Meagan Mc Kinney Lodowa Panna Tommy 'emu Robersonowi i Clare Elizabeth Leigh Glenn, przyjaciołom moim, Johnniego, Mary, Jaya, Logana i Kate - na zawsze Osuszanie wdowich łez to jedno z najniebezpieczniejszych zajęć dla mężczyzny... Dorothy Dix Część pierwsza Za zimno/ by sp>ać samotnie Wyspa Herschel Morze Beauforta, Kanada Tuż przed północą., 43 lutego 4857 roku oel Magnus przegrał - szepnął jeden z mężczyzn i urwał. Obejrzał się za siebie z lękiem, jakby spodziewał się, iż za plecami ujrzy śmiejącego się zeń szatana. Jego towarzysze siedzieli stłoczeni przy kontuarze baru, jedynego na sześćdziesiątym równoleżniku szerokości północnej, z kuflami piwa w zniszczonych od mrozu rękach. Nie przytaknęli mu ani nie zaprzeczyli, jakby zmroziły ich te straszne słowa. - Tacy jak on nie przegrywają- szepnął inny. Chwycił się za głowę i rozejrzał niespokojnie po niewielkim pomieszczeniu, które nosiło nazwę baru Pod Lodową Panną. - Przysiągł lady Franklin, że odnajdzie jej męża. Już trzy lata szuka go po całej Północy. No i nagrodę wyznaczyli... ach, te góry złota, słodki aromat raju... Nie mówcie, że to wszystko stracone! - Ten dziki kraj nie pokonał jeszcze Magnusa - odezwał się buntowniczo młody mężczyzna z krótko przyciętymi jasnoblond włosami, kuląc się w swojej parce z futra karibu. Nie wiadomo kiedy podniósł się wiatr, który z hukiem łomotał teraz o belkowane ściany; dwa prostokąty szkła spełniające latem funkcję okien pokrywała złowroga warstwa lodu. Ani na młodym chwacie, ani na pozostałych nie robiło to jednak wrażenia, podobnie jak sople lodu, które niczym stalaktyty zwisały z parapetów aż do podłogi, chociaż okiennice zamknięto od zewnątrz już wiele tygodni temu, by osłonić bywalców baru przed niekończącą się nocą. - To, co ludzie z Fortu Garry'ego opowiadają o jego śmierci, to musi być nieprawda. Magnus wróci, i to lada chwila. Lodowa Panna go zmusi. Prędzej by nasz nieustraszony przyjaciel Magnus zginął w mękach, niż pogodził się z tym, że nie zobaczy więcej na oczy tej piękności -Alexander Mclntyre, mężczyzna o postarzałej, zniszczonej wiatrem twarzy, wskazał wzrokiem majaczącą w przeciwległym kącie pomieszczenia sylwetkę. Była to biała kobieta, jedyna w barze osoba poza traperami. Oparta 0 byle jak sklecony drewniany kontuar wpatrywała się ponuro w szron gromadzący się w szparach między drewnianymi belkami ścian, nie usiłując bynajmniej przysłuchiwać się rozmowie. Lodowa Panna miała na sobie strój tubylców. Długi do ziemi eskimoski amautik z frędzlami sprawiał wrażenie, jakby jego właścicielka nigdy w życiu nie nosiła nic innego. Ubioru dopełniały grube bajowe obcisłe spodnie i mukluks - eskimoskie buty z futra polarnego niedźwiedzia, a także stary pistolet z zamkiem skałkowym, zawieszony na pasie z niewyprawionej skóry. Jakiś Anglik, nie znający zwyczajów Północy, mógłby być zaskoczony wyglądem tej kobiety, lecz po chwili niewątpliwie uległby jej urokowi. Amautik z wyblakłej skóry łosia doskonale pasował do jej kolorytu, jako że był dokładnie tej samej barwy, co rozpuszczone złotoblond włosy, opadające falą na wielki kaptur podszyty futrem rosomaka. Kaptur świadczył, iż była niezamężna. Amautik był strojem Eskimosek, które w obszernych kapturach nosiły swoje małe dzieci; w kapturze tej kobiety nie spało żadne niemowlę. Młodsi mężczyźni, którzy odwiedzali bar, lubili sobie wyobrażać, że ilekroć ogląda się za siebie, dostrzegają w jej twarzy cień smutku. Dwudziestosiedmioletnia Rachel Ophelia Howland, niezamężna 1 bezdzietna, wszędzie indziej byłaby uważana za starą pannę. Na zapomnianej jednakże przez Boga i ludzi Północy, na obszarze ponad trzech tysięcy kilometrów kwadratowych nie było ani jednego mężczyzny, który nie byłby gotów na wszystko, byleby stać się ojcem dziecka panny Rachel. - Rachel wygląda dziś wyjątkowo ślicznie - William Mark, młodzieniec o jasnej kędzierzawej czuprynie, posłał w jej kierunku posępne spojrzenie. - Umyła nawet włosy, wyobrażasz sobie? A gorącą wodę ostatni raz widziałem w czerwcu. - Inigo Weekes, którego czarne oczy świadczyły o hiszpańskim pochodzeniu, ponuro pociągnął z kufla łyk piwa. -Założą się, że to nie dla żadnego z nas. - Wytarł usta rękawem. - Boże, 10 spraw, żeby Magnus nie zginął. Bo jak zginął, to nie tylko lady Franklin będzie gorzko rozczarowana. Nam też nie pozostanie nic innego, niż dalej szukać jej męża, aż w końcu wszyscy gdzieś pozamarzamy. A co gorsza, jeśli Magnus nigdy więcej się tu nie pokaże, panna Rachel będzie nas traktować jak najpodlejszy wilczy pomiot, jaki kiedykolwiek włóczył się po tych bagnach... Rachel Howland wyjęła zza pasa stary pistolet skałkowy ojca. Spokojnie, jakby była to najzwyklejsza w świecie rzecz, wetknęła lufę w szeroką szparę między belkami. Za ścianą dał się słyszeć dziwny pomruk, a potem czyjeś ciężkie kroki. Gdy odsunęła pistolet od otworu, zniknął już stamtąd czarny, błyszczący nos, a na jego miejscu pojawiła się ogromna łapa białego niedźwiedzia polarnego, z pazurami wielkości zębów rekina. - Zabieraj się, ty przeklęty kundlu! - krzyknęła, mocując się z łapą, która na ślepo szukała łupu. Waliła w nią tak długo, aż w końcu niedźwiedź zrezygnował. Szykował się do drugiej rundy, gdy Rachel wetknęła w szparę zieloną butelkę whisky. Teraz słychać było już tylko stukanie niedźwiedzich zębów o szkło - szczególny rodzaj muzyki, którą szybko zagłuszyło wycie wiatru. Rachel zwróciła spojrzenie ciemnobłękitnych oczu na czterech mężczyzn siedzących wokół stołu. „Co się tak gapicie?" - zdawała się mówić jej mina. Skarceni, spuścili oczy. - Już cztery tygodnie temu miał nas zabrać z powrotem na statek. Coś musiało mu się przydarzyć - Weekes z ponurą miną opróżnił kufel. Lukę Smith, czwarty z obecnych przy stole, pokiwał głową. - Pamiętacie, jak był tu ostatnim razem? Przez te wszystkie lata, od kiedy jest w Arktyce, zawsze wracał Pod Lodową Pannę. W ubiegłym roku miss Rachel -jej ojciec wtedy zmarł, pamiętacie? - była strasznie przygnębiona, no i Magnus robił, co mógł, żeby ją pocieszyć. Mówił nawet, że może się z nią ożeni i zabierze z tego przeklętego miejsca. Nigdy go takim nie widziałem... Nie, on by tu wrócił, jakby mógł. - Takiś pewny? - zapytał William Mark z cynicznym błyskiem w oku. - Nie pamiętasz, co się z nią później działo? Była wściekła. Dosłownie wściekła. Idę o zakład, że Magnus nie wyjdzie z kryjówki. Zostawił ją, machnął ręką na małżeńskie obiecanki. Dobrze wie, co za ziółko z Rachel... - Rachel łatwo wpada w złość - zgodził się Alexander Mclntyre -ale marzy tylko o tym, żeby wrócić do normalnego świata, wyjść za mąż i mieć dzieci. Jak wszystkie kobiety, o ile mi wiadomo... A tu nic z tego. Nie ma dziewczyna szczęścia... Ojciec pracował na statku wielorybniczym, 11 a potem musiał uciekać i kupił ten bar. A teraz nie żyje... Rachel została sama na Herschel. - Myślisz, że to Edmund Hoar mógł w końcu załatwić Magnusa? Zapadło posępne milczenie. Inigo Weekes spojrzał kolejno na każdego z towarzyszy. - Hoar od lat marzył o śmierci Magnusa. To śmiertelni wrogowie. Hoar przysiągł sobie, że pierwszy odnajdzie Franklina. - I ta ziemia mogła pokonać Magnusa, i jego odwieczny wróg Edmund Hoar mógł mu w końcu dać radę, ale... - Mclntyre znowu rzucił okiem na Rachel -ja bym się bardziej bał kobiety. Kobieta potrafi zniszczyć mężczyznę jak nic innego. - Spojrzał w oczy pozostałym. - Ma-gnus wróci. Jestem tego pewien. Jeśli bije jeszcze jego serce, jeśli nie zginął w lodach zatoki Wager, jak powiadają, to wróci na pewno. Możecie mi wierzyć. Inigo zmarszczył brwi. - Mnie też się wydaje, że Magnus nie z tych, co giną w lodach. Za wielkie ma doświadczenie. Ale Edmund Hoar mógł zastawić na niego pułapkę. Może te plotki są prawdziwe. Może Magnus nie żyje... -jego słowa przerwało bicie zegara. Kiedy wybił dwunastą, w izbie zapadła śmiertelna cisza. Czterej mężczyźni popatrzyli na Rachel. Dźwięk ostatniego uderzenia był tak silny, iż niemal zagłuszył wiatr, by po sekundzie wrócić cichnącym echem, odbity od drewnianych belek ścian. Rachel wstrzymała oddech. Oczy utkwiła nieruchomo w drewnianych drzwiach, jakby się bała, że gdy opuści je choćby na moment, zamieni się w słup soli. - Patrzcie no, jak się natęża... gdyby była czarownicą, zmusiłaby go zaklęciami, żeby się tu natychmiast pojawił... - szepnął posępnie Wil-liam Mark. Inigo pociągnął solidny łyk piwa i odwrócił wzrok od drzwi, tak jakby go denerwowały. - Jej ojciec popełnił okrucieństwo, że ją tu sprowadził, a jeszcze okrutniejsze było to, że umarł i zostawił jąna łasce takich jak Magnus. -Mclntyre nie podnosił oczu znad szklanki. Widok twarzy Rachel, pełnej napięcia i nadziei, wstrząsnął nim. - Ktoś inny powinien stopić Lodową Pannę. Ktoś inny, nie Magnus. Noel o wiele bardziej kocha Północ niż jakąkolwiek kobietę z krwi i kości. Rachel zasługuje na kogoś lepszego. - Każdy z nas chętnie by się nią zaopiekował, ale ona chce jego i tylko jego - mruknął Lukę Smith. - Nie potrzebuję żadnego mężczyzny! - Dał się słyszeć kobiecy okrzyk. 12 Wszyscy czterej spojrzeli na Rachel. Inigo nachylił się i szepnął do towarzyszy: - No proszę, ta wilczyca z tundry słyszy jednak, o czym mówimy... Rachel wyglądała żałośnie. W białej jak śnieg twarzy, obramowanej masą złotych włosów, jedyny barwny akcent stanowiły błękitne oczy. W świetle lampy lśniły w nich powstrzymywane łzy. - Może statek Magnusa nie utknął w lodach koło Bathurst... Może jego psy wytrzymały drogę lądem... - Nam też niewesoło, panna Rachel. Miał nas zabrać z powrotem na statek, kiedy wiosną stopnieją lody. Powiedział, że możemy wziąć nagrodę za Franklina, jak znajdziemy... Alexander Mclntyre podniósł rękę, by ucichli. Wstał i spojrzał na Rachel. - Możesz sprzedać ten bar Edmundowi Hoarowi.Wiesz przecież, że na Herschel wszystko należy do jego Kompanii Północnej. Sprzedaj mu Lodową Pannę... - Gardzę Edmundem Hoarem - oświadczyła Rachel. - To chciwa, podła świnia. Nigdy nie oddam mu tego, co mój ojciec zdobył własną krwią, potem i łzami. - Rysy jej twarzy stwardniały. - Jedź na południe, Rachel. Wcale nie musisz tu siedzieć. Każdy młody chciałby cię mieć - wtrącił William Mark. Odetchnęła głęboko, hamując łzy: - Nie znam nikogo na południu. Miałam tylko ojca. A teraz została mi jedynie Lodowa Panna. - Sprzedaj ten bar i szukaj szczęścia gdzie indziej. Zginiesz tu, Rachel. Będziesz oddychać, chodzić, rozmawiać, ale w środku zamarzniesz tak samo jak ta ziemia. - Alexander wpatrywał się w nią z rozdartym sercem. Rachel odwróciła się. Alexander usłyszał westchnienie, potem kolejne... Nieoczekiwanie przez szczelinę w belkach niedźwiedź wepchnął z powrotem zieloną butelkę. Uderzyła o podłogę z drażniącym nerwy trzaskiem. Rachel otarła ukradkiem łzy, sięgnęła po kolejną na wpół opróżnioną butelkę whisky i zaczęła wpychać ją w szparę. Tym razem jednak nie mogła sobie jakoś z tym poradzić. Jeden z mężczyzn wstał, żeby jej pomóc. I właśnie w tym momencie otworzyły się wzmocnione listwami drzwi baru. Gwałtowny podmuch wiatru wtłoczył do wnętrza śnieg i lód. Na progu stał potężny mężczyzna. Przecisnął się przez drzwi, zamknął je, odcinając dostęp wichurze, oparł się o nie, po czym wyczerpany powoli osunął się na podłogę. 13 Był to Noel Magnus. Większość obecnych z trudem go rozpoznała. Całą twarz osłaniał kaptur z futra rosomaka. Podobnie jak Eskimosi miał na oczach płytkę z kości zwierzęcej z wąskimi szczelinami, dzięki której mógł coś widzieć nawet wtedy, gdy oślepiająca biel śniegu zacierała granicę między niebem i ziemią. Czarną brodę pokrywały sople lodu, zwłaszcza w okolicy ust, gdzie zamarzała wilgoć oddechu. Ściągnął kościaną płytkę. W jego ciemnych oczach była jakaś dzikość, tak jakby oglądały zbyt wiele śmierci, zbyt wiele morderczego trudu. Tymczasem pozostawione na zewnątrz psy zaczęły szczekać i sko-wyczeć. Wyczuły bliskość niedźwiedzia polarnego... Następnego ranka zabraknie jednego psa - takie było nieubłagane prawo Północy. I nic nie można było na to poradzić. Magnus odnalazł wzrokiem siedzącą w głębi kobietę. Utkwił w niej twarde spojrzenie, po chwili jednak, poddając się zmęczeniu, przymknął z powrotem powieki i wsparł głowę o drzwi. Rachel nie odezwała się ani słowem. W milczeniu wpatrywała się w pokrytą lodem, opatuloną w futro karibu potężną sylwetkę leżącego na progu mężczyzny. Powoli, cicho stąpając w swoich butach z futra niedźwiedzia polarnego, podeszła i stanęła nad nim. Alexander Mclntyre zamarł w bezruchu, podobnie jak pozostali obserwuj ący j ą mężczyźni. Po twarzy Rachel, wpatrzonej w Magnusa, przemknął wyraz bolesnej czułości. Oczy miał wciąż zamknięte, jak gdyby zanadto był wyczerpany, żeby otworzyć je jeszcze raz. Choć bezwładny, o twarzy zarośniętej i oblodzonej, ale był doprawdy przystojnym mężczyzną. Miał piękne czoło i duży, lecz kształtny nos. No i oczy... Choć zamknięte, ze zmarszczkami w kącikach - zarówno od śmiechu, jak i ciągłego mrużenia przed grożącą ślepotą bielą śniegu - zdawały się tęsknić do pieszczoty kobiecej dłoni i miękkich ust, które scałowałyby z nich twardość. Rachel odkorkowała butelkę whisky i dotknęła jego policzka. Otworzył oczy i utkwił w niej ciemne tęczówki, barwą przypominające wieloletnią sherry. Choć z jego postaci biła siła i upór, oczy błagały o litość, współczucie i przebaczenie. - Tęskniłam za tobą. Nie było cię cały rok - szepnęła. Cała czułość kobiety była w tych słowach. Oczy mężczyzny błagały o więcej. Wyprostowała się. Wściekłość podkreślała jej urodę. Wylała mu na głowę zawartość butelki. W twarzy nie miała już śladu czułości, tylko lodowate zimno, zgodnie z przezwiskiem, jakim ją ochrzczono. 14 - Ośmielasz się tu wracać, ty wiarołomny bękarcie? - krzyknęła ze łzami w oczach. - Rachel, zrozum... to właściwie nie była obietnica. I nie mogłem cię wziąć ze sobą. Statek jest nadal uwięziony w lodach na Ziemi Wiktorii, a siedem tygodni temu musiałem szukać nowego zaprzęgu psów... -wychrypiał Magnus, krztusząc się whisky. - Obiecałeś mi małżeństwo - zacisnęła usta w powstrzymywanym szlochu. - Każdy z nas byłby szczęśliwy, żeniąc się z tobą, dziewczyno. Wiesz przecież o tym - powiedział żartobliwie Alexander, choć przezorność nakazywała mu nie wtrącać się do ich rozmowy. - Uwierz mi, Rachel - Magnus ocierał z whisky zaczerwienione od wiatru oczy. - Nie mogłem cię zabrać ze sobą. - Nie. Nie wierzę ci. Tłumiąc szloch, szarpnęła drzwi. Wiatr niemal zwalił ją z nóg, ale to jej nie powstrzymało. Nie narzucając nawet na głowę kaptura, prześlizgnęła się obok Magnusa i wybiegła w białą, wyjącą wiatrem pustkę. Rachel zatrzasnęła drzwi swojego domku i szybko zapaliła lampę. Potem zabrała się do rozpalania piecyka. Minie przynajmniej pół godziny, zanim zrobi się ciepło w tym niewielkim pomieszczeniu... Dlatego nie zdjęła amautika. Ogrzewając ręce nad płomieniem, patrzyła bezradnie, jak łzy jedna po drugiej spadały z sykiem na rozgrzaną żelazną płytę. Noel Magnus nigdy nie pokocha jej naprawdę. Gdyby ją naprawdę kochał, ożeniłby się z nią po ostatniej wizycie i zabrał daleko z wyspy Herschel. Ale on nigdy tego nie zrobi. Nie czuje takiej potrzeby. A ona nie może go do tego zmusić. Poczucie twardej rzeczywistości nakazywało się z tym pogodzić i żyć dalej - bez niego. Nawet teraz jednak wydawało się to niemożliwe. Ból i pragnienie tkwiły kulą w jej piersi niczym kawał lodu w wodach Morza Beauforta. Dotknęła policzków. W przejmującym chłodzie wnętrza spływające po nich łzy zamieniały się w lodowe strumyczki. Byłoby to zakończenie w sam raz dla królowej śniegu, która nade wszystko ceniłaby lodowate zimno i samotność. Rachel Howland jednak pragnęła czegoś innego. Pogrążona w ponurych myślach usiadła na rozklekotanym krześle i zaczęła roztapiać dłońmi lód na policzkach. Oczy zamgliła rozpacz. 15 Może po śmierci ojca podjęła niewłaściwą decyzję... Bez wątpienia wyspa Herschel przez osiem miesięcy w roku przypomina piekło na ziemi. No, ale w okolicach lipca jest pięć-sześć tygodni, kiedy miejsce to staje się znośne, dzikie arktyczne kwiaty łagodzą surowość tundry, a wzgórza porasta piżmowe ziele. O tej porze roku ojciec zabierał jąna wycieczki. Włóczyli się wśród pokrytych mchem skał wybrzeża, zbierali co piękniejsze okazy kamieni... Czasami natykali się na kościaną igłę lub figurkę człowieka wy-rzeźbioną w kości - pozostałości po dawnych ludach zamieszkujących niegdyś tę krainę. Kiedyś widziała stado dwustu tysięcy karibu przechodzących przez rzekę Porcupino, kiedy indziej oglądała z rozczuleniem zabawę dwóch młodziutkich niedźwiedzi polarnych. Niewiele białych kobiet mogłoby się tym pochwalić. Gotowa była się założyć, że nic podobnego nie widziała nigdy żadna z tych eleganckich dam z jej żurnalu. Zmarszczka przecięła jej czoło. Spojrzała na stół, gdzie leżał egzemplarz „Godey's Lady's Book". Jedyny, jaki miała. Nie panując nad sobą, chwyciła żurnal i zaczęła się torturować na nowo. Z kolorowych rycin czerpała wiedzę o wielkim świecie. Wszystkie stronice pełne były modnych, pięknie ubranych dam. W koronkowych czepkach i krynolinach, siedząc na niskich taboretach, oddawały się miłym towarzyskim pogawędkom, zawsze w bogatym, uroczym otoczeniu. Jej ulubienicą była dama w sukni z różowej tafty, malująca portret małej dziewczynki. Za nią stała grupa jej wielbicieli w równie wytwornych strojach, a tło całej sceny tworzyły przepiękne draperie z białej satyny, podwiązane i spływające w fałdach niczym tren ślubnej sukni. Ogarnięta smutkiem przycisnęła żurnal do piersi. Z oczu trysnęły nowe łzy. Gdzieś tam było życie, które mogła sobie tylko wyobrażać... Z lat dziecinnych pamiętała matkę w takiej samej jak w żurnalu sukni. Mieszkały w Filadelfii, w domu, w którym były takie wspaniałości, jak czerwony wełniany dywan oraz mahoniowe meble. Kiedy jednak skończyła dziesięć lat, matka umarła na żółtą febrę. Poza nią miała tylko ojca, który włóczył się po zimnych morzach w poszukiwaniu wielory-bich kości - integralnego elementu życia, które właśnie podziwiała na obrazkach. Fiszbiny były potrzebne damom do gorsetów. Jej jedyny egzemplarz „Godey's Lady's Book" pochodził z roku 1849. Pewien marynarz, który trafił do baru, podarował jej to pismo zaledwie w rok od wydania. Traktowała je z czcią, niemal jak Pismo Święte. Znała na pamięć każdy najdrobniejszy szczegół mebli, na których przysiadały damy, każdy rąbek ich sukien, każdą falbankę, żabot, fałdę draperii... Nawet doniczka z oleandrem nie uszła jej głodnym oczom. Był to świat, który wciąż istniał w ciemnych zakamarkach jej 16 pamięci. Panowały w nim piękno i komfort, i czuły dotyk matczynej ręki, kochającej swoją małą córeczkę. Teraz istniał już tylko jako fantazja na zniszczonych stronach żurna-lu. Dla niej jednak nadal był rzeczywisty. Od tak dawna pielęgnowała w pamięci jego obraz... Gdzieś tam był salon z weselnymi satynowymi draperiami i dama malująca portret małej dziewczynki. Musiał być. Nagle drzwi domku otworzyły się z hałasem. Chwyciła pistolet, niemal pewna, że na progu ujrzy niedźwiedzia. Kiedyś widziała, jak niedźwiedź polarny wywalił drzwi jednym ciosem ogromnej kosmatej łapy. Nie był to jednak niedźwiedź. Był to Magnus. - Wynoś się stąd! -uniosła pistolet i wycelowała, przymykając jedno oko. Wcale się tym nie przejął. Zamknął drzwi, zasunął zasuwkę i zaczął zdejmować futrzaną parkę. Na głowie sterczał mu arogancki kogut. - Zamierzasz mnie zabić? -mruknął. -No, to strzelaj. Uwolnij mnie od tej przeklętej niedoli i wszystkiego, co zniosłem, żeby dostać się do tego piekła. - Ty psie! Nawet nie wiesz, co to niedola. Nie zostałeś uwiedziony i porzucony jak ja - dolna warga Rachel zadrżała, zdradzając jej wzburzenie. - Obiecałeś mi ostatnim razem... - Ostatnim razem opłakiwałaś śmierć ojca. Bałaś się, było ci zimno i czułaś się samotna. Prosiłaś się, żeby cię pocieszać. Dobrze pamiętasz, co ci powiedziałem. Powiedziałem ci prawdę - mówił niskim, łamiącym się z gniewu głosem. Nie walczyła już ze łzami, które swobodnie spływały po jej rozgrzanych policzkach. Złość ustąpiła miejsca przygnębieniu. - Powiedziałeś, że kochasz Północ - szepnęła jakby do siebie. - To nie wszystko - odparł, rzucając kurtkę na stół. Nieoczekiwanie nachylił się nad nią, chwycił oburącz lufę pistoletu, przytknął wylot do swojej piersi i spojrzał Rachel w twarz. - Szedłem tutaj przez dwa i pół miesiąca. Dziesięć tygodni głodu, mrozu, ciemności... I nieustannego myślenia o tobie. Zabij mnie więc teraz, Rachel, bo jeśli mnie odtrącisz, nie będę już w stanie znieść ani głodu, ani chłodu, ani ciemności, żeby wrócić do domu. Szloch złapał ją za gardło. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie potrafiła go zabić, bo go kochała. Kochała go skrycie przez wszystkie te lata, kiedy przychodził do baru Pod Lodową Panną. Opuściła pistolet z ociąganiem. - Grzeczna dziewczynka - szepnął. Uniósł jej podbródek i spojrzał z bliska w twarz. - A teraz przywitaj mnie w sposób, o jakim marzyłem 2 - Lodowa Panna przez te dziesięć tygodni. - Odchylił głowę Rachel i musnął jej wargi w delikatnym pocałunku. Przez chwilę poczuła chłód jego wilgotnej od topniejącego lodu brody... I od razu się cofnął, jakby w obawie, że sprawił jej przykrość. Jakby to w ogóle było możliwe... Przecież go kochała. - Czy nazywasz domem swój statek? - zapytała posępnie. - Czy tam wrócisz, jeśli cię stąd wyrzucę? Wrócisz na uwięzionego w lodach „Reliance'a"? Dlaczego? Dlaczego tak kochasz to miejsce, skoro mógłbyś mieć prawdziwe życie i prawdziwy dom w Nowym Jorku? - Dotknęła ręką policzka, patrząc na niego niewidzącym wzrokiem. - Jak można woleć te szalone wichury od łagodnego powiewu południa? - Zwróciła spojrzenie na drzwi, za którymi wył zaciekle wiatr. Zgrubiała, stwardniała dłoń zajęła miejsce jej dłoni. Powiódł nią pieszczotliwie po policzkach, skroniach... Duży palec zmysłowo obwiódł linię jej ust. - Gdybym tu nie przyjechał, nigdy bym cię nie spotkał, moja piękna, słodka Rachel. Nie miej mi więc za złe, że kocham tę krainę. - Ale już mnie poznałeś. Nie ma zatem potrzeby pozostawać tu dłużej. Oczy Magnusa pociemniały. - Muszę odnaleźć Franklina. Nie mogę teraz odjechać... Jestem tak blisko celu! Usunęła się spod jego ręki. - Franklin, Franklin. Zaginął dziesięć lat temu! Przemierzyłeś połowę Północy, a teraz zaczęto już organizować ekspedycje, które z kolei mają odszukać ciebie - sięgnęła pod jego kurtkę porzuconą na stole i wyciągnęła kruszącą się, pożółkłą gazetę. Ta gazeta i żurnal „Godey's" były dla niej jedynymi elementami tamtego realnego świata. Cisnęła gazetę w jego kierunku. - Sam możesz się przekonać, ile zamieszania wywołałeś. To gazeta sprzed roku. Magnus rzucił wzrokiem na nagłówek „York Morning Globe" z datą dwudziestego piątego stycznia 1856 roku. Głosił on: „Wydawca naszego dziennika Noel Magnus uznany za zaginionego wśród mroźnych pustkowi Północy. Lady Franklin rozpacza. Przypominamy ostatnią wyprawę Franklina na HMS »Erebus«". Powoli odłożył gazetę na stół. Jego twarz nie wyrażała absolutnie nic, ale w oczach wyczytała irytację. - Widzisz? Nawet twoja szlachetna lady Franklin jest przekonana, że umarłeś - przyglądała się bacznie jego twarzy, nie dostrzegła jednak na niej spodziewanego wstrząsu czy zdziwienia. Wyglądało na to, że 18 wcale nie przejął się tym, iż uznano go za zmarłego. - Nic cię to nie obchodzi, że ludzie martwią się o ciebie? - Na mojej śmierci mogą zrobić pieniądze, ale to nie ma znaczenia. Z pewnością nikt się tam o mnie nie martwi - zaśmiał się. Jeśli odczuwał gorycz, to świetnie jąukrywał... Spojrzał na niąi mówił dalej, łagodnym już teraz głosem: - Uważasz, Rachel, że żyjąc tutaj, wiesz, co to zimno. A przecież o ileż zimniej jest w domu, w którym nikt nie opłakuje twojego odejścia. - Na pewno jest ktoś, komu by cię brakowało. Lady Franklin rozpacza. .. - Bo się boi, że nie ma już nikogo, kto będzie szukał jej męża -uśmiechnął się drwiąco. - Musi ktoś być w Nowym Jorku, kto się o ciebie martwi. Masz chyba jakąś rodzinę, Magnus... Znowu pogłaskał szorstką dłonią jej policzek. - Moja matka zostawiła mnie, kiedy miałem trzy lata. Szybko przekonałem się na własnej skórze, jaka musiała być nieszczęśliwa z moim ojcem. Otrzymywałem od niego tylko instrukcje i baty, jeśli nie wykonałem ich dobrze. Powtarzał, że chce mieć syna, który będzie na tyle twardy, żeby przejąć po nim jego imponujące imperium. - Urwał na moment. Rysy jego twarzy stwardniały. - I taki jestem, słodka Rachel. Dostatecznie bezwględny, żeby kierować imperium, którego twórca już nie żyje, dostatecznie twardy, żeby znosić najgorsze nawet lodowate wichury. I wiem na pewno, że to właśnie jest miejsce, gdzie chcę żyć, bo ty i moi ludzie jesteście jedynymi istotami, które będą odczuwać żal, kiedy coś mi się przytrafi. - Uśmiechnął się, ukazując białe, równe zęby; była to jeszcze jedna rzecz, którą w nim uwielbiała. - Opłakiwałabyś mnie, Rachel, prawda? Siłą powstrzymała się, żeby go nie uderzyć. Znał doskonale jej odpowiedź. To okrutne z jego strony drwić z niej w ten sposób. - Rzeczywiście, jestem właścicielem „Morning Globe" - znowu był rzeczowy - i zdaję sobie sprawę, że oni tam teraz pewnie się trapią, kto ma po mnie dziedziczyć. - Jesteś właścicielem „Morning Globe"? - Podeszła do stołu i popatrzyła na gazetę. Wyglądała jak wszystkie inne, które docierały na Herschel. To, że wyszła już ponad rok temu, nie miało znaczenia; była to po prostu jedyna gazeta, jaką od dawna już mieli okazję przeczytać. -Myślałam, że znam cię dobrze, Magnus. Każdego roku, kiedy tu przybywałeś, mój ojciec witał cię z radością. Lubił cię, wiesz o tym. Widzę 19 teraz, że niewiele wiedzieliśmy o twoim drugim życiu - zamyśliła się, wciąż z oczami utkwionymi w gazecie. - Skoro ten dziennik należy do ciebie, czy to znaczy, że jesteś bogaty? Pytanie było śmieszne. Wcale jej nie obchodziło, czy był bogaty, czy nie. Jedyne, co się dla niej liczyło, to czy ożeni się z nią i zabierze ze sobą, kiedy będzie gotów do wyjazdu. Kochała go. Podczas ostatniego spotkania obiecał jej gwiazdkę z nieba, a ona mu uwierzyła. Tak naprawdę chciała tylko tego, żeby odbył się ich ślub. - Czy to wzruszy twoje zimne serce, jeśli powiem ci, że istotnie jestem bogaty? -jego palce igrały z frędzlami amautika. Rachel opuściła wzrok i uświadomiła sobie, że dusi się z gorąca w tym grubym futrze. Piec rozpalił się do czerwoności. Odsunęła się nieco i szepnęła: - W zeszłym roku, kiedy powiedziałam, że moje serce należy do ciebie, nie pytałam cię o konto w banku, prawda? - A ja nigdy cię nie wykorzystałem. Wyznałaś mi, że pragniesz małżeństwa, i to mnie powstrzymywało. Nie tylko ty, Rachel, możesz być uczciwa. - Nadal nie chcę zostać dziwką. Nawet twoją dziwką. - Z jej oczu znowu popłynęły łzy. - Pragnę tylko tego, żebyś się ze mną ożenił. To jedyny sposób, żebym zachowała szacunek dla samej siebie. Nie proszę cię o obietnice, dajesz je zbyt łatwo. Przyszła pora na ich spełnienie. Tego pragnąłby mój ojciec i dobrze o tym wiesz. Nie wychowywał mnie na... drżącymi rękami szarpała frędzle amautika z niewyprawionej skóry. - Ożenię się z tobą, kiedy już będę mógł opuścić to miejsce. Obiecałem ci to wtedy i obiecuję teraz. Dotrzymam słowa. - Ożeń się ze mną teraz i weź mnie ze sobą na „Reliance'a". Przecież wiesz, że pływałam już na statku... - Życie na statku jest trudne, Rachel. Nie jesteś już małą dziewczynką, którą bawiły przygody na morzu. Musiałabyś wejść na pokład jako moja żona. A gdyby okazało się, że jesteś w ciąży? Mielibyśmy kłopot... Uważam, że lepiej będzie, jeśli poczekamy z małżeństwem, aż wrócimy do cywilizacji. - I będziesz tak mówił przez następne dziesięć lat? Dwadzieścia? W ten sposób będziesz się usprawiedliwiał przed swoimi nieślubnymi synami i córkami? - W głosie Rachel, wbrew jej woli, słychać było gorycz. - Mam nadzieję, że naprawdę zginiesz i skończysz jak Franklin. Zasługujesz na to. - Nie bądź okrutna, Rachel. Nie mogę znieść twojego okrucieństwa, bo wiem, jaka potrafisz być miła... 20 Ich spojrzenia się spotkały. W pełnych wyrazu oczach Noela było tyle ciepła... Wydawało się, że przenikają na wskroś najskrytsze tajniki jej duszy, choć myślała, że je dobrze ukrywa. - Chcę być dla ciebie miła, Magnus. Wiesz, że cię kocham. Oddałabym ci wszystko, co mam, za małą złotą obrączkę. - Drżała, mimo że nie odczuwała zimna, przeciwnie, zaczęła się pocić z gorąca. -Nie mogę znieść myśli, że w Nowym Jorku czekają na ciebie, a ty wcale nie chcesz tam wrócić. Twój dom, ten, który stoi nad zatoką Hudson, jak mówiłeś -nie, nad rzeką Hudson - ma pewnie z pięć czy sześć pokoi. Pustych, bo nikt w nich nie mieszka. Pusty dom, bez nikogo, kto by się cieszył łagodnym, ciepłym wietrzykiem! - złapała się za głowę. - To profanacja. Przeciągnął ręką po jej długich blond włosach. - Nie daje ci spokoju, że mój dom stoi pusty, a ty w tym czasie marzysz, żeby zamieszkać w milszym miejscu? - mówił miękko, zamyślony. - Tobie, która przeżyłaś całe życie w jednej izbie, te pięć lub sześć pokoi wydaje się rezydencją. - Zewnętrzną stroną dłoni pogładził jej skronie. Dopiero teraz zauważyła, że jego ręce, wskutek długiej podróży, były odmrożone i popękane. Z ranek sączyła się krew. Podprowadziła go do pieca. - Ogrzej się, Magnus. Zaraz przyniosę maść ojca. Dotykała delikatnie każdego zranionego miejsca, tak jakby zapamiętując je, mogła utrwalić w pamięci jego samego. - Niepotrzebny mi balsam Howlanda. Moje ręce pragną innego ukojenia. - Wsunął dłoń pod jej amautik. Nie poruszyła się. Wstrzymała oddech. - Nie - szepnęła, ale nie odsunęła jego ręki. - Czy pamiętasz, co ci mówiłem w ubiegłym roku? - szepnął z ustami w jej włosach. - Nie uwierzę już twoim pustym obietnicom. Nie jestem taka słaba. Nie chcę ulec pokusie i nie ulegnę bez małżeństwa. - Poślubię cię, słodka Rachel, przyrzekam. Któregoś dnia zostaniesz moją żoną. - Nie któregoś dnia, tylko już teraz -prawie zaskomlała, gdy chwycił wargami płatek jej ucha. - Muszę odnaleźć Franklina. Jakby wylał na nią kubeł lodowatej wody... Odsunęła się gwałtownie i skrzyżowała ręce na piersi. - Po co? Znalazłbyś pewnie tylko same kości. Jaką one mają teraz wartość dla lady Franklin? Nie ogrzeją jej w nocy. 21 - Tu nie chodzi tylko o szczątki jej męża - schylił się, żeby ściągnąć z nóg buty z foczej skóry. - Moja wyprawa w te strony wiąże się z pewnym sekretem... Jeśli go zdradzę, nie wolno ci nikomu o tym mówić. - Wyprostował się i zaczął rozwiązywać sznurówkę na piersi Ra-chel, jakby wcale nie zauważał jej niechęci. - Lady Franklin nie pała bynajmniej aż taką miłością do sir Johna, jak przedstawia to prasa. Wygląda na to, że jej małżonek, opuszczając swoje strony, odholował za sobą rodzinną fortunę. Drogocenny opal, wielkości orzecha włoskiego. Twierdził, że to talizman zapewniający mu szczęście. Otrzymał go jakoby od gubernatora Ziemi Van Diemena. To bardzo cenny kamień, moja najmilsza... Ale jeszcze cenniejsza jest związana z nim legenda. - Jaka legenda? - Rachel oddychała ciężko, na pół świadoma, że zdążył już rozwiązać sznurówki na jej piersi. - Ten klejnot przynosi nieszczęście - odpowiedział, zsuwając amau-tik z ramion Rachel. - Nazywaj ągo Czarne Serce. Krąży pogłoska, że Franklin zabrał go jakiemuś tubylcowi i dlatego na kamieniu ciąży klątwa. Człowiekowi o czystym sercu przynosi szczęście, a na tego, kto ma serce niegodziwe, sprowadza smutek i śmierć. Pomyśl o tym, moja śliczna dziewczyno - kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. - Kamień jest tak duży jak twoja pięść. Postanowiłem, że kiedy wrócę wreszcie do miasta, oddam go do muzeum. Ten opal będzie moim najbardziej drogocennym skarbem. Pomyśl tylko, czym stanie się moja gazeta, jeśli odnajdę ten kamień pośród szczątków Franklina... Lady Franklin wini Czarne Serce za śmierć męża. Wierzy, że Franklin, tak jak zamierzał, odkrył przejście północne, a nieszczęście sprowadził na niego czarny kamień, a nie ten kraj. - To czysta fantazja. Nie trać na to więcej czasu, Magnus. Pomyśl o swoim pustym domu nad rzeką... pięknym, pustym domu, gdzie w twarz wieje łagodny wietrzyk... - Nigdy nie myślę o tym domu, Rachel. Tutaj mogę myśleć tylko o tobie i o tym kamieniu czarnym jak noc, z żółtą jak błyskawica pręgą w środku. Gwałtownie uniosła głowę. - Jak ten kamień wygląda? - zapytała, marszcząc brwi. Pocałował ją. Jego broda była już sucha i Rachel z drżeniem pomyślała, co czułaby, gdyby dotknął nią bardziej intymnych części jej ciała. - Jaki on j est, Magnus? - powtórzyła pytanie, z trudem zbieraj ąc myśli. - Słyszałem, że jest granatowoczarny, a w jego środku wybucha niczym płomień mieniąca się iskra. Ten sam ogień płonie teraz we mnie, gdy każesz mi czekać na siebie, Rachel - pochylił głowę i zaczął pieścić językiem delikatne włoski na karku. 22 Zadrżała. Chwyciła go za brodę i siłą uniosła jego głowę do góry. Był od niej dwa razy cięższy i znacznie wyższy, ona jednak widziała samice niedźwiedzia broniące zimą swego legowiska. Potrafiła powstrzymać takiego niedźwiedzia jak Magnus. - Powiedz mi prawdę. Co zrobisz, jeśli odnajdziesz ten kamień? Czy wrócisz natychmiast do Nowego Jorku? - Jeśli odnajdę go tej wiosny... - Nie, nie. Co zrobisz, jeśli dostanie się w twoje ręce jeszcze tej nocy? Wrócisz do Nowego Jorku i do pustego domu o sześciu pokojach? Uśmiechnął się i pogłaskał japo włosach. Był mistrzem w pieszczeniu kobiet, a ona, na swoją zgubę, zawsze ulegała jego pieszczotom. - Mówisz tak, jakbyś wiedziała, gdzie jest ten kamień. Czyżby stary Howland podczas której ś ze swoich włóczęg natknął się na ludzi Fran-klina? Kiedy siedem statków wróciło z niczym? - Jeśli odnajdę dla ciebie Czarne Serce, czy zabierzesz mnie stąd od razu? Powiedz prawdę, Magnus - szeptała niemal bezgłośnie. - Czy ożenisz się wtedy ze mną i pojedziemy razem do Nowego Jorku? Magnus wydawał się zmieszany. - Oczywiście, kiedyś stąd wyjedziemy, ale gdybym nawet dostał ten kamień zaraz, i tak musiałbym wrócić na „Reliance'a". Czekają tam na mnie moi ludzie. Nie mogę ich opuścić i popłynąć do kraju bez nich. - A potem wrócisz po mnie? Uniósł brwi. W żółtym świetle lampy na wielorybi tran jego ciemne włosy przybrały zdecydowanie rudy odcień. - Będę musiał popłynąć statkiem do Nowego Jorku po nowe zapasy, bo stare się wyczerpały. Ostatni raz byliśmy w porcie trzy lata temu. - A potem? - Znowu nadejdzie zima. Na Herschel można się wtedy dostać tylko saniami. Będziesz musiała czekać aż do wiosny na przypłynięcie „Reliance'a". - Półtora roku... Nie zobaczę cię nawet przyszłej zimy - odsunęła się od niego, zniechęcona. - Rachel, bawisz się moim kosztem? Masz ten kamień? Jeśli tak, to mi go daj. - Dać ci go? Też coś... Gdybym go miała i dała ci, nigdy więcej bym cię nie zobaczyła. Nigdy, chociaż wiele mi naobiecywałeś i na wszelkie sposoby usiłowałeś mnie uwieść. - I ty chcesz zwiedzić te krainy... W głębi duszy wiesz, że i ty tego chcesz. Dlaczego więc nie mielibyśmy tego zrobić dziś wieczór? 23 Zaczęła tłuc pięściami w jego pierś. - Oczywiście, że tego chcę! Doskonale o tym wiesz, ty łotrze. Ale chcę je zwiedzić dopiero po naszym ślubie. Dopiero po ślubie, rozumiesz? Tak zostałam wychowana i taka pozostanę do śmierci, bez względu na to, jak samotne i żałosne miałoby być moje życie! - Daj mi ten kamień... czy co tam masz. Pokaż mi go natychmiast. - Nie mam go - wybuchnęła. Wpatrywała się w niego z napięciem, chłonąc wzrokiem urodziwą twarz, brodę i twardą, gorącą pierś, okrytą grubą szarą koszulą. -Nie mam twojego przeklętego kamienia, ale chyba wiem, gdzie jest. Wrócisz do mnie wiosną na „Reliansie" i wtedy pokażę ci to miejsce. - Nie bądź dzieckiem. Nie mogę wrócić na wiosnę tylko po to, żeby się spełniły twoje szalone mrzonki. Franklin nie doszedł aż tak daleko na zachód. Gdyby dotarł na Herschel, znalazłby przejście północno-za-chodnie. - Jestem dzieckiem i dlatego musisz zrobić, o co cię proszę. Przypłyń po mnie tej wiosny. - Nie. Muszę zdobyć nowe zapasy. Nie mogę ryzykować życia moich ludzi dla twoich głupich kobiecych fanaberii. Wbiła w niego wzrok. Ponury, a równocześnie triumfujący uśmiech wykrzywił jej usta. - Ty nigdy nie opuścisz Północy, prawda, Magnus? Zawsze znajdziesz jakiś powód, żeby tu zostać. Odnajdziesz ten okropny opal, ale historia nie będzie wystarczająco sensacyjna, żeby zadowolić gusty twoich czytelników, więc pozostaniesz tu, dopóki kolejna ekspedycja nie zaginie w jeszcze bardziej tragicznych okolicznościach. - Rzuciła spojrzenie na zmiętą gazetę leżącą na jego parce. - Może nawet sam znajdziesz się w tej ekspedycji. Dlaczego nie? Cywilizowany świat już i tak uważa cię za zmarłego. Samo pozostanie tu, Magnus, przysporzy ci czytelników i pieniędzy. I dlatego nie ruszysz się stąd i będziesz nadal mnie okłamywać. - Nie okłamuję cię. Ożenię się z tobą, Rachel. Chcę, żebyś była moją żoną. Jesteś najbardziej niezwykłą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem. - Uważasz, że jestem piękna? - uśmiechnęła się nieco wymuszenie, unosząc brwi. - O Boże, tak. Jesteś piękna, Rachel. - Schlebiasz mi, Magnus. Nie widziałeś kobiety od sześciu miesięcy. - Popatrzyła ze smutkiem na swój egzemplarz „Godey's" i roześmiała się gorzko. - Bez wątpienia, z moimi popękanymi wargami i okopconą twarzą mogę wszystkie te olśniewające damy posłać do kąta. Spojrzał na nią miękko. 24 - Ależ możesz. Wszystkie, bez wyjątku. - A zatem znałeś wcześniej takie kobiety? Z podniesionymi dumnie głowami, w szeleszczących jedwabnych sukniach, pachnące francuskimi perfumami? Zrezygnowałbyś z nich dla mnie? - W jej oczach znowu zalśniły łzy. - Dla mnie, która śmierdzi dymem z pieca i skórą łosia? -Odpechnęła go. - Znowu kłamiesz. Czy ty nie masz sumienia? - Nie kłamię, Rachel. Jesteś piękna. Marzę o tobie każdej nocy. Myślę tylko o tobie. Otarła łzy. - Ja? Piękniejsza od tych kobiet w eleganckich salonach? Z tymi spierzchniętymi od wiatru dłońmi, z popękanymi wargami, z moją nic nie wartą cnotą, z której co roku się naśmiewasz? Nie wierzę ci. - Tak, twoja cnota pozostała nietknięta. Ale jeśli ulegniesz mi tej nocy, zachowam jąw sobie. A kiedy już zostaniesz mojążoną, wszystko to przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. - Kłamca - szepnęła, czując, jak pod wpływem jego delikatnej pieszczoty topnieje jej serce. - Dość gadania. Chodźmy do łóżka. Myślę, że w nim lepiej się porozumiemy - pociągnął ją bezceremonialnie za rękę. Szarpnęła się. - Idź zaspokoić swoją żądzę z którąś z tutejszych kobiet. Każda z nich chętnie ci ulegnie i da to, na co zasługujesz i czego pragniesz. - Aleja pragnę tylko ciebie, Rachel. - To ożeń się ze mną - odparła chłodno. - Pamiętasz, co ci powiedziałem rok temu? Będę z tobą i tylko z tobą. A ty będziesz ze mną i tylko ze mną. Pobierzemy się, kiedy przyjdzie na to pora. - Dlaczego mnie tak dręczysz? Czy nie byłam dla ciebie dobra? Czy nie udowadniałam ci tego rok po roku, odrzucając wszystkich innych mężczyzn, czekając cały czas tylko na ciebie? - Rachel się rozszlochała. Magnus usiadł na skraju wąskiego łóżka. Przytulił ją do siebie i zaczął gładzić stwardniałymi palcami jedwabiste włosy. Ta łagodna pieszczota nie przyniosła jej jednak ukojenia. - Jesteś mi przeznaczona, Rachel, tak jak ja jestem przeznaczony tobie. Los musi się w końcu wypełnić - jego niepokojące oczy barwy sherry wpatrywały się w nią intensywnie. Jęknęła. Skłoniła ku niemu głowę... Zachłannie zagarnął jej wargi w namiętnym pocałunku. Nie opierała się, gdy poczuła w ustach jego język. Nie miało to większego znaczenia, skoro i tak właściwie przegrała swoją batalię. 25 - Czy to dlatego tak kochasz tę Północ, Magnus? Dlatego? - szepnęła w rozpaczy. - Kocham całe tutejsze nieujarzmione piękno. Kocham wiatr i śnieg... Najbardziej jednak kocham myśl o tym, że moglibyśmy być razem w te cudowne noce. Kiedy jest za zimno, by spać samotnie, wyobrażam sobie, że leżę obok ciebie... - Ty draniu - załkała, gdy pchnął ją na materac i zaczął całować między piersiami. - Mam nadzieję, że któregoś dnia odmrozisz go sobie. Należy ci się za to, że doprowadzasz mnie do zguby. Powiódł językiem po wrażliwych miejscach na jej szyi. Z całej siły powstrzymywał się od śmiechu. - Mam dla ciebie złą wiadomość, Lodowa Panno. Jak dotąd nie straciłem ani jednego palca - pokazał dłonie i stopy. - Wszystkie dwadzieścia jeden mam w jak najlepszym porządku. - Znienawidzę cię na zawsze, jeśli mnie zniewolisz, Magnus. Zabiorę moją nienawiść do grobu. Przysięgam- szepnęła, jednak kiedy pochylił się nad nią, ucichła. Nagle płomień gniewu rozgorzał w niej na nowo. Z jękiem odepchnęła go od siebie i zerwała się z łóżka. - Wynoś się - powiedziała, nie patrząc na niego. Nie miała odwagi. - Na zewnątrz jest tak zimno, a ty jesteś taka ciepła... Nie każ mi spać w barze. Okaż odrobinę litości. - Wynoś się - otarła łzy wierzchem dłoni. -Najpierw ślub albo nie dostaniesz nic. - Ale na przestrzeni wielu kilometrów tylko ty masz prawdziwe łóżko. Skoro nie chcesz dzielić go ze mną, to może odstąpiłabyś mi je na parę godzin? - popatrzył na nią błagalnie. - Przyszedłem z tak daleka... Rzuciła mu spojrzenie pełne powątpiewania. - Zgoda. Wyśpij się przez te parę godzin w prawdziwym łóżku, ale ja stąd wyjdę. Nie życzę sobie, żeby te ordynusy w barze strzępiły na mnie języki, plotkując o czymś, co nie jest prawdą. Kiedy wstaniesz, ja się położę. Do tego czasu będę w Lodowej Pannie. - Chwyciła amautik, wciągnęła go przez głowę i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Rachel wróciła z baru i popatrzyła na mężczyznę w jej łóżku, pogrążonego w głębokim śnie. Spod niedźwiedziego futra wystawała jedna noga; ręką spoczywała na materacu, tam, gdzie wcześniej spała ona. Postawiła na swoim... A jednak ściągnięte brwi mąciły wyraz zadowolenia na twarzy Rachel. Dlaczego życie musi być takie trudne? Ko- 26 chała tego mężczyznę, pragnęła z nim być... Nie mogła go jednak zmusić, by zabrał ją ze sobą. U jego boku nie było miejsca dla kobiety. Przygnębiona podeszła do stołu z surowego drewna, gdzie leżał egzemplarz „Godey's". Wróciła myślą do matki, która była kiedyś ubrana tak samo jak damy z okładki. Sarah Howland miała wówczas na sobie suknię z szeroką spódnicą, z mankietami i staniczkiem obszytymi czarną wstążką. Pamiętała każdy szczegół stroju matki równie dokładnie, jak jej kochaną twarz. Noel mówił, że kobiety w Nowym Jorku nadal noszą jedwabne suknie... Spojrzała na okładkę pisma. Nie potrafiła opanować zazdrości, ilekroć wyobraziła sobie ukochanego Magnusa siedzącego w nowojorskim salonie w otoczeniu podobnych piękności jak te z „Godey's". Ciekawe, czy gdyby zabrał ją do prawdziwego świata, wprawiałyby go w zakłopotanie jej nieokrzesanie i brak manier... Może właśnie dlatego obawia się małżeństwa? Ta myśl doprowadziła ją nieoczekiwanie do takiej rozpaczy, że nie była w stanie dłużej patrzeć na leżącego w jej łóżku Noela. Nigdy się z nią nie ożeni i nie zabierze do swego domu. Ugrzęzła na Herschel na zawsze. A jednak... Podeszła na palcach do prostej drewnianej półki i otworzyła dużą szkatułkę z kości morsa. Wysypała jej zawartość na rękę i wyszukała kamień wielkości małego ziemniaka. Był czarny z granatowymi smugami - niemal koloru zimowego nieba - w środku zaś mienił się, niczym północna zorza, tajemniczym blaskiem ognia, od którego zaparło jej dech. Czarne Serce... Tak, to musiał być ten słynny kamień, który tak obsesyjnie pragnął znaleźć Magnus. Szukał tego skarbu w dalekich stronach, on zaś tymczasem znajdował się tu, w zasięgu ręki. Jej ojciec natknął się na niego dawno temu. Opowiadał, że ten dziwny odłamek czarnej skały spoczywał w wygasłym ognisku; przywiązany był do niego napisany po angielsku list. Ojciec nie miał pojęcia, co to za kamień, Rachel wiedziała już jednak, że musiał zostawić go Franklin. W liście pisał, żeby zostawić opal tam, gdzie leży, ojciec jednak w ogóle nie przejął się tym ostrzeżeniem. I dzięki Bogu. Nawet jeśli Magnus nie chce jej serca, to z pewnością chce zdobyć ten klejnot. Czarne Serce. Wtem zaszeleściło. Noel poruszył się w łóżku. - Do diabła... - mruknął. - Gdzie jesteś, Rachel? W pośpiechu wrzuciła kamień do szkatułki i przysiadła na krawędzi łóżka. 27 - Jetem przy tobie, kochany - szepnęła. - Masz chyba mordercze zamiary. Zamarznę na śmierć, jeśli mnie nie ogrzejesz. Nie zachwyca mnie perspektywa uczynienia cię wdową... - Żebym mogła zostać wdową, musisz najpierw się ze mną ożenić. Objął ją w pasie silnym ramieniem i pociągnął pod futrzaną kołdrę. - To drobiazg. Pocałował ją, ona jednak odsunęła się, najwyraźniej zajęta jakąś myślą. - Znowu marzysz o Nowym Jorku? - burknął. Zirytowało ją to grubiaństwo. - Jeśli chcesz wiedzieć, to tak. Rzeczywiście marzę o naszym wspólnym życiu w tamtym świecie. Dbałabym i o ciebie, i o twoje sześć pokoi. Zapełnilibyśmy je dziećmi... Moglibyśmy być szczęśliwi! - Ja jestem szczęśliwy już teraz. Bardzo szczęśliwy - szepnął z ręką w jej włosach. - Musi być w Nowym Jorku ktoś, kto za tobą tęskni, Magnus. Musi być ktoś, kogo chciałbyś znowu zobaczyć. - Nie, nie ma. Czy mam tam odesłać ciebie, żebyś za mną tęskniła? Mogłabyś występować jako wdowa po mnie. Gazety miałyby o czym pisać - zaśmiał się. - Bądź poważny - szturchnęła go w bok. - Jestem bardzo poważny - chichotał. - Właściwie powinienem tak zrobić, choćby dla kawału... Tylko że gdybym odesłał cię do Nowego Jorku, sam bym strasznie za tobą tęsknił następnej zimy. Wobec tego nie ma o tym mowy. - Następna zima! To przecież od dziś cały rok - ponownie ogarnęła ją rozpacz. - Nie przyjmę cię miło następnym razem, choćby dla zasady. - Tak jak teraz? - zapytał, wodząc językiem po jej szyi. Odsunęła się. - Czy sądzisz, Rachel, że mi na tobie nie zależy? - zapytał już spokojniej. - Jeśli tak, to bardzo się mylisz. - Stać cię na to, żeby opuścić mnie na cały rok. To mówi samo za siebie. Ja bym tak nie mogła... Za bardzo cię kocham. - Przyznaję, że tym razem przyjdzie mi to z większą trudnością niż dawniej. - Wobec tego nie zostawiaj mnie. Tak jak oczekiwała, odpowiedział jej milczeniem. - Kiedy wrócisz, Magnus, może mnie tu nie być. - Dokąd byś mogła pójść, ukochana? Jesteś równie samotna, jak ja - pocałował ją w odsłonięte ramię. 28 Już otwierała usta, żeby zaoponować, gdy zdała sobie sprawę, że nie może. Powiedział prawdę... Nie miała gdzie pójść, nie miała nikogo, kto by ją przyjął. Wtem przyszedł jej do głowy dziwny pomysł. Co za absurd! A jednak... Mogłaby pojechać do Nowego Jorku, zamieszkać w tych sześciu pokojach i uchodzić tam za... Nie, to śmieszne. I niedorzeczne. Odwróciła się i spojrzała na Magnusa. Tamten cywilizowany świat miał go już za zmarłego. Napotkała jego badawczy wzrok. - Widzę jakiś podstęp w twoich oczach, Rachel - mruknął. - Nie waż się mnie porzucać. Nigdy. Zrozumiałaś? Żartobliwie uszczypnęła go w nos. Był zimny, tak samo jak jej. - Coś za wesoła mi się wydajesz. Co ci chodzi po głowie? - spojrzał na nią gniewnie. Z tą posępną miną, bujną brodą i czarnymi oczyma wyglądał jak postać z baśni. Roześmiała się. To czysta fantazja - pomysł, by pojechać do Nowego Jorku i zamieszkać w jego domu jako wdowa po nim... Coś podobnego nie zdarza się na tym świecie. Nie mogła jednak powstrzymać własnej wyobraźni. Widziała siebie w czarnym wdowim stroju, czekającą na gości w jego wspaniałym, położonym nad rzeką nowojorskim domu. Nie mogły z tego wyniknąć dla niej żadne kłopoty, bo najprawdopodobniej on i tak nigdy nie wróci do domu. Nowy Jork traktował wyłącznie jako port, który dostarczał mu zapasów na nową wyprawę. Gdyby jednak, choć szansa była minimalna, wrócił, powita go z radością i przypomni o tych wszystkich małżeńskich obiecankach, dyndających na jej szyi niczym ów bezcenny opal. Oczywiście, istnieje także możliwość, że Magnus przejrzy jej podstęp i wpadnie we wściekłość. Zadrżała... Zaraz jednak otrząsnęła się z lęku. Tak, jest pewne ryzyko, ale wiek i duma nakazywały działać. Ma już dwadzieścia siedem lat, nikt się o nią starać nie będzie, a ten jedyny, którego kocha, najwyraźniej nie zamierza się z nią ożenić. Czasami podejrzewała, że Magnus nie dotrzymuje swoich obietnic z powodu jakiejś piękności, w rodzaju tych z „Godey's", o której nie może zapomnieć. Nietrudno było sobie wyobrazić, jak znużony Północą i Rachel Howland spieszy do Nowego Jorku, by znaleźć się u jej boku... Patrzyła na niego w milczeniu. Ożeń się ze mną, Magnus - kłębiły się w głowie rozpaczliwe słowa. Pojadę za tobą wszędzie, gdziekolwiek się ruszysz w tej zapomnianej przez Boga i ludzi krainie. Godzę się na 29 wszelkie trudy, bylebyś pozwolił mi zostać u swego boku... Nie dopuść, żebym umarła w samotności. - Nie lubię, Rachel, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób. Tak samo wpatrywał się we mnie wygłodniały grizli, na którego natknąłem się kiedyś na lodowcu. - Daj ę ci ostatnią szansę, Magnus. Ostatnią szansę, żebyś mógł mnie jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. Zabierz mnie jutro ze sobą, a zostanę z tobą na zawsze. A jeśli mnie tu zostawisz, to niech Bóg ma cię w swojej opiece. - Któregoś dnia się pobierzemy, Rachel. Przyrzekam. Ożeń się ze mną teraz, ukochany. Zabierz mnie ze sobą, błagam. Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobiła. Nie dopuść, bym o tym choćby myślała... Pocałował ją. Rozchyliła wargi. Pocałunek był coraz gorętszy, coraz bardziej namiętny... Po chwili leżał już na niej. Wpatrywała się w niego, błagając bez słów o miłość. Miłości jednak nie da się uprosić, nie można jej żądać, nie można na nią nawet zasłużyć. Miłość musi być dana. Dobrowolnie. Dlatego Lodowa Panna milczała. Część druga Wesoła wdówka z Wyspa Herschel Lipiec 4857 toku ie możesz nas tak zostawić, dziewczyno. Co my bez ciebie zrobimy? - mówił łan Shanks, stojąc przy zacumowanym statku „Sea Uni-corn". Z kapeluszem w ręku mrużył oczy przed jaskrawym lipcowym słońcem. - Bar należy do ciebie, łan. Daję ci go. Ja tu już nie wrócę - odparła Rachel ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem. - Oddajesz mi cały dorobek ojca całkiem za darmo? Przewróci się w grobie, biedaczysko - łan wskazał głową odległe wzgórza za przystanią. Na kawałku ziemi stało tam kilknaście nagrobków tubylców i białych, którzy padli ofiarą ospy. - Jadę szukać lepszego życia, łan - Rachel zmarszczyła brwi i mocniej ścinęła niewielką dywanikową torbę, w której znajdował się cały jej dobytek. - Myślę, że on by mnie zrozumiał - skinęła głową w kierunku cmetarza. - Rób, jak uważasz, dziewczyno - w oczach starego człowieka zalśniły łzy. - Ale jakbyś tu kiedyś wróciła, bar będzie twój. Nazwa zostanie ta sama - Pod Lodową Panną. Rachel uściskała go serdecznie. Sama też miała łzy w oczach... łan Shanks był z jej ojcem tak długo, jak długo ona była na Herschel. Wierny, stary marynarz przetaczał beczki z whisky, uciszał setki krwawych bijatyk, a mimo to zawsze znajdował czas na opowiadanie bajek znudzonej 3 - Lodowa Panna 3 3 dziewczynce, bawiącej się w samotności szmacianą lalką na zapleczu ojcowskiego baru. Będzie tęsknić za łanem... Był chyba jedynym jej prawdziwym przyjacielem i opiekunem na całym świecie. Z pewnością bardziej zasługiwał na zaufanie niż Noel Magnus. Ten człowiek mamił jąjuż tyloma obietnicami... Kiedy się rozstawali, przyrzekł, że wracając znowu na Herschel, przywiezie jej zaręczynowy pierścionek. Tym razem jednak Rachel już mu nie uwierzyła. Przyszła jego kolej dowiedzieć się, co to rozczarowanie. Kiedy wróci -jeśli w ogóle kiedykolwiek wróci - ona będzie daleko stąd. Puste słowa przeprosin, tłumaczenia, dlaczego nie przywiózł pieścionka, usłyszy tylko głucha, obojętna tundra. - Wybacz mi, łan - szepnęła. Patrzył na nią ze smutkiem. - Wracaj za rok, dziewczyno, w lipcu. Chciałbym wiedzieć, jak ci się powodzi. Jak nie dostanę listu ani żadnej wiadomości, to wiedz, że po ciebie przyjadę. Kiwnęła głową. Po policzkach płynęły łzy. - Ciebie więcej obchodzę niż Magnusa. Od miesięcy nie mam o nim żadnych wiadomości - przełknęła resztę łez i uniósłszy spódnicę, weszła na pomost klipra „Sea Unicorn". - Szczęśliwej drogi, Rachel. Niech cię Bóg błogosławi - krzyknął za nią łan. Nie odezwała się więcej. Pomimo słonecznego południa łzy w podmuchach mroźnego wiatru zamarzały na jej policzkach. c Wyspa Herschel Sierpień 1857 roku o z tobą, Magnus? Wyglądasz, jakbyś zamierzał przepłynąć wpław do portu. Cierpliwości, człowieku. Nie było cię tu pięć miesięcy, to chyba możesz poczekać jeszcze te piętnaście minut? - kapitan Lukę Jacob ze śmiechem klepnął Noela w plecy. Przed szkunerem „Lady Rupert" rozciągały się nagie wzgórza Herschel. Chociaż jesień jeszcze nie nadeszła, wyspa jarzyła się w słońcu czerwienią, żółcią, oranżem... Nawet porosty pokrywające nadbrzeżne skały przybrały pstre barwy jesieni. Wzdłuż wybrzeży wyspy, w zacienionych skalistych fiordach, leżała już gruba warstwa lodu, zapowiada-jąca zbliżanie się zimy. 34 - Pokaż mi jeszcze raz ten pierścionek, stary - poprosił kapitan Ja-cob. Statek wpływał już do niewielkiej zatoki. Wokół nich załoga wspinała się po rejach, ściągając żagle. Magnus spojrzał na kapitana podejrzliwie, z ukosa. - Znam cię już tyle lat, Lukę, ale nigdy nie przypuszczałem, że możesz być sentymentalny. - Nieczęsto się tu zdarza, żeby ktoś uczciwie proponował dziewczynie małżeństwo. Sądząc po pierścionku, nie masz zamiaru żenić się z Eskimoską - zajrzał Magnusowi przez ramię. Magnus sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął stamtąd złoty pierścionek z trzema maleńkimi markazytami. - Kupię jej prawdziwy pierścionek, kiedy wrócimy do cywilizacji. Na razie udało mi się zdobyć tylko taki w faktorii w Wager Bay. Powiedziano mi, że należał do zmarłej żony pastora, który umarł zaraz po niej. Zabrał go jakiś Indianin z plemienia Cree i odsprzedał za whisky. - Nie przechwalałbym się tą historyjką, Magnus. Kobiety nie lubią takich rzeczy. Ich zdaniem nie ma w nich nic romantycznego. Magnus uniósł brwi - A ty się na kobietach doskonale znasz, odwieczny stary kawalerze - zakpił. - Ale chyba masz rację. Powiem jej po prostu, że go kupiłem. - I bardzo mądrze. - Nie możemy się pośpieszyć z tym przybijaniem? - zniecierpliwił się Magnus. - Jeszcze czego! - odburknął Jacob. - I rozbić się na tej lodowej pustyni z ładunkiem mąki, cukru i brandy, których tutejsi ludzie nie zobaczyliby aż do następnego lipca? Prędzej bym spalił własny dom, niż naraził śliczną „Lady Rupert" na zniszczenie. Magnus, wsparty o reling, wpatrywał się w widoczną już dobrze osadę. Bez trudu dostrzegł bar, który był wprawdzie na wyspie budynkiem najmniejszym, ale równocześnie najbardziej uczęszczanym. Ludzie wchodzili, wychodzili... Wszystkie oczy skierowane były na zbliżający się szkuner. - Spodziewałem się, że wyjdzie mi na powitanie na przystań... Nigdzie jej nie widzę - Magnus zmarszczył brwi. W tłumie oczekujących widać było kilka kobiet, ale były to wyłącznie Eskimoski, z małymi dziećmi bezpiecznie schowanymi w ciepłych kapturach matczynych letnich amautików. - Chyba mogłaby być na tyle uprzejma, żeby wyjść na spotkanie statku... Jej przyszły mąż przypływa z pierścionkiem zaręczynowym, bądź co bądź - mruknął Noel. Jacob pokiwał głową. 35 - Muszę obserwować przystań, ale nie denerwuj się, Magnus. Pewnie jest zajęta obsługiwaniem pijaków w barze... Przybywa nowy zapas whisky, więc uznali za swój obowiązek jak najszybciej wypić to, co jeszcze zostało z poprzedniego. - Chyba masz rację - roześmiał się Magnus. - Na pewno mam - odparł z przekonaniem Jacob, chwytając za ster. - Co to znaczy, do diabła, że jej nie ma? - ryknął Noel, waląc pięścią w blat baru. łan Shanks zadrżał niczym nowo narodzone cielątko. - Wyjechała. Zostawiła mi bar i wyjechała. Dokąd? Mieszkańcy wyspy, biali i tubylcy, zastygli za jego plecami w śmiertelnej ciszy, jakby spodziewali się, że za chwilę z najwyższego szczytu bóg Thor zrzuci gromy na Herschel. - Na południe. Wsiadłana„SeaUnicorn",jakprzycumowałtuw lipcu. Dokładnie nie wiem, gdzie się wybierała. - Ty łajdaku! - ryknął Magnus, chwytając Shanksa za klapy kurtki. - Wiesz doskonale i lepiej mi to natychmiast powiedz, bo inaczej porachuję ci kości! Z twarzy Shanksa odpłynęła cała krew. - Wspomniała coś o którymś ze stanów... Ale nie pamiętam, który to był. - Gadaj, bo wypruję z ciebie flaki! - Kiedy naprawdę nie pamiętam... Magnus przytknął pięść do szczęki lana. Przerażony Shanks zachwiał się i oparł o ścianę. - Coś mówiła o jakimś domu... W Nowym Jorku. Magnus wpatrywał się w starego osłupiały. Wszyscy obecni, łącznie z kapitanem Jacobem, wstrzymali oddech. - Mówiła, że ma zamiar zamieszkać w domu w Nowym Jorku? W moim domu? - powtórzył z niedowierzaniem Noel. Oczy lana niemal wyszły z orbit. - Dziewczyna nic nie mówiła, że i ty tam będziesz... Co to, to nie. Noel opadł ciężko na jedno z nielicznych w barze rozklekotanych krzeseł. W ogorzałej twarzy miał ból i złość. - Nie do wiary, co to za kobieta... Opowiadam jej o moim domu w Nowym Jorku, a potem się dowiaduję, że jest na tyle szalona, żeby jechać i wprowadzać się do niego podczas mojej nieobecności! 36 Jacob położył rękę na ramieniu Magnusa. - Wiesz równie dobrze, jak ja, że taka rzecz w tych stronach jest normalna. Jeśli dom stoi pusty, to istnieje niepisane prawo, że może się do niego wprowadzić każdy, kto potrzebuje schronienia. Sądzę, że ona też to wie, Magnus. Noel chwycił się za głowę. - Czy ty rozumiesz, co to znaczy? Nawet jeżeli moje podejrzenia są słuszne i Rachel jest tam, gdzie przypuszczam, to przecież nie mam żadnego sposobu, żeby się do niej teraz dostać! Twój statek nie wypłynie przed nadejściem mrozów... Zawsze zimujesz na Herschel! - Możesz dotrzeć do Fortu Nelsona psim zaprzęgiem. Ale dopiero za miesiąc czy dwa, jak spadnie śnieg - odważył się wtrącić łan. - I będę o miesiące później niż ona. O całe miesiące - rozwścieczony wyszarpnął pierścionek z kieszeni. Czuł się zdradzony. - A ja zamierzałem dać jej ten pierścionek... Podła kłamczyni! Powinienem wsadzić go jej go do gardła! - Po prostu zmęczyło ją czekanie - szepnął łan, usiłując załagodzić sytuację. - Zmęczyło ją czekanie! Wariatka! - Oczy Magnusa płonęły gniewem. - Jak, do diabła, zamierza dać sobie radę w Nowym Jorku? Przecież ona nie ma najmniejszego pojęcia o tamtym świecie... W nagłym porywie paniki zerwał się na nogi. - Shanks, biegnij do biura kompanii i załatw tyle zapasów jedzenia ile się da. I nie zapomnij o psach. Mająbyć najlepsze, jakie znajdziesz... -Spojrzał na pierścionek. Choć tani, mimo wszystko tu, na Północy, miał pewną wartość. - Zapłacę tym. Niepotrzebny mi teraz. Ta suka porzuciła mnie i chce mi ukraść mój własny dom. - Magnus, nie słyszałeś, co mówiliśmy? Nie zdołasz stąd wyruszyć przed mrozami. A jeśli nawet, to szaleństwo próbować jechać do Fortu Nelsona w październiku. Po drodze zaskoczy cię najgorsza zimowa pogoda... Magnus patrzył z rozpaczą na kapitana. - Ale jak ona tam sobie sama poradzi? To olbrzymie miasto, a ona nie ma nikogo, kto by się nią zaopiekował, pomógł... Może się jej przytrafić coś strasznego. Mogę jej już nigdy więcej nie zobaczyć - znowu ukrył głowę w dłoniach. W barze zapadła cisza. - Zrobimy, co się da, żebyś wyruszył stąd przy pierwszej okazji -powiedział z powagą Jacob. - Obiecuję ci. Przy pierwszej okazji - powtórzył szeptem, nachylając się nad opuszczoną bezradnie głową Magnusa. 37 łan i pozostali potwierdzili skinieniem głowy. Nikt nie odezwał się ani słowem. Nikt się nie ośmielił. 3 Nabrzeże przy South Street, Nowy Jork 15 grudnia 1857 roku reszcie zaczynało się nowe życie Rachel. Wszystkie jej nadzieje, marzenia i wizje idealnej przyszłości przestały być nieuchwytnymi wytworami wyobraźni. Przed jej oczami widniał oto ruchliwy nowojorski dok. Od dawna pragnęła powrotu do cywilizacji, marzyła o nim, układała plany... Ojciec nauczył ją niezależności, powtarzał, że nie wolno jej dopuścić, by stała się marionetką, zabawką, szybko porzucaną przez mężczyzn. Do ucieczki z wyspy skłoniło ją częściowo życzenie ojca, żeby poznała swoją wartość, częściowo tęsknota za światem matki, który jeszcze nie do końca zapomniała. Przez całe lata pielęgnowała wciąż żywe wspomnienia z dzieciństwa: ich wspólny pokój w bogatym domu w Filadelfii, gdzie matka pracowała jako kucharka, rozwieszona na sznurach śnieżobiała pościel łopocząca w podmuchach ciepłego czerwcowego wiatru, kwitnące różowo krzewy derenia, suknie w tym samym delikatnym odcieniu... I wreszcie śmierć matki, która zmarła na żółte febrę. Pamiętała również obietnice złożone przy jej łóżku i podróż, na której końcu czekało ją spotkanie z nigdy dotąd nie widzianym ojcem. Kiedy miała dziesięć lat, jej świat gwałtownie się skurczył. Niewiele więcej w nim było niż śnieg, lód i cena „jednego głębszego" whisky. Teraz uwolniła się od tego świata. Jedyne, o czym marzyła, to ciepło słońca na twarzy, być może nowa sukienka, no i spokojny dach nad głową. Miejsce, w którym nie musiałaby bać się odmrożeń, niedźwiedzi polarnych i tego, co najgorsze - ciągłych zaczepek górujących nad nią siłą i wzrostem pijaków. Świat, o którym tak długo marzyła, rozpościerał się teraz przed nią, ale jego niezrozumiałe tempo i chaos budziły lęk. Przez chwilę poczuła nawet drgnienie żalu za nieprzystępną, skutą lodem, ale swojską tundrą. Drżąc na całym ciele, oparta o reling, zmusiła się, by spojrzeć na nowy ląd. Daleko, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się kwartały czynszo- 38 wych kamienic o fasadach z piaskowca, poczerniałego od sadzy ulatującej z setek tysięcy węglowych pieców. Po podwórkach suszyła się na sznurach poszarzała, wystrzępiona bielizna; na parapetach okiennych dostrzegła gołębie i pozostawione przez nie odpadki. Szarość, wilgoć, brud... Co za przykry, zniechęcający obraz! Pięknych dam ze stronic „Godey's" nigdzie jakoś nie było... Jeszcze większą obawę budzili ludzie. Poniżej, w dokach, uwijały się setki nędznie ubranych robotników portowych i pośredników w eleganckich garniturach. Wszyscy wydawali się zbyt zajęci i zaabsorbowani swymi sprawami, by zawracać sobie głowę wystraszoną dziewczyną w znoszonym futrzanym amautiku, która pod cienką spódnicą nie miała nawet krynoliny. Rachel Howland nie należała jednak do osób, które łatwo się poddają. Jeśli bezlitosna Północ czegoś ją nauczyła, to z pewnością walki 0 przetrwanie. Dotąd jakoś się udawało. Wyprostowała się. Chwyciła skórzaną rączkę zniszczonej torby -były w niej wszystkie pieniądze, jakie zarobiła w Lodowej Pannie - i zeszła po trapie statku. W powietrzu unosiła się woń soli i zjełczałego tłuszczu. Zawiał wiatr, niosąc z sobą kłęby kurzu. Zewsząd spoglądały na nią z zainteresowaniem ponure męskie twarze. Poczuła strach. - Skąd jesteś, kobieto? - zapytał jeden z nich, podchodząc bliżej 1 ukazując w uśmiechu bezzębne dziąsła. Cofnęła się o krok, ale zaraz podszedł inny. Przerwawszy ważenie ryb, dotknął obszernego kaptura jej amautika. - Dość dziwacznie wyglądasz, dziewczyno. Co to za futro? - Focze - wyjąkała, próbując się odsunąć. - Nigdy o takim nie słyszałem - odparł i przysunął się jeszcze bliżej. Odwróciła się i czym prędzej odeszła. Miała nadzieję, że jej krok nie zdradza, iż jest obca w tym mieście... Starała się sprawiać wrażenie, że doskonale wie, dokąd zmierza. Mężczyźni jej nie ścigali, ale spojrzenia towarzyszyły jej, dopóki nie opuściła portu. Wreszcie po raz pierwszy stanęła na nowojorskiej ulicy. Jej zmysły reagowały w przesadny sposób. Wszystko było nowe i przez to wyolbrzymione: chlupot kół przejeżdżających przez kałuże powozów, zapach świeżego chleba z piekarni, tęczowe barwy wstążek na wystawie w pracowni modystki... Szła wzdłuż gęsto stojących domów, niezdolna do ułożenia jakiegoś planu działania, bo witryny sklepów wabiły niczym prostytutka... Jeśli marzyła kiedyś o fantastycznych krainach, to teraz przekonała się, że naprawdę istniały one za lśniącymi szybami nieprzeliczonych nowojorskich sklepów. Tu przyciągały wzrok bele francuskiego 39 jedwabiu w kolorze perskiego błękitu, kanarkowej zieleni lub słonecznego oranżu, gdzie indziej srebrne rączki szczotek do włosów i perfumy o zapachu j aśminu... Właściciel sklepu był nawet w stanie zmienić zimę w wiosnę - kiedy przechodziła obok którejś z kwiaciarni, doszła ją słodka woń setek żonkili, ustawionych w wiadrach na zewnątrz. - Och, przepraszam, bardzo przepraszam - powtarzała, potrącana brutalnie przez obojętnych przechodniów. Na ulicy widać było niemal wyłącznie mężczyzn. W ciemnych wełnianych pelerynach i czarnych kapeluszach wyglądali na szalenie ważnych i zaaferowanych. Nieliczne kobiety, jakie zauważyła, szły w towarzystwie mężczyzn i obrzucały ją lekceważącym spojrzeniem, jakby była śmieciem deptanym przez ich wytworne skórzane buciki. Oparła się o witrynę sklepu z zabawkami i popatrzyła uważniej na ulicę. Tabliczka z kutego żelaza przymocowana do lampy gazowej poinformowała ją, że znajduje się na Broadwayu. Nic jej to nie mówiło... Kolejna kobieta obdarzyła ją morderczym spojrzeniem i uchwyciwszy się kurczowo ramienia towarzysza, j akby w lęku o życie, ominęła szerokim łukiem. No cóż... Nie może mieć za złe tym ludziom, że tak dziwnie na nią patrzą. Musiała wyglądać równie zaskakująco i nieprawdopodobnie, jak barwne motyle z „Godey's" wyglądały w igloo. Nagle zza rogu wyszła dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, oboje jasnowłosi, w starych, połatanych i wyszmelcowanych ubrankach ze zgrzebnego płótna. Żadne z nich nie miało chyba więcej niż osiem lat. Rachel zdawało się, że dzieciaki przyglądają się jej z zaciekawieniem, dopóki nie zrozumiała, iż obiektem ich zainteresowania są wystawione w witrynie zabawki. Odsunęła się, żeby miały lepszy widok. Dziewczynka wlepiła błękitne oczy w złotą karuzelę z kręcącymi się w koło ślicznymi konikami; chłopiec utkwił wzrok w drewnianym pociągu. Po obu stronach pociąg miał przyklejone bajecznie kolorowe litografie. - Jeśli będziesz grzeczny, to może tatuś kupi ci ten pociąg - odezwała się Rachel do chłopca. Spojrzał na nią ponuro. Lazur oczu kontrastował z ciemnymi, umorusanymi policzkami. - Jaki tatuś? Ja nie mam żadnego tatusia. Rachel ze zrozumieniem skinęła głową. - Ja też już nie mam ojca. Ale nie trać nadziei. Krewni, którzy się tobą opiekują, też mogą ci kupić jakąś zabawkę na Boże Narodzenie. - A pani coś nam kupi? - spytała dziewczynka. Chłopiec, najwyraźniej urodzony handlowiec, wtrącił: 40 - Pani jest taka śliczna... Pani kupi! Byśmy byli bardzo wdzięczni. Rachel roześmiała się. Ośmielone dzieci podeszły bliżej. - Chętnie bym wam coś kupiła, ale cały mój majątek mieści się tutaj - wskazała na swoją wystrzępioną torbę. - Obawiam się, że wystarczy mi tylko na opłacenie noclegu, zanim dotrę do domu. Dziewczynka kiwnęła głową z rezygnacją. Chłopiec jedynie patrzył. Na Rachel, potem na torbę... Zanim się zorientowała, pchnął ją i zaczął uciekać. Dziewczynka rzuciła się za nim, zarazem wystraszona i rozbawiona. Zszokowana Rachel zdała sobie sprawę, że ukradli jej torbę. - Ja wam pokażę! - krzyknęła ze złością. Zakasała spódnicę i rzuciła siew pogoń. Kto wie, czyjej nie uciekną... Z pewnością znali ciemne, kręte ulice na zapleczu Broadwayu lepiej niż ona. No, ale ona była znakomitą biegaczką, zaprawioną w długich marszach po śniegu i grząskich moczarach, a poza tym wpadła we wściekłość. Cały strach i energia, jakie nagromadziły się w niej w ciągu sześciomiesięcznej podróży statkiem, w tłumie ludzi, w jednej chwili eksplodowały. - Ty łobuzie! Ty niegodziwy dzieciaku! - krzyknęła, łapiąc chłopca za kołnierz. - Poczekaj no, zaraz cię zaprowadzę do twoich opiekunów, już oni ci dadzą nauczkę! Wyrwała mu torbę. Dziewczynka, przerażona, przywarła do swego towarzysza. - Mogą mnie powiesić za złodziejstwo, ale ja się nie dam tak łatwo! - wrzasnął chłopak. - To i mnie powieszą, Tommy. Nie puszczę cię samego - pisnęła mała. - Powieszą cię? - Rachel aż zatkało ze zdziwienia. - Dostaniesz najwyżej baty, ale przecież nikt cię nie powiesi. - Policja mnie powiesi. Jeszcze się ucieszą - prychnął chłopak. Rachel pokręciła głową. Cała ta sytuacja wprawiła ją w niemałe zmieszanie. Dlaczego tutejsze dzieci kradną? Wszystkie eskimoskie dzieci, jakie znała, były kochane i pieszczone aż do przesady. Żadne nie musiało kraść, bo dostawały od rodziców wszystko, czego potrzebowały. - Nie zaprowadzę cię na policję. Pokaż mi tylko, gdzie mieszka twoja rodzina. Ukarzą cię tak, jak na to zasługujesz. - Moja rodzina? - chłopiec był nie mniej osłupiały niż przed chwilą Rachel. - No, krewni, którzy się tobą opiekują. Wiem, że nie masz ojca, ale gdzie jest twoja matka? - Umarła - odparł niemal obojętnie. - Nie masz żadnej rodziny? 