K. Kelzer - Słońce i cień. Mój eksperyment ze świadomym śnieniem Wstęp Świadome śnienie jest specjalnym rodzajem śnienia. W świadomym śnie śniący jest świadomy, że śni, kiedy śni, to znaczy podczas samego snu. To zjawisko jest znane ludzkości prawdopodobnie od tysięcy lat i było różnie nazywane. Ponieważ wspominał o nim już Arystoteles, można bezpiecznie przyjąć, że ludzie śnili świadomie od najdawniejszych czasów. Współczesne badania naukowe nad snem i śnieniem wskazują, że świadome śnienie jest całkowicie naturalnym, choć stosunkowo rzadkim zjawiskiem. Współczesne badania wykazują, że świadome śnienie jest umiejętnością, którą wielu ludzi może opanować. Udowodniono również, że zjawisko to przytrafia się spontanicznie połowie z nas przynajmniej raz w życiu. W świadomym śnie śnimy i nagle uprzytamniamy sobie, że śnimy! Jest wiele stopni świadomości w takich snach, ale we śnie, który jest w pełni świadomy, wiemy bez najmniejszej wątpliwości, że to, co widzimy i doświadczamy, jest snem. Chwilę później możemy obudzić się, tracąc świadomy sen i okazję zbadania tego niezwykłego stanu świadomości. Często mamy jedynie niejasne przeczucie, że świadomie śnienie jest dobrą okazją, by nawiązać bezpośredni kontakt z naszym nieświadomym umysłem, jest okazją dającą nam niezwykłe i inspirujące możliwości. Od ostatnich trzydziestu lat świadome śnienie jest przedmiotem poważnych badań naukowych w laboratoriach Stanów Zjednoczonych i Europy. Dzięki tym badaniom dopiero zaczynamy odkrywać możliwości świadomego śnienia, możliwości, które są doprawdy zdumiewające. Oneironauci – ludzie, którzy używając specjalnych technik psychologicznych wykształcili w sobie umiejętność świadomego śnienia – wykorzystują świadome śnienie do wielu różnych celów. (Słowo oneironauta pochodzi z języka greckiego, oneiros – znaczy sen, a nautes – żeglarz.) Każdy oneironauta odkrywa swoje indywidualne możliwości, kiedy doświadcza tego niezwykłego stanu świadomości. Jednak najważniejszymi i najczęściej wspominanymi możliwościami są następujące: 1. Świadome sny dostarczają ogromnej satysfakcji, przyjemności i radości. Wielu oneironautów zgodzi się, że świadomy sen doświadczony po raz pierwszy był najszczęśliwszą chwilą w ich życiu. Szczęście i radość spowodowane są przez niezwykłą wolność ducha, którą uzyskujemy w świadomym śnie. W stanie świadomego śnienia nie jesteśmy ograniczeni przez żadne prawa fizyczne lub społeczne i posiadamy kontrolę nad światem marzeń sennych. Człowiek w pełni świadomy w swoim śnie może zdecydować się robić rzeczy, które są niemożliwe w stanie jawy lub w normalnym śnie. Każdy, kto kiedyś latał w świadomym śnie, wie, jakie to przyjemne. Oneironauci często mają niezmiernie erotyczne sny, w których mogą zrealizować swoje najbardziej ukryte pragnienia i fantazje. Niekiedy sny takie kończą się doświadczeniem orgazmu o niezwykłej intensywności, określanego jako orgazm "totalny" albo "kosmiczny". 2. Twórcze rozwiązywanie problemów jest kolejną możliwością, którą ofiarowuje oneironautom świadome śnienie. Powszechnie wiadomo, że zdolności naszego nieświadomego umysłu są niedostępne dla świadomego umysłu w stanie jawy. Znane są niezliczone przypadki genialnych odkryć naukowych, wynalazków, dzieł artystycznych, które ich twórcy "zawdzięczają" snom. Ze swoich zdolności twórczych we śnie korzystali: Mendelejew, Kekule, Howe, Edison, Wagner, Mozart, Dali i inni. Każdy z nas może korzystać z twórczych sił własnej nieświadomości w celu rozwiązywania codziennych problemów osobistych i zawodowych. 3. Doskonalenie umiejętności może przebiegać podczas świadomego śnienia. Świadome śnienie jest tak niezwykle żywe i "realne", że można je użyć do ćwiczenia i rozwijania wielu różnego rodzaju umiejętności. Setki oneironautów ćwiczą we śnie i doskonalą swoje umiejętności w różnych dziedzinach – w sporcie, w tańcu, w wykonywaniu muzyki, w publicznym przemawianiu, w sztuce negocjacji i sprzedaży oraz w wielu innych dziedzinach, których nie sposób tu wymienić. 4. Przezwyciężanie lęków jest naturalnym rezultatem świadomego śnienia. Podczas świadomego snu wiemy, że nic nie może nas zranić, jesteśmy całkowicie bezpieczni. Kiedy jesteśmy świadomi we śnie, w pełni zdajemy sobie z tego sprawę i wiemy, że pojawiające się zagrożenia są częścią samego snu. Tak więc nie mamy wątpliwości, że ukazujące się niebezpieczeństwa są elementami naszego umysłu i pochodzą z jego wnętrza. Dzięki tej wiedzy świadomie śniący może łatwo przezwyciężyć uczucie strachu, jakie może się pojawić, gdy jest on pogrążony w stanie świadomego śnienia. Oneironautyka jest prawdziwym wybawieniem dla osób przeżywających koszmary senne. Za pomocą oneironautyki możemy uwolnić się od lęków dręczących nas od wielu lat. Umiejętność przezwyciężania lęków w stanie snu stopniowo przenosi się do naszego życia na jawie, co umożliwia nam pracę nad naszymi uprzedzeniami i lękami ograniczającymi nasz rozwój i poczucie wolności. 5. Samopoznanie i transcendencja są najważniejszymi korzyściami wynikającymi ze stanu świadomego śnienia. Świadome śnienie jest uznawane za istotną drogę ewolucji duchowej, która zmienia naszą wiedzę o rzeczywistości. Nie jest to oczywiście jedyna droga dająca taką możliwość, niemniej bardzo ważna. O świadomym śnieniu wspominają mistycy chrześcijańscy i islamscy, buddyści tybetańscy i szamani kultur archaicznych. Podczas świadomych snów mamy łatwiejszy niż w zwykłych snach dostęp do tajemniczych możliwości ludzkiego umysłu. Oneironauci bardzo często doświadczają przeżycia poza ciałem (OBE), podczas którego mogą postrzegać świat fizyczny z innego punktu widzenia niż ciało fizyczne. (Zjawisko to bardzo często występuje tuż przed śmiercią kliniczną.) Niemniej należy podkreślić, że mimo iż świadomy sen jest bardzo podobny do przeżycia poza ciałem, to jednak nie jest identyczny z tym zjawiskiem. Świadomy sen oraz przeżycie poza ciałem są różnymi, choć powiązanymi ze sobą odmiennymi stanami świadomości. Innymi fenomenami związanymi ze świadomym śnieniem są sny prorocze i łączność telepatyczna. Badania naukowe nad tymi zjawiskami jeszcze w latach 60-tych potwierdziły ich autentyczność. Lecz najważniejszym doznaniem dla każdego oneironauty jest transpersonalny lub transcendentny wymiar doświadczenia opisywanego różnie jako "zjednoczenie z Bogiem", "świadomość kosmiczna", "najwyższe poznanie", itp... O takich właśnie doświadczeniach mówi książka Kennetha Kelzera. Świadomy sen jest dla niego drogą duchowego rozwoju. Tylko z perspektywy duchowego rozwoju wysiłek, na jaki każdy oneironauta musi się zdobyć, aby rozwinąć swoje umiejętności, nabiera sensu. Ponieważ znamy już techniki oneironautyczne i urządzenia elektroniczne, które pozwalają na szybsze i łatwiejsze osiąganie stanu świadomego śnienia, niż pozwala na to technika Car-losa Castanedy i Juana Matusa, z których Kelzer korzystał rozpoczynając szesnaście lat temu swój eksperyment, istnieje realne niebezpieczeństwo trywializacji zjawiska świadomego śnienia. Można przecież śnić świadomie jedynie dla zabawy, zmysłowej przyjemności, albo w celu prymitywnego zaspokojenia lub wyładowania najniższych popędów. Kenneth Kelzer na każdej stronie swojej książki przekonuje nas, że świadomy sen niesie ze sobą o wiele bardziej wartościowe i transformujące przeżycia. Przekonany jestem, że książka ta jest bardzo cenną pozycją na polskim rynku czytelniczym. Każdy, kto jest zainteresowany rozwojem możliwości ludzkiego umysłu, osiąganiem wyższych stanów świadomości, lub szeroko rozumianym rozwojem duchowym, stwierdzi, że książka ta jest niewyczerpanym źródłem wiedzy i inspiracji. Adam Bytof, prezes Polskiego Klubu Oneironautycznego Wstecz / Spis Treści / Dalej Podziękowania Autor pragnie podziękować za wkład, poparcie i profesjonalną pomoc wielu ludziom, którzy przyczynili się do powstania tej książki. Moim kolegom, Frances Vaughan i Richardowi Gorringe'owi, wdzięczny jestem za wiele godzin spędzonych na wysłuchiwaniu i omawianiu naszych snów oraz za udzielenie wielu wyjaśnień na temat życia wewnętrznego duszy. Jestem wdzięczny Patrycji Garfield za osobiste kontakty dotyczące świadomego śnienia i za jej chęć wymiany doświadczeń, gdy odkrywaliśmy ten wewnętrzny obszar, dla nas obojga zawsze nowy i zawsze świeży. Jestem ogromnie wdzięczny Nattie Hammond, mojej asystentce, za jej wydajną i sumienną pomoc, za wiele godzin pracy przy komputerze i za pełne dbałości sprawdzenie szczegółów, bibliografii i setek drobiazgów, które równie dobrze mogą dopomóc, jak i zaszkodzić książce. Była tym, czego, jak sądzę, życzyłby sobie każdy autor: wspaniałym fachowcem o wielkiej duszy. Chciałbym też podziękować Poiły Kettenhofen, drogiej przyjaciółce, za jej szczodrość, jaką okazała udostępniając mi jako specjalną przystań dla pisarza swój dom nad morzem. To właśnie tam po raz pierwszy mogło zostać przelanych na papier wiele pomysłów do tej książki. Markowi Thurstonowi, redaktorowi A.R.E. Press, jestem wdzięczny za cudowną atmosferę współpracy i wiele interesujących rozmów, gdy książka ta zaczęła nabierać ostatecznego kształtu. Jestem wdzięczny Scottowi Sparrowowi, mojemu mentorowi, przyjacielowi i bratniej duszy, który okazał głębokie zrozumienie dla mojej pracy i przedstawił mnie osobom z A.R.E. Press. Wdzięczny jestem Mary Ann Shaffer za dzielenie się ze mną wiedza o świecie wydawniczym i za jej nieocenione przewodnictwo, gdy po raz pierwszy wszedłem w ten świat. Jestem niezmiernie wdzięczny Julii Poppy za jej bezgraniczny entuzjazm i inspirację dla mojej pracy, od samego początku. Jak dobrze pamiętam dzień, kiedy popatrzyła mi w oczy i powiedziała: "Ty musisz napisać tę książkę!" Jestem też wdzięczny Johnowi Poppy'emu. Jego cenne uwagi wyrażane głosem doświadczonego pisarza często dodawały mi otuchy i pomagały w wytrwałej pracy. Jestem wdzięczny Margaret Frings Keyes, Lornie Cutler, Jedowi Diamondowi, Jamesowi Konwinskie-mu, Julii Poppy, Nicholasowi Pappas, Margy Pappas i innym za czytanie mojego rękopisu na różnych etapach pracy nad nim, oraz za szczerą krytykę, która przyniosła mi wiele korzyści. Jestem wdzięczny Georgowi McLairdowi, Bobowi Trowbridge'owi, Jere-my'emu Taylorowi i Dody'emu Donnelly'emu za osobiste poparcie i pomoc techniczną, co uczyniło tę podróż w świat snu możliwą. Chciałbym też podziękować wielu studentom i klientom, którzy na przestrzeni lat podczas licznych warsztatów, zajęć i spotkań terapii grupowej dzielili się ze mną treścią swoich snów. Odczuwam dług wdzięczności wobec was wszystkich za szczerość i głębię tego, czego nauczyliście mnie o ludzkiej naturze. Z uwagi na konieczność dochowania tajemnicy zawodowej nie mogę tu wymienić waszych imion. Jednakże w większości przypadków wiecie, kim jesteście, a wasze imiona są zapisane w moim sercu. Jestem szczególnie wdzięczny specjalnej grupie ludzi, przyjaciół, zarówno starych jak i nowych, członkom rodziny, współpracownikom i studentom, którzy uprzejmie pozwolili mi użyć ich prawdziwych nazwisk w autobiograficznej części książki. Ich wielkoduszność i otwartość, jak sądzę, nadały tej pracy wymiar autentyczności, co nie byłoby bez ich pomocy możliwe. Przede wszystkim jestem wdzięczny mojej żonie Charlene Kohl Kelzer i naszemu synowi Erikowi. Przeżywali mój eksperyment wraz ze mną od samego początku. To oni podtrzymywali atmosferę przygody i wierni jej nadal podążają w przyszłość tak nieznaną, jak swego czasu nieznaną była obecna przeszłość. Doceniam wiele poświęceń, na jakie zdobyli się w odpowiedzi na mój plan pracy. Doceniam ich coraz większe zrozumienie, jak żyć pod jednym dachem z kimś, kto często ma jedno ucho zwrócone na Muzę. Doceniam ich pełne cierpliwości poparcie w czasie, gdy wszyscy żyliśmy w tak wielkim napięciu. W końcu jestem wdzięczny Wszechmogącemu i Światłu, Bogu i Bogini wewnątrz i na zewnątrz, którzy dali nam sen: jako cenny dar, charyzmat, jako przesłanie, objawienie prawd, jako zachętę do rozwoju i odkrywania światów czekających na narodziny. Od Autora Kilka lat temu, gdy na profesjonalnych konferencjach i warsztatach po raz pierwszy zacząłem mówić na temat świadomego śnienia, często opisywałem je jako "granicę świadomości". Sądziłem, i nadal tak sądzę, że ta przenośnia jest precyzyjna i dobrze oddaje istotę zagadnienia. Granica wskazuje na zbliżający się kres kultury lub cywilizacji. Granice są, zgodnie ze swą naturą, względne i zmienne. Dzisiejsze granice równie dobrze mogą stać się stabilnym nurtem jutrzejszego społeczeństwa. W Ameryce w szczególny sposób cenimy sobie ten proces. Jesteśmy tak młodą cywilizacją, że pamięć miast granicznych położonych wzdłuż brzegów rzek i na odległych pustkowiach jest ciągle żywa w naszym zbiorowym umyśle. Wspomnienia te są podtrzymywane i ubarwiane we współczesnych powieściach, filmach i serialach telewizyjnych. Ameryka pod wieloma względami nadal jest obszarem istnienia "kultury pogranicza". Ale co oznacza granica świadomości? Wyrażenie to sugeruje, że ludzka świadomość może być postrzegana przestrzennie i może zostać porównana do terytorium. Wynika z tego, że świadomość może być przedmiotem obiektywnych badań, a wiedza o niej może się rozwijać. Takie oto profesjonalne założenia przyjmuję w mojej pracy psychoterapeuty i poważnego badacza stanu snu. Jednakże muszę dodać szybko, że określenia te są tylko i wyłącznie porównaniami. W kręgach psychologicznych określenie "przestrzeń wewnętrzna" zyskuje coraz większą popularność w odniesieniu do procesów mentalnych lub niezmiernie subiektywnych doświadczeń. Jest to książka o ludzkiej świadomości. Prawdę mówiąc zalicza się ona do takich dziedzin jak parapsychologia, studia nad świadomością, metafizyka, czy mistycyzm. Można również uznać ją za jeszcze jedną pozycję z psychologii humanistycznej lub psychologii transpersonalnej. Jako taka książka ta jest wkładem do rozwijającej się wiedzy na temat ludzkiego umysłu. Jest próbą uzmysłowienia sobie świadomości, próbą wykorzystania ludzkiego umysłu do badania ludzkiego umysłu. Osiemnastowieczny poeta Aleksander Po-pe napisał, że "właściwym przedmiotem badań rodzaju ludzkiego jest człowiek". Sądzę, że w skrytości ducha większość z nas przyzna temu stwierdzeniu rację. Jednakże poprzez wieki wielu ludziom brakowało czasu, metod i motywacji, aby zastosować tę zasadę w codziennej praktyce. W miarę rozwoju kultury i cywilizacji człowiek uświadamiał sobie konieczność prowadzenia badań w wielu dziedzinach takich jak medycyna, fizyka, chemia, czy astronomia, by wymienić tylko kilka. Jednakże dopiero w ostatnich kilku dziesięcioleciach możemy zauważyć w naszym społeczeństwie powiększającą się grupę ludzi próbujących uświadomić sobie świadomość jako taką, per se. Wydanie w 1969 roku książki drą Charlesa Tarta "Odmienne stany świadomości" wywarło istotny, ożywiający wpływ na ten powolny proces. Zarówno tytuł książki jak i jej treść odmieniły nasze spojrzenie na szeroki zakres pojęcia "ludzka świadomość" oraz związanych z nią wielu różnorodnych doznań, jakie mogą mieć ludzie. Nie waham się uznać świadomy sen za odmienny stan świadomości. Ponadto uważam go za jedyny odmienny stan, który pojawia się podczas normalnego snu. I ponieważ normalny sen sam w sobie jest już odmiennym stanem świadomości, doszedłem do wniosku, że świadomy sen jest "odmiennym stanem w obrębie odmiennego stanu". W rozdziale dziesiątym tej książki przedstawiam obszerną, opisową definicję świadomego snu. Z podobną próbą definicji nie zetknąłem się nigdzie w opublikowanych do tej pory tekstach na ten temat. Podaję tę opisową definicję, ponieważ często widywałem zmieszanie na twarzach ludzi, z którymi podjąłem rozmowę na temat stanu świadomego snu – temat, na który dość trudno jest rozmawiać. Świadomy sen jest doświadczeniem subiektywnym i jak wiele innych subiektywnych doświadczeń nie może zostać w pełni oddany przez język. Te nieuniknione trudności w porozumiewaniu się, tak dla mnie uciążliwe na początku, z upływem czasu zmusiły mnie, bym bardziej pogłębił własne rozumienie zjawiska świadomego śnienia. Podczas pisania tej książki ograniczenia stawały się wyzwaniami, zaś trudności – sprzyjającymi okolicznościami. Chciałbym przedstawić tutaj wstępną, roboczą definicję świadomego snu, by zorientować czytelnika i dostarczyć mu nieco informacji pomocnych w zrozumieniu tego złożonego zjawiska. Zgodnie z definicją, która jest dziś powszechnie akceptowana przez teoretyków i badaczy snów, świadomy sen jest snem, w którym śniący jest świadomy tego, że śni, kiedy śni. Proces ten różni się od zwykłego snu, w którym śniący często do tego stopnia jest pochłonięty przez senne doznania, iż wierzy, że sen, w którym właśnie przebywa, jest w pełni "realny". W przeciwieństwie do tego świadomy sen zawiera drugi poziom świadomości, który wyłania się z pierwszego poziomu, to znaczy z treści i scenerii zwykłego snu. Na tym drugim poziomie świadomości śniący, który jest w pełni świadomy, z absolutną pewnością wie, że to, co doświadcza i widzi wokół siebie, jest snem. Ta niezwykła pewność daje mu poczucie wolności i osobistej mocy, niemożliwe do uzyskania w zwykłym śnie. Z doświadczenia równoczesnej, podwójnej świadomości w świadomym śnie wynika wiele istotnych zagadnień mających na nas wpływ w życiu na jawie, i wpływ ten w niniejszej książce zostanie szeroko omówiony. W wielu świadomych snach śniący doświadcza szczególnej chwili przejścia, podczas której czuje, że jego świadomość przenosi się z normalnego snu do stanu snu świadomego. Obecnie badacze świadomych snów nazywają ten moment przejścia początkiem świadomego śnienia. Przenoszenie się świadomości czasami odczuwane jest bardzo wyraźnie, jak porażenie czystym światłem słonecznym przeżywane podczas lotu samolotem, kiedy ten nagle wyrwie się z chmur. Czasami jednak pojawienie się świadomości przebiega stopniowo i tak powoli, że jest niemal nie zauważane przez śniącego. Cechą charakterystyczną stanu świadomego snu jest częste pojawianie się niezmiernie subtelnych energii przepływających przez ciało i umysł śniącego. Pozostawiają one przyjemne uczucie mrowienia, któremu często towarzyszą wspaniałe żywe kolory, intensywne ekstatyczne odczucia, czy niebiańska, wywołująca uniesienie muzyka, zdająca się pochodzić z innego świata. Krótko mówiąc, świadomy sen może wprowadzić śniącego w zupełnie nowy obszar ludzkich możliwości. Czytelnikom, którzy już teraz pragnęliby uzyskać pełniejszą teoretyczną orientację w dziedzinie świadomego śnienia, sugerowałbym, aby przeczytali rozdział dziesiąty i jedenasty tej książki, zanim zapoznają się z przebiegiem mojego eksperymentu, opisanym w Części I. Tym, którzy wolą zapoznać się z opisem eksperymentu przed sformułowaniem wniosków, zalecam, by przeczytali książkę od początku do końca w zwyczajny sposób. Znajdujemy się teraz w pewnym sensie na rozdrożu: Czy najpierw omawiać coś, co jest niemal niemożliwe do zdefiniowania, czy też wpierw spróbować zdefiniować coś, co jest prawie niewyrażalne? Mogę jedynie zaproponować czytelnikowi, by wybrał swoją drogę, wiedząc, że każda z nich będzie go prowadzić do tego samego celu. Książka ta nie jest jakąś ogólną bądź wprowadzającą pracą w zagadnienie śnienia lub interpretacji snów. Pracując na tym polu przez wiele lat jako psychoterapeuta i wykładowca zetknąłem się z kilkoma dobrymi książkami wprowadzającymi do tego tematu i nie chciałem powtarzać ani powielać tych wcześniejszych prac [czytelnikom zainteresowanym książką wprowadzającą w zagadnienie snów polecałbym Creatwe Dreaming Patrycji Garfield oraz Dream Power i The Dream Gamę Ann Faraday]. Zamiast tego zamierzam w tej książce dogłębnie zbadać i przedstawić osobisty, subiektywny, autobiograficzny opis jednego z najbardziej interesujących i obiecujących aspektów świata snów: stanu świadomego snu. O ile wiem, została napisana tylko jedna autobiograficzna książka tego typu: Pathway to Ecstasy: The Way of the Dream Mandala Patrycji Garfield. Jestem niezmiernie wdzięczny dr Garfield za jej pracę i kontakt osobisty, jaki utrzymywaliśmy w ciągu paru ostatnich lat na temat świadomego śnienia. W zasadzie moja książka i eksperyment potwierdzą wiele z jej doświadczeń, ale też podkreślą pewne osobiste różnice, które są nieuniknione pomiędzy ludźmi śniącymi świadomie po prostu dlatego, że nie mogą istnieć dwie osoby doświadczające śnienia w identyczny sposób. W książce tej używam słowa eksperyment w osobistym i symbolicznym znaczeniu, a nie w sensie ściśle naukowym. W moim szczególnym przypadku słowo eksperyment łatwo można zastąpić słowem doświadczenie, ponieważ książka ta jest osobistym zapisem tego, w jaki sposób przeprowadzałem mój eksperyment, jakie nadzwyczajne sny były jego wynikiem i do jakich przemyśleń i komentarzy się one przyczyniły. Jest także zapisem licznych emocjonalnych reakcji, jakie wywoływały we mnie te świadome sny, ujawniające pewne psychologiczne bariery, które odkrywałem w sobie wraz z odpowiadającymi im postępami na drodze rozwoju. Wybierając tytuł dla tej książki, Słońce i cień, chciałem podkreślić wzajemne oddziaływania pomiędzy światłem a ciemnością wewnątrz mojej duszy, jak i w duszy każdego człowieka. W miarę rozwoju mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem oddziaływania te zarysowywały się coraz wyraźniej i rozwijały się na wiele sposobów. Widzę teraz, że moje otwarcie się i doświadczenie Światła w świadomym śnie było nieuniknione i że musiałem bardziej uświadomić sobie nie rozwiązane konflikty emocjonalne z mojej przeszłości oraz negatywne cechy i wzorce osobowości, które wciąż we mnie istnieją. Przedzierając się w tym eksperymencie przez własną intymność zacząłem doceniać znaczenie jungowskiej maksymy: "Im jaśniejsze słońce, tym ciemniejszy cień". Stwierdziwszy, jak prawdziwe okazały się te słowa w moim przypadku, odkryłem rzeczy, które czasami były przerażające, a czasami uspokajające i w jakiś sposób dające poczucie pewności w tej długiej podróży. W końcu poczułem pewną pełną spokoju satysfakcję wynikającą z mojej woli przebadania i zrozumienia tych wewnętrznych oddziaływań. Przeglądając moje notatki dotyczące snów z ostatnich dziesięciu lat uświadomiłem sobie z całą pewnością, że sny mówiły o tej grze słońca i cienia przez cały czas. Dostrzeżenie szerszego i głębszego obrazu tego wewnętrznego i uniwersalnego stanu rzeczy było jedynie kwestią czasu i chęci. Jestem przekonany, że wyjaśniłem, przynajmniej sobie, pewną bardziej powszechną duchową i psychologiczną regułę mówiącą, że gdy dana osoba wkracza w jakiś odmienny lub "wyższy" stan świadomości, to prawdopodobnie odkryje w sobie pewne ukryte do tej pory aspekty ciemnej strony własnej psyche, lub przynajmniej ponownie odkryje te ukryte, ciemne aspekty na jeszcze głębszym poziomie i z jeszcze większą intensywnością uczuć niż kiedykolwiek wcześniej. "Im jaśniejsze słońce, tym ciemniejszy cień". Jeżeli rzeczywiście jest to jedno z praw psychicznego rozwoju, to sądzę, że warto zbadać je dogłębnie. Czytelnik studiując ten rodzaj autobiograficznego zapisu nieustannie będzie zadawał sobie dwa podstawowe pytania: Jakie aspekty eksperymentu autora są istotne dla świadomego śnienia jako takiego i czy są zbliżone do doświadczeń innych ludzi śniących świadomie? Jakie aspekty eksperymentu autora są unikalne i prawdopodobnie nie występują u innych ludzi, którzy świadomie śnią? W niniejszej pracy starałem się pomóc czytelnikowi znaleźć odpowiedź na te pytania wyszczególniając, najlepiej jak potrafiłem, te elementy świadomych snów, które pochodziły z mojego życia osobistego. Na tym etapie rozwoju badań nad świadomością coraz więcej psychologów i badaczy w społeczeństwach Zachodu zaczyna zwracać szczególną uwagę na zjawisko świadomego śnienia. Większość z nich zdaje się podchodzić bardzo entuzjastycznie do tej nowej formy energii, choć w tym samym czasie wielu z nich nie ma pewności co do jej zastosowania i wynikających z niej szczególnych korzyści. Omówiłem ten temat obszernie w rozdziale jedenastym. Osobiście jestem skłonny zgodzić się z porównaniem Stephena LaBerge, że nasze obecne zrozumienie mocy świadomych snów można porównać do ogólnego pojęcia, jakie ludzie posiadali na temat elektryczności w czasach Benjamina Franklina. W połowie XVIII wieku wielu ludzi wiedziało o istnieniu elektryczności, a niektórzy nawet wiedzieli, jak wykorzystać jej moc w prostych eksperymentach. Jednakże większość ludzi tamtego okresu nie miała pojęcia, jak wykorzystać elektryczność w praktyce, nawet jeśli potrafili zademonstrować jej siłę. Jednak niepewność nie powstrzymuje ludzkiego ducha przygody. Przeciwnie, pobudza nas do dokonywania nowych odkryć. W pewnym sensie Benjamin Franklin prowadził badania za nas wszystkich, gdy wyszedł podczas burzy ze swym latawcem i kluczem, by poznać związek między błyskawicą a nowym zjawiskiem zwanym "elektrycznością". Jestem szczególnie dumny dedykując książkę taką jak ta założycielom naszego kraju. Zazwyczaj nie traktuję polityków i parapsychologów tak samo, jednak gdy kończyłem pisać tę książkę, poczułem narastające we mnie przekonanie o olbrzymim długu wdzięczności wobec ludzi z naszej narodowej przeszłości. Zdałem sobie sprawę z mojego szczęścia polegającego na tym, że miałem czas na odpoczynek, edukację, miałem profesjonalne przygotowanie i dysponowałem wszystkimi dobrami kultury, które pomagały mi napisać książkę tego rodzaju, książkę, która komuś może się wydać wyszukana lub ezoteryczna. Uświadomiłem sobie i głęboko doceniłem to, że takie doświadczenia jak świadome śnienie mogą urzeczywistnić się tylko w takiej kulturze, w której wolność intelektualna, społeczna i akademicka jest wysoko ceniona i zazdrośnie strzeżona od wieków. Wszechogarniające poczucie wolności psychologicznej stanu świadomego śnienia jest następstwem wolności naszego amerykańskiego wzorca społeczno-politycznego. Wolność – to jedno słowo, być może bardziej niż jakiekolwiek inne, oddaje istotę "amerykańskiego snu", tak samo jak oddaje istotę świadomego snu. Kiedy ukończyłem rękopis, dostrzegłem, że wnosi on wkład we współczesny nurt kulturalny, znany obecnie jako ruch ludzkiego potencjału. Widziałem, jak ten ruch, bądź nurt, wraz z innymi jemu podobnymi, z olbrzymią siłą wpłynął na moje życie, ofiarowując mi potencjał rozwojowy. Widziałem ruch praw obywatelskich, ruch antywojenny, ruch wyzwolenia kobiet, ruch ochrony środowiska, ruch antynuklearny i światowy ruch pokoju. Tak jak inne nurty wszystkie one biorą swój początek z ziemi, spływają z gór, by połączyć się w jeden potężny, grzmiący strumień wodospadu Niagary ludzkiej energii, który wprowadzi decydujące zmiany w naszym narodzie, a w rezultacie na całym świecie. Wszystkie te strumienie myśli są ze sobą w pewien sposób połączone. Choć pojedyncza książka jest zaledwie kroplą w strumieniu, to jednak sam strumień czerpie swoją siłę i poczucie celu z wizji. Napisawszy książkę o wizji pragnę wyrazić uznanie dla wizji zawartej w Księdze Praw i Konstytucji Stanów Zjednoczonych, ponieważ czuję, że początkowa wizja ojców-założycieli naszego kraju nadal ożywia współczesny nurt ludzkiej wolności i twórczości, który jest nazywany Ameryką, krajem nie mającym żadnego odpowiednika w historii świata. Czuję się zobowiązany wyrazić osobistą wdzięczność wobec tych postaci z przeszłości, które ryzykowały wszystko w walce o swoją wizję, które roztoczyły ją przed zmęczonym i sceptycznym światem pracując i walcząc, by wizja ta stała się rzeczywistością. Jestem niezmiernie szczęśliwy widząc w latach 80-tych odrodzenie społecznego znaczenia psychologii. Im więcej profesjonalistów z tej dziedziny przemawia na konferencjach i warsztatach poświęconych olbrzymim problemom ekonomicznym i społecznym naszego globu, tym skuteczniej możemy przerzucać most nad przepaścią pomiędzy "światem wewnętrznym" a "światem zewnętrznym", pomiędzy "rzeczywistością wewnętrzną" i "rzeczywistością zewnętrzną". Przepaść ta zanadto powiększyła się w ostatnich dziesięcioleciach. Tendencja do coraz węższej specjalizacji w życiu zawodowym łatwo może doprowadzić do ograniczenia myślenia, dlatego też z wielką ulgą dostrzegamy zmianę w tym trendzie, ponieważ coraz więcej profesjonalistów aktywnie uczestniczy w procesie przemian społecznych i politycznych. Chciałbym tutaj wspomnieć w paru słowach o konstrukcji tej pracy. Celowo użyłem w niej pochyłego druku w opisach doświadczeń sennych. Pomoże to czytelnikowi odróżnić treść snu od komentarza, zwłaszcza że niektóre sny są raczej długie. Tytuły snów zwykle nadawałem sam, kierując się intuicją. Daty wspomniane w tekście informują, kiedy sny miały miejsce. Chciałbym również prosić czytelnika o wyrozumiałość wobec używanych przeze mnie zaimków w formie męskiej. Stworzenie w języku angielskim jednego zaimka, odnoszącego się zarówno do kobiet jak i do mężczyzn, wciąż pozostaje w naszej kulturze kwestią nie rozwiązaną. Doświadczenie świadomego śnienia oferuje ludziom, jak sądzę, konkretną drogę prowadzącą do poszerzenia psychologicznej i intelektualnej wolności w wymiarze, którego wcześniej nie znali. Wymiar ten, chociaż nadal pozostaje nieznany, istnieje naprawdę, a jego potencjał i możliwości są nieograniczone. Część I tej książki przedstawia szczegółowy, wnikliwy opis mojej osobistej podróży w tę "odmienną rzeczywistość" bez pomocy jakichkolwiek środków, czy substancji psychodelicznych. Ufam, że mój opis będzie służył pomocą innym, którzy zainteresowani są światem świadomych snów i życzą sobie dowiedzieć się więcej na temat tej granicy umysłu. Granica ta dopiero teraz zaczyna otwierać się przed parapsychologią i badaniami nad świadomością. Wierzę, że do tej pory nauczyłem się wystarczająco dużo, by dzielić się moimi początkowymi doświadczeniami. Jednocześnie sadzę, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. Mam przyjemność zachęcić innych, by odkryli ten nowy, wewnętrzny świat. Być może razem będziemy mogli stanąć przed kolejną "bramą na Zachód", a jeśli będzie nas wystarczająco dużo i jeśli okażemy cierpliwość wobec walorów naszej przygody, to jestem przekonany, że brama ta zostanie otwarta na oścież. Wstecz / Spis Treści / Dalej 1. Oko w oko z gnu Nie oczekuj niczego, bądź gotów na wszystko. George Leonard Oko w oko z gnu, 8 czerwca 1983 roku Idę samotnie gdzieś w górach. Zaczynam wspinać się po wielkich płytach litego granitu. Pochylony do przodu cierpliwie przedzieram się przez masywne, strome, szarawo-białe głazy. W końcu docieram na szczyt, na wysoki płaskowyż i widzę przed sobą, szeroka, rozległa równinę. Równina rozciąga się daleko, jak okiem sięgnąć i pokryta jest trawa, a gdzieniegdzie kępami drzew. W pewnej odległości widzę na równinie duża bestię o wyglądzie kozy. Swoją długą, kudłatą czarną sierścią przypomina afrykańskie gnu. Na jej grzbiecie siedzi prymitywny człowiek, nagi dzikus wyglądający na amerykańskiego Indianina. Nagle bestia odwraca się w moją stronę i zaczyna szarżować. Zdaję sobie sprawę, że dzikus nie ma nad nią żadnej kontroli, a tak naprawdę to bestia kontroluje jego! Jestem przerażony. Wyraźnie widzę, że bestia ma dwa krótkie, zakrzywione, ostro zakończone rogi, dokładnie takie jak rogi amerykańskich bizonów. Nagle uświadamiam sobie, że śnię, czuję wielką falę energii płynącą przez całe ciało i skupiającą się w czole. Mówię do siebie, że absolutnie nie ma się czego bać, ponieważ wiem, że to, co widzę, to sen. Stoję gotowy do odparcia ataku bestii, czuję potężną energię w moich ramionach. Wydaje mi się, że moje ramiona są dużo bardziej umięśnione i silniejsze niż zwykle. Każde otoczone jest przez potężne pole energii mające kształt cylindra o średnicy około ośmiu cali. Pole całkowicie otacza każde ramię, rozciąga się od barków po koniuszki palców obu rąk. Czuję się niewiarygodnie silny. Myślę, że we właściwej chwili i zachowując pełną równowagę złapię szarżującą bestię za rogi i powalę ją na ziemię jak kowboj na rodeo. Z poczuciem pewności siebie czekam na atakującą bestię z nagim dzikusem na grzbiecie, pędzącą prosto na mnie. Dokładnie w ostatniej chwili, gdy już prawie spodziewam się uderzenia, gnu i nagi dzikus zatrzymują się gwałtownie tuż przede mną. Przez kilka minut stoję oko w oko z potężnym gnu, pełen mocy, patrząc prosto w jedno z jego przekrwionych oczu. Bestia nerwowo grzebie w ziemi i wzbija mały obłok pyłu zaledwie parę stóp od miejsca, w którym stoję. Myślę pełen zadowolenia: "Nawet nie muszę jej powalać". Nagi dzikus siedzi cicho i nieruchomo na grzbiecie kudłatej bestii. Ma pusty, utkwiony w dal wzrok. Spoglądam na niego z mocą. Potem kieruję wzrok na bezustannie grzebiące w ziemi gnu i przez długa chwilę patrzymy sobie w oczy. Czuje się całkowicie spokojny, zrównoważony, zadowolony z siebie, a mój umysł jest czysty. Powoli sen rozpływa się i zwyczajnie śpię. Powyższa relacja jest opisem jednego z moich najbardziej pamiętnych świadomych snów. Sen ów był darem, który ceniłem, i nad którym wielokrotnie się zastanawiałem, ponieważ posiadał wiele specjalnych cech i walorów, które czynią go unikalnym i odróżniają od zwykłego snu. W początkowej scenie "Oko w oko z gnu" odbywam samotną podróż, wspinając się na wielkie granitowe głazy wyglądające prawie jak pionowe ściany skalne. Gdy dotarłem na szczyt i stanąłem na imponującym płaskowyżu, ujrzałem niesamowity, rozciągający się na wszystkie strony widok. Sceneria ta była dokładnym, typowym odzwierciedleniem tego, co często czułem w moich świadomych snach, które cechowała niewiarygodna, nieopisywalna jasność. W jasny sen [współczesny niemiecki badacz Paul Tholey określa świadomy sen jako "der Klartraum", dosłownie: "klarowny, jasny sen"] można zapaść na zawsze, parafrazując słowa popularnej piosenki. Przez cały okres trwania mojego eksperymentu pracowałem przeważnie sam, a powyższy sen ukazuje właśnie ten aspekt mojej pracy. Choć nie raz omawiałem i dzieliłem się swoimi doświadczeniami ze współpracownikami i studentami, to z uwagi na introspektywną naturę tej pracy bardzo często czułem się samotny. Podczas doświadczeń z pewnością niejednokrotnie osiągałem "szczyty", co zostanie wyczerpująco przedstawione w następnych rozdziałach. Natomiast ten sen ukazywał pewną interesującą i istotną dynamikę: gdy tylko dotarłem na szczyt, musiałem stawić czoła pędzącej na mnie druzgoczącej, prymitywnej sile, negatywnej energii. Co symbolizowało ciemne, kudłate gnu i nagi dzikus? Jak wkrótce się przekonałem, ich prymitywna, negatywna energia była lękiem. Wiele świadomych snów zawiera w sobie coś magicznego. Ten sen łatwo mógł stać się koszmarem, ale w momencie, gdy uzyskałem w nim świadomość, doświadczyłem całkowitej przemiany wewnętrznej. Wszystkie moje lęki zniknęły w jednej chwili, a ja stałem się odważny. W tym śnie czystość wizji wywołała natychmiastową transformację. Stało się to jedną z podstawowych zasad, jaką poznałem akurat dzięki temu świadomemu snu. Widzieć w pełni, to znaczy mieć odwagę. Widzieć w pełni, to znaczy nie mieć lęku. Jednakże patrząc na nasz świat łatwo zauważyć, że my, istoty ludzkie, rzadko kiedy w naszym zwykłym stanie świadomości widzimy coś w pełni. Częściej jest tak, jak napisał apostoł Paweł: "Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz" [pierwszy list do Koryntian 13:12]. Jego intrygujące słowo "wtedy" przez wiele stuleci było tematem rozpraw filozofów i nauczycieli duchowych. Czyżby czysta wizja, lub oświecenie, miała nadejść dopiero po śmierci, gdy osiągnie się bezpośrednią jedność z Bogiem albo uniwersalną świadomość? Czy też możliwe jest doznanie tej oświeconej wizji teraz, doświadczenie chwil, w których widzielibyśmy w pełni, już teraz, w tym życiu, kiedy jeszcze przebywamy w śmiertelnym ciele? To odwieczne pytanie, typowe dla naszej judeo-chrześcijańskiej kultury, przewijać się będzie przez całą tę pracę jako jeden z najważniejszych aspektów stanu świadomego snu. W momencie, gdy z całą pewnością wiedziałem, że to, co widzę przed sobą, jest snem, doznałem dziwnych, mieszanych emocji – połączenia poczucia istnienia w pełni mocy z poczuciem odprężenia i nieprzywiązania. Była to magiczna kombinacja, której często życzymy sobie znajdując się w sytuacji skrajnego napięcia. Chcemy czuć się w pełni obecni, a jednocześnie nieprzywiązani. Uzyskawszy świadomość poczułem, że całkowicie ufam swoim możliwościom skutecznego odparcia ataku bestii. Magik jest panem rzeczy leżących przed nim. Człowiek śniący świadomie jest panem wszelkich elementów snu, bez względu na to, czym one są. Jestem teraz przekonany, że jednym z celów świadomego śnienia jest możliwość przeżycia, choćby przelotnie i chwilowo, duchowego i psychicznego zwycięstwa. Smak owego zwycięstwa oraz chwile transformacji zachęcają nas do kontynuowania podróży w głąb własnego wnętrza. Od tej chwili, gdy zacząłem śnić świadomie, nie czułem najmniejszego lęku, kiedy atakująca bestia z nagim dzikusem zbliżała się do mnie coraz bardziej. Od tej chwili zwycięstwo w starciu z bestią było dla mnie pewne. Jedynie szczegóły, jak do niego dojdzie, były mi nieznane. Sam przypływ mocy w moich ramionach, które wyglądały jak wielkie kawały szynki, wystarczył, by powalić gnu na ziemię. Czekałem i patrzyłem, stojąc pewnie na nogach, a atak gnu był dla mnie pojedynczą, pełną odprężenia i pozbawioną czasu chwilą. Wewnątrz mnie nic się nie zmieniało, nic nie drżało. Stałem tak we śnie, w pełni świadomy, poza czasem, aż ciemna bestia i jej nagi jeździec wreszcie dotarli do miejsca, w którym właśnie stałem. Nagle atak zakończył się. To gwałtowne zatrzymanie się prymitywnej pary napastników zbiegło się z nieoczekiwaną przemianą. "Nie oczekuj niczego. Bądź gotów na wszystko" – głosi motto dojo [czyt.: dodżo; jest powszechną nazwą sali treningowej lub miejsca ćwiczeń], sali treningowej, gdzie kiedyś uczyłem się Aikido – japońskiej sztuki walki. Ta część snu była dla mnie lekcją, której nigdy nie zapomnę: czasami projekcja własnej wewnętrznej mocy pochodzącej z czystości własnego wnętrza wystarczy, by powstrzymać atak napastnika. W tym świadomym śnie moja moc była wibracją, niczym pole energii, które rozpościerało się wszędzie wokół mnie, tak wewnątrz, jak i na zewnątrz. Ta wibracja mocy wraz z towarzyszącą jej pewnością i jasnością umysłu wystarczyły, by powstrzymać atak gnu. Bycie gotowym na wszystko w tym śnie oznaczało chęć natychmiastowego przystosowania się do nagłych zmian sytuacji i działanie zgodne z nimi, co sprawiło, że sen zakończył się samoistnie, ustanawiając pokój na swój sposób. W końcu, po pewnych przemyśleniach, doszedłem do wniosku, że ten świadomy sen sporo mnie nauczył o lęku. Lęk jest prawdopodobnie najbardziej prymitywną z ludzkich emocji, a my wszyscy mamy go w sobie bardzo wiele. Wszyscy powinniśmy nauczyć się, jak stawiać czoła źródłom naszych lęków, aby pomyślnie rozwijać się na tym świecie. Odkryłem też, że sen niósł mi osobiste przesłanie mówiąc, że wewnątrz siebie nadal mam mnóstwo silnych lęków, które od czasu do czasu mogą zawładnąć moim świadomym umysłem. Nie utożsamiałem gnu z żadnym szczególnym lękiem, ale raczej z lękiem w sensie ogólnym. Sen przypomniał mi sławne powiedzenie Franklina D. Roosevelta: "Jedyną rzeczą, jakiej musimy się lękać, jest sam lęk." Zastanawiałem się, czy ten świadomy sen sugerował, bym zrobił kolejny krok i wyzbył się lęku przed lękiem. Nie obawiać się lęku, to znaczy chcieć stawić czoła wszystkim swoim lękom, jakiekolwiek by one były, bez względu na to, jak wysoki poziom mogłem osiągnąć na drodze własnego rozwoju. Groźne postacie ze snu były dziwną mieszaniną wpływów amerykańskich i afrykańskich. Afrykańskie gnu miało rogi amerykańskiego bizona, a nagi dziki człowiek wyglądał jak amerykański Indianin. Często zastanawiałem się nad tym dziwnym połączeniem wyobrażeń pochodzących z Ameryki, mojego rodzimego kontynentu, i z Afryki, tak zwanego "czarnego lądu". Rozważania nad tą dziwaczną kombinacją wyobrażeń doprowadziły mnie do wielu odkryć. Wszelka prawdziwa praca nad sobą, duchowa, bądź psychologiczna, pozwala lepiej zrozumieć ciemną i prymitywną stronę własnej natury. W rzeczywistości ta prymitywna psyche jest taka sama u wszystkich ludzi na całym świecie. Duchowa praca nad sobą, jeśli jest uczciwa i szczera, poszerza świadomość, a nie zaledwie ją "przemieszcza". Skłania nas do ujrzenia i docenienia całości naszego człowieczeństwa, a nie jedynie do rozważań nad jego wyższą naturą. Choć powinniśmy zajmować się naszą wyższą naturą, aby rozwijać się w pozytywnym kierunku, to nie wolno nam czynić tego wyrzekając się swojej ciemnej i prymitywnej strony. Człowiek ujmujący siebie całościowo jest kimś, kto idzie z Bogiem i zmaga się z diabłem. Jedną z moich ulubionych opowieści jest historia sławnego dziewiętnastowiecznego francuskiego księdza Jeana Vianney'a (1786-1859), który był powszechnie znany jako Proboszcz z Ars. W jego czasach Ars było małą, rolną mieściną. Przez lata urzędowania na stanowisku miejscowego proboszcza ojciec Vianney zdobył sobie sławę jako człowiek mądry, prawy i posiadający dużą odwagę. Wielu ludzi ze wszystkich krańców Francji przemierzało wielkie odległości, aby szukać u niego porady w trudnych sprawach. Miasteczko Ars powszechnie uważane było za miejsce zapomniane przez Boga i niezbyt wymarzoną parafię dla księdza. W Ars znajdowało się również więzienie. Istniał w tamtych czasach zwyczaj, że w dzień egzekucji skazańcy prowadzeni byli ulicami do szubienicy, gdzie publicznie wykonywano wyrok. Ksiądz miał zwyczaj stać na werandzie, skąd udzielał ostatniego błogosławieństwa przechodzącym więźniom. Goście księdza często słyszeli, jak po udzieleniu błogosławieństwa mówił do siebie cicho, w zamyśleniu: "Na miłość boską, to ja tam idę." Przez wiele lat, przez całą młodość, nigdy nie traktowałem poważnie tego zdania ani innych słów przypisywanych wielkim ludziom z przeszłości. Podejrzewałem zawsze, że takie słowa były pewnego rodzaju oficjalnym okazaniem pokory, formą reklamy w celu zdobycia publicznego podziwu. Dopiero po latach pracy nad snami, gdy wielokrotnie stawałem twarzą w twarz z ciemnymi elementami własnej prymitywnej psyche i rzeczywiście ujrzałem swój najgłębszy potencjał zła, destrukcyjności, agresji i nienawiści, zacząłem domyślać się, że Proboszcz z Ars mówił prawdę o psyche, zarówno własnej, jak i psyche wszystkich innych ludzi. Prawdopodobnie ten człowiek, którego wielu uważało za świętego, zaglądał głęboko do wnętrza swojej duszy i bez wątpienia dostrzegał własne skłonności do zła. Teraz myślę, że jego pokora była prawdziwa i szczera, i opierała się na głębszym poznaniu samego siebie, co uznaję za godne podziwu. Moje spotkanie oko w oko z gnu w świadomym śnie utwierdziło we mnie tę prawdę. To doświadczenie dało mi znacznie więcej, niż mógłbym dowiedzieć się z książek albo czyichś opowiadań. Gnu jest teraz jednym z moich towarzyszy, ciągłym przypomnieniem ciemnej strony mojej psyche. Przypomnienie takie jest potrzebne, gdyż owa ciemna strona będzie zawsze obecna, bez względu na to, jak wiele "szczytów" osiągnę w osobistej podróży przez to życie. Wszyscy jesteśmy jak Proboszcz z Ars. Tak jak on musiał spoglądać na skazańców, aby ujrzeć w nich swoją własną ciemną stronę, tak i my wszyscy potrzebujemy w naszym życiu podobnych, równie częstych przypomnień. Jednym z podstawowych psychiczno-duchowych zadań snu jest bycie posłańcem wnoszącym cień do naszego świadomego umysłu. Dzięki tej funkcji sen ma zdolność obudzenia w nas pokory i uczciwości wobec samych siebie. Nieubłaganie przypomina śniącemu o tym, że jego ciemna, prymitywna strona jest zawsze obecna w psyche i pozostanie tam na zawsze, przez całe życie. Najbardziej prymitywne ludzkie instynkty to: lęk, instynkt podtrzymania gatunku, chęć przeżycia, chęć władzy, pożądanie, chęć posiadania, itd. Te podstawowe "zwierzęce" żądze odnaleźć można w każdym mężczyźnie, w każdej kobiecie i dziecku, w każdej kulturze w przeciągu dziejów. Jedynie w chwili zamroczenia umysłu ktoś może oznajmić, że tylko "inni" są pod wpływem tych prymitywnych popędów, ale "ja" nie. Takie zachowanie jest grą w bycie bardziej świętym niż święci, a w chwili, gdy ktoś prowadzi taką grę, można spokojnie przyjąć, że jest ona spowodowana lękiem, zazwyczaj lękiem przed byciem w jakiś sposób gorszym niż inni. Jednym z najzabawniejszych przykładów takiego przypisywania własnej ciemnej strony innym jest legendarna gra oskarżeń odnoszących się do pewnej choroby wenerycznej: Rosjanie nazywają ją chorobą niemiecką, Niemcy – chorobą francuską, Francuzi – chorobą angielską, i tak dalej... Połączenie obrazów afro-amerykańskich w tym świadomym śnie wskazywało na dziwne wzajemne oddziaływanie pomiędzy "cywilizowanym człowiekiem" i "dzikusem". Nasuwało też myśl, że te tradycyjne podziały są dziś zbyt jednostronne i całkowicie zależą od czyjegoś punktu widzenia. Nie tylko Amerykanie i Europejczycy czasami mówią o Afryce jako o "czarnym lądzie", ale i na odwrót, Afrykanie stworzyli podobne, własne sformułowania: "Biały człowiek jest diabłem", lub "Biały człowiek ma w sobie diabła". Również wśród Chińczyków krąży podobne, popularne powiedzenie określające przedstawicieli białej rasy jako "te białe diabły". Zastanawiałem się nad teorią Carla Junga dotyczącą zbiorowego wymiaru ciemnej strony ludzkiej psyche, którą nazywał "cieniem". Powiedział on mianowicie, że nie tylko jednostki ludzkie mają tendencję do dokonywania projekcji własnej ciemnej strony na innych, ale każda grupa etniczna lub rasowa robi to samo wobec innych grup etnicznych, które postrzegane są wtedy jako odmienne, obce, gorsze od własnej grupy. Te zbiorowe projekcje pochodzące z wnętrza psyche pozwalają nam zbiorowo nienawidzić, zabijać w czasie wojny, albo zwyczajnie uznawać inne kultury za prymitywne, barbarzyńskie, czy nawet mniej ludzkie i mniej szlachetne niż nasza własna. Bez gruntownego zrozumienia tych mechanizmów psychicznych (zwanych przez psychologów głębi "projekcją") istnieje niewielka szansa na uzyskanie prawdziwego pokoju w relacjach międzyludzkich i prawdziwego oraz trwałego pokoju między narodami. Jednakże dzięki takiemu zrozumieniu i po świadomym przejęciu władzy nad ciemną stroną psyche, zarówno indywidualną jak i zbiorową, wkroczymy w zupełnie nowy okres rozwoju ludzkości, okres, w którym prawdziwy pokój stanie się możliwy. Dzisiaj, w latach osiemdziesiątych, nasza biała, amerykańsko-europejska cywilizacja osiągnęła absolutny kres w tym procesie publicznego zaprzeczania istnieniu naszej ciemnej strony. Gdy patrzymy na nasze zasoby broni nuklearnej i olbrzymie armie, spoglądające na siebie ze Wschodu na Zachód oraz z Zachodu na Wschód, możemy lepiej niż kiedykolwiek uświadomić sobie naszą skłonność do samozniszczenia. Rozumiemy także, że to nie może trwać wiecznie. Ciągłe zbrojenia wraz z oficjalnymi oświadczeniami, że winna jest temu ta "druga strona", mogą jedynie doprowadzić do zniszczenia naszej cywilizacji, lub, co gorsze, do unicestwienia całej planety. Musimy zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście jesteśmy tak cywilizowani, jak to sobie kiedyś wyobrażaliśmy, i tak oświeceni, jak chcielibyśmy w to wierzyć. Psycholodzy głębi, Freud i Jung, wnieśli tak samo ważny wkład w badania na polu relacji międzynarodowych, jak w zrozumienie relacji międzyludzkich. Ciemność zalega tak samo w duszy białego człowieka, jak i w duszy czarnego, tak w duszy Amerykanina, jak i w duszy Rosjanina. Poświęciwszy sporo czasu i energii na zrozumienie ciemnych, grożących mi postaci z tego świadomego snu, otworzyłem się w końcu na oświecające i ożywiające treści snu. Zadałem sobie szereg wnikliwych pytań: Czy jestem gotów żyć życiem, które jest przepełnione radością? Czy jestem gotowy na doznanie uniesień zapowiedzianych przez ten świadomy sen? Czy jestem gotów osiągnąć psychiczną świadomość we śnie, wiedząc w pełni, że pewnego dnia doświadczenia te przeniesione zostaną ze stanu świadomego snu do stanu jawy? Jest tylko kwestią czasu i otwartości, kiedy takie przeniesienie nastąpi. Gdy ktoś już raz poczuje smak ekstazy, wkrótce zapragnie go na co dzień. Zarówno te pytania, jak i wiele innych, poruszane będą w tej książce, w miarę rozwoju mojego eksperymentu. Świadomy sen jest bramą do mistycznych doznań, Patrycja Garfield, pisarka i psycholog, opisując w zakończeniu swojej książki swe doświadczenia ze świadomym śnieniem napisała: "Rozumiem! W końcu rozumiem! Moje świadome sny mają tę samą treść co medytacje, ponieważ i medytacja i świadomy sen są częścią mistycznego procesu: świadome sny są mikrokosmosami mistycznych doznań" [Patrycja Garfield, Pathway to Ecstasy, str. 213]. Moje osobiste odkrycia potwierdzają jej spostrzeżenie. Świadomy sen jest istotnie bramą prowadzącą do stanu mistycznego, "drogą do ekstazy", jak sugeruje tytuł jej książki. W "Oko w oko z gnu" doświadczyłem olbrzymiego poszerzenia świadomości i nagłego przypływu energii. Chociaż niesamowita jasność wizji, którą przeżyłem, jest trudna do opisania słowami, czuję się zobowiązany wyrazić ten świadomy sen i towarzyszące mu odczucia właśnie słowami, najlepiej jak potrafię. Pod koniec snu ujrzałem pozytywny obraz samego siebie i nigdy tego nie zapomnę. Przypominam sobie często ten obraz: jestem w pełni świadomy, czujny, o jasnym umyśle, ramiona są pełne mocy, gotowe złapać za rogi szarżującą bestię i cisnąć ją na ziemię. W czasie wielokrotnych medytacji i chwil refleksji celowo skupiałem się na tym wzbudzającym wiarę w siebie obrazie. Używając autohipnozy zakodowałem go sobie głęboko w umyśle. Postanowiłem zachować ten obraz w pamięci przez miesiące i lata, które minęły od czasu, gdy miałem ten sen. Teraz, gdy na jawie borykam się z jakimś problemem albo zagrożeniem, często przywołuję w pamięci obraz końcowej sceny ze snu: w pełni czujny, pełen energii, pewności siebie i mocy, jestem gotów stanąć oko w oko z przeciwnikiem, tak jak stawiałem czoła bestii i dzikusowi. Gdy rozmyślam nad tym obrazem i pozwalam mu ponownie zawładnąć moim umysłem, czuję przypływ odwagi, pewności siebie i chęci działania. W ciężkich chwilach powtarzam sobie: "Taki właśnie jestem. Właśnie tak działam". "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele..." [Ewangelia wg św. Jana 14:2]. Zakończenie tego świadomego snu dostarczyło mi kolejnego mieszkania, kolejnego schronienia dla moich myśli. Każdy potrzebuje miejsca dla swoich szlachetnych symboli, miejsca, w którym może przebywać wyższe ja, ponieważ stajemy się w końcu tym, na czym skupiamy swoje myśli. Powróćmy teraz do początku mojej historii. Jak zaczęło się moje zainteresowanie świadomym śnieniem? Gdzie i od kogo po raz pierwszy usłyszałem o tak specyficznych doznaniach sennych? Aby odpowiedzieć na te pytania, muszę wrócić po własnych śladach i cofnąć kalendarz o jakieś dwa i pół roku do jesieni 1980 roku. Tamtego roku, gdy przepełniała mnie nadzieja, jaką niósł początek nowej dekady i gdy po swojemu odczuwałem zbiorowe, duchowe odrodzenie naszej kultury, rozpoczęła się moja podróż. Wstecz / Spis Treści / Dalej 2. Początek eksperymentu Jedynym tyranem na świecie, którego akceptuję, jest "cichy, maty głosik" wewnątrz mnie. Mahatma Gandhi Pewnego razu, wczesną jesienią 1980 roku zacząłem odczuwać spokojną, choć głęboką zmianę zachodzącą w moim stosunku do snów. Powoli i stopniowo rodziło się we mnie pragnienie uprawiania świadomego śnienia. Od tamtego czasu przez jakieś osiem lat skrupulatnie prowadziłem dziennik snów, zapełniając nimi kilka tomów. Będąc psychoterapeutą i badaczem snów przez wiele lat zwracałem dużą uwagę także na sny moich studentów i klientów. Zanim nasiliło się to poczucie wewnętrznej gotowości, świadome sny, które czasami miewałem, przeciętnie raz do roku, zdarzały mi się spontanicznie, nieoczekiwanie, bez żadnego szczególnego pragnienia czy chęci z mojej strony. Te nadzwyczajne wybuchy psyche były szczególnie piękne i intensywne. Kiedykolwiek następowały, przypisywałem im dużą wartość. Ich trwały ślad pozostawał w moim umyśle dłużej niż po jakimś zwykłym śnie lub nawet zdarzeniu na jawie. Chociaż od kilku lat wiedziałem, że te sny były specjalnym darem, to nie byłem pewien, jak na nie zareagować. Pierwszy kontakt ze świadomym śnieniem w literaturze przeżyłem dzięki książce Carlosa Castanedy "Podróż do Ixtlan" [Carlos Castaneda Podróż do Ixtlan, str. 116-191. Nota autora: Po uważnym przestudiowaniu tych stron doszedłem do wniosku, że Don Juan, "nauczyciel" Carlosa, używał określenia "ustawienie (setting up) śnienia" w znaczeniu wywoływania świadomych snów]. Chociaż intrygowała mnie aura tajemnicy otaczająca większość prac Castanedy, to do pewnego stopnia podchodziłem krytycznie i podejrzliwie do tego autora, który zdawał się zwodzić czytelników z jakiejś odległej kryjówki. Nigdy nie widziałem nazwiska Castanedy na liście mówców na jakimś publicznym forum, ani też nie słyszałem, by ktoś rozmawiał z nim osobiście. Nie byłem przekonany, czy jego nauczyciel – czarownik z plemienia Yaki, Don Juan – był postacią rzeczywistą, fikcyjnym bohaterem, czy połączeniem kilku prawdziwych albo fikcyjnych postaci. Z powodu tego braku pewności przez kilka lat miałem duże opory, by spróbować wywołać świadomy sen używając metody Don Juana, polegającej na patrzeniu we śnie na własne ręce. Jednakże w czasie gdy zacząłem odczuwać rosnącą potrzebę wywołania samodzielnie świadomego snu, zacząłem również wyjaśniać wątpliwości i wewnętrzny spór dotyczący autentyczności Don Juana. Doszedłem do wniosku, że "historyczność" Don Juana jest dla mnie mniej istotna niż jego psychologiczna przebiegłość. Uznałem, że jego metoda wywoływania świadomych snów może okazać się dla mnie pomocna, bez względu na to, czy Don Juan istniał faktycznie, czy też nie. Moc tego odkrycia połączona z moim poczuciem gotowości skłoniły mnie do eksperymentu. Około 25 października 1980 roku, siedząc w zaciszu własnego domu po raz pierwszy wywołałem w sobie świadomy sen używając metody opisanej przez Castanedę. Przez parę minut siedziałem odprężając się, wyciszając umysł, aż poczułem się bardzo spokojny, pozbawiony wszelkich myśli. Potem uniosłem wyprostowane ręce przed siebie i skupiłem na nich wzrok, intensywnie, a zarazem w pełnym odprężeniu. Używając oczu, jakby były kamerą, zapamiętałem jasny, wyraźny obraz rąk i powiedziałem do siebie uroczystym, poważnym tonem: "Widzę swoje ręce we śnie. Wiem, że teraz śnię." Powtórzyłem to zdanie głośno kilka razy, wpatrując się nieustannie w swoje ręce. Następnie skierowałem wzrok na ścianę w odległym końcu pokoju i neutralizowałem go przez chwilę, po prostu wpatrując się w ścianę. Potem ponownie spojrzałem na ręce, wpatrywałem się w nie przez jakiś czas nieruchomo i spokojnie, i powtórzyłem sugestię tak jak poprzednio, mówiąc do siebie kilka razy: "Widzę swoje ręce we śnie. Wiem, że teraz śnię... Widzę swoje ręce we śnie. Wiem, że teraz śnię." Później znowu spojrzałem na pustą ścianę neutralizując wzrok. Powtarzałem ten proces około pięciu, sześciu razy, ogniskując spojrzenie i neutralizując je, a potem siedziałem w ciszy przez parę chwil. Następnie wstałem i powróciłem do zwykłych codziennych zajęć. Cały proces relaksacji, wywoływania snu oraz skupiania wzroku na rękach i neutralizowania go na ścianie zajął mi około pięciu minut. Powtarzałem całą tę procedurę krok po kroku, codziennie, cztery do pięciu razy dziennie przez następne dwa tygodnie. Wykonując te czynności czułem się podekscytowany, ponieważ miałem to delikatne, ulotne, trudne do określenia przeczucie, że zdarzy się coś pięknego, że świadomy sen zbliża się nieuchronnie. Kiedy tylko podczas dnia miałem parę wolnych minut, powtarzałem wywoływanie snu, czasami patrząc na ręce fizycznymi oczami, a czasem żywo rysując je sobie w wyobraźni. Prawie zawsze powtarzałem wywoływanie snu wieczorem, zaraz po wejściu do łóżka przed pójściem spać. I wtedy, 7 listopada 1980 roku, po dwóch tygodniach ciągłego stosowania tej metody autohipnozy, miałem pierwszy z serii pięknych i inspirujących świadomych snów. Był on następujący: Powrót świadomego snu, 7 listopada 1980 roku Śnie o czymś przez krótki czas i w pewnym momencie uświadamiam sobie, że śnie. Doznaję bardzo przyjemnego uczucia lekkości ogarniającej moją głowę. Spoglądając na scenerię snu przedstawiającą jakieś domy i budowle wzdłuż zwykłej miejskiej ulicy, mówię do siebie bardzo dobitnie: "To jest świadomy sen". Wówczas moja lewa ręka pojawia się nagle przede mną. Mówię do siebie: "O, tak. Widzę ręce we śnie. Technika Castanedy naprawdę działa". Myślą nakazuję mojej prawej ręce także pojawić się i tak się dzieje. Postanawiam przećwiczyć kierowanie treścią snu. Koncentruję się na jakimś drzewie ze scenerii snu i myślą rozkazuję mu, aby zamieniło się w dom. Powoli drzewo dematerializuje się i znika, a na jego miejscu pojawia się mały, biały dom. jestem zadowolony ze swojej mocy i postępów, jakie czynię. Przychodzi mi do głowy, że stosowanie podczas ostatnich dwóch tygodni autohipnozy i wizualizacji z całą pewnością się opłaciło. Budzę się podniecony i zdaję sobie sprawę, że jeżeli będę kontynuował ćwiczenia, to mogę rozwinąć w stanie snu psychiczną i intuicyjną świadomość, jest to dokładnie to, co chciałbym robić i dokładnie to, co zamierzam robić. Ten sen zawierał parę interesujących elementów wartych skomentowania. Po pierwsze, uzyskałem świadomość snu, zanim pojawiła się w nim lewa ręka. Pojawienie się lewej ręki posłużyło bardziej jako potwierdzenie uzyskania świadomości śnienia niż jako czynnik wywołujący świadomy sen. Po drugie, gdy tylko uzyskałem świadomość, że śnię, natychmiast przejąłem inicjatywę, a wydając mentalnie polecenia wpłynąłem na dalszy przebieg snu. Kazałem prawej ręce pojawić się i tak się stało. Potem rozkazałem drzewu, aby zmieniło w dom, i to również się dokonało. Teraz, gdy piszę to cztery lata po tym śnie, widzę, że ten typ doświadczenia, w którym wpływa się na aktualną treść snu, jest zapowiedzią pewnego rodzaju psychicznej i intuicyjnej mocy. Tę twórczą zdolność można rozwijać zarówno we śnie, jak i na jawie, poprzez ukierunkowywanie telepatycznej komunikacji i wizualizacji. Poniższy dość intrygujący przykład jest typem doświadczenia, które zdarza mi się coraz częściej na jawie. Ostatnio, gdy prowadziłem sesję grupowej terapii snem, zauważyłem, że jedna z uczestniczek umieściła zużytą wyciśniętą torebeczkę herbaty na poduszce obok miejsca, na którym siedziała. Byłem nieco rozeźlony na myśl, że wilgotna torebeczka może poplamić poduszkę, ale postanowiłem nic nie mówić. Zastanawiałem się, czy nie jestem zbyt marudny w kwestii "drobiazgów", i czy potrafię odprężyć się i pozwolić, aby sytuacja sama się rozwiązała. Jasno wyraziłem życzenie, aby owa dama z własnej woli podniosła torebeczkę i wrzuciła ją do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Zacząłem wizualizować sobie sytuację, w której ona robi to, czego sobie życzę, poświęcając temu część mojej świadomej uwagi, podczas gdy resztę uwagi poświęcałem słuchaniu innego członka grupy. Przez jakiś czas wizualizowałem sobie kobietę usuwającą torebeczkę herbaty. Po upływie minuty kobieta podniosła ją i wrzuciła ją do kosza. Natychmiast przepłynął przeze mnie pozytywny strumień energii! Kobieta wyrzuciwszy torebeczkę herbaty wyglądała na całkowicie odprężoną i zrównoważoną. Jakie to byłoby cudowne, pomyślałem, gdyby nasze proste prośby mogły być przekazywane telepatycznie, w zupełnej ciszy, a zaspokojenie naszych potrzeb wymagałoby jedynie minimalnego wydatku energii! Poza tym, im więcej ludzi będzie polegać na komunikacji intuicyjnej i telepatycznej, tym więcej energii będą oni mieli na inne, ważniejsze rzeczy! Od tego momentu praca ze świadomym śnieniem zaczęła prowadzić mnie w tym właśnie kierunku, krok po kroku, czasami popychając mnie brutalnie do przodu. Dziewięć dni po "Powrocie świadomego snu" miałem kolejny świadomy sen, który zatytułowałem "Magiczny królik". Magiczny królik, 16 listopada 1980 roku Śnię przez jakiś czas i nagle odkrywam, że śnie. Gdy tylko uzyskuję świadomość, czuje przypływ łaskoczącej energii podnoszącej się do głowy i skupiającej się w czole. Pejzaż senny nagle się zmienia. Widzę teraz przed sobą zaskakująco piękne, wiecznie zielone drzewo. Jego gałęzie pokryte są śniegiem. Uginają się pod ciężarem pięknego, czystego, skrzącego się białego puchu. Piękno i przejrzystość tej scenerii są absolutnie zdumiewające. Postanawiam przejąć kontrolę nad snem i mentalnie rozkazuję, aby drzewo zamieniło się w... (przerwa) ...królika! Po tej krótkiej przerwie nawiedza mnie myśl: "W królika! Dlaczego nie? Królik będzie świetnie pasował". Drzewo natychmiast znika i widzę jedynie puste, brązowe tło. Jestem rozczarowany i postanawiam wizualizować królika. Wkrótce na brązowym tle pojawia się biały zarys królika. Najpierw widzę go z boku, a potem od tylu, gdy skacze wokoło jak na filmie animowanym. Niespodziewanie widok zmienia się. Odchylam głowę w tył i spoglądam prosto w górę. Widzę pięknego orła, czy może jastrzębia, jak szybuje nade mną unosząc się w powietrzu z rozpostartymi skrzydłami. Niebo jest całkowicie czyste, błękitne, a promienie słońca przenikają powoli i majestatycznie przez rozpostarte pióra ptaka. Błyski słonecznego światła wolno opadają na mnie jak miękki, delikatny deszcz. Czuję, że wypełnia mnie radość. Jestem zauroczony pięknem tej sceny. W pełni i z rozmysłem delektuję się jej każdym szczegółem. Nagle budzę się i leżę w łóżku z zamkniętymi oczami, z całkowicie czujnym umysłem, rozkoszując się wspomnieniem tej wizji. Nie sposób przekazać słowami piękna scenerii, którą widziałem we śnie. Obraz śniegu delikatnie przygniatającego gałązki wiecznie zielonego drzewa był absolutnie wspaniały, a przepiękne promienie słońca przenikające przez pióra orła były niesamowicie żywe. Obrazy te pozostawiły w mojej pamięci niezatarte wrażenie, które potrafię wyraźnie przywołać nawet teraz, gdy po latach piszę te słowa. Ten, oraz wiele innych, kolejnych świadomych snów, utwierdziło mnie w przekonaniu o istnieniu nieograniczonego ekstatycznego potencjału, z jakiego możemy korzystać w stanie świadomego snu. Widziałem niewymowne piękno tych wizji, tak jak opisała je Patrycja Garfield w swojej książce [Garfield, tamże]. Zacząłem przekonywać się, dzięki własnemu doświadczeniu, że wizje tego rodzaju są rzeczywiście możliwe. Ten szczególny sen wyróżniał się także świadomą decyzją śniącego, aby przejąć kontrolę nad jego scenerią i przetworzyć ją. Drzewo zostało zdematerializowane, by w końcu zmaterializować się w formie królika. Gdy na różnych wykładach i warsztatach opisywałem ten sen, studenci często pytali mnie: "Dlaczego królik?" W tym śnie królik był po prostu pierwszą zabawną rzeczą, jaka przyszła mi na myśl. Sądzę, że mój nieświadomy umysł wybrał królika zupełnie spontanicznie. Wystarczyłby jakikolwiek obraz, ponieważ, jak sądzę, podstawowym zadaniem tej sceny było umożliwienie śniącemu doświadczenia samego siebie jako świadomego twórcy własnego snu. W scenerii tego snu odczuć można zdecydowany ton zabawy i kaprysu, przypominający o istotnym powiązaniu pomiędzy tworzeniem a zabawą. Po "Magicznym króliku" czułem się jeszcze bardziej przekonany do mego eksperymentu. To było cudowne, że na moje świadomie wybrane zamierzenia otrzymałem taką odpowiedź we śnie. W tamtym czasie byłem pod silnym wpływem książki Scotta Sparrowa Lucid Dreaming: Dawning of the Clear Light. Nieco wcześniej tego ranka, 16 listopada, eksperymentowałem z jedną z proponowanych przez niego technik wywoływania świadomego snu. Obudziłem się właściwie około 5:00 rano i ponieważ nie mogłem ponownie zasnąć, wstałem i medytowałem od 5:30 do 6:30. Pod koniec medytacji, zgodnie z instrukcją Sparrowa, zasugerowałem mojemu umysłowi, że po ponownym zaśnięciu będę śnił świadomie. Wróciłem do łóżka około 6:30 i obudziłem się o 7:30 mając ten świadomy sen. Byłem bardzo rad, że udało mi się uzyskać tak natychmiastowy i tak zadowalający rezultat! Od czasu "Magicznego królika" kilkakrotnie medytowałem we wczesnych godzinach rannych i często osiągałem dobre rezultaty korzystając z medytacji jako pomocy w wywoływaniu świadomych snów. Oczywiście rezultat nie był ani automatyczny, ani uzyskiwany za każdym razem. Należy podchodzić do tego typu przedsięwzięć w duchu przygody i nieprzywiązania, z tym co Sparrow nazywa "wyzbyciem się żądnego zysku pragnienia" [Scott Sparrow, Lucid Dreaming: Dawning of the Clear Light, str. 36 i następne]. Psyche nie wyjawia swoich sekretów pod presją siły, żądań czy nieustępliwości, ale raczej w procesie uprzejmego schlebiania jej oraz wytrwałej wiary. Jednym z najważniejszych pytań, jakie mi się wówczas nasunęło, była kwestia: Jak mogę przedłużyć lub podtrzymać stan świadomego snu, kiedy już go osiągnę? Z lektury Sparrowa i Garfield wiedziałem, że wyzwanie takie pojawia się, ponieważ uzyskanie świadomości często ofiarowuje śniącemu potężny ładunek energii. Czasami uderzenie to wytrąca śniącego ze snu, chociaż jak dotąd mi się to nie zdarzyło. Czasami świadomość, że się śni, spycha śniącego z powrotem w normalny sen, a czasami śniący bezradnie czuje, jak jego świadomość stopniowo zanika, niczym zachodzące słońce pod koniec dnia. W moim przypadku, jak dotąd, świadome sny po prostu kończyły się naturalnie i budziłem się wtedy, kiedy trzeba było się obudzić. Według Sparrowa i Garfield kolejną przeszkodą były potężne siły drzemiące w samej scenerii snu, które czasem wytrącały śniącego ze świadomego stanu i wprowadzały go z powrotem w zwykły sen. Wkrótce, w miarę przebiegu eksperymentu, zdobyłem o tych wszystkich możliwościach wiedzę "z pierwszej ręki". Zacząłem teraz skupiać się na pozostaniu świadomym podczas snu, próbując przedłużać ten stan i wytrwać w tej delikatnej równowadze powstałej w odmiennym stanie. Następny świadomy sen, trzeci w tej serii, pojawił się dziesięć dni po "Magicznym króliku". Był dobrym przykładem, jak świadomość może zostać zakłócona przez negatywne siły działające wewnątrz snu. Bestialskie przerwanie, 26 listopada 1980 roku Śnie i widzę siebie śpiącego w domu, we własnym łóżku. Jestem sam. Odczuwam ten dziwny stan, który zwiastuje uzyskanie świadomości, że się śni. Zastanawiam się, czy śnię czy też nie. Czuje swoje dłonie i ramiona. Płynie przez nie niezwykły, niemniej rozkoszny strumień energii. Aby sprawdzić, czy śnię, czy też nie, delikatnie pocieram kciukiem o palce prawej ręki. Delikatna, subtelna energia natychmiast przepływa od czubków palców i biegnie przez cala górne część mojego dala. Odczucie to jest tak unikalne, że uświadamiam sobie, że śnie. jestem zachwycony faktem, że śnie świadomie. Zaczynam badać odczucia w dłoniach, ramionach, na twarzy i klatce piersiowej. Czuje w ciele przyjemne doznania – subtelne i delikatne. Postanawiam, że skoro już jestem świadomy, to napisze wiersz. Natychmiast Źródło, które zdaje się wypływać skądś w głębi mnie, tworzy takie wersy: O Boże, ty stworzyłeś człowieka, I od początku wiedziałeś, Co będzie musiał wycierpieć i znieść, Niemniej ty... W tym momencie słyszę głośne pukanie do drzwi frontowych i moja żona, Charlene, idzie je otworzyć. Gdy je otwiera, widzę, stojącego w nich człowieka o owłosionej, ciemnej twarzy bestii. Ubrany jest elegancko w ciemnoniebieski garnitur, jak typowy biznesmen. Stoi tuż za drzwiami i mówi gardłowo i pośpiesznie, głębokim, dudniącym, grobowym głosem, kalecząc i mamrocząc jakieś słowa. Nic nie rozumiem z tego, co mówi, chociaż wyraźnie słyszę – ponaglający, bestialski ton jego głosu. Jego warczący, gardłowy głos staje się tak głośny i rozpraszający, że słuchając jak coś bez przerwy mówi, zaczynam tracić świadomość, że śnie. Nagle budzę się. Odkrywam, że właśnie miałem świadomy sen. Jestem podekscytowany. Powyższy sen ukazuje, jak pojawienie się negatywnej, "bestialskiej" siły z wnętrza świadomego snu może być na tyle potężne, że potrafi przerwać twórczy proces. Przerwanie to dokonało się na dwa sposoby: tworzenie poematu zostało przerwane i wkrótce całkowicie utraciłem stan świadomości snu i obudziłem się. Niszczycielska potężna postać wyraźnie przypominała mi przysłowiowego "wilka w owczej skórze". Prymitywna bestia wydająca nieartykułowane dźwięki, ubrana w nieskazitelny niebieski garnitur człowieka nowoczesnej cywilizacji sugerowała, że muszę uporać się z negatywnymi elementami w sobie samym, zanim proces tworzenia będzie mógł postępować dalej. Uczucia, jakie odczytałem z tonu głosu bestii, wyrażały ponaglenie, połączone z łagodnością i neutralnością, ale z całą pewnością nie była to w tym przypadku wrogość lub agresja. Przypomniało mi to relację między Piękną i Bestią z klasycznej bajki, w której Bestia od początku była sojusznikiem i przyjacielem Pięknej, niemniej przyjacielem bardzo wymagającym. Te dobrze ubrane bestie ze snów i bajek przekazują przesłanie, że nawet ciemna strona naszej osobowości może przynosić nam korzyści, jeżeli zaakceptujemy ją i wysłuchamy jej naglących komunikatów. Demonstrują one podstawową jungowską koncepcję, że "cień" jest sojusznikiem i źródłem siły śniącego. Niestety, w tym śnie nie zdołałem zachować świadomości snu wystarczająco długo, aby stawić czoła i odczytać przesłanie przekazywane przez bestię. Nierozszyfrowanie przekazu może oznaczać, że nie byłem jeszcze gotów, aby zetknąć się z pewnymi negatywnymi siłami i je zrozumieć, chociaż właśnie "pukały do moich drzwi" i w krytycznym momencie przerwały moją twórczość. Taki też jest dylemat ludzkiej egzystencji: Gotów czy nie, "cień" nadchodzi! Gotów czy nie, nasz ludzki spokój i twórcze przedsięwzięcia mogą zostać zakłócone w każdej chwili. Bez wątpienia w tym świadomym śnie miałem nauczyć się czegoś o naturze cierpienia, ponieważ ten właśnie temat stanowił treść poematu ze snu. Ale w tym momencie bestialska część mnie nie była gotowa wyartykułować przesłania wystarczająco wyraźnie i dlatego lekcja, jakiej mogła mi udzielić, oraz treść poematu pozostały niezrozumiałe. Jednak przesłania te bez wątpienia nie uległy zatracie i zostały powtórzone w późniejszym czasie. Nieświadomość jest doskonałym i cierpliwym nauczycielem, który tak długo będzie próbował przekazać nam to, czego się mamy nauczyć, aż opanujemy jego lekcje. Kolejnym interesującym elementem przedstawionym w tym śnie była trójstopniowa przemiana świadomości od zwykłego snu, poprzez sen przedświadomy, aż po w pełni świadomy sen. Wkraczałem w sen przedświadomy w momencie, gdy "czułem" dziwny stan nadchodzącej świadomości i gdy "zastanawiałem się", czy śnię, czy też jestem na jawie. Sen ów nauczył mnie, że we śnie przedświadomym śniący często zastanawia się, zgaduje, zadaje sobie pytania lub powątpiewa, czy śni, czy też nie śni. Śniący może zadawać sobie pytanie: "Ciekaw jestem, czy to sen?", lub może stanowczo stwierdzić: "Nie, to z pewnością nie jest sen." Niemniej zadał cenne pytanie, choć nie osiągnął jeszcze we własnej świadomości pełnej, potwierdzającej odpowiedzi. Jeżeli śniący przedrze się przez tego rodzaju pomieszanie, wątpliwości i domysły, i uzyska pełną świadomość ("wiem, że to jest sen"), znaczy to, że osiągnął stan świadomego śnienia. Z tego i z kolejnych snów dowiedziałem się, że istnieją różne stopnie świadomości, a za sen w pełni świadomy zacząłem uważać taki, w którym śniący w danym momencie ma całkowite} pewność, że śni. Wszystko, co nie wystarcza do uzyskania takiej pewności, uznaję za sen przedświadomy. Odkryłem też, że nie wszystkie sny przedświadome prowadzą do snu w pełni świadomego, chociaż nadal są cennymi i ekscytującymi znakami na drodze, gdyż dają jakieś poczucie postępu w uprawianiu świadomego śnienia. Zanotowałem w moim dzienniku snów, że "Bestialskie przerwanie" było poprzedzone poranną medytacją, która miała miejsce między 5:00 a 6:00 rano. Na końcu medytacji ponownie zasugerowałem sobie, że po zaśnięciu będę miał świadomy sen. Gdy przebudziłem się około 7:00, byłem zadowolony z kolejnego sukcesu w wykorzystywaniu tej nowej metody. Czwarty świadomy sen w tej serii nastąpił około dwóch i pół tygodnia po "Bestialskim przerwaniu". Również oznaczał interesujący krok naprzód w moim eksperymencie, gdyż tym razem w stanie świadomego snu potrafiłem zachować równowagę i opanowanie, i to pomimo faktu, że zostałem niesłusznie oskarżony przez wymagającą i władczą postać ze snu. Odprężenie pod naciskiem, 14 grudnia 1980 roku Stoję w toalecie w małym, drewnianym, wiejskim budynku, jestem na letnim obozie dla młodych mężczyzn. Jest piękny letni dzień w górach. Świeże czyste powietrze wypełnia woń sosen. Przypominam sobie, że ktoś w naszej grupie został niesprawiedliwie oskarżony o to, że jest homoseksualista. Martwię się ogólna atmosferą podejrzeń i nadmiernych dociekań. Spoglądam w lustro i widzę, że moja broda znikneła. Zaskoczony zadaję sobie pytanie: "Kiedy ja zgoliłem brodę?" Myślę, że pewnie śnię, bo nie pamiętam, żebym zgolił brodę. Natychmiast unoszę dłonie przed siebie i wpatruję się w nie intensywnie. Czując przyjemny, znajomy przepływ energii w ciele, zdaję sobie sprawę ponad wszelką wątpliwość, że śnię i staję się w pełni świadomy. Wpatruję się intensywnie w obie ręce obserwując, jak powoli staja się eteryczne, piękne, skrzące się światłem. Wkrótce robię się półprzeźroczyste i wyglądają, że są miękkie, ponieważ w głównej mierze tworzy je światło. Teraz ojciec George S. wchodzi do toalety. Jest kierownikiem obozu i stanowczo chce wiedzieć, co tutaj robię. Stoję tyłem do niego. Mówię, że po prostu siusiam. Rozpinam rozporek i przygotowuję się do siusiania do dziwnie wyglądającego pisuaru. Widzę, że się uspokoił. Ja również jestem pewien, że mogę zachować się "normalnie" i przekonać go, że nie jestem pederastą i nie robię nic złego. Z pewnym wysiłkiem aby zachować spokój, udaje mi się wysiusiać, a ojciec George wychodzi najwyraźniej zadowolony, że wszystko jest O.K. Czuje ulgę, że to niesprawiedliwe i przesadne przesłuchanie skończyło się. Z wielu powodów uważam treść tego snu za bardzo zabawną. Natrętna przerywająca siła była w nim symbolizowana przez ojca George'a, katolickiego księdza, dziekana do spraw studenckich w seminarium, do którego uczęszczałem wiele lat temu. Pamiętam wiele zabawnych incydentów, gdy łapał mnie oraz innych seminarzystów, kiedy niewinnie włóczyliśmy się po korytarzach i łazienkach, gdy była już pora iść do łóżka. We śnie ponownie odczułem moc jego uciążliwych przesłuchań, jednakże w przeciwieństwie do poprzedniego snu, tym razem będąc pod naciskiem pozostałem zrównoważony i spokojny. Działałem we śnie stosownie do okoliczności i zachowałem świadomość do końca snu. Powyższy sen był także przykładem innej prostej metody, której można użyć, by zacząć świadomie śnić, a polegającej na wykorzystaniu istniejących we śnie niezgodności ze światem jawy. Wykorzystałem ją, gdy spojrzałem w lustro i zauważyłem, że broda znikneła. Ta niezgodność zaskoczyła mnie do tego stopnia, że zacząłem zadawać sobie pytania, przez co w końcu doszedłem do wniosku, że z pewnością śnię. W tym momencie uniosłem ręce przed siebie i wpatrywałem się w nie nieustannie, dzięki czemu uzyskałem pełne potwierdzenie, że śnię świadomie. Gdy je zobaczyłem, uzyskałem pełną świadomość i czułem wielką przyjemność i radość widząc świetliste, eteryczne promienie emanujące z rąk i tryskające wokoło. Gdy chłonąłem oczyma promienną świetlistość bijącą z moich rąk, ponownie przebiegło przeze mnie znajome upojne uczucie lekkości głowy. Stan świadomego śnienia stawał się dla mnie swojski. Wiedziałem, że ponownie osiągam stan umysłu nęcący mnie swoim magnetyzmem, inspirujący i wzywający do pozostania w nim tak długo, jak tylko zdołam. Na tym etapie eksperymentu zadałem sobie pytanie: Jak śniący może zachować stabilność w stanie świadomego snu? Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest porównanie tego procesu do nauki jazdy na rowerze w dzieciństwie. Pamiętam, jak trząsłem się i chwiałem, gdy jako dziecko po raz pierwszy próbowałem pedałować po bieżni wokół szkolnego boiska futbolowego w moim rodzinnym mieście. Wiele razy traciłem równowagę, przewracałem się i kaleczyłem kolana. Pewnego razu wpadłem prosto na drzewo. Jednak z uporem powiększałem odległość, jaką potrafiłem przejechać, zanim się przewróciłem. W końcu umiałem jeździć dookoła bieżni i utrzymywać równowagę bez końca. Niemniej drugi aspekt nauki pozostawania stabilnym w czasie świadomego snu wydawał się zupełnie odmienny od jazdy na rowerze. Czułem to raczej jako stan bierności, wyraźnie różniący się od pedałowania lub jakiegokolwiek innego działania lub "robienia". Ten aspekt bardziej wydawał się być najpełniejszą formą stanu odczuwania, poczuciem głębokiej chłonności, otwartości i przyzwolenia dla energii świadomości, aby mogła wyłonić się i płynąć swoim własnym rytmem. Prawdopodobnie przyzwolenie jest dobrym słowem do określenia tego drugiego aspektu stabilności. Sparrow używa słowa "poddanie". Inni pisarze piszą o "wyzbyciu się" lub "przekroczeniu ego". W świadomych snach, w których doświadczyłem w pełni tego stanu przyzwolenia, czułem, jakby obrazy ze świadomego snu i delikatne, subtelne energie przenikające przez całe ciało "wsączały się" do świadomości. Obrazy pojawiały się nie dlatego, że je tworzyłem, ale dlatego, że w tych rzadkich i cennych chwilach przyzwalałem im się wyłonić. Zwiększenie mojej świadomości we śnie oznaczało zwiększenie przyzwolenia na ten unikalny stan umysłu. Zachowanie tego stanu było możliwe dzięki postawie przyzwolenia, a przedłużenie świadomości we śnie było przyzwoleniem na to, aby nadal trwała. Ten stopień przyzwolenia jest dla mnie i dla większości ludzi naszego społeczeństwa stosunkowo rzadko osiągalny. Przyczyna tego stanu rzeczy, jak sądzę, jest oczywista dla większości czytelników. My, Amerykanie, żyjemy w kulturze, która kładzie nacisk na zupełnie inne cechy ludzkie. Działanie, moc, kontrola, manipulacja, gromadzenie, walka, rozpychanie się i zmagania są popularnymi cechami charakteru zakodowanymi w całym społeczeństwie amerykańskim. Cechy te niezbędne były niegdyś, by stworzyć pionierskie społeczeństwo na bezkresnym, często dzikim terenie, na który przybyli nasi przodkowie. Dzisiaj rozważamy możliwość osłabienia tych cech i otwarcia zbiorowej psyche na inny rodzaj wartości. Moja własna ewolucja w pracy ze świadomymi snami okazała się podobna do ewolucji społeczeństwa. W swoim eksperymencie zacząłem badać możliwość otwarcia się na głębsze uczucia oraz na wrażliwość, na głębszą radość i ekstazę, których można doświadczyć w stanie świadomego snu. Następny świadomy sen w tej serii bardzo jasno zademonstrował to przesunięcie równowagi mentalnej. We śnie kilkakrotnie przechodziłem tam i z powrotem ze stanu śnienia przedświadomego do świadomego. Sen był następujący: Czy ja śnię, czy nie? 20 grudnia 1980 roku Śnię i mam niejasne przeczucie, że być może śnię. jestem świadomy tego, że leżę w łóżku twarzą do poduszki. Słyszę, jak mój syn Erik [Erik miał wtedy cztery i pół roku] wbiega do sypialni i mówi: "Tato... tato", i potrząsa mną delikatnie. Postanawiam leżeć nieruchomo, aby sobie nie przeszkadzać. Wkrótce Erik wychodzi. Jego głos i dotyk wydają się tak realne, że przychodzi mi jednak na myśl, że chyba nie śpię. Teraz scena się zmienia, jest wiosna. Patrzę na piękną wiejską okolicę. Wydaje się, że minęło trochę czasu i myślę, że chyba znowu śnie. Widzę jaskrawoczerwony kwiat o nadzwyczajnej piękności i natychmiast uświadamiam sobie, że śnię. Zaczynam odczuwać znajomy przepływ subtelnych energii przemieszczających się przez moją klatkę piersiową w górę ciała, do głowy. Mówię do siebie, że kwiat jest tak niesamowicie piękny, że z pewnością śnię świadomie. Teraz widzę piękne, wysokie, różowe drzewo pokryte tysiącami cudownych, jaskrawoczerwonych kwiatów o wyglądzie skrzypów polnych rosnących na końcu każdej gałęzi. Moje ciało łagodnie unosi się nad ziemią i szybuje powoli w powietrzu, aż docieram do drzewa. Uważnie, z bardzo bliskiej odległości oglądani drzewo. Moja świadomość z wielką wrażliwością chłonie każdy szczegół jaskrawo-czerwonych kwiatów. Ich piękno sprawia mi radość. Teraz świadomym aktem woli wznoszę się powoli w powietrze i badam drzewo, bardzo dokładnie i świadomie, aż po sam szczyt jakieś sześćdziesiąt stóp nad ziemią. Nagle widok zmienia się. Stoi przede mną młody, przystojny mężczyzna ze starannie przyciętą rudobrązową brodą. Jego twarz jest promienna. Ma na sobie szare spodnie i gustowny ciemnozielony sweter. Niespodziewanie znika i żałuję, że nie pozostał dłużej. Ponownie słyszę, jak Erik wbiega do sypialni, i dotyka delikatnie mojego ramienia mówiąc: "Czas wstawać, tatusiu". Próbuje mnie obudzić. Ponownie postanawiam pozostać w bezruchu, a on szybko wychodzi. Teraz nie jestem pewien, czy śnię, czy nie. Aby to sprawdzić, rozmyślnie mrugam mocno oczami. Wrażenia fizyczne, jakie odbieram oczami, są tak żywe i rzeczywiste, że dochodzę do wniosku, że jednak na pewno nie śnię. Czuję się nieco rozczarowany. Widok znowu się zmienia. Stoję z dobrze ubranym mężczyzną w wieku około pięćdziesięciu lat w elegancko umeblowanym apartamencie wielkiego hotelu. Słyszę grające radio. Myślę, że jest to stacja UKF, ponieważ rytm jest powolny, a słowa i muzyka bardzo czyste. Słyszę wpadającą w ucho melodię i łagodny, męski głos reklamujący kawę. Myślę, że jestem wysokiej rangi, dobrze opłacanym menedżerem reklamowym i dlatego nabieram pewności, że śnię. Czuję się dobrze jako menedżer firmy reklamowej, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jest to moja branża. Uświadamiam sobie, że w najmniejszym stopniu nie interesuje mnie ten rodzaj pracy, tak więc dochodzę do wniosku, że muszę śnić. Teraz postanawiam przebudzić się z tych wszystkich obrazów i rozmyślnym aktem woli, wciąż świadomy, budzę się. Po przebudzeniu odkryłem, że to całe doświadczenie rzeczywiście było snem, a ja byłem w stanie świadomego i przedświadomego snu kilka razy. Byłem przejęty. Sen był dość długi i nie zdołałem zapamiętać go w całości. Mimo to będę pamiętać promienne piękno tysięcy skrzypów porastających wysokie różowe drzewo. Czułem niesamowitą radość mogąc obserwować je z tak bliskiej odległości, zanurzać się w nich całkowicie, unosić się ciałem jakie mam we śnie dokądkolwiek i kiedykolwiek chciałem. Zdolność lewitacji i związana z tym wolność ruchu pozwoliły mi widzieć te okazałe kwiaty pod każdym kątem, jak tylko pragnąłem, z dowolnej odległości, aż wreszcie ich piękno oszołomiło mnie. Gdy parokrotnie przechodziłem we śnie ze stanu przedświadomego do świadomego i z powrotem, zdobyłem cenne doświadczenie pozwalające nauczyć się, jak zachowywać stabilność we śnie, dokładnie tak jak uczyłem się utrzymywać równowagę podczas jazdy na rowerze, gdy byłem chłopcem. Ta praktyka, i jej powtarzanie, dała mi poczucie dokonania postępu, gdy mój eksperyment rozwijał się w swojej wstępnej fazie. W powyższym śnie moja świadomość przemieszczała się kilkakrotnie tam i z powrotem: z normalnego stanu do stanu snu przedświadomego i do stanu snu w pełni świadomego. Ta zmienna natura świadomości zrodziła we mnie kilka ważnych pytań. Po obudzeniu się rozmawiałem z Charlene i Erikiem. Oboje zapewnili mnie, że Erik nie wchodził do pokoju podczas minionej godziny. Poza tym przez cały czas drzwi do sypialni były zamknięte, a Erik nie mógł ich otworzyć, ponieważ na klamkę nałożony był specjalny kawałek plastyku, uniemożliwiający małym dzieciom otwieranie drzwi. Dlatego musiałem uznać, że na jawie Erik nie wszedł fizycznie do pokoju, a ja śniłem, że wszedł. To był interesujący dylemat, ponieważ ta część snu była tak wyrazista, tak dobitnie żywa, że wówczas przekonany byłem, iż Erik wszedł do pokoju i próbował mnie obudzić. Test, który sobie zrobiłem, gdy we śnie mocno mrugałem oczami, także nie zdołał rozstrzygnąć kwestii: "Czy śnię, czy nie?" Po prostu śniłem, że mrugam oczami! Ciałem we śnie odczuwałem to dokładnie tak samo, jakbym mrugał oczami ciała fizycznego. Ten mały eksperyment potwierdził sugestię Scotta Sparrowa, aby "nie sprawdzać świadomego snu sposobami skutecznymi na jawie" parrow, tamże, str. 47]. Doświadczenie to pokazało mi, jak łatwo śniący może się pomylić, jeżeli próbuje określić, czy śni albo nie śni, szczypiąc się, mrugając lub angażując się w jakąkolwiek inną prostą czynność we śnie, ponieważ wszystkie te czynności mogą zostać żywo i "realistycznie" wykonane przez ciało, jakim dysponujemy we śnie. Pisząc te słowa przeczytałem ponownie mój dziennik snów i odkryłem, że tamtego szczególnego ranka medytowałem od 5:30 do 6:30. W tym przypadku również zakończyłem poranną medytację sugerując sobie, że po zaśnięciu będę śnił świadomie. Zdaję sobie teraz sprawę, że w moim przypadku ta szczególna metoda okazała się całkiem skuteczna, gdyż obudziłem się około 7:30 mając wcześniej sen. Nie miałem zamiaru analizować tego snu ani w jakikolwiek sposób wykorzystywać go w pracy terapeutycznej. Sprawiał wrażenie dokończonego, co jest cechą wspólną wielu świadomych snów, tak jakby sen sam w sobie był dziełem sztuki. To wrażenie kompletności i pełni jest jedna z cech, która wyraźnie odróżnia wiele świadomych snów od zwykłych. Większość szkół psychoterapeutycznych zazwyczaj bazuje na podstawowym założeniu Freuda, że sen wyraża treść umysłu nieświadomego i na ogół przedstawia śniącemu jakiś problem do rozwiązania. Jednak wiele świadomych snów po prostu nie wyraża żadnych problemów. Sny te zdają się wyłaniać z innej kategorii lub sfery umysłu. Jako takie służą wielu ważnym celom, innym niż pomoc w rozwiązywaniu problemów osobowości, choć taka pomoc z pewnością może być jedną z ich funkcji. Fritz Perls, twórca terapii Gestalt, często mawiał, że sny przedstawiają "niezałatwione sprawy" [Frederick S. Perls, Gestalt Therapy Verbatim, str. 69] z przeszłości śniącego, oferując mu w ten sposób możliwość załatwienia pewnych nie rozwiązanych zagadnień natury psychologicznej. Jako psychoterapeuta nie widzę żadnych sprzeczności pomiędzy pracami Freuda, Junga, Perlsa oraz innych psychoterapeutów i nurtów myśli o świadomym śnieniu. Naprawdę sądzę jednak, że jedną z największych trudności, jaką psychoterapeuci będą musieli pokonać w podejściu do świadomego śnienia, jest odstąpienie od ich tradycyjnego punktu widzenia zorientowanego na rozwiązywanie problemów i uznanie, że świadomy sen może służyć człowiekowi na innym poziomie. Jest bardziej prawdopodobne, że świadomy sen prędzej będzie dostarczał informacji o naturze świadomości jako takiej, aniżeli ujawniał jakieś szczególne zakłócenia w świadomości śniącego. Może raczej opisać coś, co dotyczy ogólnej ewolucji świadomości, niż ujawnić konkretne powody "powstrzymania rozwoju" danej osoby. W swojej pierwotnej funkcji świadomy sen przekazuje wewnętrzną radość człowieka i chęć tworzenia, zaś ukazywanie problemów emocjonalnych danej osoby jest jego funkcją drugoplanową. Mówiąc krótko, świadomy sen jest raczej nosicielem dobrych wieści aniżeli złych. Kontynuując te rozważania podejrzewam, że laik zainteresowany snami również będzie zmuszony dokonać zmiany poglądów na temat świadomego snu. Być może będzie musiał zrezygnować z potrzeby zadawania powszechnego pytania: "Ale co ten sen oznacza?" Potrzeba interpretowania snów jest tak głęboko zakorzeniona w naszej kulturze, że niektórzy ludzie mogą mieć trudności w odbieraniu snów w jakikolwiek inny sposób. Tysiące lat naszego kulturowego uwarunkowania nakazuje nam doszukiwać się znaczeń snów, tak więc twórcze podejście do tematu świadomych snów wymaga od ich badaczy zmiany postawy. Najzwyklejsze docenienie snu i doznanie radości w skąpaniu się w jego świetle, żywych obrazach i kolorach może stać się podstawową twórczą reakcją na większość świadomych snów. Nie znaczy to, że świadome sny nie oferują nam przesłań czy możliwości wejrzenia do własnego wnętrza. Czynią tak często, ale przesłania te są wyższej lub subtelniejszej natury niż znaczenia zwykłych snów. Świadomy sen jest subtelnym nauczycielem. W miarę rozwoju mojego eksperymentu zaczynałem pojmować tę koncepcję na wiele sposobów. Często zastanawiałem się i snułem rozważania na temat olbrzymiego twórczego potencjału stanu świadomego śnienia. Ileż to genialnych odkryć, spostrzeżeń i ile rzeczy można byłoby dokonać, gdyby świadomie śniący zdołał zachować ulotną stabilność wewnętrzną przez dłuższy czas? Gdyby tak człowiek potrafił przedłużyć swój stan świadomego śnienia wystarczająco długo, by napisać wiersz albo oryginalną piosenkę od początku do końca, lub być może przeanalizować i rozwiązać jakiś problem w interesach, po czym stworzyć rozwiązanie, które można byłoby wykorzystać na jawie. Wtedy osoba taka działałaby na bardzo zaawansowanym poziomie z pogranicza świata snów. Ktokolwiek potrafiłby zarządzać zdolnościami swojego wnętrza, tego przepełniłoby poczucie własnej godności, wiary i pewności siebie. Przed podjęciem jakiejkolwiek ważnej decyzji osoba taka powiedziałaby: "Prześpię się z tym. Daj mi parę dni na przekazanie tego mojej nieświadomości". Osoba taka wiedziałaby, o czym mówi. Jej wewnętrzny psychiczny doradca czekałby na nią w świadomych snach. Tak więc na tym etapie eksperymentu zacząłem zadawać sobie pytanie: Czy byłoby możliwe podtrzymanie twórczego przepływu obrazów, słów i idei w stanie świadomego snu? Czy w świadomym śnie naprawdę mogę coś stworzyć? Następny świadomy sen zaczął odpowiadać na to pytanie. Znowu świadomy, 23 grudnia 1980 roku Śnię i wiem, że śnię. Aby sprawdzić czy śnie, celowo nakazuje, aby moje ręce pojawiły się i natychmiast się pojawiają. Drżę z podniecenia myśląc: "Aha, oto znowu moje ręce... Ta technika Castanedy naprawdę działa... To już drugi świadomy sen w ciągu ostatnich kilku dni." Patrzę teraz uważnie na lewą rękę i zauważam, że obrączka ślubna zniknęła. Na jej miejscu widzę dwie równoległe, różowe linie biegnące wokół palca, tak jakby pozostawiła na nim odcisk. Palcem wskazującym prawej ręki ostrożnie i delikatnie pocieram miejsce, gdzie znajdują się linie i z zaskoczeniem odkrywam, że zupełnie realistycznie czuje formę i kształt obrączki, chociaż wcale jej nie widzę. Myślę, że skoro jestem świadomy tego, że śnię, stworzę coś w tym śnie. Gdy szukam w myśli pomysłu albo obrazu, który mógłby się pojawić, czuję, że jestem wypychany ze stanu świadomego snu i zapadam z powrotem w zwykły sen. Czuję, że delikatna równowaga energii zmienia się. Odkrywam, że nie mam teraz nad nią kontroli. Budzę się z przejmującym odczuciem, jak bardzo zrównoważony i spokojny musi być umysł, by zachować stan świadomego śnienia przez dłuższy czas. Zdaję sobie sprawę, że aby stworzyć coś będąc w tak niestabilnym położeniu, muszę się jeszcze wiele nauczyć o tym, jak zachowywać stan wewnętrznej równowagi. Pisząc teraz przywołuję ten sen i przypominam sobie wyraźne uczucie przemieszczania się wewnętrznych energii. Pamiętam, że chciałem powstrzymać to przesunięcie, ale nie miałem wtedy nad nim żadnej kontroli. Niejako "wpadłem" w stan normalnego snu i w momencie, gdy to następowało, byłem w pełni świadomy uczucia spadania. W tym śnie nie potrafiłem pozostać świadomy. Nabrałem wtedy przekonania, że ten, kto usiłuje śnić świadomie, prawdopodobnie będzie musiał doznać szeregu podobnych doświadczeń "spadania" czy "tracenia czegoś", żeby nauczyć się procesu pozostawania świadomym tak długo, jak zechce. Tak jak kiedyś jako dziecko musiałem wielokrotnie spadać z roweru, zanim w pełni nauczyłem się utrzymywać równowagę, tak teraz, jak zacząłem podejrzewać, będę musiał wiele razy doświadczać wypadania ze świadomego snu. Kolejnym interesującym i wartym odnotowania szczegółem we śnie "Znowu świadomy" była brakująca obrączka ślubna. Choć we śnie można ją było wyczuć palcami, to dla oczu była niewidoczna. Jeden z moich pięciu zmysłów postrzegał ją, podczas gdy inne nie. Jak kapryśne mogą być zmysły, myślałem, i jak łatwo dajemy się im zwodzić! Moja obrączka jest symbolem powiązania z kobietą na tym świecie i odpowiednio – symbolem powiązania z moją wewnętrzną kobietą (żeńską świadomością) w moim życiu wewnętrznym. Jak odkryłem, sen ów przekazywał mi znaczące przesłanie mówiące, iż moje powiązanie z własną kobiecością lub stroną uczuciową ciągle nie było wystarczająco mocne. Mogłem dotknąć obrączkę, ale jej nie widziałem. Była częściowo obecna, ale i nieobecna. Z samoanalizy wynikało, że w tamtej chwili moje podejście do świadomego śnienia wciąż zawierało zbyt wiele chcenia, aby się to działo, a jeszcze nie dość wiele przyzwolenia. "Męskie" postawy siły woli, porządku, wyznaczania celów, zamierzeń i kontroli są w mojej osobowości bardzo silne i były takie zawsze, od dzieciństwa. Odpowiadające im "żeńskie" postawy ufności, cierpliwości, swobodnego stosunku do celów i przyzwolenia, aby "wszystko to się działo", były mniej rozwiniętymi cechami mojego charakteru. Te żeńskie cechy umysłu, jak się domyślałem, będę musiał w sobie wzmocnić, jeśli ma dojść do pełnego połączenia duchowego mężczyzny i kobiety we mnie. Symbol brakującego żeńskiego elementu kilkakrotnie pojawił się w trakcie mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem [zobacz sny zatytułowane "Amputacja" w rozdziale piątym, "Nadejście Wężowej Mocy" w rozdziale szóstym i inne sny w tej książce, które są przykładami powtarzającego się w snach tematu]. Jego powtarzanie się kazało mi myśleć, że nie mogę uciec od jego przesłania lub ważności. Seria powracających snów, powracających obrazów czy tematów, jest jednym z najpewniejszych sposobów, w jaki nieświadomy umysł cierpliwie, z uporem przypomina śniącemu, w jaki sposób powinien się rozwijać, aby stać się pełniejszą osobą. Tak więc na tym etapie zacząłem bardziej ufać temu procesowi i przyzwalałem, aby eksperyment rozwijał się w naturalny, właściwy sobie sposób. Pogłębienie zaufania do twórczego procesu jest tematem, do którego co jakiś czas chciałbym powracać w moich rozważaniach, na pewno podczas trwania eksperymentu i prawdopodobnie przez resztę mojego życia. Wstecz / Spis Treści / Dalej 3. Dar Mędrca Ja wędruję tylko po ścieżkach obdarzonych sercem, po ścieżkach, które mogą mieć serce. Po nich wędruję, by przemierzyć je do końca. To jedyne wyzwanie warte podjęcia. Oto którędy wędruję i patrzę, patrzę z zapartym tchem. Carlos Castaneda Nauki Don Juana W moich badaniach świadomych snów ogromnie zadowalający moment i zarazem punkt przełomowy nastąpił 2 stycznia 1981 roku. Obudziłem się wówczas wczesnym rankiem około 6:00 i odkryłem, że właśnie miałem trzy świadome sny, jeden po drugim. Trzeci sen z tej serii był absolutnie niesamowity i po dziś dzień pozostaje najbardziej wyjątkowym, przejmującym i najbardziej zdumiewającym świadomym snem, jaki kiedykolwiek miałem, lub o jakim słyszałem. Zatytułowałem go "Dar Mędrca". Większą część poprzedniego dnia, pierwszego stycznia, dzień Nowego Roku, spędziłem przeglądając fragmenty Creatwe Dreaming Patrycji Garfield, szczególnie wczytując się w rozdział na temat świadomego śnienia. W owym czasie zajęty byłem układaniem programu kursu świadomego śnienia, który wkrótce miałem rozpocząć. Pod koniec dnia z powodu tych wszystkich stymulujących myśli przechodzących mi przez głowę czułem się bardzo podniecony i naładowany energią. Poniższe trzy sny miały miejsce wczesnym rankiem i pojawiły się jeden po drugim, z chwilami normalnego snu w przerwach pomiędzy nimi. Najlepszy czas na świadome sny, 2 stycznia 1981 roku Śnie i zaczynam być świadomy tego, że śnię. Aby to potwierdzić, przywołuję w myśli ręce, żeby pojawiły się w moim polu widzenia, a one natychmiast się pojawiają. Moje ręce są eteryczne, świetliste. Jestem przekonany, że śnię świadomie, ponieważ raz jeszcze czuje, że subtelna energia świadomości przepływa przez moje ręce, twarz i głowę. Spoglądam na otoczenie. Znajduję się w małej celi więziennej i leżę na plecach na zwykłej pryczy. Aby wrócić do pionowej pozycji, świadomie i z rozmysłem unoszę się kwitując w powietrzu i obracam się kilka razy. "Teraz słyszę, jak mój syn Erik swoim zwyczajem wchodzi do sypialni. Słyszę szuranie jego nóg na dywanie i czuje, jak łóżko lekko się trzęsie, gdy Erik siada po drugiej stronie obok Charlene. Słyszę, jak rozmawiają. Wkrótce Charlene mówi mu, aby wrócił do swojego łóżka, co on niechętnie czyni. Nadal skupiani się na świadomości w stanie snu. Całkowicie koncentruję się na własnym ciele unoszącym się w powietrzu i czuję, że jestem z siebie zadowolony, jestem w pełni przekonany, że ta rozmowa między Charlene i Erikiern odbywa się na planie fizycznym, całkowicie poza snem. Mogę przysłuchiwać się jej i wciąż zachować ciągłość świadomego snu. Postanawiam pozostać stabilny i czynię to. Zdaję sobie sprawę, że żałuję, iż w jakiś sposób nie wpłynąłem na to, żeby Erik nie przychodził wczesnym rankiem do sypialni, ponieważ pamiętam, jak przeczytałem wczoraj w "Twórczym śnieniu" [Patrycja Garfield Creatwe Dreaming], że wczesne godziny ranne są najlepszym czasem na świadome śnienie. Dobrze się czuję uzmysławiając sobie to szczególne życzenie. Po chwili świadomość snu zaczyna zanikać. Sceneria snu zanika również. Pogrążam się w głębokim śnie. Balansując na granicy świadomego snu, 2 stycznia 1981 roku Śnię i staję się świadomy tego, że śnię. Ponownie jestem w tej samej małej więziennej celi, którą rozpoznaję z poprzedniego snu. Ponownie leżę twarzą do góry, na tej samej zwykłej pryczy. Po chwili wyraźnym aktem woli, z rozmysłem, unoszę ciało w powietrze i lewituje nad prycza. Znowu słyszę Erika, jak szura idąc po dywanie w stronę naszej sypialni i wślizguje się do łóżka po stronie Charlene. Tym razem też przysłuchuję się ich rozmowie, w której Charlene mówi Erikowi, aby wrócił do swojego łóżka. On opiera się i najpierw płacze, ale w końcu spełnia jej prośbę. Gdy wychodzi z sypialni, nabieram przekonania, że i tym razem podsłuchałem rozmowę, która miała miejsce na planie fizycznym poza snem, podczas gdy ja pozostawałem świadomy scenerii snu i własnej świadomości śnienia. Ponownie cieszę się, że utrzymałem stabilność, jako że uświadamiam sobie, że nie zostałem wytracony ze stanu świadomego śnienia do stanu jawy. Wkrótce świadomość, że śnię i sam sen zanikają. Znowu zwyczajnie śpię. Dar Mędrca, 2 stycznia 1981 roku Śnie i uzyskuje świadomość, że śnię. Czuję przebiegające po mnie silne mrowienie, kiedy energia świadomości ponownie napływa mi do głowy. Widzę, że jestem w tej samej małej celi więziennej, które wyraźnie pamiętam z obu poprzednich snów. Postanawiam łatać i z łatwością, bez wysiłku, wylatuję z celi. Wpadam w całkowicie nową scenerię i wkrótce unoszę się z gracją nad pięknym, tętniącym ruchem miasteczkiem uniwersyteckim. Jest rześki, wczesny poranek. Widzę wielu studentów zmierzających na wykłady z książkami pod pachą. Widzę starego przyjaciela Jacquesa Jimeneza i postanawiam opowiedzieć mu o moich eksperymentach ze świadomym śnieniem. Wiem, że będzie zdumiony. Zapraszam go, aby polatał ze mną, zapewniając, że mam moc, aby go unieść, gdy tylko zechcę. Nie dowierza mi, lecz jednocześnie ma ochotę podjąć to ryzyko. Unoszę go w górę i lecimy razem nad miasteczkiem, brzuchami ku ziemi. Jacques jest naprawdę przejęty, ale mówi, że musi pójść na ważny wykład i żegna się ze mną. Mówię mu do widzenia i odlatuję z miasteczka. Ponownie słyszę, jak Erik wchodzi do naszej sypialni i powtarza z Charlene prawie taka sama rozmowę jak w poprzednich dwóch snach. Szurając wciska się do łóżka obok niej. Wkrótce Charlene prosi, aby wrócił do swojego łóżka. Teraz też jestem przekonany, że słyszę tę rozmowę na planie fizycznym, cały czas zachowując delikatna równowagę, dzięki czemu pozostaję świadomy w stanie snu. Scena zmienia się. Będąc wciąż świadomy jestem teraz jednym z trzech mędrców podróżujących samotnie na wielbłądach przez północną Afrykę w poszukiwaniu dzieciątka Jezus. Czuję ogromny ucisk w piersiach zmuszający mnie do zakończenia tej podróży, chociaż czasami nie jestem pewien, w którym kierunku podążyć. Wiem, że musze zmierzać na Wschód. Od czasu do czasu widzę wzywającą mnie gwiazdę, świecącą blado nad wschodnim horyzontem. Podróż jest długa i ciężka, jednakże odbywam ją z radością, dzień za dniem, noc za nocą, tydzień po tygodniu, przez bardzo długi czas. Czasami te niezliczone dni i noce wydają się jednym długim momentem niezmierzonego czasu. Kiedy indziej każda odrębna chwila całej podróży jest wyraźnie wyryta w mojej świadomości. Ubrany w długie powiewne szaty, siedząc samotnie na grzbiecie mojego wielbłąda czuję, że jestem w pełni pogrążony w głębokim, jednostajnym, rytmicznym ruchu, gdy tak kołyszę się z boku na bok podczas każdego kroku wielbłąda. Siedząc na jego grzbiecie czuję się w całkowitej harmonii z tym delikatnym, wiernym stworzeniem, zjednoczony z rytmem jego ruchów. Przy każdym przechyle na bok odchylam się w przeciwną stronę i przy następnym przechyle powracam w pełni świadomie i z rozmysłem do pozycji pionowej. Jadąc tak wchodzę w stan głębokiej medytacji i rozumiem doskonale, że moja zdolność widzenia gwiazdy zależy od mojego wewnętrznego dostrojenia się. Bez tego subtelnego, delikatnego wewnętrznego dostrojenia świadomości nawet nie widziałbym gwiazdy, nie obchodziłoby mnie, że Chrystus się urodził, nie wspominając już o szukaniu go. Pewnego razu, gdy podróżuję nocą, udaje mi się podsłuchać rozmowę dwóch rabusiów leżących pod przydrożnym drzewem. Jeden z nich szorstkim głosem chełpi się głośno swoim planem mówiąc, że zamierza wkrótce obrabować jakiegoś podróżnika. Natychmiast skupiam energię wewnątrz siebie. Czuję niezwykłą siłę. Jadę na swoim wielbłądzie i mam pełne zaufanie do takiego sposobu ochrony przed ludźmi takiego pokroju. Czuję też ogień płynący z moich oczu i wiem, że jeśli chciałbym, mógłbym jednym potężnym spojrzeniem wysłać w kierunku rabusiów dwa palące promienie światła i spalić ich na popiół. Wędruję dalej z poczuciem niezmierzonej mocy i równowagi, ze świadomością ostatecznego celu mojej podróży. Podczas całej tej sceny mam nieustanną świadomość, że śnię. Moje wnętrze zalane jest rozrzedzoną, wysoce subtelną "energią świetlną", która delikatnie i bezustannie krąży wewnątrz całego ciała. Jestem w stanie uniesienia. Zbliżam się do bram Jerozolimy. Gwiazda świeci jaśniej i wyżej nad horyzontem. Czasami znika za wyższymi budynkami miasta. Podoba mi się wielkość, nowoczesność i bogactwo Jerozolimy. Z radością wkraczam do miasta. Przybywam do pałacu króla Heroda, gdzie zostaję przyjęty bardzo łaskawie, gościnnie i po królewsku. Wszyscy są bardzo zainteresowani moją opowieścią, gdy mówię o podążaniu za gwiazdą, o długiej podróży i gdy proszę o pomoc w odnalezieniu nowego króla. Herod robi wrażenie tak ciepłego i przyjaznego, że wydaje mi się, iż będzie poszukiwał nowo narodzonego dzieciątka tak samo chętnie jak ja. Herod jest młodym, przystojnym mężczyzną w wieku około dwudziestu pięciu lat. Ma ciemne włosy i błyszczące, płomienne oczy. Ubrany jest we wspaniała, długa ciemnowiśniowa szatę. W komnacie całą podłogę przed jego tronem pokrywa pluszowy, bladoniebieski dywan, absolutnie olśniewający swym pięknem. Jednakże czuje, że Herod nie dowierza mojej historii. Mówię mu, że jestem doświadczonym astrologiem biegłym w zagadnieniach ezoterycznych. On drwi ze mnie. Natychmiast spostrzegam, że nie jest wystarczająco świadomy, żeby zrozumieć i docenić to, co mówię. Szybko rozglądam się i wyczuwam wewnętrzne wibracje astrologów dworu. Wyraźnie widzę ich życie wewnętrzne. Wszyscy są miernotami. Z błaganiem w głosie pytam Heroda: "Ale chyba wierzysz w ESP?" [Extra Sensory Perception – postrzeganie pozazmysłowe. (przyp. tłum.)]. Ponownie szydzi ze mnie. Natychmiast postanawiam kontynuować podróż bez jego pomocy. Gdy tylko opuszczam pałac Heroda, znowu widzę dużą, jasno świecącą nad północno-wschodnim horyzontem gwiazdę. Z wielką radością i oczekiwaniem szybko docieram do małego, skromnego domu, w którym widzę wspaniałą scenę. Małe, może roczne dzieciątko Jezus leży w kołysce. Przy nim siedzą Maria i Józef. Kilku pasterzy i dwaj inni mędrcy, którzy przybyli przede mną, klęczą przed dzieckiem w pokornym uwielbieniu. Od dziecka nieustannie biją piękne i jasne promienie światła. Pospiesznie zsiadam z wielbłąda i klękam zajmując miejsce obok innych. Nagle czuję wewnątrz siebie ogromny przypływ emocji, tryskających w górę z okolicy żołądka i piersi tak silnie, że wybucham niekontrolowanym płaczem. Płaczę, płaczę i płacze przez długi czas, wyrzucając z siebie wszystkie uczucia powstałe podczas podróży: wielką radość, ulgę, smutek z powodu Heroda, odwagę, determinację i wiele innych uczuć. Oczami pełnymi łez spoglądam na Marię, na Józefa, i znowu na Marię. W jednym momencie przepływa pomiędzy nami wiele głębokich i ciepłych uczuć. Wszystko to odbywa się telepatycznie. Każde uczucie wysyłane i odbierane jest wyraźnie, z prędkością myśli. Nie pada ani jedno słowo i nie ma potrzeby, by je wypowiadać. Czuję taką ulgę. Ona mnie tak dobrze rozumie. Sięgam do torby po dar dla dziecka. Płacząc bezustannie, w potokach łez spływających mi po policzkach pytam: "Czy przyjmiesz czyste złoto?" Dziecko lekko uśmiecha się i po prostu promienieje w ciszy. Pytam jeszcze kilka razy: "Czy przyjmiesz czyste złoto?... Czyste złoto?... Czyste złoto?... Przyjmiesz czyste złoto?" Wciąż łkam i drżę na całym ciele, myśli zaczynają biegać mi po głowie jak opętane. Zdaję sobie sprawę, że czyste złoto jest najlepszą rzeczą, jaką świat może zaoferować, ale i tak dzieciątko i Światło są cenniejsze ponad wszystko. Jestem bardzo przejęty. Przez długi czas klęczę cicho obok dwóch pozostałych mędrców patrząc na dziecko z przejęciem. Jestem zachwycony oślepiającym, pięknym światłem emanującym bez przerwy z całego jego ciała, a zwłaszcza z kochających oczu, które po prostu patrzą na mnie, tak spokojnie i nieprzerwanie. Czuję, że mógłbym tu pozostać klęcząc tak na zawsze. Teraz czuję, jak Charłene porusza się na łóżku i obejmuje ramieniem moje ciało fizyczne. Ma w stosunku do mnie jednoznaczne, seksualne zamiary. Jestem zupełnie pewien, że dotyka mojego ciała fizycznego z nadzieją, że obudzi mnie ze snu. Wciąż świadomy, całkowicie pochłonięty snem, wpatruję się w dzieciątko Jezus podziwiając piękne promienne światło, które nieustannie od niego bije. Czuję się tak bardzo zakorzeniony w stanie świadomego snu i tak unieruchomiony przez te wizję, że wiem, iż dotknięcia Charlene nie mogą wytrącić mnie ani ze stanu świadomego śnienia, ani z samego snu. Czuje, że jestem w pełni skoncentrowany i skupiony na świetle. Gdy podniecona Charlene nadal próbuje mnie obudzić, nie mam wątpliwości ani chwili wahania, co wybrać w danym momencie. Wiem, że nigdy nie wyrzeknę się tego doznania pogrążenia w Świetle dla przyjemności seksualnej, ani dla jakiejkolwiek innej znanej mi przyjemności. Uświadamiam sobie, że odmówienie sobie przyjemności seksualnej jest dla mnie rzadką rzeczą, lecz czynię to bez wahania. Wolę skupiać uwagę na jaśniejącym dzieciątku Jezus. Uzmysławiam sobie, że w porównaniu z tym Światłem bledną wszystkie przyjemności życia, jakie kiedykolwiek znałem. Jestem pełen radości, zachwytu, spokoju, a zarazem ożywienia. Po jakimś czasie światło otaczające dzieciątko zaczyna powoli zanikać. Jestem nadal świadomy, że śnię i wciąż czuję, jak Charlene uparcie pieści moje ciało fizyczne. Zamierzam wyjść ze snu, ponieważ czuję, że ta cudowna scena w naturalny sposób zbliża się ku końcowi. Jeszcze przez parę chwil patrzę, jak światło powoli blednie wokół dzieciątka Jezus, aż sen niemal zupełnie zanika. Potem świadomym aktem woli, choć z głębokim oporem, postanawiam opuścić świadomy sen. Natychmiast budzę się i powracam do świata fizycznego, czując olbrzymi przypływ energii i emocji, zarówno w ciele, jak i w umyśle. Jestem w stanie absolutnej ekstazy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doznałem. Z początku przez parę chwil po prostu leżałem w łóżku, kąpiąc się w poświacie tych trzech snów, oszołomiony i pełen zachwytu. W nagłym przebłysku intuicji nazwałem ten trzeci sen "Darem Mędrca" i zanotowałem to w myśli. Potem powiedziałem Charlene, że miałem właśnie najbardziej niesamowity sen i opowiedziałem jej trzeci sen w całości. Gdy skończyłem, ona również była nim oszołomiona i pełnym przekonania głosem powiedziała: "Tytuł tego snu to Dar Mędrca". Ta telepatyczna komunikacja jeszcze bardziej wzmogła intensywność mojego przeżycia, ponieważ Charlene podała dokładnie taki sam tytuł, jak uczyniłem to ja parę minut wcześniej w cichej, niewypowiedzianej refleksji. Wstałem z łóżka, zszedłem po schodach do mojego gabinetu i zapisałem wszystkie trzy świadome sny w dzienniku. Jednak tym razem pojawił się problem, z jakim nigdy wcześniej się nie spotkałem. Pisząc czułem się chwilami porażony i przytłoczony, gdyż moc i jaskrawość tych trzech snów nadal przeze mnie przepływała. Uczucia te uniemożliwiały mi pisanie, wstawałem więc od biurka kilka razy i przez pięć do dziesięciu minut przechadzałem się szybkim krokiem tam i z powrotem. Technika szybkich kroków pomagała uspokoić przepływające przeze mnie potężne energie. Gdy tylko czułem, że jestem zrównoważony, powracałem do biurka, aby pisać dalej. Zapisanie wszystkich trzech snów zajęło mi około dwóch godzin, a gdy skończyłem, czułem się zarówno wyczerpany jak i ożywiony. Około godziny 8:00 wszedłem do góry na śniadanie. Niesamowity blask i podnosząca na duchu energia trzeciego snu pozostawały ze mną przez cały dzień. Właściwie obrazy ze snu przez parę następnych tygodni powracały do mnie z olbrzymią żywością. Obraz światła często powracał w mojej pamięci podczas okresu wstępnego dostosowywania się, jaki występuje po śnie. Za każdym razem, gdy o nim myślałem, czułem się podniesiony na duchu, pełen inspiracji, zwłaszcza gdy omawiałem go ze studentami i przyjaciółmi miesiące, czy nawet całe lata później. Nawet teraz, kiedy piszę ponad pięć lat po wystąpieniu tego snu, wciąż wywołuje on we mnie wspaniałe, pozytywne odczucia. Sen ów stał się tym, co niektórzy pisarze nazywają "szczytowym doświadczeniem". Sądzę, że ten sen będzie ożywiał mnie do końca mojego życia. Podczas śniadania poprosiłem Charlene, żeby potwierdziła, czy tego ranka Erik wchodził do naszej sypialni. W świadomym śnie byłem całkowicie pewien, że Erik rzeczywiście wchodził kilka razy do sypialni i rozmawiał z Charlene. Ale teraz, na jawie, nie byłem pewien, co właściwie się wydarzyło. Zadałem więc Charlene kilka pytań na temat tego, co się wydarzyło, nie sugerując niczego (aby nie wpłynąć na jej odpowiedź). Powiedziała, że Erik rzeczywiście wszedł kilka razy do sypialni, wsunął się obok niej do łóżka i prosił, aby pozwoliła mu zostać. Za każdym razem mówiła mu, aby wracał do własnego łóżka, a on w końcu spełniał jej życzenie. Ta dodatkowa informacja była dla mnie ważna, ponieważ pozwalała mi dostrzec, że doświadczyłem kolejnego momentu zwrotnego w procesie świadomego śnienia. Po raz pierwszy w stanie świadomego śnienia byłem świadomy na trzech poziomach równocześnie. Byłem świadomy scenerii snu (treści i obrazów), świadomy faktu, że śniłem i świadomy pewnych zdarzeń równocześnie zachodzących wokół mnie na planie fizycznym. Jednakże zwłaszcza w trzecim śnie doświadczyłem niezmiernie wyjątkowego stopnia stanu świadomego snu, który umożliwił odróżnienie tych trzech poziomów i zachowanie świadomości we śnie, aż do naturalnego zakończenia tego snu. Ten wysoki stopień świadomego śnienia dostarczył czegoś w rodzaju platformy mentalnej, na której mogłem mocno stanąć podczas snu. Z tej platformy łatwo mogłem rozróżnić trzy poziomy świadomości, w pełni kontrolując doświadczenia we śnie i mogąc całkowicie zachować świadomość śnienia przez nieograniczenie długi czas. Z doświadczenia tego wyciągnąłem wniosek, że kiedy podiom świadomości osoby śniącej świadomie jest wystarczająco wysoki, osoba taka może doznawać wszystkich tych procesów równocześnie i to bez wysiłku. Dodatkowo, w takim stanie świadomości, całe doświadczenie nasycone jest przejmującym uczuciem radości, ekstazy, mocy miłości i nadrzędnym pragnieniem jednej tylko rzeczy: stać się jednym ze Światłem! Doznania z Charlene w tym szczególnym śnie ujawniły kolejny, interesujący wymiar w moim pojmowaniu świadomego snu jako pola energii. W chwili, gdy śnił mi się "Dar Mędrca", świadome energie Charlene, o czym nie wiedziałem, były silnie połączone z moimi i działały z nimi w harmonii w specjalny sposób. Dopiero później tego samego dnia, gdy szczegółowo omawiałem z Charlene całe zdarzenie, dowiedziałem się, że poprzedniego dnia bardzo cieszyła się z mojego podniecenia świadomymi snami. Gdy położyła się spać, przeprowadziła z myślą o mnie intensywną wizualizację, wyobrażając sobie, że najbliższej nocy będę miał szczególne sny. Ponieważ przedtem nie powiedziała mi o tym, nie wiedziałem, że przeprowadziła z myślą o mnie wizualizację. Nie podejrzewała, że jej życzenia spełnią się do tego stopnia! To tylko powiększyło mój zachwyt nad cichą wymianą myśli, która nas połączyła, gdy tak samo zatytułowaliśmy ten sen. Pokazało to również, jaka moc możliwa jest do uzyskania podczas doświadczeń ze snami, gdy dwoje bliskich sobie ludzi połączy swoje pola energii i nada im ten sam kierunek. Ten sen był w moim eksperymencie znacznym krokiem naprzód. W "Darze Mędrca", w przeciwieństwie do poprzednich doświadczeń, ani siły z samego snu, ani pochodzące ze świata jawy nie potrafiły wytrącić mnie z równowagi ani zakłócić świadomości. We wcześniejszym śnie, "Bestialskim przerwaniu", przeszkadzająca siła z wnętrza snu wytrąciła mnie ze stanu świadomego śnienia. Przy innej okazji, parę lat przed rozpoczęciem eksperymentu, podczas popołudniowej drzemki zostałem wyrwany ze świadomego snu, gdy mój sąsiad włączył radio. Jednakże "Dar Mędrca" udowodnił, że jeśli świadomość we śnie jest wystarczająco silna i czysta, śniący może pozostać w stanie świadomego snu przez znacznie dłuższy okres czasu. Może świadomie zdecydować, że pozostanie w tym świadomym stanie na dłużej i będąc w nim potrafi jasno odróżnić scenerię snu od pewnych wydarzeń, które w tym samym czasie mogą zachodzić wokół niego na planie fizycznym. Zacząłem wtedy snuć rozważania, że jeśli śniący o dużym doświadczeniu w świadomym śnieniu potrafi być świadomy na trzech poziomach naraz, to być może mógłby być świadomy na czterech, pięciu, czy sześciu poziomach jednocześnie. Jeśli ludzki umysł zdolny jest do zachowania świadomej "uwagi" na wielu poziomach równocześnie, to musi też posiadać możliwość doskonalenia tej zdolności poprzez specjalny trening. Następnie zacząłem zastanawiać się, czy świadome śnienie mogłoby stać się specjalnym narzędziem służącym poszerzeniu ludzkiej świadomości. W przeciwieństwie do innych świadomych snów, trzy powyższe sny zdawały się być wypełnione przesłaniami. Wszystkie rozpoczęły się od ukazania mnie jako więźnia leżącego w małej celi. Ten obraz przypomniał mi, że wciąż czeka mnie dużo pracy, aby wyzwolić się psychicznie i duchowo. Chociaż sądzę, że podczas swojego życia znacznie rozwinąłem się jako człowiek, to jednak wciąż pozostawało wiele wyższych poziomów wolności do osiągnięcia i wiele zniewalających mnie myśli i nawyków do pokonania. Więzienna cela nie oznaczała żadnego szczególnego rodzaju uwięzienia, a raczej była ogólną metaforą symbolizującą obecny we mnie (jak i w każdym innym) podstawowy wewnętrzny dualizm mówiący o osobistym zmaganiu pomiędzy uwięzieniem a ostateczną wolnością. Przed "Darem Mędrca" było mi trudno wyobrazić sobie, czym mogło być pełne ludzkie wyzwolenie. Ale teraz, gdy we śnie zachowałem dłużej świadomość śnienia i odczułem stanowcze pragnienie odnalezienia Światła, pełne wyzwolenie jako możliwość dla człowieka wydało mi się dużo bardziej realne. Ów posmak świadomego wyzwolenia był zarówno trzeźwiący, jak i oszałamiający. Większość z nas pamięta przeżyte chwile, w których czuliśmy się całkowicie wolni i całkowicie w harmonii ze wszechświatem. Czasami ludzie doznają takich chwil spacerując brzegiem oceanu lub stojąc samotnie na górskim szczycie. Przywykliśmy nazywać te stany uczuciowe "oceanicznymi" lub "doświadczeniem szczytu". Potrafią one być przejmujące, piękne i silne, lecz dla większości z nas nie trwają zbyt długo. Trwają tylko krótkie chwile, a gdy mijają, zazwyczaj mówimy sobie, że niestety musimy wrócić do "rzeczywistości". Snując rozważania nad tym szczególnym świadomym snem doszedłem do przekonania, że wszyscy coraz częściej mamy szansę dotrzeć do tych wysokich rejonów w nas samych i stopniowo budować świadome odczucie, jak żyć na owych wysokościach. Zacząłem również dostrzegać, że dopóki ktoś nie posiądzie świadomej wiedzy, jak traktować te ożywiające energie, nie będzie wystarczająco silny wewnętrznie, aby je w sobie zachować. Będzie jedynie potrafił zetknąć się z nimi od czasu do czasu, by zaraz szybko je utracić, a potem spoglądać na nie z tęsknotą jak na "doznania szczytowe". Jednakże owe doznania szczytowe, nawet jeśli ulotne i subtelne, są niemałym wkładem w rozwój duchowy osoby, która je przeżywa. Bez nich życie stałoby się bezbarwne i nudne. Rozmyślając o moim eksperymencie zdałem sobie sprawę, że ostatecznym celem doznania szczytowego jest dostarczenie nam smaku ekstazy teraz, ponieważ smak jest lepszy niż nic i ponieważ smak jest jedyną rzeczą, którą większość z nas potrafiłaby obecnie znieść. Poza tym należy zrozumieć, że gdybyśmy mieli doznać pełnego uderzenia ekstazy bez odpowiedniego przygotowania, większość z nas prawdopodobnie umarłaby, ponieważ po prostu nie jesteśmy jeszcze na tyle silni wewnętrznie, aby znieść pełnię Światła. W kategoriach znaczeniowych symbol celi więziennej w powyższych trzech snach przypomniał mi, że nadal jestem więźniem, który ciągle musi pracować nad osiągnięciem pełni wolności umysłu, do której dążę. Nie miałem złych odczuć odnośnie tych obrazów, ani też nie uważałem je za negatywne. Raczej, oceniając obecny stan własnego rozwoju, postrzegałem je jako proste i bezpośrednie przedstawienie – co jest czym. Co ciekawe, temat uwięzienia pojawił się ponownie jakieś dziesięć miesięcy później w kolejnym świadomym śnie zatytułowanym "Nadejście Wężowej Mocy" [omawiam ten sen szczegółowo w rozdziale szóstym tej książki]. Osobiste refleksje i dzielenie się wrażeniami z "Daru Mędrca" ze studentami na wykładach oraz na kursach śnienia dało mi wiele innych cennych wskazówek. Sen ów przypomniał mi o pewnych duchowych zasadach, o których wcześniej słyszałem, a których teraz uczyłem się ponownie. Jedna z nich mówi, że prawdziwe pragnienie ujrzenia światła pochodzi z serca. W moim śnie podczas jazdy na wielbłądzie czułem olbrzymi ucisk w sercu i okolicy klatki piersiowej. Prawdziwe spełnienie tego pragnienia również odczuwalne jest w sercu. We śnie odczułem intensywne falowanie w piersiach, gdy znalazłem się w obecności Światła w postaci dzieciątka Jezus. We śnie czułem, jak moje serce otwiera się szeroko, a poprzez niekontrolowane łkanie uzewnętrzniła się moja wielka miłość do dziecka. Droga duchowa jest przede wszystkim drogą miłości, a nie drogą intelektualnych dociekań. Jej początkowa motywacja i końcowa kulminacja są sprawami serca. Od początku do końca jest to podróż miłości i chociaż intelektualne zrozumienie podróży ma swoją wartość, to jednak największą wartość ma miłość do tej podróży. Na każdej prawdziwej drodze duchowej intelekt nie jest panem serca, lecz jego sługą. Rozmyślałem też sporo o wrażeniu duchowego "dostrojenia się", jakie przeżyłem we śnie. Czułem to dostrojenie wewnątrz serca i czułem, jak było delikatne i subtelne. Przypominało mi chwile, gdy stałem przed moim radioodbiornikiem UKF i bardzo powoli obracałem pokrętłem strojenia częstotliwości, wsłuchując się w czystość dźwięku muzyki płynącej z głośników. Porównanie dostrajania długości własnych fal lub wibracji umysłu z falami radiowymi jest tutaj właściwe. Podobnie we śnie, gdy podróżowałem na wielbłądzie przez pustynię północnej Afryki, czułem to dostrojenie do obiektu moich pragnień – do dzieciątka Jezus, chociaż dziecko było oddalone o setki mil. Jaśniej niż kiedykolwiek ujrzałem, że wewnętrzne dostrojenie było warunkiem wstępnym podróży, bez niego nie czułbym nawet potrzeby jej odbycia. Ponadto nauczyłem się, że dzięki temu dostrojeniu byłem niejako wypełniony radością i odczuwałem wielką przyjemność i satysfakcję, i już dla nich samych długa i trudna podróż była warta starań. Nagroda przyszła bez opóźnienia. W tym śnie i na tym poziomie świadomości każdy krok w podróży dostarczał mi natychmiastowej nagrody. Gdy ktoś żyje całkowicie "na właściwym kursie", wtedy każdy moment niesie z sobą nutę radości. Długa podróż i poszukiwanie w tym śnie jest dobrym przykładem osoby żyjącej i działającej w harmonii z Tao [Tao lub Dao jest "Drogą" w starożytnej chińskiej religii zwanej taoizmem. Istotą nauk taoizmu jest założenie, że życie duchowe polega przede wszystkim na tworzeniu wewnętrznej harmonii, równowagi i spokoju, tak aby jednostka mogła żyć w harmonii z płynącym i zmieniającym się światem wokół niej. Filozofia Tao jest podobna do tradycyjnej chrześcijańskiej koncepcji akceptowania woli Bożej], z ruchem wszechświata. To doznanie wewnętrznej harmonii wraz z pełnym wewnętrznym dostrojeniem do ostatecznego celu – Światła, dało mi taką radość, że potrafiłem pokonać wszystkie negatywne siły napotkane we śnie. W tym cudownym stanie świadomości łatwo znosiłem niewygody i trudy podróży, ponieważ byłem całkowicie skupiony na Świetle i radości pochodzącej z poszukiwania go. Mając wiele świadomych snów w ciągu ostatnich sześciu lat zdałem sobie sprawę, jak wiele nauczył mnie "Dar Mędrca" o poziomach świadomego śnienia. Przede wszystkim zdałem sobie sprawę z faktu, że istnieje wiele poziomów świadomego śnienia. Prawdopodobnie ilość tych poziomów sięga nieskończoności, nikt w zasadzie nie potrafi zliczyć ich wszystkich, czy też stworzyć psychologiczny model pozwalający je opisać. Jakakolwiek próba tego rodzaju zdaje się być bez znaczenia i niemożliwa do zrealizowania. "Dar Mędrca" był pod wieloma względami owocnym wydarzeniem. Nie tylko otrzymałem zdumiewający i długi scenariusz senny, bogaty w obrazy pełne znaczeń, ale przede wszystkim jakość świadomości w tym śnie była znacznie wyższa i bardziej czysta, niż w jakimkolwiek innym stanie umysłu, jaki zdarzało mi się doznawać kiedykolwiek wcześniej. Czystość obrazu samego wydarzenia była niemożliwa do opisania, a treść złożona. Na przykład będąc w tym stanie, podczas długiej podróży przez pustynię, doświadczyłem równocześnie dwóch rodzajów czasu: chronos i kairos. Te zapożyczone od starożytnych Greków terminy mówią o ich wiedzy na temat dwóch wymiarów czasu. Chronos było to dla nich doświadczenie czasu jako ciągłości, liniowa chronologiczna sekwencja wydarzeń, którą zazwyczaj nazywamy "upływem czasu". Natomiast kairos było słowem opisującym doświadczenie "ponadczasowego czasu". Było najpełniejszą świadomością obecnej chwili, która w jakiś sposób zawiera w sobie wszystko. W tradycyjnej chrześcijańskiej terminologii ten wymiar czasu nazywany jest "świętą chwilą" lub "wiecznym teraz". Jednym z zaskakujących odkryć, którego dokonałem będąc w odmiennym stanie w "Darze Mędrca", było to, że można doświadczyć obu tych wymiarów czasu jednocześnie. Wcześniej o tej dwoistości czasu miałem wyobrażenie typu "to albo tamto", i zazwyczaj doświadczałem tylko jednego rodzaju czasu w danym momencie. W tym wysoce świadomym stanie śnienia po raz pierwszy w życiu, z tego co świadomie pamiętam, doznałem zespolenia się owej mentalnej dwoistości. Jeżeli ta wypełniona światłem świadomość jest w jakikolwiek sposób podobna do tego, co mistrzowie duchowi nazywają satori, samadhi lub oświeceniem, to rozumiem teraz ich pragnienie pozostania na stałe w tym stanie. Błogości tego stanu nie można z niczym porównać. Jego powab ogarnia człowieka całkowicie i jest to nawet w pewnym sensie uzależniające. Czuję się zobowiązany, by powtórnie przemyśleć i rozszerzyć obecne spojrzenie na studia nad snami, w których zwyczajowo rozróżniamy zwykłe sny, przedświadome sny i świadome sny. Jestem głęboko przekonany, że podział na te trzy kategorie jest niepełny i niewystarczający. Czuję to od czasu snu, w którym doświadczyłem świadomości tak bardzo odmiennej i wykraczającej poza wszystko, z czym się dotychczas zetknąłem. W tym momencie chciałbym zastosować wobec świadomego snu koncepcję spektrum świadomości i przyjąć, że w obrębie stanu świadomego śnienia można uzyskać dostęp do formy lub sfery energii psychicznej, która jest tak obszerna, tak szeroka i tak unikalna, że wykracza poza możliwości klasyfikacji i poza to, co zwykle z perspektywy stanu jawy nazywamy "świadomością". Chciałbym teraz powrócić do dalszych komentarzy na temat samego snu. W "Darze Mędrca" dwaj rabusie symbolizowali możliwość przemocy, która jest wiecznie obecna w świecie. Traktuję ich jako przypomnienie, że siły przemocy mogą pojawić się w moim życiu w każdej chwili, a obecność ich jest wyzwaniem stanowiącym część podróży duchowej. Prawdę mówiąc zacząłem czuć, że praktyka świadomego śnienia czyni mnie nieco bezbronnym. Jedną z moich obaw było to, że mógłbym stać się "zbyt wrażliwy", na tyle wrażliwy w odczuwaniu i w subtelnych obszarach umysłu, że nie potrafiłbym odnosić się do zwykłych sytuacji czy przeżywać zwykłych stresów codziennego życia. Najwyraźniej potrzebowałem przypomnienia, że nie jestem poza, czy ponad zasięgiem bezpośredniego zagrożenia fizycznego lub emocjonalnego. Sen jasno mi o tym przypominał i udzielał cennych wskazówek, w jaki sposób reagować, kiedy potencjalnie jestem zagrożony. Ukazał sposób skupiania uwagi wewnątrz siebie, aby stać się zrównoważonym, skoncentrowanym w pełni mocy, oraz czuć pewność siebie, która w takim stanie jest możliwa. We śnie czułem, że nic mi nie grozi ze strony rabusiów. Ogarnęło mnie niemal niewytłumaczalne uczucie wewnętrznej siły. Tak wzmocniony wewnętrznie doznałem łaski Bożej. Ogień mogący wystrzelić z moich oczu był cudowną nagrodą. Czułem, że mógłbym posłać z oczu dwa palące promienie światła laserowego, jakbym miał jakąś specjalną, niesamowitą broń, której mógłbym użyć w razie potrzeby. Jednakże we śnie czułem głęboką radość wiedząc, że nie będę musiał użyć tej broni. Miałem spokojny umysł nie zamierzając ukarać zbójców lub atakować ich jako pierwszy. W tym stanie świadomości nie czułem chęci atakowania, chociaż byłem w pełni świadomy mojej mocy. Czułem się całkowicie bezpieczny, nic mi nie zagrażało z ich strony. Sen udzielił mi jasnego przesłania: spokój pochodzi z wewnętrznej siły. Mój własny spokój umysłu nie zależy od niczego, co robią lub zamierzają robić inni. Gdy jestem w pełni sił i w pełni świadomy, wtedy czuję spokój. W tym momencie w umyśle pojawiło mi się pytanie: "Jaki rodzaj agresji symbolizowali ci dwaj rabusie?" Czy oznaczali kogoś szczególnego w moim życiu, kogoś, kto stanowił dla mnie zagrożenie, czy też symbolizowali moją wewnętrzną agresję, agresywne uczucia i instynkty? Pracując ze snami od wielu lat, zacząłem w końcu zastępować myślenie "albo albo" myśleniem "to i tamto". Odkryłem, że postrzeganie snu bardziej jako poezję niż prozę jest cenniejsze, i stąd zrodziła się konieczność przyjęcia, że sny mówią do nas na wielu płaszczyznach znaczeniowych jednocześnie. W pewnym momencie mojej ewolucji ujrzałem, że sen może przynieść wiele korzyści, jeżeli będziemy pytać: "O czym to wszystko może mi powiedzieć?" zamiast "Co on oznacza?" Jeśli zrezygnujemy z założenia, że sen posiada tylko jedno znaczenie, otworzymy się na obfitość tego, co świat snu ma do zaoferowania. Zgodnie z tymi założeniami zacząłem postrzegać dwóch zbójców ze snu na obu poziomach jako symbole zewnętrznej agresji i równocześnie wewnętrznej agresji. Inaczej mówiąc, podstawowa zasada snu uczyła tego samego: Jeżeli pozostanę skoncentrowany i zrównoważony, silnie skupiony wewnętrznie, to nie zostanę zaatakowany lub pokonany przez agresywne siły. Uznanie i rozwiązanie problemu mojej wewnętrznej agresji okazało się zadaniem rzucającym największe wyzwania. Była to trafna ilustracja bardzo trudnej sytuacji, w której znajdowałem się w danym momencie życia. Mniej więcej rok przed rozpoczęciem mojego eksperymentu kilkunastoletni chłopak z sąsiedztwa, mieszkający obok, często bardzo głośno odtwarzał na swoim sprzęcie stereo muzykę punk-rockową. Głośność dźwięku przez większość czasu była bardzo wysoka i atakowała mnie i moją rodzinę o rozmaitych porach, niekiedy wczesnym rankiem. Ponieważ okna naszej sypialni znajdowały się bardzo blisko jego domu, byliśmy narażeni na działanie tej muzyki. Przez wiele miesięcy starałem się zmusić go do współpracy, bezskutecznie prosząc, aby ściszył muzykę. W końcu chłopak zniecierpliwił się i obiecywał mi wszystko, o cokolwiek prosiłem, po to tylko, żebym zostawił go w spokoju i przestał prosić. Gdy zwróciłem się ze skargą do matki chłopca, zacząłem dostrzegać pełniejszy obraz jego sytuacji rodzinnej. Jego ojczym ostatnio opuścił dom i chłopak był przygnębiony. Zrozumiałem, że rodzice nie kontrolowali go. Taka męka trwała przez wiele miesięcy. Często kilka razy na tydzień, czasami w środku nocy, byliśmy atakowani przez niezwykle głośną muzykę. Niekiedy uderzenia te trwały pięć do dziesięciu minut, a czasem nawet przez dwie do trzech godzin. Po około półtora roku emocjonalnych niepokojów zaczęły wypełniać mnie uczucia frustracji, silnego gniewu i wściekłości na chłopaka. W końcu byłem tak rozwścieczony, że miałem ochotę zabić go za jego gwałtowność i już w kilku sytuacjach zamierzałem wziąć kij baseballowy, pójść do sąsiadów i w napadzie wściekłości rozwalić wszystko, co tylko się da. Oczywiście musiałem kontrolować te impulsy, a powstrzymywanie ich sprawiało, że były jeszcze bardziej intensywne i gwałtowne. Z przerażeniem odkryłem, że byłem pełen morderczej wściekłości. Po raz pierwszy w życiu rozważałem zabicie drugiej istoty ludzkiej. Przeżyłem szok, gdy uświadomiłem sobie, że poznałem od wewnątrz, jak człowiek może doprowadzić drugiego człowieka do zabójstwa. Teraz wiedziałem, że moi wewnętrzni "przydrożni zbójcy" mogliby zdominować moją osobowość, gdyby pewne negatywne okoliczności trwały dostatecznie długo. Charlene i ja zaczęliśmy wzywać policję, gdy tylko chłopak i jego nastoletni koledzy wszczynali wrzawę. Lecz kolejne wizyty policji w jego domu niczego nie zmieniły z wyjątkiem tego, że sytuacja, która i tak była już dość napięta, pogorszyła się. Chłopak i jego przyjaciele zaczęli bawić się z policją w "kotka i myszkę" wyłączając stereo i udając chęć zgody, gdy tylko zjawiał się wóz policyjny, i włączali muzykę na cały regulator, gdy policja odjeżdżała. W ogóle nie przejmując się policją, nie respektując tego, o co ich proszono, nadal zakłócali nasze życie i sen, i oczywiście burzyli ład mojego świata snów. W końcu nie mogąc już dłużej tego wytrzymać Charlene i ja podjęliśmy pośpieszną, powodowaną naciskiem decyzję o wynajęciu komuś naszego domu i wyprowadzeniu się. Już od jakiegoś czasu planowaliśmy przeprowadzkę, ale w takich okolicznościach czułem się przedwcześnie wygnany z własnego domu. Totalna frustracja, która była wynikiem tych zajść, uczyniła je jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń mojego życia. Jeszcze bardziej bolesny był fakt, że byłem bezradny w tej sytuacji i nie potrafiłem zachować jasności umysłu i wewnętrznej siły potrzebnej, aby obronić się przed "zbójcami" mieszkającymi tuż obok. "Dar Mędrca" przyśnił mi się około jednego roku przed podjęciem tej wymuszonej decyzji o wyniesieniu się ze starego sąsiedztwa. Dostrzegłem wkrótce, że ten świadomy sen udzielił mi wielu lekcji o życiu, o ciemności, i o jasności. Od chwili, gdy to dostrzegłem, lekcje wynikające z tego snu przemawiały do mnie szybko i gwałtownie, tak szybko i gwałtownie, że nie byłem w stanie nauczyć się ich wszystkich w jednym czasie. Po prostu nie miałem dość czasu i energii, aby przyswoić i przetrawić tak nagły przypływ idei, wydarzeń i emocji. Prawdopodobnie najtrudniejszą lekcją ze wszystkich była konieczność uznania istnienia "wewnętrznego zbójcy", czyli własnej skłonności do przemocy w drastycznych sytuacjach. Ta część mojej ciemnej strony, mój "cień", jak określał to Jung, silnie rzutowała na nastolatka z sąsiedztwa i jego przyjaciół "chuliganów". Intensywność mojej projekcji sprawiła, że stałem się wyjątkowo drażliwy i zanadto pobudliwy na ich agresywne zachowania. Mimo że przez lata, gdy byliśmy sąsiadami, zawsze zwracałem uwagę, żeby zachowywać negatywną opinię o chłopaku wyłącznie dla siebie, zaś zewnętrznie być mu przyjaznym, to wewnątrz siebie często krytykowałem go i odrzucałem. Niestety w owym czasie nie powstrzymałem negatywnych reakcji wobec chłopaka, a wewnętrzny konflikt z nim narastał. Niefortunny był dla mnie też fakt, że również w wymiarze zewnętrznym nie byłem gotów do konfliktu. Byłem zawiedziony i sfrustrowany nieudanymi próbami powstrzymywania stereofonicznego ataku z sąsiedztwa. W rezultacie zrozumiałem to wszystko dopiero po jakimś czasie, a nieraz łatwiej jest rozumieć coś po czasie, niż na bieżąco. Zrozumiałem, że byłem nieprzygotowany, ponieważ nie do końca jeszcze zerwałem z uwarunkowaniem z dzieciństwa polegającym na byciu "miłym facetem". Moi rodzice zawsze uczyli mnie, aby "nie walczyć" i gdzieś na drodze rozwoju całkowicie przyswoiłem sobie to ich przesłanie. Spędziłem też jedenaście lat życia studiując w rzymsko-katolickim seminarium, aby zostać księdzem. Między czternastym a dwudziestym piątym rokiem życia systematycznie uczono mnie "nadstawiania drugiego policzka", praktykowania "tolerancji" i "bezgranicznej cierpliwości". Księża przede wszystkim uczeni są bycia miłym i rzadko są zachęcani do agresji, nawet w samoobronie. Ale ważniejsze niż rodzinne i społeczne uwarunkowania jest to, że jak na mężczyznę mam niesłychanie wrażliwy charakter i osobowość. Nienawidzę walki. Agresja, hałas i chaos już od dzieciństwa zawsze mnie odpychały. Dlatego moja agresja została gdzieś pogrzebana i była dla mnie stosunkowo niedostępna, od wczesnego dzieciństwa istniejąc w mojej nieświadomości. Kiedy zmagałem się z młodocianym przeciwnikiem, żadne konkretne pomysły, jak skutecznie z nim walczyć, nie przychodziły mi do głowy. W końcu, prawie dwa lata po tym, jak z Charlene wyprowadziliśmy się ze starego sąsiedztwa, jasno zrozumiałem to wszystko przeżywszy inny sen [opisałem ten sen oraz refleksje na jego temat w rozdziale dziewiątym, zatytułowanym "Słodki Róg Genowefy"]. Jednakże w danym momencie byłem całkowicie uwikłany zarówno w konflikt wewnętrzny, jak i w relacji z chłopakiem, a możliwość bycia skutecznie agresywnym była dla mnie czymś obcym. Kolejnym istotnym symbolem we śnie oprócz zbójców była postać króla Heroda. Na różne sposoby Herod ze swoimi ciemnymi włosami, błyszczącymi, płomiennymi oczami i wspaniałą ciemnoczerwoną szatą, którą nosił, przypominał mi mnie samego. Szata we śnie miała dokładnie taki sam kolor, jak długa, specjalnie skrojona szata, którą miałem na sobie w dniu ślubu i starannie przechowywałem przez lata jako pamiątkę. Podobieństwo kolorów pomiędzy szatą Heroda a moją specjalną szatą ślubną było dodatkowym, niezwykłym dowodem, wskazującym bardzo jasno, że postać Heroda była tak naprawdę częścią mnie. Nieświadomość tak mocno chciała, abym widział Heroda w ten sposób, że stworzyła ten unikalny symbol. Osoba postronna analizująca ten symbol mogła go łatwo przeoczyć, ale mnie udało się dostrzec go natychmiast i to z dużą dozą intensywnych emocji. Ten typ niuansu znajdowanego we śnie, jest dobrym przykładem twórczych i zmuszających do działania sposobów, za których pomocą nieświadomy umysł może do nas mówić. Herod symbolizował również tę część mnie, która zewnętrznie wydaje się być gotowa, by przyjąć intuicyjną świadomość śnienia ze względu na nią samą, ale wewnętrznie tak naprawdę nie jest jeszcze do niej dostrojona. Herod ujmował swoim wyglądem zewnętrznym, ale brak mu było wewnętrznego dostrojenia. Jego wielokrotne szyderstwa przypominały mi o moich