Nancy Taylor Rosenberg SĘDZIA W MATNI Interest of Justice Przełożyła: Renata Gorczyńska Wydanie oryginalne: 1993 Wydanie polskie: 1995 Podziękowanie Chciałabym podziękować wielu osobom, które pomogły mi w pracy nad tą powieścią. Nade wszystko dziękuję świetnemu agentowi literackiemu i przyjacielowi Peterowi Millerowi z PMA Literary and Fil Management za stałe poparcie i włożony wysiłek; dziękuję także Jennifer Robinson, również z PMA, która służyła mi wielką pomocą. Jestem szczególnie wdzięczna mojej redaktorce Michaeli Hamilton z wydawnictwa Dutton Signet za jej wiedzę i inteligencję. Bez jej pomocy książka nie miałaby tego kształtu, jaki ma obecnie. Pani Elaine Koster i cały zespół wydawnictwa Penguin Books USA okazali mi wiele życzliwości. Ponadto pragnę podziękować doktorowi George’owi Awadowi za jego fachowe rady z dziedziny patologii. I na koniec przekazuję podziękowania pod adresem mojego cierpliwego i pomocnego męża Jerry’ego oraz naszych wspaniałych dzieci: Blake’a, Chessly’ego, Hoyta, Amy i Nancy. Pozwoliły one swojej mamie zostać pisarką i poświęcić się tej pracy, biorąc na siebie wiele obowiązków. Nancy zasłużyła na dodatkowe podziękowanie, ponieważ zrezygnowała z wakacji, by pomóc mi w końcowej redakcji powieści. Rozdział I Sędzia Lara Sanderstone miała pewien zwyczaj. Gdy intensywnie myślała o skomplikowanym zagadnieniu prawnym lub gdy miała wydać orzeczenie, obracała się na kręconym skórzanym fotelu w kierunku sztandaru amerykańskiego, stojącego po lewej stronie jej mahoniowego biurka. Wierzyła, że z pasów i gwiazd spłynie na nią natchnienie. Co do flagi kalifornijskiej, znajdującej się po prawej stronie, to nie uważała, aby ten symbol mógł ją zainspirować. Prawdę powiedziawszy, flaga kalifornijska nie mogła zainspirować nikogo, ale takiej opinii nie należało wyrażać publicznie. Wielu sędziów nie miało flagi w swoim gabinecie. Lara odziedziczyła ją po swoim poprzedniku razem z umeblowaniem i całym gabinetem, a nawet z sekretarzem, gdy przed dwoma laty powołano ją na stanowisko sędziego w Sądzie Najwyższym powiatu Orange. Przez jedenaście lat była prokuratorem. W weekend poprzedzający ceremonię zaprzysiężenia przyjechała do gmachu sądu i z zapałem wyczyściła papierem ściernym, a następnie zapokostowała zniszczony blat wspaniałego niegdyś biurka. Fotel nie nadawał się jednak do reperacji. Sędzia, którego miejsce Lara zajęła, był otyłym mężczyzną i sprężyny pod jego ciężarem osiadły. Obiecano jej nowy fotel, ale jak dotychczas, nie doczekała się. Siedziała więc jak w wiadrze. Lara spojrzała na zegarek. Musiała zaraz wrócić na salę sądową. Po południu na wokandzie był wniosek obrony zgłoszony przed właściwą rozprawą. Na ogół były to rutynowe działania, odbywające się w niemal pustej sali. Niestety, jednak w tym wypadku istniała groźba oddalenia oskarżenia publicznego. Obrona przedstawiała swe argumenty już drugi dzień. Jej wniosek miał być rozstrzygnięty już podczas wstępnego zapoznania się stron ze sprawą, ale wówczas oskarżonego reprezentował obrońca z urzędu, sprzyjający prokuraturze i obarczony liczną klientelą. Teraz obrony podjął się Benjamin England, stypendysta szacownej fundacji Rhodesa, uznany prawnik, który mógł się skupić wyłącznie na jednej sprawie, nie uganiając się za innymi klientami. Sprawa dotyczyła zgwałcenia i zamordowania 20-letniej Jessiki Van Horn. Dziewczyna wracała na uniwersytet w Los Angeles swoją toyotą camry rocznik 1989 z weekendu spędzonego w domu rodzinnym w Mission Viejo. Samochód znaleziono na poboczu autostrady z przedziurawioną oponą. Dwumiesięczne poszukiwania ładnej blondynki doprowadziły do odkrycia tragedii. Zbezczeszczone i rozkładające się ciało dziewczyny znaleziono na polu w pobliżu Oceanside, czterdzieści mil od miejsca, gdzie znajdował się jej samochód. Wszyscy, którzy uczestniczyli w poszukiwaniu Jessiki, pragnęli wierzyć, że dziewczyna żyje. Gdy w końcu odnaleziono zwłoki, policjanci, reporterzy i okoliczni mieszkańcy mieli wizerunek ofiary na zawsze utrwalony w pamięci: loki blond, nieśmiały uśmiech, duże niebieskie oczy, bluzka obszyta koronką. Podobiznę studentki odbito bowiem i rozdano w tysiącach ulotek. Sędzia Sanderstone przestała kontemplować flagę. Przekręciła krzesło w prawo, w stronę oprawionego w ramki zdjęcia swego pradziadka, wodza plemienia Irokezów. Lara odziedziczyła po nim dumną postawę, wyraźne kości policzkowe, przenikliwe oczy i inteligencję. Wpatrywała się w to zdjęcie, ilekroć szukała źródła siły wewnętrznej. Sala była zatłoczona i gwarna. Zabrakło wolnych krzeseł, więc część reporterów przykucnęła w przejściach z notatnikami w rękach. Obecnych było kilkunastu policjantów niektórzy stawili się w mundurach, inni w cywilu. Jeden z urzędników sądowych szepnął coś do asystenta szeryfa. Nadchodził sędzia. Weszło dwóch strażników, prowadząc w kierunku stolika obrońcy oskarżonego – niedużego, chudego mężczyznę po trzydziestce. Oskarżony schylił głowę; zakute w kajdanki ręce trzymał na wysokości twarzy. Ssał kciuk. Szedł małymi krokami, bo miał skute nogi. Brzęk łańcuchów przywodził na myśl monstrualne amulety mające chronić od złego losu. Na czubku głowy podsądny miał łysinę, na której zbierały się krople potu, widoczne w świetle reflektorów. Ubrany był w żółty kombinezon z napisem na plecach ARESZT POWIATU ORANGE. Gdy usiadł koło obrońcy, na podium pojawił się urzędnik sądowy i zwrócił się do zebranych: – Proszę wstać. Rozpoczyna się posiedzenie Sądu Najwyższego powiatu Orange, wydział dwudziesty piąty. Przewodniczy sędzia Lara Sanderstone. Lara wkroczyła do sali sądowej bocznymi drzwiami. Mawiano, że jej delikatne rysy wprowadzają w błąd: blada, gładka cera, usta jak u lalki, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, długie rzęsy widoczne za okularami. Czarne włosy ściągnięte gładko do tyłu i spięte złotą klamrą, jedynym kobiecym atrybutem w męskim wyglądzie. Ponieważ jak na sędziego była młoda – miała trzydzieści osiem lat – pragnęła zyskać na autorytecie stylem bycia. Nie tak dawno ktoś zauważył, że bardziej przypomina członkinię chóru parafialnego niż sędziego. Dwuskrzydłowe drzwi rozwarły się z hukiem. Pojawił się w nich Russ Mitchell, asystent prokuratora okręgowego. Był jak zwykle spóźniony; ledwie skończył jedną rozprawę, już pędził na drugą. Podbiegł zdyszany do swego stolika i rzucił na blat ciężką teczkę z aktami. Poprawiając przekrzywiony krawat, spojrzał na ławę sędziowską. Lara spojrzała na niego ostro, w jej głosie znać było zniecierpliwienie, gdy odezwała się z przekąsem: – Cieszę się, że pana widzę. Spóźnił się pan jak zwykle, rozpoczęliśmy więc już rozprawę. Damy panu kilka minut na zebranie myśli. Gdy Mitchell gorączkowo przerzucał papiery, jej oczy spoczęły na rodzicach ofiary. Oboje siedzieli w pierwszym rzędzie, jak papużki na pręcie. Mieli zastygłe twarze, trzymali się za ręce. Sprawiali wrażenie głuchych i ślepych na otoczenie. Patrzyli przed siebie nieruchomym wzrokiem. Czekali na ogłoszenie wyroku. Obok nich siedział dwudziestoletni chłopak ofiary. Lara pamiętała jego twarz z artykułów w prasie. Miał na sobie czarny garnitur, prawdopodobnie ten sam, w którym poszedł na pogrzeb dziewczyny. Spotykał się z nią przez trzy lata. Oboje byli studentami pierwszego roku Uniwersytetu Kalifornijskiego i mieszkali razem w kawalerce niedaleko kampusu. Chłopiec powiedział reporterom, że zbierał pieniądze na pierścionek zaręczynowy. Prokurator spojrzał w kierunku ławy sędziowskiej. Był wreszcie gotowy. – Naród przeciwko Hendersonowi – ogłosiła Lara bezzwłocznie, przejmując akta sprawy od urzędnika sądowego. Czuła na sobie wzrok zgromadzonych. – Obrona nadal domaga się niedopuszczenia materiałów dowodowych. Kontynuujemy. Pan, panie England, ma – jak rozumiem – nowego świadka. – Tak, Wysoki Sądzie – odparł England wstając. W jego ciemnych włosach widać już było nitki siwizny, ale był nadal przystojnym czterdziestotrzyletnim mężczyzną o młodzieńczych ruchach. Po zaprzysiężeniu świadek zajął miejsce na podium. Był w mundurze. Poprzedniego dnia przysłuchiwał się zeznaniom policjantów, którzy aresztowali oskarżonego. Lara była pewna, że kłamali. Dzisiaj zanosiło się na to samo. Gdy powiedział, jak się nazywa i jakie pełni stanowisko służbowe w areszcie powiatu Orange, England wstał zza stołu i podszedł do niego. – Panie White, o której godzinie zobaczył pan oskarżonego w nocy 15 czerwca? – Myślę, że o trzeciej nad ranem. Moja służba kończyła się właśnie o trzeciej. On był już w celi aresztanckiej i leżał na pryczy. – Aha – powiedział z namysłem England. – Czy był sam w celi? – Tak jest. – A co oskarżony robił, gdy wszedł pan do celi? – Spał. – Spał? – powtórzył England, przekrzywiając głowę. Zwracając się do zgromadzonych, podszedł do stołu i wziął coś stamtąd. – Mmmyślę, że spał – dodał niepewnie strażnik. – Czy to możliwe, że był wówczas nieprzytomny? – England poruszył brwiami. Oczy świadka były utkwione w przedmiotach, które England trzymał w garści. White śledził je, gdy England wymachiwał rękami. – Możliwe – odparł strażnik. Następnie nachylił się nad mikrofonem i dodał: – Myślę, że był pijany. – Aha – powiedział England. – Zatem chciał go pan obudzić? – Tak jest. Ponieważ nie reagował, zawołałem drugiego strażnika i przenieśliśmy go do innej celi. – Jak go przenieśliście? – Wzięliśmy go pod pachy. – Czy zerknął pan na jego twarz niosąc, czy raczej ciągnąc go do celi? – Jasne. Świadek rozejrzał się po sali. Chciał napotkać wzrok policjantów lub kolegów strażników, by uzyskać od nich nieco moralnego wsparcia. – I nie zauważył pan ran na jego twarzy, podbitego i spuchniętego prawego oka? – Nie przypominam sobie. Prokurator kręcił się nerwowo na krześle, stukając długopisem w blat stołu. England przygotowywał się do głównego ciosu; wszystko w nim wrzało. Lara wyczuła napięcie w jego kolejnym pytaniu: – Pewnie pan nie zauważył, że oskarżony miał złamaną lewą rękę? – Nie – odparł strażnik. Na jego czole zbierał się kroplisty pot. – Panie White, czy choć przez chwilę pomyślał pan, że oskarżony wymagał pomocy lekarskiej, że w istocie stracił przytomność, a jego ręka była złamana, i to tak poważnie, że całe ramię dyndało jak gumowa rura? Przecież musiał pan to zauważyć? – Nie – odpowiedział świadek. – Myślałem, że wdał się w bójkę w barze albo coś w tym rodzaju. Do obowiązków oficera dyżurnego należy dopilnowanie, aby podejrzany miał zapewnioną opiekę lekarską, jeśli tego wymagają okoliczności. Ja jestem tylko strażnikiem. England obrócił się w stronę świadka. – Panie White, czy bił pan oskarżonego? Czy to pan spowodował te urazy? Świadek aż podskoczył z wrażenia. – Nie, nie podniosłem na niego ręki. Po prostu położyłem go na pryczy i wyszedłem. – No, to bardzo interesujące. Policjanci, którzy aresztowali oskarżonego, zeznali wczoraj, że – cytuję – „trochę go poturbowali” w trakcie wykonywania czynności służbowych, ale że nie było to nic groźnego. To znaczy, jak rozumiem, że nie złamali mu ręki. Skoro nie oni to zrobili, odpowiedzialność spada na pana. Strażnik spurpurowiał. Na taki zarzut nie był przygotowany. – Nic podobnego! Facet został przywieziony do aresztu już ze złamaną ręką. Ja tego na pewno nie zrobiłem! Przez salę przebiegł szmer. Prokurator zbladł. England przystąpił do dalszego ataku. – To znaczy, że pana zdaniem zrobili to policjanci, którzy aresztowali oskarżonego? Tak? I stało się to, zanim osadzono go w areszcie? Świadek zamilkł. Spuścił oczy. W końcu wymamrotał: – Tak myślę. – A pan – England wskazał nań palcem – zostawił pan tego człowieka, rannego i nieprzytomnego człowieka, własnemu losowi w celi, gdzie mógł w każdej chwili umrzeć. A dlaczego? Powiem panu: ponieważ kończyła się zmiana i chciał pan wrócić do domu bez kłopotów. Nie chciało się panu zajmować papierkową robotą, wzywać medyków i zawracać sobie głowy tymi wszystkimi czasochłonnymi czynnościami. Czy tak było, panie White? Strażnik spuścił głowę. Milczał. – Wnoszę sprzeciw! – wykrzyknął prokurator. – On zastrasza świadka! – Uznaję – powiedziała Lara. – Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie – odparł England siadając, wyraźnie zadowolony z osiągniętego celu. Lara spojrzała na prokuratora; czuła, jak nasila się jej skurcz w szyi. Pokręciła głową kilka razy, by złagodzić ból. – Świadek jest do pana dyspozycji, panie Mitchell. Strażnik pił dużymi łykami wodę ze szklanki. Dwaj policjanci, którzy aresztowali oskarżonego, siedzieli w głębi sali. Ich spojrzenia miały ostrość sztyletów. White miał teraz więcej powodów do obaw niż Benjamin England – pomyślała Lara. Złożył zeznania obciążające kolegów, jego przyszłość nie była zbyt różowa. Prokurator wstał, poprawiając marynarkę. Przemawiał cicho, łagodnym głosem: – Panie White, czy jest pan absolutnie pewien, że oskarżony nie złamał sobie ręki na skutek upadku z pryczy? Ze wstępnych zeznań wynika, że nie zauważył pan żadnych obrażeń ciała u oskarżonego. Czy odwołuje pan te zeznania? Tym razem oczy świadka i policjantów spotkały się. White podjął w końcu decyzję. Chciał stąd jak najszybciej wyjść, mieć wszystko za sobą. Jako strażnik więzienny nie umiał sobie poradzić z krzyżowym ogniem pytań. Był już nimi udręczony. – Tak, zauważyłem jego rękę. Była złamana, kiedy wszedłem do celi. – Czy jest pan tym razem absolutnie tego pewien? To znaczy, że pana poprzednie zeznanie było fałszywe? Mitchell odgarnął kosmyk z czoła i potrząsnął głową. Wiedział, że jest źle. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że jest aż tak źle. – Tak – odpowiedział strażnik mrugając powiekami. Pot skraplał się teraz na jego czole i nad górną wargą. Kropelki spływały po policzkach. Prokurator podjął ostatnią próbę ratunku: – Panie White, czy jest możliwe, że oskarżony spadł z pryczy przed pana nadejściem? White zadumał się przez chwilę. Najwyraźniej postanowił w duchu, że nie będzie się więcej plątał. Wszystko z siebie wyrzuci i w ten sposób oczyści się w oczach sądu, a także uspokoi własne sumienie. – Może i jest to możliwe, ale tak nie było. Wszyscy wiedzą, że został poturbowany przed osadzeniem w areszcie. – Odchrząknął i dodał: – Przecież pan wie, że zgwałcił i zabił dziewczynę. Po wygłoszeniu tego zdania rozejrzał się po sali, jakby szukając zrozumienia w oczach zebranych. Gdyby oni mieli taką okazje, też dowaliliby mordercy, połamali mu kości, pozwolili, aby wykrwawił się na śmierć. Prokurator nie podejmował tematu. W istocie zapędził się za daleko i nie miał już odwrotu. Zauważył, że England nie wyraził protestu po uwadze świadka, imputującej niewątpliwą winę oskarżonego. – Nie mam więcej pytań, Wysoki Sądzie – powiedział i nie tyle usiadł, co zapadł się w krzesło. Odwrócił się następnie w stronę rodziców ofiary i starał się spotkać ich wzrok. Lara czuła, jak ból w jej karku narasta. Dwoje starszych ludzi siedziało nieruchomo. Byli jak skamieniali, siedzieli ramię przy ramieniu, trzymając się za ręce. Wyglądali jak pomnik cierpienia odlany w brązie. Jeszcze nie pojęli, co się wydarzyło na sali sądowej. Z reakcji siedzącego obok dwudziestolatka wynikało natomiast, że do niego dotarło wszystko. – Dobrze więc – powiedziała Lara, patrząc na świadka. – Proszę wrócić na miejsce. – Zwróciła się następnie do zgromadzonych: – Po piętnastominutowej przerwie ogłoszę decyzję. Panie Mitchell, proszę do mego gabinetu. Uderzyła lekko młotkiem i wstała zza ławy sędziowskiej. Gdy tylko zniknęła w drzwiach, ścisnęła palcami skronie. Chciała strząsnąć z siebie ten koszmar. Czuła się tak, jakby ktoś chlusnął jej w twarz żrącym płynem. Poszła szybkim krokiem do swego biura. Prokurator podążał tuż za nią. Lara zaczęła mówić, nie oglądając się za siebie. W ten sposób doszli do pokoju, w którym siedział jej sekretarz. Lara tylko skinęła mu głową. – Czy ma pan zamiar skierować sprawę przeciwko Mandriano i Curtisowi? – zapytała Mitchella, wymieniając nazwiska policjantów, którzy aresztowali oskarżonego. Ci dwaj nie tylko ciężko go pobili, ale na dodatek popełnili krzywoprzysięstwo. – Przyznam, że nie zdążyłem o tym pomyśleć – odparł prokurator. Był bardziej pochłonięty aktem oskarżenia, a raczej jego strzępami, niż sankcjami prawnymi wobec policjantów. W gabinecie Lara zajęła miejsce za biurkiem. Zdjęła gwałtownym ruchem okulary i obróciła się w fotelu, by spojrzeć prosto w twarz młodemu prokuratorowi.. – Ci policjanci powinni odpowiadać przed sądem, otrzymać dymisję i – prawdę powiedziawszy – należałoby ich rozstrzelać. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z tak zapieprzoną sprawą. Lara była tak wściekła, że trzęsły się jej ręce. Prokuratorowi zadrgały mięśnie szczęk. Nie wykrztusił z siebie ani słowa. Było jasne, że w trakcie wstępnych zeznań policjantów musiał być z siebie dumny. Teraz robił wrażenie pokonanego. W końcu wyjąkał: – Przecież pani wie, że facet jest winny. Lara nie odpowiedziała. Miała związane ręce. Nawet jeśli cynicznie odrzuciłaby wniosek obrony o wykluczenie zeznania oskarżonego, wyrok byłby unieważniony w apelacji. – Laik o tym wie. Nie można bić oskarżonego, a następnie powoływać się na wymuszone na nim zeznania. Lara obserwowała, jak prokurator kurczy się w krześle. – Jeśli pani nie dopuści jego zeznania do materiału dowodowego, to leżymy – odparł Mitchell. – On o tym wie. – Ta uwaga, wypowiedziana oskarżycielskim tonem, dotyczyła obrońcy oskarżonego. – Nasz główny świadek zmarł w zeszłym tygodniu. Bez tego zeznania... no cóż, będziemy musieli faceta zwolnić. Słowa prokuratora nie były dla Lary zaskoczeniem. Roztrząsali ten problem od trzech tygodni. Mieli zarejestrowany na taśmie głos oskarżonego, który jęcząc przyznał się do zbrodni. Nagranie urywało się gwałtownie. Lara była pewna, że facet stracił w tym momencie przytomność wskutek obrażeń spowodowanych przez policjantów. Byli przydzieleni do tej sprawy od początku, zbierali dane od rodziny ofiary. Obaj byli wytrawnymi oficerami dochodzeniowymi, ojcami dorastających córek. Po prostu ich poniosło. Bez naocznych świadków i bez możliwości wykorzystania zeznania oskarżonego prokurator nie miał żadnego atutu w ręku. Lara wezwała Mitchella do swego gabinetu jedynie po to, aby w ciągu paru minut oboje mogli zaakceptować to, co nieuniknione, i publicznie wystąpić we wspólnym froncie. Prokuratura będzie musiała wycofać obecne oskarżenie i dokonać przegrupowania sił. Gdyby akt oskarżenia opierał się na tak słabych przesłankach, rozprawa skończyłaby się uniewinnieniem, a to byłby koniec. Lepiej więc będzie, jeśli teraz się go wycofa i jakimś cudem dostarczy więcej materiału dowodowego, by mieć konkretniejsze podstawy. Największym problemem będzie jednak reakcja opinii publicznej. No i fakt, że groźny morderca pozostanie na wolności, podczas gdy prokuratura ma zbierać przeciwko niemu dalsze dowody. Lara obawiała się, że wybuch wściekłości skieruje się nie przeciw prawdziwym sprawcom tego bezprawia – policjantom – lecz przeciwko niej. – Czy jest pan gotów wycofać się dzisiaj? Lara liczyła w duchu, że tak się nie stanie. Byłoby to fatalne. Dla niej oznaczałoby konieczność odrzucenia zeznania oskarżonego. W ciągu kilku godzin facet znajdzie się na wolności. – Nie wiem, England na pewno będzie naciskał na wycofanie aktu oskarżenia... – Prokurator pochylił się do przodu w krześle, a następnie uderzył plecami w oparcie, w geście rozpaczy unosząc ręce: – Nie mamy żadnych dowodów. Mamy gówno, wielkie gówno! Lara wstała, zbierając się do powrotu na salę sądową. Mitchell udał się za nią. Po wznowieniu sesji Lara, kurcząc się w fotelu pod brzemieniem własnych słów, obwieściła: – Po uważnym zapoznaniu się ze sprawą wniosek obrony o niedopuszczenie wymuszonego siłą zeznania oskarżonego został przyjęty. – Spodziewając się gwałtownej reakcji, rozejrzała się po sali. – Z dowodów przedstawionych w sądzie wynika, że oskarżony został ciężko pobity, a zatem zeznanie wymuszono na nim siłą. Z tego powodu musimy je oddalić. England zerwał się z miejsca. – Domagamy się wycofania całego aktu oskarżenia, proszę Wysokiego Sądu. Bez tego dowodu akt oskarżenia przeciw mojemu klientowi nie ma żadnych podstaw. Oskarżony rozejrzał się martwym wzrokiem. Lara wyczytała w jego aktach, że podawano mu leki psychotropowe. Zgiełk na sali wzmagał się z każdą sekundą. Prokurator obrócił się i tłumaczył coś rodzicom ofiary. Matka szlochała, ojciec tulił jej głowę do piersi. Szeptał jej coś do ucha, głaszcząc po włosach. Usiłował ją pocieszyć. Chłopak ofiary zaniemówił z wrażenia i zerwał się z krzesła. Prokurator schwycił go za rękaw, zmuszając do powrotu na miejsce. Mitchell wstał i oznajmił: – Wycofujemy oskarżenie, Wysoki Sądzie. W sali wybuchł zgiełk. Oskarżony rozglądał się wokół rozbieganym wzrokiem. Kogo znowu zgwałci albo – nie daj Boże – zamorduje, w czasie gdy prokuratura będzie szukała nowych dowodów przeciwko niemu? – myślała Lara. Czy to mu teraz chodzi po głowie? Czy jest to chory na umyśle, udręczony człowiek, który nawet w tej chwili szykuje się do następnej zbrodni i upatruje sobie nową ofiarę? Lara waliła młotkiem coraz głośniej. Wstała i pochyliła się nad balustradą. Strażnicy ruszyli w kierunku rodziców ofiary, bacznie ich śledząc, a następnie pospieszyli w stronę oskarżonego. Wreszcie gwar ucichł i Lara zajęła miejsce. – Proszę zaprotokołować, że oskarżenie wycofano – orzekła z głośnym westchnieniem, wpatrując się w dokumenty rozłożone przed sobą. – Oskarżony pozostanie w areszcie tymczasowym, jednakże szeryf otrzyma instrukcje w sprawie jego zwolnienia. Kaucja złożona przez oskarżonego zostanie mu zwrócona. Na tym zamykam posiedzenie sądu. Tym razem dała sobie spokój z młotkiem. I tak nikt by go nie usłyszał. Reporterzy wybiegli z sali, przepychając się w przejściu, żeby jak najszybciej dotrzeć do redakcji. Lara jakby przyrosła do fotela, wpatrując się w rodziców ofiary. Jej serce przepełniało współczucie. Prokurator rozmawiał z nimi, siedząc obok na ławce. Kobieta ocierała chusteczką oczy, potem wytarła nos. Zgromadzeni zbierali się do wyjścia, stenograf sądowy składał swoją maszynę. Wszyscy policjanci zniknęli jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu. Nie byli głupi, pomyślała Lara. Wiedzieli, co ich czeka. Następnego dnia prokuratura wystąpi przeciwko dwóm policjantom, którzy aresztowali oskarżonego. Tymczasem asystent szeryfa rozmawiał z jednym z urzędników. England zamykał teczkę. Wykonał powierzoną sobie misję. Nagle w kierunku Lary rzucił się chłopak zamordowanej dziewczyny. Miał twarz zmienioną ze wściekłości. – Jak pani mogła to zrobić? – krzyknął. – On ją zabił! Zgwałcił i zamordował! Zasłużył na pobicie, zasłużył na śmierć! – Ciężko dyszał, miał purpurową twarz. Przywarł do oparcia krzesła przed sobą. Jego oczy były ogromne, ziejące nienawiścią. Asystent szeryfa ruszył w jego kierunku, a prokurator usiłował powstrzymać chłopaka. – Wypuściłaś go! – wył narzeczony ofiary. – Ktoś powinien zabić ciebie... zgwałcić, udusić! Ty pieprzona suko! – Strażnik usadził chłopaka, dwaj inni pospieszyli mu na pomoc. Patrzyli, czy w jego rękach nie pojawi się broń. – Ktoś powinien wytłuc całą twoją rodzinę... zarżnąć... Wtedy wiedziałabyś, ile znaczy sprawiedliwość i twoje głupie prawa. Co ja mam teraz zrobić, sam zabić skurwysyna? Jaki z ciebie sędzia? Nie jesteś lepsza od niego! Lara siedziała jak zamurowana, przejęta jego poczuciem niesprawiedliwości. Chłopak oczekiwał od sądu, że pomści śmierć jego ukochanej. Tymczasem ci, po których się spodziewał obrony prawa, podeptali je. Strażnicy spojrzeli na Larę, pytając wzrokiem, co mają robić. Wystarczyłoby jej skinienie głowy i nałożyliby chłopakowi kajdanki. Trzymali go w uścisku, a on szarpał się i wyrywał. Z kącików ust ściekała mu ślina. Podbiegłby do niej i rozerwał ją na strzępy gołymi rękami. Lara pokręciła przecząco głową; chłopak miał prawo tak ostro reagować. Pchnęła drzwi i gdy znalazła się po drugiej stronie, oparła się o ścianę korytarza. Oczy jej błyszczały, pierś unosiła się i opadała gwałtownie pod wpływem nienawiści skierowanej przeciw niej z taką furią, że nadal czuła jej żar. Lara rozejrzała się wokół, ale wszystko rozmazywało się w czerwonej mgle. Pamięć podsuwała jej obraz rozkładających się zwłok dziewczyny. Usiłowała go od siebie odsunąć. Oderwała się wreszcie od ściany, poprawiła togę i ruszyła przed siebie. W ciągu minionego weekendu wykryto dwadzieścia pięć zabójstw. Tylko w ciągu jednego weekendu, pomyślała z rozpaczą. Miasto ginęło pod lawiną przemocy, a ona wypuściła jeszcze jednego mordercę. Wspaniale, pomyślała z ironią pod swoim adresem. Tego właśnie pragnęła przez całe życie: wypuszczać morderców, dawać im do rąk papiery gwarantujące wolność. Idąc do gabinetu, zatrzymała się przy biurku swego sekretarza. – Czy pani coś do mnie mówiła? – zapytał Phillip, odwracając się od komputera na krześle obrotowym. Był to dobrze ułożony młody mężczyzna przed trzydziestką, o nijakich blond włosach i jasnoszarych oczach. – Jakie masz plany na dziś wieczór, Phillip? – Na wieczór? Mmam plany. Bo co? – zapytał niepewnie. Lara przypatrywała się jego twarzy. Myślała o tym, że nie zdoła zjeść kolacji w samotności ani wrócić do pustego domu. Pragnęła towarzystwa, rozmowy o byle czym, co uwolniłoby ją od ponurych myśli. Ale zanim zdążyła zaproponować Phillipowi, aby poszedł z nią do restauracji, ten ciągnął swoje: – Jestem umówiony o dziewiątej. Ale jeśli trzeba coś przepisać, to zostanę dłużej. Na jego twarz wystąpił rumieniec. Lara zastanawiała się, czy Phillip znalazł sobie nową dziewczynę i czy w ogóle z kimś się spotyka. Nigdy o tym nie wspominał. – Nie – powiedziała zmieniając zdanie. Może znajdzie sobie innego towarzysza. Poczuła się głupio, że pomyślała o zaproszeniu Phillipa na kolację. – Mniejsza o to. Idź do domu. – Co się działo na sali? Co pani zdecydowała? – Nie dopuściłam do włączenia zeznania. Prokurator wycofał oskarżenie, więc Henderson wyjdzie na wolność. – Boże! – wykrzyknął Phillip. Uniósł w górę brwi i podparł podbródek rękami. – To dlatego, że policjanci go pobili, tak? Ale oni przecież ukarali tego faceta, no nie? Myślałem, że im się to upiecze. Ta zbrodnia była ohydna. Wręcz trudno ich winić za to, co zrobili. – Mam nadzieję, że wymierzanie kary sprawiło im przyjemność – odparła cierpko Lara. – Będzie to pewnie jedyna kara, jaką Thomas Henderson otrzyma za swój czyn. Mówiąc to weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. Rozdział II Przez ponad godzinę Lara siedziała za biurkiem i wpatrywała się tępo w przestrzeń. Zastanawiała się, czy zatelefonować do rodziców zamordowanej dziewczyny i wytłumaczyć się przed nimi. Chciała wyjaśnić, że podejmując taką decyzję nie miała wręcz innego wyjścia. Doszła jednak do wniosku, że byłby to niestosowny gest. Phillip odezwał się przez interkom: – Mam na linii ludzi z „Daily News”. Chcą od pani oświadczenie w sprawie Hendersona. – Powiedz im, że już wyszłam – odparła Lara. Wiedziała, że tylko odwleka sprawę. Następnego dnia będzie musiała przekazać coś prasie. Powiesiła togę na wieszaku i wzięła torebkę. Następnie pożegnała Phillipa i postanowiła odwiedzić sędzię Irene Murdock. Przez otwarte drzwi Lara dojrzała głowę przyjaciółki pochylonej nad biurkiem. – Stale przy pracy – powiedziała, wchodząc do jej gabinetu. – Och, Lara – odparła Irene. – Przestraszyłaś mnie. Spojrzała na stojącą przed nią postać, zdjęła okulary i rzuciła je na stos papierów na biurku. Irene zbliżała się do pięćdziesiątki, ale wiedzieli o tym nieliczni. Była wysoka i szczupła, zgodnie z obowiązującymi wymogami dietetyki. Jeśli nie liczyć paru zmarszczek, które ciągnęły się od kącików ust oraz w poprzek czoła, czas był dla niej łaskawy. Jej pastelowe blond włosy ułożone były w miękkie kobiece loki, okalające pociągłą twarz. Na ustach lśniła zawsze świeża szminka o odcieniu koralowym, ale najważniejsze w jej fizjonomii były oczy. Miały kolor szmaragdowy. – Jak ci dziś poszło? – spytała Larę. – Myślę o sprawie Hendersona. – Jeszcze do ciebie nie dotarło? – Lara postanowiła nie siadać. Oparła się o przeciwległą ścianę. – Prokurator wycofał oskarżenie. – Spojrzała na zegarek. Było po piątej. – Henderson lada chwila wyjdzie na wolność. Będzie wolny jak ptak. Irene nie odpowiedziała. Wszyscy przewidywali, że tak się to skończy. Siedziała, obserwując twarz Lary. Miała od niej większe doświadczenie jako sędzia. Wielokrotnie jej powtarzała, że obowiązkiem sędziego jest interpretowanie prawa i orzekanie zgodnie z jego literą. Nie można sobie pozwolić na zaangażowanie emocjonalne. – To była ciężka sprawa, Irene. Rodzice... krewni ofiary... Wręcz trudno sobie wyobrazić, co oni teraz czują. Dziewczyna była taka młoda... I te cholerne gliny... Irene przerwała jej: – Słyszałaś o Westridge’u? Charles Westridge był sędzią sądu w Los Angeles, znanym z ambicji i opanowania. – Nie, powiedz! – Skierował dziś oskarżenie pod adresem szeryfa za pogwałcenie decyzji sądu i przedterminowe wypuszczanie przestępców. – Ale szeryf jest zobowiązany nakazem sądu do zwalniania więźniów i nieprzyjmowania nowych, jeśli więzienia są przepełnione. Co Westridge chce przez to osiągnąć? – Może zainteresowanie prasy. Kto wie? Słyszałam, że chce objąć moje stanowisko, więc w przyszłym roku staje do wyborów, jako kontrkandydat. Studiuje każdy mój werdykt i pewnie triumfuje, ilekroć przegrywam w apelacji. Lara usiadła, kiwając z rezygnacją głową. – Mamy wokół tyle problemów i na dodatek rzucamy się sobie nawzajem do gardeł. Teraz szeryf, to bez sensu. Przysięgam, Irene, odnoszę wrażenie, że cały ten system się rozpada. Chodzimy po gruzach. Przemoc, korupcja, zawiłości prawa... – Lara zamilkła, ale po chwili ciągnęła myśl: – Z każdym dniem jest coraz gorzej i po prostu jesteśmy bezsilni. Nie można tego powstrzymać. Oczywiście, policjanci postąpili jak kretyni bijąc Hendersona, ale oni też mają nerwy napięte do ostateczności. Czy jesteśmy jeszcze cywilizowani? Nie jestem pewna, czy to można nazwać cywilizacją. Irene spojrzała w punkt nad głową Lary. – Mówisz tak, jakbyś wieściła zagładę. – Spuściła wzrok i uśmiechnęła się. – Jest źle. Ale nawet wtedy, gdy ma nastąpić koniec świata, droga Laro, ktoś musi ferować wyroki. – Racja. – Lara też spróbowała się uśmiechnąć. – Wolałabym, aby to nie było moim obowiązkiem. Przejdźmy jednak do lżejszych tematów – dodała. – Nie poszłabyś ze mną na kolację? Pewnie już macie z Johnem inne plany, ale... Irene nacisnęła guzik w telefonie. Gdy czekała na automatyczne połączenie z mężem, zwróciła się do Lary: – Jeśli nie ma go w domu, to z rozkoszą wybiorę się z tobą. Prawdę powiedziawszy, umieram z głodu. Nie jadłam dziś obiadu. – Po paru chwilach odezwał się jej własny głos na taśmie automatycznej sekretarki. Irene zostawiła wiadomość mężowi, szanowanemu lekarzowi, i odwiesiła słuchawkę. – Johnny za dużo pracuje, Lara. Nie mam pojęcia dlaczego. W zeszłym roku obiecał mi, że nie będzie spędzał tyle czasu poza domem i że przekaże większość pacjentów swemu nowemu partnerowi, ale rzadko pojawia się w domu przed ósmą wieczorem. On jest... Niespodziewanie Irene zamilkła. Nie miała zwyczaju rozprawiać o prywatnym życiu, nawet w obecności bliskich przyjaciół. Lara zauważyła wyraz zatroskania na twarzy przyjaciółki. John Murdock przekroczył sześćdziesiątkę i Irene stale się o niego martwiła. W jego rodzinie było wiele przypadków raka. Ojciec i dziadek Johna zmarli na raka, także liczni wujowie, a w zeszłym roku ofiarą tej choroby padł jego brat. Chociaż Irene była opoką pod względem charakteru i przekonań, to jednak nie mogła uwolnić się od złych przeczuć. Obawiała się, że teraz przyszedł czas na jej męża. Uważano, że Irene jest ostra i wymagająca. Zazwyczaj używała czułych słów w rodzaju „kochanie, moja droga, złotko”, ale Lara wiedziała, że jej przyjaciółka wyrobiła w sobie ten nawyk, aby złagodzić wrodzoną oschłość. Jej mąż był łagodny jak baranek – miły, ciepły człowiek. Irene górowała nad nim wzrostem, szczególnie gdy wkładała pantofle na obcasach. Nigdy nie było wątpliwości, kto w tej rodzinie jest mężczyzną, pomyślała Lara. Irene zamknęła teczkę z dokumentami i wstała, by sięgnąć po aktówkę i torebkę. Następnie zgasiła światło i wyszła stanowczym krokiem. Lara musiała ją niemal gonić. – Pomyślałam, że możemy coś zjeść w „Big Boyu” Boba – powiedziała. – Co ty na to? To dwa kroki stąd i mają tam doskonale dania dnia. – Kochana Laro – odparła Irene z uśmiechem, odwracając się do przyjaciółki. – Jesteś niemożliwa. Nie, nie będę jadła w „Big Boyu” Boba. Jeśli upierasz się przy podłym żarciu pływającym w tłuszczu, to obawiam się, że będziesz jadła sama. Nie pojmuję, jak możesz lubić coś takiego. To naprawdę nie mieści mi się w głowie. – Dobrze, dobrze – szybko wycofała się Lara. – Chodźmy wobec tego do tej nowej restauracji rybnej. To niedaleko, na tej samej ulicy. – Brzmi lepiej. Prowadź. Kilka minut potem obie wsiadły do swoich samochodów i wyjechały z podziemnego garażu. Choć było już późno, Lara ciągle nie spała. Przewracała się w łóżku od wielu godzin. Szczegóły sprawy Hendersona nie dawały jej spokoju. Najpierw słyszała ujadanie teriera sąsiadów. Potem dołączyły inne psy w sąsiedztwie. Lara wstrzymała oddech i wsłuchiwała się w odgłosy nocy. Podciągnęła kołdrę pod brodę i wpatrywała się w sufit. Mieszkała w spokojnej dzielnicy Irvine, ale jako kobieta żyjąca samotnie, dobrze znała wszystkie normalne dźwięki: syreny karetek i wozów policyjnych pędzących po pobliskiej szosie, wizg przelatujących odrzutowców, samochód sąsiadów, wracających do domu po przyjęciu, i charakterystyczny zgrzyt ich bramy do garażu. Ale kiedy pies zaczynał szczekać, znaczyło to zazwyczaj, że ktoś obcy kręci się w pobliżu. Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi wejściowych. Pukanie zamieniło się w walenie. Lara spojrzała na zegarek i stwierdziła, że jest już po pierwszej. Postanowiła zadzwonić na policję i sięgnęła po słuchawkę. W tym jednak momencie usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Była parna letnia noc i Lara zostawiła okno sypialni uchylone, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. – Lara, to ja, Ivory. Otwórz! Lara nałożyła szlafrok i pobiegła boso do drzwi, nadsłuchując. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie uległa iluzji. – Lara, otwórz. Proszę, otwórz drzwi. To ja, Ivory! Lara odblokowała system alarmowy i przekręciła zamki. Znalazła się twarzą w twarz ze swoją młodszą siostrą. – Kochanie – powiedziała, obejmując ją w progu – co się stało? – Odgarnęła kosmyk z twarzy siostry i spojrzała, czy nie ma śladów pobicia. – Sam znów cię uderzył? Ivory nadal oglądała się za siebie, śledząc ruch na ulicy, jej pierś falowała, oddech był krótki, jak po biegu. – Nie, nie... to nie Sam. Ktoś mnie ściga, Lara. Zamknij drzwi. Szybko! Lara zatrzasnęła drzwi i zasunęła zasuwy, jednocześnie uruchamiając alarm. Jej serce też zaczęło mocno bić. – Kto? Gdzie jest Sam? Ivory była napięta, jej oczy były rozbiegane. – Nie mogę ci powiedzieć. Muszę zadzwonić do Sama. Pozwól mi skorzystać z telefonu. – Zaraz, chwileczkę – odparła Lara, ponownie obejmując siostrę. – Powiedz, co się dzieje. Jeśli ktoś cię śledzi albo chce cię skrzywdzić, możemy go schwytać. Czy zapamiętałaś markę jego samochodu? Podaj mi opis. Lara ruszyła w kierunku telefonu. – Mowy nie ma – powiedziała Ivory. – Nie mam zamiaru wzywać głupich glin. Siadając na sofie, wyrwała siostrze aparat telefoniczny. Lara patrzyła na nią, myśląc, jaka z niej śliczna dziewczyna, nawet teraz, kiedy jest przestraszona i zdenerwowana. Była niezwykle piękną brunetką o wijących się włosach, do ramion, okalających jej niemal doskonały owal. Oczy Lary były szare, a Ivory – intensywnie niebieskie. Jednakże najbardziej uderzająca była jej cera. Po prostu nieskazitelna. – Sam – Ivory mówiła do słuchawki – jestem u Lary. Przyjedź tu szybko i zabierz mnie stąd. Coś się stało. Ktoś mnie śledził. – Zamilkła, a potem podniosła ton o oktawę: – Powiedziałam, że nie ruszę się stąd, póki nie przyjedziesz tu po mnie. Nie, nie pojadę sama do domu. Nic mnie nie obchodzi, która jest godzina. Rzuciła słuchawkę na widełki. Lara zapaliła światło w pokoju i usiadła na kanapie obok siostry. – A teraz – odezwała się zdecydowanym głosem – powiedz mi, co się dzieje. Czy chodzi o pieniądze? – Sam po mnie przyjedzie – odparła wymijająco Ivory, unikając wzroku siostry. – Będzie tu za dwadzieścia minut. Lara czuła, jak gniew i frustracja rosną w niej z każdą minutą. Była zawsze tą, która chroniła Ivory, nie pozwalała jej skrzywdzić. Nawet w dzieciństwie, choć różnica wieku między nimi była niewielka, Ivory zwracała się zawsze do Lary o pomoc. Ale odkąd wyszła za mąż za Sama Perkinsa, wszystko się zmieniło. – Ivory, musisz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje. Czy nie rozumiesz, że lękam się o ciebie? Nie możesz walić do moich drzwi po nocy i krzyczeć, że ktoś cię śledzi, a potem odmawiać wszelkich wyjaśnień. Ivory wstała i zaczęła krążyć po pokoju. – Nie mogę powiedzieć – rzekła z naciskiem. Gwałtownie pokręciła głową, aż jej włosy zawirowały. Wpatrywała się przy tym w siostrę. – Nie martw się, dobra? – warknęła. – Nie przyjdę tu więcej i nie będę ci zawracać głowy. Nawet do ciebie nie zatelefonuję. Możesz zapomnieć, że masz siostrę. Lara zasłoniła twarz dłońmi i przez palce spojrzała na Ivory. – Nigdy nie powiedziałam, abyś do mnie nie telefonowała lub nie przychodziła. Ivory, jesteś niesprawiedliwa. Przecież cię kocham. To przez Sama, prawda? Wszystko przez Sama. – Nie mieszaj w to Sama. Zawsze go poniżasz i opowiadasz, jakim jest idiotą. Lara, to mój mąż. – Zaczęła dziko wymachiwać rękami. – Popatrz na siebie, na całe swoje życie. Chcesz, żebym skończyła tak jak ty, sama, bez żadnego faceta, żyjąca tylko dla pracy, dla kariery? Sam i ja mamy tym razem wielkie możliwości. Jak tylko zarobimy dość forsy, wyprowadzimy się stąd i zaczniemy wszystko od nowa. Lara postanowiła dać się jej wygadać. Każde ich spotkanie kończyło się awanturą. Bardzo chciała naprawić stosunki, pomóc siostrze w skierowaniu życia na właściwe tory. – A co z twoim dzieckiem, Ivory? Co z Joshem? Nie możesz go pozbawić przyjaciół, zmusić do przenosin. Całe życie mieszkał w tym domu. Stracił ojca. I co będzie z lombardem? Powiedziałaś, że jeśli pożyczę wam pieniądze na kupno lombardu, poradzicie sobie. Teraz chcesz się wynieść, a na dodatek nie spłaciliście mi ani jednej raty z pożyczki. Ivory, chyba zdajesz sobie sprawę, że ja też mam zobowiązania finansowe. – Josh ma się doskonale... po prostu świetnie. Co cię to zresztą obchodzi? Nie widziałaś go od lat. To był długi dzień. Lara była wyczerpana i nie chciała żadnych awantur. Ale sprawa Josha była drażliwa i jej opanowanie z każdą sekundą malało. – A dlaczego, droga Ivory, nie widziałam Josha od lat? – odpaliła. Padła na kanapę i z bezsilności wbiła sobie paznokcie w ramię. – Dlatego, że nie pozwalasz mi widywać się z moim siostrzeńcem. Wrogo go do mnie nastawiłaś bez żadnego powodu. – Oddychała szybko, jej szare oczy płonęły. – Myślałam, że zgodnie z umową pożyczę wam pieniądze na lombard i zapomnimy o przeszłości. No i kto nie dotrzymał obietnicy? – Ty! – Ivory wypluła z siebie to słowo, histerycznie krążąc po pokoju. – To ty chciałaś mi odebrać dziecko. Moja własna pieprzona siostra chciała mi ukraść moje własne dziecko. Wiesz, co Sam powiedział? Że chciałaś mnie przekupić tymi pieniędzmi, żeby położyć swoje łapy na Joshu i odebrać mi go, ponieważ jesteś bezdzietna. Ivory wybiegła do sypialni i przez żaluzje wypatrywała czegoś za oknem. Po chwili wróciła do pokoju. Lara osunęła się na kanapę. Cokolwiek robiła, rezultat był zawsze taki sam. – Już to omawiałyśmy z milion razy. Gdy Charley zginął, zaczęłaś pić, brać kokainę, sprowadzać sobie facetów do domu. Nigdy nie chciałam ci odebrać Josha, tylko niepokoiłam się o niego. Lara tak się kiedyś obawiała o swego siostrzeńca, że zagroziła, iż zadzwoni do opieki społecznej, jeśli Ivory nie weźmie się w garść. Chciała jedynie zastosować terapię szokową, uświadomić siostrze, co ryzykuje, zachowując się tak nieobliczalnie, ale Ivory nigdy jej tego nie przebaczyła. Nagle zauważyła strój Ivory. Czy taka była najnowsza moda? Jej siostra wyglądała jak dziwka, jak ulicznica. Gdy wyszła za mąż za Sama, Lara miała nadzieję, że wizyty w barach się skończą. Za życia swego pierwszego męża Ivory była szczęśliwą żoną i matką. Lara wiedziała, że rozpacz może zniszczyć nawet najodporniejszych, a Ivory do takich nie należała, ale jej upadek był straszny. Lara doszła do wniosku, że życie starło się z jej siostrą i ją pokonało. Ivory była dzieckiem w ciele kobiety. Gdy jeszcze chodziła do szkoły, stwierdzono, że ma poważne trudności z nauką, a jej rozwój emocjonalny i umysłowy pozostawał daleko w tyle za rozwojem fizycznym. W bardzo przychylnej, cieplarnianej atmosferze Ivory mogła przetrwać. Ale samotna albo pod fatalnym wpływem mężczyzn w rodzaju Sama, sprowadzała na siebie kłopoty. A kiedy miesza się alkohol z narkotykami, wszystko zmierza do katastrofy. Lara zwróciła nagle uwagę na piersi siostry i oczy wyszły jej z orbit. Ivory miała zawsze duży biust, znacznie obfitszy niż Lara, ale teraz wyglądała jak Dolly Parton. Siostry nie widziały się od kilku miesięcy. W tym czasie Ivory musiała sobie zrobić operację. Toż to kompletny absurd! Oboje stale domagali się od Lary pieniędzy, twierdząc, że nie mają na spłatę domu i na życie, a teraz Ivory ma silikonowe cyce. – Jeśli postanowiłaś wszystko ukryć przede mną, to chociaż powiedz, dlaczego jesteś tak ubrana – powiedziała Lara. Jej oczy zwęziły się. – I kiedy powiększyłaś sobie piersi? – Odpieprz się, Lara. Jak chcesz, żebym się ubierała? Tak jak ty? Nigdy nie miałaś gustu. Popatrz na swoje kłaki. Nic dziwnego, że nie masz żadnego faceta. Jesteś po prostu zazdrosna. Sam tak twierdzi. On mówi, że zawsze byłaś o mnie zazdrosna. Larę ogarnęła niepohamowana wściekłość. Ivory była niedojrzała i głupia, ale tym razem pozwoliła sobie na zbyt wiele. Nie mogła tego dłużej znieść. – Wzięłaś ode mnie pieniądze – wrzasnęła, trzęsąc się ze złości. – Zabroniłaś mi się widywać z Joshem, a teraz wszystko wydałaś na operację plastyczną i Bóg wie na co jeszcze! – Lara, jesteś suką. Zimną suką. Nie jesteś już tym człowiekiem, którym byłaś. Jesteś bez serca. Zamieniłaś się w kamień. – Ivory podeszła do siostry, stanęła przed nią twarzą w twarz. Zionęła papierosami i piwem. – Nie chcę cię więcej widzieć. Rozumiesz? Lara stała z rękami wyprostowanymi wzdłuż ciała. Starała się opanować gniew, ale przez cały dzień walczyła z przeciwnościami. Gdziekolwiek się zwróciła, cokolwiek zrobiła, wszystko obracało się przeciwko niej. Tu jednak była we własnym domu i miała przed sobą istotę z tej samej krwi i kości. – Ivory, skończmy z tym... Umilkła. Ktoś stukał do drzwi. Ivory wyraźnie się ożywiła. Pobiegła do drzwi i odsunęła zasuwy, czekając, aż Lara odblokuje alarm. W chwilę potem otworzyła szeroko drzwi i rzuciła się w ramiona męża. – Och, Sam, nareszcie! – wykrzyknęła. Wzięła go za rękę i wyprowadziła na zewnątrz, gdzie zaczęła mu coś szeptać, zawzięcie gestykulując. Lara próbowała ich podsłuchać, ale nic do niej nie dochodziło. Podeszła do drzwi, aby je zamknąć i wreszcie wrócić do łóżka. Marzyła o kilku godzinach snu, choćby o drzemce do świtu. W progu pojawił się Sam Perkins. Lara wycofała się do środka. Ciemne potargane włosy spadały mu na kołnierzyk. Chociaż był dopiero po trzydziestce, twarz miał pobrużdżoną; znać było na niej lata pijaństwa i hulaszczego trybu życia. Był ubrany w pogniecioną, czerwoną koszulkę polo i znoszone dżinsy. Do paska miał przytroczony pęk chyba piętnastu kluczy. Był na swój sposób atrakcyjny. Dla Ivory był po prostu przystojny. Można się było z nią zgodzić, pod warunkiem, że patrzyłoby się na niego w przyćmionym świetle baru i po pięciu kieliszkach. Dla Lary był to zwykły drań. Chociaż stała od niego o parę metrów, czuła zionący od niego alkohol. Sam ścisnął dłonie, aż zatrzeszczały stawy, i naprężył bicepsy. Na jego ramieniu wyłonił się spod rękawa napis EASY RIDER. Ale ten facet nie był wcale łatwy. – Nie życzę sobie, abyś denerwowała moją żonę – wycedził przez zaciśnięte zęby, zażółcone nikotyną. – Mamy cię dosyć. Możesz być wielkim sędzią, ale jeśli o nas chodzi, jesteś pierdolonym zerem. Masz! – krzyknął, rzucając na podłogę zwitek banknotów. – To twoja spłata. Zadowolona? – Wynoś się z mego domu! – wrzasnęła Lara. – I nigdy już nie proś, abym cię kryła, bo więcej tego nie zrobię. Spojrzała na leżące banknoty; w większości jednodolarówki. Sam był jej dłużny ponad sto tysięcy i teraz rzucił jej dziesięć – liczyła w myślach – nie, dwanaście dolarów. Ivory stała obok męża, zarzuciwszy mu rękę na plecy. Jej silikonowe piersi wymykały się spod głęboko wyciętej trykotowej koszulki. – Nie chcemy twoich pieniędzy – oświadczyła z dumą. – Będziemy mieli mnóstwo własnych. I to bardzo szybko. Lara z trudem powstrzymała łzy. Przecież nie może pozwolić, aby ten drań krzywdził jej rodzinę, jej siostrę. Zanim umarła ich matka, Lara obiecała jej, że zaopiekuje się Ivory, zapewni byt siostrze i Joshowi. Ale teraz oboje znajdowali się poza zasięgiem jej wpływów. – Wynoście się z mojego domu! – krzyknęła. – Chodźmy, mała, dajmy pospać starej pannie. Wygląda tak, jakby bardzo potrzebowała odpoczynku. Sam pociągnął Ivory za ramię i oboje skierowali się w stronę drzwi. Ivory w ostatnim momencie obejrzała się. Oczy sióstr spotkały się i zegar stanął. Lara wpatrywała się ze smutkiem w młodszą siostrę. Zauważyła, że jej wargi poruszyły się, ale nie padło żadne słowo. Przez chwilę było tak, jakby na twarzy Ivory dostrzegła przeszłość, jakby obie właśnie szły do domu ze szkoły, małe dziewczynki z buziami rumianymi jak jabłuszka. Usłyszała z opóźnieniem śmiech Sama. Zagrzmiał w ciszy i zegar zaczął znowu tykać, szybciej niż przedtem. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem i oboje zniknęli. Rozdział III Minęły trzy tygodnie od zwolnienia Thomasa Hendersona z aresztu. Dzięki Bogu, że ten potwór przebywał tak krótko na wolności myślała Lara, wracając do biura po przerwie obiadowej, O ile było jej wiadomo, nikogo w tym czasie nie zgwałcił ani nie zamordował. Tego ranka Russ Mitchell zatelefonował do niej z wiadomością, że Henderson został umieszczony w stanowym szpitalu psychiatrycznym w Camarillo. Może wreszcie będzie mogła spędzić spokojną noc, a nie jak zwykle zasypiać z trudem o drugiej i budzić się po dwóch godzinach. Prokuratura nadal nie zgromadziła niezbitych dowodów przeciw niemu. Natrafiono wprawdzie na pracownika stacji benzynowej, który widział Hendersona razem z ofiarą, ale ten 20-letni mężczyzna okazał się fatalnym świadkiem. Nie mógł sobie przypomnieć ani daty, ani godziny tego wydarzenia. Sprawiał wrażenie, że z trudem pamięta, jak się nazywa. Na razie trzeba się było tego trzymać i czekać na rozwój wypadków. Chociaż oskarżony dobrowolnie zgłosił się do szpitala i mógł stamtąd wyjść, kiedy chciał, już sam fakt, że był pod kluczem i że faszerowano go potężnymi dawkami leków psychotropowych, sprawiał wszystkim zainteresowanym wielką ulgę. Prasa była bezlitosna. Dziennikarze zmieszali obu policjantów z błotem i obarczyli winą za wymuszenie biciem zeznań oskarżonego, co położyło całą sprawę. Zostali zawieszeni w czynnościach służbowych. Groził im proces. Kiedyś taka sprawa mogła sama przyschnąć, ale teraz panowała inna atmosfera. Jeszcze było głośno o Rodneyu Kingu, znanym całemu światu kierowcy, brutalnie pobitym przez policję. Historia ta wywołała zamieszki w śródmieściu Los Angeles. Wściekły tłum podpalał budynki, oddawał się ślepym i bezsensownym aktom przemocy. Niektóre dzielnice zostały zrównane z ziemią. Lara podniosła wzrok i spostrzegła Irene Murdock zmierzającą w jej kierunku. – Czy idziesz mi na spotkanie? – spytała. – Pokażę ci coś – odpowiedziała Irene, tłumiąc chichot. – Pod warunkiem, że potraktujesz to z odpowiednim dystansem i poczuciem humoru. Lara zauważyła gazetę w rękach przyjaciółki. Był to numer sensacyjnego pisemka „National Tattler”. – Co tam masz? – spytała, ale Irene schowała gazetę za siebie. – Obiecaj, że nie będziesz się tym przejmowała, dobrze? – Obiecuję. Pokaż. Główny tytuł zapowiadał historię o koniu z ludzką twarzą. Zdjęcie przedstawiało przedziwnego stwora. – Zabawne. Czy o to ci chodziło? – Strona trzecia, Lara – odparła Irene. Przestała chichotać. Na stronie trzeciej zamieszczono zdjęcie Lary z podpisem: „Sędzia zwalnia groźnego gwałciciela i mordercę, wykorzystując kruczek prawny”. – Hej – krzyknęła Lara – jestem gwiazdą! Wlepię sobie ten wycinek do księgi pamiątkowej. Artykuł wcale nie był śmieszny. Pismo zawierało niewiarygodne sensacje i wierutne kłamstwa, ale miało miliony czytelników. Irene odsunęła kosmyk włosów z czoła i położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Myślę, że nie powinnam była ci tego pokazywać, kochanie. Pomyślałam sobie, nie wiem dlaczego, że to śmieszne. Jasne, całe to piśmidło jest kretyńskie. Popatrz na główny artykuł. Uwierzyłabyś komuś, kto wypisuje takie brednie? Lara spojrzała w szmaragdowe oczy przyjaciółki. – Irene, to prawda. Zwolniłam go, ponieważ podczas śledztwa naruszono jego prawo jako oskarżonego. – Hej – odparła Irene, podchodząc bliżej i obejmując Larę. – Niejednemu prawnikowi się to zdarzyło. Nie przejmuj się tak. – Tak, tak – odparła cicho Lara, uśmiechając się do Irene. – Dziękuję, że pokazałaś mi ten artykuł. Lepiej dowiedzieć się od ciebie niż od gapiów w supermarkecie. Lara stała, uśmiechając się nienaturalnie, póki Irene nie odwróciła się i nie odeszła w głąb korytarza. Wtedy dopiero jej uśmiech znikł. Wróciła do biura. Zakończyła właśnie jeden proces, ale nie przydzielono jej następnego. Takie przerwy zdarzały się rzadko. Po oddaleniu sprawy przeciw Hendersonowi Lara nie miała zajęcia. Przewodniczący sądu Leo Evergreen zlecił jej wobec tego wszystkie te sprawy, w których trzeba było podjąć decyzję, czy doszło do przestępstwa. Lara miała też zastępować kolegów w okresie letnich urlopów. Takie obowiązki nazywano w branży „zoo”. Przechodząc obok Phillipa, skinęła głową w jego kierunku. Sekretarz miał słuchawki na uszach i pisał na komputerze. Przynajmniej na to wyglądało. Lara cofnęła się kilka kroków i spojrzała na ekran monitora. Kiedyś wykryła, że zajmował się grą komputerową. Tym razem na ekranie ukazywały się litery. Niewykluczone, że pisał referat, bo nadal studiował prawo. Lara weszła do gabinetu i trzasnęła drzwiami. Ten gest przyniósł jej ulgę, chociaż Phillip i tak nic nie słyszał. Siadając poczuła, jak jej pośladki zapadają się w dziurę. Ten kraj mógłby jej zafundować przynajmniej poduszkę, pomyślała. Postanowiła jednak nie poddawać się frustracji. Było to bezproduktywne zajęcie. Powiedziała sobie, że przez kilka tygodni nie będzie robiła zakupów w supermarkecie, póki sprawa Hendersona nie przycichnie. Irene miała rację, nie ma się czym przejmować. Zresztą w supermarkecie Lara kupowała niemal wyłącznie dania mrożone, które podgrzewała w kuchence mikrofalowej. Nigdy nie nauczyła się gotować i nie miała do tego zdolności. Jadła wyłącznie w celu przetrwania. Odżywiała się hamburgerami i meksykańskimi zapiekankami, nie przywiązując wagi do tego, co je. Na dodatek nie tyła. Może dlatego jej eks-mąż rozwiódł się z nią – zamyśliła się. Pewnie liczył na domowe obiady. W przerwach między rozprawami pracownicy mogli pójść na kawę, ale sędziowie zazwyczaj pracowali. Studiowali notatki i orzeczenia, czytali raporty opiekunów z urzędu o podopiecznych wypuszczonych warunkowo na wolność, telefonowali, naradzali się z prokuratorami. Jeśli działali szybko, udawało się im skoczyć do toalety. Lara rozejrzała się po swoim gabinecie obudowanym regałami, na których piętrzyły się książki z dziedziny prawa. Chociaż nadal nie kupiono jej nowego fotela, całe biuro niedawno odremontowano. Było poniekąd sympatyczniejsze od jej mieszkania. Na podłodze leżał dywan koloru wrzosowego, dwa nabijane ćwiekami fotele ze skóry stały po przeciwnej stronie biurka, a w rogu – stół konferencyjny, przy którym pracowała, gdy miała na głowie skomplikowaną sprawę. Musiała jednak zaakceptować sztuczne światło, bo gabinet nie miał okna. Nie znosiła żyrandoli i silnych żarówek. Na jej biurku stały dwie bliźniacze lampy z zielonymi kloszami z plastiku. Kupiła je za własne pieniądze. Nadawały one wnętrzu szczególny charakter. Stwarzały niemal surrealistyczną atmosferę, gdy rzucały długie cienie na ściany i na twarze siedzących naprzeciwko niej osób. Dzięki nim gabinet Lary bardziej przypominał bibliotekę w zamożnym domu niż biuro sędziego. Lara otworzyła grubą teczkę i natychmiast ją zamknęła. Przygotowywała się do ważnej rozprawy, która miała się zacząć w najbliższy poniedziałek, ale zanim mogła poświęcić się temu bez reszty, musiała uregulować rachunki. Wyjęła książeczkę czekową i zamyśliła się nad sprawą Adamsa. Był to kolejny cierń w systemie sprawiedliwości. Gdy Lara była jeszcze prokuratorem, przydzielano jej najpoważniejsze sprawy. Sprawiało jej to satysfakcję. Jednakże gdy dochodziło do konfliktów, prokuratura znajdywała wielu chłopców do bicia. Podczas pełnienia poprzedniej funkcji Lara niekiedy przeklinała sędziów. Teraz trafiła kosa na kamień. Jedyną osobą, na której mogłaby się wyładować, był Leo Evergreen. On zlecał jej wszystkie sprawy. Był jej szefem i uosobieniem perfekcji. Jego orzeczenia były nienaganne, a wiedza – zdawać się mogło – niewyczerpana. Złoszczenie się na Leo Evergreena było bezsensowne. Większość spraw, jakie przydzielił Larze, była doskonale przygotowana i nie budząca wątpliwości. Jeśli Leo coś jej doradzał, miało to zawsze swoje podstawy. Krótko mówiąc, Leo Evergreen był jednym z najświatlejszych mężczyzn, jakich Lara znała. To dzięki niemu Sąd Najwyższy powiatu Orange miał najlepszą opinię nie tylko w wyższych instancjach, ale także w całym stanie. Leo mógł z łatwością ubiegać się o stanowisko w Sądzie Apelacyjnym lub gdziekolwiek indziej, ale wolał pozostać tutaj. Lara słyszała, że był mocno zakorzeniony na swoim terenie. Przyzwyczaił się. Któregoś razu powiedział jej, że nigdy by się nie wyniósł z powiatu Orange. Uważał, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Pod wieloma względami Lara zgadzała się z jego opinią. Bez wątpienia, było tu pięknie. Powiat Orange rozciąga się na południe od granicy miasta Los Angeles. Gmach sądu znajduje się w kompleksie budynków rządowych w Santa Ana, niedaleko Anaheim i Disneylandu, znaku firmowego tych okolic. Ludność Irvine, Newport, Laguna Beach i Mission Viejo składa się w większości z białych protestantów i yuppies, jeżdżących głównie BMW i małymi mercedesami, co ma świadczyć, że ich posiadacze znajdują się na dobrej drodze do zdobycia fortuny. Za Mission Viejo, tuż nad oceanem, leży spokojna osada rybacka Dana Point, z uroczym portem. Dalej na południe wyrastają San Juan Capistrano i San Clemente – miejscowości, w których zachował się oryginalny koloryt hiszpański. Do dawnej misji hiszpańskiej w San Juan Capistrano jaskółki powracały każdego roku, ale kilka lat temu odleciały, by więcej się nie pojawić. Lara pomyślała, że ptaki pojmują to, z czego nie chcą zdać sobie sprawy ludzie budujący tam wielkie domy: Los Angeles rozrasta się we wszystkich kierunkach, a wraz z nim rozlewa się fala przestępczości. Kilometry półpustych plaż ciągną się u stóp potężnych gmachów ze szkła i metalu, gdzie mieszczą się wielkie firmy technologiczne. Godzina jazdy samochodem dzieli powiat Orange od Los Angeles, ale powietrze jest tu nieco chłodniejsze i czystsze, przesiąknięte zapachem soli morskiej. Uliczne gangi, crack i wszelkiego rodzaju przestępczość pienią się w Santa Ana, Anaheim i Costa Mesa, ale w innych miastach powiatu jest jeszcze w miarę bezpiecznie. Ludzie noszą na co dzień szorty, koszulki polo i jeżdżą kabrioletami. Jest to kalifornijska prowincja wygodna do życia. W gabinecie Lara nie zdjęła togi. Lubiła ją. Była dla niej symbolem sprawiedliwości. Zakładając ją każdego ranka – zazwyczaj na białą bluzkę i czarną spódnicę – czuła jej ciężar. Było to brzemię odpowiedzialności, jaką na siebie brała. Dla niej ten zawód nie wiązał się ani z zarobkami, ani z przywilejami. Lara ceniła sobie przede wszystkim satysfakcję, poczucie misji, świadomość, że jej praca jest ważna społecznie. Była idealistyczna, uparta i impulsywna. Niektórzy mieli ją za wariatkę, która nadal przestrzega wartości, jakie już nie istnieją: rozsądnych i uczciwych rozwiązań w obłąkanym i okrutnym świecie. Może mieli rację. Lara rzuciła stertę rachunków na stos papierów pokrywających blat biurka i zaczęła podliczać na kalkulatorze kolumny cyfr. Jej pensja wynosiła dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dolarów rocznie. Na początku wydawało się to fortuną, ale po zapłaceniu podatków, składki na fundusz emerytalny, ubezpieczenia nie zostawało z tej dużej sumy aż tak wiele. No i mieszkała w południowej Kalifornii, gdzie koszty utrzymania są bardzo wysokie. Skromny dom kosztował tu nawet trzysta tysięcy dolarów, podczas gdy za taki sam na Środkowym Zachodzie płaciło się osiemdziesiąt lub dziewięćdziesiąt. Poza tym w Los Angeles wszyscy mieli drogie samochody, nawet jeśli mieszkali w barakach. Nie sposób udawać biedaka, gdy się zarabia prawie sto tysięcy, niemniej standard życia Lary był daleki od luksusu. Zawsze była urzędnikiem państwowym, podczas gdy inni sędziowie – posiadacze eleganckich willi w ekskluzywnych dzielnicach oraz domów letniskowych w Palm Springs – mieli za sobą złotodajne praktyki adwokackie. Lara wzięła stypendium zwrotne na pokrycie kosztów studiów; dopiero niedawno skończyła je spłacać. Jej rodzice byli prostymi ludźmi, musiała więc sama płacić za naukę. Przeglądając książeczkę czekową, Lara odnotowała wzrokiem wszystkie czeki wypisane na nazwisko Ivory w ciągu dwóch ostatnich lat i skrzywiła się. Będzie musiała się pożegnać z kontem oszczędnościowym – pomyślała. Nie odłoży też w tym roku pieniędzy na fundusz emerytalny. Policzyła również wydatki, jakie poniosła w związku z kredytem dla Sama na kupno lombardu. Była przekonana, że nie zobaczy ani centa z tej sumy. Przyszła jej nagle pewna myśl do głowy i wystukała piórem numer telefonu sekretarki sędziego Evergreena. – Louise, czy szef jest u siebie? Mówi Lara Sanderstone. – Chwileczkę, łączę. – Lara – w słuchawce rozległ się głos starszego pana. – Właśnie myślałem o tobie. Czy możesz do mnie zajrzeć? – Leo, dzwonię, żeby się dowiedzieć, jak się czujesz – odparła miękko Lara. – Słyszałam, że w zeszłym tygodniu chorowałeś na grypę. – Jakże to miło z twojej strony, że troszczysz się o mnie, jest już o wiele lepiej. Proszę, wstąp do mego gabinetu. Chciałbym z tobą porozmawiać. Zanim Lara zdążyła powiedzieć, że za dziesięć minut musi wrócić na salę rozpraw, sędzia odłożył słuchawkę. Schwyciła więc teczkę z dokumentami niezbędnymi na popołudniową sesję i wybiegła z gabinetu. – Proszę je zostawić – odezwał się Phillip. – Podrzucę na salę pani papiery razem z innymi dokumentami. – Nie – odparła Lara. – Muszę je jeszcze przejrzeć. Otworzyła teczkę z aktami i idąc korytarzem zaczęła czytać leżący na wierzchu dokument. Ludzie z prokuratury, obrońcy z urzędu i urzędnicy sądowi swobodnie krążyli korytarzami po drugiej stronie sal sądowych, lecz po tej stronie nie wpuszczano nikogo. Za zaryglowanymi drzwiami stali uzbrojeni strażnicy, a w całym kompleksie, tam gdzie pracowali sędziowie, były zainstalowane dla ich bezpieczeństwa kamery i monitory telewizyjne. Zbyt wiele razy zdarzyło się, że oskarżony wpadł w szał i z bronią w ręku ścigał sędziego. Lara, czytając w marszu, zatrzymała się przed drzwiami z wizytówką i weszła do środka. Sekretarka sędziego skinęła przyzwalająco głową i Lara udała się wprost do gabinetu zwierzchnika. Evergreen miał 67 lat, ale jego wygląd nie świadczył o tym. Niewątpliwie, sędzia pomagał, jak mógł, naturze. Farbował sobie włosy. Nie miało znaczenia, jaki odcień chciał im nadać, bo zawsze kończyło się na cudacznej czerwieni. Był to kolor nie świeżej, lecz starej krwi. Krwi, która krzepnie i ciemnieje. Jego twarz była miękka i pucołowata, bez śladu zarostu. Tu i ówdzie błyszczały placki gładkiej skóry, jakby codziennie były w nią wcierane drogie kremy przeciwzmarszczkowe. Sędzia Evergreen miał pełne usta i małe, szeroko rozstawione oczy barwy wodnistoszarej. Błyszczały wybitną inteligencją, którą Lara tak podziwiała. – Jakie jest twoje stanowisko w kwestii Adamsa? – zapytał Evergreen. Nie wstał na widok Lary, lecz podciągnął w górę regulowane siedzenie skórzanego fotela, by lepiej widzieć jej twarz. – To ważny przypadek, Lara. Ma ogromne reperkusje w prasie. – Prasa – westchnęła Lara. – Mam jej serdecznie dosyć. Nie chciała wchodzić w dyskusję na temat artykułu w szmatławym piśmie, choć była pewna, że Evergreen już o nim słyszał. – Nikt jeszcze nie zażądał odroczenia. Wszystko powinno pójść według planu – odparła. Do obowiązków Evergreena należała koordynacja rozpraw. Wymagało to nie lada umiejętności, ponieważ prokuratorzy byli znani z tego, że lubili grać na zwłokę, a opóźnienia doprowadzały do monstrualnych zatorów w systemie sądowniczym. Lara spojrzała na zegarek. Za chwilę musi znaleźć się na sali rozpraw. – Przygotowuję się do tego. Myślę, że mogłabym przejrzeć z tobą akta tej sprawy w przyszłym tygodniu. Wyznacz dogodną dla siebie datę. Gdy już to ustalili, Lara chciała wyjść, ale Leo zatrzymał ją, mówiąc: – Na twojej wokandzie dziś po południu jest pewna sprawa... Poczekaj chwilę. Zaczął szukać wśród papierów, podczas gdy Lara czekała, podziwiając ład na jego biurku. W odróżnieniu od jej biurka, biurko Leo było wzorem porządku. Można było nawet dojrzeć politurowany blat. Jej szef był perfekcjonistą i każdy dokument kładł na z góry przeznaczonym miejscu. Phillip utrzymywał, że sędzia nie pozwalał swojej sekretarce zbliżać się do biurka. Sam je nawet odkurzał i polerował. Evergreen odezwał się w końcu: – Pozwól, że sprawdzę nazwisko. Tak jest, Packard Cummings. Oskarżony o posiadanie broni bez zezwolenia. – Tak – odparła Lara, zastanawiając się w duchu, czy stary Packard został poczęty na tylnym siedzeniu samochodu tej marki. Z takim imieniem było to prawdopodobne. Zauważyła jego akta idąc korytarzem, ale nie zdążyła ich przejrzeć. Leo ciągnął monotonnym tonem, i to tak cicho, że Lara z trudem go rozumiała. Robił to celowo. Zmuszał ją w ten sposób do uważnego słuchania. – W sprawie tego osobnika skontaktowała się z nami miejscowa agencja do walki z przestępczością. Powiadomiono nas, że człowiek ów pracuje dla nich jako konfident w wielkiej aferze narkotykowej. Dali nam do zrozumienia, że istniały powody, dla których był uzbrojony. Jeśli się nie mylę, sąd ma ponownie rozpatrywać jego zwolnienie za kaucją. Ci ludzie z agencji prosili, aby wyświadczyć im przysługę i zwolnić go bez pobierania kaucji. – Chwileczkę, Leo. Mam ze sobą jego akta. Lara przerzuciła szybko teczki, część położyła na podłodze, a z pozostałymi usiadła w fotelu. Szybko przeglądając wydruk komputerowy jego dotychczasowej karalności, spojrzała na szefa ze zdumieniem. – Ależ Leo, na miłość boską, lista jego przestępstw zajmuje pięć stron! Dwukrotnie został skazany za gwałt, był podejrzany o zadźganie nożem współwięźnia w Chino, a na dodatek przebywa na warunkowym zwolnieniu. Prokurator okręgowy zaznaczył w jego aktach, że będzie go traktował jako zawodowego przestępcę. Facet jest członkiem Braterstwa Aryjskiego. – Był to utworzony w więzieniu gang neonazistów – ludzi wyjątkowo brutalnych. – Nie możemy go zwolnić na słowo, nawet jeśli pracuje dla CIA. Evergreen milczał. Miał półotwarte usta i ciężko oddychał, co mu się zdarzało, gdy intensywnie myślał. W końcu wymamrotał: – No, oczywiście, decyzja należy do ciebie, ale zawsze staramy się współpracować z agencjami do walki z przestępczością. Lara zagryzła wargę do krwi. Jednym z powodów, dla których ubiegała się o nominację sędziowską, była niezawisłość w ferowaniu wyroków. Swoje decyzje uważała za uczciwe i sprawiedliwe. Takich ludzi jak Cummings należało izolować od społeczeństwa. Chciała powiedzieć, co o tym sądzi, ale błysnęła jej w myślach wizja następnej afery w „zoo” po sprawie Adamsa. – Świetnie – rzekła wbrew sobie. – Zwolnię go za poręczeniem. – Doskonale – odparł sędzia. Po jego oczach widać było, że myśli już o czymś innym. – Dobrze się spisałaś w sprawie Hendersona, Lara. A jak prokurator sobie radzi? – Nie najlepiej, Leo. Wręcz źle. Będę cię informowała na bieżąco. Lara zebrała akta i wyszła na korytarz. Uważała, że Evergreen, sugerując zwolnienie przestępcy bez kaucji, okazał się zbyt ustępliwy. Czuła w sobie rosnącą zawziętość. Zresztą i tak urzędnik czuwający nad warunkowo zwolnionym więźniem będzie miał go na oku, więc sprawa kaucji nie odgrywała aż tak istotnej roli. Nie patrzyła przed siebie, więc zderzyła się z Phillipem idącym do sali sądowej. Akta wypadły jej z rąk i rozsypały na podłodze. – Przepraszam – powiedziała Lara, zażenowana zamieszaniem. Spojrzała na zegarek. Schyliła się i zaczęła składać papiery, które następnie wrzuciła do wózka. Przez chwilę wpatrywała się w twarz Phillipa. Zauważyła głębokie cienie pod jego łagodnymi oczami. Sekretarz robił wrażenie dziwnie napiętego. Ręce drżały mu lekko, gdy zbierał teczki z podłogi. – Źle się czujesz, Phillip? – spytała, zastanawiając się, czy i on zaraził się grypą. – Och, nie – odparł wstając. – Nic mi nie jest. Dlaczego pani pyta? W ciągu ostatnich dwóch lat Lara wszelkimi sposobami próbowała nawiązać życzliwy kontakt z młodym człowiekiem, ale nie zdołała przełamać lodów. – Myślałam... to znaczy, wyglądasz, jakbyś był zmęczony. – To z powodu zajęć – odparł Phillip, odwracając wzrok. – Nie jest łatwo studiować i pracować na pełnym etacie. – Trzymaj się – powiedziała Lara, uśmiechając się serdecznie. Idąc za sekretarzem, Lara odpięła klamrę, przygładziła niesforne kosmyki i spięła, z powrotem włosy. Powinna się dostać na listę prymusów Leo, należeć do ścisłego kręgu sędziów, którzy rządzili powiatem. Irene weszła już do tej grupy wiele lat temu. Była zaprzyjaźniona z Evergreenem, podczas gdy Lara ciągle pozostawała obca. Wtedy, pomyślała, byłaby niezależna w swych werdyktach. – Podaj mi pieprzone piwo – ryknął Sam Perkins z pokoju – i podgrzej mrożony obiad. – Sam sobie weź piwo – krzyknął z kuchni Josh. – Co, może jestem twoim niewolnikiem? – Ty gówniarzu, ty szkielecie! Przynieś mi piwo i przyszykuj obiad, bo ci zerżnę tyłek! – Spróbuj – odparł hardo Josh, obserwując, jak jego ojczym wstaje z fotela przed telewizorem i zmierza w jego stronę. Jego twarz była wykrzywiona pijacką wściekłością. – Tylko mnie uderz! Na co czekasz? Ojczym podjął wyzwanie i rąbnął go pięścią w twarz. Namierzył się ponownie i walił w policzki, w czoło. Siła uderzenia była tak potężna, że chłopak niemal spadł z krzesła. Nagle Sam znieruchomiał i spojrzał na swoją ofiarę. Wiedział, na co może sobie pozwolić. Nie chciał, aby szkoła zgłosiła do odpowiednich władz fakt pobicia. Miał inne sposoby wymierzania kary. Niewidoczne. Zmusił Josha do zajęcia miejsca przy stole i zjedzenia obiadu, który chłopak sam sobie podgrzał. – Skoro jesteś taki ważniak, zbyt wielki na to, aby tatusiowi podać obiad, przypilnuję, abyś wszystko zjadł, razem z pierdoloną tacą. Żryj, ale już! – Nie mów, że jesteś moim ojcem – wyrzucił z siebie Josh. Krew kapała mu z rozbitego nosa. – Mój tata nie żyje, a ty jesteś niczym. Przybłęda, gnój, zboczeniec. – Żryj – rozkazał Sam, śmiejąc się. Schwycił Josha za włosy i rzucił mu w twarz jedzenie. – Zjesz folię, tackę, wszystko do ostatniego kęsa, zasrany mądralo! Josh drżał ze wściekłości i poniżenia. Miał twarz usmarowaną ziemniakami purée i sosem. – Nie mogę zjeść folii, to może być śmiertelne. Proszę, Sam, daj mi spokój, przepraszam. – Nie przepraszaj, bo i tak ci nie wierzę. Jesteś rozpieszczonym chłopaczkiem, maminsynkiem. – Sam pochylił się nad Joshem i ryknął z całej siły: – Nie wstaniesz od stołu, póki wszystkiego nie zjesz. Josh zaczął jeść. Rwał sztywną folię na kawałeczki i wkładał je sobie do ust razem z jedzeniem. Łzy spływały mu po policzkach. Chciałby uciec z domu... i nigdy już nie wrócić. Brakowało mu ojca. Odkąd mama wyszła za mąż za Sama Perkinsa, ich życie stało się koszmarem i tak strasznym poniżeniem, że nie mógł tego wyjawić nawet najbliższym przyjaciołom. Sam wrócił do pokoju i rozwalił się w fotelu. Krzyknął do Josha: – Niech no tylko zobaczę, że został kawałek folii, to odetnę ci tę twoją kutasinę i wyrzucę do śmieci. Josh oddarł kolejny kawałek tacki i żuł. Z pokoju dobiegał śmiech Sama. Wpatrując się w plecy ojczyma, szybko wsunął za pazuchę pozostałą część folii, by się jej później pozbyć. To był jego dom, dom rodzinny, od kiedy sięgał pamięcią. Jeśli ucieknie, to dokąd pójdzie, z czego będzie żył? Zanim zginął jego ojciec, w domu było wesoło, z kuchni dochodziły apetyczne zapachy przyrządzanych przez mamę smakołyków. Ale przez ostatnie dwa lata mama prawie zupełnie przestała gotować i całkowicie zaniedbała dom. Teraz wyglądał jak chlew. Wszędzie walały się sterty starych gazet i puszki po piwie. W zlewie leżał stos brudnych talerzy. Co wieczór mama wychodziła, zawsze kłamiąc Joshowi. Mówiła, że ma spotkanie w klubie albo że idzie odwiedzić chorą koleżankę. Dziś rzuciła na odchodnym, że wybiera się na zebranie komitetu rodzicielskiego w jego szkole. Josh wiedział, że zebranie jest wyznaczone na przyszłą środę i że matka nigdy nie udzielała się społecznie. Niemal każdą noc spędzał w towarzystwie Sama. Na kolację dostawał wtedy mrożone danie z tacki. Sądziła pewnie, że jej syn nie domyśla się, co się dzieje, że jest nadal głupim małym dzieckiem. Była w błędzie. Josh wiedział o wszystkim. Rozdział IV Po zakończeniu sprawy Hendersona, Benjamin England zatelefonował do Lary i zaprosił ją na kolację. Pani sędzia, podekscytowana jak nastolatka, pobiegła kupić nową sukienkę, zafundowała sobie nową fryzurę i wypróbowała nowe kosmetyki, pragnąc wyglądać super. Znajomość zapowiadała się interesująco. Tego wieczoru oboje byli na piątej z kolei randce. Właśnie zjedli wykwintną kolację w eleganckiej restauracji i popijali czerwone wino przy stole zasłanym bladoróżowym obrusem, zastawionym dobrą porcelaną, i rozmawiali o książkach oraz o wspólnych znajomych. – Dlaczego zgodziłeś się reprezentować Hendersona? – zapytała nagle Lara. – Przecież od lat nie brałeś spraw kryminalnych. Gdy spotkali się po raz pierwszy, Lara postawiła warunek, że nie będą rozmawiać o sprawach służbowych, ale repertuar innych tematów był już na wyczerpaniu. Już wszystko wiedziała o smutnym końcu jego żony, która umarła na raka piersi, i o studiach ich syna na Uniwersytecie Stanforda. Jej wyznania zajęły trzydzieści minut. Małżeństwo Lary trwało pół roku. Nie mogła o tym rozprawiać w nieskończoność. – Prawdę powiedziawszy, jego matka jest moją klientką i uprosiła mnie, abym go reprezentował. Nie tylko prosiła, ale i zapłaciła. Żal mi tej kobiety. Zrobiła karierę w biznesie, założyła sieć małych hoteli, ale jej syn jest pokręcony. A poza tym uwielbiam sprawy kryminalne. – Aha – odparła Lara. – Czy nie przeszkadzało ci, że walczyłeś o zwolnienie niebezpiecznego faceta, przypuszczalnie mordercy? England obrócił w dłoni kieliszek z winem i rzucił w kierunku Lary uwodzicielskie spojrzenie. – Czy choć przez chwilę wątpisz, że nawet obrońca z urzędu zawahałby się przed dopuszczeniem jego wyznania do materiałów dowodowych? Że nie domagałby się oddalenia aktu oskarżenia? Przecież te gliny biły go do utraty przytomności. Złamali mu rękę. Ci... Lara skinęła głową na znak zgody. England miał rację. Nawet gdyby obrońca z urzędu przystał na taki numer, a oskarżony był tak niespełna rozumu, że nie dotarłoby do niego, iż pogwałcono jego prawa obywatelskie, i tak wszystko w końcu wyszłoby na jaw. Każdy robił swoje. England wykonał dobrze swoje zadanie, a policjanci nie. – Aż trudno uwierzyć, że w ogóle o to pytasz. – England skomentował wymianę zdań i zrobił zdziwioną minę. Kelnerzy sprzątali ze stołów, kładąc nakrycia na następny dzień. Trzeba się było zbierać. – Dla rodziców tej dziewczyny musiało to być okropne. Szczerze im współczuję – dodała Lara. England obruszył się, nieco zaskoczony jej słowami. – Wobec tego uprawiasz niewłaściwy zawód – powiedział. Lara uśmiechnęła się. – To tylko chwilowa niedyspozycja. Cenię sobie mój zawód, co nie znaczy, że jest on łatwy. Nieważne. Chodźmy, bo nas stąd wyrzucą. England objął ją, gdy szli na parking do jego mercedesa. Kiedy zaproponował, aby spędzili resztę wieczoru w jego wspaniałym domu na wzgórzach w Tustin, Lara zgodziła się bez namysłu. Pięć randek poprzedzających łóżko było godną uznania próbą. Nie było wątpliwości, że o to chodziło im obojgu. Koło basenu stały płonące grube świece. Na kamiennym podeście czekały dwa kieliszki wina i wiaderko z chłodzącą się butelką. Z dwóch głośników w obudowie imitującej głazy, ukrytych wśród zieleni, płynęła łagodna muzyka. Niebo było zachmurzone, a powietrze ciężkie i wilgotne. England zsunął sweter z ramion Lary. Miał szczupłe i długie palce. Lara wciągała w nozdrza jego zapach – zapach wody kolońskiej z piżmem i męskości. Właściwie nie potrzebowała wina. Była już upojona chwilą – gotowa, pragnąca. – No proszę, jakie masz piękne ramiona – powiedział England. – Dlaczego zawsze je zasłaniasz? Schylił się i pocałował jedno, potem drugie, pieścił ustami jej szyję, delikatnie ściągając bluzkę, aż ukazały się jej piersi w staniku. Rozpiął haftki na plecach i rzucił stanik za siebie, w ciemny kąt patio. Schwycił nagie piersi Lary w dłonie i zaczął je gnieść, jakby wyciskał cytrynę. – Nie ściskaj tak mocno – szepnęła mu do ucha Lara. – Są wrażliwe. Bądź delikatny. England zignorował tę prośbę i objął ustami jej pierś. Ssał mocno, zaciskając zęby, jakby chciał odgryźć sutek. Lara rozpięła mu spodnie i mocno objęła w pasie, przytulając się do niego – Och, jaka jesteś przyjemna w dotyku – powiedział England zachrypniętym głosem. – Chcę ciebie. Lara mogła to odgadnąć: pożądanie malowało się w jego oczach. Czuła jego erekcję. England napierał na nią mocno, twardo. Jego dłoń posuwała się w górę jej uda, aż zatrzymała się na kroczu osłoniętym rajstopami. – Może wejdziemy do basenu? – zaproponowała. – Do basenu? – Twoi sąsiedzi nas zobaczą. Chodźmy więc do domu. – Nikt nas nie zobaczy. Chcę cię tutaj. Bluzka leżała na trawie; Lara była półnaga. England ściągnął jej rajstopy i rzucił za siebie, w kierunku stanika. Włożył ręce pod spódnicę, zagłębiając palce w jej srom. Lara jęknęła cicho, pragnąc poddać się rozkoszy, ale raptownie odsunęła się. – Co się stało? – mruknął England, przyciągając ją do siebie. Nie przerywał pieszczoty. Był jeszcze bardziej rozpalony. – Masz zadarty paznokieć. Nic nie odpowiedział, tylko zsunął z niej spódnicę. Po chwili rzucił: – Odwróć się. Chcę cię wziąć tu. – Jesteś zabezpieczony? – spytała Lara. Takie są zasady bezpiecznego seksu w latach dziewięćdziesiątych: bez kondomów nie ma kochania. – Założyłem – wymamrotał England. Jednocześnie odwrócił Larę plecami do siebie i stanowczym gestem zmusił do tak głębokiego skłonu, że musiała się oprzeć rękami o kamienne płyty wokół basenu. W mgnieniu oka poczuła go w sobie i jej ciało zaczęło reagować. Wchodził w nią łagodnie i gładko. Lara, z półotwartymi ustami, poruszała się miarowo, niemal w rytm soulowej piosenki Kenny G płynącej z głośnika, podczas gdy jej długie włosy omiatały kamienie, a końce kosmyków dotykały lustra wody. Pragnęła odciąć się od wszystkiego, pozostawić w sobie tylko wrażenia, dźwięki, podniecenie. Zanosiło się na dobre kochanie, a tego ogromnie pragnęła. Będą się kochać z pasją przez całą noc, potem zaśnie w jego ramionach, ciepła i bezpieczna, a wreszcie – gdy się obudzą przed wschodem słońca – pokochają się jeszcze raz. Pojadą na urlop do Las Hades i do Palm Springs, spędzą razem Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Lara kupi sobie kostium bikini i kilka obcisłych sukienek ze zsuwającymi się ramiączkami, koniecznie czarnych, przed kolano. Ręce kochanka zacisnęły się na jej talii, rytm przyspieszył się. Podniecenie Lary rosło, z ust wydobywał się jęk. W marzeniach widziała słoneczną przyszłość ich obojga. Nagle wszystko ustało. England nie wydał z siebie żadnego odgłosu, żadnego jęku ani westchnienia. Po prostu skończył. Lara myślała, że za chwilę podejmie akcję, ale poczuła, że to już wszystko. Penis w jej ciele kurczył się i wycofywał. – Było wspaniale – zakomunikował England lekko zdyszanym głosem, podnosząc Larę i całując ją w kark. W ciągu paru sekund oddech mu się wyrównał. – Masz teraz ochotę na gorącą kąpiel? Lara zająknęła się: – Ja... och, możemy... Patrzyła, jak England wchodzi do wirującej wody i sięga po kieliszek. Nie było sensu proponować pójścia do sypialni i kontynuowania gry miłosnej do chwili, gdy ona mogłaby osiągnąć orgazm. Cel został osiągnięty – pomyślała. Sprawa zakończona. Można sobie dopisać kolejny sukces do długiej listy podbojów miłosnych wśród gotowych na wszystko sekretarek, urzędniczek z sądu, przygodnie spotkanych rozwódek. England oparł wygodnie głowę i zamknął oczy, jakby Lara nie istniała. – Ale się dziś upieprzyłem! Ledwie żyję. Jeden z moich klientów wpadł jak burza do biura, grożąc, że mnie zaskarży do sądu, ponieważ musi płacić pięćdziesiąt tysięcy zielonych eks-żonie. Bezczelny skurwysyn! Tacy faceci ciągle mnie zdumiewają. Gdyby nie ja, musiałby płacić rocznie sto tysięcy! Daję ci słowo, że gdyby nie forsa, zajmowałbym się tylko sprawami karnymi. Ale oszuści nie płacą, więc... England wypił łyk wina, otworzył oczy i natychmiast je zamknął. Drugi kieliszek stał pusty. Gospodarz nie miał ochoty się ruszyć, by go napełnić. Lara stała naga, osłaniając piersi rękami. Noce w południowej Kalifornii są zawsze chłodne. Rozejrzała się. Posesja była ogrodzona białym ażurowym płotem – po staroświecku uroczym, pewnie był to pomysł zmarłej pani domu – ale o prywatności nie było mowy. Lara wyobraziła sobie sąsiadów podglądających ich oboje przez szpary w deskach, ją samą stojącą nago. Czy widzieli, jak kilka minut temu stała zgięta nad jacuzzi? – Chyba pojadę już do domu – powiedziała. – Mam za sobą równie wyczerpujący dzień. Zaczęła szukać części garderoby. Niektóre były wilgotne, zmoczone wodą z basenu. Podniosła wilgotny stanik i wsunęła go do torebki. – Teraz chcesz jechać? – England otworzył oczy ze zdumieniem. Mięśnie na jego uspokojonej twarzy ponownie się napięły. – Właśnie w tej chwili mam cię odwieźć? Lara zakładała spódnicę. – Przecież powiedziałeś, że jesteś zmęczony. Randka skończona. – Prześpij się tutaj. Jutro mogę cię podrzucić do pracy. Jestem wykończony. England zamknął oczy i zanurzył się w ciepłej wirującej wodzie. Lara poczuła gniew i frustrację. – Benjamin, powiedziałam, że chcę jechać do domu. Czy wykażesz minimum taktu i odwieziesz mnie? – Nie możesz wezwać taksówki? – odparł, nie otwierając oczu. Lara z pasją kopnęła pusty kieliszek, aż wylądował w basenie: – Ty pieprzony, egocentryczny wale! Weszła do domu Englanda i wezwała telefonicznie taksówkę. Czekała na jej przybycie na progu. Tyle jeśli chodzi o marzenia, powiedziała sobie. Podała taksówkarzowi swój adres i wyciągnęła się na tylnym siedzeniu. Pół godziny później taksówka podjechała pod skromny dom w Irvine, daleki od pałacowych zbytków Englanda. Lara zasnęła na siedzeniu i taksówkarz musiał ją zbudzić. Wytrząsnęła wszystkie pieniądze z torebki i z trudem uzbierała niezbędną sumę, kładąc mu na dłoni ostatnie centy. Dom był pogrążony w mroku. Lara zdjęła pantofle, bo obolałe stopy bardzo jej dokuczały. Poczuła zarazem rozsadzający ból głowy. Typowy objaw po stosunku, pomyślała. A raczej, dodała, objaw po niczym. Gdy chciała włożyć klucz do dziurki, dostrzegła kartkę wsuniętą pod próg. Schyliła się i wyciągnęła ją, ale było zbyt ciemno, aby cokolwiek z niej odczytać. Cisnęła więc buty na ganek, otworzyła drzwi wejściowe i przekręciła kontakt. Serce zaczęło jej walić, z trudem powstrzymała krzyk. Szybko rzuciła okiem na kartkę i zorientowała się, że pochodzi z biura szeryfa. Ktoś się do niej włamał. Policja przybyła około siódmej trzydzieści wieczorem, gdy jej alarm się uaktywnił. Czyli w parę minut po tym, jak pojechała z Benjaminem. Lara usiłowała ocenić na oko rozmiar strat. Wszystko, co posiadała, leżało pośrodku pokoju. W całym domu panował straszliwy bałagan. Każde siedzisko na jej nowiutkiej kanapie było przecięte ostrym narzędziem, a kłęby plastikowej waty toczyły się po podłodze jak kule śnieżne. Lara patrzyła jak zahipnotyzowana. Chociaż włamania do domów w Los Angeles zdarzają się przypuszczalnie co sekundę, ona sama nigdy tego przedtem nie przeżyła. Czuła się zgwałcona. Jej osobiste rzeczy były dotykane obcymi łapami. W głowie waliło jej tak mocno, że musiała natychmiast usiąść. Wiedziała jednak, że niczego nie może ruszyć. Poszła więc do garażu, licząc na to, że złodziej zostawił odciski palców nie tylko na klamce od bramy wjazdowej. W swoim jaguarze miała zainstalowany telefon i stamtąd zadzwoniła do biura szeryfa. Następnie otworzyła na oścież drzwi od garażu i usiadła w ciemności. Po godzinie Lara stała na ganku z tyłu domu w towarzystwie jednego z policjantów, podczas gdy ludzie z brygady dochodzeniowej nadal pracowali w środku. Jeden z nich walił młotkiem w listwę nad wybitym oknem, przez które wdarł się intruz. Lara tymczasem zaczęła automatycznie zrywać zwiędłe białe róże z klombu, nie zważając na kolce. – Co? – zapytała policjanta, nie dosłyszawszy jego wyjaśnień wskutek hałasu. – Naprawdę pan myśli, że było to coś więcej niż włamanie? Dochodziła trzecia w nocy. Lara była zbyt zmęczona, by precyzyjnie myśleć. – No, nie skradziono nic wartościowego, a cały dom został splądrowany. Policjant był przystojnym mężczyzną przed czterdziestką. Mundur opinał mu się na piersi; wydawał się trochę za ciasny. Lara dostrzegła, że ma pod kurtką kamizelkę kuloodporną. – Niewielu złodziei robi taki galimatias, nie zabierając ze sobą telewizora, sprzętu wideo czy stereo. To po prostu nie ma sensu. Policjant miał w kieszonce torebkę z fistaszkami. Co chwila sięgał do niej i wrzucał sobie parę orzeszków w otwarte usta. – Ma pani ochotę na orzeszki? – spytał Larę. – Nie, dziękuję. Po co się tu włamali, jaki mógł być powód? – Skąd mogę wiedzieć – odparł nonszalancko. Garść łupin wsunął do drugiej kieszeni, żeby nie śmiecić na ganku. – Podejrzana sprawa. Może ktoś panią śledził, nie zastał i zrobił tu niezły bajzel. Sama pani widzi – poduszki pocięte nożem... Tak postępują tylko handlarze narkotyków, gdy szukają w domu skrytki. Lara zamyśliła się. Przyszedł jej do głowy chłopak Jessiki Van Horn i jego pogróżki na sali sądowej. Ponieważ Henderson dał się zamknąć w szpitalu, chłopak mógł się zemścić tylko na Englandzie lub na niej. Może śledził ją, gdy wyszła z pracy, i przybył tu, aby spełnić pogróżki? Lara zadrżała, zaciskając dłonie na skrzyżowanych ramionach. Młody człowiek, głęboko kochający swoją dziewczynę, zdruzgotany jej śmiercią – to było prawdopodobne. – Co mam teraz zrobić? – spytała policjanta. – Trudno powiedzieć. Czy ktoś miał z panią na pieńku? Policjant nie patrzył na nią, lecz w niebo. Powietrze było przezroczyste; mógł dojrzeć gwiazdy. – Czy to nie pani zajmowała się sprawą Hendersona? A więc stała się znaną osobą. – Tak... Oczywiście – uzmysłowił sobie policjant – ta kobieta skazała setki ludzi i jako sędzia, i jako prokurator. Gdyby się chciało policzyć jej wrogów, trzeba by na to poświęcić wiele czasu. – Pani sędzio, na pani miejscu zamieszkałbym gdzie indziej. Przynajmniej do czasu, gdy zapoznamy się z materiałami dowodowymi i zastanowimy, co dalej. Nie chciałbym być wezwany do tego domu którejś nocy, by znaleźć panią pociętą tak jak ta sofa. Policjant zjadł wszystkie fistaszki i otrzepał dłonie. Wygłosił swoje zdanie tonem śmiertelnej powagi i patrzył uważnie w twarz Lary. Następnie opuścił wzrok i Lara uprzytomniła sobie, że nie ma stanika. Pod cienkim swetrem wyraźnie sterczały jej sutki. Jego oczy spoczęły na tej wysokości. Policjant zbliżył się, na co Lara natychmiast zareagowała cofnięciem się. W obronnym geście skrzyżowała ręce na piersiach. – Mam alarm – powiedziała. – Mam nawet przy łóżku przycisk na wypadek niebezpieczeństwa... – Taaak – odparł policjant. – Oba są gówno warte. Wie pani, jak to działa? Ludzie z ochrony dzwonią do nas, kiedy sygnał do nich dotrze, a kiedy my dojedziemy na miejsce przestępstwa, po włamywaczach nie ma już śladu. Na pani miejscu zadekowałbym się gdzieś. Osobiście jestem zdania, że ktoś chce się na pani zemścić. I nie wykluczam, że tu wróci. – To świetnie! – krzyknęła Lara, gniewnie potrząsając głową. Właśnie tego jej brakowało – jakiegoś szaleńca, który chce ją zamordować. – Mogę już wejść do domu? Rozejrzała się: wokół rosły wielkie drzewa i kępy zieleni. Nawet w towarzystwie policjanta poczuła strach. Włamywacze mogli się schować w pobliżu i czekać. Mogą mieć broń, mogą ją zastrzelić. Nawet przed tym wydarzeniem budziła się niekiedy w środku nocy przestraszona, gdy do jej uszu dobiegały dziwne hałasy, podsycające wyobraźnię. Zajmowała się tyloma straszliwymi przestępstwami, że nie mogła się od nich uwolnić. Koszmary prześladowały ją na ogół zawsze nad ranem. Czasami pojawiały się przed jej oczami widoki sekcji zwłok i sceny krwawych zbrodni, których ofiarą była tym razem ona sama. Lara poczuła się jak w potrzasku. – A może nic mi tu nie grozi? To znaczy, przecież to mało prawdopodobne, aby wrócili tej samej nocy. Mówiąc to Lara w asyście policjanta weszła do środka. Sprawdziła od razu, czy szklane drzwi od ganku są zaryglowane. Ludzie z ekipy dochodzeniowej już zwinęli swój sprzęt i odjechali. Policjant też zbierał się do wyjścia. Stanął przy drzwiach i odparł: – Jest mało prawdopodobne, żeby wrócili dziś, ale na pani miejscu od jutra nie nocowałbym tutaj. Raczej bym się ukrywał. – Dzięki – rzuciła Lara. Gdy i on odjechał, zatrzasnęła drzwi i zaryglowała je. Przecież nie sposób się ukrywać. To wszystko było wbrew logice, absurdalne. Nie założy przecież kaptura i nie pójdzie w takim przebraniu do pracy. Nazwano by ją chodzącym pomnikiem nieznanego sędziego. Lara powlokła się do łóżka. Była pewna, że zaśnie jak kamień w ciągu paru minut. Myliła się. Gdy tylko zaszczekał pies w sąsiedztwie, poderwała się. Serce biło jej jak szalone. Dźwięk zapuszczanego silnika sprawił, że podskoczyła na łóżku i wylądowała na podłodze, twarzą na dywanie. Gdy szare światło poranka zaczęło sączyć się do sypialni, Lara postanowiła, że wyprowadzi się z domu. Cały dzień przeżyła jak we mgle, na granicy skrajnego wyczerpania. To był wtorek; w te dni miała wieczorami wykłady na miejscowym uniwersytecie. Kilkakrotnie podnosiła słuchawkę, zamierzając odwołać zajęcia, ale za każdym razem zmieniała zdanie. Postanowiła przenieść się do motelu i tam zastanowić się, co dalej począć. Równie dobrze mogła więc poprowadzić wykład, żeby tej nocy zasnąć w końcu ze zmęczenia. Spotkanie ze studentami nie przyniosło spodziewanej ulgi. Lara prowadziła zajęcia na temat prawnej odpowiedzialności oficerów operacyjnych. Słuchaczami byli studenci, specjalizujący się w kryminalistyce i przygotowujący się do kariery zawodowej w agencjach do walki z przestępczością. Sama zaproponowała ten kurs licząc, że powstrzyma w ten sposób przejawy brutalności u przyszłych policjantów i detektywów. Ale dziś pokazało się na wykładzie zaledwie sześciu studentów. Po sprawie Hendersona sala była wypełniona do ostatniego miejsca. Podopieczni Lary chcieli się dowiedzieć, co grozi policjantom, którzy go aresztowali. Czy oskarżony zaskarży ich do sądu? Czy mogą trafić do więzienia? Czy kiedykolwiek będą przywróceni na swoje stanowiska? Tego wieczoru, pomyślała ze smutkiem, pochłania ich już jakaś inna wielka sprawa. Gdy zniknął ostatni student, Lara poszła do pracowni komputerowej, aby spotkać tam swego przyjaciela, także wykładowcę, Emmeta Danielsa, cierpiącego na nieuleczalną chorobę Lou Gehriga. Choroba ta powoduje rozkład komórek nerwowych w rdzeniu pacierzowym oraz tych komórek w mózgu, które odpowiadają za pracę mięśni. Dzięki Bogu, że dotkniętemu tym kalectwem człowiekowi pozostaje jasny umysł, pomyślała Lara, zaglądając do pracowni. Wzrok jej spoczął na drobnym mężczyźnie, siedzącym na wózku inwalidzkim przed terminalem komputera. O geniuszu Emmeta było głośno, szczególnie w środowisku informatyków. Uniwersytet Kalifornijski w Irvine mógł być dumny z takiego uczonego, choć wskutek kalectwa Emmet musiał mieć do pomocy asystenta, który prowadził za niego ćwiczenia ze studentami. Z każdym rokiem jego zdolność mówienia stawała się coraz bardziej ograniczona. Wkrótce straci ją zupełnie i wtedy będzie się mógł posługiwać wyłącznie syntezatorem mowy. Obecnie Emmet zajmował się projektowaniem programów komputerowych dla wielkich firm w całym kraju. Prócz wtorków, kiedy prowadził zajęcia, pracował w swoim mieszkaniu znajdującym się nie opodal gmachu sądów. Mocno zbudowana sąsiadka odwoziła go na uniwersytet raz w tygodniu, a Lara zawoziła go do domu. Przez chwilę stała w drzwiach bez słowa, wspominając, jak poznała Emmeta trzy lata temu. Oboje brali udział w pierwszym zebraniu wykładowców i siedzieli obok siebie. Emmet, gdy tylko dowiedział się, że Lara była prokuratorem, podjął rozmowę na temat kary śmierci. Miał tak analityczny umysł, że Lara odprowadziła go do samochodu i spędziła z nim następną godzinę na zagorzałej dyskusji. Już wtedy Emmet był przykuty do fotela inwalidzkiego, ale mógł jeszcze swobodnie mówić, a był nie lada dyskutantem. W ciągu trzech minionych lat Lara ze smutkiem obserwowała rozwój choroby u przyjaciela, kompletnie go wyniszczającej. Jednak ani razu nie usłyszała od niego słowa skargi. – Jestem gotowa – powiedziała stojąc w drzwiach. Emmet nacisnął guzik na oparciu fotela elektrycznego i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Miał tak grube szkła, że z trudem można było spotkać jego wzrok. Były to soczewki powiększające, które nadawały jego oczom wygląd mlecznych kul. Kryła się w tych kulach jakby cała tajemnica wszechświata. Chociaż Lara nigdy nie zapytała Emmeta, ile ma lat, oceniała go na trzydziestkę. – Tak – powiedział Emmet z trudem. – Też... jestem... gotów. Zmęczony... dziś. Im bardziej wyczerpujący był dzień, tym trudniej było mu mówić. Na ogół wypowiadał się krótkimi, urywanymi zdaniami, podczas gdy gałki oczne poruszały się niezależnie od jego woli. Natomiast w pracowni albo w domu Emmet używał komputera, tak szybko wystukując na klawiszach zdania, że Lara z trudem nadążała z ich odczytywaniem na monitorze. Posługiwał się przy tym nie słabnącymi palcami, lecz długopisem zamocowanym na metalowej obręczy, którą nakładał sobie na głowę. Emmet znał już sprawę Hendersona. Znał wszystkie sprawy, jakie prowadziła Lara. Dla Lary rozmowa z nim była zawsze przyjemnością. Czerpała ją nie tylko z obcowania z wybitnym umysłem i wrażliwym człowiekiem. Emmet umiał słuchać. Być może wyrobił sobie tę umiejętność wskutek choroby, ale przypuszczalnie i przedtem miał dar słuchania innych. Bacznie zważał na każde słowo. Lara opowiedziała mu o włamaniu i ostrzeżeniu policjanta. – To... nie brzmi... dobrze – powiedział. – Przenieś... się do mnie. – Och, Emmet, jak to miło z twojej strony, ale nie mogę ci się narzucać. Poza tym myślę, że postąpię tak, jak mi ten policjant radził. Wiesz, zniknę na jakiś czas, zamieszkam gdzie indziej. Dziś zanocuję w motelu. Opowiadając mu o swoich przeżyciach, Lara popychała wózek w kierunku jaguara zaparkowanego na terenie kampusu. Następnie otworzyła drzwiczki i pomogła Emmetowi zająć miejsce w aucie. Zatrzasnęła drzwi, złożyła fotel i umieściła go w bagażniku. Gdy już znaleźli się na szosie, Emmet obrócił się w jej stronę. – Niemądra. Pozwól... mi... zwrócić... dług... wdzięczności. Woziłaś... mnie... tyle... miesięcy. Zamieszkaj... u... mnie. Lara westchnęła. Ze wszystkich znanych jej ludzi Emmet był najsympatyczniejszy. – Zgoda, ale tylko na jedną noc. Jutro poszukam sobie czegoś. Gdy weszli do mieszkania, Emmet poprosił gestem, aby podążyła za nim do gabinetu. Tam zaczął szybko pisać na komputerze. Słowa wyskakiwały na ekranie monitora: – „Na