są z jego biografii w Żywotach cezarów Swetoniusza, która jest głównym źródłem opowieści w tym rozdziale. 85 „Rozrzutnikiem swej wielkiej duszy" — animae magnae prodigus — nazywa Horacy w odzie I 12, 37—38 konsula Lucjusza Emiliusza Paulusa, który bohatersko zginął w bitwie z Hannibalem pod Kannami w r. 216 p.n.e. 86 Autor odwołuje tu się do wydarzeń opisanych w Rzeczypospolitej rzymskiej. Antioch IV Epifanes z greckiej dynastii Seleukidów, władca państwa syryjskiego (175—164 p.n.e.), w którego skład wchodziła wówczas Judea, niezręcznymi posunięciami hellenizacyjnymi doprowadził tam do wybuchu narodowego powstania Machabeuszów. 87 Cyrus Wielki, twórca imperium perskiego, w r. 539 p.n.e. podbił Babilonię. Z jego zgody na powrót do Palestyny skorzystała tylko część Żydów. 88 W chronologii nie ma wprawdzie roku zerowego, ale na graficznym wykresie skali chronologicznej zero istniałoby tak samo jak na termometrze. Różnica polega na tym, że stopnie termiczne traktujemy jako punkty na skali, a lata jako odcinki. 89 Petros nie jest imieniem, lecz tylko przekładem na grekę aramejskiego przydomka Szymona, o czym będzie jeszcze mowa (na s. 145). Bartłomiej — zapewne Bar-(p)tolomaios (pierwszy człon aramejski). 90 Jota — nazwa litery greckiej, graficznie najmniejszej w całym alfabecie, stąd jej symboliczny użytek; alef i taw — nazwy pierwszej i ostatniej litery w alfabecie hebrajskim. 91 Judasz jest tu nazwany jedynym Żydem jako jedyny „prawdziwy" Żyd, Judejczyk (por. s. 90), pozostali apostołowie pochodzili z Galilei. 1 Księżyc, po łacinie luna, po grecku selene, jest w obu tych językach rodzaju żeńskiego. Jako bóstwo był samodzielną boginią, ale również utożsamianą z grecką Artemidą i rzymską Dianą, tak jak brat Artemidy-Diany, Apollo, był uosobieniem słońca. 2 Roczniki I 33. 3 Twórcą terminu „obłęd cezarów" (Caesarenwahnsinn) był niemiecki autor Ludwig Quidde w książce poświęconej właśnie Kaliguli: Caligula. Eine Studie ueber roemischen Caesarenwahnsinn, Leipzig 1894. 4 Roczniki I 59. 5 A. Mickiewicz, Grażyna, w. 1086. 6 Kiedy Tyberiusz obejmował rządy, Agryppina była matką trzech chłopców i nie wymienionej tutaj Agryppiny Młodszej (w przyszłości matki cesarza Nerona) — Druzylla i Liwilla (dalej nazywana tu Julią, Juliami były zresztą wszystkie trzy) urodziły się później. 7 Roczniki 17. 8 Pod Tebami stały dwa posągi nazywane Kolosami Memnona, mitycznego syna Eos, Jutrzenki, w rzeczywistości przedstawiające faraona Amenhotepa III. Z jednego z nich o świcie — wskutek różnicy temperatur — wydobywały się melodyjne dźwięki. Koniec temu zjawisku położył remont posągu za panowania cesarza Septymiusza Sewera. 9 Roczniki II 88. 10 Lizymach —jeden z wodzów i następców Aleksandra Wielkiego (diadochów); po jego śmierci objął władzę w Tracji, zginął w r. 281 p.n.e. podczas jednej z wojen między diadochami. 11 Opisują ten incydent Swetonmsz, Tyberiusz 53, i Tacyt, Roczniki IV 52. 12 Informacja, że Sejan „starał się o rękę córki Druzusa Julii", znajduje się w bizantyńskiej kronice Zonarasa (ks. XI). Ponieważ nie może tu chodzić o żonę Nerona Cezara, a o istnieniu jej siostry źródła milczą, jest to zapewne jakaś pomyłka kronikarza. 13 Schody Gemońskie — stopnie wykute w płd. zboczu Kapitolu, z których zrzucano do Tybru zwłoki przestępców straconych w znajdującym się nad nimi więzieniu. 14 Kaligula 22. 15 Seneka pisze o tym w traktacie O gniewie II 33. 16 Antioch IV Epifanes (por. przypis 86 do części Mesjasz) wprowadził do świątyni jerozolimskiej kult Zeusa. 17 Tym przodkiem legata był Marek Funusz Kamillus, zwycięzca Galów, którzy w r. 390 p.n.e. zdobyli Rzym. Według legendy miał on przekonać rodaków, by nie opuszczali zniszczonego przez najeźdźców miasta i odbudowali je, przez co stał się poniekąd jego drugim założycielem. 18 Cesarz m.in. oświadczał w tym liście, że poświęcanie mu świątyń i przydzielanie kapłanów byłoby obrazą dla jego współczesnych. 19 Według autorów starożytnych (m.in. Cezara, Wojna galijska IV 16) druidzi składali swoim bogom ofiary z ludzi. Cesarz Tyberiusz zarządził formalną likwidację druidyzmu. 20 Atlas — łańcuch górski w płn.-zach. Afryce; nazwany tu bajecznym, gdyż wiązano go z postacią mitycznego Atlasa, który z woli Zeusa miał dźwigać na barkach sklepienie niebieskie. 