LIZA TENZIN - DOLMA Uśmiech delfina Spis treści Podziękowanie 3 Przedmowa Roberta Barnesa 3 Wstęp 4 Część pierwsza: Zycie delfinów 5 Historia naturalna delfinów 6 Początek i historia 6 Delfiny pospolite 7 Delfiny butelkonose 7 Wyczyny pływackie 7 Oddychanie 8 Odżywianie 8 Sen 8 Rozmnażanie 8 Opieka nad młodymi 9 Śmiertelność 9 Inteligencja delfinów 9 Zachowania społeczne 10 Zmysły słuchu i porozumiewania się 10 W niewoli 11 Stosunki z ludźmi 11 Umysł delfina 12 „Mówiące” delfiny 12 Delfiny i wojsko 12 Mitologia delfinów 14 Czy delfiny są po by nam pomóc? 15 Energia delfina 15 Część druga spotkanie z delfinami – osobiste relacje 17 Robert Barnes 18 Martin Radford 23 Matthew Collins 26 Madelyn Freeman 27 Symboliczny delfin 28 Peter Russell 29 Phill Woodfine 32 James Aitchison 37 Sam Mace 38 Claire Sullivan 40 Jon Christie 42 Jason Smith 44 Lisa Tenzin-Dolma 45 Część trzecia: Ekologia i przyszłość 48 Sytuacja obecna 49 Rzezie dokonywane przez przemysł rybny 49 Zanieczyszczenie mórz 51 Co możemy zrobić? 51 Świadomość i odrodzenie 52 Podziękowania Chciałabym gorąco podziękować tym wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki na wszystkich etapach pracy nad nią, w szczególności zaś Robertowi Barnesowi i Martinowi Radfordowi za sprawdzenie faktów i danych statystycznych oraz za nieocenione rady. Dziękuję również Robertowi i Torill za to, że wybrali się ze mną do Irlandii, gdzie razem pływaliśmy z Fungie'em. Estelle Myers dostarczyła mi inspiracji; dziękuję jej za odkrywczy wieczór w Londynie i za jej piękny film Oceania, The Promise of Tomorrow (Oceania, obietnica jutra). Tylu przyjaciół służyło mi zachętą i wsparciem, że lista ich nazwisk zajęłaby całą stronę! Specjalne podziękowania winna jestem Trayc Cox, która gościła mnie wraz z dziećmi w swoim domu, za zaraźliwe poczucie humoru, kiedy kończyłam tę książkę. Także Mikę'owi Eastwoodowi, którego zapał doprowadził do jej publikacji, oraz Marcusowi, Cait, Caroline, Rowenie, Jasonowi, Lizie, ludziom z Eton Road, Dave'owi, Janowi, Pete'owi i Nicky'emu, Bevowi, B i Suzy, Kevowi i Mickowi z 'Time for Change", wreszcie mojej rodzinie. Mam dług wdzięczności, u Luca Bessona, niezwykle utalentowanego pisarza i reżysera francuskiego, którego wspaniały film Wielki błękit dał mi pierwszy impuls do napisania tej książki. Końcowe, ale nie mniej ważne podziękowania należą się oczywiście delfinom, tak chętnie dzielącym się swoim życiem z przedstawicielami rasy ludzkiej. Przedmowa Żyjemy w czasach gruntownych przemian. Z perspektywy historii to samo dałoby się powiedzieć o każdym dziesięcioleciu naszego stulecia. Teraz zbliżamy się jednak do przełomu tysiącleci i proces ten zdaje się nabierać tempa i intensywności. Wkroczenie w wiek dwudziesty pierwszy ma szczególne znaczenie. Wartości i cele, które motywowały nas od czasów Rewolucji Przemysłowej, są kwestionowane i podważane jak nigdy przedtem. Rośnie w siłę, zwłaszcza wśród ludzi młodych, lobby ekologiczne. Uznaje się pilną potrzebę ponownego zastanowienia nad tym, jak żyć w harmonii z lądem i morzem, florą i fauną tej planety. Coraz większe zainteresowanie, pobudzone jeszcze ostatnio przez rozmaite filmy, budzą zwyczaje ludów pierwotnych, ich wiedza o tym, jak żyć w jedności ze światem natury. Delfiny, posiadające ogromny mózg, podobny budową do naszego, robią dokładnie to samo od 30 milionów lat. Nigdy jednak zainteresowanie tymi fascynującymi stworzeniami nie było równie wielkie. Dzięki swobodzie podróżowania i zaangażowaniu mediów są one bardziej obecne w naszej świadomości, rosną też szansę nawiązania z nimi bliższego kontaktu. Wiele przemawia za tym, że słyszymy zew „umysłu waleni". Dużo wydaje się obecnie książek o delfinach i rozchodzą się one szybciej niż kiedykolwiek przedtem. Tej książce należy jednak przyznać szczególne miejsce między nimi. Podaje, bowiem informacje w sposób przystępny, nie czyta się jej jak podręcznika. Główny temat - więź między człowiekiem a delfinem - został tu przedstawiony w relacji do kwestii ekologicznych, warunkujących przetrwanie obydwu gatunków. Książka Lizy Tenzin-Dolma zmusza do zadania sobie dwóch zasługujących na uwagę pytań: „Czy delfiny wskazują nam drogę?", a jeśli tak, to „Jaka jest nasza odpowiedź?". Z radością witam w Lizie nową przyjaciółkę delfinów. Robert Barnes Wstęp Kiedy rozpoczęłam poszukiwania, które doprowadziły do powstania tej książki, postawiłam sobie za cel zbadanie, jaki wpływ wywarło pływanie z delfinem na ludzi najróżniejszych profesji. Wydaje się, że zawsze istniało pokrewieństwo między delfinami a ludźmi. Fakt ten od dawna mnie intrygował, co wreszcie zaowocowało wyprawą do Irlandii, gdzie pływałam sam na sam z delfinem butelkonosym. Delfiny są fascynującymi stworzeniami z wielu względów. Ich zwyczaje i wzory zachowań zostały opisane przez licznych ekspertów z dziedziny marynistyki, ale nadal pozostają cokolwiek tajemnicze. W swojej książce nie usiłuję dać pełnego i wyczerpującego opisu biologii i historii naturalnej delfinów. Ci, którzy poszukują gruntownej wiedzy tego rodzaju, mogą bez trudu znaleźć ją gdzie indziej. Z myślą o czytelnikach, którzy dopiero wkraczają w świat delfinów, zamieściłam wszakże niezbędne wiadomości o ich życiu i zwyczajach, a także nieco danych dotyczących ochrony delfinów. Jedną z przyczyn, dla których delfiny zawładnęły wyobraźnią tak wielu osób, jest zdumiewająca dobroć, z jaką odnoszą się do ludzi. Najbardziej zdumiewające jest chyba jednak to, jak delfiny potrafią oddziaływać na napotkanych ludzi takiego oddziaływania nie zaobserwowano w kontaktach człowieka z żadnym innym zwierzęciem. W opisywaniu przeżyć związanych z obcowaniem z delfinami byłoby czymś niewłaściwym klasyfikować te wpływy jako fizyczne, emocjonalne i duchowe. Są one nieodłączne od siebie - podkreślają to wszyscy, którzy pływali z delfinami. Przebywanie z delfinem wywierało w wielu wypadkach ozdrowieńczy wpływ na różne strony ich osobowości. Obecnie prowadzone są intensywne badania tych procesów. Delfiny są doskonale przystosowane do środowiska; wydaje się prawdopodobne, że osiągnęły szczytowy punkt w rozwoju ewolucyjnym. Z pewnością ich system echolokacyjny jest bardzo zaawansowany w porównaniu z wytworami ludzkiej technologii. Delfiny są też bardzo uspołecznione, żyją zazwyczaj grupowo w pełnej harmonii - o ludziach niestety rzadko można powiedzieć coś podobnego. Ciekawe, że ilekroć uczestniczę w spotkaniach, podczas których ludzie dyskutują o delfinach, w takiej grupie nie pojawia się ani lider, ani potrzeba współzawodnictwa. W każdej innej grupie byłoby to czymś zupełnie niezwykłym. Powiedziałabym, że jest to odbicie postawy samych delfinów. Podczas mych poszukiwań rozmawiałam z wieloma specjalistami od waleni (delfinów i wielorybów). Wszyscy chętnie służyli mi radą i pomocą, inspirację czerpałam, więc z wielu źródeł. Nie trzeba być świetnym pływakiem, żeby przebywać w wodzie z delfinem. Warto oczywiście uprzednio upewnić się, że kwestie bezpieczeństwa nie zostały zaniedbane, i nie podejmować niepotrzebnego ryzyka. Pływanie z delfinem może być głębokim przeżyciem, co ukażą osobiste relacje zamieszczone w niniejszej książce. CZĘŚĆ PIERWSZA Życie delfinów Historia naturalna delfinów Pomimo wieloletnich badań prowadzonych przez tak wybitnych naukowców jak EJ. Slijper, dr John Lilly, Richard Mark Martin, a także doświadczeń terenowych (czy raczej morskich!) Jacquesa-Yvesa Cousteau, życie delfinów nadal pozostaje w dużym stopniu niezgłębioną tajemnicą. To poczucie obcowania ze stworzeniami, które są dla nas zagadką, tylko dodaje im uroku, którym i tak zostały bardzo szczodrze obdarzone, podobnie jak wyjątkowym wdziękiem, urodą i dobrocią. Początki i historia Dawno, dawno temu, gdy morza były pierwotnym bezkresem, pojawili się pierwsi mieszkańcy naszej planety. Mijały niezliczone wieki, a organizmy ewoluowały. Jednym wiodło się dobrze, inne - nie dostosowawszy się do zmiennych warunków - wymarły. Te, które przetrwały, przystosowały się do środowiska i w genach przekazały kolejnym pokoleniom informacje niezbędne do doskonalenia się w rozwoju. Upłynęły miliony lat; masy lądu i morza przemieszczały się i zamieniały miejscami. Niektóre stworzenia opuściły swe wodne schronienia i wyszły na ląd, zdobywając nowe terytoria. Inne przekształciły się w gady i ptaki. Z czasem pojawiły się ssaki. Były owłosione, czworonożne i karmiły potomstwo piersią. Około 65 milionów lat temu pewien gatunek ssaków powrócił do morza w poszukiwaniu pożywienia. Przez następnych 15 milionów lat, w miarę jak zmieniała się ich dieta i sposoby odżywiania, przekształceniu uległa też cała struktura ciała, co zapewniło im wygodne i spokojne życie w nowym środowisku. Pozbyły się owłosienia i wykształciły specjalne nozdrza. Przednie kończyny rozwinęły się w płetwy, tylne - w silne płetwy ogonowe. Stworzenia te były pierwszymi waleniami, protoplastami dzisiejszej rodziny delfinów i wielorybów. Po osiedleniu się w morzu przodkowie wielorybów żywili się planktonem, podczas gdy pokarmem pradelfinów były ryby. Odmienna dieta wyeliminowała możliwość współzawodnictwa między nimi, a zatem i wzajemnej wrogości. Wobec nieobecności groźnych drapieżników i obfitości pożywienia nie miały one problemów z przystosowaniem się do środowiska. Wykształciły też w sobie łagodną, przyjazną naturę. Zważywszy na to, że delfiny - tak jak my - były kiedyś ssakami lądowymi, doprawdy zdumiewająca jest łatwość, z jaką zadomowiły się w środowisku wodnym. Pierwsze znane świadectwa istnienia waleni sięgają 2200 lat przed naszą erą. Są to rysunki skalne, odnalezione w północnej Norwegii. W przeszłości delfiny otaczano czcią należną bogom. W starożytnej Grecji za zabicie tego zwierzęcia karano śmiercią. Mniej więcej od roku 2000 p.n.e. Grecy dekorowali różne wyroby wizerunkami waleni, zwłaszcza delfinów. Rzymianie wytłaczali ich podobiznę na monetach, ponadto zawsze przedstawiali boga morza Neptuna w zestawieniu z delfinem. W stosunkach z rasą ludzką delfiny były łagodne i życzliwe, często przyjmując rolę przyjaciela i opiekuna. Istnieje wiele relacji o tym, jak delfiny służyły pomocą ludziom w potrzebie i bezpiecznie eskortowały ich do brzegu; narosły wokół tego legendy. Od średniowiecza ujrzenie wieloryba albo delfina uważano za dobrą wróżbę. Delfiny są niezwykle towarzyskimi i uprzejmymi stworzeniami. Niczego od ludzi nie potrzebują, a jednak odnosi się wrażenie, że szukają z nami kontaktu, by dzielić się cudownym poczuciem joie de vivre, wielokrotnie już opisywanym. Rodzina delfinów jest olbrzymia, choć niektórym jej członkom grozi wymarcie. Każdy gatunek jest na swój sposób fascynujący, ale ta książka skupia się zasadniczo na dwóch odmianach delfinów, najlepiej znanych ze względu na kontakty z ludźmi: delfinach pospolitych i butelkonosych. Delfiny pospolite Delfiny pospolite są szeroko rozpowszechnione, ale wybierają raczej cieplejsze regiony, takie jak Pacyfik, Atlantyk, Ocean Indyjski i Morze Śródziemne. Czują się równie dobrze w wodach przybrzeżnych, jak i na pełnym morzu. Nurkują do głębokości 260 metrów, ale tylko w poszukiwaniu pożywienia. Normalnie zanurzają się płycej i często wypływają na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Delfiny pospolite mogą wstrzymać oddech na około pięć minut. Podobnie jak butlonosy są istotami radosnymi i skłonnymi do figli. Chętnie podejmują zabawę ze wszystkim, co wejdzie im w drogę, czy będzie to przyszły obiad, czy jakiś przedmiot unoszący się na wodzie. Delfin pospolity jest mniejszy niż butlonos, ma około 2,4 metra długości. Choć różnią się ubarwieniem, zasadniczo grzbiet jest ciemnobrązowy, a spód biały. Pysk mają węższy niż butlonosy, a płetwę grzbietową bardziej wysuniętą do przodu. Delfiny butelkonose Delfiny butelkonose widuje się na otwartym morzu, ale jest to właściwie gatunek przybrzeżny. Przebywają w wodzie nie głębszej niż 30 metrów. Są stada, które obierają sobie kawałek wybrzeża jako stałą bazę. Świetnie się czują zarówno w umiarkowanej temperaturze, jak i w wodach tropikalnych -występują w Morzu Śródziemnym, Północnym, Atlantyku i w Oceanie Indyjskim aż po Australię (delfiny zajmują poczesne miejsce w folklorze Aborygenów). Delfin butelkonosy może mierzyć do 4 metrów. Górna część ciała jest szara, a brzuch - biały. Tak jak u delfinów pospolitych, z ich oblicza nigdy nie znika uśmiech. Nie oznacza to jednak, że delfin jest zawsze szczęśliwy. Ten gatunek może pozostawać pod wodą do piętnastu minut, ale zwykle wynurza się znacznie częściej. Wyczyny pływackie „Napędem" delfina są ruchy w dół i w górę wykonywane przez całą tylną część ciała; wspomagają ją w tym silne płetwy ogonowe. Płetwy brzuszne służą delfinowi za ster i pomagają w utrzymaniu równowagi. W rezultacie otrzymujemy popis siły i wdzięku. Torill Fawcus, która często pływa z dzikimi delfinami, opowiedziała mi, jak pewnego razu próbowała naśladować ruchy swego towarzysza delfina. Z figlarnym błyskiem w oku delfin zaczął igrać z Torill - naśladując jej próby naśladowania jego ruchów niezdarnie i nieskutecznie poruszał ogonem. Delfiny często wyskakują ponad wodę, gdy płyną z dużą szybkością. Potrafią również wykonywać nieprawdopodobne skoki i „wodną akrobację". Są szkolone, by robiły to na publicznych pokazach. Widziano delfiny, które z łatwością osiągały prędkość bliską 100 km/h. Uczeni nie do końca rozumieją, jak udaje im się tak szybko pływać. Niewątpliwie przyczynia się do tego doskonale opływowy kształt ciała, a skóra stawia minimalny opór. Istnieje też teoria mówiąca, że skóra delfina wydziela olej, dzięki czemu gładko ślizga się w wodzie. Jacques-Yves Cousteau w książce Delfiny opisał swe pierwsze ekscytujące spotkanie z tymi zwierzętami. Jego krążownik „Primauguet" płynął z maksymalną prędkością, a delfiny z łatwością go wyprzedzały i bawiły się na falach przed dziobem statku. Cousteau szacował, że poruszały się - bez widocznego wysiłku - z szybkością około 80 km/h. Zarówno delfiny pospolite, jak i butlonose szczególnie lubią się bawić na falach dziobowych, na przemian unosząc się na nich i przeskakując je. Według jednej z hipotez czynność ta służy usuwaniu pasożytów; według innej -jest to forma porozumiewania się. Bez wątpienia igraszki z falami dziobowymi to jednak przede wszystkim rozrywka, być może wyłącznie czysta rozrywka. W taki sam sposób delfiny bawią się z wielorybami. Oddychanie Podczas pływania delfiny muszą, co jakiś czas wynurzać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Robią to przez specjalne nozdrze usytuowane na czubku głowy, za oczami. Oddychanie jest czynnością świadomą, wykonywaną wtedy, gdy to konieczne. Kiedy delfin znajduje się na powierzchni, częstotliwość oddechów znacznie się waha - od jednego do sześciu na minutę. Mogą jednak nurkować przez wiele minut, zanim wypłyną na powierzchnię, czemu towarzyszy rodzaj westchnienia. Biorąc pod uwagę rozmiary ciała delfina, jego płuca proporcjonalnie nie są dużo większe od ludzkich - tylko jakieś półtora raza, co raczej zaskakuje. Delfiny wykorzystują jednak tlen znacznie efektywniej i magazynują go w mięśniach, by wykorzystać zapas podczas nurkowania. Jeśli człowiek-nurek, używający aparatu ze sprężonym powietrzem, zbyt gwałtownie wypływa na powierzchnię, we krwi rozpuszcza się azot. Jest to bardzo bolesny, a czasami tragiczny w skutkach objaw. Delfiny nie doświadczają go, gdy nagle wynurzają się z dużych głębin. Wytrzymują także miażdżące ciśnienie panujące na wielkich głębokościach (ciśnienie pod wodą zwiększa się o jedną atmosferę, co 10 metrów). Odżywianie Dieta delfinów opiera się na rybach. Wypracowały one skuteczne metody polowania w dużych gromadach - stłaczają ławice ryb w taki sposób, że łatwiej przychodzi je złapać. W poszukiwaniu pożywienia znaczącą rolę odgrywa echolokacja. Zęby są przystosowane raczej do chwytania zdobyczy niż jej przeżuwania, toteż delfiny zwykle zadowalają się spożywaniem ryb, które mogą połknąć w całości. Od czasu do czasu mają apetyt na kałamarnice, mątwy albo krewetki. Liczba i wielkość zębów różnią się u poszczególnych gatunków (delfin pospolity ma ich 180). Starsze osobniki można rozpoznać po psujących się zębach i obwisłym pysku. Delfiny często bawią się z potencjalną zdobyczą w taki sam sposób jak kot igra z myszą: podrzucają rybę w górę i połykają ją, gdy spada. Znane są z tego, że pierwszy kęs posiłku proponują towarzyszącemu im człowiekowi! Sen Członkowie rodziny delfinów nie śpią tak jak my, ale uważa się, że zachowują ten sam dobowy rytm: są spokojniejsze w nocy, a bardziej aktywne za dnia. Zaobserwowano, że zamykają oczy na przemian, zapewne po to, by po kolei dać odpocząć obu półkulom mózgowym. Oddychanie delfinów jest procesem w pełni świadomym, toteż zapadnięcie w głęboki sen oznaczałoby niechybną śmierć. Nawet przy zastosowaniu takiej ilości środka znieczulającego, jakiej używano w eksperymentach z królikami, nie udało się wprowadzić delfina w stan narkozy - oddychanie nie jest u niego automatycznym odruchem. Rozmnażanie Organy rozrodcze ukryte są w fałdach skóry podbrzusza. Erekcja penisa jest wywoływana w sposób świadomy, ale bardziej przez panowanie nad elastycznością tkanek niż przez większe ukrwienie tego obszaru, jak to się dzieje z ludźmi. Gra wstępna jest wydłużona i charakteryzuje się niezwykłą czułością. Delfiny uwielbiają ocierać się o siebie całymi ciałami i pieścić płetwami. Od młodych lat oddają się grom seksualnym; zauważono, że delfiny trzymane w niewoli masturbują się, wykorzystując strumienie wody. Wskazuje to przypuszczalnie na to, że do szczęścia potrzebny jest im kontakt fizyczny z osobnikiem tego samego gatunku. Warto zauważyć, że może to być również dowodem frustracji, jaką przeżywają zwierzęta trzymane w zwyczajnych betonowych basenach, pozbawione naturalnych morskich widoków i odgłosów. Podczas kopulacji samiec zbliża się do samicy od dołu i pod właściwym kątem, tak by nastąpiło połączenie. W końcowym stadium oba delfiny wydają świszczące odgłosy i wypuszczają bańki przez nozdrze. Akt miłosny może składać się z kilku stosunków powtarzanych w krótkich odstępach czasu. Organy samicy delfina umieszczone są w wydłużonej szparze genitalnej, przy czym jajniki znajdują się w tym samym rejonie, co jądra samca. Zwykle wytwarzane jest jedno jajo, choć zanotowano wypadki urodzenia bliźniaków. Ciąża trwa około roku. Pod koniec tego okresu matka oczekująca potomstwa odsuwa się od grupy. Często wybiera inną samicę, by pełniła rolę towarzyszki porodu czy też akuszerki. To ona będzie jedynym delfinem dopuszczonym po porodzie w pobliże małego. Poród, trwający od pół godziny do dwóch godzin, odbywa się pod powierzchnią wody. Młode rodzą się zazwyczaj, choć nie bez wyjątku, ogonem naprzód. Większość małych delfinów od razu toruje sobie drogę na powierzchnię, by zaczerpnąć swój pierwszy w życiu oddech. Jeśli delfiniątko urodzi się martwe, matka wpada w skrajne przygnębienie i na własnym grzbiecie wynosi małego na powierzchnię, chcąc na próżno skłonić go do oddychania - często dopóty, dopóki jego ciało nie zacznie się rozkładać. Opieka nad młodymi Nowo narodzony delfin ma jedną trzecią długości matki. Głowa - w proporcji do całego ciała - jest bardzo duża. W ciągu 24 godzin młode zaczynają ssać sutki znajdujące się na brzuchu matki. Skurcz mięśni wstrzykuje mleko do pyszczka małego delfina. Mleko to ma zawartość tłuszczu znacznie wyższą niż u innych ssaków. Dzięki temu potomstwo szybko rośnie i nabiera siły. Delfin ssie mleko przez około 18 miesięcy, ale już mając 6 miesięcy zaczyna sam łapać ryby. Obecnie wiadomo już, że toksyny, które przenikają do organizmu matki z zanieczyszczonej wody, są przekazywane potomstwu. Stanowi to poważne zagrożenie dla zdrowia przyszłych pokoleń delfinów. Wszystkie samice dojrzewają i wydają na świat młode delfiny, toteż poprzez kumulację w organizmach każdego kolejnego pokolenia będą się gromadzić coraz większe ilości toksyn. Przez pierwsze trzy miesiące życia, młode są zachęcane do pływania w promieniu 3 metrów od matki, pod osłoną jej płetwy grzbietowej. Delfiny są tak przyjaźnie nastawione do ludzi, że nawet jeśli ci stworzą zagrożenie dla młodych, matka, choć zrozpaczona, nie zaatakuje. Gdy jeden z płetwonurków Jacąuesa Cousteau zobaczył kiedyś delfiniątko sprawiające wrażenie pozostawionego bez opieki i chciał je schwytać, natychmiast zjawiła się matka. Wydawała takie odgłosy, jakby błagała człowieka o wypuszczenie jej dziecka - ale nie miała wobec niego żadnych wrogich zamiarów. W płetwonurku wzbudziło to współczucie: wypuścił delfiniątko, a wtedy odpłynęło razem z matką. Śmiertelność Przeciętna długość życia delfinów pospolitych i butlonosych wynosi około 20 lat, ale są inne gatunki delfinów, które dożywają nawet 50 lat. Pomijając działania ze strony człowieka, dorosłe delfiny żyjące na wolności umierają przeważnie ze starości. Niektóre, słabsze osobniki, padają ofiarą orki, swego kuzyna (zwanego też wielorybem-rozbójnikiem) należącego do rodziny delfinowatych. Śmiertelność młodych delfinów jest dość wysoka, sporo umiera zaraz po urodzeniu. Smutkiem napawa fakt, że odpowiedzialność za wysoką śmiertelność delfinów w największym stopniu ponoszą ludzie. Przyczyną wielu śmierci jest także zatrucie mórz. Znaczna liczba delfinów ginie w straszny sposób w niewodach wykorzystywanych w rybołówstwie. Wiele zła czynią też włóki. Inteligencja delfinów Delfiny słyną ze swej inteligencji i poczucia humoru. Ich mózg ma mniej więcej takie same możliwości jak nasz. Biorąc pod uwagę rozmiary ciała, delfiny mają ok. 220 gramów mózgu przypadające na każde 35 cm długości, podczas gdy my mamy ok. 255 gramów. W obu wypadkach kora mózgowa - obszar, który zawiaduje inteligencją, koordynacją ruchów i równowagą jest porównywalnych rozmiarów. Stopień pofałdowania kory mózgowej, który wpływa na zwiększenie jej powierzchni i stanowi kolejny wyznacznik inteligencji, jest znaczny tak u delfinów, jak i ludzi. Walenie mają obok ludzi - najbardziej rozwinięte mózgi na naszej planecie. Znaczna część mózgu delfina niemal na pewno zajmuje się przetwarzaniem informacji dostarczanych przez system echolokacyjny. Szybkość, z jaką delfiny się uczą, także jest dowodem ich inteligencji, podobnie jak zdolność do zgodnego współżycia w wielkich stadach i współpracy z innymi osobnikami tego samego gatunku. U ludzi najlepiej rozwinięta jest umiejętność przekształcania świata fizycznego za pomocą rąk i narzędzi, koordynowana przez narząd wzroku Delfiny natomiast, jak się wydaje, „postawiły" przede wszystkim na rozwój zmysłu słuchu, sfery emocjonalnej i zachowań społecznych. Zdaniem dra Lyalla Watsona, możemy pod tym ostatnim względem stać niżej od wielu waleni. Zachowania społeczne Delfiny są bardzo stadnymi zwierzętami. Rzadko zdarza się spotkać delfina samotnika, choć po całym świecie rozproszone są delfiny, które żyją samotnie, a towarzyskość przejawiają składając wizyty ludziom. Dlaczego tak się dzieje, jest właściwie tajemnicą. Być może są to osobniki, które za młodu oddzielono od matek albo wygnano ze stada. Delfiny na ogół żyją w stadach liczących często do tysiąca osobników. W przeszłości widywano nawet dziesięciotysięczne stada, ale dziś to już rzadkość. Stada zwykle rozpadają się na mniejsze, jeśli brakuje ryb. Między członkami stada wytwarzają się bardzo silne więzi i niezawodne metody wzajemnego porozumiewania. Gdy stado znajduje się w niebezpieczeństwie, starsze delfiny tworzą krąg wokół młodych, zapewniając im ochronę. Delfiny są bardzo lojalne wobec pozostałych członków stada. Młode oraz stare i niedołężne osobniki są podciągane ku powierzchni wody, by mogły zaczerpnąć powietrza. Jeśli któryś z delfinów zostanie zraniony, inne natychmiast gromadzą się wokół i starają się mu pomóc. Często biorą go na grzbiet i na zmianę holują. Rzadko opuszczają towarzysza w potrzebie. Ten altruizm dotyczy także ludzi. Znane są z tego, że nieraz odganiały czające się rekiny i wspomagały pływaków w chwili kryzysu. Delfiny zdają się doświadczać czystej radości i umiłowania świata, które przenika do każdego obszaru ich życia. Uwielbiają