KRYSTYNA CHWEDEŃCZUK pies czy wilk INSTYTUT WYDAWNICZY • NASZA KSIĘGARNIA • WARSZAWA 1987 Autorzy fotografii Joanna Gromadzka, Grażyna Lewińska, Barbara Zalewska Opracowanie graficzne Stanisław Szczuka Redaktor Maria Pietrzyk Redaktor techniczny Jolanta Czapska Korektor Monika Paszkowicz SPIS TREŚCI Wstęp 5 1 ¦ O wilku mowa 7 2. Przodek psa 15 3. Trudne początki 19 4. Charaktery i charakterki 33 5. Koty, psy i wilki 41 6. Wilcze obyczaje 53 7. Wilczy apetyt 63 8. Zdolne, ale leniwe 69 9- Dzień jak co dzień 77 10. Pies czy wilk 81 . Epilog 85 I " Wstęp ¦•.¦¦¦.: Tę książkę chcę rozpocząć od wyrazów wdzięczności. Moje badania nad wilkami byłyby niemożliwe bez życzliwości i pomocy następujących osób — dyrektora Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego, dr. Macieja Rembiszewskiego, którego aprobata i wyrozumiałość towarzyszyły mojej pracy, oraz moich koleżanek, Joanny Gromadzkiej, Krystyny Jakubów, Krystyny Jarzombkowskiej i Barbary Zalewskiej, które pomagały mi nieustannie w doglądaniu i w obserwacjach nad wilkami, a także służyły radami i wsparciem moralnym. Im wszystkim wyrażam głęboką wdzięczność. Przez nasz dom przewinęło się wiele psów. Były psy ładne i dość paskudne, bardzo mądre i niezbyt mądre, przeważnie kundle. Spośród tych kilkunastu psów największą ilością zachowań atawistycz-nych, pierwotnych wyróżniał się dalma-tyńczyk Pedro, jakby człowiek wycisnął na jego charakterze i instynktach najmniejsze piętno. Każdy z nas uważa, że zna się świetnie na psach. Są tacy, co mogą rozprawiać 0 nich godzinami. Ale dlatego, że wydają się nam tak znane, nie zastanawiamy się głębiej nad ich zachowaniem. Przyjmując za oczywiste to, co oczywiste nie jest, nierzadko popełniamy błędy w interpretacji psich zachowań. Co do mnie, im dłużej przebywałam z psami, tym bardziej narzucało mi się przekonanie, iż rozumiem je coraz mniej, choć wiem o nich coraz więcej. Od kiedy zaś pojawił się Pedro, nurtowało mnie pytanie, które z jego zachowań stanowią pozostałość po wilczych przodkach, które zaś pojawiły się pod wpływem obcowania z człowiekiem. Postanowiłam spróbować choćby częściowo odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu człowiekowi, który przypuszczalnie przed tysiącleciem udomowił wilka czyniąc z niego psa, udało się przekształcić nie tyle jego wygląd, bo to oczywiste, ile cechy psychiczne, inteligencję. A więc czy wilk od małego chowany jak pies i jak pies traktowany, pozostanie wilkiem, czy też będzie psem w wilczej skórze? Moje marzenia, by prowadzić tego typu badania, ziściły się, gdy rozpoczęłam pracę w Warszawskim Ogrodzie Zoologicznym, a książka ta będzie próbą częściowej" choćby odpowiedzi na pytanie, czy 1 na ile pies pozostał wilkiem. 1 v«,i8 'im. O wilku mowa Co staje nam przed oczami, gdy słyszymy słowo „wilk"? W najlepszym razie wyobrażamy sobie zwierzę nieco podobne do owczarka niemieckiego, ale znacznie brzydsze i zdecydowanie mniej sympatyczne od psa. Przeważnie jednak słowo „wilk" jest skąpane we krwi i wieje od niego grozą. Większość ludzi słysząc, że zajmuję się wilkami, serdecznie mi współczuje i niezmiennie przestrzega przed grożącymi mi ciężkimi okaleczeniami i tragiczną śmiercią, co jest rzekomo niechybnym następstwem tego rodzaju zajęcia. Z reguły odpowiadam im, że jest to jedna z najprzyjemniejszych i bezpieczniejszych prac, co nikogo nie przekonuje, a widok mojego nieokaleczonego ciała uchodzi za oznakę szczęścia graniczącego z cudem. A szczerze mówiąc, z czym ma się kojarzyć wilk nam, wychowanym na bajkach o Czerwonym Kapturku, trzech świnkach i na niezliczonych przypowieściach i legendach, w których straszliwe watahy napadają na bezbronnych ludzi i ich dobytek? Jednak nie wszędzie na świecie wilk ma tak złą i zaszarga-ną opinię. W oczernianiu wilka celuje Europa, już bowiem w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza w Kanadzie jest on normalnym zwierzęciem łownym bądź chronionym, a koła jego miłośników szybko się powiększają. Dzięki temu w Kanadzie istnieją grupy naukowców badających ten gatunek i tam właśnie powstają najpełniejsze opracowania poświęcone wilkowi. W kanadyjskich sklepach z pamiątkami można nabyć jako maskotkę puchatego wilczka czy breloczki do kluczy ozdobione plastikowym odlewem wilczego tropu (oczywiście pomniejszonym); również w Kanadzie przyznawana jest Ciapek wśród traw nagroda Currana za pracę naukową lub działalność poświęconą poznawaniu i ochronie tego gatunku. Nagroda Currana bierze swą nazwę od nazwiska człowieka, który w latach dwudziestych naszego stulecia wyznaczył studolarową premię dla każdego, kto udowodniłby, że wilk napadł na człowieka. Ponieważ nagrody tej nie przyznano nikomu przez 25 lat, przeznaczono ją dla najlepszych prac, wystaw, książek i filmów poświęconych wilkom. Wilk jest dla ogółu ludzi istotą nader tajemniczą, choć w istocie jest jednym z lepiej poznanych zwierząt nie udomowionych. Przedstawię więc na wstępie nieco wiadomości o tym gatunku. Wilk wśród ssaków lądowych, poza człowiekiem, jest najszerzej rozprzestrzenionym zwierzęciem. Zamieszkuje bez mała całą półkulę północną, od tropików do Arktyki. Należy do rodziny psowatych (Canidae) z rzędu drapieżnych \Camivora). Jak wszystkie psowate jest bardzo dobrze przystosowany do biegania (wilk może pokonać dziennie do 200 km). Gatunek Canis lupus dzieli się na wiele podgatunków (różni autorzy różnie podają — od 13 do 38). Najczęściej jednak przyjmuje się liczbę 32 podgatunków. Zwierzęta, o których będzie mowa w tej książce, należą do podgatunków: Canis lupus lupus — wilk europejski i Canis lupus occidentalis — wilk amerykański. Pierwszy z nich zamieszkuje znaczną część Europy (w tym Polskę) i Azji, drugi zaś środkowozachodnią Kanadę. Wilki europejskie są zwierzętami średniej wielkości (60-65 cm w kłębie), o silnych długich łapach, mocnej głowie, niezbyt długim ogonie i maści najczęściej szarorudawej. Wilki amerykańskie są wyższe, smuklejsze, o dłuższych łapach i ogonie, maści począwszy od mlecznej poprzez wszystkie odcienie rudości i szarości, skończywszy na osobnikach czarnych. Wilki są największymi spośród dziko żyjących na kuli ziemskiej psowatych, ich ciężar dochodzi bowiem do 80 kg. Pojawiły się na Ziemi około 15 min lat temu i od około 1 -2 min lat występowały w postaci podobnej do współcześnie nam żyjących. Wilki, obdarzone przez naturę świetnym węchem i słuchem oraz niezłym wzrokiem, żyją przeważnie w mniejszych lub większych grupach. Są to zwierzęta monogamiczne (jeden samiec i jedna samica tworzą parę „małżeńską"). Życie w grupie ułatwia polowanie na duże zwierzęta i jest pomocne, a nawet niezbędne w odchowywaniu młodych. 8 Jedynie 20% spotykanych na swobodzie wilków występowało jako pojedyncze sztuki. Najczęściej tworzą grupy liczące do dwudziestu osobników, a rekordową współcześnie grupę zanotowano na Alasce, obserwując stado złożone z 36 zwierząt. Przeciętnie jednak liczba wilków w grupie wynosi kilka do kilkunastu sztuk; wielkość ta jest chyba optymalna do tego, by zwierzęta mogły skutecznie polować, a jednocześnie wszystkie pożywić się upolowaną zdobyczą. Ponadto w zbyt dużych grupach trudno utrzymać hierarchię między zwierzętami, a u wilków utrzymanie hierarchii jest niezwykle istotne. Wilki tworzą osobną hierarchię wśród samic i wśród samców, natomiast z moich obserwacji wynika, iż najważniejszym zwierzęciem w grupie jest dominujący samiec. Skład wilczej grupy bywa różny. Często jest to dominująca, dojrzała płciowo para z zeszłorocznym jeszcze niedojrzałym płciowo przychówkiem, wilk bowiem jest zdolny do rozrodu dopiero w wieku około 22 miesięcy. W grupie, w której jest kilka zwierząt zdolnych do rozrodu, najczęściej do zapłodnienia dochodzi u dominującej samicy, ponieważ para stojąca na czele grupy nie dopuszcza innych zwierząt do krycia — dominująca samica odgania pozostałe samice, a jej partner samce. Jeśli jednak dojdzie do pokrycia samicy stojącej niżej w hierarchii, domi-nantka może zniszczyć miot tamtej, co parokrotnie obserwowano w ogrodach zoologicznych. To działanie zmierzające do ograniczenia nadmiernej liczby potomstwa ma głęboki sens biologiczny — chodzi o to, by nie dopuścić do nadmiernego wzrostu liczby drapieżników, które nie mogłyby wyżywić się istniejącymi zasobami pokarmowymi. Okres rui u samicy wilka (cieczka) występuje raz w roku, między styczniem a kwietniem, różnie u różnych podgatunków. Występuje bardzo regularnie, tak że można przewidzieć co do tygodnia, kiedy przyjdą na świat młode. W Warszawskim Ogrodzie Zoologicznym wilki amerykańskie miały cieczkę pod koniec lutego, europejskie około połowy marca. Mniej więcej na trzy tygodnie przed porodem samica kopie głęboką norę. Po ciąży trwającej około 63 dni rodzi od 3 do 9 szczeniąt, najczęściej 5. Wilczęta, podobnie jak pieski, rodzą się ślepe i głuche. Oczy otwierają między 11 a 15 dniem życia. Szczenię porośnięte jest gęstym ciemnym puchem i ma kłapciate uszka, które stają około trzeciego tygodnia życia. Przez pierwszy miesiąc ży- Gringo w letniej sierści cia szczenięta najczęściej nie opuszczają nory, później robią to na krótko, z czasem jednak okres przebywania poza norą z dnia na dzień się wydłuża. W pierwszym okresie życia wilczki żywią się wyłącznie mlekiem matki, później przechodzą na pokarm mięsny, który otrzymują od dorosłych osobników. Dostarczycielem pokarmu jest na ogół któreś z rodziców lub jakiś wilk towarzyszący parze rodzicielskiej, na przykład o rok starszy brat lub siostra. Głodne szczenię zbliża się do dorosłego zwierzęcia i obejmuje jego pysk swoim pyszczkiem oraz liże jego wargi. Takie zachowanie powoduje odruchy wymiotne u wilka, który zwraca przed szczenięciem pokarm 10 Półroczna Zołza w biegu z żołądka. Starsze szczenięta bywają doprowadzane do upolowanej zdobyczy, by już w pierwszej zimie życia czynnie uczestniczyć w polowaniach. Jednoroczny wilk osiąga wymiary dorosłego zwierzęcia, choć brak mu jeszcze tężyzny, co ujawnia młodzieńcza sylwetka. Zdobywanie pokarmu przez wilki budzi w ludziach najwięcej emocji. Emocje te ukształtowały obraz wilka jako zwierzęcia niezwykle krwiożerczego i żarłocznego. W istocie wilk jest drapieżnikiem, jak wszystkie inne drapieżniki. Większość jego zdobyczy stanowią duże zwierzęta kopytne. Są to, zależnie od strefy geograficznej, różne gatunki jeleniowatych, dzikie owce, woły piżmowe czy bizony. Nasze wilki polują najczęściej na sarny, a znacznie rzadziej na jelenie, łosie czy dziki, wilki amerykańskie polują przeważnie na jelenie kontynentu północno-amerykańskiego, na łosie i karibu. Pomówmy trochę o polskich wilkach i o ich podstawowej zdobyczy, jaką stanowią sarny. W odróżnieniu od wilka, który jest jakoby wstrętny, sarna uchodzi za zwierzę nader powabne, delikatne, obdarzone łagodnym wejrzeniem swoich „sarnich oczu". I mało kto wie, iż saren w Polsce jest dużo, a na znacznym obszarze kraju, zwłaszcza na zachodzie Polski, o wiele za dużo. Toteż tamtejsze sarny są drobne, rachityczne, często chore. A co jest przyczyną tego stanu rzeczy? W znacznej mierze brak naturalnej kontroli i selekcji przez drapieżniki, o ile bowiem na wschodzie kraju spotyka się z rzadka wilki czy rysie, zachód jest ich całkowicie pozbawiony. W jaki więc sposób wilk przyczyniałby się do poprawy jakości populacji sarny? W sposób bardzo prosty — polując na sztuki najsłabsze, a więc na zwierzęta okaleczone, chore, stare i bardzo młode. Zwierzęta najsłabsze stanowią dla wszystkich drapieżników najłatwiejszą zdobycz, dlatego mówi się, że drapieżniki pełnią w lesie rolę selekcjonerów i rolę sanitarną. Mimo to część myśliwych niechętnie widzi te zwierzęta w lasach. Wprawdzie od czasu do czasu pojawiają się artykuły i publikacje wskazujące na korzystną rolę drapieżników w przyrodzie, w których wprost mówi się, że wilk jest sojusznikiem myśliwego, jednak nie można całkowicie wykorzenić tkwiącej głęboko w społeczeństwie niechęci do tego zwierzęcia. A ponadto pojawiają się również w prasie i radiu artykuły i komunikaty o całkiem innej treści. Najczęściej brzmią one w sposób następujący: „Znów pojawiły się wilki". Pada nazwa miejscowości, podaje się widoczne skutki ich zbrodniczej działalności, którymi są znalezione szczątki sarny lub jelenia. By uspokoić strwożonych czytelników czy słuchaczy, informuje się, iż dzielna grupa myśliwych wraz z nagonką ruszyła na odsiecz śmiertelnie zranionej przyrodzie. Efektem starannie zorganizowanego polowania pada najczęściej jakaś biedna wilczyna, którą zwie się ogromnym basiorem lub czymś w tym rodzaju. Ile jest wilków w Polsce? Tego nikt dokładnie nie wie. Bardzo powierzchowne szacunki mówiły, że pod koniec lat siedemdziesiątych było ich na terenie naszego kraju około dwustu sztuk, a występowały jedynie na wschodzie Polski. Sądzę, że ta liczba mniej więcej odpowiada faktycznemu stanowi rzeczy. Status prawny wilka jest różny w zależności od regionu Polski. Są województwa, gdzie traktuje się go jako zwierzynę łowną, a więc strzela się do niego jedynie poza okresem rozrodu, lecz są miejsca, gdzie wilk jako groźny szkodnik jest odstrzeliwany i tępiony przez okrągły rok. Zwierzęciem łownym jest wilk dopiero od 1975 roku, w wyniku kampanii prasowej poświęconej jego ochronie. Mimo to można mieć poważne obawy, iż gatunkowi temu grozi w naszym kraju zagłada i że pozostanie tylko kilkanaście osobników żyjących w ogrodach zoologicznych. Na koniec o zagrożeniu, jakie stanowi wilk dla człowieka. O nagrodzie Currana już mówiłam. Sądzę, iż sytuacja na naszym 12 kontynencie kształtuje się tak jak w Kanadzie. Co prawda z rzadka pojawiają się informacje o zaatakowaniu ludzi przez wilki, ale nie są one udokumentowane. To, co wiemy o tym gatunku, pozwala sądzić, że tak płochliwe zwierzę jak wilk może zaatakować, kiedy jest wściekłe, a więc chore, podobnie jak lis, pies czy wiewiórka. Natomiast z większym prawdopodobieństwem można się spodziewać zaatakowania człowieka przez zdziczałe psy czy mieszańce psa z wilkiem. Nie będę jednak bronić wilka, jeśli chodzi o atakowanie zwierząt gospodarskich. Rzadko bo rzadko, ale to się zdarza. Jednak szkody czynione przez wilki są śmiesznie małe w porównaniu ze szkodami robionymi na przykład przez dziki w zasiewach czy przez jeleniowate w drzewostanach. ^H Chichita i Bań, rodzice naszych wilków amerykańskich Przodek psa Owczarka niemieckiego często nazywamy wilkiem i nie jest to zupełnie przypadkowe określenie, bowiem ta rasa psów ma w wyglądzie sporo wilczych cech. Jednak każdego przedstawiciela psiego rodzaju różni wiele od przeciętnego wilka, i" tak wilczy ogon zwisa luźno, podczas gdy psi bywa noszony wyżej i przeważnie jest mniej lub bardziej zakręcony. U wilków na ogonie, w odległości około 20 cm od nasady, znajduje się niewielka plamka z ciemniejszego futra. W tym miejscu na ogonie znajduje się gruczoł nadogonowy, pełniący funkcje zapachowe. Psy takiego gruczołu nie mają. Również chód wilczy różni się od psiego — wilki stawiają łapy w jednej linii, podczas gdy psy tylne łapy stawiają między przednimi. Nie trzeba więc być znawcą, by rozróżnić trop wilka od śladów zostawianych przez przebiegającego psa. Wilki dojrzewają w wieku około 22 miesięcy, a cieczka u wilczycy wypada raz w roku i trwa nieco dłużej niż u suki. Pysk wilka jest dłuższy od psiego, a głowę jego zdobią puszyste bokobrody. Najwięcej jednak różnic badacze odnaleźli w budowie czaszki psa i wilka. Do tych ogólnych różnic dołączę różnice, jakie sama spostrzegłam. Zawsze uderzała mnie w