21 Tej zapowiedzi autor nie spełni. Swetoniusz w biografii Nerona (35) pisze: .. Antonię, córkę Klaudiusza, gdy nie chciała wyjść za niego po śmierci Poppei, zgładził pod zarzutem knowań rewolucyjnych" (przekład J. Niemirskiej-Pliszczyriskiej). Tacyt podaje, że mąż Antonii, Korneliusz Sulla, był wymieniony przez delatorów jako kandydat do tronu w rzekomym spisku Pallasa i Burrusa (Roczniki XIII 23), a sama Antonia miała być zamieszana w spisek Pizona (Roczniki XV 53), o którym będzie mowa w tej książce. 22 W takiej lakonicznej formie przekazał słowa bohaterskiej Arrii Pliniusz Młodszy (Listy III 16, 6). rozwinął je w epigramacie Marcjalis (I 13). 23 Roczniki XI 37. 24 Opisuje ten incydent Swetoniusz: Klaudiusz 21. 25 Ewangelia według św. Mateusza XIII 4—8. 26 O ebionitach będzie jeszcze mowa w rozdziale Domicjan, s. 214. 27 Autor odwołuje się tutaj do wydarzeń opisanych w Grecji niepodległej: w r. 632 p.n.e. po nieudanym zamachu stanu Kylona Atericzycy zamordowali jego zwolenników szukających schronienia u ołtarza Ateny Pallady — za co bogowie zesłali na miasto zarazę. 28 „Odpowiedniego wyrazu nie mamy" - tzn. nie mamy wyrazu rodzimego, gdyż oba wymienione terminy funkcjonują w formie spolszczonej jako „sentencje" i „puenty". 29 Tacyt, Roczniki XIII 4. 30 Wypowiedź Agryppiny u Tacyta nie zawiera tak wyraźnego przyznania się do popełnienia zbrodni: „A jeżeli Plautus albo kto inny jako sędzia na czele państwa stanie, czyż wtedy zabraknie mi oskarżycieli, którzy zarzucą mi nie słowa, (...) lecz takie przewinienia, od których jedynie syn mógłby mnie uwolnić?" (Roczniki XIII 22, przekład S. Hammera). 31 Tak opisuje tę scenę i cytuje słowa Agryppiny Tacyt, Roczniki XIV 8. 32 O „uroczym Ancjum" pisze Horacy w odzie I 35, 1. 33 Wieża Mecenasowa — znajdująca się w dawnych ogrodach Mecenasa na Eskwilinie. 34 W przekładzie S. Hammera to miejsce (Roczniki XV 45) brzmi: „Schwytano więc naprzód tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali..." (w oryginale: fatebantur — bez dopełnienia). 35 Obraz Pochodnie Nerona (wcześniejszy od powieści Sienkiewicza) należał do najsławniejszych dzieł Henryka Siemiradzkiego (1843—1902). 36 Cytuje ten wierszyk Swetoniusz: Nero 39. 37 Roczniki XV 57. 38 Ten „romans gałgański" (łotrzykowski, przygodowy) nosi tytuł Satyryki. 39 Roczniki XVI 21. 40 Poeci Pindar (ok. 518—438 p.n.e.) i Symonides (ok. 556—468 p.n.e.) byli autorami między innymi tzw. epinikiów, utworów na cześć zwycięzców w igrzyskach; Myron (480-445 p.n.e.) stworzył m.in. sławny posąg Dyskobola; Poliklet (ok. 450—415 p.n.e.) był twórcą rzeźbiarskiego kanonu atletycznego aktu męskiego. 41 Wódz rzymski Tytus Kwinkcjusz Flamininus w r. 197 p.n.e. po zwycięstwie nad królem macedońskim Filipem V uroczyście proklamował w Koryncie niepodległość miast-paristw greckich. 42 Notuje te słowa Swetoniusz jako wciąż powtarzane przez cesarza w ostatnich godzinach, ale nie ostatnie: „Jeszcze oddychał, gdy wpadł centurion i narzucił mu opończę na ranę, udając, że przybył z pomocą. Nero odpowiedział tylko: «Za późno», i jeszcze: «Oto wierność». Z tymi słowami na ustach skonał." (Nero 49, przekład J. Niemirskiej-Pliszczyńskiej). Sumiennie wykorzystał zapis Swetoniusza Sienkiewicz 1 Reforma Mariusza (por. przypis 6 do części Mesjasz) polegała na dopuszczeniu do służby wojskowej również warstw nieposiadających (przedtem obowiązywał cenzus majątkowy) oraz wprowadzeniu zaciągu ochotniczego, przez co traciła ona charakter służby obywatelskiej na rzecz korporacji zawodowej. 2 Cytuje tę piosenkę Swetoniusz: Galba 6. 3 Tytuł oryginału: Historiae — tytuł polskiego przekładu S. Hammera: Dzieje, cytat — 149. 4 Galba 5. 5 Dzieje I 4. 6 Marek Porcjusz Katon Młodszy, obrońca republiki, w wojnie domowej między Cezarem i Pompejuszem stał po stronie Pompejusza i po klęsce pompejańczyków w r. 46 p.n.e. popełnił samobójstwo w Utyce, skąd przydomek: Utycki. Podobnie jak jego pradziad. Katon Starszy, uchodził za symbol cnót „rzymskich". 7 Chodzi tu o wpływy, jakie mieli w państwie partyjskim Żydzi babilońscy, żyjący tam w wielkiej liczbie potomkowie wygnańców z początku VI w. p.n.e. („niewola babilońska" — por. przypis 87 do części Mesjasz). 