Karl Hans Strobl CHŁOP NA SCHWAŁ (Der starke Mann) Zostawszy rajcą w rodzinnym miasteczku Drontheim w Norwegii, Piotr Wessel skupił się z kolei na swoim następnym celu, jakim było objęcie posady burmistrza. Plan ten jednak nie mógł się powieść bez odpowiednio szerokiego poparcia mieszkańców Drontheim, których przychylność zdobyć można było najrychlej goszcząc ich w otwartym dla wszystkich domu często i obficie. Potrzebnego po temu majątku i towarzyszącego mu rozgłosu niepodobna było wówczas osiągnąć wszelako prędzej i pewniej, jak tylko na morzu. Hiszpańska wojna sukcesyjna pogrążyła wtedy państwa Europy w chaosie tak niepomiernym, że prawo własności stało się na morzach pustym frazesem. Stąd też dzielny i zdecydowany mężczyzna mógł podczas jednej odważnej a pomyślnej wyprawy zgromadzić dobra większe, aniżeli w ciągu dziesięciu pracowitych lat na lądzie. Piotr Wessel zwerbował zatem dwa tuziny śmiałków, uzbroił swój okręt "Annę Katarzynę", wyposażył go dobrze w prowiant — i pożegnał żonę zostawiając ją z dziatwą w domu. — A nie zapomnij przywieźć mi z jednego Francuza — przypominała mu jeszcze na brzegu żona Anna Katarzyna, słusznej postury kobieta, od której okręt wziął też i swoje imię. — Chętnie obejrzę sobie takiego majtającego nogami kurdupla. Mąż potwierdził obietnicę i wyruszył w morze. Na wysokości Ostendy "Anna Katarzyna" zatrzymała francuski statek handlowy. Ale mizerny to był łup. Stara, na wpół przez robactwo przeżarta łajba, przewoziła tylko ładunek skór. Kapitan zarekwirował z tego jedynie niewielką część, co stało się nie tyle dla zysku (bo żadna to była zdobycz), ile dla zachowania twarzy; nie mógł przecież zejść z obcego pokładu z kwitkiem. Puścił następnie Francuza wolno i kontynuował rejs. Przed Dieppe wyśledziła Norwegów francuska korweta i puściła się za nimi w pogoń. — Kapitanie — odezwał się do Wessela po dłuższej chwili ucieczki pod wiatr pierwszy sternik — obawiam się, że źle się to dla nas skończy. Mają więcej żagli i nie zdziwię się, jeżeli nas dościgną. Jak wychodziłem na pokład, to mi czarny kot przeleciał drogę. — No to zejdź teraz do kajuty i przepłucz sobie czymś mocniejszym gardło. Na nic zdało się jednak, że kapitan sam przejął ster. Wyszło na to, że to stary Johannsen miał rację. Nie upłynęło wiele czasu i korweta oddała pierwszy strzał z działa. Pocisk trafił w bramsztangę, która z trzaskiem runęła na pokład. W odpowiedzi Wessel rozkazał odpalić jedną kartanę na nieprzyjaciela. Korweta, którą czterdziestoośmiofuntowa kula z kartany minęła bokiem, rzygnęła na to salwą z trzech naraz luf tak skutecznie, że "Anna Katarzyna" straciła fokmaszt, zaś Abel Garborg z Gudvangen czapkę, którą podmuch zerwał mu z głowy. Piotr Wessel będąc człowiekiem nie tylko mężnym ale i rozważnym, wywiesił białą flagę. Korweta zbliżyła się do "Anny Katarzyny" i ustawiła się do niej burtą mierząc w nią z ośmiu armat, przy których stali kanonierzy z zapalonymi lontami w dłoniach. Monsieur Annibal d'Estafette wsiadł do szalupy i stanąwszy po chwili na pokładzie Norwegów oznajmił kapitanowi, że bierze jego, załogę i okręt w imieniu francuskiego króla w niewolę, a o ich dalszym losie zadecyduje sąd morski. W ten sposób Piotr Wessel dostał