wyglądzie wilka barwa jego oczu. W odróżnieniu od ciemnobrązowych oczu psa, wilki mają jasnożółtą tęczówkę. U osobników czarnych oczy wpadają w kolor pomarańczowy lub niekiedy jasnopiwny. Pies poza tym ma nieco większe i bardziej wypukłe oczy, co w połączeniu z ciemną barwą daje charakterystyczne „psie spojrzenie". Nieduże jas-nożółte wilcze oczy, nieco skośne, nadają tym zwierzętom czujny, 15 „dziki" wygląd. Zęby i łapy wilki mają potężne, nie posiadają natomiast żadnych wilczych pazurów, jak hodowcy psów nazywają dodatkowe palce na tylnych łapach. Jeden z badaczy, którego bardzo interesowały różnice między psami i wilkami, prowadził wieloletnie obserwacje nad grupą wilków i pudli królewskich. Wnioski, które wysunął na podstawie tych badań, są następujące. Organizacja socjalna w grupie wilków jest wyraźniejsza niż w grupie psów — każde zwierzę ma swoją ściśle wyznaczoną pozycję w stadzie. Zachowanie dorosłych psów jest odpowiednikiem zachowania młodych wilków, czyli po prostu psy są jakby bardziej dziecinne. Wilki mają ponadto zróżnicowaną mimikę oraz bardziej skomplikowany system porozumiewania się za pomocą dźwięków. Szczekanie natomiast jest zdecydowanie lepiej rozwinięte u psów. Ów badacz nie zaobserwował w zasadzie żadnych istotniejszych różnic w zachowaniu seksualnym, macierzyńskim czy w formach zabaw młodych zwierząt. O różnicach i podobieństwach w zachowaniu obu gatunków, jakie zaobserwowałam, będę mówić w kolejnych rozdziałach książki. Pomimo pewnych różnic w budowie i zachowaniu, oba gatunki są bardzo zbliżone do siebie. Łatwo się mnożą, mieszańce psa i wilka są płodne, toteż nikt nie wątpi w ich bliskie pokrewieństwo. Tajemnicze natomiast jest pochodzenie psa, choć wielu uczonych uważa, że wilk jest jednym bądź jedynym z psich protoplastów. W latach pięćdziesiątych znakomity biolog, laureat Nagrody Nobla, Konrad Lorenz wysunął hipotezę mówiącą, iż poszczególne rasy psów mają różnych przodków. Według Lorenza, niektóre rasy pochodziłyby od szakala złocistego, inne zaś wprost od wilka, jednak w zasadzie większość ras łączy w sobie cechy szakala i wilka. Teoria ta cieszyła się na świecie i w Polsce dużym powodzeniem, ale miała też przeciwników wśród osób zajmujących się zawodowo tymi zagadnieniami. Pod koniec lat sześćdziesiątych większość badaczy godziła się na teorie mówiące o monogenicznym pochodzeniu psa, czyli o pochodzeniu od jednego przodka, jakim byłby wilk. Jeden z naukowców uważał wręcz, że pies został udomowiony na Bliskim Wschodzie z żyjącego obecnie podgatunku wilka Canis lu-pus pallipes bądź wymarłego Canis lupus variabilis. Udomowienie 16 miało nastąpić około 12 tysięcy lat temu, a około 8400 lat przed naszą erą psy miały się pojawić na kontynencie północno-amerykań-skim. Inny z kolei badacz utrzymywał, iż ten skądinąd najbardziej udany przypadek udomowienia dzikiego zwierzęcia w historii ludzkości wystąpił jednorazowo, czego dowodem jest fakt, że wszystkie psy mają mniej czy bardziej zakręcone ogony. Najradykalniejsza jednak jest teoria, w której podważa się istnienie psa jako odrębnego gatunku, utrzymując, iż jest on jedynie formą wilka. Mój stosunek do niektórych z tych teorii jest pełen rezerwy, choć nie mam żadnych istotnych i podważających je danych, a pewne moje przypuszczenia zrodziły się jedynie na podstawie obserwacji kilku zwierząt. p \W0ge |l|§f|fi§|B ^PNil ¦¦¦ Trzytygodniowe: Gringo, Lobo, Ruda i Wega Trudne początki Jest 27 maja 1983 roku. Tego dnia zanotowałam w zeszycie jedno zdanie: „Odebraliśmy wilki amerykańskie". Informacja krótka, a kryje się pod nią jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu, jest to bowiem dzień, w którym rozpoczęła się moja przygoda / wilkami. Przygoda, w której radość przeplatała się ze smutkiem, a satysfakcjom nieodmiennie towarzyszyło rozczarowanie. Wilcze szczenięta, które odebraliśmy tego dnia, urodziły ic 22 kwietnia w głębokiej norze wykopanej przez matkę na wybie-qu około dwa tygodnie przed porodem. Po urodzeniu szczeniąt przez pierwsze parę dni matka nie opuszczała nory. Była to Chichi-ta, smukła samica o sierści tak jasnej, że nieomal mlecznej. Bari, duży czarny wilk o posiwiałym pysku, ojciec szczeniąt, raz po raz zaciekawiony zbliżał się do nory i węszył, lecz nie ośmielał się do mu i wejść, odstraszany warczeniem samicy. Szczenięta rosły pod ¦ -ufa opieką matki, aż przyszła pierwsza katastrofa w ich życiu. Po nchych i słonecznych dniach nadszedł ulewny deszcz. Nora wy-i|t/ebana w piaszczystym wybiegu zawaliła się. Chichita i Bari od-(|i/ebały zmoknięte i podduszone szczenięta i podenerwowane no-iiy je w zębach po wybiegu. Wtedy zauważyłam, że wilczy miot li-¦;\ pięć szczeniąt, cztery ruszały się i cichutko popiskiwały, piąte •./czenię było martwe. Samica w pobliżu zawalonej nory wygrzebała nową jamę w ziemi i zaniosła do niej żyjące szczenięta. Nowa i nie była tak głęboka, jak poprzednia, i być może dzięki temu, Moc padały deszcze, nie zawaliła się przez cały czas pobytu w niej wilczków. Te zaś, gdy ukończyły pięć tygodni, zaczęły opuszczać r 19 norę, początkowo na krótko, później już śmiato baraszkować we, pobliżu, ale wystarczył jakiś niezauważalny dla mn,e sygnał ze strony któregoś z rodziców, by błyskawicznie kryły się w norze Sielanka skończyła się właśnie 27 maja, kiedy odebraliśmy szczenięta Ok dzicom Przyjęłam że ukończenie wieku 6 tygodni, podobnie jak u psTw, to czts wystarczający, by szczenię wilcze mogło samodzielnie żyć bez opieki rodziców. I to był błąd, błąd, który mscł się na nas i na szczeniętach przez długi okres. m. . .,, Powróćmy jednak do pamiętnego dnia. Po zamknięciu rodziców w tak zwanym bunkrze (coś w rodzaju niewielkiego domku oddzielonego od wybiegu kratą) z nory, głębokiej na praw e dwa metry wyjęliśmy cztery bezbronne, puszyste kule. Zmartwiałe ze tl wyncrpyosPiesyznie zanieśliśmy do budynku leczmy weterynaryjnej, gdzie odtąd miały przebywać przez okres ^.eans^a. Rodzicom odebrano cały miot: jednego samczyka ' ^zy sam|cz^ Trzy szczeniaki były czarne, jedna samiczka bura. Samczyk zosta sprzedany jeszcze tego samego dnia, mniezas pozostały trzy dni na wybór dwóch spośród trzech szczeniąt bo jedna z: suczeK podobnie jak samiec, została sprzedana i m.ała byc juz wkrotczabrana. Przyglądałam się trzem nieruchomym zwierzętom które w całkowitym milczeniu leżały wtulone w najCiemn,e)Szy kąt pokoju_Gdy dotykałam ich puszystego futra, dużo gęstszego od siersę, poego szczeniaka, czułam, jak przesuwa się skora na ^^^^ ły skulone, ogonki podwinięte, a oczy wytrzeszczone ^strachu. Ten mój piewszy kontakt z wilczkami wspominam jako raczej Imutny niz" raTosny. Z jednej strony wiedziałam, że w^nta^toe stworzę tym zwierzętom, będą lepsze niż te jak.e miałyby¦pnate-jąc w klatce i w ścisłym zamknięciu, z drugiej zas przerażenie szczeniąt i krzywda, jaką bez wątpienia wyrządziłam ich'rodz.com, budziła we mnie silne wyrzuty sumienia. Ale klamka zapadta, teraz trzeba było oswoić wilczki, zdobyć ich zaufanie 1 byc może to, o czym marzyłam - przyjaźń wilka z człowiekiem. Następnego dnia wyniosłam szczenięta na ogrodzony trawiasty wybieg i ukrywszy się za drzewem przyglądałam się im z cie-Sścią' Burasuczka leżała nieruchomo wciśniętaiw roc, ogrodzenia a jedyną oznaką życia było strzyżenie uszami. Duża czarna sa-mfczka zSzała najbliższe otoczenie, rozglądała się ciekawie , od 20 czasu do czasu podnosząc głowę wietrzyła. Natomiast najmniejsza, czarna z białą gwiazdką na piersi, dzielnie wypuszczała się na dość znaczne odległości, brała do pyszczka patyki i śledziła z dużym zainteresowaniem przechodzących ludzi. Następnego dnia zwierzęta zachowywały się podobnie. To zadecydowało, iż nabrałam pewności, że mała czarna suczka z białą gwiazdką pozostanie u nas. Musiałam jeszcze dokonać wyboru spośród dwóch samiczek. Rozsądek wskazywał na dużą, czarną suczkę, lecz uroda burej spowodowała, że postanowiłam ją właśnie pozostawić. Podejmując tę decyzję uwzględniłam i to, że płochliwe zwierzę może w przyszłości stwarzać poważne trudności, że może być agresywne, agresja bowiem często idzie w parze z lękiem. Gdy trzeciego dnia zabrano dużą czarną suczkę, przystąpiłyśmy do rzeczy prawie tak istotnej jak wybór szczeniaków, a mianowicie do wyboru imion dla wilczków. Wybory przebiegły nader burzliwie, czarna suka została nazwana Debrą (tak na wschodzie Polski nazywa się jary i wąwozy), zaś bura po prostu Burą. Po paru dniach nieco ośmielone ¦/czeniaki zwiedzały wybieg, węszyły, brały wszystko do pyszczków oraz jadły, jadły, jadły. Nawet silny stres nie jest w stanie odebrać młodemu wilkowi apetytu. Lęk przed człowiekiem powoli się zmniejszał. Debra dawała się już pogłaskać, ale Bura jeszcze protestowała warcząc i lekko nryząc wyciągniętą do niej dłoń. Po dwóch tygodniach zauważyłam, że Debra poszukuje wyraźnie kontaktu z człowiekiem. Gdy siadałam lub kładłam się nbok szczeniąt, tarmosiła mi ubranie i gryzła buty. Wkrótce po tym założyłam szczeniętom obroże i zabrałam na pierwszy spacer po 1. Spacer ten, jak i wiele następnych, przypominał raczej ciągnię-M' na sznurku pluszowej zabawki niż prowadzenie na smyczy żywi >go zwierzątka. Aż wreszcie przyszedł dzień, kiedy i Bura zaczęła nieśmiało ciągnąć mój fartuch. Był to bardzo ważny moment — oba wilki nawiązały kontakt ze swoimi opiekunami i częściowo przełamały lęk in/ed człowiekiem. Odtąd każdy dzień przynosił zmiany w ich żalu iwaniu. Pojawiło się merdanie ogonem na nasz widok, radosne 21 wyskoki i lizanie ręki. Wilki wyraźnie nas polubiły, choć w ich stosunku do nas było jeszcze sporo dystansu i lęku. 16 czerwca. Tego dnia odebraliśmy małe wilki europejskie. Tym razem, aby uniknąć kłopotów związanych z odbieraniem szczeniąt w zbyt późnym wieku, zdecydowaliśmy się wziąć zwierzęta trzytygodniowe. W warszawskim zoo wilki europejskie żyły w grupie składającej się z trzech samic i dwóch samców. W rozrodzie uczestniczyła dominująca para: ośmioletni samiec Kamil i czteroletnia samica Obelga. Zarówno Kamil, jak i Obelga były najstarszymi zwierzętami w grupie wilków. Podobnie jak wilczki amerykańskie, szczenięta wilka europejskiego urodziły się w głębokiej norze wykopanej pod rozłożystą karpą, która znajdowała się na wybiegu. Tym razem także zdecydowałam się na odbiór dwóch samiczek, nie wiedząc jednakże, ile będzie szczeniąt i jakiej będą płci. Gdy udało się zagonić wszystkie dorosłe wilki do bunkra, jeden z pracowników wsunął się pod karpę i z nory zaczął wydobywać szczeniaki. Były cztery sztuki: trzy samce i jedna samica. W tej sytuacji musiałam podjąć szybką decyzję i rozstrzygnąć, czy wziąć tylko jedną samiczkę, czy też wbrew pierwotnym zamierzeniom zdecydować się na parę. Zebranym przy karpie pracownikom zoo powiedziałam, że wezmę parkę i dość bezradnie przyglądałam się trzem małym, brunatnym kulkom. Z pomocą przyszła mi moja koleżanka, Duża Krysia, podając szczenię, które na moje oko niczym się nie różniło od pozostałych samczyków. Wzięłam je. I tak w ten chłodny, deszczowy dzień dwa następne wilki zamieszkały w budynku lecznicy weterynaryjnej. Były wzruszające, jak zresztą wszystkie zwierzęce dzieci, ale tego, że są ładne, nie można było o nich powiedzieć. Ciemnobu-re, lekko pokraczne, z kłapciastymi uszami i cienkimi szczurzymi ogonkami. Pierwszy kontakt z tymi wilczkami sprawił mi dużo uciechy. Szczenięta nie bały się, bo były na to jeszcze za małe. Można je było głaskać, karmić z ręki, zasypiały na naszych kolanach, przytulone do człowieka z całkowitą ufnością. Ponieważ zbliżał się weekend, a szczenięta wymagały intensywnej opieki przez kilkanaście godzin dziennie, zdecydowałam się zabrać je na parę dni do domu. Podróż tramwajem w torbie i zmianę miejsca wilczki zniosły zupełnie dobrze. W nowym pudle od razu się zadomowiły. Gdy się 23 nad nimi pochylałam, ożywiały się gwałtownie, wspinały na tylne łapki i tuliły do rąk. Gdy odchodziłam od nich, wyły cieniutko, ale już po chwili, przytuliwszy się do siebie, smacznie spały. Mój pies, zafascynowany, nie odstępował pudła z wilczkami i sztywny z wrażenia wpatrywał się w zwierzęta. Gdy kładłam na ziemi któreś ze szczeniąt, starannie je obwąchiwał, a po chwili odchodził potrząsając łapą jak wtedy, gdy wdepnął w jakieś paskudztwo. Te psy nie psy budziły w nim z jednej strony jakieś opiekuńcze instynkty, z drugiej zaś brzydziły go w najwyższym stopniu. Wyobrażam sobie, jak przykrą rzeczą dla wrażliwego psiego nosa musiał być ostry zapach małych wilków. Zapach ten jest bardzo intensywny u szczeniąt i utrzymuje się mniej więcej do drugiego miesiąca życia. Dorosły wilk, jak mi się wydaje, pachnie już prawie po psiemu. Po pobycie szczeniąt w domu zdecydowałam się połączyć obie pary wilków. Gdy wniosłam na wybieg młodsze wilki, starsze suczki amerykańskie wprost osłupiały na ich widok. Po chwili jednak wpadły w niekłamany entuzjazm. Debra i Bura pełzały przed maluchami, piszczały i lizały ich pyszczki. Miłości tej jednak młodsze wilki nie odwzajemniały. Oburzone tymi niespodziewanymi poufałościami straszliwie warczały, a gdy to nie skutkowało, wgryzały się w gardła starszych szczeniąt. Miesięczne szczenię wiszące u gardła dwumiesięcznego — to był, zaiste, widok nieoczekiwany i nie nastrajający optymistycznie, jeśli chodzi o łagodność tych zwierząt w przyszłości. Pociechą może było to, iż młodsze wilczki chroniły się przed nadmiernymi karesami starszych szczeniąt na naszych kolanach. Celował w tym zwłaszcza samczyk, dość dobroduszny i zdecydowanie łagodniejszy od swojej siostry, zgryźliwej i.duchowo niezależnej. Pod koniec czerwca sytuacja przedstawiała się następująco. Małe europejskie biegały za człowiekiem i zachowywały się w stosunku do opiekunów jak młode psiaki, starsze zaś wilczki co prawda cieszyły się na nasz widok, lecz nigdy nie przekroczyły pewnego dystansu, co między innymi objawiało się błyskawicznym od-skokiem, gdy wyciągało się do nich gwałtowniej rękę. W lipcu wyjechałam na urlop. Po powrocie sytuacja nieco się zmieniła. Starsze wilki były bardziej zaprzyjaźnione z ludźmi, natomiast młodsze europejskie właściwie mnie zapomniały i przez co 24 najmniej tydzień traktowały zdecydowanie nieufnie. Po urlopie spotkała mnie jeszcze jedna drobna niespodzianka, a mianowicie bezimienne europejskie zostały nazwane, i to w dodatku nieszczególnie olegancko. Koleżanki, kierując się najbardziej charakterystycznymi cechami zachowania i wyglądu, nazwały samiczkę Zołzą, samczyka . Ciapkiem. Teraz, gdy ktoś ze zwiedzających pyta mnie o imię it igo wyrośniętego basiora, a w odpowiedzi słyszy „Ciapuś", patrzy na mnie z niedowierzaniem, a co gorsze z ubolewaniem. W drugiej połowie sierpnia nastąpiła katastrofa. Pewnego poranka, gdy po nocy wypuściłyśmy wilki na pierwszy poranny spa-I »r, trójka szczeniaków w szaleńczym tempie pognała przez trawniki i kwietniki, natomiast Bura wyraźnie osowiała położyła się w cieniu pod drzewem. Zwinięta w kłębek, bez apetytu, przeleżała tak do wieczora, kiedy to pojawiły się gwałtowne wymioty. Lekarze przystąpili do intensywnego leczenia: zastrzyki podskórne, domięśniowe i dożylne. Do pyska wlewaliśmy suce różnego typu lekarstwa. Tym wszystkim zabiegom Burka poddawała llę zrezygnowana i z godziny na godzinę słabła. W niedzielę, po i /terech dniach choroby, Bura zdechła, serce nie wytrzymało. Byłyśmy wstrząśnięte tą niespodziewaną śmiercią. Zastanawiałyśmy llę, dlaczego padł ten łagodny, wrażliwy szczeniak, chowany z taką troskliwością i będący pod fachową opieką lekarską. Ze