8 Tak brzmi to miejsce u Swetoniusza w przekładzie J. Niemirskiej-Pliszczyńskiej: „Żydów wypędził z Rzymu za to, że bezustannie wichrzyli, podżegani przez jakiegoś Chrestosa." (Klau diusz 25). Według wybitnego znawcy wczesnego chrześcijaństwa, Marcela Simona, „słynny tekst historyka Swetoniusza, relacjonujący, że tenże Klaudiusz wypędził z Rzymu Żydów, którzy burzyli się impulsore Chresto, należy bez wątpienia wiązać z początkami chrześcijańskiego apostolstwa w stolicy (49 r.). Chrestus, którego osobą Swetoniusz bliżej się nie zainteresował, jest to prawdopodobnie Chrystus, wzięty przez historyka — lub też przez źródło, jakim się posłużył, a mógł nim być raport policyjny zachowany w cesarskich archiwach — za osobę żyjącą. Edykt o wygnaniu, zdaje się. objął bez różnicy Żydów i chrześcijan, których dotyczył w tej mierze, w jakiej propaganda chrześcijańska szerzyła się w łonie gminy żydowskiej i wprowadzała tam ferment." (Cywilizacja wczesnego chrześcijaństwa. I—IV w., przekład E. Bąkowskiej, PIW 1979, s. 193). Niektórzy uczeni interpretują również „powszechną chorobę świata cywilizowanego", o której mówi Klaudiusz w liście do Aleksandryjczyków, jako aluzję do chrześcijaństwa. 9 Tacyt dodaje: „Te zagadkowe słowa przepowiadały Wespazjana i Tytusa." (Dzieje V 13, przekład S. Hammera). 10 Swetoniusz (Wespazjan 16) pisze o czterdziestu miliardach sesterców (denar równał się czterem sestercom), badacze uważają jednak tę sumę za omyłkowo zawyżoną (dziesięciokrotnie?) przez autora lub przepisywaczy jego dzieła. 11 Swetoniusz, Wespazjan 23. 12 Krzywda Juliusza Cywilisa polegała na fałszywym oskarżeniu go o zdradę, uwięzieniu i odesłaniu do Rzymu, skąd wrócił dopiero po objęciu władzy przez Galbę (Tacyt, Dzieje IV 13). 13 Dzieje IV 54. 14 Dzieje IV 67. 15 „Pola Dziesięcinne" były zaludnione przez osadników z galijskiej strony Renu (Tacyt, Germania 29), którzy płacili dziesięcinę. 16 W Aleksandrii znajdowała się sławna świątynia Sarapisa (Serapisa) — bóstwa hellenistycznego, łączącego w sobie niektóre cechy egipskiego Ozyrysa i głównych bogów greckich — do której pielgrzymowali chorzy, gdyż Sarapis był bogiem-uzdrowicielem. 17 Dzieje IV 82. 18 Oba powiedzenia cytuje Swetoniusz: Wespazjan 23 i 24. 19 Swetoniusz, Tytus 8. 20 Prawdziwe „domy narodowe" — ta uwaga nawiązuje zapewne do koncepcji Volksheimów u naszych zachodnich sąsiadów, która miała charakter równie wszechogarniający. 21 Kampania, kraina nad Morzem Tyrreńskim sąsiadująca na północy z Lacjum (gdzie na północy, na pograniczu z Sabinum, leżał Rzym), była nazywana „Szczęśliwą", gdyż uchodziła za najpiękniejszy i najbardziej urodzajny region Italii. 22 Swetoniusz, Tytus 1. 23 Pompeii — liczba mnoga, stąd obecnie przyjęta jest raczej nazwa polska również w liczbie mnogiej: Pompeje. 24 Rodzinnym miastem Horacego była Wenuzja (dziś. Venosa) w płd. Apulii, krainie rozciągającej się na wysokości Kampanii, tyle że po adriatyckiej stronie Italii. 25 Pliniusz Młodszy opisał wybuch Wezuwiusza, relacjonując śmierć wuja, w liście do historyka Tacyta (VI 16). 26 Gigantomachia — bitwa gigantów, olbrzymich synów Ziemi i Nieba, z bogami olimpijskimi, wspomaganymi przez Heraklesa; był to jeden z ulubionych tematów sztuki starożytnej, m.in. sławnego fryzu na pergameńskim ołtarzu Zeusa, obecnie znajdującym się w Berlinie (Kasjusz Dion pisze o wybuchu Wezuwiusza w ks. 66, 22—23 swoich Dziejów rzymskich). 27 Wielka Grecja — nazwa Sycylii i płd. Italii w okresie tzw. Wielkiej Kolonizacji greckiej (VIII—VI w. p.n.e.). 28 Powieść Ostatnie dni Pompei, najpopularniejsze (jeszcze teraz filmowane) dzieło angiel skiego pisarza E. G. Bulwera lorda Lyttona (1803—1873), została wydana w Polsce w r. 1840 i od tego czasu była wielokrotnie wznawiana. Być może, zainteresowanie autora twórczością Bulwera miało wpływ na pojawienie się w tej książce jednej z najbarwniejszych postaci wczesnorenesansowych Włoch, jaką był Cola di Rienzo (por. s. 189 i 262), któremu Bulwer poświęcił powieść Rienzi, czyli Ostatni trybun (wydanie polskie — 1883). Ale był też autor wielkim miłośnikiem Wagnera, który na książce Bulwera oparł libretto swojej opery pod tym samym tytułem. 29 Wielki Słownik łacińsko-polski pod redakcją M. Plezi, t. V 1979, notuje dwa znaczenia tego słowa: „galeria" i „archiwum". 30 Dzieje IV 2. 31 Swetoniusz, Domicjan 9. 32 Por. przypisy 1 i 8 do części Mesjasz. W styczniu 27 r. p.n.e. senat uchwalił zmianę nazwy sierpnia z Sextilis („szóstek") na Augustus, uzasadniając to szczególnymi związkami cesarza z tym miesiącem: m.in. objął w nim swój pierwszy konsulat, odbył trzy triumfalne wjazdy do Rzymu itd. 33 Chodzi o pożar świątyni w r. 69 w czasie wojny między Witeliuszem i Wespazjanem, por. s. 181. 34 Prodigio par est cum nobilitate senectus (satyra 4, 97). 35 Swetoniusz, Domicjan 21. 