József M. Bardos        Donos    Szanowny Towarzyszu Główny Inspektorze!    Proszę o wybaczenie, że niepokoje Was moim listem, lecz jestem początkującym dziennikarzem i nikt nie traktuje mnie poważnie. Gdybym próbował ogłosić te rzecz w moim czasopiśmie, przesunięto by mnie z działu "Stąd i zowąd" do "Poczty czytelników", o ile w ogóle natychmiast by mnie nie zwolniono.    Chwyciłem za pióro z powodu sprawy KKK. Kiedy cała rzecz się wydarzyła, w redakcji nie było ani jednego reportera i redaktor naczelny wysłał mnie z fotoreporterką Werą. Wszystko to wydało mi się podejrzane już w chwili, gdy szef zaczął mówić, że oto mogę zrobić pierwszy duży reportaż w moim życiu. Nie sądziłem jednak, że nawet komentarz do jedynej opublikowanej fotografii każą napisać komuś innemu.    Kiedy przybyliśmy na miejsce, ogień był już zlokalizowany. Wera zrobiła kilka zdjęć, a ja próbowałem naciągnąć na parę słów inspektora. Oczywiście nic mi nie powiedział. Budynek, w którym mieściły się laboratoria KKK, spłonął całkowicie i był tak zrujnowany, jakby uderzyła w niego bomba. Co prawda, o bombie nie było mowy, lecz okazało się, że zginęło wiele osób. Kiedy dowiedziałem się, że wśród ofiar są także profesor Bilow i jego żona, przyszła mi do głowy myśl, która od tamtej pory nie daje mi spokoju. Możliwe, że się mylę. Że wszystko to jest jedynie chorobliwym wytworem mojego mózgu. Lecz mimo wszystko boje się. Bo jeśli gdzieś indziej także... To nawet bardzo prawdopodobne! Łamałem sobie głowę, co mogło spowodować katastrofę. Ofiary są - poza jednym wyjątkiem - członkami grupy badawczej profesora Bilowa. Oczywiste jest więc, że to w ich laboratorium coś się wydarzyło. Coś takiego, od czego runął i spłonął cały budynek.    Z pewnością Wy także do tego doszliście. Ale ten jeden wyjątek! Dlaczego znajdowała się tam żona profesora Bilowa, przecież ona nie pracowała w KKK! Rzecz jasna, odpowiadają mi, że cóż za problem, że z pewnością odwiedziła męża lub coś w tym rodzaju. Ale...    No i dlatego zwróciłem się do Was. Sądzę, że wiem, dlaczego znalazła się tam ta kobieta.    Niedawno bawiłem wraz z profesorem w pewnym towarzystwie. Rozmowa toczyła się na temat ludzkich potrzeb, ambicji i żądz. Przybrała ona ciekawy obrót w chwili, gdy Lisenko, psycholog, zamknął nam usta twierdząc, że nie wiemy, o czym mówimy. Oświadczył: "niech nas nieba chronią od pełnego i nieskrępowanego wyzwolenia ludzkich żądz. Wtedy odezwał się Bilow i opowiedział, że w ostatnich latach pracuje ze swoją grupą właśnie nad skonstruowaniem takiego systemu i na razie w skali laboratoryjnej!, który pod wpływem impulsów mózgu niemal natychmiast (oczywiście z opóźnieniem paru nanosekund! spełniałby, niejako "materializowałby" pojawiające się żądze człowieka. Nie całkiem to zrozumiałem, nie jestem specjalistą, ale to nie jest istotne. Profesor zakończył stwierdzeniem, że nie dlatego nastąpią pierwsze próby. Na to, ku mojej wściekłości, moja żona wtrąciła się paplając, że profesor mógłby ją zaprosić na pierwszy eksperyment, że przecież nauce i tak wszystko jedno, czyje życzenia się spełniają, a ona ma teraz tyle różnych potrzeb. Było to bardzo nieprzyjemne, ale profesor uprzejmie odpowiedział, iż żałuje, lecz obiecał to już swojej żonie. Wtedy myśleliśmy wszyscy, że żartuje... Ale teraz... Przemyślcie to.    Wszyscy są na miejscu. Zaczynają pierwszy eksperyment. Włączają urządzenie i żądze kobiety...Czy macie żonę?...    Z poważaniem W. Pietrow dziennikarz-praktykant przekład : Wojciech Maziarski     powrót