się bawić; na wolności swawolą z każdym stworzeniem, które znajdzie się na ich szlaku, nawet z żółwiami czy ptakami. Nie zagraża im wiele drapieżników (prócz człowieka), toteż ich naturalna szybkość, żywość i ciekawość znalazła dobry użytek w sztuce zabawy. Samice „pożyczają" młode od swych towarzyszek, by cieszyć się ich igraszkami, a także zajmują się dzieckiem, gdy jego mama wyrusza na połów. Zmysł słuchu i porozumiewanie się Delfiny mają znacznie bardziej wyostrzony zmysł słuchu niż ludzie. Słyszą częstotliwości do 153 kilocykli na sekundę, co przy naszej zdolności słyszenia ograniczonej do 15-20 kilocykli na sekundę jest wynikiem znakomitym. Tylko nietoperze słyszą w większym zasięgu częstotliwości niż walenie. U delfinów zmysł słuchu ma pierwszeństwo przed innymi zmysłami. Zewnętrzna część uszu to prostu dziury usytuowane za oczami. Kości, które tworzą ucho wewnętrzne, przylegają luźno do czaszki (u innych ssaków przylegają ściśle). Zapewnia to izolację akustyczną, która - w połączeniu z innymi czynnikami anatomicznymi - sprawia, że delfiny nie odbierają dźwięków z wnętrza czaszki, i umożliwia im słyszenie bardzo wysokich częstotliwości. Zmysł węchu jest prawdopodobnie ledwo rozwinięty. Oczy są przystosowane do widzenia ponad i pod wodą, ale należy pamiętać, że niewiele światła przedostaje się w morskie głębie, a zatem funkcję widzenia przejmuje w dużej mierze system echolokacyjny - na poziomie technologii ery kosmicznej. Delfin emituje serię szybko następujących po sobie dźwięków, jakby trzasków. W jaki sposób te dźwięki są wytwarzane, nie jest właściwie jasne, ale najprawdopodobniej powstają w górnych drogach oddechowych (delfin nie ma strun głosowych). Dźwięki przechodzą przez organ zwany „melonem", który ma kształt soczewki i spełnia zapewne funkcję skupiającą, a potem wysyłane są w dwóch wąskich smugach; nakierowuje je dziób. Widuje się delfiny, które ruszają głową podczas badania jakiegoś przedmiotu. Wsłuchują się w powracające echa, ale to, jak odbierają sygnały, także pozostaje niejasne. Uważa się, że bierze w tym udział całe ciało, a wibracje dźwiękowe są następnie przekazywane do ucha wewnętrznego. Powracające sygnały dają trójwymiarowy obraz akustyczny, który pod pewnymi względami jest bardziej złożony niż widzenie ludzkie. Dzięki echolokacji delfiny potrafią znajdować niewielkie przedmioty i rozróżniać drobne obiekty, nawet zagrzebane w mule. A ponieważ fale dźwiękowe przechodzą przez ciała stałe, uważa się, że delfiny mogą je przenikać za pomocą echosond niczym aparat rentgenowski oraz „skanować" ciała innych stworzeń. Delfiny wykorzystują zmysł słuchu do szukania pokarmu, sondowania głębokości, oceniania kierunku i porozumiewania się na duże odległości. Do komunikowania się między sobą delfiny używają różnego typu dźwięków: klekotu, pisków, kwików, gwizdów i jęków. Dźwięki słyszane przez Odyseusza, który przywiązał się do masztu statku, by Syreny nie przywiodły go do zguby, pochodziły zapewne od delfinów. Słyszano, jak schwytane bądź zagrożone zwierzęta ryczały i wydzierały się wniebogłosy. Gdy natomiast nagrywano je podczas zabaw pod wodą, brzmiało to jak pisk myszy. Gwizdy rezonują przy 7 do 15 tysięcy cykli na sekundę i są wykorzystywane przez młode delfiny do utrzymania kontaktu z matką. Jako niezrównani naśladowcy delfiny z dużą precyzją wychwytują i przekazują modulacje głosu ludzkiego. Gdy natomiast ludzie za pomocą swoich niedoskonałych instrumentów próbowali imitować głosy delfinów, zwykle obserwowali ich narastające rozczarowanie i zniechęcenie. Zwierzęta wolałyby chyba porozumiewać się w języku zbliżonym do ludzkiego, niż odbierać sygnały wytwarzane przez tak nieprecyzyjne przyrządy! Najwyraźniej lubią jednak muzykę - wyraźnie przykuwa ich uwagę. W niewoli Nie dajmy się zwieść sztuczkami i błazeństwami delfinów trzymanych w niewoli. Nieustanne uśmiechy tych nieszczęsnych stworzeń często skrywają wewnętrzne cierpienie, które niełatwo nam pojąć. Nie dość, że są tresowane do występów przed publicznością, to jeszcze przeżywają stresy związane z życiem więźnia w ciasnej celi: nie mogą pływać ani tak daleko, ani tak szybko, jak by chciały, pozbawione są naturalnego światła słonecznego, odgłosów morza i kontaktów ze swymi pobratymcami. Dotyczy to szczególnie brytyjskich delfinariów. Jeśli potrafisz wyobrazić sobie, że przez całe życie tkwisz zamknięty w małym pokoju, odcięty od wszelkich bodźców, to wiesz coś niecoś o ich losie. Delfiny trzymane w niewoli rzadko używają swej echosondy, ponieważ poczucie orientacji zostaje poważnie zakłócone. Sygnały odbijają się od ścian basenu, co doprowadza niektóre zwierzęta do szaleństwa, czy wręcz samobójstwa: nieraz tłuką głową o ścianę basenu tak długo, aż przychodzi śmierć. Uwięzione delfiny zapadają na choroby ciała i umysłu -niektóre po prostu nie przyjmują pożywienia. Sytuację komplikuje fakt, że woda w większości delfinariów nie jest wodą morską i wsypuje się do niej różne chemikalia, które wywołują zapalenie spojówek i inne choroby. Stosunki z ludźmi Delfiny zawsze robią to, co jest stosowne w danej chwili. Nie naginają się, tak jak ludzie, do określonych reguł i wzorów zachowań. Wszelkie przeświadczenia dotyczące ich odżywiania, snu i zachowań prowadzą do wątpliwych konkluzji, ponieważ delfiny przystosowują się do każdej sytuacji, w jakiej się znajdą. Obserwacja zachowań delfinów żyjących na wolności także nie jest pod pewnymi względami miarodajna, bo nie da się pracować według z góry przyjętych założeń. Powinniśmy unikać traktowania innych form życia jako mniej zaawansowanych w rozwoju, a siebie jako władców tej planety. Należy przyjąć, że ludzie są jedynie częścią całego ekosystemu. Umysł delfina Umysł ludzki jest z natury taki, że stara się wszystkiemu przypisywać określone kategorie, umieszczać w małych schludnych pudełeczkach i katalogować pod odpowiednim hasłem. Umysł delfina pracuje w sposób dokładnie odwrotny - zwierzęta te „idą z prądem" i postępują zgodnie z wymogami danej chwili. Motywacją naszych działań jest bojaźliwe ego, pojawiające się wraz z szokiem narodzin i wychowanie od dzieciństwa według zasady: „Jeśli tego nie zrobisz (lub jeśli to zrobisz), to nie będę cię lubić (kochać, akceptować)". Życie delfinów opiera się natomiast na pozytywnej motywacji przez miłość; ich obecność może, więc pozwolić nam uwolnić się od lęków, które osaczyły nas przez lata. Gdy my ludzie nawiązujemy kontakt z delfinami, zwierzęta te zazwyczaj reagują stosownie do naszego samopoczucia. Jeśli jest ono dobre, delfiny odpowiedzą na nie. Jeśli natomiast -powiedzmy - odgradzasz się od świata jakimiś barierami, delfiny prawdopodobnie pomogą ci je znieść. Tak jak idealny terapeuta jest czystym lustrem, tak delfin jest doskonałym odbiciem twej postawy. Na ogół wystarczy tylko popatrzeć w jego oko. Ludzie dostrzegają wtedy nie tylko bardzo mądre, inteligentne stworzenie, ale również - na jakiejś dziwnej zasadzie - widzą też aspekty własnej osobowości. Wszelkie problemy psychiczne zdają się wypływać na powierzchnię świadomości, gdzie można się z nimi uporać. Do niedawna istniały jedynie czysto anegdotyczne, choć wielokrotnie potwierdzone, świadectwa tego „lustrzanego" oddziaływania delfinów - teraz można je zobaczyć na filmie. Delfiny mają zdolności telepatyczne: potrafią porozumiewać się bez użycia mowy, odczytywać stany umysłowe i psychiczne tych, z którymi przebywają. Eksperymenty przeprowadzone na trzymanych w osobnych basenach delfinach wykazały, że jeden był w stanie poinformować drugiego, którą dźwignię ma poruszyć, by dostać ryby. Jeśli jakiś członek stada zdobywa jakąś nową umiejętność, wkrótce potem posiadają ją już wszystkie delfiny. Wszyscy, którzy pracowali i pływali z delfinami, odnieśli zgodne wrażenie, że to porozumienie dokonuje się na bardzo głębokim poziomie - najwyraźniej wiedzą one, co myślisz i czujesz i reagują w stosowny sposób. „Mówiące" delfiny Delfiny niezwykle wiernie imitują mowę ludzką, a nawet śmiech i gwizdanie. Dr John Lilly, biolog-marynista, przeprowadzał na delfinach różnorodne eksperymenty, by stwierdzić, na ile precyzyjnie potrafią one naśladować dźwięki wydawane przez ludzi, i nagradzał je, ilekroć „przemówiły". Delfiny zrobiły duże postępy w posługiwaniu się ąuasi-ludzkim językiem, czego zapis znajduje się na płycie - słuchając jej odnosi się jednak nieprzyjemne wrażenie. W końcu Lilly stracił serce do tych eksperymentów i porzucił je z pobudek humanitarnych, co jest rzadkim przypadkiem wśród badaczy. Obecnie pracuje dla amerykańskiej Human Dolphin Foundation. Delfiny i wojsko Złowrogim aspektem stosunków człowieka z delfinami jest ich szkolenie i wykorzystywanie przez wojsko do wykonywania zadań przekraczających ludzkie możliwości. Rząd Stanów Zjednoczonych, jak nietrudno zgadnąć, zaprzecza temu, ale istnieją relacje z pierwszej ręki od ludzi, którzy - począwszy od 1960 roku - uczestniczyli w szkoleniu „wojskowych" delfinów. Jedna z tych relacji dotyczy Zatoki Cam Ranh w Wietnamie. Wysłano tam delfiny z zadaniem chronienia bazy amerykańskiej marynarki przed płetwonurkami nieprzyjaciela. Zwierzęta miały przywiązane do pysków pojemniki z dwutlenkiem węgla, zaopatrzone w strzykawki; wbicie igły w skórę płetwonurka powodowało eksplozję ładunku. Marynarka Stanów Zjednoczonych przyznaje, że delfiny zostały wysłane do strefy działań wojennych, ale odmawia udzielania dalszych informacji, gdyż są poufne. Wiadomo jednak, że co roku wydaje się 6 milionów dolarów na szkolenie ssaków morskich dla potrzeb wojska. W przeszłości używano delfinów do wykrywania min w Zatoce Perskiej. Trener Rick Trout, który pracował w ośrodku Naval Ocean Systems w San Diego, utrzymuje, że w czasie szkolenia ssaki morskie pozbawiano pożywienia i znęcano się nad nimi. CIA próbowało pozyskać do celów wojskowych Ricka O'Barry'ego, trenera delfinów występujących w serialu telewizyjnym „Flipper" (Płetwa). O'Barry jednak odmówił. CIA interesowało się szczególnie możliwością uzależnienia delfinów od narkotyków takich jak heroina, po to by móc swobodnie nimi manipulować. Rick 0'Barry jest obecnie szeroko znany z działań na rzecz przywracania naturalnemu środowisku delfinów trzymanych w niewoli. W świetle powyższych faktów dziwne wydaje się, że te piękne i łagodne stworzenia szukają jakichkolwiek kontaktów z człowiekiem. Robią to jednak z ochotą, a ich obecność odmieniła życie wielu ludzi. Terapeutyczne zdolności delfinów są doprawdy zadziwiające - zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że osobniki żyjące na wolności często same szukają towarzystwa ludzi. Mogą oddalić się, kiedykolwiek zechcą, a jednak, z powodów znanych tylko im samym, wybierają przebywanie z ludźmi, często wywołując w ich życiu niezwykłe zmiany. W Shark Bay (Zatoce Rekinów) na zachodzie Australii znajduje się magiczne miejsce o nazwie Monkey Mia. Od wielu lat przybywają tam delfiny z rodzinami, by pływać przy brzegu z ludźmi. Wieści o tym szybko się rozeszły i coraz więcej osób przyjeżdża tam, chcąc zobaczyć to niezwykłe zjawisko. W miarę jak przybywa ludzi, pojawia się też więcej delfinów. Na całym świecie pracuje się nad tym, aby umożliwić kontakt z delfinami ludziom upośledzonym fizycznie bądź psychicznie. Doświadczenie obcowania z żyjącym na wolności delfinem, pozyskiwania jego akceptacji i zaufania, nie da się z niczym porównać i często ma dla człowieka dalekosiężne skutki. Delfiny mają zdolność inspirowania tych, którzy nawiążą z nimi kontakt, dając im bezprzykładne poczucie radości, wolności i nadziei. W Wielkiej Brytanii, Ameryce i Australii opowieści o ludziach, których życie nabrało innego wymiaru po spotkaniu z delfinami, stały się okazją do przypomnienia o tym, że każdy z nas ma takie poczucie radości i wolności, może tylko głęboko ukryte. Horace Dobbs niegdyś zajmował się badaniami jądrowymi i otrzymał w Oxfordzie doktorat honoris causa za prace dotyczące medycyny mózgu. Niedawno powołał do życia International Dolphin Watch i zainicjował Operację „Słonecznik" (Operation Sunflower), której celem jest umożliwianie umysłowo chorym kontaktów z delfinami. Psycholog amerykański, Betsy Smith, zapoczątkowała rewolucyjny program nawiązywania kontaktów między delfinami a dziećmi autystycznymi, które zaklasyfikowano jako „przypadki beznadziejne". Zaobserwowała, że ich reakcje stały się zdecydowanie żywsze, podczas gdy stan dzieci autystycznych, które bawiły się na plaży plastikowymi delfinami, nie uległ żadnej poprawie. Robert Barnes, kiedyś terapeuta specjalizujący się w technikach oddychania, proponuje ludziom pływanie z delfinami. Dla jednych jest to wyłącznie przygoda, dla innych niezwykła forma psychoterapii. Robert wraz z innymi osobami byli świadkami opisanego poniżej epizodu, który zdarzył się w Amble, w hrabstwie Northumberland. Uczestniczył w nim delfin o imieniu Freddie i pewna kobieta cierpiąca na chroniczną depresję, niereagująca na konwencjonalne metody leczenia. Znajdowała się w wodzie z Freddie'em, gdy nagle urządził on niesamowity pokaz, jakiego nikt z patrzących przedtem nie widział, a zatem wyraźnie dla niej przeznaczony. Freddie wynurzył dwie trzecie ciała z wody, po czym runął płasko na powierzchnię, potężnie klapiąc brzuchem i wystawiając nad wodę prawy bok. Delfiny lubią wyskakiwać z wody, wirować w powietrzu i spadać z impetem na bok lub na grzbiet. Lubią też skakać i nurkować głową naprzód tak łagodnie, że woda ledwie się marszczy. To były jednak wyraźnie celowe skoki na brzuch z silnym plaśnięciem, powtórzone trzy albo cztery razy. Przeżycie było tak silne dla kobiety, że musiano ją doholować do łodzi. Moc tego doświadczenia spowodowała powstanie wewnątrz niej duchowej przestrzeni, dzięki czemu najgłębsze źródła depresji mogły się ujawnić. Kolejne etapy tego procesu odbywały się już na pokładzie łodzi, pod kontrolą Roberta. Kobieta powoli uspokoiła się; mogła ujawnić swe najgłębsze emocje i dotknąć źródeł własnej depresji, co stanowiło dobrą terapię. Głębokie odreagowanie dało początek wyzwoleniu się z mroków wieloletniej depresji i powrotowi do zdrowia. Jeśli ktoś jest chory albo w jakimkolwiek stopniu upośledzony fizycznie czy psychicznie, delfiny niejako „badają" go za pomocą swych echosond i trafiają w jakiś sposób do tych części ciała, które wymagają leczenia - często z bardzo dobrym skutkiem, o czym świadczy relacja Sam Mace przedstawiona w drugiej części książki. Dobroczynne skutki obcowania z delfinami są widoczne u każdego, kto z nimi przebywał. Wydaje się, że one naprawdę potrafią zmieniać ludzkie życie. W roku 1980 Australijka Estelle Myers, wspaniała kobieta, pisarka, reżyserka i producentka filmów, przeżyła na plaży przy Barrier Reef w Australii spotkanie z delfinami, które zupełnie odmieniło bieg jej życia. Od tej pory poświęciła się bez reszty zwracaniu uwagi publicznej na kwestie ochrony środowiska i magiczną siłę kontaktów między delfinami a ludźmi. Obecnie Estelle podróżuje po całym świecie, zdobywając poparcie dla tej sprawy, ponadto kieruje założonym przez siebie Rainbow Dolphin Center w Nowej Zelandii. Dwukrotnie była gospodarzem międzynarodowej konferencji „Homo Delphinus", doprowadzając do spotkania czołowych autorytetów w tej dziedzinie, takich jak Horace Dobbs, Betsy Smith, John Lilly, Rick 0'Barry, Jacąues Mayol i wielu innych osób zasłużonych w pracy z delfinami. Estelle jest głęboko zaangażowana w międzynarodowy ruch na rzecz porodów w wodzie, zainicjowany przez Michela Odenta we Francji i Igora Czarkowskiego w Rosji. Badania dzieci, które przyszły na świat pod wodą, dały zdumiewające wyniki. Dzieci, które od pierwszych chwil życia przyzwyczaja się do pływania, są silniejsze, spokojniejsze i nie lękają się praktycznie niczego. Nie okazują agresji, nawet w okresie raczkowania, gdy dzieci mają zwykle zaborcze tendencje i swoje „terytoria". Estelle napisała scenariusz do zachwycającego filmu Oceania, The Promise of Tomorrow, który sama też wyreżyserowała i wyprodukowała. Pokazuje on delfiny w naturalnym środowisku i w niewoli, a komentarz stanowią poglądy prezentowane przez światowe autorytety. Film pokazuje też noworodki oraz dzieci pływające i bawiące się pod wodą. W oparciu o dotychczasowe osiągnięcia obliczono nawet, że te dzieci będą miały możliwość pływania na głębokości 60 metrów i wstrzymywania oddechu na 16 minut. Dzieciom tym nadano miano „homo delphinus" (człowiek -delfin). Byłby to nowy gatunek człowieka, znakomicie przystosowany do życia na lądzie i w wodzie, silny, nieulękniony, o łagodnej naturze i niezwykłym potencjale rozwojowym. Pierwszym człowiekiem-delfinem jest Jacąues Mayol, francuski mistrz nurkowania, autor książek i filmów, który tyle wyniósł z kontaktów z delfinami, że zapuszcza się teraz na głębokość do ponad 60 metrów i wstrzymuje oddech na prawie cztery minuty. Towarzyszący mu płetwonurkowie, używający aparatów tlenowych, potrzebują aż półtorej godziny, by wypłynąć na powierzchnię i dokonać dekompresji. Film Wielki błękit, który wyreżyserował Luc Besson na podstawie własnego scenariusza (Mayol był jego konsultantem), jest opowieścią fikcyjną, ale opartą na osiągnięciach Jacąuesa Mayola; główny bohater nosi zresztą jego imię. Nasz stosunek do Ziemi i jej mieszkańców podlega obecnie wielkim zmianom. Narasta świadomość powiązań globalnych, a my jako jednostki mamy lepszy kontakt z naszym wewnętrznym „ja" i poczucie głębszego związku ze wszystkimi żywymi stworzeniami. Być może pojawienie się „homo delphinus" będzie dla nas wezwaniem do spojrzenia w głąb siebie, do przełamania barier i przezwyciężenia ograniczeń, które sami sobie narzuciliśmy. Delfiny chętnie współpracują z ludźmi i może, dlatego coraz mocniejsze więzi łączą nas z nimi. Dzięki temu coraz lepiej rozumiemy, że bezwarunkowa miłość i akceptacja to najwyższe wartości, które są również prawdziwą podstawą każdego procesu uzdrawiania. Nadejdzie wtedy szczęśliwy czas pełnego rozkwitu naszego ludzkiego potencjału. Mitologia delfinów Istnieje starożytna tradycja, która łączy planetę Ziemię z podwójnym systemem gwiezdnym Syriusza. Motyw ten pojawia się w wielu kulturach. Piramidy egipskie, zbudowane dawno, dawno temu, ciągle pozostają w pewnym stopniu tajemnicą. Wiadomo, że były one grobowcami faraonów; biorąc pod uwagę domniemany poziom ówczesnej techniki, nadal nie daje się wyjaśnić, jak je zbudowano. Wiadomo też, że piramidy były świątyniami, miejscami inicjacji neofitów (i neofitek) obierających stan kapłański i że wykorzystywano je jako obserwatoria astronomiczne. Ówcześni astronomowie-astrologowie na podstawie obserwacji ruchów planet i gwiazd mogli przewidywać wylewy Nilu i zaćmienia słońca. Sztuka ta, wysoko ceniona i otoczona tajemnicą, była traktowana z nabożną czcią przez mniej uświadomionych śmiertelników. Wielka Piramida została ustawiona w taki sposób, by można z niej było badać Syriusza. Syriusz, Psia Gwiazda, znajduje się w konstelacji Canis Major (Wielki Pies); przez starożytnych Egipcjan nazywany był Gwiazdą Nilu i Gwiazdą Izydy. Jego pojawienie się tuż przed świtem podczas letniej równonocy oznaczało wylew Nilu, od czego zależała produkcja rolna, a zatem i życie. Starożytni Egipcjanie czcili, więc Syriusza, podobnie działo się zresztą w innych dawnych kulturach. Jest on bardzo gorącą, niebiesko-białą gwiazdą, o temperaturze powierzchni około 10.000 stopni Celsjusza, a legendy głoszą, że istoty stamtąd odwiedziły Ziemię, przynosząc ze sobą mądrość cywilizacji o wiele bardziej rozwiniętej niż nasza. Na malowidłach jaskiniowych z czasów neolitu pojawiają się wizerunki mężczyzn noszących jakby kosmiczne hełmy, jak również obiekty kształtem przypominające latające spodki. Podobne legendy pojawiają się także w kulturach starożytnych Majów i Aborygenów. Czy delfiny są tu po to, by nam pomóc? Co z tym wszystkim mają wspólnego delfiny? Otóż istnieje opowieść, przekazywana przez niezliczone pokolenia Aborygenów, mówiąca, że wieloryby i delfiny przybyły niegdyś z systemu Syriusza, aby pomóc rodzajowi ludzkiemu; wieloryby miały poświęcić siebie, by ludzkość mogła żyć w dobrobycie, a delfiny - pomagać ludziom w ich ewolucji. W intrygującej i zarazem kontrowersyjnej książce Awakening to the Animal Kingdom (Nowe spojrzenie na królestwo zwierząt) Robert Shapiro i Julie Rapkin przedstawiają bezpośredni przekaz (channeling), który otrzymali od wielu różnych zwierząt. Według tego przekazu delfiny przybyły z jednej z wodnych planet z okolic Syriusza, żeby gromadzić informacje o Ziemi i uczyć ludzi sztuki radości, miłości, szczęścia i zabawy. W owym czasie utrzymywało się przekonanie, że rasa ludzka ma tylko 80 procent szans na przetrwanie, a zadaniem delfinów, dysponujących potężnym intelektem i rozwiniętymi sposobami komunikacji, było przekazanie ludziom wiedzy starożytnych cywilizacji oraz zjednoczenie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Ta ostatnia kwestia jest interesująca w świetle przeżyć ludzi pływających z delfinami. Ja sama i ci wszyscy, których spotkałam, patrząc w oczy delfina mieli poczucie, że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stapiają się w jedno, że czas przestaje istnieć - jest tylko TERAZ. Indianie widzą w delfinach symbol Manny, świętego tchnienia życia. W jednej z ich ludowych opowieści Pramatka Księżyc poprosiła Delfina, by ten nauczył się jej rytmów i ukazał jej swą żeńską stronę. Kiedy Delfin pływał w rytmach Księżyca, wstąpił w nową rzeczywistość, w Czas-Sen. Posiadł dar pierwotnego języka - wiedzę, że wszelkie porozumienie jest układem i rytmem dźwięków - i wykorzystał tę wiedzę, by stać się pomostem między dziećmi Ziemi i Wielkim Duchem. Mitologie dość odległych kultur opowiadają, zatem bardzo podobne historie: delfiny są tutaj, żeby pomóc nam w ewolucji, zachęcić nas do bycia sobą, do tego, byśmy odnaleźli radość i spontaniczność w naszym życiu, a także po to, by zapewnić szerokie porozumienie między różnymi gatunkami stworzeń zamieszkujących naszą planetę. „Energia delfina" Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z piękna i niezwykłych cech delfinów. Ci, którzy przebywali z delfinami, przypisują to ich „energii". W sensie ezoterycznym wszystko jest energią. W swojej najwyższej formie energia jest tym samym - powszechną jednością, bez żadnego zróżnicowania. Ta energia objawia się wszędzie. Człowiek, delfin, mrówka i planeta mogą stanowić w najgłębszym sensie jedną i tą samą energię. Biorąc pod uwagę różnice między gatunkami i jednostkami, energię można także pojmować jako osobną rzecz, jako ekspresję danej jednostki. Istnieje także zbiorowa energia (lub, jeśli wolisz, zbiorowa dusza), która działa jako swoisty bank pamięci i tygiel dla każdej istoty należącej do danego gatunku. „Energia delfina" wywodzi się właśnie ze zbiorowej duszy tego gatunku. Jeśli czujesz pokrewieństwo z delfinami lub jeśli o nich śnisz, to jesteś w jakimś stopniu „dostrojony" do ich energii. Gdy tak się dzieje, to zgodnie z prawem przyciągania się podobieństw, masz skłonność do nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi, którzy również odbierają tę energię, i ten sposób wytwarza się między wami potężna więź. Dzięki lekcjom, jakie pobieramy od delfinów, ta energia może spowodować ogromne zmiany i przeobrażenia w naszym życiu. Może dlatego starożytni Grecy widzieli w delfinach bogów. Jeśli przyjrzymy się dokładniej temu, co nas otacza, i temu, co jest w naszych wnętrzach, możemy czerpać naukę ze wszystkiego - z każdej napotkanej osoby, z każdego stworzenia czy rośliny, z którą się stykamy. Jeśli się otworzymy na wszechświaty na zewnątrz i wewnątrz nas, możemy odkryć głębokie poczucie radości z tajemnicy i cudowności wszelkiego życia. Możemy odkryć nas samych we wszystkim i wszystko w nas, jeśli tylko pozbędziemy się uprzedzeń i stronniczości, jeśli poddamy się przeświadczeniu, że wszystko ma cel i miejsce we wszechświecie i że wszystko na swój sposób jest doskonałe. CZĘSC DRUGA Spotkania z delfinami osobiste relacje Robert Barnes Robert Barnes jest konsultantem do spraw szkolenia menadżerów. Był również terapeutą specjalizującym się w technikach