przypadkowych odczuciach sceptycyzmu i cynizmu wobec własnej pracy ze świadomym śnieniem, medytacją, wizualizacją i innymi podobnymi psychiczno-duchowymi działaniami. Mimo że jestem związany z podobnymi działaniami od lat, to jednak od czasu do czasu mam napady wewnętrznych wątpliwości i sceptycyzmu odnośnie ich rzeczywistej wartości i efektywności. Chociaż nieraz moje wątpliwości są duże, to jednak poprzez lata zawsze umiałem radzić sobie z nimi i zdobywałem dostateczną nagrodę oraz potwierdzenie, że praca ze snami ma rację bytu i jest przynoszącym mi korzyści narzędziem psychoterapeutycznym. Postać Heroda we śnie była tą wypieszczoną, wyrafinowaną, układną, sceptyczną częścią mnie, która nie wierzy w skuteczność uzdrawiania psychicznego, choć otwarcie głosi, że tak nie jest. Jak każdy typowy szyderca Herod otaczał się gronem pseudomędrców, miernych astrologów, którzy nieświadomie potęgowali jego własną mierność. Jednakże w tym śnie mędrzec, mag, stanowił silniejszą część mojej osoby i zdominował obraz Heroda, przejrzał na wskroś jego szyderstwa i wszystkie powierzchowne przejawy dostojeństwa. Dzięki nadzwyczajnemu walorowi tego świadomego momentu szybko dostrzegłem już po raz kolejny, że tak wiele z tego, co widzimy i tworzymy w tym świecie, zależy od wewnętrznej jakości świadomości, jaką reprezentujemy. Herod bez wewnętrznego dostrojenia po prostu nie potrafił docenić poszukiwań mędrca, ani ocenić wartości gwiazdy, dzieciątka Jezus, w końcu samego Światła. Jako człowiek ciemności i przywykły do ciemności mógł jedynie przeciwstawiać się nadejściu Światła. Sen dał mi wiele zachęty przekazując, że moje wyższe ja symbolizowane przez mędrca łatwo pokonało sceptyka i szydercę. We śnie, gdy tylko dostrzegłem, że Herod nie był wewnętrznie dostrojony, podjąłem natychmiastową decyzję: kontynuować podróż bez jego pomocy. Ten natychmiastowy wybór potwierdził koncepcję mówiącą, że dostrojenie czyjejś świadomości do "serca" jest niezbędnym warunkiem poprzedzającym psychiczno-duchową podróż. Bez jego spełnienia wszystko zawodzi. Wspaniała królewska szata, piękny dywan i zastępy astrologów niewiele się liczą. Nie jest to istotne w poszukiwaniach. Materialne oznaki dostojeństwa bez względu na to, jak szykowne, eleganckie lub piękne, nie są w podróży rzeczą tak istotną. Chrystus jako nosiciel Światła przyszedł, aby uświadomić nam świadomość samą w sobie. Przyszedł, by ogłosić, że nic w świecie nie jest tak cenne, jak jakość naszej świadomości [przybyłem aby oni mieli życie i mieli je w obfitości." (Ewangelia wg św, Jana 10:10)]. Gdy tylko we śnie opuściłem pałac Heroda, znów ujrzałem "dużą, jasno świecącą nad północno-wschodnim horyzontem gwiazdę". Ta część snu dostarczyła mi doskonałego przykładu tego, jak w życiu człowiek czuje się dobrze, gdy po dłuższej przerwie wraca na właściwą dla siebie ścieżkę. Gdy tylko podjąłem właściwe działanie i opuściłem pałac Heroda, byłem pod wrażeniem odkrywając, jak szybko moje wewnętrzne dostrojenie pozwoliło mi zlokalizować gwiazdę i podążyć za nią. W tym wypadku nagrody za odpowiednie działanie były natychmiastowe. We śnie przybyłem wówczas z olbrzymią radością i cudownym poczuciem spełnienia do długo poszukiwanego celu. Ta scena snu miała tyle do przekazania. Wątpię, czy kiedykolwiek w życiu wyczerpię ten temat. W przeciwieństwie do przepychu i wyrafinowania pałacu Heroda scena ta była pełna spokoju i prostoty. Panował w niej duch pokory i ciszy – ważne oznaki prawdziwej wielkości. A przede wszystkim – było tam Światło! W końcu podróżujący mędrzec dotarł do źródła Światła! Promieniowało ono nieprzerwanie z ciała dziecka i rozświetlało cały dom i wszystkich, którzy się w nim znajdowali. Dziecko miało prosty i pełen miłości uśmiech na twarzy... ciągle promienny, stale i nieprzerwanie. Jak słońce, którego jedynym celem jest wysyłanie w świat pięknych promieni. Rozmyślałem często, że istotą tej sceny było Światło, a nie samo dzieciątko Jezus. Dziecko było wehikułem, nosicielem Światła. Jednakże samo Światło było istotą poszukiwań. To właśnie Światło jest tym, czego poszukuje świadomie śniący i z czym chciałem się zjednoczyć podczas mojego eksperymentu. W moim konkretnym przypadku nie jest czymś zaskakującym, że świadomy sen przedstawił mi Chrystusa jako nosiciela Światła. Wynika to z moich silnych rzymsko-katolickich korzeni oraz życia i wychowania w kulturze chrześcijańskiej. Nie jest też zaskoczeniem to, że aby przekazać Światło, sen zaoferował odtworzenie jednej z głównych opowieści Nowego Testamentu i powierzył mi rolę w tej historii. Oba te fakty były mi dobrze znane i sprawiały wiele zadowolenia. Jednakże jestem przekonany, że Światło świata świadomego snu może zostać oddane przez jakikolwiek inny stosowny symbol, bez względu na to, czy jest uważany za wyraźnie religijny, czy też nie. Przekonany jestem, że Budda, Mahatma, czy Mojżesz mogliby w świadomym śnie być z łatwością takimi nosicielami, odpowiednio do kulturowego i edukacyjnego rodowodu śniącego. Światło może zostać przekazane także przez inne obrazy, ogólnie uważane za niereligijne, jakie pojawiały się w niektórych moich świadomych snach, takie jak orzeł z rozpostartymi skrzydłami, drzewa, kwiaty, kryształy, obiekty sztuki czy inne piękne obrazy. W końcu nie ma większego znaczenia, w jakiej formie Światło jest przekazywane. To kontakt ze Światłem jest tym, co najcenniejsze i co przynosi najwięcej korzyści w uprawianiu świadomego śnienia. Samo Światło zawsze jest ważniejsze niż to, co je przekazuje. Dalsze refleksje uświadomiły mi, że taki sen jak "Dar Mędrca" byłby prawdopodobnie wysoko ceniony w oczach wielu ludzi, jednakże nie ma sposobu, aby przewidzieć lub zagwarantować pojawienie się takiego "skarbu". Należy podchodzić do stanu świadomego śnienia łącząc jednocześnie postawę "szukania" jak i "przyzwolenia". Być może stosowne jest zapraszać Światło, ale żądanie, aby się pojawiło, jest z pewnością bezowocne. Rodzaj "niezachłannego pożądania" [Sparrow, tamże, str. 36-37], które jest stosowne w tym poszukiwaniu, jest wrażliwym i delikatnym stanem umysłu. Jest to stan pełen oczekiwania, a jednocześnie pozbawiony wszelkich oczekiwań. Jest to stan, który kształtuje głęboką więź pomiędzy jednostką a kosmosem. Jest to stan, w którym człowiek pragnie wypracować dziwną, a jednocześnie istotną równowagę wewnętrzną i pragnie pozostawać w tej równowadze przez nieograniczony okres czasu. Jeśli kiedyś wielki "dar – sen" wystąpi, będzie oczekiwany i zarówno nieoczekiwany. Jest to dar Ducha, perła o wielkiej wartości, która przybywa w przypadkowym momencie. Gdy "Dar Mędrca" osiągnął punkt kulminacyjny, czułem olbrzymi przypływ targających mną emocji, przypływ tak przytłaczający, że przedarł się przez zwyczajowe bariery obronne mojego ego i mojej samokontroli. We śnie szlochałem i wydawało się, że trwało to przez długi czas, całkowicie bez kontroli. W przypływie emocji, które odbierałem pozytywnie, całym moim ciałem wstrząsały dreszcze. Była to dla mnie ulga, odprężenie i dotarcie do pełni. W tej scenie znalazłem się wreszcie w domu. Nie było już potrzeby podróżowania i narażania się na ryzyko długich, ciężkich poszukiwań. Uczucie dotarcia do kresu było silne i podkreślone przez dwa szczególne zjawiska psychiczne we śnie: błyskawiczny przegląd całej podróży i telepatyczną rozmowę z Marią. W jednym błysku cała podróż i każdy pojedynczy szczegół przemknął przez moją pamięć. Cała historia podróży została odtworzona w jednej chwili. Doniosłość i pełnia tej chwili były jasne i bezbłędne. Ten błyskawiczny przegląd przypomniał mi pewne doznanie opisywane przez ludzi, którzy przeżyli doświadczenia bliskie śmierci. Podają oni, że w momencie gdy uświadomili sobie, że mają umrzeć, widzieli całe swoje życie przemykające przed nimi w ciągu jednej chwili. W przeszłości na ogół odnosiłem się sceptycznie do podobnych relacji, dziwiąc się, jak tak wielka ilość wydarzeń mogła przemknąć przez czyjś umysł w jednej chwili. Ale doświadczywszy tego w świadomym śnie, przekonałem się w pełni, że w odmiennym stanie świadomości, takim jak świadomy sen lub bliskość śmierci, podobne doznania są realne. W tym niesamowitym momencie tysiące, czy być może miliony myśli i wspomnień, przelały się przez mój umysł jak gigantyczny strumień, a każdy indywidualny obraz pojawiał się we właściwej kolejności. Dokonało się to tak, jak powiedział William Blake, że w takiej chwili dusza może przeżyć "wieczność w godzinę" [Wiliam Blake "Wróżby Niewinności" z tomu Poezje wybrane, tłum. Zygmunt Kubiak: Zobaczyć świat w ziarenku piasku / Niebiosa w jednym kwiecie z lasu / W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar / W godzinie nieskończoność czasu]. Telepatyczna wymiana myśli z Marią, matką dzieciątka Jezus, okazuje się kolejnym zadziwiającym szczegółem tego świadomego snu. Patrzeć we śnie w jej oczy i wiedzieć, że rozumiała mnie całkowicie, było wspaniałym doznaniem. Ta wzajemna, równoczesna telepatyczna wymiana myśli, jak wszystkie autentyczne doznania telepatyczne, nie da się wyrazić słowami. Ulga i radość, które czułem w tej chwili jedności, nie dadzą się opisać. Telepatyczna komunikacja wnosi w nasze życie wiele cudownych i podniecających możliwości. Być może pewnego dnia, gdy istoty ludzkie będą bardziej psychicznie dostrojone do siebie, będą mogły porozumiewać się ze sobą telepatycznie do tego stopnia, że słowa rzadko kiedy będą potrzebne. Telepatia w owym śnie kazała mi zastanowić się nad możliwościami czekającymi na nas w jakimś przyszłym stanie ewolucji. We śnie rozumiałem Marię całkowicie, tak jak ona całkowicie rozumiała mnie. W owym momencie dziesiątki przesłań i myśli przepływało błyskawicznie pomiędzy nami tam i z powrotem, ponownie i ponownie, każda z prędkością światła i z idealną dokładnością. Każde przesłanie było wysyłane w jasny sposób i tak samo w pełni odbierane. Każde przesłanie było czytelnie przekazywane w odpowiedniej kolejności i porządku. Pomiędzy nami nie było żadnych zakłóceń ani potrzeby wyjaśnień. Wszystko przebiegało bez wysiłku i w przeciągu chwili. Zgodnie z opisem w Nowym Testamencie [Ewangelia wg św. Mateusza 2:11] trzej mędrcy przynieśli nowo narodzonemu Jezusowi specjalne dary – złoto, kadzidło i mirrę. Tradycyjna interpretacja tych darów, którą poznałem w trakcie mojego rzymskokatolickiego wychowania, mówiła, że każdy z darów miał specjalne znaczenie, każdy dar przekazywał prorocze przesłanie o życiu nowo narodzonego dziecka. Zgodnie z tą ustną tradycją Jezus otrzymał złoto, ponieważ pewnego dnia miał zostać ogłoszony królem, kadzidło – ponieważ miał zostać ogłoszony boskim i mirrę, specjalny balsam medyczny – ponieważ pewnego dnia miał cierpieć i umrzeć. Gdy rozmyślałem nad darem złota, który we śnie ofiarowałem Jezusowi, przypomniało mi się wiele rzeczy. Każda osoba ma egzystencjalną potrzebę ofiarowania czegoś światu. Uważam tę potrzebę za "egzystencjalną", gdyż wypływa z samego faktu naszego istnienia. Każdy ma jakiś dar do ofiarowania. Nasza podróż, pielgrzymka życia, tak długo wydaje się pielgrzymowi nieukończona, dopóki nie złoży w niej swojego daru. Każdy czuje się wewnętrznie zobowiązany ofiarować swój dar. Powstrzymanie tego procesu prowadzi do zniszczenia osobowości i stopniowego przekształcenia radosnego bytu w gorycz. Dlatego też ofiarowanie daru i wyzwolenie osobistej kreatywności idą ręka w rękę. Sądzę, że nie tylko każdy jest egzystencjalnie zmuszony do ofiarowania darów, ale także każdy ma swój specjalny dar, "dar darów", który przewyższa wszystkie inne. Niektórzy z nas walczą i szukają w życiu przez długi czas, chcąc znaleźć ten specjalny dar w sobie, aby stać się w pełni świadomymi jakiegoś szczególnego talentu. Inni zdają się odkrywać go w życiu łatwo i raczej wcześnie. Jednakże odkrywszy go musimy podjąć ważną decyzję: Czy zezwolimy sobie podzielić się tym darem ze światem? Takie dzielenie się wymaga pewnego rodzaju poddania się, przebicia przez wewnętrzny jazgot własnego ego i przez lęk przed odrzuceniem, który ludzie często czują, kiedy mają ujawnić swoje specjalne dary. Często musimy przebić się przez lęki i obawy odnośnie niepowodzeń czy sukcesów, akceptacji lub odrzucenia, docenienia lub potępienia, porównywania naszego daru z czyimś darem, zyskania sławy lub pogardy z powodu daru i tak dalej. Gdy przebijamy się przez wszystkie napotkane przeszkody, w końcu łączymy się z tą wyższą siłą, która pomaga nam odnaleźć nasze najprawdziwsze miejsce w świecie i pomaga nam przyjąć je ze spokojem umysłu. W moim świadomym śnie, gdy ofiarowywałem dzieciątku Jezus mój dar "czystego złota", było dla mnie zupełnie jasne, że ofiarowuję mój najlepszy dar. Nie przyszło mi we śnie na myśl, żeby się przed tym powstrzymać. Ofiarowałem to, co miałem najlepszego, ponieważ po długim czasie dotarłem wreszcie do samego Czystego Światła. Ten najwyższy dar był ofiarowany z pełnym i natychmiastowym oddaniem i całkowicie poza kontrolą (niekontrolowane szlochanie). Poddanie było całkowite. Dokonało się ono na każdym poziomie mojej istoty. Czułem, jakby łkała każda komórka mojego ciała, jednak w żaden sposób poddanie to nie było doświadczone jako "strata". Wręcz przeciwnie. We śnie odebrałem to jako niezmierny zysk, jako wymianę z wszechświatem, dzięki której poczułem się fantastycznie wzbogacony. Z radością oddałem czyste złoto, łkające ciało i brak opanowania, aby otrzymać największy dar ze wszystkich: pełne pokoju i miłości zespolenie się z Czystym Światłem. Takie oddanie w żaden sposób nie może być postrzegane jako "porażka". Przeciwnie, doświadczyłem kulminacji największego zwycięstwa, jakie kiedykolwiek przeżyłem we śnie, a także w całym moim życiu. W owej scenerii świadomego snu napotkałem istotny paradoks [najlepszą definicją słowa paradoks, jaką kiedykolwiek słyszałem, jest: "paradoks jest pozorna sprzecznością określeń, która jest niemniej w jakiś sposób prawdziwa"] duchowej transformacji: poddając się zwyciężamy, dając otrzymujemy, wyzbywając się zyskujemy najcenniejszy dar, jaki wszechświat ma do zaoferowania: samo, czyste Światło. Ostatni moment snu przypominał mi szopkę bożonarodzeniową. Wszystkie postacie były nieruchome, stały, siedziały, lub klęczały w odpowiednich dla siebie miejscach, podczas gdy z centralnej postaci emanowało światło przyciągające całą moją uwagę. Pod koniec snu cały czas byłem w stanie pełnej świadomości i byłem całkowicie skoncentrowany na dzieciątku Jezus, pozwalając cennemu światłu, które z niego emanowało, wnikać do mojego serca i duszy. Pragnąłem jedynie pozwolić, aby światło to wnikało w każdą część mnie, wszystkie pory skóry, i pragnąłem wchłonąć je całkowicie. Na wiele sposobów zakończenie tego świadomego snu było dziwniejsze niż fikcja i niosło ze sobą nutę humoru, który rozładowywał napięcie. To zdumiewające, że Charlene próbowała pobudzić mnie seksualnie (moje ciało fizyczne) właśnie wtedy, gdy sen zbliżał się do końcowego momentu. Jakie niesamowite zgranie! Po przemyśleniach dostrzegłem, że jej zabiegi były ważną częścią nauk zawartych w tym szczególnym śnie. Przez wiele lat słyszałem o naukach wschodnich mistrzów duchowych mówiących, że pewne wyższe stany świadomości są przyjemniejsze i bardziej ekstatyczne niż stosunek seksualny i orgazm. Teraz, zdobywszy osobiste doświadczenie w tym świadomym śnie, mogę potwierdzić, że te teorie są słuszne. Pod koniec snu, gdy byłem świadomy na trzech poziomach jednocześnie i gdy wiedziałem, jaki jest mój wybór, nie miałem żadnych wątpliwości ani wahań, co powinienem wybrać. Nigdy nie oddałbym duchowej ekstazy tego świadomego snu za przyjemności seksualne ciała fizycznego. Nawet teraz, kiedy to piszę, jakościowa różnica pomiędzy tymi dwoma poziomami przyjemności jest dla mnie ciągle wyraźna. Omawiając to zagadnienie w żaden sposób nie dewaluuję ani nie umniejszam uroku i wartości przyjemności seksualnej. Próbuję jedynie powiedzieć, że doświadczenie to przekonało mnie, że wyższe poziomy ekstazy naprawdę istnieją, a przyjemność i spełnienie, które ludzie mogą tam doznać, przewyższają nasze najśmielsze wyobrażenia. Stan świadomego snu oferuje nam dostęp do tych odmiennych lub wyższych stanów świadomości wraz z wieloma towarzyszącymi niespodziankami, przyjemnościami i ekstazami, które są nieoczekiwane i wykraczają poza zwykłe ludzkie doświadczenie. Uzyskanie nowego spojrzenia na przyjemność seksualną postawiło ją w nowej dla mnie perspektywie. Ta nowa perspektywa w żaden sposób nie zmieniła mojego życia seksualnego, częstotliwości, jak i jakości stosunków seksualnych. Prawdę mówiąc, zdobycie większej świadomości, co było wynikiem świadomego snu, posłużyło jako zachęta i dodatek do mojego życia seksualnego, a nie jako rewolucja przeciwko niemu. Doświadczenie to nie posłużyło też do obalenia moich starych przekonań, a raczej wyjaśniło pewne nauki hinduskich i buddyjskich mistrzów, z jakimi byłem od jakiegoś czasu w pewnym stopniu obeznany. Patrząc z mojej obecnej perspektywy "Dar Mędrca" jest ukoronowaniem mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Jeżeli przedstawię siebie jako podróżnika wędrującego po najwyższych górach świata, ten sen w obecnym momencie pozostaje najwyższym szczytem, na jakim miałem zaszczyt stanąć. Niemniej nie można pozostać na szczycie góry na zawsze. Podróż życia trwa i istnieją inne skomplikowane, złożone i rzucające wyzwania elementy mojej historii. Zejść ze szczytu, znaczy zstąpić w dolinę, w której napotyka się najróżniejsze przeszkody i trzeba je pokonać w pogoni za wybiegającą w dal wizją. Wkrótce uświadomiłem sobie, że będę musiał "zintegrować" to doświadczenie szczytu. Oznacza to dla mnie, że będę musiał wykonać więcej wewnętrznej pracy, aby stać się na tyle silnym i na tyle chętnym, aby otworzyć się na owe przypływy mocy i światła. W tym stadium mojego eksperymentu stało się dla mnie jasne, że badając świadome sny natknąłem się w stanie snu na najbardziej niezwykłe źródło energii, o wiele piękniejsze, niż tego oczekiwałem, i o wiele potężniejsze, niż kiedykolwiek osobiście doświadczyłem tego wcześniej. Przy takim biegu wydarzeń zacząłem rozpatrywać na nowo każdy ważny aspekt mojego eksperymentu, uświadamiając sobie, że powinienem nabrać znacznie więcej wewnętrznej siły, by pozwolić tej ilości energii płynąć przeze mnie. Ponadto odkryłem, że muszę na nowo poświęcić się raczej twórczemu niż destruktywnemu wykorzystywaniu tej energii. Ale przede wszystkim wypełniony byłem wszechogarniającym uczuciem bojaźni i ciekawości. Po tym wszystkim, co przeżyłem, zastanawiałem się: Dokąd teraz zaprowadzi mnie świat świadomego snu? Wstecz / Spis Treści / Dalej 4. Ze Szczytu w dół Im jaśniejsze słońce, tym ciemniejszy cień. przypisywane C. G. Jungowi Od czasu "Daru Mędrca" mój eksperyment ze świadomym śnieniem prowadził mnie dalej poprzez wiele kolejnych dolin i szczytów. Niedługo po tym śnie częstotliwość moich świadomych snów znacznie spadła, z przeciętnie jednego na tydzień do mniej więcej jednego co trzy tygodnie. Następnie po kilku miesiącach miałem "martwy okres" bez żadnych świadomych snów. Ten martwy okres by pierwszym z kilku, które później pojawiały się od czasu do czasu. Trwał mniej więcej cztery miesiące i zakończył się eksplozją trzech świadomych snów, jeden po drugim w ciągu jednej nocy. W tym przejściowym okresie miałem trzy przedświadome sny, w których byłem bardzo blisko stanu świadomego śnienia. Na tym etapie zacząłem zastanawiać się: Dlaczego częstotliwość świadomych snów tak dramatycznie zmalała? Dlaczego miałem zupełnie "martwy" okres? Wątpliwości te spowodowały, że zająłem się badaniem moich oporów przeciwko świadomemu śnieniu. Wkrótce po śnie o Mędrcu nagle zacząłem mieć wiele wątpliwości, lęków i wewnętrznych oporów wobec całego projektu rozmyślnego wywoływania świadomych snów. Mój umysł opanowały troski typu: Dokąd mnie to zaprowadzi? Czy jestem na to przygotowany? Czy potrzebuję przewodnika duchowego lub jakiegoś specjalnego eksperta, który by mi pomagał? Czy zniosę wyższe poziomy mocy, które zaczynają się teraz we mnie budzić? Czy wypalę się, jeśli nie będę ostrożny? Czy powinienem zwolnić, aby uchronić się przed wypaleniem? Czy jestem godzien, by nawiązać bezpośredni kontakt ze Światłem? Czy powinienem zwracać większą uwagę ria przestrogi innych pisarzy w tej dziedzinie, jak Patrycja Garfield [Patrycja Garfield, Pathway to Ecstasy] i Gopi Krishna [Gopi Krishna, Kundalini: The Evolutionary Energy in Man], którzy wskutek swoich eksperymentów byli narażeni na pewnego rodzaju niepokoje umysłowe. Czy faktycznie otarłem się o potężną energię kundalini nawet o tym nie wiedząc? Czy jestem dostatecznie wolny od trosk ego, aby podążać tą ścieżką w sposób właściwy i twórczy? Mówiąc krótko: nic dziwnego, że gdy nagle pojawiło się tyle pytań i problemów, jakość i ilość świadomych snów zmniejszyła się. Jednak w miarę trwania eksperymentu okazało się, że wszystkie te pytania są niesłychanie ważne i wkrótce uświadomiłem sobie, że odpowiedź na każde z nich znajdę w odpowiednim czasie. Prawdę mówiąc wszystkie te pytania szybko stały się niezbędnymi elementami eksperymentu dostarczającymi wielu cennych nauk. Te problemy wprowadziły mnie w okres wewnętrznych dociekań, które stały się następną fazą mojej podróży. Potrzeba dogłębnego zbadania samego siebie oraz potrzeba ostrożnego posuwania się do przodu stały się w danej chwili najważniejszymi kwestiami i okazały się decydujące dla powodzenia eksperymentu na dłuższą metę. Teraz nie mam wątpliwości, że moje ego i świadomy umysł były zalewane nowymi, potężnymi energiami i obrazami, i że będę potrzebował długiego czasu i wielu rozważań, aby przyswoić cały ten materiał po to, by w końcu ujrzeć go w jasnej i pełnej znaczeń perspektywie. Około trzech i pół tygodnia po "Darze Mędrca" miałem zwykły sen, który dodał mi otuchy i uspokoił wątpliwości dotyczące całego projektu. Zatytułowałem ten sen: Mój żółw jest zwycięzcą, 26 stycznia 1981 roku Stoję wyprostowany pod wodą. Gdy patrzę w górę, w stronę powierzchni, widzę, że woda dzięki światłu słonecznemu wydaje się być czysta i przejrzysta. Powoli przenikają przez nią promienie słońca. Widzę płynącego nade mną żółwia. Jest brązowo-zielony, ma długość około dziesięciu cali i żwawo wiosłuje łapkami w miarowym tempie. Natychmiast rozumiem znaczenie snu i przypominam sobie oglądany ostatni o program telewizyjny, w którym człowiek wystawił do wyścigu z królikiem żółwia i żółw wygrał 'wyścig. Żółw oznacza, że wygram, jeżeli będę wytrwały i systematyczny w pracy ze snami i nie zwiodą mnie szybkie, błyskotliwe osiągnięcia, symbolizowane przez królika. Budzę się i czuje, że żółw mnie upewnił i uspokoił. Czuję się dobrze uświadomiwszy sobie, że zinterpretowałem ten sen jeszcze podczas jego trwania. Sen przypominał mi dobrze znaną bajkę o żółwiu i zającu oraz jej morał: Powolny i wytrwały nadaje rytm, Powolny i wytrwały wygrywa bieg. Przesłanie przekazane przez symbol żółwia wydawało się raczej jasne. Zrozumiałem, że wytrwałość i systematyczność były na tym etapie eksperymentu bardzo ważne, aby zapewnić końcowy sukces. W tym czasie zacząłem też myśleć o napisaniu książki na temat moich doświadczeń ze świadomym śnieniem czując, że pisanie będzie wspaniałą metodą rozwiązywania wewnętrznych wątpliwości i pełniejszego zrozumienia tej części świata snów, którą właśnie zacząłem badać. Im bardziej rozmyślałem nad żółwiem, tym bardziej postrzegałem go jako najwłaściwsze przeciwieństwo królika. Wydawało mi się to szczególnie istotne, dokładnie z tego powodu, że obraz królika pojawił się w moim wcześniejszym świadomym śnie, w "Magicznym króliku". Teraz sen o żółwiu nadał nowego wymiaru mojemu rozumieniu obrazu królika, który pojawił się w poprzednim śnie dwa miesiące wcześniej. We śnie "Mój żółw jest zwycięzcą" znajdowałem się całkowicie pod wodą. Zadawałem sobie później pytania: Czy rzeczywiście byłem cały pod wodą? Czy byłem w niebezpieczeństwie? Emocjonalny wydźwięk snu zdawał się nie wzbudzać poczucia zagrożenia, a raczej przekazywał zupełnie proste przesłanie. Tak, bezsprzecznie wszedłem głęboko pod wodę i bez wątpienia chciałem spoglądać od czasu do czasu w górę, aby zobaczyć światło i zorientować się, gdzie jestem. Wkrótce po śnie o żółwiu, gdy powtórnie czytałem autobiografię Carla Junga Wspomnienia, Sny, Myśli, bardziej doceniłem wartość powolnych i zaplanowanych refleksji nad nieświadomością. W swojej książce w paru miejscach Jung opisywał, jak często bywał wprowadzany w błąd przez swoje niektóre sny. Pisał również o głębokim szacunku, jaki żywił do tych snów i intuicyjnym przekonaniu, że niektóre z nich były bardzo ważne dla rozwoju jego osobowości. Jak w końcu wydedukował, jego nieświadomy umysł usilnie żądał, by zająć się właśnie tymi snami, które pozostawały niezapomniane i zawierały najsilniejszy ładunek emocjonalny. Tak więc w ciągu wielu lat rozmyślał nad nimi, analizując je wszechstronnie, pozwalając świadomemu umysłowi badać je pod każdym możliwym względem. Jak twierdził, niektórych z nich nigdy nie potrafił zrozumieć, a inne stawały się jasne i nabierały znaczenia dopiero po latach kontemplacji. Na tym etapie dzięki spostrzeżeniom Junga stało się dla mnie jasne, że nie czas ani szybkość, lecz rozwaga jest ważna w badaniach stanu świadomego śnienia i towarzyszących mu zjawisk. Uświadomiłem sobie, że zrozumienie tych wszystkich "darów" i związanych z nimi oporów może zająć mi lata i że jeśli tak się stanie, będę musiał się z tym pogodzić. Dodawał mi otuchy fakt, że Jung w swych rozważaniach posuwał się miarowym, przemyślanym rytmem. Uświadomiłem sobie, że będę musiał przyzwolić, aby taki sam rytm opanował moje życie i pracę. Pięć dni później, 31 stycznia 1981 roku, miałem kolejny świadomy sen. Karl i ja śnimy świadomie, 31 stycznia 1981 roku Śnie i zastanawiam się, czy mogę uzyskać świadomość, że śnię. Myślę o patrzeniu na ręce i natychmiast pojawiają się one w polu mojego widzenia. Teraz jestem pewien, że śnię. Czuję lekką, subtelną energię napływająca do mojej głowy. Cieszy mnie to odczucie. Wpatruję się uporczywie w moje lśniące, jarzące się w świetle ręce. Mój przyjaciel Karl [imię fikcyjne] stoi w pobliżu. Wygląda na bardzo szczęśliwego, kiedy rozmawiamy o świadomym śnieniu. Gdy spogląda na swoje ręce, mówi, że również jest świadomy tego, że teraz śni. Czuję się wspaniale, że obaj w tym samym czasie jesteśmy świadomi tego, że śnimy. Obraz zmienia się. Karl i ja spacerujemy podczas zbiorów w sadzie migdałowym w moim rodzinnym mieście Sutter w Kalifornii. Z radością opowiadam mu o moich doświadczeniach w strącaniu i zbieraniu migdałów w tym sadzie, wiele lat temu, gdy byłem jeszcze nastolatkiem. Gdy to mówię, od czasu do czasu sprawdzam, czy nadal jestem świadomy i przekonuję się, że jestem. Teraz sen zanika i zwyczajnie śpię, Karl jest moim przyjacielem, psychologiem, który w ostatnich latach często służył mi pomocą i zachętą w mojej pracy ze snami. Byłem zachwycony faktem, że pojawił się we śnie. Tym razem przywołanie obrazu rąk w celu wywołania lub potwierdzenia świadomego snu było dla mnie czymś łatwym i swojskim. Moje lśniące ręce! Cóż za piękny widok! A teraz stawały się one odpowiednim symbolem całego eksperymentu! W tym śnie wystąpił nowy element, który pojawił się po raz pierwszy. Ktoś inny występujący we śnie, powiedział mi, że też jest świadomy i razem doświadczaliśmy tego odmiennego stanu świadomości. Niebawem po tym śnie zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby wizja po LSD, gdyby dwóch przyjaciół uczestniczyłoby w niej razem. Takiego doświadczenia nigdy nie przeżyłem na jawie. Sen z równoczesną świadomością dwóch osób był wspaniałym zdarzeniem. Porównanie z LSD jest tu stosowne z uwagi na pewne analogie pomiędzy świadomym śnieniem a doznaniami psychodelicznymi. W tym momencie zacząłem dostrzegać paralele pokazujące zarówno podobieństwa jak i różnice pomiędzy tymi dwoma stanami. Wkrótce żartobliwie nazwałem swój eksperyment "L.S.D.", czyli "świadome, duchowe śnienie" [Lucid spiritnal dreaming (przyp. tłum.)]. Zauważyłem, że odmienny stan świadomego śnienia oferuje niektóre z doznań wspominanych przez ludzi zażywających LSD lub inne środki psychodeliczne. Oto niektóre z bardziej oczywistych podobieństw: 1) intensywne rozkosze zmysłowe, żywe kolory, piękniejsze niż cokolwiek, co można doświadczyć w zwykłych snach lub na jawie; 2) doznania religijne i mistyczne, takie jak bezpośredni kontakt ze Światłem, szukanie kontaktu z Bogiem; 3) synestezja – łączenie percepcji zmysłów w taki sposób, że wzrok i dźwięk synchronizowane są w jedno zgodne doznanie (w synestezji często można zobaczyć pulsowanie fal dźwiękowych, dźwięk postrzega się równocześnie oczami i uszami); 4) doznanie ekstazy religijnej lub zachwytu nad pięknem natury i wszechświata. Podobieństwo doznań przeżywanych po środkach psychodelicznych i podczas świadomego śnienia przypomniało mi, że świadome śnienie jest ważną opcją dla ludzi chcących poszerzyć swoją świadomość w sposób wolny od niebezpieczeństwa wstrzykiwania sobie środków chemicznych i jakichś wątpliwych substancji. Zacząłem dowiadywać się, że kolejną możliwą korzyścią lub darem stanu świadomego śnienia jest podwyższona ekstaza seksualna. Nie doświadczyłem tego sam, lecz jedna z moich studentek podczas świadomego snu osiągnęła orgazm, który, jak oświadczyła, był absolutnie nie do opisania. Zapewniła wszystkich obecnych na wykładzie, że nigdy wcześniej w życiu nie czuła tak intensywnej i przenikliwej przyjemności seksualnej, ani na jawie, ani we śnie. Lektura książki Patrycji Garfield Pathway to Ecstasy uświadomiła mi istnienie licznych ekstatyczno-orgazmicznych świadomych snów. Nic dziwnego – zacząłem się zastanawiać – że niektórzy z wielkich chrześcijańskich mistyków opisywali swoją relację z Bogiem w wymyślnych, seksualnych obrazach. Przypomniałem sobie niektóre dzieła św. Jana od Krzyża, szesnastowiecznego hiszpańskiego mistyka i poety, który o zjednoczeniu ludzkiej duszy z Bogiem mówił jak o ekstatycznym, seksualnym połączeniu. Z czasem zacząłem uświadamiać sobie, jak właściwa i precyzyjna była ta metafora. Zacząłem rozważać, że zwykły orgazm jest prawdopodobnie przygotowaniem lub nikłym przedsmakiem najwyższego orgazmu (błogości), za którym tęskni każda ludzka dusza. Następny świadomy sen z tej serii wniósł do mego eksperymentu sporo komizmu i odprężenia. Ten sen pomógł mi dostrzec fakt, że nieświadomy umysł naprawdę posiada doskonałe poczucie humoru i może zaproponować rozwiązania ważne dla równowagi psyche. W tamtym czasie zacząłem odczuwać brzemię mojego eksperymentu i zdecydowanie potrzebowałem nieco wytchnienia. Moja nieświadomość, w całej swojej mądrości, pozwoliła mi spojrzeć na świadome śnienie z innej perspektywy. Świadomy i na luzie, 19 lutego 1981 roku Idę w górę zbocza piaszczystą drogą, która wygląda jak typowa ścieżka przeciwpożarowa w Marin County. Droga jest kreta i wyboista. Intuicja podpowiada mi, że wkrótce spotkam kilku wietnamskich żołnierzy. Jestem zupełnie spokojny. Mijam zakręt i widzę zbliżającą się małą grupę żołnierzy niosących karabiny i ubranych w oliwkowo-zielone mundury. Okazuje się, że ci wszyscy żołnierze to kobiety, raczej niskie i drobne. Czuję, że jedna z nich mi się podoba i ja również się jej podobam. Nagle uświadamiam sobie, że śnię. Czuję, głównie w głowie i w okolicy czoła, znajoma, aczkolwiek rozkoszna lekkość i delikatne równowagę wewnętrzna. Mówię do siebie, żeby to potwierdzić: "Jestem świadomy i widzę we śnie swoje ręce". Ręce nie pojawiają się jednak w polu mojego widzenia. Powtarzam zdanie jeszcze dwa razy, a ręce nadal nie pojawiają się. Teraz odrzucam ten pomysł i myślę: "Ach, co tam! Jedyne, co ma znaczenie, to że jestem świadomy". Kontynuuję sen. Wietnamka wydaje się teraz piękniejsza niż kiedykolwiek. Podchodzi prosto do mnie i obejmujemy się czule. Unoszę je w górę trzymając w ramionach. Jest taka lekka. Czuję jej silny zmysłowo-seksualny magnetyzm. Przyciąga mnie do siebie z niezwykłą mocą, która jest stanowcza, a zarazem delikatna. Z ochota i z miłością pieszczę jej łono, całuję ja kilkakrotnie w usta i powtarzam: "Jesteś taka piękna... Jesteś taka piękna". Jej twarz emanuje lekką poświatą, jest jakby skąpana w świetle księżyca i chętnie sycę się nią. Jestem niezmiernie świadomy jej "uwodzenia", jej magnetycznej energii. Niemniej czuję, że wszystko to jest takie miłe i z chęcią z nią pozostaję. Nagle obraz zmienia się. Jestem wciąż świadomy. Stoję na ulicy Buttle House, podrzędnej wiejskiej drodze niedaleko mojego miasta rodzinnego Sutter. Okolica w tym momencie jest cicha, spokojna i opuszczona. Jest piękny wiosenny dzień. Pastwiska wzdłuż drogi są gęste i zielone. Nieopodal widzę kilka krów spokojnie pasących się na soczystej, zielonej trawie. Nagle droga zostaje zatłoczona pojazdami i ruch całkowicie zamiera. Długi sznur samochodów czeka na drodze, zderzak przy zderzaku, a moja furgonetka jest tam również. Wchodzę do samochodu i siedzę w nim przez chwilę. Samochody stoję unieruchomione. Po chwili wychodzę z auta i rozprostowuję nogi czekając na pierwsze oznaki ruchu na drodze. Dostrzegam teraz, że sznur samochodów porusza się znowu, a moja furgonetka porusza się wraz z nimi. Widzę ją przed sobą, jak porusza się powoli cal po calu, bez kierowcy! Biegnę szybko i gdy tylko doganiam ją, wskakuję na siedzenie kierowcy. Widzę że mój przyjaciel, psycholog Kań, siedzi na miejscu pasażera. Rozmawiamy podnieceni jadąc przed siebie. Widok znowu się zmienia. Wciąż świadomy, że śnię, siedzę przy stole tuż przy autostradzie Colusa – głównej drodze prowadzącej do mojego miasta rodzinnego. Na stole stoi wiele talerzy ze smakowitym jedzeniem. Karl i troje studentów autostopowiczów siedzę ze mną przy stole. Prowadzimy ożywioną dyskusję na temat psychologii. Dwoje z nich to młode wschodnie kobiety, trzeci to mężczyzna, młody amerykański Chińczyk. Wszyscy mają w ustach papierosy i zamierzają je zapalić. Ja nie mam papierosa i stanowczo protestuję, jednocześnie żartując i śmiejąc się głośno. Mówię do Karła: "O nie! Nawet ty chcesz nas zatruwać". Jedna z kobiet okrąża stoi i żartobliwie wkłada mi w usta papierosa. Wyjmuję go i wszyscy śmiejemy się głośno. Uświadamiam sobie, że jestem wyjątkowo "na luzie" wobec tej sytuacji, którą zazwyczaj uważam za bardzo poważną. Teraz ta sama wschodnia kobieta powraca do stołu i podnosi duży talerz pełen słodkich, soczystych kawałków ananasa. Podsuwając mi go bardzo swawolnym i szybkim ruchem uśmiecha się szeroko i mówi: "Miałbyś ochotę na kawałek?" Od razu odpowiadam bardzo sugestywnym tonem: "O, z wielka ochotą wziąłbym kawałek od ciebie... I miałbym też ochotę dać ci kawałek". Wszyscy rozumieją żart i znowu wybuchają śmiechem. Budzę się wesoły i w dobrym nastroju. Z wielką radością czytałem ten sen ponownie, przygotowując się do pisania tej części mojej opowieści. Był pełen zmysłowości, żartów i przyjemności. Szczególnie podobały mi się wybuchy śmiechu tuż przed zakończeniem snu. Czytając o tym przeżywałem to doświadczenie jeszcze raz. Pozbawione zahamowań żarty seksualne i oczywisty symbolizm seksualny w postaci papierosów i okrągłych, soczystych krążków ananasa (z dziurkami w środku), którego nie sposób przeoczyć. Było w tym śnie coś zdrowego i poruszającego, ponieważ śmiech był gromki i serdeczny. Czułem, że nadaję dużą wartość żartom seksualnym w mieszanym towarzystwie, żartom, które przekraczają zwykłe granice "przyzwoitości". Sen był dla mnie doświadczeniem konsolidującym pokazując, jak mężczyźni i kobiety mogliby przekomarzać się i żartować w ten sposób. Ale przede wszystkim sen przypomniał mi, aby śmiać się i śmiać z pewnych spraw, które uważałem za śmiertelnie poważne. Przez ponad dziesięć lat aktywnie popierałem grupy ruchu ochrony środowiska dążące do ograniczenia palenia papierosów w pomieszczeniach. Prawdę mówiąc traktuję ten temat całkiem poważnie i już od wielu lat oczekiwałem wprowadzonych niedawno zmian stosownych przepisów i zmiany nastawienia opinii publicznej wobec tej kwestii. W ten sposób papierosy we śnie miały dla mnie podwójne, a nawet potrójne znaczenie, mówiąc mi, abym przestał przejmować się zatruwaniem powietrza przez papierosy, eksperymentem ze świadomym śnieniem, a także żarcikami i przekomarzaniami seksualnymi. W tej fazie mojej podróży nieświadomość okazała się przewrotna. Uroda i pociągający magnetyzm Wiemamki-żołnierza były kolejnym istotnym elementem snu. Reprezentowała ona w potężny i prowokujący sposób "kobiecą energię" wewnątrz mnie samego. Obejmowanie jej we śnie przypominało mi mój proces obejmowania samego stanu świadomego śnienia. Zadawałem sobie pytania: Czyż ona nie jest w dużym stopniu jak świadomy sen? Czy nie jest ona nieco obca? Czyż nie jest czuła, drobna i delikatna? Czyż nie jest wspaniała i bajecznie atrakcyjna ze swoją twarzą skąpaną w miękkim, połyskującym świetle księżyca? Na wszystkie te pytania odpowiadałem "Tak". Nasze wzajemne pieszczoty w świadomym śnie były tak pełne miłości i tak bardzo zmysłowe i seksualne. Jednakże podczas pieszczot sceneria snu nagle zmieniła się i mój umysł z jakiejś przyczyny oddalił się od niej. Ta nagła zmiana wewnątrz snu, nie kontrolowana przeze mnie, przeniosła mnie w okolice rodzinnego miasta i pogrążyła w scenach znanych z dzieciństwa. Jak podejrzewałem, korek uliczny i ruch mojego samochodu bez kierowcy miały mi coś ważnego do przekazania. Być może coś z mojej przeszłości, z dzieciństwa, z dziecięcych wierzeń i doświadczeń przerwało mój pełny związek ze stanem świadomego śnienia symbolizowanym przez piękną kobietę-żołnierza. Ten rodzaj nagłego i nieoczekiwanego "przeskoku do przeszłości" jest dokładnie tym sposobem, w jaki działa umysł, ilekroć staje w obliczu czegoś nowego, tajemniczego i być może przytłaczającego. W końcu ten sen uświadomił mi, że zjednoczenie się ze stanem świadomego śnienia nieuchronnie popchnie moją świadomość zarówno do przodu, jak i wstecz w czasie. Będzie mnie stale zmuszać do badania tak sanno najstarszych części mojej psyche, jak i najnowszych tworów, tak przeszłości jak i przyszłości. Uświadomiłem sobie, że wszelkie nie rozwiązane blokady (korki uliczne) z mojej przeszłości z pewnością będą przenikać teraz do mojej świadomości z powodu samego tylko wkraczania w stan świadomego snu. Gdy zastanowiłem się nad tymi obrazami, musiałem dojść do wniosku, że nadal są w moim życiu okresy, w których nie siedzę za kierownicą, a moja energia (furgonetka) porusza się bez mojego udziału. Ujrzałem, że nadal istnieją okresy, w których utykam i czuję się zablokowany, a stare nawyki mentalne pochodzące z dzieciństwa powstrzymują mnie przed pełnym zjednoczeniem ze stanem świadomego śnienia. Ów sen bardzo mnie pocieszył dając mi fascynującego towarzysza podróży w postaci mojego przyjaciela Karla. Na jawie od lat prowadzimy wiele pouczających dyskusji i dużo żartujemy. Teraz on i ja spędzaliśmy razem czas żartując również w świecie świadomego snu. Sen "Świadomy i na luzie" zawierał jeden szczególnie interesujący znak postępu w eksperymencie. Kilkakrotnie próbowałem we śnie przywołać moje ręce, a one się nie pojawiły. Po kilku bezowocnych próbach zrezygnowałem z tej metody i kontynuowałem sen. Dostrzegłem w tym ważne przesłanie – mianowicie pewne metody psychiczno-duchowe z czasem tracą swoją przydatność. Metody, które początkowo pomagają badaczowi, mogą go w końcu usidlić. W pewnym momencie trzeba zarzucić starą metodę i przyjąć nową. W tym momencie "znajome, rozkoszne uczucie lekkości i delikatnej równowagi wewnętrznej", które czułem głównie w głowie i na czole, stało się moim nowym sygnałem, potwierdzającym, że jestem znowu świadomy we śnie. W wielu kolejnych świadomych snach zacząłem używać owych odczuć lekkości głowy i łaskoczących pulsacji w czole jako potwierdzenia bycia świadomym we śnie. Dlatego zacząłem porzucać poprzednią metodę – znajdowanie rąk w scenerii snu. Sądzę, że we wszystkich formach pracy duchowej istotne jest wyczucie chwili, w której należy porzucić starą metodę na rzecz nowej. Technika rąk była jedynie nośnikiem. Chociaż była ważna na początku eksperymentu, doszedłem do wniosku, że powinienem ją zarzucić i przejść do kolejnego etapu mojej podróży. W dzienniku zapisałem krótki komentarz na temat tego snu. Mówił on, że w ciągu dwóch tygodni poprzedzających ten świadomy sen regularnie stosowałem autohipnozę podając sobie sugestię: "Jestem we śnie świadomy i na luzie", co oznaczało, że w tym samym czasie miałem być i świadomy i odprężony. Pragnąłem wnieść nieco odprężenia do całości eksperymentu, ponieważ jego powaga zaczynała mnie przygnębiać. Przede wszystkim przytłoczyły mnie trzy przejmujące świadome sny, które miałem 2 stycznia. Mój umysł błądził w wielu kierunkach, czując wagę tych badań i nie wiedząc, dokąd to wszystko może mnie zaprowadzić. Zastanawiałem się, czy będę miał więcej snów tak samo intensywnych jak "Dar Mędrca". Mniej więcej w tym samym okresie rozbudowałem powracające fantazje dotyczące eksperymentu. Zacząłem myśleć, że świadome śnienie może pomóc mi, oraz innym poważnym badaczom, wykształcić w sobie nadzwyczajne moce psychiczne i intuicyjne. W swoich fantazjach myślałem, że być może owe moce psychiczne przekroczą te zdolności, które przeciętne medium psychiczne potrafi uaktywnić na tym etapie ewolucji naszego społeczeństwa, co pozwoliłoby nam osiągnąć nowe poziomy świadomości i duchowej czystości. Zaczynałem wyobrażać sobie społeczeństwo, w którym coraz więcej ludzi praktykowałoby świadome śnienie i odnosiłoby niewypowiedziane, niewyobrażalne korzyści dzięki takiej ewolucji. Tworzyłem obraz społeczeństwa, które w końcu byłoby wolne od tajemnic wojskowych i manipulacji politycznych, ponieważ świadomość w stanie snu powodowałaby, że wiedza dotychczas ukrywana byłaby teraz dostępna dla wszystkich. Zacząłem wyobrażać sobie, że z czasem coraz większa ilość ludzi zdoła wreszcie śnić świadomie i łatwo zdobędzie potrzebną wiedzę lub informacje. W takim społeczeństwie, jak sobie wyobrażałem, zbrodnia z premedytacją w końcu przestanie istnieć, a intrygi polityczne i wszelkiego rodzaju konspiracja staną się czymś przestarzałym, ponieważ duża ilość świadomie śniących ludzi będzie umiała odczytywać myśli i marzenia potencjalnych konspiratorów, i ujawniać je albo kierować te negatywne energie na pozytywne drogi. Wkrótce potem, gdy przemyślałem te fantazje, ujrzałem, że same w sobie były dość imponujące. Zacząłem sądzić, że albo była to czysta megalomania, albo droga prowadząca do olbrzymiej przemiany psychologicznej i społecznej. W pierwszym przypadku musiałbym popracować nad własną megalomanią i przywrócić mojemu ego właściwe, zdrowe proporcje. W drugim przypadku byłoby wciąż mnóstwo problemów i pytań natury etycznej i profesjonalnej, które musiałyby zostać stopniowo rozwiązane. Patrząc wstecz, sądzę, że fantazje te były kombinacją megalomanii i myślenia futurologicznego, co było naturalną konsekwencją zaistnienia nowych i przejmujących snów w moim życiu. W końcu zacząłem doceniać nawet własną megalomanię oraz różne inne mroczne cechy mojej psyche. W pewnym momencie dostrzegłem, że w moim przypadku megalomania była nie tylko naturalna, ale była nawet nieuchronną, niezbędną i w ostateczności pozytywną konsekwencją mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Jej wybuch był szczególnym produktem ego, z którym musiałem stanąć twarzą w twarz, i który musiałem rozwiązać, jeśli zamierzałem kontynuować podróż. Moja megalomania, pozostawiona bez kontroli, mogłaby ograniczyć lub nawet zniszczyć moje plany, ale mogłem też stawić jej czoła i wykorzenić ją w jakiś odpowiedni sposób. Długi sen "Świadomy i na luzie" był w zasadzie pozytywną reakcją na autohipnozę, którą starałem się wpłynąć na treść moich świadomych snów. W owym śnie pragnienie pozostania świadomym i odprężonym zamanifestowało się dziesięciokrotnie. Śmianie się z samego siebie i śmianie się ze świata są naturalnymi, tradycyjnymi metodami pomniejszania własnego ego i hamowania megalomanii. Kilka lat po rozpoczęciu eksperymentu dostrzegłem, że jeśli zamierzam zostać świadomie śniącym, to ciemne siły mojej psyche wkrótce muszą nieuchronnie wyjść na jaw. Każdy, kto uzyskał tak dobry kontakt ze Światłem, każdy, kto został porażony przez jego tajemnicę i moc, zostanie w tym samym momencie narażony na nadejście mroku, na pojawienie się ciemnych sił wewnątrz swojej psyche. W końcu uświadomiłem sobie, że te ciemne siły nieuchronnie zmobilizują się przez sam fakt, że stanęło się w obliczu Światła. Coraz częściej zacząłem rozważać twierdzenie, które opisuje ten proces: "Im jaśniejsze słońce, tym ciemniejszy cień". Na pewnym etapie zacząłem wizualizować model, który łączyłby to twierdzenie z moim doświadczeniem świadomego śnienia. Model przedstawia czterofazowy cykl odpowiadający czterem stronom kompasu. Tymi czterema stronami są: 1) świt/ 2) południe, 3) zmierzch, 4) północ (patrz diagram poniżej). Każdy z koncentrycznych kręgów diagramu (A, B, C, D, itd.) jest orbitą, która reprezentuje poziom ludzkiej świadomości. Według tego modelu każdy zaczyna życie krążąc po pierwszej orbicie świadomości, orbicie A, doznając emocjonalnej intensywności i kontrastów typowych, co jest typowe dla tej orbity. Gdy orbita zostaje poznana, zaczynamy ją w końcu uważać za normalną. Następnie po paru większych przełomach w świadomości wizja świata (świadomość) danej osoby zostaje "wytrącona" z orbity A na orbitę B, z początkowej orbity na następny poziom. Teraz człowiek kontynuuje cykl na swojej nowej orbicie, ale jej rozmiar powiększył się, a poziom intensywności drastycznie wzrósł na obu jej ekstremach. Teraz na szczycie orbity człowiek napotyka więcej światła, a na dnie więcej ciemności. Radości stają się bardziej intensywne, a smutki głębsze. Każde poważniejsze wydarzenie w życiu może wstrząsnąć ludzką świadomością i wypchnąć ją na zewnątrz, na następną orbitę. Na przykład szok może wywołać bolesne przeżycie, takie jak śmierć ukochanej osoby. Może on też być rezultatem intensywnego pozytywnego doznania, takiego jak narodziny pierwszego dziecka, powrót do zdrowia po poważnej chorobie, doznania mistyczne lub nadzwyczajny świadomy sen. Ilość "orbit świadomości" jest niezliczona, może rozpościerać się na zewnątrz w nieskończoność do poziomów E, F, G i dalej. W tym stadium naszej ewolucji nie potrafimy dostrzec kresu zasięgu świadomości, ponieważ wydaje się on nieskończony, tak jak sam wszechświat. Każdy z nas jest jak astronom badający kosmos własnym teleskopem, zdolny widzieć jedynie z centrum, którym jest jego własny punkt obserwacyjny. Świadomość każdego człowieka nieustannie krąży po swej orbicie dotykając różnych punktów własnego psychicznego kompasu. Przemieszczanie jest płynne i dynamiczne. W miarę jak docieramy do wyższych poziomów światła, jasności, świadomego śnienia, powinniśmy schodząc do dolnego punktu okręgu przygotować się do zgłębienia ciemniejszych poziomów cyklu. Owe przesunięcia i zmiany intensywności można dostrzec dzięki uważnej obserwacji własnego świata snów i świata fantazji na jawie. W moim przypadku zacząłem dostrzegać, że "Dar Mędrca" ofiarował mojej psyche istotny "wstrząs energetyczny" i wypchnął mnie na dalszą orbitę mojego systemu. W oparciu o ten model zacząłem rozumieć, jak północna strona mojego cyklu może stawać się ciemniejsza niż kiedykolwiek dotąd i że świat bardziej niż kiedykolwiek dotąd domagał się ode mnie, abym stanął przed obliczem tej ciemności. W końcu nauczyłem się ufać tej ciemnej stronie własnej psyche, chociaż muszę przyznać, że niektóre spotkania z nią były czasami przerażające. Nauczyłem się też więcej o tym, jak przeżywać ciemne fazy nowej orbity i jak przeżywać pojawiające się depresje, które przychodzą i odchodzą. Mogę nawet powiedzieć, że nowa wiedza o pewnych aspektach ludzkich doznań, które dotychczas znałem jedynie z książek i opowieści, w dziwny sposób była dla mnie błogosławieństwem. Sądzę, że teraz rozumiem, jak jedna istota ludzka może chcieć zabić drugą, gdy zostanie całkowicie opanowana przez wewnętrzny strumień gniewu i bezradnej wściekłości. Wierzę, że teraz rozumiem i widzę wyraźniej, bardziej żywo niż kiedykolwiek, własne tendencje do pomniejszania wartości żeńskiej części mnie samego. Rozumiem, w jaki sposób odziedziczyłem po ojcu tę ciemną spuściznę i jak bardzo on cierpiał nie potrafiąc rozwiązać tego problemu w swoim życiu. Zastanawiając się nad tym, w pewnym momencie przypomniałem sobie sceny z dzieciństwa, w których ojciec słownie znieważał matkę i jej rodzinę, obrzucając ją hańbiącymi wyzwiskami na oczach wszystkich dzieci, a nawet w obecności gości przy obiedzie. Jako dziecko czułem wtedy wielki ból. Zdarzało się to wielokrotnie, a moja matka biernie znosiła obelgi i nigdy się nie broniła. Wiele lat później, ilekroć ignorowałem własne uczucia lub uczucia żony i dziecka, widziałem pozostałości tych ciemnych cech pojawiające się w mej świadomości bardziej intensywnie, niż kiedykolwiek czyniły to w moim eksperymencie ze świadomymi snami. Dostrzegłem, że nie mogę uciec przed bólem mojej przeszłości. Pozostawało mi albo ciągłe zniewolenie albo z trudem wywalczona wolność. Wiedziałem, że pewne stare formy bycia ofiarą pozostawały uparcie zakorzenione w psyche i pozostaną tam, dopóki mój świadomy umysł nie odkryje ich i nie wykorzeni jedną po drugiej. Jako dziecko byłem ofiarą patrząc bezradnie, jak mój ojciec upokarzał i lżył wszystkich wokoło. Teraz, podczas eksperymentu, bardziej niż kiedykolwiek zaczynałem czuć ostrość tego bólu emocjonalnego, zarówno starego jak i nowego, za każdym razem, gdy przechodziłem przez ciemną stronę mojej orbity. Ta ostrość i wzrastająca intensywność zaczęły mi mówić, że nie będę mógł trwać na zawsze w starej formie. Jeśli mam przeżyć i rozwijać się emocjonalnie na nowej orbicie, będę musiał być bardziej wrażliwy na uczucia, niż byłem wcześniej. W miarę posuwania się po mojej nowej, poszerzonej orbicie, w końcu musiałem podjąć decyzję i stanąć twarzą w twarz ze starymi, nie rozwiązanymi, ciemnymi aspektami własnego życia wewnętrznego. Ta praca stała się integralną częścią całego eksperymentu. Praca ta była transformacją cienia. Mój sen "Świadomy i na luzie" był ważnym i stabilnym przejęciem władzy nad siłami stanu świadomego śnienia. W istocie nauczył mnie, że mogę być świadomy we śnie będąc równocześnie odprężony i pełen humoru po to, aby zrównoważyć powagę i intensywność emocjonalną całego eksperymentu. Gromki śmiech i "luźna rozmowa" we śnie w czarujący sposób były tą przeciwwagi Następny świadomy sen, który pojawił się w tej serii, miał wyraźnie religijną symbolikę. Pojawił się mniej więcej dwa tygodnie po poprzednim śnie i ofiarował mi wspaniałe uczucie siły i radości. Jan Chryzostom: Złotousty, 6 marca 1981 roku Słyszę donośny męski głos śpiewający bardzo żywo i rytmicznie. Wpatruje się w ciemność i w końcu w polu mojego widzenia pojawia się ksiądz. Stoi przed ołtarzem twarzą do zebranych i odprawia msze. Jego głos jest mocny, głęboki i niesamowicie magnetyczny. Śpiewa w jeżyku, którego nie rozumiem. W pewien sposób czuje, że jest to starożytna greka, ale nie jestem tego całkowicie pewien. Nagle uświadamiam sobie, że śnie i w myśli przyzywam ręce, aby pojawiły się jako potwierdzenie. Nie pojawiają się, ale pojawia się za to znane mi uczucie nadzwyczajnej jasności i zrównoważenia umysłu. Wiem, że śnie. Ksiądz, którego widzę, to ojciec Gene Lucas, chociaż nie jestem całkowicie pewien jego tożsamości, gdyż ma niesamowicie silny i donośny głos, donośniejszy niż jakikolwiek ludzki głos, który słyszałem. Obserwuje ojca Lucasa bardzo uważnie, klęcząc z boku, niedaleko od ołtarza. Widzę tylko ojca Lucasa, chociaż wiem, że wierni też są. obecni. Teraz ojciec zaczyna się powoli rozpływać. Telepatycznie wzywam go, by się pojawił. Gdy znika, uświadamiam sobie, że nie mam kontroli nad snem. Parę chwil później słyszę inny męski głos, również śpiewający z zapałem. Ponownie wpatruje się usilnie w ciemność i w końcu pojawia się obraz innego księdza. On także stoi przed ołtarzem naprzeciwko zebranych. Obraz, który widzę, jest jak piękna czarno-biała fotografia, bardzo subtelna i zmysłowa. Śpiew i moc głosu tego księdza są także nadzwyczaj magnetyczne i w tym samym obcym jeżyku, który słyszałem wcześniej. Nagle intuicyjnie wiem, że ten ksiądz to święty Jan Chryzostom. Jestem zachwycony. Głęboko doceniam moc, elokwencje i magnetyzm, które płyną z jego głosu i osoby. Słuchając dostrzegam niewyraźny cień mojej ręki szybujący w polu mojego widzenia. Teraz, gdy zdaje sobie sprawę z faktu, że ręka pojawiła się we śnie, utwierdzam się jeszcze bardziej w przekonaniu, że to świadomy sen. Widzę kilka eleganckich kobiet w jasnych kolorowych sukniach. Stoją w pierwszym rzędzie wiernych. Mają nadzwyczajnie jasne, promieniejące energią twarze. Odkrywam, że są pełne podziwu dla Jana, którego głos i prezencja są żywym przykładem łaski bożej, tak bliskim i rzeczywistym. W końcu śpiewający ksiądz powoli znika. Obserwuje, jak się rozpływa. Ten sen kolejny raz potwierdził duchowy wymiar świadomego śnienia. Pierwszy ksiądz, ojciec Gene Lucas, był moim bohaterem, gdy byłem nastolatkiem. Kiedy w wieku lat czternastu wstąpiłem do seminarium, pełnił funkcję pomocnika pastora w kościele parafialnym i przez wszystkie seminaryjne lata służył mi wsparciem i inspiracją. Wciąż żywię wobec niego wiele dobrych uczuć, choć teraz widuję go tylko czasami. Drugi ksiądz, święty Jan Chryzo-stom (345-407), był jednym z ojców-założycieli wczesnego kościoła chrześcijańskiego. Znany był ze swojej niezwykłej elokwencji tak bardzo, że współcześni mu ludzie nadali mu honorowy przydomek Chryzostom [chrysos (złoto) i stoma (usta) pochodzą z greki koińskiej, używanej w epoce wczesnego chrześcijaństwa. Imię Chryzostom oznaczało "złotousty"]. Sen ów podkreślił też kolektywny aspekt świadomego snu, pokazując, że w pewnych przypadkach odmienny stan może być dzielony z innymi ludźmi w specjalnych okolicznościach, na przykład takich jak nabożeństwo. W obu częściach snu donośny śpiew był dominującym aspektem doznania i to pamiętam najlepiej aż do dzisiaj. Moc i rytm śpiewu obu księży wypływały jak rzeka energii i wnikały bezpośrednio w stojących nieopodal ludzi, którzy chłonęli ją z największą ochotą. W późniejszych refleksjach dostrzegłem powiązanie pomiędzy Janem Złotoustym i darem czystego złota, który ofiarowałem dzieciątku Jezus w "Darze Mędrca". Piękno i wartość złota są powszechnie uznane i nie wymagają komentarza. Istnieje dla mnie istotne duchowe powiązanie między złotym sercem i złotymi ustami, ponieważ cokolwiek jest w ludzkim sercu, zostanie w końcu wyrażone. To, czym człowiek jest w swojej najgłębszej istocie, będzie w końcu wiadome jemu samemu i wszystkim innym. Ostateczne tajemnice nie istnieją. W tym świadomym śnie śpiew obu księży, tak jak większość tego, co dzieje się w stanie świadomego śnienia, był po prostu nie do opisania. Pamiętam niesamowitą głębię i wibrację tych śpiewnych dodających siły i wywierających wrażenie słów. Każda sylaba żyła energią. Każde słowo było falą płynącą z najgłębszych zakątków kosmosu poprzez tych dwóch księży, dwa ludzkie kanały, by w pełni dostrojeni i otwarci słuchacze niczym gąbka wchłonęli je całkowicie. Istotnie, ludzie byli oczarowani wspaniałą wibracją śpiewu, która naprawdę była wibracją Ducha. We śnie również byłem oczarowany pięknem boskiej muzyki płynącej z dwóch wybranych przez Niego instrumentów. To była prawdziwa liturgia! Było to nabożeństwo, jakiego nie przeżyłem nigdy wcześniej na jawie. Jan Złotousty i ojciec Gene Lucas zaprezentowali swój boski dar. Święty był kanałem, przez który mogła płynąć boska energia, płynąć nieprzerwanie dzięki temu, że została usunięta blokada ego. Współczesny ksiądz był doskonale dostrojony do swojego duchowego przodka. Nie potrafię wyobrazić sobie bardziej dosłownej definicji świętości, pełni, czy łaski. We śnie widziałem jedynie część słuchaczy Jana Chryzostoma, tych, którzy stali najbliżej ołtarza. Stali wyprostowani, czujni, z błyszczącymi oczami, dostrojeni do jego śpiewu. Ani oni, ani ja nie rozumieliśmy znaczenia słów i intelektualnej treści śpiewu, a jednak wszyscy we śnie akceptowaliśmy go. Śpiew był tym, czym był. Jego istotą była energia. Jego wibracja posiadała specjalną, uzdrawiającą moc. We śnie czułem głęboki szacunek dla witalności starożytnego języka i dla wibracji płynących poprzez głosy obu księży, tego dawnego, jak i współczesnego. Potraktowałem ten sen jako zachętę, aby rozwinąć tę pełnię mocy i energii wewnątrz mnie samego, żeby móc wypowiadać "moją prawdę" z pełną elokwencją i przekonaniem "złotoustego". Z wielką przyjemnością odczytywałem ten sen wielokrotnie, ponieważ zawierał tajemnicę. Nadal sądzę, że jeszcze nie w pełni pojąłem jego znaczenie i wagę, z czym trzeba się pogodzić. Być może sen ten będzie miał mi coś więcej do powiedzenia, gdy stanę się starszy. Gotów jestem poczekać, aż wyjawi się przede mną jego pełnia. Wstecz / Spis Treści / Dalej 5. Blokady i bariery Istnieje zawsze światło świecące w ciemności dla tych, którzy ośmielą się otworzyć w nocy oczy. Richard Bach Następną część eksperymentu poświęciłem na zrozumienie moich oporów przed świadomym śnieniem. Ci, którzy zaznajomieni są z procesem rozwoju psychicznego, wiedzą, że większość ludzi jeszcze nie w pełni przygotowanych do zmian w życiu stawia w pewien sposób opór tym zmianom. Na tym etapie mojego eksperymentu, około pięciu miesięcy od jego rozpoczęcia, zacząłem poszukiwania głębiej wewnątrz siebie, żeby zrozumieć własną gotowość lub brak gotowości do zmian. Przypadkowo przeczytana książka Petera Druckera, dobrze znanego konsultanta zarządzania i organizacji, rzuciła nieco cennego światła na ten temat. Drucker twierdzi, że istnieją cztery warunki psychicznej gotowości człowieka do zmian: 1) Zmiana musi wydawać się racjonalna. Ludzie zawsze przedstawiają sobie nawet najbardziej irracjonalne i dziwaczne zmiany jako racjonalne; 2) Zmiana musi sprawiać wrażenie poprawy poprzedniej sytuacji; 3) Zmiana musi zachodzić w stosownym tempie. Nie może być zbyt szybka, ani zbyt wielka, aby nie zniszczyć znanych już psychicznych "punktów orientacyjnych", które sprawiają, że czujemy się jak w domu; 4) Zmiana musi jasno i wyraźnie wzmacniać nasze poczucie psychicznego bezpieczeństwa [Peter Drucker, The Practice of Management, str. 269]. Rozmyślając nad tymi czterema warunkami zacząłem widzieć, że czwarty punkt na liście Druckera był tym, który najbardziej mnie dotyczył. Zacząłem zastanawiać się, czy intensywność moich świadomych snów naruszała moją starą równowagę wewnętrzną i groziła podstawowemu bezpieczeństwu. Jednym z paradoksów psyche jest to, że potrafimy coś chcieć i jednocześnie nie chcieć (mieć opory). Często im bardziej czegoś pragniemy, tym większe wątpliwości, obawy i opory rodzą się w naszych umysłach w miarę jak zbliżamy się, lub osiągamy obiekt pragnień. Ten lęk jest w istocie ukrytym błogosławieństwem, ponieważ potwierdza, że przypisujemy obiektowi pragnień dużą wartość. Im większa wartość, tym lęk i obawy, w miarę jak zbliżamy się do obiektu naszych pragnień, stają się intensywniejsze. Na przykład typowy pan młody i panna młoda są zwykle bardzo nerwowi w dniu ślubu, a często również przez wiele dni i tygodni poprzedzających to wielkie wydarzenie. Oboje wiedzą, że ślub wiąże się z poważnym zobowiązaniem, a wysoki stopień lęku i obaw odpowiada wysokiemu stopniowi ważności, jaki nadają temu wydarzeniu. Po około pięciu miesiącach ciągłych i regularnych świadomych snów wkroczyłem w etap, który okazał się moim pierwszym "martwym okresem", czasem, kiedy świadome sny zniknęły. Martwiło mnie to, ale równocześnie wiedziałem, że istnieją pewne bariery, świadome i nieświadome, które wkrótce będę musiał zbadać. Owe bariery trzeba będzie zidentyfikować i usunąć z umysłu, jeśli miałbym wkraczać w światło regularnie i zachowywać przy tym poczucie równowagi. W tym czasie miałem serię normalnych snów ukazujących moje opory i emocje blokujące stan świadomego śnienia. Oto pierwszy z tych snów: Skaleczenia na rękach, 20 kwietnia 1981 roku Siedzę przy stole w jadalni Kolegium Św. Józefa w Mountain View. W pokoju jest mnóstwo seminarzystów i wykładowców siedzących na swoich zwykłych miejscach. Posiłek jest już niemal zakończony. Zerkam pod stół i widzę kłębki włóknistego, nitkowatego, szarego materiału, który przylgnął do stołu. Żwawo chwytam go prawą ręką i zdzieram. Czuje lekki opór, ale materiał odlepia się. Zauważam, że na koniuszkach palców i na kciuku prawej ręki pojawiło się wiele drobnych, delikatnych nacięć od szarpania włóknistego materiału. (Czuję, że zaraz się obudzę i poddaję sobie sugestie, że zobaczę ręce we śnie i będę świadomy tego, że śnię. Wracam do stanu snu i trwa on dalej.) Widzę teraz, że moja ręka obficie krwawi z powodu skaleczeń. Próbuję ukryć krew przed moimi przyjaciółmi seminarzystami, którzy skończyli posiłek i opuszczają jadalnie. Wycieram krew papierową serwetką i zamierzam pójść natychmiast do ambulatorium, żeby zabandażować ręce. Budzę się z dziwnym uczuciem. Interpretacja tego snu była łatwa. Ręce, główny symbol we śnie, były oficjalnym znakiem, jakiego używałem od samego początku w celu wywoływania świadomych snów. Czyż to nie dziwne, pomyślałem, że ręce pojawiają się w tak wielu snach na tak wiele różnych sposobów? Zadałem więc sobie pytanie: "W jaki sposób kaleczę się w moim eksperymencie ze świadomym śnieniem?" Odpowiedź nadeszła w momencie, gdy rozmyślałem nad włóknistymi kłębkami materiału we śnie. Przypominały mi rolki cienkiej wełny stalowej, którą czasem używałem w mojej poprzedniej pracy woźnego. Kilka lat wcześniej, głównie z przyczyn finansowych, żeby mieć stały dochód i aby przeżyć, zatrudniłem się jako woźny w niepełnym wymiarze godzin. Niekiedy rzeczywiście miałem małe nacięcia na palcach od rolek wełny stalowej, której używałem do czyszczenia trudnych do usunięcia plam na podłodze lub w innych zanieczyszczonych miejscach. Kłębiasty, włóknisty materiał we śnie przypominał mi o tych wcześniejszych zmaganiach o przeżycie. Sen pokazał mi, że w ciągu ostatnich paru tygodni zbyt dużo uwagi i energii poświęcałem moim zmartwieniom finansowym. Zwłaszcza w kwietniu, kiedy zmagałem się z podatkiem dochodowym i straciłem mnóstwo energii, żeby wymyślić sposób, jak go zredukować. Szukałem też sposobów, jak chronić się przed podatkami w ciągu najbliższego roku. Ten sen przekazał mi, że obecne troski egzystencjalne kaleczą mnie i ranią. W znacznym stopniu pozbawiają energii i tym samym obniżają zdolność świadomego śnienia. Powyższy sen i moja interpretacja potwierdziły odkrycia zarówno Scotta Sparrowa, jak i Patrycji Garfield, iż regularne świadome śnienie wymaga zachowania wysokiego poziomu energii. Jeśli śniący przechodzi przez okres stresu lub zmęczenia, albo jest zanadto pochłonięty czynnościami świata zewnętrznego, wtedy jakość i ilość jego świadomych snów prawdopodobnie się zmniejszy. Teraz, gdy patrzę na całość eksperymentu, generalnie mogę stwierdzić, że jest to prawda. Dwa dni później miałem kolejny sen, również przedstawiający ludzkie ręce. Tym razem sen jeszcze dokładniej ukazał istnienie i naturę mojego oporu. Amputacja, 22 kwietnia 1981 roku Znajduje się na podwórzu dużego wiezienia o zaostrzonym rygorze, prawdopodobnie San Quentin. Wszędzie wokół siebie widzę grube, wysokie ściany i wieże obserwacyjne z uzbrojonymi strażnikami. Jestem więźniem. Spaceruje wzdłuż bloku cel w towarzystwie strażnika i drugiego więźnia. Blok cel jest jak rząd małych klatek odgrodzonych od podwórza żelaznymi kratami. Na każdą cele przypada po kilku mężczyzn i z bólem dostrzegam, jacy są stłoczeni i w jakich nieludzkich warunkach przebywają. Gdy mijamy którąś z cel, jeden ze znajdujących się w niej więźniów woła do więźnia idącego obok mnie. Więzień w celi wygląda na twardego Latynosa. Na ogromnych ramionach ma prymitywne tatuaże i zrobione własnoręcznie nacięcia. Jest zatwardziałym kryminalistę. Mówi do więźnia idącego obok mnie: "Widzę, że jesteś żonaty" i wskazuje na obrączkę ślubne na jego lewej ręce. Potem mówi: "Daj mi palec, na którym masz obrączkę". Więzień obok mnie biernie wykonuje polecenie i poprzez kratę wtyka lewą rękę do celi. Brutalny Latynos sięga do kieszeni i wyciąga z niej mały scyzoryk. Spokojnie, z rozmysłem otwiera ostrze, wolną ręką łapie palec serdeczny drugiego więźnia i powoli, metodycznie obcina go. Ofiara milcząc biernie i uważnie patrzy, jak palec jest obcinany. Jestem przerażony tym zimnym, rozmyślnym okrucieństwem Latynosa. Teraz amputacja jest ukończona. Ofiara wyciąga rękę zza krat i nagle zaczyna mocno szlochać i płakać. Budzę się przygnębiony całą tą sceną. Ten sen był dla mnie szokiem. W jego scenerii byłem zamknięty w pilnie strzeżonym więzieniu. Sen podpowiedział mi, że moja świadomość przeżycia lub świadomość bezpieczeństwa była znacznie większa, niż to sobie wyobrażałem. Oznaczało to, że jeśli mam zamiar poczynić jakieś postępy w świadomym śnieniu, muszę rozwiązać ten problem. Jednym z oporów utrudniających eksperyment było moje obecne nadmierne skupianie się na bezpieczeństwie i używaniu pieniędzy jako głównego symbolu bezpieczeństwa w życiu. Było to, jak sobie uświadomiłem, największym negatywnym przekonaniem, przy którym trwałem przez długi czas. Sen przypomniał mi, że każdy ma jakiś symbol osobistego bezpieczeństwa. Czy ten sen miał oznaczać, że każdy potencjalny świadomie śniący musi zidentyfikować i stanąć twarzą w twarz z własnymi symbolami bezpieczeństwa, czymkolwiek mogą one być, a potem pracować nad ich przekroczeniem w procesie uprawiania świadomych snów? U każdego z nas symbole te są z pewnością inne. Niektórzy dla bezpieczeństwa żenią się, inni lgną do zorganizowanej religii lub intelektualnej ideologii. Jeszcze inni poszukują symbolu bezpieczeństwa w prestiżu, sławie, udanej karierze, bliskich więzach rodzinnych, dużym domu, dużym samochodzie lub w jakiejkolwiek innej rzeczy. W każdym razie powyższe dwa sny były przesłaniem mówiącym, że moja nadmierna troska o pieniądze była główną blokadą powstrzymującą świadome śnienie i mój całościowy rozwój jako osoby. Kiedyś będę musiał się jej wyzbyć, jeśli zechcę całkowicie oddać się Światłu. Myśl o zrezygnowaniu z tej części mnie wydawała się dziwna, absurdalna, głupia, a przede wszystkim przerażająca. Myśl, że mógłbym nie martwić się o pieniądze, była zupełnie obca mojemu stylowi bycia. Zawsze byłem "zamartwiaczem" jeśli chodzi o pieniądze – stary nawyk, który wiele lat temu, jako dziecko, przejąłem od moich rodziców i który jako dorosły niezliczoną ilość razy utrwalałem w swoim umyśle. Z łatwością przypomniałem sobie trudne i stresujące doświadczenia, gdy dorastałem w dużej robotniczej rodzinie, gdzie nigdy nie było dosyć pieniędzy i gdzie większość decyzji, wielkich i małych, podejmowano kupując najtańsze produkty lub dokonując najtańszych wyborów. Takie stare wartości i wspomnienia z przeszłości były zakorzenione w mojej psyche. Zdawałem sobie sprawę, że ta stara warstwa umysłu musi zostać oczyszczona, jeśli eksperyment ze świadomym śnieniem ma posuwać się naprzód. Brutalny Latynos we śnie był częścią mojego cienia zwaną "przeżycie". Nie miał żadnych uczuć, żadnych powiązań ze swoją żeńską stroną. Był otwarcie wrogo nastawiony do więźnia, który miał powiązanie z żeńskością symbolizowaną przez ślubną obrączkę. Moje aktualne zaangażowanie się w świadome sny i intuicyjną świadomość, do której te sny prowadziły, oferowało mi możliwość silniejszego powiązania z moją "wewnętrzną kobietą". W tamtym czasie to wewnętrzne powiązanie było we mnie bardziej trwałe niż kiedykolwiek wcześniej, ale nadal istniało niebezpieczeństwo "amputacji", okrutnego odcięcia przez daremne martwienie się o bezpieczeństwo, przeżycie i pieniądze. Więzień, który stał się ofiarą i stracił część palca