smutnych rozważań nad śmiercią wilczycy rychło wy-iwały nas alarmujące wieści: wymioty u osowiałej Debry, Zołza bez apetytu. Jedynie jeszcze Ciapek był w znośnej formie. Gdy objawy chorobowe, analogicznie jak u Burej, zaczęły pojawiać się u kolejnych wilków, lekarze byli już pewni, iż mają do czynienia z parwowi-tozą, potocznie nazywaną tyfusem psim. Jest to groźna choroba, przywleczona do Polski na początku lat osiemdziesiątych, atakująca przede wszystkim młode psy, często śmiertelna. Pozostawało pytanie, skąd w zoo, gdzie nie przyprowadza się psów z zewnątrz, a ponadto gdzie nie stwierdzono zachorowań na tę chorobę u żadnych innych zwierząt, pojawiła się parwowiroza. Ale na takie pytanie / reguły nie ma jednoznacznej odpowiedzi i zawleczenie jakiejś choroby do zoo często bywa nie wyjaśnione. Znając już przyczynę zachorowania szczeniąt, przystąpiliśmy do rozpaczliwej próby ratowania ich życia. Co parę godzin 25 Debra i Bu liii, ¦ . ¦ ¦ Każde ze szczeniąt było badane, mierzono mu temperaturę i poda-, wano całą serię zastrzyków. Wilczki broniły się przed leczeniem; z intensywnością zależną od przebiegu choroby, a głównie od temperamentu pacjenta. Najpokorniej leczenie znosił Ciapek, jego cho- j roba miała najłagodniejszy przebieg, tak że na dobrą sprawę apetyt i go nie opuszczał ani przez moment. Ale obraz lekarza w białym kitlu 26 Maty Grin głęboko utrwalił się w psychice zwierząt, toteż już jako dorosłe zwierzęta reagowały na widok weterynarzy głębokim lękiem i awersją, objawiającymi się podkulaniem ogona, jeżeniem sierści, szczekaniem czy wreszcie paniczną ucieczką. Po tygodniu można było z całą pewnością stwierdzić, że wilki zostały uratowane. Wychudzone, lecz ze zdwojonym apetytem, powróciły do gonitw i zabaw. Jedynie Debra, gdy się ją zamykało do klatki, gdzie nocowała z Burą, zaniepokojona rozglądała się i węszyła szukając siostry. Przyszedł wrzesień. Wilki były już podrośniętymi szczeniakami i nastąpił czas, gdy trzeba je było przenieść na fermę, gdzie odtąd miały na stałe przebywać. Ferma, ogrodzony teren, na którym niegdyś hodowano lisy (stąd nazwa), znajduje się w pokrytym krzakami miejscu, zasadniczo niedostępnym dla publiczności. Jest tam kilkanaście klatek, w których spędzają lato nieduże „nadliczbowe" zwierzęta, takie jak ostronosy, lisy, kuny, oceloty czy jenoty. Ponadto na jej terenie znajdują się cztery ogrodzone wybiegi, na których miały zamieszkać wilki. Na fermie rośnie kilkanaście drzew, sporo zielska, stoi tam też parę starych, rozpadających się klatek pozostałych po dawnej hodowli lisów. Ten zarośnięty i nieco opuszczony teren był dla zwierząt wymarzonym miejscem do gonitw z przeszkodami i zabaw w chowanego. Znalazłszy się na fermie wilki biegały jak oszalałe z rozkoszą węsząc, to znów przypłaszczywszy się ze strachu przemykały obok złowrogiego krzaka. Z ciężkim sercem opuściłam wilki zamknięte na jednym z wybiegów. Obawiałam się, że pozostawione na noc w nieznanym miejscu będą się czuły opuszczone i wylęknione nową sytuacją. Rano jednak, wbrew obawom, przywitały mnie w świetnych humorach i z nie mniej świetnymi apetytami. Mogłam więc przypuszczać, iż wilki uznały fermę za dobrą ostoję. Od tego dnia rozpoczęła się rutyna dnia codziennego. Noc na wybiegu, w ciągu dnia bieganie po całej fermie, niekiedy spacery po terenie zoo. W październiku na sąsiednim wybiegu zamieszkały dwie psie suczki, Figa i Gapa. Przyszła zima, wilki pokryły się puszystym futrem. Pierwszy śnieg powitały z dziecięcą radością, tarzając się w nim i raz po raz biorąc do pyska kawałki lodu. W wigilię Bożego Narodzenia wilki dostały od nas świerczek ozdobiony poprzywiązy-wanymi do gałęzi kawałkami mięsa. Jeszcze długo po świętach choinka była włóczona bez poszanowania po całej fermie. Lekka i bezśnieżna zima dobiegła końca. Ferma powoli pokrywała się zielenią. Wilki witały wiosnę zrzucając zimowe futro. Wyglądały wtedy dość paskudnie, raniąc głęboko nasze odczucia estetyczne. Pracowicie skubałyśmy cierpliwe wilki, wyrywając kłęby puchu spomiędzy twardszego włosia. Tak jak co roku, Chichita, matka Debry i Burej, spodziewała się szczeniąt. Ponieważ Debra była czarna, wymarzyłam sobie jasnego samca, podobnego maścią do matki, i burą samiczkę, podobną do Burki. Jak w ubiegłym roku szczenięta przyszły na świat w głębokiej norze 22 kwietnia. Odbiór wyznaczyliśmy na 8 maja, a więc 28 szczenięta byłyby młodsze niż odbierane w zeszłym roku wilki europejskie. I podobnie jak w ubiegłym roku nora się zawaliła, lecz tym razem Chichita nie kopała drugiej, lecz leżała ze szczeniętami w słabo osłoniętym wykopie. Dzięki temu mogłam przez lornetkę obserwować matkę i szczenięta. Na ciemniejszym tle nory początkowo wszystkie wydawały mi się czarne, lecz po uważnym przyjrzeniu się zauważyłam, iż mają nieco jaśniejsze główki. A więc były bure szczenięta. A tymczasem deszcz padał i padał, a we mnie narastała obawa, że nora ze szczeniętami zostanie zatopiona. 5 maja Debra zaniemogła. Chodziła smutna, bez apetytu i co chwila pokładała się. Nie miała biegunki, wymiotów ani gorączki, i nie bardzo wiedzieliśmy, co jej w istocie dolega. 8 maja odebraliśmy szczenięta. Ponieważ dwa miały zostać sprzedane, zdecydowaliśmy się na odbiór czterech, podobnie jak w zeszłym roku. Liczyłam na to, że tegoroczny miot będzie liczniejszy, co pozwoliłoby nie pozbawiać rodziców potomstwa, jak to się stało w ubiegłym roku. Rano, gdy udaliśmy się w stronę wybiegu wilków, spotkała nas niespodzianka. W nocy z zalanej nory rodzice przenieśli wszystkie szczenięta do bunkra, nie było więc żadnych kłopotów z zaganianiem wilków. Po zamknięciu bunkra weszliśmy do wnętrza, pozostawiając podenerwowane wilki na wybiegu. Tu spotkała nas kolejna niespodzianka. Wilczy miot był nadspodziewanie duży — siedem szczeniąt: sześć burych i jedno czarne. Brałam kolejno wilczki do ręki: samczyk, samczyk, samczyk. Wreszcie natrafiłam na jedną samiczkę, po chwili na drugą. Gdy jedyne samice w miocie zostały już zabrane, przyszła kolej na wybór samczyków. Zdecydowałam się na najjaśniejszego w całym miocie, takiego jak sobie wymarzyłam. Drugiego podała mi moja współpracownica Basia. Było to dorodne, tłuste szczenię, wyraźnie większe od rodzeństwa. Po przeniesieniu szczeniąt do budynku lecznicy zważyłyśmy i obejrzałyśmy je uważnie. Jedna z suczek miała delikatną rudą główkę, druga mocniejszą i wyraźnie burą. Jasny samczyk przy swoim bracie wydawał się drobniutki. Tego dnia nie karmiłyśmy szczeniąt, a jedynie od czasu do czasu robiłyśmy im masaż brzuszków i okolic okołoodbytowych. Masaż ten zastępował wylizywanie przez matkę w celu ułatwienia wydalania. Następnego dnia rano szczeniętom podałyśmy pierwszy posiłek z miseczki. Tak jak oczekiwałam, wilczki znakomi- 29 cie sobie poradziły ze swoimi porcjami. A teraz wyobraźcie sobie 18-dniowego pieska, odebranego od suki, który na widok jedzenia w miseczce bez wahania zanurza w niej pyszczek i je w miarę sprawnie... Ale, w odróżnieniu od małego wilczka, żaden piesek by tego nie dokonał. Natomiast sytuacja na fermie pozostawała bez zmiany. Debra snuła się smutna i apatyczna. Wprawdzie nie widać było żadnych symptomów choroby, ale też nie można było dostrzec cienia poprawy. 10 maja, nękana w nocy złymi przeczuciami, udałam się na fermę. Przeczucia, niestety, okazały się prawdziwe. Debra leżała martwa koło budy. Padnięcie Burej było głęboką przykrością, lecz śmierć rocznej Debry wstrząsnęła mną. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że ten łagodny, wesoły wilk nie żyje. Lekarze po sekcji wysunęli przypuszczenie, iż przyczyną padnięcia była leptospiroza, ciężka choroba, w przypadku Debry w dodatku o nietypowym przebiegu, przenoszona przez szczury, na które wilczyca z takim zapamiętaniem polowała. Gdy zabrano ciało suki z fermy, wróciłam do budynku, gdzie w pudle smacznie spała czwórka wilczków. Przytulone do siebie, ufne i syte, podczas gdy Debra była już „na wiecznych łowach". Teraz trzeba było pomóc Ciapkowi i Zołzie, wilkom, które nieświadome tego, co się stało, też na swój sposób cierpiały. Niepewne i wylęknione wyraźnie garnęły się do ludzi, toteż codziennie brałyśmy je na długie spacery, które tak bardzo lubiły. Po śmierci Debry zdecydowałam się na pozostawienie obu suczek wilka amerykańskiego, musiałam jedynie wybrać jednego spośród dwóch samczyków. Zdecydowałam się na pozostawienie dorodnego burasa. Był ładniejszy, a przede wszystkim wydawał mi się sympatyczniejszy od płowego brata. Nazwałyśmy go Lobo, bura suka została Wegą, zaś mała z rudą główką po prostu Rudą. Jaśniejszy samczyk bywał nazywany Jasnym. Gdy przesiadywałam z małymi wilczkami, czy też bawiłam się z nimi, starałam się Jasnego w miarę możliwości nie hołubić, aby nie przyzwaczajać go do mnie, a siebie do niego. Wkrótce jednak szczeniak zaczął się nader aktywnie domagać należnej mu porcji pieszczot. Pierwszy właził na kolana, najczęściej ciągnął za ubranie i z rozmarzonym wyrazem pyszczka zanosił się wyciem, gdy nuciłam bawiąc się z wilkami. 30 Nieraz koledzy prosili mnie, słysząc wspólne wycie, bym nie znęcała się nad zwierzętami, nie doceniając intymnego kontaktu, jaki wywiązywał się między mną a wilczkiem. Gdy przyszedł dzień, kiedy zgłoszono się po Jasnego, bez cienia wahania oddałam Lobo. Decyzji tej nigdy nie pożałowałam. Jasny został nazwany Gringo i wkrótce, jako najserdeczniejszy ze wszystkich wilków, wypełnił pustkę, która powstała po stracie Debry. Przyszło lato. Młode wilki zostały przeniesione na fermę, (jdzie zajęły wybieg sąsiadując z Figą i Gapą. Po moim powrocie z wakacji Ruda i Wega przywitały mnie ordecznie, a jedynie Gringo powarkiwał z kąta, gdy usiłowałam go pogłaskać. Byłam rozczarowana jego zachowaniem — właśnie ten wilk, na którego tak liczyłam, zachowuje się podejrzliwie i nieufnie. Następnego dnia wyjaśniła się przyczyna tego stanu rzeczy. Gringo był chory i to poważnie. Tym razem nie było od początku wątpliwości — parwowiroza, ta sama choroba, na którą padła w ubiegłym i oku Bura. Ręce mi opadły. Wilk został przyniesiony z fermy z powrotem do budynku lecznicy, gdzie przystąpiono błyskawicznie do intensywnego leczenia. Co dziwniejsze Gringo zachorował, mimo iż szczenięta zaszczepiono przeciwko tej groźnej chorobie. W piątek •.tan był krytyczny. Gringo zwinięty w kłębek nie reagował na ludzi, wstrząsany od czasu do czasu silnymi wymiotami. W sobotę, po nieprzespanej nocy szłam do pracy przygotowana na śmierć kolejnego wilka, ale przecież nie pogodzona z nią. Przeszłam obok wybiegu, gdzie przebywał Gringo. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, odwlekając moment, kiedy moje przypuszczenia okażą się iiwdziwe. Ale kiedy z wybiegu dobiegł mnie cienki pisk, gwałtownie obróciłam głowę i zobaczyłam Gringa tęsknie wpatrzonego we mnie, stojącego niepewnie na chwiejnych nogach i wywijającego wszystym ogonem. Pędem rzuciłam się w stronę wilka i przytuliłam twarz do wąskiego pyska. Gringo oblizał mnie serdecznie i pod-•./edł do furtki domagając się wypuszczenia na należny mu po-fanny spacer. I tak rozpoczęła się rekonwalescencja szczeniaka, okres, y wspominam jako chyba najprzyjemniejszy z całego dotychczasowego obcowania w wilkami. Gringo, będąc ozdrowieńcem, mógł 31 sobie pozwalać nieomal na wszystko, co było zabronione innym zwierzętom, przebywającym na terenie lecznicy. Buszował po pokojach, wiernie asystował przy robieniu posiłków dla innych zwierząt, biegał swobodnie po całym przyległym do budynku terenie. Gdy znikał z oczu, wystarczało cichutko cmoknąć, by zjawił się przy mnie w radosnych podskokach, jakbyśmy się nie widzieli przez pół wieku. Sielanka skończyła się po pięciu dniach, gdy już całkiem zdrów powrócił na fermę do stęsknionych sióstr. Oto w zarysie historia dzieciństwa kilku oswojonych wilków. :.;..¦ ¦¦¦.¦.¦. ¦ ¦ : .¦¦¦ • \ ... ¦' ii1'-1- ¦¦¦•¦•¦•.•¦•• • •¦¦.¦ . ; ¦ ; ., . II Charaktery i charakterki Debra była pięknym zwierzi Każdy z oswojonych wilków, mimo wspólnych dla gatunku wzorów zachowania, ma niepowtarzalną osobowość. Burą, która była z nami niespełna trzy miesiące, wspominam jako delikatną, płochliwą i zawsze jakby z lekka onieśmieloną suczkę. Zapowiadała się na dużą, mocną samicę, o ładnej wymodelowanej głowie, z typowymi wilczymi znamionami na brunatnym pysku. Zołza i Ciapek wolały Burą od siostry, która często drażniła je swoim zbyt obceso-wym zachowaniem. Debra była jakby przeciwieństwem Burej. Mniejsza, drobniejsza, o brzydszej głowie, nie będąc szczególnie urodziwym wilkiem, była jednak pięknym zwierzęciem. O jej urodzie decydowało głównie czarne, puszyste i błyszczące futro. Debra miała jasny włos puchowy, szczególnie gęsty zimą, toteż w słońcu mieniła się srebrzystymi refleksami. Jej gęsta sierść i cienkie łapy przywodziły na myśl korpulentną damę w szpilkach, opatuloną w kosztowne, puszyste futro. Wrażenie to wzmacniał jeszcze jej sposób poruszania się, wężowe skręty całego ciała i kołysanie puszystym zadem. Ciągle merdając ogonem Debra zbliżała się do człowieka z figlarnym błyskiem w małych, pomarańczowych oczach, zamierała na parę sekund przekrzywiając głowę, na której widniał wilczy uśmiech podciągniętych kącików warg, by po chwili wykonać w miejscu dziki podskok na czterech łapach. Była tak łagodna, jak bywają bardzo łagodne psy. Dominując nad Zołzą, nigdy jej nie terroryzowała, toteż widząc swarliwą Zołzę, często okazującą swoje niezadowolenie, można było zastanawiać się, która z samic jest pierwszą w grupie. 