36 Sprawa nie przedstawia się tak jednoznacznie. Kształtowanie się prymatu rzymskiego w Kościele było długim, kilkuwiekowym procesem, a pierwszym biskupem rzymskim, którego można nazwać rzeczywistym papieżem, był dopiero Damazy (366—384) — por. s. 381. 37 Z tych dwu Flawii Domicylli historyczna jest zapewne tylko żona Flawiusza Klemensa, którą rozdwoiła niejasność przekazów i legenda. 38 Swetoniusz podaje (Domicjan 17), że był to prokurator (tu: zarządca dworu) Domicylli. 39 Verso pollice... occidunt (kciukiem w dół zabijają) — wyrażenie Juwenalisa, satyra 3, 36. 40 H. Dessau (ed.), Inscriptiones Latinae Selectae, t. I—III, Berlin 1892—1916. 41 Według greckiego pisarza Lukiana z Samosat (ok. 120 — ok.190) miał wypowiedzieć te słowa pochodzący z Cypru filozof cynicki Demonaks (Żywot Demonaksa 57), którego poznał on w czasie swego pobytu w Atenach. 42 Listy z Fontu I 5, 37—38. 43 Libią nazywali Grecy całą północną Afrykę na zachód od Egiptu. 44 Ta historia, powtarzana przez wielu pisarzy w starożytności i średniowieczu, w naszych czasach zainspirowała G. B. Shawa do napisania komedii, o zwykłej u tego pisarza przewrotnej wymowie, pod tytułem Androkles i lew, wystawianej również w Polsce. 1 Spectacula 33. 2 Felicior Augusta, melior Traiano — zanotował to historyk rzymski' z IV w. Eutropiusz, VIII 5. 3 Dwuwiersz ten przekazał Pliniusz Młodszy, Listy DC 19. 4 Wojna sojusznicza — w latach 90—88 p.n.e. między Rzymem i jego sprzymierzeńcami italskimi, zakończona rozciągnięciem obywatelstwa rzymskiego na całą Italię. 5 Żelazna Brama (albo Żelazne Wrota) — przełom Dunaju między Karpatami a Górami Wschodnioserbskimi; most został zbudowany w dzisiejszym Turnu Severin. 6 Fiscus ludaicus — utworzony przez Wespazjana „fundusz żydowski", na który składało się pogłówne płacone przez Żydów i przekazywane świątyni Jowisza Kapitolińskiego. Wysokość tego podatku odpowiadała corocznej opłacie, jaką przedtem Żydzi wnosili na rzecz własnej świątyni jerozolimskiej. Domicjan ściągał go z całą bezwzględnością. 7 Por. przypis 7 do części Powrót do zdrowia. 8 Kasjusz Dion (według epitomy Ksifilinosa), Historia rzymska 68, 32. 9 Tyran Pizystrat był władcą Aten w latach 561—527 p.n.e., i to władcą dobrym. Tyrania oznaczała pewną formę nieograniczonego jedynowładztwa i nie musiała wiązać się z rządami „tyrańskimi" — uciskiem i terrorem. Takiego znaczenia nabrał ten termin dopiero później. 10 Por. przypis 8 do części Obłęd cezarów. 11 Kanopos — miasto w delcie Nilu, niedaleko Aleksandrii, z sanktuarium Sarapisa, por. przypis 16 do części Powrót do zdrowia. 12 „Wąwóz tempejski" — malownicza dolina Tempe, leżąca między górami Olimp i Ossa — należał do najchętniej przywoływanych przez poetów rzymskich, m.in. przez Horacego, przykładów piękna natury. 13 Prawa dwunastu tablic — pierwszy kodeks prawa rzymskiego, opracowany przez specjalną komisję w latach 451—449 p.n.e., wykuty na tablicach z brązu. 14 „Twierdza" w cudzysłowie — bo określenie to miało już znaczenie tylko historyczne; rzymska arx jest odpowiednikiem greckiej akropolis. 15 Budowę tego muru, wzniesionego w pierwszej połowie IV w. p.n.e., tradycja przypisywała starszemu o dwa wieki królowi Serwiuszowi Tulliuszowi. 16 Por. przypis 6 do części Mesjasz. 17 Marek Manliusz, konsul z r. 392 p.n.e., mógł odeprzeć skradających się nad ranem na Kapitol Galów dzięki temu, że — według tradycji — został obudzony przez czujne gęsi kapitolińskie. Późniejsze oskarżenie go o dążenie do władzy królewskiej i skazanie na śmierć było elementem walki politycznej między patrycjuszami a plebejuszami, których interesów bronił Manliusz. 18 Tabularium pochodzi od tabula — tabliczka, w tym wypadku służąca do pisania: drewniana, pokryta woskiem, na której pisano rylcem. 19 O trzech pożarach kapitolińskiej świątyni Jowisza była mowa na s. 181 i 196. 20 Marek Furiusz Kamillus zbudował świątynię Zgody w r. 367 p.n.e. w związku z zakończeniem walk między plebejuszami i patrycjuszami. Lucjusz Opimiusz odnowił ją po stłumieniu w r. 121 p.n.e. rozruchów, które wybuchły w związku z reformami Gajusza Grakcha. 21 Jugurtę, pokonanego przez Mariusza (por. przypis 6 i 63 do części Mesjasz), sprowadzono do Rzymu, by uświetnił pochód triumfalny zwycięzcy; następnie został wtrącony do wspomnianego tu więzienia (później, już w czasach poantycznych, zwanego Mamertyńskim) i był trzymany w jego najniższej części, która pierwotnie służyła jako zbiornik na sączącą się tam wodę — stąd „zimna łaźnia". W końcu został stracony (104 p.n.e). 