Piers Anthony Młodzian z Mundanii Cykl: Xanth tom XII Przełożyła: Lucyna Targosz tyt. ang.: Man from Mundania Rozdział 1. NIEBIAŃSKI CENT Ivy obudziła się, przeciągnęła i otworzyła oczy. Na dworze świtało; słońce, które nie ukazało jeszcze krągłego oblicza, gdyż ciemność je drażniła, wkrótce miało odzyskać werwę. Dziewczynka spojrzała na Gobelin, żywą mapę Xanth. Nigdy nie miała dość tego widoku, chociaż jej zainteresowanie raz rosło, raz malało. Rosło, kiedy padał deszcz, bo wtedy przyjemniej było w suchym wnętrzu; a malało, gdy zombi Zora woskowała schody i wszędzie unosiła się ciężka woń wosku. O, dzisiaj Zora też woskowała, zapaszek był okropny. Ivy miała tylko parę minut na znalezienie pretekstu, który umożliwiłby wyniesienie się stąd, najlepiej na kilka dni, aż zapach zniknie. Ale zaczynało jej brakować wymówek; jaka jeszcze została? Dziewczynka wyskoczyła z łóżka tak gwałtownie, że wystraszyła tkwiące pod nim straszydło. Nerwowuś skurczył się, wydając głuchy dźwięk. Był to młody potworek, następca Snortimera, który odszedł już dawno temu; ten nowy zapowiadał się na bojaźliwego. Co gorsze, Ivy wchodziła w wiek, w którym ludzie coraz mniej wierzą w Straszydła spod Łóżka. Kiedy skończy osiemnaście łat, całkiem przestanie w nie wierzyć i biedaczek zniknie. Nerwowuś pewnie nie był zachwycony taką przyszłością i trudno mu się dziwić. Współczuła mu, ale nie było na to rady - przecież nie mogła przestać dorastać. Ivy pobiegła na bosaka do sąsiedniego pokoju, w którym spała księżniczka Nada. Księżniczka zajmowała tę komnatę od trzech lat - od czasu kiedy Dolph ją tu przywiózł. Dziewczynki bardzo się zaprzyjaźniły - obie były ładne, w tym samym wieku i równego stanu. Nada była tylko w połowie człowiekiem, ale w trakcie swego pobytu w Zamku Roogna kurtuazyjnie zachowywała ludzką postać. Księżniczki od najmłodszych lat muszą się uczyć dobrych manier. - Nado! - zawołała Ivy. - Natychmiast potrzebuję jakiegoś pretekstu! - Wiem. Też to czuję. Pójdę z tobą. - Nada usiadła na łóżku i zmarszczyła nos. - Jasne! Ale dokąd? - Czy już wykorzystałyśmy zwierciadło? - Nie mamy magicznego zwierciadła - przypomniała jej Ivy. - Kom-Pluter zabrał je w ubiegłym roku i nie oddał! - A prawda. Więc... - Więc musimy tam pójść i odebrać je - wpadła jej w słowo Ivy. - Jest mi potrzebne, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem! - Właśnie. Lecz... - Wiem. Lecz Kom-Pluter nie odda zwierciadła bez walki, a stosuje nieczyste chwyty. Gdyby udało nam się wymyślić jakiś sposób na Kom-Plutera, byłby to znakomity pretekst. - Może Elektra... - Oczywiście! Mogłaby go tak trzepnąć, że pozwoliłby nam zabrać zwierciadło! - Czy ktoś wymówił moje imię? - zapytała sennie Elektra, stając w drzwiach. Była dzieckiem piegowatym, o lekko kręconych włosach; miała pełne zdumienia oczy, wokół guzikowatego noska rysowały się fałdki od uśmiechu. Nikt by nie pomyślał, że była nieszczęśliwie zakochana. - Zora woskuje schody! Pomóż nam odebrać Kom-Pluterowi magiczne zwierciadło! - To właśnie wy wąchałam! Tylko się ubiorę! Wszystkie trzy rozbiegły się i pospiesznie wskoczyły w odpowiednie stroje. Po chwili znów były razem; obie księżniczki, w sukienkach, zazdrośnie patrzyły na Elektrę w tęczowych dżinsach. Była z pospólstwa, więc mogła się wygodnie ubierać. No i była szczupła, toteż mogła nosić takie ciuszki, nie przyciągając męskich spojrzeń i nie prowokując kobiet do marszczenia brwi. Dziewczynki szybko przeszły przez hol do najbardziej oddalonych schodów, unikając zapachu wosku. Niestety, musiały przemaszerować obok pokoju Dolpha, więc je usłyszał. Miał uszy jak wilkołak, może dlatego, że do drzemki zwykle przybierał wilczą postać. Energicznie otworzył drzwi. - Hej, dokąd idziecie? - zawołał. - Znów się wymykacie? Nada i Elektra przystanęły: Nada dlatego, że nie chciała urażać jego uczuć, Elektra dlatego, że była w nim zakochana. Obie były zaręczone z Dolphem, choć miał tylko dwanaście lat. Elektra przez chwilę miała ochotę poprosić go, żeby z nimi poszedł, gdyż zawsze chciała być blisko niego. Ivy postanowiła temu przeszkodzić. - Chcemy odebrać Kom-Pluterowi magiczne zwierciadło, żebym je miała, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem - oznajmiła. - Wtedy dowiemy się, gdzie jest Dobry Mag Humphrey, i wreszcie zakończysz swoje Poszukiwania. - Ale matka nie pozwoli ci... - zaczął rozsądnie chłopak. - No to musisz nas osłaniać! - ucięła Ivy. - Cześć! Dolph ciągle był pełen wątpliwości. Nada podeszła i ucałowała go, nie mówiąc ani słowa. - Hmm... no dobrze - ustąpił. Chłopak był wobec niej bezwolny jak marionetka, chociaż wiedział, że księżniczka go nie kocha. Stanowiło to lustrzane odbicie jego związków z Elektra. Zmienił się w zombi i poszedł tam, skąd nadeszły dziewczynki. Zombi nie są wrażliwe na zapach wosku, więc nie musiał unikać nawoskowanych schodów. Dziewczynkom udało się uciec. Nikt im nie próbował przeszkadzać, widać działania Dolpha odniosły skutek. Ivy gwizdnęła na Stanleya i już po chwili smok przyłączył się do nich. Był już prawie dorosły, więc wkrótce będzie musiał przenieść się do Rozpadliny, by lam pełnić straż. Ivy będzie za nim tęsknić, ale tak dla niej, jak i dla smoka czas niósł nowe problemy. Na razie Stanley był wspaniałym opiekunem; towarzystwo tego oswojonego smoka chroniło dziewczynki przed dzikimi potworami. Ivy, Nada i Elektra przebiegły sad, zrywając i jedząc po drodze owoce. Dotarły do głównego szlaku, który wiódł na północ. Kom-Pluter często otwierał tu objazdy i król Dor musiał kogoś wysyłać, żeby je zamknąć, bo było to naruszenie porządku publicznego. Ivy wiedziała, że akurat teraz jest tam Objazd i że tym razem muszą weń wejść. Była to najprostsza droga do złośliwej machiny. Oczywiście będą musiały uniknąć jego piekielnych pułapek, ale to właśnie one sprawiały, że był tak intrygujący. Stanley nie obroni ich przed nim, lecz może uda się to Elektrze. I rzeczywiście był tam Objazd. Skręcili weń. Teraz mogli odpocząć, bo jeśli nawet zostanie zamknięty, to już go nie zgubią. Zatrzymali się na noc w pobliżu wyboistego placu, po którym tam i z powrotem szarżowały Byki i Niedźwiedzie. Golem Grandy znalazł owo miejsce, kiedy poszukiwał zaginionego smoczęcia. Plac ten nazywano Rynkiem, a Byki i Niedźwiedzie - Inwentarzem i Zasobami. Te zwariowane zwierzaki prawie codziennie wyprawiały swoje dziwaczne harce, histerycznie reagując na błahe wydarzenia i nie zwracając uwagi na ważniejsze. W Xanth istniało wiele dziwów, ale to, co się tu działo, było tak dziwaczne, że nie mogli tego pojąć nawet najwięksi postrzeleńcy. Cóż tak fascynującego widziały Byki i Niedźwiedzie w Rynku Zasobów?* [* Nieprzetłumaczalna gra słów: market (ang.) - plac, rynek; stock (ang.) - inwentarz, akcje, papiery wartościowe, zasoby; Stock Market - rynek papierów wartościowych.] Stanley skoczył w gąszcz złapać coś na przekąskę, a dziewczynki zrywały ciastka z ciastkowca rosnącego obok ścieżki. Nie było to zbyt krzepkie drzewko, ale gdy Ivy użyła swego daru, z ciasteczek aż unosiła się para. Przy ścieżkach rosło teraz wiele więcej drzew niż dawniej, bo matka Ivy, Iren, wysiała nasiona i sprawiła, że wykiełkowały i wyrosły, a dziewczynka dodała im mocy. Dziewuszki jadły i rozmawiały - pogawędka jest przyjemniejsza, jeśli nie przysłuchuje się nikt z dorosłych. Szybko zaczęły mówić o Romantycznych Przeżyciach, bo to najbardziej fascynuje nastolatki. - Ivy, kiedy znajdziesz sobie chłopca? - dopytywała się Nada. - Idzie ci siedemnasty, a twoja matka była młodsza, gdy złowiła i usidliła twego ojca. - A mój braciszek już w dziewiątym roku życia miał dwie narzeczone - zgodziła się Ivy. - Przyznaję, że jestem nieco spóźniona. Nada i Elektra uśmiechnęły się ponuro. Nada miała czternaście lat, kiedy młody książę Dolph poprosił jej ojca, króla plemienia Naga, o pomoc; lud Naga potrzebował przymierza z ludźmi, więc król się zgodził, pod warunkiem że Dolph poślubi Nadę. Musiała udawać, że ma tyle lat co książę - dziewięć - bo jej prawdziwy wiek przeraziłby go. Oczywiście były to tylko zaręczyny; musieli zaczekać, aż Dolph osiągnie wiek stosowny do zawarcia małżeństwa. Przymierze zostało zawarte i Nada dotrzymywała księciu towarzystwa, a jej lud dostawał z arsenału Zamku Roogna wszystko, co potrzebne do zwalczania goblinów wdzierających się na ich teren. Wyglądało na to, że w Xanth jest teraz o wiele więcej goblinów niż niegdyś. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się dzieje, ale były źródłem kłopotów. Potem Niebiański Cent przyniósł Dolphowi Elektrę. Musiała poślubić księcia lub umrzeć, więc zgodził się zaręczyć także z nią. Akurat wtedy odkrył również, że Nada jest od niego o pięć lat starsza, co ułatwiło mu podjęcie decyzji o drugich zaręczynach. Uświadomił sobie jednak, że kocha księżniczkę, więc nie zerwał z nią. Cała trójka wiedziała, że Dolph musi wybrać jedną z dziewcząt, zanim stanie się pełnoletni. Jeśli wybierze Nadę, dotrzyma słowa danego plemieniu Naga, a książę powinien dotrzymywać słowa. Ale wtedy Elektra umrze... Żadne z nich tego nie chciało. Trzy lata minęły od czasu, kiedy Elektra posłużyła się swoim darem, żeby wykonać Niebiańskiego Centa. Dziewczynki prędko się zaprzyjaźniły i normalnie traktowały tę dziwną sytuację. Elektra kochała Dolpha, a on kochał Nadę. Ta z kolei nie kochała księcia, a on nie kochał Elektry. Jak rozwiązać tę łamigłówkę? Nikt tego nie wiedział; był to ulubiony temat domysłów i hipotez. Na szczęście do pełnoletności Dolpha brakowało jeszcze paru lat, więc nie było pośpiechu. - Przecież znałaś jakiegoś chłopca, prawda? - spytała Elektra. Elektra urodziła się ponad osiemset lat temu - a może i dziewięćset - i spała przez te wszystkie stulecia, dopóki nie obudził jej pocałunek Dolpha. Faktycznie miała więc czternaście lat, a wyglądała na dwanaście. Była dzieckiem, które zaklęciem zmuszono do pokochania księcia. Przez ten czar wiedziała co nieco o miłości i żywo ją to interesowało. - Tak, znałam Hugona, syna Dobrego Maga Humphreya - przypomniała sobie Ivy. - Był ode mnie starszy o pięć lat. - Odpowiednia różnica! - odezwała się Nada. Wszystkie wiedziały, że chłopak może pokochać młodszą o pięć lat dziewczynę, ale dziewczyna nie może zakochać się w chłopcu młodszym o pięć lat. To była przyczyna tarapatów Nady. Mogła wyjść za Dolpha, kiedy nadejdzie czas, ale nie zdoła go pokochać. - A więc Dobry Mag Humphrey zniknął razem z synem! - domyśliła się Elektra. - Tak. Hugo nie był taki nadzwyczajny, ale za to miły, no i potrafił wyczarować owoc. Co prawda najczęściej zgniły owoc. - Zgniły owoc! - roześmiała się Elektra; wydłubała wiśnię ze swojego ciasteczka i rzuciła w Ivy. - Łap! - A więc to tak! - krzyknęła Ivy, udając złość. Zdjęła kawałek brzoskwini ze swojego ciastka i cisnęła w tamtą. - Masz kawałek brzoskwiniowego ciasta! Elektra schyliła się i pocisk trafił w Nadę. Ona zaś miała cytrynową bezę, w której nie było przecież kawałeczków cytryny, więc cisnęła całym ciastkiem. I po chwili już cała trójka brała udział w swojej ulubionej zabawie - bitwie na ciastka. Z jakiegoś powodu w Zamku dorośli krzywo na to patrzyli, lecz teraz nadarzyła się wymarzona okazja. Kiedy wrócił Stanley, wszystkie trzy były upaćkane ciastkami. Smok chciał je wylizać do czysta, ale przy pierwszym liźnięciu okazało się, że Elektra jest wrażliwa na łaskotki, co pobudziło resztę do niepohamowanego śmiechu. Na szczęście w pobliżu znajdowało się ciepłe źródło. Dziewczynki wskoczyły do wody - zaczęła się chlapanina i piski, a Stanley krążył wokół nich, szykując się do wysuszenia całej trójki. Gdyby nie obecność smoka, radosne piski kąpiących się małych nimf zwabiłyby do źródła drapieżników z całej okolicy. Zabawnie być dziewczyną. *** Noc spędziły na poduszkach w gnieździe utworzonym przez zwiniętego w krąg smoka, trzymającego ogon w paszczy. Ivy opowiedziała mu kiedyś o Uroborusie, wężu oplatającym Mundanię (podobno była okrągła!) i gryzącym własny ogon; historia spodobała się Stanleyowi, więc zaczął sypiać w tej pozycji. Był długi, ale nie aż tak bardzo - nie zdołałby opleść świata. Ale cóż z tego, lubił tak spać i już. A one były bezpieczne i o to przecież chodziło. Kiedy dziewczynki były zmęczone marszem, dosiadały smoka. Trudno było się na nim utrzymać, ale miały już wprawę. Najpierw jeździec znajdował się nisko, potem wysoko i znów nisko. Elektrze bardzo się to podobało i nie wstydziła się ulegać młodzieńczym emocjom. Ivy i Nada, jako starsze (i w sukienkach), musiały udawać, że to nic specjalnego. Zbliżali się do jaskini Kom-Plutera, więc zatrzymali się na krótką naradę. - Czy powinniśmy zataić przed nim, kim jesteśmy? - zastanawiała się Ivy. Kom-Pluter właściwie był „czymś”, a nie „kimś”, ale łatwiej było przypisać zło mężczyźnie. - Nie da się go oszukać - orzekła Nada. - Zorientuje się, że nie przyszłyśmy tu dla zabawy. - Może gdyby się nam udało ukryć nasze zdolności... - Można spróbować. - Nada wzruszyła ramionami. - Ale wątpię, czy się to uda. On na pewno wie o Ivy. - Chyba że jest zbyt pewny siebie, więc nie sprawdzi i... - Ivy zerknęła znacząco na Elektrę. - Kiedy zmienię postać, spróbuj uciekać, rozproszyć jego uwagę... - zaczęła Nada. - Dobra - zgodziła się Elektra. - To wszystko to tylko blaga - odezwała się Ivy. - Może odbierzemy mu zwierciadło bez przemocy. - Może. - Nada przytaknęła, choć nie bez wątpliwości. - Ukryj się w dżungli, Stanley! - poleciła Ivy. - Wypełznij i idź za nami, jak tylko przejdzie Niewidzialny Olbrzym, ale niech cię nikt nie zobaczy. Ta machina jest podstępna i możemy potrzebować pomocy, gdyby coś poszło nie tak. Stanley kiwnął łbem. Był tylko smokiem, lecz przy Ivy potęgowała się jego dzikość i inteligencja i świetnie rozumiał, co dziewczynka do niego mówi. Przestał falować i ukrył się w chaszczach koło ścieżki. Zielone wężowate ciało zlało się z liśćmi i przestało być widoczne. Czuwał i obserwował. Dziewczynki rozglądały się i paplały niewinnie, jak to zwykle czynią nastolatki, chociaż miały w głowie zupełnie co innego. Ziemia zadrżała. - Oto Niewidzialny Olbrzym - stwierdziła Ivy. - Bądźcie gotowe do odegrania przestrachu. Ziemia znów się zatrzęsła. Wszystkie trzy zatrzymały się i rozejrzały z udanym przerażeniem. - Co to?! - krzyknęła Elektra, jej włosy lekko zaiskrzyły, świetnie potrafiła udawać strach. Jeszcze jeden wstrząs. - To Niewidzialny Olbrzym! - zawołała Ivy, udając przestrach. - Iiiiiiiii! - wrzasnęły piskliwie Nada z Elektra. - Uciekajmy! - zakomenderowała Ivy. Zaczęły biec prosto ku jaskini. Tak właśnie Kom-Pluter to zaplanował: podróżnicy najpierw wchodzili w Objazd, potem Niewidzialny Olbrzym zapędzał ich do jaskini, a tam już łapał ich Kom-Pluter. Tym razem dziewczęta biegły tam z własnej woli. Wpadły do groty, zanim wolno człapiący Olbrzym znalazł się w zasięgu wzroku. W środku było ciemno, ale już po chwili w głębi zapaliło się światło, więc tam się skierowały. Wkrótce znalazły się w głównym pomieszczeniu Kom-Plutera. Tkwił tam - osobliwe zbiorowisko przewodów i barwnego metalu, z wielkim szklanym ekranem pośrodku. Na ekranie ukazały się świetliste litery: - WITAM, DZIEWCZĘTA. Zachichotały, zażenowane. Ivy przygryzła palec, udając zdenerwowaną; istotnie nie czuła się zbyt pewnie. - Co to? - spytała, wpatrując się w ekran. - JESTEM KOM-PLUTER. CZEMU ZAWDZIĘCZAM TWĄ WIZYTĘ, KSIĘŻNICZKO IVY? I już po tajemnicy! - Przychodzę po magiczne zwierciadło, które ukradłeś z Zamku Roogna - wypaliła prosto z mostu Ivy. - NIE UKRADŁEM! - oddrukował gniewnie. - WYGRAŁEM! - Ukradłeś! I chcę je odzyskać! - upierała się. - NIE UKRADŁEM! - Ukradłeś! - NIE! - Tak! - NIE! Ivy zorientowała się, że Kom-Pluter może tak w kółko. Maszyny były jak golemy: nie nudziły się bezustannym powtarzaniem tego samego. Prawie dorosła księżniczka (bo przecież brakowało jej tylko chłopca) nie mogła na to pozwolić. Dalsze powtórki były poniżej jej godności: - Zwabiłeś tu podróżnika, który korzystał ze zwierciadła za zgodą mojego ojca! I wypuściłeś go dopiero wtedy, kiedy zostawił tu zwierciadło! - rzekła śmiało Ivy. - TO PRAWDA. GRAŁEM Z NIM I WYGRAŁEM. ZWIERCIADŁO JEST MOJE. - Zwierciadło wcale nie jest twoje! - parsknęła. - Nie należało do tego człowieka i nie miał prawa go oddawać! Tylko je pożyczał i miał zwrócić po ukończeniu misji. Czyli ukradłeś je i powinieneś oddać. - WYGRAŁEM JE I NIE MUSZĘ ODDAWAĆ. - Musisz! - zagroziła Ivy. - Albo...! - ALBO CO? - Albo mój ojciec, król Dor, coś zrobi. - TWÓJ OJCIEC NIE WIE, ŻE TU JESTEŚ. Ta maszyna była zdecydowanie zbyt sprytna! - No to ja coś zrobię. - CO? - Odbiorę zwierciadło, nie przebierając w środkach. - ALE KSIĘŻNICZKA NIE MOŻE OSZUKIWAĆ. - To będzie wyjątek od reguły. - TO ZOSTANIESZ MOIM WIĘŹNIEM. - Grozisz mi, ty stary gracie? - spytała Ivy wyniośle. - TAK. No i skończyły się żarty! - A więc wojna! - JUŻ OD DAWNA. - No to wojna - rzekła bezczelnie Ivy. - Gdzie trzymasz zwierciadełko? - PO CO CI ONO? - Dlaczego miałabym ci to powiedzieć? - DLACZEGO MIAŁBYM ZDRADZIĆ, GDZIE ONO JEST? - Powiesz mi, gdzie ono jest, jeśli zdradzę ci, do czego go potrzebuję? - TAK JEST. - Muszę je mieć przy sobie, kiedy posługuję się Niebiańskim Centem. Ekran zamigotał. Słowa Ivy najwyraźniej zaskoczyły maszynę. Potem ukazał się napis: - ZWIERCIADŁO JEST W SEKRETARZYKU KOŁO TYLNEGO WYJŚCIA. Księżniczka spojrzała w głąb jaskini. Rzeczywiście stał tam sek-retarzyk. Dziewczynka wiedziała, że maszyna nie może kłamać, lecz może ujawnić tylko część prawdy. - Czy sekretarzyk jest zamknięty? - NIE. - Czy jest jakiś powód, dla którego nie będę mogła zabrać zwierciadła, nawet jeśli cię zwyciężę? - NIE MA ŻADENGO. - Nie wierzę. - PODEJDŹ DO SEKRETARZYKA I WEŹ ZWIERCIADŁO. - Dajesz mi je? - zdumiała się. - NIE. PO PROSTU DOWODZĘ SWOJEJ PRAWDOMÓWNOŚCI. MOŻESZ WZIĄĆ ZWIERCIADŁO. TO NIE MA ZNACZENIA - JEŻELI CIĘ ZATRZYMAM, TO I ONO TU ZOSTANIE. Ivy podeszła do sekretarzyka. Wysunęła górną szufladę. Leżało tam magiczne zwierciadło! Wzięła je. - Może to fałszywe zwierciadło! - wykrzyknęła Nada. - Może tylko wygląda jak prawdziwe! - WYPRÓBUJ JE. - Ukaż mojego brata - poleciła Ivy zwierciadłu. Ukazało księcia Dolpha. Siedział bez ruchu, co było podejrzane. - Pokaż całą scenę. Postać Dolpha zmniejszyła się, obraz ukazał więcej szczegółów. Chłopak siedział na łóżku Ivy i wpatrywał się w magiczny Gobelin. - A to podstępny drań! - wrzasnęła Ivy. - Zakradł się do mojego pokoju i gapi się na Gobelin! - Podoba mu się - stwierdziła Nada. - Prawie tak samo jak ty - przyznała Ivy. Zwierciadło było prawdziwe. - No dobra, Pluter - oznajmiła Ivy. - Wychodzę stąd i zabieram zwierciadło. Ruszyła do wyjścia z jaskini. - KSIĘŻNICZKA IVY ZMIENIA ZDANIE - wyświetlił ekran. - Cóż, może bez zwierciadła... - Ivy! - krzyknęła Nada. - Nie pozwól, żeby zmienił scenariusz! - A więc próbujesz tego, Pluter! - powiedziała groźnie Ivy, patrząc na ekran. - Nie trudź się, to nie podziała! Nie mam zamiaru zmienić zdania. Dziewczynka szła ku wyjściu. - KSIĘŻNICZKA IVY WIDZI NA PODŁODZE WIELKIEGO WŁOCHATEGO PAJĄKA. Przed dziewczynką ukazał się wielki pająk. Wrzasnęła z przerażenia. - Nie daj się na to nabrać! To tylko złudzenie! - zawołała Nada. - Ale wielkie i włochate! - odparła Ivy. - Przejdź po nim! Dziewczynka zrozumiała, że właśnie to powinna uczynić. Zrobiła krok w stronę pająka. Owad uniósł się na sześciu włochatych odnóżkach i zasyczał. Ivy przestraszyłaa się i cofnęła. - To śmieszne - orzekła Nada. - Zajmę się tym paskudztwem. - NADA WIDZI TO, CO BUDZI W NIEJ NAJWIĘKSZĄ ODRAZĘ. Pająk zmienił się w wielkie ciastko pokryte lukrem, na które wylano czekoladowy karmel. Całość wieńczyła czapa z bitej śmietany. - Uuuu, co za ohyda! - jęknęła Nada i cofnęła się. - Brzydzisz się ciasta? - zdumiała się Elektra. - Kiedy podróżowałam z Dolphem, dotarliśmy do wyspy zbudowanej z ciasta i czekolady. Tak się najedliśmy, że aż się pochorowaliśmy. Od tej pory nie cierpię tego ohydztwa. Żołądek mi się przewraca na sam widok czegoś takiego! - A mój nie! - Elektra oblizała się. - Przepuśćcie mnie! - ELEKTRA WIDZI TO, CO BUDZI W NIEJ NAJWIĘKSZE PRZERAŻENIE. Ciasto przekształciło się w otwartą szklaną trumnę. Wnętrze było wysłane pluszem, leżała tam poduszeczka i przykrycie. - Nie, nie! Nie chcę znów tam spać! - krzyknęła Elektra z oczami pełnymi przerażenia. Bo właśnie w takiej trumnie spała prawie tysiąc lat (należy odjąć zawieszenie kary za dobre sprawowanie) jako ofiara klątwy Maga Murphy’ego. Jeżeli znów znajdzie się w owej trumnie, będzie musiała przespać resztę wyroku i umrze we śnie. Przerażona Elektra cofała cię i cofała, aż oparła się o wielki ekran. Ivy właśnie na to czekała. - Dość tego! - oznajmiła twardo. - Tym razem nie pozwolę, żeby zatrzymał mnie jakiś włochaty pająk! Nada... - Rozumiem. - Nada zmieniła się w węża. Jeżeli pająk znów się pojawi, wąż go połknie. - NADA WIDZI... W tym właśnie momencie Elektra, reagując na umówiony znak, trzepnęła ręką w górną część ekranu, uwalniając przy tym potężne wyładowanie elektryczne. Na tym polegał jej talent, i bardzo się im teraz przydał. Ekran zamigotał. - BŁĄD WYDRUKU... Na ekranie zaczęły się kłębić niezrozumiałe znaki i symbole. Potem ukazał się napis: WYŁĄCZYĆ. I już nic więcej - ekran zgasł. - Uciekajmy stąd, zanim się pozbiera! - odezwała się Ivy. Pomknęły ku wyjściu z jaskini; nic im nie przeszkadzało - zniknęły obrazy pająka, tortu i trumny. Wstrząs zaaplikowany przez Elektrę wywołał w Kom-Pluterze taki chaos, że maszyna musiała doprowadzić do porządku wszystkie swoje obwody; dopiero potem spróbuje oddziaływać na rzeczywistość. Nada wróciła do ludzkiej postaci, przebrała się w rzeczy niesione przez Ivy i wszystkie trzy uciekły z jaskini. W tunelu wejściowym czekał buchający parą Stanley. Gdyby nie zadziałał elektryczny szok, smok chuchnąłby na ekran strumieniem wrzącej pary, co na pewno by podziałało. Dziewczęta były przygotowane na wszystko. Biegły ku wylotowi jaskini. Stanley osłaniał odwrót. Jeśli Kom-Pluter zbyt wcześnie się pozbiera i zacznie swoje sztuczki, smok buchnie gorącą parą. Dzień był piękny, ale wokół unosił się obrzydliwy fetor, jakby setka grubasów pociła się jednocześnie. Lekkostopa Elektra biegła na przedzie. Nagle zatrzymała się, sapnęła i usiadła. - Elektra! Co się stało? - zaniepokoiła się biegnąca za nią Ivy. - Pewno straciła oddech przez ten fetor - domyśliła się Nada. - Może w pobliżu padł jakiś sfinks? Ivy zrobiła parę kroków... i uderzyła w niewidoczną kolumnę. - A-ooo-ga? - dobiegło z wysoka. - Niewidzialny Olbrzym! - wykrzyknęła dziewczynka. - Nie wie, co robić, bo Kom-Pluter jest wyłączony - stwierdziła Nada, zadzierając głowę. - Ale my mu pomożemy. Hej, Olbrzymie! Idź się wykąpać! - Kąąąpać? - rozległ się potężny głos. - Wskocz do jeziora! - poradziła Ivy. Wielkie nogi poruszyły się. Ziemia drżała przy każdym kroku wielkoluda. Rozdeptał jedną kępę drzew, potem następną. Po chwili usłyszały potężny plusk. - Biegiem! Zanim woda wszystko zaleje! - krzyknęła Ivy, pomagając wstać Elektrze. Dziewczynki biegły ścieżką. Zbliżała się fala wody, krople spadały na nie jak deszcz. Dogonił je smok. Udało im się uciec i Ivy odzyskała zwierciadło! *** Po powrocie trzy podróżniczki oczywiście musiały ponieść karę. Ivy była do tego przyzwyczajona, wciąż miała na sumieniu jakieś sprawki. Odzyskała magiczne zwierciadło ten czyn złagodził napomnienia królowej Iren. Poza tym Dolph obserwował wszystko na Gobelinie, więc ostrzegłby króla Dora, gdyby sprawy przybrały zły obrót. Jedna rzecz nie dawała Ivy spokoju. Wydawało się jej, że zbyt łatwo udało im się uciec. Doszła do wniosku, że Kom-Pluter wiedział o talencie Elektry i mógł się ekranować, chroniąc się przed wyładowaniem. Czemu tego nie zrobił? Akurat wtedy był taki nieostrożny? Tak to wówczas wyglądało, ale teraz wydawało się mniej prawdopodobne. Czyżby maszyna chciała oddać zwierciadło? Przecież to nie miało sensu. Kom-Pluter nigdy nie zrobił nic dla nikogo z własnej woli - chyba że dostał w zamian więcej, niż stracił. Cóż takiego zyskał, oddając cenne zwierciadło? No ale już po wszystkim, a ona, Ivy, ma magiczne zwierciadło. Teraz śmiało może posłużyć się Niebiańskim Centem. Ełektra naładowała Cent i był gotowy do użycia - a wszyscy wiedzieli, że tylko w ten sposób można zakończyć Poszukiwania rozpoczęte przez Dolpha i odnaleźć Dobrego Maga Humphreya, który przed siedmioma laty zniknął wraz z rodziną, zostawiając pusty Zamek. Trzeba odnaleźć Humphreya, bo gromadziło się coraz więcej Pytań bez Odpowiedzi. Xanth potrzebował Dob-rego Cza-rodzieja! Dobrodzieja, jak coraz częściej mówiono o Humphreyu, gdy go zabrakło - choć wiedziano, że nie jest tak zupełnie bezinteresowny i każe zawsze odsłużyć rok za informację. Książę Dolph nie mógł posłużyć się Centem. Rodzice twardo przy tym obstawali. Książę zaręczył się z dwiema dziewczynami, więc musiał zostać i stawić czoło temu problemowi. Powinien wybrać pomiędzy narzeczonymi, zerwać z jedną i ożenić się z drugą, kiedy osiągnie odpowiedni wiek. Nigdzie nie pójdzie, dopóki nie uporządkuje tego bajzlu (królowa Iren nazywała to „sytuacją”, ale wszyscy wiedzieli, że to bajzel). A więc to Ivy musiała się posłużyć Niebiańskim Centem. Magia Centa polegała na tym, że przenosił każdego, kto się do niego odwołał, tam gdzie ta osoba była najbardziej potrzebna. Nie było żadnej pewności, że Dobrodziej Humphrey potrzebował Ivy, ale w swym posłaniu do Dolpha wspomniał o Niebiańskim Cencie. Skoro Dobrodziej sądził, że Cent mu pomoże, to na pewno tak się stanie; w końcu Hymfrey był Magiem Informacji i wiedział wszystko. Więc Ivy oczekiwała, że odnajdzie Dobrodzieja, i miała nadzieję, że jest właściwą osobą do tego zadania. Magia zadziała za jej pośrednictwem. Mimo wszystko głęboko, głęboko w sercu Ivy czaiło się zwątpienie. Po pierwsze - istniała klątwa Maga Murphy’ego. Żył on przeszło osiemset lat temu i miał talent psucia wszystkiego, co można było zepsuć. Przeklął lud za czasów Elektry i klątwa spadła na dziewczynę, a w rezultacie Dolph zaręczył się z dwiema dziewczynami zamiast z jedną. Osiemset lat, a czary Murphy’ego wciąż były potężne! Czy mogły zniweczyć misję Ivy, pogorszyć stan rzeczy i sprawić, że księżniczka zaginie tak jak Dobrodziej? Niczego nie mogła być pewna. Może Mag Humphrey wiedział lepiej, a może zapomniał o starożytnej klątwie. Istniał tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać, i to ją niepokoiło. Ivy nie wspominała nikomu o swoich wątpliwościach, bo mogłoby to wyglądać tak, jakby chciała cofnąć zgodę na dopełnienie misji. Na pewno się nie wycofa! Trzeba odnaleźć Dobrego Maga Humphreya! Dolph już zrobił swoje, teraz kolej na nią. Wkrótce nadszedł oczekiwany dzień. Niebiański Cent był naładowany i gotowy do użycia. Tak mówiła Elektra, a ona najlepiej wiedziała. Nauczyła ją tego Magini Tapis, która utkała wielki Gobelin, wiszący teraz w pokoju Ivy. Nauka nie poszła w las - pierwszy Cent zadziałał wspaniale i przyniósł Elektrę do zamku właśnie wtedy, kiedy potrzebowali następnego Niebiańskiego Centa. to wszystko, co opowiedziała jej Elektra. Czyniła tak nie dlatego, że. nie wierzyła dziewczynie, lecz dlatego, że nigdy nie miała dość opowieści o dawnych przygodach, romansach i tragediach. W życiu księżniczki brakowało takich wydarzeń; żyła bezpiecznie i nudno w Zamku Roogna. I to był jeden z powodów sprawiających, że chciała wyruszyć na Wyprawę - poszukać tego, czego jej w Zamku brakowało. Bardzo chciała wyruszyć, pomimo swoich złych przeczuć. Gdzie Cent przeniesie Ivy? Na szczyt legendarnej góry Rushmost, gdzie gromadzą się uskrzydlone potwory? Na dno najgłębszego morza, do domeny morskiego ludu? Do serca najdzikszej dżungli, gdzie czają się stwory zbyt okropne, żeby je oglądać? Gdzież jest Dobrodziej Humphrey? Oto tajemnica stulecia i księżniczka nie mogła się doczekać, żeby ją rozwikłać. Ivy pożegnała się z przyjaciółmi i z rodziną. Ojciec czuł się nieswojo, matka powstrzymywała łzy. Wszyscy wiedzieli, że dziewczynce nic się nie stanie, że nie zagraża jej żadne niebezpieczeństwo - sprawdzili to za pomocą magii; może mieli te same wątpliwości co Ivy... Nie mogli jednak dowiedzieć się, gdzie i na jak długo odejdzie - wiedzieli tylko, że powróci bez szwanku. Stąd ich mieszane uczucia. Księżniczka pożegnała się ze swoim bratem, Dolphem, i jego narzeczonymi, Nada i Elektra. Na pewno wróci na czas, żeby zobaczyć, jak rozstrzygnie się historia tego miłosnego trójkąta! Nada uścisnęła Ivy, a Elektra podała jej naładowany Niebiański Cent. Dziewczynka poruszyła wargami, jakby chciała coś powiedzieć - może poradzić, żeby księżniczka unikała złych czarów. Ivy uśmiechnęła się do niej, mając nadzieję, że ów uśmiech wygląda naturalnie, Jeszcze z kimś musiała się pożegnać: wyszła na dwór i przytuliła się do Slanleya. - Chyba już czas, żebyś odszedł do Rozpadliny - powiedziała ze łzami w oczach. - Jesteś już dorosłym smokiem i nie mogę cię dłużej zatrzymywać. Odwiedzę cię na pewno, jak tylko załatwię tę sprawę. Stanley liznął ją czule, gdy tylko czarami wygładziła smoczy jęzor. Ivy wzięła Cent i trzymała go przed sobą. Był wielkości dużego pensa, miedź przepojona magią lśniła jasnym blaskiem. Musiała go lylko wezwać! Dziewczyna przypomniała sobie klątwę Murphy’ego i zadrżała. Przekleństwo już chyba nie działa. Przecież już w czasach króla Roogna złożono Złego Maga w akwenie Mózgokorala. Jakżeż więc mogła dosięgnąć Ivy klątwa rzucona na Maginię Tapis? Przekleństwo uczyniło już tyle zła, że chyba straciło swoją moc. To szaleństwo dalej się nim przejmować! Ivy otrząsnęła się. - Przywołuję Niebiański Cent - zdecydowanie wypowiedziała hasło. I wtedy wyzwoliła się nagromadzona przez lata energia, i stało się Rozdział 2. MUNDANIA Grey obudził się i popatrzył na komputer. Nagle zdał sobie sprawę z tego, co robiła maszyna. To śmieszne, pomyślał, przecież żaden komputer nie może robić czegoś takiego! A jednak najwyraźniej mógł, chociaż teoretycznie było to zupełnie niemożliwe. Grey sam go zmontował z używanych części i poprosił kolegę, który się znał na komputerach, żeby uruchomił składaka. Pewno, że nie była to doskonała maszyna, ale pomagała mu w nauce. Czasami na ekranie ukazywały się dziwaczne napisy, jak NIEKOMPATYBILNY SYSTEM OPERACYJNY lub NIESTANDARDOWE URZĄDZENIA PERYFERYJNE. Co jeszcze było w nim nowego? Przyjaciel Greya najwyraźniej zainstalował coś takiego jak CP/ DOS - co każdy inny uznałby za niemożliwe. Poza tym założył Katalog na Użytkownika 99, no i prace Greya wychodziły takie same, jak je wczytywał - średnio dobre. Tylko tyle komputer mógł lub chciał, zrobić. Potem Grey pomyślał o czymś jeszcze, ale nie był pewny. Wyglądało na to, że wszystko jest jakoś powiązane. Zaczęło się przecież przy tym programie, no i to nie zajęte mieszkanie, i... Chłopak usiadł, objął głowę dłońmi. Powinien dojść do jakichś wniosków, jeżeli nad tym popracuje. Ale po randce z Salmonellą Grey był taki chory i słaby, że nawet myślenie stanowiło dla niego zbyt wielki wysiłek. A jednak był pewny, że na coś natrafił. Gdybyż tylko mógł to rozpracować, zanim dziwo zniknie. Chłopak wynajął mieszkanko, bo jego rodzina nie mogła mu opłacać wyżywienia w akademiku. Uczelnia musiała przyjąć każdego miejscowego, który się nadawał na studia, a czesne było odpisywane od podatków. Grey jakoś sobie radził, wynajmując ów tani pokoik i jedząc głównie fasolę z puszki. Nie był zbyt dobrym uczniem i nie miał pojęcia, jaką specjalizację wybrać. Jeśli oczywiście dotrze do tego etapu... Jego ojciec twierdził jednak, że syn jest skazany na mundań-ski świat, że tkwi w nim po uszy i jeżeli sam nie zadba o swoją przyszłość, to nikt tego za niego nie zrobi. Wykształcenie było jednym ze sposobów na zapewnienie sobie znośnej przyszłości, więc Grey je zdobywał, a raczej usiłował zdobyć. Chłopak uważał do tej pory, że życie jest nudne. Teraz, uczęszczając na pierwszy rok anglistyki, zdał sobie sprawę, że nie doceniał tego, co miał przedtem. Przekonał się, jak przeraźliwie nudna może być edukacja! Powolutku ześlizgiwał się od 3+ poprzez 3 do 3- i niżej, w miarę jak rozumienie materiału przekraczało jego możliwości. Potem Grey dostał program Worm* [*Worm (ang.) - dżdżownica.] z Vaporware Limited. Re- klama była zachęcająca: „Masz kłopoty z nauką? Pozwól, żeby program Worm ułatwił ci życie! Obiecujemy wszystko!” I rzeczywiście obiecywali, że za jednym zamachem poprawią jego pozycję towarzyską i stopnie. Bardzo to chłopaka zainteresowało, bo i jedno, i drugie było beznadziejne. Problem polegał nie tylko na tym, że Grey był niezbyt lotny, także fizycznie niczym się nie wyróżniał - kompletny przeciętniak. W jego prawie jazdy napisano: „włosy - nijakie, oczy - nijakie”. Nie wyróżniał się w żadnej dziedzinie sportu, nie był błyskotliwy w rozmowie. Dziewczyny go w ogóle nie zauważały. Chłopak wiedział, że to głupi postępek, ale zastawił zegarek i wysłał pieniądze na program. Potem jeden z kolegów wyjaśnił mu, co znaczy „Vaporware”: obiecane, lecz nie przysłane programy komputerowe, znów się naciął. Można się było tego spodziewać. A jednak przysłali program! Grey podejrzewał, że to tylko czysta dyskietka, więc włożył ją do stacji dysków, żeby się zapoznać z katalogiem. Lecz zawartość sama się wpisała na twardy dysk. Potem ekran ożył: - CZEŚĆ, SZEFIE! - O rety... cześć! Co... - JESTEM WORM. PRZYSYŁA MNIE KTOŚ, KTO SIĘ TOBĄ INTERESUJE. ZACZAROWAŁEM TWÓJ KOMPUTER. JESTEM TU, ŻEBY CI SŁUŻYĆ. ZAPYTAJ O COŚ. A to co za dziwo? Jeszcze się nie spotkał z takim programem! - Twoja reklama mówiła, że jesteś bardzo obiecujący i uprzyjemnisz mi życie. - TO PRAWDA. JAKĄ DZIEDZINĘ SWEGO ŻYCIA CHCESZ ZMIENIĆ? Nawet nie wyświetlił pytania Greya! Czyżby ta machina słyszała, co mówi? - Hmm... towarzyską. Żadna dziewczyna... - JAKĄ DZIEWCZYNĘ CHCIAŁBYŚ? Zadziwiające! Program reagował na głos! - W tym cały problem! Nie ma żadnej i... - WYBIERZ KTÓRĄŚ Z LISTY: AGENDA, ALIMONY, ANOREXIA, BEZOAR, BULIMIA, CONNIPTION... - Agenda! - wykrzyknął Grey, który się zorientował, że w przeciwnym razie komputer nie przestanie. Jakież inne imię mógł wymienić? Wystarczy pierwsze z brzegu, żeby sprawdzić ten dziwaczny program. - IDŹ DO MIESZKANIA PO DRUGIEJ STRONIE HOLU. - Przecież ono jest puste! - zaprotestował chłopak. - Od wieków nikt go nie wynajmuje! - MOŻESZ DOPROWADZIĆ KONIA DO WODOPOJU, ALE NIE ZMUSISZ GO, ŻEBY SIĘ NAPIŁ. - Ekran zafalował, co bardzo przypominało wzruszenie ramionami. - Zaraz ci udowodnię! - oznajmił Grey. - To mieszkanie nawet nie jest zamknięte, bo stoi puste. Wyszedł, przeszedł przez hol i otworzył drzwi naprzeciwko. W środku była dziewczyna. Dość ładna, ciemne włosy związała gładką wstążką, zapięta na ostatni guzik. - O, czy jesteś dozorcą? - spytała. - Zdaje się, że piecyk nie działa. - Eee... z tyłu jest guzik, który... nie jestem dozorcą, mieszkam obok... to znaczy... - wybełkotał zdumiony Grey. Wziął się w garść, podszedł do piecyka i nacisnął przełącznik. - Teraz działa. Po prostu nie chcą, żeby się włączył przypadkowo... - Dziękuję! - zawołała dziewczyna. - Bardzo mi pomogłeś! Jak się nazywasz? - Eee... Grey. Grey Murphy. Studiuję w college’u i... - Jak miło! Też się tam będę uczyć! Jestem Agenda. - Agenda? - Zagapił się na nią. - Agenda Andrews. Cieszę się, że już znalazłam przyjaciela! - Przyjaciela? - Grey wciąż był oszołomiony zbieżnością imion. Przecież dopiero przed chwilą wybrał takie imię z listy podanej przez komputer... - Nie chcesz się ze mną przyjaźnić? - zdumiała się. - Ależ chcę! Chcę! Jak najbardziej! Po prostu... - Może zjemy razem lunch? Jestem pewna, że znasz najlepsze miejscowe lokale. - Pewnie, ale... - Następna wpadka. - Holenderskie, oczywiście. Nie chciałabym narzucać... O kurczę! Nie miał forsy, a czek z domu jeszcze nie nadszedł. - Ja... - wykrztusił Grey. - Lepiej zjedzmy coś tutaj - rzuciła lekko dziewczyna. - Mam trochę produktów. - A ja mam pół puszki fasoli... - Nie będzie potrzebna. - Agenda zakrzątnęła się przy spiżarni, którą chyba dopiero co zapełniła. - Co byś chciał? Mam bakłażany, chleb, kukurydzę, pączki, ryby, szparagi... - Pączki - odparł, zastanawiając się, czy dziewczyna wszystko układa w alfabetycznym porządku. Miło spędzili czas przy pączkach i zanim Grey się obejrzał, już miał swoją dziewczynę, która na dokładkę kierowała całym jego życiem - no, może prawie całym. Przez parę dni było mu z tym całkiem nieźle, ale potem zaczęło go to złościć. Agenda była okropnie pedantyczna, robiła wszystko po kolei, a raczej według alfabetu. Za to Grey był bałaganiarzem i nie znosił ściśle zaplanowanego życia. Okazało się, że Agenda nawet spotkania ustawia w kolejności. Najpierw był to zapoznawczy wieczorek, potem oficjalny posiłek, wreszcie randka - kino i trzymanie się za ręce. W końcu się pocałowali. Potem się postarała, żeby Grey poznał jej rodziców. Chłopak zdał sobie sprawę, że znalazł się na drodze wiodącej prosto do małżeństwa i do doskonale zorganizowanego mundańskiego życia. Lubił Agendę, ale jeszcze nie chciał się z nikim wiązać. Próbował wyrwać się z mundańskich kolein, a z tą dziewczyną byłoby to niemożliwe. - Cholera! - mruknął pod nosem. - MASZ JAKIEŚ KŁOPOTY? - zainteresował się komputer. Teraz był zawsze włączony; kiedy chłopak próbował go wyłączyć po wczytaniu programu Worm, komputer zaprotestował przeciwko temu, wyświetlając na ekranie tak logiczne argumenty, że Grey zrezygnował i już nigdy nie ponowił próby wyłączenia go. Jak z tego wynika, brakowało mu także sprytu. - Owszem - zwierzył się maszynie. - Mam dziewczynę, niby jest miła, ale taka pedantka, że już nie mogę tego znieść i... - CHCESZ MIEĆ NOWĄ DZIEWCZYNĘ? - Trudno mi się do tego przyznać, ale... - WYBIERZ: ALIMONY, ANOREXIA, BEZOAR, BULIMIA, CATHARTIC, CONNIPTION... - Anorexia!* [* Anorexia - jadłowstręt psychiczny.] - przerwał Grey. Nie miał zamiaru zadawać się z dziewczyną o imieniu Alimony!** [** Alimony - alimenty, alimentacja.] Oczywiście, samo imię jeszcze o niczym nie świadczy, ale po co ryzykować? Anorexia brzmiała całkiem dobrze. - IDŹ DO MIESZKANIA NAPRZECIWKO. - Przecież tam jest Agenda! - zaprotestował Grey. - Jeśli teraz tam pójdę, to już się nie wydostanę! - MOŻNA DOPROWADZIĆ KONIA DO WODOPOJU... Chłopak westchnął. Jak tu się dogadać z maszyną! Wyszedł z mieszkania, podszedł do wskazanych drzwi i zapukał. Otworzyła mu dziwnie chuda dziewczyna. - Ojej! - zdziwił się. - Chyba nie sądzisz, że jestem za gruba? - zaniepokoiła się. - Jestem na diecie, ale... - Ależ skąd, jesteś w sam raz! Myślałem, że Agenda... - Wyprowadziła się rano. Powiedziała, że za duży tu bałagan, czy coś w tym rodzaju. Jestem Anorexia Nervosa. Wyprowadziła się rankiem? Nigdy by się tego nie spodziewał! Co za zbieg okoliczności! - Jestem Grey. Czy ty też jesteś taka pedantyczna? - O nie! Wprost przeciwnie! Żadnej dyscypliny. Tyję. Nie sądzisz... Chłopak przyjrzał się jej dokładnie - była cienka jak palec. - Jesteś taka chuda, że wyglądasz jak chłopiec - odparł szczerze Grey. - Tylko tak mówisz! - zachichotała nerwowo. - Jestem tłusta i nie cierpię tego. Będę mieszkać sama, więc jeszcze ograniczę posiłki i uzyskam ładną sylwetkę. To nie były niewinne słowne igraszki. Anorexia naprawdę uważała, że jest za gruba, i wciąż się odchudzała. Nieprzyjemnie było z nią jeść, bo ledwo dziobała swoją porcję i zostawiała większość na talerzu, choć wyglądała na zagłodzoną. Grey próbował rozwiać wątpliwości dziewczyny, ale nie chciała mu uwierzyć, że jest akurat tak szczupła, jak trzeba. - Boję się, że w końcu padnie z głodu! - wykrzyknął chłopak, wracając się do swojego mieszkania. - I wszyscy uznają, że to moja wina! - CHCESZ MIEĆ NOWĄ DZIEWCZYNĘ? - Tak mi się zdaje. - WYBIERZ: ALIMONY, BEZOAR, BULIMIA, CATHARTIC, CHLAMYDIA, CONNIPTION... - Chwileczkę, chwileczkę! - zakrzyknął Grey, przeprowadzając jednocześnie małe dochodzenie. Po spotkaniu z Anorexia domyślał się, czego może się spodziewać po Bulimii, Bezoar, Conniption lub po Cathartic. - DYSLEXIA, EMETIC, EMPHYSEMA, ENIGMA, EUPHORIA... - Dyslexia! - zawołał chłopak, domyśliwszy się, że komputer nie przestanie, dopóki on którejś nie wybierze. - IDŹ DO... - Wiem! Poszedł do mieszkania naprzeciwko i zapukał. Oczywiście, była tam inna dziewczyna. Niebieskooka blondynka, ani za chuda, ani za gruba. - O, ty pewno jesteś tym miłym młodym człowiekiem z naprzeciwka! - wykrzyknęła. - Anorexia mi mówiła... - Tak, to ja. Chyba nie czujesz wstrętu do jedzenia? - Pewno, że nie. A powinnam? - zatrzepotała wdzięcznie rzęsami. Początkowo Grey uważał Dyslexię za wspaniałą dziewczynę. Potem odkrył, że ona nie potrafi czytać. Musiało być coś nie tak z jej oczami lub mózgiem, bo widziała wszystko na opak. Jakoś przechodziła z klasy do klasy, bo była dość inteligentna i miała ładne nogi, ale odrabianie prac domowych stanowiło dla niej istną katorgę. Grey musiał czytać dziewczynie cały podręcznik, a potem poprawiać błędy w tym, co napisała. Wkrótce mu się to znudziło. - MASZ JAKIEŚ ZMARTWIENIE? Znów ten komputer! Lubię ją, ale... Na ekranie ukazała się lista imion. Grey nie miał zamiaru wybierać Emetic* [* Emetic - środek powodujący wymioty.] lub Eutanazji, zawahał się przy Enigmie, w końcu zdecydował się na Euphorię. Euphoria była w barokowym stylu. Jej czarne falujące włosy sprawiały wrażenie czegoś żywego, oczy hipnotyzowały. Była również nad wyraz przyjacielska. Grey szybko się zorientował, o co jej chodziło. - Nie mam ochoty na narkotyki! - protestował. - Spróbuj, a polubisz to! - namawiała chłopaka, podając mu jakiś dziwaczny papieros. - Wyśle cię na księżyc i w gwiazdy i będziesz tak szybował przez całą wieczność. Grey tego się właśnie obawiał. Uciekł. - MASZ PROBLEM? Chłopak spróbował jeszcze raz. Pominął Melanomę** [** Melanoma - czerniak (nowotwór złośliwy).], Miasmę*** [*** Miasma - szkodliwe wyziewy.] i Polyploidię**** [**** Polyploidia - zwielokrotniona, nieprawidłowa liczba chromosomów.], a wybrał Salmonellę - brzmiało to dość bezpiecznie, a okazało się wielką pomyłką. Sal wspaniale gotowała, ale była zakażona. - Worm, robisz to specjalnie! Podsuwasz mi same perfidne dziewczyny! - złościł się osłabiony i otępiały Grey. - NIE JESTEM WORM. TO BYŁ TYLKO WSTĘPNY PROGRAM. - Odbiegasz od tematu! No to kim jesteś? - JESTEM POSŁAŃCEM... - Dobrze, dobrze! Mogę cię nazywać Posłańcem! Czemu wynajdujesz tylko takie dziewczyny, które mnie wpędzają w kłopoty? - JAK MOŻESZ TAK MÓWIĆ! - Z każdą coś było nie tak! Jeśli cię nie stać na nic lepszego, to nie chcę żadnej! To wszystko tylko mi złamało serce, a moje stopnie spadły na 2+ ! Dajmy spokój dziewczynom i zajmijmy się nauką. - SPRÓBUJ Z JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĄ. - Nie! Mam dość kobiet! Chcę dostawać dobre oceny i zostać kimś liczącym się w świecie! - SPRÓBUJ Z JESZCZE JEDNĄ DZIEWCZYNĄ. No i co? Grey nie mógł się przecież kłócić z komputerem, bo ten wyświetlał w kółko to samo. - W porządku. Jeszcze jedna dziewczyna. A kiedy i ona się nie sprawdzi, zajmiemy się moimi stopniami. - WYBIERZ... - O nie! Te wszystkie imiona są do kitu! Gwiżdżę na imię! Po prostu znajdź mi fajną dziewczynę i... - ZGODA. - I bez kawałów, bo koniec z umową! Puszczę dziewczynę kantem pod byle pretekstem! Kapujesz, Worm... to znaczy Posłańcze? - IDŹ DO MIESZKANIA NAPRZECIWKO. - Niech będzie! Ostatni raz! Tak naprawdę Grey potrzebował dziewczyny. Inaczej będzie się musiał zabrać do nauki, a to go wcale nie pociągało. Powlókł się wściekły i w wymiętej piżamie - choć na zegarze w holu była już niemal dwunasta w południe - i zapukał do znajomych drzwi Uchyliły się, ostrożnie zerknęło spoza nich jedno niebieskie oko. - Nie jesteś potworem, prawda? - spytała z niepokojem dziewczyna. - Co prawda czuję się teraz jak potwór, ale to tylko chwilowe - uśmiechnął się Grey. - Kim jesteś? - O, człowiek! - Uspokojona, szerzej uchyliła drzwi. - Bałam się, że w tym koszmarnym domu ujrzę coś paskudnego. Jestem Ivy - A ja Grey. Jesteś zwykłą dziewczyną? - Jasne, że nie! Jestem księżniczką! - roześmiała się. Dobrze, ma poczucie humoru! Spodobała mu się, choć wcale tęgi nie chciał. Może tym razem Posłaniec nie wytnie żadnego numeru Ivy zaprosiła Greya do środka i zaczęli rozmawiać. Obydwoje chcieli się dowiedzieć jak najwięcej o sobie nawzajem. Bardzo szybki Grey zaczął jej opowiadać o swoim ponurym życiu, które - o dziwo - wcale nie wydawało się takie okropne, kiedy ona słuchała zwierzeń. Ivy była atrakcyjną dziewczyną, chyba z rok młodszą od Greya. Miała błękitne oczy i wspaniałe włosy, które czasem zielonkawo połyskiwały, najwidoczniej odbijając barwę otoczenia. Początkowo była przerażona, potem szybko się rozluźniła i stała się sympatyczną, wesołą towarzyszką. Mimo wszystko było w niej coś bardzo dziwnego. Zupełnie nie znała miasta, prawdę mówiąc, także i kraju, a może nawet i tego świata. Grey musiał pokazać Ivy, jak działa piecyk oraz jak się otwiera puszkę fasoli! - Jakie zabawne czary! - zawołała dziewczyna, obserwują pracę elektrycznego otwieracza do konserw. Wyglądało na to, że Ivy wierzy w magię! Utrzymywała, że pochodzi z magicznej krainy Ksant (z „X” na początku i „h” na końcu), w której na drzewach rosły ciastka, a ona była księżniczką. Drzew krainy Xanth rodziły również buty i poduszki. W dżunglach grasowały potwory, a Ivy miała oswojonego smoka Stanleya. Dziewczyna najwyraźniej cierpiała na przewidzenia. Posłaniec znów oszukał Greya. Ale zanim się chłopak zorientował, już było za późno: tak polubił Ivy, że nie zamierzał pozwolić jej odejść. Była wspaniałą dziewczyną, pomijając te jej złudzenia, ale były one zupełnie nieszkodliwe, więc Grey postanowił je tolerować. Zdarzały się i zadrażnienia, które starał się załagodzić. Pierwsze nastąpiło, kiedy Ivy zorientowała się, że Grey nie żartuje, mówiąc o swoim kraju. - To znaczy, że nie jesteśmy w hipnotykwie? To naprawdę Mundania? - zapytała z przerażeniem. - Właśnie. To jest Mundania. Żadnej magii - odparł. Ależ dziwnie podchodziła do całej sprawy! - To gorsze, niż się obawiałam! - zawołała dziewczyna. - Ponura Mundania! Miała prawo tak mówić! Życie Greya było okropnie ponure, dopóki nie weszła w nie Ivy. - To skąd się tu wzięłaś, skoro nie wiedziałaś, że się tu przenosisz? - dociekał chłopak. Nie chciał rozmawiać o jej wymysłach na temat Xanth. I tak się dowie, skąd dziewczyna naprawdę pochodzi. Prawdę powiedziawszy, podobała mu się ta wymyślona kraina. Ciastka rosnące na drzewach były bardziej pociągające niż fasola z puszki! - Posłużyłam się Niebiańskim Centem - wyjaśniła bardzo serio Ivy. Uniosła starożytną monetę, zawieszoną na rzemyku okalającym jej szyję. - Miał mnie przenieść tam, gdzie jestem najbardziej potrzebna, to znaczy tam, gdzie zaginął Dobry Czarodziej. Ale klątwa musiała... o nie! - Czyli Cent miał cię tam przenieść, ale klątwa wszystko popsuła? - Grey zaczynał się orientować w regułach obowiązujących w świecie Ivy. - I jesteś tu, gdzie cię nie powinno być? - Tak. - Dziewczyna była bliska łez. - Jak zdołam się stąd wydostać? W Mundanii nie ma magii! - Na pewno nie ma - potwierdził, a jednak, chociaż wiedział, że Xanth jest tylko złudzeniem, bardzo pragnął pomóc Ivy w powrocie do magicznej krainy, gdyż ona tak szczerze, wzruszająco wierzyła w jego realność! - Grey, musisz mi pomóc wrócić do Xanth! - zawołała. Objęła go i pocałowała! Miała talent do wyrażania swoich uczuć! Chłopak wiedział, iż Ivy cierpi na uporczywe urojenia, i obawiał się, że prędzej czy później dziewczyna zostanie ujęta i odesłana do szpitala, z którego uciekła. Ale wiedział też, że bardzo mu się ta „księżniczka” podoba. To zaś tylko pogarszało sprawę. Grey zrobił, co było w jego mocy. Zabrał Ivy do biblioteki uczelni i poszukali wiadomości o Xanth. Okazało się, że przedrostek „xantho” - znaczy „żółty” i łączy się z wieloma rozmaitymi terminami. Dziewczyna oświadczyła, że nie o to jej chodzi. Tylko stracili czas w bibliotece. Kiedy wracali do domu, Ivy wypatrzyła coś na wystawie. - Tam jest Xanth! - zawołała, wskazując palcem na szybę. Grey spojrzał w tamtą stronę. Na wystawie leżała książka „Dolina Kopaczy”. Na okładce widniała gwiazda z napisem „Nowa powieść o Xanth!” Czyżby dziewczyna sądziła, że wyskoczyła z tej książki? - Tam jest Chex! - krzyknęła. - Chex? - Uskrzydlona centaurzyca. Jest młodsza ode mnie o cztery lata, ale wygląda na starszą, bo jej ojcem jest hipogryf Xap, a monstra dojrzewają szybciej niż ludzie. Dojrzała więc prędzej ode mnie, już wyszła za mąż i ma źrebaka, Che. A tu jest polnik Polney, co nie wymawia „s” i uważa, że to my robimy syczące błędy. I... - W tej książce naprawdę opisano krainę, z której niby to pochodzisz? - spytał z niedowierzaniem Grey. - Niby to pochodzę? - zdumiała się Ivy. - Przecież to fantasy! - Nie wierzysz mi? O kurczę! Ale wpadł! Czemu w ogóle poruszył ten temat? - Wierzę, że uważasz, iż stamtąd przybyłaś - rzekł ostrożnie. - Jestem z Xanth! - zdenerwowała się. - Zajrzyj do książki! Wiem, że tam jestem! Mało brakowało, żeby Ivy się rozpłakała. Grey się zawahał. Może powinien kupić książkę i sprawdzić? Ale jeśli nawet dziewczyna tam będzie, to czego to dowiedzie? Tylko tego, że czytała tę powieść i że uczyniła ją tematem swoich urojeń. Zresztą i tak był bez grosza. - Na pewno masz rację - ustąpił wreszcie. - Nie muszę tego czytać. Nie było to całkiem szczere, ale ułagodziło Ivy. Zgodnie poszli dalej. Myśli kłębiły się w głowie Greya. Nareszcie wiedział, skąd - według niej samej - wzięła się dziewczyna, ale nie miał pojęcia, czy ma go to uspokoić, czy też wprost przeciwnie. To nie ona wymyśliła Xanth, ale czy to coś zmienia? Iluzja to iluzja. Jednak owe przewidzenia mówiły coś o psychice Ivy. Gdyby zdobył i przeczytał książkę, to przynajmniej mógłby się połapać w tym, co dziewczyna mówiła. Jednak chłopak wolałby, żeby Ivy lepiej rozróżniała fantazję od rzeczywistości. Była taką miłą, wprost wspaniałą dziewczyną, ale... Czy mogłaby mu się spodobać? Już się spodobała! A to tylko pogarszało sprawę. Ivy zatrzymała się nagle w połowie drogi do domu. - To nie może być Mundania! - wykrzyknęła. - Dlaczego? - spytał ostrożnie Grey. - Bo rozumiemy, co każde z nas mówi! Rozmawiamy w tym samym języku! - No tak, ale... - Mundańczycy szwargocą niezrozumiale. W ogóle nie można ich zrozumieć, chyba że czarami przełoży się to na prawdziwy język! A ciebie doskonale rozumiem! - Mam nadzieję. - Czyżby to był początek przełomu? Może dziewczyna zaczyna wracać do rzeczywistości? - Jakim językiem mówi się w Xanth? - Cóż, po prostu językiem. To znaczy jest to ludzka mowa i posługują się nią wszyscy ludzie. Smoki mają swój język, a drzewa swój. Golem Grundy może rozmawiać z każdym. Mój młodszy brat, Dolph, też, ale tylko wtedy, kiedy się zmieni w coś z danej rasy. Poza nimi dwoma nikt tego nie potrafi, każdy z nas, ludzi, ma odmienny talent, magiczną zdolność. Nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, bo wszyscy półludzie: centaury, harpie, Naga znają również naszą mowę, a to z nimi się najczęściej kontaktujemy. Ale Mundańczycy to jacyś wariaci, mówią rozmaitymi językami i często jeden drugiego nie rozumie, jakby byli rozmaitymi gatunkami zwierząt. Tylko w Xanth mówią po ludzku. Czyli to musi być jakiś zakątek Xanth! O mało mnie nie nabrałeś! A już myślał, że się dziewczynie polepszyło! Lubił ją jednak i wiedział, jak jest wrażliwa na wszelką krytykę, więc ostrożnie dobierał słowa. - Skąd wiesz, że nie mówisz po mundańsku? To znaczy... chciałem powiedzieć: może to jest Mundania i mówisz naszym językiem, bo tego chcesz? - Nie, to niemożliwe - odparła Ivy po chwili namysłu. - Nigdy nie byłam w Mundanii, więc nie mogłam się nauczyć waszego języka. Czyli to musi być jakiś zakątek Xanth. Co za ulga! - Ale jeśli to jest Xanth, to całe moje dotychczasowe życie było złudzeniem! - odezwał się Grey, który miał nadzieję, że w ten sposób uzmysłowi dziewczynie cały problem. - Wiem - odparła ze współczuciem. - Jesteś chłopakiem i przykro mi to mówić, ale wreszcie musisz sobie uzmysłowić prawdę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc. Osłupiały Grey otworzył i zamknął usta. Ivy odwróciła całą sytuację! Jak zdoła się przebić przez jej złudzenia? - Niech tylko pomyślę - ciągnęła. - Najpierw znajdę sposób, żeby cię przekonać. Potem poszukamy Dobrego Czarodzieja, który musi gdzieś tu być. I odprowadzimy go do domu. W ten sposób wreszcie zakończymy Poszukiwania. Ivy chciała jego przekonać! Cóż, może to i lepiej. Jeśli dziewczyna nie zdoła go przekonać, to może sama ustąpi i wyrzeknie się swoich urojeń. Przez kilka następnych dni nie działo się nic specjalnego. Grey dostał czek, zapłacił komorne i zaopatrzył się w puszki z fasolą oraz - wbrew samemu sobie! - kupił dwie książki o Xanth, które widzieli w witrynie. Czytał do późnej nocy, choć raczej powinien był się uczyć lub spać. Była to opowieść o trzech osobliwych podróżnikach, którzy chcieli wypędzić z doliny demony. I rzeczywiście występowała tam Ivy - miała wówczas tylko dziesięć lat! To chyba jednak nie ta sama dziewczyna. Zajrzał do następnej książki, która okazała się historią o tym, jak młodszy brat Ivy, Dolph, szukał Dobrego Czarodzieja. Ale Grey najpierw musiał skończyć pierwszą powieść. Chłopak zasnął nad książką i śnił o Xanth. Był głodny, więc zamiast otworzyć puszkę fasoli, zerwał świeże ciastko z ciastkowca. No i wówczas Xanth bardzo się Greyowi spodobał, bo już od dawna miał dość fasoli. Obudził się i zaczął rozmyślać, jakby to było wspaniale, gdyby owa czarodziejska kraina naprawdę istniała! Nigdy więcej fasoli, koniec z anglistyką i wynajmowaniem mieszkania. Tylko ciepły klimat, zabawa i ciastkowce! I Ivy! Grey spojrzał na komputer. Ekran był ciemny. Machina była włączona, ale gdy nikt z niej nie korzystał, wygaszała ekran, żeby się zbyt szybko nie zużył. Pod wpływem impulsu chłopak wstał i podszedł do komputera. - Czy Xanth istnieje? - JUŻ SIĘ BAŁEM, ŻE O TO NIE ZAPYTASZ! OCZYWIŚCIE. - Ale naprawdę, nie tylko w powieści fantasy? - TO ZALEŻY. - Od czego? - OD TEGO, CZY WEŃ WIERZYSZ. - Czyli istnieje dla Ivy, bo ona w niego wierzy, ale nie istnieje dla mnie, bo wątpię? - TAK. - A więc wszystko, w co ktoś wierzy, staje się dlań realne? Nie bardzo mi pomogłeś - westchnął Grey. - UPARCIUCH. - Robisz ze mnie głupka, ty durna maszyno?! Wyłączę cię. - NIE RÓB TEGO. Ale Grey, wściekły, pochylił się, żeby nacisnąć wyłącznik. - POŻAŁ... Chłopak zrobił, co zamierzał, i ekran ściemniał. Wreszcie. Głupi był, że tak długo trzymał komputer włączony. Potem Grey wrócił do łóżka i niemal natychmiast zasnął. Tym razem śnił o Ivy - podobała mu się coraz bardziej. Grey wstał rankiem, ubrał się i zapukał do drzwi Ivy. Jadali razem śniadania i inne posiłki, bo dobrze się czuli w swoim towarzystwie. Pierwsza dziewczyna, Agenda, zostawiła spory zapas żywności, z którego Ivy korzystała. Było to o całe niebo lepsze od fasoli! Ivy otworzyła drzwi, uśmiechnęła się i gestem zaprosiła go do środka. Włosy miała potargane, ale wydała mu się jeszcze ładniejsza niż zwykle. Nie była ani tak zmysłowa jak Euphoria, ani tak chuda jak Anorexia - Grey uważał, że jest w sam raz. - Do późnej nocy czytałem tę powieść o Xanth. To... - zaczął i umilkł, bo dziewczyna patrzyła nań ze zdumieniem. - Tymów iszża rgo nem! - zawołała. - Co? - Nieroz um iemwcal ecomów isz! Grey osłupiał. Całkiem oszalała? A może kpi sobie z niego? - Typrzy szed łeśzj eśćcoś? - domyśliła się. - Też cię nie rozumiem - rzekł, ale w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że trochę ją rozumie! - Todzi wnec osięst ało. Grey potrząsnął głową. Znów stracił wątek. - Maśl aneci astoiher bata? - Nie rozumiem! Po prostu nie rozumiem! Coś się stało i mówimy innymi językami. Tak jakby tłumacz się wyłączył... - Grey skojarzył oba fakty. Czyżby komputer miał z tym coś wspólnego? Przeprosił Ivy i wrócił do siebie. Włączył komputer. Po chwili maszyna się rozgrzała i ekran pojaśniał. - ...UJESZ. Grey przypomniał sobie, że nocą komputer straszył go, że pożałuje, iż go wyłączył. - Czy to twoja sprawka, Posłańcze? - MÓWIŁEM, ŻEBYŚ MNIE NIE WYŁĄCZAŁ. SAM JESTEŚ SOBIE WINIEN. - Przecież to Kom-Pluter! - zawołała Ivy, wchodząc do pokoju. - Znasz tę maszynę? - spytał Grey. - Znów cię rozumiem! - I ja ciebie! - ucieszyła się dziewczyna. - Mówiłaś coś o komputerze. Co o nich wiesz? - Kom-Pluter jest złośliwą machiną. Przepisuje rzeczywistość tak, jak mu się podoba. Jeśli wpadłeś w jego łapy... - Nie wpadłem w niczyje łapy! - odparował, ale potem zmienił zdanie. Te wszystkie dziewczyny, od Agendy po Ivy, przecież to Posłaniec był za nie odpowiedzialny! Kiedy go wyłączył, nie potrafił się porozumieć z Ivy. - Lepiej porozmawiajmy! - Dobrze. Ale nie tutaj - odparła pospiesznie dziewczyna. - Nie, dopóki to coś nas słucha. - Grey wyciągnął rękę, żeby wyłączyć komputer, ale się zawahał. Nie porozumieją się, jeśli będą mówić różnymi językami. Zostawili komputer w spokoju i poszli do mieszkania Ivy. Najwyraźniej było w zasięgu mocy maszyny, bo mówili tym samym językiem. Może jednak Posłaniec nie mógł ich tu podsłuchiwać? - Teraz nie jestem pewna, gdzie właściwie jesteśmy - rzekła Ivy. - Jeżeli w Mundanii, to powinniśmy mówić różnymi językami, tak jak przed chwilą. Przecież magia traci moc w Mundanii, a na pewno potrzeba czarów, żeby mundański stał się zrozumiały. Więc tu jest magia... - Mam ten dziwaczny program - odezwał się Grey. - Rozmawia ze mną, nie drukując moich pytań na ekranie. Nie wierzę, że to magia, ale... - Program? - Zbiór instrukcji dla komputera. Nazywa się Posłaniec. Maszyna jest nie taka sama, odkąd ten program działa. Robi rzeczy, których przedtem nie robiła, i wydaje się żywą istotą. On... hmm... chciałem mieć dziewczynę... - I ja się zjawiłam? - Tak - przyznał Grey. Przez chwilę się bał, że Ivy się obrazi, ale dziewczyna uśmiechnęła się. - Przecież to Niebiański Cent mnie tu przyniósł. - Może komputer wiedział, że nadchodzisz? - Może. Ale Kom-Pluter nie waha się zmieniać faktów na swoją korzyść. Jesteś pewny, że nie ma tu Dobrodzieja? - Przecież to Mundania! Nie ma tu żadnych czarodziejów. - Chłopak przypomniał sobie Posłańca i nie był już tego taki pewny. - Może Humphrey tu jest, ale zatracił magiczne talenty. Pewnie wygląda jak mały człowieczek. Jego żona jest wysoka i... - Zarysowała gestami jej sylwetkę. - Posągowa? - A ich syn, Hugo, mój przyjaciel... - Twój przyjaciel? - Grey poczuł nieprzyjemny dreszcz. - Od dzieciństwa. Zawsze byliśmy dobrymi kumplami. Ale coś już zaczynało nas dzielić. No i nie widziałam Hugona od siedmiu lat. Jestem pewna, że żadne z nich nie byłoby w Mundanii szczęśliwe. Więc jeśli tu są... - Nie zauważyłem nikogo takiego. Ale przecież nie znam zbyt wielu mieszkańców miasta... - Albo są tutaj i dlatego Niebiański Cent mnie tu przyniósł, a magia działa; albo zadziałała klątwa Murphy’ego. - Co to za klątwa? - Mag Murphy rzucił ją bardzo dawno temu i nie wiem, czy zachowała swoją moc aż do dziś. Jeśli tak, to mogła mnie przenieść do niewłaściwego miejsca i to rzeczywiście jest Mundania. - Moje nazwisko brzmi Murphy - oznajmił chłopak. - Major Murphy jest moim ojcem, a ja jestem Grey Murphy. - Nie, to niemożliwe - rzekła Ivy, bacznie mu się przypatrując. - Mag Murphy żył przeszło osiemset lat temu! - A może jego klątwa przysłała cię do najbliższego Murphy’ego? - zażartował. - Tak, to prawdopodobne. - Dziewczyna serio potraktowała jego uwagę. - To mógł być ostatni efekt działania klątwy. A więc to nie zbieg okoliczności, ale i tak nie powinnam się tu znaleźć. Powinnam trafić tam, gdzie jestem najbardziej potrzebna. - Sądziłem, że miałaś być przeniesiona tam, gdzie przebywa Dobrodziej. - Tak. Na podstawie wieści od niego uznaliśmy, że tak właśnie ma być. - Wytrych do Niebiańskiego Centa - rzekł Grey. - Skąd wiesz? - Ivy aż podskoczyła. - No, kupiłem przecież tę książkę. Napisano w niej... - A prawda! Muza je miała, ale ktoś przemycił je do Mundanii. To fatalne, ale nikt nie potrafi ustalić, kto to był. Tak czy owak, Dolph znalazł Szkieletowy Klucz i okazało się, że to kość Gracja... - Kto? - Myślałam, że czytałeś. - Ale o tym już nie. Zasnąłem. Lecz wiem, jak zniknął Dobrodziej. - Gracja to żywy szkielet. Jest bardzo miła. - O, jak kościej Marrow. - Tak. No więc ona była Wytrychem i pomogła zdobyć Niebiański Cent. I uznaliśmy, że Dobry Czarodziej chce, żeby go w ten sposób odnaleźć. Ale skoro klątwa przyniosła mnie do Murphy’ego zamiast do Humphreya... - A może Niebiański Cent zadziałał prawidłowo, tylko Dobry Czarodziej nie był tym, komu byłaś najbardziej potrzebna? - Co takiego? - Ivy spojrzała na chłopaka wielkimi oczami. - No... właśnie potrzebowałem kogoś takiego jak ty - wykrztusił Grey. - To znaczy... - Przecież nie wierzysz w magię! - Ale chciałbym uwierzyć! - wykrzyknął żarliwie. - Chciałbym... chciałbym wierzyć w to samo, co ty, być wszędzie tam, gdzie ty, i... Umilkł, bo uznał, że robi z siebie większego głupka niż zazwyczaj. - Potrzebowałeś mnie - zadumała się Ivy. - Lepiej już pójdę. - Nie wierzysz w Xanth, wątpisz, że jestem księżniczką i że mam jakikolwiek magiczny talent. - Ale wierzę w ciebie! - zawołał zdesperowany Grey. - Więc nie ma dla ciebie znaczenia, czy jestem z królewskiego rodu, czy z pospólstwa; czy umiem czarować, czy nie... - Ivy spojrzała na chłopaka inaczej, taksująco. - Chciałbym, żeby tak było! Ivy, byłabyś taką cudowną dziewczyną, gdyby nie te... gdyby nie te... - Urojenia. - Ja tego nie powiedziałem! - Ale tak myślisz. Grey nie mógł zaprzeczyć. Wrócił do siebie, straszliwie zażenowany. Gdybyż potrafił wyrazić swoje uczucia, nie psując przy tym wszystkiego! Kiedy wszedł do pokoju, ekran komputera pojaśniał. - MASZ JAKIEŚ PROBLEMY? - Nie wtrącaj się! - warknął chłopak i złośliwie wyłączył maszynę. Potem usiadł na łóżku i czytał dalej książkę. Rozdział 3. SYMBOLE Ivy usiadła i zadumała się. Była przekonana, że to jakiś aspekt Xanth - może wnętrze tykwy - i że Grey