moim osiedlu jest mieszkanie do sprzedania. Ponieważ od roku nie udało się go sprzedać, teraz zarząd chce je wynająć. Możemy zatelefonować do nich i zapytać, czy zechcą ci wynająć to mieszkanie na kilka tygodni, na miesiąc, na ile chcesz. Jest umeblowane, to takie mieszkanie na pokaz”. – Świetnie – powiedziała Lara, patrząc na monitor zza oparcia jego krzesła. – Byłoby cudownie. – Osiedle Emmeta znajdowało się zaledwie kilka przecznic od sądu. Lara musiałaby pojechać do swego domu i wziąć trochę ubrań. Dodała uspokajająco: – Jestem pewna, że ta cała afera tylko tak serio wygląda. Może złodziej nie wyniósł niczego, bo go spłoszył alarm. – „Lepiej dmuchać na zimne” – wystukał na komputerze Emmet. Powiedzieli sobie dobranoc i Lara padła na nieduże łóżko w pokoju gościnnym. Wielkie terminale komputerowe szumiały i błyskały w mroku kilka metrów od niej. Lara pomyślała, że zgromadzonego tu sprzętu wystarczyłoby do wystrzelenia rakiety. Mieszkanie wyglądało jak sala w ośrodku NASA. Jutro spróbuje wynająć to mieszkanie. Dziś jest bezpieczna – ma opiekuna w osobie kalekiego drobnego mężczyzny. Sama jego obecność w drugim pokoju uspokaja, choć przecież Emmet nie miałby dość sił, aby odeprzeć atak napastnika. Ale przynajmniej nie jest sama. W ciągu paru minut zapadła w sen, ukołysana delikatnym stukotem pióra o klawiaturę komputera. Emmet pracował do późna. Rozdział V Josh zmierzył wzrokiem wzgórze przed sobą i westchnąwszy, zdjął stopy z pedałów. Codziennie dojeżdżał do szkoły dziesięcioprzerzutkowym rowerem. Najlepsze były ranki, bo wówczas pędził w dół, a wiatr chłodził mu twarz. Josh wyobrażał sobie wtedy, że jedzie nie rowerem, lecz motocyklem – wielkim, ryczącym harleyem 450. Ale to nie ma znaczenia, powiedział sobie w duchu, zaczynając męczącą, powolną jazdę pod górę. Stąd miał prawie cztery mile do domu. Nigdy zresztą nie jeździł harleyem ani żadnym innym motocyklem. I nie będzie jeździł, póki jego matka żyje. Przynajmniej tak zostało postanowione po wypadku, w którym zginął jego ojciec. Będzie się mógł uważać za szczęściarza, jeśli pozwolą mu zrobić samochodowe prawo jazdy, gdy skończy szesnaście lat. W ubikacji Josh zauważył tego ranka, że miska klozetowa była pełna krwi, pewnie od poranień kiszek ostrymi kawałkami folii aluminiowej, którą Sam kazał mu zjeść poprzedniego wieczora. Płacz w ramionach mamy nic tu nie pomoże, nawet gdyby jej powiedział, do czego Sam go zmusił. Ona nie przyjmuje do wiadomości żadnej skargi na Sama. Stale tylko mówi, jak będzie wspaniale, gdy się w końcu przeprowadzą, i jak to ich statek wreszcie zawinie do portu. Same głupoty w tym rodzaju. W pół drogi do szczytu Josh zdjął podkoszulek i owinął go sobie wokół pasa. Był już bardzo spocony, a przecież pokonał tylko połowę odległości do domu. Matka co najmniej raz w tygodniu narzekała, że jest taki chudy. Gdyby ona pedałowała codziennie tyle mil, dwukrotnie pokonując tutejszy Mount Everest, też by schudła. Poza tym, myślał sobie Josh, napinając bicepsy i obserwując nabrzmiałe żyły, wcale nie jest chudy, tylko ma dobrą muskulaturę. Tak mówiono w miejscowym klubie sportowym o facetach, których mięśnie były pokryte cieniutką, półprzejrzystą warstwą skóry, bez grama tłuszczu. Josh zachodził do klubu, gdy żył jeszcze jego ojciec, i patrzył, jak ćwiczy ze sztangą dwukrotnie cięższą niż on sam. Jęczał wtedy i wzdychał, żartując z innymi sztangistami. Ale teraz nie stać ich było na opłaty członkowskie. Josh ćwiczył więc codziennie w swoim pokoju, podnosząc ciężarki, które dostał w prezencie na Boże Narodzenie. Chciał być tak mocny jak ojciec, by móc się obronić przed każdym mężczyzną. Nawet przed takim mężczyzną jak Sam. Gdy dojechał do swojej ulicy, zamarł. Przed domem stała półciężarówka Sama. Chłopak obejrzał się za siebie, zastanawiając się, czy mimo wszystko nie zjechać z powrotem i nie przesiedzieć do kolacji u któregoś z kolegów. Nie chciał spędzić z Samem tyle godzin. Podejrzewał, że ojczym znów jest pijany, że będzie klął i szukał z nim zaczepki. Ale gdyby teraz zawrócił i zjechał na dół, musiałby jeszcze raz pedałować pod tę przeklętą górę. Był na to zbyt zmęczony. Postanowił, że wślizgnie się do domu przez drzwi od tyłu i przemknie do swego pokoju, zanim ktokolwiek go zauważy. Ostrożnie otwierając furtkę, Josh oparł rower o ceglaną ścianę domu, odsunął dwa pojemniki na śmieci, wyjął klucz znad framugi i wszedł do kuchni przez tylne drzwi. W domu panowała cisza. Dobra nasza, pomyślał z ulgą, omiatając wzrokiem pokój. Takiego bałaganu jeszcze nie widział. Wszystko było zrzucone na środek podłogi. Albo tych dwoje znowu się pobiło w trakcie awantury i rzucało w siebie czym popadnie, albo tym razem naprawdę się przenoszą. Sam nie zapłacił pewnie kolejnej spłaty za dom i teraz dostali nakaz eksmisji. Tego tylko im brakuje: wylądowania na bruku. Josh nienawidził Sama Perkinsa. Na całym świecie nie było nikogo, kogo by bardziej nienawidził. Dla Josha cała kula ziemska mogła zostać zniszczona przez bombę nuklearną, pod warunkiem, że Sam by zginął. – Buch – szepnął i wyobraził sobie ciało Sama rozerwane na strzępy. Josh wyjął puszkę coca-coli z lodówki i skierował się na tyły domu. Żeby dotrzeć do swego pokoju, musiał się przemknąć obok sypialni matki i Sama. Modlił się w duchu, aby drzwi do ich pokoju były zamknięte. Sam wrócił pewnie wcześniej, aby pójść z matką do łóżka. Jaki mógł być inny powód? Był tam pewnie teraz, robiąc matce obrzydliwe rzeczy w biały dzień. Josh najchętniej zrobiłby ze wstrętu kupę na beżowym dywanie, aby Sam wdepnął w nią po wyjściu z sypialni. Drzwi od sypialni były szeroko otwarte. Josh zajrzał do środka: żołądek podszedł mu do gardła, serce przestało bić. Jego umysł oszalał, próbując mu wyjaśnić, co widzi przed sobą, ale Josh dostrzegał tylko obrazy, nie mogąc pojąć ich znaczenia. Z dala dochodził czyjś straszliwy krzyk – to nie mógł być jego krzyk. W jego wnętrznościach znajdował się jakiś wściekły zwierz, drapiący, gryzący, patrzący jego oczami, pełznący do czubka głowy. Ten zwierz ściskał mu serce ogromnymi łapami, do granic wytrzymałości. I wtedy Josh usłyszał swój własny krzyk. Z opóźnieniem, jak z taśmy. – Mamusiu! – krzyk niósł się i odbijał echem. Josh zatkał sobie uszy, bo nie mógł znieść tego krzyku. Jego oczy wpatrywały się nieruchomo. Dwudziesty siódmy wydział Sądu Najwyższego powiatu Orange ciągle obradował, choć zegar nieubłaganie tykał. Minęło zapowiadane piętnaście minut przerwy. Na zatłoczonej sali sądowej panował hałas. Wszyscy mówili jednocześnie, adwokaci wbiegali, zamykali z hukiem akta, pośpiesznie konferując z klientami; z niektórymi zetknęli się dopiero teraz. Phillip wszedł do gabinetu Lary i stanął przed biurkiem zarzuconym papierami. Powieki jej zadrgały, ale nie spojrzała na sekretarza. Phillip cierpliwie czekał. – No odezwała się w końcu Lara, zdejmując okulary i wpatrując się w niego szarymi oczami. – O co chodzi? – Wiem, że pani pracuje nad sprawą Adamsa i że nie wolno pani przeszkadzać. Dzwoni jednak sierżant Rickerson z komisariatu w San Clemente. Jest na pierwszej linii. – Lara milczała. Phillip stał nieruchomo, prawie na baczność. Lara skierowała wzrok z powrotem na notatki. Minęła długa chwila. – Przepraszam, ale czy mam mu powiedzieć, żeby zadzwonił później? – Proszę, nie łącz mnie z nikim. Zostało mi już tylko parę minut. Żadnych telefonów. Phillip wyszedł. Po chwili wrócił z grymasem na twarzy. – On mówi, że absolutnie musi z panią rozmawiać. Powiedział, że to dotyczy pani siostry. Phillip urwał, czekając, aż Lara spojrzy na niego. Na jego twarzy malowała się troska. Lara położyła ręce na biurku. Rozwarła palce i nacisnęła nimi stertę papierów. Poczuła sztywność w karku. – Dobrze, Phillip. Porozmawiam z nim. Gdy sekretarz zniknął za drzwiami, Lara odezwała się do słuchawki: – Mój sekretarz powiedział, że dzwoni pan w sprawie mojej siostry... Jej nazwisko brzmi Ivory Perkins, zgadza się? Miała opanowany głos. Nie ma powodu do paniki. To na pewno nie dotyczyło Ivory. Na ogół powoływano się na Sama, gdy do niej dzwoniono. „Pan Perkins powiedział, że mam się skontaktować z panią w sprawie tego kwitu” – słyszała w takich razach. Albo: „Pan Perkins powiedział, że mamy się z panią skontaktować w związku ze sprzedażą skradzionego przedmiotu”. Sierżant mówił coś. Lara śledziła wskazówki zegara ściennego. Była spóźniona. Kilka minut oznaczało dla niej rozstrzygnięcie paru wniosków. – Przepraszam, mógłby pan powtórzyć? – Mamy poważny problem. Pani siostra i jej mąż zostali zabici. Wygląda to na podwójne morderstwo. – Podwójne morderstwo? – powtórzyła Lara, jakby po raz pierwszy słyszała o czymś takim. – Ivory? – a w myślach dodała: Nie, nie Ivory. Sam Perkins – tak, ale nie moja siostra. – Jesteśmy w ich domu. Ich syn wrócił ze szkoły i odkrył zwłoki. Ogromnie mi przykro... – Sierżant Rickerson zamilkł na chwilę. – Był w histerii, kiedy przyjechaliśmy, ale teraz trochę się uspokoił. Wysłaliśmy go do sąsiadów. – Jjjaa... on... ona nie żyje? – Lara wstała trzymając kurczowo słuchawkę. Miała kompletną pustkę w głowie, dłonie mokre od potu. Zaciskając obie ręce na słuchawce wyjąkała: – Kkiedy to się sstało? – Lekarz jeszcze tego nie ustalił. Przypuszczalnie zamordowano ich kilka godzin temu, jak wynika ze wstępnych oględzin zwłok. Lara szła nieprzytomnie w kierunku drzwi, ciągnąc za sobą aparat. Napięty sznur telefoniczny zwalił z biurka kubek z kawą i stos papierów. W stanie całkowitego szoku Lara ciągle zmierzała w stronę drzwi, aż wreszcie uświadomiła sobie, że trzyma telefon. Upuściła go na dywan, pochyliła się, podniosła z powrotem słuchawkę i z trudem wydobywając z siebie głos powiedziała: – Natychmiast tam jadę. Nie wzięła ze sobą torebki. Nie odezwała się słowem do sekretarza. Opuściła gabinet ubrana w togę i szła korytarzem, póki nie dotarła do stanowiska strażnika. Zatrzymała się raptownie i wpatrzyła w przestrzeń. – Coś się stało, pani sędzio? – zapytał Larę czarny strażnik. – Pani jest bardzo blada. Lara mechanicznie zdjęła z siebie togę i wręczyła ją strażnikowi. – Niech pan zadzwoni do Phillipa i powie mu, żeby przysłał mi przez kogoś torebkę z kluczykami na parking w podziemiu i żeby powiadomił, że nie będę na popołudniowej sesji. Szybko! – krzyknęła, gdy strażnik uruchamiał mechanizm otwierający drzwi. – Moja siostra... Idąc Lara powtarzała: – Moja siostra została zamordowana. – Ściągnęła windę i weszła do kabiny. Winda była zarezerwowana wyłącznie do użytku sędziów i można nią było zjechać wprost do podziemnego garażu. Drzwi zasunęły się, ale winda stała. Lara oparła się o ściankę i zaczęła krzyczeć bez opamiętania: – Ivory! Boże, to niemożliwe! Nie mogę tego znieść! – Jej ręce zacisnęły się w pięści, zalewała ją rozpacz o nieznanym dotychczas nasileniu. Pierś wznosiła się i opadała. Czuła, że za chwilę zadławi się własnym oddechem. Drzwi windy rozsunęły się i stanął w nich Phillip, wręczając Larze torebkę. – Czy mogę w czymś pomóc? Zdarzył się wypadek? Może panią zawiozę gdzie trzeba? Lara spojrzała na sekretarza przez łzy, napływające jej do oczu. – Nie – odparła, starając się opanować. – Tylko odwołaj sesję popołudniową. Moja siostra została zamordowana. Lara odwróciła się i nacisnęła guzik, odpychając rękę Phillipa, żeby drzwi mogły się zasunąć. Ich oczy spotkały się na moment. – Jakże mi przykro... Niech pani do mnie zadzwoni, jeśli mogę być w czymś pomocny. – W czym możesz mi pomóc – szepnęła Lara, gdy twarz Phillipa zniknęła za drzwiami windy. – Co można zrobić, kiedy ktoś nie żyje? Przywrócić mu życie? Sprawić, aby serce znów zaczęło bić, a krew krążyć? Wszystko było bez znaczenia. Lara nie zapamiętała niczego z ponad półgodzinnej jazdy – ruchu na autostradzie, zjazdu do San Clemente, stromej drogi pod górę. Zbliżała się teraz do ich domu. Stał, był realny. A w środku koszmar. Wokół posesji stały wozy policyjne, z przednimi kołami skręconymi w stronę chodnika, zgodnie z przepisem obowiązującym na stromych jezdniach. Czarno-biały samochód, przypuszczalnie pierwszy, jaki nadjechał, stał na chodniku. Lara zaparkowała swego jaguara na podjeździe cztery domy dalej i wyskoczyła z samochodu, zostawiając kluczyki w stacyjce, zapalony silnik i torebkę na siedzeniu. Przebiegła niewielką odległość. Kilku policjantów odgradzało żółtą taśmą dostęp do domu na wysokości trawnika. Policjanci stali, nie dopuszczając ludzi z sąsiedztwa i ich dzieci. Ciekawscy napierali na siebie, próbując coś dojrzeć; ich twarze były czerwone z podniecenia. Jakiś malec wyswobodził się z ręki matki i przeszedł pod taśmą, żeby poskakać na trawniku. Policjant złapał go i podał matce górą. Lara nie zauważyła taśmy. Szła w głąb posesji z oczami utkwionymi w drzwi niedużego domu w stylu hiszpańskim. – Stać! – rozległ się gromki głos. – Tu nie wolno wchodzić. Proszę się cofnąć! Lara poczuła czyjeś silne ramię, obca ręka schwyciła ją za rękaw i odciągnęła w bok. Wyszarpnęła rękę. – Moja siostra – powiedziała głucho. Szła nadal, niepomna na zerwaną taśmę, plączącą się pod jej nogami. – Moja siostra... Przy drzwiach ponownie napotkała opór. Policjant w mundurze zastawił wejście ramieniem. – Pani nie może tu wejść. To jest miejsce przestępstwa. – Moja siostra – powtórzyła martwo Lara, starając się go odepchnąć. Policjant wytrzeszczył oczy, spojrzał za siebie i ponownie skierował wzrok na Larę. – Pani sędzia Sanderstone, tak? – powiedział, przyjmując służbistą postawę i poprawiając pas z bronią. – Proszę tu poczekać, wezwę sierżanta Rickersona. On tu jest szefem. Pani przecież nie chce tam wejść... Lara dostrzegła współczucie w jego oczach. Stanęła obok. W domku kłębili się ludzie, jedni w mundurach, drudzy po cywilnemu. Kilku mężczyzn miało na sobie ciemne spodnie i białe koszule z przypiętymi do kieszonki identyfikatorami. Ci przyjechali pewnie białym mikrobusem, który – jak teraz Lara sobie przypomniała – był zaparkowany przed domem i miał otwarte tylne drzwi. Na boku mikrobusu wymalowany był złowieszczy napis: ZAKŁAD MEDYCYNY SĄDOWEJ. Silnie zbudowany mężczyzna w szarym błyszczącym garniturze, z grzywą rudych włosów i przenikliwym spojrzeniem, ze szramami po trądziku na twarzy, podszedł do niej, przepychając się przez ciżbę. Stanął blisko, za blisko. – Sierżant Rickerson... Ted – przedstawił się. Wyciągnął rękę na powitanie, ale zorientował się, że to nieodpowiedni gest i opuścił ją. – Myśmy się już kiedyś spotkali, ale pani pewnie tego nie pamięta – powiedział. – To było wtedy, kiedy była pani prokuratorem. – Gdzie ona jest? – spytała Lara, mrugając szybko powiekami. W pokoju trwała intensywna praca, ale Lara nie odróżniała twarzy ludzi wokół. Nie odróżniała poszczególnych głosów, słyszała tylko niezrozumiałą kakofonię. – Nie powinna pani tam teraz wchodzić. – Rickerson pogładził rudy wąs i przysunął się jeszcze bliżej do Lary. – Może wyjdziemy na tyły domu i porozmawiamy przez chwilę? Pozwólmy ludziom skończyć robotę. – Muszę ją zobaczyć. Proszę, niech mi pan pozwoli zobaczyć moją siostrę. Lara zrobiła ruch, jakby chciała odpędzić natrętną muchę znad głowy. W tym małym pokoju było za dużo ludzi, a za mało powietrza. Jakiś policjant usiłował się przecisnąć obok, jego pałka utkwiła nieprzyzwoicie między nogami Lary, zaczepiła o spódnicę i odsłoniła jej brzuch obciągnięty rajstopami. Lara nie zauważyła tego. Rickerson pchnął ją delikatnie na bok, uwalniając od pałki i patrząc z niesmakiem na policjanta. – Przepraszam – powiedział winowajca z uśmieszkiem zażenowania. Zastanawiał się, kim może być ta niska, ciemnowłosa kobieta i co tu robi. – Chodźmy na dwór – powiedział łagodnie Rickerson. – Zaczerpnie pani trochę świeżego powietrza. – Gdzie ona jest? Lara czekała, odliczając w myślach sekundy: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Nadchodził atak furii. Wiedziała o tym. Coś szło z głębi brzucha i nabierało rozpędu. Wrzasnęła: – Niech ci pierdoleni idioci natychmiast stąd wyjdą! Chcę zobaczyć moją siostrę! Już! Zapadła cisza. Wszyscy zamarli, wpatrzeni w Larę. Ci, co robili coś na klęczkach, wstali, żeby zobaczyć, co się zaraz stanie. Sierżant Rickerson gestem wskazał im drzwi wejściowe. Zgromadzeni kolejno opuszczali pokój, aż zostało tylko ich dwoje. – W sypialni – powiedział Rickerson. – Jest tam teraz lekarz sądowy. Lara szła jakby czarnym tunelem. Na jego końcu znajdowały się drzwi do sypialni. Minęła stolik, na którym stała jej własna fotografia, wykonana podczas ceremonii wręczania dyplomów absolwentom Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Obok stało zdjęcie obu sióstr, zrobione przed laty na zabytkowej farmie; fotograf ubrał je w stroje z Dzikiego Zachodu. Ivory miała w ręku miniaturę dwururki. Framuga drzwi przesuwała się nad jej głową, jakby była umieszczona na pasach transmisyjnych albo stanowiła część zaczarowanej komnaty w lunaparku. Do tego momentu Lara poruszała się jakby nieświadoma swego ciała. Teraz stanęła i natychmiast zakryła dłonią usta, aby zagłuszyć krzyk wydobywający się z jej gardła. Wbiła paznokcie w policzki. Ściany były spryskane krwią w dziwny wzór, jak na obrazie abstrakcyjnym. Zwłoki Sama znajdowały się częściowo na łóżku, częściowo zwisały poza jego krawędź. Denat leżał na brzuchu. Jego głowa była jedną krwawą miazgą. W pokoju unosił się odór śmierci: zakrzepłej krwi, ekskrementów. Wizja tego, co się stało na tej małej przestrzeni, poraziła wszystkich. Lara widziała tę scenę, czuła zapach, ale nie dopuszczała do świadomości faktów. Zrazu nie dostrzegła Ivory i serce jej zabiło. Popełnili błąd, Ivory żyje. Ktoś zamordował jej pożałowania godnego męża, ale ona sama nie zginęła. Wtedy zauważyła drugie zwłoki. Ivory leżała na podłodze przy łóżku. Naga od pasa w dół, w podniszczonym staniku. Nogi były nieprzyzwoicie rozrzucone na boki. Oczy otwarte, wytrzeszczone. Wargi miały kolor niebieski. Jej usta były zaciśnięte w grymasie śmierci. Czarne włosy były zlepione krwią, nieskazitelna skóra miała szaroniebieski odcień. Strumyki krwi zastygły na jej czole i policzkach, na piersiach. Lara oderwała wzrok od twarzy siostry i spojrzała na jej stopy. Dostrzegła, że były obute w stare tenisówki z nie zawiązanymi sznurowadłami. Nad zwłokami nachylał się mężczyzna. Drugi robił zdjęcia. Ten pierwszy wyprostował się. Miał na twarzy białą maskę, a na rękach gumowe rękawice. Lara skupiła wzrok na jego krzaczastych brwiach, unikając oczu. Wypuściła zgromadzone w płucach powietrze, przełknęła ślinę. Ilekroć słyszała trzask migawki, ciałem jej wstrząsał bolesny dreszcz. Zmusiła się do nabrania tchu. Źle reagowała na zapachy. To był zaduch śmierci i strachu. Śmierci Ivory, jej własnego strachu. – Z dotychczasowych oględzin wynika, że ofiara została prawdopodobnie uduszona poduszką. Proszę zauważyć wybałuszone oczy, czerwone i niebieskie wybroczyny, niebieskie wargi. Wszystko to wskazuje na uduszenie. Widoczna krew jest jego – lekarz spojrzał na zwłoki Sama. – Myślę, że mamy narzędzie zbrodni popełnionej na nim. Wygląda na to, że ktoś zadawał mu rany tłuczone od tyłu ciężarkiem. Strzaskał mu czaszkę. Ta serowata masa to mózg – dodał, podnosząc z kołdry jakąś drobinę szczypcami i umieszczając ją w plastikowej torebce. Larze skojarzyło się to z kleikiem owsianym. Lekarz wstał znad zwłok Ivory i przeniósł się do innej części pokoju. Lara uklękła i starała się zmusić do obejrzenia z bliska twarzy siostry. Nie mogła. Wpatrywała się w człowieka z maską i w rękawiczkach, który teraz pochylił się nad zwłokami Sama. Ręka Ivory była zimna i wiotka, ale wkrótce nastąpi rigor mortis. Będzie sztywna jak pomnik. Lara wzięła dłoń siostry, ale zaraz puściła ją, nie patrząc. Gdy zaczęła zawiązywać sznurowadła w jej tenisówkach, poczuła, że ktoś ją ostrożnie podnosi. – Chodźmy już. Nic tu pani nie może zrobić – powiedział łagodnym tonem sierżant Rickerson. W jego oczach malowało się współczucie. – Muszę obmyć jej twarz – powiedziała Lara, wpatrując się w zakrzepłą krew. Wiedziała, że to irracjonalne, ale nie potrafiła się powstrzymać. Ivory miała zawsze taką piękną skórę, i to od urodzenia. Niemowlęta są na ogół czerwone, ale jak opowiadała ich matka, skóra Ivory była bez skazy od chwili przyjścia na świat – gładka, biała. Dlatego dostała takie imię: kość słoniowa, biel mydła toaletowego Ivory. Lara pomyślała, że jej siostra nie życzyłaby sobie, aby ktokolwiek ją oglądał w takim stanie. Była taka dumna ze swojej cery. To był jeden z jej skarbów. – Nie, nie – powiedział Rickerson. – To zbyteczne. Wyjdźmy na dwór. Ktoś pani przyniesie szklankę wody albo kubek kawy. Na świeżym powietrzu poczuje się pani lepiej. Przemawiał do niej cicho. Położył jej rękę na ramieniu, jakby chciał ją objąć. Lara spojrzała mu w oczy i odwróciła wzrok. Coś powinna była zrobić, ale nie mogła sobie przypomnieć, co by to miało być. Nie pamiętała niczego... nie potrafiła myśleć. Wyszła przed dom z poczuciem całkowitej pustki w głowie. Sierżant pospieszył za nią. Nie zauważyła ludzi, ciągle stojących przed domem, gęstniejącego tłumu gapiów za żółtą taśmą, bo już nadeszło późne popołudnie i wielu sąsiadów wróciło z pracy. Niektórzy pobiegli do domu po puszki z piwem – jak w poczekalni kina. Lara nie zauważyła nawet wozu transmisyjnego i ekipy telewizyjnej, która wycelowała kamerę wprost w nią, gdy szła od drzwi wejściowych, w zabrudzonej i poplamionej bluzce, ze spoconą twarzą, skamieniałą z bólu. Nie dotarł do niej głos reportera, który mówił do mikrofonu tuż obok jej głowy: „Znajdujemy się w San Clemente, gdzie siostra i szwagier Lary Sanderstone, sędzi Sądu Najwyższego powiatu Orange, zostali brutalnie zamordowani”. – Pani sędzio – zwrócił się do Lary – czy może pani skomentować to wydarzenie? Lara minęła go, nawet nie spojrzawszy w jego stronę. Szła do samochodu. Rickerson patrzył za nią, póki nie odjechała. Dopiero wtedy ruszył w kierunku domu. Pomyślał, że nie ma sensu pytać ją o cokolwiek. Lara znajdowała się w innym świecie. Grupa oficerów dochodzeniowych i policjantów, stojących przed domem w zbitej gromadce – jedni palili papierosy, drudzy notowali coś – podążyła za detektywem do środka. Sędzia Lara Sanderstone zupełnie zapomniała o swoim siostrzeńcu. Zapomniał o nim również detektyw Ted Rickerson w stopniu sierżanta. W tym czasie jeden z policjantów wyłonił się z pokoju chłopca, trzymając w rękach ciężarki, tej samej firmy co narzędzie zbrodni; w komplecie brakowało jednej sztuki – tej właśnie, którą zabito Sama. Sierżant Rickerson nadal nie myślał o czternastoletnim Joshu. Do pogniecionego kartonu była przyczepiona taśmą klejącą karteczka: DLA JOSHA OD MAMY. Jeden rzut oka na kartkę zmobilizował Rickersona do natychmiastowego działania. – Sprowadzić tu natychmiast chłopaka! Dawaj tego pieprzonego szczeniaka – krzyknął do najbliżej stojącego policjanta. Rozdział VI Lara prowadziła samochód z pustką w głowie. Na koniec podjechała do zbudowanego przed trzydziestu laty domku w Dana Point, gdzie się wychowała, i zaparkowała auto. Dom wyglądał teraz inaczej. Nowi właściciele – a zmieniali się często od śmierci jej matki dziesięć lat temu – dobudowali piętro i przerobili garaż, robiąc z niego coś w rodzaju pokoju zabaw. Dom wyglądał teraz tak, jakby zlepiono go z różnych elementów. Zniknęły wspaniałe klomby z różami, którymi matka z taką pieczołowitością zajmowała się co dzień, krzątając się w kapeluszu z szerokim rondem i w bawełnianych rękawiczkach. Wokół domu wzniesiono ogrodzenie z żeliwnych prętów, a brama zamknięta na kłódkę zniechęcała do odwiedzin. Wszystkie miasteczka położone blisko plaż nad oceanem miały kłopoty z masą włóczęgów i bezdomnych. W Dana Point, San Clemente i San Juan Capistrano, oddalonych od siebie o kilka mil, było ich więcej niż gdzie indziej. Za ogrodzeniem domu nie było nic prócz betonu. Ani kwiatów, ani trawy, ani ścieżki do drzwi wejściowych. Wszystko zamieniało się w kamień: śliczne ręce Ivory, ogródek, w którym kiedyś obie siostry bawiły się w dzieciństwie. Wszystko skamieniało. Lara dodała gazu i popędziła przed siebie. Przeszłość jest zamkniętą kartą. Oboje rodzice nie żyją. Zbyt długo zwlekali z założeniem rodziny; dzieci przyszły na świat późno. Kiedy Lara urodziła się, jej matka zbliżała się do czterdziestki, a ojciec był grubo po pięćdziesiątce. Byli już sędziwi, gdy Lara studiowała, ojciec nie dożył jej dyplomu. A teraz nie żyje Ivory. Prócz niej nie było już nikogo, kto pamiętał szczęśliwe dni, śmiech, nadzieje, oczekiwania. Ivory miała wyrosnąć na aktorkę filmową. Wszyscy w to wierzyli, nawet tata, który powątpiewał, że Lara ukończy studia, choć od pierwszej klasy dostawała same piątki. Nie był optymistą, ale był głęboko przekonany, że jego śliczna młodsza córka, promień jego życia, będzie któregoś dnia królować na ekranie. Była taka ładna, taka urocza, taka sympatyczna w kontaktach z ludźmi. Uwielbiała pozować przed kamerą. Jak świat mógł jej nie pokochać, tak jak kochali ją rodzice? Po śmierci ich matki, zanim zginął Charley, Lara często telefonowała do Ivory i zapraszała ją na obiad do restauracji. Chciała zachować bliską więź rodzinną. Ivory zawsze w takich razach odpowiadała: „Muszę najpierw zadzwonić do Charleya i potem ci odpowiem”. Sprzeczały się często. Lara była niezależna, silna, miała zdecydowane poglądy. Chociaż lubiła Charleya, a nawet wydawało się jej, że była w nim zakochana w szkole średniej, zanim Ivory zaczęła się z nim spotykać, nie mogła znieść myśli, że jej siostra poddała się całkowicie jego kontroli. Ta kobieta nie potrafiła nawet podjąć decyzji na temat wspólnego posiłku z siostrą bez zapytania męża o zdanie. Lara wiedziała, że jej siostra była niedojrzała i niezbyt mądra, ale przecież każdy dorosły człowiek musi mieć własne opinie, poczucie własnej tożsamości. Ivory przyjmowała jako swoje wyłącznie opinie Charleya. Gdy jej mąż zginął, była jak zagubione dziecko. Stała się łatwą zdobyczą dla mężczyzn pokroju Sama Perkinsa – dla każdego mężczyzny. W ciągu zaledwie paru miesięcy Sam wyciągnął od Ivory wszystkie jej zasoby do ostatniego centa: pieniądze z polisy ubezpieczeniowej na życie Charleya, z konta oszczędnościowego przeznaczonego na kształcenie Josha. Brał również pieniądze pod zastaw domku w San Clemente, kupionego przez Charleya zaraz po ślubie. Lara znajdowała się teraz na autostradzie prowadzącej na północ do Santa Ana. W przerwie obiadowej załatwiła sprawę wynajmu mieszkania niedaleko Emmeta. Przed rozpoczęciem pracy pojechała do swego domu i wrzuciła do walizki parę ubrań. Nawet nie powiedziała detektywowi o włamaniu, o groźbach rzuconych pod jej adresem w sali sądowej. Te dwa incydenty nie mają ze sobą nic wspólnego, orzekła w myślach. Któż mógłby wiedzieć, że Ivory jest jej siostrą? Myśli rozsadzały jej mózg, cierpienie wskutek żałoby i straty było nie do wytrzymania. W tym stanie dojechała do zatłoczonego kompleksu gmachów publicznych, gdzie mieścił się sąd, urzędy miejskie i powiatowe oraz dziesiątki biur prawniczych. Wtedy pomyślała o Joshu. Nie mieli żadnych krewnych prócz ciotki w Georgii, ale staruszka miała ponad osiemdziesiąt lat. Poza tym gdzieś mieszkali jacyś dalecy kuzyni. Będzie musiała zająć się Joshem. Zacisnęła tak mocno palce na kierownicy, że zbielały jej kostki; niemal wjechała w tył samochodu jadącego przed nią. Biedny chłopak. Prawie się nie znali. Ivory zabroniła jej widywać się z Joshem co najmniej dwa lata temu. Ale to nie usprawiedliwiało obecnego kroku Lary. Odeszła bez słowa i zostawiła go własnemu losowi. Lara zaczęła wypatrywać zjazdu z autostrady w sznurze samochodów przed sobą. Pojazdy utkwiły w korku. Ruch zamarł. Nie mogła wrócić do San Clemente. Są pewne rzeczy, których po prostu nie sposób zrobić. Tak było i w tym wypadku. Lara zarzuciła myśl o wydostaniu się z korka i podniosła słuchawkę telefonu. Do kogo mogłaby zadzwonić? Oczywiście, na komendę policji. Powie im, żeby przywieźli Josha do jej nowo wynajętego mieszkania. Resztę załatwi jutro. Trzeba zająć się pogrzebem. Trzeba powiadomić ludzi. Trzeba ułożyć jakiś plan działania. Słońce jeszcze nie zaszło, ale niebo zaciągnęło się chmurami, widoczność była kiepska. Lara powiedziała sobie, że ten koszmar zwalczy tak jak inne, z którymi stale stykała się w pracy. Zdystansować się: to czyjaś siostra została zamordowana. Nie jej siostra. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Paliły jak kwas skórę, o wiele brzydszą od cudownie pięknej cery Ivory. Z telefonu w samochodzie połączyła się z komendą policji, ale Rickerson jeszcze nie wrócił. Poprosiła telefonistkę, aby wywołała go krótkofalówką i dowiedziała się, gdzie jest jej siostrzeniec. Dziewczyna kazała jej czekać. Czekała więc. – Sierżant Rickerson przekazał, że chłopaka wiozą teraz do naszej komendy. Pyta, czy pani po niego przyjedzie. – Proszę powiedzieć Rickersonowi, żeby do mnie zatelefonował. – Lara chciała, aby detektyw przywiózł Josha wprost do mieszkania. Zostawiła w centrali numer telefonu Emmeta i swój numer w samochodzie. – Jeśli nie uda mu się ze mną skontaktować, zadzwonię ponownie – dodała na koniec. Odłożyła słuchawkę i skręciła w Pierwszą Ulicę, aby dojechać do nowego mieszkania. Mijała bary szybkiej obsługi, nadal rozkojarzona. Chłopak musi coś zjeść. Trzeba zorganizować jakieś jedzenie. Nie ma go gdzie położyć. Wynajęła mieszkanie z jedną sypialnią. Będzie musiała wrócić do swego domu. Nie, przecież nie może tam wrócić. Nie teraz, po tym, co się stało z Ivory i z Samem. Wzbierał w niej lęk. Czuła się jak w pułapce, sparaliżowana. Może ci mordercy śledzą ją, bo chcą wybić całą rodzinę. To może być ten chłopak grożący jej w sali sądowej lub ktokolwiek inny. Przerażenie Lary rosło, ogarniała ją panika. Musi się uspokoić, powiedziała sobie. Musi znaleźć w sobie siłę, wymazać z pamięci widok zwłok siostry i zająć się konkretami. Znaleźć mieszkanie, jakoś urządzić się z Joshem. Ileż on ma lat? Lara nie mogła sobie przypomnieć. Miły dzieciak. Był podobny do Charleya. Właściwie go nie znała. Zawsze pragnęła mieć dziecko. Marzyła, że kiedyś założy rodzinę. Sam do pewnego stopnia miał rację, gdy powiedział Ivory, że Lara była zazdrosna. Zazdrościła siostrze dziecka, rodziny. Wreszcie kilka lat temu Lara pogodziła się z bezdzietnością, mówiąc sobie, że trzeba zająć się zapewnieniem bezpieczeństwa światu. Jak na ironię, śmierć Ivory spowodowała, że ta szczytna idea stała się złudzeniem. Rozpłynęła się. Zniknęła. Podstawa, na której Lara oparła swoje życie, załamała się. Skoro nie potrafiła powstrzymać nieznanego mordercy przed zabiciem siostry, wszystko inne było wielkim zerem. Lara szła przez parking do domu Emmeta. Rano, oglądając mieszkanie, nawet nie spytała, czy jest w nim telefon. Teraz była pewna, że telefonu tam nie ma. To było nieduże osiedle, w sumie ze czterdzieści lokali. Emmet mieszkał na parterze, miał blisko do parkingu. Mieszkanie, które Lara wynajęła, znajdowało się naprzeciwko, po drugiej stronie porośniętego trawą dziedzińca. Nie było tu nawet budki strażnika, choć okolica miała złą renomę. Lara rozejrzała się wokół, spojrzała za siebie. W duchu żałowała, że nie ma rewolweru. Wielu sędziów nosiło ze sobą broń. Zastukała do drzwi Emmeta i czekała. Nikt nie otwierał. Lara zaczęła walić w drzwi. Nadal żadnej reakcji. Poczuła drżenie w całym ciele. Nie wiedziała, co robić – przejść przez trawnik do wynajętego mieszkania czy jechać na komendę do San Clemente. Wreszcie usłyszała elektroniczny brzęczyk i zamek ustąpił. Lara weszła do środka i oparła się z wysiłkiem o drzwi od wewnętrznej strony. – Emmet – krzyknęła – jesteś tam?! Jej kaleki przyjaciel wjechał wózkiem do holu. – Przepraszam – powiedział. – Byłem... w... ubikacji. – Dopiero po chwili dostrzegł zalaną łzami twarz Lary. – Co... się... stało? Lara zakryła usta dłonią. Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Emmet nacisnął guzik na oparciu fotela i podjechał bliżej. Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. – Moja siostra, Emmet – wyjąkała Lara. – Moja siostra i mój szwagier zostali zamordowani. – Za...mordowani? O, nie... To koszmarne... Lara wyrzuciła z siebie wszystko, co wiedziała, w maniacki sposób zagłębiając się w rozliczne szczegóły. Podbiegła do okna, wyjrzała na zewnątrz. – Emmet, oni mogą mnie śledzić, chcą mnie zabić. Mogli nawet jechać za mną tutaj i czekać, aż wyjdę – mówiła bezładnie. Serce waliło jej jak młotem, ból w klatce piersiowej rósł. Nawet nie spytała Emmeta, czy może skorzystać z jego telefonu, tylko zaczęła wykręcać numer komendy. Tym razem dostała połączenie z sierżantem Rickersonem. Mówiła szybko, kręcąc się w kółko po pokoju Emmeta. – Nie powiedziałam panu, że ktoś się do mnie włamał poprzedniego dnia. Zdaniem oficera dochodzeniowego, ktoś chce się na mnie zemścić, to nie jest zwykły złodziej. Trzy tygodnie temu grożono mi... po sprawie Hendersona. Pewnie czytał pan o tym w gazetach... – Niech się pani uspokoi – powiedział detektyw. – Skąd pani dzwoni? – Z domu przyjaciela w Santa Ana. Wynajęłam tu małe mieszkanie. Ten policjant poradził mi, abym wyprowadziła się z domu na jakiś czas, zanim się coś nie wyjaśni. Chciałabym się mylić, ale to wszystko może się ze sobą wiązać. Może Sam i Ivory zostali zamordowani, aby dać mi nauczkę. – Jeśli czuje się pani na siłach, proszę tu przyjechać. Jest tu pani siostrzeniec. Będzie mi pani mogła podać wszystkie szczegóły. – Czy pan myśli, że to się ze sobą wiąże, to, co się stało z moją siostrą i z Samem? Lara okręciła wokół siebie sznur telefoniczny i musiała teraz obracać się w odwrotną stronę, żeby się wyplątać. Emmet siedział w pobliżu i słuchał. – Być może – odparł Rickerson, starając się ją uspokoić. – Ale równie dobrze mogła pani być ofiarą zwykłego włamania. – Przyjeżdżam po mego siostrzeńca. – To dobry pomysł. Musimy go przesłuchać i chcielibyśmy porozmawiać także z panią. Chciałem odłożyć to do jutra, ale skoro pani przyjedzie teraz... – Przyjadę – odparła Lara. Ręce jej drżały, więc objęła słuchawkę dłońmi: – Przecież to jeszcze dziecko. To musi być dla niego straszne. Zapomniałam o nim. Byłam bezmyślna. Lara pomyślała, że jedynym miejscem, gdzie chciałaby się teraz znaleźć, jest komenda policji. Postanowiła też, że nigdy nie opuści Josha. Jedyne, co może teraz zrobić dla swej siostry, to zająć się jej ukochanym dzieckiem i zorganizować jej pogrzeb. – Pani sędzio... – Rickerson umilkł na chwilę. W jego głosie słychać było napięcie i niepewność. – Czy pozwoli pani, że będę się zwracał do pani mniej formalnie? – Mam na imię Lara. – Lara – powtórzył Rickerson, wymawiając to słowo jak „Laura”. Na ogół wszyscy tak przekręcali jej imię. – Muszę ci coś powiedzieć. Twój szwagier został zamordowany za pomocą ciężarka. Ten ciężarek należał do twego siostrzeńca. I pozwól mi jeszcze dodać, że twój siostrzeniec nie jest już dzieckiem. Ten chłopak jest prawie mojego wzrostu. Czy dociera do ciebie to, co mówię? Lara nie mogła pojąć, o co mu chodzi. A więc Josh nie był już małym dzieckiem. Co to miało za znaczenie w tym koszmarze? – Kto zabił moją siostrę? Czy sąsiedzi coś zauważyli? Czy znalazłeś jakieś ślady w domu? Głos Lary wznosił się niebezpiecznie w górę, mimo próby opanowania. Spychała te myśli do podświadomości, bo były zbyt bolesne, by zastanawiać się nad nimi w tej chwili. Teraz nie mogła się powstrzymać. Rickerson odrzekł cichym tonem: – Lara, uspokój się. Wiem, że to dla ciebie straszne chwile, i proszę, abyś przyjęła moje najgłębsze wyrazy współczucia. My wszyscy tutaj bardzo ci współczujemy, ale weź pod uwagę, że mamy do wykonania konkretną pracę. Musimy zbadać wszelkie ewentualności. Lara nie odpowiedziała. Myślała intensywnie. To, co Rickerson starał się jej dyplomatycznie przekazać, zaczęło do niej docierać. Dał jej do zrozumienia, okrężną drogą, że Josh może być odpowiedzialny za to, co się stało. To był absurd. Racja, ojcobójstwo nie jest rzadkością. Takie czyny się zdarzają. Ale jej własny siostrzeniec? Niedorzeczne! Sama myśl o tym spowodowała, że zrobiło się jej niedobrze. – Przyjedź, to porozmawiamy w cztery oczy. – Dobrze – odparła Lara. – Co... on... powiedział? – Emmet zadał to pytanie, gdy tylko Lara odłożyła słuchawkę i szklanym wzrokiem zapatrzyła się w przestrzeń. – On... och, Emmet, muszę jechać, żeby odebrać mego siostrzeńca... Nie mogło jej przejść przez gardło słowo „komisariat”. Podeszła do przyjaciela, pocałowała go w czoło i pobiegła do drzwi. Komenda policji w San Clemente mieściła się w niewielkim starym budynku. Była nieduża, bo i miasto było nieduże. Choć kiedyś mieszkał tu Richard Nixon i dzięki temu nazwa miasta stała się głośna, była to prowincjonalna dziura, położona między Los Angeles i San Diego. Naokoło wyrastały osiedla mieszkaniowe i ośrodki handlowe, ale samo miasteczko nadal wyglądało jak nadmorska mieścina. Rickerson trzymał kubek z kawą w jednej ręce, a w drugiej puszkę z napojem. Kawa wyglądała okropnie, ale jego organizm domagał się kofeiny. Póki nie miała konsystencji gęstej zupy, można ją było pić. Puszka z napojem była przeznaczona dla Josha, który czekał samotnie w pokoju przesłuchań. Rickerson nie wierzył, by chłopak był odpowiedzialny za tę straszną jatkę. Sam miał dwoje dzieci i bolał nad tym, gdy musiał aresztować młodych ludzi za poważne przestępstwa. Jego sumienie nie protestowało, gdy trzeba było zamknąć na krótko jakiegoś chłopaka za picie alkoholu w miejscu publicznym lub inne przewinienie, ale za taki czyn? Ta sprawa stanie się głośna. Będą o niej pisać wszystkie gazety. Denaci nie byli znanymi osobistościami. Kobieta nie pracowała zawodowo, jej mąż był właścicielem małego lombardu w centrum San Clemente. Ale liczyło się ich pokrewieństwo z sędzią Sanderstone, zwłaszcza że o sędzi rozpisywały się gazety kilka tygodni temu. Dla reporterów było to ekscytujące jak polowanie. Gdy się dowiedzą, że podejrzanym jest jej siostrzeniec, nastąpi piekło. – Hej, Josh, przyniosłem ci coś zimnego do picia – krzyknął Rickerson, wiedząc, że jego uśmiech nie wywoła uśmiechu na ponurej twarzy chłopaka siedzącego naprzeciwko niego. Włosy w kolorze piasku opadały mu na czoło i niemal zakrywały oczy. To był całkiem przystojny chłopiec – miał gładką cerę, proporcjonalną budowę, niebieskie oczy. W tych okolicznościach trudno jednak było ocenić, co w nim naprawdę siedziało. Puszka z napojem pozostała nietknięta na stole. Chłopak nie wyciągnął po nią ręki. Siedział skulony na krześle, ze spuszczonymi rękami; miał szklany wzrok i zapuchnięte powieki. – No to zacznijmy od początku. Ja wiem, że to bolesne, synu, i przykro mi, że musimy to zrobić, ale nie mamy wyjścia. Gdy tylko z tym skończymy, możesz pojechać z ciotką do domu i trochę odpocząć. Josh zamrugał oczami i zwilżył wyschnięte wargi: – Moja ciotka? Nie widziałem jej od... Urwał i zaczął wpatrywać się w afisz na ścianie. – No więc, wyrzuć to z siebie. Wróciłeś ze szkoły i zauważyłeś półciężarówkę ojczyma zaparkowaną przed domem. Powiedziałeś policjantowi, że na ogół się nie zdarzało, żeby ojczym tak wcześnie kończył pracę w lombardzie. Tak było? – No tak. Rickerson spojrzał na chłopca ze współczuciem. – Przepraszam, synu. Wszedłeś do domu przez drzwi od tyłu, od strony kuchni. Były otwarte, czy musiałeś otworzyć je kluczem? – Kluczem. Chowamy go nad framugą. Rickerson wczytał się w notatki policjanta, który przesłuchiwał Josha. Po chwili spojrzał na chłopca. Josh miał wytrzeszczone oczy i otwarte usta. – Podszedłeś do lodówki, wziąłeś puszkę z napojem i skierowałeś się do swego pokoju. Kiedy przechodziłeś obok sypialni rodziców, drzwi były otwarte i wtedy zobaczyłeś ich zwłoki, tak? – No tak. Josh wyprostował się i przysunął się wraz z krzesłem do stołu. Jego ręce machinalnie wyciągnęły się po puszkę, palce nacisnęły kapsel. Napój pozostał jednak nietknięty. Chłopak nerwowym ruchem odgarnął włosy z czoła i dalej wpatrywał się w afisz przed sobą. – Opowiedz mi o ciężarkach. Rickerson patrzył chłopcu prosto w oczy, pragnąc zaobserwować jego reakcję. Zero. Nawet ton jego głosu pozostał taki sam. – Ciężarki? O czym pan mówi? – No wiesz, komplet ciężarków, które mama kupiła ci w zeszłym roku na Boże Narodzenie. Podnosisz ciężary, Josh? Jesteś dobrze umięśniony, chłopie. W oczach chłopca błysnął ognik. – Mój tata uprawiał kulturystykę. Mój prawdziwy ojciec. Ja też ćwiczę. Skąd pan wie, że mama kupiła mi ciężarki pod choinkę? Josh przełknął ślinę. Prawie się zakrztusił na wspomnienie matki. Był na granicy łez. – Znaleźliśmy je w twoim pokoju. Jednego z nich brakowało – tego o wadze dziewięciu kilo. Josh spojrzał na detektywa ze zdziwieniem: – Dziewięciu kilo? – Tak, dziewięciu. Brakowało go w komplecie. – Tak? A co to ma wspólnego z moją mamą? – Może ty najpierw odpowiesz na moje pytanie, a ja ci później odpowiem na twoje, w porządku? – Wszystkie ciężarki były w kartonie w moim pokoju. Zawsze je tam trzymam. Chowam je do szafy, bo mama... Josh urwał i kaszlnął. W jego oczach pojawiły się łzy. – Mów dalej. Josh rozpłakał się. Nie ocierał łez, a Rickerson udawał, że ich nie dostrzega. – Moja mama gniewała się, gdy zostawiałem je rozrzucone na podłodze. Kazała mi je wkładać do pudła i zamykać w szafie. – Więc ten dziewięciokilogramowy ciężarek znajdował się w szafie, gdy wyszedłeś dziś rano do szkoły? – Tak myślę. To znaczy, nie zaglądałem do szafy. Był tam poprzedniego wieczoru. – Westchnął: – Może zostawiłem go na podłodze. Nie pamiętam. Łzy na jego policzkach obeschły, ale na jego zabrudzonej i bladej twarzy były widoczne ich ślady. – No cóż – powiedział Rickerson. – Tam tego ciężarka nie znaleźliśmy. Owszem, komplet, prócz dziewięciokilowego, był w twojej szafie, ale ten brakujący znajdował się w sypialni twoich rodziców. Josh popatrzył na detektywa ostro, bez lęku. – To jest sypialnia mojej mamy. On nie był moim ojcem, już to panu mówiłem. Mój ojciec nie żyje. On był moim ojczymem. Rickerson zmienił pozycję na krześle i rozmasował sobie brzuch. Burczało mu i bulgotało w jelitach. Trzeba sprawdzić, w jakich okolicznościach umarł jego ojciec. Przesłuchanie tego szczeniaka zaczęło się komplikować. Szkoda, że nie wziął urlopu w tym tygodniu, tak jak sobie planował. Ale o to już zadbała Joyce. Po prawie dwudziestu latach małżeństwa poinformowała go któregoś rana, że chce wrócić na studia i zrobić dyplom na wydziale inżynierii. Kilka miesięcy później wyprowadziła się do wynajętego mieszkania i zostawiła go z obu synami. Twierdziła przy tym, że nie chce rozwodu i telefonowała codziennie, by mu powiedzieć, jak za nim tęskni. Zażądała, żeby nikomu z kolegów w pracy nie wspominał o ich trudnościach. Baby, pomyślał, obracając na palcu złotą obrączkę. Pieprzona baba. Mógł teraz leżeć na plaży na Hawajach zamiast siedzieć tu i przesłuchiwać chłopaka. – No dobrze, Josh – powiedział. – Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie: dlaczego dziewięciokilowy ciężarek znalazł się w sypialni twoich ro... przepraszam, w sypialni twojej matki i ojczyma? – Nie wiem. – Czy myślisz, że ktoś z jakiegoś powodu chciał się zemścić na twojej matce i ojczymie? Rickerson wystrzegał się już słowa „rodzice”. Wystarczyło mu jedno spojrzenie chłopaka i jego reakcja na to słowo. – Sam był skurwielem! Nienawidziłem go! Wszyscy go nienawidzili prócz mojej mamy! Dopiero teraz Josh sięgnął po coca-colę i wypił połowę zawartości jednym haustem, odstawiając z hukiem puszkę. – Ty ich zabiłeś, Josh? – zapytał detektyw łagodnym tonem. Wiedział, że porusza się po grząskim gruncie. Wolno mu było przesłuchiwać chłopaka w charakterze świadka, ale badać go jako podejrzanego mógł tylko w obecności jednego z rodziców lub opiekuna prawnego. Jednakże Rickerson nie mógł się powstrzymać. – Nie – odparł Josh, patrząc mu prosto w oczy. – Żałuję jednak, że to nie ja zabiłem Sama. Rickerson westchnął i wyprostował się. – A twoja mama? Czy znasz kogoś, kto chciał jej zaszkodzić? – Nie wiem. Może Sam. Stale na nią wrzeszczał. – Czy widywałeś jakichś nieznajomych w domu? Czy mógłbyś sporządzić listę znajomych twego ojczyma i matki? Josh wyraźnie się zachmurzył. Nie patrząc na detektywa odrzekł: – Nie pamiętam, jasne? Oni nie mieli wielu znajomych. – Czy zauważyłeś, że z domu coś zginęło albo nie znajdowało się na swoim miejscu, kiedy wróciłeś dziś ze szkoły, zanim odkryłeś ich zwłoki? – Zauważyłem tylko tę kretyńską półciężarówkę Sama. On nigdy nie wraca do domu w środku dnia. No i wszystko było poprzewracane, jakbyśmy się mieli już przeprowadzać. Rickerson odczuł znużenie i głód. Przesłuchanie nie posuwało się naprzód. Biedny chłopak albo o niczym nie wiedział, albo nie chciał wykrztusić tego, co wiedział. Detektyw wstał i odsunął od stołu metalowe krzesło. Skrzyżował ręce z tyłu i przeciągnął się, żeby złagodzić dojmujący ból w krzyżu. – No chodźmy. Dosyć na dzisiaj. Twoja ciotka powinna zjawić się tu lada chwila. Ma cię stąd zabrać. – Josh też wstał. Rickerson podszedł do drzwi, odwrócił się i spojrzał na chłopca. Josh stał nieruchomo. – No chodźże, nie będziesz tu sterczał przez całą noc... – To wstrętna baba! Dlaczego nie mogę wrócić do domu? Jest mi potrzebny mój rower, moje ubranie, moje rzeczy... Rickerson wzruszył ramionami. Ciężka sprawa, pomyślał. Nic tu nie będzie proste, ani teraz, ani potem. – Albo zamieszkasz z ciotką, albo skierujemy cię do schroniska dla młodocianych, póki nie znajdziemy ci zastępczej rodziny. Wybór należy do ciebie. Nie czekał na odpowiedź Josha. Była dla niego oczywista. Wyszedł z pokoju i oparł się o ścianę w korytarzu. W chwilę później chłopak pojawił się w drzwiach i powlókł się za nim do biura. Detektyw pytał w duchu samego siebie: Czy dzieciak zabił znienawidzonego ojczyma i następnie udusił własną matkę? Nie wiadomo. Wszystko było takie zagmatwane. Jedno było pewne: czeka go wiele bezsennych nocy w najbliższej przyszłości. Natomiast obaw sędzi Sanderstone, że ktoś ją śledzi, Rickerson nie podzielał. Włamanie do mieszkania było czymś całkowicie odmiennym od podwójnego morderstwa. Policjanci przeczesywali teren i sierżant miał nadzieję, że znajdą coś, co naprowadzi ich na właściwy trop. W przeciwnym razie zacznie się niezła afera. Rickerson wpadł w osłupienie, gdy chłopak, dostrzegłszy kobietę zbliżającą się w ich kierunku, powiedział: – To pewnie ona, prawda? Detektyw ujrzał Larę Sanderstone. – Dzieciaku, to ty nawet nie znasz własnej ciotki? – zapytał szeptem, zastanawiając się, czy szczeniakowi nie pomieszało się w głowie. – Znam, ale zapomniałem, jak wygląda. Dawno jej nie widziałem. – Josh zmrużył oczy. – Powiedziałem, że to wstrętne babsko. Moja mama ciągle to powtarzała. Mówiła, że byliśmy dla niej niczym, białą hołotą, i dlatego przestała nas odwiedzać. – No, no – odparł Rickerson. – To jest kobieta z klasą. Może dasz jej szansę. Gdy Lara była już blisko, Rickerson popatrzył na nią ze smutkiem i potrząsnął głową. Nie chciałby się teraz znaleźć w jej skórze. Siostra i szwagier zamordowani, a na jej głowę spadł ten trudny szczeniak. Ładna kobitka – pomyślał, mierząc ją od stóp do głów. – Josh! – krzyknęła Lara, wyciągając ręce, żeby go objąć. – Przepraszam, kochanie. Tak mi przykro... – Cofnęła się parę kroków i zmierzyła chłopca wzrokiem. – Boże, jakiś ty wielki! Z wrażenia zakryła usta ręką. Josh wyglądał jak replika swego ojca. Przyglądając mu się cofała się w myślach do lat szkolnych, gdy... Ciąg obrazów zatrzymał się gwałtownie. Josh przeszył ciotkę niewidzącym wzrokiem. W jego spojrzeniu Lara dostrzegła nienawiść. Chłopak stał bez słowa. Rozdział VII W komisariacie sierżant Rickerson odwołał Larę na bok, a Josha posłał na koniec korytarza, aby obejrzał zdjęcia z archiwum policyjnego. Liczył na to, że chłopak rozpozna wśród podejrzanych kogoś, kto kręcił się ostatnio w pobliżu ich domu. W gruncie rzeczy chodziło mu jednak o rozładowanie atmosfery, złagodzenie napięcia między siostrzeńcem i ciotką. – Może to był błąd, że przyszłaś tutaj po niego – powiedział Rickerson do Lary. Stali nie opodal holu wejściowego. – To było dla niego bardzo silne przeżycie. Proponuję, żebyś pojechała do domu, a ja postaram się wpłynąć na niego. I albo go później podrzucę do ciebie, albo znajdę mu jakichś opiekunów. Lara ciągle czuła na sobie jadowite spojrzenie siostrzeńca. W jego oczach widziała skondensowaną nienawiść. Zerknęła na detektywa i spuściła wzrok. Może jego pomysł zorganizowania opieki dla Josha był słuszny. – Nic nie wiem na temat nastolatków. Wiesz, nie jestem mężatką – powiedziała. Rickerson przeczesał palcami rudą czuprynę i oparł się plecami o ścianę. – Ba, ja sam nie jestem pewien, czy wiem cokolwiek na ten temat, chociaż mam dwóch nastoletnich synów. Dziecko to dziecko, i tyle. Chociaż Larę kusiło, aby przekazać Josha opiece społecznej, nie mogła tego zrobić. – Proszę, przekonaj go, aby został ze mną. Powiedz mu, że zatroszczę się o niego. On jest jedynym dzieckiem mojej siostry. Muszę go wziąć. Lara wyciągnęła z torebki umowę o wynajem mieszkania, podała detektywowi adres i nagle przypomniała sobie: – Ktoś śledził moją siostrę – powiedziała detektywowi idącemu za nią do wyjścia. – Moja siostra była zdenerwowana i przestraszona, ale nie chciała nic powiedzieć. – Czy zatelefonowałaś wtedy na policję, podałaś opis samochodu, który za nią jechał, zrobiłaś cokolwiek w tej sprawie? Rickerson stał się na powrót czujny. Stał zaledwie o krok od Lary; choć sam w tym momencie nie palił, jego ubranie było przesiąknięte zapachem cygar. – Nie, ona mi nie pozwoliła. – Lara zapatrzyła się w zniszczone linoleum na podłodze. Kiedyś musiało być białe, teraz przybrało ohydny żółtawy odcień. – Pokłóciłyśmy się wtedy. Nie miałam pojęcia, co się za tym kryło. Kazałam jej wyjść. Ivory była więc w tarapatach już dwa miesiące temu, tej nocy, kiedy przyszła do niej do domu. Na czym one polegały – nie dowiedziała się. Przecież zdawała sobie sprawę, że Ivory miała poważne problemy. Powinna była dojść prawdy. Powinna była wydedukować, co się za tym kryło. Gdyby to wtedy zrobiła, jej siostra nie zostałaby zamordowana. Rickerson dostrzegł kropelki potu nad górną wargą Lary. Jej stan emocjonalny niepokoił go teraz bardziej niż grożące jej niebezpieczeństwo. – Zatelefonuję do biura szeryfa i dowiem się, co tam zdołano ustalić w związku z włamaniem do twego domu – powiedział z troską w głosie. – Powiadasz, że nic nie zginęło? – Na pierwszy rzut oka nic – odparła Lara, opierając się o ścianę. – Nie miałam czasu sprawdzić. Kazali mi się wynieść, to się wyniosłam. – Słyszałem o kilku szczegółach sprawy Hendersona, ale nie znam wszystkich detali. Powiedziałaś, że ktoś ci groził. Ktoś z rodziny ofiary? – Chłopak zamordowanej dziewczyny – odparła mechanicznie Lara. W głowie jej huczało. W pamięci znów pojawił się obraz Ivory na podłodze w sypialni. Czy o niej też będzie się mówić jako o siostrze zamordowanej dziewczyny? – Nie pamiętam dokładnie, co on wtedy krzyknął. Chyba nazwał mnie pieprzoną suką... Powiedział, że ktoś powinien wykończyć moją rodzinę czy mnie... Coś w tym rodzaju. To już nie było stenografowane, więc nie znajdzie się w protokole, ale prokurator był jeszcze na sali, byli też strażnicy. Sporo ludzi słyszało... – Lara zamilkła, nie patrząc na detektywa. Ciągnęła dalej cichym głosem: – Myślę, że ten chłopak był u kresu wytrzymałości. To bardzo trudna sytuacja... Rickerson wstrzymywał się długo z wyjawieniem kolejnej informacji, ale teraz nie miał wyjścia. Lara musiała się o tym dowiedzieć: – Lekarz sądowy uważa, że twoja siostra została przed uduszeniem zaatakowana seksualnie. W oczach Lary pojawiło się przerażenie. – O nie, Chryste... Zgwałcona, Ivory została zgwałcona... Zacisnęła usta w cienką kreskę. Resztką sił próbowała zapanować nad sobą. Ivory nie żyje. To, że została zgwałcona, było przypadkiem. Ale przysporzyło jej cierpień przed straszną śmiercią. – O ile sobie przypominam, dziewczyna ze sprawy Hendersona też została zgwałcona? – zapytał Rickerson. Lara uniosła głowę. – Boże, tak... Ale przecież chyba nie myślisz, że ten chłopak mógł zgwałcić i zamordować Ivory, ażeby się zemścić na mnie? To byłoby szaleństwo. Musiałam przecież wydać werdykt zgodnie z prawem. Miałam związane ręce. Na jej napiętej do ostateczności twarzy pojawił się tik. Nic ją już nie obchodziło, co Rickerson i inni detektywi o niej pomyślą. Lara odwróciła się twarzą do ściany i waliła bezsilnie pięściami w mur. Nagle zastygła. Znów zwróciła się w kierunku Rickersona i spytała: – A może to nie był gwałt? Może Sam i Ivory byli ze sobą w łóżku, zanim Ivory została zabita? Rickerson spuścił wzrok. – Lara, lekarz sądowy ustalił, że to był gwałt, i to brutalny. Liczne zranienia pochwy... – Detektyw zamilkł na chwilę, a następnie ciągnął z przekonaniem w głosie: – Ktokolwiek to zrobił, złapiemy go. Drogo za to zapłaci. Wracaj teraz do domu. Zatelefonuj do kogoś bliskiego. Nic więcej nie możesz zrobić. Larze zbierało się na płacz. Pomyślała o Thomasie Hendersonie. On nie zapłacił. Siedział w zakładzie psychiatrycznym, z którego mógł wyjść, kiedy tylko by zechciał. Oderwała się od ściany i poszła w stronę parkingu. Te wszystkie lata, te wszystkie rozprawy, te niezliczone twarze. Teraz przesuwały się w jej pamięci jak nieostry film, tak szybko, że nie potrafiła zapamiętać żadnej z nich. Ilu miała wrogów? Były ich setki, a może nawet tysiące. Czy ktoś w tej właśnie minucie zaczaił się gdzieś na nią, planując zemstę? Czy ten ktoś był tak przepełniony nienawiścią, że gotów był zabić jej siostrę i szwagra, aby zadać jej ból? Usłyszała w myślach swoje argumenty z czasów, gdy była jeszcze prokuratorem: „Wysoki Sądzie, uważamy, że maksymalny wymiar kary jest w tym wypadku zarówno właściwy, jak i usprawiedliwiony. Oskarżony jest patologiczną jednostką, stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, to zwierzę...” Ci ludzie mieli żony i dzieci, matki i ojców, braci i siostry. Lara, mimo całej swej wiedzy, też popełniała błędy. Czy mogła być odpowiedzialna za wtrącenie niewinnego człowieka do więzienia? System nie był nieomylny. Lara Sanderstone miała opinię bezlitosnego, surowego sędziego domagającego się wysokich wyroków, najwyższych kar. Jej nazwiska nigdy nie łączono z pojęciem „łagodność”. Zaledwie kilka miesięcy po nominacji Leo Evergreen wezwał ją do swego gabinetu i odczytał listę skarg pod jej adresem. „Lara, nie jesteś już prokuratorem – powiedział jej wtedy. – Sędzia musi brać pod uwagę wszystkie okoliczności przy ferowaniu wyroków. Nie możesz wszystkich oskarżonych wysyłać do więzienia. W niektórych przypadkach trzeba wziąć na siebie ryzyko wypuszczenia na wolność potencjalnie niebezpiecznego przestępcy. To jest nasz obowiązek”. Larze objawiła się oczywista prawda: miała wrogów, przypuszczalnie dużo więcej niż tylko drania w rodzaju Sama Perkinsa. Zerknęła na zegarek. Było już późno, dochodziła jedenasta. Wynajęte mieszkanie było umeblowane standardowo. Co druga ściana była wyłożona lustrami, żeby przestrzeń wydawała się większa. Meble były podejrzanie małe, także w celu wywołania złudzenia przestronności. Lara chciała zagłuszyć ciszę, więc podeszła do telewizora z zamiarem włączenia go. Z bliska okazało się, że była to atrapa – czarna skrzynka z plastiku w kształcie telewizora. Poczuła się jak w Disneylandzie. Czekała na detektywa, który miał przywieźć Josha. Chociaż w mieszkaniu nie było telefonu, ktoś podrzucił pod drzwi wejściowe książkę teleadresową. Lara zaczęła ją kartkować, szukając adresów zakładów pogrzebowych. Zorientowała się, że jej palce drżą. Odrzuciła książkę i postanowiła, że obarczy tym jutro Phillipa. Powie mu, co ma załatwić, i każe telefonować. To jest moment, gdy do człowieka dociera naga prawda o śmierci, pomyślała. Wtedy gdy trzeba zadzwonić do zakładu pogrzebowego i zamówić trumnę, żeby złożyć w niej bliską osobę i spuścić do grobu, zasypać ziemią. Lara wpatrywała się w drzwi wejściowe i starała się odsunąć od siebie ponure myśli. W czasie jazdy z San Clemente zadzwoniła do tych znajomych, których numery znała na pamięć. Chyba tak się przyjęło czynić, gdy zmarł ktoś bliski. Wykręciła numer Irene Murdock. Irene była opoką – teraz właśnie potrzebowała jej siły. Ale w słuchawce odezwała się automatyczna sekretarka. Lara rozłączyła się. Następnie zatelefonowała do Benjamina Englanda. Choć w łóżku zachował się jak świnia, był mężczyzną; Lara pragnęła jego wsparcia. Natrafiła również na sekretarkę. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że Benjamin wyjechał służbowo do San Francisco. Nie zostawiła mu żadnej wiadomości. Chciała, ale słowa nie mogły przejść przez zaciśnięte gardło. Nie mogła przecież ot tak nagrać na taśmie, że jej siostra została zamordowana. Zadzwoniła również do Phillipa. Sekretarz słuchał uważnie, starał się ją pocieszyć i powiedział, żeby nie przychodziła do sądu następnego dnia. Wziął na siebie wszystkie obowiązki i zapewnił, że powiadomi Evergreena. Zapytał, czy chciałaby, aby do niej przyjechał, ale odparła, że nie ma potrzeby. W desperacji Lara chciała nawet zatelefonować do swego eks-męża Nolana, wziętego adwokata artystów, ale dała sobie spokój. Ich krótkie małżeństwo zakończyło się przykrym rozwodem kilka lat temu. Cele życiowe obojga były diametralnie różne. Nolan czcił mamonę, Lara ceniła sprawiedliwość. Tak czy inaczej, myślała, Nolan ma teraz nową żonę i willę w Beverly Hills. Nie sądziła, żeby zechciał przyjechać, by pomóc jej pochować siostrę. Lara podeszła do okna i spojrzała przez firanki na dziedziniec. Na stoliku leżała ulotka informująca, że firanki nie wchodzą w cenę mieszkania. Chociaż zbliżała się północ, w oknach Emmeta ciągle się świeciło. Nie wypadało jednak nachodzić go o tej porze. Choroba pozbawiała go sił, a ponadto, myślała Lara, w czym mógłby jej teraz pomóc? Zaczął ogarniać ją lęk, rosnący z każdą minutą. Do jej uszu docierały dźwięki, inne niż znajome odgłosy w jej domu: szum samochodów na pobliskiej autostradzie, wycie alarmów, klaksony, odległe rozmowy. Czy ktoś czeka w ciemnościach, aż Lara położy się, a wtedy wedrze się do środka i rozwali jej głowę albo udusi jej własną poduszką, jak udusił Ivory? Przecież mógł ją śledzić aż do progu mieszkania. Lara opadła na sofę. I ten mebel był mały, jak dwuosobowa kanapka. Będzie spała na niej, a Joshowi odstąpi łóżko. Dzięki Bogu, że Rickerson zdołał Josha przekonać, aby z nią został. Zatelefonował ponad godzinę temu i powiedział, że go przywiezie. Ten Rickerson był rosłym mężczyzną. Zwinięta na sofie, wyczerpana wydarzeniami i żałobą, Lara skierowała teraz cały swój gniew na Sama. W jej oczach Perkins był niemal kryminalistą. Chociaż prawo wymagało, aby szef lombardu zgłaszał na policję wszelkie przedmioty wzięte pod zastaw, jej szwagier rzadko zawracał sobie tym głowę. Jeśli policja nakrywała go na posiadaniu skradzionych przedmiotów, Sam godził się z rekwizycją i płacił grzywnę, twierdząc, że złożone papiery zaginęły na poczcie. Wykorzystywał też pozycję Lary, ażeby osłaniać się przed policją i nie dopuścić do odebrania licencji. Trzy razy Lara musiała wykupywać tego skurwysyna z aresztu. Zdawała sobie sprawę, że kłóciło się to z jej zasadami, ale robiła to dla Ivory. Poza tym wszyscy sędziowie wyświadczali sobie uprzejmości przy różnych okazjach. Pożyczyła szwagrowi sto tysięcy ze swych ciężko zapracowanych pieniędzy na kupno biznesu i chciała je kiedyś odzyskać. Wreszcie rozległo się stłumione pukanie. Lara poderwała się z sofy i otworzyła drzwi na oścież, nie pytając: „Kto tam”. Pierwszy wszedł Rickerson, za nim pojawił się Josh. – Tak późno przyjechaliście. Już się martwiłam – powiedziała, patrząc na siostrzeńca. Chociaż wiedziała, że ma czternaście lat, nie mogła uwierzyć, że aż tak wyrósł od ostatniego razu, kiedy go widziała. Miał chyba z metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, a jego ciało miało budowę dorosłego mężczyzny. Szeroki w ramionach, z wydatnymi bicepsami, ale szczupły i żylasty, ogromnie przypominał swego ojca. – Czy jesteś głodny? – spytała. – Jedliście coś? Josh nie odpowiedział. Stanął niepewnie przy drzwiach, potem wszedł do pokoju i rozejrzał się. Rickerson poprosił, aby wyszła z nim na klatkę schodową. – Słuchaj, sugerowałbym, abyś nie otwierała drzwi, zanim nie sprawdzisz, kto za nimi stoi. – Tak, wiem – odparła zawstydzona Lara. – Czekałam tak długo, to dlatego... – I może powinnaś mieć przy sobie rewolwer... – Myślisz, że powinnam mieć broń? Rickerson wzmagał jej obawy, pogłębiał szaleństwo. Przecież mógł po prostu skłamać i zapewnić, że jest absolutnie bezpieczna, że to wszystko nie ma z nią nic wspólnego. – Myślę, że jest to sensowna rada. Rozmawiałem z ludźmi szeryfa. Twój dom nie został okradziony, lecz splądrowany od góry do dołu. Ktoś tam czegoś szukał. U twojej siostry też czegoś szukano. Wszystko wybebeszono, żeby to coś znaleźć. – Ale co? Nie mam niczego takiego, co budziłoby takie pożądanie. Prawdę powiedziawszy, nie ma mi czego ukraść. – A twoje akta sądowe? Może pracujesz w domu nad przygotowaniem procesów, przywozisz materiały dowodowe, raporty policyjne, takie rzeczy? – Tak – odparła Lara. – Jednak ostatnio niczego nie brałam z biura. W przyszłym tygodniu rozpoczynam nową rozprawę, ale nawet gdybym przywiozła do siebie wszystkie akta, nie ma żadnego powodu, aby ktoś chciał mi je skraść. Wystarczy przecież pójść do sądu, wypełnić druczek i dostać je do rąk na miejscu. Większość akt jest powszechnie dostępna. Rickerson wzruszył ramionami. – Radziłbym, abyś zamówiła dla swojego siostrzeńca wizytę u psychologa. Chyba zdajesz sobie sprawę z konieczności leczenia go. On nic nie je. A tu masz coś ode mnie, żebyś nie mówiła, że ci nie pomagam. – Rickerson z wymuszonym uśmiechem wyciągnął do niej rękę. W jego dłoni błysnęła niebieska stal rewolweru małego kalibru. – No, bierz! – Nie, nie wezmę. Nienawidzę broni. A poza tym Josh jest ze mną... Wiesz przecież, jak niebezpiecznie jest trzymać broń w domu, gdy ma się dziecko. Szczególnie takie dziecko, pomyślała Lara. Josh był tak wielki, że słowo „dziecko” było w odniesieniu do niego wręcz nie na miejscu. A podejrzenia Rickersona mogły być uzasadnione. Josh mógł wrócić do domu i zastać ojczyma nad zwłokami matki. Zdzielił go więc ciężarkiem po głowie. Teraz brakowało tylko tego, aby Josh miał rewolwer w zasięgu ręki. Sama myśl o tym wywołała dreszcz trwogi. – Tak – powiedział z namysłem detektyw, patrząc w jej szare oczy. – Może masz rację. Rickerson zbliżył się jeszcze bardziej do Lary. Ten facet miał okropny zwyczaj przekraczania czyjejś prywatnej przestrzeni. Gdyby wiedział, jak należy się zachowywać, odstąpiłby o krok. Ale widocznie nie wiedział. Wsunął rewolwer do kieszeni marynarki. Z daleka dochodziło wycie syreny alarmowej. Lara wstrzymała oddech i pomyślała o Ivory, o ostatniej nocy, gdy ją widziała. – Moja siostra przyszła do mnie nocą siódmego lipca – powiedziała do detektywa. – Już ci chyba mówiłam. To było w przeddzień moich urodzin... – Ivory nie odezwała się do niej w dzień urodzin. Lara spędziła ten wieczór w towarzystwie Irene i innych koleżanek w restauracji w Los Angeles. – Znaleźliście coś w moim domu? – zwróciła się do Rickersona. Zapomniała, że już o tym rozmawiali – My... ja... musimy tam wrócić jutro. Trzeba wszystko po kolei sprawdzić, żeby się zorientować, co mamy w ręku. Ludzie z brygady kryminalnej nadal tam pracują. Zajrzę do nich w drodze powrotnej. Trzeba się będzie wziąć za lombard. Na razie go tylko zabezpieczyłem. Było chłodno i Lara skrzyżowała ręce, aby się rozgrzać, ale to niewiele pomogło. Czuła w sobie lód, a zębami szczękała, jakby na dworze był mróz, a nie typowa noc kalifornijska w środku lata. – To wszystko musi się wiązać z lombardem – powiedziała z przekonaniem. – Oczywiście! Przecież to nie ma nic wspólnego ze mną. Jeśli chcieliby się na mnie zemścić, zabiliby mnie, a nie Ivory i Sama. Ktoś wpadł w szał w związku z jakimś szwindlem Sama, przyszedł do jego domu i zamordował ich oboje. Pewnie Sam wziął pod zastaw czyjś dom, a potem, nie powiadamiając właściciela, korzystnie go sprzedał. Ten właściciel mógł być przestępcą. Jak wiesz, Sam nie był niewiniątkiem. – Słyszałem o tym. Twój siostrzeniec mi o tym mówił. Lara uniosła głowę. – Co on ci powiedział? Czy coś wie? Rickerson nie chciał niepokoić Lary swoimi podejrzeniami. Z drugiej strony, jeśli chłopak był psychopatą, narażał ją na duże niebezpieczeństwo. Na wszelki wypadek postanowił zbadać grunt. – Czy blisko żyłaś z siostrą? Lara uchyliła drzwi i spojrzała przez szparę na Josha. Chłopak leżał na brzuchu na sofie. Zamknęła drzwi. – Nie bardzo. A ostatnio prawie się nie widywałyśmy. Nie mogłam zaakceptować Sama, a Ivory nie opuściłaby go za żadne skarby. No i tak się rozeszłyśmy. – No dobrze, a co wiesz o chłopaku? – Właściwie nic. Lara spojrzała w bok. Czuła się zawstydzona tą prawdą. – Twój szwagier został zabity ciężarkiem, który należał do chłopaka. – Już to mówiłeś. Czy chcesz mi dać coś do zrozumienia powtarzając to? Z ciemności wyłonił się jakiś mieszkaniec osiedla. Rickerson i Lara cofnęli się, aby mógł przejść. Detektyw skinął głową w stronę nieznajomego, ale Lara nawet go nie zauważyła, wpatrzona w oczy swego rozmówcy. – Domyśl się. Nie mogę tego wykluczyć, przynajmniej jeszcze nie teraz. Rickerson otarł twarz, czując pod palcami blizny po trądziku. – Chryste! Nie wierzę! – krzyknęła Lara, pragnąc przekonać bardziej siebie niż detektywa. – To obłąkany pomysł, na miłość boską. Nawet o tym nie myśl i posłuchaj... – Tak, tak. Rickerson sięgnął do kieszeni. Palcami wymacał cygaro i zaczął je miętosić, ale powstrzymał się z zapaleniem go. – Proszę, miej na tyle przyzwoitości, aby nie rozgłaszać, że podejrzewasz Josha. Chłopak ledwie stracił matkę. Rickerson zrobił minę. – Na pewno nie znajdzie się to w komunikacie dla prasy, ale to nie jest poufna informacja. Weź pod uwagę, że na miejsce zbrodni przybyły dziesiątki policjantów. Wszyscy wiedzą, że narzędziem zbrodni był ciężarek należący do chłopaka. Znaleźliśmy cały komplet w jego pokoju. Lara wpadła we wściekłość. – Jaki z ciebie gliniarz? – Zaczerwieniła się i gniewnym tonem dodała: – Przepraszam, ale po prostu w tym nie ma logiki. Narzędziem zbrodni jest ciężarek, chłopak ma komplet takich ciężarków, ale to jeszcze nie znaczy, że ma on jakiś związek ze zbrodnią. W żadnym sądzie taki numer nie przejdzie. Wróżysz z fusów. – Lara odwróciła się i położyła dłoń na klamce, ciągnąc dalej swój wywód: – Chcę, aby wszyscy policjanci, jakich możesz skierować do tej roboty, przeszukali ten pieprzony lombard. Wezwijcie wszystkich klientów, którzy zaciągali tam pożyczki, i sprawdźcie, którzy z nich byli karani. W ten sposób znajdziecie zabójcę. – Przyślę tu policjanta, aby cię strzegł. – Dziękuję – odparła Lara. Pomyślała z ulgą, że przynajmniej będzie mogła się wyspać. Otworzyła drzwi wejściowe i już chciała wejść do środka, gdy Rickerson na odchodnym zwrócił się do niej raz jeszcze. – Nie było włamania. Ten, kto zamordował twoją siostrę i szwagra, znał ich albo wiedział, jak się dostać do ich domu. Lara przyjęła to do wiadomości, ale nie chciała już o tym myśleć. Dostrzegłszy Josha na sofie, uprzytomniła sobie, że odtąd będzie musiała przywyknąć do jego widoku. Będzie też musiała przywyknąć do wielu innych spraw w tym koszmarze. Na przykład do tego, że jej siostrzeniec był w to wszystko zamieszany. – Josh – szepnęła, kładąc lekko dłoń na jego ramieniu. Chłopak nie podniósł się z sofy, ale odwrócił głowę w jej kierunku. Kanapa była za krótka; jego nogi zwisały na zewnątrz. Lara dostrzegła ślady łez na jego twarzy. Wyglądał jak dorosły, ale przecież ciągle był dzieckiem. I ten dzieciak dostał straszne cięgi od losu, pomyślała. Stracił ojca, który zginął na tym przeklętym motocyklu, a potem Ivory związała się z Samem, co musiało być dla niego uwłaczające. Czy jednak na tyle, aby chłopak mógł zabić? – Przykro mi, Josh – powiedziała Lara. – Zdaję sobie sprawę z tego, jak cierpisz. Bardzo kochałam twoją mamę. Instynktownie pogładziła go po włosach, pamiętając ten gest z dzieciństwa, gdy matka pieszczotliwie gładziła ją i Ivory. Josh utkwił w niej wzrok. Jego oczy były takie podobne do oczu Ivory... Odepchnął jej rękę i warknął: – Zostaw mnie, dobrze? Demonstracyjnie odwrócił się do ściany. Lara wstała i przeszła się po mieszkaniu. Było tak małe, że budziło klaustrofobię. Skrzynka. Trumna. Musi natychmiast stąd wyjść. – Josh – powiedziała łagodnie. – Pojadę do meksykańskiej knajpki otwartej przez całą noc i przywiozę coś do jedzenia. Nie jesteś głodny? Chłopak usiadł i przetarł oczy. – Chcę do domu – odparł stanowczym głosem. – Nie chcę zostać z tobą. – Podniósł się i skierował w stronę drzwi wejściowych. – Pójdę pieszo, jeśli mnie nie podwieziesz. Muszę stąd wyjść. Lara poderwała się i zasłoniła sobą drzwi. – Nie, Josh, posłuchaj mnie. Nie możesz pójść do domu. Policja cię tam nie wpuści, a jesteś zbyt młody na to, aby zostać sam. – Zejdź mi z drogi! – krzyknął Josh. Górował wzrostem nad Lara. Wpatrywał się w nią z taką agresją, jakby za chwilę miał ją unieść i cisnąć o ścianę. – Nie możesz mnie tu trzymać na siłę. To nie więzienie. Lara poczuła łzy na policzkach i starła je wierzchem dłoni. Josh był bardzo zdenerwowany, a ona nie wiedziała, jak go ułagodzić. Bez względu na wszystko, muszą jednak wspólnie przetrwać tę noc. Zaczerpnęła więc tchu i zwróciła się do niego opanowanym tonem: – Josh, wiem, że mnie nie znosisz. Ale nie tylko twoja mama została dziś zamordowana. Ona była także moją siostrą. Wychodzę, bo muszę coś zjeść. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną. Jak nie, to głoduj. Decyzja należy do ciebie. – Jestem głodny – odezwał się po chwili Josh. – Idę z tobą. – Dobrze – odparła Lara. Znalazła torebkę i idąc do drzwi zamruczała pod nosem: – Jedzenie chroni przed chorobą. – Tak mawiała jej matka. Miała zamiar podjechać pod okienko dla zmotoryzowanych i wziąć jedzenie ze sobą, ale teraz nie miała ochoty wracać do mieszkania. Zapytała więc siostrzeńca: – Zjemy na miejscu? Chłopak wyglądał przez okno. Nie odpowiadał. Lara zaparkowała samochód i wyszła. Josh wlókł się z tyłu. W restauracji zamówił wiele dań. – Cieszę się, że jesteś ze mną – powiedziała Lara. – Nie chciałam być tu sama. W odpowiedzi usłyszała ponowne: – Jestem głodny. Idąc do stolika Lara zauważyła, że jego twarz odrobinę złagodniała. Doszła do wniosku, że zdecydowało o tym biologiczne prawo przetrwania. Zgotowano im wspólny los. Żadne z nich niczego nie mogło zmienić. – Jesteś prawdziwym sędzią? – zapytał Josh, odwijając z papierka meksykański naleśnik i odgryzając duży kęs. Lara zerknęła na jego dłonie i zauważyła, że chłopak ma „żałobę” za paznokciami. – Pewnie że prawdziwym. Mama ci nie mówiła, że dostałam nominację? Patrzyła mu prosto w oczy, czekając na odpowiedź. – Nie wiedziałem, że tacy ważni sędziowie jadają w meksykańskich knajpkach. – No to teraz znasz straszną prawdę. – Nareszcie rozmawiali ze sobą. Ton Josha był sarkastyczny, ale na początek dobre i to. – Jestem maniaczką barów samoobsługowych – powiedziała Lara. – Pewnie umrę na atak serca przez te wszystkie chemikalia i cholesterol, ale nie znoszę czekać. Wiesz, jak to jest, nie? Naleśnik został pochłonięty. Josh zabrał się za kolejny specjał meksykański. – Nie lubię zdrowej żywności – odparł z pełnymi ustami. – Jestem kulturystą, więc powinienem się odpowiednio odżywiać, ale nigdy tego nie robię. Nie znoszę tych papek sojowych, na ich widok chce mi się rzygać. – Mhm – mruknęła Lara, żując kukurydziany opłatek, wypełniony jakąś masą. Pomyślała, że Josh potrafi wypowiedzieć całe zdanie nie zawierające kolejnego ataku na jej osobę. – Zemdliłoby cię, gdybyś wiedział, co oni w to pakują. Ja o tym nigdy nie myślę. Po prostu zjadam to, co mi dają. Nie, pomyślała w duchu. To niemożliwe, aby był w coś wmieszany. Gdyby popełnił ten odrażający czyn, uwidoczniłoby się to na jego twarzy. Nie mógłby po kilku godzinach od popełnienia morderstwa siedzieć tu i opychać się burrito, taco i zakończyć całym talerzem nachos. Reagował tak opryskliwie, bo był w szoku. To się malowało na jego twarzy, odbijało w oczach. Tak jak ona, Josh szukał w sobie sił, które pozwolą mu przejść ten koszmar i dotrzeć w końcu na drugi brzeg. – A co będzie z moją szkołą? Lara niemal się zakrztusiła. Nie zdążyła się jeszcze nad tym zastanowić. Nie mogłaby przecież zawozić go codziennie do szkoły w San Clemente, a stamtąd jechać do sądu. – Nie wiem, Josh. Musimy wszystko obmyślić. Dziś nie zaprzątajmy sobie tym głowy. Niech ta noc przeminie. – Tak – odparł chłopak, odwracając wzrok. Patrzył teraz w okno posmutniałymi oczami. Lara odsunęła od siebie resztkę dania i też zwróciła twarz w kierunku okna. Ciemność i śmierć łączyły się ze sobą. Dwie lampy oświetlały parking, ale pusta działka za nim była jak czarna dziura. Morderca mógł się skryć w ciemności, gotów do pociągnięcia za spust, gdy tylko staną w drzwiach. Lara położyła dłonie na plastikowym blacie i powoli przybliżała palce w kierunku dłoni siostrzeńca. Gdy jej w końcu dotknęła, chłopiec nie cofnął ręki, ale unikał wzroku Lary. Wstała więc od stolika i rzuciła: – Idziemy? – Kto zabił moją mamę i Sama? – spytał Josh po chwili milczenia. – Chciałabym to wiedzieć. – Ale nie wiesz? – Nie, nie wiem – odparła Lara stojąc nad nim. Z tej perspektywy wyglądał jak drobny, bezbronny chłopiec. Był zgarbiony, włosy opadały mu na czoło i zakrywały jedno oko. Lara zapragnęła objąć go i pocieszyć. Jakże chciała wynaleźć jakiś cudowny sposób, który by pozwolił na złagodzenie jego bólu i cierpienia. Mogła jedynie powiedzieć: – Chodźmy do domu przespać się trochę. Jutro zajmę się znalezieniem odpowiedzi na twoje pytanie. Błyskawicznie myśląc nad kolejnością działań, Lara postanowiła, że zacznie od tego studenta, który groził jej w sali sądowej po zwolnieniu zabójcy jego dziewczyny. Następnie przejrzy dawniejsze sprawy, w których skazani znowu wypuszczeni na wolność – mogli rozmyślać o zemście na niej. Na koniec zostawi zapoznanie się z historią życia Ivory i Sama: lombard, dom w San Clemente, znajomi, sąsiedzi. Pogrążona w rozmyślaniach, wolno skierowała się do wyjścia. Josh minął ją i wyszedł na zewnątrz. Gdy spojrzała na niego ponownie, był już w połowie drogi prowadzącej na parking. Od strony pustej działki zbliżał się w jego kierunku ciemno ubrany mężczyzna. – Nieee! – krzyknęła Lara. W panice podbiegła do Josha i powaliła go na ziemię. – Nie ruszaj się – szepnęła mu wprost do ucha. Serce waliło jej jak młotem. Przechodzień spojrzał na nich i oddalił się. – Złaź ze mnie! – wrzasnął Josh. – Wariatka! Oszalałaś czy co? Świat jest obłąkany! Lara wstała i zaczęła się otrzepywać. – Dostrzegłam tego faceta i zlękłam się – powiedziała szybko. – Jest późna noc, ta dzielnica jest niebezpieczna. Nie chcę, aby coś ci się stało. Ale przykro mi, że cię przewróciłam. – Przykro ci. Oczywiście, każdemu jest przykro. – Josh stał wściekły, podczas gdy Lara otwierała drzwiczki samochodu. Kiedy oboje znaleźli się w środku, chłopak ciągnął swoje tonem ostrym jak nóż: – Czy wiesz, ile razy w życiu słyszałem to gówniane „przykro mi”? Dzień w dzień. Moja mama bez przerwy mi powtarzała, jak jest jej przykro w związku ze wszystkim. A kiedy umarł mój tata, to ludziom było przykro i każdy mi mówił, jak mi współczuje. – Josh odwrócił się od okna i Lara poczuła jego gorący, kwaśny oddech na swojej twarzy. – Zrób mi przysługę i wykreśl ze swojego słownika słowo „przykro mi”, dobra? – zakończył. Dojechali do domu w milczeniu. Rozdział VIII Lara leżała na sofie, przykryta narzutą z sypialni. Josh zajął łóżko. Przecież był jeszcze dzieckiem, myślała, a poza tym stracił matkę. Na razie mogła mu zapewnić tylko spanie i jedzenie. Pogrążona w ciężkim, niespokojnym śnie, usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Jej puls natychmiast przyspieszył. Zsunęła się jednym ruchem na podłogę, spodziewając się, że zaraz ktoś zacznie do niej strzelać przez zamknięte drzwi. Zegar wskazywał piątą nad ranem. Lara potrząsnęła nim i przyłożyła go do ucha, żeby sprawdzić, czy nie jest to kolejna atrapa. Był to jednak realny przedmiot. – Tu funkcjonariusz Ringers – rozległ się głos zza drzwi. – Pani sędzio... Serce Lary zaczęło walić. Na miłość boską, co się znowu stało, żeby ją nachodzić o tej porze? – Przepraszam, że panią budzę – odezwał się młody policjant, gdy Lara z twarzą zapuchniętą od snu uchyliła drzwi. – Ale detektyw Rickerson chce, żeby pani udała się do domu w San Clemente. No, do domu pani siostry. Detektyw Rickerson spędził tam całą noc i mówi, że tam jest coś, co pani musi zobaczyć. – Teraz? Pan chce, żebym jechała tam teraz? – jęknęła Lara. – Mój siostrzeniec jeszcze śpi. Czy to naprawdę konieczne? W jej głosie zabrzmiał ostry ton. Lara miała na sobie przepocony podkoszulek, a wilgotne od potu włosy spadały jej na twarz. Została zbudzona tak raptownie, że nie przypominała sobie nawet żadnych koszmarów sennych. Starała się teraz odsunąć lepką tkaninę od skóry. Nawet we śnie jej umysł walczył, nie chciał przyjąć do wiadomości czegoś, czego po prostu nie da się zaakceptować. – Tak zarządził sierżant Rickerson. – Naprawdę pan uważa, że mam jechać? – Tak. Młody policjant rozejrzał się niepewnie wokół, jakby chciał powiedzieć: „Ja nic nie wiem, proszę pani. Wypełniam jedynie rozkazy”. – Ruch na autostradzie jest o tej porze niewielki. Proszę mu przekazać, że zaraz wyruszam. Ale pan tu zostanie? – spytała Lara z nadzieją w głosie. Nie chciała zostawiać Josha samego. – Schodzę o szóstej. Przyślę jednak zmiennika. Ktoś tu będzie. – Dobrze – powiedziała Lara, zamykając przed policjantem drzwi. Nie wiedziała, co ma począć z Joshem, więc zostawiła mu kartkę i kilka banknotów na stole w kuchni. Po drugiej stronie ulicy znajdował się McDonald. Mógł tam zjeść śniadanie. Obok pieniędzy położyła zapasowe klucze do mieszkania. Było ciągle ciemno, gdy wyruszyła, ale na jej oczach wstawał mglisty szary poranek. Szosy były puste, szczególnie te na południe od Los Angeles. Lara czuła wzbierającą w ustach żółć. Co tam wykryto? Pewnie nowe zwłoki. Albo coś jeszcze bardziej upiornego. Może Sam kogoś zabił i poćwiartował, a części zwłok ukrył w zakamarkach domu. A potem ktoś inny, kto był z tamtym w zmowie, szukał go, a gdy odkrył zwłoki, zabił Sama i Ivory. Mózg Lary odmawiał posłuszeństwa, wyobraźnia szalała. Od chwili kiedy Lara zobaczyła Sama po raz pierwszy, spodziewała się samych kłopotów. Nieomylnie rozpoznawała takie typy. Ale Ivory była taka samotna i zależna od innych. Piła, brała narkotyki, sprowadzała sobie z baru nieznajomych mężczyzn. Z początku Lara łudziła się, że małżeństwo pomoże jej stanąć na nogi. Jeden cham lepszy niż dziesięciu. Kiedy podjechała pod dom, były już tam zaparkowane trzy samochody. Wszystkie światła w środku były nadal zapalone, choć słońce już wstało i zapowiadał się bezchmurny dzień. Lara nie umyła zębów, nie uczesała splątanych włosów i ciągle miała na sobie podkoszulek i dżinsy – to, w czym spała na kanapie. Gdy weszła do środka, Rickerson wskazał jej bez słowa sypialnię. Pokonując wewnętrzny opór, podążyła za nim. Inni detektywi nie przerywali pracy. Wszystkie szuflady i szafki w całym domu były otwarte, zawartość wyrzucona na blaty, na podłogę, wszędzie. Lara potknęła się o stary album z fotografiami i statuetkę – futbolowe trofeum sprzed lat, zdobycz Charleya. Całe życie Ivory było wystawione na widok publiczny. Nie dość, że patolog grzebał w jej biednym nieżywym ciele, zbezczeszczonym i poranionym, to jeszcze na dodatek ci obcy ludzie grzebali w jej życiu. Obmacywali jej bieliznę, przetrząsali najbardziej osobiste rzeczy – wyciągali tampaxy, środki przeczyszczające, płyny do higieny intymnej. Było to obrzydliwe, odzierające z godności, ale – Lara dobrze o tym wiedziała nieuniknione. Jak już dasz się zamordować, stajesz się otwartą księgą, własnością publiczną. Gdy Lara weszła do sypialni, odniosła wrażenie, jakby pokrwawione ściany napierały na nią ze wszystkich stron. Poczuła silne zawroty głowy. Ciało zachwiało się, treść żołądka podeszła do gardła. Usta wypełniły się strawionymi resztkami wczorajszego dania. Rickerson zauważył, co się z nią dzieje, i podbiegł w jej kierunku, podpierając ramieniem jej słabnące ciało. – Opanuj się. Oddychaj głęboko. Nie mdlej. Powinienem był usunąć te rzeczy z pokoju. Przepraszam. Uważałem jednak, że musisz na własne oczy zobaczyć, gdzie znaleźliśmy coś bardzo istotnego. – Będę się trzymać – odparła Lara słabym głosem. Detektyw odsunął klapę w podłodze, przykrytą kawałkiem przyciętego chodnika. Zamykała ona wejście do płytkiego podpiwniczenia. Wyciągnął stamtąd duży plastikowy pojemnik, wypełniony różnymi szpargałami. Znajdowały się w nim ubrania, pisma, gazety i fotografie. Lara usiłowała się temu przyjrzeć, ale jej wzrok przykuwała krew na ścianach. Machinalnie wzięła do rąk jedną z fotografii, które Rickerson rozłożył na szafce nocnej. Jej dłonie zadrżały. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. – Boże – wykrztusiła – to on jej robił takie zdjęcia, ten oślizgły zboczeniec! Wzięła do rąk kolejne zdjęcie. Ivory miała na sobie czarny gorset lub coś w tym rodzaju i czarne sznurowane botki na obcasach, te same, w których przyszła do niej tamtej nocy. Na oczach miała maskę, w ręku bicz do konnej jazdy. Te zdjęcia budziły obrzydzenie. Dla Lary nie były nawet erotyczne. – Nie rozumiem, co to ma do rzeczy – zwróciła się do Rickersona. – Chyba nie dlatego kazałeś mi przyjechać tutaj o piątej nad ranem, żeby mi pokazywać zdjęcia mojej siostry w takich pozach. To jest odrażające, zgoda, ale – jak wiadomo – wielu mężów robi swoim żonom takie zdjęcia. Lara spojrzała na Rickersona, dając mu do zrozumienia, że on o czymś takim z pewnością wie. Był przecież mężczyzną. Nawet Nolan na początku ich małżeństwa zrobił jej kiedyś zdjęcie, gdy była naga. – Możesz się przez chwilę wstrzymać z tymi uwagami? – warknął Rickerson. – Tu chodzi o coś więcej. Twoja siostra i szwagier zajmowali się biznesem sado-maso. Zdawałaś sobie z tego sprawę? Lara cofnęła się zszokowana. Choć był to odrażający widok, jej umysł zdołał się stopniowo przyzwyczaić do pokrwawionych ścian. – Oczywiście, że nie. Skąd mogłam o tym wiedzieć? – No więc, jeśli popatrzysz na te pisma i fotosy, pojmiesz, dlaczego oni oboje byli tym biznesem bardzo zainteresowani. Twoja siostra pracowała w branży, reklamowała się, żeby mieć klientów. Twarz Lary stała się kredowo biała, usta otworzyły się. Ten strój Ivory, gdy wpadła do niej tamtej nocy do domu, te piersi jak balony... – Moja siostra była prostytutką? To chcesz powiedzieć? – Rickerson trzymał cienką gazetkę. Lara wyrwała mu ją. Dostrzegła zakreślone jego ręką ogłoszenie. Usiłowała je odczytać, ale druk był zbyt mały, a nie miała przy sobie okularów. Jej oczy były suche i piekące od łez. W poczuciu bezsilnego żalu rzuciła mu gazetę w twarz. – Nie mogę tego odczytać, nie mam okularów! – krzyknęła. Rickerson zbliżył się, na co Lara zareagowała cofnięciem się. – Właściwie nie była prostytutką. Była katem i ofiarą. To znaczy, robiła wszystko, czego sobie życzył klient – za pieniądze. Jeśli pragnął zostać wysmagany pejczem, to go biła. Jeśli chciał ją bić, to mu się poddawała. Większość dziewczyn w tej branży specjalizuje się albo w jednej, albo w drugiej roli, ale niektóre robią i to, i to – żeby zarobić więcej forsy. I tym niewątpliwie zajmowała się twoja siostra. – Nie – odparła Lara, z trudem wydobywając z siebie słowa. – Nie uwierzę w to. Była przecież matką. Miała dziecko. Nie powiesz chyba, że sprowadzała mężczyzn do domu, by tu, w obecności nastoletniego syna, przebierać się w ten strój i okładać ich pejczem. Lara ciągle trzymała w ręku zdjęcie i machała nim przed nosem Rickersona. Było jeszcze gorzej – pomyślał detektyw, unikając wzroku Lary. Nie miał już teraz wątpliwości, że ma do czynienia z najbardziej sensacyjną sprawą w swej karierze. – No dobrze, daj mi powiedzieć, cośmy tutaj znaleźli. Pracowaliśmy przez całą noc. – Spodziewał się jakiejś zachęty, ale Lara milczała. – Odkryliśmy, że są tu zainstalowane dwie linie telefoniczne. Jedna z nich znajduje się w sypialni i do niej jest podłączony tylko jeden aparat. Wiele z tych anonsów reklamowych zawiera podobiznę twojej siostry i numer, pod który należy dzwonić. Sprawdziliśmy, to właśnie ten numer. Ten telefon dzwonił w tym pokoju. Na drugiej linii była zainstalowana automatyczna sekretarka, ale zniknęła. Przypuszczamy, że ukradł ją morderca. Lara usiłowała się zająć złamanym paznokciem, ale jej oczy krążyły po pokoju. Wyobraźnię zaczęły z nową siłą atakować obrazy pokrwawionych ścian i cały ten horror. – Skąd wiesz, że była tu automatyczna sekretarka? – spytała cichym głosem. – Odkryliśmy transformator i wtyczkę, która pasuje do sekretarki. Maszynę ktoś wyniósł, ale przewody zostały. Jeśli zajrzysz pod łóżko w tym miejscu, zobaczysz wgniecenie w dywanie. Musiało to być stare urządzenie, dosyć duże. Z początku produkowano takie masywne automatyczne sekretarki. Rozmawiali o innowacjach w elektronice w miejscu, gdzie Ivory sprzedawała swoje ciało każdemu, kto gotów był płacić. Sprzedawała nie tylko ciało, ale i swój umysł, swoją wolę, swoje poczucie godności. Lara nie mogła się z tym pogodzić. – Może zajmowała się tym procederem dawno temu, a potem wycofała się. Im gorszy był stan gospodarki, tym lepiej prosperował lombard. Sama mi o tym mówiła. Może robiła to parę razy i przestała. – Nie, Lara, nie łudź się. To ogłoszenie – Rickerson podniósł gazetę na wysokość jej oczu – jest całkiem świeże. Zostało wznowione dwa tygodnie temu. Sprawdziliśmy to. I wszystkie te ubrania tutaj, i przedmioty – to są specjalne stroje na takie okazje. Nie wiem, czy ona przyjmowała klientów w domu. Może odwiedzała ich. A może obsługiwała ich, gdy dzieciak był w szkole... – Nie wolno ci używać tego słowa! – krzyknęła Lara. – Jakiego? – „Obsługiwała”. To odrażające. Mówisz o mojej siostrze. – Masz rację, przepraszam. Jak wspomniałem, spędziłem tu całą noc. Musieliśmy namierzyć jej klientów, zidentyfikować ich. Wydzwanialiśmy do centrali telefonicznej, do tej gazetki... Lara poszła za nim do sypialni Josha. Wszędzie leżały sterty ubrań, a zawartość szuflad i półek wysypano na środek pokoju. Na widok publiczny wystawiono nie tylko całe życie Ivory, ale i życie jej syna. Wśród rzeczy Lara dostrzegła żołnierzyki z czasów, gdy Josh był małym chłopcem, pluszowe zwierzątka, samochodziki. Potem pisma automobilowe, numery „Playboya” z wyrwanymi stronami. Nachyliła się i zebrała ubrania siostrzeńca, żeby miał co na siebie włożyć. Raptownie cisnęła wszystko na podłogę i rzuciła się na łóżko Josha. Pościel też została z niego ściągnięta. Zakryła usta dłonią i rozpłakała się. Nie mogła się opanować. Drżały jej ramiona. Tego było już za wiele. Odnosiła wrażenie, że uczestniczy w jakimś strasznym śnie. Była kompletnie rozbita, jej umysł nie nadążał z przyswajaniem sobie tych wszystkich strasznych wieści. Świadomość nie ogarniała tego okropieństwa. Czy możliwe, aby ten biedny chłopak mógł popełnić taki czyn? Czy wykrył, co tu się działo, i zabił Sama, a gdy weszła jego matka, zabił i ją? Rickerson coś do niej mówił, ale Lara nie potrafiła skoncentrować się na jego słowach; krążyły wokół niej jak sępy. – ...myślisz? Można przyjąć, że Josh wrócił do domu, zastał Sama nad zwłokami twojej siostry i wtedy pobiegł po ciężarek. Albo może trzymał ciężarek w ręce, usłyszał jakiś hałas i dopiero wówczas odkrył zwłoki matki; doszedł do wniosku, że to Sam ją zabił, co oczywiście mogło się zdarzyć. Wtedy zabił go w odwecie. To mogłoby pasować. Rickerson mówił do Lary tak, jakby była jego koleżanką po fachu. Tymczasem to jej siostra została zabita, a podejrzanym o to morderstwo był jej czternastoletni siostrzeniec. – Trudno mi w to uwierzyć, ale jestem przekonana, że za tym wszystkim stoi bydlak, za którego Ivory wyszła za mąż. Tyle na ten temat wiem. Josh nie jest mordercą. Gotowa jestem przysiąc na własną głowę. Lara ruszyła w kierunku wyjścia. Nawet jeśli miała jakieś wątpliwości na temat Josha, winna była swojej siostrze jego obronę. Nigdy dotąd nie czuła się tak wyczerpana i tak wstrząśnięta. – W pewnym sensie ryzykujesz własną głową – powiedział Rickerson miękkim, prawie czułym głosem. – O co ci... chodzi? W tym momencie Lara dostrzegła porzuconą stertę ubrań, podniosła je i przycisnęła do piersi. – No przecież z nim mieszkasz, prawda? Nie odpowiedziała. Pewnie będzie musiała zapłacić także za pogrzeb Sama Perkinsa i wynająć adwokata, który będzie bronił jej siostrzeńca w sprawie o morderstwo – i to nie tylko o zabójstwo ojczyma, co można sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę okoliczności, ale i matki, co już nie mieści się w głowie. Lara powlokła się do samochodu, rzuciła ubrania na siedzenie obok i odjechała. Gdy jaguar zniknął, Rickerson wyszedł przed dom i zapalił cygaro. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął plik polaroidów znalezionych w piwniczce, w paczce ściągniętej gumką. Nie pokazał ich Larze Sanderstone. Jedno ze zdjęć przedstawiało nagiego nastoletniego chłopca z pośladkami sugestywnie wypiętymi w kierunku obiektywu. Chłopak spoglądał przez ramię. Rickerson nie był pewny, ale był gotów założyć się o ostatniego centa, że ten chłopak, niewątpliwie młodszy od Josha dzisiaj, jest siostrzeńcem Lary. W skrytce były także zdjęcia innych chłopców uprawiających seks z dorosłym mężczyzną. Ten stał zawsze tyłem do aparatu. Kto wie, może to był Sam Perkins. Detektyw pokręcił głową i spojrzał w niebo. Chciał Larze powiedzieć o tych zdjęciach, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Jeśli prokurator okręgowy wystąpi z aktem oskarżenia przeciwko Joshowi, te zdjęcia mogą być kartami atutowymi. A Lara była zbyt bliską krewną Josha, aby dopuszczać ją do śledztwa. Zgoda, była sędzią, ale tu trwało dochodzenie w sprawie zbrodni, a on był w posiadaniu ważnych dowodów. Wnioskując na podstawie tej i innych fotografii, można było przyjąć, że chłopak był najprawdopodobniej wielokrotnie molestowany seksualnie. Do kiedy – trudno powiedzieć, ale był to z pewnością solidny motyw zbrodni, i to popełnionej nie tylko na ojczymie. – Hej, Rickerson – krzyknął policjant zza drzwi na tyłach domu – telefon do ciebie! Reporter z „Orange County Register”. Przyjmiesz czy nie? – Pasuję – odparł Rickerson głęboko pogrążony w myślach. Jeszcze mu tylko brakuje reporterów. Wcześniej czy później nie obroni się przed nimi. Spełzną zewsząd. – To co chcesz, żebym mu powiedział? – Powiedz mu, kolego, że jest czarny dzień. Popieprzyli prognozę pogody i nie chcę z nikim rozmawiać. Słońce wyszło, ale nie świeci. Wiesz, co mam na myśli? Rickerson włożył zdjęcia do kieszeni i powrócił do swoich obowiązków. Rozdział IX Lara podjechała z piskiem opon na dziedziniec osiedla, byle jak zaparkowała samochód i z hukiem zatrzasnęła drzwiczki. Pobiegła do wynajętego mieszkania i wpadła do sypialni. – Wszystko w porządku? – krzyknęła od progu. – Zostawiłam ci kartkę. Musiałam wyjechać o świcie i zająć się pewnymi sprawami. Josh usiadł na łóżku i przetarł oczy. Miał spuchnięte powieki i nabiegłe krwią białka. – Jak ci się spało? Ugryzła się w język. Niby jak miało mu się spać? Josh spojrzał na nią z niechęcią: – Spałem. – Dobrze, mam następujący plan: wstaniesz i pójdziesz na śniadanie naprzeciwko do McDonalda, a ja tymczasem załatwię kilka spraw w biurze. Wyjmij pióro i zapisz numer telefonu. Jeśli będziesz mnie potrzebował, możesz pójść do automatu na rogu. Lara próbowała mówić tak, jakby to był normalny dzień, zwykła sytuacja. Usiłowała nie zdradzić napięcia i zmęczenia. Wymagało to dużego wysiłku. Josh odezwał się z sarkazmem: – Pamiętaj, że ja tu nie mieszkam, więc skąd mam wiedzieć, gdzie jest pióro? – Zostawiłam je w kuchni. Mniejsza o to, sama zapiszę ci ten numer. – Poszła do kuchni, myśląc po drodze o swoim planie. Właściwie powinna mieć Josha na oku. Wróciła do sypialni. – Słuchaj, unieważniam plan. Pojedziesz ze mną do biura. – Po co? – Nie twój interes. Idź teraz pod prysznic. Przywiozłam ci trochę czystych ubrań. Lara uważnie obserwowała jego reakcję. – Moje ubrania? Josh wstał. Owinął się w pasie prześcieradłem. Musiał spać w slipkach. Nie miał na sobie nic prócz majtek. – Pojechałam do twojego domu i wzięłam trochę twoich rzeczy. Oczy mu się rozszerzyły. – I mój rower też? – Nie, roweru nie brałam. Idź do łazienki. Ale z nich była para, jak by powiedział jej tata. Lara nie była zbyt wylewna. Chociaż chciała się porozumieć z Joshem, nie miała nic przeciwko jego lakoniczności. To akurat ułatwiało jej zadanie. Lara zauważyła jego umięśnioną klatkę piersiową. Trzeba mu będzie kupić jakiś szlafrok. Nie może chodzić półnagi po mieszkaniu, jest na to za duży. Rzuciła w jego kierunku naręcze ubrań. W myślach była wdzięczna losowi chociaż za to, że w mieszkaniu były dwie łazienki. Gdy Josh brał prysznic, pobiegła do Emmeta i zatelefonowała do Phillipa. – Wiadomość o tym, co się stało, podano wczoraj w dzienniku wieczornym. Telefon się urywa. Dzwoni bez przerwy, odkąd wszedłem do biura o wpół do ósmej. Wszyscy przekazują ci swoje kondolencje. – Czy Evergreen już dzwonił? – Jeszcze nie. Co mam robić? – Zatelefonuj do niego. Wytłumacz, co się stało, i powiedz, że potrzebuję zastępstwa przynajmniej na trzy dni, a pewnie na pięć. Muszą kogoś ściągnąć jeszcze dziś. Może któregoś z miejscowych prawników. Wielu sędziów jest na urlopie, więc będzie kłopot. Najpierw załatw to, a ja będę za dwadzieścia minut. Gdy odwiesiła słuchawkę, spojrzała na Emmeta i posmutniała. – Nie mogę teraz porozmawiać z tobą – powiedziała – ale postaram się przyjść do ciebie wieczorem. – W czym... mogę... pomóc? – zapytał Emmet. Jego głowa spoczywała na podpórce fotela inwalidzkiego, oczy patrzyły na nią zza grubych soczewek. – Wystarczy, że jesteś moim przyjacielem. Tyle możesz dla mnie w tej chwili zrobić. Lara zostawiła go na fotelu przy oknie i pobiegła z powrotem do swego mieszkania. Josh siedział na sofie, już ubrany i umyty. Czekał. Pomyślała z satysfakcją, że jest szybki. Prysznic i ubranie się nie zajęły mu godziny, jak większości ludzi. – Idziesz do sądu w takim stroju? – spytał Josh. Lara spojrzała na siebie i zbladła. Ciągle miała na sobie podkoszulek i dżinsy. Wypełniło ją uczucie ciepła. Impulsywnie objęła Josha niezgrabnym ruchem. Chłopak zesztywniał. – Jak to miło z twojej strony, że mi zwróciłeś uwagę. Wyglądałabym jak idiotka. Nigdy nie pozwól ludziom dostrzec, że nie panujesz nad sytuacją, że nie jesteś w formie. Jeśli tylko potrafisz – maskuj się. Rozumiesz, co mam na myśli? – powiedziała Lara, cofając się o krok i przyglądając się swoim butom. – Tak, tak – odparł Josh, już jakby nieobecny. Lara poszła się przebrać do sypialni. Przywrócenie codziennego wyglądu zajęło jej tylko pięć minut: odrobina szminki na wargach, włosy spięte na karku jedną z identycznych czarnych klamer, prosta spódnica i bluzka, wygodne obuwie. – Lepiej, co? – zapytała, licząc na cień uśmiechu. Reakcja Josha była zerowa. Jego twarz prawie nie drgnęła. – Nie – odparł wzruszając ramionami. – Wyglądasz jak zwykle. – Ooo... Pewnie spodziewał się, że Lara wyjdzie z sypialni śliczna jak jego mama. Pewne rodzinne podobieństwo sióstr musiało być dla niego dodatkowym ciężarem. Ivory miała wdzięk i urodę, wcale się o to nie troszcząc. Jej ubrania nie były drogie, ale zawsze kolorowe i wręcz uwodzicielskie. Lara była ładna, ale bezbarwna. Znikała w tłumie. Jej siostra stale się śmiała, przynajmniej dawniej, przed śmiercią Charleya i zanim Sam Perkins zapanował nad jej życiem. Już nigdy się nie uśmiechnie. – No to najpierw do McDonalda, a potem do biura, ruszamy? Josh skinął głową. Wyszli. Gdy Rickerson wrócił do swego domu w San Clemente, chłopcy jeszcze spali. Postawił na blacie w kuchni torbę z zakupami, wyjął bochenek chleba, puszkę mielonki, sok pomarańczowy i jabłka, kupione na straganie. Otworzył zamrażalnik i wyciągnął mięso na hamburgery, żeby się do wieczora odmroziło. Następnie pozmywał naczynia pozostawione w zlewie, ustawił je na suszarce, wytarł ręce w papierowy ręcznik i rozejrzał się po kuchni. Trzeba powiedzieć chłopakom, żeby umyli podłogę, ale ogólnie kuchnia była czysta. Joyce twierdziła, że bez niej zginą. Było trudno, nie ulega kwestii, ale nie załamali się – już on do tego nie dopuścił. Idąc korytarzem Rickerson zatrzymał się dwukrotnie i zastukał głośno do drzwi obu pokojów. – Czas wstawać! – krzyknął. – Powstać i radować się, chłopcy! Pośpieszył następnie do kuchni i nastawił kawę. W przyległej pralni wrzucił do pralki stertę ubrań. Jego siedemnastoletni syn Stephen wysunął głowę zza drzwi i ziewając zapytał: – Tato, masz dla mnie czyste gatki? Rickerson otworzył klapę suszarki i wyciągnął z niej slipki. Rzucając je synowi dodał: – Nie zapomnij nastawić pralki i suszarki, jak wrócisz do domu. – Dobrze – odparł Stephen. Był wysokim, muskularnym rudzielcem, podobnym do ojca. Kończył szkołę średnią i uczył się doskonale. Uniwersytet Stanforda rozważał właśnie, czy przydzielić mu pełne stypendium. Poza tym grał w golfa w szkolnej drużynie. Teraz zwrócił się do ojca: – Hej, właśnie wróciłeś do domu, czy co? Rickerson oparł się o suszarkę i potarł zarost na szczęce. Ledwie trzymał się na nogach. – Zgadłeś, chłopie. Miałem wczoraj ciężki dzień. Na jakiś czas zapowiada się kupa roboty. Stephen stanął w drzwiach. – Dasz mi czystą koszulę? Rickerson wyciągnął kłąb ubrań z suszarki i położył go na blacie. – Szukaj. Coś mi się zdaje, że znowu pomieszaliśmy białe z kolorowymi. Bądź bardziej uważny na przyszłość. Stephen wybuchnął śmiechem, patrząc na swoje slipki. Były bladoniebieskie. Wszystkie rzeczy wyciągnięte z suszarki miały ten sam odcień. Jego czternastoletni brat włożył do pralki swoje nowiutkie levisy razem z bielizną. – Nawet mi się podobają. Przynajmniej nie są różowe, jak poprzednim razem. – Stephen zbierał się do wyjścia, ale cofnął się i ponownie zajrzał do pralni. – Tato, nie martw się, dobrze? Już ja tu o wszystko zadbam pod twoją nieobecność. Rickerson uśmiechnął się w podzięce. Kochał tego chłopaka. Bez niego nie poradziłby sobie po odejściu Joyce. Razem wiodło im się całkiem dobrze. – Pewnie nie będzie mnie w domu wieczorem. Wymieszaj mięso z przyprawami, przeczytaj przepis na opakowaniu. I dopilnuj, żeby twój brat odrobił lekcje! – Nie ma problemu – usłyszał z holu. – Jak ich nie odrobi, to mu dokopię. Rickerson powlókł się do sypialni. Jego buty stukały o parkiet. Przez zasłony wdzierało się słońce. Cały dom był skąpany w złotawej poświacie. Detektyw padł twarzą na łóżko i dopiero po chwili obrócił się na plecy. Wpatrywał się przez chwilę w drobiny kurzu wirujące w słupie światła. Ten dom był całkiem sympatyczny. Dość mały i trochę zaniedbany, ale przez wiele lat wygodny dla całej rodziny. W dzieciństwie chłopcy jeździli tu na trójkołowych rowerkach. Znali wszystkich w sąsiedztwie. Na ich oczach małe drzewka rozrosły się potężnie. Joyce nie chciała tu dłużej mieszkać. Powiedziała, że spodziewa się czegoś bardziej atrakcyjnego od życia. Najwyraźniej spodziewała się, że mąż zapewni jej lepsze warunki. Z początku twierdziła, że chodzi jej tylko o karierę zawodową, o wykształcenie i prosiła, aby dał jej możność uzyskania dyplomu na wydziale inżynierii mechanicznej uniwersytetu stanowego w Long Beach. Rickerson nie mógł pojąć jej pragnienia zmiany dotychczasowego życia. To tu, w tym miejscu – myślał – Joyce położyła na nim kreskę. Wychowali dwóch wspaniałych synów. Spłacili dom i odłożyli pieniądze na studia dla dzieci. Mieli zabezpieczoną emeryturę, do której on mógł jeszcze dorabiać. Zaplanowali życie od początku do końca, a teraz Joyce odrzuciła je jak starego miedziaka. Tato Rickerson usłyszał głos Jimmy’ego. – Mogę z tobą porozmawiać przez chwilę? Rickerson usiadł i spuścił nogi na podłogę. Chciało mu się palić, ale nigdy nie palił w sypialni. Chłopcy nie znosili jego cygar. – Oczywiście. Chodź tu, usiądź obok. Co ci chodzi po głowie? – Kiedy wróci mama? Rickerson objął młodszego syna. Stephen był łudząco podobny do ojca, natomiast Jimmy wdał się w matkę. Miał takie same włosy słomianego koloru, jej pełne usta i jasną karnację. I jak Joyce, miał skłonność do tuszy. – Jimmy, chciałbym znać odpowiedź, ale nie wiem. – Ale mamy nie ma już trzy miesiące, w ogóle nas nie odwiedza. – No wiesz, mama studiuje, a to ciężka praca. Jak sam pójdziesz na studia, to przekonasz się, jakie to obowiązki. – Czy mama kiedyś wróci? Rickerson westchnął. Zadawał sobie to pytanie dziesiątki razy dziennie. – Nie wiem, synku. – Chcesz się rozwieść? Jakieś osiemdziesiąt procent policjantów w jego miejscu pracy było albo rozwiedzionych, albo powtórnie się ożeniło. Rickerson zawsze myślał, że z nim będzie inaczej. Jego rodzice przeżyli ze sobą sześćdziesiąt lat. W pewnym sensie miał staroświeckie poglądy. Uważał, że małżeństwo zawiera się na zawsze – na dobre i na złe, aż do śmierci. – Rozwieść się? Chyba nie, ale nie mogę tego wykluczyć. Ale pomyśl, jeśli nawet się rozwiedziemy, to przecież mama rozwiedzie się ze mną, nie z tobą. Jego syn chrząknął i wstał. – Lepiej już pójdę, bo spóźnię się do szkoły. Czy będziesz wieczorem w domu? – Na kolację chyba nie zdążę, ale wpadnę, zanim pójdziecie spać. Jimmy stał przez chwilę nieruchomo. Miał pyzatą, ale wrażliwą twarz i łagodne, pełne wyrazu oczy. Był jeszcze bardzo dziecinny. – Tato, bądź ostrożny – powiedział. Rickerson wstał i pogładził go po włosach. Przyciągnął go do siebie i mocno przytulił. – Zawsze jestem ostrożny. A teraz zjeżdżaj i daj swojemu staremu trochę odpocząć. Spał do południa. Zerwał się na równe nogi, gdy usłyszał terkotanie budzika. W domu panowała cisza, chłopcy byli w szkole. Rickerson czuł sztywność w całym ciele, kręgosłup dotkliwie mu dokuczał. Wiele lat temu, gdy wypisywał kierowcy mandat za zbyt szybką jazdę na autostradzie, najechał na niego inny samochód i przygwoździł do stojącego pojazdu. Rickerson miał wtedy złamany kręgosłup i prawą rękę. Mógł przejść na rentę, ale chciał pozostać w czynnej służbie. Teraz, z perspektywy czasu, uważał tę decyzję za swój największy błąd życiowy. Może sobie teraz narzekać, a renty i tak mu nie przyznają. Dowiódł, że może pracować mimo bólu. W San Clemente nie popełniono dotąd wielu zabójstw. To morderstwo – myślał Rickerson wlokąc się do łazienki – wyczerpie go fizycznie i psychicznie. Nie znosił, gdy ofiarami padały kobiety i dzieci. Głęboko nad tym bolał, doprowadzało go to do szaleństwa. Bez względu na doświadczenie zawodowe nie mógł do tego przywyknąć. Ilu pożyczek udzielił ten Sam Perkins? Czy trzeba się będzie przekopać przez tysiące kwitów zastawnych, sprawdzić każdego klienta? To zajmie lata. No i ta jego żona; jej klientela, pornografia z udziałem dzieci, molestowanie seksualne niepełnoletnich. Lara Sanderstone domaga się, aby wszyscy policjanci zostali oddelegowani do tej sprawy, ale to są tylko pobożne życzenia. Ktoś musi patrolować ulice, ścigać złodziei samochodów, pijanych kierowców, udzielać pierwszej pomocy ich ofiarom. Ta sprawa przerasta możliwości niewielkiej komendy policji w San Clemente. Detektyw długo stał pod prysznicem. Silny strumień wody masował jego obolały kręgosłup. Minionej nocy musiał się tyle razy pochylać, nic dziwnego, że teraz czuł tego skutki, a przecież to dopiero początek. Gdy wreszcie upora się z lombardem, będzie tak cierpiał, że z trudem zdoła stać prosto. Podczas krótkiej rozmowy z lekarzem z zakładu medycyny sądowej obaj doszli do wniosku, że być może mają do czynienia z dwoma zabójcami. Trudno sobie wyobrazić, żeby morderca zabijając swoje ofiary zmieniał narzędzie zbrodni. Odmienne narzędzia zwykle świadczą o tym, że zbrodni nie dokonała jedna i ta sama osoba. Sposób popełnienia zbrodni jest swego rodzaju „wizytówką” równie indywidualną, jak odciski palców. Sprawa jest prosta, jak Rickerson zakomunikował Larze Sanderstone. Chłopak wrócił ze szkoły, nakrył ojczyma w sypialni ze zwłokami matki i zdzielił go po głowie dziewięciokilowym ciężarkiem. Przecież przyznał, że nienawidził faceta i miał ku temu powody. Albo – rozmyślał detektyw – po latach męki Josh po prostu wpadł w szał i zabił ich oboje. Wystarczy to teraz udowodnić, a ponieważ chłopak jest nieletni, więc wywinie się od wyroku, dostanie trochę po łapach i tyle. Rickerson natomiast otrzyma w końcu nominację na porucznika. Nie było śladów włamania – to kolejny fakt na niekorzyść chłopaka. Choć Josh powiedział, że klucz leżał zawsze nad framugą, to jednak jest bardzo wątpliwe, aby zabójcy byli na tyle opanowani, by wychodząc umieścić klucz na miejscu. No, ale jeśli tak było, to Rickerson ma do czynienia z wyrafinowanym mordercą – nadzwyczaj trudnym do schwytania, najprawdopodobniej zawodowcem. Największy problem stanowi ubranie chłopaka. Nie było na nim ani kropli krwi. To trzeba najpierw sprawdzić. Przeryć cały dom w poszukiwaniu zakrwawionej odzieży. Nie można zrobić takiej jatki i nie poplamić sobie ubrania. Rickerson schwycił ręcznik, okręcił się nim wokół bioder i zapatrzył się w swoje odbicie w lustrze. Dostrzegł krostę i wycisnął ją. Zganił się za to w duchu. Dermatolog powiedział mu wiele lat temu, że ma ślady po trądziku, ponieważ na skutek wyciskania infekował skórę. Trudno się pozbyć starych nawyków – powiedział sobie, rozprowadzając po twarzy krem do golenia. No jasne, chłopak ich zabił i zagrzebał albo wyrzucił gdzieś zakrwawione ubranie, a na policję zatelefonował około czwartej po południu. Będą musieli przeszukać cały teren. Trzeba będzie skontaktować się z jego szkołą i sprawdzić, czy nie urwał się z ostatniej lekcji. Gdy zostanie ustalona dokładna godzina zajścia, zacznie zbierać dowody oskarżenia. Potrzebna mu będzie pomoc. Pójdzie dziś do szefa i zażąda posiłków. Tracą tylko czas na ten lombard. Chłopak był brutalnie wykorzystywany, wciągnięty do procederu, jaki uprawiała jego matka i jej nowy mąż, pewnie służył jako przynęta. Czy chłopak był świadomy, że sprzedawano jego zdjęcia, czy też nie, trzeba będzie ustalić, ale Rickerson gotów się był założyć, że tak właśnie było. W okresie wzmożonej walki z pornografią z udziałem dzieci pedofile musieli płacić ciężką forsę za taki towar. Może tych dwoje sprzedawało nie tylko zdjęcia Josha. Może nawet handlowało jego ciałem. Lara zostawiła Josha w bibliotece. Rzuciła mu na stół stertę kolorowych pism i wyszła. Chłopak namówił ją, żeby na śniadanie zjadła smażone kiełbaski i teraz czuła palący ból w żołądku. Wskutek wzmożonego wydzielania adrenaliny była napięta i nerwowa. Ale przede wszystkim ogarniała ją rosnąca wściekłość na tego, kto popełnił ten ohydny mord. – Skontaktowałeś się z Evergreenem? Czy znaleziono zastępstwo? – spytała Phillipa. – Tak. On sam panią zastąpi – odpowiedział sekretarz spuszczając wzrok. W gabinecie Lara omówiła z Phillipem listę niezbędnych spraw do załatwienia w związku z pogrzebem. – Zadzwoń do prosektorium i dowiedz się, kiedy można odebrać zwłoki. Następnie podała mu nazwę cmentarza, gdzie kiedyś kupiła grób dla Charleya i rodziców. Kazała mu dokupić dwa miejsca, a nie jedno, jak przedtem zamierzała. Po tej uwadze zamilkła i popijając kawę zapatrzyła się w grzbiety grubych tomów na półkach. Unikała twarzy Phillipa, wyrażającej troskę i współczucie. Wszystko to było ponad jej siły. Czuła, że pod jego spojrzeniem zamieni się w fontannę łez. A więcej już nie mogła płakać. Dodatkowe miejsce nie było przeznaczone dla Sama Perkinsa, lecz dla niej. Nie miała ochoty wyjaśniać tego Phillipowi, ale postanowiła w duchu, że kiedyś będzie leżała obok Ivory, Charleya i rodziców. Ivory na pewno byłaby z tego zadowolona, tak jak z białej trumny z mosiężnymi okuciami, jaką dla niej kupi. Tak lubiła ładne rzeczy. Lara przerwała ciszę. – Chcę białą trumnę z mosiężnymi okuciami. Mogę zapłacić do dziesięciu tysięcy. Dzwoń do zakładu pogrzebowego i jak z nimi załatwisz, przyjdź z powrotem. – Pochyliła się nad biurkiem i zaczęła sporządzać notatki, ale zauważyła, że Phillip ciągle stoi wyprostowany, z dziwnym wyrazem twarzy. – O co chodzi? – spytała. – Nnie wiedziałem, że pani miała siostrę. Ddopiero gdy policja zatelefonowała w związku z morderstwem... – jąkał się. – Nie miałyśmy ze sobą bliskich kontaktów w ostatnich latach. – Pani wygląda tak... ja... – Twarz sekretarza stała się pergaminowo blada. – Przepraszam, pójdę załatwić te telefony. Zanim Lara zdołała odpowiedzieć, Phillip wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Był bardzo skrytym człowiekiem. Czasami Lara zastanawiała się nad jego życiem poza pracą. Dziś wyglądał okropnie, jakby stracił kogoś bardzo bliskiego. Może tak się stało – pomyślała Lara. Nie miała pojęcia, co zrobić z ciałem Sama Perkinsa. Ivory nigdy nie wspominała o jego krewnych, ale za kilka dni na pewno ktoś się zgłosi, węsząc spadek. Dzięki Bogu – pomyślała Lara – że uparła się, aby na akcie własności lombardu umieszczono jej nazwisko. Nawet jeśli cały ten biznes ledwie zipie, będzie miała jakieś środki na pokrycie wydatków. Sprzeda cały budynek. Co do Sama, niech sobie leży w chłodni i czeka, aż ktoś z jego krewnych upomni się o niego. Po tym, co zrobił Ivory, zasłużył sobie najwyżej na jakieś tanie krematorium. Jeśli nikt z krewnych się nie zjawi – postanowiła w duchu – każe spopielić jego zwłoki. Lara przejrzała stos akt na biurku i zauważyła, że te, które były przeznaczone na poranną sesję, zniknęły. Pewnie zabrał je Evergreen. Zastanawiała się, od jak dawna stary cap nie zajmował się sprawami o postawienie w stan oskarżenia. Wymagało to pewnego przygotowania, ale niezbyt uciążliwego. Mnóstwo czasu pochłaniały przesłuchania stron, które usiłowały wytargować coś na swoją korzyść, i wstępne zapoznanie się z materiałami dowodowymi przed rozprawą. Decyzje dotyczące kaucji wymagały więcej wiedzy. Lara zawsze pilnie studiowała akta oskarżonego, by zbadać, czy nie miał już na swoim koncie zatargu z prawem. Wypuszczenie kogoś na wolność za kaucją nie było błahostką. Sędzia musi podjąć decyzję, biorąc pod uwagę nie tylko ewentualność ucieczki oskarżonego, ale przede wszystkim groźbę recydywy. Nie można też pominąć kwestii bezpieczeństwa ofiary. W przypadku ciężkich przestępstw było to szczególnie ważne. Czasami podejrzani, wypuszczeni ną wolność do rozprawy, wracali na miejsce przestępstwa i zabijali ofiarę. Lara wszelkimi sposobami dążyła do odrzucenia wniosków o zwolnienie za kaucją przestępców na tle seksualnym, nawet jeśli ryzykowała tym swoją karierę zawodową. Z większością spraw na sesję popołudniową już się zapoznała. Przejrzała jeszcze raz zawartość każdej teczki i zrobiła szczegółowe notatki dla Evergreena. Gdy skończyła, wezwała Phillipa i kazała mu zanieść akta na salę rozpraw. Gdy została sama w gabinecie, odetchnęła z ulgą. Dzięki swojemu stanowisku miała wokół siebie klasztorną ciszę. Prócz innych sędziów i niekiedy prokuratorów nikt nie zapowiedziany nie miał tu wstępu. Dziś było to dla niej szczególnie ważne. Spojrzała na aparat telefoniczny i dostrzegła, że wszystkie światełka migoczą. Brzęczyk był wyłączony. Gdy Phillip był zajęty, telefony odbierała recepcjonistka w centrali. Na biurku leżało kilkanaście karteczek z wiadomościami, kto dzwonił. Lara zaczęła je przeglądać. Dzwoniła Irene odpowiadając na jej telefon z poprzedniego wieczoru. Z pewnością dowiedziała się już o wszystkim. Lara zmięła kartkę i wrzuciła ją do kosza. Postanowiła, że zadzwoni do przyjaciółki wieczorem albo spróbuje ją złapać w czasie przerwy obiadowej. Większość pozostałych osób składała jej kondolencje i proponowała pomoc. Telefonował Benjamin i zostawił numer telefonu hotelu w San Francisco. Tę kartkę Lara włożyła do torebki. Inne zmiotła ruchem ręki do kosza. Nolan też się odezwał. Pewnie dlatego, że jej nazwisko znalazło się w prasie. Prasa. Jakże on uwielbiał rozgłos. Gdyby wzięła to pod uwagę, to może na jej prośbę nie wahałby się przyjechać. Historia jak z Hollywoodu, w sam raz dla niego. Lara zadała sobie trud, aby podrzeć wiadomość od Nolana na strzępy. To jej poprawiło nastrój. Nacisnęła guzik interkomu. Odezwał się Phillip: – Rozmawiam właśnie z zakładem pogrzebowym. Trzymam ich na linii. Trumna będzie kosztować minimum piętnaście tysięcy; tańszy model nie jest wodoszczelny. Lara znała te numery. Pochowała przecież ojca i matkę. Zajmowała się też pogrzebem Charleya. Poznała wszystkie triki i metody sprzedaży w tym najbardziej bezwzględnym fachu pod słońcem. – Powiedz im, że nie zależy mi na wodoszczelnej trumnie. Moja siostra nie żyje. Nie może już utonąć. Daję dziesięć tysięcy i ani centa więcej. – W porządku. Coś jeszcze? – Nie – odparła ledwie słyszalnym głosem. Gdy tylko światełko na linii zgasło, Lara wezwała Phillipa przez interkom i poprosiła go, aby przyniósł jej akta sprawy Hendersona. Chciała podać Rickersonowi nazwisko i adres chłopaka, który jej groził. Niech detektyw go odnajdzie i sprawdzi, co robił poprzedniego dnia. Musi znaleźć jakiś upust dla swych lęków, bo w przeciwnym razie oszaleje. Postanowiła też jak najszybciej wyprowadzić się z klaustrofobicznego mieszkania i wrócić do swego domu. Nie mogła spać w nieskończoność na niewygodnej sofie. Pamięć podsunęła jej widok Ivory i zdjęć, jakie pokazał jej Rickerson. Do czego jej biedna siostra została zmuszona... Nie znosiła tej myśli. Została zmuszona do prostytucji, tak jak była zmuszana do wyciągania pieniędzy od Lary. W odruchu bezsilnej złości Lara była gotowa własnoręcznie podpalić zwłoki tego skurczysyna. To było jedyne wytłumaczenie, rozmyślała. Ivory z pewnością nie wykombinowała tego wszystkiego sama. To ten oślizgły Sam ją w to wrobił. Oczywiście, Ivory jeszcze przed poznaniem Sama popijała i eksperymentowała z kokainą. Wyznała kiedyś Larze: „To mi dobrze robi. Odzyskuję wiarę w siebie. Dzięki temu czuję się tak świetnie jak nigdy”. Może faceci, którzy płacili Ivory za seks, też dawali jej poczucie wiary w siebie. Niewykluczone, że sprawiało jej frajdę bicie ich i lżenie. Lara czuła w sobie takie napięcie, że najchętniej zmiotłaby wszystkie papiery z biurka jednym ruchem ręki. Dlaczego tego przedtem nie dostrzegła? Dlaczego nie interweniowała? Przecież była jej siostrą, a na dodatek sędzią. Jej zawód wymagał, aby kierowała się intuicją i była dobrym obserwatorem. Czy nie widziała, co się dzieje z najbliższą jej istotą? Gdy Ivory wpadła do niej tamtej nocy, była ubrana jak dziwka. Lara zorientowała się nagle, że z trudem oddycha. Przekręciła się na krześle i utkwiła wzrok w portrecie pradziadka. Kiedy była mała, jej dziadek czasami ją odwiedzał i opowiadał o dawnych dziejach, o jej przodkach. O tym, że biali ludzie odebrali im ziemię i zamknęli w rezerwatach, dowiedziała się nie z podręczników historii. Nauczyła się tego jako mała dziewczynka. Skulona u stóp dziadka, słuchała, jak opowiadał, zapamiętała barwę jego głębokiego głosu. Oczy miała utkwione w jego śniadą twarz. Wcześnie dowiedziała się, że człowiek musi niekiedy zaakceptować to, co wydaje się nie do przyjęcia. Trzeba pójść po Josha i wymknąć się z gmachu sądu, zanim ludzie nie zamęczą jej przejawami współczucia. Poza tym trzeba go zaprowadzić do psychologa i poszukać szkoły w sąsiedztwie. Nawet jeśli się okaże, że jej siostrzeniec nie zabił Sama, terapia po tych przeżyciach jest nieodzowna. Wygląda na to, że będzie z nią mieszkał na stałe i że musi być pod opieką psychiatryczną do rozpoczęcia studiów. Lara nie miała pojęcia, ile czasu i energii pochłania wychowanie nastolatka, ale przeczuwała, że będzie to mozolny trud. Nagle przyszedł jej do głowy pomysł: szkoła z internatem. Świetnie! Dlaczego przedtem nie pomyślała o takim rozwiązaniu? Może nie od razu, rozmyślała mijając Phillipa, ciągle zajętego telefonowaniem, i kierując się w stronę biblioteki – ale niedługo. Niech psycholog zdecyduje, kiedy to ma nastąpić. Ta myśl przyniosła jej ulgę, wreszcie znalazła jakieś rozwiązanie. Zresztą, chłopak i tak nie ma ochoty z nią zostać. – Idziemy, Josh – powiedziała cicho. Chłopak nie czytał, lecz patrzył bezmyślnie w przestrzeń. W innych okolicznościach jego towarzystwo mogłoby być nawet miłe, myślała Lara idąc do wyjścia. Jej siostrzeniec potrzebował stabilizacji, ładu. Ktoś powinien czekać na niego w domu, gdy wracał ze szkoły, podać mu gorący posiłek, uprać jego ubranie, uprasować koszule. Lara nie miała na to czasu, a co więcej – inklinacji do prac domowych. Co mogła wiedzieć o metodach wychowawczych? Kompletnie nic. Znów spojrzała na rozczochranego chłopca idącego obok niej. Nie płakał, nie skarżył się, był małomówny. Nie wybrzydzał na potrawy w barach szybkiej obsługi. Gdyby spotkała mężczyznę z takimi cechami, to może nawet zastanowiłaby się nad powtórnym małżeństwem. Weszli do windy, Josh nacisnął guzik z napisem „Garaż”. – Co teraz będziemy robić? – spytał. – Pojedziemy do domu i umówimy cię z lekarzem... z psychologiem. Będziesz mógł sobie z nim porozmawiać. Zatrzymamy się po drodze, żeby kupić telefon komórkowy. – Nie ma mowy – odparł Josh. Twarz mu stężała. – Nie idę do żadnego lekarza od wariatów. Lara miała zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu. Nigdy nie nosiła butów na wysokich obcasach. W ciasnej kabinie Josh patrzył na nią z góry. – Musisz pójść – odparła. – Ja nie jestem dobrym słuchaczem. Musisz to z siebie wyrzucić. Kto wie, może ja też zgłoszę się na terapię. Natychmiast wyczuła, że jej taktyka nie przyniosła zadowalających rezultatów. – Nie zgłosisz się, tylko tak mówisz, żeby mnie zmusić. Prawda? – Prawda. Bystry z ciebie chłopak – powiedziała i uśmiechnęła się. – Ale wcale tego nie wykluczam. Drzwi windy rozsunęły się i oboje poszli w stronę samochodu. – Mogę poprowadzić? – spytał Josh. Jego głos zadudnił w kamiennej czeluści. – Umiem prowadzić, naprawdę. Mama czasami wysyła mnie samochodem po mleko czy chleb. Oboje zamarli. Josh użył czasu teraźniejszego. Do wielu rzeczy trzeba się będzie przyzwyczaić. Te przejęzyczenia są jak gwoździe do trumny. Przychodzą do głowy dopóty, dopóki zmarły żyje w pamięci bliskich. Lara wiedziała o tym. Josh oddychał szybko. Należało opanować sytuację. Wręczyła mu kluczyki. – Masz, prowadź. – Po chwili spojrzała na niego bacznie i zapytała: – Mówisz prawdę? Umiesz prowadzić? Bo jak nie, to zginiemy. Po raz pierwszy zobaczyła uśmiech na twarzy syna swojej siostry. Poczuła się tak, jakby dostała Nagrodę Nobla. Nie ma znaczenia, że mogą oboje zginąć, pomyślała, ważne, że Josh nareszcie się uśmiechnął. Wyjechali zakosami z podziemnego tunelu, w ostatnim momencie unikając zderzenia z betonową ścianą. Lara omal nie zrobiła w majtki z wrażenia. Sprawdziła, czy ma dobrze zapięte pasy, i zaparła się rękami o deskę rozdzielczą. Była przygotowana na najgorsze. Katastrofa wydawała się nieunikniona. Oznaczało to koniec jedynej ekstrawaganckiej rzeczy, jaką Lara posiadała – jej ukochanego jaguara. Uśmiech na ustach Josha rozkwitł; chłopak ślinił się z przejęcia. – Jaguar... Nie mogę uwierzyć, że prowadzę jaguara. Niech no tylko moi koledzy zobaczą mnie za kierownicą. Ile taki wóz kosztuje? No to co, jeśli rozwali jaguara, myślała Lara. Miała przecież ubezpieczenie. Może nie obejmuje ono sytuacji, kiedy samochód prowadzi kierowca bez prawa jazdy, ale nie zamierzała się tym przejmować. W końcu to tylko samochód, kosztowna rzecz z metalu i szkła. Czasami przepisy trzeba łamać, robić odstępstwa od reguły. Tylko uśmiechaj się, chłopaku, mówiła sobie, a znajdziemy jakieś wyjście. Rozdział X Dwie przecznice przed kompleksem biurowców, w których miały swoją siedzibę władze powiatowe, Lara kazała Joshowi zjechać na pobocze i przesiąść się na siedzenie dla pasażera. Przed chwilą chłopak przegapił czerwone światło i omal nie zderzył się z autem jadącym z przeciwka. – Dlaczego mieszkasz w takim miejscu? – zapytał Josh. – Przecież tu jest okropnie. Myślałem, że masz własny dom. – Mam – odparła Lara. Nie chciała go straszyć i opowiadać, że ktoś ją śledzi. Odchrząknęła, zanim skłamała po raz drugi. – Wiesz, Josh, w moim domu jest teraz remont, więc wynajęłam na ten czas mieszkanie. Stąd jest bardzo blisko do sądu. Zamilkł. Na razie to przełknął. Zadzwonił telefon. Lara pozwoliła, aby Josh podniósł słuchawkę. Zgłosił się Rickerson. – Pomyślałem, że trzeba się z tobą skontaktować. Sprawdzamy teraz kwity zastawne z lombardu. Potem przejrzymy księgi. Lara pragnęła zapytać o wyniki sekcji, ale nie chciała o tym rozmawiać w obecności Josha. – Zadzwoń do mnie wieczorem. A co z odciskami palców? Josh nie słuchał. Wyglądał przez okno. Jego uśmiech się ulotnił. – Ludzie z laboratorium właśnie nad tym pracują. Zebraliśmy mnóstwo odcisków, ale Bóg wie, do kogo należą... Chciałem ci zwrócić uwagę na co innego. Nie było włamania do domu, prawda? Oznacza to, że albo zabójca – lub zabójcy – już był w domu, albo ofiary go znały i wpuściły do środka. Nie sądzisz, że to wyklucza, aby sprawcą był jakiś klient z lombardu, ktoś, komu Perkins udzielił kredytu? Komuś takiemu nie otworzyłby nawet drzwi, nie mówiąc o zapraszaniu do środka... – Słuchaj, Ted, już mi to mówiłeś wczoraj w nocy. Zapewniłeś mnie, że weźmiemy pod uwagę wszystkie ewentualności. Chcę, aby sprawdzono każdy kwit zastawny. – Jest ich przynajmniej tysiąc. Niektóre są sprzed lat. Bierzemy pod uwagę tylko te, które zostały wystawione nie wcześniej niż pół roku temu, bo w przeciwnym razie będziemy siedzieć w tym gównie w nieskończoność. Jednocześnie musimy sprawdzić wszystkie rachunki telefoniczne. Lara spojrzała na Josha i zacisnęła dłoń na słuchawce telefonicznej, prowadząc samochód drugą ręką. – No to myślę, że będziecie dość zajęci. Chyba zgadzasz się z tym, że musimy zbadać ten lombard. – Lara – w głosie detektywa zabrzmiała nuta sarkazmu – tobie się pewnie wydaje, że mamy setki policjantów gotowych do tej roboty. Tymczasem jest nas trzech. Zabiegam o pomoc, ale to prawie niemożliwe. Jeśli zdarzy się jakieś inne poważne przestępstwo w naszym mieście, do tej sprawy zostanie nas dwóch, a z czasem ja sam. Musimy także wrócić do domu twojej siostry i przeczesać całą posesję w poszukiwaniu dowodów rzeczowych, jakie morderca mógł wyrzucić, na przykład zakrwawionego ubrania. – To ja mam następującą radę: każ któremuś z twoich ludzi zapakować do kartonu kwity zastawne i podrzucić je tutaj. Zajmę się nimi osobiście, co wam pozwoli na sprawdzenie rachunków telefonicznych. Zbierzcie dane na temat każdej zarejestrowanej rozmowy i dajcie mi listę rozmówców, gdy już sprawdzicie w komputerze, czy nie ma wśród nich podejrzanych o takie czy inne przestępstwo. Josh pociągnął ją za rękaw: – Powiedz mu, żeby przywieźli mój rower, dobrze? Lara spojrzała na siostrzeńca i ogarnęła ją czułość. Z dawnego życia pozostało chłopcu kilka ubrań. Jego rodzice nie żyją, dom stał się miejscem zbrodni, on sam znalazł się pod opieką kobiety, którą ledwie zna. – Dobrze, sierżancie. Sama przyjadę i wezmę kwity. Ale wyświadcz mi przysługę, dobrze? Podjedź do domu mojej siostry, weź stamtąd rower Josha i spotkajmy się w lombardzie. Będę tam za jakieś czterdzieści minut. W słuchawce rozległ się ciężki oddech. Rickerson milczał. Lara już chciała się rozłączyć, gdy detektyw wydusił wreszcie z siebie: – Nie mogę oddawać dowodu rzeczowego w trakcie dochodzenia o morderstwo. – Wyjaśnijmy sobie pewne rzeczy. Jestem formalną właścicielką lombardu. Moje nazwisko figuruje na akcie kupna. Dałam forsę na jego zakup. Musisz teraz zdecydować: albo kwity zastawne są ważnym dowodem rzeczowym, albo tylko kwitami. Ty uważasz, że są to jedynie kwity zastawne i że przeglądanie ich jest dla ciebie stratą czasu. Oferuję więc pomoc. – Dobrze, wezmę ten rower – powiedział Rickerson. – Lara, dam ci jednak radę: zawieź chłopaka do psychiatry. Nie zwlekaj. To ważne. On musi się poddać terapii. Lara ponownie spojrzała na Josha. Detektyw wyrażał autentyczną troskę. Była mu za to wdzięczna. – Och – powiedziała. – Czy Phillip przekazał ci informację na temat sprawy Hendersona? No wiesz, rozmawialiśmy o tym wczoraj w nocy. – Tak – odparł Rickerson. – Wysłałem człowieka, żeby go odszukał. Gdy tylko go umiejscowimy, osobiście go przesłucham. Połączenie zostało przerwane. Rickerson miał rację. Musi jeszcze dziś znaleźć psychologa dla Josha. Lara wjechała na autostradę i po raz trzeci w ciągu niespełna dwóch dni znalazła się na drodze do San Clemente. Rozmyślała nad jakimś towarzystwem dla Josha, nad jego szkołą, nad uregulowaniem jego życia, ale na to wszystko było jeszcze za wcześnie. Teraz musieli przeżyć razem ciężkie chwile: żałobę, pogrzeb, czarne dni. Lara zdawała sobie sprawę, że zanim nastaną lepsze dni, będzie im bardzo trudno. Do Josha dotrze w końcu okropna prawda o zamordowaniu jego matki. Lara przeczuwała, co się wtedy stanie. W jej własnej podświadomości kłębiły się koszmary. – Minęłaś zjazd do San Clemente – powiedział Josh, wyglądając przez okno. – Och – Lara ocknęła się z czarnych myśli – pojadę następnym. – Uważaj, bo i ten przegapisz. Zjedź szybko na prawy pas. Wkrótce znaleźli się w miasteczku i jechali w kierunku lombardu. Lara czuła, jak łzy zbierają się jej pod powiekami, i zagryzła wargi. Gdyby można było zawrócić czas... Niestety, rzeczywistość była bezwzględna. Sierota, pomyślała zerkając na Josha. Ciało jego matki leży w prosektorium. Taka była rzeczywistość. Najpierw ściągnęli do mieszkania dwa kartony z kwitami zastawnymi, a potem Lara wysłała Josha po rower, przywieziony w bagażniku jaguara. Rozpakowała kupiony po drodze telefon komórkowy i połączyła się z Irene Murdock. Zastała ją w gabinecie. – Lara, kochanie – mówiła Irene – szalałam z niepokoju. Telefonowałam do ciebie od chwili, gdy dotarły do mnie te straszne wieści. Jak się czujesz? Twoja siostra i szwagier – jakie to okropne! – Myślę, że teraz dotarły do ciebie również i inne szczegóły – powiedziała Lara siadając na sofie. – No, nie wiem, czy znam wszystkie szczegóły. Słuchałam dziennika wieczornego. Czy wiesz, kto dokonał tego odrażającego czynu? Czy masz jakichś świadków, jakieś poszlaki? – Nie – odparła Lara. – Właściwie nie mam nic. – Podała przyjaciółce numer telefonu komórkowego i powiedziała, że nie mieszka we własnym domu. – Co o tym wszystkim myślisz, Irene? Czy uważasz, że jestem w niebezpieczeństwie, i że te przestępstwa są ze sobą powiązane? Czy to możliwe, aby zrobił to ten młody człowiek, który mi groził w sądzie? Lara zdążyła wyrzucić z siebie te pytania przed powrotem Josha. – Z pewnością nie wygląda to wszystko dobrze. Czy wiesz, że i mnie kiedyś śledził jakiś facet? To było z pięć lat temu. Skazałam go za napad z bronią w ręku. Kiedy go wypuszczono na wolność, śledził mnie i zaparkował samochód przed moim domem. To było okropne! Ale zanim przyjechała policja, zbiegł. W końcu udało się załatwić nakaz zabraniający mu zbliżania się do mego domu. Musieliśmy jednak czekać, aż go pogwałci. Wreszcie facet znalazł się znowu za kratkami, ale to było straszne. Po tym wszystkim kupiłam sobie rewolwer i noszę go stale w torebce. – Nic o tym nie wiedziałam, Irene – powiedziała Lara. Nawet nie chciała o tym wiedzieć. Czasami człowiek woli udawać, że wszystko jest w porządku. – No to jak sądzisz, mogę wrócić do swego domu? – Absolutnie nie – odrzekła kategorycznie Irene. – Gdzie teraz jesteś? Wspomniałaś, że wynajęłaś jakieś mieszkanko w Santa Ana? Może wpadniemy do ciebie z Johnem dziś wieczorem. Podaj mi adres. – Nie, dziękuję – odparła szybko Lara. Rozejrzała się i dostrzegła tuż obok Josha. – Posłuchaj, Irene. Zadzwonię do ciebie później. Mój siostrzeniec jest ze mną. Nie mogę teraz rozmawiać. – Jeśli nie dzisiaj, to może jutro? Przywiozę ci trochę jedzenia, coś, co można podgrzać w kuchence mikrofalowej. Biedne dziecko! Jakież to wszystko okropnie smutne! – Dam ci znać. Ale poczekaj jeszcze chwilę przy telefonie. – Lara odwróciła się do Josha i poprosiła, żeby wyszedł na chwilę do drugiego pokoju i dał jej możność dokończenia rozmowy z Irene. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi sypialni, Lara przeszła do kuchni i wyszeptała do słuchawki: – Potrzebuję dobrego psychologa, dla mego siostrzeńca. Może John mógłby kogoś polecić? – Sama znam kogoś odpowiedniego. Poczekaj, znajdę jego numer w notesie. On jest psychiatrą. To nawet lepiej, prawda? Psychiatrzy mogą przepisywać leki. On się nazywa doktor Frederick Werner. Zapisz jego numer. – Słuchaj, Irene – Lara przykryła słuchawkę dłonią i sprawdziła, czy Josh nie wyszedł z sypialni – nie wiem, co począć z tym chłopakiem. Jest w bardzo złym stanie. Niewątpliwie ma rozstrój nerwowy. Możliwe, że był wmieszany w cały ten koszmar... – Co ty mówisz? Widział mordercę? Jest naocznym świadkiem? – Nie, ja... – Lara zamilkła i wciągnęła powietrze. – Może to on zabił mojego szwagra. To nie jest wykluczone. Sam został zabity ciężarkiem, a to był ciężarek z kompletu Josha. Muszę ci powiedzieć, że oni nie kochali się wzajemnie... Irene nie odpowiadała. Lara sądziła, że połączenie zostało przerwane. – Słyszysz mnie? – Lara, wybij to sobie z głowy. To okropna myśl. Zaprowadź go do psychiatry i skup się na tym młodym człowieku, który ci groził. Zatelefonuj później, to porozmawiamy o tym dłużej. Lara już chciała wyznać przyjaciółce, czym zajmowała się Ivory i jakie odrażające rzeczy znaleziono w piwniczce, gdy Irene powiedziała, że musi już wracać na salę sądową. No i dobrze – pomyślała Lara. Lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział. Rower Josha stał w przedpokoju oparty o ścianę. Paczki z kwitami i rower sprawiały, że mieszkanko wydało się jeszcze mniejsze, niczym szafa. Lara szybko skontaktowała się z psychiatrą i zamówiła wizytę na szóstą po południu. Następnie odłączyła telefon i z zamkniętymi oczami usiadła na sofie. Może ona też poprosi o poradę psychiatryczną. Może dostanie środki uspokajające, które pozwolą jej zasnąć. Otworzyła oczy i spojrzała na kartony. Zajmie jej wieczność zapoznanie się z każdym papierkiem. Co gorsza, nie wiadomo, czego właściwie w nich szukać. Nawet jeśli biedny chłopak nie jest zabójcą, wie pewnie dużo więcej, niż chce powiedzieć. Jest tylko jeden sposób na dowiedzenie się: zadawać pytania. – Josh – poprosiła siostrzeńca – usiądź koło mnie. – Poklepała zachęcająco miejsce obok. – Porozmawiajmy sobie. Wstawiłam parę puszek napojów do lodówki, a ciasteczka czekoladowe leżą w kuchni. Przynieś je, dobrze? Zbliżała się pora obiadowa. Będą się musieli zadowolić coca-colą i herbatnikami. Na kolację musi jednak kupić coś pożywnego. Może w drodze do doktora Wernera kupi w delikatesach pół pieczonego kurczaka. Gdyby biedak nie podzielał jej skłonności do zapychania się byle czym, pewnie umarłby z głodu. Na razie Lara nie musiała się troszczyć o skutki niedożywienia. Siedzieli obok siebie, popijali coca-colę i chrupali ciasteczka. Nie patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Josh zagadnął: – O czym chcesz rozmawiać? Lara westchnęła przeciągle. – Jak się układało w domu? – O co ci chodzi? – Josh odłożył torbę z herbatnikami i odgarnął włosy z oczu. – Jakie były stosunki między twoją mamą i Samem? Czy kłócili się? Czy on pił? Czy mama piła? – Nie wiem. Josh zesztywniał i patrzył przed siebie. Lara dotknęła jego ręki. Spojrzał na nią. – Tak nie można, Josh. Mieszkałeś w tym domu. Jesteś spostrzegawczym chłopcem. Przecież zauważyłbyś, gdyby pili lub kłócili się ze sobą. Josh nie przejawiał ochoty do rozmowy. Lara gotowa się była założyć, że w jego pamięci pojawiały się obrazy z przeszłości. Nie były szczęśliwe. To wiedziała z całą pewnością. – Josh, zaklinam cię na pamięć twojej mamy, musisz nam pomóc. Byłeś tam wczoraj. Widziałeś, co się zdarzyło, jak straszny czyn został popełniony. Wiem, że chcesz, aby sprawcy odpowiedzieli za to równie mocno, jak i my tego chcemy. – Sam był skurczysynem. – Nie musisz sprzeczać się ze mną na ten temat. Opowiedz, co się tam działo. Na pewno zdajesz sobie sprawę z wielu rzeczy... Lara nie odsunęła zasłon i w mieszkaniu było niemal ciemno. Nieco światła przedostawało się przez okienko w kuchni za nimi, ale ich twarze pozostawały w cieniu. Chciała podejść do okna i wpuścić trochę słońca, ale zmieniła zdanie. Pomyślała, że będzie lepiej, gdy rozmowa potoczy się w półmroku. – Sam wypijał co najmniej sześć puszek piwa każdego wieczoru. Gdy był pijany, zaczynał się z nami kłócić – z mamą i ze mną. Głównie kłócili się o pieniądze. Czasami mama mówiła, żebym wziął rower i przejechał się. A kiedy wracałem do domu, to oboje byli zamknięci w sypialni. Następnego dnia było wszystko w porządku. – Josh, czy Sam bił mamę? Czy kiedykolwiek widziałeś, żeby ja uderzył? Zranił ją czymś? Czy do waszego domu przychodzili obcy, to znaczy nieznajomi mężczyźni? Zastanów się. Ktoś, kogo nie znałeś? Josh spojrzał ostro na Larę. – Nie pamiętam, jasne? Wszyscy zadają mi te same pytania, a ja po prostu nie kojarzę. – Wstał i popatrzył na rower przy drzwiach. – Nie chcę o tym więcej gadać. Mogę się przejechać? Twarz chłopca była napięta, usta zaciśnięte. Lara dotknęła bolesnego punktu. – Poczekaj chwilę, zaraz sobie pójdziesz. Nie jesteś więźniem. Lara zastanawiała się. Musi mu pozwolić wyjść. Oboje oszaleją, jeśli godzinami będą siedzieć obok siebie w ciemnościach. Pomyślała z nadzieją, że jeśli ktoś chce się na niej zemścić, to nic nie wie o Joshu ani nie zna ich obecnego adresu. Chłopak stał w holu przy rowerze, z rękami na kierownicy. Nic dziwnego, że tak się dopraszał, aby przywieziono mu rower. To był jedyny sposób ucieczki. Gdy w domu zbierało się na awanturę, wskakiwał na rower. Teraz też zaczyna się robić strasznie. Lara postanowiła zadać jeszcze jedno pytanie, opanowanym tonem, jak gdyby nic nie zaszło: – Czy coś cię ostatnio zaniepokoiło? Może było to związane z twoją mamą? – W głowie wirowały jej sceny, utrwalone tego ranka w pamięci. Gdy spojrzała na Josha, chłopak już znikał za drzwiami. Prowadził swój dziesięcioprzerzutkowy rower w kierunku chodnika. – Josh, zaczekaj – krzyknęła Lara, biegnąc do drzwi. – Nie wyjeżdżaj poza osiedle. Nie chcę, abyś się za bardzo oddalał. I musisz nam pomóc, musisz opowiedzieć o wszystkim, co widziałeś i słyszałeś! Josh odwrócił się i spojrzał na ciotkę oczami płonącymi nienawiścią. – Ty pieprzona suko – wrzasnął. – Teraz troszczysz się o moją mamę... i o mnie. Teraz, kiedy ona nie żyje. Gówno cię obchodziliśmy, kiedy ona żyła. Raczej pójdę do przytułku, niż zostanę z tobą! Lara zrobiła parę kroków w jego kierunku. – Josh, mylisz się, zawsze troszczyłam się o ciebie i o twoją mamę. – Tak, na pewno – odparł szyderczo, odgarniając włosy spadające na oczy. Jego głos wzniósł się o parę tonów. Brzmiał teraz jak głos chłopca przed mutacją. Twarz miał wykrzywioną, jakby z najwyższym trudem próbował opanować szloch. – Kiedyś przychodziłaś do nas, brałaś mnie do kina, przynosiłaś mi prezenty. A potem po prostu przestałaś... bo nie byliśmy na twoim poziomie. Byliśmy dla ciebie śmieciem, niczym. Jego słowa raniły. – Josh – prosiła Lara – wysłuchaj mnie. Twoja mama nie pozwoliła mi ciebie odwiedzać. To nie moja wina. Mama była na mnie zła. Chciała mi w ten sposób dokuczyć. Josh rzucił jej wrogie spojrzenie, zatrzasnął drzwi i odjechał. Lara wróciła na kanapę i usiadła w ciemności, opierając głowę na kolanach. Nie zdawała sobie sprawy, że jej odwiedziny znaczyły dla Josha tak wiele. Chłopiec tęsknił za nią i uważał, że go opuściła. Był wtedy chudym, zamkniętym w sobie dwunastolatkiem. Zawsze jej się wydawało, że śmiertelnie się nudził w jej towarzystwie, gdy gdzieś razem wychodzili. Była w błędzie. Wypełniała go gorycz. Miał żal do matki, do niej, do ojczyma, do żałosnego świata. Jak wielki był to ból, nie potrafiła osądzić. Chciała wierzyć, że gorycz nie zrobiła z niego zabójcy, i o to prosiła Boga. Przez długi czas siedziała w ciemności. Próbowała myśleć. Próbowała znaleźć wytłumaczenie. Jej umysł był tak skołowany, że myśli rozbiegały się w tysiące kierunków. W końcu wstała i poszła do łazienki, licząc na to, że zimna woda pod prysznicem pomoże się jej skupić. Rozkładając kołdrę na łóżku dostrzegła, że coś wystaje spod materaca. Nachyliła się i wyciągnęła tę rzecz. Jej oczom ukazał się nieduży plecak. Przypomniała sobie, że Josh przyniósł go ze sobą poprzedniej nocy. Najpierw chciała go wetknąć z powrotem pod materac, ale zmieniła zdanie. Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła przeglądać zawartość plecaka: kilka podręczników, zeszyty, parę długopisów. Wyjęła je i położyła na łóżku. I wtedy coś ujrzała. Trzymała w rękach zrolowany podkoszulek, który był wciśnięty na samo dno plecaka. Widniały na nim wyraźne ślady krwi. Trzymając podkoszulek w rękach, Lara podbiegła do drzwi wejściowych i otworzyła je na oścież. Nie umiałaby powiedzieć, co ją do tego pchnęło. Zatrzasnęła je po chwili i poszła do łazienki. Usiadła na sedesie i bez słowa wpatrywała się w koszulkę. Z jej ust wyrwał się w końcu jęk: – Boże, nie! To niemożliwe, to po prostu niemożliwe! – Trzęsła się, serce biło jak szalone. Jej dłonie spotniały, w całym ciele czuła lodowate dreszcze. Rozłożyła na podłodze podkoszulek, by ocenić, jak duża była plama krwi. Nie było jej tak wiele; tworzyła długi czerwony zaciek. Przez chwilę miała nadzieję, że to po prostu farba. Powąchała plamę i poskrobała jej powierzchnię paznokciem. Kilka suchych łusek odskoczyło. To nie była farba, lecz krew. Lara wyszła z łazienki i zaczęła krążyć po sypialni. Czuła się tak, jakby chodziła po suficie głową w dół. Cały pokój wirował. Oczami wyobraźni widziała Josha zadającego Samowi śmiertelny cios ciężarkiem. Co powinna teraz zrobić? Nie mogła przecież zadenuncjować siostrzeńca, ale nie mogła również dopuścić, aby chłopak pozostał bezkarny, jeśli to on popełnił morderstwo. Bez względu na to, kim był Sam i co złego zrobił, był przecież człowiekiem. Nie można przymknąć oczy na taki czyn. Lara starała się znaleźć inne przyczyny plam na podkoszulku. Może Josh spadł z roweru. To miało sens. Albo była to krew zwierzęca – kota lub psa. Wielu nastolatków popadło w kult szatana i składa mu w ofierze koty. Nagle nowa myśl zaświtała Larze w głowie. Rzuciła się do podręczników wyjętych z plecaka i sprawdziła ich tytuły. Może na lekcji biologii kazano mu rozciąć żabę. Ale w plecaku nie było podręcznika biologii. Lara wpadła w skrajną panikę. Ogarnął ją lęk na myśl, że Josh może lada chwila wrócić. Jeśli zobaczy ją z podkoszulkiem, może ją nawet zabić. Był wystarczająco silny. Zatłucze ją na śmierć albo udusi poduszką. Podzieli los Ivory. W przerażeniu zaczęła zwijać koszulkę i upychać wszystko do plecaka. Zadzwonił telefon. Odezwał się Rickerson. Lara zostawiła numer aparatu komórkowego policji w San Clemente. – Dzwonili właśnie z biura szeryfa. W twoim domu w Irvine wykryto dwa rodzaje odcisków palców. Pierwszych nie możemy na razie zidentyfikować, należały pewnie do któregoś z twoich znajomych. Ale drugie mamy w kartotece. Są to odciski łobuza spod ciemnej gwiazdy nazwiskiem Packy Cummings. Jego kartoteka jest długa na kilometr. Siedział nawet w San Quentin. W przeszłości był podejrzany o wiele zabójstw. Staramy się go teraz schwytać. Ale na miejscu zbrodni nie wykryto żadnych innych odcisków. Zabójcy musieli pracować w rękawiczkach. Larze zabrakło tchu. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Zrozumiała połowę z tego, o czym mówił detektyw. Nie mogła mu powiedzieć o swym ostatnim odkryciu. Chciała, ale nie mogła. Nie powie, póki się nie upewni. Tyle przynajmniej była winna swojej siostrze. Zawlekliby biedaka z powrotem na komendę i oskarżyli o zabójstwo trzeciego stopnia, dziennikarze zwęszyliby trop i Josh zostałby uznany winnym, zanim by się okazało, że to fałszywy ślad. Lara zbyt dobrze wiedziała, jak działa taki mechanizm. Gdy raz prasa uzna kogoś winnym, to mimo procesu i wyroku uniewinniającego pogłoski i plotki towarzyszą mu odtąd przez całe życie. – Przepraszam, czy możesz powtórzyć? – Rickerson zaczął wyjaśniać od początku. Tym razem Lara zdołała się skupić i dotarło do niej wszystko. Uprzytomniła sobie, że dwa słowa: „Packy Cummings” coś jej przypominają. – Zaraz, zaraz, jak brzmi jego pełne nazwisko? Packard Cummings? – Tak. Znasz faceta? Rickerson był zaskoczony, choć przecież Lara mogła go zapamiętać z sądu. Raczej trudno podejrzewać, że był jednym z jej amantów. – Rozpatrywałam jego sprawę. To było w przeddzień zamordowania Ivory. On jest konfidentem jakiejś agencji do walki z narkotykami, to znaczy współpracuje z nią. Nie wiem której, ale mogę się dowiedzieć. Larze już zupełnie pomieszało się od nadmiaru wrażeń. Przyszło jej nagle do głowy, że może jej dom pomylono z domem handlarza narkotyków. Ten policjant, który prowadził dochodzenie po włamaniu w Irvine, powiedział, że jej mieszkanie było tak splądrowane, jakby szukano narkotyków. To się zdarza. Wiele razy wydział do walki z narkomanią rusza na kogoś jak czołg, jak szarżujący baran i dewastuje dom niewinnego obywatela. – Bzdura – podsumował Rickerson. – Ten facet nie pracuje dla żadnych organów ścigania. Z siedem lat temu był podejrzany o sprzątnięcie detektywa w cywilu. Trzeba by upaść na głowę, żeby zatrudnić takiego bydlaka. Kto ci o tym powiedział? – Leo Evergreen. Wiesz, kim jest Evergreen? To główny sędzia. Po drugiej stronie nastąpiła cisza. Rickerson myślał. Zatelefonowano do niego i zameldowano o tym facecie z biura szeryfa. Na temat jego ewentualnych powiązań nic nie wiedziano. Narkotyki – to mogło oznaczać wydział federalny do walki z narkomanią albo jakąś inną agencję rządową, ale używać takiej szmaty w charakterze informatora? Chyba że facet pomaga w rozszyfrowaniu kolumbijskiej mafii lub czegoś na tę skalę. Ale jeśli nawet pracował jako informator, to dlaczego włamywał się do domów? Rickerson poczuł potężny smród. – Słuchaj, Lara, muszę teraz zadzwonić w kilka miejsc. Jeszcze się do ciebie odezwę. – To ty słuchaj – odparła. – Może będzie prościej, jak zatelefonuję do Evergreena i zapytam go, dla kogo ten facet pracuje? Ci ludzie z agencji poprosili go, aby zwolnił Cummingsa z aresztu bez kaucji. To miała być taka koleżeńska przysługa. Nie chciałam się na to zgodzić, ale Evergreen nalegał. To mogła być pomyłka, jakaś obłąkana pomyłka! Rickerson znów zamilkł, intensywnie myśląc. Jednego dnia pani sędzia wypuszcza z aresztu podejrzanego bez kaucji, a następnego on odpłaca się włamaniem do niej do domu. To się nie trzyma kupy. – Lara – odezwał się w końcu. – Nie podoba mi się to wszystko. Oj, nie podoba. Wysyłam człowieka, żeby cię strzegł, i uwierz mi, że nie zrobiłbym tego, gdybym nie podejrzewał, że grozi ci niebezpieczeństwo. Szef dostanie szału, jak się o tym dowie. Potrzebujemy ludzi do roboty, a nie do siedzenia na twoim parkingu. – No, a co z Evergreenem? – Lara spojrzała na drzwi wejściowe. Josh mógł się pojawić lada chwila. Teraz naprawdę się zlękła. Wypuściła z aresztu faceta. Ten facet włamał się do jej domu. A jej własny siostrzeniec ukrył w plecaku zakrwawiony podkoszulek. Co jeszcze może się wydarzyć? Lara traciła resztki panowania nad sobą. Miała ochotę rzucić się na podłogę i wrzeszczeć. – Słuchaj – powiedziała szybko do Rickersona. – Nie obchodzi mnie tak bardzo, kto się do mnie włamał. Obchodzi natomiast – i to bardzo – kto jest zabójcą mojej siostry. – A jeśli to ten sam człowiek... Lara modliła się właśnie o to. Cokolwiek lub ktokolwiek, byle nie Josh. – Czy to możliwe? No wiesz, że ten Cummings jest mordercą? – Wszystko jest możliwe. Ale zatrzymaj to dla siebie, póki się z tobą nie skontaktuję. Nie mów nic nikomu. Wiesz, nawet w wysokich kręgach plotki rozchodzą się błyskawicznie. Siedź cicho, zanim czegoś nie sprawdzę. I jeszcze jedno, Lara – musiałem zadzwonić do opieki społecznej. Jeszcze dziś skontaktują się z tobą w sprawie chłopca. – Ted, odpowiedz mi na jedno pytanie: czy Josh, gdy go odebrałeś z domu sąsiadów, w noc po morderstwie, miał ze sobą jakieś rzeczy? – Nie przypominam sobie. Jakiś inny policjant przywiózł go na posterunek. Dlaczego pytasz? – Nieważne – odparła Lara szybko. Rickerson rozłączył się. W słuchawce rozległ się przeciągły sygnał. Z całą pewnością na komendzie zrewidowano by jego plecak. Ale wówczas Josh nie był uważany za osobę podejrzaną, więc w ogólnym zamieszaniu można to było przeoczyć. Niech go sobie biorą – postanowiła. Przynajmniej nie będzie musiała się nim zajmować. W pewnym sensie odczuła ulgę. Jej oddech wyrównywał się. Jeśli wyjdzie na jaw jakiś dodatkowy dowód, że Josh był wmieszany w morderstwo, Lara dostarczy im podkoszulek. Urząd Opieki Społecznej przyśle inspektora, który sprawdzi mieszkanie i uzna, czy jest ono odpowiednie dla Josha. Nie jest. Lara znała przepisy. Musi mieć osobną sypialnię dla niego. Ale jej nie ma. Chyba że przeniesie się z powrotem do Irvine, co wszyscy jej odradzają. I oczywiście, życie pod jednym dachem z osobą, której grozi niebezpieczeństwo, nie jest wskazane dla dziecka. Oczywiście – myślała dalej – paradoksalnie może się okazać, że zagraża jej właśnie Josh. I nagle przypomniała się jej sprawa Adamsa. W przyszłym tygodniu rozpoczyna się rozprawa, której ona przewodniczy jako sędzia. Cały Urząd Opieki Społecznej szaleje z tego powodu. Jest to skrajnie kontrowersyjny przypadek, który już wywołał ogromne reperkusje w środkach przekazu: oskarżenie o napaść z poważnym uszkodzeniem ciała. Victor Adams był młodym inżynierem, yuppie z powiatu Orange, zatrudnionym na wysokim stanowisku w zakładach lotniczych McDonald Douglas. Był też ojcem dwóch ślicznych dziewczynek. Natomiast ofiarą była pracownica Urzędu Opieki Społecznej. Według raportów policyjnych Urząd otrzymał informację od psychologa szkolnego, że jedna z dziewczynek była seksualnie molestowana przez ojca. Na podstawie tej informacji władze powiatowe uzyskały nakaz sądowy i zabrały dzieci z domu, umieszczając je w rodzinach zastępczych, a przeciwko ojcu montowano akt oskarżenia. Podejrzenie okazało się całkowicie bezpodstawne, ale rodzina straszliwie ucierpiała. Inżynier został zwolniony z pracy, jego żona załamała się nerwowo, oboje stracili dom, a ich dzieci spędziły sześć miesięcy bez rodziców. Matce pozwolono jedynie na odwiedzanie córeczek raz w tygodniu. Ironia i tragedia tej sprawy polegały na tym, że młodsza z dziewczynek, pięciolatka, stała się ofiarą molestowania seksualnego w zastępczej rodzinie. Sprawcą był nastoletni chłopak umieszczony w tym samym domu. Dowiedziawszy się o tym, ojciec dziewczynki wpadł w szał. Ścigał pracownicę opieki społecznej do jej samochodu, wybił szybę pięścią, a odłamki szkła ciężko poraniły twarz i szyję zaatakowanej kobiety. Cała sprawa stawiała pod znakiem zapytania system opieki społecznej. Ojcu wyrządzono niepowetowaną krzywdę; urzędniczka, która jedynie wykonywała swe obowiązki, pozostała kaleką na całe życie, a rodzina inżyniera rozpadła się. Na szczególną ironię losu zakrawa fakt, że popełnione zostało przestępstwo, do którego starano się nie dopuścić. Smutna sprawa. Ale nadzwyczaj interesująca z prawnego i moralnego punktu widzenia. Lara opadła na kanapę bez tchu. Jej ciało zapadało się coraz niżej, jakby spychane siłą ciążenia. Jeśli plama na podkoszulku była głupstwem – śladem upadku z roweru – Josh nigdy jej nie wybaczy ponownego odepchnięcia. Ale jeśli Urząd Opieki Społecznej postanowi go wziąć, Josh nie może jej za to winić. Postanowiła czekać, co czas przyniesie. Wahała się. Jeśli odbiorą jej siostrzeńca i umieszczą w rodzinie zastępczej – zastanawiała się szarpana sprzecznymi myślami – to chłopak może doznać jeszcze większych szkód psychicznych. Nie mogła do tego dopuścić. Josh nie znosił jej, ale stanowili przecież rodzinę – nikogo prócz siebie nie mieli. Z kolei, jeśli istniało podejrzenie, że chłopak był zamieszany w morderstwo, to aby czegoś się od niego dowiedzieć, trzeba go wypytywać i obserwować. Krótko mówiąc, Lara nie może się go pozbyć, choćby tego pragnęła. Po pierwsze, musiała się dowiedzieć, czyja krew była na tym podkoszulku. Rozdział XI Gabinet doktora Fredericka Wernera mieścił się zaledwie o kilka mil od jej mieszkania, w sąsiedniej miejscowości Costa Mesa. Lara wjechała na parking przed szklanym wieżowcem i zerknęła na Josha. Chłopiec był milczący, nieobecny. Przed wyjazdem znowu się pokłócili. Josh jeździł rowerem po zmroku i Lara wpadła w panikę. Gdy powiedziała, że mają iść do lekarza, wściekł się. Odebrała mu więc za karę rower i zamknęła w bagażniku. Odtąd Josh nie odezwał się do niej słowem. – To tu – powiedziała – wyjmując kluczyk ze stacyjki. Pragnęła go zapytać o plamę na podkoszulku, ale nie było czasu. – Jeśli ten lekarz ci się nie spodoba, to znajdziemy innego. Ale dajmy mu szansę, dobrze? Gabinet Wernera znajdował się na dziesiątym piętrze. Gmach był opustoszały; wyglądało na to, że wszyscy już wyszli. Lara była spóźniona. Spojrzała na zegarek; miała nadzieję, że psychiatra jeszcze nie zrezygnował i czeka na nich. Josh wbił się w przeciwległy róg windy, trzymając się z dala od Lary. Patrzył na przyciski. Gdyby miał osiem czy dziewięć lat, może potrafiłaby z nim postępować. Ale z nastolatkiem nie umiała sobie poradzić. Nie mogła dać mu w skórę i odesłać do jego pokoju, gdy coś zbroił. Mogła mu tylko odebrać jedyne, co mu zostało – rower. – Nie chciałam ci zrobić przykrości – powiedziała, gdy drzwi windy rozsunęły się. – Możesz jeździć, ile chcesz. Ale zostałeś zbyt długo na dworzu, chociaż wiedziałeś o spotkaniu z terapeutą. Przy drzwiach wejściowych widniały tabliczki sześciu innych lekarzy. Lara stanęła przy biurku recepcjonistki i rozejrzała się, ale nikogo nie było. W głębi ciągnęły się korytarze i rzędy drzwi. Wreszcie krzyknęła: – Jest tam kto? Z daleka usłyszała skrzypnięcie krzesła na plastikowej posadzce. Zbliżał się do niej wysoki, przystojny mężczyzna po trzydziestce. Wyciągnął do niej rękę i przedstawił się: – Doktor Werner. Pani sędzia Sanderstone, prawda? A to pewnie jest Josh? – Uścisnął rękę Lary. Jego dłoń była chłodna i sucha, jak dłoń kobiety. Próbował przywitać się z Joshem, ale chłopiec nawet na niego nie spojrzał. – Proszę za mną. Tam będziemy mogli porozmawiać. Jego gabinet był bardzo elegancki, z fotelami wyściełanymi błękitną skórą i stolikiem z metalicznego szkła. Na ścianach wisiały prawdziwe obrazy, a nie reprodukcje. Lara nie zapytała o jego honorarium, ale mogła je sobie wyobrazić na podstawie wnętrza. Nie zauważyła biurka; pewnie był to pokój tylko do rozmów z pacjentami. Oprawione w ramki dyplomy zawieszone na ścianie świadczyły o specjalizacjach doktora. Lara podeszła bliżej, aby je przestudiować. Josh stał naburmuszony. Nie chciał usiąść. Lara siadła i odgarnęła niesforny kosmyk z czoła. Pragnęła przeprosić lekarza i pójść do toalety, ażeby położyć trochę szminki na usta, nieco różu na policzki i przyczesać włosy. Nie było jednak na to czasu. – Dziękuję, że zechciał nas pan przyjąć – powiedziała. – Jak pan widzi, Josh jest przygnębiony po tym wszystkim, co przeszedł. – Popatrzyła znacząco na psychiatrę. – No tak – odparł lekarz. – Josh, daj mi porozmawiać chwilę z ciotką, zgoda? W recepcji znajdziesz pisma i sok pomarańczowy. Potem zajmę się tobą. Josh z widoczną ulgą wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Larę ogarnęło napięcie pod wpływem uważnego spojrzenia lekarza. Założyła nogę na nogę, ale zaraz zmieniła pozycję. – Jestem w miarę zorientowany w sytuacji. Znam sprawę z gazet, a poza tym sędzia Murdock telefonowała do mnie po południu. Pewnie pani nie wie, że jesteśmy sąsiadami. Znam Irene i jej męża. Może jednak opowie pani własnymi słowami, co się stało. Lara zaczęła mówić. Z początku zacinała się, a potem już nie mogła się zatrzymać. Opowiedziała Wernerowi o swoich stosunkach z Ivory, o jej nocnej wizycie w jej domu, o włamaniu. Nareszcie wyrzuciła z siebie całą tę straszną historię. Doktor Werner słuchał uważnie, od czasu do czasu kiwając głową. Psychiatrzy mają swoje sposoby, aby zachęcić pacjentów do mówienia. Ten niewątpliwie znał swój fach. Lara mówiła bez ustanku. Przypuszczalnie wykorzystała limit czasu przeznaczony na tę wizytę. Wreszcie zamilkła. – Przepraszam – powiedziała zażenowana. – Właściwie powinien się pan zająć Joshem. Zawołam go. – Wstała i podeszła do drzwi, ale nagle stanęła. Prawdziwy powód napięcia ciągle tkwił jej w gardle. Musiała to komuś wyznać. – Panie doktorze, istnieje pewne, bardzo niewielkie, podejrzenie, że Josh odegrał jakąś rolę w morderstwie popełnionym na mojej siostrze i szwagrze. Wiem, że to okropnie brzmi, ale... – Lara, w porządku. Mogę zwracać się do pani po imieniu? – Lara skinęła głową i lekarz ciągnął dalej: – Z tego, co usłyszałem, wynika, że jesteś w głębokim konflikcie wewnętrznym w związku ze swoim stosunkiem do siostry i z okolicznościami jej śmierci. Czujesz się winna i masz nawet pewne objawy paranoi. – Gdy Lara zbladła, psychiatra dodał szybko: – To jest zupełnie normalne. Kiedy ktoś z naszych bliskich pada ofiarą morderstwa, tak właśnie reagujemy. Myślę, że powinniśmy się jeszcze zobaczyć. Nie tylko twój siostrzeniec wymaga pomocy. – Doktorze – odparła Lara sucho. – Nie mam paranoi. Będę wdzięczna, jeśli uda się panu ustalić, czy mój siostrzeniec miał z tą sprawą coś wspólnego. Czy może pan to zrobić? – Oczywiście – powiedział psychiatra łagodnym tonem, prostując się w fotelu. – Ale chciałbym, abyś zgłosiła się na następną sesję. Lara popatrzyła na niego. Typowy psychiatra: bardziej zainteresowany wyciąganiem grubej forsy od pacjentów niż tym, czy jej siostrzeniec był mordercą. Nie mogła sobie pozwolić na dwadzieścia tysięcy dolarów za jego honoraria, mając na głowie wszystkie inne wydatki. – Zobaczymy – odrzekła. – A teraz zawołam Josha. Jego oczy były uważne, brązowozłotawe. Mimo uwag o paranoi, Lara była dziwnie nim oczarowana – i oczami, i bujnymi kasztanowymi włosami. Zauważyła małe znamię nad jego pełnymi ustami; wyglądało jak zalotny pieprzyk. A poza tym lekarz mógł mieć rację. Krew na koszulce równie dobrze mogła pochodzić sprzed miesięcy i wtedy trop ten prowadziłby donikąd. Lara zastanawiała się w duchu, czy Werner jest żonaty. Spojrzała na jego dłonie. Nie nosił obrączki. Miała ściśnięte gardło i próbowała przełknąć ślinę. Uczucie sympatii do mężczyzny siedzącego naprzeciwko niej nagle zniknęło. Krew znowu odpłynęła z jej twarzy. W pamięci pojawiła się długa lista przestępstw Cummingsa, w tym wyrok za popełnione gwałty. Zapomniała powiedzieć o tym Rickersonowi, gdy z nim po południu rozmawiała. Ivory została zgwałcona. Cummings włamał się do jej mieszkania. On mógł być mordercą. To wykluczałoby Josha. – Jak się czujesz? zapytał Werner z troską w oczach. – Może usiądziesz, przyniosę ci szklankę wody. – Nie – odparła Lara idąc do drzwi. – Przyprowadzę Josha. Chciałabym też zatelefonować w pilnej sprawie. – Proszę bardzo, skorzystaj z aparatu w recepcji. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, pobiegła długim korytarzem, zawołała Josha i pospiesznie nakręciła numer komendy w San Clemente. Była zbyt zdenerwowana, żeby usiąść. – Nie ma go? A gdzie jest? Tu sędzia Sanderstone. Muszę mu przekazać pilną wiadomość. Lara odczytała telefonistce numer na aparacie Wernera i usiadła w rogu, stukając piórem o blat. Mają go znaleźć. W chwilę potem telefon zadzwonił i Lara chwyciła słuchawkę. – Rickerson, słuchaj mówiła szybko – ten Cummings siedział za gwałt i za inne przestępstwa na tle seksualnym. Ivory została zgwałcona, więc... to mógł być on... to pewnie on ich zamordował. Musimy go schwytać. Rickerson nie był zaskoczony. Już się dowiedział o przestępstwach, jakie Cummings miał na sumieniu. – Podałem jego rysopis wszystkim radiowozom w mieście i w całym stanie. Usiłujemy skontaktować się z jego opiekunem z urzędu, żeby ustalić ostatni adres Packa. Facet dokądś wyjechał. Ktoś inny przegląda teraz jego akta. Biurko recepcjonistki było wysokie, zasłaniało Larze widok. – A co z tym chłopakiem, który mi groził? – Lara, posłuchaj – odparł detektyw z lekkim zniecierpliwieniem w głosie. – Domyślam się, jak się teraz czujesz, ale pozwól mi wykonywać moją pracę, dobrze? Nie obijamy się. Robimy, co możemy, i to w zawrotnym tempie. Gdybyś nie była tym, kim jesteś, nie mielibyśmy jeszcze wyników z laboratorium. Ci ludzie są obłożeni robotą na parę miesięcy naprzód. Brakuje im nawet miejsca na zwłoki w chłodni. Rickerson miał rację. Wymagała zbyt wiele, telefonowała zbyt często. – Po prostu przypomniałam sobie o jego dotychczasowych przestępstwach. Nie byłam pewna, czy wiedziałeś o tym. – Owszem. – Rickerson był oschły, ale po chwili głos jego złagodniał. – Lara, opanuj się. Postaraj się trochę odpocząć. Nie pokazuj się w mieście, siedź w domu, zajmij się sobą i siostrzeńcem. Jestem policjantem, wiem, co mówię. Gdy tylko czegoś się dowiem, zadzwonię do ciebie. Umowa stoi? – Stoi – odparła Lara słabym głosem. Rickerson odłożył słuchawkę. Jakieś pół godziny później Josh i Werner wyszli z gabinetu. Musiała to być ostatnia wizyta, bo Werner odprowadził ich do drzwi wejściowych, zakładając po drodze marynarkę. Następnie zjechał z nimi windą. Josh był ponury. Tym razem jednak stał obok Lary. Niewątpliwie wolał ją od psychiatry. W mieszkaniu Josh zakomunikował, że nienawidzi Wernera i że lekarz jest nadętym wałem. – Nic mnie nie obchodzi, co o nim myślisz – odparła Lara – Musisz do niego chodzić i tyle. – Nie będziesz mi rozkazywać. Nie jesteś moją mamą. Moja mama nie żyje. Nie znoszę tego miejsca. Nienawidzę ciebie. Nienawidzę tego głupiego lekarza! Lara padła na sofę. Była o krok od wezwania urzędników z opieki społecznej, nie czekając na ich inspekcję. Chłopak stał na środku pokoju, wpatrując się w nią z nienawiścią. – Josh – spytała, – czy spadłeś niedawno z roweru? – Ja nie spadam z roweru. – Aha – odparła Lara. – Czy uprawiasz z kolegami czarną magię? No wiesz, rytualne zabijanie zwierząt i tak dalej... Nie bój się, odpowiedz mi, to ważne. Muszę znać prawdę. Lara starała się zachować spokój, ale przychodziło jej to z trudem. Ręce jej drżały, więc wsunęła je pod siebie. Josh spojrzał na nią tak, jakby popadła w obłęd. – Zwariowałaś. Nie mogę uwierzyć, że jesteś sędzią. Stale zadajesz mi kretyńskie pytania. Lara postanowiła nie ustępować. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Josh. – Nieee! – wrzasnął jej prosto w twarz. – Czy wyglądam jak czciciel diabła? Może powinienem wstąpić do sekty? Może ty do niej należysz, bo wyglądasz jak wściekła wiedźma! Sytuacja wymykała się spod kontroli. Pierś Lary falowała, jej twarz poczerwieniała jak burak. – Dobrze. Zawrzyjmy rozejm. – Wstała. – Jest późno, oboje jesteśmy skonani. Ponieważ nazwałeś mnie wiedźmą, będziesz dzisiaj spał na kanapie. Weszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Parę minut później usłyszała lekkie stukanie. W szparze ukazała się ponura twarz Josha. – Czy mogę chociaż dostać kapę? – spytał. – Masz. – Lara ściągnęła narzutę z łóżka i cisnęła w jego stronę. Przypomniała sobie o plecaku i wyciągnęła go spod materaca. Przez chwilę trzymała go w ręce, wpatrując się w Josha. – Potrzebny ci? – spytała, ciekawa jego odpowiedzi. Josh wyciągnął rękę po plecak, ale Lara cofnęła się. Chłopak westchnął, opuścił ręce i powiedział: – Nie, niczego nie potrzebuję. Owinął się kapą, przeszedł parę kroków w kierunku sofy i położył się. – Dobranoc, Josh – rzekła Lara, ponownie zamykając drzwi. Zajrzała do plecaka i wyciągnęła zakrwawioną koszulkę. Jedyny sposób, żeby się dowiedzieć, czyja to krew, to oddać ją do laboratorium. Zastanawiała się, czy może to tak zorganizować, by nikt się o tym nie dowiedział. Nic nie przychodziło jej do głowy. Jutro, pomyślała. Trzeba jakoś przetrzymać tę noc i działać od jutra. W pokoju było ciemno. Lara patrzyła na cienie, mając ciągle przed oczami zbryzgane krwią ściany domu w San Clemente. Wstrzymała oddech, by usłyszeć, co robi Josh. Dowiedział się, że ciotka ma jego plecak i mógł przypuszczać, że znalazła w nim podkoszulek. Gdy ona zaśnie, wślizgnie się do sypialni i zdzieli ją po głowie albo zadusi. Nagle zebrało się jej na wymioty. Pobiegła do łazienki i pochyliła się nad ubikacją. Nie jadła przez cały dzień, bo niczego nie mogła przełknąć. Josh coś zjadł, ona piła tylko coca-colę, którą teraz zwracała. Po jakimś czasie wstała i wytarła twarz. Włożyła głowę pod kran i puściła wodę. Zdjęła ubranie, rzuciła je na podłogę przy łóżku i wsunęła się pod prześcieradło. Podciągnęła je pod brodę i wpatrzyła się w sufit. Przez godzinę leżała nieruchomo, sztywna jak kij. Wsłuchiwała się w dźwięki dochodzące z drugiego pokoju, w tykanie budzika na szafce. O drugiej zgasiła lampkę, ale ciągle nie mogła zasnąć. Zaczęła rozmyślać o czekających ją rozprawach. O czwartej powieki jej opadły i wyczerpana zapadła w głęboki sen. Obudził ją brzęczyk telefonu. Otworzyła oczy. Bolał ją każdy mięsień, pękała głowa. Zostawiła telefon komórkowy w kuchni; Josh najwyraźniej podniósł słuchawkę. Krzyknął do niej: – Telefon do ciebie! – i czekał z aparatem pod drzwiami, aż Lara zwlecze się z łóżka i narzuci szlafrok. – Lara – usłyszała w słuchawce kobiecy głos – tu Irene. – Irene, zaprowadziłam mego siostrzeńca do doktora Wernera. Nie było tak źle, ale Joshowi się nie spodobał. – Czy mogę ci w czymś pomóc? Koledzy w sądzie pytali o ciebie. Tak się niepokoją. Co za tragedia! Co za okropna tragedia! – Nie możesz – odrzekła Lara, siadając na krawędzi łóżka. – Nikt nie może mi pomóc. Załatwiam pogrzeb. Mam nadzieję, że przyjdziesz. Nie mamy żadnych krewnych. – Żal nad sobą był wyraźny w jej głosie. Postanowiła nie biadolić. – Irene, coś koszmarnego wyszło na jaw. Ten facet, ten facet... – Lara chciała dopowiedzieć zdanie, ale coś się w niej zacięło. Brakło jej tchu. Sama myśl była nie do zniesienia, a cóż dopiero zamieniona w słowa. – Ten facet, który trafił do mnie do sądu w związku ze zwolnieniem za kaucją w dzień przed zamordowaniem Ivory i Sama... to jest ten sam, który włamał się do mojego domu. Wypuściłam skurczysyna. A on już przedtem był skazany za gwałt. Ivory, niech jej ziemia lekką będzie, została zgwałcona. Za chwilę oszaleję! Mówię ci! – Dlaczego się zgodziłaś na jego wypuszczenie? To znaczy, czy była to rutynowa decyzja co do kaucji? – Nie – odparła Lara. – Ja w tym wypadku nie zgodziłabym się na wyznaczenie kaucji, w żadnej wysokości. To Evergreen kazał mi go zwolnić bez kaucji, bo facet był informatorem jakichś organów ścigania, zdaje się, że chodziło o wielką aferę z narkotykami... – No cóż, moja droga – powiedziała Irene. – To brzmi jak fatalny zbieg okoliczności. Przynajmniej wiesz, kto to zrobił i teraz możesz wyobrazić sobie kres swej gehenny. To już coś, prawda? – Ale ja sama wypuściłam tego drania! On stał przede mną, pamiętam jego twarz! – Złotko, opanuj się. Nie wiesz, czy ten człowiek był wmieszany w zabójstwo twojej siostry. Przypuszczalnie został zwolniony z aresztu, potrzebował pieniędzy i próbował obrabować domy w sąsiedztwie. Może mu się to nawet udało. Albo został spłoszony w trakcie kolejnych włamań i wreszcie trafił do ciebie. Mieszkasz przecież niedaleko aresztu. A poza tym, z tego, co wiem, nie wynika, że między obu tymi przestępstwami istnieje jakiś związek. – Nie wierzę w zbiegi okoliczności – odparła Lara stanowczo. Kiedy sporo starsza od niej Irene używała słodkich słówek, Lara zazwyczaj ustępowała. Dziś jednak ten ton brzmiał wyjątkowo sztucznie. – Bądź rozsądna. Jakiż motyw mógł mieć ten człowiek? Wypuściłaś go za poręczeniem. Nie skazałaś go na więzienie. Kiedy wspomniałaś wczoraj o sprawie Hendersona, o rzuconej pod twoim adresem groźbie, miało to sens. Tu cała sprawa nie trzyma się kupy. – Irene zamilkła na chwilę i wreszcie zapytała: – Kochanie, czy miałaś już w ręku dzisiejszą gazetę? – Nie, dopiero się obudziłam. Źle spałam. Nie wiem nawet, która jest godzina. Co, zamieścili może moje zdjęcie? – Lara, dużo gorzej. Nie chciałabym być pierwszą osobą, która przynosi ci złe wiadomości. Przeczytaj gazetę i zadzwoń do mnie potem. Mam przed sobą „Los Angeles Times”. Prenumerujesz ją? – Tak – powiedziała Lara. – Oddzwonię. Złe wiadomości, pomyślała. Co jeszcze po tym wszystkim może się złego zdarzyć? Przechodząc przez pokój dostrzegła Josha na kanapie. Noga zwisała mu poza oparcie. Najwyraźniej znów zasnął. Lara otworzyła drzwi wejściowe i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że przecież nie jest u siebie w domu. Zauważyła jednak gazetę pod drzwiami sąsiada. Pewnie już poszedł do pracy. Położy ją na miejsce przed jego powrotem. Z gazetą w ręce wróciła do sypialni. Zsunęła z niej gumową opaskę, której używała do związywania włosów w koński ogon, i położyła się na brzuchu na nie posłanym łóżku. Na pierwszy rzut oka nic nie znalazła. Może Irene miała na myśli rozprawę, której Lara przewodniczyła, może sprawę oddalono w apelacji, nawet nie powiadamiając jej o tym. Wtedy dostrzegła tekst, o którym mówiła Irene. Na dole pierwszej strony: SADYSTYCZNE MORDERSTWA NA TLE SEKSUALNYM W POWIECIE ORANGE Lara zasłoniła usta dłonią i spojrzała na drzwi. Były nie domknięte. Podbiegła i zatrzasnęła je. Położyła gazetę na dywanie i na czworakach zaczęła czytać artykuł. Siostra i szwagier sędzi Sądu Najwyższego powiatu Orange, Lary Sanderstone, zostali wczoraj brutalnie zamordowani. Zabójstwa te mają najwyraźniej sadystyczne tło seksualne. Ivory Perkins, lat 36, i jej mąż Samuel Perkins, lat 38, zostali zamordowani w swoim domu w San Clemente przez nieznanych sprawców. Zwłoki odkrył ich czternastoletni syn po powrocie ze szkoły. Jak się dowiadujemy z wiarygodnych źródeł, siostra sędzi Sanderstone kupczyła ciałem, specjalizując się... Larę zamurowało z wściekłości. To numer Rickersona, już on jej za to zapłaci. Spojrzała na budzik na szafce nocnej. Wskazywał dziewiątą. Lara szybko założyła wypchane dżinsy i starą koszulkę, wybiegła z mieszkania na parking i nakręciła w samochodzie numer policji w San Clemente. – Czy zastałam sierżanta Rickersona? – Właśnie wszedł. Już łączę. Odłożyła słuchawkę. Zapaliła silnik, nacisnęła do oporu pedał gazu i wjechała na zatłoczoną o tej porze autostradę. Prowadziła jak szalona – jechała na sygnale, rzucając obelgi pod adresem kierowców. Wrzeszczała przez okno, gdy tylko ktoś chciał ją wyprzedzić. Celowo nie usiłowała powstrzymać gniewu. Wzbierał w niej jak fala na oceanie. Wiedziała, że gdy dojedzie na komendę, ta fala zmiecie z powierzchni ziemi budynek policji, a przy okazji połowę San Clemente. Całą swą negatywną energię skoncentrowała jednak na Rickersonie. To on był odpowiedzialny za przeciek tego szamba do prasy. Gotowa była ukręcić mu łeb. Zaparkowała w niedozwolonym miejscu. Z łoskotem otworzyła drzwi wejściowe i wkroczyła do gmachu policji ciężko dysząc, jakby przed chwilą pokonała pieszo sześć pięter. Nawet nie spojrzała na recepcjonistkę i bez słowa udała się w głąb, gdzie znajdowało się biuro dochodzeniowe. Rickerson stał w samej koszuli obok szafy z aktami, pił kawę i żartował z innym detektywem. Gdy tylko ją dostrzegł, ruszył jej naprzeciw z twarzą wyrażającą troskę. – Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś dopuścić do tego przecieku do prasy? Lara trzęsła się z oburzenia. Miała ochotę walnąć go na odlew. Dwaj inni detektywi siedzieli przy biurkach. Zerwali się z krzeseł na jej widok, a jeden z nich sięgnął po broń. Lara odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem. Jej spojrzenie wystarczyło, by znieruchomiał. Zorientował się, kim jest, i wrócił na miejsce. – Wyjdźmy stąd – zarządził Rickerson. – Nie rób scen. Lara oddychała ciężko, jej twarz była purpurowa. Nie spuszczała wzroku z detektywa. – Dlaczego to zrobiłeś? Mój Boże, nie sądziłam, że trzeba cię było o to prosić. Każdy dureń wie, że czegoś takiego nie można podawać prasie. Odwróciła się i pomyślała o konsekwencjach tej afery dla Josha. Teraz będzie musiał zmienić szkołę. Straci kolegów. Wszyscy się dowiedzą, czym trudniła się jego matka. Detektyw starał się ją delikatnie popchnąć w stronę bocznych drzwi. Lara broniła się. Zaparła się stopami o podłogę i odmówiła jakiegokolwiek ruchu. – Ja tego nie zrobiłem – szepnął jej do ucha. – Wyjdźmy stąd i porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie, dobrze? Lara w końcu ustąpiła. Gdy znaleźli się na stopniach ganku wychodzącego na parking, spytała: – Odpowiedz mi, i to już: kto jest za to odpowiedzialny? – Nie wiem – odparł potrząsając głową. – Któryś z policjantów musiał bezmyślnie wygadać się w obecności reportera albo opowiedział o tym żonie i dzieciom, a reporterzy wyciągnęli to od domowników. Może któryś z urzędników nie utrzymał języka za zębami. Ale zapewniam cię, że to nie ja. Lara pragnęła wyczytać w jego oczach, czy nie kłamie. Uspokoiła się trochę. – Odwołaj to! – krzyknęła. – Natychmiast zadzwoń do redakcji i zażądaj, aby wydrukowali odwołanie! Jaskrawe promienie słońca świeciły mu prosto w twarz i sprawiały, że mrużył oczy. – Naprawdę chcesz, żebym to zrobił? Zastanów się. Jeśli nawet wydrukują odwołanie, w co bardzo wątpię, sprawa stanie się jeszcze głośniejsza. Zależy ci na tym? Nie odpowiedziała. Patrzyła na parking, gdzie stały szeregiem wozy policyjne. Był piękny dzień. Słońce mocno świeciło, powietrze było czyste, przesycone świeżością. Czuło się lekką bryzę znad oceanu. Pogoda była wspaniała, natomiast nastrój Lary – fatalny. W taki dzień powinno być pochmurnie i deszczowo. Rickerson sięgnął do kieszeni. – Mogę zapalić? Lara nie patrzyła na niego. W chwilę później machając rękami odganiała kłęby dymu. Rickerson miał rację. Co się stało, to się nie odstanie. Odwołanie dolałoby tylko oliwy do ognia. – Przypuszczalnie masz słuszność – powiedziała w końcu. – Ale – dodała z naciskiem – domagam się ustalenia tożsamości tej osoby. Masz ją wykryć i przyprowadzić do mnie. Resztą zajmę się sama. Odwróciła się i przekręciła gałkę w drzwiach. Nie ustępowała. Lara omal nie spadła z ganku. Rickerson zbliżył się i wyjął z kieszeni klucz. – Automatyczny zatrzask – wymamrotał z cygarem w zaciśniętych zębach. Chodźmy na kawę do kafejki naprzeciwko. Idź pierwsza, ja tam zaraz dojdę. Po tym wszystkim, co się stało, lepiej rozmawiać poza biurem. Kilka minut później oboje siedzieli przy stoliku. Lara trzymała kubek obu rękami. Rickerson przyniósł ze sobą dużą teczkę i położył ją na blacie. – To są rachunki telefoniczne, które teraz rozpracowujemy. Dostałem wydruk z biura telefonów. Skopiowałem dla ciebie dodatkowy komplet, bo może rozpoznasz jakieś nazwisko albo numer telefonu. Rickerson pchnął teczkę w kierunku Lary, która spojrzała na nią niewidzącym wzrokiem. – Tu jest zarejestrowanych mnóstwo rozmów z mnóstwem osób. Pracujemy nad tym teraz. Jak widzisz, już zidentyfikowaliśmy większość rozmówców i na marginesach odnotowaliśmy ich nazwiska i adresy. Może nam się poszczęści. – Chcę dostać kopie wszystkich akt. – Nie mogę tego zrobić. – Jesteś mi to winien. – Jak ci już powiedziałem, niczego nie podałem prasie. Rickerson przesuwał cygaro zębami z jednego kącika ust do drugiego. Teraz wyjął je i położył na popielniczce. Lara huknęła pięścią w stół, aż zabrzęczały kubki i łyżeczki. – Żądam fotokopii wszystkich akt! Nie jestem byle kim, jestem sędzią, na rany boskie! Domagam się tych akt! Twarz Rickersona nie zapowiadała niczego dobrego. Nie był to człowiek przywykły do ustępstw. – Skoro jesteś sędzią – odparł ze spokojem – to powinnaś wiedzieć, dlaczego nie mogę ci przekazać dowodów rzeczowych w dochodzeniu w sprawie o morderstwo. Mogłabyś na przykład dojść do wniosku, że kompletnie niewinna osoba jest odpowiedzialna za śmierć twojej siostry i zastrzelić ją. A wówczas policjanci prowadzący śledztwo zostaliby podani do sądu. Lara wstała. – Odprowadzę cię na komendę i poczekam na parkingu, aż skończysz kopiować te akta. Wręczysz mi je najpóźniej za piętnaście minut albo będziesz najbardziej pożałowania godnym gliniarzem w całym powiecie. Zamienię twoje życie w piekło. Rickerson został przy stoliku i patrzył w kierunku oddalającej się Lary. – Jakby moje życie nie było piekłem – mruknął przez zęby i rzucił na blat kilka zmiętych banknotów. Gdy podniósł głowę, dostrzegł, że Lara zawraca. Stanęła przed nim, jedną rękę położyła na biodrze, a drugą wyrwała mu cygaro z ust i rzuciła na podłogę. – I dla twojej informacji dodam: nie znoszę tego świństwa. Nigdy ci nie powiedziałam, że możesz palić w mojej obecności. Zakręciła się na pięcie i wyszła. Rozdział XII – Twój podejrzany zbiegł – poinformował detektywa Rickersona zastępca szeryfa. – Otoczyliśmy dom i byliśmy gotowi stoczyć walkę. W pokoju było pełno puszek po piwie i mnóstwo karaluchów. Ani śladu Packarda Cummingsa. – O, kurwa! – krzyknął Rickerson, waląc pięścią w blat biurka. – Czy możesz ustalić, kiedy uciekł? – Facet z naprzeciwka zauważył, że Cummings wrócił dziś rano. Wyglądał tak, jakby spędził całą noc poza domem. Ten sąsiad powiedział, że Packy poszedł na górę, zniósł kilka toreb, prawdopodobnie z ubraniem i resztą dobytku, wrzucił je do bagażnika i odjechał. Umknął nam. – A gospodarz domu? Może on coś wie? Może zna nowy adres Cummingsa? – On wie tylko tyle, że Cummings zalega z czynszem od kilku miesięcy. To nie jest ochronka, żeby zajmować się dalszym losem byłych mieszkańców, sierżancie. To zapchlona rudera. Gospodarz nawet nie wiedział, jak się ten gość nazywał. – Myślisz, że Packy dostał cynk? – Na to wygląda. No, myśmy zrobili swoje. Nadaliśmy meldunek o jego samochodzie. Jeśli go gdzieś nie porzuci, to się przed nami nie schowa. Rickerson odłożył słuchawkę i nakręcił numer opiekuna Cummingsa. Ten poinformował go, że jego podopieczny naruszył zasady warunkowego zwolnienia i nie zjawił się na cotygodniowe spotkanie. – Czy wiedział pan, że Cummings był informatorem jakiejś miejscowej instytucji do walki z przestępczością? – spytał Rickerson, wiedząc że człowiek tego pokroju musiałby się pochwalić przed swym opiekunem takimi powiązaniami. – Nic podobnego – odparł indagowany. – Pierwsze słyszę. Urzędnik zanotował opis pojazdu Packy’ego i jego numer rejestracyjny. Zasugerował też kilka miejsc, gdzie Cummings się pokazywał. Na tym rozmowa się skończyła. Rickerson zwrócił się następnie do przydzielonego mu do pomocy Mike’a Bradshawa, syna komendanta policji. – Masz – powiedział, kładąc na jego biurku żółtą teczkę. – Chcesz, dziecko, udowodnić sobie i kolegom, że się nadajesz do służby, to wykonaj to zadanie. Skieruj kilka patroli do miejsc, w których bywał Cummings, a następnie obdzwoń wszystkie agencje do walki z narkotykami w południowej Kalifornii i dowiedz się, czy ktokolwiek słyszał o tym facecie. On twierdził, że pracuje jako konfident. Sprawdź to. Rickerson wrócił do swego biurka, wyjął z kieszeni plik polaroidów i zaczął je tasować jak talię kart. Wyciągnął w końcu jedno zdjęcie i długo się w nie wpatrywał. Czekał już wystarczająco długo, teraz nadszedł czas na działanie. Wziął brązową kopertę przeznaczoną na dowody rzeczowe, włożył do niej polaroidy i zalepił ją. Postanowił pójść z tym do szefa. – No, asie – zwrócił się do młodszego Bradshawa. – Wyślij kogoś do laboratorium kryminalistyki, i to szybko. Chcę, aby to dotarło do rąk własnych doktor Stewart. Wyłącznie. Bradshaw nakrył ręką mikrofon słuchawki. – Rozmawiam teraz z Federalnym Biurem do Walki z Narkotykami. Co pan chce, żebym najpierw zrobił – zlokalizował faceta, dzwonił po urzędach, czy organizował wysyłkę tej koperty do laboratorium? – Masz robić wszystko naraz – odparł Rickerson, idąc w stronę wyjścia. Stanął w drzwiach i obracał w palcach grube cygaro. – Wszystko wskazuje na to, mądralo, że Cummings jest człowiekiem, którego szukamy. To on, z dotychczas nie znanych nam powodów, splądrował dom sędzi Sanderstone, przypuszczalnie on dokonał tych morderstw, a teraz na dodatek zbiegł. Trzeba go tu sprowadzić. Po powrocie ze spotkania z Rickersonem Lara osłabła i była roztrzęsiona. Zwinęła gazetę i wrzuciła ją do kosza na parkingu. Jak spojrzy w oczy kolegom w pracy, przyjaciołom? Jej rodzice byli szanowanymi ludźmi. Prostymi, ale budzącymi szacunek. Dzięki Bogu, że nie doczekali takiej hańby. Byłaby to dla nich katastrofa. Już włożyła klucz do zamka, ale zmieniła zdanie. Przeszła przez trawnik i zadzwoniła do drzwi Emmeta. – Czy widziałeś dzisiejszą gazetę? – zapytała. – Tak, Lara. Bardzo... mi... przykro. Emmet właśnie zaparzył kawę. Poprosił, aby nalała im obojgu. Z kubkami w rękach Lara podążyła za nim do gabinetu. – Emmet – powiedziała. – Mam problem, poważny problem. Nie jestem pewna, czy mógłbyś mi pomóc, ale co szkodzi zapytać. Jej przyjaciel nacisnął przycisk w fotelu, podjechał do komputera i włożył głowę w metalową obręcz. „Powiedz, o co chodzi – wystukał na klawiaturze. – I nie przejmuj się artykułem. Nie możesz się zamartwiać tym, co ludzie sobie pomyślą. Gdybym ja się przejmował, co o mnie mówią, nie ruszyłbym się z mieszkania. Masz już wystarczająco dużo innych problemów”. Gdy ostatnie słowo ukazało się na ekranie, Emmet obrócił fotel w kierunku Lary. – Emmet, nikomu o tym nie mówiłam. Znalazłam w plecaku Josha pokrwawioną koszulkę. Po dzisiejszym artykule łatwo sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby ktoś z prasy się o tym dowiedział. Wspomniałeś kiedyś, że masz kolegę, który jest biologiem w Laboratorium Stranda. Czy mógłbyś go poprosić, aby zbadał grupę krwi na koszulce i sprawdził, czy zgadza się z grupą krwi mojego szwagra? Mogę się tego dowiedzieć z raportów policji. – Gdzie... ona... jest? – spytał Emmet. – W moim mieszkaniu, mogę ją zaraz przynieść. – Przy... nieś. – Więc sądzisz, że to się da zrobić? – Tak. Przy...nieś... ją. – Gdy tylko Josh wyjdzie na przejażdżkę rowerem, podrzucę ci ją. Chciałabym, abyś go poznał. Módl się, aby cała ta historia nie okazała się niczym ważnym. Następnego ranka, po dwóch godzinach jazdy w najgorszym tłoku na autostradzie, detektyw Rickerson i komendant Bradshaw dotarli do Laboratorium Kryminalistyki Powiatu Los Angeles. Komendant Terrence Bradshaw był przystojnym mężczyzną po pięćdziesiątce, mocno opalony, z siwą czupryną. Jego jedyną słabą stroną był wzrok. Musiał stale nosić okulary w ciężkiej oprawie. Ich soczewki sprawiały, że oczy Bradshawa wydawały się ogromne. Jego podwładni uważali, że facet jest nie do pokonania. Biegał codziennie po siedem-osiem mil bez względu na pogodę, podnosił ciężary, był wszechstronnie oczytany i pracował po pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt godzin tygodniowo. Służba była całym jego życiem. – Dlaczego, do cholery, uparłeś się, żeby pchać się aż tu? – zapytał Rickersona. – Przecież mamy własne laboratorium. Wszyscy je chwalą. – Powodem jest pewna kobieta – odparł Rickerson, zaglądając do pokoju przez szklane drzwi. – Nadzwyczaj szybka i fachowiec pierwsza klasa. – Jak się nazywa? Doktor Gail Stewart. – Chyba o niej słyszałem, ale nie pamiętam, od kogo. – Ona jest jednym z najwybitniejszych kryminologów w kraju. Wszystko potrafi. Zna na wylot każde urządzenie w swojej pracowni, a jej specjalnością są fotografie jako materiały dowodowe. Gdy weszli do pokoju, doktor Stewart wstała. Serdecznie przywitała się z obu mężczyznami. Takiego uścisku nie można się było spodziewać po kobiecie. Tryskała energią. – Jestem Gail Stewart. Proszę za mną – powiedziała. Gail zbliżała się do czterdziestki i ważyła przynajmniej o piętnaście kilo za dużo. Poruszała się jak żołnierz i wzbudzała natychmiastową sympatię. Miała gładką cerę, okrągłe oczy pełne wyrazu i uwielbiała swoją pracę. Niemal mieszkała w laboratorium; tak przynajmniej twierdzili jej koledzy. – Zadaj coś tej dziewczynie – Rickerson szepnął do ucha szefowi – a ona to rozgryzie, przetrawi i wypluje właściwą odpowiedź. To nie kobieta, lecz dynamit. Gail zaprowadziła ich do miejsca, gdzie stał rzutnik. Na ścianie zawieszony był ekran. – Mam przezrocza z powiększeń – powiedziała. – Ponieważ były to polaroidy, ich jakość jest bardzo kiepska. Dam wam potem odbitki. – Może zrobisz krótkie wprowadzenie – poprosił Rickerson. – No cóż – powiedziała doktor Stewart – wszystkie te zdjęcia zostały zrobione dość dawno temu. Podzieliliśmy je na grupy. Te w grupie A zostały zrobione, na nasze rozeznanie, mniej więcej dwa lata temu. Możemy to ustalić na podstawie sztywności zdjęcia oraz jego faktury. To się odnosi szczególnie do polaroidów, które z czasem stają się coraz bardziej kruche. Ponadto są one robione na filmach Kodaka, a ten konkretny rodzaj wycofano z produkcji co najmniej dwa lata temu. Fotografie z grupy B są zrobione na materiale Polaroid SX-70 mm i pochodzą co najmniej sprzed pięciu lat. – Doktor Stewart zrobiła pauzę i wymamrotała pod nosem: – Ach, gdybyśmy mieli negatywy. – Przygasiła światło i na ekranie ukazał się pierwszy obraz. – Jak widać, przezrocze przedstawia chłopca. Nie widzimy jego genitaliów, ale można dostrzec, że nie ma jeszcze włosów pod pachami. Szacujemy jego wiek na jedenaście-dwanaście lat, w każdym razie przed okresem dojrzewania. Doktor Stewart nacisnęła guzik i ukazało się następne przezrocze. – To nie jest ten sam chłopiec, choć istnieje między nimi pewne podobieństwo. Może są braćmi. Oba te slajdy pochodzą z grupy A. Dzieciak na tym zdjęciu jest jeszcze młodszy niż ten na pierwszym. Nasz patolog uważa, że ma dziewięć-dziesięć lat. W ocenie bierzemy pod uwagę wzrost, muskulaturę i inne czynniki. – Czy to twój chłopak? – spytał szef Rickersona. – Nie. Tak mi się zdawało, ale teraz się wycofuję. Żadne z tych zdjęć nie przedstawia Josha McKinleya. Gdy detektywi ucichli, doktor Stewart wyświetliła kolejny slajd. – Te są z grupy B, najstarsze ze zbioru. Oczywiście, ten goły mężczyzna stojący za chłopcem jest dorosły. Ma od czterdziestu paru do pięćdziesięciu paru lat. Może być nawet sporo starszy lub młodszy. Nie możemy tego dokładnie ustalić, ale zauważcie, że ma nieco obwisłą skórę, co skłania nas do takiej oceny. Jak zawsze, istnieje wiele możliwości. Na przykład: może to być stosunkowo młody człowiek, który gwałtownie schudł. Natomiast ma on jedną charakterystyczną cechę: cierpi na skoliozę, czyli skrzywienie kręgosłupa. To jest widoczne na wszystkich zdjęciach. On nigdy nie pozuje z twarzą zwróconą do obiektywu. No i ktoś robił te zdjęcia. Czy zauważyliście na tym slajdzie rękę fotografa odbitą w lustrze? – Powiększyłaś ten slajd? To mógłby być Josh McKinley. On mógł robić te zdjęcia. – Oczywiście. – Gail szybko przesuwała przezrocza, aż znalazła to, którego szukała. – O, jest. Wygląda na rękę chłopca. Zwróćcie uwagę, jak wąska i mała jest ta dłoń. Mogła to być równie dobrze dłoń dziewczynki. Przyjmujemy, że był to chłopiec, bo wszyscy pozostali na slajdach są tej samej płci. Rickerson podszedł do ekranu i uważnie oglądał obraz. – Gail, czy mogłabyś go trochę podostrzyć? Muszę ustalić, czy to nasz chłopak. – Niestety, nic na to nie poradzę. Oryginały są do kitu. Ale, Ted, jeśli będziesz cierpliwy, to jeszcze ci coś pokażę. – Gail umieściła następny slajd w projektorze, spojrzała na ekran, nacisnęła guzik i po chwili ukazało się jego powiększenie. – Tu dopisało wam szczęście – powiedziała. – Widzicie ten szczegół? Te zdjęcia nie były robione w hotelu, lecz w czyimś domu. Popatrzcie na przedmiot odbity w lustrze. Jest to fotografia w srebrnych ramkach, stojąca na komodzie. Przedstawia kobietę w średnim wieku i młodego mężczyznę. Uważajcie teraz! – Na ekranie ukazał się kolejny slajd. – Teraz widzicie powiększenie – wyjaśniała Gail. – Wiem, że zdjęcie jest nieostre, ale zauważcie, że między tymi dwojgiem istnieje podobieństwo. Założę się, że chłopak jest synem tej kobiety. Na oko dałabym mu siedemnaście lat. Jeżeli przyjmiemy, że mężczyzna stojący tyłem do obiektywu jest ojcern chłopaka, to mamy niezły punkt wyjścia do dalszych badań. Bradshaw i Rickerson byli jak zahipnotyzowani. Spędzili całą godzinę wpatrując się w każde przezrocze, póki nie usłyszeli: – Może macie już dosyć? Doktor Stewart patrzyła na nich zza biurka. Skrzyżowała nogi o grubych kostkach. Pokój był nadal ciemny, choć trochę światła padało przez szklane drzwi z sąsiedniego laboratorium. Głos Gail odbijał się echem od wyłożonych kafelkami ścian. – Obejrzeliście kolekcję pedofila. Jak wam z pewnością wiadomo, pedofile gustują w dzieciach przed okresem dojrzewania. Gdy tylko dzieciak staje się starszy, pedofil traci zainteresowanie i wtedy najczęściej go rzuca. – Zapaliła światło i ciągnęła: – Będziecie go mogli zidentyfikować dzięki temu skrzywieniu kręgosłupa. Żaden kręgosłup w tej chorobie nie jest skrzywiony tak samo. Możemy dowieść tożsamości tego człowieka z fotografii z podejrzanym, nakładając na siebie rentgenogramy ich obu, porównując je i posługując się historiami ich chorób. A ponadto możemy się odwołać do najnowszej techniki komputerowej. – Uśmiechnęła się i na jej pełnych policzkach ukazały się dołeczki. – Pozostaje tylko znaleźć faceta. No, ale to dla was małe piwo. – Jasne – odparł Rickerson, spoglądając na szefa. – Jestem pod dużym wrażeniem. – Najlepsze zostawiłam na koniec. Chodźcie – powiedziała doktor Stewart. – Zaprowadziła ich na drugi koniec pokoju, gdzie znajdował się wielki komputer. – Usiądźcie, panowie. To zadanie zajęło mi całą noc. – Odwróciła się i spojrzała na Rickersona. – Naprawdę, Ted, w ogóle nie kładłam się spać. Gdy mężczyźni przysunęli sobie krzesła, doktor Stewart włączyła komputer. – To jest nowy program. Niedawno dostaliśmy cały ten system. Wymaga bardzo szybkich komputerów. – Za szklaną ścianką działową stał rząd wielkich komputerów. Błyskały światełka, z drukarek wysuwały się metry zadrukowanego papieru. – Zaprojektowałam podobiznę tego chłopca ze zdjęcia z kobietą oraz tułów faceta stojącego tyłem. Przyjmując hipotezę roboczą, że chłopak i mężczyzna są krewnymi, może nawet ojcem i synem, sporządziliśmy następnie hipotetyczną podobiznę mężczyzny. Musieliśmy go też odpowiednio posunąć w latach. – Gail nacisnęła kilka klawiszy i na ekranie ukazał się obraz. – No, macie. Jak wam się podoba? Obaj pochylili się nad monitorem. Wyobrażenie było trójwymiarowe. Doktor Stewart poruszyła myszą, pstryknęła nią i nagus na ekranie ożył: chodził, obracał się, machał rękami, kiwał głową. – To, co oglądacie, nazywa się wirtualną rzeczywistością połączoną z systemem CAD – projektowaniem komputerowym. To nasza najnowsza zabawka w kryminologii. Niedawno użyto tej metody w San Francisco w trakcie dochodzenia w sprawie o zabójstwo. Pamiętacie może – brat zabił brata, obaj byli królami porno. Dotychczas posługiwano się tą techniką w produkcji filmów. Jest strasznie droga, no, ale i my ją w końcu dostaliśmy. – Fascynujące – skomentował szef policji. – Jak gra komputerowa albo film animowany. – To jest dopiero wynik wstępny – wyjaśniła Gail. – Dlatego twarz tego ludzika ma mało cech osobniczych. Trzeba spędzić przy komputerze parę tygodni, żeby doskonale wymodelować twarz. Czasami nawet pochłania to miesiące. Możemy odtworzyć miejsce zbrodni, wprowadzić postacie podejrzanych i naśladować ich ruchy. W ten sposób można stwierdzić, czy podejrzany mówi prawdę, czy jego zeznanie zgadza się ze stanem faktycznym. Możemy także dokładnie ustalić krzywą balistyczną, kąt padania ciała i odtworzyć każdy aspekt zbrodni. Możliwościom nie ma końca. Gail zerknęła na swoich słuchaczy i ponownie skupiła się na ekranie. – Popatrzcie, jak ten człowiek chodzi. Nie miałam czasu na wymodelowanie jego twarzy, a zresztą hipoteza o pokrewieństwie tego chłopca ze zdjęcia z pedofilem jest może zbyt pochopna. Zauważcie natomiast, że ten człowiek kuleje na prawą nogę. Ustaliliśmy to, wprowadzając do komputera dane na temat skoliozy. Mogę zrobić wydruk, ale wówczas wizerunek będzie oczywiście dwuwymiarowy, a nie trójwymiarowy, jak w tej chwili. – Gail nacisnęła guzik i z drukarki wyskoczyła stronica z podobizną mężczyzny. Dała ją Rickersonowi. – Będę nad tym dalej pracowała i w końcu dojdziemy do bardzo realistycznej postaci. – Naprawdę, mnóstwo zrobiłaś – odparł Rickerson, wyraźnie podekscytowany. Zwrócił się do komendanta: – Mówiłem ci, ona jest pierwsza klasa. Drugiego takiego fachowca nie ma! – Zgoda – odparł Bradshaw, pocierając w zamyśleniu podbródek. – Wszystko to jest ogromnie ciekawe, ale zabiła nam pani ćwieka. Póki faceta nie znajdziemy, nie mamy nic konkretnego w ręku. Wszystko to są domysły. A już założenie, że tych dwoje na zdjęciu w ramkach to jego żona i syn, jest wręcz karkołomne. – Racja – odpowiedziała doktor Stewart. – Niemniej od czegoś musieliśmy zacząć. Popatrzmy jeszcze raz, jak ten człowiek chodzi. Skrzywienie jego kręgosłupa jest bardzo znaczne. Ma to widoczny wpływ na ruch wszystkich jego kończyn. Gail zaczęła uderzać w klawisze z oszałamiającą prędkością. Postać na ekranie pojawiła się w realistycznym wnętrzu. Pokój miał ściany, drzwi, meble. Gail posuwała ludzikiem w głąb, potem go zbliżała. – Jedno biodro znajduje się wyżej, drugie niżej. To przyczyna utykania. Zwróćcie też uwagę na jego ramiona. Gdy chodzi, musi nimi charakterystycznie poruszać. – Uderzyła w klawisz i postać na ekranie zastygła. – To jest kompensacja. Mówiąc prościej, on w ten sposób utrzymuje równowagę, bo na skutek deformacji ciała utracił tę naturalną zdolność. Odchodząc od komputera doktor kryminologii szturchnęła Rickersona w ramię. – No i co, kolego, obiecałeś, że zaprosisz mnie na kolację, jeśli rzucę wszystko i rozwiążę twoją zagadkę. Rozwiązałam, a gdzie mój befsztyk? – Masz go u mnie, obiecuję – odparł Rickerson z uśmiechem. – Nie jestem tylko pewien, czy jest ci potrzebny. Nie wyglądasz na zagłodzoną. – Cham! – wykrzyknęła śmiejąc się. – Dlaczego jestem taka łatwowierna? Następnym razem poczekasz jak wszyscy inni. – Gail, dzięki za wszystko. Będziemy w kontakcie. Rickerson i szef policji zaczęli się zbierać do wyjścia. Doktor Stewart krzyknęła za nimi: – Wiecie, co bym zrobiła na waszym miejscu? – Co? – Skontaktowałabym się z Lois Anderson z FBI. Ona powinna zobaczyć te zdjęcia. Zajmuje się poszukiwaniem zaginionych dzieci. Może któryś z tych chłopców uciekł z domu. Liczę, że złapiecie tego sukinsyna. Wiecie dlaczego? Rickerson stanął zamyślony. Wiedział oczywiście, dlaczego ma go schwytać. Ten człowiek musiał być zamieszany w zabójstwo Perkinsów. Cummings mógł być wykonawcą, ale zleceniodawcą był facet ze skoliozą. Nagle Rickerson pojął, że ma do czynienia z płatnym mordercą. Usłyszał głos doktor Stewart: – W wypadku aktywnego pedofila, szczególnie w tak zaawansowanym wieku jak nasz, można mówić o setkach ofiar. Już najwyższy czas, żeby facet za to zapłacił. – Natychmiast wyślij odbitki tej kobiecie z FBI – powiedział Rickerson. Pomyślał o dzieciach, które po takich przeżyciach już nigdy nie wrócą do normy. – Zrobione – odparła Gail Stewart. Siadła z rozmachem na krześle, które o mało nie załamało się pod jej ciężarem, i sięgnęła po batonik czekoladowy. Rozwinęła go i trzymała przez chwilę na wysokości oczu. – Pożywienie dla mózgu – orzekła. – Tajemnica moich sukcesów zawodowych. Głodny wolno myśli. – Co o tym wszystkim sądzisz? – spytał Bradshaw na korytarzu. Podeszwy ich butów popiskiwały w zetknięciu z linoleum. – Myślę, że mamy do czynienia z cholernie skomplikowaną sprawą. Ktoś zabił tę parę, żeby odzyskać zdjęcia. Co do tego nie ma wątpliwości. Liczyłem, że uda nam się wyłączyć Josha z listy podejrzanych. – Nie jestem tego taki pewien. Jeśli chłopak był ofiarą seksualną tego pedofila, masz motyw. – Nie myślę, aby Perkinsowie sami robili te zdjęcia lub nawet nimi handlowali, jak z początku sądziłem. Uważam, że je znaleźli. Co ty na to? – Tak po prostu – znaleźli? Ciekawe. Bądź bardziej konkretny. Wyszli z budynku. Na dworzu było pochmurno i duszno. Zanieczyszczenie powietrza było tak znaczne, że całe miasto spowijała brudna mgła. Stali kilka minut na schodach pośród wchodzących i wychodzących. – Ale tu ruch – zauważył Rickerson. – Jak na Dworcu Centralnym w Nowym Jorku. – Tak – odparł beznamiętnie Bradshaw. – Przestępczość kwitnie. Rickerson spojrzał na szefa. – W miniony weekend popełniono w Los Angeles dwadzieścia pięć zabójstw. Jeden pieprzony weekend i dwadzieścia pięć istnień! Komendant beknął. Z każdym rokiem statystyki przestępstw rosły zastraszająco. Sama myśl wywoływała mdłości. Od śródmieścia macki zbrodni rozpełzały się na spokojne dotychczas dzielnice podmiejskie, szczególnie od czasu niedawnych zamieszek na tle rasowym. – Może trochę przegadamy tę sprawę? – zwrócił się do detektywa. – Dobra. Ivory Perkins trudniła się prostytucją. – Rickerson oparł się bolącymi plecami o kolumnę. – Jej specjalnością było sado-maso. Myślę, że miała klienta pedofila. – Zaraz – przerwał mu szef. – To nie ma sensu. Facet, który ma pociąg do dzieci, chodziłby do prostytutki? Z tego, co wiem o pedofilach, wynika, że oni wręcz brzydzą się seksem z dorosłą kobietą. Rickerson już to przewidział i miał gotową odpowiedź. – Rozmawiałem o tym z psychologiem w biurze szeryfa. On uważa, że facet był masochistą psychicznym, przypuszczalnie z silnym poczuciem winy. Czuł się winny, że pociągają go mali chłopcy. Mógł z tego wynikać również sadyzm, ale w tym wypadku jakoś to nie pasuje. Załóżmy, że któregoś razu ta Perkins obsługiwała go i przypadkiem odkryła jego kolekcję zdjęć. Ukradła mu je i odtąd wspólnie z mężem zaczęli go szantażować. – Brzmi wiarygodnie – skomentował szef, patrząc w niebo. – Myślisz, że zacznie padać? – Nic podobnego. Możesz mi wierzyć. Prognoza pogody to moja specjalność – odparł Rickerson zapalając cygaro. – A jak się ma do tego Packy Cummings? – Moim zdaniem facet jest spoiwem łączącym wszystko. Siódmego września, na dzień przed zabójstwem Perkinsów, sędzia Leo Evergreen powiedział Larze Sanderstone, że Packy jest informatorem policji i nalegał, aby wypuściła go bez kaucji. Jeżeli nawet nim jest, to żaden organ ścigania w Kalifornii nie przyzna się do tego. Ale jeśli zapoznasz się z jego aktami, to przyznasz, że byłoby niepodobieństwem korzystać z usług takiego kryminalisty. Chryste, kilka lat temu był głównym podejrzanym o zabójstwo policjanta. Poza tym należał do Bractwa Aryjskiego, a na dodatek miał wyroki za gwałt. – Co ty mówisz? – zdziwił się Bradshaw. – A jak mu się udało wywinąć? – Nie zdołano zebrać przeciwko niemu wystarczających dowodów. Tak czy inaczej, uważam, że Evergreen kłamał. Komendant zaczął schodzić. Rickerson pospieszył za nim, wypuszczając kłąb dymu z cygara. – Mów dalej – powiedział Bradshaw. – Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że sędzia kłamał, ale chcę usłyszeć, co wymyśliłeś. – Myślę, że to jest człowiek, którego szukamy. Komendant Bradshaw zastygł na stopniach schodów i wlepił ogromne oczy w Rickersona. Z wrażenia otworzył usta. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. – Główny sędzia powiatu Orange?! No nie, Rickerson, posuwasz się za daleko. Jesteśmy dopiero we wstępnej fazie śledztwa. – No to co? – odparł detektyw z przekonaniem. – Widziałeś kiedyś Evergreena? Komendant zszedł już na chodnik i spojrzał z dołu na Rickersona. – Nie przypominam sobie. Chyba widziałem jego zdjęcie w gazecie, ale uczciwie ci powiem, że gdybym go zobaczył, to bym go chyba nie poznał. Rickerson przesunął cygaro do kącika ust i wycedził przez zaciśnięte zęby: – No, a ja miałem z nim do czynienia. Nigdy nie zapomnę tego drania. Wiele lat temu sąd oddalił jedną z moich pierwszych wielkich spraw. Nie doszło do procesu z powodu kruczka prawnego. Evergreen tak zdecydował. – No i... – Nie przerywaj, dobrze? Załóżmy, że Leo Evergreen był klientem Ivory Perkins i nie miał pojęcia, że to siostra Lary Sanderstone. Przecież ta kobieta nie rozgłaszała, że jej siostra jest sędzią. Klienci mogliby, się spłoszyć, prawda? Tak więc Evergreen zlecił Packy’emu Cummingsowi wykonanie za niego brudnej roboty: odebrać zdjęcia i zabić ludzi, którzy mu je ukradli. Znał przeszłość Packy’ego, więc wiedział, że facet szybko trafi z powrotem do więzienia, i to na długo. Prokuratura prowadziła przeciwko niemu nowe śledztwo, tym razem traktując go jako zawodowego przestępcę, co oznacza, że musiałby również odsiedzieć wszystkie przedterminowe zwolnienia. Stary Packy nie miał nic do stracenia. – Zaraz, zaraz – przerwał mu komendant, podczas gdy na chodnik wjechał przysadzisty policjant na motocyklu i niemal go potrącił – skoro facet znalazł się na wolności, to dlaczego od razu się nie ulotnił? – Szmal i micha – odparł Rickerson, zacierając ręce. – Bez tego daleko by nie zajechał. Nie zauważyłem, aby ludzie wypuszczeni z więzienia czy aresztu mieli kupę zielonych. Ale to nie koniec: gdyby tylko gość ujechał parę mil, Evergreen napuściłby na niego gliniarzy z plikiem nakazów aresztowania. Ma wystarczającą władzę, aby narobić kłopotu zwykłemu człowiekowi, a co dopiero kryminaliście. – Z tego, co wiem – powiedział szef – jego odciski palców wykryto tylko w mieszkaniu sędzi Sanderstone w Irvine. Możesz go oskarżyć wyłącznie z artykułu czterysta pięćdziesiątego dziewiątego: włamanie do domu. Ale jak go wrobisz w morderstwo? Obaj udali się w kierunku auta. Typowe Los Angeles – pomyślał Rickerson, rozglądając się z niesmakiem. Niemal każdy mur był pokryty graffiti. Nazwy walczących ze sobą gangów wymalowano wołami jaskrawą farbą w sprayu. – Szefie, moja teoria jest następująca – powiedział Rickerson, przechodząc przez jezdnię. – Dokładnie na dwa miesiące przed śmiercią Ivory Perkins znienacka odwiedziła swoją siostrę i wyznała, że ktoś ją śledził. Ktokolwiek to był, nie miał zielonego pojęcia, że dom należy do sędzi Sanderstone. Myślał pewnie, że Ivory wynajmuje tam mieszkanie lub coś w tym rodzaju. Kto, na miły Bóg, skojarzyłby, że to siostry? Jedna prostytutka, druga sędzia. – Tak więc twoja teoria opiera się na tym, że Evergreen opłacił Cummingsa, żeby sprzątnął tę parę i odebrał zdjęcia, gdy nie udało się ich znaleźć w domu Lary Sanderstone. No, ale kiedy Cummings zamordował tych dwoje, zostawił przecież zdjęcia w ich domu. Dlaczego? – Może dlatego, że chłopak wrócił ze szkoły i go spłoszył, może nie wykrył podpiwniczenia. Klapę zasłaniał dywan, a na nim stała skrzynia ze starymi ubraniami. Przekopał ją, ale nie przyszło mu do głowy, aby zajrzeć pod spód. Tak czy inaczej, najpierw splądrował dom Lary Sanderstone, a kiedy zdjęć nie znalazł, Evergreen wpadł w panikę i najął go jako płatnego mordercę. – Naprawdę uważasz, że sędzia wynajął kryminalistę, aby kogoś zabić? Rickerson uniósł brwi. Obaj zbyt długo pracowali w policji, aby nie zdawać sobie sprawy, że wszystko jest możliwe. – Może Evergreen chciał tylko odzyskać fotografie, a Cummings dostał amoku. Ładna seksowna kobitka, a on przecież był już skazany za gwałt. Na to wszedł mąż, więc trzeba go było załatwić. – No – powiedział zamyślony Bradshaw – jeśli Evergreen jest tym facetem z fotografii, to na pewno ma wiele do stracenia. W to nie wątpię. O rany – aż zadrżał – co za straszna myśl! Pieprzona góra lodowa! – Stanął jak wryty i zwrócił się do detektywa: – Rickerson, czy masz pojęcie, że zadzieramy z najpotężniejszym sędzią w całym powiecie? Powiem ci bez ogródek: jeśli nie zbierzesz przeciwko niemu niezbitych dowodów, nigdy nie wyjdziesz z pudła. Szef odczekał, aż Rickerson otworzy wóz policyjny, i nacisnął klamkę od strony pasażera. Spojrzał w niebo; trzymając wyciągniętą dłoń, zauważył z triumfem: – Pada. Mam nadzieję, że twoje zdolności detektywistyczne są lepsze od daru przewidywania pogody. Stali ciągle przy masce auta, gdy na szybie pokazały się pierwsze krople. Rickerson zaciągnął się cygarem i potężny kłąb dymu przysłonił mu twarz. Zdążyłem przed ulewą, pomyślał i szybko usiadł za kierownicą. Szef tymczasem już zdążył zmoknąć. Pierwsze, co trzeba zrobić – planował w myślach Rickerson – to jakoś powiązać Evergreena z morderstwami. Problem polegał jednak na braku dowodów. Gdy Bradshaw w końcu wsiadł, detektyw przekręcił kluczyk w stacyjce. Ruszyli zatłoczoną autostradą. – Ale się zmęczyłem, szefie – powiedział Rickerson. – Nawet jeśli instynkt mówi mi, że to Evergreen, zajmie cholernie dużo czasu, żeby tego dowieść. Bradshaw zdjął okulary i zaczął przecierać szkła. Rickerson zerknął na niego, stojąc pod światłami. To śmieszne, pomyślał, jak okulary zmieniają człowieka. – Ted, nie jestem jednak pewien, czy ruszyliśmy z miejsca. Co wiemy o numerach tej prostytutki? A co będzie, jeśli to Perkins dorabiał sobie na pornografii z dziećmi i trafił na niewłaściwych klientów? To jest bardzo grząski biznes. Fotografie z tej kolekcji zostały zrobione dawno temu. Nie wiadomo skąd pochodzą. I czy wolno ci wiązać sędziego Evergreena z tą aferą tylko na podstawie faktu, że kazał sędzi Sanderstone wypuścić Cummingsa bez kaucji? Może z nim porozmawiasz i dowiesz się, kto go prosił o zwolnienie tego człowieka? Komendant miał sporo racji, ale Rickerson nie zamierzał wypytywać Evergreena i dawać mu do zrozumienia, że jest podejrzany. Ważny był element zaskoczenia. Chciał, aby zwierzyna łowna poruszała się swobodnie, nieświadoma zasadzki. W ten sposób sama wpadnie w jego ręce. – Jest jeszcze taka sprawa, szefie. – No, mów... – Nawet jeśli za tym wszystkim nie stoi Evergreen, to z całą pewnością ktoś, kto pracuje w systemie sprawiedliwości – sędzia, prokurator, policjant. Ten ktoś musi mieć dostęp do kartoteki przestępców. – Taki dostęp mają tysiące ludzi – odparł szef. – Nawet urzędnicy. – Niemniej ten, kto zorganizował wypuszczenie Packy’ego Cummingsa, jest człowiekiem, którego poszukujemy. Mogę się mylić co do Evergreena, ale o tym jestem przekonany. Rozdział XIII Zanim Rickerson dotarł do San Clemente, było już popołudnie, a w jego biurze czekała Lara. Siedziała na krzesełku przy jego biurku. Tym razem miała rozpuszczone włosy, a nie spięte klamrą. Równo przycięte, spływały do ramion. Było jej w tej fryzurze nadzwyczaj do twarzy. Kruczoczarne włosy kontrastowały z jasną cerą i podkreślały wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Jej twarz, naznaczona cierpieniem, wyrażała piękno i wrażliwość. Lara miała tym razem na sobie spodnie z marynarką i czarne pantofelki ozdobione diamencikami na noskach. Josh siedział w zaparkowanym jaguarze, z radiem nastawionym na cały regulator. Rickerson zauważył go wchodząc do gmachu komendy. Lara wstała na jego widok i zerknęła na siedzącego przy sąsiednim biurku detektywa, który rozmawiał przez telefon i nie zwracał na nich uwagi. – Chciałam przeprosić za wczorajsze zachowanie – powiedziała stłumionym głosem. – Wiem, że nigdy byś nie doniósł prasie o tej sprawie. Tego wszystkiego było już dla mnie za wiele i dlatego wybuchłam. Przepraszam. Uśmiechnął się do niej. – Tak, rozumiem, wszyscy mamy złe dni. Na ciebie zwaliło się za dużo naraz. Zapomnijmy o tym. – Czy masz jakieś wieści na temat tego faceta... Packarda Cummingsa? Rickerson poluzował krawat i opadł na fotel, kładąc nogi na blacie biurka. – Uciekł, ale go schwytamy. Daj nam trochę czasu. Pracujemy nad tym dwadzieścia cztery godziny na dobę. – A sprawdziłeś, czy pracował dla jakiejś agencji? Detektyw nie chciał wyjawiać zbyt wiele na temat największej sprawy w swojej karierze. Zerknął w bok, unikając wzroku Lary. – Tym też się zajmujemy. – Może po prostu zapytam Evergreena? Po co te całe ceregiele? Ted, chcę wrócić do swego domu. To mieszkanie jest za małe dla mnie i dla Josha. Chcę być u siebie. – Posłuchaj, zmuszasz mnie do powtarzania się. Już ci to raz tłumaczyłem. Nie wolno ci o tym nikomu mówić. Nikomu, rozumiesz? Jeśli chcesz się dowiedzieć, kto zabił twoją siostrę, rób jak mówię i nie zadawaj pytań. Teraz nie ma mowy, żebyś nawet kręciła się w pobliżu swego domu. Pojęła? Lara odsunęła kosmyk z czoła. – Byłam tam dziś rano, żeby wziąć trochę ubrań i drobiazgów osobistych. – Rickerson spojrzał na nią wściekły. – Nie pojechałam stamtąd do wynajętego mieszkania, więc nie patrz na mnie takim wzrokiem. Przyjechałam prosto do ciebie. Jeśli ktoś mnie śledził, to trafił tylko tu. A stąd też nie jadę prosto do mieszkania. – Lara, to twoje życie. Jeśli facet wyniucha, gdzie mieszkasz, nie ręczę za twoje bezpieczeństwo. Co więcej, brakuje mi ludzi i nie mogę ci dać ochrony. Odtąd musisz radzić sobie sama. – Powiedz, co z wynikami sekcji? Co ustalono w laboratorium? Czy już złożyli raport? Chcę go przeczytać. – Nie, dalej nad nim siedzą. Jak wiesz, w domu w San Clemente nie znaleziono żadnych odcisków palców. – Żadnych odcisków – powtórzyła. – Niech to szlag... – Oni są zawaleni robotą. Lekarz z zakładu medycyny sądowej powiedział mi, że jego zdaniem kolejność wydarzeń była następująca... Rickerson urwał, wyjął cygaro i przypomniał sobie scenę, jaką Lara zrobiła mu w kafejce. Odłożył je na popielniczkę i przesunął krzesło, żeby patrzeć jej w oczy. Mówił spokojnym, opanowanym tonem. – Napastnik w jakiś sposób dostał się do ich domu. Zamierzał lub nie zamierzał ich zabić. Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że czegoś szukał. Wygląda na to, że nie znalazł tej rzeczy. Twoja siostra... była w domu. On ją zgwałcił, kładąc jej poduszkę na twarzy, być może, żeby zagłuszyć krzyki. I wtedy ją udusił. Może on po prostu lubi zabijać kobiety, może ktoś mu zapłacił, aby oboje zabił. Według wszelkiego prawdopodobieństwa twój szwagier wrócił do domu tuż po dokonanej zbrodni. Zabójca ukrył się, może w pokoju Josha. Gdy Perkins odkrył, co się stało w sypialni, facet zdzielił go ciężarkiem. Sam padł na łóżko, tam gdzie go znaleźliśmy. Rickerson oparł się wygodniej. – Najpierw myśleliśmy, że mamy do czynienia z dwoma zabójcami, ale teraz przyjmujemy, że był tylko jeden. W czasie oględzin wykryto na zwłokach twojej siostry kilka włosów łonowych nie należących do Sama, a pod jej paznokciami – czyjś zdarty naskórek. Czekamy na dalsze szczegóły. Pracują nad tym. Lara zadrżała na myśl o koszmarze, jaki Ivory przeszła przed śmiercią. Nie dotarła do niej połowa szczegółów z relacji Rickersona. Przed oczami miała zakrwawione ściany, nieruchome ciało Ivory, roztrzaskaną czaszkę Sama, z mózgiem na wierzchu. – Przecież muszę coś zrobić – powiedziała z trudem. – Nie mogę dopuścić, żeby morderca mojej siostry... pozostał bezkarny. Po prostu nie mogę. – Nic nie możesz zrobić. To my czynimy wszystko, co w naszej mocy, żeby schwytać mordercę i zakończyć sprawę. Ściągnęliśmy nawet do pomocy ludzi na emeryturze, a biuro szeryfa przysłało nam posiłki. Naprawdę robimy wszystko, co należy. – Nic – powtórzyła Lara jego słowa. – Mam siedzieć z założonymi rękami, tak? – Dokładnie tak, dziewczyno – powiedział Rickerson z głębokim współczuciem w oczach. – Wiem, że przywykłaś do dyrygowania, ale tym razem zostaw to nam, bo w przeciwnym razie możesz zostać niechcący gwiazdą w telewizji na jeden dzień. Pamiętaj o tym, co się przydarzyło twojej siostrze. Lara oddychała ciężko. Chciała stąd wyjść, nie mogła wydobyć z siebie głosu. Patrzyła prosto w oczy rudego detektywa. Wytrzymał jej spojrzenie, aż spuściła wzrok. Na koniec spytała: – A ten chłopak ze sprawy Hendersona? Rozmawiałeś z nim? – Wraca dziś wieczorem z zajęć na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Rozmawiałem już z jego rodzicami. Przesłucham go później. Prawdę powiedziawszy, nie wierzę, aby miał z tym coś wspólnego, ale daję słowo, że nas zapamięta! – Boję się – wyznała Lara. Otarła spocone dłonie o nogawki spodni. – Boję się, że nie schwytacie tego sukinsyna. Zbyt wielu ludziom udaje się bezkarnie popełniać straszne zbrodnie. Rickerson wyszedł zza biurka. Detektyw siedzący obok gdzieś zniknął. Telefony dzwoniły. W innej części sali trwała intensywna praca. On sam musiał natychmiast wziąć się do roboty. Położył ciężkie dłonie na ramionach Lary i popatrzył jej w oczy. – Któregoś dnia, Lara, będziesz musiała komuś zaufać. Może zaczniesz ode mnie? Ta zbrodnia nikomu nie ujdzie na sucho. Detektyw opuścił ręce i Lara wyszła. Packy Cummings mógł znajdować się tuż obok. Usiłowała sobie przypomnieć jego rysy, ale jego twarz była zbyt głęboko zagrzebana w jej podświadomości. Czy Cummings śledził ją aż do drzwi komendy? Czy ktoś go wynajął, aby sprzątnął całą jej rodzinę? Lara dostrzegła Josha w jaguarze. Nie powinna była zostawiać go samego. Gdy usiadła za kierownicą, uśmiechnęła się do Josha i przyciszyła radio. – Jesteś głodny? Bo ja padam z głodu. Dokąd chciałbyś pójść na obiad? – Josh odwrócił głowę i wyglądał przez szybę. Z każdą godziną stawał się coraz bardziej milczący i ponury. Dziś ledwie bąkał. – Tak, ciociu, pomysł z obiadem jest znakomity – powiedziała Lara, licząc na to, że w ten sposób rozśmieszy chłopaka i zmusi go do reakcji. Josh popatrzył na nią z wściekłością. – Nie jestem głodny – odwarknął – i nie wiem, dlaczego muszę wszędzie się z tobą włóczyć. Nie jestem twoim pieskiem, wiesz? – Nie, Josh – odparła łagodnie Lara, próbując zagłuszyć rozpacz. – Nie jesteś moim pieskiem, lecz jedynym krewnym, jaki mi pozostał. Byłoby lepiej, gdybyśmy pomogli sobie wzajemnie w tych trudnych chwilach, prawda? Josh nie odpowiedział. Palce Lary zacisnęły się na kierownicy. Choć było to straszne, nie mogła wykluczyć siostrzeńca z listy podejrzanych. Podczas gdy policja szukała zabójcy, on mógł równie dobrze siedzieć obok niej. Salę Komendy Policji w San Clemente wypełniał spory tłum ludzi w mundurach i po cywilnemu. Była trzecia po południu, czas codziennej odprawy przed zmianą służby. Komendant Terrence Bradshaw zajął centralne miejsce i przemówił do zebranych: – Za chwilę oddam głos detektywowi Rickersonowi, który przedstawi dotychczasowe wyniki śledztwa w sprawie zabójstwa Perkinsów. Rickerson stoi na czele ekipy dochodzeniowej oddelegowanej do tego zadania. Mój syn, którego wszyscy znacie, jest jego asystentem. Szef przerwał i rozejrzał się, szukając wśród zebranych świeżo wygolonej twarzy swego najstarszego syna. Chłopak służył w policji od dwóch lat. Teraz po raz pierwszy miał spróbować swych sił jako detektyw. Będzie musiał zyskać aprobatę doświadczonych kolegów. – Jak już pewnie słyszeliście – ciągnął szef – ktoś od nas przekazał drażliwą informację do prasy. Gdy zidentyfikujemy sprawcę – spojrzał po sali groźnym wzrokiem – wyciągniemy konsekwencje. Teraz głos ma detektyw Rickerson. Szef zajął miejsce w pierwszym rzędzie krzeseł, a Rickerson wstał. – Przypomnę kluczowe fakty – powiedział. – Mamy mężczyznę i kobietę zamordowanych w swoim domu w San Clemente. Lekarz ustalił, że zejście nastąpiło między zero jeden zero zero i zero trzy zero zero w środę ósmego września. Drzwi wejściowe nie noszą śladu włamania, ale zabójca mógł wejść drzwiami znajdującymi się na tyłach domu. Prawdopodobnie wiedział, gdzie był chowany klucz. W przypadku mężczyzny narzędziem zbrodni był dziewięciokilowy ciężarek, pozostawiony na miejscu przestępstwa. Kobieta została uduszona. Na narzędziu zbrodni znajdują się tylko dwa rodzaje odcisków palców – kobiety oraz jej czternastoletniego syna. Rickerson przerwał i wypił łyk wody ze szklanki stojącej na stole. – Niemniej mamy podejrzanego, o czym już pewnie wiecie. Jego odciski palców odkryto w mieszkaniu sędzi Lary Sanderstone, splądrowanym w przeddzień morderstwa. Rickerson znów zamilkł, wziął ze stołu plik ulotek i wręczył je najbliżej stojącemu policjantowi, by rozdał zebranym. – Ten osobnik jest niebezpieczny i uzbrojony. Gdy uda wam się go zatrzymać, macie stosować najdalej idącą ostrożność. Jestem pewien, że słuchaliście już komunikatów z opisem jego pojazdu. Podejrzany, nazwiskiem Packard Cummings, siedział za nielegalne posiadanie broni. Wypuszczono go za poręczeniem. Obecnie jest poszukiwany za niedotrzymanie warunków przedterminowego zwolnienia. Jeśli go zlokalizujecie, należy go aresztować i natychmiast się ze mną skontaktować. Nie przesłuchujcie go sami. W pokoju wybuchł gwar. Policjanci zaczęli wymieniać uwagi i kręcić się na krzesłach. Rickerson nie powiedział im niczego nowego, a przecież zaraz wyruszą na służbę. Starszy Bradshaw wstał i rozmowy natychmiast ucichły. Bez słowa usiadł. Rickerson mówił dalej. – Zamordowana kobieta, nazwiskiem Ivory Perkins, uprawiała prostytucję; specjalizowała się w aktach sado-masochistycznych. Mamy powody sądzić, że ona i jej mąż, niejaki Sam Perkins, wymuszali od kogoś pieniądze, przypuszczalnie od wysokiego urzędnika państwowego. – Kogo? Powiedz nam, kto to jest! – rozległ się głos z sali. – Na razie nie ujawniamy żadnych nazwisk. Młodszy Bradshaw wyciągnął rękę w górę. Rickerson spojrzał na jego ojca, potem na niego i zapytał. – O co chodzi, Mike? – Jaki mamy dowód na to, że tak było? Opinię Rickersona o synu szefa można było wyczytać z jego oczu, ale nie z głosu: – Nie odpowiem ci teraz, Mike. Cierpliwości, zaraz do tego dojdę. – Przepraszam. Młody człowiek zaczerwienił się. Policjanci wybuchnęli gromkim śmiechem. Nie było łatwo służyć w komendzie, której szefem był własny ojciec. Gdy tylko młodszy Bradshaw otwierał usta, by coś powiedzieć, koledzy uważali, że to świetna okazja do zrobienia z niego durnia. – Tuż przed śmiercią Sam Perkins zaczął wydawać dużo gotówki; płacił wszędzie setkami, miał ich gruby plik. Widziano go na torze wyścigów konnych w Del Mar, gdzie sporo stracił. W kasie pancernej w jego lombardzie znaleźliśmy około czterdziestu tysięcy dolarów. Żadne legalne interesy nie dają takich zysków. Lombard szedł źle. Prześladowali go wierzyciele. Ponadto Perkins handlował kradzionym towarem. Część przedmiotów odzyskaliśmy. Zostały zwrócone prawowitym właścicielom. Głos zabrał potężnie zbudowany policjant w drugim rzędzie. – Usiłowałem parę razy nakryć tego faceta na przyjmowaniu kradzionego towaru. Ale on miał układy. Sędzia Sanderstone robiła naciski. Rickerson chrząknął i zbadał wzrokiem reakcję sali. Nie chciał, aby się rozeszło, iż sędzia najwyższej powiatowej instancji używała swego stanowiska, aby chronić krewniaka-oszusta. – Przejdźmy do następnego punktu – zaproponował szybko. Policjant, który zabrał przedtem głos, powstał. Nazywał się Connors. – Nie, nie przechodzimy do następnego punktu. Mam już dosyć nepotyzmu i korupcji w naszym powiecie. Wykonujemy naszą robotę, a tu jakiś cwany sędzia każe nam się wycofać i dać spokój złodziejowi. – Jak powiedziałem, Connors, przechodzimy do następnego punktu. Mamy rachunki telefoniczne za rozmowy prowadzone z domu Perkinsów i szereg innych poszlak, które należy zbadać. Ktokolwiek ma jakieś informacje na temat tej sprawy, ma obowiązek natychmiast zameldować o tym mnie. – Rickerson już zbierał się do wyjścia, gdy zauważył, że komendant nadal siedzi. Niechętnie zawrócił i dodał: – A w razie mojej nieobecności wiadomość należy zostawić u oficera dochodzeniowego Mike’a Bradshawa. Długa przemowa wiele go kosztowała. Gorzką pigułką było dlań przydzielenie tego gamonia, syna szefa, do tak wielkiej sprawy. Gdy tylko wyszedł na korytarz, wyjął z kieszeni cygaro i po odgryzieniu koniuszka wsadził je sobie do ust. W chwilę potem młody Bradshaw już znajdował się obok niego. Rickerson spojrzał na niego z góry. Z trudem opanował śmiech. Facet był niedorostkiem. Miał poniżej metra siedemdziesięciu. Szef był rosłym mężczyzną, a jego syn musiał odziedziczyć po matce nie tylko wzrost, rozmyślał detektyw. Szedł do siebie, a Mike deptał mu po piętach. – Dzwonił tu jakiś adwokat i zasypał nas pytaniami na temat sprawy. Powiedział, że jest przyjacielem sędziego. Rickerson obrócił się i spojrzał na Mike’a. – Kto to był? Jego nazwisko? Dlaczego mi o tym nie zameldowałeś? Czy jesteś pewien, że to był adwokat? A może sędzia? – Och, nie wiem, ale jestem pewien, że powiedział „adwokat”. Był nachalny, chciał się dowiedzieć, kogo uważamy za podejrzanego. To znaczy, czy mamy jakieś poszlaki i tak dalej. Poza tym nie pamiętam, gdzie zanotowałem jego nazwisko. Mam tyle śmieci na biurku. Może nawet wyrzuciłem tę kartkę. Rickerson stracił panowanie nad sobą i z całej siły nadepnął na nogę młodszemu Bradshawowi. Gdy chłopak jęczał i podskakiwał na jednej nodze, detektyw warknął wściekłym głosem: – Ty niedouczony palancie! Mów wszystko, co wiesz, absolutnie wszystko! Coś mu powiedział? Coś mu, do kurwy nędzy, powiedział? – Nic... Stanąłeś mi na nodze! Wpatrując się w punkt na ścianie, Rickerson nabrał powietrza do płuc i wolno wydychał. Tego mu jeszcze brukowało, aby gówniarz pobiegł na skargę do tatusia, zmienił ton, zaczął przemawiać jak do dziecka: – Przepraszam, Mike, to było nieumyślne, ale nie uważasz, że należy mnie informować? Umówiliśmy się tak od samego początku. – Myślę, że w to wszystko jest wmieszana ta kobieta, sędzia. Ja sądzę, że mamy do czynienia z szajką szantażystów i kryminalistów. Ona jest ich kontaktem i ochroną. – Taa... – odparł Rickerson, szybko przemierzając korytarz na swoich długich nogach. Pokurcz musiał prawie biec, żeby mu dotrzymać kroku. – Na twoim miejscu trzymałbym gębę na kłódkę. Myślę, że naczytałeś się zbyt wiele kryminałów albo za często oglądasz telewizję. Ona mogła naciskać na Connorsa, aby dał facetowi spokój, ale na tym koniec. – Czy mogę zobaczyć zdjęcia? Tata mi powiedział, że to bardzo obciążające obrazki... Rickerson zatrzymał się nagle i młody Bradshaw wpadł z rozpędu na niego. – Nie, nie możesz ich zobaczyć. Naszym celem jest niedopuszczanie do takich przestępstw, a nie ich propagowanie. – Ale ja należę do ekipy dochodzeniowej – syn szefa niemal skomlał. – Mike – warknął Rickerson – masz robić, co ci każę, i nie zadawać pytań w sprawach, do których nie wolno ci się wtrącać. Młody detektyw stał z ogłupiałą miną, podczas gdy Rickerson skręcił do ubikacji. W chwilę później wszedł tam za zwierzchnikiem. Widząc to, Rickerson podszedł i złapał go za klapy. – Idę się wysrać. Masz coś przeciwko temu? – Tata powiedział, że mam być przez cały czas z tobą. Rickerson potrząsnął głową. Tego mu jeszcze brakowało. – Słuchaj, Mike – powiedział z furią. – Wiem, kto zrobił ten przeciek do prasy. Jak się będziesz za mną smędził, to doniosę tatusiowi. – Ale ja... – Ale ty co? Myślałeś, że dobrze robisz, prawda? Poczułeś się ważny, rzuciłeś dziennikarzom parę smakowitych ochłapów. Te ochłapy sprawią, że chłopak przeżyje piekło. Jak byś się czuł, gdyby to była twoja matka? A teraz zjeżdżaj, bo chcę zostać sam. Gdy Josh odjechał na rowerze, Lara wyjęła z plecaka poplamioną koszulkę i zaniosła ją Emmetowi. – Nie znam grupy krwi Sama. Jeszcze nie przysłali raportu z sekcji zwłok. – A... znasz... grupę... krwi... Josha? – Zaraz, jest na jego świadectwie urodzenia, prawda? Perkinsowie trzymali dokumenty w sejfie. Wzięłam je z lombardu. – Dobrze. Mamy... od czego... zacząć. Lara pobiegła do swego mieszkania i znalazła świadectwo. Przez chwilę trzymała je w rękach, wpatrując się w odbicie malutkich stóp. Zamyśliła się nad macierzyństwem. Następnie wróciła do Emmeta i podała mu grupę krwi Josha. AB. Dowiedziała się, że zajmie to parę dni. Emmet zwinął koszulkę, wsunął ją do plastikowej torby i zaadresował sporą kopertę z nadrukiem „Ekspres”. Wręczył Larze paczkę i powiedział, żeby wrzuciła ją do skrzynki. Już się skontaktował z kolegą-biologiem. Larze tak zależało na czasie, że gotowa była sama odwieźć kopertę do laboratorium, ale musiała czekać na Josha. Wyznaczyła mu ścisły regulamin. Dokładnie określiła, gdzie może jeździć i jak długo. Cóż z tego, chłopak się spóźniał. Minuty zamieniły się w godziny. Lara podchodziła do okna i wyglądała na dziedziniec, by znów wrócić na sofę i patrzeć przed siebie. Wreszcie nie wytrzymała. Wsiadła do samochodu i objechała okolicę. Nigdzie śladu Josha. Nie wiedziała, co robić. Poprzedniego dnia jej siostrzeniec też wrócił po paru godzinach. Lara wpadła w trwogę. Zdała sobie sprawę, że teraz dopiero zaczyna do niego dochodzić straszna prawda o śmierci matki. Albo Josh zląkł się czegoś. Boi się, że zaraz się wyda, co naprawdę zdarzyło się w jego domu. Po następnej godzinie nerwowego chodzenia po pokoju Lara postanowiła, że zostawi Joshowi kartkę i zajrzy do biura. Bez względu na zakaz Rickersona musi zobaczyć się z Evergreenem. Może nie poruszy sprawy Packy’ego Cummingsa, ale w końcu Evergreen jest jej szefem. Phillip poinformował ją, że sprawa pochówku została załatwiona. Pogrzeb miał się odbyć za trzy dni, w poniedziałek. Lekarz sądowy obiecał wypisać zgodę na eksportację zwłok jeszcze tego wieczora, a Phillip zredagował nekrolog, którego treść Lara podała mu przez telefon. Żałobny anons składał się tylko z jednego akapitu. – Co o tym sądzisz? – spytała Lara sekretarza. – A może w ogóle nie drukować nekrologu? – Wiedziała, że czytał poranne gazety. – Pewnie wszyscy o tym mówią... Phillip zaczął przeglądać papiery na biurku i nie podniósł wzroku. – Decyzja należy do pani, ale może byłoby lepiej zorganizować skromną ceremonię i dać sobie spokój z nekrologiem w prasie. – Masz rację – odparła Lara i położyła na jego biurku kartkę z nieważnym już tekstem. Kilka minut później Phillip wkroczył do jej gabinetu z ogromnym naręczem akt. – Potrzebny jest pani podpis na tych dokumentach. Niektóre z nich są bardzo pilne. Nie chciałem zawracać pani głowy, więc je trzymałem u siebie... – Czy wiesz, gdzie mogę teraz zastać Evergreena? – spytała Lara, machinalnie składając podpis na każdym dokumencie. – Sprawdzę. Znalazł krótkie zastępstwo na pani miejsce. Jest pewnie w swoim gabinecie. – A, zresztą – zmieniła zdanie Lara, przekładając podpisane dokumenty na kupkę. – Jak skończę z tym, sama do niego zajrzę. Dużo było telefonów? Phillip westchnął. – Dziesiątki. – Jakieś pilne sprawy? Czy muszę coś od razu załatwić? – Dzwonili z opieki społecznej. Chcą się z panią jak najszybciej skontaktować w sprawie siostrzeńca. Nie podałem im domowego numeru. – Dobrze. Zatelefonuję do nich z domu. Zostało już tylko parę dokumentów do podpisania, gdy Lara ujrzała przed sobą nieznany sobie formularz. Nałożyła okulary, szybko przebiegła wzrokiem treść i popatrzyła na Phillipa. Sekretarz podsunął jej do podpisu formularz z banku z żądaniem potwierdzenia jego miejsca pracy i wysokości zarobków. Roczne wynagrodzenie Phillipa wynosiło trzydzieści sześć tysięcy dolarów brutto. Na formularzu w odpowiedniej rubryce było jednak wpisane pięćdziesiąt tysięcy. – Chyba kilka miesięcy temu podpisywałam ci podanie o pożyczkę z banku, prawda? – Tak, mam nadzieję, że i tym razem nie ma pani nic przeciwko temu. Mam kłopoty finansowe. Naprawdę... Muszę dostać tę pożyczkę. Zalegam z czesnym na uniwersytecie, a tu na dodatek samochód się zepsuł. – Nie boisz się, że ktoś z banku zatelefonuje do kadr i dowie się, że kręcisz? Phillip, jestem gotowa ci pomóc. Wszyscy miewamy kłopoty finansowe, ale jak cię złapią na kłamstwie, będzie źle. Mam już wystarczająco wiele problemów. – Bank nie sprawdza tego w dziale personalnym, lecz dzwoni bezpośrednio do zwierzchnika petenta. Wiem, jak oni to robią, bo już brałem od nich pożyczkę. Larze zrobiło się go żal. Dobrze pamiętała, jak było jej ciężko, gdy sama musiała się utrzymywać na studiach. Podpisała formularz i zwróciła mu stos papierów. Z naręczem dokumentów przyciśniętym do piersi Phillip zaczął jej wylewnie dziękować. – Bardzo jestem wdzięczny, sam nie wiem, jak... – W porządku – odparła Lara. – Gdybyś mnie potrzebował, będę u Evergreena. Bocznym korytarzem udała się do gabinetu sędziego. W pozbawionych światła dziennego korytarzach wyściełanych dywanem było pusto. Lara spojrzała na zegarek: kilka minut po trzeciej; o tej porze sąd nadal obradował. – Sędzia jest u siebie? – zapytała sekretarkę. Kobieta zaczerwieniła się i pochyliła głowę nad biurkiem. Z jej reakcji Lara domyśliła się, że przeczytała wzmiankę o Ivory. Weszła do gabinetu. Evergreen wstał na jej widok. Lara dostrzegła siwe odrosty w ufarbowanych włosach sędziego. Ubrany był jednak nienagannie; miał na sobie świetnie skrojony garnitur. – Usiądź, Lara. Dotarły do mnie złe wieści. Czytałem poranne gazety. To okropna sytuacja. Przyjmij moje kondolencje. – Dziękuję, Leo. Ciężko mi. Lara nadal stała, ale Evergreen zapadł się w duży skórzany fotel i przybliżył go do swego biurka z mahoniu. Jak zwykle, panował na nim nieskazitelny ład. Lara usiłowała wyobrazić sobie swego szefa, jak wieczorem, po wyjściu personelu, czyści blat woskiem w sprayu i odkurza go miotełką z piór. Po chwili usiadła. – Nie wiedziałem, że miałaś siostrę. Nigdy o niej nie wspominałaś. Evergreen postukał piórem w biurko, a następnie je odłożył. Jego wzrok wędrował od mahoniowego blatu do mahoniowej ramy obrazu, zawieszonego na przeciwległej ścianie. Wszystko było tu doskonale dobrane. – Jak się przedstawia sytuacja? Bardzo źle? Wiesz, chodzi mi o plotki... na temat tego artykułu... – Och! – Evergreen podskoczył na fotelu, jakby się przestraszył głosu Lary. – Ludzie telefonują... Są zaniepokojeni. – Ceremonia odbędzie się w poniedziałek... tylko z udziałem rodziny, będzie skromna. – Lara wzięła tak głęboki wdech, że aż o mało płuca jej nie pękły. Musi przecież pochować Sama. Nienawidzi go, ale kremacja byłaby zbyt skrajnym gestem. No i ze względu na Josha byłoby to niewłaściwe. Odetchnęła i usiadła głębiej w krześle. – Będę w pracy we wtorek, aby rozpocząć rozprawę przeciwko Adamsowi. – Aha – mruknął Evergreen. – A może byś wzięła krótki urlop? Wyjedź gdzieś na tydzień, zamiast od razu wracać do pracy. Gdy rozprawa będzie w toku, nie będziesz miała wytchnienia. Lara wstała. Chciała go zapytać o Packarda Cummingsa, dowiedzieć się, jaka to agencja domagała się wypuszczenia go bez kaucji, ale skoro Rickerson tak się upierał... Uważała, że postępował bez sensu. Po co te tajemnice? – Chcę pracować, zająć się czymś. Nie martw się, poradzę sobie. – Nie jestem pewien, czy możesz sprawować obowiązki sędziego w takim stanie. – Ja... Leo... – Lara złapała się za oparcie krzesła i pochyliła do przodu. Ogromnie pragnęła wrócić do pracy, nadać swemu życiu pozory normalności. Nie chciała wyjeżdżać sama w nieznane. Poza tym był okres urlopów, brakowało sędziów. – Leo, mam pod opieką siostrzeńca. Nie mogę wyjechać. – Może zajmie się nim ktoś z twoich krewnych? Twoi rodzice? – Nie – odparła stanowczo Lara. – Od dawna nie żyją. Dzieciak ma tylko mnie. – Aha – odpowiedział wolno Evergreen. – Dzwonili dziś rano z Urzędu Opieki Społecznej. Dopytywali się o ciebie. – Boże! – krzyknęła Lara. – Ale im pilno! Już zdążyli zadzwonić? – Tak – odpowiedział sędzia, marszcząc brwi. – Wyrazili zaniepokojenie informacją, jaką uzyskali z Komendy Policji w San Clemente. – Jaką informacją? – Lara usiłowała wybadać nastawienie Evergreena. Pewnie już wykryli, że nie ma osobnego pokoju dla siostrzeńca. Nikt w sądzie nie znał jej obecnego adresu. – Jak mnie poinformowano, użyłaś swego stanowiska, aby nie dopuścić do dochodzenia w sprawie przestępczej działalności twego szwagra. Musiałem przedsięwziąć pewne kroki w związku z tym, a na dodatek wyszło na jaw, że jesteś współwłaścicielką tego biznesu – tego lombardu. Urząd Opieki Społecznej wyraził obawę, że jesteś wmieszana w tę całą dwuznaczną aferę. Ja ze swej strony zapewniłem, że cieszysz się doskonałą opinią, zarówno jako były prokurator jak i sędzia, ale to są poważne zarzuty, Lara. – Co? – zapytała Lara blednąc. – Co do diabła... – Była wstrząśnięta. – Prosiłam tylko, aby dali mu spokój. Nie przypuszczałam, że był zamieszany w działalność przestępczą. Przysięgam, Leo. Myślałam, że po prostu zapomniał wypełnić raport w sprawie przedmiotów wziętych w zastaw. Lara od dawna obawiała się, że interesy Sama kiedyś jej zaszkodzą. Sam nigdy przedtem nie prowadził biznesu. Z początku Lara tłumaczyła sobie te przeoczenia niedbałą księgowością. Ale wezwania z policji i Urzędu Skarbowego świadczyły o czymś innym. Sama się oszukiwała. Wszystkie lombardy przyjmowały w zastaw pewien procent kradzionych przedmiotów. Była to ogólnie znana prawda. Nawet wyjątkowo uczciwi i skrupulatni właściciele lombardów miewali z tego powodu kłopoty. Evergreen uniósł głowę i wysunął szczękę. – No tak, wszyscy popełniamy błędy, ale nie wygląda to dobrze, szczególnie w świetle tych okoliczności nagłośnionych przez prasę. Ta historia godzi w dobre imię naszego sądownictwa. – Chrząknął i przemówił stanowczym, mentorskim tonem, znanym z sali sądowej. – Jeśli sobie przypominasz „Reguły etyki prawniczej”... – Przerwał, nałożył okulary, sięgnął po gruby, oprawny w skórę tom leżący na biurku i zaczął czytać: – „Zachowanie sędziego powinno być jak najdalsze od wszelkich niestosowności lub ich pozorów; powinien on unikać naruszania prawa, a jego sposób bycia, nie tylko w czasie pełnienia obowiązków służbowych, lecz także w życiu prywatnym, musi być nienaganny”. Evergreen zamknął z hukiem księgę i spojrzał na Larę zza okularów. Larę zatkało. Jej ręce na poręczach krzesła zaczęły drżeć. By to ukryć, schowała je za siebie. Siedziała sztywno wyprostowana. – Czy chcesz mi powiedzieć to, czego się domyślam? Jej zwierzchnik zarzucał jej nieetyczne zachowanie! – Niestety, tak. Uważam to za tak poważny zarzut, że postanowiłem wszcząć pełne dochodzenie. I oczywiście przekazuję tę informację do Sądowej Rady Nadzorczej w San Francisco. Lara wpatrywała się w Evergreena, nie wierząc własnym uszom. Pomyślała, że chce ją nastraszyć, dać jej nauczkę, jak surowy ojciec. W jego oczach nie dostrzegła jednak ojcowskiej troski. Jak śmiał to zrobić, i to właśnie teraz? Serce biło jej tak gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Miała tak wszystkiego dosyć, że chciała go wprost zapytać o tego Cummingsa. – Przykro mi, Lara, ale musisz zrozumieć moje stanowisko. Jeśli zostaję powiadomiony o takiej sprawie, muszę wszcząć dochodzenie, bo w przeciwnym razie zaniedbałbym swoje obowiązki – powiedział Evergreen łagodniejszym głosem, naciskając błyskający guzik w telefonie. – Bardzo źle wyglądasz. Powinnaś pójść do domu i postarać się odpocząć. Ich oczy spotkały się. W jego wzroku Lara spostrzegła chłód. Patrzyła w dwie grudki lodu. Zanim doszło do tych strasznych wydarzeń, łudziła się myślą, że zdołała rozgryźć tego człowieka. Darzyła go szacunkiem i podziwem. Teraz pojęła, że były to złudzenia. Oczywiście, że źle wygląda. Trudno się spodziewać kwitnącego wyglądu po człowieku oskarżonym o postępowanie niezgodne z etyką zawodową. Wracając do gabinetu minęła Phillipa, wzięła torebkę z biurka i skierowała się z powrotem w stronę drzwi. – Pani sędzio – powiedział sekretarz wstając. – Może zechce pani sprawdzić, kto do pani telefonował? – Później – powiedziała Lara. W tym momencie przypomniała sobie o Samie. – Zamów jeszcze jedną trumnę, najtańszą, jaką mają na składzie, i powiedz, żeby do poniedziałku sprowadzili z prosektorium zwłoki mego szwagra. Wyszła, nie oglądając się za siebie. Pomyślała, że w poniedziałek odbędzie się nie tylko pogrzeb jej siostry i szwagra. Być może zostanie pogrzebana również jej kariera zawodowa. Rozdział XIV Spiesząc się z powrotem do domu, Lara liczyła na to, że zastanie już Josha. Myliła się jednak. Na drzwiach wejściowych wisiała kartka z Urzędu Opieki Społecznej. Kazano jej natychmiast zatelefonować. Pewnie Rickerson podał im jej adres. Teraz na pewno tam nie zadzwoni. Nawet nie wie, gdzie się podział Josh. Evergreen oskarżył ją o nieetyczne czyny, a ona na dodatek nie zdołała dopilnować dziecka zmarłej siostry. Lara weszła do kuchenki, aby nalać sobie szklankę wody. Była zmęczona i zaschło jej w gardle. Otworzyła wszystkie szafki. Były puste. Zaczęła kręcić się w kółko, trzaskać drzwiczkami, kopać z bezsilności w ściany, aż zlękła się, że skręciła sobie nogę w kostce. Z ust wyrywał się jej krzyk: – Dlaczego, dlaczego mnie to spotkało? Odkręciła kran i pochyliła się nad strumieniem wody. Zmoczyła sobie włosy i twarz. Czuła się jak w ciasnej klatce, z której nie sposób było uciec, choćby się usilnie starało. Nie chodziło tylko o to mieszkanie, ale o całe jej dotychczasowe życie. Zainwestowała wszystko w swoją karierę, a teraz nastąpił koniec. Nigdy przedtem nie została wezwana na dywanik; cieszyła się nieposzlakowaną opinią. Zaczęło się ściemniać. Nie wiedziała, co począć z Joshem. Dostrzegła przez okno mikrobus Emmeta na parkingu i pobiegła do jego mieszkania. – Emmet! – krzyknęła. – To ja, Lara. Mogę wejść? Odczekała, aż naciśnie guzik; drzwi ustąpiły. Zastała Emmeta w jego gabinecie. Wyglądała okropnie: ociekające wodą włosy, obłąkany wzrok. – Lara... dzwoniłem... do ciebie... Siostrzeniec... odwiesił... słuchawkę. Emmeta trudno było czasami zrozumieć. Wskutek choroby jego mowa była zniekształcona; ludzie nie mieli cierpliwości i nie pozwalali mu dokończyć zdania. – Przykro mi, Emmet. – Nie widziałeś go? Wziął rower i zniknął. – Nie – odparł. – Cały... czas... ćwiczyłem. Lara od razu poczuła się lepiej. Towarzystwo Emmeta miało dobroczynny wpływ. Jeśli on tak mężnie stawiał czoło chorobie, to i ona poradzi sobie z przeciwnościami losu, z żałobą. Nagle zauważyła, że i on ma kompletnie mokrą głowę. – Powiadasz, że ćwiczyłeś? Wszystko w porządku? Masz mokre włosy. – Tak... jak... ty. – Emmet uśmiechnął się. – Staram... się... zachować... siłę. Czołgam... się... z pokoju... do pokoju. Wchodzę... na łóżko... i schodzę. – Coś podobnego! Nie mówiłeś mi o tym. – Popatrz. – Zaczął odpinać duże ochraniacze z kolan. Trzymały się na jego piszczelowatych chorych kończynach za pomocą rzepów. – Myślisz... że... to do jazdy... na wrotkach? Chcesz... to ci... je... pożyczę. Lara zaśmiała się. Tylko praca uwolni ją od uporczywych myśli. Emmet pracował bez przerwy – już to przy komputerze, już to wykonując wyczerpujące ćwiczenia. Większość ludzi źle reagowała na Emmeta i jego chorobę. Niektórzy brali go nawet za człowieka zapóźnionego w rozwoju. Jakże się mylili! Ten młody mężczyzna był fizycznym kaleką, nosił grube szkła, ale miał niewiarygodny umysł. Opracowane przez niego programy komputerowe nie miały sobie równych w całym kraju. Choroba postępowała, ale Emmet siłą woli zachował władzę nad niektórymi mięśniami. Pracował dzień w dzień, ciężej niż wielu zdrowych. Wiedział, że niedługo umrze. Musiał z tą wiedzą żyć. – Mogę... coś... zrobić? – zapytał. Jego nadgarstki wydawały się wiotkie. – Lara... chcę... ci... pomóc. Emmet zauważył rozpacz Lary. Widział, jak jego przyjaciółka cierpi. Jakże go kochała. Było w nim coś, co promieniowało siłą, mimo kalectwa – jakby wspaniały motor w wysłużonym samochodzie. Tę siłę można było dostrzec w jego oczach. Gdyby ludzie zadali sobie trochę trudu, zauważyliby ją. Lara miała ochotę przysiąść na chwilę, ale postanowiła, że lepiej będzie, jeśli poczeka u siebie na powrót Josha. – Wiesz co, chciałabym, abyś mnie uścisnął. Brakowało jej czyjegoś dotyku, ciepła cudzego ciała. Zapragnęła zaczerpnąć siły od Emmeta. Podeszła do fotela, pochyliła się nad Emmetem i delikatnie pocałowała go w czoło. On starał się unieść ramię, aby ją pogłaskać, ale ćwiczenia zbyt go wyczerpały. Lara przytuliła się więc do niego. Taki był uścisk Emmeta. – Dziękuję – powiedziała. – Od razu się lepiej poczułam. Emmet rozpromienił się. Lara uśmiechnęła się. – Tak... mi... przykro... z powodu... twojej... siostry. – Tak, Emmet. Mnie też jest ogromnie żal. Przez chwilę ich oczy spotkały się. Jednakże Emmet tracił kontrolę nad ruchami gałek ocznych, mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Lara nie musiała mu tłumaczyć bólu i przygnębienia. Jej przyjaciel dobrze je znał. Gdy odwrócił się w stronę komputera, wyszła na palcach. Towarzyszył jej stukot klawiszy. Josh nadal się nie pojawił. Lara była coraz bardziej niespokojna. Co będzie, jeśli, nie daj Boże, coś mu się stało? – pomyślała z rosnącym przerażeniem. Czy chłopcy w jego wieku zawsze znikają na tyle godzin? Nie zabrała się jeszcze do kwitów zastawnych leżących w kartonach przy wejściu, ale postanowiła przejrzeć rachunki telefoniczne. Lista numerów telefonicznych i nazwisk ludzi, do których dzwoniono z domu w San Clemente, była ogromna i różnorodna. Detektywi z ekipy dochodzeniowej zdołali zidentyfikować większość danych personalnych rozmówców. Lara poczęła je studiować. Szukała nazwisk dawnych znajomych Ivory i zastanawiała się, czy przypomni sobie, kogo jej siostra wspominała w jej obecności. Niektóre nazwiska lub nazwy firm coś jej mówiły. Wiele razy ktoś z domu od Ivory telefonował do hoteli; niektóre z nich znajdowały się w powiecie Orange, inne – w Los Angeles. Lara wzdrygnęła się. Powód tych telefonów był jeden: klienci. Przy tych numerach nie było nazwisk. Nie można ich ustalić, gdy rozmowę łączy recepcjonistka. Zagadkowe były telefony do urzędników państwowych. Ktoś z domu jej siostry telefonował do kuratora okręgu szkolnego powiatu Orange i do prezesa Izby Handlowej w Anaheim. Lara zamyśliła się, pocierając czoło. Trzeba serio wziąć pod uwagę fakt, dobrze znany Rickersonowi, że nie było śladów włamania. Ktoś, kto zabił Sama i Ivory, znał ich na tyle, aby wpuszczono go do domu. Lara nie mogła wręcz wyobrazić sobie, że Ivory przyjmowała klientów u siebie i że „obsługiwała” ich, jak to ujął Rickerson, pod własnym dachem, w obecności Sama. Ale mogła się mylić. Cóż wiedziała o specyfice tej profesji? Zadawała sobie w duchu pytania, nie znajdując na nie odpowiedzi – nie tylko na temat morderstwa, ale i tajemnego życia swojej siostry. Jakiż to mąż pozwoliłby żonie na coś takiego? Tani, oślizgły łajdak pokroju Sama, pomyślała. Gdyby nadal żył, gotowa była w tej chwili zamordować go własnymi rękami. Wykorzystał poczucie niepewności Ivory, jej ograniczoność, niedojrzałość. Pewnie urobił ją za pomocą narkotyków i głaskał jak psa, gdy robiła, co kazał. Przeklęta gnida, sęp! Ivory przez całe życie dawała się wykorzystywać. Przykro to było stwierdzić, ale taka była prawda: jej siostra zawsze zabiegała o uznanie w oczach innych. Tylko nie w oczach własnej siostry. Gdy Lara zagroziła, że opieka społeczna odbierze jej Josha, Ivory zerwała z nią wszelkie kontakty. Josha nadal nie było. Lara podeszła do okna i przez firanki spojrzała na dziedziniec. Była już gotowa dać za wygraną i zaalarmować policję, gdy drzwi otworzyły się. Josh wprowadzał rower. – Gdzieś ty się podziewał, na miłość boską! – wrzasnęła. – Zamartwiałam się. Mogłeś chociaż zostawić kartkę. Josh potrząsnął głową. Skóra błyszczała mu od potu. – Wróciłem, ale ciebie nie było, więc znowu pojechałem. – No dobrze – odpowiedziała cichszym głosem. – Przepraszam, że krzyknęłam na ciebie, ale tak się niepokoiłam, to dlatego. Nie możesz jeździć do późna po tej okolicy. Może ci się coś stać. – No to co? – wybuchnął Josh. – A co tobie do tego? Lara zgarnęła włosy z twarzy i podeszła do siostrzeńca. – Słuchaj, Josh, musimy jakoś dojść ze sobą do ładu. Ty i ja nie mamy na świecie nikogo poza sobą. Musisz przyjąć to do wiadomości, czy ci się to podoba, czy nie. – Jesteś wstrętna. Wyglądasz jak wiedźma. To miejsce jest straszne. Ja, chcę moje rzeczy... chcę do moich kolegów, chcę do domu. Choć na pozór chłopak wydawał się silny, Lara zdawała sobie sprawę, że jest bliski załamania. – Josh, płacz, jeśli przyniesie ci to ulgę. Nie wstydź się. Dobrze wiem, co czujesz! – Przerwała, przestępując z nogi na nogę w ciasnym przedpokoju. Po chwili milczenia dodała: – Zamówiłam ci następną wizytę u doktora Wernera. – Nie pójdę! – krzyknął. – Powiedziałem ci już, że nie mam zamiaru oglądać tego palanta. Nienawidzę go. Nie jestem nienormalny. Nie zrobicie ze mnie wariata. Ucieknę, ja... Schwycił kierownicę roweru i zaczął się przepychać w stronę otwartych drzwi wejściowych. Lara chciała go zatrzymać, ale zamiast złapać go za koszulę, niechcący natrafiła na jego czuprynę. – Zostań! – krzyknęła. – Nigdzie nie pójdziesz. Jest prawie ciemno. Tu jest niebezpiecznie. Nie pozwalam! – Odczep się od moich włosów. Suka! Wyglądasz jak zjawa... Elwira, Królowa Ciemności. Puść mnie! – Puszczę, jeśli mi obiecasz, że będziesz się słuchał. Obiecujesz? Pociągnęła go tak mocno za włosy, że aż głowa odskoczyła mu do tyłu. Spojrzała w jego wybałuszone oczy. Skoro tak trzeba ujarzmiać nastolatka, żeby mu się nie stała krzywda, będzie odtąd tak postępowała. Drzwi wejściowe były nadal otwarte. Josh wył, jakby ciotka usiłowała go zabić. – Puść! Oskalpujesz mnie! Dobrze, już obiecuję! Lara puściła go w końcu. Chłopak pokręcił obolałą głową. W tym momencie oboje zamarli z wrażenia. O parę kroków od nich stały na chodniku dwie kobiety i obserwowały całą scenę. Gdy tylko Lara spojrzała, zbliżyły się. Jedna z nich miała krótko ostrzyżone blond włosy i była sucha jak patyk. – Lucille Rambling – przedstawiła się, wyciągając rękę. – A to jest Madeline Murphy. Pani sędzia Sanderstone, prawda? Skurcze w brzuchu Lary wzmogły się. Przez chwilę wydawało się, że nie uda się jej powstrzymać wymiotów. Uścisnęła wyciągniętą do niej rękę, zimną i bezwładną. – Jesteśmy z Urzędu Opieki Społecznej – wyjaśniła chuda. – W związku z pani siostrzeńcem. Lara nie miała rano czasu, aby posłać łóżko i trochę uporządkować mieszkanie. Josh zostawił swoje ubranie porozrzucane po pokoju. Gdy urzędniczki weszły do środka, chuda, z miną nie wróżącą nic dobrego, zrobiła duży krok, by nie wdepnąć w stertę leżącą na podłodze. – Pani sędzio, chcemy zobaczyć pokój przeznaczony dla pani siostrzeńca, to jest jego sypialnię. Lara usiłowała się skoncentrować. Tak jest. Niech go sobie biorą. Będzie jej łatwiej. Już wystarczająco wiele z nim przeszła. Josh stał obok z zaciętą twarzą. – Jego sypialnia znajduje się tutaj – powiedziała. – Oczywiście, mam duży dom w Irvine. Przeniesiemy się tam za kilka dni. Kobiety weszły do sypialni i rozejrzały się wokół. Jedna z nich uchyliła drzwi do łazienki. Wróciły następnie do jadalnego. – A tam jest pani sypialnia? – spytała druga, wykręcając szyję w kierunku kuchenki. – Nie – powiedziała Lara zawstydzona. – To już wszystko. – Mhm, wobec tego, gdzie pani sypia? – Na sofie... tutaj. Odstąpiłam Joshowi sypialnię. – Nic podobnego – wtrącił się Josh z oczami zwężonymi ze złości. – Kłamiesz. Pozwoliłaś mi się tam przespać tylko pierwszej nocy. To ja śpię na tej durnej sofie. Ta baba to suka. Larze opadły ręce. Gdyby chłopak się nie wygadał, urzędniczki może nie zapytałyby, gdzie kto śpi. No i musiały trafić akurat na ich sprzeczkę przy drzwiach. A, niech tam, może tak będzie najlepiej dla wszystkich – powiedziała sobie w duchu. Dzieciak jej nienawidzi, a ona sama jest bliska załamania nerwowego. – Może wyjdziemy na zewnątrz... – zaproponowała pani Rambling. – Dobrze – odparła Lara, patrząc na Josha. Chciała mu powiedzieć oczami: popatrz, coś narobił. – Proszę pani – Lucille Rambling zaczęła mówić, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi – jesteśmy pewne, że ma pani dobrą wolę zajmowania się dzieckiem zmarłej siostry, ale obowiązują pewne kryteria. Jeśli pani ich nie spełnia, nie możemy go u pani zostawić. Przede wszystkim chłopiec musi mieć osobny pokój. Jest nastolatkiem i ma prawo odseparować się. – Rozumiem – odparła Lara – ale przepisy muszą być elastyczne. – Spojrzała na zamknięte drzwi. Poczuła niepokój. Nie może oddać Josha. – Jak wspomniałam, wkrótce przeniesiemy się do mojego domu w Irvine. Tam mój siostrzeniec będzie miał własny pokój. Możemy nawet od razu się przeprowadzić, jeśli w ten sposób sytuacja się wyjaśni. – Przykro mi – ciągnęła blondynka, wymieniając znaczące spojrzenie z towarzyszką. – Detektyw Bradshaw z Komendy Policji w San Clemente poinformował nas, że pani się tu ukrywa, że grozi pani jakieś niebezpieczeństwo. Wobec tego nie uważamy za wskazane, aby siostrzeniec przebywał z panią. – Oczywiście, ma pani rację – odpowiedziała szybko Lara, zastanawiając się, co to za Bradshaw. Jeśli ten facet wszystkim naokoło podaje jej adres, wkrótce nie będzie miała po co się ukrywać. – Mogę wynająć większe mieszkanie na tym osiedlu. Zajmie mi to parę dni, ale jestem pewna, że to się da załatwić. – Nie możemy zezwolić na pozostanie siostrzeńca u pani. Musimy mu znaleźć zastępczą rodzinę, a gdy pani sytuacja lokalowa ulegnie zmianie, proszę dać nam znać. Wówczas ponownie ją rozpatrzymy. Proszę nam wierzyć, dla wszystkich zainteresowanych stron byłoby lepiej, aby chłopiec pozostał z panią, ale musimy brać pod uwagę przepisy. – Urzędniczka zamilkła, a w chwilę potem ciągnęła nieco cieplejszym tonem, zniżając głos do szeptu: – Urząd Opieki Społecznej znajduje się obecnie pod lupą, pani sędzio. Jestem pewna, że zna pani sprawę Adamsa. Dyrektor polecił nam, abyśmy przestrzegali przepisów bez żadnych odstępstw. No i ta wymiana zdań z siostrzeńcem... Może dla obojga będzie lepiej, gdy na jakiś czas zejdziecie sobie z oczu. Lara spuściła głowę. Zastanawiała się, czy nie uruchomić całego swego autorytetu i nie wymóc na nich zostawienie jej Josha. Postanowiła jednak, że próba okazania władzy jedynie pogorszy sytuację i kobiety uprą się, by go zabrać. Choć Lara była sędzią, to w tym wypadku wszystkie karty atutowe miały panie Rambling i Murphy. – Chciałabym, aby chłopiec spakował się – Madeline Murphy zakomunikowała Larze. – Bierzemy go ze sobą. – Niech pani posłucha – pogrzeb jest w poniedziałek. Może go panie zostawią do tego czasu, a ja tymczasem wynajmę większe mieszkanie. Poza tym policja szuka właśnie sprawcy. Gdy tylko go wykryje, możemy spokojnie przenieść się do mojego domu. – Przykro mi, ale nie – usłyszała w odpowiedzi. Lara nie chciała patrzeć na dwie kobiety stojące przed nią. Ze wzrokiem utkwionym w płyty chodnika wycedziła: – Dziękuję. Bardzo paniom dziękuję. Gdy tylko wypowiedziała te słowa, gorzko tego pożałowała. – Pani sędzio, jest pani niepotrzebnie złośliwa. Wykonujemy jedynie nasze obowiązki... – Przepraszam – zmusiła się Lara do usprawiedliwienia. – Myślałam, że panie wezmą pod uwagę dobroczynny wpływ przebywania z bliską krewną po tym wszystkim, co Josh przeszedł. Jak wiadomo, czasami trzeba naginać przepisy do okoliczności. Madeline Murphy miała mysie włosy i grube szkła. Jej oczy były tak małe, jak czarne koraliki. – Z tego, co słyszałyśmy, to na pani miejscu, pani sędzio – odrzekła – nie powoływałybyśmy się na argument o naginaniu przepisów. Na całym osiedlu rozległy się syreny alarmowe. Najpierw sąsiednią ulicą przejechały na pełnym gazie dwa wozy policyjne, za nimi podążyła karetka pogotowia. Wycie było tak przenikliwe, że zmusiło do przerwania rozmowy. W chwilę później dołączył wóz strażacki. To właściwa pointa, pomyślała Lara. Do kompletu brakuje tylko mordercy ze strzelbą z odpiłowaną lufą. Świetna okolica. W sam raz dla dziecka. Wreszcie syreny ucichły. – Co pani chciała przez to powiedzieć? – zwróciła się Lara do Madeline Murphy. Wiedziała, do czego tamta zmierza. Usiłowała przecież przekonać policjantów, aby dali spokój Samowi. Nie miała pojęcia, że jej szwagier był zamieszany w jakieś afery. Nie da się też zapomnieć o temacie rozmowy z sędzią Evergreenem. – Mniejsza o to – odpowiedziała z godnością pani Murphy. – Proszę, aby pani przygotowała chłopca do drogi. Poczekamy na zewnątrz. – Sięgnęła do torby, wyjęła wizytówkę i wręczyła ją Larze. – Proszę przyjąć wyrazy współczucia w związku ze śmiercią siostry. Gdy pani sytuacja lokalowa ulegnie zmianie, proszę do nas zadzwonić. Lara weszła do mieszkania, zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Josh wychylił głowę z kuchenki. – No i co, poszły te stare wrony? Lara westchnęła. – Te stare wrony, co? – Tak, co za paskudne baby! Josh zaśmiał się i zrobił minę. – Słuchaj, umieram z głodu. Niczego tu nie ma do jedzenia, nawet herbatników. Musisz pójść po zakupy. – Myślałam, że jestem Królową Ciemności. – Przepraszam. – Josh uśmiechnął się i dodał: – Nie gniewaj się, byłem w złym nastroju. Uśmiech równie szybko zniknął z jego twarzy, jak się pojawił. – Cóż, Josh – na szczęście lub na nieszczęście dla ciebie – zależy, co o tym sam sądzisz – skoro nie chcesz ze mną zostać... – No nie – przerwał jej. Przez jego twarz przemknął cień. Chłopak przeszedł do pokoju i usiadł na fotelu. – Pozwolisz mi zostać, dobrze? Powiedziałem już, że byłem zdenerwowany... – Nie pozwolą ci tu zostać. Nie ma dla ciebie odpowiednich warunków – osobnego pokoju i tak dalej. One dokładnie obserwowały naszą wymianę poglądów. Muszę cię spakować, one czekają na dworzu. – Nie! – wykrzyknął Josh, zrywając się na równe nogi. – Co chcą ze mną zrobić? Nie mogą tak po prostu wziąć mnie i już. Powiedziałem, że chcę zostać z tobą. Josh gwałtownie zamrugał oczami i Lara dostrzegła, że zbiera mu się na płacz. Chciała do niego podejść, ale zniknął w kuchni. A więc naprawdę chciał z nią zostać. Była tym wstrząśnięta i wzruszona. – Josh – powiedziała cicho. – Zajmę się tym. Coś wymyślę, dobrze? Pobędziesz tam tylko kilka dni, przyrzekam ci. Zabiorę cię stamtąd tak szybko, jak tylko się da. Pogrzeb jest w poniedziałek. Może do tego czasu zdążę coś załatwić. Josh przycisnął czoło do drzwiczek lodówki. – Nigdy mnie nie weźmiesz. Dlaczego miałabyś to zrobić? Wyzywałem ciebie... ja nie jestem dobry. Lara podeszła do niego. – Josh, rozumiem, uwierz mi, proszę. Nie porzuciłabym cię z tak błahego powodu. Plecy chłopca drżały. Lara wyciągnęła rękę, aby go dotknąć, pogłaskać po włosach. Ponieważ nie bronił się, zbliżyła się jeszcze bardziej. Ostrożnie, jak do dzikiego zwierzęcia, żeby go nie spłoszyć. Była teraz tak blisko, że mogła poczuć zapach jego włosów, skóry, potu. Josh zastygł przy drzwiach lodówki. – Tęsknię za mamą – pisnął łamiącym się głosem. – Mam straszne sny... ona mnie woła, błaga, żebym jej pomógł, a ja nie mogę jej znaleźć. Szukam po całym domu, zaglądam do każdego pokoju, ale nigdzie jej nie ma. Lara łagodnie odwróciła go do siebie i objęła. Poczuła ogromne wzruszenie – tak silne, że musiała zacisnąć zęby i poddać się mu, jak człowiek idący w huraganowym wietrze. – Posłuchaj, popatrz na mnie – powiedziała, cofając się o krok z nerwowym śmiechem. – Podobno ja nigdy nie płaczę. Otarła sobie dłonią łzy. Niespodziewanie Josh wyciągnął rękę w jej stronę i jak na zwolnionym filmie dotknął kosmyka jej włosów, patrząc uważnie jej w twarz. Szybko jednak opuścił rękę. Ich porozumienie trwało zaledwie chwilę. Josh wyszedł z kuchni i zaczął zbierać swoje rzeczy. – Dam ci jakąś torbę – krzyknęła Lara. – A co będzie z moim rowerem? Pewnie nie pozwolą mi go wziąć? – Pewnie nie, kochanie, ale zapytaj. Parę minut później zgarbiony Josh szedł do drzwi z walizką w ręce. Przelotnie spojrzał na Larę. Nie powiedzieli sobie do widzenia. Josh nie wrócił po rower. Gdy tylko odjechali, Lara poszła do Emmeta. To osiedle nie jest wcale takie złe, pomyślała, idąc przez dziedziniec ocieniony wielkimi wierzbami płaczącymi; ich gałązki dotykały ziemi. To znaczy, nie jest złe, jeśli weźmie się pod uwagę najbliższe otoczenie. Wróble uwiły sobie gniazdo na gałęzi i ilekroć Lara wychodziła z domu, słyszała ich ćwierkanie. Dziś akurat było cicho, ale na osiedlu rosły stare drzewa, dające chłód i zieleń. Pomyślała, że pewnie te drzewa przyciągnęły tu Emmeta. Budynki były stare, dość surowe w stylu, nadgryzione zębem czasu. Lara to lubiła. Bardziej wolała spoglądać w przeszłość, niż przed siebie. Większość budowli w powiecie Orange lśniła nowością. Wzdłuż ulic ciągnęły się szeregowe domy. Drzewa wycięto. Nigdy dotąd nie czuła się tak pokonana jak teraz. Musi odzyskać Josha. Dostrzegła, że w tej twardej skorupce znajduje się przestraszone dziecko – samotne i cierpiące. Pewnie, chłopak był rozgoryczony, ale kto by nie był na jego miejscu? Nie wiedziała, co przeszedł przed zamordowaniem matki, ale mogła się domyślać, że nie było to łatwe. Lara próbowała skomunikować się przed wyjściem z Irene Murdock, ale powiedziano jej, że wyszła. Wszyscy gdzieś wyszli. Mieszkańcy południowej Kalifornii, mając stale słońce, temperaturę powietrza około 20 stopni i ocean tuż obok, rzadko siedzieli w domu. Ilekroć Lara myślała o Emmecie, natychmiast instynktownie się uśmiechała. Tak było i teraz, chociaż szła ze ściśniętym sercem. Od chwili gdy go spotkała, zadeklarowała się jako jego wielbicielka. Emmet mężnie walczył z chorobą, nigdy nie popadając w cierpiętnictwo. Był niezależny i założył świetnie prosperujący biznes. Był poza tym wspaniałym kompanem, o wiele ciekawszym od wszystkich znajomych mężczyzn. Był inteligentny, wrażliwy, obdarzony poczuciem humoru. Lara spędziła z nim wiele piątkowych i sobotnich wieczorów, gdy nie miała żadnej randki – a rzadko się z kimś umawiała. Popijali wino i rozmawiali o filozofii, literaturze, naukach ścisłych. Emmet wystukiwał odpowiedzi na komputerze szybciej, niż Lara mogła je odczytać na monitorze. Emmet miał niewiele mebli. Gdy tylko kupił to mieszkanie, kazał zerwać wykładzinę dywanową i odkrył wtedy dobrze zachowany oryginalny parkiet. Ponieważ budynek wybudowano przed laty, miał szerokie korytarze i duże otwory drzwiowe. To Emmetowi pozwalało na swobodną nawigację fotelem inwalidzkim. Drzwi wejściowe były podłączone przewodami do wszechobecnego komputera. Wystarczyło nacisnąć guzik na klawiaturze, aby się otworzyły. Codziennie między szóstą a siódmą wieczorem odwiedzał go pielęgniarz. Lara ułożyła się na wygodnym fotelu z podpórką na nogi. Gdy Emmet był sam, potrafił za pomocą trapezu podwieszonego do sufitu przenieść się z wózka inwalidzkiego na fotel. Lara odsunęła trapez, żeby nie zasłaniał jej widoku. – Nie wiem, co mam robić – powiedziała, gdy tylko Emmet wjechał do pokoju. – Nawet gdybym wbrew Rickersonowi i na przekór dobrym radom innych przeniosła się do domu w Irvine, to i tak nie oddadzą mi Josha. Oczywiście, do pewnego stopnia mają słuszność: naraziłabym go na niebezpieczeństwo. Powiedziałam im, że wynajmę większe mieszkanie, ale nie mogę przecież znaleźć go od ręki, a już z pewnością nie znajdę umeblowanego, jak to tutaj. Emmet, ja muszę wyciągnąć Josha. On mnie potrzebuje. To niemożliwe, aby miał cokolwiek wspólnego z tymi morderstwami. Jestem o tym przekonana. – Mam... pomysł – powiedział Emmet z wysiłkiem. Pod koniec dnia jego mowa była z trudem zrozumiała nawet dla Lary. – Chodź... – dodał i skierował wózek do swego gabinetu. Kółka sunęły gładko po parkiecie. Lara udała się za nim. Nałożywszy na głowę stalową obręcz, Emmet zaczął wystukiwać słowa na komputerze. Lara stanęła za nim, aby widzieć ekran. – „Możesz zamieszkać tutaj, zanim nie znajdziesz innego mieszkania, a ja przeniosę się do ciebie. Mam tu trzy sypialnie. Wezmę część aparatury, to wystarczy. U ciebie będę spał, a pracować mogę tu, gdy wy rano wyjdziecie”. – Emmet – żachnęła się Lara. – Nie mogę się na to zgodzić! – Rozejrzała się po pokoju. – Przecież ty tu pracujesz. Potrzebujesz swoich maszyn. Musielibyśmy wezwać specjalistę, aby to wszystko rozmontował i zainstalował u mnie. Poza tym tamto mieszkanie jest wyłożone dywanem. Nie – potrząsnęła głową – nic z tego nie będzie. Jestem ci bardzo wdzięczna, ale... Na pewno coś znajdę. Pomyślała o domu w San Clemente. Wydawało się to świetnym rozwiązaniem. Było mało prawdopodobne, aby mordercy wrócili na miejsce zbrodni, ale zdawała sobie sprawę, że zamieszkanie tam byłoby zbyt bolesne. – „Mylisz się – wystukał Emmet – to będzie proste. Znam firmę, która zainstaluje u ciebie wszystkie potrzebne mi urządzenia w parę godzin. Mogę tam pracować w ciągu dnia. Zadzwonię do kompanii telefonicznej i każę sobie zainstalować modem. Ponieważ jestem inwalidą, zrobią to natychmiast. Lara, pozwól sobie pomóc. To mi sprawi przyjemność”. Emmet przestał pisać i bardzo chciał spojrzeć Larze w oczy. Gdy tylko jego wzrok uciekał w bok, siłą woli starał się utrzymać gałki oczne w odpowiedniej pozycji. – Ale, Emmet, w moim mieszkaniu podłoga jest wyłożona dywanem... Odwrócił się do komputera i błyskawicznie wystukał następną wiadomość: – „Możemy na nim położyć pasy z grubego plastiku. To załatwi sprawę. A poza tym nie będę musiał używać ochraniaczy na kolana podczas ćwiczeń”. – Doskonale! – Lara klasnęła w dłonie z okrzykiem ulgi. – Wobec tego zabieramy się do roboty. Emmet, jesteś wspaniały... Jego głowa prawie oparła się o poręcz wózka. W oczach za grubymi szkłami pojawił się uśmiech. – Wiem... Lubię... być... wspaniały. – Aha, lubisz? Więc zatelefonujmy do tej firmy i zorganizujmy przeprowadzkę. Jestem pewna, że nie zajmę twojego mieszkania dłużej niż parę dni. Policja ściga tego zabójcę. Wreszcie będę mogła wrócić do domu w Irvine. – Za...telefonuję... tam. – A może ja to zrobię? – zapytała Lara. – Nie. Daj... mnie coś... zrobić. Lara zostawiła Emmetowi zapasowy klucz i wróciła do siebie. Z samego rana zadzwoni do opieki społecznej i powie, że już ma odpowiednie mieszkanie dla Josha. Z domu zatelefonowała do Benjamina Englanda, który miał willę w Tustin. Zostawił jej wiadomość, że wróci z San Francisco w ciągu weekendu. Lara nie mogła znieść samotności. Gdy zostawała sama, budziły się demony i prześladowały ją, tak jak teraz. Zobaczyła siebie w ciemnej, głębokiej studni, czepiającą się ścianek, rozpaczliwie wzywającą pomocy. W wyobraźni widziała zwłoki siostry, mózg wypływający z rozbitej czaszki Sama, spryskane krwią ściany. To ona sama powinna zginąć, pomyślała. Ivory miała Josha. Wzięła znów jego świadectwo urodzenia i wpatrywała się w miniaturowe stopki. Nie miała nikogo. Gdyby mogła w tej sekundzie zamienić się miejscami z Ivory, zrobiłaby to bez wahania. Tam, w ciemnościach – wyobrażała sobie – musi panować spokój, kres tej chaotycznej egzystencji, która prowadzi donikąd i jest przepełniona niepokojem. Lara nie była zbyt religijna, ale teraz uklękła przy sofie. Spuściła głowę i oddała się modlitwie. Modliła się o odwagę, aby podołać wychowaniu siostrzeńca, wytropieniu zabójcy i pomszczeniu bezsensownej śmierci Ivory, Zawiodła siostrę, nie dostrzegła znaków świadczących o katastrofie w jej życiu. Wskutek jej własnoręcznego uderzenia młotkiem na sali sądowej człowiek, który prawdopodobnie dokonał tego morderstwa, znalazł się na wolności. Lara modliła się o siłę przetrwania i o radę Opatrzności. Wsłuchała się w ciszę. Odniosła wrażenie, że skądś docierają do niej odpowiedzi. Wstała i rozprostowała plecy. Stopniowo ogarniał ją spokój i pewność siebie. Jej matka powtarzała, że nigdy nie należy prosić Boga o coś, co można zrobić samemu. Lara była w prostej linii potomkiem wodza Irokezów. Nigdy nie podda się słabości i rozpaczy. Ani teraz, ani potem. Rozdział XV Rickerson i jego dwaj synowie kończyli kolację przy dębowym stole w kuchni. Detektyw postanowił trochę odpocząć. Był już zupełnie wyczerpany, a miał jeszcze przed sobą rozmowę z młodym człowiekiem, który odgrażał się Larze w sali sądowej. Bez względu na wagę śledztwa musiał od czasu do czasu zachodzić do domu. Stephen i Jimmy sami przygotowali posiłek. Podali pieczonego kurczaka, sałatę i ziemniaki niezupełnie purée, bo z grudkami. – Nieźle – pochwalił ich Rickerson. – Następnym razem nastawcie piecyk na maksimum przed końcem pieczenia, to kurczak ładnie się przyrumieni. Jimmy przysunął do siebie salaterkę z kartoflami i wyskrobał ją do czysta. – Tato, kiedy nauczyłeś się gotować? – zapytał. – Mama nigdy nie mówiła, że to potrafisz. – Wielka mi sztuka. Umiem także szyć. Pewnie myślicie, że jestem babą. Jimmy wybuchnął śmiechem, aż zatrząsł mu się brzuch. Nigdy, przenigdy nie przyszłoby im do głowy, że ich szorstki ojciec mógłby mieć babską naturę. – Opowiedz – poprosił Jimmy, z ustami pełnymi kartoflanej papki. – Kiedy byłem mały, moi rodzice mieszkali w Ohio i wynajmowali lokatorom pokoje. Niektórzy stołowali się u nas. Pomagałem wtedy mamie w kuchni. Musiałem nauczyć się również reperowania różnych rzeczy. Zawsze pragnąłem, abyście też umieli wszystko zrobić. Może się tak zdarzyć, że będziecie musieli liczyć tylko na siebie. Stephen przysłuchiwał się ojcu z uwagą. Znał tę historię. Pojął również, że mama opuściła ojca i przysiągł sobie, że nigdy jej nie wybaczy, choćby bardzo tego pragnęła. Ponieważ jest jego matką, więc zawsze będzie ją kochał. Jak jednak mogła ich porzucić? Trudno, poradzi sobie. W przyszłym roku pójdzie na studia. Ale Jimmy bardzo przeżywa rozłąkę i nawet jak na swój wiek zachowuje się dziecinnie. Ogromnie tęskni za mamą. Stephen słyszał, jak w nocy płakał w poduszkę. Rickerson obracał w palcach cygaro. Właśnie chciał odgryźć jego koniec i zapalić je, gdy rozległ się głos jego starszego syna. – Tato, jeśli będziesz tym smrodził, to wychodzę. Sam posprzątasz w kuchni. Nie znoszę dymu. W tym momencie podszedł Jimmy i porwał następną bułkę. Stephen wyrwał mu ją z ręki krzycząc: – Chcesz ważyć sto dwadzieścia kilo? Umrzesz na atak serca przed trzydziestką! Rickerson zamrugał oczami i odłożył cygaro na stół. – Są jakieś wiadomości na temat twojego stypendium? – Wstawaj, pało – odezwał się Stephen do młodszego brata. – Rusz się. Muszę jeszcze odrobić lekcje, nie mogę tkwić w kuchni przez całą noc. Gdy młodszy zaczął zbierać naczynia ze stołu, Stephen odpowiedział na pytanie ojca: – W dziekanacie powiedziano mi, że mam przyznane częściowe stypendium, ale ono nie pokryje kosztów akademika i czesnego. Komisja ciągle rozważa wnioski, więc może dostanę trochę więcej. Nie wiadomo. Ale to drogi uniwersytet, tato. Stanford mnóstwo kosztuje. Rickerson spojrzał na syna. Chłopak był poważny. Chyba za poważny. – Co – powiedział zaczepnie – myślisz, że nie stać mnie na twoje studia? Stephen spuścił głowę. – Nie wiem. Mama teraz studiuje i te wasze komplikacje... Mogę pójść gdzie indziej. Na przykład na uniwersytet stanowy w Irvine i dojeżdżać. Mógłbym ci wtedy pomóc w opiece nad Jimmym, jeśli mama nie wróci. Rickerson wyprostował się, by spojrzeć synowi prosto w oczy. – Dziecko, mam na to pieniądze. Ty się martw o swoje stopnie, a twój stary będzie się martwił o forsę. – A co będzie z Jimmym? On nie może zostać sam, gdy przeniosę się do akademika. Tylko by jadł i martwił się. Już teraz przestał odrabiać lekcje. – Cóż to, zrobił się z ciebie gliniarz od diety? Ja jestem prawdziwym gliną, a ty chcesz zostać policjantem swego brata? Daj chłopakowi spokój. A o tym, co będzie w przyszłym roku, zdecydujemy w swoim czasie. Rickerson wyszedł do pokoju, żeby zapalić cygaro. Rozsiadł się na sofie, oparł głowę i zamknął oczy. Wyciągnął przed siebie nogi i ściągnął buty. Przyszła mu na myśl Lara Sanderstone. Z jakiegoś powodu myślał o niej coraz częściej. Coś w niej go pociągało, i to nie tylko dlatego, że spędzali razem wiele czasu, a przynajmniej telefonowali do siebie po parę razy dziennie. Może wpłynął na to fakt, że Lara była samotna. Rickerson znał to uczucie. Czasami czuł się bardzo osamotniony. Co dziwniejsze, odczuwał samotność na długo przed odejściem żony. Joyce zajmowała się dziećmi i domem, miała swoje grono przyjaciół i swoje rozrywki. Żony policjantów są na ogół samowystarczalne. Jego jedynymi kolegami byli policjanci. Ich rozmowy nieodmiennie dotyczyły pracy. Po wielu latach służby Rickerson miał dość tych samych przekleństw, tych samych podretuszowanych dla lepszego efektu opowieści, odwiecznych narzekań. Ludziom jego pokroju trudno było prowadzić życie towarzyskie. Cóż miał wspólnego z sąsiadem handlującym używanymi samochodami albo z facetem, który dzień w dzień walił w komputer? Piątkowe i sobotnie wieczory dla innych oznaczały przyjęcia i spotkania towarzyskie, a dla Rickersona – najcięższą pracę. Wtedy zaczynały się rozróby; w weekendy akty przemocy i zbrodnie mnożyły się zastraszająco. Gliny to odrębny gatunek. Ilekroć spotykał się z ludźmi spoza branży, to i tak rozmowa schodziła na temat jego pracy. Zawód policjanta to rodzaj ubrania, którego nie można zdjąć, to jakby odmienny kolor skóry. Skoro jesteś czarny lub brązowy, jesteś taki przez cały czas, od rana do nocy. Czasami, gdy Rickerson kochał się z Joyce, próbował sobie wyobrazić inne kobiety na jej miejscu. Wmawiał sobie, że po dwudziestu latach małżeństwa nawet przyjemności stają się rutyną. O tak, kochał żonę. Była poniekąd jego najbliższym przyjacielem, ale wzajemna ekscytacja dawno się wyczerpała. Oboje zdawali sobie sprawę z upływającego czasu. Ich młodość minęła. Pozostało im tylko – w jego przekonaniu – wspólne starzenie się i śmierć. Teraz zapowiadało się na to, że zestarzeje się i umrze sam. Nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się w takiej sytuacji. Przez ostatnie trzy miesiące jeszcze nie tracił nadziei, że żona opamięta się i wróci, ale teraz nadzieja topniała z każdym dniem. Poprzedniej nocy wyobrażał sobie Larę Sanderstone. Rickerson usiadł prosto na sofie i klepnął się po udzie. Te przeklęte marzenia, jak żywe, sprawiły, że poczuł, jak życiodajne soki zaczęły płynąć w jego ciele. Musiał je powstrzymać siłą woli. Już mu się zdarzyło, że gdy patrzył na zdjęcia Ivory w tych nieprzyzwoitych pozach, wyobrażał sobie Larę. Krótko mówiąc, musiał sobie zabronić ich oglądania. Lara Sanderstone nigdy nie zainteresuje się mężczyzną takim jak on. Rickerson nie miał złudzeń. To kobieta z klasą, a na dodatek sędzia, no i bardzo urodziwa. Rickerson nie miał doświadczenia z kobietami. Ożenił się z Joyce i na serio spotykał się tylko z nią. Randki. Sama myśl o nich wywoływała w nim lęk. Jeśli Joyce nie wróci, trzeba będzie rozejrzeć się za jakąś kobietą, żeby spędzić z nią trochę czasu, pójść do łóżka. Ostatecznie Rickerson miał czterdzieści lat, do śmierci daleko. Był mężczyzną. Miał normalne pragnienia. Kobiety nie wskakują do łóżka po jednej randce – nie teraz, gdy panuje tyle chorób. Większość samotnych kobiet w odpowiednim dla niego wieku szuka zabezpieczenia, faceta z dużymi dochodami i z luksusowym samochodem. A jego nie stać na wystawne kolacje. Nie ma na to ani czasu, ani pieniędzy. – Tato! – Stephen wysunął głowę z kuchni. – Dzwoni Bradshaw, ten młodszy. Rickerson westchnął. Tak to rzeczywistość ze snu budzi. – Powiedz mu, że na dziś skończyłem służbę. Niech poczeka do jutra, chyba że ma jakiegoś sztywnego w zanadrzu. Stephen cofnął się w głąb kuchni, a Rickerson zaciągnął się cygarem. Za dużo pali tego świństwa, pomyślał, obracając cygaro w palcach. Nawet on sam ma już tego dosyć. Chwilę potem w drzwiach znowu ukazała się głowa Stephena. – On mówi, że naprawdę ma nowego sztywnego. – Wzruszył ramionami i dodał: – On tak twierdzi. – Eee, opowiada głupstwa. Pieprzony gówniarz. Chce, żebym podszedł do telefonu. Zabiję go... zamorduję. Rickerson poczłapał do telefonu, przyglądając się po drodze dziurom w dywanie. W niektórych miejscach wyzierała goła osnowa. Takie to życie – mruknął do siebie. – Bradshaw – warknął do słuchawki – jak nie masz sztywnego, to lepiej wyciągnij spluwę i przystaw ją sobie do skroni. – Mam, mam – syn komendanta był tak podniecony, że aż dyszał. Rickersonowi cygaro wypadło z ust. – Dawaj! Niech cię szlag, kto i gdzie? – Tato – krzyknął Steve, podnosząc niedopałek cygara – to obrzydliwe! Na świeżo umytą podłogę... – Packy Cummings – ciągnął Bradshaw. – Ludzie z biura szeryfa znaleźli go kilka minut temu. W aucie... Czekaj... czekaj. To był jego samochód, czerwony chevrolet Camaro. Jestem w dyspozytorni. Właśnie mają łączność z radiowozem. W tle słychać było głos dyżurnego rozmawiającego z policjantami z wozu patrolowego. – Już podaję – krzyczał Bradshaw do słuchawki. – Strzał... w głowę. Pogotowie i karetka reanimacyjna są w drodze, ale oni mówią, że facet nie żyje. – Gdzie to jest? Bradshaw! – ryknął Rickerson do telefonu. – Nie mogę się ruszyć, skoro nie wiem, dokąd mam jechać. – Moment... W tle słychać było coraz więcej głosów. – W Santa Ana, Pierwsza Ulica, parking na osiedlu, niedaleko gmachu sądów. Ci z radiowozu nie znają dokładnego adresu. – Już jadę – powiedział Rickerson. Jeśli Bradshaw czegoś nie popieprzył, miejsce znajdowało się tuż obok mieszkania Lary Sanderstone. Gdy ojciec odwiesił słuchawkę, Stephen wycierał ręce w ścierkę. – No i co, macie prawdziwego sztywnego? – Tak – odparł Rickerson, idąc szybko do drzwi. Już miał wyjść, ale cofnął się i przytulił obu synów. – Nie czekajcie na mnie. Zapowiada się długa noc. – Tato, uważaj na siebie – rzekli chórem. – Macie to u mnie – odpowiedział. W ciągu paru sekund wskoczył do samochodu i ruszył. Parking przy Osiedlu Morskich Wiatrów był odgrodzony taśmą, zabarykadowany i otoczony radiowozami. Rickerson wyskoczył z auta nie zamykając drzwiczek i przebiegł krótki dystans dzielący go od czerwonego Camaro Packy’ego Cummingsa. Policjant w mundurze zaszedł mu drogę i odezwał się z groźbą w głosie: – Hej, ty! Zatrzymaj się! Tu popełniono przestępstwo! Rickerson wyśmiał go, wyciągnął odznakę i przyczepił ją do paska od spodni. Upewnił się, że ma odpięty płaszcz. – Co tu macie? – zapytał. – I kto tu dowodzi? – Porucznik Thomas – usłyszał w odpowiedzi. – Tam go pan znajdzie. Thomas był ogromnym mężczyzną, mającym ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Był młody, jak na stopień porucznika, i umięśniony odpowiednio do postury. Miał starannie ostrzyżone włosy w kasztanowym odcieniu. Stał przy chevrolecie, obserwując podwładnych w akcji. Drzwi samochodu były otwarte; ludzie z zakładu medycyny sądowej i z brygady do spraw kryminalnych biura szeryfa fotografowali zwłoki i szukali dowodów rzeczowych. Ciało Packy’ego znajdowało się na siedzeniu kierowcy, głowa spoczywała na zagłówku. Wlot kuli był widoczny parę centymetrów nad lewym uchem. Zakrzepłe strumyki krwi widniały na szyi i białej koszuli. Cummings miał otwarte oczy i rozchylone usta. Z wyrazu twarzy można było odgadnąć, że został zaatakowany znienacka. Rickerson gotów się był założyć, że Packy nie pojął intencji zabójcy. Ta twarz była zastygłą maską zaskoczenia. Porucznik Thomas doszedł do tego samego wniosku. – Nie spodziewał się tego, co? – Jesteście pewni, że to on? – Samochód jest jego. Thomas wskazał ruchem głowy na stojącego obok mężczyznę i dodał: – A to jest jego opiekun z urzędu. Zidentyfikował go. Jego biuro mieści się tuż obok. – Co znaleźliście? – Liczne odciski palców w środku i na zewnątrz pojazdu, ale nie wiadomo, do kogo należą. Zabójca mógł równie dobrze nie dotknąć auta. Widzisz? – Thomas podszedł do Camaro. – Szyba od strony kierowcy jest opuszczona do samego dołu. Zabójca mógł stanąć w tym miejscu i nacisnąć spust. Porucznik wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął ją w kierunku Rickersona. Detektyw zbył ofertę machnięciem ręki i spytał: – Co jeszcze znaleźliście? – Hej, Stanley – krzyknął porucznik do jednego ze swoich ludzi. – Pokaż sierżantowi, co wyjęliście z bagażnika. Obaj przeszli parę metrów. Na chodniku leżał cały dobytek Cummingsa. Rzeczy wyciągnięto z dużej torby na śmiecie i rozłożono na płóciennej płachcie. – Co my tu mamy... – Policjant imieniem Stanley grzebał w stosie rzeczy rękami w gumowych rękawicach ochronnych. – Mamy więc parę gaci, nie za czystych, kilka białych koszul z domu towarowego J.C. Penney, firmowy wyrób. No i to... Podniósł śmiejąc się kilka paczuszek. – Gumy? – spytał Rickerson. – A jakże. Dał się zastrzelić, ale przynajmniej nie umarł na AIDS. Cwany facet. Wszyscy prócz Rickersona wybuchnęli śmiechem. Detektyw nie widział w tym nic śmiesznego. Packy Cummings miał być łącznikiem wszystkich poszlak, gwarantem wykrycia sprawcy. Ten, kto go zastrzelił, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. – Świadkowie? – Kobieta z sąsiedztwa. Zajmuje mieszkanie, którego okno wychodzi na parking. Rickerson poczuł w gardle resztki kolacji. Jeśli widziała zabójcę, sprawa może się rozstrzygnąć w ciągu paru godzin. – No i? – zapytał podnieconym tonem. – Znajdowała się w dość znacznej odległości, a samochód był częściowo zasłonięty drzewami. Mniej więcej dwie godziny temu dostrzegła dwoje ludzi w samochodzie. Albo przy samochodzie – tego nie jest pewna. – Policjant zdający relację skrzywił się i ciągnął dalej. – Ta kobieta akurat odsłaniała firankę i machinalnie wyjrzała na ulicę. Zauważyła Camaro. Obok był zaparkowany drugi samochód, jej zdaniem nie należący do nikogo z mieszkańców domu. Nigdy też nie widziała tu przedtem auta Cummingsa. Niezłe miejsce na zbrodnię, no nie? Rickerson omiótł spojrzeniem gęste krzewy. – Owszem. A ten drugi wóz? – Mówi, że był to zielony mercedes albo niebieskie BMW, albo czarny ford. – Policjant spojrzał na Rickersona, mlasnął gumą do żucia i dodał: – No to masz już pogląd... – Tak. Czy słyszała strzały? – Owszem. – Policjant wypluł gumę do żucia. – Słyszała coś jakby strzały w gaźniku. Natomiast zatelefonował do nas jakiś dzieciak, który zobaczył faceta z dziurą w głowie, siedzącego w aucie z silnikiem na chodzie. Zabójca zdążył zbiec. Mamy szczęście, że chłopak zadzwonił. Ludzie z tej dzielnicy nie chcą się angażować w takie sprawy. Wszystko to jest gówno warte, pomyślał głęboko zawiedziony Rickerson. Kobieta nie miała za grosz zmysłu obserwacji, jak większość ludzi. W swojej praktyce detektyw spotkał się z zabójstwami popełnionymi na oczach wielu świadków. I nikt sobie niczego nie przypominał. Kalifornia, pomyślał. Kraina przysłowiowych lekkoduchów. – Niczego nie znaleźliście w jego kieszeniach, w portfelu? – Nie, nie mieliśmy fartu – odparł Stanley. – Facet miał w portfelu piątkę i tyle. Jeśli było więcej forsy, zabójca mógł ją podpierniczyć. Albo on, albo jakiś okoliczny sęp. Facet z dziurą w głowie nie zagraża złodziejowi. – Broń małego kalibru? – Wlot jest mały, więc pewnie tak. Porucznik podszedł do samochodu i strząsnął popiół na trawę. Dostrzegł Rickersona i kiwnął na niego. – Robimy pomiary śladów opon, widzisz? – Wskazał na pochylonego policjanta. – Moim zdaniem to było tak: zabójca umówił się tutaj z ofiarą, podjechał i zaparkował obok. Stanął tuż przy spuszczonej szybie auta Cummingsa i rozmawiał z nim. Nagle wyciągnął rewolwer i strzelił. Cummings musiał czuć się bezpiecznie w jego obecności, ponieważ jego spluwa leży w skrytce koło siedzenia kierowcy. Rickerson przerwał mu: – Odciski palców zabójcy mogły zostać na klamce. – Wiedział, że metalowa powierzchnia klamki doskonale utrwala odciski. Liczył na to, że tak się stało i tym razem. Chciał się jednak upewnić, czy policjanci niechcący nie zatarli śladów. – Chłopaki, nie dotykaliście klamki, prawda? – No, sierżancie – warknął porucznik. – Nie jesteśmy ze wsi. Wiemy jak się zachować na miejscu przestępstwa. Thomas zareagował po chamsku, dając Rickersonowi do zrozumienia, że gardzi jego prowincjonalną komendą. On i jego ludzie uważali się za prawdziwych zawodowców. – No dobrze, więc macie odciski zdjęte z klamki – powiedział ugodowo detektyw. – Czekam na raporty. Gdy tylko będą gotowe, prześlijcie je faksem do mego biura. – Żaden problem – odparł porucznik. – Myślisz, że to twój strzelec? – Poruczniku, może zapoznasz się ponownie z faktami dotyczącymi tej sprawy – odparł na odchodnym Rickerson. – Nie szukaliśmy żadnego strzelca. Przyczyną zgonów był w jednym wypadku cios tępym narzędziem w głowę, a w drugim – uduszenie. Detektyw zaśmiał się w duchu. Dał durniowi nauczkę. Wsiadł do auta, wrzucił wsteczny bieg i na pełnym gazie ruszył w głąb ulicy. Lara siedziała sama w mieszkaniu i próbowała czytać gazetę, lecz nie mogła się skupić. Chciała znowu odwiedzić Emmeta, ale zorientowała się, że jest tam właśnie pielęgniarz. Ciągle myślała o Joshu i o strasznej rozmowie z Evergreenem. Czy sędzia spełni swoje pogróżki? Czy zagrozi całej jej karierze zawodowej z powodu kilku nieopatrznych słów w sprawie lombardu Sama wypowiedzianych przez telefon? Wydawało się to trudne do uwierzenia. Zadzwonił telefon. Lara podniosła słuchawkę, spodziewając się Irene lub Benjamina. Zostawiła im obojgu wiadomości na sekretarce. – On nie żyje – odezwał się Rickerson. – Kto nie żyje? – Lara poczuła walenie swego serca. – Cummings. Został zastrzelony dziś po południu niedaleko twojego mieszkania. – Mój Boże – odparła pogodniejszym głosem Lara. – Wobec tego mogę wrócić do domu. Skoro człowiek, który się włamał do mego mieszkania, nie żyje, jestem bezpieczna. Nie będzie musiała przenosić się do mieszkania Emmeta. Odbierze Josha z rodziny zastępczej. – Jestem w pobliżu. Mogę wpaść za parę godzin? Podam ci wszystkie szczegóły. Ale, Lara... – Tak? Lara wyprostowała się. Bóg istnieje, pomyślała. Wysłuchał jej modlitw. Odtąd wszystko będzie zmierzać ku lepszemu. Ivory nie żyje, ale ona zajmie się jej synem, ureguluje własne życie. – Na razie nie możesz wrócić do siebie, no i... opowiem ci wszystko, jak się zobaczymy. Teraz muszę iść. Zanim Lara zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Rickerson odłożył słuchawkę. Jej zdaniem, wiadomość zasługiwała na uczczenie. Wzięła więc prysznic, przebrała się i uperfumowała. Następnie poszła do sklepu monopolowego na rogu i kupiła butelkę wina. Pozostawało jej czekać. – Proszę wejść – kobieta stojąca w drzwiach zwróciła się do Rickersona. – Ian oczekuje pana. Detektyw przekroczył próg i znalazł się we wspaniale urządzonym salonie. Meble i wystrój były tak okazałe, że mogły się znaleźć na okładce „House Beautiful”. Pani Berger ciągle stała przy drzwiach. Dobrze po pięćdziesiątce, doskonale ubrana, wyglądała nadal dość atrakcyjnie. Jej mąż był świetnie prosperującym biznesmenem. Wreszcie gospodyni zatrzasnęła drzwi. – Zawołam Iana. Jest w swoim pokoju. Zamierzała pójść w głąb mieszkania, gdy detektyw zwrócił się do niej cichym głosem: – Nie. Nie chciałbym zakłócać spokoju reszcie domowników. Będzie lepiej, jeśli pójdę do niego i tam pogadamy. Kobieta spojrzała na niego niepewnie i wzruszyła ramionami, jakby dając do zrozumienia, że to nieważne. Było widać, że ogromnie martwi się o syna. – Pierwsze drzwi na lewo – powiedziała. Drzwi były otwarte, Ian Berger siedział przy niedużym biurku, obłożony książkami. Podniósł głowę. Miał sińce pod oczami. Rickerson rozejrzał się po pokoju. Odnotował co najmniej sześć oprawionych zdjęć Jessiki Van Horn. Na ścianie wisiał jej gigantyczny portret. Zamordowana dziewczyna zdawała się być obecna w tym wnętrzu. Ian wstał i uścisnął dłoń Rickersona. – Niech pan siada – powiedział, wskazując na łóżko. – Albo proszę usiąść tam. To znaczy, możemy przejść do salonu. Rickerson przysiadł na skraju łóżka. Chciał zostać w pokoju chłopca. Kiedy następuje rozpad osobowości i człowiek dopuszcza się niepojętych czynów, jego otoczenie na ogół odbija ten stan. Ten pokój mógł być kaplicą ku czci zamordowanej, ale nic nie wskazywało na to, że jego mieszkaniec popadł w obłęd. Panował tu ład, wnętrze było sympatyczne. Łóżko porządnie zasłane, przedmioty na swoich miejscach. W tym momencie detektyw przypomniał sobie, że chłopak wynajmował mieszkanie obok uniwersytetu w Los Angeles, więc porządek w tym pokoju niewiele znaczył. Może matka posprzątała przed jego przybyciem. – Czy domyślasz się, dlaczego przyszedłem? – zapytał detektyw. – Chyba tak... Ian kaszlnął i pochylił się na krześle. – Ponieważ coś się stało z tą kobietą sędzią, prawda? Rickerson zmienił temat. Lubił nagłe przeskoki – pytać o coś, a za chwilę o coś zupełnie innego. – Co studiujesz? – Ekonomię. Chłopak utkwił wzrok w twarzy rozmówcy. – Dobry kierunek. Tylko trudny, prawda? – Tak. – Nigdy nie byłem dobry w matematyce. Macie dużo zajęć z matematyki? – Proszę pana – odparł Ian Berger. – Może przejdziemy do rzeczy. Mam ważny egzamin w przyszłym tygodniu. Muszę się dużo uczyć, jeśli chcę zaliczyć ten rok. – Gdzie byłeś w środę ósmego września między – powiedzmy – dwunastą a trzecią? Chłopak zamyślił się przez chwilę, odwrócił się i zaczął przerzucać leżący na biurku kalendarz. – Byłem na uniwersytecie, miałem zajęcia. – Przez trzy godziny? Rickerson wstał, patrząc na zdjęcie zamordowanej dziewczyny. Jak na portrecie Mony Lisy, jej oczy zdawały się śledzić każde poruszenie widza. Detektyw nie powiedział, że zbrodnia nastąpiła po południu, a nie w nocy, ale Ian pewnie dowiedział się o tym z gazet. – Między pierwszą a drugą byłem na obiedzie. Jadam codziennie w stołówce. O drugiej rozpoczęły się zajęcia z makroekonomii. – Aha. – Rickerson wyciągnął z kieszeni cygaro i zaczął je obracać w palcach. – Jak długo trwały te zajęcia? – Do trzeciej. Może pan przestanie bawić się w kotka i myszkę i zapyta wprost, o co chodzi. – Ian wyprostował się na krześle, a na jego twarzy ukazał się rumieniec. – Groziłem pani sędzi. Ale tylko tyle. Zapewniam, że niczego nie zrobiłem. Rickerson popatrzył na niego bacznie, zagryzając koniec wąsa. – Groziłeś jej, prawda? Powiedziałeś, że ktoś powinien wymordować całą jej rodzinę? Chłopak spuścił głowę. – Pan wie. Wszyscy na sali słyszeli, co wtedy powiedziałem. Naprawdę, nie wiedziałem, co mówię. Byłem zdenerwowany, rozgoryczony. Rickerson włożył cygaro do kieszeni i warknął: – Może byłeś na tyle rozgoryczony, aby wprowadzić w czyn te pogróżki, odegrać się na niej? Ian Berger potrząsnął głową. Na czole wystąpiły mu krople potu. Był przystojnym młodym mężczyzną, o ciemnych włosach i piwnych, przenikliwych oczach, ale wyglądał starzej, niż by na to wskazywał jego wiek. Już nigdy nie będzie beztroskim człowiekiem. – Może pan sprawdzić, że byłem na zajęciach. Co więcej, gdybym chciał kogoś zabić, zabiłbym tego zboczeńca, co zamordował Jessikę, a nie tę kobietę. – Ale nie groziłeś Hendersonowi, lecz jej, prawda? – Prawda – odparł Ian. – Popełniłem błąd, zgoda. Zachowałem się jak głupiec. Wiedziałem, że robiła to, co musiała. To było takie trudne... do zaakceptowania. Czy wykryto coś nowego, czy też on dalej jest na wolności? – Nie moja sprawa, synu – odparł Rickerson, kierując się w stronę drzwi. Henderson był na wolności, ale w dochodzeniu przeciwko niemu nie nastąpiło nic takiego, co mógłby przekazać chłopakowi. – Zapisz mi nazwisko swego profesora, to zweryfikujemy twoje zeznanie. Ian zanotował i podał kartkę Rickersonowi. – Co się stanie, jeśli profesor nie zapamiętał mojej obecności? To duże audytorium. Rickerson popatrzył mu uważnie w oczy. Nie mógł z całą pewnością stwierdzić, czy na twarzy chłopaka malowała się żałoba czy strach. Grupy na Uniwersytecie Kalifornijskim w L.A. były duże, liczyły ponad stu studentów. Wcale nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, że profesor nie zwracał uwagi na obecnych. Jeśli ktoś wiarygodny nie potwierdzi jego zeznania, Ian Berger pozostanie na liście podejrzanych. – W takim razie będziesz miał problem. No a twoi koledzy, inni studenci? Przecież ktoś na pewno widział cię tego dnia. Ian spuścił głowę. Ze wzrokiem utkwionym w podłogę powiedział: – Moim najbliższym przyjacielem była Jessica. Czy Berger mógł to zrobić? – zapytywał siebie Rickerson. Miał ku temu powody. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Thomas Henderson – wygląda na to – ma na swoim sumieniu dużo więcej ofiar. Stojący przed nim chłopak może nigdy nie otrząśnie się z tego. Może nawet wyląduje w więzieniu za morderstwo. Rickerson miał nadzieję, że jest niewinny. Poczuł wszechobecny smutek panujący w tym pokoju. Pragnął stąd wyjść. – Będziemy w kontakcie – powiedział. – Proszę przekazać ode mnie pani sędzi, że naprawdę żałuję tego, co powiedziałem, dobrze? Ogromnie mi przykro w związku z tym, co się stało z jej rodziną. – Dobrze – odparł Rickerson wychodząc z pokoju. Po paru krokach zawrócił jednak. – Synu, dam ci radę. Zdejmij te zdjęcia. Jej już nie ma. Pozwól jej odejść. Zajmij się swoim życiem. Ona by tego chciała. Chłopak odwrócił się do biurka. Nie patrząc na detektywa, powiedział łamiącym się głosem: – Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę. Po wyjściu z domu Bergerów Rickersonowi dźwięczały w uszach własne słowa: „Jej już nie ma. Pozwól jej odejść. Zajmij się własnym życiem”. – Udzielasz doskonałych rad – mruknął pod nosem. Może nadszedł czas, aby zastosować je do siebie. Dochodziła dziesiąta, gdy Rickerson dotarł na osiedle. Lara zdążyła już wypić trzy kieliszki wina. Otworzyła szeroko drzwi i Rickerson wszedł do małego pokoju. Nie wyglądał na człowieka w szampańskim humorze. – Nie otwieraj drzwi bez pytania. Któregoś dnia otworzysz i ktoś cię zastrzeli. Lara znieruchomiała. – Dziękuję – odparła. – Myślałam, że mamy powód do świętowania. Facet nie żyje, przecież sam mi o tym powiedziałeś. Rickerson obmacał Larę wzrokiem. – Po pierwsze, ten człowiek był odpowiedzialny za coś więcej niż tylko włamanie do twego domu. Myślę, że był poszukiwanym przez nas zabójcą, a raczej płatnym mordercą. Zleceniodawca jest nadal na wolności. Prawdę mówiąc, obawiam się, że kolejną ofiarą możesz być ty. Lara poczuła gwałtowne bicie serca. Dotychczas istniały tylko hipotezy co do związku między obu przestępstwami. Teraz detektyw potwierdzał jej najgorsze obawy. I to ona sama wypuściła z aresztu tego człowieka. – Czy uważasz, że ktoś go wynajął? Ale dlaczego? Boże, dlaczego? W głosie Rickersona słychać było napięcie, jego twarz była zaczerwieniona. Oboje stali pośrodku pokoju, blisko siebie. – Ten ktoś myśli, że o czymś wiesz albo że masz w swoim posiadaniu coś bardzo go kompromitującego. – Chciał, żeby jego słowa dotarły do Lary, więc zrobił pauzę i ciągnął dalej: – Jeśli mam rację, to zlikwidował jedyną osobę, która mogłaby go zidentyfikować – Cummingsa. Lara, on teraz robi porządki, zaciera ślady. Jesteś na jego liście, bo w przeciwnym razie, jaki byłby powód splądrowania twego domu? – Ale ja nie znam nikogo, kogo bym mogła o to podejrzewać. To po prostu jest bez sensu. – Twoja siostra podczas ostatniego waszego spotkania wyznała ci, że ktoś ją śledzi. Jeśli człowiek, który wynajął Packy’ego Cummingsa, był tym, kto ją śledził, może przypuszczać, że siostra powiedziała ci coś ważnego. Przecież mogła ci się zwierzyć, prawda? – Ale się nie zwierzyła. Już ci tłumaczyłam dlaczego. – Lara, ja wiem, ale on nie wie. Pomyśl nad tym. Lara zamyśliła się. W pokoju zapanowała cisza. – Uznaję twoje racje – powiedziała po długim namyśle. – Ale co teraz robić? I czego dowiedziałeś się od chłopca Jessiki Van Horn? – Powiedział, że był w tym czasie na zajęciach na uniwersytecie. Musimy to sprawdzić. – Czy myślisz, że mówił prawdę? – Powiem uczciwie, że trudno odgadnąć. Kochał tę dziewczynę i jest półobłąkany po jej stracie. Ale do jakiego stopnia obłąkany – nie wiem. – Rickerson umilkł i przygładził wąsy. – Aha, i Thomas Henderson jest znowu na wolności. Jeden z naszych ludzi, idąc do sądu, zauważył go wczoraj w Costa Mesa. – Niech to szlag... – zaklęła Lara. – Ostatnio słyszałam, że przebywa w szpitalu stanowym Camarillo. I wyszedł? – Właśnie. – Ten cały Henderson powinien mnie kochać, a nie chcieć zabić. Z pewnością nie zrobiłam mu krzywdy. Dzięki mojej decyzji został wypuszczony na wolność. – Racja – powiedział Rickerson. – Pamiętaj tylko, że facet kręci się w pobliżu. – No, a inne poszlaki... ci klienci Ivory? Któryś z, nich mógł przecież zabić ją i Sama. To, że jakiś Packy włamał się do mego domu, nie oznacza przecież, że był mordercą. Rickerson westchnął. Lara miała rację, choć on sam już marzył o odpłaceniu się Evergreenowi. – Przesłuchaliśmy niemal wszystkich facetów z tej listy. Większość z nich była wówczas w pracy, ma świadków. Pamiętaj, że zbrodnię popełniono w biały dzień. Oczywiście, nie da się ustalić tożsamości ludzi, którzy dzwonili do hoteli. – Nagle przypomniał sobie o rozmowie z Bradshawem. – Chcę cię o coś zapytać: czy masz bliskiego znajomego, który jest adwokatem? – O Boże, wszyscy moi znajomi są prawnikami. Albo adwokatami, albo sędziami. – Lara, ten jest mężczyzną. Ktoś telefonował na komendę i wypytywał o podejrzanych w tej sprawie. Twierdził, że jest twoim dobrym kolegą. Usiłował wyciągnąć informację od syna naszego szefa. Lara skupiła się i po chwili rzekła: – Przychodzi mi do głowy tylko jeden człowiek – Benjamin England. Reprezentował Thomasa Hendersona. Spotykaliśmy się ze sobą, ale on wyjechał, nie widziałam go od śmierci mojej siostry. Zdaje się, że ma jutro wrócić. Rickerson wyjął notes i zapisał nazwisko Englanda. – Sprawdzę to. Znowu Henderson? Wielu ludzi ma z nim powiązania. – To dziwaczny pomysł: Benjamin zadzwonił na komendę i wypytywał o sprawę bez porozumienia się ze mną? – Lara, może on nie wie, gdzie teraz jesteś – odparł Rickerson. Ten prawnik może się znaleźć na liście podejrzanych, pomyślał. Jako obrońca w procesach karnych, ma dostęp do informacji w sądzie. Fagas Lary mógł zatelefonować do Evergreena twierdząc, że reprezentuje organy ścigania, i bez trudności uzyskać obietnicę zwolnienia Cummingsa. Każdy, kto umiał się fachowo wysłowić i wiedział, z kim się skontaktować, mógł zrobić coś takiego. Detektyw potrząsnął głową. Ta sprawa zaczyna mu się kojarzyć z polowaniem na motyle bez siatki. Człowiekowi wydaje się, że ma coś w ręku, a tu motyl odlatuje. Lara rzuciła się twarzą na sofę. Wino, rozczarowanie, kilkudniowy stres – wszystko się skumulowało. – Myślałam, że ta męka się skończyła – jęknęła wysokim, cienkim głosem. – A ty mówisz, że mogę być następna w kolejności, że ktoś naprawdę czyha, aby mnie zabić. I że wypuściłam mordercę mojej siostry. Jezu! W tym momencie poczuła ciepły oddech Rickersona na karku i jego chłodną dłoń na swoim ciele. – Posuń się – powiedział. – Najlepiej ci teraz zrobi masaż szyi. – Gdy zaczął masować jej kark, Lara zesztywniała. – Zrelaksuj się – usłyszała. – Nie jestem złym wilkiem. Lara, tym razem nie dopuszczę, żeby ktoś cię skrzywdził. Czuła, jak jego ramię ociera się o jej pierś. Nawet przez ubranie czuła ciepło jego ciała. Czuła jego zapach. To nie była woda kolońska, jakiej używa większość mężczyzn. To był naturalny zapach mężczyzny. Cygara, kawa, pot. Ta mieszanka nie była zła. Tak pachniał jej ojciec, gdy brał ją na kolana. W trakcie masażu Lara rozmarzyła się. Co by było, gdyby miała kogoś takiego jak on. Mężczyznę, który nosi broń, który niczego się nie boi. Potem poczuła coś innego. Jego ręce były miękkie i silne, jakby włożył rękawiczki z aksamitu. Poczuła, że reaguje na jego dotyk i wyobraziła sobie jego ręce na swym nagim ciele: na piersiach, na biodrach, między nogami. Wstrząsnął nią dreszcz. Co też jej przychodzi do głowy? Przecież to szaleństwo. – Już... mi lepiej – wymamrotała, próbując się odwrócić. – Ted, zachowałam się jak dziecko. Wstydzę się tego. Pozwól mi wstać. – Szszsz... – odparł. Położył ręce na jej plecach i masował je przez bluzkę. – Zaśnij. Jutro porozmawiamy. Lara zamknęła oczy. Prawie zapadała w sen i znowu podnosiła powieki. Jego ręka błądziła po jej ciele. Albo tak było naprawdę, albo to sobie wyobraziła. Była teraz pewna, że poczuła jego dłoń na pośladkach. Chciała tego. Na tym polegał problem. – Ted – powiedziała. – Dziękuję za masaż karku. Myślę, że już pójdę do łóżka. Jego palce zaprzestały masowania i przesunęły się po jej piersi. Rickerson oparł się o jej plecy i podniósł jej włosy na karku. Wciągnęła powietrze w płuca, spodziewając się pocałunku. Dokładnie w tym miejscu znajdował się jej wrażliwy punkt. Zamknęła oczy i czekała. Wstrzymała oddech. Serce biło jej tak mocno, że bała się, iż Ted domyśli się czegoś. Pocałunek nie nastąpił. Lara usłyszała trzaśniecie drzwi. Rickerson wyszedł. Rozdział XVI Następnego ranka Lara udała się do gmachu sądu; ponieważ była sobota, parking był niemal pusty. Postanowiła jeszcze raz przejrzeć akta sprawy Adamsa i załatwić kilka telefonów. A przede wszystkim chciała wyjść z tego mieszkania. Przez całą noc przewracała się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Myślami wracała do Teda. Zastanawiała się, jakim jest kochankiem, jak wygląda nagi, jak by to było, gdyby poczuła go w sobie. Lara była przekonana, że jest żonaty. Nosił obrączkę. Nie znała mężczyzny, który nosiłby obrączkę nie mając żony. A na dodatek był gliną. Gdyby zaczęła szukać zaspokojenia seksualnego u policjantów, równie dobrze mogłaby pożegnać się z karierą. Lara odczuwała każdy nerw w niespokojnym ciele. Czuła się tak, jakby spędziła noc na oglądaniu filmu porno. Jeśli Ted naprawdę spróbuje ją poderwać, to jej fantazje natychmiast się ulotnią. Na tym polega zagadka natury kobiet. Zawsze pragną tego, czego nie mogą mieć. Ona na przykład nie znosi agresji. Mężczyźni chyba nigdy nie zauważyli tej jej cechy. Dotyk rąk Teda był jednak tak tajemniczy, tak uwodzicielski. Lara potrząsnęła głową wysiadając z jaguara. Musi to wymazać z pamięci. I to szybko. Przecież to niemądre. Nie ma czasu na takie głupstwa. On pewnie myślał, że poprzedniego wieczoru była zdenerwowana, zrozpaczona. Ale czy tak było? Można sobie poradzić z samotnością, gdy życie oszczędza dramatów. Ale teraz ogromnie kogoś pragnęła. Potrzebowała kogoś bliskiego, kto by ją objął i sprawił, że ból minąłby. Ale Ted Rickerson nie nadaje się do tego. Lara była o tym przekonana. Ponieważ w weekendy nie było strażników, musiała poszukać klucza w torebce. Otworzyła drzwi i długim korytarzem szła do swego gabinetu. Rano wpadła do Emmeta, który powiedział, że załatwił przeniesienie swoich rzeczy do jej mieszkania i zainstalowanie u niej swego sprzętu komputerowego. Wszystko to miało nastąpić jeszcze dziś. Dodatkową linię telefoniczną dla Emmeta założono już wczoraj. Klimatyzacja w gmachu albo nie działała, albo była przełączona na minimum. Powietrze stało prawie nieruchomo. Ta część kompleksu nie miała okien, więc panowała nieprzyjemna duchota. Zaraz po wejściu do gabinetu Lara zadzwoniła do urzędniczki opieki społecznej i zostawiła swój numer telefonu w pracy. Mogliby ją chociaż poinformować, kiedy może zadzwonić do Josha i gdzie go umieszczono, pomyślała z frustracją rosnącą z każdą chwilą o parę kresek. Nic dziwnego, że Victor Adams wpadł w szał i chciał się zemścić na jednej z tych kobiet. Przepisy były zbyt surowe, podejście pracowników zbyt biurokratyczne. Wczoraj miała ochotę wyrżnąć obie baby prosto w twarz. Musi kupić odpowiednie ubranie Joshowi. Pogrzeb jest w poniedziałek. Telefon na biurku zadzwonił i Lara chwyciła słuchawkę. Odezwał się Rickerson. – Jak się domyśliłeś, że jestem tutaj? – spytała zaskoczona. – Wiem wszystko – odparł. – Czyżby? Jego głos był niski i ciepły. – Jak spałaś? Lara chrząknęła. Spałoby się jej o wiele lepiej, gdyby miała jego obok siebie. – Dobrze – odparła. – A ty? – Też dobrze. – Po chwili niezręcznego milczenia Rickerson odezwał się oficjalnym tonem: – Chciałbym ci zadać parę pytań na temat sędziego Evergreena. – Evergreena? Dlaczego? – Evergreen prosił cię, abyś zwolniła Packy’ego Cummingsa. Jeżeli słusznie rozumuję, to ten, kto zaaranżował zwolnienie Cummingsa, jest poszukiwanym przez nas zabójcą. – Ale nie Leo Evergreen. Jakiż miałby motyw, by zabić moją siostrę i szwagra? Ted, to już stary człowiek, a Ivory została zgwałcona. Mówisz głupstwa. – Lara, nie twierdzę, że on ich zabił własnymi rękami. Tłumaczyłem ci wczoraj wieczorem, że prawdopodobnie ktoś opłacił Packy’ego i kazał mu włamać się do twego domu, a także zabić Sama i Ivory. Głos Lary nasilił się o kilka decybeli: Ale dlaczego? – Powiedzmy, szantaż... – Ivory i Sam szantażowali Evergreena? Czym? – Ivory była prostytutką – odparł Rickerson. Nie chciał jeszcze wyjawić Larze historii ze zdjęciami i z gotówką w sejfie lombardu. Na to było za wcześnie. – Założę się, że Evergreen od lat nie ma nic wspólnego z seksem. To wszystko nie ma sensu – mówiła Lara, stukając piórem o blat biurka. – Ivory miała kilometrową listę klientów. Oboje z Samem mogli szantażować dziesiątki ludzi. – Lara, twoja siostra była specjalistką od sado-maso. Jej klienci nie musieli z nią spółkować. – W słuchawce zapanowała cisza. Rickerson nie ustępował: – Co wiesz na temat życia osobistego Evergreena? Czy facet jest żonaty? Ma dzieci? – Jego żona chyba nie żyje. Nie pamiętam dokładnie. Albo umarła, albo rozwiodła się z nim wiele lat temu. Mają syna. – W jakim wieku? – Ted, naprawdę nie wiem. Dorosłego. Tego jestem pewna. Zaraz, przypominam sobie, że Leo trzyma fotografię syna na biurku. Co to wszystko ma ze sobą wspólnego? – Lara, siedź tam. Zaraz przyjeżdżam. Zanim zdołała dodać, że nie dostanie się do gmachu, odwiesił słuchawkę. Będzie musiała wyjść po niego na parking. Rickerson szedł za Larą korytarzem wyściełanym wykładziną prowadzącym do gabinetów sędziów. – Przecież już mówiłam, że nie mogę otworzyć drzwi do jego pokoju. Nie mam klucza. Ze względu na bezpieczeństwo każdy sędzia musi sam zamykać swoje drzwi. – A twój sekretarz nie ma klucza do twego gabinetu? Lara stanęła jak wryta. – No tak, ma. Na ogół on otwiera drzwi kluczem, bo przychodzi przede mną. Musi mieć klucz, aby w razie mojej nieobecności dostać się do niezbędnych akt. – Zamilkła zaskoczona. Ten detektyw sprawił, że stała się kłębkiem nerwów. Jakby mało jej było kłopotów, to Rickerson chce teraz włamać się do gabinetu Evergreena, żeby tam coś wywąchać. – Słuchaj, wiem, co masz na myśli: że sekretarka Evergreena też ma klucz, prawda? Rickerson kiwnął głową. – Ale ona na pewno zamyka na klucz także swoje biurko. Tak robi Phillip. Nie pozwolę ci się włamać, wybij to sobie z głowy! Gdy tylko weszli, Rickerson podszedł do biurka sekretarki sędziego i wyjął coś z kieszeni. Po paru sekundach już przeszukiwał szuflady. Lara wzięła się pod boki. – Jak je otworzyłeś? – Spinką – odparł. Trzymał ją w ręce. – Takie zamki to łatwizna. Drzwi sprawiłyby więcej kłopotu. Chodźmy. Pokazał Larze duży mosiężny klucz dyndający mu na palcu. – Dosyć tego. Wcale mi się to nie podoba, nic a nic. Zmusiłeś mnie do włamania się do gabinetu przewodniczącego sądu. Wyrzucą mnie na pysk! Rickerson już otworzył drzwi do gabinetu i wszedł do środka. Lara została w sekretariacie kręcąc głową. Usłyszała z głębi: – Lepiej, żeby cię wyrzucili, niż żebyś miała zginąć. Lara weszła do gabinetu. – To jest to zdjęcie? – zapytał Rickerson, wskazując na fotografię młodzieńca około dwudziestki o dziecinnych rysach. Lara skinęła głową. Rickerson sforsował zamek w biurku Evergreena i zaczął przekopywać zawartość szuflad. Znalazł stertę zrealizowanych czeków; na oko były to czeki z osobistego konta sędziego. – Nie stój bezczynnie, działaj! Zrób na fotokopiarce odbitki tych czeków, po obu stronach. Czy jest tu jakaś kopiarka do kolorowych odbitek? – Tak mi się zdaje. W holu. – Dobrze, wyjmij zdjęcie z ramki i też zrób fotokopię. Pospiesz się! On może tu zaglądać w weekendy. – Po co ci zdjęcie syna Evergreena? Detektyw dotychczas stał, teraz zapadł się w fotel. – Zaufaj mi – odparł. Lara schwyciła zdjęcie i stertę czeków. Wybiegła z pokoju. Spiesząc się dotarła do końca holu. Ale byłaby afera, gdyby Evergreen natknął się na nią z jego kwitami w ręku. Zaufaj mi – wymamrotała, naśladując Rickersona. Pierwsza naiwna. Znalazła w końcu kopiarkę, umieściła czeki na szklanej płycie i nacisnęła guzik. Przywrócona do życia maszyna zaszumiała. W niedzielę Lara udała się pod adres podany przez Madeline Murphy. Dom był rozległy, w stylu meksykańskim, i znajdował się w skromnej dzielnicy Costa Mesa. Na podwórku poniewierały się rozrzucone zabawki. Lara musiała podnieść deskorolki, żeby móc przejść ścieżką. Urzędniczka opieki społecznej zezwoliła, aby Lara wzięła Josha na zakupy. Chłopak podszedł do drzwi wejściowych. Był blady i wymęczony, jakby nie zmrużył oka; jego włosy były brudne i przylegały do czaszki. Gdy tak stał w drzwiach, mały krostowaty chłopiec rzucił w jego stronę plastikowy krążek, który wylądował mu na głowie. – Odczep się, pieprzona ropucho – krzyknął Josh – bo złapię cię i dam ci taki wycisk, że popamiętasz. – Pierdol się, palancie! – krzyknął na to chłopczyk. Miał nie więcej niż siedem-osiem lat. Mały ulicznik, jak wynikało z jego słownictwa. Jechali w ciszy. Josh odwrócił głowę i wyglądał przez boczną szybę. – Kochanie – zwróciła się do niego Lara, gdy już byli w domu towarowym – we wtorek opuścisz to miejsce. Przenosimy się do innego mieszkania na osiedlu. To tylko tymczasowe rozwiązanie. Przeprowadzimy się do mieszkania mojego przyjaciela. Wspominałam ci o nim. To Emmet. – Będą mnie tu trzymać w nieskończoność. Nie znoszę tych ludzi. Ta prostacka baba śmierdzi. Facetowi stale zjeżdżają portki, aż mu widać owłosiony tyłek. Chyba nigdy się nie kąpią. Do tego sześcioro wrzeszczących bachorów. Nie mogłem w ogóle spać. Lara aż podskoczyła. – Myślałam, że masz osobny pokój. Umieścili cię w pokoju z sześciorgiem dzieci? – Nie – odparł Josh. – Mam własny pokój wielkości szafy. Gdy siadam na łóżku, mogę dotknąć obu przeciwległych ścian. Nie umiem sobie poradzić z tymi szczeniakami – ciągle walą w drzwi i rzucają we mnie różnymi rzeczami. I te warunki były bardziej odpowiednie, pomyślała Lara. Zastępcza rodzina, ludzie, którzy utrzymywali się z opieki nad dziećmi takimi jak Josh. Niestety, większość zajmowała się tym nie z sympatii do dzieci, lecz do pieniędzy. Lara oglądała garnitury na wieszakach, ale Josh nie wykazywał najmniejszego zainteresowania. – Co myślisz o tym? – spytała. Pokazała mu granatowy garnitur w cienkie czerwone paski. – Okropny – skomentował Josh. – W porządku. Nawet jeśli jest okropny, to sprawdzisz, czy pasuje. Wyrwał jej garnitur z rąk i poszedł do przebieralni. Lara zastanawiała się, po co zadaje sobie tyle trudu. W pogrzebie mieli uczestniczyć tylko Irene i John Murdock, Benjamin England – jeśli otrzymał wiadomość o miejscu i godzinie – oraz Phillip. Teraz przyszedł jej do głowy Emmet. Irene mogłaby poprowadzić jego mikrobus i przywieźć go na cmentarz. Garnitur pasował. Lara wyciągnęła kartę kredytową i położyła ją na ladzie. – Przyjadę po ciebie jutro około dziesiątej rano – powiedziała. Chłopak milczał. Gdy dochodzili do jaguara na parkingu, Josh zatrzymał się i spojrzał na ciotkę. – Czy grzebałaś w moim plecaku? Lara zamarła. Ponieważ samochód zaparkowany obok właśnie wyjeżdżał, przesunęła się o parę kroków. – Szukałam... pióra. Przepraszam. Powinnam cię była zapytać... – Czy wyjmowałaś mój podkoszulek z napisem „Metallica”? Nie mogła skłamać. Odblokowała zamek w drzwiczkach i wsiadła do samochodu. Gdy Josh usiadł obok, obróciła twarz w jego stronę. – Słuchaj, Josh. Muszę być wobec ciebie szczera. Wyjęłam ten podkoszulek, ponieważ były na nim ślady krwi. Skoro już wszystko wiadomo, to może mi powiesz, czyja to była krew? – W oczach chłopca błysnął gniew, ręka wyciągnęła się w kierunku klamki. Lara schwyciła go za koszulę na grzbiecie. – Nie uciekaj. To niczego nie rozwiąże. Musisz mi powiedzieć prawdę. – Weź te pieprzone ręce. Wiedziałem, że jesteś suką. Z jakiegoś powodu zdawało mi się, że jesteś inna. Pewnie uważasz, że ich zabiłem, co? Mięśnie na twarzy chłopca zaczęły drgać. Josh pochylił się w stronę ciotki i popatrzył jej z bliska w twarz. Odsunęła się, sądząc, że chce ją uderzyć. – To była moja własna krew. Teraz już wiesz. Zadowolona? – Co się stało? Spadłeś z roweru? W jaki sposób się zraniłeś? Odwrócił się i znów zaczął wyglądać przez okno. – Nie mogę ci powiedzieć. Lara nachyliła się i dotknęła jego ręki. – Josh, proszę, spójrz na mnie. Mnie możesz powiedzieć. Kochanie, muszę wiedzieć. To poważna sprawa. Chcę, abyś był wolny od wszelkich podejrzeń. – Nie mogę. Wstydzę się. Lara siedziała bez ruchu. W końcu przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjechała z parkingu. Nie mogła pojąć, o co Joshowi chodzi. Czego się wstydzi? – Mam pomysł – zaproponowała. – Możesz to napisać? – Może. Josh wypowiedział to słowo ledwie słyszalnym głosem. Patrzył w bok. Jechali w milczeniu, pogrążeni w myślach. Gdy Lara stanęła przy krawężniku, wyjęła z torebki kartkę i długopis i wręczyła je Joshowi. – Przejdę się teraz. Napisz, co się stało, i zostaw kartkę na siedzeniu. Obiecuję ci, że jej nie przeczytam, póki nie dojdziesz do domu. Zgoda? Nie czekała na odpowiedź. Wysiadła i przeszła na drugą stronę ulicy. Gdy zauważyła, że Josh wysiadł z samochodu i zniknął w domu, zawróciła. Zajrzała do środka, ale na siedzeniach nie dostrzegła niczego. Myśląc, że kartka zsunęła się między fotele, obeszła auto, otworzyła drzwiczki od strony pasażera. Zero. Spojrzała przed siebie i dostrzegła Josha w oknie. Patrzył na nią. Odczekała kilka minut i w końcu odjechała. Natychmiast zatelefonowała do Emmeta. – Czy dostałeś wyniki badania krwi na tej koszulce? – spytała. – Tak – odparł Emmet. – Usiłowałem... cię... znaleźć. Grupa... AB. Lara zjechała na pobocze i przycisnęła ręce do piersi. – Dzięki Bogu. Emmet, jestem ci ogromnie wdzięczna. Nie wiem, skąd się wzięła ta krew, co on sobie zrobił, ale myślę, że wszystko jest w porządku. To znaczy, jeśli chodzi o grupę krwi. – Chyba że... – Emmet z trudem artykułował słowa – twój... szwagier... miał też... AB. Ale... to mało... prawdopodobne. Ta grupa... występuje... tylko u... czterech procent społeczeństwa. – Dowiem się tego. Emmet, nie wiem jak ci dziękować. Zajrzę do ciebie za kilka minut. Lara pobiegła do siebie. W mieszkaniu panował bałagan, ale przynajmniej znaleziono kogoś, kto gotów był przenieść meble podczas weekendu. Biedny Emmet, pomyślała idąc do niego przez trawnik. Jej przyjaciel siedział przy komputerze. – Jak się czujesz? – zapytała Lara. – Ta przeprowadzka okazała się poważniejsza, niż myślałam. – „W porządku – wystukał Emmet na klawiaturze. – Moją pracownię zostawiam w takim stanie, jak widzisz. Zajrzyj do pokojów sypialnych. Sprawdź, czy przenieśli tam wszystko, co jest wam niezbędne”. Lara poszła w głąb mieszkania. Zauważyła, że do jednej z sypialń przeniesiono jej meble, a w drugiej zostały meble Emmeta. Sprzęt komputerowy pozostał w obydwu pokojach. Leżały na nim jej rzeczy osobiste. Podeszła do Emmeta i objęła go. – Nigdy nie zdołam odwdzięczyć się za to, co dla mnie zrobiłeś. Nigdy. Nikt nie zrobił dla mnie równie wiele. Emmet nie odwrócił się, lecz na ekranie pojawiły się nowe słowa: – „Większość ludzi to dranie. Ja jestem inny”. Lara zaśmiała się. – Zainstalowali ci nową linię? – „Tak – wystukał. – Wczoraj podłączyli mi modem. Rzadko korzystam z telefonu. Jeśli chcesz, możesz w ten sposób porozumiewać się ze mną. Po prostu usiądziesz tutaj i będziesz postępować w myśl instrukcji wydrukowanej na tej kartce. Możemy komunikować się za pomocą poczty komputerowej. Mam wielu przyjaciół, z którymi w ten sposób utrzymuję stały kontakt. Kiedy ktoś przysyła mi wiadomość, odzywa się brzęczyk”. Lara zawiozła Emmeta do swego mieszkania. Kółka jego fotela zapadały się w rozmiękły trawnik. – Widzisz? – powiedział, wskazując na nowe urządzenie w sypialni. Miał tam zainstalowany rodzaj ruchomej tarczy, która przesuwała przenośny komputer z biurka na łóżko. Dzięki temu mógł pracować podczas bezsennych nocy. Wkrótce miał przyjść pielęgniarz, więc Lara zostawiła przyjaciela i po raz kolejny przeszła przez dziedziniec do mieszkania naprzeciwko. Madeline Murphy obiecała, że obejrzy je we wtorek i zdecyduje, czy Josh może wrócić do ciotki. W głównym pokoju zostało tylko krzesło Emmeta i podręczny stolik z lampą. Wnętrze było puste i surowe. Lara usiadła. Była kompletnie wyczerpana. Jutro pochowa Ivory. Wszystko stanie się przeszłością. Zadzwonił telefon. Głos Rickersona z trudem przebijał się przez kakofonię dźwięków. Lara zastanawiała się, skąd dzwoni. – Chcę się z tobą zobaczyć – powiedział. – Musimy omówić parę spraw. Możesz przyjechać do baru na róg Siedemnastej i Pierwszej Ulicy? To niedaleko. – Chyba tak, jeśli masz mi do przekazania coś ważnego. – Będę tam za kwadrans. Zanim Lara zdążyła zaprotestować lub zadać jakieś pytanie, Rickerson rozłączył się. O co mu chodzi? – zastanawiała się. Czy chce jej zakomunikować, że zwolniła kolejnego przestępcę, który morduje ludzi? Zapragnęła rzucić to wszystko i przenieść się z Joshem do Kansas lub do innego stanu, zostawiając to śmierdzące, koszmarne miasto. Wzięła torebkę i ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Do baru zdołała przyjechać przed Rickersonem. To była sztuka. Nie dostrzegła jego nie oznakowanego auta na parkingu, więc postanowiła czekać na niego w samochodzie. Po jakichś trzydziestu minutach nadjechał biało-czarny radiowóz. Rickerson siedział obok kierowcy. Zajrzał do wnętrza jaguara i dopiero wtedy dał znak ręką koledze. Policjant odjechał. – Wpuścisz mnie? – zapytał Larę. Lara odblokowała drzwiczki. – Co się stało? Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? – Detektyw nie palił cygara, za to żuł kilka gum naraz. Lara spojrzała na niego i zmarszczyła nos. – Piłeś? – Kilka piw – odparł niewyraźnym głosem. – Szef urządził barbecue. Zostawiłem tam mój wóz. – Czy możesz mi wyjaśnić, po co mnie wezwałeś? – Chodzi o notes twojej siostry. Mamy go. – Lara spojrzała na niego pytająco. – No wiesz, każda dziewczynka ma notes, w którym zapisuje informacje o klientach. Szukaliśmy go. Trzeba trafu, że przeoczyliśmy. Był ukryty w jej samochodzie. Któryś policjant go znalazł i zgłosił jako materiał dowodowy. Przeglądałem dzisiaj te papiery i w ten sposób natrafiłem na notes. Może być ważny. – No? Wzruszył ramionami. – Trzeba to sprawdzić. Większość numerów już zidentyfikowaliśmy. Jeden wydaje się obiecujący – należy do pewnej kobiety, pewnie też prostytutki. Usiłowałem ją złapać, ale chyba pracuje o tej porze. W jaguarze przerwa między przednimi siedzeniami była bardzo mała. Z jakiegoś powodu Larę rozbawiło, że siedzi po ciemku w towarzystwie barczystego detektywa. Z lokalu obok padała smuga światła. Rickerson był ogromny; we wnętrzu auta czuło się jego obecność. – To wszystko? Rude włosy Rickersona stanęły na baczność. Od ponad pół godziny wiał silny wiatr. Detektyw postawił kołnierz kurtki. Byli niedaleko oceanu i Lara czuła zapach wodorostów i soli. – Myślę, że za tym wszystkim stoi Evergreen – to on wynajął mordercę, aby pozbyć się twojej siostry i szwagra. – Znowu to samo? – spytała Lara drżąc. – Leo Evergreen wynajął kogoś, aby zabił Ivory i Sama? – Tak. Słuchaj, muszę skorzystać z toalety. Popatrzył na nią. Lara doszła do wniosku, że wypił dużo więcej niż parę piw. Był podcięty. – Jesteś pijany – powiedziała z niesmakiem. – To niewiarygodne: wezwałeś mnie tutaj, aby ciągnąć tę idiotyczną dysputę. Przewodniczący sądu w powiecie Orange wynajmuje mordercę? Co mi jeszcze powiesz: że Matka Teresa okrada sieroty? Albo że Marsjanie wylądowali? Panie Rickerson, niech pan wytrzeźwieje i wraca do domu. Przekręciła kluczyk w stacyjce. – Muszę się na chwilę oddalić – powtórzył Rickerson. – Muszę się odlać. – No, jeśli o mnie chodzi, to jadę do domu. – Muszę z tobą porozmawiać. Chcesz, żebym zrobił w krzakach czy co? To piwo... – beknął i położył sobie rękę na brzuchu. – U mnie? – spytała Lara bezosobowym głosem. – Tylko jedź szybko – odparł. Lara wpatrywała się w szosę. Miała zamęt w głowie. Rickerson starał się mówić szybko, aby zamaskować skutki wypitego alkoholu. Wyrzucał z siebie słowa brzmiące jakby w obcym języku i próbował ją oświecić, jak to się stało, że doszedł do takiej konkluzji. Nagle krzyknął, by zatrzymała samochód i bez słowa zniknął za jakimś budynkiem. Za chwilę wrócił. – Przepraszam – powiedział. – Dłużej już nie mogłem wytrzymać. Lara była podminowana. – Leo Evergreen pedofilem? Dureń – zgoda, ale pedofil, amator dzieci? Nigdy. Nie uwierzę. Ted, rzuciło ci się na mózg. Poza tym on był żonaty, ma syna. Sam widziałeś jego zdjęcie. – Dobra – odparł detektyw, trzeźwiejąc błyskawicznie. – Wam, sędziom, wydaje się, że wszystko wiecie. Od kiedy to pedofile nie żenią się i nie mają dzieci? Wiesz, że coś takiego może wyjść na jaw w dowolnym wieku? To nie jest tak widoczne jak kolor włosów, z którym przychodzisz na świat. To choroba. – Oczywiście! I Ivory widywała się z Leo? Ivory ukradła mu zdjęcia z chłopcami? Już ja to widzę. Cała ta opowieść jest naciągana. Naprawdę, to wytwór twojej wyobraźni. Jakie masz dowody na to obłąkane twierdzenie? Podjechali na osiedle i Lara zaparkowała samochód. Zrobiła to byle jak, przednimi kołami wjechała na chodnik. – Mieszkam teraz gdzie indziej – powiedziała, zatrzaskując drzwiczki jaguara. – Musiałam się przenieść ze względu na Josha. Urzędniczki z opieki społecznej nie pozwoliły mu zostać ze mną, póki nie zmienię mieszkania na większe. – Rickerson szedł za nią bez słowa. Lara przystanęła. – No, jakie masz dowody? Powiesz, czy każesz mi błądzić po omacku? Mów! – krzyknęła. Rickerson wszedł, rozejrzał się i zwalił na fotel, nie czekając, aż Lara usiądzie. Po chwili zerwał się i poprosił, żeby usiadła. Sam zaczął chodzić po pokoju. Zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na podłogę. – Dostanę trochę kawy? – zapytał. Miał na sobie niebieską koszulę z dzianiny i spodnie z miękkiego materiału. Dzianina zwisała na jego płaskim brzuchu i oblepiała dobrze wyrobione bicepsy. Spod rozpiętego kołnierzyka widać było owłosioną pierś. Rickerson wyjął cygaro i zaraz włożył je z powrotem do kieszeni. Żuł gumę, miarowo poruszając szczękami. – Nastawię kawę – powiedziała Lara. Poszła do kuchni i zaczęła sprawdzać zawartość szafek Emmeta. Rickerson mówił dalej: – Oto, co mam. W laboratorium zrobili korekcję i powiększenia polaroidów, które – jak już wspomniałem – zostały znalezione w domu twojej siostry. Na jednym ze zdjęć widnieje odbicie w lustrze fotografii przedstawiającej kobietę w średnim wieku i młodego mężczyznę. Myślę, że to żona Evergreena i ich syn. Laboratorium pracuje właśnie nad potwierdzeniem moich przypuszczeń. Dlatego potrzebne mi było zdjęcie z biurka Evergreena. Jego żona nie żyje. Znalazłem jej akt zgonu wśród dokumentów w szafie. Umarła jakieś pięć lat temu. Kawa była zaparzona. Jej aromat rozchodził się po całym mieszkaniu. Jedna z delikatesowych mieszanek, z dodatkiem cynamonu. Lara wróciła na miejsce. – Słucham uważnie. Co dalej? – W kasie lombardu znaleźliśmy czterdzieści tysięcy w gotówce. Czy to ci nie pachnie szantażem? Lara zatrzepotała powiekami na wieść o takiej sumie. – Czterdzieści tysięcy dolarów? Sam nie zgromadziłby takiej fortuny w ciągu całego życia. Może masz rację co do szantażu, ale jak chcesz to powiązać z Evergreenem? Rickerson rzucił na nią okiem i dalej chodził po pokoju. – Przeglądamy teraz czeki wypisane ręką Evergreena i rachunki z jego banku, żeby sprawdzić, czy nie podjął takiej sumy. Poza tym Evergreen wysyła miesiąc w miesiąc czek na tysiąc dolarów, wystawiony na Miramar Properties. Wystawia również czeki z nazwą firmy, której – jak sądzę – spłaca kredyt hipoteczny za swój dom. Sprawdziliśmy, że Miramar zarządza kompleksem domów mieszkalnych. Nie udało nam się skontaktować z kimś z biura tej firmy, ale założę się, że Evergreen ma tam swoje gniazdko. Pewnie tam miewał rendez-vous z twoją siostrą i tam zaprasza chłopczyków. – Gówno – powiedziała Lara kręcąc głową. – Padło ci na mózg. Pewnie płaci czynsz za mieszkanie syna lub coś w tym rodzaju. Nie wierzę w to wszystko. Marnujesz czas. Rickerson stanął i spojrzał jej prosto w oczy. – Myślę, że Evergreen zabił Cummingsa. Został przyciśnięty do muru. Z tego, co wiemy, Cummings nie był konfidentem żadnego z organów ścigania. Evergreen kłamał albo ktoś ustosunkowany załatwił zwolnienie Packy’ego. Jak na to nie spojrzeć, dochodzi się do tego samego wniosku: zrobił to ktoś, kto ma dostęp do informacji na temat więźniów. Lara zaniemówiła ze zdumienia, a jej twarz zszarzała, upodabniając się kolorem do obicia fotela. Przez chwilę nie mogła poruszać ustami. Otwierała je i zamykała jak ryba. Rickerson miał rację. Każdy pracownik sądu, nawet Phillip, mógł wyciągnąć z pamięci komputera akt karalności Cummingsa i listę jego dotychczasowych przestępstw, a potem zatelefonować do Evergreena i przedstawić się jako agent służb specjalnych. Do niej policjanci też dzwonili, prosząc ją o szczególne potraktowanie takiej czy innej sprawy. Nigdy nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem, kim naprawdę był jej rozmówca. – Zastanów się: Evergreen kazał mi zwolnić Packy’ego Cummingsa, żeby zabił moją siostrę? Jeśli twoja hipoteza jest słuszna, to dlaczego nie zwrócił się z tym do innego sędziego? Dlaczego akurat do mnie? Byłby ostatnim głupcem, gdyby tak zrobił, a uwierz mi... Evergreen nie jest głupi. – Lara, on nie wiedział – odparł Rickerson. – Pomyśl: jeśli widywał się z twoją siostrą prostytutką, to czy uważasz, że ona kiedykolwiek wygadała mu się o siostrze sędzi? Albo że on mógł się domyślić waszych związków rodzinnych? Lara zamyśliła się. To rozumowanie miało sens, bo dotychczas wszystko wydawało się absurdem. Może ten detektyw jednak nie zwariował. – Więc twierdzisz, że Evergreen nie miał pojęcia o naszym pokrewieństwie. Parkinsonowie szantażowali go, zatem wynajął mordercę, by ich sprzątnąć. W jakiś sposób trafił na tę bestię Packy’ego, a zwrócił się do mnie, ponieważ akurat wtedy zlecono mi sprawy postawienia w stan oskarżenia, tak? Rickerson wstał skubiąc wąsy. – Na to wygląda. – I to ja wypuściłam człowieka, który zamordował moją siostrę? Wszystkie drogi prowadziły znów do punktu wyjścia. Lara zdała sobie sprawę, że popada w obsesję, ale nie mogła się opanować. Musi jednak wymyślić coś innego. – Słuchaj, powiedziałeś, że to mógł zrobić ktokolwiek, nawet urzędnik sądowy. Na przykład mój sekretarz? Zna cały system na wylot. Poza tym ostatnio zaciągał pożyczki, nawet zawyżył wysokość swojej pensji w podaniu do banku. I jest dużo młodszy od Evergreena. Może widywał się z Ivory? Nie wiedział, że była moją siostrą. Nigdy nie wspomniałam kolegom w pracy o jej istnieniu. Wiesz przecież, że żyłyśmy z sobą źle. Rickerson znów zaczął chodzić po pokoju. – Lara, ten facet na zdjęciu jest starszym mężczyzną. Lara zastanawiała się głośno: – Może Phillip był jednym z tych chłopców na zdjęciach? Powiedziałeś, że na tych fotografiach było kilku chłopców i że pochodzą one sprzed lat. Rickerson popatrzył Larze w oczy. – Sprawdzę go, dobrze? Ale zauważ, że pedofil ma dużo więcej do stracenia niż tylko swoją ofiarę. Zrozum, chodzi o to, że ludzie zazwyczaj nie szantażują swoich ofiar. – Ted, ty doprawdy nie rozumiesz natury tego rodzaju przestępstw. Są wyjątkowo perfidne także dlatego, że ofiara często czuje się współwinna. Sprawca potrafi ją przekonać, że go sprowokowała, a nawet zachęciła. W wypadku przestępstwa na tle seksualnym ofiary czują się czasem bardziej odpowiedzialne niż sprawcy. – A więc sądzisz, że można podejrzewać twego sekretarza? – Dlaczego nie? On studiuje prawo. Jeśli stał się w dzieciństwie ofiarą pedofila, to z pewnością nie chce, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Szczególnie w okolicznościach, gdy – jak sam powiedziałeś – chłopcy uprawiali seks z dorosłym mężczyzną. Pewnie dlatego Phillip ubiegał się o te wszystkie pożyczki – ażeby mieć pieniądze na okup. – Zastanowię się nad tym – powiedział Rickerson bez entuzjazmu. To, że morderca miał powiązania z systemem sprawiedliwości, wcale dla niego nie oznaczało, że miał to być sekretarz Lary. – Czy Evergreen utyka? – spytał. Lara odparła po namyśle: – Ted, nie nazwałabym tego utykaniem. Ma szczególny sposób chodzenia, ale dotyczy to wielu ludzi. – Specjaliści z laboratorium twierdzą, że można zidentyfikować faceta z fotografii na podstawie jego kalectwa. Lara zamyśliła się głęboko. Docierały do niej tylko strzępy wywodu Rickersona. Ktoś w sąsiedztwie nastawił stereo. Chyba nagranie Etty James, powolny blues. Po szosie śmigały samochody. Gdyby nie słuchać uważnie, można by sobie wyobrazić ocean zamiast autostrady. Wypuściła groźnego przestępcę, który zabił jej własną siostrę. Pochyliła się do przodu i zgarnęła spadające na twarz włosy. Zaczęła powtarzać monotonnie: – Wypuściłam. Wypuściłam. Wypuściłam człowieka, który zabił moją siostrę. Rickerson podszedł do niej, uklęknął przy fotelu i zajrzał jej w oczy. – Przestań – powiedział. – Obciążanie siebie winą nic tu nie pomoże. Lara nie zwracała na niego uwagi, ciągnęła swoje: – Nie mogę w to uwierzyć. Po prostu nie mogę. Przez całe życie starałam się postępować właściwie. A teraz spowodowałam śmierć mojej siostry. Rickerson pogłaskał ją łagodnie po głowie i przyciągnął do siebie. – To nie była twoja wina. Zrobiłaś to, czego domagał się Evergreen. Jak mogłaś przewidzieć coś takiego? Mówił cichym, uspokajającym głosem. Lara czuła zapach piwa w jego oddechu, odór cygar unoszący się z ubrania, lecz czuła także jego męską siłę. Jego ciało było twarde jak skała. Nie broniła się, pozwalała się obejmować. W końcu wyzwoliła się i odgarnęła włosy z twarzy. Przez chwilę ich spojrzenia spotkały się. Rickerson patrzył w głąb jej oczu, tam gdzie kłębiły się rozpacz i żal. Lara pomyślała, że powierza się temu człowiekowi i odsłania przed nim to, co zazwyczaj skrzętnie ukrywała przed innymi. Musi się opamiętać. Ich znajomość przekroczyła barierę przyjaźni, nawet fantazji seksualnych. Lara była niemal gotowa wziąć Teda za rękę i zaprowadzić go do sypialni. Nie zależało jej na seksie, przynajmniej nie dziś. Pragnęła, aby Ted ją objął, żeby zapewnił, że wszystko będzie dobrze i obiecał, że będzie się nią opiekował. – Jesteś żonaty, prawda? – spytała po długim milczeniu. – Taaak. – Dzieci? – Dwoje. – Szczęśliwy? Rickerson stanął i popatrzył gdzieś w kąt. Jeśli ma jej powiedzieć – myślał – należy to zrobić teraz. Ale nie mógł. Nie wiedział, dlaczego czuł w sobie opór. I co właściwie miałby jej powiedzieć? Że jest w separacji. Że jego żona odeszła od niego po dziewiętnastu latach małżeństwa. Że będzie lub nie będzie starał się o rozwód. Lara tymczasem spotykała się z Benjaminem Englandem, głośnym adwokatem. – Czasami, ale nie zawsze – odpowiedział łagodnie. – Lara, nikt nie jest ciągle szczęśliwy. Tak się nie zdarza. Są dobre dni i złe dni. Przecież wiesz. – Tak – odparła, wycierając nos w papierową serwetkę. – Dobrze o tym wiem. W pokoju zapadła cisza. Nagle oboje poczuli się niezręcznie. On należy do kogoś innego, pomyślała Lara. Ta rozmowa nie zapowiadała wspólnej przyszłości. – Wiem, jak się musisz czuć – przerwał milczenie Rickerson. Sąsiedzi przyciszyli muzykę i teraz dochodziły do nich tylko basy, ledwie wibracja zza ściany. – Kiedyś zabiłem kogoś. Lara podskoczyła na fotelu. – Zastrzeliłeś? – Nie, to był wypadek – dziecko, dwuletni chłopczyk. Lara nie wiedziała, co powiedzieć. Jego twarz wyrażała ból; wspomnienie tamtego zdarzenia wróciło z niszczącą siłą. Na stoliku stała lampka, reszta pokoju była pogrążona w cieniu. Rickerson podszedł do przeciwległej ściany, by skryć się w półmroku. – Pracowałem na nocnej zmianie... To było dawno temu. Prawdę powiedziawszy, zasnąłem w radiowozie zaparkowanym pod wiaduktem na autostradzie. Ta kobieta przybiegła do mnie krzycząc, że jej synek umiera, że nie oddycha. Próbowałem zastosować sztuczne oddychanie. Postanowiłem, że uratuję go za wszelką cenę. Sądziłem, że mi się to uda... Rickerson zamilkł. Lara słyszała jego ciężki oddech, jakby instrument solowy na tle basu dochodzącego zza ściany. – Mów dalej – poprosiła. – Był taki malutki. Miałem synka w jego wieku. Matka wpadła w panikę. Biła mnie po plecach, okładała pięściami. Krzyczała, że go zabijam. Żądała, abym przestał. Była duża i ciężka. Pochyliłem się nad przednim siedzeniem, gdzie umieściłem małego, i robiłem mu sztuczne oddychanie. Upadłem na niego i złamałem mu podstawę czaszki. Dziecko zmarło. – To był wypadek – wtrąciła Lara szybko, nie wiedząc jak się zachować. – Takie rzeczy się zdarzają. Próbowałeś go uratować. – Ale go nie uratowałem. Zabiłem. Lara zamilkła. Rickerson mówił dalej: – Nie mogę tego przeboleć. Twarz tego małego ciągle mnie prześladuje. Śni mi się, myślę o nim dniem i nocą. Byłem wtedy przeświadczony, że człowiek ma w życiu tylko jedną szansę zrobienia czegoś wielkiego, heroicznego. Coś w rodzaju przeznaczenia. Sądziłem, że żyje się po to, aby dożyć tego jedynego momentu. Wiesz, wyciągnąć kogoś spod kół nadjeżdżającego samochodu, uratować tonącego, schwytać bandytę z bronią i rozbroić, zanim zdoła kogoś zranić. I byłem przekonany, że przegrałem swoją wielką szansę. Myślałem, że kolejna już nigdy nie nadejdzie. – No i nie nadeszła? – spytała Lara mrugając oczami. Wchodzili w inny wymiar znajomości. – Nie. Jeszcze nie. Rickerson wyłonił się z cienia. Wspomnienia z przeszłości pozostały w mroku. – Może to jest ta szansa. Ta właśnie sprawa... Próba pomocy tobie... – Nie rozumiem – odezwała się Lara niepewnym głosem. Na nowo przeżywała obecny koszmar. – Bo naprawdę trudno mi sobie wyobrazić sześćdziesięciosiedmioletniego sędziego, który ściga zbrodniarza w rodzaju Cummingsa i strzela mu w głowę. – Spróbuj. Moim zdaniem to właśnie się wydarzyło. Myślę, że Cummings zażądał więcej forsy albo zorientował się, jaka to śliska afera: ty jesteś sędzią, a Ivory jest twoją siostrą. Evergreen przeraził się, że wszystko się wyda. Może nawet nie planował zamordowania Perkinsów, chciał tylko odzyskać zdjęcia. Mógł popaść w zupełną manię na tym tle. Ty najlepiej wiesz, że od groźby utraty twarzy do morderstwa prowadzi długa droga. Tak czy inaczej, moim zdaniem Evergreen spotkał się na tym parkingu z Cummingsem i strzelił mu w łeb. To tylko cztery przecznice od gmachu sądów. Mógł go zastrzelić, wrócić do biura i nikt by niczego nie zauważył. I do tego parking jest obrośnięty drzewami. Doskonałe miejsce. – Mógł to równie dobrze zrobić Phillip. Podjechał, zastrzelił i wrócił – przedstawiła swój punkt widzenia Lara. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej podejrzewała Phillipa. Nic nie mogła na to poradzić. – Ted, to dziwny facet. Uwierz mi, nie wspominałabym o tym, gdybym nie myślała, że coś w tym jest. Ostatnio Phillip bardzo dziwnie się zachowywał, jakby miał poważne problemy osobiste. – Powtarzam ci, że moim zdaniem zabójcą jest Evergreen, a ty ciągle o tym swoim sekretarzu – odparł zniecierpliwiony Rickerson. – Mogę wrócić do mojego toku rozumowania? – Lara skinęła głową. – Dobrze, nawet jeśli dowiedziemy, że Evergreen jest pedofilem, nie będzie takie proste udowodnić, że był on odpowiedzialny za śmierć twojej siostry. Jeśli jednak ma wynajęte mieszkanie, to może wykryjemy tam jej odciski palców. – Nawet to nie byłoby wystarczające do skazania – obruszyła się Lara. – Do diabła, widziałeś tę listę. To, że Evergreen mógł być jej klientem, niczego jeszcze nie dowodzi. Połowa mężczyzn w tym powiecie była jej klientami. – Lara zamyśliła się i po chwili dodała: – By tego dowieść, trzeba by stwierdzić z całą pewnością, że Evergreen miał konszachty z Cummingsem, a tego nie da się zrobić. Nie masz żadnego dowodu na to, że Cummings zamordował Ivory i mego szwagra. W San Clemente nie znaleźliście ani jednego odcisku palców. – Ale wkrótce będziemy mieć bardzo ważny materiał dowodowy. Laboratorium porównuje włosy łonowe znalezione na ciele twojej siostry z uwłosieniem Cummingsa, bada też naskórek wykryty pod paznokciami twojej siostry. Facet miał kilka zadrapań na twarzy i na rękach. No i w pochwie twojej siostry wykryto spermę. Już wiadomo, że nie była to sperma jej męża. – Ale na razie jeszcze nic nie wiemy? – Na razie – z naciskiem odpowiedział Rickerson. – Więc jako sędzia uważasz, że nie mamy wystarczających dowodów, aby uzyskać nakaz aresztowania Evergreena? Gdyby to zależało od ciebie, podpisałabyś? – Chyba żartujesz. Wątpię, aby znalazł się w tym powiecie sędzia, który by taki nakaz przeciw Evergreenowi podpisał! Słuchaj, mówimy o jakiejś strasznej aferze. On zaskarżyłby każdego, kto by się poważył na coś takiego, i wycisnąłby z niego ostatni grosz – za szkalowanie, aresztowanie pod fałszywym pozorem i za mnóstwo innych rzeczy. To potężny i wpływowy człowiek. Zwróciłby się do najlepszych obrońców w kraju. On by... Rickerson potarł czoło i usiadł na podłodze. Wyglądał w tej pozie zabawnie. Był taki duży. Lara wstała i podała mu krzesło. – Z zawodowego punktu widzenia – powiedziała – radziłabym ci zająć się bliżej napastowaniem dzieci. Wobec tego rodzaju przestępstw przedłużono okres przedawnienia, więc przynajmniej ten problem masz z głowy. Musisz jednak znaleźć ofiarę. Nie możesz udowodnić tego przestępstwa bez świadectwa ofiary. – Racja – odparł Rickerson zagryzając wargi. Dobrze wiedział, o czym mówi Lara. – Nie mamy ofiary. Lara popatrzyła na niego uważnie. – No, a jeśli to Phillip jest naszą ofiarą? – To wtedy Phillip byłby mordercą – zakończył detektyw, kręcąc głową na znak protestu. Nie pożegnał się. Zniknął szybko za drzwiami. Lara pojęła, że nic pewnego nie mają w ręku. W istocie, było to wielkie nic. Parę minut później Rickerson ponownie zastukał do drzwi. Lara zdążyła się już rozebrać, narzuciła więc szlafrok. – Pali się światło w twoim dawnym mieszkaniu. Kto tam jest? Myślałem, że jest puste. – Nie mówiłam, że jest puste. Przeniósł się tam mój przyjaciel. Ten, który odstąpił mi swoje mieszkanie. Była w tym wszystkim ironia losu. Lara prowadziła wieczorami spokojny, wręcz siedzący tryb życia, a teraz krążyła jak Cyganka, bez przerwy zmieniała miejsca, żyła na walizkach. Z dnia na dzień jej życie uległo metamorfozie. – To nie jest taki dobry pomysł – powiedział Rickerson. – Nie sposób ustalić, czy jesteś tu bezpieczna. Evergreen mógł się dowiedzieć, gdzie teraz mieszkasz. Może nawet podejrzewa, że tutaj ukryłaś te zdjęcia. – Twarz mu poczerwieniała. – Chyba nic mu nie powiedziałaś, prawda? – Nie, nie – zapewniła Lara. W tym momencie przypomniała sobie o urzędniczkach. – Czy podałeś mój adres w opiece społecznej? Rickerson pokręcił głową. – Oczywiście, że nie. Powiedziałem, żeby zatelefonowali do ciebie do sądu. Dlaczego pytasz? – Bo przyszły tu dziś dwie baby z opieki. Miały o mnie mnóstwo informacji. Twierdziły, że dostały je od jakiegoś detektywa Bradshawa. Wiedziały o lombardzie i o tym, że kryłam Sama. Wiedziały nawet, że się ukrywam. Kim jest ten cholerny Bradshaw? Rickerson wpadł we wściekłość. – Pieprzony Bradshaw! Któregoś dnia zabiję tego palanta. To syn naszego szefa. – To teraz już nic nie mogę zrobić – powiedziała Lara i wyjrzała przez okno. W mieszkaniu po drugiej stronie dziedzińca paliło się słabe światło w sypialni. Emmet pewnie spał. – Spróbuję przysłać tu kogoś. – Świetnie – odparła Lara. – Dziękuję, Ted. – Lara – zawołał Rickerson. Wszedł z powrotem do holu. Stanął naprzeciwko niej. Jego wzrok zatrzymał się w punkcie, gdzie poły szlafroka Lary rozchyliły się, odsłaniając nogi. – O co chodzi? Proszę – mówiła do siebie w duchu – nie zapraszaj go z powrotem, nie zachęcaj do niczego, bo i tak sprawy zaszły za daleko. W tym momencie czuła się całkowicie bezwolna. Zrobią coś, czego później będą żałowali. Lara żałowała już wystarczająco wiele. Na twarzy potężnie zbudowanego detektywa ukazał się rumieniec. – Nic... mniejsza o to. Po prostu uważaj na siebie – wyjąkał i wyszedł. Meble Lary przeniesiono do nieużywanej sypialni. Żeby dostać się do łazienki, trzeba było przejść przez gabinet Emmeta. Pierwotnie była to również sypialnia, lecz Emmet zamienił ją na pracownię. Pracował niemal bez przerwy, a stąd było bliżej do łazienki. Nagle zauważyła coś. Monitor komputera świecił, a na konsolecie błyskało światełko. Lara pomyślała, że Emmet zapomniał przekręcić wyłącznik. – Niech to szlag! – krzyknęła, odczytując tekst na ekranie. Żołądek podszedł jej do gardła. „kTOś tu jest. Boję się ruszyć. Oni nie wiedzą żetu jestem. Niemogę wezwać plicji...emmet”. Lara pobiegła szerokim korytarzem do drzwi wejściowych i otworzyła je na oścież, licząc, że jakimś cudem detektyw jeszcze nie odjechał. – Rickerson! Rickerson! – zawołała. Zauważyła jakiś ruch. Z ciemności wyłonił się Rickerson. – Pani dzwoniła – powiedział z żartobliwym uśmiechem. – Chryste – Lara bezładnie wyrzucała z siebie słowa. – Ktoś się zakradł do tamtego mieszkania. Mój przyjaciel jest tam sam. Zrób coś, szybko! On jest inwalidą. – Zostań tu – rozkazał jej Rickerson, błyskawicznie wyciągając pistolet z kabury pod pachą. Zachrzęściła skóra, zachrobotały odpinane zatrzaski. – Zadzwoń pod dziewięćset jedenaście i zażądaj, żeby natychmiast przysłali tu kilka radiowozów. Powiedz im, że tam jestem, bo mogliby mnie postrzelić. Lara pobiegła do mieszkania i wykonała polecenia. Nie potrafiła zostać w środku. Wyszła na zewnątrz i przez gałęzie drzew obserwowała, co się dzieje. Objęła się rękami, serce waliło jej jak młotem. Rickerson dotarł do drzwi wejściowych. Zastukał i przywarł do muru. – Policja! – krzyknął. – Nie ruszać się, bo strzelam! Dosłownie po paru sekundach Lara usłyszała wycie syren. Wstrzymała oddech. Zaczęła się modlić: – Proszę, Boże, spraw, aby nic złego nie stało się Emmetowi. Zabiję się, jeżeli coś mu się stanie. Po prostu się zabiję. Rickerson kopnięciem otworzył drzwi. – Poczekaj! – wrzasnęła Lara, choć on nie mógł jej usłyszeć. W szlafroku puściła się biegiem przez mokry trawnik. Z mieszkań wychodzili sąsiedzi. Inni wyglądali przez okna. Ted zachowuje się jak szaleniec, wchodzi do mieszkania sam. Przecież za chwilę nadjedzie patrol. Powinien poczekać. Nie mogła na to patrzeć. Zaraz usłyszy strzał i Rickerson padnie martwy. To wszystko jej wina. To jej wina. Czas stanął. Wycie radiowozów słychać było coraz bliżej. – Nieee! – krzyknęła Lara. Wpadła w skrajną rozpacz. Nikt nie pojawiał się w drzwiach mieszkania. Emmet pewnie nie żyje. Rickerson został zastrzelony. Wbiegła z powrotem do mieszkania i nakręciła 911. – Szybko – krzyczała do słuchawki. – Detektyw jest w środku i nie wychodzi. Zdarzyło się coś strasznego. O Boże, przyjeżdżajcie natychmiast! – Niech się pani opanuje – uspokajał ją dyżurny policjant. – Radiowozy już nadjeżdżają, słyszy pani? – Tak – odpowiedziała. Rzeczywiście, syreny słychać było tuż-tuż. Lara cisnęła słuchawkę i wybiegła na dziedziniec. Dalej nic. Przerażenie w niej rosło, paraliżowało płuca. Zgięła się wpół, omal nie zwymiotowała na trawę. I wtedy go dostrzegła. Spłynęła na nią fala ulgi. Rickerson stał w progu i dawał jej znaki ręką, aby podeszła. Pobiegła w jego kierunku. – Nic mu się nie stało – powiedział. – Jest w sypialni. Idź do niego, a ja poczekam na radiowóz. Emmet leżał w łóżku. Miał na sobie nocną koszulę. Łóżko było niskie, żeby ułatwić mu zsunięcie się na dywan. – W po...rządku – wyszeptał z trudem. – Już... go... nie ma. Rzeczy Emmeta były zrzucone na podłogę. Przenośny komputer leżał strzaskany. – Och, Emmet – wykrztusiła Lara, padając na kolana przy jego łóżku – jakże mi przykro. Nie wolno mi było zgodzić się na tę zamianę. Jestem idiotką, postąpiłam beznadziejnie głupio. Wybacz mi, proszę. Czy mogę ci w czymś pomóc? – Nie, nic... mi... nie jest. Lara cofnęła się, aby Emmet mógł wstać z łóżka i przenieść się na fotel inwalidzki. Jej przyjaciel natychmiast odjechał w stronę łazienki. Wózek wydawał dziwny dźwięk, poruszając się po plastikowych pasach. W łazience zainstalowano dla Emmeta trapez podobny do tego w jego gabinecie. Lara nie chciała go krępować, więc nie zapytała, czy potrzebuje pomocy. Po kilku minutach Emmet wjechał z powrotem do sypialni. – Widziałeś go? – zapytała Lara. – Maska – powiedział z trudem. – Miał... na twarzy... maskę. Wysoki... bardzo chudy... niski głos. Evergreen nie był ani chudy, ani wysoki. To Phillip pasował do tego opisu. Lara nie mogła się doczekać, aby podzielić się tą wiadomością z Rickersonem, ale najpierw musiała zająć się Emmetem. – Czy on ci coś zrobił? Emmet, Boże, jak mi przykro. Nie wiem, co powiedzieć... – Nie... Byłem... na tyle silny, żeby... jemu... coś zrobić. Lara pchnęła fotel Emmeta do pokoju dziennego, w którym stłoczyło się mnóstwo policjantów. Kilku szukało odcisków palców. Lara podeszła do drzwi wejściowych, by obejrzeć ślady włamania. Rickerson stał na zewnątrz i rozmawiał z policjantami. Palił cygaro. – Niczego nie dotykaj – warknął przez zaciśnięte zęby. – Niczego, słyszysz? – Słyszę. Niczego nie dotykam. – Demonstracyjnie wyciągnęła przed siebie ręce. – No i kto to zrobił? Nie myślisz chyba, że to robota Evergreena? Według rysopisu podanego przez Emmeta – facet był chudy i wysoki. Phillip jest chudy i wysoki i zna ten adres. Powiedziałam ci, że on jest niezrównoważony. – A ja nie sądzę, żeby to zrobił twój sekretarz, jasne? Evergreen wynajął kolejnego mordercę – rzekł stanowczo Rickerson. – Boże! – krzyknęła Lara, owijając się szczelnie połami szlafroka. – Dzięki Bogu, że tu jeszcze byłeś. – Po chwili zastanowienia uniosła brwi i przekrzywiła głowę. – Właśnie, dlaczego tu jeszcze byłeś? Detektyw chwycił ją za ramię i odciągnął na bok. – Od tej chwili ani kroku bez porozumienia się ze mną. Nie zaglądaj do swojego domu. Nie rozmawiaj z nikim na żaden temat. Nawet siusiu nie wolno ci zrobić, nie powiadamiając mnie o tym. Rozumiemy się? Lara, czy jest to dla ciebie jasne? Spuściła głowę. Nie potwierdziła. Co można było na to odpowiedzieć. – Ale dlaczego zostałeś? – spytała. – A kto miał siedzieć przez całą noc i pilnować ciebie? Myślałaś pewnie, że wezwę tu kogoś z patrolu, ażeby siedział w krzakach do rana? – Rzeczywiście chciałeś tu przesiedzieć całą noc i czuwać nade mną? To miło z twojej strony. Naprawdę, Ted, jestem wzruszona. I nawet nie chciałeś mnie o tym uprzedzić? – Lara kiwała głową zaskoczona. Ten gest naprawdę ją wzruszył. – Dziękuję – powiedziała z nieukrywaną serdecznością. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, wielkoludzie. – No dobrze, dobrze – odparł wyraźnie udobruchany Rickerson, wyjmując cygaro z ust. Rzucił je za siebie, jakby to była trucizna. – Nie znoszę tych śmierdzieli – dodał. Na jego ustach pojawił się uśmiech. W tym momencie Lara przypomniała sobie, że przyjechali tu jej samochodem. Rickerson zostawił swój służbowy wóz na przyjęciu u szefa. – Przecież nie masz samochodu. W jego oczach błysnęła przekora. – Twoim zdaniem, jak miałem się dostać do domu? Spacerkiem do San Clemente? – Och – Lara zmrużyła oczy – to dlatego wróciłeś i zadzwoniłeś do drzwi. – Musiał się głupio czuć i wstydził się powiedzieć jej o tym. – Wygłosiłeś przed chwilą wielkie przemówienie – dodała z przewrotnym uśmiechem. – Odegrałeś rolę bohatera, co? A tymczasem zostałeś, bo nie miałeś czym wrócić do domu. – Lara, chciałem cię przekonać, że mogło ci się coś przytrafić. Byle gówniarz ściągnąłby ci majtki w ciągu paru sekund. – Rickerson przerwał, chrząknął i spojrzał jej w oczy z wyraźną tęsknotą: – I jeśli nie będziesz ostrożna, któregoś dnia tym gówniarzem będę ja. Odwrócił się szybko i wszedł z policjantami do mieszkania. Rozdział XVII Gdy tylko ludzie z ekipy dochodzeniowej zwinęli swój sprzęt, Rickerson zabrał się z nimi do San Clemente. Tam przesiadł się do swego wozu i ruszył natychmiast w dalszą drogę. Sprawdził w notesie adres Carol Montgomery. Mieszkała w eleganckim osiedlu w Newport Beach, tuż nad szosą, malowniczo wijącą się wzdłuż oceanu. Pani Montgomery była notowana w kartotece policyjnej. Była luksusową kurwą. O tej godzinie można ją było zastać w domu. Dochodziła druga w nocy. Nawet w jej fachu o tej porze nie było już wiele do roboty. Następnego dnia był poniedziałek, rozpoczynał się kolejny tydzień pracy. Wielopiętrowy budynek był strzeżony. Rickerson zadzwonił do niej z portierni. Z początku nie chciała go wpuścić, ale gdy dowiedziała się, że jest detektywem, nacisnęła przycisk domofonu. Otworzyła szeroko drzwi. Rickerson oniemiał. Była piękna. Wysoka, wspaniale zbudowana blondyna – typ nordycki. Miała na sobie przezroczysty peniuar z jedwabiu i pod spodem była zupełnie goła. – Proszę wejść – powiedziała po sprawdzeniu odznaki Rickersona. – Już spałam. Miała luksusowe mieszkanie. Musiała nieźle zarabiać. Rickerson chciał jej najpierw zasugerować, aby coś na siebie narzuciła, ale potem zmienił zdanie. Należała mu się jakaś mała nagroda za szukanie przestępcy w środku nocy. Ostatecznie nie miał tak wielu przyjemności. Toteż bez słowa usiadł na dużej sofie, pokrytej ciemnoczerwonym aksamitem. Carol Montgomery wolno przeszła obok. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Rickerson pożera ją wzrokiem. Zauważył, że ma na nogach wysokie szpilki. Jej gładkie, opalone nogi wodziły na pokuszenie. Usiadła po przeciwnej stronie kanapy i sięgnęła po papierosa z pudełka na stoliku. Wskutek ruchu peniuar rozchylił się i odsłonił dużą białą pierś zakończoną różowym sutkiem. Pierś miała mleczną karnację. – No to, czego sobie życzymy? – spytała, wypuszczając kłąb dymu. – No... ja... och – bąkał Rickerson, zastanawiając się, kiedy po raz ostatni kochał się z Joyce. Cztery miesiące temu... pięć? – Czy mogę zapalić? – zapytał wyciągając cygaro. – Cygara nie, ale może papierosa? – Nie... ja... – Jej pierś była ciągłe odsłonięta. Kobieta obserwowała jego zażenowaną minę. – Może się pani zakryje – wykrztusił w końcu detektyw. Zakryła się. Niewiele to pomogło, bo przejrzysta tkanina niczego nie zasłoniła. – Proszę mi powiedzieć, co pani wie o Ivory Perkins. – Ona nie żyje. Czytałam w gazetach. – Ale pani ją znała, prawda? Czasami pracowałyście razem, miałyście wspólnych klientów... Rickerson poczuł zapach jej perfum. Ciężkie i słodkie. Zastanawiał się w duchu, czy to perfumy, czy to jej ciało tak pociągająco pachniało. Nie – powiedział sobie – przecież ciągle czuje zapach wody kolońskiej Lary. Zaczął się zastanawiać, jak by Lara wyglądała w takim szlafroku. Potarł oczy i pomyślał, że o tej porze najbardziej pragnie filiżanki kawy i silnego prysznica. – Tak, parę razy pracowałyśmy razem – odpowiedziała kobieta. – Czasami klient chciał mieć dwie naraz, a czasami chciał tylko patrzeć na dwie kobiety. Mężczyźni to lubią. Wie pan, co mam na myśli? Z pewnością wiedział. Siedziała z nogą założoną na nogę, kilometry tych nóg, i machała nią w trakcie rozmowy. Rickerson zwilżył usta językiem i odkaszlnął, próbując sobie przypomnieć, po co tu przyszedł. – Czy zna pani jakichś jej klientów? Kogoś, kto mógł jej grozić? Albo kogoś, kogo ona mogła szantażować? Kobieta wstała, zgniotła niedopałek w popielniczce i podeszła do oszklonego baru. Nalała sobie wódki do kryształowego kieliszka. – Może drinka? – spytała. Rickerson zaprzeczył ruchem głowy. Gdy szła z powrotem w kierunku kanapy, jej peniuar rozchylił się zupełnie. Miała rzadkie i bardzo jasne włosy łonowe; rosły w dużych odstępach. – Ivory, biedna Ivory. Miała takiego palanta za męża. Czy pan wie, że to on zmusił ją do kurwienia się? Co za wał! Nie powinna była wydać na niego ani centa z tego, co zarobiła. Jednego zasranego centa. No i koka. Karmił ją tym, jakby to był rosół czy coś w tym rodzaju. Na haju była gotowa na wszystko. I powiem panu coś: ona to nawet lubiła. Naprawdę lubiła. – Czy oni handlowali kokainą lub czymś podobnym? – Nie, nic o tym nie wiem. Ivory dostawała kokę głównie od swoich klientów albo ten jej facet kupował ją dla niej na ulicy. On chlał. Sam nie brał koki, ale pilnował, żeby ona była na haju. – Nie odpowiedziała pani na moje pierwsze pytanie – powiedział Rickerson. – Czy zna pani kogoś, kto mógł zabić ją albo jej męża? – Kiedy przeczytałam o tym w gazetach, byłam pewna, że to on ją zabił. No, ale on też został zamordowany. Jej klienci? Nie znam tak wielu. Przyjmowała sporo zleceń sado-maso. Ja się tym nie zajmuję. Czasami klienci potrafią być wredni. Moi są normalni: seks, trochę zabawy. To ludzie na stanowiskach. – Czy Ivory nigdy nie wspominała o jakimś konkretnym kliencie? O kimś stałym, kogo regularnie spotykała? Może o kimś ważnym, jak na przykład sędzia? Carol Montgomery odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się. Miała uroczy śmiech, jakby rozdzwoniły się dzwoneczki. – Sędzia, ha, ha? Nie przypominam sobie, by wspominała o sędzi, ale miała klienta, którego często widywała. On był stały. Dobrze płacił, jak rozumiałam. Dość go lubiła. Ale sędzia... – No, dobrze. Zna pani jego nazwisko? Rzuciła Rickersonowi przenikliwe spojrzenie. – Oni nie używają nazwisk. A przynajmniej prawdziwych nazwisk. – Nastąpiła niezręczna cisza. – Przykro mi, że nie mogę pomóc, panie policjancie. A jak brzmi pana nazwisko? Uśmiechnęła się. Miała białe, proste zęby. – Ted – odparł wolno detektyw. – Ted Rickerson. – Proszę mi wobec tego opowiedzieć o innych klientach. Czy oprócz tego stałego wspominała jeszcze o kimś? Carol Montgomery okręciła na palcach pukiel swoich blond włosów i prowokacyjnie położyła go sobie na ustach. – Niech pomyślę, dobrze? Po pewnym czasie ludzie rozmazują się w pamięci. Czasami nie mogę sobie przypomnieć, który klient był jej, a który mój. – Mówiąc to skrzyżowała ręce na wysokości talii. Ten ruch spowodował, że negliż stał się jeszcze bardziej widoczny. – Tobie się pewnie wydaje, że jak się kogoś dyma, to się go pamięta. Ale mówię ci, Ted, po paru tysiącach klientów nie rozpoznam faceta, choćbym wpadła na niego na ulicy. Aha, Ivory miała jakiegoś pokręconego faceta. Regularnego. – Opowiedz mi o nim. Rickerson postanowił nie patrzeć na nią. Wystarczy, że będzie jej słuchał. Zauważył kątem oka, że zasłoniła się połami peniuaru i rozsiadła się na sofie. Ta gra wymagała udziału dwojga, w przeciwnym razie nie była podniecająca. – No więc, biały. Młody. Chudy, tak mówiła. Chciał, żeby zakładała mu pieluchę, sadzała na wysokim stołku – takim jak dla dzieci, wykonanym na zamówienie – i karmiła go. Potem musiała bić go po tyłku. Żadnego seksu. On jej nawet nie dotykał. – No i nie wiemy, jak się nazywa? – Nie odpowiedziała. Spojrzała na niego drwiąco. – A może wiesz, czym ten facet się zajmował? – Ted, pozwól, że cię o coś zapytam: gdybyś chodził do prostytutki, kazał zakładać sobie pieluchy i karmić się łyżeczką, to opowiadałbyś jej o swoim życiu? Daj spokój! Wiem tylko tyle, że facet nie miał szmalu. Kiedy ruch był mały Ivory obsługiwała go na kredyt. Mówiła, że to kredyt studencki. – To on był studentem? – Skąd, do kurwy nędzy, mam wiedzieć? Słuchaj, jest już późno. – Wstała i przeszła obok niego, celowo rozchylając poły peniuaru. Jej ciało znajdowało się o parę centymetrów od jego twarzy. – Może nie potrafię ci pomóc w tej sprawie, ale chętnie pomogę ci w inny sposób. Stanęła w rozkroku nad jego nogami. Włożyła sobie rękę między uda. – Nie – odparł stanowczo Rickerson i odepchnął ją. Obciągnął marynarkę i idąc do drzwi obejrzał się przez ramię. – Nie wyobrażaj sobie, że stać mnie na ciebie, kochanie. Ale na twoim miejscu byłbym ostrożny. Nie chciałbym, aby tak wspaniałe ciało znalazło się w prosektorium. – Po raz pierwszy zauważył pęknięcie na tej masce cynizmu. Jej szczupła ręka, sięgająca po następnego papierosa, lekko zadrżała. – Mogę o coś zapytać? O coś, co mnie gnębi, chociaż sam nie wiem dlaczego – powiedział Rickerson. – Zadałeś mi już tyle pytań... – rzekła. – Wal. Jeśli chcesz wiedzieć, ile biorę, to ci powiem, że dwie setki. Za proste numery. Wszystko inne jest ekstra. Oczywiście, policjanci mają zniżkę. Od glin biorę dwie i pół setki – zaśmiała się. – A nie boisz się AIDS? Kobieto, ludzie na to umierają... Carol Montgomery zmarszczyła brwi, a jej usta ściągnęły się w cienką kreskę. Na jego oczach nagle zestarzała się. Strząsając popiół na dywan, schyliła się i wyciągnęła spod kanapy spore pudełko. Rzuciła je pod nogi Rickersonowi. Pomyślał, że to karton papierosów. – Gumy, policyjna pało. Kupuję je hurtem. Klient nie założy, klient nie pierdoli. – Teraz już wiedział, jaka była bezwzględna. Kurtyna opadła, przedstawienie się skończyło. Teraz ujawniła swoją prawdziwą naturę. – Każdy się pierdoli, detektywie. To pierwotny instynkt – rzuciła z pogardliwą miną. – I będą się pierdolić, AIDS nie AIDS. Jak długo są chętni, mam z czego żyć. I póki żyję, będę zarabiała pierdoleniem. – Nie odprowadziła go do drzwi. Rickerson wyszedł sam. Nie miał nikogo na swej liście zidentyfikowanego jako studenta. I wtedy przypomniał sobie, że sekretarz Lary studiuje prawo. Carol Montgomery twierdziła, że klient Ivory był wysoki i chudy. Rickerson włożył do ust niedopałek cygara i zapalił. Spojrzał w niebo. Po paru sekundach zaczął kaszleć i wyrzucił cygaro do kosza na parkingu. Ta sprawa go zabije, pomyślał. Bolał go krzyż, głowa mu pękała. Brakowało tylko następnego podejrzanego. Wsiadł do auta i trzasnął drzwiczkami. – Szlag by to trafił – rzekł do siebie, uderzając dłońmi o kierownicę. Chciał dopaść Evergreena, a nie chuderlawego sekretarza. Od czasu gdy Evergreen oddalił sprawę, którą Rickerson prowadził jako początkujący policjant, pragnął się na nim odegrać. Nie znosił tego faceta. Był zbyt gładki, zbyt zimny. Znęcał się wtedy nad Rickersonem w obecności innych policjantów. Twierdził, że to Rickerson zaszkodził sprawie. Dobrać się do samego przewodniczącego sądu – co by to była za gratka! Czy naginał dochodzenie do swojego widzimisię? Owszem. Nie mogę aresztować Evergreena, jeśli facet nie jest winny – powiedział sobie. Zrobił głęboki wdech, wydech i przydusił pedał gazu w wielkim chryslerze. Ruszył z rykiem silnika w stronę domu. W poniedziałek była piękna pogoda. Piękny dzień, pomyślała Lara, jeśli się ma w planie plażę, wrotki lub długi spacer. Ale w ten dzień miała pochować własną siostrę, a Josh żegnał na zawsze matkę. Nawet najpiękniejszy dzień jest straszny, jeśli jest to dzień pogrzebu. Pragnęła, aby niebo zachmurzyło się i deszcz zalał ich wszystkich. Żeby poczuli na własnej skórze, że to dzień śmierci, dzień ostateczności. Z tego punktu nie ma już powrotu; gdy ciało leży w ziemi, już nie wstanie. Nic z tego – rozmyślała nadal Lara. W południowej Kalifornii, o parę mil od Disneylandu, niebo nigdy nie zaciąga się chmurami. Słońce świeciło, temperatura wynosiła niecałe dwadzieścia stopni, a łagodna bryza przynosiła zapach oceanu. Cmentarz znajdował się w San Clemente. Był położony wysoko na wzgórzu. Z niektórych miejsc na stoku widać było linię brzegu, ale atrakcyjne działki już przechwycili inwestorzy budowlani. Niecałą milę od miejsca, gdzie stali, przygotowywano plac pod kolejną budowę. Potężne buldożery jak dinozaury pożerały poszycie, odsłaniając połacie jałowej, suchej gleby. Uczestnicy pogrzebu stali w grupce i rozmawiali ściszonymi głosami. Lara podeszła do grobu swoich rodziców i zapatrzyła się w proste nagrobki. – Tato, ona jest teraz z tobą – wyszeptała. – Ty, mama, Charley i teraz Ivory. Jesteście razem. – Pomyślała, że kiedyś i ona znajdzie się obok nich. Z wyjątkiem Josha ten skrawek ziemi pomieści całą rodzinę. Kątem oka dostrzegła trumnę Sama stojącą na wózku obok trumny Ivory. Czuwał przy nich pracownik zakładu pogrzebowego. Przepraszam, że Sam też jest tutaj, dodała w myślach. Ale jakkolwiek było, jest jej mężem. Spojrzała na gromadkę ludzi przybyłych na cmentarz. Prócz niej było ich czworo: Irene Murdock, Benjamin England, Phillip i Josh. W ostatniej chwili Lara postanowiła, że nie powinna prosić Emmeta o przybycie, szczególnie po jego przejściach minionego wieczoru. Biedak był przerażony, a policja indagowała go przez pół nocy. Mąż Irene, John, nie mógł wyrwać się od pacjentów. Wszyscy stanęli w półkolu, a Lara skłoniła głowę i zmówiła na głos krótką modlitwę. Josh stał obok niej w nowym garniturze w paski. – Panie – rzekła Lara, nie bardzo wiedząc, co właściwie powiedzieć – pobłogosław te dwie dusze. Jedna z nich była żoną i matką, była siostrą. Kochaliśmy ją i odczujemy jej nieobecność. – Za wszelką cenę usiłowała zapanować nad sobą, ale łzy zaczęły napływać jej do oczu, przesłoniętych ciemnymi okularami. – Te dusze są teraz w Twoich rękach. – Po chwili dodała: – Amen. Zebrani trwali w milczeniu. Lara wzięła Josha za rękę. Oboje podeszli do białej trumny z mosiężnymi okuciami. Chłopiec położył na wieku kopertę. Nie płakał, ale ręka mu drżała. Lara puściła jego dłoń i objęła go. Stali przytuleni do siebie. Wiatr rozwiewał im włosy. W końcu Lara zwróciła się do przyjaciół: – Myślę, że możemy już iść. Rickerson siedział w służbowym aucie na wąskiej asfaltowej drodze prowadzącej na cmentarz. Przyjechał z zamiarem złożenia kondolencji Larze, ale nie mógł się zmusić do wyjścia z samochodu. Nie dostał zaproszenia, a to zraniło jego uczucia. Był to znak, że Lara traktowała ich znajomość tylko służbowo. Dostrzegł BMW i mercedesa. Niezłe wozy, pomyślał, porównując je ze swoim dziesięcioletnim fordem ze zrypaną tapicerką. Ona nie jest z twojej sfery, chłopie – powiedział sobie. Wziął do rąk lornetkę i zauważywszy wysokiego młodego chudzielca, nastawił ostrość. To pewnie jest Phillip – orzekł w myślach. Przyglądał się jego twarzy z rosnącą ciekawością. Musi jutro wziąć jego adres od Lary. Gdy dostrzegł, że uczestnicy pogrzebu rozchodzą się, uruchomił wóz i odjechał kawałek, by pozostać nie zauważonym. Znów wziął lornetkę. Facet w drogim garniturze to z pewnością Benjamin England, ten adwokat, o którym wspominała Lara. Pieprzony wał – powiedział do siebie Rickerson. Poczuł, jak zazdrość zalewa mu serce. Ohydne, obce uczucie. Ty, stary, też jesteś podejrzany – dodał w myślach. Lornetka upadła bezwładnie na siedzenie. Rickerson zacisnął ręce na kierownicy. Trzeba jechać. Lara i Josh udali się na cmentarz z Irene Murdock. Przyjechała po nich o dziewiątej swoim BMW, z masą jedzenia w plastikowych pojemnikach. Była jak zawsze świetnie ubrana. Zazwyczaj nosiła nieskazitelnie skrojone, drogie kostiumy. Dzisiaj była w odpowiedniej do okoliczności czerni. W odróżnieniu od Lary wszędzie zachowywała się jak sędzia. Jej wygląd świadczył o sile i poczuciu celowości działania. – Zapraszam was do Lary – zakomunikowała zebranym. Zgodnie ze swoją naturą natychmiast objęła kierownictwo. – Przygotowałam coś do jedzenia. Myślę, że tak będzie dobrze, prawda? Benjamin England i Phillip pojechali do mieszkania Lary swoimi samochodami. Lara z trudem powstrzymywała się, by nie opowiedzieć Irene, o co Rickerson podejrzewa Evergreena i o co ona sama podejrzewa Phillipa, ale ze względu na Josha dała na razie spokój. – Josh, kiedy dojedziemy na miejsce – powiedziała, odwracając się do siedzącego na tylnym siedzeniu siostrzeńca – pójdziemy do Emmeta i przyprowadzimy go. Wiesz, że on jest teraz w moim dawnym mieszkaniu. Chciałabym, byście się w końcu poznali. – Po co mamy chodzić? Wystarczy, że do niego zadzwonisz. – On używa wózka inwalidzkiego. Josh, nie mówiłam ci o tym? Dalszą drogę przejechali w milczeniu. Rickerson sądził, że już nic nie powinno grozić Emmetowi w jej wynajętym mieszkaniu. Teraz przeryli i jej dom, i to mieszkanie. Ted uważał, że już nie wrócą. Poradził jej, aby została jeszcze ze trzy dni u Emmeta, dopóki nie zbierze się wszystkich dowodów zbrodni Cummingsa. Zdaniem Rickersona morderca Packy’ego doszedł do wniosku, że Lara coś zrobiła z trefnymi zdjęciami – przekazała je policji, umieściła w skrytce bankowej lub schowała w swoim gabinecie. Ktokolwiek się za tym krył, doskonale orientował się w jej życiu i mógł ją bez trudu zlokalizować. Lara odwróciła się i dostrzegła samochód Phillipa jadący tuż za nimi. Poczuła lodowaty strach. Do końca jechała skulona na siedzeniu. Benjamin England przydybał ją w kuchni. – Lara, musimy porozmawiać – powiedział. Popatrzyła mu prosto w twarz. Miał sińce pod oczami i wyglądał okropnie. – Zarwana noc, co? – zauważyła ironicznie. Wyobraziła sobie, że poszedł do łóżka z jakąś młodą sekretarką, która go kłamliwie zapewniała, że jest świetnym kochankiem. Liczyła pewnie na pierścionek zaręczynowy i członkostwo w ekskluzywnym klubie. – Niezupełnie. Dostałem grypy. Mówię ci, zimno jak cholera w tym San Francisco. Wiatr przewiewa do szpiku kości. – Patrzył, jak Lara przekłada jedzenie z pojemników na półmiski. – Lara, czy możemy porozmawiać o tamtej nocy, gdy byliśmy razem? Myślałem o tym i wiem, że byłaś na mnie zła. Nie powinienem był pozwolić ci na wzywanie taksówki. Byłem jednak bardzo zmęczony. – Nieważne – odparła. – Stało się. – Po wszystkim, co się wydarzyło, tamta noc w ogrodzie Englanda wydawała się zamierzchłą przeszłością. – Och! – wykrzyknęła nagle. – Czy to ty dzwoniłeś na komendę policji w San Clemente i domagałeś się informacji na temat morderstw? England cofnął się zdumiony o parę kroków. – Co ty wygadujesz? Lara, z wielką przykrością przeczytałem w gazecie o tych morderstwach. I, prawdę mówiąc, myślałem, że nieładnie postąpiłaś nie reagując na moje telefony do ciebie. Naprawdę myślałem, że jesteśmy ze sobą. Ma rację, pomyślała Lara. Trzeba było zadzwonić. – Benjamin, tyle się zdarzyło. Na pewno to rozumiesz. Próbowałam się z tobą skontaktować, ale nie mogłam cię złapać. – Czy zobaczymy się jeszcze? Nie odwróciła się. – Chyba nie. Możemy jednak pozostać przyjaciółmi. Potrzebuję przyjaciół. Zabrzmiało to tak, jakby głośno myślała. England podszedł do Lary i obrócił ją do siebie. – Ale dlaczego? Nie uważasz, że to trochę dziecinne? Czy zrobiłem coś aż tak złego? Lara zerknęła przez drzwi kuchenne. Phillip i Irene rozmawiali ze sobą pijąc kawę. Josh gdzieś zniknął. Odpowiedziała niemal szeptem: – Zależy od punktu widzenia. Powiedziałabym, że robienie sobie przyjemności bez zważania na partnera jest egoistyczne i bezmyślne, ale cóż – nie jestem mężczyzną. Lara była zawsze prawdomówna. Odpowiadała wprost na zadawane jej pytania. – Mój Boże – odparł England zduszonym głosem. – To co masz zamiar zrobić? Podać mnie do sądu za niedotrzymanie warunków kontraktu czy co? – Po chwili dodał: – Przepraszam. Byłem egoistą. Nie pomyślałem o tobie. – Chcę to zanieść do pokoju i pójść po Emmeta – rzekła Lara, pragnąc zakończyć rozmowę. Zrobiła krok w kierunku gości, ale England zatrzymał ją. – Czy możemy spróbować jeszcze raz? Może byśmy gdzieś pojechali, na przykład do Palm Springs. Będę miał wtedy trzeźwy umysł – roześmiał się nerwowo. – Poczytam trochę książek. Udzielisz mi korepetycji. Na naukę nigdy nie jest za późno... To co, byłem świnią? Lara uśmiechnęła się do niego. Był to jej pierwszy uśmiech tego dnia. Postawiła tacę na blacie. – Tak, byłeś – powiedziała. Zamyśliła się nad tym eleganckim mężczyzną stojącym przed nią: wymanikiurowane paznokcie, garnitur za pięćset dolarów, wykrochmalona koszula w lawendowym odcieniu, z monogramem wyhaftowanym na kieszonce. Wszystko różniło go od Rickersona, a jednak nie dorastał tamtemu do pięt. Detektyw wydał się jej człowiekiem pełnym życia, żyjącym w ciągłym niebezpieczeństwie. On widział i odczuł jej ból. W Tedzie Rickersonie istniało coś niesłychanie delikatnego, wrażliwego. England był bez reszty pochłonięty sobą. – Chodźmy do gości – powiedziała. Gdy Lara weszła z tacą do pokoju, zaczęła rozpaczliwie rozglądać się wokół. – Gdzie jest Josh? – spytała. – Siedzi pod drzewem – uspokoiła ją Irene. Lara wręczyła jej tacę i wybiegła z mieszkania. – Chcesz, żebyśmy poszli teraz do mojego przyjaciela? – Tak, bardzo – odparł Josh. – Co mu właściwie jest? Lara wyjaśniła mu stan Emmeta w drodze przez dziedziniec. Gdy weszli do mieszkania, przedstawiła ich sobie: – Emmet, to mój siostrzeniec Josh. Josh – to jeden z moich najbliższych przyjaciół, Emmet Daniels. Josh wlepił oczy w Emmeta. Potem spojrzał na Larę, jakby chciał zapytać, co ma teraz robić. Emmet nacisnął guzik w swoim fotelu i skierował go do zaimprowizowanej pracowni. Lara położyła dłoń na plecach chłopca i oboje podążyli za Emmetem. – Czy... lubisz... gry... komputerowe? – zapytał. – Jasne – odparł Josh. Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na terminalu. Obserwował, jak Emmet zakłada sobie na głowę obręcz i zaczyna uderzać w klawiaturę długopisem zamocowanym na czole. – „Jeśli masz ochotę, możesz tu przychodzić i grać. Mam prawie wszystkie gry. Możesz używać komputera, kiedy tylko zechcesz. Bardzo mi przykro w związku ze śmiercią twojej mamy”. – Tak, dziękuję – odparł Josh. – To jest super. Myślę o tej rzeczy na twojej głowie. I twój fotel jest super. Napęd elektryczny? Idąc przez dziedziniec rozmawiali z ożywieniem. Josh zadawał Emmetowi wszelkie pytania, jakie przychodziły mu do głowy, a Emmet chętnie odpowiadał. Josh pytał, od jak dawna Emmet choruje, dlaczego używa metalowej obręczy do pisania, jak sobie radzi w łazience, jak zarabia na życie, z jaką szybkością może jeździć na fotelu. Lara odetchnęła z ulgą, kiedy znaleźli się na progu. Nie była pewna, czy Emmet dobrze zniósł ten krzyżowy ogień. Niektórych pytań Lara nigdy by nie zadała przyjacielowi. Gdy już wszyscy znaleźli się razem, zapadło niezręczne milczenie. Wreszcie Irene i Phillip wszczęli rozmowę o stosunkach w pracy. Phillip rozgadał się na temat przypadku, jaki właśnie przerabiał na studiach. Benjamin England był ponury i najwyraźniej się nudził. Pogrzeb i żałoba nie bardzo go obchodziły. Josh usiadł na podłodze. Fotel Emmeta znajdował się tuż obok krzesła Phillipa. – Emmet – odezwała się Lara – zdaje się, że wczoraj wieczorem rozwalono ci komputer. – Mam... przyjaciół – odpowiedział powoli Emmet. – Oni wszyscy... mają... komputery. – Och – rzekł Phillip, odwracając się w stronę Lary. Doszedł do wniosku, że skoro siedzi obok Emmeta, wypada mu być jego tłumaczem. – Zdaję się, że on chciał powiedzieć, że któryś z jego przyjaciół przyniósł mu inny terminal. Czy o to ci chodziło, Emmet? Emmet przytaknął. Nikt nie zareagował. Lara nie odzywała się. Zamyślona patrzyła w okno, aż goście domyślnie zaczęli się zbierać do wyjścia. Co tu było do wspominania, pomyślała, rozglądając się po pokoju. Ci ludzie nie byli jej krewnymi. Nie ma już rodziny prócz Josha. Na odchodnym Phillip zaproponował, że odprowadzi Emmeta. Josh spojrzał na niego z politowaniem. – Głupi jesteś? Przecież to fotel elektryczny. Emmet nie potrzebuje, by go pchano. – Spojrzał na Larę i zapytał: – Mogę pójść do Emmeta? – Oczywiście, kochanie – odparła. Była mu wdzięczna za zostawienie jej sam na sam z Irene. Gdy Irene spłukiwała pod kranem plastikowe pojemniki, by je zabrać ze sobą, Lara stanęła obok niej. – Czy dobrze znasz Phillipa? – spytała. – Ja? – odparła Irene nerwowo. Dotknęła palcem piersi przyjaciółki. – Przecież to twój sekretarz, Lara. Dlaczego pytasz? Czy nie jesteś zadowolona z jego pracy? Irene wydawała się zmęczona i napięta. – Nie wiem. On pracował u wielu sędziów. Myślałam, że przez jakiś czas też go zatrudniałaś. – Nie – odpowiedziała Irene. On pracował dla Westridge’a. Pracował też dla Evergreena, ale krótko, ze dwa lata temu. Z tego, co o nim słyszałam, to bardzo kompetentny chłopak. – Irene uśmiechnęła się, jej twarz złagodniała. – Zaraz wymienimy uwagi. Powiesz mi, czego się dowiedziałaś. Lara opowiedziała Irene o aferze z Evergreenem. Nie wchodziła w szczegóły. Rickerson ostrzegł wprawdzie, żeby trzymała język za zębami, ale w końcu musiała się z kimś podzielić tym ciężarem, a Irene była jej najbliższą przyjaciółką. Irene skończyła zmywać, wytarła ręce w ścierkę i orzekła: – Przecież to nonsens. Evergreen jest może starym capem, ale najbardziej szanowanym człowiekiem, jakiego znam. Z pewnością nie jest... pedofilem. To słowo z trudem przeszło jej przez gardło. – Co o nim wiesz, Irene? – spytała Lara, opierając się o blat kuchenny. Irene dobrze znała Evergreena. Stale jadali razem obiady. Jeśli ktoś naprawdę znał Leo Evergreena, to właśnie Irene. – No, cóż. – Jej ton był wyraźnie defensywny. – To inteligentny, porządny człowiek. Jak pewnie wiesz, jego żona zmarła parę lat temu. – A czy słyszałaś coś na temat jego syna? Irene uniosła brwi i poprawiła okulary na nosie. – Jego syna? – Rickerson chce z nim porozmawiać. – Widywaliśmy go często, ale to było dawno temu. Wiesz pewnie, że byliśmy zaprzyjaźnieni, gdy Barbara żyła. On studiował w konserwatorium w Santa Barbara. Jest muzykiem, flecistą. – Irene zamilkła. Na jej twarzy odmalowała się surowość. – Lara, gdyby Evergreen nagabywał dzieci, co uważam za czyste szaleństwo, to jak twoim zdaniem wynajdywałby swoje ofiary? Na tak wysokim stanowisku nie mógłby przecież kręcić się w pobliżu szkół. – Większość ludzi z takimi dewiacjami stara się nie dopuścić, aby one wyszły na jaw – odparła szybko Lara. Miała rację. Uwodziciele nieletnich rekrutują się na ogół z szanowanych obywateli, ludzi na stanowiskach, uczciwie płacących podatki i chodzących regularnie do kościoła. – Moim zdaniem nie ma o czym dyskutować – powiedziała Irene. – Uważam to za absurd. – Jej twarz złagodniała. – Lara, niepokoję się o ciebie. Leo również. Ma o tobie dobre mniemanie. Byłby wstrząśnięty, gdyby dowiedział się o tych insynuacjach. – Dobre mniemanie? No, no... Niekiedy postępuje tak, jakby było na odwrót. – Lara nie chciała kierować rozmowy na temat zarzutów Evergreena pod jej adresem. Nie dzisiaj. Dziś odbył się pogrzeb jej siostry. – Irene, to mógł być Phillip. On ma dostęp do informacji w sądzie. Ostatnio zaciągał spore kredyty i dziwnie się zachowywał. Może był kiedyś ofiarą pedofila, a Ivory i Sam znaleźli jego zdjęcia. Ten, kto się włamał wczoraj wieczorem do mieszkania, był wysoki i chudy. – Lara zapatrzyła się w przestrzeń. – Albo on sam jest pedofilem – dodała. – Zupełnie nie znam jego życia prywatnego. On nigdy nawet nie wspomniał o jakiejś dziewczynie, z którą by się spotykał. Irene wpatrywała się w przyjaciółkę, mrugając nerwowo oczami. – Lara, obawiam się, że popadasz w paranoję. Ten stres... – Urwała i odchrząknęła. – Dobrze by było, gdyby doktor Werner przepisał ci jakiś środek uspokajający. Na twarzy Lary pojawił się grymas. Irene doszła pewnie do wniosku, że jej przyjaciółka jest bliska załamania. Może miała rację. – Jak sobie radzisz z siostrzeńcem? – spytała Irene, by zmienić temat. W jej oczach malowała się troska. – Josh?... Irene, to niełatwe. Naprawdę, nie przesadzam. Odetchnęłam z ulgą, gdy wzięła go opieka społeczna, ale wiem, że w głębi ducha on bardzo mnie potrzebuje. Nie wiem tylko, jak do niego dotrzeć. – Lara wzięła gąbkę i zaczęła ścierać blat w kuchni. – Zaraz, zaraz! Wychowałaś dwóch synów. Pewnie wiesz wszystko na temat nastolatków. Może udzielisz mi paru wskazówek? Irene uśmiechnęła się i jej twarz nabrała życia. Wystarczyło wspomnieć jej synów, a Irene od razu się rozpromieniała. – Zawsze starałam się, aby moi chłopcy byli zajęci, zaangażowani w coś pozytywnego. No wiesz, skauting i takie rzeczy. Matt grał w golfa. To doskonały sport dla młodych. Uczy manier i uprzejmości. Na kursach golfa nie spotkasz się z tak zwanym elementem. Gdy nastolatki mają za dużo wolnego czasu, wynikają z tego same kłopoty. Lara potarła szczękę. Nie mogła sobie wyobrazić Josha grającego w golfa lub w baseball. On się do tego nie nadawał. Ale Irene miała rację co do organizowania chłopakowi zajęć. Lara przypomniała sobie, z jakim entuzjazmem Josh wyrażał się o podnoszeniu ciężarów. Postanowiła, że zapisze go do odpowiedniego klubu, gdy tylko wrócą do Irvine. – Dziękuję, Irene – powiedziała. Przyjaciółka podeszła do niej i objęła ją. – Kochanie, tak bardzo się zmartwiłam tymi okropnymi wieściami. To straszne, że spotkała cię taka tragedia. Gdy Irene cofnęła się, Lara wzruszyła ramionami. – No cóż, samo życie. Trzeba nauczyć się przyjmować dobre i złe. Niestety, niewiele się ostatnio zdarzyło dobrego. Irene włożyła pojemniki do torby na zakupy i zaniosła ją do pokoju, stawiając pod drzwiami. Obie kobiety stały przez chwilę pogrążone w myślach. – Lara, ta sprawa z Evergreenem... Myślę, że powinnaś zrozumieć, że ten detektyw prowadzi cię na manowce. Na twoim miejscu starałabym trzymać się z dala i od tych oskarżeń, i od tego faceta. Swoją głupotą może zrujnować ci karierę. Lara zaczerwieniła się ze zdenerwowania. – Jak mam zachować dystans, Irene? Moja siostra została zamordowana. – No dobrze – odparła Irene. – Zastanówmy się nad sprawami, które znamy z własnej praktyki. Z doświadczenia wiem, że ci ludzie na różne sposoby zwabiają dzieci. Miałam na przykład zboczeńca, który był drużynowym. Leo nie pasuje do tego wzoru. Nic nie wiem na temat Phillipa. Możesz zwrócić się do policji, żeby zbadała jego życiorys, jeśli masz jakieś podejrzenie, ale przecież Leo nie wchodzi w grę. Jakże taki stary facet jak on mógłby zwabiać dzieci? Czy nie widzisz, jak nielogicznie myślisz? W głowie Lary zapaliły się miliony światełek. Przez ułamek sekundy mignął jej obraz Josha przy komputerze. Z jaką atencją chłopak mówił o grach komputerowych, którymi teraz zabawiał się u Emmeta. – Muszę iść, Irene – rzekła nagle. Przyjaciółka popatrzyła tak, jakby była świadkiem postradania przez nią zmysłów. – Co chcesz przez to osiągnąć, Lara? Czy masz jakiekolwiek dowody w ręku? Daj mi na nie spojrzeć, to może bardziej serio potraktuję tę sprawę. – Nie – odrzekła Lara. Na jej policzkach wystąpiły wypieki. Chciałaby opowiedzieć Irene o tym, co jej przyszło do głowy, lecz nie było na to czasu. – Ale mam pewien pomysł. – Niemal wypchnęła Irene za drzwi i zatrzasnęła je za sobą. – Zadzwonię do ciebie później. I nikomu o tym nie wspominaj. Obiecaj mi to. Irene wymamrotała obietnicę, ale Lara już jej nie słuchała. Biegła przez trawnik w samych pończochach. Irene stała zdumiona. Drzwi wejściowe do jej dawnego mieszkania były otwarte. Lara skierowała się wprost do sypialni Emmeta. To, co zobaczyła, zamurowało ją. To drobiazgi każą człowiekowi myśleć, że ktoś ma oko nad wszystkim – powiedziała do siebie. Musi być Bóg. Emmet i Josh nie odrywali się od ekranu komputera, zapatrzeni w strzałki rozbiegające się w różnych kierunkach. Emmet stukał w jakiś klawisz i obrazki przesuwały się. Josh śmiał się i robił po chwili to samo. Śmiech. Lara usłyszała śmiech w ten ponury dzień, dzień śmierci. Dotychczas nie zauważyła, aby jej siostrzeniec potrafił się śmiać. – Co wy tam robicie? – powiedziała żartobliwym tonem, stając za Joshem i spoglądając na monitor. – Gramy w Lemmingsy – odparł Josh z entuzjazmem. – Emmet ma Super NES, no wiesz, Super Nintendo. On jest świetny. Wszystko ma. – Spojrzał na ciotkę i uśmiechnął się. – Wszystkie gry wideo świata... najnowsze rzeczy. I ma też modem. Może mnóstwo zrobić, dostać każdy rodzaj informacji, jaki zechce. Ma takie coś, co się nazywa Prodigy. To jest niesamowite, dzięki temu można poznać wyniki sportowe, zamówić bilety na koncert. Obiecałaś, że kupisz mi komputer. Lara odczekała, aż skończą grę, i wysłała Josha na przejażdżkę rowerem. Nie chciał iść. Wolał zostać i dalej grać z Emmetem. Lara zauważyła, że wcale mu nie przeszkadzało kalectwo jej przyjaciela. Obaj szybko znaleźli wspólny język. – Idź – rzuciła mu, gdy zrazu zignorował jej prośbę. – Zostaw nas samych na parę minut. – „Co się stało?” – wystukał Emmet na komputerze, gdy tylko Josh znikł. – Emmet, przyszła mi do głowy pewna myśl. Szukamy człowieka, który jest pedofilem. Ma dostęp do komputera. Czy istnieje możliwość, że zwabia dzieci na komputer? – „Zwabia? W jaki sposób?” – Wspomniałeś o poczcie komputerowej. Czy on mógłby się w ten sposób z nimi komunikować i namawiać do spotkań? – „Wszystko jest możliwe – wystukał na klawiaturze Emmet. – W jakim wieku są te dzieci?” – Przed okresem dojrzewania, powiedzmy od ośmiu do trzynastu lat. – „Gdyby chodziło o starsze dzieci, możliwości byłoby więcej. Muszę nad tym pomyśleć. Daj mi trochę czasu. Zajmę się tym. Jak brzmi jego nazwisko?” – Mam dwa nazwiska, dwóch ludzi. Jeden to znana osoba publiczna. Z pewnością nie użyłby własnego. Lara wiedziała, że zarówno Evergreen, jak i Phillip mają komputery. – „Aha – skomentował na ekranie monitora Emmet. – Ludzie są zagadkowi. Zwłaszcza ci, co mają coś do ukrycia. Dużo czytam. Lubię kryminały, takie autentyczne zdarzenia. I oni tam używają części swego imienia lub nazwiska albo swoich inicjałów, czegoś podobnego do prawdziwych personaliów, żeby nie mieć trudności z zapamiętaniem. Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, musisz mi powiedzieć, kogo masz na myśli”. – Powiem ci, ale nie wolno ci o tym nikomu wspomnieć. Nikt nie może się dowiedzieć, Emmet. Ci ludzie mogą być niewinni, a my ich fałszywie oskarżymy. To byłoby straszne. – Rozumiem – rzekł Emmet, odrywając się od komputera. – No, więc... te nazwiska? – Leo Evergreen i Phillip Ridley. Emmet odwrócił się i spojrzał na nią pytająco. – Phillip?... twój sekretarz? Lara skinęła głową. Spodziewała się przesłuchania. Ale Emmet nie był Irene Murdock. Po prostu obrócił się do komputera. – Od razu... zaczynam. Lara patrzyła, jak Emmet wystukuje nazwisko Leo Evergreena. Następnie dodał serię liter i cyfr. Ekran zapełnił się cząstkami nazwiska sędziego. Lara nie miała tu nic do roboty. Postanowiła odszukać Josha. Rozdział XVIII Madeline Murphy spotkała się z Larą w jej nowym mieszkaniu we wtorek o ósmej rano i wyraziła zgodę na powrót Josha. – Nie zamierzałyśmy robić problemów, pani sędzio – rzekła grzecznie – ale musiałyśmy zrobić to, co do nas należy. – Kobieta przedłużała rozmowę, by zatrzeć poprzednie wrażenie. – Może pani wziąć Josha dziś wieczorem. Natomiast od jutra pani siostrzeniec powinien wrócić do szkoły. Widzę, że separacja wyszła wam na dobre. Powiedziałam pani, że to wymaga trochę czasu... – Jasne – odparła Lara, ucinając dalszą rozmowę. Gdy zamykała drzwi, usiłowała rozruszać mięśnie szyi, napięte ze zmęczenia. – Przepraszam, muszę jechać, bo spóźnię się do sądu. W trakcie porannej sesji, poświęconej przygotowaniom do procesu Adamsa, udało się dobrać czterech ławników do ławy przysięgłych. Z niewiadomego powodu odbyło się to nadzwyczaj szybko. Procedura dobierania ławników jest ogromnie monotonna. Wielu sędziów zapada wówczas w drzemkę. Około południa Lara miała migrenę i marzyła tylko o tym, aby dzień się skończył. – Pani przyjaciel Emmet to miły człowiek – powiedział Phillip w czasie posiłku. Rickerson poradził jej, aby unikała Evergreena, więc Lara kazała sekretarzowi przynieść sałatkę dla nich dwojga do swego gabinetu. Phillip zjadł swoją porcję na siedząco, ale po skończeniu posiłku stanął na baczność przy jej biurku. – Pani Laro, pewnie pani nie wie, że działam w organizacji Starsi Bracia. Chętnie poświęciłbym trochę czasu pani siostrzeńcowi. Mógłbym go wziąć do kina albo wymyślić coś innego. Jestem przeświadczony, że to dla niego bardzo ciężki okres. Mój ojciec zmarł, kiedy miałem dwanaście lat, więc wyobrażam sobie, co Josh teraz przeżywa. – Nigdy mi nie wspominałeś, że działasz w tej organizacji – powiedziała Lara, czując, jak rośnie w niej lęk i podejrzliwość. Starszy Brat to doskonały sposób na łapanie kontaktu z dziećmi. Jej kark zesztywniał. – Jak potrafisz podołać obowiązkom Starszego Brata, skoro jednocześnie studiujesz i pracujesz na całym etacie? – To tylko jeden dzień w miesiącu. A poza tym taka działalność dobrze wygląda w moich papierach. – Phillip uśmiechnął się. – Pochodzę z dużej rodziny. Jestem najstarszy z pięciorga rodzeństwa. – Czy widujesz się z kimś, Phillip? Masz dziewczynę? Spojrzał na nią przenikliwie. Jego oczy mówiły: pewnie myślisz, że jestem gejem. – Miałem – powiedział z nutą sarkazmu – ale rozstaliśmy się niedawno. Mam zbyt wiele na głowie, żeby się wdawać w związek serio. – To tak jak ja, Phillip. – Lara postanowiła zmienić temat, aby nie zdradzić się z podejrzeniami. Pragnęła jak najszybciej przekazać tę wiadomość Tedowi. – Czy jesteś pewien, że detektyw Rickerson nie dzwonił? Ten detektyw chodził Larze po głowie. Każdego wieczora, przed zaśnięciem, wyobraźnia podsuwała jej Teda. Starała się stłumić pożądanie, ale z każdym dniem jej fantazje nabierały coraz większej wyrazistości. – Nie, nikt nie dzwonił. Dla odmiany teraz nastała cisza. – Jeśli Rickerson zatelefonuje i powie, że to pilne, wywołaj mnie z sali sądowej – przykazała mu Lara. – Nie ma problemu. Jak tylko facet zadzwoni, natychmiast dam pani znać. Tuż po wyjściu z gabinetu Lara wpadła na Irene Murdock. I na dodatek szedł w jej kierunku Evergreen. – Lara, właśnie wybierałam się do ciebie – powiedziała Irene. – Możemy pogadać przez kilka minut? Lara spojrzała na Leo. Zbliżał się do niej, ale miał spuszczoną głowę. Nie chciała spotkać się z nim oko w oko. – Niestety, Irene, muszę zaraz być na sali. Może później? Zadzwoń. Lara już odchodziła, gdy Irene zawołała: – Czy mogę pożyczyć od ciebie Phillipa na bardzo krótko? Moja sekretarka jest chora, a potrzebuję maszynistki. – Tak, oczywiście – odparła Lara i weszła na salę sądową. Szybko pokonała trzy schodki, słysząc sakramentalną zapowiedź: – Proszę wstać. Sąd idzie. Lara słuchała obrońcy zadającego te same pytania po raz dwudziesty. Czy ma pan dzieci? Czy któreś z nich odniosło obrażenia? Co pan wtedy czuł? Jak by pan zareagował, gdyby odebrano panu prawa rodzicielskie i umieszczono dzieci w rodzinie zastępczej? Co by pan odczuwał, gdyby pana dziecko było napastowane seksualnie w zastępczej rodzinie? I tak dalej, i tak dalej. Pod koniec dnia, gdy już przesłuchano ostatniego potencjalnego ławnika, prokurator okręgowy wpadł we wściekłość w związku z wnioskiem, jaki złożył i na który obrona dotychczas nie odpowiedziała. – Pan Steinfield próbuje ukryć pewne dowody w tej sprawie – warknął prokurator. – Nasz wniosek złożyliśmy trzy tygodnie temu. Lara popatrzyła surowo na obrońcę. – Panie Steinfield, czy odpowiedział pan na wniosek prokuratury? – Nie, proszę sądu, nie odpowiedziałem. Przez ostatnie dwa miesiące byłem zajęty inną sprawą. Opinia psychologa jest już gotowa, ale nie przesłano mi jeszcze dokumentacji. Psycholog obiecał, że jeszcze dziś mi ją dostarczy. Prokurator skoczył na równe nogi. – To jest podstępna gra na zwłokę i podważanie aktu oskarżenia. Pan Steinfield powinien otrzymać naganę za niewypełnianie postanowień sądu. Lara rzuciła gniewne spojrzenie na prokuratora. – Od decydowania o naganie jestem ja. – Zwróciła się następnie do obrońcy: – Panie Steinfield, ma pan czas do jutra do godziny piętnastej, by odpowiedzieć na zarzut prokuratury o ukrywanie dowodów. Lekko uderzyła młotkiem i rozejrzała się po sali. – Rozprawa zostanie wznowiona jutro o dziewiątej rano. Do widzenia, panowie. Rickerson zadzwonił wreszcie, ale jej nie zastał. Gdy Lara zatelefonowała do niego, okazało się, że znowu wyszedł. Było już późno. Phillip dawno skończył pracę. Gdy Lara wychodziła, żeby spotkać się z Joshem, wpadła na detektywa. – Znów przypadkowe spotkanie – powiedział z szerokim uśmiechem. Następnie spoważniał: – Musimy porozmawiać. – Lara obróciła się na pięcie i zawróciła do gabinetu, ale Rickerson złapał ją za rękę. – Nie tu. A nuż Evergreen zainstalował podsłuch. Taki wielki boss. Skoro Nixon mógł, to... Lara zniecierpliwiła się. – To idiotyczne! Gdzie wobec tego chcesz rozmawiać? – Może na sali sądowej? Chyba jest teraz pusta... – Tak, ale... – Pod wpływem spojrzenia Rickersona ustąpiła. – Chodźmy. Szybko przekroczyła próg sali wejściem służbowym. Usiedli w ostatnim rzędzie. Rickerson oparł długie nogi o oparcie krzesła przed sobą. Lara patrzyła przed siebie. Dawniej sale sądowe były na ogół wykładane drewnem i miały posadzkę z kafelków, więc głos odbijał się echem. Miały też okna, wentylatory sufitowe, ale nie było w nich klimatyzacji. Oskarżeni spływali potem. Pocili się dosłownie, nie tylko w przenośni, gdy stali przed obliczem sędziego i ławą przysięgłych. Kiedy Lara była nastolatką, w czasie wakacji przyjeżdżała do sądu i wyobrażała sobie, że jest prawnikiem. Niekiedy nawet widziała siebie w todze sędziowskiej. Sala, w której teraz siedziała, miała krzesła kryte błękitną tkaniną, była wyłożona różowawym dywanem, nie miała okien i była klimatyzowana. Sędziowie nie musieli już przemawiać donośnym głosem. Mieli do dyspozycji mikrofony. Lara wolała dawny wystrój. Nowy nadawał wnętrzu buduarowy wygląd. W jej przekonaniu system sprawiedliwości stał się za nowoczesny. Stracił charakter. To było jej terytorium, jej małe królestwo, myślała Lara, patrząc na flagę Stanów Zjednoczonych zatkniętą przy ławie sędziowskiej. Nie chciała stracić tego wszystkiego, zostać zdymisjonowana za naruszenie etyki sędziowskiej. Straciła już wystarczająco wiele. – Ale się zdziwisz, jak usłyszysz, czego się dzisiaj dowiedziałam – powiedziała. – Jej głos zadudnił w pustej sali. Rickerson siedział bez słowa, pogrążony w myślach. – Phillip jest Starszym Bratem. – Chodzi ci o tę organizację pomocy dzieciom? – Tak – odparła Lara z naciskiem. – Czy teraz możemy go umieścić na liście podejrzanych? – Wyprzedziłem cię, Lara. Dostałem dziś jego teczkę personalną. Nigdy nie był karany, ale to mnie nie dziwi. Mieszka z matką w Costa Mesa, niedaleko twojego nowego mieszkania. – Z matką? Nigdy o tym nie wspominał. – I nie wspominał, że działa w charakterze Starszego Brata. Może to wymyślił, żeby zjednać sobie Josha. – Dlaczego Josha? – Twój siostrzeniec może wiedzieć dużo więcej, niż sądzisz. – Uwierz mi, Phillip nie będzie się starał zwabić Josha. Nie teraz. A co z jego finansami, z kredytem? Rickerson wzdrygnął się. – To zajmuje czas. Przy okazji chcę ci powiedzieć, że wpadłem dziś do prokuratury. Nie była to zbyt przyjemna wizyta. – Z kim się widziałeś? Czy poszedłeś do samego szefa, do Meyera? Lawrence Meyer był prokuratorem okręgowym powiatu Orange. Pozostali prokuratorzy byli na etacie asystentów; on nadzorował ich pracę. – Tak. To dupek. Lara spojrzała na Rickersona. Jego zdaniem każdy był albo dupkiem, albo zboczeńcem napastującym dzieci. A mowa była o ludziach kierujących systemem sprawiedliwości w całym powiecie. – Nigdy nie miałam żadnych problemów z Meyerem, gdy z nim pracowałam. To wybitny prokurator, doskonały szef. Cieszy się nieposzlakowaną opinią. – Powiedział mi, że chyba upadłem na głowę podejrzewając Evergreena. Gdy upierałem się przy swoim, zagroził, że mnie wyrzuci z gabinetu na mordę. – Świetnie – odparła Lara, wbijając wzrok w detektywa. – Nie powinieneś był chodzić do niego. Mówiłam, że to poroniony pomysł. Mam nadzieję, że o mnie nie wspominałeś? Rickerson zdjął nogi z oparcia krzesła. – Nie, ale on o tobie wspomniał. – To znaczy? – Prawie dosłownie go zacytuję, dobrze? „Lara Sanderstone wypuściła na wolność Packarda Cummingsa. Byliśmy temu przeciwni, jak o tym świadczy stanowisko prokuratora, który tego dnia był obecny na sali. Ona używała swoich wpływów jako sędzia, aby kryć swego brata...” – Rickerson zamilkł i spojrzał na Larę. – On myślał, że Perkins był twoim bratem, a nie szwagrem. Mniejsza o to. Twierdził też, że w dzień po wypuszczeniu Cummings dokonał zabójstwa i że ty jesteś temu winna. Powiedział, że jeśli mamy prowadzić dochodzenie, to raczej nie w sprawie Evergreena, lecz w twojej. – To oślizgły skurwiel – wykrztusiła Lara. – Nie mogę wprost uwierzyć. Wypuściłam Cummingsa, aby ten kryminalista zabił moją własną siostrę? To straszne, ohydne! – Mówiłem ci, że to dupek. – No i co teraz? – Musimy poczekać na wyniki z laboratorium – na coś, co by dowiodło związku Cummingsa z morderstwami. Naciskam na nich, ale oni już pracują najszybciej jak mogą. Są zawaleni robotą. Lara wstała i przeszła nad wyciągniętymi nogami Rickersona. Nerwowo spacerowała wzdłuż przejścia. – To wszystko? Ręce opadły jej bezwładnie. Nie wiedziała, co dalej robić. – No, mamy jeszcze notes. Jest dość interesujący. – Co masz na myśli? Opowiedz. Och, Ted, muszę zabrać Josha, więc mów szybko. Lara zerknęła na zegarek. Gdy przeniosą się wreszcie do domu w Irvine, będzie musiała się rozejrzeć za nową szkołą dla Josha. Nie może sobie pozwolić na taki obłąkany tryb życia, wymuszony odwożeniem go i przywożeniem z dotychczasowej szkoły. – Ludzie często używają różnych skrótów i kodów w notesach, to nie jest specjalność tylko prostytutek. System, jakiego używała twoja siostra, jest dość skomplikowany. Nie można dojść klucza. Ale wynika z tego, że miała stałych klientów, a to już coś. Jest na przykład klient wpisywany w każdą środę po południu jako LS. Miała też kogoś umówionego siódmego lipca wieczorem, czyli wtedy, kiedy przyszła do ciebie. To była również środa, jeśli odgrywa to jakąś rolę. Ten facet jest odnotowany jako LW. Po tej dacie nie ma już więcej wpisów. – Coś podobnego! – wykrzyknęła Lara. – LW może oznaczać Leo! Mógł posługiwać się prawdziwym imieniem, ale zmyślonym nazwiskiem. – Już się nad tym zastanawiałem, ale kogo miałoby oznaczać LS? Dowiedziałem się od eksperta, że LS jest oznaczeniem „klient lubi seks”, a LW – „lubi walenie”. Co o tym myślisz? – Lara wzruszyła ramionami. – Ja myślę, że gdy twój szwagier zaczął wyłudzać forsę, Ivory przestała przyjmować klientów. W jej notatniku brak wpisów po dacie jej wizyty u ciebie w lipcu. Zauważyłem też, że miała wielu umówionych klientów siódmego, ósmego i dziewiątego każdego miesiąca. Nie mam pojęcia, co to oznacza. – Przypuszczalnie dlatego, że dziesiątego każdego miesiąca mija termin wpłacania raty za kredyt hipoteczny – wytłumaczyła Lara. – W tym czasie Ivory zawsze usiłowała wyciągnąć ode mnie forsę. Pokażę ci kiedyś moją książeczkę czekową. Sam pewnie ją zmuszał, by szła wtedy coś zarobić. Szczególnie wówczas, gdy przestała im dawać pieniądze, pomyślała Lara. Gdyby im nie odmawiała, pewnie nie zostaliby zamordowani. – No i rozmawiałem z pewną prostytutką, która z nią pracowała. Ona jest moim ekspertem. Może one wszystkie stosują takie skróty. Lara spojrzała na Rickersona. – Inna prostytutka? Ivory z nią pracowała? Co ona ci powiedziała? – Niewiele. Wspomniała, że Ivory miała stałego klienta, który był studentem. – Phillip jest studentem! – krzyknęła Lara. Oboje zamilkli i wpatrywali się w siebie. Rickerson już o tym wiedział. – Chcę cię o coś zapytać – przerwała milczenie Lara. – Wal. – Czy jesteś absolutnie pewien, że Josha nie było na tych zdjęciach? Rickerson zbliżył się do Lary. Stanął bokiem i jego marynarka otarła się o jej sukienkę. – Dlaczego pytasz? – Tak mi przyszło do głowy. Zdaję sobie sprawę, że bardzo wiele przeszedł. Ale nie wiem dokładnie co. Ta myśl chodziła Larze po głowie od czasu rozmowy z Joshem o zakrwawionej koszulce. Nie chciała do tego wracać, ale niepokoiła się tym. Coś, co się wtedy stało – jak sam powiedział – było dla niego żenujące. Lara nie mogła się uwolnić od myśli, że Josh mógł być ofiarą pedofila, może nawet tamten uprawiał z nim sodomię lub zranił chłopca w inny sposób. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała odbyć z Joshem rozmowę na ten temat. Detektyw jeszcze bardziej pochylił się nad Larą. Zdawała sobie sprawę, że robi to celowo. Znajdowali się teraz tuż obok siebie. Lara miała trudności z prowadzeniem dalszej rozmowy. Widziała tylko złotą obrączkę na jego lewej ręce. – Istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że Josh mógł być fotografem, ale osobiście w to wątpię. Ponieważ jestem przekonany, że twoja siostra ukradła te zdjęcia, nie mam pojęcia, w jaki sposób Josh mógłby być w to wmieszany. – Lara odsunęła się. Zbierała się do wyjścia. Rickerson podszedł do niej i położył ciężkie ręce na jej ramionach. – Dopadniemy tego skurczysyna – powiedział i przejechał palcem po jej nosie. Po czym zniknął w drzwiach dla publiczności. Dotyk jego palca sprawił, że Larze zaparło dech w piersiach. Było to jak delikatny, ulotny pocałunek. Wróciła korytarzem prowadzącym do gabinetu i doszła do windy dla sędziów. Gmach był pusty, panowała w nim cisza. Spieszyła się. Josh czekał. Nacisnęła guzik i drzwi windy rozsunęły się. Lara wydała okrzyk i cofnęła się parę kroków. – Lara – powiedział człowiek stojący w kabinie – ależ ty długo pracujesz. Przez kilka chwil stała, nie wiedząc co począć. Krople potu zrosiły jej czoło i górną wargę. Wreszcie weszła do windy i stanęła obok sędziego Leo Evergreena. Automatyczne drzwi zasunęły się. – Tak, Leo, pracuję. Wiesz, sprawa Adamsa... Poczuła, że drży, ale siłą woli zapanowała nad sobą. Evergreen miał na sobie czarny trencz i trzymał w ręku kosztowną bondówkę ze skóry. Wyglądał okropnie. Jego zazwyczaj pulchne policzki były zapadnięte, oczy miał podkrążone. – Czujesz się lepiej? – zapytała Lara. Jak gdyby na pokaz, Evergreen zaczął kasłać. Wyjął białą chusteczkę z kieszeni i zakrył nią usta. – Niezupełnie, mówiąc szczerze. Ta grypa jest paskudna. Powinnaś pić dużo płynów i unikać przemarznięcia. Może cię zwalić z nóg. Słusznie, pomyślała gorzko Lara, gdy drzwi się otworzyły i Evergreen wyszedł. Facet wie o wielu rzeczach, które mogą zwalić człowieka z nóg. Ktoś rozwalił Ivory. Teraz jej siostra leży w grobie. Lara odwróciła się i patrzyła, jak Evergreen posuwa się z mozołem po betonowej nawierzchni parkingu. Ten człowiek nie utykał. Był stary i wlókł się noga za nogą, sztywno, jak na szczudłach. Ale na jej oko sędzia Leo Evergreen nie kulał. Rozdział XIX Na autostradzie do śródmieścia Los Angeles panował popołudniowy ruch. Auta grzęzły w korkach, niebo zasnuł smog. Po spotkaniu z Larą Rickerson zatrzymał się po drodze, by kupić sobie hot doga i colę. – Ale kolacja – powiedział zdegustowany. Dwoma kęsami pochłonął parówkę w bułce, popił brązowym płynem i rzucił pusty papierowy kubek na tylne siedzenie. Jechał do doktor Gail Stewart z laboratorium kryminalistyki. Kiedyś – myślał – będzie jej musiał zafundować wszystkie obiecane befsztyki. A także wejściówki do kina i róże na długich łodygach. Kiedyś, ale nie dzisiaj. – Dobrze – powiedziała Gail. – Na dupie siad i do roboty. Jadłeś coś? – Tak, w aucie. – Szczęściarz. Ja umieram z głodu. No, skończmy z tym i pójdę wreszcie do domu. – Gail zgasiła światło i przesunęła slajdy w rzutniku. – Oto co tu mamy: mężczyzna z fotografii rodzinnej z kobietą jest tym samym człowiekiem, którego zdjęcie przysłałeś nam wczoraj. Widzisz, jak ich rysy doskonale pasują, gdy są nałożone na siebie? Oczywiście, na każdym ze zdjęć jego głowa znajduje się pod nieco innym kątem, ale to już skorygowaliśmy. Niemniej, jest to ten sam mężczyzna. Kto to? – Syn Evergreena. – Niech to szlag, jesteś na tropie. Czyli na tym zdjęciu z kolekcji masz starego Evergreena? – Wszystko na to wskazuje. Ten tutaj jest na pewno jego synem. Doktor Stewart usiadła obok detektywa i sięgnęła do szuflady. – Masz – powiedziała. – Deser. – Rzuciła mu batonik. Drugi rozwinęła z papierka i nadgryzła mówiąc: – Jeśli nie je się kolacji, można jeść wszelkie słodycze w dowolnych ilościach i człowiekowi nie przybywa nawet gram. – A cóż to za dieta? – spytał Rickerson, wkładając batonik do kieszeni. – Dieta słodka, rzecz jasna. Właśnie ją wymyśliłam. – Gdy pochłonęła batonik i zmięła papierek, jej twarz spoważniała. – Pamiętaj, ten facet nie musi być ojcem tego młodego człowieka z fotografii rodzinnej. Równie dobrze może to być przyjaciel domu, sąsiad, ktokolwiek. To, że zdjęcia zrobiono w czyimś domu, o niczym jeszcze nie świadczy. Rickerson skrzywił się. – To Evergreen. Uwierz mi. Nigdy w życiu nie czułem się tak pewien swego jak teraz. Wszystko do siebie pasuje i z każdym dniem dopasowuje się jeszcze bardziej. – Czy przyniosłeś mi może taśmę wideo, gdzie zarejestrowano jego chód? Rickerson skubnął wąsa. – Nie, jeszcze jej nie mamy. Myślę jednak, że to się da zrobić. Sfilmujemy go, jak będzie wychodził z gmachu sądu. Słuchaj, Gail, czy jesteś pewna, że ta choroba powoduje utykanie? Sędzia Sanderstone nie przypomina sobie, żeby facet kulał. Twierdzi jednak, że ma bardzo charakterystyczny chód. Niemniej, kulasem nie jest. Gail najeżyła się. Nie lubiła, gdy ktoś kwestionował jej teorie. Spędziła mnóstwo czasu nad komputerem, by zaprogramować sylwetkę podejrzanego. – Powiedziałam ci, że facet ze zdjęcia utyka. Może przeszedł operację. Jest teraz nowa metoda: wprowadza się cienki pręt stalowy i prostuje kręgosłup. Wszystko jest możliwe. Rickerson zastanawiał się nad zdobyciem materiału. Problem polegał na tym, że Evergreen nie wychodził z gmachu sądów. Żeby go nagrać na wideo, trzeba by poprosić Larę, aby pozwoliła operatorowi zaczaić się na niego w podziemnym parkingu. Doktor Stewart ciągnęła: – Właściwie jest mi potrzebne jego zdjęcie nago, od tyłu. Wtedy mielibyśmy naprawdę cenne dane. Moglibyśmy potwierdzić skrzywienie kręgosłupa i wówczas wiedziałbyś ponad wszelką wątpliwość, czy to jest ten facet z pedofilskich fotografii. A jeśli poddał się operacji, miałby widoczną bliznę. – Pewnie – odparł detektyw. Wstał i przysunął metalowe krzesełko do biurka. – Wystarczy do niego podejść, kazać mu ściągnąć ubranie i stanąć w odpowiedniej pozie do kamery. Gail, daj spokój. Gadasz głupstwa. Doktor Stewart wyprostowała się w krześle i spojrzała na niego. – Gliny – powiedziała z politowaniem. – Głupie gliny. Założę się, że ten twój sędzia należy do jakiegoś klubu, no wiesz, sport dla zdrowia. Grywa w golfa, w squash, bierze masaże, pływa. Jak się postarasz, to zawsze znajdziesz okazję, by zrobić komuś zdjęcie na golasa. Musisz tylko pokręcić się w szatni. Wszyscy w tym stanie należą do jakichś klubów. Kalifornijczycy mają fioła na punkcie sprawności fizycznej. – Przerwała i uśmiechnęła się. – To znaczy, wszyscy prócz mnie. Mój dentysta twierdzi, że mam zepsute zęby. Chcę umrzeć, zanim mi wypadną. – Świetny pomysł z tym golasem – powiedział pod nosem Rickerson, idąc do drzwi. Był głęboko zamyślony i dowcipy Gail nie docierały do niego. – I jeszcze jedno! – krzyknęła, gdy był już w holu. Zamiast zawrócić Rickerson stanął na zewnątrz przy oknie. Wypuszczał kółka dymu z cygara. – No? – zapytał. Doktor Stewart podeszła do okna i powiedziała głośno, żeby usłyszał przez szybę; – Znajdź tego syna. Założę się, że też go deprawował. Oni na ogół tak robią. Rickerson postukał się w czoło i uśmiechnął się. – Jaka mądra! – To słodycze – odparła. – Wierz mi. Rickerson wyjął batonik z kieszeni, rozwinął go z papierka i włożył w całości do ust. Gail roześmiała się. Gdy przełknął, ruszył w dalszą drogę. Lara nie mogła oderwać Josha od Emmeta. Niby chciał nadrobić zaległości w szkole i nawet zgromadził na stole kuchennym stertę podręczników, ale nie tknął ich, bo ciągle grał w gry komputerowe ze swoim nowym przyjacielem po drugiej stronie dziedzińca. Lara kupiła na kolację smażonego kurczaka w porcjach i zaniosła go w torbie do Emmeta. – Dosyć tego – zwróciła się do Josha, wchodząc do sypialni. Chłopak podskakiwał na krześle i naciskał kolejne guziki pilota. – Nie będzie więcej gier. – Ale, mamo... – rzucił Josh, nie oglądając się za siebie. Po tym okrzyku w pokoju zapanowała cisza. Lara poczuła wzruszenie, ale po chwili zrozumiała, że Josh po prostu stracił poczucie rzeczywistości. Gdy wstał od komputera i wyszedł z pokoju, nie starała się go zatrzymać. Spojrzała tylko na Emmeta i smutno pokiwała głową. Postanowiła pójść za nim. Josh siedział na trawniku pod wierzbą płaczącą. Lara podeszła i stanęła nad nim. – Nie powinieneś tu siedzieć. Poplamisz sobie spodnie trawą. – Wstał i otrzepał się. – Josh, jakże bym pragnęła, aby twoja mama żyła i żeby to, co się stało, nigdy się nie wydarzyło. – Josh kiwnął głową. – Mówiąc prawdę – ciągnęła Lara – poczułam się wyróżniona, gdy powiedziałeś do mnie „mamo”. Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nic więcej nie było do dodania. – Mam... tu... coś – powiedział Emmet na widok Lary. – Pracowałem... cały... dzień. – Nacisnął guzik na poręczy fotela i obrócił się twarzą do ekranu monitora. Skasował grę i wywołał menu. – Widzisz – wyjaśniał – to... jest... lista usług... gratisowych. Wybrał coś z menu i na ekranie pojawił się spis telefonów, pod które można było dzwonić na koszt ogłaszającego się. Najechał myszą na wybrany adres i nacisnął klawisz długopisem zamocowanym na czole. Lara nachyliła się, żeby móc odczytać. SUPERTAJEMNICE – SPEC OD GIER. Obok widniał numer telefonu. Pod spodem ukazał się na ekranie następujący tekst: „Jeśli chcesz być najlepszy na swojej ulicy, zadzwoń, a za darmo poznasz triki i tajne informacje na temat gier wideo. Nie pobieramy opłat za usługi. Nintendo, Super NES, Vega...” Wiadomość była uzupełniona całą listą systemów i nazw gier. Należało się skontaktować z człowiekiem nazwiskiem Tommy Black. Telefon darmowy działał tylko w obrębie Kalifornii. – Emmet, co ty na to? Emmet skasował dane z ekranu i zaczął pisać: – „Takich numerów telefonicznych jak ten istnieje wiele. Są to linie pomocy i inne tego rodzaju. Większość z nich jest finansowana przez producentów gier i systemów. Najpierw sprawdziłem te pozostałe i okazało się, że są w pełni wiarygodne. Wybrałem ten właśnie z następujących powodów: jest to albo niezależna firma, albo osoba prywatna. Nie mogę jednak zrozumieć, jak z tego czerpie zyski. Chyba że pragnie zgłaszającym się sprzedać coś związanego z grami wideo, jak dodatkowe urządzenia, pisma itd. Ten numer można znaleźć w wielu różnych spisach, jest więc bardzo reklamowany. Szczególnie często pojawia się w spisach przeznaczonych dla młodej klienteli, zainteresowanej sportem i filmami. Większość tych darmowych telefonów pozwala połączyć się klientom z obszaru całej Ameryki bez obciążania ich kosztami. W tym wypadku, choć facet podaje, że chodzi o Kalifornię, działa to jedynie w najbliższej okolicy – w Los Angeles z przyległościami”. Larę ogarnęło podniecenie. Łatwo przewidzieć, że młody chłopak chętnie zadzwoni pod taki numer, aby nauczyć się tajników gry i poprawić sobie wynik. – To genialne, Emmet. Ale co z tym nazwiskiem? Nie znamy nikogo, kto by się nazywał Tommy Black. Emmet już wystukiwał odpowiedź: – „Przecież sama powiedziałaś, że pedofil nie używałby własnego nazwiska. Chcesz do niego zatelefonować?” – Do kogo telefonujecie? – spytał Josh od progu. – I kiedy dostanę coś do jedzenia? Już prawie ósma. W żołądku aż piszczy mi z głodu. Lara spojrzała na Josha i przyszedł jej do głowy nowy pomysł. – Emmet, może niech Josh tam zadzwoni? Wtedy dowiemy się, jak facet urabia dziecko. Jeśli ja zadzwonię, to może mnie spławić. Zdecydowali, że zatelefonują, gdy Josh zje kolację. Pielęgniarz Emmeta podał mu posiłek przed wyjściem, a Lara nie była głodna. Usiedli razem przy stole i zastanawiali się, co Josh ma powiedzieć. – Powiedz mu po prostu, że chcesz poprawić wyniki w jakiejś grze. Masz jakąś ulubioną grę, o której możesz mówić swobodnie? – Tak – odparł Josh. – Uwielbiam Joe i Maca. Mój kumpel to ma. Jest świetna. Emmet też ją ma. – Nie możesz podać swego nazwiska, rozumiesz? – uprzedziła Lara. – To jest sprawa związana z moją pracą, taka mała robótka detektywistyczna. Lara nie obiecywała sobie zbyt wiele. Nawet jeśli morderca okazałby się aktywnym pedofilem, trudno zakładać, że szukałby nowych ofiar zaraz po tym, co się stało. Niemniej, gdy przebiegła w myślach sprawy, które znała ze swojej praktyki, uświadomiła sobie, że ludzie w stresie jeszcze silniej ujawniają swoje pożądanie. Niektórzy polowali na dzieci, gdy jednocześnie trwało przeciwko nim dochodzenie. To było równie silne jak uzależnienie od heroiny. Ten człowiek mógł teraz rozpaczliwie poszukiwać towarzystwa młodego chłopca, bo tylko ono dawało mu poczucie siły. – Może powinniśmy to odłożyć – zwróciła się Lara do Emmeta. Josh już wybierał się po telefon komórkowy. Przypomniała sobie ostrzeżenie Rickersona: nie działać na własną rękę. To była niebezpieczna gra. Pochłonęła już trzy ofiary śmiertelne. – Dlaczego? – spytał Josh. – Zapowiada się niezła zabawa. Pozwól mi zadzwonić. Lara uznała, że jej obawy są nieuzasadnione. Przecież i tak nic z tego nie wyjdzie. Po prostu jeden telefon i tyle. – W porządku – powiedziała wreszcie. – Idź po telefon. Zaraz po powrocie Josh nakręcił numer z ogłoszenia, podczas gdy Emmet i Lara czekali z niepokojem. – To automatyczna sekretarka – powiedział rozczarowany. – Daj mi to! Szybko! Lara wyrwała mu aparat. Chciała usłyszeć głos nagrany na taśmie. Gdyby to był głos Evergreena albo Phillipa, rozpoznałaby go bez trudu. Głos w słuchawce był jednak dziwny, metaliczny. Nie brzmiał jak głos człowieka. Lara rozłączyła się i nakręciła numer ponownie. Tym razem podała słuchawkę Emmetowi. – Posłuchaj. To zużyta taśma czy co? Emmet słuchał przez chwilę. Aparat wypadł mu z ręki, mięsień zadrgał mu mimowolnie i jego ramię opadło na oparcie fotela. – To... syntezator... głosu. Z... komputera. – Mówiący komputer? – spytała Lara. – Tak – odparł Emmet. Postanowili, że Josh nagra się na taśmie i zostawi numer telefonu komórkowego. Chłopak zrobił jak mu kazano, używając nazwiska swego przyjaciela Ricky’ego Simmonsa. – No i tyle – powiedziała Lara, uważając całą próbę za kompletnie nieudane przedsięwzięcie. Szansę na jej powodzenie były jeden na milion. – Josh, trzeba się wziąć do nauki. Żadnych gier, bo będziesz repetował rok. – Nic podobnego – odparł oburzony Josh. – Mam wysoką średnią. Odrobienie zaległości zajmie mi cztery godziny. Lara zawstydziła się. Nigdy nie zapytała Josha o stopnie i o zajęcia w szkole. Z jakiegoś powodu uważała, że jest słabym uczniem, może z powodu trudności w nauce, jakie miała jego matka. Poza tym wygląd Josha i jego zachowanie nie wskazywały na celujące oceny. Teraz, gdy na niego spojrzała, dostrzegła go w odmiennym świetle. Był wybitnie uzdolnionym młodym człowiekiem, może nawet bardziej niż zdawano sobie z tego sprawę. Lara gotowa się była założyć, że nie zauważyła tego ani jego matka, ani tym bardziej Sam. – Naprawdę, Josh, jestem zaskoczona – powiedziała. – Zrobiło na mnie wielkie wrażenie, że jesteś takim dobrym uczniem. Ale skoro masz taką wysoką średnią, to może będziesz się starał o najwyższą? Josh uśmiechnął się. Zawiązało się między nimi ciche porozumienie. Jeśli tak dobrze radził sobie w szkole bez żadnej zachęty w domu, to z poparciem Lary i jej wskazówkami będzie miał jeszcze lepsze wyniki. Przykucnęła i pocałowała Emmeta w czoło na dobranoc. Oboje z Joshem byli już na trawniku, gdy Emmet ukazał się w drzwiach. – Wracać – natężył z trudem głos – Telefon... dzwoni! Zostawili telefon komórkowy na stole w kuchni. Josh puścił się pędem i podniósł słuchawkę przy piątym dzwonku. Lara, biegnąc za nim, zdołała mu szepnąć po drodze, żeby używał cudzego nazwiska, gdyby okazało się, że dzwoni spec od gier komputerowych. – Tak – powiedział Josh do słuchawki. Kiwnął Emmetowi i Larze na znak, że to ten właśnie człowiek. Z telefonem przy uchu podszedł do biurka Emmeta w sypialni. Emmet i Lara udali się za nim. – Mam Super NES. Moja ulubiona gra to Joe i Mac. – Josh zamilkł i słuchał, co tamten mu mówił. – Aha – powiedział w końcu. – Mówi pan, żeby nie ruszać klawiszy i uruchomić tajną przestrzeń, żeby dostać się do zapasów jedzenia. I co potem? Lara była zdenerwowana. Żałowała, że nie ma dodatkowego aparatu, by posłuchać głosu tego człowieka. Wstrzymała oddech. Josh zachował spokój. Położył nogę na biurku i rozparł się w krześle. Rozmawiał jak z kolegą. – W porządku! – krzyknął. – Wtedy mogę zabrać całą żywność i zdobyć czterech dodatkowych ludzi. Hej! To mądre, naprawdę mądre... Spojrzał na Emmeta, jakby ten dokładnie wiedział, o czym mowa. Wówczas jego rozmówca zaczął go wypytywać, ile ma lat i gdzie chodzi do szkoły. Lara nagryzmoliła parę słów na kartce papieru i podsunęła ją Joshowi. Chłopak skinął głową na znak, że zrozumiał. – Tak – powiedział. – Mam dwanaście lat. – Zrobił minę do Lary, bo nienawidził być młodszy. – Podstawówka w San Clemente – wyjaśnił i przedstawił się imieniem przyjaciela: – Ricky. Ricky – uch – Simmons. – Zamilkł, słuchając. – Za darmo? Naprawdę? Da mi pan za darmo te wszystkie gry? Książę Persji? Mądra Piłka? Uniwersalny Żołnierz? Co mam zrobić? Lara położyła dłoń na piersi. Rozmowa z każdą chwilą stawała się coraz bardziej istotna. Była zdumiona inteligencją siostrzeńca. Natychmiast pojął, że nie może przyznać się, do której klasy chodzi. Dlatego powiedział facetowi, że jest w podstawówce. Bardzo przytomnie. Nawet ona nie pomyślałaby o tym. – Moi rodzice? – powtórzył Josh i spojrzał pytająco na Larę. – Tak, ja... Lara podskoczyła jak oparzona i zaczęła błyskawicznie pisać na kartce: „Twój ojciec nie żyje. Mieszkasz z matką”. Wiedziała z praktyki, jak tacy ludzie funkcjonują. Poszukują dzieci z rozbitych rodzin, szczególnie takich, w których chłopiec jest pozbawiony ojcowskiej opieki i miłości. Tacy chłopcy stanowią doskonały łup dla pedofilów. Często zboczeniec przychodzi nawet do domu i przekonuje matkę, że jest tak świetnym opiekunem jej dziecka, że może ją niekiedy wyręczyć. – Nie – mówił dalej Josh – mój tata nie żyje. Mieszkam z moją... – Przerwał i przełknął ślinę. To nie było łatwe. – Z... moją mamą. – Przez dłuższą chwilę słuchał uważnie, a potem rzekł: – Ona pracuje... taak, pracuje... w szpitalu. Zrobił minę, żeby dowiedzieć się, czy Lara to aprobuje. Kiwnęła głową. Po chwili odwiesił słuchawkę. – Dał mi parę wskazówek w sprawie gier. Naprawdę super. Potem obiecał dać mi trochę gier za darmo, bo to są jakieś okazowe kasety czy coś... Nie powiedział kiedy i gdzie, ale kazał mi zadzwonić do siebie jutro po szkole. – No i o co jeszcze pytał? – chciała się dowiedzieć Lara. – Co na osobiste tematy? I jak brzmiał jego głos? Staro? Młodo? – Nie wiem. Po prostu głos. Nie potrafię określić wieku człowieka po jego głosie. Facet pytał mnie o rodzinę, o mamę, czy mama pracuje, czy lubię filmy, sklepy z wideo, no, takie rzeczy. Przecież wiesz... Słyszałaś. – Dobra – odparła Lara. – Wychodzisz teraz. Spotkamy się za parę minut w tamtym mieszkaniu. I mam nadzieję, że nie muszę ci powtarzać, abyś nigdy, przenigdy nie telefonował do tego faceta bez porozumienia się ze mną. – O co tu chodzi? – spytał Josh. – Co to za sprawa? Nie wiedziałem, że czymś takim zajmują się sędziowie. To raczej zajęcie dla policji, oni są od łapania przestępców, nie? – Zastanowił się i dalej wypytywał: – Jak myślisz, o co chodzi temu facetowi? To jakiś naciągacz czy jak? Na pewno nie da mi tych gier za darmo. – Idź – powtórzyła Lara, wypędzając go jak kurę. – Lekcje, pamiętasz? Gdy Josh wyszedł, Lara usiadła i starała się zebrać myśli. Czuła, że są na tropie i że powinna skontaktować się z Rickersonem. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Biedak, pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zatelefonuje do niego nazajutrz. Poza tym dzwonił Benjamin England i zapowiedział, że wpadnie później. Postanowiła dać mu jeszcze jedną szansę. W gruncie rzeczy Lara usiłowała nie poddać się rosnącej skłonności do Teda Rickersona. Dlatego postanowiła skupić uwagę na innym mężczyźnie. To najlepszy sposób. – Sprawdzić... numer – powiedział Emmet. – Oczywiście – przytaknęła Lara, zbierając się do wyjścia. – Bądź spokojny. Ten mężczyzna może się okazać jeszcze kim innym – ani Evergreenem, ani Phillipem, ale sądząc po głosie, myślę, że to pedofil. Bez względu na to, kim jest, sprawdzimy go. – Spojrzała na drobną postać przyjaciela. – Może się okazać, że ten człowiek zabił moją siostrę. Brzmi to niewiarygodnie, ale taka może jest prawda. Dziękuję, Emmet. Jesteś geniuszem. – Wiem... o tym – odparł. Lara roześmiała się. Emmet był chuchrem dotkniętym ciężkim kalectwem, ale miał potężne ego. Kiedy odwróciła się, dostrzegła, że Josh stał przez cały czas obok, przysłuchując się każdemu słowu. – Myślałam, że poszedłeś do domu i zająłeś się odrabianiem lekcji – powiedziała ostrym tonem. Liczyła w duchu, że nie słyszał jej uwag o Evergreenie. Szczególnie tego, że mógł on być odpowiedzialny za śmierć jego matki. Oczy Josha były ciemne, spojrzenie intensywne. – Zapomniałem klucza – odparł krótko. Odwrócił się i wyszedł na dziedziniec, by tam poczekać na Larę. Josh leżał w łóżku. Lara rozmawiała w pokoju dziennym Emmeta z Benjaminem Englandem. – No cóż – powiedziała – surowe wnętrze, prawda? England siedział na jedynym czarno-szarym fotelu z podnóżkiem, a Lara usiadła po indiańsku, na podłodze. Określenie wydawało się jej głupie. Była przecież prawdziwą Indianką. Obie z Ivory śmiały się z tego, gdy były nastolatkami. Teraz z Benjaminem pili wino. Lara właściwie nie piła, lecz kręciła w palcach kieliszek, zatopiona w myślach. – Wydaje się wręcz niewiarygodne, że to wszystko się zdarzyło – powiedziała wreszcie. – Zaledwie kilka tygodni temu moja siostra żyła. Nie miałam pojęcia, że zajmowała się tym, co wyszło teraz na jaw. – To, w jaki sposób utrzymywała się – zauważył England – nie jest problemem. Natomiast fakt, że dała się zamordować, to zupełnie inna sprawa. I ty sądzisz, że kogoś szantażowała? Kogoś na wysokim stanowisku? Powiedz mi, Lara, kim jest ten facet? – Nie mogę. Tak czy inaczej, nie wiemy nawet, czy to ten. To znaczy, mamy podejrzanych, ale nic konkretnego. – Co za tajemnice! Mnie możesz powiedzieć. Przecież wiesz, że możesz mi zaufać. Nikomu nie powiem, a umieram z ciekawości. No, mów. – Nie – odparła Lara. – Szkoda, że w ogóle o tym wspomniałam. Nie wolno mi o tym teraz mówić. England nachylił się, oczekując, że Lara za chwilę wyjawi sekret. Gdy odpowiedziało mu milczenie, z niezadowoleniem rozparł się w fotelu. – To w ogóle nie powinnaś zaczynać. Drażnisz się ze mną. Chociaż uśmiechał się, Lara wiedziała, że naprawdę czuje się zawiedziony. Wiele razy odnosiła wrażenie, że ma do czynienia z wyrośniętym nad wiek dzieckiem. – Moglibyśmy teraz pójść do sypialni – powiedział sugestywnie. – To znaczy, tam przynajmniej można usiąść. – Och – odparła Lara – chyba masz rację. Chociaż miała ochotę się z nim spotkać, to teraz chciała, żeby sobie poszedł. Jej umysł pracował na wysokich obrotach, zaprzątnięty jedną tylko sprawą: jak schwytać mordercę. I jeśli mają rację, podejrzewając speca od gier, mogą go złapać na gorącym uczynku – w chwili próby uwiedzenia dziecka. Ale w tym celu nie mogła przecież narażać Josha. Tego nigdy nie zrobi. Nie mogła też użyć na wabia żadnego innego dziecka. Ta gra była bardzo niebezpieczna. Postanowiła, że jeszcze się nad tym zastanowi. Gdy tylko oboje położyli się na łóżku, Benjamin przyciągnął ją do siebie. – Naprawdę cię pragnę. Stale o tobie myślałem od tamtej nocy, kiedy byliśmy razem. Lara, jesteś taka drobna i delikatna. Masz ciało młodej kobiety. Będziesz moją dziewczynką, co? Zaczął przemawiać dziecinnym językiem i głaskać ją po ręce. Pod jego spojrzeniem ustąpiła. Palcami czesał jej długie, ciemne włosy. Jego dłoń zaczęła błądzić pod bluzką, sięgnęła do piersi. Lara zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że to miękka ręka Rickersona. Nie było porównania. Nawet w jej marzeniach England nie budził już pożądania. Poza tym miętosił ją, a nie głaskał. – Przestań. To do niczego nie prowadzi. Nie w obecności Josha w drugim pokoju. England zignorował tę uwagę i włożył jej rękę pod spódnicę. Jego oczy zdradzały pożądanie. – On zasnął. Nie usłyszy. – Jego ręce posuwały się w górę, do miejsca między nogami. Lara jęknęła. Tak długo była sama. W ułamku sekundy Benjamin znalazł się na niej. – Rozepnij mi rozporek – zakomenderował. Włożył jej rękę pod rajstopy i drapał paznokciami po wzgórku łonowym. – Nie – łagodnie powiedziała Lara, ściskając nogi tak, aby jego ręka nie mogła wykonać żadnego ruchu. – Powiedziałam ci, że nie możemy tego robić tutaj. Ściany są cienkie. Innym razem. Pojedziemy do ciebie. Tylko bądź cierpliwy. – Odwróciła głowę do ściany, gdzie stała szafa biurowa Emmeta i sprzęt komputerowy. – To za szybko, Benjamin. Nie jestem jeszcze gotowa. Spróbuj zrozumieć. No i Josh... – Czuła jego gorący oddech na szyi. Napierał na nią. To wcale nie jest seksowne, pomyślała. Ten człowiek nawet jej nie pocałował. Poza tym nie pragnął jej, lecz jakiejkolwiek kobiety – dogodnego portu w czasie sztormu. Gdy zaczął odpinać jej bluzkę, Lara odepchnęła go i usiadła na łóżku. – Powiedziałam nie – rzekła stanowczym, choć cichym głosem. Nie chciała, aby Josh usłyszał. – Daj spokój, Lara – odezwał się England z tłumioną pasją, całkowicie obojętny na jej protesty. – No i co takiego się stanie? Chcę ciebie. Chcę cię przekonać, że tym razem mogę ci dać rozkosz. Myślałem o tym przez cały dzień, wyobrażałem sobie, co ci będę robił. – Wstał i spuścił spodnie. – Przecież chłopak śpi. Lara zasyczała: – Przestań. Innym razem, powiedziałam. Teraz mam Josha. Na miłość boską, pochowałam siostrę! Benjamin spojrzał na nią z furią, założył spodnie i zasunął suwak. – Czy ktoś inny nie mógł wziąć tego pieprzonego szczeniaka? Dlaczego ty musiałaś się w to wrobić? I on ma z tobą stale mieszkać? Z początku był miły, pomyślała Lara, patrząc na niego. Taki rozpieszczony i egoistyczny dzieciak z niego. Ale przy bliższym poznaniu okazuje się kwintesencją durnia. Nawet uwaga na temat zaspokojenia jej była zwykłym łgarstwem. Benjamin England pragnął zadowolić tylko jedną osobę: siebie. – Idź do domu, Benjamin – powiedziała Lara, wściekła na siebie, że niepotrzebnie zaczynała po raz wtóry. Powinna przecież wiedzieć, jak to się skończy. Nie mogła przestać myśleć o detektywie. Zwłaszcza że niedostatki Englanda jeszcze bardziej uwypuklały zalety Rickersona. – Tak, mój siostrzeniec zostaje ze mną. Chłopak nie ma nikogo prócz mnie, a mnie na nim zależy. I dla twojej informacji: zależy mi na nim o wiele bardziej niż na tobie. – Aha – odezwał się z ironią w głosie. – Gówno cię obchodzą moje uczucia... Nie obchodzi cię, czego pragnę? Teraz Lara nie czuła nawet gniewu. Ten facet mógł być stypendystą szacownej Fundacji Rhodesa, ale był takim gówniarzem, że nie czuła do niego nic. – Wyjdź – wycedziła, mrużąc oczy i patrząc na niego zimnymi, szarymi oczami. Takie jej spojrzenie w sądzie oznaczało, że traciła panowanie nad sobą. – I nie dzwoń do mnie więcej. Poszukaj sobie swojego klienta-mordercy Thomasa Hendersona. Słyszę, że znów jest na wolności. – Doskonale – warknął. – Ta uwaga o Hendersonie była niepotrzebna. Droga Lara ma prokuratorskie nawyki. To nieuleczalne. Zapomniałaś, że jesteś sędzią? Zrobił pirueta w swoich drogich włoskich butach i zniknął w holu. Jego kroki zadudniły po gołym parkiecie. Trzasnął drzwiami. Lara podskoczyła na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, po czym opadła na wznak. Położyła sobie na piersi poduszkę i przytuliła się do niej. Przypuszczalnie miała zbyt wysokie aspiracje towarzyskie, spotykając się z takimi ludźmi sukcesu jak England. Ich ego było jak balon. Nie potrzebowali jej; byli zakochani w sobie. Lara zawsze utożsamiała się z prostymi ludźmi. Jej rodzice tacy byli. Rickerson natomiast... Powiedziała sobie, że musi przestać ciągle się do niego odwoływać. Zaczęła wspominać wszystkie piątkowe wieczory, przesiedziane samotnie w domu. Wszystkie sylwestry, które były i minęły. Pozostało jej tylko podglądać przez szparę w firankach, jak Ivory wsiada do samochodu Charleya. Ona nigdy nie miała randki w piątek wieczorem, ten najważniejszy wieczór na randki. Nawet gdy umawiała się z jakimś chłopcem, on proponował poniedziałek albo wtorek, każdy wieczór prócz piątku. Ivory była śliczna. Spotykała się z przystojnym piłkarzem. Jej starsza siostra była najpewniejszą siebie osobą w klasie, ale całkowicie pozbawioną pewności w życiu towarzyskim i w kontaktach z chłopcami. Lara powstrzymała te myśli. Ivory nie żyje, ona żyje. Do pokoju wszedł Josh w spodniach od pidżamy. Pięścią pocierał oczy. – Co się stało? – spytał. – Usłyszałem trzask drzwi. – Och, nie przejmuj się. To Benjamin wyszedł. Josh już zawracał do sypialni, ale stanął w drzwiach i nie patrząc na Larę powiedział: – Chciałem... I zamilkł. – Tak, Josh? – Chciałem tylko powiedzieć, że wiele dla mnie znaczy, że wzięłaś mnie stamtąd – to jest z tego zastępczego domu – i że troszczysz się o mnie. Odwrócił głowę i spojrzał przez ramię niebieskimi, przenikliwymi oczami, tak przypominającymi oczy Ivory. W chwilę później wyszedł. Rickerson zatelefonował do Lary o ósmej następnego rana, właśnie gdy wybiegała z domu, by odwieźć Josha do szkoły. Miała przed sobą długą drogę i spieszyła się, żeby zdążyć do sądu. Powiedziała mu więc, że do niego zadzwoni, jeśli nie ma jej teraz nic pilnego do zakomunikowania. W trakcie krótkiej rozmowy pomyślała, że powinna mu przekazać informację o „specu od gier”. – Potrzebuję twojej pomocy – powiedział szybko Rickerson. – Muszę ustalić, gdzie przebywa syn Evergreena, a tego nie znalazłem w jego aktach personalnych. Zdobyłem je w końcu, ale dane pochodzą z czasów, gdy jego syn chodził do szkoły. Żadna z tych informacji nie jest już aktualna. – Nie mam pojęcia, gdzie on teraz jest. – Lara przypomniała sobie rozmowę z Irene Murdock. – Słuchaj, muszę wyjść, bo się spóźnię. Postaram się sprawdzić i zadzwonię do ciebie, ale Ted... – Tak? – Musisz dać sobie spokój z mieszaniem w to Evergreena. On nie utyka i cała ta konstrukcja myślowa jest gówno warta. Zgadzam się z tobą co do tego, że musi to być ktoś pracujący w sądzie, ale z pewnością nie Evergreen. To mógłby być każdy. Szlag by trafił – zaklęła w myślach, rzucając w biegu słuchawkę. Josh czekał pod drzwiami. Spóźni się do sądu. Nagle postanowiła na przekór wszystkiemu zrelaksować się. Poszła wolnym krokiem w stronę parkingu, rozkoszując się porannym powietrzem i słońcem. Niech sobie czekają – powiedziała w duchu. Popatrzyła na idącego obok siostrzeńca. Istnieją priorytety w życiu – orzekła – a ona wreszcie natrafiła na jeden z nich, i tylko to się liczyło. Kariera karierą, kochanek kochankiem, ale osoba, która naprawdę potrafi kochać – a teraz pojęła, że Josh potrafi – zdolna do odwzajemnienia uczuć, należy do rzadkości. Jej serce przepełniła radość. W gruncie rzeczy nie potrzebowała mężczyzny. Miała Josha. To tak, jakby miała własnego syna. Josh odważnie stawił czoło tragedii, jaka go spotkała. Nie załamał się. Nie był w tym odosobniony. Lara starała się robić to samo. Nocą, przed snem, myślała o Ivory i wtedy zaczynała płakać. Gdy odwiozła Josha do szkoły, ruszyła w stronę kompleksu gmachów rządowych. Zaparkowała w podziemiu i szybko pobiegła do windy. Odebrała stertę kartek z wiadomościami o telefonach i kubek kawy od sekretarza. Weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. Zastanawiała się, co Rickerson odkrył w związku z Phillipem. Jego obecność za ścianą była dla niej męką. Zauważyła, że ma trudności ze skoncentrowaniem się. Po paru sekundach usłyszała głos Phillipa przez interkom. Było kwadrans po dziewiątej i wzywano ją na salę. – Powiedz im, żeby dali mi jeszcze piętnaście minut – powiedziała i wykręciła numer wewnętrzny Evergreena. – Louise, tu Lara Sanderstone. – Tak – odparła sekretarka skrzekliwym głosem. – Pana sędziego nie ma dzisiaj. Wziął wolny dzień. – Och – odparła ze sztucznym zdziwieniem Lara. – Wiesz, Louise, wybieram się na koncert jego syna, ale gdzieś zapodziałam gazetę z anonsem. Możesz mi pomóc? – Chwileczkę, proszę się nie rozłączać. – Po paru sekundach wróciła do telefonu. – Mam przed sobą repertuar. Syn sędziego jest bardzo dobry, to bardzo uzdolniony muzyk. Gra w piątek o ósmej wieczorem. Pani oczywiście wie, gdzie jest sala koncertowa w Santa Barbara? Nie wiedziała, ale to się da sprawdzić. Lara podziękowała sekretarce i wykręciła numer Rickersona. – On jest flecistą w Orkiestrze Symfonicznej Santa Barbara. Nie znam jego imienia, ale najbliższy koncert odbędzie się w piątek o ósmej. – Jesteś zajęta w piątek? – spytał Rickerson. – Chcesz, żebym poszła z tobą? – odparła. – A co będzie, jeśli spotkamy tam Evergreena? – Hej, żyjemy w wolnym świecie. Możemy kupić bilety i pójść na koncert. Każdemu wolno. Jeśli spotkamy tam pana sędziego, to może przestraszy się i zrobi coś niespodziewanego. – Tak – powiedziała Lara. I pomyślała, że coś niespodziewanego może oznaczać koniec jej kariery. – Nie bardzo mi się to podoba. – Słuchaj, wątpię, czy Evergreen jeździ aż do Santa Barbara na każdy występ syna. Będę się starał zamienić z młodym parę słów, a facet może być bardziej skłonny do rozmowy, gdy będę w towarzystwie kobiety. Jeśli dowie się, że jestem gliną, zamknie się i tylko zmarnujemy czas. – Dlaczego chcesz z nim rozmawiać? Myślałam, że chodzi ci jedynie o potwierdzenie, czy to ten sam człowiek, co na fotografii. – Odpowiem ci w piątek – odparł. – Mam dostać adres tego mieszkania, które wynajmuje Evergreen. To skomplikowane. Trzeba sprawdzić wszystkie zrealizowane czeki starego, żeby do tego dojść. Mógł je wynająć pod fałszywym nazwiskiem, ale ma tupet, skoro płaci za czynsz własnymi czekami. On sobie pewnie myśli, że jest niepokonany. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś zajrzy mu pod łóżko. Rozumiesz, co mam na myśli? Przez cały czas słyszała, jak Rickerson żuł gumę. – Boże! – krzyknęła. – To twoje żucie działa mi na nerwy. – Lepsze od cygar – skomentował. – No, to masz wolny piątek czy nie? – No to spotykamy się – odparła. – Już chciała się rozłączyć, gdy przyszło jej coś do głowy. – Czy on nie pisał numeru mieszkania na tych czekach? Przecież gdyby nie pisał, skąd ci ludzie w zarządzie budynku wiedzieli, do jakiego mieszkania odnoszą się te opłaty? – Nie pisał. Widziałaś te czeki. Nie było na nich numeru mieszkania. Może dołączał do czeków kartkę z informacją. – To jest możliwe – odpowiedziała Lara. – Czy Evergreen wyciągał ze swojego konta większe sumy pieniędzy? – Nie – odparł Rickerson. – Ale może mieć gdzieś skrytkę bankową z kupą szmalu. Albo konto bankowe w innym stanie. Lara zniżyła głos do szeptu i wpatrywała się w drzwi do sekretariatu. – Czy sprawdziłeś, co Phillip zrobił z pieniędzmi, które pożyczył? On ma rachunek w banku Orange National. Trzeba trafu, że zapamiętałam tę nazwę. – Lara, nie chciałem ci tego powiedzieć do piątku, ale już trudno: na tej fotografii rodzinnej znajdował się syn Evergreena. Potwierdziliśmy to wczoraj. – No nie... – zaprotestowała wstrząśnięta Lara. – Mówiłem, że jest wplątany w tę aferę. Od początku ci to mówiłem. – Nie – powtórzyła Lara. Po paru chwilach, niezbędnych do uzmysłowienia sobie tego wszystkiego, odzyskała głos i mówiła nadał szeptem: – Nawet jeśli na zdjęciu był jego syn, nie oznacza to, że Evergreen jest zabójcą czy pedofilem. Powtarzam, że według mnie Phillip mógł być jednym z tych chłopców na fotografii. Może on i syn Evergreena byli ofiarami tego nie znanego nam człowieka na zdjęciu. Twierdzisz, że ten facet utyka, a Evergreen nie utyka. Poza tym Phillip pracował dla Evergreena. Hipoteza, że mógł znać syna Evergreena, nie jest taka obłąkana. Rickerson nie skomentował. Zapytał tylko: – Bank Orange National, tak? – Tak. Odłożył słuchawkę. Lara pobiegła do sali sądowej. Rozdział XX Podczas przerwy obiadowej Lara kupiła sobie kanapkę i poszła do parku po drugiej stronie ulicy. Usiadła i zaczęła jeść, rozkoszując się słońcem. Niech się dzieje co chce – postanowiła – ona musi powąchać róże. Życie jest cholernie krótkie. Wystarczyło pomyśleć, co się stało z Ivory. Zanim zginęła jej siostra, Lara na ogół nie wychodziła z biura w czasie przerw obiadowych. Ciężko pracowała przez całe życie. Przychodziła do sądu w weekendy, zostawała do późna niemal każdego dnia, brała akta do domu, żeby nad nimi ślęczeć po nocach. I co jej z tego przyszło? Ktoś dał jej medal, pogłaskał po głowie za osiągnięcia? Sądowa Rada Nadzorcza w San Francisco właśnie decyduje o jej losie. Ale to nie lęk o pracę prześladował ją i budził w środku nocy, zlaną potem. Lara mogła nawet znieść podejrzenia wobec Evergreena. Jednego tylko nie mogła zaakceptować: że wypuściła człowieka, który zamordował jej siostrę. – To przyszło dzisiaj – powiedział Phillip, wręczając Larze kopertę. – O, żesz... – zaklęła czytając pismo. Był to list od Sądowej Rady Nadzorczej informujący, że za dwa tygodnie komisja dyscyplinarna zbada wniesione przeciw niej zarzuty o nieetyczne postępowanie. Głos uwiązł jej w gardle. Liczyła na to, że sprawa przyschnie. Była w błędzie. – Czytałeś to? – zwróciła się do sekretarza. Była przekonana, że czytał. – Mhm... tak. Przepraszam. Ale proszę posłuchać, wszystko się dobrze skończy. Mogą oficjalnie ogłosić naganę, ale nie usuną pani ze stanowiska. Przecież nie zrobiła pani niczego takiego, czego nie robią inni sędziowie. Wiem o tym, bo pracowałem z wieloma. Lara zerknęła na zegarek. – Nie wiesz jednak o jednym, Phillip. W zeszłym miesiącu ogłoszono nowy budżet. Nie wygląda on zbyt dobrze. – Co pani przez to rozumie? – Szykują się redukcje, nawet na etatach sędziowskich. – Naprawdę? Przecież i tak mamy za mało etatów. Jak można tak postępować? – Spokojnie – odparła Lara patrząc na list. – Mogą się mnie pozbyć, bo jestem stosunkowo nowa. A teraz, wobec tych oskarżeń, nie wiem, czy się wybronię. – Przeszła obok Phillipa, sięgnęła po togę wiszącą na wieszaku i zatrzymała się. – Proszę cię, zrób mi przysługę: tu masz moje kluczyki. Przynieś mi teczkę. Jest w bagażniku. Muszę wziąć dziś do domu część akt. Zdołano już dobrać pełny skład ławy przysięgłych. Rozprawa przeciwko Adamsowi była w toku. Lara chciała przejrzeć szczegółowo jego akta. – Zapowiada się pracowita noc, prawda? – Właśnie – odparła krótko Lara. – Jeśli mam utrzymać się na stanowisku, muszę być bez skazy. – Zgłaszam sprzeciw – rozległ się głos prokuratora okręgowego. – Obrona naprowadza świadka. – Uznaję zasadność sprzeciwu – powiedziała Lara szybko. Świadek była psychologiem szkolnym. Ta kobieta doniosła odpowiednim czynnikom o napastowaniu seksualnym córki Adamsa. Prokurator zmienił taktykę. – Pani Mendelson, czy może pani opowiedzieć sądowi o tym, jak pani doszła do tego, że Amy Adams była napastowana seksualnie przez swego ojca? – Dziecko powiedziało mi, że ojciec zbił je poprzedniego wieczoru. Zapytałam, w jaki sposób je zbił. Wtedy Amy powiedziała: „Rękami”. Poprosiłam, aby mi pokazała, gdzie ją bił, a ona wskazała miejsce między nogami. – Na genitalia, tak? – Tak jest. Pokazałam jej nawet poprawną anatomicznie lalkę, jakiej używamy w takich sytuacjach, i Amy ponownie wskazała na genitalia. – I była pani od początku przeświadczona, że dziewczynka była napastowana seksualnie oraz że groziło jej to znowu, czy tak? – No, tak. – Nie mam więcej pytań – powiedział prokurator i wrócił na miejsce. Lara nachyliła się do kobiety, gdy ta zamierzała już odejść. – Świadek nie jest jeszcze wolny. Proszę pozostać na miejscu. – Zwróciła się do obrońcy: – Może pan zadawać krzyżowe pytania. – Pani Mendelson, czy prawdą jest, że pokazała pani lalkę Amy Adams, zanim ona powiedziała pani, że ojciec dotykał jej genitaliów? Czy w istocie nie było tak, że wręczyła jej pani lalkę i wskazała na jej genitalia, mówiąc: „Czy tu cię tatuś dotykał?” – Nie, nie zrobiłam tego – odparła kobieta stanowczo. – Pani Mendelson, czy nie jest prawdą, że zgłosiła pani ponad pięćdziesiąt przypadków rzekomych aktów napastowania seksualnego w swojej szkole i że z tej liczby tylko osiem okazało się mieć podstawy? – Tak, to prawda, ale gdzie jest... Lara nachyliła się i poinstruowała świadka: – Proszę, aby ograniczyła się pani do odpowiedzi na pytania. Proszę odpowiadać „tak” lub „nie”. – Tak – odparła kobieta zaciskając usta. – Nie mamy więcej pytań, proszę sądu. Lara doszła do wniosku, że mogłaby już teraz ogłosić werdykt, ale to nie była prosta rozprawa. Decyzja należała do ławy przysięgłych. Na razie wszystko szło szybciej, niż się spodziewała. Przede wszystkim dlatego, że obrona nieodwołalnie wyczerpała możliwość zgłaszania sprzeciwów. Teraz wszyscy byli z siebie zadowoleni. Nawet prokurator robił wrażenie współczującego oskarżonemu i jego losowi, chociaż to on wystąpił z aktem oskarżenia. Prócz instruowania obu stron i generalnego nadzoru, z okazjonalnymi uwagami na temat specyfiki danych ustaw, głównym obowiązkiem Lary podczas tej rozprawy było wyznaczenie wymiaru kary. Adams popełnił przestępstwo w stanie ogromnego stresu. Istniały jednak liczne okoliczności łagodzące. Lara wiedziała, że sprawa podpadnie pod ustawę „w interesie sprawiedliwości”, co oznacza, że sędzia ma stosunkowo wolną rękę w wyznaczeniu wysokości kary. System po prostu nawalił, a to już zniszczyło wiele istnień ludzkich. Psycholożka była nadgorliwa i narzuciła małemu dziecku odpowiedzi. W swoich zeznaniach albo kłamała, albo twierdziła, że nie pamięta. Niełatwo było przyznać się do popełnienia takiego błędu. – Proszę obie strony o podejście do stołu sędziowskiego – powiedziała Lara. Nachyliła się do obu mężczyzn i szepnęła: – Zamierzam teraz ogłosić przerwę. Proszę stawić się u mnie w gabinecie. – Dlaczego? – zapytał prokurator okręgowy. Przecież ledwie zaczęli sesję, dopiero co wygłosili wstępne oświadczenia. Lara rzuciła mu gniewne spojrzenie. Pod jego siłą odszedł do swego stolika. – Sąd ogłasza trzydziestominutową przerwę – oznajmiła i lekko stuknęła młotkiem. Ławnicy ruszyli z miejsc i pod eskortą strażnika udali się do osobnego pokoju. Obaj prawnicy podążyli za Larą. – Panowie – oświadczyła im, gdy tylko usiedli naprzeciwko jej biurka. – Uważam, że ta rozprawa jest trwonieniem pieniędzy i podatników, i Adamsa. Ponieważ jest on obecnie bezrobotny, nie widzę w tym większego sensu. – Zwróciła się do prokuratora: – Z tego, co dotychczas przeczytałam i usłyszałam, wynika, że sprawa powinna być zakończona przez wynegocjowanie umowy między stronami. Adams zostanie skazany, a ja zamierzam wyznaczyć mu karę w zawieszeniu. Cała afera jest po prostu hańbą. Wstydzę się za system, który dopuścił do czegoś takiego... Parker Collins, prokurator okręgowy, był nadaktywnym młodym człowiekiem. Skoczył na równe nogi, a jego wysoki głos przypominał skomlenie. – Już zaproponowaliśmy ustępstwa drugiej stronie. Zaoferowaliśmy nawet karę w zawieszeniu, ale nasz wniosek został odrzucony. Nawet poszkodowana pragnie, aby wreszcie skończyć z tym. Steinfield chce nowego mercedesa i gówno go obchodzi, kto za niego zapłaci. – Panie Collins, przekroczył pan dopuszczalne granice – powiedziała surowo Lara. Kiedyś prawnicy pracowali dla uznania, dla honoru. Teraz zarabiają na drogie zabawki. – Panie Steinfield, czy może pan powiedzieć, dlaczego pana klient odrzucił ofertę prokuratury? – Mój klient pracował w przemyśle lotniczym i miał dostęp do kluczowych tajemnic służbowych, zanim władze stanowe porwały mu dzieci i zniszczyły życie. Jeśli otrzyma wyrok skazujący, nigdy już nie znajdzie pracy w swoim zawodzie. – Aha – odparła Lara. Wyprostowała się w krześle, zdjęła okulary i przetarła oczy. – Czy rozmawiał pan z nim na temat prawdopodobieństwa skazania? – Oczywiście – rzekł Steinfield, oburzony jej przypuszczeniem, że nie poinformował swojego klienta o grożącej mu karze albo że w zbyt różowych barwach przedstawił szansę na uniewinnienie. – A pan – zwróciła się Lara do prokuratora – byłby skłonny do zrezygnowania z części zarzutów oskarżenia i uznania, że mieliśmy do czynienia z pobiciem? – Nigdy – odparł prokurator z mocą. Klosze w lampach biurowych rzucały zielonkawy cień na policzki Lary. – Tej kobiecie zostaną blizny do końca życia. To znaczy, żal nam Adamsa, bo przeszedł straszne rzeczy; i zgoda – opieka zapieprzyła sprawę, więc Adams wpadł w szał. Jednak drobne przestępstwo nie wchodzi w grę. Lara westchnęła. – Wobec tego nie mamy o czym dyskutować – powiedziała prawnikom. Rozprawa przeciwko Adamsowi będzie trwała, a oskarżony ucierpi wskutek wyroku skazującego i obciążenia go kosztami sądowymi. Wyglądało na to, że każdy postanowił popisać się przed sądem, bez względu na skutki. Prokurator wyszedł już do sekretariatu i pewnie wrócił na salę sądową, ale obrońca zwlekał. Raymond Steinfield był szacownym mężczyzną pod pięćdziesiątkę, ze starannie przystrzyżonymi kasztanowatymi włosami, z dużym wąsem i wyrazistą twarzą. Wyglądał jednak dużo lepiej, gdy siedział, niż kiedy stał. Był niski i krępy. – Tak, Ray, masz jeszcze coś do mnie? – spytała Lara. Steinfield oparł się o framugę drzwi. – Czy wiesz, że oni znów próbują odebrać mu dzieci? Lara padła na fotel. Rozległ się pisk plastikowej maty. – Nie! – krzyknęła. – Myślisz o opiece społecznej? Kto śmiałby to zrobić? Jak rozumiem, oskarżenie o napastowanie seksualne jest bezpodstawne. – Przez chwilę myślała, że postradała zmysły. Przeczytała przecież wszystkie raporty biegłych lekarzy i psychologów. – Po tym wszystkim chcą mu znowu odebrać dzieci? – Jego żonę umieszczono w zeszłym tygodniu w miejscowym szpitalu psychiatrycznym. Ta kobieta jest kompletnie załamana. Dostaje silne środki, ale kto wie, kiedy ją wypuszczą. Uważają, że wpadła w ostrą psychozę. – Steinfield zawahał się i wzdrygnął. – To znaczy, zdołali przekonać biedaczkę, że jej mąż napastował córeczki i że musi się z nim rozejść, jeśli chce je odzyskać. Gdyby natomiast żyła z nim dalej, nigdy więcej nie zobaczyłaby dzieci. Kocha swego męża. To jest jak koszmarny sen. – Mów dalej – powiedziała Lara. – To nadal nie tłumaczy, dlaczego opieka społeczna uważa, że musi mu odebrać dzieci. – Ponieważ przeciwko Adamsowi toczy się rozprawa, która niemal z pewnością zakończy się wyrokiem skazującym, a on sam jest bezrobotny i na dodatek kłębek nerwów... no, wiesz. Spojrzał bacznie na Larę. Dobrze o tym wiedziała. Po tym, co zrobili z Joshem, doszła do wniosku, że działania opieki społecznej przynoszą więcej szkody niż pożytku. – To, co oni wyprawiają, nie mieści się w głowie. Dlaczego prześladują tego biednego faceta? – jęknęła, owładnięta poczuciem niesprawiedliwości. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że uznano go za niezrównoważonego psychicznie? Że nie nadaje się do opieki nad dziećmi? – W zasadzie tak – odparł Steinfield i zamilkł na chwilę. – No i rzeczywiście tego dnia Adams stracił panowanie nad sobą. Lara zagryzła wargę. To było łagodnie powiedziane. W raporcie stwierdzono, że urzędniczka będzie się musiała poddać serii poważnych operacji plastycznych. Steinfield doskonale zdawał sobie z tego sprawę. – A ich krewni? – Jego matka żyje, ale jest przykuta do łóżka. Rodzice mieszkają w osiedlu dla emerytów na północy stanu Nowy Jork. Tam nie przyjmują małych dzieci. Lara poczuła ogromne współczucie dla Adamsa. Zakryła twarz dłońmi myśląc intensywnie. Po paru sekundach spojrzała na obrońcę. – No, a gosposia na stałe? To przecież rozwiązałoby sprawę? – Miał trzy. Wszystkie uciekły. Najwyraźniej ta dziewczynka, która była napastowana w rodzinie zastępczej, ma poważny rozstrój nerwowy i źle się zachowuje. Stale płacze za matką, niszczy wszystko w domu. No i nikt nie chce mieszkać z samotnym mężczyzną. Na dodatek prasa nie schodzi z tego tematu. Rozeszła się plotka, że facet stał się groźny. Jest teraz bardzo przybity. Prawdę mówiąc, lękam się o niego. – Wyobrażam sobie – powiedziała Lara w zamyśleniu. – I wszystko z nim szczegółowo omówiłeś? Próbowałeś go przekonać, żeby przyjął warunki prokuratury? – Uwierz mi – odparł Steinfield. – Nie potrzebuję następnego mercedesa. Jednego już mam. Tę sprawę prowadzę prawie gratis. – No cóż, jeśli Adams zaakceptuje warunki, może jakoś zdoła odnaleźć się w życiu, pozostawi to wszystko za sobą, zapomni o opiece społecznej. Czy chcesz, żebym porozmawiała z nim na osobności? Zrobię to, jeśli uważasz, że to przyniesie jakiś rezultat. Lara zastosowała bardzo niecodzienną taktykę, ale była niecodziennym sędzią. – Zobaczymy – odparł obrońca, zaglądając do sekretariatu.. Zauważył, że prokurator wrócił już na salę sądową. – Może jutro to zaaranżujemy. On po prostu nie może sobie pozwolić na skazanie za ciężkie przestępstwo. Nie będzie mógł wrócić do pracy. To będzie koniec jego kariery. Wrócili razem na salę sądową. Lara spojrzała uważnie na twarz człowieka siedzącego obok obrońcy. Była blada i wychudzona. Jego wygląd świadczył o tym – pomyślała Lara – że i on za chwilę załamie się nerwowo. Choć było to tragiczne, może opieka społeczna miała jednak podstawy ku temu, by odebrać mu dzieci. Cała sprawa była jednym wielkim koszmarem. Pod koniec dnia Lara była kompletnie wyczerpana emocjonalnie i fizycznie. Przynajmniej nie musiała się spieszyć do szkoły po Josha. Matka Ricky’ego Simmonsa obiecała odwozić go do domu, póki nie wrócą do Irvine. Zatelefonowała do siostrzeńca, uprzedzając go, że spóźni się trochę, i zagłębiła się w akta sprawy. Gdyby udało się jej przekonać prokuratora, by odstąpił od części oskarżeń, to Adamsowie mogliby się jakoś pozbierać. Urzędniczka, ofiara w tej sprawie, nie domagała się sądzenia Adamsa za ciężkie przestępstwo. Tego żądała prokuratura. Chociaż nienawidziła takich metod, podniosła słuchawkę i nakręciła numer Lawrence’a Meyera, szefa prokuratury. Jak mógł opowiadać o niej to wszystko, nie mieściło się jej w głowie. Ale bez względu na oczernianie i wbijanie noża w plecy, na szali znajdowało się wiele istnień. Od niej zależało wszystko. Udało się jej zastać go w gabinecie. – Czy mogę wpaść? – zapytała. – Chcę przedyskutować z tobą pewną sprawę. – Oczywiście – odparł. Nie mógł odmówić sędziemu. – Gotów jestem przyjść do twego gabinetu, jeśli chcesz ze mną porozmawiać. – Nie – odpowiedziała Lara. – Przyjdę do ciebie. Zmęczyło mnie siedzenie. W odróżnieniu od sądu, gmach prokuratury był o tej porze zapełniony. Dziesiątki prawników nadal kręciły się jak w ukropie, a telefony urywały się. Większość prokuratorów spędzała tyle czasu w sądach, że musiała zajmować się do późna wieczorem dyktowaniem memorandów, przygotowywaniem wystąpień, telefonowaniem. Lawrence Meyer wstał na widok Lary i wyciągnął do niej rękę, ale oczy miał utkwione w blat biurka. – Usiądź – powiedział. – Czym mogę służyć? Był inteligentny i dobrze wychowany, ale zbyt otyły, stwierdziła Lara, zauważywszy jego wydatny brzuch pod nie dopiętą marynarką. Byli kiedyś w bliskim kontakcie, gdy Lara pracowała jako prokurator, a on był wtedy człowiekiem numer dwa. Jego brutalne słowa na jej temat, wygłoszone do Rickersona, zabolały ją mocno. – Uważam, że w akcie oskarżenia powinniście ograniczyć zarzuty wobec Adamsa do pobicia i dać mu szansę wyjścia na wolność. Biedak jest kompletnie załamany i grozi mu ponowna utrata dzieci. Myślę, że jest na skraju wytrzymałości. Meyer parsknął, patrząc uważnie na Larę. – Od kiedy jesteś taka litościwa? Gdy byłaś prokuratorem, potrafiłaś być bezwzględna. Lara wyprostowała się w krześle. – Słuchaj, Larry, trudno nazwać mnie litościwą. Ale co za dużo, to niezdrowo. System musi wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się stało, i poczynić pewne ustępstwa. – Nie jesteśmy do tego skłonni – odparł stanowczo Meyer. – Jeśli złagodzimy akt oskarżenia, wyjdziemy na głupców. Nie obchodzą mnie okoliczności. Nie wolno pobić człowieka tak, że zostaną mu blizny do końca życia, i wyjść z tego obronną ręką. Lara wstała. Rozmowa była stratą czasu. Już wychodziła, ale odwróciła się od drzwi. – Dlaczego wbiłeś mi nóż w plecy? – spytała pełnym emocji głosem. – Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. – Och – odparł blednąc – to ten detektyw, jak mu tam, powtórzył ci? – Nazywa się Rickerson. Tak, powtórzył. – Opanuj się – powiedział. – Porozmawiaj z Evergreenem. To on tu zatelefonował i oskarżył cię o te wszystkie nieprawidłowości. Żądał, aby nasz prokurator zbadał twój życiorys, nawet sprawy osobiste... i kazał dostarczyć sobie szczegółowy raport. – Jakie sprawy osobiste? – krzyknęła Lara, trzęsąc się z oburzenia. Poczuła krople potu nad górną wargą i starła je dłonią. – Skąd mogę wiedzieć? No, wiesz, typowe dossier, jakie przygotowujemy na temat każdego delikwenta: kontakty, finanse, romanse itp. – Dostarczyłeś mu ten raport? Jest już gotowy? – Tak, jakiś czas temu. Niech pomyślę – potarł czoło. – Tydzień temu albo dwa tygodnie... coś koło tego. – Jego twarz przybrała kolor buraka. – Przykro mi, Lara. Ja naprawdę uważam cię za przyjaciela. Po prostu rozwścieczył mnie ten Rickerson, który wdarł się tu z żądaniem nakazu rewizji, aby zebrać dowody przeciwko samemu Evergreenowi. Cholera, przecież to przewodniczący sądu. Pomyślałem, że między tobą a nim rozpętała się wojna, a my zostaliśmy wzięci w dwa ognie. Odmówiłem, to wszystko. – Dzięki – odparła Lara z ironią. – Meyer z pewnością odmówił, ale w jaki sposób – to już wyjaśnił Rickerson. – I dla twojej informacji dodam, że Rickerson może być trochę ostry w sposobie bycia i nieco za bardzo depcze Evergreenowi po piętach, ale zapewniam, że jest świetnym oficerem dochodzeniowym. Nie jestem całkowicie przekonana co do jego podejrzeń wobec niego, ale uważam, że byłoby głupotą lekceważyć je. – Doskonale – powiedział Meyer wstając, by odprowadzić Larę do drzwi. Jednocześnie wziął swoją teczkę. – Wobec tego przynieście mi coś konkretnego na Evergreena. Nie obchodzi nas, kim jest. Wyjmiemy szable z pochew bez najmniejszego wahania. Chciał odprowadzić Larę do auta, ale zostawiła je zaparkowane w podziemiu. Poszła więc do sądu pieszo. Lara zapakowała do teczki akta sprawy, żeby przejrzeć je szczegółowo w domu. Wsiadła do windy zatopiona w myślach. Może oddalić sprawę na podstawie kruczka prawnego. Ofiara ma zawsze możność zaskarżenia Adamsa o odszkodowanie. To była najnowsza moda. Kobiety skarżyły gwałcicieli, rodzice skarżyli zboczeńców napastujących ich dzieci, synowie skarżyli ojców. Ostatnio dziecko zaskarżyło rodziców, domagając się rozwodu z nimi, i na dodatek wygrało. W samym tylko powiecie Orange złożono ostatnio trzy wnioski, w których dzieci żądały separacji od swoich rodziców. To zakrawało na absurd. Nie ulega kwestii, że jest za dużo prawników w tym kraju, pomyślała. Na tym między innymi polega problem. Sprawy o odszkodowanie spowodują korki w sądach na następne pół wieku. Nie miała nic na kolację dla Josha, głowa jej pękała. Ciągle była wściekła na Evergreena i na całą tę Radę. Biorąc pod uwagę proponowane cięcia budżetowe, Evergreen pewnie będzie chciał się jej pozbyć. Wiedziała, że jego głos ma decydujące znaczenie w takiej debacie, a nie była ona łatwa. Wielu sędziów będzie się w przyszłym roku ubiegało o to samo stanowisko. Już tylko jej auto stało w podziemnym garażu. Kroki Lary rozbrzmiewały echem w opustoszałych czeluściach. Szukając w torbie kluczyków do jaguara, doznała dziwnego uczucia i obejrzała się za siebie. Usłyszała jakby szelest szczotki po betonie. Ten dźwięk dobiegał z bardzo bliska. Nie było jednak nikogo. Lara wyciągnęła szyję, próbując dostrzec źródło tego dziwnego dźwięku w ciemnościach, ale niczego nie zauważyła. Wokół panowała cisza. To pewnie szczur, pomyślała. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i wyjechać na ulicę. Zmagała się z kluczykami i z ciężką teczką. Wreszcie postawiła ją na ziemi i odblokowała drzwiczki. Gdy jedną nogą była już w środku i pochyliła się, żeby sięgnąć po teczkę, spod auta wysunęła się nagle ręka i chwyciła jej drugą nogę stalowym uściskiem. Lara straciła równowagę i walnęła głową o karoserię. Była rozciągnięta w szpagacie: jedna noga w środku wozu, druga na zewnątrz, mięśnie podbrzusza napięte do ostateczności. Próbując wszelkimi siłami wyzwolić z uścisku nogę, upadła plecami na beton. Spod jaguara wyczołgał się wysoki mężczyzna w ciemnym ubraniu i kopnął ją w brzuch. Złapał ją ponownie za nogę i ciągnął, tak jak drapieżnik wlecze martwą zwierzynę do nory. – Booże! – wrzasnęła. Serce biło jej jak oszalałe. Ze wszystkich sił starała się uchronić twarz przed poranieniem. Jej głowa podskakiwała na betonie. Wolną nogą kopała na oślep. Czuła, że łokcie ma zdarte do krwi. Nie widziała twarzy napastnika, ale sądząc po wzroście, mógł być zawodowcem w koszykówce. – Pomoocy! – wrzeszczała co sił w płucach. Poczuła tak gwałtowne bicie serca, że niemal pękały jej bębenki w uszach. Odnosiła wrażenie, że tonie. Pęcherz nie wytrzymał. Poczuła ciepły mocz na udach. Krzyczała nadal w panice: – Na miłość boską, pomocy! On mnie zabije! Ludzie, pomóżcie! W duchu powtarzała sobie: przecież nie może do tego dopuścić; to się nie może zdarzyć, że umrze tak, jak zginęła Ivory. Gdy napastnik odciągnął ją od auta, stanął i wlepił w nią wzrok. Lara wstrzymała oddech. Była tak przerażona, że wydawało się jej, iż serce przestało bić. Ten człowiek wyglądał groteskowo, jak postać z koszmaru sennego albo z filmowego horroru. Jego nos, oczy i usta były spłaszczone. Miał naciągniętą pończochę, którą związał na czubku głowy. Lara dostrzegła kątem oka, że znowu zamierza ją kopnąć. Ostatkiem sił starała się przeturlać, aby osłabić siłę ciosu. Nie zdołała. Poczuła potężne kopnięcie w okolicy żeber. Z jej płuc uszło niemal całe powietrze. Obezwładniający ból rozlał się po całym ciele. – Gdzie masz zdjęcia?! – ryknął napastnik. Jego głos był wściekle jadowity, wargi z trudem poruszały się pod pończochą. – Dawaj te pieprzone zdjęcia, ty dziwko. – W teczce – wystękała Lara. – Tam. Znowu wrzasnęła, licząc na to, że może ktoś ją usłyszy. Jej głos odbił się echem w pustym garażu. Posłyszała swój własny krzyk dochodzący z wielu kierunków. W jego rękach dostrzegła duży nóż – kuchenny lub myśliwski. W ostrzu odbijało się światło żarówki wiszącej nad nimi. – Nieee! – krzyknęła znowu Lara w kompletnej panice. – O Boże, nie, proszę. Nie zabijaj mnie! Zrobię wszystko. Napastnik przytknął jej nóż do gardła. Lara zamarła. Czuła na twarzy gorący, cuchnący oddech zza nylonowej pończochy. Ostrze niemal wbijało się w cienką skórę nad obojczykiem. Przerażenie obezwładniło ją całkowicie. Brakowało jej tchu w piersiach, dusiła się. Była przekonana, że ma już podcięte gardło. Pot, który spływał kroplami z jej twarzy i spadał na bluzkę, wydał się jej własną krwią. Napastnik śmierdział ohydnie. Dla Lary był to odór śmierci. Pomyślała, że umiera. Umiera jak Ivory. Umiera w podziemiach sądu. I Josh zostanie sam. Zaczęła się modlić. Poruszała wargami. Próbowała myśleć. Czekała na nadejście śmierci albo na pchnięcie nożem prosto w serce. Rozglądała się rozpaczliwie wokół. Popatrzyła na sklepienie i krzyżujące się rury, znikające w ciemnych kątach. Uprzytomniła sobie, że było jeszcze jakieś auto, prócz jej jaguara, zaparkowane w rogu garażu. Modliła się, żeby ten ktoś nadszedł. Nigdy przedtem nie widziała tego wozu. Nie było nikogo, kto by ją ocalił. – Jeśli w teczce nie będzie tych zdjęć, możesz się pożegnać z życiem – usłyszała nad sobą. Ostrze noża odsunęło się od gardła. Jej prześladowca wstał i końcem buta przetoczył ją na bok, jak worek ze śmieciami. Jej ręka powędrowała do szyi. Próbowała wstać, ale siły ją opuściły. Zdawało się jej, że traci przytomność. Zapadła na chwilę w ciemność, ale zaraz wszystko wróciło w jaskrawych kolorach. Ten człowiek był przerażający, monstrum przybyłe z piekieł, by ją zabić, zniszczyć, posiekać na drobne kawałeczki. – Nie ruszaj się – ostrzegł dysząc. – Jak się ruszysz, to zginiesz. Nigdzie nie uciekniesz i nikt tu nie przyjdzie, więc nie wyj. Larę ogarniała furia. Wściekłość pulsowała w niej i wibrowała. Nie da się temu potworowi. Odbiła się od podłogi i skoczyła ku niemu, zamierzając wbić mu palce w oczy. Natrafiła jednak na pończochę. Olbrzym wybuchnął śmiechem i jednym ruchem obalił ją na beton. Lara poderwała się jeszcze raz i zdołała zaatakować go od tyłu. Chciała zastosować chwyt używany przez policjantów: założyć mu nelsona na szyję i spowodować ucisk aorty. Uczyniła to z całą mocą, właściwie wisząc na nim, ale to nie poskutkowało. Z uczepioną u boku ofiarą, prześladowca ruszył w kierunku teczki. Lara upadła boleśnie na beton. Czuła się całkowicie bezradna. Ten facet był olbrzymem. Nie mogła go pokonać. – Ty głupia dziwko! – krzyknął. – Siedź tam, bo ci pokroję cipę na plasterki. Odwrócił się i zamierzył na nią ręką uzbrojoną w nóż. Ostrze otarło się o jej ciało. Lara instynktownie chciała mu wyrwać nóż, ale pojęła, że to szaleństwo. Palcami poczuła ostrze, które mogłoby jej przebić rękę na wylot. Potwór napierał, przymierzając się do ciosu nożem w brzuch Lary. Gdy z krzykiem cofała się, znowu straciła równowagę. Po raz kolejny wyrżnęła plecami o beton. Zarechotał. Tym razem zrobiła, co kazał. Stała sztywno z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Ohydny śmiech dudnił w garażu. Nie walcz z nim – powiedziała sobie w duchu Lara. Nie walcz, bo cię zabije na miejscu. Musisz grać na zwłokę. Z nosa leciała jej krew, ale nie drgnęła. Kątem oka obserwowała, jak bandyta wysypuje zawartość teczki na podłogę i grzebie w jej rzeczach, wydając groźne pomruki. Lara, stojąc cicho jak trusia, zobaczyła w myślach obrazy z przeszłości. Widziała siebie idącą ze szkoły z Ivory, pulchne nóżki małej podążające z trudem za starszą siostrą, jej rozpromienioną twarz. Wydawało się jej, że czuje zapach gumy balonowej, którą mała Ivory zawsze żuła. Baloniki były tak wielkie, że zakrywały małej całą buzię, a potem pękały ze świstem. Lara zacisnęła dłoń, niemal czując w niej rączkę siostrzyczki. Potem zobaczyła siebie podczas uroczystości rozdania dyplomów. Rozglądała się wtedy, żeby wyłowić z tłumu promieniejące dumą twarze mamy i Ivory. Dostrzegła siebie, jak składa przysięgę sędziowską. Choć nikt z rodziny nie przyszedł, był to najwspanialszy dzień w jej życiu. Postanowiła wtedy, że wiele zmieni, że będzie inna niż sędziowie, których znała. Teraz jednak przyszła okrutna refleksja: gdyby nie została sędzią, nie zwolniłaby z aresztu mordercy Ivory. Napastnik wydawał przerażające odgłosy. Z jego gardła wydobywał się bulgot. Lara była pewna, że tym razem ją zabije. Czuła to całą sobą. Śmierć wirowała nad nią jak ćma. Przemknęła jej myśl o straszliwych przeżyciach Ivory przed śmiercią. Oczami duszy ujrzała twarz Josha. Starała się zachować ją w pamięci, nie pozwolić jej zniknąć. Wyszeptała, licząc, że w jakiś cudowny sposób chłopiec usłyszy: – Kocham cię, Josh. Zawsze pragnęłam mieć dziecko. Nie rozpaczaj. Bądź dzielny. Łzy paliły ją pod powiekami, spływały po policzkach. Jej czas kończył się. Zaraz będzie po wszystkim. Skurczyła się w sobie. Przygotowywała się na śmierć. – Nie ma ich! Ty fałszywa, pierdolona dziwko! – darł się bandyta. Jego głos dudnił w czeluściach garażu. Kopnął z furią papiery, szedł w jej kierunku pochylony jak szarżujący byk. I nagle zamarł. Elektronicznie regulowana brama otworzyła się ze zgrzytem i do środka wjechała biała ciężarówka. Napastnik błyskawicznie przepadł w ciemnościach. Lara usiadła i zaczęła krzyczeć: – Pomocy! Tutaj! Błagam, na pomoc! Boże, niech ktoś tu przyjdzie! Ciężarówka podjechała i z szoferki wyskoczyło dwóch ludzi w białych kombinezonach. W tym momencie za ich plecami śmignął z piskiem opon samochód. Był to stary model corvetty w kolorze niebieskim, z wgnieceniem z boku. Szyby były tak mocno przyciemnione, że Lara, nie mogąc dostrzec kierowcy, wytężyła wzrok i skupiła się na tablicy rejestracyjnej. Zapamiętała cyfry i litery, powtarzając je jak litanię: 347 PJG... 347 PJG... 347 PJG. Ludzie w kombinezonach pomogli jej wstać. Zauważyła na ich koszulach napis: ZAKŁAD OCZYSZCZANIA POWIATU ORANGE. – Wezwijcie policję! – krzyknęła. – Szybko, bo ucieknie! Zadzwońcie pod dziewięćset jedenaście i przekażcie, że ktoś chciał mnie zamordować. Niebieska corvetta – zająknęła się – numer trzysta czterdzieści siedem PJG. – Mężczyźni stali i tylko kręcili głowami. – Szybko, błagam! On ucieknie. Biegnijcie! Wezwijcie policję! Jestem sędzią. – Lara trzęsła się cała z wyczerpania. – Nie słyszycie? – krzyknęła znowu. – Ten człowiek chciał mnie zabić. Wezwijcie policję. Co się z wami dzieje? Zwariowaliście? Wreszcie odezwał się niższy z mężczyzn. – No habla Ingl?s. No comprendre – powiedział po hiszpańsku. – Policia...? Lara odepchnęła ich i powlokła się do jaguara. Ze swego telefonu połączyła się z 911, podała opis wozu i numer rejestracyjny. Poczuła w boku straszliwy ból i oparła się o kierownicę, z trudem łapiąc oddech. Żyje – powtarzała sobie w duchu. Nie było jej przeznaczone zginąć teraz, gdy jest potrzebna Joshowi. Istnieje Bóg, pomyślała. Tylko On ją ocalił. Modliła się i została wysłuchana. Ciągle jednak czuła, jak bliska była śmierci. Facet uciekł. Powinna była wziąć od Rickersona rewolwer. Gdyby go miała przy sobie... – pomyślała, zaciskając zęby z bólu. Ciągle miała przed oczami tę przerażającą gębę, zniekształconą przez pończochę. Gdyby tylko wzięła wtedy tę spluwę... powtarzała sobie w duchu. Wyobraziła sobie, że ma ją w ręce, że trzyma palec na spuście i słyszy huk wystrzału. Po tylu latach pracy z groźnymi przestępcami Lara zrozumiała wreszcie, że można przekroczyć granicę rozsądku. Gdyby wzięła wtedy ten rewolwer, rezultat byłby wiadomy. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Położyłaby faceta trupem. Rozdział XXI Detektyw Rickerson przybył na miejsce przestępstwa dopiero wówczas, gdy ekipa dochodzeniowa zbierała się już do odjazdu. Lara siedziała w swoim jaguarze; drzwiczki auta były otwarte, a jej stopy wystawały na zewnątrz. Czoło miała poranione, bluzkę i rajstopy w strzępach. Naokoło szyi pozostał czerwony ślad od ostrza noża. W jednym miejscu skóra była przecięta. Medycy z pogotowia przemyli jej rany płynem antyseptycznym, zabandażowali łokcie i kolana. – Jak się czujesz? – krzyknął detektyw, biegnąc do auta Lary. – Zawiozę cię do szpitala. Powinni cię zbadać. – Nie – odparła. – Muszę iść do domu. Josh został z Emmetem, ale chcę wrócić do siebie. – Dotknęła boku i skręciła się z bólu. Podwinęła bluzkę, żeby zobaczyć zranienie. Wylew po kopnięciu buciorem już zsiniał. – Ten skurwiel mnie kopnął – powiedziała ciężko oddychając. Ilekroć nabierała powietrza w płuca, czuła intensywny ból w całym ciele. – Możesz mieć złamane żebra. Pozwól się zawieźć do szpitala. Joshowi nic się nie stanie. – Nie – odpowiedziała kategorycznie. – To tylko siniak. Poradzę sobie. Jaka szkoda, że nie miałam broni. Teraz chcę ją mieć. – Spojrzała Rickersonowi prosto w oczy. – Jeśli tylko spotkam tego człowieka, zabiję go. Przysięgam, że go zabiję. – Byłaś dzielna, dziecko – pochwalił Larę, klepiąc ją delikatnie po ramieniu. – Zapamiętałaś numer rejestracyjny. Złapiemy go. Jest to pewnie ten sam bandzior, który włamał się do twego mieszkania i zastał w nim Emmeta. Sprawdziliśmy, wóz jest zarejestrowany na faceta nazwiskiem Frank Door. Jeśli to on prowadził samochód, to wyszedł z aresztu w dzień włamania do ciebie. Oczy Lary rozszerzyły się ze zdumienia. – Za co siedział? Rickerson spojrzał w bok. Liczył na to, że Lara nie zada tego pytania. – Za usiłowanie morderstwa. – Niech to szlag... Kogo chciał zabić? – Och – odparł Rickerson, orientując się, że wcześniej czy później Lara dowie się o tym, więc przybrał kolokwialny ton – tylko swoją eks-żonę. Usiłował ją wepchnąć do pieca w krematorium, gdzie pracował. Miły człowiek, prawda? Zdaje się, że nie miał ochoty płacić alimentów. Urwał i zaśmiał się nerwowo. – Nie ma w tym nic śmiesznego, Ted. Boże, usiłował ją wepchnąć do krematorium? Nigdy nie słyszałam o podobnym przypadku. Samo wyobrażenie sobie tego czynu wywoływało dreszcz trwogi. A więc właściwie oceniła tego potwora. Gdyby nie nadjechali ci ludzie z zakładu oczyszczania, byłaby już z pewnością trupem. – Jak więc udało mu się wyjść na wolność? Była żona wycofała oskarżenie? – Nie. – Więc został zwolniony za kaucją? – Nie. Popatrzyła na niego ze złością. – W porządku. Może mi wreszcie powiesz i skończysz z tą szaradą. Nie jestem w odpowiednim nastroju, daję słowo. – Jak nam przekazano z aresztu, z sądu przyszło pismo z nakazem wypuszczenia go. Więc go wypuszczono. Posłaliśmy kogoś, żeby sprawdził akta sądowe. Postępowanie przed rozpoczęciem sprawy jest wyznaczone na jutro. W aktach nie ma niczego, co by wyjaśniało jego zwolnienie. Zarzuty nie zostały wycofane. Facet siedział bez prawa do kaucji. Lara zaczynała pojmować. To przypominało historię Packy’ego Cummingsa. Co więcej, sprawa nadawała wiarygodności podejrzeniom Rickersona wobec Evergreena. – Więc to był pewnie Evergreen, tak? Kto się podpisał na zwolnieniu go z aresztu? – W areszcie powiedziano nam, że pismo pochodziło z Wydziału Dwudziestego Siódmego. – Tam teraz rozpatrują wnioski o postawienie w stan oskarżenia. Zajmuje się tym Hector Rodriguez. Czy myślisz, że Evergreen zatelefonował do niego i kazał zwolnić faceta, jak to się stało z Packym Cummingsem? – Nie wiem, Lara. Na piśmie z sądu nie figurowało nazwisko Hectora Rodrigueza. – Rickerson zniżył głos i powiedział: – Tam było twoje nazwisko. Lara doznała wstrząsu. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Oparła się o drzwiczki jaguara. – Moje? Ttto... niemożliwe. Nie podpisałam nakazu wypuszczenia tego człowieka. – Wobec tego domyślam się, że ktoś podrobił twój podpis. A ponieważ nakaz został przesłany z sądu do aresztu przez komputer faksem – nie jestem pewien, czy na piśmie w ogóle widniał czyjś podpis. – Mój Boże, z każdym dniem wszystko to staje się coraz bardziej niepojęte. To musiał zrobić Evergreen i podać moje nazwisko. Co za skurwiel! Jeśli dasz mi ten rewolwer, to go zastrzelę i skończę z tym wreszcie. Rickerson spuścił wzrok. Dossier Franka Doora było dużo gorsze niż Packy’ego. Pięciokrotnie skazany za napad i raz za gwałt. Lara miała większe szczęście, niż sobie wyobrażała. Jeśli ci ludzie ze służby oczyszczania nie pojawiliby się w tym momencie, Door mógłby ją zgwałcić. Swojej ostatniej ofierze odgryzł na pożegnanie sutek. Został skazany, ponieważ zidentyfikowano ślady jego zębów. Miał wadę zgryzu. – Próbowaliśmy się skontaktować z sędzią Rodriguezem. Nie zastaliśmy go w domu, ale zadzwonimy do niego jutro rano i dowiemy się szczegółów. Ponieważ pismo wyszło z jego wydziału, powinien coś wiedzieć na ten temat. Módl się, żeby wiedział, bo w przeciwnym razie jesteśmy w szambie. – Modlę się – odparła Lara. – Wierz mi, że się modlę. – Utkwiła oczy w detektywie, wzięła głęboki wdech i z bólem, powoli wypuszczała powietrze. – Ted, nie mogę już tego znieść, po prostu nie mogę. – Z trudem powstrzymywała łzy. Nie chciała, aby detektyw widział, że płacze. Nagle przyszło jej do głowy coś innego: cięcia budżetowe. – Ted – powiedziała – jest jeszcze inna ewentualność. Dość śmiała, ale nie bardziej niż twoje podejrzenia co do Evergreena. – Co takiego? – spytał ostrożnie. – To, że w sądzie będzie w przyszłym roku o jeden etat mniej. Ktoś musi odejść. Rickerson uniósł brwi i przejechał palcami po wąsach. – Czy chcesz powiedzieć, że zrobił to ktoś, kto chce ci odebrać stanowisko? – Nie wykluczam. – Lara, to głupie. Może ktoś chce zaszkodzić twojej reputacji, ale wysyłać takiego bandytę jak Frank Door, by cię skatował? Mam rację co do Evergreena. – Spojrzał na nią z gniewem, a jego głos przeszedł w wysokie rejestry. – Kiedy mi w końcu uwierzysz? Gdy zastrzeli cię jak Packy’ego Cummingsa? – Lara milczała. Spuściła wzrok. Rickerson pochylił się, aby pomóc jej wstać. – Jak to się stało? Czy ten bandyta po prostu napadł na ciebie? Czy powiedział coś, zdradził się, dlaczego to robi? Czy obrabował cię? – Domagał się zdjęć. Domyślam się, że ktoś, kto go wynajął, powiedział mu, że mam te fotografie. Skłamałam i powiedziałam, że są w mojej teczce. Gdy ich tam nie znalazł, zagroził, że mnie rozwali. Myślę, że gotów był mnie zamordować gołymi rękami. Nie sądzę, by potrzebował noża. Chyba lubi zabijać, rozkoszuje się swoją brutalnością. – Lara podniosła wzrok. Mięśnie na jej twarzy zadrgały. Głos zniżył się do szeptu: – Nigdy nie byłam tak bliska... no wiesz, śmierci. – Straszne, co? – odparł Rickerson. – Parę razy zaglądałem w oczy śmierci. Tego się nie zapomina, powiadam ci. Ale pomyśl, wszystko się ze sobą wiąże – zdjęcia, zamordowanie twojej siostry, włamania. Wszystko się logicznie układa. Przecież to nie ma nic wspólnego z cięciami budżetowymi. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Lara poczuła się jak jego kolega po fachu. Teraz pojęła, na czym polega zawód policjanta. Nic dziwnego, że tak wielu z nich wariowało, że stawali się brutalni i bezwzględni. Gdy ktoś, kogo nigdy przedtem nie spotkałeś, usiłuje pozbawić cię życia, odbierasz to jako straszną niesprawiedliwość. Rickerson przerwał przeciągającą się ciszę. Trzepnął się po udzie mówiąc: – To oczywiste, że stoi za tym Evergreen. Skoro bandyta domagał się zdjęć, z pewnością nie była to przypadkowa napaść. Bezskutecznie przekopali twój dom i mieszkanie, doszli więc do wniosku, że nie rozstajesz się z nimi, że nosisz je ze sobą. Czy Evergreen był w twoim gabinecie? Mógł przeszukać twoje biurko i nie trafić na ich ślad. Gdzie na ogół kładziesz swoją teczkę? Lara myślała intensywnie i nie odzywała się. Kilku ludzi z ekipy dochodzeniowej podeszło do Rickersona, meldując o skończonym zadaniu. Detektyw zamienił z nimi parę słów na osobności i wrócił do Lary. – Zazwyczaj zostawiam teczkę w gabinecie. To jest wielka teka, niewygodna do noszenia. Ale ostatnio, po tych wszystkich wydarzeniach, nie zabierałam papierów do domu, więc trzymałam teczkę w bagażniku. Dopiero dziś ją przyniosłam. Chciałam wziąć ze sobą akta sprawy Adamsa. Dla Evergreena inspekcja mego gabinetu nie byłaby problemem. Dla Phillipa też nie. Mógł też wysłać nakaz do aresztu i sfałszować mój podpis. – Nie wydaje mi się. To syn Evergreena jest na tych zdjęciach, a nie Phillip. Słuchaj, przesiądź się i daj mi prowadzić. – Rickerson przechylił głowę i delikatnie dotknął jej czoła. – To nie będzie takie straszne – zapewnił. – Ustąpi po kilku dniach. Natomiast twój bok wygląda okropnie. Pomógł jej usiąść na siedzeniu obok, a sam siadł za kierownicą. Dodał gazu i jaguar szybko wyjechał z garażu. Josh ciągle siedział u Emmeta. Lara była mu za to wdzięczna. Gdy tylko weszła do domu, nakazała mu przez pocztę komputerową, żeby wrócił za godzinę. Nie chciała mu się pokazywać w takim stanie. Chłopak przeszedł już wystarczająco wiele. Nie powinien się dowiedzieć, że ktoś chciał zabić jego jedyną pozostałą przy życiu krewną. Umyła twarz. Obwąchała swoje ubranie i wyrzuciła je do śmieci. Strach tak śmierdzi, pomyślała, kładąc na czole warstwę pudru w płynie, by zamaskować zadrapania. Rickerson zawinął w ręcznik garść kostek lodu. Wręczył jej gotowy kompres, gdy wyszła z łazienki. – Masz, przyłóż sobie. Ściągnie opuchliznę. Wrócił do kuchni i nalał obojgu dwa duże drinki z zapasów Emmeta. Lara rozciągnęła się na szaro-czarnym fotelu, oparła stopy na podnóżku, zadarła bluzkę i przyłożyła lód do obolałego miejsca. Rickerson był napięty. Wypił drinka jednym haustem i poszedł do kuchni nalać sobie następnego. Ze szklanką w ręce chodził tam i z powrotem przed fotelem Lary. – Jesteśmy już blisko, bardzo blisko. Lara, Evergreen musi zdawać sobie sprawę, że depczemy mu po piętach. Po prostu musi o tym wiedzieć. Moim zdaniem, on sądzi, że Ivory coś ci powiedziała. Skoro myśli, że masz te zdjęcia, musiał dojść również i do tego wniosku. Nie wykluczam, że Frank Door został wynajęty nie tylko po to, by włamać się do twojego auta. Może także po to, aby ciebie zabić. Lara odsunęła kompres i kostki lodu posypały się na podłogę. Jej bluzka była mokra, ona sama drżała z zimna. Rickerson ciągnął dalej. – Myślę, że Evergreen dąży do zniszczenia twego autorytetu. Rozgłaszając pogłoski o nadużywaniu przez ciebie stanowiska w celu krycia szwagra i wszczynając dochodzenie w tej sprawie, facet stara się ochronić siebie. Zakłada, że gdy zabierzesz głos, nikt nie będzie chciał cię słuchać. Wszyscy będą przekonani, że działasz z zemsty i próbujesz go pogrążyć, ponieważ on pogrążył ciebie. Knuje to wszystko jak zawodowiec. – Tak – odparła Lara. – Bo on jest zawodowcem. Przewodniczący sądu Leo Evergreen wie na temat przestępstw więcej niż większość kryminalistów, pomyślała Lara. Jego staż w Stowarzyszeniu Prawników Kalifornijskich wynosi ponad czterdzieści lat. Przez szesnaście lat był prokuratorem, przez dwadzieścia cztery – sędzią. I na dodatek jest mistrzem w manipulowaniu, zawsze osiągającym to, czego chce. – Wiesz, co moim zdaniem on robi? – powiedziała Lara, nagle jednocząc się z Rickersonem w podejrzeniach wobec Evergreena. – Myślę, że wyszukuje tych bandytów w katalogu sprzedaży wysyłkowej. Ma w domu komputer i może wyciągnąć dowolne świadectwo karalności, datę rozprawy, datę zwolnienia, opis sprawy. Wszystko. Każdy organ ścigania w kraju przekaże mu wszelkie informacje, jakie go interesują. On może wszystko. Naciśnie guzik i spowoduje czyjeś zwolnienie. Może sobie w ten sposób zebrać armię najemników, wykonujących za niego brudną robotę. Co więcej, może ustalić, do jak brudnej roboty są zdolni poszczególni bandyci. No wiesz, niektórzy są bardziej niebezpieczni, inni mniej. Gdy ich zwalnia, oni potrzebują forsy, żeby zniknąć z miasta przed datą rozprawy. My z kolei wystawiamy nakaz zwolnienia, który nadajemy przez komputer. To genialna sytuacja. – Trochę niepokojąca – zauważył Rickerson, wpatrując się w Larę. Wiedziała o tym dobrze po dzisiejszym wieczorze. – Pamiętaj jednak, że jesteśmy coraz bliżej. – Tak, coraz bliżej, w porządku. Niemal zostałam zabita. Myślałam, że nie pozwolisz, by ktoś mnie skrzywdził. Detektyw zaczerwienił się gwałtownie i otworzył usta. Nic w końcu nie odrzekł, tylko wzruszył ramionami. Tyle jeśli chodzi o bohaterstwo, pomyślała Lara. – Czy masz jakieś informacje na temat tego mieszkania? – spytała. – Nie takie, na których mi zależało. Evergreen jest chyba właścicielem części budynku. To rodzaj inwestycji, jak mi powiedziano – spółka. No wiesz, grupa inwestorów. Niewiele wiem na temat tych interesów, ale chodzi o uzyskanie ulg podatkowych. Tak czy inaczej, facet dał część gotówki, a teraz wpłaca miesiąc w miesiąc ratę. – Szlag by trafił – zaklęła Lara. Odstawiła drinka na podłogę i pomacała szyję w zranionym miejscu. Ciągle czuła ostrze, chłód stali na skórze. – No i co teraz? Musimy połączyć wszystkie te przestępstwa, żeby móc zbudować akt oskarżenia. Nie chcę, aby oskarżono go o jakieś błahostki. Chcę, by odpowiadał za całość. – Wyślę jutro detektywa w cywilu do jego klubu. Evergreen bierze tam co tydzień masaże. Spróbujemy zrobić mu zdjęcie nago, żeby porównać z tamtymi zdjęciami, i zobaczyć, czy to się pokrywa z informacją o deformacji kręgosłupa. Mój człowiek ukryje się na poddaszu i spróbuje zrobić zdjęcia przez wywietrznik. Moglibyśmy pogrzebać w jego badaniach lekarskich, ale to długa droga i wymagająca zgody prokuratury. Słuchaj, jego syn ma jutro wieczorem koncert w Los Angeles. Jeśli czujesz się na siłach, możemy tam pojechać. Nie chcę czekać aż do piątku. – Jasne – odparła Lara. – Josh może zostać z Emmetem. On go uwielbia. Są nierozłączni. – Och – przypomniał sobie detektyw. – Napisz mi pisemko do szkoły Josha. Podaj, że to ja go odbiorę po lekcjach. Chcę go zawieźć na komendę i pokazać zdjęcia przestępców, wśród których będzie fotografia Packy’ego Cummingsa. Mógł zapamiętać więcej, niż myśli. Może widział, jak Cummings wychodził tego dnia z ich domu, ale nie może sobie tego przypomnieć. – Oczywiście – powiedziała Lara. – Nie ma sprawy... Znowu zamyśliła się. Jeśli zdołają dowieść udziału Cummingsa w morderstwach, to tym samym będą mieli haka na Evergreena. Nagle przyszedł jej do głowy spec od gier. Opowiedziała Rickersonowi o wydarzeniach poprzedniego wieczoru i dodała, że nie chciała bez jego wiedzy posuwać się za daleko. Na jego twarzy odmalowało się podniecenie. – Emmet to wykombinował? – spytał, przypominając sobie drobnego, kalekiego mężczyznę. – To fantastyczne, genialne. On powinien pracować dla nas. Nie mogę wręcz uwierzyć. Lara, to może być on. Chryste, ten spec od gier może okazać się Evergreenem. Rickerson śmiał się, klepał po udach, szalał. Lara siedziała w fotelu z miną pełną rezerwy. – Nie wiemy na pewno, że to Evergreen. Czy nie przesadzasz z tym entuzjazmem? – Mówisz, że facet używa nazwiska Tommy Black, tak? Uśmiech na pokrytej szramami twarzy Rickersona sprawił, że detektyw prezentował się wręcz atrakcyjnie. Jego rdzawe oczy błyszczały. – Tak – odpowiedziała Lara. Wyciągnęła rękę po kompres, ale z kostek lodu zrobiła się kałuża, a ręcznik był mokry. – No i co to znaczy? – Zgadnij, kto był na liście klientów Ivory. No wiesz, telefony to wykazały. No, zgadnij. – Nie mam ochoty zgadywać. Dlaczego mi po prostu nie powiesz? Jego zapał był zaraźliwy. Lara słyszała swój własny przyspieszony oddech. – Tommy Black. Lara otworzyła usta i przez chwilę nie mogła wykrztusić słowa. Po chwili zaczęła kląć i krzyczeć, aż słychać ją było w całym domu. Rickerson podszedł i przytulił ją do siebie. Dla odmiany wydała okrzyk bólu. – Puść mnie – powiedziała, śmiejąc się mimo bólu. – I pamiętaj o moim boku. Następnego dnia Evergreen nie pojawił się w pracy. Lara zadzwoniła do jego biura i sekretarka poinformowała ją, że sędzia jest nadal chory, ale że może pokaże się później. – Dobrze – powiedziała do siebie Lara odkładając słuchawkę. – Mam nadzieję, że dostaniesz ataku serca, skurczysynu. Na pewno był zbyt przerażony, by pojawić się w sądzie. Domyślił się, że są na jego tropie. Po raz pierwszy od śmierci siostry Lara poczuła, że odzyskała równowagę. Nawet mimo doświadczenia poprzedniego wieczoru czuła się silna. Może dlatego, że w jakimś sensie stawiła czoło Frankowi Doorowi. Od śmierci Ivory, Lara żyła w ciągłym zagrożeniu, w stałym lęku. Chociaż próbowała opanować się, lęk wzmagał się z każdym dniem i niemal ją pokonał. Teraz, gdy spotkało ją najgorsze, przestała się bać. W czasie dziesięciominutowej przerwy w rozprawie do jej gabinetu zajrzał sędzia Hector Rodriguez. On i Lara byli rówieśnikami. Był to miły człowiek, niedużego wzrostu, o ciemnej karnacji i z cienkimi wąsikami. – Słyszałem, że cię napadli wczoraj wieczorem w podziemnym garażu – powiedział pocierając podbródek. – Jak, na miły Bóg, dostali się tam? Przeczołgali się pod bramą? To przerażające. Nigdzie już nie jest bezpiecznie. – Spojrzał na Larę ze współczuciem. – Dzwonili do mnie z biura szeryfa. Myśleli, że to ja zwolniłem tego bandytę. Lara odetchnęła głęboko i na zewnątrz zachowała spokój. – No i co Hector, zwolniłeś go? – Nie, oczywiście że nie. Nie było mnie tego dnia w sądzie. Miałem pewną sprawę do załatwienia w Los Angeles. Do Lary docierały plotki, że Hector stara się o stanowisko sędziego w L.A. Niemal cała jego rodzina już się tam osiedliła. On liczył na przeniesienie. Lara pomyślała, że dobrze by było, gdyby Rodriguez dostał transfer przed datą cięć budżetowych. W ten sposób powstałby wakans. To mogłoby ją ocalić. – To kto cię zastępował? Lara wstrzymała dech w piersiach. Proszę, Boże – modliła się – spraw, żeby to był sam Evergreen. Czekała. – Irene Murdock – odparł. Larę zatkało z wrażenia. – Irene? Dlaczego wypuściła kogoś takiego? Jeśli ktoś zważa na takie sprawy, to właśnie Irene. Nie mogła przecież popełnić takiego błędu. – Ech, skąd mogę wiedzieć. – Rodriguez zaczął się wycofywać, widząc napięcie na twarzy Lary. – Dlaczego sama jej o to nie zapytasz? – Przeciągnął ręką po ciemnej czuprynie i rozejrzał się po gabinecie. – Tak czy inaczej, przykro mi. Przykro, że masz tyle problemów. Jeśli mogę w czymś pomóc, daj mi znać. – Nie przejmuj się, Hector. To przecież nie twoja wina. – Lara westchnęła. – Porozmawiam z Irene. Proszę, nie wspominaj jej o tej rozmowie. Przyjaźnimy się, jak wiesz. – Gdy tylko sędzia Rodriguez odwrócił się i ruszył do drzwi, Lara zauważyła, że utyka na prawą nogę. Omal nie podskoczyła z wrażenia. – Hector! – krzyknęła za nim impulsywnie – co ci się stało w nogę? – Och – odparł nie patrząc na nią – parę dni temu naciągnąłem sobie mięsień grając w piłkę ręczną. No cóż, nie jestem już taki młody... Lara reagowała już paranoicznie. Jeśli tak dalej pójdzie, pomyślała, skończy w domu wariatów. Każdy pracownik sądu wzbudzał jej podejrzenia. Gdy Rodriguez wyszedł, zatelefonowała do Rickersona. Miała ochotę oprzeć głowę na biurku i rozpłakać się nad sobą. Bok bolał ją dotkliwie, a na dodatek jej najlepsza przyjaciółka zwolniła tę bestię. – Posłuchaj – powiedziała do Rickersona, gdy w końcu dostała połączenie – tego dnia Irene Murdock zajmowała się sprawami postawienia w stan oskarżenia. Chcę do niej zadzwonić i zapytać, czy to Evergreen kazał jej tak zrobić. Cała afera jest dość dziwaczna... Rickerson westchnął. – Jak wyjaśnisz, że twoje nazwisko jest na nakazie? – Evergreen mógł zadzwonić do Irene i kazać jej go zwolnić. I kiedy urzędnik sądowy wypisywał nakaz, przez przypadek umieścił tam moje nazwisko. Zajmowałam się tymi sprawami parę tygodni temu. Ktoś mnie pomylił z Irene, wiesz – dwie kobiety sędziowie. Pewnie bezmyślnie. – Czy nie musisz własnoręcznie podpisywać takiego dokumentu? – Oczywiście. Zwykle nadajemy to faksem przez komputer, a następnie pocztą wysyłamy oryginał ze wszystkimi podpisami. Ale często zatrzymanych zwalniają z aresztu przed otrzymaniem oryginału. Tak jest od lat. W areszcie wiedzą, że dokument jest ważny, gdy pochodzi z naszego terminalu. Kiedy jesteśmy bardzo zajęci, nie dostają oryginału przez dobrych parę dni. – I przypuszczalnie tak właśnie się stało. Evergreen zatelefonował do niej, ona zrobiła, co jej kazał, a na koniec urzędnik popełnił błąd. Sama widzisz. Lara milczała. Drzwi do jej gabinetu były zamknięte, więc nastawiła głośnik w aparacie i przytknęła rękę do bolącego czoła. – Powiedziałam Irene, że podejrzewamy Evergreena. Nie wiem, dlaczego do mnie nie zadzwoniła. Wiedziała, że wypuściłam Packy’ego. – Co zrobiłaś? Powtórz! – ryknął Rickerson do słuchawki. Lara poczuła, jak jej puls gwałtownie przyspieszył. Omal nie ogłuchła. Zlękła się, że za chwilę Rickerson wrzaśnie znowu, więc wyłączyła głośnik. – Posłuchaj – tłumaczyła – nie wspomniałam jej o zdjęciach ani o innych szczegółach. Powiedziałam tylko, że podejrzewamy, że Evergreen jest pedofilem i że może jest wmieszany w zabójstwo mojej siostry. Boże, przecież to moja najbliższa przyjaciółka i na dodatek sędzia. Ona dobrze zna Evergreena. Myślałam, że udzieli nam ważnych informacji. – Sędzia nie sędzia, jesteś pieprzoną idiotką – krzyknął Rickerson i odłożył słuchawkę. Lara wsłuchała się w sygnał i ponownie nakręciła jego numer. Teraz i ona była wściekła. – Nigdy więcej – podkreślam – nigdy więcej nie rzucaj słuchawką, jak rozmawiasz ze mną. Słyszysz? – Uspokój się – powiedział. – Lepiej zastanów się, coś narobiła nie trzymając języka za zębami! Lara, Chryste, ona mogła pobiec z tym do Evergreena. Położyłaś całą sprawę! – Nic podobnego – odcięła się Lara. – Irene nigdy by tego nie zrobiła. Była naprawdę przejęta. Zadzwonię do niej teraz i zapytam, czy Evergreen indagował ją o Franka Doora. I poproszę, ażeby ci z aresztu przysłali mi kopię nakazu sądowego. Dojdę, jak to było naprawdę. – Dochodź – warknął. – Może opowiesz o tym całemu pierdolonemu sądowi? Poleć do Evergreena i wszystko mu wypaplaj. Odłożył z trzaskiem słuchawkę. Lara postanowiła nie korzystać z telefonu. Była niemal pewna, że Irene jest w swoim gabinecie. Zawsze ogłaszała przerwę o tej porze. Poszła więc do niej. Sekretarka gdzieś zniknęła. – Lara – zawołała na jej widok Irene, patrząc zza szkieł. – Wejdź, usiądź. Mój Boże, co się stało? Twoja twarz... Miałaś wypadek? – Zostałam napadnięta wczoraj wieczorem na parkingu w podziemiu. Napastnik nazywa się Frank Door. Mówi ci coś to nazwisko? Lara nie usiadła. Stała przed biurkiem Irene. Irene odezwała się, nie patrząc przyjaciółce w oczy. – Frank Door – to brzmi znajomo. Zdaje się, że go kiedyś skazałam. – Zgodnie z dokumentami został zwolniony tego dnia, kiedy zastępowałaś Hectora w sprawach o postawienie w stan oskarżenia. Ludzie z aresztu otrzymali nakaz z Wydziału Dwudziestego Siódmego. To notoryczny bandyta. – Lara skrzywiła się i mówiła dalej: – Powinnaś była zapoznać się z okolicznościami jego ostatniego przestępstwa. Boże, Irene, on usiłował żywcem spalić swoją byłą żonę w piecu krematoryjnym. Miał się dziś stawić w sądzie na wstępne przesłuchanie z paragrafu sto osiemdziesiąt siedem. Z pewnością nie miał prawa odpowiadać z wolnej stopy. Czy to Leo kazał ci to zrobić, bo jeśli to on... Irene przerwała jej. – Nie, nie sądzę. – Zastanowiła się przez chwilę i zmieniła zdanie. – To znaczy, może coś powiedział. Mogłam zapomnieć. Wtedy był kocioł – prawdziwe zoo. Nie zrobiłam tego, Lara. Przysięgam. Przynajmniej nie sądzę. – Potarła czoło zdumiona. Jej wygląd świadczył o zmęczeniu, wyczerpaniu. – Jeśli tak, był to straszliwy błąd. – Owszem – odparła ze złością Lara, niepomna na rozpacz przyjaciółki. – „Straszny błąd” to łagodnie powiedziane. Ten człowiek omal mnie nie zabił. Irene siedziała przybita. Szybko mrugała oczami i gwałtownie oddychała. – Nie przywykłam do tempa pracy w tych sprawach o postawienie w stan oskarżenia. Po prostu nie przypominam sobie tego. Jakże mi przykro, co za okropny błąd. Czy złapali go? Lara nie wiedziała, co odpowiedzieć. – Nie, nie złapali – powiedziała w końcu. Uspokoiła się trochę. Irene z pewnością nie chciała nikogo skrzywdzić. – Jeszcze nie złapali. No, mniejsza o to. Musiała już wracać na salę sądową. Czas naglił. Znowu zachowała się za ostro zamiast trzymać język za zębami. Irene należała do jej nielicznych przyjaciół. Każdy popełnia błędy. Może Evergreen mimo wszystko był za to odpowiedzialny, pomyślała. Zostawił notę w aktach, a Irene zapomniała o jej istnieniu. Już wchodziła na salę, gdy zmieniła zdanie i wróciła do swego gabinetu. – Czy nadszedł ten nakaz sądowy z aresztu? – Tak – odparł Phillip, nie patrząc na Larę. – Zawiadom, że spóźnię się pięć minut. Z wydrukiem komputerowym w ręku Lara zbliżyła się do rozkładu zajęć sędziów. Właśnie odbywała się sesja pod przewodnictwem sędziego Hectora Rodrigueza. Lara wślizgnęła się na salę i nachyliła nad urzędniczką sądową. Rodriguez zauważył ją i odwrócił się plecami do sali. Był w samym środku sprawy. – Czy pamięta pani ten nakaz? – spytała Lara szeptem. Podsunęła dziewczynie wydruk pod nos. Ta spojrzała na dokument, potem na Larę i odparła: – Nie. A bo co? – Nakaz został wydany w tej sali. Tu jest napisane: Wydział Dwudziesty Siódmy. – Ale to nie jest nasz terminal, widzi pani? – Wskazała na cyfry w rogu dokumentu. – Ten nie jest nasz. Nie wiem, do kogo należy ten terminal. Nasz ma numer 45892. A ten został nadany z terminalu numer 45891. To musi być od kogoś z Sądu Najwyższego, nie od nas. Lara wyrwała jej wydruk z ręki i chyłkiem opuściła salę. Biegnąc korytarzem powtarzała numer w myślach. Wreszcie sobie przypomniała. Terminal 45891 stał na jej własnym biurku. Evergreen zakradł się do gabinetu, gdy nikogo nie było, i nadał nakaz z jej terminalu. Gdyby chciała zrobić aferę, nikt by jej nie uwierzył. Przyjęto by, że całe to wydarzenie zainscenizowała, może po to, aby zjednać sobie sympatię ludzi albo skierować uwagę na inną sprawę, skoro trwało przeciwko niej dochodzenie. Leo był sprytny. Każdy jego krok był głęboko przemyślany. Zbliżając tekst do oczu, Lara wpatrzyła się w linijki. Gdyby ona sama miała napisać ten tekst, zajęłoby jej to kilka godzin, bo była mierną maszynistką. Czy Leo Evergreen szybko pisze? Kompozycja tekstu była bez zarzutu. Nie tylko to. Zorientowała się, że trzyma w rękach standardowy formularz przechowywany w pamięci komputera. W puste miejsca wpisano szczegóły dotyczące Doora. Czy przewodniczący sądu wiedziałby, jak wywołać z pamięci komputera odpowiedni formularz i do tego bezbłędnie uzupełnić dane? Lara westchnęła i pchnęła drzwi prowadzące na salę. – Proszę wstać – usłyszeli zebrani, gdy zajmowała miejsce za stołem sędziowskim. Do Lary nie dotarły te słowa. Patrzyła ponad głowami publiczności i prawników, jakby ich nie było. Evergreen mógł nie wiedzieć, jak się posługiwać programem komputerowym. Ale Phillip wiedział doskonale. Rozdział XXII Rickerson zostawił Josha na komendzie pod opieką młodszego Bradshawa, który miał mu pokazać zdjęcia przestępców, a sam pospieszył do domu na wczesną kolację. Obiecał Larze, że jadąc do niej kupi coś do jedzenia dla Josha i Emmeta. Gdy tylko przełknął posiłek, wziął prysznic i przebrał się. Stephen zebrał talerze ze stołu i poszedł za nim do łazienki. Patrzył, jak ojciec się goli. – Mama dziś telefonowała – powiedział, opierając się o framugę drzwi. – Tak? – Chce, żebyś przysłał jej trochę forsy i jęczy, że od dawna nie odezwałeś się do niej. – Jasne – odparł Rickerson. – Powiedz jej, że skoczę i wydrukuję parę setek. Jeśli znowu zadzwoni, to jej zakomunikuj, że do następnej wypłaty zostało nam pięćdziesiąt zielonych. Będzie musiała znaleźć jakieś zajęcie albo zwrócić się o pożyczkę do banku. – Napisałem dziś podanie do lodziarni „Baskin and Robbins”. Chcą mnie zatrudnić na parę dni w tygodniu w czasie wakacji. Rickerson odłożył brzytwę i sięgając po ręcznik spojrzał na syna. – Nie chcę, żebyś pracował. Po pierwsze, potrzebuję cię tu, w domu, a po drugie – twoje stopnie są ważniejsze od tych dwudziestu dolarów, które możesz zarobić. Twojej mamie nic się nie stanie, jeśli weźmie się do roboty. Ostatecznie to ona wszystko zaczęła. – Rickerson opłukał twarz i skropił się płynem po goleniu. – Poza tym następna wypłata będzie królewska. Miałem mnóstwo nadgodzin. – Wyciągnął z szafy najlepszą marynarkę, rozłożył ją na łóżku i sięgnął do komody po koszulę. – Jaki krawat najlepiej by do tego pasował? – zapytał syna, pokazując mu kilka do wyboru. – Ten brązowy we wzorek. Hej, tata, to gdzie ty dzisiaj idziesz? Rickerson zauważył kpinę w oczach syna. – Do pracy. Stephen roześmiał się. – Naprawdę do pracy? I w tym celu tak elegancko się ubierasz? Założę się, że masz randkę. Nareszcie się ruszysz i gdzieś pójdziesz. Najwyższy czas! Rickerson spoważniał. – Idę do pracy, jasne? Pracuję dziś po cywilnemu. Kto by zresztą chciał się ze mną umawiać? – Wiele kobiet. Leslie uważa, że jesteś super. Nawet mi o tym powiedziała parę dni temu. Leslie była rozwódką mieszkającą trzy domy dalej. Należała do nielicznych, którzy orientowali się, że Joyce odeszła. Przychodziła zawsze z półmiskiem zapiekanki i jedzeniem dla chłopaków. Ważyła z dziewięćdziesiąt kilo, była znikomego wzrostu i miała czwórkę wrzeszczących bachorów. – Dziękuję, ale nie – odparł Rickerson. – Dziękuję, synku. Może jestem spragniony, ale nie aż tak. Parę minut później Rickerson pożegnał Jimmy’ego i ruszył spod domu. Lara spojrzała na zegarek i stwierdziła z ulgą, że dzień pracy wreszcie się skończył. Rozprawa ciągnęła się do szóstej. Biedny Victor Adams był dziś jeszcze bardziej wyczerpany niż poprzedniego dnia. Robił wrażenie człowieka znajdującego się na skraju przepaści, ale nikt nie mógł go ocalić prócz prokuratora, a ten odmówił. Lara poinstruowała ławników, uderzyła młotkiem i zakończyła sesję. Rickerson wziął Josha na policję, żeby obejrzał fotografie przestępców. Poprosiła go, aby odwiózł chłopaka do Emmeta, a potem wstąpił po nią. Weszła do gabinetu, przebrała się i wzięła torebkę. Właśnie zamierzała wyjść. Phillipa już nie było. W drzwiach dojrzała Leo Evergreena. – Leo – krzyknęła zaskoczona – myślałam, że zostałeś w domu. – Tak, ale przyszedłem po obiedzie – powiedział, siadając na fotelu naprzeciwko jej biurka. – Od miesiąca walczę z grypą. Ma ją teraz chyba cały sąd. Lara okrążyła biurko. Oddzielona blatem czuła się bezpieczniej. Nie mogła oderwać wzroku od sędziego. Ten człowiek – myślała – jest może odpowiedzialny za śmierć jej siostry. I siedzi tu jak gdyby nigdy nic – w tym samym pokoju, oddychając tym samym powietrzem. Zmusiła się do zajęcia miejsca i zaczęła przerzucać papiery. – Czego sobie życzysz? – zapytała w końcu. – Słyszałem, że zostałaś wczoraj napadnięta. To straszne. – Evergreen kiwał głową, nie patrząc na Larę. – Nie powinnaś zostawać do późna i sama schodzić do garażu. Wiem, że często tak robisz. Lara milczała. Co mogła odpowiedzieć? Ktoś wpuścił Franka Doora do garażu. Człowiek mógł się jakoś wślizgnąć przez automatyczną bramę, ale Door wjechał tam samochodem. Musiał mieć wspólnika. I ten wspólnik mógł się okazać jej szefem, rozpartym teraz przed nią w fotelu. Evergreen odezwał się po chwili: – Mam inną sprawę. Naprawdę, nie chciałem o niej wspominać po tym, co ostatnio przeszłaś, ale jestem zmuszony. Czy spotykasz się z Benjaminem Englandem? Lara próbowała wyczytać w jego oczach, o co mu chodzi tym razem. Były jednak bez wyrazu – ciemne i wodniste, nieodgadnione. Jej ręce zadrżały. Położyła je sobie na brzuchu, żeby nie zdradzić zdenerwowania. Nie dopuści, by zauważył, jak bardzo się boi. Nie mogła jednak opanować tego drżenia. Jej stopa, oparta o podłogę, zaczęła sama podskakiwać. Przytrzymała kolano rękami. Evergreen czekał na odpowiedz, ale pytanie uleciało jej z głowy. – Przepraszam – powiedziała. – O co mnie pytałeś? – O Englanda... Czy spotykasz się z nim? – Owszem, parę razy się z nim spotkałam. O co chodzi? – Och – odparł po dłuższej chwili, oddychając z trudem. – Miałem nadzieję, że to nieprawda. Prokurator złożył skargę. Dowiedział się, że miewasz randki z Englandem, i uważa, że byłaś stronnicza w orzeczeniu na temat Hendersona. Lara tak mocno zaparła się w fotelu, że odjechała od biurka i musiała odepchnąć się obcasami, żeby wrócić na miejsce. Nie mogła dłużej zapanować nad sobą. Wybuchła z całą powstrzymywaną siłą. – To szaleństwo. Po pierwsze, nie spotykałam się z Englandem, kiedy wydałam werdykt w sprawie Hendersona. Nie pozwoliłabym sobie umawiać się na randki z obrońcą oskarżonego w trakcie trwania rozprawy. Po drugie, musiałam tak orzec, nawet gdybym spała z tym przeklętym prokuratorem. – Aha – odpowiedział Evergreen. Zastygł z półotwartymi ustami. Wreszcie zamknął je i powiedział: – Uspokój się, Lara. Z takimi problemami sędziowie stale się stykają. Musisz uważać na każdy krok. Usiłowałem cię o tym uprzedzić, gdy zaczęłaś pracować jako sędzia. – Oczy Lary płonęły. Pot wystąpił jej na czole, nad górną wargą, spływał między piersiami. – Chcą obalić werdykt i domagają się ponownej rozprawy – ciągnął Evergreen. – Mogę zostać zmuszony do zaaprobowania ich wniosku. Czy jesteście kochankami? Lara obróciła się z fotelem do ściany. Nie mogła tego dłużej znieść. Trzymała w ręku przycisk do papieru i obiecywała sobie w duchu, że za chwilę ciśnie nim w Evergreena. – Nie widzę sensu kontynuowania tej rozmowy, Leo – powiedziała stanowczym tonem. Z trudem rozpoznała własny głos. – Czy byliśmy kochankami czy nie, jest to wyłącznie moja sprawa, nie twoja. Powtarzam, nie spotykałam się z nim w czasie prowadzenia sprawy Hendersona. Zaczęliśmy się spotykać jakiś tydzień po jej zakończeniu. Teraz go nie widuję. Jeśli chcą wszcząć pełne dochodzenie, proszę bardzo. Nie odwróciła się, póki Evergreen nie doszedł do drzwi. Wtedy rąbnęła z całych sił przyciskiem o blat biurka, aż sędzia obejrzał się. W jej oczach zbierały się łzy. Przedtem czuła się odporna, pewna siebie. Teraz trzęsła się ze złości. Była w matni; gdziekolwiek się zwróciła, stawała się podejrzana. Od stanowiska szanowanego sędziego doszła do skraju przepaści. Groziła jej utrata wszystkiego. Biorąc torebkę rozejrzała się po gabinecie i pomyślała, czy będzie tu jeszcze jutro. Doszła do stanu, w którym nie zależało jej na tym. Była to jedyna pociecha. Ruch na jezdniach był mały, a osiedle leżało blisko sądu. Lara szybko weszła pod prysznic. Po kąpieli stanęła naga przed lustrem i bacznie studiowała swoje odbicie. Była szczupła, jej piersi były nadal jędrne. Staną się jednak obwisłe. Wiedziała, że tak będzie. To tylko kwestia czasu. Odwróciła się i spojrzała na siebie od tyłu. Pośladki też obwisną, zanim to zauważy. Wyjęła kosmetyki, położyła je na blacie i zaczęła się malować. Chciała dziś dobrze wyglądać – ładnie i kobieco. Pragnęła wyglądać jak Ivory, ale było to niemożliwe. Niekiedy myślała, że niechęć Josha do niej wynika z faktu, że przypomina mu matkę. Patrzył na nią i gniewało go to, że jego matka umarła, a Lara żyje. Gdy kładła róż na policzkach, wpatrzyła się we własne oczy. Prześpisz się z nim – zawyrokowała. Rickerson sprawiał, że krew szybciej krążyła jej w żyłach. Przyciemniła brwi i rzuciła ołówek na blat. Ten nagły atak próżności, stałe myślenie o tym mężczyźnie – wiedziała, że to nastąpi. Poddała się temu. No to co, że był żonaty. Nie chciała rujnować mu domu, odbierać żonie. Chciała go sobie pożyczyć na jedną noc, na dzień, na parę skradzionych godzin. Czy było to aż tak skandaliczne? Po wszystkim, co przeszła, należała się jej chyba odrobina przyjemności? – Tak – powiedziała do siebie głośno – jesteś skandaliczna. – Nie wiedziała, kiedy to się stanie, ale wiedziała, że jest gotowa. – Co zmieni jedna mała przygoda z policjantem? – zapytała swego odbicia w lustrze. – Już i tak smażą mnie na ruszcie. Może zamienię się w obłok dymu. – Chcę tę broń – powiedziała Rickersonowi w samochodzie. Kiedy przyszedł po nią, świetnie się prezentował. Miał na sobie sportową marynarkę w rdzawym odcieniu, która dobrze na nim leżała i harmonizowała z rudymi włosami. – Nie ma sprawy – odparł. Sięgnął pod nogawkę, gdzie na łydce miał ukryty pistolet, przymocowany skórzanymi paskami. Był to ten sam małokalibrowy pistolet, który już przedtem jej proponował. – Uważaj, jest naładowany. To mój zapasowy. Lara obróciła go w rękach, zaskoczona jego lekkością. Taka mała rzecz, pomyślała, zastanawiając się, ile to waży. I takie małe coś mogło w ciągu ułamka sekundy położyć kres czyjemuś życiu. Zdumiewające. Otworzyła torebkę i wrzuciła pistolet do środka. Ugrzęźli w korku na autostradzie do Los Angeles. Koncert zaczynał się o ósmej. – Rodriguez to twardziel – powiedziała mu. – Jeśli sędzia w powiecie Orange jest latynoskiego pochodzenia, musi być twardy. Myślę, że podpisze nakaz, jeśli złożymy wszystko do kupy. Nie sądzę, aby się wahał, jeśli dowody będą umotywowane. – To dobrze – odparł Rickerson. Na jego twarzy malowała się radość. – Czy to wszystko, co się dzisiaj zdarzyło? – Tak myślę – odparła. Już mu opowiedziała o nakazie sądowym i o tym, że ktoś nadał go z jej własnego terminalu. Zrelacjonowała również przebieg rozmowy z Evergreenem na odchodnym z biura. – To mnie podnieciło. Myślałam, że ty też tak zareagujesz. Rozczarował ją. Jej nowiny nie zrobiły na nim wrażenia. A przecież zjednanie sędziego Rodrigueza dla ich sprawy było jej zdaniem wielkim osiągnięciem. – Pani, jestem podniecony. Mało się nie zleję w portki z wrażenia. Lara odwróciła się w jego stronę, opierając się o deskę rozdzielczą. – Wyglądasz jak kot, który schwytał mysz. Możesz się ze mną podzielić zdobyczą? Klepnął kierownicę. – Mamy szczęście. Nie wiem, dlaczego nie pomyślałem o tym tydzień temu, ale stało się. Josh zidentyfikował Packy’ego Cummingsa. Natychmiast wybrał jego mordę ze zdjęć. – Coś podobnego! Jak to możliwe? Mówił, że niczego nie zauważył tamtego dnia. – To dlatego, że nie zdawał sobie z tego sprawy. Najwyraźniej odnotował w pamięci twarz Cummingsa, gdy ten jechał drogą w dół. Josh codziennie zatrzymywał się w tym samym miejscu na szosie i odpoczywał przed jazdą pod górę. Packy pędził z ogromną szybkością. A chłopcy w wieku Josha uwielbiają chevrolety Camaro. To ostre wozy. Ten był na dodatek czerwony; żaden nastolatek tego nie przegapi. Więc i Josh go zauważył, ale nie było powodu, aby zapamiętał. Gdy dotarł do domu i odkrył masakrę, zapomniał o facecie w czerwonym aucie. Ale dziś sobie o nim przypomniał. Lara złożyła dłonie jak do modlitwy. – Dzięki Ci, Boże – rzekła z emocją w głosie. – Wątpiłam w Twoją obecność, ale byłam w błędzie. – Zwróciła się do Rickersona. – Mów dalej. To jest lepsze niż seks. – Josh mógł też zauważyć Cummingsa szwendającego się w pobliżu McDonalda. Z tego, co powiedział, wynika, że widział Packy’ego tuż przed jego śmiercią. Chłopak powiada, że dostrzegł faceta przy budce telefonicznej i że zastanawiał się, gdzie go przedtem widział, ale nie mógł sobie przypomnieć. – I teraz go zidentyfikował, tak? – Tak, dziecko. Teraz go zidentyfikował. Skoro Evergreen przekonywał cię, abyś wypuściła Cummingsa bez kaucji, to mamy powiązanie, którego szukamy. Co więcej, ludzie z laboratorium postawili dziś wieczorem kropkę nad i. Próbki naskórka znalezione pod paznokciami twojej siostry są Cummingsa, sperma również. Rickerson dodał gazu, żeby wślizgnąć się w przerwę między samochodami. Ruch jednak znowu zamarł. Żeby nie czekać dłużej, wjechał na pobocze, potem wrócił na swoje pasmo i wielokrotnie stosując tę technikę, ominął korki. – Czy mamy wystarczająco dużo dowodów do aresztowania? – spytała Lara, czując, jak rośnie w niej kosmiczna wręcz energia. – Hej, to ty jesteś sędzią. – A co z Phillipem? – Bradshaw mówi, że to czysta sprawa. Dostał dwukrotnie pożyczki z banku – jedną na dziesięć tysięcy, drugą na piętnaście. Jego telefonu nie ma na żadnej z list. Myślę, że to go wyklucza. – Nie jestem tego pewna, Ted. Może wynajmował gdzieś mieszkanie. Może podał jedynie adres matki w ankiecie personalnej. Tak robi wielu młodych ludzi, którzy stale przeprowadzają się z miejsca na miejsce. – Lara, chłopak dostał z banku w sumie dwadzieścia pięć tysięcy. Skąd by wziął dodatkowe piętnaście? Przecież pamiętasz, że w sejfie znaleźliśmy czterdzieści. – Nie wiem – odparła. – Może pożyczył od matki. Rickerson przewrócił oczami, dając jej do zrozumienia, że gada od rzeczy. Lara chciała ciągnąć swoje, ale niespodziewanie wybuchnęła śmiechem. Sprawiało jej przyjemność towarzystwo tego mężczyzny prowadzącego auto, elegancko ubranego, jadącego z nią na koncert. – Czy Josh dostanie te czterdzieści? – zapytała. – To znaczy, mógłby je przeznaczyć na koszty studiów. Nie sądzę, aby zabójca domagał się ich zwrotu. Rickerson uśmiechnął się. – Myślę, że masz rację. Nie zastanawiałem się nad tym. Ale czy myślisz, że mamy wystarczające dowody w ręku, aby dostać nakaz aresztowania Evergreena? – Tak – odpowiedziała. – Powiadam ci, że mamy. Możemy jutro rano iść z tym do Rodrigueza, chyba że chcesz wykryć numer telefonu speca od gier. Zdaje się, że chciałeś to zrobić dzisiaj. – Zleciłem to małemu Bradshawowi, wiesz, synowi naszego szefa, ale facet jak zwykle to spierniczył, to znaczy coś pokręcił z telefonem. Mamy dokładny adres tego Tommy’ego Blacka, ale nie możemy tam wejść bez nakazu rewizji. Jestem pewien, że da się załatwić ten nakaz, gdy wyjaśni się sprawa z numerem telefonu. Lara siedziała z zamkniętymi oczami; Rickerson zamilkł. Poczuła nagle, że jego ręka delikatnie dotyka jej palców. Nie ruszyła się, nie odsunęła dłoni. Rozkoszowała się tym kontaktem, wymianą energii. Poczuła przypływ serdeczności do tego człowieka. Nie było to nawet podniecenie seksualne. To uczucie było autentyczne: prawdziwa emocja, prawdziwy podziw. Ted był silny, ale i wrażliwy. Miał staroświeckie wyobrażenie o wartościach. Byłby idealnym ojcem dla Josha. W tym momencie Lara nakazała sobie spokój. Mogła sobie wybaczyć małą przygodę. Ale ten sposób myślenia był kompletnie bez sensu. Na miłość boską, on miał dwoje dzieci. Rickerson, jakby czytając w jej myślach, odsunął dłoń. Chwila wzruszenia pojawiła się i znikła. Wjechali na parking przed salą koncertową. – O to chodzi, mała – powiedział Rickerson po przedstawieniu jej swojej teorii na temat Evergreena napastującego własnego syna. Uprzedził ją, co zamierza teraz zrobić. – Po koncercie pójdziemy za kulisy. W czasie koncertu rozejrzyj się wśród muzyków i spróbuj go wypatrzyć. Coś mu powiemy, jeszcze nie wiem co. W każdym razie jesteśmy krytykami muzycznymi i chcemy z nim przeprowadzić wywiad. Pasuje? – Ted, ja nie mam pojęcia o muzyce – odparła Lara. Oparła się o samochód, bo nagle poczuła dotkliwy ból w stłuczonym boku. Długa jazda rozjątrzyła świeżą ranę. – Nie wiem, czy uda mi się coś wymyślić. Nie możemy go zapytać o coś innego? I dlaczego miałby powiedzieć reporterowi czy krytykowi muzycznemu, że jego ojciec napastował go seksualnie? Zapadał zmrok. Mijali ich ludzie spieszący na koncert. Lara poczuła zapachy perfum i płynów po goleniu. Rickerson stanął obok niej i wyciągnął gumę do żucia. Zaproponował ją Larze, ale zbyła go machnięciem ręki. Wciągnęła zapach w nozdrza. Nawet jej detektyw ładnie pachniał. Wyperfumował się. I na dodatek nie palił cygara. – Ładnie dziś wyglądasz, Lara – powiedział. – Chyba nigdy nie wyglądałaś równie atrakcyjnie. Uśmiechnęła się. To sprawił podkład na jej twarzy. Odtąd będzie się musiała codziennie malować. – Nie miałam wiele ubrań do wyboru w wynajętym mieszkaniu – powiedziała, patrząc na swoją skromną sukienkę z czarnej dzianiny. – Podoba mi się – odparł. Spojrzał na jej nogi. Potem przesunął wzrok na jej piersi. Ta sukienka była świetnie skrojona. Podkreślała jej kształty. Lara odwróciła się do niego i dotknęła rękawa. – Dobra marynarka – skomentowała. – Podoba ci się, co? – Lubię cię – odparła. Gdy tylko to powiedziała, pożałowała tego. Ruszyła w stronę wejścia. Po paru sekundach Rickerson znalazł się obok niej. Znów umknął moment intymności. – Przypomnij mi, co mamy zrobić – poprosiła. – Słuchaj – odrzekł. – Opowiemy mu historyjkę. Jesteśmy parą krytyków muzycznych, zaprosimy go na kawę i opowiemy mu następną historię. Ty będziesz nawijała. O siostrze ani słowa. Wymyśl coś o swoim synu napastowanym przez własnego ojca. Pojęła? – Pojęła. Mam nadzieję, że wymyślę coś przekonywającego. Lara natychmiast wypatrzyła syna Evergreena. Pamiętała jego twarz ze zdjęcia stojącego na biurku sędziego. Koncert sprawił jej przyjemność. Siedziała obok Rickersona, ich nogi dotykały się. Brano ich za parę. Wielokrotnie w trakcie koncertu Rickerson odwracał się do niej i patrzył na nią uważnie. Spodziewała się, że coś powie, ale nie odezwał się. Raz tylko wziął jej rękę i położył ją sobie na kolanach. Lara przestraszyła się i cofnęła dłoń. Pomyślała, że zrobił to nieświadomie. Może w ten sposób lubił trzymać rękę żony, pomyślała. To wystarczyło, żeby ostudzić jej uczucia. Po koncercie szybko pobiegli za kulisy. – Pan Robert Evergreen? – zagadnął Rickerson młodego muzyka, ściskając mu rękę. – Chciałbym przedstawić moją koleżankę Shirley Brown. Jesteśmy z „Music Today”. Może nam pan poświęcić chwilę czasu? Młody Evergreen wyglądał na niewiele ponad dwadzieścia lat. Można było natychmiast zauważyć, że jest ogromnie nieśmiały. Ani razu na nich nie spojrzał. – „Music... World?” – nigdy nie słyszałem – wyjąkał. – Czy to jakieś pismo? – Tak, nowe pismo. Chcielibyśmy przeprowadzić z panem wywiad do pierwszego numeru. Był pan świetny. Naprawdę, doskonały koncert. Inspirujący. Zgodzisz się z tym, Shirley, prawda? Młodzieniec nie reagował. Przebierał nogami, ściskając instrument w ręce. Wreszcie wybąkał ledwie dosłyszalnym szeptem: – Nie sądzę. Przepraszam państwa. – Proszę poczekać – odparł Rickerson, dotykając rękawa jego smokingu. – Proszę dać nam szansę. To zupełnie nowe pismo. Potrzebny jest nam wywiad z panem, a panu może pomóc w karierze. Młody człowiek zrobił parę kroków i stanął. Rickerson zagrodził mu drogę. – Co mam zrobić? – odezwał się słabym głosem. – Świetnie – powiedział głośno detektyw i zwrócił się do Lary: – Będziemy mieć wywiad z Robertem Evergreenem. Dziewczyno, szef będzie zadowolony. – Zwrócił się teraz do Evergreena: – Proszę jedynie, aby wypił pan z nami kawę. Zapytamy o parę spraw i z głowy. Uwiecznimy pana w druku. Pana ojciec będzie zachwycony. No i stało się. Oboje natychmiast to spostrzegli. Na wzmiankę o ojcu Robert Evergreen znieruchomiał. Krew odpłynęła mu z twarzy. – O czym... pan mówi? Czy zna pan mojego ojca? Czy to on zaaranżował to spotkanie? – No, słyszeliśmy o nim. To ważna figura. Jestem przekonany, że sprawi mu to przyjemność. – Muszę iść – powiedział Robert Evergreen i próbował odejść. – Proszę, żeby pan nie odchodził – rzekł Rickerson i spojrzał na Larę, oczekując od niej pomocy. – Przyjęto mnie na próbę – dodała Lara. – Jeśli nie zdobędę wywiadu z panem, zwolnią mnie z pracy. Muzyk zatrzepotał rzęsami i w końcu wymamrotał: – Dobrze, poczekajcie państwo minutę. – Nie ma sprawy – odparł Rickerson. – Poczekamy. – Syn Evergreena zniknął w tłumie innych muzyków, a detektyw wyciągnął następny pasek gumy do żucia. – Cichy, nerwowy chłopak, co? – Tak – odparła Lara. – Za cichy. Może masz i rację z tym napastowaniem przez ojca. To by tłumaczyło jego zachowanie. Czekali. Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia. Na estradzie zgasły światła, muzycy mijali ich, kierując się do wyjścia. – Myślisz, że poszedł się odlać i wpadł do dziury? – spytał Rickerson. Zatrzymał przechodzącego muzyka. – Czy jest tu inne wyjście? – zapytał. – Tak – odparł zagadnięty, niosąc wiolonczelę w pokrowcu. – Zaraz za kurtyną. Wychodzi się na wschodnią część parkingu. – Uciekł! Detektyw schwycił Larę za rękę i pociągnął ją za sobą. Pobiegli w głąb gmachu. Przeszukali wszystkie pokoje. Rickerson zajrzał nawet do męskiej toalety. Robert Evergreen zniknął. Rozdział XXIII W drodze powrotnej do Santa Ana Larę palił bok, dokuczały starte łokcie. Wyczerpanie dało o sobie znać. Ale najbardziej bolało ją to, że Rickerson zmusił ją do udziału w grze z góry skazanej na niepowodzenie. Powinna była wiedzieć, że tak się to skończy. – Dlaczego syn Evergreena miał nam cokolwiek powiedzieć? – spytała ostrym tonem. Kręciła się na siedzeniu, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. – Przecież to strata czasu. Rickerson milczał. Opuścił szybę i dodał gazu. Jechał nieoznakowanym autem policyjnym z prędkością ponad 80 mil na godzinę. Wiatr wiał mu prosto w twarz. Miał ogromną ochotę zapalić cygaro i nawet pomacał kieszenie, chociaż wiedział, że nie wziął ze sobą ani jednego. – Nie chce mi się wracać do domu – rzekł w końcu. – Masz ochotę na przejażdżkę? Nie odpowiadała. Patrzyła przez szybę, pogrążona w myślach. – To znaczy tak? Prawda? Ciągle nie odpowiadała. Rickerson skręcił w najbliższy zjazd. Znajdowali się wysoko na wzgórzach, na odcinku drogi niedaleko Long Beach, skąd widać było ocean i miasto. Nie był tu od lat. Jechali wąską krętą szosą i Rickerson próbował wypatrzyć, czy zmierzają we właściwym kierunku. Tak wiele się tutaj zmieniło. Czasami wystarczało parę miesięcy i wyrastał nowy dom. Widoki, szczególnie w bezchmurne noce, zapierały dech w piersiach. Chciał stanąć i popatrzeć na światła miasta, na księżyc odbijający się w wodzie. I chciał to zrobić z Larą Sanderstone. Zjechał na pobocze, zaparkował i przekręcił kluczyk w stacyjce. – Przepraszam, że warknęłam na ciebie – powiedziała Lara. – Myślę, że miałam już dość. No, wiesz, wczoraj wieczorem... dzisiaj z kolei Evergreen i to wszystko. A jeszcze Frank Door... Wydaje mi się, że jakoś to znoszę i nagle wszystko się rozpada. Wiesz, o czym mówię, prawda? Wiedział. – Wyjdźmy. Tu jest przepięknie. Gdy stali na brzegu urwiska, patrząc na światła i ocean, Rickerson dotknął lekko jej palców i zaraz cofnął dłoń. – Jakże tu pięknie, Ted – powiedziała Lara. Teraz ona wyciągnęła rękę i splotła palce z jego palcami. – Tak spokojnie, tak cicho. Ścisnął jej dłoń i przyciągnął ją ku sobie. Położył rękę na jej ramieniu. Oboje stali nieporuszeni. Nie patrzyli na siebie. Czuli się niezręcznie. Wiedzieli, że to pierwszy krok: mały, ale przełomowy. Lara czuła się dziwnie, objęta ramieniem detektywa. Pragnęła tego, ale zarazem była kłębkiem nerwów, psychicznie odczuwała jakąś barierę. Po niewypowiedzianie długiej chwili Rickerson przyciągnął ją ku sobie, ciaśniej objął. Mimo silnego wiatru słyszała jego ciężki oddech. I on był zdenerwowany. – Wpadłem w panikę, gdy dowiedziałem się wczoraj, że zostałaś napadnięta. Rozwaliłem auto. Mówił cichym, delikatnym głosem. Lara musiała skupić się, by go usłyszeć. – Policyjne? – Owszem. Wjechałem w tył samochodu, którym jechała kobieta z trójką dzieci. Niech to szlag! Dzięki Bogu, nikt nie został ranny. Nie patrzył na nią. Spoglądał w dal, na ocean. Lara nie mogła wręcz uwierzyć. Tak się o nią martwił, był taki zdenerwowany, że rozwalił auto. Musi być tym cholernie zakłopotany, pomyślała. Ciekawe, czy każą mu zapłacić za wyrządzone szkody. Przytuliła twarz do jego ramienia i poczuła szorstki materiał marynarki. Ktoś naprawdę się o nią troszczył. Nagle obrócił się i objął ją. Nie broniła się. Nie pocałował jej. To był gest pełen uczucia – tak się obejmuje dawno nie widziane dziecko, męża, który wrócił z wojny, matkę lub ojca po latach niewidzenia. Przycisnął ją z całej siły, przytulił policzek do jej policzka. Prócz wąsów czuła gładkość jego świeżo wygolonej skóry. Zapomniała o szramach po trądziku. W tym momencie Rickerson wydał się jej najbardziej atrakcyjnym, męskim, najbardziej przystojnym mężczyzną na całej ziemi. Był utraconą i odzyskaną miłością. Piersiami oparła się o jego klatkę piersiową. Poczuła zapach wody kolońskiej, włosów. Znajdowali się wysoko na wzgórzach i wiał wiatr; noc była chłodna. Ale Lara czuła ciepło, opiekę. – Ted – powiedziała miękko. – Nic nie mów – odparł schrypniętym głosem. – Proszę, pozwól mi tak ciebie obejmować. Pragnąłem tego od dawna, niemal od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem cię w tym domu w San Clemente. Stali tak objęci. Mijały chwile. Położył dłonie na jej talii i obrócił ją tyłem do siebie. Nie chciał, by widziała jego oczy; nie chciał, by zauważyła szramy. Pragnął, aby wyobraziła sobie, że jest przystojny, bogaty i robi wspaniałą karierę. Ale przede wszystkim chciał, by go pragnęła. – Lara – szepnął. – Nigdy nie zdradziłem żony. Ani razu przez te wszystkie lata. – To nie powinieneś robić tego teraz – powiedziała łagodnym tonem. – Pragnę cię tylko trzymać w ramionach, być z tobą blisko przez parę minut. Potem odjedziemy. – Czy kochasz swoją żonę? – spytała Lara, przytulając się mocniej. Czuła jego męskość przez spodnie. Zapytywała siebie, czy jest już podniecony i czy to, co ona sama czuje, jest normalne. Jakkolwiek było, czuła się z tym wspaniale. Poruszyła biodrami. Poczuła, jak rośnie jego męskość. Jej serce zabiło. Chciała go. Było oczywiste, że on pragnie tego samego. Miała ochotę sięgnąć za siebie i położyć mu rękę na kroczu. Nie mogła dłużej zwlekać. – Kochałem moją żonę, Lara, i chciałem jej zapewnić dostatnie życie, ale ona chciała czegoś więcej... Opuściła mnie. Lara wyswobodziła się z jego objęć i popatrzyła mu prosto w twarz. – To znaczy, że jesteś rozwiedziony? – spytała, czując jak serce podchodzi jej do gardła. – Nie, formalnie nie, ale moja żona wyprowadziła się trzy miesiące temu. Wygląda na to, że nie wróci. – Ale... nosisz obrączkę – wyjąkała Lara. Wiatr wiał jej prosto w twarz. Ściągnęła klamrę i rozpuściła włosy. Pragnęła zrzucić z siebie ubranie i stać naga na wietrze naprzeciwko tego mężczyzny. Serce w niej radowało się. A więc był w separacji. Na granicy rozwodu. – Ted, jeśli mnie okłamujesz, przysięgam, że cię zabiję. – Nie kłamię – wyszeptał. – Dlaczego miałbym kłamać? Patrzyli na siebie. Blask księżyca rzucał cienie na ich twarze. Jego włosy nie były nawet rude, lecz ciemnobrązowe. Owal twarzy, linia nosa, duże wyraziste oczy – wszystko to sprawiało, że wydał się nadzwyczaj przystojny. – Chcę ciebie, Lara – odezwał się głosem, którego w pierwszej chwili nie poznała. Był głębszy, łagodniejszy. Kryło się w nim uczucie i pożądanie. – Ted – wyszeptała, zarzucając mu ręce na szyję z taką siłą, że omal go nie przewróciła. Zaczął całować jej nos, jej policzki. Jego wąsy łaskotały. Larze sprawiało to wielką przyjemność. – Jesteś taka piękna – powiedział, czesząc palcami jej ciemne włosy. Wtulił się w nie twarzą, aby poczuć ich zapach. Obracał w palcach kosmyk jej włosów. – Nie, nie jestem – powiedziała słabym głosem, pokrywając jego twarz pocałunkami. Czuła się tak, jakby znowu miała szesnaście lat. Chciała śmiać się i podskakiwać. Nigdy nie była tak podekscytowana jak teraz. Jej usta napotkały jego ucho. Miała ochotę je ugryźć, poznać smak jego skóry; była zarazem słona i słodka. – Owszem, jesteś. Może to, że nie zdajesz sobie z tego sprawy, jaka jesteś ładna, czyni cię piękną. Tym razem ich usta spotkały się. Jego wargi były takie miękkie, oddech taki czysty. Wsunęła język, poczuła jego zęby. Przez głowę przebiegła jej myśl, że przestał palić cygara w oczekiwaniu na tę chwilę. Nie chwycił jej za piersi i nie włożył ręki między nogi, jak to czyni większość mężczyzn. Trzymał ją w ramionach i przyciskał mocno do siebie. – Powiedz mi tylko jedno – powiedział głosem dyszącym z pożądania. – Czy czujesz podobnie? Czy pragniesz mnie równie mocno jak ja ciebie? – Tak – powiedziała. – O Boże, tak. Nie czujesz tego? Jesteś ślepy? Marzyłam o tobie. Myślałam, że masz szczęśliwe małżeństwo. Myślałam... W mgnieniu oka wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu. Oparł ją o maskę, rozstawił jej nogi, stanął między nimi i przesunął rękami po nylonach od kostek do ud. Westchnęła. Jedną ręką objął ją w talii i uniósł w górę, a drugą zadarł jej sukienkę i zaczął jej ściągać rajstopy. Ponieważ szło mu opornie, Lara sama je zdjęła. Poczuła na nogach i na pośladkach zimny metal karoserii. – Chodź – powiedziała wyciągając rękę w kierunku jego krocza. Pragnęła mu sprawić przyjemność, dotknąć go tam. – Nie – odparł bez tchu. – Jeszcze nie. – Z trudem dostrzegała jego oczy w świetle księżyca, ale zdołała zauważyć w nich pasję. Były ciemne, przejrzyste. – Czekałem zbyt długo, aby teraz się spieszyć – dyszał. Jeszcze bardziej naparł na nią, rozsuwając jej nogi. – Chcę, żeby to trwało. Chcę dotknąć każdego zakamarka twojego ciała. Jego ręka nagle znalazła się między jej udami. Miękkie palce delikatnie ją pieściły, podniecały, sprawiały, że robiło się jej mokro. Głowa opadła jej na ramię. Zamknęła oczy, ręce opuściła wzdłuż ciała. Pragnęła tylko wczuć się w ten dotyk, zapomnieć o bólu zeszłego tygodnia. Było tak, jakby Ted grał na instrumencie, i to dobrze sobie znanym. Drugą ręką dotykał jej włosów, odgarniał je z karku i pieścił palcami jej wrażliwy punkt. – Boże – mruknęła Lara. Między nogami czuła żywy ogień. Ted był taki delikatny, jego dotyk tak zmysłowy. Była to zarazem tortura i rozkosz. Odepchnęła go. Chciała zwrócić rozkosz w równym stopniu. – Nie – powtórzył, popychając ją z powrotem na maskę. Zaczął ściągać z niej sukienkę, a gdy już przeszła jej przez głowę, odrzucił ją za siebie. Odpiął jej stanik i też rzucił. Teraz była całkowicie naga; patrzyła w gwiazdy. Rickerson pochylił się i wtulił głowę między jej nogi. Poczuła się zawstydzona. To było zbyt śmiałe. Pragnęła usiąść, ale on zmusił ją, by nie zmieniała pozycji. Poczuła na swoich twardych sutkach powiew wiatru. Jego ręka dotarła i do nich. Masowała je delikatnie, z uczuciem. Lara unosiła się niemal w powietrzu. Rozkosz promieniująca z jej krocza była nadzwyczajna. Nigdy nie doznała czegoś podobnego. Prawie nie mogła tego wytrzymać. Wszystko uleciało – Ivory, Josh, Evergreen, Phillip, England. Pragnęła, by to trwało w nieskończoność. Niemal tak było. Wreszcie Lara usiadła i przyciągnęła go do swych piersi. Rozpięła mu rozporek. Pod palcami poczuła jego męskość. Zastanawiała się już przedtem nad tą częścią jego anatomii. Czy miał małego? Czy jego włosy łonowe miały ten sam rudy odcień? Po ciemku nie mogła tego zobaczyć. Ale czuła w ręce istotę jego męskości, obciągniętą skórą gładką jak u noworodka. Uklękła i wzięła jego członek do ust. Pachniał świeżością, miał wspaniały smak. Lara zapomniała nawet o startych kolanach. Czuła tylko rozkosz. Ted chciał ją postawić na nogi, ale Lara odepchnęła jego ręce. Pozwalała mu na wsuwanie i wysuwanie, poczuła w gardle całą jego długość. Usłyszała jęk. Położył jej ręce na głowie i przycisnął ją mocniej do siebie. Gdy był już na granicy wytrzymałości, objął ją i ponownie oparł o samochód. Następnie uniósł ją w powietrze i nadział na siebie, aż wszedł w nią cały. Całował jej usta, pieścił językiem. Lara oplotła go nogami w pasie, objęła rękami szyję. Ted poruszał jej ciało obu rękami. To był powolny ruch, wspaniały. Odsuwał ją od siebie jak najdalej, a potem powoli przybliżał, aż wchodził w nią na całą głębokość. Czuła się z nim mała, delikatna, niemal uwolniona od ciężaru. Nic więcej ją nie obchodziło. Poruszał nią miarowo w górę i w dół. Jego duże, miękkie ręce obejmowały jej pośladki. – Och, Ted – powiedziała. Otworzyła nagle oczy i dostrzegła tylko świecącą biel. Wygięła się w tył jak łuk, przeżywając rozkosz. Poczuła, jak włosami dotyka ziemi. Trzymał ją mocno, żeby nie upadła. Nie zważała na nic, czuła się bezpieczna w jego uścisku. Jego twarz była zmieniona pod wpływem uczucia. – Teraz – jęknęła Lara. – Ted, kończ teraz. – Nie – odparł. – Jeszcze nie. Zaniósł ją w objęciach na tylne siedzenie samochodu i położył się na niej. Jego długie nogi wystawały przez otwarte drzwiczki. Znowu objęła go nogami w pasie. On jednak uniósł ją, a wtedy ona wypchnęła biodra wysoko w górę i zarzuciła mu nogi na szyję. Pragnęła, aby przebił ją na wylot. Nagle dotarły do niej odgłosy oceanu. Fala rozbijała się o urwisty brzeg pod nimi. Wyobraziła sobie, że znajdują się na wyspie. Nie mogła się dłużej powstrzymać. Była zaledwie sekundy od orgazmu, gdy Ted nagle zatrzymał się. Wysunął się z niej i ponownie wpił ustami w jej krocze, przytrzymując jej ciało mocnymi rękami. Skręcała się, jęczała, krzyczała. I wtedy nastąpił wybuch rozkoszy. Ręce jej opadły, ciało zwiotczało pod wpływem doznania. Nie mogła wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Teraz Ted znowu był w niej i poruszał się coraz szybciej, coraz mocniej. Rozkosz znowu w niej rosła, wypełniała całe jej ciało. – Jezu! – krzyknął gardłowym głosem. Lał się z niego pot. Ich brzuchy były mokre i śliskie. Wydawały zabawny kląskający dźwięk w zetknięciu. On tymczasem przyspieszał. Byli jak przyssani do siebie. Lara krzyknęła znowu, rzucając głową na boki. Nigdy przedtem nie przeżyła podobnej rozkoszy. W tej właśnie chwili Ted wszedł w nią najgłębiej jak mógł i zastygł. Nie wydał żadnego dźwięku. Wstrzymał oddech, jakby pragnąc zamknąć rozkosz w sobie. W chwilę później padł obok niej. – Kocham cię, Lara – wyszeptał. Z jej oczu zaczęły cieknąć łzy. Nie mógł jej kochać. Choć było wspaniale, był to tylko seks. Nie odpowiedziała. Trzymała go mocno, wąchała go, pozwalała swoim zmysłom poznać to drugie ciało. – Jesteś najlepszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miałam – wyznała. – Naprawdę Ted, najlepszym. – Jesteś najbardziej podniecającą kobietą, jaką znałem – powiedział. Usiedli. Ted wysiadł i zaczął szukać rozrzuconych ubrań. Przyniósł je, oparł się o drzwi i patrzył, jak Lara się ubiera. – Nigdy już nie będę mógł spojrzeć na sędziego bez myśli o rozebraniu go – zażartował. – Ach, tak? – odparła. – Zwróć tylko uwagę, jakiej jest płci. – Dzięki tobie inaczej reaguję na słowo „prawo” – dodał. Obserwował, jak na tylnym siedzeniu zmaga się z częściami garderoby. Uśmiechał się od ucha do ucha. – Bardzo jesteś zdolna. Zajął się swoim ubraniem. Koszulę miał rozpiętą, marynarka gdzieś zginęła. Spodnie zrzucił w samochodzie. Lara pomyślała, że chyba nie miał na sobie slipek. A jeśli miał, to teraz nie mógł ich znaleźć. Zapalił reflektory i w ich świetle odnalazł część zaginionych ubrań: swoją marynarkę i jej buty. Rajstopy pewnie porwał wiatr. Stali tak przez długą chwilę na skraju przepaści, patrząc na ocean. Obejmował ją, a ona przytulała się do niego. Koniec fantazjowania. Rzeczywistość okazała się lepsza niż marzenia. Nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny, który by ją tak podniecił i tak zaspokoił. I te słowa – słowa miłości – pulsowały w jej głowie. Czy to mogła być prawda? Czy naprawdę może sobie pozwolić na miłość do tego człowieka? – Ted, opowiedz mi o swoich dzieciach – powiedziała, odsuwając się od niego. – Wszystko. – Moje dzieci... No, Jimmy ma czternaście lat, a Stephen siedemnaście. Obaj chodzą do katolickiej szkoły pod wezwaniem Świętej Katarzyny w San Clemente. Mieszkają ze mną, Lara. – Dlaczego? – zapytała. Pragnęła informacji, i to jak najszybciej. Poczuła się nagle jak prokurator przesłuchujący świadka. – Ponieważ Joyce, moja żona, wróciła na studia. Studiuje na stanowym uniwersytecie w Long Beach. Inżynierię. – Musi być zdolna – skomentowała Lara. – Czy złożyłeś już pozew o rozwód? – Nie było powodu. Aż do dziś myślałem, że byłoby dobrze, gdyby do mnie wróciła. Spojrzał na nią, ale Lara zapatrzyła się na ocean, w odbijające się z daleka światła. – A teraz złożysz? Bała się na niego spojrzeć, ale chciała znać odpowiedź. Nie mogła sobie pozwolić na emocjonalną karuzelę. – Tak – odparł łagodnie. – Teraz złożę. Ręce obojgu zwilgotniały, choć nad oceanem panował chłód. On nie był głupi. Wiedział, do czego zmierza ta rozmowa. – Nie przeszkadza ci, że jestem gliniarzem? Sędzia to bardzo ambitne stanowisko. – Nie, do cholery – powiedziała bez wahania. – Jesteś wspaniałym gliną. Wspaniałym gliną, wspaniałym kochankiem i cudownym mężczyzną. – Wiem – odparł z nerwowym śmiechem. – Jestem również dobrym ojcem. Zastanawiam się, dlaczego moja żona na to nie wpadła. – Bo jest głupia – odparła Lara. – Przed chwilą powiedziałaś, że jest zdolna. – Pomyliłam się, Ted – odpowiedziała Lara serio. – Czy naprawdę rozwaliłeś radiowóz, gdy się dowiedziałeś, że mnie napadnięto? – Nie – odparł. – Ale to zrobiło wrażenie, prawda? Świetnie brzmiało. Lara walnęła go pięścią w ramię. – Och, ty gówniarzu – krzyknęła i zaczęła się śmiać. Rickerson dołączył i oboje nie mogli przestać. Ich śmiech odbijał się echem w kanionie poniżej i wracał do nich. Po twarzy Lary toczyły się łzy; nie mogła ich opanować. Była uczonym sędzią. Ted był policjantem. I ten człowiek zupełnie ją oczarował, wszystko ukartował. Od tak dawna go pragnęła, ale myślała, że to niemożliwe. – Wiesz o tym, że mówienie mi kłamstw jest traktowane jako krzywoprzysięstwo? – Nie kłamałem. Czy nie powiedziałem ci, że można cię uwieść? Lara zaśmiała się. Wiedziała, że Ted żartuje. Poza tym miał rację. Była gotowa do uwiedzenia. Ironia polegała na tym, że to ona chciała go uwieść. On okazał się szybszy i sprytniejszy. – Chodźmy – powiedział Ted, gdy minął im atak śmiechu. Podeszła do niego, wpatrzyła mu się w oczy i Ted znowu ją objął. Był taki wielki, a ona taka drobna. Chłodny wiatr przewiewał ich na wskroś, a mimo to ciągle stali. Na chwilę czas się zatrzymał. – Myślę, że i ja cię kocham – powiedziała Lara na koniec. – Myślisz? Nie jesteś pewna? – Nie – odparła. – Jeszcze nie. Pociągnął ją żartobliwie za rękę, gdy szła potykając się do auta. Otworzył drzwiczki i czekał, aż wsiądzie. – Niedługo się dowiesz. Usiadł za kierownicą i odjechali. W czasie jazdy do domu Lara ucięła sobie drzemkę. Najpierw udawała, że zapada w sen, bo chciała wszystko przetrawić, zapamiętać, uporządkować myśli. Wreszcie wyczerpanie wzięło górę. Lara zasnęła z głową zwróconą w kierunku okna. Rickerson nastawił głośniej policyjną krótkofalówkę, aby sprawdzić, czy hałas jej nie obudzi, ale nic do niej nie docierało. Wsłuchał się w głos dyspozytora. Wysyłali policjanta w związku ze skargą na szczekającego psa. Od lat nie był już na patrolu i nie mógł sobie wyobrazić głupszego powodu wezwania. Ale na tym polegał ten zawód. Trzeba robić wszystko – czy się to lubi czy nie. Rickerson odsłużył swoje. Był wzywany do awantur rodzinnych, do burd na przyjęciach, zajść wśród sąsiadów. Jego zawód nie polegał wyłącznie na ekscytujących akcjach. Zerkał na kobietę obok. Jej włosy były w nieładzie, makijaż rozmazany. Nie mógł opanować radości. I nagle usłyszał komunikat, od którego włosy zjeżyły mu się na głowie. Policjant zgłaszał meldunek na tle wycia syren. Słychać było nawet silnik jego potężnego wozu, gdy ruszał w pościg w środku nocy. Ścigał corvettę Franka Doora. W tym momencie Rickerson prawie dojeżdżał do Santa Ana. Natychmiast zjechał z autostrady. Był niedaleko. Lara nie miała pojęcia, gdzie się znajdują, gdy się obudziła. Gnali w dół, Rickerson był niemal przyklejony do kierownicy, trzymanej obu rękami. Nastawiona na maksimum krótkofalówka ryczała. – Pasy zapięte? – zapytał Larę między pospiesznymi meldunkami do mikrofonu. Skinęła głową, przecierając oczy. W tym momencie detektyw z całej siły rąbnął w kierownicę, o mało nie tracąc panowania nad autem. – O, kurwa, nie powinienem zjeżdżać z autostrady. Pewnie nam ucieknie... Lara, ledwie rozbudzona, nie mogła pojąć, o co chodzi. Rickerson zjechał na bitą ziemię, kurz uniósł się w powietrze, samochód podskakiwał jak dżip, szyby w oknach zabrzęczały. – Co tu się dzieje, do cholery? – krzyknęła Lara – Powiedz, co się... – Zamknij się – warknął. – Tylko trzymaj się... – Zamknąć się? To ty się zatrzymaj. Samochód podskoczył na krawężniku, przedni zderzak zarył w jezdnię. Rickerson skierował wóz na boczną ulicę i znowu dodał gazu. – Tu go mam! – ryknął. – Złapię skurwysyna! O dwie długości samochodu przed nimi jechała niebieska corvetta z przyciemnionymi szybami. – Mój Boże, to ten! – krzyknęła Lara i wpiła się palcami w deskę rozdzielczą, starając się dostrzec tablicę rejestracyjną. – To on! – krzyknęła jeszcze głośniej i serce zaczęło jej walić. To był ten sam numer, 347 PJG. – Jak go znalazłeś? Rickerson dojeżdżał coraz bliżej. – Nie znalazłem! – wrzasnął. – To jakiś policjant go zauważył i ruszył za nim w pościg, ale stracił go z oczu, a my byliśmy niedaleko. Dopadłem go. Dzięki Bogu, wziąłem dziś służbowy wóz. – Rickerson podniósł mikrofon. – Stacja jeden, tu sześćset pięćdziesiąt cztery. Mam pojazd. Powtarzam, mam pojazd przed sobą. Skręcamy na północ... – Rozglądał się rozpaczliwie wokół, żeby zauważyć nazwę ulicy. – Jesteśmy przy Harbor Street, mijamy Orangewood. Dajcie mi pomoc. Przekażcie, żeby wzięli zjazd na Harbor Street. Corvetta przekroczyła dozwoloną szybkość, ale kierowca jeszcze nie wiedział, że jest ścigany. I gdy Rickerson siedział mu niemal na kole, tamten gwałtownie dodał gazu i skręcił ostro w boczną ulicę. – Szybko! – krzyknęła Lara, podniecona pościgiem. – Złap go, złap drania! – Żądam pomocy! – wrzeszczał Rickerson do mikrofonu. – Mam cywila w radiowozie. – Chwycił mocniej kierownicę i rzucił do Lary: – Cholera, ta corvetta jest podrasowana. Nie wiadomo, co ma pod maską. Rzucił okiem na szybkościomierz. Jechali zabudowaną uliczką z szybkością 85 mil na godzinę. Rickerson rozpaczliwie usiłował ominąć zaparkowane przed domami samochody, a już, nie daj Boże, przejechać jakąś zabłąkaną o tej porze duszę. Dojechali do szosy z dwoma pasami ruchu po każdej stronie i dodali gazu. Rickerson starał się trzymać corvettę po swojej lewej. Lara wpatrywała się w jezdnię przed nimi, gdy on tymczasem wyłuskał pistolet i prowadził wóz jedną ręką. – Zaprzyj się w siedzeniu – rzucił do niej. – I nie ruszaj się, żeby nie wiem, co się działo. – Przez chwilę Lara siedziała bez ruchu. Rickerson krzyknął: – Schowaj się! – Przerzucił broń do lewej ręki i prawą nacisnął jej głowę, żeby nie wystawała ponad przednią szybą. Silnik wył, auto wpadło w wibracje. – Jest, jest! – krzyczał. – Kryj się! Ledwie zdążył to krzyknąć, jego auto gwałtownie skręciło w lewo i wyrżnęło bokiem w drugi samochód. Rozległ się huk, potem zgrzyt blachy. Radiowóz zatoczył pełne koło przy dużej szybkości. Rickerson walczył z kierownicą, starając się jednocześnie wyjść z poślizgu, poprowadzić wóz we właściwym kierunku i wyhamować. Lara wczepiła się paznokciami w siedzenie i wyła ze strachu. Auto wreszcie stanęło. Rickerson wyskoczył, zostawiając otwarte drzwi. Usłyszała jego krzyk: – Policja! Stój, ty skurczysynu. Odstrzelę ci mózg. Lara odpięła pas i przywarła do bocznej szyby, znad której wystawał jej tylko czubek głowy. Chciała zobaczyć, co się dzieje. Detektyw trzymał pistolet wymierzony w człowieka leżącego na ziemi. Corvetta wylądowała na dachu; koła ciągle się obracały. Spod maski dobywały się kłęby dymu i pary. Zgięta wpół, uchyliła drzwi i krzyknęła: – Mogę wyjść? – Nic ci się nie stało? – usłyszała w odpowiedzi. Rickerson nie spuszczał wzroku z leżącego. – Chyba nie – odpowiedziała Lara. Wstała z trudem, bo nogi trzęsły się pod nią, a w kolanach czuła rwący ból. Nie było to jednak zranienie. – Czy to on? – Tak, spójrz – powiedział Rickerson, zbliżając się do mężczyzny, leżącego twarzą do asfaltu. Kopnął go z całych sił, aż tamten przetoczył się na bok. Krew leciała mu z rozciętego podbródka, a jedna ręka była zgięta pod nienaturalnym kątem. – Moje pieprzone ramię jest złamane – powiedział facet. Splunął krwią. Ponieważ nie było widać, żeby był uzbrojony, Lara zrobiła parę kroków naprzód. – To on – powiedziała. Nie wyglądał tak odrażająco jak w pończosze, ale natychmiast go rozpoznała. Był wysoki i chudy, jego nogi przypominały szczudła. Rozpoznała czarne spodnie z poliestru. Były o parę centymetrów za krótkie. – Ty draniu! – krzyknęła do niego. – Ty pierdolony draniu! Powinnam cię zabić własnymi rękami. – Chcesz się na nim odegrać? – zapytał detektyw. Jego ramię drżało z wysiłku. Miał tak napięte mięśnie od trzymania wymierzonej w faceta broni, że dłoń chodziła w górę i w dół. Nie wziął ze sobą kajdanków. Poszedł na koncert, nie przypuszczał, że będzie brał udział w pościgu. – No, Lara, zasłużyłaś sobie na to – namawiał ją. – Użyj sobie. Kopnij go. Przywal mu w jaja. Lara zamarła. Nigdy celowo nikogo nie skrzywdziła. Door był złym człowiekiem i budził wstręt, ale nie mogła tego zrobić. Patrzyła na niego i widziała, jak krew spływa mu kroplami z podbródka. Miotał przekleństwa. Parę chwil później charczał krwią. – Ludzie, ja zdycham... Moja ręka... moja ręka. Rickerson spojrzał na Larę. – No, do roboty. Kopnij go w rękę i zobacz, jak to jest. Niech wie, jak to jest być bitym. Lara nadal stała bez ruchu. Wreszcie podeszła parę kroków. Miała ciągle w oczach całe to straszliwe zdarzenie w garażu. Zamierzyła się do kopnięcia i cofnęła się. Oddychała z trudem. To była jedyna szansa zemsty. Mogła mu dołożyć. Kopnąć go w pysk, w jaja. – No, na co czekasz? – podjudzał Rickerson. – Nie mamy czasu. Lara przysunęła się do detektywa. – Nie mogę. Po prostu nie mogę. – Tak myślałem – odparł Rickerson z uśmiechem. – Prawdę powiedziawszy, ja bym też nie potrafił, ale chciałem ci zostawić wolną rękę. – Boli mnie, ludzie! – zawył Frank Door. – Idź do automatu – powiedział Rickerson do Lary – i powiedz, żeby przysłali tu radiowóz. W naszym wysiadła krótkofalówka. – Rozejrzał się, żeby zobaczyć tabliczkę z nazwą ulicy. – Weź torebkę i pistolet – dodał. To nie jest najbezpieczniejsza dzielnica. Sprawdź nazwy ulic na rogu i podaj im obie. Pospiesz się. – Zamilkł na chwilę i dorzucił: – Wezwij też karetkę. – Zwrócił się do Doora: – Chyba że sam chcesz po nią polecieć, ale wtedy zrobię ci dziurę w twoich pieprzonych plecach. Lara schwyciła torebkę i pobiegła w kierunku świateł na skrzyżowaniu. Po przeciwnej stronie był bar. Powinni mieć telefon. Lara została z Rickersonem, póki nie nadjechała ciężarówka pomocy drogowej, a następnie pojechała z nim na komendę, żeby złożyć zeznanie i zidentyfikować Doora jako osobnika, który napadł na nią w garażu sądów. Rickerson musiał jeszcze wypełnić raport i wydać nakaz przewiezienia Doora do aresztu powiatowego. Dla Lary zorganizował radiowóz, aby odwiózł ją do domu. Po wypiciu pięciu kubków kawy był rozbudzony i pełen energii. Zanim Lara odjechała, wepchnął ją do gabinetu szefa i zamknął drzwi. Tam ją objął i pocałował. – To była chyba najlepsza noc w moim życiu – powiedział. – Nie chcę cię puścić. – Nie puszczasz mnie, Ted – odparła Lara, głaszcząc go po włosach. – Ale mam jutro dalszy ciąg rozprawy. Zostało mi ledwie parę godzin snu. Szła do drzwi, gdy przyciągnął ją raz jeszcze. – Mógłbym się z tobą jeszcze raz pokochać, tu i teraz. – Nie, Ted – rzekła i mocno się od niego odepchnęła. – Nie tutaj. Nie bój się, nie ucieknę ci. I wierz mi, to znaczyło równie wiele dla mnie. Następnym razem spróbujemy w łóżku. Jestem trochę za stara na tylne siedzenie auta. – Jutro – powiedział. Jego oczy śledziły ją aż do wyjścia. Pozostał w ciemnym pokoju. Lara zawróciła po paru sekundach i włożyła głowę do środka. Szepnęła: – Jutro. Lepiej odpocznij przedtem. Odnalazła policjanta i wsiadła z nim do radiowozu. Lara położyła się do łóżka o czwartej. Josh spał na posłaniu kempingowym u Emmeta. Gdy rano po jego powrocie nie dawała znaku życia, ubrał się, zjadł śniadanie i wreszcie poszedł ją obudzić. – Źle się czujesz? – spytał. Był zaniepokojony, zobaczywszy ją o tej porze w łóżku. – Nie – odpowiedziała, zmuszając się do wstania. – Będę gotowa za pięć minut. Poszli razem na parking. Lara ciągle była zaabsorbowana wydarzeniami poprzedniej nocy. Z całą pewnością dali Doorowi nauczkę. Odczuwała satysfakcję, mimo że nie mogła się zmusić do kopnięcia go w gębę lub w jądra. Pomyślała o Tedzie Rickersonie. Na wspomnienie tamtego wieczoru, gdy się kochali, po całym jej ciele rozlało się ciepło. Wszystko wydawało się jaśniejsze, barwniejsze, ostrzejsze w rysunku: słońce, zapach kwiatów na osiedlu, łagodne i ciepłe powietrze na jej twarzy. Zawiozła Josha do szkoły. Nie było powodu opowiadać mu, co się stało wczoraj wieczorem z Frankiem Doorem. Josh nawet nie wiedział o napadzie w garażu. Spojrzała w lusterko wsteczne, by skontrolować swą twarz. Siniak na czole zaczynał blednąc, zresztą pokryła go pudrem w płynie. Frank Door siedział w areszcie. Odmówił zrzeczenia się swych praw i domagał się adwokata. Rickerson wątpił, czy zacznie gadać, chyba że prokuratura zechce mu zaproponować jakiś układ. Czy naprawdę Leo Evergreen spowodował śmierć jej siostry? Teraz, gdy Josh rozpoznał Cummingsa, mieli w ręku element łączący Packy’ego i te morderstwa. Evergreen kazał jej zwolnić go z aresztu. Syn Evergreena był na jednym z tych obscenicznych zdjęć. Chociaż wydawało się to nie do uwierzenia, materiał dowodowy rósł. Jedyna rzecz, która ją niepokoiła, to nakaz sądowy zwolnienia Franka Doora. Nie mogła sobie wyobrazić Leo, który wślizguje się do jej gabinetu i pisze, a następnie nadaje ten dokument. Mógł kazać to zrobić jakiemuś urzędnikowi lub swojej sekretarce, myślała, ale wtedy narażał się na wykrycie. Nagle doznała olśnienia. Jeśli Evergreen i spec od gier to ta sama osoba, to umie się doskonale posługiwać komputerem. Zaraz pojawiła się w jej głowie inna myśl. Phillip uwielbiał gry komputerowe. Wiele razy złapała go na tym, że grał na swoim terminalu. Phillip mógł być specem od gier. Zastanawiając się nad tym wszystkim, próbowała rozmawiać z Joshem. Teraz chłopak stale mówił o Emmecie. Lara uważała, że mogli już parę dni temu wrócić do domu w Irvine, ale nie chciała przerywać tej pasji siostrzeńca. Ci dwaj w szybkim tempie zostali przyjaciółmi. Na swój sposób stali się rodziną. A Lara zdawała sobie sprawę, jak bardzo Josh potrzebował towarzystwa. W jej mniemaniu Emmet uczynił dla jej siostrzeńca dużo więcej, aniżeli doktor Werner mógłby zrobić w czasie stu sesji. Josh mówił teraz więcej. Nie rzucał przekleństw pod jej adresem. Gniewny szczeniak stawał się interesującym chłopcem. – Emmet jest taki inteligentny – mówił Josh. – To geniusz. I nigdy nie narzeka. Lara ujęła dłoń chłopca. – Ty też nie narzekasz, Josh. Myślę, że Emmet i ty macie ze sobą wiele wspólnego. Żaden z was nie miał wiele radości w życiu, ale ty jesteś świetnym młodym człowiekiem. – Taa... – odparł. Oczy mu zalśniły, ręka ścisnęła mocniej dłoń Lary. – Trzeba przyjmować, co się dostaje, i robić swoje jak najlepiej. Tak mawia Emmet. Czy wiesz, że jego matka porzuciła go, gdy dowiedziała się o jego chorobie? Po prostu zniknęła. Od tego czasu Emmet nigdy więcej jej nie zobaczył. Lara westchnęła. Nie wiedziała. Nie wiedziała nawet, ile Emmet ma lat. Z tego, co jej o sobie opowiadał, wydedukowała, że około trzydziestki. Skończył studia w szacownym Instytucie Technologii Stanu Massachusetts. Potem zrobił dyplom magisterski na uniwersytecie stanowym w Long Beach. Ale na podstawie opowiadania Josha Lara pomyślała, że mogła się mylić, że w istocie Emmet ma niewiele ponad dwadzieścia lat. Był prawdopodobnie genialnym dzieckiem i dostał się na studia mając czternaście lat. Ten młody człowiek wydawał się istotą bez wieku. Niekiedy robił wrażenie bezradnego dziecka, to znów wydawało się, że wie wszystko na temat wszechświata. – Emmet mówi, że czasami się boi – ciągnął Josh. – Boi się, że umrze samotnie. Czasami, w środku nocy – opowiadał mi – budzi się i zastanawia nad tym, czym jest umieranie. I wiesz, w co wierzy? Wierzy, że po śmierci wróci na ziemię i będzie żył w innym ciele, w zdrowym. Ponieważ Bóg tak go doświadczył w tym życiu, musi dać mu inne, lepsze. Ale ta matka... Jak mogła go opuścić? – Widzisz, Josh, niektórzy ludzie panicznie boją się choroby. Niektórzy są słabi, ale to nie znaczy, że są źli. Pewnie dlatego, że nie mają w sobie dosyć miłości albo dlatego, że zostali głęboko zranieni. Nie wiem. – Czy tak było z moją mamą? – spytał nagle Josh cichym głosem i spojrzał na Larę. – Nie, nie, twoja mama była darzona miłością, przynajmniej do czasu, kiedy nie zadała się z Samem. Rodzice nas kochali i twój ojciec z pewnością też ją kochał. Ale ona była niepewna siebie, lękała się świata. Nie była zbyt mądra i myślę, że świat był dla niej zbyt skomplikowany. Pełen bolesnych kantów. Ale twoja mama była dobrym człowiekiem, Josh. Bez względu na to, co się wydarzyło i co robiła pod koniec życia, bardzo ciebie kochała. Josh siedział w milczeniu. Po chwili wrócił do swego stałego tematu. – Mam nadzieję, że Emmet ma słuszność – powiedział. Lara odwróciła się w jego stronę. Stanęli pod światłami, niemal przy szkole. – Słuszność w jakiej sprawie? – Że ludzie wracają po śmierci. Mam nadzieję, że moja mama wróci w nowym ciele i że jest teraz szczęśliwa. – Ja też mam taką nadzieję. Naprawdę – odparła Lara. – Niektórzy w szkole mówią o mnie okropne rzeczy. Lara jęknęła, zaciskając palce na kierownicy. Obawiała się tego, ale Josh dotychczas przysięgał, że nic złego go w szkole nie spotyka. – Co mówią? – Że moja mama była nędzną kurwą i że ja jestem bękartem. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Podjechała pod budynek szkoły i zatrzymała auto. – Kochanie, ten, kto tak mówi, jest głęboko zakompleksiony. Musi pomniejszać innych, żeby na ich tle wydać się sobie wielkim. – Przerwała. Popatrzyła na Josha. – Poradzisz sobie sam? Jeśli chcesz, możemy pójść do dyrektora. Albo możemy zmienić szkołę. I tak będziesz musiał zmienić, gdy wreszcie przeniesiemy się do Irvine. Josh położył rękę na klamce. – Wytrzymam. Czy aresztują tego człowieka, który zabił moją mamę? Wykryłem go na zdjęciu na komendzie. Widziałem go tego dnia na ulicy... tego dnia, kiedy to się stało. Ale detektyw Rickerson powiedział mi, że ten facet już nie żyje, że ktoś inny stoi za tym, co się stało z mamą i z Samem. – Kochanie, jesteśmy już bardzo blisko rozwiązania. Nie mamy na razie niezbitych dowodów, aby go aresztować, ale to kwestia czasu. Josh wysiadł i uśmiechnął się do Lary z wysiłkiem. Ledwie uniósł kąciki warg. Obserwowała go, jak się oddalał. Na dziedzińcu zbierali się uczniowie, śmiali się i wygłupiali. Jak mogą być tak okrutni – zastanawiała się. W tym momencie dostrzegła, że Josh zawraca do samochodu, i serce jej zabiło. Czy któryś z tych szczeniaków coś mu powiedział? Otworzył drzwiczki i wsiadł do auta. – Co się stało? – zapytała Lara z troską w głosie. – Nic – powiedział. – Zapomniałem o czymś. Lara usiłowała sobie przypomnieć, czy zostawiła mu pieniądze na obiad. Zostawiła. – Czego zapomniałeś? Masz chyba forsę na stołówkę, zapomniałeś podręczników? Przez dłuższą chwilę siedział wyprostowany. Nagle obrócił głowę w bok, pochylił się i pocałował ją w policzek. – Tego – powiedział, uśmiechając się nerwowo. Lara zarumieniła się. Poczuła przyjemne ciepło w całym ciele. Chłopak pocałował ją na oczach kolegów. Nastolatki na ogół nie robią takich rzeczy. Żaden mężczyzna w świecie nie napełnił jej taką dumą i radością – nawet Rickersonowi się to nie udało. Nie odezwała się ani słowem. Delektowała się tą chwilą, przepełniona serdecznością. – Jja... Josh – zająknęła się. Chłopiec wysiadł i wsunął głowę przez otwarte okno z szerokim uśmiechem na przystojnej twarzy. – Nigdy w życiu – powiedział – mama nie odwoziła mnie do szkoły. Cofnął się i zniknął w tłumie kolegów. Gdy Lara podjechała do sądu i zaparkowała samochód, zobaczyła, że coś leży na siedzeniu. To coś musiało wypaść z zeszytu Josha. Była to złożona kartka papieru. Lara rozłożyła ją i przeczytała: „Chcę ci powiedzieć o koszulce – pisał Josh starannym charakterem pisma. – Za bardzo się wstydziłem, żeby o tym wtedy powiedzieć, ale chcę, abyś teraz dowiedziała się prawdy. Sam zmusił mnie do zjedzenia gotowego obiadu. Razem z foliową tacką. Podarłem folię na małe kawałeczki i zmieszałem z ziemniakami purée. Następnego dnia zacząłem krwawić w czasie lekcji. Nie wiedziałem, co zrobić, więc włożyłem sobie w spodnie zapasową koszulkę. Wyśmieliby mnie, gdyby to zauważyli. Okrzyczano by mnie dziewczynką. No wiesz, dziewczyny mają to co miesiąc. Więc to tyle. Nie martw się. Teraz jest wszystko w porządku. Folia nie jest jednak zbyt smaczna, dodam na wszelki wypadek”. I podpis pod listem: „Josh. Twój siostrzeniec”. Lara położyła głowę na kierownicy i zaczęła płakać. W swoim krótkim życiu chłopak przecierpiał więcej niż ona w ciągu 38 lat. I cierpiał w samotności, tak jak Emmet. Nigdy więcej nie będzie narzekać. Ubiegłej nocy otrzymała od Teda więcej, niż Nolan dał jej w trakcie całego małżeństwa. A dziś Josh ją ucałował... Nawet jeśli ją wyrzucą z sądu, to jakoś sobie poradzi. Tak sobie postanowiła. Rozdział XXIV Detektyw Rickerson stawił się na komendzie policji w San Clemente o ósmej rano. Po wieczorze spędzonym z Larą, pościgu za Frankiem Doorem i wstępnym przesłuchaniu zostały mu na sen niespełna trzy godziny, ale mimo to promieniał energią. Czuł zapach świeżego tropu, szykował się do polowania na grubego zwierza. Nalał sobie kubek kawy w biurze dochodzeniowym i zamyślił się nad rozmiarami czekającego ich zadania. Aresztowanie przestępczej hołoty to zupełnie co innego niż aresztowanie człowieka pokroju Evergreena. To byłby prawdziwy sukces. Dla Rickersona była to życiowa szansa. Czeka go jednak mozolna praca. Jego ekipa dochodzeniowa dramatycznie się rozrosła od chwili wszczęcia śledztwa. Detektyw miał do dyspozycji mnóstwo policjantów w cywilu, pracujących dwadzieścia cztery godziny na dobę, małego Bradshawa, który przynosił więcej szkody niż pożytku, oraz znaczną liczbę rezerwistów. Rezerwę stanowili ludzie, którzy pragnęli być glinami, ale byli na tyle inteligentni, ażeby ubiegać się o bardziej lukratywne stanowiska. Zostali przeszkoleni, uzbrojeni i umundurowani. Pozwolono im jeździć w określone dni miesiąca na patrole z regularnymi policjantami. Jeśli zdarzały się klęski w rodzaju trzęsienia ziemi, powodzi, większego pożaru, wówczas wzywano ich do służby czynnej. Niektórzy mieli swoje zawody – byli lekarzami, dentystami, księgowymi. Ale część z nich była po prostu durniami, którzy jak dzieci chcieli się bawić w policjantów i złodziei. Rickerson nie mógł grymasić. Dostał tyle, ile się dało, a ekstrapomoc była ze wszech miar przydatna. Chociaż trzeba było zebrać wiele poszlak, a o rychłym zakończeniu śledztwa nie było co marzyć, Rickerson doszedł do wniosku, że czas jest na wagę złota. Lara już stała się ofiarą napaści. Następnym razem może skończyć w prosektorium. Nie mógł do tego dopuścić. Tym razem inicjatywa należała do nich. Poprzedniego wieczoru detektyw przekazał Larze, aby zorganizowała spotkanie z sędzią Rodriguezem na dwunastą następnego dnia. Nie chciał pokazywać się w sądzie, a tym bardziej natknąć się tam na Evergreena. Poprosił, aby sędzia przyjechał na komendę. Zadzwonił do Gail Stewart i nakłonił ją, aby również stawiła się na komendzie i dokonała prezentacji materiałów fotograficznych. Po aresztowaniu Franka Doora muszą działać szybko. Wprawdzie faceta umieszczono w izolatce, ale nie można mu było zabronić korzystania z telefonu. Na pewno pierwszą osobą, do której zechce zatelefonować, będzie nasz poczciwy sędzia. Lara umówiła się z sędzią Rodriguezem w czasie przerwy obiadowej. Gdy weszła do gmachu sądów, zadzwoniła do sekretarki Evergreena. Dowiedziała się od niej, że sędzia ma nawrót grypy i nie przyszedł do pracy. Lara zaczęła się obawiać, że poczuł pismo nosem i uciekł z miasta. – Czy powiedział pani, kiedy można się go spodziewać? – zapytała sekretarkę. – Muszę z nim porozmawiać w ważnej sprawie. Czy zastanę go w domu? – Owszem – odparła lakonicznie kobieta. – Gdzież miałby być? Jest przecież chory. Może w samolocie lecącym do Nowej Zelandii, pomyślała Lara, idąc korytarzem w kierunku gabinetu Rodrigueza. Albo w samolocie, albo w domu przy komputerze, albo wynajduje nowych zbrodniarzy. – Hector? – zawołała Lara stając w drzwiach. Jej kolega zaprosił ją gestem ręki, aby usiadła. Hector Rodriguez z pewnością nie był pedantem. Jego biurko było pokryte papierami, aktami, księgami z zakresu prawa, pustymi kubkami po kawie. Komoda z tyłu przedstawiała jeszcze bardziej żałosny widok. Leżały na niej stosy pism i starych akt. W kątach gabinetu stały kartonowe pudła z najróżniejszymi rzeczami. Pokrywał je kurz. Rodriguez został mianowany sędzią Sądu Najwyższego zaledwie trzy miesiące temu. Przedtem był sędzią w Sądzie Rejonowym, co sprowadzało się głównie do wyznaczania kar za przekroczenia drogowe. A teraz dybał na posadę w samym Los Angeles. Lara omówiła z nim wszelkie szczegóły, powtarzając pewne fakty kilkakrotnie. Rodriguez słuchał, kiwał głową, robił sobie notatki. Jeśli był zaskoczony, to nie pokazywał tego po sobie. Po przedstawieniu mu całej sprawy Lara usiadła głębiej w fotelu i postanowiła czekać na jego reakcję. – Jutro? – zapytał. – Czy chcesz, abym pojechał na komendę policji? – Tak – odparła Lara, nachylając się do przodu. – Nie spodziewam się, abyś chciał podjąć decyzję jedynie na podstawie mojej relacji. Detektyw Rickerson przygotowuje prezentację i ściąga ekspertów, aby przedstawili dowody. Chcę, abyś spojrzał na to wszystko własnymi oczami. W gruncie rzeczy Larze chodziło o coś więcej. Chciała, aby była to decyzja Rodrigueza, a nie jej własna. Jeśli dojdzie do wniosku, że detektyw ma w ręku materiały obciążające Evergreena, niech robi, co do niego należy. Rodriguez przekręcił się w fotelu i zapatrzył we flagę Stanów Zjednoczonych. – Myślę, że byłoby lepiej wezwać kogoś z Rady Nadzorczej. Może mógłby ktoś przylecieć z San Francisco na tę prezentację. Lara, to bardzo poważna sprawa. Nadzwyczaj poważna. Na dodatek dotyczy nas wszystkich. Pomyśl, co zrobi z tego prasa, gdy afera wyjdzie na jaw. Ucierpi na tym nie tylko Evergreen. Opinia publiczna ma teraz jak najgorsze mniemanie o systemie sprawiedliwości. Wszyscy staniemy się ofiarami. – Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu. Możesz nawet wezwać samego papieża. Chcę tylko, aby coś zaczęło się dziać. Trzeba załatwić ten nakaz, póki Evergreen nie wywieje. Sędzia Rodriguez podjechał z fotelem do biurka i otworzył wielką księgę. Przerzucał strony, aż znalazł to, czego szukał. – Jeśli przeczytasz paragraf tysiąc dwudziesty dziewiąty kodeksu karnego, to jest tam jasno powiedziane, że w razie oskarżenia sędziego o działalność przestępczą należy powiadomić Radę Nadzorczą. I, oczywiście, jeśli prokuratura zgodzi się sporządzić akt oskarżenia, sprawa musi zostać przekazana innej jurysdykcji. Nikt z nas nie może go sądzić. – Zgoda – odparła Lara. – Zatelefonuję do Lawrence’a Meyera i przekażę mu to wszystko. Poproszę, aby któryś z jego ludzi przyjechał jutro na komendę, a ty tymczasem skontaktujesz się z Radą w San Francisco. Gdy Lara była już w drzwiach, obejrzała się. Rodriguez siedział pogrążony w myślach. – Lara, może powinniśmy zadzwonić do FBI, ponieważ sprawa dotyczy pornografii z udziałem niepełnoletnich. Oni zebrali mnóstwo danych na ten temat. – Dobry pomysł. Załatwię to. Aha, Hector, chciałam ci podziękować za gotowość działania. W takich razach ludzie chcieliby się wycofać, mieć czyste ręce. Baliby się zadzierać z samym Evergreenem. Nieduży sędzia uśmiechnął się. Miał nierówne zęby. Nie ulega wątpliwości, że jego rodziców nie stać było na ortodontę, gdy był dzieckiem. – Tam, skąd pochodzę, z latynoskich slumsów w południowej części Los Angeles, przeciwstawienie się komuś nie uzbrojonemu w nóż lub rewolwer to pestka. – Zamilkł i znowu się uśmiechnął. – Poza tym nie przepadam za Evergreenem. Coś mi w nim przeszkadza. Myślę, że za tą wypolerowaną fasadą kryje się pogarda do kolorowych. Jest to jeden z powodów, dla których chcę zmienić pracę. Jestem prawie pewien, że jeśli w przyszłym roku obejmie nas redukcja, to etat stracę ja. Lira uśmiechnęła się w podzięce i wyszła. Sędzia Hector Rodriguez jest może nędznej postury, ale ma charakter. Matka Ricky’ego Simmonsa podwiozła Josha do domu. Chłopak rzucił torbę z książkami, chwycił paczkę wafelków i telefon komórkowy, w razie gdyby dzwoniła Lara, i pobiegł do Emmeta. Zastukał, ale nikt nie odpowiadał. Miał jednak klucz. Emmet powiedział mu, że może odwiedzać go o dowolnej porze. Przypomniał sobie, że był to dzień wizyty przyjaciela u fizjoterapeuty, który próbował ratować resztę jego zanikających mięśni. Josh usiadł w sypialni i uruchomił komputer. Gryząc wafelki grał w jedną z gier komputerowych. Nie mógł się jednak skupić i uzyskał słabą punktację. Poprzedni wieczór spędził u Ricky’ego i starał się go pokonać. Problem polegał na tym, że Ricky był dużo lepszy. Miał własny komputer i setki gier. Jeszcze nigdy Joshowi nie udało się pokonać kolegi. Przy komputerze leżała kartka z telefonem speca od gier. Josh bez namysłu nakręcił numer. Usłyszał znajomy głos w słuchawce. – Halo – powiedział. – Tu mówi... mhm, Ricky Simmons. Dzwoniłem do pana niedawno. Może by mi pan udzielił wskazówek na temat takiej gry na Super NES, ona się nazywa Wyjść od Igreków. Głos w słuchawce zaczął podawać objaśnienia. Josh słuchał uważnie. Rozpoczął grę od nowa. Powtarzał otrzymywane instrukcje. – W porządku, pokazała się nazwa firmy. To jest American Sammy. Naciskam w górę, w dół, w górę, w dół. Wybieram. Tak, zrobiłem. I co teraz? – Josh przytrzymywał słuchawkę ramieniem. – Co, mam nacisnąć drugi system kontrolny? Wygląda na to samo – gra zaczyna się od początku. – Nie był zbyt zadowolony. Spec od gier kontynuował wywód. – No, dobrze – odparł Josh. – Kiedy nacisnąłem „wybór” na drugim systemie kontrolnym, pojawiło się hasło „Zniszcz wirusa”. – Teraz, kiedy zostałeś trafiony i straciłeś zdobyte punkty – usłyszał w odpowiedzi – możesz wszystko odzyskać. – Super! – krzyknął Josh. Nie mógł się doczekać, kiedy powie o tym Ricky’emu. – Dzięki! Chciał rozpocząć grę od nowa i właśnie odkładał słuchawkę, gdy spec od gier odezwał się: – Mam dla ciebie te gratisowe kasety. Nowe gry, absolutnie najnowsze. Josh zdenerwował się trochę. Lara ostrzegała, aby nie telefonował do faceta, ale co złego mogło wyniknąć z jednej krótkiej rozmowy telefonicznej? Gdyby jednak dowiedziała się o tym, byłaby zła. – Nie, muszę kończyć. Mam lekcje do odrobienia. – Poczekaj – odparł spec od gier. W jego głosie zabrzmiała nuta paniki. – Nie odkładaj słuchawki. Pamiętaj, że to ty zadzwoniłeś do mnie i że ci pomogłem. Nie byłoby zbyt uprzejme, gdybyś się teraz rozłączył. – Zgoda – odparł Josh. – Przepraszam. Możemy sobie porozmawiać. Nie miał pojęcia, o czym miałby rozmawiać z tym gościem. – Czy masz dziewczynę, Ricky? – zapytał tamten niemal dziecinnym tonem. – Lubię jedną dziewczynę z klasy, ale ona nawet nie chce ze mną gadać. Pomyślał o Heather Reynolds z długimi blond włosami i wielkimi niebieskimi oczami. Mało nie padł z wrażenia, gdy ją zobaczył po raz pierwszy. W czasie wakacji urosły jej piersi. Nie do uwierzenia. Heather Reynolds była świetna w dawnej postaci, ale Heather Reynolds z cyckami to było coś wspaniałego. – Aha – odparł spec od gier. Rozległ się dźwięk podobny do mlaskania. – Proszę pana, ja już muszę kończyć. – Zadzwonisz do mnie jeszcze raz, Ricky? Czy chcesz te pokazowe egzemplarze gier? – Pewnie, że chcę – odparł Josh. Szybko odłożył słuchawkę i wyszedł od Emmeta. Przebiegł przez trawnik, wrócił do siebie i zabrał się do odrabiania lekcji. Kiedy skończył zadania z matematyki i z angielskiego, zatelefonował do Ricky’ego. Chciał się upewnić, że wszystko mają przygotowane na wspólny wieczór następnego dnia. – Mogę dostać parę gratisowych gier – powiedział koledze. Był przekonany, że spec od gier nie ma nic wspólnego z zamordowaniem jego mamy. Ten facet był całkiem sympatyczny. Wiedział dosłownie wszystko na temat gier wideo, nawet więcej niż Emmet. – A skąd je weźmiesz, człowieku? – spytał Ricky. – Obrabujesz sklep czy co? – Chcesz Sprytną Piłkę? – O, cholera, tak. Zbieram na nią od dawna. – Zobaczę, czy uda mi się ją dostać – odparł Josh i odłożył słuchawkę. Nudził się. Emmet zabrał telewizor do tamtego mieszkania. Po odrobieniu lekcji Josh spędzał czas do przybycia Lary u Emmeta. Przez chwilę pomyślał, że pojeździ na rowerze, ale odechciało mu się. Po godzinie doskwierającej nudy znowu nakręcił numer speca od gier. – Bardzo lubię te gry, proszę pana. Co mam zrobić, żeby je dostać? Nie mam pieniędzy. Pan powiedział, że są gratis. – Tak, Ricky, są za darmo, tak jak ci powiedziałem. Musisz jedynie wypełnić kwestionariusz. Firma, którą reprezentuję, zbiera dane na temat potencjalnej klienteli. Zaczął zadawać Joshowi pytania. Niektóre z nich zadał już przedtem, to znaczy zapytał o adres, czy jego ojciec żyje, do jakiej szkoły chodzi. Następne pytania były dużo bardziej szczegółowe: jaki ma kolor oczu, włosów, czy ma jakieś choroby skóry. Josh odpowiedział na wszystkie. W niektórych wypadkach skłamał. Nie czuł się z tym wygodnie, ale przecież od samego początku nie mówił facetowi prawdy. Nie mógł więc zdradzić się teraz. – Czy lubisz filmy, Ricky? – Naturalnie – odparł Josh. – Czy grywasz w miniaturowego golfa? – Tak, pewnie. – A w kręgle automatyczne? – Nie, nie umiem. – Aha – odparł spec od gier. – A czy uprawiałeś już kiedyś seks z dziewczyną? – Co? – Josh był niemile zaskoczony. Nie pojmował, co to może mieć wspólnego z grami wideo. – No, wiesz, czy jej kiedyś włożyłeś? – Nie – odpowiedział Josh. Czuł się jak zahipnotyzowany. Ten łagodny głos w słuchawce wprowadzał go w trans. Chłopak rozmarzył się, myśląc, co by było, gdyby dotknął piersi Heather. Gdy przychodziła do szkoły w takiej białej bluzce, można było zobaczyć stanik pod półprzejrzystą tkaniną. W zeszłym roku nie potrzebowała stanika. W tym roku nosiła. – Mam trochę filmów u siebie – powiedział facet tym samym śmiesznym głosem. – No, wiesz, pokażę ci seksfilmy. Jak twoja dziewczyna wygląda? Josh poczuł, że się poci. Kręcił się na krześle. Dżinsy piły go w kroku. Zaczynał mieć erekcję. Zwykle to się zdarzało późno wieczorem, gdy już leżał w łóżku. Czasami tam siebie dotykał, miał brzydkie myśli. Głos tego faceta nie brzmiał już jak głos kogoś dorosłego. Brzmiał jak głos Berta Millera, kumpla ze szkoły. Bert zawsze przynosił do klasy zdjęcia porno i wyrwane stronice z ojcowskiego „Penthausa”. – Ma długie blond włosy, bardzo błyszczące. – Ricky, powinieneś zobaczyć film, który teraz oglądam. – Zachichotał jak dziecko. – Ona siebie dotyka. Powinieneś ją zobaczyć. Wkłada sobie palce do środka. Założę się, że jest podobna do twojej dziewczyny. Josh otrząsnął się. Poczuł się brudny, wstrętny. O co temu facetowi chodziło? Nie powinien opowiadać mu o tym wszystkim, oferować seksfilmów. To nie było w porządku. – Proszę pana, muszę już kończyć – powiedział szybko i odłożył słuchawkę. Teraz będzie musiał powiedzieć Ricky’emu, że nie zdobędzie dla niego tej gry. Ricky będzie rozczarowany. Wyjrzał przez okno i zobaczył Emmeta. Pobiegł przez dziedziniec i odczekał, aż Emmet pożegna panią, która go zawsze odwoziła. Dopiero wtedy zawołał: – Hej, mogę zajrzeć? Już od godziny zabawiali się grą komputerową, ale Josh nie mógł się skupić i Emmet za każdym razem wygrywał. Ciągle miał w pamięci ten śmieszny głos, ten głupi dziecinny chichot i tę rozmowę. Wreszcie zwrócił się do przyjaciela: – Emmet, chciałbym ci coś powiedzieć, ale obiecaj, że nie piśniesz o tym Larze. Jeśli nie obiecasz, nie puszczę pary z ust. – O...biecuję – odparł Emmet. Josh opowiedział mu o swej przygodzie ze specem od gier. Emmet słuchał uważnie. Następnie chłopiec powiedział mu, co o tym myśli: – To jest chory człowiek, wiesz? Ja nie jestem zapóźniony w rozwoju. Dorośli nie powinni rozmawiać na temat seksu z osobami w moim wieku. To zboczeniec, co? Pewnie jeden z tych ludzi, którzy napastują dzieci. Stale się o nich mówi... – Tak – odparł Emmet. – Nie... dzwoń... do niego. To zły człowiek. Josh wstał i zaczął spacerować w kółko. Stanął nagle i zmierzwił swoją długą grzywkę. – Musisz mi powiedzieć prawdę, Emmet. Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Czy ten facet ma coś wspólnego z tym, co się stało z moją mamą i Samem? Czy dlatego Lara chce go złapać? Niespodziewanie przypomniała mu się podsłuchana rozmowa ciotki z Emmetem. Wiedział, że ma rację. Emmet nie odpowiadał. Potem powiedział tylko: – Być może. Josh opadł z powrotem na krzesło. Było to jedno z tych krzeseł z kółkami; pojechał nim kilka metrów po śliskiej podłodze. – Nie wierzę – powtarzał. – Nie wierzę, nie wierzę. Wiedzą, że to on, ale nie mają wystarczających dowodów. Jego oczy ściemniały. Siedział tak zamyślony przez kilkanaście minut. Emmet też pogrążył się w myślach. Obaj to patrzyli na siebie, to znów unikali swoich oczu. Emmet z trudem koncentrował wzrok. Milczeli. Za oknem dzieci wyrywały sobie zabawkę wrzeszcząc przy tym. Josh podszedł do otwartego okna i krzyknął do nich: – Zamknijcie się, gnojki! Próbujemy się tu skupić. – Usiadł i wbił oczy w ścianę. – Wszystko wiem – powiedział wreszcie. – Oni go muszą złapać, prawda? Muszą go złapać wtedy, gdy będzie robił coś złego. Bo gdyby tak nie było, to by go już dawno aresztowali, no nie? – Spojrzał Emmetowi w oczy. – No nie? – powtórzył. Emmet nacisnął guzik w oparciu i fotel obrócił się. Umieścił obręcz na głowie. Po kilku sekundach na ekranie zaczęły ukazywać się rzędy liter. Emmet stukał długopisem w klawiaturę jak oszalały: – „Nie powiem Larze, że dzwoniłeś do tego człowieka. Obiecałem ci to. Ale nie możesz znowu do niego zadzwonić. Oni nie są pewni, czy ten mężczyzna był wmieszany w zamordowanie twojej mamy, niemniej, jest to bardzo niebezpieczny człowiek. Niech policja się tym zajmuje. Teraz ty musisz mi coś obiecać. Obiecaj, że więcej do niego nie zatelefonujesz”. Emmet przestał pisać i odwrócił się do Josha, czekając na odpowiedź. Chłopak właśnie zamierzał wyjść z sypialni. – Nie mogę ci tego obiecać, Emmet. To była moja mama. Rozumiesz chyba. Moja mama. Zanim Emmet zdołał się odezwać, Josh był już za drzwiami. – Niech to szlag – powiedział. Przycisnął guzik i fotel ruszył do przodu. Przycisnął ponownie i fotel pojechał do tyłu. Jeździł w tę i z powrotem po plastikowych pasach. – Niech to szlag – powtórzył do siebie drobny kaleki człowiek w pustym pokoju. Na pół godziny przed dwunastą następnego dnia Rickerson wszedł do sali konferencyjnej i wszystko dokładnie sprawdził: rzutnik, ekran i odtwarzacz wideo. Obok ekranu umieszczono dwie czarne tablice, na których były wypisane kredą podstawowe fakty. Na korkowej macie mały Bradshaw zawiesił wszystkie zdjęcia znalezione w domu w San Clemente i umocował je pinezkami. Gdy Rickerson medytował, jeden z rezerwistów wniósł duży dzbanek z kawą, a drugi – naręcze papierowych kubków. Byli gotowi. Rickerson zajął miejsce i wczytał się we własne pismo na tablicy. Czy wystarczy tego? Nie był pewien, ale w tej chwili chodziło o to, by przedstawić wystarczająco wiele powodów do aresztowania sędziego, a nie do uzyskania wyroku skazującego. Potem niech ruszy machina sprawiedliwości. Pierwsza przybyła Gail Stewart. – Szkoda, że nie mamy komputera – orzekła. – Uważasz, że jest niezbędny? – Nie, mamy dosyć dowodów. – Podeszła do stolika i nalała sobie kawy. – Powinieneś przynieść nam coś do jedzenia – powiedziała. – Gdy już będziemy mieli to wszystko za sobą, postawię ci najwspanialszy obiad w życiu, laleczko – obiecał jej Rickerson. – Oczywiście – odparła pijąc kawę. – Ile razy słyszałam tę śpiewkę? Lara i sędzia Rodriguez przybyli kwadrans po dwunastej. Tuż za nimi wszedł wysoki mężczyzna w garniturze, pod krawatem. Rickerson nie znał go, więc doszedł do wniosku, że to pewnie oddelegowany sędzia z San Francisco. Kilka minut później pojawił się agent FBI. Nalał sobie kawy, usiadł i wdał się w pogawędkę z szefem. Lara była ubrana w gładką białą bluzkę i w czarną spódnicę. Włosy spięła klamrą. Uśmiechnęła się do Rickersona i zajęła miejsce w pierwszym rzędzie. Ktoś zaproponował Rodriguezowi kubek kawy, ale sędzia odmówił. – No, to zaczynamy – odezwał się Rickerson wstając. Gdy tylko ucichł gwar, zabrał głos. – Spróbujmy ułożyć to wszystko w porządku chronologicznym. Siódmego lipca Ivory Perkins, siostra sędzi Sanderstone, przyszła do jej domu w Irvine późno w nocy, twierdząc, że ktoś ją śledził. Odmówiła udzielenia siostrze wyjaśnień i wyszła od niej nieco później w towarzystwie wezwanego telefonicznie męża, Samuela Perkinsa. Siódmego września sędzia Leo Evergreen zwrócił się do sędzi Sanderstone z sugestią zwolnienia z aresztu bez kaucji mężczyzny nazwiskiem Packard Cummings, mimo że był on w przeszłości wielokrotnie karany. Sędzia objaśnił ją, że ten człowiek jest konfidentem nie sprecyzowanego organu ścigania. Sędzia Sanderstone przystała na to. Do dziś dnia żadna agencja w stanie Kalifornia ani żadna agencja federalna nie zweryfikowały tej informacji. Rickerson zrobił pauzę i starał się odgadnąć reakcję zebranych. Następnie mówił dalej: – Fotosy na tablicy za mną zostały znalezione w schowku w San Clemente, w domu, który należał do Perkinsów i w którym oboje zamordowano ósmego września. – Detektyw zauważył, że sędzia Rodriguez pochylił się i zerknął na zdjęcia. – Jeśli państwo pozwolą, pokażemy później slajdy z powiększeń tych zdjęć. Znów przerwał, by ciągnąć po chwili: – W przeddzień tej tragedii dom sędzi Sanderstone został splądrowany, podobnie jak dom będący miejscem zbrodni. Zabójca najwyraźniej szukał tego, co widzą państwo na tablicy. Odciski zdjęte na miejscu zidentyfikowała ekipa dochodzeniowa z biura szeryfa. Należały do Cummingsa. Dwunastego września Packard Cummings został zastrzelony na parkingu przy Osiedlu Morskich Wiatrów w Santa Ana, zaledwie o kilka przecznic od obecnego mieszkania sędzi Sanderstone. Na pojeździe, w którym znaleziono ciało ofiary, nie wykryto żadnych odcisków. Prawdopodobnie zamordowany znał napastnika, ponieważ broń leżała w skrytce obok siedzenia pasażera. Trzy dni temu sędzia Sanderstone została zaatakowana w podziemnym garażu sądów. Podejrzany o ten czyn domagał się, aby mu oddała te oto zdjęcia. Pani Sanderstone zapamiętała numer rejestracyjny jego pojazdu oraz podała jego opis. Podejrzanego zatrzymaliśmy wczoraj. Przebywa obecnie w areszcie. Nazywa się Frank Door. Sędzia Evergreen przypuszczalnie wszedł do biura sędzi Sanderstone i napisał na jej służbowym komputerze nakaz zwolnienia Doora z aresztu. To poważny przestępca. Wczoraj też Josh McKinley, syn zamordowanej kobiety, zidentyfikował Packarda Cummingsa na przedstawionych mu zdjęciach. Rozpoznał w nim mężczyznę, który ósmego września opuszczał czerwonym Camaro miejsce podwójnego morderstwa. Mamy również wyniki badań z laboratorium. Próbki naskórka i spermy pobrane z ciała ofiary zgadzają się z próbkami pobranymi ze zwłok Cummingsa. Jest to ważny fakt, łączący sędziego Evergreena z morderstwami. Ivory Perkins miała klienta, który używał nazwiska Tommy Black. Wyszło to na jaw dzięki zbadaniu rachunków telefonicznych Perkinsów. Rzeczony numer znajduje się w mieszkaniu wynajętym również pod tym nazwiskiem. Ustalono jednakże, że w najbliższej okolicy znajduje się aż piętnastu abonentów o tym samym imieniu i nazwisku. Wykluczyliśmy większość z nich. Jeden z nich zginął w wypadku samochodowym, jeden znajduje się w więzieniu, inny w domu starców, jeszcze inny jest siedemnastoletnim chłopcem itd. A zatem uważamy, że jest to fikcyjne nazwisko, używane przez sędziego Evergreena. Potrzebujemy nakazu rewizji w jego domu. Mogą się tam znajdować odciski palców Ivory Perkins. Tommy Black reklamuje się jako ekspert w dziedzinie gier komputerowych i podaje numer telefonu, pod który młodzi ludzie mogą dzwonić i otrzymywać wskazówki. Ten numer również znajduje się w rzeczonym mieszkaniu. Wydaje się, że ów osobnik zwabia w ten sposób młodych chłopców, obiecując im gry wideo i inne atrakcyjne rzeczy. Następnie zdobywa ich zaufanie, zaprzyjaźnia się z nimi i w końcu napastuje seksualnie. Rickerson przerwał i powiódł wzrokiem po zebranych. – Proszę państwa – ciągnął – mamy do czynienia z desperatem, który stał się teraz groźnym osobnikiem. Być na tak wysokim stanowisku jak Evergreen i zostać schwytanym na gorącym uczynku, a następnie skazanym za napastowanie dzieci, a szczególnie małych chłopców, byłoby hańbą. Ponadto Evergreen zdaje sobie sprawę z tego, że tacy przestępcy nie cieszą się sympatią współwięźniów. Znajdują się na samym dnie hierarchii społeczności więziennej i są bezwzględnie prześladowani, a nawet mordowani. Zamierzamy dowieść, że sędzia Leo Evergreen i Tommy Black to jedna i ta sama osoba, że sędzia Evergreen jest pedofilem oraz że sędzia Evergreen spiskował w celu pozbawienia życia małżeństwa Ivory i Sama Perkinsów. Rickerson ruchem głowy wskazał Gail Stewart. – To jest doktor Stewart z Laboratorium Kryminalistyki w Los Angeles. Oddaję jej głos. Ktoś w tylnym rzędzie zgasił światło, a Rickerson usiadł obok Lary. – Jak wypadłem? – spytał. – Świetnie – odparła. – Przemawiałeś jak prokurator. Już prawie skazałeś skurczysyna. Na ekranie ukazał się pierwszy slajd. – To, co państwo widzą, jest powiększeniem fotografii znajdujących się na tablicy, tych, które znaleziono w domu Perkinsów w San Clemente. Jak sami możecie zauważyć, część z nich przedstawia zdjęcia nagich chłopców przed okresem dojrzewania. Nie zidentyfikowaliśmy ich. – Po krótkiej chwili ukazał się następny slajd. – Tu widzimy plecy nagiego dorosłego, który trzyma za genitalia młodego chłopca. Ktoś trzeci zrobił to zdjęcie. Chociaż trudno to dostrzec gołym okiem, nagi mężczyzna cierpi na skoliozę, czyli skrzywienie kręgosłupa. Proszę się przyjrzeć temu powiększeniu. Czy widzicie, jak ten kręgosłup jest wygięty? Gdybyśmy mieli sędziego Evergreena w areszcie, moglibyśmy dokonać identyfikacji. Kilka minut później doktor Stewart znalazła slajd, jakiego szukała. Zrobiła przerwę na łyk kawy. – To przezrocze jest powiększeniem odbicia w lustrze, utrwalonym na jednym ze zdjęć wykrytych w domu w San Clemente. Widzicie komodę? Ta komoda znajduje się w tle na zdjęciu przedstawiającym mężczyznę z chłopcem. Nad komodą wisi fotografia rodzinna – to żona Evergreena i ich syn. – Slajd zniknął i na ekranie pojawił się następny. – Jest to najnowsza podobizna Roberta Evergreena. Jest on dużo starszy niż na fotografii rodzinnej, ale nie ulega kwestii, że to ta sama osoba. Proszę zapalić światło. To wszystko, czym dysponuję. Gdy Gail Stewart wróciła na miejsce, Rickerson wstał. – Co to razem daje, jest chyba teraz jasne. Sędzia Leo Evergreen widywał się z Ivory Perkins. Ivory Perkins była prostytutką. Odwiedzała Evergreena w domu. W jakiś sposób zdobyła kompromitujące zdjęcia, a następnie małżonkowie Perkins zaczęli go szantażować. Sędzia musiał im zapłacić znaczną sumę pieniędzy, przynajmniej czterdzieści tysięcy dolarów, ponieważ taką sumę w gotówce znaleźliśmy w sejfie w lombardzie. Najwyraźniej Perkinsowie domagali się więcej pieniędzy i szantażowany postanowił położyć temu kres. Tak więc Evergreen zaaranżował zwolnienie Cummingsa i wynajął go jako płatnego mordercę. Uważamy, że własnoręcznie zabił Cummingsa na parkingu, spotykając się z nim pod pozorem zapłaty. Nie jest do końca jasne, dlaczego go zabił, ale prawdopodobnie dlatego, by zatrzeć ślady. Być może Cummings podwyższył stawkę, a sędzia bał się, że cała sprawa wyjdzie na jaw. Evergreen musiał za wszelką cenę odzyskać zdjęcia. Chociaż znajdował się na nich tyłem do obiektywu, obawiał się, że zidentyfikujemy którąś z jego ofiar i w ten sposób wpadniemy na jego ślad. Albo też sędzia Evergreen był świadom, że na zdjęciach widać wnętrze jego domu. Tak więc, gdy unieszkodliwił Cummingsa, rozejrzał się za kolejnym przestępcą, spotkał się z nim po jego wypuszczeniu z aresztu i zlecił mu, ażeby włamał się do sędzi Sanderstone, tym razem do wynajętego przez nią mieszkania, gdzie się ukrywała. Skoro nadal nie udało mu się odzyskać zdjęć, kazał przestępcy zaatakować sędzię Sanderstone w podziemnym garażu w gmachu sądów. Spodziewał się, że zdjęcia znajdowały się w jej aucie lub że miała je schowane w teczce. Gdyby nie przybycie ekipy z zakładu oczyszczania, sędzia Sanderstone byłaby dziś kolejną ofiarą śmiertelną. Rickerson zwrócił się wprost do sędziego Rodrigueza. Jego podpis pod nakazem był niezbędny. – Pragniemy uzyskać nakaz aresztowania sędziego Leo Evergreena za pogwałcenie paragrafu sto osiemdziesiątego siódmego, morderstwo pierwszego stopnia na Packardzie Cummingsie, za wynajęcie płatnego mordercy, który zabił Ivory i Samuela Perkinsów, za spiskowanie w celu napadu z bronią w ręku i pobicie sędzi Lary Sanderstone. To ostatnie podlega paragrafowi 217.1 kodeksu karnego – usiłowanie morderstwa i próba dokonania dwóch włamań do mieszkań sędzi Sanderstone. Rickerson umilkł, spojrzał na Larę i w końcu usiadł obok niej. Gail Stewart zamieniła parę słów z kolegami i wyszła. Sędzia Rodriguez, sędzia z San Francisco, prokurator okręgowy i agent FBI stali w rogu pokoju i rozmawiali przyciszonymi głosami. Po pewnym czasie dokładnie przestudiowali zdjęcia przypięte do maty. Ponownie odczytali wypisane na tablicy punkty. Sędzia z San Francisco spojrzał na Larę i wrócił do kolegów. Pokręcił głową. Następnie uścisnął rękę Rodrigueza i wyszedł. Pozostał tylko Lawrence Meyer. Naradzał się z Rodriguezem. Widać było, że się porozumieli. Rickersona poinformowano, że o piątej po południu będzie miał nakaz rewizji i aresztowania w ręku. Rickerson odwrócił się do Lary i uśmiechnął się szeroko. Postawili na swoim. Przewodniczącego sądu Leo Evergreena, najpotężniejszego sędziego w powiecie Orange, czekał straszny finał. Rozdział XXV Josh poszedł po lekcjach do Ricky’ego. Byli sami w domu. Matka kolegi gdzieś wyszła. Wzięli sobie z lodówki puszki z napojami, z szafki frytki i zamknęli się w pokoju Ricky’ego. Josh zawsze zazdrościł swojemu przyjacielowi. Ten to miał wszystko. Ładny dom, zawsze czysty i wysprzątany. Kochających rodziców, którzy nawet udzielali się w szkole. Ricky miał dużego psa collie, który nazywał się Viceroy. Josh go uwielbiał. Schylił się, aby go pogłaskać. Pozwolił wylizać sobie twarz. – Daj spokój. To obrzydliwe. On sobie wylizuje jaja, a nawet srakę – wykrzywił się Ricky. Pokój Ricky’ego był oblepiony plakatami gwiazd rockowych. Podwójne łóżko przykrywała brązowa narzuta, na biurku walało się mnóstwo papierów i książek. I oczywiście stał komputer. Powiedział mamie, że musi go mieć, bo szkoła tego wymaga. Używał go tylko do gier. Gdy nie ślęczał przy monitorze, podnosił ciężary, jak Josh. Chciał być umięśniony. Nie zamierzał nikogo bić, chciał się tylko podobać dziewczętom. Ricky miał prawie piętnaście lat. Był stale podniecony. Istniał jednak pewien szkopuł, pomyślał Josh, patrząc na kumpla. Ricky był szkaradny. Niski, chudy, nosił grube szkła, a na dodatek w zeszłym roku dostał trądziku. Żadna dziewczyna w szkole nie zwracała na niego uwagi. O macaniu nie miał nawet co marzyć. Josh dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Ricky był jego najbliższym przyjacielem. Story w pokoju były zasłonięte. Ricky lubił siedzieć po ciemku. Gdy nie grał w gry wideo, czytał powieści Stephena Kinga. W rogu pokoju stało ogromne akwarium z egzotycznymi rybkami. Pompa powietrzna wydawała bulgoczące odgłosy. Jego mama codziennie szykowała mu obiad i sprzątała jego pokój. Nawet prasowała mu ubrania. Dostawał wszystko, czego zapragnął. Ale Ricky przyjmował to tak, jakby mu się to należało, pomyślał Josh. On sam nigdy nie brał niczego w ten sposób. No, ale nigdy nie miał wyboru. – Naprawdę to zrobisz? Zadzwonisz do faceta i w ogóle? – zapytał Ricky, wrzucając sobie do ust garść frytek. – Chcę posłuchać, jak mówi ci te świństwa. Mówi o cycach i o wszystkim? No, no. Co ci jeszcze powiedział? Mów, człowieku. Josh spojrzał na niego spode łba. – To nie jest gra, palancie. To jest poważna afera. – Odpieprz się – odparł Rick, rzucając frytkami w Josha. – Od kiedy stałeś się Sherlockiem Holmesem? – Odkąd zamordowano mi matkę – rzekł Josh, trzymając w ręku słuchawkę telefoniczną. Oczy pociemniały mu z gniewu. Od wczorajszej rozmowy z Emmetem nieustannie myślał o specu od gier i zastanawiał się, jak go podejść. – Przepraszam – powiedział cicho Ricky, poprawiając okulary na nosie. – Czasami o tym zapominam. Nigdy o nich nie mówiłeś, więc wylatuje mi to z głowy. – Dobra, albo się zamknij, albo wychodź. Idź do łazienki, walnij sobie konia, rób, co chcesz. Ricky zamknął się. Usiadł na brzegu łóżka, podczas gdy Josh rozłożył się na łóżku i nakręcił numer. Telefon odebrał spec od gier. – Halo – odezwał się Josh i natychmiast usiadł, unikając wzroku Ricky’ego. – Tu Ricky. No, wie pan, dzwoniłem wczoraj. Myślałem o tym i chcę powiedzieć, że naprawdę lubię te gry. Moja mama wyszła gdzieś, więc mogę teraz przyjść do pana i je wziąć, jeśli dostanę adres. – Czy spuściłeś się w nocy we śnie? – spytał spec od gier. – Czy kutasik ci stanął? Josh zrobił się czerwony jak burak, a Ricky przysunął się do niego na klęczkach. – Daj posłuchać – szepnął. – Kurczę, podałeś moje imię. – Tttak – wyjąkał Josh. – Pozwoli mi pan zobaczyć ten film, o którym pan mówił? Ten z blondynką? Mężczyzna zmienił ton; z uwodzicielskiego przeszedł niemal na urzędowy. – Czym przyjedziesz? – Mam rower – odparł Josh, rzucając okiem na Ricky’ego. Nie miał ze sobą roweru, ale Ricky miał. – Aha – odpowiedział wolno tamten. – Jeśli przyjedziesz, ma to pozostać naszą małą tajemnicą. Kiedy musisz wrócić do domu? – Kiedy chcę, człowieku. – Josh wstrzymał oddech, licząc na to, że mężczyzna zgodzi się na spotkanie. – Mogę do pana podjechać. – Nie, to by było za daleko. Mieszkasz w San Clemente, prawda? To może podjedziesz na róg alei Palizada w San Clemente? No, wiesz, tam gdzie jest sklep spożywczy. Josh zastanawiał się przez chwilę. To była długa ulica. – To znaczy, ta aleja blisko autostrady? – Tak – odparł mężczyzna. – Będę w złotym Lexusie. Jak ciebie poznam? Josh spojrzał na swoje ubranie. – Mam na sobie niebieski podkoszulek z Iron Maiden na plecach. No, wie pan, to taki zespół. I mam długie włosy. – Och – w głosie speca od gier słychać było podniecenie. – Tak długie jak u dziewczyny, Ricky? Lubię to. Lubię długie włosy. Czy brałeś dziś kąpiel? Joshowi zrobiło się niedobrze, jakby połknął złote rybki. Odpowiedział jednak: – Tak, kąpałem się. Czy możemy spotkać się za pół godziny? Ten facet jest chory na umyśle, pomyślał. Ciężko chory. Stykał się przedtem z różnymi złymi rzeczami, ale z czymś takim jeszcze nie. Brzmiało to tak, jakby facet chciał go spożyć na kolację. Pytał, czy się kąpał i w ogóle. Kiedy mówił, wydawał z siebie śmieszne mlaskanie. To go przyprawiało o wymioty. W słuchawce nastąpiła dłuższa cisza. Wreszcie spec od gier odezwał się znowu: – Będę czekał na ciebie, Ricky. Rozprawa przeciwko Adamsowi przeciągała się. Lara patrzyła na zegar, licząc sekundy. Wymogła na Rickersonie, że aresztuje Evergreena w jej obecności. Ponieważ rozpoczęli popołudniową sesję z opóźnieniem, nie zakończyli jej jak zwykle o piątej. Teraz było już po szóstej. W pierwszym rzędzie, obok stolika obrońcy, siedziały dwie śliczne dziewczynki. Lara wiedziała, że są to córeczki Victora Adamsa. Obserwowała, jak opiekunka wprowadziła je na salę. Były niegrzeczne i hałaśliwe. Skakały, biegały wzdłuż rzędów, ciągnęły się za włosy, krzyczały. Ich ojciec wielokrotnie starał się je uspokoić, ale dziewczynki nudziły się i były zmęczone bezczynnością. Lara tak mu współczuła, że nie reagowała na te hałasy. Gdy kolejny świadek zakończył zeznanie, zwróciła się do zebranych: – Wydaje się, że nadszedł odpowiedni moment, aby odroczyć rozprawę do jutra do dziewiątej rano. Uderzyła młotkiem w blat. Spojrzała na oskarżonego. Jego stan psychiczny pogarszał się z każdym dniem. Adams miał brudne włosy, zmiętą koszulę i sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Jedna z dziewczynek usiadła mu na kolanach, a druga przewróciła kubek z kawą i zalała leżące na stoliku papiery. Adams siedział bez ruchu, jakby nie dostrzegając dzieci. Jego oczy były puste, niewidzące. Obrońca i prokurator zbierali papiery, ławnicy już wyszli. Lara nie opuściła jednak swego miejsca. – Panie Steinfield – powiedziała – czy mógłby pan podejść do stołu sędziowskiego? – Gdy się zbliżył, pochyliła się i powiedziała półgłosem: – Pański klient nie może przyprowadzać dzieci do sądu. Są urocze, ale ogromnie przeszkadzają. – Zdaję sobie z tego sprawę, proszę mi wierzyć. – Obejrzał się przez ramię. – Te poplamione papiery to moje notatki dotyczące kolejnej sprawy. Adams ma jednak trudności ze znalezieniem opiekunki. – Aha – odparła w zamyśleniu Lara. – Mam pomysł: czy pana klient poddałby się badaniom psychiatrycznym? – Nie wiem. Dlaczego pani pyta? – No, nie jestem pewna, czy jego stan psychiczny pozwala mu na śledzenie przebiegu procesu. Może moglibyśmy na jakiś czas odroczyć rozprawę i poddać go leczeniu. Gdyby się pozbierał, byłby gotów do rozprawy w późniejszym terminie. Mogę go skierować na badania do biegłego. Steinfield stał przez chwilę niepewny, a potem spojrzał na swego klienta. – On na to nie pójdzie. Jesteśmy w połowie procesu, jak pani wie. Adams chce to mieć za sobą. – Rozumiem – odparła Lara cicho. Zauważyła kątem oka, że prokurator spogląda na nich podejrzliwie, zastanawiając się zapewne, o czym sędzia dyskutuje z obrońcą. – Ale czy jest zdolny do współpracy z obroną, panie mecenasie? – Przypuszczalnie nie – odparł Steinfield. – Ostatnio w ogóle się nie odzywa, a gdy coś powie, nie wiadomo, o co mu chodzi. Lara zauważyła, że urzędnicy, strażnik, stenotypistka i prokurator czekają, nie wiedząc, czy rozprawa została na dziś odroczona, czy też ma zostać wznowiona. Stenotypistka zastygła przy maszynie. – Sesja na dziś jest odroczona – oznajmiła im Lara. – Omawiam tu parę spraw z panem Steinfieldem. Pozostali mogą wyjść. – Zaszeleściły zbierane papiery. Ludzie zaczęli się spieszyć, żeby uniknąć popołudniowych korków. Trzeba się spieszyć do domu, do bliskich. – No, więc, co pan o tym myśli? – Zapytam go. – Doskonale – odparła. – Proszę mi przekazać jego zdanie jutro rano, zanim wznowimy sesję. Lara poszła do swego gabinetu. Czekał tam Rickerson. Był zaczerwieniony od emocji, oczy dziko mu błyszczały. – Pojedziesz ze mną – powiedział, żując ogromną porcję gumy. – Pozostali spotkają się z nami w domu Evergreena. On mieszka w Anaheim Hills. Ruch na autostradach jest koszmarny. – Czy masz nakaz? – spytała wieszając togę. Phillip już wyszedł. – Tu jest – pomacał się po kieszeni marynarki. – Jeszcze ciepły. Prokurator też tam będzie. I, oczywiście, mamy też nakaz rewizji w domu oraz w tym mieszkaniu. No, wiesz, w tym wynajętym na nazwisko Tommy Black. Lara spojrzała bacznie na Rickersona. – Tak więc to finał? Nie mogę wprost uwierzyć. Wiem, że to się dzieje na naszych oczach, ale ciągle trudno mi w to wszystko uwierzyć. Chcę zobaczyć jego minę, kiedy tam wejdziemy. Boże! – krzyknęła ze wzrokiem wlepionym w detektywa. – Jestem zdenerwowana. Tak bardzo tego pragnę. Ale nigdy nie wiadomo... nigdy nie wiadomo. Detektyw podszedł do niej i poprawił kosmyk spadający jej na czoło. Następnie pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta. – Kiedy będzie już po wszystkim, uczcimy to. Lara uśmiechnęła się do niego. – Chciałabym poznać twoich synów. Jimmy jest w tym samym wieku co Josh. To dobrze, wiesz? Może się polubią? – Na pewno – odparł Rickerson, z trudem wymawiając słowa. Wiedział o dzieciach dużo więcej niż Lara. Jego chłopcy będą o Larę zazdrośni. Josh będzie podejrzliwy i zazdrosny o niego. Jimmy i Josh znienawidzą się przy pierwszym spotkaniu, ale poza tym wszystko świetnie się ułoży. – Niech dzwoni – powiedział Rickerson, gdy odezwał się telefon na biurku Lary. – Musimy już iść. Wszyscy tam czekają. – Ale to może być ważne – odparła Lara i podniosła słuchawkę. To był Emmet. – Gdzie... jest... Josh? – zapytał. – Och, przepraszam, Emmet. Poszedł do swojego kolegi. Powinnam ci była o tym powiedzieć. – Jakiego... kolegi? – Do Ricky’ego Simmonsa. Dlaczego? Czy coś się stało, Emmet? Czy potrzebujesz czegoś? – Muszę... do... niego... zadzwonić. Pokręcił... coś z moim... komputerem. – Och, Emmet, jakże mi przykro. Poczekaj chwilę. Lara spojrzała na Rickersona. Detektyw chodził niecierpliwie po pokoju. Był gotów do odjazdu. Lara odnalazła w torebce notes telefoniczny i podyktowała Emmetowi numer Ricky’ego. Odłożyła słuchawkę i poszła w stronę drzwi. – Byłeś dziś wspaniały – powiedziała z czułością do detektywa, gdy szli pustym korytarzem. – Naprawdę, Ted. Byłam pod dużym wrażeniem. Duma rozsadzała mu pierś. Oczy mu rozbłysły. – Nie, Lara – odparł. – To ty byłaś pierwsza klasa w tej całej aferze. Chociaż groziła ci śmierć i na dodatek musiałaś sobie poradzić z siostrzeńcem, nigdy nie ustąpiłaś i nie zmieniłaś się w biadolącą babę. Ten skurczysyn napadł na ciebie, a ty nawet nie opuściłaś jednego dnia pracy. Podziwiam cię, wiesz? – Rickerson przystanął i chrząknął. Jego twarz stała się purpurowa. W tym momencie podjechała winda. Rozsunęły się drzwi, oboje weszli do kabiny. Byli sami. – Co postanowiłaś w związku ze szkołą Josha? – Jeszcze nic – odparła Lara z westchnieniem. Oparła się o ściankę. – Myślę, że przeniosę go do szkoły w Irvine. – Nie powinnaś tego robić. Przynajmniej nie od razu. Tyle rzeczy zmieniło się w jego życiu. Zostaw go tam, gdzie ma kolegów. Lara omiotła spojrzeniem wnętrze. Może miał rację. – Pomyślę o tym, dziękuję za radę. Wyszli z gmachu i dotarli do radiowozu. – No i Emmet – odezwał się Rickerson, gdy już byli przy aucie. – Jestem winien temu człowiekowi dobrą kawę. Krawat Rickersona był przekrzywiony. Lara poprawiła mu go. – Kawę? – zapytała. – Myślę, że powinieneś mu postawić dobrą kolację. Nie wykpisz się tak tanio. – Na co czekamy? – rzucił Rickerson i otworzył szeroko drzwi. – Złapmy w końcu tę grubą rybę i wciągnijmy ją na pokład. Myślę, że zaczyna już śmierdzieć. Gdy tylko Emmet skończył rozmowę z Lara, nakręcił podany przez nią numer. Był w swoim mieszkaniu, więc miał dostęp do telefonu. Z początku Ricky nie mógł go zrozumieć. Myślał, że to jakiś dowcip. W końcu powiedział Emmetowi, że Josh wyszedł. – To pewnie pan Emmet, nie? – zapytał. – Josh mówił, że ma pan Prodigy. To super. Chciałem, aby moja mama... – Gdzie... on... poszedł? – wtrącił Emmet, żeby przerwać potok słów chłopca. Był zdenerwowany i mówienie sprawiało mu jeszcze więcej trudności. Ogromnie niepokoił się o Josha. Pragnął powiedzieć Larze o tym, czego się dowiedział od chłopca, ale czuł się zobowiązany przysięgą. – Ma dostać jakieś gry komputerowe za darmo. Tyle wiem. Jakiś obłąkaniec ma mu je dać. – Ricky – powiedział Emmet najszybciej jak mógł. Z największym wysiłkiem skupił się na wyraźnym mówieniu. – Musisz mi powiedzieć... gdzie jest Josh. Ten człowiek... jest niebezpieczny. Proszę. – Wiem tylko tyle, że Josh miał się z nim spotkać przy sklepie 7-Eleven niedaleko autostrady. Tego przy alei Palizada. Wziął mój rower. Emmet podziękował Ricky’emu i odłożył słuchawkę. W ten sposób potwierdził swoje najgorsze obawy. Było źle, bardzo źle. Musi coś zrobić. Bez względu na obietnice nie może dopuścić, aby Joshowi stała się krzywda. Próbował skontaktować się z Larą w sądzie, ale telefon już nie odpowiadał. Jego kalekie ciało trzęsło się. Emmet nakręcił numer policji. – Chciałem... zgłosić... – zaczął. Na linii rozległ się sygnał uprzedzający, że rozmowa jest nagrywana. W tle słychać było jakiś hałas. Dyspozytorka krzyknęła: – Proszę mówić głośniej, nie mogę zrozumieć. – Ja... chłopiec... San Clemente... Im bardziej Emmet starał się mówić wyraźnie, tym gorzej mu to wychodziło. – Przykro mi – odparła dyspozytorka. – Mamy bardzo złe połączenie. – Pomóżcie... jemu... stanie... się krzywda... – Nazwisko, adres? Jeśli podasz mi tę informację, wyślę patrol. W czym mogę pomóc? Może twoja mama podejdzie, bo... Emmet cisnął słuchawkę. Ta głupia baba wzięła go za dziecko. Zanim zdoła jej wytłumaczyć, co się stało, będzie już za późno. Nacisnął guzik na oparciu, nadając fotelowi największą szybkość. Nie zostało już wiele czasu. Musi odnaleźć Josha. Nie może zmarnować ani sekundy. Jadąc szybko osiedlową alejką, postanowił zatrzymać się przed domem kobiety, która zazwyczaj dowoziła go na terapię, ale nie zastał jej. Wobec tego ruszył w kierunku swego mikrobusu na parkingu. Samochód był sterowany ręcznie. Do zeszłego roku Emmet mógł jeszcze sam prowadzić. Teraz włożył kluczyk do zamka w tylnych drzwiach i uruchomił podnośnik. Odliczał w duchu sekundy. Wreszcie znalazł się za kierownicą. Pot spływał mu po twarzy, a napięte do ostateczności mięśnie drgały. Zebrał w sobie siły, dziwiąc się, że tyle mu ich jeszcze zostało. Jedną ręką kierował, drugą kontrolował pozostałe czynności podczas prowadzenia auta. W ciągu paru minut był już na drodze do San Clemente. Głowę oparł na bocznej szybie, patrzył przed siebie. Josh naciskał z całych sił na pedały. Ricky Simmons mieszkał niedaleko jego domu rodzinnego, u podnóża wzgórz, a spec od gier wyznaczył spotkanie w śródmieściu San Clemente. Chłopak próbował nie myśleć o znajomym otoczeniu. Zjeżdżał szybko z góry, aż wiatr świstał mu w uszach. Jego życie rozpadło się na dwie części: przed i po śmierci mamy. Gdy myślał o przeszłości, kiedy mama jeszcze żyła, usiłował sobie wmówić, że wcale nie jest Joshem McKinleyem, że ci ludzie nie byli jego krewnymi, bliskimi. Byli tylko ciałami, które zobaczył tamtego dnia. Powodem nie było to, że nie kochał matki. Kochał ją. Czasami był na nią zły, nawet teraz, po jej śmierci. Gdy wyszła za mąż za Sama, niemal przestała być jego matką. I dała się zabić. Robiła złe rzeczy, których nie mógł zrozumieć. Była taka piękna za życia ojca. Nie polegało to tylko na jej urodzie. To było coś, co miała w sobie: jej uśmiech, jej zapach, gdy nachylała się nad nim, by pocałować go na dobranoc. Pachniała jak zasypka dla dzieci, świeżością i czystością. Nie mógł zapomnieć tego zapachu. A gdy zginął ojciec, przestała go całować na dobranoc. Kiedy się do niego zbliżała, czuł od niej odór piwa i mdlące, zbyt słodkie perfumy. Zawsze będzie za nią tęsknił, marzył o niej, płakał za nią. Ale jej już nie ma i niczego nie da się zmienić. Żaden płacz, szloch ani krzyki nic tu nie pomogą. Josh miał swój wypróbowany sposób. Codziennie odsuwał od siebie przeszłość po kawałeczku; ta przeszłość przelewała się przez jego palce jak woda. Szczególnie wszystkie złe wspomnienia. One musiały pierwsze zniknąć. Usilnie nad tym pracował. Codziennie podczas lekcji mruczał do siebie, zmuszając się do zapominania o złych rzeczach. Chciał pamiętać czasy, gdy żył ojciec, czasy rodzinnego szczęścia. Był bliski pokochania Lary Sanderstone. Nie mógł jej o tym powiedzieć, ale tak czuł. Nie kochał jej jak matki, kochał ją w inny sposób. Może tak kochałby babcię, gdyby żyła, albo starsze rodzeństwo, gdyby je miał. Nie był pewien, ale zdawał sobie sprawę z rosnącego uczucia. Była to miłość oparta na szacunku. Ona była taka zdolna, taka pewna siebie. Była stanowcza we wszystkim, co robiła. Czasami obserwował ją i wtedy wyraz jej twarzy przypominał mu kogoś. Odnosił niekiedy wrażenie, że patrzy na własne odbicie w lustrze. Byli podobni do siebie. Nie wiedział, na czym polegało to podobieństwo, ale był go świadom. Zamknęli się w sobie, żeby przetrwać najgorsze. Byli oboje bardzo odporni, choć czasami myśleli, że więcej już nie wytrzymają. Na tym polegało ich podobieństwo. Gdy po śmierci mamy i Sama zamieszkał z Larą, nienawidził jej. Ilekroć na nią spojrzał, widział w jej twarzy, włosach, oczach swoją mamę. Lara nie była taka ładna. Miała też surowsze rysy. Denerwowało go z jakiegoś powodu, że tak mu przypomina matkę i zarazem jest tak odmienna. Ale ostatnio takie doznania ustąpiły miejsca innym. Czasami Josh udawał przed sobą, że Lara jest rzeczywiście jego matką. Spec od gier miał coś wspólnego ze śmiercią jego mamy. Nie wiedział, o co chodziło, ale był o tym przekonany. Wiedział, że z jakiegoś powodu Lara usiłowała go schwytać. Facet był ohydnym zboczeńcem. Jego mama była prostytutką. Josh niejasno zdawał sobie sprawę, że istniał tu jakiś łącznik, chociaż tego nie rozumiał. Stanął, żeby odpocząć. Wyjął z kieszeni kartkę. Miał na niej zapisany numer komendy policji, tam gdzie pracował ten detektyw Rickerson. Nie bał się. Nie pozwalał sobie na lęk. Ma zrobić coś, co wymaga odwagi, coś ważnego. Będzie to jego ostatni podarunek dla mamy. Pedałował zawzięcie. Był prawie na miejscu. Już widział autostradę. Po prawej stronie znajdował się sklep spożywczy. Dzięki programom telewizyjnym wiedział, co ma zrobić. Niemal każda stacja pokazuje seriale oparte na prawdziwych zdarzeniach. Najbardziej lubił „Supergliny” i „Listę najbardziej poszukiwanych”. Musi doprowadzić do tego, aby ten zboczeniec zrobił coś złego. Sprowokuje go, żeby to zrobił. Wówczas będzie go można aresztować. Wyznaczył sobie w myślach granice tego czegoś. Pozwoli temu facetowi dotknąć się tam. To jeszcze wytrzyma, jeśli tamten nie będzie zachowywał się strasznie i przerażająco, na przykład nie zechce go posiekać i zjeść. Dużo złych ludzi to robi. Mówiono o tym wielokrotnie w dziennikach telewizyjnych. Raz pokazywali człowieka, który trzymał w lodówce odcięte głowy. Policja wynosiła z jego domu skrzynie z głowami i torsami. Tamten facet też lubił małych chłopców. Josh spocił się. Miał zupełnie mokre włosy, pot kapał na kierownicę. Wiedział, że to nie z wysiłku, lecz ze strachu. Zatrzymał się przy krzakach, stanął za nimi i odsikał się. Był tak zdenerwowany, że czuł ucisk na pęcherz, choć odlał się przed wyjściem od Ricky’ego. Wytarł ręce o dżinsy i ruszył w dalszą drogę. Przejechał pod autostradą i zatrzymał się przed sklepem. Czekał. Czarno-białe radiowozy nie były zaparkowane przed domem sędziego Evergreena, lecz o przecznicę dalej. FBI przysłało swoich ludzi, domagając się udziału w rewizji, by stwierdzić, czy na miejscu znajdują się jakieś materiały dotyczące rozpowszechniania pornografii wśród dzieci i czy Evergreen kręcił filmy z udziałem niepełnoletnich. Przyjechał prokurator okręgowy Lawrence Meyer. Siedział w nieoznakowanym aucie z innym prokuratorem i jednym ze swych oficerów dochodzeniowych. Szef i jego syn byli na miejscu. Wszyscy czekali na Rickersona. – Uważam, że powinniśmy wkroczyć – powiedział szef. Wyszedł ze swego radiowozu i podszedł do pozostałych. Był spięty. Nie co dzień aresztuje się przewodniczącego sądu. – Facet może zniszczyć materiały dowodowe, albo zbiec. Chodźmy! Policjanci wysiedli z aut. Z wnętrza swojego wozu odezwał się Meyer. – Może jednak poczekamy na Rickersona? – zwrócił się do szefa. – Ugrzązł pewnie w korku. Do diabła, przecież to jego sprawa. Nie odbierajmy mu tej przyjemności. Szef zamyślił się i przeczesał palcami siwe włosy. – Masz rację – odparł. Odwrócił się i wrócił do samochodu. Syn poszedł za nim. Pozostali rozeszli się do swoich wozów. Trzeba było czekać. Po dwudziestu minutach czekania pod 7-Eleven Josh zauważył, jak do krawężnika podjechał złoty Lexus. Za kierownicą siedział mężczyzna. Spojrzał na Josha i zlustrował wzrokiem parking. Chłopak podwinął rękawy koszulki, żeby było widać jego muskuły. Choć nie podnosił teraz ciężarów, pomyślał z dumą, mięśnie miał w porządku. Jeśli facet zrobi coś obłąkanego – będzie chciał go pożreć czy zamierzy się na niego nożem – to mu dowali. Obserwował go w oknie Lexusa. Poradzi sobie. On nie wyglądał jak Sam. I był dużo starszy. W jego twarzy było coś miękkiego, słabego. Josh podszedł z rowerem do Lexusa, pewny siebie po tej ocenie. – Hej, czy to pan spec od gier? Jestem Ricky. Twarz tamtego zbielała. Wpatrywał się w Josha z dziwnym wyrazem oczu, jakby drzemał. – Ty jesteś Ricky? – Tak, to ja. Co, nie słyszy pan? To ja, Ricky. – Nie masz dwunastu lat – powiedział facet z oburzeniem. Jego twarz zrobiła się czerwona jak pomidor. To był wyrośnięty chłopak, umięśniony. Przeszedł już okres dojrzewania, to oczywiste. – Mam – upierał się Josh. – Jestem po prostu duży, jak na swój wiek. Czy pojedziemy do pana? Obiecał mi pan te gry. Mężczyzna milczał, wyglądając przez okno. Josh nie rozumiał, co mu się stało. Facet był nie z tego świata. Kazał mu przyjechać, a teraz zachowuje się tak, jakby ujrzał ducha. Wreszcie warknął do niego: – Wsiadaj! – A co mam zrobić z rowerem? Pod sklepem było miejsce do parkowania rowerów, a rower Ricky’ego był wyposażony w łańcuch i kłódkę. Josh przymocował rower do stojaka i wsiadł do Lexusa. Facet ruszył i skręcił w ulicę, ale milczał. Zachowywał się tak, jakby nie był zadowolony. – Co się stało? – zapytał Josh. – Nie lubi mnie pan, czy jak? – Nie, nie – odparł tamten. Nagle zmienił mu się nastrój. Wyciągnął rękę i dotknął dłoni chłopca. – Myślę, że jesteś świetnym chłopakiem. Tylko wyglądasz doroślej, niż myślałem. Josh pamiętał, że Lara podpowiedziała mu, aby mówił, że ma dwanaście lat. Nie miał pojęcia, dlaczego kazała mu to powiedzieć. To nie miało sensu. Obserwował twarz faceta przy kierownicy. Nabrał haust powietrza do płuc i powoli wydychał. Rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu. Ten gość nie wyglądał na zbrodniarza. Ale niemniej wyglądał bardzo dziwnie. Coś z nim było nie tak. Był dobrze ubrany, miał na sobie sportową marynarkę i koszulę z dzianiny. Mocno pachniał wodą kolońską. Miał staranną fryzurę. A jednak coś w nim było bardzo dziwnego. Wydawał się napięty, nerwowy. Josh zauważył nawet, że jego ciałem wstrząsają jakby drgawki, co mogło być wynikiem podniecenia, a nie strachu. Pewnie był bardzo podniecony. Oddychał ciężko, jego nozdrza poruszały się. Dyszał. Język mu wyszedł na wierzch, prawie jak u psa Ricky’ego. Jeśli ten facet ma ogon – pomyślał Josh – to pewnie teraz nim macha. – Gdzie pan mieszka? – spytał, gdy spec od gier wjechał na autostradę i ruszył na północ, w kierunku Los Angeles. Nagle zrobiło mu się niedobrze ze strachu. Co będzie, jeśli ten człowiek wywiezie go gdzieś, gdzie nie ma telefonu i nie można wezwać pomocy? Ten człowiek może go zabić. – Proszę pana – odezwał się drżącym głosem, starając się opanować wszelkimi siłami. – Pomyliłem się. Muszę być wieczorem w domu. Muszę być na ósmą, bo inaczej moja mama dostanie szału i zacznie mnie szukać. Może nawet wezwie policję. – Świetnie – odparł mężczyzna, nie patrząc na Josha. Jego ręce zacisnęły się na kierownicy. Josh nie mógł dostrzec wyrazu jego oczu, ukrytych za okularami przeciwsłonecznymi. Jechali w ciszy. We wnętrzu Lexusa rozlegał się tylko dychawiczny oddech faceta. – Czy mogę do ciebie mówić Rick? – powiedział w końcu mężczyzna. – Dla mnie jesteś bardziej Rick niż Ricky. – Taa... Może pan się do mnie zwracać, jak pan chce. Gdy facet obrócił się w jego stronę, Josh zmusił się do uśmiechu. Emmet oddychał z trudem, największym wysiłkiem woli panując nad kierownicą. Dzięki Bogu, ruch w tym kierunku nie był tak znaczny. Dotychczas zawsze jeździł wolno i raczej bocznymi ulicami. Teraz pędził autostradą i naciskał ręką gaz do oporu. Dostrzegł zjazd do San Clemente. Zobaczył przed sobą 7-Eleven. Zaczął wypatrywać Josha. Z parkingu wyjeżdżał właśnie samochód. Emmet napiął mięśnie, by zobaczyć, kto w nim jest. Serce podskoczyło mu do gardła. Ujrzał Josha na siedzeniu obok kierowcy. Przy kierownicy siedział mężczyzna. Gdy Emmet usiłował cofnąć mikrobus, zahaczył tylnymi kołami o chodnik. Wyglądało na to, że ich nie dogoni. Rozdział XXVI Chociaż z Santa Ana do Anaheim Hills nie było daleko, znaleźli się w najgorszym korku na autostradzie numer 405. Rickerson próbował nawiązać łączność z szefem i powiadomić go, że są w drodze, ale zasięg krótkofalówki był za mały. – Spróbujmy na częstotliwości zarezerwowanej dla ludzi szeryfa – powiedział, naciskając guziki nadajnika. – Szef zwykle słucha ich radia, kiedy wyjeżdża z miasta i chce wiedzieć, co się dzieje. Zawsze mogą mu przekazać meldunek. Dajmy mu znać, że jesteśmy spóźnieni. Wsłuchali się w meldunki. Było ich mnóstwo, podawanych w zawrotnym tempie. Rickerson musiał czekać w kolejce, aby cokolwiek nadać. Kierowano gdzieś karetki i medyków. – Coś się stało – przekazał Larze. – Pewnie jakaś masakra na szosie, zwłoki rozrzucone wokół. Dobrze, że nie pracuję w drogówce. Lara usłyszała nagle coś znajomego. Wyprostowała się na siedzeniu i starała się wyłowić z kakofonii dźwięków dokładną informację. Szumy i trzaski bardzo to utrudniały. – Ted – powiedziała szybko – czy usłyszałeś adres, jaki przed chwilą podali? Wysyłają tam wszystkie wozy. – Nieee – odparł. – Nie słuchałem. Bo co? – Bo myślałam, że powiedzieli Fairmont – osiemset dwadzieścia Fairmont. Możesz sprawdzić? To ważne. Osiemset dwadzieścia Fairmont to adres Victora Adamsa. Modliła się w duchu, by się okazało, że się przesłyszała. Wreszcie Rickerson doczekał się przerwy w komunikatach i schwycił mikrofon. – Stacja trzy, tu radiowóz sześćset pięćdziesiąt cztery, San Clemente. Powtórzyć adres, pod który wysyłacie wozy. Jesteśmy w pobliżu. – Osiemset dwadzieścia Fairmont – przekazała dyspozytorka. – Mamy trzy ciała. Dorosły mężczyzna i dwoje małych dzieci. Chyba w jednym wypadku to samobójstwo. Tym samym beznamiętnym tonem rozmawiała z radiowozem wydziału zabójstw i z innymi radiowozami, podając adres, kierunki, rozkaz zamknięcia dla ruchu okolic miejsca zbrodni. – O, mój Boże – rozszlochała się Lara. Jej twarz przybrała kolor popiołu, pot skroplił czoło. – To przecież adres Victora Adamsa, on ma dwoje dzieci. Ted, błagam, dowiedz się, co się stało. Oni powiedzieli, że to potrójne morderstwo, a może samobójstwo. Chryste, mógł zabić siebie i dzieci. Właśnie wyszedł z mojej sali. Byłam przekonana, że stanie się coś strasznego. Wiedziałam o tym... Dokładnie godzinę temu te śliczne dziewczynki jeszcze żyły. Rickerson ponownie nawiązał łączność z dyspozytorką. Wiedział, że nie wolno jej podać w eterze nazwisk ofiar. Nacisnął guzik na konsolecie i uruchomił swój własny scrambler. Następnie odczekał, aż dyspozytorka będzie miała wolną chwilę. – San Clemente sześćset pięćdziesiąt cztery – wywołała go. – Pod tym adresem mamy niejakiego Victora Adamsa i jego dwie córki. Wszyscy troje nie żyli, gdy przybyła policja. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Radiowozy są na miejscu. – Przyczyna śmierci? – Rany od broni palnej. Sąsiad zadzwonił. Stało się to mniej więcej dziesięć minut temu. Lara nie mogła uwierzyć. Zrobiło jej się niedobrze, bała się, że zwymiotuje. W sali sądu przeczuwała, że zanosi się na coś koszmarnego. Gdy przyglądała się Adamsowi, intuicyjnie wyczuła katastrofę. Był już u granic wytrzymałości, zmaltretowany. I sprawił to system. To oni byli prawdziwymi mordercami. Zniszczyli mu życie, doprowadzili do zagłady. Te dwie urocze dziewczynki są już martwe, zginęły z ręki własnego ojca. Lara wyglądała przez okno. Odnotowała wzrokiem sznur samochodów przed nimi, agresywne plakaty, szczątki pojazdów na poboczu, ciężką warstwę smogu ciągnącą się aż po horyzont. Było ciągle widno, dochodziło wpół do ósmej, ale Lara widziała naokoło czerń i krwistoczerwone widmo śmierci. Ucięte jak nożem marzenia o życiu. Te dziewczynki nigdy nie pójdą na bal maturalny, nigdy nie wyjdą za mąż. Przypomniała sobie, jak biegały dziś po południu wzdłuż rzędów krzeseł w sali sądowej, chichocząc i przekomarzając się. – I takie gówno musiało się zdarzyć – rzucił Rickerson. Zjechał z autostrady i na ulicy dodał gazu. Wyciągnął rękę, uścisnął dłoń Lary. – To ten facet oskarżony w procesie, tak? – Tak – odpowiedziała Lara siąkając nosem. Sięgnęła do torebki po chusteczki jednorazowe. – Dlaczego Evergreen nie zastrzelił się zamiast Victora Adamsa? I dlaczego on musiał zabić swoje dzieci? Dobry Boże... – Nigdy tak się nie dzieje, kochanie. Źli dożywają setki, a dobrzy umierają młodo. Po kilku minutach dojechali wreszcie na miejsce. Rickerson wychylił głowę. Szef podszedł do niego. Inni policjanci pozostali w radiowozach. – No, to ruszamy – powiedział detektyw do komendanta. – Ruszamy z tym cyrkiem. Lara siedziała obok bez słowa. Evergreen nie był już dla niej ważny. Myślała tylko o Victorze Adamsie i jego dwóch córeczkach. Mężczyzna w Lexusie podjechał na parking. Josh kręcił się w fotelu i próbował zorientować się, gdzie są. Wiedział, że znajdują się w Irvine, a budynek przed nimi wyglądał jak zwykły osiedlowy dom. Byli niedaleko autostrady. Większość gmachów wokoło to wieżowce, w których mieściły się firmy techniczne i gabinety lekarskie. Facet spojrzał czule na Josha i wciągnął w płuca zapach młodości. Chłopak pocił się. Ten cudowny zapach dochodził do jego nozdrzy. Jest trochę starszy, niż się spodziewał, ale jego ciało nie wydziela jeszcze męskiego potu. Ten zapach był świeży, ciepły, czysty. Gdyby wysunął język i polizał skórę chłopca, poczułby smak soli. Ten młodzik dopiero wchodzi w życie, pomyślał. Zazdrościł mu tego. Niekiedy uważał, że wszystkie jego pragnienia wiązały się z powrotem do czasów młodości. Kochając tych chłopaczków, podróżował w czasie; odbierał im nieco młodości dla siebie. To było prawie mistyczne przeżycie, to tak, jakby ich siła witalna, ich energia, przechodziła na niego. Gdy był z nimi, czuł się na powrót młody. Czuł, że żyje. Mężczyzna podjechał na tyły domu i stanął w wyznaczonym miejscu. – No, chodź – powiedział – mam dla ciebie wspaniałą niespodziankę. – Co się panu stało w nogę? – spytał Josh, widząc, że facet silnie utyka. – Zranił się pan? – Nie – odparł tamten, patrząc przez ramię na Josha. – Mam skrzywienie kręgosłupa. – O, tak? – zareagował Josh z autentycznym współczuciem. – Mam przyjaciela, który ma ALS. Wie pan, co to jest? – Tak, choroba Lou-Gehriga – odrzekł natychmiast mężczyzna. Powiedział to niemal automatycznie, próbując wybrać właściwy klucz z pęku na kółku. – To straszne. Ale chyba nie jest młodym chłopcem jak ty? Ta choroba atakuje zazwyczaj dorosłe osoby. – Nie, jest starszy ode mnie, ale to mój przyjaciel. Mężczyzna otworzył drzwi wejściowe i nacisnął kontakt. Pokój nabrał życia. Ostatnio wydał fortunę na sprzęt komputerowy. Nikt nie wiedział o tym miejscu. Zapłacił czynsz za rok z góry. Chodził do psychiatry. Brał nawet lekarstwa. Sprawiały jedynie, że był stale senny. Nie zmniejszały jednak jego pożądania. Tego nie da się niczym zwalczyć. Wiedział o tym. Zmagał się z tym od lat. Wreszcie nauczył się to akceptować. Z początku myślał, że jest homoseksualistą i napełniało go to obrzydzeniem do siebie. Wreszcie zrozumiał, że chodzi o coś całkowicie odmiennego. Nie pragnął seksu z mężczyznami. Pożądał tylko ciał młodych chłopców – delikatnych, świeżych i nie zepsutych przez życie. Chłopców, którzy patrzyli na niego z podziwem i szacunkiem. Nie krzywdził tych młodzików. Kochał ich. W jego pojęciu była to autentyczna miłość. Stawał się ich przyjacielem i powiernikiem; uczył ich życia. Większość chłopców, z którymi był związany, wychowywała się bez ojca. Był dla nich wzorem. Dawał im prezenty, brał ich na świetne imprezy, doradzał na temat przyszłości. I wreszcie dostarczał im przyjemności. Z tego brała się jego własna rozkosz: dawać przyjemność, widzieć pierwsze w życiu upojenie na ich młodych twarzach. Czasami nawet nie potrzebował seksu. Przebywanie w towarzystwie młodych ludzi dawało mu wystarczającą przyjemność. Sama ich obecność sprawiała, że znikały jego demony – stały strach przed śmiercią, lęk, że nie sprosta życiu. Nie potrafił przestać. To było działanie pod wpływem impulsu, uzależnienie jak od narkotyku. Aby położyć temu kres, mógł się tylko zabić, a na to nie miał odwagi. Przeszedł już stany ogromnego poczucia winy, usiłował kilkakrotnie popełnić samobójstwo. Zdarzały się noce, gdy modlił się, aby ktoś go zabił, uczynił to za niego, zrobił to, na co jemu brakło sił. Pogodził się z myślą, że nigdy nie zostanie wyleczony. Na jego chorobę nie było lekarstwa. Większość sprzętu komputerowego była uruchomiona i na konsoletach błyskały światła. Mężczyzna szybko przeszedł przez pokój i nastawił monitory telewizyjne. Zatarł ręce. – No i co o tym myślisz? – powiedział z wyraźną przyjemnością. Josh zaniemówił z wrażenia. Nigdy nie widział czegoś takiego – może w telewizji, gdy pokazywano filmy wojenne, sztab operacyjny. – Ojej! – wykrzyknął naprawdę zachwycony. – To wspaniałe! – Na każdym monitorze widać było inną stację. Półki na całej ścianie były zapełnione sprzętem komputerowym. – Mój przyjaciel Emmet oszalałby na ten widok – orzekł Josh. Mężczyzna uśmiechał się. Josh odwrócił się i spojrzał na niego. Facet zakrył usta ręką i zachichotał. Po chwili powiedział: – Wiedziałem, że ci się spodoba. Ale nie widziałeś jeszcze najlepszego. – Przeszedł przez pokój, spoglądając przez ramię na Josha. Gwałtownym ruchem ściągnął zasłonę z dużego przedmiotu. – Voil? – oznajmił z lekkim skłonem ręki. – Poznaj Henry’ego. Josh nie wierzył własnym oczom. Facet miał autentycznego robota. Pochylił się nad nim, coś mu nacisnął na plecach i robot ożył. Na czubku jego głowy migały lampki, a oczy miał czerwone jak królik. – Mam na imię Henry – odezwał się robot. – Czym mogę służyć? – To jest super! Boże, to jest najgenialniejsza rzecz, jaką widziałem. Ile on kosztuje? Co potrafi robić? Gdzie pan go dostał? – Kupiłem go na wystawie elektronicznych gadżetów w Las Vegas w zeszłym roku – odparł mężczyzna. – To była ich maskotka – ściągała ludzi do stoiska. Uprosiłem ich, żeby mi go sprzedali. Josh był tak urzeczony, że nie mógł mówić. Może wszyscy mylili się co do tego faceta, może był to po prostu maniak technologiczny. Wydawał się sympatyczny. Miał problem z chodzeniem. Pod tym względem przypominał Emmeta. Niekiedy ludzie mają kłopot ze zrozumieniem innych – tych, co mają poważne problemy. Teraz Josh zdał sobie z tego sprawę. Ale ten numer z trzymaniem za rękę w samochodzie był niedopuszczalny – powiedział sobie. To nienormalne. Robot zaczął maszerować po podłodze. Wyglądał jak monstrualny odkurzacz. – Chciałbyś się napić czegoś zimnego? – zapytał mężczyzna. – Może masz ochotę na dobre zimne piwo? Albo koktajl z winem? – Tak – odparł Josh. – Chciałbym się napić koktajlu. Zawsze chciał spróbować tego napoju, który zrobił się bardzo popularny wśród jego starszych kolegów w szkole. Facet zniknął w głębi mieszkania, robot podreptał za nim. Po kilku minutach robot pojawił się w drzwiach z koktajlem na tacy. – Twój drink – powiedział dziwnym komputerowym głosem. Josh zaśmiał się i wziął butelkę. Zaschło mu w gardle w czasie długiej jazdy od domu Ricky’ego do śródmieścia San Clemente. Napój przypominał w smaku kool-aid, rodzaj mieszanki z fioletowym sokiem winogronowym. Pochłonął zawartość niemal jednym haustem. Tymczasem facet zjawił się znowu w pokoju. Miał na sobie aksamitny smoking i krótkie szorty z jedwabiu. Josh z trudem powstrzymał śmiech. Wyglądał komicznie. Chociaż miał otłuszczony tors, jego nogi były chude i białe. Mężczyzna dostrzegł pustą butelkę na stoliku i natychmiast ją podniósł, aby sprawdzić, czy nie zostawiła na blacie śladu w postaci mokrej obwódki. – Młodzieńcy powinni zawsze stawiać kieliszki na podstawkach. No, zobacz – podniósł podstawkę – położyłem ją tutaj specjalnie dla ciebie. Czy chcesz się jeszcze napić? – Tak, z przyjemnością – odparł Josh. Był ciągle spragniony. Albo chciało mu się pić, albo zaschło mu w gardle z nerwów. – Czy ma pan Sprytną Piłkę? – zapytał. – Obiecałem ją memu przyjacielowi. – Oczywiście – odpowiedział mężczyzna. – Wszystkie gry są w tej skrzynce przy komputerze. Zagraj, a ja udzielę ci paru wskazówek. Będziesz mógł je sobie wziąć do domu. Josh włożył kasetę i zaczął grać. Mężczyzna nachylił się nad nim i mówił, w jaki sposób może podwyższyć swój wynik. Josh był podekscytowany. Nie mógł się doczekać, żeby pokazać to Ricky’emu. Gdy gra się skończyła, chłopiec spojrzał na zdobyte punkty. Nie mógł wręcz uwierzyć. – Proszę pana, chcę umieścić swoje imię na liście zwycięzców. Chyba osiągnąłem maksimum. – Nauczę cię wielu rzeczy, Rick – powiedział mężczyzna. Przysunął bliżej krzesełko i nachylił się nad chłopcem. Położył rękę na jego udzie. Josh nawet tego nie zauważył. – Mogę zagrać jeszcze raz? Założę się, że osiągnę jeszcze lepszy wynik. – Przyniosę ci następny koktajl – rzekł mężczyzna. – Wrócił z trzecią butelką. Wręczając ją Joshowi, dotknął palcami jego palców. Miał przy tym głupawy wyraz twarzy, jakby chciał zdradzić dziecinny sekret. – Chcesz zobaczyć ten film? – spytał. Uniósł przy tym cienkie brwi. Josh wolałby zabawiać się grami komputerowymi, ale przypomniał sobie, po co tu przyszedł. – Chyba tak – odparł. Facet ponownie zniknął w głębi mieszkania i Josh poszedł za nim. Stanął przed drzwiami sypialni. Było tam ciemno. Nie wejdzie z tym facetem do ciemnego pokoju. Mowy nie ma. Stanął w progu, podczas gdy mężczyzna uruchomił odtwarzacz wideo. Na ekranie ukazał się obraz. Facet podszedł do drzwi. Josh przepuścił go. – Muszę się teraz czymś zająć, więc rozkoszuj się filmem – powiedział spec od gier. Pokuśtykał przez korytarz w głąb mieszkania. Josh rozsiadł się na łóżku i zaczął śledzić akcję, znowu wypijając koktajl niemal jednym haustem. Mężczyzna zatrzymał się w głównym pokoju i zaczął gasić komputery. Nie znosił marnowania prądu. To była jedna z jego zalet. Był zawsze oszczędny. I nagle zobaczył to. Na ekranie wyświetliło się imię chłopca obok nazwy dystrybutora gry. – Josh – przeczytał na głos imię. Poczuł rosnącą panikę. Chłopak skłamał. Powiedział, że ma na imię Ricky. Mężczyzna poczuł rozdzierający ból w klatce piersiowej, zapierający dech. Ten chłopak mieszka w San Clemente. Ta koszmarna prostytutka i jej mąż, który skradł mu zdjęcia i szantażował go, mieszkali w San Clemente. Nawet imię chłopaka wydało mu się teraz znajome. Upadł na terminal, trzymając rękę na sercu. Spodziewał się wzrastania bólu przymostkowego, co by świadczyło o zawale. Taki ból jednak nie nadszedł. Wreszcie usiadł i drżącymi rękami wysunął szufladę. Wyjął z niej artykuł wycięty z gazety po ich śmierci. No tak: Josh McKinley, jedyne dziecko Ivory i Sama Perkinsa. Emmet zdołał dogonić złotego Lexusa pod światłami. W czasie jazdy do Irvine trzymał się za nim przynajmniej w odległości jednego auta. Gdyby się zatrzymał i wezwał policję, myślał, tamci by uciekli, a Emmet nie miał pojęcia, dokąd właściciel Lexusa wiózł Josha. Lexus nagle skręcił na parking przed osiedlem. Emmet nie mógł tak szybko manewrować mikrobusem. Stracił ich z oczu. – O, żesz – wymamrotał. Czuł się zrozpaczony i wściekły. Przeklinał swoje chore ciało. Jakże chciałby być teraz zdrowy i normalny. – O, żesz – zaklął znowu. Jeździł w kółko po parkingu, mocował się z kierownicą, rozpacz rosła w nim z każdą sekundą. Był skrajnie wyczerpany, ale nie dawał za wygraną. Joshowi mogła stać się wielka krzywda i on byłby za to odpowiedzialny. Trzeba było powiedzieć Larze prawdę. W końcu wypatrzył Lexusa, ale w samochodzie nie było już nikogo. Mężczyzna z Joshem zniknęli. Emmet runął na kierownicę. Okulary spadły mu na podłogę, poza zasięg rąk. Nie miał pojęcia, gdzie znajdowało się mieszkanie tego zboczeńca. Mógł zrobić tylko jedno. Potrzebował pomocy, i to natychmiast. Po prostu zadzwoni na policję. Josh siedział na łóżku w zaciemnionej sypialni i oglądał film porno. Ogarniała go senność. Już prawie zapadał w sen. Powiedział sobie jednak, że nie może zasnąć w mieszkaniu tego człowieka. Postawił pustą butelkę na stoliku. Choć drink smakował jak kool-aid, Josh zaczął odczuwać skutki wypitego alkoholu. Kręciło mu się w głowie, był bliski wymiotów. Film był głupi. Widział już zresztą takie pornosy. Sam miał ich pełną szufladę w sypialni. Nagle taśma się urwała i rozległa się cicha muzyka. Była to staroświecka melodia w wykonaniu orkiestry smyczkowej. Przebiegł go dreszcz. Czasami grano taką muzykę w filmach typu horror, pomyślał. W pokoju było zupełnie ciemno, bo ekran zgasł. Josh próbował przebić wzrokiem ciemności. On sam był teraz bohaterem prawdziwego horroru. Chciał stąd uciec. Ten pomysł z wizytą okazał się niezbyt dobry – powiedział sobie. Rosło w nim przerażenie. Przeliczył się z siłami. I wtedy zobaczył tego człowieka w drzwiach. Facet był zupełnie nagi. Pojawił się tylko na moment i zniknął w drugim pokoju. Josh wstrzymał oddech; słyszał w uszach bicie własnego serca. Musi stąd wyjść, wezwać policję. Wtedy usłyszał jakiś szelest koło łóżka i ujrzał zarys sylwetki. – Okłamałeś mnie, Josh – powiedział mężczyzna. Ton jego głosu był teraz zupełnie inny. Mówił surowym głosem, jak dyrektor jego szkoły, gdy był zły. – Nie kłamałem – odparł Josh wstając, gotów do ucieczki. – Ricky Simmons? Nie nazywasz się Ricky Simmons. Cholera, pomyślał Josh. Jak ten facet to wykrył? I co tu robi rozebrany? – A właśnie, że się nazywam. W każdym razie muszę już iść. Moja mama będzie mnie szukała. – Twoja mama nie będzie cię szukała, Josh. Twoja mama nie żyje. Josh poczuł pot na całym ciele. Był przerażony. To musiał być ten człowiek, który zabił mamę i Sama. Zsunął się z łóżka na dywan i zaczął po omacku czołgać się do drzwi. Usłyszał nagle jakiś ruch i poczuł gwałtowny ból w ręce. Próbował posuwać się dalej, ale nie mógł. Jego ciało było jakby przygwożdżone do podłogi. Mężczyzna stał nad nim przydeptując mu rękę. – Proszę – zawył Josh. – Niech mnie pan puści. Złamie mi pan rękę. – A ty myślisz – powiedział mężczyzna – że można mnie tak bezkarnie okłamywać, oszukiwać, zwodzić? Ludzie stale mi to robią. Chłopcy tacy jak ty. Biorą wszystkie prezenty, jakie im daję, a potem zwracają się przeciwko mnie, wyśmiewają się ze mnie, obrzucają ordynarnymi wyzwiskami. Wykorzystują mnie, Josh. Nie cenią tego, co dla nich robię. – Ach, nie – przekonywał go Josh – nie miałem zamiaru pana oszukać. Proszę, niech mi pan pozwoli wstać. Nie będę pana przeklinał, niczego złego nie zrobię, obiecuję. – Jesteś jak twoja matka, Josh. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Wykorzystywała mnie i żądała, abym dawał jej pieniądze. Ale jej nigdy nie było dosyć. Chciała ciągle więcej, więcej, więcej. Była chciwa. I wiesz, co się z nią stało, prawda? Wiesz, co się dzieje z ludźmi, którzy kłamią i oszukują, którzy wykorzystują innych, prawda? Josh rozpłakał się. Ręka bolała go straszliwie, ale gorszy był potworny strach. – Proszę, niech mi pan pozwoli pójść do domu. Nikomu nie powiem. Obiecuję. Proszę. – Nie! – krzyknął mężczyzna. – Mowy nie ma. Po tym, co zrobiłeś, nie możesz wrócić do domu. Nie puszczę cię. – Schylił się i pociągnął Josha za włosy. – Musisz mi zapłacić. Zrobisz dokładnie to, co ci powiem. I dopiero wtedy pomówimy o tym, czy będziesz mógł pójść do domu. – Zrobię wszystko, proszę pana – odpowiedział szybko Josh. Masował obolałą rękę i rozglądał się za jakimś przedmiotem mogącym służyć do obrony. – Proszę tylko, żeby mnie pan więcej nie krzywdził. – Połóż się na łóżku – rozkazał mężczyzna. Głos zmienił mu się nagle, stał się cichy i zachrypnięty. – Leż spokojnie, zamknij oczy. Nie sprawię ci bólu. Będę cię kochał. Nie ma znaczenia, co teraz zrobi temu chłopcu, pomyślał mężczyzna. Mógł zaspokoić wszystkie swoje żądze. Josh McKinley wiedział zbyt dużo, aby mógł wyjść stąd żywy. Rickerson ruszył radiowozem w stronę domu Evergreena i przestawił krótkofalówkę na częstotliwość komendy w San Clemente. Byli wystarczająco blisko, aby sygnał do nich docierał. Gdy tylko to zrobił, usłyszał głos dyspozytora, który mu przekazał, że doktor Gail Stewart z laboratorium pilnie go poszukuje. – Stacja jeden – zgłosił się Rickerson. – Czy Stewart podała przyczynę? Jestem teraz w akcji. – Radiowóz sześćset pięćdziesiąt cztery – usłyszał w odpowiedzi. – Powiedziała, że to bardzo pilne. Szukałem cię przedtem. Ona czeka w swoim biurze. – Cholera – rzekł Rickerson, odwracając się do Lary. Przekazał szefowi przez radio, żeby się wstrzymali. Byli zaledwie parę metrów od wejścia na posesję Evergreena. Rickerson spróbował skomunikować się z Gail Stewart przez telefon komórkowy, ale okazało się, że już wyszła z pracy. Detektyw zameldował szefowi o gotowości i wjechał na podjazd przed domem Evergreena. Gdy Rickerson wysiadał z auta, z piskiem opon podjechał biały służbowy wóz i gwałtownie zahamował. Wyskoczyła z niego Gail Stewart i pokłusowała na grubych nogach w kierunku Rickersona. Jej piersi podrygiwały, twarz była czerwona z wysiłku. – Boże – krzyknęła zdyszanym głosem. Stanęła i złapała się za kłujący bok. – Odnalazłam cię. Nie masz pojęcia, jakich musiałam użyć sposobów, żeby dostać adres Evergreena. Jeszcze tam nie weszliście, prawda? – Gail, lepiej się pospiesz – rzucił detektyw. – Zaraz będziemy aresztować tego sukinsyna. Pewnie teraz patrzy na nas przez okno. – No, sam bądź sędzią. Ja tylko przekazuję wiadomości. Twój człowiek przyniósł wreszcie film z gołym Evergreenem. Nakręcił go w szatni jego klubu sportowego w Irvine. Wczoraj sędzia brał tam masaż. – Gail zrobiła pauzę, po czym jednym tchem wyrzuciła z siebie: – Evergreen nie jest tym człowiekiem ze zdjęcia. – Co ty pieprzysz? – krzyknął Rickerson. Stojąca obok niego Lara położyła sobie rękę na piersi. – Evergreen nie jest tym człowiekiem? – zapytała, nie dowierzając własnym uszom. – No to kto nim jest? Mój Boże, co tu się dzieje? Rickerson zignorował Larę i z furią w oczach wpatrywał się w doktor Stewart. Pozostali policjanci wysiedli z radiowozów i stanęli na kolistym podjeździe, w oczekiwaniu na sygnał detektywa. Ten jednak oddalił się z Gail i stanął pod dużym drzewem w rogu posesji. – No, Gail, może mi powiesz, w jaki sposób wyprodukowałaś swoją bombę atomową? – On nie ma skoliozy. Po prostu to nie jest ten facet ze zdjęć z chłopcami. Gail odciągnęła gałąź, która muskała ją po twarzy. – Ale na tym portrecie rodzinnym był jego syn. Przecież stwierdziłaś, że tam był jego syn i żona. To musiał być on. Musiałaś się pomylić. Rickerson spocił się z wrażenia. Popatrzył na rząd radiowozów. Mieli lada moment ruszyć – jak piechota morska do ataku – na przewodniczącego sądu w powiecie Orange. A teraz Gail mówi mu, że to nie jest ten człowiek. – W głowie mi się nie mieści – rzekła Lara, spoglądając na Gail Stewart, a potem na Rickersona. – Myślałam, że byliście tego pewni. – Gail – warknął Rickerson. – Może mi powiesz, co właściwie się dzieje? Wszystko ustaliliśmy – tak przynajmniej sądziłem. To był ten facet. Przypominasz sobie? Doktor Stewart była wściekła. Mięśnie jej pyzatej twarzy zesztywniały. Zniknęły z nich dołki. – Słuchaj no, Rickerson. Powiedziałam ci, że ten mężczyzna na zdjęciach nie musi być spokrewniony z tą parą z portretu rodzinnego odbitego w lustrze. I powtarzałam ci to wielokrotnie. To ty upierałeś się, że jest ich krewnym. Mógł przecież korzystać z czyjegoś domu, być na przykład przyjacielem gospodarzy. Na zdjęciu był syn Evergreena, co do tego nie ma wątpliwości, a zatem – tak myślę – sędzia musi być w to wszystko jakoś zamieszany. No i zwolnił Cummingsa. – Oddychała z trudem. Przerwała i po chwili ciągnęła, wyraźnie z pozycji obronnej: – Nie zwalaj wszystkiego na mnie. Jesteś gliną, a ja tylko kryminologiem. – O, mać – rzekł Rickerson, gdy rozdeptał ślimaka, pełznącego w poprzek ścieżki. Wsłuchał się w trzask rozgniatanej skorupy. Potem stanął nieruchomo, wpatrując się w swoich ludzi. Usiłował pojąć, co mu przed chwilą powiedziała Gail. Czuł gniew i rozżalenie. – Mój Boże – odezwała się Lara. – I co teraz zrobimy? – Zaczęła wymachiwać rękami, była na granicy ataku histerii. – Teraz na pewno wyrzucą mnie na pysk. Wyjdzie na to, że jestem idiotką. No, a co z twoimi ludźmi... z nakazem? Rickerson stał bez słowa. Usiłował pozbierać myśli, podjąć jakąś decyzję. Po dłuższej chwili zebrał siły; widać było, że postanowił działać. – Skoro to syn Evergreena był na tych zdjęciach, a on sam kazał zwolnić Cummingsa, to sędzia wiedział, co robi. Zamilkł na moment i spojrzał na Larę. – Wkraczamy. Emmet otworzył tylne drzwi mikrobusu. Nie czekając na podnośnik, zrzucił swój fotel na chodnik. Następnie usiłował się zsunąć, ale upadł na beton. I wtedy dojrzał numer wymalowany w rogu stanowiska, jakie zajmował na parkingu złoty Lexus: 212. Natychmiast pojął, że to numer mieszkania, że facet miał stałe miejsce parkingowe. Zdołał jakimś cudem rozłożyć fotel i podciągnąć się na jego siedzenie. Nacisnął guzik na maksymalną szybkość i jadąc przez parking rozpaczliwie szukał wzrokiem numeru 212. Musi wyciągnąć Josha z tego mieszkania. Jeśli zatelefonuje na policję, straci mnóstwo czasu, zanim ktokolwiek go zrozumie. Będzie musiał czekać na przybycie radiowozu. A tymczasem Josh znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Emmet postanowił sam ratować Josha. Jeśli ten człowiek zaatakował chłopca, jego nadejście umożliwi Joshowi ucieczkę. A Emmet nie miał wiele do stracenia. Jeśli facet go pobije, to nic takiego się nie stanie. Życie już go pokonało. Został z niego cień. Może nawet zginie, myślał dalej Emmet, ale i tak czeka go śmierć w nieodległej przyszłości. Josh jest młody i zdrowy, Emmet – nie. Josh wniósł coś bardzo istotnego do jego życia: śmiech, przyjaźń, poczucie przynależności. Josh zaakceptował go bez wahania w takim stanie, w jakim był, nie zwracał uwagi na kalectwo, spowodowane straszliwą chorobą. Wreszcie Emmet zauważył lokal numer 212. Jego oczy znów odmówiły posłuszeństwa, ciało w wózku inwalidzkim jeszcze bardziej się skurczyło. Emmet ujrzał przed sobą zlodowaciałą grań Mount Everestu. Poszukał wzrokiem windy, ale jej nie było. Popatrzył więc znowu na przeszkodę: strome, przeklęte schody. Lokal numer 212 znajdował się na pierwszym piętrze. Zastukali do drzwi wejściowych i krzyknęli, że są z policji. Potem nacisnęli dzwonek. Czekali. Jeśli Evergreen nie otworzyłby w ciągu paru sekund, wywaliliby drzwi. Lara siedziała w radiowozie Rickersona zaparkowanym na podjeździe i wyglądała przez boczną szybę. W chwilę potem Evergreen podszedł do drzwi. Miał na sobie szlafrok z grubej brązowozielonej flaneli, nadgryzionej przez mole. Dziwny zapach dotarł do ich nozdrzy. Był to vicks, mikstura przeciw grypie. Rickerson przysunął się do samych drzwi. – Sędzia Leo Evergreen? – spytał, wiedząc że to on. Wylegitymował się, wygłosił wszelkie niezbędne formułki. – Tak – odparł sędzia, otulając się szczelniej połami szlafroka. – Co się dzieje? Czy coś się stało mojemu synowi? Zbladł i wydawało się, że za chwilę zemdleje. Przytrzymał się drzwi, żeby nie stracić równowagi. – Och, nie, panie sędzio – rzekł Rickerson – pana syn jest w porządku. Mamy nakaz aresztowania pana i nakaz rewizji w tym domu. Czy możemy wejść? Do Evergreena jakby nie dotarły te słowa. Sędzia wyglądał jak bardzo stary, wyczerpany człowiek. Zaczął kasłać. Gdy atak minął, cofnął się w głąb i zapytał: – Nakaz aresztowania? Co się dzieje, na miłość boską? Tak, proszę wejść. To jakaś pomyłka. Czy pan wie, kim jestem? Evergreen zniknął w holu i policjanci weszli. Szybko podzielili się na małe grupy i udali się w głąb domu, gotowi do przeprowadzenia rewizji. Evergreen patrzył na nich w skrajnym zdumieniu. Rickerson odczytał mu jego prawa. – Przykro mi – oznajmił – ale będziemy musieli wziąć pana na komendę. Schował kartkę, z której odczytał sędziemu tak zwane prawo Mirandy. Zabierał się do nałożenia mu kajdanków. – To się w głowie nie mieści. To jest wręcz skandal. Co tu się dzieje, na miły Bóg? To jakiś obłęd, jakaś straszna pomyłka. Rickerson wyrecytował mu listę zarzutów i spojrzał mu w twarz. – Czy rezygnuje pan z przysługującego panu prawa do adwokata? Bo jeśli tak, to możemy przedyskutować sprawę na miejscu. – Tak, tak – wydukał z trudem Evergreen. Kolejny napad kaszlu odebrał mu głos. – Nie zrobiłem niczego, co by wymagało obecności mego adwokata. Nie mam nic do ukrycia. Proszę natychmiast wyjaśnić tę sytuację. Rickerson uczynił to. Usiedli obaj na sofie w salonie. Kanapa była pokryta żółtym brokatem, na oko miała ze dwadzieścia lat. Na stoliku obok stały zdjęcia w srebrnych ramkach. Srebro było starte w wielu miejscach. Evergreen milczał, głęboko zamyślony. W końcu odezwał się cichym głosem: – Nigdy nie napastowałem żadnego dziecka. Jestem sędzią Sądu Najwyższego. W całym dotychczasowym życiu nigdy nie złamałem prawa. To jest niewiarygodne. Któż mnie o to oskarża? – Panie sędzio – powiedział Rickerson uspokajającym tonem – czy nie zwrócił się pan do sędzi Sanderstone z prośbą o wypuszczenie Packy’ego Cummingsa, mówiąc jej, że był on konfidentem policji? Evergreen zamyślił się przez chwilę, pocierając czoło. Następnie spojrzał na Rickersona. – Pamiętam to nazwisko. Sądzę, że to Irene Murdock zadzwoniła do mnie w tej sprawie. To ona powiedziała mi, że Cummings był informatorem policji i prosiła, abym zaaranżował jego zwolnienie, co naturalnie uczyniłem. – Jego jasne, wodniste oczy spoczęły na detektywie. – Zawsze staramy się wam pomóc w pracy. – Z jego twarzy można było wyczytać, że w przyszłości stanie się inaczej. Rickerson wstał. W głowie mu szumiało. – Tak więc, sędzia Murdock jest tą osobą, która zażądała zwolnienia tego człowieka, Packy’ego Cummingsa? Czy jest pan tego absolutnie pewien? – Owszem, jestem. Mam bardzo dobrą pamięć. – Zamilkł, popatrzył na detektywa, jakby chciał się dowiedzieć, czy jest traktowany jak starzec ze sklerozą, i dodał: – Naprawdę dobrą. – Doskonale – odparł Rickerson, idąc prosto do drzwi. Podszedł do radiowozu, w którym siedziała Lara. Usiadł przy kierownicy i starał się pozbierać myśli. – Wzywają cię przez radio – powiedziała Lara. – Nie wiedziałam, jak to działa, więc nie mogłam odpowiedzieć. Rickerson wziął do ręki mikrofon. Emmet czekał u podnóża schodów, tuż obok pojemnika na śmieci. Modlił się w duchu, aby znalazł się jakiś przechodzień, który wezwałby policję albo chociaż pomógł mu wspiąć się po schodach do mieszkania numer 212. Widział samochody podjeżdżające na parking, ale ich posiadacze rozchodzili się w innych kierunkach. Próbował krzyczeć, bezskutecznie; jego głos był zbyt słaby, aby go usłyszano. Zajrzał do kosza na śmieci i wyciągnął pustą puszkę po groszku. Oderwał od niej postrzępione wieczko. Użyje go jako broni. Wyłowił ze śmietnika stary, poplamiony podkoszulek, oddarł kawałek materiału, owinął nim blaszkę i włożył ją do kieszeni koszuli. Boże, nigdy nie prosiłem o wiele – powiedział w duchu. – Ale tym razem proszę, daj mi siły niezbędne do tego czynu. Więcej o nic Cię nie poproszę. Emmet osunął się z wózka na podest. Zmierzył oczami strome schody. Musi uratować Josha. Jego choroba nie może być przeszkodą. Może to być jego ostatni wysiłek w tym życiu, ale dokona tego. Emmet wziął głęboki wdech i zaczął podciągać się w górę. Pokonywał dzielącą go odległość po jednym stopniu, nie zważając na ból, na starte o beton łokcie. Miał tylko jeden obraz w pamięci: Josha. Josh leżał na łóżku w ciemnej sypialni. Rozpiął spodnie, jak mu kazał mężczyzna. I wtedy zaczął dzwonić telefon. Prześladowca wstał i wyszedł do drugiego pokoju. Josh zerwał się i schwycił z komody statuetkę. Dochodziły do niego strzępy rozmowy za ścianą. Usłyszał swoje imię. Facet opowiadał komuś o nim. Chłopiec zaczaił się za drzwiami i czekał w napięciu. Gdy ten zboczeniec wróci, zdzieli go statuetką po głowie. Czekał. Jego ręce były mokre od potu. Zląkł się, że figurynka wyślizgnie mu się z rąk. Wyjrzał i dostrzegł, że facet wraca. Znów nałożył smoking. Josh uniósł wysoko rękę ze statuetką i wstrzymał oddech. Nagle mężczyzna zatrzymał się. Zza drzwi wejściowych dobiegł go dziwny dźwięk. To nie było pukanie, ale jakby w drzwi skrobał pies. Mężczyzna spojrzał w stronę sypialni, potem na drzwi wejściowe. Skrobanie zamieniło się w walenie. Spec od gier podszedł kilka kroków w kierunku Josha. – Zostań tutaj – powiedział zduszonym szeptem. Zauważył, że Josha nie było na łóżku. – Nie wychodź, póki ci nie powiem. Siedź cicho! Mężczyzna popatrzył przez wizjer. Zawołał: – Kto tam? Odczekał parę sekund i uchylił drzwi. Nie zobaczył nikogo i już chciał zamknąć drzwi, gdy czyjaś ręka schwyciła go za nogę. To był Emmet. – Co do cho... – wrzasnął facet. Teraz dopiero dostrzegł Emmeta na podłodze, po prawej stronie drzwi. Chciał wyrwać nogę, ale Emmet nie puszczał. Zawył z bólu: – Moja kostka! Co robisz, ty śmierdzący żebraku! Josh pobiegł do drzwi. Po drodze wpadł na niski stolik i boleśnie rozciął sobie udo o ostry kant. Statuetka wypadła mu z ręki i rozbiła się, ale nie zważał na to. Zobaczył Emmeta. Nie dopuści, aby facet zrobił mu krzywdę. Josh krzyknął i rzucił się na mężczyznę od tyłu. Uczepił się obu rękami jego bioder, nóg. Facet runął na twarz przez próg i wylądował tuż obok Emmeta. Z przeciętej skóry na kostce lała mu się krew, zostawiając ciemne plamy na podeście. Chciał wstać, ale Josh zamachnął się i wyrżnął go z całych sił prosto w twarz. Facet znowu upadł. Josh rzucił się na niego całym ciałem i unieruchomił. – Emmet – wystękał. – Nic ci nie jest? – Josh... byłem... taki... przerażony. Powalony mężczyzna leżał bez słowa. Miał szklany wzrok. Emmet i Josh spojrzeli na niego i jednocześnie odwrócili głowy. – Emmet – powiedział Josh i wyciągnął rękę do przyjaciela, aby przysunąć go do siebie. – Mogę ci pomóc? Wcale nie wyglądasz na przerażonego. To ja się przeraziłem. Hej, nigdy nie wyglądałeś tak dobrze jak teraz. Mam ochotę cię ucałować. – Josh wziął głęboki wdech i zapytał: – Czym go dziabnąłeś? Emmet siedział na nogach swej ofiary. Uśmiechnął się z dumą i w odpowiedzi wyciągnął rękę z blaszką owiniętą zakrwawioną szmatką. – Tym. – Super. Naprawdę super, Emmet. Załatwiłeś go blaszką. Nie mogę się doczekać, żeby opowiedzieć o tym Ricky’emu. To niesamowite. To mi się podoba! Jakaś kobieta obserwowała ich przez uchylone drzwi mieszkania na parterze. Josh krzyknął do niej: – Proszę wezwać policję! Mamy tu coś dla nich. Proszę powiedzieć, żeby się pospieszyli. Nie będziemy siedzieć na tym facecie przez całą noc. Mamy jeszcze inne sprawy do załatwienia. Spojrzał na drobnego, kalekiego mężczyznę i uśmiechnął się do niego. Detektyw Rickerson przebił się w końcu do dyspozytorki na komendzie. Wysłuchał jej meldunku: – Biuro szeryfa pilnie cię poszukuje. Pojechali na wezwanie w Irvine i chcą, żebyś tam natychmiast przyjechał. Mają tam Josha McKinleya, który pytał o ciebie. Biuro szeryfa odebrało wiadomość, że pod tym adresem trzymają jakiegoś cywila – to jest areszt dokonany przez obywatela. – Josh! – Lara zaczęła krzyczeć wniebogłosy. Usłyszała tylko imię siostrzeńca. – Josh powinien być w San Clemente u swego przyjaciela. Coś musiało się stać! – Uszczypnęła Rickersona w ramię. – Szybko, musimy sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Błagam, sprawdź! – Stacja jeden – ciągnął Rickerson, nie zważając na krzyki Lary. Usiłował wyjść z honorem z największej afery w życiu, a teraz musi na dodatek ratować chłopaka, który zgrywa się na gliniarza. – Podaj numer. Sam do nich zadzwonię. – Po chwili kobieta podała mu numer telefonu. Rickerson połączył się z zastępcą szeryfa. Słuchał, aż oczy zrobiły mu się okrągłe ze zdumienia, a szczęka opadła. – Nie, chyba robicie mnie w wała? – zapytał. Lara szarpała go za rękaw tak mocno, że mało go nie oberwała. – Mów, co mu jest? Nic mu się nie stało? – krzyczała, straciwszy panowanie nad sobą. – Tak – warknął do Lary. – Na miłość boską, opamiętaj się. – Powrócił do rozmowy. – John Murdock, tak? Ten facet nazywa się John Murdock? A jak ma na imię jego żona? – Znowu słuchał i po chwili odparł: – Tak myślałem. Sędzia Irene Murdock. Będę tam, najszybciej jak tylko zdołam. Trzymajcie chłopaka. I Emmet Daniels? Tak, znam go. To i on tam jest... Niezły cyrk... Gdy tylko zakończył rozmowę, cisnął telefon przed siebie. Aparat odbił się od deski rozdzielczej i spadł na podłogę. – Irene i John – powtórzyła za nim Lara. – Powiedz, o co chodzi. Coś się stało Irene i Johnowi? I wspomniałeś o Emmecie... Jemu też coś jest? – Spokój! – krzyknął Rickerson, wyprowadzony z równowagi wiadomościami. Cała sprawa przeciw Evergreenowi legła w gruzach na jego oczach. – Josh jest w porządku, Emmet jest w porządku. I nie martwiłbym się na twoim miejscu twoimi przyjaciółmi Murdockami – dodał z sarkazmem. Wziął głęboki wdech i spojrzał na Larę. – Muszę coś sprawdzić i dorwiemy się do nich. Rickerson wbiegł z powrotem do domu Evergreena. Zastał go nadal siedzącego na sofie. – Panie sędzio – powiedział dużo uprzejmiej, niż miałby ochotę – czy wynajmował pan komuś swój dom? Na przykład Johnowi Murdockowi? Evergreen uniósł głowę i jego podbródek zarysował się wyraźnie. – To jest mąż Irene, lekarz. Oboje są moimi przyjaciółmi. Dlaczego miałbym komuś wynajmować dom? – Zapatrzył się na swoje ręce. Zamyślił się. Wreszcie powiedział: – Tak, ale to było wiele lat temu. Po śmierci żony wyjechałem do Europy, wziąłem dłuższy urlop. Radzono mi tak zrobić. Nie miałem ochoty na tę podróż. – Cofał się pamięcią do okresu żałoby. – Irene i John zajęli się moimi psami, podlewali rośliny i tak dalej. Opiekowali się moim synem. Chłopak miał wtedy zaledwie szesnaście lat. Pewnie pan nie wie, że było to nasze adoptowane dziecko. Moja żona uwielbiała chłopca. Bardzo chciała mieć dzieci. – Głos uwiązł mu w gardle. – Załamałaby się, gdyby się dowiedziała, jak się potoczyły sprawy. Nie jesteśmy z synem w zbyt bliskich kontaktach. Rickerson poczuł nagle litość do człowieka siedzącego naprzeciw. Z jego twarzy można było wyczytać, że nie ma już dla kogo żyć. Wydał się bardzo samotny w tym wielkim domu. Był starym, chorym człowiekiem, nadal opłakującym zmarłą żonę. – Ale o co w tym wszystkim chodzi? – spytał Evergreen, odzyskując równowagę. Spojrzał ostro na detektywa i odezwał się kategorycznym tonem: – Domagam się natychmiastowych wyjaśnień albo w tej chwili opuści pan mój dom. – Panie sędzio, popełniliśmy pomyłkę. Nie będę wchodził teraz w szczegóły, ale poinformuję pana o nich w swoim czasie. – Rickerson krzyknął na swoich ludzi, próbując zwrócić ich uwagę. Byli całkowicie pochłonięci rewizją, robiąc przy tym niewiarygodny bałagan. – Wykonywaliśmy tylko to, co do nas należy – powiedział usprawiedliwiająco do sędziego i wyszedł z pokoju. Znalazł szefa w sypialni. Nie będzie zadowolony – pomyślał detektyw z ciężkim sercem. Powiedział mu, o co chodzi. – To nie Evergreen jest tym człowiekiem, którego szukamy. To John Murdock. Szef podniósł głowę. – Kim, do cholery, jest John Murdock? – To mąż sędzi Irene Murdock. Biuro szeryfa trzyma go w areszcie. Zjeżdżamy stąd. Zostaw paru chłopaków, żeby tu zrobili porządek. Szef zmierzył go wściekłym wzrokiem i wrzucił do szuflady wyciągnięte stamtąd drobiazgi. – Rickerson, byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś tym razem miał rację. – Jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. – Byłoby bardzo dobrze, gdybyś wreszcie miał rację. Trzy godziny później Josh, Emmet i Lara czekali w holu komendy policji w San Clemente. Detektyw Rickerson przesłuchiwał od dwóch godzin Johna Murdocka w obecności jego adwokata. Szef zatelefonował do Irene Murdock i zażądał jej przyjścia. Poinformował, że jej mąż odniósł niewielkie obrażenia i odmówił wszelkich innych informacji. Sędzia Murdock nie pokazała się jednak. Josh i Lara siedzieli przytuleni do siebie w rogu korytarza. Emmet, zupełnie wyczerpany, znalazł miejsce po przeciwnej stronie holu. Głowa opadała mu na oparcie fotela. Co pewien czas zapadał w drzemkę. Lara popijała czarną kawę i udzielała Joshowi surowej reprymendy: – Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Postąpiłeś dokładnie na odwrót, niż ci mówiłam, i znalazłeś się w strasznej sytuacji. Nie wyobrażasz sobie chyba, co ci groziło. Mógł cię nawet zabić. Josh uśmiechał się, tak jakby słowa Lary nie docierały do niego. Ciotka powtarzała to samo od paru godzin. – No, przecież go złapaliśmy, nie? Emmet był świetny! Czy uwierzysz, że zranił faceta blaszką od puszki po groszku? Lara westchnęła. – Tak, mamy go. Emmet ogromnie mi zaimponował, ale, Josh, nigdy nie wdawaj się w podobną aferę, bo cię oskalpuję. – O, taa – odparł niewzruszony Josh. Nie przestawał się uśmiechać. – Emmet i ja jesteśmy bohaterami. Nie możesz oskalpować bohatera. – O, taa – powiedziała Lara. – Jesteś bohaterem, nie ma sprawy. Ale ciągle mogę cię oskalpować, kiedy tylko zechcę, i nie myśl sobie, że tego nie zrobię. – Odstawiła kubek z kawą i mocno go objęła. – Nie zniosłabym, gdyby ci się coś stało. – Szepnęła mu do ucha: – Rozumiesz? Czy wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz? – Tak – szepnął w odpowiedzi Josh. – Ja też cię kocham, ciociu. Gdy Lara wreszcie uwolniła Josha z uścisku, w jej oczach błyszczały łzy. Ale jej twarz była radosna. Czekali następną godzinę, ale Irene nie pojawiła się. Wreszcie Rickerson wyszedł z pokoju przesłuchań i podszedł do nich. – Wyśpiewał wszystko, chociaż jego adwokat radził mu, aby tego nie robił. Myślę, że chyba odczuł ulgę, że to już koniec. On się leczył u psychiatry – u doktora Wernera. – Werner? – podchwyciła Lara – To jest psychiatra, którego Irene poleciła dla Josha. Chryste, czy myślisz, że on o tym wiedział? – Na pewno zorientował się, że Murdock jest pedofilem, ale wątpię, czy wiedział o jego przestępstwach. A jeśli nawet tak było, to znalazł się w bardzo kłopotliwej sytuacji. No wiesz, tajemnica lekarska i tak dalej. Nie mógł złożyć donosu na pacjenta. – A co z Irene? – zapytała Lara. – Nie powiesz mi, że wiedziała, co robił John. I tak trudno uwierzyć, że John był tym, kim był, ale Irene w tym wszystkim... To niepojęte. Lara zamyśliła się. Podeszła do ściany i zaczęła przyglądać się wywieszonym zdjęciom. Były to fotografie policjantów, którzy polegli na posterunku. Po chwili odwróciła się i spojrzała na Rickersona. – Opowiedz mi wszystko – poprosiła i zerknęła na Josha. – Myślę, że on też może słuchać. Jest przecież od początku zamieszany w całą sprawę. Usiedli we troje na kanapie w holu. Rickerson przysiadł na brzeżku i mówiąc zerkał na boki. Emmet nacisnął guzik w fotelu i podjechał, pilnie przysłuchując się relacji detektywa. – Murdock napastował młodych chłopców od lat. Ilu z nich padło jego ofiarą, możemy tylko zgadywać. Od pewnego czasu przyjmował pacjentów tylko przed południem. Popołudnia spędzał w tym mieszkaniu, odbierając telefony od chłopców. – Znam Irene i Johna od dawna – wtrąciła zszokowana Lara, z wyrazem niedowierzania w oczach. – Naturalnie, byłam z Irene dużo bliżej niż z Johnem, ale niczego nie podejrzewałam. On jest lekarzem, na miłość boską. Przecież to filar społeczeństwa. – Taak... On utrzymuje, że nie ma nic wspólnego z zamordowaniem Packy’ego Cummingsa. Murdock jest typem niedorajdy. Nie ulega kwestii, że z nich dwojga to Irene jest mężczyzną, sprawuje władzę. Gdy twoja siostra zaczęła go szantażować, najpierw usiłował sam sobie z tym poradzić. Ale wyłonił się problem. Murdockowie mieli wspólne konto w banku, co wymagało podpisów obojga na czeku, a wszystkie banki wiedziały, że Irene jest sędzią. Nie zamierzano popełnić błędu, gdy w grę wchodziły jej pieniądze. Murdock wyznał, że zdołał wyciągnąć pięćdziesiąt tysięcy bez wiedzy Irene, ale gdy przyszedł po następne pięćdziesiąt, bank skontaktował się z nią. – Następne pięćdziesiąt? Możesz to wyjaśnić? – spytała Lara. – Najpierw twoja siostra i Perkins zażądali pięćdziesięciu. Gdy Murdock im je wypłacił, postanowili wyciągnąć od niego drugie tyle. Bank się zdenerwował. Murdock odebrał już przedtem dużą sumę pieniędzy w gotówce. Tak się często robi przy rozwodach – ogołaca się wspólne konto. No więc, zawiadomiono Irene. Murdock wyznał, że musiał jej o tym powiedzieć. Twoja siostra i Sam grozili mu, że przekażą zdjęcia policji. Irene była chyba wstrząśnięta. Z początku domagała się rozwodu. Potem chciała, aby Murdock poddał się terapii u doktora Wernera. Ale, jak wyznał John, była przerażona, że dowiedzą się o tym ich synowie i że to ich załamie, a ich kariera zawodowa i jej dobre imię będą bezpowrotnie zniszczone. Zakomunikowała więc mężowi, że sama zajmie się tą sprawą. Jeden z jej synów studiuje w akademii medycznej, drugi jest na Harvardzie. Ona ma bzika na ich punkcie. – Rickerson zamilkł. Jej całe wysiłki poszły jednak na marne. Synowie dowiedzą się teraz o wszystkim. – Napuściła Packy’ego, a ten wpadł w szał. Zgwałcił twoją siostrę i na koniec zabił ich oboje. Gdy Murdockowie dowiedzieli się, że Sam i Ivory byli twoimi krewnymi, a Packy podniósł stawkę, żądając więcej pieniędzy, to na mojego nosa Irene własnoręcznie go zabiła. – Irene? – wyjąkała Lara w szoku. – Nie, to niemożliwe. To moja przyjaciółka. Nie mogłaby nikogo zabić. Nie Irene. Mylisz się. – Lara podeszła do ściany i oparła się o nią czołem. – A więc to Irene przyszła do mojego biura i wypisała nakaz zwolnienia Franka Doora? Boże, ten człowiek mógł mnie zabić, a ją to nic nie obchodziło. Rickerson opowiadał dalej. – John Murdock nie wie, jak naprawdę było, ale moim zdaniem to Irene spotkała się z Packym i zastrzeliła go w jego samochodzie. To znaczy, jeśli wierzyć Murdockowi. Tak czy inaczej, Packy niczego nie podejrzewał. Irene skłoniła Johna, aby go wynajął i zrobił wszystko, aby odzyskać zdjęcia. Ona tylko zadzwoniła do Evergreena. Myślę, że Packy nic nie wiedział o Irene. Powiedziano mu tylko, że ktoś wysoko postawiony załatwił jego zwolnienie. Kiedy Irene spotkała się z nim tamtego dnia, pewnie nie miał pojęcia, kim była ta kobieta. – Chryste – powiedziała Lara, odwracając się do Rickersona i Josha. – W to po prostu nie sposób uwierzyć. Nigdy bym do tego nie doszła. I John korzystał z domu Evergreena, aby tam napastować dzieci... – Gdy tylko nadarzyła się okazja. On zrobił dużo więcej, Lara – napastował syna Evergreena. Zeznał, że to Robert Evergreen wykonał większość tych zdjęć. Zaczął prześladować tego chłopca, gdy miał on jedenaście lat. Najpierw przychodził i grał z nim w miniaturowego golfa, no, takie rzeczy. Evergreen był starszy od Murdocka. Chłopiec był adoptowany. Ojciec nie poświęcał mu zbyt wiele czasu. John Murdock stał się kimś w rodzaju namiastki ojca, tym bardziej że sam wychował dwóch synów. – I ich też napastował seksualnie? – On twierdzi, że nie. Jeden z jego synów był już w college’u, gdy Murdock zaczął ten proceder. Drugi chodził do liceum. Myślę, że byli dla niego już zbyt wyrośnięci. Gdy Robert Evergreen przeszedł okres dojrzewania, Murdock przestał go napastować, natomiast używał w charakterze fotografa. Poza tym wykorzystywał go do zwabiania ofiar. To jest bardzo smutna sprawa. Z tego, co Murdock opowiedział, wynika, że Robert Evergreen jest teraz zdeklarowanym homoseksualistą i że żyje z pewnym muzykiem. Rzadko widuje się z przybranym ojcem. Stary nie może tego wszystkiego strawić. – Czy Leo wie o tym, że jego syn był napastowany seksualnie w dzieciństwie? – Jestem pewien, że Evergreen nie ma o tym pojęcia – odparł Rickerson. – Czy mamy mu o tym powiedzieć? – spytała Lara, myśląc, co ten człowiek już przeszedł. Są mu winni ogromne przeprosiny. – To by go mogło dobić. – Nie, nie mówmy. Chyba że okaże się to konieczne. Musimy przede wszystkim odnaleźć i aresztować Irene Murdock. Wysłaliśmy po nią radiowóz, ale już jej nie zastali w domu. Powiadomiliśmy lotniska. Przypuszczam, że twoja przyjaciółka będzie chciała uciec z kraju. Kiedy John Murdock dowiedział się, kim jest Josh, zatelefonował do żony. Irene chciała natychmiast przyjechać do tego mieszkania, prawdopodobnie po to, by postanowić, co zrobić z Joshem. Ale wtedy pojawił się Emmet. Detektyw zamilkł. Ich oczy spotkały się. Oboje myśleli o tym samym – że Murdockowie gotowi byli do drastycznych kroków. W tym momencie mieli zbyt wiele do stracenia. Te drastyczne kroki mogły oznaczać zamordowanie Josha. Rickerson ciągnął: – Nie należało do niej dzwonić. W ten sposób daliśmy jej cynk, ale wówczas nie byłem jeszcze pewien jej udziału w tych zbrodniach. Kobieta... Przyznam, że nie wziąłem pod uwagę takiej ewentualności. Sądzę, że gdy Packy zamordował twoją siostrę i szwagra, Irene Murdock musiała być bliska szaleństwa. Oboje chcieli tylko odzyskać te zdjęcia. Nie myślę, aby zaaranżowała zabicie Perkinsów. Gdy pojęła, jak groźny był Packy, i co zrobiła, wysyłając go do domu twej siostry, zupełnie straciła głowę i wtedy postanowiła go zabić. Nie mogła przecież wezwać policji. To byłby samobójczy krok. Gdyby Packy’ego aresztowano, z pewnością opowiedziałby o swoich powiązaniach z Murdockami. To znaczy, że ona sama zorganizowała jego zwolnienie z aresztu. Musiała się obawiać, że ta afera uderzy w nią rykoszetem. Lara milczała. Było to dla niej trudne do pojęcia. – A jak Packy dostał się do domu w San Clemente? Pamiętasz, stale mi powtarzałeś, że nie było włamania. – Och – odparł Rickerson. – Zapomniałem ci o tym powiedzieć. To wyszło na jaw jakieś trzy dni temu. Pod przednim siedzeniem jego Camaro ludzie z biura szeryfa znaleźli fałszywą odznakę policyjną. Packy mógł ją kupić w sklepie dla policji albo gdzieś indziej. Przypuszczamy, że błysnął nią przed oczami twojej siostry, powiedział, że jest gliną – no i ona go wpuściła. Potem jakoś zdołała zatelefonować do Sama do lombardu. Chyba obawiała się aresztowania. Kiedy Sam przyjechał, Packy go zamordował. Lekarz ustalił, że wtedy Ivory już nie żyła. Emmet kręcił głową. Josh patrzył w podłogę. Lara objęła go ramieniem. Było jej teraz przykro, że pozwoliła mu słuchać. Niełatwo było pogodzić się z takimi wiadomościami na temat własnej matki. – Och! – przerwał ciszę Rickerson. – Zgadnijcie, kto jest chory na skoliozę? – Murdock, tak? Nigdy jednak nie widziałam, żeby kulał. Wyjaśnij, o co tu chodzi. Ty i twoi ludzie wmawialiście mi, że ktokolwiek to zrobił, z całą pewnością utykał. Detektyw wstał. Musiał już wracać do pokoju przesłuchań. Przepisywano tam z taśmy zeznanie Murdocka. Trzeba było dać mu je do podpisu. – Do niedawna Murdock nosił specjalne buty z wkładką. Jakiś tydzień temu wyrosła mu na pięcie jakaś narośl czy coś i przestał je nosić. – Nadal jest mi bardzo trudno pogodzić się z tym – odezwała się Lara. – Irene musiała się domyślać, że byłam z tym związana. Wiedziała, że kupiłam dom w Irvine. – Czy cię tam kiedykolwiek odwiedzała? – Nie, zazwyczaj spotykałyśmy się albo w pracy, albo w jej domu w Newport. Irene urządzała niekiedy przyjęcia u siebie. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że chyba nigdy nie podałam jej tego adresu. Nie prowadzę życia towarzyskiego. Ale pomyślałbyś, że... – Co? Że ona w jakiś sposób dowiedziała się o twoim adresie, że na przykład wzięła go z działu personalnego? Lara, zastanów się. Irene nie miała żadnego powodu, aby łączyć ciebie z całą tą sytuacją. – Myślę, że masz rację. Lara wstała z głębokim westchnieniem. – To co, myślisz, że możemy wreszcie wrócić do Irvine? Nie musimy dłużej koczować w wynajętym mieszkaniu? – Doczekałaś się, dziecko – odparł Rickerson z uśmiechem. – I bądź pewna, że schwytamy Irene. Każdy gliniarz w mieście został już zaalarmowany. Daleko pani sędzia nie ucieknie. – Po chwili dodał: – Nareszcie koniec. Możesz wracać do domu, jak Dorothy z „Czarodzieja z Oz”, co? Nie ma jak własny dom. – Zgadzam się całkowicie – odparła Lara, obejmując Josha. Oboje spojrzeli na Emmeta. Rickerson podszedł do drobnego człowieka i uścisnął mu dłoń. – Emmet, myślę, że jestem ci winien nie tylko dobrą kolację. Świetny z ciebie facet. Podziwiam cię z całego serca. Więc to była blaszka od puszki po groszku, tak? – Czym... się... dało – odpowiedział Emmet skromnie. Uśmiechnął się z dumą. – Człowiek... musi... wykazać... inwencję. – Lara – odezwał się Rickerson – gdybyś nie poprosiła Emmeta o pomoc, nie doszlibyśmy, że to był Murdock. A Leo Evergreen siedziałby teraz w areszcie, obmyślając sposoby obrony przed tyloma zarzutami. Lara nie zareagowała. Nie chciała pogarszać samopoczucia detektywa. Była to jednak straszna myśl: Evergreen mógłby zostać oskarżony o zbrodnie, których nie popełnił. Zbierali się do wyjścia. Rickerson nie mógł oderwać oczu od Lary. Gdy tylko wydawało się, że zamierza odejść, stawał i patrzył na nią. – Och, ? propos, Lara – wybąkał wreszcie, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym. – Czy mogę porozmawiać z tobą chwilę na osobności? – Oczywiście – odparła. Poszła z nim do jednego z pustych pokojów przesłuchań. Rickerson zamknął drzwi. Oboje stali w milczeniu naprzeciw siebie. Nie mogli wykrztusić słowa, ale powiedzieli sobie bardzo wiele wzrokiem. – Dzięki Bogu, że mamy to już za sobą – odezwała się w końcu Lara, patrząc w bok. – To znaczy, Irene nie została jeszcze aresztowana, ale sam fakt, że wiem... no wiesz? – Taaak – odparł w zamyśleniu Rickerson. – Czy nadal uważasz, że jestem świetnym gliną? Czuję się teraz jak idiota. Lara podeszła do niego i objęła go, robiąc zabawną minę. – Pewnie, że tak myślę. Ja byłam pewna, że za tym stał Phillip, pamiętasz? Jak długo musisz tu jeszcze zostać? – Dam tylko Murdockowi zeznanie do podpisu i wyekspediuję go do aresztu. Dlaczego pytasz? – Zamrugał oczami. – Czy masz coś na myśli? Lara odsunęła się o krok i pogładziła klapy jego marynarki. – Myślałam, że zjemy razem kolację. A potem... kto wie? – Spotkamy się, gdy skończę z tym tutaj. – Nie ma problemu, poczekamy – odparła Lara. – Zdaje się, że na tej ulicy jest restauracja „Carl Junior”. Zgadzasz się? Trzymał ją w ramionach. Nie pocałował jej. Po prostują obejmował. – Tak, zgadzam – powiedział po chwili. Lara wyswobodziła się z jego objęć i podeszła do drzwi. Jeszcze raz spojrzała za siebie. – To co, za piętnaście minut? – Coś koło tego. Wyszła z pokoju przesłuchań do holu. – Chłopaki, gotowi? – spytała Emmeta i Josha. Trzeba było wreszcie zająć się życiem. Nie musi przynajmniej lękać się o redukcje etatów w sądzie. To już załatwiła za nią Irene. – Czy jesteście głodni? Idziemy do „Carla Juniora” na kolację. No, wiecie, ogromne cheesburgery z bekonem i z mnóstwem frytek. – Idziemy – odpowiedział Josh. Objął ciotkę w talii i wyszli razem z komendy. Emmet podążył za nimi na swoim wózku. – No, to przeprowadzamy się do twojego domu w Irvine? – spytał chłopiec. – I któregoś razu sama coś ugotujesz? To znaczy, nie mam nic przeciwko samoobsługowym barom, ale nie zapominaj, że Emmet i ja jesteśmy bohaterami. Lara roześmiała się pełną piersią i odrzuciła głowę do tyłu. Koszmar nareszcie minął. – Kto wie, Josh, może nawet dostaniesz motocykl, skoro tak go pragniesz. No wiesz, należy ci się jakaś nagroda. A ty, Emmet, może dostaniesz prawdziwą nagrodę, odznaczenie od miasta... – Nie... ja – bąkał Emmet. Lara spojrzała na Josha. – Nie, nie chcę motocykla – odparł w zamyśleniu chłopak. – Chcę mieć psa. Wtedy staniemy się prawdziwą rodziną. Potrzebujemy do tego tylko psa. Nigdy nie miałem psa. – Psa? – zdziwiła się Lara. Po raz pierwszy usłyszała o takim życzeniu Josha. Przedtem stale mówił, że chce mieć motocykl. Josh spojrzał na nią poważnie. – Tak zginął mój tata – na motocyklu. Josh pomógł Emmetowi zająć miejsce obok kierowcy w jaguarze, a sam usiadł z tyłu. Tak więc, pomyślała Lara, Josh pojął to, czego młodzi ludzie na ogół nie potrafią ocenić, aż jest już za późno, jaką wartość ma ta ulotna rzecz, nazywana życiem. Tego wieczoru trzy istnienia ludzkie zostały unicestwione w bezsensownej tragedii – Victor Adams i jego córeczki. Najbliższa przyjaciółka była odpowiedzialna za śmierć jej siostry. Człowiek, którego znała od lat i szanowała, okazał się praktykującym pedofilem. Lara spojrzała w niebo. Zastanawiała się, dlaczego dzieją się tak straszne rzeczy, dlaczego ludzie tracą rozum. Ale na to nie ma odpowiedzi. O tym dobrze wiedziała. Pozostaje jedynie walczyć z losem, nie poddawać się, robić swoje. Tak mówił jej ojciec. Lara otworzyła bagażnik i umieściła w nim wózek inwalidzki. Spojrzała na Emmeta i Josha, zagadanych i roześmianych. Nie, pomyślała, żadna siła nie przywróci do życia Ivory, Victora Adamsa i jego dzieci. Ale w trakcie tego koszmaru Josh, Emmet i Lara natrafili na jakiś nowy początek. No i ona spotkała Teda Rickersona. Jakieś potężne siły to sprawiły, że każde z nich znalazło się w danej chwili w danym miejscu. Przez chwilę Larze przypomniały się oskarżenia o zachowanie niezgodne z etyką sędziego. Na dobrą sprawę może się spodziewać jedynie nagany. Zarzuty nie będą na tyle poważne, aby odebrać jej stanowisko. Pewnie wpiszą jej naganę do akt, ale po tym, co przeszła, nie warto zaprzątać sobie tym głowy. Lara usiadła za kierownicą jaguara i ruszyła. Godzinę później sędzia Irene Murdock została aresztowana na lotnisku imienia Johna Wayne’a podczas próby ucieczki i oskarżona o morderstwo. W jej torebce znaleziono pistolet kalibru 0.25, którym zabiła Packy’ego Cummingsa. Kupiła go wiele lat temu, by bronić się przed zemstą skazanych przez nią przestępców. W pośpiechu Irene Murdock zapomniała, że ma przy sobie pistolet. Schwytano ją przy urządzeniu do wykrywania metalu. Irene Murdock przeprowadzono w kajdankach przez zatłoczone lotnisko. Było to w chwili, gdy Lara, Josh, Emmet i Rickerson zasiadali do cheesburgerów. 1