oddychania. Jego pierwsze spotkanie z żyjącym na wolności delfinem miało miejsce w południowo-zachodniej Irlandii, podczas wakacji, których głównym punktem stało się pływanie z Fungie'em. Od tamtego czasu Robert zabrał wiele osób w odwiedziny do Fungie'ego i Freddie'ego w Amble. Odbył liczne podróże, chcąc lepiej poznać delfiny. Szczególnie interesuje się efektami terapeutycznymi wzajemnego oddziaływania człowieka i delfina. Jest założycielem Friends of the Dolphin, organizacji, która umożliwia niepełnosprawnym dzieciom pływanie z delfinami. Pasja Roberta, jego zachęty i pragnienie dzielenia się swą wiedzą z innymi są nieocenione. Wielu ludziom dostarczył radości dzięki artykułom o delfinach drukowanym w piśmie „Kindred Spirit". Organizuje pogadanki i pokazy slajdów, prowadzi też „szkoły zabawy" (playshops). Gdy zbierałam materiały do tej książki, Robert zaprosił mnie do domu i podzielił się ze mną cennymi sugestiami. Później pojechaliśmy do Irlandii wraz z jego partnerką Torill i dwójką przyjaciół i właśnie wtedy miało miejsce wydarzenie zrelacjonowane poniżej. Miłość Roberta do delfinów, tak otwarcie manifestowana, budzi entuzjazm we wszystkich, którzy go spotykają. Jego adres i numer telefonu znajdziesz na końcu książki. * W czerwcu 1988 moje zainteresowanie delfinami przeszło drogę od stosunku czysto intelektualnego do pełnego zaangażowania. Wtedy właśnie poznałem Fungie'ego i zacząłem z nim pływać. Od tamtego czasu wielokrotnie stwierdzałem, że Fungie służy jako katalizator głębokich przeobrażeń w ludziach, co sprawdziło się zresztą i w moim przypadku. Łatwo jest opisać to, co się dzieje w sensie fizycznym podczas pływania z delfinem, ale to tylko część przeżyć. Zauważyłem, że zawsze towarzyszą im żywe uczucia i myśli. Czasami dochodzi też do poważnych odkryć i wtedy czujemy się tak, jakby wewnątrz nas otwierały się jakieś drzwi. Moje najwcześniejsze kontakty z Fungie'em były pełne lęku. Choć mówiono mi, że jest to zupełnie niegroźne i dobrotliwe stworzenie, pamiętam, że gdy po raz pierwszy pojawił się obok w wodzie, dostałem nieomal zawału serca. Już same jego rozmiary, wyolbrzymione przez wodę, nasuwały mi skojarzenie z małą łodzią podwodną. Pamiętam też, że raz spojrzałem w głębię pode mną i z przerażeniem zobaczyłem, jak pędzi wprost na mnie. Nie wierzyłem, że uda mu się mnie ominąć - kolizja wydawała się nieunikniona - a jednak minął mnie o włos. Później przez parę dni zachowywał dystans, a moje obawy rozproszyły się, gdy zauważyłem, że w stosunkach z innymi wykazuje nadzwyczajną łagodność i precyzję ruchów. Na miejsce lęku pojawiło się zaufanie, a Fungie stopniowo się do mnie zbliżał. Miałem nadzieję na bardziej bezpośrednie spotkanie z nim, ale nauczyłem się też, że poszukiwanie go jest zupełnie bezcelowe. Podczas tych pierwszych paru dni po wielokroć łapałem się na tym, że chcę, by był przy mnie, a jego nie ma. Gdy tylko porzucałem te myśli i zaczynałem cieszyć się czymś, co w danej chwili robiłem, pojawiał się, jakby to były czary. Pod koniec pierwszego tygodnia spędzonego z Fungie'em nadeszły pierwsze wspólnie przeżywane chwile szaleństwa i świętowania. Wtedy wiedziałem już, że jestem zupełnie bezpieczny; to cudowne stworzenie nie mogło wyrządzić mi żadnej krzywdy. Przekonałem się też - i przekonanie to później jeszcze się umocniło - że Fungie był świadom mego zaufania i czuł, że może dokazywać i bawić się ze mną bez żadnych ograniczeń. Dawał niezwykłe popisy: skakał nade mną, zataczał wokół mnie ciasne kręgi, pozwalałbym głaskał jego ciało, a nawet delikatnie poklepywał mnie dziobem po twarzy i głowie. Te cudowne przeżycia zachęciły mnie do zorganizowania czterech grupowych wycieczek do Dingle. Miałem nie tylko przyjemność z pogłębiania swojej zażyłości z Fungie'em, ale byłem też świadkiem tego, jak nawiązywały się bliskie kontakty między nim a innymi ludźmi. Pozostało we mnie nieodparte wrażenie, że delfin przejawia wiele cech, których otwarte manifestowanie nam przychodzi z trudem. Wspomniałem o radości czerpanej z zabawy i o zaufaniu. Jest wiele innych. Na przykład akceptacja. Kiedy z nim przebywam, czuję się akceptowany; nie mam wrażenia, że jestem oceniany. Nie muszę starać się być kimś. Wprost przeciwnie, im mniej się wysilam, tym lepszy mam z nim kontakt. Pewnego razu zanurzyłem się w wodzie, mając głowę pełną projektów eksperymentów, jakie przeprowadzę, gdy tylko go zobaczę: myśli, które wyślę, by sprawdzić, czy on zareaguje, obrazów przechowywanych w wyobraźni; zamierzałem też posłużyć się językiem ciała. Fungie pojawił się w stosownej chwili, niedaleko brzegu, i zawisł w wodzie w pozycji pionowej, trzymając głowę blisko mojej. Wyciągnąłem do niego ręce, ale unikał ich. Próbowałem przypomnieć sobie coś, co zamierzałem zrobić, ale jego obecność jakby wygnała ze mnie wszelkie myśli. Mój umysł stał się nagle czystą kartką i nie mogłem robić nic innego, jak tylko po prostu być z nim w tej właśnie chwili. My ludzie wolimy mówić o „byciu" niż o „robieniu czegoś" czy „życiu daną chwilą", ale jak często faktycznie tego doświadczamy? Podejrzewam, że bardzo rzadko, gdyż spekulacje racjonalnego umysłu nieustannie wchodzą nam w drogę. Ja doświadczyłem tego dzięki kontaktom z delfinami. Zanim przejdę do innych spraw, chciałbym zająć się dwoma fałszywymi, jak sądzę, wyobrażeniami na temat Fungiego. Pierwsze dotyczy jego rozmiarów. Owszem, jest duży, ale nie aż tak, jak podają szacunkowe dane, które widziałem. W maju 1989 roku, podczas pierwszej grupowej wyprawy, miałem okazję go zmierzyć. W pewnej chwili zobaczyłem, że płynie równolegle do prawej burty wynajętej przez nas łodzi. Idealnie utrzymywał jej tempo, a płynęliśmy dość wolno przez spokojną wodę. Krańce jego płetwy ogonowej były dokładnie na tej samej wysokości, co rufa. Poprosiłem kolegę z grupy, by patrzył, czy nie zmienia się położenie płetwy w stosunku do rufy, a sam przeszedłem na dziób łodzi. Otrzymawszy potwierdzenie, że w tyle nic się nie zmieniło, zrobiłem znaczek na nadburciu na wysokości pyska Fungie'ego. Na podstawie odległości między tym znakiem a burtą stwierdziłem, że Fungie ma około 3 metrów długości, a nie 3 i pół, czy nawet 4 metry, jak utrzymywali niektórzy. Po drugie, kwestia jego wieku. Jedna z powtarzanych legend głosi, że gdy Fungie po raz pierwszy pojawił się w przystani Dingle w 1984 roku, był młody, nawet bardzo młody i nie odstępował od trałowca, w którego sieci zostali schwytani jego rodzice. Uważam, że są to wierutne bzdury! Wiek delfina można w przybliżeniu ustalić na podstawie ilości jasnego barwnika na jego dziobie, a także barwy i stopnia zużycia zębów. Wnioskując z tego, co widziałem - zwłaszcza w Stanach - u delfinów urodzonych w niewoli, których wiek był zatem znany, uważam, że Fungie miał, co najmniej 15 do 20 lat. Teraz opowiem o swoich doświadczeniach z delfinem butelkonosym Freddie'em, kolejnym samcem-samotnikiem, który obrał sobie za siedzibę wejście do przystani w Amble, około 25 mil na północ od Newcastle upon Tyne. Choć był on podobnego wieku i rozmiaru, co Fungie, jego energia i zachowanie wobec ludzi przebywających w wodzie były całkiem inne. Nieczęsto zdarza się dotykać Fungie'ego, więc ilekroć na to pozwoli, ma się poczucie bycia uprzywilejowanym. Wiele razy wyciągałem ku niemu rękę i widziałem, jak robili to inni, a on unikał dotyku. Magia tego delfina to głównie możność dotknięcia go. Freddie natomiast jest bardzo potulny. Przypomina mi w zasadzie psa, który zwraca na siebie uwagę, ciągle wtykając ci nos w rękę. Freddie sprawia wrażenie, jakby zawsze było mu mało kontaktu z ludźmi. Po raz pierwszy pływałem z nim w zimnej wodzie w listopadzie 1989 roku. Jego ulubioną sztuczką było wtedy -zresztą chyba nie zmienił swych zwyczajów - pływanie obok mnie na grzbiecie i pokazywanie wspaniałej bieli podbrzusza, a nierzadko także i erekcji! Gdy głaskałem go po brzuchu, jego penis często owijał się wokół mego ramienia i w ten sposób Freddie mnie holował. Nie dostrzegałem u niego żadnych innych oznak podniecenia, żadnego miotania się ani agresji, toteż, gdy tylko otrząsnąłem się z początkowego zażenowania, zrozumiałem, że dla niego jest to po prostu jeszcze jedna zabawa. Potem dowiedziałem się, że u delfinów erekcja penisa następuje w wyniku świadomego działania mięśni, a nie - tak jak u ludzi - mimowolnego napływu krwi. Delfiny mogą, więc używać tego organu do podnoszenia przedmiotów z dna morza czy basenu. Innymi słowy, erekcja u delfina niekoniecznie oznacza podniecenie seksualne. Uzbrojony w tę wiedzę, w sierpniu 1990 roku zabrałem do Amble bardzo liczną grupę. Prawie wszyscy z nas przywykli do tego, że Freddie łapał nas pod kolanem czy też za zgięty łokieć i oferował najniezwyklejszą z morskich przejażdżek! Czasami okazywał wyraźne podniecenie: wciągał upatrzone kobiety na grzbiet za pomocą płetw bocznych i nawet podrygiwał, ale stanowczo wypowiedziane „nie" wystarczałoby się natychmiast uspokoił. Nie chcę przez to powiedzieć, że reagował na samo słowo, ale informacja na pewno docierała do niego poprzez gwałtowną zmianę w języku ciała i siłę emocji, które towarzyszyły wyrażeniu odmowy. Zarówno podczas pływania z Freddie'em jak i z Fungie'em zauważyłem, że gdy zdarzał mi się wybuch gniewu - zwykle powodem była złość na samego siebie albo jakąś część ekwipunku, która nie działała - oba delfiny natychmiast znikały. Dla mnie jest to kolejny dowód na to, że delfiny są świadome naszych uczuć. Odkryłem, że z Freddie'em można się świetnie bawić pod warunkiem, że akceptuje się jego fizyczność. Dam jeden przykład. Podczas sierpniowej wyprawy wynurzył się tuż obok mnie tak, że jedna trzecia jego ciała sterczała pionowo z wody. Potem przechylił się i wynurzoną częścią ciała oparł się o mnie. Nawet w tym była lekcja, lekcja poddania się. Miałem dobrą zabawę, więc po prostu się poddałem, pozwoliłem się wepchnąć pod wodę, wiedząc, że i tak zaraz wypłynę na powierzchnię. Dla tych, którzy dopiero uczyli się ufać delfinom, było to nieco przerażające. Uwielbiam nieprzewidywalność delfinów. Kiedyś złamałem reguły gry i przejąłem od Freddie'ego inicjatywę. Wyciągnąłem rękę i położyłem ją na jego dziobie wiedząc, że przy odrobinie szczęścia może wziąć mnie na hol. On wyraźnie nie życzył sobie tego. Pokręcił głową i strząsnął moją dłoń. Wtedy delikatnie położyłem rękę na jego płetwie grzbietowej, ale on popłynął naprzód i zanurzył się, tak, więc musiałem zrezygnować. Chwilę potem zobaczyłem, że oddalił się w stronę kobiety czującej się jeszcze niepewnie w głębokiej wodzie i podsunął jej płetwę. Kobieta chwyciła się Freddie'ego, a on holował ją wiele metrów, zataczając kręgi wokół mnie. Wyglądało to doprawdy tak, jakby mówił: „Ja będę decydował, kogo przewiozę na grzbiecie, nie ty!" Często słyszę pytania, czy nie wykorzystujemy samotnych delfinów, skoro pływanie z nimi robi się coraz bardziej popularne. Mam wrażenie, że kiedy delfiny nie są w żaden sposób ograniczone, kiedy cieszą się pełną swobodą, nie możemy ich wykorzystywać, bo to one dokonują wyboru. W wodzie one są panami, my zaś jesteśmy niezgrabni, nieporadni, powolni, wyrzuceni z właściwego sobie środowiska. Sam widziałem, jak Freddie i Fungie, mając na jakiś czas dość ludzkiego towarzystwa, po prostu wycofywały się do innej strefy swych wód terytorialnych i szukały pożywienia albo bawiły się same. Nawet wtedy, gdy ludzie gonią je motorówkami, nie mają najwyraźniej żadnych kłopotów z unikaniem kontaktów, jeśli ich nie pragną. Gdy niedawno nurkowałem w wodach przystani Dingle i na głębokości 5-6 metrów kładłem się na plecach, obserwując nad sobą Fungie'ego, przyszedł mi do głowy jeszcze jeden argument. Gdy patrzy się na łódki i pływaków z dołu, wydaje się, że tylko obijają się o sufit świata delfinów. Na powierzchni wody może panować tłok, ale poniżej, z wyjątkiem warstwy głębokiej na jakieś półtora metra, wcale nie ma ludzi. Wizyta w Florida Keys w lutym 1990 roku była cennym uzupełnieniem moich spotkań z delfinami. Są tam trzy firmy, które pobierają słone opłaty za to, że pozwalają ludziom pływać z delfinami najwyżej przez pół godziny. Zwierzęta trzymane są tam w tak zwanej „dobrowolnej niewoli", co znaczy, że - jeśli zechcą - mogą uciec do morza. Albo plastikowe sieci ogradzające teren, na którym przebywają delfiny, są wystarczająco niskie, że łatwo je przeskoczyć, albo od czasu do czasu otwierana jest przegroda w sieci. Delfiny bardzo rzadko korzystają z okazji, a nawet, jeśli to robią, wracają już po paru godzinach. Wynika z tego, że jeśli tylko delfiny przyzwyczają się do otrzymywania pokarmu, zostają na stałe. Dwie, z trzech istniejących tam firm, proponują pływanie z delfinem, które jest w całości wyreżyserowane. Trener nadzoruje całe przedstawienie, a każda „sztuczka" nagradzana jest rybą. Zawsze cieszyłem się ze spotkań z delfinami i pływania z nimi, ale jednak świadomość, że skoki wykonywane nade mną, holowanie przy użyciu płetwy grzbietowej, taniec z przytrzymywaniem się płetw brzusznych i „pocałunki" są to tylko uwarunkowane odruchy, może odebrać wiele emocji. W jednym z takich miejsc, nazwanym „Teatrem Morza", zebrałem kolejne dowody potwierdzające tezę, że delfiny w nadzwyczajny sposób wyczuwają nasze stany fizyczne i uczuciowe. Młoda, atrakcyjna, wydawałoby się zdrowa w stu procentach dziewczyna podeszła do brzegu basenu, by zgodnie z instrukcją dać się przewieźć na grzbiecie delfina do pomostu trenera. Widać było, że czuje się nieswojo. Dwa delfiny, podtrzymując ją z obu stron, przewiozły ją bardzo łagodnie i statecznie, tak że wyszła z wody rozpromieniona. - Byłam bardzo niespokojna. Widzi pan, mam chorą szyję i gwałtowne ruchy mogłyby mi zaszkodzić. Gdy nadeszła moja kolej, delfiny wystartowały w takim tempie, że musiałem trzymać się ich kurczowo w trosce o życie! Nie wykazywały żadnych uprzedzeń, co do płci; widziałem kobiety, którym fundowały równie ostre przejażdżki. Niezależnie od tego, czy delfiny wykryły schorzenie szyi za pomocą echosondy czy innej świadomości, zareagowały właściwie. Trzy delfiny z Dolphins Plus w Key Largo mogły przynajmniej zdecydować, czy chcą pływać ze mną, czy też nie. Nie były uzależnione ani od trenera, ani od karmienia. Z początku zachowywały dystans, ale pod koniec sesji byliśmy już dobrymi kumplami i wspólnie się bawiliśmy. Doświadczyłem też smutnych chwil z delfinami. We Florida Keys są dwa delfiny butelkonose, samiec o imieniu Suwa i samica o imieniu Sugar, mające prywatnych właścicieli. Oba są trzymane w odosobnieniu, w akwenach oddzielonych od pozostałej części wybrzeża. W obu wypadkach delfiny przebywają w tym samym miejscu od ponad 20 lat. Ożywiają się, gdy dostaną pokarm; Sugar jest wyuczona paru sztuczek, które pokazuje widzom gromadzącym się za motelem Sugarloaf. Obserwowałem oba delfiny przez wiele godzin: poza czasem karmienia tkwią nieruchomo w wodzie albo powoli popychają czy też ciągną plastikowe zabawki. Nie było można z nimi pływać, ale gdy podszedłem tak blisko, jak tylko się dało, ogarnęło mnie głębokie poczucie smutku i tęsknoty. Jest prawdopodobne, że były to jedynie moje odczucia, rezultat przenoszenia na delfiny wyobrażeń o tym, jak sam bym się czuł w podobnej sytuacji, a jednak nie mogłem uwolnić się od myśli, że w jakimś stopniu odbierałem także ich odczucia. Podsumowanie moich spotkań z delfinami nie byłoby pełne, gdybym nie wrócił do Fungie'ego i chwil spędzonych z nim we wrześniu 1990 roku. Byłem tylko z moją partnerką i paroma przyjaciółmi, nie z dużą grupą, mogłem, więc sobie bardziej pobłażać, być mniej zorganizowany, używać więcej prawej półkuli mózgu. Wynajęliśmy małą otwartą łódź i sami nią kierowaliśmy. Łatwo było więc korzystać z małej deski do pływania, którą zrobiłem z kawałka sklejki. Miała wywiercony otwór i była przystosowana do ciągnięcia na linie z tyłu łodzi. Można było na niej holować jedną, dwie osoby na powierzchni lub - przy przechyleniu czołowej krawędzi - pod powierzchnią, na dowolnej głębokości, w zależności od umiejętności pływackich oraz wytrzymałości uszu na ciśnienie wody. Wspaniały pomysł, by zwrócić na siebie uwagę chętnych do zabawy delfinów! Odbyłem na tej desce wiele miłych przejażdżek, z Fungie'em u mego boku, ale jeden raz szczególnie utkwił mi w pamięci. Lina była w pełni odwinięta, toteż znajdowałem się na desce jakieś 20 metrów za łodzią. Fungie'ego nie było widać w osłoniętych wodach przystani Dingle, więc skierowaliśmy się w stronę otwartej zatoki, gdzie było głębiej. Już samo wypływanie z przystani było wielką frajdą. Musiałem jedynie mocno trzymać się deski, a poza tym byłem odprężony i po prostu dawałem się ciągnąć, mając cudowne uczucie, że woda mnie podtrzymuje. Wreszcie dołączył do mnie Fungie i towarzyszył mi przez cały czas, także, gdy zawróciliśmy w stronę przystani. Znów był pomysłodawcą twórczej zabawy, każde zetknięcie z nim stanowiło wyjątkowe przeżycie. Wsunął się pode mnie, tak, że jego płetwa grzbietowa oddalona była zaledwie o ćwierć metra od mojej maski. Poruszał się bez najmniejszego wysiłku, a płynęliśmy z szybkością mniej więcej 5 węzłów. Fungie stopniowo wysuwał się na prowadzenie, mogłem, więc dokładnie przyjrzeć się jego grzbietowi aż po płetwę ogonową. Miał na ciele wiele blizn, zmian skórnych i znamion. Mimo że to ogon stanowi siłę napędową delfina, prawie się nie poruszał, gdy Fungie powoli mnie wyprzedzał. Wziąłem głęboki wdech, odwróciłem czołową krawędź deski i zanurzyłem się pod wodę. Przesunął się odrobinę w bok, by lina nie zahaczyła o niego i zwolnił, tak, że zacząłem go wyprzedzać. Przyglądałem się mu z odległości kilkunastu centymetrów i przepłynąłem wzdłuż całego jego ciała, aż spojrzeliśmy sobie w oczy - jego oczy z białą obwódką miały piękny brązowy kolor. Poczułem nagły przypływ emocji - wytworzyła się między nami jakaś głęboka więź. W spojrzeniu delfina była głębia wiedzy i miłości, rzadko doświadczana intymność. A byłem przecież z wolno żyjącym delfinem, 4 metry pod powierzchnią Zatoki Dingle, i płynąłem z największą szybkością, jaką mogły wytrzymać moje ręce i ramiona. Odwrócił głowę i przyspieszył. Wiedziałem, że wypłynie na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Obróciłem deskę i wynurzyliśmy się z wody jednocześnie. Pomyślałem sobie: „Oto, co się czuje będąc delfinem! Na tyle, na ile mogę to poczuć!" Potem znowu zszedł na głębokość, na której uprzednio byliśmy, a ja wciąż dochodziłem do siebie na powierzchni, łapiąc dech, co sił, by móc za nim podążyć. Fungie leżał na boku i spoglądał ku górze. Idealnie utrzymywał tempo, zapraszał do kolejnej gry, czekał na mnie. Dołączyłem do niego, jak mogłem najszybciej, a wtedy natychmiast zniknął z pola widzenia. Rozglądałem się wyczekująco. Po paru sekundach pojawił się z prawej strony, płynąc prosto na mnie z dużą szybkością. W ostatniej chwili, o centymetry ode mnie, zrobił zwrot o 90 stopni, przy czym nawet go nie zarzuciło, i uplasował się nieco powyżej mnie, po prawej stronie. Od dawna wiedziałem o jego zwinności i precyzji, ale wtedy po prostu oniemiałem z wrażenia. Płynąc znacznie szybciej, zszedł poniżej mnie, przesunął się na lewo, znów wspiął do góry, po czym prześlizgnął się między mną a powierzchnią wody. Przez ułamek sekundy widziałem zarys jego ciała na tle światła przenikającego przez wodę. Potem uplasował się po lewej stronie, prawie na równi z moją klatką piersiową. Wypróżnił się, nie zwalniając tempa, i strumień płynnego delfiniego kału przepłynął koło mego prawego ucha. Dzięki Bogu, że nie był wtedy wprost przede mną! Żałowałem, że muszę oddychać - chciałem pozostać na zawsze pod wodą z tym cudownym towarzyszem zabawy. Wynurzyliśmy się, zaczerpnęliśmy powietrza i znowu na dół. Teraz znalazł się z prawa. Bliższy kontakt wzrokowy. Tym razem trafiła mi się jeszcze jedna gratka - wysyłał dźwięki na słyszalnych dla mnie częstotliwościach. Z jego nozdrzy nie wydobywały się pęcherzyki powietrza, ale wyraźnie słyszałem dwutonowy dźwięk, trochę jakby gwizd, przypominający bardzo wysoki sygnał syreny policyjnej. Jak bardzo chciałem odpowiedzieć! Z mego ustnika wydobyła się niezbyt udatna imitacja jego dźwięku - mam nadzieję, że odczytał przynajmniej moje intencje. Gdy ponownie zawróciliśmy i byłem holowany na powierzchni wody, Fungie wielokrotnie podpływał prosto ku mnie z głębi. Za każdym razem, gdy widziałem, jak się zbliża i mija mnie to z jednej, to z drugiej strony, ogarniała mnie wielka radość. Potem unosiłem głowę, by zobaczyć go w powietrzu: przeskakiwał nade mną albo po wynurzeniu się opadał pionowo po tej samej stronie. W końcu łódź zwolniła i Fungie oddalił się. Przepełniony zadowoleniem, a także poczuciem wdzięczności i uprzywilejowania, wypuściłem deskę z rąk i podpłynąłem do burty. Pomyślałem: „To zdumiewające, że wszystko idzie coraz lepiej. Dziękuję ci Fungie, mój najlepszy kompanie!" Jak wspomniałem na początku, uważam, że energia delfinów ma katalityczny wpływ na ludzi, którzy weszli w bliski kontakt z tymi zwierzętami. Delfiny otworzyły także moje serce. Daję teraz więcej miłości i więcej jej otrzymuję. Moje życie ma kierunek i są w nim jasno postawione cele. Z łatwością nawiązuję kontakty z innymi miłośnikami delfinów. Odżyły we mnie akceptacja, zaufanie i chęć do zabawy. Czuję bliższą więź z Ziemią i bardziej odczuwam odpowiedzialność człowieka za wszelkie życie na tej planecie. Zanim zacząłem pływać z delfinami, nie byłem „zielonym", ale teraz nim jestem. Grupowe wyprawy do Dingle i Amble sprawiły, że byłem świadkiem, a także inicjatorem wielu poruszających aktów uczuciowego otwarcia, które dokonały się za sprawą Freddie'ego i Fungie'ego. Przyniosły one uzdrawiające rezultaty, zwłaszcza w przypadkach ukrytego smutku i depresji. Jaka cecha delfinów sprawia to wszystko? Moja odpowiedź wypływa z najgłębszych przeżyć podczas spotkań z nimi oko w oko. Odzywało się we mnie wtedy coś, co wykraczało poza ramy intelektualne i racjonalne. W słowach mogę to najdokładniej przybliżyć mówiąc, że odczułem obecność bezwarunkowej miłości, dzięki której wszystko staje się możliwe. W mitologii Indian amerykańskich Delfin wynurzył się z Czasu Snu, by stać się posłańcem wieści o naszym rozwoju. Czy jest możliwe, ze w miarę jak delfiny wynurzają się z morza naszej podświadomości, trafiając do serc i umysłów, stają się one zwiastunami tego, ze jesteśmy gotowi kierować się odtąd w naszym życiu nie lękiem, a - tak jak one - miłością? Z mego serca, otwartego dzięki spotkaniom z delfinami, płynie mocno brzmiące „tak"! Martin Radford Martm Radford jest jednym z czołowych brytyjskich autorytetów w dziedzinie ochrony waleni. Był regionalnym koordynatorem Stowarzyszenia Ochrony Wielorybów i Waleni, poświęca wiele czasu na obserwację wolno żyjących delfinów na całym świecie i prowadzi wielostronne badania nad mmi. Prowadzi Gibraltar Dolphin Project, zainicjowany przez Dolphin Circle. Celem tego przedsięwzięcia jest ochrona wolno żyjących delfinów, stwierdzenie, jaki wpływ na walenie ma skażenie wod, oraz kampania na rzecz zaprzestania rzezi delfinów przez rybołóstwo. Martin jest także doradcą Dolphin Circle i jednym z głównych animatorów Dolphin & Whale Support Group (Grupy Wspierania Delfinów i Wielorybów). Martin szczególnie przejmuje się losem delfinów trzymanych w niewoli. Jego stanowisko jest proste: delfiny muszą zyć na wolności, a jeśli chcemy, by te piękne, łagodne i tajemnicze stworzenia nadal zamieszkiwały wraz z nami Ziemię, powinniśmy doprowadzić do sprawnego rozwiązania problemu skażenia środowiska. Martin ma pokaźne zbiory książek, kaset audio i wideo oraz artykułów na temat waleni. Zbiera tez nagrania wideo i pisane świadectwa z pierwszej ręki, dokumentujące warunki życia i sposób traktowania delfinów w niewoli; dotyczą one także wykorzystywania delfinów przez armię Stanów Zjednoczonych. Jest nie tylko kopalnią informacji, ale także lubi się dzielić swoją wiedzą. Robi wszystko, by zwrócić uwagę społeczeństwa na kwestię delfinów, regularnie występuje w audycjach radiowych i pisze w prasie. Pracuje bez wytchnienia dla ich dobra, jest natchnionym i przekonującym mówcą. W ramach pracy dla Gibraltar