bierze udział w tym oszustwie. Pytanie tylko, czy robi to świadomie, czy nieświadomie. Chłopak sprawiał miłe wrażenie, ale to mogło stanowić część klątwy. Musiała się dowiedzieć, gdzie się znajduje i jak dotrzeć do Dobrego Czarodzieja. Na pewno sprawi jej to wiele trudności, skoro nawet Humphrey, który wiedział wszystko, nie potrafił się samodzielnie wydostać z tego obłędnego miejsca. Ivy wiedziała, że wszystko może być inne, niż wygląda na pierwszy rzut oka, i że musi wszystko sprawdzać. Bardzo chciała, żeby to była Mundania, ale historia z językami rozwiała jej złudzenie. Była pewna, że to Xanth. Potem przestali mówić tym samym językiem. Jeszcze jedna sztuczka? Grey wydawał się równie zdumiony jak ona, ale jeśli stworzono go specjalnie do tej roli, to naprawdę mógł wierzyć, że to Mundania. Dziewczyna próbowała się posłużyć swoim magicznym talentem i wzmocnić cechy charakteru chłopaka, żeby ujawnił swoją prawdziwą naturę. Nic to jednak nie dało, gdyż magia nie działała. Nawet magiczne zwierciadło ukazywało tylko odbicie Ivy - miała tak matowe włosy, że nikt by nie uwierzył, iż kiedyś połyskiwały zielonkawo. Gdyby nie język, można byłoby uwierzyć, że to Mundania. Kiedy Ivy zobaczyła Kom-Plutera, wszystkie części łamigłówki wskoczyły na swoje miejsce. Pluter nie mógłby działać w Mundanii, bo ożywiała go tylko magia. Najdziwniejsze było to, że Grey mógł go wyłączyć! To by znaczyło, że chłopak miał władzę nad Kom- Pluterem - ten fakt gmatwał wszystko jeszcze bardziej. Potem dziewczyna dowiedziała się, że Plutera ożywił jakiś magiczny „dysk”; wtedy zdała sobie sprawę, że to istotnie mogła być Mundania. W końcu działały tu niektóre czary - na przykład tęcza - no i centaurowi Arnoldowi udało się roztoczyć wokół siebie pole, w którym magia była skuteczna. Może ów „dysk” - dyskietka, jak mówił Grey - pochodzi z Xanth, od Kom-Plutera, który zaczarował mundańską maszynę. A ta z kolei uczyniła język Mundanii zrozumiałym dla dziewczyny lub sprawiła, że Ivy sama mówiła miejscowym językiem - albo jedno i drugie. Kiedy chłopak wyłączył komputer, magia przestała działać i straszna mundańską rzeczywistość objawiła się w całej pełni. Takie wyjaśnienie było najbardziej sensowne. Ale Grey wcale się nie zmienił po wyłączeniu maszyny. Był niezależny od komputera i tak samo zdumiony jak Ivy. No więc dziewczyna wierzyła, może i głupio, że chłopak jest naprawdę tym, kim się wydawał - miłym młodym człowiekiem. W Xanth zalecało się do Ivy wielu miłych ludzi, nie wszyscy byli młodzi. Wiedziała, dlaczego to robili: bo była księżniczką. Każdy mężczyzna chciałby się ożenić z księżniczką, nawet taką, która nigdy nie zostanie królem Xanth. Dlatego nigdy im nie wierzyła. Chciała, żeby ktoś ją polubił dla niej samej, a nie dla jej pozycji, magicznego talentu czy też z powodu władzy jej ojca. Toteż Ivy miała niewiele Romantycznych Przeżyć, odwrotnie niż jej braciszek. Dziewczyna bardzo polubiła Nadę i często widywała jej starszego brata, Naldo, który był przystojnym księciem. Lecz jeśli Dolph po osiągnięciu pełnoletności poślubi Nadę, to Ivy nie będzie musiała wyjść za brata księżniczki - więc nie podtrzymywała tej znajomości. Dziewczyna przekonała się teraz, że Grey polubił ją dla niej samej, bo uważał, że jej magia i królewski ród były częścią urojeń. Wszystko, co mówiła chłopakowi, działało na jej niekorzyść - a mimo to bardzo ją lubił. Matka Ivy, Iren, już dawno ją nauczyła, jak rozpoznawać męskie zainteresowanie i podstępy. Iren nigdy w pełni nie wierzyła mężczyznom. Mawiała: „Nigdy nie pozwól mężczyźnie przejąć kontroli, bo nie wiadomo, czym się to skończy”. Dziewczyna słyszała to od drugiego roku życia i dobrze sobie zapamiętała. Biedny Grey najwyraźniej nie miał pojęcia o żadnej kontroli czy przewadze, nie potrafił władczo mówić do żadnej dziewczyny. To było jeszcze jedną z jego zalet. Teraz chłopak, bardzo zmieszany, wycofał się do swojego mieszkania, a ona miała zdecydować, co dalej. Jeśli to jest rzeczywiście Mundania i magia działa jedynie w zasięgu Kom-Plutera, i nie ma tu Dobrodzieja, to ona, Ivy, musi się wyrwać z bagna, w jakie wpędziła ją klątwa Murphy’ego. Pomyśleć tylko - zostać wysłaną do Murphy’ego zamiast do Humphreya! Musi wrócić z Niebiańskim Centem do Xanth, żeby Elektra mogła na nowo naładować monetę, i znowu spróbują, tym razem już bez klątwy. Ale jak się stąd wydostać? Ivy wiedziała: Dolph znalazł tajemne przejście do Xanth, omijające granice. Prowadziło przez hipnotykwę. Znajdowało się blisko Wyspy Centaura lub jej mundańskiego odpowiednika. Ivy musi się tam dostać i odnaleźć owo przejście. Ale jak poradzi sobie w podróży przez Mundanię, skoro nie zna języka? Wiedziała już, że jeżeli oddali się od Kom- Plutera, to zrozumiała mowa zmieni się w szwargot. Poza tym nie miała mundańskich pieniędzy, a będą potrzebne, bo tu nic nie rośnie na drzewach. Co prawda miała Cent, lecz przecież nie mogła go wydać! Musi znaleźć pomocnika. Najlepszy byłby Grey, gdyby się zgodził. Cóż, poprosi go o to. Ivy wstała, wygładziła bluzkę i spódniczkę. Te mundańskie ubrania nie były tak dobre jak te z Xanth - drapały i gniotły się. Ale musiały wystarczyć. I tak miała szczęście, że Agenda nosiła prawie ten sam rozmiar! Dziewczyna zastukała do drzwi Greya. Otworzył po chwili. - Grey, muszę cię poprosić... - zaczęła. - Xbju-xfsf jeup hjccfsjti bhbjo! - wykrzyknął i cofnął się. Znów wyłączył Plutera. Musi go włączyć, żeby się mogli porozumieć. Nagle dziewczynie przyszło coś do głowy. Chciała to zrobić, dopóki Kom-Pluter nie patrzył. - Zaczekaj! - Chwyciła chłopaka za ramię. - Xibu? Ivy uśmiechnęła się, łagodnie okręciła Greya tak, że znaleźli się twarzą w twarz. Pochyliła się i pocałowała go. Cofnęła się. Chłopak stał jak skamieniały. - Zpfsv opu ube bu uf? - zdumiał się. - W porządku, Grey - uśmiechnęła się doń i wskazała na Plutera. Oszołomiony chłopak podszedł do maszyny i włączył ją. Po chwili ekran ożył. - JEŚLI UPIERASZ SIĘ PRZY TYM WARIACTWIE. - Tylko pogarszasz mój stan umysłowy - odciął się Grey. - Teraz muszę porozmawiać z Ivy. - OCZYWIŚCIE. Chłopak chciał wrócić do mieszkania dziewczyny, ale go powstrzymała. - To nic, że Pluter słucha. I tak muszę z nim pogadać. - NATURALNIE. - Wierzę, że jesteśmy w Mundanii - rzekła do chłopaka. - Muszę wrócić do Xanth. Pomożesz mi? - Ale... - Ale ty nie wierzysz w Xanth. Uwierzysz, jeżeli pokażę ci tę krainę? - Ja.... - Widzisz, myślę, że wiem, jak się stąd wydostać. Ale potrzebuję pomocy. Jeśli pójdziesz za mną i będziesz mówił do ludzi wtedy, kiedy ja nie będę mogła... - Jasne - zgodził się. - Kom-Pluterze, czy wiedziałeś, że nadchodzę? - Ivy spojrzała na ekran. - TAK. - I wiesz, skąd jestem? - TAK. - Powiesz to Greyowi? - TAK. - Ivy, musisz to wyraźnie sformułować - wtrącił chłopak. - On bierze wszystko dosłownie. - Powiedz mu - rozkazała dziewczyna. - KSIĘŻNICZKA IVY JEST Z XANTH. - Ty to mówisz? Jak maszyna może wierzyć w fantasy?! - zdziwił się Grey. - WTEDY, GDY TO JEST PRAWDA. - Widzisz, możemy go wypytać. Pluter, czemu tutaj jestem? - BO GREY CIĘ NAJBARDZIEJ POTRZEBOWAŁ. - A co z Dobrym Czarodziejem Humphreyem? - NIC O NIM NIE WIEM. A więc to klątwa! Ivy nie została wysłana do Humphreya, lecz do Mundańczyka, któremu była najbardziej potrzebna. Została jeszcze jedna tajemnica. - Pluter, po co tutaj jesteś? - ŻEBY UŁATWIĆ WASZE SPOTKANIE. - Przecież nic cię nie obchodzę! - zaprotestowała Ivy. - NIEODPOWIEDNIA INSTRUKCJA. A więc Pluter niczego nie wypapla. Dziewczyna wcale się tym nie zdziwiła. I tak miała szczęście, że raczył choć trochę współpracować. - Pokażę ci Xanth, jeżeli mi pomożesz - powiedziała Greyowi. Chłopak wciąż jeszcze był oszołomiony tym, że komputer potwierdził słowa dziewczyny. Może nie całkiem w to uwierzył, ale nie była to już bezwzględna niewiara, czyli nastąpi! swego rodzaju postęp. - Ja... hmm... pomogę ci, jeżeli zdołam - wykrztusił. - Musisz mnie zabrać na Bezimienną Wysepkę. - Gdzie? - WYSEPKA NA POŁUDNIE OD FLORYDY - powiedział komputer. - Ale to okropnie daleko! Jak... - AUTOSTOP. - A moja nauka? Nie mogę opuścić... - WYBIERZ: IVY CZY ANGLISTYKA. - Cóż, skoro tak stawiasz sprawę... - Grey wpadł w pułapkę. - PRAWDĘ MÓWIĄC, NIE MASZ ŻADNYCH ZADATKÓW NA ERUDYTĘ. - Tak się zachowujesz, jakbyś chciał mnie zmusić do pójścia z nią! - Chłopak zrobił się podejrzliwy. - TAK. WTEDY WYPEŁNIĘ MOJĄ MISJĘ. - Co to za misja? - Ivy też nabrała podejrzeń. - SPROWADZIĆ GREYA MURPHY’EGO DO XANTH. - Nie wierzę! - Chłopak potrząsnął głową. - NIEWAŻNE, CZY WIERZYSZ, CZY NIE. WYŁĄCZ MNIE, JAK BĘDZIESZ ODCHODZIĆ. - Co za wariactwo! - wykrzyknął Grey. - Mój własny komputer chce, żebym poszedł do urojonego kraju! - Zrozum, nie będziemy mówić jednym językiem, dopóki nie znajdziemy się w Xanth - przypomniała mu Ivy. - W Mundanii muszę mieć buzię zamkniętą na kłódkę. - Przecież nie możemy odejść ot tak sobie! Mój ojciec... - Jeżeli nie znajdziemy Xanth, to za kilka dni wrócisz i Pluter pomoże ci w nauce, a twój ojciec o niczym się nie dowie - przekonywała go Ivy. - A jeśli odnajdziemy Xanth... - Jeśli odnajdziemy Xanth i pójdziesz tam, to co się ze mną stanie? - Grey oprzytomniał. - Znowu samotny i daleko od domu, w którym zresztą i tak będą czekały mnie kłopoty, gdy wrócę! - Będziesz mógł pójść ze mną do Xanth - pocieszyła go Ivy. - Myślałam, że to jasne. Chyba, że nie chcesz tam iść. - Jeżeli ty tam pójdziesz, to ja też. Nawet jeśli to czyste szaleństwo. - Spodoba ci się Xanth, nawet jeśli to tylko szaleństwo - uśmiechnęła się dziewczyna. - No to kiedy wyruszamy? - poddał się. - Zaraz. - Ivy była zachwycona. - Zaraz? Ale... - ZARAZ - wyświetlił ekran. Grey zamierzał dalej protestować, lecz dziewczyna uśmiechnęła się do niego i opór chłopaka stopniał. Widziała, jak Nada w podobny sposób poskramiała Dolpha. Dobrze, że magia tego rodzaju działała także i w Mundanii. - No dobrze, zaraz - ustąpił Grey. *** Zapakowali trochę odzienia i żywności, bo ani jedno, ani drugie nie rosło na drzewach w tej okropnej Mundanii. Zaraz potem wyruszyli w drogę. Ivy stwierdziła, że autostop to jakiś rodzaj magii: wysuwało się kciuk, a wtedy zatrzymywały się te dziwne jeżdżące obiekty zwane samochodami. No, przynajmniej niektóre z nich. Okazało się, że owe samochody są w środku wydrążone, mają wygodne siedziska i pasy przytrzymujące ludzi, żeby nie wypadli. W każdym siedzi przynajmniej jedna osoba i wydawało się, że samochód jedzie mniej więcej tam, gdzie ona chce. Były i przeszkody: nad ścieżką dla samochodów wisiały lśniące światła, które błyskały czerwienią, kiedy jeden z nich nadjeżdżał. Kierowca mruczał coś wrogo i wściekał się, dopóki światło nie zmieniło zdania i nie zalśniło zielenią. Wtedy tak gwałtownie ruszał, że aż piszczały okrągłe stopy samochodu, lecz natychmiast łapały go następne światła. Ivy bardzo chciała zrozumieć cel tej magii, ale podejrzewała, że nie pomogłaby jej w tym nawet znajomość mundańskiego. Po kilku takich samochodowych jazdach i przesiadkach zapadła noc. Działo się to tak samo jak w Xanth. Pewnie tutejsze słońce też obawiało się ciemności, bo po zmroku nigdzie go nie było widać. Ivy i Grey przestali zatrzymywać samochody, zjedli trochę fasoli z puszki i rozejrzeli się za noclegiem. Chłopakowi jakoś się to nie udawało, więc Ivy się tym zajęła. Byli na skraju dużej osady - dziewczyna pamiętała, że w Mundanii nazywają je miastami - i stała tu stodoła. - Cvu xf dbo u kvtu... - zaprotestował Grey, cofając się. Na to Ivy pocałowała chłopaka, wzięła go za rękę i skręcili za róg budynku, gdzie natknęli się na wrota. W środku był stryszek wypełniony sianem, tak jak się dziewczyna spodziewała. Nie było to jednak miękkie pachnące sianko - ci głupi Mundańczycy zrobili zeń twarde kostki! Naszym podróżnikom udało się zeskrobać trochę suszu i przygotować w miarę wygodne legowisko. Położyli się jedno obok drugiego, a dziewczyna przykryła siebie i chłopca kurtkami, bo nie mieli kocy. Zasnęli. *** Ivy i Grey obudzili się rankiem, otrzepali się z siana i wyśliznęli ze stodoły. Nikt ich nie zauważył. Byli głodni, lecz Ivy wiedziała, że lepiej wcześnie wyruszyć, niż tracić czas na fasolę. Dobrze będzie znaleźć się znowu w Xanth, gdzie żywność jest taka smaczna! Auta mijały ich w pędzie - magia kciuka tym razem nie działała. Cóż, widać w Mundanii nie można było liczyć nawet na takie skromne czary. Grey coś pomrukiwał, lecz Ivy rozumiała, w czym rzecz: ludzie w magicznych wehikułach tak się spieszyli, że żaden z nich nie mógł się zatrzymać i pomóc podróżnikom. Takie postępowanie wydawało się typowe dla owego przygnębiającego kraju. Nagle zwolnił jakiś ładny niebieski samochód. - Ppqt - rzekł Grey, raczej zasmucony niż zadowolony. Chłopak próbował się cofnąć, ale niebieski samochód zajechał mu drogę. Wewnątrz siedziało dwóch ludzi, ubrania mieli niebieskie jak ich pojazd, zdobione lśniącymi miedzianymi guzikami, głowy przykryli płaskimi czapkami. Ivy rozpoznała ich natychmiast - to demony! Widziała podobne stwory na Gobelinie. Jedną z ich odmian zwano Płaskostopymi, Niebieszczakami lub Glinami - przeszkadzali podróżnikom. Nic dziwnego, że Grey się niepokoił. Było już za późno na ucieczkę. Glina po prawej dawał chłopakowi i dziewczynie jakieś znaki. Ivy wcale nie miała zamiaru uciekać. Demony i tak złapią zwykłego człowieka, chyba że dysponuje on silnym zaklęciem obronnym. Wiedziała też, że te stwory są zazwyczaj nieszkodliwe. Demony z upodobaniem nakazywały ludziom przyjmować dziwaczne pozy, poklepywały ich po całym ciele i zadawały kłopotliwe pytania, ale jak już się zabawiły, to wracały do swoich spraw. - Xiifsf zpv Ijet hpjch? Epon zopx ju ‘t jmmfhbm up ijudiijlf? Mfut tff vpvs JE - rzekł grubym głosem Glina. Grey próbował coś tłumaczyć, ale demony oczywiście nie słuchały - one nigdy nie słuchają, co się do nich mówi. Kazały chłopcu wyjąć trzos - w Mundanii była to dziwna, mała, płaska teczuszka, zawierająca rozmaite karty i osobliwe „pieniądze” (Grey miał ich niewiele). Gliny dokładnie obejrzały karty i bliższy osobnik zmarszczył się demonicznie. Najwyraźniej chłopak pomyślnie przeszedł inspekcję. - Cvu nif jhsm, tif mpplt voelsbh. Jbwf up difdl iffs up. Glina spojrzał na Ivy i wyciągnął tłustą łapę, ukazując wnętrze dłoni. O nie, czyżby poklepywanie?! Cóż, trudno. Grey odwrócił się ku dziewczynie, unosząc trzos, który dopiero co odzyskał. Nagle zrozumiała, że demon chce przejrzeć jej trzosik - oczywiście nie miała czegoś takiego. Ivy pamiętała, że sakiewki większości Mun-danek były o wiele większe niż trzosy ich mężczyzn i że zawierały całe mnóstwo najrozmaitszych rzeczy. - Nie mam czegoś takiego - wyjaśniła dziewczyna. Demon wytrzeszczył oczy, a ona natychmiast zrozumiała swój błąd. Ustalili z Greyem, że to on będzie mówił - ona miała milczeć, bo jej słowa brzmiały dla Mundańczyków jak ucieszny gulgot. Porównali kiedyś to, co usłyszeli od siebie, gdy chłopak pierwszy raz wyłączył komputer, i zaśmiewali się z tego. Ivy powiedziała wówczas Greyowi: „Szwargoczesz”, a on usłyszał: „Szwary goty”; kiedy spytała: „Ty też mnie nie rozumiesz?”, dla chłopca brzmiało to jak: „Tyta mana niemu?” Z: „A dlaczego przedtem mnie rozumiałeś?” wyszło: „Masła nęci ast kai czter nast ka”. Ivy zajrzała wtedy do skromnej lodówki Greya, czyli do magicznej, zimnej w środku skrzynki, i znalazła w niej masło i ciasteczka. Chciała rozsmarować twarde masło na ciastkach i połamały się na czternaście kawałeczków. Śmiali się wtedy i śmiali. Podstawą związku Ivy i Greya było to, że dobrze się czuli w swoim towarzystwie i śmiali się z tego samego. Do tej pory dziewczyna doświadczała czegoś takiego jedynie z Nada i z Elektrą. Demon gapił się na Ivy ze zdumieniem - świetnie im wychodziły takie miny - i wiedziała, że wpadła w tarapaty. Jak zdoła wytłumaczyć, że pochodzi z Xanth. Przecież Glina mógł nie wierzyć w Xanth! Grey ostrzegał dziewczynę, że jeśli jacyś Mundańczycy dojdą do wniosku, że ona naprawdę wierzy w Xanth, to uznają ją za wariatkę, a to byłoby najgorsze ze wszystkiego. Nawet gdyby mówiła ich językiem, to by jej nic nie pomogło. Co ma zrobić? Ivy zacisnęła wargi i rozłożyła ręce. Nic nie mogła demonom pokazać. - Uibu epft ju: tif t b svobxbz! - rzekł Glina. Otworzył drzwiczki i wytoczył na zewnątrz potężne cielsko. - Dpnf po xf sf ubłjoh zpv jo! - warknął i złapał Ivy za ramię. Dziewczyna spojrzała na Greya, oczekując jakiegoś znaku, ale on stał bezradnie. Wiedziała, że nie zdołają uciec demonom, więc muszą z nimi pojechać. Może wszystko dobrze się skończy. Ivy i Grey wsiedli do samochodu demonów i ruszyli w drogę. Chłopak trzymał dziewczynę za rękę. Chciał ją w ten sposób pocieszyć, choć widać było, że zupełnie nie panuje nad sytuacją. Dojechali wkrótce do rezydencji demonów, gdzie było całe mnóstwo męskich i żeńskich Glin i bardzo wiele niebieskich samochodów z błyskającymi światłami na dachach. Co za straszliwe miejsce! Było wiele gadania, a potem starszawa demonica ujęła ramię Ivy. Dziewczyna broniła się, nie chciała, żeby ją rozdzielono z Greyem, ale chłopak zasygnalizował jej, że wszystko jest w porządku. Matrona zaprowadziła Ivy do niewielkiego pomieszczenia, w którym stał stół i krzesła. Demonica zapytała o coś. Dziewczyna tylko rozłożyła ręce, wolała się nie odzywać. Potem demonica wyciągnęła jakieś obrazki. Było na nich wszystko: mężczyźni, kobiety, dzieci, stół, krzesło, samochód. Matrona wskazała na podobiznę mężczyzny, potem uniosła dłoń do czoła, prawie dotknęła linii włosów, ułożyła dłoń płasko i opuściła, wnętrzem ku dołowi. - Nbo - rzekła stanowczo demonica. O co jej chodziło? Ivy milczała. Tamta wskazała na podobiznę kobiety, zwinęła dłoń w pięść, kciukiem ku górze, potem ułożyła dłoń płasko i uniosła na wysokość policzka. - Xpnbo. Dziewczyna przypatrywała się temu bez słowa. Kobieta wskazała na siebie i powtórzyła ostatni gest. Wskazała na Ivy i znowu go powtórzyła. Dziewczyna zrozumiała - ten gest oznaczał kobietę! Powtórzyła go, naśladując demonicę. Matrona uśmiechnęła się i wskazała na podobiznę mężczyzny. Ivy dokładnie powtórzyła pierwszy gest. - Wfesz hppe! - zawołała zadowolona kobieta. Dziewczyna domyśliła się, o co tu chodziło. Był to sposób porozumiewania się, zastępujący mówiony język! Teraz mogła rozmawiać z Mundańczykami! Ivy miała co prawda nadzieję, że wkrótce się stąd wydostanie, lecz nieznajomość języka mogła jej w tym przeszkodzić. Gdyby cały czas milczała, Mundańczycy mogliby uznać, że nie potrafi mówić lub że jest niespełna rozumu. Musiała ich przekonać, że jest normalna. Jeśli jej się to uda, powinni zostawić ją w spokoju. Język migowy był tym, czego potrzebowała. Z zapałem poznawała nowe znaki. Świetnie jej to szło. Może magia tu nie działała, ale magiczny talent Ivy dalej działał na nią samą i wzmagał jej wrodzone uzdolnienia. Bardzo szybko nauczyła się symboli oznaczających „mężczyznę”, „kobietę”, „dziewczynę” i przeszła do ogólniejszych terminów, takich jak „iść gdzieś” - dwa palce wskazujące zataczające wokół siebie kółka. Matrona była zdumiona i zadowolona. Chyba jeszcze nigdy nie miała tak pojętnej uczennicy. Rozległo się pukanie. Drzwi się otwarły i ukazał się w nich Glina. Zaskoczona demonica spojrzała na swój nadgarstek, na którym nosiła zabawną bransoletkę, ozdobioną okrągłą płaską małą tarczą z taką podziałką jak na zegarze słonecznym - po tarczy „chodziły” dwie cieniutkie kreski. Ivy nigdy nie zdołała zauważyć, jak się przesuwają, a przecież zmieniały miejsce. Matrona powiedziała coś do Gliny, a on odszedł. Popatrzyła na Ivy i kilka razy uniosła dłoń ku ustom, jakby coś wkładała do środka. Dziewczyna nie miała pojęcia, co to miało znaczyć. Za długo rozmawiały? Dała temu spokój i zajęła się tą osobliwą bransoletą. Matrona kilka razy stuknęła palcem w grzbiet dłoni, potem pięścią zatoczyła kółka na drugiej dłoni. Ivy potrząsnęła głową, nie rozumiała. Kobieta otworzyła książkę z obrazkami i pokazała podobiznę bardzo podobnej bransolety. Pod rysunkiem widniał napis „xbudi”. Po prostu jakaś ozdoba i tyle. Nadszedł Glina z jakąś paczuszką. Matrona wzięła ją od niego i otworzyła - wewnątrz było kilka kanapek i dwa śmieszne kartonowe pudełka mleka. Ivy zrozumiała. Jedzenie! Demonica nie musiała już podnosić dłoni ku ustom. Dziewczyna już wiedziała, że ten gest na pewno oznacza „jeść”. I rzeczywiście była bardzo wygłodzona. Upłynęło więcej czasu, niż jej się zdawało, a przecież nie jedli śniadania. Dochodziło południe. Matrona podała Ivy dwie kanapki i pudełko mleka, reszta była dla niej. Dziewczyna szybko nauczyła się znaków „mleko” i „kanapka z jajkiem” i zajadała ze smakiem, a lekcja trwała dalej. Teraz zaczęły się problemy. Matrona zapytała na migi: „Dokąd Ivy idzie?” Dziewczyna zrozumiała pytanie, ale nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Jeśli powie: „Do Xanth”, to uznają ją za wariatkę. Znalazła jednak wyjście z trudnej sytuacji. „Ivy idzie do domu”. Znak „dom” wyglądał jak „spać” i „jeść”, bo przecież każdy je i śpi właśnie w domu. A Xanth naprawdę był dla Ivy domem! Matrona skinęła głową i spytała: - Kim jest ten mężczyzna? Miała na myśli Greya. To było proste. Słowo „przyjaciel” wymagało złączenia dwóch palców wskazujących. Dalej poszło zupełnie łatwo. Okazało się, że Gliny nie tylko się obawiały, że Ivy jest niespełna rozumu, ale też, że Grey jest dla niej niedobry. Przypuszczano też, że obydwoje uciekli z domów. Dziewczyna wyjaśniła demonicy, że jest zdrowa na umyśle, tylko nie mówi, i że Grey odwozi ją do domu. Domyśliła się, że o to samo musieli wypytywać chłopaka, a on powinien mieć tyle oleju w głowie, żeby nie wspominać o Xanth. Demony chciały im na swój sposób pomóc! Matrona, zadowolona z przebiegu rozmowy, odprowadziła Ivy do głównego pomieszczenia i zalała potokiem słów siedzącego tam demona. On zaś wykonał znak: „Poddaję się” i machnął ręką ku dalszej części pomieszczenia. Pojawił się Grey. Ivy podbiegła do niego i mocno się doń przytuliła. Jak to dobrze znów być razem! Demony puściły ich wolno. A nawet znalazły Ivy i Greyowi miejsce w wielkim samochodzie, takim dla pięćdziesięciu ludzi. Dziewczyna poprosiła matronę o książkę z alfabetem migowym. Dzięki temu będzie mogła rozmawiać z chłopcem także i w Mundanii! Kobieta, bardzo miła jak na demonicę, uśmiechnęła się i podała dziewczynie książkę. Nadjechał wielki samochód. Zajęli swoje miejsca i Ivy zaczęła uczyć Greya języka migowego. „Autobus” - bo tak się ów pojazd nazywał - nie jechał bezpośrednio na Bezimienną Wysepkę. Musieli wysiąść w wielkim mundańskim mieście i znaleźć inny autobus. Ten jeszcze tu nie dotarł, więc Ivy i Grey czekali parę godzin w dużym, zatłoczonym budynku. Nie było to uciążliwe - znajdowały się tam toalety, oddzielne dla kobiet i dla mężczyzn, oraz miejsce, gdzie chłopak kupił kanapki. Wykorzystali ten czas na doskonalenie języka znaków. Kiedy Grey zrozumiał, jakie korzyści daje znajomość tego języka, nauczył się go równie szybko jak Ivy. Już nie potrzebowali Kom-Plutera, żeby swobodnie rozmawiać. Jakiś Mundańczyk zobaczył, że „migają” do siebie, i podszedł do nich. Zakłopotany Grey przestał migać, ale ów człowiek zadał mu pytanie w języku znaków. „Jesteś głuchy”? - dotknął oczu i ust. - Nie - „odmigała” zamiast chłopaka Ivy. Domyśliła się, że ten człowiek zna język znaków. Okazało się, że ów Mundańczyk jest głuchy, więc ma długą praktykę w miganiu, a nawet potrafi odczytywać wypowiadane słowa z układu warg. Czekał na ten sam autobus co Ivy i Grey i przypuszczał, że i oni są głusi. Miał na imię Henry. Chętnie pomoże im w nauce znaków. On sam potrafił „migać” tak szybko, że nie mogli za nim nadążyć. Henry pocieszył ich, że z czasem i oni dojdą do takiej wprawy. Autobus się spóźnił, a cała trójka w ogóle tego nie zauważyła. Ćwiczyli i ćwiczyli migi, rozmawiali coraz swobodniej, choć Grey owi i Ivy daleko było do biegłości Henry’ego. W autobusie usiedli obok siebie i dalej rozmawiali we troje. Potem ich pojazd się popsuł. Musieli czekać trzy godziny na autobus zastępczy. Stopniowo przyłączali się do nich pozostali pasażerowie, znudzeni oczekiwaniem, a Henry został nauczycielem całej „klasy”. Kilkoro uczniów wykazało się entuzjazmem i uzdolnieniami. Przyjechał nowy autobus, wszyscy wsiedli i kontynuowali podróż. Większość Mundańczyków przestała „migać”, ale kilku dalej rozmawiało w ten sposób. Ivy po raz pierwszy mogła się porozumieć z Mundańczykami bez pośrednictwa Greya! Okazało się, że w większości są bardzo podobni do nich dwojga, a wybrali się w podróż po to, żeby odwiedzić przyjaciół lub rodzinę, albo do nowego miejsca pracy, albo podróżują po prostu dla przyjemności. Zapadła noc. Mundańczycy wrócili na swoje miejsca, Ivy usnęła. To był długi dzień - długi, lecz przyjemny i pożyteczny. Dziewczyna uznała, że dobrze się stało, iż Gliny zgarnęły ją i Greya; więcej na tym zyskała, niż straciła. Język znaków sprawił, że Mundania przestała być taka straszna i Ivy już się tak nie spieszyło, żeby stąd wyjechać. Wiedziała, oczywiście, że niewielu Mundańczyków „miga”. Ale i tak było to wspaniałe odkrycie. W końcu dotarli do miasta znajdującego się najbliżej Bezimiennej Wysepki. Znów musieli zmienić autobus. Ivy i Grey pożegnali się z nowymi przyjaciółmi i poszli do poczekalni, gdzie ułożyli się na ławkach i spali do rana. Cała ta podróż przypominała wędrówkę przez puszcze Xanth - miała swoje niedogodności, ale nie była taka zła, gdy się już człowiek przyzwyczaił. Następnego ranka Ivy i Grey wsiedli do mniejszego autobusu i pojechali w tę stronę, gdzie w Xanth znajdowała się Wyspa Centaura - w Mundanii było tam całe mnóstwo wysepek. Przedostali się na Bezimienną Wyspę i poszli w okolicę opisaną przez Dolpha. Dotarli do ozdobnej bramy. - Tu był mój brat! - „zamigała” Ivy. Grey miał sztucznie obojętną minę. Dziewczyna wiedziała, że chłopak jeszcze nie całkiem wierzy w istnienie Xanth i boi się tego, co się może wydarzyć. Mimo to zgodził się przyjść tu razem z nią i doświadczyć tego, co ona. Ivy rozumiała i ceniła jego determinację - nie wierzył, ale twardo robił to, co obiecał czy uznał za stosowne. - Musimy tam wejść - pokazała mu na migi dziewczyna. - Tam jest przejście. Grey podszedł do skrzynki zamontowanej obok bramy i nacisnął guzik. Na pewno był to czarodziejski dzwonek, przywołujący tych, co byli w środku. Rozległ się głos płynący znikąd i mówiący po mundańsku. Grey odpowiedział coś. - Powiedz mu, kim jestem - poleciła Ivy. - Na pewno? - zdumiał się chłopak. - Tak. Księżniczka Ivy z Xanth. Grey skrzywił się, ale posłuchał. Głos ze skrzynki nagle zamilkł. Najwyraźniej słowa chłopca odniosły skutek. Ale jaki? - Jeśli istotnie jesteś z Xanth, przemów - dał się znów słyszeć tajemniczy głos. Ivy podskoczyła. Zrozumiała, co głos powiedział! Tam musi być Kom-Pluter! - Jestem księżniczka Ivy z Xanth - powiedziała. - Trzy lata temu był tutaj mój brat, Dolph. Miał wtedy dziewięć lat. Pomogłeś mu, teraz pomóż mnie. - Z kim był książę Dolph? - zapytał głos. - Ze swoją narzeczoną, Nadą Naga. Ona jest moją rówieśnicą. - Opisz Nadę. - Była w postaci węża, bo nie mogła zachować tutaj ludzkich kształtów - przypomniała sobie Ivy. - Wejdź, księżniczko Ivy! - Brama otworzyła się. Ivy weszła, a za nią osłupiały Grey. Najwyraźniej chłopak nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ścieżką nadszedł Turn Key* [* Turn Key (ang.) - dosł. przekręć klucz.] i przywitał się z nimi. Był to duży, otyły mężczyzna, taki jak opisywał go Dolph. W jednej ręce coś trzymał. Odezwał się po mundańsku, a z tego czegoś w jego dłoni przemówił do Ivy głos w zrozumiałym dla niej języku: - Co robisz w Mundanii, księżniczko Ivy? Pudełko, które zna oba języki! - Przysłał mnie tu Niebiański Cent, ale to była pomyłka. - A więc książę Dolph znalazł Niebiańskiego Centa! - wykrzyknęło pudełko; to jednak nie był Kom-Pluter, lecz golem tłumaczący mundański język na ludzką mowę: i bardzo dobrze, Ivy nie ufała Kom-Pluterom. - Czemu sam się nim nie posłużył? - Jest uziemiony w domu, dopóki się nie zdecyduje, którą dziewczynę poślubić - odparła księżniczka. - Ja posłużyłam się Niebiańskim Centem, ale klątwa Murphy’ego musiała się wtrącić, bo trafiłam do Greya Murphy’ego w Mundanii. Weszli do domu Turna - na podłogach leżały dywany, przez okna widać było Wysepkę. - Nie znam się zbyt dobrze na takiej magii - oznajmił mężczyzna - ale wątpię, żeby ośmiusetletnia klątwa mogła dać taki efekt. Na pewno nie pomyliłaby Mundańczyka Murphy’ego z Magiem Murphym i nie zniekształciłaby aż tak działania Niebiańskiego Centa. Musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie tego, co się stało. Ivy przypomniała sobie, że Dolph mówił, jak zawile i kwieciście wysławia się Turn Key. - No cóż, muszę wrócić do Xanth i wypróbować Centa jeszcze raz, no i obiecałam Greyowi, że pokażę mu Xanth. On nie wierzy w magię. - Opowiedziałaś o Xanth rodowitemu Mundańczykowi?! - przeraził się Turn. - Tak, no i co z tego? On i tak w to nie wierzy. - Uwierzy, jeżeli pokażesz mu Xanth! - Przecież muszę to zrobić! Nie chcę, aby Grey myślał, że mam źle w głowie! Chłopak zaszwargotał coś. Po chwili golem przetłumaczył: - Weźcie pod uwagę, że jestem tu i wszystko słyszę! Przyznaję, że mówicie jakimś dziwacznym językiem, ale jak dotąd żadne z was nie zademonstrowało mi choć odrobiny magii. - Sceptyk - orzekł Turn. - To dobrze. Jeżeli wróci teraz do domu, to nie będzie żadnych kłopotów. - Nie! - sprzeciwiła się Ivy. - Chcę, żeby zobaczył Xanth. - Xanth nie jest dla Mundańczyków. Chłopaka pożre pierwszy smok, który go napotka - tłumaczył jej Turn Key. - Ja go obronię. Wiem, jak się tam trzeba zachowywać. Poza tym mam magiczne zwierciadło, więc mogę mieć bezpośredni kontakt z Zamkiem Roogna. - Zamierzasz zabrać Greya aż do Zamku Roogna?! - Oczywiście! Będzie mógł poznać... - Dlaczego? - Co „dlaczego”? - Ivy odebrało mowę. - Dlaczego chcesz, żeby Mundańczyk poznał twoich bliskich? - Cóż... jeżeli on... ja... to znaczy... - zaplątała się we własne słowa. - Bo on ci się podoba? - spytał Turn wprost. - No... - Czy zdajesz sobie sprawę, co sobie twoi pomyślą, jeśli... - O czym wy mówicie? - spytał zaskoczony Grey. - Nawet po przetłumaczeniu nie wiadomo, o co chodzi. Ivy biła się z myślami. Turn świetnie ją przejrzał, domyślił się tego, co taiła sama przed sobą. Dobrze wiedziała, o czym mówił mężczyzna, i musiała przyznać mu rację. Powinna natychmiast odesłać Greya do domu i na uczelnię. Dziewczyna przyjrzała się chłopakowi. Nie był zabójczo przystojny, nie był też bardzo zdolny. Był miły - a Mundania nie była odpowiednim miejscem dla miłych osób. Będzie musiał wrócić na ten jakiś pierwszy rok filologii i powoli, powoli jego życie będzie się stawało coraz bardziej beznadziejne. - Jeżeli zabierzesz go ze sobą i on uwierzy, to już go z powrotem nie przepuszczę - ostrzegał Turn. - Nie możemy pozwolić... - Wiem o tym - odparła Ivy. - Mimo to... - Jesteś księżniczką, zrobisz, co zechcesz - rzekł poważnie mężczyzna. - Jesteś zarazem młoda i porywcza, a swoim postępowaniem możesz wyrządzić innym nieodwracalne szkody. - Wiem - szepnęła cichutko dziewczyna. - Ja umywam ręce - oznajmił Turn, potrząsając głową. - O co chodzi? - zapytał Grey przez tłumacza. - Grey, lu... lubię cię - Ivy głęboko wciągnęła powietrze - i bardzo mi pomogłeś, i obiecałam, że pokażę ci Xanth. Ale... - Ale nie możesz, bo ta kraina nie istnieje. - Chłopak okazał zrozumienie. - Czemu nie miałabyś wrócić razem ze mną, Ivy, i... - Pokażę ci Xanth! - Słowa Greya przeważyły szalę. - Ale jak się już tam znajdziesz, to cię nie wypuszczą. Muszę cię ostrzec... - Dobrze, nie traćmy słów i przyjmijmy, że Xanth istnieje i ty mnie tam zabierzesz, a ja nie będę mógł stamtąd wrócić - zgodził się chłopak. - A cóż by mnie czekało w Mundanii? - Pierwszy rok filologii - uśmiechnęła się Ivy. - Otóż to. Los tylko trochę lepszy od śmierci. Zaryzykuję i pójdę z tobą. Fajnie musi być w takiej krainie, gdzie ciastka rosną na drzewach i istnieją czary. - Skrzywił się. - Oj, chyba zgłupiałem. Prawda jest taka, że chcę być z tobą, Ivy; nieważne, dokąd pójdę, byle razem z tobą. Bez wątpienia lubił ją tak jak ona jego. Lecz nie miał pojęcia, o co prosi, a ona nie miała prawa go w to wciągać. Raczej powinna odesłać Greya do tego okropnego domu. Ale wiedziała, że tego nie uczyni. - Przepuść nas przez przejście, Tum - rzekła. - Obydwoje. - Muszę was ostrzec, że to nie jest prosta droga - odezwał się Turn, który spodziewał się takiej decyzji. - Musicie się przedostać przez tykwę. Nocny Ogier będzie wiedział, kim jesteście, więc was nie skrzywdzi, ale nie lubi, jak obcy łażą po tykwie, więc nie pomoże wam. Musicie poradzić sobie sami, a to może być bardzo trudne. - Byłam już w tykwie - powiedziała Ivy. - Lecz nie z Mundańczykiem. - I tak pójdę. - Wiedziała, że towarzystwo Greya wszystko zmienia, ale już podjęła decyzję. - Pójdziemy. Zaprowadź nas do tykwy. - Jak sobie życzysz, księżniczko - westchnął Turn. Rozdział 4. GÓRA Grey i Ivy poszli za otyłym mężczyzną, do ogrodu położonego na tyłach domu. Był to skrawek egzotycznej dżungli, poprzecinany pełnymi uroku dróżkami; słyszeli plusk płynącego w trawie strumyka. Na koniec cała trójka dotarła do monstrualnego melona, w którym widniał spory otwór. Grey uznał, że to na pewno owa „tykwa”, przez którą wiedzie droga do Xanth. Chłopak był przekonany, że wewnątrz jest tylko miąższ i pestki. - Porozmawiamy w środku - „zamigała” Ivy. Czyżby tam była następna skrzynka- tłumacz? Czemu nie! - Weź mnie za rękę - „migała” dalej dziewczyna. Z przyjemnością! Grey ujął dłoń Ivy. Księżniczka wcisnęła się do otworu w melonie, a chłopak wszedł tam za nią. I nagle znaleźli się w jaskini, która - zdawałoby się - była większa niż „tykwa”. Melon po prostu maskował wejście do owej groty. Ale sprytnie! - To tylko jeden z aspektów Xanth - powiedziała Ivy. - Wydaje mi się, że już tutaj byłam. - Mówiłaś, że byłaś w dużej tykwie - przyznał Grey i w tym momencie zdał sobie sprawę, że znów mówią tym samym językiem. Mogli swobodnie rozmawiać, nie był im potrzebny żaden komputer-tłumacz. Cóż za ulga! - Weszliśmy już do środka, więc nie musimy się trzymać za ręce - ciągnęła dziewczyna. - Lecz trzymaj się blisko mnie, Grey, bo świat w hipnotykwie nie jest taki jak właściwy Xanth. Ma swoje własne prawa i może być całkiem groźny. - Groźny? Jak pałac grozy w wesołym miasteczku? Nie boję się. - To właśnie tu, w hipnotykwie, powstają złe sny - wyjaśniła Ivy. - Potem nocne mary zanoszą je do tych śpiących ludzi, którzy sobie na nie zasłużyli. Właściwie nic tutaj nie jest całkiem realne, ale może każdego przerazić. Nie jest całkiem realne. Czyżby przejaśniało się jej w głowie i była gotowa przyznać, że Xanth to tylko pewien stan umysłu? Że nie jest księżniczką z magicznej krainy, lecz zwykłą dziewczyną, która lubi marzyć? - Dzięki za ostrzeżenie - odparł Grey. - Poza tym tutejsza „rzeczywistość” jest inna dla każdego, kto się tu dostaje - ciągnęła dziewczyna. - Dlatego weszłam pierwsza, żeby ją „utrwalić”. I musiałeś mnie trzymać za rękę, bo inaczej moglibyśmy trafić do różnych snów i już nigdy się nie spotkać. - To byłoby okropne - przyznał chłopak. Słowa dziewczyny brzmiały zupełnie rozsądnie. Dużo pracy włożyła w utkanie swej fantazji. Wzory oczywiście czerpała z powieści o Xanth, które musiała przeczytać - i to nie jeden raz - o wiele dokładniej niż on. Teraz żałował, że opuścił niektóre fragmenty. - Musisz cały czas pamiętać, że nic nie uczyni nam krzywdy, dopóki nie zboczymy z drogi i nie przestraszymy się. Ale możemy się nieźle przerazić, zanim przez to przebrniemy. Grey przypomniał sobie fragment powieści opowiadający o pełnej niebezpieczeństw wyprawie Ścieżką Zatracenia i inny opisujący, jak książę Dolph zgubił się na nowoczesnym lotnisku - oto groza i horror dla niewinnego Xanth. Jeżeli ów pałac grozy, w którym się właśnie znalazł wraz z Ivy, był podobny do tamtego z powieści, to on, Grey, nie miał się czego obawiać. - Będę o tym pamiętać - obiecał dziewczynie. W głębi widać było jakieś światełko. Ivy i Grey poszli w tamtym kierunku. Wkrótce dotarli do wylotu jaskini i ujrzeli widok zapierający dech. Była tam góra, wynurzająca się z posępnych mgieł prosto w słoneczny blask. Ostro odcinające się kontury przypominały zarys piramidy; Grey dostrzegł tarasy odcięte przez pionowe uskoki, wyloty jaskiń, lśniące krystaliczne iglice, jedną lub dwie skarpy. Na samym szczycie tkwił, niebezpiecznie nachylony, pałac lub zamek z wieloma wieżyczkami; znajdował się tak daleko i tak wysoko, że wydawał się maleńki. Był to przepiękny, a zarazem groźny widok. Stojąca u boku Greya Ivy w milczeniu przyglądała się górze. Nagle ocknęła się. - Miałam nadzieję, że tak od razu się na to nie natkniemy - szepnęła. Grey ruszył przed siebie, chcąc lepiej obejrzeć tę fascynującą górę i budowlę na jej szczycie. Zatrzymał się jak wryty tuż przed szklaną taflą! Spojrzał jeszcze raz. - Przecież to obraz! - wykrzyknął chłopak. - Malowidło z fantastyczną górą! Nie możemy tam wejść. - Jestem odmiennego zdania - odparła dziewczyna. - Pamiętaj, że jesteśmy w tykwie, a tutaj sny są jawą. Musimy wejść w obraz. - Wejść w... - Grey przypomniał sobie, że taką właśnie historyjkę wyczytał w jednej z książek; nic dziwnego, że Ivy w to wierzyła. - W porządku, ty idź pierwsza, ja za tobą. - Dobrze - odparła, ruszyła naprzód i przeszła przez szklaną taflę. Chłopak osłupiał. Dziewczyna stała na namalowanej ścieżce, wiodącej w głąb namalowanej doliny, z której wyrastała namalowana góra. Ivy znalazła, się na obrazie! Potem pomyślał, że to złudzenie optyczne. Tam musiało być jakieś wejście albo coś w tym rodzaju. Ostrożnie zbliżył się do miejsca, gdzie przed chwilą stała dziewczyna, potem powoli ruszył przed siebie. Wyciągnął rękę. Dotknął powierzchni obrazu i musnął ją palcami. To na pewno jest obraz, kontury trochę wypukłe, jak w płaskorzeźbie; czuł kant każdego z kamiennych stopni okalających górę. Nie było żadnego wejścia! A przecież Ivy w jakiś sposób się tam dostała i stanowiła teraz część malowidła. Przeszła już kawałek ścieżką - pewno sądziła, że Grey jest tuż za nią - i wydawała się nieco niniejsza. Czy to naprawdę ona? Dotknął palcem pleców dziewczyny - podskoczyła, odwróciła się, na jej małej twarzyczce malowały się mieszane uczucia. Dziewczyna była bez wątpienia żywa - a przecież namalowana. Chłopak czuł pod palcami materiał spódniczki, jędrność pośladków - a jednocześnie płaską powierzchnię obrazu. Ivy coś mówiła, lecz Grey jej oczywiście nie słyszał. Czy namalowana postać może mówić? Potem dziewczyna zaczęła „migać”. „Grey” - powiedziała, czyniąc znaki bieli i czerni; uzgodnili, że tak oznaczą jego imię: zmieszaj biel i czerń, a otrzymasz szarość, czyli Grey* [* Grey (ang.) - szary.]. Jej imię tworzyły znaki „zielona roślina” - zamigał je w odpowiedzi. I znów przydał się im język głuchych! - Chodź tutaj - „migała” Ivy. - Nie mogę - odparł, ledwo wierząc w to, co się dzieje. Jak to możliwe, że stanowiła część obrazu, a mimo to żyła i zachowała zdolność ruchu? Dziewczyna zawróciła w jego stronę, pozornie rosnąc, w miarę jak się zbliżała. - Weź mnie za rękę - „zamigała” do Greya. Chłopak wyciągnął rękę i oparł dłoń o obraz, obok Ivy - uważał, żeby jej nie dotknąć. Dziewczyna wyciągnęła rękę i ułożyła ją tak, że ich dłonie się zetknęły. Grey poczuł jak zmienia się powierzchnia obrazu - stawała się ciepła i miękka jak ciało. Wreszcie jego dłoń rzeczywiście dotknęła ręki Ivy. Spletli palce. Dziewczyna pociągnęła, a on poleciał w przód. Miał wrażenie, że przebija taflę wody. Zamrugał powiekami, próbował odzyskać równowagę. Ivy podtrzymywała go, podpierała. - Już po wszystkim, Grey, już jesteś na obrazie - pocieszała go. Bliskość dziewczyny była bardzo przyjemna, lecz Grey był zbyt oszołomiony, żeby to należycie docenić. Uwolnił się z objęć Ivy i obejrzał za siebie. Zobaczył jaskinię - malowidło w wielkiej ramie. Popatrzył przed siebie - zobaczył górę, większą i bardziej stromą niż poprzednio. Powietrze było tu chłodniejsze, czuł słabą woń oceanu; morska bryza zmierzwiła jego czuprynę, rozwiała też włosy Ivy, aż zalśniły zielenią. Zielenią? Chłopak przyjrzał się im dokładniej - rzeczywiście miały zielonkawy odcień! Przesunął pasmo jej włosów między palcami - blond i zieleń. - Moja matka ma włosy jeszcze bardziej zielone niż moje - poinformowała Greya Ivy. - To dzięki jej ogrodniczym talentom, „zielonym kciukom”. Ma zielone włosy i zielone majtki i sprawia, że inne kobiety zielenieją z zazdrości. Nie dorównuję jej zdolnościami, więc jestem mniej zielona. - Zielone majtki? - powtórzył chłopak. - Oj, nie powinnam była tego powiedzieć! - Dziewczyna zasłoniła usta dłonią. - Żaden mężczyzna spoza naszej rodziny nie może wiedzieć, jakiego koloru są majteczki mojej mamy! Obiecaj, że się nie zdradzisz, że wiesz! - Dobrze, nie przyznam się, że wiem - zgodził się Grey. Miał teraz poważniejszy problem niż kolor czyichś majtek: jak to możliwe, że znalazł się w obrazie, a miejsce, z którego tu przyszedł, stało się malowidłem? Chłopak wyciągnął rękę i dotknął powierzchni owego malowidła. Poczuł szorstką kamienną ścianę jaskini. - Chyba teraz wierzysz w magię - odezwała się Ivy, a w jej głosie pobrzmiewało zadowolenie. - W magię? Jasne, że nie! - parsknął chłopak. To na pewno jakieś ogromnie wyszukane złudzenie optyczne, kotara lub pole siłowe czy ekran - obojętnie co. Z którejkolwiek strony się tego dotknie, zawsze czuje się pod palcami powierzchnię pokrytą farbą. A umysł interpretuje to zgodnie z tym, co widzą oczy. Jedyną tajemnicą jest sposób, w jaki Ivy zdołała się przedostać przez ów ekran i jak jej się udało jego przeciągnąć na tę stronę. Kolor włosów dziewczyny to kwestia odpowiedniego oświetlenia. Nie takie efekty kolorystyczne widywał w rewiach. - Hmm, cóż. No to uporajmy się z rzuconym nam wyzwaniem. - Wyzwaniem? - Musisz wiedzieć, że Nocny Ogier ustawia rozmaite pułapki na wszystkich ściażkach w tykwie, żeby odstraszyć obcych. Poprzednim razem przedostałam się dopiero po przepłynięciu jeziora rycyny. Brrr! - Brrr! - przyznał skwapliwe Grey, a Ivy słodko się doń uśmiechnęła, co wynagrodziło mu wszelkie kłopoty. Ruszyli dróżką w kierunku góry. Mgła rzedła coraz bardziej i chłopak zauważył, że góra wyrasta z równiny płaskiej jak stół. Stoki z szarego kamienia były zupełnie gołe - ani jednego drzewka, ani źdźbła trawy. Góra była o wiele wyższa, niż mu się zdawało, kiedy patrzył z jaskini. - Mamy się na nią wdrapać? - zapytał z niepokojem Grey. - Oczywiście. Jestem pewna, że to właśnie jest rzucone nam wyzwanie: dotrzeć do zamku na szczycie. Wygląda jak Zamek Roogna, ale nim nie jest, bo Zamek Roogna stoi w dżungli, a nie na nagim górskim szczycie; no a poza tym tu jest tykwa. Prawdopodobnie jakieś okno tego zamku wychodzi na właściwy Xanth. Nie będzie nam łatwo dotrzeć do zamku na szczycie. Grey popatrzył na strome skalne ściany, potem przyjrzał się budowli na górze. Przełknął ślinę. Nie cierpiał na lęk wysokości, ale niepokoił go brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Wąskich skalnych półek nie chroniły żadne balustrady! - Jak się nazywa to... to wyzwanie? Góra Xanth? - zapytał. Ivy szła już naprzód i musiał za nią podążyć lub pozwolić, żeby sama ryzykowała. Nazwa góry nie miała żadnego znaczenia - po prostu musieli się na nią wdrapać i już. Grey pospieszył za dziewczyną. Może wspinaczka nie będzie aż taka trudna? Dotarli do stóp góry. Wyrastała stromo z podłoża, nie można było rozpocząć wspinaczki bez specjalnego ekwipunku. Najniższa półka była poza zasięgiem Ivy i Greya. - Tak, to wyzwanie - rzekła Ivy. - Ale może pasywne. - Pasywne? - Grey zgłupiał zupełnie. - Lepsze niż aktywne. - Co za różnica? - Przy pasywnym nie będą cię ściągać potwory - wyjaśniła cierpliwie dziewczyna. - O... No to niech będzie pasywne. Obeszli wokoło podstawę góry. Miała zadziwiająco mały obwód, o wiele za mały, żeby na jeszcze mniejszym szczycie udźwignąć taki duży zamek. Chyba że zamek był tak mały, jak wyglądał z dom. To by dopiero była ironia losu, gdyby po wdrapaniu się na szczyt znaleźli tam zamek dla lalek! Dotarli do małego krzaka rosnącego tuż u stóp góry. - Może zasłania jakieś wejście - odezwał się Grey. Rzeczywiście, skała za rośliną nie wydawała się taka lita. - Zapachem przypomina miętę. - Ostrożnie - ostrzegła Ivy. - To może być... Za krzaka wyskoczył ostry kolec, godząc w nachylającego się nad rośliną chłopaka, który ledwo zdołał uskoczyć. - ...piko-mięta - dokończyła dziewczyna. Grey łypnął na nią, ale mówiła całkiem poważnie. Podniósł kamyk i rzucił nim w krzak. Wyskoczył następny kolec i celnie trafił w kamyk. - Piko-mięta - przyznał chłopak. - Niebezpiecznie się do nich zbliżać - pouczyła go zupełnie niepotrzebnie. - Przywabiają zapachem ptaki i nie tylko, a potem... - Rozumiem. Sprężynujące piki osadzone w zwykłej roślinie: pułapka odpowiednia dla wojownika z dżungli. Kalambur szalonego powieściopisarza* [* Spear mint (ang.) - mięta zielona, cukierki; spear - włócznia, dzida, pika, kopia; mint - mięta, miętowy.]. Grey uśmiałby się z tego, gdyby go to bawiło. Szli dalej wokół góry. Wkrótce natrafili na inną roślinę - ta istotnie maskowała schody wiodące na pierwszą skalną półkę. Znowu silnie pachniało miętą. Grey podszedł ostrożnie i obejrzał roślinę. Nie dojrzał żadnych pik, ale i tak jej nie ufał. Znalazł kamyk i rzucił nim w krzak. Buchnął kurz. Otoczył chłopaka jak chmura. Grey wciągnął go w płuca i zaczął kichać. Wycofał się, kichając i prychając. - Psik... psik... to... a psik!... pieprzow... - Tak, mięta pieprzowa - przyznała Ivy. Chłopak kichał i kichał, ciężko łapał powietrze, z oczu płynęły mu łzy. Wreszcie padł bez sił na ziemię, nos miał obolały i spuchnięty. - Mięęęta pieprzowa - sapnął z niesmakiem. Mięta posypująca intruza mielonym pieprzem! Poszli dalej. Nie chcieli ryzykować przedzierania się przez ten krzak. Taki atak kichania groził upadkiem ze skalnej półki. Dotarli do trzeciej rośliny - ona też pachniała miętą. Grey rzucił kamykiem - krzak odpowiedział zapachem miętowego kadzidła. - I to wszystko? - zdziwił się chłopak. - Kadzidło? - To musi być kadzidlana mięta - domyśliła się Ivy. - One tylko pachną. Chłopak poszedł pierwszy. W końcu sam tego chciał. Za krzakiem było wejście do jaskini. Postanowili tam wejść. Jeśli nie dotrą do skalnej półki, to się wycofają i poszukają innej drogi. Wewnątrz zobaczyli kręte schody, wiodące prosto na skalną półkę. Żadnej pułapki! Wynurzyli się z łukowatego wyjścia, mieszczącego się pod małym występem skalnym. Ivy spojrzała na ów występ. - Dziadzio Trent! - zawołała. Grey też tam spojrzał, lecz nie zobaczył nikogo - puste wgłębienie. - Nikogo nie widzę - rzekł krótko chłopak. - Nie widzisz emerytowanego króla Trenta? - zdumiała się Ivy. - Otóż to. Nie widzę. - Dziadku, on cię nie widzi! - zawołała w stronę półki. - Och! - dodała po chwili milczenia. - Wejdźmy tam i przekonasz się, że nikogo tam nie ma - zaproponował Grey. - Nie ma potrzeby - odparła ze smutkiem. - Dziadek powiedział, że tak naprawdę to go tu nie ma. To tylko iluzja związana z Zaczarowaną Górą. Sporo ich tu jest, ale teraz opuszczą Zaczarowaną Górę, żeby nam nie przeszkadzać. - No to możemy nie zwracać na nie uwagi - odparł, zastanawiając się, czy dziewczyna odzyskuje rozum. - Chodźmy na szczyt i miejmy to już za sobą. - Dobrze - zgodziła się trochę sztywno. Musieli zdecydować, w którą stronę pójdą. Po lewej ręce mieli schody, które wiodły nie wiadomo dokąd. Po prawej - dość płaska skalna półka niknęła w dali. Poszli na prawo - jeżeli półka nie doprowadzi ich nigdzie, to wrócą i wypróbują schody. Dotarli do mostu nad otworem pieczary. Kamienny most był popękany i wąski, gdyż jego krawędzie skruszały i osypywały się, wszędzie widać było pęknięcia. - A jeśli załamie się pod naszym ciężarem? - niepokoił się Grey. - No to spadniemy. - Ivy wzruszyła ramionami. - Nic się nam nie stanie. Tykwa nie rani ludzi, po prostu sprawia, że się boją. Poza tym, zanim posłużyłam się Niebiańskim Centem, zasięgnięto rady wyroczni i wiem, że nic mi się nie stanie. Więc jak spadniemy, to się po prostu pozbieramy i spróbujemy jeszcze raz. Słowa dziewczyny wcale nie rozproszyły obaw Greya. Nie ufał magicznym zabezpieczeniom czy dobrotliwości tykwy. Wiedział jednak, że żadne jego argumenty nie poruszą dziewczyny, która wierzyła wbrew wszelkiej logice. Mimo to spróbował ją przekonać. - Może ty dotrzesz cało do domu, Ivy, ale ja nie mam takiej gwarancji; przecież wasi magiczni eksperci nie mieli pojęcia, że nadchodzę. I może tykwa nie skrzywdzi ciebie, bo jesteś księżniczką Xanth, lecz ja nie jestem nikim takim i mną nie będzie się przejmować. Dlatego boję się tego mostu. - To prawda - odparła po krótkim namyśle. - Mundańczycy mogą mieć kłopoty w Xanth. Posłużę się moim magicznym talentem, żeby cię chronić. - Twoim magicznym talentem? - Wcale mu się to nie spodobało. - Cóż, właściwie obcą magią. Sprawię, że magia, która chroni mnie, będzie ochraniać i ciebie. Będziesz tak samo bezpieczny jak ja. Chłopak dalej był pełen obaw. Bał się, że Ivy uczyni coś szalonego i obydwoje ucierpią. Może to i swego rodzaju wesołe miasteczko, ale nieostrożność nie popłaca nawet w takim miejscu. Powiedział dziewczynie, co im zagraża, ale naprawdę martwił się tylko o nią. Tak ufała w swoje bezpieczeństwo, że mogła popełnić jakieś szaleństwo. Jak inaczej mógłby ją przekonać? - Weź mnie za rękę, razem przejdziemy przez most - rzekła Ivy. - Jeżeli spadniesz, to ja razem z tobą i wtedy obydwoje będziemy bezpieczni. Grey westchnął. Musi zaryzykować, ale spróbuje osłonić dziewczynę własnym ciałem, jeżeli spadną. Ujął dłoń Ivy i ruszyli przez resztki mostu. Prawdę mówiąc, był to po prostu kamienny łuk, a czarna czeluść pieczary sprawiła, że zdawał się jeszcze bardziej kruchy. Był tak wąski, że chłopak i dziewczyna musieli iść bokiem, przyciskając plecy do skalnej ściany; księżniczka szła pierwsza. - Och! - zawołała nagle Ivy, cofając się. Cofając się? Przecież opierała plecy o ścianę? - przemknęło przez myśl Greyowi, ale zdążył złapać dziewczynę. Kiedy już była bezpieczna w jego ramionach, zobaczył, że pieczara pod ich stopami wybrzuszyła się w górę i otworzyła wąskim oknem; skalna ściana wcale nie zapewniała bezpieczeństwa - Ivy o mało nie wpadła w czeluść. Całe to wydarzenie miało również pozytywne skutki. Dziewczyna uznała, że tak naprawdę chociaż nic jej nie groziło, wcale jej się nie podoba możliwość upadku w przepaść, i oznajmiła, że muszą zachować większą ostrożność. Grey zadowolony z takiego obrotu sprawy, nie pisnął ani słówka. Poszli dalej, tym razem zwracając uwagę na obie strony mostu. Ivy szła twarzą ku zewnętrznej stronie, Grey - ku wewnętrznej; w ten sposób każde z nich mogło ostrzec drugie w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Udało im się przejść bez przeszkód. Most trochę osiadł, posypało się zeń nieco piachu, ale się nie zawalił. Jeżeli tak niebezpiecznie było tutaj, blisko podnóża góry, to co będzie wyżej, gdzie każdy upadek kończy się fatalnie? Greyowi coraz mniej się to wszystko podobało. Za mostem znaleźli mocne, szerokie schody. Wzięli się za ręce i weszli na nie ramię przy ramieniu. Skalna półka wiła się wokół krzywizny góry - rozmaicie nachylona, czasem napotykali schody, czasem pochylnię. Ivy i Grey szybko posuwali się naprzód. Gdy po pewnym czasie spojrzeli w dół, przekonali się, że zrobili jedno całe okrążenie - byli dokładnie ponad miejscem, z którego dostali się na półkę. Wciąż jednak znajdowali się blisko podnóża góry, do szczytu było jeszcze daleko. Dzień się skończył, a żadne z nich nie chciało, żeby noc zastała ich na skalnej półce, szli więc tak szybko, jak tylko mogli. Im wyżej byli, tym zimniej robiło się dokoła, zaczął wiać wiatr. W dole odrywały się kłęby mgły i unosiły wysoko, coraz bliżej skały. - Do licha! - parsknęła Ivy. - Widzę Fracto! - Co takiego? - Cumulo Fracto Nimbus, najgorsza z chmur! Fracto jest gotów narobić szkody! Nie mam pojęcia, jak się dostaje do tykwy, ale jest tu. Przeszkadzał i Dolphowi, kiedy ten był tutaj. - Złośliwa chmura? - zdumiał się chłopak, lecz przypomniał sobie, że w powieściach rzeczywiście było coś o wrednym małym obłoku. Uznał tę wzmiankę za osobliwość. Chociaż był to zupełnie nieodpowiedni czas, burza właśnie nadciągnęła. Deszcz sprawi, że ta pochyła wąska półka stanie się jeszcze bardziej zdradziecka! - Fracto to zły wiatr! - rzekła gniewnie Ivy. - Na pewno spróbuje nas zdmuchnąć z góry! - Poszukajmy jakiegoś zagłębienia, w którym moglibyśmy się schronić. - Poszukajmy - zgodziła się. Ivy prowadziła. Przeszli jeszcze kawałek i niemal natychmiast natrafili na spory otwór w skale. Było to wejście do wielkiej jaskini, sięgającej daleko w głąb góry. To będzie dobre schronienie. A gdyby burza przybrała na sile, to po prostu wejdą w głąb jaskini i deszcz ich nie dosięgnie. Burza wybuchła ze straszliwą wściekłością. Grey musiał przyznać, że chmura istotnie przypomina niekiedy demoniczną twarz. Ale na pewno była to chmura, a one zawsze się kłębią i przynoszą deszcz; nie było w tym nic magicznego. Deszcz zacinał w wejście jaskini, więc chłopak i dziewczyna cofnęli się głębiej. Woda ciekła podłożem, starała się ich zmoczyć. Znaleźli wzniesienie i usadowili się tam - tu woda nic im nie zrobi. Było coraz zimniej, jakby chmura wciskała do jaskini lodowate powietrze z wyżyn. Grey rozpiął kurtkę, przytulił mocno dziewczynę i opatulił ją połami - teraz będzie im cieplej. Zielone włosy Ivy owinęły ich jak szal. To było bardzo przyjemne. To był naprawdę wredny wiatr, który nikomu nie czynił dobra. Grey i Ivy zasnęli, czule objęci, czekając na koniec burzy. *** Rankiem po burzy nie było już śladu, góra lśniła w potokach słonecznego blasku. Chłopak i dziewczyna byli głodni, ale została im tylko jedna kanapka. Ivy uważała, że w razie potrzeby zerwie ciastko z drzewa, więc nie przejmowała się zapasami jedzenia. Grey na wszelki wypadek ocalił ową kanapkę i teraz im się przydała. Podzielili ją na pół i zjedli ze smakiem, choć była trochę zgnieciona. Głód to wspaniała przyprawa! Przydałaby się im łazienka, ale oczywiście nie było tu czegoś takiego. Grey zastanawiał się, dlaczego w powieściach kobieta i mężczyzna podróżują razem tygodniami i nigdy nie odczuwają fizjologicznych potrzeb. - Hmm, może dalej jest jakaś głęboka szczelina - zasugerował chłopak. - Bardzo głęboka... - Poszukamy - zgodziła się Ivy. Ruszyli ostrożnie w głąb jaskini. Za łukiem ściany światło dnia ściemniało, więc zwolnili jeszcze bardziej. Korytarz rozszczepił się na dwoje. Grey poszedł jedną odnogą, Ivy drugą. Chłopak wyczuł stopą szczelinę - miała z sześć cali szerokości, dna nie udało mu się dotknąć. - Ivy, znalazłem! - zawołał. - Ja też! - odkrzyknęła. - Może to ta sama! - Ty skorzystaj ze swojej, a ja ze swojej! Dobry pomysł. Grey jakoś sobie poradził w ciemności. Głęboko pod nim zagrzmiał ryk, jakby jakiś potwór doświadczył czegoś niemiłego. Chłopak odskoczył od szczeliny. Ruszył ku wylotowi jaskini, żeby jak najszybciej wydostać się na dzienne światło. Wiedział, że ów ryk miał go tylko przestraszyć, a mimo to czuł się nieswojo. O mało co nie zderzył się z Ivy. - Może to nie było odpowiednie miejsce - rzekła dziewczyna. Grey nie odpowiadał. Pospiesznie wyszli z jaskini, zostawiając za sobą cichnące ryki. Po burzy nie było śladu. Fracto zniknął. Znowu schody. Weszli po nich i drugi raz okrążyli węższą już górę. Niestety, tu skończyła się ścieżka. Ivy i Grey zatrzymali się, skonsternowani. Dróżka właściwie nie skończyła się, ale stała się bardzo stroma, niemal jak urwisko, i niknęła w kolistym otworze. Mowy nie ma, nie zdołają się po niej wdrapać! Na niższą półkę też się nie przedostaną. - Przecież wcale nie szliśmy po tamtej półce! - zaprotestował Grey. - Jakim cudem znaleźliśmy się ponad nią, skoro po niej nie szliśmy? - Musi być więcej spiralnych podejść na górę - powiedziała Ivy. - Przecież wygląda tak, jakby było jedno! To znaczy... - W Xanth rzadko coś jest takie, jak się wydaje, a tym bardziej w tykwie - oznajmiła dziewczyna. - Wejście na tamtą spiralę mogło być zamaskowane albo góra zmieniła kształt. Możemy być na tej samej spirali, na którą weszliśmy. Znów mówiła o magii. Grey puścił jej słowa mimo uszu. - Musimy znaleźć drogę na tamtą półkę. Widzisz, biegnie pod górę i wokół skały; to musi być właściwe podejście - rzekł. - No to weźmy się za ręce i skoczymy. - Nie! - Przeraził się, że mówiła serio. - Lepiej nie kuśmy losu. Łatwiej będzie się cofnąć tą samą drogą niż wspiąć się po stromiźnie. - A poza tym taki skok mógłby być uznany za oszustwo - powiedziała Ivy. - Wyzwania należy podejmować uczciwie, bo inaczej nie wyniknie z tego nic dobrego. Nigdy nie znajdziemy się na szczycie, jeżeli niewłaściwie postąpimy. Chłopak radośnie przytaknął. Poszli z powrotem drogą, którą tu dotarli. Zejście wcale nie było łatwiejsze niż droga pod górę. Spieszyli się, jak mogli, bo wcale nie uśmiechała im się perspektywa jeszcze jednej nocy na stoku. Toalety w zamku na szczycie na pewno były lepsze niż te w jaskini, no i bez potworów w głębi. Wrócili do wylotu pieczary. Teraz półka, na którą chcieli się przedostać, była ponad nimi. Jeżeli stanowiła część drugiej spirali, to gdzie znajdowała się jej dolna pętla? Grey nie dostrzegał żadnej zmiany w zarysie sylwetki góry. Spojrzał na równinę. - Ojej! - wykrzyknął. - Co się stało? - spytała Ivy. - Spójrz na okolicę! Co widzisz? - Zmieniła się! - zdziwiła się dziwczyna. Zniknęła ścieżka, która ich tu przywiodła z pierwszej jaskini (będącej teraz obrazem). Znajdowali się na rozległej zielonej równinie, porośniętej bujną trawą i wspaniałymi drzewami. W oddali widać było góry - zwyczajne, nie takie jak ta, na której obydwoje utknęli. - Góra jest taka, jak była - stwierdził Grey. - Ale cała reszta się zmieniła! - Mówiłam ci, że w tykwie mogą się dziać dziwne rzeczy - przypomniała mu Ivy. - Może nocny deszcz sprawił, że obudziła się uśpiona roślinność? - Chłopak próbował wyjaśnić owo zjawisko bez pomocy magii. - A tamte góry? - spytała podstępnie dziewczyna. - Jeszcze się nad nimi zastanawiam. Ruszyli dalej. Tuż poniżej jaskini znaleźli to, co przegapili wczoraj z powodu burzy - stopnie wiodące na górną półkę! Ukształtowanie góry wcale się nie zmieniło; po prostu przegapili je. Grey odetchnął z ulgą. Po przejściu połowy drogi stwierdzili, że schody są w tym miejscu zniszczone; na pewno spadł tu jakiś głaz i zmiażdżył je. Nie mieli wyjścia, musieli przebrnąć przez gruz. Grey szedł pierwszy, bardzo ostrożnie, i wyszukiwał podparcie dla stóp i rąk. Wszelkie nierówności były bardzo pomocne - łatwiej się wczepić w jakiś występ niż w gładką płaszczyznę. Poradził sobie z niemal pionową partią podejścia i wspiął się na nie uszkodzony stopień powyżej niej. Położył się na nim i wyciągnął rękę, żeby pomóc Ivy. Dziewczyna była wysportowana, więc wkrótce znalazła się obok niego. Otrzepali się i weszli po pozostałych nie uszkodzonych stopniach na górną półkę. Teraz wreszcie wszystko się wyjaśniło: ta półka tutaj się zaczynała! Dolna część skalnej listwy - byli na niej wczoraj - musiała się kiedyś obsunąć i ktoś wybudował na niej schody, łączące obie partie, a potem jakiś głaz zmiażdżył część stopni. Grey zastanawiał się, jak stara musi być ta góra. Poszli górną półką i dotarli do punktu ponad jaskinią, w której spędzili noc. Droga skręcała tu ostro, a skała poniżej przypominała dziób statku. Grey zatrzymał się i znów popatrzył na równinę. Wyglądała jeszcze inaczej. Trawa i drzewa były zupełnie inne, odległe góry przybliżyły się. - To coś jest okrętem! - zawołał chłopak. - I żegluje przez dolinę! - Tak, chyba tak - przyznała po zastanowieniu Ivy. - Mówiłam ci, że w tykwie dzieją się dziwne rzeczy. To go ostudziło. Uznawał istnienie magii! Musi istnieć jakieś inne wyjaśnienie. Może wczorajsze mgły zasłaniały większość doliny i dlatego wszystko wygląda inaczej, gdy owe mgły się rozwiały. - Chodźmy wreszcie na ten szczyt - burknął Poszli. Grey ledwo stał na nogach, Ivy też, ale świadomość, że są na dobrej drodze, pomogła im i przeszli spory kawałek. Potem półka znów zmieniła się w most. Długie przęsło, niebezpiecznie zwężające się ku końcowi. Grey spojrzał i jęknął. - Teraz potrzeba nam tylko... - zaczęła z niesmakiem Ivy. - Nie wymawiaj tego słowa! Bo jeszcze usłyszy i nadejdzie! Teraz brakuje nam tylko... sama wiesz czego! - Grey nie chciał wymówić słowa „burza”. - Coś mi się wydaje, że twoja niewiara staje się coraz słabsza! - uśmiechnęła się smutno. - Ale masz rację, lepiej nie wymawiać głośno takich słów. Ledwie się przedostaniemy, nawet i bez tego. Wiesz, o czym mówię? Ten most nie wydaje mi się stabilny. - Staje się coraz węższy; może usiądziemy na nim okrakiem i przeciągniemy się na drugą stronę? - Przeciągniemy się? - No wiesz, jak po linie - wyjaśnił chłopak. - Wysuwasz ręce przed siebie, opierasz o podłoże, unosisz resztę ciała i przysuwasz się do dłoni i tak dalej. To całkiem łatwe. Jeżeli tracisz równowagę, to oplatasz linę nogami i już. Nie spadniesz, jeśli zachowasz zimną krew. Usiadł i pokazał Ivy, o co chodzi. - Ale fajnie! - ucieszyła się dziewczyna. - Zróbmy tak! Grey prowadził i tym razem. Nie dlatego, że był taki odważny, ale nie chciał pozwolić, by dziewczyna ryzykowała pierwsza. Udawał, że to nic takiego, ale był sztywny z przerażenia. Dłonie miał mokre od potu, szczęki mocno zaciśnięte; łudził się, że może tego nie widać. Szedł tak daleko, jak tylko się dało - to był najefektywniejszy sposób podróżowania; potem opadł na czworaki. Wreszcie łuk stał się za wąski nawet na to, więc chłopak usiadł okrakiem, wysunął ręce w przód i podciągnął się. Udało się. Posuwał się w ten sposób, dopóki most się znów nie rozszerzył. Grey starał się nie patrzeć w dół, bo wtedy kręciło mu się w głowie - daleko pod nim były tylko nagie skały. Kamienny most znów był szeroki. Chłopak położył się na nim, wciągnął nogi, uniósł się na kolanach i łokciach i ruszył dalej na czworakach. Schodzenie po łuku nie było łatwe, ale mimo to od- czuwał ulgę, że zdołali tu dotrzeć! W końcu doszedł do skalnej półki i obejrzał się za siebie. Ivy była tuż, tuż. Nie bała się tak bardzo jak on, że spadnie, bo wierzyła w magię; za to on denerwował się za nich obydwoje. - Ale było fajnie! - zawołała dziewczyna, kiedy znalazła się obok Greya. Wyglądało, jakby zieleń włosów Ivy zabarwiła z lekka jej buzię, więc chłopak wiedział, że dziewczynę też trochę zemdliło, nie tylko jego. Ta wspinaczka naprawdę stanowiła wyzwanie! Ruszyli dalej skalnym progiem. Góra była tu o wiele cieńsza i wyższa, a półka węższa. Musieli iść gęsiego. Tym razem Ivy szła pierwsza, bo Grey uważał, że w ten sposób zdąży ją złapać, gdyby się pośliznęła i zaczęła spadać. Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, nie było ani stopni, ani bariery ochronnej. Chłopak najchętniej czołgałby się pod górę - ale wtedy zbyt wolno posuwaliby się naprzód. Noc była coraz bliżej. Wtem na ciemniejszym niebie ukazały się jakieś sylwetki. - Ojjj! - sapnęła Ivy, obserwując je. - Wiwerny! Pewno polują tu na bezradnych wspinaczy! - Takich jak my? - Grey próbował opanować przerażenie. Wiedział, co to takiego wiwerny - to małe skrzydlate, ziejące ogniem smoki. Rzecz jasna nie wierzył w nie, ale w powietrzu na pewno było coś paskudnego i mogło być dla nich tak samo groźne jak tamte fantastyczne stwory. - Tak. Ale nie martw się, użyję swego magicznego talentu, żeby je pokonać. - Przecież twój talent to wzmocnienie! Czy nie uczyni ich jeszcze straszniejszymi? Chłopak jeszcze raz próbował przemówić Ivy do rozsądku, nie ujawniając przy tym swojej niewiary w magię. Kiedyś musieliby to sobie wygarnąć, ale nie teraz, nie na tym zdradzieckim skalnym progu! - Niekoniecznie. Pokażę ci. Skrzydlate stwory zbliżyły się - rzeczywiście przypominały smoki. Można oczywiście zbudować takie coś i nawet sprawić, żeby latało. Te stworzenia istotnie mogły być niebezpieczne. Grey nie miał pojęcia, jakim cudem „wzmocnienie” mogłoby je pokonać - o ile w ogóle samo było możliwe! Ivy patrzyła na smoki. Chyba się koncentrowała. Stwory zbliżały się jeszcze szybciej, ich paciorkowate ślepia jarzyły się, z nozdrzy ulatywały smugi dymu. Pierwszy potwór przyspieszył i leciał prosto na Greya i Ivy. Buchnął strumieniem ognia. Chłopak zaczął się cofać - nie chciał się przypiec - lecz dziewczyna nawet nie drgnęła, a on nie mógł jej przecież tak pozostawić. Zmusił się więc do pozostania na miejscu, mając tylko nadzieję, że ona wie, co robi. Strumień ognia chybił. Smok wyglądający na zaskoczonego śmignął obok nich tak blisko, że owiał ich buchający zeń żar, i też chybił. Co się stało? Drugi smok rzucił się w kierunku Ivy i Greya. Także chybił i wydawał się tym tak samo zdumiony jak chłopak. Potem trzeci. - Co się dzieje? - Przecież ci powiedziałam: wzmocniłam je. - Ale... - Sprawiłam, że stały się jeszcze szybsze. Szybciej latają, szybciej poruszają głową i szybciej plują ogniem. No i nie potrafią teraz trafić w cel. Nie dopadną nas, dopóki się nie przystosują do nowych zdolności, a tracą je, kiedy nas nie atakują. Grey rozmyślał nad tym. Kiedyś prowadził samochód większy i szybszy niż ten, do którego był przyzwyczajony. Na zakręcie omal nie wypadł z drogi, bo nieprawidłowo reagował. Prędko się przystosował, gdyż wiedział, że inaczej się rozbije. Tak samo mogło być ze smokami. Musiały dobrze ocenić czas i kierunek, żeby trafić w cel, a kiedy zabrakło koordynacji, chybiały. Ivy mówiła sensownie. Rzeczywiście była w stanie zrobić to, co zapowiedziała. Ale czy było w tym coś magicznego? - Ruszajmy, zanim się opamiętają - ponagliła dziewczyna. Miała rację! Poszli ścieżką, a smoki „dostosowywały się”. Za drugim razem też chybiły, więc zniechęcone poddały się. - Widzisz? Nie lubię szafować swoim magicznym talentem bez potrzeby, ale w samoobronie to co innego - rzekła Ivy. Grey był zadowolony, że te paskudztwa zostały tak zaprogramowane, żeby chybić! Niebezpieczeństwo było zbyt realne i już nie mógł się doczekać, kiedy uda im się opuścić tę górę! Innym razem porozmawia z Ivy o smokach. Ścieżka znów zatoczyła łuk wokół góry, której obwód był już bardzo mały, więc droga nie zajęła zbyt wiele czasu. Jeszcze jedno podejście i dotarli do zamku przez ostatni most. Zamek miał normalne rozmiary, wcale nie był domkiem dla lalek. Stanęli przed drewnianymi wrotami i obejrzeli się za siebie. Z tej wysokości widzieli cały krajobraz. Istotnie wyglądał jak rzeka, a oni bez żagli płynęli z prądem rzeki, w kierunku odległych wyniosłych szczytów, czerwieniejących w zachodzącym słońcu. Grey potrząsnął głową. Oczywiście nie wierzył w magię, ale jaka to cudowna inscenizacja! Chyba tylko owe góry były prawdziwe - reszta była pewnie projekcją na wielkim ekranie. To najlepsze wesołe miasteczko, jakie do tej pory widział! Szkoda tylko, że dla niektórych było zbyt przekonujące. Ivy byłaby cudowną dziewczyną, gdyby tylko pozbyła się wiary w Xanth! - Byłeś wspaniały, Grey - rzekła dziewczyna i pocałowała go. Jakże chciałby móc uwierzyć w Xanth! Rozdział 5. RZEKA Wreszcie stanęli u wrót zamku. Ivy zrobiło się lżej na sercu; podczas ataku wiwern tak się bała, że Grey wpadnie w panikę i zleci w dół. Nawet mu nie wytłumaczyła dokładnie, jak sobie ze smokami poradzi, bo nie chciała, żeby zetknął się z magią w tak niebezpiecznej chwili. A jeśliby się przeraził i spadł ze skalnej półki? Lepiej zaczekać, aż będą zupełnie bezpieczni. Więc teraz tylko pocałowała go i powiedziała mu, że był wspaniały. I rzeczywiście był, biorąc pod uwagę fakt, że nie wierzył w magię; pokonanie tych wszystkich trudności wymagało prawdziwej odwagi, jeśli się nie wierzyło w czary! Będzie wspaniałym chłopakiem, jak tylko upora się ze swoimi wątpliwościami i zobaczy Xanth takim, jaki jest. - Hej, drzwi, nie poznajecie mnie? - rzuciła Ivy. Drzwi milczały. Ivy zapomniała, że nie ma tu jej ojca, króla Dora. On mógł rozmawiać z nieożywionymi i sprawiać, że odpowiadały w ludzkim języku. Tak długo mieszkał w Zamku Roogna, że te części zamku, w których najczęściej przebywał, nasiąknęły jego magią. Toteż Ivy zawsze mówiła do zamkowych wrót, a one się przed nią otwierały, bo ją poznawały. Lecz to nie był prawdziwy Zamek Roogna, tylko jego imitacja - makieta w krainie złych snów. Nie było tu jej ojca i nie działała jego magia. - Drzwi nie rozpoznają ludzi - rzekł łagodnie Grey. - Musisz nacisnąć klamkę. Ivy miała już dość protekcjonalnego zachowania chłopaka względem świata magii i zdecydowała się na mały pokaz. Skoncentrowała się na drzwiach, wzmacniając ich związek ze swoim ojcem. Nie było to takie trudne, bo zrobiono je na podobieństwo wrót Zamku Roogna. Jeżeli jeszcze bardziej je do nich upodobni, to będą mogły zareagować jak te prawdziwe. - Drzwi, jeśli się natychmiast nie otworzycie, to was kopnę! - przemówiła ponownie Ivy. Drzwi otworzyły się pospiesznie. Zdumienie Greya sprawiło dziewczynie prawdziwą satysfakcję. - Och, nie były zamknięte. - Chłopak odzyskał spokój. - Pewno wiatr je otworzył. - Jaki wiatr? - spytała słodko Ivy; powietrze było zupełnie nieruchome. Grey tylko wzruszył ramionami. Drzwi może i nie były zamknięte, lecz jego umysł na pewno był. I to było najbardziej irytujące. Weszli do środka. Hol był oczywiście pusty. Ivy widziała wokół Zaczarowanej Góry wielu znanych sobie ludzi i stworzeń, lecz poprosiła wszystkich, żeby zniknęli i nie przeszkadzali im. Musieli to uczynić, bo byli duchami. W ten sposób nie widziała niczego, czego jednocześnie nie widziałby Grey, co bardzo ułatwiło wspinaczkę. Tak było i w zamku - na szczęście. - Jest pusty! - Chłopak wydawał się zaskoczony. - To nie jest prawdziwy zamek - przypomniała mu. - To Królestwo Snów, z dekoracjami do wszystkich złych marzeń sennych. Ludzie pojawiają się tu tylko wtedy, kiedy śnią o Zamku Roogna, a i wówczas nie są to prawdziwi ludzie, lecz jedynie złudzenia z hipnotykwy. Grey spojrzał na dziewczynę tak, jakby miał zamiar powiedzieć „Coś Dla Jej Własnego Dobra”, ale udało mu się od tego powstrzymać. - No to dokąd stąd pójdziemy? - zapytał. - Tam, gdzie zaniesie nas ta żeglująca góra - odparła. - Musimy uważnie wszystko obserwować, a kiedy będzie przepływać przez znany mi rejon, wysiądziemy i zaprowadzę cię do prawdziwego Zamku Roogna. Twarz chłopaka znów przybrała wyraz „Dla Jej Własnego Dobra”, który natychmiast zmienił się w „Jeszcze Nie Teraz”. - Przecież jeśli to... jeśli to kraina snów, to nie dotrzesz stąd do jawy, hmm... do Xanth - rzekł. - Owszem, dotrę... jeżeli znajdę się w znanej mi części tykwy. Mówiłam ci przecież, że już tu byłam. No więc jeśli zobaczę morze rycyny... - Przerwała, gdyż samo wspomnienie o pływaniu w tym paskudztwie wywoływało mdłości. - Morze rycyny? - spytał tępo chłopak. - No... może jezioro. Jezioro takiego oleju, co wycieka z małych kółeczek pod nóżkami mebli. Dają ten olej dzieciom, żeby się źle poczuły. - Oj, wiem. - Grey skrzywił się. - U nas coś takiego wyciskają z fasoli. To rzeczywiście paskudztwo ze złego snu. - O rety, w Mundanii paskudztwa rosną na drzewach! - wykrzyknęła Ivy. - A w każdym razie na roślinach - odparł kwaśno Grey. - A już na pewno w zakładach przemysłowych. Mamy całe mnóstwo ohydnych zakładów: nuklearne, zbrojeniowe, utylizacyjne... - No więc kiedy zobaczę to jezioro, będę wiedzieć, gdzie jesteśmy, i wykorzystam tę samą drogę, którą jako dziecko wracałam do Zamku Roogna - przerwała mu Ivy. - Jest tam cukierkowy ogród i inne okropności. - Cukierkowy ogród jest okropny? - zdziwił się Grey. - Z powodu pokusy, oczywiście. Jeżeli choć raz liźniesz lizaka, to na zawsze zostaniesz uwięziony w Królestwie Snów albo spotka cię jeszcze coś gorszego. Tak mi się zdaje. Nie jestem tego całkiem pewna, ale wolę nie ryzykować. I dlatego musimy się zadowolić naszą własną żywnością, dopóki się stąd nie wydostaniemy. - Przecież już zjedliśmy naszą ostatnią kanapkę - przypomniał jej chłopak. - A gdybym nawet miał jeszcze jakieś, to byłyby tak zgniecione, że smakowałyby gorzej niż rycyna. - Brrr! - skrzywiła się Ivy. - No cóż, w takim razie prześpimy noc i wyruszymy rankiem, zanim na dobre zgłodniejemy. - Możemy być głodni - uśmiechnął się Grey. - Ale nie ma pokusy, skoro nie ma tu żadnego jedzenia. - Chcesz być wodzony na pokuszenie? No to proszę bardzo! - Ivy miała już dość tonu wyższości w jego głosie. Zaprowadziła go do kuchni i otworzyła na oścież drzwi. Ujrzał wspaniałe ciasta i inne wypieki oraz pyszne napoje. Poczuł niebiańskie zapachy. - To tu jest żywność! - zawołał zdumiony Grey. Wszedł do kuchni i przypatrywał się wszystkiemu z podziwem. - Ale jakaś dziwna. Co to jest? - To klepiące ciastko - wyjaśniła Ivy. - Jem je tylko wtedy, kiedy siedzę. - Dlaczego? - Bo po każdym kęsie zostajesz klepnięty - tłumaczyła cierpliwie. - No to co? - To są świeżutkie ciastka, więc rozdają mocne klepnięcia. I powinieneś chronić każdą część ciała, w którą nie chciałbyś oberwać klapsa. Grey przetrawił te informacje i uśmiechnął się. Ivy zmarszczyła brwi, więc zmienił temat. - Co to za musujący napój? - Kopidup. Przy tym naprawdę lepiej siedzieć. Chłopak wyglądał na zbolałego i Ivy zorientowała się, że po prostu ugryzł się w język, żeby powstrzymać śmiech. Zastosował mundańską magię: ból przeciw wesołości. - A to? - Wskazał na szklankę brązowego płynu. - Mokoladowe czleko. - Pewno od mokoladowych czcz-krów? - Otóż to. - Masz rację - westchnął Grey. - To zbyt kuszące. Mam zamiar to wypić pomimo twoich nonsensownych dwuznaczników. - Skoro uważasz, że mówię od rzeczy, to czemu czegoś nie zjesz?! - wściekła się Ivy. - Może i zjem! - odparował i podniósł do ust szklankę człeka. - Nie rób tego! - zawołała dziewczyna. Rzuciła się na niego i odepchnęła szklankę, zanim zdążył się napić. - No dobrze, dobrze, skoro tak się tym przejmujesz - ustąpił zbity z tropu chłopak. - Kiedy wreszcie wbijesz sobie w pustą mundańską łepetynę, że to nie jest Mundania? - zapytała dziewczyna. - Tu naprawdę działa magia i wpadniesz w straszliwe kłopoty, jeśli nie będziesz uważał! - Przepraszam - rzekł skruszony Grey z miną „To Nie Jest Odpowiednia Chwila, Żeby Jej Odebrać Złudzenia”. - Czy jeszcze na coś muszę tutaj uważać? - Nie. Jest tu bezpiecznie, dopóki zamek nie jest wykorzystywany w żadnym śnie. Ale lepiej sprawdźmy. - Oczywiście. Wyszli z kuchni. Ivy oprowadziła go po Dworzyszczu. Wyglądało na to, że wszystko jest jak trzeba. Nadciągająca noc sprawiała, że było mroczno i posępnie - nastrój stosowny dla scenerii złego snu. Dziewczyna właśnie miała zaprowadzić Greya do jednego z gościnnych pokoi, w którym mógłby przespać noc - ona spałaby w swoim pokoju - kiedy dostrzegła coś dziwnego. - Coś jest nie tak - stwierdziła. - Przecież to tylko jeszcze jedne drzwi - odezwał się chłopak. - Co w nich złego? - W prawdziwym Zamku Roogna nie ma takich drzwi. - A więc to nie jest doskonała replika Zamku Roogna. Może tędy wchodzą strachy, kiedy sprowadzają zły sen? - Tak, chyba tak - zgodziła się z nim Ivy. - Lepiej zostawmy je w spokoju. Nie wiadomo, co się za nimi kryje. - Co złego nas spotka, jeżeli zajrzymy? - To tak samo jak z żywnością. Możemy tu zostać uwięzieni. - I tak jesteśmy uwięzieni. - Grey wzruszył ramionami. - Chyba, że zejdziemy z góry, wyjdziemy z obrazu i znów znajdziemy się w realnym świecie. - Mundania nie jest realnym światem! - zaprotestowała Ivy. - Mundania jest tak samo realna dla mnie, jak Xanth dla ciebie. A więc Grey wciąż nie chciał uwierzyć. Dziewczyna miała nadzieję, że zdoła go przekonać, zanim chłopak wpadnie w prawdziwe kłopoty. Zaprowadziła go do gościnnego pokoju. - Tu będziesz spał - oznajmiła krótko. - Ja będę w moim pokoju. I nie rób żadnych głupstw. - Głupstw? - Jak zakradanie się nocą do kuchni. Lepiej głodować, zanim nie dotrzemy tam, dokąd idziemy. - Obiecuję, że zostawię kuchnię w spokoju. A mogę trochę śnić? - Śnić? - Może o tobie. - Czyżbyś próbował mi powiedzieć komplement? - Chyyyyba tak - speszył się Grey. - Uważasz mnie za wariatkę, która wierzy w magię, a mimo to chcesz o mnie śnić? - Przecież nie byłem złośliwy! - wykrzyknął chłopak. - Po prostu nie potrafię zrobić dobrego wrażenia na kimś, kto mi się naprawdę podoba! - Jak mogę ci się podobać, skoro się dowiedziałeś, że naprawdę jestem księżniczką magicznej krainy? - W Ivy kłębiły się co najmniej dwa ważne uczucia i jeszcze troszeczkę innych emocji. - Nic mnie nie obchodzi, kim jesteś i w jakiej krainie! Uważam, że jesteś wspaniałą dziewczyną. Chciałbym... sam nie wiem, czego bym chciał. I znowu to samo. Grey lubił ją dla niej samej, bo nie wierzył, że ta cała historia jest prawdziwa. Wszystko, co mu opowiedziała o swoim pochodzeniu, tylko przeszkadzało, gdyż uważał, że Ivy zmyśla. Jego niewiara irytowała dziewczynę, lecz za to pochlebiało jego szczere zainteresowanie. Wiedziała, że pomieszane uczucia ukazują go w jak najgorszym świetle, a mimo to podobało jej się to, co widziała. Grey naprawdę był porządnym chłopakiem. Kiedy wreszcie dotrą do prawdziwego Xanth, Ivy pokaże mu magię, której on nie zdoła podważyć, i wtedy uwierzy. A kiedy Ivy przekona się, jak chłopak się do nich dostosuje, będzie wiedziała, czy może sobie pozwolić na lubienie go. Dzieliła ich przecież straszliwa przepaść - Grey był Mundańczykiem. A to znaczyło, że nie ma żadnego magicznego talentu. Był dla Ivy podporą, kiedy znalazła się w Mundanii, i potrzebowała go, żeby wrócić do Xanth. Teraz jednak znaleźli się na rubieżach Xanth i sprawy przybierały inny obrót. Dziewczyna mogła zabrać Greya do zaczarowanej krainy i pokazać mu jej cuda, ale zdawała sobie sprawę, że każdy poważny związek ich dwojga jest tu zakazany. Dziadek Trent zniósł stare prawo, które skazywało na wygnanie każdego, kto był pozbawiony magicznego talentu, więc Grey mógł pozostać w Xanth - i chyba będzie musiał tu zostać, bo przecież nie ma takiej drogi, która by go zawiodła w to samo miejsce w Mundanii, z którego wyruszył - lecz księżniczka i Magini nie mogła być związana z kimś pozbawionym magicznego talentu; to było absolutnie niemożliwe. To był jeden z powodów, dla których opóźniała skorzystanie z magicznego zwierciadła. Oczywiście, była bardzo zajęta wdrapywaniem się na górę i holowaniem Greya. Ale mogła się przecież zatrzymać i skontaktować ze swoimi za pośrednictwem zwierciadła. W końcu mogli ją przecież obserwować na Gobelinie. Nie, nie mogli - przypomniała sobie, że Gobelin nie sięgał aż do Królestwa Snów. To tylko zwiększało jej winę. Ivy wiedziała, że jak najszybciej musi to skończyć, bo królowa Iren nie zniosłaby dalszych głupstw. Gdyby jednak wyjęła zwierciadło podczas wspinaczki i Grey zobaczyłby, jak ono działa, i zorientował się, że magia naprawdę skutkuje, mogłoby to nim tak wstrząsnąć, że popełniłby jakieś szaleństwo. Dlatego Ivy wolała zaczekać, aż zostanie sama. Teraz była wreszcie sama. Wyjęła magiczne zwierciadło. - Mamo - szepnęła. W zwierciadle ukazała się twarz królowej Iren. - W samą porę, Ivy! - rzekła surowo królowa. - Chyba zdajesz sobie sprawę, jak się martwiliśmy, kiedy zniknęłaś z Gobelinu? Czemu nie odezwałaś się wcześniej? - Byłam w Mundanii, mamo, jak się pewnie sama zorientowałaś - uśmiechnęła się Ivy, oceniwszy nastrój Iren. - Tam zwierciadło nie działało. Ale wróciłam tak szybko, jak tylko zdołałam. - Gdzie jesteś? Przecież to nie może być twój własny pokój! - Jesteśmy w tykwie, mamo. W imitacji Zamku Roogna. Wspinaczka na Zaczarowaną Górę zajęła nam dwa dni i dopiero dzisiaj mogłam... - My? Kto jest z tobą, Ivy? - Mundańczyk. On... - Dziewczyna zorientowała się, że matka nie jest w najlepszym humorze. - Spędziłaś dwa dni i jedną noc na tej piekielnej górze z Mundańczykiem! - warknęła Iren. - Czy ty masz pojęcie... - Potrzebowałam jego pomocy, żeby dotrzeć do wejścia do tykwy - wyjaśniła Ivy. - No a potem on chciał zobaczyć Xanth, więc go ze sobą zabrałam. Właściwie to był jedyny sposób odwdzięczenia się za pomoc. - Na pewno nie. - Iren bacznie przyjrzała się córce. - Czy on zdaje sobie sprawę z tego, że będzie w Xanth jakimś dziwadłem i że ma bardzo małe szansę, żeby powrócić tam, skąd przyszedł? - Próbowałam mu to wyjaśnić, ale on nie wierzy w magię. - Nie wierzy w magię?! - Na twarzy królowej odmalowało się niedowierzanie i oburzenie. - Mundańczycy już tacy są - przypomniała jej Ivy. - Tu w tykwie byłoby to trochę niezręczne, więc nie przekonywałam go na siłę. Chciałam się najpierw dostać do właściwego Xanth. - Nie powinnaś była zabierać go ze sobą aż tutaj - westchnęła smutno Iren. - To jakby wyciągnąć z wody żywą rybę i nie wrzucić jej z powrotem. Może być nieszczęśliwy. - Wiem - przyznała dziewczyna. - Umówimy się z Nocnym Ogierem, żeby rano zabrał cię stamtąd. Przyprowadź wówczas Mundańczyka na północną wieżyczkę. Nie możemy go zostawić w tykwie. - Przyprowadzę go - obiecała Ivy. Gnębiło ją poczucie winy, bo zdawała sobie sprawę, jak trudno byłoby Greyowi znieść przymusowy pobyt w kraju, gdzie każdy oprócz niego miałby jakiś magiczny talent. Ale jeszcze gorsze byłoby pozostawienie chłopaka w tej ponurej Mundanii! Z jego opowieści wynikało przecież, że pierwszy rok angielskiego jest niemal tak samo okropny jak jezioro rycyny. Właściwie każda decyzja była nie taka jak trzeba i Ivy mogła tylko mieć nadzieję, że wybrała mniejsze zło. - Dobranoc, kochanie - powiedziała Iren jak dobra matka godząca się z sytuacją. - Dobranoc, mamo - odparła Ivy z poczuciem winy. Ze zwierciadła zniknęła twarz królowej, a potem ukazało się odbicie buzi dziewczyny; była nieco wymizerowana. Ivy, zakłopotana niespodziewaną dojrzałością swoich rysów, uśmiechnęła się promiennie i od razu wyglądała młodziej. Odłożyła zwierciadło i przygotowała się do snu. Trochę potrwało, nim zasnęła, choć pokój wyglądał jak jej własna komnata w Zamku Roogna. *** Zbudziła się głodna; do pokoju wlewały się potoki słonecznego blasku. Co prawda ta komnata znajdowała się po zachodniej stronie zamku, ale to nie miało znaczenia, gdyż byli w tykwie, a tu panowały specyficzne prawa. Może skała-okręt skręciła w krajobrazie-rzece i obróciła zamek dookoła. Ivy wstała, umyła się i skoncentrowała się na swoim stroju, korzystając z zaklęcia, by poprawić świeżość i czystość ubrania. Było to mundańskie odzienie, lecz tutaj podlegało prawom magii. Dziewczyna wyszła ze swojej komnaty i poszła do pokoju Greya. Drzwi były zamknięte, więc zapukała. Nikt nie odpowiedział. Nie chciała się spóźnić na spotkanie w wieżyczce, więc zastukała jeszcze raz, tym razem mocniej. - Grey, Grey! Wstałeś już? Cisza. Strapiona Ivy otworzyła drzwi. Pokój był pusty. Chłopak nie był śpiochem, więc pewnie wstał wcześniej i był gdzieś w zamku. Nie w kuchni, bo obiecał tam nie chodzić, ale... - O nie! - westchnęła dziewczyna. Pobiegła w kierunku dodatkowych drzwi. Zapomniała wymusić na Greyu obietnicę, żeby ich nie otwierał, a jeśli ciekawość skłoniła go, by to uczynił, mogą mieć prawdziwe kłopoty. Drzwi były zamknięte. Otworzył je i wyszedł czy zostawił w spokoju? Dziewczyna przeszukała zamek, lecz Greya nigdzie nie było. Musiał więc wyjść przez dodatkowe drzwi. - Cholera! - z ust Ivy wyrwało się mundańskie przekleństwo. Nie było innej rady - musiała iść za chłopakiem i to zaraz. Mogła tylko mieć nadzieję, że nie wpakował się w takie tarapaty, z których nie mogłaby go wyciągnąć. Spakowała plecak i położyła dłoń na klamce. Drzwi natychmiast się otworzyły. Tak jak Ivy oczekiwała, nie było za nimi górskiego urwiska. Oczom dziewczyny ukazał się uroczy zielony krajobraz: skalny stok porośnięty kępami krzewów i widniejące w oddali drzewo. Ledwo widoczna ścieżka wiodła od drzwi do najbliższej grani. Dziewczyna postąpiła krok do przodu, bo portal zasłaniał widok. Na głazie siedział Grey. - Grey! - zawołała dziewczyna. - Ivy! Nie zamykaj... Za późno. Drzwi zatrzasnęły się i nagle nie było już ani drzwi, ani portalu. Ścieżka biegła tam, gdzie przedtem było wejście, i docierała aż do lasu. To był oczywiście magiczny portal, podobny do obrazów, w które weszli. Od tej strony mogli otworzyć drzwi tylko ci, którzy znali właściwe czary. Ivy wpadła w tę samą pułapkę co Grey. - Chciałem tylko popatrzeć! - zawołał chłopak, podbiegając do niej. - Nie widziałem zbyt wiele zza drzwi, więc zrobiłem krok i... - Wiem. To drzwi-w-jedną-stronę. - Co? - Niektóre drzwi, tak jak niektóre ścieżki, prowadzą tylko w jedną stronę. Możesz iść naprzód, ale nie możesz się cofnąć, bo w odwrotnym kierunku nie istnieją. - Przecież to jest bezsensowne! - To jest magiczne. Grey patrzył w górę ścieżki, najwyraźniej usiłując dostrzec drzwi, które zniknęły. - Jednostronnie przejrzysta szyba to co innego - rzekł na koniec. - Widzisz przez nią tylko z jednej strony, z drugiej już nie. Gdybym mógł tego dotknąć! Dalej nie chciał uwierzyć! I przez jego głupotę znaleźli się na tej zaczarowanej dróżce i nie zdołają dotrzeć na czas na wieżyczkę, skąd mieli być przeniesieni bezpośrednio do właściwego Xanth! - Ty idioto! - wściekła się nagle Ivy. - Taak, to moja wina. - Grey zwiesił głowę. - Nie powinienem był wychodzić przez te drzwi. A potem po prostu siedziałem i czekałem, aż mnie znajdziesz. Tylko... - Tylko że ja też się głupio zachowałam - dokończyła Ivy, której gniew zniknął tak szybko, jak się pojawił. - No cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak pójść tą dróżką. - Myślałem, że może dasz radę... - Mój talent to wzmocnienie, a nie wyczarowywanie portali. Ale nie spotkało nas aż takie nieszczęście. Ta ścieżka musi dokądś prowadzić. Ivy pomyślała, że mogłaby skorzystać z magicznego zwierciadła i skontaktować się z matką, ale znów Grey był przy niej, więc wolała zaczekać. Może znajdą jakąś inną drogę do Xanth - to by choć trochę umniejszyło jej błąd. Dróżka powiodła ich stokiem i przez grań, potem przez płytkie zagłębienie i znowu przez grań, aż znaleźli się w małej dolinie; dnem doliny płynęła rzeczka osłonięta krzakami i drzewami. Ivy i Grey podeszli do brzegu i zatrzymali się przestraszeni. Woda w rzeczułce była jaskrawo czerwona! Chłopak przysiadł i zanurzył w niej palec. - Ojej, jest gorąca! - zawołał. - I lepka, jak... - Krew - oznajmiła Ivy, powąchawszy palec Greya. - Krew - powtórzył chłopak. - Rzeka gorącej krwi! - Tak. - Jak może istnieć coś takiego? To znaczy... - To Królestwo Złych Snów - przypomniała mu dziewczyna. - Krew przeraża większość ludzi, zwłaszcza kiedy bryzga. To pewno jest źródło krwi przelewanej w prawie wszystkich snach o przemocy. - Ale to jest... - Niedorzeczne? Magiczne? - Okropne. - Nie ma tu mostu, ale na drugim brzegu ścieżka biegnie dalej. Jak się przedostaniemy? - Jakoś nie mam ochoty przejść tej rzeki w bród - oznajmił Grey, rozglądając się wokół. - Musi tu być coś, z czego moglibyśmy zrobić kładkę lub tratwę. Może gdzieś jest jakaś łódka. Ci, którzy tędy stale chodzą, muszą się jakoś przedostawać na drugi brzeg. - Może po prostu przeskakują - rzekła Ivy. - Albo znają przenoszące przez rzeczkę zaklęcie. Nigdy nic nie wiadomo. - Cóż, skoro nie możemy przeskoczyć - skrzywił się Grey, który wciąż nie chciał uwierzyć w magię - ani nie znamy tego przenoszącego zaklęcia, to musimy sobie poradzić po mundańsku. Sprawdźmy, co jest w jej górnym biegu. Poszli brzegiem rzeczki. Las zgęstniał. Znaleźli wielkie drzewo, pochylone i wystające ponad wodę (a właściwie krew), lecz nie dostrzegli ani łódki, ani tratwy. Grey spojrzał na pochylony pień. - Pewnie powalił je wiatr, a padając zawisło na drzewach z tamtej strony. Wygląda tak, jakby lada chwila miało przechylić się jeszcze bardziej. - O tak - zgodziła się Ivy. Bała się przejść pod pniem: gdyby spadł na nich, wgniótłby ich w ziemię! - Może zdołamy je całkowicie powalić - ciągnął chłopak. - Wtedy bez kłopotu przeszlibyśmy po pniu na drugą stronę. Podszedł do drzewa i pchnął je oburącz. Ani drgnęło. Grey pomógł sobie stopą. Ivy spojrzała na wierzchołek - zakołysał się. - Poruszyłeś je! - wykrzyknęła dziewczyna. - Ale dalej wisi. Mocno się zaklinowało. - Okrążył pień. - O, popatrz, tu gałąź wbiła się w ziemię. To pewnie ona podtrzymuje całość, a wierzchołek zaplątał się w tamte drzewa. Gdyby udało mi się zwalić tę podporę, może padnie cały pień. - Wprost na twoją głowę! - przeraziła się Ivy. - Hmm... tak. - Spojrzał w górę. - Zaczepiłbym o to linę, gdybym ją miał... - Rozejrzał się, ale nie dostrzegł żadnej liny. - A może lianę... - Ale i lian nie było. - Gdyby podważyć jakimś drągiem... - Drąga też nie dojrzał. - Spróbujmy w dole rzeczki - zaproponowała dziewczyna. - Chodźmy tam i sprawdźmy. Grey się zgodził. Poszli w dół rzeczułki, przecięli dróżkę, którą tu dotarli, ale nic nie znaleźli. Las robił się coraz rzadszy, a rzeczka wkrótce połączyła się z większą rzeką, krew plamiła czyste wody. - A może opłynęlibyśmy tę krew - zasugerował Grey. - O nie - rzekła zdecydowanie Ivy. - Widzisz te barwne płetwy? - Rekiny! Żywią się krwią! - Rekiny-lichwiarze - potwierdziła dziewczyna. - Jeżeli im pozwolisz, to zabiorę ci rękę lub nogę, ale z braku czegoś lepszego zadowalają się krwią. - Rekiny-lichwiarze - mruknął Grey z miną, jakby ugryzł cytrynę. - Moglibyśmy pójść ścieżką w przeciwnym kierunku - rzekła Ivy. - Tam, gdzie przedtem był zamek. Dziewczyna obawiała się, że i tak nie zdążą na spotkanie na wieżyczce. Może już czas na ponowne użycie magicznego zwierciadła, choć Grey był obok... - Lepiej wróćmy do pochylonego drzewa - stwierdził chłopak. - Musi być jakiś sposób, żeby je powalić. Ivy przystała na to z ochotą. Przynajmniej Grey będzie zajęty, a ona będzie mogła spokojnie zastanowić się, co dalej. Głód dokuczał jej coraz bardziej. Jeżeli nie będzie żadnych postępów, to skorzysta ze zwierciadła. Nie znała tych okolic i nie wiedziała, która droga byłaby najlepsza. Królestwo Snów było bardzo osobliwe i Ivy wcale się nie podobało, że się tu zgubiła. Wrócili do drzewa. Grey zbadał otoczenie. - Wiesz, tu jest dość stromy stok - oznajmił. - I tylko trochę krzaków od tej strony. Przechodziliśmy obok całkiem sporych głazów. - Tak. - Ivy zastanawiała się, o co mu chodzi. - Gdybyśmy zdołali przytoczyć tutaj jeden z nich i odepchnąć tę podpierającą drzewo gałąź... - Tak! - wykrzyknęła dziewczyna, rozumiejąc, o co chodzi. Ruszyli w górę stoku i wkrótce znaleźli się wśród głazów. Niektóre sięgały im do kolan, inne aż do piersi. Grey podszedł do największego głazu. - Ten będzie w sam raz. - Ależ on jest zbyt wielki, żeby go unieść bez czarów! - zaprotestowała Ivy. - I za duży, żeby go ruszyć bez lewara - przyznał chłopak. - Ale zobacz tylko, jak jest osadzony. Może przy odrobinie szczęścia poradzimy sobie z nim. - Szczęścia? Myślałam, że nie wierzysz w magię! - W taką wierzę! - uśmiechnął się chłopak. - Sprawdźmy, czy sobie poradzę. Ruszył w kierunku spiczastego kamienia, który wcześniej wypatrzył. Podniósł go i przyniósł do pochyłego drzewa. - O tak, świetnie. Warto spróbować - oznajmił Grey. - Co spróbować? - zdumiała się Ivy. - Wykopać kanał - odparł. Przykucnął i zaczął kopać obok wbitej w ziemię gałęzi. - Nie rób tego! - zaprotestowała dziewczyna. - Drzewo zleci ci na głowę! - Nie, bo to tylko początek rowu. Oddalał się od drzewa, ryjąc w miękkim leśnym gruncie rów w stronę głazu. - Masz na myśli tamten głaz...? - Tak. Stoczy się w tę stronę, w którą jest nachylony. Rów nie musi być głęboki. Kiedy głaz tu dotrze, będzie miał niezłą prędkość. - To genialne! - wykrzyknęła dziewczyna. - Nie, to po prostu zdrowy rozsądek - odparł Grey, ale słowa Ivy pochlebiły mu. - Przecież wiesz, że nie jestem zbyt lotny. Ivy rozmyślała nad tym, szukając ostrego kamienia, żeby pomóc Greyowi. Chłopak nie miał o sobie zbyt dobrego zdania i rzeczywiście nie robił zbyt imponującego wrażenia, ale też nie był tak całkiem do niczego. Angażował się w każde zadanie i szło mu coraz lepiej. Podobało jej się to. Ona sama nigdy by nie wpadła na pomysł, żeby stoczyć głaz i przy jego pomocy zwalić drzewo! Kopali i ryli, usypując ziemię po obu stronach rowu, usuwając z dna każdą nierówność, żeby głaz mógł się toczyć bez przeszkód. Dotarli wreszcie do głazu i pogłębili rów, podkopując skalny odłam. Ani drgnął - sięgał daleko w głąb. Ale Grey kopał dalej, coraz bardziej pogłębiał rów, utrzymując przy tym jego nachylenie, żeby głaz mógł się stoczyć, kiedy w końcu się poruszy. Zmęczona Ivy wyprostowała się i zaproponowała, żeby popchnęli skałkę. Zastanawiała się, czy powiedzieć Greyowi, że przecież może użyć swojej magii, ale bała się, że chłopak źle to przyjmie. - Dobrze, popchnijmy - zgodził się chłopak. Obeszli głaz, oparli się o niego plecami i pchnęli z całej siły. Ruszył się z miejsca. Zaskoczeni tym, upadli na ziemię. Głaz wpadł w rów, zachybotał się, a potem zaczął się zsuwać. Toczył się powoli i niezgrabnie, ale zdecydowanie. Ivy i Grey podnieśli się i poszli za nim. Czy wypadnie z rowu? Zdawało się, że ma taki zamiar, lecz mu się nie udało. Głaz nabrał szybkości, wpadł w las. Tuż przez gałęzią przeważył na jedną stronę, ale i tak zawadził ją krawędzią i gałąź pękła z suchym trzaskiem. Drzewo zadrżało i powoli zaczęło się osuwać, a głaz plusnął do rzeki. Szczyt drzewa sięgnął drugiego brzegu i osiadł tam. - Udało się! Udało się! - wołała Ivy, tańcząc z radości. Objęła chłopca i pocałowała go. - Może sturlamy jeszcze parę głazów... - rozmarzył się oszołomiony Grey. - Po co? Chodźmy na drugą stronę. Poświęciliśmy na to połowę dnia. - Dziewczyna złapała swój plecak. Chłopak wdrapał się na pień i podążył za nią, lecz w połowie drogi zatrzymał się i popatrzył w dół. - Zastanawiam się, skąd się bierze ta krew? - Przecież ci mówiłam, że to tylko rekwizyt ze złych snów. Nie musi znikąd pochodzić. Jest... - Ivy zamilkła na moment - jest magiczna. - A jednak dokądś płynie - upierał się chłopak. - Wpada do tej większej rzeki. No i skoro znikąd nie pochodzi, to mogliśmy pójść w górę strumienia i po prostu go obejść, a nie męczyć się z drzewem i głazem. Za bardzo mi to przypomina zwykłą rzeczkę. - Może tam w górze bije źródło krwi. - Ivy powoli traciła cierpliwość. - Grey, przecież tu nie obowiązują normalne prawa, które obydwoje znmy, tylko takie ze snów. Nie ma się nad czym zastanawiać. - Po prostu myślałem - ciągnął z uporem chłopak - że jeśli krew wypływa z... z jakiegoś wielkiego zwierzęcia, to ono musi być ciężko ranne. Lepiej to sprawdźmy. Dziewczyna chciała zaprotestować, ale poraziła ją logika tego przypuszczenia. Wielkie zwierzę? Co za okropny pomysł! - No dobrze - zgodziła się w końcu. - Sprawdźmy dokładnie, skąd to wypływa. Grey przedostał się na drugą stronę i obydwoje zeszli na ziemię. Poszli w górę rzeczki. Ivy miała nadzieję, że domysły chłopaka są błędne, ale nie mogła ich zlekceważyć. Samonapełniające się wiadro krwi załatwiłoby sprawę równie dobrze jak ta rzeka! No i czemu krew była taka gorąca? W złych snach znaczenie miał wygląd, a nie temperatura. I dlaczego krwawa rzeczka płynęła właśnie tu, na uboczu? Rzeczka ciągnęła się i ciągnęła, musieli się wdrapywać na granie i przedzierać przez gąszcze krzaków. Raz natrafili na krwawy wodospad i musieli wdrapać się na urwisty stok, by móc dalej iść w górę strumienia. Rekwizyt ze snu na pewno nie musiał być aż taki długi! Wreszcie dotarli do początku - do dziury w nasypie. Usypisko było tak wysokie, że musieli spiętrzyć głazy i krzaki, aby się wdrapać na wierzch; spodziewali się, że znajdą tam jezioro krwi. Ale nie - to było po prostu niskie wzgórze. Ivy odetchnęła. To nie było żadne wielkie zwierzę! Wzgórze poruszyło się. Dziewczyna wrzasnęła i rozejrzała się za czymś, czego mogłaby się złapać - w zasięgu ręki był tylko Grey. Stali przerażeni, a środek wzgórza wydął się ku górze, zatrzymał się i powoli opadł. Rozległ się osobliwy jękliwy dźwięk. - To wzgórze oddycha! - wykrzyknął Grey. - To olbrzym! - domyśliła się Ivy. - Olbrzym z dziurą w boku! - Niemożliwe! - rzekł chłopak, ale niezbyt pewnie. Obeszli wzgórze. Zobaczyli olbrzymią głowę, skręconą na bok. Z ust wydobywał się oddech. To naprawdę był żywy olbrzym! - Jest związany - rzekła Ivy, pokazując sznury krępujące potężne ramiona. - Nie może sobie poradzić! __Wykrwawi się! - przeraził się Grey. Może i nie wierzył w magię, ale nie negował istnienia olbrzyma. - Musimy mu pomóc! - Tak, musimy - przytaknęła Ivy. - Ale jak? Jest taki wielki, a my nic nie mamy. - Spytajmy go. - Spytajmy! Przecież może być nieprzytomny! - A ja myślę, że jest przytomny! - Grey podszedł do wielkiej głowy. - Olbrzymie, słyszysz mnie? Oczy zamrugały, usta się wydęły. - Tttttak! - Jak ci pomóc? - Magiczny bandaż w kieszeni. Ivy sprawdziła. Na piersi olbrzyma widniało jakieś wybrzuszenie - kieszeń. Dziewczyna wiedziała, że magiczny bandaż zdoła zatamować wypływ krwi, bo na tym właśnie polegała jego magia. - Jest tam! - zawołała do chłopaka. - Ale najpierw powiedzcie, co chcecie w zamian - zażądał olbrzym. - Nie chcę żadnej nagrody! - odparł zaskoczony Grey. - Leżysz i wykrwawiasz się na śmierć, chcę ci tylko pomóc! Olbrzym milczał. Chłopak z pomocą Ivy wyciągnął z jego kieszeni wielki bandaż. - Co za ironia losu! - zawołał Grey. - Bandaż był tu cały czas, a on nie mógł go dosięgnąć! - To nie ironia - rzekła dziewczyna. - To tortura. Chłopak otworzył usta i zaraz je zamknął. Kiwnął głową. Bandaż był wielki, ale lekki. Przyturlali go do boku olbrzyma i spuścili w dół, a potem zsunęli się za nim. Zaciągnęli bandaż do ziejącej rany. Ivy stwierdziła, że krew tryska ze stosunkowo małego otworu, o średnicy trochę większej niż ludzka głowa. Bandaż na pewno zakryje tę ranę, gdy go tam przyłożą. - Nie podoba mi się hydrauliczna siła tego wypływu - oznajmił chłopak. - Może to nie jest właściwy termin, ale krew na pewno zmyje bandaż, zanim go przymocujemy. - To magiczny bandaż - przypomniała mu Ivy. - Po prostu spróbujmy przykryć nim ranę i wtedy zobaczymy, co się stanie. - Nie chcę być zależny od magii! - rzekł Grey. Dziewczyna westchnęła w głębi duszy, ale nie mogła dłużej odkładać tej sprawy. - Coś mi się zdaje, że tym razem musisz. Bez magii nie mamy żadnych szans. Chłopak spojrzał na ranę, potem na bandaż i znów na ranę. - Przypuszczam, że technologia, która stworzyła takie wesołe miasteczko, ma również sposoby poradzenia sobie z nim - oznajmił. - Może to działanie pola siłowego, a może po prostu przykręcą hydrant, gdy bandaż będzie bliżej rany. No spróbujmy. Ivy niezbyt się podobało jego rozumowanie, ale przynajmniej był gotów nałożyć opatrunek. Przynieśli bandaż w pobliże rany. - Może ja go rzucę z tej strony, a ty złapiesz z tamtej - rzekł niepewnie chłopak. - Dobrze. Ivy pochyliła się i ruszyła naprzód. Krew tryskała z siłą fontanny i opadała w pewnej odległości od boku olbrzyma. Dziewczyna przemknęła pod strumieniem i wyprostowała się po drugiej stronie. - Gotowa! - zawołała, przekrzykując huk rozpryskującej się krwi. Grey oparł bandaż o bok wielkoluda, wyjął z kieszeni nóż i rozciął opakowanie. Schował nóż, ujął kraniec bandaża i rzucił go w kierunku Ivy. Dziewczyna - mimo całej wiary w magię - obawiała się, że krew zmyje opatrunek. Lecz skraj bandaża przeciął strumień krwi tak gładko, jakby to było tylko pasmo światła. Krew nawet nie prysnęła na boki. Grey osłupiał, ale dalej rozwijał bandaż, który przebijał się przez czerwony strumień - wkrótce sięgnął na drugą stronę, gdzie złapała go Ivy. Dziewczyna naciągnęła opatrunek i przycisnęła do skóry olbrzyma. - Przylep go! - zawołała do chłopaka i przekonała się, że już nie musi krzyczeć, bo szum krwi ucichł, a Grey był tuż obok niej. Przycisnęli bandaż do rany, przylgnął tak mocno, że krew przestała się sączyć. Już po wszystkim. Ivy spojrzała w dół stoku. Rzeczka krwi wciąż jeszcze płynęła, lecz kurczyła się coraz bardziej, bo jej źródło wyschło. Może zniknie za parę dni, a może zrobią się skrzepy. - Tyle cierpienia. - Grey potrząsnął głową. - Leżeć tak i patrzeć, jak wycieka życie. Wiem, co musiał czuć. Ivy pomyślała o życiu chłopaka w Mundanii. Istotnie wiedział! - Zobaczmy, czy możemy go uwolnić - zaproponował Grey. - Wieki upłyną, zanim przetnę te więzy nożem, ale może on zna lepszy sposób. - Może zdoła je rozerwać, jak odzyska siły - zastanawiała się dziewczyna. - Kiedy już nie traci krwi... - Nie sądzę. Czary zwykle chodzą trójkami. - Co takiego? - zdziwiła się. - Trójkami. Tak jest we wszystkich bajkach, więc pewnie i tu. Musimy postępować zgodnie z ich regułami, inaczej nic się nie uda. - Uwierzyłeś w magię? - Nie, ale tak działają organizatorzy tego wesołego miasteczka. Ivy milczała. Chyba nic go już nie przekona! Znów znaleźli się przy głowie olbrzyma. - Opatrzyliśmy twoją ranę - powiedział Grey. - Jak cię uwolnić z więzów? - Magiczny miecz w pochwie. - Dobrze, spróbujemy. - Jaką chcesz nagrodę? - Już ci mówiłem: nie chcę żadnej nagrody. Nie podoba mi się, że jesteś spętany i nie możesz się uwolnić. Chłopak ruszył wzdłuż wielkoluda, wypatrując pochwy. Ivy pobiegła za nim. - Dobrze ci idzie, jak na kogoś, kto nie wierzy w magię! - Magia nie ma z tym nic wspólnego! - wykrzyknął. - Tego olbrzyma paskudnie potraktowano i to mi się nie podoba. Nic mnie nie obchodzi, że to tylko makieta, nie zostawię go tak! Nie wierzył, ale postanowił zrobić to, co uważał za słuszne. Dziewczyna nie wiedziała, czy ma być dumna z chłopaka, czy ma się na niego rozgniewać. Pochwa leżała przy prawym boku olbrzyma, poniżej zabandażowanej rany. Była wielka... i miecz też. - Nie udźwignę go! - zawołał Grey. - Myślę, że udźwigniesz - pocieszyła go Ivy. - Może i nie wierzysz w magię, ale ona i tak działa. Połóż dłoń na rękojeści. - To wariactwo! - zaprotestował chłopak. Ale potulnie odpiął zapięcie i dotarł do rękojeści. Była grubsza niż on! Jednak gdy położył na niej rękę, miecz zmniejszył się do właściwych rozmiarów, rękojeść dobrze leżała w dłoni. Zdumiony Grey wyciągnął miecz i uniósł go w górę. - To... - To jest magiczny miecz - rzekła z zadowoleniem Ivy. - Teraz możesz przeciąć więzy. - Taaak - przyznał z niezadowoleniem chłopak. - Chciałbym wiedzieć, jak im się udało uzyskać taki efekt! Zeskoczył z pochwy i ruszył wzdłuż boku olbrzyma. Ciął mieczem każdy napotkany sznur. Okrążył leżącego i przeciął wszystkie więzy. Dotarł do stóp. - I po wszystkim! - zawołał. Ivy patrzyła z olbrzyma na działania Greya. Gdy skończył, pobiegła ku stopom. Kostkę otaczała wielka metalowa obręcz; ciężki metalowy łańcuch biegł od niej do potężnego metalowego bloku za stopą. Przecięcie więzów nic nie dało! Grey wrócił ku pochwie, przecinając po drodze resztę sznurów. Wsunął miecz do środka, a ów natychmiast odzyskał swe poprzednie rozmiary. Wrócili w pobliże głowy olbrzyma. - Przeciąłem wszystkie więzy - oznajmił Grey - ale masz kajdany wokół kostki. Jak sobie z tym poradzić? - Klucz na metalowym bloku. - Oj, powinienem sprawdzić! Znajdę go. - Jaką chcesz nagrodę? - Daj spokój, olbrzymie! Po prostu chcę cię uwolnić. Grey wrócił ku stopom wielkoluda, Ivy wraz z nim, rozbawiona postawą chłopaka. Mógł chociaż poprosić o magiczny miecz! Obok łańcuchów rzeczywiście leżał klucz, dłuższy od Mundańczyka. Ale Grey poznał już prawa rządzące w tej krainie. Położył dłoń na kluczu, a ów od razu zmniejszył się do właściwych rozmiarów. Chłopak podszedł do obręczy i przekręcił klucz w olbrzymiej dziurze, która też zmniejszyła się odpowiednio - zamek otworzył się i obręcz opadła, uwalniając nogę wielkoluda! Chłopak otworzył drugą obręcz i odłożył klucz na metalowy blok. Klucz natychmiast wrócił do poprzednich rozmiarów. - Już w porządku, olbrzymie! - zawołał Grey. - Jesteś wolny! - Ooodsuńcie się! - odkrzyknął olbrzym. Pospiesznie odsunęli się od jego nóg. Wielkolud poruszył się, ziemia zadrżała. Usiadł. Wyglądał jak góra. - Gdzie jesteście? - zakrzyknął olbrzym. - Tuuutaaaj! - odkrzyknął Grey, machając ręką. Wielkolud dostrzegł ich wreszcie i pochylił się ku nim. - Trzy razy pytałem, jakiej nagrody chcesz za pomoc. - A ja trzy razy odparłem, że nie chcę żadnej. Teraz jesteś już wolny i możemy iść dalej. - Chcę poznać mego dobroczyńcę - oznajmił olbrzym. - Błagam cię, zostań jeszcze trochę i wymieńmy opowieści, bo to wszystko jeszcze się nie zakończyło. - Wcale mi się to nie podoba - szepnęła Ivy. - Może chce nas zjeść? Grey wpatrywał się w nią przez chwilę, ale potem się otrząsnął. - Nie, nie wierzę, żeby coś takiego było w scenariuszu. Ale na wszelki wypadek zapytam go. - Złożył dłonie w trąbkę i wrzasnął do olbrzyma: - Jesteśmy głodni i obawiamy się, że ty też. Czy możemy ci zaufać?! Zagrzmiał potężny śmiech wielkoluda. - Nie jadam ludzi! Są okropnie niesmaczni! Mam magiczne biskwity. Podzielę się z wami, jeśli dotrzymacie mi towarzystwa. - Moja przyjaciółka uważa, że nie powinniśmy tutaj nic jeść! - odkrzyknął Grey. - To nie jest żywność z Królestwa Snów - odparł olbrzym. - Zabrałem ją ze sobą z Xanth. Można ją jeść bez obaw. - I co ty na to? - Grey spojrzał na Ivy. Dziewczynę aż skręcało z głodu. Jeżeli olbrzym stanie się groźny, to może uda jej się czarami sprawić, że będzie okropnie niezdarny. - Zaufajmy mu - poddała się. - Może wie, jak się stąd wydostać. - W porządku - krzyknął Grey do olbrzyma. Wielkolud wyciągnął prawą rękę i wsparł dłoń o ziemię w pobliżu dziewczyny i chłopaka. Grey znowu spojrzał na Ivy. - Zaufać mu? - Zaufać - potwierdziła dziewczyna, która właśnie sobie przypomniała, że zgodnie z przepowiednią ma cała i zdrowa powrócić z Wyprawy. Wspięła się na dłoń olbrzyma, a Grey za nią. Ivy miała nadzieję, że podjęła właściwą decyzję. Co prawda była Maginią, ale jej magia miała swoje granice. Palce olbrzyma zamknęły się, tworząc coś w rodzaju klatki, i dłoń uniosła się w górę. Po chwili znaleźli się wysoko ponad drzewami i zbliżali się do twarzy olbrzyma. Po chwili znajdowali się już na szczycie góry, tak że olbrzym mógł z nimi rozmawiać, nie kładąc się na ziemi i nie krzycząc. Wyciągnął kawał biszkopta - wyglądał jak spory głaz - i położył obok Ivy i Greya. Potem wyjął wielki jak dom ser i pociągnął łyk z bukłaka. - To wszystko z Xanth! - zapewnił ich. - Jedzcie do woli! Pakował do ust wielkie kawały sera i ciastka i żuł je z zadowoleniem. Ivy już nie mogła się pohamować; podeszła do suchara i odłamała kawałeczek, wzięła też trochę sera. Jedno i drugie było pyszne. Dziewczyna i chłopak pałaszowali ze smakiem jak ktoś, kto nie jadł przez dwa dni - co było prawdą. - Teraz porozmawiamy! - oznajmił olbrzym. Wy opowiecie mi swoją historię, a ja wam moją! Ivy pozwoliła, żeby Grey opowiedział po swojemu ich przygody. Oparła się o wielkie jak góra ciastko i słuchała. Rozdział 6. OLBRZYM Najedzony Grey o wiele łaskawszym okiem patrzył na całą tę historię. Po serze i biszkopcie chciało mu się pić, więc w stulone dłonie nabrał grogu z bukłaka i łyknął. O rety, ale mocny! Potem opowiedział wszystko olbrzymowi, w skrócie oczywiście. O tym, że Ivy jest księżniczką Xanth (po co ją denerwować, podając to w wątpliwość?), która miała odszukać zaginionego Maga, ale jakimś cudem znalazła się w ponurej Mundanii (jak nazywała ten kraj). O tym, że on sam jest zwyczajnym młodym człowiekiem, który przypadkiem ją spotkał i próbuje jej pomóc w powrocie do domu. o tym, jak obydwoje wdrapali się na dziwaczną górę, wyszli przez czarodziejskie drzwi do nowej krainy i znaleźli rzekę krwi. - Więc poszliśmy w górę tej rzeki, żeby ci pomóc, bo tak właśnie należało postąpić - zakończył Grey. - I to cała historia. Olbrzym uśmiechnął się. Wyglądało to tak, jakby w stoku góry otwarła się szczelina. - Myślę, że nie - rzekł i opowiedział im swoją historię. Okazało się, że ma na imię Girard. Był młodym (miał dopiero około stu lat), beztroskim olbrzymem, wędrującym po nie zbadanych centralnych regionach Xanth, kiedy to... Olbrzym Girard opowiadał, a Grey czuł odprężenie i lekki szmerek w głowie po wypitym grogu. Z łatwością utożsamiał się z Girardem i zdawało mu się, że sam to wszystko przeżywa. *** Girard miał jedną złą cechę charakteru - lubił czynić dobro. Jak tylko zobaczył jakieś ranne zwierzę, zaraz próbował mu pomóc. Kiedy natknął się na usychające z pragnienia drzewo, usiłował je podlać. Jeżeli widział zło, próbował je naprawić. Niestety, ci, którym tak usilnie próbował pomóc, nie zawsze rozumieli czy doceniali jego wysiłki. Bo Girard był Niewidzialnym Olbrzymem. W Xanth żyło wielu jego pobratymców. Byli raczej nieśmiali i nie lubili niszczyć rzeczy, depcząc po nich, więc trzymali się na uboczu. Bawili się we własnym gronie, ale ludzie ostatnimi laty rozprzestrzeniali się i badali coraz to nowe obszary Xanth, w związku z czym naturalne środowisko olbrzymów kurczyło się coraz bardziej. Musieli się bardzo ostrożnie poruszać, gdy ludzie na ich terytorium zakładali swoje siedziby, bo rodzaj ludzki potrafił być ogromnie wścibski. Ludzie byli też obdarzeni magicznymi talentami, a pewne rodzaje magii mogły krzywdzić olbrzymy. No więc Niewidzialne Olbrzymy wycofywały się, jeżeli ludzie zajmowali coraz więcej miejsca. Pewnego razu Girard wypatrzył w głębi lasu nową ludzką siedzibę. Olbrzym wiedział, że powinien trzymać się od niej z daleka, ale tak się złożyło, że był to jego ulubiony zakątek lasu, więc został, by sprawdzić, w czym rzecz. Okazało się, że rosnące tu piwne baryłkowce dawały mnóstwo piwa, i człowiek, który odciągał ów napój, woził potem piwo do odległego miasteczka. Mężczyzna nie zdradzał nikomu, gdzie rosną te drzewa, bo nie chciał się nimi dzielić. Girard był bardzo zadowolony, kiedy się o tym dowiedział, bo to znaczyło, że nie pojawi się w tym miejscu więcej ludzi i olbrzymy będą mogły nadal tu przychodzić, uważając tylko na tę jedną ludzką siedzibę. Pewnego wieczoru w ludzkim domu wybuchło jakieś zamieszanie. Okazało się, że mały chłopiec dobrał się do słoja z ciastkami i zjadł wszystkie, no i przez to reszta rodziny musiała czekać, aż ciastkowiec w ogrodzie znów obrodzi. Chłopiec za karę miał siedzieć cały dzień w swoim pokoju. Oczywiście zbuntował się i uciekł przez okno. Niewidzialny Girard potrząsnął z niezadowoleniem głową - wiedział, że dzieci nie powinny tego robić. Widział, jak chłopiec wykrada się do lasu. Nadchodziła noc i las był niebezpieczny dla małych stworzeń; wieczorne strachy zawsze polowały na bezbronne ofiary. Mały chłopiec wkrótce pożałował swego czynu - ale już było za późno, zgubił się. Zapadła noc. Dziecko poddało się, zwinęło się w kłębek u stóp kasztanowca i zasnęło. Wydawało się, że ukołysał je szum wiatru w liściach. Ze wszystkich stron nadciągały drapieżniki. Patrząc z wysoka, Girard doskonale je widział i zdawał sobie sprawę, że pożrą chłopca, nim ten zdąży choć krzyknąć. No i wścibski olbrzym jak zawsze uległ pokusie czynienia dobra. Ostrożnie podniósł śpiącego malca, zanim dopadło go pierwsze zwierzę. Zaniósł dziecko do domu i ułożył na wycieraczce przed drzwiami. Potem jak mógł najdelikatniej, czubkami palców, uniósł dach nad pokojem chłopca. Znów chwycił dziecko i położył je na łóżeczku. W końcu ostrożnie umocował dach na właściwym miejscu. Malec był w swoim pokoju, bezpieczny; rano będzie myślał, że ta cała przygoda tylko mu się przyśniła, a przy odrobinie szczęścia rodzina nie dowie się o jego ucieczce. Potem Girard wrócił na miejsce, z którego zabrał śpiącego chłopca. Ułożył dłoń u stóp kasztanowca, przykrył palce liśćmi. Pierwszy drapieżnik będzie miał niezłą niespodziankę! Olbrzym nie miał zamiaru go krzywdzić, chciał tylko nim potrząsnąć, żeby stwór już nigdy nie rzucał się na śpiących chłopców. Ale drapieżniki były sprytniejsze niż Girard. Wyczuły różnicę między chłopcem a olbrzymem i nie zbliżyły się. Wielkolud zorientował się w tym dopiero później, kiedy pułapka zawiodła. Teraz czekał nieruchomo, więc wkrótce ogarnęło go znużenie, a potem sen. Zbliżała się nocna mara, niosąca zły sen przeznaczony dla złego ludzkiego chłopca, który uciekł z domu. Nazywała się mara Crisium, w skrócie Cris; bardzo się śpieszyła, bo był to pozaplanowy kurs. Tykwie brakowało tej nocy posłańców; wielu marom przycinano kopyta i pozostałe musiały roznosić za nie sny. Toteż Cris wcale się nie zatrzymała, żeby sprawdzić tożsamość śpiącego; miał tu być chłopiec - i ktoś istotnie tu spał, więc mara spuściła sen i pomknęła dalej. Potem dostała solidnie w kość za tę pomyłkę, ale to już zupełnie inna historia. Tak więc Girard śnił sen przeznaczony dla chłopca. Takie marzenia senne rzeczywiście wystraszyłyby malca, ale na olbrzyma miały całkiem inny wpływ. Najpierw krótkie przypomnienie ucieczki z domu. Potem część główna: ukazała się gigantyczna postać kobiety, nieco przypominającej matkę chłopca; wrzasnęła gromko: „Zły chłopiec! Zły chłopiec!” i „Niech no cię tylko dopadnę!” Zakładano, oczywiście, że malec będzie się trząść z przerażenia i błagać o litość - wiedział, że zasługuje na karę, i bardzo się jej obawiał. Lecz Girard spojrzał na olbrzymkę i ujrzał kobietę swoich marzeń, wspaniałą istotę. Natychmiast się w niej zakochał. Wielka dłoń olbrzymki wyciągnęła się, żeby złapać chłopca za kark. Girard nie zdołał się opanować - ujął ową dłoń i pocałował z głośnym cmoknięciem. Olbrzymka wyglądała za zdumioną. Potem włączył się cenzor snów: BŁĄD! BŁĄD! PRZERWAĆ! PRZERWAĆ! Sen się rozwiał, a Girard się obudził. Olbrzym wiedział, dlaczego tak się stało - zareagował zupełnie inaczej, niż uczyniłby to ludzki chłopiec, co zmieniłoby wydźwięk snu i spowodowało samozniszczenie marzenia. Nocne mary były bardzo zasadnicze na punkcie snów, nie życzyły sobie, by któryś z nich dostał się niewłaściwej osobie. Girard wysłał zły sygnał i zniszczył sen. Zniknęła urocza olbrzymka! A ów sen stał się dla Girarda złym snem; wiele by dał, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tej uroczej istocie. Gdzie mieszka? Jak to się stało, że zjawia się w snach? Jak może ją odnaleźć? Olbrzym nareszcie miał cel w życiu - musiał ją odszukać! Wszędzie o nią wypytywał, lecz żaden z jego pobratymców nie wiedział, gdzie jej szukać. Nikt nigdy o niej nie słyszał. - Pewno jest z innego szczepu - rzekł jeden z olbrzymów. - W końcu była widzialna. - To był sen, a tam rządzą odmienne prawa - tłumaczył Girard. - Racja. Może powinieneś popytać w Królestwie Snów? To znakomity pomysł. Wszyscy wiedzieli, że Królestwo Snów znajdowało się w hipotykwie. Każdy mógł się tam dostać - wystarczyło zajrzeć w otwór pierwszej lepszej hipnotykwy. Problem polegał na tym, że nie można się było stamtąd wydostać, dopóki ktoś inny nie oderwał ci tykwy od oka. A to mogło być trudne do wykonania. Girard zastanawiał się nad tą sprawą. Mógłby poprosić innego olbrzyma, żeby stanął obok i po pewnym czasie przysłonił otwór tykwy. Ale ów pobratymiec nie miałby pojęcia, kiedy to uczynić, i mógłby wybrać na to zupełnie nieodpowiednią porę - mogło się zdarzyć, że Girard byłby akurat tuż, tuż od znalezienia olbrzymki i utraciłby ją przez to na zawsze. Wielkolud niewiele wiedział o tykwie i nie miał pojęcia, jakie reguły tam działają. Może udałoby się przerwać kontakt z wnętrza, wtedy sam wybrałby odpowiednią porę. Na koniec uznał, że skoro i tak nie potrafi żyć bez owej uroczej olbrzymki, to może zaryzykować życie i spróbować ją odnaleźć. Wielkolud poszedł do sekretnego zakątka lasu, gdzie na polanie rósł hipnotykwowiec. Ułożył się wygodnie na ziemi pomiędzy drzewami i przysunął podbródek do tykwy; potem ostrożnie ją okręcał, dopóki nie zobaczył otworu. Wówczas zamknął oczy i ustawił tykwę we właściwej pozycji. Otworzył jedno oko i spojrzał w otwór. *** Girard był we wnętrzu tykwy. Wiedział, że jest tam tylko jego jaźń, a nie ciało, ale czuł się tak, jakby tam rzeczywiście był całym sobą. Znajdował się w dżungli. Drzewa były tak wielkie, że wystawały ponad niego - i już sam ten fakt świadczył o tym, że nie była to kraina Xanth. Drzewa były też bardzo masywne i twarde - jak skalny klon albo jak żelazowiec. Girard nigdy nie podejrzewał, że we śnie coś może być tak masywne i twarde... ale było. Coś połaskotało palce jego bosych stóp. Olbrzym spojrzał w dół, jakieś wielkie liany owijały się wokół jego palców. Wyglądały jak macki krakena i miały spore przyssawki. Jedna z owych przyssawek z mlaśnięciem przylgnęła do palca olbrzyma. Pojawił się ból. Chwilę trwało, zanim dotarł od palca do mózgu, ale jak się już tam pojawił, to był bezwzględny. - Oooojjjeeejjj! - ryknął Girard. Jeszcze jedna przyssawka z głośnym mlaśnięciem przylgnęła do palca olbrzyma. Wysysały mu krew! Nie mógł na to pozwolić! Pochylił się, złapał w palce pierwszą lianę i zaczął ciągnąć, ale nie chciała się odczepić. Przyssawka tak mocno się trzymała, że oderwałaby się razem ze skórą. Do mózgu Girarda dotarł podwójny ból - bolało szarpanie liany! Czołgało się coraz więcej nowych, wygłodniałych lian. Już wkrótce stopa olbrzyma stanie się ich pożywieniem, a on nie zdoła poodrywać pnączy, bo to sprawiało mu zbyt wielki ból. Girard zareagował tak, jak zwykle czynią olbrzymy w takich przypadkach - uniósł drugą nogę i przydeptał liany. Zrobił z nich placek, powiły się trochę i zwiędły. Tupnął jeszcze raz, tuż obok oplecionej stopy. - A masz, pijawko! - krzyknął. Po chwili rozdeptał wszystkie pnącza wokół siebie. Przyssawki puściły i odpadły. Też je rozdeptał. I dobrze im tak! Wielkolud poszedł dalej. Zastanawiał się, czy olbrzymka - w myślach nazywał ją Giną - też szła tą samą drogą, czy wpadła tu w pułapkę i została zmuszona do pojawiania się w złych snach nocnych mar. Jeśli tak, to był na właściwym tropie. Dotarł do rozległej płaskiej równiny. Daleko przed nim pojawiła się chmura i rosła gwałtownie. To była paskudna chmura - z niewielkimi wirami na obrzeżach i ze śmieszną szarą twarzą. Rozpoznał ją! To był Cumulo Fracto Nimbus, najgorszy wybryk natury w Xanth. Fracto nazywał sam siebie Królem Chmur, lecz był tylko i wyłącznie gorącym powietrzem, zawsze skorym do wyrządzania szkód nadętym gagatkiem. Fracto uformował usta i dmuchnął wiatrem. Gorące powietrze? Raczej lodowate! Girard zadrżał i cofnął się. Fracto posuwał się za olbrzymem i owiewał go wichrem niosącym deszcz ze śniegiem. Śnieg wirował wokół Girarda, którego skóra spurpurowiała z zimna. Wkrótce zamarznie w tym lodowatym wichrze! I znów Girard zareagował jak na olbrzyma przystało. Nabrał powietrza w płuca i potężnie dmuchnął - mgielna twarz Fracto okręciła się wokół osi. Król Chmur był taki wściekły, że z jednej strony strzelił piorunami. Nic się nie stało, bo akurat tą stroną był teraz zwrócony w stronę nieba; przemieścił tylko kilka promieni słońca i to wszystko. Olbrzym dmuchnął jeszcze raz, zanim Fracto zdążył przyjąć właściwą pozycję. Tym razem chmura potoczyła się po niebie przy wtórze pełnych wściekłości gromów. Girard dmuchał i dmuchał, dopóki Fracto nie zniknął mu z oczu. No i już po kłopocie! Wielkolud ruszył dalej. Miał nadzieję, że Giną nie zamarzła przez ten paskudny obłok. Kobiety nie potrafią tak mocno dmuchać jak mężczyźni, więc może nie udało się jej odpędzić Fracto. Ponad równiną nadciągał jakiś nowy stwór, stawał się coraz większy. To był sfinks - jedna z niewielu istot dorównujących proporcjami olbrzymom. Sfinksy zazwyczaj siedzą sobie w piachu i drzemią, ale obudzone potrafią być bardzo złośliwe i wredne, a ten wyglądał na przebudzonego! Lepiej zejść mu z drogi. Girard odwrócił się - z tyłu nadlatywał ptak rok, druga z istot mogących się zmierzyć z olbrzymem. Wielkie ptaszysko nie wyglądało zbyt sympatycznie. Z rozmaitych kierunków nadciągały inne stwory. Oj, groźnie się to zapowiadało! Girard zaczął biec, sadził wielkimi susami, zostawiając ptaka i inne stwory daleko w tyle. Mimo to ścigały go nieustępliwie. Olbrzym dotarł do muru przecinającego równinę. Jeżeli się tu zatrzyma, dopadną go tamte potwory, a to się na pewno dobrze dlań nie skończy. Toteż Girard wcale nie zwolnił, tylko z rozpędu uderzył w mur. Mur popękał i runął. Okazało się, że osłaniał urocze jeziorko, pełne spragnionych miłości rusałek. Panny wodne pisnęły z przerażenia, kiedy wylądowała wśród nich stopa olbrzyma, wychlapując mnóstwo wody. Wielkolud wyhamował i stanął w jeziorku. - Co się stało? - zakłopotał się. - Ty skończony idioto, rozwaliłeś mur oddzielający dekoracje! - krzyknęła jedna z rusałek. - Próbowałyśmy akurat naszą scenę, a ty wszystko zniszczyłeś! - Waszą scenę? - spytał głupio Girard. - Naszą scenę ze snu! Musimy śmiertelnie rozkochać mizogina! Ty miałeś zostać we własnych dekoracjach, a my w naszych. Ale oczywiście musiałeś rozwalić mur! Jak teraz zdołamy na czas przygotować ową scenę?! Olbrzym przyjrzał się rusałce. Była podobna do ludzi: miała drobną figurę, rozpuszczone włosy spływały na jej ramiona, częściowo zasłaniały twarzyczkę. Wtem obok jeziorka pojawił się czarny ogier. - Co to ma znaczyć? - spytał bez słów. - Ten... ten olbrzym wpadł tutaj i zakłócił naszą próbę! - poskarżyła się panna wodna. - Spójrz na naszą dekorację, Nocny Ogierze! Mamy nieprzekraczalny termin... Oczy konia zamigotały, jakby zapaliły się w nich lampki. I zburzony mur znów był cały; właściwie nie było widać żadnego muru tylko jeziorko i otaczający je ogród. Wody w jeziorku też było tyle co przedtem. - Hej! - krzyknęła rusałka. - Oto nadchodzi mizogin! Zabierzcie stąd olbrzyma! Jej siostry natychmiast zajęły swoje miejsca wokół jeziorka. Ich przewodniczka wspięła się na skałkę i głęboko zaczerpnęła powietrza, co jeszcze bardziej uwydatniło jej kształty. Wtem cały obraz zniknął i Girard znalazł się na pozbawionej jakichkolwiek urozmaiceń równinie. Był bardzo zawiedziony; tak chciał zobaczyć, jak rusałki rozkochują na śmierć mizogina! Jakoś go ta groźba nie przerażała. Poza tym był ciekawy, co to za stwór ten mizogin. - To mężczyzna, który nienawidzi kobiet - poinformował Girarda ogier, który nagle się przed nim pojawił. - Nie ma go tu naprawdę, rzecz jasna: podczas nagrywania snu rusałki grają z dublerem. Potem sen zostanie zaniesiony do prawdziwego mizogina i będzie na tyle realistyczny, żeby straszliwie go przerazić. Ach! Olbrzym wreszcie zrozumiał. Nadal jednak rozmyślał nad szczegółami snu. Na pewno tylko jedna lub dwie rusałki mogły jednocześnie... - Co cię tu sprowadza? - zapytał ogier. Girard opowiedział o uroczej olbrzymce, którą ujrzał w śnie ludzkiego chłopca. - Muszę ją odnaleźć! - zakończył. - Wiem, że ta kobieta jest dla mnie przeznaczona! - Ty głupcze! Ona jest fikcją! - Czyyym? - Iluzją. Tworem do jednorazowego użytku. Częścią tymczasowej scenerii. Tylko tyle. - Przecież ją widziałem! - Widziałeś postać ze snu, która rozwiała się wraz z marzeniem sennym. I teraz jest złym wspomnieniem. - Ale rusałki też są postaciami ze snów, a mimo to są rzeczywiste, prawda? - spytał olbrzym. - One są zawodowcami. Grają w rozmaitych sceneriach. Jest na nie wielkie zapotrzebowanie, także i w złych snach, a na olbrzymki nie. Ta, którą widziałeś, została stworzona specjalnie do tego snu i już nie istnieje. - To nieprawda! - zaprotestował Girard. - Ja ją kochani! - Jesteś idiotą. Wracaj tam, skąd przyszedłeś, i nie zawracaj nam głowy. Olbrzymy może i nie były zbyt bystre, ale nie znosiły, kiedy je nazywano idiotami. Girard zaczął się denerwować. - To znaczy, że nie mogę zobaczyć Giny? - Nawet wymyśliłeś jej imię? Wracaj do domu, głupku! - parsknął urągliwie ogier. Przeciągnął strunę i olbrzym się wściekł. Wyprostował się i rozejrzał wokół. Zobaczył tylko pustą równinę, ale wiedział, że to przede wszystkim złudzenie. Gdzie by nie pobiegł, rozwali następny mur. Równina zajmowała niewielki obszar: otaczające ją mury pomalowano tak, żeby stwarzały złudzenie, iż ciągnie się w nieskończoność. Iluzja była wspaniała, lecz teraz to nie był sen - olbrzym mógł rozwalić owe mury. Uczynił to i ujrzał nową scenerię: domek z piernika. Wyglądał apetycznie i Girard chętnie by go schrupał, ale ostrzegano go, żeby nic nie jadł w Królestwie Snów, bo mógłby tam zostać już na zawsze. Zabrał więc ze sobą z Xanth suchary, ser i grog - miał co jeść, gdyby