41 - Mam siostrę - wskazał głową małą, która przywarła do niego kurczowo. Rachel patrzyła na nich ze zdumieniem. - Ale kto się wami opiekuje? Kto was wziął po śmierci matki? Przecież ktoś musiał się wami zająć. Zawsze w takiej sytuacji ktoś zajmuje się dziećmi. Kim są ci ludzie? - A dlaczego ktoś by się miał mną zajmować? - twarz chłopca wyrażała szczere zainteresowanie. - Dlaczego? - Rachel miała wrażenie, że uderzono ją w twarz. Chłopiec najwyraźniej nie znał czegoś takiego jak współczucie... Nie potrafiła tego pojąć. Na Północy nie było sierot. Eskimosi adoptowali każde dziecko, które tego potrzebowało, i traktowali je jak dar od ich Boga, na równi z własnymi dziećmi. To niemożliwe, żeby w kraju pozłacanych karuzeli, niezliczonych piekarń i tylu niewyobrażalnie bogatych ludzi tych dwoje dzieci było pozostawionych na pastwę losu. - Mówcie prawdę. Muszę wiedzieć. Kto się wami zajmuje? - Nikt się nami nie zajmuje. Nikt - odpowiedział chłopiec tak twardym i zimnym tonem, że Rachel poczuła ból w piersi. - Nie rozumiem. Nie mogę w to uwierzyć. Tak nie może być. Powiedz prawdę... Jestem pewna, że ktoś się wami musi opiekować -mówiła przez ściśnięte gardło. - Ja się nim opiekuję - odezwała się dziewczynka ledwie dosłyszalnym ze strachu głosem. Rachel przypatrywała się obojgu przez długi moment. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała, to dwoje dzieci uczepionych jej spódnicy. Nie była pewna, czy zdoła się zatroszczyć o siebie samą, a cóż dopiero o innych... Nie mogła jednak odwrócić się plecami od tych dwojga zbłąkanych dzieciaków. Nie postąpiłaby tak na Północy, nie zrobi tego i teraz. Wyprostowała się i ścisnęła mocno rączkę torby. - Pokażcie mi, gdzie mieszkacie. Chcę zobaczyć na własne oczy, jak się wam udaje żyć w tym kraju, nie mając nikogo, kto by się wami opiekował. Zaprowadźcie mnie. - Zaprowadzić? A niby dlaczego? - odburknął chłopiec. Uśmiechnęła się niewesoło. Spodobała się jej buntownicza postawa chłopca. Cóż, to była jedyna rzecz, jaka pozwalała mu przetrwać... Dobrze wiedziała, jak to smakuje. - Pokazujesz mi, gdzie mieszkasz, gagatku, albo idziemy na policję, a wtedy pokażesz im! Mała skuliła się z przerażenia. Twarz chłopaka miała twardość skały. 42 - No dobra, pokażę pani - powiedział i szarpnął dzieczynkę za rękę. Poszli przodem. Rachel podążyła za nimi. Minąwszy kilka przecznic, skręcili w kolejną, wybrukowaną kocimi łbami. Koła powozów wyżłobiły głębokie koleiny w pokrywającym jąpodmrożonym błocie. Na końcu uliczki widniały rozpadające się schody, które przylegały do ściany starego ceglanego budynku. Chłopiec wskazał je wzrokiem. Rachel zaczęła wchodzić na górę. - Gdzie pani idzie? - zapytał. Zatrzymała się i spojrzała na widniejące w górze niemalowane drzwi. - Chcę zobaczyć, gdzie mieszkacie i z kim. - My tam nie mieszkamy - szarpnął jej spódnicę i ponownie wskazał na schody. - Mieszkamy tutaj. Rachel zeszła na dół. Myślała, że pod schodami są drzwi do jakiejś piwnicy, ale ku swemu zdumieniu nie dostrzegła nic oprócz ciasno zwiniętego koca, wciśniętego pod pierwszy stopień, tak żeby nikt nie mógł go znaleźć ani ukraść. - Tutaj? - zapytała z niedowierzaniem. - Puści nas pani teraz? Nie pójdzie pani na policję? - odezwała się mała błagalnym tonem. Rachel popatrzyła na drżącą z zimna i ze strachu dziewczynkę. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała Rachel Howland, był dodatkowy ciężar na karku, ale nie mogła ich tak zostawić. Nie mogła sobie pójść, skoro jedynym domem tych dwojga był wystrzępiony koc pod schodami. - Ile macie lat? - zapytała łagodnie. - Ja chyba siedem - odparła dziewczynka. - A ty? - zwróciła się do chłopca. - Najmniej osiem - odparł bystro. - Jak się nazywacie? - pytała dalej Rachel ze ściśniętym sercem. - Ja się nazywam Tommy, a ona Clare - chłopiec postąpił krok w kierunku siostry, jakby chciał jej bronić. - Jesteście głodni? Tommy zmieszał się. Nie oczekiwał takiego zwrotu w rozmowie. - Może - odrzekł ostrożnie. - No to chodźmy coś zjeść. Rozejrzała się po ulicy. Nie było to miejsce dla dzieci... Pełno błota, nieczystości wylewanych z nocników wprost na ulicę... To cud, że w ogóle udało im się dotąd przeżyć. Ruszyła przed siebie, ale dzieciaki stały jak zaklęte. - No chodźcie. Nie chcecie zjeść czegoś ciepłego? - zachęcała. Takim samym łagodnym głosem wywabiała zwykle z nory białego lisa. 43 - Przecież chcieliśmy ukraść pani torbę - powiedziała nieśmiało Clare. - Pamiętam o tym - potwierdziła Rachel. - I spróbujemy jeszcze raz, jak tylko się trafi okazja - ostrzegł ją Tommy na poły grzecznie, na poły brutalnie. - Rozumiem. Cóż robić - odparła zrezygnowana. Dwójka dzieciaków patrzyła na nią z niezdecydowanymi minami. - I dalej chce nas pani wziąć ze sobą? - w głosie Tommy'ego była zarówno nadzieja, jak i przekonanie, że znowu, jak w całym jego dotychczasowym życiu, czeka go rozczarowanie. - Tak. Musicie ze mną pójść - rozejrzała się po zatłoczonej ulicy Broadwayu zdumiona, że wszyscy ci przechodnie nie mieli ani czasu, ani serca dla dwojga osieroconych dzieci. - Idziemy. Zamówimy sobie coś dobrego do jedzenia, a potem opowiem wam o domu, w którym zamieszkamy. Najchętniej uśmiechnęłaby się do nich serdecznie i ciepło, ale nie zrobiła tego, wiedziona intuicją. Na otwartą serdeczność przyjdzie czas potem. Teraz dzieci mogłyby się spłoszyć, a nie miała ochoty gonić ich znowu po ciemnych ulicach miasta. Tym razem mogłaby ich nie odnaleźć. - Pani ma d... dom? - zająknął się Tommy. Rachel przytaknęła głową. - Mam. Nie wiem tylko, czy jest wystarczająco duży dla nas trojga, ale zawsze znajdzie się dodatkowy pokój. Mam w tym doświadczenie. Przyjechałam z niezwykłego kraju i potrafię sporządzić pokój dla każdego. Opowiem wam o tym przy kolacji. Dzieci niepewnie ruszyły za nią. Obserwowała je jednym okiem, a drugim rozglądała się po mieście. Żyły tu setki i tysiące ludzi, a nikomu z nich nie przyszło nawet na myśl, żeby zająć się dwojgiem głodnych sierot... Nie chciała znienawidzić swojej nowej ojczyzny, nie mogła jednak oprzeć się uczuciu niepokoju. Jeśli w tym mieście obfitości nie istniało współczucie dla dwojga małych dzieci, to może lepsze jest piekło? Na Północy nawet ten, kto miał bardzo mało, dzielił się z innymi. Takie było prawo tej surowej krainy i każdy dobrze je znał. Jakim sposobem tutejsi mieszkańcy mogli zapomnieć o tak podstawowej zasadzie? Co ją czeka wśród tych ludzi bez serca? Cóż to za bezbożne miasto ten Nowy Jork, uznawany za centrum cywilizacji? 44 4 K oel przeklinał jej imię. Przekleństwa rozbrzmiewały echem wśród śnieżnych, lodowych przestrzeni. Nawet psy biegnące w zaprzęgu przed saniami, jakby wyczuwając jego rozpacz, zdawały się skowyczeć mu do wtóru. Od Fortu Nelsona dzieliły go tysiące kilometrów na wschód, a tymczasem nastała mroźna, bezlitosna zima. Przy dotychczasowym tempie, jeśli nie zaskoczy go subarktyczny pięćdziesięciostopniowy mróz, dotrze do Fortu Nelsona za miesiąc. A potem, jeśli dopisze mu szczęście i nie pogorszy się pogoda, pojedzie dalej psim zaprzęgiem przez Ziemię Ruperta aż do Quebecu, stamtąd zaś popłynie do Nowego Jorku. Ale i tak wyprzedzała go o całe miesiące. Miesiące... Miesiące... Miesiące... Niemal zaskowyczał. Doświadczone psy, znające humory swego pana, przyspieszyły kroku. Na horyzoncie zamajaczyły dwa wzgórza. Było to zjawisko typowe o tej porze roku, gdy powietrze przesycone jest kryształkami lodu. Żeby przerwać wywołane zmęczeniem halucynacje, przymknął na moment oczy. Twarz miał zdrętwiałą od bolesnych ukłuć mrozu, który niczym lodowymi igiełkami nieustannie atakował jej odsłonięte części. Przez cały czas nie przestawał myśleć o Rachel. Nie mógł zaznać spokoju. Zdawał sobie sprawę, że podjął tę wyprawę o najgorszej porze roku, musiał jednak dotrzeć do Quebecu przed odwilżą. Był także świadomy tego, że gdy dojedzie w końcu do Nowego Jorku, może nigdy nie odnaleźć w nim Rachel. Nie miał żadnych gwarancji, że tam dotarła. Mogła zachorować w drodze. Mogła zostać z jakimś młodym marynarzem, poznanym w jednym z portów, gdzie zatrzymał się statek. Nie można też wykluczyć, że spotkało ją jakieś nieszczęście. Rachel Howland mogła dojechać bezpiecznie do nowojorskiego portu tylko po to, by ją napadnięto, obrabowano, zamordowano... Może w tej właśnie chwili, zmarznięta i głodna, sprzedaje się na Five Points za pół bochenka kradzionego chleba? Rozpacz trawiła go od wewnątrz niczym płomień, zmuszając do jeszcze szybszego marszu naprzód, któremu nie podołałby żaden inny człowiek. On jednak musiał podołać. Musiał - ze względu na Rachel. Jeśli miał przedtem wątpliwości, czy potrafi naprawdę pokochać jakąś kobietę, to obecnie już nie istniały. Na samą myśl, iż nędza mogła wypchnąć 45 Rachel na ulice Manhattanu, rodziła się w nim chęć skręcenia karku każdemu nowojorskiemu zbirowi. I dlatego musi iść naprzód. Musi ją odnaleźć i uratować. Nieważne, że jest mu ciężko; ona jest w większym niebezpieczeństwie. Nie da sobie rady bez niego. Nie da sobie rady... - Jeszcze jedną czekoladkę? - zapytała Rachel, gdy wszyscy troje usadowili się wygodnie na obitej skórą ławce pociągu. Poklepując się po pełnych brzuszkach, dzieciaki odmówiły. Rachel, zadowolona, schowała fioletowe pudełko ze słodyczami do torby, gotowa poczęstować dzieci, jeśli tylko znowu zechcą. Za oknem przesuwały się pokryte szronem malownicze wsie i farmy, przypominające litografie Curriera. Co jakiś czas przechodził między ławkami posługacz kolejowy i dokładał węgla do pękatego piecyka stojącego w drugim kącie przedziału. Rachel jeszcze nigdy nie podróżowała w tak nowoczesnym luksusie i w dodatku za dość niską cenę, w porównaniu z cenami na Północy. Nawet po opłaceniu biletów dla nich trojga miała jeszcze dość pieniędzy, żeby zapewnić dzieciom chleb, dopóki nie znajdzie jakiejś pracy. No tak... Pod warunkiem, że będą mieli dom. A to nic pewnego. Dom mógł się na przykład spalić... A co gorsza, może mieszkać w nim ktoś, o kim Noel nie wspomniał. Wtedy wszyscy troje wrócą na ulicę. Cóż, gdyby do tego doszło, będzie musiała to wytrzymać. Niezła z niej awanturnica, żeby zajść w tej grze tak daleko... Jeśli się nie uda, trzeba będzie znaleźć pracę i tymczasowy dach nad głową, aż uzbiera dość pieniędzy, by wrócić na Herschel, do baru. Umrze tam jako rozczarowana życiem stara panna, ale przynajmniej nie będzie sama. Tommy i Clare pojadą razem z nią. Cała trójka zaprzyjaźniła się bardzo szybko. Rachel przekonała się, że to nie takie trudne zdobyć sympatię dwojga małych uliczników. Wystarczyło, by najadły się do syta i uwierzyły, że znajdzie się dla nich ciepły i bezpieczny nocleg. Wszyscy troje byli dość obszarpani i Rachel dręczyła się, że gdy przyjdzie jej się przedstawić w charakterze wdowy po Magnusie, będzie miała na sobie zniszczony łosiowy amautik i zszytą ze skrawków skóry spódnicę. No cóż, trudno... Pieniądze, za które mogłaby kupić sobie nową suknię, wydała w zajeździe, gdzie zafundowała dzieciom kąpiel, żeby pozbyły się wszy. Clare nie miała nic przeciwko kąpieli. Wspomniała o mamie, która się nią opiekowała, dopóki Clare nie została sama na ulicy. Z Tommym było jednak zupełnie inaczej... Przez cały czas tak się opierał i wrzeszczał, że 46 właściciel zajazdu musiał przyjść i pomóc Rachel. Po tej nieszczęsnej kąpieli nabrała pewności, że Tommy był dzieckiem ulicy i że nie łączyły go z Clare żadne więzy krwi. W jego wspomnieniach nie istniał ani ojciec, ani matka, którzy mogli byli go kiedyś nieco ucywilizować. Dzieciaki, wprawdzie biedne i obdarte, były teraz przynajmniej czyste, nakarmione i wypoczęte. Po kolejnej porcji słodyczy, która zniknęła w ich brzuszkach, Rachel zrozumiała, że musi zapomnieć o nowej sukni. - Rachel? - spod grubego kolejowego koca spojrzały na nią błękitne oczy Clare. - Tak? - uśmiechnęła się. Wciąż nie mogła wyjść z podziwu, że pomimo zaniedbania Clare miała śliczne jak u aniołka długie jasne włosy. Była też bardzo miłym dzieckiem. Rachel zdążyła się już przywiązać do tej małej. - Jak znajdziemy ten dom i ktoś tam będzie już mieszkał, to może byśmy mogli dostać w nim pracę? Tommy, ja i ty. No wiesz, na przykład w stajni, czy coś takiego. Moglibyśmy tam spać, jak będzie padać. Jak myślisz? Rachel odgarnęła złoty kosmyk z czoła Clare. - Planuję dla nas coś znacznie lepszego. W twarzy Clare był niepokój, tak jakby trudno jej było uwierzyć w spełnienie snów. - Nie chcę pójść z powrotem do sierocińca. Nigdy tam nie wrócę. Rachel patrzyła na nią zaskoczona. Wreszcie Tommy wyjaśnił: - Myśmy dali nogę ze świętego Wincentego. To taki sierociniec, ale gorzej tam niż w piekle - usta wykrzywił mu ponury grymas. - Nigdy tam nie wrócimy, chyba że nas zabiją - powiedział dobitnie. Rachel poklepała go po ręce. Był to jedyny kontakt fizyczny, na który jej pozwalał. - Nie wrócicie tam. Nie bójcie się. - Ale j ak nie uda nam się zamieszkać w tym domu - przerwała Clare -to może będziemy mogli zostać gdzieś w pobliżu i ... - I krążyć wokół niego codziennie jak stado sępów czekających na padlinę? - zaśmiała się Rachel. - Nie, jeśli dom będzie zajęty, pójdziemy gdzie indziej. Ja się tym zajmę. Znajdziemy jakiś inny dach nad głową i pracę. A potem wrócimy razem tam, skąd przyjechałam. Tam nie jest tak źle. Zima trwa bardzo długo, ale potem nagle przychodzi lato i mchy robią się zielone jak szmaragdy. Wtedy wybierzemy się na poszukiwanie rozrzuconych po bagnach piór białego łabędzia. - To jakiś kraj z bajki? -przerwał jej Tommy, jak zwykle podejrzliwie. Najwyraźniej nie mógł się oswoić z tym, że ktoś się nimi wreszcie 47 zaopiekował. Wciąż doszukiwał się jakiegoś podstępu w słowach Ra-chel i wydawał się zbity z tropu, że niczego takiego nie znajduje. Rachel nie zauważyła nawet, że Tommy przysłuchuje się ich rozmowie. On także leżał otulony kolejowym pledem. Te dzieciaki drzemały czujnie jak susły. - Ależ skąd, to prawdziwy raj. Nie zawsze miły, bo pogoda bywa tam okropna. Za to ludzie... - głos uwiązł jej w gardle - ludzie są bardzo dobrzy. Tego możesz być pewny. Tam każdy spieszy z pomocą drugiemu człowiekowi. - To dlaczego nie pojedziemy tam od razu? Z tym domem i tak nam nie wyjdzie. Nie ma takiego domu, żeby nikt w nim nie mieszkał. To za dobre, żeby było prawdziwe - Tommy nachmurzył się i zaczął wyglądać przez okno. Pociąg zwolnił. Rachel poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Za oknem przesunął się budynek stacyjny z widniejącym na nim napisem. N-O-R--T-H-W-Y-C-K - przeczytała. Pociąg szarpnął i zatrzymał się z piskiem kół. Konduktor przyniósł schodki, leżące dotąd z tyłu wagonu. Wszyscy pasażerowie wstali i zaczęli zbierać bagaże. Rachel była jak sparaliżowana. Nie ruszyła się, by sięgnąć po torbę czy pomóc dzieciom poskładać pledy. Wpatrywała się w wypisaną gotyckimi literami nazwę małego miasteczka nad rzeką Hudson, j akby chciała utrwalić ją w pamięci. Nadeszła decydująca chwila... Teraz nie pozostawało nic innego, niż zebrać rzeczy i działać zgodnie z planem, mimo że w tym momencie wydawał się absolutnie wariacki. - Czy ma pani jeszcze jakieś bagaże, panienko?- usłyszała głos konduktora. Wpatrywała się w jego szczupłą, pooraną bruzdami twarz, niezdolna wydobyć głos. Potrząsnęła głową. - Tylko torbę - wyszeptała w końcu. Ogarnął ją nagły, trudny do opanowania strach. Dojechała tak daleko, bo pragnęła zobaczyć wspaniały dom Magnusa, ale to niemożliwe, żeby po prostu stał pusty i czekał, aż ktoś w nim zamieszka... Instyktywnie czuła, że realizacja planu nie będzie taka prosta. Nie wiedziała tylu xzqct)/ o Magnusie, o jego domu, o Nowym Jorku... Nie ulega wątpliwości, że napotka jakiejś przeszkody, tym bardziej, że dotąd wszystko szło tak gładko. - Czy to ten dom? - zapytała Clare ze wzrokiem utkwionym w budynek stacji, gdy wysiedli z pociągu i stanęli na drewnianym peronie. Wysokie arkady zdobiące ściany najwyraźniej ją przytłaczały. - Nie sądzę - odpowiedziała z wahaniem. Zdezorientowanym wzrokiem wpatrywała się w czekające na pasażerów powozy i furmanki. 48 - Jakiego domu pani szuka? - mężczyzna w brudnym ceratowym płaszczu, dźwigający ciężką walizę, zatrzymał się obok nich i otarł pot z czoła. - Szukamy domu w Northwyck - rozejrzała się oszołomiona. Wszędzie ruch, do pociągu wsiadają dziesiątki nowych pasażerów... Northwyck to nie nazwa domu, tylko miasta! Być może nigdy nie uda im się odnaleźć domu Noela wśród tylu budynków otaczających rynek i poza nim. - Domów tu dużo... A jak nazywa się właściciel? - zapytał mężczyzna. - Noel Magnus - wstrzymała dech w oczekiwaniu na odpowiedź. Mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem. - W takim razie chodzi pani o Northwyck House. - Obrzucił ich wszystkich bacznym spojrzeniem. - Czego tam szukacie? Spodziewacie się dostać pracę? - Może... - odrzekła niepewnym głosem. - Na razie chcemy tylko odnaleźć ten dom. Dużo o nim słyszeliśmy. - Takim jak wy wyda się pewnie domem z bajki - powiedział z nieukrywaną litością, wodząc wzrokiem po ich zniszczonych ubraniach i znużonych twarzach. - Jakbym jechał w tamtą stronę, to bym was podwiózł moją furą, ale dopiero co przyjechałem. - Wskazał rękaw kierunku drogi porowadzącej za miasto. - Nie zabłądzicie. Poznacie ten dom po kutej żelaznej bramie. - Dziękuję panu - Rachel wzięła Clare za rękę. Z Tommym na czele zeszli z peronu i ruszyli brudną, oblodzoną drogą, którą pokazał im nieznajomy. - To musi być piękny dom- entuzjazmowała się Clare, gdy mijali schludne domki wiejskie ozdobione ślimacznicami z drewna, czapami śniegu i grubymi soplami lodu. - Nawet ten pan znał nasz dom, prawda, Rachel? - Tommy, bo zajdziesz za daleko - zawołała Rachel do chłopca, który niecierpliwie przyspieszał kroku. - Mam nadzieję, że dom jest piękny - powiedziała z roztargnieniem, zwracając się z powrotem do Clare. Przeszli około półtora kilometra od centrum miasta i dotarli do zakrętu drogi. Widok zasłaniały lśniące od szronu dęby, gdy jednak je minęli, nieoczekiwanie znaleźli się przed niewysokim żelaznym ogrodzeniem okalającym wiejski domek o czterech szczytach. Oprawne w ołów okna o wysokich gotyckich łukach dodawały wdzięku tej niewielkiej budowli, a głębokie, zacienione okapy tworzyły wrażenie, że wtula się ona w śnieg niczym w gniazdko. Rachel stanęła jak wryta i wpatrzyła się w dom. Bez tchu chłonęła każdy jego szczegół. Northwyck House był o wiele piękniejszy, niż to 4 - Lodowa Panna ĄQ sobie wyobrażała! Prawdę mówiąc, był to zamek. Musiał mieć przynajmniej ze sześć pokoi, a dwa kominy oznaczały, że jest w nim wystarczająco dużo kominków, by zapewnić ciepło kobiecie z dwojgiem dzieci. - Będziemy tu mieszkać? - zapytał szeptem Tommy, który przed wąską żelazną furtką zapomniał o swoim sceptycyzmie. - Mam nadzieję- mruknęła Rachel i otworzywszy furtkę, skierowała się do wejścia. Targana sprzecznymi uczuciami, dopiero po chwili zapukała do zakończonych łukiem drzwi. Czekała z bijącym sercem. Mijały sekundy i nie było żadnej reakcji... Zaniosła w duchu dziękczynną modlitwę. Może naprawdę nikt tu nie mieszka? - Zapukam jeszcze raz - powiedziała śmielszym głosem, choć wcale nie czuła się zbyt pewnie. Zastukała, tym razem głośniej. W dalszym ciągu nie było odpowiedzi. Zaczęła walić tak silnie, że zabolały ją kostki. Wciąż odpowiadała jej cisza. Tommy i Clare patrzyli na nią z niemym pytaniem w oczach. - Jeśli właściciel tego domu od lat nie wraca i uznano go za zmarłego, to jasne, że nikogo nie ma w środku. Wchodzimy. Zaraz się przekonamy, co zostawił za sobąNoel Magnus. Dzieci skinęły głowami. Rachel przekręciła gałkę drżącą ręką. Przez sekundę pomyślała z niepokojem, że dom może być zamknięty na klucz i nie będą mogli dostać się do środka. Drzwi na dobrze naoliwionych zawiasach otworzyły się jednak z łatwością, zapraszając ich do ciepłego pomieszczenia. Unosił się w nim aromat świeżo pieczonego chleba. - Szlag by to! - zaklął Tommy i podbiegł do kominka, w którym żarzyły się jeszcze węgle. - Ktoś tu już był przed nami. Teraz to się nam nie uda go odebrać... Łzy rozczarowania popłynęły z oczu Rachel, gdy rozglądała się po pięknym wnętrzu. W pobliżu kominka stała kanapa z czerwonym aksamitnym obiciem, a przy niej srebrna lampa dająca dodatkowe światło. Na kanapie leżała prześlicznej roboty berlińska narzuta z wełnianej włóczki w kolorze lawendy, a obok druga, j eszcze nie wykończona, j akby ktoś odłożył robótkę tylko na moment. Ściany zdobiły ryciny w ramach z pozłacanych listków, podłogę zaś od ściany do ściany pokrywał pluszowy dywan w kwiaty. Rachel nigdy nie widziała piękniejszego pokoju... Zalęknione i jednocześnie zawiedzione miny dzieci świadczyły, że one również. Zegar na kominku zagrał melodyjkę. Nad tarczą otworzyły się małe drzwiczki i pojawiła się w nich miniaturowa figurka mnicha, który potrzą- 50 snął cztery razy malutkim dzwoneczkiem. Clare i Tommy, zafascynowani, podeszli parę kroków i patrzyli, jak figurka mnicha znika za drzwiami kościoła stojącego na szczycie zegara. Ileż by dała, by móc tu zostać i przyglądać się mnichowi wydzwaniającemu godzinę piątą, potem szóstą i następne, aż wybije ostatnią godzinę jej życia... Zrobiło się jednak późno i trzeba było pomyśleć, co dalej, skoro okazało się, że nie mają domu. W tym momencie usłyszeli skrzyp otwieranych drzwi i miły głos, nucący coś cicho. Rachel odwróciła się gwałtownie. Dzieci przypadły do jej spódnicy. - Dobry Boże! - krzyknęła pulchna starsza kobieta. Zaskoczona, ściągnęła z głowy szal. Piękny ciepły płaszcz zsunął się jej z ramion na podłogę. Nie zwróciła na to uwagi. - Kim jesteście? Co tu robicie? - pytała z lekkim niepokojem, ale bez paniki. P... przepraszam- zająknęła się Rachel. - Zaszła okropna pomyłka. Nie mieliśmy zamiaru wchodzić, tylko... tylko - nie była w stanie dokończyć. - Tylko co, moja droga? - zachęcała ją kobieta. Bezwiednie strząsała śnieg z siwych włosów, przyglądając się jednocześnie dzieciom. - Myśleliśmy, że... - Rachel odzyskała głos. Serce waliło jej jak młotem. - Myśleliśmy, że ten dom jest pusty. - Pusty? Skąd ten pomysł? - Bo Noel Magnus powiedział mi, że w domu nikt nie mieszka -wydusiła z siebie w końcu Rachel. - Noel Magnus? I pani go zna, moje dziecko? - kobieta patrzyła na nią oczyma otwartymi szeroko ze zdumienia. - Poznałam go na Północy. Stamtąd przyjechałam. - Ach, więc stąd ta moda - stara kobieta spojrzała z figlarnym błyskiem w oku na kurtkę z foczego futra, którą miała na sobie Rachel. - Rozumiem, że pani była tu pierwsza - powiedziała Rachel z rezygnacją. - Takie jest prawo i muszę go przestrzegać. - Dlaczego pani tu przyjechała? - pytała dalej kobieta, najwyraźniej oczekując odpowiedzi. - Może widziała pani ostatnio pana Magnu-sa? Czy możemy mieć nadzieję, że jeszcze żyje? Rachel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie było sensu ogłaszać światu, że Noel żyje, bo nic nie zapowiadało, że kiedykolwiek wróci do Nowego Jorku. Zaprzedał duszę tamtej lodowej krainie, oddał jej swoje czarne serce. - Co panią tu sprowadziło, moje dziecko? - kobieta jakby domyślała się rozterki, którą przeżywała Rachel. 51 - Noel opowiadał mi o tym domu. Pomyślałam, że mogłabym w nim zamieszkać, bo on go już nie potrzebuje. - A z jakiej racji? Czy na łożu śmierci przekazał go pani w testamencie? Nadszedł czas na wielkie kłamstwo... Nie wydawało się już jednak takie straszne. Łatwiej było mówić o jej zmyślonym prawie do domu, gdy okazał się zajęty przez innych ludzi. Nic jej nie przyjdzie z tej całej historii... Cóż, trzeba powiedzieć i zabierać się. - Jestem żoną Noela Magnusa. Doszłam do wniosku, że skoro on już nie potrzebuje tego pięknego domu, my moglibyśmy w nim zamieszkać. Nigdy nie wspominał, że zostawił go pani. Kobieta zaniemówiła. Patrzyła to na Rachel, to na Tommy'ego i Clare. - Czy to możliwe? - szepnęła do siebie. Podeszła do Tommy'ego i dotknęła jego twarzy. - Czy to syn Magnusa? Ależ tak, widzę podobieństwo... Tommy spojrzał spłoszony na Rachel. Milczał pod badawczym wzrokiem kobiety, ale Rachel widziała jego zaskoczenie i niepewność. - Ja... ja... Rachel nie mogła wydusić z siebie słowa. Zresztą nie wiedziała, co powiedzieć... Nie zamierzała przedstawiać Tommy'ego i Clare jako dzieci Noela i była tak samo jak ona zaskoczona domysłami tej kobiety. - Nathanie! Nathanie! - zawołała nagle kobieta. Stanęła w drzwiach frontowych i wołała do kogoś na dworze. - Nathanie! Chodź szybko! Zostaw te paczki, uwiąż konia! Nie uwierzysz, co się stało! - Na litość boską, Betsy! Przyprawisz mnie o atak serca! Przecież już jestem! W drzwiach stanął mężczyzna co najmniej siedemdziesięcioletni. Spojrzał zdziwiony na Rachel i dzieci. - Nathanie, to jest wdowa po Noelu. A to jego syn i córka! Nie mogę w to jeszcze uwierzyć, po prostu nie mogę uwierzyć! Nathan, nie zdejmując nawet szalika, podszedł do Rachel, zdjął zaparowane okulary i przyjrzał siej ej uważnie, mrugając niebieskimi oczyma. Pomacał nieznane mu futro jej kaptura i powiedział: - Domyślam się, że przyjeżdżacie prosto stamtąd, prawda, panienko? - Pani, Nathanie, pani! - przerwała mu Betsy. Rachel nie wiedziała, co powiedzieć. Cała sytuacja przerosła jej oczekiwania i z każdą sekundą komplikowała się coraz bardziej. Owładnęło nią nagłe pragnienie, by znaleźć się natychmiast w pociągu do Nowego Jorku. 52 - Noel nigdy nie wspominał, że ma tu tak dobrych przyjaciół - bąknęła, niepewna, co dalej. - Jak to? - zawołała Betsy. - Oboje znaliśmy Noela, odkąd przyszedł na świat. Kochaliśmy go jak własnego syna. - Nagle posmutniała. - Prawdę mówiąc, nie dziwię się, że tak mało opowiadał o North-wyck. Nie miał najlepszych wspomnień... Teraz jego ojciec już nie żyje, ale Noel, niestety, poszedł za nim. - Spojrzała znowu na Tommy'ego i Clare i w jej oczach ukazały się łzy. - Teraz jednak jest szansa, że w Northwyck wyrośnie nowe pokolenie. Zrobimy dla ciebie wszystko, kochanie - zwróciła się z powrotem do Rachel. - Przyrzekam ci to. Nadarzała się okazja... Rachel zaczerpnęła tchu. - Mam pewien kłopot. Ponieważ wy zajmujecie ten dom, proszę pomóc mi znaleźć miejsce, gdzie moglibyśmy spędzić noc. Po podróży pociągiem zostało mi zaledwie parę monet. Nie stać mnie na porządny zajazd, ale może słyszała pani o jakimś pokoju, w którym mogłabym zamieszkać z dziećmi i spokojnie poszukać pracy... - Pracy? - Nathan zbladł jak ściana i opadł ciężko na kanapę. - O czym ty mówisz, dziecko? Nie będziesz przecież szukać pracy jak zwykła pomywaczka - Betsy sprawiała wrażenie, jakby miała chęć pogrozić jej palcem. - Ale ja muszę coś znaleźć! Nie mamy pieniędzy i nie mamy gdzie mieszkać! - Zmęczona i rozczarowana Rachel nie panowała już nad sobą. W głosie słychać było panikę. - O mój Boże, przecież nie potrzebujesz się o to martwić - Betsy zmarszczyła brwi. - Nie wiem, jaki zły los zmusił cię do życia na tej dzikiej Północy, ale tu niczego nie będzie ci brakowało. - Ale ja muszę pracować - powtórzyła błagalnie Rachel - Ani ja, ani dzieci nie możemy tu zostać, skoro wy byliście pierwsi w tym domu. - Dlaczego tak ci zależało na tym domu? - zainteresowała się w końcu Betsy. - Noel często o nim opowiadał... Na twarzy starej kobiety pojawił się wyraz litości i wzruszenia zarazem. - Jeśli Noel w ogóle wspominał jakiś dom, to mówił o Northwyck, a nie o tym wiejskim domku, moja droga. - To nie jest Northwyck? Nowa nadzieja wstąpiła w serce Rachel. Może jest jeszcze dla nich jakaś szansa... - Mój Boże, oczywiście, że nie. To jest dom ogrodnika. Do Nor-twyck trzeba pójść trochę dalej. 53 - Wobec tego zaraz pójdziemy- powiedziała podekscytowana. -Na pewno będzie nam tam dobrze, nawet jeśli dom nie jest tak piękny jak ten. Prawda, dzieci? Nathan wstał z kanapy i popatrzył na Betsy oszołomiony. - Chyba powinniśmy, Nathanie, zaprowadzić dziewczynę i dzieci do Northwyck i pokazać im ich nowy dom. - Betsy podniosła swój płaszcz, który leżał zapomniany na podłodze. Wszyscy wyszli i podążyli za Betsy. Poprowadziła ich drogą jeszcze jakieś sto metrów, po czym nagle się zatrzymała. Ujęła zimną dłoń Ra-chel. - Spójrz w aleję na lewo, kochanie. Myślę, że mój domek nie da się porównać z twoim nowym domem. Rachel zwróciła głowę we wskazanym kierunku. Ponad gęstwiną brzóz i dębów widniał ogromny niczym góra, strzelisty dach pokryty dachówką. Postąpiła kilka kroków i wyjrzała spomiędzy drzew. We frontowej ścianie rozległej budowli naliczyła sześć pięter i czterdzieści okien. Ośmiu mężczyzn usuwało łopatami śnieg i lód ze ścieżek prowadzących od dziedzińca. Zwróciła spojrzenie na Betsy. Nie rozumiała, dlaczego kobieta pokazuje jej ten kolos... Betsy odgadła jej bezgłośne pytanie. - To twój nowy dom, moja droga. Northwyck House. Rachel poczuła, że krew spływa jej z twarzy aż do przemarzniętych stóp. 5 usicie tu zostać! Czy znasz lepsze miejsce? Nie możecie wracać do tego zapomnianego przez Boga i ludzi kraju. Dzieci wymagają właściwego wychowania. A co ze szkołą? Potrzebne im wykształcenie -Betsy poklepywała Rachel po ręce, przyglądając się uważnie młodej kobiecie, jakby bała się o jej zdrowie. Miała trochę racji, zważywszy, jak Rachel czuła się w tym momencie. To chyba jakiś sen, z którego zaraz się przebudzi. Albo nocny koszmar, jakiego nie przewidziałby nawet Dickens. - Pani nie rozumie. My nie możemy tu mieszkać. Nie wyobrażaliśmy sobie, że ten dom jest taki... - Rachel poczuła, że ponownie ogarnia ją przerażenie. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że może znaleźć 54 się w takiej sytuacji... Noel, ze swoimi niekończącymi się ekspedycjami i pustym, zapomnianym domem, zawsze wydawał siej ej bogaty, obecnie jednak zrozumiała, że nie miała pojęcia o jego prawdziwym bogactwie. Jeśli salon, w którym teraz siedziała, miał świadczyć o majątku Noela... Cóż to było za szaleństwo z jej strony - przyjeżdżać do Nowego Jorku i planować spokojne życie w przywłaszczonym bezprawnie domku przy drodze! Cała okolica dowie się o przybyciu żony Noela Magnusa, w ogóle o jej istnieniu. Mogła sobie wyobrazić te nagłówki w „New York Morning Globe": „Żona zaginionego wydawcy odnaleziona!" Minie rok lub dwa, zanim Magnus przeczyta tę gazetę, ale z pewnością kiedyś jąprzeczyta. .. I przyjedzie do Nowego Jorku, żeby jązde-maskować. Rozejrzała się po salonie, do którego wprowadzili ją Betsy iNa-than, gdy omal nie zemdlała na drodze. Okna, wysokości ponad czterech metrów, przysłonięte były aksamitnymi kotarami w kolorze brązu i ciemnej zieleni. Wzorzysty czerwono- zielony dywan grubą warstwą pokrywał podłogę salonu, od ściany do ściany. Był dokładnie taki jak ten, który zapamiętała z dzieciństwa w Filadelfii... Ale nawet dostatek tamtego domu był niczym w porównaniu z luksusem gigantycznego pokoju, w którym się teraz znajdowała. Jego umeblowanie stanowił komplet z czarnego orzecha, składający się z dwudziestu pięciu części. Na ścianach wisiały obrazy Jean Louis Davida, a u góry obiegał pokój antyczny złoty fryz z potrójnej i poczwórnej koniczyny. Nie do pomyślenia było, by Rachel Ophelia Howland miała się ogłaszać prawowitą właścicielką tego pałacu. To przestępstwo. - Napijmy się herbaty. Może będzie nam łatwiej myśleć - zaproponowała Betsy, gdy pojawiła się pokojówka w czarnej sukience i białym fartuszku, z zastawą do herbaty na dużej srebrnej tacy. Dziewczyna postawiła tacę przed Betsy, spoglądając ukradkiem na Rachel, która nadal miała na sobie amautik z foczego futra. Rachel nie wątpiła, że pokojówka wróci pospiesznie do kuchni i opowie wszystkim służącym, jak wygląda nowa pani tego domu. - Dziękuję ci, Annie - powiedziała Betsy do pokojówki. Rachel miała wrażenie, że wymieniły znaczące spojrzenia. Annie, w czepku na głowie, dygnęła i bez słowa zamknęła za sobą ciężkie mahoniowe drzwi salonu. Rachel poczuła, jak przenika ją dreszcz, mimo iż w salonie, dzięki czterem kominkom, było bardzo ciepło. - Nawet jeśli jako wdowa po Noelu mam prawo mieszkać w tym wspaniałym domu, to nie zdołam utrzymać go w czystości. Zajmie mi to 55 chyba pół roku. Myślałam, że będę doglądać jakiegoś niewielkiego domku, ale ten... - urwała zrozpaczona. Tommy i Clare, stojąc przed nią, obserwowali ją w napięciu, jakby postanowili być w pogotowiu, gdyby nagle krzyknęła: „Uciekajmy!". - Dziecko! Przecież ty nie musisz się zajmować domem. Do tego masz mnie iNathana. On jest ogrodnikiem, a ja gospodynią. Wiemy, jak sobie z tym radzić, i będziemy nadal to robić, jeśli zechcesz nas zatrzymać. - Nikogo nie zwolnię! Nigdy! -krzyknęła Rachel w panice. Po chwili uspokoiła się i podjęła: - Nie rozumie pani. Ja nie mogę tu zostać, ten dom jest za bogaty. Betsy podniosła filiżankę z cienkiej niczym papier francuskiej porcelany. - Nie chodzi tylko o ciebie, kochanie. - Spojrzała na dzieci jasnymi, niebieskimi oczami. - Musisz pomyśleć o nich. Nie mogą żyć dalej jak dzikusy... Mają prawo do wykształcenia i wszystkiego, co im się należy w spadku po ojcu. Nie możesz im tego odmówić. Rachel już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale nie znalazła odpowiednich słów. Nie mogła tak po prostu zabrać dzieci, skoro pozwoliła już wszystkim uwierzyć, że to syn i córka Magnusa... Ścigano by ją za to, że chce pozbawić dzieci schedy po ojcu. A gdyby nagle wyznała, że ani ona, ani dzieci nie mają nic wspólnego z Magnusem? Jeszcze gorzej... Konsekwencje ponieśliby Tommy i Clare. Zabrała ich ze schronienia pod schodami, a teraz musieliby pracować wraz z nią w jakiejś fabryce, aż umarliby z głodu i wyczerpania. Nie było przebudzenia z tego koszmaru. Nie było wyjścia z labiryntu. Była jak mucha zaplątana w sieć, którą sama utkała. - Nie powinnam tu zostawać - szepnęła cicho zrezygnowanym głosem. - Napij się herbaty, kochanie. Jesteś roztrzęsiona. Wyobrażam sobie, jaki przeżyłaś wstrząs, kiedy przybyłaś tu i zrozumiałaś, że czeka cię zupełnie inne życie, ale nie będzie ono gorsze od dotychczasowego, zapewniam cię. Byłam nianią Noela, od dnia, w którym ten kochany chłopiec się urodził, i dopilnuję, skoro on sam nie może, żeby jego żona i dzieci czuły się tutaj dobrze. - Betsy znowu pogłaskała rękę Rachel. -Pij herbatę. O tak... Grzeczna dziewczynka. Rachel popijała małymi łykami mocno posłodzoną herbatę. Była niemal pewna, że dolano do niej brandy albo czegoś mocniejszego, ale nie zamierzała skarżyć się z tego powodu. Z całą pewnością była roztrzęsiona. Może odrobina alkoholu pomoże jej zdobyć się na odwagę, wyznać swoją winę i przyjąć zasłużoną karę... 56 - Czy nie masz nic przeciwko temu, żeby niania zabrała dzieci do ich pokojów? Przypuszczam, że są głodne.Wolałabym zobaczyć je nakarmione i opatulone pledami w łóżeczkach, zanim zasną tu na stojąco. - Betsy zamilkła, czekając na jej zgodę. Przymknąwszy na sekundę oczy, Rachel zebrała siew sobie, po czym zwróciła się do Tommy'ego i Clare: - Dziś wieczorem już nic nie wymyślimy. Betsy ma chyba rację. Zjedzcie i prześpijcie się, a jutro coś postanowimy. Zgoda? Clare nie odezwała się słowem. Patrzyła tylko wyczekująco na Tom-my'ego dużymi błękitnymi oczyma, tak samo jak wtedy, gdy musieli sobie sami radzić na nowojorskich ulicach. - Ja i Clare musimy trzymać się razem - powiedział twardo cienkim głosikiem. Patrzył na Rachel ze zmarszczonymi brwiami. - Tommy, kochanie - Rachel wzięła go za rękę - Wiem, że to miejsce nas wszystkich przeraża, i strasznie mi przykro... - głos Rachel załamał się - że znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Jutro temu zaradzimy. Pomożecie mi, jeśli będziecie wypoczęci i nakarmieni. Posłuchajcie Betsy. Ufam jej - zajrzała mu głęboko w oczy. - Naprawdę jej ufam -powtórzyła szeptem. Tommy skinął głową na znak zgody. Betsy pociągnęła za czerwony jedwabny sznur. Znowu pojawiła się pokojówka Annie i zabrała dzieci ku nieznanym bogactwom rezydencji Northwyck. Rachel odstawiła filiżankę. Była tak zmęczona, że z trudem udawało jej się powstrzymać opadanie powiek. - Teraz kolej na ciebie, moja droga. Pozwól, że zaprowadzę cię do twoich pokoi, dopóki możesz iść na własnych nogach. - Betsy wzięła ją za rękę. Rachel, posłusznie jak dziecko, poszła za nią. Pokoje przeznaczone dla Rachel przeszły jej najśmielsze wyobrażenia. Nad wielkim łóżkiem z baldachimem zwieszały się w obfitych fałdach niebieskie satynowe zasłony. W saloniku obok stały meble w stylu rokoko, wyłożone drzewem różanym. Ubieralnia była pomieszczeniem cztery razy większym niż bar na Herschel; ściany pokrywały tapety ze scenkami ze starego Paryża. Rachel nie wierzyła własnym oczom. - Poleciłam, żeby przygotowano ci kąpiel. Mazie pościele ci łóżko. Pozwól, że wezmę to od ciebie - Betsy wyciągnęła rękę po torbę Rachel. - Nie, proszę. Chciałabym ją zatrzymać przy sobie. Betsy roześmiała się. - To coś jak stary przyjaciel, prawda? Rozumiem... Dobrze, niech tu zostanie. Zadzwonię po Mazie. 57 Po kilku minutach służące przygotowały gorącą wodę na kąpiel. Nigdy przedtem Rachel nie była tak dokładnie wyszorowana... Umyto również jej włosy, potem otulono ją grubym tureckim szlafrokiem i posadzono blisko ognia przy kominku. W końcu Betsy, widząc, iż Rachel zapada w drzemkę, przekonała ją, by położyła się spać. Onieśmielona, weszła do ogromnego łoża, stawiając torbę podróżną w zasięgu ręki. Betsy przykręciła nieco gazowe kinkiety i wyszła. Rachel mogłaby przysiąc, że słyszała jej ostatnie słowa: - Dzięki Bogu, coś nam zostało po tobie, kochany Noelu. Oszołomiona, zmęczona i najprawdopodobniej otumaniona alkoholem Rachel usiadła w pościeli, usiłując spędzić sen z powiek. Nigdy dotąd nie była tak do szpiku kości zmęczona, ale teraz, gdy została sama, musiała wszystko przemyśleć. Poszperawszy w torbie, wyjęła z niej kamień. Ognisty czarny opal. Czarne Serce. Czuła na dłoni jego ciężar. Ciężko się napracowała w swoim barze, żeby nie być zmuszoną do sprzedaży kamienia i zdobycia w ten sposób pieniędzy na długą podróż do Nowego Jorku... W przyszłości także musi zrobić co w jej mocy, żeby zatrzymać kamień. Miał przynieść jej pecha, ale dotąd nic takiego nie zauważyła... Zwłaszcza gdy rozglądała się po tej wspaniałej sypialni, odpowiedniej dla jakiejś współczesnej Marii Antoniny. Bez względu jednak na to, jaka wróżba wiąże się z kamieniem, nie może wypuścić go z ręki. Musi go zatrzymać na wypadek, gdyby Magnus przyjechał do Nowego Jorku i jej szukał. To była jej mała zemsta za to, że ją odrzucił. Jeśli wróci do niej, dostanie to, czego tak usilnie pragnie. On jednak o niczym nie wie. I może nigdy się nie dowie... Trzeba brać pod uwagę i taką możliwość, że Magnus nigdy nie wróci do Nowego Jorku. Że umrze szczęśliwy na swej umiłowanej Północy. Dłoń Rachel zacisnęła się na kamieniu, jakby miała go skruszyć. Na samą myśl, że miałaby nigdy więcej nie zobaczyć Noela, nie usłyszeć jego niskiego głosu, nie całować twardych warg, poczuła przenikliwy ból. Nie było jednak innego sposobu... Żeby zdobyć Magnusa, trzeba było go najpierw porzucić. Gdyby czekała na niego dalej w barze Pod Lodową Panną, skończyłoby się tym, że przyniesiono by jej albo jego martwe ciało, zesztywniałe od mrozu, albo wiadomość, że postanowił powrócić do wzgardzonego Nowego Jorku i zapomniał zabrać ją ze sobą. Gdyby została na Północy, jej przeznaczeniem było utracić Magnusa na zawsze. Tutaj - miała przynajmniej szansę. Może swoją ucieczką skłoni go do tego, żeby ją ścigał. A kiedy ją odnajdzie i nie zabije od razu, to może zrozumie, że ją kocha. 58 A jeśli nie zobaczy go już nigdy więcej... Wtedy pozostanie jej Northwyck. To wcale niemało. Wstrzymując oddech, rozejrzała się po słabo widocznej w przyćmionym świetle sypialni. Nigdy w życiu nie przypuszczała, że może istnieć taki pokój, ze złotymi gzymsami nad satynową draperią w idealnym dla niej kolorze, bladoniebieskim niczym arktyczny lód. Ale taki pokój istniał, podobnie jak czterdzieści innych równie wspaniałych. Ona zaś znalazła się tu, w tym łożu, opatulona puchową kołdrą. Serce pragnęło tu pozostać, rozum podpowiadał, że to szaleństwo. Kto oszustwem przywłaszcza sobie takie bogactwo, prędzej czy później zostanie schwytany i poniesie karę współmierną do wartości ukradzionego majątku. „Ściąć jej głowę" - szepnęła do siebie półgłosem. Ani nie pocieszyły, ani nie przestraszyły jej te słowa. Źródłem odwagi był tylko opal. Nie zależało jej ani na nim, ani na pałacu Northwyck. Jedyne, czego pragnęła, to miłość mężczyzny, którego wybrała. Jej ukochanego Noela Magnusa. Skoro jednak nie chciał się z nią ożenić, ona weźmie to, co pozostawił. A potem, jeśli złapią ich na oszustwie, poniesie karę za troje. Opadła na jedwabne poduszki. Jest szalona. Szalona. Może na kamieniu rzeczywiście ciąży klątwa? Może właśnie dlatego zdobyła się na tak absurdalny pomysł... Kiedy przyjdzie czas, będzie musiała drogo zapłacić za to przestępstwo, ciałem i duszą. Ale przynajmniej nad jej sercem strażnicy więzienni nie będą mieć władzy. Ofiarowała serce No-elowi Magnusowi, ale wszystko wskazywało na to, że je odtrącił tak samo jak ten złowieszczy opal, znaleziony w tundrze przez jej ojca. Czarne Serce. Doprawdy, czarne... 6 T 1 o Northwyck House Sierpień 4858 roku ommy! Clare! Wracajcie! Trzeba się przygotować na przyjęcie gości! Wreszcie poznamy panią Steadman! Nie marudźcie, proszę! Rachel odgarnęła z czoła kosmyk włosów. Dzieci bawiły się u stóp wzgórza, prawie na brzegu rzeki. Clare już biegła do niej, Tommy doganiał 59 ją, trzymając w rękach wielki niemal jak on sam żaglowiec. Miniaturowe żagle klipra wydymały się na wietrze, co upodobniało je do latawca, który lada moment uniesie chłopca w powietrze. - Naprawdę masz zamiar włożyć różową suknię, Rachel? - spytała zadyszana Clare, siadając obok niej na trawie. Rachel obrzuciła ironicznym spojrzeniem swoją elegancką jedwabną suknię wdowy, którą nosiła prawie od pół roku. - Tak. Dzisiaj kończy się moja oficjalna pełna żałoba i zaczyna żałoba częściowa. Koniec z czarnymi sukniami. Przyszła pora na fiolet. Suknia, o której mówisz, Clare, ma odcień lawendowy. Clare kiwnęła ze zrozumieniem jasnoblond główką. Wyglądała prześlicznie w sukience ze zwiewnego błękitnego muślinu, przewiązanej w pasie satynową różową szarfą, szeroką jak dłoń Rachel. Włosy podpięte do góry opadały jej bujnymi lokami na plecy. Nawet sposób, w jaki usiadła na trawie, był pełen wdzięku... Clare po sześciomiesięcznym pobycie w Northwyck stawała się małą damą. Najbardziej jednak zdumiewała Rachel w tym dziecku wrodzona dystynkcja. Bezpieczne i dobrze odżywiane rozkwitło w oczach. Zupełnie jakby urodziło się w podobnej rezydencji... Czy to możliwe, żeby to dziecko ulicy miało w sobie arystokratyczną krew? Zupełnie inaczej było z Tommym. Jego maniery w dalszym ciągu pozostawiały wiele do życzenia. Brał wprawdzie lekcje prawidłowej wymowy i już mu się nie zdarzały słowa z ulicznego żargonu, ale jego nauczyciel miał pełne ręce roboty. Rachel nieraz widziała, jak ten dwudziestoletni młodzieniec, trzymając Tommy'ego za ucho, siłą prowadzi niesfornego chłopca na lekcje. Nawet w tej chwili Tommy nie zwiódłby nikogo swoim wyglądem... Miał na sobie eleganckie czarne lniane spodnie i żakiet, spod którego jednak wystawała batystowa koszula, a czarne satynowe guziki były nierówno zapięte. Wyglądał po prostu okropnie. - Nie możemy się spóźnić - skarciła go Clare. - Nie jestem wcale spóźniony... no, może trochę - wydyszał Tommy, łapiąc oddech. Rachel chwyciła go za ręce. Buzowała w niej radość i choćby chciała skarcić chłopca, nie była w stanie. Ich życie zmieniło się nie do poznania i wszystko zdawało się układać nadzwyczaj pomyślnie. Przynajmniej dla dzieci... Przytyły i miały zadowolone miny. Jakże się różniły od tych bezdomnych dzieciaków, które zaledwie kilka miesięcy temu próbowały ukraść jej torbę! Warto było zaryzykować dla tego małego zwycięstwa. 60 - Podejdź do mnie - powiedziała Rachel stanowczym tonem, tak jak uczyła ją Betsy. - Musisz dobrze nad sobą popracować, Tommy, żeby przygotować się do tej wizyty. Nie możemy dopuścić, żeby pani Stead-man się rozczarowała. Odkąd tu jesteśmy, nie wolno nam było nikogo przyjmować z powodu żałoby. Nie chcielibyśmy zrazić naszego pierwszego gościa, prawda? Odprowadziła dzieci do ich pokojów, a sama udała się do swojej ubieralni, gdzie czekała już na niąjej osobista pokojówka Mazie ze szczotką do włosów w ręku. - No, nareszcie jesteś! - W drzwiach ukazała się Betsy ze świeżo uprasowaną suknią Rachel. - Zaczynałam się już niepokoić. Nie możemy kazać pani Steadman czekać. Jeśli stracimy jej poparcie, stracimy poparcie wszystkich. Rachel patrzyła na nią w lustrze. - Wiem, że to głupio z mojej strony, ale powiedz mi jeszcze raz, dlaczego to właśnie od niej zależy moje powodzenie w Northwyck? - Moje drogie dziecko, ona może zapewnić ci wstęp do najlepszych domów nie tylko w okolicy rzeki Hudson, ale i na Manhattanie. Dodaj do tego jeszcze Newport... Jeśli zrazi się do ciebie, to nie masz na co liczyć, bo inni też cię nie zaakceptują. Nie będzie żadnych zaproszeń, żadnych wizyt, nie będzie po co zaprzęgać powozu i ruszać na przejażdżkę. - Bardzo to skomplikowane - orzekła zamyślona Rachel. - Chciałam mieć znajomych i przyjaciół, ale nie przypuszczałam, że w Nowym Jorku są takie zwyczaje. Betsy westchnęła i uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem. - Wiem, że życie tutejsze może wydawać się dziwne w porównaniu z tym, które znałaś przedtem. Zrozum jednak, kochana Rachel, że nie jesteś byle kim. Jesteś paniąNoelową Magnus. Nie możesz uciec przed towarzyskimi zobowiązaniami, skoro jesteś bogatą wdową po właścicielu gazety. - Pewnie masz rację - Rachel słumiła narastające w niej poczucie winy. - Wydaje mi się jednak, że mam już dosyć znajomych. Wszyscy w Northwyck są tacy dla mnie mili! A ciebie i pana Willema z pewnością mogę uważać za przyjaciół. - Oczywiście, kochanie, ale ani ja, ani Nathan nie wprowadzimy cię do towarzystwa. Może to zrobić tylko pani Steadman. - No dobrze, a jeśli ja nie chcę być wprowadzana do towarzystwa? - Ależ musisz! Jak zamierzasz znaleźć nowego męża? Rachel podskoczyła na krześle tak gwałtownie, że Mazie omal nie wyrwała jej całego pasma włosów. 61 - Męża? Ależ ja nie chcę wychodzić za mąż - w jej głosie była panika. Betsy uśmiechnęła się łagodnie. - Domyślam się, że byłaś bardzo oddana Magnusowi. Za każdym razem, kiedy mówisz o nim, poznaję po twojej twarzy, jak bardzo go kochałaś. Oczywiście nikt cię nie zmusza do małżeństwa. Kobieta jednak powinna mieć jakiś wybór. Jeśli pani Steadman będzie twoim sprzymierzeńcem, możesz tylko na tym zyskać. - A co będzie, jeśli sięjej nie spodobam? Mogę nie dać sobie rady -powiedziała w zamyśleniu Rachel, wkładając z pomocą Mazie wizytową suknię w kolorze lawendy. - Spodobasz się, tak jak spodobałaś się nam wszystkim. Nie popełnisz żadnego błędu, jestem tego pewna. - Ja nie popełnię żadnego błędu? - spytała Rachel kpiąco. - No dobrze... Przyznaję, że przez sześć miesięcy nie wszystko szło tak gładko, jak można by sobie TyzTyt. Ale potrzebowałaś czasu, żeby przyzwyczaić się do zupełnie innego życia niż dotychczasowe. Po prostu nie wiedziałaś, że dama nie mówi o tym, ile to whisky jeden głębszy ani ile piwa trzeba na popitkę. Ale nie myśl, że twoje lekcje poszły na marne. Chłopcy stajenni bardzo sobie wzięli do serca twoje wskazówki. Nathan mówi, że co wieczór o siódmej znajduje ich pijanych. - Chciałam na coś się przydać - powiedziała Rachel ze skruchą. - I przydałaś się, moje dziecko. Ale teraz przyszła pora stawić czoło nowej sytuacji. Musisz zachować się tak, żeby nie naruszyć dobrego imienia Magnusa. Jestem pewna, że ci się uda. Rachel obejrzała się w lustrze. Z przodu miała włosy gładko zaczesane i podpięte, z tyłu zaś zaplecione w warkocze i ułożone w czarnej szydełkowej siatce. Popołudniowa suknia z ciężkiego jedwabiu w odcieniu zwiędłej lawendy opadała sutymi, umocowanymi na krynolinie fałdami aż do podłogi. Czułaby się znacznie lepiej w sukni każdego innego koloru... Barwne motyle z „Godey's" nie sfrunęły jednak jeszcze do jej życia. To naprawdę kara, że musiała nosić suknie w tych przywiędłych, żałobnych barwach... - Chyba jestem już gotowa i mogę zejść na dół do salonu - Rachel napotkała wzrok Betsy. - Wyglądasz prześlicznie, moja droga. Nie jest to może najprzyjemniejszy odcień fioletu, ale przynajmniej nie musisz już nosić czarnych sukien. Jestem pewna, że spodoba się pani Steadman. Rachel uśmiechnęła się kącikiem ust. - Módl się, żeby twoja edukacja nie poszła na marne. 62 Dostojna pani Steadman przybyła z całą paradą, w powozie zaprzężonym w osiem siwków czystej krwi, z własnym stangretem w niebieskiej liberii Steadmanów. Rachel obserwowała jej przyjazd z okna salonu, po czym szybko przeszła w dalszy kąt pokoju, gdzie Betsy kazała jej czekać, aż oznajmią przybycie gościa. - Przybyli goście, którzy pragną złożyć kondolencj e z powodu śmierci pani męża. - Dziękuję. Wprowadź ich, proszę - powiedziała Rachel do Betsy, myśląc w duchu, że cała ta ceremonia jest dość głupia. Przed samym przyjazdem gości ucięły sobie przecież z Betsy pogawędkę. Pani Steadman była najwyższą kobietą, jaką Rachel kiedykolwiek widziała. Ona sama miała wprawdzie niespełna metr sześćdziesiąt, ale na Herschel przewyższała wszystkie Eskimoski i, pomijając Noela oraz kilku białych traperów, była prawie równa z tamtejszymi mężczyznami. Gloria Steadman, z kokiem lśniących włosów podpiętych szylkretową klamrą, była o jakieś trzydzieści centymetrów wyższa od niej. Kaszmirowa suknia w kolorze królewskiego błękitu, z czarnym aksamitnym przybraniem, podkreślała tylko jej imponujący biust, którego nie była w stanie ukryć obfitość brukselskich koronek. Dżentelmen, który towarzyszył pani Steadman, z pewnością nie mógł jednak uchodzić za karła nawet przy jej niezwykłym wzroście. Miał wprawdzie tylko jakieś pięć centymetrów więcej od niej, ale przy swojej szczupłej budowie wydawał się jeszcze wyższy. Wyraz jego twarzy był daleki od sympatycznego; jasne oczy patrzyły bystro, przenikliwie. Widoczne w czarnych włosach siwe pasemka świadczyły, iż dobiegał pięćdziesiątki. Elegancki żakiet z czesanej wełny oraz jedwabny fular w zielone kropki zdradzały, że nie był człowiekiem ubogim. - To bardzo miło z pani strony, pani Steadman, że pomyślała pani o mnie - Rachel wyciągnęła ku gościowi rękę i rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku Betsy, która nie zdążyła jeszcze opuścić salonu. Gospodyni mrugnęła do niej na znak aprobaty. - Ależ pani jest drobna! I jaka krucha! Sądząc z tego, co mi mówiono o pani, spodziewałam się ujrzeć groźną istotę z maczugą w ręce, zdolną własnoręcznie upolować zwierzynę na obiad. Rachel, oszołomiona, otworzyła usta ze zdumienia. - Pani Magnus, pozwoli pani, że przedstawię jej pana Edmunda Hoara. Jest pani sąsiadem i bardzo mu zależało, żeby złożyć pani kondolencj e z powodu śmierci Magnusa. Jest właścicielem Kompanii Północnej i dlatego doskonale znał Magnusa. - Pani Steadman zwróciła się do stojącego obok niej mężczyzny: - Edmundzie, przedstawiam cię pani Noelowej Magnus. 63 Rachel nie wierzyła niemal własnym oczom i uszom. Kompania Północna była jej tak znana, jak diabeł Faustowi. Wiele słyszała o słynnym Edmundzie Hoarze, ale nie miała okazji poznać go osobiście. Hoar nigdy nie odwiedził Północy, mimo iż każda skrzynka whisky, każdy worek mąki, soli czy cukru należał do Kompanii Północnej. Edmund Hoar był władcą absolutnym, któremu nawet nie przychodziło na myśl, iż najzwyczajniej w świecie okradał ludzi, których egzystencja zależała od towarów przysyłanych przez jego kompanię. No i był śmiertelnym wrogiem Magnusa... Zaskoczyło ją, że ośmielił się pokazać wNorth-wyck i składać kondolencje wdowie po nim. Choć oburzona, wiedziała, że nie może okazywać mu niechęci. Wyciągnęła dłoń wierzchem do góry, tak jak ją uczyła Betsy. Hoar ujął jej rękę i złożył na niej oficjalny pocałunek. - Jestem zachwycony, że mogłem panią poznać, pani Magnus -posłał jej ledwo dostrzegalny, konspiracyjny uśmiech. - Znałem Noela tyle lat i nigdy nie wspomniał, że się ożenił. Pani Steadman odsunęła go na bok. - Mój Boże! Edmundzie, przecież to był człowiek wiecznie zajęty. Ostatnio robił, co w jego mocy, żeby odnaleźć Franklina, a teraz sam nie żyje. Zginął śmiercią bohatera - obdarzyła Rachel czułym spojrzeniem. -Niech pani nie zwraca uwagi na Edmunda, moja droga. Był najbardziej zawziętym rywalem Noela. - Rozumiem - odrzekła Rachel, ukrywając fakt, że wie na ten temat znacznie więcej, niż oboje przypuszczają. - Przysiągłem sobie, że pierwszy odnajdę Franklina- powiedział Edmund. - Ponieważ Magnus nie żyje, zamierzam zorganizować wiosną następną ekspedycję. Lubię wygrywać. - Za chwilę podadzą herbatę - oznajmiła Betsy, wskazując wymownie oczyma na kanapę. - Może zechcecie państwo usiąść? - Rachel, mimo szoku doznanego na widok Hoara, pamiętała o obowiązkach gospodyni, do których tak wytrwale przyuczała ją Betsy. - Z przyjemnością-pani Steadman usiadła ostrożnie, żeby nie przygnieść krynoliny. Teraz czas na komplement - powiedziała sobie w duchu Rachel. - Ma pani śliczną blaszkę, pani Steadman - i momentalnie zakryła ręką usta. - Och, przepraszam... Chciałam powiedzieć, broszkę. To jakiś ptak, prawda? - zalała się rumieńcem. - To pospolity strzyżyk, z żółtych szafirów. Jest symbolem mojego zamiłowania do szlachetnych kamieni i przyrody, zwłaszcza ptaków - 64 pani Steadman zdawała się nie zauważać pomyłki. Z uśmiechem patrzyła, jak Rachel siada na swoim miejscu. - Proszę mi teraz opowiedzieć, jak pani sobie radziła w czasie żałoby. Czy zastała pani Northwyck w zadowalającym stanie? - O, tak. Wszyscy są dla mnie bardzo mili. Nie wiem, jak byśmy zdołali się przyzwyczaić do tych wszystkich zmian, gdyby cała służba w domu nie była dla nas tak cierpliwa. Mam nadzieję, że pani także będzie dla nas wyrozumiała, pani Steadman, bo bardzo tego potrzebujemy. - A jak się mają dzieci? Czy możemy je zobaczyć? - Oczywiście. Pani Willem, proszę przyprowadzić dzieci - zwróciła się do Betsy. Betsy skłoniła się i po kilku minutach weszły dzieci ubrane w swe najlepsze stroje. Włosy Tommy'ego namaszczono oliwką, a buzię Clare wyszorowano do różowości. Oboje wyglądali jak dwa małe aniołki -kolejne bezczelne oszustwo. - Cóż za urocze dzieciątka! - zagruchała pani Steadman. - Ile one musiały przejść, żeby się tu znaleźć... Podejdźcie bliżej, drogie dziatki! Chcę się wam dobrze przyjrzeć. Tommy i Clare podeszli. Tommy miał swój ą zwykłą, trochę podejrzliwą minę, ale Clare patrzyła na panią Steadman z uwielbieniem, jakby już z góry zaplanowała, że oczaruje tę dostojną matronę. - W jaki właściwie sposób zginął nasz przyjaciel Magnus? - zapytał szeptem Edmund Hoar, gdy pani Steadman zajęta była dziećmi. Rachel odwróciła się do niego zaskoczona. Czekał na jej odpowiedź z wyrazem zainteresowania i jawnej kpiny na twarzy. Nie ulegało wątpliwości, że ani przez chwilę nie uwierzył w jej oszustwo. - Muszę wyznać, że niewiele więcej wiem o j ego śmierci niż wy tu, w Nowym Jorku - odparła, czując, jak serce wali jej młotem w piersi. Nie spodziewała się, że będzie musiała stawić czoło wrogowi Magnusa. - O jego śmierci pisano tylko w „New York Morning Globe" -powiedział Hoar. - Ponieważ Magnus był właścicielem tej gazety, myślę, że można wątpić w prawdziwość tego wszystkiego, co o nim tam napisano. O co panu właściwie chodzi, panie Hoar? - zapytała ledwie dosłyszalnym szeptem Rachel. - Widzę... - przysunął się bliżej i zaczął jej szeptać do ucha: - Widzę, że Magnus zostawił piękną wdowę, którą może spotkać krzywda ze strony pewnego dżentelmena, jeśli nie będzie się dobrze pilnować. Spojrzała w jego jasnopiwne oczy, niezdolna ukryć wewnętrznego drżenia. 5 - Lodowa Panna - Tu, w Northwyck, nie mam się czego obawiać, sir. Cień uśmiechu ukazał się w jego oczach. - Proszę mi wybaczyć, że ośmielam się wziąć na siebie opiekę nad panią. Noel Magnus był dla mnie jak brat z Arktyki. To prawda, że w pewnych sprawach się nie zgadzaliśmy, ale dobrze wiedział, że pragnąłem odnaleźć Franklina równie mocno, jak on. W gruncie rzeczy szanowaliśmy się nawzajem. - Jak często bywał pan w Arktyce, panie Hoar? Wyspa Herschel odgrywała chyba dużą rolę w pańskich interesach, a nie przypominam sobie, żebym pana tam kiedyś widziała. - Gdybym wiedział, że na Herschel czeka na mnie taka piękność, z pewnością bym przyjechał... Ja jedynie finansowałem ekspedycje. Niech inni narażają się na odmrożenia, nie ja. W tym momencie Rachel poczuła pewność, że nigdy nie polubi tego człowieka. Nie dość, że wyzyskiwał ponad miarę każdą faktorię na Północy, to w dodatku brakowało mu odwagi... Zamiast ryzykować samemu, wynajmował do tego celu każdego, kto potrzebował pieniędzy. - Jedno na pewno można powiedzieć o Noelu Magnusie: że był wielkim badaczem. Nie mielibyśmy tych map, którymi dziś dysponujemy, gdyby nie jego umiejętność współżycia z Eskimosami i odporność na tamtejszy surowy klimat. - Czy rzeczywiście był we wszystkim taki rozsądny? A może stracił życie, poszukując Czarnego Serca, czarnego jak noc opalu z połyskującą w środku gwiazdą? Czy warto było ryzykować życie dla jednego małego kamienia? - Hoar pokazał w uśmiechu zaskakująco drobne zęby. - Domyślam się, że słyszała pani o tym kamieniu, pani Magnus. Krąży nawet plotka, że używa go pani jako ozdoby, która ma świadczyć, iż jest pani żoną Magnusa. - Tak, słyszałam o Czarnym Sercu - odpowiedziała Rachel, myśląc w duchu, jak zareagowałby Hoar, gdyby zobaczył opal na jej szyi. To Betsy namówiła ją, żeby go oprawić, tak by mogła nosić zostawiony jej przez męża klejnot jako naszyjnik. Rachel nie zdołała temu przeszkodzić. - Mówią, że ciąży na nim klątwa - w głosie Hoara była kpina. - To prawda - powiedziała z przekonaniem Rachel. Kamień z pewnością nie przyniósł szczęścia jej ojcu... A ona? Co zyskała na tym, że go ma? Czarne, niechętne jej serce Magnusa. - Mimo to podjąłbym ryzyko związane z jego posiadaniem - Hoar świdrował ją wzrokiem. - Wszystko, co było cenne dla Franklina, jest cenne również i dla mnie. 66 - Myślę, że chodzi raczej o to, iż cenił go Magnus - zaryzykowała wyzwanie. Hoar zaśmiał się. - Miewaliśmy chwile nieporozumień. Przyznaję, że nie podobały mi się jego artykuły o polowaniach na wieloryby błękitne na Morzu Beauforta. O ile wiem, namawanie kobiet do noszenia gorsetów z kon-strukcj ą stalową zamiast z fiszbinów wielorybich wywołało niemal wojnę. Rachel przypomniała sobie długie rozmowy z Magnusem na temat Kompanii Północnej, która przyczyniała się do dziesiątkowania wielorybów błękitnych. Nawet tu, w Northwyck, choć mogła zamawiać sobie naj wykwintniej sze gorsety, nosiła te z fiszbinami stalowymi. Samo wspomnienie potężnych cielsk kąpiących się na wiosnę przy brzegu wystarczało, by wybrać stal... Wieloryby błękitne to największe zwierzęta na świecie stworzone przez Boga. Wydawało sięjej podłością tępić je z powodu mody, choć sama przedtem marzyła o modnych strojach, obecnie zaś mogła je mieć w nadmiarze. - Nareszcie, nasza herbata! - wykrzyknęła pani Steadman, wyrywając Rachel z zadumy. - Czy dzieci mogą zostać, moja droga? Chciałabym opowiedzieć im o wspaniałym balu, który zamierzam wydać, żeby wyprowadzić ich matkę z żałoby. - Bal? - powtórzyła Rachel, zapominając, że powinna nalać gościom herbaty. - Ależ tak. Mam nawet obietnicę pani Astor, że zaszczyci nas swoją obecnością. Umożliwi to pani wejście w świat i pomoże zapomnieć o przeżytej tragedii. Betsy przed wyjściem z lekka trąciła jąłokciem. Rachel natychmiast oprzytomniała i wzięła do ręki filiżankę i spodek. - Może cytryny? - zapytała, prawie nie słysząc własnych słów. W głowie miała zamęt. Nigdy nie myślała, że znajdzie się kiedyś na balu, a już zwłaszcza wydanym na jej cześć... Radość i obawa niemal ją sparaliżowały. - Nic nie wiedziałem o balu - zauważył Hoar, odprowadzając wzrokiem wychodzącą Betsy. Pani Steadman spojrzała na niego. - Nie bądź taki złośliwy, Edmundzie. Oczywiście zostaniesz zaproszony. Jesteś przecież, po śmierci Magnusa, najbardziej pożądanym kawalerem na Manhattanie... - dama zorientowała się, że tym razem to ona popełniłayawx/>a.s'. - Proszę mi wybaczyć, moja droga. Nie oznacza to wcale, że nie uznaję pani małżeństwa, może być pani pewna. 