22 Spisek Katyliny — por. przypis 4 do części Mesjasz. 23 Nazwę Lupercal łączono ze słowami lupus (wilk) i lupa (wilczyca). 24 Fasti IV 951—952. 25 Wielką Macierzą (Bogów) nazywano frygijską boginię Kybele. W r. 204 p.n.e. senat rzymski uchwalił wzniesienie dla niej świątyni na Palatynie. 26 Tym Krescencjuszem był Nicola de' Crescenzi ze znakomitego rodu rzymskiego, dzierżącego prymat w mieście w końcu X i na początku XI w. Cola di Rienzo był już przywoływany w tej książce — por. s. 189. 27 Plebejusze „auspicjów nie mieli" - tzn. nie mieli prawa urządzania auspicjów, czyli obrzędowych wróżb z lotu ptaków. Jest to wyrażenie Cycerona i Liwiusza — stąd cudzysłów. 28 Liwiusz Andronik żył w latach ok. 284 — ok. 204 p.n.e. 29 Kwintus Cyceron był młodszym bratem Marka, Lucjusz Marcjusz Filip — ojczymem cesarza Augusta, por. s. 14. 30 Opowiada o tym Seneka w traktatach O gniewie 40, 2 i O łagodności 18, 2 (mureny — ryby drapieżne z rzędu węgorzokształtnych). 31 Cyceron używa tych słów w liście do przyjaciela, Attyka (IV 17, 7). 32 „Demokrata" Gajusz Flaminiusz, dwukrotny konsul w latach 223 i 217 p.n.e., walczył z senatem o prawa warstw uboższych i średnich. 33 Autor zapewne ma na myśli uregulowanie stosunków między Watykanem i państwem włoskim przez tzw. traktaty laterańskie, podpisane 11 lutego 1929 r. 34 Rzeczownik pietas, wyrażający cechy tego, kto jest pius, oznacza wszelką miłość dyktowaną przez powinność moralną, a więc nie tylko względem bogów, ale również względem rodziny, zwłaszcza rodziców, w ogóle — „pietyzm". Z tej przyczyny przydomku Antonina Piusa zazwyczaj nie tłumaczy się — nie tylko obecnie, lecz także np. w reprezentatywnych dla polskiej historiografii międzywojennej Dziejach rzymskich Ludwika Piotrowicza (1934). W niniejszym wydaniu Pius w tytule rozdziału jest dodatkiem wydawcy (podobnie jak dalej Apostata przy Julianie Odstępcy). 35 Cytowany tu biograf, Juliusz Kapitolinus, jest jednym z sześciu autorów zbioru biografii cesarzy od Hadriana do Numeriana (l 17—284), zatytułowanego Historia Augusta, o którym była już mowa na s. 233 (polski przekład Hanny Szelest nosi tytuł Historycy cesarstwa rzymskiego). Data powstania dzieła jest niepewna, imiona autorów są zapewne pseudonimami, bardzo możliwe, że kryje się za nimi jeden pisarz. Cytat: Antoninus Pius 13. 36 Gyaros — wyspa w archipelagu Cyklad na Morzu Egejskim, nazywanym przez Greków właśnie Archipelagos, czyli „Arcymorze", która to nazwa przesunęła się z czasem w kierunku specyficznej cechy tego morza — obfitości znajdujących się tam, niekiedy w bliskim względem siebie sąsiedztwie, wysp. 37 Nosiło to imię-przydomek dwóch Lucjuszów Cejoniuszów: starszy, adoptowany przez Hadriana, i jego syn, adoptowany (razem z Markiem Aureliuszem) przez Antonina Piusa — późniejszy cesarz Lucjusz Werus (por. s. 254). Commodus znaczy: odpowiedni, pożyteczny, życzliwy. 38 A. Mickiewicz, Dziady, cz. III; Pomnik Piotra Wielkiego. 39 Do siebie samego — tak w oryginale greckim: Ta eis heauton. Polski przekład (Mariana Reitera) nosi tytuł Rozmyślania. 40 Les rois faineants, „gnuśni królowie" — tak nazwali historycy francuscy ostatnich królów (675—751) z dynastii Merowingów, za których rzeczywistą władzę sprawowali zarządcy ich dworów, majordomowie. 41 Tak opisuje ten zamach w biografii Kommodusa (Kommodus Antoninus 4) Eliusz Lampridiusz, jeden z Historyków cesarstwa rzymskiego 42 Secutores („atakujący"), uzbrojeni w hełm, tarczę i miecz, walczyli w parach z „sieciarza mi" (retiarii), por. s. 218. 43 Por. przypis 26 do części Powrót do zdrowia. 44 Królestwo pergameńskie obejmowało przednią Azję Mniejszą, a więc Azję „w ścisłym znaczeniu" — por. przypis 30 do części Mesjasz. Po włączeniu (pokojowym, na mocy testamentu władcy) do państwa rzymskiego stało się w r. 129 p.n.e. prowincją o nazwie Azja. 45 Kakozeloi — por. s. 85 i przypis 77 do części Mesjasz. 46 Kwintylian wypowiedział ten pogląd we wspomnianym tu już swoim podręczniku retoryki, zatytułowanym Kształcenie mówcy (Institutio oratoria), X 112. 47 Epigrammata VIII 55 (56), 5. 48 Pierwsi sofiści, działający w V—IV w. p.n.e. (m.in. należący do najwybitniejszych wśród nich Protagoras i Gorgiasz), stawiali sobie za cel naukę mądrości (sofia) i praktycznych cnót obywatelskich, do których zaliczali m.in. umiejętności retoryczne i erystyczne, sztukę prowadzenia sporów — umiejętności z samej swojej natury zagrożone zwyrodnieniem. 