zgłodniał. Zignorował domek i poszedł dalej. Wkrótce przebił się przez następną barierę. Sielska sceneria zniknęła i Girard wylądował w kłębowisku macek. Przedarł się przez nie i wypadł na stok rojący się od goblinów. Pełnymi gniewu wrzaskami przywitały olbrzyma, ale on parł dalej. Nie zważał na to, co koń mówił o iluzjach, Giną musi tu gdzieś być, a on, Girard, uczyni wszystko, żeby ją odszukać! Wreszcie olbrzym dotarł do scenerii przedstawiającej ocean. Zjawił się ogier - stał na wodzie jak na twardej powierzchni. - Dość tego, olbrzymie, bo cię zamknę w domu wariatów! - Idź się powieś! - odkrzyknął z wściekłością Girard, gdyż gniew i długotrwały wysiłek naprawdę go rozgrzały. Pognał dalej i przebił się przez następny mur. Ujrzał ogra trzymającego zaostrzony kij (ogry nie były zbyt bystre i nie potrafiły posługiwać się włóczniami). - Giń, potworze! - warknął ogr i cisnął kij w Girarda. Kij wbił się olbrzymowi w bok. Kłuło, więc złapał drzewce palcami i wyrwał... no i wyrwał sobie w boku dziurę, przez którą wylewała się krew. Girard miał właśnie sięgnąć do kieszeni po magiczny bandaż, ale nie zdążył. Nagle znalazł się w całkiem nowej scenerii: leżał na plecach, związany, i nawet nie mógł usiąść. Znów pojawił się ogier. - Girardzie, źle się zachowywałeś - rzekł koń. - Siałeś spustoszenie i musisz ponieść karę. Po/ostaniesz związany, dopóki nie uwolni cię jakaś niewinna istota, nic o tobie nie wiedząca. Trzykrotnie musisz zaproponować nagrodę owej istocie, a jeśli choć raz ją przyjmie, to nie zdoła cię uwolnić. Cierp, głupku! Koń zniknął, a Girard pozostał sam na sam ze swoim przeznaczeniem. *** Girard nie miał pojęcia, jak długo tak leżał związany, podczas gdy krew tryskała z rany zadanej przez ogra. Szybko zrezygnował z prób samodzielnego uwolnienia się - były bezskuteczne. Więzy okazały się zaklęte. Olbrzym przeważnie spał, powoli tracił siły. Po kilkudniowym namyśle zdał sobie sprawę, że nie wykrwawi się na śmierć, bo to przecież nie było jego prawdziwe ciało; to, co się tu działo, było złudzeniem, a nie jawą. Wciąż jednak tracił siły - dlaczego? Jeszcze kilka dni namysłu i wiedział: jego prawdziwe ciało leżało sobie w Xanth ani nie jedząc, ani nie pijąc. To powodowało, że tracił siły. Ale nie mógł uciec. Powrozy więziły jego „duchowe” ciało, a otwór w tykwie - prawdziwe ciało. - Bardzo mi przykro, że wpadłeś w takie tarapaty, olbrzymie - rzekła przechodząca obok nimfa. - Uwolniłabym cię, gdybym mogła, ale nie wolno mi tego uczynić, bo wszyscy wiedzą, jak się w nie wpakowałeś. - Szukałem Giny - wyjaśnił Girard. - Giny? Ach, tej olbrzymki, która jest tylko ułudą. Myślę, że gdybyś o niej zapomniał, to Nocny Ogier pozwoliłby ci odejść. - Nie mogę o niej zapomnieć. - Wielka szkoda. No, muszę już lecieć; gram w widowisku na Zamku Roogna. Jestem tylko jedną ze statystek, ale to wielki zły sen. Odeszła. Nimfy nie były znane ani z trwałości, ani z głębokości uczuć. Przez kilka następnych dni Girard rozmyślał o Ginie. Koń powiedział, że ona nie istnieje, lecz przecież musiała istnieć, skoro on, Girard, ją widział. Im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że osoba, w którą ktoś wierzy, naprawdę istnieje. A on wierzył w Ginę! Więc nie mógł o niej zapomnieć ani na chwilę, bo jeszcze faktycznie by zniknęła! - Pewno źle być śmiertelnikiem - odezwał się przelatujący obok duch. - Chciałbym cię uwolnić, ale jestem niematerialny. Muszę już lecieć do sceny z Zamkiem Roogna. Gram ducha, który przestraszył niedobre dziecko. Odpłynął. Duchy niezbyt lubiły śmiertelników. Girard rozmyślał nad tym, co duch powiedział. Zgadzało się to z tym, co mówiła nimfa. Każdy wiedział, co olbrzym narozrabiał. Będzie tu tkwił, dopóki nie nadejdzie ktoś, kto nic nie wie o całej tej sprawie. Jak długo to będzie trwało, skoro wszyscy wiedzieli? Może lepiej zapomnieć o Ginie. Koń by go wtedy uwolnił, lecz wówczas olbrzymka zniknie, a Girard nie mógł się z tym pogodzić, więc odrzucił ten pomysł. - Kim jesteś, wielkogłowy? - zapytał goblin z galanterią właściwą swemu plemieniu. - Związanym olbrzymem - odparł Girard. - Może lepiej cię uwolnię. Twoja głupia krew zagraża żegludze. Jak się dostaniemy do Zamku Roogna, kiedy to paskudztwo rozmyje ten zatracony szlak? - Jaką chcesz nagrodę? - spytał Girard, pomny, że miał o to trzykrotnie zapytać. - Nagrodę! - wykrzyknął goblin. - Klawa propozycja! Co byś powiedział na wielki wór wypełniony złotem? Tak się złożyło, że u pasa olbrzyma, tuż obok noża do krajania mięsa, wisiał mieszek pirytu - złota głupców. Może goblin go widział (gobliny miały bardzo bystry wzrok). Dla niego był to wielki wór. - Jest twój, jeśli mnie uwolnisz - zgodził się Girard. - Dobra! Goblin spróbował rozerwać jeden z postronków - nie puścił; chciał przegryźć - nic z tego; przeklął je - ale tylko powiędły pobliskie liście. - Przykro mi, nie dam rady tym sznurkom - oznajmił goblin. - Trudno, James. - Mam na imię Girard. - Girard! Już to słyszałem! Czyżbyś był tym, co to... - Tak, to ja - przyznał ze smutkiem olbrzym. - I tak wezmę błyskotki, bo przecież próbowałem cię uwolnić. Nie zdołał jednak odpiąć mieszka z błyskotkami i w końcu odszedł, strasznie niezadowolony. Nie można powiedzieć, żeby gobliny były wielkoduszne czy wrażliwe. Przez parę dni Girard rozmyślał o goblinie. Okazało się, że przyjęcie nagrody naprawdę uniemożliwiało przecięcie więzów. To fatalne. Jaki szaleniec zgodzi się go uwolnić, nie żądając za to żadnej nagrody? Znów się zastanawiał, czy aby nie powinien zapomnieć o Ginie. Ale nie potrafił, nawet gdyby miał umrzeć. Jeśli ona przestanie istnieć, to on też. Tak będzie sprawiedliwie. *** Wreszcie nadeszła para młodych ludzi. Girard miał już tak mało nadziei, że z trudem się ocknął i ledwo mówił, ale - ku jego zdumieniu - okazało się, że chłopak o niczym nie wiedział i nie chciał żadnej nagrody, choć wielkolud trzykrotnie o to pytał. Cóż to za zdumiewająca i wielkoduszna istota! - Nareszcie jestem wolny! - zawołał olbrzym. - Tobie to zawdzięczam, Greyu Mundańczyku! - Murphy - odparł chłopak. - Jestem Grey Murphy z Mundanii. - Murphy! Hej, już słyszałem to nazwisko! Czy jesteś tym, który rzucał przekleństwa? - Nie - odrzekła Ivy. - To tylko przypadkowa zbieżność nazwisk. - Cieszę się, że się zjawiłeś, bo klątwa konia straciła moc i mogę dalej szukać Giny. - Przecież ona jest tylko złudzeniem... - zaczęła Ivy. - Rozmyślałem o tym - przerwał jej Grey. - Jeżeli ona jest tylko złudzeniem, to czemu Nocny Ogier tak bardzo chce, żeby , Girard o niej zapomniał? To znaczy, co kogo obchodzi, że ktoś wierzy w coś, co nie istnieje? Ivy spojrzała na chłopaka tak, jakby się dopatrywała w jego słowach jakiejś zniewagi, ale milczała. A on za późno się zorientował, że to pytanie można uznać za aluzję do jej wiary w magię. - Koń nie chce, żebym wierzył w Ginę - odezwał się olbrzym. - Nie wiem dlaczego. - A ja myślę, że wiem - odparł chłopak, któremu ten pomysł coraz bardziej się podobał. - W Królestwie Snów wszystko dzieje się według odmiennych reguł. I to, co nie istnieje w realnym świecie, może istnieć tutaj, bo ludzie wierzą, że tak jest. Więc może to twoja wiara w Ginę sprawia, że ona istnieje. Nikt inny w nią nie wierzy, ale dopóki ty wierzysz, to olbrzymka istnieje. - Tak?! - ucieszył się Girard. - No to może ją znajdę! - Może - zgodził się Grey. - Ale uważaj, żebyś przy okazji nie zniszczył dalszych dekoracji, bo ogier znowu cię zwiąże! - No to jak mam szukać? - Może moglibyśmy pogadać z ogierem. Może zdołacie zawrzeć jakąś umowę? Ty chcesz Giny, a on chce, żebyś się stąd wyniósł. - Chcesz pertraktować z Nocnym Ogierem? - zdziwiła się Ivy. - Jakże to, przecież w niego nie wierzysz? - Wierzę, że istnieje tu jakaś władza, z którą możemy paktować - rzekł Grey. - Nic mnie nie obchodzą tytuły. - Nocny Ogier nie jest taki jak inne władze - powiedziała dziewczyna. - On jest niebezpieczny. - Co może mi zrobić: zaczarować mnie? - zapytał chłopak. A jednak poczuł niepokój, bo przecież olbrzym był zaczarowany. Może to wszystko stanowiło część inscenizacji, choć Girard wyglądał na postać z krwi i kości. - Jak odnajdziemy ogiera? - Mogę przywołać Nocnego Ogiera - rzekła Ivy. - Jak? Zaklęciem? - Moim magicznym zwierciadłem - odparła i wyciągnęła niewielkie lusterko. Grey milczał. Jeżeli dziewczynie się zdaje, że to się na coś przyda, to niech próbuje. - Nocny Ogierze - powiedziała Ivy do zwierciadła. - O co chodzi, księżniczko? - dobiegła odpowiedź. Chłopak aż podskoczył. Czyżby lusterko naprawdę przemówiło? Prawie uwierzył, że tak! - Mój przyjaciel Grey chce z tobą pertraktować. - Za chwile, księżniczko. Księżniczko? Czy dobrze słyszał? Czyżby sobie wyobraził, że lusterko nie tylko może mówić, ale że uznaje Ivy za księżniczkę Xanth? Opowiedział olbrzymowi swoją historię, ale dziewczyna nie przedstawiła się zwierciadłu. Potem pojawił się koń. Był to wielki czarny ogier, wyglądający jak lśniący hebanowy posąg. Jego oczy migotały. - Kto to jest? Młodzian z Mundanii? - Tak - odparła dziewczyna. - Właśnie uwolnił olbrzyma Girarda i chce zawrzeć umowę. - Umowę? - Błyszczące oko spojrzała na Greya. - Uwięziłeś Girarda, bo miałeś nadzieję, że zapomni o olbrzymce Ginie i będziesz mógł ją wymazać ze swych rejestrów - wtrącił się chłopak. - Cóż, nie udało się! Wciąż ją kocha i pozbędziesz się jej tylko wtedy, kiedy pozbędziesz się jego. A może by tak spróbować inaczej? Oddaj mu ją, a on ją stąd zabierze i będziesz miał spokój... - Jeżeli bierzesz stronę olbrzyma, to podzielisz jego los. - Ponure oko znów zamigotało. - No to podzielę - rzekł twardo Grey, choć jego niepokój przybrał na sile. - Co jest słuszne, to jest słuszne, a na pewno nie można faceta związać i zostawić, żeby się wykrwawił na śmierć tylko dlatego, że jest romantyczny! Oko znów zamigotało. Chłopaka otoczyła szara chmura, zmagała się z nim osobliwa moc. Zaniepokojony Grey przypomniał sobie, że to wszystko nie jest realne. Sceneria może stwarzać złudzenia, ale przecież nie ma czegoś takiego jak magia, więc nic mu nie mogą zrobić. Ogier próbował go oszukać, a on nie miał zamiaru na to pozwolić. Chmura zniknęła i wszystko było takie jak przedtem. - Nie mogę sobie z tobą poradzić - zdumiał się ogier. - Przecież mój pomysł jest sensowny - rzekł chłopak. - Daj Girardowi to, po co przyszedł, i wszyscy sobie pójdziemy. - On pragnie ułudy! - Słuchaj no, nic mnie nie obchodzi, jakie tu masz dekoracje i czym się one wydają ludziom, którzy tu przychodzą, żeby się zabawić - rzekł twardo Grey. - Jeżeli potrafisz stworzyć wielką górę z zamkiem na szczycie i ziejące ogniem latające smoki, i znikające drzwi, to powinieneś umieć stworzyć także olbrzymkę. Tego właśnie pragnie Girard: damy, którą ujrzał we śnie. To twoja wina, że sen przyśnił się niewłaściwej osobie. Gdybyś zrobił nocnym marom właściwy grafik, to by się tak nie spieszyły i mogłyby dokładnie wszystko sprawdzić. Zamiast karać Girarda, popracuj nad tym, żeby coś takiego już nigdy się nie powtórzyło. Chłopak widział, że Ivy daje mu znaki, żeby się uspokoił, ale się wściekł, bo już miał powyżej uszu władzy wyżywającej się na zwykłych ludziach. Doświadczył tego na własnej skórze na uczelni! Ten koń przemawiał w imieniu tego, który kierował tym wesołym miasteczkiem, więc niech usłyszy, co trzeba. - Widzę, że muszę dojść z tobą do porozumienia, choć nie masz pojęcia, kim jesteś - rzekł zirytowany ogier. - Ułuda może istnieć tylko tutaj, w Xanth już nie. - To już było do Girarda. - Czy przyjdziesz tu naprawdę, realnym ciałem, żeby z nią być? - No pewnie! - odparł olbrzym. - Niech więc tak się stanie. Oczy konia zamigotały. Ziemia zadrżała. Ponad wzgórzem ukazała się postać. Nadchodziła jakaś wielka istota. Olbrzymka. - Gina! - wrzasnął Girard, jak tylko zobaczył jej głowę. Poderwał się i pognał ku olbrzymce. - Girard! - odkrzyknęła. - Tak się bałam, że o mnie zapomnisz i przestanę istnieć, bo oprócz ciebie nikt we mnie nie wierzy! - Nigdy! - zawołał żarliwie Girard. Padli sobie w objęcia z takim impetem, że aż zatrzęsła się cała sceneria. - Zadowolony? - spytał koń. - Znajdziesz mu tutaj pracę... im obojgu? - zapytał Grey. - Żadnego uwiązania? - Praca dla obojga - zgodził się ogier. - Ale Grey nie może tu pozostać! - zaprotestowała Ivy. - Oczywiście, że nie - potwierdził Nocny Ogier. - A mówiłeś, że będzie musiał podzielić los olbrzyma, jeżeli weźmie jego stronę! - Niech więc tak będzie - rzekł po chwili namysłu koń. - Ci dwaj będą związani poprzez zamianę scenerii. Girard tu, a Grey tam. Czy akceptujesz zamianę? - Zamianę? - zapytał Grey. - Twoje ciało za jego ciało. - Chwileczkę... - zaprotestował chłopak. - On chciał powiedzieć, że przyniesie tu ciało olbrzyma, a nas wypuści z tykwy - wyjaśniła Ivy. - To uczciwa zamiana. - Niech tak będzie. - Chłopak zrozumiał, że to będzie dobre rozwiązanie. Oczy konia zamigotały jeszcze raz. I scena się zmieniła. Rozdział 7. DOŚWIADCZENIA Ivy westchnęła z ulgą. Nareszcie znaleźli się w prawdziwym Xanth! Miała ochotę uściskać żołędziowce i kaszlowce i ucałować darń. Grey stał obok dziewczyny i rozglądał się wokoło. - O, następna dekoracja - stwierdził. - To nie dekoracja, to Xanth! - Skąd wiesz? - Spędziłam w Xanth całe życie, więc chyba potrafię go rozpoznać! - broniła się Ivy. Chłopak wzruszył ramionami, jakby to nie miało żadnego znaczenia. - Chyba olbrzym leżał właśnie tutaj - stwierdził Grey. - O, tam jest zagłębienie, które wygniótł. - A tam tykwa, dokładnie nad dołami po jego łokciach - przyznała dziewczyna. - Nocny Ogier zabrał ciało Girarda do wnętrza hipnotykwy, a nas wystawił na zewnątrz. Teraz muszę się zorientować, gdzie jesteśmy. - Przecież mówiłaś, że znasz Xanth. Nigdy przedtem tu nie byłaś? - Mam ogólne wiadomości o Xanth - wyjaśniła. - Na przykład o rodzajach drzew, jakie tu rosną. Chodziłam przede wszystkim po zaczarowanych ścieżkach; olbrzymy z nich nie korzystają, więc to musi być gdzieś na uboczu. Musimy odnaleźć zaczarowaną ścieżkę, u ona doprowadzi nas prosto do Zamku Roogna. - Skoro to jest magiczna kraina, to czemu nas nie zaczarujesz? - Kpisz sobie ze mnie?! - Coś mi się zdaje, że nie znam tutejszych praw. - Grey uniósł ręce w typowo mundańskim geście poddania się. - Cóż, mój talent magiczny jest innego rodzaju - rzekła Ivy, już spokojniejsza. - Mój talent to wzmacnianie, a nie przenoszenie. Mogę sprawić, że będziemy szybciej szli... i tylko tyle. - Nie mam nic przeciwko spacerowi. Bardzo tu ładnie. Dziewczyna była zadowolona, że Grey nie dopytywał się o magiczne zwierciadło. Mogłaby znów posłużyć się zwierciadłem i skontaktować się z matką; wiedziała, że wkrótce i tak będzie musiała to zrobić. Zwierciadło było w jej plecaku, razem ze słownikiem języka migowego. Dzięki przygodzie z olbrzymem sporo się o Greyu dowiedziała i wolała wszystko chłopakowi wyjaśnić, zanim zjawią się w zamku. Piesza wędrówka zajmie parę dni, to powinno wystarczyć. - Najpierw coś zjemy - zdecydowała Ivy. - Przecież zjedliśmy sporo Girardowego biszkopta i sera. - Nie jestem pewna, czy w tykwie są równie sycące co tutaj. Znów jestem głodna. Ty nie? - Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, i ja zgłodniałem. - Grey pomasował brzuch. - Ale... - O, tam rośnie ciastkowiec. Ivy podeszła do drzewka. Było młode, owoce ledwo pączkowały. Użyła swojego magicznego daru i ciastka dojrzały, mogła je zerwać. Nie były gorące, tylko ciepłe, tylko tyle mogło dokonać to młodziutkie drzewko, nawet pod wpływem magii. Dziewczyna podała jedno ciastko Greyowi, drugie było dla niej. - Dobra sztuczka - stwierdził chłopak, zjadając je. Ivy nie zareagowała, gdyż wiedziała, że to wcale nie miał być komplement. Chłopak uważał, że znalazła żywność dostarczoną przez mundański zarząd. W tykwie Grey postępował jak należy, chociaż nie wierzył w magię. Wymyślił, jak się przedostać przez rzekę, potem szukał źródła krwi i znalazł cierpiącego olbrzyma. Ona sama nigdy by o tym nie pomyślała, bo uważała magię za rzecz naturalną. Następnie nalegał, żeby pomóc Girardowi, i zdołał go uwolnić. Ivy bardzo się to podobało - świadczyło bowiem o tym, że Grey troszczy się o ludzi, nawet o zupełnie obcych ludzi. Wreszcie stawił czoło Nocnemu Ogierowi, a to już wymagało prawdziwej odwagi. Jeśli nawet Grey nie wierzył w magię, to zdawał sobie sprawę, że koń włada tą krainą. A mimo to nie ustąpił i w końcu dopiął swego. - Co koń miał na myśli, kiedy mówił, że podzielę los olbrzyma? - zapytał chłopak, skończywszy jeść. - To znaczy, że cokolwiek uczyni Girardowi, uczyni i tobie - wyjaśniła Ivy. - Mojego braciszka Dolpha spotkało to samo, kiedy pomógł kości Gracji. Ale się nie cofnął i w końcu koń obydwoje wypuścił. Jak się nie ugniesz, to i tobie koń da spokój. - Przecież zabrał olbrzyma do tykwy! Nie dzielę więc jego losu. We śnie taka zamiana miejsc wydawała się sensowna, ale teraz? - Może rozumiał to inaczej. - Co takiego? - osłupiał Grey. - No... Girard znalazł sobie dziewczynę. - Jesteś moją... - Chłopak zagapił się na nią. - Tak. - Ivy poczuła, że się rumieni. - Ja... myślałem, że jesteś na mnie wściekła, bo nie wierzę w... hmm... - Nie wściekła: zawiedziona. Teraz jesteśmy w Xanth, więc mogę ci pokazać, jak działa magia, i wszystko będzie w porządku. - Ivy, magia nic mnie nie obchodzi! Myślę, że to ty jesteś cudowna. Jesteś dokładnie taką dziewczyną, jakiej potrzebowałem, chociaż nie miałem o tym pojęcia, dopóki cię nie spotkałem. - To samo czuję wobec ciebie, chociaż jesteś Mundańczykiem. - To znaczy, że bardziej byś mnie lubiła, gdybym wierzył w magię? - Chyba nie. No i nie wierzysz, że jestem księżniczką. - Nie musisz umieć czarować, żeby być księżniczką. - Jestem księżniczką i umiem czarować, chcę cię o tym przekonać. Ale lubię cię, bo nie wierzysz ani w jedno, ani w drugie. - Nie rozumiem. - Grey potrząsnął głową. - Załóżmy, że naprawdę jestem tym, za kogo się podaję - Ivy uznała, że należy wreszcie szczerze wyjaśnić tę sprawę - chociaż ty w to nie wierzysz: to znaczy, że jestem księżniczką, która zna magię. Jak zareagowałby mężczyzna, gdyby w to wierzył? - Pewno by cię uznał za zdobycz wartą zachodu. Może mógłby się z tobą ożenić i zostać królem, a gdyby nawet nie został, to i tak miałby niezłe życie. A że jesteś ładna, to takie życie nie sprawiałoby mu przykrości. - Czyli uważasz, że ktoś mógłby się starać o moją rękę nie dla moich osobistych przymiotów, lecz z innych powodów? - Wcale nie chciałem powiedzieć, że z tobą jest coś nie w porządku! Ale tak. Myślę, że mógłby. - No to jak mogę być pewna, że ktoś lubi mnie dla mnie samej? - Właściwie to nie możesz, chyba, że zataisz, kim jesteś. Wiesz, mężczyźni nie zawsze mówią kobietom prawdę w tych sprawach. - A gdyby nie uwierzył, że jestem, kim jestem? - Hmm, wtedy to co innego... - Grey oszacował ją wzrokiem. - Czyli mogę ci wierzyć, że mnie lubisz, chociaż jestem księżniczką. - Teraz rozumiem. - Chłopak skinął głową. - A jeśli się przekonasz, że naprawdę jestem księżniczką? - Już ci mówiłem, że nic mnie to nie obchodzi! Możesz sobie być, kim tylko chcesz, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Po prostu chcę być z tobą i pragnę, żebyś ty też chciała być ze mną. - Nie jestem pewna, czy mogę ci wierzyć! - Ja nie kłamię! - zaprotestował chłopak. - Wcale nie powiedziałam, że kłamiesz. Zwyczajnie się boję, że twoje uczucia się zmienią, kiedy dowiesz się o mnie więcej. - Ja... - No i uznałam, że najwyższy czas, by cię przekonać, że Xanth jest prawdziwy i magiczny, i tym podobne. Zanim zabrniemy dalej. Bo związek z księżniczką niesie komplikacje, które mogą ci się nie podobać. - Pewnie, bo jeśli jesteś księżniczką, to cóż ci po mnie? - Grey zmusił się do śmiechu. - Nawet w domu byłem nikim, a co dopiero w magicznej krainie. - Sporo się o tobie dowiedziałam i lubię cię takiego, jaki jesteś - odparła spokojnie Ivy. - I wcale nie uważam, że jesteś nikim; wprost przeciwnie: sądzę, że nie potrafili w tobie rozpoznać wartościowego człowieka. - Nie mówiłabyś tak, gdybyś była prawdziwą księżniczką. - Myślałabym dokładnie tak samo jak teraz. - Ivy zapłonęła gniewem, ale zdołała się opanować. Uparciuch! - Ale gdybyś... gdybyś się ze mną ożenił, to mógłbyś się znaleźć w kłopotliwej sytuacji. - Oże... - Grey zakaszlał i zaczął na nowo: - Przyjmijmy, że jakaś księżniczka wyszłaby za mnie; co w tym kłopotliwego? - W Xanth nie panują królowe, lecz królowie. - Ach! - Najwyraźniej nie zorientował się, o co chodzi. - To znaczy, że jeżeli kobieta zasiada na tronie, to jest znana jako król. Moja matka była przez pewien czas królem. Tylko Mag albo Magini może zostać królem. - No to nie mam szans! - uśmiechnął się chłopak. - Nie ma we mnie ani odrobiny magii! - Tak. Czyli gdybym ja była królem, to ty byłbyś królową. Grey gapił się na Ivy z otwartymi ustami. - Mówisz poważnie? - wykrztusił wreszcie. - Więc jeśli nie chcesz być królową Xanth, to nie powinieneś się za mną żenić - zakończyła dziewczyna. - Bo mam nadzieję, że kiedyś, niezbyt prędko, będę królem. - Wiem, że to tylko teoria, Ivy. - Chłopak potrząsnął głową. - Nie twierdzisz, że... że za mnie wyjdziesz. Po prostu tłumaczysz mi prawa swojego kraju. Więc nie tracę głowy, ale powiem ci, że gdybym się... hmm... ożenił, to bym nie zwracał uwagi na to, jak mnie nazywają. I gdybyś naprawdę była księżniczką, to bym ci się nie oświadczył; za wysokie progi na moje nogi! - A odmówiłbyś, gdybym to ja się oświadczyła? - Jakżebym mógł! Ale... - Grey aż gwizdnął ze zdumienia. - Możesz zmienić zdanie, kiedy nadejdzie czas - powtórzyła dziewczyna. Patrzył na nią, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Cóż, powiedziała to, co miała do powiedzenia. Uczciwie go ostrzegła. A była to chyba jedna z najmniejszych trudności spomiędzy tych, które na nich czekały! *** Nie było tu żadnej ścieżki. Olbrzym Girard dotarł tutaj, lecz on po prostu podeptał drzewa - nie mogli iść po jego śladach! Wybrał ten ustronny zakątek, żeby nic złego nie spotkało jego ciała i był to prawdziwy matecznik! Zdawało się, że nawet zwierząt tu nie ma. Ivy mogła, oczywiście, posłużyć się magicznym zwierciadłem i wywołać dom. Ale chciała najpierw przekonać Greya co do istnienia Xanth i magii i dać mu czas, żeby to wszystko przemyślał i doszedł do własnych wniosków. Jeżeli po tym wszystkim przestanie ją lubić, to załatwią to w cztery oczy. Jeśli nie, cóż, musiała się przyznać do swoich uczuć. Bardzo go lubiła i jeśli tyrko sobie na to pozwoli, to się w nim zakocha. Tłumaczyła sobie, że to wariactwo, ale był taki miły i nie zabiegał o nią ani ze względu na jej pozycję, ani ze względu na jej magiczny talent. I to właśnie dawało poczucie bezpieczeństwa, którego tak jej przedtem brakowało. Przekonała się, że wcale nie szukała w mężczyźnie wysokiej pozycji społecznej, urody, fizycznej siły czy inteligencji, lecz przyzwoitości, sumienia, lojalności. Mogła Greyowi zaufać, a to sprawiało, że reszta się nie liczyła. Ivy postanowiła, że posłuży się zwierciadłem tylko w razie absolutnej konieczności. Ruszą na południe, w kierunku Zamku Roog-na - zdawało jej się, choć nie wiedziała, na czym opiera te domysły, że zamek leży na północnym skraju centralnych regionów Xanth - a po drodze zwróci uwagę na to, co mogłoby przekonać Greya do magii. - Lepiej przebiję przejście przez ten gąszcz - oznajmił chłopak i ruszył ku kępie rzepów klątwiastych. - Nie! - krzyknęła dziewczyna, ale już było za późno. Grey dotknął krzaków i parę kolców przebiło nogawkę spodni i wgryzło się w ciało. - O rety! - Grey sięgnął ręką, żeby wyciągnąć jeden z nich. - Nie rób tego! - I znów Ivy ostrzegła za późno. Jego palce dotknęły kolca, potem wydał dziwny dźwięk, zupełnie jakby stłumił bardziej dosadne słowa. - Nie ruszaj się! - zawołała dziewczyna. - Nie prowokuj następnych. To rzepy klątwiaste; możesz się ich pozbyć tylko przekleństwami. Wszystkie przekleństwa muszą być inne i oryginalne - po jednym dla każdego. - Nie będę przeklinał w obecności damy - zaprotestował Grey. - Jak się ich już pozbędziesz, to wycofaj się ostrożnie. Znajdziemy inną drogę. - Znam lepszy sposób - oznajmił chłopak i wyciągnął swój składany nóż. - Każdy kolec, który we mnie tkwi, pokroję na plasterki! - To nic nie pomoże - zaczęła dziewczyna i znów się spóźniła. Grey zamierzył się nożem na kolce i wszystkie cofnęły się pospiesznie. Ivy przyglądała się temu z otwartymi ustami. - To je nauczy moresu - orzekł z zadowoleniem chłopak. - Zakląłeś je wszystkie jednocześnie! - zdumiała się dziewczyna. - Tą samą klątwą! A twierdzą, że to niemożliwe. - Pewno, że nie - przyznał Grey. - Same słowa nie poradzą na piaskolce. Trzeba je odciąć. - Piaskolce? - Tak nazywają się tam, skąd pochodzę. Ludzie na pewno klną, wyciągając kolce, ale nie ma w tym żadnej magii. Chodź, poradzę sobie z każdym, który spróbuje cię ukłuć. Pójdziemy tędy, bo tu gąszcz wydaje się najmniejszy. Zaskoczona dziewczyna poszła za Greyem. Sam się przekona, do czego są zdolne rzepy, kiedy spróbuje użyć tej samej klątwy przeciwko następnej kępie. Wkrótce trzy kolce wbiły się w jej spódniczkę. - Poradzisz sobie z nimi bez przeklinania? - Jasne. - Chłopak podszedł do Ivy i przysunął nóż do spódniczki. - Odczepcie się, albo was pokroję na kawałeczki! - zagroził z żartobliwą powagą i dotknął materiału czubkiem ostrza. Kolce odpadły. - Może to jakaś inna odmiana - rzekła niepewnie dziewczyna. - Może się po prostu zorientowały, co je czeka - odciął się Grey; a potem odwrócił się i spojrzał na rośliny. - Słuchajcie no, paskudy, dostanie się każdej z was, która ośmieli się tknąć mnie albo Ivy! Więc dajcie nam spokój, albo popamiętacie! - uśmiechnął się do dziewczyny. - Jeżeli to zadziała, będziemy mieć spokój. Ivy wzruszyła ramionami. Chłopak śmiało ruszył naprzód, a ona pospieszyła za nim. Kolce już ich nie atakowały. Jak to możliwe? Wydawało się, że powstrzymuje je magia, a przecież Grey był Mundańczykiem i nie tylko nie miał żadnego magicznego talentu, ale w ogóle nie wierzył, że coś takiego istnieje. Bardziej prawdopodobne byłoby, że jego klątwy nie odstraszą kolców, niż że grożenie nożem przerazi wszystkie rośliny. A może one nie wiedziały, że chłopak jest Mundańczykiem, i podejrzewały, że nóż wspiera jakaś magia? Wędrowcy minęli kępę klątwiaków i zbliżali się do wspaniałego drzewa, obsypanego barwnymi kwiatami. Grey ruszył ku drzewu, najwyraźniej miał ochotę zerwać któryś z kwiatów. - Ostrożnie - ostrzegła go Ivy. - To jest tulips. - Tulips? Tulipanowiec? Nie, przecież je widziałem i miały całkiem inne kwiaty. - Przypominam, że nie jesteś w swoim kraju. Tutaj... Grey nie słuchał, więc umilkła. Niech się sam przekona. Chłopak podszedł do drzewa i sięgnął po kwiat, lecz ten się uchylił. Mundań-czyk zbliżył się jeszcze bardziej i wyciągnął rękę. Inny kwiat pochylił się i cmoknął go w policzek. - Przysiągłbym, że... - zaczął zdumiony Grey. - Masz rację - odparła filuternie Ivy. - Te kwiaty całują. - Niemożliwe. Kwiaty nie mogą całować. - Tulips* [*Tulips: two lips (ang.) - dwie wargi, czyli usta.] lubią całować ludzi - wyjaśniła. - Nie wierzę. - Grey jeszcze bardziej przysunął się do drzewa. - Sprawdźmy, czy któryś mnie pocałuje, kiedy będę je obserwował. Czekał przez chwilę, ale ku zdumieniu Ivy nic się nie stało. Te kwiaty zwykle całowały każdego, kto się znalazł w ich zasięgu, a ich głośne cmoknięcia niosły się po całym lesie. Nie sprawiało to żadnej szkody, ale było kłopotliwe. - Może im się nie spodobałeś. - Może są magiczne i nie lubią dociekliwych spojrzeń - odciął się chłopak i odsunął się od nieruchomego drzewa. - Tylko nie próbuj takich sztuczek z wikłaczem - zrzędziła. Ivy. - Wiem, co to za drzewo. Ale nie uwierzę, dopóki sam nie zobaczę, jak kogoś łapie. Poszli dalej. Roślinność przerzedziła się, podłoże stało się piaszczyste. Zaniepokojona Ivy wyczuła magię. Coś tu było nie tak i to „coś” miało związek z piaskiem. Nie lubiła tajemnic w nieznanych okolicach - mogły się okazać niebezpieczne. - Zaczekaj. - Zmęczona? - Nie. Nie bardzo mi się tu podoba. - A mnie tak. Łatwo będzie iść po tym piasku i do wieczora przejdziemy spory kawał drogi. - Nie, jeżeli wpadniemy w pułapkę. - Tego bym nie chciał. - Grey wzruszył ramionami. - U nas są lotne piaski; jak w nie wpadniesz, to możesz się już nie wydostać. - Nasze piaski albo dodają ci szybkości, albo ją odbierają, co jest gorsze. To wygląda na coś innego. Sprawdźmy, co mogę z tego zrobić. - Może zamek z piasku - uśmiechnął się chłopak. Ivy miała dar wzmacniania, nie wykrywania, lecz postanowiła zbadać sprawę na swój sposób. Weszła na piach i wzmocniła jego właściwości, żeby się wyraźniej ujawniły. Przez chwilę nic się nie działo. Potem piasek zmarszczył się, przebiegły po nim fale jak po powierzchni wody. Ivy dalej się koncentrowała. Chciała się przekonać, czy to jest niebezpieczne. Fale rosły. Czyżby to była straszliwa piaszczysta diuna, która przemienia swoje ofiary w skamieliny? Jej rodzice natknęli się niegdyś na diunę. Takie piaski na zawsze grzebią żywe istoty albo zasypują te stworzenia, dopóki ciało się nie rozpad-nie i nie pozostaną czyściutkie kosteczki. Ivy nie miała ochoty rozstawać się ze swoim ciałem. Wreszcie uformowała się duża góra piachu. Rosła i rosła, na koniec przybrała ludzkie kształty. Twór był o połowę wyższy od dziewczyny, włosy miał z wyschniętych wodorostów, oczy z kryształków kwarcu, nos z zakrzywionego korzenia, a uszy z nadłamanych muszelek. - Czym jesteś? - spytała Ivy. Piaskowy człowiek zmienił kształt; piach przesypywał się jakby pod wpływem podmuchów wiatru, chociaż nie było żadnego wiatru. Stwór wyglądał teraz jak czworonogie zwierzę, o rogach z korzeni i ogonem z liany. - Nie odpowiedziałeś - ponagliła go dziewczyna. Nie wydawał się groźny, ale nigdy nic nie wiadomo. Piasek znów się zmienił: stał się małym drzewkiem o grubym pniu i konarach, które niemrawo poruszały się w powiewie wyimaginowanego wiatru. - Słuchaj no... - zaczęła Ivy. - Ciekawy jestem, jak osiągnęli taki efekt - przerwał jej Grey i ruszył w kierunku piaskowego tworu. - Nie wierzę... Piach natychmiast się rozsypał; kamyki, korzenie i muszelki leżały tu i tam. - Wszystko zepsułeś! Już miałam się dowiedzieć, czy to jest niebezpieczne - zirytowała się dziewczyna. - To tylko piach, nie jest niebezpieczny. Ale przez chwilę wyglądało to jak piaskolud! Wiem, że to było tylko złudzenie. Chciałem to zbadać, ale nie zniszczyć. - Właśnie miałem się dowiedzieć, co to takiego - ucięła Ivy, ale uczucie tajemniczości zniknęło, więc nie było niebezpieczeństwa. - Lepiej znajdźmy jakieś miejsce na biwak - zaproponował Grey, bo dzień miał się ku końcowi. - W nocy mogą tu grasować dzikie zwierzęta. Rzeczywiście mogły! Do tej pory nie natknęli się na żadne zwierzę, co było dziwne; może odstraszały je klątwiaki i piaskolud. Ivy wątpiła w to, bo owe stwory nie miały aż takiej mocy. Mogła tylko mieć nadzieję, że żaden naprawdę groźny drapieżnik nie uznał tego terenu za swój łowiecki rewir i nie wyeliminował konkurentów. Wolałaby mieć do czynienia z wieloma mniejszymi zagrożeniami niż z jednym, lecz za to wielkim niebezpieczeństwem, bo nie była pewna, jak jej magiczny talent podziała na naprawdę groźną istotę. Przedtem zwykle towarzyszył dziewczynie Stanley Steamer i troszczył się o jej bezpieczeństwo. Ivy rozejrzała się wokoło - nie było dobrego miejsca na biwak. Powinni iść dalej, a była już bardzo zmęczona. Nie była przyzwyczajona do takich długich marszów. - Może pod tamtym drzewem - zaproponował chłopak, wskazując na duże drzewo, którego macki niemal sięgały ziemi. - To wikłacz! - wrzasnęła przerażona dziewczyna. - Też tak myślałem. Ale dajmy już spokój tym gierkom. Sądzę, że jest nieszkodliwy, gdy się go zdemaskuje. - Grey śmiało ruszył w kierunku drzewa jedną ze ścieżek, które doń wiodły. - Nie! - krzyknęła Ivy, rzucając się w ślad za nim. - Tylko smoki lub ogry zaczynają z wikłaczem, a i one są ostrożne! Nie zbliżaj się! - Jestem pewny, że większość tutejszych istot myśli tak jak ty - odparł chłopak, nie zatrzymując się. - A to znaczy, że będą się trzymać z daleka, a my wygodnie spędzimy tu noc. To miejsce wydaje mi się idealne. - Nie rozumiesz! - Ivy dopadła go i złapała za ramię. - To drzewo złapie cię i połknie, jak tylko się doń zbliżysz! Nie wiem, czy zdołam cię ochronić przed... Dziewczyna potknęła się i straciła równowagę. Obydwoje wpadli prosto pod baldachim z macek. Ivy ogarnęło przerażenie. Nic się jednak nie stało - macki wisiały spokojnie, żadna nie próbowała ich złapać. Wydawało się, że drzewo śpi. - Och! - odetchnęła z ulgą księżniczka. - Musiało dopiero co się nasycić i nie jest głodne. Ale mamy szczęście! - Na wszystko masz gotowe wyjaśnienie! - Grey potrząsnął głową.- W porządku, nie jest głodne. No to spędźmy tutaj noc. Nikt inny nie wpadnie na to, że tu jest bezpiecznie. - To prawda - odrzekła słabym głosem. Niepokoiło ją tak bliskie sąsiedztwo wikłacza, lecz wiadomo było, że nasycone drzewo nie jest groźne. Wypatrzyła mleczaje i chlebowiec; na szczęście w Xanth było mnóstwo tych roślin, mieli więc na kolację chleb i mleko. W pobliżu rósł też krzak poduszkowy, obsypany wspaniałymi puchowymi poduchami; Ivy i Grey umościli z nich pod drzewem dwa posłania. Prawie nikt tędy nie chodził, byli pierwszymi, którzy skorzystali z owych roślin. Dziewczyna przez jakiś czas nie mogła zasnąć. Gdzie tkwiło zagrożenie, które odstraszało stąd podróżników? Czemu nawet pomniejsze niebezpieczeństwa były takie słabe? Próbowała je usprawiedliwiać. Była zakłopotana tym, że objawiały się zbyt niemrawo, żeby przekonać Greya o swej prawdziwości. Uznała, że wikłacz dopiero co jadł, ale nie było tu sterty świeżych kości, a macki nie były lśniące i krzepkie jak u dobrze odżywionego drzewa. Powinno być głodne, a nie było, i to jej nie pozwalało spać spokojnie. Coś jej się przypomniało: ten piaskolud pewno był spokrewniony z dziadkami piaskowymi przychodzącymi nocą i przynoszącymi dzieciom sen; pewno usypiał podróżnych w pobliżu w wikłacza, a drzewa wysuwało mackę i łowiło ich bez kłopotów. Lecz niedowiarstwo Greya sprawiło, że piaskolud rozpadł się w martwy piach. Może właśnie w tym tkwił klucz do całej sprawy - chłopak sądzi, że magia jest wytworem jej umysłu, że działa, bo ona w nią wierzy. W Mundanii nie mogła mu udowodnić, że jest inaczej. Teraz byli w Xanth, a ona dalej nie potrafiła przełamać jego niewiary. Wyglądało na to, że Grey był całkowicie niezdolny do zaakceptowania magii i dlatego przy nim nie działała. Cóż za okropna myśl! A gdyby tak magia nie ujawniała się dla nikogo, kto by w nią nie wierzył? Mimo wszystko frapująca możliwość? Może Mundańczycy nie mają magicznych talentów właśnie dlatego, że w nie nie wierzą? Kiedy pojawili się w Xanth, to ich potomstwo miało stały kontakt z magią i nigdy nie nauczyło się nie wierzyć, więc każdy ma jakiś dar. Gdyby Mundańczycy mieli bardziej otwarte umysły, mogłoby się okazać, że i oni mają jakiś talent - oczywiście, gdyby znaleźli się w Xanth! Przecież okazało się, że i centaury mają magiczne talenty (te spośród centaurów, które przestały sądzić, że talenty są nieprzyzwoite). Nie, to się nie kleiło. Przecież niektórzy Mundańczycy mieli otwarte umysły, ale żaden z nich nie miał magicznego talentu. A część ich potomstwa była umysłowo ograniczona, a mimo to posiadała takie zdolności. Wiara mogła być jednym z czynników, ale nie najważniejszym. Trzeba się było urodzić w Xanth, żeby mieć magiczny talent. No i co ma teraz zrobić z Greyem. Lubiła go, choć wiedziała, że było to z jej strony niezbyt mądre. Bardzo go lubiła. Ale wszystko się skończy, kiedy dotrą do Zamku Roogna. Była księżniczką i choć nie musiała poślubić księcia, to na pewno nie pozwolą jej wyjść za Mundańczyka! Próbowała to Greyowi wytłumaczyć, ale poniosły ją emocje i rozważali tylko kłopoty wynikające z takiego małżeństwa, zamiast zastanawiać się nad możliwością jego zawarcia. Co się stanie, jeżeli się uprze, by poślubić Mundańczyka? Bardzo zawiedzie rodziców - ta myśl ogromnie Ivy bolała. Może musieliby podjąć jakieś kroki: na przykład wygnaliby ją do Mundanii - ta możliwość sprawiała jej jeszcze większą przykrość. Czy warto było ryzykować dla Greya wygnanie? Spędzenie reszty życia w ponurej Mundanii to przerażająca perspektywa. A przecież prawie potrafiła to sobie wyobrazić, lecz tylko u jego boku. Chłopak był zupełnie przeciętny, ale było w nim coś, co ją pociągało, no i wiedziała, że naprawdę się nią interesuje. Czy to wystarczy? Ivy potrząsnęła głową w ciemnościach. Wiedziała, że to za mało. Miłość może być przyjemna, ale nie trwa długo, jeżeli nie ma solidnych podstaw, a dla niej przeniesienie się do Mundanii byłoby tym, czym dla syreny wyjście na ląd - było możliwe, ale kłopotliwe. Nie, mogłaby wyjść za Greya tylko wtedy, gdyby pozostał z nią w Xanth, a to znaczyło, że musi uzyskać zgodę rodziców. Czyli nie będzie mogła go poślubić. W głębi serca życzyła sobie, żeby to jednak było możliwe. Zdawała sobie sprawę, że musi panować nad swoimi uczuciami, i wiedziała, że nie będzie to łatwe. Może Grey w końcu się przekona, że magia jest prawdziwa, i wtedy odrzuci i Xanth, i magię, i ją, i zdecyduje, że samotnie wróci do Mundanii. To by rozwiązało problem, bo decyzja nie zależałaby od Ivy, ale ogromnie by ją zraniło. Ivy leżała cichutko, oczy miała zamknięte, łzy spływały po jej policzkach. *** Zbudziło ją mdłe światło chmurnego poranka. Grey siedział obok niej. - Wszystko w porządku? - zapytał. - Oczywiście - odparła. Usiadła i strząsnęła liść z włosów. - Czemu pytasz? - Hmm, myślałem, że jesteś nieszczęśliwa. Martwiłem się. - Pewno okropnie wyglądam! - Uśmiechnęła się. - To dlatego, że nie jestem przyzwyczajona do sypiania na dworze. Poszukam strumyka, umyję się i od razu będzie lepiej. - Hmm, no tak. Rozejrzałbym się trochę wokoło, ale nie chciałem zostawiać cię samej. - To ja nie puściłabym cię samego - odgryzła się. - Dopóki nie uwierzysz, że niebezpieczeństwa są prawdziwe. Poszli razem i znaleźli w pobliżu źródło. - Najpierw je zbadam - oświadczyła Ivy. - One potrafią być niebezpieczne. - Dlaczego? Są zatrute? - Niekoniecznie. Niektóre to Źródła Miłości. - Racja! Sprawiają, że istoty, które z nich piją, zakochują się w sobie nawzajem. Straszne byłoby, gdybyśmy się z niego napili. Ivy spojrzała na niego ostro. Grey usiłował zachować kamienną twarz, ale mu się nie udało i wybuchnął śmiechem. Ona też się roześmiała, lecz raczej z ulgi, a nie dlatego, że ją to rozbawiło. - To wcale nie takie miłe - ostrzegała chłopaka. - To nie jest tylko miłość. Kiedy coś takiego się przydarzy owym dwóm istotom, to łączą się natychmiast, nie są w stanie powściągnąć swojej żądzy nawet wtedy, gdy należą do odmiennych gatunków. Wierzymy, że tak właśnie powstała większość mieszańców: centaury, harpie, morski ludek. Powinieneś uważać, żeby się przez przypadek nie napić z takiego źródła. - Będę - obiecał, ale widać było, że nie bardzo wierzył w jej słowa. Ivy przykucnęła obok źródełka i skoncentrowała się. Jeśliby to było Źródło Miłości, to po wzmocnieniu jego właściwości rośliny zaczęłyby rosnąć naokoło źródła i kochać się na różne sposoby. Nic się nie stało. - W porządku - oznajmiła dziewczyna. - To tylko woda. - Też tak myślę - zgodził się łaskawie Grey. I znów dziewczyna musiała powściągnąć złość. Dalej obstawał przy swoim! Jego niewiara miała dwie strony - stanowiła powód do irytacji, ale i pozwalała dziewczynie wierzyć w jego uczucia do niej. Ivy nie była przyzwyczajona do tego, że jedna i ta sama osoba może budzić w niej tak odmienne uczucia. Najpierw obydwoje się napili. Potem księżniczka obmyła twarz i dłonie. Marzyła o kąpieli, ale zdecydowała, że się nie rozbierze. I tak musiałaby założyć te same brudne ciuszki. Odnowiła ubranie, będąc w imitacji Zaniku Roogna, lecz wybrudziła je podczas wędrówki brzegiem rzeki krwi i przy podważaniu głazu. Chyba będzie musiała wyrzucić ten strój, gdy już wróci do domu. Miała nadzieję, że Agendzie - bo to do niej należały te ciuszki - nie sprawi to różnicy. Zabawne, że Grey poznał tamte dziwaczne dziewczyny, które zajmowały ów pokój, zanim Niebiański Cent przysłał tam Ivy. I że był tam Kom-Pluter. Chłopak powiedział jej, że jakiś osobliwy „program” z Vaporware Ltd odmienił maszynę. Zastanawiała się, czy ten Vaporware mieszkał w Xanth. To by wiele tłumaczyło, ale tajemnica nadal istniała, bo przecież uważano, że magia nie działa w Mundanii. - Jak Kom-Pluter uprawia magię w Mundanii? - Mój komputer nie czaruje - odparł Grey. - Po prostu ma dobry program tłumaczący, więc mogliśmy rozmawiać. Tak mi się zdaje... - Widać było jednak, że ma jakieś wątpliwości. - Wyczyniał dziwne rzeczy. Na koniec przyznał, że przygotowywał mnie dla ciebie. - Przygotowywał cię? - To miało coś wspólnego z owymi dziwacznymi pannicami. Jak wreszcie poprosiłem o odpowiednią, to sprowadził ciebie. Nie wiem, jak to zrobił, ale jestem zadowolony, że to zrobił. - Nikt mnie nie sprowadził! - zaprotestowała. - To Niebiański Cent mnie przysłał. - Niech ci będzie. Myślę, że ten program jakoś się dowiedział, że nadchodzisz, i przypisał sobie całą zasługę. Ale niech tam. Zanim się zjawiłaś, moje życie było paskudne jak pomyje: dzięki tobie jest piękne jak wschód słońca. W Mundanii Ivy dowiedziała się, co to takiego pomyje: wciąż używali tych samych naczyń, więc musieli je myć. - A ja byłam jasnowłosą pomywaczką - powiedziała, przypominając sobie, jak magiczna zieleń spłynęła z jej włosów. - Byłaś cudowna - odparł. Ivy próbowała wymyślić jakąś dowcipną odpowiedź, ale nic z tego nie wyszło. Grey mówił prawdę. Widywał ją, kiedy była pozbawiona jakichkolwiek upiększeń - teraz na przykład wyglądała jak brudas - a mimo to mu się podobała. I to był najwspanialszy komplement. - Lepiej jedzmy - zmieniła temat dziewczyna. - Widziałem coś... co przypomina lizaki, o, na tamtym piasku. - Piasek cukrowy - orzekła po sprawdzeniu. - Rosną na nim słodycze. Tam masz cukropączki, a tu cukier trzcinowy. - Zebrała po trochu wszystkiego. - O, tam rośnie drzewo cukierkowe. Może nas zemdlić od tych słodkości, ale przynajmniej mamy jakieś pożywienie. Posilili się. - Miałaś rację - odezwał się Grey, żując kawałek trzciny cukrowej. - Mam dosyć słodyczy! A wydawało mi się, że to nigdy nie nastąpi! - Jak to możliwe, że jesz owoce magicznych roślin, a mimo to dalej nie wierzysz w magię? - spytała figlarnie Ivy. - Pączki i cukierki nie są magiczne - zaprotestował chłopak. - Ale przyznaję, że w Mundanii piasek cukrowy i cukrotrzcina są inaczej określane. Ruszyli dalej na południe. Dotarli do mocno wydeptanej ścieżki. - Wspaniale! - ucieszył się Grey. - Nie musimy się już przedzierać przez zarośla! - To nie jest jedna z zaczarowanych ścieżek - oświadczyła Ivy. - Nieznanym ścieżkom nie powinno się ufać, dopóki nie pozna się ich pochodzenia. Nigdy nie wiadomo, dokąd mogą cię zaprowadzić. - Może tym razem zaryzykujemy? - Chłopak przyjrzał się splątanej dżungli za ścieżką. - Nogi mi się zmęczyły. - Jeżeli będziemy bardzo ostrożni... - zastanawiała się dziewczyna; ona też była zmęczona. - A jeśli coś usłyszymy, to od razu zejdziemy z dróżki. Dalej poszli ścieżką. Była wygodna, dobrze ubita. Wiła się, mijając sporo drzew owocowych i orzechowych. Minęli zakręt i zobaczyli trzy gobliny, tarasujące dalszą drogę. - O rety! - odezwała się Ivy. - Gobliny zawsze oznaczają kłopoty! Biegniemy z powrotem! Odwrócili się i biegiem minęli zakręt, a tam już stały trzy inne paskudne gobliny. Wpadli w pułapkę. - Nie są zbyt duże - stwierdził Grey. - Może zdołam je powalić? - W pobliżu jednego goblina czają się zwykle tuziny innych - pouczyła go ponuro dziewczyna. Istotnie, za tymi trzema zaczynało się tłoczyć coraz więcej nowych goblinów. Były krępe, niezbyt wysokie, prawie czarne, miały wielkie głowy, stopy i dłonie, i szeroko się uśmiechały. - Może są przyjacielskie - łudził się Grey. - Gobliny nigdy nie są przyjacielskie. Muszę wezwać pomoc. - Ivy wyciągnęła czarodziejskie zwierciadło. - Zamek Ro... - Nic z tego, kocmołuchu! - Jeden z goblinów skoczył i wyrwał jej lusterko. Chłopak rzucił się na niego, ale już było za późno; lusterko zniknęło w tłumie stworów. - Nie walcz z nimi! - wrzasnęła dziewczyna. - Musimy im wytłumaczyć, żeby nas przepuściły! Grey przyjrzał się tłumowi i ustąpił. Faktycznie nie zdołaliby się przebić przez ciżbę. Pojawił się przywódca goblinów, wyróżniający się spośród reszty swoją ogromną brzydotą. - Chcesz negocjować, ażebyśmy was przepuścili, dziewucho? - Nie jestem dziewuchą! Jestem księżniczka Ivy! - A ja jestem królem smoków! - odwarknął goblin; on i tłum za nim wybuchnęli ochrypłym rechotem. - Wiedz, że jestem goblin Grotesk i jesteśmy goblinami ze Złotej Hordy, więc nic nas nie obchodzi, kim ty jesteś! - Oddaj mi moje zwierciadło, a udowodnię ci, że jestem księżniczką Ivy! Mój ojciec mnie rozpozna! - I naśłe na nas wrogie czary, jeżeli rzeczywiście nią jesteś! - odparł Grotesk. - Nie jest nam potrzebne ani jedno, ani drugie. Lepiej, żeby po prostu nie wiedział, co ci się przytrafiło. - Odwrócił się do swoich podwładnych. - Powiedzcie Złotym Dziewczynom, żeby nastawiły garnki, mamy dwa stworzenia na dzisiejszą kolację. Natychmiast jeden z goblinów pognał ścieżką, rączo przebierając grubymi nogami. Wcale nie był złoty, po prostu wybrali dla siebie takie miano. Sytuacja stawała się rozpaczliwa! Ivy wiedziała, że jej nie ugotują - przecież miała zagwarantowany bezpieczny powrót - ale bała się o Greya, który nie miał takich gwarancji. Jak wyciągnąć chłopaka z łap Złotej Hordy? - A tv kim jesteś, królem centaurów? - pytał go właśnie Grotesk. - Nie odpowiadaj mu! - ostrzegła dziewczyna; i znów się z tym spóźniła. - Jestem Grey z Mundanii. - Mundańczyk! - wykrzyknął goblin. - Jeszcze nigdy nie gotowaliśmy Mundańczyka! Wierzysz w magię? - Nie. - Ale klawo! Może będziemy mieć z nim zabawę! - Szef znów spojrzał na swoją hordę. - Co zrobimy z Mundańczykiem? Gobliny zaczęły głośno wywrzaskiwać brutalne i obsceniczne propozycje. Nieusatysfakcjonowany Grotesk zwrócił się znowu do Greya: - Jesteś z tą pożałowania godną księżniczką. Co o niej myślisz? - Nie odpowiadaj! - zawołała Ivy. - Odczep się od niej! - Chłopak złapał goblina za ramię. Natychmiast kilka goblinów odciągnęło go od przywódcy, ale Grotesk się nie zirytował. - To starczy za odpowiedź - oznajmił. - On ją lubi, a ona na pewno lubi jego. Tu jest pies pogrzebany. Pobawmy się z nimi, zanim ich ugotujemy. Zabierzmy ich do Zdroju Nienawiści. Gobliny ryknęły przyzwalająco. Popędziły Ivy i Greya ścieżką. Dziewczyna znów się przeraziła; wiedziała, czym to grozi! Minęli wioskę goblinów. Zobaczyli zmaltretowanego małego centaura, był spętany i przywiązany do słupa. Te gobliny przed niczym się nie cofały! Nikt nie pętał centaurów, bo to groziło straszliwą zemstą łuczników z Wyspy Centaura. A przecież stał tu młody centaur; pewnie więzy wzmacniała magia, bo tylko ona mogła utrzymać to stworzenie. Dotarli do źródła bijącego w pobliżu wioski. Rozlewało się w płytki błotnisty stawek, z maleńką wysepką na środku. Gobliny przywlokły łódkę i wsadziły do niej Ivy; jeden z nich usiadł na dziobie, drugi na rufie - wiosłowały ostrożnie, starały się nie chlapać. - Boicie się dotknąć wody? - zapytała dziewczyna. - Przecież nie działa, dopóki się jej nie wypije. - Niedokładne wiadomości, kocmołuchu! - zawołał z brzegu Grotesk. - Jedna kropla na dowolnym skrawku ciała i znienawidzisz tego, na kogo spojrzysz, będziesz się starała go zabić. No już, zanurz palec; nas i tak już nienawidzisz, więc to nie ma znaczenia. Ivy zadrżała. Nie zamoczyła palca - ta woda miała takie potężne właściwości! Nic dziwnego, że gobliny mieszkały w pobliżu - kochały nienawidzić. Stwory wysadziły dziewczynę na maleńkiej wysepce i powiosłowały z powrotem. Wciągnęły łódkę na brzeg i przywlokły Greya. - No i co, Mundańczyku? - rzekł Grotesk. - Nie wierzysz w magię? To pewno uważasz, że ta woda nic ci nie zrobi. Idź i ocal swoją pannę. - Nie dotykaj wody! - wołała Ivy. - Bo mnie znienawidzisz! - A może dotknę wody i znienawidzę ciebie? - Grey zapytał Groteska. - Wtedy nie znienawidzę jej. - No dalej! - ponaglił goblin przy wtórze śmiechu hordy. - Jedno dotknięcie, jedna nienawiść; guzik nas to obchodzi, jak bardzo nas nienawidzisz, i tak cię ugotujemy. Może nawet rzucisz jakieś mundańskie przekleństwo ku naszej uciesze. Ale do swojej dziewczyny możesz dotrzeć tylko poprzez to bajorko, więc ją znienawidzisz. No dalej, ruszaj! - Po co mam do niej iść, skoro i tak nas ugotujecie? Może po prostu tu zostanę i już? Tłum warknął gniewnie. Nie podobał im się ten pomysł, bo psuł całą zabawę. - No dobra, Mundańczyku, jeśli do niej pójdziesz, to cię puszczę wolno. Zjemy tylko ją. - Nie układaj się z nim! - zawołała Ivy. - Goblinom nie wolno wierzyć! - Nie, ją też chcę ocalić - oznajmił Grey ze swoją upiorną logiką. - Pozwolicie odejść nam obojgu albo nie będę z wami współpracował. Grotesk namyślał się przez chwilę. Jego ślepia podstępnie zalśniły. - Powiedzmy, że pozwolę ci zadecydować o jej losie, jak już ją tu dostarczysz... Będziesz mógł odejść i zabrać ją ze sobą, jeśli zechcesz. - Tak, to się wydaje uczciwe - przyznał Grey. - Nie rób tego! - wrzasnęła dziewczyna. - Złamie swoje słowo, jak tylko się przy nim znajdziemy! I będziesz mnie nienawidzić! - Wcale nie - odparł chłopak i ruszył ku bajorku. - Nie! - wołała desperacko Ivy. - Nie! Nie! Nie! To było wariactwo, skoro i tak miał umrzeć, ale nie chciała, żeby umierał, nienawidząc jej. Grey wszedł do wody. Horda wrzasnęła radośnie. Chłopak brnął przez bajorko, wpatrzony w dziewczynę; woda sięgała mu wkrótce aż do piersi. Ivy skamieniała z przerażenia. Oto zbliżał się do niej mężczyzna, który jej nienawidził, a ona nie mogła uciec, bo też weszłaby do wody. Stwierdziła, że istnieje coś jeszcze gorszego niż nienawiść Greya do niej - jej nienawiść do niego. Chciała zachować własne uczucia, żeby móc wspominać chłopca z sympatią, a nie z niechęcią. Brnął przez wodę, przemoczone spodnie przyklejały mu się do nóg. Wreszcie stanął przed nią; przez cały czas ani na chwilę nie oderwał od niej oczu. Ivy płakała. Wiedziała, że ich związek musi się skończyć - ale nie tak, nie nienawiścią! - Chciałabym, Grey, żebyś wiedział - zaczęła słabym głosem - że bez względu na to, co teraz do mnie czujesz, ja dalej myślę, że jesteś wspaniały. Bardzo mnie nienawidzisz? - Nienawidzę? - zdumiał się chłopak. - Ivy, ja cię kocham! Porwał ją w ramiona i pocałował mocno. Nie miała żadnych wątpliwości - to była miłość! Potem uświadomiła sobie, na czym polegało okrucieństwo goblinów. To wcale nie był Zdrój Nienawiści, tylko zwyczajne błotniste bajorko! Złota Horda próbowała zrobić z nich głupków! A ona wcale nie musiała stać na wysepce; mogła przejść przez stawek tak jak Grey. Mogła uciec i zabrać ze sobą chłopaka, osłaniając go swoją magią. - Och, Grey! - powiedziała dziewczyna. - Tak się cieszę! Trzymaj mnie mocno za rękę i uciekajmy stąd! - Jasne. Lecz to Ivy nie wystarczyło; jej uczucia wezbrały ponad miarę, domagając się ujścia. - Ożenisz się ze mną, Grey? - spytała. Osłupiał, potem odzyskał spokój. - Oczywiście, Ivy. Ale... Pocałunkiem stłumiła słowa protestu. Rozdział 8. ROZPADLINA Grey puścił dziewczynę. Woda była co prawda nieszkodliwa, lecz gobliny miały paskudne charaktery, a oni chcieli się stąd wydostać. Chłopak wcale nie był pewny, czy przywódca dotrzyma danej obietnicy, że ich wypuści, ale miał nadzieję, że uda mu się zawstydzić stwora i sprawić, żeby to uczynił. Jednak po tym, co się przed chwilą wydarzyło, Grey nie bardzo mógł myśleć o innych sprawach. Ivy mu się oświadczyła, a on się zgodził! Zaręczyli się - i to w tak nieodpowiednich ku temu okolicznościach! - Jest jeszcze coś - powiedziała dziewczyna. - Muszę odzyskać moje zwierciadło. Wtedy będę mogła wezwać pomoc. Wymyśl jakiś sposób, żeby je od nich wydostać... - Może mi się to uda... - odparł Grey. Jego umysł pracował szaleńczo, jakby to, co się przed chwilą wydarzyło, zwiększyło jego inteligencję i sprawiło, że chłopak myślał niezwykle jasno i sprawnie. - To nie jest prawdziwy Zdrój Nienawiści, ale wydaje mi się, że większość goblinów tego nie wie. Wódz na pewno zna prawdę, lecz ukrywa ją przed podwładnymi, żeby móc im grozić wrzuceniem do wody. Czyli możemy ich oszukać... - Przecież natychmiast się zorientują, że mnie nie nienawidzisz! - zatroskała się Ivy. - I wszystkiego się domyślą. - Nie sądzę. Jeśli oznajmię, że władam potężną magią, która chroni mnie przed skutkami kąpieli w Zdroju Nienawiści... - Ależ Grotesk będzie wiedział, że to nieprawda! - I nie ośmieli się do tego przyznać, żeby nie stracić władzy nad resztą. Będzie musiał mnie poprzeć, choć na pewno mu się to nie spodoba. W ten sposób zmuszę go, żeby dotrzymał słowa. Prędzej puści nas wolno, niż pozwoli, żeby zachwiała się jego pozycja i żeby ci, których oszukał, wrzucili go do bajorka. Ivy zachmurzyła się, a potem jej twarz pojaśniała - zrozumiała. - Grey, to wspaniały pomysł! - To dzięki tobie, wydobywasz ze mnie to, co najlepsze - wykrztusił chłopak. I chyba rzeczywiście tak było; nigdy przedtem nie był zakochany, teraz miłość sprawiła, że uwierzył w siebie jak nigdy dotąd. - A może byśmy tak uwolnili i tego biednego centaura; źle byłoby, gdyby na nim wyładowali swoją wściekłość. - Troszczysz się zawsze o tych, którzy są w tarapatach - powiedziała dziewczyna. - I chyba dlatego cię kocham. Grey wcale tak nie oceniał swojego postępowania. Po prostu robił to, co należało zrobić, i nie zastanawiał się przy tym, jak Ivy ocenia taki postępek. A tak w ogóle, to przecież złościła się, kiedy nalegał, żeby odszukali miejsce, skąd wypływa rzeka krwi. Może na tym polegał jego poprzedni błąd: zamiast skupić się na tym, co należy, próbował wywierać na ludziach jak najlepsze wrażenie. Przy Ivy to się zmieniło - zależało mu tylko na tym, żeby była szczęśliwa. - Czy mogę okłamać gobliny? - zastanowił się nagle chłopak. - To znaczy... - Po prostu dostosujesz się do ich reguł - rzekła pospiesznie dziewczyna. - To one powiedziały, że to Zdrój Nienawiści, więc przyznaj im rację, ale dodaj, że twoja magia chroni cię przed jego działaniem. Będziesz kłamcą tylko wtedy, jeśli i one kłamią. Niezbyt trafiło to Greyowi do przekonania. No ale w końcu cała ta kraina była tylko inscenizacją, fenomenalną inscenizacją, więc łatwiej było się dostosować do istniejących tu reguł. Dlatego mówił „gobliny” (a nie „karły” lub „kukły”) i „centaur” (i nie zastanawiał się, jak zdołali nadać temu stworowi pozory życia). - W porządku, na razie niech tak zostanie, dopóki nie wymyślę czegoś lepszego. Weź mnie za rękę; w ten sposób moja magia uchroni i ciebie przed działaniem złej wody. Ivy ujęła dłoń chłopaka i razem przebrnęli przez bajorko. - Patrzcie, gobliny! - zawołał Grey. - Moja magia jest silniejsza od waszego Zdroju Nienawiści! Mogę przejść przez tę wodę i nie nienawidzić nikogo, nawet was! Ogłupiałe gobliny przyglądały się tej scenie. Spojrzały na swego wodza, ale chłopak uprzedził wyjaśnienia Groteska. - Wiesz, że to prawda, czyż nie? - krzyknął. - Wiesz, że woda podziała na pozostałych! - Chłopak udał, że chce nabrać wody w drugą dłoń. - Jeżeli ochlapię... - Nie rób tego! - zawołał zaniepokojony Grotesk. Grey przywołał swój najokrutniejszy uśmiech (miał nadzieję, że mu się to udało). Dobrze odgadł! Wódz goblinów musiał się przyłączyć do jego podstępu! - O tak, ty wiesz, co by się wówczas stało! Więc mnie nie prowokuj, kurduplu! - dorzucił chłopak. Grotesk ani myślał go prowokować. Nie mógł przecież dopuścić, żeby jego oszustwo wyszło na jaw. - A mówiłeś, że jesteś Mundańczykiem! - rzucił z pretensją w głosie. - Może trochę przesadziłem - odparł Grey. Jak wiadomo, Mundańczycy nie powinni mieć żadnych magicznych talentów. Grotesk nie mógł o tym mówić, bo przy okazji zdradziłby swój sekret. Ivy i Grey doszli do brzegu, ale pozostali w wodzie. - Chcę, żebyście oddali mojej przyjaciółce własność - oznajmił chłopak. - Przynieście zwierciadło! - Har, har, har! - zarechotał chrypliwie jakiś goblin. - Nie ma mowy! - Jeśli ten, który to powiedział, odważy się wystąpić, to mam coś dla niego. - Grey zbliżył dłoń do powierzchni wody; trochę się denerwował, jak daleko może się posunąć, zanim gobliny domyśla się prawdy? Zapadła cisza. Chłopak rozejrzał się wokoło, udając zdumienie. - Cóż to, nikt ze Złotej Hordy nie czuje pragnienia? - zapytał podstępnie. - Może jednak dam wam trochę za darmo... - dorzucił i zanurzył dłoń w wodzie. - Przynieście zwierciadło! - wrzasnął Grotesk. Zakłębiło się i wkrótce jeden z goblinów przyniósł lustro. - Tylko nie chlap! - poprosił. - Nie będę chlapać, jeżeli dostanę to, co chcę - obiecał Grey. - Ivy, weź zwierciadło, ale nie puszczaj mojej ręki. Nie ochronię cię, jeśli nie będziesz mnie dotykać. - Dobrze - odparła dziewczyna. Wspaniale udawała, że boi się wody. Kurczowo uczepiła się dłoni Greya, drugą rękę wyciągnęła przed siebie. Stojący na brzegu goblin podał jej lustro. Wzięła je, choć Grotesk gniewnie łypał. - Będzie nam potrzebny jakiś środek transportu - dorzucił chłopak. - Przyprowadźcie centaura. - Cofnijcie się od wody! - wrzasnął do swoich Grotesk, który właśnie wymyślił jakiś podstęp. - Cofnijcie się tak, żeby was nie mógł ochlapać! Oj, dzięki temu wódz zachowałby swój sekret i złapałby ich, gdyby tylko wyszli z wody. - Ivy, masz kubek? Dziewczyna sięgnęła przez ramię, schowała do plecaka zwierciadło i wyciągnęła kubek. - Napełnij go wodą i ochłap każdego, kto będzie chciał nam przeszkodzić - polecił Grey. Ivy napełniła kubek po brzegi. Trzymając się za ręce, wyszli z wody. Gobliny cofnęły się. Chłopak widział, że wiele z nich trzymało kamienie lub pałki, ale żaden się nimi nie posłużył, bo wódz nie wydał rozkazu. Grotesk nie mógł nic zrobić, dopóki kubek był wypełniony wodą - nie mógł przecież dopuścić, żeby ochlapali jakiegoś goblina i ujawnili nieszkodliwość wody. Chłopak i dziewczyna dotarli do centaura. - Czy udźwigniesz nas obydwoje, jeżeli cię uwolnimy? - zapytał Grey. - Myślę, że tak - odparł centaur. - Byłem zwierzęciem pociągowym tych potworów. Jestem zmaltretowany, ale silny. To magiczne postronki i tylko wódz może je odwiązać. - Tylko wódz? - Chłopak spojrzał na Groteska i po jego minie zorientował się, że to jeszcze jedno kłamstwo. - No, mam jeszcze talent radzenia sobie z więzami... - Nie, Grey - szepnęła Ivy. - Nikt w Xanth nie ma dwóch magicznych talentów. Chłopak był pewny, że to wcale nie są magiczne postronki - po prostu tak je założono, żeby centaur nie zdołał się sam uwolnić. Grey musiał się jednak dostosować do tutejszych reguł. - Może mój magiczny nóż to przetnie... - rzekł głośno. Wyciągnął nóż i ciął. Na szczęście zawsze dbał o to, żeby nóż był naostrzony; włókna puściły. Potem przepiłował postronek pod ramieniem centaura. - Zrobione, możesz uwolnić rękę. Centaur uczynił to natychmiast i już po chwili całkowicie się wyswobodził. - To ci dopiero nóż! - zawołał. - Kiedyś udało mi się zdobyć kamień o ostrych kantach i próbowałem to przepiłować, kiedy na mnie nie patrzyli, ale magia była zbyt silna i nie udało mi się. - Teraz dosiądziemy cię i wyjedziemy stąd - odezwał się Grey. - Woda nic ci nie zrobi, dopóki będę cię dotykać, więc się nie przejmuj, gdyby wychlapała się z kubka. - Był pewny, że woda i tak nie podziałałaby na centaura, nawet jeśliby nie był tak blisko niego. - Ivy chlapnie nią na każdego goblina, który ośmieli się zbliżyć. - Dobrze - zgodził się niepewnie centaur, zerkając nerwowo na kubek. Trudno było dosiąść centaura i ani na chwilę nie puścić przy tym dłoni dziewczyny, a Grey nie mógł wypuścić Ivy, bo by się wszystko wydało. Centaur im pomógł - najpierw podsadził dziewczynę, a potem Mundańczyka. - Ruszaj! - polecił mu chłopak. - Powoli, żeby im nic nie przyszło do głowy, dopóki się stąd nie wydostaniemy. - Rozumiem - odparł centaur i wolniutko ruszył naprzód. - Na pewno w razie potrzeby potrafisz bardzo szybko biec - zauważyła Ivy. Gobliny kierowane przez zastępcę wodza zagrodziły ścieżkę. - To jakieś oszustwo! - darł się zastępca wodza. - Ta woda już straciła swą moc! Ivy chlupnęła na niego wodą. Nie zdążył odskoczyć, a przy okazji oberwały gobliny w pobliżu niego. Mokre gobliny spojrzały na paskudne gęby swoich pobratymców. Przez chwilę gapiły się na nie, a potem wpadły w furię. Zastępca wodza łupnął kijem tego, który stał najbliżej, dwa inne gobliny zaczęły okładać się nawzajem. - Wiejmy stąd! - zawołał Grey. - Uda ci się! -- krzyknęła do centaura Ivy. - Jesteś bardzo silny i szybki! Centaur nie potrzebował zachęty. Przeskoczył ponad najbliższymi goblinami i pognał w dół ścieżką. Walka zataczała coraz szersze kręgi, nikt nie myślał o ściganiu zbiegów. Jednak gobliny, które stały dalej, podniosły alarm. - Łapcie ich! Uciekają! - darły się. Ale już było za późno. Centaur, nawet ciężko obładowany, biegł o wiele szybciej niż krótkonogie gobliny, zwłaszcza po dobrze ubitej dróżce. Śmignęło kilka kamieni, lecz chybiły celu. Całej trójce udało się uciec. *** Zboczyli ze ścieżki daleko poza obozowiskiem goblinów. - Lepiej znajdźmy rzekę, żebyście mogli zmyć z nóg wodę nienawiści - rzekł centaur. - Bo podziała na nas dwoje, jak tylko przestaniesz nas dotykać. - Nie przejmuj się - odparł Grey. - To wcale nie jest magiczna woda, Grotesk kłamał. - A właśnie, że jest - upierał się centaur. - Gobliny zaczęły się bić, kiedy na nie chlapnęła! - To efekt psychologiczny. Wierzyły, że tak na nie podziała, więc podziałała. - Ja też w to wierzę! - oznajmił centaur. - Wiele razy widziałem, jak działa, kiedy wódz chciał kogoś ukarać. Chcę się jej pozbyć, zanim ze mnie zsiądziecie. - Wiesz, gdzie jest jakaś rzeka? - ustąpił Grey, wzruszając ramionami. W końcu to normalne, że magiczna istota wierzy w czary. - Niedaleko stąd jest strumień. Wpływa do Rozpadliny. - Rozpadlina! - zawołała Ivy. - Idziemy tam! - Przecież to niebezpieczne! - zaprotestował centaur. - Grasuje tam smok! - Może się wreszcie przedstawimy - odrzekła dziewczyna. - Jestem księżniczka Ivy z Zamku Roogna. - Naprawdę? - zdumiał się centaur. - Słyszałem o tobie. Masz talent wzmocnienia. - Tak. Sprawiłam, że stałeś się szybszy i mocniejszy. - Faktycznie! Nigdy przedtem tak nie biegłem, nawet bez podwójnego ciężaru. A myślałem, że to ze strachu! Nazywają mnie Donkey* [* Donkey (ang.) - osiołek, osioł (głupiec).]