serdecznego, był innym aspektem mojej osoby. Powiedział mi, że jestem zbyt pasywny i staję się ofiarą własnej świadomości tego, że muszę przeżyć. Oznaczało to, że w momencie, gdy rośnie mój dochód, muszę bardziej mobilizować moją agresywną, męską stronę. Gdy zwiększyłem zaangażowanie własnej wewnętrznej kobiecości (świadome śnienie i intuicja), pojawiła się potrzeba, żeby mój wewnętrzny mężczyzna proporcjonalnie zwiększył swoją siłę. Wewnętrzny mężczyzna musiałby reagować szybciej i silniej, by mnie chronić, zamiast biernie poddawać się "amputacji", a potem lamentować z żalu po stracie. O ile sytuacja z podatkiem dochodowym dała mi specyficzne pole do działania, o tyle w snach ujrzałem, co konkretnie powinienem robić. Na jednym poziomie, poziomie zachowania i działania, potrzebowałem fachowej porady konsultanta podatkowego, by moja wewnętrzna kobieta czuła się bezpiecznie, bardziej odprężona i pod dobrą opieką. Zauważyłem, że taka pomoc od kogoś z zewnątrz pomoże mi powrócić do twórczego rozwoju i uprawiania świadomych snów. Wkrótce potem skonsultowałem się z kilkoma ekspertami w dziedzinie ochrony przed podatkami, którzy podali mi sporo przydatnych i cennych informacji. Na innych poziomach sen dostarczył mi pożywki dla moich medytacji. W ciągu wielu lat pracy ze snami często bywałem zaskoczony twórczą wartością szoku, który spowodować mogą sny tak groteskowe, bolesne, czy kłopotliwe jak "Amputacja". Dostrzegłem, że w tym procesie przyswajania przez świadomość pozytywnego i negatywnego materiału, słońca i cienia, trwam przy swoim postanowieniu osiągnięcia pełni siebie, co wcześniej zaplanowałem. Podczas analizy dostrzegłem również, że w końcu człowiek uczy się głębokiej wiary we własną ciemność nie dlatego, że jest to przyjemniejsze lub łatwiejsze, ale jedynie dlatego, że jest to rzeczywiste, wiecznie obecne i prawdziwe. Wiara bazuje na widzeniu kosmosu nie takim, jak się nam podoba, ale takim, jak Bóg go stworzył. Wiara bazuje też na postrzeganiu ludzkiej psyche jako tej, która na drodze ewolucji również powstała z tego kosmosu. W tych chwilach "głębokiego widzenia" można na moment uzyskać wgląd w kosmiczny plan, tak wielki i tajemniczy, że żaden ludzki intelekt nie mógłby go wprawić w ruch. Ciemność istnieje po to, aby światło mogło świecić. Gdyby nie było ciemności, światło samo w sobie nie byłoby widoczne. Sen ów sprawił, że dokonałem kolejnego wyboru, żeby stanąć w obliczu własnej wewnętrznej ciemności, okrucieństwa, braku wrażliwości, a nawet dzikości, którą ten sen wyrażał. Pod naciskiem tego snu dokonałem ważnego odkrycia na temat słońca i cienia. Stajemy się całością, gdy przestajemy bać się poznawania głębi naszej dzikości, oraz gdy przestajemy bać się wznosić na wyżyny naszego oślepiającego piękna. W którymkolwiek kierunku podróżujemy, czy to wznosząc się, czy opadając, naszym głównym wrogiem jest lęk. W jakiś sposób już wiedziałem, lub przynajmniej przeczuwałem, że znaczeniem ukrytym za snami "Skaleczenia na rękach" i "Amputacja" był lęk. Na tym etapie eksperymentu tak przestraszyłem się czystego piękna i oszałamiającego uroku moich świadomych snów, że mój umysł zaczął gwałtownie szamotać się i uciekać od tego wszystkiego. Cóż może być dogodniejszym miejscem do ucieczki, jeśli nie stare, neurotyczne wzorce i bezowocne praktyki z przeszłości, których jeszcze w pełni nie przetransformowałem wewnątrz siebie. Podczas poprzednich trzech miesięcy, gdy tak intensywnie zajmowałem się trywialnymi szczegółami finansów, słyszałem cichy głos szepczący wewnątrz mnie. Był to głos cichy, ale uporczywy, jak małe dziecko pogrzebane pod zgliszczami po trzęsieniu ziemi, wciąż żywe, wciąż żałośnie płaczące, wciąż czekające, aż ktoś je uwolni i wyniesie na światło dzienne. Ten cichy, subtelny głos mówił: "Uciekasz. Uciekasz i wiesz o tym. Od czego uciekasz?" Ponieważ ten pierwszy martwy okres wlókł się przez kolejne trzy miesiące, pewnej nocy celowo zdecydowałem się wykreować sen, który dałby mi jakiś wgląd w moje inne możliwe blokady. Tak więc 21 lipca 1981 roku przed zaśnięciem powtarzałem pytanie: "W jaki sposób blokuję swoje świadome sny?" Następnego ranka obudziłem się z trzema zwykłymi snami. Każdy z nich rzucał światło na mój problem. Kaplica w centrum, 22 lipca 1981 roku Przechadzam się badając wnętrze dużego budynku wyglądającego na dom, o którym wiem, że jest to "nasz dom". Przemierzam różne gabinety, przyległe pokoje i korytarze, by zobaczyć, co w nich jest. Otwieram okno i jestem zaskoczony widząc, jak wielki jest ten budynek. Kształtem przypomina duży czworobok z otwartą przestrzenią pośrodku, otoczoną czterema skrzydłami. Przypominam sobie podstawowy zarys starego Seminarium św. Piusa X. Dostrzegam też ze zdziwieniem, że w centralnym miejscu, pośrodku czworoboku, zbudowano kaplicę i że pomiędzy ścianami kaplicy a ścianami głównego budynku pozostało niewiele miejsca, być może dwanaście do piętnastu cali. Zauważam piękny witraż. Chce zbadać przestrzeń między kaplicą a głównym budynkiem. Wiem, że będzie tam ciasno. Zapadam w głęboki sen. Sen zasugerował mi, że muszę ponownie odkryć kaplicę w centrum, czyli główną duchową motywację do uprawiania świadomego śnienia. Przypomniałem sobie tezy Sparrowa bazujące na przekazach Edgara Cayce'a mówiące, że "prawdopodobnie najważniejszym ćwiczeniem, jakie można wykonać, aby zapewnić sobie treściwą i twórczą odpowiedź w świadomym śnie, jest obranie sobie duchowego celu" [Sparrow, tamże, str. 54]. Według Cayce'a jeżeli świadomie śniący zapomni o tym duchowym celu, będzie miał tendencję do tracenia świadomości we śnie wskutek utraty czystości swoich motywów. Zaakceptowałem tę ideę i uwierzyłem, że czystość intencji ma wielką wagę w kształtowaniu świadomych snów i że świadomie śniący nieprzerwanie musi zwracać uwagę na swoje motywy, aby pozostawały czyste. We śnie badałem rejon pomiędzy kaplicą a główną częścią mojego "domu". Oznaczało to, że muszę jakoś powiązać postępy duchowe z powszednimi elementami mojego życia, oraz że praca ta wymaga pewnego wysiłku, symbolizowanego przez "ciasnotę". Krótko mówiąc sen zdawał się mówić: Zgłębiając świadome śnie-nie niech twoim głównym staraniem będą sprawy duchowe, zaś badanie i pracę nad ciasnotą i obawami [interesująca uwaga etymologiczna: słowo anxiety (obawa) pochodzi od łacińskiego angustia, co dosłownie oznacza "wąskość", "ciasnotę"] przedkładaj nad pozostałymi aspektami podróży. Drugi sen będący odpowiedzią na pytanie: "W jaki sposób blokuję świadome śnienie?" był następujący: Bill pędzi do przodu, 22 lipca 1981 roku Siedzę z młodszym bratem Billem w pizzerii. Pizzeria mieści się blisko wjazdu na autostradę w mieście Corte Madera. Nagle obaj przypominamy sobie, że musimy szybko wracać do domu w Fairfax. Wybiegamy z pizzerii i zdając sobie sprawę z tego, że nie mamy samochodu, kierujemy się w stronę pobliskiej autostrady, by znaleźć dogodne miejsce, żeby zabrać się autostopem. Biegniemy wzdłuż ulicy. Bill biegnie przede mną tak szybko, jak tylko może, podczas gdy ja biegnę wolniej. Jestem na niego zły, bo sadzę, że minął dobre miejsce do złapania okazji i nawet go nie zauważył. Uświadamiam sobie, że potrafi biec szybciej i nie mogę go zatrzymać. Wiem, że zamierza przebiec przez przejście, a potem stanąć obok wjazdu na autostradę. Jego wybór jest z pewnością słuszny, ale złoszczę się, bo widzę, że przegapia dobre okazje. Biegnę za nim, chcąc go jak najszybciej dogonić. Jestem zirytowany. Przesłanie tego snu wskazywało na to, że moja impulsywna, młodsza, męska strona, symbolizowana przez młodszego brata, wyprzedzała moje tempo rozwoju. Poruszała się zbyt szybko i w danym momencie rozmijała się z obecnymi możliwościami. Z pewnością ta część mnie była bardzo podekscytowana i chciała eksperymentować, ale nie była kontrolowana. Uświadomiłem sobie, że powinienem zwolnić, aby móc podążać w odpowiednim tempie i poukładać sobie wszystko to, czego nauczyłem się o świadomym śnieniu. Powyższy sen sugerował też, że nie miałem w danym momencie podróży odpowiedniego środka lokomocji, na co wskazywał fakt, że zamierzaliśmy jechać autostopem, bo nie mieliśmy własnego pojazdu. Właściwy środek lokomocji prawdopodobnie oznaczał pełniejsze oczyszczenie moich motywów i dużo głębsze zrozumienie procesów wewnętrznych oraz dynamiki świadomego śnienia. Trzeci sen tej nocy także mówił o blokadach mojego eksperymentu. John wysuwa się na czoło, 22 lipca 1981 roku Razem z Charlene i Erikiem znajdujemy się wewnątrz domu na Dil-lon Beach. Patrzymy na ocean. Jesteśmy bardzo podnieceni oczekiwaniem na wizytę przyjaciół: Johna i Julii. Widzę, jak John i Julia zatrzymują się na podjeździe. Rażeni z Erikiem wybiegamy, żeby ich przywitać. Cieszę się widząc, że John prowadzi piękny stary samochód, odnowiony i w doskonałym stanie. Jego karoseria połyskuje i błyszczy, a promienie słońca odbijają się na pięknej, bladozielonej masce. Samochód wygląda na model z końca lat 20-tych lub początku łat 30-tych. John i Julia wysiadają, a ja zbliżam się do nich. John podchodzi do mnie prędko. Ściskam go ciepło, a on zaczyna mówić szybko i w podnieceniu. Chcę też uściskać Julię, ale John jest tak podekscytowany, że skupia cała moją uwagę. Jego twarz jest bardzo ożywiona. Jego strój przypomina ubranie maszynisty kolejowego. Ma długi kombinezon w biało-szare paski i dobraną do tego pasiastą czapkę, która wygląda jak typowa czapka maszynisty. Czapka złożona jest na pół i komicznie zatknięta na przedniej części głowy. Mimo że John mówi z wielkim ożywieniem i podnieceniem, i często rusza głową, czapka ciągle pozostaje w tej samej pozycji, jakby doskonale zachowywała równowagę. Julia przestaje czekać na moje powitanie, wraca do samochodu i wyprowadza dziewczynkę siedzącą na tylnym siedzenu. Intuicyjnie wiem, że jest to siostrzenica Julii i myślę: "Dobra, uściskam Julię później." Jestem szczęśliwy widząc ich i czuję, że Erik, stojący przez cały czas obok mnie, jest również bardzo szczęśliwy. Dynamika wewnętrzna tego trzeciego snu zmusiła mnie do skupienia się na Johnie, z pominięciem jego żony, Julii. John był taki absorbujący, taki ożywiony we śnie, że musiałem skupić na nim całą uwagę. Moja nieświadomość chciała ujrzeć go jako maszynistę z czapką maszynisty złożoną na pół i zatkniętą z przodu głowy. Co te wszystkie obrazy oznaczały? Rozmyślając nad tym zacząłem łączyć te wszystkie elementy. Maszynista jest ważnym człowiekiem, ponieważ jest odpowiedzialny za ogromny, potężny pociąg. Prowadzi go po torach! Uświadomiłem sobie, że siły w moich świadomych snach nabiorą w końcu rozpędu huczącego ekspresu, a ja w końcu będę musiał przyzwyczaić się do tej mocy i pędu, aby nadawać im właściwy kierunek. W rezultacie będę musiał utrzymać się na właściwym torze, jeśli pragnę twórczo wykorzystać całą tę energię stanu świadomego śnienia. W tym śnie John był symbolem dyscypliny i skoncentrowanej energii. W świecie jawy John pracuje jako zawodowy pisarz i często rozmawiamy razem o jego pracy i moich rosnących aspiracjach, żeby samemu napisać coś o mojej pracy ze snami. Zawsze podziwiałem jego dyscyplinę i czekałem na dzień, gdy sam będę na tyle zdyscyplinowany, aby napisać własną książkę. W momencie, gdy miałem ten sen, wiedziałem, że przejawiam energię i entuzjazm do pisania, ale często zastanawiałem się, czy naprawdę jestem zdyscyplinowany. Zacząłem sobie teraz uświadamiać, że gdybym wystarczająco mocno uwierzył w moją zdolność do zachowania samo-dyscypliny, mógłbym przekroczyć kolejną barierę w świadomym śnieniu. A co z komicznym i dziwacznym aspektem tego snu? O czym mówiła czapka maszynisty, złożona na pół i delikatnie balansująca na głowie Johna? W trakcie wielu lat moich doświadczeń ze snami nauczyłem się zwracać dużą uwagę zwłaszcza na dziwaczne lub niedorzeczne symbole we śnie. Dziwaczność symbolu sennego jest często sprytnym sposobem, w jaki nieświadomość kusi nas lub zmusza do zwrócenia uwagi na ten szczególny symbol. Łamiąc sobie głowę nad symbolem "czapki złożonej na pół" uchwyciłem w końcu jego znaczenie. Na tym etapie eksperymentu, że tak powiem, niemalże straciłem głowę. Niesamowity potencjał pewnych świadomych snów sprawił, że głowa (i ego) napęczniały mi jak balon. Zdążyłem już stworzyć wiele imponujących fantazji i marzeń na temat tego, do czego może doprowadzić świadome śnienie. Tuż przed samym snem Julia była uczestniczką mojego kursu świadomego śnienia i wielokrotnie entuzjastycznie popierała moją pracę. Często udzielał mi się jej entuzjazm i dodawał wiele nadziei i otuchy w tym przedsięwzięciu. Przez wiele miesięcy, zanim ten sen się pojawił, byłem jej bardzo wdzięczny za to poparcie i entuzjazm. Teraz, za sprawą tego snu, zacząłem dostrzegać, że chociaż koniecznie potrzebowałem czyjegoś entuzjazmu, musiałem również pozostać zrównoważony i nie pozwolić, by mi to "uderzyło do głowy". Powyższy sen przedstawił mi pewnego rodzaju środki zaradcze, abym na tym etapie podróży mógł odzyskać równowagę emocjonalną. Sen powiedział mi, że powinienem wysunąć Johna na pierwszy plan i pozwolić Julii pozostać w tyle. Powiedział mi, abym wniósł w swoje życie więcej "energii Johna" (dyscypliny) i pozwolił "energii Julii" (entuzjazmowi) wycofać się nieco. Sen wskazał, że przejawiam już niezbędny entuzjazm wobec eksperymentu i teraz powinienem jak "maszynista" skierować go na właściwe tory i wykształcić w sobie dyscyplinę pisania, aby pozwolić mu urzeczywistnić się w pełni. Zrozumienie snu oraz jasność i moc jego przekazu sprawiły, że poczułem się bardzo dobrze. Sen ten zawierał również kilka bezcennych subtelności, które nadały specjalny posmak tej "uczcie obrazów". W miarę upływu czasu uzyskuje się dobre rezultaty w rozumieniu swoich snów, gdy śniący bardziej zagłębi się we własną przyszłość i symboliczny język swojej nieświadomości. Nikt inny oprócz samego śniącego w żaden sposób nie potrafiłby ocenić wszystkich subtelności i elementów snu, ponieważ doskonałość pewnych kluczowych symboli sennych często jest bardzo osobistej natury. To tak jak oglądać zdjęcia w albumie rodzinnym, które wywołują potok wspomnień i uczuć. Byłem zachwycony, że sen rozgrywał się w domu na Dillon Beach, szczególnym dla mnie miejscu, do którego często jeżdżę, aby pisać w samotności. Dom należy do mojej przyjaciółki, która często pozwala mi używać go jako przystani dla tworzenia i refleksji. Ona również często pyta: "Jak ci idzie z książką?" i zachęca mnie do wytrwałości. Jej głos jest kolejnym głosem poparcia, wzywającym do dyscypliny i twórczości w życiu. Cieszyłem się, że ów sen rozgrywał się w tej szczególnej scenerii. Piękny, niemal w fabrycznym stanie, stary samochód, którym we śnie przyjechał John, również miał dla mnie specjalne znaczenie. Kiedy Julia zaczęła uczęszczać na moje wykłady dotyczące śnienia, które odbywały się w miejscowym uniwersytecie, pierwszy sen, jaki opisała, dotyczył pięknego, odnowionego starego samochodu. Nazwała ten sen "Mój Classic 1927", ponieważ 1927 był rokiem jej urodzin. Na tym szczególnym wykładzie, który pamiętam bardzo dokładnie, poraziła wszystkich pięknem i mocą swojego snu przedstawiającego tak wiele aspektów jej życia. Od tego czasu ona i ja często traktowaliśmy "Classic 1927" jako symbol jej energii i entuzjazmu, symbol snów, które przez całe jej życie były żywe i ekscytujące. Z czasem takie traktowanie snu Julii "Classic 1927" stało się naszym prywatnym żartem, który oboje ceniliśmy i do którego częstokroć czyniliśmy aluzje. Teraz jej Classic 1927 pojawił się w moim śnie i prowadził go John! Energia snów jest zaraźliwa. Obrazy z czyichś snów są czasami ze specjalnych względów powielane i przetwarzane we śnie innej osoby. Wydaje się, iż dzieje się tak zwłaszcza pomiędzy ludźmi, którzy dzielą się swoimi wrażeniami ze snów. Na moich kursach śnienia spotykałem się z tym zjawiskiem wielokrotnie, gdy członkowie grupy nawiązywali bliższe kontakty. Powyższy sen pomógł mi docenić wkład Julii w moją pracę i docenić Johna jako indywidualność. Sen miał miejsce w czasie, gdy zaczynałem poznawać ich jako parę i jako przyjaciół. Mój syn Erik był obok mnie w tym śnie. Postrzegałem go jako symbol mojego wewnętrznego dziecka, źródło twórczej części mojej osoby, jako skorą do żartów, szczerą istotę, wolną od trosk ego. Jego radosna obecność stała się szczęśliwą zapowiedzią mojej pracy (i zabawy) ze świadomym śnieniem. Przyjąłem, iż oznacza to, że pokonam blokady przeszkadzające w świadomym śnieniu i twórczy aspekt mojego życia ukaże się pełniej. Nie mogę nie przypomnieć tutaj słów Jezusa: "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" [Ewangelia wg św. Mateusza 18:3]. Co dziwniejsze, choć być może nie aż tak bardzo, świadome sny powróciły tydzień później po tamtych trzech snach. Wtedy to znowu miałem trzy świadome sny w ciągu jednej nocy i moje początkowe podniecenie wróciło. Raz jeszcze wewnętrzna iskra dotarła do świadomości. Spośród tych trzech świadomych snów drugi wydawał mi się najważniejszy i często rozmyślałem o jego przesłaniu. Bliżej domu, 29 lipca 1981 roku Siedzę przy stole z ośmioma innymi osobami. Oglądamy ważny baseballowy mecz ligowy. Siedzimy na boisku, blisko siatki oddzielającej kibiców od łapacza, jedynie około piętnastu do dwudziestu stóp od mety domowej. Widzę ojca Daniela Carolla, który stoi z drugiej strony pałkarza, prawdę mówiąc bardzo blisko niego, i obserwuje grę. Nagle uświadamiam sobie, że śnię i czuję lekkie łaskotanie w czole. Jestem rozbawiony faktem, że ojciec Daniel zdobył takie dobre miejsce, żeby oglądać grę. Teraz ojciec Daniel podchodzi do stołu, przy którym siedzimy. Wstając wyciągam do niego rękę i mówię: – Hello, ojcze Danielu, czy ojciec mnie pamięta? Jestem Ken Kelzer z brodą. Rozpoznaje mnie i cieszy się ze spotkania. Wymieniamy uścisk dłoni. – Musi ojciec nadal mieć dobre kontakty z Yincem Lombardiml – żartuję ciepłym tonem. Obaj śmiejemy się z żartu. Teraz widzę grupę księży z czasów seminaryjnych. Wszyscy są ubrani w swoje sutanny. Podchodzą i ustawiają się wokół naszego stołu. Witam się ciepło z Jimem Kidderem i rozmawiam z nim przez parę minut. Nadal jestem świadomy we śnie, co mnie bardzo cieszy. Widzę Jima Pulskampa, siadamy przy stole i natychmiast nawiązujemy serdeczną rozmowę. Jestem zadowolony, że tak szybko staliśmy się sobie bliscy. – Nadal jesteś w Hanna Center? – pytam. – Tak i uwielbiam tam pracować – odpowiada z wielką szczerością. – Jak długo już tam jesteś? – pytam. – Osiemnaście lat – odpowiada. – Wspaniale! – wołam. – Być może będziesz tam przez następnych osiemnaście lat! – Nie, mam nadzieję, że pewnego dnia to się zmieni, chociaż jestem tam naprawdę szczęśliwy – mówi i się śmieje. Cieszę się, że uznał zmianę za swoją naczelną zasadę. Teraz powoli i stopniowo sen zanika. W tym świadomym śnie znalazłem wiele cennych przekazów. Kontekst ważnego meczu ligi baseballowej był dla mnie pozytywny, ponieważ ktoś, kto gra w pierwszej lidze, jest graczem na najwyższym poziomie. Mimo że gracz pierwszoligowy jest zawodowcem i poważnie traktuje swoją pracę, to jednak ostatecznie jego pracą jest gra. Jest nazywany "graczem", a nie "robotnikiem". Jego praca i gra w jakiś sposób są jednym. Jego wewnętrzne dziecko jest nadal w pełni żywe i świadome kariery, którą robi. Przesłanie tego snu przypomniało mi, abym podążając ścieżką świadomego snu czy jakąkolwiek inną pozwolił żyć temu dziecku we mnie. W związku z tym przypomniał mi się dwuwiersz przypisywany Winstonowi Churchillowi: Ci, dla których praca i przyjemność to jedno, są ulubionymi dziećmi fortuny. Zaintrygowała mnie w tym śnie postać ojca Daniela Carolla. "Ojciec Daniel", jak zwykliśmy go nazywać, był rektorem wyższej szkoły seminaryjnej, w której spędziłem cztery lata mojego życia. Ostatnio widziałem go mniej więcej osiem lat przed tym snem, na specjalnym bankiecie w Sacramento. Byłem wtedy pod wrażeniem faktu, że ostatnio powrócił z pracy misyjnej w Meksyku. Podróżował od wsi do wsi jako wędrowny ksiądz, często jadąc samotnie na osiołku przez bezdroża i niezamieszkane dzikie tereny, by dotrzeć do ludzi, którym służył. Tej nocy na bankiecie wyczuwałem u ojca Daniela niezwykłą, pełną spokoju ciszę. Zachował głęboki wewnętrzny spokój, który przejawiał się bardziej w nim samym, niż w jego słowach, czy krótkich historyjkach, jakie opowiadał. Czułem, że zaszła w nim duża zmiana w porównaniu z okresem, gdy przewodził wykładowcom seminaryjnym i szybko rosnącemu studenckiemu gremium. Zastanawiałem się nad przebiegiem jego kariery od rektora seminarium w Kaliforni do samotnego misjonarza, żyjącego i pracującego w północnym Meksyku między najbiedniejszymi spośród biednych. Jego "awans" przypominał mi o "poddaniu się ego". Gdy tamtej nocy jechałem z bankietu do domu, przeżycie to stworzyło w moim umyśle nowy symbol: ojciec Daniel stał się symbolem takiego poddania i prostego życia. Jego pozycja w moim świadomym śnie oznaczała, że w pewien sposób uzyskał "takie dobre miejsce do oglądania gry" – to znaczy gry życia. W grze życia, największej spośród wszystkich, pokora i poddanie są cechami, które musiałem przypomnieć sobie raz jeszcze znajdując się na rozdrożu mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Sen miał też w sobie element humoru. Wspomnienie o Vincem Lombardim przypomniało mi moje seminaryjne czasy, drugi rok w szkole wyższej. W tamtych czasach ojciec Daniel był trenerem i organizatorem seminaryjnych programów sportowych. Gdy sędziował naszym meczom, na boisku często kłóciliśmy się z nim zaciekle i często żartowaliśmy z jego sportowych werdyktów i zdolności. Większość z nas sądziła, że jeśli chodziło o sport, to więcej mówił, niż robił. Pewnego dnia, w środku sezonu futbolowego ze zdziwieniem zobaczyliśmy dużą fotografię w ostatnim wydaniu Sports Illustrated. Zdjęcie przedstawiało zbliżenie Paula Hornunga, gwiazdy grającej dla Packersów z Green Bay. Siedział na ławce obok swoich kolegów z drużyny. Miał na sobie cały rynsztunek, a ponieważ powietrze było zimowe i mroźne, z ust wydobywała mu się para. Sapał i dyszał, ponieważ właśnie po dramatycznym biegu zdobył zwycięskie punkty dla Packersów. I właśnie tam, tuż za ławką Packerów bez wątpienia stał ogromny ojciec Daniel. Uśmiechał się szeroko i z podziwem patrzył na Paula Hornunga. Seminarzyści byli oszołomieni i zaskoczeni, gdy zobaczyli to zdjęcie. Salwy niedowierzającego śmiechu rozbrzmiewały w seminaryjnej świetlicy, kiedy czasopismo przechodziło z rak do rąk z komentarzami typu: "Hej, patrz tutaj!", "Nie do wiary!" Szczególnie zmieszani byli wśród nas entuzjaści sportu, gdyż postać naszego trenera śmiało prezentującego się w ogólnokrajowym czasopiśmie nie pasowała do obrazu ojca Daniela, jaki wszyscy sobie wyrobiliśmy. Zdjęcie ujawniło tę stronę ojca Daniela, której nigdy wcześniej nie widzieliśmy, a której istnienia nawet nie podejrzewaliśmy. Studenci byli tak zaskoczeni tym zdjęciem, że poszliśmy do ojca Daniela "żądając" wyjaśnień. Żartując i przekomarzając się zadawaliśmy mu wytrwale pytania, a on tak naprawdę nie chciał nam zbyt wiele powiedzieć. W końcu, gdy "przekupiliśmy" go pochlebstwami, usłyszeliśmy historię, która przekonała nas, że naprawdę nie docenialiśmy naszego "trenera". Okazało się, że ojciec Daniel był bliskim przyjacielem Vince'a Lombardiego, głównego trenera Packersów z Green Bay. Lombardi zaprosił go na ten szczególny mecz i załatwił mu miejsce na linii bocznej wraz z graczami i trenerami. Tak się akurat złożyło, że gdy robiono zdjęcie do Sports Illustrated, stał tuż za Paulem Hornungiem. Ten incydent był dla mnie dobrą lekcją. Nauczyłem się szanować drugą osobę, której życie w najlepszym wypadku znałem jedynie częściowo. Nauczyłem się nie być zbyt pewnym siebie myśląc, że kogoś "rozszyfrowałem" czy "rozgryzłem". Co się zaś tyczy ojca Daniela, to było w nim coś więcej, niż mógłbym przypuszczać. Wszystkie te kwestie i tematy powróciły do mnie w świadomym śnie "Bliżej domu". Zawierał on kolejną perłę mądrości ukrytą w moim dialogu z Jimem Pulskampem pod koniec snu. Jim był moim kolegą w czasach seminaryjnych. Został księdzem i przez wiele lat służył jako dyrektor Hanna Boys Center w Sonomie, centrum terapii dla chłopców z kłopotami emocjonalnymi. Miał wielkie poczucie humoru, był bardzo uprzejmy, otwarty i lubiany przez wszystkich. Od wielu lat utrzymywałem z nim sporadyczne kontakty i o ile wiem, był szczęśliwy w roli dyrektora Hanna Center. Symbol Jima we śnie niewątpliwie mówił mi, że otwartość na zmiany jest ważnym, mentalnym postanowieniem, w którym powinienem wytrwać. Gdy przeanalizowałem siebie pod tym względem, dostrzegłem, że chociaż zasadniczo usiłuję pozostać otwarty na zmiany, to obecnie często się im opieram. W momencie, gdy miałem ten sen, przeżywałem okres wielu istotnych zmian, zarówno wewnątrz siebie jak i w mojej rodzinie. Otwieranie się na świadome śnienie było najbardziej oczywistą wewnętrzną zmianą, jaką zainicjowałem. Ukazało mi to liczne, nieoczekiwane opory wewnętrzne. Na innym poziomie, bardziej konkretnym i namacalnym, Charlene i ja przygotowywaliśmy w tym czasie dom do sprzedaży i zaczęliśmy już szukać nowego domu. Prawdę mówiąc obawiałem się tego procesu "polowania" na nowy dom, które zamierzaliśmy wzmóc w nadchodzącym miesiącu. Tymczasem bezustanny stereofoniczny atak ze strony nastolatka z sąsiedztwa zmuszał nas do jak najszybszego wyprowadzenia się, co sprawiało, że znajdowaliśmy się pod większym naciskiem, niż mi to odpowiadało. Mimo że moje warunki były straszne, czułem spory opór wobec tej szczególnej zmiany. Być może powinienem powiedzieć precyzyjniej: czułem duży opór przed zmianą, ponieważ warunki były takie straszne. Właściwie chciałem się wyprowadzić, gdy ja będę gotowy, gdy sytuacja będzie dla mnie korzystna, a czas będzie dla mnie dogodny. Symbol Jima we śnie był przeciwwagą i antidotum na mój dylemat. We śnie powiedział: "Mam nadzieję, że pewnego dnia to się zmieni, chociaż jestem tam naprawdę szczęśliwy." Opowiadał się za zasadą decydowania się na zmiany nawet wtedy, gdy czyjeś obecne warunki są wspaniałe! W ciągu następnych trzech miesięcy po tym śnie (sierpień, wrzesień i październik 1981 roku) przeżyłem serię wzlotów i upadków w świadomym śnieniu. Był to mój kolejny stosunkowo martwy okres. Miałem w tym czasie dwa świadome sny, podczas gdy zwykłe sny pojawiały się z normalną częstotliwością i każdego ranka zapamiętywałem jeden albo więcej. Gdy rozmyślałem nad owym schematem wzlotów i upadków, uczty i głodu, stworzyłem pewną metaforę opisującą aktualny stan mojego eksperymentu. Ujrzałem siebie, jak wspinam się na ośnieżone Himalaje i po długiej wspinaczce docieram na szczyt bardzo wysokiej góry. Stałem na szczycie przez długi czas, oczarowany rozległym, zapierającym dech widokiem, wspaniałym pięknem czystego, białego śniegu, głębokim błękitem nieba i pełnymi wdzięku płynącymi chmurami. Ze zdumieniem i lękiem wpatrywałem się w inne odległe szczyty, które zdawały się być nie mniej wspaniałe niż ten, na którym właśnie stałem. Bardzo pragnąłem wspiąć się na każdy z nich wyłącznie dla samej radości czynienia tego. Postanowiłem wtedy w ciągu najbliższych miesięcy i lat odbyć podróż na każdy z tych górskich szczytów. Długo rozkoszowałem się pięknem szczytów, jeszcze raz powtórzyłem swoje postanowienie i potem niechętnie ruszyłem w dół ku dolinie. Cóż za kontrast pomiędzy szczytami a dolinami! Jednakże i to stanowiło ważną część w budowaniu mojej świadomości. Moja metafora rozwijała się. Widziałem siebie schodzącego w bezdrożną dolinę, pokonującego liczne większe i mniejsze przeszkody, gęste zarośla, skały, rzeki. Czasami czułem się zagubiony. Jednakże idąc wytrwale w końcu dotarłem na dno doliny, gdzie podstawa mojego poprzedniego szczytu stykała się z podstawą następnego wielkiego szczytu. Z rozwagą ponownie rozpocząłem wspinaczkę. "Dlaczego jest to takie trudne zadanie?" pytałem samego siebie. "Dlaczego, gdy już osiągnąłem pierwszy wierzchołek, nie mógłbym polecieć jak orzeł ze szczytu na szczyt?". Prawdopodobnie jedną z moich blokad było przekonanie, że życie jest zmaganiem, tak więc nawet teraz wciąż "zmagam się" ze świadomym śnieniem. Być może cały eksperyment przebiegałby dużo łatwiej, gdybym po prostu pozwolił dziać się wszystkiemu, wyzbywając się całego wysiłku i oczekiwań. Nie znałem odpowiedzi, ale wiedziałem, że pytanie jest istotne. Na pewno istotne było dla mnie, choć być może nie tak ważne dla innych podróżników. Jak sądziłem, każdy kandydat na świadomie śniącego będzie miał swoje szczególne problemy do rozwiązania i szczególne, wewnętrzne bariery do pokonania, kiedy będzie zbliżać się do światła. Takie oto przemyślenia i refleksje towarzyszyły mi, gdy zacząłem wspinaczkę na następny szczyt. Kiedy zastanawiałem się nad procesem uzyskiwania świadomości we śnie, często powracała do mnie metafora szczytów i dolin. Jedną z ważnych zachodzących we mnie zmian było to, że zaakceptowałem w końcu "martwe" okresy i przyjmowałem je bardziej zrównoważony i spokojny. Sądzę teraz, że te okresy są niezbędne, aby mieć czas na zastanowienie się i duchową konsolidację. Dają one możliwość odpoczynku i emocjonalnej rekonwalescencji. W pewnym momencie dostrzegłem, że cała ta podróż nie jest jedynie zachwytem i radością. W tej fazie mojego eksperymentu zacząłem też lepiej rozumieć moją wcześniejszą potrzebę duchowego oczyszczenia. Oczyszczenie oznacza zdecydowanie się na taką czystość umysłu, która powoduje, że działanie wynika z najlepszych intencji. Nie potrzeba czystego serca, aby zacząć podróż, bo inaczej któż by ją zaczął? Z konieczności człowiek oczyszcza swe serce w czasie trwania podróży, bo inaczej któż zniósłby jej trudy? Ogień oczyszczania ma swoją cenę. Dostrzegłem również, że jeśli kontynuowałem cały eksperyment i nie zniechęcałem się do niego w martwym okresie, to wtedy świadome sny powracały. Jak dotąd powracały zawsze, czasami pojedynczo, a czasami po kilka. Pewnego razu zdarzyło mi się sześć świadomych snów w ciągu jednej nocy [zobacz: "Majestatyczna góra", opis świadomego snu w rozdziale ósmym]. W miarę trwania eksperymentu nastąpiło wiele snów oczyszczających mnie wewnętrznie. Jeden z nich był szczególnie pamiętny. Humanoidalny lis, 11 września 1981 roku Idę wraz z Yogananda [Paramahansa Yogananda (1893-1952) hinduski mistrz jogi i medytacji, który nauczał w Ameryce od 1920 do 1952. Jego klasyczne dzieło Autobiografia jogina wywarło olbrzymi wpływ na moje życie] polną drogą we współczesnych Indiach. Mijamy wiele pól pełnych zielonych zbóż i liściastych warzyw posadzonych w równe rzadki. Yogananda namawia mnie, abym został w Indiach, żył tutaj i pracował. Podoba mi się ten pomysł, głównie dlatego, że to jego pomysł. Spotykamy robotnika, Amerykanina, który stawia w ziemi jakiś wysoki, drewniany słup. Gdy rozmawiamy z nim, robi wrażenie bardzo nieśmiałego i nieco rozchwianego emocjonalnie. Yogananda przeprasza nas na chwile i odchodzi, jakby miał jakaś ważni} sprawę do załatwienia. Robotnik wyprostowuje się i nagle luyglada na znacznie bardziej pewnego siebie. Opowiada mi, ile Yogananda dla niego zrobił. Mówi, że czuje się całkowicie akceptowany i kochany przez guru, a Yogananda kocha wszystkich dokładnie takimi, jakimi są. Jestem pod wrażeniem szczerości robotnika. Teraz patrzę na rozległe pole uprawne w pobliżu i widzę lisa tropiącego jakieś mniejsze zwierzę. Lis ma ludzkie cechy, jakby został narysowany przez twórcę komiksów albo występował w filmie rysunkowym. Gdy lis już niemal spada na swoje ofiarę, wydaje ostry, przenikliwy pisk, prawdopodobnie po to, by ja przerazić i sparaliżować. Rzuca się do przodu, ale mniejsze zwierzę ucieka. Lis wściekle ściga swa niedoszłe ofiarę poprzez pola pełne liściastych, zielonych warzyw. Obserwuje tę scenę przez parę minut i widzę jedynie zamieszanie wśród krzewów i roślin. Przez jakiś czas lis energicznie ściga mniejsze zwierzę po całym polu w gęstym, zielonym listowiu. Po długim szalonym pościgu lis w końcu poddaje się i podchodzi do mnie. Kładzie na moich ramionach swoje łapki ukształtowane jak małe, ludzkie ręce i uwodzicielskim, chytrym głosem pyta, czy będę jego sojusznikiem w łapaniu słabszych stworzeń świata. Natychmiast prawa ręką łapię lisia łapę i z wielka siłą okręcam całe jego ciało nad głową. Uzyskując szybko duża siłę odśrodkową z całą mocą ciskam lisa daleko w powietrze. Jego ciało natychmiast robi się podobne do ptaka i lis przez jakiś czas szybuje w powietrzu, by w końcu wyładować na odległym drucie telefonicznym. Siada tam niepewnie. Ma zmierzwione futro i pióra. Teraz Yogananda wraca do robotnika i do mnie. Czuję ostry kontrast pomiędzy nim a lisem. Spokój na twarzy robotnika mówi mi, jakie głębokie zaufanie i szacunek żywi do Yoganandy. Budzę się bardzo pobudzony energetycznie. W tygodniu, który poprzedzał ten sen, po raz trzeci czytałem Autobiografie jogina. Odkąd zacząłem czytać, książka ta pojawiła się w moim śnie dwa razy, a teraz pojawił się sam Yogananda. Dla mnie był on symbolem guru, wyższego bytu, najpełniejszego etycznego zaangażowania, do jakiego zdolna jest istota ludzka. To znaczy, że używał on swoich wyższych mocy i wiedzy, raczej aby uczyć i rozwijać innych, aniżeli ich uzależniać czy wykorzystywać. Symbolizował najwyższy potencjał wewnątrz mnie samego, pełne zaangażowanie w służbę ludziom, wynikające z najczystszych motywów i ze szczerej troski o ich dobro. Z kolei humanoidalny lis symbolizował bezpośrednie przeciwieństwo guru. Był wrogi wobec guru i wyższej świadomości. Symbolizował tę część mnie, która mogłaby wykorzystywać innych, posiadających mniejszą wiedzę niż moja. Tę część, która mogłaby w pewien sposób polować na nich w celu uzyskania korzyści osobistych. Przebiegły lis we śnie, chytry i uwodzicielski, był dziwną mieszaniną ludzkiej i zwierzęcej formy, połączeniem "wyższe}" i "niższej" świadomości. Odbierałem ten sen niezwykle emocjonalnie, ponieważ niektóre symbole były bardzo osobiste. Yogananda był moim guru – przynajmniej na kartach książki. Poprzez swoje prace stał mi się tak bliski, jak jeszcze nikt inny, kiedy szukałem guru. Pola i równe rzędy warzyw przypominały mi o rzędach upraw na dużych polach Doliny Sacramento, gdzie mieszkałem jako dziecko. Prosty robotnik ze swoją rzucającą się w oczy nieśmiałością i emocjonalną niepewnością przypominał mi "zwykłego człowieka", którego mimo wszystko nie jest łatwo oszukać. Jego prostota jest jego siłą. Jego brak wyrafinowania pozwalał mu widzieć sercem i rozpoznać prawdziwego mistrza duchowego. Robotnik symbolizował prostotę, która zawsze była moją mocną stroną, czymś, co zawsze w sobie ceniłem. Dorastając w małym mieście zawsze wolałem prostotę od wyrafinowania, zwłaszcza gdy dotyczyło to ludzi. Pewnego dnia, gdy ponownie odczytałem ten sen po trzech latach, zadziwił mnie wygląd humanoidalnego lisa, coś, czego wcześniej nie dostrzegałem. Kilkakrotnie już omawiałem ten sen ze współpracownikami i studentami, uzyskując mnóstwo informacji na jego temat, więc odłożyłem go na bok. Teraz przyglądając się ponownie lisowi skupiłem się na fakcie, że gdy lis uwodzicielsko położył łapy na moim ramieniu, wyglądały one jak małe, ludzkie ręce. Co za dziwny i przejmujący widok! Ręce, mój znak uzyskania świadomości we śnie, pojawiły się ponownie, tym razem dołączone do lisa-oszusta i przebiegłego wyzyskiwacza! Gdy uświadomiłem to sobie, zadałem sobie wiele ważnych pytań: Czy lis był częścią mnie, również zainteresowaną świadomym śnieniem? Czy on również był zaintrygowany tą nową mocą pojawiającą się właśnie w moim świecie? Jak lisia część mnie używa świadomego śnienia? Czy użyłaby go do wykorzystywania innych lub manipulowania nimi? Tak – zdałem sobie sprawę – bez wątpienia przebiegły oszust, ta część mojej Jaźni, będzie próbować użyć nowej duchowej mocy dla egoistycznych albo destrukcyjnych celów. To jest zawsze możliwe i zawsze rodzi to istotne pytanie, gdy tylko nowa forma mocy pojawia się w naszej świadomości. Czułem pewną ulgę widząc, że sam scenariusz snu dostarczył mi najbardziej skutecznego mechanizmu radzenia sobie z takim wyzwaniem: natychmiastową, odpowiedź. "Humanoidalny lis" w swoim dramatycznym punkcie kulminacyjnym wprowadził w życie istotną duchową naukę. Punkt kulminacyjny rozegrał się w ułamku sekundy pomiędzy lisim zaproszeniem a moją odpowiedzią. W tym ułamku sekundy natychmiast złapałem lisa za rękę i bez chwili wahania lub cienia wątpliwości zakręciłem nim nad głową i cisnąłem daleko od siebie. To właśnie na tej natychmiastowości odpowiedzi skupiłem uwagę podczas późniejszych rozmyślań nad snem. Natychmiastowość jest idealną odpowiedzią na chytre pokusy. Im dłużej słucha się chytrych pokus, tym większa jest szansa, że się im ulegnie. Natychmiastowość jest tym wyborem, który nie pozwala tracić ani czasu, ani energii na pokusy nadużywania mocy, a zamiast tego powoduje odrzucenie ich z całą stanowczością. W akcie odrzucenia lisa zaszedł we śnie pewien proces transformacji. Ciało lisa nabrało wyglądu ptaka i przybrało bardziej wyniosłą formę. Gdy lis szybował w powietrzu przez jakiś czas, by w końcu wylądować na drucie telefonicznym, zmienił swój wygląd zewnętrzny i jego okrycie stało się mieszaniną "futra i piór". Ptasie cechy lisa symbolizowały, że "cień" człowieka, o ile stawi się mu czoło i się nim pokieruje, może wznieść się na wyższy poziom świadomości. Uświadomiłem sobie, że przebiegłość, jeśli się ją obnaży wewnątrz swojej osoby, może stać się typem "ziemskiej wiedzy", która będzie dobrze służyć wyższemu ja i stanie się prawdziwym duchowym darem. Ten sen również potwierdził starą jak świat zasadę, że podczas konfrontacji z wewnętrznym przeciwnikiem zachodzi duchowa przemiana. Uprawiając świadome śnienie powinienem szczególnie szybko reagować na wszelkie pokusy nadużycia lub wykorzystania mocy tego stanu. Będę też musiał pamiętać Yoganandę, guru, który był symbolem mojego wiodącego motywu duchowego tej pracy. Patrząc w tym śnie na siebie samego uświadomiłem też sobie, jak ważne jest, aby pamiętać, że scenariusz snu nie daje śniącemu żadnych gwarancji. Nie gwarantuje, że przy innych okazjach na jawie zareaguje on dokładnie tak samo jak we śnie. Nie gwarantuje, że śniący dokona słusznego wyboru, a zaledwie pokazuje mu, jak tego wyboru dokonać. Przedstawia śniącemu pewien model twórczego reagowania i wyraźnie ukazuje idealny sposób działania wynikający z najczystszych motywów. Po około sześciu tygodniach po "Humanoidalnym lisie" miałem kolejny ważny sen, który był komentarzem do mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Ten sen, zatytułowany "Chroniąc moje złote owoce", udzielił mi dalszych wyjaśnień o szczególnych blokadach i bieżących zmaganiach emocjonalnych, które powstrzymywały mój rozwój na drodze świadomego śnienia. Ten sen nakłaniał mnie wręcz, by zająć się tymi konkretnymi blokadami. Chroniąc moje złote owoce, 21 października 1981 roku Stoję się na ulicy o jedną przecznice dalej od mojego domu w Fairfax. Mój brat Ray stoi w pobliżu. Jest czas zbiorów. Obserwujemy kilku Murzynów zrywających owoce z drzewa w sąsiedztwie. Pracuję szybko i fachowo. W przedniej części mojego podwórza, w kącie obok drewnianego płotu, rośnie drzewko brzoskwiniowe. Jest obsypane pięknymi, dojrzałymi owocami. Wszystkie brzoskwinie mają idealnie równe rozmiary, nieco większe niż piłki baseballowe i Unią wspaniałą gamą jaskrawych kolorów czerwieni, żółci i złota. Tuż za płotem, u sąsiada, rośnie inne drzewo, również obsypane pięknymi brzoskwiniami, które lśnią i błyszczą w słońcu. Pracują tam szybko dwaj Murzyni. Zerwali już prawie wszystkie owoce z drzewa sąsiada i mają właśnie zamiar zacząć pracować przy moim. Słyszę, jak robotnicy wołają do siebie i mówią coś szybko do innego Murzyna, który po drugiej stronie ulicy stoi wysoko na drabinie i zrywa oliwki. Przekomarzają się i żartują rzucając w siebie owocami. Pamiętam, że robiłem to samo z przyjaciółmi, gdy byliśmy nastolatkami i zbieraliśmy latem w Dolinie Sacramento brzoskwinie i gruszki. Widzę, że jeden z Murzynów zebrał już trzy czwarte owoców z mojego drzewa. Jestem bardzo zaniepokojony i pytam gniewnie mojego brata Raya: "Kto im pozwolił zbierać owoce?" Ray odpowiada, że to on. Wybucham wściekłością. Policzkuję go, a on zaczyna płakać. Wzywam Raya, by wyszedł na środek ulicy, abym mógł go zbić. On odmawia walki i próbuje się wymknąć. Jestem zaskoczony, że nie stawia oporu i uświadamiam sobie, że przeraża go mój coraz większy gniew. Pędzę do mojej brzoskwini i każę Murzynowi natychmiast zejść z drzewa, a on tak robi. Mówię mu, że jestem wściekły, że zerwał te owoce i że ciężko pracowałem przez cały rok, żeby wyhodować to drzewko. Nakazuje, żeby przesypał owoce ze swojego wiadra do najbliższej skrzynki stojącej na ziemi – dla mnie. On posłusznie wykonuje polecenie. Rozkazującym tonem mówię mu, żeby zabrał drabinę i odszedł. Robi tak bez słowa sprzeciwu. Teraz oglądam pozostałe na drzewie brzoskwinie i widzę, że nadal jest ich wystarczająco dużo dla mojej rodziny. Ciągle dysząc gniewem porządkuję teren pod drzewem, zbieram parę starych, wyschniętych liści i gałązek. Widzę, jak po drugiej stronie ulicy Murzyni ze swoimi dziećmi ładują skrzynki ze świeżo zerwanymi owocami do dużej ciężarówki. Nadal zły idę podjazdem w kierunku domu i widzę, że drzwi garażu są szeroko otwarte. Zastanawiam się, kto je zostawił otwarte i jestem rozdrażniony. Widzę teraz, że wewnętrzne drzwi do mojego biura są również uchylone. To mnie jeszcze bardziej rozdrażnia. Wchodzę do biura, w którym jest prawie ciemno i wydaje kilka głośnych, wyraźnych syczących dźwięków, coś jak pssst!... pssst!... pssst!... Mam zamiar wystraszyć jednego z wielu włóczących się kotów z sąsiedztwa, który mógł się tam zabłąkać. Rozglądam się po biurze i czuję ulgę nie widząc żadnych kotów. Budzę się spięty i bardzo zmęczony. Ten sen dostarczył mi dalszych informacji oraz sugestii, jak moja własna ciemna strona wkracza w eksperyment ze świadomym śnieniem. Niesłychana obfitość złotych owoców połyskujących w świetle słońca jasno symbolizowała moje świadome sny. W tym śnie połyskujące brzoskwinie były zrywane przez Murzyna. Jak już to omawiałem wcześniej w pierwszym rozdziale tej książki, Murzyni we śnie są typowym symbolem cienia, ciemnej strony psyche białego człowieka. Przez wiele lat mój młodszy brat Ray pojawiał się w moich licznych snach również jako symbol cienia, a jego obecność tutaj była jeszcze jednym potwierdzeniem moich obserwacji. Ów sen przedstawiał mój cień w akcji. Moje świadome ego było bardzo złe na ów cień we mnie, co pokazało we śnie spoliczkowaniem brata i wyzwaniem go do walki na pięści. Zafascynowało mnie, że moje śniące ego (ja sam we śnie) potrafiło w porę interweniować, aby uchronić drzewko przed całkowitym ogołoceniem, mimo że trzy czwarte owoców już zebrano. Ale dlaczego właściwie byłem tak zły? Po pierwsze byłem zły dlatego, że muszę mieszkać w tym konkretnym sąsiedztwie, gdzie często czułem się "ograbiany" przez prymitywne, agresywne siły bezustannie atakujące mnie i rodzinę. Ciągły stereofoniczny atak, o którym wspominałem wcześniej, był tym głównym zewnętrznym wrogiem pochłaniającym moją energię. Byłem też zły na siebie, że po części z przyczyn finansowych pozostawałem w tym sąsiedztwie. Sen uświadomił mi, że lęk przed stratami finansowymi i finansowym ryzykiem stał się moim ciemnym wewnętrznym wrogiem, który wyniszczał mnie w trakcie tego snu. Lęk "ograbiał mnie" i to w alarmującym tempie. Ten sen i siła jego przekazu uświadomiły mi wyraźnie konieczność przeprowadzki. Niedługo potem razem z Charlene bardziej intensywnie szukaliśmy nowego domu. Intrygowała mnie też myśl, że odebrano mi trzy czwarte złotych owoców, moich świadomych snów. Zadawałem sobie pytanie: "Czy ta liczba miała znaczenie?" Gdy przemyślałem to, dostrzegłem, że miewam jeden świadomy sen na miesiąc. Liczba ta obniżyła się z czterech na miesiąc, odkąd w październiku 1980 roku zacząłem mój eksperyment. Aktualna częstotliwość pojawiania się świadomych snów była w przybliżeniu jedną czwartą tego, co zdarzało się w czasie szczytu. Nawet matematyka w tym śnie była precyzyjna! Mimo że sen dostarczył wymownego przesłania na temat mojej ciemnej strony (lęku), przekazywał też sporo piękna. Widok złotych owoców był wspaniały. Każda brzoskwinia wydzielająca tyle światła reprezentowała świadomy sen, a drzewo przedstawiało archetyp Jaźni, przypominało Drzewo Życia. Drzewo było całkowicie obsypane złotymi owocami i było symbolem obfitości potencjału stanu świadomego śnienia. Komentując ten szczególny sen zanotowałem w dzienniku: "Muszę powrócić do uprawy mojego ogrodu, moich świadomych snów i wydatkować mniej energii na sprawy finansowe". Było to powtórzenie tego samego przesłania, które otrzymałem sześć miesięcy wcześniej i które mówiło, abym pamiętał o najwyższych priorytetach. Przypomnienie to zostało nagrodzone specjalnym świadomym snem, który przyśnił mi się dziewięć dni później. Kręgi winogron, kręgi światła, 1 listopada 1981 roku W polu widzenia spostrzegam dużą kiść winogron. Mają jasnozielony kolor i wyglądają na bezpestkową odmianę Thompsona. Są doskonale okrągłe, dość małe, jednolite w rozmiarze i kształcie. Nagle wszystkie owoce w kiści zgodnie, równocześnie zmieniają nieznacznie swoje pozycje, a każdy owoc jest otoczony wspaniałym pierścieniem białego światła. Jestem zaskoczony i cudownie olśniony światłem. Uświadamiam sobie, że śnie. Cudowne uczucie lekkiego mrowienia, tak dobrze mi znane w świadomych snach powraca teraz i wędruje przez moją klatkę piersiową do głowy, a zwłaszcza do czoła. Teraz wszystkie idealnie okrągłe pierścienie światła wokół każdego owocu ponownie poruszają się doskonale zgodnie i synchronicznie, a w każdym z nich pojawia się jeszcze nieznaczny sześciokątny kształt światła. Wszystkie te magicznie oświetlone winogrona nadał mają identyczne rozmiary, kształty i kolor. Teraz, jakby wskutek obrotu olbrzymiego kalejdoskopu, cała kiść rozprzestrzenia się i rozszerza, a biały blask towarzyszy tworzeniu się tysiąca identycznie oświetlonych winogron, które przepięknie rozprzestrzeniają się na wszystkie strony tak daleko, jak sięga mój wzrok. Obraz ten jest absolutnie oszałamiający. Przypominam sobie sen mojej przyjaciółki Julii, w którym widziała setki drobnych fal oceanu oświetlonych światłem księżyca, a na grzbiecie każdej z nich – malusieńką, identyczną, srebrną rybkę. Czuję, że ta przeogromna krystaliczna struktura przyciąga mnie nieodparcie. Napawam się jej niewypowiedzianym pięknem. Myślę sobie: "Odpręż się... odpręż się... skup się... skup się..." Pragnę zjednoczyć się z tymi obrazami i wniknąć jak najgłębiej w światło. Czuję, że zaczynam się budzić, więc nadal koncentruję się na pięknych, wyraźnie zarysowanych krystalicznych kręgach. Czuję, że powoli rozpływają się. Stopniowo budzę się, zachwycony. Po przebudzeniu było dla mnie jasne, że ten świadomy sen był towarzyszem snu "Chroniąc moje złote owoce". Idealnie okrągły kształt każdego winogrona przypominał mi idealnie jednolity rozmiar i kształt brzoskwiń w poprzednim śnie. Istniało zdecydowane podobieństwo między brzoskwiniami i winogronami, które jakby sugerowało, że wszystkie owoce stanu świadomego śnienia są jakoś ze sobą związane. Oślepiające kręgi światła wokół każdego winogrona przypomniały mi równie oślepiające kolory złotych brzoskwiń i ich doskonałą krągłość. Widzenie światła we śnie i kontemplacja zespolenia z błyszczącą krystaliczną strukturą zawierającą tysiące tysięcy kręgów, połączonych i przeplecionych w fascynujący wzór światła i obrazów, sprawiały mi olbrzymią przyjemność. Pierwszy sen ostrzegał mnie, że trzy czwarte moich świadomych snów zostało zabranych, a ten sen powiedział, że świadomość we śnie może powrócić i to powrócić w obfitości. Jakże słabo uświadamiałem sobie siłę, z jaką Światło miało powrócić. Pięć dni po tym dodającym otuchy śnie zostałem obdarowany kolejnym straszliwym, oszałamiającym świadomym snem, który swym jednym gigantycznym uderzeniem wyniósł mnie z powrotem na wierzchołek góry. Tym razem, mniej więcej rok po rozpoczęciu mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem, pośrodku nocy miałem przytłaczający sen, który sprawił, że od jego emocjonalnej intensywności i przygniatającej potęgi symboli zakręciło mi się w głowie. Sen ten był kolejnym doświadczeniem szczytu, godnym porównania z "Darem Mędrca". Gotów czy nie, raz jeszcze zostałem wyniesiony na szczyt. Sen ten zatytułowałem: "Nadejście Wężowej Mocy". Wstecz / Spis Treści / Dalej 6. Nadejście Wężowej Mocy Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie Jezus z Nazaretu [Ewangelia wg św. Mateusza 10:16] Nadejście Wężowej Mocy, 6 listopada 1981 roku Stoję gdzieś wewnątrz małego ciemnego pokoju. Widzę przed sobą dwa kwadratowe okna. Framugi są zwykłymi otworami w ścianie. Widzę jasne światło wpadające z zewnątrz do środka. Widzę, jak przez jedno z okien wsuwa się czyjaś ręka. Wyciąga w moim kierunku jakiś mały przedmiot, prawdopodobnie klejnot lub kryształ. Widzę jedynie dłoń, nadgarstek i piękny, mały przedmiot. Sam pokój pogrążony jest w całkowitej ciemności. Nagle, uświadamiam sobie, że śnię i czuję potężną falę energii pędzącą przez całe moje ciało. Unoszę się nad podłogą wylatując głową naprzód przez jedno z otwartych okien i wchodzę w światło. Natychmiast znajduję się w całkiem nowej scenerii. Wciąż świadomy, jestem teraz na zewnątrz, głęboko w lesie. Stoję przy małej chatce zbudowanej z drewnianych belek. Wszystko okrywa warstwa pięknego, świeżego, białego śniegu. Przede mną rozciąga się śliczna, porośnięta drzewami dolina. Znajduję się w towarzystwie nieznanej mi kobiety. Jesteśmy jeńcami małej bandy Indian. Niżej, po drugiej stronie doliny na przeciwległym zboczu widzę dwóch silnych, stanowczych kowbojów na koniach. Szybko jadą przez głębokie śnieżne zaspy, w przeciągu sekund przebywają dzielącą nas odległość i ratują nas z rąk Indian. Nie ma strzelaniny ani przemocy. Po prostu przybywają promieniując ze swoich ciał taką wielką mocą, iż wiem, że jesteśmy uwolnieni. Nagle scena zmienia się. Leżę teraz twarzą w dół gdzieś na skrawku gołej, brązowej ziemi. Wciąż w pełni świadomy, że śnię, widzę ogromnego węża zbliżającego się do mnie z prawej strony. Szybko prześlizguje się po moich plecach, po czym zawraca i przesuwa się z powrotem pode mną. Potem podnosi się, obraca, i ponownie prześlizguje przez moje plecy ściskając mocno moją klatkę piersiowa w potężnym splocie. Jego szaro-brązowe ciało ma grubość około trzech do czterech cali i około trzydziestu stóp długości. Jego oczy o dziwnym żółto-zielonym kolorze wpatrują się we mnie spokojnie i nieprzerwanie, bezustannie jarząc się delikatną żółto-zielona poświata. Po znalezieniu odpowiedniej pozycji wąż nieruchomieje, a w powietrzu około trzech stóp nade mną unosi się jego głowa. Obserwuje mnie swoimi jarzącymi się oczami ze spokojną i zadziwiająco obojętną obiektywnością. Wyginając szyję do tyłu wysilam się, by unieść głowę i spoglądam w górę. Nasze oczy spotykają się. Ich zetknięcie jest niesamowicie silne, absolutnie niezapomniane. Przez długa chwilę wpatruję się w żółto-zielone, głębokie oczy węża. Jestem całkowicie zmieszany i jednocześnie zafascynowany. Opuszczam głowę i zaczynam zmagać się z wężem, próbując uwolnić się z jego uścisku. Odkrywam, że nie mam żadnych szans wobec jego niesamowitej siły. Boję się, że mnie zmiażdży. Przez jakiś czas walczę ze wszystkich sił, aż wyczerpany postanawiam zaprzestać zmagań. Wkrótce zauważam, że właściwie wąż jest bardzo delikatny, zaledwie zamierza trzymać mnie w swoim bezlitosnym uścisku. Z zaskoczeniem odkrywam, że jego ciało jest ciepło-krwiste, a nie zimnokrwiste, jak mógłbym tego oczekiwać. Nagle wąż wykonuje szybki ruch swoim ciałem i obraca moje leżące twarzą w dół ciało na bok. Po chwili szybkim szarpnięciem obraca mnie znowu do pozycji twarzą w dół. Wąż zdaje się bawić ze mną w jakiś dziwny, niesamowity sposób, obracając mnie stopniowo i rozmyślnie tam i z powrotem. Kilkakrotnie przewraca mnie z pozycji twarzą w dół do pozycji na jednym boku, potem z powrotem do pozycji twarzą do ziemi i z kolei na drugi bok. Czuję, że jestem całkowicie zależny od jego woli. Ruchy te są powtarzane kilkakrotnie, za każdym razem jest to szybki, potężny wstrząs masywnego splotu węża. Nagle cała scena znika. Czuję, jak przez moje ciało przepływa wiele pomieszanych, wirujących energii. Mam zawroty głowy. Po chwili znowu widzę wyraźnie. Leżę rozciągnięty w tym samym miejscu, na nagiej, brązowej ziemi, twarzą w dół. Jestem wciąż w pełni świadomy, że śnie. Teraz inny szaro-brązowy, duży wąż zbliża się do mnie z prawej strony, zupełnie tak samo jak ten pierwszy. Wąż z wyglądu przypomina całkowicie tamtego, lecz jest nieco cieńszy i krótszy. Szybko i gładko prześlizguje się nad moim ciałem i przesuwa pode mną między moim ciałem a ziemią. Unosi się tworząc jeden pełny splot wokół mnie, dokładnie tak jak jego poprzednik. Chociaż jest trochę mniejszy, jest również niezwykle silny. On też umieszcza głowę około trzech stóp nade mną i wpatruje się we mnie równomiernie, z pełnym wewnętrznym spokojem i z tą samą wielką, zdumiewająco obojętną, uniwersalną obiektywnością. Raz jeszcze próbując przez jakiś czas zbadać jego zamiary wpatruję się w górę, w zdumiewające, pełne mocy oczy węża. Zachwycam się delikatną, żółto-zielona poświacie, która równomiernie roztacza się z jakiejś głębi, z głębi jego oczu, może nawet spoza jego oczu, z niebywałych otchłani innego świata. Jestem przejęty grozą chłonąc nastrój tajemniczości nieprzerwanie emanujący z węża. Przez chwilę odwzajemniam mu spojrzenie, potem opuszczam głowę i zaczynam zmagać się z wężem, wysilając się jak tylko mogę, żeby uwolnić się z jego potężnego uścisku. Rzucam się z boku na bok zmagając się w każdy możliwy sposób, podczas gdy wąż właściwie pozostaje nieruchomy i spokojnie wpatruje się we mnie z góry. Bez najmniejszego wysiłku trzyma mnie w swoim pojedynczym splocie, dokładnie tak jak to robił poprzedni wąż. W końcu poddaję się wiedząc, że i z jego potężną siłą nie mogę się równać. Gdy tak leżę spokojnie przez parę długich chwil, uświadamiam sobie, że podobnie jak jego poprzednik tak i ten wąż w ten sam dziwny, obojętny sposób jest również wobec mnie łagodny. Jestem zaskoczony odkryciem, że on też jest stworzeniem ciepłokrwistym. Nagle budzę się. Czuję zawroty głowy i jestem zmieszany mnogością wirujących energii przepływających przez moje ciało, a pochodzących bezpośrednio ze snu. Czuję się przytłoczony mocą tego snu i zarazem bardzo podniecony. Obraz dwóch węży w tym śnie tak mocno zapisał się w mojej pamięci, że wiem, iż będę je pamiętał przez resztę mojego życia. Sen ten był zdecydowanie kolejnym doświadczeniem szczytu w moim eksperymencie ze świadomym śnieniem. Moc zawarta we śnie tym razem była raczej przerażająca, ponieważ po obudzeniu się czułem silne zawroty głowy. Z trudnością zdołałem zwlec się z łóżka, wstać na nogi i pójść do toalety wysiusiać się. W głowie czułem jeden ogromny wir, wszystkie uczucia wirowały, kręcąc się nieustannie w kółko. Wirująca i falująca energia płynęła w górę kręgosłupa, przez podstawę czaszki, prosto do głowy. Gdy próbowałem się uspokoić, w moim umyśle powstało parę pytań: Czyżbym tracił zmysły? Czy jestem w tej chwili owładnięty pewnego rodzaju potężną energią psychiczną, uwolnioną podczas snu? Zdecydowałem dość szybko, że w tym momencie raczej nie powinienem zajmować się takimi pytaniami. Zdecydowałem też, że nawet nie zapiszę snu od razu, gdyż energie ze snu są zbyt przytłaczające. Było około trzeciej rano. Wiedziałem, że najlepiej będzie jak najszybciej powrócić do równowagi umysłowej, którą może dać głęboki sen. Ostrożnie poszedłem w kierunku sypialni, trzymając się ścian i mebli, żeby zachować równowagę. Powoli i ostrożnie wczołgałem się do łóżka, i z ogromną ulgą szybko zasnąłem. W tej sytuacji sen bez świadomości śnienia był mile widzianą przystanią po gwałtownych zawirowaniach, które czułem w całym ciele i umyśle. Gdy obudziłem się rano, zapisałem sen w dzienniku, a jego moc i niepokojące obrazy ponownie z nieopisaną wyrazistością napłynęły mi do głowy. Przez kilka dni po tym śnie obraz węży powracał nie dając mi spokoju. Teraz, gdy to piszę, trzy i pół roku po owym wydarzeniu, wciąż widzę przede wszystkim ową dziwną, niesamowitą, żółto-zieloną poświatę emanującą z głębokich, przepastnych oczu węży. Emanuje takim spokojnym bezstronnym blaskiem, jakby była z innego świata. W mojej pamięci świadomość obu węży nadal zdaje się wyrażać całkowitą obiektywność, neutralność i zupełne nieprzywiązanie do tego świata. Nie mają one wielkiej misji do wypełnienia ani zadań do wykonania, one po prostu SĄ. Te oczy po prostu SĄ. Promieniują TĄKOŚCIĄ WSZYSTKIEGO CO JEST, są doskonałym przejawem sposobu, w jaki wszystko JEST. Ich sposób BYCIA jest niemal nieopisywalny w żadnym języku, czy przekazie. Gdybym był malarzem, to przeniesienie tych pięknych jarzących się oczu z głębin mojej pamięci na kawałek płótna uznałbym za doskonałe wyzwanie artystyczne. Po kilku dniach rozmyślań nad mocą i przymiotami węży zacząłem zastanawiać się, czy symbolizowały one przebudzenie w moim świadomym umyśle energii kundalini. Ciekaw też byłem, czy one nie tylko symbolizowały, ale też w jakiś sposób powodowały to przebudzenie. Od tego czasu pytania te trapiły mnie nieustannie i do dziś nie znalazłem na nie zadowalającej odpowiedzi. Rośnie we mnie jednak przekonanie, że odpowiedź na oba pytania brzmi: "tak". Po kilku miesiącach przemyśleń zacząłem rozważać jeszcze inną kwestię: Jak mam się zabezpieczyć, jeśli nieumyślnie wzbudziłem energię kundalini i pobudziłem ją poprzez moje eksperymenty ze świadomym śnieniem? Pojęcie energii kundalini rozumiem jako rodzaj mocy psychicznej, która leży ukryta u podstawy ludzkiego kręgosłupa. Hinduscy jogini i mędrcy, zarówno starożytni jak i współcześni, porównywali ją do zwiniętego węża, zdolnego na jakimś etapie ewolucji człowieka rozwinąć się i podnieść w górę kręgosłupa poprzez różne ośrodki świadomości. Te ośrodki świadomości zwane są czakrami, co oznacza kręgi lub koła. Na pewnym etapie ewolucji różnych nauk i prac ezoterycznych na ten temat, rozwinięcie węża stało się symbolem rosnącej energii psychicznej [patrz książka Gopi Krishny Kundalini: The Evolutionary Energy in Man]. W myśl tych poglądów pojawienie się węża w czyimś śnie, wizji albo głębokim transie medytacyjnym często było uważane za zapowiedź, iż energia kundalini rzeczywiście rośnie w świadomości danej osoby. Można przyjąć, że kiedy ta energia zaczyna wznosić się w górę kręgosłupa, człowiek doświadcza coraz większych zmian w myśleniu i sposobie widzenia świata. Wzrost psychicznych mocy, rozwój percepcji i zdolności intuicyjnych – to niektóre spośród korzyści, jakie przynosi ten proces. W życiu codziennym często powoduje to zwiększoną zdolność widzenia jasno w labiryncie i złożoności świata oraz zdolność rozpoznania w dowolnej sytuacji naprawdę istotnych spraw i problemów. Z początku największą zmianą, jaką zauważyłem w sobie mniej więcej w czasie, gdy ten sen się pojawił, było zwiększenie mojej wrażliwości (na wszystkich poziomach) i wzrastające trudności podczas zbyt długiego przebywania w kontakcie z negatywnymi uczuciami i energiami innych ludzi. Zdawało mi się, że jestem mniej tolerancyjny niż kiedykolwiek przedtem w stosunku do zwykłych słabostek codziennego życia. Coraz bardziej chciałem "uciec od tego wszystkiego" i starannie zweryfikować moje osobiste kontakty. Nasilała się we mnie potrzeba przebywania jedynie w pobliżu tych ludzi, których energia wznosiła mnie, lub przynajmniej nie ściągała w dół. Ponadto zacząłem rozwijać "świadomość energii", dzięki której postrzegałem cały świat fizyczny jako olbrzymią masę lub morze różnych energii wibrujących na różnych częstotliwościach i poruszających się w różnych kierunkach. Bardzo realnie zacząłem dostrzegać, że wszystko jest żywe i tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak "przedmioty martwe". Stary podział pomiędzy żywymi stworzeniami i nieożywioną materią jako płaszczyzną odniesienia przestał mieć dla mnie znaczenie. Ale przede wszystkim stałem się bardzo świadomy, być może nawet nadwrażliwy według pewnych kryteriów, wobec wszystkich zmian emocjonalnych i wahań nastrojów ludzi wokół mnie, wliczając w to moich klientów i studentów w pracy zawodowej, a także zupełnie obcych ludzi, spotykanych w miejscach publicznych, takich jak ulice, supermarkety i restauracje. Stopniowo przestałem postrzegać ludzi według starego sposobu odczuwania. Każda osoba, którą teraz spotykałem, jawiła mi się bardziej jako żywy, jarzący się, dynamiczny ekosystem, którego myśli, emocje, słowa, ton głosu, oddech i ruchy ciała zostawiały coraz żywsze wrażenia w moim umyśle. Czasami czułem, że mam umysł zalany wszystkimi tymi wrażeniami, więc musiałem nauczyć się nowego sposobu odnoszenia się do ludzi i reagowania na nich. Musiałem pracować szybciej i aktywniej, by uporządkować wszystkie te wrażenia i bardziej świadomie wybierać w otaczających mnie ludziach to, na co chciałem reagować. Zmiany te pobudziły mnie i dały wrażenie wewnętrznej wolności, ale wywołały też troskę o to, czy stanę się członkiem "elity", czy też osobą społecznie wyizolowaną. Z tym szczególnym problemem zmagałem się przez ponad rok od czasu pojawienia się snu, zanim zdołałem stworzyć w sobie nową i dogodną równowagę wewnętrzną. Z nową stabilnością ponownie zacząłem czuć się swobodnie w obecności negatywnych wibracji innych ludzi. Jakoś nauczyłem się powstrzymywać nowo zdobytą wrażliwość i nie pozwalać, aby ciemne energie lub negatywne myśli innych ludzi wyczerpywały mnie. Czułem, jakbym uczył się być "mentalnie twardym" w taki sposób, jakiego sobie wcześniej nie uświadamiałem. Moja nowa siła była całkowicie siłą wewnętrzną. Była jak pole energii, jak niewidzialny koc, który mogłem w jednej chwili przywołać ze swego wnętrza, by rzucić go na jakąś przykrą sytuację, tłumiąc jej negatywne wibracje, i w ten sposób chronić moją zwiększoną wrażliwość. Ten mentalny koc szorstkości w niektórych sytuacjach towarzyskich często okazywał się bezcenny, a zwłaszcza w pewnych sytuacjach psychoterapeutycznych, gdy klienci pracowali nad uwolnieniem swojego bólu, gniewu czy depresji. Mniej więcej w tym czasie nauczyłem się, jak zachęcać ich do pełnego uwolnienia emocji, jednocześnie chroniąc siebie na głębszym poziomie, niż czyniłem to kiedykolwiek wcześniej. Na tym etapie mojego eksperymentu zacząłem dostrzegać, jak uprawianie świadomego śnienia pomagało również w kształtowaniu intuicji. Im bardziej stajemy się intuicyjni, tym bardziej staramy się "widzieć", a nie "myśleć" [interesujące jest łacińskie pochodzenie słowa intuicja: "in" (w) + "tuere" (widzieć). "Widzieć w" oznacza, że intuicja to wgląd we wnętrze osób, problemów, czy sytuacji, to widzenie wykraczające poza zewnętrzne przejawy bądź symptomy. Mieć intuicję oznacza widzieć istotę kogoś lub czegoś i jasno rozróżniać pomiędzy tym, co istotne i tym, co nieistotne]. Zwiększona jasność postrzegania jest równoznaczna ze zwiększeniem świadomości we śnie. Być świadomym oznacza być klarownym, pełnym światła lub oświeconym. Gdy zastanawiałem się nad tą grą słów i ich powiązanymi ze sobą podobnymi znaczeniami, widziałem, jak wszystkie zdawały się prowadzić w tym samym kierunku. Rozwijanie świadomości w stanie snu zwiększa świadomość na jawie. Być może w przypadku niektórych osób prowadzi to do pobudzenia energii kundalini, zaś większości ludzi prawdopodobnie daje to szansę dokonania postępu na drodze duchowego rozwoju i osobistego oświecenia. Należy ha pamiętać, że opisuję te zagadnienia w kategoriach ewolucji, a nie w kategoriach skończoności. Uprawianie świadomych snów nie oznacza, że jest się oświeconym, a raczej oznacza, że śniący staje się bardziej oświeconym. Należy też pamiętać, że wszelkie porównania mają charakter subiektywny. Świadomie śniący staje się bardziej oświecony, niż był wcześniej, ale niekoniecznie bardziej oświecony niż ktokolwiek inny. To "stawanie się" samo w sobie jest cudem i jest bardzo trafnie wyrażone w cytacie z Willi Cather: "Gdzie jest wielka miłość, tam zawsze są cuda. Cuda nie tyle zależą od twarzy, głosów, czy mocy uzdrawiania przychodzącej do nas z daleka, co od wysubtelniania naszej percepcji tak, by na moment nasze oczy mogły widzieć, a uszy słyszeć to, co jest w nas zawsze." [Willa Cather, Death Comes for the Archbishop, str. 50] (Podkreślenie moje – K.K.) Według mnie jednym z największych cudów w eksperymencie ze świadomym śnieniem było to, że potrafiłem dostrzegać dzięki własnym doświadczeniom, jak moja percepcja staje się subtelniejsza, w miarę gdy zbliżam się ku tej granicy świadomości. Doświadczywszy świadomego śnienia było mi łatwiej zrozumieć to, że cała prawda zawsze jest obecna bezpośrednio przed nami, w każdej chwili, czekając, aż ją odkryjemy. Jedynie chmury naszej zwykłej percepcji powstrzymują nas od widzenia całej prawdy naraz, w jednym błysku. Naszym wyzwaniem, jako ludzkości, jest usunięcie tych zazwyczaj przykrywających nasze oczy chmur po to, aby nasza percepcja stała się subtelniejsza, nasze oczy mogły się otworzyć i żebyśmy mogli widzieć tak, jakbyśmy widzieli coś po raz pierwszy. Starożytni Grecy widocznie wiedzieli o tej tajemnicy oczyszczania ludzkiej percepcji. W ich języku słowem określającym prawdę była aletheia. Aletheia w istocie składała się z dwóch słów: "a" (nie) i "letheia" (ukryta). W ich pojęciu odkryć prawdę o czymś oznaczało widzieć to, co "ukryte", widzieć poprzez iluzję pozorów. Z tego wynika, że wiedzieli oni, iż duża część rzeczywistości ukryta jest przed naszą świadomością i że dojrzewanie istoty ludzkiej oznacza wysubtelnianie i oczyszczanie percepcji, aby wynieść prawdę z ukrycia na światło świadomości. Jednym z bardziej intrygujących aspektów mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem jest nagły "wstrząs" energii, często przebiegający przez ciało, jakie mam we śnie, natychmiast po uzyskaniu świadomości. Taki wstrząs przeżyłem w momencie pojawienia się świadomości, że śnię, w "Nadejściu Wężowej Mocy" oraz w wielu innych świadomych snach w takiej, czy innej formie. Czasami czuję, jak ta energia podnosi się wzdłuż kręgosłupa, czasami czuję, jak przepływa mi przez klatkę piersiową, ręce i nogi, a bardzo często czuję, jak przepływa przez twarz i skupia się w punkcie pomiędzy brwiami [w hinduskich i buddyjskich dziełach ezoterycznych punkt pomiędzy brwiami popularnie nazywany jest "trzecim okiem". Według tych nauk trzecie oko umieszczone jest w szóstej czakrze zwanej "adżna czakrą". Otwarcie trzeciego oka tworzy dla widzącego nowy kanał świadomego postrzegania i prawdopodobnie jest istotnym i przełomowym krokiem na pewnym etapie czyjejś ewolucji duchowej]. Energie te zazwyczaj odczuwam jako rozkoszne i podnoszące na duchu, jednakże ten sen był drugim świadomym snem, w którym do tego stopnia byłem porażony energią, że po przebudzeniu czułem się zmieszany i kręciło mi się w głowie. Ten sen wypełniony był symbolami mającymi wiele znaczeń. Wątpię, czy kiedykolwiek zdołam opisać je w pełni. Sen był archetypem przedstawiającym uniwersalny motyw przejścia z niewoli do wolności poprzez opuszczenie ciemnego pokoju i wejście w światło. Nowy świat, w który wszedłem potem we śnie, rozświetlony przez piękną warstwę białego śniegu, nadal był jednak jednym z tych światów, które zawierają przeciwieństwa i zmagania. Wraz z moją "nieznaną towarzyszką" jako jeniec trzymany byłem przez Indian symbolizujących jakieś prymitywne siły wewnątrz mnie. Sen sugerował, że uwolnienie od tych prymitywnych sił może nastąpić natychmiast i bez przemocy, poprzez mobilizację mojej męskiej mocy symbolizowanej przez kowbojów, którzy pojawili się we śnie nie powstrzymywani i w pełni sił. Zacząłem myśleć o ich sile jak o pewnego rodzaju "twórczej