33 Klepany Ciapek przybiera błogi wyraz pyska Przypadek zrządził, iż byłam świadkiem następującego zdarzenia. Po dłuższej chwili zgryzania pyska Debry przez warczącą Zołzę, zirytowana Debra jednym rzutem powaliła Zołzę na grzbiet. Po chwili, jakby speszona swoim wybuchem, lizała pysk Zołzy lekko popiskując. Debra była ponadto najbardziej psotnym ze wszystkich wilków. Z zapamiętaniem niszczyła wszystko, co dostało się w zasięg jej zębów, czy była to papa na budzie, kora drzewa czy ukradziona nam smycz. Jednak jej niszczycielskie zęby największe spustoszenie robiły w naszej garderobie. Zazwyczaj Debra podkradała się do nas cicho z tyłu, by błyskawicznie złapać za fartuch, kurtkę czy spodnie, i z całej siły ciągnąć. Nie było ubrania, które wytrzyma- 34 łoby taką próbę sił. Na nasze pełne oburzenia wrzaski reagowała radosnymi podskokami, jakby zachwycona, że udało się jej nas tak przyjemnie ożywić. Taka była Debra, najłagodniejszy i najsympatyczniejszy z moich wilków. y Nieco podobna w typie do Debry była Ruda, drobna ryża-wa suczka o wąskim, lisim pysku. Rudka wyglądała jakby ją ktoś znienacka nastraszył. To wrażenie wywoływały jej stosunkowo duże, jasnozołte oczy, w wyraźnej, ciemnej oprawie. Ruda była osobnikiem dość niezrównoważonym, z czymś histerycznym w osobowości. Gdy warknął na nią Gringo lub któraś z suczek rzucała się na ziemię wydając z siebie całą gamę pisków i jęków, myślałbyś obdzierana ze skóry żywcem. Rudka wiernopoddańczym zachowaniem niezmiernie drażniła suczki, chętnie darząc je gestami wilczej uległości, czego one serdecznie nie znosiły. W stosunku do opiekunów była nad wyraz serdeczna, tak serdeczna, iż niejeden z jej dowodów przyjaźni gorzko opłakiwaliśmy. Ruda miała na przykład zwyczaj składania nam pocałunków z rozpędu i w miarę możliwości prosto w usta. Taki całus złożony przez ponad trzydziestokilogra-mowego wilka pozostawiał na nas niezatarte wrażenie. Potrafiła też ¦>. ¦¦"tka chwila, gdy pysk Ciapka nie wyraża żadnych emocji wyrażać swą miłość wyrywając nam kępy włosów z głowy. Gdyby ktoś nie znał Rudej od dzieciństwa, nie przypuszczałby, iż była najbardziej agresywnym szczenięciem spośród czterech wówczas odebranych. To właśnie Ruda z całą bezwzględnością tak gryzła pozostałe rodzeństwo, że nieraz na futerku szczeniąt widniała krew. Wiek około trzech tygodni u wilków jest okresem, gdy ustala się hierarchia dominacji w grupie młodych zwierząt, długo, nieraz przez parę lat, przestrzegana. Jest w tym jakaś mądrość natury, która te autentyczne walki spycha we wczesne dzieciństwo, gdy mleczne zęby i słabe ciała nie są w stanie uczynić uczestnikom walk większej krzywdy. Bitna Ruda, mimo chęci walki najsłabsza wśród młodych wilczków, przegrywała większość wszczynanych przez siebie bójek, toteż szybko musiała bezapelacyjnie uznać wyższość Gringa i Wegi. Tak jak Ruda była nieco podobna do Debry, Wega przypominała Burą. Była również jak Bura mocnej budowy i umaszczona podobnie jak starsza od niej o rok siostra, a jedynie głowę miała ciemniejszą, pokrytą dość równomiernie szarymi i brązowymi włoskami. Wega była dużą indywidualnością i w pewnym sensie najbardziej duchowo niezależnym wilkiem. Ludzi traktowała z pewnym dystansem, a jeżeli na nasze powitanie raczyła kiwnąć ogonem, było to już duże wydarzenie. Początkowo zdecydowanie wyróżniała spośród wszystkich zwierząt Gapę, z czasem przeniosła swoje sympatie i na Figę. Najchętniej bawiła się z psami w gonitwy. Smukła, ciemna sylwetka wilka zręcznie umykała przed dwoma niedużymi rozjazgotanymi suczkami, które, o ile udało im się zapędzić ją do rogu, z rykiem przystępowały do „zagryzania" Wegi. Figa i Gapa wściekle tarmosiły wilcze futro, Wega zaś broniła „zagrożonego" życia, złowieszczo strzelając zębami w powietrzu. Gdy wilczycy udało się wreszcie wyrwać, rozpoczynała po chwili kolejną gonitwę. Po kilku takich rundach zmęczone zwierzęta padały na ziemię, ciężko dysząc z wywalonymi jęzorami. Wega była zdecydowanie inteligentnym zwierzęciem; nie było kryjówki na mięso, do której prędzej czy później, mimo wymyślnych zabezpieczeń, nie dotarła. Po stracie Debry moim ulubieńcem stał się Gringo. Był to duży, mocny wilk, o potężnych łapach i gęstym, złotawym futrze. Ten przystojny wyrostek miał głowę okoloną płowymi bokobrodami, 36 Uśmiechnięta szczególnie u niego obfitymi, na karku zaś nosił gęstą grzywę, którą nader chętnie jeżył, gdy był choć nieznacznie poirytowany. W stosunku do Wegi i Rudej często okazywał wyższość, zmuszając je do uległej postawy. Ale wystarczyło dotknąć go ręką, by najeżona grzywa opadała, a głośne warczenie zmieniło się w przymilne piski. Gringo miał sporo zachowań zdecydowanie psich i spośród wszystkich wilków przejawiał najmniej lęku w zetknięciu z obcymi ludźmi. Nawet jako duży, wyrośnięty basior przepadał za siedzeniem na naszych kolanach, a nie mieszcząc się na nich, starał się ulokować tam choć część swojego wyrośniętego cielska. Nie bronił się też i nie protestował, gdy biorąc go pod pachy unosiłam przez chwilę w powietrzu. Jako młody, niespełna roczny wilk, Gringo był dość niezgrabnym stworzeniem, niezgrabnością młodych zwierząt, których ciało nie nadąża rosnąć za zbyt długimi i grubymi łapami. Nieraz też zaplątywał się w swoje kończyny, by podczas gonitw, jako jedyny wilk rozciągać się na ziemi jak długi. To właśnie Gringo pewnego razu, nie zdoławszy wziąć zakrętu, strzelił łbem w klatkę, tracąc przytomność na parę sekund. Nieco podobny w charakterze do Gringa, choć znacznie od niego spokojniejszy, był Ciapek. Z kolei ten, o silnym krępym ciele i skośnych jasnożółtych oczach, był uosobieniem poczciwości. Podobnie jak Gringo lubił wtłaczać nam na kolana swoje bez mała pięćdziesięciokilogramowe cielsko. Lubił pieszczoty, lecz głaskanie go mijało się z celem, gdyż dotknięcia ludzkiej ręki były zbyt subtelne dla potężnego futrzastego wilka. By sprawić mu prawdziwą przyjemność, należało go z rozmachem klepać. Wówczas pysk Ciapka wykrzywiał wilczy uśmiech, a w dowód wielkiego zadowolenia odbijał się od nas czterema łapami, by wykonać radosny galop naokoło fermy. Gonitwy u wilków są wyrazem świetnego humoru. Choć Ciapek był zwierzęciem bardzo przyjacielskim, miewał napady złego humoru. Z reguły nie odstępował od opiekunów, tuląc się i pokładając pod naszymi nogami, ale niekiedy bez powitania i bez jednego przyjacielskiego gestu chodził węsząc po fermie. Nikt, patrząc na korpulentnego samca, nie przypuściłby, jak zwinne jest to zwierzę. Skok z miejsca na dwumetrową klatkę wykonywał bez cienia wysiłku, jedynie lekko uginając łapy. Wśród wszystkich wilków najciekawszą osobowość miała Zołza. Drobna, proporcjonalna, smukła samica o bardzo ładnej wąskiej głowie, była płochliwym i nieufnym zwierzęciem. Lecz w odróżnieniu od Wegi, która wszystkich opiekunów traktowała z równym dystansem, Zołza przepadała za jedną osobą, a mianowicie za opiekunką zwierząt Małą Krysią. Żaden z wilków nie potrafił okazać tyle miłości człowiekowi, jak właśnie Zołza Krysi. Na jej widok pełzała, skręcając się z radości i na przemian liżąc ją i piszcząc. Na charakter tego stosunku wpłynęły najprawdopodobniej dwie rzeczy. Po pierwsze, okoliczność, że w najistotniejszym okresie rozwoju młodych wilków, gdy powstają związki emocjonalne i ustala się hierarchia w grupie, Krysi w dużej mierze przypadła opieka nad wilczkami europejskimi. U wilków ten okres socjalizacji przypada pomiędzy 20 a 77 dniem życia. Po drugie, istotne były cechy indywidualne Krysi, która, wychowawszy wiele dzikich zwierząt, miała dużą rutynę w obcowaniu z nimi. Ciapek natomiast, choć podobnie jak Zołza wyróżniał Małą Krysię, darzył jednak sympatią pozostałe osoby. Podczas gdy Zołza była niewątpliwie ulubienicą Małej Krysi, Duża Krysia po śmierci Debry sympatię swoją przeniosła na Rudą. Ciapek był ulubionym wilkiem Basi i Joasi. Ja z kolei po stracie Debry największą sympatią darzyłam Gringa, choć w gruncie rzeczy bardzo lubiłam wszystkie wilki. Zołza budziła we mnie zawsze szacunek, Ruda wzruszała swoją bezradnością, a Wega zachwycała urodą i sprytem. Do Ciapka, jak zresztą do Gringa, miałam stosunek jak do psów, co można określić jako pełne zaufanie i wiarę w przyjaźń, jaka może połączyć z człowiekiem właśnie tylko psa. 38 5 Koty, psy i wilki Wilki urodzone i chowane w zoo musiały oczywiście stykać się z najróżniejszymi zwierzętami. Zanim przyszły na świat, na terenie lecznicy przebywał młodziutki samiec pumy imieniem Tago. Został odebrany matce w pierwszym dniu życia, gdy zauważono, że samica nie opiekuje się dzieckiem. Wychowała go z wielką troską Mała Krysia i rychło z małego kotka wyrosło duże zwierzę, niezbyt bezpieczne dla niektórych osób. Tago miał parę miesięcy, gdy pojawiły się wilki. Te, ujrzawszy Tago, zachwyciły się nim, uszczęśliwione wywijały ogonami i jęcząc miłośnie usiłowały lizać mu pysk. Ale wszelkie próby połączenia pumy i wilków w jedną grupę, hasającą zgodnie na wybiegu, kończyły się fiaskiem. Wilki traktowały pumę jak członka własnej rodziny, przedstawiciela wilczego gatunku, Tago natomiast uważał je za potencjalną zdobycz, a w najlepszym razie za żywe zabawki. W związku z tym traktował je nader obceso-wo zębami i pazurami. Wilki poddawały się silniejszemu członkowi grupy skomląc i przewracając do góry łapami, lecz te gesty, u pso-watych łagodzące agresję, były dla pumy niezrozumiałe i wywoływały odwrotny skutek do zamierzonego. Gdy wilki okazywały gesty uległości, Tago czynił zabawę, o ile to była zabawa, jeszcze ostrzejszą, i myślę, że gdyby nie interwencja człowieka, szybko podusiłby bezbronne szczeniaki. Mimo to wilki kochały pumę i gdy po paru miesiącach rozłąki Krysia przyprowadziła wychowanka na fermę, przywitały go entuzjastycznie. Gdy wilki zamieszkały na fermie, zapoznały się z rezydentem jednej ze znajdujących się tam klatek, z kotem ocelotem. Wilki 41 były już starsze i wiek bezkrytycznej zgody na wszystko przemijał, toteż ocelot był traktowany bez porównania oziębłej od wcześniej poznanej pumy. Wilki europejskie co prawda witały się z nim co rano, lecz powitanie ograniczało się do kilku zdawkowych kiwnięć ogonem. Jedynie Debra, wilk o wielkim sercu, przyjaciółka wszelkiego żywego stworzenia, skręcała się, popiskując na widok tego niedużego centkowanego kota. W ciągu pierwszych paru dni ocelot bał się wilków, prychał na ich widok i gdy tylko pojawiły się w sąsiedztwie klatki, pośpiesznie chował się w swojej budce. Wkrótce jednak zaczął je traktować jako przyjemne urozmaicenie monotonnego życia. I tak ze zwierzęcia apatycznego, pozbawionego apetytu wkrótce stał się wesołym, dobrze odżywionym kotem. Gdy wypuszczałyśmy w nocy wilki z wybiegu na fermę, ocelot aż drżał z podniecenia, kiedy wreszcie pojawią się przy jego klatce. A gdy już zbliżyły się, rozpoczynała się ulubiona zabawa ocelota, zabawa w drażnienie wilków. W tym celu ocelot przynosił z budki nie dojedzony kawałek mięsa lub obgryzioną kostkę i kładł ją tuż przy siatce ogradzającej klatkę. Wilki w najwyższym podnieceniu usiłowały pochwycić mięso będące tuż w zasięgu ich nosa i zębów. Wówczas ooelot przesuwał łapką leciutko mięso wzdłuż siatki bądź turlał się z nim, przewróciwszy się na grzbiet i kopiąc je tylnymi łapami. Te leniwe zabawy ocelota doprowadzały wilki, ku jego uciesze, do pasji. Na fermie najwięcej klatek zajmowały ostronosy. Ale zarówno wilki na ostronosach, jak ostronosy na wilkach nie robiły właściwie żadnego wrażenia. Ale powróćmy do kotów. W rok później, gdy pojawiły się Ruda, Wega i Gringo, nie było już Tago, który został sprzedany do innego ogrodu zoologicznego, a miejsce jego zajęła mała lwica Unga. Podobnie jak poprzednio Tago, Unga zachwyciła małe wilczki. I tak jak Tago, Unga, gdy tylko miała ku temu sposobność, niemożliwie maltretowała szczenięta. Może jedynie Gringo po swojej chorobie zachowywał się w stosunku do niej inaczej niż pozostałe wilki. Gdy kryzys minął, a siła i humor mu wróciły, często zbliżał się do ogrodzenia, za którym siedziała Unga, i w milczeniu zjeżony szczerzył na nią kły. Trudno mi ocenić, na ile ten najbardziej spsiały z wilków i najbardziej związany z ludźmi przejawiał zalążek tego, co nierzadko występuje u psów, a mianowicie awersję do kotów. A może przyczyna tego zachowania była inna. Natomiast koty domowe traktowały wilki w podobny sposób jak psy, toteż nadmierne poufałości ze strony szczeniąt kończyły się siarczystym policzkiem wymierzonym pazurzastą łapą. Podczas gdy Gringo, Ruda i Wega zamieszkiwały lecznicę, poza Ungą przebywały na jej terenie dwie niecodzienne lokatorki: dwie oswojone muflonice, Wacia i Frania. Wobec tych zwierząt wilki żywiły zdecydowanie mieszane uczucia. Bo choć z jednej strony niezmiernie radowały się ich widokiem, z drugiej nieomylny instynkt podszeptywał im, że muflon, jak każda owca, nadaje się przede wszystkim do jedzenia. A więc wśród radosnych podskoków i skomleń od czasu do czasu wgryzały się w gardło bądź brzuch sztywnym ze strachu muflonom, a już jako pięciotygodniowe szczenięta ćwiczyły na nich polowanie z nagonką. Zatrzymajmy się na chwilę przy muflonicach i zwierzęcych przyjaźniach. Nieoczekiwany okazał się głęboki związek uczuciowy, jaki połączył z jednej strony Wacie i Franię, z drugiej zaś kota Bonifacego. Brudnobiały kocurek Bonifacy był niezbyt udanym prezentem, jakim obdarowała nas jego matka Agata, dzika kotka wsławiona w zoo pełnymi sukcesów polowaniami na szczury. Bonifacy, karmiony odpadkami, mieszkał w pobliżu budynku lecznicy i pewnego dnia stało się jasne, że Bonifacy pokochał Franię i Wacie. Spał przytulony do muflonie i nie opuszczał ich, gdy spacerowały po terenie zoo. Kiedy przystawały, by skubnąć listek lub trawkę, ocierał się o nie cichutko mrucząc. Gdy bywał zbyt wylewny, muflony leciutko trykały go głowami, po czym cała trójka oddalała się pod następny krzaczek. Jeden z naszych kolegów zarzekał się, iż widział Bonifacego pasącego się zgodnie z muflonami. Pewnego razu na spacerze muflony znikły nam z oczu. Szukałyśmy ich wszędzie od czasu do czasu postukując butelkami (stukanie butelkami jest czarodziejskim dźwiękiem dla wszystkich zwierząt chowanych sztucznie na butelce ze smoczkiem). Muflonów jednak nigdzie nie było. W pewnym momencie usłyszałyśmy rozpaczliwe miauczenie. B^to Bonifacy, biegający w podenerwowaniu po niewysokim murku, otaczającym wybieg antylop. Nie było już wątpliwości, gdzie znajdują się muflonice. I rzeczywiście, na wybiegu stały 42 43 wylęknione Frania i Wacia, bezradnie rozglądając się za wyjściem z pułapki. Po otwarciu furtki przybiegły do mnie becząc żałośnie, a wraz z nimi uszczęśliwiony Bonifacy, który po raz pierwszy w dowód wielkiej wdzięczności otarł się o moje nogi. Ta przyjaźń łącząca kota z muflonami była tym bardziej wzruszająca, że została zadzierzgnięta z własnego wyboru, a nie zainscenizowania przez człowieka hodującego razem zwierzęta różnych gatunków. Osobnym rozdziałem w historii kontaktów wilków z innymi zwierzętami była sprawa psów Figi i Gapy. Gdy rozpoczęłam badania nad wilkami, wydawało mi się konieczne posiadanie psów, by mając zwierzęta chowane obok siebie i w tych samych warunkach na bieżąco obserwować niektóre różnice w zachowaniu i biologii obu gatunków. Kiedy pierwsze wilki zostały już co nieco odchowane i przeniesione na fermę, przyszedł czas, by pomyśleć o psach. Zdecydowałyśmy, iż powinny to być dwie suczki. Pierwsza suczka miała pochodzić ze schroniska dla bezdomnych zwierząt. Powinna być młoda, kosmata, bo przebywałaby głównie na dworze, oraz odpowiednio duża, by nie odbiegała wzrostem od wielkości wilków. Gdy wyznaczony został termin wyjazdu do schroniska, starannie przygotowałam się do tego wydarzenia. Po sukę jechała nysa (nie mógł być to wszak samochód osobowy dla tak dużego psa), a w niej, poza kierowcą, lekarz weterynarii jako konsultant oraz ja. Wzięłam ze sobą grubą smycz, solidną obrożę, kaganiec i na wszelki wypadek kolczatkę. Tak uzbrojeni jechaliśmy, żegnani radami, którymi miałam się kierować przy dokonywaniu wyboru odpowiedniego psiego egzemplarza. W schronisku przywitał nas ogłuszający szczek i widok nad wyraz przykry dla ludzi nie obojętnych na krzywdę zwierząt. Ale to inna sprawa. Parokrotnie z „ekipą doradczą" przechadzałam się wzdłuż rzędów wybiegów wypatrując psa, który spełniałby nasze wymagania. Ostatecznie wybór ograniczył się do dwóch suk: dużej łaciatej i nieco mniejszej, przypominającej cokolwiek monstrualnego jamnika. Gdy szala przechylała się już w stronę „jamnika", na sąsiednim wybiegu zobaczyłam coś, co całkowicie oderwało moją uwagę od drobiazgowych rozważań. To „coś" to były duże nietoperze uszy istniejące bez ciała, same uszy. Przywarłam do siatki, by poznać to niecodzienne zjawisko. Uszy poruszyły się w moją stronę i zauwa- 44 żyłam, że ciągną za sobą bardzo długi i kręty ogon. Po chwili dopatrzyłam się jeszcze małego kosmatego pyszczka i cieniutkich, krzywych łapek. Wszystko to pozwalało przypuszczać, że mam do czynienia z przedstawicielem psiego rodzaju. Kiedy ktoś z obsługi podał mi ten niecodzienny egzemplarz, okazało się, że jest to młoda, co najwyżej czteromiesięczna suczka. Była to Gapa, której już nie wypuściłam z rąk. Z maleńką Gapą na kolanach usiadłam w przestronnej nysie obok kolczatki, obroży i potężnego kagańca, w którym od biedy można było zmieścić całą suczkę. Byłam zadowolona z wyboru, jednak łowiłam od czasu do czasu uważne i pełne powątpiewania spojrzenia rzucane przez siedzącego obok