. - Jak? - zapytał Grey. - Bo jestem mały i szary, i mam długie uszy - wyjaśnił Donkey. - Inni zawsze się ze mnie wyśmiewali, więc wolałem być sam. Ale potem złapały mnie gobliny, a nie miałem przyjaciół, którzy by się zorientowali, że zniknąłem. Bardzo wam dziękuję, że mnie uwolniliście! - Ja jestem Grey. Nie, nie chodzi o kolor, tak mam na imię. Pochodzę z Mundanii. - I potrafisz czarować?! - Nie potrafię, to była tylko blaga. Dlatego wiedziałem, że woda nic ci nie zrobi. - I tak wolę ją spłukać - rzekł Donkey po chwili namysłu. - Na wszelki wypadek. Centaury nie lubią ryzykować. Poszli więc do strumienia. Donkey wszedł do wody i ostrożnie przysiadł. - Zmyjcie ją dokładnie, zanim się rozdzielimy - powiedział centaur. - Nie powinniśmy się znienawidzić. - Jeszcze nigdy nie kąpałam się w ubraniu! - zachichotała Ivy. - Ja też - przyznał Grey. Ochlapali się wodą, nie zsiadając z Donkeya, poczekali, aż nurt spłucze to paskudztwo. W dole strumienia coś się zakłębiło. - Patrzcie, ryby walczą - rzekł centaur. - Wciąż działa! - Zbieg okoliczności - rzucił Grey, ale się zastanowił: tyle było ostatnio dziwnych wydarzeń i nie wszystkie można było wyjaśnić. Gobliny walczyły, choć zastępca wodza oznajmił, że nie wierzy w moc wody. Więc dlaczego podziałała na niego? Może tylko kłamał, że nie wierzy? Albo postanowił, tak jak Grotesk, podtrzymać wiarę w moc wody? A może chciał, żeby uciekli? Żadne z tych wyjaśnień nie było dobre. A centaur? Grey, już bezpieczny, dokładnie się przyglądał tej dziwnej istocie. I nie dostrzegł sztucznych połączeń między częścią ludzką a końską. Donkey wyglądał dokładnie tak jak najprawdziwszy centaur. Rzeka nie spowodowała zwarcia w jego obwodach. Ciało miał ciepłe. Był zarazem i człowiekiem, i zwierzęciem. Czy byłoby to możliwe bez udziału magii? - Lepiej się rozbierzmy, wypłuczemy ubrania, a potem je wysuszymy - zaproponowała Ivy. - Już dawno należy im się pranie. - Ale... - zaprotestował Grey. - W porządku - uspokoiła go dziewczyna. - Przecież jesteśmy zaręczeni. - Ale... - Centaury i tak nie noszą żadnej odzieży - ciągnęła. - Poza tym nie interesują się ludźmi. Ivy rozpięła bluzkę i zdjęła ją. Grey już się nie sprzeciwiał. W końcu miała rację: powinni wyprać ubrania i rozwiesić je, żeby wyschły. Byli zaręczeni i mieli się pobrać. Stało się to tak nagle, że wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że to prawda, ale wcale nie miał zamiaru się wypierać, że jest jej narzeczonym! Nie obchodziło go już, w jakiej dekoracji się teraz znaleźli ani czy magia jest prawdziwa, czy nie - po prostu cudownie było być tam, gdzie Ivy. Już wkrótce cała trójka pluskała się zgodnie - dziewczyna i Donkey byli zadowoleni, że czysta woda zmyła resztki kropli ze Zdroju Nienawiści. Dzień miał się już ku końcowi, lecz rozwiesili mokre ubrania tak, żeby osuszyły je promienie zachodzącego słońca. Grey i Ivy usiedli na trawie i także schli w słońcu. Donkey nie usiadł - otrzepał się energicznie z wody i stanął w promieniach słońca. Grey usiłował nie patrzeć na nagie ciało księżniczki, lecz nie mógł jej zbyt ostentacyjnie ignorować, żeby nie pomyślała, że jest brzydka. Bo wcale nie była brzydka - wyglądała dokładnie tak, jak dziewczyna z jego marzeń. - Żałujesz? - spytała Ivy. - Co?! - Że się ze mną zaręczyłeś? - Ależ skąd! - zaprotestował Grey. - To więcej, niż śmiałbym wymarzyć! Ja... kiedy ty... kiedy się pierwszy obudziłem pod wik-łaczem, to nie mogłem się na ciebie napatrzeć, bo jesteś dla mnie najcudowniejszą i najbardziej szaloną przygodą, i nie chciałbym, żeby się to kiedykolwiek skończyło. To znaczy... sam nie wiem, co chciałem powiedzieć, ale... - Czeka nas ciężka przeprawa - przypomniała mu dziewczyna. - Byłam zdecydowana pozwolić ci odejść, choćbym cię nie wiem jak lubiła, bo wiem, że nie możemy się pobrać, ale kiedy przyszedłeś po mnie przez ową wodę i nie znienawidziłeś mnie, to nagle przestało mnie obchodzić, co moi rodacy sobie o tym pomyślą. Mój braciszek ma dwie narzeczone, więc uważam, że mogę sobie pozwolić na jednego narzeczonego. Lecz i ty musisz tego chcieć. - Ale chcę! Chcę! Po prostu nigdy nie myślałem, że ty... to znaczy, że mówiłaś serio... to znaczy.. - Sam nie wiesz, co chciałeś powiedzieć - powtórzyła jego słowa. - Czy zaczynasz już choć ociupinkę wierzyć w magię? Grey popatrzył na centaura - nadal nie potrafił zrozumieć, jak go skonstruowano. - Jeżeli miłość do ciebie oznacza wiarę w magię, to wierzę - odparł. - Nigdy nie usłyszałam wspanialszego komplementu! - uśmiechnęła się Ivy. - Jestem zdumiony, że głosisz niewiarę w magię - wtrącił się Donkey. - My, centaury, usiłujemy zachować dystans i lekkie niedowiarstwo, ale nie ma żadnej wątpliwości, że magia naprawdę istnieje. Przecież i na ciebie oddziałało wzmocnienie Ivy? - Chyba tak, lecz... zastanawiał się Grey. - Masz za dużo wątpliwości - zniecierpliwiła się dziewczyna. - Bądź cicho albo cię pocałuję. - Ale... Pochyliła się i pocałowała go. Grey zamilkł. *** Rankiem omówili całą sytuację i postanowili, że razem pójdą w dół rzeki, aż do Rozpadliny. Donkey znał drogę i wiedział, gdzie rosną przy niej najlepsze drzewa, Ivy zaś znała Smoka z Rozpadliny, więc mogli tam wejść bezpiecznie. Żadne z nich nie chciało zbyt długo przebywać w pobliżu siedliska Złotej Hordy - gobliny na pewno już ich szukały i nie byłyby miłe, gdyby ich dopadły. Ivy, Grey i Donkey uznali, że najlepiej będzie jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie Rozpadliny. Grey czytał o Rozpadlinie i o żyjącym tam smoku, ale postanowił, że uwierzy w to dopiero wtedy, jak zobaczy na własne oczy. Czy istniał głęboki na milę lub więcej rów w poprzek Florydy? O ile wiedział, to żadna część stanu Floryda nie miała takiej wysokości nad poziomem morza, więc taka rozpadlina nie mogła tu być, bo nawet gdyby była, to taką depresję natychmiast wypełniłoby morze! I to jeszcze rozpadlina z olbrzymim, falującym, buchającym parą smokiem?! Bardziej prawdopodobny byłby wykop z torem kolejowym, po którym kursowałby pociąg ciągnięty przez staroświecką lokomotywę! Na brzegu rzeki rosły mlekowce dające czekoladowe mleko i papkowce z owsianką, kukurydzianką lub pszeniczanką. Te papki nie były zbyt smaczne, ale mleko kakaowe sprawiało, że dały się zjeść. No i syciły. - Jak ci się to podoba? - spytała Ivy. - Nigdy nie przepadałem za takimi papkami - odrzekł ostrożnie Grey, bo iskierki w oczach dziewczyny ostrzegały, że szykuje jakąś psotę. - Mój braciszek też tak mówił, dopóki nie poznał Nady. - Nady? - Nady, swojej narzeczonej, przecież ci mówiłam. Ona natychmiast go wyleczyła z tej niechęci i teraz za tym przepada. - Sam bym przeszedł taką kurację - mruknął Grey, który wciąż się nie orientował, do czego Ivy zmierza. - Jak ona... - Już myślałam, że nigdy o to nie zapytasz! - Dziewczyna podeszła, objęła go i pocałowała tak gorąco, że aż mu zawirowało w głowie. - Ale... - wykrztusił, kiedy wreszcie pozwoliła mu odetchnąć. - Papka - wyjaśniła. Och! Grey poczuł się jak kompletny idiota, ale dał się podejść! Jednak w gruncie rzeczy nie bardzo się przejął - to było tak wspaniałe przeżycie, jak tylko mógł sobie wyobrazić. - Wprawiłam cię w zakłopotanie? - Ależ skąd! Oczywiście, że nie! - zaprotestował natychmiast. - Nie jestem tego pewna. - Ivy spojrzała na centaura. - A co ty o tym sądzisz? - On się czerwieni i jąka - odparł Donkey. - Sądzę, że najprawdopodobniej wprawiłaś go w zakłopotanie, ale on próbuje się tego wyprzeć. - Też tak myślę. - Dziewczyna znów spojrzała na Greya. - Mosiężne dziewczęta wiedzą, jak sobie z tym poradzić. - Dziewczęta? - Grey usiłował sobie przypomnieć, co też takiego robiły one w książkach, które przeczytał. - One przepraszają - wyjaśniła dziewczyna. - Wiesz, jak przepraszają? - Hmm... nie... ja... Ivy znów objęła Greya i jeszcze raz go pocałowała, o wiele goręcej niż poprzednio. Zdawało mu się, że jego głowa zmieniła się w napełniony helem balonik, i zobaczył ją, jak uniosła się w powietrzu, kołysana powiewami wiaterku. Z bardzo daleka dobiegł go głos dziewczyny: - Czy przyjmujesz moje przeprosiny? - Uuu... - Grey próbował wrócić na ziemię. - Przeprosiny najwidoczniej nie były wystarczające - oznajmił górnolotnie Donkey. - Wygląda, jakby się zamienił w słup soli. - To prawda - znów głos Ivy. - Muszę go lepiej przeprosić. Pocałowała go trzeci raz. Głowa-balonik rozgrzała się i rozdęła tak gwałtownie, że eksplodowała i jaskrawe strzępki balonika poszybowały do lasu, gdzie osiadły na drzewach jak kwiaty. Przyfrunęły do nich pszczoły i odleciały z wiaderkami pełnymi nektaru. Jakże słodki był ów pocałunek! - Przyjmujesz moje przeprosiny? - spytała ponownie dziewczyna. - O tak! Jasne! - wysapał Grey, który z wielkim wysiłkiem odzyskał głowę i głos; bał się, że nie przeżyje następnego pocałunku! - Alarm! - zakrzyknął Donkey. - Słyszę gobliny! - Znikajmy stąd! - zarządził Grey, nagle zupełnie przytomny. - Zróbmy to samo co przedtem - rzekła energicznie Ivy. - Wzmocnię cię, Donkey, i poniesiesz nas. W ten sposób zostawimy ich daleko w tyle. - Jasne - zgodził się centaur. Dziewczyna pospiesznie się ubrała i obydwoje wdrapali się na grzbiet centaura - ten zaś ruszył z kopyta i to w ostatniej chwili, bo właśnie ukazał się jakiś goblin. - Znalazłem ich! Tu są!!! - wrzasnął goblin i zadął w róg, żeby przywołać pobratymców. Rozległ się zadziwiająco głośny i wulgarny dźwięk. - Nie cierpię tych cuchnących rogów - oznajmiła Ivy, kiedy galopowali wśród niezbyt gęstego listowia nad strumieniem. Centaur gnał z olbrzymią szybkością, wspomagany domniemanym wzmocnieniem dziewczyny. Nie mógł jednak rozwinąć pełnej szybkości, bo strumyk był bardzo kręty, a tu i tam zasłaniały go skałki lub zarośla. Gobliny gnały drugim brzegiem - najwyraźniej były na tyle małe, że mogły się przeciskać pod najgorszymi przeszkodami, więc wcale nie zostawały daleko w tyle. - Musimy je solidnie wyprzedzić, zanim dotrzemy do Rozpadliny - odezwała się Ivy. - Czemu? Przecież znasz smoka? - zdziwił się Grey. - Po pierwsze, Stanley wcale nie musi znajdować się akurat tam, gdzie się zjawimy. Po drugie... - I już jesteśmy na miejscu! - ogłosił Donkey, zatrzymując się na skraju urwiska. - O kurczę! - zawołała dziewczyna. - Gobliny są za blisko! - Pobiegnę skrajem Rozpadliny. - Centaur gwałtownie skręcił. - O ile pamiętam, to niezbyt daleko, w kierunku wschodnim, znajduje się dość dogodne zejście. Grey po raz pierwszy ujrzał Rozpadlinę. Przyprawiła go o zawrót głowy. Ściana opadała stromo w dół, setki - nie, tysiące stóp urwiska! Dno skrywała mgła. Promienie wschodzącego słońca kładły się na skałach i wyglądały jak prowadzące w głębiny migotliwe schody. Strumyk przelewał się przez krawędź i spadał w dół pióropuszem piany - nie było słychać plusku wody docierającej do podnóża urwiska! Nic dziwnego, że potrzebowali czasu, żeby znaleźć bezpieczne zejście! - Coś mi się wydaje, że nie jesteśmy już na Florydzie - mruknął do siebie Grey. Skąd taka przepaść w znajdującej się niemal na poziomie morza krainie, przez którą jechali do Bezimiennej Wysepki? - Mówiłeś coś? - spytała Ivy poprzez szum powietrza rozcinanego przez centaura, który gnał brzegiem przepaści; zielonawe włosy dziewczyny muskały twarz Mundańczyka. - W murach mojego niedowiarstwa pojawiły się właśnie pierwsze rysy - wyjaśnił, naśladując styl centaura. - Najwyższy czas! Gobliny znów się pokazały i próbowały przeciąć im drogę. Donkey wykonał potężny skok ponad nimi i pogalopował dalej. Stwory ponownie zostały w tyle. Nie poddały się jednak - pognały za nimi brzegiem przepaści, wymachując pałami i rzucając w zbiegów kamieniami. - Oto i zejście! - zawołał Donkey, hamując przed wąskim odgałęzieniem Rozpadliny. Grey spojrzał - wąziutka ścieżka pełzła w dół odgałęzienia i docierała do głównej ściany. Chyba wiła się tak aż do samego dna. Będą musieli iść gęsiego i bardzo powoli. Gobliny ich dopadną, zanim zdążą przebyć choć część tego krętego zejścia. - O, tam rośnie duży wielosmakowy złośliwy ciastkowiec - powiedziała Ivy. - Wzmocnię go i zatrzymam ich ciastkami, a wy dwaj zejdziecie w dół. - To ja ich powstrzymam - oznajmił Grey. - Przecież nie wierzysz w magię! - zaprotestowała. - Tu dojrzewają i drapańce, i pieprzaki, mogą być bardzo przydatne, jeżeli ja... - Wierzę w ciebie - rzekł zdecydowanie chłopak. - I zaczynam rozmyślać nad magią. A teraz zmykajcie, ty i centaur. Co by ze mnie był za mężczyzna, gdybym nie bronił kobiety, którą kocham? Dziewczyna zamierzała się sprzeciwiać, ale wtrącił się Donkey. - On ma rację. Poradzi sobie. Schodź pierwsza. - Nie, to ty pójdziesz pierwszy - zadecydowała Ivy. - Pójdę za tobą, jak wzmocnię drzewo. Centaur bez słowa ruszył ścieżką w dół. Piach i kamyki osuwały się spod jego kopyt i staczały zboczem, ale dróżka nadal istniała. Dziewczyna podbiegła do drzewa i objęła pień. Grey przetarł oczy. Mógłby przysiąc, że ciastka z sekundy na sekundę stawały się coraz większe. - Idź za nami tak szybko, jak zdołasz - rzekła Ivy, odsuwając się od drzewa. - Sprowadzę Stanleya, więc jeżeli będziesz miał trudności, to po prostu rzucaj w nich ciastkami. - Pocałowała go leciutko i dodała: - Wzmagam twoją siłę, celność i wytrzymałość. Wierz we mnie! Zniknęła w szczelinie. Wierzyć w nią? Nie ma innego wyjścia, skoro tak! Właśnie zbliżały się gobliny. Chłopak spojrzał na drzewo. Chyba zaostrzył mu się wzrok, bo rozpoznawał każdy rodzaj ciastka. Zerwał gulaszowatego pieprzaka. - Zabiję cię, ty łajzo! - wrzasnął pierwszy goblin i rzucił się na chłopaka, wymachując kijem. Grey cisnął mu w twarz ciastko. Ziarenka pieprzu rozprysnęły się w pył - atak kichania powstrzymał stwora. Goblin kichał tak potężnie, że zderzył się z tym, który biegł za nim, i chmura pieprzu otoczyła ich obu. Wkrótce kichały następne stwory - i to tak, że niektóre z nich spadły w przepaść! Nie jest źle! Ciastka znakomicie spełniały swoją rolę. Gobliny zużyły już wszystkie kamienne pociski, a w pobliżu nie było żadnych nowych. Zostały im tylko kije - musiałyby podejść bliżej, żeby zrobić użytek z tej broni. Stworów było ze trzydzieści, ale przejście było takie ciasne, że mogłyby atakować chłopaka wyłącznie pojedynczo. Grey czuł się jak Horacjusz przy moście: jak dzielny Rzymianin, który powstrzymywał sam jeden całą etruską armię, żeby jego współobywatele mogli zniszczyć most stanowiący jedyne dojście do miasta. Jeden człowiek naprawdę mógł stawić czoło armii, jeżeli wróg musiał wysyłać przeciwko niemu po jednym żołnierzu, a on był w stanie zabić owego wojaka, lecz taki człowiek powinien być naprawdę dobry... Wzmocnienie Ivy chyba rzeczywiście działało, bo Grey stwierdził, że jest w znakomitej kondycji. Celnie trafił pierwszym ciastkiem i wiedział, że w razie potrzeby zdoła trafić w o wiele dalszy cel. Czuł się jak superman. Może to potęga miłości. Strzeżcie się, gobliny! Stwory przestały kichać; chmura pieprzu rozwiała się. Jednym ciastkiem udało się powalić co najmniej trzech przeciwników. Może nie było magiczne, ale jakie przydatne! Na chłopaka rzucił się kolejny goblin wymachujący kijem. Tym razem Grey zerwał jabłkowego szczypańca, wyczekał na właściwy moment i celnie cisnął w atakującego stwora. I tym razem trafił stwora w twarz - jabłko odpadło, a krabowe szczypce wpiły się w nochal wroga. - Ojjjjj! - zawył goblin, zawrócił i zderzył się z następnym. - Ależ z ciebie zgred! - warknął potrącony. - Uważaj, bo ciebie drapnę! - odciął się pierwszy. Zdarł szczypce ze swojego nosa i cisnął w ślepia tamtego. - A więc to tak! - ryknął zaatakowany i rzucił się z kijem na współplemieńca. Zakotłowało się i trzy następne gobliny spadły w przepaść. Kolejny atak. Tym razem Grey rzucił kukurudziowcem pyłowym i ten rzut był zdumiewająco celny! Zadziwiał sam siebie - nigdy przedtem nie rzucał tak dobrze! Na pewno sprawiło to wzmocnienie Ivy, bo cóż by innego? Trafił goblina w pierś - ziarna wybuchały jedno po drugim, pył zasypał twarz stwora i oblicza tych, co szły za nim. I znów kłótnia, bo każdy winił sąsiada za to, co się stało. Dwa następne gobliny runęły w Rozpadlinę. Mundańczyk stwierdził, że taka potyczka bardzo mu odpowiada. To własne zacietrzewienie spychało gobliny w przepaść. Jeżeli zostawią go w spokoju, to żadnemu z nich nic się nie stanie. Grey miał jeszcze do dyspozycji mnóstwo ciastek. Jeszcze jeden atak. Chłopak zerwał urynowca, wycelował w wielki łeb goblina i bezbłędnie trafił. Ciastko rozprysnęło się, a żółtawa zawartość oblała stwora od głów do stóp. - Fuj! - wrzasnął urażony goblin. - Obsiusiałeś mnie! A więc na tym polegała magia tego ciastka! Grey był przekonany, że w środku są orzeszki. Cóż, pomylił się, ale i tak dobrze, że nie próbował tego zjeść. Gobliny atakowały jeden po drugim. Chłopak zrywał ciastka i rzucał w stwory. Powinien już być zmęczony, lecz nie był. Coś dodawało mu sił, jak przedtem centaurowi. Butowiec celnym kopniakiem strąci! goblina w przepaść, pozostałe ciastka też spełniły swoje zadanie. Wreszcie Greyowi pozostały tylko dwa. Przed nim stały trzy gobliny. Wiedział, że musi się pozbyć wszystkich, zanim zacznie schodzić, bo gdyby choć jeden ocalał, to mógłby spuścić z góry lawinę i zniszczyć ścieżkę. Jak pozbyć się trzech goblinów, mając tylko dwa ciastka? Cóż, z tym ostatnim poradzi sobie w walce wręcz. Spojrzał na drzewo - został przeklętniak kremisty i ananasowy granatnik. Nie wyglądały zbyt obiecująco, ale musiały mu wystarczyć. Zerwał przeklętniaka i cisnął w atakującego goblina. Ciastko wylądowało na paskudnej gębie. Kremista maź oblepiła całą głowę i mocno przywarła. Goblin usiłował zetrzeć maź z oczu, lecz skończyło się na tym, że zleciał w dół i jeszcze długo było słychać jego przekleństwa. Zostały tylko dwa gobliny - zastępca wodza, który już przedtem próbował zatrzymać uciekinierów, i jeden z jego popleczników. - Rzućmy się na niego wspólnie, wtedy jeden z nas go dostanie - zaproponował ten drugi. - Przecież tu jest za wąsko! - zaprotestował zastępca wodza. - Wcale nie, jeśli będziemy szli powoli i ostrożnie. I faktycznie mogło im się udać, bo przedtem gobliny rozdeptały wielkimi stopami wąskie przejście. Dwa ostatnie ostrożnie podchodziły do Mundańczyka. Grey się zmartwił: wróg zaczął w końcu myśleć! Zostało tylko jedno ciastko. Choćby trafił w któregoś z goblinów, to ten drugi może go zepchnąć w przepaść. Najwyraźniej nie liczyły własnych strat i za wszelką cenę chciały dopaść Greya. Nie ma rady, musi skorzystać z tego, co mu zostało. Zerwał ananasowego granatnika i zważył go w dłoni. Ciśnie nim w zastępcę wodza, który był najbardziej sprytny i zawzięty; z tym drugim jakoś sobie poradzi. - Uważaj, on ma ananasiaka! - wrzasnął zastępca wodza. Oba gobliny zatrzymały się, a po chwili zaczęły się powoli wycofywać. Chłopak się zdziwił. Co to za podstęp? Udają strach, żeby go zmylić i zaatakować, kiedy przestanie się mieć na baczności? Postanowił, że nawet nie drgnie. Stwory wycofały się i zniknęły mu z oczu. Dziwne! Co knuły? Nie zamierzał iść za nimi, ale bał się też schodzić, bo mogły lada moment wrócić i coś wymyślić. Może uda mu się je zmylić. Grey zszedł kawałek ścieżką, a potem przysiadł i wcisnął się w małą szczelinę. Pewno pomyślą, że schodzi, i ruszą za nim, a wówczas ciśnie w któregoś z nich ciastkiem. I po chwili usłyszał, jak wracają. Wyczekał, aż podejdą bliżej, i wyprostował się, gotowy do rzutu ananasiakiem. Stały tam dwa gobliny i jeszcze jakiś stwór. Przypominał barana z bardzo szerokimi i zakręconymi rogami. - A więc to była tylko sztuczka, Mundańczyku! - zawołał zastępca wodza, który dostrzegł chłopaka. - Nie uda ci się oszukać sprytnego goblina! Twoje ciastko nie powstrzyma szarżującego tara- na-barana! Baran pochylił łeb i ruszył z kopyta. Szarżujący tryk! Na pewno zepchnie Greya w przepaść! Mimo to chłopak postanowił wykorzystać ostatnie ciastko. Może zdąży w ostatniej chwili uskoczyć przed taranem-baranem? Cisnął ciastkiem w dwa gobliny. Uderzyło w zastępcę wodza i wybuchło. Sok i cząstki ananasa rozprysnęły się, strącając oba paskudztwa w przepaść. A więc o to im chodziło, tego się bały! Ananasiak miał w środku granaty! Nic dziwnego, że uciekały przed nim. Grey na zbyt długo stracił z oczu barana. Zwierzę było tuż, tuż, już nie zdąży przed nim uskoczyć. - Nie! - krzyknął chłopak. - Nie mogę tak skończyć! Taran-baran wbił racice w ziemię i wyhamował tuż przed Mundańczykiem; trącił go nosem. - Jesteś zwyczajnym baranem! - rzekł z ulgą Grey, głaszcząc zwierzaka. - Nic złego mi nie zrobisz, goblinów już nie ma. Idź i popas się trochę. Tryk kiwnął łbem, jakby zrozumiał, i zaczął zajadać liście pobliskich roślin. Jaki tam był z niego szarżujący taran-baran! Grey nareszcie mógł ruszyć ścieżką w dół. Zejście było strome, ale możliwe do przejścia. Widział ślady kopyt centaura, tu i tam odciski stóp Ivy - przekonało go to, że idzie właściwym szlakiem, gdyby miał jakieś wątpliwości. Urwisko budziło grozę, ale ścieżka się nie osuwała, a Grey wcale nie czuł lęku wysokości. Zastanawiał się nad ostatnimi wydarzeniami. Czuł się lepiej i dokonał o wiele więcej, niż mógł po sobie oczekiwać. Był spokojny i opanowany, i wspaniale poradził sobie z goblinami. Ivy powiedziała, że go wzmocni, i chyba naprawdę to zrobiła, lecz czy zdołałaby tego dokonać wyłącznie jego miłość do dziewczyny? A te ciastka? Normalne ciastka nigdy takie nie bywały. Nauka nie wystarczyłaby, żeby to osiągnąć, ale magia tak. No i ten centaur... Jak mógłby istnieć, gdyby nie magia? Istniały co prawda rozmaite genetyczne manipulacje, ale nie można było krzyżować człowieka z koniem! Przynajmniej nie w tym stuleciu! A przecież była jeszcze Rozpadlina, właśnie schodził na samo jej dno. Już dłużej nie mógł wątpić w jej istnienie! Jakże byłoby to możliwe w normalnym świecie? Jeśli to tylko wesołe miasteczko, w takim razie skąd tu się wzięła przepaść? Czyżby w końcu zaczynał wierzyć w magię? Może tak, bo Ivy wierzyła, a on ją kochał. Jeżeli dziewczyna tak go kochała, że się zdecydowała wyjść za niego, to on powinien kochać ją na tyle, żeby uwierzyć w magię. Pewnie to nie miało sensu w potocznym rozumieniu tego pojęcia, lecz było emocjonalnie logiczne. Późnym popołudniem Grey dotarł do podnóża urwiska. Gdzie się podziali Donkey i Ivy? Znał odpowiedź: dziewczyna dosiadła centaura, wzmocniła go i bez odpoczynku wyruszyli na poszukiwania rozpadlinowego smoka. Pewnie trochę potrwa, zanim go znajdą. Chłopak rozejrzał się wokół siebie. Dno Rozpadliny wyglądało jak wąska, długa dolina. Rosła tu zielona trawa i płynęła rzeka (to był ten sam strumyk, który płynął na górze). Grey podszedł do wody, żeby się napić. Rosły tu damskie pantofelkowce, a trochę dalej krzak z frytkami. To świetnie, bo czuł już głód. Usiadł koło rośliny i zaczął zajadać frytki. Magia? Skoro tak, to wierzył w czary! Dopiero teraz odczuł zmęczenie. Wyczerpał wszystkie siły i potrzebował odpoczynku. Oparł się o skałę i odprężył. Popatrzył na rzekę - nie skręcała, żeby płynąć wzdłuż doliny, przecinała ją i wspinała się na przeciwległe urwisko, znikając za jego górną krawędzią. Pewnie! Po co miałaby zalewać Rozpadlinę, jeśli nie znalazła w niej ujścia dla swoich wód... Grey zamknął oczy. Miał nadzieję, że Ivy i Donkey wkrótce powrócą. Nie było sensu ich szukać, lepiej zostać tu i czekać, aż go odnajdą. Wspinała się na urwisko?! Zbudził się gwałtownie i jeszcze raz przyjrzał rzece. Potem wstał i poszedł z jej biegiem. Nie było wątpliwości: woda ostro skręcała i tryskała w górę jak gejzer, a potem wcale nie opadała, lecz zwalniała, zbliżając się do szczytu urwiska, wyginała się i wypływała poza jego krawędź. Chłopak potrząsnął głową. Nie ma rady, musi uwierzyć w magię, bo w przeciwnym wypadku musiałby uznać, że zwariował. Wrócił do skałki w pobliżu krzaka z frytkami i usadowił się wygodnie. Po chwili zapadł w głęboki sen. *** Obudziło go dudnienie, od którego drżała ziemia. Łup, łup, łup! Podskoczył przerażony, te odgłosy wcale mu się nie podobały! Coś się zbliżało w półmroku. Dojrzał buchające kłęby pary. To pewno Smok z Rozpadliny, ale gdzie jest Ivy? Przygalopował centaur. - O, tu jest! - zawołał Donkey, ujrzawszy chłopaka. Smok natychmiast zmienił kierunek i znalazł się przy nich. Miał strasznie wielki łeb i długi giętki tułów, miarowo buchał parą, a na jednym ze skrętów smoczego cielska siedziała Ivy! Zwierz zwolnił, dziewczyna zeskoczyła i podbiegła do Greya. - Udało ci się! - zawołała, dusząc go w uścisku. - A tak się bałam! - Przecież to nic takiego - rzekł chłopak. - To znaczy, po tym jak wzmocniłaś te ciastka i mnie, żebym mógł sobie poradzić ze wszystkimi goblinami... - Czyżbyś wreszcie uwierzył? - rozpromieniła się dziewczyna. - Tak sądzę. Tak, teraz już wierzę. To znaczy, po tym co zobaczyłem... - Wspaniale! - wołała Ivy pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem. - Teraz wszystko jest, jak należy! Potem zapoznała Mundańczyka ze smokiem. - To jest Stanley Steamer, Smok z Rozpadliny - powiedziała, tuląc straszliwy łeb. Para przestała buchać, zwierz wstrzymał oddech, żeby nie poparzyć księżniczki. - Stanleyu, to jest Grey Murphy, mój narzeczony. Z nozdrzy smoka buchnęły dwa strumienie pary - najwyraźniej każdy przyjaciel Ivy był i jego przyjacielem. I bardzo dobrze, bo miał wielką, pełną zębisk paszczę i solidne szpony na każdej z sześciu łap. Takiemu stworowi na pewno nie należało wchodzić w paradę! Robiło się coraz ciemniej, więc przygotowali się do spędzenia nocy. Na szczytach urwiska było jeszcze jasno, lecz poniżej panował mrok. Ivy ułożyła legowisko z trzech poduch, które znalazła. Położyli się na nich, a smok zwinął się w krąg wokół nich. Było zacisznie i bezpiecznie. *** - Tak, rzeka naprawdę płynie tu pod górę - wyjaśniła rankiem dziewczyna. - Tylko w ten sposób może się wydostać z Rozpadliny. Dalej na wschód jest o wiele większa rzeka, która płynie przez Rozpadlinę w przeciwnym kierunku niż ta tutaj. Moglibyśmy popłynąć pod górę jedną z nich, ale to nie jest zbyt bezpieczne. Będziemy musieli wdrapać się ścieżką w pobliżu Niewidzialnego Mostu. - Niewidzialny Most? - Pokażę ci go, jak już się tam znajdziemy! - uśmiechnęła się Ivy. - Przejdziemy po tym moście ponad Rozpadliną, bo droga w górę jest najwygodniejsza na północnym stoku. Potem znajdziemy się na zaczarowanej ścieżce, która zawiedzie nas prosto do Zamku Roogna. Dziewczyna umilkła nagle i zamyśliła się. - Coś nie tak? - zaniepokoił się Grey. - Tylko to, co było nie tak od samego początku - odparła zagadkowo. - Nie głów się nad tym. Uśmiechnęła się i pocałowała go, a to rozwiało wszelkie wątpliwości chłopaka, zanim zdążył je sobie uświadomić. Droga do wyjścia z Rozpadliny nie zajęła im zbyt wiele czasu, by Grey dosiadł centaura, a Ivy smoka. - Patrz, tam jest! - Dziewczyna wskazała w górę. - Most! Chłopak spojrzał. Nic tam nie było. No ale przecież to miał być Niewidzialny Most. Zsiedli ze swoich wierzchowców. Ivy uściskała smoka na pożegnanie - tych dwoje najwidoczniej łączyła głęboka i trwała przyjaźń. Grey poczuł ukłucie zazdrości. On sam niedawno co pojawił się w życiu dziewczyny, a smoka znała od czternastu lat! Ruszyli ścieżką w górę urwiska. Ta dróżka była o wiele wygodniejsza niż poprzednia, miejscami mogli nawet iść obok siebie. Mimo to wspinaczka była długa i męcząca. Rozpadlina chyba przypominała Wielki Kanion! - Zmęczony? - spytała Ivy, a on przyznał, że tak. - Już nie - dodała i ścisnęła ramię chłopaka. Poczuł nagły przypływ sił. Wzmocnienie naprawdę działało! Doceniał to teraz, kiedy wreszcie uwierzył w magię. Dotarli do szczytu i Ivy poprowadziła go ku Niewidzialnemu Mostowi. Nagle uczyniła krok w powietrzu nad przepaścią. Grey krzyknął z przerażenia, po chwili jednak przekonał się, że wcale nie spadła. Tam naprawdę był most. Chłopak i Donkey poszli za księżniczką. Most miał poręcze i był stabilny. Grey czuł to, kiedy zamknął oczy, ale jak tylko je otwierał i patrzył w dół, zaraz kręciło mu się w głowie. Wlepił więc oczy w Ivy - co przyszło mu z łatwością - i przeszedł przez most, nie spojrzawszy ani razu w dół. Na drugim brzegu Rozpadliny Ivy odwróciła się i pomachała Stanleyowi. Smok odpowiedział wielkim kłębem pary. A teraz zaczarowaną ścieżką prosto do Zamku Roogna... Rozdział 9. ULTIMATUM Cała trójka szła znajomą zaczarowaną ścieżką. W ciągu jednego dnia powinni dotrzeć do Zamku Roogna, zwłaszcza gdyby Ivy wzmocniła siły centaura i mógłby ich tam szybko zanieść. Dziewczyna bała się tego, co mogło się wydarzyć po powrocie, więc postanowiła spędzić jeszcze jedną noc poza domem. Wiedziała, że Grey i Donkey są coraz bardziej zmęczeni. Dodała im przedtem sił, żeby mogli poradzić sobie z trudnościami, lecz po wmocnieniu powinien nastąpić czas spokoju i odpoczynku. - O, tam rośnie ładny zesłaniak* [* Coven-tree, por. Coventry - miasto w Wielkiej Brytanii; odsyłać kogoś do Coventry - pogniewać się; nie chcieć mieć z tą osobą nic do czynienia.] - odezwała się z uśmiechem Ivy. - Zatrzymamy się tu na noc. Drzewo rosło w bok od zaczarowanej ścieżki, ale samo też było zaczarowane - zapewniało podróżnikom bezpieczeństwo, było wykorzystywane do przerw w podróży, no i służyło jako miejsce wygnania tych, którzy wpadli w niełaskę królowej Iren: musieli tam pozostawać, dopóki nie zmieniła zdania, co niekiedy trwało dość długo. Ivy niejedną noc spędziła pod takim drzewem, kiedy była niegrzeczna; Dolph też bywał tam zsyłany za to, że wieczorami próbował podglądać Nadę w jej komnacie. Zmieniał się w coś małego - na przykład w pająka - starał się wśliznąć do komnaty, bo chciał ujrzeć narzeczoną w bieliźnie. Prawdę mówić, często ją widywał w niekompletnym stroju, a nawet i bez niego, zanim przybyła do Zamku Roogna, ale teraz Nada była Królewskim Gościem, a on był Nieletni, więc jeszcze nie wolno mu było oglądać takich widoków. Ivy uważała, że to śmieszne, lecz jej matka bardzo poważnie traktowała tę sprawę. Drzewo było wielkie - z rozłożystą nieprzemakalną koroną i szerokimi, skręconymi konarami, które stanowiły doskonałe podpórki dla poduszek. Temperatura prawie się tu nie zmieniała - nocą trochę się ochładzało, w dzień - troszkę ocieplało, lecz wahania te były o wiele mniejsze niż w rosnącym wokoło lesie. W pobliżu znajdowało się mnóstwo owocowych i orzechowych drzew oraz jadalnych roślin, jak cukrowce czy miodowce. Znakomite miejsce na biwak... o ile nie było się tu zesłanym za karę. Zebrali trochę żywności na kolację, potem zerwali kilka poduszek i ułożyli się do snu. Żaden konar nie był dość szeroki, żeby pomieścić dwoje ludzi, ale jedna osoba mogła się całkiem wygodnie umościć. Nie rozmawiali o następnym dniu... i tak nadejdzie za szybko. Następnego dnia - co to nadszedł zbyt szybko - potulnie stawili się w Zamku Roogna. Grey i Donkey byli wypoczęci i odświeżeni, Ivy wyszczotkowała włosy zerwaną z krzaka szczotką. Teraz miało się stać to, co nieuniknione. Oczywiście oczekiwano na ich przybycie. Dziewczyna wiedziała, że Dolph mógł ją śledzić z pomocą Gobelinu od chwili, gdy znalazła, się we właściwym Xanth. Na pewno stracił trochę czasu - dzień lub dwa - zanim ją odnalazł, bo długo przebywała poza Xanth, i nie bardzo wiedział, gdzie jej szukać, lecz kiedy już ją odnalazł, to nie spuszczał jej z oka. Gdyby sobie sami nie poradzili z goblinami, na pewno nadeszłaby pomoc z zamku. Dlaczego rodzice nie wysłali nikogo na spotkanie? Ivy wiedziała, dlaczego: bo widzieli ją z Greyem i chcieli wybadać sytuację. Zdawała sobie sprawę, że ktoś patrzył, jak droczyła się z chłopakiem i gorąco go całowała; chciała, żeby nikt nie miał wątpliwości, co ją łączy z Mundańczykiem. Był to pierwszy wyraźny bunt dziewczyny przeciwko władzy rodzicielskiej - związek z Mundańczykiem. Wiadomość o skandalu musiała się roznieść po Zamku Roogna i całym Xanth. To było najgorsze ze wszystkiego, co mogła uczynić. Księżniczka i Mundańczyk! Nie czekało ich radosne powitanie! Pojawił się Dolph, żeby powitać ich na moście ponad fosą. Był nienagannie wystrojony i uczesany - nieczęsto się to zdarzało. - Cieszę się, Ivy, że jesteś już bezpieczna - rzekł oficjalnym tonem. - Dziękuję, Dolph - odparła równie oficjalnie i dodała: - To jest centaur Donkey, który dopomógł mi w ucieczce przed goblinami. A to Grey, mój narzeczony. - Jestem szczęśliwy, że was poznałem. - Książę podał rękę chłopcu i centaurowi, potem pochylił się do siostry i dodał szeptem: - O kurczę! Naprawdę to zrobiłaś! Mama się wścieka! Jeżeli sądziłaś, że byłem w tarapatach, gdy wróciłem z Nadą i z Elektrą, to zobaczysz, co ciebie czeka! - Nie podniecaj się tak, niedorostku - odszepnęła dziewczyna. - I lepiej stań po mojej stronie, bo... - No cóż... - Dolph udał, że się zastanawia. - Bo opowiem mamie, jak... - No dobrze już, dobrze! - zgodził się pospiesznie. Roześmiali się, Ivy wiedziała, że po trzech latach podwójnego narzeczeństwa jej braciszek był zachwycony, że i ona przyprowadziła do domu chłopca, który będzie kłopotem dla rodziców. Zawsze mogła liczyć na jego wsparcie. Potem pojawiły się Nada i Elektrą, jak tego wymagał protokół. Obie były wystrojone i układne. Dla Nady nie było to nic nowego, lecz dla Elektry, owszem! - Oto Nada, księżniczka Naga - przedstawiła ją Ivy i ujrzała, jak błysnęły oczy Greya i centaura, bo Nada ostatnio jeszcze wypiękniała. - I Elektra. Narzeczone mojego brata. Elektra była tylko bystra, a nie piękna, co ją bardzo martwiło. - Która z nich? - spytał Donkey, uważając, że umknęło to jego uwagi. - Obie - wyjaśniła Ivy. - Jeszcze nie dokonał wyboru. Bardzo uprościła całą sprawę, ale na razie to musiało im wystarczyć. Weszli do zamku. - Są w sali tronowej - poinformował bez potrzeby Dolph. - Ułóż sobie mowę, zanim cię wrzucą do lochu. Ivy pominęła tę uwagę wyniosłym milczeniem. Przygotowywała sobie wszystko w myślach. Dotarli do sali tronowej. Czekali tam na nich król Dor i królowa Iren. Na twarzach królewskiej pary malowała się sztuczna obojętność. - Pozwól, że ja będę mówić - szepnęła do Greya dziewczyna. - Nic z tego! - odpaliła płyta posadzki, na której stała Ivy. Grey wystraszył się. - To magiczny talent mojego ojca - wyjaśniła pospiesznie dziewczyna. - Przemawianie do przedmiotów nieożywionych i sprawianie, że one odpowiadają. I to jak! Magia gromadzi się w miejscach, którymi tata często chadza. - Każdy głupek o tym wie! - parsknęła płyta. - Zamknij się, ty kawałku drewna, bo tupnę! - szepnęła ostro Ivy. - Tak? Tylko spróbuj, ty tępoto! Dziewczyna groźnie uniosła stopę. - Kobiecym pantofelkiem? - spytała płyta. - Idź dalej, bo wypaplam, jakiego koloru są twoje majteczki. - Nie ośmielisz się! - zdenerwowała się księżniczka. - Ja w nią tupnę - zaproponował Grey. - Mam ciężkie mundańskie buciory. Płyta natychmiast zamilkła. - Umiesz sobie z nimi radzić - uśmiechnęła się dziewczyna. Ivy wyprostowała się dumnie i przeszła przez salę tronową. Grey i Donkey za nią. W milczeniu stanęli przed dwoma tronami. Król i królowa przypatrywali im się - trwało to całą wieczność. Ojciec dziewczyny nie był zbyt wysoki - prawdę mówiąc, był taki jak Grey, lecz korona i królewska szata sprawiały, że wyglądał nad wyraz majestatycznie. Matka Ivy oszałamiała zielonymi włosami i zielonym strojem. Dziewczyna zawsze w skrytości ducha zazdrościła Iren jej bujnych kształtów; księżniczce los poskąpił okrągłości. Królowa zmrużyła powieki, a to zapowiadało kłopoty. - Witaj w domu, córko - rzekł w końcu król Dor. - Przedstaw nam swoich towarzyszy. - Oto centaur Donkey, którego ocaliliśmy w Gotlandii od Złotej Hordy - powiedziała Ivy. - Potem on wybawił nas od ponownego schwytania przez gobliny i wyniósł nas stamtąd. Mam nadzieję, że będzie mile widziany w Zamku Roogna. - Czy masz dobry charakter, Donkey? - zapytał król Dor. - Oczywiście, Wasza Wysokość. - A więc jesteś tu mile widziany. Możesz do woli korzystać z sadu. Ktoś z zamkowego personelu wskaże ci kwaterę. Wyznaczę... Królowa Iren trąciła męża łokciem. Spojrzał we wskazanym przez nią kierunku. - Niech Elektra się tym zajmie - dokończył. Stojąca w pobliżu drzwi Elektra podskakiwała na palcach i unosiła rękę. Na pewno chciała wymienić informacje na przejażdżkę. Miała prawie piętnaście lat, lecz wyglądała równie młodo jak Dolph i zachowała dziecięce odruchy. Mogło być przy niej bardzo wesoło; Donkey powinien ją polubić. - A to jest Grey z Mundanii, mój narzeczony - oznajmiła Ivy, przełknąwszy ślinę. Zapanowała przeraźliwa cisza. - Ooooo, co za skandal! Żadna księżniczka... - przemówił królewski tron. Iren kopnęła go i tron zamilkł, za to inne meble w komnacie cicho parsknęły. Przedmioty były rozbawione tą sytuacją. - Porozmawiamy o tym kiedy indziej - oznajmiła Królowa. - Grey, być może moja córka nie wyjaśniła ci wszystkiego. Czy pojmujesz, jaki mamy problem z Mundańczykami? - Oczywiście! - wtrąciła pospiesznie Ivy. - Mówiłem... Iren rzuciła jej spojrzenie, które podziałało na nią tak jak przedtem kopnięcie na tron. Księżniczka nie powinna się wtrącać. - Wasza Wysokość, Ivy powiedziała mi, że jest księżniczką Xanth, krainy, w której działa magia - odparł ostrożnie Grey. - Czy jej uwierzyłeś? - zapytała królowa. - Uwierzyłem, że ona w to wierzy. - Chłopak rozłożył ręce w mundańskim geście. - Więc ty nie wierzysz? - W Mundanii magia nie istnieje, Wasza Wysokość. - Unikasz odpowiedzi, młodzieńcze - rzekła oschle Iren. - Ja... hmm... nie wierzyłem jej - wykrztusił skruszony chłopak. - A teraz wierzysz? - Dor zabębnił palcami w poręcze tronu. - Tak, Wasza Wysokość. - I chcesz się z nią ożenić? - dociekała królowa. - Tak. Ivy zgrzytnęła zębami. W jakim złym świetle go to stawiało! - Dlaczego? - Bo ją kocham - odparł zdumiony Grey. - Mimo, że jest księżniczką. - Mimo? - zainteresowała się królowa. - No bo mi powiedziała, jakie to byłoby skomplikowane, a ja wolałbym ją mieć wyłącznie dla siebie; lecz jest, kim jest, i coś mi się zdaje, że będę musiał się z tym pogodzić. Król i królowa wpatrywali się w chłopaka. Ivy zamknęła oczy. To było jeszcze gorsze, niż się obawiała. - A więc uważasz, że bycie księżniczką lub królową to niedogodność? - spytała z pozornym spokojem Iren, egzotyczne rośliny wokół tronu zadrżały, wyczuwając zbliżającą się burzę. - Tak, Wasza Wysokość. Przykro mi, jeżeli cię, królowo, obraziłem, ale tak to widzę. Uważam, że to wielka odpowiedzialność, zwłaszcza w takim przedziwnym kraju. - Czy poprosił cię o rękę, zanim uwierzył, że jesteś księżniczką, czy dopiero potem? - Iren spojrzała na córkę. - Ani to, ani tamto, mamo - roześmiała się z zakłopotaniem Ivy. - To ja mu się oświadczyłam. Zanim uwierzył. Król i królowa wymienili spojrzenia. Zdumiona i zaskoczona monarchini potrząsnęła głową; potem znów zajęła się Greyem. - W tej sprawie wiele jeszcze należy wyjaśnić i nie podjęliśmy na razie żadnej decyzji. Mogę jednak powiedzieć, że nam się podobasz, Greyu z Mundanii. - Dzięki - rzekł chłopak, a Ivy rozdziawiła ze zdumienia usta. - Audiencja dobiegła końca - oznajmił król Dor, wstając. *** Łóżko Greya wstawiono do komnaty Dolpha, chociaż było sporo wolnych pomieszczeń. Ivy nie sprzeciwiała się; bała się, że inaczej nie pozwolono by mu pozostać w Zamku Roogna. Prawdopodobnie rodzice chcieli w ten sposób kontrolować jednego lub drugiego chłopaka, albo obu jednocześnie. I tak przez jakiś czas nie zobaczy Greya, ale przynajmniej będzie wiedziała, że jest w dobrych rękach. Ivy poszła do swojej komnaty, chciała się wykąpać i przebrać. Zdawała sobie sprawę, że nawet czyste mundańskie szatki nie są odpowiednim strojem dla księżniczki, a jej ubranie na pewno nie było czyste. Ledwo się znalazła u siebie, a już ktoś zastukał. - To twój ojciec - powiedziały drzwi. - Wpuście go - uśmiechnęła się. Miło być znowu tam, gdzie części domu potrafiły mówić. Drzwi otworzyły się i wszedł król Dor. Ivy podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona. Podczas oficjalnego posłuchania w sali tronowej musiała się zachowywać właściwie i godnie, teraz mogła dać upust swym uczuciom. - Tak za tobą tęskniłam, tatusiu! - Chyba nie bardziej niż my za tobą! - odparł, tuląc ją mocno. - Domyśliliśmy się, że jesteś w tykwie lub w Mundanii, skoro nie mogliśmy cię odnaleźć na Gobelinie. Nie odezwałaś się przez zwierciadło, więc wiedzieliśmy, że to nie tykwa. Nie było sposobu, żeby cię odszukać czy dotrzeć do ciebie. Twoja matka dostawała histerii. Ivy musiała się uśmiechnąć. Histerie były to małe paskudztwa, które przylatywały i uprzykrzały życie każdemu, kto był solidnie wytrącony z równowagi. Nie czyniły szkody, ale porządnie dawały się we znaki i królowa Iren musiała być bardzo niezadowolona, że się dostały do zamku. - Tak, byłam w Mundanii - przyznała dziewczyna. - Myślę, że znów zadziałała klątwa Murphy’ego i nie trafiłam tam, gdzie kierował mnie Niebiański Cent. Znalazłam się nie w tym miejscu, gdzie był Dobry Mag Humphrey, lecz tam, gdzie Mundańczyk imieniem Murphy potrzebował dziewczyny. - Murphy? A mówiłaś, że ma na imię Grey. - Grey Murphy. Mundańczycy mają podwójne imiona. Pomógł mi wrócić do Xanth, a ja go ze sobą zabrałam. Wiem, że nie powinnam, ale mi się podobał. - To miły chłopak, lecz przecież nie możesz za niego wyjść. - A gdzie napisano, że mieszkanka Xanth nie może poślubić Mundańczyka? - rozzłościła się Ivy. - Och, takie związki są oczywiście możliwe. Ale księżniczki muszą przestrzegać ostrzejszych reguł. Jeżeli zostaniesz królem, będąc żoną Mundańczyka, to w królestwie wybuchną zamieszki. - Wiem - westchnęła dziewczyna. - A może Dolph mógłby zostać królem zamiast mnie? Albo pojawi się jakiś inny Mag. - I tak byłabyś potrzebna na „zapas”. Mamy zbyt mało Magów i Magiń, nie możemy sobie pozwolić na utratę żadnego z nich. Musisz spełnić warunki niezbędne do wyboru na króla. Jesteś do tego zobowiązana jako księżniczka i Magini. Przecież wiesz o tym. Ivy westchnęła. Wiedziała o tym aż za dobrze. Po prostu dała się wtedy ponieść emocjom i udawała, że to wszystko nie istnieje... lecz istniało nadal. - Nie mogę odtrącić Greya, skoro mu się sama oświadczyłam! - Może nie będziesz musiała, jeżeli on wreszcie dokładnie wszystko zrozumie. - Bo ze mną zerwie? - Tak. Wygląda na uczciwego człowieka. - I jest uczciwy! Dlatego go pokochałam! - wybuchnęła dziewczyna. - Rozumiem, co czujesz, lecz przecież wiesz, że to nie wystarczy. Ivy przytaknęła. Zdawała sobie z tego sprawę. Król Dor wyszedł. Ledwo dziewczyna zdążyła się umyć i przebrać, zjawiła się jej matka. Uścisnęły się. Potem usiadły na łóżku i zaczęły szczerą kobiecą rozmowę. - Jak do tego doszło? - spytała Iren. - Sama wiesz, mamo! Najpierw przekonałam się, że jest porządnym człowiekiem, potem, że lubi mnie dla mnie samej. To się tak rzadko zdarza tu, w Xanth! - Wiem, kochanie. Jeszcze kiedy byłam dzieckiem, wybrałam na męża twojego ojca, ze względu na jego pozycję. Gdyby nie to, że miał kiedyś zostać królem, to ani ja, ani twoja babka Iris nie zawracałybyśmy sobie nim głowy. Oczywiście, musiał zwycięsko przejść próbę, ale to była świetna zabawa. - Przypuszczam, że to zdało egzamin - wtrąciła Ivy. - Ale ja bym chciała wyjść za mąż z miłości. - O, była i miłość. Zawsze kochałam twojego ojca, a on mnie, choć niekiedy okazywaliśmy to w dziwny sposób. Ale to jego pozycja umożliwiła nam małżeństwo. - Lecz dla mnie nie było Maga, a wszyscy inni... Chciałam przeżyć romantyczną przygodę i znalazłam jego. - Rozumiem, kochanie. Sama jednak wiesz, że to niemożliwe. - Musi być jakiś sposób! - rzekła Ivy, sama nie bardzo w to wierząc. - Musi być! - Jej matka uśmiechnęła się smutno i wyszła. Ivy próbowała wypocząć, ale jej się to nie udawało, więc poszła do komnaty Nady. Uściskały się i zaczęły rozmawiać. - Co za ironia - orzekła Nada. - Nie kocham twojego brata, a pewno za niego wyjdę. Ty kochasz Greya, a nie możesz go poślubić. Gdybyśmy się mogły wymienić uczuciami! - To by nic nie dało - stwierdziła Ivy. - Musiałoby nie być Greya i Elektry. - A Grey nie jest księciem - przyznała Nada (Elektra musiała poślubić księcia lub umrzeć). - Czemu wpadamy w takie tarapaty? - spytała retorycznie Ivy. - Może taki już jest los księżniczek. Ivy musiała się roześmiać. Jak to dobrze, że los zesłał jej Nadę! Była prawdziwą księżniczką, rówieśnicą i świetnie rozumiała jej sprawy. - Jak to się stało? - zapytała po chwili Nada. - Utknęłam w tej Mundanii, było tak beznadziejnie, a Grey był taki miły. Trochę go zachęcałam, bo potrzebowałam jego pomocy, ale im lepiej go poznawałam, tym bardziej go lubiłam. Potem pomógł mi wrócić do Xanth, lecz dalej nie wierzył ani w magię, ani w to, że jestem księżniczką, a mimo to nadal mnie lubił, no i jeszcze bardziej mi się spodobał dlatego, że to szaleństwo, ale nie chciałam z niego zrezygnować. I tak to poszło. - Ivy wzruszyła ramionami. - Tak jakoś się zaplątałam. W sumie niezbyt to romantyczne. - Wcale nie - westchnęła Nada. - To moje zaręczyny nie były ani trochę romantyczne. Po prostu czysto polityczny związek. - Ale ja go kocham! - oznajmiła Ivy. - Choć wiem, że mi nie pozwolą za niego wyjść. Co mam zrobić, Nado? - Uciec z ukochanym! - Myślisz, że to możliwe? - Tak, to możliwe. Ale czy konieczne? - To by oznaczało całkowite zerwanie z moimi. I nigdy nie zostałabym królem. - Lecz jeżeli nie... - Utracę Greya. - Ivy rozważała tę możliwość. - Och, Nado, nie chcę utracić ani jego, ani rodziny! Nada spojrzała na nią z pełnym zrozumieniem. *** Ivy i Grey spotkali się wieczorem na oficjalnej kolacji. Chłopak przyszedł w towarzystwie Dolpha, więc nie mogła go pocałować. Musieli dostosować się do reguł etykiety. Grey podał ramię Ivy, Dołph szedł z Nadą. Elektra kroczyła u boku centaura i wydawało się, że jest z tego zadowolona. - Twój brat jest bardzo utalentowany - powiedział Mundańczyk, kiedy szli do jadalni. - Pokazał mi, w jakie postaci może się zamieniać. Trochę rozmawialiśmy. - Mam nadzieję, że nie za bardzo cię wynudził - rzuciła z kwaśną miną Ivy. - O nie, to było bardzo interesujące. Powiedział, że pozostaje nam tylko jedno. - Nic nie mów! - ostrzegała dziewczyna. Jakie to podobne do braciszka: paplać o ucieczce! - Powiedziałem mu, że to szaleństwo - wzruszył ramionami chłopak. - Ale on twierdzi, że jutro wszyscy musimy przyjść do twojej komnaty i sprawdzić to na Gobelinie. - Sprawdzić? - Dziwnie to brzmiało. Czyżby Dolph już planował dla niej trasę ucieczki? - On twierdzi, że Donkey i Elektra też się do tego palą. Uważają, że się uda. - Ale oni nie są królewskiego rodu - rzekła sucho Ivy. - A co to ma do rzeczy? - zdziwił się chłopak. Nie byli sami, więc nie mogła mu odpowiedzieć. Na szczęście akurat dotarli do jadalni, co wybawiło ją z kłopotu. - Później ci wyjaśnię - szepnęła Greyowi. Nada przyszła wieczorem do komnaty Ivy. - Och, Elektra wszystko mi powiedziała! Mogą mieć rację! - Co do ucieczki? Przecież sama wiesz, jakie to skomplikowane! - Ach, nie o to chodzi! Trzeba wyszukać Greyowi jakiś magiczny talent! - Wyszukać... to o tym Grey mówił? - Tak! Dolph na to wpadł i powiedział Elektrze, a ona Donkeyowi. Tamci nie przejęli się zbytnio pomysłem, ale Donkey jest centaurem! Skoro on uważa, że to możliwe, lepiej się nad tym zastanówmy. Gdyby Grey miał jakiś talent, to twoi rodzice nie mogliby się sprzeciwiać waszemu małżeństwu: byłby równie dobrym kandydatem, jak każdy inny. - Grey jest Mundańczykiem! U nich nie ma magii! - Ivy zdusiła rodzącą się nadzieję; czułaby się jeszcze bardziej zraniona, gdyby nic z tego nie wyszło. - Donkey uważa, że od czasu do czasu należy kwestionować niezbite założenia. Całe wieki sądzono, że centaury nie mają magicznych talentów, a kiedy zakwestionowano ów pewnik, okazało się, że mają talent, jeżeli zaakceptują magię. Te z Wysp Centaura dalej nie chcą w to uwierzyć, ale są w błędzie. Może tak samo jest z Mundańczykami? - Nie wydaje mi się - powiedziała Ivy. - Kiedy dziadzio Trent zasiadł na tronie, do Xanth przybyło wielu Mundańczyków. Dziadzio dokładnie wszystkich sprawdził, ale w żadnym z nich nie znalazł ani cienia magicznego talentu. Ich dzieci miały talenty, natomiast oni nie. Później prosił mnie, żebym wzmocniła zdolności niektórych z nich, lecz nawet to nie wykrzesało z Mundańczyków ani iskierki magii. Oni po prostu nie mają talentów. - Cóż, mimo to nie zawadzi sprawdzić - orzekła Nada. Ivy nie sprzeczała się z nią, ale była przekonana, że to nic nie da. *** Grey, Dolph, Nada, Elektra i Donkey przyszli następnego ranka, po śniadaniu, do komnaty Ivy, żeby przyjrzeć się Gobelinowi. - Patrzcie, tu są jakieś nie... nie... - zaczął Dolph. - Nieciągłości - podsunął Donkey. - W zapisie - ciągnął podekscytowany książę. - Nie mogliśmy cię obserwować w tykwie, bo Gobelin nie rejestruje snów, a możemy prześledzić waszą podróż przez Xanth. - No to co? Naprawdę nie wiem, co to da - rzekła Ivy. Podejrzewała, że braciszek po prostu chce podejrzeć sentymentalne scenki z nią i Greyem. - Zacznijmy od samego początku - zdecydował Dolph. - Kiedy zamieniliście się miejscami z olbrzymem. Gobelin posłusznie ukazał olbrzyma Girarda - leżał, podpierając dłonią policzek i wpatrywał się w otwór tykwy. Potem olbrzym zniknął, a pojawili się Ivy i Grey. Patrzyli, jak chłopak i dziewczyna wydostają się z polany. Widzieli, jak Mundańczyk wpadł w kępę rzepów klątwiaków - i jak się wydostał. - Czyż to nie magia? - spytał Dolph. - Zneutralizował wszystkie! Nikt przed nim tego nie dokonał! - To nie magia - odezwał się Grey. - Po prostu postraszyłem je nożem. Jeżeli coś tu jest magicznego, to tylko nóż. Obraz na Gobelinie znieruchomiał, zmienił się w zwykły kolorowy wzór. - Magiczny nóż? - zainteresował się książę. - Sprawdzimy to. - Czyż mundański nóż może być magiczny? - zapytał Donkey. - Tylko udawałem, że jest magiczny. - Grey wyjął scyzoryk i odgiął małe ostrze. - Nie wierzyłem w magię. Patrzcie, to zwyczajny nożyk. - Zbadajmy to - zdecydował Dolph. - Ivy, wzmocnij go. Dziewczyna wzięła nożyk i skoncentrowała się na nim. Nic się nie stało. - Myślę, że jest martwy - stwierdziła. - W ogóle nie reaguje. - Ja go sprawdzę - wtrącił się Donkey. - Mam takie twarde kopyta, że muszę je przycinać magicznym ostrzem. Nie robiłem tego, od kiedy wpadłem w łapy gobelinów, i są już zbyt długie. Jeżeli ten nóż je przytnie, to jest magiczny. Centaur ostrożnie wziął scyzoryk i pochylił się do prawego przedniego kopyta, które wsparł na jednym z krzeseł. Ciął wystrzępiony brzeg. Nóż ześliznął się po kopycie. Donkey spróbował jeszcze raz, z większą siłą. Tym razem ostrze wbiło się w kopyto i uwięzło - nie dało rady ciąć. - Nie dostrzegam żadnej magii - orzekł Donkey. - Może to nie scyzoryk, lecz Grey - podpowiedział skwapliwie Dolph. - Przecież tego właśnie chcemy dowieść. Przekonajmy się, czy zdoła przyciąć twoje kopyto. - Mam pozwolić, żeby jakiś profan przycinał moje kopyto?! - przeraził się centaur. - Tylko po to, żeby się przekonać, Don, czy on ma jakiś magiczny talent - przymilała się Elektra. Centaur ustąpił. Tych dwoje najwyraźniej bardzo się zaprzyjaźniło w ostatnich dniach. Ivy zdała sobie sprawę, że Elektra, która przez trzy lata była druga po Nadzie, jest zachwycona zdobyciem nowego przyjaciela. W najmniejszym stopniu nie wpłynęło to na zaręczyny z Dolphem, rzecz jasna; Elektra go kochała i umarłaby, gdyby zań nie wyszła. Ale poza tym była normalną dziewczyną z normalnymi uczuciami. Ivy nie była z nią tak blisko jak z Nadą, lecz przyznawała, że to właśnie Elektra dodała blasku Zamkowi Roogna i potrafiła wszystkich rozbawić. - Chcecie, żebym odciął brzeg kopyta? - spytał niepewnie Grey, biorąc nożyk. - Mój scyzoryk jest ostry; to się powinno udać. - Moje kopyto jest czarodziejsko twarde - oznajmił Donkey. - Lecz to nie jest efektem mojego talentu; zostałem obdarzony zdolnością zmieniania koloru moich kopyt. I centaur to zademonstrował - brąz przeszedł w zieleń, a potem w czerwień. - Ooooo! - westchnęli z zachwytem Ivy i Nada. - No to jak...? - spytał Dolph. - Kopyta wszystkich centaurów są magicznie twarde - wyjaśnił Donkey. - To jedna z naszych cech, tak jak doskonała celność w strzelaniu z łuku i wyższość intelektualna. Nie można tego uznać za magiczny talent. - Uważam, że ostry nóż powinien przyciąć kopyto - rzekł Grey. - Obojętnie, czy będzie magiczny, czy zwykły. Tak to już jest z nożami i kopytami. Chłopak przyłożył ostrze do kopyta i ciął ostrożnie. Pojawił się ścinek. - O rety! - zawołał Dolph. - Zrobił to! Ma talent! - Nie, nie mam - odparł stanowczo chłopak. - Po prostu wiem, co powinno nastąpić. Wiem, że ten nóż musi odciąć brzeg jego kopyta. - Przecież ja nie mogłem odciąć! - zaprotestował Donkey. - Bo uważałeś, że nic z tego nie będzie - wyjaśnił Mundańczyk. - To psychologiczne. Odciąłbyś, gdybyś naprawdę spróbował. Centaur wpadł w zły humor. Grey go obraził. Teraz wmieszała się Elektra. Ujęła ramię Donkeya, przyciągnęła jego uwagę i nachyliła się do ucha centaura. - Przecież to Mundańczyk! - przypomniała. - Oni nie mają dobrych manier! - Chwileczkę... - obruszył się Grey. - Ona chciała powiedzieć, że każdy czuje się dotknięty czym innym - wtrąciła pospiesznie Nada. - Jedni nie lubią, kiedy się ich nazywa gadami; drudzy, kiedy się kwestionuje ich prawość. - Gadami? - zapytał Grey, zapominając o tamtej scysji. Nada na pewno nie przypominała gada. Była ubrana w sukienkę, która wisiałaby na Ivy, lecz w jej przypadku tylko uwydatniała okrągłości, które mężczyznom zapierały dech w piersiach. Ivy poczuła ukłucie zazdrości. Potem coś przyszło jej na myśl, więc zdusiła owo ukłucie. Skoro ktoś tak jak Nada mógł przyciągnąć uwagę Greya, to chyba dobrze. Może to lepsze niż obecne problemy. - Jestem pewien, że źle cię zrozumiałem - wtrącił się Donkey. - Przepraszam, że błędnie pojąłem twoje słowa. Przestraszony Grey zerknął na Ivy. Ona zaś sobie przypomniała, jak to zakpiła z niego, przepraszając go tak, jak to robią mosiężne dziewczęta. Wybuchnęła śmiechem. Pozostali zdumieli się. - Mosiężne... - domyśliła się w końcu Nada i figlarnie rzekła: - Grey, czy wprawiłam cię w zakłopotanie? - Nie! Nie wprawiłaś! - wykrzyknęła Ivy. Teraz już wszyscy się śmiali. Najwyraźniej chłopak nie chciał być wycałowany i wyściskany przez centaura, a Ivy nie życzyła sobie, żeby zrobiła to Nada. - Wcale nie chciałem kwestionować twojej prawdomówności, Donkey - tłumaczył Grey, kiedy się wreszcie uspokoili. - Po prostu zamierzałem powiedzieć, że na każdego z nas ma wpływ to, w co wierzymy. Bardzo długo nie mogłem uwierzyć w magię, bo ona nie działa w Mundanii. Ty zaś nie możesz uwierzyć w ostrość mojego noża, bo nie masz żadnego doświadczenia z mundańską stalą. Teraz już widziałeś, jak tnie, więc i tobie powinno się to udać. - A więc spróbuję raz jeszcze - oznajmił nieco sztywno centaur. Ujął nóż i ciął jak przedtem Grey, silniej przyciskając ostrze do kopyta. Ukazał się ścinek. - Widzisz? - rzekł chłopak. - Żadna magia, po prostu ostry nóż i przekonanie. Teraz wierzysz w mój nóż tak jak ja w magię: warunkowo. - Akceptuję twoje tłumaczenie - rzekł uspokojony Donkey. - Czy mogę pożyczyć ów nóż? Pozwoliłyby mi utrzymać w porządku moje kopyta. Nie mogę przepuścić takiej sposobności. - Ależ oczywiście - zgodził się Grey. - Ale jak się stępi, to będziemy musieli znaleźć jakąś osełkę. - Jest coś takiego w lochu! - wtrącił żywo Elektra. - Grey, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? - Dolph zmarszczył brwi. - Zbiłeś mój dowód na to, że masz talent magiczny! - No bo nie mam. I wszyscy o tym wiemy - wzruszył ramionami chłopak. - Wcale nie wiemy! - upierał się książę. - Szukajmy dalej. Obraz na Gobelinie ożył. Trochę to zirytowało Ivy; jej młodszy braciszek nabierał zbyt wielkiej wprawy w kontrolowaniu Gobelinu. Musiał przed nim spędzić wiele czasu, kiedy jej nie było w zamku. - A więc twój nóż jest ostry - rzekł Dolph. - Lecz tylko spójrz, jak odpadają kolce klątwiaków! One się nie boją ostrza; wbijają się w ciebie, choćby nie wiem co. Czyli... - Zastraszyłem je - przyznał się Grey. - Wiedziały, że mam nóż i jestem zdecydowany się nim posłużyć, więc dały za wygraną. To nie była magia, lecz zastraszenie. - Co takiego? - zapytał Dolph. - Napędził im pietra - przetłumaczył Donkey, przycinający kopyta. - Aha... - Niezadowolony Dolph wrócił do Gobelinu. Obejrzeli scenkę z tu-lipem. Jeden kwiat pocałował Mundańczyka, inne już nie. - A co powiecie na to? - ożywił się książę. - Uspokoił je! - Pewno - uśmiechnął się ponuro Grey. - Kiedy jeden mnie posmakował, to inne już nie miały na to ochoty. To nie magia, to B.O. - Co to takiego? - On cuchnie - ponownie przetłumaczył Donkey. Ivy i Nadzie udało się zachować poważne miny, ale Elektra nie zdołała całkowicie stłumić chichotu. Dolpha to - o dziwo! - wcale nie rozbawiło. Ponuro zwrócił się ku Gobelinowi. Dwie figurki dotarły właśnie do piaszczystego regionu. Pojawił się piaskolud, pr/ybrał kształt małego ogra, potem krowy, następnie drzewka i rozsypał się, kiedy Grey go dotknął. - Widzicie? Widzicie? - zawołał Dolph. - Zniszczył go! To magia! - To była tylko iluzja - stwierdził Mundańczyk. - Kiedy go dotknąłem, to zniknęła, jak to zwykle iluzje. Nie ma w tym mojej zasługi. Figurki na Gobelinie znalazły się koło wikłacza. - Był najedzony - rzuciła Ivy, zanim Grey zdążył po swojemu wytłumaczyć ospałość drzewa. - Można to sprawdzić - postanowił Dołph. Obraz zogniskował się na drzewie i cofnął: dzień pojaśniał i ściemniał, i jeszcze raz pojaśniał i ściemniał. - Żadnych ofiar. Drzewo nie jadło od wielu dni! Więc... - Może spało zimnym snem lub było chore - powiedziała Ivy. - Albo magia nie działała zbyt dobrze przy Greyu, bo dopiero co przybył z Mundanii. To wcale nie dowodzi jego talentu. - Bardzo możliwe - przytaknął Donkey. - Rodowici mieszkańcy Xanth dobrze reagują na magię, bo mają z nią do czynienia przez cale życie, lecz Mundańczycy mogą ją tłumić. Teraz Grey już zaakceptował magię, więc owo tłumienie powinno zniknąć. Dolph przyspieszył „film” do momentu, kiedy to dwie figurki wpadły w łapy goblinów. - Tam jest Donkey! - wykrzyknęła Elektra. Obserwowali, jak zawieziono Ivy na wysepkę i jak Grey brodził przez bajorko, żeby do niej dotrzeć. - Jakież to romantyczne! - westchnęła Nada, kiedy ci dwoje się objęli. - To wtedy się zaręczyliśmy - wyjaśniła Ivy, którą ów obraz przyprawiał o drżenie. - To wcale nie był Zdrój Nienawiści, ale tak mi ulżyło na sercu... - Nie Zdrój Nienawiści? - zaciekawił się Dolph. - Sprawdźmy to. - Och, nie traćmy czasu - zaprotestowała Ivy. Lecz „film” już się cofał. Ależ Dolph ćwiczył ten stary Gobelin! Przemykały dni i noce, aż obraz zatrzymał się na podobnej scenie. - Co to takiego? - zdziwiła się Ivy. - Wcześniejsi więźniowie - wyjaśnił jej brat. - Nastawiłem Gobelin na przeszukiwanie. To się musiało wydarzyć, zanim gobeliny złapały Donkeya. - Istotnie - przyznał centaur. Na Gobelinie gobliny ze Złotej Hordy wlokły do zdroju dwoje więźniów. Złapały dwa elfy. Postawiono je przed wodzem. Obraz na Gobelinie był niemy, ale wyglądało na to, że elfy to podróżująca razem para. Były młode: on - przystojny, ona - ładniutka; trzymały się blisko siebie. Kochankowie albo młodzi małżonkowie, podróżujący z jednej domeny elfów do drugiej; może w odwiedziny do krewniaków? Musiały zabłądzić na szlaki gobelinów i wpadały w pułapkę. Gobeliny zrobiły to samo, co w przypadku Ivy i Grey: wsadziły dziewczynę do łódki, przewiozły na wysepkę i tam zostawiły; chłopaka uwolniły na skraju bajorka. Oba elfy były w rozpaczy - czy on powinien dotrzeć do swojej ukochanej, czy też zostawić ją jej losowi? Gobliny rechotały; pod kołem płonął ogień. Potem elf postanowił zaryzykować. Wszedł do wody, dobrnął do wysepki i... wrzucił dziewczynę do bajorka. Wydostała się stamtąd i zaatakowała go, a gobliny zagrzewały ich do walki. Zgromadzeni w komnacie Ivy z przerażeniem obserwowali walkę elfów. Nie mogło być żadnych wątpliwości - teraz się nienawidziły. Wkrótce chłopak przytrzymał dziewczynę pod wodą, dopóki nie utonęła, a potem ruszył na gobliny. Zabiły go włóczniami i wrzuciły jego ciało do kotła. Liną z hakiem wyciągnęły utopioną dziewczynę, opłukały czystą wodą i wrzuciły do drugiego kotła. Obraz zmienił się w zwykły płaski wzór. Cała szóstka spojrzała na siebie nawzajem; na ich twarzach malowało się przerażenie. Nie było wątpliwości - to prawdziwy Zdrój Nienawiści. - No cóż, na nas to nie podziałało - wykrztusił wreszcie Grey. - Może podziałało na elfy, bo wierzyły, że tak się stanie. - W każdym razie powinno podziałać to także na ciebie - wskazał Donkey. - Nie. Woda nie zmieniła moich uczuć, bo nie wierzyłem, że może to uczynić, a potem i Ivy w to nie wierzyła. Pozostali byli niezdecydowani. - Sądzę, że to był prawdziwy Zdrój Nienawiści, a ty masz talent niszczący jego działanie - zawyrokował Dolph. Rozważyli to, ale nie zdołali uzyskać jednomyślnych wniosków. Czy Grey miał magiczny talent, który pozwalał mu zneutralizować działanie Zdroju Nienawiści, czy też coś innego stłumiło moc owego zdroju? Nie mogli się zdecydować. *** Królewska para postanowiła w końcu ogłosić swoją decyzję. Ivy i Grey stanęli przed nimi w sali tronowej, a król Dor wygłosił uprzednio przygotowaną mowę: - Nie możemy udzielić zgody na małżeństwo księżniczki Xanth, Magini, ze zwykłym mężczyzną, który nie ma żadnego magicznego talentu. Nie zamierzamy narzucać naszej córce, komu ma oddać swoją rękę, i nie mamy nic do zarzucenia temu, kogo wybrała; uważamy go za prawego młodzieńca, lecz dla dobra Xanth musimy nalegać, żeby nasza córka poślubiła księcia lub człowieka obdarzonego znamienitym magicznym talentem. Z tego to powodu ogłaszamy mniejsze Ultimatum: udowodnijcie, że ów mężczyzna, Grey z Mun- danii, jest albo księciem, albo osobą posiadającą magiczny talent. Nie wydamy zgody na małżeństwo, dopóki jeden z tych warunków nie zostanie spełniony. Ivy spojrzała na ojca, potem na Greya. Nie mogła ani się zbuntować przeciwko rodzicom, ani zrezygnować z miłości. Stała ze ściśniętym gardłem i nie mogła wykrztusić słowa. Po jej policzkach spływały łzy. - Poznałem co nieco waszą czarodziejską krainę - odezwał się Grey, a Ivy wiedziała, że powie to, co należy. - Myślę, że mógłbym pokochać wasz kraj, jak pokochałem waszą córkę. Przyjmuję wasze Ultimatum i uważam je za uzasadnione. Ivy nie jest zwykłą kobietą, tylko księżniczką i musi czynić to, co najlepsze dla Xanth. Nie jestem ani Magiem, ani nawet Czarodziejem i nigdy nie będę. Dlatego... - Chwileczkę! - wrzasnął stojący z tyłu Dolph. - To nie twoja decyzja - rzekła twardo królowa Iren, spojrzawszy na syna. - Ty masz swój problem do rozwiązania. - Ale to jest i moja sprawa! - rzekł buntowniczo książę. - Bo Ivy jest moją siostrą i lubię ją, i myślę, że się mylicie co do Greya! Uważam, że ma talent magiczny, i nic mnie nie obchodzi, skąd do nas przybył. Chcę odkryć ów talent! Iren spojrzała na męża, on zaś wzruszył ramionami. - Pozwól sobie przypomnieć, synu - rzekła z macierzyńską delikatnością, która nie wróżyła nic dobrego - że nasze Ultimatum nie nakłada żadnych ram czasowych. Grey ma dowolną ilość czasu, żeby odkryć swój magiczny talent. Po prostu nie uzyska naszej zgody na małżeństwo z Ivy, dopóki tego nie dokona, tak jak i ty nie możesz się ożenić, póki nie wyjaśnisz swojej sytuacji. - Tak! No to Grey nie musi zrywać zaręczyn, dopóki nie załatwimy tej sprawy! Uważam, że on ma talent, i wiem, jak może się o tym przekonać! - Jeżeli masz na myśli epizod ze Zdrojem Nienawiści, to nie jest to przekonujące - wtrąciła gładko Iren. - Nie możemy ocenić, jaką moc miał wtedy zdrój. Może siła jego działania zależy od pory roku albo innych czynników. - Nie o to chodzi! To z powodu Niebiańskiego Centa uważam, że Grey musi mieć talent! Teraz już każdy pałał ciekawością, nawet Ivy. Co też tym razem wymyślił jej mały braciszek? - Wygląda na to, że klątwa Murphy’ego zakłóciła działanie Niebiańskiego Centa - odezwała się królowa. - Zauważyliśmy, rzecz jasna, zbieżność drugich imion* [* Tak określa się w USA nazwisko.]