67 - Proszę się nie martwić, nawet nie przyszło mi to na myśl - Rachel podała gościom filiżanki z herbatą. - Bez wątpienia nie ma powodu, żeby nie uznawać tego małżeństwa. Jestem pewien, że pani Magnus ma przy sobie świadectwo ślubu. - Hoar patrzył na nią spod półprzymkniętych powiek. Brzęknęła upuszczona filiżanka. Herbata chlusnęła Rachel na spódnicę. - Ależ ze mnie niezdara - szepnęła. - Zaraz się przebiorę. Zadzwonię po panią Willem, żeby przyniosła drugą filiżankę. - Nie spieszymy się, moja droga. Proszę się tak nie denerwować -uspokajała ją pani Steadman. Wzięła ze stołu herbatnik i podała go Clare. Rachel przeprosiła jeszcze raz i wstała, żeby pójść do swojego pokoju. Zanim jednak doszła do schodów, poczuła na ramieniu czyjąś rękę. - Proszę mi wierzyć, gdybym wiedział, że Magnus ukrywa na Her-schel kogoś takiego jak pani, zrezygnowałbym z wszystkich marzeń 0 Czarnym Sercu i zamiast kamienia ukradłbym mu panią. Rachel wytrzymała jego wzrok. - Nie chce pan chyba powiedzieć, że jest pan zdolny do kradzieży, panie Hoar. - Żeby zdobyć to, czego pragnę, gotów jestem na wszystko. Absolutnie na wszystko - powtórzył dobitnie. Nieznane dotąd uczucie strachu przeniknęło Rachel. Miewała już wcześniej do czynienia z mężczyznami, którzy jej pożądali, a nawet grozili, ale Hoar był inny. Ten człowiek miał świadomość swej siły. Na Herschel to ona była silna. To ona była właścicielką Lodowej Panny, ona rozdzielała whisky. Hoar jednak nie chciał whisky. Gorzej, zdawał się podawać w wątpliwość jej prawo do pobytu w Northwyck - 1 jego podejrzenia mogą się okazać słuszne, jeśli nie będzie postępować z nim ostrożnie. Obdarzył jąkolejnym obłudnym uśmiechem, odsłaniając rząd drobnych zębów. Znowu poczuła dreszcz strachu. - Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi, Rachel. Mogę tak zwracać się do pani, prawda? - Czego naprawdę pan chce, panie Hoar? - spytała lodowatym tonem. -Nie może być pan zazdrosny o człowieka, który od dawnajestna tamtym świecie. - Mam wierzyć, że Magnus nie żyje? - zaśmiał się. - Już mówiłem w salonie, że wprawdzie „New York Morning Globe" rozsiewa takie wieści, ale to czyste kłamstwo. Mój agent, który pracuje na terytorium Mackenzie, pisał mi, że spotkał Magnusa ostatniej wiosny, już po doniesieniach na pierwszych stronach gazety o jego gwałtownej śmierci. Tak 68 więc, moja śliczna Rachel, mam prawo wątpić nie tylko w śmierć Ma-gnusa, lecz także kwestionować pani małżeństwo. - Przyciągnął ją do siebie, aż oparła się o niego piersią. - Jak mogliście zawrzeć związek małżeński, skoro na Herschel nigdy nie było żadnego księdza, odkąd dostarczam towary do tamtejszych faktorii? - Widocznie ten jeden nie został przez pana zauważony, tym bardziej, że pańska noga nigdy nie stanęła na Herschel - odparowała, odsuwając się od niego. - A zatem nasze wzajemne stosunki będą polegały na ciągłej walce? Doskonale. Podejmuję walkę aż do ostatecznego zwycięstwa. -Wymierzył w nią wyciągnięty palec. - Proszę pamiętać, że potrafię dopiąć swego w jednej chwili, nawet się pani nie spostrzeże. Ręce Rachel zaczęły drżeć. - Czego pan chce ode mnie? Czy chodzi panu o ten słynny kamień? Czy to jest cena tego szantażu? - Owszem, pragnę mieć ten opal. Kto by go nie chciał? Bardziej jednak godne pożądania jest ciało, które dało rozkosz Magnusowi. Chciałbym także go zakosztować. - Palec spoczął na jej szyi. Dłoń zsunęła się po dekolcie i pociągnęła w dół rąbek lawendowej sukni, aż ukazały się fiszbiny gorsetu. - Nie jestem ciałem, panie Hoar. Nazywam się Rachel Ophelia Howland i nie jestem rzeczą, którą można posiąść, użyć i wyrzucić. Lodowaty ton jej głosu zniechęciłby większość mężczyzn, ale Hoarowi chyba się to spodobało. Jego oczy błyszczały pożądaniem. - Do zobaczenia na balu u Steadmanów, Rachel. Zauważyłem, że mówi pani o sobie Rachel Ophelia Howland, nie dodając nazwiska Ma-gnus. - Hoar skłonił się na znak, że pozwala jej odejść. Do hallu weszła jedna ze służących i dygnęła im obojgu. Rachel wbiegła na schody tak szybko, jak pozwalała jej na to długa spódnica i poczucie własnej godności. Nie odważyła się obejrzeć za Hoarem w obawie, że rzuci się w panice do ucieczki. Noel Magnus nie umarł i Edmund Hoar wiedział o tym. Ani tamta ziemia, ani jej klimat nie uczyniły mu tej przysługi i nie uwolniły od śmiertelnego wroga. Noel Magnus żył. Hoar czuł to przez skórę, mówiło mu o tym jego pełne nienawiści serce. Siedział w skórzanym fotelu przy kominku w swojej bibliotece. W ręce trzymał wypisane własnoręcznie przez Glorię Steadman zaproszenie na bal, który wydawała na cześć Rachel. 69 Rachel Ophelia Howland wzbudziła w nim pożądanie, jakiego nie odczuwał nigdy od czasu, gdy po raz pierwszy był z kobietą - dziewczyną z baru, na zapleczu stajni. Przyglądając się Rachel w czasie owej krótkiej popołudniowej wizyty, nagle znów poczuł się młodym mężczyzną, pragnącym posiąść dziewicę. Pociągała go nie tylko jej uroda, przekora czy inteligencja. Owszem, to wszystko się liczyło, ale przede wszystkim była kobietą Magnusa. Choćby nawet była szpetna jak żebraczka, z brodawką na nosie, i tak byłaby godna pożądania, skoro należała kiedyś do Magnusa. Magnus nie może zwyciężyć. Zwycięży Edmund. Zgniótł trzymany w ręce kartonik i cisnął do ognia, patrząc, jak płomienie zmieniają barwę na wściekle czerwoną. Zaproszenie nie było mu potrzebne. Data balu wryła mu się w pamięć aż nadto dobrze. Za tydzień od dzisiejszego dnia znajdzie się u boku Rachel i poprowadzi ją w walcu, czekając stosownej chwili, kiedy będą mogli być sami... a wtedy odepnie haftki jej sukni i użyje sobie w jej objęciach. Użyje do końca. Rachel będzie się opierać, ale tym się nie martwił. Jest przecież tylko kobietą. Towarem. Nie ma nikogo, kto by wystąpił w obronie jej czci; bezpieczeństwo zapewnia jej tylko bogactwo. Zresztą nie chciał jej krzywdzić, chciał ją tylko posiąść. Nie zeszpeciłby jej twarzy ani jednym siniakiem, tak jak nie rozbiłby osławionego opalu o skaliste brzegi rzeki Hudson. Edmund Hoar dbał o swoją własność. W ciszy ogromnej biblioteki przyjrzał się jeszcze raz najcenniejszym skarbom swojej kolekcji. Całą zachodnią ścianę zajmował monumentalnych rozmiarów obraz Rubensa, przedstawiający Marię Magdalenę, w szkatułce z brązu spoczywała woskowa pośmiertna maska Napoleona. .. I wreszcie najnowszy skarb - znalezione setki kilometrów stąd, na ziemiach Arktyki, dzienniki z ekspedycji Franklina. Tragedia polegała na tym, że Franklin za długo żył. Na tyle długo, żeby opisać swój trwający w nieskończoność marsz do grobu, lecz za krótko, żeby zostawić wśród swoich notatek dokładną mapę ostatniego postoju. Była to tajemnica tego stulecia, ale on znajdzie Franklina. Znajdzie go przed tym draniem Magnusem, który z pewnością nadal żyje gdzieś na Północy. Wzrok Edmunda spoczął na stojącym w pobliżu kominka pustym, obitym aksamitem fotelu. Pięknie wyglądałaby Rachel wtulona w ten fotel, susząca włosy w cieple płomieni kominka... Jedwabną suknię rozpięłaby posłusznie, z pokorą poddając się pieszczotom swego pana... Magnus musiał bardzo ją kochać, skoro nie tylko pokazał jej opal, ale nawet go jej ofiarował. Znalazłszy klejnot, potrafił tak skutecznie trzymać 70 język za zębami, że szpiedzy Hoara, wysłani razem z innymi agentami Kompanii Północnej, nic o tym nie słyszeli. Teraz jednak ona była tu, wraz z opalem. Olśniewająca piękność, która twierdzi, że jest żoną Noela Magnusa. Edmund mógłby ją zniszczyć w ciągu paru sekund... Ich małżeństwo mogło być ważne w najlepszym wypadku tylko na tamtym terenie. Jednak demaskowanie jej nie leżało w jego interesie. W ten sposób będzie znacznie dla niego cenniejsza... Poza tym nie chciał upokarzać jej publicznie. Wolał zrobić to w sypialni, gdzie jedynym świadkiem byłby on. Wtedy jego rozkosz będzie najpełniejsza, no i będzie to odwet na Magnusie za to, że go oszukał. „New York Morning Globe" należał siej emu. To Charles Hoar stworzył tę lukratywną gazetę... Matactwa starego Magnusa, ojca Noela, doprowadziły ich rodzinę do bankructwa. Pozbawiony wszystkiego, musiał wchodzić w świat samotnie. Sposobem na odbudowanie rodzinnej fortuny okazało się założenie Kompanii Północnej. Ale to, że Noel Magnus odziedziczył gazetę, której spadkobiercą powinien być on, Edmund...! I w dodatku publikował w niej artykuły bezpardonowo atakujące jego kompanię...! Nie, to nie do zniesienia. Teraz ma szansę się odegrać. Gdyby poślubił piękną Rachel, odzyskałby prawo do gazety. Triumf byłby potrójny, bo odebrałby Magnuso-wi i gazetę, i dom, i - co najważniejsze - żonę. Już teraz czuł słodki smak zemsty. Zaciągnięcie Rachel do łoża małżeńskiego byłoby jego największym osiągnięciem... W wyobraźni widział już nawet siebie zakochanego w Rachel, w jej wyzywających oczach i gęstwinie złotych loków. Potrafi doprowadzić swój plan do końca. Nie dopuści, by cokolwiek mu w tym przeszkodziło. Zdobędzie żonę swojego wroga, jej duszę, ciało i serce. A jeśli Magnus rzeczywiście nie umarł? Jeśli upomni się o prawo do niej? No cóż... Gdyby Edmund nie mógł mieć Rachel dla siebie, wolałby ujrzeć ją martwą. 7 R. . achel była gotowa do wyjścia na bal u Steadmanów. Nigdy w życiu nie była tak przerażona. Pomimo wewnętrznego oporu wypiła kieliszek 71 sherry, który dla uspokojenia nerwów kazała jej przynieść pani Willem. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było pojawić się na balu i rozsiewać wokół siebie odór alkoholu, ale na samą myśl, że stanie przed tyloma obcymi ludźmi z głową pełną instrukcji i wskazówek na temat etykiety, sposobu poruszania siew walcu i tak dalej, ogarniało ją przerażenie. Czy zdoła wytrwać do końca, czy nie ucieknie jak Kopciuszek z wybiciem północy? - Wyglądasz prześlicznie - oceniła z zachwytem pani Willem. Rachel odwróciła się ku niej z nieśmiałym uśmiechem. - Czuję, że wyglądam dobrze, ale to chyba zasługa sukni - pogładziła sute fałdy spódnicy. Jej suknia balowa uszyta była z ciemnobrązowej satyny i przybrana tiulowymi falbankami w tym samym kolorze; głęboko wycięty dekolt przysłaniał plastron z maltańskich koronek. Ramiona Rachel okrywał aksamitny szal o barwie czerwonego granatu, obszyty futrem gronostaja. O takim stroju nawet nie marzyła na Herschel... A teraz miała go na sobie. - Zapomniałaś o tym - pani Willem wręczyła Rachel czarną skórzaną szkatułkę. Rachel otworzyła ją i wyjęła Czarne Serce. Zawieszony na złotym łańcuszku opal spoczął w zagłębieniu okrytych maltańskimi koronkami piersi. - Idealnie! - wykrzyknęła Betsy. Rachel ujęła jej ręce. - Betsy, chcę ci podziękować za wszystko, co zrobiłaś dla mnie i dla dzieci. Nie bylibyśmy tak szczęśliwi przez te minione sześć miesięcy, gdybyś nie była dla nas taka wyrozumiała i dobra. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym stanąć dziś przed tymi wszystkimi ludźmi, gdybyś nie nauczyła mnie dobrych manier, o których nie miałam pojęcia. - Nie było tak źle, moje dziecko. Twoje maniery były po prostu niedoszlifowane. W tym dzikim kraju nikt nie zwracał na to uwagi -powiedziała łagodnie Betsy. - Muszę przyznać, że kiedy przyjechałam po raz pierwszy do Nowego Jorku, na początku uważałam, że ludzie są tu zimni i okrutni. Nie mogłam pojąć ich obojętności wobec innych... Teraz widzę, że była to zbyt pochopna opinia. Dzięki tobie zmieniłam zdanie. - Robiłam to nie tylko dla ciebie, ale i dla Magnusa, moja droga -Betsy patrzyła na nią serdecznym spojrzeniem swych niebieskich oczu. -Wiesz, że był dla mnie jak własny syn. Jego prawdziwa mama wychowywała go tylko trzy lata... Ja miałam o tyle więcej szczęścia, że byłam z nim dłużej. 72 - Czy umarła przy narodzinach drugiego dziecka? - zapytała Ra-chel, owijając się gronostajowym szalem, jakby przeszył ją nagły chłód. Betsy pokiwała przecząco głową. Jej staromodny, obszyty koronkami czepek zakołysał się przy tym komicznie. - Zważywszy całą sytuację, byłoby to z pewnością błogosławieństwem. Nie, kochanie, ona uciekła. Ojciec Magnusa był okrutnym człowiekiem i ta młoda kobieta nie była w stanie tego dłużej wytrzymać. Nie miałabym jej tego ani trochę za złe, gdyby nie to, że zostawiła trzyletniego synka na łasce swego podłego męża. Noel byłby zupełnie inny, gdyby nie okrucieństwo ojca. - Czy to dlatego wyjechał stąd i nie chciał wracać? - spytała cicho Rachel. Nagle różne rzeczy stały się jasne... - Z całą pewnością. Nie mogę go za to winić. Cóż on tu miał? - Miał piękny dom, w którym mógł założyć rodzinę. Wystarczyło się ożenić i osiąść tutaj - odrzekła Rachel. Czy przypadkiem nie powiedziała za dużo? - przemknęła myśl. - Cóż, kiedy życie nie wydawało się mu ani tak proste, ani tak dobre. .. Bał się, jak przypuszczam, że nosi w sobie złe dziedzictwo ojca. Powtarzał, że nigdy nie będzie mieć dzieci. - Betsy zmarszczyła brwi i zamyśliła się niewesoło, ale zaraz się rozchmurzyła. - Teraz rozumiesz, dlaczego tak się wzruszyliśmy na widok ciebie i dzieci. To trochę tak, jakby spełniły się nasze marzenia... Magnus wrócił do nas w jakimś sensie. I wnieśliście radość do tego domu. Jak to miło słyszeć śmiech dzieci biegających po korytarzach... Każdy dom tego potrzebuje, mały czy duży. - Masz rację- przyznała Rachel, czując ucisk w sercu. Ciekawe, jakie byłoby naprawdę dziecko jej i Magnusa... Czy miałoby blond loki po mamie, czy czarną czuprynę po ojcu? Nie znajdując odpowiedzi na te pytania, westchnęła. - No, ale dzisiaj nie pora na rozmyślania o smutnych sprawach. Dzisiaj, kochanie, kończy się twoja żałoba. Jedź więc do pani Steadman i zostań królową balu. Kto wie, może poznasz swojego drugiego męża? Rachel zamarła. Drugi mąż? Nie do pomyślenia było zakochać się w innym mężczyźnie, skoro ten, którego pragnęła, najprawdopodobniej wciąż żył... Jak jednak miała to wytłumaczyć, skoro występowała tu w roli wdowy po nim? Przymknęła na moment oczy, zbierając myśli. Miała wrażenie, że dusi się w sieci własnych kłamstw. - Czas na ciebie, moja droga. Nie pora teraz myśleć o przeszłości. Powóz już czeka - Betsy otworzyła przed nią drzwi jej pokoju. 73 Rachel, zdrętwiała wewnętrznie, podziękowała Betsy i majestatycznymi schodami zdobnymi w gotycki ornament zeszła na dół. W otwartych drzwiach frontowych czekał na nią kamerdyner. Wsiadła z jego pomocą do powozu i otuliła ramiona gronostajowym szalem. Powóz ruszył, uwożąc ją do domu Steadmanów. - Mówią, że to dzikuska, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się na progu, pytając o Northwyck. - Podobno miała na sobie buty z futra białego niedźwiedzia. Czy słyszała pani kiedykolwiek o futrze z białego niedźwiedzia? Przypuszczam, że ktoś to zmyślił. - Mnie mówiono, że ich małżeństwo nie jest u nas ważne. Te dzieci są dość duże, nie sądzi pani? Magnus nie zdążyłby chyba się ożenić i mieć od razu takie dorosłe dzieci... Rachel z trudem panowała nad sobą, słysząc drwiące uwagi rzucane zza połyskujących wachlarzy. No cóż... Spodziewała się, że będą plotkować na jej temat i naśmiewać się z niej. Nie pozostawało więc nic innego, niż trzymać głowę wysoko i ignorować te złośliwości. A zresztą... To zainteresowanie jej osobąjest dość naturalne. Występu-j e przecież j ako wdowa po wyj ątkowo bogatym i powszechnie znanym człowieku; w dodatku przyjechała z daleka, z kraju, o którym niewiele słyszeli. Czuła się jednak nieswojo, bo odezwało się do niej zaledwie kilka osób. Gdyby nie uprzejmość pani Steadman, spędziłaby swój pierwszy bal schowana za marmurowy filar, gdzie nikt nie widziałby jej zażenowania. - Wygląda pani prześlicznie, pani Magnus. Dobrze się pani bawi? Na dźwięk tego znanego głosu Rachel podniosła wzrok. Przed nią stał Edmund Hoar. Miał na sobie olśniewająco białą jedwabną kamizelkę i czarny frak. Rachel nie była prawie w stanie ukryć tego, że najchętniej unikałaby jakiegokolwiek z nim kontaktu. Wciąż doskonale pamiętała ich ostatnią rozmowę w hallu w Northwyck. - Edmundzie, wpisz się do jej karnetu, póki jest jeszcze w nim miejsce - odezwała się pani Steadman, otoczona kręgiem wielbicieli. - Właśnie miałem zamiar to zrobić - odrzekł Hoar, unosząc czarne brwi, po czym ponownie zwrócił się do Rachel. - Zanim wcisnę się między innych w pani karneciku, pozwoli pani, że poznam ją z moją dobrą znajomą. Pani Magnus, miło mi przedstawić pani pannę Judith Amberly. Szczupła blondynka postąpiła krok naprzód i skinęła jej głową. Rachel czuła, że powinna wstać czy coś w tym rodzaju... Podała jednak tylko rękę nowej znajomej. Tamta patrzyła na nią bez słowa. 74 - Panna Amberly i pani, pani Magnus, macie z sobą coś wspólnego - rzekł Edmund. - Co takiego, panie Hoar? - zapytała Rachel, usiłując nadal być uprzejma, choć jej ręka zawisła w powietrzu. - Pani j est wdową po Noelu Magnusie, a panna Amberly była j ego narzeczoną. Czyż to nie ironia losu? Podczas ostatniej bytności Magnus obiecał, że ożeni się z nią, gdy tylko wróci do Nowego Jorku. Widzi pani ten śliczny pierścionek? Dostała go od niego - Hoar pokazał w uśmiechu swoje drobne zęby. - Ile lat ma pani starszy syn? Jad słów Hoara był równie zabójczy, jak wsączająca się w krew trucizna. Oszołomiona Rachel wpatrywała się w piękny diament połyskujący na ręce młodej kobiety. Judith Amberly była zdecydowanie od niej młodsza. Na pewno zauważyła zaskoczenie Rachel i mogła w duchu triumfować. Więc jednak Magnus dał pierścionek zaręczynowy... Ofiarował pierścionek z diamentem tej smukłej blondynce o nieprzychylnym spojrzeniu, podczas gdy dla niej, Rachel, miał tylko kłamstwa. Kiedy wyjeżdżał na krótko do Nowego Jorku, spotykał się z narzeczoną, ona zaś tymczasem od tylu już lat wciąż na niego czekała. - Miło mi panią poznać, panno Amberly - wydusiła z siebie. Ból w sercu był trudny do zniesienia. - Mnie również - powiedziała panna Amberly z wymuszoną grzecznością. Hoar najwyraźniej bawił się tą sceną. Miał minę kota, który właśnie połknął mysz. Rachel odwróciła wzrok. Pannie Amberly też chyba nie było łatwo... Rachel wiedziała, co to ból czekania na ukochanego, który nie wracał. Zdawała sobie sprawę, co musi czuć Judith Amberly w sytuacji, gdy wszyscy oczekiwali, że wyjdzie za mąż, a tu nagle okazuje się, że narzeczony ma już żonę i dzieci. Mimo to wiedziała, że nigdy nie polubi panny Amberly. Nigdy. W tym momencie to ona jest zwyciężczynią, ale kiedy prawda wyjdzie na jaw, triumf będzie udziałem Judith. Może Noel żyje i przyjedzie, żeby poślubić Judith? Ona, Rachel, nie zaznała tego szczęścia, by nosić na palcu pierścionek zaręczynowy Noela. Wszystko, co jej obiecał, nie ma najmniejszej wartości. - Widzę, że ma pani wolny następny walc. Czy zechce pani ze mną zatańczyć, pani Magnus? - Edmund skłonił się przed nią z diabelskim błyskiem rozbawienia w oczach. Nie miała wyboru. Musiała pozwolić, żeby wziął ją za rękę i poprowadził na parkiet. Czuła się tak, jakby dusza w niej umierała. 75 Sztywna i chłodna krążyła z Hoarem po parkiecie, cały czas jednak spoglądała na innych walcujących, a nie na swego przystojnego partnera. Steadmanowie nie żałowali kosztów, urządzając tę balową salę. Kremową biel marmurowych ścian w regularnych odstępach przerywały pozłacane pilastry i zwierciadła w pozłacanych ramach, w których odbijały się wykwintne stroje gości. Motyle z „Godey's" jednak istnieją-pomyślała Rachel, stanąwszy po raz pierwszy w drzwiach. Olśniewające damy zdawały się obecnie niemal płynąć po parkiecie w różnobarwnych, przypominających tęczę krynolinach z satyny w odcieniu fuksji, szmaragdu, pawiego błękitu... Pomyślała, że w swojej skromnej ciemnobrązowej sukni musi wyglądać nieciekawie, i w tej samej chwili napotkała pożądliwe spojrzenie Hoara, który prowadził ją w tańcu. Nagle poczuła, że jest wprost przeciwnie -wygląda aż zanadto atrakcyjnie. - Nie odpowiedziała mi pani jeszcze na moje pytanie, pani Ma-gnus. Czy dobrze się pani bawi? - Mówił wprost do jej ucha, tak że usłyszała go mimo głośnej muzyki i gwaru rozmów tancerzy. - Doskonale. To miło ze strony pani Steadman, że mnie zaprosiła. - Że panią zaprosiła? - zaśmiał się. - Pani, moja śliczna Rachel, jest gościem honorowym, czyżby pani o tym nie wiedziała? Przecież właśnie dlatego Gloria Steadman posadziła panią po prawej stronie pani Astor. - Nigdy bym się tego nie domyśliła. Sądziłam, że chce po prostu, żebym się u niej dobrze czuła. Wie, że nikogo tu nie znam - odparła. - Damy o takiej pozycji towarzyskiej jak ona nie okazują uprzejmości byle komu. Gloria Steadman wzięła panią pod swoje skrzydła, bo przypadła jej pani do gustu. Są osoby, które starały się o to przez wiele lat, ale nigdy nie doczekały się dowodów takiej sympatii z jej strony, jak to miało miejsce na podwieczorku w pani domu. Rachel była szczerze zdumiona. - Nie potrzebuję specjalnych względów. Wcale o nie nie prosiłam. - Nie musi pani prosić, bo i tak je pani ma. Proszę się nie zdziwić, jeśli przysporzy to pani trochę wrogów. - Czy i pan się do nich zalicza, sir? - Czuła, że to pytanie zabrzmiało prowokująco, ale nie zdołała się powstrzymać. Szczerość leżała w jej naturze. Życie na Północy było zbyt trudne, żeby ludzie mogli być wobec siebie obłudni. - Skądże znowu! Nie mógłbym stać się wrogiem kobiety, którą zamierzam uczynić moją żoną. - Nawet mnie pan nie zna, panie Hoar - odparła lodowatym tonem. 76 - Poznałem panią wystarczaj ąco - powiedział, wskazuj ąc wzrokiem na jej dekolt. - Czarne Serce zwiększa pani wartość, droga Rachel. Zaparło mi dech, gdy ujrzałem, co ma pani na szyi... Gdzie pani je znalazła? Z dzienników Franklina wynika, że miał ten kamień ze sobą na ostatnim miejscu postoju. - Mój ojciec znalazł ten opal - odpowiedziała wymijająco. - Jeśli natknął się przy tym na szczątki Franklina, to zabrał tę tajemnicę do grobu. - Pani wie więcej na ten temat - Hoar spojrzał na nią przenikliwie. - Niewykluczone. - Domyślam się, że nie chce pani sprzeniewierzyć się mężowi. Mam rację? - przycisnął ją mocniej, brutalniej. - Tymczasem, zgodnie z tym, co pani sama mówi i o czym przekonany jest cały Nowy Jork, Magnus nie żyje. Jeśli więc nie z powodu Magnusa, to dlaczego nie chce pani opowiedzieć, gdzie ojciec znalazł opal? Rachel milczała. - Ty mała oszustko - wycedził przez zęby. - Wyciągnę z ciebie tę informację przed Magnusem. Możesz być pewna. - Potrwa to długo, skoro według opinii wszystkich Magnus nie żyje -odparowała. Hoar uśmiechnął się i rozluźnił uścisk. - Mnie, kochanie, nie nabrałaś. Niedługo opowiesz z własnej woli o miejscu spoczynku Franklina. - Ponownie utkwił oczy w opalu. -Niecierpliwie wyglądam dnia, kiedy będę trzymał w dłoni ten osławiony kamień i cieszył się jego chłodnym pięknem. - I kiedyż ma się to spełnić, sir? - zapytała z drwiną. - Kiedy będziesz moja - odparł, patrząc jej prosto w oczy. - Kiedy sprawię, że nie będziesz miała na sobie nic oprócz tego opalu. Rachel zabrakło tchu z oburzenia. Chciała osadzić zuchwalca, ale nie znalazła wystarczająco mocnych słów. Dokończyli walca w milczeniu, po czym Hoar odprowadził ją na miejsce. - Następny taniec, o ile wiem, zarezerwował Frederick Wing, nie zabieraj jej więc całego czasu, Edmundzie - skarciła go pani Steadman. - Gdzieżbym śmiał - odrzekł Hoar z ukłonem, całując rękę Rachel. Musiała zdobyć się na ogromny wysiłek, żeby nie wyrwać mu ręki, zwłaszcza gdy poczuła gorący dotyk jego języka. - Do zobaczenia wkrótce - powiedział na odchodnym. Rachel nie raczyła mu odpowiedzieć, w sercu czuła jednak narastający niepokój. Czy przyjazd do Northwyck nie okazał się bardziej niebezpieczny niż prowadzenie baru Pod Lodową Panną na Herschel? 77 - Wydaje mi się, że jest panią zainteresowany - powiedziała pani Astor po odejściu Hoara. - Nie zna mnie - powtórzyła Rachel swoją mantrę. - Proszę pozwolić, moja droga, że coś pani powiem. Jego rodzina, podobnie jak moja, wywodzi się z rodu Knickerbockerów. Mogłaby pani trafić znacznie gorzej... - dama podniosła wachlarz do ust- szczególnie jeśli zważyć na pani niskie pochodzenie. Nie wiedząc nawet, kim byli Knickerbockerowie, Rachel poczuła się śmiertelnie obrażona przez tę kobietę. W tej sekundzie zrozumiała, że nigdy nie będzie darzyć sympatią pani Williamowej Astor, bez względu na to, co o niej myśli Gloria Steadman i reszta świata. - Jeśli pan Edmund Hoar i pani jesteście spokrewnieni, to proszę wybaczyć mi niezamierzoną gafę z mojej strony. Proszę mi wierzyć, że nie chciałam sprawić pani przykrości. - Z tymi słowy wstała, by zatańczyć z następnym zapisanym w jej karneciku tancerzem. Odeszła z nim na parkiet, zostawiając panią Astor z wyrazem niekłamanego oburzenia na twarzy. - Wdowa po Magnusie jest raczej zuchwała - powiedziała pani Astor do pani Steadman. - Ty i ja zawsze się będziemy różnić pod tym względem, Caroline. Podziwiam kobiety z charakterem - Gloria uśmiechnęła się i otworzyła wachlarz. - Jesteśmy przyjaciółkami od lat, oczekuję więc, że zaakceptujesz inne moje przyjaźnie. - Zasługujesz na szacunek. Twoja rodzina cieszy się nienaganną opinią, odnosisz triumfy jako gospodyni... - odparła słynna dama. - I pomyśleć, że nie dokonałam nawet połowy tych rzeczy, które musiała zrobić Rachel Magnus tylko po to, by przeżyć... Chylę głowę przed jej odwagą. Jeśli jej nie zaakceptujesz- pani Steadman zrobiła przebiegłą minę - opowiem historię rodziny Backhouse i wszyscy się dowiedzą, dlaczego naprawdę tak się upierasz, by nazywano cię panią Williamową B. Astor, Jr. - Zgoda, nic już nie powiem o tej dziewczynie - pani Astor była zmieszana. - Ale nie chcę więcej atmosfery skandalu. Jeśli się postaramy, to ludzie zapomną, gdzie poznała pierwszego męża i że zarabiała na życie... - dama jęknęła -jako barmanka. - O nic więcej cię nie proszę - pani Steadman skinęła głową Rachel, która właśnie ją mijała, tańcząc z kolejnym partnerem. - Nie życzę sobie więcej żadnego skandalu. Żadnego! Jeśli mam się zgodzić, by przyjmowano ją w towarzystwie, obiecaj mi, że ta dziewczyna będzie się przyzwoicie prowadzić. - Nie ma mowy o skandalu - obiecała pani Steadman. 78 Gdy stojący whallu rezydencji Steadmanów francuski zegar wydzwonił dziesiątą, pani Steadman wstała z miejsca. Goście umilkli. Gospodyni uniosła kieliszek. - Drodzy państwo, panie i panowie! Witam wszystkich w moim domu. Zaprosiłam was na dziś wieczór, byście mogli poznać naszą nową sąsiadkę. Pozwólcie, że przedstawię wam śliczną panią Noelową Ma-gnus - pani Steadman wzięła Rachel za rękę. Rachel, zdenerwowana, stanęła obok niej. Przed sobą miała dwieście osób. Nie spodziewała się, że przyjmą ją tak życzliwie... Serce przepełniała zarówno ulga, jak i lęk, że wszystko to stało się za sprawą kłamstwa. - Wznieśmy kieliszki w toaście na cześć pani Magnus. Ja pierwsza wypiję za jej szczęście w nowym domu - pani Steadman uniosła kieliszek do ust. Zapadła długa cisza. Zgromadzeni goście spełniali toast gospodyni. Rachel była pewna, że wszyscy muszą słyszeć, jak głośno bije jej serce. Była śmiertelnie przerażona, że skupia na sobie ogólną uwagę, a jeszcze bardziej tym, że stało się tak na skutek oszustwa. Najchętniej zamieniłaby się miejscem z małym pudełkiem, który przycupnął u stóp pani Astor. Nagle oczy obecnych odwróciły się od niej w kierunku drzwi. Z wielkiego marmurowego hallu doszedł ich donośny głos jakiegoś mężczyzny, z którym szamotała się służba. - .. .to już wasza sprawa! - grzmiał nieznajomy. W sekundę potem jeden z lokajów, najwyraźniej usiłujących nie wpuścić intruza do sali, został bezceremonialnie wepchnięty do środka. Rachel zamarła. Rozum mówił jej, że to niemożliwe, serce jednak od razu wiedziało, kto znajduje się za drzwiami. Ten głęboki głos, siła, bezceremonialność... Rozpoznałaby je wszędzie. Szmer zdumienia przetoczył się falą wśród tłumu gości. Na progu ukazał się wysoki mężczyzna. Jego parka ze skóry renifera była czarna z brudu; twarz przesłaniały długie, splątane włosy i broda. Dzikie spojrzenie oczu koloru sherry omiotło całą salę, aż wreszcie spoczęło na Rachel. - Dobry Boże! Czy to ty, Noelu? To ty jednak nie umarłeś? - zawołała pani Steadman. Noel wszedł w tłum. Przerażeni goście rozstępowali się przed nim, jakby ujrzeli ducha. Nie spuszczał oczu z Rachel. - Ty! - ryknął. Rachel milczała. Strach, jakiego dotąd nie znała, sparaliżował jej głos. Czuła, jak cała krew odpływa z ciała do koniuszków palców u stóp. 79 - Przyszedłem po ciebie... żono! Chciała się odezwać, uciec, ratować się, nie była jednak w stanie wykonać żadnego ruchu. Kończyny odmówiły posłuszeństwa. Stała jak skamieniała, na uwięzi jego oczu. Opuścił wzrok na jej szyję. Pomyślała, że chce ją złapać za gardło... Po chwili zrozumiała, że zauważył opal. Błysk rozpoznania, potem wściekłość przemknęły mu po twarzy. Wyciągnął rękę, żeby zerwać kamień z jej szyi, a może nawet ją udusić. I wtedy znalazła wreszcie wyjście z sytuacji, którego tak rozpaczliwie poszukiwała. Strach i ciasny gorset zrobiły swoje. Rachel osunęła się w zbawienne omdlenie i padła jak martwa u stóp przerażonej pani Astor. Część trzecia Żadnych jeńców 6- 8 • abije ją. Kiedy lekarz powie mu w końcu, że może już przyjmować wizyty, stanie obok jej łóżka i własnoręcznie zaciśnie dłonie na jej szyi. Noel przegarnął palcami świeżo przyciętą gęstwinę czarnych włosów. W czasie gdy bezwładne ciało Rachel zostało przeniesione do powozu i przewiezione do Northwyck, wezwano z miasta lekarza, by ją zbadał. Nadal był przy niej, choć Magnus zdążył już się wykąpać i pozwolić staremu słudze ostrzyc jego dziką grzywę. Jedyne, co mógł obecnie robić, czekając na przyzwolenie lekarza, to spacerować tam i z powrotem i myśleć. Czarne Serce... Musiała mieć ten kamień od lat, gdy on walczył z huraganowym wiatrem i mrozem, od którego pękała skóra. Ależ musiała się z niego śmiać w duchu, kiedy przywlókł się wówczas ledwo żywy i bez przerwy gadał o swoim poszukiwaniu Franklina i legendarnego kamienia... Ona zaś tymczasem cały czas go miała, sądząc, że to drobiazg w porównaniu z małżeństwem i domem. Drobiazg! Magnus parsknął. Najsłynniejsze znalezisko stulecia, a ona nie uważała za stosowne o nim nawet wspomnieć! Jedyne, co ją interesowało, to małżeństwo. Przeklęte małżeństwo... Szalona! Doprawdy, Rachel Howland musiała być szalona. Żeby nie umieć ocenić, co jest naprawdę ważne...! Ale, rzecz jasna, w oczach osób postronnych to on wygląda na szaleńca. Przygnał tu za nią niczym chory z miłości konkurent. Wielki badacz Noel Magnus przycwałował z powrotem do Northwyck na spienionym od pędu koniu. Tak się śpieszył, że przez całą drogę ani razu się 83 nie wykąpał ani nie zmienił rzeczy... Nikt nigdy go dotąd nie oglądał w tak pożałowania godnym stanie. Kiedy usłyszał od Betsy, że Rachel wróciła do Northwyck cała i zdrowa i że troszczą się tu o nią do tego stopnia, iż Gloria Steadman wydała nawet bal na jej cześć, czuł jedynie ogromną, niewypowiedzianą ulgę. Nie umarła. Nie rzuciło ją do jakiegoś zakazanego portu, gdzie musiałaby prostytucją zarabiać na kawałek chleba. Żyje, a on ją znalazł. No dobrze, prawie znalazł. Ona zaś tymczasem bawiła się na balu, wydanym na jej cześć, jako wdowa po... po nim. Wdowa do wzięcia. To właśnie wtedy zalała go fala wściekłości. Poczuł nieopanowane pragnienie, by zacisnąć dłonie na jej krtani. Palącą żądzę zemsty. I wciąż była niedostępna. Przeklęta baba miała czelność upaść zemdlona, jemu zaś pozostało spacerować do rana tam i z powrotem po bibliotece, jakby był ojcem oczekującym narodzin dziecka. Rozległo się pukanie do drzwi. Otworzył je gwałtownym szarpnięciem. W drzwiach stała Betsy. - Jest przytomna, ale w szoku. Tak powiedział lekarz. Proszę traktować ją delikatnie... Pięści Noela zacisnęły się wkulę armatnie, głos miał jednak opanowany. - Zaprowadź mnie do niej. Betsy poprowadziła go na górę, oświetlając schody złotym kandelabrem. Lekarz powitał ich w hallu z buteleczką w ręce. - Stan chorej jest niepewny. Próbowałem podać jej kokainę, ale nie chce wziąć ani odrobiny. Może pan zdoła ją jakoś nakłonić? Dobrze by jej to zrobiło. Schludny, niewielki człowieczek wręczył Noelowi fiolkę i skierował się za Betsy ku wyjściu. Noel przez chwilę stał w milczeniu pod drzwiami. W umyśle wirowała mu żądza zemsty. Za wszystkie oszustwa, za wszystkie kłamstwa, za całą udrękę, jaką musiał przez nią znieść... Teraz weźmie odwet za to wszystko. Twarz zastygła mu w wyrazie nieubłagania. Chciała mieć go za męża, a w tym okropnym miejscu znaleźć dom... Może powinien po prostu jej na to pozwolić. Niech zobaczy, co to znaczy być żoną; niech poczuje na własnej skórze wszystko to, przez co musiała przejść jego matka, zanim w końcu zdołała uciec. Pozwolić, by spełniło się jej marzenie... Tak, to mu nawet odpowiada. Uśmiechnął się złowrogo. Po koszmarze, jaki mu zafundowała, dostanie w rewanżu to, o czym marzy. 84 Kiedy Rachel zobaczyła w drzwiach sypialni jego zgarbioną sylwetkę, miała chęć schować się pod kołdrę. Jeśli nie będzie go widziała, to trochę tak, j akby go nie było... Może odszedłby wtedy. Może by j ej nie zabił, choć tak bardzo na to zasłużyła. - Przepraszam - wybuchnęła ze łzami w oczach. - Wcale nie chciałam tak oszukiwać... Kiedy tu przyjechałam, myślałam, że domek Wil-lemów to twój dom, a oni, sądząc, że jestem twoją żoną, byli dla mnie tacy mili... - W jej głosie zabrzmiał nostalgiczny ton, otrząsnęła się jednak i ciągnęła: - Bardzo mi zależało, żeby podtrzymać tę uprzejmość... i... i tak trudno było przyznać się wobec nich do kłamstwa, szczególnie po tym, jak pokazali mi twój prawdziwy dom... i że im tak zależy, żebym w nim została. Przełknęła ślinę, by zwalczyć narastającą w gardle kulę histerii. Płacz nie miał sensu. Nie zasługiwała na litość. Zasługiwała na wszystko to, co jej zrobił. - Miałaś ten opal od początku, prawda? Przez te wszystkie lata, które strawiłem na jego poszukiwaniu, leżał sobie spokojnie w Lodowej Pannie, tak? -jego niski, schrypnięty głos przypominał warczenie. Aż kopnęła parokrotnie kołdrę ze zdenerwowania. - Marzyłam o tym, żeby ci go pokazać! Mój ojciec znalazł go latem tego roku, kiedy zmarł. Ale gdzie by mnie to zaprowadziło, gdybym ci go dała? Wciąż byłabym tam, w tym piekle, a ty tymczasem świętowałbyś w dobranym gronie przyjaciół oddanie go do muzeum... Podszedł do łóżka i twardym, niemal brutalnym gestem uniósł jej podbródek. Musiała spojrzeć mu w oczy. Zapomniała już, jaki jest wysoki, silny i muskularny. Nawet w słabym świetle gazowej lampy wyglądał tak szalenie pociągająco... Nachylił się nad nią, mogła więc dostrzec, że jest świeżo ogolony. Nigdy wcześniej nie widziała jego prawdziwej twarzy, ale to, co kryło się dotąd pod zarostem, bynajmniej nie rozczarowywało. Był przystojniejszy i bardziej męski, niż mogła sobie wyobrazić. Nawet teraz miała ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć go... Miał twarz archanioła Gabriela, tylko włosy były po diabelsku czarne. - Przez całe lata szukałem tego kamienia, w ciemności, wśród lodów i śniegów. Przez całe lata... Wiesz, co to znaczy, Rachel? - Dłoń zacisnęła się na jej podbródku niczym imadło. Wyszarpnęła się. - Tak - syknęła, chociaż policzki miała zwilżone łzami rozpaczy, a nie gniewu. - Wiem aż za dobrze, jak to jest, kiedy czeka się na coś latami... na coś, co jest niemożliwe do osiągnięcia. 85 Sięgnęła do nocnego stolika. Opal był tam, gdzie go pozostawiła. - Wobec tego weź go. Jest twój -niemal wypluła z siebie. - To chyba wystarczająca zapłata za skorzystanie z twojego domu przez tych parę miesięcy. Daj mi tylko trochę pieniędzy, tak żebym mogła wrócić na Herschel, i o świcie już mnie tu nie będzie. Usiadł na krawędzi łóżka. Oczy błyszczały mu z gniewu. Kopnęła go, on jednak momentalnie chwycił jąza ręce i przygwoździł z powrotem do poduszki. Czuła się tak, jakby była naga. Batystowa koszula nocna, napięta na piersiach, nie stanowiła zbyt szczelnej osłony. - I ty śmiesz myśleć, że szkody, jakich narobiłaś, można wymazać za pomocą tego kawałka skały, choćby był nie wiem jak kosztowny? -potrząsnął łóżkiem, jakby chciał odebrać jej resztki odwagi. - Że zapłacisz nim za to, co zrobiłaś z moim życiem? Ten kamień nawet w jednej dziesiątej nie równoważy twojego oszustwa! - Powiedz wszystkim, że jestem kryminalistką. Myślisz, że mi zależy? I tak nigdy więcej ich nie zobaczę - uniosła się, usiłując wyrwać się z jego żelaznego chwytu, ale ani drgnął. - Nie. Puścić cię teraz z powrotem na Herschel to byłoby za dobre dla ciebie. - A zatem chcesz, żebym poszła do więzienia. - To, co wydała z siebie, to był jedynie cichy, zalękniony szept, pomimo że wciąż jeszcze z nim walczyła. - Twoje miejsce rzeczywiście jest w więzieniu - powiedział chłodno. Jej wysiłki nie robiły na nim żadnego wrażenia. Spojrzała w bok. Ciemne kąty sypialni nie dodawały otuchy. - Nie mogę temu zaprzeczyć - przyznała i dwie łzy spłynęły jej po nosie. - Ale gdybym posłał cię do więzienia, nie mógłbym patrzeć na twoje tortury. Nie widziałbym twojej samotności, twojej rozpaczy - zasyczał nieomal. -Nie. Zamierzam zrobić coś innego. Zamierzam podarować ci to wspaniałe życie, które sobie przywłaszczyłaś. Pozwolę ci żyć przez jeszcze jeden miesiąc jako moja żona. Zobaczymy, czy zdołasz to udźwignąć. Zwróciła ku niemu oczy. - O czym ty mówisz? Zaśmiał się, ale w jego oczach nie było śladu wesołości. - Mówię o tym, że będziesz dalej grać moją żonę. W ten sposób ja nie wyjdę na głupca, a ty zostaniesz ukarana tak, jak na to zasługujesz. - Co to za kara? Zyskałam tu, w Northwyck, przyjaciół, mam zapewnione wszelkie wygody... Dlaczego miałabym cierpieć? - Nie zaznałaś jeszcze dotąd przyjemności posiadania męża, prawda? - powiedział złowieszczo. Znowu utkwiła w nim spojrzenie. Oddychała szybko i ciężko, zmęczona walką. - Co... co masz na myśli? - To ty ogłosiłaś światu, że jesteśmy małżeństwem. Spróbuj więc, jak to naprawdę smakuje... zaczynając od małżeńskiego łoża. - Zwolnił jedną rękę i chwycił w nią obie jej dłonie. Odgarnął kołdrę i wpatrzył się w jej ciało, widoczne w intymnych szczegółach pod cienką bawełnianą tkaniną. - Ale przecież nie możesz...! Wiesz, że tego nie zrobię - wyrzuciła z siebie. - Nie jesteśmy mężem i żoną... - I kto to mówi? - odparował, unosząc j eden kącik ust w złym uśmiechu. - Ja to mówię. - Wszystkim w mieście mówiłaś coś wręcz przeciwnego. - Położył dłoń na jej udzie i powoli unosił koszulę, dopóki nie odsłonił ciemnego trójkąta między udami. - Dałam ci twój opal. Wyjadę stąd i nigdy nie wrócę. Możesz im powiedzieć, że szok, jakiego doznałam na twój widok, okazał się śmiertelny - próbowała odepchnąć jego rękę. Zignorował ją. Powoli powiódł kciukami po jej piersiach, drażniąc brodawki poprzez cienki jak bibułka batyst. - Nie -jęknęła, usiłując wyswobodzić ręce z żelaznego uchwytu. - Jako moja żona nie masz prawa mówić „nie". Nigdy - szepnął w jej włosy, liżąc delikatne miejsce za uchem. - Mam prawo moralne - wyrzuciła z siebie. W końcu, zdesperowana, zdołała zwrócić się twarzą ku niemu. Nachylił się, by ją pocałować, i wtedy ugryzła go w dolną wargę. - Cholera - zaklął. Puścił jej ręce takim gestem, jakby ją odpychał. - Zasłużyłeś sobie na to - wy dyszała, zakopując się z powrotem w pościel. - Powinienem był pamiętać, jaka potrafisz być uparta - wymruczał niewyraźnie, zupełnie jakby miał ranę na wardze. - Zaproponowałam ci moje warunki rozejmu. Nic więcej ponad to nie mogę, a raczej nie zamierzam ci dać - powiedziała, krzyżując ramiona na piersiach. Utkwił w niej mroczne, pełne nienawiści spojrzenie. - Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko w całym Nowym Jorku i śmiesz stawiać jakieś warunki? Dobry Boże, co za bezczelna dziewucha! Że też 87 mogłem kiedykolwiek sądzić, że warto dla ciebie zaryzykować tę podróż. .. Nie do wiary! - A dlaczego wróciłeś? - spytała wreszcie. - Zmęczyła cię w końcu Północ, tak jak przewidywałam? Zapragnąłeś bardziej wytwornego towarzystwa? W rodzaju panny Judith Amberly? - Niewypłakane łzy ciążyły jej w piersi jak kamień, ale przysięgła sobie, że nie zobaczy jej szlochu. Przegrała tę wojnę. Nie ma powodu, żeby dawać zwycięzcy jeszcze i tę satysfakcję. Zesztywniał. - Gdzie ją widziałaś? Co oznacza to pytanie? Czyżby chciał dowiedzieć się wszystkich szczegółów na temat narzeczonej, jak przystało na długo nieobecnego kochanka? Ograniczyła się do lakonicznej odpowiedzi: - Spotkałam ją dziś wieczorem na balu. W desperacji zanurzył palce w swojej świeżo przyciętej czuprynie. Dogasający na kominku ogień rzucał słaby blask na twarde płaszczyzny jego policzków. Naprawdę był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Obraz jego i Judith Amberly stojących obok siebie ramię w ramię to było więcej, niż mogła znieść. - Czemu nie powiedziałeś mi o niej, Magnus? - Słowa legły między nimi niczym kamienna forteca. Jego gniew powrócił. - Dlaczego ci o niej nie powiedziałem? Siedzisz tu, w mojej własnej sypialni, i rozliczasz mnie z moich wykroczeń? Zabawne. Obserwowała go. Czy nie przemknął w jego oczach cień poczucia winy? Czy w głosie nie było wahania? Nie potrafiła powiedzieć. Słyszała jedynie złość. Rozległo się pukanie. Noel wstał i szarpnął drzwi. - Co tam? - warknął na widok Betsy. - Sir, doktor powiedział, że ona potrzebuje odpoczynku. Rozumiem, że tylko co się odnaleźliście, ale muszę przypomnieć, że ona przeszła szok. Powinna wziąć przepisane lekarstwo... Spojrzał na Rachel z wyrazem twarzy, który mówił: „Policzę się z tobą później". Bez słowa minął Betsy i zniknął w aksamitnej ciemności hallu. - Przykro mi... Nie miałam zamiaru was rozdzielać - Betsy weszła do pokoju w przekrzywionym od zamętu czepku. - Nie szkodzi - powiedziała chmurnie Rachel. Wciąż wpatrywała się w otwarte drzwi, tak jakby lada moment miał się znowu wyłonić z ciemności. - Wzięłaś trochę tego? - gospodyni uniosła błękitną buteleczkę pozostawioną przez doktora. - Nie, naprawdę niczego mi nie trzeba. I tak nie zaśnie tej nocy. Miała tyle do przemyślenia, zaplanowania. .. Na przykład jak dostać się z powrotem na Herschel. I jak przeżyć resztę życia bez Noela. Przekręciła się na bok i wpatrzyła w żarzące się czerwono popękane węgle. Betsy podeszła i pogłaskała japo głowie. - To był szok zobaczyć go znowu, prawda? Słowo daję, nawet ja nie wierzyłam własnym oczom, kiedy wszedł dzisiaj do hallu podobny do jakiegoś dzikusa - zaśmiała się. - W ogóle go nie poznałam w pierwszej chwili. Nigdy go nie widziałam takiego zarośniętego i rozczochranego. .. Myślałam, że to jakiś rabuś, naprawdę! - Och, Betsy -jęknęła Rachel. Nie dość, że serce miała złamane, to jeszcze musiała powiedzieć tej dobrej kobiecie, że wraz z dziećmi opuści Northwyck, bo to wszystko oszustwo. - Nic nie mów, kochanie. Naprawdę jesteś w okropnym szoku. Ale teraz już wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Noel wrócił. Wrócił - powtórzyła z naciskiem, zupełnie jakby to był cud. - Jutro, jak trochę wy-dobrzejesz, znowu będziesz mogła być z mężem sam na sam. - Boję się, że Noel nie cieszy się, że jest ze mną... - zaczęła Rachel, ale Betsy przerwała jej. - Tyle ma na głowie, kochanie... Droga musiała być strasznie wyczerpująca. Jest znacznie szczuplejszy niż dawniej. Szkoda, że nie widziałaś jego twarzy, kiedy powiedziałam mu, że jesteś tutaj, cała i zdrowa. .. Trudno opisać ten wyraz ulgi - Betsy westchnęła z zadowoleniem. -I sam zaniósł cię na górę, kiedy zasłabłaś. Stangret mówi, że nikomu nie pozwolił pomóc sobie u pani Steadman. Kazał tylko, żeby lekarz czekał na niego tutaj, i sam się tobą zajął. Trudno było w to uwierzyć... Ale, oczywiście, nie chciał, żeby umarła na jego rękach, to zrozumiałe. Wolał, by przeżyła, tak żeby mógł ją torturować. - Brzmi to pięknie, ale obawiam się... Betsy nie ustępowała. - Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Kiedy powiedzieliśmy mu, że jesteś u pani Steadman, nie chciał czekać na twój powrót. Nie chciał się nawet wykąpać czy czegoś zjeść... Zależało mu tylko na tym, żeby cię zobaczyć. Bez wątpienia - pomyślała gorzko Rachel. - Pani Willem... 89 - Przywiózł dla ciebie tę paczkę. Zobaczymy? - Betsy wskazała głową spoczywający na komodzie wielki futrzany tobół. - Zanim przyjechał lekarz, nie można mu było wyperswadować, żeby wyszedł, dopóki nie zaczęłaś wracać do życia. Dopiero wtedy poszedł do siebie, żeby się wykąpać i coś zjeść. Zaraz jednak wrócił z powrotem z tym tobołem, a kiedy zapytałam, czy mogę go rozpakować i zobaczyć, co jest w środku, powiedział, że to niespodzianka dla ciebie. Że przywiózł to dla ciebie z Herschel. Rachel utkwiła wzrok w ogromnym tłumoku. Jedna część jej istoty chciała natychmiast rzucić się ku niemu i zerwać spowijające go futra; druga, bardziej nieśmiała, nie chciała w ogóle wiedzieć, co jest w środku. Bała się, że to element planu zemsty. - Zostawiam cię teraz, kochanie. Potrzebujesz wypocząć. Masz za sobą taki trudny dzień... A biedny Noel był taki przejęty twoim stanem, że nawet nie miał kiedy zobaczyć się z dziećmi - Betsy zmarszczyła brwi. - Rachel, skarbie, jesteś taka blada... Nie weźmiesz trochę tego leku? - Nie, nie - jęknęła Rachel przerażona. Nawet nie pomyślała dotychczas, co powiedzą jutro Tommy i Clare... Oczywiście, zostaną wyrzuceni stąd razem z nią, ale Noel prawdopodobnie w ogóle nie wie dotąd o ich istnieniu. Będzie to więc kolejne straszliwe kłamstwo, które zwali się na niego jutro rano. - Śpij dobrze, Rachel. Jutro wszystko będzie dobrze, zobaczysz -powiedziała lekko Betsy i wyszła. Rachel została sama. Pozostało jej tylko się modlić, by umarła we śnie... To była jedyna droga ucieczki. W przeciwnym razie czeka jarano niemiłe zadanie przedstawienia Magnusowi jego syna i córki, o których dotąd w ogóle nie słyszał. 9 D, zień dobry, pani Magnus - przywitała ją służąca, gdy następnego ranka niepewnie weszła do pokoju śniadaniowego. - Znakomicie pani wygląda, pani Magnus - zauważył kamerdyner Forest, nalewając jej kawy. - No, czyż to nie twarda kobieta? - ucieszyła się Betsy, wypraszając służbę z powrotem do pokoju kredensowego. 90 Rachel spojrzała na potwora siedzącego naprzeciw niej przy wielkim, lśniącym mahoniowym stole. Jego miejski szyk nadal ją szokował. W niczym nie przypominał mężczyzny, którego znała z Herschel. Zniknęła gdzieś obsesja, by odszukać Franklina; teraz istniała dla niego tylko ona i pragnienie zemsty. Zniknął też niedźwiedź o dziko splątanym uwłosieniu. Krótko ostrzyżona czarna czupryna współgrała z barwą jego spodni; surowość białej koszuli łagodził jedynie po mistrzowsku zawiązany ciemnozielony jedwabny krawat. Przemknęła jej myśl, że to chyba niegrzecznie z jego strony przyjść na śniadanie bez żakietu, było jednak jasne, że chęć obrazy była od niego jak najdalsza. Wyglądał, jakby był gotów rzucić się na nią i udusić, gdy tylko usiądzie po drugiej stronie lśniącego mahoniowego stołu. - Przykro mi, że musiałeś czekać na mnie ze śniadaniem - powiedziała, spoglądając żartobliwie na jego talerz, gdzie widniały już tylko resztki jajecznicy na bekonie. Nie odpowiedział. Podniósł filiżankę z kawą i opróżnił ją. Rachel zignorowała własną obfitą porcję. Nie zdołałaby przełknąć ani kęsa. Wzięła filiżankę z kawą i zdała sobie sprawę, że ręka drży jej tak, iż nie jest w stanie pić. - Przyszłam, żeby dać ci to, nic więcej - potoczyła ku niemu Czarne Serce. Opal zalśnił czernią niczym z dna piekieł na niepokalanej bieli obrusa. Odchrząknęła. - Jeśli to wyrównuje rachunki, proszę jedynie, żebyś dał mi trochę pieniędzy na powrót na Herschel. Z własnych nic mi nie zostało, wszystkie wydałam na podróż w tę stronę. - Posłużyłaś się moim nazwiskiem, moim domem, moim majątkiem - warknął. Jego oczy ciskały błyskawice. - Twierdzisz, że potrzebujesz czegoś więcej? Zagotowało się w niej. Zrobiła to wszystko wyłącznie dlatego, że go kochała, on zaś, obiecując jej wszystko, nie dał w rezultacie nic. - Nie, nie potrzebuję nic więcej - powiedziała spokojnie i spojrzała na swoją lnianą suknię w odcieniu lawendy. - Pieniądze za te ubrania odeślę ci, jak tylko będę je miała. No, chyba że chcesz, żebym opuściła ten dom goła i bosa? Napięty wyraz jego twarzy świadczył, że poważnie zastanawia się nad tym pomysłem. Nie była w stanie znieść więcej. Odwróciła się na pięcie i skierowała ku drzwiom. - Nie pozwoliłem ci jeszcze wyjść. 91 Ręka Rachel zamarła na klamce. Odwróciła się i utkwiła w nim spojrzenie. - Nic więcej nie mam do powiedzenia. Zapłaciłam ci wszystkim, co mam na tym świecie. Jeśli to nie dość - ciągnęła, zraniona do głębi -w takim razie jedyne, co ci pozostało, to wtrącić mnie do więzienia. Wobec tego zrób to i skończmy z tym raz na zawsze. Zależy mi tak samo jak tobie, żeby jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. - Ale ja wcale nie chcę, żebyś zniknęła z tego miejsca - złośliwy uśmiech zaigrał mu na wargach. - Chcesz, żeby wymierzyć ci karę za twoje naganne zachowanie. „Skończmy z tym raz na zawsze". To twoje własne słowa. - Więc czemu tego nie robisz? - spytała z ledwie hamowaną furią. - Ponieważ nie jestem aż tak uprzejmy, Rachel. Ani tak miłosierny. Cóż to za zemsta, zatrzasnąć za tobą żelazne drzwi więzienia czy odesłać z powrotem do tamtego okrutnego, mroźnego świata, choćby nawet bez koszuli na grzbiecie? O nie... Moja zemsta będzie gorsza. Dużo gorsza. - I cóż by to miało być? Strasznie dużo trzeba wytrwałości, żeby wymyślać te okrucieństwa - odcięła się. - O, wytrwałości mi nie brakuje. - Uniósł serwetkę i ze starannością, która doprowadzała ją do szału, otarł swoje twarde, męskie wargi, po czym równie starannie złożył ją i umieścił na talerzu. - Jaki jest wobec tego twój plan? -powoli traciła cierpliwość i z trudem przychodziło jej ukryć histerię w głosie. Wyszczerzył w uśmiechu zęby białe jak jego koszula. Uśmiech, choć oślepiający, był całkowicie pozbawiony radości. Pomyślała, że wygląda jak uosobienie zła. - Jeśli wtrącę cię do więzienia za oszustwo, wszystkim będzie wiadomo, że zostałem wystrychnięty na dudka. Jeśli przepędzę cię i pozwolę, żeby cię diabli wzięli, nie będę mógł cię obserwować i napawać się twoją nędzą. - Przerwał. Wpatrywali się w siebie nawzajem. - Wobec tego zostaniesz moją żoną. Będziesz odgrywać wypełnianie małżeńskich obowiązków wobec mnie i wobec świata. Zrobisz to albo umrzesz, próbując. Głowa o mało jej nie eksplodowała od nawału splątanych myśli i uczuć. - Ale przecież, jeśli sobie przypominasz, właśnie o to mi chodziło od samego początku. W jaki sposób zdołasz uczynić z małżeństwa karę, skoro tak ciężko o nie walczyłam? Unikał jej spojrzenia. 92 - Ponieważ to będzie tylko gra. Nie zostaniesz naprawdę moją żoną, ale będziesz mogła się dowiedzieć, jaka to okropna rola, tak jak dowiedziała się tego moja matka. A kiedy kara się spełni, odezwie się lepsza połowa mojego ja i okaże ci litość. Jeśli zaczniesz błagać o uwolnienie cię z tych więzów i jeśli na to zasłużysz, pozwolę ci wrócić na Herschel. - Zamierzasz być rozmyślnie okrutny? Dla samej satysfakcji? -Drżała z powstrzymywanej złości. - Zamierzam zaaplikować ci dawkę prawdy -jego głos stał sięjesz-cze niższy i twardszy. - Prawdy o małżeństwie, prawdy o Northwyck, prawdy o mnie samym. Patrzyła mu prosto w oczy. Łagodność, jaką dostrzegała w nich na Herschel, zniknęła; zastąpił ją lodowaty chłód arktycznej zimy. Musiała wziąć parę głębokich oddechów, zanim uspokoiła się na tyle, by móc mówić. - To się nie uda. Nawet jeśli istotnie miałabym grać twoją żonę, są inne komplikacje, których nie wziąłeś pod uwagę. - Masz na myśli, że nie wszystkie twoje kłamstwa jeszcze się wydały? Trudno w to uwierzyć, pani Magnus - w jego głosie był sarkazm. - Chciałam ci o tym powiedzieć jeszcze wczoraj, ale... - Przepraszam, że przeszkadzam - Betsy wetknęła głowę w drzwi. Twarz miała rozpromienioną. - Nie pozwoliłabym sobie na takie gru-biaństwo, gdyby nie to, że mam tu dwoje małych gości, którzy nie dają mi spokoju. Rachel otworzyła usta, żeby zaprotestować i powstrzymać Betsy, ale było już za późno. - O czym ty mówisz, kobieto? - huknął Magnus. - To trochę za wcześnie - przerwała Rachel - ale... - Ale co? - ryknął. Cisnął serwetkę na stół i wstał. - Myślę, że to nie jest odpowiednia pora, Betsy - Rachel wciąż miała nierozsądną nadzieję, że kobieta zrozumie. Pełna dobrej woli gospodyni nie miała pojęcia, o co chodzi. - Ale przecież powinny go zobaczyć, Rachel - mówiła ogłupiała. -Biedne maleństwa przez cały ten czas myślały, że on umarł. To dopiero niespodzianka - obudzić się i dowiedzieć, że wrócił, nie sądzisz? - Masz całkowitą rację, Betsy, ale to naprawdę nie jest właściwa pora... - Pora na co? - zwrócił się Magnus do gospodyni, świdrując ją wzrokiem na wylot. - Kto chce się ze mną zobaczyć? - Tommy i Clare, naturalnie. Nie widziały pana całe wieki. Myślały, że pan umarł. 93 - Tommy i Clare - powtórzył Magnus i spojrzał na Rachel, szukając pomocy. - To nie jest odpowiednia pora, Betsy -jęknęła Rachel. - A kiedy jest odpowiednia pora, żeby zobaczyć ojca, kiedy się od tak dawna myśli, że umarł? Przecież nie mogę powiedzieć dzieciom, że tata na razie nie chce ich oglądać. Nie mogę być taka nieczuła. - Dzieci...? - Noel zakrztusił się. - Tata? - Gdyby spojrzenie mogło zabijać, przeciąłby nim Rachel na pół niby rapierem. - Tak - tylko tyle mogła wykrztusić. Patrzyła na niego, niemal pragnąc, by ją uderzył. Sekundy mijały. Zamknął oczy, tak jakby mógł w ten sposób znaleźć drogę ucieczki. - Betsy - zaczęła Rachel - czy mogłabyś zabrać dzieci do salonu? - Naturalnie, że mogłabym, ale - gospodyni zwróciła się do No-ela - kiedy mam im powiedzieć, że zobaczą ojca, sir? Noel sprawiał wrażenie, że za chwilę eksploduje. - Wkrótce. Na razie chcę porozmawiać j eszcze chwilę z moj ą żoną -słowa te zabrzmiały jak groźba i przekleństwo równocześnie. Betsy zamknęła drzwi. Rachel zebrała całą swoją odwagę. - Próbowałam ci powiedzieć... - Co to jest, do diabła? Przecież ja i ty nie mamy żadnych dzieci. Żadnych dzieci - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Znalazłam je w Nowym Jorku na ulicy, wygłodniałe. Nie mogłam ich zostawić w tym nieludzkim miejscu. Zabrałam je ze sobą. Jedynym logicznym wyjściem było mówić wszystkim, że są twoje. A teraz, jeśli nie pozwolisz nam wyjechać, ta farsa będzie się jedynie pogłębiać. - Myślisz, że zwyciężyłaś, tak? Myślisz, że zabezpieczyłaś się pod każdym względem, bo przywlokłaś tu z sobą dwoje małych uliczników? Ale to ci się nie uda. Odpłacę ci oko za oko, ząb za ząb. Zobaczymy, kto pierwszy będzie błagał o litość. - Ależ Noelu! - chwyciła go za ramię. - Nie możesz używać Tom-my'ego i Clare jako broni w tej wojnie między nami. Skrzywdzisz je. Nie wolno ci rozporządzać nimi tak samo jak mną... To tylko dzieci! Tommy ma nie więcej niż osiem lat... Strząsnął z siebie jej rękę, jakby go paliła. - Zostaw mnie. Proszę... Zrozpaczona rzuciła się za nim. Noel wtargnął jak burza do salonu. Tommy i Clare wyglądali, jakby mieli natychmiast rzucić się do ucieczki. Clare przywarła do brata. Twarz Tommy'ego przybrała twardy 94 wyraz, ten sam, jaki Rachel widziała u niego tamtego pierwszego dnia w Nowym Jorku. - My żeśmy nie zrobili nic złego! Zaraz się stąd zabieramy, jak tylko pan nas puści! - krzyknął. Przerażenie zmiotło sześć miesięcy nauki poprawnej wymowy, tak jakby w ogóle nie istniały. Magnus zatrzymał się. Rachel nie mogła oderwać oczu od widoku jego wysokiej sylwetki górującej nad dwojgiem dzieci, kulących się ze strachu na wytwornej, pokrytej adamaszkiem sofie. Kontrast był niesamowity. - Magnus, proszę - powiedziała łagodnie w kierunku jego nieugiętych pleców. - To ja cię skrzywdziłam. To ja powinnam za to zapłacić, nie one. Korzystały z twojego luksusu, ale tylko przez chwilę. Jako dzieci mają prawo do takich rzeczy. Czy nie możesz im wybaczyć? Czy nie możesz obrócić swojego gniewu przeciwko mnie? - Nigdy nie byłem taki, żeby odmawiać pomocy dzieciom, które jej potrzebują - odparł napiętym głosem, wciąż stojąc do niej tyłem. - Tych dwoje nie będzie płacić za twoje grzechy. Clare i Tommy opadli na kanapę. Na ich twarzach pojawiła się ulga, zupełnie jakby anioł, przechodząc, musnął je swoim skrzydłem. - Ciebie jednak nie ominie mój gniew - zwrócił się Noel do Rachel. -1 zapłacisz podwójnie. Po pierwsze za nie, a po drugie za to potworne kłamstwo. -1 postąpił krok w jej kierunku. - Dobrze, zapłacę - szepnęła. - Nie! - wrzasnął Tommy. I zanim Rachel mogła się zorientować, co się właściwie dzieje, runął na Magnusa swoim drobnym ciałem z siłą lokomotywy. Clare, blada, z rozszerzonymi strachem błękitnymi oczyma, rzuciła się za nim, również gotowa do walki. - Co ty wyprawiasz, do diabła? - Magnus złapał chłopca za kołnierz. Clare bodnęła go głową. Chwycił i ją. - Nie wolno ci jej bić! Nie damy ci zmasakrować jej ślicznej buzi! Najpierw zmasakrujemy ci twoją! - Tommy wił się niczym wstążka na słupie w majowe święto. - Cóż to za małych przestępców przywiozłaś tu, Rachel? - spytał Magnus śmiertelnie spokojnym głosem. W tym momencie Tommy znowu się zwinął, usiłując go dosięgnąć. - Uciekaj, Rachel! Uciekaj! - wrzasnęła Clare. Z rozwianymi długimi blond lokami, wymykającymi się spod szpilek, wyglądała jak rozwścieczone dzikie zwierzątko. 95 - Puść je, Magnus - powiedziała Rachel, po czym zwróciła się do dzieci. - On mnie nie uderzy. Nie powinnyście nawet o tym myśleć - i pociągnęła Clare w dół, uwalniając ją z chwytu wielkiej pięści Magnusa. Tommy padł na podłogę. Dysząc ciężko, wpatrywali się w nią oboje z Clare, jakby pragnęli się upewnić, że to, co powiedziała, jest prawdą. - Nie uderzy mnie. Obiecuję wam to - powtórzyła. - Jak ją dotkniesz - warknął Tommy, patrząc spode łba na Magnusa - policzę się z tobą. Policzę się z tobą jak trzeba. Magnus zanurzył dłoń we włosach. Twarz miał napiętą, nieprzeniknioną. Rachel zdała sobie sprawę, że widywała już nieraz ten gest i ten wyraz twarzy, odkąd wrócił z powrotem do Northwyck. Ani mroźna tundra, ani wszystkie wygłodniałe białe niedźwiedzie świata nie zdołały sprawić tego, co udało się jej - doprowadzić go do granicy wytrzymałości. - I te potwory występowały tu jako moje dzieci? - zapytał. - Normalnie się tak nie awanturują- odparła tonem usprawiedliwienia. - Zawsze dotąd zachowywały się właściwie. Przeważnie siedziały z guwernerem na górze, w pokoju szkolnym. Pani Willem też dawała im lekcje. Naprawdę, bardzo się wyrobiły, odkąd tu przyjechały. - Zawołaj Betsy i powiedz, żeby zabrała je na górę, do guwernera -odprawił dzieci ruchem głowy. - Nie pójdziemy stąd bez Rachel. Nigdzie się bez niej nie ruszamy - oświadczył Tommy. - Właśnie - dodała Clare. Rachel podeszła do wystraszonych dzieci i uklękła przed nimi. - To ja wplątałam nas wszystkich w kłopoty - powiedziała, poklepując je po rękach - i ja muszę nas z nich wyciągnąć. Ale naprawdę nie potrzebujecie się o mnie martwić. Dam sobie radę. - No to wyjedźmy stąd, Rachel. Zabierajmy się - błagała Clare z oczami pełnymi dawnego lęku. Gdy spojrzała na górującą nad nimi sylwetkę pana domu, do dawnego dołączył się nowy. - Chciałabym wyjechać, ale... - Rachel spojrzała przez ramię na Magnusa - obawiam się, że on nie jest gotowy, żeby nas puścić w tej chwili. No i należy mu się z naszej strony trochę czasu, żeby wynagrodzić mu kłopoty, w jakie wpędziliśmy go, udając, że ma żonę i dzieci. Zrozumieliście? - Ale my nie chcemy, żeby ci popodbijał oczy, Rachel - powiedział Tommy pękniętym głosikiem. - Nie, kochanie - uspokoiła go, sama połykając łzy. - Nie wiem, co przeżyliście w przeszłości, ale tak jak wam powiedziałam na początku, 96 kiedy się spotkaliśmy, tu zaczęliście nowe życie. To inny świat niż ten, z jakiego pochodzicie. Tu jest lepiej. O wiele lepiej. Tu, wNorthwyck, mężczyźni nie robią kobietom takich rzeczy. Naprawdę. Odwróciła się ku Magnusowi, żeby zobaczyć, czy ją poprze. Stał, wpatrując siew dwójkę rodzeństwa. W oczach miał błysk współczucia. - Rachel jest piękna i chcę, żeby taka została. Nigdy nie podniosłem ręki na kobietę w żadnych okolicznościach i nigdy tego nie zrobię- powiedział surowo do Tommy'ego, pod nosem zaś dodał w kierunku Rachel. - Choćbym był nie wiem jak prowokowany. - No widzicie? - objęła dzieci. - Wiem, że to, w co was wplątałam, może budzić lęk, ale musicie mi ufać. Cokolwiek by się działo, musicie mi wierzyć, że ze mną jesteście bezpieczni. Obiecałam, że będę o was dbać, i dotrzymam obietnicy. - A jak nie będziesz mogła, Rachel? - chlipnęła Clare. - Wtedy inni zrobią to za mnie - powiedziała poważnie. - Betsy nie pozwoli wam pójść na ulicę. Jestem tego pewna. - Zwróciła spojrzenie na Noela. - Mogą też znaleźć się inni, którzy pomogą, kiedy zajdzie potrzeba. - Utkwiła spojrzenie w Tommym i Clare. - Ale wy oboje musicie mi ufać i wierzyć. Bez tego nie możecie być uleczeni. Ufność i wiara są najważniejsze. Powtarzam wam to od samego początku. Obiecajcie mi więc - nalegała. Clare rzuciła się Rachel w ramiona. Rachel objęła ją ciasno. Tommy jak zwykle trzymał się nieco z tyłu, ale z jego twarzy zniknęło napięcie, a z oczu twardość. Otarła łzy, które wymknęły jej się spod powiek i spłynęły po policzkach. Wyprostowała się. - A teraz, jeśli Magnus nie ma nic przeciw temu, idźcie na górę, do lekcji. Pan Harkness czeka z geografią. Tommy i Clare spojrzeli na Magnusa. Czekali. - Idźcie - powiedział krótko i zanurzył palce w gęstwinie czarnych, krótko przyciętych włosów. Kiedy zostali sami, Rachel przejęła inicjatywę. - Zamierzałam ci o nich powiedzieć, ale było już tyle innych komplikacji, że nie byłam pewna... - Daj spokój - uniósł dłoń. Nie patrzył na nią. - Nie dbam o to, co stanie się ze mną, ale nie mogę pozwolić, by one ponosiły konsekwencje. Nie chcę, żeby cierpiały z mojego powodu. To tylko dzieci. - Wiem. 7 - Lodowa Panna QJ Zamilkła. Przez chwilę wpatrywała siew niego poprzez stół. Wreszcie powiedziała: - Naprawdę potrzebuję twojej pomocy w znalezieniu dla nich jakiegoś miejsca. Wiem, że nie mogą tu zostać, ale zrobię wszystko, żeby były szczęśliwe i pod dobrą opieką. Zapłacę każdą cenę, wytrzymam każdą karę... Rozejrzała się po pokoju, jakby w poszukiwaniu właściwych słów, które mogłyby go przekonać. - Gdybyś wiedział, jakie były zabiedzone i nieszczęsne, kiedy je znalazłam! Nie znały w życiu niczego poza strachem i nędzą. Tak mało zaznały szczęścia... Nie mogę stać spokojnie i patrzeć, jak ta odrobina, którą osiągnęły, usuwa im się spod nóg. Urwała. Głos jej drżał. - Wolę raczej, żebyś zmasakrował mi twarz, niż żeby znowu miały pójść na ulicę. Widzisz, jak mi zależy, żeby były szczęśliwe? - Spróbowała się zaśmiać, ale nic jej z tego nie wyszło. - Po co mi urodziwa twarz? Na Herschel to i tak będzie tylko obciążenie. - Wiesz, że nigdy nie podniosę na ciebie ręki - powiedział ponuro. - A poza tym nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że są gorsze rzeczy, które mężczyzna może zrobić kobiecie, niż zniszczyć jej urodę. Na przykład złamać ducha. To znacznie gorsze. Wydawało się, że jest myślami o tysiące mil stąd. - Wobec tego wolę, żebyś złamał mi ducha, niż skrzywdził dzieci. Żadna cena nie jest dla mnie zbyt wysoka. W końcu zwrócił oczy w jej kierunku. Sprawiał wrażenie, że ma chęć wyciągnąć rękę i dotknąć jej policzka. Uniósł dłoń, ale natychmiast ją opuścił. - Zostaw mnie. Potrząsnęła głową. - Jeśli teraz sobie pójdę, jak zdołam zorganizować coś dla dzieci? - Nie o tym mówię. Idź do swojego pokoju. Nie chcę cię teraz widzieć. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Jego nienawiść raniła gorzej niż chłosta... To, co przepowiedział, zaczynało się sprawdzać. Zapłaci za swoje pomysły. Zabrał jej serce, jakie znaczenie wobec tego mogło mieć to, że posiniaczy jej ciało czy podepcze duszę? Już zapłaciła za swoje błędy, ponieważ pierwszym z nich był ten, że się w nim zakochała. - Doskonale - szepnęła. - Zagram w twoją nieczystą grę, jeśli ma to coś naprawić. Ale kiedy gra się skończy i zostaniesz zwycięzcą, kiedy nasycisz się zemstą, pomożesz mi umieścić Clare i Tommy'ego w któ- 98 rymś z najlepszych internatów w Nowym Jorku. Kiedy wrócę na Her-schel, chcę wiedzieć, że wyszło z tego wszystkiego coś dobrego... - nie mogła więcej mówić. - Zadbam o to, żeby były pod opieką. - Nadal na nią nie patrzył. -A teraz idź stąd - powtórzył. Z płaczem wybiegła z pokoju. 