49 Listy 113. 50 Uniwersytet ateński jest tu pojęciem umownym, na jego „katedry" składają się cztery szkoły filozoficzne: platońska Akademia, arystotelesowski Likejon (perypatetycy), Stoa Zenona z Kition i Ogród Epikura. 51 Historyk Ksenofont (ok. 430—ok. 355 p.n.e.) był uczniem Sokratesa i autorem po święconych mu pism. Obok Platona jemu zawdzięczamy znajomość poglądów Sokratesa. 52 Akademia, szkoła filozoficzna założona przez Platona (427—347 p.n.e.), w III w. p.n.e., jako tzw. średnia Akademia, znalazła się pod wpływem kierunku zwanego sceptycyzmem. 53 Dzieje I 22. 54 Świadectwem tej wątpliwej sławy w epoce augustowskiej, o którym zapewne myśli tutaj autor, może być rada udzielona przez Owidiusza w Sztuce kochania I 77—78: „Nie unikaj świątyń Izydy, która nieraz czyni dziewczyny takimi, jaką była ona sama dla Jowisza-Ozyrysa" (w wolnym przekładzie). 55 Mówiąc o Frygii jako ojczyźnie „orgiazmu i ekstazy" również w świecie mahometańskim, autor zapewne ma w pamięci stosunkowo wówczas świeże (r. 1925) rozwiązanie zakonu derwiszów tańczących w modernizowanej przez Ataturka Turcji (gdzie leży historyczna Frygia) — ich ojczyzną nie była jednak Azja Mniejsza. 56 Nie tylko we Frygii, lecz także w „Azji" — tzn. także w innych krainach prowincji Azji, której częścią była Frygia. 57 Męczennikami scylitańskimi przyjęło się nazywać dwanaścioro ofiar prześladowania chrześcijan w r. 180, w początkach panowania Kommodusa, w afrykańskim miasteczku Scillium. 58 Wymowny jest sam tytuł tego dzieła Orygenesa: Kata Kelsu — Przeciw Celsusowi. 1 Zanotował ten dialog Juliusz Kapitolinus (Helwiusz Pertynaks 5) — por. przypis 35 do części Epoka chwały. 2 Kasjusz Dion (według epitomy Ksifilinosa), Historia rzymska 73, 11. 3 Tym biografem Nigra jest Eliusz Spartianus, jeden z Historyków cesarstwa rzymskiego (wierszyk — Pescenninsz Niger 8). 4 Pod tymże Issos w r. 333 p.n.e. Aleksander Wielki zwyciężył króla perskiego Dariusza III. 5 Adiabenicus — od Adiabene, Media Adiabene, kraj na wschód od Tygrysu, podbity przez Trajana i przekształcony w rzymską prowincję Asyrię. 6 Przekazał te słowa Kasjusz Dion (według epitomy Ksifilinosa), Historia rzymska 76, 15. 7 Biurokracja rycerska — tzn. rekrutująca się spośród ekwitów (por. przypis 18 do części Mesjasz). 8 Tę odpowiedź Papiniana zanotował biograf Karakalli Eliusz Spartianus (Antoninus Karakalla 8). 9 Zanotował to Eliusz Lampridiusz, Diadumenus Antoninus 1 (Historycy cesarstwa rzymskiego). 10 W świątyni Wielkiej Macierzy Bogów na Palatynie (por. przypis 25 do części Epoka chwaly) znajdował się sprowadzony z Azji Mniejszej poświęcony jej czarny kamień, przypuszczalnie meteoryt. 11 O wszystkich tych symbolach legendy senackiej była już w tej książce mowa — z wyjątkiem jednego: Gajusz Fabrycjusz Luscynus (1 połowa III w. p.n.e.) — dwukrotny konsul, cenzor, zwycięski wódz, wzór starorzymskich cnót; znany z anegdot związanych z najazdem na Italię króla Epiru Pyrrusa, którego ujął swoją bezinteresownością i szlachetnością. 12 Tym biografem jest Eliusz Lampridiusz, Aleksander Sewer 29 (Historycy cesarstwa rzymskiego). 13 W rzeczywistości pretendentów do władzy było jednak znacznie mniej. Trzydziestu wylicza Trebelliusz Pollion (Trzydziestu pretendentów), jeden z Historyków cesarstwa rzymskiego, zapewne naciągając ich liczbę, aby dostosować ją do pierwszych, jak ich nazwano, „trzydziestu tyranów" — trzydziestoosobowej komisji, która objęła rządy w Atenach w r. 404 p.n.e. po prze graniu przez nie wojny peloponeskiej ze Spartą i stosowała represje wobec zwolenników porządku demokratycznego. 14 Opowiada o tym incydencie Trebelliusz Pollion, Dwaj Galienowie 9 (Historycy cesarstwa rzymskiego). 15 Według Trebelliusza Polliona (Trzydziestu pretendentów 5—6, 24, 31) chodziłoby tu o Wiktorię (lub Witruwię), matkę uzurpatora Wiktoryna, a po jego zamordowaniu protektorkę kolejnego uzurpatora Tetrykusa, być może spokrewnionego z nią. 16 Już za naszych dni, w latach 1959—1981, prowadziła tam prace również polska misja archeologiczna pod kierownictwem prof. Kazimierza Michałowskiego. 17 Pokrewieństwo obu Tacytów jest mało prawdopodobne, ponieważ należeli do różnych rodów, Korneliuszów (historyk) i Klaudiuszów (cesarz). 18 Wszystkie te anegdotyczne szczegóły z życia Dioklecjana przekazał Flawiusz Wopiskus, jeden z Historyków cesarstwa rzymskiego, który poświęcił mu wtręt w biografii Numeriana (Karus, Karynus i Numerianus 13—15). 