agresji", zalecie, która niestety rzadko omawiana jest szerzej w aspekcie duchowym. Owe tematy i obrazy pomogły mi określić z dużą dokładnością te momenty i sytuacje na jawie, w których musiałem wysilać się, aby się rozwijać. Cierpliwe i tolerancyjne czekanie nie zawsze jest odpowiednią reakcją na problemy, jakie przynosi życie. Czasami podjęcie stanowczego, agresywnego działania jest dokładnie tym, czego mi trzeba, aby wyzwolić się z niszczycielskich sił, których jestem więźniem. Kowboje we śnie symbolizowali spokojną, nie podlegającą dyskusji siłę. Siłę, która po prostu wyzwala przez samą swą obecność i przez swój sposób bycia. Ceniłem sobie fakt, że sen pojawił się w dwóch oddzielnych częściach i widziałem też wyraźne powiązanie między nimi. Pierwsza przypominała główny temat "Daru Mędrca" mówiący, że świadomy sen jest wyzwoleniem z ciemności i więzienia, i że nawet gdy wyzwolenie zostaje już osiągnięte na jednym poziomie, to śniący będzie wezwany, żeby kontynuować postęp i uzyskać wyzwolenie na kolejnych poziomach. W drugiej części snu pokazana była moja walka z dwoma wężami. W mojej interpretacji znaczyło to, że będę w stanie zmagać się i borykać ze sobą w celu wykształcenia w sobie wyższych stanów świadomości (na przykład kundalini) dopiero wtedy, gdy zgromadzę w życiu znacznie więcej zdrowej agresji (męskiej energii). Rozmyślając nad tym coraz bardziej uświadamiałem sobie, jak bardzo tego potrzebowałem, aby ochraniać moje wrażliwe życie wewnętrzne, życie wewnętrzne, które stało się dużo bardziej wrażliwe, odkąd zacząłem uprawiać świadome śnienie. "Nadejście Wężowej Mocy" i związana z tym snem sytuacja życiowa często nakłaniały mnie do refleksji nad stwierdzeniem Carla Junga: "O wiele bardziej wolałbym być w pełni człowiekiem, niż dobrym człowiekiem." Jego przesłanie było krytyką powszechnie błędnie rozumianej i okrojonej interpretacji moralnej dobroci, jakże często traktowanej w cywilizowanym społeczeństwie jako współzawodnictwo. Dobroć zazwyczaj utożsamiana jest z takimi cechami jak uprzejmość, cierpliwość, życzliwość i tolerancja, z oczekiwaniem, że cechy te powinny być okazywane przez cały czas i we wszystkich okolicznościach. Niestety taka "dobroć" często zmienia ludzi w ofiary, ponieważ nieświadomie może prowokować bardziej agresywne osobowości do nadużyć, ataku, czy wyzysku. W takim kontekście przekonałem się raz jeszcze, że człowiek będący w pełni sobą to taki człowiek, który w sytuacjach, gdy jest wykorzystywany przez innych, czuje swój gniew i agresję, i potrafi to wypowiedzieć lub podjąć skuteczne działanie, aby powstrzymać dalszy atak. W istocie nadstawianie drugiego policzka nie zawsze jest czymś właściwym bądź czymś duchowym. Według mnie podstawowa zasada Junga jest tak praktyczna, ponieważ wskazuje, że warto pokochać swoją ciemną stronę, która na dłuższą metę okazuje się być pozytywną ludzką siłą. Zasada taka całkowicie odrzuca reguły zachowania przestrzegane przez ludzi i zachęca nas, abyśmy za naczelną zasadę przyjęli zaangażowanie się w pełnię naszej psyche. Oznacza to reagowanie odpowiednio do sytuacji, w jakiej się jest w danym czasie. Po raz kolejny dostrzegłem, że "miłość" może mieć dziwne i pełne napięć wymagania w stosunku do tych, którzy podążają jej ścieżką. Może zażądać od nas, abyśmy powiedzieli komuś, jak bardzo jesteśmy na niego źli. Prawdziwy akt miłości może też oznaczać podanie kogoś do sądu po to, żeby zakończyć niewłaściwą relację lub też wysłanie zatwardziałego kryminalisty do więzienia. Powróćmy jednak do snu. Jego głównym tematem było zmaganie się z potężnymi wężami. Zmaganie to sugerowało mi wiele możliwości, między innymi taką, że jestem "schwytany" lub "zawładnięty" przez ścieżkę świadomego śnienia, tak jak zostałem pochwycony przez węże. Z początku we śnie walczyłem z nimi jedynie po to, aby odkryć, że prawdziwe bezpieczeństwo i spokój przychodzą wraz z "poddaniem". Poddanie swojej woli nigdy nie było dla mnie rzeczą szczególnie łatwą, a teraz sen sugerował coś, co było dziwne i nowe – że aby odkrywać, powinienem przestać walczyć. Była to również sugestia, że w życiu będę stawał w obliczu tego wyzwania wielokrotnie, raz za razem, aż moje poddanie będzie całkowite i ostateczne. Nauka wypływająca z powtórnych aktów poddawania się została we śnie pięknie przekazana przez nadejście drugiego węża. Drugi wąż był pod każdym względem podobny do pierwszego z tym wyjątkiem, że był nieco cieńszy i krótszy. To, co uczynił, co uczyniliśmy razem, było w każdym szczególe dokładnie tym samym, co przydarzyło się z pierwszym wężem. Wydawało mi się, jakbym odprawiał z obydwoma wężami jakiś dziwny rytuał, a powtórzenie tego identycznego rytuału z mniejszym wężem sugerowało, że jeśli wytrwam i z uporem będę podążał tą szczególną ścieżką, będę w końcu zdolny kontrolować potężne energie, które są symbolizowane i przekazywane przez węże. Prawdopodobnie z upływem czasu każdy kolejny wąż, z którym bym się zmagał, byłby nieco mniejszy, zbliżony rozmiarami do moich rozmiarów. Nikt nie wie, ile czasu musiałoby to zająć i w zasadzie jest to bez znaczenia. Wielokrotność, z jaką pierwszy wąż swoim masywnym splotem obracał moje leżące twarzą w dół ciało, zdawała się też mieć dla mnie jakieś znaczenie. Węże te prawie bawiły się ze mną. To one, a nie ja, w pełni panowały nad sytuacją, poruszając moim ciałem zgodnie z ich własnym rytmem. W tej części snu w końcu poddałem się im w pełni, rezygnując z oporu i potrzeby walki. Światło płynące z oczu węży było jednym z najbardziej intrygujących obrazów, jakie kiedykolwiek widziałem w świadomym śnie lub gdziekolwiek indziej. Ta delikatna, żółto-zielona poświata wydobywająca się jakby z otchłani, była w moim eksperymencie czymś niepowtarzalnym. Nie mógłbym jej porównać z niczym, co widziałem w swoim życiu. Światło miało całkowicie "inną" jakość, a słowa takie jak niesamowite, niezgłębione lub kosmiczne, zaledwie zaczynałyby przekazywać wszechogarniające uczucie tajemnicy emanujące z tych oczu, wyglądających jak jarzące się okna wszechświata. Gdy rozmyślam teraz nad tymi obrazami, odnajduję w sobie głębokie uczucie spokoju i ciszy. Uświadomiłem sobie, że węże były moimi przyjaciółmi, a ich wewnętrzne przesłania i dary w nieporównywalny z niczym sposób uspokajały i dodawały otuchy. Ostatecznie ich ścieżka jest ścieżką otuchy i najgłębszego pocieszenia. Wędrując ścieżką świadomego snu z konieczności trzeba napotkać kontemplacyjne nagrody. Tymi dającymi najgłębsze ukojenie nagrodami są niespodziewane dary oczekujące na wędrowca. Jest to coś takiego jak chwile zadumy, gdy kontempluje się źdźbło trawy, na którym spoczywa pojedyncza kropla rosy połyskująca w świetle słońca. Wtedy nagle człowiek raz jeszcze przez chwilę czuje się jak nowo narodzone dziecko. Taka intensywność i głębokie, ciche ukojenia są częstymi elementami świadomego snu. Około trzech tygodni po "Nadejściu Wężowej Mocy" miałem kolejny, niezwykle porywający sen. Dał on ujście następnej potężnej sile w mojej psyche, sile, która pojawiła się w trakcie trwania eksperymentu. Była to wściekłość, ślepa wściekłość. Otworzyła ona przede mną inny wymiar w rozwiązywaniu moich problemów i w badaniu własnego wewnętrznego labiryntu. Spotkanie z niedźwiedziem polarnym, 26 listopada 1981 roku Jestem gdzieś na pustkowiu na Alasce. Stojąc przy obozowisku rozmawiam z trzydziestopiecio- lub czterdziestoletnim mężczyzna. Jest typem szorstkiego, silnego człowieka spędzającego życie pod gołym niebem. Ma wąsy, niebieskie jeansy, wysokie buty i flanelowi} koszulę z długimi rękawami podwiniętymi za łokcie. Myślę, że jest drwalem. Zaczyna opowiadać mi histońę swojego spotkania ze ślepym niedźwiedziem polarnym. Nagle sceneria snu zmienia się i widzę historię drwala jak na filmie, podczas gdy on kontynuuje opowieść. Widzę drwala stojącego samotnie w puszczy, na brzegu dzikiej, rwącej rzeki. Łowi ryby. Widzę też niedźwiedzia polarnego, który wychodzi z lasu po drugiej stronie rzeki. Wchodzi do wody i kieruje się prosto na rybaka. Intuicyjnie wiem, że niedźwiedź ma około roku i jest całkowicie ślepy. Jednak pomimo ślepoty kieruje się z zadziwiającą, bezbłędną dokładnością prosto na człowieka. Nie jestem pewien, czy niedźwiedź jest przyjazny, czy wrogi, chociaż jestem świadomy jego mocy i bezpośredniości. Teraz spostrzegam, że niedźwiedź zdołał przebyć rzekę i wyłania się z wody, a przerażony drwal ucieka w pośpiechu znad brzegu. Kudłaty biały olbrzym ściga uciekającego mężczyznę i z łatwością dogania go. Człowiek obraca się i zdesperowany wyciąga z kieszeni płaszcza pistolet. Przez długą chwilę mierzy prosto w niedźwiedzia, który nagle zatrzymuje się i podnosi na tylne łapy. Stoi nieruchomo, jakby był zamrożony i intensywnie wpatruje się w przerażonego człowieka. Wtedy drwal z bliskiej odległości strzela w jego głowę. W tym samym momencie widzę, jak dwie wielkie, białe łuski spadają z oczu niedźwiedzia. W tym momencie po raz pierwszy w życiu niedźwiedź widzi. Mruga kilka razy i przyzwyczajając się do światła wpatruje się obojętnie w przestrzeń przed sobą. Przez długą chwilę człowiek i bestia stoją twarzą w twarz w atmosferze olbrzymiej niepewności. Budzę się czując energie i moc tego snu. Ten obrazowy sen był kolejnym, który przykuł moją całą uwagę, gdy się obudziłem. Jeszcze gdy leżałem w łóżku, zacząłem szybko składać okruchy snu. Niedźwiedź polarny oznaczał "polaryzację" we mnie samym, jakieś dwustronne wewnętrzne zmaganie. W trzydziestopiecio- lub czterdziestoletnim drwalu żyjącym pod gołym niebem rozpoznałem dawną część mnie, kolejny symbol traperskiego aspektu mojego ego, odpowiednik brutalnego Latynosa ze snu "Amputacja". Z rozbawieniem wspomniałem fakt, że w momencie, gdy przyśnił mi się ten sen, miałem czterdzieści lat. Część mnie, która była drwalem, zawsze wierzyła, że trzeba walczyć o przeżycie. Przeżycie było jego główną troską. Był brutalny i silny, uznawał surowy indywidualizm za podstawę przeżycia i powodzenia. Jego flanelowa koszula z długimi rękawami przypomniała mi cztery lub pięć podobnych koszul, które mam w szafie i które lubię nosić zwłaszcza zimą. Z drugiej strony niedźwiedź polarny reprezentował stosunkowo nową w moim życiu, jednakże bardzo potężną siłę instynktu. Z początku nie mogłem tego zrozumieć, ale z pomocą dwóch współpracowników, z którymi często omawiałem sny, odkryłem, że symbolizował on potężną wściekłość narastającą wewnątrz mnie przez ostatni rok. Ta wściekłość w dużym stopniu była "ślepa" lub nieświadoma. Świadomy umysł nie chciał po prostu wiedzieć, jaki naprawdę byłem wściekły z powodu ciągłej wrzawy w sąsiedztwie i jak byłem wściekły na tę część mnie, która walczyła o przeżycie, za to, w jaki sposób reagowała na ciągły stres. Gdy zacząłem odszyfrowywać sen, odkryłem kolejny przykład tego, jak ważna jest matematyka snu, skoro wiek dwóch przeciwników we śnie (ego człowieka walczącego o przetrwanie i ślepej wściekłości) odpowiadał dokładnie obecnemu wiekowi tych dwóch części mnie na jawie. Przed pojawieniem się "Spotkania z niedźwiedziem polarnym" konfliktowa sytuacja z moim kilkunastoletnim wrogiem z sąsiedztwa znacznie się pogorszyła. Tuż przed pojawieniem się snu zdarzyło się kilka nowych, paskudnych sytuacji. Grupa młodych chuliganów zaczęła używać domu w sąsiedztwie jako swojej meliny. Zbierali się o przeróżnych porach dnia i nocy. Często wyglądali na pijanych lub będących pod wpływem narkotyków. Kłócili się głośno krzycząc i przeklinając, czemu nierzadko towarzyszyły dźwięki tłuczonego szkła. Nigdy nie wiedziałem, czy tym tłuczonym szkłem była tylko kolejna butelka po piwie wyrzucona na beton, czy może kolejna szyba wybijana z ich własnych drzwi. Po kilku miesiącach takich domysłów doszedłem do takiego stanu, w którym już mnie to nie obchodziło. Nadal jednak hałas denerwował mnie, zwłaszcza że stale się nasilał. W końcu zaczęliśmy podejrzewać, że w sąsiedztwie odbywał się poważny handel narkotykami, jak można było sądzić po ogólnym chaosie, tajemniczych przyjazdach i odjazdach o drugiej i trzeciej w nocy, oraz ciągłym napływie "naćpanych" nowych chuliganów, wchodzących i wychodzących tylnymi drzwiami o każdej porze. Kilka razy w takich sytuacjach zdarzyło się, że w nocy przyjeżdżała policja i dokonywała aresztowań, wlokąc do wozu policyjnego jednego czy dwóch chuliganów pośród salw głośnych przekleństw, wrzasków i wycia. Byłem smutny, przerażony i zaszokowany faktem, że rodzina z sąsiedztwa rozpadła się zaledwie w ciągu kilku lat, kiedy ich znaliśmy. Wkrótce sąsiedztwo stało się koszmarem. W obliczu tego wszystkiego moje poczucie bezradności i frustracji, złości i wściekłości przerodziło się w chęć zemsty. Powróciły również moje fantazje o przemocy. Myślałem o tym, że wezmę kij baseballowy, pójdę do sąsiadów i rozwalę wszystko i wszystkich, kogo tylko zobaczę. Nigdy wcześniej nie odczuwałem czegoś takiego. Wiedziałem, że trzeba coś zmienić. Patrząc od strony mojego wnętrza zbyt wiele składników mojego cienia (agresja, wrogość, nieczułość, itd.) rzutowałem na działania owego nastolatka i to przez zbyt długi czas. W tym przypadku jako ten, który dokonuje projekcji, łatwo stawałem się rozdrażniony i zły na niego oraz jego przyjaciół do tego stopnia, że każdy hałas z ich strony stawał się dla mnie nie do zniesienia. Za bardzo reagowałem na zamęt, jaki czynili i jeszcze dodawałem do całej sytuacji własny wewnętrzny zamęt. Przełom w świadomych snach wzmógł owe wewnętrzne napięcia i rozpalił mnie wewnętrznie do tego stopnia, że desperacko potrzebowałem zmiany polegającej na zaprzestaniu dokonywania projekcji na chłopaka. Niestety w ogniu konfliktu nie dostrzegałem wówczas tej strony dylematu. Dopiero parę lat po wyprowadzeniu się z tamtego miejsca ten wymiar konfliktu stał się dla mnie jasny: "młody chuligan" również był częścią mojej wewnętrznej konstrukcji. Pamiętam dzień, w którym w pełni przerwałem tę projekcję. Wraz ze specjalną grupą ludzi zasiadłem do głębokiej medytacji, aby przerzucić most poprzez przepaść dzielącą mnie i mojego nastoletniego wroga, bardzo wyraźnie wizualizując w umyśle jego obraz i mówiąc do siebie: "Ty także jesteś częścią mnie". Gdy w wymiarze zewnętrznym szukaliśmy po omacku rozwiązania tego konfliktu, Charlene czuła rozwijającą się we mnie wściekłość i gorąco zachęcała mnie do sprzedaży domu i przeprowadzki. Po kilku burzliwych kłótniach i bolesnych dyskusjach zgodziłem się. Była to decyzja podjęta w sytuacji ekstremalnego nacisku. Chociaż czułem się strasznie z powodu naszych kłótni, to na jakimś głębszym poziomie wiedziałem, że Charlene ma rację. Był to moment, żeby się wynieść bez względu na to, czy byłem gotów czy nie. Wkrótce potem znaleźliśmy nowy dom. Postanowiliśmy kupić go i przeprowadziliśmy się w połowie marca 1982 roku. Podczas dalszych przemyśleń nad "Spotkaniem z niedźwiedziem polarnym" dostrzegłem, że chociaż niedźwiedź we śnie był całkowicie ślepy, to jednak zaatakował drwala z wielką dokładnością przepływając przez dziką, rwącą rzekę. W ten sam sposób moja wściekłość naciskała na szorstką, indywidualistyczną część mnie i ścigała ją dążąc do konfrontacji, której nie sposób było uniknąć. Konfrontacja oznaczała, że w końcu będę musiał przyznać, jak naprawdę silna była moja wściekłość i że mogłaby mnie zniszczyć, gdybym nie wyniósł się z tego sąsiedztwa. We śnie drwal najpierw wpadł w panikę i uciekł, zamiast stawić czoła potężnemu niedźwiedziowi. Ucieczka była wyraźnym obrazem wszystkich przejmujących uczuć, których doświadczał mój świadomy umysł, kiedy w owym momencie życia przelewała się wewnątrz mnie mordercza wściekłość. W końcu, gdy ścigający niedźwiedź we śnie złapał drwala i gdy ten nie mógł już uciekać, drwal odwrócił się i wystrzelił z pistoletu w głowę niedźwiedzia. Uświadomiłem sobie, jakie to typowe, że ego często staje twarzą w twarz ze swym głęboko pogrzebanym gniewem tylko wtedy, gdy znajdzie się u kresu swoich normalnych wzorców unikania i nie może już dłużej uciekać. Kiedy psychologiczne wycofanie się i ucieczka nie są już możliwe, dochodzi wtedy do pełnej konfrontacji! Chociaż sposób obrony drwala we śnie wydawał się kiepski i mało skuteczny, to po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że jednak wywarł on znaczący wpływ na niedźwiedzia. Kiedy ego daje z siebie wszystko, by stanąć twarzą w twarz z nieświadomością, wtedy coś musi się zmienić! Zakończenie tego snu jest klasyczne w swojej dwuznaczności, w nastroju niepewności i zwykłego piękna. Moment uderzenia, gdy drwal strzela do niedźwiedzia, symbolizował chwilę, w której zdrowy rozsądek i chęć przeżycia naparły na jawie na moją wściekłość, próbując powstrzymać jej destrukcyjne działanie. Dwie wielkie białe łuski, które opadły z oczu niedźwiedzia, wskazywały, że ślepota została usunięta i że ta nieświadoma część mnie "ujrzy światło" w jakiś nowy sposób. Gdy przyjrzałem się dwóm przeciwnikom – człowiekowi i bestii, stojącym twarzą w twarz w zakończeniu snu, wyobraziłem sobie dwa pytania płynące z ich ust: Dokąd nas to doprowadzi? Jak mamy stworzyć nową wewnętrzną równowagę mocy, która służyć będzie pełni śniącego? Sen zakończył się w nastroju tajemniczości i niedopowiedzenia. Chociaż najważniejsze pytania w tej chwili pozostawały nadal bez odpowiedzi, to jednak z pewnością zostały wyraźnie postawione. Czułem pewną ulgę wiedząc po prostu, że te właściwe pytania zostały zadane i że pewnego dnia będę dysponował niezbędną jasnością umysłu potrzebną do rozwiązania tego problemu i jednocześnie tego burzliwego okresu w moim życiu. Często zastanawiałem się, jak ten silny prąd wściekłości wpływał na jakość całego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Purysta we mnie wolałby, aby wściekłość nie była tak widoczna. Purysta wolałby, abym wobec nikogo nigdy nie odczuwał morderczej wściekłości. Purysta we mnie wolałby, abym w tym szczególnym okresie mojego życia nigdy nie musiał stawać w obliczu zamętu i chaosu, zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego. Jednakże często przypominałem sobie, że ten eksperyment prowadzony był w laboratorium prawdziwego życia, z prawdziwymi uczuciami, prawdziwymi wydarzeniami i ludźmi, a nie w jakiejś wieży z kości słoniowej, w sztucznych i sterylnych warunkach. Eksperyment był prowadzony w obrębie mojej rzeczywistości, wewnętrznej i zewnętrznej, w moim środowisku, w obrębie moich przekonań, wartości i osobistej historii, w takich warunkach, jakie panowały w danym momencie. Oczywiście nie mogło być inaczej. Równie często przypominałem sobie, jak bardzo stałem się wrażliwy wskutek samego procesu otwierania się na stan świadomego śnienia i z powodu przepływu tak wielkiej ilości energii ze snu do świadomego umysłu. Gdybym wiedział to, co wiem teraz, przedsięwziąłbym więcej środków ostrożności, aby ochraniać tę podatną na zranienie część mnie, być może opóźniając eksperyment do czasu wyprowadzki ze starego miejsca. Wierzę teraz, że każdy, kto próbuje wnikliwie badać świadome śnienie, będzie na tyle mądry, że najpierw stworzy sobie niezbędne i odpowiednie do takiej wewnętrznej próby środowisko, w którym będzie się czuł całkowicie bezpieczny i pewny siebie, w pełni podatny na tę wrażliwą, wewnętrzną pracę. Osobiście wolałbym też pracować pod opieką doświadczonego przewodnika, najlepiej psychoterapeuty o orientacji duchowej lub kogoś, kto posiada pełną wiedzę z zakresu psychologii oraz psychicznych procesów rozwoju. Patrząc obecnie wstecz, pięć lat po rozpoczęciu eksperymentu, potrafię lepiej określić idealne warunki, w jakich wolałbym prowadzić moje badania. Jednym z najcenniejszych kluczy do rozszyfrowania moich snów jest badanie kontekstu snu. Praca zawodowa nauczyła mnie, że trzeba poświęcić szczególną uwagę właśnie temu aspektowi przesłań sennych. "Spotkanie z niedźwiedziem polarnym" miało miejsce "gdzieś na pustkowiach Alaski", w środowisku, które trafnie symbolizowało mój eksperyment ze świadomym śnieniem. Dla mnie pustkowie jest granicą, terminem, którego często używałem w odniesieniu do stanu świadomego snu. Ponadto zdanie: "ziemia północnego Słońca" przyszło mi do głowy na samym początku mojego eksperymentu i powracało do mnie wielokrotnie jako kolejna trafna metafora opisująca stan świadomego snu. W świadomym śnie światło przybywa do śniącego pośród ciemności, podczas snu, w nocnej części naszego dobowego cyklu. W miarę postępu eksperymentu i w miarę jak rozmyślałem nad tym prostym faktem, zacząłem czuć większy szacunek dla ciemności i lepiej rozumieć jej niewymowny, żyzny potencjał. Im dalej podążam w eksperymencie, tym bardziej odczuwam tę specjalną wartość ciemności we wszystkich jej formach: ogromna, bezgraniczna próżnia przestrzeni kosmicznej zapraszająca astronomów i astronautów, wewnętrzna psychiczna ciemność cienia w każdym człowieku, ciemność zimowych miesięcy, która nakłania do spokoju i do zwolnienia tempa życia, ciemność dna oceanu, która jest kolejną bramą do nieznanego świata, i zbliżająca się ciemność wieczoru, który zapowiada koniec każdego dnia. We wszystkich tych formach ciemność, jeśli pozwolimy jej na to, może obficie karmić ludzkiego ducha. Tak więc teraz często ze zniecierpliwieniem oczekuję nadejścia nocy i pójścia spać, żeby być może śnić świadomie i być może otrzymać kolejny specjalny dar ze świata wewnętrznej ciemności. Nieświadomy umysł jest naszą matką na nieskończenie wiele sposobów. To z jego wewnętrznej ciemności rodzi się światło. Nadal często myślę o dzikich pustkowiach Alaski jako o specjalnym środowisku, teatrze, gdzie żywo i dramatycznie rozgrywają się współzależności między światłem a ciemnością. Mam nadzieję, że pewnego dnia wybiorę się tam osobiście. Tymczasem na więcej niż jeden sposób sny już wprowadziły mnie na "ziemię północnego Słońca". W miarę upływu czasu moje lęki mijały, a ja mogłem w pełni rozpoznać moją wściekłość i dojść do sedna tych dwóch snów. "Nadejście Wężowej Mocy" i "Spotkanie z niedźwiedziem polarnym" stały się teraz posłańcami i partnerami w moim dzienniku snów i w mojej podróży poprzez sny. Aspekt wężowej mocy w mojej pracy ze świadomymi snami z pewnością był uderzający i jednocześnie głęboko uwrażliwiający. Przejawiam teraz wobec tej mocy dużo zdrowsze podejście i świadomość, że jej wrażliwość, jeśli ma się rozwijać, musi być odpowiednio chroniona. Jednym z ćwiczeń mentalnych, które teraz nieustannie praktykuję, jest szybsze mobilizowanie męskiej strony mojej psyche, gdy tylko moja żeńska część (wrażliwość) czuje, że jest w pułapce lub jest atakowana. W ciszy wyobrażam sobie, że moi "kowboje" zdolni są przybyć natychmiast i wyzwolić mojego "nieznanego żeńskiego towarzysza", gdy zajdzie taka potrzeba, zarówno na jawie jak i we śnie. Kowboje są niezbędnymi towarzyszami dla węży z powodu poczucia podstawowego, wewnętrznego bezpieczeństwa, którego dostarczają. Kiedy ten silniejszy poziom męskiej energii stanie się dla mnie bez trudu osiągalny i kiedy rozwinę w sobie nawyk przyzywania go natychmiast, wtedy w końcu utoruję sobie drogę do coraz głębszych poziomów tej tajemniczej mocy wężowej. Poprzez nieustanną medytację nad tymi tematami i obrazami stworzyłem sobie nową afirmację: "Bądź przebiegły jak węże... nieskazitelny jak gołębie... i twardy jak milczący kowboje". Wstecz / Spis Treści / Dalej 7. Drugi powrót Musisz pozwolić narodzić się twoim obrazom. One są przyszłością czekającą na narodziny. Nie lękaj się tej obcości, którą w sobie czujesz. Przyszłość musi wejść w ciebie na długo przedtem, zanim się zdarzy... Po prostu czekaj na narodziny... na godzinę nowej jasności. Rainer Maria Rilke, Listy do Młodego Poety, List nr 3 I znowu trudziłem się schodząc z góry. Tym razem niosłem w pamięci żywe obrazy olbrzymich węży o tajemniczej żółto-zielonej poświacie emanującej z ich oczu. Obraz, którego nie zapomnę do końca moich dni. Byłem też tym razem nieco smutny i rozczarowany, ponieważ tak bardzo dostrzegałem własne ograniczenia, przeoczenia i słabości. Nie wiedziałem, jak wiele intensywnych doznań ze świadomych snów zdołam znieść. Jednakże byłem tak pochłonięty i zaintrygowany moimi wewnętrznymi badaniami, że wiedziałem, iż się nie zatrzymam. Postanowiłem znaleźć sposób, w jaki mógłbym pracować w obrębie moich granic i chronić własną wrażliwość. Od czasu "Nadejścia Wężowej Mocy" świadome sny pojawiały się dość regularnie. W minionych miesiącach i latach miałem czasami martwe okresy, trwające zazwyczaj trzy do czterech miesięcy. Po przejściu kilku takich okresów osiągnąłem stan, w którym nie czułem już lęku albo zmartwienia z tego powodu. Zacząłem porównywać to do pola leżącego odłogiem, któremu mądry farmer rozmyślnie pozwala pozostać "nieproduktywnym", aby przywrócić żyzność ziemi, dać jej odpocząć i dać jej czas na wewnętrzną regenerację. Zacząłem dostrzegać, że właściwie potrzebuję tych jałowych okresów. Gdy tylko się pojawiały, coraz bardziej je akceptowałem. Coraz lepiej rozumiałem i doceniałem te głębsze rytmy oraz moje przekonanie, że taki jałowy czas jest czasem dobrze spędzonym. Mijały miesiące, a ja nadal miewałem inspirujące świadome sny. Kontynuowałem też zapis zwykłych snów. Ponieważ nie mogę tu opisać ich wszystkich, dokonałem specjalnej selekcji i wybrałem te, które dla mnie były najważniejsze i najbardziej istotne. Możliwość przedstawienia ich w tej książce jest ograniczona. Ten tekst może opisać mój eksperyment tylko do pewnego stopnia, a następnie musi mieć, z konieczności, arbitralne zakończenie. Jednakże obecnie mój eksperyment ze świadomym śnieniem trwa. Może nigdy się nie skończyć i może jeszcze trwać przez wiele lat, być może do końca mojego życia. Jeden z bardziej inspirujących i pamiętnych snów zdarzył się kilka miesięcy po tym, jak Charlene, Erik i ja osiedliliśmy się w nowym domu. Piękny śniący [w języku angielskim dreamer to zarówno "śniący" jak i "marzyciel", (przyp. tłum.)]: Obudź się we mnie, 2 czerwca 1982 roku ...Śnię przez długi czas. Widzę, że leże na mosiężnym łóżku w pomieszczeniu, które wygląda na stary pokój hotelowy. Wystrój pokoju wygląda na lata 20-te. Słyszę dobiegający z sąsiedniego pokoju głośny i wyraźny męski głos. Mówi do kogoś o tym, jak dbać o stylowe hydrauliczne wykończenia przy zlewach i wannach tego osobliwego, starego budynku. Teraz przypominam sobie wcześniejszą cześć snu, w której wymiotowałem do zlewu w tym samym pokoju długi, ciągły strumień kredowego, białego płynu. Drżę konwulsyjnie, ale czuję wielką ulgę, że wyrzuciłem z siebie całą truciznę. Rozprostowuje swoje ciało i zaczynam lecieć. Moje stopy wystają przez pręty mosiężnego łóżka. Bez żadnego wysiłku lub chęci z mojej strony unoszę łóżko nad podłogą. Wkrótce łóżko i ja lecimy dookoła pokoju szukając drogi, aby zbadać pozostałe pokoje w tym wielkim hotelu. Nagle uświadamiam sobie, że śnię i czuję radość, gdy zaczyna się znane mi już wrażenie lekkości głowy i łaskotania. Postanawiam poszukać mojej przyjaciółki Julii. Latam po pokoju, ale jej nie znajduję. Szukając wszędzie mam w myślach jej obraz, ale nadal jej nie widzę. Zaczynam śpiewać: "Piękny śniący, obudź się we mnie, światła gwiazd i krople rosy czekają na ciebie". Bardzo lubię tę piosenkę i śpiewam ją wprost od serca. Gdy śpiewam, słyszę słabe dźwięki pozytywki. Gra ona "Pięknego śniącego" i jest doskonałym akompaniamentem dla mojego głosu, zachowując nawet jego ton i rytm, podczas gdy ja ciągle śpiewam. Czuję, jak wspaniale być znowu świadomym i odkrywam, że "Piękny śniący" jest dla mnie doskonałą piosenką. Pamiętam mała brązową pozytywkę, która Julia dała mi na czterdzieste urodziny i jeszcze raz podziwiam jej doskonałość. Widzę teraz wokół siebie mnóstwo błyskających pięknych kolorowych świateł. Widzę setki tęczowych kropelek, drobnych, malutkich widm świetlnych, unoszących się i krążących spiralnie krążków białego światła oraz wiele małych, wirujących wszędzie świecących obiektów. Ten oszałamiający pokaz muzyki, światła i kolorów powoduje, że czuję radość i uniesienie. Jest to fantastyczna uczta dla zmysłów, miniaturowy, psychodeliczny pokaz świetlny, chociaż znacznie bardziej subtelny, zmysłowy i podnoszący na duchu niż jakikolwiek inny, który widziałem. Niestety, czuję teraz, że tracę stabilność i zaczynam wypadać ze stanu świadomego śnienia. Próbuję zachować świadomość tego, że śnię, skupiając się na jednym z małych, świecących obiektów, ale powoli znika mi on z widoku i wkrótce się budzę. Przez parę minut leżę cicho w łóżku wczuwając się w moje ciało fizyczne i celowo nie otwierając oczu. Nadal widzę wiele pięknych kolorowych tęcz i obrazów ze snu, które delikatnie wirują wokół mnie. Skupiam się na jednym promieniu światła, próbując w ten sposób wywołać stan świadomego śnienia, jak czyni to Eleonora, jedna z moich studentek. Czuję, że choć jestem bardzo bliski sukcesu, jakoś nie potrafię tego dokonać. Po kilku próbach rezygnuję i zapadam w normalny sen. Pozytywne cechy tego snu pozostały ze mną przez długi czas. W chwili, gdy uzyskałem świadomość we śnie, zacząłem szukać mojej przyjaciółki Julii [wspominam o Julii również w rozdziale piątym i dwunastym tej książki]. W moim umyśle stała się ona znaczącym symbolem eksperymentu ze świadomym śnieniem, ponieważ była jedną z moich najpilniejszych studentek i sama miała wiele wspaniałych świadomych snów. We śnie nie odnalazłem jej, ale wyraźnie czułem jej obecność. Dźwięki pozytywki, tak delikatne i subtelne, były pięknym wizerunkiem jej ducha. Gdy śpiewałem "Pięknego śniącego", te delikatne i pewne tony były doskonałym akompaniamentem i wspaniale współbrzmiały ze słowami, tempem, rytmem i innymi subtelnymi zmianami mojego głosu. Nie sposób opisać słowami subtelnego łączenia się i znakomitej precyzji tych dwóch źródeł muzyki. Mój śpiew płynący z głębi serca i delikatna gra pozytywki były dwiema wibracjami, które w jakiś sposób łączyły się we śnie w jedno. Wszystkie modulacje, wariacje i niuanse w magiczny sposób jednoczyły się przenosząc mnie w inny wymiar. Jedno źródło muzyki, mój głos – płynął z mojego wnętrza. Drugie źródło muzyki, dźwięk grającej pozytywki – dobiegał z zewnątrz, z pewnego nieokreślonego miejsca w pokoju hotelowym. Na jawie Julia wręczyła mi w prezencie z okazji moich czterdziestych urodzin małą pozytywkę, która grała motyw z "Pięknego śniącego". Niezmiernie lubiłem ten podarunek. Był doskonały pod każdym względem. Dzięki podwyższonej zdolności percepcji w świadomym śnie prosta melodia pozytywki wyraźnie zapisała się w moim umyśle. Słuchając jej teraz, doceniam ten prezent bardziej niż kiedykolwiek. I oczywiście klasyczna piosenka Stephena Collinsa Fostera, "Piękny śniący", nabrała teraz dla mnie głębszego znaczenia niż kiedykolwiek wcześniej. Niezliczone setki wspaniałych, tęczowych kolorów i błyskających pięknych świateł w tym śnie miały dla mnie szczególne znaczenie, które rosło z upływem czasu. Im bardziej nad nimi rozmyślałem, tym bardziej ceniłem sobie obraz "tęczowych kropelek". Wszystkie kropelki, przypominające łezki, były do siebie idealnie podobne rozmiarami i kształtem. Wirowały setkami po pokoju, tańcząc w powietrzu, przemykając po ścianach, a każda z nich zawierała w sobie wszystkie kolory tęczy. Każda kropelka zawierała w sobie maleńkie, silne widmo świetlne, które świeciło jasno od wewnątrz, w miarę jak kropelki wszędzie wirowały i migotały. Te błyszczące, malutkie widma stanowiły najistotniejsze obrazy wizji, ale oprócz nich widziałem też wiele innych jasnych, małych obiektów – klejnotów, diamentów, świecących koralików – tańczących i wirujących w pasmach światła i wspaniałych kolorów. Ten przepych był jasnym przykładem tego, że rozkosz dla zmysłów może być również rozkoszą dla duszy. Doświadczyłem wtedy, w chwili, gdy miałem świadomość, że śnię, pełnego połączenia zmysłowości i duchowości. Nic dziwnego, że natychmiast, gdy tylko zacząłem tracić ten obraz, zapragnąłem zachować świadomość tego, że śnię. Jednak pomimo moich prób świadomość snu i całe piękno wizji powoli wyślizgnęły mi się, pozostawiając uczucie "wypadnięcia ze stanu świadomego snu", co stało się dla mnie znanym już doświadczeniem, które szybko rozpoznawałem we śnie. Gdy wypadałem ze świadomego snu, nie wiedziałem dokładnie, gdzie wyląduję. Do tej pory moje doświadczenia ze świadomymi snami nauczyły mnie, że jeśli zaczynam dryfować lub wypadać ze świadomego snu, generalnie istnieją trzy miejsca, do których mogłaby podążyć moja świadomość. Mógłbym powrócić do normalnego snu, zasnąć głęboko i popaść w zupełną nieświadomość, albo też obudzić się. W tym przypadku powróciłem do stanu jawy. Leżąc w łóżku po tym świadomym śnie celowo postanowiłem przez długi czas pozostać nieruchomo z zamkniętymi oczami. Wiele z pięknych kolorowych tęcz i wspaniałych obrazów nadal rozbłyskiwało w mojej głowie. Były niemal jak rzeka bąbelków, przepływająca równomiernie przez moje pole widzenia. Nadal delektowałem się ich świetlistym pięknem, które porywało i przenikało każdą cząstkę mojej pamięci i wyobraźni. Leżąc w łóżku po przebudzeniu z wciąż zamkniętymi oczami, spróbowałem przeprowadzić eksperyment i wykorzystać metodę wywoływania świadomego snu, którą jedna z moich studentek, kobieta o imieniu Eleonora, stosowała z dużym powodzeniem. W ciągu ostatnich paru lat Eleonora stała się świadomie śniącą. Jedną z jej najskuteczniejszych technik wywoływania świadomego snu było skupianie się na jakimś konkretnym obrazie, dowolnym obrazie, który się pojawiał w momencie, gdy tuż przed zaśnięciem trwała w stanie hipnagogicznym [psycholodzy i badacze snów opisują stan hipnagogiczny jako strefę miedzy świadomością i nieświadomością snu. Przez większość ludzi jest ona łatwo i powszechnie doświadczana jako stan "pomiędzy", strefa przejściowa pomiędzy jawą a snem. Opisuję jej niektóre cechy charakterystyczne w rozdziale dziesiątym i wskazuję, jak stan hipnagogiczny, choć zdecydowanie różny od stanu świadomego snu, może być wykorzystywany jako pomoc w osiąganiu stanu świadomego snu]. Kiedy obrazy zaczynają do niej napływać, koncentruje na nich całą swoją uwagę i zachowuje koncentrację przez parę minut, pozostając przez cały czas głęboko odprężona. Potem "stapia się" z obrazem, wyobrażając sobie, że staje się z nim jednym i w końcu pozwala całej swojej świadomości "wejść" w obraz. Kiedy wejdzie w obraz, zazwyczaj ma wrażenie pędu, energii, która wkrótce "wciąga ją" w obraz całkowicie, "przeciąga" przez niego i "wyrzuca" po drugiej stronie. W tym momencie zwykle znajduje się w "zupełnie nowym świecie", to znaczy w całkowicie nowej scenerii snu, która dla niej jest niezmiennie snem świadomym. Często zaczyna wtedy latać, dzięki czemu wprowadza siebie w pełni w świadomy sen. Gdy w czasie jednego z moich seminariów kilkakrotnie opisywała podobne doświadczenia, zacząłem przedstawiać je sobie na podobieństwo dobrze znanego "przebicia" – ćwiczenia lwa cyrkowego, w którym skacze on przez duże, papierowe koło i przebija się przez nie na drugą stronę. Próbując przy tej okazji użyć metody Eleonory, skupiłem całą uwagę na jednym promieniu światła zapamiętanym ze snu. Skupiałem się i koncentrowałem na nim przez parę minut, by przekonać się, czy będę mógł się z nim połączyć i być może wejść ponownie w ten atrakcyjny świadomy sen. Chociaż tym razem to mi się nie udało, to jednak przekonałem się do tej szczególnej techniki i postanowiłem, że gdy nadarzy się okazja, wypróbuję ją znowu w jakiejś fazie eksperymentu. Ten świadomy sen dodał mi tyle otuchy, że stał się inspiracją do serii medytacji. Błyskające światła i wirujące tęczowe kropelki pozostawały w mojej pamięci przez długi czas. W jednej z medytacji odkryłem, że słowa "Pięknego śniącego" mogą być interpretowane jako słowa Boga skierowane do każdej ludzkiej istoty. Bóg zwraca się do każdego mówiąc, że człowiek już jest pięknym śniącym i że wszyscy jesteśmy zapraszani, aby się w Nim przebudzić. Jak wkrótce sobie uświadomiłem, jest to archetypiczny temat, pojawiający się wyraźnie w tradycji chrześcijańskiej ["Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a Chrystus da ci światło." (List do Efezjan 5:14) W Biblii Tysiąclecia: "...a zajaśnieje ci Chrystus" (przyp, tłum.)] oraz w większości głównych tradycji religijnych świata. Świadomy sen jest doskonałą metaforą przebudzenia się ludzkiej duszy w wyższym stanie świadomości. Poza byciem doskonałe metaforę przebudzenia, czasami jest też konkretnym doświadczeniem przebudzenia. W świadomym śnie budzimy się WE śnie, w zwykłych snach budzimy się ZE snu. Takie właśnie refleksje owładnęły mną, pozwalając mi lepiej zrozumieć niezwykłą lirykę Stephena Fostera. Każdemu, kto akceptuje zaproszenie Boga, aby przebudzić się we śnie, Bóg obiecuje wiele nagród: "Światła gwiazd i krople rosy czekają na ciebie". Ta poetycka obietnica dotyczy oczyszczenia naszej percepcji i wysubtelnienia świadomości, co często towarzyszy bezpośredniemu doświadczeniu Światła. Dzięki tym nagrodom śniący jest w stanie dostrzec subtelne piękno stworzenia na poziomie, który był dotąd niewyobrażalny i na dużo subtelniejszym i delikatniejszym poziomie percepcji, niż było to możliwe wcześniej. Przekonany jestem, że owe nagrody istnieją na wszystkich poziomach naszego istnienia. Dostarczają rozkoszy zmysłom fizycznym, uwrażliwiają emocje, rozjaśniają umysł oraz uczą, jak przenieść do zwykłego życia świadomość ze świadomego snu na tyle, na ile to możliwe. Od czasu pojawienia się tego snu często zastanawiałem się, czy piękne błyskające światła i tęczowe kropelki były moim osobistym odpowiednikiem "Świateł gwiazd i kropli rosy". Były one w każdym razie równie delikatne. Mniej więcej dwa miesiące po nadejściu "Pięknego śniącego" udało mi się z powodzeniem doświadczyć metody hipnagogicznej, w wyniku której nastąpił świadomy sen. Pewnej nocy leżałem w łóżku w stanie hipnagogicznym, na wpół przebudzony, na wpół uśpiony. Pojawił się obraz, w którym ujrzałem siebie stojącego przed wysoką na około dziesięć stóp starą, betonową ścianą. Ściana otaczała mnie z trzech stron – z przodu, z prawej i z lewej strony. Lewitując w wizji uniosłem ciało w górę i na szczycie ściany zobaczyłem wejście do jaskini albo tunelu. Wejście było kwadratowe. Głową do przodu wleciałem prosto do środka. Leciałem coraz szybciej, mknąc przez ten długi, ciemny, czworokątny tunel, aż ujrzałem na jego odległym końcu maleńki punkcik światła. Pomyślałem sobie, że skupiając się na obrazie światła na końcu tunelu mogę dotrzeć do świadomego snu. Chociaż nadal czułem swoje ciało fizyczne leżące w łóżku, to rozmyślnie wybrałem skupianie się na świetle i kontynuowałem lot w jego kierunku nabierając szybkości. Pomyślałem: "A więc tak to robi Eleonora!" Chwilę później wystrzeliłem z tunelu w następujący świadomy sen: Sutter Buttes: nowa perspektywa, 2 sierpnia 1982 roku Lecę majestatycznie ponad piękna, górska okolicą. Widzę wspaniałe formacje skał, drzewa i spokojne zielone doliny. Wszędzie gdzie spojrzę, widzę zapierające oddech piękno natury. Jestem w pełni świadomy tego, że śnię i z wielka radością latam to tu, to tam, ciesząc się czystym, błękitnym niebem i białymi, puszystymi formacjami chmur. Nadal jestem świadomy leżącego w łóżku mojego ciała fizycznego i równocześnie mogę pozostać w świadomym śnie i cieszyć się cudowną sceneria rozpościerającą się pode mną. Lecąc przyglądam się dokładniej pasmu górskiemu w oddali i rozpoznaję Sutter Buttes, gdzie często wędrowałem i które odkrywałem w młodości. Jednakże gdy zbliżam się do nich od zachodu, profil gór na horyzoncie jest dokładnym przeciwieństwem ich wschodniego profilu, który był mi tak dobrze znany w przeszłości. Kontynuuję lot nad górami i cieszę się patrząc na nie z tej nowej perspektywy. Pozostawiam je za sobą i lecę ponad wieloma innymi malowniczymi, pięknymi górami i dolinami. W końcu budzę się z dobrym samopoczuciem, które ten sen mi ofiarował. Ten epizod był moim pierwszym sukcesem w wywoływaniu świadomego snu poprzez stapianie się z obrazem powstałym w stanie hipnagogicznym. Cieszyło mnie, że tym razem uzyskałem pozytywne efekty wykorzystując tę szczególną technikę, która, jak sądzę, okaże się skuteczna dla wielu ludzi. Powyższy sen posiadał kolejną interesującą cechę. Byłem ponownie świadomy na trzech poziomach równocześnie, tak jak zdarzyło mi się to już kiedyś w "Darze Mędrca". Tym razem ta równoczesna, trójpoziomowa świadomość nie wydała mi się tak zdumiewająca, czy ważna. Przyjąłem ją jako dobry znak, znak, że zaczynam bardziej przyzwyczajać się i zaznajamiać z tym szczególnym zjawiskiem w stanie świadomego snu. To, co początkowo w "Darze Mędrca" uderzyło mnie jako "cud", zaczęło teraz być zwyczajniejsze lub przynajmniej nie aż tak nadzwyczajne. Zacząłem uświadamiać sobie, w jaki sposób wszystko to jest częścią mojego rozwoju. Z czułością przypomniałem sobie słowa Baby Ram Dassa wypowiedziane wiele lat temu, podczas jednego z jego warsztatów. Powiedział on: "Słowo cud jest zaledwie przykrywką dla naszej ignorancji". Rozumiał przez to, że ilekroć napotykamy w świecie coś nowego i tajemniczego, coś, co robi na nas wrażenie i czego nie rozumiemy, jesteśmy skłonni określać to mianem "cudu". Jednakże gdy zaczynamy to zdarzenie rozumieć, jest już mniej prawdopodobne, że będziemy je uważać za cud, a raczej zaczniemy postrzegać je jako coś zwykłego. Nawet jeśli nigdy nie zrozumiemy "cudownego" zdarzenia przy pomocy logiki, to już zwykła jego powtarzalność ochłodzi nasze emocje i spowoduje, że zaczniemy postrzegać to zdarzenie jako zwyczajne. Zwyczajne jest to, z czym jesteśmy zaznajomieni. Gdy "cuda" stają się znajome, zwykle przestajemy uważać je za cuda i zaczynamy postrzegać jako normalne zdarzenia. Nie zamierzam wykazywać, że takie "zaznajomienie się" niechybnie sprawi, że te części świadomego snu, które są powtarzalne, staną się nudne lub zwyczajne. Bazując na własnym doświadczeniu ze świadomym śnieniem sądzę, że wcale tak być nie musi. Istnieje inna możliwość, która często w stanie świadomego śnienia okazuje się faktem, a mianowicie, że wiele doświadczeń w tym stanie zachowuje niemal cudowne właściwości świeżości i żywotności. Mistrz zeń Shunryu Suzuki mówił o tych właściwościach ciągłej świeżości umysłu w swojej książce Umysł Zeń – umysł początkującego, która stała się obecnie klasyczną pozycją literatury duchowej. Według Suzukiego umysłem początkującego jest ta nadzwyczajna zdolność widzenia świeżości świata w każdej przemijającej chwili bez względu na to, jak wiele razy widzieliśmy to już wcześniej. Jakąkolwiek szczególną osobę, miejsce czy przedmiot widzimy w danym momencie, umysł ma zdolność widzenia tego na nowo i nigdy się tym nie znuży. Takie było jego rozumienie łaski: widzieć wszystko umysłem początkującego. "W umyśle początkującego jest wiele możliwości, w umyśle eksperta zaledwie parę" [Shunryu Suzuki, Umysł zeń – umysł początkującego]. Stan świadomego snu rzeczywiście można nazwać stanem umysłowej i emocjonalnej łaski. Sądzę, że może on nauczyć wielu z nas tego, co właściwie jest doświadczeniem stanu "umysłu początkującego", o którym mówił Suzuki. W stanie świadomego śnienia często doświadczałem tej świeżości, osobliwej witalności i cudownego piękna w obrazach, dźwiękach, uczuciach i strumieniach energii. Świadome śnienie daje nam możliwość cieszyć się cudami, które nieustannie otaczają świadomie śniącego, zarówno cudami nadzwyczajności, jak i cudami zwyczajności. Świadome śnienie toruje drogę dla fantastycznego połączenia niezwykłości i powszedniości. Tydzień po tym śnie miałem inny dziwny i tajemniczy świadomy sen. Zbliżanie się obecności Boga, 9 sierpnia 1982 roku Śnię przez jakiś czas i nagle zdaje sobie sprawę z tego, że śnie. Widzę olbrzymi, ogarniający wszystko błysk światła, który rozświetla mi całe pole widzenia z siła błyskawicy na ciemnym, nocnym niebie. Czuje, że cała moja świadomość gwałtownie wznosi się ku temu znanemu mi odczuciu, że się świadomie śni. Mój umysł staje się nagle niesłychanie jasny. "Widzę, że stoję w pokoju, w nowoczesnym, przestronnym domu. Pokój jest zupełnie pusty, a nagie ściany są jednolicie pomalowane na biało. Zwracam uwagę zwłaszcza na sufit, który pokryty jest typowym wytłumiającym hałas sprayem – białym "twarożkiem", grudkowatym materiałem powszechnie używanym we współczesnych domach. Przeszywa mnie dziwne, niesamowite uczucie, kiedy uświadamiam sobie, że jestem w tym pokoju, aby patrzeć na Boga, twarzą w twarz. Poza moim obecnym polem widzenia, gdzieś po lewej stronie pokoju, czuję silną obecność Boga. Powoli zaczynam odwracać głowę w lewo, żeby objąć wzrokiem niewidoczną część pokoju. Gdy się odwracam, czuję rosnący we mnie ogromny strach. Przypominam sobie, że ktoś kiedyś powiedział mi, że Bóg ostrzegł Mojżesza, aby ten nie patrzył prosto w Jego twarz, ponieważ ktokolwiek spojrzy prosto w oblicze Boga, ten z pewnością umrze. Z wysiłkiem powoli obracam głowę w lewo, nieznacznymi ruchami, ponieważ lęk i wewnętrzny opór niezmiernie się wzmogły. W końcu lewym kącikiem lewego oka dostrzegam wyglądającą jak cień duża, ciemną sylwetkę. Ma kształt bardzo dużego mężczyzny w długiej, czarnej szacie z wielkim kapturem przykrywającym głowę i twarz, i czarną peleryną narzuconą na ogromne, niesamowicie szerokie ramiona. Widzę jedynie fragment sylwetki ukazujący górną część ciała i to tylko jego lewą stronę – głowę, ramiona i tors. Wielka ciemna postać jest zwrócona twarzą w moją stronę. Jest spowita ciemnością i nie potrafię w niej dostrzec niczego charakterystycznego. Niemniej czuję potężną i obezwładniającą moc emanującą z niej i zastanawiam się, jak długo jeszcze zdołam patrzeć. Na moment odwracam głowę, pozwalając sobie na krótki mentalny odpoczynek, a potem powoli ponownie odwracam ją w lewo. Gdy stopniowo odwracam głowę, raz jeszcze czuję rosnący lęk i opór. Ponownie, tak jak wcześniej, widzę tę samą ciemną, męską postać, nieruchomą, bez twarzy, nadal emanującą potężną mocą. Odwracam ponownie głowę i teraz sen powoli rozpływa się. Uznałem ten sen za szokujący w swojej bezpośredniości. Kiedy się skończył, zapadłem znowu w normalny sen i obudziłem się później w środku nocy, pamiętając wszystko wyraźnie i czując się podniesiony na duchu. Jeszcze zanim rozpocząłem swój eksperyment, doszedłem do przekonania, bazując na pracach Patrycji Garfield i Scotta Sparrowa, że naczelnym celem uprawiania świadomego śnienia jest zjednoczenie ze Światłem lub Bogiem. Byłem o tym bardzo mocno przekonany. Dosłowność i prostota snu odzwierciedliły spiętrzoną moc nowo nabytego przekonania. Olbrzymi wszechogarniający błysk światła, który rozpoczął uzyskanie świadomości we śnie, był potężnym i cudownym widokiem. Raz jeszcze we śnie ujrzałem Światło! Światło samo w sobie i poprzez siebie natychmiast mnie przetransformowało. Ten sen sprawił, że jedno ze stałych i dręczących pytań wyłaniających się z eksperymentu teraz zostało w moim umyśle jasno sformułowane: Czyż ten sen nie był jaskrawym przykładem wyolbrzymiania ego? [w mojej własnej terminologii zdefiniowałbym wyolbrzymianie ego jako stan, w którym człowiek czuje się rozpierany przez poczucie własnej ważności i tkwi w złudzeniach o swojej wspaniałości, która innym wydaje się nadmierna lub obraźliwa] Przez długi czas zmagałem się z tym pytaniem. W końcu odpowiedziałem sobie: "Nie wiem". Jeszcze później zacząłem uświadamiać sobie, że było to pytanie, na które nikt nie może sobie odpowiedzieć. Tak naprawdę świadome ego nie może być swoim własnym policjantem. Pytając ego, czy zostało wyolbrzymione, prosi się o odpowiedź "nie". Każde wyolbrzymione ego miałoby oczywiście tendencję do zaprzeczania, że zostało wyolbrzymione. Chociaż nie miałem możliwości udzielenia sobie odpowiedzi na to pytanie, to jednak moim obowiązkiem było zadawanie tego pytania nieustannie w regularnych odstępach, wiedziałem bowiem, że wszechświat mi na nie odpowie. Jeśli będę skłonny "przeżywać to pytanie", wtedy godne zaufania informacje nadejdą, głównie ze źródła poza mną. Kiedy zacząłem szukać odpowiedzi we właściwych miejscach, wtedy ta szczególna informacja rzeczywiście nadeszła, od moich współpracowników i przyjaciół, od mojego własnego terapeuty, w subtelnych aluzjach i uwagach klientów, studentów i przypadkowych znajomych. Zacząłem odkrywać, że czasami cierpiałem na wyolbrzymione ego. Pracując z uporem nad wstępną oceną siebie zacząłem w końcu widzieć, że wyolbrzymianie ego tak naprawdę wcale nie było aż taką "złą" rzeczą. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że raczej było to normalną i powszechną reakcją kogoś, kto przeżył jakieś nowe i cudowne wydarzenia. Jakże często na przykład obserwujemy rodziców, którzy niemal "pękają" z dumy, kiedy pokazują przyjaciołom i rodzinie swoje nowo narodzone dziecko. Jest to szczególnie prawdziwe w przypadku pierwszego dziecka. Nie posiadający się z radości tata i mama są naturalnie rozpierani przez dumę i wiele innych emocji, kiedy psychicznie dostosowują się do nowej sytuacji i próbują wyobrazić sobie cały wpływ, jaki dziecko będzie miało na ich życie. Na pewnym etapie zacząłem zastanawiać się, że musi być jakaś mądrość i cel w tego typu reakcjach emocjonalnych, skoro są tak powszechne. Doszedłem do wniosku, że wyolbrzymianie ego jest pierwszym stadium bardzo szybkiego rozszerzania się świadomości, co pomaga osobie, która właśnie doświadczyła decydującej zmiany lub postępu w swoim życiu. To pierwsze stadium reakcji, wyolbrzymienie, można porównać do szybkiego konstruowania szkieletu drapacza chmur. Konstrukcja jest z początku jedynie pustym szkieletem budynku. Mimo że surowy, niekompletny i nieukończony, to jest wyraźną zapowiedzią jego potencjału. Pewnego dnia ten szkielet może zostać ukończony i służyć wielu pożytecznym celom. Tak jak pusty szkielet drapacza chmur domaga się dokończenia, tak samo początkowo wyolbrzymione ego musi przejść przez wszystkie stadia swojego rozwoju, aby zostało to pozytywnie spożytkowane przez jednostkę. Rozmyślając nad eksperymentem ze świadomym śnieniem jako moim podstawowym materiałem do pracy, stopniowo potrafiłem przedstawić sprawny model, który zarysowywał cztery różne etapy transformacji wyolbrzymionego ego. Jawiły się one w moim umyśle jako: 1) wewnętrzne wzmocnienie; 2) wewnętrzne i zewnętrzne upiększenie; 3) przyzwyczajenie się, 4) komunikacja społeczna. Po udanym przejściu przez te cztery etapy wydaje się, iż gdyby każdemu z tych etapów dać stosowny czas, to wyolbrzymione ego może stać się pozytywną i twórczą siłą w działaniach ludzi. Jednak bez pomyślnego przejścia to samo wyolbrzymione ego pozostanie siłą negatywną, nie podlegającą transformacji, nierozpoznaną i nieświadomą, i dlatego potencjalnie destrukcyjną dla duchowego i psychicznego rozwoju jednostki. Według tego modelu pierwszym stadium wzrostu jest wewnętrzne wzmocnienie wyolbrzymionego ego. Tutaj osoba, która otrzymała ów dar, dąży do zachowania równowagi, równocześnie godząc się na chwile całkowitego niepowodzenia i uleganie własnym emocjom. Uznaje też, że niewiele rozumie z tego, co przydarzyło się jej ostatnio w życiu i dąży przede wszystkim do lepszego zrozumienia tych początkowych doświadczeń. Osoba musi zrozumieć, że szybkie wyolbrzymienie może stać się początkiem dużo większego rozwoju, jeśli tylko stworzy się w sobie przestrzeń dla tych wszystkich możliwości. Dlatego też osoba będzie musiała pozwolić wyolbrzymieniu zaistnieć bez próby powstrzymywania go lub tłumienia, a przede wszystkim bez krytykowania siebie z powodu wyolbrzymienia. Zamiast tego z jak największą ilością obiektywizmu i nieprzywiązania osoba zaledwie obserwuje zjawisko, otrzymując w tym samym czasie informacje od tych, którzy są jej najbliżsi. Na tym etapie człowiek musi chcieć stanowczo stanąć w obliczu swoich wewnętrznych napadów euforii, nadmiernej dumy i poczucia własnej wspaniałości pojawiającego się wraz z pierwszym wybuchem podniecenia. Praktycznym narzędziem umacniającym tę solidną postawę jest chęć komunikowania się z zaufaną osobą na temat poczucia wspaniałości i fantazji, które mogą się pojawić. Tak można dążyć do tego, by z jednej strony nie upoić się wyolbrzymieniem, zaś z drugiej strony nie być przesadnie lękliwym. Wreszcie, w ten właśnie sposób, można ten skokowy rozwój internalizować [termin psychologiczny oznaczający przyjmowanie zewnętrznych wartości, norm, poglądów, postaw i uznawanie ich za swoje własne], czuć się z nim pewnie i rozszerzać swoją świadomość, aby w końcu dojść do następnego stadium rozwoju, w którym reaguje się już inaczej na "wielkie wydarzenia" w swoim życiu. Używając porównania z drapaczem chmur pierwsze stadium odpowiadałoby zainstalowaniu ogrzewania, elektryczności i systemów wodno-kanalizacyjnych budynku, co czyni strukturę funkcjonalną, pozwalając jej tym samym służyć ludziom w jakiś praktyczny sposób. Drugim etapem w tym procesie rozwojowym będzie wewnętrzne i zewnętrzne upiększenie. Osoba przechodząca prawdziwą transformację w pewnym momencie zacznie czuć się bardziej uszlachetniona przez to doświadczenie, które wywołało wyolbrzymienie. Doszedłem do przekonania, że to wewnętrzne upiększenie jest uniwersalną i fundamentalną ludzką potrzebą i że każdy potrzebuje podniesienia na duchu i transformacji przez ważne wydarzenia życiowe, aby móc kontynuować podróż przez życie z energią i entuzjazmem. Kryzys życiowy, który nie podlega transformacji, istnieje w psychice jako wielka negatywna siła i głęboki żal, i jest przyczyną depresji, która z biegiem czasu staje się silniejsza, a nie słabsza. Używając metafory z drapaczem chmur, proces upiększania jest podobny do malowania budynku, porządkowania terenu wokół niego i umeblowania wnętrza w podnoszącym na duchu stylu. Etap trzeci w tym procesie rozwoju ego nazwałem przyzwyczajaniem się. Poprzez częste refleksje, medytacje i wymianę myśli na temat tego doświadczenia z bliskimi przyjaciółmi, zaufanymi osobami i współpracownikami, człowiek w końcu przyzwyczaja się do nowych istotnych wydarzeń w swoim życiu. W miarę wzrastania nie ma on już tej przemożnej potrzeby "mówienia światu" o swoich doświadczeniach, chociaż może spokojnie i szczerze rozmawiać o tym, kiedy czas i okoliczności temu sprzyjają. Ta początkowo często odczuwana "potrzeba krucjaty" teraz zaczyna zanikać i osoba w okresie przejściowym traktuje swoje doświadczenia z dużo większym spokojem. W odniesieniu do drapacza chmur przyzwyczajenie się jest etapem, w którym ludzie widują budynek na tyle często, że przyzwyczajają się do jego widoku w mieście i uświadamiają sobie przydatność, jaką budynek będzie miał dla społeczeństwa. Etap czwarty w tym procesie transformacji uruchamia komunikację społeczną. Osoba może odczuwać pragnienie i potrzebę dzielenia się nadzwyczajnymi doświadczeniami z innymi ludźmi, z większą grupą ludzi spoza najbliższego otoczenia. Jednak ta potrzeba komunikacji wydaje się całkowicie inna niż wcześniejsze pragnienie "mówienia całemu światu", tak charakterystyczne dla gorączkowego podniecenia i "ducha krucjaty". W czwartym stadium pragnienie komunikacji jest spokojniejsze, wolne od przywiązań ego, wolne od obaw o efekty i wolne od trosk o to, jak zareagują inni. Takie dzielenie się może też być aktywnie wspomagane przez przyjaciół i współpracowników, którzy dostarczają informacji dostrzegając w nim pewne społeczne wartości. Sądzę, że nie każde wydarzenie będące cudem wymaga osiągnięcia czwartego stadium przemiany poprzez szerszą komunikację. Taka decyzja może zostać podjęta jedynie przez samą jednostkę, biorącą pod uwagę specyficzne czynniki danej sytuacji. W czwartym etapie drapacz chmur staje się bardziej akceptowanym obiektem, uznawanym poza granicami swojego miasta, powodem do dumy dla jego obywateli, i być może symbolem przekazującym pewne przesłanie dla całej kultury. Kiedy rozważałem wyczerpująco temat wyolbrzymiania ego i jego potencjału zarówno dla dobra jak i zła, stopniowo zacząłem traktować te cztery etapy jak wewnętrzne "kamienie milowe", które potrafiłbym wskazać wewnątrz siebie, gdy aktywnie dążyłem do własnej wewnętrznej transformacji. Wyolbrzymianie ego było wielkim obosiecznym mieczem, który pojawił się w wyniku eksperymentu ze świadomym śnieniem. Potrafił ciąć na dwa sposoby: pozytywnie lub negatywnie, twórczo lub destrukcyjnie. Wyolbrzymianie ego postrzegam teraz coraz bardziej jako gałąź wyrastającą z pnia drzewa. Gdzieś podczas eksperymentu dokonałem wyboru, by stanąć twarzą w twarz, zaakceptować i zrozumieć tę gałąź jako jeszcze jeden szczególny objaw rozwoju, jako odgałęzienie energii umysłowej i psychicznej. Gdzieś po drodze zacząłem dostrzegać, że "ona również" może wydać owoc. Jednym z moich największych wyzwań na tym etapie była konieczność rezygnacji z tendencji do dokonywania wstępnej oceny i wydanie przyzwolenia, by całe to przedstawienie po prostu rozwijało się w atmosferze obserwacji, czekania i zaufania. Ujrzałem teraz, że wszystkie moje uczucia, myśli i emocje, wszystkie te wybuchy energii we mnie pracowały, by ofiarować coś istnieniu Jaźni, która była o wiele większa, niż to sobie wyobrażałem na początku eksperymentu. Wyolbrzymiać czy nie wyolbrzymiać nie jest właściwym pytaniem. Właściwym pytaniem jest, jak zareagować na wyolbrzymienie, jeśli się ono przydarzy, ponieważ tak jak pisał Rilke do młodego poety: musimy pozwolić narodzić się naszym obrazom, narodzić bez względu na to, jaki będzie produkt uboczny naszego psychicznego rozwoju. Być człowiekiem znaczy kochać, tworzyć i rodzić w rzeczywistym świecie oraz, jeśli zajdzie taka potrzeba, walczyć odważnie z wszelkimi negatywnymi produktami ubocznymi, które mogą wyłonić się z czyjejś decyzji, aby być w pełni żywym. Osobiste przekonania mają olbrzymią twórczą moc decydując o tym, czego człowiek w końcu doświadczy we śnie lub w samym życiu. Od samego początku eksperymentu moim jedynym pozytywnym przekonaniem o świadomym śnieniu było to, że jest to ścieżka do Światła. Wydaje się, że jednym z moich najstarszych, negatywnych przekonań o Bogu było to, że gdyby ktokolwiek spojrzał bezpośrednio na Jego oblicze, to z pewnością by umarł. Świadomy sen "Zbliżanie się obecności Boga" w pewnym stopniu przypominał mi o tym starym przekonaniu i w tym samym czasie sprawdził jego słuszność. Przekonanie to, jak sobie później przypomniałem, nabyłem od jednego z moich nauczycieli w wyższej szkole seminaryjnej, wiele lat temu na lekcji religii. Nadal pamiętam, jak we wrażliwym wieku lat piętnastu byłem przerażony, kiedy usłyszałem przekonujący komentarz księdza do pewnego fragmentu Starego Testamentu, w którym Bóg dał Mojżeszowi straszliwe ostrzeżenie ["Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu." Księga Wyjścia 33:20]. To dlatego część mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem polegała na odgrzebaniu i powtórnym zbadaniu tego starego przekonania. Zacząłem teraz zastanawiać się, czy zetknięcie się twarzą w twarz z Bogiem może w pewien sposób być powiązane z zetknięciem się ze Światłem w stanie świadomego snu. Ujrzenie Światła w jego porażającej mocy było widzeniem Boga tak blisko, jak jeszcze nigdy tego nie doświadczyłem. Ten sen przypominał mi inną klasyczną naukę Nowego Testamentu: "Bóg jest światłością" [Pierwszy List św. Jana 1:5]. Spośród wszystkich koncepcji i wyobrażeń Boga przekazywanych przez wieki obraz "Światła" albo "Białego Światła" jest jednym z najpowszechniej występujących i głęboko zakorzenionych w psychice cywilizacji Zachodu. Światło to często określane jest jako "oszałamiające", "oślepiające" i "przytłaczające" przez tych, którzy twierdzą, że je widzieli. Lista określeń wyrażających zachwyt wydaje się nie mieć końca. W pewnym momencie zacząłem uświadamiać sobie, że wiara w to, iż umrze się po spojrzeniu prosto w oblicze Boga, dotyczy bardziej śmierci psychicznej niż fizycznej. Owa "śmierć" i ponowne narodziny, które nieuchronnie następują, są metaforami transformacji świadomości, która pojawia się jako rezultat potężnego wewnętrznego doświadczenia. Tutaj pojawiło się kolejne dręczące pytanie: czy ta śmierć może przejawiać się również na poziomie fizycznym? Czy moje ciało umarłoby, gdyby umarła moja stara świadomość? Od czasu, gdy mój eksperyment osiągnął swój szczyt, nieraz obawiałem się, że umrę. Zazwyczaj obawa ta była niejasną, uporczywą, niezrozumiałą, nieustanną szarpaniną wewnętrzną. Czasami miewałem specyficzne fantazje o umieraniu w katastrofie lotniczej lub wypadku samochodowym. Czasami zastanawiałem się, czy nie posunąłem się za daleko i czy nie będę musiał zostać ukarany za "kradzież świętego ognia". Wszystkie te myśli i zmartwienia były obecne i, jak teraz widzę, roztapiały się wewnątrz mnie, jakby moja psyche stała się gigantycznym tyglem z szalejącym pod nią ogniem. Ta intensywność była szczególnie prawdziwa w pierwszych dwóch latach eksperymentu. Intensywny żar wewnętrzny zdawał się roztapiać wiele moich starych przekonań, lęków i koncepcji, które zebrałem w pierwszych czterdziestu latach życia. Widzę teraz, że to roztapianie się było istotą śmierci, do której nawiązywało "Zbliżanie się obecności Boga". Istotnie zachodziło we mnie wewnętrzne "umieranie" przygotowujące mnie do nowej świadomości, nowego sposobu życia. W tamtym czasie wiedziałem o tym wszystkim dość szczegółowo z obszernej, czytanej przeze mnie literatury na temat osobistej transformacji. Ale mimo to mój lęk, pomieszanie i wewnętrzna panika były czasami ogromne. Nadal przyłapywałem się, że od czasu do czasu trzymam się kurczowo jakiejkolwiek ślepej wiary, żeby tylko posuwać się do przodu w eksperymencie i jakoś pokładać ufność w zasadę cyklu śmierci i zmartwychwstania. Wierzyłem, że gdzieś przede mną oczekuje mnie doświadczenie powtórnych narodzin. Byłem w pewnym stopniu jak więzień zniewolony w zmiennym cyklu następujących po sobie wątpliwości i przekonań, wizji i braku wizji. W pewnych momentach odkrywałem, że bardzo tęsknię za ciszą wewnętrznego spokoju. Innymi razy sądziłem, że już go znalazłem, lub raczej że to on znalazł mnie. Tak więc zamiast moich starych przekonań pojawiło się w końcu nowe przekonanie, że jeśli trzeba "na pewno umrzeć", to trzeba też "na pewno odrodzić się", tym razem na wyższym poziomie świadomości. Obraz tego wyższego poziomu dotarł do mnie we śnie "Oko w oko z gnu" (8 czerwca 1983), który opisałem i omówiłem w rozdziale pierwszym. W tym śnie wspinałem się po stromych skałach, aż osiągnąłem wysoko położoną równinę, albo płaskowyż, gdzie rozegrała się akcja snu. Stanąłem tam twarzą w twarz z nowymi niebezpieczeństwami i wyzwaniami, a także odkryłem w sobie świadomość, jak je przetransformować. Sen "Zbliżenie się obecności Boga" pozostawił mnie z bardzo jasną świadomością "wzrostu", serii stopniowych kroków w pokonywaniu lęku. Kiedy przypominam sobie ten sen, wyraźnie pamiętam proces obracania głowy bardzo powoli w lewo, ostrożnego i rozważnego zerkania lewymi kącikami oczu. Kawałeczek po kawałeczku, cal po calu kierowałem we śnie moje spojrzenie w stronę wizerunku Boga. Proces ten przypomniał mi pewne podstawowe ćwiczenia świadomości z terapii Gestalt, których często używam w terapii grupowej. Dana osoba zachęcana jest w nich, by bardzo rozważnie odczuwała każdy element scenariusza. W ćwiczeniu tego typu osoba, która pracuje nad sobą, doprowadzana jest do tego, żeby odczuwała lęk, opór i każdy kolejny krok na drodze ku transformacji. Każdy krok na tej drodze jest ważny i cenny. Nawet moje odwrócenie głowy, które zdarzyło się we śnie dwa razy, niekoniecznie musiało oznaczać porażkę lub niepowodzenie. To też było częścią procesu wzrastania, którą można wykorzystać w każdej sytuacji wymagającej konfrontacji. Po tym śnie czułem większy szacunek dla "małych kroków", które podejmujemy każdego dnia, żeby zrealizować nasze cele i aspiracje. Gdy podejmujemy je z pełną świadomością, wtedy każdy mały kroczek staje się olbrzymim krokiem. To świadomość jakości naszych kroków, a nie ich zasięg, określa ich prawdziwą wartość. Transformacja bierze się z jakości ludzkiej myśli, która jest przeżywana z pełną świadomością. Rozszerzanie się i radość są dziećmi rozwoju. Sen sprawił, że uznałem za stosowne zadać podstawowe pytanie: "Kim jest Bóg?" lub "Czym jest Bóg?" W moim świadomym śnie pojawił się obraz dużej ciemnej sylwetki mężczyzny, wyglądającej raczej jak cień, ubranej w ciemną szatę z długą czarną peleryną narzuconą na ramiona. Nigdy nie ujrzałem całej postaci, lecz jedynie jedną czwartą jej część, górną, lewą stronę ciała. Czyżby, pomyślałem, Bóg też miał ciemną stronę? We śnie najpierw pojawił się oślepiający błysk światła, po którym nastąpiło spotkanie z tajemniczą i nieco złowieszczą postacią. W swoim osobistym rozwoju całkiem dobrze czułem się z tą ideą, że Bóg jest Wszystkim, mieszaniną światła i ciemności. Wierzyłem też, że Bóg ma ciemną stronę, chtonicznego ducha [ducha świata podziemnego, (przyp. tłum.)], jak mówi dziś wielu jungowskich autorów. Jednakże im bardziej spoglądam na ten sen, tym trudniej znaleźć mi słowa, aby opisać ten obraz. Zaczynam sądzić, że najlepszą rzeczą, jaką mogę uczynić, jest opisanie obrazu innym, zapamiętanie go i niepoddawanie go analizie. Sądzę, że większość poważnych poszukiwaczy potrzebuje zdrowego antidotum na niezliczoną ilość tomów racjonalnej teologii napisanej o Bogu. Jednym z moich ulubionych bohaterów w tym względzie jest Tomasz z Akwinu (1225-1274) uważany przez wielu za największego myśliciela Kościoła Katolickiego. Obszerne prace tego średniowiecznego uczonego są dowodem wysokiego poziomu filozofii i racjonalnej teologii Średniowiecza. Istnieje intrygująca historia opowiadana o Tomaszu, który jeszcze za życia przez niektórych swoich współczesnych uważany był za mistyka. Według tej opowieści pewnego dnia na trzy miesiące przed swoją śmiercią Tomasz przeżył wstrząsające doznanie. Zgodnie z opisem jednego z naocznych świadków, innego mnicha nazywanego Dominikiem z Castery, Tomasz był w stanie ekstazy, gdy samotnie modlił się w małej klasztornej kaplicy. Dominik twierdził, że widział, jak pogrążone w transie ciało Tomasza uniosło się w powietrze i usłyszał głos dochodzący z figury ukrzyżowanego Chrystusa znajdującej się nad ołtarzem. Głos powiedział: "Bene scripsisti de me, Thoma. Quam ergo mercedem accipies?" Na co pogrążony w transie Tomasz odpowiedział głośno: "Nil, nisi te, Domine" ["Piszesz o mnie dobrze, Tomaszu. Co przyjmiesz jako nagrodę?" "Nic, prócz ciebie, Panie". Reginald Coffey, O.P. TTze mań from Rocca Sicca, str. 123]. Opowieści tego typu, zresztą tak jak powinny, wywołują zazwyczaj wiele wątpliwości i sceptycyzmu w umysłach współczesnych ludzi. Opowieści o cudach i mistycznych przeżyciach nie powinny, jak sądzę, być lekceważone, lecz najlepiej przyjmować je na początku z pewną dozą zdrowego sceptycyzmu. Jednakże dla celów naszej dyskusji i by pogłębić nasze rozumienie relacji pomiędzy wiedzą racjonalną i wiedzą mistyczną, chciałbym tu założyć, że naoczny świadek tego wydarzenia przekazał je precyzyjnie i trzymał się faktów, oraz że zostało to dokładnie spisane przez biografów Tomasza. Więc co z tego wynika? Do czego możemy użyć takich informacji, jeśli są one prawdziwe? Historia Tomasza trwa. Tuż po tym wydarzeniu, doświadczeniu łaski, jeśli wolicie, Tomasz według relacji kilku ludzi, którzy go znali, wydawał się być inną osobą. Wydawał się teraz żyć w innym świecie, wchodząc i wychodząc często ze stanów transu, całkowicie pogrążony w wewnętrznej kontemplacji. Lecz najbardziej dramatyczną zmianą ze wszystkich była jego odmowa kontynuowania swoich rozpraw teoretycznych, i to pomimo silnych protestów jego współpracowników. Według jego biografów po tym mistycznym doświadczeniu Tomasz nie napisał już ani słowa w traktacie filozoficznym, nad którym w owym czasie pracował. Swojemu najbliższemu zaufanemu przyjacielowi, Reginaldowi z Piperno, Tomasz powiedział: "Reginaldzie, mój synu, zaklinam cię na wszechmocnego i żyjącego Boga, na reguły twojego zakonu i na twoją miłość do mnie, byś, dopóki będę żył, nie ujawnił tego, co teraz powiem. Nadszedł kres mojej pracy. Po tych rzeczach, których byłem świadkiem i które zostały mi objawione, wszystko to, co napisałem, wydaje się tak niewiele warte. Jeśli chodzi o resztę, to mam nadzieję, że dzięki Bogu kres mojego życia nastąpi wkrótce po zakończeniu moich prac" [tamże, str, 126.]