lekarza. Zajechaliśmy do zoo. Koleżanki wyszły naprzeciw, aby zobaczyć nowego towarzysza wilków. Kiedy postawiłam przed nimi Gapę, przez chwilę panowało głuche milczenie, a potem rozległ się gromki wybuch śmiechu. Wieść o moim świetnym nabytku szybko rozniosła się w zoo. Gapa, jak każde nowo przybyłe do zoo zwierzę, musiała przez parę tygodni przebywać w budynku kwarantanny, mieszczącym się na tyłach ogrodu. Wkrótce okazało się, że ten zabiedzony szczeniak, poza silną krzywicą i pasożytami, cierpiał na gnilec kości. Ale dobre żywienie i intensywne leczenie dały rychło pozytywne rezultaty. I wkrótce ze szkaradnej, choć zabawnej pokraki, Gapa przeobraziła się w ładną suczkę o błyszczącej, czarnej sierści i mądrym spojrzeniu. Powolutku dorosła do swoich niecodziennych uszu i pokaźnego ogona. Jedynymi pamiątkami, jakie Gapa zachowała z dzieciństwa, były krzywe łapy oraz nieufność w stosunku do ludzi z wyjątkiem opiekunów, do których była bezgranicznie przywiązana. Pewnego dnia, gdy Gapa przebywała na kwarantannie, idąc do zoo zauważyłam wychudzonego, smutnego psa o zmierzwionej sierści, błąkającego się wśród drzew parku Praskiego, przylegającego do ogrodu zoologicznego. Park ten jest zresztą miejscem, gdzie chętnie pozostawia się niechciane psy, toteż często można zobaczyć opuszczone, bezdomne zwierzęta, apatycznie polegujące na trawnikach lub przeszukujące parkowe kosze na śmieci w poszukiwaniu odpadków żywności. Odruchowo cmoknęłam na pieska, który w podskokach znalazł się przy mnie. Gdy pogłaskałam tę młodziutką, jak się okazało, suczkę, ta już ode mnie 45 Pedro ignoruje Zołzę podczas pierwszej wizyty na fen ¦Munn hHhH nie odstąpiła. Nie mogłam jej wziąć do ogrodu, istnieje bowiem zakaz wprowadzania na jego teren obcych zwierząt, między innymi ze względów sanitarnych. Suczka jednak, przywarłszy do mojej nogi, nie dawała się przepłoszyć, a odgoniona wreszcie przez dozorcę smutnie położyła się przed bramą zoo. I wtedy przyszła mi do głowy myśl: ta suczka jest jakby na zamówienie. Wszak od początku miały być dwa pieski. A ta jest młoda, kosmata i nie taka mała jak Gapa. Pozostawało jeszcze zdobycie zgody na zainstalowanie nowego lokatora w zoo, a gdy ją otrzymałam, Figa, jak ją nazwałam, pomaszerowała na kwarantannę do przebywającej tam już od tygodnia Gapy. W odróżnieniu od nieufnej i bojaźliwej Gapy, Figa była pogodnym i przyjacielskim pieskiem. Natomiast była dość nieposłuszna i chwilami lekko histeryczna. Suczki szybko zaprzyjaźniły się ze sobą, toteż wkrótce stanowiły nierozłączną, choć swarzącą się dość namiętnie parę. Z cza- 46 sem Gapa objęła w niej przywództwo i chętnie okazywała Fidze swą wyższość, raz po raz wskakując na nią i złowieszczo rycząc jej do ucha. Gdy zakończył się okres pobytu psów na kwarantannie, przenieśliśmy suki na fermę, gdzie odtąd miały już na stałe przebywać. Pierwsze spotkanie psów i wilków wywołało popłoch u obu grup zwierząt, przy czym zdecydowanie bardziej przelękły się wilki. Jednak najbardziej przerażony był Ciapek, który ze strachu wtulił głowę między przednie łapy, a ogon pod brzuch, tak że oglądany z boku wyglądał jak tułów pozbawiony tych niezbędnych dodatków. Po paru dniach, gdy uznałam, że zwierzęta zapoznały się ze sobą, połączyłam psy z wilkami w jedną grupę. Próba ta jednak zakończyła się częściowo fiaskiem, ponieważ wilki europejskie usiłowały pochwycić suczki zębami. Jedynie Debra ucieszyła się z tego pierwszego bezpośredniego kontaktu. I tak już zostało do końca. Ciapek i Zołza nigdy nie zaprzyjaźniły się z psami, Debra natomiast zawsze cieszyła się na ich widok. Gdy Debra bywała nieposłuszna, gdy nie dawała założyć sobie obroży bądź zamknąć na wybiegu, wypusz- J 5r^ ^^ \'\}.i i Gapa terroryzują Gringa czałyśmy suczki jako przynętę. Wilczyca zapominała wówczas o całym świecie, obdarzała czułościami Figę i Gapę, i wtedy można było zrobić z nią wszystko. Suki lubiły tego wilka, choć czuły przed nim wyraźny respekt. Figa unikała jakichkolwiek kontaktów z wilkami europejskimi, natomiast Gapa namiętnie oszczekiwała je przez siatkę, a gdy w oczku siatki pojawiał się przez nieuwagę zaciekawiony wilczy nochal, wgryzała się w niego z dużym upodobaniem. Ciapek i Zołza nie znosiły Gapy i sądzę, że gdyby tylko mogły, rozszarpałyby ją w przeciągu paru sekund. Podejrzewam ponadto, że uważały ją za osobnika niezbyt normalnego, gdyż wśród wilków osobniki słabsze i młodsze siłą rzeczy zawsze ustępują zwierzętom silniejszym, a żaden z wilków nie pozwoliłby sobie na ekscesy, które wyczyniała mała Gapa w stosunku do znacznie od niej większych Ciapka i Zołzy. To, że wilki europejskie nie zaakceptowały suk, składałam na karb zbyt późnego zapoznania się tych zwierząt. Następnego roku pamiętając o tym doświadczeniu pierwsze spotkanie suk z młodymi wilkami zorganizowałyśmy, gdy wilczki miały sześć tygodni. Kiedy przyprowadziłyśmy psy, wilki na ich widok wpadły w popłoch. Warczały i skomlały, a jeśli tylko któraś z suk zbliżyła się na niebezpieczną odległość, przewracały się przed nią z hukiem na grzbiet. Ciekawy jednak okazał się stosunek psów do małych wilków. Figa nie zbliżała się do szczeniąt, a przeciwnie, gdy któreś z nich znalazło się w pobliżu, szukała ratunku na kolanach opiekunów. Gapa natomiast była wyraźnie zadowolona, że ma nowych towarzyszy. Przed każdym ze szczeniąt wywijała radosne ósemki w szaleńczym galopie. Aby umożliwić zwierzętom oswojenie i zaprzyjaźnienie się z sobą, co parę dni przyprowadzałyśmy suczki do wilczków, toteż kiedy szczenięta zamieszkały już na stałe na fermie, między obiema grupami zwierząt była pełna zażyłość. Muszę jednak przyznać, że stosunki między psami a wilkami przybrały niespodziewany charakter. Suczki zaczęły niemiłosiernie terroryzować wilki, co trwa do dziś, choć te ostatnie są już dorodnymi i silnymi zwierzętami. Mimo harmonijnego współżycia pojawiły się sytuacje, w których zwierzęta miały pewne trudności w porozumiewaniu się ze sobą. Młode wilki okazują swą podległość wyżej stojącym członkom grupy poprzez lizanie pyska nadrzędnego osobnika i chwytanie go od dołu, czemu 48 towarzyszy lekkie nagryzanie. Zanim do tego dochodzi, wilk zbliża się na lekko ugiętych łapach do osobnika wyżej stojącego w hierarchii, idzie nieco kołyszącym się krokiem z opuszczoną głową i stulonymi uszami. Kąciki warg są nieco podciągnięte, tak że pysk jest jakby uśmiechnięty, a ponadto zwierzę zamaszyście wywija ogonem. Cały ten zespół zachowań uwieńczony nagryzaniem psiego pyska doprowadzał suki do pasji, toteż rzucały się z charkotem na pełne poddaństwa wilki. Te, cieniutko skomląc, przewracały się przed psami do góry łapami, by po chwili tym gorliwiej demonstrować uległość tymi samymi gestami, chcąc jakoś załagodzić tę niezrozumiałą dla nich agresję. Suczki reagowały na to z jeszcze większą furią i sytuacja powtarzała się jak w błędnym kole, dopóki coś nie rozproszyło uwagi zwierząt. Wilki traktowały równie przyjaźnie każdą z suczek, te natomiast wyraźnie je różnicowały. Samice, zwłaszcza stojącą na dole wilczej hierarchii Rudą, często poniewierały, zaś w ich zachowaniu w stosunku do Gringa był pewien cień respektu. Trudności w porozumiewaniu się psów z wilkami wystąpiły również przy okazji zabaw młodych zwierząt. Gapa, która najchętniej bawiła się z Figą w psie zapasy, bezskutecznie usiłowała zachęcić do tej zabawy któregoś z młodych wilków, podskakując przed nim na ugiętych przednich łapach. Na takie zaproszenie wilk reagował lizaniem jej pyska, co jak zwykle kończyło się wrzaskiem rozsierdzonej Gapy. Wobec tego wspólne zabawy ograniczały się zwykle do gonitw. Inicjatorką najczęściej była długonoga Wega, za którą śmigały oba wilki i nie ustępująca im pola zwinna Figa. Gapa, która nie nadążała za resztą na swoich krótkich, lekko krzywych łapach, kryła się za krzakami, by z dzikim charkotem wypadać, gdy mijał ją wilczo-psi peleton. Osobną formą rozrywki mieszkańców fermy było polowanie na szczury. Rozpoczynała je Figa, która z furią przystępowała do rozkopywania szczurzej nory, czemu reszta towarzystwa przyglądała się ze skupieniem. Przepłoszony szczur, wypadłszy z nory, dostawał się czekającej na to tylko Gapie, która dusiła go błyskawicznie. Uduszonego szczura dostawały w prezencie wilki, czekające z niecierpliwością, aż suczki zrobią za nie całą „mokrą robotę". Taki upolowany szczur smakował wspaniale i natychmiast znikał w brzuchu najszybszego wilka. 49 W pewnym momencie kończyła się uległość wilków wobec psów, a mianowicie przy jedzeniu. Nie zważając na warczenie i kąsanie suczek, wilki potrafiły wyrwać im z pyska kawałek mięsa czy kość lub wyjeść całą zupę z misek. Z czasem do wspólnych zabaw coraz częściej wkradał się wrzask oburzenia Figi lub Gapy. Wilki rosły i w zapamiętaniu potrafiły nieraz mocniej uszczypnąć którąś z suczek lub w zabawie wyrwać jej kłąb futra. Ale mimo tych nieostrożności zwierzęta wyraźnie się lubiły i nawet po krótkotrwałym rozstaniu witały bardzo serdecznie. Gdy wyprowadzało się młode wilki bez suczek na spacer, to ogłaszały to rozstanie głośnym wyciem. Nie wyły nigdy, gdy wyprowadzało się wilki europejskie. Wycie w ogóle jest bardzo zaraźliwe; gdy zaczynało któreś ze zwierząt, zaraz przyłączały się pozostałe i nieraz piątka wilków i dwa psy zanosiły się triumfalnym wyciem. Każde wyło na swoją nutę i bez trudu można było rozróżnić w tej orkiestrze basy Ciapka, rozbrzmiewające na tle altów Rudej czy sopranów Figi. Taki koncert wywierał niezapomniane wrażenie na słuchaczach, zwłaszcza gdy niespodziewanie zaczynał dobiegać z krzaków, gdzie mieściła się ferma. Gdy Gringo, Ruda i Wega przybyły na fermę, byłam przekonana, że wilki europejskie uradują się towarzystwem wilczych szczeniąt i przywitają je entuzjastycznie. Na marginesie chcę powiedzieć, że wprawdzie w opinii ogółu wilk to „krwawy potwór", istnieje jednak pewna, niezbyt co prawda liczna, grupa ludzi, dla której wilk to „anioł w skórze zwierzęcia". Muszę przyznać, że zanim zaczęłam zajmować się wilkami, należałam do tej drugiej grupy. Zgodnie więc ze swoimi wyobrażeniami oczekiwałam, że między starszymi i młodszymi wilkami zapanuje sielanka. Przez parę pierwszych dni rzeczywiście tak wyglądało, lecz moje nadzieje szybko się rozwiały. Ciapek i Zołza na każde zbliżenie się szczeniąt do ich wybiegu zaczęły reagować warczeniem i jeżeniem futra. Reagowały na nie agresywniej niż na skłóconą z nimi Gapę. Młodsze wilki, jakby nie zważając na to zachowanie Ciapka i Zołzy, zawsze serdecznie się z nimi witały i usiłowały lizać je poprzez oczka siatki. Szybko zrezygnowałam z prób połączenia wilków w jedno stado. Wilki europejskie musiały być oddzielone od młodych amerykańskich i suczek. Dlaczego jednak wilki nie hamowały agresji na 50 widok szczeniąt swojego gatunku? Prawdopodobnie zjawisko to występuje jedynie w stosunku do szczeniąt w obrębie grupy rodzinnej, a obce zwierzę jest niepożądanym intruzem, zagrażającym grupie i konkurującym o zasoby pokarmowe w środowisku. U psa te mechanizmy nie występują tak ostro, jest więc w stanie akceptować czy tolerować wszystkie szczenięta, z którymi się styka, a także dorosłe osobniki swojego gatunku. Ta różnica między psami i wilkami wydaje mi się jedną z istotniejszych spośród wielu, jakie zauważyłam. 1 -¦¦ > > ¦¦•¦¦<¦ ¦¦'¦ ¦:• ,;....f.,f'.,j • ¦¦ ' 6 Wilcze obyczaje Niewątpliwie największą atrakcją, jaka mogła spotkać wilka wychowanego w zoo, były spacery. Spacer z wilkiem na smyczy wyglądał wprawdzie bardzo efektownie, ale zanim wilki znalazły się poza terenem fermy, musiałyśmy się ciężko napracować. Wilki, ujrzawszy smycz w naszych rękach, były co prawda bardzo ożywione, lecz gdy przychodziło do założenia im obróż, odbywało się coś na kształt korridy. Jedynie Ciapek i Gringo zachowywały się w miarę poprawnie, gdyż dzikie podskoki wykonywały w miejscu, natomiast wszystkie samice trzeba było właściwie upolować. Takie polowania miały różny przebieg, w zależności od charakteru i temperamentu zwierzęcia. Zołza na przykład uciekała przykurczona z podkulonym ogonem, a gdy się ją wreszcie dogoniło, rozpłaszczała się na ziemi, ostrzegawczo powarkując. Należało wówczas przemawiać do niej czule, raz po raz delikatnie głaskać i zważać, by ruchy wykonywane wokół jej szyi nie były zbyt gwałtowne, bo właśnie ten wilk mógł rzeczywiście ugryźć. Wega z kolei odbywała wraz z nami efektowne gonitwy, by na koniec wreszcie skrywszy się w budzie, głucho na nas warczeć. Tę sukę jednak można było spokojnie wyciągnąć za kark z budy, lekceważąc kolejne poważne ostrzeżenia, nigdy bowiem nie używała zębów w stosunku do opiekunów. Ruda natomiast, co było zgodne z jej charakterem, gdy tylko została pochwycona, wykonywała dramatyczny rzut na ziemię, wydobywała z siebie całą serię żałosnych skomleń i wymachiwała łapami w powietrzu. Gdy wilki zostały już wreszcie ubrane w obroże, należało jeszcze wykonać czynność wymagającą z naszej strony duże- W grupie wesei 53 go nakładu energii i inwencji, a mianowicie przeprowadzić je przez furtkę, oddzielającą fermę od reszty świata. Kiedy dochodziło się do furtki, wilki rozkraczone zapierały się co sił w łapach. Młode wilczki przenosiło się na rękach, a gdy stały się ciężkie i noszenie wzbudzało w nich gwałtowny sprzeciw, ciągnęło się je po prostu na smyczy, pozostawiając głębokie bruzdy wyryte łapami w trawie. W szczególnie opornych przypadkach wilka przeprowadzały dwie osoby, jedna ciągnęła, a druga od tyłu pchała. PO przejściu furtki zwierzęta natychmiast się rozprężały i z wyraźnym zadowoleniem maszerowały na spacer. Spacerując z wilkami używałyśmy różnych technik, by utrzymać je na smyczy. W przypadku Ciapka i Zołzy, które niemiłosiernie, lecz za to równomiernie ciągnęły, należało się odchylić do tyłu, by przeciwstawić całą siłę ruchliwemu ciężarowi na drugim końcu smyczy. Trzeba też było stąpać ostrożnie, by zapobiec upadkowi i ciągnięciu przez wilka, co przychodziło mu bez specjalnego zresztą wysiłku. Wilki amerykańskie nie ciągnęły nas tak bezwzględnie, natomiast chwilami zrywały się na smyczy do galopu. Wówczas, siłą rzeczy, galopowałyśmy wraz z nimi ku uciesze obserwujących nas widzów. Otaczający świat wabił wilki tysiącem rozkosznych woni. Gdy znalazły miejsca szczególnie aromatyczne, uperfumowane odchodami czy gnijącymi odpadkami lub naznaczone im tylko wiadomą wonią, tarzały się w zapamiętaniu. Podczas gdy tarzający się pies wykonuje w tej sytuacji mniej lub bardziej wężowate ruchy całym ciałem, wilki starały się wyraźnie namaścić szyję i barki. Ruchy, jakie przy tym wykonywały, były krótkie i gwałtowne, przerywane od czasu do czasu błyskawicznym podrywaniem się zwierzęcia na łapy. Wilk wówczas rozglądał się czujnie wokoło, by po chwili powrócić do tej nader przyjemnej czynności. Ta toaleta wprawiała wilki w bardzo dobry humor, co objawiało się zadowoloną miną i zdwojoną energią w ciągnięciu smyczy. Na spacerach wilki często przeżywały mrożącą krew w żyłach przygodę. Było to spotkanie znienacka obcego człowieka. Gdy dwunożny potwór pojawiał się w pewnej odległości, znieruchomiałe, z podkurczonymi ogonami, wpatrywały się weń węsząc, dopóki nie znikł im z oczu. Lecz gdy człowiek ukazywał się nieoczekiwanie i z bliska, wykonywały skręt całym ciałem i rzucały się do panicznej ucieczki. Najchętniej kryły się w krzakach, a wraz z nimi my, smagane dotkliwie po twarzach gałęziami. Tak bardzo obawiając się ludzi, wilki z obojętnością reagowały na samochody czy tramwaje. Nie obawiały się