10 R. . achel otworzyła okno o małych, oprawnych w ołów szybkach, by posłuchać świerszczy. W dolinie zapadała noc. Siedząc w oknie, mogła obserwować rozległe pola Northwyck, spowite całunem wieczornej mgły, napływającej od Hudsonu. Wieczorny pejzaż pasował do jej nastroju. Oparła mokry od łez policzek o chłodną szybę i powędrowała spojrzeniem ku horyzontowi. Gdyby tak mogła rozpłynąć się we mgle i pozostawić za sobą ten koszmar. .. Niestety, była więźniem na własne życzenie. I nikogo poza sobą nie mogła za to winić. Sama się tu ulokowała. Sama napisała tę sztukę i sama ją odegrała. Jedynąjej rzeczywistością był obecnie luksus więzienia i gniew strażnika. Zamknęła ze znużeniem oczy. Jej ojcu odebrała miłość epidemia żółtej febry, która pewnego lata wtajemniczy sposób opanowała Filadelfię. Zanim wsadzono Rachel na statek, który płynął jesienią na Her-schel, epidemia ustąpiła równie szybko, jak nadeszła, zmiatając liczne ofiary niczym fala odpływu. Być może taka właśnie jest miłość. Zamiast karmić duszę, zżerają i osłabia, sprawiając, że człowiek staje się potencjalną ofiarą wszelkich czyhających po kątach tragedii. Ale przecież jej uczucie do Magnusa wzmacniało ją. Ilekroć przyjeżdżał na Herschel, czuła, że żyje bardziej prawdziwie, bardziej intensywnie. Oddech stawał się głębszy, biel śniegu i lodu jeszcze bielsza. A każdy jego dotyk coraz bardziej parzący i coraz bardziej upragniony. Otworzyła zaczerwienione oczy. Miałaby chęć krzyczeć, że to nieprawda, ale tak niestety było. Opuściła Magnusa, opuściła Herschel, ponieważ coraz trudniej było jej powiedzieć „nie". Zamiast wychowywać w Lodowej Pannie bękarta, przyjechała 99 tu, do Northwyck, i zaprezentowała światu dwoje małych uliczników jako dzieci pana. Sama zaś zagrała wdowę po nim w nadziei, że uda się jej zataić oszustwo i żyć w pokoju. Nie ma jednak pokoju dla grzeszników. A także dla tych, jak się wydaje, którzy ośmielili się kochać. Odwróciła wzrok od lawendowych pól w zapadającym zmierzchu, by ocenić swoje więzienie. Drzwi sypialni nie były zamknięte na klucz. W ogóle nie były zamknięte. W szparze lśniło dochodzące z hallu światło gazowej lampy. Teoretycznie mogła więc w każdej chwili stąd uciec. Nie było j ednak sensu chwytać się tej myśli. Żaden rygiel nie byłby równie silny, jakjej własna wola i okoliczności. Z tej sytuacji nie było ucieczki. Ucieczka oznaczałaby porzucenie Tommy'ego i Clare, a tego nigdy by nie zrobiła. Gdyby zaś zabrała ze sobą dzieci, Magnusowi znacznie łatwiej byłoby ją znaleźć. Jeśli nie nasyci się zemstą, znajdzie ich i na zawsze zmieni ich życie w piekło. Nie miała więc wyboru. Musiała tu zostać i pozwolić, by jej serce zostało podeptane jeszcze raz. By spełniło się przeznaczenie. Spojrzała przygnębionym wzrokiem na futrzany tobół, pozostawiony tu poprzedniego wieczoru. Poczuła ukłucie ciekawości. Wstała z parapetu, podeszła i wzięła do ręki ciężki tłumok. Licznymi warstwami pokrywały go skóry karibu i rosomaków. Chyba z dziesięć warstw trzeba by odwinąć, by dotrzeć do tego, co zawierał. .. Odwijała je więc kolejno, gdy wtem w drzwiach pojawił się jakiś cień. Stał w nich Magnus. Miał na sobie te same xzqct)/ co przy śniadaniu, tyle że na lśniącej bieli koszuli ciemniała jedwabna kamizelka. W oczach miał zmęczenie, którego nigdy nie widywała na Herschel. Ani trudy zimowych rejsów, ani noce spędzone przy kiepskiej whisky, ani wściekłe zamiecie i mrozy nie pozostawiały podobnego śladu w jego oczach. Zawsze lśniły ciepłym brązem sherry. Teraz nie. Teraz zdawały się na zawsze powleczone cieniem gniewu i dezaprobaty. - Zostawiłeś to - uniosła ku niemu tobół. Pokiwał ciężko głową. - Przywiozłem to z Północy. Dla ciebie. - Przecież stamtąd uciekłam. Co takiego mogłeś mi przywieźć, na czym by mi zależało? Otwórz. Odwinęła dwie ostatnie warstwy i niemal przeoczyła zawartość. Ukryty w futrze rosomaka jak w gniazdku spoczywał w tłumoku lśniący kawałek lodu. 100 Podszedł do niej i wziął go w dłoń. - To wszystko, co zostało z ogromnego bloku, który umieściłem na saniach. Ta niewielka bryłka. I też się topi... W parę minut będzie po niej. - Dlaczego mi ją przywiozłeś? - spytała cicho. - Dlaczego? -powtórzył, obserwując, jak w zagłębieniu jego dłoni tworzy się niewielka kałuża. Uniósł rękę i wsunął jej kawałek lodu do ust. - Ponieważ nasze życie tam mogło być dobre, Rachel. Mogło być równie słodkie, jak ta woda, którą teraz przełykasz. Bryłka stopiła się w jej ustach. Resztka czystych arktycznych wód zniknęła. Na twarzy Magnusa pojawił się gniew. - Ale tamto życie nie może istnieć tutaj, tak samo jak lodowy blok nie może istnieć w czerwcu. - Ja mogę być z tobą szczęśliwa wszędzie. Mówiłam ci już. - To niemożliwe - odpowiedział ponuro. - Przyprowadziłaś mnie z powrotem w to okropne miejsce, do domu, z którego pragnąłem uciec. -Odepchnął ją, tak jakby nie mógł znieść jej widoku. - Przebudziłaś bestię, którą chciałem uśmiercić i pogrzebać na zawsze. Patrzyła, jak odchodzi. Nie obejrzał się. Skóry leżały bezładną kupą na podłodze, drwiąc z nich obojga swoją pustką. Lód nie istniał. - Czemu Magnus tak nienawidzi tego domu? - spytała Rachel Bet-sy, która przyszła dopilnować ścielącej łóżko pokojówki. Odprawiwszy dziewczynę, Betsy wyłączyła gazową lampę. Paliła się jedynie samotna świeca na nocnym stoliku. - Masz jutro przed sobą ciężki dzień, kochanie. Magnus wybiera się do miasta. Chce, żebyś pojechała razem z nim. - Wiem, wiem - Rachel weszła do łóżka. - Tylko nie rozumiem po co. Tak samo zależy mu, żebym pojechała z nim do miasta, jak na tym, żebym była jego... - w porę ugryzła się w język. O mało nie powiedziała „jego żoną". Betsy wciąż nie wiedziała ojej grze, ona zaś nie zamierzała jej na razie wtajemniczać. Gospodyni była jedynym prawdziwie jej życzliwym człowiekiem... Chyba umrze, jeśli któregoś dnia będzie musiała powiedzieć jej prawdę i prawdopodobnie utracić względy, jakimi się dotąd cieszyła. - Przecież żona powinna towarzyszyć mężowi, kiedy ten idzie pod nóż. - Co? - Rachel była pewna, że się przesłyszała. Betsy zmarszczyła brwi. 101 - Jedzie do miasta, żeby zoperować jakieś stare rany. Zdaje się, że mu się rozjątrzyły w czasie tej ostatniej podróży. - Ale co to za rany? - To bardziej rany w sercu niż na ciele, obawiam się. Widzisz, kiedy pan był dzieckiem, nie większym niż Tommy, jego ojciec w złości cisnął w niego butelką whisky. Butelka się rozbiła i odłamki szkła utkwiły mu w szyi i w plecach. Chce je teraz usunąć. Znalazł lekarza, który ma mu to zrobić. Rachel, drżąc, objęła poduszkę. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała u Magnusa jakieś rany czy blizny... Ale też, szczerze mówiąc, nigdy nie oglądała go nagiego, podobnie jak on jej. Mógł mieć na ciele rozmaite blizny czy znamiona, o których nic nie wiedziała. - A zatem to j est ta taj emnica Northwyck. Okrucieństwo j ego oj ca - powiedziała w przestrzeń. Betsy okryła ją pledem. - Niewiele dobrego można powiedzieć o tym człowieku... Kiedy jego żona uciekła, oskarżył Noela, że jest bękartem, chociaż wyglądał jak skóra zdjęta z ojca. Noel zapłacił za wszystko... Nigdy nie miałam mu za złe, że chce stąd uciec. Tylko zawsze miałam nadzieję, że w końcu obróci się na lepsze - uśmiechnęła się ciepło. -1 właśnie się obróciło. - Ja też bym chciała, żeby obróciło się na lepsze - szepnęła Rachel. Betsy już zbierała się do wyjścia. - Tylko nie wiem, jak to osiągnąć. - Już i tak wyciągnęłaś go z tamtej martwoty i przyprowadziłaś z powrotem do domu. Musisz być cierpliwa, kochanie, jeśli chcesz czegoś więcej. - Zaśmiała się. - A teraz śpij. Czeka cię jutro długa droga do Nowego Jorku. Rachel zdmuchnęła świecę i otuliła się kołdrą. Chciała spać, pogrążyć się w słodkim zapomnieniu, ale myśli wirowały. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że Magnus ma swoją własną tragedię... Zawsze wydawał się taki wielki, większy i silniejszy niż wszyscy dookoła. Tak dziwnie było pomyśleć o nim jako o chłopczyku w wieku Tommy'ego, bezbronnym wobec wściekłości ojca. Przypomniała sobie jego wizyty na Herschel. Nikt nie ośmielił się awanturować w Lodowej Pannie, kiedy w barze znajdował się Magnus. Nie ścierpiałby tego. Teraz jednak, wracając myślą do tamtych sytuacji, zdała sobie sprawę, że nie pamięta, by kiedykolwiek użył pięści. Utrzymywał porządek bez stosowania przemocy, wyłącznie za pośrednictwem poleceń i żelaznej woli. Groźba zemsty budziła taki sam lęk jak sama zemsta, dlatego nikt nie ośmielił mu się sprzeciwić. Dopiero ona. 102 W ciemności jej wzrok rozróżniał płaszczyznę drzwi, obwiedzionych cienką żółtą linią przenikającego przez szparę światła. Kiedy przybyła po raz pierwszy do Northwyck, Betsy zdawała się nie mieć żadnych wątpliwości, który pokój należy jej przeznaczyć. Dopiero teraz Rachel zdała sobie sprawę, że była to sypialnia pani domu, sąsiadująca z sypialnią pana. To drzwi pokoju Magnusa wyodrębniały się w ciemności żółtą świetlistą kreską. Wciąż paliło się u niego światło. Wstała. Dlaczego pociągnęło ją do tych drzwi, nie umiała powiedzieć, gdy jednak znalazła się przy nich, stwierdziła zaskoczona, że są leciutko uchylone. Wystarczyło popchnąć je o parę centymetrów, by jej oczom ukazał się cały pokój. Był tam. Dziwne, że nie przesiadywał w bibliotece czy w innym z setki pokoi, które znajdowały się w rezydencji... Zamiast tego leżał w poprzek łóżka, ubrany jedynie w ciemne spodnie; górna połowa ciała, naga, spoczywała na poduszce. Przy łóżku stała zapomniana szklanka z whisky. Wzrok miał utkwiony w płonący na kominku ogień. Wyglądał, jakby znajdował się o tysiące kilometrów stąd - być może w okrutnej Arktyce, gdzie odnalazł spokój. Wstał i chwycił za szklankę. Zdecydowany uleczyć się za jej pomocą z melancholii uzupełnił zawartość z kryształowej karafki stojącej na marmurowym obramowaniu kominka. Właśnie w tej chwili zobaczyła blizny. Brzydkie, białe zgrubienia, przecinające plecy niczym ślad meteorytu. Parę blizn było zaognionych; pewnie to właśnie te sprawiają mu ból. Każda stara rana rozjątrzyłaby się w tym nieludzkim arktycznym chłodzie... Zdarzało jej się widzieć ponadpięćsetkilowe niedźwiedzie, zdychające z powodu ran, które, zamarzając i tając na przemian, zaczynały w końcu ropieć i przywodziły zwierzę do zagłady. Poczuła, jak narasta w niej współczucie. Zrobił mu to własny ojciec. Wielki, potężny Noel Magnus był jak te wspaniałe niedźwiedzie, noszące na ciele ślady okrutnej przeszłości. Jakby wiedziony instynktem, zrodzonym na dzikiej Północy, zwrócił głowę ku drzwiom, za którymi stała w ciemności Rachel. Nie mógł jej widzieć przez niewielką szparę, podszedł jednak, by sprawdzić, czy nie jest obserwowany. Cofnęła się przed powodzią światła, zasłaniając ręką oczy. - Czemu mnie szpiegujesz? - Nie wiedziałam, że to twój pokój - skłamała. - Łżesz. Jesteś tu jako moja żona. To jasne, że nasze pokoje muszą ze sobą sąsiadować. 103 Przyglądał się jej. Stała drżąca, wsparta plecami o jedwabne draperie zdobiące oparcie łóżka, bezbronna wobec jego spojrzenia. Pod cienką nocną koszulą widoczne były niemal wszystkie szczegóły jej sylwetki: wąska, smukła talia, bujne piersi, sterczące, napięte przez nocny chłód brodawki... Miała wrażenie, że przeszkadza mu jej bezbronność. Tak jakby podniecała go i raniła zarazem. - Obserwowałaś mnie - powtórzył cicho. - Nie, chciałam tylko sprawdzić, kto jest za drzwiami - powiedziała, szczękając zębami. - Widziałaś, jak się rozbierałem? Poczułaś wstręt na widok moich pleców? A może chcesz zobaczyć coś więcej u mężczyzny, który gra rolę twojego męża? - Sięgnął do haftki z przodu spodni i odpiął ją. - Nie! Wcale cię nie szpiegowałam. Przestań, proszę. Więcej tego nie zrobię - obiecała. Wyciągnął rękę, chwycił w garść bawełnianą tkaninę koszuli i przyciągnął ją ku sobie. - Ty i twoja dziewicza wrażliwość... Szanowałem cię, a ty przez cały ten czas knułaś plany, jak mnie obrabować. Co za dureń ze mnie! - Nie! - zaklinała się, uniósłszy głowę, tak by patrzeć mu w oczy. -Nie miałam pojęcia, że jesteś taki bogaty. Nigdy nie okradnę ani ciebie, ani nikogo innego. Chciałam tylko skorzystać z tego, czego się wyrzekłeś. Chciałam tylko resztek... Prychnął. - A kim ty jesteś, żeby odrzucać moje propozycje, nawet erotyczne? Ty, która nie masz nic? Ani nikogo? - Spojrzał na nią z wysokości swojego wzrostu. Drugą, wolną ręką obwiódł jej twarz, jak gdyby smakując ten dotyk. - Powinnaś była podziękować mi za to, że się tobą interesuję, i rozchylić nogi. - Przerwał na chwilę i wybuchnął: - Jesteś nikim, Rachel. Prowadzisz szynk na końcu świata. Wyobrażasz sobie, że możesz ode mnie czegokolwiek chcieć? Odwróciła głowę, wściekła. Jego widok stał się momentalnie czymś nie do zniesienia. - Możliwe, że jestem nikim - głos jej drżał z powstrzymywanej pasji -możliwe, że nie mam nic. I rzeczywiście potraktowałam cię niewłaściwie, przyznaję. Ale nie pozwolę ci wziąć tego, czego ci sama nie dam. Nigdy. - Gdybyśmy byli małżeństwem, musiałabyś dawać za każdym razem, ilekroć bym chciał. Miałbym prawo cię posiadać. - Nawet gdybyś miał prawo, nie uznałabym go. Miałbyś tylko to, co bym ci sama dała, i musiałbyś zasłużyć na moją hojność. Inaczej nie dostałbyś nic. 104 - I ty myślisz, że mogłabyś mi się oprzeć? Powaliłbym cię jednym ruchem ręki. - Ty nie będziesz taki jak twój ojciec, Magnus. Wiem o tym. - Nic nie wiesz. Jesteś nikim. I nie masz nikogo. Łzy, które wydawały się już zatamowane, nagle przelały się i popłynęły jej po policzkach. Ramionami wstrząsał szloch. - Noel Magnus, którego znałam tam, u stóp Lodowej Dziewicy, nie powiedziałby nic takiego - wyszeptała. Po chwili podjęła: - Nie mogę zaprzeczyć, że to, co mówisz, jest prawdą, ale mam w sobie siłę matki i przekonania ojca i dlatego nie możesz zrobić mi nic złego. Szarpnął ku sobie ściskany w garści kłąb batystu, aż oparła się o jego nagą pierś. - Czy ty nie widzisz? Człowiek, którego znałaś, nie jest zdolny do żadnych dobrych uczuć w tym przeklętym domu. Wytrzymała jego spojrzenie. - To tylko dom, Noelu. W hallu, gdzie ty widzisz swojego ojca tyrana, ja widzę Tommy'ego, jak goni ze śmiechem Clare. - Wyciągnęła rękę i dotknęła twardej płaszczyzny jego policzka. Przysięgłaby, że na ułamek sekundy ustąpiło z niego napięcie. - To tylko dom. Wspomnienia mogą się zmienić. Mogą stać się miłe, jeśli tylko im na to pozwolisz. - To nie moje dzieci. A ty nie jesteś moją żoną. - Ale mogę być - szepnęła. I w tym momencie zamknął jej usta głębokim pocałunkiem. Wolną dłonią objął jej pośladki, tak że przywarła do niego, niezdolna do oporu. Usta wypełnił jego twardy, gorący język. Czuła, że słabną jej nogi. Z gardła wyrwał się jęk. Chciałaby się wyrwać, odsunąć, ale nie mogła. Bliskość... błogość... bezpieczeństwo... Chciała tego. Chciała tego każdym swoim włóknem. Bo była nikim. Nie miała nikogo. I niczego. - Magnus, nie, proszę - wyszeptała, odrywając się w końcu od niego. Nie odpowiedział. Ramiona mu opadły. Zmięty kłąb nocnej koszuli opadł znów na dół, okrywając ją aż do kostek. - Chcesz być moją żoną - powiedział monotonnym głosem, w którym gdzieś na dnie, w głębi, wciąż pobrzmiewał gniew. - Jutro będziesz miała szansę. - Pokażę ci, jakim miłym towarzyszem może być żona - obiecała. - Czyżby? - roześmiał się, ale w śmiechu tym nie było radości. -A ja ci pokażę, jakim łotrem może być mąż. 105 Właśnie otrzymał wiadomość od stajennego. Rankiem przyjeżdżają na Manhattan. Noel i Rachel. Razem. Edmund bez zwłoki zamówił powóz. Zamierzał spędzić wieczór na czytaniu, zamiast tego jednak trzeba było jechać do Nowego Jorku, zanim dotrą tam oni. Wiedział, w jakim hotelu zatrzymuje się Magnus. Kochanka pana od lat miała tu apartament. Będzie w hotelu Na Piątej Alei i powita ich z całą wylewnością starego przyjaciela. A jeśli Magnus na moment spuści żonę z oka, straci ją na rzecz Edmunda albo zostanie nieutulonym w żalu wdowcem. otel przy Piątej Alei w niczym nie przypominał pełnego szczurów zajazdu, gdzie Rachel spędziła pierwszą noc po przybyciu do Nowego Jorku. Ulica, przy której znajdowało się schronienie Tommy'ego i Clare, leżała zaledwie o parę przecznic stąd. Dzieci musiały nieraz przechodzić obok efektownej budowli z białego marmuru... Z pewnością jednak dwoje uliczników nie marzyło nawet, że mogliby kiedykolwiek nocować w rezydencji okazalszej niż te wyłożone aksamitem wnętrza. Zajęli z Magnusem apartament na parterze, o oknach wychodzących na rojnąulicę. Widok był zaskakujący. Nieprzerwany ciąg powozów, omnibusów i furmanek szczelnie wypełniał jezdnię. O piątej po południu tłok stał się jeszcze większy. Kilku woźniców straciło cierpliwość i zaczęło się obrzucać obelgami, których Rachel nie rozróżniała jedynie dzięki grubym draperiom i dobrze dopasowanym ramom okiennym. - Przy takim ruchu chirurg na pewno się spóźni. No i bardzo dobrze - mruknął Noel znad szklanki whisky. Rachel z powrotem zasunęła zasłony. - Naturalnie. Będziesz dłużej znosić ból. - Spojrzała z powątpiewaniem na jego trunek. - Skoro doktor jest taką sławą, z pewnością poradzi sobie z tym zabiegiem. - Każdy chirurg to rzeźnik - skrzywił się z rezygnacją i uniósł szklankę. Nigdy nie musiała iść pod nóż, widywała jednak makabryczne skutki operacji u niektórych marynarzy. Trudno było spierać się z tą opinią... Niemniej, chcąc go pocieszyć, powiedziała: 106 - Przynajmniej nie musisz iść do jakiegoś brudnego szpitala. Tu jest świetne miejsce na rekonwalescencję. Lekarz wkrótce przyjdzie, wyzdrowiejesz i w czasie następnej wyprawy na Północ rany nie będą ci już dokuczały. - Ach, no tak. Moja następna wyprawa - uśmiechnął się krzywo. -Po raz pierwszy pojechałem tam, żeby znaleźć Franklina. Teraz zamierzam pojechać po to, żeby zwrócić ciebie. Popatrzyła na niego. Mówi o niej tak, jakby była walizką... Co za grubiaństwo! Odkąd opuścili Northwyck, cały czas jest taki. Możliwe, że to dlatego, że bolągo plecy... Po cichu myślała jednak, że to wymówka. Tak naprawdę zależało mu na tym, żeby ją dręczyć, i udawało mu się to znakomicie. Pukanie do drzwi zwiastowało nadejście chirurga. Wraz z nim przyszło trzech służących, których przysłało kierownictwo hotelu, by asystowali przy operacji. Dźwigali długi stół i stos prześcieradeł. Młody asystent lekarza niósł czarną walizeczkę z instrumentami chirurgicznymi. Nie bawiąc się zbyt długo w przygotowania, lekarz zabrał się do pracy. Noel położył się na stole. Na obnażone plecy padał blask zachodu; dolną połowę ciała okrywało prześcieradło. Nie minęło pół godziny, a sprawny lekarz zdążył już zabandażować plecy pacjenta i pozwolił mu unieść się do pozycji siedzącej. Noel zniósł ból, jęknąwszy zaledwie raz czy dwa razy, teraz jednak jego siły zdawały się być wyczerpane. Zachwiał się, gdy stanął na nogach. Prześcieradło opadło; Rachel gwałtownie odwróciła wzrok. Widok jego męskości, tkwiącej między muskularnymi udami, to było więcej, niż oczekiwała. Służący owinęli z powrotem prześcieradło wokół jego bioder i położyli do łóżka. Laudanum i whisky zwyciężyły w końcu żelazny organizm pacjenta. Zasnął. - Dziękuję, doktorze - zwróciła się Rachel do chirurga, który wkładał zakrwawione utensylia z powrotem do tej samej skórzanej walizecz-ki, w której zostały przyniesione. - Niech mu pani pozwoli jak najdłużej spać. Im mniej się będzie ruszał, tym szybciej wydro wieje. A gdyby się zanadto rzucał, proszę mnie powiadomić, zastosujemy chloroform. - Doktor włożył kapelusz. Rachel odprowadziła go do drzwi. - Przyjdę za dwa dni, żeby sprawdzić jego stan. Do tego czasu nie wolno mu się ruszać - lekarz skinął na pożegnanie głową i wyszedł wraz z asystentem i armią służących. Zapadła błogosławiona cisza, której nie zakłócały choćby najlżejsze jęki Noela. Stanęła w drzwiach jego sypialni i patrzyła. Oddychał tak 107 spokojnie, że można by pomyśleć, iż lekarz go zabił, gdyby nie miarowy ruch poruszanych oddechem piersi, w górę i w dół. Podeszła do łóżka i uklękła obok. Dotknęła kosmyka jego ciemnych, krótko przyciętych włosów. Uśpiona twarz była taka spokojna, odprężona. .. Wyglądał jak chłopiec. Był całkiem inny niż ten ponury człowiek lodu, jakiego znała na Herschel. - Noelu - szepnęła, bardziej do siebie samej niż do niego. Samo wypowiadanie jego imienia działało na nią uspokajająco. Krew przesiąkła już przez śnieżną biel bandaży. Chirurg był szybki i sprawny, ale tak czy owak musiał ciąć głęboko. Jak można było to wytrzymać? - Mój najdroższy - szepnęła raz jeszcze i musnęła wargami jego usta. - Może przynieść coś na kolację, pani Magnus? Obejrzała się. W drzwiach stała Mazie ze swoim zwykłym, błagal-no-wystraszonym wyrazem twarzy. - Nie, dziękuję. Nie sądzę, żebym po tym wszystkim mogła przełknąć choćby kęs - powiedziała Rachel półgłosem, by nie zakłócać snu Magnusowi. - Ale jak pani Willem dowie się, że pani nic nie jadła w Nowym Jorku, to dopiero dobierze mi się do skóry - irlandzkie oczy Mazie patrzyły błagalnie. - Wygrałaś - uśmiechnęła się Rachel ze znużeniem. - Podawaj, skoro dzięki temu będę mogła zapewnić panią Willem, że starałaś się, jak mogłaś. Jak zwykle zresztą. Mazie wniosła srebrną tacę przygotowaną przez obsługę hotelu. Stał na niej czajnik z herbatą, filiżanki i porcelanowe nakrycia. - Naleję pani trochę herbaty, madame - zaproponowała Mazie. -Mnie zawsze poprawia nastrój. W tym momencie Noel jęknął. Rachel potrząsnęła głową i odprowadziła dziewczynę do drzwi. - Zjem później. Bardzo ci dziękuję za troskę. Zawsze jesteś taka miła... Upłynęło już sześć miesięcy służby, a Mazie wciąż wyglądała na zaskoczoną swoją najwyraźniej pomyślną sytuacją. - Pracować u pani, madame, to przyjemność. Prawdziwa przyjemność. W porównaniu z poprzednią posadą... Nigdy nie zdołam pani dość podziękować za pani cierpliwość i względy. - Twoja poprzednia chlebodawczyni musiała być tyranką - zauważyła Rachel. 108 - Dniem i nocą chodziła za mną i biła mnie szczotką do włosów. Nigdy nie myślałam, że ktoś może być taki złośliwy... Uciekłam do Nor-thwyck i to mnie uratowało. Pani Willem to święta osoba. Zlitowała się nade mną i przyjęła mnie do pracy na krótko przed pani przybyciem. - Rozumiem, byłaś wcześniej pokojówką. To dlatego tak starannie pracujesz- uśmiechnęła się Rachel. - Zawsze się dziwiłam, że byłaś w Northwyck już pierwszego wieczoru, kiedy przyjechałam, chociaż nie było tam dotąd żadnej pani domu. Przypuszczam, że wcześniej pracowałaś gdzieś w okolicy? - Nie, proszę pani. Pracowałam tu, w Nowym Jorku. Ale... - Mazie zacisnęła wargi. - Jeśli to wszystko, pani Magnus, to chyba już pójdę -powiedziała nerwowo. -Nie chcę pani odrywać od doglądania pana. Rachel skinęła głową, nagle ogarnięta niepokojem. Bez słowa odprowadziła dziewczynę wzrokiem i zamknęła za nią drzwi na klucz. Mazie wiedziała coś, o czym nie chciała mówić. Rachel pragnęła dowiedzieć się, co to jest, czuła jednak instynktownie, że niewiele uzyska poprzez naciskanie i drążenie. Mazie należała do osób, które powiedzą wszystko, ale przy okazji, w przypadkowych, nie wiążących się bezpośrednio z daną sprawą rozmowach. Dopiero na ich podstawie będzie można, kawałek po kawałku, zrekonstruować prawdę... Zajmie to trochę czasu, ale Rachel była pewna, że w końcu odkryje, kim była poprzednia chlebo-dawczyni Mazie. Już teraz wiedziała, że nie będzie jej lubić. Z westchnieniem spojrzała na tacę i odwróciła wzrok. Nie miała najmniejszej chęci najedzenie. Nawet herbata wydawała się czymś niewartym zachodu. Jej spojrzenie spoczęło na Magnusie. Pod białym prześcieradłem rysowała się linia jego długich, szczupłych nóg i napiętych pośladków. Podeszła do niego. Nadal był głęboko uśpiony, zauważyła jednak, że mięśnie szerokich ramion drżą, jakby było mu zimno. Zdjęła z drugiego łóżka satynową kołdrę i okryła go delikatnie. Nawet jednak to lekkie przykrycie zdawało się sprawiać mu ból. Zajęczał. Przestał dopiero wtedy, gdy zsunęła kołdrę z powrotem. Nadal się trząsł. Miała wrażenie, że znów znaleźli się w Arktyce, ona zaś znów jest w swoim pokoju i zmaga się z żarem własnego ciała. Powoli odpięła haftki stanika. Suknia opadła na dywan. Potem gorset, pantofle, halka... Tylko w koszuli wpełzła pod kołdrę i przysunęła się do niego tak blisko, jak to było możliwe bez urażania jego obolałych pleców. Westchnął i jakby wiedziony instynktem odwrócił ku niej twarz. Leżała obok niego, myśląc o wszystkich tych wspólnych nocach, kiedy leżeli tak jak teraz obok siebie, dręczeni tą samą nienazwaną potrzebą, która domagała się spełnienia. 109 - Jedyne, czego potrzebujesz, Noelu, to kochającej cię kobiety-dotknęła dłonią jego surowej, męskiej twarzy. - Gdybyś tylko chciał otworzyć oczy... - szepnęła. Ból w sercu stłumił dalsze słowa. Gdyby tak jej się coś przyśniło... Gdyby mogła znaleźć ucieczkę w lśniących pałacach nad głębokimi wodami rzek, w miastach, gdzie drogi wybrukowane byłyby ich pomyślnością, w krainach łagodności, gdzie zielone łąki ciągnęłyby się aż po horyzont... Nie udało jej się jednak dotrzeć w żadne z tych miejsc. Obudziła się z głębokiego, pozbawionego marzeń snu tylko po to, by wpatrywać się w szczelnie osłonięte ciężką kurtyną okno, wychodzące na Piątą Aleję. Musiał być chyba ranek... Czuła się tak, jakby spała od wielu dni. Trudno było jednak ocenić, która godzina. Gazowa lampa wciąż się paliła, a aksamitne kotary w kolorze oberżyny skutecznie blokowały dostęp najmniejszemu promykowi dziennego światła. Odetchnęła głęboko. Czuła się wypoczęta i odprężona, otulona rozkosznym ciepłem. Nie była pewna, czy jest w stanie poruszyć którąkolwiek kończyną... W nocy ramię Noela spoczęło w poprzek jej piersi i leżała teraz otoczona, niczym kokonem, ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawała jego bliskość. Odwróciła głowę ku niemu, żeby sprawdzić, jak zniósł noc. Wpatrywał się w nią zamglonymi oczami o ciężkich jeszcze od narkotyków powiekach. - Czy jesteśmy na Północy, Rachel? Czy to dlatego leżysz obok mnie? - spytał schrypniętym szeptem. Próbowała się odsunąć, ale zacisnął dłoń na jej ramieniu. - Chcesz ode mnie uciec? Ale jest tak zimno... Który mężczyzna ogrzałby cię tak jak ja? - Jego czoło pokrywały kropelki potu. Przygryzła wargę. Zrozumiała. Majaczył w gorączce... Ale nawet nieprzytomny był dwa razy taki jak ona i silny jak wół. - Śpij, Magnus. Potrzebny ci jest sen - uspokajała. - Ale nie odchodź ode mnie. Zostań - zażądał. - Nie odejdę. Zostanę z tobą - zapewniła, czując, jak przywiera do niej całym ciałem. Bez słowa przymknął ponownie powieki i zapadł z powrotem w głęboki sen. Złapana w pułapkę, nie miała innego wyjścia, niż także zamknąć oczy i jeszcze przez parę godzin delektować się należnymi żonie rozkoszami. 110 - Nie wychodziła, sir. Jestem tego pewien - mówł sługa hotelowy, stojąc w drzwiach apartamentu Edmunda Hoara w hotelu na Piątej Alei. Nie wyciągał ręki po zapłatę, choć Edmund pomyślał, że mógłby. Wyglądał na równie ochoczego i żądnego zarobku, co agent ubezpieczeniowy. - Doskonale. Chcę wiedzieć z dokładnością co do minuty, kiedy opuści apartament. Co do minuty. - To może potrwać parę dni, sir. Pan Noel Magnus gorączkuje. Podobno pani Magnus jest niezwykle oddaną pielęgniarką. - Będę czekać, dopóki nie wyjdzie. Chcę dokładnie znać moment, kiedy się pokaże. Czy to jasne? Nie życzę sobie jakichkolwiek pomyłek - warknął, wręczając mężczyźnie parę srebrnych dolarów. - Tak jest, sir. Wszystko jest najzupełniej jasne - służący skłonił się głęboko i opuścił pokój. 12 I ak to dobrze poczuć znowu słoneczne ciepło - zaśmiała się Rachel. -Nigdy nie myślałam, że powiem coś takiego w tym miejscu. Szły wraz z Mazie chodnikiem Piątej Alei. - No a jak! Od pięciu dni siedzi pani w hotelu jak w klatce. Pewnie, że to dobrze w końcu wyjść na słońce! - Tak się cieszę, że Magnus czuje się lepiej - powiedziała miękko Rachel. Mazie niemal parsknęła. - No, jeśli siedzenie na krześle i wykrzykiwanie rozkazów niczym najgorszy tyran oznacza poprawę, to rzeczywiście pan jest okazem zdrowia. Rachel starała się ukryć uśmiech. Magnus był okropny. Słudzy nie cierpieli go, pokojówki były sterroryzowane. Lepiej było jednak mieć do czynienia z bestią niż z pogrążonym w gorączkowym majaczeniu człowiekiem, jakiego pielęgnowała przez parę dni. Nawet lekarz był bezradny. Niemniej, zgodnie z jego słowami, pięć dni gorączki przy tym typie operacji to i tak niewiele, a Magnus, choć blady i osłabiony, miał w końcu chłodne w dotyku ciało. - W każdym razie ma się lepiej. Doktor powiedział, że jeśli sprawy nadal będą się układać pomyślnie, to za niespełna tydzień możemy wracać do domu. 111 - O, to doskonale. Ale niech się pani nie zdziwi, jeśli panu spodoba się jego nowe zachowanie. To samo zdarzyło się z panną Harris. Ludzie mówili, że dostała gorączki i to ją kompletnie odmieniło. Była aniołem, a od tej chwili stała się diabłem. - Panna Harris to jej nazwisko? Tej kobiety, u której pracowałaś? Rachel zdawała sobie sprawę, że Mazie chętniej się otworzy, jeśli nie będzie okazywać ciekawości, ale nie mogła się powstrzymać. Przez pięć dni nie miała dosłownie do kogo otworzyć ust. Zależało jej, żeby z kimś porozmawiać - z kimkolwiek, kto nie bredzi w gorączce. Na twarzy Mazie odmalowała się cała gama uczuć - od oddania do rozpaczy. - Och, madame, proszę, niech mi pani nie każe o niej opowiadać! Zostanę wyrzucona, jeśli będzie pani naciskać. Naprawdę. - Wyrzucona? Jak to? - Rachel nie zrozumiała. - Po prostu... och, proszę, madame, nie mówmy o mojej przeszłości. Błagam. Czy może pani okazać mi tę łaskę? Bo inaczej zostanę wyrzucona, naprawdę - lęk w oczach Mazie nie ustępował, choć Rachel starała sieją uspokoić. - Nie będziemy wracać do tego tematu, Mazie, możesz być pewna - powiedziała w końcu, skinąwszy głową w kierunku powozu, który eskortował je na spacerze. - Och, dziękuję, madame. Bardzo dziękuję - Mazie wciąż miała wystraszony wygląd. - Nie wyobraża sobie pani, jak bardzo cenię tę posadę. Jest pani dla mnie taka uprzejma i miła... Chciałabym sprawiać pani wyłącznie przyjemmość, a nie przykrości. Rachel pozwoliła, by stangret pomógł jej wsiąść do powozu. - Powiedziałam już, że więcej o tym nie będziemy mówić. Przez całą drogę powrotną ciekawość paliła ją jednak niczym gorączka, która trawiła niedawno Magnusa. Panna Harris. Poprzednia chle-bodawczyni Mazie. Strasznie by chciała wiedzieć, co się za tym kryje... Przeczuwała, że nic miłego i że właśnie dlatego Mazie tak zależy, żeby nie wywlekać sprawy na światło dzienne. Wiedziała jednak również, że bezwzględnie powinna znać wszystkie konflikty wokół siebie. W ten sposób miała dużo większą szansę obrony. A coś jej mówiło, że obrona będzie jej potrzebna. - Nie znasz przypadkiem niejakiej pani Harris? - spytała Magnusa, gdy tylko usiedli do kolacji w swoim apartamencie. - Czy to sąsiadka? Spojrzał na nią uważnie z przeciwległego końca mahoniowego stołu. 112 - Skąd, do diabła, znasz to nazwisko? Nigdy go przy tobie nie wymawiałem. Sama jego reakcja świadczyła, że dotknęła newralgicznego punktu. Ciekawość i obawa wzrosły w dwójnasób. - Po prostu słyszałam, jak o niej rozmawiano. Byłam ciekawa, czy mieszka w pobliżu Northwyck, to wszystko. - Wzrok miała utkwiony w talerzu z filetem. Choć był znakomicie przyrządzony, nie była w stanie przełknąć ani kęsa. - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - warknął, nie patrząc na nią. - Skoro upierasz się grać rolę mojej żony, muszę ci powiedzieć, że jeśli będziesz węszyć dookoła, spotka cię to, na co zasługujesz. Gwałtownie odsunęła krzesło. Ten człowiek jest niemożliwy... Nawet zjeść z nim się nie da. Wściekła podeszła do okna. Szpalery gazowych lamp niczym straż stały wzdłuż Piątej Alei, rzucając drżący blask. Dziesiątki powozów pokonywało kocie łby jezdni; ich światła podskakiwały i kołysały się z boku na bok. Pomimo deszczu tyle tu było gorączkowej krzątaniny, tylu ludzi zaangażowanych było w życiowy wyścig... Jakie to różne od samotności tundry, gdzie człowiek liczy dni, upuszczając kamienie do wiadra, gdzie gość jest traktowany niczym bezcenny, egzotyczny wysłannik króla! - Psiakrew - usłyszała przekleństwo za plecami. Towarzyszył mu szurgot odsuwanego krzesła i pisk kółek przymocowanych do nóg stołu, odepchniętego silną ręką. - Czy mam zadzwonić, żeby zabrano stół? - spytała, nie patrząc na Magnusa. - Tak - syknął. Podeszła do ściany i pociągnęła za rączkę dzwonka. Konsjerżka, wiedząc, że sygnał pochodzi z apartamentu Noela Magnusa, zabrała stół wraz z jego prawie nietkniętą zawartością w parę sekund. Służba wyszła. Rachel nadal podziwiała uliczny pejzaż, Magnus zaś ciskał się po pokoju niczym niedźwiedź w poszukiwaniu miodu, potrącając półki z książkami. - Doktor powiedział, że być może będziemy mogli jutro wrócić, jeśli uzna, że twój stan na to pozwala - zaryzykowała. - Bardzo bym już chciała zobaczyć Tommy'ego i Clare i upewnić się, że nic im się nie stało... - Przecież to dwoje brudnych uliczników, przybłędów, a ty się o nich trzęsiesz, jakby to były twoje własne dzieci - prychnął. Nie chciała się z nim kłócić. Nie dziś, kiedy jej zależało, żeby się dowiedzieć, kto to jest panna Harris i dlaczego dźwięk jej nazwiska wprawia go w takie zdenerwowanie. 8 - Lodowa Panna 113 - Przez całe życie czułam się oszukana. Matka umarła na żółtą febrę, kiedy miałam osiem lat. Musiałam opuścić wykwintny dom, w którym pracowała, i przenieść się na wielki, ohydny statek ojca. Nigdy nie zapomnę „Shony"... Ładownia śmierdziała wielorybią krwią i wymiotami. Choć ojciec był kapitanem, jego kabina była taka mała, że musiałam spać na podłodze. Do ukończenia dwudziestu lat, kiedy to pewnej zimy „Shona" zatonęła w porcie, nie wiedziałam, co to łóżko - uśmiechnęła się smętnie. - A potem były przyjemności Lodowej Panny i wszelkie rozkosze prowadzenia baru. Odwróciła się i spojrzała mu w twarz. Ich oczy się spotkały. Zaśmiała się gorzko. - Tak, Noelu, odkąd tylko pamiętam, żałowałam siebie samej. Byłam niezadowolona z losu, jaki przypadł mi w udziale. Do tego stopnia, że uknułam ten podstępny plan, by przejąć twój „domek"... A potem pojechałam do Nowego Jorku, tego wielkiego, strasznego, wspaniałego miasta. I znalazłam dwoje dzieci, mieszkających w błocie pod schodami -rozłożyła dłonie, jak gdyby w geście poddania. - Nie rozumiesz? Byłam niegodziwa, żałując siebie samej. Moi rodzice mnie kochali. Troszczyli się o mnie do ostatnich dni. Było mi o tyle lepiej niż Tommy'emu i Cla-re... Te dzieci mnie upokorzyły, Noel. Potrzebuję się nimi opiekować, bo one z kolei tak bardzo potrzebują mnie. Nie rozumiesz? - Nie, nie rozumiem - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Ale zrobiłaś już tyle różnych głupstw, że mogę potraktować tych małych obe-rwańców jako jeden z twoich wyskoków. - Jeśli ich nie lubisz, Noelu, możemy w każdej chwili wyjechać. Zarobię na nasz powrót na Herschel, jeśli to będzie konieczne - uniosła wyzywająco głowę. - Możesz na to liczyć. - Rzeczywiście. I pozbawisz mnie w ten sposób możliwości odwetu - warknął. - Za dużo mi jesteś winna. Nigdy nie zdołasz naprawić szkód, jakie wyrządziłaś mojemu nazwisku i reputacji. - Nazwisko i reputacja nie są tak ważne jak pożywienie. Mieszkałeś kiedykolwiek pod schodami? Brnąłeś przez zabłocone ulice miasta, brudny i przemarznięty, żebrząc o jedzenie? Nie. Wobec tego bierz odwet na mnie, ale zostaw w spokoju Tommy'ego i Clare. Jeśli tą odrobiną ufności i niewinności, jaka im jeszcze została, obdarzyły mnie, to dlatego, że zapracowałam na ich zaufanie. I teraz dam się choćby zabić, byle im nie stała się krzywda. - Nie zasługują na to - mruknął. - Okropny z ciebie człowiek, Noelu. Piekło cię pochłonie, jeśli ośmielisz się skrzywdzić te dzieci. 114 Przez długą chwilę milczał. W końcu powiedział: - Tęskniłbym za życiem pod schodami, w kurzu i błocie, gdybym tylko wiedział, że takie życie istnieje. Zaskoczona patrzyła, jak chodzi tam i z powrotem po pokoju. W jego ruchach była sztywność i obolałość. Świadomość uderzyła w niąniczym lokomotywa. Oskarża go jako krzywdziciela niewiniątek, a przecież on żywi i ubiera te dzieci, którymi pogardza, sam równocześnie tak głęboko zraniony przez swego ojca, że jeszcze teraz, choć minęły dziesiątki lat, musi leczyć pozostałe po ranach blizny... Jak mało o nim wie! Wielki odkrywca Noel Magnus, którego nazwisko wymawiano po barach pełnym szacunku szeptem... W dużym, silnym ciele, tak ciepłym pod skórami karibu zaścielającymi jej łóżko, kryło się serce małego chłopca. Odrzuconego przez ojca, poranionego przez niego strzaskaną butelką. Nie znała tego mężczyzny. Był obcy. - Przepraszam, Noel - powiedziała, podchodząc do niego. Jakieś nieokreślone uczucie powodowało ból w sercu. - Za co? - warknął. - Za kawał, jaki mi spłatałaś? Za tych dwoje nieszczęsnych uliczników? Jeśli tak, to słusznie. Odwrócił się i ruszył do swojej sypialni. Nie chciała za nim iść, coś ją jednak popchnęło. Widząc, że przysiadł ciężko na krawędzi łóżka, podeszła szybko do nocnej szafki i wyjęła bandaże i maść. - Daj, zmienię ci opatrunek. Lekarz powiedział, że to ważne, by robić to odpowiednio często. Lepiej się poczujesz, jeśli nie będziemy czekać do rana. - No to już. Miejmy to za sobą. Przyklękła obok niego. Powoli odwinęła długi, przybrudzony już pas lnianej tkaniny, spowijający jego tors. Nawet jeśli sprawiała mu ból, nie okazywał tego. Szczęki miał zaciśnięte, a spojrzenie chłodne niczym stal. Plecy przecinały bruzdy ledwo zabliźniających się szram. Brzegi ran były opuchnięte, ale różowe, a nie przerażająco czarne. Oczyściła je. - Kończ już i zostaw mnie - warknął, gdy zabrała się do największej. - Już, już -łagodziła ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem. Ponownie owinęła bandażem jego plecy i tors. - A teraz idź - powiedział, gdy skończyła. - Tak - szepnęła. Wrzuciła zużyte bandaże do nocnika i zamknęła drzwiczki nocnej szafki. Po cichu ruszyła do wyjścia, zamierzając pozostawić go własnym myślom, gdy wtem usłyszała za sobą: - A mogło być dobrze, Rachel. Mogło być dobrze. Odwróciła się. Nawet teraz, gdy dzieliła ich odległość pokoju, widziała malującą się na jego twarzy gorycz. Utracona ufność i niewinność, 115 zraniony chłopczyk kryjący się w dorosłym mężczyźnie... Przeszył ją ból. - I nadal może być dobrze. Nie wszystko jeszcze stracone - powiedziała łagodnie. Milczała dłuższą chwilę. - Jedyne, co wiedziałam o tobie, Magnus, to że jesteś słynnym badaczem - podjęła. - Przybyłeś do Lodowej Panny niczym burza w środku zimy i wszyscy drżeli na myśl o twoim przyjeździe. - Spojrzała mu w oczy. -A teraz odkrywam, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem, niemal takim samym jak ja. Muszę powiedzieć, że dodaje mi to otuchy. - Ale mnie nie - odparł lodowatym tonem. Zaśmiała się. - To widać. - Kpisz ze mnie? Wstał z zaciśniętymi pięściami. Był z pewnością wystarczająco silny, żeby zabić ją jednym ciosem, ale jakoś się nie bała. - Nie, Noelu, nie kpię. Witam się z tobą. Witam cię na ziemi, gdzie żyjemy i borykamy się z losem wszyscy. Ty też możesz się tego nauczyć, jeśli tylko zechcesz spróbować. - Podeszła do niego i bez zaproszenia objęła ostrożnie w pasie i uścisnęła. Było w pełni naturalne, że otoczył jąramionami, że jego ręka zaczęła gładzić jej włosy. Zamknęła oczy. Przez moment znów była na Her-schel, pełna wiary w jego obietnicę, że uczyni ją swoją żoną. Przypomniała sobie tę noc w Arktyce, kiedy jego słowa znaczyły dla niej wszystko. Prosił, by rozebrała się i położyła nago wraz z nim, ale odmówiła. Bała się. Aby jednak choć trochę wynagrodzić mu zawód, odgarnęła futra i, tylko w lnianej koszuli, wśliznęła się pod kołdrę i pozwoliła, by położył się obok. Czuła na udzie twardy aksamit jego męskości. Posunęli się wtedy za daleko. Nie powinna była pozwolić na więcej, ale on tak dobrze znał kobiecą anatomię... Jego palce wśliznęły się między jej uda, odnalazły najczulsze miejsce i zaczęły poruszać się łagodnym, rytmicznym ruchem. Łagodność uspokajała... Wkrótce jednak przyspieszył. A wtedy, zamiast go odepchnąć, zbesztać, że za dużo sobie pozwala, jęknęła, by jeszcze i jeszcze, i jeszcze... Otworzyła oczy. Obraz siebie samej, przywierającej do niego w spazmach rozkoszy ogarniającej jej ciało pełnymi słodyczy falami, to było więcej, niż mogła znieść. Zachowuje się jak szalona... Nie dość, że pozwoliła mu wtedy na tę torturę, to w dodatku niemal każdej nocy przed zaśnięciem przywołuje ją teraz w pamięci, aż jej się wydaje, że chyba naprawdę od tego zwariuje. 116 Jego słodka tortura. Poderwała głowę. Noel poruszał się sztywno, niewątpliwie wciąż obolały, niemniej całował ją tu, w ciemności, a jego muskularna pierś falowała pod bandażami. - Nie, Magnus - szepnęła, próbując się odsunąć. Nie pozwolił jej. Choć osłabiony przez ból, był nadal silny. Jego ramiona więziły ją niczym stalowa klatka i żadne wysiłki nie były w stanie jej uwolnić - jedynie klucz. Jak błyskawica przemknęła jej przez głowę reszta tamtej nocy. Spędzili ją razem, ale ona nie chciała dać mu rozkoszy, choć sama jej już zaznała. Powiedziała, że stanie się to wtedy, kiedy spełni się jego obietnica. Odparł, że jest samolubna, niemniej obiecał jej. To fakt. - Trzymam cię za słowo - powiedziała teraz, choć jego palce pracowicie odpinały guziki z przodu jej sukni. - Potrafię cię złamać. - W przyćmionym świetle dostrzegła, że krzywy uśmieszek uniósł do góry jeden z kącików jego ust. - Wystarczy parę wspólnych nocy i będziesz mnie błagać, żebym nie czekał na dotrzymanie obietnicy. - Nie będzie żadnych wspólnych nocy - odparowała, patrząc na jego ręce nieubłaganie rozpinające stanik sukni. - Zapominasz, Rachel, że wszyscy traktują cię jak moją żonę - nadal uśmiechał się krzywo. - Przypomnij mi, jak wrócimy do Northwyck, żebym przeniósł moje rzeczy do twoich apartamentów. Myślę, że sypiam zbyt daleko od własnej żony. Lubię mieć kobietę obok siebie, żeby mnie grzała w nocy. Pieszcząc nabrzmiałe, nie ujarzmione przez gorset czubki jej piersi, patrzył z upodobaniem na pokrytą czarną lśniącą satyną konstrukcję, ściśle obejmującą jej biust niczym żelazna, pełna erotyzmu klatka. - Lubię ten gorset - powiedział. - Leży na tobie idealnie. Musisz go zachować jako pamiątkę swojego nikczemnego wdowieństwa. I wkładać go, kiedy cię o to poproszę. - Pochylił się i pocałował ją mocno w usta, po czym powędrował wargami w dół, ku piersiom. Dłonie błądziły po jej ciele... Serce Rachel łomotało. Poczuła suchość w ustach. - Nie dostaniesz tego najważniejszego, Magnus, dopóki nie spełnisz swojej obietnicy, że mnie poślubisz. - Dostanę... Sama zaczniesz mnie błagać, żebym złamał obietnicę -jego palce bawiły się liliowymi wstążeczkami, którymi wykończony był brzeg gorsetu. Nieoczekiwanie ostrym ruchem pociągnął w dół jej suknię, obnażając ją aż do bioder. Objął dłońmi ściśniętą fiszbinami 117 talię, jak gdyby próbując zmierzyć jej smukłość, i powiódł ustami wzdłuż nagiego ramienia. - Nie pozwolę ci jej złamać. Położę się dzisiaj z tobą, ale będzie tak jak naHerschel. Nic nie dostaniesz. Nic-jęknęła. Jego ręce szarpały koronki gorsetu. Chciała go odepchnąć, ale wspomnienie rozkoszy było zbyt wyraziste... Poczuła nagłą wilgoć między udami. Gorset rozluźnił się; płonące wargi objęły jej brodawkę. Jedynie siłą rozsądku szarpnęła się do tyłu i rzuciła biegiem przez pokój, jak najdalej od niego. - Dotrzymam słowa, Noel. Przysięgam. Odpowiedź była diaboliczna. Utkwił w niej ciemne źrenice i powiedział: - W takim razie załóżmy się. Zobaczymy, ile nocy nam zajmie, zanim i ja coś dostanę, dobrze, żono? Obudziło ją głośne stukanie do drzwi. Magnus siedział już w pościeli, klnąc. - Czego tam? - warknął, jedną ręką przytrzymując Rachel w łóżku, choć chciała sięgnąć po ubranie. - Mam pilną wiadomość dla pana, sir. Myślę, że nie byłoby słuszne czekać z jej przekazaniem do rana - dał się słyszeć głos kierownika hotelu. Magnus wstał. Nie troszcząc się o okrycie swoich nagich lędźwi, otworzył szarpnięciem drzwi sypialni, wziął kartkę papieru z rąk kierownika i z powrotem zatrzasnął mu drzwi przed nosem. - Co się stało? Czy to z Northwyck? Coś z Tommym i Clare? - Rachel nerwowo splatała i rozplatała palce. Podszedł do gazowego kinkietu, rozłożył kartkę i przeleciał jąwzro-kiem, po czym zmiął pełnym irytacji gestem i cisnął na biurko. - Wszystko w porządku w Northwyck? - spytała. - Wszystko w porządku w Northwyck - powtórzył. Odetchnęła z ulgą. I właśnie w tej chwili w mdłym, drżącym świetle kinkietu dostrzegła to: dowód jego niewątpliwego pożądania w obramowaniu smukłych, zwężających się ku dołowi ud. - No to co, poddajesz się, żono? - spytał, irytująco unosząc jedną brew. Odwróciła wzrok i odsunęła się na brzeg łóżka. Odpowiedź była jasna. On jednak miał własne pomysły. Wśliznąwszy się pod wykwintną egipską pościel, przesuwał się coraz bardziej w jej stronę, aż wreszcie 118 jedynym sposobem uniknięcia z nim kontaktu, jaki jej pozostał, było upaść na podłogę. Właśnie zastanawiała się, czy tego nie zrobić, gdy wtem Noel otoczył ją ramionami i zamknął w żelaznym uścisku. Przysunął się jeszcze o te parę milimetrów, jakie między nimi pozostały, i przywarł do jej pośladków. No co, nie czujesz? - zdawał się pytać. Owszem, czuła. Zmuszała się, by myśleć o sprawach odległych, obojętnych, tak by pokusa osłabła. Niełatwo było jednak poskromić wyobraźnię... W ciemności rysowała przed jej oczami obraz czarnego satynowego gorsetu z koronkami, opadającego na dywan. Bladoliliowe wstążeczki zdobiące jego brzeg połyskiwały w świetle ulicznej lampy, wpadającym przez szparę w zasłonie... Ten obraz ją prześladował. Przez głowę przebiegały myśli o poddaniu się. Twarde ramiona obejmujące jej talię niosły obietnicę pieszczot, jakich nigdy dotąd nie zaznała. Nie wolno jednak jej było ulec. Wiedziała, że musi być silna, bo inaczej straci wszystko. Zacisnęła powieki i pomyślała o domu. Mróz, śnieg, krwawiące, popękane dłonie, tłuszcz wielorybi... Wciąż czuła ciężar spoczywającej na jej biodrze ręki i twardość przy pośladkach. Długo trwało, zanim znowu zapadła w sen. 13 G ' hyba już z tysiąc razy przechodziła obok zmiętego kawałka papieru. Cokolwiek tam było napisane, to nie jej sprawa... Z pewnością wiadomość nie dotyczyła Noela, bo cisnął kartkę na podłogę natychmiast po przeczytaniu. A jednak chciałaby wiedzieć, co tam jest napisane. Sam fakt, że jej o tym nie powiedział, sprawiał, że paliła ją ciekawość. Noel kończył śniadanie w salonie, ona zaś wymówiła się, że musi poszukać pogubionych w pościeli szpilek do włosów. To była jedyna szansa, by sprawdzić treść notatki i być może odkryć jeszcze jeden sekret mężczyzny, którego tak rozpaczliwie kochała. Rozwinęła mały arkusik, nasłuchując w napięciu. Najlżejszy odgłos zdawał się być odgłosem kroków Noela, który w każdej chwili mógł ją 119 złapać na gorącym uczynku... Na kremowym papierze widniał odręczny tekst napisany bladopopielatym atramentem: Kochany! Muszę się z tobą zobaczyć. Sama myśl, że mogłeś umrzeć, sprawia, że drętwieję z przerażenia... Gorąco pragnę znaleźć cię znowu na właściwym ci miejscu jako mojego pana i mistrza. Będę czekać całą noc z kąpielą i brandy. Twoja Charmian Zmięła papier w dłoni. Ze zdumienia zaledwie mogła oddychać. Nie dość, że dowiedziała się o istnieniu narzeczonej Noela, miss Amberly, to jeszcze ta Charmian! Ta kobieta to coś więcej. Znacznie więcej. Najwyraźniej Noel z nią żył... Charmian była jego kochanką, zaś ona, Ra-chel, stanowiła tylko jej arktyczny ekwiwalent. Charmian grała rolę, którą Noel usiłował narzucić jej -jak dotąd bezskutecznie. - Widzę, że nie muszę ci już wyjaśniać, kto to jest panna Harris -usłyszała pełen jadu głos. W drzwiach stał Noel. Zszokowana nie usłyszała, jak wstawał od stołu ani jak szedł przez salon w kierunku sypialni. Wyciągnęła ku niemu zwiniętą kulkę papieru. - Wybacz mi - powiedziała cicho. - Widzę, że to nie moja sprawa. - Zamierzała przejść obok niego, ale dotknięcie jego dłoni na policzku zmusiło ją do zatrzymania się. - Gdyby zależało mi, żebyś zobaczyła tę notatkę, pokazałbym ci ją. Nie chciałem ci opowiadać o pannie Harris. Teraz jednak, przypuszczam, będę musiał... - Nie - przerwała ostro. - Nie oczekuję od ciebie żadnych wyjaśnień. Nie jestem twoją prawdziwą żoną. Nie jestem nawet twoją kochanką. Jeśli masz kobietę, to jest to sprawa twoja i jej. Nie moja. Znów wyciągnął dłoń, by dotknąć jej policzka. Odskoczyła jak oparzona. - Przecież nie poszedłem do niej dzisiaj w nocy, prawda? - powiedział. - Nie chcę o niej słyszeć. Naprawdę- wciąż uchylała się od jego dłoni. - Teraz wiem, że dzisiejsza noc była pomyłką. Tyle błędów narobiłam. - Oczy piekły ją od niewypłakanej rozpaczy. - Pomogę ci wrócić do Northwyck, ale potem muszę wyjechać. Choćbyś nie wiem jak żądał, żebym pozostała, jestem teraz pewna, że muszę cię opuścić. - Rachel - powiedział, najwyraźniej zły - nie życzę sobie, żebyś mną rządziła. Charmian Harris była mojąkochanką, ale nie widziałem jej od... - Od kiedy? Od pięciu lat, w ciągu których odwiedzałeś mnie i ojca w Herschel, obiecując mi miłość i oddanie? A potem biegłeś kłusem tutaj na każde skinienie, żeby... 120 Czując, że za chwilę straci panowanie nad sobą, podeszła ciężko do krzesła z różanego drzewa i usiadła. - Życie, jakie tu prowadzisz, te kochanki, bogactwa, ekscesy... -złapała się za głowę. - Nie chcę takiego życia. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek go pragnęła. Bo jedyne, czego pragnęłam, to ciebie - pomyślała tępo. - Rachel, ona była moją kochanką od dziesięciu lat. Znam Char-mian znacznie dłużej niż ciebie - powiedział chłodno, bez śladu zmieszania. Prychnęła. - Wobec tego musi być o mnie zazdrosna. Chciałeś, żebym została twoją kochanką, choć nadal utrzymywałeś kontakty z nią. A dzisiaj w nocy nie skorzystałeś z jej propozycji, żeby zostać ze mną. - Jej spojrzenie powędrowało w kierunku łóżka. Miejsce, w którym znalazła bezpieczeństwo i miłość, przynajmniej w wyobraźni... - Musisz natychmiast wysłać jej wiadomość, Magnus. Wiadomość, że zaraz do niej przyjdziesz. -Wstała z krzesła. - Bo jaz pewnością nie... - Przyjechałaś tu, bo chciałaś być moją żoną- warknął. - Spróbuj wobec tego, jak to smakuje. Mężczyzna z moją pozycją bierze sobie kochankę. Judith by to zaakceptowała. - Musiałaby chyba być szalona - mruknęła. Spojrzał na nią. - Nie rozumiesz, że takie jest życie? - Mój ojciec przez większą część roku był na morzu, a pomimo to był oddany wyłącznie matce do dnia jej śmierci. Nie mów mi o tym, jakie jest życie, bo ja wiem, jaka powinna być miłość - błysnęła oczami. - Twój ojciec był rybakiem, a matka kucharką. Nie mieli nic wspólnego z burżuazyjną moralnością. A ty w swojej naiwności tego nie dostrzegasz - zadrwił. Wpatrywała się w niego bez mrugnięcia. - Wiem, jaka powinna być miłość - powtórzyła. - A teraz przekonujesz się, jaka miłość jest naprawdę. - Twardy wyraz zniknął na moment z jego oczu. - Ty nie należysz do tego świata, Rachel; wiedziałem o tym już na Herschel. Powinnaś była posłuchać mojej przestrogi i trzymać się z daleka od spraw, o których nie wiesz nic. Powinnaś była chronić swoje naiwne wyobrażenia o miłości i trzymać się z daleka. Miała chęć go uderzyć, wbić w niego pięściami jakieś uczucie, wytrącić go z jego chłodu... Zanim jednak zdołała wypowiedzieć jakieś słowo, rozległo się pukanie do drzwi. Zamarli. Drzwi otworzyły się i do salonu wszedł jakiś mężczyzna. 121 - Mam nadzieję, że nie przyszedłem nie w porę- powiedział Edmund Hoar, odnalazłszy ich spojrzeniem w drzwiach do sypialni. - Spotkałem twojego służącego, Magnus, i powiedział mi, że właśnie skończyliście śniadanie. Chciałem po prostu zobaczyć, jak się czujesz po operacji. - Jego bladozielone niczym nefryt oczy spoczęły na Rachel. -Dzień dobry, pani Magnus. Mam nadzieję, że państwu nie przeszkadzam. Rachel milczała. Za to Noel wyglądał, jakby miał chęć zdzielić intruza pięścią w twarz. - Zabieraj się stąd - powiedział, nie dbając o jakiekolwiek maniery. - Wierzę, że przyczyną twój ego rozdrażnienia jest stan zdrowia, a nie moja osoba - Hoar przysiadł na krawędzi biurka. W swoich czarnych spodniach i surducie w kolorze butelkowej zieleni wyglądał olśniewająco i najwyraźniej o tym wiedział. - Muszę wyznać, że przyszedłem tu, aby spytać o Czarne Serce. Pali mnie pragnienie, aby się dowiedzieć, dlaczego nie ogłosiłeś znaleziska w gazetach. Czyżby to nie ten niesławny kamień widziałem na szyi twojej żony na balu? - Nie udzielę ci żadnych informacji. A teraz zabieraj się stąd - warknął Magnus. Hoar ponownie zwrócił spojrzenie na Rachel. - Czyżby nie wiedziała pani, moj a droga, j ak straszliwy kamień pani nosi? Nie uprzedzono pani o klątwie, jaka na nim ciąży? - Nie boję się klątw - powiedziała obojętnie. Nic gorszego nie mogło się już zdarzyć w jej życiu. - Ale ten kamień jest wyjątkowo złośliwy. Przybył z Indii. Radża przeklął go, gdy jego ulubiona małżonka uciekła ze sługą. Powiadają, że jego właściciel jest skazany na zniszczenie tego, co kocha najbardziej. Czy wierzy pani w takie rzeczy, pani Magnus? Bo lady Franklin nie wierzyła. Dała opal mężowi z zamiarem złamania klątwy, a teraz wydaje resztki fortuny na poszukiwanie ukochanego małżonka w nadziei, że jej niefortunne posunięcie nie spowodowało jego śmierci. Rachel bezradnie pomyślała o ojcu. Dał jej opal z myślą, że pewnego dnia przyniesie jej trochę pieniędzy. Teraz jednak, po usłyszeniu rewelacji Edmunda, zastanowiła się, czy był on właścicielem kamienia w chwili śmierci albo czy była właścicielką ona. Z pewnością nikogo nie kochała tak jak ojca; kiedy zmarł, pozostał jej do kochania tylko Magnus. - Niepotrzebnie mnie pan ostrzega, Mr Hoar. Nie mam już tego kamienia. Należy teraz wyłącznie do Magnusa i może on z nim zrobić, co mu się podoba. Edmund dramatycznie zaczerpnął powietrza. 122 - Czy to rozsądne, Magnus? Teraz, kiedy w końcu połączył się pan z piękną narzeczoną? Gdyby nie było to tak bolesne, wybuchnęłaby śmiechem. Jej życiu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo. Nic nie wskazywało na to, by Noel darzył ją jakimś gorętszym uczuciem... W najlepszym razie była dla niego przelotnym oczarowaniem; w najgorszym - nieosiągalnym obiektem pożądania, który porzuciłby w momencie zdobycia. - Czy mogę panu przypomnieć, panie Hoar, że kazałem panu opuścić ten apartament? - Noel postąpił krok w jego kierunku. Edmund ześliznął się z biurka i postąpił ku drzwiom. - Zapłacę każdą cenę, Magnus. Wiesz o tym. - Czarne Serce pójdzie do muzeum. Ogłosiłem to, kiedy wyjeżdżałem na moją pierwszą ekspedycję, i zamierzam dotrzymać słowa. A teraz do widzenia, Hoar - Magnus zatrzasnął za nim drzwi. Rachel zaczęła się śmiać jak obłąkana. Kiedy przyszła do siebie, ruszyła ku drzwiom. - Pójdę sprawdzić, czy nasz powóz jest gotowy do drogi. - Najpierw wyjaśnisz mi, co cię tak ubawiło - położył rękę na klamce, blokując jej wyjście. Zwróciła na niego pełen rozpaczy wzrok. - Pomyślałam sobie, że to bardzo dobrze, że dałam ci ten opal. Nie mogło się ułożyć pomyślniej. - Dlaczego? - Ponieważ kocham zbyt wiele osób, Noel. Nie rozumiesz? - smutny uśmiech wykrzywił jej usta. - Gdybym to ja miała Czarne Serce, byłoby zagrożone życie zbyt wielu ludzi, o ile rzeczywiście na tym kamieniu ciąży klątwa. Ale ty? Ciebie żadna klątwa nie dosięgnie. - Jej głos zmartwiał. - Bo ty nie kochasz nikogo. - Może zatem samo przeznaczenie sprawiło, że opal Franklina trafił w moje ręce - odparł sarkastycznie. - Dzięki mnie świat będzie znowu bezpieczny. Spojrzała na niego. Jak gdyby kierowana zewnętrzną wolą uniosła dłoń ku jego pokrytemu zarostem policzkowi i pogładziła go z całą czułością minionej nocy. Wzięłabym na siebie ryzyko każdej klątwy, gdybyś mnie tylko kochał... Miała chęć wykrzyczeć na głos te słowa, ale zdusił je głos rozsądku. Klątwa nie była prawdziwa. Franklin z pewnością zginął nie od przekleństwa, a z powodu niedocenienia najgorszego klimatu na świecie. A Magnus nie narazi jej na niebezpieczeństwo, ponieważ jej nie kocha. I prawdopodobnie nigdy nie pokocha. 123 I akże się pani ma, pani Magnus? Całe miasto mówi o pani. To wszystko, co musiała pani znieść w ciągu ostatnich tygodni... Rachel uniosła wzrok znad kontuaru recepcji. Tuż obok jej łokcia stał Edmund Hoar, z twarzą rozjaśnioną tym samym usłużnym uśmiechem, jaki widziała u niego poprzednio. - O, pan Hoar - zauważyła zwięźle i zwróciła się ponownie ku kon-sjerżce. - Czyjego stan jest już dostatecznie dobry, żeby wyruszać w podróż? Musi się pani bardzo cieszyć na myśl o powrocie do domu - Hoar poufałym gestem starego małżonka położył jej dłoń na ramieniu, po czym szepnął do ucha: - Spotkajmy się w wykuszu hotelowej sali balowej. Mam dla pani pewne informacje. Informacje na temat Magnusa. - Panie Hoar - powiedziała ostrym szeptem - na jakiej podstawie sądzi pan, że zechcę się z panem gdziekolwiek... - Magnusjestw niebezpieczeństwie -przerwałjej. -W poważnym niebezpieczeństwie. Boję się o jego życie. - W niebezpieczeństwie? Ze strony kogo? - wciąż mówiła ściszonym głosem. - Charmian Harris to złośliwa kobieta. Nie kryje się bynajmniej z tym, że jest jego kochanką. To, że do niej nie przyjechał, doprowadziło ją do wściekłości. Powiedziała mi, że pragnie jego śmierci i że ma truciznę, dzięki której może spełnić swoje pogróżki. Rachel wspomniała, jaka wystraszona była Mazie, kiedy zobaczyła dziewczynę po raz pierwszy. Bicie leniwej służącej szczotką do włosów wymagało energii... Taka kobieta pójdzie na koniec świata, byle ukarać mężczyznę, który ją odrzucił. - Spotkajmy się w wykuszu - powtórzył. - Będzie pani mogła go potem ostrzec co do Charmian i jej zamiarów. Skinął jej na pożegnanie głowąi odszedł. Jego ruchy zdradzały pewność siebie. Patrzyła w ślad za nim, wzburzona. W dwadzieścia minut później otwierała drzwi do nieużywanej sali balowej hotelu. Ciemne pomieszczenie przypominało jaskinię, aczkolwiek przez szczeliny w zasłonach przebijało nieco dziennego światła. We wschodnim kącie sali, za szeregiem obciągniętych pokrowcami krzeseł wyglądających niczym trzymające straż duchy, dostrzegła wykusz. 124 - A więc przyszła pani. Grzeczna dziewczynka, bardzo grzeczna -Edmund wyszedł zza osłaniającej wykusz niebieskiej aksamitnej kotary. Nie odpowiedziała. W milczeniu podeszła bliżej. - Chce go pani ostrzec, prawda? Kocha go pani. - Spojrzał na nią. Przysięgłaby, że mięśnie jego szczęk były zaciśnięte w spazmie złości. - Wiem jedynie z drugiej ręki, jakim temperamentem dysponuje panna Harris. Wiem też, że nie chciał się z nią spotkać dziś w nocy. Z tego, co wiem, każde wyimaginowane wykroczenie może sprowokować jej zemstę. Czekała na informację, po którą przyszła. Jakiś szósty zmysł podpowiadał jej, żeby nie zbliżać się zanadto do Hoara. - Charmian Harris jest znana ze swoich napadów złości - zaśmiał się Edmund. - Stoisz tam, Rachel, oczy masz przerażone jak małe dziecko, a mimo to przyszłaś. Dla niego - ostatnie słowa zabrzmiały jak przekleństwo. - Magnus jest silnym mężczyzną i potrafi się obronić. Nie wiem jednak nic o możliwościach tej kobiety. Uważam, że to mój obowiązek dopilnować, by został ostrzeżony. Właśnie tyle Hoar potrzebował wiedzieć. Ani więcej, ani mniej. - Charmian to wiedźma dla służby, a ulicznica w łóżku, ale co najważniejsze, to niegroźna wariatka. Nic Magnusowi zrobić nie może. - Dlaczego wobec tego chciał pan, żebym uwierzyła, że jest inaczej? Pytanie było równie bezsilne, jak złość Charmian. Jedyną możliwą odpowiedzią było, że została tu zwabiona i że nie powinna była przychodzić. Przychodząc, naraziła się na kłopoty. - Usiądźmy razem w wykuszu, Rachel. Cofnęła się o krok. Już, już miała rzucić się ku zamkniętym drzwiom, ale on był szybszy. Złapał ją za obie ręce i pociągnął, opierającą się, ku ciemnej wnęce. - No chodź, ukochana, usiądź obok mnie... Walczyła, próbowała bić go pięściami, ale bez skutku. Cieniutkie skórkowe pantofelki pośliznęły się na woskowanym parkiecie i poniosły wbrew jej woli ku niemu. - Nie powiedziałaś mu, że zamierzasz się ze mną spotkać, prawda? - zachichotał. - Grzeczna dziewczynka. Gdybyś powiedziała, przyszedłby tu za tobą i nakarmiłby mnie własną pięścią. - Przycisnął ją do ściany i powędrował dłonią wzdłuż gorsetu. - A j a mam apetyt raczej na coś innego. - Proszę-jęknęła cicho, gdy przeniósł dłoń z jej ust na policzek. -Nie mam tego kamienia, jeśli to właśnie na nim panu zależy. Magnus 125 powiedział panu prawdę. On jest teraz jego właścicielem. Nic nie mogę dla pana zrobić. - Ale który skarb ceni bardziej? Ciebie czy Czarne Serce? - dyszał jej w ucho gorącym oddechem, przesyconym wonią tytoniu. Chwycił jej brodę jak w kleszcze i usiłował pocałować. Odwróciła się gwałtownie. - Dowiedziałem się od służby, że spaliście tej nocy w jednym łóżku. Odrzucił zaproszenie Charmian dla ciebie. Dla ciebie. Wobec tego który skarb ceni bardziej? No, powiedz... - Dlaczego tak go pan nienawidzi? Wiem, jest pańskim rywalem, ale były czasy, kiedy pan był górą... Jest pan właścicielem całej Kompanii Północnej, która nieustannie usiłowała pokrzyżować plany Noela. Czasem pan zwyciężał, panie Hoar. Czy to nie dosyć? Potrząsnął nią tak mocno, że pomyślała z obawą, czy będzie jeszcze kiedykolwiek w stanie patrzeć prosto. - Nie będzie miał i kamienia, i ciebie, rozumiesz? Co wobec tego woli? - Woli kamień! - krzyknęła ochrypłym z upokorzenia głosem. Puścił ją. Upadła na pozłacane stiuki wykuszu. - Nieszczęsne dziecko - wydyszał szeptem. -Zakochałaś siew nim, prawda? A on, założę się, nie odwzajemnia twojego uczucia zrówna pasją... Nie odpowiedziała. Hoar zaśmiał się. - On nie jest ciebie wart, Rachel. - Powoli zbliżył się i przyparł ją ciałem do ściany. - Cóż za radość byś mi sprawiła, opuszczając go... A on dopiero wtedy by cię docenił. Szamotała się z nim, próbując się uwolnić. W końcu dała spokój. - Gdybym go opuściła, to na pewno nie dla takiego jak ty. Prędzej wybrałabym bezzębnego rybaka o nogach jak pałąki niż ciebie... Uderzył ją w twarz. Jęknęła, ale nie spuściła z niego wyzywającego spojrzenia. Pogładził japo policzku, jak gdyby przepraszając. - To nie tajemnica, że cię pragnę, Rachel. Może moglibyśmy... - Wydaje ci się, że mnie pragniesz, bo sądzisz, że Magnus mnie pożąda. Wiedz wobec tego, że ważniejsze jest dla niego Czarne Serce. Teraz, kiedy je wreszcie ma, zamierzam wrócić na wyspę Herschel, gdy tylko uda mi się zdobyć fundusze na podróż dla mnie i dla dzieci. W końcu zdołała go odepchnąć. Stał i przyglądał się jej. - Nie wiem, czy to prawda. - Prawda. Jak podejrzewałeś, nasze małżeństwo to blef. On się tylko ze mną bawił. Teraz nie mam już powodu, żeby zostawać w Nowym Jorku. 126 Przysięgłaby, że mruknął pod nosem: - O ile to prawda, to ocaliłaś swoje życie, moja piękna. - Jeśli wolno mi odejść - powiedziała chłodno - pragnęłabym nigdy więcej pana nie widzieć, panie Hoar. Bo jeśli zobaczę, to może się zdarzyć, że będzie pan się modlił, by Charmian Harris wyładowała swoją złość na panu. Roześmiał się. Drobne zęby zdawały się świecić w ciemności. - Twierdzisz, że to mój zawistny charakter jest przyczyną tego, że cię pożądam, ale teraz widzę, że nie tylko. Za każdym razem kusisz mnie przyjemnością złamania twojego oporu. - Więcej nie będzie pan miał szansy próbować. Odwróciła się i poszła w kierunku wyjścia. Ruszył za nią. - W jaki sposób zamierzasz zdobyć fundusze na podróż na Her-schel? O ile wiem, Magnus pilnuje portmonetki. - Znajdę sposób - odparła, nie oglądając się. - Chcesz wyjechać prędko, prawda? Złamał ci serce, prawda? I marzysz teraz o ucieczce, żeby nie dręczyć się tym, że cię nie kocha... Nie mam racji? Zignorowała go. - Możesz znaleźć się na pokładzie najbliższego statku, który wypłynie z nowojorskiego portu. Mogę dać ci pieniądze na podróż, słyszysz? Dłoń Rachel zamarła na rokokowej klamce. - Chcesz dostać teraz te pieniądze? - Mieć wobec pana zobowiązania to samobójstwo - odparła, nie patrząc na niego. - Nie będzie żadnych zobowiązań. Wyświadczasz mi przysługę, ja wyświadczam tobie. Będziemy kwita. - Czego chcesz? - Chcę mieć opal. - Nie jestem w stanie odzyskać go dla pana. - Możesz spróbować. - Ale... - ugryzła się wjęzyk. Przecież to głupota wyjaśniać Hoarowi, że dała opal Magnusowi i nie będzie prosić o jego zwrot. Nie puściłby jej w takim wypadku. - Dobrze, spróbuję - skłamała. Pogłaskał japo ramieniu. - A w międzyczasie spróbuj jeszcze raz przemyśleć nasz ewentualny związek. Być może, moglibyśmy w ten sposób zemścić się na Ma-gnusie oboje. Wyszarpnęła ramię spod jego dotyku. Bez słowa otworzyła drzwi i wyszła. 127 - Jesteś jakaś dziwnie spokojna. Co tam za piwo warzy się znów w tej twojej głowie? - Magnus wpatrywał się w nią z przeciwległej ławki przedziału. Pociąg toczył się miarowo z prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę. Wieczorem będą w Northwyck. - Po prostu tęsknię za Tommym i Clare. Brakuje mi ich - Rachel obserwowała jego twarz. Siedział sztywno na wyściełanej skórą ławce, pamiętając, by nie pozwolić sobie na rozluźnienie. Już parę razy widziała, jak zapomniał o ostrożności i odchyliwszy się na miękkie oparcie, krzywił się z bólu. - Wysłałem wiadomość, że wracamy. Przy odrobinie szczęścia te dwa bachory będą na stacji, żeby cię przywitać. Na ustach Rachel pojawił się cień uśmiechu. - Dobrze, że mógł pan pozwolić sobie na prywatny przedział, panie Magnus, i nikt nie słyszy pańskich wypowiedzi. Te dwa „bachory", jak się pan wyraził, są uważane za owoc pańskich lędźwi. Spojrzał na nią ponuro. - Moje dzieci będą dwa razy mądrzejsze i ładniejsze niż tych dwoje uliczników. - Tommy i Clare są wspaniali i równie piękni, jak każde dziecko, które mógłbyś powołać na ten świat. A poza tym nie zapominaj, że twoje dzieci będą w połowie przypominać matkę. Judith Amberly, ze swoją patykowatą sylwetką, mogłaby ci urodzić co najwyżej parę patyczaków. - Uspokój się -mruknął. -Wygląda na to, że jesteś zazdrosna, moja droga. Zwróciła głowę w kierunku okna. Nie sposób było zaprzeczyć jego słowom. .. Zrobiła wszystko, by zdobyć jego miłość. Pytanie, jakie zadał jej Edmund Hoar w sali balowej, uświadomiło jej, że to niemożliwe. Kochał swój bezcenny opal bardziej niż ją. Ta świadomość zraniła ją do żywego. - A co z twoim policzkiem, Rachel? Jest cały czerwony. Wyglądasz, jakby cię ktoś uderzył, chociaż mogę przysiąc, że nie dotknąłem cię palcem - wpatrywał się w nią bacznie. Uniosła dłoń ku policzkowi. Wciąż był obolały. Już miała chęć powiedzieć, że to robota jego wroga, ale dała spokój. Nie było sensu. Wszystko to, co zapewniło jej bezpieczeństwo, dla Noela byłoby kolejnym dowodem jej bezużyteczności. - Nie, nie uderzyłeś mnie. Mogę o tym zaświadczyć, gdyby ktoś pytał - powiedziała lekko. Odpowiedź Magnusa była zaskakująco poważna. - I nigdy bym cię nie uderzył. Mężczyzna, który bije kobietę, to coś, czego bym nie zniósł. Wystarczająco napatrzyłem się na ojca... Mógłbym chyba zabić mężczyznę, który podnosi rękę na kobietę. 