19 Cesarz Konstancjusz I jest zwykle wymieniany z przydomkiem Chlorus (,,Blady"? — gr. chloros znaczy: bladozielony, zielonkawożółty), który jednak nie występuje we współczesnych mu źródłach. 20 Pochodzenie od Klaudiusza Gockiego przypisał Konstancjuszowi — zapewne bezpodstawnie — późniejszy panegirysta syna Konstancjusza, Konstantyna Wielkiego. 21 Split „urzędowo" -— tzn. w państwie jugosłowiańskim, powstałym po pierwszej wojnie światowej; przedtem miasto, wraz z całą Dalmacją, należało do monarchii austro-wegierskiej i nosiło włoską nazwę Spalato, którą zawdzięczało Wenecjanom — od łacińskiego Spalatum, co z kolei pochodziło od Palatium, „pałacu" Dioklecjana, stanowiącego ogromny kompleks architektoniczny 22 Jest to inna wersja relacji współczesnego Konstantynowi pisarza chrześcijańskiego Euzebiusza z Cezarei, który w biografii cesarza opowiada (I 28), że Konstantyn w biały dzień ujrzał nad słońcem (co było nie bez znaczenia ze względu na konkurencyjność kultów solarnych wobec chrześcijaństwa) świetlisty krzyż z napisem cytowanej tu treści — nie wiadomo, czy łacińskim, bo przytoczony został przez Euzebiusza po grecku, w języku całego dzieła. 1 Eliusz Spartianus, Sewer 17 (Historycy cesarstwa rzymskiego). 2 Wielki Słownik grecko-polski pod redakcją Z. Abramowiczówny, t. II 1960, podaje następujące znaczenia słowa kleros: „los", „losowanie", „wylosowana rzecz", „majątek". 3 Diecezje kościelne nie miały nic wspólnego z diecezjami państwowymi, na które podzielił cesarstwo Dioklecjan — por. s. 332. 4 De praescriptione haereticorum (Preskrypcja przeciw heretykom) — w rzymskiej terminologii prawnej praescriptio oznacza zarzut procesowy, ustalenie przedmiotu rozprawy. 5 Mówiąc o malarzach „nowoczesnych", autor ma na myśli — nowożytnych. Bodaj najsłynniejsze Kuszenia świętego Antoniego wyszły spod pędzla Hieronima Boscha (ok. 1450—1516). 6 Odami „rzymskimi" Horacego nazywane jest pierwsze sześć pieśni trzeciej księgi, a to ze względu na ich przesłanie obywatelsko-patriotyczne. 7 To dzieło Orozjusza nosi znamienny tytuł Historiae adversus paganos — Dzieje (spisane) przeciw poganom. 8 Aluzja do anegdoty zanotowanej przez Herodota, historyka greckiego z V w. p.n.e.: jeden z wodzów perskich, dowiedziawszy się, że Chalkedon został założony wcześniej niż Bizancjum, miał powiedzieć, że jego założyciele (koloniści z Megary, miasta w środkowej Grecji) chyba byli ślepi (Dzieje IV 144). 9 Matka Konstantyna, Helena, z którą jego ojciec musiał raczej rozstać się niż „rozwieść" dla nowego związku (por. s. 335), też nie była żoną Konstancjusza Chlorusa w sensie formalnym. 10 Gallus i Julian nie byli synami Dalmacjusza, lecz innego przyrodniego brata Konstantyna — Juliusza Konstancjusza. 11 Podstęp Konstancjusza polegał na tym, że wezwał on do siebie Gallusa pod pozorem nadania mu tytułu augusta. 12 Imię Mardoniusza wskazywałoby na Persa, określenie „Scyta" jest związane z tym, że pochodził z pomocnych wybrzeży Morza Czarnego. 13 Alessandro Cagliostro, właściwie Giuseppe Balsamo (1743—1795) — sławny w całej Europie (miał też w swej biografii epizod polski) włoski awanturnik i szarlatan. 14 Iliada XX 477. Całą tę scenę przedstawia ostatni wielki historyk pogańskiej starożytności, kontynuator Tacyta, współczesny Julianowi Ammianus Marcellinus, Res gestae XV 8, 17. 15 Dwóch Apolinarych — ojciec i syn; Apolinary Młodszy, biskup syryjskiej Laodikei, przeszedł do historii Kościoła jako twórca herezji nazwanej od jego imienia apolinaryzmem. 16 W polemicznym utworze Misopogon („Nieprzyjaciel brody"), 361D—362B, o którym będzie mowa na s. 378. 17 „Wawrzynowy" gaj w cudzysłowie — bo i dosłownie (wawrzyn był drzewem poświęconym Apollinowi), i jako aluzja do nazwy miejscowości: dafne (gr.) znaczy wawrzyn. 18 Seleukos I Nikator („Zwycięzca"), 358—281 p.n.e., jeden z następców, diadochów, Aleksandra Wielkiego, twórca potężnego państwa (i założyciel dynastii), obejmującego azjatycką część schedy po Aleksandrze. 19 Bryaksis należał do najwybitniejszych rzeźbiarzy greckich drugiej połowy IV w. p.n.e., epoki Praksytelesa, Skopasa i Lizypa; jego najsławniejszym dziełem był posąg Sarapisa znajdujący się we wspominanej tutaj świątyni aleksandryjskiej (por. przypis 16 do części Powrót do zdrowia). 