większości zwierząt w ogrodzie i obcych psów, choć na ich widok zachowywały się dość nieufnie. Jakże głęboko musi tkwić w tych zwierzętach lęk przed człowiekiem, skoro nasze wilki wychowywane od najwcześniejszego dzieciństwa przez ludzi i pozostające z nimi w stałym kontakcie, tak bardzo bały się obcych osób. Sądzę, że wpływa na to z jednej strony fakt, że wilki po przekroczeniu pewnego wieku są ufne i przyjacielskie jedynie w stosunku do zwierząt wchodzących w skład grupy czy rodziny, a więc osobników, które uznały w dzieciństwie. Po drugie zaś, wilki żyjące obecnie, a zwłaszcza wilki europejskie, są potomkami tych zwierząt, które potrafiły umknąć swemu największemu prześladowcy — człowiekowi. Mimo przyjaźni, jaką niekiedy wilk obdarza człowieka, tkwi w nim jednak świadomość, że spotkanie z tą dwunożną istotą może często oznaczać śmiertelne niebezpieczeństwo. Obcując z moimi wilkami odnosiłam się do nich trochę jak do psów, toteż przy obserwacjach bezustannie porównywałam je z psami. Wyjaśniając sobie ich zachowanie musiałam niekiedy z dużym trudem wyzwalać się od pewnych schematów myślowych, których następstwem było takie postrzeganie tych zwierząt. W początkowym okresie kontaktów z wilkami doznałam pewnego rodzaju wstrząsu, ku swojemu zaskoczeniu, a wbrew wiedzy i zdrowemu rozsądkowi, gdy doszłam do wniosku, że mimo wszystko wilki różnią się od psów, i to bardziej w sferze zachowań niż w wyglądzie. Z czasem uświadomiłam sobie, że te różnice mają charakter przede wszystkim ilościowy, a nie jakościowy. Nie znalazłam żadnej wilczej cechy, która nie występowałaby u psów, i na odwrót, wyjąwszy może naturalny lęk, jaki żywi wilk w stosunku do człowieka, co tak bardzo odbiega od miłości i zaufania, jakim pies obdarza ludzi. Jedną z takich różnic między wilkami i psami, wyraźnie ilościową, a nie jakościową, była wokalizacja u tych zwierząt, to znaczy wydawanie sygnałów dźwiękowych. Chodzi tu o sygnały dźwię- 54 55 Wszystko pachnie tak interesują : ¦ kowe wydawane za pomocą strun głosowych, bo, jak wiadomo, zarówno ludzie, jak i zwierzęta mogą przekazywać sobie informacje również za pomocą innych dźwięków, jak klaskanie, tupanie, stukanie itp. Psy i wilki różniły się, jeśli chodzi o ilość wydawanych dźwięków, a także ich brzmienie. Psowate wydają cztery główne typy dźwięków: szczekanie, skomlenie, wycie i warczenie. Wilcze warczenie zasadniczo nie różniło się od psiego, toteż nie będę się nad nim rozwodzić. Natomiast najgłębsze różnice wystąpiły w szczekaniu psów i wilków. Psy szczekają dużo i chętnie, przy najprzeróżniejszych okazjach, a różnorodność samego szczeka jest duża. Każdy, kto ma psa, może na podstawie szczeku określić, czy jest on spowodowany podnieceniem w zabawie, spotkaniem z kotem lub psem, a nawet pojawieniem się obcego człowieka. Wilki, wbrew panującej opinii, również szczekały, chociaż znacznie rzadziej niż psy, a dźwięki wydawane przez nie były bardziej stłumione i gardłowe. Ogólnie można powiedzieć, że szczekały tylko wtedy, gdy czuły się zaniepokojone, a wydawane przez nie pojedyncze dźwięki brzmiały jak wypowiadane na przydechu „fu" lub „ba" i nieco przy- 56 Auuuu pominały psi kaszel. Jedynie Ciapek potrafił wydawać z siebie całą serię zupełnie psich szczęknięć, głównie wtedy, gdy w pobliżu znajdował się lekarz weterynarii. Wilki amerykańskie były mniej szczekliwe od europejskich. Niekiedy towarzyszyły psom w oszczekiwaniu przechodzących obok fermy ludzi, ale trzy szczekające wilki nie są w stanie nawet w części dotrzymać kroku jednej jazgocącej suczce. Wilki niekiedy szczekały na siebie, gdy inny osobnik zbliżał się do spożywanego przez nie mięsa, a wtedy szczek kończył dość długą frazą warczenia połączonego z odsłanianiem zębów i marszczeniem nosa. Wyglądało to dokładnie tak samo, jak u psa broniącego miski czy kości. Ze wszystkich dźwięków, jakie wydawały wilki, najczęściej występowało skomlenie. Było ono zazwyczaj wyrazem pozytywnych stanów emocjonalnych tych zwierząt. Wilki skomlały w radosnym podnieceniu oczekując wyjścia na spacer, lecz najczęściej było ono dowodem sympatii i przyjaznych zamiarów wobec adresata skom- •3-lif. ..'Vi > leń. Ponieważ wilki, z małymi jedynie przerwami na inne zajęcia, okazywały nam bezustannie sympatię, grupie tych zwierząt towarzyszyło ciągłe popiskiwanie. Celowały w tym przede wszystkim wilki amerykańskie, które skomlały w bardzo wysokich tonacjach, a jeden dźwięk przechodził w drugi. Wilk, zbliżający się do opiekuna, już w pewnej odległości zaczynał popiskiwać, a gdy osiągnął przedmiot swej adoracji, przeważnie przygryzał mu z lekka rękę, wyrzucając przy tym całą lawinę miłosnych jęków. Poza tym wilki, rzecz oczywista, popiskiwały zarówno do siebie, jak i do psich su-czek. Wilki europejskie skomlały rzadziej, a dźwięki przez nie wydawane były niższe i wyraźnie rozdzielone. Lecz dźwięk, który nierozerwalnie wiąże nam się z wilkiem, to wycie. Gdyby kogokolwiek zapytać o najbardziej typową wilczą cechę, jestem przekonana, iż w pierwszej trójce wymieniłby właśnie wycie. Wycie wilka w panującej opinii nie jest po prostu dźwiękiem, lecz nośnikiem jakichś demonicznych treści. Lecz kto nie słyszał wyjących wilków, nie wyobraża sobie, jaki wspaniały koncert potrafią stworzyć te zwierzęta. Wycie moich wilków wyrażało najczęściej uczucie osamotnienia. Pozostawienie jednego wilka na fermie, a zabranie któregoś z rodzeństwa na spacer bardzo rozżalało pozostawionego, co objawiało się właśnie donośnym wyciem. Ponieważ wycie jest zaraźliwym dźwiękiem, do jednego zwierzęcia po chwili dołączały się inne w chóralnym koncercie. Wilki zaczynały też wyć, gdy łamało się rutynę postępowania z nimi. Odejście z fermy inną niż zazwyczaj drogą lub, co gorsza, pojawienie się obok fermy bez wejścia do środka — wywoływało wycie. Za młodu wilki wyły często i bardzo chętnie. Zanosiły się melodyjnym dźwiękiem, gdy słyszały z daleka sygnał karetki lub gdy się przy nich śpiewało, a nawet gdy się mówiło do nich odpowiednio modulując głos. Z czasem łatwość wycia zanikała. W pewnej sytuacji wyjące wilki nieodmiennie nas śmieszyły. Bywało to wtedy, gdy wilki dostawały swoją codzienną porcję mięsa, a nie miały apetytu. Stawały wówczas nad porzuconym mięsem, przyglądały mu się przez chwilę, jak mi się wydawało, z niekłamanym żalem i zanosiły pod niebo smutną skargę nad ograniczoną pojemnością żołądka. Inną cechą, różniącą psy i wilki, jest ekspresyjność wyrazów pyska. Choć wzory mimiki są u obu gatunków bardzo podobne, Pierwszy spacer Burej mimika wilka jest dużo bardziej wyrazista. Pozornie wilk ma kamienny wyraz pyska, co szczególnie uderza u wilków europejskich, ale każdy stan uczuciowy natychmiast uwidacznia się na jego pysku. Niezadowolony wilk obnaża zęby ukazując dziąsła, a skóra na nosie jest pomarszczona. Taki widok wywierał na mnie zawsze duże wrażenie i nieodmiennie budził respekt. Co więcej, zauważyłam, że odkąd stykałam się z wilkami, z całkowitą obojętnością zaczęłam traktować nawet najbardziej rozwścieczonego psa. 58 59 Wystraszony wilk z podkurczonym ogonem przylegającym do brzucha, stulonymi uszami i ugiętymi łapami jest samym lękiem, zaś wilk zadowolony, z uśmiechniętym od ucha do ucha pyskiem, uosabia czystą radość. Poirytowane wilki jeżyły sierść na grzbiecie, a czyniły to w sposób znacznie od psów efektowniejszy. Długowłosy Gringo potrafił na przykład w ciągu sekundy powiększyć się co najmniej o pięć centymetrów. Wilki w stosunku do osobników niższych rangą przybierały postawę imponującą. Miały wówczas wysoko uniesiony ogon, wyprostowane sztywne łapy, postawione uszy i często zjeżoną sierść. Niekiedy następstwem takiej postawy bywał atak na podporządkowanego osobnika. Rzecz istotna — wilki zasadniczo się nie gryzły. Atak wilka na niższego rangą osobnika trwał przez chwilę i wymierzony był w kark i szyję. Zaatakowane zwierzę demonstrowało wówczas gest poddania i uległości. Odsłaniało kark, przewracało się na grzbiet, by wreszcie popiskując lizać pysk dominanta. Hierarchia w grupie ustalona we wczesnym dzieciństwie była starannie przestrzegana. Wilki nie walczyły ze sobą, żaden nie bywał pokaleczony; element walki, tak naturalny w zabawach psów, był zasadniczo nieobecny. Ciekawe jest również to, że w miarę jak wilki dojrzewały, ataki dominanta stawały się coraz rzadsze, a struktura dominacji, .tak wyraźna w dzieciństwie, była coraz mniej widoczna w zachowaniu starszych zwierząt. Skłania mnie to do poglądu, że wilki są w pewnym sensie zwierzętami mniej agresywnymi niż psy, u których cechy agresywne zostały przez hodowlę niejako wzmocnione. Stwierdzenie to wymaga jednak pewnego zastrzeżenia. Po pierwsze, jak już mówiłam, wilki prawdziwe walki staczały w dzieciństwie. Po drugie, zachowanie agresywne może pojawić się u dojrzałych płciowo wilków zwłaszcza w okresie rozrodu. A po trzecie, należy pamiętać, że wilki są zwierzętami łagodnymi w stosunku do osobników ze swojej grupy, które poznały w dzieciństwie. I tym różnią się zasadniczo od psów, które są w stanie przez całe życie akceptować przedstawicieli gatunku, zwłaszcza gdy będą to osobniki drugiej płci bądź szczenięta. Łatwość akceptacji przez psy innych psów, częste bójki między nimi, chęć do zabaw nawet w późnym wieku, wszystko to zdaje się potwierdzać opinię 60 naukowców, ze dorosły pies pod względem rozwoju psychicznego jest odpowiednikiem młodego wilka. Była jeszcze jedna wilcza cecha, która wprawiła mnie w zdumienie. Wbrew moim wyobrażeniom psy okazały się bez porównania bardziej schludne od wilków. Obie suki, Gapa, która nigdy nie miała domu i nie była chowana w mieszkaniu, nie mówiąc o Fidze, starały się nigdy nie załatwiać na wybiegu, a wypuszczone na fermę Oddalały się szparko w zaciszny kącik. Wilki natomiast załatwiały się tam, gdzie im przyszła na to ochota, niekiedy kucając wprost tuż przy naszych nogach, bez najmniejszych skrupułów. U wilków, jako u zwierząt później od psów dojrzewających, pewnego typu zachowania pojawiały się ze znacznym opóźnieniem. Ciapek p0 raz pierwszy podniósł nogę dopiero w wieku osiemnastu miesięcy, a czynił to prawie wyłącznie na spacerach, na fermie zaś w dalszym ciągu kucał po szczenięcemu. Również grzebanie tylnymi łapan-ij, tak wyraźne u dorosłych wilków, pojawiło się u moich wilków dopiero około drugiego roku życia. I 7 Wilczy apetyt L ) & Sf?^^ Jeśli się mówi o kimś, że miał wilczy apetyt lub że jest głodny jak wilk, ma się na myśli osobę jedzącą żarłocznie bądź wygłodniałą. Jeśli jednak nie widziało się jedzącego z apetytem wilka, z pewnością nie sposób wyobrazić sobie, jak wygląda prawdziwy wilczy apetyt. Głodny wilk nie je — taki opis byłby eufemizmem. Głodny wilk wchłania, pożera z piekielną szybkością, je natomiast wilk niegłodny. W naturze wilki odżywiają się nieregularnie, polowania bowiem nie zawsze kończą się szczęśliwym, oczywiście dla wilków, finałem. Gdy więc wygłodzone wilki dopadną już swojej zdobyczy, pochłaniają bardzo duże porcje mięsa. Natomiast w zoo wilki były karmione regularnie i miały stałą porcję, wynoszącą około dwóch kilogramów mięsa z kością dziennie. Te porcje w okresach wzmożonego apetytu nie wystarczały wilkom, kiedy indziej mięsa nie zjadały. Kiedy wilki były małymi szczeniętami, żywiłyśmy je początkowo mlekiem, później białym serem, siekanym surowym mięsem, a niekiedy otrzymywały jako dodatek surowe jajka. Z czasem przeszły na dietę wyłącznie mięsną. Trzeba tu dodać, że zwierzęta w zoo karmione są prawie wyłącznie koniną. Nic też dziwnego, że po tej monotonnej diecie wilki na wiosnę, a zwłaszcza Ciapek i Zołza, wyglądały dość opłakanie — miały kłopoty z linieniem futra, pokryte były plackami zaczerwienionej i swędzącej skóry. Wszystko to świadczyło, że wilki są nie najlepiej karmione, że popełnia się w ich żywieniu jakiś zasadniczy błąd. Nie trzeba być zresztą specjalistą 63 Zołza nawet mięso bierze ostrożnie od żywienia, by wywnioskować, że błędem była monotonna dieta. Wilki na swobodzie żywią się wprawdzie głównie surowym mięsem, ale nie są to kawałki mięsa końskiego, lecz różne fragmenty upolowanych zwierząt, łącznie ze skórą i futrem, a także bywają to jelita wypełnione roślinną treścią pokarmową. Duża też jest różnorodność upolowanych gatunków zwierząt, w wilczej diecie bowiem, poza kopytnymi, mogą znaleźć się ptaki, gryzonie, a niekiedy i nasze psy. Niewątpliwie też muszą, jak każde dziko żyjące zwierzę, jeść trawy, zioła i leśne owoce. Moje wilki niejednokrotnie jadły długie i wąskie źdźbła traw, lecz również jadały liście pokrzywy, wyskubując je starannie spośród łanu jasnoty porastającej miejscami fermę. Pokrzywę jadły przy tym z dużą przykrością, wysoko unosząc wargi i kręcąc głową, ilekroć się poparzyły. 64 Ciapek dobiera się do wiadra z zu ¦ Wilki bardzo lubiły owoce. Pamiętając już, gdzie co w zoo rośnie, na spacerach ciągnęły nas pod krzewy mirabelek, których owoce starannie wybierały spośród wysokich traw, a najchętniej sunęły w stronę drzew z kosztelami, rosnącymi na tyłach ogrodu. Tam kończył się każdy nasz spacer z wilkami w sezonie jesiennym. Ponieważ zdecydowanie podzielałyśmy wilcze upodobania, wraz z nimi przeczesywałyśmy trawę pod jabłoniami w poszukiwaniu tych smacznych owoców. Jeśli któraś z nas znalazła słodkie jabłko, szybko odwracała się plecami do wilka, by je szybko zjeść, wilki bowiem natychmiast odbierały nam naszą zdobycz skacząc łapami na piersi. Z czasem doszłam do wniosku, że niezależnie od tego, co wilki znalazły na spacerach czy uskubały na fermie, należy im dodatkowo, i to w sposób wyraźny, wzbogacić dietę. Tymi dodatkami do podstawowego pożywienia były jarzyny, sezonowe owoce, jak również biały ser. Wszystkie te dodatki wilki jadły na ogół dość chętnie, choć trzeba przyznać, że ich upodobania pokarmowe zależne były od sezonu. Roślinny pokarm chętnie przyjmowały jesienią, a zimą najchętniej jadły mięso, gardząc podawanymi im od czasu do czasu owocami. Osobliwy jest widok wilka jedzącego jabłka, lecz nie tylko dlatego, że sprzeciwia się to naszym wyobrażeniom o tych krwiożerczych istotach, ale głównie przez samą technikę jedzenia. W odróżnieniu od psów, które jedzą jabłka odgryzając ich kawałki, wilk raz wziąwszy jabłko do pyska już go nie wypuszcza, zgryzając je w całości, a nie roniąc przy tym ani kawałka. Gdy jabłko bywało odpowiednio duże, klinowało się niekiedy w wilczym pysku, a taki wilk przywodził na myśl pieczone prosię nadziane jabłkiem. Kiedy pojawiły się Gringo, Wega i Ruda, mając pewne doświadczenie w żywieniu wilków, częściowo zmieniłam dietę. Te młode wilki codziennie otrzymywały zupę jarzynową, której podstawą przeważnie była ryba. Ogarnięte wizją racjonalnego żywienia, z obłędem w oku i zlane potem, codziennie gotowałyśmy smakowite zupki. Muszę przyznać, iż wykazywałyśmy w tej czynności dużo inwencji, a starannie dobrany bukiet z jarzyn wydawał z siebie wonie niepokojące naszych co bardziej wygłodniałych kolegów. Codziennie powstawało więc wiadro innej zupy, bo każda z nas miała zdecydowanie różne upodobania kulinarne. Z tego wiadra niewielką 66 część otrzymywały Figa i Gapa, resztę pochłaniały wilki. Sposób jedzenia i odgłosy przy tej okazji wydawane nieodmienne przypominały nam dźwięki dochodzące z chlewa przy karmieniu prosiąt. Młode wilki otrzymywały dodatkowo kawałek surowego mięsa, które zjadały z równym, co zupę, zapałem. Chętnie jadły też suchy chleb, pomidory i gotowane ziemniaki. Jedząc regularnie i w miarę obficie, wilki samorzutnie urządzały sobie głodówki. Zmniejszony apetyt latem w porze upałów wydawał mi się całkiem naturalny, lecz wilki głodowały też zimą. Mając za sobą dwie zimy, łagodną 1983/1984 i surową 1984/85 dochodzę do wniosku, że temperatura jest głównym regulatorem wilczego apetytu w tym okresie. Łagodną zimą wilki miały dość często okresy głodówki na przemian z okresami dobrego apetytu. Gdy zima była ostra, przez cały jej czas wilki były obdarzone świetnym apetytem z wyjątkiem tygodniowego okresu (i to tylko u wilków amerykańskich), który zbiegł się z odwilżą na przełomie stycznia i lutego. Muszę przyznać, że nie lubiłam tych wilczych głodówek, a to dlatego, że wilk niegłodny to wilk nieposłuszny, toteż obserwując uważnie wilczy apetyt starałam się zmniejszać radykalnie porcje żywności od chwili, gdy zaczynałam obserwować spadek zainteresowania pokarmem. Skoro mowa o jedzeniu, warto powiedzieć, że charakterystycznym miejscem wilczych wybiegów były śmietniki, jak je nazywałam, choć były to raczej wilcze spiżarnie. Nie dojedzone mięso wilki starały się zakopywać, natomiast obgryzione kości gromadziły zazwyczaj w paru miejscach i przykrywały znajdowanymi na wybiegu gałązkami i kamieniami. Karmiąc wilki często obserwowałam niecodzienne zjawisko. Na widok mięsa czy kubła z zupą wilki strzykały śliną. Nie było to kapanie śliny ani nawet obfite ślinienie, jakie można zauważyć u naszych psów, podrażnionych smakowitymi zapachami. Wilki potrafiły wystrzyknąć ślinę pod pewnym kątem z pyska. W tej niecodziennej umiejętności celował szczególnie Ciapek, największy obżartuch ze wszystkich wilków. 