się do grubej, okrągłej wieży na francuskim brzegu; osadzono go w jej górnej kondygnacji, towarzyszy zaś na dole. Taki obrót spraw nie wprawił go bynajmniej w zdumienie czy oburzenie: jako doświadczony kupiec wkalkulował na samym początku i ten wariant w ogólne koszta całego przedsięwzięcia. W obecnym stanie rzeczy należało przede wszystkim myśleć o odzyskaniu wolności, a kwestię odrobienia strat odłożyć na czas późniejszy. Nie chcąc wyjść w oczach Francuzów na człowieka niecierpliwego, Wessel postanowił podczas pierwszych dwóch tygodni uwięzienia nie przedsiębrać niczego. Po upływie tego terminu zwrócił się wszelako do sprawującego nad nim straż klucznika o wyjednanie mu zgody na napisanie do żony listu, w którym poleciłby jej zebrać okup, jaki zapewne nałoży nań sąd morski za cenę uwolnienia. Nicolas, klucznik, poślubił niedawno młodą kobietę, był z nią bardzo szczęśliwy i dlatego też wyobrażenie tęskniącej gdzieś tam żony Norwega podziałało na niego nader silnie. — Zobaczysz swoją żonę znowu — rzekł pocieszająco do więźnia. — Nic sobie z tego nie rób. Skoro masz żonę i przyjaciół, to będziesz wkrótce wolny. — Przypomniawszy zaś sobie nagłe pewną słodką tajemnicę, o jakiej wiedział od ośmiu dni, zapytał jeszcze głosem pełnym współczucia: — Masz przecie i dzieci? — O tak! Dwunastu synów i sześć córek. Francuz wytrzeszczył oczy i patrzył na Wessela w stanie najwyższego osłupienia. Po chwili przyszedł do siebie, uderzył się obydwiema rękami w uda i zataczając się ze śmiechu nie mógł wydobyć z siebie słowa. — Ależ z ciebie kpiarz — wykrztusił wreszcie, dusząc się z rozbawienia — takiego żartownisia to ja jeszcze w wieży nie miałem. — Nie wiem, co w tym doprawdy może być śmiesznego — odparł z powagą Norweg — dzieci kosztują przecież wiele trudu i zachodów. — A zwłaszcza, kiedy jest ich aż osiemnaście... całą wieś tym możesz zaludnić... iluż to jest tych synów? — Dwunastu synów i sześć córek, a czwórka dzieci nam prócz tego zmarła. — Słuchaj kapitanie — rzekł już spokojnie strażnik — czy ty sam jesteś błaznem, czy. może ze mnie chcesz zrobić durnia? To przecież niemożliwe. Natura tego nie zna. W całej Bretanii, ach, co mówię: w całej Francji nie ma nikogo, kto miałby osiemnaścioro dzieci. Jeśli ktoś dociągnie. do czwórki, to się już cała okolica nadziwić temu nie może. — Przecież nie musisz w to wierzyć, jeżeli ci to się w głowie nie mieści — odparł zdenerwowany tą wymianą słów Piotr Wessel i odwrócił się do ściany. Monsieur Nicolas opuścił celę. Ale wieczorem, o czasie, w którym strażnik zwykle nigdy nie przychodził, zachrobotał zamek przy drzwiach. Hałas trwał dłuższą chwilę, tak jak gdyby z mechanizmem mocował się ktoś, kto nie był z jego funkcjonowaniem najlepiej obeznany. Wreszcie żelazo puściło i w drzwiach stanęła młoda kobieta. Norweg widział ją już parę razy na dziedzińcu. Była to żona klucznika. Cała w pąsach stała w zakłopotaniu przy drzwiach. Piotr Wessel spoglądał na nią przyjaźnie i oczekiwał w milczeniu wyjawienia celu tej tak nieoczekiwanej wizyty. Zachodzące słońce kładło się czerwonawą poświatą na przeciwległej oknu ścianie, tak że twarz pięknej kobiety zdawała się płonąć jeszcze bardziej. Niepewnym głosem przerwała milczenie: — Proszę mi wybaczyć, ale czy to prawda, że ma pan dwunastu synów i sześć córek? Mąż opowiadał mi dzisiaj właśnie... — Powiedział pani prawdę, madame — odrzekł Wessel tak ujmującym tonem, jak zasługiwały na to zakłopotanie i uroda widoczne na twarzy młodej mężatki — nasza gromadka liczy sobie osiemnaście głów, a czwórka nam niestety zmarła. — O mój Boże... o Boże... — wyszeptała kobieta — jak to jest w ogóle możliwe? Piotr Wessel uśmiechnął się w odpowiedzi wyrozumiale. — Ależ panie! Pan przecież w najzwyklejszy sposób natrząsa się tutaj z nas! Konsternacja kobiety była tak szczera przydając jej przy tym tyle uroku, że Wessel nie mógł się obruszyć. Uśmiechnął się znów przyjaźnie i odparł: — Niech mi pani wierzy. Jest to najświętsza prawda, co wobec pani zaprzysięgam. Madame Nicolas usłyszawszy to, rzuciła się do drzwi uciekając z celi Norwega niczym z klatki jakiegoś mocarnego zwierza, którego zachowanie nie można nigdy do końca przewidzieć. Poczynając od tego dnia Wessel uzyskał status swego rodzaju osobliwości. Najpierw złożyły mu wizytę rodziny monsieur Nicolasa i jego żony. Dziewczęta chichotały, trącały się łokciami i szeptały; starsze kobiety przypatrywały mu się z ciekawością i napięciem; mężczyźni zaś prostowali się i ściągali ramiona, aby wydawać się równie wysokimi i szerokoplecymi jak Wessel. Ale osiemdziesięcioletni pradziad Anselme wpadł we wściekłość. Miotał się i rzucał przekleństwami: — Nie, nie, do kroćset diabłów nie... niech w to wierzy, kto chce... ale mnie to on na dudka nie wystrychnie... — Ależ dziadku — oburzyła się na to Marion — skoro on to zaprzysiągł... Przecież nie brałby próżno takiego grzechu na sumienie. — Wszyscy rzucili się teraz na niedołężnego starca odmawiającego bez przyczyny honoru niebywałemu mężczyźnie, który mu się słusznie należał. Później zaczęli napływać z odwiedzinami dalsi krewni i krewne, a w końcu obcy zupełnie już ludzie z okolicznych wsi i miasteczek żądni zobaczenia na własne oczy tak nieprawdopodobnego okazu męskiej tężyzny. Z czasem ludzie przybywali z coraz to odleglejszych zakątków kraju nie bacząc na trudy podróży, koszta i niepogodę. Przyjął się też zwyczaj, że odwiedzający Norwega zostawiali mu rozmaite prezenty: sztuki odzieży, kołacze, a przede wszystkim pieniądze, które jak wiadomo kryją w sobie wszelkie możliwości poprawienia niedogodności losowych. Niezgorzej wychodził na tym i strażnik Nicolas, bowiem i jemu dostawało się co nieco przy tej okazji. Za zezwoleniem pułkownika Deschampa, który w swoim charakterze komendanta wieży nie omieszkał złożyć więźniowi któregoś dnia stosownej wizyty, Wessel wprowadził w świadczone mu materialnie uprzejmości porządek. Zaczął od odwiedzających go pobierać określoną opłatę tytułem wstępnego. Część z tych pieniędzy odstępował monsieur Nicolasowi. Norweg spokojnie znosił tłumy ciekawskich. Miał na tyle filozoficzne usposobienie, aby sobie powiedzieć, że opór na niewiele by mu się zdał oraz że w zaistniałej przymusowej sytuacji bynajmniej nie ponosił uszczerbku na honorze wskutek nieposkromionej ciekawości Bretończyków. Odnosił się do przybyszów uprzejmie i ze spokojem, chętnie odpowiadał też na pytania (nie wpadając przy tym rzecz jasna w gadulstwo) o