. Mniej więcej trzy miesiące później, w wieku lat czterdziestu dziewięciu, Tomasz umarł podczas podróży do Lyonu, gdzie miał uczestniczyć w radzie ekumenicznej. Tak silna reakcja na doświadczenia mistyczne nie zdarza się w każdym przypadku, dlatego sądzę, że ważne jest rozważenie szczegółów historii Tomasza. Cokolwiek było treścią i jak silne emocjonalnie było doznanie Tomasza, wystarczyło to, aby pogrążyć jego genialny umysł w "psychicznej śmierci" i zatrzymać ruch jego płodnego pióra w pół zdania. Z jego słów wynika, że właściwie jego śmierć fizyczna została w pewien sposób przyśpieszona przez moc i nagłość tej "wewnętrznej śmierci" lub zmiany. Cokolwiek zatrzymało pracę jego życia, musiało być początkiem lub być może przyśpieszeniem doniosłej zmiany psychicznej, która przygotowała go i być może skłoniła do opuszczenia tego świata. Zastanawiam się, co było problemem Tomasza? Jaka musiała być intensywność osobistego dylematu, gdy po takim wstrząsie, jakim było jego doświadczenie, natychmiast porzucił swą znamienitą karierę pisarza i systematycznego teoretyka? Do momentu owego wewnętrznego wydarzenia pisał i uczył bez przerwy przez prawie trzydzieści lat. Sława, uznanie i rozgłos, z jakimi się spotykał, rozprzestrzeniły się w większej części Europy, na wielu wysokiej rangi uniwersytetach, które rozkwitały w tamtym okresie. Tomasz był również obiektem gorących kontrowersji i był podejrzewany przez ówczesnych łowców czarownic o herezję, co nie było w tamtym społeczeństwie błahą sprawą, gdyż czasami heretycy za swoje poglądy byli paleni na stosach. Tomasz wprowadzając na Zachodzie arystotelesowską filozofię nauki naturalnej i tworząc własną syntezę myśli Arystotelesa i tradycji chrześcijańskiej był w trakcie realizacji monumentalnego, intelektualnego zadania planowanego na większą skalę, niż jakikolwiek inny uczony próbował to uczynić przed nim. Jakie więc było jego wewnętrzne rozumienie tajemniczego doświadczenia? Czy on sam uważał je za problem? Lub czy jest to problem dla nas, gdy najbardziej podziwiany, największy intelektualista swojej epoki nagle ogłasza, że obszerna praca jego życia jest "niewiele warta" i nie pisze już ani jednego słowa więcej? Patrząc na historię Tomasza poprzez pryzmat moich doświadczeń ze świadomym śnieniem, być może można byłoby bezpiecznie uznać, że przynajmniej częściowo jego problem polegał na tym, że większość z jego objawień pozostała "niewymżona". Nie wiemy, czy Tomasz dzielił się nimi w pełni nawet ze swoim najbliższym przyjacielem, Reginaldem. Czy Tomasz zmagał się w głębi duszy, będąc niezdolnym zintegrować w sobie różnicę między wiedzą intelektualną, racjonalną i wiedzą bezpośrednią, ponadracjonalną, mistyczną? Czy być może brakowało mu słów, co ja sam często odczuwam po pewnych świadomych snach? Uznałem za wartościowe postawienie tych pytań, nawet jeśli w przypadku Tomasza nie możemy na nie odpowiedzieć. Ponadto wydaje się, że Tomasz żył w społeczeństwie, które było bezpośrednim poprzednikiem naszej racjonalistycznej kultury. Żył w kulturze, w której istniało niewielkie poparcie dla integracji wiedzy racjonalnej z ponadracjonalną – dwóch bardzo różnych metod poznania. Dzisiaj, ponad siedemset lat po jego śmierci, można śmiało powiedzieć, że nasze społeczeństwo nie zabliźniło jeszcze tego szczególnego psychicznego rozdarcia. Z tego punktu widzenia zacząłem postrzegać, że mój eksperyment ze świadomym śnieniem musi koniecznie posiadać wymiar społeczny i kulturowy. Jako społeczeństwo i jako kultura nadał musimy przyznawać ludziom prawo do mistycznych doświadczeń. Ponadto musimy też uznać, znacznie bardziej niż robiliśmy to do tej pory, że zwykli ludzie również mają tego rodzaju doświadczenia, że – gdy im się to zdarza – ich psyche może być wstrząśnięta do głębi i że przede wszystkim potrzebujemy osób, miejsc i środków, by móc integrować owe doświadczenia w naszym życiu. Ponadto sądzę, że ludzie doznający łaski powinni rozmawiać o swoich doświadczeniach. Mimo że samo doświadczenie w swojej istocie nigdy nie może zostać oddane słowami, to jednak można o nim mówić. Powróćmy teraz do mojego świadomego snu "Zbliżanie się obecności Boga" i ponownie zadajmy podstawowe pytanie: "Czym jest Bóg?" Najbardziej zwięzłe zdanie, jakie Tomasz z Akwinu kiedykolwiek napisał o Bogu, brzmiało: "Quid Deus sit, nescimus." W tłumaczeniu oznacza to: "Czym Bóg może być, nie wiemy". Zawsze ceniłem sobie subtelną pokorę tego zdania, bowiem Tomasz nie napisał: "Czym Bóg jest, nie wiemy", lecz: "Czym Bóg może być, nie wiemy." To "może być", zawiera w sobie poczucie niepewności, nieokreśloności i otwartości. Samo pytanie, jak wskazywał Tomasz, kryje w sobie niepewność. Ta otwartość, owo poczucie tajemnicy, owo poczucie potencjalnego odkrycia pośród ciągłego poszukiwania, jest tym duchem, który, jak czułem, otaczał ciemną, nieuchwytną sylwetkę w moim świadomym śnie. Tok mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem nieuchronnie prowadził mnie do zbliżenia się ku Obecności jedynie po to, abym odnalazł w ciemnej postaci wzruszające przypomnienie koncepcji Tomasza, o której po raz pierwszy usłyszałem wiele lat wcześniej i która zawsze pozostawała jednym z moich ulubionych poglądów. Nawet teraz, gdy to piszę, nawiedziła mnie myśl, że jeśli mam być w pełni uczciwy, muszę pozostać otwarty na każde nowe wydarzenie, które jutro mogłoby radykalnie zmienić ten ceniony pogląd. Nie wiemy, dokąd ostatecznie doprowadzi nas badanie świadomości. Nie wiemy, jaki potencjał może kryć się w stanie świadomego snu. Kontynuując eksperyment mam tylko jeden wybór: pozostać otwarty i czekać, dziwiąc się i wędrując poprzez świat snu, by odkrywać jego dalsze wymiary, kiedykolwiek i jakkolwiek mogłyby zostać ujawnione. Jak napisał poeta Rilke, musimy pozwolić narodzić się naszym obrazom. Są one treścią naszych snów. Są tworzywem życia i śmierci. W istocie umożliwiają nam mówienie o rzeczach, które przenoszą nas daleko poza słowa, rzeczach, które przenoszą nas poza wszelkie racjonalne rozumienie, jakie jest obecnie możliwe. W istocie poprzez nasze obrazy jesteśmy w stanie mówić o tych rzeczach, które zdają się liczyć najbardziej. Wstecz / Spis Treści / Dalej 8. Majestatyczna góra Kolor gór jest czystym ciałem Buddy, odgłos płynącej wody jest jego wielką mową. Dogen Zenji, trzynastowieczny Mistrz Zen Zawsze darzyłem góry szczególną miłością. Przez całe moje życie, począwszy od dzieciństwa, wolałem odpoczywać, bawić się i badać wzgórza i doliny, które były mi dostępne. Zwłaszcza podczas letnich wakacji, gdy byłem nastolatkiem, często wspinałem się i wędrowałem wraz z przyjaciółmi w Sutter Buttes, niskim, miejscowym paśmie górskim wznoszącym się od dna Doliny Sacramento. Znajdowaliśmy w tych górach ekscytującą przygodę, mieliśmy też okazję widzieć tam wiele dzikiej zwierzyny, jak jelenie, ogromne sępy amerykańskie, jastrzębie, skunksy, oposy, lisy, kojoty, szopy i zające. Znajdowaliśmy również niebezpieczeństwo. Grzechotniki nie należały do rzadkości na tych wzgórzach, zwłaszcza w gorące, suche miesiące lata. A zawsze istniała szansa, że jakiś rozzłoszczony farmer lub pasterz odkryje, że przechodzimy przez jego teren i spróbuje przegonić nas, ruszając w podniecający pościg, który, jak się wydawało, zawsze chcieliśmy sprowokować. Jako zapaleni młodzi poszukiwacze przygód mieliśmy w zwyczaju dodawać pikanterii naszym ekspedycjom w góry pobudzając wyobraźnię pytaniami "co by było, gdyby", stawianymi sobie nawzajem: Co byś zrobił, gdybyś zobaczył żywego grzechotnika zwiniętego tuż przy twojej stopie na tym wąskim, kamienistym występie? Co byś zrobił, gdyby w tej chwili ktoś podjechał swoją ciężarówką i wrzasnął, żebyś wyniósł się z jego terenu? Co byś zrobił, gdyby jakiś farmer wyciągnął karabin i strzelił, a ty usłyszałbyś świst prawdziwej kuli przelatującej nad twoją głową? Zabawialiśmy się rzucaniem do siebie tych szybkich wyzwań. Nie myśleliśmy o tym w tamtym czasie, ale celem takiego "męskiego" dialogu było pobudzenie naszej wyobraźni oraz uodpornienie nas na lęk. Owe mentalne i słowne ćwiczenia były typowym przygotowaniem do dorastania i wejścia w świat dorosłych. Dla mnie wiele z nich odbywało się właśnie w górach. Dzisiaj, jako dorosły, nadal czuję bardzo silny pociąg do gór. Mieszkam w Marin County w Kalifornii i jedną z moich największych przyjemności, gdy wypełniam swoje codzienne obowiązki, jest zachwycanie się widokiem Mount Tamalpais oglądanym z tak wielu różnych stron, jak to możliwe. Jedną z moich ulubionych form wypoczynku jest wspinanie się na tę górę, badanie jej wielu ścieżek i przesiek. Każda wysoka góra, a zwłaszcza Mount Tamalpais daje mi coś duchowego. Przykuwa moją uwagę i kieruje ją ku niebu, inspirując mnie już przez samo patrzenie w górę. Tak więc nie byłem zaskoczony, widząc przez lata tak wiele gór i szczytów, wzgórz i dolin, że pojawiały się one także w moim świecie snu. Jeden szczególnie pamiętny obraz góry ukazał mi się w świadomym śnie 1 lipca 1983 roku. W tę szczególną noc miałem serię sześciu świadomych snów, jeden po drugim, następujących szybko po sobie. Kiedy przechodziłem przez tę serię snów, na końcu każdego z nich zapadałem na krótki czas w stan normalnego snu, dopóki nie rozpoczął się następny świadomy sen. Pozostawałem uśpiony przez całą tę serię świadomych snów z krótkimi "przerwami" nie-snu występującymi pomiędzy nimi. Jednakże w tej serii świadomych snów pierwszy raz zdarzyło się coś nowego. Uzyskawszy świadomość w drugim śnie natychmiast w pełni i wyraźnie przypomniałem sobie wszystkie szczegóły snu poprzedniego i obserwowałem ten sen powtarzany w całości w mojej pamięci w świadomym śnie, dokładnie tak, jak pojawił się chwilę wcześniej. Byłem zdumiony i zadowolony będąc świadomym obu świadomych snów równocześnie, a każdy z nich prezentował się w całości i w zrozumiałej sekwencji obrazów. W doświadczeniu tym czułem, jakbym obserwował w tym samym czasie dwa odrębne filmy na dwóch oddzielnych ekranach, w pełni uświadamiając sobie, że właśnie widziałem pierwszy film chwilę wcześniej. Oglądanie takiej równoczesnej "podwójnej projekcji" sprawiało mi wielką przyjemność, zwłaszcza że przypominanie sobie pierwszego snu w żaden sposób nie zakłócało kolejności symboli i spontaniczności obrazów w drugim świadomym śnie. Ponieważ w trakcie tego procesu uzyskałem dość wysoki stopień świadomości, przypominanie sobie pierwszego snu i równoczesne odgrywanie roli w drugim śnie zachodziło w moim umyśle całkowicie oddzielnie, jakby istniały dwie całkowicie odrębne ścieżki świadomości. Byłem zdumiony, że drugi sen skończył się w tym samym momencie, co powtórnie odgrywany pierwszy sen. Potem, po kolejnej "krótkiej przerwie", zaczął się trzeci świadomy sen. Natychmiast w momencie uzyskania świadomości w tym trzecim śnie przypomniałem sobie w każdym szczególe i z pełną dokładnością zarówno pierwszy, jak i drugi sen z serii. One również zostały teraz w pełni odegrane w mojej "pamięci, jaką miałem w świadomym śnie" w czasie, gdy oglądałem i cieszyłem się trzecim świadomym snem od początku do końca. Byłem bardziej zdziwiony niż kiedykolwiek, ponieważ teraz czułem się, jakbym oglądał trzy filmy naraz, ciesząc się nimi wszystkimi, zachowując każdy z nich całkowicie oddzielnie w moim świadomie śniącym umyśle i zdając sobie w pełni sprawę, że dwa z tych świadomych snów były obecnie powtarzane – ponieważ oba pojawiły się tej nocy zaledwie krótką chwilę wcześniej. W podobny sposób cały proces rozrastał się i robił się coraz bardziej złożony podczas całej serii sześciu świadomych snów. Z początkiem każdego kolejnego snu natychmiast uzyskiwałem świadomość i będąc świadomy, bez żadnego wysiłku czy zamiaru, przypominałem sobie szczegółowo wszystkie poprzednie sny z tej serii. W czasie trwania szóstego świadomego snu równocześnie przypomniałem sobie wszystkich pięć poprzednich świadomych snów, odgrywając je wszystkie w pamięci. Na tym etapie doznanie to było jak oglądanie w tym samym czasie sześciu filmów na sześciu różnych ekranach i zachowywanie ich oddzielnie w umyśle! Owo doświadczenie skumulowanej świadomości podczas snu i skumulowanej pamięci w świadomym śnie było dla mnie całkowicie nowe i unikalne. Nigdy nie poznałem czegoś takiego na tak wielką skalę. Raz jeszcze rozszerzyło to moje horyzonty, pokazując do czego zdolny jest ludzki umysł. W stanie świadomego snu najprawdopodobniej psyche zdolna jest do przechowywania w świadomości ogromnej ilości materiału w tym samym czasie i równoczesnego odtwarzania wielu różnych "ścieżek świadomości". Rozmyślając nad tą serią świadomych snów przypomniałem sobie opowieść, którą usłyszałem dziesięć lub dwanaście lat wcześniej od Baby Ram Dassa – legendę z życia Buddy. Według legendy po uzyskaniu oświecenia Budda przypomniał sobie pewnego razu 10000 swoich poprzednich inkarnacji. Przypomniał sobie również każdy pojedynczy szczegół każdego z tych różnych żywotów. Zrozumiał dokładne znaczenie i cel każdego wydarzenia w każdym życiu, i w pełni zrozumiał, jak wszystkie te żywoty były wzajemnie powiązane i wpływały na siebie w jego własnym, szczególnym, wielkim wzorze karmicznym. Przez wiele lat nigdy specjalnie nie wierzyłem w tę historię ani nie wiedziałem, jak do niej podejść. Teraz, po tym doświadczeniu w serii świadomych snów, przypomniałem sobie tę opowieść i zacząłem się zastanawiać. Być może poprzez stan świadomego snu doznałem kolejnego przebłysku ludzkich możliwości i potencjału. Być może, zastanawiałem się, jest jakaś prawda w tej legendzie o Buddzie. To, co kiedyś wydawało mi się niemożliwe, teraz wydawało się po prostu czymś porywającym. Raz jeszcze zaobserwowałem, jak drży i rozpada się jeszcze jedna z moich starych opinii o ludzkiej świadomości. Po przebudzeniu się z tej świadomej serii zapisałem jedynie pierwszy sen, ponieważ czułem się całkowicie porażony tym nowym zjawiskiem stanu świadomego śnienia i obszerną treścią wszystkich sześciu snów. Sen zatytułowałem "Majestatyczna góra". Jego temat i obrazy zdawały się harmonijnie łączyć z metaforą szczytów i dolin, której często używałem do opisu mojego eksperymentu. Majestatyczna góra, 1 lipca 1983 roku Idę samotnie polną drogą. Droga jest dobrze wybrukowana i dość wąska. Urokliwie wije się wśród wielu wzgórz i dolin pokrytych bujna, zieloną trawi} i wieloma pięknymi drzewami. Nagle uświadamiam sobie, że śnię i postanawiam latać. Czując radość z rosnącej we mnie energii świadomego śnienia odbijam się od bruku lekkim odepchnięciem palców stóp i zaczynam lecieć wzdłuż zarysu drogi. Widzę małą dziewczynkę, dziesięcio- albo jedenastoletnią, lecącą w moim kierunku z przeciwnej strony. Ma na sobie jasnoczerwoną bluzkę i niebieskie dżinsy. Kiedy mijamy się w powietrzu, szybko wyciągam rękę i łapię je za nadgarstek. Przyciągam ja do siebie i dla zabawy siłuję się z nią i drażnię. Uświadamiam sobie natychmiast, że jej wcale nie podoba się ta zabawa, więc puszczam ją. Odlatuje, wygląda nonszalancko i bez wyrazu, jakby nic się nie stało. Teraz daleko przed sobą widzę piękną, wysoką, ośnieżoną górę i lecę prosto w jej kierunku. Szczyt jest dobrze widocznym punktem orientacyjnym, być może wygasłym wulkanem i wznosi się majestatycznie wysoko ponad wszystkie inne góry. Lecąc skupiam się na nim intensywnie. Nagle szczyt znika i czuję się całkowicie zdezorientowany. Skręcam iv lewo i widzę niebo pełne szarawych, ciemnych chmur. Ich barwa jest osobliwie piękna i zarazem nieco złowieszcza. Widzę też samotnego, wyglądającego na kruka czarnego ptaka, który leci na tle ciemnoszarych chmur. Koncentruję teraz całą uwagę na ptaku i lecę w jego kierunku. W miarę jak się zbliżam, ptak staje się coraz większy. Wiem, że jest za duży jak na kruka. Zastanawiam się, jaki to może być ptak, gdy on nagle znika. Ponownie czuję wirujące, kotłujące się odczucia w całym ciele i powoli zaczynam schodzić do ziemi. Moja świadomość snu powoli zanika i stopniowo tracę także widok scenerii snu. Znowu zapadam w normalny sen. Majestatyczna góra symbolizowała dalekosiężny cel uprawiania świadomego śnienia, a sam sen przypomniał mi, że można łatwo ulec rozproszeniu i odejść od głównego celu. W okresie, gdy miałem ten sen, przerwałem regularny rozkład pracy nad tą książką, głównie z powodu wielu spraw domowych, które, jak sądziłem, wymagały mojego czasu i energii. W związku z tym czułem wewnętrzny konflikt i niepokój. Pytałem siebie: Kim była mała dziewczynka we śnie? Co symbolizowała? Żeby to wyjaśnić, postanowiłem użyć metody dialogu z terapii Gestalt, procesu aktywnej i świadomej fantazji, w którym śniący prowadzi wyimaginowaną rozmowę z każdym spośród głównych symboli snu. Zapytałem młodą dziewczynę, kim jest, a ona odpowiedziała mi, że jest tylko moją kolejną frywolną zachcianką. Na mojej ścieżce kierowała się w przeciwną stronę i tak naprawdę nie chciała, żebym ją złapał i bawił się z nią. Chciała tylko, żebym ją zignorował, pozwolił jej lecieć dalej, trzymał się własnego kursu i podążał drogą, którą sen dla mnie stworzył. Dziewczynka we śnie była bez wyrazu, próżną rozrywką nie dającą prawdziwej radości. Tak jak puściłem ją we śnie, tak powinienem zostawić pewnych ludzi, miejsca i sytuacje, które nie były dla mnie ani zabawne, ani przyjemne. Nie powinienem tracić na nie energii ani pozwalać, aby mnie rozpraszały. Czym były we śnie te złowieszcze, ciemne chmury? Rozmyślając zacząłem widzieć, że przedstawiały liczne zmartwienia i sytuacje depresyjne, które pochłonęły już zbyt wiele mojej uwagi i odciągały mnie od głównego celu, majestatycznej góry, inspiracji świadomego śnienia. Najcięższe z tych "burzowych" sytuacji wisiały w powietrzu już od jakiegoś czasu. Około półtora roku wcześniej Charlene i ja wraz z sześcioma lub siedmioma innymi osobami zostaliśmy pozwani do sądu w sprawie o uszkodzenie ciała jednej z moich klientek. Kobieta, o którą się wtedy bardzo martwiłem, była w tragicznej sytuacji. Została poważnie zraniona, niemal zabita w wypadku samochodowym, który przytrafił się jej na ulicy w pobliżu mojego biura. Niestety nie miała wtedy ubezpieczenia lekarskiego, aby pokryć olbrzymie koszty licznych operacji i skomplikowanych zabiegów lekarskich, które były następstwami tego wypadku. Ponieważ kierowca, który ją potrącił, również nie posiadał ubezpieczenia, moja klientka i jej mąż wkrótce znaleźli się w beznadziejnej sytuacji finansowej. Chociaż razem z Charlene byliśmy przekonani, że nie ponosimy odpowiedzialności za ten wypadek, zostaliśmy jednak przez jej adwokatów pozwani do sądu i straciliśmy mnóstwo czasu i energii na obronę. Długotrwały i żmudny proces przesłuchań, rozmów z prawnikami i składania zeznań, który ciągnął się przez prawie dwa lata, w dużym stopniu wyczerpał moją energię twórczą. Czułem się też rozwścieczony i bezradny w obliczu naszego obecnego systemu prawnego, który pozwalał prawnikowi reprezentującemu kogoś w sprawie o uszkodzenie ciała wezwać licznych pozwanych, nawet jeśli nie ma słusznego ku temu powodu. W popularnym słownictwie taka procedura jest znana jako "szukanie głębokiej kieszeni", a w naszym przypadku tą "głęboką kieszenią" miała być nasza agencja ubezpieczeniowa. Na nużący proces zareagowałem silnymi emocjami: konsternacją, bólem, poczuciem, że zostałem zdradzony, niewiarą, wściekłością, bezradnością i depresją. Kiedy zaczęła się sprawa w sądzie, czułem się już wyczerpany powodzią przygniatających wydarzeń, wewnętrznych i zewnętrznych, które opisałem już wcześniej. Sprawa sądowa stała się jeszcze jednym czynnikiem stresującym pochodzącym ze świata, który wydawał się wprowadzać Charlene i mnie w stan wyczerpania, chaosu i dezorientacji. Wiedziałem też, że nie daję sobie z tym wszystkim rady tak, jakbym chciał. Później patrząc wstecz dostrzegłem, że ten "legalny napad" był kolejnym dramatycznym przykładem podstawowego żądania wszechświata skierowanego do mnie w tamtym okresie życia: "Ken, wstań i walcz! Wstań i zmobilizuj całą agresywną energię, jaką zdołasz zebrać, aby ochronić swoje wnętrze przed atakiem, gdziekolwiek się zdarzy i w jakiejkolwiek formie nastąpi!" Jednym z najbardziej intrygujących symboli w "Majestatycznej górze" był duży, czarny ptak, który w końcu stał się większy niż kruk. Gdy przemyślałem to, zaczął symbolizować moją potrzebę większego skupienia się na ziemskiej mocy, a w szczególności stał się jeszcze jednym symbolem twórczej agresji użytej w samoobronie. Sytuacja ze zdesperowaną klientką stworzyła teraz kolejną okazję do zmobilizowania tego niesłychanie ważnego, szczególnego typu mocy. Jak sobie uświadomiłem, uwikłanie w proces sądowy stało się dla mnie siejącą zamęt bitwą, którą musiałem stoczyć, ponieważ nie miałem innego wyboru. Początkowo, gdy wezwania do sądu zaczęły lądować pod moimi drzwiami, moja wyrozumiała, łagodna natura skłoniła mnie do zbytniej cierpliwości i "wyrozumiałości". Odczuwałem smutek i wiele współczucia, gdy ta szczególna klientka miała wypadek. Osiem miesięcy później, gdy nadeszły wezwania i wymieniono nas z nazwiska wśród licznych pozwanych, byłem całkowicie oszołomiony i wytrącony z równowagi przez ten nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Nagle znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji. Ktoś, komu pomagałem, najpierw w terapii, a później w następstwach wypadku, nagle obrócił się przeciwko mnie i nie wiedziałem, co robić z tą relacją. Był to czas, w którym koniecznie musiałem posłużyć się moją "ziemską mocą" w taki sposób, w jaki nigdy nie robiłem tego wcześniej. Zmagałem się z tym problemem wewnątrz siebie przez jakiś czas, konsultując się z prawnikiem i omawiając go szeroko z Charlene. W końcu uświadomiłem sobie, że zostałem nieświadomie zdradzony przez klientkę i jej męża, i że ból i wywołany tym stres były czymś więcej, niż mogłem znieść. Chociaż mój rozum wiedział, że oni i ich prawnicy nie chcą naszych osobistych oszczędności, a jedynie szukają możliwości zdobycia odszkodowania od naszej firmy ubezpieczeniowej, jednak czułem się zdradzony. Wyjaśniało to, dlaczego nigdy nie byłem w stanie osiągnąć wewnętrznego spokoju, mimo wielu rozmów i wyjaśnień między nami. W końcu z wielkim bólem i smutkiem poprosiłem ją o zrezygnowanie z terapii u mnie. Uświadomiłem sobie, że muszę całkowicie zerwać z nią relację z powodu jej czynnego i biernego wyboru, że uwikła mnie w tę sytuację. Uświadomiłem też sobie, że w początkowym momencie zdrady, gdy po raz pierwszy sądowe dokumenty znalazły się w moich rękach, powinienem był zażądać, żeby cofnęła wobec mnie pozew albo od razu zrezygnowała z moich usług. Takie natychmiastowe, w odpowiedniej chwili, posłużenie się ziemską mocą rzeczywiście byłoby aktem najmądrzejszym, pełnym miłości i etyki wobec wszystkich zainteresowanych. Niestety w krytycznej chwili szok i nadmierne współczucie dla jej cierpienia sparaliżowały mnie. Oczywiście, łatwiej jest widzieć to wszystko z dystansu, a dużo trudniej działać z mocą i z jasnością umysłu w momencie zdrady. Z tego wszystkiego raz jeszcze wypływała dla mnie ta sama nauka: powinienem być tak twardy wobec mojej klientki, jak byłem w stosunku do rozpuszczonego młodzika z sąsiedztwa. Gdy w końcu poskładałem wszystkie elementy razem, pomyślałem, że Bóg musi być bardzo cierpliwym nauczycielem. Kosmiczny Nauczyciel udzielał mi tej samej lekcji, ale w innej formie. Raz jeszcze prosił mnie do tego samego tańca, ale tym razem z innym partnerem. Kiedy przeżywałem ten konflikt symbolizowany przez ciemne, groźne chmury burzowe i dużego czarnego ptaka lecącego na ich tle, przypomniałem sobie, że moja nieświadomość udzieliła mi już cennej pomocy w formie dwóch niezapomnianych snów. Pierwszy był fragmentem snu, krótkim, ale pełnym mocy. Kotek, który drapie, 21 maja 1982 roku Stoję gdzieś z grupą ludzi i widzę., że. cały mój brzuch jest jakby rozcięty mieczem. Żołądek i jelita dyndają zwisając luźno z jamy brzusznej. Nagle mały, szara-czarny kotek wskakuje na moje wnętrzności i wściekle wbija się w nie pazurami. Waga kotka sprawia, że moje jelita zostają wyciągnięte na zewnątrz jeszcze bardziej. Patrzę, jak kotek zwisa na nich wczepiony w nie pazurami. Pozostaję w tej sytuacji bierny i nieruchomy. W kontekście, który opisałem, ten sen był tak oczywisty, że gdy się pojawił, nie potrzebował komentarza. Wiedziałem, że czepiający się kotek był moją lubiącą się procesować klientką, która czepiała się mnie w desperacji, a ja biernie na to pozwalałem. Ten sen był dokładnie tym, czego w danym momencie potrzebowałem. Był szokująco groteskowy i odrażający, ponieważ mój świadomy umysł potrzebował wstrząsu i popchnięcia w kierunku wybawienia mnie z kłopotu. Po szoku, jaki spowodował ten sen, zacząłem pracować nad swoim wewnętrznym "paraliżem". Drugi ze snów ofiarował mi następne rozwiązanie. Uznałem jego piękno za wyjątkowe i porównywalne do zdarzeń i bogatej wyobraźni, z których wywodzą się niektóre klasyczne bajki i opowieści ludowe. Jak kruk odnalazł swój język i swoje imię, 19 października 1982 roku Stoję samotnie na wysokiej górze i patrzę na rozległą, piękną, zieloną dolinę rozciągającą się w dali przede mną, tak daleko, jak tylko mogę sięgnąć okiem. Ta panorama jest inspirująca. Widzę długą rzekę wijącą się wdzięcznie przez dolinę. Słyszę głośno wołający męski głos, kierujący moją uwagę na płynącego w górę rzeki wieloryba. Widzę go w oddali i natychmiast odbijam się od zbocza góry i lecę w jego stronę. Przez chwilę myślę, że być może zacznę śnić świadomie, ale tak się nie dzieje. Wkrótce lecę bezpośrednio nad wielorybem podążając za nim, gdy płynie w górę rzeki. Po krótkim czasie lecę dalej, pozostawiając wieloryba z tylu, za sobą. Jestem zdumiony widokiem tysięcy dużych ryb jednakowej wielkości i kształtu, płynących ogromną ławicą w szerokiej rzece. Wszystkie poruszają się zgodnie mknąc szybko w głębokiej, czystej wodzie. Kontynuuję lot w górę rzeki i na każdym jej większym zakolu widzę podobną, olbrzymią ławicę tysięcy dużych ryb poruszających się zgodnie pod wodą. Lecąc obserwuję je z wielką radością. Scena ta zanika powoli... Widok zmienia się. Obserwuję teraz dziwnego, szarego, prehistorycznego ptaka. Czuję, że jest to kruk, chociaż nie wygląda na kruka. Ma bardzo długi dziób i kępkę długich, jasnokolorowych piór wystających z tyłu głowy. Ptak sprawia wrażenie bardzo silnego, chociaż w swoich ruchach jest nieco ociężały i bierny. Stoi na płaskim pniu ściętego piłą drzewa. Widzę teraz czarno-szarego kota bardzo ostrożnie skradającego się do ptaka. Wkrótce kot ustawia się blisko ptaka i podkurczając nogi czai się do skoku. Następnie skacze, łapie ptaka pazurami i ściąga go na ziemię. Przez chwilę prehistoryczny kruk jest całkowicie unieruchomiony, gdy kot trzyma go mocno pazurami i zębami. Nagle ptak otrząsa się gwałtownie i łatwo uwalnia się z pazurów kota. Natychmiast odfruwa na pień drzewa i siada tam znowu, sztywny, wyprostowany i dumny. Teraz drugi kot szarego koloru zaczyna powoli i ostrożnie skradać się w kierunku ptaka. We właściwym czasie zajmuje dogodną pozycję, gotuje się do skoku, czeka i rzuca się przyciskając ptaka do ziemi i ściskając go mocno pazurami. Tym razem ptak czeka tylko parę sekund, po czym gwałtownie otrząsa się i uwalnia z pazurów kota. Prehistoryczny kruk łopocząc szybko skrzydłami wskakuje nagle na grzbiet kota, chwyta go wściekle swoimi pazurami i przyciska do ziemi. Ostrym dziobem zadaje silny cios w kark kota i z okrągłej czerwonej dziury zaczyna płynąć krew. Gdy ptak ma uderzyć po raz drugi zamierzając zabić kota, pojawia się wysoki mężczyzna ubrany w brązowy khaki strój na safari. Donośnym głosem każe ptakowi przestać. Prehistoryczny szary kruk spełnia polecenie. Człowiek jedną ręką łapie mocno ptaka, a drugą odłamuje mu dużą część długiego dzioba. Potem otwiera dziób ptaka i gwałtownie łapie palcami jego język. Obserwując to myślę, że człowiek rozdzierając język ptaka próbuje nauczyć go mówić. Gdy człowiek mocnym ruchem odrywa część języka, ptak natychmiast staje się współczesnym krukiem, z czarno-purpurowymi, lśniącymi piórami, które błyszczą w jasnym świetle słonecznym. Człowiek uwalnia go, a on natychmiast wzlatuje w powietrze zataczając wokół niego duże kręgi. Teraz donośnym głosem człowiek każe mu mówić. Czekam na znajome "kra, kra, kra" i ze zdziwieniem słyszę, że zamiast tego ptak woła z wielką przesadą: "Kruk! Kruki Kruk!" Patrzę rozbawiony, jak krąży wokół nas wołając z wielkim entuzjazmem i mocą w głosie "Kruk! Kruk! Kruk!" Budzę się w dobrym nastroju. Sen wywarł na mnie silne wrażenia swoim prymitywnym pięknem, twórczą obrazowością, głębokością i rozmiarami symbolizmu. Szaro-czarny kot, ten, który pierwszy zaatakował dużego prehistorycznego ptaka, był tego samego koloru co szaro-czarny, wczepiony we mnie pazurami kotek z poprzedniego snu. Kiedy ujrzałem ten powtarzający się symbol, wiedziałem, że nieświadomość ofiarowuje mi nowy element do mojej skomplikowanej, wewnętrznej układanki. Szary prehistoryczny ptak (poprzednik współczesnego kruka) był symbolem mojej ziemskiej mocy poruszającej się biernie i ociężale w trakcie sprawy sądowej. Te bierne i ociężałe cechy były we śnie "prehistoryczne", sugerując, że mogą pochodzić z bardzo wczesnego stadium mojego rozwoju, być może z przedwerbalnego okresu niemowlęctwa, wcześniej niż mógłbym to pamiętać. Ptak przedstawiony został jako prehistoryczny, bardzo potrzebujący unowocześnienia i uaktualnienia. Ten mój stary archetyp, stary model myślenia i zachowania, rozpaczliwie potrzebował zmiany i w obliczu licznych nacisków jego przetrwanie, jak sugerował sen, było zagrożone. Ta stara część mnie, symbolizowana przez niemego prehistorycznego kruka, wymagała transformacji w postać, która byłaby prawdziwie potężna, stanowcza i obdarzona głosem. Głównymi tematami tego snu były walka i przetrwanie, zwycięstwo i transformacja. W trakcie interesujących wydarzeń we śnie jeden z oprawców, drugi kot, nieomal stał się ofiarą, gdy prehistoryczny ptak odwrócił role. Gdy ptak uwolnił się, najwyraźniej czuł potrzebę zemsty i zamierzał właśnie jej dokonać. Dokładnie taka była moja późniejsza refleksja, gdy własny gniew i ból doprowadziły mnie do takiego stanu, iż czułem pragnienie zemsty wobec byłej klientce i jej męża za kłopoty, jakie nam sprawili. Ale potężny głos wewnętrzny, współczesny, cywilizowany człowiek w ubraniu khaki, brutalnie zmienił owe destrukcyjne pragnienia, gdy tylko zaczął pracować nad dziobem prymitywnego kruka. Człowiek ten był archetypem wyższego ja, chcącym zmienić kształt dzioba i języka prehistorycznego ptaka, aby ptak ten wydał głos i w ten sposób uwolnił swój szlachetny potencjał. W rzeczywistym konflikcie na śmierć i życie wyższe ja zawsze nakazuje nam raczej zmienić siebie, niż próbować zmieniać innych. Zawsze nakazuje nam zmieniać raczej nasz stary styl bycia, niż ulegać prymitywnym popędom, takim jak odwet czy mściwość. Wyższe ja zawsze każe nam wykorzystywać nasze obecne nieszczęścia i cierpienia, aby poszerzyć świadomość i pójść wyżej, jak latający współczesny kruk pod koniec snu. Z treści snu wiele dowiedziałem się o mojej starej trudności bycia w pełni stanowczym. Jednym z problemów było to, że często czułem pragnienie zemsty albo okrucieństwa, gdy musiałem bronić się przed czyjąś agresją. Uświadomiłem sobie, że przejąłem ten wzorzec zachowania od swojego ojca, który często łączył wymagania wobec mnie jako dziecka z dużą ilością słownego okrucieństwa i kar. Był na ogół dość agresywny i władczy w swoim postępowaniu wobec wszystkich członków naszej rodziny i najwyraźniej nie był świadomy swojego okrucieństwa. Pracując nad tym snem uświadomiłem sobie w pewnym momencie, że dawno temu zacząłem powstrzymywać swoją ziemską moc z lęku przed okrucieństwem ojca. Później, już w wieku dojrzałym, będąc atakowany nadal powstrzymywałem moc w obawie przed uwolnieniem własnego okrucieństwa, ponieważ okrucieństwo ojca stało się teraz moim własnym. Bez względu na to, jak będąc dzieckiem nienawidziłem i bałem się tej cechy jego charakteru i bez względu na to, jak bardzo świadomie przyrzekałem być "innym", to jednak okrucieństwo przeniknęło do mojego świata psychicznego. Odkrycie to przypomniało mi stare powiedzenie: "Jaki ojciec, taki syn". W obu przypadkach, i jako dziecko i jako dorosły, końcowy efekt w sytuacjach konfliktowych byłby dla mnie taki sam: powstrzymywałbym się. Sen wzywał do przeprowadzenia pełnej transformacji mojego starego, prehistorycznego wzorca. Sen zaproponował mi porzucenie starego sposobu odczuwania, myślenia i działania, oraz zachęcał, abym uwierzył w to, że transformacja jest możliwa. Mój eksperyment ze świadomym śnieniem w połączeniu z moją życiową podróżą mógłby pomóc mojej chęci i prawdziwej potrzebie stworzenia silniejszego wzorca pewności siebie. Te ciemne strony mojej osoby zostały już przerobione podczas pewnych etapów życiowej podróży. Postanowiłem, że w przyszłości będę reagował śmielej i częściej będę ryzykował. Raczej zaryzykuję być dla kogoś okrutnym, niż miałbym powstrzymywać swoje reakcje. Byłoby dla mnie lepiej, gdybym reagował i ryzykował w danym momencie, niż nie reagował wcale. Gdy przebudziłem się z tego snu, czułem się wzbogacony i w pełni identyfikowałem się ze współczesnym krukiem krążącym w górze w końcowej scenie snu. Jego wołanie "Kruk! Kruk! Kruk!" stało się dla mnie odtąd ważną afirmacją. Do dzisiaj często spoglądam na lśniące, czarne kruki jak na symbol ważności surowej osobistej mocy. Nieprzypadkowo wkrótce po przeprowadzce do nowego domu i nowego biura zacząłem "widzieć" i "słyszeć" liczne kruki, które w nowym sąsiedztwie często latały i "krakały" wokół mnie. Często przystawałem i zwracałem na nie szczególną uwagę, znajdując przyjemność w obserwacji przykładu tego, co Carl Jung nazywał "synchronicznością" [Jung wprowadził termin "synchroniczność" dla określenia specjalnego zjawiska "znaczącego" przypadku zbieżności dwóch lub więcej wydarzeń w życiu. Wydarzenia te są zazwyczaj kombinacją wewnętrznych i zewnętrznych doświadczeń, takich jak pojawienie się kruka w moim śnie i potem jego częste pojawianie się w środowisku fizycznym. Jung mówił o synchroniczności jako o "akazualnej zasadzie łączącej". Znaczy to, że spośród dwóch takich wydarzeń jedno nie jest przyczyną drugiego. Zamiast tego są one powiązane w jakiś sposób przez inne tajemnicze siły, których nadal nie rozumiemy w kategoriach racjonalnych i naukowych. Jednakże jesteśmy zdolni wykształcić w sobie większą świadomość takich przypadków (zbieżności zdarzeń) i – gdy stajemy się bardziej świadomi ich istnienia – możemy zauważyć, jak często i powszechnie się zdarzają. Możemy nauczyć się, jak je wykorzystać w rozwijaniu intuicji i w wielu "indywidualizacjach" – jungowski termin określający proces stawania się świadomą, samozrealizowaną istotą]. Gdy teraz słyszę te ciemne, czarne ptaki, często w ciszy zatrzymuję się na moment i chłonę odrobinę ich ochrypłej, pięknej mocy. Stały się one dla mnie żywym totemem. W końcu sprawa sądowa rozwiązała się w typowy dla takich spraw sposób. Po prawie dwóch latach zostaliśmy z niej wyłączeni, gdy nasza firma ubezpieczeniowa zgodziła się zapłacić spore odszkodowanie zranionej kobiecie bez procesowania się w sądzie. Odczułem wielką ulgę, gdy wreszcie zostaliśmy wyłączeni ze sprawy. Ciemne chmury rozproszyły się w odpowiednim momencie. Jednak liczne blizny na mojej psychice i kilka zerwanych relacji towarzyskich były szkodami, które pozostały wraz z mnóstwem mieszanych uczuć i emocji, odnośnie działania "systemu" prawnego. Emocjonalne zniszczenia, jakie pozostawił po sobie ten proces, były znaczne. Świadomy sen "Majestatyczna góra" nabierał głębszego znaczenia, w miarę jak kontemplowałem jego dynamikę i symbole. Ponieważ znajdował się na pierwszej pozycji podczas tego unikalnego przedstawienia "wieloekranowego, wewnętrznego kina", tej nocy, kiedy się zdarzył, widziałem ten sen w sumie sześć razy. Musiał istnieć jakiś powód, dla którego miałem oglądać go sześć razy, za każdym razem z pełną świadomością, że śnię. Przesłania ciemnych chmur i samotnego, dużego, czarnego ptaka są już dla mnie jasne. Niezakończona sprawa z mojej dawnej i bliskiej przeszłości połączyły się, zbiegły się w mojej psyche i stały się tak silne, że zepchnęły mnie z góry. W trakcie eksperymentu ze świadomym śnieniem zostałem wysłany na "objazd", a objazd ten stał się doskonałym pretekstem, aby nauczyć się szczególnych, karnych lekcji, które były na swój sposób bezcenne. Lekcje te były zarówno wielorakie, jak i złożone. Mój stosunek do zranionej klientki stał się zbyt "wyniosły". Sen sprowadził mnie z powrotem na ziemię i jasno pokazał, jakie były moje prawdziwe ograniczenia. Pewnego dnia, mniej więcej półtora roku po zakończeniu sprawy sądowej, pogrążyłem się w głębokiej medytacji nad tym niefortunnym zajściem z moją byłą klientką. Skupiłem się na temacie "ofiary" i przeniosłem ten symbol do poziomu pełnej świadomej identyfikacji z nim. W medytacji powiedziałem sobie: "Udajmy, że cała tragedia jest snem lub, dokładniej mówiąc, koszmarem. W takim przypadku każda osoba tej historii jest także, w pewnym sensie, częścią mnie. Jeśli jest częścią mnie, to jaka jest prawda? W jaki sposób ja jestem ofiarą? Jak stałem się ofiarą w tym świecie?" Nie trudno było mi przypomnieć sobie przykłady z całego życia, kiedy czułem się, wyglądałem i działałem jak ofiara. Kiedy wniknąłem głębiej w to świadome ćwiczenie wewnętrznego identyfikowania się z symbolem ofiary, ilość przykładów zaczęła rosnąć. Przypomniałem sobie pierwszy dzień w szkole podstawowej, kiedy duży czwartoklasista złapał moje pudełko z drugim śniadaniem i zagroził, że je zabierze. Przypomniałem sobie, jak trudno było opanować panikę i próbować zgrywać twardziela, i jaką ulgę poczułem, gdy przyjaciel przyszedł mi z pomocą. Przypomniałem sobie inną sytuację, w której czułem się zastraszony przez sadystycznego profesora college'u, który podczas pierwszego wykładu z dumą chełpił się przed całą grupą, że jedna trzecia spośród nas nie zda u niego pierwszego egzaminu, ponieważ jego materiał jest po prostu za trudny. Przypomniałem sobie, jak zaciskałem zęby siedząc na krześle i postanawiając sobie, że ja nie będę wśród tych, którzy obleją. Udało mi się. Zdałem pierwszy egzamin i nie stałem się jedną z jego jawnych ofiar, ale skończyło się to tak, że przez lata żywiłem do niego skrywaną urazę. Tak więc stałem się jego ofiarą w inny sposób. Gdy podczas medytacji tuziny podobnych przykładów przychodziły mi do głowy, uświadomiłem sobie, jak osobistą wartość miał dla mnie zatarg z klientką. Najpierw ona stała się ofiarą, a potem ja zostałem jej ofiarą, ofiarą ofiary. Byliśmy ostatecznie współofiarami. Największą wartość w tej tragedii miał fakt, że świat udzielił mi niezapomnianej przestrogi, iż muszę stać się w pełni świadomy wszystkich cieni, stopni, odmian i sytuacji bycia ofiarą, do czego zawsze miałem skłonności. W końcu świadomie śniący jest kimś, kto chce zostać świadomą, w pełni przytomną istotą na tym świecie. Jest kimś, kto coraz częściej będzie przenosił swoją świadomość do poziomu, z którego postrzegać będzie każdą cząstkę świata fizycznego wokół siebie jako odbicie pewnej części jego własnej psyche. Zwracając się do przeciwnika świadomie śniący zaczyna mówić sobie: "Ty też jesteś częścią mnie, ty też w pewien sposób, istniejesz gdzieś we mnie." W końcu, gdy świadoma istota utwierdza się w tym przekonaniu, uczy się komunikować z innymi nie tylko sięgając na zewnątrz, ale również sięgając do wewnątrz, w najgłębsze zakątki siebie. Sięgając głęboko do wewnątrz szuka tej części psyche, która odpowiada osobie lub problemowi, w obliczu którego stoi w danej chwili. Sen "Majestatyczna góra" i okoliczności, w których się zdarzył, przypomniały mi coś ważnego o etapach duchowego rozwoju: Wyższe etapy mogą powstać jedynie na fundamencie, który został oczyszczony z prymitywnych emocji, chociaż należy przejawiać wobec nich pełen szacunek. Na ścieżce duchowości nie może być takiej rzeczy jak "próbowanie bycia ponad tym wszystkim", to znaczy zaprzeczania lub minimalizowania swoich prawdziwych uczuć wobec czegokolwiek. Jeśli chce się osiągnąć prawdziwy spokój wewnętrzny, wyższe ja zawsze musi istnieć w harmonii z niższym ja. Tak jak wyższe części budynku (ściany, krokwie i dach) muszą spoczywać na solidnych fundamentach, tak w sytuacji konfliktowej miłość do samego siebie i miłość do innych może być budowana jedynie z pełną akceptacją własnych podstawowych emocji. Kiedy czyjś gniew, uzasadniony lub nie, zostaje w pełni wyładowany, a osobiste rany są należycie i naprawdę zaleczone, to wtedy i tylko wtedy można osiągnąć w jakiejś relacji prawdziwy spokój wewnętrzny. Wyższe ja w swojej najprawdziwszej pełni zawsze opiera się na pełnym poszanowaniu niższych, prymitywnych emocji. Uzmysłowiłem sobie, że zbliżę się i zdobędę majestatyczną górę, gdy przyswoję sobie nauki przedstawione podczas trwania "objazdu" tego kluczowego snu. W czasie, gdy zdarzył się ten sen, zmagałem się z tyloma na pozór banalnymi problemami równocześnie, że często brzydziłem się sobą. Głos wewnętrzny ganił mnie: Jak możesz być tak małostkowy? Dlaczego po prostu nie odpuścisz sobie i nie zapomnisz o całej sprawie? Dlaczego nie zajmiesz się wyższymi sprawami? Dlaczego nie zajmiesz się czymś twórczym, na przykład pisaniem swojej książki? Wszystkie te dręczące pytania i samooskarżenia wyłoniły się z mojej wewnętrznej krytyki. "Powinienem" i "należałoby" były częściami mojej starej struktury myślowej i wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej zacząłem rozumieć, że tak długo, jak działam poza tą strukturą, tak długo nie osiągnę prawdziwego duchowego oczyszczenia. Uzmysłowiłem sobie, że pełne wewnętrzne oczyszczenie oznacza, iż będę uznawał i ufał każdemu pojedynczemu odczuciu, jakie może się we mnie pojawić, duże czy małe, banalne czy wzniosłe. Oznaczało to, że będę dążył do uświadamiania sobie każdego uporczywego lub dręczącego uczucia, tropiąc je w mojej psychice aż do korzeni, przeszłych lub obecnych, aby zrozumieć i docenić ich wkład w całościowy rozwój mnie jako osoby. Intensywność mojego gniewu i poczucie bycia zdradzonym nie były ani złe, ani niewłaściwe. Nawet jeśli były "przesadą", to przesada ta, jak sobie uświadomiłem, była również darem umożliwiającym mi lepsze zrozumienie samego siebie. Ta przesada powiedziała mi, że w istocie byłem szczególnie wrażliwy na manipulacje i zdrady właśnie dlatego, że czegoś podobnego doświadczyłem wcześniej w mojej przeszłości, może nawet w tej najdawniejszej przeszłości. Czasami moje świadome sny powracały wybuchami wspaniałości. W różnych momentach eksperymentu śniłem inne znaczące świadome sny o wspaniałych cechach i o bogatej symbolice. Takie sny sugerowały, że być może stoję na jeszcze jednym szczycie w tej wewnętrznej podróży. Oczywiście nigdy nie potrafię dokładnie przewidzieć, kiedy pojawi się jeden z tych specjalnych snów, chociaż czasami, gdy kładę się wieczorem do łóżka, "czuję, że świadomy sen nadchodzi". Pomiędzy najwyższymi szczytami leży wiele mniejszych szczytów, "zwykłe świadome sny", jak je teraz nazywam, które również na swój sposób są cenne. Kiedy badam cały ten teren, widzę coraz bardziej, że właśnie tak jak jest, jest najlepiej. Wysokie szczyty, średniej wielkości pasma, nisko położone doliny, kręte ścieżki i przeszkody między nimi, wszystko to jest częścią podróży. Uświadamiam sobie też coraz bardziej, że obecnie i tak nie mógłbym stale przebywać na wierzchołku góry. Gdybym każdego dnia i nocy doznawał pełnej intensywności stanu świadomego śnienia, to prawdopodobnie wypaliłbym się wewnętrznie. W trakcie trwania mojej podróży jestem zadowolony dążąc po prostu do wykształcenia wzrastającej tolerancji wobec ekstazy. Wiem teraz także, jak ważne jest uzmysłowienie sobie niebezpieczeństwa "wypalenia się we śnie", a zwłaszcza "wypalenia się w świadomym śnie". Odnoszę się tutaj do stanu umysłowego wyczerpania spowodowanego nadmiarem pozytywnych przeżyć, nadmierną i trwającą zbyt długo umysłowo-emocjonalną intensywnością. Teraz wiem, że potrzebuję jakiegoś okresu "niżu", aby przeciwdziałać i zrównoważyć chwile "wyżu", których doświadczam podczas podróży. Podobnie jak zaawansowani praktycy codziennej, intensywnej medytacji odkryli niebezpieczeństwo "medytacyjnego wypalenia", tak ja również odkryłem, że istnieje podobne, odpowiadające mu niebezpieczeństwo w pracy ze snami, a zwłaszcza świadomymi snami. Rozpoznanie tego niebezpieczeństwa tym bardziej zmusza, tych którzy praktykują świadome śnienie jako ścieżkę rozwoju duchowego, do pamiętania o zasadzie równowagi w ich codziennym życiu. Zasadę tę należy nieustannie podkreślać. Ja sam na przykład w miarę badań dostrzegłem, że powinienem podczas pracy ze świadomymi snami zachować równowagę wewnętrzną w pięciu różnych aspektach. Potrzebuję pięciu odrębnych zestawów "wewnętrznych szal wagi". Tymi pięcioma szalami są: 1) potrzeba zrównoważenia wewnętrznych refleksji na temat świadomego śnienia z zewnętrzną konwersacją, to znaczy mówieniem o tym z innymi znającymi temat osobami; 2) potrzeba zrównoważenia "szczytów" z "dolinami", wysoce intensywnych świadomych snów z tymi o małej intensywności; 3) potrzeba zrównoważenia obfitych okresów świadomego śnienia z martwymi okresami, pozwalając polu psyche leżeć odłogiem, gdy zajdzie taka potrzeba; 4) potrzeba zrównoważenia mojej postawy życzenia sobie świadomości we śnie z przyzwalaniem, ażeby świadomość we śnie pojawiła się w swoim własnym tempie; 5) potrzeba pewnej ilości ćwiczeń fizycznych i pracy fizycznej, by zapewnić umysłowi regularny odpoczynek od wewnętrznego świata. Mogą też istnieć inne ważne wewnętrzne szale do równoważenia, ale w obecnej chwili uzmysławiam sobie zwłaszcza tych pięć. "Majestatyczna góra" stała się dla mnie kolejnym podtrzymującym na duchu i prowadzącym mnie po ścieżce świadomego śnienia obrazem. Obraz majestatycznej góry często do mnie powraca, zwłaszcza gdy czuję, że zwykłe wymogi i naciski codziennego życia pochłaniają zbyt wiele czasu i energii. Chociaż dobrze wiem, że rutynowe wymagania stawiane przez życie są na swój sposób ważne, to jednak moim najważniejszym zadaniem jest zachować skupienie na tej górze. Góra przypomina mi o wielu rzeczach. Przypomina mi zwrotkę piosenki, którą napisałem zaraz po ślubie z Charlene: Jest góra we mnie, Wiem, że ja widzisz. Jest góra w tobie, Wielka i prawdziwa, Najlepiej ją czuje, Gdy patrzę na zachód Wieczorem, Gdy zachodzi słonce. Góra przypomina mi również o pewnych naukach buddyjskiego zeń: "Natura jest prawdziwym nauczycielem zeń, ale nie wszyscy, którzy idą w góry, widzą je takimi, jakimi są naprawdę. Jedynie człowiek, który zna siebie, może dostrzec prawdziwą naturę gór" [Suzuki, Umysł Zen – umysł początkującego]. A oz serca trzynastowiecznego mistrza Zeń, Dogen Zenji, popłynęły słowa: "Kolor gór jest czystym ciałem Buddy, odgłos płynącej wody jest jego wielką mową". Zawsze darzyłem góry miłością. Zaczynam rozumieć dlaczego. Wstecz / Spis Treści / Dalej 9. Wojownik bohater: powrót do podstaw Wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną* Jezus z Nazaretu [Ewangelia wg św. Mateusza 26:52] Ci, którzy ignorują miecz, również od niego zginą. Kto nauczy nas ścieżki pełni i równowagi? Anonim Wiele razy podczas mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem zdarzały mi się kluczowe, integrujące sny. Sny te łączyły w całość wiele części mojego eksperymentu, które wcześniej w moim umyśle wydawały się rozrzucone, pogmatwane lub nie powiązane. Kiedy takie integrujące sny udawało mi się w pełni zrozumieć, wywierały na mnie silny wpływ. Były jak uderzenie świeżej bryzy oceanicznej lub orzeźwiający prysznic deszczu, który potrafił zmyć nagromadzony mentalny smog przeszłości. Początkowo czasami nieco wstrząsające, ale w końcu były tak odświeżające, że nauczyłem się przypisywać im szczególną wartość. Jeden z takich snów pojawił się około trzech lat po rozpoczęciu mojego eksperymentu. Słodki róg Genowefy, 16 grudnia 1983 roku Jestem w olbrzymiej, dobrze oświetlonej sali z duzi} grupą sympatycznych, energicznych ludzi. Stoję przy długim stok w kształcie litery "L", elegancko nakrytym do bankietu. Stół przykryty jest długim, śnieżnobiałym obrusem, zastawiony piękną porcelanę, prawdziwym srebrem i błyszczącymi, kryształowoczystymi kielichami postawionymi przy każdym nakryciu. Stół biegnie przez cała długość sali, potem zakręca pod katem 90° i biegnie przez cała szerokość. Stoję wyprostowany przy wyznaczonym dla mnie miejscu, dotykając rękami oparcia krzesła i patrzę wokoło na ludzi, elegancko ubranych w smokingi i długie, wieczorowe suknie. Mam na sobie czarny smoking. Czuję się wspaniałe, i cieszę się, że tu jestem. Nagle duże drzwi w ścianie w odległym końcu pomieszczenia otwierają się i do sali bankietowej wbiegają średniej wielkości czarne byki, cztery albo pięć. Wyglądają na młode byki, hałaśliwe, niezgrabne i nieopanowane. Tupią, parskają i wpadają na siebie potykając się i chwiejąc, zbliżając się coraz bliżej i bliżej do eleganckiego stołu bankietowego. Kilku kelnerów ubranych na biało, wybiega na środek i próbuje złapać młode byki za rogi, by je powstrzymać. To im się nie udaje, byki łatwo odtrącają ich na bok szybkimi ruchami potężnych karków i ciał. Teraz główny kelner, również ubrany na biało stanowczy młody człowiek o jasnych oczach, wybiega na środek sali. Zamierza się dużym toporem i dwoma zręcznymi uderzeniami odcina oba rogi najbliższego byka. Jego cięcia są niesamowicie dokładne i czyste, odcinają każdy z rogów precyzyjnie u podstawy. Gdy dwa odcięte rogi padają na błyszczącą, wypolerowaną podłogę, pozbawiony rogów młody byczek uspakaja się natychmiast, a wraz z nim uspakajają się pozostałe byczki, jakby ich ciała były jednym. Teraz młody szef kelnerów podnosi z ziemi oba odcięte rogi i przykłada jeden z nich do ust udając, że na nim gra. Jestem rozbawiony, gdyż zdaję sobie sprawę, że bawoli róg jest prymitywnym instrumentem muzycznym. Teraz kelner podchodzi prosto do mnie, wyciąga rękę przez stół i podaje mi jeden z rogów. Gestem zachęca mnie, abym na nim zagrał. Mam wątpliwości co do swoich zdolności do tego nowego zadania biorę róg, umieszczam węższy koniec w ustach i dmucham weń. Pierwsze dwa wydobywające się dźwięki przypominają mi dwa pierwsze dźwięki "Słodkiej Genowefy". Brzmią tak czysto i słodko, że pragnę grać dalej. Gram całą melodię do końca, czerpiąc wielką przyjemność z nadzwyczajnie głębokich, pięknych dźwięków i tonów rogu. Wkładam w melodię całe swoje serce i duszę, i jestem zaskoczony, jakie to łatwe. W cichej sali bankietowej wszyscy słuchają z wytężoną uwagą jak gram melodię i bawię się nią, improwizując ją w nowatorski, ale ciekawy i wzruszający sposób. Czuję, że muzyka dobiega z głębi mnie, jakby z dna duszy. Gdy kończę melodię, opuszczam róg. Czuję się wspaniałe. Widzę, że kelner stoi nieopodal, z uznaniem kiwa głową i nagradza mnie uśmiechem. Wręczam teraz róg mojemu przyjacielowi, Arnie Kurstowi, który stoi obok mnie po lewej stronie. On również gra swoją wersję "Słodkiej Genowefy". Nie jest tak słodka i poruszająca duszę jak moja, chociaż bardzo mi się podoba. Gdy kończy, czuję się cudownie zadowolony. Budzę się radosny, czując ciepło i harmonie w sercu oraz w okolicy żołądka, skąd płynęła ta muzyka, tak swobodnie i bez żadnego wysiłku. Obudziłem się olśniony tym snem. Mimo że nie był to świadomy sen, to jednak zawierał wiele hiperświadomych cech stanu świadomego śnienia. Muzyka, którą grałem na bawolim rogu była tak bogata i słodka, i tak głęboko czułem ją w każdej komórce ciała, że pozostała ze mną przez jakiś czas. Przez wiele dni po tym śnie przyłapywałem się na nuceniu lub śpiewaniu melodii "Słodkiej Genowefy" i wkładałem w to całe serce i duszę, tak jak robiłem to we śnie. Czułem radość z tego przeniesienia emocjonalnego nastroju snu w świadome życie na jawie. Po obudzeniu się przez parę minut leżałem w łóżku, zanim wstałem, aby zapisać ten sen. Natychmiast poczułem, że był pełen znaczeń. Pierwszym obrazem, który przykuł moją uwagę, było dziwne rozmieszczenie i kształt stołu bankietowego. Nie był ustawiony na środku pomieszczenia w kształcie litery "T", jak mój świadomy umysł mógłby tego oczekiwać. Rozmieszczony był wzdłuż dwóch ścian jak wielkie "L". Zacząłem w umyśle bawić się literą "L" pytając siebie, co w moim świecie zaczyna się na "L". Skupiłem się na niesamowitej elegancji stołu i przez chwilę patrzyłem na kryształowoczyste kieliszki przy każdej zastawie, doskonale czyste i skrzące się światłem. Wtedy ujrzałem związek: "L" oznaczało lucid [Lucid w jęz. ang. oznacza świadomy, (przyp. tłum.)]. Czyste, przeźroczyste szkło i iskrzące się światło są głównymi cechami charakterystycznymi świadomych snów, jest to dokładnie ten typ obrazów, jakie świadome sny często zawierają. "Oczywiście!" – pomyślałem. Serce zaczęło mi bić szybciej i zacząłem gorączkowo myśleć. "Co ten sen mówi o świadomym śnieniu?" – pytałem siebie. Uświadomiłem sobie, że wyszukany, elegancki bankiet był doskonałym obrazem świata świadomego snu, wewnętrznego świata, który jest pełen piękna, wdzięku, równowagi i delikatności. Przypomniałem też sobie jedną z przypowieści Jezusa, w której "królestwo" przyrównane zostało do wielkiego bankietu. "Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu..." [Ewangelia wg św. Łukasza 14:16-24]. We śnie stałem przed stołem bankietowym przy wyznaczonym dla mnie miejscu. Byłem ubrany w smoking i czułem, że pasuję do tych wszystkich pięknych ludzi na bankiecie. Dotykając rękoma oparcia krzesła czekałem cicho, aż zostanę posadzony, gdy nagle nastąpiło poważne zakłócenie. Kogo lub co symbolizowały szalejące czarne byki? Te niszczące i agresywne siły całkowicie nie pasowały do snu, jak przysłowiowy "słoń w składzie porcelany". W następnych miesiącach dzieliłem się treścią tego snu z wieloma ludźmi, także z kilkoma kolegami po fachu. Opowiadałem sen również Charlene i Erikowi oraz studentom podczas różnych spotkań grupowych i warsztatów. Szukałem intensywnie i słyszałem mnóstwo informacji oraz wyjaśnień na temat byków, oczywistego symbolu konfliktów i kłopotów we śnie. W końcu zaczął wyłaniać się zrozumiały obraz. Cztery albo pięć młodych byków oznaczało cztery lub pięć głównych agresywnych sił, zarówno z otoczenia, jak i mojego nieświadomego umysłu, sił, które rozpychały się we mnie, nieoczekiwane i gwałtowne, tak na początku jak i podczas całego eksperymentu ze świadomym śnieniem! Zbiorowo siły te przygniatały mnie! Uzyskały zbiorową moc, aby mnie pokonać, być może nawet zniszczyć piękno i delikatność moich świadomych snów. Siły te były potężnym wyzwaniem. Badając skrupulatnie obrazy snu zacząłem uświadamiać sobie, przez jak wiele napięć przeszedłem przez ostatnie trzy lata mojego życia. W końcu pojawiło się interesujące pytanie: Czego próbowały nauczyć mnie szalejące byki i zadziwiający szef kelnerów? Wkrótce uświadomiłem sobie, że próbowały nauczyć mnie czegoś o skutecznym dawaniu sobie rady oraz troski o siebie, gdy znajduję się pod wpływem wielorakich stresów, czując się przez nie przeciążony i przygnieciony. Czułem podniecenie, gdy znalazłem klucz do interpretacji tego snu. "Słodki Róg Genowefy" [Św. Genowefa (422-500) jest patronką Paryża. Mówi się, że przepowiedziała najazd Hunów. Kiedy Attyla i jego armia zagrażały miastu (w roku 451) przekonała mieszkańców, aby pozostali na wyspie, dodając im odwagi swoim zapewnieniem, popartym późniejszymi wydarzeniami, że atak Hunów się nie powiedzie. Attyla później przerwał oblężenie, a Genowefie przypisuje się uratowanie miasta. To historyczne odniesienie pogłębiło mój szacunek do głównego tematu snu.] zdarzył się około półtora roku po tym, jak mój stres osiągnął swój szczyt, niemniej wyrazistość tego snu zachwyciła mnie. Tego samego ranka podczas śniadania opowiedziałem ten sen Charlene i Erikowi. Erik miał wtedy siedem lat i zwykle lubił słuchać, gdy opowiadałem sny. Omawialiśmy cechy młodych byczków i powiązaliśmy je z naszym byłym sąsiadem, rozpuszczonym nastolatkiem i jego młodymi przyjaciółmi. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, jak w niezamierzony sposób znęcali się nad nami. Po prostu zachowywali się jak byczki we śnie, zupełnie nieopanowani, tupiąc hałaśliwie, mocno i potencjalnie destrukcyjnie. Gdy o tym rozmawialiśmy, Erik trafił w dziesiątkę komentując: "Ach, te młode byczki!" Charlene i ja roześmialiśmy się po tej mówiącej prawdę czystej ocenie dziecka. Naprawdę często czułem się tratowany przez te "młode byczki". Czyżby ten sen miał uzupełnić moją starą układankę o parę brakujących fragmentów? Przez ponad trzy lata na próżno szukałem odpowiedzi na pytanie, jak mógłbym rozprawić się z młodymi byczkami z sąsiedztwa. Byłem pod wrażeniem, gdy ujrzałem, jak hałaśliwe byki we śnie zostały w końcu zatrzymane. Kiedy rozmyślałem nad głównymi postaciami z tego snu, zacząłem gromadzić cenne obserwacje. Pierwszych trzech lub czterech kelnerów ubranych na biało rzuciło się do przodu, próbując złapać byki. Szybko i łatwo zostali odrzuceni na bok. Kelnerzy ci symbolizowali "Pana Miłego Faceta" – część mojej osobowości. Mieli dobre intencje (ubrani na biało), włożyli w to dużo energii i dali z siebie wszystko, ale byli całkowicie nieskuteczni. Byli nieskuteczni, ponieważ byli zbyt łagodni w potencjalnie gwałtownej sytuacji, nie użyli niezbędnej siły i nie wysilili swoich umiejętności, jak tego wymagała sytuacja. Do zatrzymania byków we śnie (a na jawie nastoletnich byczków z sąsiedztwa) potrzebny był typ twardej, osobistej mocy, swobodnie używanej, wysoce skupionej, z pełną uwagą skierowanej dokładnie w miejsce, gdzie przeciwnika można uderzyć i zatrzymać, niczym uderzeniem w piętę Achillesową. Byłem oszołomiony i zadowolony, gdy uświadomiłem sobie specjalne znaczenie postaci głównego kelnera, człowieka który władał topo-prem! To on był brakującym elementem w mojej układance! To on był symbolem surowej, osobistej mocy, obdarzonej doskonałymi umiejętnościami. Młody człowiek, który we śnie wymachiwał toporem, wkrótce stał się dla mnie symbolem bohatera. Jak inni kelnerzy on również był ubrany na biało (powodowały nim dobre intencje). On również rzucił się w wir walki, ale odstawa! od innych, ponieważ był bardzo zręczny. Ten człowiek był wojownikiem, jak to przedstawił Don Juan Carlosowi Castanedzie [Carlos Castaneda Nauki Don Juana. Wiedza Indian z plemienia Yaki]. Podczas medytacji nad jego zachowaniem szybko nawiedziła mnie cała seria myśli. Wojownik jest kimś, kto wie i kto ma absolutną jasność, że nadejdzie taki moment w życiu, kiedy trzeba dobyć miecza. Wojownik nie obawia się uderzyć mieczem lub toporem. Jest do tego zdolny i potrafi widzieć zło takim, jakim ono jest. Nie łudzi się nadmiernym idealizmem co do tego świata. Nie wierzy w zasadność praktyki: "Nie słyszę zła, nie widzę zła, nie mówię zła". Nie grzęźnie w "uprzejmościach klasy średniej", ani nie paraliżują go popularne konwenanse. Prawdziwy wojownik jest świadomy, umiejętnie i zręcznie operuje mieczem. Wojownik rozumie prawa, które rządzą agresywnymi energiami. Rozumie, że występowanie przeciwko agresorom z uprzejmością, przymilnością, czy łagodnością – jest daremne. Wie, że te cechy zwykle wywołują jeszcze większą agresję, intensyfikują ją i grożą przedłużeniem konfliktu. Wojownik wie, jak stawić czoła nadchodzącej agresji na jej własnym poziomie i zajmuje dogodną pozycję. Wprawny wojownik nie angażuje się w bezpośrednie starcie z przeciwnikiem. Takie starcia są niewygodne, niepotrzebnie brutalne i wyczerpujące dla obu stron. Typ "duchowego wojownika" stara się ustalić dokładne miejsce, w które musi uderzyć przeciwnika i robi to, wyrządzając jak najmniej szkód. Prawdziwy wojownik walczy precyzyjnie, a ciosy zadaje z litością i miłością. Sposób, w jaki Jezus odpowiadał faryzeuszom i w jaki Mahatma Gandhi stawiał czoła swym brytyjskim przeciwnikom, dostarcza wielu doskonałych przykładów tego typu "duchowej szermierki". Im bardziej badałem ten sen, tym bardziej mnie zaskakiwał. Dostrzegłem, że szef kelnerów zamachnął się toporem, wykonał tylko dwa ruchy, z minimalnym wydatkiem własnej energii, a każdy z nich był doskonale czystym cięciem, wyważonym i pełnym gracji. Gdy oba rogi upadły na ziemię, nastąpiła nagła przemiana energii w byku, który je stracił. To samo stało się z pozostałymi bykami. Równocześnie, jakby były jednym organizmem, wszystkie byki – dzięki tajemniczemu, nieświadomemu połączeniu – stały się idealnie spokojne i łagodne. Wojownik zadał doskonałe uderzenie. "Słodki Róg Genowefy" wskazał mi bardzo wyraźnie, że wojownik-bohater był brakującą częścią mojej osobowości podczas prób poradzenia sobie z przytłaczającą powodzią wydarzeń i emocji, jakie uderzały we mnie podczas ostatnich wielu miesięcy. Byłem zbyt cierpliwy i zbyt tolerancyjny. Z takim przekonaniem zacząłem medytować i często rozmyślać nad wojownikiem-bohaterem, moim kelnerem ubranym na biało, dzierżącym swój wielki topór. Od tej pory zacząłem nadawać mu dużo więcej przestrzeni w moim życiu wewnętrznym świadomie go akceptując. Czułem też, że coraz częściej przejawiam tę "twórczą agresję" w słowach i czynach, ponieważ ujrzałem, że tę cechę można wykorzystać, aby stworzyć coś pięknego w świecie. Ten sen w połączeniu z moimi doświadczeniami ilustrował, jak bycie świadomym wojownikiem, użyte w celu samoobrony i w odpowiednim momencie, jest prawdziwą cnotą. Jest to akt bohaterstwa. W tym śnie wojownik-bohater wyszedł do mnie z najważniejszą propozycją. Pokonawszy byki podał mi odcięty róg, trofeum jego zwycięstwa i poprosił mnie, żebym na nim zagrał. Przyjęcie rogu, co też uczyniłem we śnie, było równoznaczne z przyjęciem drogi bohatera i z wcielaniem jej w moje świadome życie i zachowania na jawie. Sen zawierał cenny dwuznacznik. Zapraszał mnie, bym "dął we własny róg", co jest kolejną metaforą angażowania w życiu większej ilości własnej mocy. Na wiele sposobów róg jawił mi się jako najważniejszy symbol snu. Mówię o tym przede wszystkim dlatego, że róg był najistotniejszym symbolem transformacji. Jako taki był pozytywnym odpowiednikiem topora, który też był symbolem i narzędziem transformacji. Prawdziwy wojownik-bohater to taki, który jest zintegrowany i zrównoważony, i wie, jak używać obu tych instrumentów. Swoim w pełni zrównoważonym czynem we śnie bohater zapoczątkował toporem i zakończył rogiem dwa różne stadia transformacji. Gdyby róg pozostał na głowie oszalałego byka, mógłby stać się instrumentem zniszczenia, ale odcięty i umieszczony we właściwym miejscu stał się narzędziem tworzenia, pokoju i piękna. We śnie róg stał się kanałem dla najbardziej poruszającej muzyki płynącej z głębi duszy, jaką kiedykolwiek słyszałem. Róg stał się instrumentem przy pomocy którego ja, śniący, zostałem przetransformowany, ponieważ grając czułem, jakbym był inną osobą. Muzyka płynąca z dna mojego serca była żywym dowodem przemiany, ponieważ była tak bogata, tak słodka, tak czysta, tak głęboka, tak super, tak nie do opisania. Róg, muzyka i śniący stali się jednym! Wielu znakomitych muzyków potwierdza takie doznania, twierdząc, że gdy podczas przedstawienia dają z siebie wszystko, często czują, jakby ich instrument stawał się częścią ich ciała. Stają się jednym ze swoim instrumentem i muzyką, która z niego płynie. Czują, że muzyka wydobywa się z ich najgłębszych części, przepływa przez instrument i płynie w świat. To doświadczenie zestrojenia z rogiem i duchową melodią "Słodkiej Genowefy" sprawiło, że doznałem głębokiego poczucia wewnętrznej harmonii i piękna. Chwila transformacji może być bardzo słodka, a w owym śnie delektowałem się każdą nutą, każdym trelem i wibracją, jakie nadawałem dźwiękom. Muzyka i dźwięk w owym śnie przeniosły mnie do innego świata. Opisanie tego świata słowami lub odtworzenie jego dźwięku na jawie nadal jest dla mnie niezmiernie trudne. Ten fragment snu znaczył wtedy dla mnie wiele i nadal wiele znaczy. Skończyłem melodię z poczuciem spełnienia. Skupienie i zachwyt ludzi, którzy słuchali mnie we śnie, mówiły mi wiele, a szeroki, promienny uśmiech szefa kelnerów nie był zaskoczeniem. Potrzebowałem jego uznania, a we śnie otworzyłem się, by zdobyć je aż w nadmiarze. Zakończenie "Słodkiego Rogu Genowefy" wydaje się nieco rozczarowujące. We śnie wręczyłem róg mojemu przyjacielowi Arniemu i słuchałem, jak on gra swoją wersję "Słodkiej Genowefy", która nie była ani tak słodka, ani tak poruszająca jak moja. Arnie jest moim dobrym przyjacielem. Znam go od ponad trzydziestu lat. Ma o wiele większy talent muzyczny niż ja, nigdy nie śmiałem się z nim porównywać. Jednakże we śnie moja muzyka była dużo bardziej poruszająca i inspirująca niż jego! We śnie przyjąłem tę zmianę z zupełnym spokojem i akceptacją. Nie było w nim uczuć współzawodnictwa lub zazdrości. Rozmyślając nad tym zacząłem dostrzegać, że to lekkie rozczarowanie, ten ostatni takt, był niejako powiązany z całością procesu transformacji. Wierzę, że zakończenie snu może nauczyć mnie czegoś nowego o naturze prawdziwego momentu transformacji. W takich autentycznych momentach, jak to wiem teraz, dana osoba jest tak wypełniona od wewnątrz pięknem ducha, że wszystkie względy zewnętrzne zostają wyciszone w umyśle. W tym stanie zwykle gadanie ego zanika. W takim momencie nie współzawodniczy się z innymi, nie porównuje siebie z innymi, i w żaden sposób nie spogląda się poza siebie na zewnątrz, w celu znalezienia satysfakcji lub spełnienia. Nie próbuje się też zmieniać lub czegokolwiek udoskonalać, by doznać satysfakcji lub spełnienia. W chwili transformacji umysł jest całkowicie świadomy TEGO, CO JEST i TEGO, CO JEST TERAZ i znajduje pełnię radości i subtelną doskonałość w tym momencie, w tej sytuacji, w tym czasie i miejscu. W doświadczeniu transformacji umysł nie wybiega w przeszłość ani w przyszłość. Jest całkowicie dostrojony do teraźniejszości i skupiony na jej niezrównanym pięknie. W takim momencie wypełnieni jesteśmy czcią i w pełni pogrążeni w spokoju TEGO, CO JEST. Takie oto wnioski wynikały z powodzi odczuć, które miałem po "Słodkim Rogu Genowefy". Czułem się cudownie po przebudzeniu i wtedy, gdy energie snu zaczęły przenikać do stanu jawy. Od razu wiedziałem, że głos nieświadomości przemówił ponownie i otworzyłem się szeroko, by przyjąć jego dary. * * * * * * * Mój eksperyment ze świadomym śnieniem mógłby trwać w nieskończoność, ale książka jest ograniczona i dlatego w pewnym miejscu autor zmuszony jest przedstawić swoje wnioski. Jestem pewien, że moje otwarcie się na świat snów pozostanie na całe życie i że sny nadal będą spełniały ważną rolę w moim życiu, bez względu na to, co się stanie. Moje przygody w stanie świadomego snu nabrały specyficznego wymiaru w badaniach snów, stanowiących znaczną część mojego życia od prawie dwudziestu lat. Teraz, po pięciu latach regularnego praktykowania świadomego śnienia, jestem przeświadczony, że świadome sny będą powracały i pozostaną moimi towarzyszami przez resztę mojego życia. Pamiętam też wzloty i upadki, "wybuchy energii" i jej "spadki", martwe okresy i okresy obfitości, które w moim eksperymencie można byłoby wyraźnie wyodrębnić. Na tyle często obserwowałem, jak owe cykle pojawiały się i odchodziły, żeby zrozumieć, iż są one istotną częścią tego, co jest. Rozumiem sens ich istnienia i akceptuję je teraz całkowicie. Dzięki nim czuję teraz głębszy wewnętrzny spokój, spokój, którego mi brakowało, kiedy eksperyment był jeszcze we wczesnym stadium. Nie w pełni rozumiem, dlaczego te cykle zachodzą, i tak naprawdę nie muszę tego rozumieć. Muszę jedynie rozumieć, że one są i muszę żyć w harmonii z ich ruchami. Jako