8 WMmmmwwmmm Zdolne, ale leniwe Jedną z najciekawszych spraw przy porównywaniu psów i wilków była ewentualna różnica w inteligencji między tymi dwoma podgatunkami. Pytanie, jakie sobie postawiłam, brzmiało następująco: czy człowiek udomowiając wilka i czyniąc z niego psa, poprzez dobieranie zwierząt o określonych cechach fizycznych, ale też psychicznych, stworzył zwierzęta „mądrzejsze" czy „głupsze"? Istnieją różne definicje inteligencji i różne metody (między innymi różne testy), za pomocą których usiłuje się mierzyć zarówno inteligencję ludzi, jak też badanych zwierząt. W moich badaniach przyjęłam tę definicję, która inteligencją nazywa zdolność do uczenia się, a za wskaźnik jej poziomu uznaje tempo nauki. W naszym przypadku inteligentniejsze będzie to zwierzę, które szybciej opanuje dane ćwiczenie lub szybciej wykona polecenie. Ze względów technicznych musiałam zrezygnować ze skomplikowanych testów i zadowolić się powierzchowną metodą, która nie daje wprawdzie dokładnych wyników, jakie można przedstawić w postaci eleganckich tabel i wykresów, ale pewne ogólne wyobrażenie o inteligencji wilków. A czego mogłam uczyć wilki, jeśli nie najprostszych psich ćwiczeń? Układałam je tak, jak układałam moje psy, tą samą techniką ucząc je chodzenia na smyczy, przychodzenia na zawołanie, reagowania na zakaz, czy wreszcie siadania i warowania. Chodzenie na smyczy, wprawdzie z większymi trudnościami niż przeciętny pi.es, wilki opanowały nieźle, choć w sytuacjach, gdy grały w nich głębsze emocje, gdy były podniecone czy przestraszone, ciągnęły gwałtownie, całkowicie ignorując człowieka na drugim końcu smy- Ciapek hop! 69 czy. Innym zadaniem było opanowanie przez wilki własnego imienia. Co do tego, że swoje imiona rozróżniały i że każdy osobnik jednoznacznie kojarzył je ze sobą, nie miałam cienia wątpliwości, gdy je wołałam mając w ręku mięso. Co prawda na dowolne imię biegły wszystkie radośnie, lecz zazwyczaj brał wywołany. Natomiast zbliżenie się wilka jedynie na głos opiekuna, bez materialnej zachęty z jego strony, było tak rzadkie, że graniczyło nieomal z cudem. Chodzi o przyjście wtedy, kiedy ja miałam na to ochotę, bo jeśli wilk był w dobrym humorze i w danej chwili usposobiony niezwykle przyjacielsko, zjawiał się w te pędy, łasząc się do stóp, liżąc ręce, szarpiąc ubranie, raz po raz usiłując złożyć pocałunek w usta. Przywoływanie podniesionym głosem miało wyłącznie jeden, i to odwrotny od zamierzonego, skutek. Wołając wilka należało więc wykonać cały zestaw niezwykle przyjacielskich gestów — miękki szczebiotli-wy głosik uśmiech, najlepiej pochylenie lub ukucnięcie, wszystko, co świadczyłoby o naszym najżyczliwszym usposobieniu i wykluczało agresywne zamiary z naszej strony. Nieco inaczej przedstawiała się sprawa z przyuczeniem zwierząt do zaprzestania jakiejś czynności przy użyciu głosu. Wilki, zwierzęta płochliwe, stosunkowo łatwo było odwieść od czegoś jedynie przez podniesienie głosu. Trudne natomiast lub niekiedy wręcz niemożliwe było odwiedzenie ich od zamiaru słowem, gdy w grę wchodziło jedzenie. Nic w tym dziwnego, skoro zdobywanie pożywienia w naturze wymaga od wilka wysiłku, nie lada sprawności i nierzadko szczęścia. Toteż odstąpienie od zdobycia pokarmu w sytuacji, gdy znajdował się w zasięgu wilczych zębów, było w pewnym sensie gwałtem na wilczej naturze. Dlatego tam, gdzie w grę wchodziło jedzenie, zdarzało mi się posuwać do rękoczynów. Sytuacją, w której najwyraźniej i najczęściej dochodziło do konfliktów, było karmienie wilków. Zazwyczaj odbywało się to w sposób następujący: kubły z jedzeniem przechowywałem początkowo na fermie, a gdy wilki ustaliły położenie wszystkich dostępnych mi schowków — w niewielkim baraczku. Musiałam więc przenieść kubeł przez całą fermę na wybieg, gdzie wilki dostawały jeść i były zamykane na noc. Na widok wytęsknionego kubła z jedzeniem wilki ogarniało niebywałe podniecenie. Wykonywały przede mną karkołomne salta, by z góry zajrzeć do trzymanego często na ramieniu lub 70 nad głową kubła. Wega szła zawsze z tyłu, podszczypując w pośladki, by pospieszyć nas cokolwiek. Niekiedy zwierzęta usiłowały mi bezceremonialnie wyrwać jedzenie, co było ze wszech miar niepedagogiczne i naganne. Toteż gdy któryś z wilczych pysków niepokojąco zbliżał się do kubła, przeważnie otrzymywał uderzenie ręką. Uderzenie nie było mocne, ale ku mojemu zaskoczeniu, błyskawicznie przynosiło zamierzony skutek. Z czasem wilki zrezygnowały z odbierania mi jedzenia poza wybiegiem, natomiast na wybiegu ze zdwojoną siłą przypuszczały na mnie atak i wyrywały mięso. Z równą energią atakowany był kubeł z zupą, tak że czasami zupa nie docierała do miejsca przeznaczenia, do miednicy, lecz bywała połykana w powietrzu podczas przelewania. Ta namiętność prowadziła nieraz do tego, że wilki miały całe głowy polanę zupą, a jeśli była to zupa buraczkowa, wyglądały wprost przerażająco. Klapsy ręką rozdzielałam dość rzadko, bez specjalnych zresztą wyrzutów sumienia, ale kiedyś zachowałam się w stosunku do moich wilków zdecydowanie brutalnie. A było to tak. Na fermie, jak już mówiłam, latem przebywało sporo niedużych zwierząt, które zamieszkiwały w podłużnych osiatkowanych klatkach, z doczepionym z tyłu domkiem. W tych domkach zwierzęta kryły się przed chłodem i deszczem, a przede wszystkim traktowały je jako sypialnię. Na wszystkie te zwierzęta wilki reagowały obojętnie, czasami życzliwie, nigdy zaś agresywnie. Było tam jedno zwierzę, którego zapach wilki wprawdzie znały, lecz nigdy nie mogły go obejrzeć. Było to kinkażu, nieduże zwierzę wielkości kota z rodziny szo-powatych, pochodzące z Ameryki Południowej. Kinkażu prowadzi nadrzewny, a zarazem nocny tryb życia. Obdarzone jest długim chwytnym ogonem. Kinkażu jest aktywne nocą i dlatego wilki, zamykane na noc na wybiegach, nigdy nie miały okazji go obejrzeć. Nie tylko zresztą wilki, ja sama kinkażu zobaczyłam po roku pracy w zoo i głosiłam pogląd, że pusta klatka z napisem „kinkażu" to oszukaństwo; albo nic w niej nie ma, albo jest to zwierzę niewidzialne. I właśnie po roku zarówno ja, jak i wilki (biegały wówczas wilki europejskie) zobaczyliśmy, jak z budki, przeciągając się leniwie, wyszło kinkażu i z głęboką ufnością zwróciło ku nam swoją płaską twarzyczkę, w której tkwiły duże ciemne oczy o inteligentnym wyrazie. Wilki po prostu zamarły z wrażenia na ten widok, by po 71 chwili runąć w stronę klatki i już z bliska wpatrywać się w to niecodzienne zjawisko. Kinkażu spokojnie, bez cienia emocji, przybliżyło swój pyszczek do ogromnych w stosunku do niego wilczych nochali. Wilki ogarnęło wówczas silne podniecenie. Zaczęły skakać przed klatką, usiłując raz po raz pochwycić choć kawałek kinkażu w swoje zęby. Mały zwierzak, niczym nie stropiony, leniwie spacerował tuż przed nosami coraz bardziej podnieconych wilków. Obserwowałam zachowanie zwierząt z dużą ciekawością i całkowitym spokojem, wierząc niezbicie w moc siatki okalającej klatkę kinkażu. Mój spokój ulotnił się w jednej chwili, gdy dostrzegłam, jak długi, giętki ogon kinkażu filuternie wysunął się przez oczko siatki. Jeszcze chwila, a wilki dostrzegą to i bez wątpienia złapią kinkażu za ogon, czego następstwem będzie pozbawienie go tej niewątpliwej ozdoby, zaś dla wilków zakaz opuszczania wybiegów dopóki są zwierzęta na fermie, czyli przez pół roku. Zawołałam na nie zmienionym głosem, lecz nie wywarło to na wilkach najmniejszego wrażenia. Pochwyciłam więc pierwszy lepszy kij leżący na ziemi i trzepnęłam nim po wilczych grzbietach. Ciapek i Zołza sprawiały przez chwilę wrażenie, jakby spadł na nie grom z jasnego nieba. Ale tylko przez chwilę, gdyż szybko skojarzyły uderzenia z kijem trzymanym w moich rękach. Wlepiły we mnie uważne, niezbyt życzliwe żółte ślepia, ale widząc, iż stoję bez ruchu wstrząśnięta swoim haniebnym czynem, ze zdwojoną pasją rzuciły się na kinkażu. Będąc bez wyjścia, uderzyłam je po raz wtóry. Tym razem wilki bezgłośnie, lecz za to błyskawicznie chwyciły zębami natrętny kij i pogryzły go paroma kłapnięciami na drobne kawałki. Użyłam wówczas najsilniejszego z posiadanych argumentów — chwyciłam kubeł z mięsem i pukając w niego zaczęłam wołać wilki. Te przez chwilę spoglądały na kubeł, to na kinkażu, by jednak, uznawszy, że lepszy wróbel w garści, pobiec za mną na wybieg. Przekonałam się wówczas dobitnie, że u dzikich zwierząt, choć nie tylko u dzikich, gdy grają silne emocje i popędy, kontrola przez zadawanie bólu daje mierne efekty, a kierować nimi można jedynie przez działanie na silniejszy w danym momencie popęd. Mówiąc o zadawaniu bólu nie myślę oczywiście o katowaniu zwierząt, wtedy bowiem uruchomimy najsilniejszy lub jeden z najsilniejszych instynktów, jakim jest ratowanie życia. W takiej sytuacji zwie- 72 rzę ma do wyboru ucieczkę, a z rzadka, w sytuacji bez wyjścia — atak. Pierwszą rzetelną nauką, którą pobrały wilki, było siadanie na komendę. Uczyłam je tego na spacerach, podobnie jak niegdyś układałam swoje psy, przez naciskanie zadu z jednoczesnym hasłem „siad", a gdy zwierzę wykonało poprawnie ćwiczenie, było nagradzane kawałkiem mięsa. Wyniki przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Zasadniczo wilk mniej więcej po dziesięciokrotnym powtórzeniu ćwiczenia (Gringo po parokrotnym) wiedział, czego się od niego wymaga, zaś jednoznacznie i bezbłędnie reagował nie więcej niż po dwudziestu razach. Ponieważ każdorazowo zwierzęta Ę&jk. Odpoczynek na śniegu (Wega) były nagradzane kawałkiem mięsa po poprawnym wykonaniu ćwiczenia, Ciapek zmodyfikował tę niepotrzebną czynność, jaką było siadanie, a potem dopiero nagroda, i zazwyczaj po komendzie „siad" jedynie lekko uginał tylne łapy, by sprężyście wyskoczyć do ręki po zasłużony i ciężko wypracowany kawałek mięsa. Natomiast bardzo pilną i uważną uczennicą, ku mojemu zdziwieniu, okazała się Zołza. Równie łatwo wilki opanowały warowanie, choć podobnie jak psy wykonywały je niechętnie i przeważnie nie kładły się prawidłowo na wszystkich łapach, lecz przez chwilę nieruchomiały na boku. Basia, która bardzo lubiła Ciapka i miała z nim dobry kontakt, nauczyła go skakania jej na piersi po słowach „bądź przyjacielem". Sądzę, że gdyby ktoś na serio wziął się do układania wilka w sposób mniej powierzchowny, niż ja to czyniłam, bez specjalnego wysiłku mógłby mieć całkiem ciekawe wyniki. Na marginesie warto powiedzieć, że istnieją pod tym względem różnice nie tylko indywidualne (są zwierzęta pojętniejsze i mniej pojętne), lecz także duże różnice podgatunkowe. Wilki europejskie w naszej ocenie mogłyby uchodzić za nieco mniej podatne na tresurę, nie tak bystre jak amerykańskie, lecz będąc zwierzętami mimo dużej płochliwości mniej pobudliwymi, były w tym względzie łatwiejsze. Pytanie, które są lepsze, było odpowiednikiem pytania: czy lepiej uczyć mniej zdolne, ale pilniejsze dziecko, czy zdolnego roztrzepańca. Gdy ustaliłam, że wilki można układać jak psy z nie gorszym, o ile nie lepszym, skutkiem, a uczą się szybko i chętnie, zaniechałam na pewien okres tego typu oceny inteligencji (są to bardzo powierzchowne metody, w przyszłości chciałabym odwołać się do bardziej wyszukanych). Przy okazji muszę dodać, że układanie pojedynczego wilka łączyło się ze znacznymi trudnościami, ponieważ wilki mogłam układać jedynie na spacerach poza fermą, gdy były wyprowadzane pojedynczo, a moje wilki najchętniej spacerowały w rodzinnych grupach. Dla sprawdzenia, czy zwierzęta na trwałe opanowały ćwiczenia, po roku ponowiłam próbę. Już przy pierwszym „siad" wilki bez wahania grzecznie usiadły, o ile to, co zrobił Ciapek, można było nazwać siedzeniem. Był to dla mnie kolejny z licznych dowodów, że wilki mają bardzo dobrą pamięć. Świetnie na przykład pamiętały nasze ubrania, do których wprowa- 74 dzałyśmy niekiedy nowe elementy. Każda nowa rzecz była bez wahania rozpoznawana — czy to buty, rękawiczki czy pasek — i długo z namaszczeniem obwąchiwana. Po chwili upajania się nowym zapachem następowała próba uchwycenia danej rzeczy, a jeśli się to powiodło, rzecz była dla nas bezpowrotnie stracona, stając się obiektem zainteresowania dla zwierząt. Jedno z silniejszych wrażeń, jakich doznałam podczas obcowania z wilkami, wyniosłam podczas pierwszej zimy z moimi wychowankami. Jak co dzień poszłam na fermę, by wypuścić wilki, które serdecznie się ze mną przywitały, ale po chwili Ciapek znienacka skoczył mi do gardła. Z przerażeniem cofnęłam się, a w głowie kłębiły mi się myśli, wśród których najsilniejsze było wątpienie w łagodność wilków i możliwość ich oswojenia. Te skomplikowane procesy myślowe przerwał mi drugi skok Ciapka. Gdy gorycz zwyciężyła wszelkie inne uczucia, nagle uświadomiłam sobie, że to nie ja jestem obiektem morderczych zapędów, lecz nowy szalik, który nieopatrznie włożyłam. Najwięcej jednak sprytu i przebiegłości wilki okazywały w sytuacjach związanych z jedzeniem. Nie było skrytki na mięso, do której nie dotarłaby Wega, używając zębów i pazurów do rozdarcia metalowej siatki lub oderwania desek. Pracowała przy tym w skupieniu i metodycznie. Ciapek natomiast bezbłędnie opanował otwieranie drzwi ze skobli, a jeśli nie wyciągnął skobla za jednym zamachem, obgryzał go po kawałku. Młode wilki amerykańske biegające razem z suczkami spostrzegły, że ulubioną zabawą suk, a zwłaszcza Gapy, jest bieganie za rzuconym patykiem i aportowanie go. Wkrótce zaczęły uczestniczyć w tych typowo psich zajęciach; chętnie biegały za rzuconym patykiem lub podskakiwały usiłując go wyrwać z ręki, natomiast żaden z nich nie przyniósł go z powrotem, a zainteresowanie patykiem na ogół kończyło się, gdy upadł na ziemię. Tak więc wilki nie aportowały. Po tym opisie obserwacji dotyczących inteligencji wilków trzeba spróbować odpowiedzieć na pytanie, które postawiłam na początku. Ogólnie biorąc uważam za fałszywe twierdzenie, że człowiek stwarzając psa wyhodował zwierzę inteligentniejsze od jego