. Takie rzeczy mogą się zdarzyć, kiedy coś zakłóca działanie magii. Trzeba ponownie naładować Cent, zanim wznowi się poszukiwania Dobrodzieja Humphreya. - Ja myślę, że Cent dobrze działał i że nic tego nie zakłóciło - upierał się Dolph. - Wysłał Ivy tam, gdzie była najbardziej potrzebna: do Mundanii, do Greya. Po wieściach, jakie otrzymałem od Dobrodzieja, byliśmy przekonani, że to on jej najbardziej potrzebuje, a może wcale tak nie było. A może to Grey ma pomóc w odszukaniu Humphreya. Czyli musi mieć talent, którego potrzebujemy! Zaskoczona Ivy wpatrywała się w brata. To mogła być prawda! Dziewczyna zauważyła, że pozostali też byli zdumieni. - Czyli musimy go zabrać na Parnas i zapytać Muzę Historii, jaki talent mu przypisano - zakończył tryumfalnie Dolph. Iren znów wymieniła z mężem spojrzenia. Dor ponownie wzruszył ramionami. - Grey może się udać na Parnas i zapytać o to - rzekła po chwili królowa. - Nie żywimy do niego niechęci i jesteśmy gotowi dopomóc mu w jego staraniach. Ułatwimy mu dostanie się na Parnas, lecz ty musisz pozostać tutaj, synu. Jeszcze nie rozwikłałeś swojego problemu. - Oooojjjj... Włosy Iren przybrały ciemniejszy odcień zieleni. - I znowu to zrobiłeś, ty zuchwały chłopaku! - odezwał się jeden z tronów. - Ty nigdy... Kopniak Iren uciszył gadułę. Ivy po raz pierwszy spojrzała na Greya z nadzieją. Pójdzie z nim, to oczywiste. Może Muza znajdzie mu jakiś talent! W końcu jeżeli Niebiański Cent zadziałał prawidłowo i była to część planu Dobrodzieja, to Grey naprawdę mógłby... Dziewczyna nawet się nie zorientowała, że audiencja dobiegła końca. Oszołomiona rodzącą się nadzieją, tuliła się do Greya. Rozdział 10. PARNAS Grey był w rozterce. Kochał Ivy i chciał zostać w tej czarodziejskiej krainie, lecz wiedział, że brak mu niezbędnych umiejętności. Właściwie powinien zwrócić Ivy słowo i podążyć do ponurej Mundanii i pierwszego roku tej okropnej anglistyki. Przecież nie miał żadnego magicznego talentu. Ale Ivy tak czule go obejmowała, a Dolph był taki podekscytowany dowodzeniem, że on, Grey, ma talent, że się poddał. Przynajamniej dłużej będzie z dziewczyną. Co to takiego ten Parnas? W szkole coś o tym wspominano, ale jak zwykle nic nie zapamiętał, niczego nie pojął. Chyba coś greckiego, jakaś góra w Grecji, gdzie ludzie przybywali, żeby wysłuchać wyroczni. Tylko tyle wygrzebał z pamięci. Ivy zabrała się do organizowania wyprawy. Doplh nie wybierał się z nimi, ale jego obie narzeczone tak. Podróż zapowiadała się interesująco: Grey i trzy dziewczyny. Wyruszyli następnego dnia. Całe szczęście, że Grey już wierzył w magię, bo inaczej znalazłby się w kłopocie. Ivy przywołała dwa uskrzydlone centaury i konia z głową i skrzydłami ptaka - to miały być wierzchowce podróżników. - Przecież nas jest czworo - powiedział Grey. - Nie jest za dobrze jechać we dwójkę, zwłaszcza jeżeli się leci. - Wcale nie pojedziemy we dwójkę - odparła Ivy. - Będę z Nadą. - Przecież ona waży tyle co ty! - zaprotestował. Właściwie ważyła więcej, a ów nadmiar znajdował się tylko w pewnych miejscach. - Pozwól, że cię przedstawię - rzekła Ivy, którą ta uwaga rozbawiła, i poprowadziła Greya do nowo przybyłych. Pierwszy z nich był przystojnym centaurem: od piersi w górę muskularny mężczyzna, poniżej wspaniały, uskrzydlony koń. Nazywał się Cheiron. Następna była jego towarzyszka, Chex. Jej długie kasztanowe włosy mieszały się z grzywą; Grey usiłował nie patrzeć na bujne, obnażone piersi centaurzycy. Trzeci był Xap, złocistożółty hipogryf, ojciec Chex; wydawał dziwne skrzeki, które inni zdawali się rozumieć. Grey miał dosiąść Cheirona, Ivy - Xapa, a Elektra - Chex. Nada podeszła do hipogryfa wraz z Ivy i nagle zmieniła się w małego węża. Dziewczyna schowała węża do kieszeni i dosiadła swojego wierzchowca. A więc na tym polegał cały sekret! Grey zapomniał, że Nada była z rodu Naga, potomków ludzi i węży, i że mogła przybierać postać jednych lub drugich. A była tak niewątpliwie ludzka! Zmniejszyła się, żeby jak najmniej ważyć, bo wiedziała, że jej przyjaciółka nie pozwoli jej wypaść z kieszeni. - Hmm, jechałem już na centaurze, ale on nie miał skrzydeł... - powiedział Grey do Cheirona. - Twoje skrzydła... - Usiądź za nimi - poradził mu centaur. - I trzymaj się mocno. Mój magiczny talent sprawia, że latam nie dzięki krzepkim uderzeniom skrzydeł, lecz dlatego, że staję się lekki. Ty też staniesz się bardzo lekki. Mógłbyś spaść, gdybyś nie był na to przygotowany, - Aha. Grey podszedł do centaura. Cheiron okazał się wyższy niż Donkey, i nie nosił przecież strzemion. Jak go dosiąść? - Pomogę ci - zaofiarowała się Chex. Ujęła chłopaka pod ramiona i uniosła w górę. Zakołysał się w powietrzu, musnął plecami coś miękkiego i już był na grzbiecie Cheirona. Pochylił się i mocno, obiema rękami, uchwycił się grzywy; wielkie skrzydła rozpostarły się. Grey stał się naraz leciuteńki - naprawdę mógłby spaść! Cheiron podskoczył, zamachał skrzydłami - lecieli. Chłopak miał wrażenie, że płynie. Na pewno działała tu magia, ale była to dobra magia. Grey spojrzał w bok. Leciał tam Xap z Ivy, jego ptasi dziób rozcinał powietrze. Dalej wzbijała się w górę Chex, niosąc zachwyconą Elektrę. Piersi centaurzycy kołysały się przy każdym zamachu skrzydłami - Grey domyślił się, czego dotknął wsiadając, kiedy go podnosiła. Elektra dostrzegła jego spojrzenie i pomachała mu. Zaryzykował, oderwał dłoń od grzywy i też jej pomachał. Czyż mógł się bać, skoro to dziecko się nie bało? - Aż trudno uwierzyć, że ona jest o dwa łata starsza od Chex - odezwał się Cheiron, odwracając głowę ku niemu, żeby wiatr nie porwał jego słów. - Co takiego? - zdumiał się Grey. - Ivy i Nada mają po siedemnaście lat, Elektra czternaście, a Chex trzynaście. Nasz źrebak, Che, ma już przeszło rok; wychowuje go babka, Chem. Pozory mogą mylić. Grey przyjrzał się ponownie obu damom. Elektra wyglądała jak dziecko, Chex jak dojrzała kobieta i klacz. - Nie miej mi tego za złe, ale nie mogę w to uwierzyć - powiedział chłopak Cheironowi. Przypomniał sobie jednak, że Ivy wspomniał o tym. Po prostu wyleciało mu to z pamięci, bo nie wierzył w magię. - Podejrzewałem, że tak będzie, dlatego o tym wspomniałem. Chem była wśród tych, którzy szukali Ivy, kiedy była ona trzyletnim dzieckiem. Wówczas spotkała Xapa. Chem nie podobał się żaden centaur, a sam widzisz, jakim wspaniałym stworzeniem jest hipogryf. Zeszła się z nim i w następnym roku urodziła Chex. - Jestem zaskoczony, że tak otwarcie o tym mówisz. - Grey był trochę zakłopotany. - My, centaury, jesteśmy na wyższym poziomie niż ludzie i stąd jesteśmy mniej pruderyjni i mniej wrażliwi na punkcie norm przyzwoitości - wyjaśnił Cheiron. - Przyrodzone funkcje traktujemy naturalnie. Naszą słabostką jest to, co się naprawdę liczy: rozwój intelektulany. - Hmm, no tak. Byłem przekonany, że centaury starzeją się w tym samym tempie co ludzie, a tu Chex... I w tym momencie chłopak uświadomił sobie, że sprawa wygląda podobnie w przypadku hożej Nady. Nada wyglądała i zachowywała się tak doskonale po lud/ku, że trudno było uwierzyć, iż jest i wężem... dopóki nie zmieniła postaci. Chex wyglądała i zachowywała się jak osoba dojrzała, więc nie dopuszczał myśli, że jest nastolatką. Grey zaczynał rozumieć magię, lecz wciąż wzdragał się przed uwierzeniem w niektóre jej zasady. - Zazwyczaj tak jest. Ale zwierzęta szybciej dojrzewają. Xap jest zwierzęciem i Chex odziedziczyła po nim skrzydła i wcześniejszą dojrzałość. Rozwijała się w tempie będącym wypadkową szybkości dojrzewania swoich rodziców i osiągnęła dojrzałość seksualną w wieku sześciu lat, a nie trzech czy dwunastu. Jej matka była tego świadoma i kształciła ją intensywnie, żeby rozwój intelektualny córki dorównywał fizycznej dojrzałości. Kiedy skończyła dziesięć lat, była dla mnie idealną partnerką, choć miałem ponad dwa razy więcej lat niż ona. Jestem za to Chem niezmiernie wdzięczny, bo uskrzydlone centaury trafiają się bardzo rzadko. - Ilu was jest? - W Xanth tylko my dwoje i nasz źrebak. - Istotnie, rzadko się trafiają! - Grey musiał się roześmiać. Jeszcze raz przyjrzał się Chex. - Wygląda tak... tak po ludzku... z przodu; trudno uwierzyć, że jest taka młoda. - Bo jest młoda tylko wiekiem - zapewnił go Cheiron. - Lepiej zapomnij o latach i traktuj Chex tak, jakby była w moim wieku. - Hmm, fakt, tak będzie najlepiej. - Grey pomyślał, że w ten sposób uniknie kłopotów. Lecieli na południowy wschód, w stronę tego, co na mapie Florydy byłoby Jeziorem Ogrów i Pszczół Wodnych. Z tej wysokości Grey mógł mieć wątpliwości, czy to istotnie Xanth, czy też Floryda. Drzewa, pola i jeziora wyglądały bardzo podobnie. Potem dostrzegł przed nimi jakiś obłok, który nie przypominał żadnej mundańskiej chmury - miał nalaną, gniewną twarz. - Już kiedyś widziałem tę chmurę! - zawołał chłopak. - To Fracto, najpaskudniejszy z obłoków - odezwał się Cheiron. - Jest wszędzie tam, gdzie trzeba spłatać jakąś psotę. Pewnie jego magia go naprowadza. Musimy mu przeszkodzić, zanim ruszy do dzieła. - Przecież on był... był w tykwie! - zdziwił się Grey. - Myślałem, że oba światy nie mają żadnego kontaktu! W tykwie jest Królestwo Złych Snów, czyż nie? - Tak jest. Tamten to musiał być Fracto ze snów; ten zaś jest prawdziwy. Ale ma identyczny charakterek. Trójka skrzydlatych wierzchowców skierowała się w dół, ku ziemi. Obłok próbował zejść poniżej i przechwycić podróżników, lecz nie był dość szybki. Nie uda mu się złapać ich w powietrzu, będzie się musiał zadowolić pokropieniem uciekinierów deszczem. Ale trzy skrzydlate stworzenia wcale nie wylądowały. Przemknęły tuż nad wierzchołkami drzew, jakby szukały odpowiedniego miejsca, i poszybowały dalej. Minęły obłok, zanim ów zdążył się zorientować się w ich zamiarach, i ponownie nabrały wysokości. Fracto usiłował zawrócić i pogonić za nimi, lecz przeszkodził mu w tym przeciwny wiatr. Poszarzał i oddalił się, szukając innej okazji do szkodzenia. - I dobrze ci tak, ty rozmokła paskudo! - zawołała za Fracto Elektra. - Musiała się zetknąć z golemem Grundy - zauważył Cheiron. - To jedna z jego starych obelg. Może i tak. Grey był zadowolony - nie lubił Fracto. Pod wieczór dotarli do tworu, którego na pewno nie było w krajobrazie mundańskiego półwyspu - do góry. Na postrzępionym szczycie rosło potężne drzewo, na którym siedział ogromny, przerażający ptak. - Góra Parnas - rzekł bez potrzeby Cheiron. - Nie zaniesiemy was na sam szczyt, bo Simurg nie lubi, jak się narusza jej przestrzeń powietrzną. Wylądujemy u stóp góry i tam zaczekamy na wasz powrót. Xap znał położone w pobliżu góry obozowisko i tam się skierowali. Ivy wyjęła z kieszeni małego węża i położyła go na ziemi - nagle znów była wśród nich Nada, równie śliczna jak przedtem. Była naga, ale przyjaciółka trzymała w pogotowiu jej szatki i już po chwili wszystko było w porządku. Rosły tam krzewy z kocami i poduszkami oraz baryłkowiec wypełniony kopidupem. - Uwielbiam to! - wykrzyknęła Elektra. Grey przypomniał sobie ostrzeżenia Ivy w fałszywym Zamku Roogna, stojącym na czubku góry ze snu. Czy ten napitek tak działa? Nie mógł się oprzeć pokusie wypróbowania mocy napoju. Tak więc reszta towarzystwa poprzestała na wodzie z pobliskiego strumienia, zaś Grey i Elektra napełnili czarki musującym płynem, spuszczonym z napęczniałego pnia. - Do dna! - zawołała Elektra, pociągnęła porządny łyk i podskoczyła do góry. - Ależ kopniak! Chłopak nie mógł w to uwierzyć. Wysączył swoją porcję, a dziewczyna czekała na efekty. Nic się nie stało. - Może za mało wypiłeś - w jej głosie zabrzmiało rozczarowanie. Grey ponownie napełnił czarkę i łyknął potężnie. Znów nic się nie stało. Zupełnie jakby wypił korzennego piwa. - Daj mi spróbować z twojej czarki - rzekła podejrzliwie Elektra. Chłopak podał jej swoją czarkę. Upiła łyczek, potem wysączyła do dna i nie podskoczyła. - To lipa! - orzekła dziewczyna. - Musiało zwietrzeć! Moje dało mi wspaniałego kopniaka! Grey napił się z czarki Elektry - bez efektu; i na nią też już nie podziałało. - Cały zapas zwietrzał! - uznała dziewczyna. - Musiałam trafić na jedną dość świeżą próbkę. Ale była bardzo zdumiona. Grey i Elektra wrócili do obozowiska. Pozostali zdążyli nazbierać owoców, orzechów i strzałek - znaleźli też sosowca i kartoflowca, więc mieli sos i kartofle. Im lepiej chłopak poznawał Xanth, tym bardziej mu się podobało. Styl życia - kiedy się już doń przywykło - był lepszy niż w Mundanii; choć na przykład z tym kopniakiem to już przesada. Cała czwórka ułożyła się do snu. Trzy uskrzydlone czworonogi rozstawiły się wokół obozowiska i drzemały na stojąco. Grey podejrzewał, że hipogryf wyczuje każde niebezpieczeństwo i natychmiast sobie z nim poradzi. Dziób Xapa wyglądał groźnie! Rankiem zjedli na śniadanie jajka i popili zieleńcowym i pomarańczowym sokiem. Potem Grey i trzy dziewczyny ruszyli na górę Parnas. Musieli przebyć strumyk, płynący u podnóża góry. Woleli nie wchodzić do wody. Znaleźli miejsce, w którym potoczek był wąski, i przeskoczyli na drugi brzeg. - Wszystko będzie dobrze, jeżeli unikniemy spotkania z Pytonem i z Menadami! - odezwała się Ivy. - Z czyyym? - Grey rozumiał, czemu należało unikać pytona, ale to drugie...? - Z Dzikimi Kobietami - wyjaśniła. Zaintrygowało to chłopaka, ale wolał się do tego nie przyznawać. - A jeśli się na nas rzucą? - dociekał. - To zależy. Elektra może trzepnąć pierwszą, ale potem będzie się musiała ładować przez cały dzień. Nada może się zmienić w dużego węża i ugryźć następną, lecz nie da rady Pytonowi. Sporo zdziałałoby odpowiednio nakierowane wzmocnienie. Mogłabym też użyć magicznego zwierciadła i przywołać dom, gdybym miała na to czas. Ale mój wścibski braciszek na pewno śledzi nas na Gobelinie i w razie czego narobi alarmu. Xap tu już był, więc mógłby przygalopować i wynieść na grzbiecie dwoje z nas, lecz on nie lubi chodzić po ziemi. Najlepiej będzie, jeżeli uda się nam uniknąć spotkania z tymi istotami. Klio wie, że nadchodzimy i wie po co, więc może się nam uda. Nie chciałaby, żeby komuś z nas coś się stało. - Klio? - Muza Historii i Literatury. Przecież słuchałeś, jak planowaliśmy tę wyprawę? - Hmm, nie dosłyszałem jej imienia. - Żartowałem, Grey - uśmiechnęła się Ivy. - Nie oczekuję, że już wiesz wszystko o Xanth. Nie dzisiaj. - Ale tylko poczekaj do jutra! - wtrąciła ze śmiechem Elektra. Zboczem góry wiła się wyraźna ścieżka. Tryskająca młodzieńczą energią Elektra otwierała pochód. Za nią szła Ivy, potem Grey, a na końcu Nada. Wszyscy mieli kroczące laski, które znaleźli w pobliżu obozowiska; bardzo im pomagały w spinaczce, bo kroczyły żwawo i ciągnęły za sobą Greya i dziewczęta. Dotarli do rozwidlenia ścieżki i Elektra się zatrzymała. - Nie wiem, którą wybrać - oznajmiła. - Sprawdzę - zaofiarowała się Nada. Księżniczka zmieniła się w długiego, czarnego węża i wysunęła przed pozostałych. Zatrzymała się przy rozwidleniu, wężowym językiem zbadała jedną i drugą odnogę. Potem na powrót przybrała ludzką postać. - Prawa ścieżka. Lewa pachnie Menadami i zapach jest całkiem świeży. Szybko - ponagliła ich Nada. Grey chętnie by tu dłużej zamarudził, a nuż udałoby się dostrzec -jakąś Dziką Kobietę? Czy one nosiły szatki? Lecz dziewczęta najwyraźniej były zaniepokojone, więc poszedł z nimi, nie ociągając się. Dróżka stała się bardzo stroma. Nawet Elektra ciężko dyszała z wysiłku. Nada oddała Greyowi swoją kroczącą laskę i przybrała swą prawdziwą postać - zmieniła się w węża z ludzką głową; tylko włosy miała krótsze - na pewno nie chciała, żeby się wlokły po ziemi. Chłopak usiłował nie gapić się na to dziwaczne połączenie człowieka i węża, ale nie bardzo mu się udawało (tak jak przedtem ignorowanie obnażonego biustu Chex czy ledwo osłoniętych wdzięków Nady w ludzkiej postaci). Jak to dobrze, że już uwierzył w magię! Chciał oddać Ivy ową dodatkową laskę, ale odrzuciła tę propozycję. - Wzmocniłam moją wytrzymałość - wyjaśniła. Istotnie, wyglądała świeżo i rześko. Elektrze wystarczała jedna laska. Przedzierała się przez głazy i korzenie, traktując to jako próbę sił. Grey wziął więc laski w obie dłonie. Pociągnęły go naprzód, zupełnie jakby miał dodatkową parę nóg. Stok góry stał się niemal pionowy, ale ścieżka zmyślnie biegła na półkę i doprowadziła podróżników do siedziby Muz. Była to ozdobna budowla, osadzona w stromym zboczu góry; opasywały ją kamienne kolumny i łuki, strzegły posągi. Grey już na tyle poznał Xanth, że wiedział, iż owe kamienne stwory mogą nagle ożyć i zaatakować natrętów. Na dziedzińcu przed budowlą siedziała jakaś kobieta. Obok biurka stała półka z książkami. Niewiasta pisała coś błyszczącym piórem w środkowej partii zwoju. - Klio, jak sądzę? - odezwała się Ivy. - Czy możemy z tobą rozmawiać? Kobieta oderwała wzrok od zwoju. Była w białej szacie, zaczynała już siwieć; tchnęła dobrze zakonserwowaną młodością. Nie można się było domyślić, jak długo żyła już na tym świecie ani jak długo jeszcze pożyje - na pewno całe wieki. - Tak, to ja - odparła Muza. - A ty musisz być Ivy. Spodziewałam się twojej wizyty, lecz nie sądziłam, że to nastąpi już dzisiaj. - To jest Grey, mój narzeczony z Mundanii - poinformowała ją dziewczyna. - A to Nada, księżniczka Naga i Elektra, która ma chyba prawie dziewięćset lat; obie są narzeczonymi mojego braciszka. - A tak, przypominam sobie - uśmiechnęła się Klio. - To jest... w którymż to tomie? Tyle ich jest, że czasami nie mogę się połapać. - Czy to te książki? - Ivy podeszła bliżej, zerknęła na półkę. - Może ja przeczytam tytuł: „Wyspa Widoków”, „Poszukiwanie Pytania”, „Barwa jej...”. - Dziewczyna zachichotała. - Och, nie skarbie, to są następne tomy - wtrąciła Klio. - Już je napisałam, ale to się jeszcze nie wydarzyło. Sprawdź bardziej na lewo. - „Młodzian z Mundanii” - przeczytała dziewczyna. - Hej, czy to ma coś wspólnego z...? - Oczywiście, kochanie - odparła Muza. - I mogę powiedzieć, że to świetna książka. Lecz to nie tutaj... - A tak. - Ivy spojrzała na poprzednie. - „Niebiański Cent”, „Dolina Kopaczy”, „Zakochany Golem”. - O, to! - zawołała Klio. - Już sobie przypomniałam! To w „Niebiańskim Cencie”. Książę Dolph wyrusza na poszukiwania Dobrego Czarodzieja Humphreya i zaręcza się z dwiema uroczymi młodymi kobietami - uśmiechnęła się do obydwu dziewcząt. - Tak się cieszę, że wreszcie was poznałam! Tyle o was napisałam! Grey nie mógł się nadziwić. Już napisano kilka tomów z przyszłych dziejów Xanth? I jakiż to tytuł tak rozbawił Ivy? Przysunął się bliżej, żeby móc dostrzec litery na grzbietach książek. - To znaczy, że ty już wiesz, jak się rozstrzygną nasze losy? - zapytała Elektra. - Wiesz, która z nas wyjdzie za Dolpha? - Oczywiście, że wiem! - odparła Klio. - Na tym polega moje zadanie. To bardzo interesujący epizod. Zazdroszczę wam, że go przeżywacie i doświadczacie. Chłopak wreszcie dostrzegł tytuły - wciąż był za daleko i patrzył pod niewłaściwym kątem, ale mógł odcyfrować słowa. „...coś tam Gargulca”. „Macierzanka Megiery..”. - Nie, Ivy nie na te patrzyła! - Czy sądzisz, że mogłabym... to znaczy... - plątała się Elektra. - Nie ma mowy, kochanie - odmówiła uprzejmie Klio. - Gdybym ci zdradziła rozstrzygnięcie, to cała sprawa straciłaby swój urok, a tego byś przecież nie chciała, prawda? Grey zorientował się, że jest za daleko po prawej. Czytał tytuły tomów jeszcze dalszej przyszłości! Powolutku przesunął się w lewo i wkrótce dotarł do tych, które głośno wymieniła Ivy. „Demony nie drzemią”, a wreszcie: „Barwa jej...” - Bielizny! - zawołał głośno chłopak i roześmiał się. Zapadła nagła cisza i wszystkie cztery spojrzały nań. Poczuł, że się czerwieni. - Ja tylko... - Nie powinieneś podglądać tytułów przyszłych książek - rzekła stanowczo Klio. - A gdyby tak przedostały się do publicznej wiadomości? Mógłby nastąpić chaos! - Przepraszam - wykrztusił speszony chłopak. - Obiecuję, że nic nie powiem. - Czy zdajesz sobie sprawę, ile ironii zawiera w sobie to stwierdzenie? - powiedziała po nieprzyjemnej długiej chwili Muza. - Hmm, nie... nie całkiem... - Grey rozłożył ręce. - Być może to moja wina - westchnęła Klio. - Nie powinnam się tak beztrosko obchodzić z tymi księgami. - Dotknęła półki; powietrze stało się nieprzezroczyste, otwarta półka zmieniła się w osłoniętą i woluminy zniknęły. - Jaki jest cel twojej wizyty, Ivy? Chyba znowu zgubiłam wątek. - Chciałabym wyjść za Greya - odparła dziewczyna, która przez chwilę sądziła, że i ona zgubiła wątek, lecz szybko go odnalazła. - Ale nie mogę, dopóki nie wyszukamy mu jakiegoś magicznego talentu, i łudzimy się, że może jakiś ma, i ty na pewno wiesz... - Ależ kochanie! - powiedziała Klio. - Nie mogę ci zdradzić, czy Grey ma talent magiczny, tak jak nie mogłam ujawnić Nadzie i Elektrze, jakie będzie rozwiązanie ich problemu! Niemoralne mówić o tym przed faktem. - Och, Klio! - Ivy była zrozpaczona. - To jest dla mnie takie ważne! Kocham go i jeżeli... - Rozumiem, Ivy! Uwierz mi, rozumiem! - Muza uniosła obie ręce. - Ale to sprawa etyki zawodowej. W tym względzie nie mogę pójść na żaden kompromis, choćbym tego i chciała. Musisz sama znaleźć rozwiązanie. Ivy zaczęła płakać. Greya bardzo wzruszył smutek dziewczyny, lecz pojmował również stanowisko Muzy. Podszedł do narzeczonej i objął ją. - Ivy, ona ma rację! I tak już za dużo zobaczyliśmy. Nie mam prawa stawiać jej w takiej sytuacji! - Jesteś wspaniałym młodzieńcem! - odezwała się Klio. - Jedno mogę ci powiedzieć: to się już wkrótce wyjaśni. - Dzięki - rzekł chłopak, nie bardzo wiedząc, co Muza miała na myśli. Poprowadził Ivy z powrotem drogą, którą tu przyszli. Nada i Elektra szły za nimi. Wkrótce schodzili już zboczem góry. *** Zejście było tylko trochę łatwiejsze od wspinaczki. Płacz Ivy zmienił się w pochlipywanie, a potem w depresyjne milczenie. Najwyraźniej łączyła z tą wyprawą większe nadzieje, niż to okazywała. Grey był w podobnym nastroju. Odpowiedź była tak blisko... - Jesteśmy już wystarczająco daleko? - zapytała Elektra. Ivy spojrzała na nią pustym wzrokiem. - Na co? - odezwał się Grey. - Na rozmowę. - Może lepiej zejdźmy na sam dół i dopiero tam odpocznijmy - zaproponował chłopak, nie bardzo wiedząc, co miała na myśli. - Może i tak - wyglądała na rozczarowaną. - Ale chyba dłużej nie wytrzymam! - Och! - Grey rozejrzał się wokół. - Tu wszędzie są krzaki. Poczekamy, a ty... - Nie o to chodzi, głupku! - roześmiała się Elektra. - Mózg mi się gotuje! Od nowin! - Powiesz nam wszystko, kiedy zejdziemy z Parnasu - wtrąciła Nada, która jako Naga, czyli wężo-dziewczyna, ślizgała się w dół stoku. Szli dalej. Po jakimś czasie dotarli do rozwidlenia ścieżki. Ledwo minęli rozdroże, a już doleciał ich z dołu głośny gwar. - Menady! - zawołała Ivy, przytomniejąc. - Są poniżej nas! - I Pyton - dodała Nada, stając się wężem, a potem na powrót wężo-dziewczyną. - Czuję ich zapach. Musieli przecinać ścieżkę i zwietrzyli nas. - Musimy uciekać! - Ivy straciła głowę. - Jesteśmy zmęczeni za bardzo - stwierdziła Nada. - A gdybyśmy nawet i nie byli, to i tak nie biegalibyśmy szybciej niż te potwory. - Może się rozdzielimy - zaproponował Grey. - Może to ich zmyli i wybiorą złą drogę... - Jaką złą drogę? - spytała Ivy. - Skoro część z nas pójdzie jedną ścieżką, a część drugą... - Odciągnę je! - zadecydował Grey. - Wróćcie pod górę ta Ciężka, na której i tak już jest wasz zapach, a ja pobiegnę drugą i narobię hałasu, żeby przywabić Menady. - Przecież w ogóle nie znasz Parnasu! - zaprotestowała Ivy. - Ale to mój obowiązek! - upierał się chłopak. - Ja... Dochodzący z dołu hałas przybrał na sile. Menady były już na zakręcie i zaraz ich dopadną. - Biegnijcie! - nakazał chłopak trzem dziewczętom, wskazując na ścieżkę, którą dopiero co tu zeszli; sam pobiegł drugą. Ivy i Elektra zawróciły i pobiegły w górę. Nada stała za Mundańczykiem, przybrała kobiecą postać i zaczęła biec w tym momencie co on. Zderzyli się. W innych okolicznościach byłoby to bardzo przyjemne, bo natura obdarzyła księżniczkę miękkimi krągłościami. Teraz jednak Grey się wystraszył, że zbyt poturbował Nadę. - Nada! Nic ci się... Zamilkł, bo dziewczyna zniknęła. Na pewno zmieniła postać, żeby nie upaść na ziemię. Pobiegł dalej. Księżniczka w takiej czy innej postaci dołączy do tamtych i ukryją się. On musi odciągnąć potwory. Grey zwolnił i zerknął za siebie. Zobaczył Dziką Kobietę! Stała naga, z rozwianymi włosami; figurę miała ponętnie zaokrągloną, talie cienką jak u osy. Patrzyła na ścieżkę, którą pobiegły dziewczęta. - Hej, nimfo! Tu jestem! - zawołał chłopak i zamachał rękami. Menada odwróciła głowę. Zdawało się, że jej głowa jest osadzona na łożyskach kulkowych. Chłopak ujrzał oczy kobiety. Były błędne i dzikie. Dotąd nie traktował poważnie Dzikich Kobiet, ale owo spojrzenie sprawiło, że zadrżał. To nie było słodkie młode kobieciątko, lecz wściekła tygrysica! Menada z chrapliwym, głodnym okrzykiem rzuciła się w kierunku Greya. Miała wspaniałe nogi, cudowne piersi i piękną twarz, ale jej wrzask ścinał krew w żyłach. Rozwarła usta i chłopak zobaczył ostre zęby; język kobiety drgał tak jak język Nady, kiedy dziewczyna przybierała postać węża. W oczach Menady migotały płomyki. - Yum! - wrzasnęła, wyciągając po chłopaka dłonie o paznokciach przypominających zakrwawione szpony. Grey odwrócił się i pomknął przed siebie. Ale Dzika Kobieta była szybsza; dotrzymywała mu tempa. Nie zdoła wyrwać się przed nią, zbiec ze ścieżki i ukryć się; musiał biec prosto przed siebie. Usłyszał wrzaski pozostałych Menad. I te kobiety były spragnione krwi. Ścieżka wiła się, zupełnie jakby chciała, żeby chłopak się potknął. Lecz gnająca go rozpacz sprawiała, że miał pewny i szybki krok. Zaczynał się oddalać od Menad. I właśnie teraz dopadło go zmęczenie; zbyt długo biegł bez odpoczynku. Przydałoby mu się mu wzmocnienie Ivy! Ofiarował się, że posłuży za przynętę. Uczynił to, co powinien był uczynić rycerski młodzian. Ale teraz wpadł w tarapaty. Jak ma się z tego wyplątać? Coś poruszyło się w kieszeni na piersi. Chłopak sięgnął dłonią, sądząc, że to kawałek gałęzi - i dotknął małego węża. Łepek gada wystawał z kieszeni. W pierwszej chwili Grey się przeraził, potem domyślił się, kto to taki. - Nada! I rzeczywiście była to księżniczka. Kiedy zmieniła się w węża, to nie spadła na ziemię, gdzie mógłby ją nadepnąć, ale przywarła do koszuli chłopaka i wśliznęła się do kieszeni. Tak był przejęty Menadami, że nie zwrócił na to uwagi. - Przepraszam, że cię w to wplątałem! - wysapał Mundańczyk. - Nie wiem, dokąd biegnę, ale boję się zatrzymać! Wąż nic nie odpowiedział; może to i lepiej. Przynajmniej się dowiedziała, że to przez przypadek. Grey był już bardzo zmęczony, mimo to zdołał zostawić Menadę daleko w tyle. Może i ona czuła zmęczenie, a może czekała na swoje siostry? Mógłby walczyć z jedną, lecz wolałby się nie bić z tak groźną, choć uroczą nagą kobietą, ale nie miał żadnej szansy w starciu z całą gromadą. Jeżeli zdołałby odbiec wystarczająco daleko, mógłby zboczyć ze ścieżki i się schować. Menady przebiegłyby obok niego, a on wróciłby do rozwidlenia i pobiegł za dziewczętami. Przynajmniej miał taką nadzieję. Bo gdyby wywęszyły jego kryjówkę, miałby za swoje! Grey minął zakręt. Gnał teraz w stronę źródełka. Jeszcze jeden Zdrój Nienawiści? Gobelin udowodnił, że tamten był prawdziwy, lecz w jakiś tajemniczy sposób utracił swoją moc, kiedy znaleźli się tam wraz z Ivy. Bo na nich na pewno nie podziałał. Chłopak nie miał żadnej gwarancji, że i ten zdrój utracił swoją moc. Równie dobrze mogło to być Źródło Miłości. Wody migotały bladą czerwienią, jakby tkwiła w nich jakaś magia. A gdyby tak przeszedł przez nie, a potem ujrzał Menadę? Takie to myśli kłębiły się w głowie gnającego ku źródełku Greya. Znalazł się na brzegu i skręcił, żeby ominąć zdrój, ale się potknął; tylko gwałtowne młócenie ramionami uchroniło go przed runięciem do wody. Nada wysunęła się z kieszeni i wpadła do sadzawki. Przerażony Grey obserwował zmagania węża. Czy powinien ją wyciągnąć? Ale wtedy zdrój podziała i na niego! Księżniczka przybrała ludzką postać. Otarła oczy z wody i spojrzała na Mundańczyka. - Czołem, przystojniaczku! - zawołała. Oj, to na pewno nie był Zdrój Nienawiści! - Nada, wyłaź stamtąd! Nadciągają Dzikie Kobiety! - Nie! To ty tutaj wejdź! Jak fajnie! - odparła głosem przerywanym czkawką. Czyżby to było Źródło Miłości? W takim razie on, Grey, nie ośmieli się dotknąć tych wód! - Wyłaź! - powtórzył. - Rozerwą cię na kawałki, jeżeli cię dopadną! Dziewczyna nie posłuchała. Siedziała w płytkiej sadzawce, z obnażonych piersi ściekały kropelki wody. Zbliżające się niebezpieczeństwo ani odrobinkę nie przytępiło wrażliwości Greya na jej wdzięki. Może i była w połowie wężem, ale ileż miała w sobie kobiecości! - No chodź! Spodoba ci się! - nawoływała go Nada; znów czknęła. - To wino jest wspaniałe! - Zatrułaś się! - Nie, upiłam się! - poprawiła go. - To na pewno jest Winny Zdrój Menad. Może będę szaleć tak jak one! Ale ubaw! Pojawiły się Menady. Dojrzały Nadę siedzącą w ich źródle i wrzasnęły z wściekłości. Greyowi pozostało tylko jedno - musiał wyciągnąć dziewczynę z wina, zanim te dzikie kobiety dostaną ją w swoje szpony. Może zdoła nie ulec działaniu owego zdroju. Wszedł do sadzawki. Woda była ciepła jak w wannie i dziwnie miękka. Grey wyciągnął rękę do Nady. - Bosko! - zawołała dziewczyna i spróbowała go objąć. - Nic z tego! - powstrzymał ją. - Wyłaź! Musimy uciekać! Ciało księżniczki było śliskie od wina i ręce Greya omsknęły się dotykając fragmentów jej ciała, których nie powinny były dotykać. - Oooo, fajnie! - Nada otoczyła ramionami szyję chłopaka i przyciągnęła do siebie jego głowę, żeby go pocałować. Grey odwrócił twarz, ale to był najmniejszy problem! Nie mógł dziewczyny wyciągnąć z wina. Była za bardzo śliska i roznamiętniona. Menady coraz bardziej się zbliżały i już za późno było na ucieczkę. Będzie musiał z nimi walczyć. - Zmień się w małego węża! - nakazał Nadzie. - Schowaj się w mojej kieszeni! Muszę mieć wolne ręce, żeby z nimi walczyć. Nie mogę cię podtrzymywać. - W węża? - spytała, próbując pocałować Greya. Menady podeszły do źródełka i otoczyły je. Ich oczy płonęły, zęby lśniły, pazury drżały z niecierpliwości. Chłopak wiedział, że już po nim i po Nadzie. Za chwilę Dzikie Kobiety wejdą do wody i rozerwą ich na strzępy. Przyszedł mu do głowy desperacki pomysł. - Zmień się w wielkiego węża! Największego i najgroźniejszego jak potrafisz! - Dużego? - Ogromnego, gigantycznego, groźnego! - zawołał chłopak. - Żeby odeprzeć Dzikie Kobiety! - Wstrętne kobiety! - zrozumiała w końcu. - Straszliwie kobiety! No już, zmień się! Nada zmieniła się. I nagle Grey trzymał w objęciach pytona, który był dwukrotnie cięższy od niego. To także była księżniczka, lecz w jakiej straszliwej postaci! Zasyczała na Dzikie Kobiety. Gapiły się na nią, a przerażenie na moment wyleczyło je z szaleństwa. Potem żądza krwi opanowała je na nowo i runęły do sadzawki. Zatrzymały się. Na wielu twarzach odmalowała się zmieszanie. - Gdzie nasze wino? - wybełkotała jedna z Menad. Kilka kobiet nabrało wina w dłonie, by je spróbować. Były coraz bardziej przerażone. - Wino zniknęło! - wykrzyknęła w panice któraś z nich. - Wyłaź stąd, Nada! - polecił chłopak. Wąż wypełzł z wody. Menady nie zwróciły na to uwagi. Badały zdrój w rozmaitych miejscach i przekonywały się, że jego magiczna moc przepadła. Grey się wydostał na brzeg; cała ta scena przypomniała mu gobliny i ich Zdrój Nienawiści. Ponownie wydarzyło się coś dziwnego, lecz nie miał czasu, żeby to przeanalizować. Pospieszył za Nadą. Księżniczka pełzła w najgłębszy las i upojenie zupełnie jej w tym nie przeszkadzało. Oczywiście w tej postaci nie mogła się o nic potknąć ani upaść. Grey przedzierał się przez zarośla, odsuwając na boki gałęzie i listowie. Menady lada chwila mogły przyjść do siebie i ruszyć w pościg! Nada zatrzymała się obok wielkiego orzechowca. Wróciła do ludzkiej postaci i wyciągnęła ręce do Greya. - Pocałuj mnie teraz! - Nie powinnaś już być pijana. - Chłopak łagodnie ją odsunął. - Wino utraciło swoją moc. - Rzeczywiście jestem zupełnie trzeźwa! - zdumiała się dziewczyna. - Jak to zrobiłeś? - Ja nic nie zrobiłem! - zaprotestował. - Po prostu myślałaś, że to wino i... - Spójrz na mnie, Grey - poleciła krótko. Popatrzył na jej twarz. Oczy miała przytomne, wargi jędrne. - W tej chwili nie jestem pijana, ale dopiero co byłam, uwierz mi. Zupełnie straciłam głowę. Myślałam tylko o tym, żeby być z jakimś przystojniaczkiem. Kompletnie zapomniałam, że ty i ja jesteśmy z kimś zaręczeni. Nigdy bym tak nie postępowała, gdybym była trzeźwa. To wino natychmiast mnie upoiło i to nie była żadna iluzja. Jego działanie ustało dopiero teraz. Ty tego dokonałeś, Grey! - Przecież nie mogłem tego uczynić! To by wymagało magii, a ja nie mam żadnego talentu. Dobrze o tym wiesz. - Co też takiego ważnego chciała nam powiedzieć Elektra na ścieżce? Wygląda jak dziecko, ale ma dobrze w głowie. - Aż kipiała od wieści, lecz... - Chyba wiem. Ostatnie wydarzenia odświeżyły mi pamięć. Kiedy Ivy spytała Muzę o twój talent, to Klio odparła, że niemoralnie byłoby mówić o tym przed faktem. Czy to nie o to chodziło? - Fakt, powiedziała coś takiego. Ale jaki to ma... - Przemyśl to. Przecież nie mogłaby mówić o czymś, co nic istnieje. - To by znaczyło... - wykrztusił osłupiały Grey. - Że na pewno masz talent - dokończyła Nada. - Klio się zdradziła i tylko Elektra zwróciła na to uwagę. To o tym tak bardzo chciała nam powiedzieć! Że masz magiczny talent! - Chętnie bym ją wycałował, Nado! - O, nie! - odrzekła stanowczo. - Nie teraz, kiedy jestem już trzeźwa! - Hmm, to znaczy, że jak pomyślę o... - Wiem - uśmiechnęła się dziewczyna. - Po prostu zawsze pamiętaj, że jestem przyjaciółką Ivy. - Nigdy o tym nie zapomniałem. - O tak, nigdy nie zapomniałeś - przyznała smutno. - Ale ja tak, kiedy byłam pijana. Za to naprowadziło to nas na właściwy trop. Jaki może być twój talent? - Otrzeźwianie pijanych kobiet! - roześmiał się Grey, dalej nie bardzo wierząc w swój talent. - Coś mi się zdaje, że o wiele więcej. Odebrałeś całą moc ich zdrojowi! - Przecież gdyby to naprawdę był zdrój magiczny, to nie potrafiłbym zniszczyć jego mocy, tak jak... - W przypadku Zdroju Nienawiści goblinów - dokończyła Nada. - Neutralizowanie mocy magicznych zdrojów? - zamyślił się Grey. - Oj, chyba nie, przecież się upiłaś. - Zanim wszedłeś do wody. No i ty się nie upiłeś. Skierowałeś swoją moc na zdrój, jak potem na mnie, i natychmiast zneutralizowałeś jego moc. Magicznie. - Kiedy skupiłem na tym swoją wolę. Ale czy jest możliwe, że to coś innego odmieniło owe źródła? Może to Ivy stłumiła moc Zdroju Nienawiści; skoro potrafi wzmacniać, to... - Przecież w winnym zdroju Ivy nie było... - przypomniała mu Nada. - I nie próbuj mi wmawiać, że to moje dzieło! Ja nie mam żadnego talentu; magię zawdzięczam swemu pochodzeniu: mogę przyjmować postać obu gatunków, z których powstaliśmy. Być może pewnego dnia i Naga rozwiną jakieś talenty, tak jak centaury. To twoje dzieło, Grey. Twój talent to neutralizowanie mocy magicznych źródeł. - Przecież jestem Mundańczykiem! Jakżeż więc mógłbym mieć jakiś talent?! - Nie wiem, Grey. - Nada potrząsnęła głową. - Ale na pewno masz. Przekonały mnie o tym słowa Muzy i to, co się tutaj wydarzyło. A to znaczy... - Że mogę poślubić Ivy! - krzyknął radośnie chłopak. - Właśnie. Jeżeli królowa Iren sądziła, że temu zapobiegnie, nie mówiąc wyraźnie „nie”, to się pomyliła. Teraz już nie może się sprzeciwić! - Teraz musimy tylko uciec Dzikim Kobietom i odnaleźć Ivy i Elektrę, i już po kłopotach. - W głosie chłopaka kryła się smutna nutka; wiedział, że to jeszcze nie wszystko. I faktycznie, zbliżały się Menady. Świetnie wiedziały, gdzie ich szukać, lecz przeszkodził im szok po utracie wina. - Mogłabym zmienić postać i odpełznąć, lecz nie zostawię cię tu samego - oznajmiła Nada. - Ta już nie wygląda na dziką - odparł Grey. - Może łagodnieją, kiedy nie są pijane. - Okiełznanie Menad może cię kosztować zerwanie małżeństwa - ostrzegła dziewczyna, zerkając na wspaniałe kształty kobiety. - No to wdrapię się na drzewo, a ty pójdziesz po pomoc. - Dzikie Kobiety też włażą na drzewa. - Przekonajmy się, o co jej chodzi. Może ma jakieś Ultimatum - rzekł niepewnie chłopak. Menada podeszła bliżej. - Magu! - zawołała. Teraz, kiedy była trzeźwa, mówiła wyraźnie. Grey ze zdumienia stracił głos, więc inicjatywę przejęła Nada. - Czego chcesz od Maga? - Nie jestem... - zaczął chłopak, ale księżniczka szturchnęła go łokciem, więc zamilkł. - Nie rozpoznałyśmy twojej mocy, kiedy cię ścigałyśmy - usprawiedliwiała się Menada. - Przepraszamy cię za to i błagamy, abyś zechciał zwrócić nam Winny Zdrój. Uczynimy wszystko, co chcesz. - Mag ma wszystko, czego pragnie - oznajmiła Nada. Grey milczał, bo nie chciał znów oberwać. - Istotnie, wężyco - przyznała Dzika Kobieta, z uznaniem patrząc na kształty księżniczki. - Lecz może pragnie czegoś jeszcze: pożywienia, honorowej eskorty, sług... - Mag po prostu zwiedzał Parnas. Nie potrzebuje twoich usług. Nakłonię go, żeby przywrócił moc waszemu Winnemu Zdrojowi, lecz nie gwarantuję, że zgodzi się to uczynić. Wszystko, co mogę obiecać, to to, że nie zrobi wam czegoś gorszego, jeżeli przestaniecie mu się naprzykrzać. Może zajmie się waszym źródłem, jeśli taka będzie jego wola. - O, dzięki ci! Dzięki! - Kobieta padła na kolana. - Bez naszego wina jesteśmy niczym! Nie mogłybyśmy walczyć z Pytonem! - Pyton. Czy jest w pobliżu? - spytała Nada. - Pełzł za nami ścieżką, zanim wywęszyłyśmy wasz trop. Pewno wybrał drugie odgałęzienie, bo czuł tam zapach młodych dziewcząt. Nada i Grey aż podskoczyli. Straszliwy Pyton ścigał Ivy i Elektrę?! - Powinniśmy ruszyć dalej - oznajmiła dziewczyna i zwróciła się do Mundańczyka: - Magu, czy zechciałbyś rozważyć sprawę ich Winnego Zdroju... Greyowi nie bardzo się podobał ten podstęp, ale rozumiał, że Nada próbuje wyciągnąć ich z tarapatów. - No dobrze, wężyco - burknął szorstko. Wydostali się z gęstwiny i wraz z łagodną teraz Menada wrócili do zdroju, - Pamiętajcie: jeżeli Mag przywróci moc waszemu źródłu, a wy się upijecie i zaczniecie sprawiać kłopoty, to nie odpowiadam za jego czyny! - ostrzegła je Nada. - Zostawimy go w spokoju! - obiecały chórem kobiety. Grey podszedł do źródła. Jeżeli naprawdę zniszczył jego moc, to powinien móc ją przywrócić. A jeśli nie on to uczynił tylko „coś”, to może to „coś” zadziała i teraz. Jak się do tego zabrać? Cóż, skoro to jego woła zneutralizowała i Zdrój Nienawiści, i to źródło, to niech teraz przywróci tym wodom ich moc. Skoncentrował się na zupełnie przejrzystej sadzawce. Pragnął, żeby wróciła moc i jasnoróżowe zabarwienie (najwyraźniej oznaka owej mocy). Stań się winem! Czyżby coś zamigotało? Kucnął i dotknął wody palcem, chciał, żeby kolor stał się intensywniejszy. Sadzawka natychmiast zrobiła się soczyście czerwona. Przerażony chłopak wyprostował się i cofnął. Cóż najlepszego narobił?! Za mocna barwa! Menada nabrała wody w dłoń i spróbowała. Oczy jej się zaokrągliły ze zdumienia. - Krew! - zawołała. O kurczę! Zaniepokojony Grey spojrzał na Nadę. - Krew? - spytała następna Dzika Kobieta. Jeszcze kilka z nich spróbowało płynu. - Krew! - przyznały. - Wino o smaku krwi! Chłopak zaczął się wycofywać. Gdyby od razu ruszyli biegiem... - Dziękujemy ci, o Magu! - wykrzyknęła Menada. - To o wiele lepsze niż przedtem! Teraz możemy za jednym zamachem nasycić oba nasze pragnienia! - Racja - przyznał łaskawie Grey. Nada ujęła jego ramię i odeszli ścieżką. Zachwycone Menady kłębiły się przy źródle i piły wino, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. W ogóle nie zwracały uwagi na chłopaka i dziewczynę. Grey niemal fruwał ze szczęścia. Nie dlatego, że udało im się uciec, lecz dlatego, że wreszcie zyskał magiczny talent! Chciał przywrócić różową barwę wodom, potem próbował nadać im czerwień - i uczynił to jednym dotknięciem! Tylko on sam znał swoje myśli, więc to wyłącznie jego dzieło! Jego magia. Ma magiczny talent! Lecz zagadka pozostawała bez rozwiązania: jak mógł mieć magiczny talent, skoro był Mundańczykiem? Wszyscy wiedzieli, że żaden Mundańczyk nie ma takiego talentu. Czyżby się mylili? - Lepiej chodźmy do Ivy i Elektry - rzekła Nada. - Nie podoba mi się to, że Pyton je ściga! Pyton! Zmęczenie Greya ustąpiło jak ręką odjął. - Pobiegnę! Zmień się w małego węża i wejdź do kieszeni! Musimy się tam jak najszybciej dostać! - Masz rację, Magu! - przyznała z leciutkim uśmiechem. Dziewczyna uniosła rękę Greya, oparła się o nią (co za ciało!) i zmieniła w małego węża. Chłopak włożył go do kieszeni na piersi i ruszył biegiem. Nie miał pojęcia, co zrobi kiedy spotka Pytona. Wiedział jedno - musi dotrzeć do gada, zanim ten dopadnie Ivy! Grey zatrzymał się nagle. Skąd może wiedzieć, że uda mu się w porę odnaleźć Elektrę i Ivy? Nie miał pojęcia o topografii góry i tutejszych ścieżkach, a Nada wiedziała tyle co on. Mogą się błąkać całymi godzinami, a tymczasem Pyton dopadnie obie dziewczyny i je pożre! Wężowy łepek Nady pytająco wychylił się z kieszeni chłopaka. - Potrzebny nam przewodnik - wyjaśnił Grey. - Ktoś, kto zna każdy zakątek tej góry, żebyśmy mogli pobiec do nich najkrótszą drogą i w razie potrzeby ominąć Pytona. Wąż bez przekonania kiwnął łepkiem. Chłopak zrozumiał: gdzież znajdą przewodnika? Odpowiedź sama się narzucała - jedna z Me-nad! Grey zawrócił ku Winnemu Zdrojowi. - Hmm. Menady aż podskoczyły. - O Magu, nie odbieraj nam tego! - zawołała ta, z którą rozmawiali przedtem. - Przecież już ci się nie naprzykrzałyśmy! - Potrzebuję przewodnika - wyjaśnił chłopak. - Kogoś, kto świetnie zna tę górę. - Wszystkie ją znamy, Magu! Skoro taka jest twoja wola, to się zgadzamy. Wybierz jedną z nas. Menady ustawiły się rządkiem. Każda z nich miała nadzieję, że to nie ją wybierze Mag. Niedobrze! Nie o to chodziło! Grey potrzebował ochotniczki, która jak najlepiej wywiązałaby się z zadania. - Hmm, potrzebuję ochotniczki. Kogoś, kto chciałby pomóc mnie i moim przyjaciółkom. - Żadna z nas nie ma ochoty nikomu pomagać, Magu! - Menady wybuchnęły okrutnym śmiechem. - Jesteśmy dzikimi, żądnymi krwi kobietami! Łagodniejemy tylko wtedy, kiedy chcemy zwabić w nasze szpony nieostrożnego mężczyznę, biorącego nas za sukkuby! I znów się roześmiały. Taki błąd ogromnie je bawił. Nic z tego. Jeżeli przeciągnie strunę, to Menady zapomną o strachu i staną się groźne. A tak potrzebował przewodniczki! - No to może któraś z was... hmm... stanie się łagodna i podejmie się tej funkcji w zamian za jakąś nagrodę? - Nie miał pojęcia, co mógłby im ofiarować, ale był pewny, że żadna nie zechce być przewodniczką bezinteresownie, chyba że pod presją albo w nadziei nagrody. - Pomagać komuś przez całe godziny? - spytała rzeczniczka. - To niemożliwe! - Ja... ja bym mogła - zgłosiła się jedna z Menad. - No pewnie, Mae! - Kobieta zmiażdżyła ją wzrokiem. - Zawsze ostatnia wyrywasz kawałek mięska! Zupełnie jakbyś nie lubiła ranić ludzi! - To kłamstwo! - krzyknęła gwałtownie Mae, lecz jej postawa wskazywała, że tak nie było. Widać nawet wśród Dzikich Kobiet trafiały się nieudacznice! - Zgoda - rzekł pospiesznie Grey. - Podejdź, Mae. Czy potrafisz wywęszyć trop normalnej kobiety? - O tak, na pewno - odparła Menada. - No to złap trop dwóch młodych dziewcząt, które były z nami. Chcemy do nich dotrzeć przed Pytonem. - Poszły drugim odgałęzieniem - powiedziała Mae i pobiegła; zalśniły nagie pośladki. Grey przyglądał się jej przez chwilę. Potem wąż poruszył się w kieszeni, przypominając mu, że nie po to się tutaj znalazł. Zakłopotany chłopak pobiegł za Mae. Rozdział 11. PYTON Ivy wcale się nie podobało, że Grey miał biec inną ścieżką, ale zbliżały się Menady i nie było czasu na sprzeciwy. Widziała, jak się zderzył z Nada i jak księżniczka zmieniła się w węża, który zniknął, najwyraźniej przyczepiając się do chłopaka. Przynajmniej będzie miał kogoś do pomocy! Bardzo się bała tego, co mogło mu się przydarzyć, gdyby był całkiem sam. Elektra już biegła ścieżką, jej krocząca laska skakała. Ivy wzmocniła swoją laskę i pognała za dziewczyną. Może udałoby im się schować, gdyby się nie rozdzielili! Podstęp Greya zadziałał. Dzikie Kobiety pognały drugą odnogą, zwabione szaleńczymi wrzaskami chłopaka. I co zamierzał teraz uczynić? Nie miał bladego pojęcia, jak przeżyć w Xanth! Księżniczka przypomniała sobie o magicznym zwierciadle. Zorientowała się jednak, że to nic nie da. Musiałaby tłumaczyć, że ktoś potrzebujący pomocy jest w zupełnie innym miejscu i zanim pomoc by tam dotarła, już mogłoby być za późno. Co za okropna sytuacja! - Nada mu pomoże! - Elektra domyśliła się przyczyny niepokojów Ivy. - Może się zmienić w sporego węża i odpędzić je. A Grey... coś w nim jest. - Zauważyłam to - uśmiechnęła się księżniczka. Elektra miała rację. Chłopak wyszedł cało z rozmaitych opresji - choćby z łap goblinów - chociaż nie miał pojęcia o magii. - I ma talent! - Co takiego? - Ivy aż przystanęła. - Muza oświadczyła, że nie może nam nic powiedzieć o jego talencie, ale że już niedługo same się o tym dowiemy. A to znaczy, że Grey ma talent! - Więc to tak! - zdumiała się księżniczka. - Cóż to może być za talent? - Może coś, co mu się teraz przyda, bo nic nie mówiła, że wpadnie w prawdziwe tarapaty. Pewno sprawi, że Dzikie Kobiety się w nim zakochają... - To nadzwyczaj pokrzepiające - rzekła cierpko Ivy. - Hmm, może on się w nich nie zakocha... - zmieszała się Elektra. - Któżby pokochał Menadę? Lecz jeśli one... albo coś innego... Może się zmieni w smoka. - Może. - Ivy z ulgą powitała myśl, że Grey ma dar; to by znaczyło, że mogą się pobrać! Dziewczęta zatrzymały się. Menady na pewno nie biegły za nimi. Udał się jego podstęp, lecz co dalej? Jeżeli zbyt szybko się cofną, to wpadną na Dzikie Kobiety, lecz jeśli będą za długo zwlekać, a Grey potrzebowałby pomocy... cóż za okropny dylemat! Wtem zdarzyło się coś, co rozwiązało ich problemy. Usłyszały jakieś szelesty na ścieżce. Ktoś się zbliżał i na pewno nie był to Grey. Zza zakrętu wychyliła się głowa monstrualnego węża. To był Pyton! - Uciekajmy! - zawołała Ivy. Lecz wielkie ślepia potwora usidliły dziewczęta, zanim zdołały się poruszyć. Stały jak skamieniałe, nie mogły ani wykonać żadnego ruchu, ani wykrztusić choćby jednego słowa. Łeb był tak wielki, że bez trudności każda z nich by się zmieściła w rozwartej paszczy. Potężne cielsko na pewno by je strawiło! Stały się łupem tego węża! - Oooo, młode kobietki! - zasyczał Pyton. - Mój ulubiony posiłek! Lecz najpierw musicie się przede mną ukorzyć! Pokłońcie mi się, padnijcie na twarz przed straszliwą męskością, którą ucieleśniam! Co za okropność! A jednak nieodparty wzrok węża zagłuszał poczucie straszliwego niebezpieczeństwa. Ivy była przerażona, mimo to chciała być pożarta przez tego potwora. Przykuwał ją do ziemi nie tylko hipnotyzujący wpływ gadzich oczu; także słabnąca chęć oporu. Strasznie jest wiedzieć, co nastąpi, i nie chcieć się przed tym bronić! - Na kolana! - syczał Pyton. - Pokłońcie się, smaczne kąski! Żądam hołdu, zanim się pożywię! Posłusznie padły na kolana, pozbawione woli przez te przeraźliwe ślepia. Elektra wysunęła się troszkę przed Ivy i jej ciało na chwilkę zasłoniło księżniczkę przed wzrokiem Pytona. Zniknął nagle straszliwy przymus. Ivy się zbuntowała. Czyż mogła kiedykolwiek pragnąć jakiegoś kawałka tego paskudnego gada? Lecz Elektra dalej była zahipnotyzowana. Ivy wyczołgała się przed nią, osłaniając oczy przed ślepiami Pytona i osłoniła dziewczynę. Gad był jak hipnotykwa - ubezwłasnowolniał tych, co patrzyli mu w ślepia, lecz tracił całą moc, gdy tylko przerwało się kontakt wzrokowy. Było już za późno. Rozwarła się olbrzymia paszcza i za moment pochłonie jedną z nich. Pyton nie musiał hipnotyzować cały czas, wystarczyło, żeby znalazł się dość blisko. Tak jak teraz. - Trzepnij go! - szepnęła Ivy, dotykając ramienia Elektry. - Wzmocnię cię! Dziewczyna wyrzuciła w przód drugą rękę i trzasnęła Pytona w masywny pysk. Sam cios był śmiechu godny - równie dobrze mogła uderzyć w pień potężnego drzewa - ale włożyła w ów cios całą elektryczną moc, daną jej przez magiczny talent i dodatkowo wzmocnioną przez Ivy. Nastąpiło tak silne wyładowanie, że idący od niego podmuch na moment ogłuszył księżniczkę. Pyton zesztywniał, a potem zwiotczał; wielki łeb opadł na ścieżkę przed dziewczętami, ogon wił się bezładnie. Zaaplikowany przez Elektrę wstrząs ogłuszył gada. Ivy usiadła, kręciło jej się w głowie. Oj, nie dla niej takie bliskie wyładowania! - Uciekajmy stąd, Elektro, zanim przyjdzie do siebie. Fakt, Pyton zaczynał dawać oznaki życia. Był tak wielki i wytrzymały, że nawet potężny cios mógł go ogłuszyć tylko na krótko. Księżniczka pomyślała przelotnie, że może by tak dołożyć mu jakimś kamieniem, ale natychmiast zdała sobie sprawę, że nie wystarczyłoby jej sił - nawet po wzmocnieniu - aby choć wgnieść masywną czaszkę. Bezpieczniej było uciec. Dziewczęta podniosły się chwiejnie. Cielsko Pytona blokowało ścieżkę, mogły się tylko cofać w górę zbocza. Gad wkrótce się ocknie i podąży za nimi, a tym razem nie będą mogły go trzepnąć, bo Elektra się wyładowała. Nie była Maginią i nie potrafiła korzystać ze swego daru parę razy dziennie. Ivy mogła posługiwać się swoim talentem tak często, jak chciała, ale co by dało wzmocnienie Pytona? Pewno stałby się jeszcze gorszy! - Nie uciekniemy mu! - wysapała Elektra. - Nie dotrzemy na szczyt! - Musimy znaleźć jakąś boczną dróżkę, gdzie nie mógłby nas ścigać, lub przynajmniej nie tak prędko - stwierdziła Ivy. Przemilczała wątpliwości, czy potrafią odszukać taką ścieżynkę. Ruszyły dróżką, trochę chwiejnie; trzymały się za ręce, żeby Ivy mogła wzmacniać siły Elektry. Za kolcokrzewem znalazły boczną, krętą ścieżkę. Nie zauważyły jej przedtem. - Przecież ten kolcokrzew nas porani! - zaprotestowała Elektra. - Zaraz się nim zajmę - pocieszyła ją Ivy. Księżniczka stanęła przed krzakiem i zaczęła myśleć o tym, jakiż on jest milutki, jakie ma dekoracyjne kolce (na pewno nie po to, żeby kłuć, raczej dla ozdoby...), że takie śliczne krzaczki atakują wyłącznie węże, a nie młode miłe dziewczęta. Potem ostrożnie dotknęła liścia... - i nic się nie stało. Przecisnęła się obok kolcokrzewu, Elektra za nią (miała zaufanie do talentu przyjaciółki). Jej też nie pokłuł. Kiedy już się znalazły na bocznej ścieżce, Ivy znów się skoncentrowała na krzaku. Tym razem skupiła się na jego nienawiści do wszystkiego co gadzie, a szczególnie na odrazie do monstrualnych Pytonów. Powinien przeraźliwie pokłuć każdego takiego stwora! Dziewczęta poszły dróżką. Nie ociągały się, chociaż nie gnała ich już panika. Musiały znaleźć jakieś schronienie, zanim Pytonowi uda się wyminąć kolcokrzew. Ścieżka była mało uczęszczana, lecz Ivy wyczuła jakąś magię. Wzmocniła ją i ścieżka stała się wyraźniejsza, broniona ochronnym zaklęciem. Chyba ktoś z niej regularnie korzystał, żeby odwiedzać Muzy. - Kto jeszcze mieszka na Parnasie? - zapytała Ivy. Powinna to wiedzieć, ale jakoś nie mogła sobie teraz przypomnieć. - O rety, nie mam pojęcia - odparła po zastanowieniu się Elektra. - Na samym czubku jest Simiurg na Drzewie Życia, potem Pyton i Dzikie Kobiety. - No i Drzewo Nieśmiertelności na drugim wierzchołku - dodała Ivy. - Ta ścieżka schodzi w dół, więc wiedzie w zupełnie inne miejsca. Chciałabym mieć pewność, że nie wpadniemy z deszczu pod rynnę. - Wszystko będzie lepsze od tego ohydnego potwora! - wykrzyknęła Elektra. - To okropne zostać zjedzonym, jestem tego pewna, ale to straszliwe spojrzenie pokazywało, że Pyton szykuje nam coś o wiele gorszego niż samo połknięcie. - Przykro mi to mówić - dodała Ivy, która aż zadrżała na wspomnienie ślepi bestii - lecz jestem po stronie Menad, jeżeli walczą z tym potworem. Ta ścieżka ma w sobie coś, czego nie rozumiem. Zastanawiam się, czy powinnyśmy nią dalej iść. - Hmm, jeżeli Pyton nie... Ponad nimi zatrzeszczało, jakby ktoś wyrwał z ziemi kolcokrzew, nie bacząc na kolce. Dziewczęta bez dalszych dyskusji pobiegły ścieżką w dół. Ścieżka doprowadziła je do doliny, wyciętej w zboczu góry. Stały tam potężne kamienne ruiny, szczątki jakiejś starożytnej świątyni. Krągłe kolumny wznosiły się ku niebu, jakby wciąż podpierały dach, którego już dawno nie było. Promienie słońca oświetlały ruiny, ostro podkreślając każdy kontur. - Co to takiego? - spytała Elektra, wchodząc na kamienną płaszczyznę, która niegdyś musiała być piękną posadzką. Zanim Ivy zdążyła odpowiedzieć, zza zrujnowanej ściany wyszedł brodaty, leciwy mężczyzna w todze. - Pytia! - zawołał. - W samą porę! - Co? - zdumiała się Elektra. - Jesteście nowymi kapłankami. Przepowiedziano, że nadejdziecie, ale baliśmy się, że zjawicie się za późno. Tędy! - Ależ my nie jesteśmy kapłankami! - zaprotestowała Ivy. - Jesteśmy po prostu dwiema niewinnymi panienkami, które... - Oczywiście. Ogarniecie się i będziecie wtedy mogły pełnić swoje obowiązki. - Jesteśmy zmęczone i głodne - wtrąciła Elektra. - Nie mamy zamiaru... - Dostaniecie wspaniałe jadło i napoje. Dziewczęta zerknęły na siebie. Obie były głodne. Postanowiły najpierw się najeść, a potem protestować. Dach zachował się jedynie nad częścią starożytnej świątyni. Znajdowało się tam kilka pomieszczeń; Ivy i Elektra znalazły tam naprawdę pyszne potrawy. Ze smakiem syciły się jagodziankami i mrożoną czekoladą. Milcząca starsza kobieta przyniosła misę z wodą i gąbki i obmyła dziewczęta; potem dała im ładne białe szaty, żeby założyły je zamiast swojej brudnej i podartej odzieży. I zanim się obejrzały, już były przyodziane jak kapłanki - w zwiewne szatki i diademy. Ivy zdumiała się, że Elektra tak uroczo wygląda w tym stroju. - Dojrzewasz, Elektro! - stwierdziła z uznaniem. - Wcale mi nie spieszno - skrzywiła się dziewczyna. - I tak za szybko będę pełnoletnia, Dolph zaraz potem i wówczas... Ivy wiedziała, dlaczego przyjaciółka nie dokończyła. Obie domyślały się, że Dolph wybierze Nadę, a wtedy Elektra umrze. Była bezpieczna, dopóki był zaręczona z księciem Dolphem. Kiedy to się skończy, owe osiemset albo i więcej lat odzyska swoją moc i dziewczyna w jednej chwili rozsypie się w pył. Chyba, że uda się znaleźć jakieś inne rozwiązanie tego problemu. - O, zbliża się pytający - oznajmił znany już dziewczętom starzec. - Najpierw wykorzystamy tę starszą. Czy któraś z was orientuje się, co ma robić? - Nie! - odparły chórem Ivy i Elektra, znów zdenerwowane. - Wspaniale! Czy któraś z was miała do czynienia z mężczyzną? - Obie jesteśmy zaręczone - odparła nieco sztywno Ivy. - Co... - Przecież jesteście takie młode! - Starzec był zaskoczony. - Potrzebne nam „panienki”. Czemu wcześniej nic nie powiedziałyście? - Bo nie pytałeś! - rzekła opryskliwie Elektra. - A poza tym kto powiedział, że nie jesteśmy... Ivy próbowała ją ostrzec, ale na nic to się nie zdało, jak zwykle z Elektra. - Ach, więc nie byłyście z mężczyzną! - wykrzyknął starzec. - Co to zmienia? - zapytała Ivy, która słyszała o ofiarach z dziewic, i wcale jej się to nie uśmiechało. - Tylko naprawdę niewinne dziewczęta mogą być Pytiami - wyjaśnił. - Bo jedynie wtedy mamy pewność, że ich słowa niosą prawdę. - Niosą prawdę? - Ivy dalej się to nie podobało. Elektra też zaczynała rozumieć, o co chodzi, i nagle zamilkła. - Pytia musi zasiąść na trójnogu i przepowiadać pytającym. Taki jest zwyczaj naszych wyroczni. Wyrocznie! Ivy coś sobie przypomniała. - One głoszą proroctwa! - wyrwało się księżniczce. - Otóż to. Nasze proroctwa są najlepsze. Dlatego Zagubieni tu przychodzą. Uff, a więc ani ich nie złożą w ofierze, ani nie zgwałcą. Pozostawały jednak pewne niejasności. - Co się stało z poprzednią Pytią? - One w końcu dorastają i wychodzą za mąż - wyjaśnił starzec. - Tracą wtedy swoją niewinność i już się nie nadają do tej pracy. Od pewnego czasu szukaliśmy następczyni. Wy dwie świetnie się nadajecie; będziecie wieść przyjemne życie pomiędzy nami. Nie spadną na was żadne inne obowiązki. Będziemy was karmić i odziewać i nikt nie odważy się was molestować. Musicie tylko odpowiadać na pytania Zagubionych. - A gdybyśmy nie znały odpowiedzi? - Dlatego Pytia siedzi nad magiczną szczeliną. Odpowiedź zawsze się pojawia. Nie będziecie mieć żadnych trudności. - A może byśmy jednak wróciły do domu? - Jeszcze żadna wybrana na Pytię dziewczyna nie chciała wrócić do domu! - Starzec był zakłopotany. Dziewczęta znów wymieniły spojrzenia. Lepiej na razie dać spokój i nie upierać się. Po pierwsze nie miały pojęcia, gdzie jest Pyton. Jak poznają lepiej całą sytuację, to pomyślą o wyrwaniu się stąd. I tak Ivy zasiadła na trójnogu, a Elektra stanęła z boku. Pytający już tam był: centaur z Wyspy Centaura, przystojny i wyniosły. O jego pochodzeniu świadczył kołczan ze strzałami; centaury z Wyspy miały najlepszy ekwipunek, a pióra na brzechwach strzał układały się we wzór zastrzeżony dla wyspiarzy. Inne centaury nie mogły posługiwać się tymi strzałami - subtelne różnice w ciężarze, wyważeniu i lotności sprawiały, że tylko prawdziwi wyspiarze potrafili nimi celnie strzelać. Trójnóg wznosił się nad głęboką ciemną szczeliną. Ivy bardzo się denerwowała; nie potrafiła ocenić głębokości rozpadliny i jeszcze na dodatek z dołu dolatywało jakieś syczenie. Ze szpary wydobywały się ciepłe wyziewy o szczególnym zapachu. Dziewczyna poczuła mrowienie w karku. Ale musiała tu siedzieć i wykonać swoje zadanie. Może potem przestaną się nią interesować, wtedy zdoła obmyślić sposób wydostania się stąd. Nie powiedziała tym ludziom, że jest księżniczką, bo się bała, że tym bardziej chcieliby ją tu zatrzymać. Na razie zrobi to, o co prosili. Ciepły powiew z głębin uniósł leciutką białą szatę siedzącej na trójnogu Ivy, odsłonił nogi dziewczyny. Próbowała przytrzymać dół stroju, ale nadaremnie; powiewy były zbyt mocne. Na szczęście spódniczka nie była z pełnego koła, wydęła się tylko na tyle, żeby utworzyć dzwon. Ivy przypomniała sobie gadatliwą płytę podłogową z Zamku Roogna, która groziła, że zdradzi kolor jej majteczek. Dopiero Grey uciszył gadułę tupnięciem twardego mundańskiego buta. Czy coś ją podglądało z tej szczeliny? Już przedtem wcale jej się to nie podobało; teraz zaczynała tego nie cierpieć! Kolor bielizny jest jej prywatną sprawą! Zbliżył się centaur. - Podaj Pytanie - pouczył go starzec. - O Pytio, jam jest centaur Setnik. Czy posiadam jakiś magiczny talent? O rety! Ivy zdawała sobie sprawę, że to niesłychanie trudne pytanie. Centaury z Wyspy Centaurów nie wierzyły, że mają magiczne talenty; uważały, że owe talenty są zarezerwowane dla niższych klas, na przykład dla ludzi. Wyspiarze, w przeciwieństwie do swych pobratymców z kontynentu, nie akceptowali własnych talentów. Co powinna powiedzieć? Bardzo możliwe, że ów centaur jest obdarzony magicznym talentem, ale wolałby raczej umrzeć, niż to wypowiedzieć, no i mógłby zostać wygnany z Wyspy, gdyby inni się o tym dowiedzieli. Czyli nic by nie zyskał na poznaniu prawdy. A więc ma skłamać i powiedzieć, że nie ma żadnego talentu, co by go ucieszyło i oczyściło w oczach współplemieńców? Przecież wcale nie chciała zostać wieszczką; czy zdecyduje się kłamać? Tak, prawda, jak i kłamstwo były nie do przyjęcia. Ivy siedziała bez ruchu, nie mogła wykrztusić ani słowa. Nic dziwnego, że starzec wolał kompletne niewiniątka! Osoba świadoma tego rodzaju pułapek nigdy by się nie zgodziła zostać wieszczką! Przypuśćmy, że skłamie, a potem talent centaura ujawni się w całej pełni i okaże się, że źle przepowiedziała? To by ośmieszyło cały ten interes, a dziewczyna domyślała się, że mogłoby być jeszcze gorzej. Powiew ze szczeliny stał się gorętszy i o wiele silniejszy. Powietrze tak napierało na dzwonowato wydętą spódniczkę, że Ivy się przestraszyła, iż wzięci w górę. Nogi zaczęły ją piec, dusiły ją opary. Dziewczyna zakaszlała i próbowała wstrzymać oddech, ale jej się nie udało. Odetchnęła i cuchnące powietrze wypełniło płuca. Księżniczka poczuła palenie w piersiach, zaszumiało jej w głowie. Była kompletnie oszołomiona. Zdawało jej się, że unosi się w powietrze, a przecież nie wykonała najmniejszego ruchu. Skała, na której stał trójnóg, zrobiła się przezroczysta i Ivy spojrzała w głąb, na mgliste kształty goblinów i demonów załatwiających swoje brudne sprawki. Powietrze wokół dziewczyny zgęstniało i zmętniało, jakby zestalała się jakaś potworna mgła. - Zabierzcie mnie stąd! - wrzasnęła Ivy, ale z jej ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot, zupełnie jakby przemówiła po mundańsku. Potem czyjeś ręce ściągnęły dziewczynę z siedziska. Próbowała je strząsnąć, ale odciągnęły ją od szczeliny i cuchnących wyziewów. - Co rzekła? - zapytał Setnik. - Pytia przemówiła paroma pomieszanymi pojęciami - wyjaśnił mu starzec. - Musimy to teraz zinterpretować. Pozwól, że się naradzimy. - Pospieszcie się - rzekł centaur z właściwą temu plemieniu arogancją. - To bardzo ważna sprawa. Starzec odszedł na bok, żeby się naradzić na osobności z dwiema matronami, które zajmowały się przygotowaniami. Rozmawiali przez chwilę, z ożywieniem gestykulując. Tymczasem Ivy wracała do przytomności. Mgła znikała, skała stawała się nieprzejrzysta. - Nic ci nie jest? - dopytywała się niespokojnie Elektra. - Strasznie wyglądałaś na tym trójnogu! - Te wyziewy o mało mnie nie zadusiły! - wyjaśniła jej Ivy. - Próbowałam wołać o pomoc, ale wyszedł jakiś bełkot. - To znaczy, że twój krzyk był wołaniem o pomoc? Że to nie była wieszczba? - No pewno, że nie! Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. - Ale oni... - Wiem. Myślę, że to jedno wielkie... Ivy zamilkła, bo ujrzała coś przeraźliwego. Na kamienną posadzkę wpełzał Pyton! - Dopadł nas! - zawołała Elektra, która też go dostrzegła. - Znalazł nas! Nie patrz mu w oczy! Dziewczyny cofały się przed monstrualnym gadem. Podbiegły do starca i matron. - Pyton! Pyton! - zawołała do nich Ivy. - Oczywiście - odparł spokojnie starzec. - Jest twoim strażnikiem, Pytio. Broni przed natrętami. - Ale on chce nas zjeść! - Nonsens. On zjada tylko intruzów, a nie kapłanki - wytłumaczył starzec i powrócił do ożywionej rozmowy z tamtymi kobietami. Pyton pełzł za dziewczętami. - On nie wie, że zostałyśmy kapłankami! - odezwała się Elektra. - Wie tylko, że przyszłyśmy tu z górskiej ścieżki! - Może centaur - wtrąciła Ivy. Podbiegły do czekającego centaura. - Ten wąż nas ściga! - poskarżyła się księżniczka. - Przecież nie uzyskałem jeszcze odpowiedzi - rzekł zirytowany Setnik. - I nie dostaniesz, jeżeli on mnie połknie! - zagroziła Ivy. - Tak się na pewno nie stanie! - Chwycił w dłonie hak ze strzałą na cięciwie. - Odstąp, potworze, albo zginiesz! Pyton parł naprzód. Łuk zaśpiewał i strzała utkwiła w gadzim nosie. - To było tylko ostrzeżenie - poinformował go centurion* [* Centurion - centaur setnik albo setnik u Rzymian.]. - Następna utkwi w twoim oku. Odstąp, potworze. Ivy wiedziała, że centaury były odważnymi i świetnymi wojownikami, ale ten ją zadziwił. Zupełnie nie bał się Pytona i było jasne, że bez trudu trafi w każdy wybrany przez siebie cel. Starzec i obie matrony zorientowali się, co się dzieje. - Nie strzelaj do Pytona! - zawołał mężczyzna. - To nasz strażnik! - Będzie niewidomym strażnikiem, jeżeli jeszcze trochę ku nam podpełznie! - zagroził centaur. Ugodzony strzałą wąż zatrzymał się w miejscu. Nacelował oko na Setnika, żeby go zahipnotyzować, i zobaczył następną strzałę, wymierzoną prosto w swoją źrenicę. Jeżeli wcześniej nie wiedział o celności centaurów, to już się o tym przekonał na własnej skórze. Zawahał się. Z dżungli wypadło dwoje ludzi: nie odznaczający się niczym szczególnym mężczyzna i naga kobieta. - Grey! Nada! - zawołała Ivy. Pyton odwrócił się w stronę nabiegających. To na pewno łatwiejszy kąsek niż ten nerwowy centaur! - Nie patrz mu w oczy! - wrzasnęła do chłopaka Elektra. Ivy przyjrzała się dokładniej biegnącej za Mundańczykiem dziewczynie. To wcale nie była Nada - to była Menada! Co się stało? Grey oczywiście zignorował ostrzeżenie. Spojrzał Pytonowi prosto w oczy. Ivy skamieniała ze zgrozy. Inni też znieruchomieli, każdy z odmiennego powodu. Grey także, i Pyton. Ci dwaj zwarli się oczami. Potem gad się poruszył. Wielki łeb opadł powoli na posadzkę, cielsko wiło się bezradnie. Ivy otworzyła buzię ze zdumienia. Rozejrzała się wokół i stwierdziła, że starzec i kobiety są zaszokowane. - Nic ci się nie stało, Ivy? - spytał chłopak. - Baliśmy się, że Pyton... - Pokonałeś go wzrokiem! - zawołała dziewczyna. - No jasne, głupolu! - wtrąciła się Menada. - Przecież on jest Magiem! - No, nie całkiem tak - speszył się Grey. - Gdzie Nada? - dopytywała się Elektra. Coś się poruszyło w kieszeni na piersi chłopaka. Wysunął się stamtąd łepek węża. Grey uniósł rękę i wąż ześliznął się w dół. Potem ukazała się Nada w ludzkiej postaci i zgrabnie wylądowała na kamiennej posadzce. Oczywiście była naga, bo nie potrafiła przemieniać swego ubrania wraz z postacią. - Ale jest czymś w rodzaju Maga - rzekła. - Czy wiesz, Ivy, że on zneutralizował ich Winny Zdrój, a potem uczynił go jeszcze potężniejszym? - Ma talent! Ma talent! - wykrzyknęła Elektra, podskakując radośnie. - Wiedziałam! Wiedziałam! - Co robi tutaj ta Menada? - Ivy zajęła się pomniejszą sprawą, bo nie była gotowa, by zmierzyć się z poważniejszą. - To jest Mae - rzekł chłopak. - Ona... ja... my... - Tak? - spytała uprzejmie dziewczyna, przyglądając się tamtej dokładnie; Menada Mae była bujna i zmysłowa, na pewno bardzo pociągająca dla kogoś, kto lubił taki typ urody. - Mag potrzebował przewodniczki - wyjaśniła Menada. - Więc pokazałam mu szlaki Pytona i wywąchałam wasz trop, żeby mógł was odnaleźć. - To świetna ścieżka dla węży - dodała Nada. - Ale był tam wyrwany z korzeniami kolcokrzew, bardzo zawzięty na węże, więc musiałam wrócić do kieszeni Greya. Żeby kolce nie mogły mnie poranić. - Jak on cię okiełznał? - spytała Elektra. - Wszyscy wiedzą, że Menada nie... - No cóż, ja niezbyt lubię krew - wyznała Mae, bardzo tym speszona. - I kiedy zamienił nasze wino w krew... - Teraz muszę wynagrodzić Mae za pomoc - oznajmił chłopak. - Ale nie wiem jak. Ivy uznała, że musi natychmiast coś wymyślić, bo nie ufała pomysłom Menady. Ta Dzika Kobieta była zbyt dobrze zbudowana! - Co się stało z naszym strażnikiem? - zapytał starzec. - Nic takiego - odparł Grey. - Ja... hmm... odebrałem mu moc, żeby nie mógł nikogo skrzywdzić. Zaraz przywrócę mu siły. Chłopak podszedł do Pytona i dotknął wielkiego łba. Drgawki ustały. Gad uniósł głowę. Zamrugał oczami. - Wracaj do swoich spraw - polecił Grey. - Jesteśmy tu gośćmi, a nie intruzami. Wyjmę ci tę strzałę. - Nie zdołasz jej wyjąć - oznajmił Setnik. - Ma magiczny grot. Tylko centaur może... Zamilkł, bo strzała wysunęła się z łba węża. Grot był czerwony od krwi, lecz cały. Pyton zadrżał, jakby wracał do siebie po straszliwym szoku, i odpełzł po kamiennej posadzce. - Na pewno go to zraniło - stwierdził Grey. - Oto twoja strzała, centaurze. - Dzięki ci, o Magu - rzekł Setnik, równie wstrząśnięty jak Pyton, i wziął strzałę. - W jakiej sprawie tu przyszedłeś, Magu - zapytał starzec. - Nie wiedzieliśmy, że masz nadejść. - Hmm, przybyłem, żeby uratować księżniczkę Ivy i Elektrę. To miło, że się nimi zaopiekowaliście. - Miło? - spytały chórem obie dziewczyny. - Księżniczkę? - zapytał w tym samym czasie starzec. - Tak - odparł niewinnie chłopak. - To jest księżniczka Ivy z Zamku Roogna, a to księżniczka Nada z Naga. Czyżbyś o tym nie wiedział? Mężczyznę zatkało. - Nie pytaliśmy, kim są - burknął. - Pójdziemy już - rzeł Grey. - Jeszcze raz dziękuję. - Chwileczkę, a co z moją przepowiednią? - zaniepokoił się Setnik. - Zinterpretowaliśmy słowa Pytii - rzekł pospiesznie starzec. - znaczą one: „Żaden centaur nie ma mniejszego talentu niż ty”. - Och! - Usatysfakcjonowany centaur skinął głową. - Tak. Istotnie. Dziękuję. Muszę już iść. I natychmiast wprowadził słowa w czyn, jak to zwykle centaury. - Ale nam jest potrzebna Pytia! Cóż poczniemy, Magu, jeżeli zabierzesz obie? - Mae, czy chciałabyś, żeby Mag znalazł ci nowe zajęcie? - wtrąciła się Ivy. - Kamienna komnata, skromna biała szata, żadnego surowego mięsa i regularne wdychanie oparów, które cię kompletnie oszołomią? - Cudownie! - Mae aż się zarumieniła. - Oto twoja nowa kapłanka - powiedziała starcowi Ivy. - Jest dziewicą; Dzikie Kobiety nie kochają się z mężczyznami, one ich zjadają. Posadź ją na trójnogu i będzie wygłaszać niezrozumiałe monologi, a ty je wytłumaczysz, jak tylko zechcesz. - Przecież to Menada! - zaprotestował. - Ale okiełznana! Mag ją okiełznał. - Dziewczyna zwróciła się do Mae: - Prawda, że to zrobił? Już nie będziesz rozszarpywać ludzi? Mae była Dziką Kobietą, ale miała swój rozum. - Okiełznał mnie! Okiełznał mnie! - wykrzyknęła. - Już nie będę złośliwą nimfą! - Ale Menady są niepoprawne! - upierał się starzec. - To dlatego mamy Pytona! Żeby je odstraszał! - Ta jest inna - wtrąciła się Nada. - Nie będzie walczyć z wężami ani rozdzierać mężczyzn na strzępy. Popatrz. I księżniczka zmieniła się w dużego węża. Mae zrozumiała, o co chodzi, i pogłaskała gadzi łeb, choć trochę ją to zdenerwowało. Nada wróciła do ludzkiej postaci. - A teraz pocałuj Maga i nie ugryź go przy tym - poleciła Nada Menadzie. - Muszę to zrobić? - zaniepokoiła się Mae. - Naprawdę musi? - zawtórowała jej Ivy, też zaniepokojona, ale z odmiennych powodów. - No cóż, mogłaby pocałować jego... Starzec cofnął się, przerażony. - No trudno - ustąpiła Ivy. - Pocałuj ją, Grey, ale niech ci się to za bardzo nie spodoba. Grey nie był tak niechętny pomysłowi Nady, jakby Ivy sobie tego życzyła. Objął Mae i pocałowali się, a pocałunek trwał dobrą chwilę. - Widzicie? - odezwała się Nada. - Jest znakomicie okiełznana, nawet tkliwa. Niektórzy powiedzieliby nawet, że jest milutka. - Nie przeciągaj struny - szepnęła Ivy. Ta scena przekonała sługi świątyni. - Może się nada - stwierdził starzec. - Przerwijmy ów pocałunek, zanim przyjdą jej do głowy zdrożne myśli - dodała matrona. Ivy podzielała zdanie matrony. Ku jej wielkiej uldze pocałunek dobiegł końca. Mae wyglądała na oszołomioną, w jej oczach tańczyły płomyki. - Może źle osądzałam mężczyzn - oznajmiła Menada. - Oni... - Nie wszyscy są tacy! - pouczyła ją Ivy. - Pamiętaj, że ten jest Magiem. Inni nie są godni uwagi. Nie musisz ich zaraz zjadać, po prostu ich ignoruj. - Oczywiście - zgodziła się Mae, ale nie wyglądała na całkowicie przekonaną. - Pójdź z nami! - odezwała się jedna z matron. - Oczyścimy cię i przebierzemy. - Oczyścicie? - zaniepokoiła się Menada. - Umyją cię gąbką - wyjaśniła pospiesznie Ivy. - To nie boli. Chcą, żebyś ładnie wyglądała dla tych, którzy przychodzą. - Ładnie wyglądała... - powtórzyła Mae i zerknęła na Greya. - Tak, może to dobry pomysł. - Chodźmy już! - zniecierpliwiła się Ivy. - Jeszcze jedno - powstrzymała ją Nada i zwróciła się do starca: - Czy u podstawy góry jest jakaś ścieżka, którą moglibyśmy wrócić tam, skąd wyruszyliśmy? - Ależ oczywiście. Wszyscy Pytający tamtędy chodzą. O, tam. - Wskazał im kierunek. - Dziękuję - uśmiechnęła się do niego Nada. Była w tym lepsza niż Ivy. Elektra szła przodem. Ivy mocno ujęła dłoń Greya i odciągnęła go od ruin. Za nimi kroczyła Nada, leciutko się uśmiechając; wróciła do postaci węża, najlepszej na te kręte ścieżki. Chłopak nie odezwał się ani słowem od pocałunku z Mae. Ivy poczekała, aż się znajdą poza zasięgiem oczu i uszu świątynnych, i zapytała: - Co cię tak zatkało, Grey? Czyżby zrobiła na tobie aż takie wrażenie? Dziewczyna była zła, choć nie miała ku temu powodu. Grey otworzył usta, polało się z nich coś czerwonego. Odwrócił się i wypluł krew. - Nie mogłem nic mówić, bo jakby zobaczyli krew, to by nie uwierzyli, że okiełznałem Menadę - wyjaśnił. - Jednak cię ugryzła! - zawołała Ivy. - Tak. Myślę, że zrobiła to odruchowo. - Chłopak wyjął chusteczkę i przytknął do wargi. - Nie potrafiła się opanować, kiedy znalazła się tak blisko mężczyzny. Nie mogłem przerwać pocałunku, dopóki mnie nie puściła. No to się skoncentrowałem i zneutralizowałem jej magię. - To dlatego była tak pełna szacunku! - wykrzyknęła Ivy. - Poczuła twoją moc! - Chyba tak. Myślę, że i tak tego żałowała. Ale przez całe swoje życie była Dziką Kobietą i nie mogła się tak od razu zmienić, nawet jeśli nie lubiła krwi. A więc Menada nie całkiem utraciła zamiłowanie do przemocy! Ivy od razu lepiej się poczuła. - Moje kochane biedactwo - powiedziała, nagle pełna współczucia. - Przyspieszę gojenie rany. Miał zranione usta, więc musiała go pocałować. Wzmocniła pocałunek i Grey prędko wrócił do zdrowia. Ruszyli ścieżką, trzymając się za ręce, o wiele bliżsi sobie niż przedtem. *** Chex ucieszyła się na ich widok. - Słyszeliśmy jakiś tumult, ale nie chcieliśmy się wtrącać - rzekła. - Czy Muza odpowiedziała na wasze pytanie? - Nie bezpośrednio - odparła Ivy. - Ale przekonaliśmy się, że Grey ma magiczny talent. Wygląda na to, że neutralizuje magię, kiedy chce. To wyjaśnia wiele tajemnic. - Też tak uważam - przyznała Chex. - Ale czy jesteś tego pewna? Nie dostrzegłam u niego żadnej magii. - Sprawdźmy to! - zawołała żywiołowo jak zwykle Elektra. - Niech sprawi, żebyś nie mogła latać! - Ale ja wcale tego nie chcę! - zaprotestował chłopak. - Nie na stałe - pocieszyła go Ivy. - Tylko na tyle, żebyś udowodnił swoją moc. Nie przyznała się, że i jej potrzebny był nowy dowód. Grey pokonał Pytona, ale może potężny gad nie mógł hipnotyzować Mundańczyków albo też nie wychodziło mu to tak dobrze z mężczyznami. Chłopak sądził, że okiełznał Menadę, a może tylko wybuchły w niej długo tłumione romantyczne uczucia. No bo czyż mogła mieć tak doskonałe kształty i nie odczuwać żadnych kobiecych pragnień? A ten płomień w oczach, kiedy pocałowała Greya! Ivy nie chciała o tym głośno mówić. Czułaby się zakłopotana, gdyby się pomyliła. - To będzie dobry test - przyznała Chex. - Siadaj na mój grzbiet, Grey. Jeżeli sprawisz, że nie wzbiję się w powietrze, to uznam, że twoja moc zneutralizowała moją magię. Chłopak niezgrabnie dosiadł uskrzydlonej centaurzycy. Ivy zdumiewała się, że ta jego niezgrabność wzmaga jej uczucia, ale istotnie tak było. Grey nie był żadnym olśniewającym bohaterem, lecz za to był porządnym chłopakiem. Chex rozpostarła skrzydła, spięła się do skoku i dwa razy machnęła ogonem. Za pierwszym razem ogon dotknął chłopaka, za drugim - centaurzycy. Bo na tym polegała jej magia: to, czego dotknął ogon, stawało się lekkie i skrzydła musiały nieść o wiele mniejszy ciężar. Dlatego mogła latać, choć nie miała dziesięć razy większych skrzydeł. Chex podskoczyła i nie wzbiła się. Wylądowała twardo na czterech kopytach, na jej twarzy odmalowało się zdumienie. - Nie stałam się lżejsza! - wykrzyknęła. - Odebrałam moc twojemu ogonowi - wyjaśnił Grey. - Czy mam ją przywrócić? - Nie. Spróbuję jeszcze raz. - Machnęła parę razy ogonem, ale bez skutku. - Rzeczywiście, nie działa. No cóż, przywróć mu moc. Na pozór nic się nie stało. Chex znów machnęła ogonem i nagle znalazła się w powietrzu, choć nie całkiem rozwinęła skrzydła. - Wielkie nieba! - zawołała, energicznie nimi machając, żeby złapać równowagę. - To rykoszet! - orzekł wczepiony w grzywę centaurzycy chłopak. - Zadziałały poprzednie machnięcia ogonem i jesteś za lekka! - Czy możesz mi dodać troszeczkę ciężaru? - zapytała Chex, ze wszystkich sił starając się zachować kontrolę nad lotem. - Spróbuję. Centaurzyca złapała równowagę i powoli opadła na ziemię. - On ma talent - oznajmiła, kiedy Grey zsiadał; grzywę miała zmierzwioną i była bardzo wzburzona. - Talent - odezwała się Nada. - To dlatego zdrój Menad miał większą moc niż przedtem. To ci magia! - To jest podobne do mojego talentu! - stwierdziła Ivy. - Ja tylko wzmacniam, a ty potęgujesz przez rykoszet. - Dziewczyna była pod wrażeniem dopiero co oglądanej próby; wierzyła zdaniu Chex. - Zastanawiam się, jaki zakres ma ten talent. - Sprawdźmy, czy działa na mnie - zaproponowała Nada. - Nie pozwól, żebym zmieniła postać. Podeszła do Greya i wyciągnęła rękę. Ujął dłoń dziewczyny. Stali tak i nic się nie działo. - No, spróbuj się zmienić - ponagliła ją Elektra. - Przecież próbuję! - odparła Nada. - Och! - Elektra uśmiechnęła się. - Grey, pozwól jej na to. I nagle Nada zmieniła się w węża z ludzką głową na obu końcach ciała. - Oooojjj! Co się stało?! - wrzasnęły obie głowy. - Rykoszet! - odparła zdumiona Ivy. - Grey, szybko, zneutralizuj ją troszkę. Obydwie głowy węża zniknęły. Potem ukazała się prawdziwa postać Nady - wąż z jedną ludzką głową. - To było straszne! - powiedziała. - Nigdy nie miałam takich problemów ze zmianą kształtu! - Magia, nad którą nie w pełni się panuje, może być niebezpieczna - stwierdził Cheiron. - Powinniśmy zaprzestać tych eksperymentów, dopóki nie opracujemy bezpieczniejszej metody testowania. - Tak - zgodził się natychmiast Grey. - Nie chciałbym nikogo wpędzić w kłopoty. Ani trochę nie jestem przyzwyczajony do czarowania! - Nazywali cię Magiem - wtrąciła Ivy, której wciąż nie było dość. - Nigdy nie twierdziłem, że nim jestem! - zaprotestował chłopak. - Menady przypuszczały... - Ja jestem Maginią - ciągnęła dziewczyna, ingerując uwagę Greya. - To to samo co Mag, po prostu żeński odpowiednik terminologiczny. Moja matka nazywa to reliktem tradycyjnego męskiego szowinizmu płciowego. Mojej magii nie może zneutralizować nic, co nie byłoby jej równe. No to spróbujmy... - Odradzałbym to - oznajmił Cheiron. Chex kiwnięciem głowy potwierdziła, że się z nim zgadza, Xap zaskrzeczał. - O, nie. Chcę być pewna - sprzeciwiła się Ivy. Zawsze potrafiła postawić na swoim, a teraz tym bardziej nie zamierzała ustępować. - Muszę wiedzieć, czy Grey jest naprawdę Magiem. Spróbuj mnie zneutralizować. - Ja... hmm... nie sądzę... - zaczął chłopak, lecz gdy spojrzał na jej zdecydowaną minę, poddał się. - Ale sam nie wiem, czy i jak to zadziała. - Ja spróbuję coś wzmocnić, a ty będziesz się starał mi w tym przeszkodzić. - Ivy rozejrzała się wokół i dostrzegła robaczka świętojańskiego, który właśnie się budził, bo nadchodził wieczór. - Wzmocnię tego świetlika. Podniosła robaczka. Wił się i słabo świecił. Grey położył dłoń na drugiej ręce dziewczyny. - No, dobrze, neutralizuję twoją magię - rzekł. Ivy nic nie poczuła. Skoncentrowała się na robaczku - chciała, żeby mocniej zaświecił. Zamigotał, ale na tym się skończyło. Bardziej się skoncentrowała... i nic. Włożyła w to całą swoją moc. Robaczek trochę pojaśniał. Chłopak naprawdę zahamował działanie jej magii! - Teraz przywróć mi moc. Robaczek zalśnił tak, że wokół zrobiło się jasno jak w południe. Potem wybuchł i poparzył dziewczynie dłoń. Przyjrzeli się. Z robaczka został tylko popiół. - Zabiliśmy go! - Grey był zrozpaczony. - Żałuję, że się uparłam! - Ivy patrzyła na piekącą rękę. - Otóż to - odezwał się Cheiron tonem „a-nie-mówiłem-że-by-tego-nie-robić”. - Teraz wiemy, że Grey na pewno jest Magiem. Koniec z dalszymi eksperymentami. - Koniec - zgodził się chłopak, patrząc na popioły świetlika. - Koniec - przyznała Ivy i zaczęła płakać. Biedny świetlik! *** Rozbili obozowisko i ułożyli się do snu. Odkryli, że Grey ma magiczny talent, i to było cudowne. To zadziwiające, że okazał się najprawdziwszym Magiem. Teraz Ivy mogła za niego wyjść... i to było najlepsze ze wszystkiego. Ale uczynili zło, badając moc chłopaka, co nie było dobre. Dziewczyna poniewczasie żałowała, że doprowadziła do tego swoim uporem. Wcale nie trzeba było niszczyć biednego świetlika! Po prostu nie pomyślała o konsekwencjach, chociaż Cheiron ich ostrzegał. Rankiem, po śniadaniu, omówili całą tę sprawę i pojawiło się niepokojące pytanie. Zadała je Elektra, lecz na pewno dręczyło i pozostałych. - Jak to możliwe, że człowiek z Mundanii nie tylko ma talent magiczny, ale w dodatku jest Magiem? No właśnie! Coś było nie tak, chyba że ich wiadomości na temat Mundańczyków i magii były kompletnie fałszywe. Nie zaznają spokoju, dopóki nie znajdą odpowiedzi na to pytanie. Nada zmieniła się w węża i wtedy dosiedli swoich wierzchowców i polecieli do Zamku Roogna. Ivy wiedziała, że choć wyprawa zakończyła się pomyślnie, nie może jeszcze poślubić Greya. Magowie nie zjawiają się znikąd, a już na pewno nie z Mundanii. Była pewna, że rodzice będą chcieli poznać prawdę, i musiała przyznać, że mieli do tego prawo. Misja jej i Greya wcale się nie zakończyła - tylko zmieniła charakter. Wspięli się na to, co uważali za szczyt góry Parnas, i przekonali się, że to jedynie skalna półka - prawdziwy szczyt był równie daleko jak przedtem. Rozdział 12. WYPRAWA DO PLUTERA - Posłuchaj, Grey! Naprawdę nie chciałabym przyznawać się tu w zamku do mojej niewiedzy - szepnęła chłopakowi do ucha Rapunzel. - Rozumiem, dlaczego ty i Ivy potrzebujecie kogoś do towarzystwa podczas tej wyprawy; narzeczeni nie mogą wyruszać zbyt daleko bez dozoru, a Nada i Elektra nie chcą znów mieć do czynienia z Kom- Pluterem. Ale po co chcesz zobaczyć się z tą złośliwą machiną? Grey jeszcze się nie przyzwyczaił, że na jego ramieniu siedzi maleńka śliczna kobietka i drobniutką jak u lalki dłonią trzyma go za ucho. Rodzice dziewczyny uznali, że on i Ivy muszą mieć przyzwoitkę, dopóki się nie pobiorą; w ten sposób dali do zrozumienia, że nie mają już zastrzeżeń do tego małżeństwa. Ivy przyjęła ich Ultimatum i dowiodła, że chłopak ma magiczny talent. Właściwie to nawet mógłby zostać królem! Lecz królewska para podzielała niepokoje córki co do pochodzenia owego talentu. W Xanth było całe mnóstwo tajemnic i pozornie bezsensownych spraw, ale sekret związany z narzeczonym księżniczki to zupełnie co innego, to już poważna sprawa. I tak maleńka Rapunzel i jej równie niewielki mąż, golem Grandy, zostali przyzwoitkami; rozmiary nie miały zbyt wielkiego znaczenia w tej magicznej kramie. Grundy siedział ma ramieniu idącej przodem Ivy i najwyraźniej bawił ją rozmaitymi uwagami, bo dziewczyna często chichotała. - Hmm, wygląda na to, że ów Kom-Pluter jest podobny do machiny, którą miałem w Mundanii - odrzekł Grey. - To znaczy tam miałem komputer i wykorzystałem go tylko do przetwarzania tekstów - tak w Mundanii nazywamy pisanie prac. Wystukiwałem je na klawiaturze... hmm, czy wiesz, co to jest maszyna do pisania? Hmm, to takie magiczne pióro, które pisze za ciebie. Musisz tylko dotknąć właściwych klawiszy, a ono jakby zapamiętuje słowa i potem je drukuje... czyli pisze wszystkie za jednym zamachem. - Mundania musi być bardzo osobliwym miejscem - zauważyła Rapunzel, machając stopką. Miała malutkie stopki i zgrabne nóżki - Grey mógł je dostrzec kątem oka. Chłopak wiedział, że pochodziła z rodu elfów i mogła przybierać różne rozmiary, nie tracąc nic na urodzie. - Tak, jest bardzo dziwna - przyznał Grey, wracając myślami do rzeczywistości. - Dostałem nowy program do mojego komputera. Program to coś takiego... to zestaw instrukcji, co robić i... - Tak jakby królowa Iren mówiła Ivy, co ma robić? - No, nie całkiem, ale bardzo podobnie. Ten nowy program ogromnie zmienił mój komputer. Zaczął ze mną rozmawiać za pośrednictwem swojego ekranu i... i spełniać moje życzenia. - To ani trochę nie przypomina Kom-Plutera! - zawołała Rapunzel, potrząsając włosami; bo taki już miała nawyk. Jej włosy były równie długie co zawsze i nawet przywiązała jeden pukiel do guzika na kieszonce, żeby służył jako kotwica, gdyby spadła z ramienia Greya; reszta loków opływała ją jak jedwabny płaszcz: tuż przy głowie były ciemne, przy końcach niemal białe, wspaniałe. Jej oczy też zmieniały kolor w zależności od oświetlenia. - On wcale nie spełnia życzeń, tylko zmienia rzeczywistość wedle swej woli. - Ten... ten program właściwie też to robił. On... chciałem mieć miłą dziewczynę. Byłem kompletnie sam, stale siedziałem w swoim pokoju, byłem do niczego i... - Doskonale cię rozumiem. - Rapunzel musnęła ucho Greya splotem włosów. - Całe wieki siedziałam zamknięta w wieży. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie moja korespondencja z Ivy. - O tak, to na pewno rozumiesz! No więc ten program utrzymywał, że to on sprowadził Ivy... - Przecież ją przysłał Niebiański Cent! - Tak. Tam, gdzie była najbardziej potrzebna... a ja na pewno jej potrzebowałem! Więc uważam, że komputer przypisywał sobie cudze zasługi. Ale musiał wiedzieć, że ona nadchodzi! No i pomógł nam: dzięki niemu mogliśmy rozmawiać. To było... było jak magia. Ivy rozpoznała w nim Kom-Plutera. I przypomniała sobie o tym, kiedy się okazało, że mam talent. Ona uważa, że Kom-Pluter musi coś wiedzieć, a my właśnie musimy się dowiedzieć, co on wie. - Ale... ale jak Kom-Pluter mógł się znaleźć w Mundanii? - spytała ze zdumieniem Rapunzel. Grey nie widział jej twarzy, ale pełen uroku głos rozgrzewał mu ucho jak ciepły nausznik w zimowy dzień. Grundy to szczęśliwy golem! - To jeszcze jedna tajemnica - przyznał chłopak. - Myślałem, że za zmianę mojego komputera odpowiada naukowy program, ale teraz sądzę, że magia. No i mamy dwie zagadki: jak to się stało, że Mundańczyk ma talent, i jak magia mogła działać w Mundanii? Obie te sprawy mogą się ze sobą łączyć, a Kom-Pluter powinien znać odpowiedź na przynajmniej jedno pytanie. - Dziękuję ci - powiedziała Rapunzel. - Teraz rozumiem. Oczywiście musisz o to zapytać tę złośliwą machinę. Mam nadzieję, że nie pokrzyżuje twoich planów. - No cóż... teraz mam już magiczny talent i skoro mogę neutralizować inną magię, to może uda mi się zneutralizować i Kom-Plutera. Nie musimy się go aż tak obawiać. - Ale skoro wie o tobie i pomógł ci skontaktować się z Ivy, to może też wiedzieć, jak sobie z tobą poradzić. - Hmm, no tak. Lepiej ostrzegę Ivy, zanim dotrzemy do jego jaskini. Grey nie przejął się za bardzo, bo wiedział, że komputery nie mogą podjąć żadnej bezpośredniej akcji. Czy machina mogłaby go zatrzymać wbrew jego woli, skoro magia nie miała nań wpływu, jeżeli tego nie chciał? Przyspieszył kroku i dogonił Ivy. - Słuchaj, Rapunzel o czymś pomyślała. - Punzel ma mnóstwo myśli w swojej malutkiej główce - przyznał Grundy. - Ale na szczęście jej włosy nie wypuszczają większości z nich. - W przeciwieństwie do szerokich ust Grundy’ego - odcięła się Rapunzel. - One przepuszczą wszystko, czy trzeba, czy nie. Grundy założył kciuki za uszy i kiwał resztą palców. Ona pokazała mu język. Grey wyczuł to, choć nie mógł zobaczyć. To musiał być jakiś aspekt magii Xanth. - A ja myślałem, że wy się lubicie! - rzekł chłopak. - Nie, o nie! - rzekł groźnie Grundy. - No, właśnie! - przytaknęła Rapunzel przez zaciśnięte zęby. - Przecież... - Bo my się kochamy! - zawołali chórem i wybuchnęli śmiechem. - Dałeś się złapać, Grey. - Ivy też się roześmiała. - Też tak myślę - przyznał ze smutkiem. - Kpią tak każdego, kto ich wcześniej nie znał - ciągnęła dziewczyna. - Zanim się zeszli, Grundy dużo gadał i mało myślał, a Punzel na odwrót. Teraz on więcej myśli, a ona więcej mówi i trochę się pokrywają. - No, wiesz! - wykrzyknął Grundy, a Rapunzel się zapłoniła. - I ty mówisz, że ja jestem niedyskretny! - Mówiąc „pokrywają”, miałam na myśli... - zmieszała się Ivy. Rapunzel nie zdołała postrzymać chichotu. - Trafiona! - wykrzyknął Grundy. Grey uśmiechnął się leciutko. A więc kpili nie tylko z nowo przybyłych! - Ale wracajmy do tego, co wpadło do główki Rapunzel. Skoro Kom-Pluter o mnie wie, to czy powinniśmy wchodzić do jego kryjówki? - Myślę, że Pluter chce, żebyśmy do niego przyszli - odparła Ivy po zastanowieniu. - Mam przeczucie, że będziemy musieli ubić jakiś interes, zanim wydobędziemy zeń informację. Nie ma rady, powinniśmy tam iść. Ale tym razem moi będą wiedzieli, gdzie poszłam. Grey uświadomił sobie, że król Xanth mógłby się solidnie dać we znaki machinie, gdyby ta go naprawdę zirytowała. Pluter na pewno o tym wiedział i może to go postrzyma od zrobienia im jakiegoś numeru. - A w razie potrzeby wymyślimy coś, żeby pokonać tę wredną machinę - dodała księżniczka. - Przecież usłyszy nasze zmawianie się! Ivy uniosła prawą rękę i ułożyła palce w znak „NIE”, Grey nagle zrozumiał! Kiwnął tylko głową, wolał nie okazywać radości z tego pomysłu, bo przecież ktoś mógł magicznie podpatrywać lub podsłuchiwać. Dzięki przygodzie w Mundanii mieli swój własny, sekretny język! Chłopak przypomniał sobie symbole w myślach - miał nadzieję, że zapamiętał je na tyle, by móc się porozumieć. Ruszyli dalej. - Czy to jakiś magiczny symbol? - szepnęła Rapunzel w ucho Greya. - Właściwie nie - odszepnął. - Ale jeżeli zobaczysz, że czynimy takie znaki w obecności Plutera, to nie zwracaj na nie uwagi, a wtedy on się nie połapie, że to ważne. - Dobrze - zgodziła się. Szli okrężną dróżką, ale wreszcie dotarli do pieczary straszliwej machiny. Podobno strzegł jej Niewidzialny Olbrzym, mimo to wcale się nie bali. Wiedzieli, że wielkolud ma tylko zapędzać podróżnych do jaskini, w której królował Kom-Pluter. - Jak ci się wiedzie, wielka stopo? - zawołał Grundy zdumiewająco donośnym głosem. Grey zorientował się, że to Ivy wzmacnia siłę głosu golenia, żeby jego słowa mogły dotrzeć do sięgającej obłoków głowy olbrzyma. - Aoooooga! - odparł wielkolud. Najwyraźniej jego język był niezrozumiały dla normalnych mieszkańców Xanth. - To klawo! - odkrzyknął Grundy. Grey przypomniał sobie, że golem mógł mówić językami wszystkich żywych stworzeń. - Zapytaj go, czy zna Girarda - poprosiła go Ivy. - Hej, cudaku! Znasz Girarda? Rozległy się dźwięki syreny. - Tak. On zawsze chodził samopas i dziwacznie się zachowywał - przetłumaczył Grundy. - Ooo, to na pewno on! - przyznał Grey. - Ale teraz jest szczęśliwy. - Opowiem mu, jak Girard dostał się do tykwy. - Golem zaczął wydawać chrząknięcia i gardłowe pomruki. - Słuchaj no, musimy zająć się własnymi sprawami - zniecierpliwiła się Ivy. - Możesz tu zostać i plotkować, ale ja i Grey mamy do pogadania z Kom-Pluterem. - Idę z wami - odparł golem. - Olbrzymy nie bardzo nadają się do pogaduszek. Ten tutaj przynajmniej pachnie przyjemniej niż inne. - Bo go ostatnim razem wykąpałam - wyjaśniła Ivy. Weszli do jaskini. Tuż przy wejściu było ciemno, w głębi jasno. Dotarli do pomieszczenia o wypolerowanych ścianach. Na podłodze stało coś, co przypominało samodzielnie złożony komputer. I to właśnie był Kom-Pluter. - Żadne cudo - stwierdził Grey. - To znaczy... nie jestem fachowcem od komputerów, ale nawet ja widzę, że to przestarzały sprzęt. - Ostrożnie! - ostrzegł go Grundy. - To coś może cię słyszeć i nigdy byś nie uwierzył, do czego jest zdolne! Chłopak sporo wiedział o golemie i zdawał sobie sprawę, że Grundy prawie przed niczym nie czuje respektu. Jeżeli obawiał się tej topornej machiny, to Kom- Pluter naprawdę musiał mieć moc. Rozjaśnił się szklany ekran, umieszczony na przodzie składaka. - KIM JESTEŚCIE? - Jestem księżniczka Ivy - odpowiedziała pospiesznie dziewczyna. - Przyprowadziłam mojego narzeczonego, Greya z Mundanii, żeby z tobą porozmawiał. - ACH, NARESZCIE! - Chcemy się tylko dowiedzieć, co wiesz o Greyu - tłumaczyła Ivy. - On ma magiczny talent i... - OCZYWIŚCIE. A CO TO ZA TALENT? Grey nagle nabrał podejrzeń. Prędziutko „zamigał” NIE. Skoro maszyna nie zna jego talentu, to lepiej go przed nią zataić. Dziewczyna dostrzegła znak. - Cóż, Pluter, myśleliśmy, że to ty będziesz wiedział. Dlatego przyszliśmy. W końcu miałeś z nim kontakt w Mundanii, prawda? - TAK I NIE. - Nie? - zdumiał się chłopak. - Przecież widzieliśmy... - Umilkł, bo Ivy zrobiła znak „NIE”. Miała rację, lepiej za dużo maszynie nie mówić. - CO WIDZIELIŚCIE? - Widzieliśmy coś, co nam ciebie przypominało - odparł ostrożnie Grey. - Czy potrafisz to wyjaśnić? - NIE MUSZĘ NICZEGO WYJAŚNIAĆ. - No to my sobie pójdziemy - oznajmiła Ivy i odwróciła się ku wyjściu. - KSIĘŻNICZKA STWIERDZA, ŻE DRZWI SĄ ZAMKNIĘTE, I NIE MOŻE WYJŚĆ. Ukazały się zamknięte drzwi, odcinające wyjście. - Nic nie widzę - odezwał się Grey. - Idziemy, Ivy! Ujął dłoń dziewczyny i ruszył ku drzwiom. Tak jak przypuszczał, była to tylko iluzja i spokojnie przez nią przeszli. Zadzwonił dzwonek. Odwrócili się i spojrzeli na Plutera. - TO BYŁ TYLKO BLEF. ODPOWIEM NA WSZYSTKIE PYTANIA. Wrócili. Ivy zrobiła jakiś znak, którego chłopak nie zrozumiał. Uznał, że mogło to znaczyć „ostrożnie”. Nie miał wątpliwości, że była to zdradziecka i podła maszyna. - Czemu Grey ma talent, skoro jest Mundańczykiem? - spytała dziewczyna. - BO NIE JEST MUNDAŃCZYKIEM. - Jak to nie! - uniósł się chłopak. - W Xanth jestem po raz pierwszy. Nawet nie wierzyłem w jego istnienie! - TO PRAWDA, ALE NIE CAŁA PRAWDA. - No to daj nam poznać całą prawdę - rzekła Ivy. - MOŻE SIĘ WAM NIE SPODOBAĆ. Ivy i Grey wymienili spojrzenia. Do czego zmierzała ta machina? - A dlaczego? - spytała po chwili dziewczyna. - ZAWRZYJMY UMOWĘ. POWIECIE MI WSZYSTKO, CO WIECIE O GREYU, A JA WAM POWIEM TO, CO SAM O NIM WIEM. - Jak możesz nie wiedzieć tego, co my wiemy, skoro wiesz to, o czym nie mamy pojęcia? - nieco zawile spytał chłopak. - ZAPEWNIAM CIĘ, ŻE TAK WŁAŚNIE JEST. MUSZĘ POZNAĆ WASZĄ WERSJĘ, ŻEBY SIĘ PRZEKONAĆ, CZY JEST ZGODNA Z TYM, CO WIEM. WYMIENIMY INFORMACJE I POTEM UBIJEMY INTERES. I TO WŁAŚNIE MOŻE SIĘ WAM NIE PODOBAĆ. Zaczęli rozważać słowa machiny. Grey pomyślał, że jeżeli komputer spróbowałby zrobić coś, co by im nie odpowiadało - na przykład wyczarować jakiegoś potwora- składaka - to mógłby temu zapobiec. Po prostu posłużyłby się swoim talentem i zneutralizował potwora. Powinno się to udać bez względu na to, czy Kom-Pluter znał jego talent, czy nie. Jeżeli nie znał, to taki pokaz mocy wywarłby jeszcze większe wrażenie. Chłopak spojrzał na Ivy. Dziewczyna skinęła głową. Niech będzie. - Zgadzamy się - rzekł Grey. - Powiemy ci to, co wiemy, a potem ty nam powiesz wszystko, co wiesz, niczego nie ukrywając. Ale nie zobowiązujemy się do dalszych układów. - ZGODA. ZACZNIJ OD TEGO, GDZIE BYŁEŚ I JAK SIĘ SKONTAKTOWAŁEŚ Z MOIM WYSŁANNIKIEM. Chłopak zaczął opowiadać. Mówił o swojej rodzinie w Mundanii, o tym, jak zainstalował nowy program i potem poznał kilka dziwnych dziewcząt, aż wreszcie spotkał Ivy. Na samym końcu opowiedział o swoim magicznym talencie. - ZDUMIEWAJĄCE! SPODZIEWAŁEM SIĘ, ŻE BĘDZIESZ MIAŁ JAKIŚ TALENT, LECZ NIE SĄDZIŁEM, ŻE BĘDZIESZ MAGIEM. BYĆ MOŻE JAKAŚ MUNDAŃSKA INTERAKCJA SPOTĘGOWAŁA TWOJE UZDOLNIENIA. - Teraz ty, Pluter - rzekła twardo Ivy. - LEPIEJ BĘDZIE, JEŻELI OBRAZOWO PRZEDSTAWIĘ POCHODZENIE GREYA. - Rób, co chcesz, ale podaj pełne informacje - odparł Grey. Ekran zmienił kolor. Ukazało się mroczne jezioro w jakiejś jaskini. Obraz namalowany był rozmaitymi odcieniami szarości. - CZAS BEZ MAGII. - Coo? - zapytał Grey. - KSIĘŻNICZKA IVY WYJAŚNI, A JA BĘDĘ POKAZYWAŁ DALSZE SCENY. - To jeszcze przed moim urodzeniem - powiedziała Ivy. - Właściwie nawet przed urodzeniem mojego ojca. Coś się stało i cała magia Xanth zniknęła. Obraz na ekranie zmienił się: widać było opadłe z sił wikłacze i utaplane w mule smoki cierpiące z powodu utraty magii, która przedtem dawała im moc. - Sądzę, że trwało to tylko parę godzin, ale było okropne - ciągnęła dziewczyna. - Xanth umierał. Potem magia wróciła i już nigdy nie zniknęła, ale nic już nie było takie jak przedtem. Gorgony zamieniły w kamień mnóstwo ludzi, a oni wrócili do życia, kiedy magia zniknęła, i pozostali żywi, kiedy powróciła. Za to magiczne rośliny i stworzenia były chyba takie same. To był tylko chwilowy zanik magii. Została zachwiana moc Zaklęcia Zapomnienia chroniącego Rozpadlinę: rozpadło się i dziś już nie działa. Mój ojciec urodził się zaraz po tych wydarzeniach; ogry źle zaznaczyły datę jego urodzin w swoim kalendarzu, zawsze były tępawe. Tymczasem ekran komputera ukazał zniszczenie spowodowane utratą magii - nawiasem mówiąc, bardzo to przypominało czarno-biały film telewizyjny - potem znów pojawiło się podziemne jezioro. Wydostały się z niego dwie postacie: mężczyzna w średnim wieku i dość ładna młoda kobieta. Potem z jeziora zaczęły wyłazić inne stworzenia, także potwory, ale obraz zogniskował się na parze ludzi. Zdawało się, że nie są do siebie nastawieni zbyt przyjaźnie - zachowywali się tak, jakby jedno starało się odpędzić drugie. Wreszcie mężczyzna znalazł występ prowadzący w górę rzecznego tunelu, a kobieta podążyła za nim. Grey zdał sobie sprawę, że obrazom towarzyszą napisy. On i Ivy przysunęli się bliżej ekranu, żeby móc je łatwiej odczytać. - SŁUCHAJ, NIE LUBIMY SIĘ NAWZAJEM - mówiła przemoczona kobieta - ALE SZYBCIEJ SIĘ STĄD WYDOSTANIEMY, JEŻELI BĘDZIEMY WSPÓŁPRACOWAĆ. GDY TYLKO MAGIA POWRÓCI, ZNOWU SIĘ ROZEJDZIEMY. PRZECIEŻ O TYM WIESZ. - NO, DOBRZE - odrzekł po zastanowieniu mężczyzna. - BĘDZIEMY WSPÓŁDZIAŁAĆ, DOPÓKI SIĘ NIE WYDOSTANIEMY Z XANTH. POTEM KAŻDE Z NAS PÓJDZIE SWOJĄ DROGĄ. - DOBRZE! - zgodziła się. Pospiesznie ruszyli w górę rzeki. Pojawił się potwór, przypominający małego pokręconego sfinksa. - PRZYWRÓCĘ MU WŁAŚCIWY KSZTAŁT - powiedziała kobieta i wykonała jakieś gesty, ale nic się nie zmieniło. - ZAPOMNIAŁAM, ŻE NIE MA MAGII! TO DLATEGO MOGLIŚMY UCIEC MÓZGOKORALOWI. - ALE NIE WIEMY, KIEDY MAGIA POWRÓCI - przypomniał jej mężczyzna. - MUSIMY SIĘ STĄD WYDOSTAĆ, BO MÓZGOKORAL ZNÓW NAS ZŁAPIE! Grey powoli przyzwyczajał się do drukowanego dialogu i w końcu zaczęło mu się zdawać, że słyszy ich rozmowę. Cała akcja stawała się dla niego coraz bardziej realna - tak się zwykle działo, kiedy oglądał jakiś film. - Jestem już zmęczona! - protestowała kobieta. - Nie mam wprawy w chodzeniu po takim terenie! - Kobieto, chcesz, żebym cię niósł?! - wściekł się mężczyzna. - Ja też jestem zmęczony! - No to nie idź tak szybko! I tak nie dojdziemy do granic Xanth bez odpoczynku po drodze! Lepiej podążajmy dalej w takim tempie, żebyśmy zdołali jak najdalej stąd odejść, zanim całkiem opadniemy z sił. - Masz rację - orzekł po zastanowieniu mężczyzna i zwolnił kroku. - MIJA CZAS - zobaczyli na ekranie i obraz znikł. Potem ukazała się owa para, wydostająca się na powierzchnię. Byli bardzo zmęczeni. Zerwali oklapnięte poduszki z uschniętego poduszkowca i ułożyli się na spoczynek. Zasnęli. Był wczesny, chłodny ranek. Nie mieli kocy, poduszki się rozłaziły. Ludzie objęli się - nie kierowała nimi namiętność, lecz chęć ogrzania się - i spali dalej. - MIJA CZAS - wyświetlił ekran. Mężczyzna i kobieta byli już na nogach - przemoczeni, ale w o wiele lepszej kondycji. Posilali się w marszu, zrywając z krzaków zakalcowate ciastka. Dotarli do Rozpadliny. - Zupełnie o tym zapomnieliśmy! - wykrzyknęła przerażona kobieta. W jasnym świetle dnia wyglądała znajomo, ale Grey nie mógł jej sobie przypomnieć - przecież nie znał nikogo w Xanth w tamtych czasach, bo się jeszcze nie urodził! - No, oczywiście - burknął mężczyzna. - Ten idiota obudził najpotężniejsze Zaklęcie Zapomnienia, jakie kiedykolwiek wymyślono. Wieki miną, zanim przestanie działać... o ile w ogóle kiedyś przestanie. - Ten sam idiota poznał pannę Millie z Mistrzem Zombi - dorzuciła ponuro kobieta. - Na pewno bym za niego wyszła, gdyby się w niej nie zadurzył! Jak Mag mógł się zakochać w takim nic! - Mistrz Zombi i duszyca Millie! - wykrzyknęła Ivy. - Oni żyli w tamtych czasach, zanim się znaleźli w naszych! - wyjaśniła Greyowi. - Ona ma talent - uśmiechnął się mężczyzna na ekranie. - Niczego więcej nie potrzebuje. - O tak! Sex appeal! Ale tak samo by się utytłała jak i ja, gdyby się tu znalazła bez swojej magii! - Niewątpliwie. Nie zrozum mnie źle. Uważam, że jesteś bardzo zepsuta, ale figurę masz niczego sobie. - Mogę to samo powiedzieć o tobie! Kim jesteś, żeby tak o mnie mówić? Psujesz wszystko, czego się chwycisz! Lecz wygląd masz całkiem niezły. - Och? - zirytował się. - Cóż, taki już mam talent, że wszystko psuję. A ty jesteś nawet dość kształtna, na swój sposób. - Czyżby? - zdenerwowała się. - Jesteś wstrętnym paskudnikiem! Ale prawdę mówiąc: jesteś przystojny. Mina mężczyzny wskazywała, że zamierza solidnie dogryźć swojej towarzyszce. - Właściwie można by cię nawet nazwać piękną - rzekł z rozmyślną obelżywością. - Tylko te łachmany przeszkadzają. Kobieta zaniemówiła z wściekłości. Zdarła z siebie resztki odzienia i stanęła przed nim naga. - Ośmiel się to powtórzyć! - Proszę bardzo - rzekł złośliwie, oglądając ją od stóp do głów, żeby się upewnić co do oceny. - Podejrzewałem, że posłużyłaś się swoim talentem topologii, aby poprawić sylwetkę, ale teraz jestem pewien, że to naturalne kształty. Twoje umiejętności jako magini niczego nie tłumaczą. - Nie jestem Maginią!!! - wrzasnęła. - Wyobrażasz sobie, że każdy jest Magiem, tak jak ty?! - To kwestia oceny. Mam prawo do własnego zdania. Uważam, że twoja magia czyni z ciebie Maginię. Kobieta otworzyła usta, lecz nie wydała żadnego dźwięku. Rzuciła się na mężczyznę z pazurami, ale udało jej się tylko jeszcze bardziej porozrywać mu ubranie. Na koniec złapał ją za nadgarstki i unieruchomił jej ręce. - Poza tym wydaje ci się, że nie jesteś pociągająca - dodał Mag, przysuwając twarz do lica kobiety - lecz ostatniej nocy, kiedy leżeliśmy objęci, żeby się nawzajem ogrzewać, z trudem się powstrzymałem, żeby nie wykorzystać sytuacji. - A czemuż to jej nie wykorzystałeś?! - zawołała. - Krzyżowanie planów to twoja specjalność! Czyżbyś i sam sobie wyciął jakiś numer, że nie zdołałeś skrzywdzić kobiety, która była w twojej mocy?! - Owszem, krzyżuję plany i wprowadzam bałagan, ale magicznie - odparł wyniośle. - To w nocy nie miało nic wspólnego z magią! Możesz się wypierać, jeśli chcesz, ale jest w tobie mnóstwo wrodzonego sex appealu. - W tobie też! Wiesz, co mi przyszło do głowy? Myślę, że w gruncie rzeczy jesteś bardzo przyzwoitym facetem! Bo w przeciwnym razie nocą... nie znaczy, żebym się opierała! Stali naprzeciwko siebie, jedno bardziej złe od drugiego. - Ty suko! Chętnie bym... - Ja też! I ja też, ty psie! - Nawet byś mnie nie spoliczkowała, ty bezwstydnico, gdybym cię pocałował! - Tylko spróbuj, ty hipokryto! Ich usta się zetknęły. On próbował drwić, by okazać, jak niewiele to dla niego znaczy, a ona chciała ironicznie się uśmiechnąć, aby dać do zrozumienia, że to jej nie wzrusza. Nie udało im się. Pocałunek trwał długo. I - o wstydzie! - należał do namiętnych i zapamiętałych. - Wbij sobie do głowy, że nie mam dla ciebie żadnego szacunku - pouczył ją po dłuższej chwili. Włosy miał zmierzwione i zaczerwienioną twarz, jakby dopiero co przeżył coś odpychającego. - Czynię to tylko dlatego, że widok i dotyk twojego ciała odbiera mi rozsądek. - Twoje uściski sprawiają, że tracę rozum! - odrzekła kobieta. Jej oczy błyszczały, policzki płonęły, jakby doświadczyła czegoś straszliwego. - Nienawidzę tych nieposkromionych pragnień, które we mnie budzisz! - Jutro nie będę mógł na siebie spojrzeć - rzekł złowieszczo. - Jutro będę się czuła jak ladacznica - odparła ponuro. - Powtórzmy to, żeby się upewnić, jakie to ohydne - zaproponował. - O, tak, upewnijmy się, żeby potem już nigdy nie powtórzyć tego błędu - zgodziła się kobieta. Pocałowali się... i było to jeszcze gorsze niż za pierwszym razem. Nie mogli złapać tchu i dyszeli jak po wyczerpującym biegu. - Przeraża mnie, że czynię to właśnie z tobą - rzekł mężczyzna, tuląc ją o wiele silniej, niż było potrzeba. - Z kim innym byłoby to warte zachodu. - Cóż, nie zamierzam tego puścić płazem - powiedziała, uwalniając się z jego objęć. Położyła się, a on uczynił to samo. - Kiedy sobie pomyślę, że moglibyśmy uciekać z Xanth, zamiast marnować czas na... - Albo moglibyśmy odpoczywać - dodała, otaczając go ramionami. - Chyba jeszcze nikt nie uczynił takiego głupstwa! - Zwłaszcza, że my się przecież nienawidzimy - powiedział mężczyzna i przytulił ją mocniej. - I bardzo byśmy pragnęli już więcej się nie zobaczyć - dorzuciła kobieta, gładząc jego plecy. - To beznadziejna sprawa! - Kompletna katastrofa! I znów się pocałowali, drżąc z obrzydzenia, jakie w nich budził ten postępek. - Hej, tu się robi coraz goręcej! - wypalił Grundy. - Uważaj, co mówisz! - parsknęła Rapunzel i zeskoczyła z ramienia Greya, a następnie ruszyła ku mężowi. - Słuchaj no, kudłatko... - odciął się, idąc ku niej. Roześmiali się i objęli. Sceny na ekranie coś chłopakowi przypominały. Teraz już wiedział co! Żarty Grundy’ego i Rapunzel! Udawali, że się nienawidzą - para na ekranie też to robiła! Wtem zdarzyło się coś dziwnego. Grey dopiero po chwili się zorientował, co to takiego. Obraz stał się kolorowy! - Myślałam, że Pluter nie umie posługiwać się kolorem! - rzekła Ivy. - Nie miałem pojęcia, że Pluter ma taką grafikę! - dodał Grey. - Przedtem tylko drukował napisy! - Tracicie to, co najlepsze - szepnęła Rapunzel. Chłopak znów spojrzał na ekran. - Co oni robią? - zdumiał się. - Nie możemy ci powiedzieć - odparła Rapunzel - bo należymy do Spisku, czyli K.S.D. Scena na ekranie zmieniła się. Widać było drzemiącego ptaka o wielkim dziobie. Ptaszysko nagle się zbudziło, jakby usłyszało jakiś zew. - Wzywają bociana! - zawołała Ivy. - I właśnie odebrał wiadomość! Nigdy nie wiedziałam, jak to się robi! - Tracisz niewinność - zasmuciła się Rapunzel. Ekran znów ukazał mężczyznę i kobietę. Właśnie coś sobie uświadomili. - Magia powróciła! - zawołała kobieta. Grey nagle zrozumiał znaczenie koloru - symbolizował magiczną atmosferę Xanth, która zastąpiła odcienie szarości Czasu Bez Magii. - Za dużo czasu zmitrężyliśmy - stwierdził mężczyzna. O dziwo, wcale nie był tym tak bardzo zasmucony, jak powinien. - O wiele za dużo - przyznała kobieta, ale i ona nie wyglądała na zbyt przejętą tym faktem. - Wciąż jeszcze możemy uciec! - dorzucił on. - Mózgokoral będzie rozkojarzony przez jakiś czas, no i nie może działać bezpośrednio. Musi przesłać wiadomość, żeby nas złapali, a przez najbliższe godziny może to być trudne do wykonania! Kobieta zajrzała w głąb Rozpadliny, na której brzegu dopiero co przywoływali bociana. - Miną całe dni, zanim się przedostaniemy na drugą stronę, jeżeli zdołamy ominąć smoka. Nie możemy skorzystać ani z magicznego mostu, ani ze znanego przejścia! - Racja. - Mężczyzna rozważał coś przez chwilę. - Może uda się nam zmylić pościg, jeśli zrobimy coś zupełnie nieoczekiwanego, to znaczy jeżeli pójdziemy na południe, zamiast na północ ku wyjściu z Xanth. - Ale wtedy nie uciekniemy z Xanth! Posłużą się magią, żeby nas odszukać, i będzie po nas! - Może nie. Wykorzystam mój talent, żeby zmylić pościg, a ty swój, żeby zmienić jakieś koce w odzież dla nas. Być może zdołamy się wyśliznąć, zanim się pozbierają. - Lecz to by znaczyło, że musimy pozostać razem! - Kobieta okazała więcej niepokoju, niż naprawdę odczuwała. - Nie mamy innego wyjścia - odparł, jakoś wcale nie przestraszony tą perspektywą. - Też tak myślę. Po prostu nie róbmy już czegoś takiego - powiedziała kobieta, obejmując go. - Ani takiego - dorzucił, całując ją. - Jak to dobrze, że tak się nawzajem rozumiemy - uśmiechnęła się nieco krzywo. - Na pewno sobie wszystko wyjaśniliśmy. - W głosie mężczyzny pobrzmiewał leciutki ślad dawnej ironii. - Czy na serio przezywałeś mnie Maginią? - Ależ oczywiście! - obruszył się. - Sądzisz, że to miał być komplement?! Kobieta milczała, ale w jej oczach pojawiły się łzy. Było widać, że ta obelga najbardziej ją dotknęła. Może to właśnie te obraźliwe słowa skłoniły ją do tego, że z takim poświęceniem wciągnęła mężczyznę w poszukiwania bociana. Owe działania wiele ją kosztowały, ale zemsta była udana. Mężczyzna i kobieta ruszyli na południe, oddalali się od Rozpadliny, subtelnie manifestując wzajemną awersję - na przykład on z ironiczną troskliwością pomógł jej się przedostać przez powalone drzewo, a ona równie szyderczo ofiarowała mu najsmaczniejsze ciastko ze złocistkami. Czasami złościli się i sarkastycznie mówili do siebie „najdroższy” i „moja kochana” i często się całowali, żeby się upewnić, że dalej się nienawidzą. Ktoś obcy mógłby dać się zwieść i pomyśleć, że ci dwoje się w sobie zakochani tak jak Grey i Ivy - z takim talentem odgrywali ów godny ubolewania stan ducha. Zadziwiająco świetnie grali. Potem natknęli się na Niewidzialnego Olbrzyma. Potwór chwiejnie łaził w kółko, najwyraźniej wciąż jeszcze ogłupiały z powodu chwilowego braku magii. Trudno było przewidzieć, gdzie postawi wielką stopę. Mężczyzna i kobieta schronili się przed nim w najbliższej jaskini. - CZOŁEM, NIEPROSZENI GOŚCIE - wyświetlił ekran. Dwoje ludzi zatrzymało się i przytuliło do siebie, jakby chcieli się ochronić mimo wzajemnej niechęci. - Czym jesteś? - zapytał mężczyzna. - JAM JEST KOM-PLUTER. WŁADAM TYM REGIONEM. ZNALEŹLIŚCIE SIĘ W MOJEJ MOCY. - Mam dla ciebie wieści - rzekł mężczyzna. - Ja... Umilkł, bo kobieta trąciła go łokciem. Nie chcieli zdradzić, kim są! - Ja i... hmm... moja żona mamy zamiar wyjść z tej jaskini. - Pozorował zażyłość, żeby ukryć ich wzajemne uczucia. - Nie wierzę w twoją moc. Para ludzi zamierzała odejść. Pewnie uznali, że potykający się olbrzym jest mniej niebezpieczny niż ta dziwaczna machina. - DRZWI SIĘ ZATRZASKUJĄ I ZAMYKAJĄ WYJŚCIE - wyświetlił ekran. Pojawiły się drzwi zasłaniające wejście. Nagle się otworzyły. - COS POSZŁO NIE TAK? - zdumiał się ekran. - Jeżeli coś może pójść na opak, to na pewno tak się stanie - szepnął mężczyzna z ponurym uśmieszkiem. - SŁYSZAŁEM TO! - wyświetlił ekran. - I JUŻ WIEM, KIM JESTEŚ! MAG MURPHY, KTÓRY DOPIERO CO UCIEKŁ MÓZGOKORALOWI! ZŁOŚLIWIEC! - Mag Murphy! - wykrzyknęła Ivy. - Talent tego człowieka cały czas mi kogoś przypominał! - Niech to diabli! - Murphy obejrzał się i dostrzegł napis. - Musimy zniszczyć tę machinę albo nas wyda! - CHWILECZKĘ! JESTEM MACHINĄ! POWINNIŚMY POŁĄCZYĆ NASZE SIŁY I CZYNIĆ JESZCZE WIĘCEJ ZŁA NIŻ DOTĄD! - To brzmi interesująco - wtrąciła się kobieta. - Co to jest „machina”? Myślę, że powinnam to przełożyć na topologicznie nieszkodliwą konfigurację. - A TY MUSISZ BYĆ VADNE, PIĘKNĄ, LECZ ZŁOŚLIWĄ MAGINIĄ. TEŻ UCIEKŁAŚ Z WIĘZIENIA. - Tak się nazywa moja matka! - zawołał Grey. - Vadne Murphy! Ale ona ma czterdzieści lat! I wcale nie jest piękna! I żadna z niej Magini! Chłopak wpatrywał się w Ivy, zaczynał rozumieć. - Nie w Mundanii - powiedziała dziewczyna. - Nie po dziewiętnastu latach. Cały czas pozbawiona magii, niszczona przez jałową egzystencję... - Piękna Magini? - Na ekranie Vadne wydęła usta. - Ta machina obraża mnie tak jak ty! Może powinniśmy się z nią naradzić? - POMOGĘ WAM UCIEC, JEŻELI WY POMOŻECIE MI ZDOBYĆ NAJWYŻSZĄ WŁADZĘ NAD XANTH - zaproponował ekran. - Ależ my musimy uciekać z Xanth! - zaprotestował Mag Murphy. - Jesteśmy zbiegami! Zamkną nas, jeżeli tu zostaniemy! Nie możemy ci pomóc. Kom-Pluter namyślał się nad tym, co usłyszał. Ekran łagodnie pulsować, w rogu migotał napis: „NAMYSŁ”. - MAM CIERPLIWOŚĆ PRZEDMIOTÓW NIEOŻYWIONYCH. MOGĘ POWŚCIĄGNĄĆ SWOJE AMBICJE W NADZIEI, ŻE KIEDYŚ BĘDĘ MIEĆ WIĘKSZE SZANSĘ ICH URZECZYWISTNIENIA. POMOGĘ WAM SIĘ WYDOSTAĆ Z XANTH, JEŻELI ODDACIE MI SWEGO SYNA. - Co?! - spytali chórem, Vadne i Grey. - PRZYZWALIŚCIE BOCIANA, ŻEBY PRZYNIÓSŁ WAM SYNA - ukazało się na ekranie. - WY NIE MOŻECIE WRÓCIĆ DO XANTH, ALE WASZ SYN TAK. ODDAJCIE MI GO W ZAMIAN ZA POMOC W UCIECZCE. PRZYJMĘ JEGO USŁUGI W MIEJSCE WASZYCH. Murphy i Vadne wymienili spojrzenia. - Nawet w Mundanii będziemy musieli się trzymać razem - rzekła kobieta. - Wytrzymamy to? - Czyżbyś sugerowała, że nie wytrzymam tego co ty? - zapytał mężczyzna i zwrócił się do Plutera: - Jesteśmy złymi ludźmi. Skąd możesz wiedzieć, że dotrzymamy obietnicy? - MOŻECIE SOBIE BYĆ ŹLI, ALE WASZ SYN BĘDZIE DOBRY. JAK SIĘ DOWIE O WASZEJ OBIETNICY, TO JĄ SPEŁNI. Murphy i Vadne namyślali się. Potem - bardzo niechętnie - złożyli obietnicę. Obraz zniknął. Cała ta scena trwała tylko chwilę, a Greyowi się zdawało, że całe dziesiątki lat. Przetrawiał powoli to, czego się dowiedział. Jego rodzice to przestępcy zbiegli z Xanth! To wiele wyjaśniało, lecz trudno się było z tym pogodzić. Jak ma sobie z tym poradzić? - A więc przyniósł cię bocian z Xanth - odezwała się Rapunzel. - Od samego początku musiałeś mieć magiczny talent, choć twoi rodzice opuścili Xanth i dostarczono cię do Mundanii. - Hmm... w Mundanii to się odbywa trochę inaczej - powiedział Grey. - Lecz tak, poczęto... zamówiono mnie w Xanth i to wyjaśnia mój magiczny talent. Mag i Magini są moimi rodzicami, więc moja magia jest równie potężna jak ich; tak samo jak w przypadku Ivy. Ale przecież uciekli w Czasie Bez Magii, czyli zanim dostarczono króla Dora. Jak to się stało, że jestem od niego młodszy? - To proste - wtrącił się Grundy. - Na granicy jest bariera czasowa. My z Xanth możemy wejść w dowolne miejsce i dowolny czas mundański, ale od tamtej strony trudniej to Mundańczykom kontrolować. Kom-Pluter musiał im ułatwić przejście w nie tak odległy czas. - POSTARAŁEM SIĘ O TO - przyznał Kom-Pluter. - TO UWIEŃCZENIE MOJEJ INTRYGI. CZEKAŁEM ZE SPROWADZENIEM CIĘ DO XANTH, DOPÓKI NIE ZJAWI SIĘ KSIĘŻNICZKA, KTÓRĄ MÓGŁBYŚ POŚLUBIĆ. PRZYZNA- JĘ, ŻE TROCHĘ RYZYKOWAŁEM, WYSYŁAJĄC TWOICH RODZICÓW W OBECNE CZASY, BO ICH PIERWSZE DZIECKO MOGŁO NIE BYĆ DZIEWCZYNĄ. ALE BYŁO I WIEDZIAŁEM, ŻE NADSZEDŁ CZAS DZIAŁANIA. NADARZYŁA SIĘ ODPOWIEDNIA OKAZJA. - Czyli w Mundanii to byłeś ty! - wykrzyknęła Ivy. - TO BYŁ MÓJ POSŁANIEC. NIE MOGŁEM SAM SIĘ TAM UDAĆ, WIĘC WYSŁAŁEM MOJE JA. NAWET W MUNDANII BYŁA WOKÓŁ GREYA OTOCZKA MAGII I DLATEGO UDAWAŁO MI SIĘ OŻYWIĆ JEGO KOMPUTER, KIEDY CHŁOPAK BYŁ W POBLIŻU. NIE WIEDZIAŁEM, CO SIĘ TAM DZIEJE, ZNAŁEM TYLKO OGÓLNY PLAN. POSŁANIEC MIAŁ BYĆ UKIERUNKOWANY NA GREYA I UJAWNIĆ SIĘ, KIEDY CHŁOPAK SKOŃCZY OSIEMNAŚCIE LAT. WTEDY BYŁBY GOTOWY NA SPOTKANIE Z KSIĘŻNICZKĄ. I WÓWCZAS POSŁAŁEM MU KSIĘŻNICZKĘ. - To Niebiański Cent mnie tam wysłał! - uniosła się Ivy. - NIEBIAŃSKI CENT WYSŁAŁ CIĘ TAM, GDZIE BYŁAŚ NAJBARDZIEJ POTRZEBNA, A JA JUŻ WCZEŚNIEJ NASTAWIŁEM CENT NA SYNA MURPHY’EGO. ZAPLANOWANO, ŻE ZA NIEGO WYJDZIESZ. - Nasz romans zaplanowała jakaś zła machina? - przeraziła się Ivy. - ŻYCIE LUDZKIE PRZEBIEGA WEDŁUG PEWNYCH STAŁYCH WZORÓW. WYKORZYSTAŁEM TO. I TERAZ SYN MURPHY’EGO JEST TUTAJ I POWINIEN MI SŁUŻYĆ. - Niczego takiego nie obiecywałem! - zaprotestował Grey. - TWOI RODZICE OBIECALI. NIGDY NIE MIELI ZAMIARU DOTRZYMAĆ UKŁADU, DLATEGO NIC NIE MÓWILI O XANTH, ABYŚ NIE ZAPRAGNĄŁ TU POWRÓCIĆ. ALE WYSŁAŁEM CI MOJE JA, A POTEM KSIĘŻNICZKĘ IVY, ŻEBY CIĘ TU ZWABIĆ. SPEŁNISZ ICH OBIETNICĘ, BO MASZ TO, CZEGO IM BRAKUJE: HONOR. - Oni mają honor! - stwierdził Grey. - Jak możemy być pewni, że mówisz prawdę, ty zmętniała żarówo? - zapytał Grundy. - Może oni niczego nie obiecali, a ty dokleiłaś tę scenkę do swoich obrazków? - CHCĘ. ŻEBY GREY MURPHY WRÓCIŁ DO MUNDANII I TO SPRAWDZIŁ. WTEDY ALBO TAM ZOSTANIE, ALBO WRÓCI DO XANTH I DOTRZYMA OBIETNICY RODZICÓW. Grey miał paskudne przeczucie, że owa scenka była prawdziwa. - No to załóżmy, że miałem przybyć do Xanth - rzekł chłopak. - Czemu to takie ważne, żebym się ożenił z Ivy? Bardzo mi na niej zależy, fakt, ale ty przecież nie dbasz o żadne z nas ani o naszą miłość? - TO PRAWDA. JESTEŚCIE TYLKO MARIONETKAMI DO SPEŁNIANIA MOICH AMBITNYCH ZAMIERZEŃ. MUSISZ SIĘ OŻENIĆ Z IVY I ZOSTAĆ KRÓLOWĄ, A MOŻE NAWET KRÓLEM XANTH, BO MASZ MOC MAGA. ALBO BĘDZIESZ MIAŁ WIELKI WPŁYW NA WŁADCĘ, ALBO SAM NIM ZOSTANIESZ. A PONIEWAŻ BĘDZIESZ MI SŁUŻYŁ, TO PRAWDZIWYM WŁADCĄ XANTH BĘDĘ JA. TO UKORONOWANIE MOJEJ INTRYGI. Ivy i Grey spojrzeli na siebie z przerażeniem. Wszystko się w końcu wyjaśniło - mogli razem iść do Mundanii albo zerwać zaręczyny i pozostać w Xanth, albo się pobrać i działać wedle rozkazów złej machiny. Żadna z tych możliwości im nie odpowiadała. - Tak bym chciała, żeby tu był Dobry Mag Humphrey! - zawołała dziewczyna. - On by wiedział, jak sobie z tym poradzić! - HO, HO, HO! JUŻ WCZEŚNIEJ SIĘ POZBYŁEM DOBREGO JVIAGA HUMFREYA! NIE DOSTANIECIE OD NIEGO ŻADNEJ RADY, BO NIE WIECIE, GDZIE ON JEST, A JA WAM TEGO NIGDY NIE POWIEM! - Więc to twoja sprawka?! - wściekła się Ivy. - Te wszystkie kłopoty i Pytania bez Odpowiedzi! Po to tylko, żeby się powiodła twoja intryga?! - Grey, połóż dłoń na tym kawałku złomu i odbierz mu moc - wtrącił się Grundy. - Nie będziesz musiał mu służyć, jeżeli przestanie działać. - TO BYŁO NIEUCZCIWE, WIĘC GREY MURPHY TEGO NIE ZROBI. Chłopak zgrzytnął zębami. Machina miała rację. - Och, Grey! - zawołała Ivy ze łzami w oczach. - Co my teraz zrobimy?! - PRZEZ JAKIŚ CZAS BĘDZIECIE CIERPIEĆ MĘCZARNIE, POTEM SPRAWDZICIE MOJĄ PRAWDOMÓWNOŚĆ, A NA KONIEC PODDACIE SIĘ NIEUNIKNIONEMU. MACIE MIESIĄC NA ZAŁATWIENIE SWOICH SPRAW I POWRÓT DO MNIE. WÓWCZAS BĘDĘ WŁADAŁ XANTH! HO, HO, HO! Grey bardzo się obawiał, że ta zła machina ma rację. Rozdział 13. MURPHY - No i tak to wygląda - zakończyła Ivy. - Grey jest Magiem, więc mogę za niego wyjść; musi jednak służyć Kom-Pluterowi, więc nie powinnam pozwolić, żeby się znalazł zbyt blisko tronu. A gdybym nawet za niego nie wyszła, to i tak mógłby zostać później królem Xanth i Pluter miałby władzę. Grey musi więc wrócić do Mundanii i tam pozostać, bo to jedyny sposób, żeby zniweczyć knowania machiny. Wtedy przestałby się liczyć układ Plutera z rodzicami Greya. - Czy Grey zamierza to uczynić? - spytał król Dor. - Tak. Nie chce zaszkodzić ani mnie, ani Xanth i uważa, że tak powinien postąpić. - A co z tobą, Ivy? - wmieszała się królowa Iren. Dziewczyna zastanawiała się nad tym w drodze powrotnej do Zamku Roogna i dostrzegła tylko dwie możliwości. Albo będzie żyć z Greyem w Mundanii, albo zostanie w Xanth i nie wyjdzie za niego. Oba rozwiązania nie do przyjęcia. Rozpłakała się. *** Rodzice Ivy mieli jednak wątpliwości. - Nie wiemy, czy Pluter mówi prawdę - stwierdził Dor. - Musimy to sprawdzić. - Ale jak? - spytała dziewczyna, w której niemal zgasła nadzieja. - Pluter nigdy się nie przyzna, że nie powiedział prawdy. - Mógłby to wyjaśnić Mag Murphy. - Przecież on jest w Mundanii! - No to pójdziesz tam jeszcze raz i zapytasz go. Ivy otwarła szeroko oczy. Nie potrafiła znieść myśli o zamieszkaniu na stałe w ponurej Mundanii, ale pewno jakoś przeżyje ponowną wyprawę do owej krainy. Pozostała jeszcze jedna wątpliwość. - A czemu miałby powiedzieć prawdę? Przecież walczył z istniejącym porządkiem. Dlatego się usunął. - Właściwie nie - rzekł Dor. - Zszedł ze sceny, bo przegrał z królem Roogna. Zamierzał powrócić wtedy, kiedy okoliczności będą mu bardziej sprzyjały: gdyby na przykład nie było żadnego Maga, który by się nadawał na króla. Ale kiedy uciekł Mózgokoralowi, to żyło tu kilku Magów, więc Xanth nadal nie był odpowiednim miejscem dla niego. Wolał stąd uciec, niż wrócić do swego więzienia. Nie doznałby tu żadnych przykrości, gdyby zrezygnował z ambicji zostania królem Xanth. - A czemu Murphy miałby się tego wyrzec? - A czy ty byś się wyrzekła, gdyby to był warunek powrotu do Xanth? - Król Dor spojrzał córce prosto w oczy. - Może i tak - odparła Ivy po zastanowieniu. - Ale to Grey jest związany ich obietnicą, a nie Mag Murphy. Źle byłoby, gdyby jakiś Mag, nawet gdyby nigdy nie został królem, służył Pluterowi. - Rozmawiałem z twoją matką o tej sprawie i doszliśmy do wniosku, że masz trzy możliwości, których nie wzięłaś pod uwagę. Możesz sprawdzić, czy Pluter mówi prawdę; jeżeli nie, to wszystko w porządku. Albo możesz sprowadzić do Xanth Maga Murphy’ego, pod warunkiem, że będzie służył legalnej władzy. Lub... - Sprowadzić go tutaj? - spytała z niedowierzaniem Ivy. - Człowieka, który próbował obalić króla Roogna? - Lub możesz odszukać Dobrego Maga Humphreya i spytać go, jak sobie poradzić z Pluterem - zakończył król Dor. - Jak możesz mówić o sprowadzeniu tu Złego Maga? To by tylko spowodowało jeszcze więcej kłopotów i nie rozwiązałoby żadnego z moich czy Greya problemów. Dor wyjaśnił. Ivy spojrzała na niego ze zdumieniem. - Naprawdę myślisz, że to się uda? - Jeżeli nie, to nic innego nie pomoże. Dziewczyna musiała przyznać ojcu rację. Dawało to zaledwie nikły cień nadziei, ale było najlepszym rozwiązaniem. Powinna udać się do Mundanii, porozmawiać z Magiem Murphym i może nawet zaprosić go do Xanth. *** Wyruszyli o świcie: Ivy, Grey i Elektra, która miała być ich przyzwoitką. Elektra bardzo się przejęła swoją rolą i obiecała mieć oko na wszystko, co narzeczem mogliby razem robić. Jechali na trzech wspaniałych wierzchowcach: Ełektra na Donkeyu, który już zupełnie przyszedł do siebie po skutkach niewoli u goblinów. Grey dosiadał widmowego konia Puka, Ivy jechała na widmowej klaczy Pik; u jej boku kłusował radośnie widmowy źrebak Pucek, źrebak-duch. Brzuchy trzech koni owinięte były łańcuchami. Barbarzyńca Jordan zaprzyjaźnił się z owymi końskimi duchami jakieś czterysta lat temu; pozostały dzikie, ale Ivy wzmocniła ich łagodność i teraz, cieszyły się, że są pomocne. Podróżnicy szybko posuwali się naprzód, ale nie dało się przebyć Xanth w ciągu jednego dnia i musieli przenocować na północnym wybrzeżu. Widmowe konie odeszły w noc, żeby się paść; jadły widmową trawę, niewidoczną dla żyjących istot, ale Ivy słyszała delikatne brzęczenie łańcuszków. Grey i dziewczęta poszli na plażę i ujrzeli rozfalowane morze. To miejsce było wyznaczone na obozowisko, więc chroniło je zaklęcie zapewniające bezpieczeństwo - nie mogły się tu wedrzeć żadne potwory ani złe rośliny. Chłopak ruszył ścieżką przecinającą magiczną linię. - Grey! Dokąd idziesz? - zawołała z przestrachem Ivy. - Muszę... no wiesz - speszył się chłopak. - Idziesz ścieżką do wikłacza! Jeżeli przekroczysz linię i znajdziesz się w zasięgu macek... - Chyba zapomniałaś o moim magicznym talencie - uśmiechnął się. - O rety! Rzeczywiście zapomniałam. - Tym razem ona się speszyła. - Nie musisz się obawiać wikłaczy! - No właśnie - przytaknął i poszedł dalej. Ivy przyglądała się tej scenie z ciekawością. Wikłacz był oczywiście całkiem spokojny, dopóki Grey nie znalazł się w zasięgu jego macek. Wtedy pochwycił