128 Ciekawe, jak by zareagował, gdyby zobaczył, jak potraktował ją Edmund... - Ale muszę wiedzieć, jak to się stało, że masz taki czerwony policzek. Przewróciłaś się? Uderzyłaś się o coś? Dopilnuję, żeby powiadomiono właściciela hotelu, jeśli ich pokoje zagrażają bezpieczeństwu gości. Chwila niezręcznego milczenia minęła. - To moja wina. Nie rób tego, proszę - w jej oczach było błaganie. Odwrócił wzrok. - Powinnaś wobec tego być bardziej ostrożna. Uważaj na siebie. Gdybyś lepiej znała drogi tego świata, wiedziałabyś, że twarz kobiety jest jej fortuną. A tym bardziej jej umysł i serce - miała chęć wykrzyczeć. Zamiast tego ponownie zwróciła spojrzenie ku pejzażowi za oknem. Musiała powrócić do Herschel. Nawet konieczność podtrzymywania pozorów tego oszukańczego małżeństwa nie może skłonić jej do pozostania. Jutro cała trójka - ona, Tommy i Clare - znajdą się znowu w pociągu, jadącym z powrotem do Nowego Jorku. Miała do wyboru albo opuścić go, albo zdradzić, pozwalając się wciągnąć w intrygi Edmunda Hoara, a tego ostatniego nigdy by nie zrobiła. Nawet po to, żeby pozbyć się Czarnego Serca, którym gardziła. W oczach Noela ten opal znaczył o tyle więcej niż jej kochające serce... Dojeżdżali już do wzgórz w pobliżu Northwyck. Pociąg przechylił się, biorąc zakręt. Wagonem zarzuciło. Siła odśrodkowa przyparła Noela do siedzenia. Skrzywił się z bólu i zaklął. Patrzyła na niego. Chciałaby złagodzić jego cierpienie, pocieszyć go... On jednak posłał jej jedno ze swoich pełnych dystansu spojrzeń. Wiedziała, że to daremne. Nie zdradzi go. A zatem go opuści. R. . achel chwyciła kaszmirowy szal, żeby schronić się przed chłodem. Ciepło, jakie dawała ta leciutka, miękka tkanina na ramionach, zaczynała już przyjmować jako naturalne. Ale tylko takie ciepło. Wyciągnęła swoją starą dywanikową torbę podróżną. Amautik z foczych skór wciąż znajdował się w środku, podobnie jak mukluks ze skór 9 - Lodowa Panna 129 niedźwiedzia polarnego. Uderzyła ją woń niedźwiedziego tłuszczu i potu. Czy to możliwe, że jeszcze sześć miesięcy temu nie miała fiołkowej wody do kąpieli ani jedwabnych sukien, które szelestem oznajmiają jej wejście? - Dzieci, co wy wyprawiacie? Wielkie nieba! Czy Mazie zapomniała wynieść stąd nocnik? Do pokoju weszła Betsy, niosąc na srebrnej tacy garnuszek z czekoladą. Postawiła tacę na nocnej szafce i zajrzała pod łóżko. - To nie nocnik, Betsy - przyznała się Rachel. - To moje stare ubrania. Wyciągnęłam je z torby. - Czy nie pora, żeby skończyć wreszcie ze wspomnieniami i spalić te wszystkie rzeczy? - Ja... ja nie mogę ich spalić - Rachel przygryzła wargę. Przyszedł czas, by wyznać swoje zbrodnie jedynej prawdziwej przyjaciółce. Tylko w ten sposób mogła uzyskać pomoc, jakiej potrzebowała, żeby wyjechać. - Mam ci do powiedzenia coś okropnego, Betsy - zaczęła. - Modlę się, żebyś mnie nie znienawidziła, kiedy skończę. Na razie jednak chciałam cię prosić, żebyś usiadła. Betsy opadła na krzesło. Jej niemłode, niebieskie oczy były rozszerzone lękiem. - Obawiam się, że nie spodoba mi się to, co usłyszę... prawda? - Przykro mi. Nie jestem w stanie upiększyć prawdy. Za bardzo się starałam, żeby pozłocić te wszystkie kłamstwa. Muszę z tym skończyć. - Z czym, kochanie? Rachel popatrzyła na siedzącą przed nią kobietę. Tyle było rzeczy, których będzie jej brakować w związku z Betsy: jej miłych rysów twarzy, jej uroczych koronkowych czepków, jej usilnych starań, by każdemu dogodzić... Najbardziej jednak będzie jej brak kobiecej przyjaźni. Nigdy, odkąd zmarła matka, Rachel nie zaznała przyjemności, jaka płynie z sympatycznego towarzystwa innej kobiety. Dopiero gdy przybyła do Northwyck... - Ja... ja cię okłamałam. Wszystkich okłamałam. Nie jestem żoną Magnusa. Nigdy mnie nie poślubił... To tylko pragnienie, żeby był moim mężem, sprawiło, że przyjechałam tutaj i zamieszkałam w tym domu. I popełniłam to straszne oszustwo. Łza wymknęła jej się spod powieki, ale starła ją szybko wierzchem dłoni. Nie chciała, żeby emocje łagodziły obraz jej przestępstw. - Zrobiłam to z rozpaczy, bo nie sądziłam, że Noel kiedykolwiek tu wróci. Został uznany za zmarłego i wyglądało na to, że dobrze mu z tym. 130 Ale byłam głupia. To jasne, że mając tu narzeczoną i kochankę, w końcu prędzej czy później by wrócił... Teraz wiem, że nie zamierzał się ze mną ożenić, bo już dawno temu zaplanował swój ślub z panną Amberly. Betsy wpatrywała się w nią przez długą chwilę. Rachel nie wiedziała, czego się spodziewać: złości, odwrócenia się plecami, ośmieszenia. Nie przypuszczała, że kobieta wstanie z krzesła i obejmie ją ramionami. - Moje biedne dziecko... Porzucone w tej okropnej lodowej pustyni, zakochane w Magnusie, gdy on cię zostawił, pełną tęsknoty... Nie wiem, jak ty to przeżyłaś. Rachel miała wrażenie, że wypiła za dużo, choć przez cały wieczór nie tknęła nawet kropelki. - Pani Willem, być może pani mnie nie zrozumiała. Ja... - Daruj sobie wyjaśnienia. I tak to podejrzewałam... Co najmniej od czasu, gdy Magnus wrócił i nie poznawał własnych dzieci. Nie mogę się z tym do końca pogodzić, ale teraz przynajmniej wszystko ma sens. - Przepraszam, że cię oszukiwałam - powiedziała Rachel, przytłoczona smutkiem. - Zrobiłam to nie z chciwości, pragnienia, żeby żyć w dobrobycie czy czegoś w tym rodzaju... Myślałam, że zamieszkam w jego domku i będę żyć nadzieją, że któregoś dnia do niego zajrzy. Nie miałam pojęcia, że Northwyck to rezydencja. I nie przypuszczałam, że spotkam się tu z taką życzliwością. Twoją i pana Willema, i Mazie... Wszystkich. - No, już dobrze, kochanie. Na pewno dobrze ci zrobiło, że zrzuciłaś z siebie ten ciężar. I z pewnością wyjaśnia to jeszcze jeden sekret, czy raczej dwa... Mam na myśli dzieci. Rachel potrząsnęła głową. - Tommy i Clare próbowali mnie obrabować, kiedy przyjechałam do miasta. Spali na ulicy, pod schodami. Nie mogłam przejść obok nich obojętnie. Przypuszczałam, że będę radzić sobie sama w małej chatce, więc pomyślałam, że możemy radzić sobie we trójkę. Nie przyszło mi do głowy, że stracę nad tym kontrolę. - Wielkie nieba! - zaśmiała się Betsy. - Będziecie mieli co opowiadać wnukom, ty i Magnus... - Tak się cieszę, że się nie gniewasz... Chybabym umarła, gdybyś przestała mnie lubić. Twoja życzliwość tyle dla mnie znaczyła w ciągu ostatnich miesięcy! A teraz, kiedy wiesz już, że byłaś miła dla oszustki, znaczy dwa razy tyle. - Nie jesteś oszustką. Robiłaś to, co musiałaś, żeby przeżyć. To twarde serce Noela doprowadziło cię do tego. Rachel uścisnęła ją. 131 - To nie jest usprawiedliwienie. Popełniłam błąd, niemniej jestem ci bardzo wdzięczna, że nie opuściłaś mnie w krytycznym położeniu. Jeśli mi pozwolisz, chętnie do ciebie napiszę z Herschel. - Z Herschel? O czym ty mówisz? Nie możesz stąd wyjechać - konsternacja Betsy była autentyczna. - Magnus chce, żebym ciągnęła tę grę, dopóki nie znajdzie zgrabnego wyjścia, aleja czuję, że dłużej już nie mogę. On... - głos jej się załamał - on nie ma dla mnie źdźbła sympatii i nie sądzę, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. W tej sytuacji pozostawanie tutaj jest ponad moje siły. - No więc wyjedź, kochanie. Do Paryża na jakiś czas, do Newport... Do miasta. Mamy siedem domów. Nie wracaj na tę nieludzką lodową wyspę. Rachel otarła łzy, które teraz już spływały bez przeszkód. - Nie mogę dłużej żyć na jego rachunek. Muszę wrócić do domu. Mój ojciec zostawił mi bar. Założę się, że jeszcze stoi... - Bar - Betsy wstrząsnął dreszcz. - To nie dla ciebie. Nie pozwolę ci tam jechać. - Mam znacznie mniejsze prawo do przebywania tutaj niż ty czy Mazie. Nie jestem nawet służącą czy gościem... Muszę wrócić tam, gdzie jest moje miejsce. To miejsce to bar Pod Lodową Panną. - Rachel ujęła obie ręce kobiety. - Po tej strasznej spowiedzi muszę cię prosić jeszcze tylko o jedną rzecz, ostatnią. Modlę się, żebyś okazała mi miłosierdzie. O co chodzi, dziecko? Czego potrzebujesz? Rachel szukała właściwych słów. - Przyjechałam tutaj bez niczego. Za ostatnie pieniądze, jakie zostały mi po ojcu, zdołałam dojechać pod drzwi tego domu. Opal, który rzekomo dostałam od Magnusa, tak naprawdę był jednym ze znalezisk mojego ojca. Należał do mnie, ale dałam go Magnusowi jako odszkodowanie. Teraz nie mam nic. Nic. Nie pozwala mi zabrać stąd nawet koszuli na grzbiet, jeśli wyjadę i nie będę ciągnąć tej gry, dopóki nie wynajdzie właściwego rozwiązania... Dlatego potrzebuję pieniędzy. I dzieci, i ja możemy nosić łachmany, ale w podróży musimy coś jeść. No i sama podróż kosztuje. - Mogę dać ci pieniądze, Rachel. Musisz jednak pozwolić mi przedtem porozmawiać z Noelem. - Jeśli powiesz mu, że chcę wyjechać, uwięzi mnie i do śmierci będzie trzymał w zamknięciu, żebym nie wtrącała się więcej w jego życie - Rachel wstrzymała oddech. Ogarnęła ją panika. 132 Betsy popatrzyła na nią. W jej zblakłych oczach koloru barwinka lśniło współczucie. - Wiem, że to trudny człowiek. Samo przebywanie w tym miejscu, z którym wiąże się dla niego tyle złych wspomnień, powoduje, że wścieka się i wpada w melancholię... Ale znam go lepiej niż ktokolwiek inny na tym świecie, kochanie. Jest bardziej moim synem niż panem... Musisz mi zaufać. Porozmawiam z nim. Postaram się nie wydać twojego sekretu, ale musisz dać mi szansę. Jeśli po tej rozmowie uznam to za słuszne, wyślę cię z dziećmi z powrotem na Herschel pierwszą klasą. - A jeśli nie? - spytała Rachel ledwo dosłyszalnie. - Wtedy zrobię to, co on zechce - Betsy ścisnęła jej dłonie. - Znam go tak dobrze... Jeśli będzie miał jakieś racje, żeby oczekiwać ode mnie posłuszeństwa, podporządkuję się. - Ale ja nie mogę tu zostać, Betsy. Uwierz mi, proszę. Nie mogę -Rachel drżała z emocji. - Wiem o jego kochance, wiem o jego narzeczonej... On nigdy mnie nie pokocha. Nigdy. Teraz, gdy wiem to na pewno, nie jestem w stanie nawet o nim myśleć, widzieć go sam na sam... - słowa zamarły i rozpłynęły się w pustce. Taka sama pustka była wewnątrz niej. - Daj mi trochę czasu, żebym mogła z nim porozmawiać. Potem pojedziesz. - Zwrócę ci dług - wyrzuciła z siebie, rozpaczliwie poszukując argumentów. - Chcę, żebyś wiedziała, że zwrócę go najprędzej, jak się da. Lodowa Panna przynosi całkiem niezły dochód, odkąd Kompania Północna wysyła statki w letnie rejsy. Betsy roześmiała się ostro. - No tak. Możesz zwrócić mi dług, jeśli Edmund Hoar będzie nadal wysyłał swoje statki, żeby cię obrabować. Co za ironia... Rachel opadła na krzesło pokonana. Betsy poklepała japo policzku. - Odwagi, dziecko. Od czego są przyjaciele? Będę twoją przyjaciółką niezależnie od tego, czy Noel zechce, żebyś została, czy pozwoli ci wyjechać. - Ale on mi na to nigdy nie pozwoli. Czy ty tego nie widzisz? Dręczenie mnie sprawia mu radość. - Zwiesiła głowę i ujęła ją w dłonie. - Zobaczymy - powiedziała Betsy enigmatycznie i wyszła. - Czy można? - pani Willem zapukała delikatnie do uchylonych drzwi gabinetu Noela. - Co tam? - spytał. Siedział na wyściełanym skórą krześle ze szklanką whisky w dłoni. 133 - Chodzi o pańską żonę, sir. Muszę z panem porozmawiać - Betsy zamknęła za sobą ciężkie dwuskrzydłowe drzwi. Noel przyciągnął do kominka jeszcze jedno krzesło. Betsy usiadła na nim ze swobodą starej przyj aciółki, po czym podniosła na niego wzrok. - Chce wyjechać. Parsknął i pociągnął kolejny łyk whisky. - No więc co ci powiedziała? - Wszystko - zmarszczyła z troską brwi. - Chce pożyczyć ode mnie pieniądze, żeby móc wrócić z dziećmi na wyspę Herschel. Noel wpatrywał się ponuro w ogień. - Nie pozwolę na to. - Czy pan ją kocha? - nachyliła się i czule pogłaskała go po głowie. - Wiem, nie mam prawa pytać. Jestem tylko gospodynią North-wyck, niczym więcej. A jednak... Zawsze byliśmy dla siebie czymś więcej niż służącą i panem. Nie mam własnych dzieci; zostałam matką, kiedy pańska matka odeszła. Dał pan nam z Nathanem domek. Zawsze był pan dla mnie życzliwy i oddany jak syn. Z pewnością własnego nie kochałabym bardziej... Popatrzył na nią. - Do czego zmierzasz, Betsy? Jakoś nie wydaje mi się, żeby mi się to podobało. - To proste. Ona pana kocha, Noelu. Jeśli pan nie odwzajemnia jej uczucia, to, na Boga, niech jej pan pozwoli stąd wyjechać. To, co pan jej robi, jest zabójcze dla duszy. Ale... -urwała, pilnie wpatrując się w jego twarz. - Ale ja widziałam człowieka, który przybył tu z Arktyki, szukając jej. Widziałam strach na jego twarzy, kiedy zdawało mu się, że jej nie zastał, widziałam ból i udrękę, które go tu przygnały... Uśmiechnęła się miękko. - Ja wiem, że ten człowiek mnie kocha, chociaż nigdy mi tego nie powiedział. Dlatego zastanawiam się, czy powinnam dać Rachel pieniądze na podróż, czy raczej trochę czasu temu mężczyźnie, żeby wypowiedział to, co, jak myślę, nosi w sercu. - Ona mnie oszukała. Przybyła tutaj, posługując się kłamstwem-warknął. - Wiem. Powiedziała mi o wszystkim. - Wobec tego musi robić to, co jej każę. Ma zobowiązania wobec mnie. Betsy zaśmiała się. - Tak, to też mi powiedziała. Ale nie o to pytam, Noelu. Nie pytam, co kto komu jest dłużny, komu należy się odszkodowanie. Pytam, czy 134 potrzebuje pan więcej czasu. Bo jeśli między panem a Rachel miałoby się nigdy nie zmienić, proszę jej pozwolić iść swoją drogą. Spojrzał w bok. W oczach miał gniew. Betsy powiodła za nim wzrokiem, ważąc i mierząc wszystkie niuanse jego zachowania, które znała tak dobrze. - Miłość jest dla pana trudna, Noelu. Jeśli ktoś całe życie głodował, nie potrafi przyrządzić sufletu... Nikt nie wie tego lepiej niż ja. To do mnie przychodził pan jako mały brzdąc, płacząc za mamą. I to ja pierwsza usuwałam szkło z pańskich pleców, kiedy cisnął w pana butelką... Do tej pory wyrzucam sobie ten incydent. Nie chciał pan, żeby wysłano pana do szkoły. Nie chciał pan być jeszcze bardziej samotny niż w Nor-thwyck. A przede wszystkim nie chciał pan rozstawać się ze mną. Właśnie to powiedział pan staremu Magnusowi. Nie chciał pan opuszczać mnie, nic nie znaczącej, pozbawionej twarzy gospodyni i rozzłoszczony tym ojciec cisnął w pana butelką. Posmutniała. Powoli wstała z krzesła i podeszła do drzwi. - Nie ganię pana za to, że się pan boi, mój kochany. Chcę po prostu wiedzieć, czy potrzebuje pan więcej czasu. Wystarczy mi „tak" lub „nie". Zgodnie z tym będę postępować dalej. Nie odpowiadał. Siedział z głową w dłoniach, nie patrząc na nią, jak gdyby pełen zamkniętej we własnym wnętrzu złości swego ojca. - Tak - syknął nagle. To było wszystko. Betsy wiedziała jednak, co robić. - Ale czy coś powiedziała? Czy chce ze mną porozmawiać? Pytania Rachel brzmiały absurdalnie, skoro była tu panią domu, Betsy zaś gospodynią. Niemniej, gdy Mazie przyszła, by przebrać ją na kolację, Rachel niemal pełzała po ścianach z niepokoju. - Nie, pani Magnus. Betsy powiedziała mi po prostu, że pora pomóc pani przygotować się do kolacji. Jak każdego dnia - Mazie wpatrywała się w chlebodawczynię, jakby zastanawiając się, czy ta jest przy zdrowych zmysłach. - Nie mogę teraz jeść. Nie zejdę na dół. Powiedz, że przepraszam, ale nie zejdę - Rachel chodziła tam i z powrotem po pokoju, ignorując Mazie. Dziewczyna dygnęła posłusznie i wyszła drzwiami dla służby. Zwariuje, jeśli Betsy nie da jej dziś wieczorem odpowiedzi na temat pieniędzy... Nie była w stanie spojrzeć Noelowi w twarz przy kolacji, skoro w każdej chwili mogła ją zaskoczyć zdrada Betsy. Nie potępiałaby jej za to; kobieta była tak oddana Noelowi... Przysięgłaby jednak, że 135 gospodyni rozumiała jej ciepienie, i wierzyła, że zrobi wszystko, co się da, by uwolnić ją z piekła, w jakie sama się wpędziła. No cóż... Ma przed sobą pełną niepokoju noc. Zrezygnowana usiadła w oknie. Nieoczekiwanie zaskrzypiały drzwi, pchnięte niecierpliwą ręką. Rachel podskoczyła. Do pokoju wszedł Noel. - Źle się czujesz? Podszedł do mahoniowej szafy, zdobnej w skomplikowany gotycki ornament, i otworzył ją. - Ja... ja nie mam apetytu po tak długiej podróży koleją - wykrztusiła. Nie była pewna jego nastroju. - Nie bądź śmieszna. Musisz jeść - w ciemnych oczach miał ledwo powstrzymywaną złość. - Spójrz na siebie, jak schudłaś... Niedługo zostanie z ciebie tylko cień. - Przeniósł wzrok na zawartość szafy. - Wszystko tu jest czarne. - To suknie dla wdowy - odparła, kuląc się wewnętrznie. - Jutro masz posłać po krawca. - Spojrzał na nią. - Powiedz mu, że chcę cię widzieć w sukniach o takich samych delikatnych barwach, jak w tych przeklętych magazynach, przed którymi leżałaś plackiem na Her-schel. Wstała z parapetu. - Nie zamierzam zostać tu na tyle długo, żebym miała nosić jeszcze jakieś twoje stroje. Spojrzał jej w oczy. - Jak to sobie wyobrażasz? Wzięła głęboki oddech, zbierając całą swoją odwagę. - Sam opal wart jest więcej niż jakiekolwiek koszty i kłopoty poniesione w związku ze mną. Z pewnością Edmund Hoar właśnie to miał na myśli, kiedy pytał, czy nie mogłabym ci go zabrać. Wygląda na to, że ma na niego sporą chętkę - powiedziała ochryple. - Niemal taką samą jak ty. W jego oczach błysnął gniew. Ton, jakim się odezwał, świadczył, że mało brakuje, aby stracił panowanie nad sobą. - Kiedyż to dyskutowaliście tę kwestię? Z pewnością nie w mojej obecności. - Złożył mi tę propozycję w Nowym Jorku. W hotelu. Przez długą chwilę milczał. - I jakie jeszcze propozycje ci składał? Spojrzała w bok. Nie sądziła, że będzie mówił tak otwarcie... Próbowała zwalczyć wypełzający na policzki rumieniec, ale bezskutecznie. 136 Noel wpatrywał się w nią wściekły, ale wciąż jeszcze opanowany. - Rozumiem, że bywał w tym domu w czasie mojej nieobecności. Czy... czy był częstym gościem? - Czy to ważne? - spytała, również trzymając emocje na wodzy. -Nie jestem przecież twoją żoną. Więzy puściły. Skoczył ku niej, chwycił ją w ramiona i zmusił, by na niego patrzyła. - Ale wszyscy myślą, że jesteś moją żoną. I wszyscy błogosławią ten nieczysty związek, ale ja, ponieważ został mi narzucony... - Ale dłużej nie będzie! Wyjeżdżam. Posprzątasz, co nabałagani-łam, przyjmiesz moje przeprosiny i na tym zakończymy sprawę. To koniec, Magnus - spojrzała na niego wyzywająco. - Gra skończona. - Gra nie jest skończona - wycedził. Obrzucił ją spojrzeniem, po czym popchnął z powrotem ku oknu. Sam podszedł do szafy i przebiegł dłońmi rząd sukien. W końcu znalazł tę, która mu odpowiadała. Wyjął ją i podszedł do Rachel. - Włóż ją. Masz być za dziesięć minut gotowa na kolację, bo jeśli nie, to przyjdę i ubiorę cię własnoręcznie. - Spojrzał na suknię w jej rękach. Czarny jedwab przybrany był w wycięciu dekoltu siateczką w kolorze atramentu. Wyciągnął rękę, oderwał przybranie i zgniótł je w dłoni. - Teraz lepiej. W takim stylu masz się ubierać dla męża. Teraz włóż ją i nie każ mi na siebie czekać. Spojrzała, osłupiała, na zniszczoną sukienkę. Duży dekolt, pozbawiony przybrania, wyglądał niemal obscenicznie. - Nie mogę jej włożyć. Nie mogę - powtórzyła niemal błagalnie. - Zostało ci - wyjął z kieszeni złoty zegarek - niecałe dziewięć minut. - I wypadł jak burza z pokoju. Słychać było, jak z furią zbiega po schodach. - Czy można? - spytała cicho Mazie, pojawiając się niczym anioł w drzwiach przeznaczonych dla służby. Rachel stała jak szmaciana lalka, pozwalając biernie, by pokojówka wtłoczyła ją w czarną suknię. eszła do prywatnej jadalni. Dzięki Bogu miękki, przytłumiony blask świec maskował nieco rumieniec wstydu na jej twarzy. 137 Noel podniósł wzrok znad stołu i otwarcie, brutalnie skontrolował jej wygląd. Odprowadził ją wzrokiem, gdy przeszła przez pokój i stanęła obok swojego miejsca przy stole. Lokaj podsunął jej krzesło, po czym uniósł srebrną pokrywkę na gorącej wazie z zupą. - Zostaw nas samych - powiedział krótko Noel. Lokaj skłonił się i wyszedł. Patrzyła na wykwintną zupę z wodnej rzeżuchy, jakby to była jakaś nędzna breja. - Jedz - zakomenderował. Spojrzała mu w oczy, nie tykając łyżki. - Dlaczego to robisz? - Co? Czyżby prośba, by moja żona włożyła coś innego niż oszukańczą, cnotliwą wdowią żałobę, była dla ciebie obraźliwa, moja droga? - spytał z naciskiem, jak gdyby rozkoszując się każdym słowem. - Żadna przyzwoita kobieta tak się nie ubiera - spojrzała w dół i poczuła, jak rumieniec znowu zalewa jej twarz. Głęboki dekolt niemal obnażał ciemne obwódki wokół brodawek. Piersi w ogóle miała obfite, ale uwydatnione przez gorset i ledwie przykryte skąpym stanikiem wydawały się niemal dwukrotnie większe. Upokorzona przykryła nagość rozpostartą dłonią. Jemu to jednak nie odpowiadało. - Opuść rękę - powiedział. - To może zażądasz od razu, żebym przyszła do stołu nago? - usiłowała naciągnąć jakoś wystrzępiony brzeg stanika, ale bez skutku. - Moja żona będzie zachowywać się tak, jak ja sobie życzę. To lekcja dla ciebie, Rachel. Marzyłaś, żeby być moją żoną, czyli moją własnością, no więc jako moją własność mogę cię ubrać, jak chcę, traktować, jak chcę, brać, jak chcę... Wpatrywał się w jej piersi. Mięśnie szczęk napięły mu się w gruzełki. - Gdyby przyszło mi do głowy przygwoździć cię do tego stołu, zarzucić ci spódnicę na głowę i wziąć cię siłą, jako małżonek miałbym do tego prawo. Nikt, ani ty, ani żaden sąd nie byłby w stanie mi tego zabronić. Zamyślił się. Na jego twarzy pojawił się wyraz melancholii. Spojrzał jej głęboko w oczy. - Pragnąłem dla ciebie czegoś lepszego, Rachel. Nie chciałem, żebyś żyła tak jak moja matka. Moim zamiarem zawsze było zatrzymać cię, a nie pozwolić ci odejść. Nie chciałem tu wracać. Trzymałaś mnie z dala od tego piekła, a teraz zobacz, co zrobiłaś... Udało ci się przyprowadzić nas oboje w sam jego środek. 138 - Istnieją inne rodzaje małżeństwa, Noelu. Inne sposoby życia. Nie jesteś skazany na powielanie życia własnego ojca, chociaż mieszkasz w tym domu i stąpasz po jego śladach. - Mam go w sobie - odwrócił wzrok. - Skąd wiesz? - podchwyciła, na chwilę zapominając o swoim negliżu. Przeniósł z powrotem pożądliwe spojrzenie na jej biust. - Bo teraz, gdy sam jestem mężczyzną, wiem, co to znaczy pragnienie, by posiąść kobietę. Mój ojciec miał obsesję na punkcie matki i kiedy od niego uciekła, zaczął nazywać mnie jej bękartem. Nie chciał w ogóle się mną zajmować. A wiesz dlaczego? Bo wyobraził sobie, że skoro opuściła mnie własna matka, muszę być zły do szpiku kości. Mnie obwiniał za jej odejście, nie siebie. W ten sposób zostałem wyklęty. - Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie opuściłaby swojego dziecka, Noel. Jeśli twoja matka odeszła, to prawdopodobnie dlatego, że znęcanie się doprowadziło ją do szaleństwa. Jej umysł był uszkodzony. Jestem pewna, że później tego żałowała. - Nigdy się tego nie dowiemy. Subtelna kobieta, jaką była moja matka, została znaleziona martwa w bydlęcym żłobie w Nowym Orleanie z na wpół opróżnioną butelką dżinu w ręce. - Przykro mi - szepnęła, opuszczając wzrok. Jego wzrok spoczął na dłoni, którą wciąż osłaniała na wpół obnażone piersi. - Weź tę rękę, Rachel. Nie każ mi się prosić jeszcze raz. Powinnaś mi być wdzięczna za cierpliwość. Mój ojciec z miejsca zerwałby z ciebie suknię. Spojrzała na niego zdruzgotana. - Nie przyzwyczaję się do chodzenia nago - powiedziała powoli. -Nie potrafię wystawiać się w ten sposób na pokaz. Proszę, pozwól mi pójść po szal... Wtedy z chęcią zabiorę dłoń. Potrząsnął głową. - W ten sposób tylko podkreślasz to, co zamierzasz ukryć - prze-świdrował ją wzrokiem. - Wobec tego zabierz rękę albo ja sam ją stamtąd zdejmę. Czuła się tak, jakby wszystkie nerwy miała na wierzchu. Niemal przemocą opuściła dłoń na podołek. - Jeśli to upokorzenie ma sprawić, że będziemy kwita w tej grze, to proszę. - To nie gra. To nauka. Nauka bycia moją żoną. - A jak wyglądałaby nauka, gdybym została twoją kochanką, tak jak chciałeś od początku? 139 - Wtedy żadna nauka nie byłaby potrzebna. Umiałabyś docenić moje pożądanie tych wszystkich wspaniałości, nie mówiąc już o swojej własnej przyjemności. - Nauka, pożądanie, przyjemność... Tylko o miłości nie mówisz ani słowa. Gdzie jest miłość? - Miłość nie jest konieczna. - Dla ciebie, ale nie dla mnie. Wstała. Nie mówiąc więcej ani słowa, podeszła do drzwi. Natychmiast był obok niej. - Dokąd idziesz? - spytał. - Nie jestem ci potrzebna, Noelu. Masz Judith i pannę Harris. Powiedziałeś, że doprowadziłam cię tu przemocą, że trzymam cię, żeby zlikwidować szkody, jakich narobiłam... No więc dłużej nie będę cię trzymać. O świcie wyjeżdżam stąd razem z dziećmi. Możesz powiedzieć ludziom, że wyjechałam, bo musiałam zaopiekować się chorym ojcem czy matką i że przez jakiś czas mnie nie będzie. A potem możesz zamknąć Northwyck i wrócić na swoją okropną mroźną Północ. Oboje będziemy mieli ten epizod za sobą. - Jak zamierzasz sfinansować tę podróż? - spytał cicho, złym głosem. - Załatwiłam sobie pożyczkę. - Chyba się mylisz. Lepiej sprawdź jeszcze raz swoje źródło. Przełknęła tkwiącą w gardle kulę strachu. - Mam nadzieję, że mi nie zabronisz. - Nie. -Położył dłoń na jej wciąż jeszcze obolałym policzku. -Nadal chciałbym wiedzieć, jak sobie to zrobiłaś. Nie lubię, kiedy moja własność zostaje oszpecona. Odwróciła się. Jego dłoń spoczęła na jej ramieniu. Palec przesunął się wzdłuż obojczyka, po czym ześliznął na miękką krągłość tuż pod nim. - Jedyna rzecz, jakiej tu brakuje, to to - otworzył dłoń. W jej wnętrzu tkwił opal. Czarne Serce spoczęło na przedziałku piersi Rachel, przejmując w siebie żar jej ciała. - Zwracasz mi go z powrotem? - spytała. - Co? Żebyś go zamieniła na trzy bilety na statek do tego lodowatego piekła? Nigdy. - Wobec tego zatrzymaj go razem z klątwą, która na nim ciąży -wyciągnęła rękę, żeby zdjąć klejnot. Powstrzymał ją. - On nie jest przeklęty. Przy całym jego rzekomym fatalizmie zdarzało się, że przynosił również bogactwo. Ludwik XVI kupił go od zło- 140 dzieją, który twierdził, że ukradł go z oka indyjskiego bóstwa. Złodziej został bogaczem. - A Ludwik XVI poszedł na gilotynę - położyła dłoń na szyi. - Lady Franklin dała go mężowi jako ochronny talizman. Sądziła, że ponieważ ją kocha, przekleństwo spadnie na nią i w ten sposób zagwarantuje mu bezpieczeństwo wśród lodów Północy. - Nieskuteczne zabezpieczenie, jak widać. Teraz rozpacza. - Ten kamień nie jest przeklęty, Rachel. Niektórzy twierdzą tak, bo był częścią symbolu kultu religijnego, który został sprofanowany. - Oczy Noela zalśniły ciepłem. - Ale w ten sposób nie profanujesz go, Rachel. Zaszczycasz go i przezwyciężasz jego moc. - Mój ojciec dał mi ten kamień i zmarł. Był człowiekiem, którego kochałam najbardziej na tym świecie. Myślę, że moc przekleństwa musi być ciągle żywa w tym ognistym wnętrzu. Spojrzała na opal. Miała ochotę rozerwać łańcuszek, cisnąć klejnot przed siebie i patrzeć, jak roztrzaskuje się o palenisko. Noel przeciągnął kciukiem wzdłuż jej wycięcia stanika. Zza wystrzępionego rąbka niemal widoczne były ciemne półksiężyce otaczające brodawki piersi. Usiłowała odsunąć jego rękę, ale był nieubłagany. - Wezmę klątwę na siebie. W całości, jeśli będziesz nosić ten klejnot dla mnie i tylko dla mnie. Oparła się o ścianę. - Jeśli muszę, będę nosić go dziś wieczorem, ale rano mnie tu już nie będzie. - Nie - nachylił się nad nią. Znała dobrze ten manewr. Będzie muskał ustami jej wargi, z początku łagodnie, jakby próbując, wahając się. Potem, na pierwszy sygnał, że pragnie jego pocałunku, puści wodze swojej pasji, naprze na nią ciałem i zacznie kusić, dopóki nie zmusi go, by się zatrzymał. Dotąd mu się opierała, bo zawsze był w niej obecny rozważny głos, przypominający głos ojca, który ją napominał: „On cię musi poślubić, dziewczyno. Za dobra jesteś, żeby być zabawką dla pierwszego lepszego. Potrzebujesz mężczyzny i postronka, na którym cię będzie trzymał. Jeśli on się z tobą ożeni, będziesz miała i jedno, i drugie, a ja umrę spokojny, wiedząc, że masz odpowiedniego męża, który o ciebie dba". Ale rady ojca opierały się na nadziei. Teraz, gdy ją straciła, nie wiedziała, czego się trzymać. - Jesteś tak samo zimna jak w Lodowej Pannie - zauważył z ustami na jej szyi. 141 - Znasz cenę, za jaką możesz mnie mieć, Noel, i odrzuciłeś tę ofertę - odparła z rozdrażnieniem w głosie. Musnął ustami szczyt j ej piersi. Dobrze znała żar tych pocałunków... I własną słabość. Zawsze dotąd umiała go powstrzymać, by nie posuwał się zbyt daleko, ale z każdym dniem rosły jej własna ciekawość i własne pragnienie. Ilekroć jej dotykał, za każdym razem szli coraz dalej... Coraz trudniej było się opanować i powiedzieć „stop". - Pozwól mi odejść, Noel - powiedziała sztucznie obojętnym, wy-trenowanym tonem. Uśmiechnął się do obfitej obrzmiałości biustu ponad rąbkiem dekoltu. - Przyszłaś na kolację w tym stroju dziwki i uważasz, że puszczę cię, nie nasyciwszy się tobą? - Zamierzasz mnie zgwałcić? Być może nie odpowiadałbyś za to przed sądem, ale co z twoim sumieniem? Pocałował ją głęboko, namiętnie. Poczuła w ustach jego władczy język. Przez chwilę pieścił jej brodawki poprzez tkaninę sukni, wreszcie odsunął się. - Zmusiłem cię, żebyś włożyła ten strój, bo lubię cię widzieć jako nierządnicę. Lubię wyobrażać sobie twoje blond włosy rozburzone po miłosnym wysiłku, twoje usta obrzmiałe od moich pocałunków, twoje rozchylone nogi... Dlaczego nie możesz na j edną noc stać się taką dziewczyną, Rachel? Jedna noc i będziesz mogła wyjechać, dokąd tylko zechcesz. - Ani razu nie wspomniałeś o miłości, Noel. Ani razu - oddychała coraz szybciej pod jego dotykiem. - Naprawdę potrzebujesz miłości, żeby czuć to, co czujesz? No powiedz -jego dłoń zmięła tkaninę spódnicy, wśliznęła się pomiędzy halki i odnalazła szparę w pantalonach. Natrafiwszy na klejnot, którego szukał, zaczął go gładzić, najpierw powoli, potem coraz szybciej... - Niech cię szlag! - krzyknęła. Ścisnęła nogi i odepchnęła go. - No i co czujesz, Rachel? - szepnął ochryple. Chwycił jej ręce i znów przylgnął do niej całym ciałem. - Dobrze ci z tym? Czujesz się pożądana? Piękna? Kochana? Łzy rzuciły jej się z oczu. Tak, istotnie tak się czuła, ale właśnie dlatego nie mogła tego tolerować. Zbyt wspaniałe były te kłamstwa... - Nienawidzę cię, Noel. Kiedyś cię kochałam, ale teraz cię nienawidzę. - Wyrwała się z jego objęć. Dopadła drzwi i otworzyła je szarpnięciem. Odwróciła się, rzuciła mu wściekłe spojrzenie i zaplótłszy ręce na piersiach, pobiegła pędem do swojego pokoju. 142 - Ćśśśś... Wszystko będzie dobrze, kochanie. Wiem, że czasami zachowuje się jak potwór, ale ty umiesz go pohamować. Tak naprawdę tylko ty to potrafisz - uspokajała Betsy, gładząc Rachel po głowie. Niedawno weszła cicho do pokoju i zastała dziewczynę leżącą w poprzek łóżka, szlochającą w zmiętą poduszkę. - Nie, nie potrafię. A co ważniejsze, nie chcę - Rachel wzięła głęboki drżący oddech. - Dzięki Bogu, jutro już mnie tu nie będzie. - Chwyciła rękę kobiety i przycisnęła ją do ust. - Tak strasznie jestem ci wdzięczna za tę pożyczkę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie to, że mogę na ciebie liczyć. Betsy powoli cofnęła dłoń i położyła ją z powrotem na włosach Rachel. - Kochanie - zaczęła z wahaniem - nie mogę obiecać, że pożyczę ci te pieniądze jutro. Potrzebuję więcej czasu. Łkanie ustało. Rachel uniosła głowę. - Nie rozumiem. Muszę wyjechać jutro. - Wskazała na wiszący na j ej szyi opal. - Dałam mu klejnot moj ego oj ca. Na pewno j est wart fortunę. Nie jestem mu nic winna i tobie też zwrócę dług. Obiecuję. - Wierzę ci. Naprawdę. Ale nie mogę dać ci pieniędzy tak szybko. To wszystko - twarz Betsy przecięły linie smutku. Rachel usiadła i wlepiła w gospodynię oczy, nie rozumiejące i pełne łez. - Ale jeśli poczekam, może być za późno! -Noel zbyt dobrze znał się na uwodzeniu, na kobiecym ciele, zbyt dużo wiedział o jej pragnieniach i słabych punktach... Pójdzie z nim do łóżka i znajdzie się w punkcie, z którego nie ma odwrotu. Nigdy go już nie opuści, a on zwycięży. - Daj mi więcej czasu, Rachel. Po prostu trochę więcej czasu. W panice potrząsnęła głową. - Nie mogę. Nie mogę. - Popatrzyła w życzliwe, pełne współczucia oczy Betsy. - Jeśli nie możesz pożyczyć mi pieniędzy, muszę wziąć je od Edmunda. - Zaproponował ci to? No tak, to do niego podobne - w głosie Betsy była pogarda. - Łajdak. - To Noel jest łajdakiem, Betsy - Rachel wyprostowała się. - Nie chcę go zdradzić, ale nie mam innego wyboru. - Bałam się, że do tego dojdzie. -Nieznacznym ruchem wyjęła z kieszeni fartucha nieduży plik starych listów. Pożółkłe arkusiki związane były kawałkiem wystrzępionej tasiemki, tak jakby nie miały żadnego znaczenia. - Zostawiam cię z nimi, tak żebyś mogła się jeszcze raz zastanowić, czy chcesz wyjechać. Muszę też cię prosić, żebyś nie zwracała się o pomoc do Edmunda. Wystarczy, że Noel ma wroga w nim; nie potrzebuje ich więcej. 143 Rachel, marszcząc brwi, wzięła plik do ręki. - Co to za listy? I dlaczego Edmund tak nienawidzi Noela? Rozumiem, rywalizacja zawodowa, ale oni posuwają się w niej za daleko. Betsy pokiwała jedynie głową. - Kiedy przeczytasz te listy, zrozumiesz. I może będziesz mogła zdobyć się na trochę cierpliwości. -1 wyszła drzwiami dla służby. Rachel opuściła wzrok na trzymane w ręku listy. Nie sądziła, żeby miały coś zmienić... Rozwiązała wystrzępioną, brudną tasiemkę i rozsypała listy po kołdrze. Wszystkie były napisane tą samą ręką, wszystkie miały stempel Nowego Jorku. I wszystkie były zaadresowane do pana Charlesa Michaela Magnusa. Wyciągnęła jeden i zaczęła czytać. Boże Narodzenie, 1830 Panie Magnus Bardzo bym chciałprzyjechadź ze szkoły dodomu. Minął rok odkąd pan mnie tu wysłał i bardzo tęsknie za domem. Pozatym są ferie świąteczne a także moje urodziny. Bardzo bym pragnoł znów zobaczyć Northwyck. Proszę, sir, jeśli może mi pan wyświadczyć łaskę, czy mógłbym wsiąść do pociągu i pszyjechać? Tylko na jeden dzień. Naprawdę bardzo bym chciał pszyjechadż do domu. Proszę. Pański syn Noel Rachel poczuła ucisk w piersi. Spojrzała jeszcze raz na datę stempla pocztowego. Pisząc to, Noel musiał być niewiele starszy od Tom-my'ego... Chwyciła następny list. 21 czerwca 1832 Panie Magnus Dzisiaj jest pierwszy dzień lata. Byłbym bardzo wdzięczny gdybym mógł zobaczyć Northwyck w kwiatach. Już tak dawno nie byłem w domu, że z trudnością sobie przypominam jak on wygląda. Chciałbym też przyjechać do domu, żeby pogratulować panu osobiście zakupu „New York Morning Globe" od starego Hoara. Powiedział mi o tym dyrektor. Powiedział, że doprowadził pan Hoara do bankructwa. Jeśli przyjadę tylko z tego powodu, nie zostanę długo. Nie będę sprawiać panu kłopotu. Chociaż nie miałem od pana wiadomości przez te wszystkie lata, nadal bardzo tęsknię za domem i chciałbym zobaczyć znajome miejsca. Proszę, sir. Pański syn Noel 144 Oczy zapiekły ją od niechcianych łez. Złapała kolejny list, potem jeszcze jeden... We wszystkich powtarzały się te same zdania: Proszę, sir, chciałbym przyjechać do domu. Panie Magnus, gdyby mógł pan wyświadczyć mi łaskę i pozwolił przyjechać do domu. Nadeszło kolejne Boże Narodzenie i bardzo chciałbym spędzić je w domu... Nie mogła czytać dłużej. Ojciec Noela znęcał się na nim, a potem wyparł się go i pozbył z domu na zawsze. Przejęcie gazety od starego Hoara wyjaśniało wrogość między Edmundem a Noelem, ale nic nie było w stanie wyjaśnić, jak człowiek może w taki sposób traktować swoje jedyne dziecko. Zgarnęła pożółkłe arkusiki na dywan. W tej sytuacji nie można było iść do Edmunda. Teraz, kiedy przeczytała te listy, nie mogła wziąć od niego pieniędzy. Nie mogła zdradzić Noela, choćby traktował ją nie wiem jak okrutnie... To zrozumiałe, że Northwyck było dla niego miejscem przeklętym. Przez całe lata tęsknił do niego i bezskutecznie błagał o możliwość przyjazdu. Kiedy po śmierci ojca mógł wreszcie wrócić, dom kojarzył mu się wyłącznie z jego okrucieństwem, z bólem, tęsknotą i niespełnieniem. Westchnęła głęboko. Przez podwójne drzwi dzielące jej pokój od sypialni Noela słychać było, jak warczy na służącego, żeby zostawił go w spokoju. Chciał, żeby wszyscy zostawili go w spokoju. Szczególnie ona... Nikt jednak nie kochał tego człowieka tak jak ona. Ani Charmian Harris, ani Judith Amberly. Jej uczucie było wszechogarniające. Może było przekleństwem, które miało doprowadzić ją do zguby, ale nie sposób było zaprzeczyć jego istnieniu. Miała je tu, w środku. I nie mogła zdradzić jedynego mężczyzny, którego kochała, z jego wrogiem. - Czy mogę wejść, mcidcimel - spytała Mazie, stając w drzwiach. Rachel skinęła głową. - Pani Willem to przysłała. Powiedziała, że ma pani wypić wszystko. Pomoże pani zasnąć. Czeka panią jutro długi dzień z krawcową. - Nie będę... - Rachel nie dokończyła. Miała zamiar powiedzieć, że nie będzie potrzebowała krawcowej, teraz jednak nie była pewna. Bez pomocy Betsy, odrzucając ofertę Hoara, nieprędko będzie mogła gdziekolwiek wyjechać... Spojrzała na rozwodnioną czerń jedwabnej sukni zniszczonej przez Noela. Z pewnością nigdy już jej nie włoży... A wszystkie pozostałe to była czysta komedia - czarne i lawendowe, przeznaczone dla wdowy, którą również nie była. - Dziękuję, Mazie - powiedziała i pozwoliła dziewczynie zająć się przygotowaniem jej do snu. 10 - Lodowa Panna 145 Kiedy napój został wypity, Mazie wyszła, pozostawiając ją własnym snom. Rachel zgasił gazową lampę i położyła się. Pomimo ciepłego mleka jej umysł był w pełni aktywności. Ciało miała obolałe od całodziennej jazdy kołyszącym pociągiem i konieczności zachowywania wyprostowanej sylwetki, od szarpaniny zMagnusem bolały ją mięśnie ramion, ale ciemność nie przynosiła ulgi. Przed jej oczami widniały dwa narysowane cienką linią świetlne prostokąty - obrys podwójnych drzwi prowadzących do pokoju Noela. Nie spał. Słychać było, jak spadają do porcelanowej miseczki jego spinki od koszuli, jedna po drugiej. Wpatrywała się w drzwi i zastanawiała, co myśli, co robi. W wyobraźni widziała, jak zdejmuje koszulę, zrzucając ją jednym ruchem ramion, tak by nie drażnić pleców. Potem zrzucił buty. Jeden, drugi... Słychać było stłumiony stuk, gdy kolejno spadały na dywan. Potem spodnie. Musi pochylić się nieco, by zobaczyć guziki. Rozpina je kolejno, wyciągając z dziurek, i ściąga spodnie w dół, nie skrępowany własną nagością pośród tej ciepłej letniej nocy. Pewnym krokiem obszedł pokój dookoła, przykręcając lampy. Świetlne linie zbladły. Rachel wstrzymała oddech, oczekując odgłosu kładzenia się do łóżka. Ciężki mahoniowy mebel zawsze jęczał pod jego solidnym ciężarem. Ale odgłos nie nadchodził. Za podwójnymi drzwiami panowała cisza. Rozległy się kroki. Przecięły pokój i zbliżyły się do drzwi. Serce Rachel zabiło gwałtownie. Świetlna linia została przecięta. Po drugiej stronie drzwi stał Noel. Gdyby istniał dźwięk cichszy niż ten, jaki powoduje położenie ręki na klamce, Rachel i tak by go usłyszała. W ciemności własnej sypialni nie mogła widzieć, jak klamka się obraca, ale wyobraziła sobie jej obrót. Jeszcze parę sekund i w kwadracie światła padającego z otwartych drzwi zobaczy jego nagą sylwetkę. Stanie, wpatrując się w nią... Usiadła z bijącym sercem. Czekała. Nie, nie pokona go. To beznadziejne. Nie dlatego, że jest silniejszy czy że ona nie ma dokąd uciec. Dlatego, że go pragnie. To, czy przyjmie go z otwartymi ramionami, czy zaplecie je na piersi w geście odrzucenia, miałoby zależeć od czegoś takiego, jak przysięga miłości i mała złota obrączka na palcu? W jej świecie te drobiazgi urosły do niebotycznych rozmiarów, teraz jednak wydawały się jej zbyt wielkie, by do nich aspirować. 146 Gorzko-słodka łza spłynęła po jej policzku. Nie odrzuci go. Zwyciężył. Chciała, by był obok niej, by ją trzymał w ramionach, by uczynił ją kobietą. Kochała go. Tej nocy nieoczekiwanie poczuła, że jest zbyt słaba, by dłużej to ukrywać. Dobrze naoliwiona klamka poruszyła się niemal bezgłośnie. Czekała, ale nic się nie działo. Drzwi były nadal zamknięte. Chyba nie trzymał dłużej ręki na klamce... Raczej stał po prostu po tamtej stronie drzwi. Wciąż widać było ciemne przerwy w świetlnym obrysie. Po chwili rozległ się stłumiony odgłos kroków na miękkim wełnianym dywanie. Odchodził. - Nienawidzę cię, Noel - szepnęła w kierunku świetlnego prostokąta drzwi. - Nienawidzę cię - powtórzyła i zwinąwszy się w kłębek, wsunęła dłonie między uda, tak jakby mogło to osłodzić jej samotność. M, adame się to podoba? Icf! Albo to, icf! Zanim Rachel skończyła poranną kawę, krawiec, Auguste Valin, rozkładał już w ubieralni swoje jedwabie. Mazie powiedziała, że przyjechał właśnie z miasta. Jako że w nocy nie przychodził żaden pociąg, Rachel przypuszczała, że krawiec przybył do Northwyck tym samym pociągiem co oni i spędził noc na miejscu. Magnus, jak zwykle przewidujący, zadbał o wszystko. - Myślę, że madame będzie wyglądać najlepiej w różowym albo w tym przydymionym błękicie. Norf! Ale przecież to tak pięknie kontrastuje z pani nieskazitelną cerą i bladozłotymi lokami - mały, nienagannie ubrany człowieczek rozpostarł przed nią lśniący płat satyny w kolorze różanych płatków. - Potrzebne jest jej też parę ciemniejszych sukni. Powinny pasować do tego - przerwał Noel, wchodząc, i podsunął panu Auguste przed oczy jakiś przedmiot. Krawiec chwycił go i utkwił pełen podziwu wzrok we wspaniałym czarnym opalu. - Naturalnie, monsieur. Mam tu taką mieniącą się, granatowo-czer-woną taftę. To najnowszy francuski materiał. Jak się panu podoba? -przyłożył kamień do połyskującej jedwabnej tkaniny. 147 - Piękny, ale mnie interesują inne. Potrzebna jest nowa garderoba w całości - Magnus skinął Rachel na dzień dobry głową i zasiadł na wielkim krześle, by być świadkiem załatwiania sprawy. Jedyne, co pozostało Rachel, to wytrzymać. Przez dwie godziny Auguste zdejmował z niej miarę, owijał ją koronkami, drapował na niej tkaniny jedwabne i bawełniane, szukając najbardziej stosownego koloru. Magnus zabierał głos w sprawie każdego detalu - odcienia, linii dekoltu... Była to ciężka próba dla nerwów Rachel, starała się jednak wytłumaczyć sobie samej, że skoro mężczyzna płaci za te wszystkie kosztowne stroje, ma prawo wypowiadać opinie. Zresztą połowę z nich będzie chyba nosił sam, bo ona nie miała zamiaru pozostawać w tym miejscu zbyt długo. Realizacja wyczerpującego zadania, jakim okazało się zaspokojenie oczekiwań Noela Magnusa, została nieoczekiwanie przerwana. Do ubie-ralni wpadła Clare. Na widok oceanu tkanin stanęła jak wryta, po czym wybuchnęła śmiechem. Rachel niemal tonęła w różnobarwnych falach, obezwładniona bogactwem wyboru i aktywnością małego Francuza, który miotał się wokół niej niczym mucha. - Malutka ma dobry gust. Le bon gout - skinął przychylnie głową Auguste, gdy Clare przykucnęła przed jedwabnym brokatem w kolorze porzeczki, gładząc go z zachwytem. - Niewątpliwie ma to po mamie - wtrącił ironicznie Magnus ze swego krzesła. Clare odwróciła się w miejscu i spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. Choć wystrojona w uroczą sukieneczkę z wzorzystej błękitnej organdyny, momentalnie przybrała wygląd bezpańskiego dziecka ulicy, gotowego do ucieczki na pierwszy sygnał niebezpieczeństwa. Widok pana domu wciąż ją przerażał. Rachel podeszła do dziewczynki i spróbowała ponownie zainteresować ją barwnymi zwojami tkanin. Dziecko nerwowo dotknęło beli pastelowej peau de soie. Rachel odwróciła się i rzuciła Magnusowi znaczące spojrzenie. Niech nie ośmiela się ponownie wystraszyć małej jakimś złośliwym komentarzem! - Musi pan być dumny, monsieur, mając tak piękną żonę i córeczkę - entuzjazmował się Auguste. Westchnął z satysfakcją. - Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem takich jak one dwie. Niech pan tylko spojrzy. .. Wypisz wymaluj, dwa złotowłose anioły, które spadły ze sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej. Clare podeszła nieco bliżej do Rachel. Nie z próżności, tylko ze strachu. Nie wiedziała dokładnie, o czym mówi Auguste, wiedziała jednak, że są w centrum uwagi. 148 Rachel objęła dziewczynkę i uśmiechnęła się do niej. Było jej szalenie miło, że Clare została wzięta za jej córeczkę, bo istotnie kochała ją jak matka. - No tak... upadłe anioły - mruknął Magnus ze swego krzesła. Rachel utkwiła w nim spojrzenie, gotowa do obrony. Okazała się jednak niepotrzebna. Magnus po prostu patrzył na nią i Clare. W oczach miał dziwny, trudny do opisania wyraz. - Monsieur, życzy pan sobie, by uszyć sukienkę dla pańskiej córeczki, oufl - spytał Auguste. Magnus spojrzał na niego z krzywym uśmieszkiem. - Wynajmuję najdroższego krawca po tej stronie Atlantyku, a on zamierza ubierać sześcioletnie dziecko? - zaśmiał się. Rachel poczuła, że Clare drży. - Naturalnie, Auguste, niech pan uszyje coś także dla Clare. Dlaczego nie miałyby wyglądać jak matka i córka? - Magnus nachylił się ku Clare. - Wybierz sobie coś, co ci się podoba, moje dziecko. Nie mogę obiecać, że sukienka cię ozdobi - przeniósł spojrzenie na Rachel - bo, jak widać po twojej mamie, ktoś taki jak ona czy ty może jedynie ozdobić suknię. Oniemiała Clare poszła z Mazie oglądać materiały. Auguste zaczął szkicować projekty. Magnus wstał. - Czy mogłabym... - Rachel ruszyła za nim na korytarz. - Tak? - spojrzał na nią. Odgarnęła pasemko włosów, które wymknęło się spod szpilki podczas mierzenia. - Chciałam po prostu podziękować. Clare wciąż się ciebie boi. Spodziewałam się już najgorszego, a ty tymczasem okazałeś mi czy raczej nam obu - tyle uprzejmości... - Na pewno w kreacji Augusta będzie kazała nam wierzyć, że jest księżniczką, j ak to dzieciak - uśmiechnął się. - No więc czemu nie? Zabawmy się, skoro zaczyna mi się to wydawać zajmujące. - Nie mogę ci zapłacić za jej sukienki -nie spuszczała z niego spojrzenia. - Postaram się jednak zwrócić ci pieniądze, kiedy wrócę do Lodowej Panny. Zaśmiał się. - Jej sukienki to drobiazg w porównaniu z tym, co będę musiał zapłacić za twoje. Przygryzła wargę. - Nie będę miała serca powiedzieć jej któregoś dnia, że ma ci je zwrócić. 149 - Tak jak ty któregoś dnia zwrócisz twoje? - spytał, mrużąc oczy. - Na Herschel raczej nie będą stosownym strojem. Obawiam się, że naraziłabym się tylko na gwałt i odmrożenie. Utkwił w niej spojrzenie. - Jeśli koniecznie musisz zapłacić za jej stroje, zrób to teraz, a nie dopiero wtedy, kiedy wrócisz do tego piekielnego baru. - Jak to? Przecież wiesz, że jestem bez pieniędzy... - Odbiorę sobie ten dług w formie konnej przejażdżki z tobą. Dziś o czwartej po południu. Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. Nieposłuszny kosmyk włosów znowu spadł jej na twarz. - To doprawdy niewielka cena za piękne sukieneczki Clare, ale obawiam się, że nie będę mogła ci towarzyszyć. Na statku nie było koni wierzchowych i w tundrze też nie. Nie umiem jeździć konno. Odgarnął jej lok za podtrzymującą fryzurę spinkę ze skorupy żółwia. Miała wrażenie, że jego dłoń spoczywała na jej policzku dłużej, niż to było konieczne. - Wobec tego musisz się w końcu nauczyć. Bądź w stajni o czwartej. Pokażę ci, jak to się robi. Odstąpił o krok i przyglądał się jej. Ciepło, które miał w oczach, gdy spoglądał na nią i Clare, powróciło. - Znowu zaskakuj esz mnie swój ą hojnością - patrzyła na niego j ak na ducha. Zaśmiał się tylko i wyszedł. - To jest ta łąka, o której ci mówiłem. Ha! - Magnus zachichotał. -Wciąż jeszcze tu jest. Magiczny krąg - zatrzymał swojego stalowego ogiera imieniem Mars i wskazał przed siebie. Rachel również wstrzymała swojego wierzchowca leciutkim naprężeniem cugli. Miała wrażenie, że jeździ już konno całe lata, a nie zaledwie od godziny. Jej kara klacz Plutonia z początku budziła w niej lęk, ale znakomicie wytrenowane i wrażliwe zwierzę bezbłędnie reagowało na każde polecenie. Rachel szybko się rozluźniła i zaczęła rozkoszować się widokami. - Ojej, rzeczywiście! To krąg - ruszyła Plutonia dalej w głąb łąki. Zbocze wzgórza porastały dzikie fiołki, a pośród nich widniał biały pierścień o średnicy około dziesięciu metrów. To były pieczarki. - Pojawiają się tu każdego lata - uśmiechnął się lekko Noel. - Istnieje legenda, że Rip Van Winkle zasnął na tych wzgórzach wewnątrz 150 czarodziej skiego kręgu i to j est prawdziwa przyczyna, że budzi się wiele lat później. - Prawie można w to uwierzyć... Nigdy nie widziałam czegoś tak dziwnego - trąciła delikatnie klacz i przekroczyła krąg, po czym wyszła z niego. - Ty? Kobieta, która większość swojego życia spędziła pod zorzą północną, prowadząc knajpę na końcu świata? Ty widziałaś wszystko. Kto jak kto, ale ty, Rachel, powinnaś mieć po uszy dziwnych widoków -patrzył na nią, jakby jej wrażliwość go zaskoczyła. - Tam nie było zaklętych kręgów. Ani jednego - nadal przyglądała się dziwnemu pierścieniowi, siedząc na grzbiecie kobyły. - Jedynym tajemniczym miejscem na Herschel jest stare eskimoskie cmentarzysko. Tylko o tym miejscu opowiada się historie, bo nieodmiennie zdarza się co jakiś czas, że ktoś się upije, potknie na lodzie i nagle znajduje się twarzą w twarz z drogim zmarłym, którego odwilż wypchnęła na powierzchnię - zaśmiała się. Wstrząsnął nią nerwowy dreszcz. - Jest jeszcze jedno miejsce, które chcę ci pokazać. Możesz jechać? -jego pogoda nagle zniknęła. - Oczywiście. Twój koń traktuje mnie tak dobrze, że mogłabym nie zsiadać cały dzień. - Doskonale. No to jedźmy - i ruszył przez łąkę. Wkrótce znaleźli się pośród gęstwiny dziewiczego lasu. Ścieżka to zwężała się, to poszerzała... Wreszcie Rachel zdała sobie sprawę, że to dawna droga, obecnie nieużywana i zarosła krzakami i zielskiem. - Cóż to zatem za tajemnicze miejsce? Pełne trolli i goblinów? -zadrwiła. - Nie. Tylko duchów - Noel zatrzymał Marsa na polanie. Słońce przeświecało przez drzewa, zalewając polanę złotoróżowym blaskiem. Plutonia postąpiła naprzód i przeniosła Rachel pod kamiennym łukiem, porośniętym bluszczem. Spojrzała w górę, na pokryte obłokami wieczorne niebo. Ze wszystkich stron otaczały ją ruiny kamiennego kościoła. Pięły się po nich bujne pędy dzikiego wina. - Zbudowali go moi przodkowie. Sto pięćdziesiąt lat temu - usłyszała za sobą głos Noela. Kamienie porośnięte były grubą warstwą mchu. W pozostałościach otworów okiennych tkwiły resztki witraży, wciąż lśniące w słońcu niczym klejnoty. Teraz, gdy Rachel wiedziała, co to za budowla, mogła nawet odróżnić zewnętrzne przypory widniejące wśród zwalonych drzew. - Twoja rodzina musiała być dość zamożna, skoro była w stanie zbudować kościół do swojego wyłącznego użytku - zauważyła. 151 Noel patrzył na nią, stojąc w wejściu. - Nazwisko Magnus pochodzi od rzymskich najeźdźców. Moi przodkowie podbili najpierw Anglię, a potem, kiedy sami stali się Anglikami, ruszyli na podbój kolejnego terytorium, do Ameryki. Uśmiechnęła się. - A teraz ty z kolei uznałeś, że Ameryka to nie dosyć. Chcesz podbić Arktykę. - Cóż, nie mogę się zaprzeć sam siebie - powiedział twardo. Spojrzenie Rachel powędrowało w kąt, gdzie wbudowana była ławka. Podłogę pokrywał różowy dywan głogu. W szczelinach między kamieniami kwitła koniczyna, nadając ścianie delikatny odcień lawendy. Noel zszedł na ziemię. Przywiązał Marsa do strzaskanej belki i pomógł zsiąść Rachel. Postąpiła parę kroków, omal nie potykaj ąc się o swój ą długą czarną spódnicę. - Co się wobec tego stało z tym kościołem? Dlaczego został zburzony? - spytała. - Ogień. Mój ojciec go podłożył. Spojrzała na niego. Uchwycił jej wzrok. - Przepraszam - szepnęła. - Moi rodzice brali tu ślub - wskazał głową w głąb kościoła. - To była przyczyna jego wściekłości. Kiedy matka odeszła, nie chciał, żeby przetrwał materialny symbol ich związku. Rachel podeszła do zarosłego winem stosu i zdała sobie sprawę, że wystający z niego biały kamień to marmurowy baranek spoczywający na obrzeżu wielkiego pucharu. - To chrzcielnica. Tu byłem ochrzczony. Dla ojca jeszcze jeden ślad tego, jak haniebnie został zdradzony Odgarnęła pędy winorośli i czule pogłaskała zapomnianego baranka. Spojrzała w górę. Zachodzące słońce zabarwiło złotem i purpurą katedralne sklepienie nieba. - Myślał, że zburzył kościół, a tymczasem udało mu się tylko sprawić, że to miejsce jest jeszcze piękniejsze. Jeśli będę wychodzić za mąż, chciałabym wziąć ślub tutaj, mając nad głową Boga i jego niebiosa. Ruiny świadczą tylko, jak słaby jest człowiek śmiertelny. Trudno było odgadnąć wyraz jego oczu, gdy odpowiedział: - A jednak, przyjeżdżając tu, udowodniłaś, jak silny jest jego duch. - Właśnie - skinęła głową. Wyciągnął rękę i obwiódł kciukiem zarys jej warg. - Czasem się boję, że ja nie jestem taki silny. 152 Jego dotyk palił. Odwróciła głowę. Kciuk powędrował na policzek, a potem w dół, gdzie w zagłębieniu u nasady szyi biło tętno. - Ty jesteś silniejszy ode mnie, Noelu. Herschel mnie złamała - wyznała z trudem. - A teraz, kiedy stamtąd uciekłaś, czujesz się wyleczona? - uniósł jej podbródek, zmuszając, by patrzyła mu prosto w oczy. - Jeszcze nie - szepnęła. - Na razie uczę się żyć bez Herschel. Wpatrywał się w jej twarz. Ostatni złoty promień słońca padł na pokrytą porostami ławkę. Ujął jej dłoń i podprowadził ku ławce, niczym malarz szukający najlepszego miejsca dla swego obiektu. - Czemu to miejsce budzi we mnie taki lęk? Czy dlatego, że to zapomniany grobowiec moich przodków? A może to żal za pięknem, które przeminęło i nie wróci? - Nie sądzę - odparła. - Raczej za tym, czym to miejsce mogło być. Twoje dzieci i dzieci twoich dzieci mogły być chrzczone w tej chrzcielnicy, ale twój ojciec ją zburzył. - Spojrzała na niego. - A ty mu na to pozwoliłeś. - Miałem zaledwie cztery lata, kiedy podpalił kościół - powiedział obronnym tonem. - Nie mówię o czasach, kiedy spalił kościół. Mówię o chwili obecnej. Po co opłakiwać to miejsce, skoro nigdy byś go nie potrzebował? Rodzinny kościół jest potrzebny wtedy, kiedy człowiek zawiera małżeństwo z miłości. Ty jednak poślubisz Judith Amberly w nowojorskiej katedrze i będziesz pupilkiem całego miasta, nawet jeśli urwiesz się, żeby spędzić wieczór z panną Harris. Nie mogła ukryć goryczy, która w niej wezbrała. - Zapomnij o tym miejscu - powiedziała powoli. - Nie myśl o nim więcej. - Odwróciła wzrok. - I nie torturuj siebie samego przychodzeniem tutaj. Ogarnął ją bezdenny smutek. Ruiny kościoła były jak metafora jej własnego losu. Nawet jeśli wróci na Herschel, Magnus może tam znowu przyjechać. Wspaniała Judith Amberly czy panna Harris nie zdołają zatrzymać go na długo... Wyruszy na kolejną ekspedycję w poszukiwaniu Franklina, pojawi siew Lodowej Pannie i będzie nieustannie przypominał jej o tym, co utraciła. A raczej czego nie zdołała zdobyć. Będzie ją odwiedzał tak, jak odwiedza ruiny kościoła, i opłakiwał to, co mógł zmienić, gdyby była w nim wola zmiany. Wstała. - Chyba musimy wracać. Robi się późno. Obiecałam dzieciom, że przeczytam im kolejny rozdział Swifta. 153 - Co to jest miłość, Rachel? Czy to coś, co rani, czy przynosi ulgę? Spojrzała na niego i napotkała jego przenikliwy wzrok. - Bardzo kochałam ojca. To była dla mnie wielka radość. Kiedy umarł, zabrał ze sobą część mojej duszy. Dlatego myślę, że miłość to rozkosz i ból zarazem. Ale brak miłości jest gorszy. Człowiek jest wtedy jak pustynia i umiera z pragnienia. Nie patrząc w jego stronę, ruszyła ku Plutonii, niepomna na zwalone belki i pędy dzikiego wina na drodze. Wtem poczuła mocne pociągnięcie za włosy. Krzyknęła z bólu i zaskoczenia. Obejrzała się i zobaczyła, jak Noel rzuca się ku niej. - Włosy zaplątały ci się w ciernie. Poczekaj. Zdjął bobrowy kapelusz Rachel, wyjął szpilki podtrzymujące kok na karku, ułamał gałązkę tarniny i powoli wyplątał ją z włosów dziewczyny. - Dziękuję - powiedziała, biorąc z jego rąk długie pasmo. Stał nad nią, wielki, muskularny. Ale jego ręce, gdy usuwał jej z włosów cierniową gałązkę, były tak delikatne jak ręce ojca. - Dziękuję - powtórzyła cicho. Czekała, by przestał się w nią wpatrywać i pomógł wsiąść na konia. Nie ruszał się z miejsca. Nieoczekiwanie, niczym katharsis, wylał się z niego potok słów. - Myślisz, że oszukałem cię, Rachel, zaręczając się z Judith i utrzymując kontakty z Charmian, ale mylisz się. Nie było w przeszłości ani jednej chwili, żebym nie myślał o tobie, nie wyobrażał sobie ciebie, nie pragnął cię... Nie była w stanie myśleć, nie była w stanie nawet oddychać. Jedyne, co mogła, to wpatrywać się w niego z mieniącą się od nawału uczuć twarzą i czekać na dalszy ciąg. - To nie jest miejsce dla ciebie, Rachel - mówił ochrypłym z przekonania głosem. - A ja miałem zbyt wiele obowiązków, żeby zostawić je za sobą. Zrobiłem wobec tego najlepsze, co było można. Zadowoliłem mojego ojca, zaręczając się z Judith, gdyż mogłem dzięki temu przysporzyć rodowi „właściwego" dziedzica, i starałem się, by kochanka była zadowolona, tak żebym miał gdzie zaspokoić potrzebę kontaktu z kobietą. Ale nigdy i nigdzie nie mogłem zaspokoić pragnienia ciebie... Przełknęła wzbierające łzy. Nie chciała mu dawać jeszcze większej satysfakcji. - To znaczy, że nigdy mnie naprawdę nie potrzebowałeś. Istniało proste rozwiązanie twoich problemów: poślubić mnie i przywieźć mnie tutaj. - Zaśmiała się gorzko. - Zastanawiam się, dlaczego nigdy o tym nie pomyśleliśmy? 154 - Nie cierpię widzieć cię tutaj -jego oczy błysnęły gwałtownie. -To nie miejsce dla ciebie. Ty jesteś czysta, bez skazy. Nie jesteś dziwką gotową rozchylić nogi dla kolejnej błyskotki ani młodszą synową, spiskującą ze swoją mamusią, jak by tu opróżnić rodzinne kufry. Jesteś naprawdę prosta i dobra i pragnąłbym, żebyś - jeśli nie jest za późno -wyjechała stąd, zanim Northwyck zepsuje i ciebie. - Dlaczego na siłę odrywać mnie od ciebie? To nie ma sensu - wykrztusiła. W jej oczach, niczym ogień i lód, zalśniły łzy. Mięśnie na policzkach Noela napięły się w gruzełki. - Zawładnęłaś mną, Rachel, czy wiesz o tym, czy nie. Za jeden z twoich uśmiechów poszedłbym na koniec świata i z radością umarłbym, próbując tam dotrzeć. Zawsze ochraniałbym cię, nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. Zrobiłbym dla ciebie wszystko... - w jego głosie zabrzmiała udręka -.. .oprócz skalania cię tym miejscem i tym sposobem życia. - To miejsce i życie, jakie prowadzisz, mogą się zmienić. Może odmienić je miłość. Spójrz na Tommy'ego i Clare... Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. - Co to jest miłość? - spytał z ustami przy jej ustach. - Co to takiego? Czy myślisz, że nędzarz rozumie, co to uczta? - To jest miłość -szepnęła, muskając jego wargi. -I to -jedną dłonią pogładziła pieszczotliwie jego kark, a drugą napięty policzek. Klamra jego rąk zacisnęła się wokół niej. Odnalazł jej usta. Pocałunek był coraz mocniejszy i głębszy... Jęknęła z rozkoszy, gdy poczuła w ustach jego gorący język. - Połóż się tu ze mną, Rachel. W tym świętym miejscu. Pozwólmy mu zmartwychwstać, choćby na ten jeden raz. W górze, na pociemniałym błękicie nieboskłonu, wzeszedł księżyc. Zbyt długo zwlekała z decyzją... Schyliwszy głowę, patrzyła, jak rozpina jej żakiet i chwyta lekko zębami okrytą batystem pierś. Jakby na zewnątrz siebie samej, podziwiała kruczą czerń jego włosów. Jakie blade wydają się na ich tle jej palce, przegarniające krótko przycięte pasma... Zamknął jej rękę w swojej. Jej drobna dłoń w jego wielkiej... Jak dobrze zdają się do siebie pasować! Czy ich ciała będą pasować równie dobrze? - przemknęła przelotna myśl... Obok, w zapadającej ciemności, przestępowały z nogi na nogę konie, Rachel jednak niemal ich nie słyszała, gdy kładł jąna gruby dywan bluszczu. Spódnica wzdęła się i ułożyła wokół falami, jakby kusząc go, by usłał sobie z niej łoże. 155 - Oczyść to miejsce - szepnął, odpinając perłowe guziczki stanika, a potem haftkę różowego satynowego gorsetu. Uwolnione z więzów zalśniły w świetle księżyca bielą alabastru jej obfite piersi. Natychmiast ujął silnymi dłońmi ich pełnię. Odrzuciła w tył głowę. Niech nie przestaje... niech nie odchodzi! Objął ustami brodawkę. Stwardniała pod jego językiem. Teraz drugą. .. Nie zwracał uwagi na jej westchnienia i dziko bijące tuż pod jego dłonią serce. Wreszcie, gdy nie była dłużej w stanie znieść tej rozkoszy, szarpnął halkę i spódnicę, ściągnął je i złożył ją na nich z powrotem. - Noel - wypowiedziała szeptem jego imię. Tak, tak... Niech nie przestaje, niech ją weźmie! Pragnęła go i ciałem, i duszą, równocześnie pełna obawy, tłumiąc chęć ucieczki. Zrzucił buty, koszulę i spodnie i ukląkł nad jej nagim ciałem. Serce załomotało jej szybciej na widok jego imponującej, groźnej męskości. Spięła się w oczekiwaniu bólu... Wsunął jej rękę między uda. Była gotowa, pragnęła go, czekała na niego. Nakrył ustami jej usta i położył się na niej. Jego uda spoczęły pomiędzy jej udami. - Rachel, ukochana - szepnął, schodząc wargami ku szczytom jej piersi i przygważdżając ją dłońmi pod sobą. - Oczyść mnie. Ostatni raz ucałował j ej usta i wszedł w nią głęboko, j ednym pchnięciem. Pocałunek stłumił jej jęk. Cała była wypełniona nim - jego językiem, jego męskością. Poruszał się w niej powoli, ostrożnie, dopóki nie zorientował się, że to nie ból jest przyczyną jej westchnień, a coś więcej - pragnienie, namiętność, rozkosz... - Ja śnię. To wszystko mi się śni - szepnął. Odgarnął jej z twarzy pasmo włosów i przyspieszył tempo. Jego biodra uderzały rytmicznie w jej wilgotne uda. - To prawda - wyrzuciła z siebie. Pod dłońmi, którymi obejmowała go kurczowo, czuła wciąż nie w pełni zagojone blizny. Trzymając ją na uwięzi wzroku, poruszał się teraz wolniej. Pchnięcia były mocne, ostre. Jeszcze jedno, drugie... i ogarnęła ją fala rozkoszy. Konwulsyjnie ścisnęła go udami i ramionami. Pchnął jeszcze raz, i jeszcze, głęboko, aż wreszcie sam znieruchomiał w spazmie i pogrążył się w zapomnieniu. 156 18 R. . achel zasnęła w ramionach Noela. Jeszcze dwa razy kochali się w ruinach starego kościoła, pod rozjaśnionym blaskiem księżyca nieboskłonem. Wreszcie spoczęli, wyczerpani i nasyceni. Wokół rozlegało się granie świerszczy. W ciemności lasu migotały surrealistycznie światełka robaczków świętojańskich. Kiedy się obudziła, księżyc był już wysoko na czarnym niczym aksamit niebie. Obejmowały ją ciepłe ramiona Noela. Wtem usiadł. - Co się stało? - szepnęła, przywierając do niego w poszukiwaniu ciepła, a także czegoś więcej. - Latarnia. Widzisz? - wskazał na północ. W oddali, prawdopodobnie w dolinie, widoczny był słaby blask. -Na pewno nas szukają. Idziemy! Pora opuścić to miejsce. Pomógł jej wstać. Podał gorset i koszulę. Drżąc, pozapinała haftki, znowu skrępowana swoją nagością. Czy kiedykolwiek przyjdzie czas, że między kobietą a mężczyzną nie będzie miejsca na wstyd? - Upnij włosy. Znalazłem twój kapelusz -już ubrany podał jej nakrycie głowy. - Potrafisz znaleźć z powrotem drogę do Northwyck? - spytała, dosiadając z jego pomocą Plutonii. - Skoro każdej wiosny znajdowałem drogę do Lodowej Panny, potrafię też dotrzeć konno do własnego domu - wskoczył na swego wierzchowca i sięgnął po jej cugle. - Dam sobie radę sama - zapewniła go. - Jeździłam całe popołudnie. - Radziłaś sobie doskonale, ale nie mogę ryzykować, że Plutonie spłoszy na przykład jakiś szop. Jeśli w środku nocy puści się galopem, mogę stracić mnóstwo czasu, zanim cię odnajdę. Milczała. Nie czuła się bynajmniej urażona tym brakiem zaufania do jej jeździeckich umiejętności; raczej odczuwała wdzięczność, że zatroszczył się o jej bezpieczeństwo. Jakie to dziwne - być obiektem czyjejś troski... Nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. W milczeniu jechali przez las. Spomiędzy drzew mrugały ku nim światła Northwyck. Nie była jeszcze gotowa na powrót do rzeczywistości, a tymczasem już zostawili konie w stajni i wchodzili do rezydencji. - Byłam pewna, że porwały was gobliny! Co się stało? - zawołała Betsy, wybiegając z Nathanem przed dom. 157 - Włóczyliśmy się trochę, ale wszystko w porządku. Jeden koń okulał - Noel gestem zagnał ich z powrotem do wnętrza. - Zrób Rachel herbaty i przygotuj kąpiel. Na pewno zmarzła. Rachel weszła za gospodynią do foyer, nie spuszczając oczu zNoela. Rzeczywiście była zmęczona i przemarznięta, ale nie chciała rozdzielać się z nim, nawet za cenę przyjemności, jaką stanowiła kąpiel. Zbyt wiele było do omówienia... Cały jej dotychczasowy świat legł w kawałkach. Zbyt wiele chciała się dowiedzieć, by teraz po prostu wziąć kąpiel i pójść do łóżka... - Jeśli można, chciałabym pójść z tobą... - zaczęła, on jednak przerwał jej. - Nie, nie możesz. Jesteś prawie sina z zimna. Idź z Betsy i zadbaj o siebie. Jak gdyby spadło jej na głowę wiadro śniegu... Wlepiła w niego oczy. Nie chciała przyjąć do wiadomości jego nagłego chłodu. - Słyszałaś? Powiedziałem, masz iść z Betsy. - Ale ja bym chciała... Znowu jej przerwał. - Jesteś moją żoną. Masz robić, co każę. Zacisnął szczęki. Rzucił jej szybkie spojrzenie i odwrócił wzrok, tak jakby robiła coś, czego nie akceptuje. Wpatrywała się w niego zraniona. Betsy wzięła ją za ramię i poprowadziła po schodach na górę. - Boże jedyny, dziecko, spójrz na te gałązki we włosach! Cóż to musiała być za okropna noc - zawodziła. Rachel nie odrywała wzroku od Noela, dopóki nie znalazły się na piętrze i nie zniknął z pola jej widzenia. Świtało, kiedy ponownie zdołała zapaść w sen. Przez całą noc przewracała się w łóżku, spacerowała po dywanie... I wpatrywała się w smugę światła, widniejącą w szparze drzwi prowadzących do pokoju Noela. Nie spodziewała się takiego chłodu. W swojej dziewczęcej wyobraźni oczekiwała, że skoro oddała mu się, to już zawsze będzie dla niej dobry. Nawet na to wyglądało, gdy wziął do ręki cugle Plutonii, by zadbać o jej bezpieczeństwo... Myślała, że wrócą do Northwyck i spędzi resztę nocy w jego łóżku. Obok niego. On jednak nie potrzebował, zasypiając, jej bliskości, jej objęcia, jej ciepła. Zaspokoił swoje samcze pragnienie i na tym koniec. Pożądał jej tylko, więc teraz, gdy już nasycił swoje lędźwie, nie było powodu, by nadal miał ją obok siebie. Aż do czasu, gdy znów zapłonie namiętnością. 