Dolphin Project zabiera grupy ludzi na Morze Śródziemne, by mogli zobaczyć delfiny w ich naturalnym środowisku. Uważa, ze robienie z tych zwierząt osobliwych klownów w delfinariach wypacza ich obraz. Martin przeprowadził badania i zgromadził informacje wykorzystane w kampanii promocyjnej filmu When the Whales Came (Gdy pojawiły się wieloryby). * Moje zainteresowanie delfinami datuje się od czasu, gdy poszedłem do zoo z delfinarium. Chociaż z zasady nigdy nie oglądałem żadnego show z udziałem delfinów, gdy ucichł hałas i widzowie już się rozeszli, poszedłem tam. Był deszczowy i ponury dzień. Moją uwagę przykuły przeraźliwe odgłosy. Wydawała je orka, najwyraźniej bardzo przygnębiona. Delfiny pływały w kółko w maleńkim basenie, co robiło wyjątkowo przykre wrażenie. Kocham zwierzęta, więc chyba nie powinienem był przychodzić do zoo, by oglądać te wspaniałe stworzenia w takim stanie. Gapiłem się na nie, a one wciąż podpływały do mnie. Trudno to opisać, ale wyglądało to tak, jakby próbowały się ze mną porozumieć. Pomyślałem: „Nie, masz przywidzenia", ale one podpływały cały czas i patrzyły na mnie. Nie wiem, co mówiły, ale moja znajomość delfinariów podpowiada mi, że było to coś w rodzaju: „Zabierz nas stąd". Gdy wychodziłem z zoo moja depresja zaczęła powoli ustępować miejsca nadziei. Pomyślałem wtedy: „Jakie to dziwne, że nawet w tych okropnych okolicznościach delfiny są w stanie uwolnić mnie od przygnębienia". Przy wyjściu z zoo zobaczyłem na ścianie plakat z propozycją zbudowania nowego basenu. Od tego czasu minęły lata, a ta sama wywieszka nadal tkwi na ścianie, z tą różnicą, że wyblakła farba. Jak widać, nie uczyniono nic, by poprawić los zwierząt. Odchodząc stamtąd pomyślałem, że muszę dowiedzieć się czegoś więcej o delfinach. Poszedłem do biblioteki i wypożyczyłem wszystkie pozycje na ten temat. Im więcej czytałem, tym bardziej rosło moje zainteresowanie. Szczególnie zaintrygował mnie artykuł pióra dra Horace'a Dobbsa, zatytułowany „Czy delfiny mogą przepędzić smutek?" Wcześniej myślałem, że moje doświadczenie było raczej wytworem fantazji, czymś wyjątkowym, wyolbrzymionym, czy wręcz głupim i że powinienem zachować to dla siebie. Czytając wspomniany artykuł, pomyślałem: „Zaraz, przecież sam to przeżyłem". Od tamtej pory czytałem wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. Odkąd zacząłem czytać na poważnie, odkryłem, że wszyscy, którzy naprawdę zajmowali się delfinami i próbowali eksperymentów na nich, doszli do tego samego wniosku - że nie będą już tego więcej robić, ponieważ delfiny są niesamowitymi stworzeniami, które powinno się pozostawić w morzu. Całymi latami pogłębiałem wiedzę i wyszukiwałem nowe książki. Kilka razy próbowałem odnaleźć delfiny na wolności, bez powodzenia, ale się nie zniechęcałem. Gdy parę lat temu pracowałem w Belfaście, pojechałem na południowy zachód Irlandii, by zobaczyć Fungie'ego. Przebywał tam od paru lat. Spędziłem tam kilka dni z rybakami i pływałem z nim. Było to w maju, kiedy Atlantyk jest po prostu lodowaty. Nie miałem kostiumu płetwonurka, więc pływałem w potwornie zimnej wodzie w slipkach. Łódź odpłynęła. Nie jestem bardzo silnym pływakiem, a tu byłem sam na sam z butlonosem mierzącym trzy metry, który mógłby mnie zwyczajnie zmieść, ale nie robił tego. Marzłem coraz bardziej, powoli drętwiałem, a łódź tymczasem się oddalała. Pomyślałem wtedy, że mogę dostać skurczu i utonąć. Miałem jednak również przeświadczenie, że gdybym naprawdę poszedł pod wodę, ten płynący obok delfin wypchnąłby mnie na powierzchnię. Krążył bardzo blisko mnie. W końcu ludzie na łódce zorientowali się, że chyba już dłużej nie wytrzymam, i zaczęli zawracać. Przez cały czas delfin był w pobliżu i jestem pewien, że wyczuwał moje kłopoty. Myślałem, że dopóki jest ze mną, nie ma powodu panikować. Gdy łódź wreszcie dopłynęła do mnie i znalazłem się na pokładzie, rybacy powiedzieli mi, że nigdy jeszcze nie widzieli, by delfin tak bardzo zbiliżał się do człowieka - tak jakby wyczuł, że coś jest nie w porządku. To było magiczne przeżycie. Później czułem, że oczy otworzyły mi się szeroko; byłem na niesamowitym „haju", który utrzymywał się bardzo długo. Zrozumiałem wówczas, że wiedza, którą zgromadziłem dzięki książkom, musi być spożytkowana w dobrym celu. Gdy wróciłem do Belfastu, mój wyraz twarzy zdumiał kolegów z pracy. Wykrzykiwali: „Gdzie ty się podziewałeś? Co z tobą?" Czułem się tak, jakbym patrzył na świat innymi oczyma. Tak mógłby chyba opisać swoje przeżycia świeżo nawrócony chrześcijanin. Zacząłem wypełniać formularze zgłoszeniowe do różnych ruchów ochrony środowiska. Czułem, że samo zdobywanie wiedzy o delfinach dla zaspokojenia ciekawości już mi nie wystarcza, że coś trzeba dla nich robić. Stwierdziłem, że im lepiej poznajemy los delfinów, tym większe ogarnia nas przygnębienie. Gdy jednak angażujemy się w pracę, rozbudzamy zapał u innych ludzi i wciągamy ich do działania, depresja, która bierze się za znajomości losu delfinów, zaczyna ustępować. Oczywiście jeśli chcecie na dobre pozbyć się tego uczucia, powinniście popływać z delfinem! Wielokrotnie widywałem na wolności delfiny różnych gatunków. Różnicę między wolnymi delfinami i tymi trzymanymi w niewoli uświadomiłem sobie szczególnie boleśnie pewnego razu, gdy płynęliśmy statkiem i natknęliśmy się na dwanaście delfinów butelkonosych, które po prostu bawiły się z nami. Mają one najwspanialsze poczucie humoru, tak niewiarygodne, że nie może ujść uwagi nikogo, kto z nimi obcował. Na statku było wielu turystów. Delfiny nurkowały po jednej stronie, a gdy wszyscy wychylali się za burtę, dwa z nich wyskakiwały wysoko ponad wodę z drugiej strony. Wszyscy biegli wtedy ku tamtej burcie, spodziewając się, że pozostałe delfiny też się tam ukażą. One tymczasem po cichutku wynurzały się po tej samej stronie, gdzie zanurkowały. W ten sposób bawiły się z nami dość długo. Było to niezwykle przyjemne. Dwa tygodnie później przyglądałem się okropnościom delfinarium i byłem przerażony widokiem dwóch delfinów tego samego gatunku, trzymanych w niezwykle małym zbiorniku. Były wyraźnie pogrążone w rozpaczy. Jaki kontrast z tym, co widziałem na morzu! To wprost niewiarygodne, na jakie warunki życia skazano te biedne stworzenia, wpychając je do betonowego, pozbawionego wyrazu basenu, pełnego chemikaliów. Na wolności delfiny mają do dyspozycji ogromne, niezwykle zróżnicowane przestrzenie. Pozbawiając je tego, skazujemy je na wyjałowienie zmysłów. A potem jeszcze każe im się wykonywać bezsensowne cyrkowe sztuczki, jedynie ku uciesze bezmyślnej widowni. Odizolowane od dużych grup rodzinnych nie mogą być szczęśliwe. Byłem na południowym zachodzie Irlandii, próbując sfotografować Fungie'ego z dziobu statku. Zawsze dokładnie wiedział, co robię. Wynurzał się przy drugiej burcie, oblewał mnie strumieniem wody wypuszczanej z nozdrzy albo robił inne tego typu rzeczy. Nieraz widywałem, jak płetwonurek pływał od burty do burty i rozglądał się wkoło, nie wiedząc, że tuż za jego głową czai się ponad trzymetrowy uśmiechnięty delfin. Widziałem też krąg pływaków trzymających się za ręce i szukających Fungie'ego, podczas gdy z pokładu łodzi widać było wyraźnie, że jest on pod nimi, wewnątrz kręgu. Nagle w środku woda spieniła się i wyglądało na to, że się zaraz zagotuje, co wpędzało ludzi w popłoch. Był to kolejny przejaw jego poczucia humoru. To samo można by powiedzieć o Freddie'em z Amble. Los Freddie'ego napawa mnie szczególną troską, ponieważ w tamtym rejonie statki cały czas kursują w tę i z powrotem. Są tam rybacy z linami, a akwen, w którym przebywa ten delfin, jest po prostu składnicą odpadów. Każdy, kto stoi na nabrzeżu, czuje okropny kloaczny fetor. Tak, więc my ludzie każemy naszym pobratymcom żyć w kloace. Tak jest w Morzu Północnym i większości innych mórz. Jeśli spotkania z Freddie'em nie są w stanie nas przekonać, że nadszedł czas, by oczyścić skażone morza, to nie wiem, czego jeszcze trzeba. Niektórzy z ludzi pływających z Freddie'em chorowali później przez wiele dni z powodu zanieczyszczonej wody. Chciałbym jeszcze wspomnieć o inteligencji delfinów. Ludzie uwielbiają roztkliwiać się nad tym, ale brakuje im słów dla opisania inteligencji tych zwierząt. Dopiero, gdy spotkacie delfina na wolności, w jego własnym środowisku, przyjmiecie jego warunki i zgodzicie się, by on kierował całym przedstawieniem, docenicie jego inteligencję. Inteligencją nie błyszczy delfin, który podbija piłkę płetwą ogonową albo opryskuje widzów wodą -robi to wyłącznie, dlatego, że oczekuje na karmienie. Nagrałem na taśmę wideo zachowanie delfinów z delfinarium po zakończeniu pokazu, gdy widzowie wykonywali te same gesty, które podpatrzyli u trenera. Delfiny robiły dla nich sztuczki, ale zaraz potem podpływały z otwartym pyskiem, pokazując, że są głodne. Gdy tylko się zorientowały, że nie dostaną jedzenia, natychmiast przerywały show i zaczynały krążyć w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara; jest to zwyczaj wszystkich delfinów trzymanych w niewoli. Mam nagrania odgłosów delfinów i wielorybów i wykorzystałem je do przeprowadzenia paru interesujących eksperymentów na morzu. Pewnego dnia znalazłem się na statku na Morzu Śródziemnym; na pokładzie było sporo turystów. Plan polegał na tym, żeby puścić z taśmy delfinom różne odgłosy wielorybów. Napotkaliśmy w końcu dość dużą grupę delfinów pospolitych, wykazujących zainteresowanie statkiem. Zbliżyły się i ku radości turystów swawoliły w wodzie. Przewoźnik zaproponował, bym puścił jedną z taśm. Musiałem uważać, by nie odtworzyć dźwięków wydawanych przez orki, które natychmiast odstraszyłyby delfiny (orki, jeśli są głodne, czasami atakują delfiny). Puściłem, więc odgłosy wydawane przez wieloryby. Nigdy nie widziałem, by delfiny umykały tak szybko. W owej chwili czułem się bardzo odrzucony. Innym razem byłem świadkiem, jak te same delfiny zdobywały pokarm. To niezwykle fascynujące działanie grupowe. Zwykle delfiny tworzą krąg, po czym jeden z nich uderza w wodę płetwą ogonową, a kilka innych zanurza się i chwyta ryby, po czym dołącza do kręgu. Postępują tak, aż wszystkie delfiny z kręgu się najedzą. Trudno zająć czymkolwiek uwagę delfinów zdobywających pożywienie, więc puściliśmy taśmę z odgłosami wielorybów-garbusów, ciekawi, jak na to zareagują. Nagle sześć z nich wydostało się z kręgu. Dwa podpłynęły do burty, a cztery wysunęły się do przodu, kołysząc się na fali dziobowej. Zachowały się, więc tak, jakby naprawdę natknęły się na wieloryba i ślizgały się na wytwarzanych przez niego falach, co jest ich ulubioną zabawą. Wszyscy staliśmy i przez parę chwil patrzyliśmy jak urzeczeni. Potem delfiny wróciły do przerwanego posiłku i na tym się skończyło. Nie powtarzałem ani tym bardziej nie rozszerzałem zakresu tych eksperymentów, ponieważ sądzę, że nie powinniśmy w żaden sposób ingerować w życie delfinów. Matthew Collins Matthew Collins jest prezenterem programu „The Travel Show" pokazywanego przez BBC 2. Formuła tego programu jest taka, że co tydzień Matthew wysyłany jest w inne miejsce i dalej już zdany tylko na siebie. O tym, dokąd pojedzie, dowiaduje się dopiero w przeddzień audycji. Celem podróży może być dotarcie do egzotycznego miejsca albo zmaganie się przez parę dni z trudnymi warunkami. Jednym z zadań, jakie otrzymał Matthew, był wyjazd do Dingle i pływanie z Fungie'em. Matthew jest ekstrawertykiem. Tryska entuzjazmem i z końcowej części tej relacji wyraźnie bije podniecenie wywołane spotkaniem z delfinem. Jest bardzo zajętym człowiekiem, więc byłam zachwycona, gdy usłyszałam, że ma ochotę opowiedzieć mi o swojej wyprawie do Irlandii. Zanim mógł zrealizować ten plan, upłynęły dwa miesiące. Matthew cały czas podróżował, a ponieważ pisze też książkę o Hiszpanii, w Anglii bywa rzadko. W ciągu tych dwóch miesięcy mieszkałam w trzech różnych domach, więc Matthew musiał mnie łapać pod paroma adresami. Zadzwonił niespodziewanie któregoś popołudnia, gdy moje dzieci bałaganiły właśnie w pokoju gościnnym. Naszej rozmowie towarzyszyły odgłosy bitwy na kasztany. * Jednym z zadań, jakie realizowałem dla „The Travel Show", był wyjazd do Irlandii i pływanie z Fungie'em, „delfinem z Dingle". Zadania zawsze budzą jakieś oczekiwania, zawsze kryją też w sobie jakieś niespodzianki. Od dawna interesowałem się delfinami i czytałem o nich. Znałem ludzi, którzy pływali z delfinami. Niemal wszyscy opowiadali o niewytłumaczalnej, mistycznej mocy, jaką te zwierzęta są obdarzone, o tym, jak mogą one zmienić twoje życie, twoje poglądy. Kiedy przyjechałem do Dingle, byłem więc bardzo podekscytowany. BBC ustawiło to tak, że miejscowy rybak miał zabierać mnie swoją łodzią. Bałem się, gdy pierwszy raz wypłynęliśmy w morze: było piekielnie zimno, a w wodzie czyhało to wielkie, przypominające rekina stworzenie. Nie podpłynęło jednak do mnie blisko. Za drugim razem trzymał się ode mnie z daleka przez kilka pierwszych minut, a potem zbliżył się i obserwował mnie. Kontakt z jego oczami był bardzo intensywny, wzbudzał dreszcz. Delfin wydawał się wszystko świadomie odbierać - miał taki wyraz oczu, jak by to było coś więcej niż zwykła wzrokowa percepcja. W trzecią podróż wypłynąłem na łodzi z Grahamem, Anglikiem, który mieszkał koło Dingle i zarabiał na życie wynajmując kombinezony do nurkowania. Mając dotychczas tak mało kontaktów z Fungie'em, nie robiłem sobie wielkich nadziei, ale wypłynęliśmy o piątej rano, a wtedy Fungie był w zabawowym nastroju. Nurkował nade mną, przepływał pode mną i czułem, że w pewnym sensie zyskałem jego zaufanie. Miałem wrażenie, jakby mnie badał. Było to jedno z najbardziej ekscytujących przeżyć w moim życiu! Oto znajdowałem się na morzu z tym ogromnym, wolno żyjącym stworzeniem, które dla mnie było królem oceanu. Mógłby mnie z łatwością zabić, ale był niewiarygodnie delikatny. Mógł pływać po całym Atlantyku, ale wolał przebywać z ludźmi w Dingle, a w tej chwili chciał przebywać ze mną. Poczułem się z tego powodu niezwykle wyróżniony. Byliśmy w malutkiej łódce, a ja musiałem robić zdjęcia do „The Travel Show". Moim aparatem nie dało się robić zdjęć pod wodą, ale Graham miał stary sprzęt, który sprawdzał się znakomicie - zrobiliśmy sześć nadających się do wykorzystania zdjęć. Na jednym z nich Fungie pływa wokół deski surfingowej, a ja jestem w takim uniesieniu, jakiego jeszcze u siebie nie widziałem - wyglądam, jakby cała krew nabiegła mi do głowy. Pływanie z Fungie'em nie było mistycznym doświadczeniem, którego się spodziewałem, ale było czymś, co zawsze będę cenił. Chciałbym wrócić do Irlandii w zimie, kiedy jest tam mniej ludzi. Chciałbym też popływać z Freddie'em, delfinem z Northumberland, który - jak się wydaje - ma zupełnie inną osobowość niż Fungie. Opisane wyżej przeżycie spowodowało we mnie kilka zmian. Najważniejsza polegała na tym, że zacząłem znacznie głębiej uświadamiać sobie kwestie ekologiczne. Wstąpiłem później do Greenpeace i zwracałem większą uwagę na to, co czytam o delfinach w gazetach. Ekologia przenika do świadomości coraz większej liczby ludzi. Mnie z pewnością popchnęło w tym kierunku doświadczenie pływania z Fungie'em. Madelyn Freeman Madelyn Freeman jest specjalistką w zakresie psychologii ezoterycznej i jungowskiej, a obecnie studiuje psychologię analityczną. Delfin zaczął pojawiać się w jej snach, co interpretowała na poziomie symbolicznym. Podczas długich pracowitych wakacji, kiedy nurkowała wśród raf koralowych na Morzu Czerwonym, poznała dra Horace'a Dobbsa. Dzięki jego sugestii stworzyła program badawczy o nazwie „Więź Człowieka i Delfina" (The Human Dolphin Bond Project), poświęcony badaniom symboliki snów i stanów ponadzmysłowej świadomości, mającej związek z delfinami. Madelyn zgromadziła całe archiwum, a ponieważ uważam, że jej badania są fascynujące, włączyłam do książki artykuł, który pierwotnie napisała dla pisma „International Dolphin Watch". Znajduje się on bezpośrednio po relacji dotyczącej pływania z dzikim delfinem. Jeśli ktoś z czytelników chciałby się skontaktować z Madelyn, jej adres podany jest na końcu książki. * Doktor Horace Dobbs zasugerował mi, żebym skontaktowała się z Bobem Holbornem w Portreath w Kornwalii. Bob zaprzyjaźnił się z dzikim delfinem butelkonosym, widywanym dość często przy atlantyckim wybrzeżu. Z ogromną wytrwałością, przez trzy lata nawiązywał pierwszy - wedle jego wiedzy -kontakt z delfinem-samcem. Ustaliłam z Bobem, że przyjadę do niego. Zabrał mnie na łódź i wypłynęliśmy na wody otaczające Godrevy Lighthouse. Powiedział mi, bym uważała na delfina, który przywita mnie wyskakując z wody. Założyłam sprzęt do nurkowania i niedługo potem spostrzegliśmy delfina noszącego imię Percy. Wskoczyłam do wody i płynęłam mu naprzeciw. Bob mówił mi, żebym raczej się nie ruszała, gdy delfin zbliży się do mnie. Muszę przyznać, że byłam nieco zdenerwowana, gdy zobaczyłam wielką płetwę grzbietową, prującą stalowo-szare wody przede mną, ale gdy tylko delfin podpłynął bliżej, niepokój zaraz ustąpił. Chcąc czymś olśnić delfina, zaplanowałam sobie wcześniej układ ruchów pod wodą, polegający na zataczaniu kręgów w przód i w tył. Gdy tylko zaczęłam, delfin naśladował moje ruchy. Gdy zatoczyłam krąg w przód, on zrobił to samo. Powtórzyłam cały układ raz jeszcze i delfin też go powtórzył. Miałam nieodparte wrażenie, że on stroi sobie ze mnie żarty. Zaczęłam pruć naprzód z całych sił - delfin natychmiast podjął tę zabawę i ruszył naprzód z taką niesamowitą szybkością i energią, że do tej pory pamiętam wywołane przez niego fale. Miał niespożyte siły i poruszał się jak przysłowiowy pocisk. Po chwili odpłynął ode mnie na pewien dystans, zatoczył koło i znów się zbliżył - całe trzy metry ciała tuż przed moją głową - aż dotknęliśmy się nosami. Patrząc na sytuację obiektywnie, pomyślałam: „To nadzwyczajne", choć z drugiej strony nie mogę przypomnieć sobie chwili, kiedy w swoim otoczeniu czułabym się równie naturalnie i swobodnie. Byłam świadoma bezczasowości tego wydarzenia, miałam poczucie, jakbym zawsze istniała w tej chwili. Los zrządził, że przytrafiło mi się takie spotkanie, i tenże los zmienił koleje mego życia. Chcę przez to powiedzieć tyle, że gdy patrzę na to wydarzenie z dystansu, wydaje mi się, że jest ono wpisane w jakiś szerszy plan. Delfin posadził mnie na swoim grzbiecie i wypłynęliśmy w morze na pewną odległość. Bob najwyraźniej się zaniepokoił, bo cały czas machał do mnie ręką, bym wracała. Z niechęcią przystałam na to, że owa chwila musi przeminąć. Wróciłam do łodzi. Delfin usiłował mi przeszkodzić w dostaniu się na pokład. Po paru minutach, dzięki bardzo sprawnym ruchom, zdołałam jednak wydostać się z wody i uwolnić od delfina. Dla mnie podstawowym celem pływania z delfinem było skorzystanie ze sposobności, by popatrzeć mu prosto w oczy. I udało mi się. Jego spojrzenie jest świadome. Trudno wytłumaczyć, na jakim poziomie zachodzi ta percepcja. Czułam się cienka jak bibułka. To wydaje się irracjonalne, ale czułam, jak delfin przeszywa mnie wzrokiem. Z moich późniejszych rozmów z Bobem pamiętam, że delfin wysyła fale dźwiękowe i może właściwie prześwietlić mnie jak rentgen. Wtedy to wrażenie było bardzo silne. Później, chcąc pobudzić własną wyobraźnię, napisałam o tym wydarzeniu w języku symbolicznym. Symboliczny delfin Jakiś czas temu dr Horace Dobbs poprosił mnie, bym opracowała program zakładający zbadanie bardziej abstrakcyjnych elementów w ogólnym stosunku ludzi do delfinów. Zrobiliśmy to i nadaliśmy temu przedsięwzięciu nazwę „Więź Człowieka i Delfina". Wypytujemy ludzi o szczegóły snów i stanów świadomości ponadzmysłowej, by ustalić, jakie są wspólne wątki w tych doświadczeniach. Z otrzymanej korespondencji wynika, że „symboliczny delfin" wypłynął z mórz zbiorowej nieświadomości. Bez wątpienia wpływ, jaki wywiera on dzisiaj, wynika z faktu, że jego wcześniejsze wcielenia przypisywano zarówno bogu słońca Apollonowi, który uosabia duch proroczy, muzykę i uzdrawianie, jak i bogini Afrodycie, uosabiającej żeńskie pierwiastki miłości, seksualności i piękna. Nie tylko w greckich opowieściach przyznaje się delfinom znaczenie duchowe. Jeden z bardziej fascynujących mitów pojawia się też w dawnych afrykańskich naukach plemiennych, które wiążą delfina z wodnymi bóstwami, przybyłymi do naszego układu słonecznego z układu gwiezdnego Syriusza. Ten dwu-, a może nawet trój słoneczny system odpowiada starym naukom z tradycji ezoterycznej, nakazującym nam „czcić słońce poza słońcem". Jeśli przełożymy to na współczesną terminologię, może kryć się tu sugestia, że prawdziwej iluminacji trzeba szukać za tym, co oczywiste. Być może mity te przechowują część wiedzy tak zwanych ludów pierwotnych, a mianowicie to, że w naszych początkach kryje się faza wodna. Sir Alistair Hardy wysunął hipotezę o wodnej małpie: dawno temu, w zamierzchłych czasach naszej cywilizacji mieliśmy wspólną z delfinami, na wpół wodną przeszłość, co może w części tłumaczyć głębię instynktownej, uczuciowej reakcji, jaka budzi się w nas, ilekroć ożywa ta kwestia. Przyglądając się opisom snów, jakie ludzie przysłali na nasz adres, jasno widzimy, że delfin ze snu pojawia się w życiu tych osób, które szczególnie narażone są na emocjonalne stresy. Tak jak w starożytności, delfiny nadal pojawiają się w snach mówiących o śmierci - wskazują duszom zmarłych drogę do następnego etapu podróży. Delfiny najwyraźniej pomagają nam, przynajmniej symbolicznie, w osiągnięciu głębszego zrozumienia naszego ludzkiego wymiaru, a poprzez to umożliwiają sprostanie wymaganiom naszej obecnej świadomości. Czyż nawiązując kontakt z nimi nie nabieramy nowych umiejętności samodzielnego poruszania się po mrocznych głębiach życia? Potrzeba rozumienia uderza nas nie tylko w snach. Symbol może być czymś nazbyt abstrakcyjnym dla niektórych dociekliwych umysłów, ale delfin nadal intryguje. Weźmy na przykład rozmiary mózgu waleni, które od dawna zadziwiają naukowców. Dlaczego natura wyposażyła je w tak wymyślne przyrządy, skoro nie są ani tak inteligentne, ani tak świadome jak człowiek? Dość często uważa się, że walenie rzeczywiście posiadają bardzo wysoki poziom inteligencji, a ich zdolności percepcyjnych nie da się zmierzyć naszymi kategoriami. Czy może być tak, że docenimy siebie w pełni dopiero wtedy, gdy osiągniemy głębsze zrozumienie możliwości naszej percepcji? Stosując się do zasady: „poznaj samego siebie", te ponadzmysłowe stany i obrazy senne są dobrym punktem wyjścia do pionierskich poszukiwań. Jeśli mamy z powodzeniem przenieść na delfina wyobrażenie sensu i celowości naszych indywidualnych istnień, musimy najpierw dokładniej uchwycić znaczenie świadomości. W snach prosimy delfiny, by odsłoniły się pełniej, by doprowadziły nas do bezpieczniejszego brzegu, gdzie możemy żyć razem w harmonii, czerpiąc z tego obopólne korzyści. Musimy, zatem zastanowić się nie tylko nad tym, co zrobić na poziomie zbiorowości, by przywrócić równowagę ekologiczną, ale również - a może przede wszystkim - nad tym, jak osiągnąć równowagę w naszym jednostkowym życiu. Nie możemy zignorować tych głębszych sensów, które niosą delfiny ze snów. Jeśli nie uświadomimy sobie lepiej zarówno racjonalnych, jak i nieracjonalnych elementów naszego myślenia, nigdy nie zdołamy upodobnić się do delfinów. Możemy snuć rozmaite fantazje o delfinach i wielorybach ocalających świat, ale najprawdopodobniej przyniosą nam one tylko rozczarowanie, jeżeli nie dojdziemy do ładu ze sobą. Właśnie teraz delfiny podsuwają nam ten potężny, budzący nadzieję archetyp. Może proszą nas, byśmy zanurzyli się w morze naszej nieświadomości i wyłonili się już inni, bardziej podobni do nich. Gdybyśmy to uczynili, wyświadczylibyśmy przysługę i im, i sobie. Program „Więź Człowieka i Delfina" jest nadal realizowany i oczekujemy na wszelkie opisy - ośmielmy się razem zbadać morza naszej wyobraźni, jeśli nie możemy nawiązać bezpośredniego kontaktu z delfinami. Jestem pewna, że nie będą temu przeciwne. Peter Russell Peter Russell jest konsultantem do spraw zarządzania, autorem książek The TM Techniąue, The Brain Book oraz The Awakening Earth, która w wersji filmowej dostępna jest również na wideo jako The Global Brain. Firn Petera widziałam po raz pierwszy tego wieczora, gdy spotkałam w Londynie Estelle Myers. Peter przyjmuje postawę naukowca, która jest dobrym uzupełnieniem emocjonalnego charakteru filmu Estelle Oceania, the Promise of Tomorrow. W tydzień później zobaczyłam egzemplarz The Awakening Earth w sklepie mojego kolegi. Kupiłam tę książkę; poruszyła mnie do głębi. Już 11 lat temu The TM Techniąue wzbudziła we mnie zainteresowanie innymi formami medytacji. Peter jest mistrzem sztuki idei, a tezy, które formułuje, są fascynujące. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu, w parę dni po kupieniu jego książki otrzymałam od niego list zawierający poniższą relację (wcześniej ukazała się w magazynie „Link-Up") i ofertę pomocy w nawiązaniu kontaktów, które mogłyby ułatwić pisanie. Obecnie Peter pracuje nad następną książką. Podczas pobytu w Irlandii Peter spotkał się z Robertem Barnesem. Na początku obaj myśleli, że Fungie jest samicą. W artykule opublikowanym w „Link-Up" Peter pisze o Fungie'em „ona". Później wyszło na jaw, że Fungie jest na pewno rodzaju męskiego - tak więc w całym tekście zmieniłam rodzaj żeński na męski. * Delfiny i wieloryby zawsze mnie fascynowały. Odkąd nauczyłem się czytać, pochłaniałem wszystkie książki na ich temat, jakie były dostępne w bibliotece. Jeszcze jako student psychologii, wygłosiłem serię odczytów na temat mózgu i układu nerwowego waleni. Poszczęściło mi się, bo wielokrotnie miałem okazję pływać z delfinami. Najbardziej przeżyłem spotkanie z samotnym delfinem, które przytrafiło mi się latem. Z jakiegoś powodu delfin ten odłączył się od grupy rodzinnej (zwanej „kokonem") i zaprzyjaźnił z mieszkańcami małej wioski rybackiej w Irlandii. Wyruszyłem tam przy pierwszej sposobności i spędziłem trzy wspaniałe dni, ucząc się od najwrażliwszych i najczulszych stworzeń, jakie miałem przyjemność spotkać. Używam słowa „uczyć się" świadomie: ten delfin nauczył mnie wielu rzeczy. Właściwie to nie ja oswajałem dzikie zwierzę, a delfin oswajał mnie. Widziałem szpaki siadające na grzbietach owiec i sarnę wśród stada koni, ale prawie każde stworzenie na Ziemi, o ile nie jest oswojone, zachowuje wobec człowieka bezpieczny dystans. Delfiny nie okazują w ogóle oznak takiego łęku. Tym razem to ja byłem tym, kto się cofa, ustępuje. Delfin jest potężnym zwierzęciem. Jednym uderzeniem ogona mógłby pozbawić mnie przytomności. Niezależnie od tego, ile się czyta o ich wyjątkowej inteligencji i dobrotliwej naturze, nagłe znalezienie się oko w oko z delfinem może być niesamowitym przeżyciem. Wyglądało jednak na to, że delfin wie, co ja czuję. Być może naprawdę wiedział. Mając wysoce rozwiniętą echosondę, delfiny „widzą" przez skórę, wyczuwając kształty i ruchy naszych wewnętrznych organów. Ruchy płuc, bicie serca, burczenie w brzuchu są jasno postrzegane przez umysł delfina. Być może "widział" moje wewnętrzne drżenie równie wyraźnie, jak my widzimy zmarszczkę na twarzy. Jakikolwiek był powód, delfin poruszał się wokół mnie z delikatnością i precyzją, które stopniowo przekonywały mnie, że nie mam się, czego obawiać. Zdawał się reagować na mnie z wielkim wyczuciem. Czułem, że się mną opiekuje, tak jak my opiekujemy się najbliższymi przyjaciółmi czy rodziną. A przecież ten delfin widział mnie po raz pierwszy. Obawiałem się go, a jednocześnie pragnąłem nawiązać z nim jak najbliższy kontakt i zastanawiałem się, czy moje towarzystwo odpowiada mu na równi z towarzystwem innych ludzi. A może będzie unikał kontaktu ze mną? Dopiero później dowiedziałem się, że ten niewypowiedziany lęk jest udziałem wielu ludzi stykających się po raz pierwszy z delfinem. Jeśli chodzi o ludzi, bez zastrzeżeń przyjmuję fakt, że jedni mnie lubią, a inni nie. Dlaczego, zacząłem się zastanawiać, tak bardzo zależy mi na tym, by polubił mnie delfin? Rozwiązanie podsunęła mi dziesięcioletnia dziewczynka. „Delfiny są wyjątkowe - powiedziała - bo są na wpół zwierzętami, a na wpół bogami". Bóg, powiada się, widzi nas takimi, jacy jesteśmy. To samo, jak sądzę, odnosi się do delfinów. Znają nas na wylot. Nasza zewnętrzna powłoka nie robi na nich zbyt wielkiego wrażenia i podobnie jak Boga, niełatwo je oszukać. Możemy skrywać się pod ubraniami, słowami, pozami, zachowaniami. Właśnie, dlatego - zacząłem sobie uświadamiać - akceptacja delfina była dla mnie tak ważna; była to bowiem aprobata mojego wewnętrznego, prawdziwego „ja", które znało tak niewiele osób. Drugiego dnia poczucie niepewności zniknęło całkowicie. Gdy delfin pojawiał się u mego boku, zanurzałem się pod wodę i odpływaliśmy razem. Trudno opisać odczucia, jakie to we mnie budziło. Najpierw przychodziła świadomość, że delfin dostosowuje tempo do mojej iście żółwiej prędkości. Wyraźnie chciał mi towarzyszyć, choć w każdej chwili mógł machnąć parę razy płetwą ogonową i zniknąć w bezkresie morza. Po drugie, miałem poczucie, że nawiązuje się między nami głębokie porozumienie, takie porozumienie, jakie ma miejsce, gdy patrzysz bez słów w czyjeś oczy i dotykasz „nagiej duszy". Teraz była to istota innego gatunku. Porozumiewaliśmy się bez słów i gestów, tak jakby została ustanowiona między nami jakaś więź telepatyczna. Czasami delfin powoli zamykał oczy, nie przestając płynąć w równym tempie pode mną. Może to zabrzmieć paradoksalnie, ale czułem wtedy jeszcze bliższą więź między nami. Wyglądało to tak, jakby chciał przez chwilę nacieszyć się samym porozumieniem naszych umysłów, bez czegoś tak konkretnego jak kontakt wzrokowy. Zawsze jest niebezpiecznie przenosić nasze wyobrażenia na czyjeś uczucia, zwłaszcza wtedy, gdy tym kimś nie jest człowiek. Mimo to nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że były to dla niego chwile głębokiej rozkoszy. Trzeciego dnia byłem już na tyle oswojony, że mogliśmy zacząć coś, co wypadałoby nazwać tańcem delfina. Unosząc się na powierzchni, sięgałem wzrokiem na jakieś 4-5 metrów w głąb. Nagle pojawiał się delfin pędzący pionowo w moim kierunku. Mijał mnie o kilkanaście centymetrów z którejś strony, po czym znikał w morskiej otchłani - by po paru chwilach powtórzyć cały manewr od początku. Choć byłem biernym uczestnikiem tej gry, czułem, że bawimy się razem. Następnie przyszedł czas na kontakt fizyczny. Bardzo zależało mi na takim zbliżeniu, ale celowo powstrzymywałem się od dotykania delfina, czując, że powinien to być jego przywilej. Stopniowo w trakcie naszej gry przysuwał się coraz bliżej, aż po paru godzinach pływaliśmy ocierając się o siebie. Czasami on prowadził, a ja podążałem jego śladem, skręcając raz w jedną, raz w drugą stronę; to znów ja przejmowałem prowadzenie, a on płynął za mną. Nasze ciała pozostawały cały czas w kontakcie. W miarę, jak stopniowo odprężałem się i poznawałem jego zachowania, nasz taniec nabrał trójwymiarowego charakteru: wirowaliśmy i skręcaliśmy w wodzie przepływając pod sobą i nad sobą. Wraz z oswojeniem, uczeniem się, jak zapomnieć o lęku, przyszła jeszcze jedna nauka: należy zapomnieć o własnych pragnieniach. Ilekroć szukałem delfina, chciałem z nim przebywać, spodziewałem się jego obecności, nie było go. Dopiero, gdy pozbyłem się wszelkich pragnień i oczekiwań, nagle się pojawiał. Akurat, gdy omawiałem swoje przeżycia z przyjacielem, on nieoczekiwanie wracał. Albo, gdy zrezygnowany zatopiłem się w kontemplacji kolorów meduzy - już był przy mnie. Pewnego razu, sądząc, że odpłynął daleko, skorzystałem z okazji, by przyjrzeć się więcierzowi ukrytemu głęboko w gąszczu wodorostów. Byłem tak pochłonięty sprawdzaniem jego zawartości, iż w pierwszej chwili nie spostrzegłem, że tuż przy mnie jest druga głowa, też wychylająca się, by zobaczyć, co jest w środku. Innym razem postanowiłem płynąć do brzegu. Chciałem się z nim w jakiś sposób pożegnać i w duchu życzyłem sobie, żeby się pojawił. Nic z tego jednak nie wyszło. Wyzbywając się pragnień, postanowiłem odpłynąć tak czy owak. Wtedy zjawił się niespodziewanie o parę metrów od brzegu, otarł o mnie i ponownie zniknął. Nauka wyzbywania się pragnień była dla mnie odbiciem czegoś, co nieustannie próbuję opanować w moim „lądowym" życiu. Wszystko wychodzi mi najlepiej, gdy nie wytężam uwagi, nie pragnę, by coś układało się inaczej, gdy przyjmuję świat takim, jaki jest. Wtedy, bez żadnego wysiłku z mojej strony, sprawy idą pomyślnie. Kiedy jestem z jakąś osobą i porzucam myśl o „urobieniu" jej wedle moich życzeń, pozwalając jej być tym, kim jest, nasza znajomość układa się lepiej - i jest głębsza. Trudno było nie przyjąć tej nauki dawanej przez delfina. Czując się dość bezradnie w wodzie, nie mogłem wiele zrobić, by ukształtować świat wedle własnych chęci. Mogłem jedynie wyzbyć się pragnień. Tak jak delfin pojawiał się tylko wówczas, gdy nie przejawiałem wyraźnej chęci spotkania z nim, tak samo zauważyłem, że znikał, gdy tylko wyczuł u mnie chwiejność. Mogliśmy płynąć razem i wystarczyło, że przez jedną tylko chwilę pomyślałem, dokąd zmierzamy albo jak będzie dalej przebiegać ta magiczna podróż - wystarczyło, że nie byłem w stu procentach zaangażowany w przeżycie chwili - a on już przyspieszał i znikał w oddali. Zdarzyło się to nie raz i nie dwa, ale z dziesięć albo dwadzieścia razy; z pewnością nie mógł to być zbieg okoliczności. Byłem jednak równie pewny, że językiem ciała nie dawałem mu żadnych wewnętrznych ani zewnętrznych sygnałów, iż mój umysł zboczył tak nieznacznie - ta zmiana była ledwo wyczuwalna nawet dla mnie. Wydawało mi się raczej, że ta nieznaczna zmiana pola uwagi przerywała nasz kontakt telepatyczny, a on natychmiast to wychwytywał. Kontakt telepatyczny między nami wyraźnie utrzymywał się także na lądzie. Pod koniec drugiego dnia, zanim zapadł zmierzch, poczułem silną potrzebę wybrania się na klif, by sprawdzić, czy zdołam wypatrzyć gdzieś delfina. W zatoce nie było żadnych łódek, nikt nie pływał, nie było nikogo w zasięgu wzroku, natomiast delfin bawił się jak nigdy przedtem. Wyskakiwał w powietrze, robił salta, machał ogonem, tworząc kłębowiska piany, nawet podrzucał do góry przypadkowo schwytane ryby. Bawił się widocznie dla samej przyjemności, czerpiąc z tego maksimum zadowolenia. Po chwili uderzyła mnie myśl: ilu dorosłych ludzi robi coś takiego? Ilu z nas, całkowicie odciętych od towarzystwa innych osób, pozbawionych jakiejkolwiek rozrywki czy bodźców zewnętrznych, potrafiłoby nadal bawić się jak dziecko? Zapomnieliśmy, czym jest sztuka zabawy, zapomnieliśmy, czym jest bezkresne poczucie radości. Ze wszystkich lekcji, które wyniosłem z paru dni spędzonych z delfinem, ta najgłębiej wryła mi się w pamięć. Jeśli zdołam traktować siebie mniej poważnie i znów nauczę się bawić tak, jak robią to delfiny, moje życie będzie bez porównania bogatsze. Wiem też, że w ostatecznym rozrachunku wybór należy do mnie. Phill Woodfine Phill Woodfine jest aktorem i prezenterem, a także mimem. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Londynie, w domu, w którym przebywała Estelle Myers. Phill z entuzjazmem odniósł się do propozycji zamieszczenia swej relacji w tej książce. Jakiś czas później o parę mil od miejsca, gdzie wtedy mieszkałam razem z Robertem Barnesem i Torill, zogranizowano „Festiwal Złotego Delfina". Robert otwierał festiwal i prowadził „szkołę zabawy". Po południu pojawił się Philł wraz ze swą śliczną dziewczyną Saszą, przenieśliśmy się do jadalni i tam rozmawialiśmy o delfinach. Potem Phill przyjechał do mnie na jeden dzień, bym mogła nagrać jego relację. Moje dzieci były zachwycone spotkaniem z nim. Jest dla nich niejako bohaterem ze względu na występy w telewizyjnym programie dla dzieci „Button Moon", a na dodatek przywiózł im plakaty i znaczki. Ostatnio dostał propozycję poprowadzenia krótkiego programu radiowego o delfinach, więc na poczekaniu napisałam do niego scenariusz. Phill jest tak towarzyski i pełen zapału, że każdy chciałby się z nim zaprzyjaźnić, a z jego szczerej i odkrywczej wypowiedzi dosłownie promieniuje miłość do delfinów. Entuzjazm Philla jest zaraźliwy, podobnie jak jego wesołość. Owego dnia spędziliśmy masę czasu płacząc ze śmiechu. Jego relacja jest przykładem tego, ile radości może dać człowiekowi pływanie z delfinem. * Od jakichś trzech lat jestem aktorem, przez rok uczyłem się także zawodu mima. Występowałem w różnych rolach, od reklam do programów dla dzieci. Przedtem byłem kowalem w Hereford, Worcester i tych okolicach. W kowalstwie było sporo pracy artystycznej i to sprawiło, że zacząłem wykonywać różne techniczne zlecenia dla teatru. Potem wciągnęło mnie aktorstwo. Doszedłem więc do niego raczej okrężną drogą! W ten sam sposób w moim życiu zjawiły się delfiny. Kiedy jest się ciągle w drodze z jednego miasteczka do drugiego, człowiek czuje się wykończony, tak, więc po dziewięciomiesięcznych teatralnych tournees po Anglii i Walii byłem doszczętnie wyprany i emocjonalnie, i fizycznie. Z trudem zbierałem myśli, choć na scenie zachowywałem się jak automat. W chwili, gdy skończyliśmy tournees, przestały mi nawet przychodzić do głowy jakiekolwiek myśli dotyczące duchowości, czegokolwiek. Potrzebowałem własnej przestrzeni, jako że od miesięcy byłem jej pozbawiony. I wtedy właśnie natrafiłem w gazecie na ogłoszenie podpisane przez Roberta Barnesa i „Przyjaciół Delfina". W czysto spontanicznym odruchu chwyciłem za słuchawkę, zadzwoniłem do niego i poprosiłem, by powiedział mi uczciwie, co sądzi o pływaniu z delfinem. Nie chciałem jechać, jeśli mogłoby to zaszkodzić środowisku delfina czy jemu samemu. Jego odpowiedź brzmiała: „Ten delfin żyje na wolności, może oddalić się, gdy tylko zechce. Nie ma znaczenia, ilu ludzi pojedzie z nim pływać - każdy weźmie coś dla siebie." (Później słyszałem identyczną opinię z ust Horace'a Dobbsa.) Spakowałem więc manatki i po dwóch tygodniach byłem już w Irlandii - wszystko stało się bardzo, bardzo szybko. Wtedy poznałem Roberta. Od pierwszej rozmowy telefonicznej czułem, że mam do czynienia z kimś bardzo naturalnym, ciepłym, pełnym humoru. Wiedziałem, że zdobyłem nowego przyjaciela i to było bardzo ciekawe. Tak naprawdę nikogo nie poznałem w ciągu minionego roku, gdyż byłem zajęty teatrem i programami telewizyjnymi. Więc już samo to wiele dla mnie znaczyło, a wyruszałem przecież na spotkanie innych przyjaznych i ciepłych ludzi. Znalazłem się na lotnisku w hrabstwie Kerry z grupą 12 osób, nie wiedząc wcale, jacy to są ludzie, z jakich pochodzą środowisk, nic takiego. Ale naprawdę nie potrzebowałem dużo czasu, by stwierdzić, że myślą podobnie jak ja, i to było wspaniałe. Moje pierwsze wrażenia z Dingle: niesamowity widok ze wzgórza. Aż nie mogłem uwierzyć, że jestem w tak pięknym kraju. Irlandia wygląda dla mnie tak, jak wyobrażam sobie Anglię z lat 40., z szachownicą poletek. Od razu zakochałem się w tym miejscu i we wspaniałych mieszkańcach tej ziemi. Potrzebowałem paru dni, by nieco ochłonąć i zaaklimatyzować się. I oto jest godzina siódma rano, a ja w stroju płetwonurka przemierzam centrum Dingle, udając się w stronę przystani. „Cześć, spodziewałem się ciebie". Takie było moje pierwsze wrażenie po ujrzeniu delfina. Cóż dziwnego w spotkaniu z trzymetrowym delfinem... moje myśli biegły dalej, zaraz, zaraz! Gdzie ja jestem? Oko w oko z dziko żyjącym delfinem! Mój mózg próbował pośpiesznie racjonalizować sytuację, ale przez wszystko przebijało się to jedno: „Cześć, spodziewałem się ciebie". Znajdując się z nim oko w oko, miałem poczucie ciepła i zadowolenia, któremu z początku nie towarzyszyło jakieś nadzwyczajne podniecenie. Fakt, że to stworzenie przypłynęło do mnie z mrocznych głębi, zwolniło, przyjrzało mi się, po czym oddaliło się z majestatycznym spokojem, był niewiarygodny, ale wydawał się jednocześnie czymś całkiem naturalnym, jakby codziennym. Delfin ponownie zanurzył się w ciemnej otchłani, z której przybył. Dryfowałem na falach zauroczony nowym otoczeniem. Promienie słoneczne przenikały przez wodę, ukazując każdą drobinę. Koło mnie przepływały piękne meduzy, pyszniąc się purpurą, zielenią i żółcią. W czasie, gdy delfin poznawał innych pływaków, ja dawałem się unosić wodzie. Kołysząc się zgodnie z rytmem fal, nagle bardzo wyraźnie poczułem czyjąś obecność. Gdy tylko pojawiło się to uczucie, jakby za sprawą magii delfin wrócił. Adrenalina nabiegła do wszystkich części mego ciała, które wynurzyło się i wydało z siebie pisk zachwytu. Tego właśnie chciałem, tego właśnie potrzebowałem. Przysporzył mi radości, po czym zniknął, jakby dając mi czas, bym chłonął chwilę, dając mi poczucie przeżywania jej na gorąco. Po raz pierwszy żyłem naprawdę teraźniejszością. Do tej pory zawsze żyłem przyszłością: swoimi planami na jutro, tym, co ma się stać w przyszłym roku; muszę zrobić to, muszę zrobić tamto. Potrzebowałem raptem dwóch dni, by zrozumieć, że właśnie tak dotąd postępowałem. Bo kiedy jesteś w Dingle - nie ma właściwie wiele do roboty! Można przejść się do sklepu, co zajmuje dwadzieścia minut, albo do baru, żeby pogadać z miejscowymi. Albo to się kocha, albo się tego nienawidzi; trzeba płynąć z prądem, a nie jest on tam zbyt szybki. Pływając z delfinem, wcale się nie bałem - było to zupełnie naturalne, tak jakbym był od dawna oczekiwanym gościem. Jak powiedziałem, patrzyłem z absolutnym podziwem na to stworzenie; po pierwszym spotkaniu z nim byłem rozpromieniony. A później każdego dnia zdarzało się coś nowego. Nazajutrz nie szukałem delfina, bardziej zaciekawiło mnie otoczenie, przyglądanie się krabom i meduzom w wodzie. Właśnie byłem całkowicie tym pochłonięty, gdy ponownie odwiedził mnie delfin. To było piękne: nagle obok ciebie w wodzie jest ktoś jeszcze. Po prostu zjawił się przede mną, zanurkowaliśmy razem pod kątem prostym i zaraz potem znów odpłynął. W ciągu dwóch pierwszych dni zauważyłem jedną rzecz: delfin jest niejako lustrzanym odbiciem osoby, z którą przebywa. Od razu wie, z kim ma do czynienia, wie, jak pracuje serce tej osoby, czy ten mężczyzna lub ta kobieta są nerwowi czy pewni siebie. Nic nie ujdzie jego uwagi. Jestem przekonany, że ma to coś wspólnego z falami alfa. Obserwowałem Roberta z delfinem; delfin podpływał, skakał, uderzał ogonem o taflę wody, radośnie uwijał się wokół niego. Dla kontrastu: pewna kobieta bardzo obawiała się zanurzenia w wodzie, nie lubiła pływać. Słyszałem wiele rzucanych mimochodem uwag, typu: „Kombinezon nie pasuje, coś tam nie pasuje", tak jakby szukała pretekstu, by nie musieć wchodzić do wody. Trwało to dwa albo trzy dni. W końcu poszła pływać, zaraz po Robercie. Utrzymywała się na powierzchni, jak to bywa, gdy masz kombinezon. Gdy tylko się zanurzyła, delfin, który skakał radośnie nie opodal, podpłynął, uderzając mocno ogonem i został przy niej, spokojnie dryfując. Ta kobieta wyraźnie potrzebowała uspokajającego wpływu delfina, podczas gdy Robert chciał się bawić. Coś niesamowitego. Inna kobieta, która ciągle powtarzała: „Nic mi nie wychodzi, nic mi się nie udaje", przez trzy dni nawet nie dostrzegała delfina, co mnie zupełnie zaskoczyło. Nie widziała delfina, gdy ten ją mijał, nie miała pojęcia o jego obecności. Ale trzeciego dnia wreszcie go zobaczyła - podpłynął do niej i to było wspaniałe. W naszej grupie byli więc najróżniejsi ludzie i mieliśmy pełną świadomość tego, że uczymy się od siebie nawzajem - to było oczywiste od samego początku. Była z nami na przykład wspaniała kobieta, Susie, osoba bardzo nerwowa. Naprawdę bała się przebywania w wodzie, a musiała jeszcze pogodzić się z koniecznością wkładania niezbędnego ekwipunku. Dla kogoś, kto robi to pierwszy raz, już wkładanie maski jest bardzo stresujące, a tu jeszcze trzeba włożyć w usta rurę od aparatu i wsadzić głowę pod wodę. Dla Susie to wszystko było naprawdę szalenie trudne. Gdy w ciągu tygodnia poznaliśmy się nawzajem, zacząłem dodawać jej otuchy. Wtedy poprosiła: „Nauczysz mnie tego? Pokażesz mi, jak posługiwać się maską i tym aparatem? Inaczej nigdy go nie zobaczę, a z tym bym się nigdy nie pogodziła." Poszliśmy do łazienki i zaczęła ćwiczyć samo wkładanie maski i patrzenie na wodę w wannie. Wrzucałem monety, a ona, nie zanurzając twarzy w wodzie, patrzyła na nie. Następnym etapem było wkładanie rury i lekkie zanurzanie głowy - mogła ją wyjąć z wody w dowolnej chwili. Z czasem zaczęła się śmiać pod wodą i z wanny dochodziły te wszystkie zabawne bulgotania. Wreszcie przezwyciężyła łęk i zanurzyła całą głowę. To było dla niej takie ważne, a ja czułem się dumny, że zdołałem jej pomóc. Nagle pomyślałem sobie: „Teraz wiem, po co tu jestem -zaczynam wyczuwać innych ludzi". Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć głupio, ale poczułem, że moje serce znów się otwiera, że stopniowo mięknie. Podczas tournee byłem bardzo twardy i ostry. Teraz, w miarę upływu dni, zacząłem otwierać się na innych i dzielić ich doświadczenia. Najbardziej niezwykłe przeżycia miałem trzeciego albo czwartego dnia. Robert miał deskę, o wymiarach trzydzieści na sześćdziesiąt centymetrów i przywiązaną do niej linę. Każdy z nas po kolei chwytał się deski, którą holowała łódź. Wystarczył skręt nadgarstków, by zostać wciągniętym pod wodę aż do dna. Odkryliśmy, że to fantastyczne doświadczenie, bo człowiek może przez chwilę czuć się prawie jak delfin. W normalnych warunkach jesteśmy skrępowani naszą nieporadnością w porównaniu z delfinem. Deska umożliwia nurkowanie aż do dna, podchodzenie w górę i wynurzanie się z głośnym „trach". Bierze się tylko oddech, potem znów na dół i na górę. Delfin dołączył do mnie i na przemian schodził na dno i wynurzał się z wody. Następnie delfin przepłynął pode mną i wyłonił się z drugiej strony, tak, że jednocześnie wyskoczyliśmy spod wody. Odkryłem, że jeśli przechylę deskę na prawo, obracam się jak torpeda. Obróciłem się do góry nogami i zanurzyłem pod wodę z radosnym okrzykiem. Delfin także się odwrócił, wystrzelił w górę tuż przede mną, po czym zwolnił, gdy wychodziliśmy na powierzchnię. To było niewiarygodne. Tam na dole są takie chwile, kiedy jakby nie oddychasz. Chwila przeciąga się dla ciebie w minuty, zapominasz o oddychaniu, zapominasz o tym, że holuje cię łódź, ciśnienie wody nieomal znika - i po prostu jesteś oko w oko z delfinem. Jest to chwila absolutnego wyciszenia, stan, którego nie oddadzą słowa. Coś pięknego, cudownego. Wszystko, cokolwiek pisano o delfinach, zawiera się w tej chwili. Jesteś tylko ty i delfin, sam na sam, i on obdarowuje cię swoją obecnością - to jest miłość, uczucie w najgłębszym sensie tego słowa. To wykracza poza zdolność pojmowania lewej półkuli mózgu, wnika w ciebie bardzo głęboko. To chwila, w którą jesteś zawinięty jak w kokon, a ona po prostu trwa. A potem nagle wychodzisz z powrotem na powierzchnię. Po raz pierwszy spróbowaliśmy popłynąć na desce we dwie osoby, ja i Mikę (chyba grafik). Udało nam się zsynchronizować ruchy, razem opadaliśmy, podchodziliśmy w górę, wynurzaliśmy się na powierzchnię po odliczeniu do trzech, potem znów opadaliśmy. Kiedy jesteś na dole, zawsze wyczuwasz, czy osoba obok ciebie potrzebuje się wynurzyć. Nastawiasz się na jej fale i dzieje się to automatycznie. Ani razu nie zabrakło mi tchu, ani razu nie wpadłem w panikę, że jestem z Mike'iem, który może chcieć zostać na dole dłużej. Ponownie przyłączył się do nas delfin. Uplasował się tuż pod nami, jakieś 15 do 20 centymetrów niżej. Poklepałem Mike'a po ramieniu i pokazałem mu, żeby spojrzał w dół. W miarę jak płynęliśmy, delfin cały czas zachowywał równy odstęp i ani razu nas nie uderzył przy podchodzeniu do powierzchni czy schodzeniu w dół. Pruliśmy wodę z dużą szybkością i wtedy po raz pierwszy pozwolił się dotknąć. Niesamowite było wspólne przeżycie tej chwili, gdy mogłem spojrzeć w oczy Mikę'a i widzieć w nich, co się dzieje ze mną. Poczucie więzi z delfinem w jego środowisku i jednocześnie więzi z drugim człowiekiem potroiło emocje. Czułem, że do oczu napływają mi łzy, a gdy spojrzałem na Mike'a, jego oczy również szkliły się za maską. Gdy wychodziliśmy na powierzchnię, delfin dwa razy wypływał po mojej stronie, potem zanurzał się pod nami, wypływał po stronie Mike'a, po czym znów to samo. Obdzielał nas sobą po równo. Potem znalazł się pomiędzy nami i skakał nad naszymi głowami (oczywiście nie mogliśmy tego widzieć, ale obserwowano nas z łodzi). Zupełnie zapomnieliśmy o tym, że gdy jedna łódź nas ciągnęła, dwie inne podążały za nią w bardzo bliskiej odległości. Byli na nich fotoreporterzy i robili nam zdjęcia, gdy trzymając się deski, pędziliśmy jak szaleni przez morze. Szkoda tylko, że nie mogłem robić tego bez pomocy liny, deski i łodzi. Gdy wyszliśmy z wody, rozpierała mnie radość. Znalazłszy się na pokładzie, krzyczałem: „Ouu! Hurra! Hej!" i śmiałem się histerycznie. Rzuciłem okiem na Mike'a - był tak szczęśliwy, że łzy płynęły mu po twarzy. Mogliśmy tylko paść sobie w ramiona, chwila była tak niezwykła, że łzy same leciały. Cieszyłem się, że wszyscy obecni na łódce też brali udział w naszej radości. Byli szczęśliwi ze względu na nas i na to, co żeśmy razem przeżyli - zrobiło mi się ciepło na sercu. To przeżycie bardzo zbliżyło mnie do Mike'a. Za każdym razem, gdy go widzę, przeszywa mnie dreszcz - jestem naprawdę dumny z tego, że razem doświadczyliśmy czegoś tak wspaniałego. W drugiej połowie tygodnia doszło do kolejnych spotkań z delfinem. Pewnej nocy pływaliśmy z nim we trójkę. Na morzu było ciemno, że oko wykol. Co ciekawe, umarłbym chyba ze strachu, gdyby delfin zbliżył się wtedy do mnie nie wiedziałbym, co wyłania się z mrocznych głębin. Słyszałem, jak wypuszcza powietrze około sześciu metrów od nas. Cały czas był obecny, ale nie podpływał, zataczał tylko kręgi. Wiedział, że byłbym przerażony, gdyby zaszedł mnie od dołu, a jednocześnie wiedział, że bardzo chciałem go ujrzeć. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak piękne jest wybrzeże Irlandii w tych rejonach. Pewnego dnia odkryłem grotę i wpłynąłem do niej. Były tam bajecznie kolorowe ryby i rozgwiazdy. W środku było tak jak w łonie. Kiedy przebywasz z delfinem, czujesz się właśnie tak, jak w łonie - niczego nie brak, jest ciepło i bezpiecznie. Siedziałem w głębi groty na jakichś skałach i nagle zaświtała mi myśl, że w radości nie ma nic zdrożnego; dostałem pozwolenie, by to robić. To było niesamowite. Od trzech lat nie doznałem czegoś takiego. Właściwie od czasu, gdy opuściłem szkołę, miałem poczucie, że inni muszą widzieć jak coś robię, jak pracuję, bo inaczej nie odniosę sukcesu. Bo w społeczeństwie, w którym przyszło mi żyć, sukces utożsamiany jest z „robieniem" czegoś. Nagle uświadomiłem sobie: „Boże, ile ja straciłem!" Parę ubiegłych dni nauczyło mnie, że mogę żyć bieżącą chwilą, nie wybiegać myślą do następnego dnia czy miesiąca. Poczułem przy tym wielki smutek, że minione lata strawiłem na to, by robić wrażenie człowieka sukcesu. To wszystko brało się z czasów szkolnych, z kłopotów z dysleksją, nieustannego poczucia, że wypadam z gry. To właśnie słowo „sukces" brzmiało mi w uszach, kiedy siedziałem w tej grocie. Pomyślałem: „Teraz wiem, co to znaczy żyć chwilą. Wiem, że dostałem pozwolenie, by po prostu cieszyć się - dzięki delfinowi zobaczyłem, jak wiele można osiągnąć." Umieć cieszyć się - to jeden z największych darów. Nie miałem sobie, czego wyrzucać, bo im bardziej mi to wychodziło, tym więcej mogłem oddawać innym. To bardzo ważne, że ludzie bardzo często są zwierciadłem odbijającym nas. Jeśli obchodzimy się z nimi dobrze, zapewne i oni będą dla nas mili. Chwile spędzone z delfinem uświadomiły mi to i dały mi szansę, bym uciszył się wewnętrznie i raz jeszcze ocenił własne życie. Całymi latami uganiałem się za rozwojem duchowym. Ale dopiero teraz ujrzałem panoramę swego życia. Mając je przed sobą jak na dłoni, pomyślałem: „To dobre życie, dlaczego się nim nie cieszyć?" Ostatniego ranka, gdy już mieliśmy wyjeżdżać, wstaliśmy wszyscy o piątej rano i zeszliśmy na plażę, chcąc popływać przy skalistym wybrzeżu. Chłód był przejmujący. Gdzieś w oddali mignęła płetwa i przeszył mnie potężny dreszcz - jest w drodze. Ujrzałem grzbiet prujący wodę w naszym kierunku. Gdy tylko przypłynął, stworzyliśmy w wodzie krąg, a on dostał bzika - skakał nad nami, walił ogonem w wodę, nurkował między nami i wirował w kółko. Po prostu szalał z radości, a jednak nikogo nie uderzył. Wyskakiwał z wody i nurkował tak blisko nas, że myślałem: „Teraz kogoś uderzy". On jednak wykręcał ciało i lądował - „płask!" - o jakieś piętnaście centymetrów od nas. „Fantastyczne! Muszę to sfotografować" - postanowiłem. Podpłynąłem do brzegu, chwyciłem aparat i już stałem na skale, mówiąc: „Gdzie jest delfin? O, czyżby odpłynął? No nie, przecież chcę zrobić dobre zdjęcie." Nagle delfin wyskoczył z prawej strony i przeleciał nad skałą, na której stałem. Wpadłem do wody, aparat diabli wzięli, a on tylko patrzył. Pękałem ze śmiechu, nie mogłem przestać, inni też się śmiali. To ci dowcip! Taki głupek włazi na skałę, żeby zrobić zdjęcie, czyż jest, więc lepszy pomysł niż podpłynąć i ściągnąć go z niej? Dla niego był to świetny kawał i wiedział, że ja tak to przyjmę. Nie sądzę, żeby tak ze mną postąpił, gdyby wiedział, że jestem nerwowy. Byłem na głębokości prawie dwóch metrów, a on położył się w wodzie i spoglądał na mnie tak, jakby się śmiał. Pozostawił mi takie niezwykłe wspomnienie! Wyjazd z Dingle był bardzo bolesny, ale dotarło to do mnie dopiero wtedy, gdy poszliśmy oddawać klucze i żegnać się ze sprzątaczkami, obsługą kuchni, recepcjonistą, wszystkimi, których znaliśmy. Szedłem do minibusu i musiałem wbijać paznokcie w skórę, by zadać sobie silny ból i zatrzymać niekontrolowany przepływ emocji. Przy pracy takiej jak moja, nigdzie nie jest się dłużej niż sześć do dziewięciu miesięcy i przyzwyczajasz się do tego, że ciągle poznajesz nowych ludzi, żegnasz się z nimi i zbytnio cię to nie przygnębia. Zawsze potrafiłem wyjeżdżać w pogodnym nastroju, mówiąc: „Cześć, do zobaczenia kiedyś -dzięki za troskę!" Teraz jednak nie umiałem powstrzymać wzruszeń - były zbyt potężne. Gdy wsiadłem do minibusu, bariery pękły u wszystkich. Tylko kierowca nie płakał! Dopóki nie wyjechaliśmy z Dingle, nie wyglądałem przez okno, patrzyłem cały czas pod nogi. Gdybym spojrzał na zatokę, znów zalałaby mnie fala wzruszeń. Zdawało mi się, że uszło ze mnie wszystko to, co ujść powinno. Spędziłem cały tydzień bez żadnych zmartwień, napięcia czy stresów. Pomyślałem: „Jak można wyjeżdżać skądś, gdzie nie ma żadnych stresów?" Uświadomiłem sobie, jak bardzo przygniatał mnie stres i lęk; wyjazd z Dingle był dla mnie niczym pożegnanie z dzieciństwem. Każdy, kto zaczyna pływać z delfinem, przywiązuje się do niego, tego jednego - tak samo było w Dingle. Przywiązałem się i do miejsca i do tamtejszego delfina. To magiczne, zupełnie wyjątkowe miejsce. Pływałem również z Freddie'em w Amble, było to jednak odmienne doświadczenie. Freddie różni się wyraźnie od Fungie'ego, ale to już inna historia! Na pokładzie samolotu było mi smutno, ale gdy znalazłem się na Heathrow, raptem opanowało mnie podniecenie. Chciałem wyjść z samolotu i obwieścić wszystkim, co stało się ze mną w ciągu tego tygodnia. Tanecznym krokiem przeszedłem przez kontrolę celną do przyjaciół, którzy wyszli mi na spotkanie. Przez następne cztery, pięć dni płynąłem z prądem. Nic mnie nie kłopotało ani nie martwiło. Ciągle tańczyłem z delfinem. Przezwyciężyłem początkowy smutek i zaczął się następny etap: odkrywania, jak delfin pomaga mi w życiu. W dłuższej perspektywie doświadczenie pływania z delfinami zdecydowanie mnie zmieniło. Niepokój nie obezwładnia mnie już tak jak poprzednio, zaczynam naprawdę żyć. Dzięki delfinom poznałem wspaniałych ludzi - takich jak Estelle Myers, Robert, jego partnerka Torill i inni członkowie grupy. Poprzez nich dotarłem do innych ludzi, gdyż rzeczywiście istnieje więź między tymi, którzy pływali z delfinami. Nie jest to klika - gdyby tak było, nie należałbym do niej. Nie jest to też towarzystwo wzajemnej adoracji, ale grupa ludzi, którym naprawdę jest ze sobą dobrze i którzy chcą dzielić się ze sobą czymś wyjątkowym. Spotykam ludzi najróżniejszych profesji, których łączy zainteresowanie delfinami i nie tylko nimi. Czują więź - nie musieli wcale pływać z delfinem, ale ta więź istnieje. Zadziwiające, jak wielu ludzi, którzy nigdy nawet nie widzieli tych zwierząt, czuje z nimi związek. Horace Dobbs pisze w Dance to a Dolphins Song (Taniec do pieśni delfina), że nie trzeba koniecznie pływać z delfinem, by doświadczyć istoty tego przeżycia. Uważam, że ma rację. Muszę teraz wracać do pracy, ale chcę znów się z niej wyrwać i robić filmy o delfinach! To nie jest przejściowa moda ani szaleństwo. Minęło już parę miesięcy i wszystko mogłoby wywietrzeć, ale w sercu nadal żar. Zamierzam - na ile to możliwe - wprowadzić delfiny do swej pracy. Zamieszczenie mojej relacji w tej książce jest jedną z prób dzielenia się tym, czego doświadczyłem. Moje przeżycia - i nie tylko moje -zrobiły wielkie wrażenie na wielu ludziach, ale pozostał w nich lęk przed pływaniem. Nie chciałbym wpychać do wody kogoś, kto się jej boi albo całej tej sytuacji. Sądzę jednak, że spełnienie, jakiego doświadczyłem dzięki pływaniu z delfinami, może przyjść do ludzi na wiele innych sposobów - na przykład w postaci pięknego zachodu słońca. Dobrze jest znaleźć coś, co rozbudza w tobie takie poczucie i usposabia entuzjastycznie do życia. Uważam, że każdemu dana jest szansa, by odnalazł to poczucie i wykorzystał je dla dobra własnego i dobra innych. Bardzo miło jest rozprawiać o tym, jak wspaniałym przeżyciem jest pływanie z delfinami, ale trzeba się również zająć ich trudnym losem. Sytuacja wymaga radykalnych działań. Z radością powitam naklejki na puszkach „Tuńczyk przyjazny delfinom" - najwyższy czas, żeby się pojawiły! Niedawno widziałem film pokazujący rzeź delfinów na Wyspach Faroe. Jakiś czas temu pomyślałbym: „To obrzydliwe - popatrz na te zarzynane zwierzęta". Oglądając ten film teraz, pomyślałem: „Przecież to istoty takie jak my". Słychać ich krzyk - to zwyczajne barbarzyństwo. Każdy delfin ma cechy Indywidualne. Freddie z Amble zasadniczo różni się od Fungie'ego z Irlandii. Ten pierwszy jest bardziej niesforny i bardziej zależy mu na dostarczaniu ci rozrywki. Chciałbym zrobić więcej dla powstrzymania tej rzezi i postanowiłem jakoś się do tego przyczynić - przez swoją pracę, jakkolwiek się da. Ten film naprawdę mnie zasmucił. Chciałem wyłączyć wideo, ale zmusiłem się, by to obejrzeć. Będąc świadkiem krzyków tych delfinów, w pełni pojąłem grozę sytuacji. Nie możemy patrzeć na to z założonymi rękami. James Aitchison W wieku 23 lat James Aitchison ukończył z wyróżnieniem studia na wydziałach ekonomii i geografii. Ma również uprawnienia sternika jachtowego. Rok dzielący ukończenie szkoły średniej i studia uniwersyteckie James spędził żeglując po Karaibach, gdzie miało miejsce zdarzenie przedstawione w jego relacji. James pracuje w oddziale Friends of the Earth w Portsmouth i kieruje tam ośrodkiem przetwarzania surowców wtórnych. Znamy się z Jamesem od jakiegoś czasu. Podczas pobytu w Anglii Sam Mace, której relacja jest następna w kolejności, poznali się przez wspólnego znajomego i mogli sobie opowiedzieć o swoich przeżyciach i o tym, jaki wpływ na nich wywarły. * Nigdy nie miałem naprawdę bliskich kontaktów z delfinami, widziałem je tylko z pokładu jachtu żeglując po oceanie. Były to zawsze sytuacje, w której spotykały się dwie grupy: stado delfinów i załoga na pokładzie, niesłychanie ze sobą zżyta. Gdy jakaś grupa wyrusza jachtem w daleki rejs, wszyscy żyją ze sobą bardzo blisko, w sensie emocjonalnym i fizycznym. Ilekroć pojawiają się delfiny i pozdrawiają nas, zawsze ma to niesamowity wpływ na załogę. Atmosfera na jachcie, niezależnie od tego, jak bardzo ponura była przedtem, natychmiast się poprawia i wszyscy tryskają optymizmem. Delfiny potrafią we wspaniały sposób, znany chyba niewielu innym stworzeniom, dzielić się z innymi radością życia. Podczas rejsów jachtem zawsze jest się oddalonym od morza o te kluczowe półtora metra w pionie. Jest to bariera, o której przekroczeniu normalnie by się nie pomyślało, bo byłoby to przecież narażanie życia. Ponadto, w trakcie długiej podróży nie wchodzi się do wody, bo wszystko jest ustawione tak, żeby trzymać się pokładu. Kiedy jesteś o tysiące mil od brzegu, rzadko decydujesz się więc na przekroczenie owej magicznej bariery. Zamierzam teraz opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, kiedy raz ją jednak przekroczyliśmy. Płynęliśmy przez Zatokę Meksykańską, zmierzając z Santa Lucia poprzez Jamajkę do Teksasu. Niżej opisane zdarzenie miało miejsce na odcinku między Jamajką a Teksasem, co wynosi sześć do dziesięciu dni żeglugi. Był to zupełnie bezwietrzny dzień. Motor pozwalał nam na rozwinięcie prędkości około 4 węzłów. Stado delfinów, jak to mają w zwyczaju, zaczęło dokazywać wokół łodzi i pląsać na wytwarzanych przez jej dziób podwodnych falach. Przypływają, obwieszczają swą obecność i upewniają się, że nikt tego nie przeoczył. Kiedy pojawiają się delfiny, a ty akurat jesteś w środku łodzi, wyraźnie słyszysz wydawane przez nie dźwięki, przypominające popiskiwania (woda przenosi wibracje na kadłub łodzi). Po zasygnalizowaniu swego przybycia, delfiny zaczynają dokazywać na falach dziobowych. Mogą dawać przedstawienie dla ciebie, dla twojej przyjemności albo - dla odmiany -zabawiać same siebie. Jeśli zatrzymasz łódź, znikną, ponieważ dla nich cała zabawa polega na tym, by towarzyszyć ci przez chwilę, poigrać na falach, a potem odpłynąć. Delfiny, które widuje się na morzu, są zawsze w ruchu, nigdy nie tkwią w jednym miejscu. Pewnego razu wyłączyliśmy silnik, opuściliśmy grot, który był podniesiony dla utrzymania równowagi i - na ile mogliśmy - zatrzymaliśmy łódź (nigdy nie da się jej zatrzymać całkowicie). Potem wszyscy, a było nas pięciu na pokładzie, wskoczyliśmy do wody, by popływać z delfinami. Delfiny zajęły pozycje o jakieś 90 metrów od dziobu łodzi, zbijając się w małą grupkę. Potem parę delfinów zniknęło, tak, więc nie opodal dziobu zostało ich cztery albo pięć. My ze względów bezpieczeństwa trzymaliśmy się bardzo blisko jachtu. Tymczasem delfiny, które odpłynęły, wróciły z posiłkami -teraz niedaleko dziobu kołysało się jakieś 20, 30 delfinów. My nadal zataczaliśmy kręgi wokół jachtu, nie mając odwagi się oddalić i dopłynąć do nich. Delfiny także nie podpływały do nas; trzymały się w dużej grupie. Jeden z nas wyszedł na pokład, żeby założyć maskę. W chwilę później usłyszeliśmy krzyk: "Rekiny!" Oczywiście wszyscy jak szaleni rzuciliśmy się w stronę łodzi i o mało nie stratowaliśmy się nawzajem, wspinając się na drabinkę w zupełnej panice. Gdy już wszyscy byliśmy bezpieczni na pokładzie, delfiny zniknęły. Doszedłem do wniosku, że chroniły nas przed rekinami, czekając na ewentualne agresywne ruchy z ich strony. Na szczęście rekiny nie wykazały większego zainteresowania nami; delfiny zniknęły jednak dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się na pokładzie. Później, przewieszeni przez tylną burtę, przyglądaliśmy się rekinom. Była to para, miały po jakieś 6 metrów długości i krążyły pod dnem łodzi na głębokości około 12 metrów. Delfiny są jedynymi ssakami, które atakują rekiny pod wodą. Są znacznie szybsze i zwinniejsze niż rekiny. Przypuszczam, że gromadnie walą je głowami. Mieliśmy wyraźne poczucie, że delfiny ochraniały nas, a gdy tylko byliśmy bezpieczni, pożegnały się i odpłynęły. To najradośniejsze ze wszystkich stworzeń. Zupełnie niewiarygodne! Sam Mace Sam Mace jest nauczycielką języków, mieszka w Belgii. Poznałyśmy się poprzez Trayc, wspólną znajomą. Sam jest inteligentną, wrażliwą, rozmowną kobietą i nasze spotkanie dało początek przyjaźni. Nie ostudziła jej odległość, gdyż regularnie do siebie pisujemy. Sam przyjechała do mnie w odwiedziny w chwili, gdy dopiero zaczęłam pracę nad niniejszą książką - jej relację nagrałam jako pierwszą. Głęboko odczuła piękno swego spotkania z delfinem, co i mnie bardzo podniosło na duchu. Jakiś czas potem wyznała mi, że ponowne przeżycie tego spotkania dało jej szansę wykorzystania energii wyzwolonej przez wspomnienia i dokonania poważnych zmian w życiu. * Miałam 12 lat - żałuję, że nie byłam wtedy starsza. Zdarzyło się to na Wyspach Kanaryjskich, tuż przy południowym cyplu Lanzarote. Woda była tak czysta, że wszystko było wyraźnie widać. Nie pamiętam teraz wszystkich szczegółów i właśnie dlatego żałuję, że nie byłam wtedy starsza. Delfiny pływały wokół wyspy w odwrotnym kierunku niż zazwyczaj. Rybacy mówili, że chcą w ten sposób ostrzec mieszkańców wyspy przed nadciągającą burzą. Normalnie delfiny pływały zgodnie z ruchem wskazówek zegara, ale tego dnia było na odwrót; trzymały się też bardzo blisko brzegu. Rodzice zaszyli się tego popołudnia w barze, więc postanowiłam iść popływać. Gdy tylko weszłam do wody, wokół pojawiły się delfiny - nie wiem, ile ich było, ale co najmniej dziesięć, a może i setki. Morze po prostu roiło się od nich. Obawiałam się trochę, czy nie wypływam za daleko, ponieważ nie wiedziałam nic o prądach podwodnych. Byłam jednak zafascynowana nimi i zebrałam się na odwagę, by dopłynąć do skał znajdujących się kawałek dalej. Wyglądało na to, że delfiny zbliżają się do mnie, a ja chciałam tylko usiąść i popatrzeć. Potem nagle mnie otoczyły. Przez pierwsze chwile miałam porządnego stracha, zwłaszcza że parę miesięcy wcześniej byłam w kinie na Szczękaćhl Czułam się nieswojo na myśl o tym, że wodę tuż obok mnie prują płetwy, ale po chwili uświadomiłam sobie, że nie grozi mi niebezpieczeństwo, że delfiny chcą się tylko przywitać. Rozmawiały też ze mną, tego jestem pewna - to jedna z rzeczy, które pamiętam bardzo wyraźnie. Nie wiem, czy ja rzeczywiście odzywałam się do nich czy tylko zadawałam pytania w myślach, ale z pewnością otrzymywałam odpowiedzi. One mówią - naprawdę mówią! Te wszystkie piski rzeczywiście coś oznaczają. Pomyślałam, że delfiny mają zdolności telepatyczne, bo kiedy byłam otoczona ich płetwami, miotały mną bardzo silne uczucia. Naprawdę nie wiedziałam, co mam robić. Najpierw sparaliżował mnie strach, który nagle ustąpił dziwnemu poczuciu spokoju. Jestem jedynaczką i wiele czasu spędzałam sama, ale przedtem nigdy nie doświadczyłam takiego spokoju. W mojej głowie nie było żadnych hałasów, żadnych obrazów oprócz tego, co się działo w tamtej chwili na przestrzeni paru metrów kwadratowych wokół mnie. Nie myślałam o niczym poza tym, że utrzymuję się na wodzie i jest mi przyjemnie. Kiedyś widziałam w telewizji program o dziewczynce, która chciała pływać z delfinami i umożliwiono jej to - pod nadzorem - w Windsor Safari Park. Powiedziano jej, że ma położyć dłoń płasko na powierzchni wody i delikatnie w nią uderzać, co zachęca delfiny do podpłynięcia bardzo blisko. Spróbowałam tego i wtedy jeden znalazł się pode mną i trącił mnie nosem. Zrobiłam to raz jeszcze i wtedy dosłownie włożył mi płetwę do ręki i próbował pociągnąć mnie kawałek. Musiałam przesunąć się przynajmniej o metr, zanim go puściłam, uświadomiwszy sobie, co robię. Potem znów wróciło poczucie pewności i spokoju. Plasnęłam dłonią w wodę, chwyciłam płetwę i zdobyłam się na odwagę, by jej nie wypuszczać. Przypuszczam, że ten delfin mógł być przywódcą stada, bo przez cały czas trzymał się najbliżej mnie. Woził mnie zataczając małe kręgi - przejażdżka trwała około 20 minut. Nie potrafiłam opisać, co wtedy czułam. Być może byłam za młoda, brakowało mi słownictwa. A może ludzie, którym o tym mówiłam, nie byli tym zbytnio zainteresowani. Mogę jedynie powiedzieć o poczuciu absolutnej ciszy i spokoju, jak gdyby nic innego się nie liczyło, jakby ta chwila była całym moim życiem. Nie myślałam o niczym, co się zdarzyło przedtem, ani o tym, co się zdarzy później, ani jak opowiem ludziom o moim przeżyciu, ani nawet o tym, jak zwrócić ich uwagę na to, co się dzieje. Zadowalałam się po prostu tym, co jest. Była to chwila, dla której warto żyć. Takiego uczucia doświadczyłam potem jeszcze tylko raz, także w bardzo osobliwych okolicznościach, ale nie miało to nic wspólnego z delfinami. Znów absolutny spokój, żadnych zmartwień. Cofając się myślą do tamtego wydarzenia, mam stuprocentową pewność, że delfiny posiadają zdolności uzdrowicielskie. Od urodzenia mam problem z prawą nogą - nie jest tak sprawna i silna, jak by mogła czy powinna być. I delfiny skupiały swą uwagę właśnie na moim prawym boku. Nie zbliżały się wcale do lewego boku; okrążały mnie z lewej, a dotykały i trącały prawy bok. Zaczęłam przebierać nogami w wodzie, one były na głębokości dwóch, trzech metrów pode mną. Potem zaczęłam płynąć poziomo na powierzchni wody, a one skupiały się po mojej prawej stronie, nieco z tyłu - przy osłabionej części ciała. Trochę się bałam, że gdy chwycę się płetwy i popłynę z nimi, będą poruszać się za szybko i to zaszkodzi mojej nodze. One jednak zawsze zdawały się wiedzieć, kiedy mam już dość. Później czułam się znacznie lepiej, uleczona. Nie wiem, co sprawiło, że postanowiłam wrócić na brzeg. Z jednej strony chciałam zostać z delfinami. Po jakimś czasie zaczęłam sobie jednak uświadamiać, że już dość długo jestem w wodzie i może ludzie zaczęli się zastanawiać, gdzie się podziewam. Byłam zresztą dalej od brzegu niż powinnam, więc zapewne doszły wyrzuty sumienia. Pomyślałam, że czas wracać do rodziców. Doświadczenie, które opisałam, miało miejsce podczas drugiego tygodnia z, trzech, które tam wtedy spędziliśmy. W pierwszym tygodniu dużo chodziłam, czego nie powinnam była robić - wspinałam się na wulkany i odbywałam szalone wyprawy z ojcem. Czułam się jednak bardzo sztywno, chodzenie sprawiało mi trudność. Poświęcałam więc dużo czasu na pływanie, co mi pomagało, ale w żadnym razie nie tyle, ile dało mi 20 minut spędzonych z delfinami. Przez resztę wakacji byłam w ciągłym ruchu. Od tamtego czasu nigdy nie miałam tyle energii. Pamiętam, że tamtego roku po raz pierwszy prowadziłam pamiętnik i zwykle zapisywałam pół strony dziennie. Tamtego dnia zapisałam jednak trzy strony, starając się wyjaśnić samej sobie, co się wydarzyło. Nie byłam w stanie do końca pojąć, co zaszło owego popołudnia, ale wywarło to na mnie głębokie wrażenie. Niedawno spędziłam trochę czasu w południowym Meksyku. W pobliżu plaży często kręciły się delfiny, nigdy jednak wystarczająco blisko, by z nimi popływać. Godzinami siedziałam na plaży i obserwowałam ich skoki. Są fascynujące. Nie mogę zabrać się do czytania o delfinach - nie złapałam do tego stopnia „delfinowego bakcyla", jak to nazywam. W tych stworzeniach jest jednak z pewnością coś wyjątkowego. Claire Sullivan Claire Sullivan jest masażystką, a przy tym troskliwą, bezpretensjonalną kobietą. Spotkałyśmy się na lotnisku Heathrow, w drodze do Irlandii, do Fungie'ego. Podczas spędzonego razem tygodnia poczułam bliską więź z Claire. Chodziłyśmy razem na długie spacery i rozmawiałyśmy do późnej nocy. Okazało się, że mamy wiele wspólnych doświadczeń, że obie jesteśmy w trakcie zrywania z przeszłością i przełamywania barier. Claire wskazała mi te strony mojej osobowości, na które powinnam zwrócić baczniejszą uwagę, na przykład odwoływanie się do instynktów i pielęgnowanie ich w odniesieniu do siebie i rodziny. Robiła to delikatnie i sympatycznie - widać było, że przeszła drogę zbliżoną do mojej. Połączenie spokojnej atmosfery Dingle i doświadczenia obcowania z Fungie'em wywarło na Claire magiczny wpływ, podobnie jak na wielu innych. W rezultacie dokonała w swym życiu zmian, których przedtem w ogóle by nie brała pod uwagę. Chciałabym złożyć jej specjalne podziękowania za przyjaźń, zrozumienie i intuicję. * Muszę przyznać, że nigdy nie odczuwałam palącej potrzeby pływania z delfinami. Wiedziałam, że któregoś dnia to zrobię, ale nie była to najważniejsza rzecz w moim życiu. Zafascynowały mnie jednak opowieści, które słyszałam, a szczególnie poruszyło mnie to, co przeżył i co zrelacjonował mi Robert Barnes, od dwudziestu lat mój bliski przyjaciel. Wybrałam się do Dingle za namową Roberta. Wiedząc, co ostatnio zdarzyło się w moim życiu, nabrał mocnego przekonania, że nadszedł czas, bym poznała Fungie'ego. Sześć tygodni wcześniej ja i mój partner rozeszliśmy się po trzech latach bycia razem, przede wszystkim, dlatego, że w tym związku żadne z nas nie potrafiło być sobą. Wyprowadziłam się, zamieszkałam