swoją rodzinę i warunki jej bytowania. W regularnych już dochodach kapitan pozwalał partycypować także i swoim marynarzom więzionym na dole, którzy niejeden wieczór mogli dzięki temu spędzić przy szklaneczce wina. Echo niosło w takich razach daleko zwrotki norweskich pieśni żeglarskich, a Piotr Wessel kroczył w zamyśleniu z rękoma skrzyżowanymi na plecach po więziennej izbie. Pewnego dnia wpadł z nagła na górę Nicolas. Był zdyszany i wyraźnie poruszony. Od progu już wołał do więźnia: — Kapitanie, proszę się sposobić do drogi... wóz czeka na dole. Ma pan zostać przedstawionym panu hrabiemu d'Urville Przysłano po pana. Pułkownik zezwolił panu na opuszczenie wieży. Od czasu, kiedy Wessel zaczął opływać w pewien dostatek, a i stał się źródłem finansowych wpływów dla strażnika, przestał on traktować więźnia bezceremonialnym "ty", z jakim się zwykle zwracał do swoich podopiecznych, i obchodził się z nim z pełnym szacunkiem. Norweg ubrał się bez zbytecznego pośpiechu i podążył za strażnikiem na dziedziniec. Stała tam oszklona kareta hrabiego d'Urville. Pod eskortą czterech rajtarów dostarczono w niej Piotra Wessela na zamek hrabiego. Był on najbardziej wpływowym człowiekiem w całej Bretani, a to, że dopiero teraz posyłał po Norwega, było spowodowane po prostu dłuższą nieobecnością w dobrach rodowych. Po upływie godziny podróż dobiegła końca i kapitana wprowadzono na pokoje. Przyjęto go w tzw. chińskiej komnacie, której ściany wyłożone były kafelkami z porcelany, a wazy wielkości człowieka zdobiły wnęki i kąty pomieszczenia. Hrabiostwo lustrowali więźnia z niekłamanym zainteresowaniem. Obecny był także pułkownik Deschamp. — Tak wyglądają zatem mężczyźni, którzy mogą powiadać o sobie, że spłodzili dwunastu synów i sześć córek! — odezwała się z uśmiechem na twarzy hrabina. Piotr Wessel stał nieporuszony na środku pokoju. Czubkiem głowy dotykał niemal żyrandola, który obwieszony mnóstwem drobniutkich porcelanowych dzwoneczków zwisał z sufitu. Norweg wyglądał tak, jak gdyby jednym pociągnięciem ramienia mógł wymieść z tego pomieszczenia wszystkie jego delikatne i kruche ozdóbki razem z hrabią, hrabiną i pułkownikiem Deschampem na dokładkę. — Tak, tak — potwierdził hrabia — takich ludzi wydaje jeszcze tylko północ. Hrabina spojrzała po tych słowach na niego wzrokiem, który mówił, że byłoby może lepiej dla hrabiego, gdyby nie eksponował w tej chwili za bardzo swojej osoby. W subtelnie ufryzowanej peruce, z wąskimi przegubami dłoni, które wyzierały z bieli cieniutkich koronek przy rękawach, hrabia sam wyglądał jak produkt chińskiej manufaktury porcelany. Pułkownik ściągał wzrok hrabiny na siebie. Jego mina pytała, czy aby obiecał za wiele i czy pani hrabina jest z niego zadowolona. — Niech pan wstanie, pułkowniku — powiedziała hrabina — i proszę stanąć obok pańskiego więźnia. Deschamp posłuchał. Był o przeszło głowę niższy od Norwega. — Och! — zaśmiała się hrabina — doprawdy nie przypuszczałam, że jest pan tak niskiego wzrostu. Pan Piotr Wessel ma w istocie wszelkie atuty po temu, abyśmy mu uwierzyli, że posiadanie tyluż dzieci jest rzeczą możliwą. — Odnoszę wrażenie, że JWPani nie daje wiary moim słowom — odezwał się Piotr Wessel. — Drogi kapitanie, omamić