158 Zwinęła się w kłębek i dała folgę łzom. Jej pogrążona w smutku dusza znalazła ucieczkę w chłodnej, samotnej drzemce. We śnie widziała powalonych rycerzy w pogiętych, zardzewiałych zbrojach i wierzchowce poprzebijane pikami ich przeciwników. P JL an Edmund Hoar, sir - zaanonsowała spokojnie Betsy. - Mówi, że przyjechał dziś rano specjalnie po to, by spytać o pańskie zdrowie. Słyszał, że wczorajszej nocy zaginęliście z panią Magnus. Oczy Noela zwęziły się w szparki. Wstał z krzesła i stanął przy kominku. - Dawaj go. Edmund wszedł do biblioteki z zadowolonym wyrazem twarzy i starą animozją w oczach. - Przyszedłeś pogratulować mi, że nie spadłem z konia i nie złamałem karku? - zaatakował Noel, nie proponując, by usiadł. - Gdybyś złamał, gazeta byłaby moja, nie sądzisz? Odkupiłbym ją od wdowy po tobie. Tak właśnie planowałem postąpić, zanim byłeś na tyle nieuprzejmy, że wróciłeś. - Czyli znowu pudło - uśmiechnął się złośliwie Noel. - Teraz, gdy odzyskałem rodzinny majątek, któregoś dnia i tak przejmę od ciebie ten tytuł. - Edmund stał przy bibliotecznym biurku, nie zdradzając ochoty, by podejść bliżej. - Wiesz, że jestem cierpliwy. Jeśli jednak byłbyś gotów zapomnieć o całym tym nonsensie, wypisałbym ci czek jeszcze dzisiaj. - Gdybym ci sprzedał „Morning Globe", byłoby to podzwonne dla nowojorskiej żurnalistyki. Daj sobie spokój, Hoar. Wyrzuć z głowy ten pomysł. Nie odstąpię ci tej gazety ani teraz, ani kiedykowiek. Mam zespół, który pracuje dla mnie jak należy. Ty możesz znowu pomyśleć o sklepie ze słodyczami. - A co byś wobec tego powiedział na propozycję, żeby sprzedać mi własną żonę? - Hoar otworzył portmonetkę. Parę złotych monet potoczyło się po lśniącym mahoniowym blacie. - Powiedz jej, że to więcej, niż prosiła. - O czym ty, do diabła, mówisz?- głos Noela brzmiał jak niski, złowrogi pomruk. 159 - No jak to? Przyszła do mnie w hotelu i chciała pożyczyć ode mnie pieniądze - Hoar położył na biurku rozpostartą dłoń. - Nie mówiła ci? O, to musisz być zaskoczony. - Ona by nie wzięła pieniędzy od ciebie. - Och, ale ich potrzebowała. Żeby uciec z powrotem do domu, o ile dobrze pamiętam. Wygląda na to, że nie jest szczęśliwa ze swoim małżonkiem, który nieoczekiwanie powrócił do domu. Myślę, że dziewczynie nie wystarcza spokój domowego ogniska. Tęskni do knajpianych burd... Noel chwycił go żelazną pięścią za gardło i przyparł do biurka. - Po co tu przyszedłeś? Moja żona nie weźmie od ciebie pieniędzy. - Myślę, że powinieneś o to zapytać ją - wykrztusił Hoar. - Nie ma takiej potrzeby - Noel potrząsnął nim i cofnął ramię. Hoar padł na biurko. - Uważaj, Edmund. Nie zamierzam obdarować cię ani moją gazetą, ani moją żoną. - Zależy mi tylko na gazecie. Żonę już miałem. Noel wlepił w niego oczy oniemiały. Edmund poprawił krawat. W jego oczach płonęła nienawiść. - A jak myślisz, kto umilał jej samotność przez wszystkie te miesiące, kiedy cię nie było? Chyba nie stary Nathan. - Nie wierzę ci - zaśmiał się ponuro Noel. - Musi być z tobą źle, skoro przyszedłeś tu i opowiadasz takie rzeczy. - Dobrze, wobec tego zapytaj jej samej. Zapytaj, czy chciała pożyczyć ode mnie pieniądze. Zapytaj, czy spotkała się ze mną sam na sam. -Nieprzyjemny uśmiech rozciągnął mu wargi. - No, dalej. Poślij po nią. Noel potrząsnął głową. - Nie ma potrzeby. Tak czy owak, nie wierzę ci. I nigdy nie będę wierzył. - Naprawdę chcesz nadal żyć w związku małżeńskim z kobietą, która cię zdradziła, Magnus? Aż tak ją kochasz? - wpatrywał się w Noela, jakby zależało mu, żeby zidentyfikować każde drgnienie emocji na jego twarzy. - Jeżeli to istotnie prawda, co mówisz, to straci w moich oczach, rzeczywiście. Ale musiała mieć powody do upadku. Wysłucham jej. I przebaczę jej -Noel także nie spuszczał oczu z rywala. - Aż tyle dla ciebie znaczy? - zawód i złość przemknęły po jego twarzy, ale szybko zamaskował je służalczością. - No tak, naturalnie. Przecież jest twoją żoną. Poślubiłeś ją. Przyjechałeś z Arktyki, żeby być razem z nią. - Zabieraj się stąd i nigdy więcej się tu nie pokazuj, bo cię zabiję. Dotąd cię tolerowałem, bo jesteś nieudolnym szaleńcem, Hoar. Myśla- 160 łeś, że pokonasz mnie w Arktyce, ale niestety, ja zwyciężyłem: przywiozłem opal Franklina. - Noel urwał na chwilę i dokończył, kładąc nacisk na każdym słowie: - Teraz jednak, kiedy koniecznie chcesz pojedynku, daję ci ostatnie ostrzeżenie: zbliż się kiedykolwiek do mnie czy czegokolwiek, co do mnie należy, a zabiję cię. W drzwiach stanęła Betsy. Na jej twarzy widniała troska. Najwyraźniej zaalarmował ją podniesiony głos Magnusa. - Potrzebuje pan pomocy, sir? - spytała, przenosząc wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. - Tak - syknął Noel. - Wyrzuć stąd tego idiotę. I pilnuj, żeby nie pojawił się czasem jeszcze raz. - Doskonale, sir - w głosie Betsy słychać było wyraźną ulgę. - Nie ma potrzeby mnie wyrzucać. Sam wyjdę- Hoar skinął No-elowi głową. - A ty uważaj na klątwę tego kamienia, Magnus. Uważaj -powtórzył złowieszczo. Betsy wyprowadziła go i wróciła. W drzwiach ukazała się jej głowa w koronkowym czepku. - Poszedł, sir. Muszę powiedzieć, że poradził pan sobie znakomicie z tą sytuacją. Już myślałam, że będziemy musieli zatrudnić praczkę, żeby usunęła krew z dywanów. - On coś knuje. Mam złe przeczucia - Noel utkwił wzrok w płonącym na kominku ogniu. - Przyślij mi tu żonę, Betsy, dobrze? Betsy popatrzyła na jego męski profil. Był taki przystojny... A w jego twarzy, gdy obserwował tańczące płomienie, było tyle beznadziei. - Naturalnie, sir. W tej chwili. - Chciałeś mnie widzieć? - spytała Rachel lodowatym tonem, siadając. Cały ranek spędziła w swoim pokoju w nastroju przygnębienia. Kiedy jednak Betsy powiedziała, że ma natychmiast stawić się u Noela, poczuła gniew. - Tak - Noel odwrócił się od ognia i spojrzał na gospodynię. - Zostaw nas, Betsy. Pani Willem bezszelestnie zamknęła za sobą podwójne mahoniowe drzwi. - Był tu Edward Hoar. Powiedział, że spotkałaś się z nim sam na sam - wyraz twarzy Noela jednoznacznie mówił, że nie zniesie żadnych wykrętów. - Zawsze starał się znaleźć okazję, żeby ze mną porozmawiać - odparła. - Czasami myślę, że mnie śledzi, byle tylko zastać mnie samą. 11 - Lodowa Panna 161 Przetrawił tę informację i zadał kolejne pytanie: - Prosiłaś go kiedykolwiek o pieniądze? Poczuła zimno. Zdała sobie sprawę, dokąd zmierza pytanie - Nigdy - odparła. - A czy proponował ci pieniądze? Czy próbował skusić cię jakąś sumą, tak żeby mógł położyć łapę na Czarnym Sercu? O to jedno mu chodzi, wiesz. Wzięła głęboki oddech i przez chwilę milczała. Mimo woli jej myśli popłynęły wstecz, ku minionej nocy. Jakie to było proste i uczciwe: leżeć w jego objęciach, patrzeć w gwiazdy, słuchać muzyki świerszczy... Przez jeden bolesny moment uwierzyła, że może kochać ją tak, jak ona kocha jego. Teraz jednak wyglądało na to, że moment ten przeminął niczym mrugnięcie oka. Noel na powrót wtłoczył ją w sytuację, kiedy musiała uważać na to, co mówi w konfrontacji z tym zimnym, twardym kamieniem. - Nie brałam od niego pieniędzy - powiedziała w końcu. - Ale proponował ci je, tak? A ty próbowałaś wytargować coś od Betsy, prawda? Milczała. Noel zaśmiał się gorzko. - Jak mogę ci ufać, skoro spiskujesz z moimi wrogami? Odwróciła wzrok. - Mogłabym sądzić, że po wczorajszej nocy i po wszystkim, co zrobiłam, żeby cię zdobyć, zasługuję na twoje zaufanie. - Ale równocześnie wiem, do czego jesteś zdolna, żeby osiągnąć to, na czym ci zależy - mruknął. - Wobec tego odeślij mnie. Daj mi pieniądze na podróż i więcej spiskować nie będę - wstrzymała oddech, czekając na nieuniknioną odpowiedź. - Nie pleć. Po wczorajszej nocy mam więcej powodów niż kiedykolwiek, żeby cię zatrzymać. - Ale ja nie mogę zostać bez miłości i zaufania - odparła. - Nawet ty nie jesteś w stanie mnie do tego zmusić. - Nie mogę, psiakrew. - Gdybym była twoją żoną, mógłbyś mnie zmusić do pozostania, ale nianie jestem. Nie masz dokumentu, który poświadczałby twoją władzę nade mną. Jestem wolna i mogę robić, co mi się podoba. Przygwoździł ją wzrokiem do krzesła, na którym siedziała. - Wobec tego proszę bardzo. Jedź. - Usta wykrzywił mu przykry uśmiech. - Porzuć luksus, w jakim żyłaś przez te miesiące, i wracaj do mroźnego piekła Herschel. 162 Odwzajemniła spojrzenie. - Doceniam wszystko, co twoje, Noelu. Poznałam twoją wspaniałą rezydencję, czytałam twoją subtelną gazetę, żyłam w cieniu twojej imponującej postaci. Trzeba jednak oprócz tego wszystkiego mieć coś więcej, inaczej człowiek jest ubogi. Potrzebne są miłość, szacunek i zaufanie, bo tylko one stanowią więź, która cementuje małżeństwo. Jeśli nie jesteś zdolny do tych uczuć, mogę to zrozumieć. Nie zostanę tu jednak tylko dla twoich luksusów, bo to marność w porównaniu z tym, co jest źródłem prawdziwego szczęścia. - To śmieszne, co mówisz o wyjeździe. Niby w jaki sposób miałabyś wyjechać? Nie masz środków. - W jego głosie pojawił się gniew. -Daj spokój tym czczym pogróżkom. - To nie są czcze pogróżki - szepnęła i wstała, żeby wyjść. - Są. Mówię ci. Nie wolno ci nigdy nawet myśleć o tym, że miałabyś mnie opuścić! - Wstał z krzesła, żeby jego słowa zabrzmiały jeszcze bardziej groźnie. Obejrzała się. W jej oczach był ból. - Powiedziałem, że nigdzie nie wyjedziesz - powtórzył. Oczy miał czarne z gniewu. Odwróciła się i wyszła. Z tyłu dobiegł ją dźwięk rozbitej o ścianę karafki z pierwszorzędną whisky. 20 stawajcie, dzieciaki. Szybko. Mamy dokąd pójść. Ubierajcie się -Rachel potrząsała delikatnie Tommym i Clare. - Ale dokąd mamy iść? - spytała sennie Clare, trąc oczy. - Jak Rachel mówi, że idziemy, to idziemy - odparł Tommy, momentalnie przytomny. Instynkt był silniejszy niż potrzeba snu. - Nie chcemy tu mieć kłopotów, prawda? - Rachel uśmiechnęła się ciepło. - W takim razie zabierajmy się stąd, zanim zaświta. Wyciągnęła dziewczynkę spod satynowej kołdry, uformowanej w ciepłe gniazdko, i na klęczkach pomogła jej się ubrać. Wełniane ubranka były zbyt ciężkie jak na lato, ale Rachel wiedziała, że na morzu będą potrzebowali ciepłych rzeczy. Nie zamierzała pozostawać zbyt długo w Nowym Jorku. 163 Tommy również w ciągu paru minut ubrał się ciepło. Każde z dzieci miało ponadto zapasowe rzeczy, zapakowane w jeden z pięknych kaszmirowych szali Rachel. - A teraz cicho sza. Ani słowa - szepnęła, otwierając drzwi dziecięcego pokoju. Na palcach przekradli się do hallu. Sprowadziła dzieci na dół schodami dla służby, odległymi zarówno od sypialni Magnusa, jak i jej własnej, gdzie pozostawiła zmoczoną łzami notatkę. Wyjaśniała w niej, w jaki sposób zwróci mu pieniądze za rzeczy, które zabrali. - Wychodzimy kuchennymi drzwiami. Potem idziemy do miasta i łapiemy pierwszy pociąg do naszego nowego domu. - Rachel ścisnęła chłodną rączkę Clare. - Powiedziałam, że nie wyjadę bez was, i dotrzymuję obietnicy. A wiecie dlaczego? Clare sennie potrząsnęła głową. - Bo was kocham -powtórzyła Rachel jeszcze raz słowa, które mówiła dzieciom tak często. - Ja też cię kocham, Rachel - powiedziała Clare całkiem naturalnie. - I ja też cię kocham, Rachel - szepnął Tommy, zbyt cicho, by Rachel mogła usłyszeć. Mimo to usłyszała. I uśmiechnęła się. - Dawaj konia - warknął Noel do stojącego w drzwiach jego sypialni Nathana. Cały dom aż trząsł się od nowiny, że pani domu zniknę-ła. Betsy biegała tam i z powrotem po pokoju, wykręcając palce niczym zdenerwowana akuszerka. - Zawiadowca powiedział, że wyj echali rannym pociągiem. Następny będzie dopiero o czwartej - powiedział Nathan. W pomarszczonej twarzy lśniły troską brązowe oczy. - Powozem będzie za długo. Pojadę konno do Martindale Depot. Stamtąd jest więcej pociągów. Będę w mieście tuż po nich - Noel wciągnął wysokie czarne buty do konnej jazdy. Natan wybiegł, by wydać odpowiednie polecenia w stajni. Betsy podała Noelowi żakiet. - Na pewno ich pan znajdzie. - Zmarszczyła brwi, mówiąc niemal do siebie: - Gdyby tylko do mnie przyszła... Och, jeśli coś się im stanie! - Znajdę ich - Noel już był przy drzwiach. - I nie możemy pozwolić, żeby przyszedł jej jeszcze raz do głowy pomysł ucieczki - zawołała Betsy ze łzami w oczach. 164 Noel zatrzymał się na sekundę w drzwiach. Potem wybiegł bez słowa. Po chwili galopował już ku Martindale Depot. Rachel ściskała rączki Tommy'ego i Clare. Drżała ze strachu, ale nie pokazywała tego po sobie. Dotąd udawało jej się zapewnić im trojgu przejazd do Nowego Jorku, wymieniając jeden z wzorzystych szali na trzy bilety czwartej klasy. Teraz, gdy znaleźli się na peronie nowojorskiego dworca, miasto okazało się znowu miejscem obcym. Nie czekał na nich luksusowy apartament hotelu przy Piątej Alei, nie było powozu, który by ich tam dowiózł, ani armii służących czekających na każde skinienie. Teraz była po prostu ona, dwoje dzieci, trzy tobołki i pokaźna dywanikowa torba wypchana rzeczami, które mogły dostarczyć im środków na podróż. - Musimy znowu znaleźć Broadway. Myślę, że tam poszczęści się nam z krawcami - powiedziała lekko. - To tędy - poinstruował jąTommy, wysuwając sięz Clare do przodu. Znów był na znanym gruncie... - Och, dziękuję, sir. Cóż bym bez pana zrobiła - zawołała i ujęła znowu rączkę Clare, poddając się jej godnemu zaufania przewodnictwu. Było już późno. Słońce dawno skryło się za pięciopiętrowymi ceglanymi budynkami, stojącymi wzdłuż Broadwayu. Jak latarnia morska wśród nocy świeciły jednak w jednym z okien dwie gazowe lampy. Namalowany na szkle napis głosił: JONATHAN STOUD - WYRÓB GORSETÓW. - Nasze wybawienie - Rachel ścisnęła dywanikowa torbę. - Czy możemy z Clare poszukać miejsca na nocleg? - spytał Tom-my o parę kroków za nią. Rachel uśmiechnęła się. Cóż za bezbłędny sposób wysławiania się... Chłopiec sprawiał wrażenie dziecka ludzi zamożnych i wykształconych. Nie przyda mu się edukacja, jaką otrzymał w Northwyck, w kontakcie z wielkomiejskimi łobuzami... - Żadnych barłogów! Niedługo będziemy mieli pieniądze. Wystarczy nam na całą podróż. Mam tu coś specjalnego. Naprawdę specjalnego... Jestem pewna, że dostaniemy za to sporo złota. Idziemy - skinęła na dzieci. Weszli razem do sklepu. Rachel otworzyła dywanikowa torbę i pokazała jej zawartość gorseciarzowi. Zegar w oddali wybił północ. Broadway opustoszał. Wyj ątkiem był czarny powóz pędzący w kierunku portu, ku South Street. Nagle z wnętrza 165 czarnej lakierowanej skrzyni pojazdu dał się słyszeć podniesiony męski głos. Woźnica ściągnął lejce. Powóz zatrzymał się tak gwałtownie, że koła wydały odgłos przypominający zgrzyt stalowego ostrza na młyńskim kamieniu. Z powozu wyskoczył mężczyzna i rzucił się z powrotem ku miejscu, gdzie po raz pierwszy krzyknął, by stanąć. Tu, w witrynie sklepu z gorsetami, jak gdyby doprowadzony w to miejsce przez samą Fortunę, przycisnął twarz do szyby i utkwił wzrok w czymś, co dostrzegł z okna powozu. Tak, to było to. Na pokrytym lnem manekinie, wykończony u góry bladoliliową wstążeczką, widniał czarny satynowy gorset, który znał tak dobrze. Nigdy dotąd nie budzono Jonathana Stouda w środku nocy. Krawcy są przyzwyczajeni do takiej niewygody. Jeśli zdarzy się, że ktoś umrze, to bez względu na porę doby biegnie się do mistrza igły, by na gwałt szył stosowne czarne stroje dla wdowy i jej dzieci. Nawet jeśli osierocona rodzina została bez grosza przy duszy, obyczaj wymaga, by sprawiła sobie czarną garderobę, chociażby kosztem wyskrobania ze skarbonki ostatnich oszczędności. W ten sposób okazuje się szacunek drogiemu nieobecnemu. Gorseciarz jednak to zupełnie inny ptaszek. Nie zdarza się, by ktoś na gwałt potrzebował gorsetu. Wiele godzin spędza gorseciarz na wszywaniu rusztowania w materiał, tak by tworzyło długie, zmysłowe rzędy, na zdobywaniu giętkich wielorybich kości, które zapewniają największy komfort... Dlatego być obudzonym w środku nocy przez jakiegoś obłąkanego, który wali w drzwi sklepu, to przypadek wart odnotowania. Nawet sąsiedzi rzucili się do okien. - W czym mogę panu pomóc, sir? - pan Stoud otworzył zamknięte na klucz drzwi i wpuścił niezwykłego gościa do środka. Mężczyzna utkwił w nim najbardziej niezwykłe oczy, jakie Stoud kiedykolwiek widział: czarne, nie znoszące sprzeciwu. W ogóle gość był figurą dość niepokojącą: wysoki, muskularny, w drogich, świadczących o dobrobycie ubraniach, wyglądał na człowieka, który przywykł stawiać na swoim. - Przyszedłem w sprawie gorsetu. Tego - wskazał czarny egzemplarz, który Stoud dopiero co, zanim udał się do jednego z tylnych pokoi na spoczynek, umieścił na manekinie. - Tego? - gorseciarz przyjrzał się kreacji, zbity z tropu. Kiedy przyszła z nią ta dziewczyna, był zaskoczony doskonałością wykonania. Nie- 166 wątpliwie był to najwykwintniejszy gorset, jaki kiedykolwiek widział. Musiał być zrobiony w Paryżu przez jednego z tych mistrzów, co to szyją dla samej pani Astor czyjej podobnych... Dziwne to, że dziewczyna chciała sprzedać tak osobistą rzecz. Stoud podejrzewał, że to porzucona kochanka jakiegoś bogatego barona, która nieoczekiwanie odkryła, że jest przy nadziei. Wiedział od początku, że nie będzie mógł odsprzedać gorsetu innej klientce. Był uszyty na zamówienie, a jego cena z pewnością przewyższała finansowe możliwości kobiet, które odwiedzały pracownię pana Stouda. Mimo to kupił go, pomyślał bowiem, że może wywrzeć na klientkach właściwe wrażenie. Nie zamierzał bynajmniej mówić im, że to nie on jest autorem tego arcydzieła. - A co pan chciałby o nim wiedzieć, sir? Muszę się przyznać, że to nie ja go uszyłem - dodał pospiesznie, do sklepu weszła bowiem zaspana żona, otulając się połami wełnianego szlafroka. - Skąd go pan ma? - spytał gwałtownie niepokojący klient. - Skąd? No, przyniosła go jakaś młoda kobieta. Miałem już zamykać sklep... Chciała go sprzedać. Trudno było nie zachwycić się doskonałością roboty... Wie pan coś o tej młodej damie, sir? Tak naprawdę Stoud miałby chęć zapytać: „Czy pańska żona wie o tej młodej damie, sir?" - Muszę ją znaleźć. Nie powiedziała czasem, gdzie zamierza pójść? -mężczyzna mocno zacisnął szczęki. Stoud nie ośmieliłby się mu sprzeciwić. - Powiedziała, że idzie na South Street, żeby rano wsiąść na statek. Dzieci wyglądały na bardzo zmęczone, więc poradziłem jej, żeby zanocowała w takim małym zajeździe tuż koło nabrzeża. Czysty, przyzwoity hotelik, odpowiedni dla dzieci. Była bardzo wdzięczna. Zapłaciłem jej i poszli. Czy przypadkiem nie zaszkodzi dziewczynie, informując o niej tego mężczyznę? Miał nadzieję, że nie... Trudno, nie było odwrotu. - Dzięki. A teraz niech pan zdejmie gorset. Potrzebuję go - zadysponował klient. - Zapłaciłem za niego znaczną sumę, sir. Mam nadzieję, że pan to rozumie. Potrzebuję odzyskać moje pieniądze - tłumaczył Stoud. Jego żona nerwowymi ruchami zdejmowała już żądany przedmiot z pokrytego lnem manekinu. - To powinno pokryć pański wydatek. Za nowy zapłaciłem mniej -mężczyzna położył banknot na roboczym blacie, chwycił gorset z rąk pani Stoud i zniknął we wnętrzu powozu. Pojazd ruszył i rozpłynął się we mgle, która opadła tej nocy na miasto. 167 - Co to za człowiek, tatusiu? - spytała pani Stoud, poprawiając czepek na siwych włosach. - Bo ja wiem... Na pewno ktoś ważny -jej mąż spojrzał na banknot pozostawiony przez dziwnego klienta, przekonany, że został oszukany. Momentalnie jednak złapał papierek i przyjrzał mu się uważnie w świetle trzymanego w ręce ogarka. - Matka! Jesteśmy bogaci! roga ze sklepu Stouda do zajazdu Pod Gołębiem okazała się dość długa. Nawet Rachel była wyczerpana, dzieci zaś dosłownie wlokły się za nią jak umęczeni wojną żołnierze. - Jeszcze kilka przecznic, a potem dostaniecie pyszny gulasz i czyściutkie łóżka - zachęcała je. -Ale jeśli chcecie chwilkę odpocząć, możemy się zatrzymać. Wiem, że to był strasznie długi dzień... - Damy radę - odparł dzielnie Tommy. - A poza tym to niebezpieczna dzielnica. Jak zrobimy postój, na pewno ktoś nas okradnie. - Ktoś taki jak ty, co? - uśmiechnęła się. - Musimy przejść na drugą stronę! - krzyknęła nagle Clare, wybu-dzona z odrętwienia. - Co się stało? - zawołała Rachel. Tommy złapał Clare za rękę i pospiesznie przebiegli na drugą stronę brukowanej kocimi łbami ulicy. - Sierociniec - szepnął chłopiec, kiedy Clare ruszyła przodem. -Ona go nie cierpi. Nie może nawet koło niego przejść. Rachel spojrzała na dość nijako wyglądający budynek. Przypomniała sobie, jak Clare napomknęła wcześniej o sierocińcu, ale przerażenie w głosie dziecka nie pasowało do tej budowli z brunatnego piaskowca. Dom o czterech kondygnacjach zbudowano prawdopodobnie ze trzydzieści lat temu, teraz jednak był całkowicie opuszczony. Wszystkie okna zabito deskami; na jednym łańcuszku smutno zwisała tabliczka SIEROCINIEC IM. ŚW. WINCENTEGO. Na deskach, które przybito do drzwi, ktoś powiesił niedbale nagryzmolony napis NA SPRZEDAŻ. - Czy naprawdę było tu tak okropnie? - spytała, ściszając głos, tak by Clare jej nie usłyszała. - Właściciel wciąż nas bił. Głodowaliśmy i musieliśmy pracować w jego warsztacie osiemnaście godzin dziennie. Szyliśmy prześciera- 168 dła - twarz chłopca pobladła, usta miały zacięty wyraz. - No więc pewnego dnia powiedziałem Clare, że lepiej już żyć na ulicy. Będziemy przymierać głodem, ale przynajmniej nikt nas nie będzie bił po twarzy. Nie będziemy mieli rozbitych nosów za każdym razem, gdy koszyki nie będą pełne obrębionych prześcieradeł. No i uciekliśmy - skinął głową w stronę budynku. - Ludzie mówili, że właściciel zabrał wszystkie pieniądze przeznaczone na utrzymanie dzieci i uciekł. Potem sierociniec zamknęli, a dzieci poszły na ulicę. Teraz go sprzedają. Rachel była bliska płaczu. Jeszcze raz zerknęła przez ramię na opustoszały, ponury sierociniec. Spróbowała wyobrazić go sobie jako porządne, dobrze utrzymane miejsce z siedzącymi na schodach zadbanymi dziećmi o czysto umytych, wesołych buziach, pełnych nadziei oczach... - No to chodźmy na ten ciepły gulasz. Co ty na to? - pogładziła Tommy'ego po policzku. Clare obejrzała się i omiotła spojrzeniem sierociniec, złowieszczo ciemniejący w mdłym świetle gazowych latarń. - To tylko budynek, kochanie - powiedziała Rachel. - Nigdy więcej cię nie skrzywdzi. Już nie ma zła, które tam mieszkało. Wzięła dziewczynkę za rękę i przyspieszyły kroku. Gdyby był z nimi Magnus, mogłaby mu powiedzieć to samo: Northwyck to tylko budynek. Zło odeszło; teraz mogło wrócić dobro. Gdyby jej tylko na to pozwolił. - Chcę ją tu natychmiast widzieć - powiedział Noel do zaspanego oberżysty w zajeździe Pod Gołębiem. Mężczyzna szybkim ruchem odrzucił z twarzy chwościk szlafmycy, który nieustannie opadał mu na oczy. - Byli umęczeni do cna, kiedy przyszli, proszę pana. Nie wiem, czy zdołam ich dobudzić. - Dzieci niech zostaną w łóżkach, ale ona ma natychmiast zejść -Noel położył na kontuarze parę lśniących złotych monet. - Może to cię przekona? Oczy karczmarza otworzyły się szeroko. Spojrzał na Magnusa i skinął głową. W spranej nocnej koszuli wszedł na schody za kontuarem i poczłapał na górę, zostawiając Magnusa samego. - Panienko... Panienko - szepnął, zapukawszy lekko do drzwi. - Tak? Co się stało? - Rachel uchyliła drzwi. Miała na sobie tylko koszulę i zarzucony na plecy szal. Nawet nie zaplotła włosów, była na to 169 zbyt zmęczona. W maleńkiej mansardzie za jej plecami spoczywały w łóżku pogrążone we śnie dzieci. - Jakiś pan chce się z panienką widzieć. Kazał, żeby panienka natychmiast zeszła. Rachel oparła się o drzwi. Wszystko się w niej zagotowało. A więc jednak w jakiś sposób ich odnalazł... Ale i tak nie zdoła ich zatrzymać. Nigdy! Była równie zdeterminowana, jak on. Spojrzała na spokojnie oddychające drobne postaci, przykryte podniszczonym kocem. - Dobrze. Chodźmy. - Dziękuję, panienko. Nie miałem odwagi go okłamać, a panienka nie powiedziała mi, że spodziewa się gości. - Karczmarz uśmiechnął się ze znużeniem. Rachel pomyślała, że to miły człowiek. Było jej przykro, że został wmieszany w sprawy między nią i Magnusem. Sądząc z wyrazu twarzy, był dość wystraszony... Magnus musiał mu rzucić jedno z tych swoich straszliwych spojrzeń i karczmarz zląkł się, jakby groziła mu kara boża. Kurczowo zaciskając szal na ramionach, zeszła za mężczyzną do opustoszałej sali jadalnej. Tak jak się spodziewała, przy odległym stole siedział Magnus. Jego oczy pałały gniewem. - Może życzy sobie panienka, żebym tu został? - zaproponował oberżysta, obrzucając Magnusa nerwowym spojrzeniem. - Nie, proszę wracać do łóżka. Bardzo mi przykro, że przerwano panu sen - Rachel uśmiechnęła się i skinęła głową w stronę Noela. -Może mi pan wierzyć lub nie, ale ja i ten dżentelmen bardzo dobrze się znamy. Sama dam sobie z nim radę. Proszę się nie kłopotać. Na twarzy oberżysty odmalowała się ulga. Jeszcze raz niespokojnie zerknął na Magnusa i wyszedł. Ze znużeniem ruszyła w kierunku Noela. Nie była w nastroju do sprzeczki. Miała za sobą wyczerpujący dzień, a jutro czekało ją jeszcze załatwianie miejsca na statku. - Dobry wieczór, Magnus - powiedziała, siadając naprzeciw niego. Ogarnął spojrzeniem jej szczupłe ramiona, okryte delikatnym kaszmirem, i opadającą na nie burzę jasnych włosów. - Jeśli zamierzasz zmusić nas do powrotu, to obawiam się, że na próżno się trudziłeś, przyjeżdżając... - Przyjechałem, żeby zawrzeć z tobąumowę -przerwałjej. -Uczynić cię bogatą. 170 Omal nie spadła ze sfatygowanej dębowej ławki. Przygotowała się na jego gniew, krętactwa, żądania, w żadnym razie nie spodziewała się jednak, że będzie próbował powściągnąć swój temperament. - Nie wierzę ci. Przyjechałeś aż tutaj, żeby mnie przeprosić? Czyż-byś naprawdę się zmienił, Noelu? - wykrzyknęła. - Chcę zacząć tę grę od początku. - To nie była gra - powiedziała poważnie. Skinął głową. - Teraz to widzę. Ale zbyt wielki ciężar na mnie zwaliłaś, j adąc samotnie do Northwyck. Z drugiej strony, Betsy bardzo polubiła ciebie i dzieci. Mam dobry powód, żeby zawrzeć z tobą umowę i namówić cię do powrotu. - Czyżbyś ty też mnie polubił? - w głosie Rachel nie było żadnej nadziei. - W przeciwieństwie do ciebie nie wyobrażam sobie nas szczęśliwie żyjących w Northwyck. Wiesz o tym. Milczała. - Mimo to - ciągnął - chciałbym spróbować jeszcze raz. Proponuję ci następujący układ: wróć i zamieszkaj ze mną w Northwyck jako moja żona przez miesiąc. Jeśli okaże się, że nie potrafię żyć z tobą w małżeństwie, to o północy trzydziestego dnia zwolnię cię z wszelkich zobowiązań. Wyślę cię, gdziekolwiek zechcesz, i dorzucę sowite wiano. Innymi słowy: uczynię cię bogatą kobietą wyłącznie za próbę trwającą trzydzieści dni. Rachel uważnie wysłuchała propozycji. - A jeśli okaże się, że nie możesz żyć beze mnie? Spojrzał jej głęboko w oczy. - Wtedy będę błagał cię o rękę, a jeśli przyjmiesz moje oświadczyny, weźmiemy cichy ślub w ruinach mojej rodzinnej kaplicy. Serce zamarło jej w piersi. On naprawdę dawał im obojgu jeszcze jedną szansę... Rozpaczliwie pragnęła ją przyjąć, chociaż nie była pewna, czy zniesie kolejną porażkę. - Oczywiście potrzebujesz czasu, żeby to przemyśleć - zacisnął wargi. - Z przyjemnością dam ci więcej czasu, ale pozwól, że na czas, gdy będziesz rozważać odpowiedź, umieszczę ciebie i dzieci w jakimś przyjemniejszym miejscu. - Proszę cię jedynie, żebyś dotrzymał słowa. Zawsze prosiłam tylko o to - odparła bez mrugnięcia okiem. Z twarzy Magnusa zniknęło napięcie. Sprawiał wrażenie, jakby zamiast gniewu poczuł ulgę, jak tamtej nocy, kiedy znalazł jąna balu u Ste-admanów. 171 - Chodźmy zatem do lepszego hotelu, a rano omówimy warunki. - Nie potrzebuję twoich pieniędzy, Noelu. Nigdy ich nie chciałam. Roześmiał się. - Prawnicy Judith Amberly mówili coś zupełnie innego. - O czym ty mówisz? - spytała naiwnie. - Mówię o milionie dolarów, które musiałem zapłacić pannie Amberly za zerwanie zaręczyn. Jej rodzice wystąpili przeciw mnie do sądu. O tym właśnie mówię. - Milion dolarów? Niemożliwe! - Rachel zbladła z wrażenia. - Co do centa. Podejrzewam jednak, że kiedy spotkam Judith następnym razem, będzie dla mnie o wiele serdeczniejsza. Teraz jest pięć razy lepszą partią niż dawniej. - Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Pieniądze ją uszczęśliwiły? - Wystarczająco. Spodziewam się, że ciebie uszczęśliwię jeszcze bardziej, ponieważ suma, którą z tobą uzgodnię, będzie na pewno dużo większa. Przysięgam. Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nigdy nie chciałam pieniędzy. Dobrze wiesz. Nigdy nie chodziło mi o pieniądze. Chodziło mi o... o... głos jej zadrżał. - O miłość. - Tak - powiedział cicho. W jego oczach pojawiła się jakaś nieokreślona tęsknota. -I myślę, że właśnie dlatego, jeśli pozwolę ci odejść, uczynię cię znacznie bogatszą. - Wstał. - A teraz zawołaj dzieci. Jutro będą mogły spać przez cały dzień w twoim apartamencie. Załatwię sprawę z oberżystą i poczekam na dole z powozem. Rachel wstała i zacisnęła szal na piersi. - Nie wzięłam ze sobą żadnych rzeczy, które byłyby odpowiednie w Nowym Jorku. Mam tylko to, co naprawdę niezbędne. Obawiam się, że postawimy cię w kłopotliwej sytuacji. Noel uśmiechnął się lekko. Delikatnie pogładził japo policzku, na którym wciąż widoczne były linie odbite od zagnieceń pościeli. - Dopilnuję, żeby wszystko, co potrzebne, przysłano rano ze sklepu Valina do hotelu. Wiedz jednak, że nawet w łachmanach jesteś piękna. - Wpatrywał się w nią długą chwilę. - Wyjątkowo piękna. Ruszyła w stronę schodów, żeby obudzić dzieci. Po kilku minutach dwoje rozespanych urwisów siedziało już w powozie zawinięte w aksamitne pledy. Ruszyli w ciemność. Przedtem jednak Noel uczynił właściciela zajazdu Pod Gołębiem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Zanim jednak dojechali do miejsca przeznaczenia, Rachel zauważyła, że ponownie mijają opuszczony budynek byłego sierocińca. Odruchowo krzyknęła, by stangret się zatrzymał. Wstała i opuściła złożone 172 z drobnych szybek okno powozu, a potem przez dłuższą chwilę przyglądała się budynkowi. O co chodzi? - spytał Noel. Rachel przygryzła wargę w głębokiej zadumie. - Noelu, przez trzydzieści dni będę żyła z tobą jak żona. Myślę, że w takim razie powinnam otrzymać pewną sumę na własne wydatki. Czy mam rację? - Ile tylko będziesz potrzebować. Ale co to ma wspólnego z tym opuszczonym domem? Uśmiechnęła się. - Chciałabym przeznaczyć tę sumę na wynajęcie tego domu. Mogłabym z dziećmi posprzątać go i zrobić z niego lepsze niż dotąd miejsce dla niechcianych dzieci. - Teraz widzę, że to sierociniec. Czy nie tu były dzieci? - Noel wskazał na Clare i Tommy'ego, zaróżowionych niczym cherubinki o krągłych policzkach, śpiących pod bobrowym pledem. - Uciekły stąd. Clare nie chce nawet przechodzić obok tego domu. Chciałabym go odnowić. Myślę, że zrobiłoby to dobrze również dzieciom, gdyby zobaczyły, że ten dom znów jest sierocińcem, ale tym razem przytulnym i miłym. - Mam wrażenie, że będzie to dla mnie kolejny kosztowny związek. Noel odchylił się na oparcie i zapukał, dając znać stangretowi, by ruszał. - Sporo mogę zrobić, korzystając tylko z moich pieniędzy - odparła. - Naprawdę nie oczekuję, że i ty się w to zaangażujesz. - Będziemy musieli kupić ten dom, wyremontować go, zatrudnić personel... To będzie kosztowało fortunę. Rachel osunęła się na siedzenie. - Pewnie masz rację. To nie na moją głowę... Ale kiedy usłyszałam, jak strasznie traktowano dzieci w tym sierocińcu i jak fatalnie go prowadzono... Do tego stopnia, że wszystkie sieroty poszły w końcu na bruk! Chciałam coś z tym zrobić. W Nowym Jorku nie powinno być niechcianych dzieci, które żyją na ulicy z odpadków. Na Północy, gdzie życie jest takie ciężkie, dba się sieroty. Dlaczego tutaj, gdzie jest taka obfitość wszystkiego, pozostawia sieje same sobie? - Ponieważ niektórzy robią wszystko, żeby uciec od prawdziwego życia - odparł Magnus, nie patrząc na nią. Każde z nich zagłębiło się we własne myśli. Tak dojechali do hotelu. 173 zz oel siedział w saloniku hotelowego apartamentu. Rachel i dzieci już dawno poszły spać do swoich pokojów. Sączył powoli whisky i wpatrywał się w czarny atłasowy gorset. W jego dużych dłoniach wydawał się po prostu kawałkiem szmatki... Palce wciąż wracały do maleńkich liliowych kokardek wykańczających górny rąbek. Były takie podobne do Rachel - blade, delikatne, kształtne, ale stalowe druty wewnątrz otuliny z czarnego atłasu przypominały ją również. Nic nie mogło jej złamać. Nawet on. Przeciągał kciukiem po karbach ze stali i atłasu. Pod wpływem nagłego kaprysu sięgnął do kieszeni kamizelki i wyjął Czarne Serce, po czym rzucił ciemny opal na czerń gorsetu. Miał zamiar oddać kamień do muzeum, ale jakoś się wahał. Pragnienie, by móc oglądać go na szyi Rachel, okazało się zbyt silne. Nigdy nie zapomni, jak pięknie wyglądała na balu u Steadmanów z lśniącym w zagłębieniu między piersiami kamieniem... I jak dręczący był to widok. Zupełnie inaczej wyobrażał ją sobie przez te miesiące, gdy przedzierał się do niej poprzez mroźne piekło... Teraz, gdy gniew opadł, a zamiast niego pojawiła się aż nadto realna obawa, że mógłby ją utracić, mógł o tamtej sytuacji myśleć z uśmiechem. Jak prześlicznie wyglądała w swojej skromnej ciemnobrązowej sukni! Była wypielęgnowana, zadbana... Całkiem odmienny to obraz niż ten, który miał w wyobraźni: wlokącej się po ulicy w brudnych łachmanach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia czy paru groszy na chleb. Wystrychnęła go na dudka. A teraz musiał przyznać, że jest jego drugą połową. Gdyby tylko jego przeszłość nie obudziła się i nie zrujnowała chwiejnego rozejmu. Trudne to będzie... Jego spojrzenie na życie, na North-wyck, na to, czym jest prawdziwe szczęście, wszystko to trzeba będzie przekształcić. Nie był człowiekiem, który łatwo się zmienia, i Rachel nie mogła go zmienić. Musiał to zrobić sam. Nagle poczuł, że bardzo chce, aby to się udało. Nawet kiedy pomagał Rachel ułożyć Clare i Tommy'ego w łóżkach, złapał się na tym, że zastanawia się, jakby to było zostać ich ojcem, przyjąć je jak własne, dbać o nie i pielęgnować, by mogły osiągnąć w życiu coś wielkiego... Te uczucia były mu całkowicie obce. Tak obce jak dżungla dla Eskimosa. Zaczynał jednak myśleć i czuć inaczej niż dotąd i podejmować inne decyzje. 174 Być może nie było to jego przeznaczenie - zostać samotnie w świecie bogactwa i przygód? Gdyby poślubił Judith, dałaby mu potomstwo i zostawiła w spokoju, by dalej zapuszczał się w nieznane kraje, tam, dokąd poprowadziłby go kaprys. Rachel była inna. Pozostawała bliska nawet wtedy, gdy go to przerażało, nawet wtedy gdy wypływała cała jego furia - spadek po ojcu. Zamknął oczy i odchylił głowę na oparcie krzesła. Może życie nie jest na każde jego skinienie, każde wezwanie? Może to siła większa i potężniejsza od wspaniałego Noela Magnusa - a może nawet od jego ojca...? I może, może... Gdyby zaufał spojrzeniu czystych błękitnych oczu Rachel, podążył za uczciwością w jej głosie, może życie również okazałoby się dla niego bardziej litościwe? - Czy po śniadaniu pójdziemy się czegoś dowiedzieć w sprawie zakupu tamtego budynku? - zapytał następnego ranka Noel, siedząc na drugim końcu stołu. Rachel podniosła wzrok znad talerza. Dzieci skończyły już śniadanie i teraz cicho bawiły się w saloniku, nie mogły więc słyszeć ich rozmowy. - Mógłbym poprosić moich prawników, żeby znaleźli jego właściciela. Moglibyśmy zawrzeć umowę jeszcze dzisiaj - Noel zerknął na nią z wahaniem. - Naprawdę masz zamiar to zrobić? Naprawdę? Przecież wiesz, ile to będzie kosztować... - Odziedziczyłem największą gazetę w Nowym Jorku. Dlaczego moje pieniądze nie miałyby przysłużyć się czemuś dobremu? - Aleto, co dobre, kosztuje... -urwała znacząco. -1 powinno trwać nawet wtedy, gdy dobrodziejka będzie musiała wrócić do domu - popatrzyła na niego, zastanawiając się, czy zrozumiał. - Ustanowię fundację. Sierociniec będzie istniał po wsze czasy. Moi prawnicy się tym zajmą. Rachel uśmiechnęła się. - W takim razie powinniśmy zacząć od razu. Nawet wkrótce to może być za późno dla dzieci, które potrzebują schronienia. Spojrzał na nią oszołomiony. - Wyślę wiadomość zaraz po śniadaniu. - Pozwolimy dzieciom, żeby same nadały mu nazwę! Och, nie mogę w to uwierzyć... Nareszcie czuję, że mój przyjazd tutaj miał jakiś sens. Wydarzy się coś dobrego, jestem tego pewna. 175 - Ja też - mruknął pod nosem, nie spuszczając z niej oczu. Odsunęła talerz, chwyciła arkusik hotelowego papieru listowego i świeżo zatemperowany ołówek. - Potrzebny będzie żłobek, pokoje dla starszych dzieci i mnóstwo miejsca do zabawy. Klasa, pokoje dla gospodyni i nauczycieli... - zagryzła koniec ołówka. Magnus roześmiał się. - Sama wyglądasz jak uczennica, męcząca się nad egzaminem. Skinęła głową. - Kiedyś chodziłam do szkoły. Naprawdę... Moja matka, dopóki żyła, miała trochę pieniędzy, żeby opłacić naukę. Chodziłam przez dwa lata, nim umarła, a potem mieszkałam z ojcem na statku wielorybniczym -skrzywiła się. - Wtedy uczył mnie ojciec. Nie miał przekonania do edukacji kobiet, ale na oceanie nie było za wiele do roboty - oprócz czytania. Nie miał innego wyboru, niż dalej mnie kształcić, żebym nie wchodziła mu w drogę. Noel uniósł brew. - Zawsze zastanawiałem się, jak to jest, że młoda kobieta na Her-schel potrafi czytać, dodawać i odejmować lepiej niż którykolwiek kapitan statku wielorybniczego. - Wszystko, co potrzebne, jest w książkach. Kiedy to zrozumiałam, świat stanął przede mną otworem. - Wyjęła koniec ołówka z ust. - Dlatego nalegam, aby w naszym sierocińcu dziewczynki były tak samo kształcone jak chłopcy. - Nie mam nic przeciw temu, ale wiesz, że to wzbudzi kontrowersje. - Bardzo dobrze. Może ktoś inny otworzy drugi sierociniec, żeby udowodnić nam, że się mylimy... Najważniejsze, żeby żadne dziecko nie umierało z głodu na ulicy. - Nie wiedziałem, że jesteś tak pełną miłosierdzia osobą, Rachel. Zerknęła na niego i uśmiechnęła się. - Nigdy nie przebywał pan obok mnie wystarczająco długo, by móc się tego dowiedzieć, sir. - Punkt dla ciebie - powiedział cicho, nie spuszczając z niej oczu. Edmund wyjął bezcenne dokumenty z wykonanej na zamówienie tulejki z pergaminu i drewna. Zapiski Franklina były jego najcenniejszą zdobyczą. Każdy z arkusików znaleziono w tundrze, tysiące kilometrów od domu, pod stertą kamieni, które do złudzenia przypominały starożytne 176 kopce druidów. Każdy kosztował życie. Edmund był gotowy zapłacić fortunę każdemu szaleńcowi, który wyruszyłby na Północ i wyśledził ostatnie udokumentowane dni życia Franklina aż do chwili, gdy osamotniony poszukiwacz wyruszył w nieznane i zmarł nie wiadomo gdzie, w miejscu, które ktoś musi odkryć. Ktoś żywy. Jego rysy stwardniały. Był pewien, że ojciec Rachel znał miejsce ostatniego spoczynku Franklina. Ten polarnik nigdy w życiu nie rozstałby się z Czarnym Sercem, nawet kiedy zamarzał i majaczył. Umarłby z nim na szyi tylko dlatego, że kiedy odjeżdżał, dała mu go żona. A teraz opal należał do Magnusa. I Rachel też, a razem z nią cała jej wiedza. Poczuł, że wzbiera w nim zazdrość. Tego rodzaju namiętności dotąd mu się raczej nie zdarzały. Interesowały go tylko dwie sprawy: Fran-klin i pokonanie Magnusa. Pożądanie było przeznaczone dla stadka kochanek, które od czasu do czasu spełniały jego kaprysy. Nigdy nie wybuchało takim wszechogarniającym płomieniem jak ten, który ogarniał go za każdym razem, gdy widział twarz Rachel Howland... Albo gdy przypominał sobie jej wygląd w momencie, gdy zmusił ją, by przyznała, że Magnus jej nie kocha. Magnus nie był wart tak wspaniałej istoty... A w dodatku zyskiwał nawet tam, gdzie tak naprawdę był dłużny. „New York Morning Globe" był najlepszą gazetą w całym kraju. Założył ją ojciec Edmunda, a potem stracił na rzecz tego tyrana Magnusa. Syn Magnusa, Noel, nigdy w niej nie pracował, nawet nie doceniał jej ten gbur. „Globe" był dla niego raptem środkiem, który miał mu pomóc w realizacji jego szaleńczego kaprysu - badania dalekiej Północy. Ale to jemu, Edmundowi, udało się zdobyć większość zapisków Franklina. Niektóre z nich - zwłaszcza te ostatnie - okazały się jedynie pospiesznie nabazgranymi urywkami myśli: że kocha żonę, tęskni za swoim psem, zastanawia się, czy królowa uzna j ego zasługi po j ego śmierci... Nonsensy bez znaczenia, nie wnoszące źdźbła poezji do tragicznej sytuacji Franklina. Liczyło się jednak przede wszystkim to, że to Edmund miał większą część pamiętnika - a nie Magnus. A kiedy Noel postanowił wyruszyć na wyprawę, aby wyrównać zachwianą równowagę, Edmund z całą satysfakcją krzyżował jego plany za pomocą swojej Kompanii Północnej, podstępnej spółki, za pomocą której kierował życiem każdego białego człowieka, który przekroczył pięćdziesiąty trzeci równoleżnik. Jednak teraz, kiedy zemsta wydawała się już tak bliska, zaczął się zastanawiać, czy Magnus w ogóle przejąłby się, gdyby Edmund Hoar 12- Lodowa Panna 177 pierwszy odnalazł Franklina. Każdego dnia, kiedy ten łajdak siedział w Northwyck, Edmund czekał na wiadomość o wielkich planach Noela powrotu na Północ i kontynuowania poszukiwań. Ale wiadomość ciągle nie nadchodziła... Magnus, jak się wydawało, zbyt był pochłonięty swoją najnowszą pasją - piękną Rachel. Rachel... Namiętność do niej płonęła nawet w nim. Gdyby wiedział na pewno, że Magnus jej pragnie, chybaby oszalał. Znaczyła dla niego zbyt wiele. Zbyt wiele urody, zbyt wiele informacji, zbyt wiele rozkosznego chłodu, aby mógł myśleć o niej spokojnie. Ale jeśli Magnus kochałby ją, to mógłby ją też stracić. Nawet jeśli Edmund nie zdoła wygrać wyścigu do grobu Franklina, łatwo może zdobyć nagrodę w postaci Rachel. Ten, kto wygra, nie zdobędzie jej - to przegrany ją straci. Życie Rachel wisiało na cieniutkiej nitce. A przegranym miał być Magnus. Edmund ułożył na biurku postrzępione kawałki papieru w kolejności chronologicznej - na tyle, na ile zdołał to ustalić. Powyżej na ścianie wisiała mapa Arktyki. W najlepszym wypadku była nieścisła - nawet po uwzględnieniu najnowszych informacji - ale mimo wszystko była to jakaś mapa. Lśniły na niej wysadzane rubinami szpilki, które oznaczały miejsca, gdzie znaleziono notatki z dziennika Franklina. Karminowa jedwabna nić znaczyła trasę morderczej wędrówki Franklina - w miarę jak zataczał coraz mniejsze i mniejsze koła. Jakby oznaczając to miejsce wyimaginowanym krzyżykiem, palec Edmunda zatrzymał siew punkcie między faktorią York i Fortem Nelsona. Tam zostały znalezione ostatnie fragmenty dziennika. Gdyby Edmund mógł stwierdzić, że stary Howland właśnie tam znalazł opal, wiedziałby, gdzie szukać Franklina. Szczątki musiały się znajdować gdzieś w pobliżu tego punktu. A jedynym przewodnikiem, który mógł go tam zaprowadzić, była Rachel. 23 R achel zawiązała pod brodą szeroką kokardę z tafty i zerknęła w lustro. Zaskoczyła ją jej własna przemiana. Modny kapelusz fanchon miał turkusowozielone pokrycie i przybrany był takąż wstążką, od spodu natomiast Auguste podbił rondo ma- 178 teriałem w pączki róż w kolorze czerwonego wina. Turkusowy atłasowy guz podtrzymywał z jednej strony skrzydło koronki zAlencon, dopełniając tego dzieła sztuki. Ona, Rachel Howland z baru Pod Lodową Panną, nie zasługiwała na coś takiego... Mimo to uśmiechnęła się do swojego odbicia. Ten wspaniały kapelusz dodawał koloru jej bladym policzkom i rozpalał iskry w oczach. Doprawdy, upiększał właścicielkę... Wreszcie zrozumiała, dlaczego monsieur Valin jest tak poszukiwany. Większość krawców pozwalała, aby dodatki do ich sukien przygotowywali inni, pan Valin jednak z uporem wszystko dobierał sam. Nie zniósłby, aby suknię z brzoskwiniowej organdyny wieńczył zeszłoroczny kasztanowy czepek z aksamitu. To był artysta całą gębą - równie dobry w dobieraniu kapeluszy, jak i projektowaniu balowych kreacji. Wzięła koronkowe rękawiczki i fioletową, wyszywaną perełkami torebkę i weszła do saloniku, w którym czekał już Noel. Spojrzał na nią. Nawet jeśli zauważył jej kapelusz, nie okazał tego. Nie spuszczał oczu z jej twarzy. W ciągu ostatniego dnia było tak, jakby ona była krystalicznie czystym strumieniem, on zaś umierającym z pragnienia człowiekiem. - Jesteś gotowa? - zapytał niespokojnie. Uśmiechnęła się. - Bardziej niż kiedykolwiek. Mogę stawić czoło choćby pół tuzinowi prawników. Magnus zaśmiał się i otworzył drzwi. - Do widzenia, Rachel -powiedziała cichutko Clare, stając w drzwiach saloniku. Rachel podeszła i przytuliła ją. - To nie potrwa długo. - Są w dobrych rękach, pani Magnus - do drzwi podeszła krągła żona kierownika hotelu, pani Avery, wraz z Tommym. Chłopiec, posmutniały, w milczeniu patrzył na Rachel. - Wezwaliśmy Betsy. Przyjedzie tu wieczorem, obiecuję- Rachel skinęła głową w stronę starszej kobiety. - A na razie dacie sobie radę. Pani Avery wychowała dwanaścioro własnych dzieci. Będzie wiedziała, co z wami zrobić przez ten krótki czas, kiedy mnie nie będzie. - Wracaj szybko - powiedział szeptem Tommy, tak jakby nie chciał, aby usłyszał go Magnus. Ale Noel i tak usłyszał. Zerknął na chłopca, najwyraźniej zaniepokojony. Wreszcie lekko objął Rachel w pasie i wyprowadził z apartamentu. 179 Szczęki miał mocno zaciśnięte, jakby bardzo usiłował rozwiązać jakiś skomplikowany problem. Wysoki, przystojny, siwowłosy prawnik przechylił się ponad masywnym mahoniowym stołem i podał Rachel akta. Wokół siedziało kilku innych radców, przy czym każdy z nich chciał się przysłużyć bardziej niż pozostali. - Pani Magnus - oznajmił najstarszy z prawników - wraz z przekazaniem pani tytułu własności i prawa kontrolowania rachunków zapewniam panią, iż każdy cent z tego funduszu będzie nadzorowany przez naszą firmę i nie dojdzie do żadnych nieprawidłowości. Zarządzamy wszystkimi pieniędzmi „Globe" i pan Magnus nie pozwala nam spocząć, dopóki nie policzymy każdego grosika. Takich samych wymagań oczekujemy od pani. Więcej, poczujemy się urażeni, jeśli nie odwiedzi nas pani co kwartał, abyśmy mieli honor towarzyszyć pani w czasie lunchu tu, w Nowym Jorku. - Dystyngowany mężczyzna skłonił się i zasiadł z powrotem na swoim miejscu. Rachel od razu mu zaufała. On i jego towarzysze chyba naprawdę poważnie traktowali swój zawód. - Proszę poświęcić chwilę czasu i przejrzeć te dokumenty. Zostawimy panią samą, dopóki nie będzie miała pani jakichś pytań. -1 prawnicy po kolei opuścili pokój. Rachel została sama z Magnusem, który siedział na drugim końcu ogromnego, wypolerowanego jak lustro mahoniowego blatu. - Nie mam najmniejszego pojęcia o finansach - powiedziała zagubiona. W rękach miała oprawny w skórę plik niezrozumiałych dokumentów, w których roiło się od długich łacińskich określeń. - Pozwól, że przejrzę to razem z tobą- Magnus usiadł koło niej. Ciekawe, czy zwrócił uwagę, tak jak ona, że jego noga ściśle przywarła przy tej okazji do jej uda. Przerzucał dokumenty, jakby znudzony ich sztywnym językiem. - Ten to tytuł własności budynku - wyjął wielki pergaminowy arkusz z pięknymi tłoczeniami. - Założymy ci skrytkę na papiery wartościowe w banku. Będziesz mogła go tam trzymać. Wziął do ręki kilka innych, podobnych do siebie dokumentów. - To plan funduszu powierniczego. Tylko ty masz prawo zarządzać rachunkami. Ten jest na zakup, remont i utrzymanie budynku, ten na prowadzenie gospodarstwa, a ten na wydatki specjalne, czyli coś, czego mogliśmy nie przewidzieć - na przykład na opiekę szpitalną dla małych 180 podopiecznych. - Chciał zamknąć akta, ona jednak wyciągnęła rękę i powstrzymała go. - Jest tu jeszcze jeden dokument - wyjęła pergamin z teczki. Magnus wziął głęboki wdech, jakby chciał dodać sobie odwagi. - Tak, jest jeszcze jeden. Miałem zamiar powiedzieć ci o nim później. - Czego on dotyczy? - spytała, przyglądając się długiemu, pięknie wydrukowanemu tekstowi. - To twoja część umowy. - Moja część umowy? - spojrzała na niego zdziwiona. - Niezależnie od tego, czy naprawdę staniemy się małżeństwem, czy nie, ten dokument zapewnia ci kapitał, którym możesz dowolnie rozporządzać, niezależnie od twojego statusu prawnego. Mówiąc krótko, Rachel, jeśli zdołasz przetrwać, to o północy trzydziestego dnia odgrywania mojej żony staniesz się bogatą kobietą. -Wyjął jej z rąk ozdobny dokument i wsunął go do teczki. - Nie musiałeś tego robić, Noelu. Nie jestem taka jak rodzice Ju-dith Amberly. Żaden prawnik nie zapuka do twoich drzwi w moim imieniu - wytrzymała jego spojrzenie. Odwrócił wzrok, nagle rozzłoszczony. - Zrobiłem to. Nie mam zamiaru mówić, dlaczego to zrobiłem. Ale o północy trzydziestego dnia, niezależnie od tego, czy zdecydujemy się pobrać, czy nie, staniesz się zamożną, naprawdę niezależną kobietą. Jeśli los sprawi, że zostaniesz ze mną i poślubisz mnie, niech tak będzie. Ale jeśli nie zechcesz zostać u mojego boku, będziesz miała środki, aby udać się tam, gdzie zechcesz. Nigdy więcej nie zabraknie ci pieniędzy. -Zawiązał teczkę i pchnął ją po blacie w stronę miejsca, gdzie siedział główny adwokat. - Dziękuję ci - powiedziała cicho. - Ale nie rozumiem, dlaczego sądzisz, że jesteś mi to winien. Przecież to ja wpędziłam cię w kłopoty. - Tak. I dałaś mi opal. Oto on. - Wyjął Czarne Serce z kieszeni kamizelki i wcisnął kamień w jej dłoń. - To twój spadek po ojcu. Najprawdopodobniej nie wiedział, co znalazł, ale tak czy owak dał to tobie i ty masz do niego prawo. - Odetchnął, jakby od dłuższej chwili wstrzymywał oddech. - Dość gadania. - Ale to była zapłata... - Nie będzie żadnej zapłaty. Wyrównaliśmy rachunki. Poza tym... -Przez chwilę patrzył na nią z upodobaniem. - Poza tym podoba mi się na twojej szyi. Noś go zatem, Rachel. Wpatrywała się w leżący na jej dłoni kamień. 181 - Tak, ale co z tą klątwą? Nie chcę, żeby coś strasznego stało się Tommy'emu i Clare albo... -Ugryzła się w język. -Albo komukolwiek innemu - dokończyła ostrożnie. Prychnął pogardliwie. - Klątwy są dla głupców, Rachel. Wszystkie nieszczęścia, które nam się codziennie przydarzają, tłumaczą za pomocą tego niewielkiego kawałka skały. - Uniósłjej podbródek, tak aby odpowiedziała najego spojrzenie. - Myślisz, że tych dwoje nieszczęśników, których wyciągnęłaś z rynsztoka, znalazło się tam z powodu klątwy? Nie, nie spotkał ich taki zaszczyt ani takie szczęście. Sprawiła to po prostu ciemna strona ludzkiej kondycji. A wyciągnęło ich stamtąd twoje miłosierdzie. Wyjął jej z ręki naszyjnik z opalem i zawiesił na jej szyi. - Czarne Serce nie jest przeklęte. Tysiące ludzi umarło, przemierzając tundrę. Jedynie Franklin był dość bogaty i utytułowany, aby jego zniknięcie dostrzeżono. Jego los nie miał nic wspólnego z tym pięknym opalem. Skoro można obciążyć kamień klątwą, to można też uczynić z niego talizman. Obdarzam go więc tą dobrocią, która mieszka w tobie. Tą samą, która wyrwała z piekła Tommy'ego i Clare. Opuściła głowę i spojrzała na klejnot, który spoczywał na jej piersi obok pionowego rzędu turkusowych jedwabnych guzików stanika. Zdawało się, że zapłonął w nim błękitnozielony opalizujący ogień, odbijając barwę sukni. - Teraz nie wygląda na przeklęty - powiedział miękko. - Czy wyświadczysz mi ten honor i będziesz go nosić? Długo patrzyła na niego. - Tak - powiedziała w końcu. Miała wrażenie, że duchjej ojca podszedł do niej i mocno ją objął. - Wobec tego chodźmy. Czeka nas mała wycieczka. Pokażę ci, jak bardzo zmienił się twój sierociniec. - Pomógł jej wstać. Spojrzała na niego zaciekawiona, ale wiedziała, że niczego jej nie wyjaśni, dopóki nie znajdą się tam, gdzie zamierzają zabrać. Na widok budynku, który kiedyś nazywano sierocińcem im. św. Wincentego, Rachel stanęła jak wryta. W ciągu paru godzin opustoszały budynek wypełnił się ludźmi, którzy bez wytchnienia stukali młotkami i malowali. - Rachel, chciałbym, żebyś poznała Stokesa. To on pracował za kulisami wszystkich moich przedsięwzięć. Powiedziałem mu, że chcę, aby to miejsce w ciągu kilku dni zaczęło normalnie funkcjonować, a on jest jedynym człowiekiem, który potrafi tego dokonać. 182 Podszedł do nich zasuszony maleńki człowieczek z trocinami na czarnej jedwabnej kamizelce, pokazując w szerokim uśmiechu znakomicie zachowane zęby. - Pani Magnus, cóż za przyjemność wreszcie panią poznać! Jest pani w Nowym Jorku żywą legendą. Znam Magnusa bardzo dobrze. Lubię myśleć o sobie jak o mózgu, który kieruje jego udanymi wyprawami arktycznymi. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdzie swoją drugą połowę, przynajmniej dopóki nie usłyszałem o pani... powiedzmy, o pani niezwykłym przybyciu. - Uj ął j ej wyciągniętą dłoń i nachylił się ku niej, a jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Odebrało jej mowę. Modliła się, by wśród całej tej krzątaniny i hałasu jej milczenie uszło uwadze mężczyzny. - Jeśli pani pozwoli - ciągnął Stokes - zgromadziliśmy z moimi ludźmi skromną sumę, aby pomóc naszym małym ulicznikom. - Sięgnął do kieszeni kamizelki i wyciągnął skórzaną sakiewkę wypełnioną monetami. - Chciałbym przekazać to pani, pani Magnus, na rzecz wszystkich, którzy będą tu pracować, a zwłaszcza na rzecz sierot. - Mrugnął. -Zebranie tych łobuzów z ulicy z pewnością sprawi, że to miejsce znowu będzie bezpieczne. Noel zerknął na nią, unosząc ironicznie jedną brew, i szepnął, tak aby słyszała tylko ona: - Mógłbym powiedzieć, że już teraz ulice stały się bezpieczniejsze o dwoje urwisów. O mało nie wybuchnęła śmiechem. Opanowała się jednak i wzięła z wyciągniętej dłoni Stokesa woreczek monet. - Niezwykle cenię sobie pańską hojność, panie Stokes - powiedziała. - Zapewniam pana, że dopilnuję, aby te pieniądze zostały właściwie wykorzystane. - Dziękuję, szanowna pani - Stokes wyszczerzył zęby w uśmiechu. - A skoro mowa o łobuzach, myślę, że powinniśmy już wracać. Czy moja droga żona zgodzi się ze mną? - zapytał Noel, ujmując ją w talii. Miała ochotę go udusić, ale w końcu miał rację. Tommy'ego i Clare istotnie można było nazwać łobuzami, ale to mimo wszystko dzieci. Potrzebowali jej, nie chciała więc zostawiać ich na zbyt długo. Dopóki nie przyjedzie Betsy, dzieci nie będą się czuły bezpiecznie z obcą osobą. - Rzeczywiście, musimy wracać. Bardzo panu dziękuję, panie Stokes. Mam nadzieję, że kiedy zakończy pan prace tutaj, zje pan z nami kolację w Northwyck - uśmiechnęła się. Stokes nachylił się nad jej wyciągniętą dłonią. - Będę zaszczycony, pani Magnus. 183 Noel sprowadził Rachel frontowymi schodami do czekającego powozu. Kiedy wsiadali, zdała sobie sprawę, że cały czas się jej przygląda. - Co się stało? Czy zrobiłam coś nie tak? - zapytała, gdy usiadł koło niej, przyciskając udo do jej osłoniętego suknią kolana. - Po prostu podziwiam, jak świetnie udajesz moją żonę. Poczuła, że cała się czerwieni. - Mam nadzieję, że nie postąpiłam źle, zapraszając Stokesa do Nor-thwyck. - Przeciwnie, to doskonały pomysł. Wszyscy będą myśleli, że poślubiłem kobietę pełną życzliwości i uroku. Nie mógłbym życzyć sobie niczego lepszego, nawet gdybym rzeczywiście cię poślubił. Nie powiedziała nic. Jego słowa, mimo że pochlebne, przygnębiły ją. Udawała tylko jego żonę... Musi o tym pamiętać. Być może po trzydziestu dniach rzeczywiście połączy ich ślub, ale do tego czasu nie może zapomnieć, że jedynie odgrywają role i eksperymentują. - Dziś wieczór jemy w hotelu kolację z panią Astor. Najwyraźniej planuje jakiś bajeczny bal w październiku. Chce się upewnić, że wrócimy na czas do miasta. Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. - Po katastrofie na balu u pani Steadman? Nie sądziłam, że się jeszcze kiedykolwiek do mnie odezwie. Magnus prychnął. - Nie masz się o co martwić. Caroline Astor modli się przed ołtarzem starych fortun, a moja jest równie stara, jak Petrusa Stuyvesanta. Odchyliła się na oparcie i głęboko zamyśliła. Jakie to dziwne uczucie - być zaproszonym na kolację, aby rozmawiać o balu, na którym być może nigdy się nie pojawi. Do października jeszcze tyle tygodni... - Dlaczego tak nagle ucichłaś? Co się dzieje w twojej głowie? Nie przepadasz za panią Astor? - Uśmiechnął się szeroko. - W pełni podzielam twoje odczucia. - Wiesz, kiedy ma być ten bal? Wzruszył ramionami. - Po głowie chodzi mi dwunasty października. Dwunasty października w Akademii Muzycznej, tak mi się wydaje. - Tak właśnie myślałam - powiedziała cicho. Przyjrzał jej się, marszcząc brwi. - O czym myślisz? Wyjrzała przez okno. Może mijane wystawy sklepów ją pocieszą... - Północ dwunastego października. To jest trzydziesty dzień, No-elu. Bal u pani Astor oznacza koniec. 184 Czekała, ale nie powiedział nic. Nie wiedziała, czyjego milczenie sprawiło jej ulgę, czy też ją zasmuciło. R. . achel z trudem znosiła lodowate spojrzenie panny Judith Amberly. Zgodnie z obyczajem dotyczącym par małżeńskich Rachel siedziała przy stole naprzeciwko Noela, dokładnie na przeciwległym końcu, i miała prowadzić rozmowę ze znajdującymi się obok niej obcymi ludźmi. Radziła sobie z tym całkiem dobrze - z jednym wyjątkiem: nie wiedziała, jak reagować na wyniosłe milczenie kobiety, która została dla niej porzucona, o czym wszyscy dobrze wiedzieli. Na drugim końcu stołu wojowniczo rządziła pani Astor. Noel siedział po jej prawej stronie. Willy B., jak nazywał go Noel, nie przybył. Wysłał przeprosiny ze swego j achtu, na którym - j ak mówiono - zamknął się ze swoimi kochankami. Ku zaskoczeniu Rachel matka Judith siedziała na drugim końcu stołu i śmiała się wesoło wraz z panią Astor. Po raz pierwszy Rachel zrobiło się żal Judith. Pieniądze, które Noel zapłacił rodzinie Amberly, na pewno były ceną za hańbę dziewczyny. - Teraz, drogie panie, nieco odpoczniemy. Proszę nam wybaczyć -pani Astor podniosła się z krzesła. Tej chwili Rachel obawiała się najbardziej. Teraz, kiedy ta niekończąca się kolacja dobiegała wreszcie kresu, będzie zmuszona przebywać jakiś czas z kobietami i znosić ich ledwie zawoalowane zniewagi. Mężczyźni wstali. Panie zbierały swoje szale. Kolacja- intymne, według nowojorskich standardów, spotkanie najbliższych przyjaciół, czyli pięćdziesięciu osób - odbywała się w tej samej sali balowej, w której złapał ją w swoje sidła Edmund. Znajomy wykusz był pusty, tylko dwaj lokaje stali po obu jego stronach. Salon przylegający do sali balowej oświetlały dwa ogromne gazowe kandelabry. Panie wysypały się do wspaniałej sali w odcieniu bladoróżowej róży damasceńskiej i jedna po drugiej padły na rokokowe meble, jakby były śmiertelnie zmęczone. Z pewnym wahaniem Rachel podeszła do Caroline Astor. - Chciałabym sprawdzić, jak się mają dzieci. Nie ma pani nic przeciwko temu, że na chwilę panie opuszczę? 185 Pani Astor spojrzała na nią z wystudiowaną obojętnością. - Ależ oczywiście, proszę się nie krępować - odrzekła, poprawiając niedbałym gestem zgodny z najnowszą modą kok brązowych, lśniących włosów. - Dziękuję pani - szepnęła Rachel z ulgą i ruszyła ku drzwiom. Odprowadzał ją wzrok Judith. Tommy i Clare podbiegli do niej, ledwie przekroczyła próg salonu. - Jeszcze nie śpicie? Powinniście być już w łóżkach! - roześmiała się, kiedy dzieci prawie przewróciły ją na podłogę. - Dopiero co przyjechałam. Jak to dobrze znowu cię widzieć, moja kochana - Betsy podeszła i przytuliła ją. Rachel poczuła łzy w oczach. - No dobrze, dobrze. Więcej tego robić nie będziemy -Betsy otarła oczy Rachel wenecką chusteczką, którą trzymała w rękawie. - Przepraszam. Po prostu nie wiedziałam, czy jeszcze cię kiedykolwiek zobaczę - odrzekła Rachel, śmiejąc się sama z siebie. - Ja też nie wiedziałam, kochanie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się wszyscy o ciebie martwiliśmy - Betsy zmarszczyła brwi. - Wybacz, że nie dałam ci pieniędzy, których potrzebowałaś. Miałam po prostu nadzieję, że czas wszystko załatwi. Gdybym wiedziała, że tak szybko wyjedziesz, dałabym ci choćby po to, żebyś na pewno coś ze sobą miała. Błagam cię, następnym razem uprzedź mnie, zanim uciekniesz i zostawisz nas szalejących z niepokoju! - Nie ma już potrzeby uciekać - powiedziała Rachel, głaszcząc warkocze Clare. - Więc już więcej nie będziesz wyjeżdżać? - Betsy zniżyła głos. -Czyżby wreszcie zrobił to oficjalnie? Najwyższy czas! - Niestety, nic się nie zmieniło - kąciki ust Rachel opadły. - Czekamy z decyzją do północy dwunastego października. Jeśli będzie się układało, pobierzemy się naprawdę. Jeśli nie, wyjadę z dziećmi na Her-schel. Muszę dodać, że Noel przeznaczył dla mnie sporą sumę pieniędzy. Tym razem, jeśli wyjadę, nie będę musiała nikogo prosić o pomoc. Będę miała własne środki. - Och, nie! - Betsy przysiadła na krześle. Wyglądała na wstrząśniętą. - Głupiec. Nie wie, co dla niego dobre. - Może i nie wie - odparła niedbale Rachel. - Ale dzięki temu i ja mogę odmówić. Może i ja nie zechcę się z nim wiązać... Z pewnością nie jest ideałem, sama wiesz - stwierdziła, czując, jak coś ściska ją w gardle. Betsy spojrzała na nią i pokręciła głową. - Na pewno daleko mu do ideału... Ale cię kocha. I jestem przekonana, że ty go też kochasz. Właśnie dlatego powinien ci być bezgranicznie 186 wdzięczny i popędzić z tobą do ołtarza. On cię potrzebuje, Rachel dodała z głębokim przekonaniem. - Wiem, że ty dasz sobie radę bez Noela, ale chyba nie mogę tego samego powiedzieć o nim. W pokoju zapadło kłopotliwe milczenie. Betsy zerknęła na dzieci, którym oczy się już kleiły. - Co ja najlepszego wyprawiam! Gadam, a wy już podpieracie się nosami. Jazda do łóżek. A jutro rano pójdziemy na spacer na plac Waszyngtona i kupimy pomarańcze. - Wstała i poprowadziła dzieci do ich pokoju. Zanim wyszła z salonu, powiedziała jeszcze: - Rachel, kochanie... Chociaż uwielbiam Magnusa, to w tej bitwie jestem po twojej stronie. Do oczu Rachel znów napłynęły łzy. - Dziękuję ci. Tak bardzo ci dziękuję... Ale nic już więcej nie można zrobić. Wszystko w rękach przeznaczenia. - Niech i tak będzie - powiedziała Betsy ze stoickim spokojem i wyszła za dziećmi do ich sypialni. Rachel także opuściła apartament. Wróciła do salonu pań w chwili, kiedy zbierały już rzeczy, aby dołączyć do mężczyzn. Stanęła przy drzwiach, czekając, by pójść wraz z nimi do sali balowej. - Usidliła go... Cóż innego, jeśli nie to. Jak inaczej ladacznica z baru mogłaby zdobyć takiego mężczyznę jak Magnus, jeżeli nie rozkładając przed nim nogi? - dobiegł ją głos matki Judith, a następnie chichot jej i Caroline Astor. Rachel odsunęła się. Najwyraźniej nikt nie zauważył jej przybycia... Nie chciała tu wracać, ale teraz, słysząc, jak otwarcie jej ubliżają, straciła wszelką chęć. - Rodziny Amberly i Magnusów powinny były się połączyć. Wszystko za tym przemawiało - odezwała się pani Astor władczym jak zawsze tonem. - Nigdy nie przestanę żałować, że ta istota się tu pojawiła. Ojciec Noela, gdyby żył, zmusiłby syna, aby trzymał się równych sobie. - Magnus nie mógł jej podziwiać, tak jak podziwiał Judith - wtrąciła pani Amberly. - Jak to dobrze, że na bal przybywa książę Walii i ma przyprowadzić ze sobą kilku świetnie urodzonych arystokratów. Przysięgam, że Judith znajdzie o wiele lepszą partię od Noela Magnusa. - Ależ oczywiście, moja droga. Powinno było tak się stać już dawno temu - zapewniła ją Caroline Astor. - Nie wiem, co sprawiło, że Judith czekała, choć wszyscy byli przekonani, że Magnus nie żyje. - Czekała każdego wieczoru na wiadomości od Charmian Harris -szepnęła jakaś kobieta do innej. Obie znajdowały się w zasięgu słuchu Rachel. 