psychoterapeuta obserwowałem często podczas mojej pracy, że jeśli zaangażujemy się w pełni w życie w danej chwili i jeśli świadomie odczuwamy nasze uczucia w tej chwili, to w końcu wszystkie nasze ważne pytania "dlaczego" uzyskają odpowiedź. Tak często zadajemy pytanie "dlaczego" przedwcześnie. Tak często pytamy "dlaczego" w trakcie istotnego doznania, zadajemy pytanie, które hamuje powódź uczuć płynących z tego doświadczenia, a robimy tak szukając zaspokojenia dla naszej intelektualnej ciekawości. Trzeba odkładać pytania "dlaczego" na wewnętrzną półkę umysłu i pozwolić im tam spoczywać, aż wpływ emocji ustanie. W końcu, mówię sobie i klientom, intelekt dogoni emocje. Intelekt po prostu nie potrafi poruszać się tak szybko jak one, zwłaszcza gdy zalewa nas powódź emocji. Później jasne i racjonalne zrozumienie doświadczenia często pojawia się w świadomości. Później ważne pytania "dlaczego" znajdują odpowiedzi, a nieważne odpadną po drodze. Liczne cykle śnienia i wiele poziomów rozumienia, racjonalnych i nieracjonalnych, wszystkie one są częścią doświadczenia, jakim jest świadome śnienie, i podchodzę do nich z większym poczuciem nieprzywiązania i poddania. Poddanie – ta koncepcja jest dla mnie jedną z najtrudniejszych do uchwycenia i zastosowania, zarówno w świadomym śnieniu, jak i w całym życiu. Od samego dzieciństwa zawsze byłem jednostką ukierunkowaną na jakiś cel i stworzyłem w umyśle wiele większych oraz pomniejszych, pomocniczych systemów przekonań, które kładły nacisk i nagradzały etykę ciężkiej pracy i wysiłku jednostki. Na tym etapie mojego eksperymentu poddanie ego i ciągłe stosowanie tej praktyki poddania okazują się istotniejsze niż kiedykolwiek jako stan umysłu niezbędny do uprawiania świadomego śnienia, którego wynikiem jest autentyczny rozwój duchowy. Na moich wykładach o świadomym śnieniu często powtarzam studentom, że stan świadomego śnienia jest łatwo osiągalny dla tych, którzy zarówno życzą sobie jak i pozwalają sobie stać się świadomie śniącymi. Życzenie i pozwalanie: dwa stany umysłu, które są całkowicie od siebie różne. Są parą przeciwieństw, które razem tworzą całość. W tradycyjnych kategoriach jungowskich życzenie w tym kontekście wydawałoby się "męską" cechą umysłu, a przyzwalanie "żeńską". Kiedy życzymy sobie czegoś, mobilizujemy się, skupiamy na przedmiocie naszych pragnień jako celu i wizualizu-jemy go w wyobraźni, jakby już został osiągnięty. Realizując ten proces używamy męskich (yang [zgodnie z filozofią chińską wszystko we wszechświecie zbudowane jest z połączenia yin i yang, pierwiastka żeńskiego i męskiego. Jednakże Chińczycy stosowali tę koncepcję nie tylko wobec psyche i relacji międzyludzkich, ale też wobec każdej części świata fizycznego i natury oraz wobec całego kosmosu]) cech umysłu. Na tym etapie potwierdziłem własnym doświadczeniem, że mobilizacja energii yang nie wystarczy do wywołania świadomego śnienia. Nie możemy po prostu sprawić, aby tak się stało. Musimy też pozwolić temu zajść. Taka postawa przyzwolenia jest żeńskim (yin) stanem świadomości, w którym jednostka skupia swoją świadomą uwagę na cechach takich jak akceptacja, cierpliwość, uległość, chłonność i bierność (w pozytywnym znaczeniu). Te cechy dostarczają wzorca mentalnego, żyznej gleby, na której pragnienie uprawiania świadomych snów może zakiełkować i wyrosnąć. W moim szczególnym przypadku poprzez cały eksperyment musiałem świadomie rozwijać więcej cech żeńskich. Często musiałem przypominać sobie, aby "ufać procesowi", aby "pozwalać" świadomym snom przyjść i być podatnym na wszystkie cykle i rytmy wewnątrz siebie, gdy wnikałem głębiej w nieświadomy umysł i głębiej w stan świadomego śnienia. Ponadto, żeby zrównoważyć yin i yang istnieje jeszcze jedna istotna cecha, która rządzi świadomym wywoływaniem świadomego śnienia: Nazwałbym ją głębokim poczuciem wewnętrznej gotowości. Nie wiem, czy ta wewnętrzna gotowość musi być odczuwana świadomie przez każdego poszukującego, jednakże doszedłem do przekonania, że jest to niezbędna cecha w jakiś sposób decydująca o wyniku eksperymentu. W moim szczególnym przypadku owo poczucie gotowości było dość świadome i silne. Podczas kilku tygodni przed rozpoczęciem eksperymentu zacząłem odczuwać wewnątrz siebie jakieś ciche i delikatne poganianie, jakby uparty wewnętrzny głos mówiący: "Teraz! Teraz! Teraz jest czas, by zacząć". Ta cecha gotowości wydaje się również obecna u tych studentów, którzy w końcu osiągają stan świadomego snu, uczą się, jak go przedłużać i pozostawać w nim, i odnoszą liczne korzyści oraz przeżywają radości, które takie sny mogą ofiarować. Co tworzy ów stan wewnętrznej, świadomej czy nieświadomej, gotowości danej osoby? Na tym etapie nie wiem. W najlepszym przypadku mogę jedynie domyślać się, że jest również pewnego rodzaju darmowym darem, danym przez jakieś źródło, które jest poza naszą kontrolą, czy racjonalnym rozumieniem. Niektórym czytelnikom dziwne mogą się wydać wzmianki o popularnym mistycyzmie, o którym tak często wspominam w tej książce. Wielu prawdopodobnie nie wierzy, że "doznania mistyczne" i "doświadczenie szczytu" zdarzają się wielu zwykłym ludziom. Jako nauczyciel i osoba prowadząca seminaria wielokrotnie przeprowadzałem test wśród studentów prosząc ich o podniesienie ręki w odpowiedzi na takie pytania jak: Ilu z was kiedyś miało wizję? Ilu z was miało doznanie absolutnej błogości lub kosmicznej ekstazy bez pomocy środków chemicznych wpływających na stan umysłu? Zazwyczaj około 60% każdej grupy podnosi ręce odpowiadając "tak" na oba pytania. Potem zwykle zadaję kolejne pytanie: Ilu z was rozmawiało o tych doznaniach, mówiło o nich z innymi osobami? Zazwyczaj około 10% każdej grupy odpowie "tak" podnosząc ręce. Następnie pytam: Ilu z was nigdy z nikim nie rozmawiało o swoich doznaniach? Często około 40 do 50% grupy odpowie na to pytanie "tak". Często byłem pod wrażeniem, jak wielu ludzi czuje naturalną powściągliwość w mówieniu o własnych doznaniach religijnych, czy wizjonerskich. Takie doznania należą do najbardziej osobistych, wrażliwych i delikatnych sfer naszego życia i sądzę, że na ogół pilnie ich strzeżemy. Jednakże gdy ludzie czują się dostatecznie wspierani, szanowani i obdarzeni zaufaniem przez innych, to możliwe jest, lub nawet prawdopodobne, że będą chętniej mówić o swoich najintymniejszych doświadczeniach. Ujawniając te dotychczas prywatne sprawy, wkraczamy w kolejny aspekt poddawania ego. Sądzę, że wielu ludzi dzisiaj domaga się takiej komunikacji, lub być może powinienem powiedzieć – łączności duchowej. Pisząc tę książkę pragnę przyczynić się do poprawy relacji międzyludzkich i wzrostu poziomu duchowego dzisiejszego świata, gdzie coraz więcej z nas szuka i znajduje ten rodzaj łączności duchowej. Jak wyraził to dobrze T. S. Eliot: "Rodzaj ludzki zjednoczy się w ten czy inny sposób". Zamierzam kontynuować eksperyment ze świadomym śnieniem. Dość niechętnie i z uwagi na ograniczenia czasu i przestrzeni muszę przystąpić w tej części mojego opisu do wyciągnięcia wniosków. Nawet teraz zastanawiam się, co powiedziałbym, gdybym napisał tą książkę za 10 czy 20 lat, i zastanawiam się, jakich nowych odkryć dokonam w tym czasie, co pozwoliłoby mi napisać drugą część tego dzieła. Badając i oceniając wiele zagadnień, które poznałem podczas eksperymentu, powracam myślami do samego początku doświadczenia i do głębszej refleksji nad "podstawami", od których eksperyment się zaczął. Ostatnio zdarzył mi się świadomy sen, który sprawił, że ponownie skupiłem się na tym zagadnieniu. Temat i główne obrazy tego snu wypełniają mnie głębokim spokojem za każdym razem, gdy o nich myślę. Ręce dziecka: powrót do podstaw, 25 kwietnia 1984 roku Śnię od jakiegoś czasu i widzę teraz swoja prawą rękę. Patrzę na nią bardzo uważnie, z bardzo bliskiej odległości. Pochylam się, żeby się do niej zbliżyć. Myślę, że jeśli widzę ręce we śnie, to powinien on się stać świadomym snem. Teraz widzę obie ręce i mówię głośno kilka razy: "Widzę moje ręce we śnie. Wiem, że teraz śnię". Czuję w sobie wyraźny, znany mi ruch energii i jakość mojej świadomości zmienia się gdy osiągam stan świadomego śnienia. Mam lekką głowę i widzę bardzo wyraźnie. Teraz moje ręce stopniowo kurczą się, aż przypominają mi rączki Erika, gdy miał cztery lata. Są pulchne, pękate i śliczne, jak ręce małego dziecka. Uświadamiam sobie bardzo wyraźnie, że jest w świadomym śnieniu coś bardzo podstawowego i elementarnego, czego muszę się ponownie nauczyć. Wracam do początku, by uczyć się wszystkiego od nowa. Budzę się z wieloma mieszanymi emocjami i zastanawiam się, co jest tą podstawową lekcją. Rozmyślając nad tymi obrazami i ideami z rozbawieniem uświadomiłem sobie, że gdy rozpoczynałem eksperyment, Erik miał cztery lata. Powróciłem myślami do tamtego okresu życia i raz jeszcze poczułem podniecenie wywołane pierwszymi oczekiwaniami. W tym śnie moje ręce stały się rękami małego dziecka. Teraz ręce te niejako prowadziły mnie z powrotem do początku i do podstaw. Przez kilka dni po tym śnie pytałem siebie wielokrotnie: Jaka jest podstawowa nauka na temat świadomego śnienia, którą ten sen każe mi sobie przypomnieć? W końcu pojawiła się odpowiedź. Nastał czas, aby powtórnie zbadać moje pierwotne, podstawowe motywy. Zadałem więc sobie pytania: Jaki był główny motyw tego przedsięwzięcia? Jaki był w październiku 1980 roku? Jaki jest teraz? Czy zmienił się w trakcie eksperymentu? Czy podstawowy motyw został wypaczony i skorumpowany przez troski ego? Przypomniałem sobie wzmiankę w pracy Scotta Sparrowa [Sparrow, tamże, str. 54-57.] opartą na przekazach Edgara Cayce'a mówiącą, że główną motywacją uprawiania świadomego śnienia musi być jakiś cel duchowy. Według Cayce'a ten duchowy cel może być symbolizowany przez pojedyncze słowo, a słowo to może być użyte jako mań trą, zabieg pomocny w skupianiu uwagi na celu. Ideą, którą początkowo wybrałem, było słowo "miłość". Czy mój eksperyment zawsze był umotywowany miłością? Musiałem dojść do wniosku, że "nie". Postąpiłem wtedy egoistycznie nie oczekując od siebie doskonałości ani pełnej konsekwencji. Przebaczyłem sobie, jeśli odszedłem od celu i postanowiłem oczyścić mój podstawowy motyw, zdając sobie sprawę z takiej konieczności. Rozmyślając dalej nad moimi "dziecięcymi rękami" uzmysłowiłem sobie, że nadal jestem kimś początkującym na ścieżce świadomego śnienia. W tej dziedzinie uczciwy i uważny badacz zawsze będzie traktować siebie jako kogoś początkującego, zachowywać postawę "umysłu początkującego" w stosunku do wymiarów życia, które są tak tajemnicze i przepełnione nieskończoną ilością możliwości. Przypomniałem sobie też, że świadome śnienie celowo wykorzystywano do osobistego rozwoju już wiele wieków temu, w duchowym i religijnym kontekście tybetańskiej buddyjskiej szkoły medytacji, w której uprawianie świadomego śnienia znane było jako "joga snu" [W. Y. Evans-Wertz, Tibetan Yoga and Secret Doctrines, str. 215-222]. Ta joga lub ścieżka prowadząca do zjednoczenia z boskością była tylko jedną z wielu ścieżek, którymi podążali zaawansowani badacze medytacji buddyzmu tybetańskiego pracując nad swoim życiem wewnętrznym. Ta dziedzina, która wyrosła z jednej z wielkich światowych tradycji religijnych, może z pewnością zostać przejęta przez inne tradycje religijne jak i kultury, co wystarczająco potwierdził mój eksperyment oraz prace Patrycji Garfield, Scotta Sparrowa i Stephena LaBerge'a. Gdy teraz zaczynamy w naszej własnej kulturze studiować i badać stan świadomego snu, najważniejsze jest, aby pamiętać o jego pochodzeniu oraz jego podstawowej, duchowej i religijnej naturze. Doniosłość tej prawdy będzie coraz ważniejsza w świecie Zachodu, gdy coraz więcej profesjonalnych psychologów i badaczy studiować będzie świadome sny używając różnorodnego sprzętu naukowego i laboratoryjnego oraz metod naukowych. Jeśli świadomy sen nadmiernie zostanie potraktowany instrumentalnie, to łatwo można będzie przeoczyć jego wymiar duchowy. Tak jak piękny kwiat, badany pod intensywnymi promieniami lamp, łatwo zmarnieje i umrze. W atmosferze pozbawionej duchowości świadomy sen łatwo może stać się kolejnym "obiektem" dociekań naukowych, zniszczony przez palący wiatr współczesnego raqonalizmu i scjentyzmu* [rozróżnienie pomiędzy prawdziwą nauką i scjentyzmem jest bardzo istotne. Prawdziwi ludzie nauki, tacy jak Albert Einstein, Albert Schweitzer i Louis Pasteur czuli głęboki szacunek dla ostatecznych tajemnic wszechświata, czcili życie i mieli osobistą relację z jakąś formą duchowości. Ponadto byli bardzo świadomi ograniczeń metod naukowych i nie starali się wyjaśniać lub rozumieć wszystkiego w ograniczonych kategoriach rozumu, logiki i nauki]. Sądzę, że czymś niezbędnym jest, zwłaszcza dla profesjonalnych badań tego nowo odkrytego pola, zrozumienie i zwrócenie uwagi na tę sprawę. W przeciwnym wypadku to pole ludzkich odkryć i dociekań może w bardzo krótkim czasie wypełnić się wiarygodnymi "ekspertami", którzy będą uważać, że wiedzą mnóstwo na temat świadomego śnienia, a którzy tak naprawdę wiedzą bardzo mało. Powrót do podstaw oznaczał dla mnie przypomnienie wartości serca, które prowadzą w stan świadomego śnienia z najczystszych motywów. Są to motywy poddania ego i miłości do Bytu wewnątrz siebie. Ręce dziecka we śnie wyraźnie przypominały o dziecięcym stanie umysłu i jego cechach prostoty, bezpośredniości i otwartości, które podsycają życie Ducha. "Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie możecie wejść do królestwa niebieskiego" [Ewangelia wg św. Mateusza 18:3]. Stan świadomego snu jest prawdziwie wewnętrznym królestwem. To starsze słowo "królestwo" zostało teraz zastąpione przez współczesny termin "stan", ponieważ mówimy o "stanie" umysłu i "stanie" świadomości. Ale wewnętrzna rzeczywistość, którą oba te słowa nazywają, jest jedna i ta sama, i wykracza ona poza czas, historię i kulturę. Tak jak "królestwo niebieskie jest w nas" [Ewangelia wg św. Łukasza 17:21], tak również królestwo – stan – świadomego snu leży wewnątrz każdego, czekając na przebudzenie i przeniesienie w nasz świadomy stan bytu. Mistyczni poeci wyrazili to najlepiej. Poprzez wieki mówili o tych wewnętrznych światach z siłą i wyrazistością. William Blake napisał: "Gdyby oczyścić bramy percepcji, każda rzecz jawiłaby się człowiekowi taka, jaka jest – nieskończona" [William Blake "The Marriage of Heaven and Hell", The Portable Blake, str. 258]. W stanie świadomego snu odkrywamy teraz konkretną drogę do bram percepcji i podziwiamy tę jasność, do której naprawdę jesteśmy zdolni. Czując porażające piękno tego "królestwa świadomości", tego odmiennego stanu, wielu z nas zatrzymuje się i zastanawia, zanim otworzy bramy percepcji i z ochotą wejdzie do środka. Zupełnie nowy świat czeka na nas po drugiej stronie. "Ręce dziecka" są obrazem, który sprawia, że moja podróż i eksperyment zatoczyły pełen krąg, dotarły do miejsca, w którym być może należałoby zakończyć ten opis. Te "dziecięce ręce" stały się stanowczym, choć delikatnym nauczycielem przypominającym mi o początkowej czystości motywów, z którymi podróż się zaczęła. Te delikatne, młode ręce często wołają do mnie teraz: "Ken! Powróć do źródła. Pamiętaj o swoim wewnętrznym dziecku. Raz jeszcze oczyść motywy. Oczyszczaj je regularnie podczas podróży. Poddaj się temu i czyń tak przez cały czas. Poprowadzi cię twoje wewnętrzne dziecko. Boskie Światło jest darem Mędrca. Boskie dziecko przynosi światu Światło. Boskie dziecko przynosi najpełniejszą radość. Boskie dziecko przynosi pokój wykraczający poza rozumienie. Boskie dziecko przynosi miłość, która leczy wszelki ból. Ken! Pamiętaj o dziecku. Ken! Pamiętaj o Świetle!" Mój pełny cykl doprowadził mnie do specjalnego zakończenia, do obrazu, który przeniósł mnie z powrotem do początku eksperymentu. Ujrzałem ów początek na nowo i pokochałem go na nowo. Zatrzymując się tutaj, jakby w oazie, przypominam słowa T. S. Eliota: Nie zaprzestaniemy badań A koniec naszych wszystkich badań Będzie miejscem, z którego wystartowaliśmy I poznamy to miejsce po raz pierwszy. Wstecz / Spis Treści / Dalej 10. W kierunku opisowej definicji stanu świadomego snu Człowiek, który nie chyli czoła przed niczym, pewnego dnia zostanie zmiażdżony ciężarem własnej wagi. Fiodor Dostojewski Podstawowa definicja świadomego snu, z którą mniej lub bardziej zgadza się większość współczesnych psychologów i badaczy snu, brzmi następująco: Świadomy sen to sen, w którym śniący wie, że śni, kiedy śni. Ta podstawowa definicja, jak również termin "świadome śnienie", zostały stworzone przez Celię Green w jej przełomowej książce Lucid Dreams (1968). Mimo że definicja jest zwięzła i prosta, to niektórzy ludzie zdają się mieć trudności w zrozumieniu tej koncepcji lub jej pełnym zastosowaniu, być może z powodu jej wielkiej prostoty. Wiedząc z własnego doświadczenia w nauczaniu, że studenci nieraz mają skłonności do komplikowania rzeczy, pragnę tu przedstawić i szczegółowo omówić "opisową definicję" świadomego śnienia. Uczynię to w dwóch częściach: w pierwszej opiszę, czym nie jest świadomy sen, a w drugiej opiszę, czym świadomy sen jest. 1. CZYM NIE JEST ŚWIADOMY SEN Świadomy sen nie jest stanem hipnagogicznym. Prowadząc wykłady na temat świadomego śnienia często spotykałem ludzi, którzy zapewniali mnie, że mieli świadome sny, po czym z wielkim ożywieniem opisywali zwykłe doznania, które większość psychologów zaklasyfikowałaby jako hipnagogiczny stan świadomości. Stan hipnagogiczny jest stanem granicznym świadomości, który występuje między jawą a zaśnięciem. Większość ludzi może z łatwością doznać tego stanu. Człowiek jest w nim świadomy obrazów pochodzących z jego nieświadomego umysłu. Czasami jest to pojedynczy obraz lub seria obrazów tworzących sekwencję i łączących się razem jak marzenie senne. W stanie hipnagogicznym można zachować pewną świadomą kontrolę nad owymi obrazami, ponieważ wciąż przebywa się częściowo w stanie jawy. Ponadto w stanie hipnagogicznym człowiek, jeśli zechce, może skupiać swoją uwagę na jakimkolwiek z tych obrazów albo pozwolić, aby jeden z nich przeminął, by skupić uwagę na następnym. Może też zignorować wszelkie obrazy, pozwolić sobie "zasnąć" i śnić całkowicie nieświadomie. Może też z pewnym zamierzonym wysiłkiem "wydobyć się" ze stanu hipnagogicznego i powrócić od stanu jawy. Mimo że istnieją pewne podobieństwa między stanem świadomego snu i stanem hipnagogicznym świadomości, to jednak stany te nie są identyczne. Ich głównym podobieństwem jest to, że w obu tych stanach człowiek wie, że mógłby, jeśli tak postanowi, świadomie wpływać na obrazy powstające w jego świadomości. Jedna z głównych różnic pomiędzy tymi stanami, jak sądzę, ma charakter przestrzenny. Stan hipnagogiczny znajduje się w przestrzeni między jawą i nieświadomością, podczas gdy świadomy sen znajduje się całkowicie wewnątrz normalnego snu. Omówię to bardziej szczegółowo w dalszej części tego rozdziału. Myśląc przez moment kategoriami przestrzeni moglibyśmy powiedzieć, że stan świadomego snu znajduje się wewnątrz stanu normalnego snu, tak jak miasto Sacramento znajduje się w stanie Kalifornia. Niekiedy stanu hipnagogicznego można użyć jako środka do wchodzenia w świadomy sen. (Zobacz rozdział siódmy, w którym opisane są przykłady wykorzystania tej techniki). Niemniej przykłady te jasno dowodzą, że są to dwa odmienne stany, a śniący zazwyczaj wyraźnie uzmysławia sobie, że przekracza granicę przechodząc ze stanu hipnagogicznego do stanu świadomego snu. Kiedy tylko śniący korzystając z tej metody w pełni osiągnie stan świadomego snu, zwykle traci kontakt lub zainteresowanie stanem hipnagogicznym, zostawiając go za sobą, w miarę jak rozwija się świadomy sen. Świadomy sen nie jest doznaniem przebudzenia się pośrodku nocy. Niektórzy badacze snu zaczęli odnosić się do świadomego snu jak do stanu, w którym śniący jest "przebudzony" ze snu lub "przebudzony" we śnie [Steven LaBerge, Lucid Dreaming]. Określenie "przebudzony" może tu wprowadzać w błąd, jeśli czytelnik potraktuje je dosłownie. Określenie "przebudzenie" w odniesieniu do świadomych snów jest metaforą podobną do koncepcji duchowego przebudzenia, jak to przedstawia wiele religijnych i mistycznych tradycji świata. Określenie "przebudzenie" użyte w tym kontekście jest próbą opisania wyraźnego przesunięcia w świadomości, które zachodzi, gdy śniący przechodzi z jednego poziomu świadomości na drugi, kiedy przechodzi ze snu normalnego do snu świadomego. To przesunięcie świadomości niejednokrotnie odczuwane jest jako poszerzenie lub otwieranie, i to często radosne, stąd dość łatwo można je porównać do przebudzenia. Jednak to przebudzenie na nowym poziomie świadomości zachodzi w obrębie normalnego snu. Jak to już podkreślałem w tej pracy: w normalnym śnie budzimy się ze snu, podczas gdy we śnie świadomym, budzimy się we śnie. W większości świadomych snów, których doświadczyłem osobiście, po uzyskaniu świadomości, że śnię, wiedziałem z całą pewnością, że nie przebudziłem się ze snu. Ostatnie laboratoryjne badania snów niezbicie dowiodły, że świadomie śniący uzyskując świadomość, że śnią i kontynuując świadomy sen są nadal zwyczajnie pogrążeni we śnie [tamże]. Badacze stwierdzili, że osoby będące przedmiotem badań laboratoryjnych nadal spały po tym, jak uzyskały świadomość i zasygnalizowały badaczom w ustalony wcześniej sposób, że osiągnęły stan świadomego śnienia. Świadomy sen nie jest identyczny z przedświadomym snem. W przedświadomym śnie śniący może być na skraju lub bardzo blisko uzyskania świadomości, że śni. W takich snach śniący zazwyczaj pyta: "Czy ja śnię?" lub: "Zastanawiam się, czy to jest sen?" Może też spontanicznie zaprzeczyć: "To nie może być sen". W tego rodzaju snach, mimo że decydujące pytanie zostało postawione, pozostało jednak w umyśle śniącego nie rozstrzygnięte. Przedświadome sny mają szczególną wartość, ponieważ śniący przynajmniej zadaje twórcze pytanie o świadomość i kieruję swoją uwagę w tę stronę. Zazwyczaj sny te są ważne, bo stanowią samopotwierdzenie na ścieżce świadomego śnienia, pomagają i stymulują śniącego, aby dążył z uporem do uzyskania pełnej świadomości we śnie. Przedświadome sny charakteryzują się innymi zjawiskami, takimi jak fałszywe przebudzenia [fałszywe przebudzenie jest powszechnym zjawiskiem we śnie, w którym śniący śni, że się przebudził. Zazwyczaj ta część snu jest tak realistyczna i tak przekonywająca, że śniący nie zdaje sobie sprawy z tego, że nadal śpi. Jednak po przebudzeniu jest często zaskoczony, kiedy uświadomi sobie, że tamto wcześniejsze "przebudzenie" było w rzeczywistości częścią snu], sny o lataniu lub widzenie we śnie rzeczy mającej być pomocą w uzyskaniu świadomości, że się śni, jednakże bez jej uzyskania. Ponieważ technika widzenia rąk we śnie [patrz moje własne eksperymenty opisane szeroko w rozdziale drugim] była tak skuteczna w moim przypadku, na ogół polecałem ją wszystkim moim studentom. Wielu z nich później opowiadało sny, w których widzieli ręce, ale nie uzyskiwali świadomości, że śnią. Ten proces nazywam "zagubieniem własnego klucza" i uważam go za kolejny ważny i zabawny aspekt przedświadomego snu. Częściowa świadomość, która często pojawia się w stanie przedświadomego snu, jest cennym i miłym zwiastunem nadchodzących wydarzeń. Jednak pełna świadomość tego, że się śni – gdy się w końcu pojawi – zostanie rozpoznana po swojej intensywności i impecie. Świadomy sen nie jest identyczny z samoobserwacji} we śnie. Śniący może być całkowicie neutralnym, obiektywnym i bezstronnym obserwatorem samego siebie, zarówno w normalnym śnie, jak i we śnie świadomym. Doświadczenie bycia obserwatorem może zdarzyć się w każdym typie snu i dlatego nie jest istotną cechą charakterystyczną dla świadomego snu. Świadomy sen nie jest identyczny z posiadaniem całkowitej kontroli nad własnym snem. Możliwe jest, że śniący wykorzystuje pełną moc i władzę we śnie bez uzyskania świadomości, że śni. Wielu profesjonalnych terapeutów snu i studentów już dobrze wie, że ludzi można tak wyćwiczyć, aby z powodzeniem walczyli we śnie, gdy są atakowani lub zagraża im jakieś niebezpieczeństwo. W wielu przypadkach śniący ci poznali i rozwinęli tę technikę sugerując sobie na jawie, że w konfliktowej sytuacji we śnie będą walczyć. W istocie jest to podstawowa forma autohipnozy, dzięki której ludzie nauczyli się, że można użyć mocy sugestii i chęci, aby wpłynąć na wynik przyszłych snów. Dla większości ludzi udany kontratak i przekształcenie potencjalnego koszmaru w sen ze szczęśliwym zakończeniem jest emocjonującym i radosnym doznaniem. Takie zwycięstwa we śnie i transformacje zdarzały mi się wielokrotnie i z całego serca mogę polecić tę koncepcję i technikę [Patrycja Garfield, tamże, rozdział piąty]. Jednak metoda ta, obecnie powszechnie znana jako metoda Senojów, może być używana bez uzyskiwania świadomości, że się śni. Sądząc z doświadczeń z własnymi snami i ze snami studentów i klientów wydaje się, że jedna uderzająca cecha wyróżnia transformacje koszmarów sennych w świadomych snach. Tą cechą jest ogromna łatwość. W świadomym śnie, w którym śniący jest w pełni świadomy, że śni i że atakujący wróg jest tylko sennym obrazem, śniący zazwyczaj reaguje na atak z wielką łatwością, jest pełen odwagi i twórczy w znajdowaniu rozwiązania. Są to cechy występujące w takim stanie umysłu, w którym strach jest zazwyczaj całkowicie nieobecny. Dlatego też świadomie śniący potrafi na przykład w ułamku sekundy z łatwością zmienić rozwścieczonego atakującego lwa w śpiewającego kanarka, po prostu myśląc o takiej transformacji. A jeśli ta szczególna świadoma intencja nie zdoła przemienić atakującego lwa, jest całkiem możliwe, że pojawi się inne wysoce twórcze i pełne wyobraźni rozwiązanie konfliktu. Ten element nieprzewidywalnej twórczości zawsze jest możliwy w scenariuszach świadomych snów i jest jedną z rozkoszy świadomego śnienia. Gdy świadomie śniący jest zagrożony, zazwyczaj świadomie lub nieświadomie tworzy w umyśle jakąś myśl, rzutując ją na swoje otoczenie we śnie i w ten sposób przekształcając scenerię snu po prostu życząc sobie, aby to przekształcenie nastąpiło. Posiadanie pełnej kontroli nad własnym snem może zdarzyć się zarówno w normalnym śnie, jak i w śnie świadomym. Jednakże we śnie świadomym śniący często zużywa dużo mniej energii na takie transformacje i włada tą twórczą mocą z większą pewnością i swobodą. Świadomość, że się śni w istocie nie jest zdolnością "kontrolowania" snu – jest raczej świadomym wykorzystaniem możliwości "posiadania kontroli" we śnie. Mimo że niektórzy czytelnicy mogą uważać, że to rozróżnienie jest bez znaczenia, to jednak doszedłem do przekonania, że stanowi ono znaczny wkład w rozumienie świadomości we śnie i w wykorzystanie stanu świadomego śnienia dla osobistego rozwoju. To rozróżnienie to dużo więcej niż tylko kwestia terminologii. Wyraża ono koncepcję, która, jak sądzę, jest istotna dla precyzyjnego zrozumienia stanu świadomego snu. Myślę, że to niedobrze, iż określenie "kontrola snu" jest tak powszechnie używane w ostatnich latach w literaturze poświęconej snom. Zawsze uważałem, że określenie to nieco wprowadza w błąd, ponieważ w pośredni sposób rozgłasza to, co jest niemożliwe. To niemożliwe, aby świadomy umysł kontrolował nieświadomość, nawet w świadomym śnie. Moim zdaniem taka kontrola byłaby najbardziej niepożądanym stanem rzeczy, nawet gdyby można było ją uzyskać. Opierając się na osobistych doświadczeniach i słuchając opisów świadomych snów innych ludzi doszedłem do wniosku, że w najlepszym przypadku świadomie śniący jest w stanie przejąć kontrolę nad osobistymi doznaniami we śnie, ale tak naprawdę nie potrafi w większym stopniu kontrolować scenerii samego snu. Posiadając świadomość we śnie śniący potrafi z dużo większą swobodą i sprawnością przemieszczać się i poruszać ciałem, które ma we śnie, i nie doznaje żadnej krzywdy czy nawet strachu, że zostanie skrzywdzony. Może również mocą swojej wizualizacji przez moment kontrolować lub zmieniać scenerię snu wokół siebie, chociaż zazwyczaj tylko w ograniczonym czasie. Wydaje się, że olbrzymia moc nieświadomego umysłu potrafi przejawić się niemal w dowolnym momencie świadomego snu sprawiając, że jakakolwiek próba "kontroli" ze strony śniącego okazuje się słaba, lub w najlepszym wypadku chwilowa. Można na przykład zaobserwować częstotliwość, z jaką sceneria świadomego snu, kontrolowanego przez chwilę, potrafi nagle zmienić się i ponownie całkowicie wymknąć się śniącemu spod kontroli. Można też zobaczyć, jak tak zwany kontrolowany świadomy sen potrafi nagle zakończyć się, znikając całkowicie z pola widzenia śniącego. Można też zaobserwować, jak kontrolowany świadomy sen może nagle zmienić się i w okamgnieniu zaprezentować śniącemu, który nadal jest świadomy tego, że śni, zupełnie inną scenerię. Wszystkie te możliwości, tak dobrze znane doświadczonemu świadomie śniącemu, zmuszają nas do przedefiniowania określenia "kontrola snu". Podsumowując, świadomie śniący może zachować pełną kontrolę nad swoimi doznaniami we wszystkich powyższych przypadkach i zachować w ich obliczu spokój, równowagę i nieustraszoność. Jednak posiadanie pełnej kontroli nad sobą podczas świadomego snu to zupełnie inna koncepcja, różna od kontrolowania scenerii, czy środowiska snu. Jaka w takim razie jest zasadnicza różnica między posiadaniem kontroli nad snem a kontrolowaniem samego siebie we śnie? Posiadanie kontroli nad snem oznacza kierowanie, panowanie i manipulowanie elementami scenerii snu, to znaczy skupianie uwagi głównie na świecie poza samym sobą. I przeciwnie, posiadanie kontroli we śnie oznacza bycie wzmocnionym wewnętrznie, czyli skupienie uwagi głównie na świecie istniejącym wewnątrz nas. Być może najlepszym sposobem na ukazanie tej różnicy jest użycie analogii. W świadomym śnie śniący jest jak zręczny i świadomy żeglarz, który kontroluje swoją żaglówkę, gdy porusza się ona w groźnym i niemożliwym do przewidzenia środowisku. Pływając żaglówką żeglarz otoczony jest różnego rodzaju potężnymi siłami, prądami wodnymi, pływami, zmianami szybkości i kierunku wiatrów. Jeśli zdaje sobie sprawę ze wszystkich tych sił, może próbować dostosować swoją łódkę do nich wszystkich w taki sposób, że osiągnie największą satysfakcję i poczucie osobistej mocy. Świadomy (lub świadomie śniący) żeglarz wie, że nie może kontrolować sił natury, ani nawet nie próbuje o tym myśleć. Zamiast tego koncentruje się w pełni na poruszaniu się razem z elementami snu, czując, myśląc, żyjąc i działając w harmonii z nimi. Z tej świadomości, z tego wzmocnienia poprzez poddanie ego, żeglarz uczy się, jak kontrolować swoją łódź. Prowadzi ciągłą obserwację zmian owych sił wokół niego, a on i jego łódź mogą zmienić kurs wraz ze zmianą większych sił. W pewnym sensie świadomy żeglarz staje się jednym ze swoją łodzią, a łódź staje się przedłużeniem jego własnej świadomości. W miarę jak żeglarz opanowuje sztukę dostrajania się, elastyczności i natychmiastowego dostosowania się do sił natury, staje się zarówno silniejszym jak i bardziej wrażliwym sternikiem. W zasadzie świadomie śniący jest jak ów sternik. Największej satysfakcji dozna w tych świadomych snach, w których jest wysoce czujny i troskliwy wobec samego siebie, podczas gdy wszystkie elementy i energie scenerii snu zmieniają się i miotają wokół niego. W świadomych snach symbole i postacie ze scenerii snu zawsze żyją swoim własnym życiem. Potrafią w jednej chwili zmienić się, przemieścić lub po prostu natychmiast zniknąć. Świadomie śniący, tak jak jego odpowiednik – świadomy żeglarz, doświadczy największych przyjemności i satysfakcji nie tylko w chwilach największej czujności i jasności umysłu, ale też w momentach najpełniejszego poddania siebie i poczucia najgłębszej harmonii i jedności z Tao, kosmosem i siłami nieświadomości. Podsumowując: w naprawdę świadomym śnie śniący znajduje się w takim stanie wewnętrznego oświecenia, w którym do tego stopnia kontroluje swój świat wewnętrzny, że nie ma ochoty na kontrolowanie świata zewnętrznego w celu ochrony samego siebie. Gdy już przedstawiliśmy tę część na temat "negatywnej definicji" świadomego snu, zwróćmy teraz uwagę na te wartości i cechy charakterystyczne, które opisują świadomy sen w kategoriach tego, czym jest. 2. CZYM JEST ŚWIADOMY SEN Świadomy sen jest odmiennym stanem świadomości występującym w normalnym śnie. Skoro o normalnym śnie można mówić jako o odmiennym stanie świadomości, to świadomy sen właściwie można określić jako "odmienny stan wewnątrz odmiennego stanu". Wiele z cech normalnych snów – takich jak latanie, telepatia, lewitacja, ich symbolika, itp. – można łatwo znaleźć w snach świadomych. Ponadto wydaje się, że istnieje grupa właściwości i cech charakterystycznych, które są typowe tylko dla stanu świadomego snu. Na najbliższych stronach dokonam próby wyszczególnienia najważniejszych spośród nich. W stanie świadomego snu śniący doświadcza dwóch lub więcej poziomów świadomości występujących równocześnie. (Pewnego razu w świadomym śnie stałem się świadomy aż na sześciu poziomach naraz [patrz rozdział ósmy, sen "Majestatyczna góra" i komentarz do niego jako przykład wielopoziomowej świadomości doświadczonej w stanie świadomego snu. Również w rozdziale trzecim – "Dar Mędrca" – jako przykład równoczesnej trójpoziomowej świadomości w świadomym śnie]). Dzisiaj sądzę, że teoretycznie takie rozszerzenie ludzkiej świadomości może ogarnąć wiele poziomów naraz, nawet w nieskończoność. W typowym świadomym śnie, gdy tylko śniący uświadomi sobie, że śni, czuje często, że jego świadomość "wznosi" się na drugi poziom (świadomość, że się śni) i z tego dogodnego poziomu może brać udział w nadal trwającym normalnym śnie. Zazwyczaj podczas tego procesu ma miejsce wyraźne "przemieszczenie się energii", "wzrost świadomości", uczucie "rozszerzenia" lub "przebudzenia", któremu często towarzyszy duża jasność umysłu. W wielu przypadkach wraz z uzyskaniem świadomości, że się śni, cała jakość snu znacznie się zmienia, a zmiana ta jest zazwyczaj łatwo zauważalna dla śniącego, zarówno natychmiast we śnie, jak i później na jawie, gdy śniący przypomina sobie sen. Z tego drugiego poziomu świadomości (bycia świadomym, że się śni), śniący często na zachodzące we śnie wydarzenia reaguje odruchowo, w nowy i twórczy sposób. Może on po prostu obserwować scenerię snu, ale obserwuje ją z niesłychaną wyrazistością podobną – choć zazwyczaj dużo bardziej żywą – do wyrazistości doświadczanej czasami w stanie głębokiego transu hipnotycznego. Śniący może aktywnie brać udział w wydarzeniach snu, aby "bawić się" elementami snu, lub aby pozytywnie rozwiązać sytuację, która jest niejasna bądź potencjalnie negatywna. Śniący może też doświadczać w świadomym śnie pełnego "poddania ego" wiedząc, że absolutnie nie ma się czego obawiać, ponieważ z całkowitą pewnością wie, że obrazy, które postrzega, są snem. Istnieje wiele innych aspektów pojawiających się na tym "drugim poziomie" świadomości, których nie sposób tu w pełni wyszczególnić. Są one wymienione i opisane szczegółowo w niniejszej pracy. Czasami w chwili, w której śniący uzyskuje świadomość, że śni, "wzrost" jego świadomości i energii będzie odczuwany jako potężny wstrząs, co sprawi, że śniący natychmiast obudzi się ze snu. Jednakże w miarę praktyki śniący może w końcu nauczyć się wytrzymywać ten dodatkowy wybuch energii towarzyszący pojawieniu się świadomości we śnie i może nauczyć się zachowywać ten stan i dążyć w kierunku zadowalającego zakończenia snu. Z biegiem czasu okazuje się, że stan świadomego śnienia staje się pewnego rodzaju laboratorium psychicznym, w którym człowiek uczy się jak tolerować, integrować, doświadczać, ukierunkowywać i wykorzystywać coraz wyższe poziomy świadomości i duchowych energii. Niektóre świadome sny ze swej natury są mistyczne lub są doznaniami "szczytu". Z własnego doświadczenia w świadomym śnieniu mogę powiedzieć, że miałem kilka takich snów, które mogę zaliczyć jedynie do tej kategorii. Mówiąc za siebie musiałbym powiedzieć, że moje najbardziej pamiętne i obdarzające mocą świadome sny miały specyficzną, duchową naturę, przejawiającą się w ich tematyce, symbolice i całościowym kontekście [patrz "Dar Mędrca" w rozdziale trzecim i "Nadejście Wężowej Mocy" w rozdziale szóstym jako dwa przykłady świadomych snów tej kategorii]. Niektóre z symboli były wyraźnie chrześcijańskie, inne bardziej przypominały religie Wschodu. W obu przypadkach to nie symbole były dla mnie najważniejsze, ale raczej Światło, które wyrażały. W takich świadomych snach doskonale wiedziałem, że symbole były nośnikami Światła i że samo Światło stanowiło największą wartość, wartość cenniejszą od swych nośników i od innych wartości. Trzeba pamiętać, że dawni mistrzowie medytacji buddyzmu tybetańskiego pierwsi wykorzystywali świadome śnienie jako specjalną technikę ćwiczenia swoich uczniów. Dlatego świadome śnienie od początków dziejów ludzkości, tak daleko jak można to obecnie określić, ma tradycję duchową. W tradycji buddyjskiej rozwijanie świadomości w stanie snu określane było jako "joga snu" i "budzenie się czystego światła" [Evans-Wentz, Tibetan Yoga and Secret Doctrincs, str. 215-242]. Z drugiej strony większość świadomych snów nie jest jawnie duchowa albo mistyczna w swojej treści lub symbolice. Wiele z nich zawiera symbole, które są podobne do symboli z normalnych snów. Nie wszystkie świadome sny są szczególnie radosne i inspirujące. Niektóre są całkiem zwyczajne lub od czasu do czasu nudne, nawet gdy śniący jest w pełni świadomy, że śni. Tak więc wydaje się, że istnieje szerokie spektrum świadomych snów, a jego zakres bardzo się zmienia w zależności od przekonań, oczekiwań i cech osobowości śniącego, a także zgodnie z różnymi zmianami i rytmami umysłowymi, które niezmiennie towarzyszą w życiu każdemu śniącemu. Świadomy sen często cechuje intensywna przyjemność i wyostrzenie percepcji, co odróżnia go od zwykłych snów. Śniący w świadomym śnie często czuje napływ przyjemnych emocji, a ich ślady mogą pozostawać w świadomości przez dni, tygodnie, miesiące, a nawet lata. Zazwyczaj świadomie śniący opisują doznania ekstazy, często ekstazy seksualnej, uczucia wielkiego spełnienia. Czasami opisują zmysłowe rozkosze w formie żywych kolorów ("bardziej żywych niż w realnym świecie"), pięknych obrazów, niebiańskiej muzyki o nieopisanym pięknie, delikatne poczucie wewnętrznej równowagi i uczucie niezmiernie subtelnych energii przepływających przez ciało. W takich przypadkach śniącemu powracającemu do jawy często brak słów i może mieć wielkie trudności w opisaniu piękna sennych doznań. Po przebudzeniu może mu się wydawać, że miały one miejsce w jakichś odległych niebiańskich krainach lub zagubionym raju. Świadomy sen charakteryzuje się nadzwyczajna kreatywnością, wyobraźnią i wolnością umysłową. Mimo że te cechy mogą z łatwością pojawić się w normalnym śnie, to w świadomym śnie wydają się pojawiać wyraźniej i z większą częstotliwością. W stanie świadomego snu śniący podchodzi do problemu lub dylematu przekonany o istnieniu dużej ilości możliwości jego rozwiązania. W konfrontacji z trudnym zadaniem może on odczuwać, że umysł jest prawie nieskończony i niesamowicie elastyczny w tworzeniu rozmaitych rozwiązań problemu oraz że rozwiązanie problemu może przyjść w mgnieniu oka i z największą łatwością. W takich przypadkach świadomość, że się śni, wynosi śniącego ponad dwa najpowszechniejsze negatywne przekonania, które trapią rasę ludzką, to jest: 1) przekonanie, że życie jest walką, 2) przekonanie, że transformację osiąga się jedynie po długich, ciężkich staraniach. Tak naprawdę moc świadomego śnienia daje nam możliwość wykroczenia poza te negatywne przekonania, najpierw w umyśle, a potem także na planie fizycznym. Bogactwo i ogrom tej umysłowej mocy twórczej w stanie świadomego snu obejmuje wszystko. W tym stanie bogactwa są wszędzie i pojawiają się stale jako nieustająca zachęta, by tworzyć i cieszyć się każdą nadchodzącą chwilą. W świadomym śnie śniący odczuwa, że tak powiem, nieustający werbel kosmosu, jego każde uderzenie. Każde uderzenie jest chwilą. Każde uderzenie jest szczególnym "teraz", i każde uderzenie jest wiecznością. W każdej sekundzie, w każdej chwili, twórcze możliwości umysłu są nieskończone, a świadomie śniący potrafi niekiedy w pełni pojąć tę wielką prawdę, która tak bardzo wpływa na ludzkie działania. W świadomym śnie śniący może również mieć zupełnie inne poczucie czasu. Czas często nie jest już odczuwany jako trwanie, ograniczenie lub uwięzienie. W stanie świadomego śnienia sekwencja przemijających chwil często przeżywana jest z większą wyrazistością, zaś każdy następujący po sobie moment jest pełen mocy i możliwości. Z kolei na innym poziomie czas w stanie świadomego snu może być postrzegany jako jedno wielkie, wieczne TERAZ, w którym wszystko, co się dzieje w świadomym śnie, dzieje się równocześnie. To nie przytłacza, lecz wywyższa ludzkiego ducha i daje mu spełnienie. Sądzę, że bogactwo kreatywności i duchowej wolności jest tak powszechne w stanie świadomego snu głównie z powodu całkowitego braku lęku. Tak więc świadomie śniący może sam przekonać się o zasadności prawdy zawartej w naukach Nowego Testamentu: "Doskonała miłość usuwa lęk" [Pierwszy list św. Jana Apostoła 4:18]. Przeżycie kilku tego rodzaju transformacji w świadomych snach skłania do refleksji nad światem, jaki moglibyśmy stworzyć na planie fizycznym, gdybyśmy wyeliminowali i pokonali nasze ludzkie lęki. Świadomy sen jest przede wszystkim ścieżkę prowadzącą do bezpośredniego i osobistego doświadczenia ŚWIATŁA, Określenie "lucid" ["Lucid" (klarowny, jasny, świadomy – przyp. tłumacza) pochodzi od łacińskiego rdzenia "lux", oznaczającego "światło"] jest moim zdaniem najbardziej stosowną nazwą dla tego typu snu z uwagi na wiele pięknych sposobów, w jakich światło pojawia się i manifestuje w świadomych snach. Świadome sny często przedstawiają różne odmiany światła słonecznego, księżyca, gwiazd, itd. Światło może pojawić się gdziekolwiek w przestrzeni snu, w powietrzu, na ziemi, pod wodą. Czasami emanuje z przedmiotów, oczu ptaków i zwierząt, z postaci i twarzy ludzi. Czasami światło ma w sobie cechy jakby z innego świata, a czasem wygląda jak zwykłe światło słoneczne. Widywałem światło bijące z jednego źródła w scenerii snu, a niekiedy z mnóstwa podobnych lub identycznych obiektów, takich jak krople deszczu, krople rosy, bąbelki lub z każdego pojedynczego winogrona w gigantycznej kiści. Pojawianie się światła w jego nieskończonych odmianach i na niezliczone sposoby, jakimi toruje sobie drogę, ponad, pod i poprzez materię świadomego snu, bardziej niż cokolwiek innego przekonuje śniącego o wiekowej, filozoficzno-metafizycznej przesłance mówiącej, że istotą świata materii jest światło i że materia, energia i światło są tak naprawdę wymienne. W wielu świadomych snach ten dar ŚWIATŁA jest najwyższym darem, z którym śniący czuje się połączony i powiązany w bardzo osobisty sposób. Świadomie śniący zwykle nie jest chłodnym, neutralnym obserwatorem badającym owe promienie światła, ale raczej zapalonym poszukiwaczem i namiętnym "kochankiem", który "rozkoszuje się światłem", delektując się w każdym szczególe jego pięknem i radością. Przekonany jestem, że im bardziej podąża się ścieżką świadomego śnienia, tym bardziej dostrzega się, że naszym głównym ludzkim celem na tym świecie jest uzyskać oświecenie, wypełnić się światłem i w końcu stać się JEDNYM ze ŚWIATŁEM. Nasze tradycyjne pisma judeo-chrześcijańskie przygotowują drogę do tej wewnętrznej syntezy nauczając: "Bóg jest Światłem", "Bóg jest Miłością" i "Bóg jest Jednością". Stan świadomego śnienia pozwala nam przeżyć te stare prawdy, gdyż pokazuje, że światło i miłość są jednym i jak wielką łaską jest życie w stanie umysłu, w którym pozostajemy w jedności z miłością i światłem. Wstecz / Spis Treści / Dalej 11. Korzyści ze świadomego śnienia Jeśli nasza ślepota towarzyszyła nam, odkąd sięgamy pamięcią wstecz, to stała się jedyną prawdą, jaką znamy. Merle Shain Prawdziwa, odkrywcza podróż polega nie na szukaniu nowych krajobrazów, ale na zdobyciu nowych oczu. Marcel Proust Z uwagi na złożoność i dziewiczość obszaru badań świadomych snów pomyślałem, że dostarczenie zwięzłego zarysu korzyści wynikających ze świadomego śnienia może okazać się pomocne. Większość studentów psychologii, parapsychologii i duchowości zadaje na początku liczne pytania: Co jest wartością świadomego śnienia? Jaką korzyść może ono przynieść? W tym rozdziale opiszę pokrótce kilka bardziej oczywistych korzyści ze świadomego śnienia opierając się na własnym doświadczeniu i poczynionych do tej pory obserwacjach. Jestem pewien, że wiele innych korzyści ze świadomego śnienia rozpoznamy lepiej w przyszłości, z upływem czasu i w miarę naszego pogłębiającego się zbiorowego rozumienia tego odmiennego stanu. Przede wszystkim świadome śnienie ofiarowuje człowiekowi empiryczną podstawę, by widzieć cały loszechświai jako "świadomy", to znaczy zbudowany w swej ostatecznej formie raczej z energii i światła, niż z gęstej fizycznej materii. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na termin "empiryczny". Gdy śniący doświadczy już światła, ma to dużo większy wpływ na jego świadomość, niż sama informacja o takiej koncepcji czy idei. Doświadczenie świadomego snu sięga znacznie głębiej niż intelekt. Może ono otworzyć emocjonalnie i poruszyć głęboko serce. Może ono też przenikać śniącego w sferze intuicji i przeczuć, i pobudzać intensywne energie i odczucia. Takie doznanie potrafi wstrząsnąć człowiekiem nie tylko dlatego, że świadomy sen może poruszyć go na głębszym poziomie, ale również dlatego, że człowiek uzmysłowi sobie później, że świadomy sen był jego osobistym doświadczeniem, a nie przeżyciem kogoś innego. Dlatego też doświadczenie świadomego snu zyskuje dużą wartość poprzez fakt, że jest bezpośrednie i autentyczne, a nie "pośrednie", przekazane przez innego człowieka lub jakąś instytucję społeczną. Gdy dana osoba wie, że wszechświat złożony jest z energii i światła, prawdopodobnie będzie odnosić się do świata materialnego w inny sposób. Przebudzona przez świadome śnienie osoba nie będzie już postrzegać przedmiotów jedynie jako przedmioty, zaś obiektów po prostu jako obiekty. Nie będzie też postrzegać ludzi, zwierzęta, rośliny i wszystkie formy życia tak powierzchownie jak poprzednio. Całe uderzenie tej nowej świadomości poprowadzi człowieka ku widzeniu jedności całego wszechświata, wszystkiego, co w nim jest. W pewien sposób świadomy sen staje się naturalnym antidotum na ograniczenia pięciu zmysłów. Za pomocą tego narzędzia człowiek może lepiej określić swoją fizyczność i kosmologię, korzystając z obrazów i doświadczeń ze swoich świadomych snów jako podstawowego tworzywa tej transformacji. Świadome śnienie daje człowiekowi podstawę do kultywowania w umyśle "energii świadomości". W miarę jak człowiek staje się bardziej świadomy tych podstawowych praw energii, zaczynają pojawiać się pewne pozytywne zmiany. Na przykład w relacjach międzyludzkich człowiek staje się bardziej świadomy zarówno procesu komunikacji jak i jego prawdziwej treści. To pozwala mu szybciej i lepiej dostrzec istotę tego, co naprawdę jest przekazywane. Pozwala mu to wyraźniej usłyszeć "metaprzekazy" w relacjach międzyludzkich, czyli może usłyszeć przesłania ukryte poza dosłownymi, mówionymi przekazami. Doświadczenia świadomego snu pogłębiają i przyśpieszają wysubtelnianie świadomości śniącego, która zaczyna łatwiej dostrajać się do subtelnych energii ludzi i świata oraz subtelnych sfer własnego życia wewnętrznego i uczuć. Poprzez świadome śnienie człowiek może rozwinąć swa intuicje. Intuicyjna świadomość może być potężną i przydatną pomocą w widzeniu świata. Rozwijana jest poprzez uczenie się bycia świadomym wewnętrznego głosu, wewnętrznego obrazu lub nagłego błysku przebiegającego przez świadomy umysł. Świadomy sen z uwagi na to, że często jest tak zdumiewająco jasny, ułatwia nam pamiętać i skupiać się na obrazach naszych snów po powrocie do stanu jawy. W miarę jak stajemy się coraz bardziej świadomi naszych własnych obrazów sennych, stajemy się coraz bardziej świadomi wszelkich rodzajów obrazów i uczymy się wykorzystywać je jako jeden z najbardziej skutecznych znanych człowiekowi środków komunikacji. Przede wszystkim uczymy się, jak sprawnie używać wewnętrznego obrazu jako nośnika istotnych przesłań z umysłu nieświadomego do świadomego. Nieświadomość jest ogromną skarbnicą wiedzy, wrażliwości i wglądu, towarzyszącą nam w podróży przez świat. Stopniowo zaczniemy zauważać, jak te obrazy i metafory z naszej wewnętrznej głębi spontanicznie i nieustannie pojawiają się w naszym umyśle, gdy współdziałamy z ludźmi i ze światem wokół nas. Te obrazy często powiedzą nam dokładnie, przekonująco i prosto, co dzieje się w danym momencie. Stanie się bardziej intuicyjnym oznacza posiadanie stałego świadomego dostępu do tych obrazów w miarę uzmysławiania sobie, że nieświadomy umysł generuje je nieustannie, bez przerwy, dzień i noc, we śnie i na jawie. W istocie, nieświadomy umysł nigdy nie przestaje mówić metaforami, a jego obrazy są zawsze gotowe dotrzeć do naszego świadomego umysłu. Uprawiając świadome śnienie człowiek uzmysławia sobie szybko i wyraziście nieustanną twórczość nieświadomości i lepiej rozumie, jak korzystać z niej bezpośrednio. W stosownym czasie świadomie śniący zacznie poszukiwać zastosowań tego wewnętrznego potoku w relacjach ze światem jawy. Takie zastosowanie można nazwać "kreowaniem intuicji" lub dążeniem ku lepszemu posługiwaniu się nią. Dzięki świadomemu śnieniu człowiek może przenieść cechy umysłu ze stanu świadomego snu do stanu jawy. Jednym z rezultatów świadomego śnienia jest zrozumienie faktu, że istnieje wyższy poziom świadomości, który możemy osiągnąć. Ten poziom jest dla umysłu oszałamiający w pozytywnym sensie, niczym porażenie przez piękno jasnego dnia zaraz po burzy. Oczywiście świadomie śniący przenosi niektóre cechy stanu świadomego śnienia w swoje codzienne sprawy w stanie jawy. To przeniesienie jest całkowicie zrozumiałym i normalnym łańcuchem wydarzeń. Jest to nie tyle rezultatem świadomego wysiłku, co naturalnym ludzkim pragnieniem rozszerzenia i przedłużenia każdego prawdziwie radosnego i godnego uwagi doświadczenia. Zwiększona jasność umysłu, gdy tylko się pojawia, jest oczywistym zyskiem i korzyścią dla ludzi. Poprzez świadome śnienie człowiek może nauczyć się szybciej i wyraźniej odczuwać wszelkie negatywne siły, które mogą się pojawiać, i może nauczyć się jak szybciej znaleźć wyjście z opresji. Gdy człowiek uczy się odczytywać wzory energetyczne ludzi i wyraźniej określać wibracyjne cechy myśli, nastrojów, uczuć, mowy ciała, itd. innych ludzi, może reagować efektywniej, szybciej, a przede wszystkim bardziej twórczo. Lubię myśleć o tym procesie jako o "Aikido umysłu", gdyż stosuje się on do podstawowych zasad tej japońskiej sztuki walki. Aikido jest jedną z najbardziej duchowych sztuk walki, wysoce oświeconą formą samoobrony i sposobem rozwiązywania konfliktów. Podstawowym założeniem Aikido jest praktykowanie całkowitej miłości do samego siebie oraz do przeciwnika, aby można było zadbać o siebie (obronić się) w pełni, nie wyrządzając krzywdy przeciwnikowi i nie mszcząc się na nim w tym samym czasie. Stworzenie rozwiązania "zwycięzca-zwycięzca" w potencjalnie konfliktowych sytuacjach wymaga wielkiego stopnia wrażliwości, jasności i umysłowej zwinności. Stan świadomego snu pomaga szybciej uzyskać tę czystość percepcji. Istotą unikania umysłowych i słownych pułapek w interpersonalnych konwersacjach jest szybkość percepcji. Im wcześniej dostrzeże się pułapkę, tym szybciej można wewnętrznie zareagować i dzięki temu mniej energii zużyje się w dialogu, i z tym większą miłością można zareagować na "przeciwnika". Praktyka wzajemnej troski i miłości w Aikido opiera się na czymś bardzo rzeczywistym, a mianowicie na utrzymywaniu wysokiego poziomu energii. W praktyce o wiele łatwiej jest kochać innych, kiedy sami jesteśmy pełni energii. Gdy jesteśmy zmęczeni i pozbawieni energii, zazwyczaj jest to dużo trudniejsze. Stąd kochający prawdziwie będzie kimś, kto uczy się robić trzy rzeczy ze swoją energią: 1) jest świadomy jej poziomu w każdym momencie; 2) utrzymuje ją na wysokim poziomie; 3) chroni innych przed nadmierną utratą energii. W stanie świadomego snu śniący często czuje obfitość energii, jasność i miłość (całkowitą nieustraszoność), skierowane na swojego przeciwnika we śnie i dzięki tej obfitości może kreować pełne miłości i twórcze rozwiązania konfliktu. W miarę praktykowania i głębszego zrozumienia tych zasad duchowych świadomie śniący potrafi wykorzystać tę samą ostrość umysłu do tworzenia szczęśliwszych dla siebie rozwiązań również w stanie jawy. Dzięki świadomemu śnieniu człowiek po powrocie do stanu jawy często czuje wielki przypływ pozytywnej energii. Dość często świadomie śniący relacjonują, że ten wzrost energii utrzymywał się przez cały następny dzień, a czasami nawet kilka dni po danym śnie. Ten naturalny "wyż" potrafi utrzymywać się tygodniami, miesiącami a nawet latami, jeśli intensywność i moc snu były wystarczająco wysokie. Wiem, że w moim przypadku pewne świadome sny będą mnie inspirować i rozwijać duchowo przez resztę mojego życia. Te inspirujące cechy snów często pomagały mi dostroić się do dobra, miłości i piękna świata fizycznego, kiedykolwiek i gdziekolwiek je napotykałem. Jestem teraz bardziej skłonny wyszukiwać piękno i bardziej je cenić, ilekroć się na nie natknę. Dzięki powtarzalności doświadczenia świadomego śnienia wzrasta motywacja do rozwijania "świadomości transformacyjnej". Ta świadomość transformacyjna charakteryzuje się pewną ilością podstawowych przekonań i postaw wobec życia. Ktoś, kto żywi w sobie te przekonania, jest skłonny twierdzić: 1) wierzę, że istnieje rozwiązanie każdego konfliktu lub problemu; 2) naprawdę wierzę w moją zdolność do rozwoju i zmiany, i oczekuję, że z czasem będę rozwijał się i zmieniał; 3) wierzę, że odkryję wszystkie możliwości przed podjęciem ważnej decyzji; 4) nigdy nie zwątpię ani nie poświęcę podstawowego poczucia własnej wartości, bez względu na to, jaki nacisk świat może na mnie wywrzeć; 5) wierzę, że w konfliktowej sytuacji potrafię równocześnie kochać siebie i swojego przeciwnika. Transformacyjna świadomość to taka, która podchodzi do każdej sytuacji w życiu nieustannie szukając stosownej "twórczej odpowiedzi". Czynię tutaj zasadnicze rozróżnienie między odpowiedzią a reakcją. Reakcja jest instynktownym, automatycznym, nieświadomym zachowaniem, które czasem może być destrukcyjne, jak na przykład zemsta, czy chęć odwetu. Odpowiedź zaś jest świadomym wyborem i jeśli zastosujemy "twórczą odpowiedź" wobec agresora, to istnieje większa szansa na pozytywny dla wszystkich zainteresowanych wynik. W stanie świadomego snu świadomość, że się śni, pozwala śniącemu zapytać: Jakiej twórczej odpowiedzi domaga się ten sen? Ta świadomość znacznie ułatwia śniącemu pytać, szukać i znajdować te twórcze odpowiedzi, w miarę jak porusza się on w swoim świecie snu. I w tym przypadku, poprzez wnioskowanie i naturalne przeniesienie, w pewnym momencie śniący może zacząć wykorzystywać to potężne duchowe narzędzie również na jawie. W obliczu stresującej lub nieprzyjemnej sytuacji w świecie jawy "świadomie śniąca osoba" może mentalnie wycofać się ze swojego otoczenia i afirmować sobie, że będzie rozpatrywać daną sytuację jakby to był sen, po czym może zapytać siebie: Jakiej twórczej odpowiedzi domaga się ta sytuacja? Ta metoda, stosowana świadomie, jest jednym z bardziej kreatywnych i potężnych duchowych narzędzi dostępnych dla rozwoju świadomości zarówno w stanie snu, jak i na jawie. Stosowanie tego narzędzia w obu stanach jest czymś idealnym dla pobudzania świadomości transformacyjnej. W stanie świadomego snu człowiek widzi wyraźnie bezpośredni związek pomiędzy własnymi myślami i manifestujące się rzeczywistością. Wielu z nas już uświadomiło sobie w jakiś tajemniczy sposób, że myśli, które mamy w umyśle, w efekcie tworzą rzeczywistość lub świat, w którym żyjemy. Prędzej czy później nasze myśli i postawy manifestują się na planie fizycznym w jakiejś namacalnej, materialnej formie. Ta starożytna zasada przyczyny i skutku jest jednym z aspektów prawa karmy w tradycji hinduskiej i buddyjskiej. Zasada ta obecna jest również w tradycji chrześcijańskiej. Jak napisano w Nowym Testamencie: "Co człowiek sieje, to i żąć będzie" [List do Galatów 6:8]. Jednakże pomimo tej uniwersalności większości z nas wciąż trudno jest dostrzec rzeczywiste działanie tego duchowego prawa skutku i przyczyny w naszym życiu, ponieważ jego sposób działania jest zwykle zbyt subtelny, by mógł być postrzegany na naszym obecnym, normalnym poziomie świadomości. Ponadto gdy dochodzi do zastosowania tego ważnego prawa w konkretnych momentach życia, okazuje się, że większość z nas jest wyjątkowo zaślepiona troskami własnego ego. Zawsze łatwiej jest zobaczyć, jak prawo to działa w przypadku innych, zwłaszcza jakiejś sławnej czy tragicznej postaci z historii. To prawo karmiczne często wymaga okresu wielu lat, zanim dopełni się na planie fizycznym, zanim przejdzie od przyczyny do skutku, od wewnętrznej myśli do namacalnej rzeczywistości. Tak długi okres czasu może bardzo łatwo wywołać u wielu z nas zwątpienie w skuteczność lub nawet w istnienie tej duchowej zasady. Ale w stanie świadomego snu istnieje specjalny warunek psychologiczny, który usuwa wyżej wymienione bariery percepcji. Posiadając świadomość, że śni, śniący obdarzony jest zarówno kreatywną szybkością, jak i kreatywną mocą swojego umysłu. W pewnych świadomych snach śniący będzie w stanie utrzymywać w umyśle formy myślowe życząc sobie, aby pojawiły się w scenerii snu, po czym będzie obserwował ich natychmiastowe pojawienie się w tej scenerii. W scenerii snu myśl potrafi manifestować się niezwłocznie. W świadomym śnie duchowe, mentalne prawo przyczyny i skutku może działać natychmiastowo, a moc siania i zbierania może być badana i obserwowana. Świadomy sen dostarcza "psychiczno-duchowej technologii" i "psychiczno-duchowego laboratorium", w którym to prawo karmiczne może zostać zastosowane i zaobserwowane bezpośrednio przez samego śniącego. W tej książce przedstawiłem szereg przykładów działania tego procesu w świadomych snach. Powtarzanie się i częste pojawianie się tych samych doznań pogłębiło moją wiarę w ten aspekt prawa karmy i wyostrzyło moje postrzeganie jego działania w życiu innych ludzi. Widzieć znaczy uwierzyć. Doświadczyć znaczy wiedzieć na najgłębszym poziomie. W stanie świadomego snu śniący używając swoich myśli, świadomej woli i wizualizacji może nieraz stworzyć, zburzyć i odtworzyć świat rozpościerający się przed nim. Nie jest wykluczone, że świadomie śniący, którzy praktykują i doświadczają tego procesu wielokrotnie, może setki razy, pewnego dnia, może w niezbyt odległej przyszłości, znajdą sposoby przeniesienia tych mentalnych praktyk do stanu jawy, który większość ludzi krótkowzrocznie nazywa obecnie "światem rzeczywistym". Oczywiście istnieje tutaj wiele ważnych względów natury etycznej, a ci, którzy pragną poważnie badać stan świadomego snu, w pewnym momencie muszą także zastanowić się nad kreatywnym i konstruktywnym wykorzystaniem tego poziomu mocy osobistej. Pewni jogini hinduscy i zaawansowani mistrzowie duchowi przyznają się do posiadania zdolności wykorzystywania i manifestowania tych twórczych mocy na planie fizycznym. Na przykład Paramahansa Yogananda w swojej książce Autobiografia jogina przytacza epizod z życia Lahiri Mahasaya, hinduskiego jogina, który potrafił za pomocą wizualizacji stworzyć pałac w Himalajach, wykorzystywać go do zaspokojenia resztek pragnień swojego ego, po czym zdematerializować go zgodnie z wolą, gdy już go nie potrzebował [Yogananda Paramahansa, Autobiografia jogina, str. 275 i dalej]. Takie relacje wydają się większości ludzi Zachodu absolutnie niewiarygodne, a jednak opierając się na pewnych doświadczeniach z własnych świadomych snów jestem skłonny wierzyć, że te relacje są prawdziwe. Moje własne doświadczenia w świadomym śnieniu sprawiły, że daję coraz większą wiarę relacjom Yoganandy i innym podobnym twierdzeniom duchowych tradycji Wschodu. Doszedłem do wniosku, że świadome śnienie może stać się bezpiecznym terenem treningowym dla początkowych i zaawansowanych praktyk duchowych. Jest to miejsce, w którym praktykujący duchowość mogą pracować i bawić się prawami umysłu i ducha, które rządzą subtelnymi sferami. Jest to stan, w którym możemy też poznawać i pozbywać się licznych przywiązań ego, dawnych pożądań karmicznych i innych przeszkód, które muszą zostać usunięte, aby wspomóc nasz rozwój duchowy. Świadome śnienie zazwyczaj wzmaga spontaniczność i witalność naszych doznań sennych. Jednym z najczęstszych zarzutów, jaki ludzie wysuwają przeciwko świadomemu śnieniu, jest to, że świadomość we śnie zmniejszy spontaniczność snów. Niektórzy wahają się ingerować w tworzywo swoich snów w jakikolwiek sposób, bojąc się, że powstrzymają lub zakłócą spontaniczne przesłania nieświadomości. Boją się, że świadomość we śnie stanie się kolejnym narzędziem ego, które stłumi lub osłabi prawdziwe przesłania, jakie nieświadomość próbuje przekazać świadomemu umysłowi. Sądzę, że ta obawa ma swoje uzasadnienie. Przyszli świadomie śniący będą musieli zmierzyć się z tym zagadnieniem i zbadać je dokładnie, głównie na podstawie własnych, osobistych doświadczeń. Wierzę, że gdy to zrobią, to prawdopodobnie odkryją to, co mile zaskoczony odkryłem ja sam – że ten szczególny problem ma bardziej charakter teoretyczny niż praktyczny i że w praktyce te przewidywane obawy nie sprawdzą się. Na początku mojego eksperymentu również miałem pewne wątpliwości i wahania co do świadomego wpływania na treść moich snów. Jednakże opierając się na własnych doznaniach odkryłem, że świadome śnienie nie działa ani jako czynnik hamujący nieświadomość, ani też świadomość, że się śni, generalnie nie wchodzi we wrogie relacje z elementami scenerii snu, po to, by je usunąć, wypaczyć dla zaspokojenia ego, lub też po to, żeby manipulować nimi w jakiś szkodliwy sposób. Zazwyczaj w większości moich świadomych snów świadomość, że się śni, charakteryzowała się głównie rozszerzeniem świadomości i to takim, które raczej wyzwalało, aniżeli powściągało spontaniczność nieświadomości. Weźmy na przykład mój świadomy sen "Magiczny Królik" omawiany w rozdziale drugim. Kiedy zdołałem w nim z powodzeniem nakazać mentalnie, aby sceneria snu wytworzyła królika, nastąpiła nagła zmiana obrazu i ujrzałem unoszącego się nade mną orła z rozpostartymi skrzydłami. Tak nieświadomość zademonstrowała swoją zdolność potwierdzenia siebie, całkowicie usunęła scenę z królikiem i nagle przedstawiła mi nowy obraz. Działo się tak wielokrotnie w wielu moich świadomych snach. Mówiąc krótko, dzięki powtarzającym się doświadczeniom dowiedziałem się, że świadome śnienie wzmaga spontaniczność snu, gdyż wnosi do niego własną, szczególną formę wyższej świadomości. Przekonałem się też, że świadome śnienie nie tłumi wolności ani kreatywnej siły nieświadomości. A zatem zupełnie nie potwierdziły się moje początkowe wahania i obawy co do tych możliwych niebezpieczeństw. Świadome śnienie umożliwia naturalne doznanie ekstazy [słowo ekstaza pochodzi od starożytnego greckiego ekstasis, co oznacza "bycie w oddaleniu". Stąd doświadczyć ekstazy, znaczy być w jakimś szczególnym momencie z dala od zwykłych, ludzkich doznań i być na zewnątrz lub chwilowo poza zwykłą świadomością. W pewnych przypadkach, takich jak stany transu mistycznego, oznacza to, że świadomość danej osoby może zostać w pewien sposób chwilowo oddzielona od ciała fizycznego]. Określam to doświadczenie jako "naturalne", ponieważ nie jest wywołane narkotykami ani żadnego rodzaju chemikaliami. Świadome śnienie wydaje się być wywoływane głównie przez szczególne połączenie gotowości emocjonalnej i chęci wejścia w stan świadomego śnie-nia. Ekstaza, o której mówię, zdaje się dotyczyć całej gamy ludzkich możliwości, od rozkoszy zmysłowych, nieopisanych seksualnych orgazmów i przyjemności po szczyt mistyczno-duchowych doznań i wszystko, co ludzie mogą sobie wyobrazić. Liczne przykłady tych ekstatycznych doznań sennych są opisane w niniejszej książce oraz w pracy Patrycji Garfield Pathway to Ecstasy: The Way of the Dream Mandala. Jednym z produktów ubocznych mojej pracy ze świadomymi snami jest pogłębienie własnego rozumienia wartości i roli ekstazy w życiu ludzi. Zacząłem doceniać fakt, że istoty ludzkie potrzebują ekstazy w tej czy innej formie. Niektórzy mogą potrzebować bardziej, inni mniej, ale sądzę, że każdy w pewnym stopniu jej potrzebuje. Niektórzy będą szukać jej w tej formie, inni w innej. Ekstaza ma wiele form. Bez ekstazy ludzkie ego, zarówno indywidualne jak i zbiorowe, szybko staje się związane i ograniczone w obrębie jakichś zwyczajnych doznań, które w końcu okazują się zbyt zniewalające i ograniczające dobre samopoczucie. Wydaje się, że ludzie potrzebują tych specjalnych chwil, kiedy ego może przeżyć wyzwolenie i wyrwać się ze zwykłych ograniczeń swojej "rzeczywistości". Te chwile są radosne, inspirujące i odżywiające ludzkiego ducha. Bez nich życie łatwo stałoby się przeraźliwie puste. Stan świadomego śnienia ma zdolność ofiarowywania ludziom ekstatycznych i poszerzających świadomość doznań różnego rodzaju i na różnych poziomach. Podstawową korzyścią wynikającą z uprawiania świadomego śnienia jest szansa osiągania z większą częstotliwością i intensywnością ekstatycznego stanu świadomości. Z początku, gdy badacz zaczyna poznawać swoją przestrzeń wewnętrzną, może on często budzić się nagle ze snu, gdy tylko pojawia się świadomość, że śni. Zazwyczaj tak się dzieje, gdyż uzyskanie takiej świadomości spowoduje tak potężny wstrząs energetyczny w umyśle śniącego, że może go to wytrącić z przeżywanego snu i obudzić. Ale dzięki właściwym intencjom i ciągłej praktyce cierpliwy badacz może oswoić się z tym początkowym wstrząsem energetycznym i nauczyć się pozostawać dłużej świadomym we śnie. Zachowując dyscyplinę stopniowo można zwiększać swoją zdolność do świadomie śnionej ekstazy, to znaczy wytrzymywać i przetwarzać wewnętrznie dłuższe i bardziej skomplikowane sny, jak również wytrzymywać sny, które mają wyższy poziom energii i intensywności. Wydaje się, że niezbędnym warunkiem wstępnym w celu doznania ekstazy w stanie świadomego snu jest wykształcenie pewnego rodzaju "psychiczno-duchowej muskulatury" lub wewnętrzne wzmocnienie. Prawdopodobnie byłoby to też pożądanym skutkiem ubocznym dla świadomie śniącego, który przez lata nieustannie praktykowałby tę metodę osobistego rozwoju. Najpełniejszą integracją wszystkich tych doświadczeń wydaje się być zjednoczenie stanu świadomego snu ze stanem jawy – stanem, który nazywamy normalną świadomością. To całkowicie naturalne, że zaznawszy smaku świadomego śnienia człowiek będzie chciał znajdować się w tym stanie coraz częściej i w końcu zapragnie przebywać w nim stale. W końcu świadomie śniący prawdopodobnie będzie chciał żyć świadomie i zechce wykorzystać taką możliwość. Na tym etapie człowiek będzie poszukiwał możliwości przejścia od chwilowych "wzlotów" do trwałego "odlotu", i od "stawania się świadomym" do "bycia świadomym". Ten zintegrowany poziom istnienia prawdopodobnie jest podobny i może być porównywany z odmiennymi stanami satori lub samadhi, opisywanymi w dziełach pewnych filozofów i duchowych nauczycieli Wschodu. Sądzę, że jako duchowo rozwijająca się kultura pewnego dnia będziemy mieli potrzebę omówienia i oceny tych możliwości, gdy już wystarczająca ilość ludzi będzie przez odpowiedni czas praktykować świadome śnienie i świadome życie. Sądzę, że pewnego dnia czas i wytrwała praktyka będą nam mogły wiele na ten temat