protoplasty. Faktem jest natomiast lepszy kontakt psa z człowie- 75 kiem, pies bowiem podporządkowuje się łatwo jego woli. Tysiącletnia hodowla była więc nastawiona na wzmacnianie niektórych cech psychicznych i fizycznych, co jednak w sumie nie odbiło się wyraźnie na inteligencji. Czy inteligentniejszy jest pies myśliwski, który robi stójkę i aportuje, od psa obronnego lub pasterskiego? Myślę, że różnica między dogiem a pekińczykiem czy wyżłem jest równie głęboka, jak między wilkiełn a każdym z nich. Może poza jednym, poza chęcią służenia człowiekowi, co tak różni psa nie tylko od wilka, ale też od innych gatunków zwierząt. Dzień jak co dzień Jest dziś piękny, mroźny dzień styczniowy 1985 roku. Wkrótce po przyjściu do pracy podgrzewam w pokoju zupę dla zwierząt. Tym pokojem jest wychowalnia, miejsce gdzie przebywają małe zwierzęta odchowane przez człowieka. Tam też, na niedużej gazowej kuchence, mieszam zupę, by zapobiec jej przypaleniu. Tuż obok kuchenki siedzi piękna młoda serwalica Ulzana, śledząca z przejęciem każdy ruch mojej ręki. Przy moich nogach kręci się jej przybrana mama, burobiała kocica Sowa. Kocica wie dobrze, że jej przypadnie część z wilczej zupy. Z rozmyślań nad zupą wyrywa mnie drobna awantura. Trzykrotnie większa od przybranej matki Ulzana nagle zaczyna szukać, dość gwałtownie zresztą, mlecznej piersi. Kotka, która już od paru miesięcy nie karmi, zżyma się i okłada Ulzanę łapą po pysku. Stropiony serwal powraca do obserwowania pochłaniającej go czynności, jaką jest mieszanie przeze mnie zupy w garnku. Przelewam podgrzaną zupę do wiadra, przebieram się w robocze ubranie i maszeruję na fermę*. Idę dziś w towarzystwie Basi i lekarza, bo wczoraj zauważyłam, że Gringo nieco kuleje. Wchodzimy na wybieg wilków amerykańskich. Przez chwilę uganiamy się z Basią za wilkiem, a potem przytrzymujemy go, żeby lekarz mógł obmacać łapę. Gringo usiłuje wprawdzie wyrwać się podczas badania, lecz nie warczy, a co najważniejsze — nie broni się zębami. Jakże inaczej wyglądałaby taka sama czynność w przypadku któregoś z wilków europejskich. Nie obyłoby się bez smyczy, kagańca i trzech co najmniej osób siedzących okrakiem na wilku. Po obdukcji lekarz orzeka stłuczenie stawu skokowego i przepisuje ja- Stęskniona Ruda usiłuje złożyć pocałunek 77 kąś kojącą maść do wcierania w bolące miejsce. Gdy wreszcie Gringo uwalnia się z naszych objęć, staje opodal i ufnie wpatruje się w nas swoimi żółtymi ślepiami, raz po raz wciągając obcy zapach lekarza w swój czarny, mięsisty nos. Kiedy pozostaję na fermie, wypuszczam suczki i młode wilki. Suczki witają się ze mną entuzjastycznie, wilki zaś czynią to na samym końcu, po przywitaniu się z psami i zamkniętymi na wybiegu — Ciapkiem i Zołzą. Na radosne powitanie ze strony młodych wilków Ciapek jak i Zołza reagują donośnym warczeniem przechodzącym w ryk. Poruszona tym Gapa biegnie pod siatkę, by wyrazić swoje oburzenie głośnym jazgotem. Rozpoczynają się harce. Dzisiaj gonitwę inicjuje Ruda. Ze stulonymi uszami i nieco podkulonym ogonem mknie przez fermę w wyciągniętym cwale. Za nią pędzi Wega i rozjazgotane suki, z tyłu kuśtyka Gringo. Wreszcie Figa dopada wilczycę, ze złowieszczym rykiem usiłuje przegryźć jej gardło, podczas gdy Gapa chyłkiem kąsa ją w pośladki, wyrywając przy okazji kłąb futra. Wilk rozpaczliwie wymachuje w powietrzu łapami i cienko piszczy. Ponieważ suki coraz bardziej się roznamiętniają, muszę interweniować. Pozwalam sobie przy tym na chwilę nieuwagi, co kończy się ściągnięciem mi z ręki rękawiczki przez podstępną i chytrą Wegę. Teraz, jak widać, przyszła na mnie kolej, by pobiegać po fermie, toteż w ciężkim kłusie usiłuję dopaść zwinnego wilka. Wega jest zachwycona, że tak skutecznie udało się jej rozruszać tę nieruchawą dwunożną istotę. Rękawiczkę odzyskuję po dziesięciu minutach, tyle bowiem czasu przeznaczyła Wega na zabawę ze mną. Spocona, ciężko dysząc przysiadam, by odetchnąć na porzuconej na fermie skrzynce. Jakże naiwne byłoby przypuszczać, że ta chwila będzie miała cokolwiek wspólnego z odpoczynkiem. Suczki wykorzystując sytuację usiłują, jedna przez drugą, wleźć mi na kolana, a przy tej okazji staczają hałaśliwą bitwę o moje względy. Gdy je uspokajam, jakiś słodki ciężar ląduje mi na plecach i przygważ-dża do ziemi. To Ruda poczuła do mnie nagły przypływ miłości. Znam dobrze tę podstępną wilczą miłość, toteż szybko chwytam czapkę, nie marzę bowiem o kolejnych dziesięciu minutach gonitwy, tym razem z Rudą. Gdy zadowolona poprawiam czapkę na głowie, czuję, jak jakieś zwierzę ciągnie mnie z tyłu silnie za kurtkę. Nie mam cienia wątpliwości, że jest to Wega, bo takie właśnie są jej sposoby nawiązywania kontaktu z ludźmi. Od tyłu i znienacka. Kiedy odwracam się, by z jej niszczycielskich zębów wyrwać kurtkę, całym pędem rzuca mi się w objęcia nagle czegoś dziwnie stęskniony Gringo. Przez chwilę tarzam się z nim w śniegu, próbując odepchnąć wilczy łeb, który uparł się, by złożyć mi pocałunek w usta. Mam już szczerze dosyć tego towarzystwa i wydawszy zupę zamykam zwierzęta na wybiegach. Po chwili wypuszczam wilki europejskie, bo dziś jest ich dzień biegania po fermie. Te są przynajmniej bardziej stateczne i zrównoważone. Zołza, jak to Zołza, bez powitania biegnie w swoich wilczych sprawach, Ciapek natomiast uwala się przede mną. Trzeba go solidnie wyklepać, bo przecież bez należnej mu porcji pieszczot byłby niepocieszony. Gdy walę w jego krępe ciało aż dudni, patrzy mi w oczy z ufnością i oddaniem. Jakże inne jest jego spojrzenie od spojrzenia wilków amerykańskich; w ich oczach migają jakieś diabelskie ogniki. Nagle Ciapek odpycha się ode mnie wszystkimi czterema łapami i puszcza się w ciężki galop. Za nim mknie bezgłośnie Zołza. Wychodzę z fermy. Ciapek i Zołza przerywają bieg i odprowadzają mnie wzdłuż siatki. Gringo, Ruda i Wega machają na pożegnanie puszystymi ogonami. Gdy oglądam się, jeszcze z daleka widzę pyszczek Gapy, która nieruchomo będzie śledzić moją sylwetkę, dopóki nie zniknę jej z oczu. P1 78 Gringo dybie na czapkę 79 10 Pies czy wilk •, • ¦ ¦ ¦ ¦ Mijają bez mała dwa lata, odkąd rozpoczęła się moja przygoda z wilkami. Przygoda, czymże innym bowiem, jeśli nie fascynującą przygodą, może być dla mieszczucha obcowanie z dzikimi zwierzętami lub, jak to się teraz ładniej określa, ze zwierzętami nie-udomowionymi. Dwa lata to sporo czasu w życiu człowieka, a jednocześnie jakże mało, by głębiej poznać naturę zwierzęcia. Pewna miłośniczka i znawczyni zwierząt powiedziała mi, że mając w domu oswojoną mangustę dopiero w czwartym roku obcowania z nią zrozumiała niektóre jej zachowania. Książka ta, pisana na podstawie dwuletnich doświadczeń, jest siłą rzeczy opisem pewnych zachowań, głównie dziecięcych i młodzieńczych, jak wiecie bowiem, wilki dojrzewają w drugim roku życia. Dlaczego nie przystąpiłam do pisania dopiero wtedy, gdy obraz byłby pełniejszy, a ja miałabym może mniej wątpliwości w interpretacji niektórych zachowań? Przyczyna jest prosta — doprawdy nie wiem, co będzie za lat pięć, a tym bardziej za lat dziesięć, choć marzę o towarzyszeniu tym zwierzętom do końca. Chcę także rozszerzyć moje obserwacje o inne gatunki psowatych, jak szakaie czy dingo. Szczęście, jak widać, dopisuje mi, gdyż od paru tygodni jestem posiadaczką dwóch złocistych, obecnie już dwumiesięcznych piesków dingo: Maksa i Dika. Jakże różne jest zachowanie tych szczeniąt od zachowania małych wilczków w tym samym wieku, a również od zachowania małych domowych piesków. Ale to już zupełnie inna historia. Wega w poddańczym geście przed dingo 6 - Pies czy wilk 81 Figa „zagryza" Gringa Jak dotąd przez te dwa lata żadna z nas, wbrew życzliwym trzeżeniom, nie została pogryziona przez żadnego z wilków. Po-ierdza to opinię jednego z badaczy, który utrzymywał, że zajmo-mie się wilkami należy do najbezpieczniejszych zajęć na świecie. 3 czy Zołza, gdy zostanie matką, nie odczyta błędnie któregoś laszych rutynowych gestów i nie stanie w obronie szczeniąt? Nie 3m. W przyszłości i tego się dowiem. Wilki wkroczyły w moje życie, ciesząc swą urodą i wzbu-ając zachwyt swą radością i inteligencją. Jakże inne są od smut-ch i wylęknionych pobratymców oglądanych zazwyczaj w ogro-ch zoologicznych. Wilki też nas smuciły i trwożyły, gdy chorowały, śmierć wilka była dla nas tragedią. Tragedią, a nie tylko niepowo-eniem czy przykrością; nie wstydzę się użyć tego słowa, choć )że zarzucicie mi sentymentalizm. Gdybym chciała sformułować jakieś ogólne uwagi o tych ierzętach, powiedziałabym najpierw, że wilki są bardzo urodziwe, sierdzenie to przeciwstawia się panującej opinii, w której wilk jawi i jako zwierzę obskurne. Większość ludzi ma obraz wilka utworzo- Wega czujnie obserwuje aparat fotograficzny ny pod wpływem bajek i legend, w których występowały wilki pokryte brudną, zmierzwioną sierścią, łyskające przekrwionymi ze złości oczami i szczerzące żółte zębiska. W tym obrazie brakuje jedynie zapachu siarki i kłębów dymu buchającego z pyska. Toteż pierwsza uwaga wypowiadana zazwyczaj z niebotycznym zdumieniem na widok moich wilków brzmiała: „Jakie one są ładne". Drugie moje twierdzenie, również zaprzeczające panującej opinii, głosi, że wilk to zwierzę sympatyczne. Często uśmiecham się patrząc na wilki. Nie, nie śmiałam się z nich, choć i to się zdarzało, lecz mimowolnie uśmiechałam się w odpowiedzi na ich uśmiechy. O rozradowanym psie mówi się, że jest wesoły, zadowolony wilk natomiast promiennie się uśmiecha, a moje wilki, nie mając zasadniczych powodów do trosk, były na ogół zadowolone, a więc uśmiechnięte. Trzecia, niezmiernie istotna cecha, to płochliwość. Żadne ze zwierząt wychowywanych w zoo przez człowieka nie było tak bo-jaźliwe, jak właśnie wilki. *>¦ Odbiegam jednak od zasadniczego pytania, jakie sobie postawiłam: czy pies jest wilkiem. Tak, sądzę, iż mimo tylu zaobserwowanych różnic pies jest wilkiem. Natomiast wątpliwości moje budzą te teorie, w których mówi się o pochodzeniu psa od jednego podga-tunku wilka oraz o tym, że udomowienie nastąpiło w jednym miejscu na Ziemi. Moje wątpliwości zrodziły się, gdy u obu podgatunków, pochodzących z różnych kontynentów, spostrzegłam wiele różnych Dech psich. I tak jak u wilka europejskiego znajdowałam jakby pierwowzór psów o cechach bojowych czy obrończych, wilki amerykańskie mogłyby być protoplastami psów myśliwskich, a zwłaszcza gru-Dy wyżłów. Jeżeli ktoś z was chce wiedzieć, czy jego pies ma bardziej Dierwotne, a więc wilcze cechy, czy też hodowla uprawiana przez Dzłowieka wywarła na jego psychice i zachowaniu silniejsze piętno, niech odpowie sobie na następujące pytania: Czy mój pies akceptuje wyłącznie parę najbliższych osób, a odnosi się zdecydowanie nieufnie do obcych ludzi? Czy mimo wielkiego przywiązania do mnie jest nieposłuszny i z reguły nie reaguje na moje polecenia? Czy jest wrogi, a w najlepszym razie nieprzyjaźnie nastawiony do większości psów? Czy w zabawach z nielicznymi zaprzyjaźnionymi psami Drzedkłada gonitwy nad zapasy? Czy wreszcie szczeka niewiele, lecz za to je bez opa-¦niętania? Jeżeli na wszystkie pytania uzyskasz twierdzące odpowiedzi, wiedz, że jesteś posiadaczem wilka w psiej skórze. Znajomi pytali mnie niekiedy, czy wilka można trzymać n domu. Sądzę, że w warunkach, jakie większość z nas ma, byłoby o wielce nierozsądne. Ale mając odpowiednie warunki, gdyby żyła niezapomniana Debra, bez chwili zastanowienia wzięłabym ją do tomu. Epilog Marzec. Parę dni temu po raz pierwszy zaatakował mnie wilk. Był to Ciapek. Od połowy lutego pojawiły się pierwsze oznaki wskazujące, że wilki europejskie stały się już dorosłymi zwierzętami, a okres rozrodu się zbliża. Cieczka u wilków europejskich w warszawskim zoo przypada w połowie marca. Ciapek od czasu do czasu podnosił nogę znacząc różne krzewy i drzewa na fermie, podobnie zachowywała się Zołza, często przykucając. Zmieniło się również nieco zachowanie tych zwierząt. Zołza większość czasu spędzała przed wybiegiem wilków amerykańskich, wzdłuż którego biegała z podniesionym ogonem. Był to czas, gdy Wega i Ruda miały pierwszą cieczkę. Ciapek natomiast stał się nieco mniej serdeczny w stosunku do nas, rzadziej się łasił, od czasu do czasu powarkiwał. Wszystko to świadczyło o wzroście aktywności hormonów płciowych i rychłej gotowości do rozrodu. Uważnie obserwowałam więc pierwsze dojrzałe wilki, licząc się z możliwością agresji w stosunku do opiekunów. Atak nastąpił niespodzianie. Gdy rano podchodziłam do wybiegu wilków europejskich, już z pewnej odległości moją uwagę zwrócił podniesiony ogon Ciapka i odmiennie, nieco zbieżnie ustawione uszy. Gdy podeszłam do wybiegu, Ciapek, głośno warcząc, skoczył łapami na siatkę i utkwił we mnie swoje żółte ślepia. Całe to zachowanie świadczyło o próbie zdominowania mnie przez wilka. Zaczęłam wówczas czule do niego przemawiać, Ciapek stał jednak na tylnych łapach i warczał coraz głośniej. Postanowiłam więc złagodzić jego agresję na wilczy sposób. Kucnęłam przy siatce, pochy- 85 liłam głowę i nie patrząc mu w oczy popiskiwałam, a jednocześnie od czasu do czasu wysuwałam język. Widać nie robiłam jednak tego w sposób dostatecznie wyrazisty, bo agresja Ciapka nie malała. Wkrótce zrezygnowałam z dalszego pokazu podległości w stosunku do wilka, uświadomiłam bowiem sobie, że jeśli raz mu ulegnę, mogę być wielokrotnie narażona na pokazy siły z jego strony. Postanowiłam więc podjąć rzucone mi przez wilka wyzwanie i stoczyć z nim walkę, walkę przez siatkę. Wstałam z kolan, wyprostowałam się i głośno warcząc, tak by zęby były obnażone, wbiłam w ślepia Ciapka wzrok bazyliszka. Wilk warczał coraz głośniej, a ja starałam się go przekrzyczeć, rycząc ile sił w płucach. Po kilkunastu sekundach tej próby sił warczenie wilka stało się bardziej głuche, a wysoko podniesiony ogon zaczął się nieco opuszczać. Ciapek opadł na cztery łapy, odwrócił ode mnie oczy i lekko podciągnął kąciki warg. Ogon powrócił do normalnego położenia. Odetchnęłam. Tę walkę wygrałam. W czasie zmagań z Ciapkiem kątem oka obserwowałam zachowanie Zołzy. Samica przez cały czas była bardzo podniecona, wyskakiwała wysoko w górę, machała ogonem, a wyraz jej pyska świadczył o zadowoleniu. Nic dziwnego, wszak walka toczyła się też, o ile nie przede wszystkim, o jej względy. Kiedy po południu przyszłam na fermę, Ciapek przywitał mnie najłagodniejszym ze swoich spojrzeń i radosnym wymachiwaniem ogona. Później, gdy rozpatrywałam całą tę sytuację, uświadomiłam sobie, że wilk nie wykonywał uderzeń pyskiem z próbami pochwycenia i pokąsania, co jest charakterystyczne u agresywnie zachowujących się psów. Jego intencją nie było okaleczenie mnie, lecz zdominowanie. Walkę wygrałam również dzięki temu, że wilk nie uwzględnił całego mojego kłamliwego zachowania. W swojej historii wilki wszak nie stykały się z drucianymi siatkami, a zachowanie zwierząt musiało odzwierciedlać rzeczywiste intencje kontaktujących się ze sobą osobników. Ciapek musiał więc uznać, że skoro zachowałam się w tej sytuacji w sposób świadczący o ogromnej sile, muszę mieć ku temu rzeczywiste podstawy. Wilki nie kłamią. A co robi pies, który za ogrodzeniem jest krwiożerczym potworem, a gdy zabraknie ogrodzenia, w ciągu sekundy przeistacza się w najłagodniejsze zwierzę? Jest to kłamstwo lub gra, którą psy opanowały przez tysiąclecia, stykając się z człowiekiem, a ściślej z ogrodze- 86 niami, gdzie bywały trzymane. O tym, że moje wilki nie muły t«j świadomości, świadczyło najdobitniej, iż mimo wychowywani.i <>