w zupełnie nowym miejscu, ale nie mogłam pogodzić się z rozstaniem; czułam się bardzo samotna, w gruncie rzeczy zrozpaczona. Po telefonie Roberta, mając tylko dwa dni na rezerwację biletów lotniczych itp., zdecydowałam się pojechać. Właściwie niczego nie oczekiwałam, chciałam jedynie wyrwać się gdzieś, robić coś innego. Zauważyłam też, że lękiem napawa mnie założenie stroju do nurkowania, pływanie w głębokiej wodzie i korzystanie z aparatu tlenowego - nadszedł czas, by stawić czoło tym lękom. Pierwszego dnia w Dingle, gdy szłam po klifach w stronę plaży, zobaczyłam Fungie'ego, który bawił się w wodzie. Widziałam go wtedy pierwszy raz; poczułam, że moje ciało wypełnia fala miłości i że łzy stają mi w oczach. Nawet z daleka wydawał się piękny i radosny! Tak naprawdę „poznałam" go w dwa dni później. Robert uczył mnie właśnie, jak obchodzić się z deską, gdy jestem holowana przez motorówkę. Wtedy Fungie pojawił się tuż przy mnie i spojrzał mi w oczy. Pamiętam, jak wstrząsnęło mną to jego spojrzenie. Była w nim miłość, wyrozumiałość i wielka mądrość. Była również nicość, którą trudno wyrazić słowami, poza stwierdzeniem, że przez chwilę nic nie istniało. Czułam, że patrzy w głąb mnie, ale mnie nie osądza, po prostu patrzy. Uświadomiłam sobie, że coś uwolniło się z mojego wnętrza, i poczułam, jak budzi się we mnie głęboki szloch, tak głęboki jak nigdy przedtem. Nie mogłam powstrzymać się od płaczu (o ile pamiętam, głośnego), ale jego to nie odstraszyło. Ostrożnie przepływał obok mnie i pode mną; czułam się, jakby mnie pieścił. Był bardzo łagodny i widziałam, że z tego stworzenia bije niesamowita wprost miłość i współczucie. Ufałam mu bez reszty, nie było żadnych obaw. Potem jak gdyby mówiąc: „Dosyć tego smutku - trzeba świętować życie!", zaczął wykonywać skoki obok mnie, aż w końcu zniknął. Będąc później na pokładzie łodzi, czułam się bardzo wyróżniona tym, że przez parę chwil delfin zechciał „być" ze mną - pokazać mi, jak to jest: że „ja" nie ogranicza się do emocji i lęków, że nie jestem „oddzielona". Chodzi o to, że bardzo mnie smuci poczucie oddzielenia, a z drugiej strony coś mi mówi, że jest inaczej. Gdy ta świadomość zostaje poruszona, ogarnia mnie nieopisany smutek, gdyż wiem, że błądzę. Fungie poruszył ją, przypominając mi, że trzeba po prostu to wszystko „puścić". Po powrocie do domu zauważyłam, że nie czuję takiej samotności jak dawniej. Obecnie nie tylko nie przeszkadza mi to, że jestem sama, ale nawet cieszą mnie te chwile. To była kolejna lekcja, jaką odebrałam od Fungie'ego. Patrzyłam na niego z klifów - był zupełnie sam, na pełnym morzu i radośnie świętował życie w jego prostych przejawach. Pomyślałam: „Nie ma nic złego w tym, że jestem sama. Trzeba umieć cieszyć się z bycia samemu." Widzę teraz równie wyraźnie, że chce z powrotem zamieszkać na wsi. Zaczęłam intensywne poszukiwania domu, by tam rozpocząć nowe życie. Bez wątpienia od czasu, gdy wróciłam z Irlandii po spotkaniu z Fungie'em, podchodzę do życia dużo bardziej optymistycznie. Wiem, że ma on moc uzdrowicielską i sprawił, że ponownie odnalazłam siłę w swoim wnętrzu, i to w momencie, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Nie ulega wątpliwości, że kiedy go „poznałam", coś się we mnie uwolniło. Sięgnął do głębi mojej istoty. Dzięki niemu zrobiłam kolejny krok na drodze ku jedności. Jon Christie Jon Christie, z wykształcenia socjolog, prowadzi sklep ze sprzętem windsurfingowym. Jest wielkim miłośnikiem sportów wodnych, co przypisuje temu, że jest spod znaku Ryb. Zaczął pływać na kajaku, gdy miał dziesięć lat, z powodzeniem uprawia windsurfing, co pasjonuje go na równi z surfingiem. Podczas pobytu w Australii zdobył także uprawnienia płetwonurka. Jona zawsze fascynowały delfiny i podczas jednej z podróży skorzystał ze sposobności, by z nimi popływać. Od pewnego czasu jesteśmy przyjaciółmi i kiedy Jon usłyszał, że zbieram materiały do książki o spotkaniach z delfinami, zapalił się, by opowiedzieć mi swoją historię. * Po raz pierwszy natknąłem się na delfiny na małej wyspie na południowo-wschodnim wybrzeżu Tajlandii - w miejscu zwanym Kopangan. Zatrzymaliśmy się tam nie opodal małej wioski rybackiej. Rybacy wynajmowali przyjezdnym małe bungalowy. Byliśmy tam już od jakiegoś tygodnia, gdy pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, jeden z mężczyzn, Szwajcar, który już dość długo mieszkał w wiosce, zbiegł na plażę krzycząc: „Delfin!" Okazało się, że delfin wpłynął na plażę i utknął tam. Szwajcar i kilku tubylców podeszło do niego, delikatnie wepchnęli go na głębszą wodę, obrócili i wysłali w drogę. Tego popołudnia w całym obozie zapanowała wspaniała atmosfera. Wszyscy się naprawdę cieszyli i byli bardzo poruszeni tym zdarzeniem. Następnego dnia wydarzyło się nieszczęście. Ten sam delfin powtórzył błąd i ponownie osiadł na brzegu. Niestety tym razem ktoś - nie jestem pewien, kto, możliwe, że tubylcy - obciął delfinowi głowę jako trofeum, a zwłoki pozostawił na plaży. Jeszcze nie ochłonęliśmy z radości po zdarzeniu z poprzedniego dnia i znów zostaliśmy poruszeni, ale w zupełnie odmienny sposób. Wszyscy byli zszokowani takim barbarzyństwem. Delfiny uważane są za przyjaciół ludzi i nie mieściło nam się w głowach, jak można zrobić krzywdę temu stworzeniu. To było moje pierwsze spotkanie z delfinem. Dość niespodziewane. Na szczęście te, które nastąpiły później, były znacznie przyjemniejsze. Po raz drugi spotkałem delfiny - znów dość nieoczekiwanie - kiedy byliśmy w drodze na północ, zmierzając ku Steward Highway, i zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Port August w południowej Australii. Jest to wielki węzeł kolejowy i drogowy, usytuowany właściwie w ogromnym ujściu rzeki. Pewnego dnia szliśmy po bardzo wysokim moście i patrzyliśmy w dół na wodę. Był to teren uprzemysłowiony, właściwie nie miasto, ale skrzyżowanie dróg i torów składów towarowych. Kiedy spojrzałem na wodę pod mostem, coś przykuło moją uwagę. Spojrzałem ponownie: były tam dwa delfiny. Płynęły obok siebie, wynurzając się, by złapać oddech, schodząc w głąb na kilka sekund i znów się wynurzając. Po moście szło nas czworo, ale gdy powiedziałem o tym innym, nikt mi z początku nie uwierzył. Wtedy delfiny znów się wynurzyły i wszyscy oszaleliśmy - zobaczyć je w takim miejscu to było coś zupełnie nieprawdopodobnego. Spodziewaliśmy się zobaczyć je w dalszej podróży, na terenach mniej skażonych, ale nigdy tutaj. Mieliśmy ochotę skakać z mostu - pierwszą reakcją każdego z nas była chęć zbliżenia się do delfinów. Nie mogliśmy jej zaspokoić, ponieważ most był za wysoki (około 15 metrów). Gdybyśmy to zrobili, i tak prawdopodobnie odstraszylibyśmy delfiny. Później przeszliśmy przez ten most jeszcze parokrotnie i następnego dnia znowu ich wypatrywaliśmy. Ten przedsmak ich obecności zrobił na wszystkich takie wrażenie, że byliśmy zgodni, co do jednego: celem naszej podróży wokół Australii będzie spotkanie z delfinami. Najpiękniejsze z moich spotkań z delfinami nastąpiło właśnie w Australii. Było to coś, co będę pamiętał do końca życia. Wraz z przyjaciółką byliśmy na Stradbrook Island, małej przybrzeżnej wyspie nie opodal Brisbane. Zatrzymaliśmy się na jej północnym cyplu, w miejscu zwanym Point Lookout, które słynie w Australii z tego, że pojawiają się tam wieloryby. Częstym widokiem są tutaj także delfiny bawiące się w morzu. Prawdą jest jednak także to, że ilekroć udajesz się w miejsce, gdzie mają przebywać, dajmy na to, misie koala czy dziobaki, rzadko udaje ci się zobaczyć je z bliska. Nie spodziewałem się, więc bliskich kontaktów z delfinami. Spotkałem je znowu przez zupełny przypadek: znalazłem się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Wyszliśmy z Caroline, by złowić trochę ryb do jedzenia. Wszystkie ryby były tam bardzo smaczne, a ponieważ nie mieliśmy wiele pieniędzy, pomysł wydał nam się znakomity. Wybraliśmy skaliste miejsce, znajdujące się na skraju plaży długiej na pięć mil - nieskazitelny złoty piasek, czysta niebieska woda i piękne fale. Spędziliśmy prawie cały ranek na łowieniu ryb i nałapaliśmy ich tyle, by móc się najeść. Dzień był tak gorący, że około drugiej postanowiliśmy, że przez resztę popołudnia będziemy pływać. Idąc plażą, natknęliśmy się na kilka osób mieszkających w tym samym hotelu. Jedna z dziewczyn wskazała na swych przyjaciół, którzy odpłynęli dość daleko od brzegu. Powiedziała mi, że szukają delfinów i że już je widzieli. Jak tylko to usłyszałem, poczułem, że muszę wskoczyć do wody. Nadarzała się wspaniała okazja, by po raz pierwszy zobaczyć delfiny z bliska. W tym miejscu był naprawdę silny prąd. Powodował on, że w odległości około metra od brzegu zaczynała się głębina; przepłynięcie pierwszego kawałka kosztowało mnie sporo wysiłku. Potem, jakieś dziesięć metrów dalej, głębokość znów zmniejszała się do około pół metra, więc można było stanąć na piasku i dalej iść w głąb morza aż do miejsca, gdzie znów dawało się płynąć. Szedłem tak długo, jak mogłem, potem zacząłem płynąć. Na dnie świadomości, jak u każdego, kto przebywa w Australii, drzemała myśl, że mogę być zaatakowany przez rekina. Pomyślałem jednak: „Do diabła, niech się dzieje, co chce". Ciągle płynąłem poprzez duże fale i w końcu dotarłem do miejsca, gdzie znajdowali się poszukiwacze delfinów. Powiedzieli, że już widzieli delfina, ale liczą na więcej. Czekaliśmy około 10 minut, ale nic się nie działo. Mówiąc prawdę, nie byłem pewny, czy jest, na co czekać. Nie wiedziałem, czy czają się gdzieś pod nami, czy są gdzieś indziej. I wtedy zbliżyła się wielka przełamana fala, a z niej wyłonił się szary kształt. Natychmiast rozpoznaliśmy delfina. Po prostu odebrało nam mowę. Im bliżej podpływał, tym bardziej wydawał się niewiarygodny. Kiedy fala mijała nas, widać było, że delfin właściwie ślizga się na niej i płynie zupełnie bez wysiłku, z błyskiem w oku. Oniemieliśmy z wrażenia, a tymczasem delfin już znalazł się za nami. Zastanawialiśmy się, czy widzimy go po raz ostatni. Nagle delfin minął nas jak torpeda, jego płetwa grzbietowa gładko przecinała taflę wody. Potem wszystko się powtórzyło - delfin ślizgał się na grzbiecie fali. Szalenie interesuję się sportami wodnymi, więc pomyślałem, że delfiny lubią robić to, co i dla mnie jest źródłem radości. Chcąc bliżej przyjrzeć się delfinom postanowiliśmy, że wypłyniemy jak najdalej się da i znajdziemy całą grupę. W tamtej chwili zupełnie nie wyczuwaliśmy już dna, ale wszyscy mieliśmy bardzo silne poczucie bezpieczeństwa. To byłoby normalne -wpaść w panikę, kiedy nie wyczuwa się dna, będąc daleko od brzegu, i kiedy od czasu do czasu zalewają cię fale. Ja jednak po prostu poddawałem się wodzie, czułem, że ja i woda to jedno. Nie byłem wcale zmęczony i czułem, że mógłbym robić to godzinami. To było doprawdy magiczne przeżycie - doświadczenie doskonałego samopoczucia. Gwoździem programu były zabawy delfinów na falach. Dwa ślizgały się na grzbiecie fali, gdy - nie wiadomo skąd - dołączył do nich trzeci i dosłownie wskoczył im na grzbiety. Jechał na fali tak, jakby miał pod sobą deskę surfingową! Ci trzej kolesie mieli po prostu świetną zabawę! Cała kultura delfinów zdaje się być zresztą oparta na zabawie. Przy paru następnych okazjach delfiny wykonywały salta w wodzie, tuż przed nami. Nie podpłynęły jednak wystarczająco blisko, byśmy mogli je dotknąć. Początkowo chcieliśmy to zrobić, ale delfiny nie pozwoliły nam jeszcze na ten gest. Nie omieszkały pokazać nam jednak doskonałego widowiska! Spędziliśmy tam prawie godzinę, po czym delfiny odpłynęły. Rozejrzeliśmy się dookoła i stwierdziliśmy, że znajdujemy się dość daleko od brzegu. Zaczęliśmy płynąć z powrotem, starając się nie opaść z sił. Znów zacząłem myśleć o rekinach, ale jak mówią wszyscy surfujący Australijczycy, ryzyko jest znacznie mniejsze, gdy towarzyszą ci delfiny. Tak, więc kiedy płynęliśmy z powrotem - a była to długa droga - czułem się bardzo bezpiecznie. Byliśmy też w stanie wybierać poszczególne fale i ślizgać się po nich ciałem. Wszyscy trzej wróciliśmy na plażę razem. W wyniku tego doświadczenia mieliśmy silne poczucie spójności. Brakowało nam słów, by opowiedzieć tym, którzy czekali na nas na plaży, co się właściwie wydarzyło. Czuliśmy się wzbogaceni o to magiczne przeżycie, nieomal tak jak wybrańcy. Zawsze myślałem, że takie jest moje przeznaczenie - że pewnego dnia przyjdzie coś, co zawsze chciałem robić. Teraz to się stało. Przeżycie to pozostawiło we mnie ślad na długo. Naprawdę nie mogłem opędzić się od myśli o delfinach. Jeśli chodzi o społeczność delfinów, moją uwagę zwróciło przede wszystkim to, w jakim środowisku żyją, zwłaszcza u wybrzeży Queensland. Jest tam aż nadmiar ryb i delfiny nie muszą się zbytnio napracować, by zdobyć pożywienie. Na tym właśnie polega różnica między ich kulturą a naszą; wygląda na to, że spędzamy 95% czasu pracując po to, by moć się bawić przez pozostałe 5% czasu. Z delfinami jest odwrotnie: 5% czasu poświęcają na pracę, a resztę - na zabawę. Gdybym mógł wybierać, zdecydowanie chciałbym w przyszłym życiu być delfinem - co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Inną sprawą, która mnie uderzyła, było to, że delfiny żyją w całkowitej równowadze z naturą, podczas gdy my wciąż staramy się rozwijać technologię, by podnieść standard życia. Myślę, że delfiny dobrze sobie to wszystko przemyślały i to one królują w świecie zwierząt. Doszło do tego, że nabrałem w stosunku do nich poczucia niższości. Jednego jestem pewien -w przyszłości będę znów pływał z delfinami. Jason Smith Jason Smith jest utalentowanym muzykiem, grającym na kilku instrumentach. Pracuje w teatrze. Angażuje się w różne akcje mające na celu ratowanie środowiska naturalnego (np. sadzenie drzew). Interesuje się m. in. herpetologią (czyli nauką o gadach). Od dziecka uwielbiał zwierzęta - stąd też jego zainteresowanie delfinami i wielorybami. W 1985 umarło kilkoro najbliższych mu ludzi. Wydarzenie to pozostawiło swój ślad na lata. W lipcu 1990 spotkał przyjaciela, który pływał z Fungie'em, i pod wrażeniem przemiany, jaka dokonała się w nim dzięki spotkaniu z delfinem, zdecydował się pojechać do Irlandii. W trzy miesiące po powrocie stwierdził, że wreszcie uwolnił się od smutku, który nieprzerwanie towarzyszył mu od pięciu lat. Choć mieszkamy w tym samym mieście, poznaliśmy się dopiero w Irlandii. Wspólna fascynacja tym krajem, delfinami i muzyką zaowocowała długoletnią przyjaźnią. Jason, jak wielu innych, zasmakował w spokojnej atmosferze Dingle. Ostatnio słyszałam, że znowu się tam wybiera. * Śmierć mojego brata oraz kilku innych bliskich mi osób wytrąciła mnie z równowagi na parę lat. W tym okresie miotały mną różne, niekiedy bolesne, uczucia. W 1990 roku spotkałem się z Seanem, który właśnie powrócił z Irlandii, gdzie pływał z Fungie'em. Widziałem po nim, że przeżył coś więcej niż przyjemne wakacje. We wrześniu tego samego roku wybrałem się tam, nad Zatokę Dingle, z dwoma znajomymi muzykami. Ciągle zastanawiałem się, czy to, co robię, ma sens i czy wiara w cudowny wpływ delfinów na psychikę człowieka nie jest przesadzona. Tak myślałem do momentu poznania Roberta Barnesa. „Wejdź do wody i czekaj - powiedział mi wtedy na plaży w Sladeen - nic innego ci nie pozostaje". Wypłynąłem więc na środek zatoki, dość daleko od brzegu. Zrobiło mi się zimno, więc zawróciłem. Fungie prawdopodobnie popłynął za łodziami w morze i do czasu ich powrotu mogłem spokojnie czekać przy brzegu. Kiedy zauważyłem powracające łodzie, wypłynąłem w ich kierunku. Plusk wody towarzyszący ruchom mojego ciała nie mógł ujść uwagi delfina. Zatrzymałem się przebierając rękami, aby utrzymać się na powierzchni wody. To był rodzaj testu. On czekał gdzieś w głębinie na mój ruch. Nie mogę powiedzieć, żebym był wtedy spokojony Narastał we mnie rodzaj niepokoju, łęku przed nieznanym. Nagle wynurzył się przede mną, fuknął i w mgnieniu oka zniknął. Ja zaś dryfowałem popychany przez fale, jakie wzbudził swym ogromnym ciałem. Krzyknąłem z zachwytu, ale mój głos musiał przypominać raczej rozpaczliwe wołanie, ponieważ przyciągnął człowieka na kajaku. „Często tu wpada?" - zapytałem i obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Obiecał, że na wszelki wypadek będzie miał mnie na oku. Nie miałem płetw ani rękawic, więc z ochotą przystałem na jego propozycję. Kiedy kajak się oddalał, zobaczyłem płynącego za nim Fungie'ego. Mężczyzna bawił się z nim wiosłem. Po chwili Fungie wrócił do mnie. Podpłynął pod moje stopy. Wyraźnie czekał, aż zanurkuję do niego. Jednak bez maski nie dałem rady zanurzyć się zbyt głęboko. Było mi głupio, że nie mogłem sprostać jego oczekiwaniom. Po kilku nieudanych próbach zanurzenia się dotknął mojej lewej stopy. Gwałtownie ją wycofałem - ze strachu. On wyczuł mój lęk i bardzo powoli, niemal w zwolnionym tempie wynurzył się przede mną na metr ponad powierzchnię wody. Fuknął mi prosto w twarz, ale nie odwróciłem wzroku. Poczułem, że to najpiękniejsza chwila w moim życiu - patrzyłem w oczy delfina i płakałem. Nie ze szczęścia czy smutku, ale z trudno wyrażalnej radości życia, poczucia wolności. Fungie powoli zanurzył grzbiet, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zmrużył oczy i zniknął. Złapał mnie skurcz. Byłem cały zdrętwiały z zimna. Nie dawałem rady płynąć. Zawołałem więc mężczyznę na kajaku. Podhołował mnie do brzegu. Ledwo żywy doczołgałem się do ubrania. Szybko narzuciłem płaszcz kąpielowy, usiadłem i rozpłakałem się. Płakałem jak nigdy dotąd. Potem wstałem, zrobiłem kilka kroków i znowu pociekły mi łzy. W końcu doszedłem do namiotu. Zapadłem w długi sen, pełen kolorowych historii o ludziach i delfinach. Obudziłem się zmęczony, ale odmieniony. To samo zauważyli moi znajomi. Od tego czasu zacząłem żyć pełną piersią. Nauczyłem się czerpać z bogactwa swoich możliwości twórczych, nauczyłem się je wykorzystywać. Teraz, w trzy miesiące po tym wielkim wydarzeniu, daję sobie radę z codziennymi problemami. Po prostu umiem utrzymać tempo! Lisa Tenzin-Dolma Jeszcze rok temu przez myśl by mi nie przeszło, że będę pływać z dzikim delfinem. Kiedy jednak zabrałam się za pisanie tej książki, takie doświadczenie stało się niezbędne. Wielki w tym udział Roberta Barnesa i Torill Fawcus z Wiltshire. Wiedza i entuzjazm Roberta, który zaoferował się przeczytać rękopis mojej książki, okazały się bardzo przydatne. Robert od razu naniósł uwagi, które mu się nasuwały. Co więcej, zaproponował, abyśmy pojechali we trójkę do Irlandii. A więc będę pływać z Fungie'em - nie mogłam uwierzyć we własne szczęście! Wyjazd do Irlandii wypadł w moje urodziny, co uznałam za dobrze rokujący zbieg okoliczności. Noc przed odlotem spędziłam w domu Roberta. Atmosfera tego miejsca napełniła mnie spokojem. Z okna pokoju gościnnego roztaczał się widok na pola pozłocone wieczorną poświatą. Siedzieliśmy tak przez wiele godzin bez słowa - ja, Robert i Torill. Następnego dnia wstaliśmy o świcie. W drodze na lotnisko Heathrow byliśmy tak podekscytowani, że Torill miała zupełnie niezwykłe doświadczenia oddechowe. Nigdy przedtem nie widziałam czegoś podobnego. Na lotnisku spotkaliśmy znajome Roberta, Trish i Claire. Trish cierpiała na depresję i miała astmę. Już raz pływała z delfinem, z Freddie'em w Amble. Jak mówiła, to spotkanie z Freddie'em bardzo jej pomogło w leczeniu depresji. Claire znała Roberta od lat. Nigdy jednak nie pływała z delfinem. Jej długoletni związek zakończył się niedawno zerwaniem i Claire nie dawała sobie rady. Robert namówił ją na wyjazd do Irlandii. Jak widać, czas, który mieliśmy spędzić na tej wyspie, miał przynieść zmianę w życiu każdego z nas. W Dingle znaleźliśmy się późnym popołudniem. Piękno tego miejsca rzeczywiście paraliżowało nawet takiego obieżyświata jak ja. W dali rozciągały się wzgórza upstrzone poletkami zbóż i nakrapiane drobinkami domostw. Biała linia piasku dotykała z jednej strony świetlistej wody, z drugiej - niemal czarnych skał. W pensjonacie "Sea Side" powitała nas jego przemiła właścicielka, pani Mary Hanafin. Następnie poszliśmy do miasteczka wypożyczyć rowery, na których z kolei pojechaliśmy do wypożyczalni kombinezonów do nurkowania, prowadzonej przez Grahama. Ja nie mogłam znaleźć swojego rozmiaru -najmniejszy z tych, które były, wisiał na mnie jak na wieszaku. W drodze powrotnej minęliśmy trójkę ludzi z plecakami. Jeszcze przed wyjazdem dowiedziałam się od znajomych, że pewien muzyk z mojego miasta, Jason, planuje także w tym czasie wyjazd do Dingle. Ponieważ wcześniej widzieliśmy się tylko przez chwilę na jakimś przyjęciu, było mało prawdopodobne, że uda mi się go rozpoznać. Jednak przejeżdżając obok tej trójki z plecakami krzyknęłam na wszelki wypadek: „Jason!" I udało się - trafiłam! Pogadaliśmy chwilę; później, w czasie pobytu na wyspie spotykaliśmy się w pubie ,,0'Flaherty's", gdzie zrobiliśmy kilka „jamów". Do dziś Jason pozostał jednym z moich najbliższych przyjaciół. Podczas gdy ja rozmawiałam z Jasonem, moi znajomi pojechali do domu. Okazało się, że samej jest mi znacznie trudniej tam dotrzeć, ponieważ znana jestem z braku poczucia orientacji w terenie. Wiele godzin musiałam pedałować z górki i pod górkę, żeby wreszcie przypadkiem natknąć się na nasz pensjonat. Wkrótce potem założyliśmy kombinezony i całą grupą ruszyliśmy na plażę. Widzieliśmy głowę Fungie'ego wystającą z wody. Rzuciliśmy się na wyścigi do wody. Musiał to być dość śmieszny widok - piątka dorosłych ludzi w strojach do nurkowania w strasznym pośpiechu wbiega do wody... tyłem. Musieliśmy przecież uważać, żeby nie potknąć się o płetwy na nogach. Wszyscy oprócz mnie popłynęli w głąb zatoki w poszukiwaniu Fungie'ego. Ja trzymałam się blisko brzegu, ponieważ nie miałam zaufania do mojego kombinezonu. Słusznie zresztą, bowiem w tej lodowatej wodzie już po kilku minutach czułam przejmujący chłód. Nawet nie marzyłam o spotkaniu z Fungie'em. Wystarczyła mi sama świadomość, że on znajduje się gdzieś w pobliżu. Nagle zobaczyłam przed sobą ogromny ciemny kształt. To był Fungie! Otarłszy się o moją lewą stopę, wynurzył się i fuknął mi w twarz wodą. Wydawało się, że w ten sposób się wita, zainteresowany moją osobą. Roześmiałam się. Pozostał przy mnie przez chwilę i zniknął. Ujrzałam go jednak pod sobą, kilkadziesiąt centymetrów od moich płetw. Poczułam, że praktycznie opieram o niego stopy. A więc stoję na trzymetrowym delfinie. Był olbrzymi, ale jednocześnie nieopisanie delikatny. Nie bałam się go. Czas stanął w miejscu. Podpłynął wreszcie z mojej prawej strony i położył się przy mnie. Leżeliśmy na powierzchni wody bok przy boku. Wpatrywał się we mnie nieruchomo. Nic nas nie dzieliło. Byłam przy nim jak małe dziecko, otwarta i ufna. On zaś wiedział o mnie wszystko. Chciałam tylko być z nim, tylko BYĆ. To było magiczne przeżycie. Rzucił mi ostatnie, pożegnalne spojrzenie i odpłynął. Płakałam i śmiałam się jednocześnie. Było mi bardzo, bardzo zimno. Wróciłam na plażę. Jakaś kobieta na pobliskim kempingu zaofiarowała mi kubek gorącej zbożowej kawy. Ogrzałam się przy ognisku. Z zimna czy z wrażenia ręce dygotały mi tak strasznie, że większość napoju wylądowała na trawie. Próbowałam opisać jej spotkanie z Fungie'em, ale wypadło to komicznie, ponieważ ciężko jest mówić ze zdrętwiałą z zimna szczęką. Trzęsąc się wróciłam do domu. Wypiłam litry gorącej herbaty i wzięłam długi, gorący prysznic. Gospodyni powiedziałam jedynie: „To najpiękniejszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek dostałam!" Powinnam dodać, że przez następny tydzień z trudem przełykałam jedzenie i prawie nie mogłam mówić. Po moim powrocie do Anglii lekarz stwierdził przesunięcie żuchwy na skutek... szczękania zębami z zimna. Tego samego dnia nikt już nie widział Fungie'ego i chociaż później inni zetknęli się z nim, ja czułam się bardzo wyróżniona tym pierwszeństwem w zawarciu znajomości. Następnego ranka, prawie o świcie, szłam wzdłuż brzegu. Zobaczyłam go w oddali, jak wynurza się z wody w beztroski sposób, wspólny delfinom i dzieciom. Ten widok powtarzał się każdego ranka. Napełniał mnie spokojem i radością. Przez cały dzień chodziłam zapłakana. Bez powodu. Po południu pojechałam