może pan prosty i łatwowierny lud, ale nie mnie. Wszelako przyznaję z ochotą, że pański wygląd przydaje przekonywującej mocy pańskim opowieściom. To bardzo budujący widok, tyle siły w jednym człowieku. Norweg zdawał się zastanawiać nad słowami hrabiny, a po chwili tak przemówił: — Jestem w stanie przekonać JWPanią o prawdzie moich słów. — Och! Pan mnie naprawdę zaciekawia. W takim razie, jeżeli się to panu uda, to ja ze swej strony zatroszczę się o okup pieniężny za pańskie uwolnienie! — Oczy hrabiny rozbłysły jak dalekie latarnie, a jej pełen drwiny wzrok spoczął na twarzy hrabiego, a potem Deschampa. Usta rozwierały się jej, zdało się, do uśmiechu, który wszakże zdusiła w sobie zwracając się na powrót do Piotra Wessela: — A w jaki sposób zechce mnie pan o tym przekonać, kapitanie? — Hrabina podniosła przy tych słowach oczy na Norwega niczym Chloe na Dafnisa w pastorałce. — To będzie bardzo proste — odparł spokojnie Wessel — posiadam mianowicie w domu zbiorowy portret, na którym przedstawieni jesteśmy wszyscy: ja, Anna Katarzyna i nasze dzieci. Jeżeli JWPani zechce pozwolić mi na napisanie listu do Drontheim, to poproszę w nim żonę o przysłanie tego portretu... — To byłby w istocie .niepodważalny dowód — pośpieszył się zauważyć pułkownik — i osobiście sądzę, że należałoby pozwolić naszemu kapitanowi na napisanie takowego listu. Hrabina wsparła stopy na podnóżku stojącym przed jej fotelem i spoczywając tak z wysoko podciągniętymi kolanami i oparta głęboko do tyłu, pół leżąc właściwie, przyglądała się przenikliwie Norwegowi. Był w tym wzroku bezgłośny śmiech, którego na zewnątrz domyślać się można było jedynie po ściągniętych kącikach ust, i to tak mocno, że koniuszek nosa hrabiny zrobił się całkiem biały. — Tak, oczywiście — przerwała wreszcie milczenie — proszę zatem napisać do żony, mój drogi Wessel. — Chciałbym podyktować ten list sekretarzowi JWPani, aby uniknąć podejrzenia jakichkolwiek tajemnych układów z żoną co do owego portretu. Hrabina zgodziła się z tą propozycją, poleciła przywołać sekretarza, a Piotr Wessel w krótkich słowach podyktował mu list prosząc w nim Annę Katarzynę o przysłanie rodzinnego portretu, co złagodzi mu przykrości przymusowej rozłąki z bliskimi. Dodał jeszcze, aby żona nie trudziła się już gromadzeniem pieniędzy na okup, bowiem istnieją jak najlepsze widoki po temu, że owa suma zostanie wyłożona za niego tutaj. Skończywszy to zdanie podniósł pytająco wzrok na hrabinę. — Dotrzymam swojej obietnicy — odpowiedziała pani d'Urville. Nadarzyła się też zaraz korzystna okazja przesłania gotowego już listu. Powierzono go francuskiemu kupcowi, który pod norweską flagą żeglował do Skandynawii. Piotr Wessel zaś powróciwszy do swojej wieży przyjmował nadal wizyty z całej Bretanii, która jak długa i szeroka tętniła opowieściami na jego temat. Inna rzecz, że plotka powiększała z opowieści na opowieść faktyczną liczbę jego dzieci. Pierre Remoulade, pierwszy poeta miasta Brest, napisał na część Norwega odę, w której porównywał go z Priamem. Przykład hrabiny d'Urville rozbudził zainteresowanie dla osoby Wessela wśród wszystkich rodów szlacheckich kraju. Po sześciu tygodniach kupiec powrócił z portretem i listem od Anny Katarzyny