powiedzieć, ale w chwili obecnej musimy ocenę odłożyć na przyszłość. Na zakończenie muszę powiedzieć, że – w miarę jak rozmyślałem nad całością swojego eksperymentu – określenia świadome śnienie, wyższa świadomość, oświecenie, jasność, ekstaza, przyjemność, radość i ożywienie stały się dla mnie synonimami. Tego właśnie dotyczył mój eksperyment – zwiększenia udziału radości i przyjemności w moim życiu. Jak powiedział kiedyś Leon Bloy: "Radość jest nieomylnym znakiem obecności Boga". Ponieważ świadomy sen jest radością, sam w sobie jest nagrodą i korzyścią, czystą i prostą. Wstecz / Spis Treści / Dalej 12. Rozszerzając kręg: dostępność świadomego snu Kiedy dochodzimy do ostatniego momentu tego życia i patrzymy na nie wstecz, jedyną rzeczą, jaka będzie miała znaczenie, jest: Jaka była jakość naszej miłości? Richard Bach Czy dla przeciętnego człowieka świadomy sen jest łatwo osiągalny? Z tego, co wiem dzięki własnym doświadczeniom, lekturze i profesjonalnym rozmowom, wynika, że odpowiedź wydaje się brzmieć: "ogólnie rzecz biorąc, tak". Wielu ludzi opisuje pojawianie się spontanicznych świadomych snów w różnych okresach życia, bez żadnego specjalnego pragnienia albo zamiaru z ich strony, aby uzyskać świadomość we śnie. Wiele dzieci, z którymi rozmawiałem, opowiada, że one również podczas snu są świadome tego, że śnią, a nawet uważają to doznanie za tak powszechne, że często dziwią się, dlaczego zjawisko to powinno zasługiwać na jakąś specjalną uwagę. Niektórzy dorośli również wyrażają ten rodzaj niewinnego zakłopotania mówiąc, że są regularnie świadomi śnienia podczas swoich snów, ale nigdy nie przywiązywali szczególnego znaczenia, wagi czy wartości do tego wewnętrznego procesu. Przypominają mi się tutaj początki przemysłu naftowego, nieco ponad sto lat temu, gdy wielu ludzi wiedziało o istnieniu ropy naftowej. Z pewnością od czasu do czasu zauważali czarny, lepki płyn, który w pewnych miejscach wyciekał z ziemi, ale wątpili, czy ma jakąkolwiek wartość lub praktyczne znaczenie, a już na pewno nie posiadali odpowiedniej wiedzy, by go rafinować. Wtedy na scenę wkroczył John D. Rockefeller ze swoją wizją przyszłości ropy naftowej – ciąg dalszy tej opowieści jest wszystkim znany. Jedno z najbardziej powszechnych pierwszych pytań, jakie zadają studenci na temat świadomego śnienia, to: Czy można, jeśli się tego pragnie, nauczyć się śnić świadomie? Według drą Stephena LaBerge'a, który prowadził szerokie badania nad świadomymi snami w laboratorium snu na Uniwersytecie Stanford, odpowiedź i tym razem brzmi "ogólnie rzecz biorąc, tak". Dostępne są liczne metody i techniki uczące zwykłych śniących, jak stać się świadomie śniącymi. Wiele z tych metod opisałem w Części I tej książki. Zgodnie z odkryciami drą LaBerge'a, jak również moimi własnymi, wydaje się, że silne, szczere pragnienie uzyskania świadomości, że się śni, zazwyczaj jest pierwszym wymaganym warunkiem takiej nauki. Czytelników, którzy życzą sobie przejrzeć zwięzłe streszczenie metod i technik wywoływania świadomego snu, odsyłam do rozdziału szóstego ostatniej książki LaBerge'a Lucid Dreaming i do dodatku we wcześniejszej pracy Sparrowa Lucid Dreaming: Dawning of the Clear Light. Wkrótce po tym, gdy świadome sny zaczęły zdarzać mi się regularnie, postanowiłem zorganizować seminarium, aby uczyć innych o możliwościach stanu świadomego śnienia. Byłem tak zdumiony i podekscytowany moim eksperymentem, że zapragnąłem podzielić się nim z innymi i zobaczyć, jak na to zareagują. Zaplanowałem szesnastogodzinny kurs i w latach 1981-1982 uczyłem w czterech różnych małych grupach. Kurs ukończyło około dwudziestu pięciu osób. Większość studentów stanowili dorośli w wieku od 25 do 60 lat, którzy studiowali i pracowali ze mną już wcześniej w różnych innych grupach i na warsztatach śnienia. Rezultaty tego krótkiego kursu były zróżnicowane. W czasie ośmiotygodniowego kursu siedmiu studentów opisywało pojawienie się dwóch lub więcej świadomych snów, podczas gdy pozostałych osiemnastu zanotowało niewielkie, lub nie zanotowało żadnych zmian w swoim "sennym" życiu. Jednakże troje studentów spośród tych osiemnastu miało pierwsze świadome sny później, po ukończeniu kursu. Nie prowadziłem systematycznych badań nad późniejszymi rezultatami uzyskanymi przez uczestników kursu. Okoliczności tego przedsięwzięcia nie były takie same dla nich wszystkich. Każdy ze studentów decydując się na kurs miał swoje własne pragnienia i motywacje, i inaczej wykonywał ćwiczenia zadane do domu, i inaczej stosował podstawowe metody wizualizacji i auto-hipnozy, żeby wywołać świadome sny. Nie analizowałem pod względem naukowym żadnych początkowych rezultatów, ponieważ z założenia nie było to moim pragnieniem ani celem nauki w grupach. Moim głównym pragnieniem było pogłębienie własnego rozumienia moich doświadczeń, dzielenie się nimi z innymi i sprawdzenie, czy inni mogą osiągnąć podobne rezultaty. Niektórym studentom się to udało, innym nie. Mam własną opinię na temat tej różnicy. Uważam, że zależała ona od różnic w wewnętrznej gotowości każdej z osób, które zbliżały się do stanu świadomego snu. Teraz sądzę, że świadomy umysł nie zawsze wie o tej gotowości. Dla niektórych osób wewnętrzna gotowość pozostaje głównie w sferze nieświadomości i trudno jest ją rozpoznać z całą pewnością. Jeśli osoba nie jest wystarczająco gotowa, by wejść w stan świadomego śnienia, wtedy prawdopodobnie takie wejście nie nastąpi. Z drugiej strony, jeśli osoba jest gotowa na tego rodzaju poszerzenie świadomości we śnie, wtedy łatwo może się to zdarzyć i może nawet zdarzyć się spontanicznie, bez żadnego wywoływania czy specyficznego szkolenia. Istotnym pytaniem pozostaje zatem: Skąd ktoś ma wiedzieć, czy jest już gotów do uprawiania świadomego śnienia? Najlepszą odpowiedzią, jaką jestem w stanie udzielić, będzie powołanie się na własne doświadczenia. Moje poczucie wewnętrznej gotowości, jak sądzę, rodziło się w dwóch etapach. W pierwszym etapie zostałem poinformowany teoretycznie na temat świadomego śnienia przez czytanie i rozmowy ze znawcami tematu oraz studentami, którzy również interesowali się snami. Byłem zaintrygowany możliwościami świadomych snów i zdarzały mi się one od czasu do czasu. Te sporadyczne, spontaniczne wybuchy psyche były dla mnie tak piękne i satysfakcjonujące, że stopniowo zapragnąłem mieć ich więcej. W drugim etapie zaczęło nawiedzać mnie dziwne, trudne do określenia uczucie wewnętrznej gotowości. Szczegółowo opisałem tę zmianę nastawienia w rozdziale drugim i dziewiątym tej książki. Sądzę teraz, że ta subtelna zmiana była głosem nieświadomości, stopniowo przenikającym do mojej świadomości i mówiącym mi: "Nadszedł czas". Mimo że nie potrafię wiele powiedzieć na temat tego poczucia wewnętrznej gotowości, to jednak wierzę, że dobrze jest, kiedy ludzie dowiadują się, badają i chcą wywoływać świadome sny. Wydaje się, że pewne świadome, gruntowne przygotowanie terenu może z powodzeniem stać się wstępem do uzyskania wewnętrznej gotowości. Wniosek ten opieram głównie na własnym doświadczeniu i na wypowiedziach tych studentów, którym jakiś czas po kursie zdarzyły się pierwsze świadome sny. W istocie wydaje się, że możemy zawczasu przygotować umysł do uprawiania świadomego śnienia, a później ochoczo, z całą otwartością musimy czekać na odpowiedź nieświadomości, jeśli kiedykolwiek nadejdzie. Uważam, że ostateczne słowo w tym procesie należy do nieświadomości. Spośród siedmiu osób, u których pojawiły się świadome sny w czasie ośmiotygodniowego kursu, jedna już przed rozpoczęciem kursu regularnie śniła świadomie. Jednak z pomocą grupy zdołała zwiększyć częstotliwość świadomych snów oraz poprawić ich jakość. Wszyscy ci studenci zauważyli, że ich świadome sny były zdecydowanie jakościowo różne od ich normalnych, zwykłych snów. Zazwyczaj opisywali swoje świadome sny jako radośniejsze i przyjemniejsze, bardziej emocjonujące i zadowalające niż zwykłe sny. Zwykle sny te były opisywane jako bardziej żywe niż świadomość jawy, lub "bardziej rzeczywiste niż prawdziwe życie". Częstokroć po przebudzeniu się ze świadomego snu ci nowi świadomie śniący byli przepełnieni silnymi uczuciami osobistej mocy i ogromną energią, co przenosiło się do świata jawy przynosząc spore korzyści. Niektórzy opisywali świadome sny, w których przyjemność seksualna i orgazm były tak intensywne i satysfakcjonujące, że przekraczały rozmiarem seksualnego zaspokojenia wszystko, czego kiedykolwiek zaznali podczas stosunku na jawie. Te opisy potwierdzają wiarygodność wielu potężnych, orgazmicznych świadomych snów przedstawionych przez Patrycję Garfield w jej książce "Ścieżka do ekstazy" [Patrycja Garfield Pathway to Ecstasy: The Way of the Dream Mandala]. Prawie wszyscy studenci mówili, że doświadczali w swoich świadomych snach latania i/lub lewitacji, które często zaczynały się wraz z uzyskiwaniem świadomości, że się śni. Te sny o lataniu i lewitacji były również całkiem przyjemne i nagradzające. Jednym z najbardziej interesujących zjawisk związanych z wywoływaniem snów jest tak zwany "efekt pierwszej nocy". Pewna ilość ludzi doświadcza go, kiedy zaczyna używać autohipnozy lub innych technik sugestii w celu wywarcia wpływu na treść lub jakość swoich snów. Efekt pierwszej nocy jest natychmiastową odpowiedzią na moc sugestii, że pierwszej nocy po podaniu sugestii nieświadomy umysł śniącego stworzy sugerowany typ snu. Poniższy zwykły sen jest interesującym przykładem efektu pierwszej nocy. Śniąca, Angela, jest czterdziestoparoletnią kobietą, która uczestniczyła w zajęciach jednej z moich grup śnienia kilka lat temu. Przed kursem miewała od czasu do czasu świadome sny. Gdy zaczęła chodzić na zajęcia, zdawała się być bardzo zainteresowana rozszerzaniem tego aspektu jej świata snów. Sen "Złoty eliksir" przyśnił się jej pierwszej nocy po pierwszym spotkaniu grupowym. Pod koniec pierwszego spotkania przeprowadziłem z grupą ćwiczenie głębokiej relaksacji i wizualizacji używając jako klucza do wywołania świadomych snów techniki Castanedy, polegającej na znajdowaniu we śnie własnych rąk. Złoty eliksir, 15 października 1981 roku Jestem w perfumerii eleganckiego sklepu. Próbuje wybrać sobie nowy zapach. Na szklanej półce stoją dwie buteleczki. Jedna mniejsza o nieokreślonym wyglądzie i druga, większa, kryształowa buteleczka zawierająca zloty płyn. Sprzedawczyni odchodzi, a ja podejmuje decyzje. Najpierw podnoszę mniejsza buteleczkę i wącham jej zawartość. Jestem rozczarowana słodkawym zapachem i wodnistą substancja. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle zastanawiałam się, czy ją kupić. Buteleczka wymyka się z moich rak na twardą, kafelkową podłogę. Na szczęście obyło się bez szkód, a sprzedawczyni nie zauważyła mojej gafy. Ostrożnie umieszczam mniejszą buteleczkę na szklanej półce. Tym, czego potrzebuję, jest kryształowa buteleczka! Przyciąga mnie jej piękno i chcę ją mieć. Ale gdy tylko podnoszę ją, wyskakuje mi z rąk i spada na podłogę. Jestem przerażona, widząc jak kawałki kryształu lecą na lewo i prawo. "Co ja zrobiłam?" – myślę ze strachem. Z zakłopotaniem podnoszę delikatnie buteleczkę. Teraz trzymam ją w dłoni. Pomimo upadku wygląda, jakby była cała. Złoty płyn jest widoczny, ale nie wycieka. Jest nietknięty! Wiem, że nie można wymknąć się ze sklepu bez przyznania się sprzedawczyni do przestępstwa. Jednakże ona zdaje się nie przejmować całą tą sprawą. – Nie martw się – mówi – tak długo, jak złoty płyn nie wyciekł, nie ma nic straconego. Poza tym to jest magiczny kryształ i z łatwością wyleczy sam siebie. Umieszcza kryształową buteleczkę na szklanej półce obok mniejszej buteleczki. Teraz cały sklep jest wypełniony niebiańskim zapachem złotego eliksiru. Patrzę tęsknie na buteleczkę. – Szkoda, że nie stać mnie na te buteleczkę perfum – mruczę w odpowiedzi – ale 75 dolarów to za drogo. Kiedy podczas naszego drugiego spotkania Angela opisała ten sen grupie, wydawała się być nieco niepewna co do jego ważności i przesłania. Na szczęście natychmiast dostrzegłem jego znaczenie. Był to sen przedświadomy, ponieważ we śnie Angela patrzyła na pękniętą, a równocześnie nietkniętą kryształową buteleczkę leżącą na jej dłoni. W tym śnie Angela wyraźnie widziała swoją rękę, ale nie uzyskała dzięki temu świadomości, że śni. Po prostu przegapiła swój klucz. Gdy zwróciłem jej na to uwagę, jej oczy zaświeciły się jasno, a reszta grupy zareagowała radością. Technika sugestii zadziałała u niej już pierwszej nocy i w tym przypadku śniąca powinna uzmysłowić sobie, że nie dostrzegła klucza. Następnym krokiem w tym procesie będzie dla niej zobaczenie rąk w przyszłych snach i rozpoznanie tego klucza w stanie snu. W miarę jak kontynuowaliśmy badanie symboliki jej snu, Angela zaczęła zdawać sobie sprawę, że poważnie traktuje zbliżanie się stanu świadomego snu. Potwierdziła, że złoty eliksir był trafnym symbolem szczególnego piękna, które przenikało całe jej życie dokładnie tak, jak we śnie niebiański zapach perfum wypełniał cały sklep. Kiedy Angela poskładała fragmenty snu, zobaczyła, że tak jak każdy, kto kiedykolwiek rozważał możliwość zbliżenia się do światła, tak ona też musi przemyśleć i przełamać swoje wewnętrzne opory i ambiwałencję wobec tej podróży. Jej "wypadek" we śnie oczywiście nie był wypadkiem, lecz raczej znaczącym wydarzeniem. W jej śnie kryształowa buteleczka, pojemnik zawierający drogocenny złoty eliksir, po prostu wyskoczył z jej ręki. Angela, tak jak każdy w świadomej podróży duchowej, czasami będzie nieuchronnie doświadczać nieuchwytności łaski, która wymyka się z rąk. Jak każdy inny będzie na swej drodze popełniać błędy i nieświadome gafy. Te "błędy" i "wypadki" są nieuniknioną i niezbędną częścią jej podróży, jak również częścią podróży każdego innego człowieka. Nie sposób ich całkiem uniknąć. Ta podróż, tak jak we śnie, jest znaczona cudami. Na końcu buteleczka została w jakiś cudowny sposób naprawiona i nie była już uszkodzona. W tym śnie przebaczenie, największy ze wszystkich cudów, było również dostępne w obfitości. Aby je otrzymać, śniąca musiała się jedynie otworzyć. Sen kończy się doskonałym akcentem, który wyraźnie podkreśla klasyczną ambiwałencję, z jaką każdy poszukujący musi się uporać zamierzając wejść w stan świadomego śnienia: tęskne pragnienie czegoś, a zarazem opór przed zapłaceniem za to wysokiej ceny. "Czy mnie na to stać?" – nie jest właściwym pytaniem. Najtrafniejszym pytaniem okazującym nasze największe skupienie na tym problemie jest: "Czy będzie mnie na to stać?" – zadawane, kiedy zaczynamy zastanawiać się, jakie podstawowe zmiany w nasze życie może wnieść stan świadomego śnienia i czy każdy z nas jest skłonny za to zapłacić. Takie były niektóre refleksje i obserwacje, którymi dzieliliśmy się z Angela badając jej sen. Była bardzo chłonna i przyjęła tę pomoc grupy w duchu otwarcia i refleksji. Osiem nocy później, krótko po drugich zajęciach, Angela miała świadomy sen, który trafnie zatytułowała: "Na treningu". Na treningu, 23 października 1981 roku Obserwuje futbolistów na boisku. Są ubrani w jasnoniebieskie i żółte stroje i stoją w równym szeregu. Kapitan drużyny żongluje piłka przerzucając ja z ręki do ręki. Widać, że aż pali się do gry, ponieważ niecierpliwie przeskakuje z nogi na nogę. Na dany sygnał startuje i patrzę jak biegnie wzdłuż linii dookoła boiska. Teraz zbliża się do mnie. Jestem zafascynowana, jak zręcznie bawi się piłka. Jego ręce zdaję się poruszać jak błyskawica! Nagle uświadamiam sobie, że śnię! To jest sen i ja go śnię! Jestem bardzo podniecona i biorę piłkę sądząc, że potrafię dokonać podobnego żonglerskiego wyczynu. Ale moje podniecenie czyni piłkę mniej wyraźna i czuję, że nie będę w stanie jej utrzymać... lub nie starczy mi czasu na doświadczenie tej nowej mocy. Patrzę w górę na sufit i postanawiam, że muszę spróbować latania, gdy mam jeszcze taka okazję. Nie mam pojęcia, jak to zrobić, ale odbijam się od podłogi i ku memu zdumieniu unoszę się w kierunku sufitu. Szok z powodu sukcesu sprawia, że nieruchomieję. Sufit jest bardzo biały, jego jasność razi moje oczy. Czuję się zdezorientowana i mam mdłości. Zamykam mocno oczy. W tym momencie budzę się przerażona. Zważywszy na ogólny kontekst jej świata snów i jej zamiar zostania świadomie śniącą, uznałem, że ten sen był dla Angeli nagrodą. We śnie jej uwagę mocno i wielokrotnie przyciągały ręce głównego gracza. Jego niezwykła zręczność manualna fascynowała ją. W momencie, gdy jego ręce zaczęły poruszać się jak błyskawica, nagle uświadomiła sobie, że śni – używając rąk futbolisty jako klucza do uzyskania świadomości, że śni. Uzyskawszy tę świadomość Angela poczuła w sobie moc i eks-cytację i zaczęła przejmować kontrolę nad snem. Sposób, w jaki uprzytomniła sobie, że śni, był klasyczny: "To jest sen i ja go śnię". Jej poczucie "ja" było tu istotne, ponieważ przeniosło jej świadomość na wyższy niż wcześniej poziom indywidualnej, twórczej mocy. W tym momencie świadomego snu, biorąc piłkę i próbując żonglerskich wyczynów, Angela zaczęła wykorzystywać swoją moc w różny sposób. Niestety, podobnie jak doświadczyło tego już wielu świadomie śniących na początku swojego rozwoju, ogarnęło ją podniecenie i moc, i przestała wyraźnie postrzegać scenerię snu. Z powodu napływu tych emocji obraz piłki rozmazał się i Angela zaczęła tracić stabilność stanu świadomego snu. Napływ emocji we śnie wywołał też poczucie presji czasu – Angela wolała latać, zamiast żonglować piłką. Czuła, że musi się zdecydować. Jej latanie okazało się sukcesem, co pociągnęło za sobą dalsze radosne emocje, szok sukcesu, po którym nastąpiło unieruchomienie. Na końcu potężny przypływ emocji połączony z dezorientacją i mdłościami spowodował, że ciało, jakie Angela miała we śnie, znieruchomiało. Silny lęk, który czuła po przebudzeniu, nie jest czymś niezwykłym w takich okolicznościach. Ten lęk był istotną, a nawet zdrową częścią jej procesu uczenia się, ponieważ stan świadomego śnienia zachęca nas, byśmy świadomie rozpoznawali i stawili czoło każdemu z naszych lęków. Kiedy Angela pogrążyła się w doznaniu własnej mocy w tym śnie, opanował ją także strumień wewnętrznych emocji. Sen wyraźnie demonstrował typowe, podniecające i rzucające wyzwanie możliwości, na które zwykle można się natknąć podczas wkraczania w stan świadomego śnienia. Byłem zadowolony z eksperymentu Angeli ze świadomym śnieniem, a ona była zadowolona z samej siebie. Był to dla niej obiecujący początek. Jej "trening" w świadomym śnieniu zaczął się na serio. Kolejnego interesującego przykładu świadomego snu dostarczył mi mój przyjaciel i współpracownik, George. George jest wyświęconym pastorem prezbiteriańskim w miejscowym kościele w Marin County. Przez lata obaj byliśmy członkami małej grupy fachowców, pastorów, psychoterapeutów i wychowawców, którzy spotykali się regularnie, aby omawiać swoje sny. Od początku naszej znajomości George'a i mnie łączyło szczególne zainteresowanie świadomym śnieniem i duchowym wymiarem pracy ze snami. Obaj regularnie wykorzystywaliśmy sny w medytacji zalecając naszym klientom i parafianom robienie tego samego. Ponadto George miał jedno specjalne pragnienie związane ze świadomym śnieniem. Bardzo chciał spotkać Jezusa w jednym ze swoich świadomych snów i odbyć z Nim długą, poważną rozmowę. Pewnego razu po Święcie Dziękczynienia w 1984 roku George i ja przeprowadziliśmy długą, ożywioną rozmowę, dzieląc się poglądami i doświadczeniami na temat świadomego śnienia. Opowiedział mi o długim śnie, który miał rok wcześniej, najpiękniejszym i najbardziej podniecającym śnie, jaki kiedykolwiek mu się zdarzył. Oto opis tego snu: Wchodzę do dużego, starego budynku. Jest skomplikowany, wielopiętrowy i ma wiele, wiele pokojów. Wypełniony jest pięknymi meblami i jest bardzo elegancki. Wchodzę i idąc korytarzem widzę lustro na ścianie i stojącą przy nim nieznaną damę. Gdy patrzę w lustro, przypomina mi się coś, o czym raz dyskutowałem ze Stephenem LaBergem i nagle uzyskuję świadomość, że śnię [podczas poprzedzającego ten sen spotkania na jawie z doktorem LaBergem George mówił o swoim niespełnionym pragnieniu spotkania i rozmowy z Jezusem w świadomym śnie. LaBerge sugerował Georgowi, żeby zaczął od patrzenia na siebie w lustrze, aby uzyskać świadomość, że śni, a później w następnych snach stworzył pragnienie spotkania z Jezusem]. Mówię od siebie: "Ach! Świadomy sen!" Patrzę w lustro, obraz jest zamazany, chociaż mogę powiedzieć, że jest to moje prawdziwe odbicie. To, co naprawdę mam ochotę zrobić, to zbadać siebie z bardzo bliska i spojrzeć w głąb siebie, we własne oczy. Jednak im bardziej tego próbuję, tym bardziej lustro robi się zamglone. Próbuję oczyścić lustro myśląc: "Chcę, żeby lustro było czyste" [George doświadczył twórczej mocy manifestowania się jego myśli w kilku poprzednich świadomych snach. W tych snach potrafił stworzyć scenerię po prostu myśląc o niej lub wizualizując jej istnienie] jednakże im bardziej próbuje, tym bardziej robi się zamglone. W końcu mówię do siebie: "Dobra, zapomnij o tym!" Patrzę teraz na damę stojąca obok lustra i myślę sobie: "Nie chce, żeby tu była. Chce, żeby była tu Linda" [Linda była kobietą, którą wtedy znał i którą poślubił rok później]. W chwili, gdy tak myślę, kobieta zamienia się w Linde. Teraz mówię do Lindy: "To jest świadomy sen i chcę wyjść na zewnątrz przez ścianę". Podchodzę więc do ściany i przekładam przez nie rękę, aby zobaczyć, czy mogę przez nią przejść i rzeczywiście mogę. Robię krok przez ścianę i odwracam się czekając, aż Linda przejdzie, ale ona nie potrafi przejść. Sięgam więc przez ścianę, chwytam Linde za rękę i przeciągam ja na drugą stronę. Teraz idziemy pod górę chodnikiem w typowej dzielnicy willowej San Francisco. Idziemy po lewej stronie ulicy i Linda zaczyna podskakiwać jak dziecko, wesoło i niefrasobliwie, powtarzając bez przerwy w wielkim podnieceniu: "Świadomie śnimy! Świadomie śnimy! Świadomie śnimy!" Jej radość sprawia, że czuję się bardzo dobrze. Widzimy przed sobą po prawej stronie ulicy sale konferencyjną i postanawiamy wejść do środka. Kiedy zaczynamy wchodzić po schodach, mówię do Lindy: "Zaczekaj chwilę. To jest świadomy sen. Nie musimy wchodzić po schodach. Możemy po prostu polecieć!" Po tym stwierdzeniu lecimy w górę schodów, w kierunku sali konferencyjnej. Wewnątrz sala świeci pustkami, trwa jakieś przedstawienie. Wchodzimy schodami do góry, żeby znaleźć miejsce, z którego moglibyśmy je obejrzeć. Jakiś człowiek wstaje ze swojego miejsca, rozmyślnie i agresywnie stając nam na drodze. Mówię sobie: "To jest świadomy sen i nie może mi się stać nic złego, wobec tego zamierzam kopnąć tego faceta w jaja". Pomyślawszy tak kopię go w genitalia, a on zwija się w konwulsjach z wielkim krzykiem [George dodał tu komentarz, że w zwykłym życiu na jawie zachowałby się bardzo dyplomatycznie, gdyby ktoś stanął mu na drodze w taki grubiański sposób. Ale we śnie zachował się inaczej i natychmiast wyładował swoją agresję na przeciwniku]. Wspinamy się dalej po schodach na samą górę. Gdy dochodzimy na szczyt schodów, postanawiamy jednak nie zostawać na przedstawieniu i wychodzimy na zewnątrz. Teraz jesteśmy na ulicy w dzielnicy handlowej z wieloma sklepami. Wszystkie sklepy są zamknięte. Idziemy prawą stroną ulicy i zaglądamy do jednego ze sklepów. Jest to galeria sztuki. Na ścianach wiszę obrazy, a na podłodze widzę szczególne rzeźbę spoczywającą na małym postumencie. Otacza ją mały, ozdobny płotek. Mówię do Lindy, że zamierzam wejść do środka, aby obejrzeć tę rzeźbę. Przechodzę przez szybę okienną, przyglądam się rzeźbie z bliska i wtem przypominam sobie: "Ach, to, czego naprawdę chcę w świadomym śnie, to porozmawiać z Jezusem!" Siadam i zaczynam medytować używając tej samej techniki, jakiej używam w moich regularnych medytacjach. Zaczynam mieć podobne doświadczenia jakie miewam w głębokiej medytacji, to znaczy przypominam sobie przeszłe wcielenia [George dodał tutaj, że bardziej było to uczucie niż przypomnienie, bardzo podobne do przechodzenia przez duże papierowe koło, by pozostawić starą rzeczywistość za sobą i wedrzeć się w nową rzeczywistość po drugiej stronie] i pamiętam przeszłe żywoty z Linda. Wtedy przypominam sobie o Lindzie i mówię do siebie: "Chwileczkę! Ciekaw jestem, czy Linda potrafiła przejść przez okno." Otwieram więc oczy i spoglądam do tyłu. Oczywiście, Linda nie potrafiła przejść. Wstaję i podchodzę do okna. Wyciągam rękę i próbuję przeciągnąć Linde przez szybę. W tym momencie tracę świadomość, że śnię i powracam do zwykłego snu. Po kilku chwilach budzę się. Rozkoszowałem się wypytując George'a o szczegóły tego snu, głównie dlatego, że okazywał on w stosunku do niego tyle entuzjazmu, a także z powodu wielu bogatych i różnorodnych doświadczeń, które ten sen ofiarowywał. Spytałem George'a, jak wykorzystał ten sen na jawie, a jego pierwszą odpowiedzią było, że wcale go nie interpretował. Nie byłem zaskoczony, ponieważ jak wiele świadomych snów, ten również zdawał się wynosić śniącego poza poziom interpretacji. George powiedział, że sen miał przede wszystkim zaostrzyć jego apetyt na więcej świadomych snów po prostu dlatego, że był takim zdumiewającym doświadczeniem. Był cudowną manifestacją tak wielu jego największych skarbów: w tym śnie była obecna kobieta, którą kochał, działała moc jego twórczej myśli, a jego postanowienie spotkania i rozmowy z Jezusem było częścią snu. Ogólna atmosfera i nastrój snu były rozkosznie zabawne. George powiedział mi, że w ciągu ostatnich paru lat miał około tuzina świadomych snów. Pracując ze swoimi snami przez wiele lat wykształcił nawyk zapisywania wyłącznie świadomych snów, ponieważ miały dużo większą wartość niż jego zwykłe sny. Obecnie dostrzega znaczną różnicę w pięknie i przyjemności tych dwóch rodzajów snów i naturalnie zwraca się ku tym, które przynoszą mu największą przyjemność i radość. Powiedział, że dla niego praca ze snami stała się jak jadanie przy szwedzkim stole. Ilekroć idzie na szwedzki stół, zawsze omija chleb, ponieważ chleb może jeść w domu, kiedy tylko zechce. Ale kiedy stoi przed całym tym egzotycznym i kuszącym jedzeniem, wybiera jedynie najsmaczniejsze kąski i zjada je z ogromną przyjemnością. Świadomy sen stał się dla niego czymś takim jak nektar bogów, boskie jedzenie, którego ludzka dusza naturalnie poszukuje i którego łaknie. George opowiadał, że w świadomym śnie często zasiada do medytacji. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ medytacja była istotną częścią jego codziennego życia przez prawie piętnaście lat. Na dłuższą metę ta kombinacja praktyk duchowych, jak mówił, okazała się dla niego bardzo cenna. Według niego te dwie dyscypliny w naturalny sposób łączą się ze sobą, rozszerzając i karmiąc się nawzajem. Medytacje wzbogaciły jego świadome sny, a świadome śnienie zdecydowanie wzbogaciło jego medytacje na jawie. W istocie George zapewnił mnie, że dla niego główną korzyścią świadomego śnienia było pogłębienie jakości i bogactwa jego licznych sesji medytacyjnych. Jako przykład George opowiedział inny, krótki świadomy sen, który zdarzył się mniej więcej w tym samym czasie, co poprzedni. Śnię przez chwilę, po czym uświadamiam sobie, że śnie. Przypominam sobie, że chcę zobaczyć Jezusa, wiec siadam i zaczynam medytować. Koncentruję się na szczycie mojej głowy, na czakrze koronnej. Nagle, zamiast Jezusa przychodzącego do mnie, czuję, jakbym był zabierany do Niego. Ogarnia mnie wrażenie niesamowitego pędu, jakbym został wystrzelony ze świata z tak ogromni} prędkością, że nie sposób jej opisać. Gdy tak mknę przez galaktykę, wrażenie szybkości staje się tak wielkie, że budzę się i wychodzę ze snu. Kiedy George przebudził się z tego snu, była prawie czwarta rano. Gdy leżał w łóżku, odczuwał dokładnie takie samo wrażenie przepływu energii w swoim ciele fizycznym, jakie odczuwał w świadomym śnie. Ze zdumieniem odkrył ten typ "transferu energii" z ciała, jakie miał we śnie, do ciała fizycznego. (Patrycja Garfield opisała podobne doświadczenia w Pathway to Ecstasy, a ja także miałem liczne podobne doznania). Ten typ transferu energii może równie dobrze nastąpić ze zwykłego snu, ale jeśli pochodzi ze snu świadomego, jest zazwyczaj bardzo intensywny. George opisywał później, że natychmiast po tym śnie, leżąc nieruchomo w łóżku, przeprowadził krótkie doświadczenie z tymi odczuciami. Zamknął oczy i ponownie poczuł początkowe wrażenie pędu poprzez kosmos z tą samą niesamowitą szybkością. Potem otworzył na moment oczy i czuł, jakby cały świat walił się na niego z nieprawdopodobną prędkością. Eksperymentował z tymi odczuciami przez kilka minut, kolejno zamykając i otwierając oczy, podczas gdy ciało fizyczne ciągle leżało nieruchomo. Za każdym razem, gdy otwierał lub zamykał oczy, czuł, że zmienia się kierunek i ruch energii. Samą energię odczuwał jako duże pole o kształcie stożka ponad swoją głową, spadające prosto na jego głowę jak olbrzymi wodospad. Całe to doświadczenie, które trwało zaledwie trzy lub cztery minuty, przeraziło go. Powiedział, że nadal nie jest pewien, jak je wykorzystać, chociaż zapewnił mnie, że było szczególne i godne zapamiętania. George powiedział, że te dwa świadome sny nauczyły go kilku rzeczy. Jedną z nich było to, że są takie momenty, w których użycie siły jest moralnie i duchowo uzasadnione. W stanie świadomego snu nie miał poczucia winy ani nie zawahał się kopnąć swojego wroga w krocze, ponieważ wiedział, że nie wyrządzi to żadnej szkody. Jednakże później, na jawie, często czuł się winny za to, że we śnie go kopnął. Po długich rozmyślaniach George rozwiązał ten dylemat uzmysławiając sobie, że – ujmując to w tradycyjnych chrześcijańskich kategoriach – stan świadomego snu często jest czymś w rodzaju stanu łaski. Kiedy ktoś jest w stanie świadomego snu, posiada tak nadzwyczajny stopień czystości (miłość połączona z brakiem lęku), że problemy i dylematy moralne często są szybko rozwiązywane. A rozwiązywane są one z nadzwyczajnym poczuciem wewnętrznego spokoju i harmonii, który jest trudny do uzyskania w normalnym stanie jawy. Niemniej śniący czasem odczuwa powrót do stanu jawy jako "upadek, utratę łaski" i zwykle cierpi mając wyrzuty sumienia, czując strach, zmieszanie, obawy, które są częścią codziennego życia. W tym "upadłym" stanie śniący może nadal pamiętać poprzedni stan łaski, stan świadomy, i chociaż tak dobrze pamięta, jak to było, niestety nie zawsze potrafi powrócić do tego stanu aktem woli lub poprzez świadomy wybór. Te koncepcje doprowadziły George'a do kolejnego ważnego odkrycia będącego pokłosiem eksperymentów ze świadomym śnie-niem i medytacji. George doszedł do przekonania, że mistrz duchowy to ktoś, kto potrafi dostroić swoją świadomość do każdego poziomu lub częstotliwości, jaka istnieje w całym spektrum świadomości i może zrobić to dowolnie, kiedykolwiek zechce lub tego potrzebuje. Mistrz duchowy przez cały czas płynie z żywym Tao (Duchem Świętym w terminologii chrześcijańskiej). Kiedy trzeba, potrafi być agresywny, a innym razem, kiedy tak trzeba, potrafi być delikatny i spokojny. Jest zawsze w harmonii z wszechświatem. Z rozwoju i energii sytuacji, w jakiej znajduje się w danej chwili, natychmiast odczytuje informacje, ponieważ w każdym momencie czuje, jak świat i Bóg przejawiają się wszędzie wokół niego. Tak więc wolność, miłość, właściwe dostrojenie się i elastyczność są istotą świadomości mistrza duchowego. Duchowy nowicjusz z kolei dopiero rozpoczął eksperymentowanie z tym spektrum świadomości, a jego świadomość, spontaniczność i elastyczność są wciąż ograniczone. Nowicjusz może zostać zniewolony przez reguły swojej duchowej tradycji. Mistrz natomiast będzie je szanował, ale też będzie dokładnie wiedział, kiedy je złamać. Słuchałem z ogromnym zainteresowaniem, kiedy George przedstawiał te koncepcje, które stały się tak ważne w jego duchowej ewolucji. Badając to zagadnienie George podzielił się ze mną kilkoma nowymi szczegółami z jego drogi życiowej. Powiedział, że był kiedyś absolutnym fanatykiem pacyfizmu i niestosowania przemocy, wierząc, że moralny człowiek to taki, który zawsze nadstawia drugi policzek. W pewnym momencie swojego życia zdał sobie sprawę, że ten pogląd był w zasadzie dość sztywny, dokładnie tak sztywny jak poglądy tych, którzy wyznają całkowicie przeciwną opinię: "najpierw strzelaj, a potem zadawaj pytania". Teraz dzięki swoim praktykom medytacyjnym i pracy ze świadomym śnieniem George przeżywa unikalność każdego momentu, pozostając otwartym na wszystkie możliwości i pytając Boga: Jakie jest właściwe zachowanie (lub Wola Boża) w tych szczególnych okolicznościach? Sądzi obecnie, że pełne, prawdziwe życie duchowe może być jedynie rezultatem dostrojenia się do głosu Boga, tak jak nakazuje to Tao. W tym świadomym śnie George w pewnym stopniu doświadczył momentu wyzwolenia ze społecznych konwenansów i działał zgodnie ze swoją agresywną energią i z pełną świadomością, że w stanie świadomego snu nic mu z powodu takiego wyboru nie grozi. Wydaje się, że George jest naprawdę zaangażowany, być może zachwycony i oczarowany możliwościami dalszego badania swoich świadomych snów. Na zakończenie naszego spotkania życzyłem mu wszystkiego najlepszego. Wiem, że pozostanę w kontakcie z nim i z jego podróżą. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co się stanie, gdy George w stanie świadomego snu w końcu spotka Jezusa i odbędzie tę długo oczekiwaną rozmowę. Jeszcze jednym interesującym rejonem świadomego śnienia, pełnym psychiczno-duchowych możliwości, jest seksualny świadomy sen. Niektórzy świadomie śniący donoszą o stosunkowo wysokim procencie jednoznacznie seksualnych snów, podczas gdy inni opisują ich bardzo niewiele lub wcale. Interesujący przykład terapeutycznego, seksualnego świadomego snu pochodzi od kobiety, która była uczestnikiem jednej z moich grup terapii snem. W czasie kiedy miał miejsce ten sen, Sharon [imię fikcyjne], mężatka, była w wieku czterdziestu paru lat. Często miała świadome sny, które były bardzo nagradzające, były to sny seksualne i sny o lataniu. Przeżywała wówczas frustrację seksualną w swoim małżeństwie, po części z powodu fizycznego problemu jej męża, a częściowo wskutek własnej tendencji wyrażania frustracji poprzez postawę "subtelnego żądania". Pewnego dnia podczas grupowej sesji temat seksualności został poruszony przez inną kobietę w grupie, Marcie [imię fikcyjne], która miała podobny problem ze swoim mężem jak ten opisany wcześniej przez Sharon. Pomogłem Marcii intensywną terapią Gestalt, używając kierowanej fantazji i dialogu do zidentyfikowania problemów i uczuć obu stron jej konfliktu. Okazało się, że obydwoje, Marcia i jej mąż Rob [imię fikcyjne], byli bardzo wymagający w kwestii utrzymania erekcji przez Roba podczas stosunku. Poprzez lata stworzyli wzorzec w swoim kochaniu się, w którym żądająca postawa Marcii była połączona z samoroszczeniową postawą Roba, co zwykle zmieniało ich kontakty seksualne w bardzo napięte sytuacje, często kończące się impotencją Roba i frustracją Marcii. W końcu z biegiem czasu zostali uwięzieni w tym wzorcu i często po prostu unikali wzajemnych kontaktów seksualnych nie chcąc ryzykować wystąpienia impotencji, która zostałaby odebrana przez niego jako kolejne "niepowodzenie", a przez nią jako "uczucie odrzucenia". Podczas tej szczególnej terapii Gestalt Marcia dokonała wielkiego przełomu pozwalając sobie bardzo wyraźnie ujrzeć negatywny wpływ jej roszczeniowej postawy. Wylała dużo łez, po czym stworzyła sobie afirmację transformacji ["afirmacja transformacji" jest szczególnym narzędziem psychoterapeutycznym. Jest to zwykle krótkie pozytywne stwierdzenie, stworzone specyficznie do potrzeb klienta, wyłaniające się z danej sesji terapeutycznej. Afirmacja idealnie i zwięźle podsumowuje pożądaną, pozytywną zmianę poszukiwaną przez klienta]. W tym przypadku afirma-cja Marcii była następująca: "Mogę być zadowolona, nawet jeśli nie masz erekcji". Wzmocniła tę afirmację w czasie sesji grupowej i zgodziła się zastosować ją w domu i powtarzać ciągle przez tydzień, by ugruntować w sobie to odkrycie. Tego dnia Marcia była tak otwarta i w twórczy sposób podatna, że wszyscy w grupie czuli się głęboko poruszeni jej pracą i bardzo ją za to cenili. Ponadto Sharon bezpośrednio po tej szczególnej sesji grupowej terapii miała w nocy ważny świadomy sen Wielki błękitny penis Widzę obraz mapy świata. Kontynenty są kolorowo namalowane na powierzchni wyglądającej jak szkło ze światłem umieszczonym z tyłu. Cała mapa jest przeźroczysta i ma kształt prostokąta. Uświadamiam sobie, że nie jest to aktualna mapa świata, ponieważ niektóre lady wydają się odmienne, a inne są trochę zniekształcone. Wpatruję się nieprzerwanie w ten obraz zbliżając się do niego coraz bardziej. Teraz uświadamiam sobie, że śnię. Nagle czuje niezwykle podniecenie seksualne. Wiem, że muszę szukać satysfakcji seksualnej, zanim zdołam zrobić cokolwiek innego. Mam pełną świadomość, że śnię, unoszę się na plecach po bezkresnym niebie. Wtedy pojawia się wielki, błękitny penis! Ma około trzech stóp długości i jednej stopy grubości. Pojawia się "znikąd", bez towarzyszącego mu ciała. Przyjmuję go w siebie i wkrótce dochodzę do potężnego orgazmu. Porywa mnie pęd i powódź uczuć biegnących przez moje całe ciało. Moc wszystkich tych ogarniających mnie uczuć przechodzi wszelkie wyobrażenia. Uzmysławiam sobie, że nigdy wcześniej nie miałam tak potężnego orgazmu. Ogrom odczuć seksualnych jest tak wielki, że się budzę. Po chwili zasypiam znowu mając nadzieję, że ponownie wejdę w ten sen, ale nie jestem w stanie tego uczynić. Kiedy podczas następnej sesji grupowej Sharon opisała nam ten znamienny świadomy sen, byliśmy pod wrażeniem, jak bardzo była zaskoczona i zdumiona intensywnością doznania seksualnego. Bez wątpienia było to najsilniejsze doznanie seksualne, jakie kiedykolwiek przeżyła we śnie lub na jawie. Sharon często miewa głębokie i silne orgazmy w swoich świadomych snach, ale przeżycie z wielkim błękitnym penisem wyniosło ją w nieznany jej wcześniej obszar. Kiedy uczestnicy grupy wypowiedzieli się o jej śnie, zaczęliśmy dostrzegać, że był to nie tylko specjalny dar dla Sharon, ale również doskonały wynik terapii Gestalt zastosowanej przez Marcie tydzień temu. Sen był podwójnym darem! We śnie Sharon okazała cechy, które zarówno ona jak i Marcia powinny w sobie kształcić: odprężenie i przyzwalanie, symbolizowane przez unoszenie się Sharon na plecach po bezkresnym niebie. Sen mówił o olbrzymim potencjale przyjemności i satysfakcji, wywodzącym się ze stanu głębokiej, pełnej ufności relaksacji i poddania. Sen demonstrował też interesujące i podniecające oblicze nieświadomego umysłu działającego w ramach terapii grupowej. W tym śnie nieświadomość Sharon podchwyciła pracę rozpoczętą w grupie przez Marcie i pozwoliła, by ukończyła ją Sharon. Widocznie praca Marcii z Gestalt poruszyła coś w głębi Sharon, ponieważ ich wewnętrzna dynamika i dynamika ich relacji z mężami były podobne. Obserwowanie tego typu wymiany darów lub wymiany energii w grupie, na wysokim poziomie intymności i zaufania, było bardzo intrygujące i wynagradzające. Praca Marcii była darem dla Sharon, a sen Sharon był darem dla Marcii. Ten świadomy sen nauczył je obie odprężać się, ufać i poddawać. Poprzez "przyzwalanie", nie tylko we śnie lecz i na jawie, doznania poprzednio niewyobrażalne stały się możliwe. Gdy później rozmawiałem z Sharon na temat jej życia sennego, zapewniła mnie, że korzyści z jej nocnych podróży były olbrzymie. Szczególnie lubiła świadome sny, ponieważ pozwalały jej bardzo wyraźnie doświadczać stanu umysłu, w którym niczego się nie ocenia, tworząc to, co czuła jako "pełną obiektywności świadomość". Ta obiektywność nie jest ani nudnym, ani martwym stanem umysłu. Przeciwnie, jest stanem tętniącym życiem i bardzo przyjemnym. Jej świadome sny ofiarowywały jej doznania, jakich nigdy nie miała w innym stanie umysłu. Na przykład jednym z największych darów snu jest poczucie "prawdziwej nieustraszoności", którego często doświadcza w stanie świadomego snu. Zewnętrznie Sharon jawi się wielu ludziom jako normalna kobieta ze średniej klasy, wiodąca raczej spokojne i zadowalające życie, i w żadnym razie nie mająca się czego obawiać. Jednakże Sharon twierdzi, że dzięki swoim przygodom w świadomych snach poznała, czym jest poczucie "prawdziwej nieustraszoności", i to jest dla niej szczególną nagrodą. W stanie świadomego śnienia przychodzi jej to z łatwością, ponieważ będąc świadomą, widzi, że wszystkie elementy snu są w pewien sposób różnymi częściami jej samej. Wówczas z łatwością potrafi być zarazem wykonawcą i obserwatorem swoich działań. To, oprócz daru głębokiego seksualnego spełnienia, zaledwie kilka korzyści, które uczyniły świadomy sen tak ważną częścią jej życia. – Przede wszystkim – mówi Sharon – świadomy sen jest darem od Boga. Kiedy przychodzi, nie zadawaj zbyt wielu pytań. Po prostu przyjmij go. Jako końcową ilustrację chciałbym przytoczyć świadomy sen studentki o imieniu Julia [wcześniej Julia wspominana jest w rozdziale piątym i siódmym tej książki]. Julia jest szczęśliwą pięćdziesięcioletnią mężatką, ma troje dorosłych dzieci i wielokrotnie opisywała swoje życie jako "błogosławione" i "bardzo szczęśliwe". Dorastała w wyróżniającej się i bogatej rodzinie w Atlancie i miała bardzo szczęśliwe dzieciństwo żyjąc w bliskim kontakcie ze swoją rodziną, otrzymując z jej strony wiele oznak miłości i wsparcia, co dawało jej poczucie emocjonalnego bezpieczeństwa. Potrafiła doskonale i żywo opisywać sny z całego swojego życia, a nawet z wczesnego dzieciństwa. Podczas warsztatów świadomego śnienia i zaraz potem miała kilka wzniosłych i inspirujących świadomych snów. Jeden z nich był następujący: Świadomy sen, 21 września 1982 roku Jest ciepła deszczowa noc w Monroe w stanie Georgia. Stoję sama pod świecącą lampą uliczną na asfaltowej drodze przed domem moich dziadków. Jestem boso, czuje ciepło mokrej ulicy i mgłę na twarzy. Zauważam, że na igiełkach sosen są kropelki wody, które w świetle błyszczą jak diamenty. W pobliżu nikogo nie ma. Teraz mój brat George przejeżdża obok mnie otwartym kabrioletem. Wygląda na bardzo szczęśliwego. Mija mnie. Macham do niego, a on zawraca i przejeżdża jeszcze raz. Widzę, że na masce samochodu w miejscu, gdzie powinien być emblemat, znajduje się naturalnej wielkości popiersie Tatusia. George zawraca i mija mnie ponownie. Znowu śmieje się i macham ręką. Tym razem odjeżdża i znika mi z widoku. Zostaje sama. Dla samej przyjemności robienia tego zaczynam rozbryzgiwać kałuże na ulicy i nagle mówię głośno: "Ja śnię". Czuje napływ podniecenia i mówię do siebie, że w takim razie mogę wszystko. Postanawiam latać i zanim kończę te myśl, unoszę się nad czubkami sosen. Patrzę w górę i widzę ciemne, nocne niebo z MILIONAMI świecących gwiazd. Myślę: "Mogę być pośród tych gwiazd". W jednej chwili czuje, że jestem przenoszona w niebiosa i widzę wokół siebie miliony gwiazd. Trochę się boje, ale słyszę i odczuwam słowa: "Bóg zatroszczy się o mnie". Budzę się i wiem, że przytrafiło mi się właśnie coś ważnego. Chce zachować na zawsze te świadomość i pewność, która towarzyszyła mi w tym śnie. Natychmiast po zapisaniu tego snu w swoim dzienniku Julia zanotowała wstępny komentarz: "Opis tego snu jest bardzo mierny w porównaniu z tym, co czułam". Jest to częste stwierdzenie świadomie śniących, którzy czują, że słowa są niewystarczające, aby wyrazić piękno i moc snu. Kiedy rozmawiałem z nią dwa lata po tym śnie, powiedziała, że nadal pamięta go bardzo żywo i ciągle jest poruszona jego świeżością oraz jego inspirującym i emocjonalnym wpływem. Wyraziła to słowami: "Ten sen był dla mnie olbrzymim pocieszeniem. Zawsze czułam, że Tatuś zaopiekuje się mną jak dzieckiem. Zawsze czułam się z nim bardzo bezpieczna. W rzeczywistości czułam się prawie niezwyciężona dzięki jego wielokrotnym zapewnieniom, że nie pozwoli nikomu mnie skrzywdzić. A do pewnego stopnia jesteśmy przecież tym, czym myślimy, że jesteśmy." Julia jest szczęśliwą osobą, ponieważ jako dziecko otrzymała od obojga rodziców bezwarunkową miłość. Ten sen, który wypełniały znane jej znaki, dźwięki i uczucia rodzimej Georgii, przedstawił jej ojca jako naturalnej wielkości popiersie na przedzie maski kabrio-leta prowadzonego przez jej brata, George'a. Chociaż jej ojciec zmarł parę lat wcześniej, to nadał żyje w bardzo realistyczny sposób w jej sercu i nadal jest obecny w jej pamięci. Według niej jego pełen miłości wpływ ciągłe zajmuje najważniejsze miejsce w świadomości jej oraz brata, co sugeruje fakt, że we śnie popiersie ojca stało na widocznym miejscu na przodzie maski kabrioletu. Ta bezwarunkowa miłość i całkowite bezpieczeństwo, które jako dziecko wyczuwała u ojca, nigdy się nie zmieniły ani nie zmniejszyły z upływem lat. To, co Julia otrzymała i głęboko odczuła w dzieciństwie, z upływem czasu jedynie ugruntowało się i wzmocniło. Ten świadomy sen jest dobrym przypomnieniem dla rodziców, jak ważne jest komunikowanie własnym dzieciom, że są głęboko kochane. Kiedy już takie przekonanie ugruntuje się w umyśle dziecka, będzie trwało przez całe życie i będzie ciągle emocjonalnie procentować jeszcze długo po odejściu rodziców. Podczas naszej rozmowy Julia oświadczyła, że jako dziecko wiedziała, że miłość jej rodziców jest nie tylko bezwarunkowa, ale i nieograniczona. Było jej mnóstwo i nigdy by się nie skończyła, nawet gdyby było następnych troje dzieci w rodzinie. Jej starszy brat George, który pojawił się we śnie, zawsze odgrywał bardzo szczególną i nawet niezwykłą rolę w życiu Julii. Julia powiedziała mi, że po latach zaczęli uważać się za "duchowe bliźniaki", podtrzymując specjalne więzi bliskości i ciesząc się nimi, co jest niezmiernie rzadkie nawet między bratem i siostrą. Nawet dziś, gdy mieszkają o dwadzieścia minut jazdy od siebie, pracują zawodowo razem i zazwyczaj rozmawiają ze sobą przez telefon każdego dnia. Są ze sobą bardzo związani i było tak zawsze przez ponad pięćdziesiąt lat. Jak mówiła, pojawienie się we śnie jej brata George'a, szczęśliwego i prowadzącego kabriolet, było dla niej zupełnie naturalne. Gdy byli nastolatkami, George miał podobny samochód, który był dla nich i ich przyjaciół fantastyczną zabawką. Długie wycieczki i jazdy po całym mieście i okolicy należały do ich ulubionych rozrywek. Kabriolet był dla niej symbolem przyjemności, zabawy, podniecenia, zmiany, elastyczności i otwartości, wszystkich pozytywnych wartości, które były ważną częścią jej życia już od czasów dzieciństwa. Jej rodzice wpoili Julii znaczenie tych wartości, a zwłaszcza wartość wiedzy jak się bawić. Jej brat George, tak jak i ona, całkowicie akceptowali tę filozofię. Filozofia zabawy przenikała duszę George'a tak głęboko jak jej własną. Chociaż jako dorośli oboje postrzegali siebie jako bardzo odpowiedzialne jednostki, Julia i George nigdy przez lata nie zapomnieli, jak się bawić i zawsze bez względu na wszystko znajdowali czas na zabawę. Często świadomie przypominali sobie o ważności zabawy i utwierdzali tę wartość w sobie, zwłaszcza w okresach stresu, gdy życie przytłaczało jedno albo drugie. Julia, która miała bardzo żywe sny przez całe życie, podsumowała ten świadomy sen mówiąc: "To jest moje życie". Ten sen wyraźnie i w prosty sposób wyraził, jaka jest i jakie zawsze było jej życie. Ofiarował jej inspirujący przekrój jej samej, zwięzłe podsumowanie jej własnej przeszłości, jej sposobu bycia na tym świecie. Jej życie zawsze upływało "pośród gwiazd". W dzieciństwie dorastała w społecznie wyróżniającej się rodzinie, w której częstymi gośćmi na obiedzie w domu rodziców był gubernator Georgii i inne ważne osobistości. W swej młodości miała szczęście uczęszczać do najlepszych prywatnych szkół i była wyróżniającą się pod każdym względem uczennicą. Gdy w latach pięćdziesiątych na Południu rozpoczął się ruch praw obywatelskich, ona i wielu jej najbliższych krewnych i przyjaciół maszerowało – zawsze w pierwszej linii – w licznych demonstracjach, aby publicznie wyrazić swoje przekonania. Dzisiaj jest głęboko zaangażowana w ruch rozwoju ludzkiego potencjału w Kalifornii ma wśród swoich bliskich przyjaciół wielu jego przywódców. Prawdopodobnie zawsze będzie pośród gwiazd, wyniesiona tam przez coś, co wydaje się twórczą siłą jej własnego przeznaczenia i odżywczej miłości, jakiej zaznała od bliskich w ciągu swego życia. Nie można powiedzieć, że jej życie było pozbawione cierpienia. Julia tak jak i większość ludzi przeszła przez ból i smutek. Ale jej podstawowe poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkowa miłość do samej siebie pomagały jej odważnie stawiać czoła tym wyzwaniom i przekształcać je w możliwości sprzyjające osobistemu rozwojowi. Pewne świadome sny są tak silne i intensywne, że w niezapomniany sposób mogą podsumowują historię czyjegoś życia. Sądzę, że dla Julii był to sen tego kalibru. Podejrzewam, że będzie pamiętać go do końca życia. Jest to dokładnie taki typ snu, który chciałbym pamiętać na łożu śmierci, przygotowując się do odejścia z tego świata. Taki sen jest cudownym darem na wielu poziomach i w wielu wymiarach, ponieważ ofiarowuje śniącemu niezrównane piękno i wyraża wyjątkowość jego podróży oraz mówi: "Spójrz! To jesteś ty. To jest twoje życie". * * * * * * * Im dłużej rozmyślam nad świadomym snem, zarówno jako zjawiskiem psychiczno-duchowym jak i obszerną przestrzenią wewnętrzną, tym częściej powracam do słowa transcendencja. Przyznaję, że – tak jak większość z nas – nadal muszę się wiele nauczyć o transcendencji. Ponieważ świadomy sen przenosi nas tak daleko poza nasze zwykłe, psychiczne ograniczenia i tak daleko poza wymiary rzeczywistości, jaką powszechnie znamy, sądzę, że może nas dużo nauczyć o transcendencji. Moim zdaniem jest to główna i nadrzędna wartość świadomego snu. To właśnie stan świadomego snu stanowi granicę ludzkiej świadomości, ponieważ w jego obrębie istnieje bardzo szeroki zakres ludzkich możliwości transcendencji. Niektóre z tych możliwości są bardziej oczywiste, inne zaś bardzo subtelne. Ale uważam, że wszystkie są ważne, ponieważ bez rzeczywistego doświadczenia transcendencji ludzkość staje się w końcu beznadziejnie przyziemna, grzęźnie w codziennych zmaganiach o przeżycie, praktycznie nie zauważa tej cennej iskierki boskości, którą każdy nosi w swojej piersi. Bez rzeczywistego doznania transcendencji tak łatwo można zapomnieć o tym, co jest najważniejsze: o Bogu, o odkrywaniu wyższej jaźni i o rozumnej trosce o każdą napotkaną osobę, która również jest na drodze ku pełnej realizacji. Jestem głęboko przekonany, że aby jakakolwiek ludzka cywilizacja mogła w pełni rozkwitnąć, niezbędne jest, aby życie wewnętrzne ludzi, którzy ją tworzą, zarówno psychiczne jak i duchowe, rozwinęło się w możliwie najwyższym stopniu. Aby zrobić taki krok naprzód, społeczeństwo musi z pasją strzec i wykorzystywać swoją duchową i intelektualną wolność. To oznacza, że musi też zachęcać i praktycznie popierać indywidualne doświadczenia transcendencji każdego człowieka. Obecnie wiele państw na naszej planecie posiada polityczne i społeczne warunki umożliwiające wspieranie tego najwyższego psychiczno-duchowego postępu. Wiele państw jeszcze nie ma takich warunków. Jednak mocno wierzę, że kształtowanie indywidualnego doświadczenia transcendencji nadal ma wielkie znaczenie psychiczne i duchowe. Bez niego każda jednostka jest całkowicie zależna od twierdzeń innych: charyzmatycznych przywódców religijnych, proroków, guru czy natchnionych nauczycieli. Słuchając ich snów, zbierając pokłosie ich wizji, jednostka taka ma nadzieję, że roznieci w sobie zapożyczoną od nich iskierkę życia. Dlatego też nieustannie przekonuję się, że transcendencja i bezpośrednie, osobiste doznanie Światła są podstawowym prawem jak i podstawową wrodzoną zdolnością każdego duchowego pielgrzyma. Być istotą ludzką i żyć ludzkim życiem to znaczy rozpocząć chwilową podróż, która, jak to wszyscy czujemy, ma jakiś nieuchronny i wyższy cel. Napisałem tę książkę, aby zachęcić innych, by sami ujrzeli poprzez pryzmat świadomego snu piękno stworzenia i wielkość naszej ludzkości, jako najważniejszą część tego stworzenia. Zapewne istnieje kilka niebezpieczeństw na tej szczególnej ścieżce. Opisałem je w tej pracy tak szczerze, jak tylko potrafiłem opierając się na osobistym doświadczeniu. Dla mnie nagrody o wiele bardziej przewyższały osobiste ryzyko. Tym spośród moich czytelników, którzy docenili tę książkę, wyrażam w zamian własne uznanie i wdzięczność. Rozumiem tych, którzy pozostali sceptyczni lub niepewni co do świadomego śnienia, i jedynie proszę ich o powstrzymanie się od wyciągania jakichkolwiek trwałych czy ostatecznych wniosków dotyczących tego obszaru ludzkich dążeń, który jest jeszcze w swoim okresie niemowlęctwa. Być może rozważą przeczytanie tego tekstu ponownie, kiedyś w przyszłości, kiedy dodatkowa wiedza i badania nad świadomymi snami staną się dostępne. Czas niekiedy potrafi czynić cuda z naszym sposobem widzenia świata i moim szczerym pragnieniem jest, aby książka ta służyła prawdziwą pomocą tym, którzy chcą badać tę nową granicę ludzkiego ducha dziś, jutro i pojutrze. Tym z was, którzy gotowi są rozpocząć lub pogłębić własne doświadczenie w badaniu stanu świadomego snu, składam najlepsze życzenia, wyrazy poparcia i szczerego podziwu. Wstecz / Spis Treści / Dalej CZĘŚĆ III. EPILOG KRAJ PÓŁNOCNEGO SŁOŃCA Przełożył Robert Stiller Od Autora: Poemat ten odwołuje się do najbardziej inspirujących obrazów i tematów z moich świadomych znów. Kraj Północnego Słońca Jest we śnie kraj, gdzie światło słońca Płynie jak rzeka bulgocąca Światła, co nie ma końca. Przetacza w zakolach Migoty kółek swych, błyski iskierek, Olśniewający blask swych bąbelków, kropelek W świetlistym, bacznym, uważnym przepływie. Ich migotliwość strumyczkami się rozlewa Po ramionach krzepkiego drzewa Rozpostartych, by chwytać tę złocistą rosę Co do kropli, wypełniać nią głód swego wnętrza, Swego serca... niech na zawsze pozostanie W głębi to migotanie... Jest to kraina Północnego Słońca, Którego blask był zawsze całkiem inny I nigdy nie wykrzesał odrobiny Podobieństwa do blasków zwykłego południa. Kraj niezrównany, gdzie widzenia Jarzą się, iskierkami prószą W eterze, który jest wewnętrzną duszą. Tam i muzyki łagodne brzmienia, Słodkie i czyste, niczym deszcz się sączą W jaskinie ludzkiego serca. I skóra je wchłania Całą powierzchnią łaknącą. Wszystko przenikają, nie podobne Choćby do najmilszego, najsłodszego echa, Jakie wzbudza ziemska uciecha Rozpętana. To niebiańskie brzmienie. Rapsodia tak porywająca, aż wypełnia ducha Dudniące studnie, aż wydaje się, Że to w przybytkach serca chórów grzmot wybucha Rozśpiewanych przed Boskim tronem, Aż ich szeptania uskrzydlone Poczną się w głębi wewnętrznego ucha. "Ocknij się do mnie, piękności śniąca, Czeka cię światłość gwiazd i rosa kroplista." Zaiste, przyjacielu, aż tak rzeczywista Jest prawda, że kraj Północnego Słońca Potrafi przekazywać dźwięki, obrazy ekstazy Po morzach uniesienia żeglujące Wpław przez ocean najczystszego blasku. Nic podobnego jeszcze nie widziano I nie słyszano w kraju drzemki powszedniej. Uśpieni Jesteśmy! Śpimy! W szczęśliwą godzinę Wstąpiłem, wciąż co prawda zapraszany, na równinę Nasenną jedwabistej pieśni, Aby napawać się pokarmem gwiazd. Gwiazd światłość i kroplista rosa... i tym bardziej w blask Zanurzona moja wewnętrzna dusza osiągnęła Miejsce pokoju swego. I spoczęła Na łonie Wszechrzeczy jako najmilszy z jej gości Na tę bezcenną, poza czasem, chwilę Wytchnienia od wędrówek swych wieczności. Tyle, tyle do powiedzenia! tyle naginania słów Zakrzepłych, aby te wizje z tobą, te błyski i blaski Na wpół nakreślić. Nie potrzeba już Czekać, nie czas odwlekać, oto strażnik łaski, Noc w noc, niesie nas wszystkich, abyśmy stanęli tuż U złotych bram do krainy światłości. Ujrzałem orła, co na skrzydłach rozpostartych Szybował bardzo daleko nade mną. Promienie, tańcząc, lśniły w mgiełce chmur, A czyste słońce, sącząc się skroś wibrujących piór, Oczy me rozpętało Z więzów całego żywota l ujrzałem, jak światłe potrafi być światło, Poznałem w tych promieniach, że jesteśmy braćmi, Wewnętrznie jeden, chociaż dwóch, I wzbił się wzlotnie razem z nim mój duch. Kręgi winogronowe, kręgi świetlne Tak ściśle się kładące, wizje kalejdoskopowe, Jakże symetryczny to był ruch... Wzniecając we mnie płomienie... natchnienie... Dając obrazów czystość... poświęcenie. Widziałem to, co JEST i wyczuwałem WSZYSTKO, Doskonałe w takości samego istnienia: Już zbędne powód, dlaczego i po co, Tylko najczystsza radość prostego widzenia. Drzwi oczyszczone są świadomym śnieniem I oto wizji perspektywa napływa strumieniem Wzbierającym przez krzyż Po kręgosłupie wzwyż Energią miękką i subtelnie delikatną. Ten wzbierający we mnie upust kosmicznego soku Wdarł się, rozpłynął się po całym ciele Z brzękiem i dźwiękiem w czole, w krąg i wokół Przez pierś i w piersi, w samym jądrze I po wierzchu, jak elektryczne błyskotki, łaskotki, Gdzie gwiezdnego pyłu deszcz spotyka muskające Stopki aniołka, co tańcząc na oku Między oczyma, każą mu się otworzyć... mądrze. Więc może się otworzy na bogactwa, dech zapierające, Którym ze skrzyń ziemskich żadna nie dorówna, A choć się powtarza bez liku Niemych baśni, jednak rzecz główna I nad wszystko wspaniała to Północne Słońce. Znalazłem Dziecię! Jego rozjarzone oczy Przekraczają obszar dnia i nocy, Dusza wieków, z twarzą, co poznała świat Całkowitego pokoju. To ślad Głębi Milczenia, pełnej słów, A mimo to bez słów. Taki właśnie glob na wskroś przeświecał Go, lśniąc I odnawia Go tysiąc gorejących słońc, Prześwietlających jego delikatne ciało, A imię Jego najwyższym się stało. Rozszlochałem się, dreszcz mną zatrząsł i dygot I stawała się ta cudochwila, Aż w gonitwie myśli Ujrzałem tej wędrówki wszystkie stopnie W podsumowaniu. Drżąc i trzęsąc się okropnie Zbliżałem się do kresu podróży, by stwierdzić, Że w rozumieniu Mędrców zakończenia Są początkami, chociaż rodzaj ich się zmienia. Koło życia ma ze światła uczynione szprychy, Mędrcy śledzą jego nieznaczne obroty; W świetle północnym, w blasku od Dziecięcia, Telepatyczny głos matki był cichy, Oni zaś wypełniali me najgłębsze tęsknoty. Wciąż ta gonitwa myśli, prędkich, Lecz nigdzie nie prowadzących. Wdzięczność Serce mi rozsadzała, tętniąc, i po trochu, Już uległy, na morzach szlochu, Znalazłem odwagę jakiegoś gdzieś. Tam stanąłem, padłem na kolana, Stopniało wszystko, co drążyło mnie w rozterce. Wręczyłem dar z najczystszego złota Czystemu Światłu, a ono serce Moje zagarnęło raz na zawsze. Pławiące się W blasku swym Dziecię stało się Jednością z najczystszym światłem, jakie znam, Aż zachciało mi się zostać tam, Spowolniwszy swe widzenie, na zawsze. I od patrzenia Wypełnił, przepełnił mnie przypływ istnienia, Każdą komórkę, całe ciało, Stłumić go nie mógłbym, tak mi się chciało Tylko jednego: zanurzyć się w blask, Zjednoczony z Dzieciątkiem, które się w nim nurza, Na zawsze, w tego światła złocie, W cichym pokoju, w widzenia prostocie. Mój przyjacielu, czyśmy gotowi Na Światło, co tutaj nas woła i zwie? Kto spyta: "Dlaczego ja?" temu odpowie Dzieciątko: "Dlaczegóż by nie?" Z czasem ujrzałem, jak obraz ten blednie I wizje mi się przyćmiły. Lecz odcisnęły się na mnie jak sygnet Żywy, który odnawia me siły. Aż gdy wygasło to w cieniach wieczoru, Ze świadomego, trzeźwego wyboru Poszedłem precz... precz z tych przedziwnych snów, Nad rzekę znajomą wracając znów (Mój Boże!) do kraju powszedniej drzemki. Mrugając i na oślep dalej wędrowałem, Ten blask niosąc, gorejący w głębi, W zadumie nad znalezionym skarbem niebywałym, I wciąż to samo w myślach obracałem Milion razy przez tysiąc dni: BLASK! DZIECIĘ! PROMIENIE! ŚWIATŁO, CO LŚNI! Wiedziałem, że jak skarb zachowam je Na zawsze. Przejrzyste nurty Północnego Słońca, Przez niezliczonych jaskiń labirynt płynąca Pokrętna rzeka opowieści: Ktokolwiek umiłował ów kraj, co swym błyskiem Przekracza światy, ten pozna tysiące Pereł i nić łagodną światła, co jakoś je wszystkie, Każdą z osobna, wyokrągla, taką całą, I każdy sen, jakby się w duszy Coś o właściwym czasie z pąka rozwijało. Lecz innego dnia, w czas inny Północne Słońce Do góry się uparcie pnące Wzeszło w środku, spuściło ze smyczy Sforę rymu w symbolach wzniosłych, zasadniczych. Ujrzałem w czerni antylopę gnu, Na której grzbiecie nagi dzikus w cwał W grzmocie gromadnym do natarcia gnał Wprost na mnie. Na złamanie karku i bez tchu Pędziły przez jakieś serengeti, Gdzie ja naprzeciw nich samotnie trwałem. Z pozycji na płaskowyżu wzrok mój w krąg omiatał Widnokrąg. Później uderzenie światła Całkiem zalało mnie w tę noc przejrzystą I już wiedziałem, że śnię, Rozmigotana powódź blasku zatopiła mnie, Wdarła się w każdy zakątek mej duszy. Nagle poczułem się zupełnie cały, Bez odrobiny lęku, i łagodnym gestem Przyzywałem do siebie te bestie, Gdyż były we mnie miłość i blask doskonały. Potęgą mi się zjeżyły ramiona, Czekałem, kiedy się ta godzina dokona. Czas zatrzymał się na granitowym wzgórzu, Gdzie żyłem przez moment, Z chwili na chwilę, a każde tupnięcie i każdy łomot Ich kopyt, wyważone w idealnym rytmie, Grzmiało w ciele i w uszach. I od wszelkich trwóg Wolny, słyszałem w dudnieniu ich nóg Nieustający werbel kosmicznego Dobosza. Stałem. Przyglądałem się. Każde z uderzeń Znaczyło jedno Teraz, w sumie Tao, A ja wypatrywałem, jak płynęło, rozkwitało, Przecież łatwo obalać bestie w nas, gdy się pojęło Mędrca we wnętrzu, w tym całym rodeo. Gnając na łeb na szyję, nagle swój bezmyślny pęd Wstrzymały, zaryły w ziemię kopyta Tuż u mych stóp, stanęła horda ich, jak wryta. Sześć spojrzeń starło się, bez drgnięcia i głęboko Wpatrując się i wpatrując, oko w oko. Płonące ślepia bestii w łbie kudłatym tkwią Niemalże skryte, mgłą zasnute i nabiegłe krwią, A dzikus tylko siedzi nieufnie i już. Łagodną chmurą wzniósł się wzbity kurz Spod kopyt, ciągle ryjących, na znak Wątłego, jak na próbę, rozejmu z dwóch stron. Już nie trzeba zwalać ich na wznak, Bo znów się odnalazła duszy moc i władza: Z tego, co stanowczo zamierzono, Wybiega nieomylny szlak, Co tyleż prosto, jak i w głąb wprowadza. Jeszcze kiedy indziej, gdzie indziej Północne Słońce, zwróciwszy się twarzą Ku mnie, w swojej kłębiącej się mocy, Zmyło i poniosło mnie w powodzi blasku, Mieszając ze sobą przesłania nocy I mistyczne nieporozumienia. Zmagałem się tam z wężów parą, Z parą olbrzymów. Na jałową, na buroszarą, Nagą ziemię padłem twarzą w dół W ten pamiętny dzień i noc, pół na pół, Kiedyśmy stoczyli walkę naszą. Dwie pary oczu ponad moją twarzą, Unosząc się, trzymały mnie w oplocie. Przychwyciły mnie na gołej ziemi I wyczułem jakiś wyższy plan, za tym ukryty, Chwilę miotałem się, aż się poddałem Z pełną ufnością. I jasnozielona Fosforescencja, mowy ludzkiej pozbawiona, Z gadzich oczu sączyła się ku mnie: A teraz już im ufam, tak głęboko i rozumnie Wzywającym do poddania się. Ciepłokrwiste okazały się gadziny obie I ku własnemu zaskoczeniu, już swobodny w sobie, Jak bałem się, tak pokochałem je: W tajemnicy doszczętnie zagarnęły mnie W zachłanny uścisk, ja tak samo je objąłem, Każde z ich fosforycznych oczu, klejnot światła, Nieubłagane było w błysku. I arcyosobliwe zdało się to wszystko, Bo nie był to zwykły sen. Z nagłym wstrząsem obudziłem się l poczuwszy, jak dygoce rozśpiewane ciało me. Zastanawiałem się: czy tracę zmysły? I stwierdziłem, wyszedłszy poza lata swe, Że nadszedł kres mojego przeżuwania I burczenia, że czwórka oczu niezawisłych Wspiera mnie aż do głębi, dotąd nie zgłębionej. W moim poddaniu się temu świtaniu Poczułem, jak się iskra wewnętrzna zalęga. I rosła aż do dnia, kiedy pojąłem, Że to w Nich! w Nich! przetrwała wężowa potęga. Zaskarbione promienie Północnego Słońca! Przez bezlik jaskiń płynąc nie będzie mieć końca Bezkresna rzeka opowieści... Wciąż płynie, płynie, dalej nurt jej płynie, Aż zaleje ta dżdżysto-świetlna rzeka brzegi świtu I otworzy dzień bryzgiem dosytu I zaspokoi to łaknienie, Które urasta w naszej tęsknoty godzinie. Czy mam nazwać ją: “Fosforescencja"? Te kropelki eteryczne, Takie roziskrzone, drobne, rozproszone? Drobniejsze niż najdrobniejsza mgła, Całująca najzieleńsze trawy źdźbła. I jeszcze więcej! Więcej kosmicznych iskierek, Co migocą, rozbryzgują się w szereg... W milion błyskotek. O tak, w bok się odwrócę, wzburzę i skłócę, I owszem, będę chłonąć, tęsknić, płonąć, Tak jest, po Światło ruszę i powrócę Do krainy Północnego Słońca. Życie woła do Światła, aby blask je wiódł, Aby któryś dzień przeżyć bez tych wszystkich złud, Spłynąć po rzece snu, śniącego w przód I ze słońcem pożeglować niby w przestwór wód .....ŚWIATŁO..... Tak jest, powrócę po Światło, powrócę Do krainy Północnego Słońca. Wstecz / Spis Treści Bibliografia Bach, Richard. Iluzje, czyli człowiek, który nie chciał być mesjaszem. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1996. Bach, Richard. The Bridge Across Forever. N.Y.: William Morrow Co., 1984. Bettelheim, Bruno. Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach Baśni. PIW, Warszawa 1985. Biblia, Wydawnictwo Pallottinum 1980. Blake, William. Poezje wybrane. PIW, Warszawa 1972. Capra Fritjof. Tao fizyki. W poszukiwaniu podobieństw miedzy fizyki} współczesną a mistycyzmem Wschodu. Wydawnictwo "Nomos", Kraków 1994. Castaneda, Carlos. Podróż do Ixtlan. Nauki Don Juana. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1996. Castaneda, Carlos. Nauki Don Juana. Wiedza Indian z plemienia Yaqui. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1991. Gather, Willa. Śmierć przychodzi od arcybiskupa. PAX, Warszawa 1965. Coffey, Reginald, O.P. The Man from Rocca Sicca. Milwaukee: Bruce Publishing Co., 1944. Drucker, Peter. Praktyka zarządzania. Czytelnik, Warszawa 1994. Eliot, T. S. Four Quartes. London: Farber & Farber, 1959. Evans-Wentz, W.Y. Tibetan Yoga and Secret Doctrines. London: Oxford University Press, 1935. Faraday, Ann. Dream Power. New York: Berkley Medallion Books, 1965. Faraday, Ann. The Dream Game. New York: Harper & Row, 1976. Freud Sigmund. Objaśnienie marzeń sennych. Wyd. KR, Warszawa 1996. Garfield, Patricia. Creative Dreaming. New York: Ballantine Books, published by arrangement with Simon & Schuster, 1976. Garfield, Patricia. Pathway to Ecstasy: The Way of the Dream Mandala. New York: Holt, Rinehart and Winston, 1979. Garfield, Patricia. Your Child's Dreams. New York: Ballantine Books, 1984. Goldbruner, Josef, S.J. Holiness Is Wholeness. Notre Dame, Indiana: University of Notre Dame Press, 1965. Green, Celia. Lucid Dreaming. London: Hamish Hamilton, 1968. Grimm, The Brothers. Grimm's Fairy Tales. New York: Avenel Books, 1981. Jung, Carl G. Archetypy i symbole. Czytelnik, Warszawa 1964. Jung, Carl G. Wspomnienia, sny, myśli. Wrota Wyd. KR, Warszawa 1993. Krishna, Gopi. Kundalini: The Evolutionary Energy in Man. Boulder, Colo.: Shambhala Publications, Inc., 1971. LaBerge, Stephen. Lucid Dreaming. Los Angeles: J. P. Teacher & Co., 1979. Luthman, Shirley. Collection 1979. San Rafael, Calif.: Mehetabel & Co., 1979. Perls, Frederick S. Gestalt Therapy Verbatim, eduted by John O. Stevens. Lafayette, Calif.: Real People Press, 1969. Perls, Frederick S. The Gestalt Approach: Eyewitness to Therapy. Palo Alto, California: Science and Behaviour Books, 1973. Sanella, Lee. Kundalini – Psychosis or Transcendence? San Francisco: H. S. Dakin Co., 1976. Sparrow, Gregory Scott, Lucid Dreaming: Dawning of the Clear Light. Virginia Beach: A.R.E. Press, 1976. Suzuki, Shunryu. Umysł Zeń – umysł początkującego. Tart, Charles. Altered States of Consciousness, edited by Charles T. Tart. Garden City, N.Y.: Anchor Books, Doubleday & Co., Inc., 1969. Tholey, P., and Krist, H. Klartraumen. Frankfurt/M: Fachbuchhandlung fur Psychologie, in press. Wilbur, Ken. The Spectrum of Consciousness. Wheaton, Illinois: Theosophical Publication House, 1977. Yogananda, Paramahansa. Autobiografia Jogina. Wyd. "New Age" 1971.