187 - Co powiedziałaś, Katherine? - zwróciła się do niej pani Astor. - Nic takiego, Caroline. Czy nie powinnyśmy wracać już do mężów? Rachel wycofała się pospiesznie, tak aby kobiety jej nie zauważyły i nie zorientowały się, że słyszała całą rozmowę. Podała przechodzącemu lokajowi naprędce napisaną notatkę, że musiała opuścić przyjęcie, ponieważ źle się poczuła, i wróciła do pokoju z bagażem zranionych uczuć. Na miejscu poczuła, że wcale nie jest śpiąca. Betsy położyła się razem z dziećmi, w salonie przywitał ją więc jedynie wygasły kominek i karafka whisky Magnusa. Chodziła tam i z powrotem, wciąż na nowo przetrawiając słowa kobiet. W końcu poczuła, że jest gotowa na szklaneczkę alkoholu. - Powiedziano mi, że źle się poczułaś - powiedział Magnus, stając nieoczekiwanie w progu apartamentu. Popatrzyła na niego. Jakiż był przystojny w tym czarnym fraku i jedwabnej butelkowozielonej kamizelce... - Nie widziałam większego sensu, żeby tam zostawać. Pani Astor mnie nie lubi mnie, a ja ją też nieszczególnie. Noel uśmiechnął się. - Ona lubi tylko tych, którzy zaspokajają jej ambicje. Muszę cię pochwalić za twój gust. Skinęła głową i spojrzała na zimny jak lód ruszt wygasłego kominka. - Są wściekłe z powodu Judith. Trudno im się dziwić... - To była dla mnie doskonała partia. Myślę, że przez jakiś czas część osób będzie chować urazę. Dopóki nie wyciągnie jakiegoś zubożałego angielskiego lorda z długów karcianych, a on nie odwdzięczy siej ej szlacheckim tytułem. Nie skomentowała tego. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. - Źle się czujesz? Wyjątkowo milcząca jesteś dziś wieczór. - Chyba jestem bardziej zmęczona, niż myślałam - wzruszyła ramionami. - Pójdę do swojego pokoju odpocząć. - Przeniosłem twoje rzeczy do mojego pokoju. Skoro zawarliśmy umowę... skoro naprawdę mamy przez te kilka tygodni żyć jak mąż i żona. .. pomyślałem, że to nienaturalne, żebyś miała oddzielny pokój. Zatrzymała się i spojrzała na niego. - Nie mogę dzielić z tobą łoża ot tak, po prostu. Nie jesteśmy naprawdę małżeństwem, a ty... ty... - Chciała dodać: „nie kochasz mnie", ale nie mogła tego wykrztusić. - Jeśli to ma być próba, to musimy żyć tak, jakbyśmy rzeczywiście byli małżeństwem, a ja jako mąż chcę mieć żonę obok siebie. 188 - W takim razie musisz poprosić, by to Judith Amberly przeniosła rzeczy do twojego pokoju. - A co ona ma do tego? - To jej nadskakiwałeś w czasie swoich podróży do Nowego Jorku, wtedy, kiedy ja każdej jesieni czekałam na ciebie na Herschel - Rachel twardo stała na swoim gruncie. - Niech ona zaryzykuje próbne małżeństwo. - Czy to w ogóle były zaloty? - warknął zły. - Mój ojciec wmusił mi ją jak w średniowieczu i to na długo przed tym, zanim cię poznałem. Przypuszczam, że było to najdłuższe narzeczeństwo świata. Żadna normalna dziewczyna nie czekałaby tak długo, chyba że chciałaby położyć łapę na mojej fortunie. Całkiem możliwe, że kłamał, Rachel jednak zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie mówi prawdy. Zawsze mówił o aprobacie ojca dla Judith, a przecież zmarł on jeszcze przed przybyciem Noela na Herschel. Zazdrość nie pozwoliła jej dotąd skojarzyć tych dwóch faktów. Nieoczekiwanie spłynęła na nią ulga. Poczucie, że została zdradzona, które nie dawało jej spokoju od miesięcy, znikło. - No, więc jakież to chore myśli chodzą ci po głowie? - dopytywał się Magnus. - Czy przyznasz się wreszcie do zazdrości o Judith? - Wcale nie jestem zazdrosna - odparła, ale nadal była to tylko część prawdy. Judith miała to wszystko, czego brakowało jej: protekcję, pieniądze i wreszcie - była prawdziwą narzeczoną Magnusa. Rachel chętnie zamieniłaby wszystkie targi i wieloznaczność w relacjach z Magnusem na jedno proste narzeczeństwo - pod warunkiem że zakończyłoby się lepiej i szybciej niż to z Judith. - Są takie chwile, kiedy naprawdę żal mi Judith - przyznała niechętnie. -Ale potem przypominam sobie ojej pieniądzach i tych wszystkich ludziach, którzy się nią opiekują, i wiem, że nic jej się nie stanie. - Tobie też, Rachel. Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się gorzko: - Oczywiście, że nie. - Wobec tego jak myślisz, co mnie ostatecznie powstrzymało przed poślubieniem jej? - zapytał zły. - No, powiedz... Potrząsnęła głową. - Nie mam pojęcia. - Pamięć o tobie, czekającej na mnie w Lodowej Pannie. - Ale te wspomnienia nie sprawiły, że poprosiłeś mnie o rękę, prawda? 189 Napięcie ostatnich tygodni i dzisiejszego wieczoru w końcu zwyciężyły. Nie mogła powstrzymać wzbierającego w niej bólu, gdy myślała o tym, jak czekała na Magnusa, podczas gdy on w Nowym Jorku kontynuował pozorne zaloty wobec bardziej odpowiedniej dla niego kobiety. Westchnęła i ciężkim krokiem ruszyła do swojej sypialni. Była gotowa spać tam, choćby w ubraniu. Zastąpił jej drogę. - Ta próba nie jest udawana. Powiedziałem, że jesteś moją żoną, Rachel, a moja żona będzie grzała mi łóżko. - Nie zrobię tego - zbuntowała się. Twarz wykrzywił mu gniewny grymas. - Skoro tak, to może powinienem ci dać zasmakować prawdziwego życia żony z naszego kręgu i poszukać przyjemności gdzie indziej? - Z Charmian Harris? - rzuciła wściekła. - A z kim by innym? - odparł. - Czy nie po to mężczyźni utrzymują kochanki? Żeby mieć kogoś, kto przytuli i wysłucha, kiedy żona staje się trudna do zniesienia? - Jeśli o takim małżeństwie myślisz, to z radością odrzucę twoją prośbę o rękę. I pogratuluję Judith Amberly, że i jątaki związek ominął! Spojrzał na nią. Oczy płonęły mu z gniewu. - Chcę, żebyś była u mego boku, gdy będę zasypiał. - Jeśli chcesz zasnąć u boku kobiety, to powinieneś całą noc spędzić z Charmian Harris. I lepiej pospiesz się, bo niedługo zamknie na noc drzwi - odpaliła. Popatrzył na nią z furią. - Dobrze więc -rzucił z pogardą, chwycił kapelusz i wybiegł z apartamentu, trzasnąwszy drzwiami. Rachel podbiegła do okna i zerknęła przez szparę w draperiach. Pod-jechał wynajęty powóz. Noel wskoczył do niego pospiesznie. Ciemna sylwetka pojazdu, kołysząc się, oddalała się coraz szybciej od hotelu. Od niej. Zasłona opadła. Pomyślała, że powinna czuć się lepiej, niż w istocie się czuła. Ruszyła do nieprzygotowanego pokoju z zamiarem zaśnięcia. Nie zadzwoniła po pokojówkę. Sama rozpięła suknię, gorset i wsunęła się w chłodną pościel. Zaczęła ją jednak prześladować wizja Charmian Harris i Noela. Całował ją, obejmował, rozpinał jej gorset... Kiedy wyobrażony śmiech ladacznicy zagłuszył ruch uliczny w Piątej Alei, Rachel nie miała innego wyboru, niż wtulić twarz w poduszkę, by zagłuszyć szloch. 190 Z5 Fałszywa skromność lepsza jest od żadnej. Vilhjamur Stefansson, badacz Arktyki • dmund przesunął palcami po konopnym kapturze, obok którego leżał ciężki satynowy fular. Stwierdził, że jako knebel lepszy będzie fular. Na stole spoczywał jeszcze konopny zwój, wystarczająco miękki, aby nie uszkodził delikatnej skóry, ale dość mocny, aby utrzymał szarpiącą się kobietę. Jego plan stawał się coraz bardziej klarowny. Statek czekał gotowy do odpłynięcia. Powóz w każdej chwili mógł przewieźć zdobycz na łódź. Sanie i psy znajdowały się już na pokładzie, gotowe, by zaprowadzić go do Franklina. Ostry klimat Północy nie powstrzymywał go. To prawda, że nigdy tam nie był, ale miał przedsiębiorstwo, które kwitło, zaopatrując w towar tamtą część świata. Skoro niepiśmienny handlarz futrami mógł podróżować po Arktyce, to i Edmund był w stanie tego dokonać. I to wygodnie, elegancko... Bądź co bądź był człowiekiem wykształconym i pełnym ogłady. Potrzebna mu była tylko noc. Najważniejsze to zgranie wszystkiego w czasie. Nie mógł tak po prostu zapukać do drzwi Northwyck House i zapytać, czy mógłby zaprosić panią domu na godzinną przechadzkę. Rachel nie zgodziłaby się. Aczkolwiek nie była pewna przywiązania Noela, Edmund dobrze wiedział, że własność Magnusa lepiej zostawić w spokoju. Podkradanie cudzej żony mogło dla Edmunda oznaczać śmierć, a tego nie miał zamiaru ryzykować. Nie, musiał pomyśleć. Najlepiej byłoby, gdyby Magnusowie znaleźli się w Nowym Jorku. Wtedy mógłby od razu porwać Rachel na statek i natychmiast postawić żagle, nie ostrzegając przy tym Noela. Jednakże bardzo psuł mu szyki fakt, że nie znał ich planów. Kilkoro służących z Northwyck, którzy chętnie nadstawiali dłonie po monety, bez wahania mówiło, gdzie przybywa pan albo pani, ale nawet oni nie wiedzieli, co państwo zamierzają uczynić potem. Obecnie Noel przebywał z żoną w mieście; Edmund dowiedział się o tym właśnie tego wieczoru. Ale dowiedział się za mało, no i za późno. Zapukano do drzwi biblioteki. Wszedł lokaj z karteczką na srebrnej tacy. - Właśnie nadeszła, sir - skłonił się i wręczył Edmudowi pergaminową kartkę. 191 Edmund przeczytał ją, odchylił się do tyłu i zaczął się śmiać. Zdarzył się cud. Dzięki pani Astor. Podszedł do biurka, odsunął na bok zaproszenie na bal w Akademii Muzycznej i szybko skreślił odpowiedź. Oczywiście, zjawi się na wspaniałym balu na cześć księcia Walii. To wydarzenie stulecia i znajdzie się tam każdy, kto miał aspiracje należenia do społecznej elity. Nikt, kto otrzyma zaproszenie, nie przegapi takiej okazji. Nawet wyzywający Noel Magnus i jego młoda, dopiero co poślubiona żona. Noel otworzył drzwi powozu i stanął na chodniku. Dobrze znał tę kamienicę. Sam ją kupił. Charmian znudził się dom na wsi i hotelowe apartamenty. Upierała się, że będzie im obydwojgu wygodniej w jej własnym buduarze, spełnił więc jej pragnienie, tak samo jak ona zawsze spełniała jego zachcianki. Drzwi wyglądały jak zawsze - okolone brązowym piaskowcem i pomalowane połyskliwą zieloną farbą. Kołatka była tam, gdzie zawsze -spiżowa głowa lwa z ciężką obręczą w pysku. Przeskoczył po dwa schody naraz, czując jednocześnie pośpiech i wahanie. Nie widział Charmian od dłuższego czasu. Cały ostatni pobyt w Nowym Jorku spędził na gromadzeniu zapasów i przygotowywaniu statku do powrotu na Herschel. Zbyt niecierpliwy był wtedy, by zatrzymać się w ramionach kochanki. Chciał jechać. Jechać do... Zamknął oczy. Śpieszyło mu się wtedy do baru Pod Lodową Panną. Śpieszyło mu się, by dać się z powrotem pochwycić porażającej urodzie Rachel Howland. Zawsze wiedział, że Rachel nie będzie pasowała do jego świata. Ta próba udowadniała to. Nie chciała, aby utrzymywał znajomość z Charmian, była zazdrosna o Judith... Roześmiał się gorzko. Zazdrość 0 obie kobiety, i to zupełnie bez powodu! Jego związek z Judith zaplanował ojciec, i to z iście makiaweliczną drobiazgowością. Noel skończył zaledwie osiemnaście lat, kiedy się dowiedział, że jego przeznaczeniem jest chuda dziewczyna z Nowego Jorku, której nazwisko rodowe jest dość dobre, aby odwrócić uwagę od bogactwa Magnusa 1 od jego wybryków. Było dość czasu na odpowiednie zaręczyny. Noel przyuczał się do prowadzenia rodzinnych interesów. W końcu stary Magnus zmarł i zostawił syna w spokoju, ale i z ciężkim bagażem. Najgorszą częścią tej schedy okazała się Judith Amberly, obgadywana przez wszystkich stara 192 panna, która wciąż naciskała na wyznaczenie daty ślubu. Chciała móc wreszcie delektować się należnym jej przepychem. Arktyka pociągała go, ale jeszcze silniej odpychał Nowy Jork. Tundra oferowała jego prześladowanej duszy wolność. Coraz rzadziej i rzadziej wracał do miasta, aby uzupełnić zaopatrzenie. Kiedy wreszcie dowiedział się, że uważa się go za zmarłego, nie czuł potrzeby powrotu i sprostowania pogłosek. Wszystko działało bez niego. Nadal drukowano gazety, a jego konta pęczniały od zysków. To wszystko mogło na niego poczekać. Choćby i całą wieczność. Ale teraz już nie mogło. Z powodu Rachel. Otworzył oczy. Spojrzał na kołatkę, zapraszającą go, by zakosztował przyjemności z inną kobietą. Klnąc pod nosem, zszedł z powrotem po schodach do powozu, który jeszcze nie odjechał. - Do hotelu - warknął i zatrzasnął drzwi. Za jego plecami kamienica robiła się coraz mniejsza, aż w końcu zniknęła między innymi domami. Magnus jednak się nie odwracał. Nic go ten dom nie obchodził. Choć był jego własnością, równie dobrze mógł go więcej w życiu nie widzieć. Rachel odgradzała go od wszystkich innych kobiet. Gdy zamykał oczy, zawsze widział ją, wpatrzonąw niego błękitnymi oczami, pełnymi nadziei, tęsknoty i lęku. Nie mógł odwrócić wzroku. Nie miał innego wyboru, niż poddać się jej albo resztę życia spędzić jak jego ojciec-w nienawiści i gniewie, za jedyne towarzystwo mając swój własny chory umysł, który doprowadzi go do wrót piekła. - Rachel - szepnął, pragnąc usłyszeć dźwięk jej imienia. Zapukał w ściankę, by ponaglić woźnicę, i odchyliwszy się na oparcie, ponownie przywołał obraz Rachel pośród ruin kaplicy. Jej rozbu-rzone włosy, jej rozchylone usta... Dała mu rozkosz wielekroć cenniejszą od złota, ponieważ zrodziła ją miłość, nie żądza. Bał się. Czaił się w nim duch jego ojca, który sprawiał, że był zimny, kiedy powinien był szlochać, gwałtowny, gdy należało ulec. Bał się, że może nigdy nie pokochać Rachel tak, jak na to zasługiwała, że może ona nigdy nie zrozumieć tej udręki. Judith i Charmian lepiej do niego pasowały. Żyłby zgodnie z ojcowskim przykazaniem „nigdy nie kochać", a one nie interesowałyby się tym, czy są kochane. Rachel to co innego. Potrzebowała uczucia. Zasługiwała na wszystko, co mógł zaoferować jej dobry człowiek. Nagle poczuł, że z całych sił pragnie być takim dobrym człowiekiem. 13 - Lodowa Panna J C) 3 Rachel poczuła dłoń na biodrze i ciężar ciała Noela, kiedy usiadł na brzegu jej łóżka. Na wpół we śnie, na wpół już przytomna, uniosła się i usiadła. O mało nie objęła go w pierwszym odruchu i nie powiedziała, jak bardzo cieszy się z jego powrotu, ale coś ją powstrzymało. Być może lęk, że poczuje zapach innej kobiety na jego ustach i ubraniu. Zamiast go przytulić, odsunęła się w stronę rzeźbionego wezgłowia i spojrzała na niego oskarżycielsko w półmroku dopalającej się świecy. - Po co przyszedłeś? - zapytała. Nie podobała się jej ta irytacja we własnym głosie, ten brak zaufania... - Ja... zaczął i zamknął usta. - Wyjdź, proszę - powiedziała, przyciągając kołdrę do okrytej tylko batystową koszulą piersi. Nic nie powiedział. Nawet nie drgnął. Ogarnął ją smutek. Może nigdy nie będzie do niej w pełni należał... Jego sposób życia zmuszał go do dzielenia uczuć między żonę i kochankę. Bez trudu opuszczał przychylne łono kochanki, by zaraz potem oczekiwać radosnego powitania żony... Ona jednak nie chciała takiego życia. Nagle zrozumiała, co znaczą jego słowa, że do niego nie pasuje. Może nigdy się nie dopasuje? - Do tego doszło? - rzuciła ochrypłym z przygnębienia głosem. -Musisz tu przychodzić, chociaż nasyciłeś się już inną? Rachel... - Zostaw mnie w spokoju, Magnus. - Nie, Rachel... - Właśnie że tak. Zostaw mnie albo zabiorę swoje pieniądze i odjadę jeszcze tej nocy. Zesztywniał, jakby przeszyty tymi słowami. Wstał. Jego wysoka sylwetka zawisła nad łóżkiem. Rachel przywarła do oparcia wezgłowia. Bez ostrzeżenia wyciągnął dłoń i dotknął jej policzka ruchem jak gdyby pełnym tęsknoty. Nie drgnęła. Gładził ją lekko, łagodnie... Tak bardzo łagodnie, mimo swojej siły. - Nie poszedłem do Charmian. Nie potrafiłem. - Nie wierzę ci. Ona jest twoją kochanką. Zawsze miałeś inne kobiety, nawet kiedy mówiłeś, że w twoim życiu jestem tylko ja. Kłamiesz, Magnus. Kłamiesz, a ja za każdym razem ci wierzę- odepchnęła jego rękę i otarła oczy. - Uwierz mi, nie poszedłem do Charmian. Spójrz, która godzina. Nie starczyłoby mi czasu. 194 Powoli odwróciła wzrok w stronę drzwi do salonu. Na wysokim stojącym zegarze dochodziła druga. Noel wyszedł niecałą godzinę temu. - Tym razem może i nie poszedłeś - rzuciła zrozpaczona - ale takie sytuacje powtórzą się jeszcze nie raz i nie dwa. Moją przeszłość z tobą zatruła Judith, a przyszłość zatruje Charmian czy inna dziewczyna, która przyjdzie na jej miejsce. - Zgarbiła się. - Powiedziałeś, że nigdy nie będę pasowała do tego zepsutego towarzystwa. Doszłam do wniosku, że masz rację. Idź już, Magnus. Zostaw mnie samą. Nie chcę cię tu widzieć. - Umowa była taka, że będziesz żyć ze mną jako żona. Zapłaciłem za te trzydzieści dni słoną cenę. Nie mam zamiaru dać się teraz oszukać. Podniosła głowę, by zobaczyć jego twarz w świetle migoczącej świecy. Była skupiona, nieugięta. - Nie chcę spać w twoim łóżku - powiedziała wyzywająco. - Dlaczego? - Przysunął się bliżej niej. - Bo boisz się, że splami cię plugastwo innej kobiety? Cóż, w takim razie przysięgam ci na wszystko, w co wierzę: nie poszedłem dzisiaj do Charmian. Wróciłem tu, bo chcę cię mieć przy swoim boku. Ciebie i tylko ciebie. - Nie będę rozkładać nóg na każde twoje zawołanie. To nie było częścią umowy. Zbliżył twarz do jej twarzy. - Nigdy tego od ciebie nie oczekiwałem. Jeśli oddasz mi swoje ciało, masz to zrobić z własnej woli, hojnie i z miłością, jak zawsze. Nie będę cię zmuszać. Nigdy. - Uniósł jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy. - Ale nalegam, abyś przez te trzydzieści dni była u mego boku. Dzień i noc. Nie ustąpię ci - puścił ją i wyprostował się. Czekała z zapartym tchem. - Puść mnie, Magnus - syknęła, gdy nagle chwycił ją w talii i uniósł, jakby ważyła tyle co mały kociak. - Puszczę cię, żono, ale w naszym pokoju. Tam, gdzie jest twoje miejsce. Jego ramiona zamieniły się w żelazną obręcz. Szarpała się, odpychała i wiła, dopóki Noel, przeniósłszy ją przez salon, nie rzucił bezceremonialnie na łóżko. - Wrócił stary Magnus z Północy. Barbarzyńca. Brutal - fuknęła. Roześmiał się i pociągnął za węzeł krawatu. - Nie chcę z tobą spać - powiedziała i próbowała skoczyć do drzwi. Stanął jej na drodze. Jego spojrzenie ześlizgnęło się z twarzy Rachel na jej piersi. Pod przezroczystą koszulką wyraźnie rysowały się wypukłości brodawek. 195 - Radziłbym ci wracać do łóżka, Rachel. Chyba jest ci zimno -stwierdził. Rozpiął kamizelkę i rzucił ją na stojące obok krzesło. Osłoniła się rękoma i rozejrzała rozpaczliwie za czymś do okrycia. - Przygaś lampkę, dobrze? - poprosił. - Nie mam zamiaru... - nie skończyła. Zsunął spodnie. Jego nagość ją poraziła. Plecy miał całe w świeżych bliznach. Na torsie falowały muskuły jak z żelaza. Wyglądał jak wspaniały bóg wojny. Podszedł do gazowego kinkietu i przykręcił płomyk tak, że ledwo się żarzył. - Wskakuj do łóżka, moja żono. - Nie - odparła, zasłaniając się rękoma i odwracając wzrok. Nie chciała patrzeć na jego imponującą męskość. - Chodź - chwycił ją i przyciągnął do siebie. Jęknęła wzburzona, usiłując go uderzyć. Nieczuły na zniewagi i rękoczyny bez wahania wśliznął się pod przykrycie, pociągając ją za sobą. - Dobranoc, żono - szepnął, wtulając się w jej włosy. Chciała go ugryźć, ale nie mogła. Przywarł do jej pleców, a ramiona oplatały j ą j ak łańcuch. Pocałował ją w czubek głowy. Wstrzymała oddech, czekając na atak. Był podniecony, być może przez jej bliskość, a może przez ciepło. Czuła jego męskość przy pośladkach, ale nawet nie drgnął, byjąposiąść. Zamiast tego pocałował ją w kark i przesunął się lekko, jak gdyby szukając najwygodniejszej pozycji. W ciągu paru sekund jego oddech wyrównał się i pogłębił. Zasnął. Rachel zakipiała z gniewu. Cisnął ją brutalnie na łóżko, jakby była snopkiem siana, ułożył się przy niej wygodnie, grzał się przy niej... I nie dał jej nic. Zdecydowana odejść, spróbowała wstać, ale kajdany jego ramion trzymały mocno. Przestraszyła się, że obudzi bestię, która zasnęła miękko i bezwładnie przy jej pośladkach. A było tak cieplutko. Tak bardzo ciepło. Tak rozkosznie, kusząco ciepło. Zmęczenie wisiało nad nią niczym obłok morfiny. Ze wszystkich sił starała się nie zasnąć, ale nie mogła się powstrzymać. Jej przeznaczeniem było grać przez trzydzieści dni żonę mężczyzny, który leżał u jej boku. Ceną za to będzie wspaniały sierociniec, który da opiekę współtowarzyszom Tommy'ego i Clare, oraz prywatne konto. Dzięki temu, jeśli przyjdzie jej wybierać, będzie mogła odejść od Noela Ma-gnusa, opuścić wyspę Herschel i zapomnieć o wszystkich rozczarowaniach. 196 Oplatały ją ciepłe, muskularne męskie ramiona. Czy w gruncie rzeczy nie wyjdzie na tej umowie lepiej od Magnusa? To zaledwie trzydzieści dni. Może wytrzymać... W tym czasie zajmie się sierocińcem i pokaże Noelowi, że nie jest marionetką w jego rękach. Rano dowie się czegoś na temat wyjazdu do Paryża. Sporo czytała o „mieście światła"... Albo może pojechałaby do Sankt Petersburga lub do Rzymu? Poza barem Pod Lodową Panną rozciągał się cały świat, a ona początkowo nawet o tym nie wiedziała. Teraz zrozumiała, że może to wszystko zobaczyć. - Śpij już, Rachel. Przestań knuć - usłyszała za plecami zaspany głos. Zacisnęła powieki. - Nienawidzę cię, Magnus. Pocałował ją w ramię, po czym położył się i ponownie zasnął. - I kocham - szepnęła, gdy miała pewność, że Noel nie może jej już usłyszeć. Northwyck z wolna mijały tygodnie. Dziwne, nierzeczywiste, jakby z krainy snu... Rachel miała wrażenie, iż żyje życiem innej kobiety. Stokes przyjechał pociągiem i spędził w Northwyck kilka dni, omawiając sprawy związane z remontem budynku. Każdego popołudnia Rachel i Magnus godzinami siedzieli w obsadzonej palmami oranżerii, zastanawiając się, czego jeszcze mogą potrzebować dzieci. Część sierocińca już otwarto i dzieci ciągnęły do niego w nadziei na posiłek i bezpieczny nocleg. Zatrudniono personel do opieki nad trafiającymi tu z ulicy urwisami, począwszy od kucharza, a skończywszy na lekarzu domowym. Rachel była szczególnie zadowolona z tego, iż dzięki samemu rozgłosowi wokół dobroczynnego dzieła Noela Magnusa trójka dzieci już została adoptowana. Wieczory spędzali przy kominku z Clare i Tommym. Jesień była wczesna, jeśli za jej oznakę uznać wieczorne chłody. Kolacje jedli więc zwykle w bibliotece, o wiele przytulniejszej dla czterech osób niż olbrzymia jadalnia. Magnus zdecydował, że po kolacji dzieci będą się uczyć gry w szachy. Tommy wahał się, wolał obserwować, jak uczy się Clare. Jednak po 197 kilku rozgrywkach sam zapragnął spróbować, a Rachel z zadowoleniem patrzyła, jak strategie, których nauczył się na ulicy, świetnie sprawdzają się w przypadku skoczków, królów i pionków. Później Rachel zwykle czytała dzieciom opowiadania, najczęściej Scotta lub Dickensa, dopóki powieki słuchaczy nie stawały się zbyt ciężkie. Pewnego wieczoru Clare wzięła sprawy w swoje ręce i wdrapała się Magnusowi na kolana, prosząc o historię na dobranoc. Rachel prawie roześmiała się, widząc wyraz twarzy Noela... Miał taką minę, jakby to jedna z modnych porcelanowych lalek małej ożyła nagle i usiadła mu na kolanach. Choć najwyraźniej nie czuł się zbyt swobodnie, pozwolił jednak dziewczynce zostać, dopóki jej głowa nie opadła mu na pierś. Gdy Clare głęboko zasnęła, Magnus chwycił ją w mocne, pewne ramiona, zaniósł na górę i własnoręcznie otulił kołderką. Rachel patrzyła, jak wrócił do biblioteki, gdzie na krześle spał już Tommy, i tak samo delikatnie, jak wcześniej Clare, zaniósł go i ułożył go w łóżku. - Myślę, że byłbyś dobrym ojcem, Noelu - szepnęła, kiedy zamykał drzwi dziecięcej sypialni. Spojrzał na nią. Na jego twarzy malowało się dziwne uczucie. Coś, co - mogłaby przysiąc - wyglądało jak ulga. Noce były zawsze najtrudniejsze, ale Magnus upierał się przy swojej umowie. Rzeczy Rachel zostały przeniesione z jej sypialni do pokoju Noela. Wieczorem Mazie pomagała jej rozebrać się w garderobie, po czym Rachel pojawiała się w sypialni w sztywnej białej koszuli, gotowa do spoczynku. Noel okazał się mistrzem opanowania. Jedyne żądanie, jakie jej stawiał, to aby była u jego boku w ogromnym łożu w chwili, gdy postanawiał zgasić lampę gazową. Przytulona do niego zasypiała tak spokojnie jak jeszcze nigdy w życiu, bezpieczna i szczęśliwa. Czekała na północ trzydziestego dnia, modląc się, aby ten sen stał się wreszcie rzeczywistością. Jedyny cień, jaki padał na ich egzystencję, miał swoje miejsce w salonie: wysoki na prawie dwa metry, zdecydowanie zbyt duży w stosunku do pięknie rzeźbionego obramowania kominka, wisiał nad nim ponury portret olejny Grisholma Magnusa. Kiedy Rachel zaglądała do salonu, często widywała Noela wpatrzonego w obraz, jakby ciągnęło go do niego jakieś dziwne zaklęcie. Ojciec i syn byli dość podobni z twarzy, mieli taką samą muskularną budowę i to samo chmurne spojrzenie. Oczy jednak bardzo się różniły. Grisholm miał bladobłękitne, uderzająco jasne w porównaniu z bujną czarną czupryną. Noel musiał odziedziczyć barwę oczu po matce, były bowiem tysiąc razy cieplejsze od ojcowskich, które przywodziły na myśl lodowe morze. 198 Rachel z chęcią pozbyłaby się tego portretu. Niewątpliwie nie pasował ani do kominka, ani do jego obramowania. Krawędzie obrazu odsta-wały od ściany. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy umieści go na strychu i wreszcie o nim zapomni. Niech znajdą go przyszłe pokolenia, które nie będą znały starego Grisholma i jego okrucieństw. Kiedyś odkurzą go i uśmieją się z naiwnej stylizacji starego portretu, na swoje szczęście nigdy nie zaznawszy przekleństwa jego obecności. Chociaż tak pragnęła, by obraz zniknął jej z oczu, nie wiedziała, jak poruszyć ten temat w rozmowie z Noelem. Mimo wszystko Grisholm był jego ojcem. Na dnie splątanych uczuć Noela wobec niego wciąż tliła się miłość. Nieustannie prześladowały go obrazy tego, jak mogło być, jak powinno być... W końcu nieśmiało i ostrożnie zaczęła rozmowę na ten temat z Bet-sy. Siedziały w kuchni, układając w wazonach złociste chryzantemy, które miały ożywić korytarze. Na zewnątrz dzieci bawiły się w warzywniku. Noela nie było w pobliżu. - Czy mamy w domu jeszcze jakieś dzieła sztuki, Betsy? Zastanawiałam się, jak rozjaśnić salon - rzuciła mimochodem, napełniając miedzianą konewkę wodą z pompy. - Nie wiem. Tak dawno już nie zaglądałam na strych, że już nawet nie wiem, co tam leży - odarła gospodyni. - Zanieśmy kwiaty na górę i zajrzyjmy, dobrze? - Rachel wstrzymała oddech. Betsy spojrzała na nią ostrzegawczo. - Możesz znaleźć tam jakieś szkielety. Jesteś na to przygotowana, moja kochana? To nie zawsze było takie wspaniałe miejsce, jakie stworzyłaś razem z dziećmi... - Wiem - odpowiedziała cicho Rachel. - Ale może wypędźmy kolejne demony, dobrze? Zaniosły wazony na półpiętro. Betsy zapaliła świecę w lichtarzu i ruszyły w górę. Minąwszy dwa piętra, doszły do pomieszczeń na poddaszu pod szczytem stromego dachu. Okna były okopcone przez sadzę z licznych kominów; prawdopodobnie nikt ich nie czyścił od dwudziestu lat. Lichtarz okazał się bardzo przydatny w oświetlaniu licznych ciemnych pomieszczeń poddasza. - Od czego zaczniemy? - rzuciła Rachel, rozglądając się po morzu kufrów i przykrytych płótnem mebli. - Mam pewien pomysł - odparła poważnie Betsy, przeciskając się między skrzyniami w swojej sztywnej krynolinie. Rachel ruszyła za nią zaciekawiona. 199 Betsy podeszła do niewielkiego kufra z orzecha, owiniętego łańcuchami, które kaleczyły wspaniałe drewno. Na zmatowiałej tabliczce przykręconej do wieka wygrawerowano napis „Catherine". - To była skrzynia na jej wiano. Kiedy odeszła, stary Magnus zamknął kufer i kazał go wrzucić do rzeki. - Betsy spojrzała na Rachel. Na bladej twarzy dziewczyny tańczyło światło skwierczącego płomyka. - Z j a-kiegoś powodu stary pan zmienił zdanie, albo służba nie posłuchała go, dochodząc do wniosku, że łatwiej będzie schować skrzynię tutaj. Tak czy inaczej stoi tu, nieotwierana, odkąd Catherine odeszła na zawsze. - Możemy ją otworzyć? Zamek wygląda na zardzewiały - stwierdziła Rachel, wodząc dłonią po ciężkich łańcuchach. - Klucz ma Magnus, ale sam o tym nie wie. Leży w szufladzie jego biurka, przyczepiony do łańcuszka zegarka Grisholma. W całym domu chyba tylko ja i Nathan wiemy o tym kluczu i skrzyni. - Dlaczego? W tej skrzyni mogą być wspaniałe rzeczy, które Magnus powinien mieć, a nawet nie wie, że ten kufer istnieje. - Spojrzała na Betsy. - Przyniosę klucz. Zobaczymy, jakie skarby tu leżą, i damy je Magnusowi jako niespodziankę. Jestem pewna, że wierzy tak jak inni, że rzeczy jego matki powędrowały do rzeki. - Bez wątpienia, ale.. - A co to takiego, tam, w rogu? - przerwała jej Rachel. - Wygląda jak koń na biegunach?... Podeszła do kąta i ściągnęła okrywające zagadkowy przedmiot płótno. Rzeczywiście to był skórzany koń na biegunach z dość już wytartą włóczkową grzywą i długimi, zakrzywionymi biegunami. Trąciła go lekko. Nadal się kołysał. - Należał do Magnusa. Uwielbiał tę zabawkę. Ciągle jeździł na nim w swoim pokoju - Betsy zmarszczyła brwi. - Dlaczego mówisz o tym tak ponuro? To śliczny konik - Rachel spojrzała z zachwytem na zabawkę. - Znowu, kochanie, obudzisz tu złe wspomnienia... Magnus rzeczywiście uwielbiał tego konia, ale kiedy stary pan zdecydował, że syn jest za duży, aby na nim jeździć, koń wylądował tutaj. Zmuszono Noela, żeby zaczął jeździć na żywym kucyku. - Ale przecież każdy mały chłopiec marzy o kucyku. Noel nawet obiecał Tommy'emu, że nauczy go jeździć - zaoponowała Rachel. - Tak, ale Noel skończył zaledwie cztery lata, kiedy ojciec podarował mu prawdziwego kucyka. Uważał, że syn ma być wspaniałym jeźdź-cem. Nigdy nie zapomnę, jak kpił z niego, że wciąż jeździ na drewnianym koniu. 200 Rachel spojrzała na gospodynię, która miała łzy w oczach. - Więc co ojciec mu zrobił, Betsy? - wypowiedziała to pytanie powoli i z trudem. - Za każdym razem, gdy mały spadał z konia, stary Magnus łapał za pejcz i bił go, czasem prosto w twarz. Bił tak długo, aż dzieciak z powrotem wsiadł na kucyka i próbował jechać dalej. Łzy i krzyk wcale go nie wzruszały... Uważał, że to jedyny sposób, aby nauczyć chłopca jeździć. Chciał, żeby bardziej bał się nie wsiąść z powrotem na kuca niż kolejnego upadku. - Betsy umilkła na dłuższą chwilę, j akby chciała przełknąć łzy. - Rzecz jasna, Noel nauczył się jeździć konno w rekordowym tempie. Nawet teraz myślę, że stąd bierze się jego brawura. Mroźna Arktyka nie jest w stanie go przerazić, dopóki Grisholm jest z dala od niej... Nieoczekiwanie Rachel poczuła się pokonana. Cała radość przeszukiwania poddasza zniknęła. Przysiadła na skrzyni i zakryła twarz dłońmi. Betsy objęła ją. Zapach jej wody bzowej koił. - Nie powinnam opowiadać ci tych historii... Wątpię, żeby Magnus chciał, abyś je znała. - O Boże, Betsy, ja chcę go kochać. Chcę wszystkiego, co najlepsze dla niego i dla nas wszystkich. Ale nie wiem, jak wymazać strach sprzed tak wielu lat... Po prostu nie mam pojęcia. Betsy wciąż trzymała ją w kojących objęciach. - Rany się zagoją. Umysł może zapomnieć, nawet jeśli nie wybaczy. Daj Noelowi coś dobrego, na czym będzie mógł się skupić, tak żeby nie oglądał się za siebie. Wierzę, że ty, Tommy i Clare jesteście właśnie tym, czego potrzebuje, aby tak się stało. Rachel wstała. Obejrzała się na niewinnego konika na biegunach i powiedziała: - Chodźmy stąd. Może jeśli znajdę klucz, okaże się, że skrzynia Catherine kryje szczęśliwsze wspomnienia. - Chyba nie mogą być gorsze od tego, co już znalazłyśmy - przytaknęła Betsy, gasząc świecę. Rachel zajrzała do biblioteki. Minęło kilka dni, zanim nadarzyła się okazja, tego popołudnia jednak Noel zapowiedział, że on i Tommy będą dość zajęci. Zamiast pozostawić sprawę stajennym, Noel doszedł do wniosku, że sam zajmie się uczeniem Tommy'ego jazdy konnej. Po lekkim posiłku Clare poszła z Betsy do salonu, by trenować dzierganie koronek, Noel zaś udał się z Tommym na lekcję jazdy. Rachel 201 skorzystała z okazji. Nie chciała, żeby ktoś ją przyłapał, jak kręci się przy biurku Noela. Chciała wziąć klucz do skrzyni Catherine, który wciąż leżał przyczepiony do łańcuszka zegarka Grisholma. Podeszła do wielkiego biurka. Zaledwie otworzyła płytką górną szufladę, od razu dostrzegła zegarek. Leżał wciśnięty w kąt, jakby był równie bezwartościowy, co grzechoczące obok puste butelki po atramencie. Wyjęła zegarek, otworzyła go i ze smutkiem przeczytała napis wewnątrz koperty: „G - na wieczną miłość - C". Zamknęła kopertę z powrotem, jak gdyby odwracała się z bólem od inskrypcji na grobie. Maleńki mosiężny kluczyk wisiał u łańcuszka. Nie mogła go odczepić, zabrała go więc na strych razem z zegarkiem. Zawiasy drzwi prowadzących na mroczne poddasze skrzypnęły. Rachel zapaliła świecę i postawiła ją na komodzie. Zbliżał się wieczór. Z góry zaledwie rozróżniała wśród pól dwie maleńkie figurki jeźdźców. Magnus i Tommy wybrali się na przejażdżkę. Kluczyk pasował do zamka, ale nie chciał się przekręcić. Przez dziesiątki lat nieużywany mechanizm zardzewiał. Już myślała, że jej wyprawa zakończy się niepowodzeniem, kiedy sprężynka w zamku przeskoczyła. Nagle zdenerwowana, musiała chwilę odczekać, nim się opanowała. Otworzyła wieko, niepewna, co znajdzie w środku. Nie spodziewała się, że znajdzie portret. Skrzynia nie była szczególnie duża i wyłożone aksamitem wnętrze szczelnie, od ściany do ściany, wypełniał portret pięknej kobiety. Miała na sobie ciemnobrązową atłasową suknię o szerokich rękawach z poduszkami, która kpiła z dzisiejszej mody na rękawy obcisłe. Włosy miała ciemnobrązowe, ułożone w kaskadę loków opadających na kark. Najbardziej uderzające jednak były oczy. Miały ten sam odcień sherry, co u Magnusa, ale patrzyły w dal, jakby ich uwagę przyciągało coś na horyzoncie. Wyjęła obraz i z zaskoczeniem odkryła, że spoczywa pod nim ciemnobrązowa atłasowa suknia z portretu. Spomiędzy fałd materiału wypadły dwie dobrane do toalety złote bransolety ozdobione kilkunastoma lawendowymi jadeitami oszlifowanymi na kaboszony. Kiedy Rachel przyjrzała się dokładnie portretowi, dostrzegła te same bransolety uwiecznione na nadgarstkach Catherine, na samym dole portretu. Kobieta na obrazie była młoda. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Rachel przypuszczała, że był to portret zaręczynowy, namalowany przed ślubem i narodzinami Noela. Dość tajemniczo wyglądała rama -w późniejszym stylu, rzeźbiona w mahoniu, przypominała inne drewniane sprzęty w Northwyck. 202 Nagle Rachel zrozumiała. Ramę portretu Catherine ozdobiono tym samym gotyckim ornamentem, co obramowanie kominka w bibliotece. Pewnie wykonano ją specjalnie po to, by portret zawisł właśnie tam, by zdobił urodą młodej żony prywatne królestwo pana domu... Kiedy obraz zdjęto, stary Magnus zawiesił na jego miejscu swój własny, przerażający i niezbyt dobrany portret. Świeca zaskwierczała i przygasła. Rachel zdała sobie sprawę, że straciła poczucie czasu. Noel i Tommy mogli już wrócić ze stajni. Nie chciała, żeby zaczęli jej szukać, gdyż w jej głowie pojawił się nagle pomysł. Rozprostowała suknię i przyłożyła do siebie, próbując ocenić rozmiary jej właścicielki. Catherine była wyższa i, jeśli chodzi o piersi, nie tak hojnie obdarzona przez naturę, ale biorąc pod uwagę obszerną modę sprzed ponad trzydziestu lat, można było mieć pewność, że zapas materiału jest wystarczający, by Auguste Valin mógł odświeżyć suknię i właściwie ją dopasować. Zabrała bransolety i suknię i ruszyła do swojej garderoby. Noel nie zobaczy tych rzeczy. Jutro sama wyśle suknię do Nowego Jorku, tak by była gotowa na bal w Akademii Muzycznej. Ledwie mogła ukryć podniecenie. Wciąż na nowo przywoływała w wyobraźni wyraz twarzy Noela, kiedy zobaczy ją w sukni jego matki. Błysk aprobaty w oczach, czułość, nostalgia... Może, wskrzeszając wyobrażenie Catherine, zdoła zniweczyć zły czar Grisholma, wnieść w życie Noela nadzieję i radość? Rankiem przed balem, kiedy będąjechać na dworzec kolejowy, każe jednemu z lokajów zamienić obrazy. Dzięki temu jej późniejsza wieczorna przemiana z Kopciuszka w damę z portretu stanie się jeszcze bardziej doniosła. Byle tylko zdołała utrzymać wszystko w sekrecie wystarczająco długo, tak by Magnus niczego nie podejrzewał... 27 ereszowaty, cętkowany koń miał wplecione w grzywę dzwoneczki. Kiedy brykał wesoło na wybiegu, wyszczotkowany do połysku, wyglądał jak rumak księcia z bajki, który w jakiś sposób zdołał zejść prosto ze stronic książki. 203 Oczy Tommy'ego zabłysły na jego widok. Stajenny podał chłopcu uzdę pełnego wigoru wierzchowca. - On jest piękny, Magnus. Po prostu piękny - Rachel aż zaparło dech. Była poruszona niemal tak samo jak Tommy. - Pochodzi z najlepszej stadniny w kraju. Stokes zapewniał, że jego pochodzenie jest bez zarzutu - Magnus stał z boku, nie spuszczając oczu z Tommy'ego. - Mogę się na nim od razu przejechać? - zapytał chłopiec. Rachel obserwowała, jak Tommy patrzy na Magnusa. Po raz pierwszy widziała na twarzy chłopca taką radość... Nagle zapragnęła objąć ich obu i zatrzymać to szczęście, które rozkwitło w jej sercu. - Wydaje mi się, że Magnus powinien was obu powoli ujarzmiać. Wygląda mi na dość narowistego - ostrzegła ze śmiechem. - Aleja sam dam radę. Nie potrzebuję pomocy, Magnus, naprawdę nie - oświadczył Tommy ze śladem dawnego uporu. Noel się roześmiał. W jasnym porannym słońcu jego zęby zalśniły oślepiającą bielą. Rachel zaparło dech, kiedy zerknął na nią. - Spokojnie. Rachel ma rację. Będziesz musiał się nieco wstrzymać. To twój koń, ale musicie się obydwaj poznać i porozumieć, zanim pogalopujesz na nim do lasu. - No właśnie. Musisz być ostrożny, Tommy - pisnęła Clare. Dziewczynka stała tuż za Rachel. Nie zdołali jeszcze niczego wymyślić, aby przestała wreszcie tak bardzo lękać się koni. Kiedyś zaczęła szlochać przez sen, wołając matkę, która wpadła pod koła wozu. Rachel tuliła ją, uspokajała... To dlatego Clare skończyła na ulicy! Kiedy jednak dziewczynka się obudziła, nie chciała nic powiedzieć i Rachel niczego więcej się nie dowiedziała. Wiedziała tylko, że Clare bezustannie martwiła się, gdy Tommy jeździł konno nawet pod opieką Noela. Magnus wziął Clare na ręce. Kiedy ją przytulił, zdołała wyciągnąć rękę i dotknąć aksamitnych chrap zwierzęcia. Kiedy jednak koń szarpnął głową, cofnęła się gwałtownie. Noel pozwolił, by dziewczynka objęła go mocno za szyję, i odsunął się z nią na bezpieczną odległość. - Chodźmy. Pan Harkness czeka na was w pokoju szkolnym. Nie powinniśmy się spóźniać - Rachel wyciągnęła rękę do Clare. Dziewczynka chwyciła jej dłoń bez wahania. Tommy bardziej się opierał. Tak oglądał się za koniem, że droga ze stajni do domu trwała dwa razy dłużej niż zwykle. - Przyłóżcie się do lekcji, to pójdziemy przed kolacją zobaczyć, jak go będą siodłać - powiedział Noel, kiedy dzieci szły na górę. 204 - Może pan Harkness pomoże ci wymyślić dla niego imię, Tom-my - dorzuciła Rachel. - Ale ja już mam dla niego imię. - Czy jest godne najlepszego konia w całym stanie Nowy Jork? -zażartował życzliwie Noel. - Oczywiście, że jest- odpowiedział poważnie Tommy. - Mam zamiar nazwać go Magnus. Serce Rachel wezbrało wzruszeniem. Patrzyła oniemiała na Tom-my'ego, wstępującego za Clare po schodach. Chwilę potrwało, nim była w stanie popatrzeć na Noela. Jak przypuszczała, na jego twarzy widniała radość połączona z dziwnym przygnębieniem. - Najwyraźniej Tommy znalazł sobie idola - powiedziała delikatnie, niepewna uczuć Magnusa. Nie spojrzał na nią. - Oczywiście - dodała - chłopcy często tak się zachowują, gdy dłużej przebywają w towarzystwie mężczyzny, którego podziwiają. Kogoś, kto jest dla nich dobry. Odwrócił się do niej. - Mój ojciec nie był dla mnie dobry. - Wiem - szepnęła. Zrobiło jej się zimno. - Ale go podziwiałem. Cały chłód spowiedzi był w tych słowach. Patrzyła mu w oczy i myślała o listach, które dała jej Betsy. Ich zagadkowo grzeczny ton zawsze ją niepokoił. Noel był zbyt młody, żeby zwracać się do własnego ojca per „panie Magnus". Teraz zdała sobie sprawę, że w listach kryło się coś więcej, niż to było widać na pierwszy rzut oka. Uczucia Noela nawet wtedy nie ograniczały się do nienawiści i rozpaczy... Gorzej: były wśród nich również miłość i uwielbienie. - To nic złego, Noelu - powiedziała. Słowa zabrzmiały, nim zdołała je powstrzymać. Przez dłuższą chwilę patrzył na nią ciężkim, pełnym rozterki wzrokiem, po czym ruszył do swojej samotni - biblioteki. Patrzyła, jak odchodzi. Serce ją bolało. Tak bardzo chciałaby go pocieszyć... Instynkt podpowiedział jej jednak, że teraz potrzebuje być sam. Musiał uporządkować swoje uczucia. Wyzdrowieje, gdy zostaną one w końcu rozplatane jak kłębek kolorowych włóczek. 205 - Gdzie jest ten chłopak? Nie było go na kolacji, a teraz powinien być na lekcji arytmetyki z panem Harknessem - Betsy stanęła w drzwiach prowadzących do oranżerii. - Tommy jest z tobą? Rachel podniosła wzrok znad robótki. Zmarszczyła czoło. - A Magnus go widział? - Ciągle siedzi w swojej bibliotece. O piątej posłałam mu tacę z podwieczorkiem, ale nic nie jadł. Nie sądzę, żeby Tommy był u niego. Za odległym oknem Rachel widziała zachodzące słońce. Złociste, jesienne pola pokrywały się długimi, purpurowymi cieniami. Odłożyła szydełko i wstała. Owładnęło nią przeczucie czegoś strasznego. - Idę po Magnusa. Boję się, że chłopak mógł wyjść z domu i zrobić coś głupiego w związku ze swoim nowym koniem. Betsy wyglądała, jakby zrobiło jej się słabo. - To samo i mnie przyszło na myśl. Tak, tak, idź po Magnusa. Rachel prawie biegła do biblioteki. Ledwie zapukawszy, otworzyła drzwi. Magnus siedział na skórzanym fotelu, zapatrzony w portret Gri-sholma. - Tommy chyba poszedł do stajni. Wybacz, Noelu, ale martwimy się z Betsy, że mógł wymknąć się na przejażdżkę na swoim nowym koniu. Ja... mam straszne przeczucia... Noel poderwał się z fotela. Rzucił Rachel gniewne spojrzenie i pognał do stajni. Rachel, zakasawszy suknię, pobiegła za nim. Kiedy dotarła do stajni, zdążyła jeszcze zobaczyć Noela, galopującego j ak szalony na Marsie w stronę wschodnich pól. Na wzgórzu widać było Tommy'ego, który robił, co w jego mocy, aby zapanować nad swoim wierzchowcem. Rumak cwałował w kierunku ogrodzenia, którego prawdopodobnie nie zdołałby przeskoczyć. - Tommy - słowa uwięzły jej w gardle. Wstrzymała oddech. Magnus zrównał się z niedoświadczonym jeźdźcem i koniem. Wyciągnął rękę i pociągnął ostro za wodze. Deresz wściekle wstrząsnął łbem. Wierzgnął i wyrzucił Tommy'ego z siodła. Rachel pobiegła w ich kierunku, ale byli tak daleko... Miała wrażenie, że nigdy do nich nie dotrze. Noel zeskoczył z grzbietu Marsa. Rachel zamarła. Tommy z trudem stanął na nogi, ale stał jak młody jelonek zamarły ze strachu na widok dzikiej bestii. Noel stał nad chłopcem wściekły, ze wzniesionym pejczem. Rachel poczuła, że cierpnie jej skóra. Zdała sobie sprawę, że znowu biegnie, nie po to jednak, by sprawdzić, czy nic mu się nie stało, ale by go bronić. 206 Prawie dopadła już Noela, gdy zdała sobie sprawę, że on też stoi jak zamurowany. Pejcz miał wzniesiony, jak niegdyś jego ojciec. Niczym w transie patrzył na swoją dłoń, w której dzierżył bicz, nie zwracając uwagi ani na pojawienie się Rachel, ani na to, że Tommy rzuca się w jej stronę. Nagle, jakby pejcz go parzył, cisnął go na odległy skrawek murawy. - O Boże, nic się żadnemu z was nie stało? - po policzkach Rachel płynęły łzy, zarówno z powodu Tommy'ego, jak i Magnusa. - Trochę go tylko zatkało - powiedział powoli Noel, patrząc na Tommy'ego. Chłopak miał rozszerzone z przerażenia oczy i ledwo oddychał. Chyba stracił przy okazji nieco ze swojej brawury. Rachel przytuliła go mocno do siebie. Skupiona na Tommym nie zauważyła, że Noel dosiadł Marsa i ruszył, jakby gonił go sam diabeł. - Dokąd on popędził? - zapytał Tommy. Rachel spojrzała na znikający zarys konia i jeźdźca. Po policzkach płynęły jej łzy. - Nie wiem - szepnęła. - Nie wiem. Noel wrócił do domu już dobrze po północy. Rachel usłyszała na korytarzu jego pewne kroki. Nie była w stanie spać. Zwinięta w kłębek na skórzanym fotelu w salonie czytała w świetle kominka. Troska o Magnusa nie pozwalała jej jednak skupić się na lekturze. Nie zauważył jej, kiedy wszedł do pokoju. Ponury i zmęczony poszedł prosto do swojej garderoby. Zdjął buty. Z głuchym odgłosem uderzyły o podłogę. Rachel wstała z fotela i zacisnęła wokół siebie fioletowy, jedwabny szlafrok. Niezauważona podeszła cicho do drzwi prowadzących do garderoby. Noel stał przed mahoniowo-marmurową umywalką ubrany tylko w zakurzone spodnie. W lustrze dostrzegł stojącą w progu Rachel. - Chyba dobrze by ci zrobiła gorąca kąpiel. Kazać służbie przygotować ją dla ciebie? - zapytała jak każda dobra żona w trosce o zmęczonego męża. - Nie. - Odwrócił się do umywalki i spłukał zimną wodą ramiona i pierś. Kropelki lśniły na skórze w ledwie tlącym się świetle lampy gazowej , dopóki Noel nie wziął płóciennego ręcznika i nie wytarł ich. - Miałeś miłą przejażdżkę? Księżyc już wzeszedł. Prawie pełnia -rzuciła niewinnie. 207 - Nie zauważyłem księżyca. - Rzucił ręcznik na mahoniową skrzynię. Przykro mi. Jej słowa stanęły między nimi jak ściana. Nie chciał jej litości, wiedziała o tym bardzo dobrze. Tylko że jej rzeczywiście było przykro. Było jej przykro z powodu jego ojca, przerażenia, które Noel przeżył tego popołudnia, a nawet z powodu tego, że zabrakło mu czasu, aby spojrzeć na niebo i zobaczyć wspaniały październikowy księżyc, który bawił się w chowanego z chmurami. Spojrzał na nią, dostrzegając sposób, w jaki zaciskała wokół siebie poły szlafroka. Roześmiał się gorzko. - Co cię śmieszy? - zapytała. Ponownie ożyła w niej nadzieja. - To, jakie to wszystko jest pozbawione sensu. Ty tutaj w North-wyck. Powinienem był rozprawić się z tobąjuż parę tygodni temu. Mógłbym mieć dotąd załatwioną sprawę Franklina, zamiast tracić tu czas. - Jeśli chcesz odnaleźć Franklina, możesz to zrobić. Pomogę ci. - Ty? - zadrwił. - Stojąc w tych drzwiach, taka wątła i słaba? -jego spojrzenie objęło postać Rachel. - Spójrz na siebie, jak kurczowo zaciskasz ten swój szlafroczek. Tak jakby rzeczywiście mogło to powstrzymać jakiegokolwiek mężczyznę, który chciałby cię zaatakowć. - Może pod względem fizycznym jestem słabsza, ale i tak mogę ci dorównać, Noelu. Dorównuję ci - odparła cicho, ale stanowczo. Popatrzył na nią. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym stwierdził: - Bardziej tu pasujesz ode mnie, Rachel. - Odwrócił wzrok. - Nie mogę tu dłużej mieszkać. Nie wytrzymam tego. Podeszła do niego ogarnięta paniką. Nie mogła patrzeć, jak Noel odbiera im szansę, znowu uciekając na wyprawę. - Moje miejsce jest przy tobie. - Postanowiłem znowu wyruszyć na Północ. Natychmiast. Niedługo zrobi się za zimno. Mając psy i sanie, dotrę do Fortu Nelsona przed wiosną. - Powiedz mi, kiedy ruszamy - nalegała. Znowu roześmiał się gorzko i odsunął ją. - Jaki będę miał z ciebie pożytek? Lęk, że go utraci, odebrał jej mowę, ale wiedziała, że będzie walczyć, jeśli ją do tego zmusi. Nie mogła pozwolić mu odejść bez niej. Nie chciała, by się okazało, że jej atrakcyjność to drobiazg w porównaniu z informacją, którą dysponowała, ale ostatecznie postanowiła podsunąć mu ją w charakterze ostatniej marchewki. - Chyba wiem, gdzie jest Franklin - powiedziała. 208 Natychmiast się odwrócił. Utkwił w niej spojrzenie. - Jak to? Wiesz? - Wydaje mi się, że wiem. Bo wiem, gdzie mój ojciec znalazł opal. - Więc od początku wiedziałaś, gdzie go znalazł? Kiwnęła głową. - I przez cały ten czas nic mi nie powiedziałaś? - Miałam zamiar ci powiedzieć w naszą noc poślubną, ale skoro noc się odwlecze, powiem teraz. - Musisz. Będę wiedział, dokąd jechać. - Zabiorę cię tam. Po północy trzydziestego dnia naszej umowy. Spojrzał na nią. - Jeśli chcesz się tym posłużyć, aby wymusić na mnie oświadczyny, to powinnaś była zrobić to wcześniej. Ale nawet wtedy oskarżano by mnie, że ożeniłem się z tobą tylko dla informacji o Franklinie. - Nie chciałam ci powiedzieć, dopóki nie będę wiedziała, że jest szansa, iż mógłbyś mnie pokochać. Ale teraz wiem. Niech tak będzie. Co ma się stać, to się stanie - powiedziała uroczyście. - Zbytnio polegasz na przeznaczeniu, Rachel, a przeznaczenie czasem okazuje się okrutne. Uśmiechnęła się miękko. Podeszła do niego, wspięła się na place i delikatnie pocałowała w spierzchnięte usta. - W głębi serca wiem, że jesteś mi przeznaczony. Wyrzuciłeś pejcz i wtedy zrozumiałam, że nie staniesz się taki jak twój ojciec. Nigdy. Milczał. W twarzy miał ból, gniew... I coś jeszcze. Coś nienazwanego, cudownego. - Możesz pożałować dnia, kiedy zapragnęłaś zostać moją żoną, Rachel - objął ją za kark i pochylił się, żeby ją pocałować. - Nigdy -jęknęła i przycisnęła usta do jego ust, jakby trawiona głodem. Powoli jego druga dłoń rozchyliła poły szlafroka. Dotknął jej piersi i zaczął delikatnie pieścić. Drażnił brodawkę, aż stwardniała, spragniona dalszej pieszczoty. - Jest dobrze po północy - szepnął z ustami na jej szyi tam, gdzie bił puls. - Zostało nam mniej niż dwadzieścia cztery godziny tej piekielnej umowy. Zwalniam nas z niej. Jego dłonie prześlizgnęły się po jej ramionach, zrzucając lekki jak piórko szlafrok. Połyskliwa, fioletowa materia spłynęła na podłogę. Jeśli był jeszcze w Rachel jakiś opór, to rozpłynął się w momencie, gdy Noel zaczął delikatnie kąsać i ssać jej sutki. Wstrząsnął nią nagły dreszcz. 14 - Lodowa Panna 209 Wyprostował się i ponownie pocałował ją w usta, nie przestając pieścić dłonią mokrych od jego języka piersi. Wziął jej dłonie w swoje i poprowadził tak, by rozpięła guziki jego spodni. Zsunął je, obnażając lędźwie i pośladki. Nagi, twardy, spragniony pociągnął j ą do sypialni i pchnął na pościel. Pochylił się nad nią i patrzył zachłannie na jej nagość. - Marzenia, że cię taką zobaczę, trzymały mnie przy życiu, Rachel. Tyle razy mogłem poddać się i zamarznąć tam, w tundrze, ale zawsze pchała mnie naprzód obietnica ujrzenia cię takiej jak teraz. - Schylił się i jedną dłoń wsunął jej między uda, a drugą położył na policzku. - Kochaj mnie - szepnął, muskając językiem i gorącym oddechem zagłębienie jej szyi. Dłużej już nie mogła tego znieść. Jego dłoń rozchyliła jej nogi. Poprzez mgłę rozkoszy poczuła, jak klęka między jej udami. - Kiedy cię poślubię, Rachel, będziesz musiała być damą. Bądź nią dla wszystkich, ale nie tu, nie w łóżku - utkwił w niej ciemne, płonące oczy. - Tutaj chcę, żebyś zrzuciła z siebie te ograniczenia. Chcę słyszeć, jak jęczysz z rozkoszy. Chcę wziąć cię całą, a żebym mógł to zrobić, musisz mi oddać się cała, w pełni, jak ja tobie. Wszedł w nią gwałtownie, bez uprzedzenia. Wygięła się w łuk. Czy zdoła go pomieścić w sobie... Jego dłonie pieszczące jej wilgotne sutki, jego język w jej ustach, twardy i natarczywy. .. Kręciło jej się w głowie. Pragnienie rosło. Objęła dłońmi jego pośladki i przycisnęła go do siebie, by poruszał sięjeszcze mocniej, jeszcze szybciej... Lędźwie miała jak w ogniu. Pchnięcia były coraz ostrzejsze, głębsze... Owłosiony tors tarł o jej pełne piersi, gdy kołysał się wraz z nią. Poczuła, że zbliża się do kresu. Krzyknęła. Gdyby ją teraz opuścił, byłoby tak, jakby roztrzaskała się o ścianę. On jednak wziął ją całą, do końca. Jeszcze dwa ostre pchnięcia - i uderzyła w nią fala rozkoszy. Jedna, druga... Zaledwie słyszała, jak Noel zduszonym głosem powtarza jej imię. Słaba, dysząca ciężko, uniosła wzrok ku niemu, wciąż poruszającemu się w niej w miłosnym trudzie. W oczach miał niezaspokojone pragnienie, twarz zaciętą od zapamiętania. Dostrzegł jej spojrzenie i pocałował ją gwałtownie. Jeszcze parę pchnięć... - Weź mnie, Rachel. Weź mnie na zawsze - szepnął i te słowa pogrążyły go w ekstazie. 210 Rachel obudziła się następnego ranka, wciąż zamknięta w uścisku Noela. Zapach ich miłości przylgnął do prześcieradeł niczym ciężka woń perfum. Prawie świtało, kiedy wreszcie Noel zaspokoił gwałtowność swego pragnienia. Wziął ją tyle razy, że w końcu czuła między udami słodki, zmysłowy ból. Wyśliznęła się z jego ramion i poszła do garderoby po szlafrok. Wciąż leżał na podłodze - kałuża połyskującego fioletu. Za chwilę pojawi się służba: przyniesie poranną kawę i posprząta pokoje. Założyła szlafrok i przewiązała go w talii ozdobionym frędzlami paskiem. Cichutko otworzyła drzwi na korytarz i zniknęła na schodach prowadzących na strych. Portret Catherine leżał krzywo w otwartej skrzyni, nietknięty od czasu ostatniej wizyty Rachel na poddaszu. Był duży i nieporęczny, ale jakoś dała sobie radę. Piętro po piętrze dotarła na parter. Jak to będzie dobrze pozbyć się wreszcie podobizny Grisholma... Zadzwoniła na służącą. Po chwili w bibliotece pojawiła się Betsy, mimo wczesnej pory w porządnie przypiętym plisowanym czepku. - Dobry Boże! A to dopiero! Magnus wrócił tak późno, że spodziewałam się, że będziecie dłużej spać - wykrzyknęła na widok Rachel. - Mam dla niego niespodziankę - Rachel wskazała na portret Catherine. - Mogłabyś wezwać kilku lokajów? Chcę zanieść portret Grisholma na strych, tam gdzie jego miejsce. Betsy zastanowiła się. Wreszcie skinęła głową, ale dodała: - Jesteś pewna swojej decyzji, kochanie? Nie wiem, czy nie wchodzimy na terytorium, którego lepiej nie naruszać. - To niemożliwe, żeby Noel był przywiązany do obrazu ojca. Nie sądzę, żeby był zły, kiedy go stąd usunę - odparła Rachel. Gospodyni pomyślała przez chwilę, nie wiedząc jednak, jak odeprzeć ten argument, wyszła. Wróciła z dwoma lokajami. Wynieśli złowrogie malowidło, jakby nie było warte więcej niż ścierka do kurzu. - A teraz zobaczmy, jak będzie wyglądać z powrotem na właściwym jej miejscu - Rachel stanęła na krześle, wzięła portret i powiesiła go na haczyku ponad obramowaniem kominka. Pasował idealnie. Rzeźbione w mahoniu ornamenty wokół kominka biegły także w górę komina, ale portret Grisholma dotąd wszystko zasłaniał. Obecnie ornamenty te doskonale współgrały z gotycką ramą obrazu. Architekt, który stworzył Northwyck, najwyraźniej zaprojektował je jako całość - i znowu były całością. - Pamiętam go -mruknęła Betsy, stając w drzwiach. Przezjej twarz przebiegł cień smutku. 211 - Wisiał tutaj już wcześniej, prawda? - Rachel spojrzała na podobiznę Catherine. Kobieta była młoda i z pozoru pogodna, a mimo to jej twarz pokrywał jak gdyby całun. Młodość i naiwność wkrótce miały skazać ją na życie pod żelazną ręką tyrana. Bladość policzków, lekko opuszczone kąciki ust jak gdyby zapowiadały nadchodzące zniszczenie. - Piękna była, prawda? - zachwycała się Rachel. - Tak... Myślę, że przez to jej syn kochał ją jeszcze bardziej - westchnęła Betsy. - Strasznie za nią tęsknił. - Cóż, teraz już nie będzie, bo ona znowu tu jest, prawie jak żywa -Rachel odwróciła się ku Betsy. - Nie możesz pisnąć Noelowi choćby słówka, pamiętaj! Chcę, żeby to była niespodzianka. - Ale kiedy masz zamiar mu to pokazać? Obydwoje jedziecie dzisiaj rano do miasta, na bal w Akademii Muzycznej. - Wiem, ale pomyślałam, że mógłby zerknąć tu, kiedy będziemy już wychodzić. Żeby zrozumiał, że na jego powrót czeka jeszcze wspanialsze Northwyck niż dotąd. Betsy uśmiechnęła się bez przekonania. - Mam nadzieję, że to podziała, kochanie... Naprawdę chcę w to wierzyć. Rachel podeszła i objęła ją. - Gdyby życie było sprawiedliwe, to nad kominkiem wisiałby twój portret. Byłaś dla niego matką o wiele bardziej niż Catherine. Dobrze o tym wiem... Ale to ona dała mu te niesamowite, cudowne oczy. Za to należy jej się honorowe miejsce. Gospodyni uśmiechnęła się. - Prawisz mi tu grzeczności, a ja powinnam już pędzić. Nathan powiedział, że przypilnuje, by załadowano twoje kufry do powozu, ale muszę dopilnować tych dzierlatek w kuchni, żeby na czas przygotowały wam śniadanie. - Wobec tego wracam do sypialni. Daj mi pięć minut, a potem przyślij tacę. Betsy, wychodząc, uścisnęła dłoń Rachel. - Powodzenia. Rachel zrzuciła szlafrok i wślizgnęła się z powrotem do łóżka. Noel już się budził. Przeturlał się ku niej i jakby odruchowo objął ją muskularnym ramieniem i przyciągnął ją do siebie. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi, oznajmiające przyniesienie śniadania. Noel mruknął „proszę" i do sypialni weszły dwie pokojówki. 212 Bez słowa postawiły srebrne tace na okrągłym, ozdobionym rozetą stole pośrodku pokoju i tak samo bez słowa wyszły. Rachel spojrzała przez ramię na kochanka. Noel leżał, ciasno przytulony, nie odrywając od niej wzroku. - Dzień dobry, moja piękna Rachel - powiedział, kąsając ją czule w kark. - Jak się panu spało, sir? - spytała niedbale w nadziei, że ukryje w ten sposób zakłopotanie własną nagością. Opadł na poduszki i potarł z zadowoleniem po umięśnionym torsie. - Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek lepiej mi się spało. - To dobrze, bo już przyniesiono śniadanie. Najwyższy czas przygotować się do podróży. Znowu odwrócił się ku niej. Położył rękę na jej plecach i zaczął pieścić gładką, nagą skórę. - Wydaje mi się, że śniadanie może poczekać... - mruknął gdzieś w jej kark. - Obawiam się, że pociąg do Nowego Jorku może nie poczekać -stwierdziła rzeczowo. - W takim razie musimy jak najlepiej wykorzystać czas, który nam pozostał - szepnął, wślizgując dłoń pod jej bok i chciwie obejmując nią obie piersi naraz. - Mamy aż tyle czasu? - gwałtownie wciągnęła powietrze, zaskoczona jego nagłą gotowością. - Sama powiedz - odparł kusząco, wsuwając dłoń między jej uda. - Nie wiem -jęknęła, słabnąc. - W takim razie pozwól mi, Rachel - powiedział cicho w jej włosy - że pokażę ci, jak użyteczny może być mężczyzna, kiedy budzi się u boku pięknej, nagiej kobiety. I pokazał. Skrzynie zniesiono schodami dla służby. Mazie pomogła Rachel włożyć ciemnogranatową jak niebo o północy suknię podróżną z czarnym jedwabnym szamerunkiem na rękawach i staniku. Noel czekał na nią w salonie ubrany prosto - w czarne spodnie i krótki płaszcz. Rachel poczekała, aż zeszli na parter. Dopiero wtedy wzięła go za rękę i poprowadziła do biblioteki. Zaśmiał się i spojrzał na nią rozbawiony. 213 O co chodzi? - zapytał, bawiąc się wstążkami jej sukni. - Masz ochotę na figle, chociaż musimy już śpieszyć się na pociąg? Przyciągnęła jego głowę i pocałowała go. Wydawało się to takie naturalne: przebywanie z nim, wspólny śmiech, wspólne noce... Muszą być dla siebie stworzeni, bo żadnego innego mężczyzny nie mogła sobie wyobrazić na jego miejscu. Był dla niej wszystkim... Modliła się, by o północy dostrzegł, że warto podtrzymać tę umowę, że warto ją- Ra-chel - przy sobie zatrzymać. - Mam dla ciebie niespodziankę, kochany - szepnęła mu czule do ucha. Uśmiechnął się i pocałował ją. Jego oczy koloru sherry lśniły radością. - Cóż to takiego? - Spójrz tam. Nad kominkiem - Rachel wstrzymała oddech. Uniósł głowę. Uśmiech zamarł mu na ustach, a potem zgasł jak płomień świecy zdmuchnięty nagłym porywem wiatru. - Co to jest? - zapytał cicho, z niedowierzaniem w głosie. - To Catherine. Twoja matka. - Dlaczego ten portret tu wisi? - Betsy i ja znalazłyśmy go w kufrze na strychu. Bardzo chciałam pozbyć się stąd portretu twój ego ojca. Wyobraź sobie, jak się zdziwiłam, kiedy odkryłam, że ten obraz nie tylko tu pasuje, ale wręcz został zaprojektowany, aby wisieć nad kominkiem... Wpatrywał się w portret. Rachel zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek się odezwie... Wreszcie odwrócił się i podszedł do dzwonka na służbę. - Idź do powozu, Rachel. I czekaj tam na mnie. Usłyszała te słowa, ale nie całkiem do niej dotarły. - Co myślisz o mojej niespodziance, kochanie? - spytała, nagle niepewna. Spojrzał na nią, potem na dwóch lokajów, którzy właśnie stanęli w drzwiach. - Proszę zabrać ten portret na dół i spalić go - rozkazał chłodnym tonem. Rachel odebrało mowę. - Chyba nie mówisz tego poważnie, Noelu... Nie było jej przy tobie przez tyle lat! Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią z wściekłością. - Co ty sobie myślisz, żeby w ten sposób odgrzebywać przeszłość? Ta kobieta zostawiła mnie tutaj samego! Była słaba i samolubna, nie- 214 godna, żeby nazywać ją matką. Nie potrzebuję na nią patrzeć, tak samo jak na ojca! - Przepraszam, Noelu. Tak strasznie cię przepraszam - szeptała ze łzami. - Chciałam ci zrobić niespodziankę... Twarz Noela zapłonęła gniewem. - Zrobić mi niespodziankę? No i zrobiłaś, psiakrew! Przypomniałaś mi, dlaczego opuściłem to miejsce, dlaczego nie chciałem poślubić Judith, a właściwie dlaczego w ogóle nie chciałem się żenić. W ogóle! -wychrypiał, wpatrując się w nią. - Nie możesz tak myśleć - szlochała, podczas gdy lokaje nieporu-szeni wykonywali polecenie i zdejmowali portret znad kominka. - Kwestionujesz moją szczerość? - twarz wykrzywił mu zły uśmiech. - Tak właśnie myślę o niej, o twoim pomyśle i w ogóle o poślubieniu takiej suki jak ona. - Chwycił z biurka nożyk do otwierania listów. Z wściekłościąruszył w stronę lokajów i przeciął płótno raz, drugi, dziesiąty... Z płaczem błagała, żeby przestał, żeby nie był taki gwałtowny. - Idziemy. Nie chcę zawieść pani Astor - rzucił, gdy słudzy wyszli ze śmieciem, który niegdyś był pięknym portretem. Rachel opadła na kanapę. Uniosła ku niemu zalaną łzami twarz i potrząsnęła głową. - Po co mamy tam jechać? Nie będziemy mieli z tego żadnej przyjemności. - Mam pewną pozycję w towarzystwie. Mam zobowiązania wobec świetnej gazety, jaką jest „New York Morning Globe". Najwyraźniej nie pojmujesz dwoistości mojego życia, Rachel. Marzyłem, by uwolnić się od tego życia i od tego miejsca, i kiedy wyruszam na Północ, porzucam obie te rzeczy. Jednak kiedy jestem tutaj, nikogo nie mogę zawieść. Starałem się nie zawieść pana Magnusa. Starałem się nie zawieść mojej matki. Oboje mnie opuścili. Ale moje bogactwo i moja pozycja nigdy mnie nie zawiodą. Gdy tu jestem, traktuję je tak, jak powinienem. Schowała twarz w dłoniach. Wszystko poszło nie tak, jak miało pójść. Tak jakby odpaliła wspaniałe fajerwerki, po czym zobaczyła, że wszystko stanęło w płomieniach. - Proszę cię, Noelu - błagała - nie chciałam przywołać złych wspomnień. Chciałam tylko zastąpić czymś portret Grisholma. Myślałam, że spodoba ci się ta zmiana. - Patrzyłem na Grisholma Magnusa codziennie, Rachel - powiedział, zaciskając zęby. Sprawiał wrażenie, jakby chciał jąuderzyć. -Onżyłw zgodzie ze swojąnaturą, był szczery w swoim okrucieństwie. Znieważał mnie, 215 ale nigdy mnie nie okłamał. Nigdy nie otulał mnie kołdrą, nie całował w czoło i nie mówił, że obroni mnie przed potworem, który ukrywał się na dole schodów, a potem nie zostawiał mnie samego w środku nocy. Nie, pan Magnus nigdy tak nie robił. Nigdy nie był aż tak okrutny. To było zbyt wiele. Zatkała uszy rękoma i schowała twarz w obiciu kanapy. Chciałaby wychłostać się za swój błąd w ocenie. - Wstawaj. Jedziemy do Nowego Jorku - powiedział zimno Noel. Rachel odetchnęła głęboko. - Nie mogę. - Oni myślą, że jesteś moją żoną. Nie masz wyjścia, musisz jechać. - Nie mogę, Magnus. Nie mogę - błagała. Ze złością poderwał ją z kanapy. Ogarnął żelaznym ramieniem jej talię, wyciągnął ją z biblioteki i wypchnął przez drzwi w stronę czekającego powozu. Nie wiedziała, czy Betsy i Nathan widzieli tę katastrofę. Noel wepchnął ją do środka, usiadł obok niej i ruszyli galopem na stację. - Noelu, to minie. Z czasem zrozumiesz, że nie chciałam odgrzebywać tych strasznych wspomnień - powiedziała, wyciągając błagalnie ręce, choć strasznie jej się trzęsły. - Któregoś dnia przebaczysz mi i wtedy będziemy mogli pójść naprzód, tak jak chcieliśmy to zrobić jeszcze dziś rano. - Jadę do Arktyki, Rachel. Chcę stąd wyjechać. - W takim razie jadę z tobą. Spojrzał na nią. - Teraz musisz zostać tutaj. Nie chcę cię mieć przy sobie, żebyś mi przypominała minione dni, od dawna martwe... tak jak to zrobiłaś dziś rano. - Nie... - szepnęła, niezdolna już nawet płakać. - Weź sobie Northwyck, weź całą moją przeklętą fortunę -jego słowa były pełne goryczy. - Chcę tylko wolności. Chcę być daleko stąd i żyć tak, jak powinien żyć mężczyzna. Wolny. Wolny, do diabła! - Nie zostanę tu bez ciebie - prosiła. - Jedź, gdzie chcesz. Graj wesołą wdówkę. Znajdziesz sobie po drodze jakiegoś prostaka, żeby cię zabawiał w łóżku i grzał nocą. Już mnie nie potrzebujesz. Ani ja ciebie. - Patrzył niezachwianie przez okno. Przyglądała mu się w martwej ciszy pełnymi niewypłakanych łez oczyma. Ta straszna chwila minie. Przyjadą do Nowego Jorku i w nowym otoczeniu Noel zapomni o swojej urazie. Jego słowa nie mogły jej wygnać, jedynie on sam. Musiałby wsadzić ją na statek i powiedzieć, żeby zniknęła z jego życia. Tylko to mogłoby sprawić, że odeszłaby. 216 Osunęła się na siedzenie powozu i usiłowała myśleć o wszystkich dobrych rzeczach, które mogłyby oderwać jego myśli od tego straszliwego błędu. Bal na pewno będzie wspaniały, rozkosz dla wszystkich zmysłów. Będą sączyć najlepszego szampana, jeść najwspanialszy kawior. Wkrótce straszliwe chwile rozpłyną się w tych lepszych momentach i Noel znów poczuje, że jej potrzebuje, że słowa wypowiedział pod wpływem chwili, że nie są prawdziwe. Nagle jeszcze jedna straszna myśl pojawiła się w jej głowie. Strój na bal! Wysłała suknię Catherine, aby została przerobiona specjalnie na tę okazję. Nie miała nic odpowiedniego na ten bal - nic, oprócz ciemnobrązowej, atłasowej sukni matki Noela, zmienionej, ale łatwej do rozpoznania. Nie mogła w niej wystąpić, a zatem w ogóle nie mogła się pojawić na balu. - Noelu - szepnęła nabrzmiałym łzami głosem - obawiam się, że dziś wieczorem nie będę się dobrze czuła. Chyba będziesz musiał mnie usprawiedliwić, choć tak bardzo chciałeś, abym była obecna. Spojrzał na nią. Gniew nadal płonął w jego oczach. - Przyjdziesz, inaczej cię upokorzę. - Jak? - zapytała. Nie chciała wiedzieć, ale nie można było tego uniknąć. - Zamiast z tobą pójdę na bal z Charmian Harris. To chyba wzbudzi wystarczającą sensację. Miała wrażenie, że umiera. Odwróciła się od niego i zapatrzyła w umykający za oknem krajobraz. Przegrała. Nie sposób było temu zaprzeczyć. Straciła tę szansę, straciła Noela. Jeśli ją kochał, to uczucie to zniknęło, przywalone nienawiścią do wszystkich. Wątpliwe, czy kiedykolwiek zdoła się do niego na powrót dokopać... Więc przegrała. Nadszedł czas, żeby się wycofać. 