dla kapitana. Norweg dał o tym natychmiast znać na zamek. Posłuchanie wyznaczono mu zaraz na następny dzień. Odbyło się ono w tym samym pokoju chińskim. Piotr Wessel przemierzył go stanowczymi krokami, tak że porcelanowe dzwoneczki żyrandola rozkołysały się lekko wydając subtelne dźwięki, i skłoniwszy się przed hrabiną wręczył jej portret. Było to dzieło z rąk miernego mistrza, który nie wykazał się przy nim w gruncie rzeczy żadnym innym kunsztem, jak tylko sztuką zmieszczenia tak wielkiej liczby osób na powierzchni nie większej od owalu podręcznego lusterka. Portret przedstawiał siedzących w środku Annę Katarzynę i Piotra Wessela otoczonych wianuszkiem swoich dzieci. Hrabina przyglądała się portretowi. Po chwili wybuchnęła głośnym śmiechem: — Mój Boże, więc to prawda. I wszystkie — wszystkie są tak podobne do naszego poczciwego kapitana, jak sobie ojciec może tego tylko życzyć. Piotr Wessel stał cały rozpromieniony i biła od niego duma: — A chciałbym tylko jeszcze zaznaczyć, że ten portret nie jest kompletny. Brakuje na nim mojego najmłodszego syna. Żona napisała mi w liście, że urodził się przed pięcioma tygodniami. Po tych słowach kapitana hrabina dostała tak szalonego ataku śmiechu, że obecni poczęli mieć obawy, czy się aby nie udusi. Kiedy atak minął i hrabina złapała nieco powietrza, tak odezwała się do Norwega: — Uczciwie pan zapracował na ten okup. Suma jest już odliczona i sekretarz ją panu wypłaci. Oddanie pana na powrót w ramiona Anny Katarzyny uczyniłam przedmiotem swojej szczególnej troski. Ale... ale proszę mi powiedzieć, drogi kapitanie, skoro jest przecież jeszcze tyle innych kobiet na świecie... — Nigdy nie kochałem żadnej kobiety poza swoją żoną — odparł z powagą Piotr Wessel. Hrabina odwróciła na to głowę w kierunku małżonka i spojrzała mu przeciągle w oczy. Pan d'Urville chrząknął nerwowo i zaczął poprawiać koronki na wąskich przegubach swoich dłoni. Babette, śliczna pokojówka, która weszła w tym momencie z tacą napełnionych winem pucharów, postawiła ją szybko i niemal biegnąc opuściła śpiesznie pokój. — Moi panowie — odezwała się hrabina — wypijmy za zdrowie naszego więźnia, który jeszcze dzisiaj będzie wolnym człowiekiem! Piotr Wessel po złożeniu stosownych podziękowań pożegnał , się z zebranym towarzystwem i ruszył w drogę powrotną. Hrabina spoczywała nadal w fotelu rozmyślając w milczeniu i tylko uśmiech błąkał się po jej twarzy. Pułkownik komentował tymczasem całe zdarzenie w zdaniach, których stylistyka wzorowała się na odzie Pierre Remoulade'a. — Mój drogi pułkowniku — przerwała mu po chwili pani d'Urville — czy wie pan, dlaczego olbrzymy, o których opowiadają nam baśnie, uległy zagładzie w zetknięciu z ludźmi? — Nie — odpowiedział zdumiony Deschamp wytrzeszczając oczy. — Ponieważ były tak samo głupie, jak wielkie i silne. Piotr Wessel powrócił we wrześniu do Drontheim. — Nie przywozisz mi zatem żadnego Francuza? — dopytywała się Anna Katarzyna. — Nie... człowiek musiałby się cały czas bać, że mu się taki Francuz w palcach rozleci. A poza tym, to cudaczny naród z tych Francuzów. Dziwią się, kiedy człowiek ma dzieci. To było we wrześniu. W maju Anna Katarzyna powiła swemu mężowi czternastego syna. przełożył Marek Zybura