na przejażdżkę. Łzy leciały mi po twarzy niepohamowanym potokiem. Jednocześnie rozpadało się. Lzy mieszały się ze strugami deszczu, a ja siedziałam na rowerze jak zmokły kot. Krowy na polu gapiły się na mnie ze zdziwieniem. Zdałam sobie wtedy sprawę, że od wielu lat, od przykrej napaści, jakiej byłam ofiarą, nie zaufałam ani jednemu człowiekowi. Mimo że jestem osobą wesołą i towarzyską, wytwarzałam wokół siebie barierę, której nie mogli przekroczyć nawet najbliżsi przyjaciele. Leżałam w wodzie obok olbrzymiego delfina, który jednym machnięciem ogona mógłby mnie pozbawić życia, a jednak zaufałam mu, jak nikomu dotąd. Co więcej, czułam się z nim bezpieczna jak dziecko w łonie matki. To wszystko było dla mnie szokiem. Dwadzieścia minut w wodzie z delfinem zburzyło wszystkie bariery, pozostawiło mnie nagą i czystą. Następne miesiące przyniosły aż nadmiar doświadczeń. Żyłam praktycznie bez żadnych gwarancji bezpieczeństwa czy stabilizacji; w ciągu ośmiu tygodni sześć razy zmieniałam miejsce zamieszkania; moje dzieci szukały we mnie oparcia. A ja mogłam polegać tylko na sobie. Nie było to łatwe, zwłaszcza na początku. Z czasem nauczyłam się płynąć z prądem, cieszyć chwilą i nie przejmować drobiazgami. Dzięki temu każdy dzień był cudownym darem, życie stało się bogatsze. Tego nauczył mnie Fungie - i była to bezcenna lekcja. Podczas tygodnia spędzonego w Irlandii ciągle się coś działo. Z tych wszystkich przygód najlepiej zapamiętałam dwa pierwsze dni, które sprawiły, że zakochałam się w delfinach, w Irlandii i w życiu. Przyglądałam się zabawom Fungie'ego - on umiał się po prostu bawić. I chyba o to w życiu chodzi - przyjmować, co przychodzi, dawać sobie radę, jak umiemy najlepiej, i w ciężkich czasach zachować umiejętność dostrzegania zabawnej strony rzeczywistości. Jest tyle powodów do śmiechu. Szczęście przecież nic nas nie kosztuje. Przeszłość każdego z nas ma swoje cienie - ale to są tylko cienie, nic więcej. W pewnym sensie dzień miniony nigdy nie istniał; może był snem. Liczy się tylko chwila obecna. Właśnie tę prawdę poznają ludzie obcując z delfinami. One umieją żyć i cieszyć się teraźniejszością, tak jak opisywali to wielcy mistycy przed wiekami. Przebywając z delfinem człowiek się otwiera. Jest to wymiana energii, jakby ceremonia inicjacji. W ich oczach widzimy siebie takimi, jacy jesteśmy naprawdę. Upływ czasu i doświadczenia innych potwierdziły moje odczucia, że jesteśmy jednością z nieskończoną przestrzenią wiecznej, nie uwarunkowanej miłości. W oku delfina można ujrzeć przebłysk tej nieskończoności. CZĘŚĆ TRZECIA Ekologia i przyszłość Sytuacja obecna Ssakom morskim, a w szczególności delfinom, grozi najpoważniejsze w ich długiej historii niebezpieczeństwo zagłady. Rzezie delfinów dokonywane ze względu na ich mięso, a także na związek z żółtopłetwym tuńczykiem, osiągają kryzysowe nasilenie. Nie ma jednego kraju, który można obarczyć za to winą - przestępców jest wielu. Rzezie dokonywane przez przemysł rybny Wiadomo, że wielkie żółtopłetwe tuńczyki często pływają pod stadami delfinów. Dlaczego tak robią, pozostaje niewyjaśnione. Z powodu rozmiarów tuńczyków żółtopłetwych, tańszy jest ich przerób, a łodzie rybackie z całą bezwzględnością wykorzystują ich zwyczaj pływania pod delfinami. Ustawiane są czujki, które wypatrują stad delfinów, a potem rzuca się wokół nich sieci, tworząc coś na kształt niewodu. Złapane w pułapkę delfiny wpadają w panikę. Niektóre wplątują się w sieci i toną albo doznają dotkliwych obrażeń. Tracą płetwy i dzioby, co prowadzi do ich powolnej śmierci w męczarniach. Delfiny, które wyjdą cało z tej opresji, są często miażdżone na śmierć przez maszyny wciągające sieci na pokład. Zwierzęta, które unikną i tego, narażone są na złośliwe ciosy i giną zakłute nożem, a ich ciała wyrzucane są do wody. Jeśli jakiś członek stada zdoła uciec z sieci, może przechodzić podobne tortury parę razy dziennie. Jest to naprawdę potworny widok. Młode oddziela się od matek, rozbijane są rodziny. Delfinom, które wychodzą z tego cało, pozostają niewyobrażalne urazy. Od początku lat sześćdziesiątych poławiacze tuńczyków zabili około 7 milionów delfinów tylko w strefie tropikalnej wschodniego Pacyfiku. W Japonii wyniszczono 70 procent populacji morświnów Dalia i obecnie grozi im wymarcie. Morświny Dalia zabijane są dla ich mięsa, które w japońskich restauracjach zastępuje mięso wielorybów. Agencja Ochrony Środowiska „Dolphin Friends" (Przyjaciele Delfina) nakręciła o tym film, pokazywany w stacji ITN w Anglii. Organizacja ta sporządziła również raport zatytułowany „Ogólnoświatowa wojna z waleniami". Wielkie ilości delfinów giną co roku w wodach przybrzeżnych, a dziesiątki tysięcy są zabijane na pływających przetwórniach ryb. Ocenia się, że w samych tylko wodach przybrzeżnych Japończycy zabili, co najmniej 70 tysięcy morświnów i delfinów w okresie od 1988 do 1990 roku. Prawdziwe liczby są prawdopodobnie dużo wyższe. Na posiedzeniu Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej w Holandii w 1990 roku 15 krajów stanowiących większość głosowało za wystosowaniem do Japonii prośby o znaczne ograniczenie ilości zabijanych morświnów Dalia. Rzezi dokonuje się na taką skalę, że prześladowcy muszą już polować na pojedyncze sztuki. Szacowano, że w japońskich wodach przybrzeżnych żyło 130 tysięcy morświnów Dalia, ale w samym 1989 roku zabito ich 39 tysięcy. Stosuje się barbarzyńskie metody. Japońscy rybacy czekają, aż przyjazny morświn podpłynie do łodzi, a wtedy przebijają go harpunami. Ofiarę przywiązują do łodzi i pozwalają, by miotała się godzinami, aż sama utonie. Wtedy ciało wciąga się na pokład, patroszy, a potem sprzedaje jako mięso wieloryba. Na Tajwanie niezliczone tysiące delfinów giną w dryfujących sieciach, nazywanych „ścianami śmierci". Osiągają one długość do 40 mil i wiszą w morzu jak gigantyczne zasłony. Łapie się w nie każde stworzenie zbyt duże, by mogło przecisnąć się przez drobną siatkę. Echosonda delfina nie może wykryć tych sieci, bo są zbyt cienkie. Tajwańskie delfiny dzielą, więc los swych pobratymców ginących w niewodach i włókach. Delfiny na Tajwanie poławiane są także dla celów wojskowych, naukowych i na potrzeby delfinariów. Rybacy łapią zwierzęta w sieci, upychają na otwartych platformach, trzymają w zanieczyszczonych przystaniach, a następnie transportują lekkimi samolotami. Na każdym etapie delfiny umierają. Żaden nie przeżył podróży do Europy. Obrońcy środowiska i turyści płacą nawet do 1500 funtów za jednego uwolnionego delfina, jest to, więc całkiem niezły interes. Rząd tajwański wprowadził prawa chroniące wszystkie gatunki delfinów, oprócz butelkonosych i dalekowschodnich, których nie uważa się za gatunki zagrożone. Rybacy schwytani na połowie bądź zabijaniu chronionych zwierząt mogą być ukarani trzyletnim więzieniem i grzywną w wysokości do 700 funtów. Jest to krok w dobrym kierunku, ale ochroną powinny być objęte wszystkie gatunki, a poza tym grzywna jest za mała w porównaniu z zyskami czerpanymi z handlu delfinami. Legislacja nie zajmuje się ponadto kwestiami łapania ryb w niewody czy też zatrucia środowiska. W Meksyku połowy tuńczyków przynoszą corocznie śmierć, co najmniej 40 tysiącom delfinów. Tropikalny region wschodniego Pacyfiku jest miejscem licznego występowania tuńczyka żółtopłetwego, a ponieważ pływają one pod stadami delfinów, sieci są zarzucane wokół nich tak, jak to opisano powyżej. Na północnym Pacyfiku w obciążonych sieciach nylonowych, zastawianych na tuńczyki i kałamarnice ginie, co roku dwa miliony delfinów, morświnów, młodych wielorybów i ptaków morskich. Japończycy zapuszczają łącznie 20 tysięcy mil morskich sieci (pojedyncza sieć ma 50 kilometrów długości) -co wystarczyłoby, żeby owinąć całą Ziemię. W 1989 pewne przedsiębiorstwo japońskie przetestowało 12-kilometrowy niewód i znalazło w nim jednego dużego wieloryba, 10 mniejszych, 97 delfinów i 10 żółwi morskich. Tuńczyków, które były celem połowu, naliczono 1000. Tak, więc na każde 10 złapanych tuńczyków ginie jeden delfin; na każde 100 tuńczyków ginie jeden wieloryb. W Peru, jak wskazują dane zebrane przez „Przyjaciół Delfina", co roku ginie do 50 tysięcy delfinów w sieciach specjalnie na nie zastawianych. Film nakręcony przez tę organizację z peruwiańskiej łodzi rybackiej został pokazany na całym świecie. Wokół Wysp Faroe, stanowiących protektorat duński, wymordowano w latach 1980-1990 ponad 2000 wielorybów-przewodników. Podczas posiedzenia Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej Dania była jedynym krajem głosującym przeciw uchwale o ochronie morświna Dalia. Francja i Włochy stosują niewody o długości do 9 kilometrów na Morzu Śródziemnym i Atlantyku. Powszechną praktyką wśród miejscowych rybaków jest obcinanie delfinom ogona po to, by jego krzyki odstraszyły pobratymców ze stada. Śmierć jest powolną męczarnią. Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała dekret stanowiący, że używanie wszelkich niewodów powinno być zakazane przed upływem 1992 roku. Podejrzewa się jednak, że załogi z południowego Pacyfiku przemieszczą się po prostu na północ i będą dalej prowadzić śmiercionośne polowy. Połowów na dużą skalę przy użyciu niewodów zakazano w promieniu 1400 kilometrów od wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Wielki wpływ na polowy tuńczyka wywarła odwaga i niestrudzony upór jednego człowieka. Sam LaBudde naukowo zajmuje się biologią, pracował dla Agencji Rybołówstwa Morskiego rządu amerykańskiego, a obecnie jest zatrudniony w instytucie Earth Island w Kalifornii. Instytut dysponował wiedzą na temat tego, jak wyglądają połowy tuńczyka, ale potrzebował dowodów. Sam LaBudde zaryzykował, więc własnym życiem i zatrudnił się jako kucharz na panamskim kutrze rybackim „Marie Luisa". Zdobył zaufanie załogi mówiąc, że kamera wideo to prezent od ojca, i filmował wszystko, co działo się podczas jego pobytu na statku, włącznie z rzezią delfinów schwytanych w sieci. Po czterech miesiącach spędzonych na morzu Sam LaBudde miał w schowku pięciogodzinne nagranie na taśmie wideo. Gdy opuścił statek, zmontowano z tego materiału 11 minut wstrząsającego filmu. Jego publiczna prezentacja zaowocowała wezwaniami do bojkotu tuńczyka w puszkach, a to z kolei spowodowało, że Heinz, właściciel Starkist Tuna w Ameryce, ogłosił wprowadzenie na całym świecie nowej polityki: tuńczyki nie będą od tej pory łapane w niewody ani włóki. Fragmenty tego filmu można zobaczyć na filmie wideo Where Have Ali the Dolphins Gone (Gdzie podziały się delfiny?), zawierającym też wywiady z innymi ludźmi walczącymi z okrucieństwem popełnianym przy połowie tuńczyków. Rybacy chcący nadal używać niewodów grozili niektórym z tych ludzi śmiercią. Wciąż pozostaje wiele do zrobienia. Zanieczyszczenie mórz Skażenie środowiska jest kolejnym czynnikiem powodującym wysoką śmiertelność delfinów. Praktyka wrzucania odpadów do rzek i mórz prowadzi do śmierci nieprzeliczonych mas stworzeń żyjących w oceanach. Naukowcy z National Rivers Authority badali tajemnicze przypadki śmierci ptaków i delfinów wokół Kornwalii (Anglia). Doszli do wniosku, że erozja wybrzeża i kruszenie się klifów doprowadziły do wymycia zakopanych w ziemi trujących substancji, głównie gazu musztardowego i spopielonego białego azbestu. Zostały one tam zakopane w końcu lat 70., gdy w Nancekuke w Kornwalii zamknięto ściśle tajną fabrykę broni chemicznej. Zbudowano ją zaraz po drugiej wojnie światowej; służyła produkcji gazów toksycznych. Miejsce to wykorzystywane jest obecnie przez RAF jako baza radarowa. Skażenie powodowane przez wycieki ropy, wpompowywanie do morza nieoczyszczonych ścieków, używanie w rolnictwie nawozów chemicznych, (które następnie spływają do rzek i mórz), traktowanie oceanów jako wygodnego śmietniska dla przemysłu - oto lista poważnych zagrożeń, tak na dzisiaj, jak i na jutro. Kolejnym zagrożeniem dla ssaków morskich jest występowanie w wodzie mieszaniny wielochlorków dwufenylu (ang. skrót PCB), które zostały wycofane z użycia w latach 70., ale nadal utrzymują się w sporych ilościach w oceanach. Spożycie PCB daje podobne rezultaty jak zatrucie ołowiem - osłabia działanie mózgu i zmysłów. U delfinów PCB wchłonięte przez ciało matki są przekazywane wraz z mlekiem potomstwu. Oznacza to, że młode przychodzą na świat z takim stężeniem toksyn jak u matki, w miarę spożywania mleka i kontaktów ze środowiskiem stężenie to rośnie, aż wreszcie osiąga poziom trzykrotnie wyższy od początkowego. Ilość toksyn w organizmach kolejnych pokoleń wzrasta proporcjonalnie. Uważa się, że niedawne śmierci wielu fok wywołane przez wirus wiążą się bezpośrednio z ujemnym wpływem zanieczyszczenia mórz na system odpornościowy. Wirus ten atakuje obecnie delfiny; już w czasie pisania tej książki, co najmniej 10 tysięcy padło jego ofiarą. Na pewnych obszarach ludzie pływający w morzu dostają później wysypki, a u niektórych pojawiają się poważne choroby skórne. Podobny wirus zabija pasiaste delfiny w Morzu Śródziemnym. Wszystko to budzi poważne zaniepokojenie. Zatapianie w morzu odpadów zagraża nie tylko przetrwaniu zwierząt żyjących w oceanach, ale również naszego gatunku -spożywamy przecież pokarmy pochodzące z morza. Genetyczne skutki skażenia wód mogą doprowadzić do wymarcia delfinów, nawet, jeśli zakazane zostanie użycie niewodów. Podczas wojny w Zatoce Perskiej byliśmy świadkami celowego skażenia środowiska morskiego przez rząd iracki. Już teraz musimy pracować na rzecz oczyszczenia naszej planety, dla dobra wszelkich żywych stworzeń. Co możemy zrobić? Jeśli uważnie przyjrzysz się faktom i liczbom dotyczącym losu delfinów, możesz poczuć się przytłoczony powagą sytuacji. Trzeba zrobić tak wiele, począwszy od stawienia czoła sprawom naglącym, a skończywszy na problemach długofalowych. Co ty osobiście możesz zrobić? Działanie Sama LaBudde przyniosło wiele zmian na lepsze. Bez wątpienia wymagało odwagi i pomysłowości, ale inni poszli za jego przykładem. Można też podjąć inne kroki, mniej nagłe i radykalne. Media zwracają uwagę społeczeństwa na te zagadnienia. Są dwie zasadnicze kwestie, którymi trzeba się zająć jak najszybciej. Po pierwsze, chodzi o masowe rzezie delfinów w niewodach i włókach. Druga dotyczy skutków skażenia środowiska - wszyscy powinniśmy zdawać sobie z nich sprawę, zagrażają, bowiem całej planecie. Ziemia jest naszym jedynym domem. Jest piękna, drogocenna i niezwykła, a jej historia jest nieskończenie dłuższa niż historia naszego gatunku. Jesteśmy prawdopodobnie jedynymi stworzeniami, które zbuntowały się przeciw prawom natury - niemal wszystkie pozostałe zabijają tylko po to, by przetrwać. Zniszczenia, które spowodowaliśmy zanieczyszczając morza i atmosferę, zakłócają delikatną równowagę ekosystemu do tego stopnia, że wkrótce wszystkie żywe istoty będą poważnie zagrożone. Nadszedł czas działania. Jak można zmienić obecną sytuację? Robią to ludzie tacy jak my, wywierając nacisk na przedsiębiorstwa poławiające tuńczyka, posłów do parlamentu i Parlamentu Europejskiego, pisząc listy protestacyjne bądź artykuły i wysyłając je do gazet i ambasad zainteresowanych krajów albo wstępując do jednej z organizacji, które podejmują działania w naszym imieniu. Renomowane organizacje, takie jak Friends of the Earth, Greenpeace, the Environmental Investigation Agency (Dolphin Friends), the Whale and Dolphin Conservation Society, International Dolphin Watch, the Dolphin Circle i Sea Shepherd pracują niestrudzenie nad tym, by wszyscy znali prawdę o sytuacji delfinów. Działają jako centra informacyjne i grupy nacisku, a wiadomości, które uzyskują, są szeroko rozpowszechniane. Ich adresy odnajdziesz na końcu książki. Obojętne, czy chcesz pracować indywidualnie, czy z innymi, możesz pomóc. Społeczeństwo składa się z jednostek i każdy z nas powinien próbować wpływać na kierunek, w którym podążamy jako gatunek. Jeśli chcesz działać w pojedynkę, ważne jest, abyś najpierw zgromadził odpowiednie dane, a później występował w obronie swoich racji z całą stanowczością; afiliacja przy jednej z wymienionych wyżej organizacji byłaby dla ciebie bardzo pomocna. Nie trzeba koniecznie używać niewodów do połowu tuńczyka. Niektóre firmy połowowe używają linek i też osiągają przyzwoite dochody. Szukaj puszek z napisem: „Tuńczyk przyjazny dla delfina" (Dolphin-friendly Tuna). Wprowadziło je wiele dużych supermarketów w odpowiedzi na rosnące zainteresowanie sposobami łowienia tuńczyków. Możesz także wpływać na właścicieli sklepów, by sprowadzali te, a nie inne produkty. Przedsiębiorstwa poławiające tuńczyka robią to dla pieniędzy - jeśli ludzie odmówią kupowania produktów, których wyrób wiązał się z cierpieniem delfinów, to albo firmy te zmienią swe metody albo wypadną z rynku. Amerykanin, dr Roger Payne, zaproponował zastąpienie niewodów specjalnymi urządzeniami do wabienia ryb. Na morze rzucany byłby pływający przedmiot, który wabiłby tuńczyki, zaopatrzony w radio, żeby można go było później odnaleźć i siecią wyłowić gromadzące się pod spodem ryby. W sprawach zatrucia środowiska możesz pisać do przedsiębiorstw, które wyrzucają odpady i odpowiadają za wycieki ropy. Jeśli masz dość odwagi, możesz interweniować w środkach przekazu albo namówić na poruszanie tych tematów lokalną gazetę czy stację radiową. Możesz też działać na małą skalę i uświadamiać te sprawy swojej rodzinie. Możesz wreszcie wstąpić do organizacji takiej jak Friends of the Earth, która profesjonalnie zajmuje się uświadamianiem ludziom problemów ekologicznych. Każdy z nas może starać się używać jak najwięcej produktów pochodzenia organicznego - oznacza to, bowiem, że w konsekwencji mniej nawozów sztucznych będzie spływało do rzek i dalej do mórz. Kluczem do zmian jest poszukiwanie, wyrabianie w sobie ciekawości i dociekliwości oraz wykorzystywanie wiedzy w dobrym celu. Wszyscy jesteśmy częścią globalnej rodziny i wewnątrz niej w jakimś stopniu wszyscy jesteśmy od siebie zależni. Musimy, zatem zagwarantować przetrwanie naszej planety i wszelkich form życia. Świadomość i odrodzenie W chwili narodzin nasza samoświadomość wiąże się ze świadomością istnienia wszystkiego innego. Nie dostrzegamy żadnego rozgraniczenia między „ja" a kosmosem. W miarę jak rośniemy, nasze ego bierze nas w żelazne objęcia i patrzymy już na siebie jak na osobne istnienia, samotne w wirze życia. Walka o przetrwanie zaczyna się na serio. Czynniki „zewnętrzne" mogą jawić się jako zagrożenie, jako rzeczy, nad którymi trzeba zapanować. Wszystko, co nasz wzrok i słuch odbierają ze świata zewnętrznego musi zostać włączone w postrzeganie własnego „ja". Wraz z osiąganiem dojrzałości w głowie zaczyna nam świtać blade wspomnienie o dziecięcej percepcji i czujemy chęć, by do niej powrócić. Ci, którzy mają usposobienie duchowe, zagłębiają się w swoje wnętrze, poszukując wyzwolenia i oświecenia, którego w ciągu wieków doświadczyli mędrcy różnych kultur. Dla innych kluczem do rozumienia jedności są związki z ludźmi albo pragnienie wiedzy. Każdy ma swoją własną ścieżkę. Zmiany dokonujące się na naszej planecie prowadzą też do głębokich zmian w każdej jednostce. W ludzkiej świadomości następuje przemiana, która wyznacza koniec ery. Wszystkie znaki - w środowisku naturalnym, w sytuacji politycznej na świecie, w naszej ewolucji - wskazują na konieczność wyboru: albo się odrodzimy, albo zginiemy. Nawet sama śmierć jest traktowana jako znak przejścia z jednego stanu do innego. Trzeba pojąć wiele rzeczy i uporać się z nimi. Jesteśmy teraz u progu wielkiego skoku w nieznane. W dwudziestym wieku byliśmy świadkami pojawienia się samolotów, energii jądrowej, lotów kosmicznych - by wymienić tylko parę przykładów. Dzisiejsza technologia zupełnie by oszołomiła naszych prapradziadków! Wraz z tymi zmianami przeszliśmy też od obojętnego stwierdzenia, że należy eksploatować ziemskie zasoby, do uświadomienia sobie, że przyrodzone piękno i bogactwo naszej planety nie będzie istnieć wiecznie, jeśli nie zmienimy swego postępowania. Z tą wiedzą przychodzi też zrozumienie, że naprawdę jesteśmy wszyscy częścią całości - że wszystko, co spokojnie przemieszcza się w przestrzeni na tym tajemniczym globie, ma jakiś wpływ na przetrwanie Ziemi. Wszystko, od najmniejszego drobnoustroju do najwyższej góry, zajmuje określone miejsce w ziemskim ekosystemie. Rozumieć to oznacza być świadomym odpowiedzialności za utrzymanie równowagi. Życie jest wytrwałe, ale także kruche - i bardzo cenne, bez względu na to, jaką przyjmuje postać. Królestwa roślin i zwierząt rządzą się swoimi prawami. Zgodnie z hipotezą Gai, nasza planeta jest samoregulującym się organizmem. Czy mamy być rakowatą naroślą na ciele tego organizmu, czy raczej - poprzez zrozumienie wartości życia - przyczyniać się do jego piękna i harmonii? Większość ludzi, gdyby postawiono ich przed wyborem, poszłaby tą drugą drogą. Niewiedza powoduje, że ludzkość uważa siebie za gatunek obdarzony największą inteligencją. Ale jak można zmierzyć inteligencję? Naukowcy przypuszczają, że wiąże się ona z rozmiarami i pofałdowaniem mózgu. Przyjmuje się, że obok ludzi delfiny i walenie są najinteligentniejszymi stworzeniami na tej planecie - może nawet w pewnych dziedzinach inteligentniejszymi od nas. Każde stworzenie ma jednak do spełnienia określoną rolę, i w ten sposób przyczynia się do dobra ogólnego. Mamy możliwość wyboru: albo wykorzystamy naszą technologię z pożytkiem dla całej planety, albo - z powodu egoizmu i zachłanności - zniszczymy Ziemię. To od nas i od naszej technologii zależy jej przyszłość. Jakiemu celowi miałoby służyć zniszczenie tego, co jest podstawą naszego życia? Jak można usprawiedliwić poświęcanie dla wartości czysto materialnych stworzeń takich jak delfiny, żyjących w pokoju i harmonii ze środowiskiem? Biorąc pod uwagę, że istnieją inne możliwości, nie ma to sensu. W przeszłości ludzie brali to, co było im potrzebne do przeżycia, a potem oddawali ziemi to, co było konieczne dla zachowania równowagi. Egoistyczne cele wyznaczane przez społeczeństwo i pogląd, że ziemskie bogactwa są do naszej dyspozycji, zmieniły sytuację. Teraz niezbędna jest kolejna zmiana światopoglądu. Nie możemy wrócić do dawnego sposobu życia, wielu z nas nie chciałoby zresztą tego. Możemy jednak uświadomić sobie, jakie jest nasze miejsce na Ziemi, i wykorzystywać zdobytą wiedzę dla ogólnego pożytku. Przed nami następne tysiąclecie. W naszych rękach spoczywa przyszłość rodzaju ludzkiego i całej planety. Obecnie mamy największe możliwości, by w pełni zrealizować nasz potencjał. Spróbujmy to zrozumieć. Podajmy sobie dłonie i otwórzmy serca, by wykonać to zadanie mądrze i z miłością. Tytuł oryginału: The Dolphin Experience Copyright © by Lisa Tenzin-Dolma, 1992 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pusty Obłok ISBN 83-85041-57-5 Redakcja: Anna Brzezińska Okładkę projektowała: Małgorzata Śliwińska Wydawnictwo Pusty Obłok Zamek Ujazdowski, AL Ujazdowskie 6 00-461 Warszawa tel. 628 12 71 w. 113 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A., Łódź, ul. Żwirki 2 ================================================================== Kontakty Dolphin and Whale Protection Group: 54 Coleridge Crescent, Colnwood, Berks SL3 0QG Greenpeace: 30-31 Islington Green, London NI 8BR Friends of the Earth: 26-28 Underwood Street, London NI 7JQ. Tel.: 071-490 1555 Whale and Dolphin Conservation Society: Freepost, Bath BA1 1XR Environmental Investigation Agency (Dolphin Friends): 208/9 Upper Street, London NI 1RL The Dolphin Circle: 8 Dolby Road, London SW6. Tel.: John Hunt 071-794 7879 lub Judy Kell 071-736 8816 International Dolphin Watch: Parklands, North Ferriby, Humberside HU14 3ET Friends of the Dolphin: c/o Robert Barnes, Millstone House, Millditch Lane, Bratton, Westbury, Wilts BAB 4SX. Tel.: (0380) 830984. The Human Dolphin Bond Project: Madelyn Freeman, 3, Stanhope Place, London, W2 2HB Miracle Productions International: PO Box 111, Kings Cross, NSW, Australia. Tel.: (612) 358 2223. Fax: (612) 358 2095 udostępnia filmy wideo: Oceania, the Promise of Tomorrow Where Have Ali the Dolphins Gone? The Global Brain ?? ?? ?? ?? 2