20 To przyznanie się Juliana do klęski znajduje się u greckiego pisarza chrześcijańskiego Teodoreta z Cyru (zm. około 466): Galilaie, nenikekas (III 20) — podana tu wersja łacińska jest przekładem. A ponieważ wspominana była w tej książce tragedia Irydion Krasińskiego, warto może przypomnieć, że tymi słowami kończy się Nie-Boska komedia. 21 Tym wiarygodnym świadkiem jest Ammianus Marcellinus (Res gestae XXV 3), który brał udział w wyprawie Juliana. Jego dzieło stanowi w ogóle najważniejszą podstawę źródłową opowieści zawartej w tym rozdziale. 22 Przydomek kojarzy się z przydomkiem Jowiusz, jaki przybrał Dioklecjan — por. s. 331. 23 Por. przypis 57 do części Mesjasz. 24 W gigantycznym, bez przesady, dorobku Marka Terencjusza Warrona (116—27 p.n.e.) to, co można by nazwać „teologią", jest tylko jednym z wielu przedmiotów jego zainteresowania. 25 Chodzi o syna Napoleona i Marii Ludwiki. Francois Charles Joseph Bonaparte (1811—1832), książę Reichstadtu, tytularny król Rzymu (czyli następca tronu cesarskiego), był bohaterem dramatu Rostanda Orlątko i opery Iberta i Honeggera pod tym samym tytułem. 26 Dziesięć lat w chwili śmierci ojca miało „orlątko" napoleońskie, Walentynian II miał zaledwie cztery, urodził się bowiem w r. 371. 27 Czytamy o tym u Teodoreta z Cyru w jego Historii Kościoła V 17. 28 O. Seeck, Geschichte des Untergangs der antiken Welt, t. I—VI, Stuttgart, Berlin 1895—1920. 29 Cyryl był siostrzeńcem (nie synowcem, czyli bratankiem) i następcą Teofila, człowieka niezwykle ambitnego, zapalczywego i nie przebierającego w środkach wobec przeciwników; m.in. wykorzystywał on dla swoich celów wspomnianych tu mnichów nitryjskich. 30 Charles Kingsley (1819—1875). 31 Polskie przekłady tych dzieł Augustyna (Zygmunta Kubiaka i Wiktora Kornatowskiego) noszą tytuły: Wyznania i O państwie Bożym. 32 Śpiewy ambrozjańskie — wprowadzona przez Ambrożego (który sam był autorem kilkunastu hymnów) odmiana śpiewu liturgicznego, uprawiana do dziś w katedrze w Mediolanie i w mediolańskiej prowincji kościelnej. Ambroży nie tyle „przyswoił chrześcijaństwu muzykę antyczną", ile Kościołowi zachodniemu — śpiew kościelny obrządku wschodniego. 33 Ściślej mówiąc, jest to kościół Św. Mądrości (Bożej) — po grecku: Hagia Sofia. 34 Nieznaczna różnica w przekładzie tego samego miejsca w porównaniu ze s. 97. Por. przy pis 52 do części Mesjasz. 35 Horacy był synem wyzwoleńca, o czym sam mówi w satyrze 16, skierowanej do Mecenasa. 36 W mieście Eleuzis, niedaleko Aten, znajdował się święty okręg ze świątynią Demeter (por. przypis na s. 262), w którym odbywały się ogólnohelleńskie misteria związane z kultem bogini i jej córki Persefony. 37 Palladium (gr. palladion) — posążek bogini Pallas Ateny, który miał gwarantować bezpieczeństwo Troi, wykradziony przez jednego z Greków (Odyseusza lub Diomedesa), co spowodowało upadek miasta; według innej wersji został wywieziony przez Eneasza do Italii. „Księgi sybillińskie" — por. przypis 40 do części Mesjasz. 38 Kamillus — por. przypis 17 do części Obłęd cezarów. 39 Brennus — imię wodza Galów, którzy w r. 390 p.n.e. zdobyli Rzym. 40 Igrzyska pytyjskie w Delfach — na cześć Apollina, który zabił smoka Pytona, nękającego te strony; odbywały się, podobnie jak olimpijskie, co cztery lata, ale o rok wcześniej. 41 A. Mickiewicz, Konrad Wallenrod VI 274—275. 1 Termin „akrostych" jest tu użyty dosyć swobodnie — zasadniczo akrostychem nazywany jest wiersz, w którym początkowe litery (lub sylaby) kolejnych wersów tworzą wyraz (istniejący w języku) albo układ wyrazów. 2 Ajschylos, Fragmentu 135 (wyd. Naucka). Przed Ajschylosem (525—456 p.n.e.) zanotował tę tyleż smutną, co dumną konstatację VI-wieczny bajkopisarz Ezop (273, wyd. Hausratha). 3 Wierny Egidiusz — arystokrata galijski i wódz, który uniezależnił się od władzy centralnej, potem comes et magister utriusque militiae cesarza Majoriana i wróg Rycymera (por. dalej). Jego syn Syagriusz utrzymał się w pomocnej Galii, formalnie jako namiestnik cesarza wschodniorzymskiego, aż do r. 486. 4 Placencja (dziś. Piacenza), miasto w płn. Italii, odegrała ważną rolę w drugiej wojnie punickiej: m.in. wycofały się do niej wojska rzymskie po klęsce w bitwie z Hannibalem nad rzeką Trebią w r. 218 p.n.e., nie zdołał jej zdobyć jego brat Hazdrubal w r. 207. 5 Opinię o przewrotności Kartagińczyków (inaczej Punijczyków — por. przypis 32 do części Mesjasz) uwiecznił Liwiusz, przypisując Hannibalowi „przewrotność bardziej niż punicką" — per fidia plus quam Punica (Dzieje Rzymu od założenia miasta XXI 4, 9).