28 P JL ani Magnus, już pora, żebym pomogła pani ubrać się na bal - zakłopotana Mazie stała pośrodku garderoby w hotelowym apartamencie. Rachel chodziła tam i z powrotem po wzorzystym wełnianym dywanie już tak długo, że mogłaby przysiąc, iż się zaczął wycierać. Przybyli 217 do hotelu w Piątej Alei w samą porę. Magnus od razu zostawił je i wyszedł pod pretekstem zrobienia jakichś zakupów przed wieczorną uroczystością. Chociaż Rachel wzbraniała się przed tą myślą, wiedziała, że poszedł zobaczyć się z Charmian. Może miał zamiar znaleźć w ramionach kochanki pociechę, której ona mu nie dała? Może nawet żywił nadzieję, że jego „żona" nie będzie w stanie zjawić się na balu, więc uda mu się zrobić skandal, zabierając ze sobą kochankę? Spojrzała na suknię, która symbolizowała jej niedaleki już los. Ciemnobrązowemu atłasowi przywrócono na tę wspaniałą okazję całą urodę. Dodano nową krynolinę i ciemnobrązowy jedwabny ażur na spódnicę. Długie staromodne rękawy skrócono do zwykłych buf ozdobionych atłasowymi kokardami w kolorze bladego, zgaszonego szarością różu. To był szczyt umiejętności krawieckich i projektanckich. Auguste nie potrafił ukryć własnego entuzjazmu, kiedy przyjechał do hotelu, aby pokazać suknię Rachel. Omal nie zemdlał, gdy powiedziała mu, że nie może jej mieć na sobie i że musi on jakimś sposobem znaleźć dla niej inną, stosowną sukienkę, którą mogłaby założyć z okazji wydarzenia towarzyskiego tej dekady. I dała mu na to niecałą godzinę. Oczywiście nie był w stanie tego dokonać. Był niemal chory z przykrości, że musiał jej odmówić, jednak znacznie bardziej chora była ona na myśl, że mimo wszystko musi przyjąć jego przeprosiny i pozwolić mu odejść, by wreszcie ubrać się na bal. - Czy jest pani gotowa, pani Magnus? - zapytała ostrożnie Mazie z niepokojem w oczach, odzwierciedlającym niepokój Rachel. -Pan Magnus wydał jasne polecenia. Ma być pani gotowa na ósmą. - Wiem - Rachel zagryzła usta. - Zanim wyszedł, dał mi to pudełko. Powiedział tylko, że ma pani założyć na bal rzeczy, które są w środku. Rachel wzięła fioletowe papierowe pudełko w kwiaty i zdjęła przykrywkę. Wewnątrz był stary atłasowy gorset z liliowymi kokardkami. Wśród stalowych, okrytych atłasem drutów leżało Czarne Serce. Patrzyła na te dwie rzeczy z gniewem i rezygnacją. Z całej duszy pragnęła się poddać, ale nie mogła pozwolić, by Charmian Harris wzięła wszystko to, czego ona zawsze pragnęła. Nie miała innego wyjścia-musiała przygotować się na ósmą i wykorzystać ostatnią szansę. Może Noel zapomni o tej strasznej rzeczy, którą mu zrobiła. Podała Mazie czarny gorset i odwróciła się do niej plecami. Szybko i bezlitośnie pokojówka zasznurowała gorset, aż Rachel poczuła, że świat kołysze się i zasnuwa mgłą. 218 Noel wrócił i ubrał się, zanim Rachel zdołała się zmusić do wyjścia z garderoby. Dokładnie w momencie, kiedy zegar nad kominkiem wybijał ósmą, weszła do salonu, chowając się w cieniu, zawstydzona i przerażona. - Pokaż no się - rozkazał Noel. Nadal miał zły humor, tak jak przez całą drogę pociągiem. Siedział w fotelu, z niedbale trzymaną w ręce szklaneczką brandy. Władcza poza nie dopuszczała myśli o nieposłuszeństwie. Stanęła przed nim bez uśmiechu, bez śladu ciepła w twarzy. Wstrzymując oddech, śledziła jego wzrok, gdy z twarzy przeniósł się na nienaganne szczypanki na staniku, tworzące literę V. - Chryste! Co ty ze mną wyrabiasz? Chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa? - wybuchnął, odwracając wzrok. Z trudem powstrzymała łzy. - Przykro mi, Noelu. Nie mam nic innego, co mogłabym włożyć. Wstał. Nagle, w napadzie wściekłości, cisnął szklanką z brandy w ogień. Wstrząsnęła nią ta gwałtowność. - Proszę, Noelu... - podeszła do niego. Potrząsnął głową i odepchnął ją. - Weź narzutkę. Chyba nie chcemy się spóźnić - powiedział rozkazującym tonem. Tłumiąc łkanie, wzięła gronostajowo-aksamitną pelerynę z rąk Mazie, która przerażona stanęła w progu garderoby. - I przynieś ten przeklęty kamień. Mazie rzuciła się do garderoby. Podała Rachel opal i czmychnęła. - Załóż go - warknął. Próbowała poradzić sobie z zapięciem, ale zanadto trzęsły jej się dłonie. Noel wyjął jej z rąk naszyjnik i zapiął. Jego dotyk był delikatniejszy, niż mogła się spodziewać. Przez chwilę patrzył na nią twardo. Opal połyskiwał pomiędzy dwoma ściśniętymi gorsetem obrzmieniami jej piersi. W jednej niewiarygodnej chwili wyciągnął dłoń i przesunął kciukiem po kamieniu, musnąwszy dzielącą je szczelinę. - A teraz idziemy - powiedział, nie patrząc na Rachel. Przełknęła rozpacz i wyszła. Magnus przytrzymał jej drzwi. Akademia Muzyczna wyglądała jak kraina z baśni. Stoły bankietowe posypane były płatkami róż; kobiety niczym różnobarwne dzwonki 219 przemykały przez główny westybul. Loże udekorowano flagami brytyjskimi, scenę zaś powiększono, tak by służyła tańczącym jako parkiet. Otaczało ich morze tafty i diamentów; każdej kobiecie towarzyszył mężczyzna ubrany w oficjalną czerń. W innej sytuacji Rachel nie mogłaby uwierzyć we własne szczęście - znaleźć się wśród elity tego kraju, która ustawiona w szeregu wita ukłonem księcia Walii. Kiedy mieszkała na Herschel, Akademia Muzyczna wykraczała poza jej wyobrażenia. Olśniewające suknie, które teraz podziwiała, mogły sprawić, że najwytworniejsze damy z żurnali uciekłyby zawstydzone nędzą swych toalet. Najwspanialej prezentowała się młoda dama, która zorganizowała bal: pani Astor. Suknia z broszowanego brązowego materiału doskonale współgrała z jej ciemnokasztanowymi, niemal czarnymi włosami; na szyi lśnił diamentowy naszyjnik, który miał jakoby należeć do Marii Antoniny. Ze swoją wyniosłą urodą, stojąc w powitalnym szeregu obok słynnego, niespełna dwudziestoletniego, dość pospolicie wyglądającego księcia Walii, sama przypominała królową. - No proszę, a więc jesteś tu, Magnus! A co ze słynnym poszukiwaniem Franklina? - Na końcu szeregu natknął się na nich tęgi mężczyzna 0 imponujących bokobrodach. - Jak się masz, Astor! - zawołał Noel, biorąc po kieliszku szampana dla siebie i Rachel z tacy przechodzącego kelnera. - Świetnie, świetnie. Moja żona jest, jak widzisz, bardzo zajęta -przewrócił oczami. - Bogu niech będą dzięki za „Roustabouta". Słuchaj no, może przyjechałbyś wiosną do Newport i połowił rybki na moim nowym jachcie? Noel uśmiechnął się szeroko. Rachel poczuła ból serca, widząc, jaki jest przystojny. Przystojny 1 nieosiągalny. - Muszę to przełożyć, Astor. Za dzień, dwa ruszam na Północ. - Co? Oszalałeś? Chcesz opuścić swoją olśniewającą żonę i znowu samemu dbać o siebie? - William Astor ujął dłoń Rachel i złożył na niej pocałunek. - Jak się pani miewa, moja droga? Próbowała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła ukryć smutku. - Doskonale - odrzekła odrobinę zbyt wesoło. - Jak to miło z pańskiej strony, panie Astor. - Lepiej by było, gdybyś został w domu i chronił swoją żonę, Magnus. Niejeden mężczyzna zachwycił się jej urodą. Sam Edmund rozpowiadał po całym mieście, jak bardzo wydaje mu się godna pożądania. 220 Spojrzała na Noela, mając nadzieję, że zobaczy jego zazdrość, chęć posiadania jej niepodzielnie - cokolwiek, co świadczyłoby, że jego namiętność dla niej wciąż płonie. On jednak pozostał nieubłagany. - Edmund ledwie radzi sobie z własną kompanią i własnymi wyprawami. Śmiem wątpić, czy dałby sobie radę z moją żoną. Astor wybuchnął tubalnym śmiechem. Żona, wciąż stojąc w powitalnym szeregu u boku księcia, spojrzała w jego stronę. - Liczę na to, że będziesz następnym kapitanem „Roustabouta", Ma-gnus. Od kwietnia - rzucił jowialnie Astor przed odejściem. Pozostawiona sam na sam z Noelem, Rachel spojrzała na swój kieliszek i ze smutkiem stwierdziła, że wypiła już swój szampan. Minął ją kolejny kelner. Nieśmiało wzięła następny kieliszek. Tym razem spróbowała sączyć napój powoli. Rozejrzała się wokół i zdała sobie sprawę, że z drzwi prowadzących na klatkę schodową spogląda na nią jakiś mężczyzna. Był to Edmund Hoar, jak zawsze niezwykle elegancki. Magnus także go zauważył. Obaj mężczyźni wpatrywali siew siebie chyba przez całą wieczność. W końcu Edmund poddał się i zniknął w tłumie. - A, tu jesteś! O nieba, wyglądasz w tej sukni oszałamiająco, Rachel... Skąd ją wytrzasnęłaś? Jest taka skromna, a zarazem strojna... Caroline zzieleniała z zazdrości! - Pani Steadman rozpromieniła się na widok Rachel jak dawno nie widziana ciotka. Miała na sobie suknię z bla-dożółtej koronki, przez co jeszcze bardziej niż zwykle przypominała walkirię. Brosza ze szmaragdów i szafirów w kształcie pawiego pióra doskonale pasowała do jej stanika i stylu. - A ty, ty gburze? - strofowała dobrodusznie Magnusa. - Dlaczego nas nie odwiedziłeś razem z żoną i uroczymi dziećmi? Mam cię już serdecznie dosyć. Wracasz do żywych i zamykasz się w odosobnieniu w swoim wspaniałym domu, jakbyś spędzał z żoną miodowy miesiąc... Bardzo to niegrzecznie, Magnus, doprawdy niegrzecznie! Magnus wyszczerzył znów zęby. Ze swymi uwodzicielskimi oczami i wspaniałym uzębieniu w mocnych szczękach wyglądał jak wilk. - Nie nauczyłaś mnie dotąd dobrych manier, Glorio, i ośmielę się powiedzieć, że już mnie ich nie nauczysz. Pani Steadman zachichotała. - Gdybyś nie był tak nieprzyzwoicie przystojny, Magnus, już od dawna byśmy od ciebie stronili. Zasłużyłeś sobie na to! Roześmiał się, odchyliwszy głowę do tyłu. Pani Steadman wzięła Rachel pod rękę. 221 - I dlatego zabieram twoją żonę. Jest kilku dżentelmenów, którzy chcieliby prosić ją o taniec. Masz ją na co dzień, więc nie możesz być takim egoistą. Rachel biernie pozwoliła się poprowadzić pani Steadman. Odwróciła się tylko raz. Noel patrzył na nią. Ich spojrzenia spotkały się i przez jedną słodką chwilę Rachel miała wrażenie, że Magnus był zły na Glorię Steadman za to, że zabrała mu żonę. Rachel tańczyła, aż rozbolały ją stopy. Gdyby nie dokładne pouczenia Betsy, nie znałaby ani polki, ani tym bardziej skandalizującego walca. Chociaż sam książę Walii prosił ją do tańca dwa razy i każdy mężczyzna, który prowadził jąna parkiet, był niezmiernie uprzejmy i uważny, to jednak tęskniła za objęciami Noela. Nigdzie go jednak nie widziała. Nie prowadził światowych rozmów z damami siedzącymi w lożach ponad parkietem ani nie śmiał się z niezbyt eleganckich żartów innych magnatów przemysłu. Nagle, niczym Kopciuszek, z bólem zdała sobie sprawę ze zbliżającej się godziny. Ogromny francuski zegar wybił jedenastą; z głównego westybulu dobiegło echo jego uderzeń. Wiedziała, że została jej tylko godzina. Północ trzydziestego dnia. Choć wielu mężczyzn prosiło ją do tańca, musiała odmówić. Chciała znaleźć w tłumie Noela. Jednak każdy wysoki, postawny mężczyzna, który wydawał jej się nim, odwracał się w końcu - i wtedy okazywało się, że nie jest tym, którego szukała. Znowu pomyłka... Wyglądało to niemal tak, jakby Magnus wyszedł z balu bez niej. - Co się stało, moja droga? Nagle tak umilkłaś i spoważniałaś... Można by pomyśleć, że właśnie dostałaś wiadomość o jakiejś katastrofie - Pani Steadman zatrzymała kelnera i podała Rachel kolejny kieliszek szampana. - Wypij to. Zdecydowanie jesteś zbyt trzeźwa. Rachel spojrzała na oferowany jej kieliszek. Zdecydowanie nie była zbyt trzeźwa. Przygnębienie i alkohol zanadto do siebie pasowały... W tej chwili, chociaż stała pewnie i jej słowa brzmiały wyraźnie, wiedziała, że będzie potrzebowała silnego ramienia, gdy trzeba będzie wsiąść do powozu, który odwiezie ją do domu. Miała tylko nadzieję, że będzie to ramię Noela. - Która godzina? - zapytała, nie mogąc spojrzeć na zegar ponad głowami balujących. 222 - Czemu pytasz? Dochodzi północ. Jak szybko upłynął czas! - zdziwiła się pani Steadman. Rachel oparła się o pilaster w pobliżu wejścia do głównego westybulu. - Boże! Źle się czujesz? - spytała z troską pani Steadman. Rachel pokręciła głową. Fizycznie czuła się zupełnie dobrze - chociaż wypiła odrobinę za dużo - ale psychicznie była zdruzgotana. - Mam wezwać twoją pokojówkę? - dopytywała się dama. - Nie, proszę. Muszę tylko znaleźć Magnusa. Niedługo będzie północ. To bardzo ważne, żebym go znalazła. Jeśli nie znajdę go przed północą, to będę musiała wyjść. Nie mogę tu dłużej zostać. Drżącymi dłońmi chwyciła się poręczy. Miała zamiar wejść na piętro i sprawdzić każdą lożę, żeby znaleźć Noela. Przeklęta umowa! Dochodziła północ trzydziestego dnia i ciągle jeszcze mogła go mieć. Jeśli teraz, kiedy nadeszła ta magiczna godzina, zechce ją odrzucić, to musi powiedzieć jej to prosto w twarz. Nie może jej tutaj zostawić z szampanem i towarzystwem, bez którego doskonale mogła się obejść. - Gdzie ta dziewczyna idzie? - spytała Glorię Steadman pani Astor, widząc, jak Rachel wchodzi po schodach. - Musimy znaleźć dla niej Magnusa. Biedactwo jest kompletnie roztrzęsione. Powiedziała, że do północy musi znaleźć Magnusa albo sama wyjdzie. - Pani Steadman zniżyła głos. - Sądząc po jej zachowaniu, jestem pewna, że w drodze jest następny dziedzic. Pani Astor uniosła dumnie podbródek. - Nie chcę tu żadnych przedstawień, Glorio. Nie w obecności księcia Walii. - Wobec tego poszukaj Willy'ego B. i powiedz mu, żeby przyprowadził naszego przyjaciela. - Wyraz twarzy pani Steadman mówił jasno, że nie ścierpi nieposłuszeństwa. Caroline Astor zacisnęła usta i zrobiła, co jej kazano. Rachel szła od loży do loży. Damy z zaskoczeniem zwracały ku niej głowy, patrząc, jak przeszukuje tłum. Wiedziała, że według nich to dziwne, iż pani Magnus błąka się wśród balujących, bezwstydnie rozglądając się za swoim mężem. Tego się nie robiło w tym towarzystwie, ponieważ najgorszy skandal mógł wybuchnąć właśnie wtedy, gdy mąż zostawał odnaleziony. Rachel jednak nic to nie obchodziło. Wypiła za dużo szampana. Dodał jej odwagi, której zwykle nie miała. Jeśli znajdzie Noela obejmującego Charmian w ciemnym kącie którejś loży, przyjmie to z godnością i mimo 223 rozpaczy zaakceptuje jego wybór. Wreszcie pozna jego decyzję i, wolna, poszuka sposobu, by pozostawić za sobą tę przeklętą miłość do niego. Jednak Noel musi powiedzieć jej prosto w twarz, że jej nie chce. Musi powiedzieć jej prosto w twarz, że jej nie kochał i nigdy nie pokocha. Wtedy mogłaby odejść i szukać spełnienia tam, gdzie mogła - przy Tommym i Clare, w swoim sierocińcu. Nigdy nie znajdzie już dla siebie mężczyzny. Nie pokocha żadnego tak mocno, jak pokochała Noela, ale weźmie to, co życie jej zaoferuje, i wykorzysta to najlepiej, jak potrafi. Taka właśnie jest. Jest Rachel Ophelią Howland i Magnus będzie musiał powiedzieć o swoim wyborze, patrząc jej prosto w oczy. Nie pozwoliłaby nikomu na tchórzliwą ucieczkę. Skręciła w boczny korytarz. Nikogo tam nie było. Tylna klatka schodowa była pusta, brakowało nawet biegającej w górę i w dół służby. Rozejrzała się i chciała wracać, gdy nagle padł na nią jakiś cień. Drogę zagrodziła jej sylwetka wysokiego, szczupłego mężczyzny. - Zgubiłaś go, Rachel? - usłyszała miękki, uwodzicielski głos Edmunda Hoara. Desperacko usiłując otrzeźwieć, zrobiła krok w tył i chwyciła się taniej drewnianej poręczy schodów dla służby. - Pozwól mi przejść, Edmundzie. - Ależ moja kochana piękna dziewczyno, na pewno już z nim skończyłaś, prawda? W końcu gdzie on może się podziewać? Na pewno wyszedł z jakąś inną ulicznicą... Próbowała przebiec koło niego, ale złapał ją i pchnął do tyłu. - .. .z jakąś inną ulicznicą, którą właśnie teraz, kiedy rozmawiamy, bierze jak swoją... - Nie. Spojrzał na nią niemal z czułością. - Rachel, kochanie, pozwól, że będę służył ci ramieniem. Chyba za dużo wypiłaś. Jego ręka powędrowała do kieszeni surduta. Strach i alkohol sprawiły, że nie mogła pojąć, co on robi. Chciała kogoś zawołać - kogokolwiek - ale nie zdążyła wydać słowa. Dłonie Edmunda śmignęły wokół jej głowy. Z przerażeniem zorientowała się, że została zakneblowana. Rzuciła się na niego, zaczęła go drapać, ale nie była w stanie krzyknąć. Z łatwością przygniótł ją do poręczy przy schodach i umocował ciasno knebel. Oddychała szybko i płytko jak pochwycony królik. Edmundowi ten widok najwyraźniej sprawiał przyjemność. Pogładził jej twarz niemal 224 z czułością, po czym jego dłonie ześliznęły się na naszyjnik. Zdjął go z jej szyi i schował bez cienia skrupułów do kieszeni. - Zabieramy ją do powozu - powiedział do mężczyzny, który pojawił się za jego plecami. Nowo przybyły był ubrany jak służący. Oczy Rachel rozszerzyły się w niemym przerażeniu, gdy zobaczyła, że nieznajomy wyjmuje kobiecą pelerynę z wielkim, zasłaniającym całą twarz kapturem. Edmund po raz drugi sięgnął do kieszeni. Z błyskiem w oku, mówiącym jasno, że nie ma bynajmniej zamiaru stwarzać wrażenia, iż będzie dbał o jej wygodę, pocałował ją- może na użytek obserwującego go mężczyzny, może dla własnej przyjemności. Dotknął językiem jej policzka, szyi, potem piersi... Na koniec zarzucił jej na głowę konopny worek. Wszystko utonęło w ciemnościach. Magnus patrzył, jak deszcz rozpryskuje się na szybkach podzielonego na kwatery okna. Początkowo tylko mżyło, teraz jednak padało coraz mocniej. Poniżej, za otwartym oknem, ciągnęła się zatłoczona powozami ulica. Zrobiło się małe zamieszanie, gdy lokaje i stangreci pośpiesznie chronili się pod rozkładanymi daszkami powozów. Za plecami Noela trwał bal w całym swoim blasku i splendorze. O tym małym pokoiku wiedzieli wszyscy stali bywalcy Akademii Muzycznej. Wysoko na trzecim piętrze rozpustnicy spotykali się ze swoimi kochankami - zwykle tancerkami z opery - podczas gdy ich żony denerwowały się tajemniczym zniknięciem swoich towarzyszy. Sam raz, może dwa razy, miał tu schadzkę z kokietkami jeżdżącymi na tournee z operą. Teraz jednak cieszył się, że książę Walii jest zbyt wielką atrakcją nawet dla najbardziej rozpustnych panów. Gabinet był pusty, a jego mrok pozwalał mu chwilę pomyśleć. Rachel wyglądała dzisiaj pięknie. Nawet w starej sukni jego matki promieniała jak nigdy przedtem. Opal połyskujący między jej piersiami rzucał na skórę porcelanowo-różowy blask. Jasne włosy wijące się na karku dodawały jej zmysłowego, zniewalającego uroku... Noel aż do bólu pragnął rozpuścić jej włosy i zanurzyć w nich dłoń, tak jak to robił wcześniej. Zamknął oczy. Poczucie winy sprawiało, że sam z siebie kpił. Był dla niej zbyt ostry... Ale ten portret naprawdę nim wstrząsnął. Myślał, że już nigdy nie spojrzy na twarz matki, że nigdy nie powrócą uczucia, które w nim wzbudzała. Kiedy zobaczył jej portret, szok okazał się dramatyczny. 15 - Lodowa Panna 225 A potem ta suknia. Kolejny błąd w ocenie, ale w końcu tylko błąd... Zresztą gdyby spojrzał na nią oczami innych, musiałby przyznać, że Rachel wyglądała w niej prześlicznie. Kolor toalety stanowił doskonałe tło dla jej bladej cery. Suknia była perfekcyjnie dopasowana, chociaż zbyt obcisła w staniku; Auguste Valin z pewnością wiedział, że doprowadzi to mężczyzn do szału. Glorii Steadman też należałoby się upomnienie. Nie miała prawa zabierać od niego żony. Obecność Rachel u jego boku koiła ból, nawet kiedy był wściekły. Niepocieszony patrzył, jak odchodziła, jak ustawiała się przed nią kolejka młodych dandysów pragnących z nią zatańczyć. Żaden mężczyzna nie miał do niej prawa. Była jego. Tylko jego. Deszcz, zimny i rzeczywisty, spryskał mu twarz. Otworzył oczy i otarł wilgoć. Nie, nie sposób ukryć tę prawdę: nie może pozwolić jej odejść. Chociaż wmawiał sobie, że da sobie bez niej radę, że zdoła uciszyć wyrzuty sumienia, proponując jej pieniądze, dobrze wiedział, że jej potrzebuje. Był silnym mężczyzną, który podbił groźną Północ, ale przeszłość uczyniła go tak podatnym na zranienie, jak podatny na uszkodzenie jest delikatny kryształowy puchar. Ona jednak zdołała złagodzić nieco jego drażliwość i złość. Obiecała, że go uleczy, jeśli tylko on sam na to pozwoli. I teraz wiedział, że musi się zgodzić. Dla własnego dobra. Dla dobra ich wszystkich. Gdzieś w dole rozległo się bicie zegara. Jedno uderzenie, drugie... Ciągnęły się w nieskończoność. Wstrzymał oddech. Północ. Gry i umowy oficjalnie się kończyły. Mieli za sobą wszelkie manipulacje. Będzie musiał powiedzieć jej, jak wiele dla niego znaczy, i błagać, by została przy nim. W przeciwnym razie musiałby pogodzić się z tym, że utracił ją z powodu egoistycznego folgowania własnemu temperamentowi. Istotnie, nie był jej wart. Okazała mu cierpliwość, a on zachował się jak gbur; kochała go, a on nie potrafił odwzajemnić tego uczucia. Rzuciła mu wyzwanie, wyprowadziła w pole, okpiła i rzuciła na kolana. Przekonywała go przez cały czas, że pasuje do niego, ale bardzo się myliła... Nie pasowała do niego. Nigdy, przenigdy nie będzie jej wart, a mimo to wraz z ostatnim uderzeniem zegara zrozumiał nagle, że chce spędzić resztę życia, starając się, by jej dorównać. - Magnus! Więc tutaj j esteś! Wszyscy cię szukaj ą! - w pokoiku stanął pan Astor, rzucając na Noela długi cień. - Tak, jestem tutaj - Noel ruszył w kierunku korytarza. - Twoja żona najwyraźniej cię opuściła, Magnus. 226 Noel zamarł. Spojrzał na Astora, jakby ten nagle wyjął pistolet i strzelił mu prosto w serce. - Co ty wygadujesz?-zapytał ostro. - To była jakaś dziwna sprawa - zaczął pośpiesznie tłumaczyć Wil-liam Astor. - Powiedziała Glorii i mojej żonie, że musi cię znaleźć przed północą, w przeciwnym razie nie będzie mogła dłużej zostać. Teraz nigdzie nie można jej znaleźć. Jak myślisz, o co jej chodziło? Noel oparł się na chwilę o ścianę, aby przezwyciężyć zamęt w głowie. Doskonale wiedział, co Rachel miała na myśli... Nadszedł kres ich umowy i zdecydowała, że woli sama sobie radzić. I, do kroćset, na to właśnie sobie zasłużył... Był jednak upartym draniem. Skorzysta z pierwszej nadarzającej się okazji i spróbuje jeszcze raz -kiedy tylko dotrze do hotelu i będzie mógł powiedzieć jej o swoich uczuciach. Klęknie przed nią i będzie ją błagać, by go nie opuszczała, by nie zostawiała go na pastwę jego jałowej egzystencji. Gdy tylko znajdą sędziego pokoju, uczyni ją swoją prawowitą żoną. Na zawsze. - Dobry Boże, człowieku, zwolnij! - krzyknął Astor, z trudem łapiąc powietrze, kiedy Noel popędził schodami na dół. Z9 ak, proszę pana. Wyszła stąd. Sprawiała wrażenie, jakby się źle czuła. Wspierała się na ramieniu mężczyzny; tak jakby ją podtrzymywał. Całą twarz miała zasłoniętą zielonym kapturem płaszcza. Cóż innego mógłbym zrobić, niż znaleźć dla niej powóz... A potem odjechali. Magnus spojrzał na odźwiernego, jakby chciał go udusić. - Natychmiast wezwij mój powóz. Niewysoki starszy mężczyzna skinął gorliwie głową i warknął na chłopca, który popędził wzdłuż stojących w szeregu powozów. - Nic jej nie będzie - odezwał się Astor, który wciąż jeszcze dyszał po tym, jak próbował dotrzymać kroku Magnusowi. - Moja żona mówi, że mogła źle się poczuć z powodu dziecka, które nosi. Wiesz, jakie robią się kobiety, kiedy są w ciąży. Masz już z nią w końcu dwoje dzieci. Noel był zdruzgotany. Bez słowa wsiadł do powozu, który właśnie podjechał, i rozkazał woźnicy, by ruszał z powrotem do hotelu. 227 - To niemożliwe, żeby jej tu nie było. Niemożliwe - upierała się Betsy. Magnus patrzył na nią, zaciskając mocno szczęki. Twarz Betsy odbijała jak lustro jego rosnący lęk. - Mogę się zgodzić, że Rachel to kobieta, która ma swoje pomysły, to prawda. Ale nawet jeśli zawarliście umowę, która dzisiaj miała się zakończyć, nawet jeśli wszystko źle się ułożyło i opuściła cię- tak jak pewnie powinna była to zrobić już parę miesięcy temu - powtarzam ci, że to niemożliwe, żeby jej tu nie było. - Betsy podeszła do drzwi apartamentu i otworzyła je. Płomyk świecy rozświetlił ciemne wnętrze. Tommy i Clare głęboko spali, każde w swoim łóżku, niewinni i nieświadomi dramatu, który rozgrywał się wokół nich. - Być może mogłaby cię opuścić, gdybyś ją do tego doprowadził, ale nie zostawiłaby dzieci. Mogę przysiąc na własny grób. Odwrócił się. Nie potrafił pokazać Betsy swojej twarzy. - Moja własna matka mnie opuściła. Dlaczego Rachel nie miałaby wziąć pieniędzy i zostawić tych dwojga, którzy nawet nie są jej rodzonymi dziećmi? Betsy delikatnie położyła rękę na jego ramieniu. - To twoja matka była winna, kochanie, a nie ty. Powtarzałam ci to przez lata i teraz musisz mi uwierzyć. Catherine była płytka i słaba. Nie mogła wytrzymać z twoim ojcem i była gotowa zostawić ciebie, byle tylko odejść od niego. Ale Rachel nie jest ani słaba, ani płytka. Nie zostawiłaby tych dzieci z własnej woli, Noelu. Nie ona. - Gdzie wobec tego j est? - oczy Noela skrzyły się dziwnym, kryształowym blaskiem, jak gdyby pełne łez. - Wzięła sobie kochanka? - Kiedy zdołałaby to zrobić? I gdzie, tak abyśmy ani ja, ani służba nic o tym nie wiedzieli? - zadrwiła Betsy. - Wyjechałem stąd na pół roku. Z tego, co wiem, mogła podczas mojej nieobecności odgrywać wesołą wdówkę... Usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach. - Kiedy wychodziła, był z nią jakiś mężczyzna. Musisz mi powiedzieć prawdę, Betsy. Miała kochanka, kiedy mnie nie było? - To niemożliwe! Gdyby kogoś miała, wiedziałabym o tym. I mówię ci, że ona cię kocha! Nigdy nawet nie spojrzała na innego mężczyznę. Nawet na Edmunda Hoara, który najwyraźniej jej nadskakiwał. Wyrzuciła go za drzwi i niedwuznacznie dała do zrozumienia, że ciągle opłakuje swojego męża. Magnus wyprostował się i spojrzał na Betsy. Przez parę sekund siedział nieruchomo z pełnym niedowierzania wyrazem twarzy. Zamyślił się... 228 Potem, bez ostrzeżenia, wstał i podszedł do drzwi. - O czym myślisz, Noelu? Co chodzi ci po głowie? Och, proszę, powiedz, że nie to, co mnie... Powiedz, żebym wiedziała, co mam powtórzyć dzieciom, kiedy się obudzą. - Franklin - rzucił bez tchu, chory z niepokoju. Obejrzał się na Betsy, wypadł z pokoju i popędził prosto do doków, na „Arctosa", prywatny statek Hoara. Modlił się, żeby wciąż był zacumowany. - Już odpłynął. Nie było jeszcze wpół do pierwszej, jak podnieśli kotwicę - robotnik portowy machnął ręką w stronę doków. - W życiu nie widziałem tak piorunem odpływającego statku. Przygotowywali się przez cały wieczór... Magnus zatrzymał się i podniósł konopny wór, który ktoś rzucił obok pomostu prowadzącego na zacumowany tu wcześniej statek. Wyjął zeń długie pasemko jasnych włosów i popatrzył na wschód, w stronę ginącego w mroku horyzontu. W świetle księżyca nie było widać żadnej sylwetki statku. „Arctos" przepadł. Do doków podjechał powóz. Wyskoczył z niego zdyszany Stokes. - Magnus, dostałem wiadomość, że mam się tu z tobą spotkać. Co się stało? - zapytał. Jego twarz wydawała się taka stara i pomarszczona w świetle samotnej lampy gazowej, migoczącej ponad ich głowami. - Rachel zniknęła - powiedział Noel, ciągle patrząc na wschód, jakby zgodnie z jego życzeniem mógł pojawić się tam statek. - Obawiam się, że jest z Hoarem. - Odwrócił się w stronę Stokesa. - Tylko tobie mogę zaufać. Przygotuj zapasy na mojej łodzi tak szybko, jak tylko zdołasz. Chcę, żeby natychmiast była gotowa do wyprawy na północ. - Jesteś pewien, że zabrał ją na północ? - Podejrzewam, że Edmund uważa, iż Rachel zaprowadzi go do miejsca spoczynku Franklina. Na Herschel można się teraz dostać tylko saniami. Hoar nigdy tego sam nie robił, ale jego załoga będzie wiedziała, że muszą zadokować w Halifaksie i ruszyć przez Ziemię Ruperta z psami. - Przygotuję wszystko, co potrzebne. Pomagałem już przy innych wyprawach, pamiętasz? Magnus odwrócił się ku starszemu mężczyźnie. - Ta jest o wiele ważniejsza - wyznał cichym, ochrypłym głosem. Stokes skinął głową. - Poruszę niebo i ziemię. Za godzinę odpłyniesz, przyjacielu. 229 30 R. . achel siedziała pod pokładem, zbryzgana wodą z zęzy. Drżąc w przemoczonej pelerynie, mocowała się z liną krępującą jej nadgarstki. Nadaremnie. .. Linę zawiązał marynarz i to solidnym węzłem. Statek to wznosił się, to opadał, walcząc z morskimi falami. Jej ojciec był wielorybnikiem, więc żeglugę Rachel miała we krwi. Dziękowała Bogu, że przynajmniej to mocne kołysanie statku pokonującego przybrzeżne wody Atlantyku nie przyprawiało jej o mdłości. Opadła ją rozpacz jeszcze ciemniejsza od nieprzeniknionych ciemności wokół niej. Kiedy została porwana, przez całą drogę na statek walczyła, podczas gdy Edmund rzucał polecenia swoim ludziom. Gdy łódź wyruszyła z portu, Hoar powiedział jej, że zostanie umieszczona w kabinie kapitana razem z nim, aby dzieliła z nim łoże. Kiedy wyjął jej z ust knebel, splunęła mu prosto w twarz. Spolicz-kował ją i kazał trzymać na dnie łodzi, dopóki nie zmięknie. Ciągle jeszcze nie zmiękła. Nawet teraz, po kilku dniach, gdy osłabła z głodu i zimna. Wolała umrzeć, niż zostać zabawką tego potwora. Wolała śmierć teraz, kiedy zabrano ją od Noela, i to w chwili, gdy mógł pomyśleć, że z własnej woli postanowiła go opuścić. Pogodziła się z myślą, że nie wyruszył za nią w pościg Nie mógł wiedzieć, że została uprowadzona przez Hoara. Nie miała wątpliwości -Noel na pewno uwierzył, że nie była w stanie dłużej go znieść i opuściła bal z własnej woli. Mogła to spokojnie zrobić, mając własne konto... Magnus mógł dojść do wniosku, że zniknęła, aby ułożyć sobie życie z kimś mniej trudnym w pożyciu. Całymi dniami płakała nad swoim beznadziejnym położeniem. Nigdy więcej już nie zobaczy Noela ani Tommy'ego i Clare. Przez jakiś czas dzieci będą opłakiwać jej odejście, ale w końcu wyrosną i nie będą jej pamiętać. Noel znajdzie żonę, która będzie pasowała do jego świata i jego humorów, i przestanie o niej, Rachel, myśleć. Oni jakoś sobie poradzą, ale jej przeznaczona jest samotna śmierć. Do końca będzie walczyć ze swoim prześladowcą, a wraz z ostatnim tchnieniem wyszepcze imię ukochanego. Oparła się o śliskie, oblodzone deski, odchylając do tyłu głowę w geście rozpaczy. Instynkt kazał jej walczyć o życie, ale z każdą mijającą godziną stawało się to coraz trudniejsze. Zaczynała majaczyć. Koszmarne wizje Noela żeniącego się z inną kobietą pogrążały ją coraz głębiej w piekielne otchłanie. Nigdy jej nie powiedział, że ją kocha... Zawsze 230 będzie żałowała, że nie żyła dość długo, aby usłyszeć te słowa, ale teraz już było za późno. Widać pisane jej było nie przetrwać tej trudnej próby, na którą wystawił ją Hoar. Przeznaczona jej była śmierć i najwyraźniej powinna umrzeć jak najszybciej, by uniknąć innych nieszczęść, które mogły jej się przydarzyć. Nagle otworzyły się drzwi do ładowni. W przejściu stanął stary, posiwiały marynarz z okrutnym uśmiechem na twarzy. - Ruszaj się, dziewczyno. Pan Hoar chce z tobą pogadać. - Rozwiązał jej ręce, chwycił za ramię i pchnął przed sobą korytarzem. Wchodzili kolejno po dwóch drabinach. Za każdym razem, kiedy się potykała, marynarz popychał ją bezlitośnie. W końcu doszli do drzwi z polerowanego drewna orzechowego na rufie statku. Otworzyły się i została wepchnięta do wnętrza pokoju. Wylądowała na miękkim orientalnym dywanie. Podniosła wzrok. Przed nią widniały wyłożone boazerią ściany, wielkie łoże i szafki, wszystko z takiego samego polerowanego orzechowego drewna. Zasłony w odcieniu karminowej czerwieni przesłaniały bulaje, chroniąc wnętrze od przeciągów. Na przeciwległym końcu stała ława pokryta wełnianą tkaniną w takim samym kolorze. Siedział na niej Edmund Hoar. - Powiedzieli mi, że nie jesz dawanych ci sucharów - powiedział, obierając nożem piękną, wonną pomarańczę. Kiedy skończył, cisnął skórki i nóż na zdobione, wbudowane w ścianę orzechowe biurko. - Jak długo tam byłam? - spytała niskim, chrapliwym od długiego milczenia głosem. Na dno statku nie dochodziło światło, więc nie mogła liczyć dni, ale podejrzewała, że musiało już ich sporo upłynąć. Nawet teraz trudno byłoby jej określić porę dnia. Zasłony przesłaniały bulaje, lampy naftowe przymocowane do ścian płonęły jasnym światłem, ale wszystko to mogło służyć utrzymaniu ciepła w kajucie, a nie oznaczać braku słońca. - Wyruszyliśmy tydzień temu. Płyniemy do Halifaksu. - Edmund rozerwał pomarańczę na cząstki. O mało nie zemdlała od zapachu owocu, jego skórki i słodkiego miąższu. Od tak dawna nie jadła normalnego jedzenia... Wyciągnął w jej kierunku soczystą cząstkę. - Masz, zjedz. Zrozum, że jest tu tego o wiele więcej dla dziewczyny, która zechce współpracować. Wyprostowała się z dumą, chociaż kręciło j ej się w głowie i nie była pewna, czy przy swojej słabości zdoła utrzymać się na nogach. 231 - Jeżeli planujesz mnie głodzić, aż się poddam, to mogę ci od razu powiedzieć, że wolę umrzeć. Roześmiał się. Przyjrzał się jej uważnie, żując pomarańczę drobnymi zębami. - Spójrz na siebie. Jesteś przemoczona, głodna, a z twojej wspaniałej sukni zostały już tylko szmaty. I wciąż myślisz, że możesz wygrać. - Nigdy ci nie powiem, gdzie jest Franklin. Nigdy - prychnęła z pogardą. Przełknąwszy owoc, wstał z ławy i zbliżył się do Rachel. - Moi ludzie z Kompani Północnej rozpytywali się co nieco. Mówią, że twój ojciec tylko raz w ciągu ostatnich dziesięciu lat wyprawiał się na Herschel. Wybrał się do faktorii York należącej do Kompanii Zatoki Hudsona, żeby sprawdzić, czy uda mu się sprzedać skórki bobrowe, które przywiózł z lasów Yukonu. Więc tu cię mam, dziewczyno... Twój ojciec znalazł opal, kiedy kręcił się wokół faktorii York albo w pobliżu wyspy Herschel. - Nic ci nie powiem. Nie zwracał na nią uwagi. - Faktoria York jest pierwsza na liście naszej wspaniałej wycieczki. Jeżeli nic tam nie znajdę, udamy się na Herschel. - I masz zamiar zrobić w to w środku zimy - zadrwiła z niego. - Mam dość ludzi, żeby mnie tam zabrali. - Umrzesz. - Rządzę całym tym obszarem - wybuchnął rozwścieczony. - Kim ty jesteś, żeby mi mówić, czego mogę dokonać, a czego nie? - Będziesz potrzebować psów i miejscowego przewodnika, jeśli chcesz gdziekolwiek dotrzeć w grudniu. - Mam psy w ładowni i dodatkowo w Halifaksie. - W jaki sposób zamierzasz znaleźć Franklina pod lodem i śniegiem? - roześmiała się. Przyjemnie było z niego szydzić... Umrze razem z nią. Może w ten sposób sprawiedliwości stanie się zadość. Wstał, chwycił ją i szarpnął ku sobie. Brutalny chwyt sprawił, że jęknęła, ale nie chciała mu dać tej satysfakcji i nie odwróciła wzroku. - Mam część zapisków Franklina, które pozostawił w tundrze -warknął. - Sporządziłem mapę każdego jego kroku, oprócz ostatniego. Indianie Cree będą coś wiedzieć na temat kości tego człowieka, jeśli rzeczywiście tam się znajdują. Mogą je odnaleźć niezależnie od śniegu. I wskażą mi właściwy kierunek, bo wiedzą, w jak rozpaczliwej sytuacji 232 by się znaleźli, gdyby Kompania Północna zdecydowała się wstrzymać im letnią dostawę do Fortu Nelsona. - Dlaczego ciągle chcesz go znaleźć? Masz już opal... - spojrzała na niego chytrze - i klątwę, która się z nim wiąże. - Chcę mieć wszystko, rozumiesz? - spojrzał na nią i niezbyt delikatnie obwiódł dłonią jej twarz. - Grisholm Magnus odebrał mojej rodzinie wszystko, co powinno być moje. Prędzej ujrzę jego syna martwym, niż zgodzę się, żeby znalazł Franklina... lub zdobył ciebie. Zamknęła oczy. Dłużej już chyba nie wytrzyma... Wciąż jednak trzymała się na nogach. - Jakie to wszystko skomplikowane... Grisholm Magnus ograbił was obu. Śmiem twierdzić, że rozbawiłaby go twoja rywalizacja z jego synem. Szczerze mówiąc, zważywszy na to, jak podłym był człowiekiem, nie wiem, komu by sprzyjał. - Nieważne - szepnął. - On zabrał, a ja to odbiorę. Mam ciebie i zdobędę międzynarodową sławę, gdy to ja znajdę Franklina, a nie Magnus. - Ach, ale Noel ma nad tobą jedną wielką przewagę, Edmundzie -zauważyła. - Jaką? - zacisnął chwyt wokół jej w talii. - On wie, gdzie jest Franklin, a ty nie. Prawie zachłysnął się powietrzem i Rachel nie miała wątpliwości, że go zaszokowała. Uśmiechając się słabo, wyplątała się z jego uścisku i przysiadła na przykrytej wełnianą tkaniną ławie. Oczywiście kłamała. Nic nie powiedziała Magnusowi, ale Hoar o tym nie wiedział. To była jej zemsta. - Powiedz mi, bo... - zacisnął usta. Uśmiechnęła się. - Bo co? Zabijesz mnie? No dalej, zabij. Głodzisz mnie, trzymasz na zimnie, ranisz, dlaczego nie miałbyś mnie zabić? Skończy się ta męczarnia, a ty przegrasz. Popatrzył na nią dzikim wzrokiem. - Nie chcesz więcej zobaczyć swojego ukochanego Magnusa? -spytał w końcu. Zastanawiała się długo. Całe jej życie było nic nie warte bez Magnusa, ale powrót do niego niewiele zmieni. Nie teraz, kiedy czekałby ją trud udowadniania, że nie opuściła go z własnej woli. Nawet gdyby wróciła do Northwyck, mógłby pokazać jej drzwi i powiedzieć, że w czasie jej nieobecności się ożenił i że nie ma już dla nich wspólnej przyszłości... Wtedy wszystko byłoby stracone i cały trud, aby przeżyć i wrócić, okazałby się daremny. 233 - Nie powiem ci, gdzie jest Franklin - powtórzyła, unikając odpowiedzi. Wyjął opal z kieszeni kamizelki i rzucił nim w Rachel. - Skoro nie chcesz mi powiedzieć, to niech klątwa należy do ciebie. Zobaczysz, jak twój kochanek będzie umierał na twoich oczach, z twojej własnej winy. Kamień spadł na jej spódnicę. Spojrzała w dół na niego. Jak pięknie lśnił mimo ciemnej barwy i przyćmionego światła lamp naftowych... - Chcesz zobaczyć, jak Noel umiera, Rachel? - szepnął jej do ucha. Chciała się roześmiać, ale nie starczyło jej sił. - Jak chcesz go dosięgnąć, skoro jesteś daleko na północnym Atlantyku, a on w Nowym Jorku? - Nie ma go teraz w Nowym Jorku. Właśnie płynie za nami. Podniosła gwałtownie wzrok. Na pewno tylko żartuje i przypływ nadziei okaże się iluzją. - Co masz na myśli? Skąd wiesz? Przyjrzał jej się uważnie. - Moi ludzie od kilku dni obserwują z bocianiego gniazda drugi statek. Widać go na horyzoncie, płynie tym samym kursem. O tej porze roku te wody są bardzo niebezpieczne. Tylko jego statek może za nami płynąć. Żaden inny. - Magnus! -krzyknęła, podbiegając do bulaja. Odgarnęła ciężkie wełniane zasłony i wyjrzała na zewnątrz. Była jednak noc. Nie zobaczyła nic oprócz ciemnych jak atrament wód. - I tak musiałabyś spojrzeć przez lornetkę, żeby zobaczyć ten statek - powiedział Hoar, opuszczając zasłonę, chroniącą pokój przed nagłym przeciągiem. Musiała przemyśleć tę nową wiadomość. Chociaż bała się, że może ulec fałszywej nadziei, to jednak myśl, że Magnus jakimś cudem wyruszył za nią, dodała jej sił i woli walki. Jeżeli nie wszystko było stracone, jeśli zależało mu na niej na tyle, aby wyruszyć jej na ratunek, musiała zadbać, aby dożyć chwili, kiedy się zjawi. - Czy tylko tego ode mnie chcesz? Wskazówki, gdzie leżą kości Franklina? - zapytała. Hoar chrząknął. - Wszystko byłoby takie proste, gdyby chodziło mi tylko o to... -ponownie objął ją w talii i zdarł z niej przemoczony płaszcz. Z niesławnej sukni balowej Catherine zostały tylko strzępy. Ażur na atłasowej spódnicy był porwany, dół zaszargany i ponadrywany. Bury rękawów oklapły. Czarny atłasowy gorset, który obciskał ją prawie do 234 granic przyzwoitości, teraz był zbyt luźny. Zbyt długo go nosiła, zbyt długo niedojadała. Jednak Edmund najwyraźniej nie dostrzegał jej haniebnego wyglądu. Jego wzrok zapłonął na widok skrojonego w kształcie litery V stanika. Z trudem powstrzymywał się przed dotknięciem ciała, które wciąż hojnie wypełniało głęboki dekolt. W nagłym odruchu odwróciła się i chwyciła mały nożyk, którego Edmund używał do obierania pomarańczy. Błysnął w jej dłoni, kiedy odwróciła się błyskawicznie od biurka. Zerknął na jej broń i uśmiechnął się: - Myślisz, że ten mały nożyk mnie powstrzyma? - Spowolni twoje zapędy- odparła. - Co więcej, postanowiłam ocalić siebie, dobijając z tobą targu. Chciałbyś dobić ze mną targu, Edmundzie? Nic nie odrzekł, jakby zastanawiał się, na ile może jej zaufać. - Powiem ci, gdzie, jak sądzę, znajduje się ciało Franklina, ale dopiero, kiedy dotrzemy do Halifaksu, nie wcześniej. Kiedy powiem ci, co wiem, wypuścisz mnie, abym mogła wrócić do Magnusa. Spojrzał na jej nóż, a potem na twarz. - Dlaczego mam się zadowolić połową zdobyczy, skoro mogę mieć całą? - Nigdy nie będziesz mnie miał - zerknęła na trzymany nóż. - Jeśli będę musiała poderżnąć sobie gardło, aby obronić się przed tobą, zrobię to. Utkwił w niej rozszerzone zdumieniem oczy. - Odłóż nóż, głupia dziewczyno. Jestem równie bogaty, jak on. Może nawet będę miał więcej, j eżeli zwiększę produkcj ę fiszbinów. U Magnusa nie będziesz miała lepiej, więc chodź ze mną do łóżka. Zaspokoisz mnie i ocalisz swoje życie. - Skoro kochasz bogactwo, to weź i to - powiedziała i cisnęła w niego opalem. - Teraz możesz utracić tylko swoje pieniądze. Pogłaskał kamień i schował go z powrotem do kieszeni kamizelki. - Jak sobie życzysz. - W taki razie umowa stoi? - Chodź tu i razem... Wyciągnęła nóż, żeby go powstrzymać. Zatrzymał się. - Masz zamiar zabić wszystkich na tym statku tym maleńkim nożem? Chyba masz zbyt ambitne zamiary, Rachel. - Mam zamiar się bronić i odzyskać wolność, kiedy dotrzemy do Halifaksu. 235 Spojrzała na biurko. Leżał na nim klucz. Wzięła go i powoli podeszła do drzwi. Kiedy okazało się, że klucz pasuje do zamka, powiedziała: - Myślę, że to koniec naszej rozmowy, Edmundzie. Zawarliśmy umowę, a teraz muszę odpocząć. Chyba resztę podróży spędzę w samotności. - Odsunęła się od drzwi, żeby mógł przejść. - A teraz wyjdź. - Wyrzucasz mnie z mojej własnej kajuty? - zasyczał. Uśmiechnęła się drwiąco. - To jest kajuta kapitana. Nigdy nie byłeś dalej na północ niż w Ha-lifaksie, chociaż to twój własny statek. - Wskazała na drzwi. - Idź więc i przemyśl sobie naszą umowę. Kiedy Magnus cię dopadnie, będziesz miał ciężkie życie. - Tak bardzo wierzysz w swojego ukochanego? Nie mogę się doczekać, kiedy wykończą go jego własne słabości. - On nie ma słabości - stwierdziła z satysfakcją. - To się jeszcze okaże - szepnął, nim zdążyła zatrzasnąć drzwi. -Bo teraz boi się nie o siebie, lecz o ciebie. Zamknęła drzwi, przekręcając klucz w zamku. Kiedy upewniła się, że jest dobrze zamknięta, wzięła klucz i schowała go bezpiecznie za stanikiem. Rozejrzała się. Na biurku stała wielka taca z owocami i serem. Wzięła pomarańczę, zwinęła się na łóżku i zaczęła ją obierać. Owoc okazał się nieprawdopodobnie słodki i smaczny. Pomyślała, że będzie uwielbiać zapach pomarańczy przez resztę swego życia. Oparła się na poduszkach i zamknęła oczy, aby wreszcie chwilę pospać. Gdyby odzyskała nieco nadziei, to może zdołałaby ponownie ożywić tę waleczną Rachel, która prowadziła żelazną ręką Lodową Pannę. Teraz, kiedy uwierzyła, że Magnus płynął po nią, była w stanie poradzić sobie w tej strasznej sytuacji. Przetrwa właśnie po to, by Noel znów mógł wziąć ją w ramiona. Wyczerpana zapadła w głęboki sen. Nie słyszała krzątaniny na pokładzie, nie zdawała sobie sprawy, że statek opuścił kotwicę. Nadszedł czas rozrachunku, ale Rachel nadal pogrążona była we śnie, nieświadoma, że statek przybił do Halifaksu ani tego, że Edmund stał nad jej łóżkiem. Wszedł do kabiny, korzystając z zapasowego klucza. 236 31 ie wiedziała, ile tygodni spędzili na saniach, ale światło słoneczne z każdym dniem było coraz słabsze, a niekończące się lasy świerkowe coraz bardziej się przerzedzały. Drzewa, coraz mniejsze i bardziej zniekształcone, ledwie wytrzymywały dokuczliwe zimno, które ścinało ich soki. Tak jak rozgrywające się wydarzenia ścinały krew w jej żyłach. Zawinięta w skóry karibu, podobnie jak pozostali, jechała na saniach przez kilka godzin. Potem, kiedy nie mogła już dłużej znieść zimna i niekończącej się jazdy, od której można było obić sobie wszystkie kości, błagała, żeby przez chwilę mogła iść obok psów. Dzień mijał za dniem, a ona była coraz bardziej zrozpaczona. Nie spodziewała się, że kiedy się obudzi w Halifaksie, zobaczy nad sobą przyglądającego się jej Edmunda. Nóż zniknął. Hoar powiedział jej, że może swobodnie dysponować kluczem, który schowała w staniku, bo on ma zapasowe. Była przekonana, że ją zgwałci. Przerażenie zacisnęło jej gardło, ale do napaści nie doszło. Wyjaśnił jej, że się śpieszy. Nad statkiem, który płynął za nimi, miał raptem kilka godzin przewagi, więc muszą od razu wyruszyć w kierunku Ziemi Ruperta. Kiedy dotarli do doków, czekał już na nich ciąg wozów z psami i zapasami. Mieli jechać wozami i na mułach tak daleko na północ, jak się uda - dopóki ziemi nie pokryje lód, na którym o wiele szybciej będą się poruszać na saniach. Od tego momentu Edmund jej się nie naprzykrzał. Podróż go wyczerpywała. Nie miał nastroju na szamotanie się z nią, kiedy marzły mu nogi, a ładunek zapasów okazywał się zbyt ciężki dla psów. Każdy dzień przynosił coraz większe wyczerpanie i niedostatek. Ślad ich przejazdu znaczyła bezcenna skrzynia, którą zmuszeni byli zostawić w tundrze, aby utrzymać tempo podróży, nim skończy im się jedzenie. Prawdopodobnie przyjdzie im umrzeć i Rachel dobrze o tym wiedziała. Edmund Hoar lubił szarżować i brakowało mu doświadczenia. Podróż przez Ziemię Ruperta była pod każdym względem klęską, a mieli jeszcze przed sobą najgorszy odcinek do faktorii York, gdzie będą się musieli zmierzyć z wiatrami pędzącymi ponad sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę i temperaturą, która spokojnie mogła spaść poniżej minus czterdziestu stopni. W przypływie melancholii powiedziała sobie, że jej nadzieje okazały się przedwczesne. Nie miała powodu wierzyć Edmundowi, że Magnus 237 ich ściga. Pośpiech Hoara był doskonale widoczny, ale mógł wynikać z tysiąca innych powodów niż depczący mu po piętach, dyszący chęcią zemsty rywal. W rzeczywistości podróż okazała się dziesięć razy trudniejsza, niż sobie wyobrażał, i jego nieustanne narzekania na niewygodę sprawiały, że wszyscy zwiększali tempo. Mógł kłamać na temat Magnusa, ale dobrze podziałało to na Rachel. Tak czy inaczej, Noel był tylko snem. Teraz, kiedy wróciła na tereny, których nienawidziła, zrozumiała, że tu jest jej miejsce. Jej przeznaczenie zostało wypaczone w Northwyck, ale teraz do głosu doszła natura. Oczywistą konsekwencją wydawało się to, że powinna zginąć w tej przeklętej tundrze. Może umrzeć z głodu, zimna albo samotności, której głębi nawet sobie nie wyobrażała, dopóki nie zmusiła sama siebie do pogodzenia się z faktem, iż Magnus nigdy nie potrafił jej pokochać i nigdy już tego nie uczyni. Czyjaś dłoń pchnęła ją do przodu. Za nią szedł ten sam marynarz o okrutnej twarzy, który wyprowadził ją spod pokładu statku. Okazał się strasznym tyranem. Za każdym razem, kiedy mróz sprawiał, że robiło jej się dziwnie ciepło i sennie, on potrząsał nią i zmuszał do mozolnego marszu. Wciąż nie rozumiała, dlaczego to robił. Szli tylko po to, by spotkać śmierć nieco później i w nieco innym miejscu. Samotni. Jak Fran-klin. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Czy raczej w lód. I wtedy wszyscy znikną. Magnus ostro poganiał psy. Jechał sam. Już dawno temu przeszedł chrzest wśród lodów Północy. Tak jak tubylcy, od których się uczył, potrzebował tylko psów i noża. Dzięki nim nawet w piekle, w którym inni by zginęli, radził sobie doskonale. Nic nie mogło go powstrzymać. Musiał dotrzeć do faktorii York przed Hoarem. Nie było żadnych śladów, które mówiłyby, gdzie jest grupa, która wyruszyła przed nim. Wśród rozległych przestrzeni dziewiczego lasu, który powoli przechodził w opustoszałą tundrę, ekspedycja Hoara mogła być kilkadziesiąt kilometrów na wschód lub na zachód od niego i Noel dobrze o tym wiedział. Jednak wiadomości, jakie otrzymał w Halifaksie, były wystarczające, aby parł naprzód szybciej i ostrzej niż kiedykolwiek wcześniej. Kilka osób widziało ruszającą z „Arctosa" grupę. Powiedziano mu, że nowo przybyli skierowali się do faktorii York. Dowiedział się także, że była z nimi kobieta - blondynka o ślicznej twarzy. Najbardziej jednak zapa- 238 miętano, że pod futrami miała na sobie strzępy ciemnobrązowej sukni balowej, podarte i brudne, pozbawione krynoliny. Serce Magnusa zamarło, gdy usłyszał tę wiadomość. Znalazł się na dobrym tropie, ale opis bladej i wychudzonej Rachel bynajmniej go nie uspokoił. Droga do faktorii York była trudna. Wiedział, że kiedy do niej dotrą, mogą być zmuszeni spędzić tam nawet i kilka miesięcy. Dobrze znał jednak agenta Zatoki Hudsona i jego śliczną żonę. Dadzą im opiekę na okres całej zimy, jeśli Rachel i on będą musieli ją przeczekać. Ale Hoar nie będzie potrzebował takiej opieki. Magnus postanowił, że Edmund niedługo zostanie pochowany pod lodową czapą. Jeśli w synu Grisholma Magnusa przetrwało coś z ojca, widać to było teraz w morderczym blasku oczu Noela. Edmund zginie za swoje grzechy. Porwał jedyną kobietę, którąNoel pokochał. Jedyną, którą mógł pokochać. Zapłaci za to najwyższą cenę. - Zatrzymamy się tutaj! - Hoar usiłował przekrzyczeć wichurę pędzącą z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Niebo już pociemniało, chociaż dochodziła dopiero piąta po południu. Mężczyźni ustawili zaprzęgi w krąg, tworząc obóz. Wykopali jamy i rozbili w nich namioty ze skóry karibu, ale śnieg nie był głęboki. Nie znaleźli więc szczególnej ochrony przed nieustającym wiatrem i siarczystym mrozem. Rachel, wyczerpana, pomagała w kopaniu jam. Marzyła, żeby pogrzać się razem z innymi przy kuchence na naftę, którą już rozpalono, ale nie mogła tego zrobić. Aby zadbać o swoje bezpieczeństwo, musiała trzymać się z dala od mężczyzn, na ile tylko było to możliwe. Pewnej nocy jeden z nich wślizgnął się do jej prowizorycznego namiotu. Gdy broniła się przed gwałcicielem, odgłosy szarpaniny usłyszał Edmund. Wyciągnął napastnika z namiotu i po prostu go zastrzelił. Od tej pory mężczyźni patrzyli na nią ze strachem - to było jej wybawieniem. - Przynieś drewna -rozkazałjej Edmund; jego twarz oświetlał blask rozpalonego piecyka. Gdy opuszczała obóz, pocieszyła się spostrzeżeniem, że Hoar nie wygląda już na rozpieszczonego dżentelmena. Zamiast, wraz z pojawiającym się zarostem i ogorzałością skóry, nabrać bardziej męskich i wyrazistych rysów, wyglądał raczej na chorego. Pod oczami pojawiły mu się ciemne sińce. Naskórek schodził z czubka nieprzyzwyczajonego do 239 zimna nosa. Skóra mu pociemniała i krwawiła w miejscach, gdzie tajały odmrożenia. Musiał potwornie cierpieć. Zaczynały im się kończyć żywność i paliwo. Brak doświadczenia sprawił, że do przygotowywania posiłków używali naftowego kochera, chociaż znajdowali się w samym środku świerkowego lasu. Tundra zbliżała się coraz bardziej. Tam w ogóle nie znajdą drewna i będą cierpieć głód i chłód, zanim dotrą-jeśli w ogóle dotrą- do faktorii York. Ra-chel próbowała uświadomić im ich błędy, ale Edmund zlekceważył ją i całe lata, które spędziła na Herschel. Była głupią kobietą, a on zgromadził na wyprawę najodważniejszych mężczyzn z Nowego Jorku, tak by mogli podróżować wygodnie. W tym klimacie nie sposób było mówić o wygodach, ale dało się w nim przetrwać. Rachel powątpiewała jednak, czy długo pożyją, gdy skończy się paliwo, na którym gotują jedzenie. Ona mogła żywić się foczą skórą i tłuszczem -już kiedyś je jadła - ale jak wskazywały listy Franklina, mężczyźni w czasie ekspedycji prędzej umrą z głodu, niż zjedzą surowe mięso. Wiatr na moment przycichł. Rachel postanowiła to wykorzystać, żeby wejść głębiej w świerkowy zagajnik i zebrać chrust, który wystawał ze śniegu. Gdyby mogła używać noża, ścięłaby nieco wierzbowych gałązek, bo wierzby ciągle jeszcze były na tyle bujne, że ich konary rosły na wysokości oczu. Jednak nie dano jej noża - kolejne utrudnienie zmniejszające szansę ich przetrwania. W dali usłyszała ujadanie wilka polarnego. Za nią, jak gwiazda, która spadła wśród lodowych pól, lśniło światło kochera obozowego. Było widoczne na całe kilometry na tym równym, płaskim terenie. Chociaż gorączkowo pragnęła uciec, wiedziała, że gdyby teraz opuściła grupę, przypieczętowałaby tylko swoją zgubę. Wobec tego robiła, co jej polecono. Szła coraz dalej i dalej od obozu. Gdyby była tchórzem, trzymałaby się bliżej światła. Znajdowali się jeszcze zbyt daleko na południe, żeby natknąć się na niedźwiedzie polarne, ale na obszarach wokół Zatoki Hudsona żyły grizzli. Wiedziała, że lubią nocą buszować po lasach, ale nie miała zamiaru się bać. Dla chwili wytchnienia od Hoara i odpychających ludzi, których zabrał ze sobą, warto było odważyć się zapuścić dalej, nawet ryzykując spotkanie z niedźwiedziem. Zatrzymała się i ponownie usłyszała odległe wycie i skomlenie. Z jakiegoś powodu zaniepokoiły ją te dźwięki. Wilki polarne nie hałasują tak tuż przed zmierzchem. Odgłosy te przywodziły raczej na myśl udomowione psy, które zatrzymały się na noc. Zrobiła kilka kroków, szukając kierunku, z którego dobiegało skomlenie, gdy wtem ktoś ją złapał. Jakaś ręka zatkała jej usta. 240 - Ćśśś! - uspokoił ją mężczyzna. Cała zadrżała. Poznała ten głos, ale w ciemności nie mogła zobaczyć twarzy, którą tak dobrze znała. - Przyjechałeś po mnie? Naprawdę? - starała się powstrzymać łzy, które na takim mrozie zamarzłyby i mogłyby uszkodzić jej oczy. - Chyba całe moje życie gonię za tobą- odparł Magnus, przytulając ją mocno. Spłynęła na nią niewypowiedziana ulga. Już nigdy więcej nie wyrwie się z jego ramion... Stali przez kilka minut w ciszy objęci w swoich grubych, niezgrabnych futrach z karibu. - Chodź. Zjesz coś w moim obozie. Dotrzemy do faktorii York za niecały tydzień. Tam zaopiekuje się tobą żona agenta. Magnus zmusił się, by wypuścić Rachel z objęć. Wziął ją za rękę i poprowadził w przeciwnym kierunku niż obóz Hoara. - Spotkamy ich w faktorii - powiedział. - Wtedy się na nich zemszczę. Ale najpierw zaopiekuję się tobą. Bez słowa pozwoliła mu wsadzić się do sań. Z obozu doskonale widziała płomień kuchenki Edmunda - był widoczny na wiele kilometrów. To dzięki temu Magnus ją znalazł. - Nie możemy ryzykować rozpalenia tu ognia. Ale niecałe dwa kilometry stąd jest wzgórze. Tam możemy spokojnie rozbić obóz. - Przykrył ją skórami z niedźwiedzia polarnego i zaprzągł psy. - Bałam się, Noelu, że umrę razem z Edmundem - wyznała niemal omdlała z zimna i niewypowiedzianego szczęścia. Pochylił się nad nią i pocałował - gorąco i głęboko. - A ja postanowiłem umrzeć przy twoim boku. Co ty na to? Mimo odrętwienia próbowała się roześmiać, ale to już był dla niej zbyt duży wysiłek. Przyjrzał się jej, najwyraźniej zaniepokojony jej osłabieniem. Ona jednak się nie martwiła. Przyjechał po nią. Teraz jest ocalona. Nic nie może sprawić, by się poddała, może z wyjątkiem noża przyłożonego do gardła. - Kochasz mnie, Magnus? - szepnęła tak cicho, że była pewna, iż jej nie usłyszał. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, zaczęła mówić, na wpół majacząc: - Bo ja cię kocham. Chciałam zobaczyć się z tobą o północy i błagać cię, żebyśmy dalej... Poczuła senność. Pod grubymi, białymi futrami było tak ciepło... Powieki jej opadły. Wcześniej jednak usłyszała słowa, które poniósł północny wiatr: - Kocham cię, Rachel. Kocham cię. 16- Lodowa Panna 241 32 R, Przystańcie więc nad śladami bohaterów. Uczyńcie ogród pośród dzikiego krajobrazu, gdzie Parry przezwyciężył śmierć, a Franklin padł. Karol Dickens . achel siedziała przy piecu w bibliotece faktorii York. W dłoniach trzymała miskę gulaszu z karibu. Chociaż minęło już kilka dni, nadal była apatyczna i słaba, ale siły wracały jej z każdą godziną. - Masz jeszcze ochotę na herbatę? A może zjesz parę placuszków? Panna MacTavish, starszawa Szkotka przyzwyczajona do trudów Północy, przyjrzała jej się życzliwie. - Dziecko potrzebuje jedzenia - napomniała, kładąc jeszcze jeden placuszek na talerzu Rachel. Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością. Gdyby nie czuła opieka panny MacTavish i samego agenta, mogłaby umrzeć. Drogę do faktorii York pokonali z Magnusem w rekordowym tempie. Jeszcze teraz stawał jej przed oczyma widok wynurzających się wśród mroźnych przestrzeni składów, ich wysokiej kopuły witającej ich po tylu trudach i niewygodach. Skoro tylko jednak dotarli na miejsce, zaczęły się bóle. Potworne skurcze, które jak stalowe szpony zacisnęły się na jej brzuchu. Nie miała wątpliwości, że jest w ciąży, i smutek, że może utracić dziecko Magnu-sa, był niemal niemożliwy do udźwignięcia. Jednakże troskliwa opieka panny MacTavish, długi odpoczynek w ciepłym łóżku i dobre jedzenie zrobiły swoje i do poronienia nie doszło. Rachel każdej nocy kładła dłoń na brzuchu, jakby to był jej talizman, jakby prośby o zdrowie dziecka mogły mu to zdrowie zapewnić. Opanowały ją jednak lęki i przesądy. Znowu wróciła na Północ. Życie jest takie kruche, a droga taka niebezpieczna... Ciężar społeczny nieślubnego dziecka tu, na Północy, nie będzie tak duży jak w Northwyck. O zmazie będzie mowa dopiero później, kiedy wróci na Południe. Na razie jest wśród ludzi, którzy nie rzucą w nią kamieniem, ale pomogą jej utrzymać w sobie życie, którego tak desperacko pragnęła. - Czy dobrze słyszę, że szczekają psy? - mruknęła i zaczęła wstawać, żeby podejść do maleńkiego okna. 242 Panna MacTavish ze smutkiem pokręciła głową i przytrzymała ją na fotelu. - Nie wolno ci się martwić. Noel Magnus wróci tak szybko, jak tylko zdoła. Rachel chciało się płakać, ale nie mogła marnować sił na łzy. Gdy tylko Noel zobaczył, że ukochana wraca do zdrowia, a jego dziecko pozostało w jej łonie, wyruszył, aby znaleźć Hoara. Błagała go i prosiła, aby powściągnął swój gniew i poczekał, aż wszyscy dotrą do faktorii. Jednak Noel nie mógł się doczekać, żeby wreszcie wymierzyć sprawiedliwość. Hoar o mało nie odebrał mu wszystkiego, co ma dla niego wartość, wyjaśnił, i teraz będzie musiał za to zapłacić. - Musisz oderwać myśli od kłopotów. Nie poczytałabyś czegoś? -spytała panna MacTavish. Rachel rozejrzała się po pokoju. Znajdowała się tu zdumiewająca ilość zastawionych książkami półek. To był najbardziej imponujący zbiór pierwszych wydań, począwszy od Dickensa, skończywszy na sir Walterze Scotcie. Od osiemnastego wieku każda książka, która pojawiała się w osadzie, zostawała w bibliotece faktorii York. Rachel nie miała jednak ochoty na czytanie, dopóki nie wróci Magnus. Nic nie mogło jej oderwać od myśli o nim, dopóki panna MacTa-vish nie zaczęła trajkotać. - A wiesz, że znałam twojego ojca? - zagadnęła, sadowiąc się naprzeciwko niej na drugim osiemnastowiecznym fotelu w stylu Windso-rów. - Więcej, kiedy ostatni raz odwiedzał York, mowa była nawet o zaręczynach. .. Teraz nie jestem pewna, czy sprawy zaszły aż tak daleko. On wrócił na Herschel, a ja odjechałam nad Czerwoną Rzekę, żeby tam uczyć, ale zawsze miałam nadzieję, że wróci - uśmiechnęła się do Rachel. - Wybacz mi. Nie chciałam uchybić twojej matce... Zawsze miałam słabość do twojego ojca, a teraz, kiedy odszedł i został pochowany, nie sądzę, żebym kogoś uraziła, opowiadając ci o tym. - Nie miałam o tym pojęcia - Rachel uważnie wpatrywała się w rozmówczynię. Zawsze będzie ją kochała za dobroć, jaką jej okazała... -Myślę jednak, że byłaby pani dla niego dobrą żoną. Wygląda na to, że właśnie uratowała pani jego wnuka, więc chyba uznam panią za moją rodzinę, nawet jeśli nie poślubiła pani mojego ojca. - Och, jaka ty jesteś kochana, moja droga - kobiecie zakręciły się łzy w oczach. -Nie mam żadnych prawdziwych pamiątek po twoim ojcu. Tylko ten list Franklina, który trzymamy w bibliotece. Ale przeczytałam go w całości, każdą linijkę, tylko dlatego, że wiem, iż twój ojciec zrobił to samo. 243 - List Franklina? - powtórzyła zdumiona Rachel. - Tak. Chciałabyś go zobaczyć? Twój ojciec powiedział, że nie jest mu do niczego potrzebny, a agent Hargrave, który tu wtedy urzędował, postanowił przechować go w bibliotece. - Mogę go zobaczyć? - wykrztusiła z trudem Rachel. - Oczywiście - panna MacTavish wstała i podeszła do półki zawalonej różnymi książkami. Spomiędzy stron Pieklą Dantego wyciągnęła pożółkły kawałek papieru i wręczyła go Rachel. - Powiedział, że znalazł go w czasie polowania na renifery. Leżał przygnieciony kamieniami. Z sercem bijącym jak szalone Rachel przeczytała kilka zdań, napisanych wydłużonym, słabym pismem: Marzec, 1847 Kieruję się na północ, żeby znaleźć HMS „Terror". Zostawiam Czarne Serce, żeby więcej nie prześladowała mnie jego klątwa... sir John Franklin Opuściła dłoń z listem, uspokojona nowinami. Jej ojciec znalazł opal i zapiski pod kopcem na nizinach, ale nigdy nie znajdą kości Franklina w pobliżu faktorii York. Franklin kręcił się tu w pobliżu, potem jednak ruszył na północ. I jego szczątki są gdzieś tam, w rozległej tundrze. Prawdopodobnie jeszcze przez dziesiątki lat nikt ich nie znajdzie. - To niesamowite, jak długo ten człowiek wędrował i jak daleko zaszedł. - Panna MacTavish nalała sobie i towarzyszce po filiżance herbaty ze srebrnego samowara Hargrave'ów. Rachel powoli sączyła napój, zadowolona z tego, że część zagadki rozwiązano. Kiedy jednak jej myśli znów powędrowały do Noela, zapragnęła z całego serca, by już wrócił. Ta ziemia zabrała Franklina, a Ma-gnus też był śmiertelnikiem. Noel wjechał do obozu bez lęku. Nikt się nie ruszał, chociaż słońce świeciło już nisko nad horyzontem. Skórzane namioty ciągle stały pośród śniegu. W powietrzu unosił się odór palonego łajna. Wiatr ustał, jakby chciał uszanować zmarłych. Magnus wysiadł z sań. Kopce śniegu ożywiły się - psy ostatkiem sił dźwignęły się, żeby zobaczyć, kto przybył. Przywiązał je do swoich sań i rzucił im trochę zamrożonych pstrągów. Większość z nich nie dotarłaby 244 do faktorii York, ale dzięki grubej sierści zdołały przetrwać dotąd dni mrozu i głodu. Unosił płachty kolejnych namiotów. Wewnątrz jedne obok drugich leżały skulone, zamarznięte ciała o białych twarzach i zamkniętych oczach. Mężczyźni gromadzili się wokół kochera, który grzał, dopóki nie skończyło się paliwo. Nie mieli drewna na opał, więc posłużyli się łajnem, aż i jego zabrakło. Wiatr szybko odebrał im resztki życia, nie pozostawiając energii, która pozwoliłaby utrzymać ciepło. W ostatnim namiocie znalazł Hoara. Pochylił się nad nim zdziwiony. Jeszcze żył. Patrzył na niego. Jego twarz pokrywał szron. - Przybyłeś po mnie, Magnus - wybełkotał z trudem. Magnus patrzył. Nienawiść na jego twarzy zamieniła się w litość. - Twoja obsesja na punkcie Franklina doprowadziła cię do takiego samego końca. - Zabierz mnie ze sobą. Dam radę - błagał Edmund. Magnus zacisnął zęby. - Ty nie okazałbyś mi takiego miłosierdzia. Ani mojej żonie. - Zabierz mnie... zabierz mnie... - prosił Hoar. Próbował chwycić ręce Magnusa dłońmi, z których zostały już tylko poczerniałe kikuty palców. Jednak ten wysiłek kosztował go resztki życia. Umarł, zaciskając dłonie na ręce Magnusa, z oczami szeroko otwartymi z przerażenia, gdy ujrzał swego Stwórcę. Epilog czasie uroczystości Rachel trzymała na rękach ciężkiego, hałaśliwego synka. Główny kustosz nowojorskiego muzeum umieścił opal w czarnej aksamitnej kasetce oświetlanej przez cały czas gazowymi lampami. Umieszczona poniżej plakietka obwieszczała w prostych słowach: CZARNE SERCE Dar państwa Magnusów Kapitan Leopold M'Clintock wręczył Magnusowi klucz do kasetki, który zamknął ją i podał kluczyk małemu Noelowi. Dziecko zuchwale rzuciło kluczyk na podłogę. Wszyscy się roześmiali. Clare podniosła nową zabawkę małego braciszka. - Co za dzień! - wykrzyknęła Rachel, gdy Noel objął ją, patrząc na ich darowiznę. Byli w domu od niespełna miesiąca. Ze względu na zdrowie własne i dziecka Rachel urodziła je w faktorii York. Teraz chłopczyk miał już pół roku i wyciągał rączki do wszystkiego, a zwłaszcza do swojego brata Tommy'ego i siostrzyczki Clare. To nie był huczny ślub. Zaledwie przybyli do Northwyck, Noel wezwał pastora. Pojechali do piętrzących się ruin dawnej rodzinnej kaplicy, gdzie Magnus ślubował całkowite oddanie Rachel. Jako że ceremonia była opóźniona, uczestniczyło w niej tylko kilkoro gości. Jedynie Betsy, Nathan, Tommy i Clare byli ich świadkami. Pastor dostał tyle złota, 246 że zgodził się nawet na zmianę daty ślubu, tak aby zgadzała się z wiekiem starszych dzieci. Teraz więc - cudem - stali się rodziną. Magnus nie chciał mówić o Hoarze ani o stanie, w jakim go znalazł. Jednakże niektórych duchów nie należy ożywiać i Rachel powstrzymała się od pytań. W muzeum, chociaż cały budynek wypełniały tłumy widzów i ważnych osobistości, Rachel miała wrażenie, jak gdyby znaleźli się tam zupełnie sami. Noel popatrzył na nią czule i nagle wszyscy zniknęli - została tylko jej miłość do niego i jego do niej. Tyle razem przetrwali... A teraz pozostaną razem już na zawsze. - Kocham cię - szepnął Noel z uśmiechem. Niemowlę wyciągnęło rączki do taty. Magnus wziął synka na ręce. Tommy i Clare stali z boku w towarzystwie słynnego kapitana M'Clintocka. Kapitan opowiadał właśnie, jak odnalazł zaginioną ekspedycję Franklina na Wyspie Króla Williama, gdy ich rodzice zimowali w faktorii York. Rachel zwróciła się ku mężowi, patrzącemu na M'Clintocka i dzieci. Dotknęła jego ramienia. - Jesteś zawiedziony, że to nie ty znalazłeś Franklina? - zapytała cicho. - Powiedz prawdę. Pocałował ją śmiało i otwarcie na oczach tłumu zwiedzających. Nieprzejmując się, czy to stosowne, czy nie, przytulił mocno jąi małego synka. - Zamiast kości martwego człowieka znalazłem życie. Nie mógłbym prosić o więcej.