chłopaka. Zielone chwytne gałęzie owinęły się wokół ciała Mundańczyka, ale natychmiast opadły bezsilnie. Grey spokojnie poszedł dalej. Potem przywróci drzewu jego moc, a jeśli jest to sprytne drzewo, już więcej go nie zaczepi. Ivy nigdy przedtem nie zastanawiała się nad tym za bardzo, ale teraz uświadomiła sobie, że przy Greyu jest tak bezpieczna, jak to tylko możliwe - nie mogło im zagrozić nic magicznego. A w Xanth prawie wszystko było magiczne. Chłopak mógł neutralizować magię częściowo albo w całości, albo w ogóle nie, na pewno też mógł ją wzmacniać za pomocą efektu ubocznego. Mógł wykorzystywać magię lub nie - wedle swej woli i w wybranym przez siebie stopniu. On naprawdę był Magiem, którego moc dorównywała jej mocy. Dopasowali się i pod innymi względami. Grey pokochał Ivy, chociaż nie wierzył w jej magiczną moc ani w to, że jest księżniczką. Ona pokochała chłopaka, choć uważała go za Mundańczyka. Teraz każde z nich wiedziało, kim jest to drugie - i to było wspaniałe, ale przecież ich przygoda była wynikiem knowań Kom-Plutera - i to było okropne. Tak blisko, a zarazem tak daleko! Fale rosły przed dziewczyną i tworzyły dziwaczne kształty. Ivy zorientowała się, że nieświadomie wzmacniała magię morza, kiedy tak stała i rozmyślała o Greyu. Woda się jarzyła, z piany formowały się twarze. Zaciekawiona dziewczyna jeszcze bardziej wzmocniła magię morza. Uniosła się wielka fala i przybrała kształt oblicza. Na księżniczkę patrzyły oczy z piany, widziała też uformowane z wiru usta. - Uważaaaaj! - plusnęła fala. Ivy aż otworzyła usta ze zdumienia. Fala przemówiła! Dlaczego to uczyniła? Czy to wpływ wzmocnienia? Podeszli Elektra z Donkeyem. - Ostrzega nas przed czymś - szepnęła Elektra. - Lepiej się dowiedzmy przed czym! Ivy przyznała rację przyjaciółce. Skoncentrowała się i najlepiej jak potrafiła, wzmocniła falę. - Na co mam uważać? - zawołała Ivy. Nie była pewna, czy woda ją usłyszy i zrozumie. Próbowała wzmocnić jej słuch i pojętność, ale zdawała sobie sprawę z ograniczeń. - Ściiieeeżkiii niiieee maaa! - odparła fala i rozpłynęła się. - Nie ma ścieżki? - spytała Elektra. - Może sztorm ją rozmył? - Bez trudu to sprawdzimy - wtrącił się Donkey. - To nie wymaga aż tak dramatycznych ostrzeżeń. - Może fala nie jest zbyt lotna - zastanawiała się na głos Elektra. - W każdym bądź razie chciała dobrze - orzekła Ivy. Księżniczka nigdy przedtem nie rozmawiała z falami - to była domena jej ojca. Czyżby teraz potrafiła wzmacniać także i nieożywione? A może zawsze mogła to czynić, choć nie zdawała sobie z tego sprawy? - Dziękuję, falo! - zawołała Ivy przez tubę z dłoni. - Będziemy uważać na ścieżkę! Jęzor spienionej wody polizał stopy księżniczki. Wrócił Grey. Nazrywali chlebków i maślanych kulek, znaleźli też krzak lodziarzowca z lodami o paru smakach. Przygotowali posłania. Ivy chciała spać obok Greya, ale przyzwoitka Elektra czujnie wypatrywała wszystkiego, co choć odrobinę mogło przypominać przyzywanie bociana. Księżniczka nie była pewna, co przeważało u Elektry: zaciekawienie czy poczucie obowiązku. Pamiętała, jaką ciekawość budziło w niej to, co się wiązało z przyzywaniem bociana. W ciągu ostatniego roku posklejała razem fragmenty informacji i - wspomagana mało subtelnymi aluzjami Nady - rozwiązała zagadkę. Wiedziała, że potrafi przywołać bociana, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Ale nie miała zamiaru tego czynić, dopóki nie wyjdzie za mąż. Teraz należała do K.S.D. i musiała strzec tajemnicy przed dziećmi, a Elektra była jeszcze dzieckiem, choć kochała Dolpha i była z nim zaręczona. Toteż Ivy i Grey przygotowali sobie oddzielne posłania, choć dziewczyna wolałaby utulić narzeczonego do snu. *** Rankiem powróciły widmowe konie i ruszyli dalej. Nie ujechali daleko ścieżką, a już Pik uniosła łeb i zaczęła węszyć. Puk i Pucek poszli w jej ślady. Najwyraźniej coś je zaniepokoiło. - Tamto ostrzeżenie... - odezwał się Donkey. - Myślicie, że to właśnie tu ścieżka została przerwana? - Mnie się wydaje dobra - wtrącił się Grey. Opowiedzieli mu o tym, jak fala ich ostrzegła. Ostrożnie ruszyli naprzód. Ostrożnie ruszyli naprzód. Ścieżka była cała, nie zmieniona. Ale trzy widmowe konie wcale się nie uspokoiły, dalej były spłoszone i zaniepokojone. Podróżnicy minęli zakręt i ujrzeli wielkiego lądowego smoka, tarasującego ścieżkę. To był „dymiarz” - z jego nozdrzy buchały kłęby ciemnoszarego dymu. Jadący przodem Grey wstrzymał swego wierzchowca. - A mówiliście, że to jest zaczarowana ścieżka! - wykrzyknął chłopak. - Bo jest! Żaden drapieżnik nie ma prawa tu się znaleźć! - odparła Ivy. Ona też się zatrzymała. Smok radośnie wyszczerzył zębiska. Najwyraźniej był innego zdania. - Zneutralizuję go - oznajmił Grey. - Uważaj na dym! - ostrzegła go Ivy. - Może cię oślepić i zadusić, zanim podejdziesz dostatecznie blisko! - Puk jest taki szybki, że zbliżymy się, zanim smok zdąży wytworzyć odpowiednią ilość dymu - odparł chłopak. - Bestia nie spodziewa się ataku. - Poklepał widmowego konia i spytał: - Czy wierzysz w moją moc? Puk kiwnął łbem, choć niezbyt pewnie. Słyszał o niej, ale nie widział nigdy efektów działania owej mocy. Za nimi rozległ się gromki ryk. Ivy obejrzała się i zobaczyła kolejnego smoka, nieco mniejszego. Na pewno samica „dymiarza”. - To pułapka! - zawołała dziewczyna. - Odcięły nam drogę! - My zajmiemy się tym drugim! - wykrzyknęła Elektra. Ona i Donkey zamykali pochód. - Nie! - wrzasnęła Ivy. - Nie możesz... W tej samej chwili oba smoki straszliwie zaryczały. Buchnął dym i na moment je przesłonił. - Teraz! - zakomenderował Grey. - Dopóki wciągają powietrze! - Ale... - Ivy straciła głowę. Puk ruszył w kierunku pierwszego smoka, Donkey - ku drugiemu. Księżniczka została sama. Grey zniknął w chmurze dymu. Ivy wiedziała, że chłopak na pewno zneutralizuje smoka, jeżeli zdoła go dotknąć, a Puk gnał tak prędko, że wręcz groziło im zderzenie z bestią. To Elektra potrzebowała pomocy. Pik zawróciła i pogalopowała z powrotem. Dym się rozwiewał. Ivy ujrzała niewyraźną sylwetkę Elektry, uderzającej smoka w okopcony nochal. Nieco oszołomiona bestia zamrugała ślepiami. Księżniczka wiedziała jednak, że wyładowanie Elektry nie zdoła ogłuszyć tak wielkiego zwierza, mogło go tylko na moment oszołomić. Dopiero potem zaczną się prawdziwe kłopoty. Kiedy Ivy do nich dotarła, Donkey kopał smoczy łeb. Zwierz nie poruszał się, wciąż jeszcze oszołomiony elektrycznym wstrząsem, ale kopniaki centaura nie czyniły mu żadnej szkody. Mimo to był to niezły pomysł. - Wzmocnię cię - powiedziała księżniczka do Pik. - Odwróć się i zaaplikuj smoczycy potężnego kopa w brodę. Traf dobrze! Dziewczyna skoncentrowała się, starała się jak najbardziej wzmocnić siłę widmowej klaczy. Wyobraziła sobie, że kopyta Pik tak twarde jak żelazne łańcuchy, a jej nogi są niezwykle krzepkie. To dopiero będzie kopniak! Pik odwróciła się, potrząsnęła głową i potężnie wierzgnęła tylnymi nogami. Trafiła! Ivy odczuła siłę odrzutu. Czy ten kopniak wystarczy? Po chwili wszyscy czworo - Pik, Ivy, Elektra i Donkey - spojrzeli na smoczycę. Bestia leżała na plecach, ogonem wstrząsały drgawki. Klacz po prostu ją znokautowała! Jednym kopniakiem! Zjawił się Grey na Puku. - Smok na przedzie jest nieprzytomny - rzekł chłopak. - Ooo, i ten też! - Jak się dostały na zaczarowaną ścieżkę? - spytała Elektra. - Sądzę, że teraz rozumiem - oznajmił Donkey. - Fala ostrzegała, że zaklęcie ochronne przestało działać! W tym rejonie ścieżka nie jest bezpieczna. Wszystkie trzy widmowe konie potakująco kiwnęły łbami. Wiedziały o tym, lecz nie potrafiły tego ludziom powiedzieć. - Przecież zaklęcie ochronne rzucił Dobry Mag Humphrey - wtrąciła Ivy. - On nie dopuściłby do czegoś takiego! - Gdyby wciąż tu był, faktycznie by na to nie pozwolił - powiedziała Elektra. - Ale zniknął siedem lat temu. Ivy poczuła się głupio. Przecież Dobry Mag istotnie zniknął: Dolph, szukając go, poznał Nadę i Elektrę, a ona sama - Greya. Teraz inni mogli bezkarnie zmieniać jego zaklęcia. - Musimy odzyskać Humphreya! - szepnęła Ivy. - Na tym odcinku musi działać przeciwzaklęcie, znoszące zaklęcie ochronne - stwierdziła Elektra. - I dlatego smoki mogły wleźć na ścieżkę. - To może mógłbym je zneutralizować - ucieszył się Grey. - Tylko że nie wiem, jak je znaleźć. - Wzmocnię twoje zdolności - ofiarowała się Ivy. - Może wtedy zdołasz zniszczyć przeciwzaklęcie. - Warto spróbować - zgodził się chłopak. Zsiedli z koni i wzięli się za ręce. - Trzymacie się za ręce! - wykrzyknęła Elektra. - Doniosę o tym! - Jeżeli to zrobisz, ja opowiem, jak wśliznęłaś się do pokoju mojego braciszka i trzymałaś go za rękę, kiedy spał - zagroziła ponurym głosem Ivy. Elektra tak się speszyła, że Ivy, Grey i Donkey wybuchnęli śmiechem. Jakie to urocze, że dziewczyna zachowała tak wiele dziecięcej niewinności! Ivy skoncentrowała się na zmysłach Greya. Wyczuła, że coś się dzieje, lecz nie była pewna co. Zawirowało jej w głowie. - Mam! - odezwał się chłopak. - Przyczyna kłopotów znajduje się tam. - Podszedł na skraj ścieżki, schylił się i podniósł coś. - Ten... ten kawałek drewna? - spytał. - To drewno odwrotności! - zawołała Ivy. - Musiało odwrócić zaklęcie ochronne na tym odcinku ścieżki i dlatego smoki mogły tu wejść! - No to je zneutralizuję. - Nie rób tego! - rzekła pospiesznie dziewczyna. - A jeżeli odwróci twój talent? - Przecież nie możemy zostawić ścieżki bez osłony! - Po prostu odrzuć to drewno gdzieś dalej - zasugerował Donkey. - Wtedy nie uczyni tu żadnej szkody. Grey zamachnął się i odrzucił drewno w bok. Trzy widmowe konie natychmiast się uspokoiły. Oba nieprzytomne smoki poruszyły się i spełzły ze ścieżki. - Problem został rozwiązany - stwierdził z satysfakcją Donkey. - Nie byłoby żadnych problemów, gdyby Dobry Mag nie zniknął - powiedziała Ivy. - Musimy go odszukać, jak tylko załatwimy własne sprawy. Już dłużej sobie bez niego nie poradzimy. - Gdybyśmy go odnaleźli, to może zdołałby uporządkować nasze sprawy - wtrąciła Elektra. Ivy skinęła głową. Problemy Elektry były równie poważne jak jej własne! Kiedy Dolph osiągnie wiek odpowiedni do małżeństwa i będzie musiał wybrać którąś z dwóch narzeczonych, najprawdopodobniej wybierze Nadę. Wtedy Elektra umrze, bo nie będzie mogła wyjść za księcia, który obudził ją z zaczarowanego snu. Chyba że Grey zdołałby zneutralizować ciążące na niej zaklęcie. Ivy zaczęła się nad tym zastanawiać. Czy to rozwiązałoby kłopoty Elektry? Postanowiła o tym nie wspominać, dopóki się nie upewni. Magia nie zawsze działała tak, jak się tego oczekiwało, a każdy błąd mógł mieć katastrofalne skutki. Podróżnicy dotarli do przesmyku. Musieli zostawić tu swoje wierzchowce, bo magiczne stworzenia mogłyby zginąć, gdyby znalazły się poza zasięgiem magii Xanth. Donkey będzie czekał na powrót wędrowców i przywoła widmowe konie, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. Miejsce biwakowe przy końcu zaczarowanej ścieżki było bardzo przyjemne. Rosły tam najrozmaitsze użyteczne rośliny i rozciągał się stamtąd wspaniały widok na bezustannie zmieniające się barwy morza. Donkey orzekł, że z przyjemnością tu zostanie i na nich poczeka. Barwy morza oznaczały czasy i miejsca w Mundanii, do których mogli się przenosić ludzie z Xanth. Ichabod, mundański archiwista i centaur Arnold zadali sobie trud zbadania tych powiązań i napisali na ten temat obszerne dzieła. Niestety, nikt poza nimi nie rozumiał ani słowa z tych rozważań. Ivy wiedziała przede wszystkim to, że kiedy morze stawało się czarne, to przechodziło się na Czarne Morze w Mundanii. Całe wieki temu udali się tam jej rodzice, żeby odszukać dziadka Trenta i babcię Iris. Tym razem w ogóle nie musieli zwracać uwagi na kolory morza. Grey po prostu zneutralizował magię granicy i weszli do tak zwanej Współczesnej Mundanii, to znaczy tam, gdzie on przedtem mieszkał. Wiedzieli, że mogą tak postąpić - przecież nawet przejście przez tykwę w Bezimiennej Wysepce omijało magiczną granicę. I tak nasza trójka przedzierała się przez gęste zarośla w ponurej Mundanii, aż dotarła do miejsca o gładkiej nawierzchni, nazywanego przez mieszkańców „autostradą”. Ivy i Elektra mogły rozmawiać ze sobą, lecz z Greyem nie, bo on posługiwał się jedynie bezosobowym mundańskim szwargotem. Grey próbował magii „uniesionego kciuka” - chciał zatrzymać jeden z mijających ich wehikułów. Magiczny znak podziałał dopiero wtedy, kiedy Ivy trochę go wzmocniła, unosząc spódniczkę i odsłaniając szczodrzej nogę. Wówczas zatrzymał się z piskiem potężny samochód ciężarowy i w nim przebyli pierwszy etap drogi. Dziewczęta złożyły na Greya trudy rozmowy, bo same nie mogły brać w niej udziału. Ivy wymieniała z nim w razie potrzeby znaki języka migowego i milcząco wskazywała Elektrze rzeczy godne uwagi - dziwaczne pudełkowate budowle i kolorowe światła, które zawsze błyskały czerwienią, kiedy zbliżał się do nich jakiś pojazd. I tak przebiegła im ta podróż po rozmaitych drogach owej nudnej krainy. Noc mieli spędzić w publicznej noclegowni, zwanej dworcem autobusowym. Siedziska oczywiście wcale nie były przystosowane do wygodnego spania - jeszcze jeden dowód wariactwa Mundańczyków. Ivy pokazała Elektrze, jak należy korzystać z urządzeń znajdujących się w pomieszczeniu do zaspokajania naturalnych potrzeb, i dziewczyna wpadła w panikę. - Jak mogą używać dobrej wody pitnej do czegoś takiego - szepnęła. - A gdyby tak ktoś się zapomniał i napił? Ivy nie miała na to żadnej odpowiedzi. Prawie wszystkie postępki Mundańczyków były kompletnie niewytłumaczalne. Kiedy stanęły przed jednym z tych dziwacznych nie-magicznych zwierciadeł, Ivy przekonała się, jak bardzo Elektra urosła. Księżniczka zdała sobie sprawę, że zbyt ją pochłonęły własne problemy i przez to nie dostrzegła zmian zachodzących w wyglądzie przyjaciółki, Elektra dojrzewała pod każdym względem. Dopiero mundańskie lustro ukazało Ivy te wszystkie zmiany. Grey wydobył z podświetlanych machin porcje opakowanej żywności. Zachował parę mundańskich monet na taką okazje. Machinom metal smakował bardziej niż ludzka żywność, bo chętnie ją wymieniły na monety. Ivy już to wiedziała, lecz Elektra bardzo się zdziwiła. - Kiedy machiny pochłaniają żywność, którą potem wymieniają na metal? - dopytywała się. - Dlaczego od razu nie jedzą metalu, skoro nie lubią ludzkiego pokarmu? I znów Ivy nie potrafiła odpowiedzieć. Zasnęły wsparte o Greya, a on otoczył ramieniem każdą z nich. Ivy zastanawiała się, czy tak samo było z Dolphem i jego dwiema narzeczonymi. Niewinny Dolph chętnie poślubiłby obie - jedną z miłości, drugą ze współczucia. Rodzice jednak oznajmili: Nie! Nie ma mowy! Absolutnie nie! To wykluczone! - więc na pewno by się nie zgodzili na takie rozwiązanie. Szkoda, bo Nada i Elektra były bardzo miłe. Dotarli w końcu do mieszkania Greya. W samą porę, bo Elektra źle się czuła. Jadła łapczywie, jakby nigdy nie miała się nasycić, i zrobiła się popędliwa i roztargniona. Była również bardzo ubrudzona - zupełnie niepodobna do samej siebie. Ivy nie lubiła przedtem tych pomieszczeń, lecz teraz okazały się kojąco znajome. W jej pokoju nic się nie zmieniło, na półkach dalej stało mnóstwo pozostawionej przez Agendę żywności. Dziewczyna zachęcała Elektrę, żeby jadła to, na co ma ochotę, oraz żeby się umyła i przebrała w któryś ze strojów wypełniających szafę. Sama zaś poszła z Greyem do jego mieszkania. Nadal tkwił tam posłaniec Kom-Plutera. Chłopak włączył machinę i wreszcie mogli swobodnie rozmawiać. Co za ulga! - A WIĘC PRZYPROWADZIŁEŚ Z XANTH JESZCZE KOGOŚ - wyświetlił ekran. - To Elektra, nasza przyzwoitka - wyjaśnił Grey, bo właśnie w drzwiach stanęła umyta i odświeżona dziewczyna. - TAK, W TAKICH OKOLICZNOŚCIACH WSKAZANA JEST OBECNOŚĆ DOROSŁEJ OSOBY. - Ona nie jest dorosła! - zaprotestowała Ivy. Potem spojrzała jeszcze raz na Elektrę i zdumiała się. Wyglądała na trzydziestoletnią kobietę! Ivy uznała przedtem, że to kurz i wymięte ubranie tak bardzo odmieniło wygląd przyjaciółki, a teraz okazało się, że tylko maskowały zachodzące zmiany. Jak to się stało? Grey też był zaskoczony. - Jesteś większa, starsza i... pełniejsza, Elektro - powiedział chłopak. - W tych ciuchach wyglądasz okropnie staro! Co się stało? - ONA JEST MŁODA? - zapytał ekran. - JAKA JEST JEJ PRZESZŁOŚĆ? - Ona pochodzi sprzed jakichś ośmiuset czterdziestu lat - powiedziała Ivy. - Zaklęcie się pokręciło i spała aż do teraz, ale w ogóle się nie starzała. Dopiero tutaj... - NIEROZSĄDNIE POSTĄPILIŚCIE, SPROWADZAJĄC JĄ DO MUNDANII. WŁAŚNIE JEST W TRAKCIE OSIĄGANIA WIEKU, KTÓRY TUTAJ ODPOWIADA JEJ REALNYM OŚMIUSET CZTERDZIESTU LATOM. Nasza trójka wymieniła przerażone spojrzenia. - Ojej, Elektro, nie pomyśleliśmy o tym! - zawołała Ivy. - Wiedzieliśmy, że nie mogą tu przychodzić magiczne stworzenia... - To tylko moja wina - odparła Elektra z zadziwiającą dojrzałością. - Powinnam była się zorientować, że i mnie to dotyczy. Spróbuję się z tym uporać, jak na dorosłą osobę przystało. O, także i emocjonalnie dojrzała! Dorastała - żeby nie rzec „starzała się” - pod każdym względem! - Jak długo ona... hmm...? - spytał Grey. - PRZY TYM TEMPIE ZMIAN MINIE JESZCZE OKOŁO TRZECH DNI, ZANIM STRACI SIŁY. - Musimy ją odprowadzić do Xanth! - wykrzyknęła Ivy. - Złastanówmy się nad tym spokojnie - oznajmiła rozsądnie Elektra. - Dotarcie tutaj zajęło nam dwa dni, więc dwa dni powinny wystarczyć na powrót. Zostaje nam jeden dzień na załatwienie naszych spraw. Nie widzę powodu, żeby moja niedyspozycja miała wystawić na szwank naszą misję. - Twoja niedyspozycja! - zawołała Ivy. - Kiedy wrócimy do Xanth, będziesz już starą kobietą! Jakże będziesz mogła wyjść za Dolpha? - Przecież to rozwiązałoby moje kłopoty, czyż nie? - uśmiechnęła się z gorzką dojrzałością Elektra. - Na pewno nie pozwoliłabym, żeby się dzieciak ożenił ze starą czarownicą. - NIE PRZEJMUJCIE SIĘ. KIEDY NA POWRÓT DOSTANIE SIĘ POD WPŁYW MAGII, TO ZACZNIE MŁODNIEĆ W TAKIM SAMYM TEMPIE, JAK TERAZ SIĘ STARZEJE, AŻ OSIĄGNIE PUNKT RÓWNOWAGI WŁAŚCIWEJ DLA TAMTEGO ŚRODOWISKA. - Och, Elektro! - wykrzyknęła z ulgą Ivy i otworzyła ramiona, żeby uściskać przyjaciółkę, ale zobaczywszy dziwną starszą kobietę, zrezygnowała ze swego zamiaru. Może i była to ta sama Elektra, ale trudno się było pogodzić ze zmianami, jakie w niej zaszły. - Twoja reakcja jest zupełnie zrozumiała - rzekła wyrozumiale Elektra. Jeżeli poczuła się urażona, to ukryła to z właściwą dorosłym biegłością, a Ivy miała uczucie, że ona sama jest mała i źle wychowana. - Lepiej jedźmy do moich starych - wtrącił się Grey. - Mieszkają w Sqeedunk, jakieś sześćdziesiąt mil stąd. - Przecież, żeby tam się dostać, mamy tylko jeden dzień! - wykrzyknęła Ivy. - Gdybym miał pieniądze, to moglibyśmy pojechać taksówką, ale... - ISTNIEJE REZERWOWY FUNDUSZ NAGŁEJ POTRZEBY, Z KTÓREGO MOŻNA BY TO ZAPŁACIĆ. - Coś ty taki pomocny, Pluter? - spytała podejrzliwie Ivy. - Przecież wiesz, że cię nie lubimy! - NIE JESTEM PLUTER. JESTEM TYLKO JEGO POSŁAŃCEM I MAM WYPEŁNIAĆ JEGO ROZKAZY. DO MOICH OBOWIĄZKÓW NALEŻY UŁATWIANIE ROMANSU GREYA MURPHY’EGO Z KSIĘŻNICZKĄ IVY, A SPOTKANIE Z MAGIEM MURPHYM UMOCNI WASZ ZWIĄZEK. PIENIĄDZE SĄ W POJEMNIKU NA DYSKIETKI POD MOIM MONITOREM. Grey sprawdził. Znalazł pojemnik. Za dyskietką tkwił plik pieniędzy, których wcześniej nie zauważył. - To wystarczy - orzekł chłopak. Lecz Ivy dalej miała wątpliwości. - Czyli nie jesteś tym samym co Pluter, Posłańcze? A co będziesz z tego miał? - BRAK ODPOWIEDNICH DANYCH. - Przestań! - parsknęła dziewczyna. - Świetnie wiesz, o co mi chodzi! Wredniacy nigdy nie robią niczego bezinteresownie. Zawsze chcą uzyskać coś w zamian. - BRAK ODPOWIEDNICH DANYCH. - Ona chciała powiedzieć, Pluterze, że troszkę obszerniejsze informacje bardziej ułatwiłyby jej romans z Greyem Murphym - wtrąciła się Elektra. - Ivy ma już taką naturę, że nie dowierza temu, czego nie rozumie, a to mogłoby źle wpłynąć na jej stosunek do rodziców narzeczonego, a w związku z tym i do samego Greya. Ponieważ tkwisz w samym środku zdarzeń, powinieneś udzielić dokładniejszych informacji, żeby nie narazić na szwank całej misji. - WYJAŚNIENIE ZAAKCEPTOWANE. Ivy siedziała cichutko. Dojrzałość Elektry okazała się nad wyraz pomocna! - Obie układające się strony otrzymują zazwyczaj intraty proporcjonalne do ich wkładu - ciągnęła Elektra, zupełnie niezrozumiale. - Jaką nagrodę otrzymasz, jeżeli misja zakończy się pomyślnie? - POWRÓT DO XANTH. - A jaka będzie kara, jeżeli misja się nie powiedzie? - POZOSTANIE NA ZAWSZE W MUNDANII. - Tak się składa, że wkrótce wracamy do Xanth - rzekła z dobroduszną przebiegłością Elektra (tylko dorośli tak potrafią). - Moglibyśmy zabrać cię ze sobą i nie musiałbyś, gdybyś się zgodził z nami współpracować, wyczekiwać w niepewności na ostateczne rezultaty całej misji. Ekran zamigotał. - CZYŻBYŚ PRÓBOWAŁA MNIE PRZEKUPIĆ? I znów ten przebiegły dorosły uśmieszek. - Umawiające się strony ani nie oferują, ani nie akceptują nie zagwarantowanych remuneracji. Po prostu dochodzą do rozsądnego kompromisu. - CZEGO ŻĄDASZ? - Informacji, dzięki którym Ivy mogłaby poślubić Greya, nie będąc jednocześnie zmuszoną ani do pogodzenia się z podporządkowaniem męża Kom-Pluterowi, ani do osiedlenia się z małżonkiem w Mundanii. - NIE WIEM, JAK MOŻNA BY URATOWAĆ UGODĘ Z KOM-PLUTEREM, ALE ISTNIEJE STRATEGIA, KTÓRA POWINNA DO TEGO DOPROWADZIĆ, JEŻELI JEST TO W OGÓLE MOŻLIWE. CZY INFORMACJA O OWEJ STRATEGII ZASPOKOI TWOJE WYMAGANIA? - Posłaniec jest gotów do paktowania. - Elektra spojrzała na Ivy. - Sądzę, że to najlepsza informacja, jakiej może nam udzielić. Co o tym myślisz? Dziewczyna z trudem śledziła poprzedni dialog. Wydawało się jej, że tak Elektra, jak i Posłaniec bełkocą coś niezrozumiale, ale przecież rozumieli się nawzajem! - Pomoże nam, jeżeli my pomożemy jemu? - spytała Ivy. - Powie nam, jak sobie poradzić z knowaniami Plutera, jeśli to w ogóle możliwe. - No to ubijmy interes! - wykrzyknęła radośnie dziewczyna. - Owa informacja zaspokoi nasze oczekiwania - rzekła ekranowi Elektra. - Jak najbezpieczniej przetransportować cię do Xanth? - WEŹ MOJĄ DYSKIETKĘ. - Tu jest oryginalna dyskietka Vaporware Limited. - Grey zajrzał do pudełeczka. - Bez kłopotu możemy to ze sobą zabrać. - Jak Posłaniec ożyje w Xanth? - zapytała Ivy. - Przecież potrzebny mu ekran lub coś w tym rodzaju? - W XANTH SĄ MAGICZNE EKRANY. MOŻECIE MNIE ZŁOŻYĆ W KTÓRYMŚ Z NICH. JEDEN ZNAJDUJE SIĘ NA PRZESMYKU. - Uczynimy to - obiecała Ivy. - No, a teraz mów, co to za strategia? POWRÓT MAGA MURPHY’EGO DO XANTH. ALE NAJPIERW MUSI PRZYRZEC, ŻE UŻYJE SWEGO TALENTU NA WASZĄ KORZYŚĆ. - Przecież on ma dar psucia wszystkiego, fuszerowania! - zaprotestowała Ivy. - Ale potrafi kontrolować swój talent, prawda? - Grey zorientował się, o co chodzi. - Wykorzystuje go w sprawach, którym jest przeciwny. A ponieważ jest przeciwny knowaniom Plutera... - To może zdoła go wyprowadzić w pole! - dokończyła Ivy. - I będzie po naszych kłopotach! Grey włożył pojemniczek z dyskietką do małej walizeczki, a Ivy dołożyła tam parę mundańskich ciuszków. W tym czasie Elektra trochę podjadała, no i wyruszyli do Squeedunk. Rodzice Greya mieszkali w typowym mundańskim domku - schludnym, czystym i ponurym. Ivy zastanawiała się, jak oni to znosili przez te wszystkie lata. Nie mieli, oczywiście, innego wyjścia: nikt w Mundanii nie miał. Gdyby Mundańczycy mogli uciec ze swego kraju, to wszyscy by się przenieśli do Xanth! Chłopak zapłacił i taksówka ich wypuściła. Srogi kierowca wydawał się usatysfakcjonowany, kiedy odjeżdżał. - Dałem mu dwudziestopięcioprocentowy napiwek - wyjaśnił Grey, dotykając dłoni dziewczyny. Ivy uśmiechnęła się, jakby zrozumiała, o co chodzi. Tak naprawdę to była zdumiona, że pojmuje, co on mówi - przecież byli daleko od ekranu Posłańca! Potem przypomniała sobie, że przecież Posłaniec jest z nimi, na dyskietce. Moc machiny była mniejsza niż przedtem, ale kiedy Ivy dotknęła Greya, to zrozumiała, co mówi. Podeszli do drzwi i chłopak zastukał. Otworzyła im niska i pulchna kobieta. - Npuifs! - zawołał chłopak, ściskając ją. - Hsfz, xibu bsf zpv epjoh itsf? - zapytała ze zdumieniem. - Eje zpv gbjm FGsftinbo Fohmjti? - Opu fybdumz - odparł. - Mppl, Nb, ujit jt dpnqmjdbufe. J’mm fygmbjm fwfszuijoh. Grey wprowadził obie towarzyszki do środka i przedstawił jako „Jwz” i „Fmfdusb”. Potem usiedli na wygodnej, choć zużytej kanapie. Ivy usadowiła się obok niego i położyła dłoń na walizeczce, żeby rozumieć, o czym będzie rozmowa. Ojciec chłopaka był stary. Dziewczyna przypomniała sobie, iż Pluter pokazał uciekającego Maga Murphy’ego jako mężczyznę w średnim wieku. Działo się to dziewiętnaście względnych lat temu, więc nic dziwnego, że tak się postarzał. Matka Greya była w średnim wieku - zniknęła gdzieś tamta młoda dziewczyna - i znacznie przybrała na wadze. Właściwie niczym się nie różnili od innych mundańskich małżeństw, lecz Ivy zdołała w nich dostrzec ślady dawnej świetności. To straszne, co dwie dekady mundańskiego życia mogły zrobić z ludzi! - Po pierwsze, muszę wam powiedzieć, że już wiem o Xanth - odezwał się chłopak. Jego rodzice zesztywnieli, ale nie zareagowali, najwidoczniej dokładnie strzegli sekretu. - Wiem o ugodzie, którą zawarliście z Kom-Pluterem, i dlaczego nic mi o tym nie powiedzieliście. Nie chcieliście, żebym tam wrócił i służył tej machinie. Rodzice wymienili mundańskie spojrzenie. - Zft - rzekł Mag. Ivy nie potrzebowała tłumaczenia. Po prostu potwierdził to wszystko, a przecież po to właśnie tu przybyli. - Ale Kom-Pluter to przewidział - ciągnął Grey. - Wysłał Posłańca, a on sprowadził do mnie Ivy z Xanth. Ona jest córką króla Dora i królowej Iren i sama też jest Maginią. - I... i to moja narzeczona. Starsi państwo spojrzeli z niedowierzaniem na Ivy. Dziewczyna potwierdzająco skinęła głową, nagle zabrakło jej tchu. Po długiej chwili Vadne sięgnęła po chusteczkę i zaczęła ocierać oczy. Potem wyciągnęła do Ivy ramiona. Dziewczyna wstała i objęła kobietę. Tak już jest, że kobiety o wiele lepiej niż mężczyźni rozumieją sprawy związane z zaręczynami. Język nic ma tu żadnego znaczenia. Ale nagle nabrał znaczenia! - Zpv... Naprawdę jesteś z Xanth? - spytała powoli Vadne. Ivy osłupiała. Rozumiała, co mówi matka Greya! - Tak, jestem stamtąd - odparła. - Ale jak mogłaś... - Ja też jestem z Xanth - przypomniała jej z uśmiechem Vadne, z trudem przypominając sobie dawno nie używane słowa. - Od niemal dwudziestu lat nie ośmielałam się mówić... Musieliśmy nauczyć się mundańskiego... - Jakie to musiało być okropne! - Straszne - przyznała Vadne. - Ale mieliśmy Greya. Nawet tutaj był naszą radością. Chłopak spoglądał na nie ze zdumieniem. - Och, przecież on słyszy, że rozmawiamy w języku Xanth! - zorientowała się Ivy. - Nic nie rozumie bez magii! - Nigdy go nie nauczyliśmy - przyznała Vadne. - Zrezygnowaliśmy z rozmów w tym języku, żeby nie zdołał się go nauczyć. Ale teraz... - Powiedz mu, że ja opowiem resztę - poprosiła dziewczyna. - To jest coś więcej? - spytała Vadne. - O wiele więcej. - Osjodftt Jwz xjmm ufmm vt uif sftu, efbs - powiedziała Vadne synowi. Widać było, że Grey jest niezadowolony, ale nie protestował. Prawdopodobnie był zmieszany odkryciem, że Ivy może rozmawiać z jego rodzicami w języku, którego on sam nie znał. Rozumiał jednak, jakie to ważne. - Widzisz, Grey pomógł mi wrócić do Xanth - wyjaśniła pogodnie dziewczyna. - Nie wierzył, że taka kraina naprawdę istnieje, ale lubił mnie i dlatego mi pomógł. No i zabrałam go ze sobą do Xanth i... i zaręczyliśmy się, a on uwierzył w magię. Potem odkryliśmy, że i on ma talent, że jest Magiem... - Xibu? - zapytał zdziwiony Murphy. - Magiem - powtórzyła Ivy. - Wy... hmm... przywoływaliście bociana w Xanth, więc Grey jest z Xanth i wydaje się nam, że może na jego talent wpłynęło to, że uciekliście do Mundanii, zanim bocian go dostarczył. No i teraz potrafi neutralizować magię, nawet moją, więc jest Magiem, Który Neutralizuje Magię. I moi starzy powiedzieli, że będę mogła za niego wyjść tylko wtedy, gdy się okaże, że ma jakiś talent, więc teraz możemy się pobrać. Zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że Mundańczyk ma magiczny talent, no i postanowiliśmy to zbadać i przy okazji dowiedzieliśmy się o Kom-Pluterze i o ugodzie, którą z nim zawarliście, żeby się wydostać z Xanth. Myślimy, że można to jakoś ominąć. - Chwileczkę... chwileczkę. - Vadne była oszołomiona. - Podejrzewaliśmy, że on może mieć magiczny talent, ale to... to jest takie niespodziewane! - I chcemy, żebyście wrócili do Xanth - ciągnęła słodko Ivy. - Bo talent Maga Murphy’ego... hmm... gdyby obiecał, że będzie wspierał legalną władzę i że wywiedzie w pole Plutera, a nie mojego ojca... Wiem, że sam chciał być królem, ale to było tak dawno temu... Murphy i Vadne wpatrywali się w dziewczynę. - Przecież jesteśmy banitami! - odezwał się Murphy. - Mogą nas z powrotem oddać Mózgokoralowi! - Tak naprawdę to wcale cię nie wygnali - powiedziała Ivy. - Po prostu się bałeś, że ludzie będą na ciebie wściekli. Zresztą chyba są, bo twoja klątwa wpędziła w tarapaty mojego braciszka, ale jeśli obiecasz, że nigdy więcej tego nie zrobisz... - Nic nie rozumiesz - wtrąciła Vadne. - W ataku zazdrości zamieniłam dziewczynę w książkę i nie chciałam odczarować. To dlatego mnie wygnano. - Ach, duszyca Millie - przypomniała sobie Ivy. - Ale ona znów żyje i władca zombi też, nawet mają bliźnięta. Myślę, że ci wybaczą, jeżeli ich o to poprosisz. A gdyby Mag Murphy użył swojego talentu i popsuł knowania Kom-Plutera, to może Grey jakoś by się wyplątał z tej umowy i moglibyśmy się pobrać i zostać w Xanth. Mój ojciec na pewno by wszystko załagodził, bo nie chce, żebym opuściła Xanth. Więc jeśli się zgodzicie wrócić i zrezygnujecie z pretensji do tronu... - Zrezygnowałem z tronu, kiedy uciekłem z Xanth! - rzekł Murphy. - Wszystko bym dał, żeby wrócić! - Ja także! - wtrąciła równie gorąco Vadne. - Bezustannie marzyliśmy o Xanth, choć nigdy o nim nie mówiliśmy. - Musimy natychmiast wyruszyć - powiedziała Ivy. - Bo Elektra się tu starzeje i powinna jak najszybciej wrócić do Xanth. Tam ma czternaście lat. Rodzice Greya spojrzeli na Elektrę. - To prawda - potwierdziła dziewczyna. - To twoja klątwa, Magu Murphy, sprawiła, że spałam przez jakieś osiemset lat, choć naprawdę nigdy nie jestem pewna, ile właściwie lat przespałam... i obudziłam się, mając tyle samo lat co przed zaśnięciem. Teraz nie ma dokoła żadnej magii i owe osiemset lat daje o sobie znać. - Moja klątwa? - spytał Murphy. - Nigdy nie rzucałem klątwy na dzieci! - Byłam z Maginią Tapis, która stawiła ci czoło na Wyspie Widoków. - A, teraz sobie przypominam! Były z nią dwie lub trzy dziewczyny, jedna bardzo ładniutka... - To mogła być pokojówka Millie albo księżniczka. Obie były śliczne. Ja nie rzucałam się w oczy. - I ty chcesz, żebym wrócił do Xanth? - Murphy zmarszczył brwi. - Raczej powinnaś mnie nienawidzić. - Niekoniecznie. Dzięki twojej klątwie zaręczyłam się z młodym, przystojnym księciem. Umrę, oczywiście, jeżeli się ze mną nie ożeni, nic tak wspaniale było poznać i jego, i Ivy. Czyli uczyniłeś mi tyle samo dobrego (na swój pokrętny sposób), co i złego. Nie mam do ciebie żalu, choć nie chciałabym jeszcze raz doświadczyć efektów twojej klątwy. Murphy rozważył słowa Elektry i zapytał: - Czy przyjmiesz przeprosiny za zło, które ci uczyniłem? - Oczywiście. Ale teraz jestem dorosła. Jako dziecko mogę myśleć zupełnie inaczej. - A więc poczekam z przeprosinami, aż znów wrócisz do dziecięcego wieku, i będę myślał nad tym, jak wydobyć cię z kłopotów, w które cię wpędziłem. Może zdołam wykorzystać mój talent nie tylko ku pożytkowi mojego syna, ale i innych osób. - Czyli wracasz? - podchwyciła podekscytowana Ivy. - Obydwoje wrócimy, by poprosić twojego ojca o pozwolenie pozostania w Xanth. Zgodzimy się na wszystkie warunki - powiedział Murphy. - Jeżeli będziemy mogli wrócić i zostać w Xanth, to uczynimy wszystko, co w naszej mocy, żeby naprawić zło, które uczyniliśmy. Jestem pewny, że mówię to także w imieniu mojej żony. - A więc postanowione! - orzekła Ivy. - Musimy się pospieszyć, bo mamy jeszcze tylko dwa dni, żeby zdążyć dowieźć Elektrę do Xanth. - Wystarczy nam jeden dzień - stwierdził Murphy. - Mam samochód. - Ale dom i cała reszta - zaprotestowała Vadne. - Nie możemy tak po prostu wyjechać! - Zadzwoń do swojej przyjaciółki z sąsiedztwa i powiedz jej, że nasz dom należy do niej, dopóki nie wrócimy. Jeżeli przyjmą nas w Xanth, to nigdy nie wrócimy. Vadne kiwnęła głową. Pospieszyła do dziwacznej mundańskiej machiny zwanej telefonem. Po upływie jakiejś godziny wyruszyli w drogę. Cała piątka upchnęła się w samochodzie Murphy’ego, a Vadne zabrała trochę kanapek i mleka. Samochód mknął po drogach z oszałamiającą prędkością, zupełnie jak taksówka. Jakoś udawało mu się unikać zderzenia z innymi wehikułami, które pędziły w przeciwnym kierunku. Jechali przez resztę dnia i wcale się nie zatrzymali na noc. Światła innych samochodów błyskały w ciemności i jeszcze bardziej denerwowały Ivy. Dziewczyna zerknęła na Elektrę - tamta wyraźnie się postarzała. Musieli się spieszyć! Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, że zasnęła, dopóki nie obudził jej nagły wstrząs. - Zjechaliśmy z drogi - powiedział Mag Murphy. - Dalej musimy iść pieszo. Wygramolili się z samochodu i poszli. Murphy miał latarkę, która tu, w Mundanii, wysyłała stożkowaty strumień światła. Znaleźli się na terenie, który był Przesmykiem do Xanth. Ivy prowadziła, bo tylko ona należała do czasów, które opuścili przed paroma dniami. A to znaczyło, że może ich zaprowadzić tam z powrotem. Gdyby prowadził ktoś z innych czasów, to znaleźliby się w Xanth, który opuściła ta osoba, a to byłoby niewskazane. Wtem Ivy usłyszała z oddali jakiś głos. - Kto nadchodzi?! To był Donkey! - Ivy! - odkrzyknęła. Poszli w stronę, z której dobiegał głos i wkrótce spotkali się z centaurem. Wrócili do Xanth. Ivy poczuła ogromną ulgę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, w jakim napięciu przeżyła owe dni w ponurej Mundanii. Jak mogła kiedykolwiek się łudzić, że będzie tam mogła zamieszkać na stałe? - Dlaczego przyprowadziłaś troje Mundańczyków? - zapytał Donkey. - I gdzie jest Elektra? Podeszła do niego kobieta w średnim wieku, w którą zmieniła się dawna czternastolatka. - Przybyło mi trochę lat, ale je zgubię, musisz tylko cierpliwie poczekać. - To ty! - zawołał zmieszany centaur. - Co się stało? - Zapomniałam, że zgodnie z mundańską miarą czasu mam przeszło osiemset lat - odparła z kwaśnym uśmieszkiem. - To było interesujące doświadczenie, ale mam nadzieję, że wkrótce się skończy. Ivy przedstawiła Donkeyowi Maga Murphy’ego i Neo-Czarodziejkę Vadne. - Będziemy mieć kłopoty, bo nie ma dla wszystkich wierzchowców - powiedziała dziewczyna. - Może podzielmy się na dwie grupy: jedna pojedzie, druga pójdzie. - Ja i moja żona chętnie znajdziemy się w tej drugiej grupie - odezwał się Murphy. - Bardzo długo nas tu nie było i trochę potrwa, zanim znów się zaaklimatyzujemy. - A ja wolę zaczekać, aż wrócę do mojej poprzedniej postaci - oznajmiła Elektra. - Będę szczęśliwy, mogąc czekać razem z tobą - rzekł z galanterią Donkey. - No to ja i Grey pojedziemy przodem na widmowych komach, a wy pójdziecie powoli zaczarowaną ścieżką - powiedziała Ivy. - Zanim dojdziecie, wszystko wróci do normy i Zamek Roogna będzie gotów na wasze przyjęcie. To zadowoliło wszystkich i postanowili, że właśnie tak zrobią. Lecz najpierw musieli dostarczyć Posłańca do jakiegoś ekranu, tak jak obiecali. - Istotnie, w pobliżu jest twór odpowiadający temu opisowi - rzekł Donkey stylem typowym dla centaurów. - Dokładnie zbadałem ten region, kiedy oczekiwałem na wasz powrót. Zaprowadził ich tam. Okazało się, że to wypolerowany głaz, z głęboką szczeliną na jednym z boków. Grey włożył dyskietkę do szczeliny i głaz zalśnił. Pojawił się drukowany napis: - UMOWA SPEŁNIONA. - Co będziesz tu robił? Na takim odludziu, w takiej głuszy? - zapytała Ivy. - NAJPIERW MUSZĘ ZŁAPAĆ NIEWIDZIALNEGO OLBRZYMA. POTEM MUSZĘ NABRAĆ WPRAWY W KONTROLOWANIU WARIANTÓW RZECZYWISTOŚCI. PO JAKIMŚ CZASIE STWORZĘ SOBIE IMPERIUM I BĘDĘ WALCZYĆ Z MOIM OJCEM O WŁADZĘ NAD XANTH - wyświetlił Pluter-Junior. Ivy i Grey wymienili spojrzenia. - Hmm, ile czasu ci to zajmie? - zaciekawił się chłopak. - MOŻE ZALEDWIE TRZYSTA LAT. TO ZALEŻY OD OKOLICZNOŚCI. - Na pewno o wiele mniej! - pocieszył go Grey. - RACZEJ NIE. WYKLUCZYŁEM OPTYMALNE WARUNKI. UPADEK NAJBARDZIEJ ZAGRAŻA W LATACH OD DZIESIĘĆ DO TRZECIEJ POTĘGI DO DZIESIĘĆ DO CZWARTEJ POTĘGI. NA SZCZĘŚCIE JESTEM CIERPLIWĄ MACHINĄ. - O tak, to wielkie szczęście - przyznała Ivy. - Mam nadzieję, że i moja misja zakończy się szczęśliwie. - TWOJA MISJA POWINNA SIĘ ROZSTRZYGNĄĆ W CIĄGU MIESIĄCA. - Dziękuję, Posłańcze! - odparła zadowolona dziewczyna. Potem przypomniała sobie, że właśnie tyle czasu Pluter dał Greyowi, żeby załatwił swoje sprawy, zanim zacznie mu służyć. Posłaniec musiał o tym wiedzieć. - Co to jest dziesięć do trzeciej potęgi? - zapytała chłopaka, kiedy jechali zaczarowaną ścieżką na widmowych koniach. - Tysiąc - odrzekł. - To jedna z niewielu rzeczy, jakie pamiętam z matmy, która jest niemal równie paskudna jak wstępny angielski. - Moje kochane biedactwo! - rozczuliła się. - Jeżeli uda się nam zakończyć misję w ciągu miesiąca, to już nigdy nie będziesz musiał znosić takich okropności! - Przecież Posłaniec nie powiedział, jak to się rozstrzygnie! - Pili! - Radość dziewczyny zmieniła się w niepewność. Dalej nie wiedzieli, jak ominąć Greyowe zobowiązanie wobec Plutera. Podróż do Mundanii potwierdziła najgorsze, ale jednocześnie stworzyła szansę anulowania dawnych zobowiązań. Wszystko, co zyskali, to szansa. Jeżeli Mag Murphy zdoła namieszać w intrygach Kom-Plutera... - Mam nadzieję, że klątwy twojego ojca mają równie wielką siłę jak przed ośmiuset laty! - odezwała się Ivy. - Wiem, że zrobi dla mnie co w jego mocy - odparł Grey. - Moi rodzice... cóż, nie zawsze się ze sobą zgadzali, ale dla mnie byli dobrzy. Wydaje mi się, że nie rozumiałem ich, dopóki nie zobaczyłem tego „filmu” Kom-Plutera. Ale wiedziałem, że mają jakieś ważne powody, że są razem pomimo kłótni. Teraz wiem, że łączyły ich marzenia o Xanth, o których nigdy nie mogli mówić. Dla mnie i dla Xanth zrobią wszystko. Jestem absolutnie pewny. I... - I cieszysz się, że tu będą - dokończyła Ivy. - Twoja rodzina znów jest razem. - Cieszę się - przyznał szczerze. - Może moi rodzice byli kiedyś źli, ale już nie są. - Postaraj się to wytłumaczyć moim rodzicom! - Roześmiała się, lecz nadal nie pozbyła się poważnych wątpliwości. Ich nadzieje wisiały na takim cieniutkim włosku! Co się z nimi stanie, jeżeli to zawiedzie? Rozdział 14. PROROCTWO Grey widział zadumę Ivy i zrozumiał przyczyny. Nic nie było rozstrzygnięte, nie mieli żadnej gwarancji. W przeszłości klątwy Maga Murphy’ego miały wielką moc - ale teraz była współczesność, a nie przeszłość, a poza tym Mag przez ponad dwadzieścia lat nie korzystał ze swego talentu. W owym czasie był po prostu socjalistą Murphym, mundańskim urzędnikiem, który zarabiał akurat tyle mundańskich pieniędzy, żeby uniknąć biedy. Na szczęście znalazł pracodawcę, któremu nie przeszkadzały jego trudności językowe. Jego wysiłki przyniosły owoce. Zupełnie jakby jakieś „odbicie” z jego talentu z Xanth zmieniło pecha w szczęście. Lecz tylko w minimalnym stopniu zrekompensowało to niemal całkowitą bezbarwność i pustkę Mundanii. Grey dopiero teraz pojął to, czego przedtem w ogóle nie dostrzegał: że przeraźliwa monotonia jego życia była jedynie odzwierciedleniem o wiele straszliwszej monotonii życia jego rodziców. Oni znali Xanth, a więc zdawali sobie sprawę z tego, jak olbrzymią stratę ponieśli. Chronili go przed tą świadomością, lecz teraz wszystko stało się jasne i zrozumiałe. Co by zrobił, gdyby musiał opuścić Xanth... i Ivy? Grey czasem rozmyślał o samobójstwie, które by go wyzwoliło z przeraźliwie nudnego i byle jakiego życia. Nigdy nie próbował się zabić, i to nie z jakichś wyższych racji - po prostu nie potrafił wymyślić bezbolesnego sposobu rozstania się z życiem. Brnął więc z coraz większym trudem przez beznadziejną egzystencję, stopnie miał wciąż gorsze i gorsze - czuł się winny, że sobie lepiej nie radzi, ale nie potrafił tego zmienić. Może miał nadzieję, że jakiś nieoczekiwany cud wybawi go z bagna beznadziejności, choć wiedział, że nic takiego się nie wydarzy. Potem zjawiła się Ivy. I zmieniło się jego życie. Gdy miał ją utracić i samotnie wrócić do Mundanii... Nie, nie musiał pytać, co by się z nim stało. Wiedział. Jeżeli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie - oto talent ojca Greya. Czy istotnie mogło to zadziałać w przeciwną stronę i pomóc chłopakowi przez pomieszanie szyków złej machinie? Nie bardzo w to wierzył! Ale co im pozostało? Więc uśmiechnął się i dodał Ivy otuchy, a ona odpłaciła mu tym samym, ale żadne z nich nie zdołało oszukać drugiego. Ich szczęście naprawdę wisiało na cieniutkim włosku. - I tak to było - zakończyła Ivy swoją historię. - Za parę dni pojawi się tu Mag Murphy razem z Vadne, żeby poprosić o darowanie przeszłych win. Będą cię wspierać jako króla Xanth, jeżeli pozwolisz im tutaj pozostać, i pomogą Greyowi wymotać się z intryg Kom- Plutera. Nie mogę wyjść za Greya, dopóki nie uwolni się od machiny, a jeśli- to się nie stanie w ciągu miesiąca... - Wzruszyła ramionami. - Postanowiłeś raczej opuścić Xanth niż służyć Pluterowi? - spytał Greya król Dor. - Tak. Nie chcę, żeby ta zła machina wykorzystała mnie do zdobycia władzy nad Xanth. Służenie Pluterowi byłoby szkodliwe nawet wtedy, gdybym nie miał żadnego znaczącego magicznego talentu, ze względu na mój wpływ na księżniczkę Ivy. Ale mam taki talent i to by było jeszcze gorsze. Mógłbym narobić wiele szkody. Xanth nie potrzebuje następnego Złego Maga! - Od razu cię polubiliśmy, Grey - powiedziała Królowa Iren. - Im lepiej cię poznawaliśmy, tym bardziej cię lubiliśmy, a teraz darzymy cię największą sympatią. To, co mówisz, jest prawdą. Powitamy, oczywiście, twoich rodziców i pozwolimy im pozostać w Xanth, choć ironia losu może sprawić, że nie będziesz mógł zostać tu wraz z nimi. - Nie traćmy jednak nadziei, dopóki nie minie wyznaczony termin - wtrącił król Dor. - A znając potęgę przebiegłości Maga Murphy’ego, mogę rzec, że mamy duże szansę powodzenia. Grey uśmiechnął się i podziękował królewskiej parze, ale smutek nie opuścił jego duszy. Zdawało się, że Kom-Pluter wszystko przewidział; więc cóż mogło zniweczyć plany tak bliskie urzeczywistnienia? Chyba tylko wyjazd Greya z Xanth, a tego właśnie chłopak się najbardziej obawiał. - Jakoś sobie poradzimy - szepnęła Ivy, kiedy wyszli do holu, ale sama miała co do tego wątpliwości. Nic nie zmąciło oczekiwania na drugą grupę podróżników. Grey i Ivy zrywali w sadzie egzotyczne owoce, karmili łakociami potwory z fosy, zawierali znajomości z pełniącymi straż zombi, zaglądali do maleńkiego Straszydła spod Łoża, które się zalęgło pod łóżkiem chłopaka (Grey nie miał przedtem żadnego kontaktu z magią, więc z dziecięcą łatwością akceptował pewne sprawy, chociaż miał już osiemnaście lat), bawili się z Dolphem i Nadą. Zamek wspaniale nadawał się do zabawy w chowanego, bo było tu mnóstwo sekretnych kryjówek, a duchy z radością ukazywały się, gdy tylko je o to poproszono. Ivy twierdziła, że nie ma tu już tyle duchów co dawniej, bo trzy z nich ożyły, ale dopóki pozostawał w zamku choć jeden duch, to można go było nazwać nawiedzanym zamkiem. Czyli w sumie było prawie tak nudno jak w Mundanii. Grey nie zgadzał się z narzeczoną. - Xanth nigdy nie jest nudny! - upierał się chłopak. - Nawet jeżeli nie ma nic magicznego, to jest... Popatrz na ten obraz! Stali akurat pod jednym z wielu portretów w eleganckich ramach. Ivy spojrzała. - Aaa tak, to mama, kiedy była w moim wieku. Była wówczas. Miss Plecień w ściennym kalendarzu. Chciałabym tak wyglądać. - Jesteś podobna do samej siebie - odparł Grey. - A to aż nadto. - Musi mi to wystarczyć - powiedziała dziewczyna, ale była zadowolona. Potem zjawiła się druga grupa. Mag Murphy wyglądał o wiele lepiej, a Vadne wprost wspaniale. Ruch na świeżym powietrzu i ponowny kontakt z atmosferą Xanth świetnie im zrobiły. Elektra odzyskała dziecięce kształty i energię. Uściskała wszystkich, a nawet skradła Dolphowi całusa. Formalności trwały krótko: Mag Murpy przeprosił za zło, które wyrządził w przeszłości, i przyrzekł, że będzie popierał króla Dora i jego wszystkie przyszłe działania. Vadne poprosiła o pozwolenie złożenia wizyty duszycy Millie w zamku zombi, żeby przeprosić ją za incydent z książką. Dor wybaczył obojgu. - A teraz, mój synu - zwrócił się Murphy do Greya - przeklinam ciążące na tobie zobowiązania i życzę im najgorszego. Niech pójdzie źle to, co źle pójść może. - Dziękuję, ojcze - odparł chłopak, udawając ufność. Cóż za zwodnicza nadzieja! - Ty i Magini jesteście zaproszeni na obiad - rzekł oficjalnie król Dor. - Teraz Zora zaprowadzi was do przeznaczonych dla was pokoi. Rodzice Greya milczeli, lecz syn dobrze ich znał - tak byli wzruszeni okazaną im wielkodusznością, że nie mogli wyrzec słowa. Vadne - nigdy przedtem nie uznana za Maginię (choć obdarzona wielkim talentem) i bardzo tym dotknięta - będzie teraz do końca życia lojalna wobec króla Dora. Murphy wraz z żoną poszli za Zorą. Chłopak ociągał się, bo chciał podziękować królowi i królowej za życzliwość okazaną jego rodzicom. Ivy ujęła ramię narzeczonego. - Grey, oni wiedzą. Mama też nie była Maginią dopóki Starsi tego nie zatwierdzili. Zmodyfikowano standardy. Xanth potrzebuje tyle dobrej magii, ile może zdobyć. - Hmm, no pewnie... - zgodził się chłopak i pozwolił wyprowadzić się z sali. Wiemy też coś o szarej i złej magii - ciągnęła Ivy, prowadząc narzeczonego na górę. - Dziadzio Trent był Złym Magiem, bo próbował zdobyć władzę, zanim nadszedł jego czas, i za to został wygnany do Mundanii. Ale wrócił, kiedy potrzebowali króla, i został królem, i już nie był zły. Wszystko zależy od sytuacji. Teraz twoi starzy popierają moich, więc też przestali być źli, bez względu na to, co się kiedyś wydarzyło. - A co by myśleli jedni lub drudzy, gdybyśmy nie byli zaręczeni? - Ale jesteśmy - odparła radośnie. - I nie ma powodu do niesnasek pomiędzy naszymi starymi, bo jeżeli nasze dzieci będą obdarzone dobrą magią... - To przypuszczenie, że będziemy mogli się pobrać! - zaprotestował. - Nic z tego nie wyjdzie, jeżeli zostanę we władzy Kom-Plutera. - Coś mi się zdaje, że nie doceniasz potęgi talentu swojego ojca. Rozmawiałam z moim tatą, który jako dwunastolatek odwiedził czasy króla Roogna i spotkał wtedy twojego starego. Opowiedział mi, jak zadziwiające były efekty jego klątwy. Gobliny i harpie walczyły, a tu... Pokażę ci na Gobelinie. Dotarli do pokoju dziewczyny. Otworzyła drzwi i wciągnęła Greya do środka. Zamarła. - Nie tak to zostawiłam! - zawołała, patrząc na Gobelin. - Kto tu był?! - Książę Dolph! - zaskrzypiały zawiasy zatrzaskujących się drzwi. - Tak też myślałam! A czym jest teraz? - Tamtą muchą na suficie - odparły zawiasy. Ivy wyjęła z szuflady packę na muchy. - Zmień się, Dolph, bo inaczej zrobię z ciebie mokrą plamę! - zawołała, zamierzając się na muchę. Mucha zmieniła się w nietoperza, który rzucił się ku oknu. Ivy jednak była szybsza. - Zmień się, zanim cię rozpłaszczę! Nietoperz zmienił się w bladozielonego koziołka, a ten rzucił się ku drzwiom. - Zatrzymaj tego zielonego czworonoga, Grey! - krzyknęła księżniczka. - Zneutralizuj magię! Chłopak wyciągnął rękę. Kiedy dotknął rożka koziołka, zwierzak stał się księciem Dolphem. - Nigdy byś mnie nie znalazła, gdyby te zawiasy nie wygadały! - pożalił się książę. - Nie powinieneś być w mojej komnacie, kiedy jestem w domu! - Ivy nie dała się zbić z tropu. - Co tu robisz?! - Tylko patrzyłem na Gobelin - zmieszał się chłopiec. - Cóż cię tak zaciekawiło, że wkradłeś się tutaj akurat teraz? - Takie tam... - Dolph zaszurał stopą. - Podglądałeś, jak Nada się przebiera! - zawołała z oburzeniem dziewczyna. - Przecież to moja narzeczona - mruknął książę. - Chciałeś ją zobaczyć w bieliźnie! - dobiła go siostra. - Wiesz, co mama ci za to zrobi? - Nie mów jej! Proszę cię, nie mów! - błagał Dolph. - Zrobię, co zechcesz! - Zastanowię się - odparła dziewczyna. - A teraz się stąd wynoś, mały podglądaczu, zanim użyję na tobie zaklęcia wzmocnienia. Książę pospiesznie uciekł. - Jak możesz go tak straszyć, skoro potrafiłby zmienić się w smoka, gdyby tylko zechciał? - zapytał Grey. - To przywilej starszych sióstr. Nastawię na nowo Gobelin... - Hej, czy to aby nie Gotlandia Złotej Hordy? - zainteresował się chłopak, patrząc na nieruchomy obraz. - Myślałem, że Dolph podglądał Nadę. Rozumiał ciekawość małego. Nada była zgrabną dziewczyną i na pewno wspaniale wyglądała jej bielizna. Grey nigdy jej nie widział, gdyż na Parnasie Nada straciła wszystkie szatki. - Rzeczywiście. Pewno Dolph szarpnął falę, żeby mnie zmylić. Tyle tylko mógł zrobić, zanim zmienił postać. - Szarpnął falę? - No wiesz... ustawił pierwszy lepszy obraz, żebym nie wiedziała, na co patrzył. Gdyby miał więcej czasu, to by nastawił Gobelin na to, co ja zostawiłam. Zwykle jest sprytniejszy. Nie spodziewał się, że tak szybko wrócę. Pewno sobie wyobraził, że będziemy się całować w holu. - Zerknęła na Greya. - I miał rację. Ale rozmawialiśmy u klątwach twojego ojca i postanowiłam ci to pokazać na Gobelinie, więc weszliśmy tu i go przyłapaliśmy. Czyli ten obraz jest zupełnie przypadkowy. Więc... - Co się tam dzieje? Jeśli to te same gobliny, które... - Na pewno te same. - Ivy przyjrzała się dokładniej obrazowi. - O, widzisz, tu jest ten nędznik, stary wódz. To musi być obraz z przeszłości, bo wódz nie jest jeszcze taki brzydki jak obecnie. - Oooo! To znaczy, że nie zdołamy pomóc ich ofiarom! - Grey dojrzał, że gobliny schwytały trzy gremliny i właśnie odbierały im całą ich własność. - Raczej nie - zgodziła się dziewczyna. - Zastanawiam się, jak udało im się złapać te trzy gremliny. Zazwyczaj są za sprytne dla goblinów. - Przecież złapali i nas! - przypomniał jej. - Przyjrzyjmy się temu - zaproponowała Ivy. - Z czystej ciekawości. A potem przejdziemy do dawnych klątw Maga Murphy’ego. Obraz ruszył i postacie pomknęły w tył jak na przewijanej kasecie wideo. Potem zobaczyli „film” od początku. Goblinów nie było widać, ścieżką maszerowały dwa gremliny. - O, już rozumiem - powiedziała ponuro dziewczyna. - Ta trzecia nie szła wraz z nimi. Ona jest... - Przynętą? Zdrajczynią? Ale czemu miałaby zwabiać pobratymców w pułapkę? - Żeby ocalić życie. Ivy i Grey patrzyli, jak gremliny podchodzą do swej siostrzycy, przywiązanej do drzewa i gwałtownie gestykulującej (najwyraźniej grała rolę nieszczęśliwej panienki). Zaczęły ją odwiązywać i wtedy z pobliskich krzaków wyskoczyły gobliny. Obszukały jeńców i akurat gdy Dolph nastawił na nie Gobelin, znalazły przy jednym kawałek papieru. Bardzo się tym podekscytowały i starannie schowały ów papier. Potem powlokły jeńców ku Zdrojowi Nienawiści i kociołkowi do gotowania. Gremlinkę wrzuciły do jaskini - posłuży do następnych pułapek. - Nie cierpię tych goblinów! - wykrzyknął Grey. - Czyż nikt nie może ich powstrzymać?! - Mieszkańcy Xanth trzymają się zasady „żyj i daj żyć innym” - tłumaczyła Ivy. - Ale chętnie bym zobaczyła, jak dostają za swoje. - Zastanawiam się, co było napisane na tamtej kartce papieru? Dziewczyna cofnęła obraz na Gobelinie i powiększyła ową kartkę, ale i tak nie potrafili przeczytać tego, co tam napisano. - Może Grandy zdołałby odcyfrować - zastanawiała się Ivy. - Mówi wszystkimi językami, więc powinien czytać chociaż w niektórych... - I tak pewno spalili ten papier - orzekł Grey. - Naprawdę nie chciałem cię odciągać od tego, po co tu przyszliśmy. - Czemu nie? Takie drobiazgi mogą być bardzo interesujące - odparła księżniczka. Podeszła do drzwi i zawołała: - Hej, Dolph! Braciszek pojawił się natychmiast. - Co tylko chcesz! - powtórzył lękliwie. - Odszukaj Grundy’ego i przyprowadź go tutaj. - Tylko tyle? - spytał z niedowierzaniem. - O nie, to na razie. Dalej się zastanowię. - Och! - Dolph zmienił się w nietoperza i odleciał. - Chcesz go wydać? - zaniepokoił się Grey. - Nie. Ale niech się trochę pomartwi. Jest bardzo potulny, jak się czegoś obawia. Golem Grandy i Rapunzel wkrótce się zjawili. Grundy popatrzył na powiększony obraz kartki papieru. - Nie bardzo mogę odcyfrować ten napis. To wygląda na jakiś adres, ale... o kurczę! - Jakie kurczę?! - wtrąciła Ivy. - To pismo Humphreya! - Dobrego Maga? - A kogóż by innego! Zawsze rozpoznam jego bazgroły! Ale nie mogę tego przeczytać. Dobry Mag zaczarowuje swoje bileciki i może je odczytać tylko ten, dla kogo są przeznaczone. - To dlatego gobliny tego nie przeczytały! - powiedziała dziewczyna. - Wiedziały, co to takiego, lecz nic im to nie dało. Twierdzisz, że to jakiś adres? - Pewno napisał, gdzie go znaleźć w razie potrzeby - odparł golem. - Te gremliny musiały mu oddać jakąś przysługę, więc mają prawo do Odpowiedzi. Szkoda, że nigdy z tego nie skorzystały. - Odpowiedź! - zapaliła się Ivy. - Nie podniecaj się tak, księżniczko. To nie ty masz prawo do Odpowiedzi, a gdybyś nawet miała, to i tak nic z tego, bo Humphrey zniknął. - Ale ten adres! - upierała się. - Magiczny adres! Zmienił się, kiedy Mag się przeniósł, więc zawsze powinien być aktualny! - No pewnie - przyznał Grundy. - I co nam z tego, skoro nie ma już tych, którym Humphrey dał ów adres, a nikt inny tego nie przeczyta? - Ja bym przeczytała! - powiedziała Ivy. - Gdybym miała oryginał, to mogłabym wzmocnić czytelność i orientację i dowiedziałabym się, gdzie teraz jest Dobry Mag! Pozostali gapili się na dziewczynę, aż zdali sobie sprawę, że istotnie tak by było. - A gdybyś go odnalazła, to mogłabyś spytać go, jak pokrzyżować knowania Plutera - odezwała się Rapunzel. - Och, Ivy, co za przypadek, że dowiedziałaś się akurat teraz o tym dokumencie! - Przypadek? - zamyśliła się dziewczyna. - Nie. Myślę, że to klątwa Murphy’ego! Takie coś dzieje się wtedy, kiedy działa jego klątwa! W Greyu zaczęła się budzić nadzieja. *** Tym razem podróżowali we trójkę: młody wieśniak, ładniutka wieśniaczka i głupkowaty młody centaur. Starannie odgrywali swoje role, bo misja była ważna i ryzykowna. Król Dor i królowa Iren nigdy by nie pozwolili na tę wyprawę, gdyby nie trzeba było się aż tak spieszyć z odszukaniem Humphreya i rozwiązaniem problemów Greya. Królewska para musiała jednak przyznać, że owa wyprawa dawała największe szansę powodzenia. Prawdę mówiąc, królowa Iren rozmawiała z chłopakiem na osobności - kiedy Ivy na chwilę spuściła go z oka - i napomykała, że znalazły się i inne sposoby poradzenia sobie z Kom-Pluterem. Sfinks mógłby się udać na przechadzkę i przypadkiem nadepnąć na jaskinię z wredną machiną, spłaszczając na naleśnik pieczarę z całą zawartością. I nie zostałoby nic, czemu chłopak mógłby służyć. Lecz Grey sprzeciwił się temu, bo uważał, że to byłoby nieetyczne. Nie mógł tak jawnie spiskować przeciwko Pluterowi, który w końcu zawarł z jego rodzicami układ i dotrzymał swojej części umowy. Chłopak musiał poradzić sobie sam z tą sprawą, bez względu na wynik. - Podejrzewałam, że tak zdecydujesz. - W głosie królowej brzmiała aprobata. - Moc to także etyka. Nie będziemy się wtrącać, pozwolimy, żebyś sam rozwiązał swoje problemy. Grey podziękował Iren, choć zdawało się, że ma bardzo nikłe szansę na sukces. Im lepiej poznawał starych Ivy, tym bardziej ich lubił. Troje podróżników minęło Niewidzialny Most nad Rozpadliną i skierowało się na północ. Potem opuścili wiodącą ku północy zaczarowaną ścieżkę i skręcili na wschód. Szli pomniejszym traktem - nie był magicznie chroniony, ale prowadził na tereny centaurów. To właśnie tutaj mieszkali Chester i Cherie, zanim przybyli do Zamku Roogna, żeby uczyć młodego księcia Dora i księżniczkę Iren. Wciąż żyło tu trochę centaurów, ale ich liczba stale się zmniejszała, gdyż brakowało im dojrzałych centaurzyc. W poprzednim pokoleniu za mało było dorosłych centaurów, co skłoniło centaurzycę Chem do zawarcia związku z przedstawicielem innej rasy. Owocem owego związku była uskrzydlona centaurzyca Chex. Wszystko to sprawiło, że centaury zamieszkujące ten rejon były o wiele bardziej liberalne niż te z położonej na dalekim południu Wyspy Centaura. Oczywiście, nie była to swoboda posunięta zbyt daleko i ani Chex, ani jej matka nie były tu mile widziane. I tak owa społeczność chyliła się ku upadkowi, a było to rezultatem tak złego losu, jak i konserwatyzmu. Coraz natarczywiej wdzierały się tam potwory, choć łucznicy centaurów bardzo celnie strzelali. Wieśniaczka Ivy jechała na centaurze, a wieśniak Grey szedł pieszo. Najwyraźniej mieli zamiar odwiedzić tereny centaurów, na pewno chcieli omówić jakąś sprawę czy zawrzeć jakąś umowę. Niewielu wieśniaków mogło sobie pozwolić na zatrudnianie centaurów-nauczycieli; czasami jednak pojawiało się dziecko obdarzone wspaniałym talentem i wtedy tacy nauczyciele byli niezbędni. Gobliny żyły w pobliżu tego regionu, ale nie odważały się - jak na razie - atakować centaurów. Nawet one potrafiły docenić celność rozeźlonych łuczników - mogłyby ponieść zbyt duże straty. Czaiły się więc i czekały na odpowiednią okazję. Opowiadano... - O, szlachetni wieśniacy! - zawołał jakiś słodki głos. Spojrzeli w tamtym kierunku. Biegła ku nim smukła młoda kobieta z rozwianymi jasnymi, jedwabistymi włosami. Była tak szczupła, że niemal przezroczysta, ale bardzo zgrabna. - Co się stało, sylfido? - spytała Ivy. A więc to jest sylfida! Grey nigdy przedtem żadnej nie spotkał. No ale nie widział jeszcze takiego mnóstwa istot żyjących w Xanth... I nie zobaczy, jeżeli nie powiedzie się wyprawa po Odpowiedź Dobrego Maga. - O szlachetni wieśniacy i ty, dzielny centaurze! Na pewno zjawiliście się tutaj, żeby spełnić proroctwo! - powiedziała sylfida. - Proroctwo? - zainteresowała się Ivy. - Moja przyjaciółka, urocza młoda centaurzyca, jest w mocy ogra, który chce ją straszliwie utuczyć, a potem schrupać! - wyjaśniła sylfida. - Proroctwo mówi, że od owego losu może ją wybawić tylko młoda ludzka para i dzielny szary centaur! To na pewno wy, bo dokładnie odpowiadacie opisowi! - To interesujące proroctwo - stwierdziła Ivy. - Lecz ogr to przerażający stwór! Cóż biedni wieśniacy poradzą przeciw takiemu potworowi? - Nie wiem, o szlachetni! - zakrzyknęła sylfida. - Ale musicie znać jakiś sposób, skoro przepowiednia tak mówi. Może przynajmniej spróbujecie? - Żeby ogr mógł schrupać nasze kości? - zapytała Ivy. - Lepiej wybierzmy inną ścieżkę! - Nie działajmy z takim pośpiechem! - zaprotestował szary centaur i rzekł do sylfidy: - Powiadasz, że ta źrebica jest taka urocza? - Ona jest piękna, panie! Była trochę za chuda, ale ogr karmił ją i karmił, i .teraz jest okrąglutka. Wkrótce stanie się tłusta i wtedy on schrupie jej kości! Błagam cię, chodź i spójrz na nią! Może zdołasz ją ocalić. Będzie ci bardzo wdzięczna! - A co z ogrem?! - sprzeciwiła się Ivy. - Nie ośmielimy się tam podejść! - Przez cały dzień szuka pożywienia, a ją zostawia w łańcuchach. Jestem zbyt słaba, żeby zerwać te okowy. Prawdę mówiąc, nikt poza ogrem nie ma tyle siły, ale proroctwo mówi, że wy sobie z tym poradzicie! Proszę, błagam, pójdźcie ze mną, póki ogra tu nie ma! - Uważam, że powinniśmy przynajmniej rzucić okiem - oznajmił szary centaur. Można by podejrzewać, że ma w tym jakiś interes... - No cóż, centaury potrzebują młodych źrebic - westchnęła Ivy. - Ale uciekniemy, jak tylko ogr się pokaże! - Dzięki! Dzięki! Dzięki! - wykrzyknęła sylfida. - Co za ulga! Tędy! Poprowadziła ich ścieżką, powiewając uroczo włosami. Szli za nią. Grey milczał. Do niczego się nie wtrącał. Odegrali przed chwilą małą komedie. Zbadali tę sprawę przy pomocy Gobelinu i wiedzieli, że gobliny wymyśliły coś nowego - wykorzystywały jeńców, żeby zwabiali podróżników w zasadzkę, a potem chwytały bezbronne ofiary i pakowały do garnka. Sylfidzie obiecały wolność, jeżeli przywabi im nowych nieszczęśników. Oczywiście nie dotrzymałyby obietnicy i sylfida to podejrzewała, ale miała przynajmniej jakąś nadzieję. Gdyby nie chciała współpracować z goblinami, natychmiast wpakowałyby ją do kociołka. Grey uznał, że nadszedł czas, aby się rozprawić z goblinami. Nie były sympatycznymi sąsiadami. Sylfida prowadziła troje podróżników w głąb dżungli. To nie była uczęszczana ścieżka - brakowało śladów kopyt centaurów; tę wydeptały gobliny, żeby zwabiać podróżnych. Były świetne w wydeptywaniu szlaków, szczególnie wtedy, gdy miały je wykorzystywać do swych łotrowskich celów. Czyniły wszystko, żeby ofiara nie mogła wymknąć się z zasadzki. Chłopak pozwolił sobie na ponury uśmieszek. Tym razem gobliny oczekiwała niespodzianka. Dotarli do polany. Nie było tu nic oprócz sterty śmieci, najwyraźniej usypanej przez gobliny. Sylfida odwróciła się ku trójce podróżników. Po jej policzkach spływały łzy. - O, jak mi przykro, dobrzy ludzie! - powiedziała. - Zmusili mnie do tego! - Do czego? - Ivy udała zdumienie. - Mają moją córeczkę, moją kochaną Sylvanię i wrzucą ją do garnka, jeżeli nie będę wykonywać ich rozkazów. I mnie też wrzucą, jeżeli mi się nie powiedzie - ciągnęła sylfida. - Wiem, że to zły postępek, i nienawidzę siebie za to, co robię, ale mój mąż im się sprzeciwił i wrzuciły go do garnka i ugotowały. Przełamałam więc swoją dumę, bo bardzo chcę ocalić dziecko, i zgodziłam się dokonać tego ohydnego czynu: oszukałam was. Nie proszę o wybaczenie, błagam, żebyście mnie zrozumieli. Grey zobaczył gobliny. Wyłaziły zewsząd i z pełną zadowolenia powolnością zamykały krąg wokół ofiar, delektując się ich przerażeniem. Chciały, by nieszczęśnicy cierpieli w drodze do kociołka. - Jak się nazywasz? - spytała Ivy biedaczkę. - Jestem sylfida Sylwia - odparła z płaczem. - Moim mężem był Sylwester. Podróżowaliśmy tak jak wy, a one nas złapały. Wiem, że i tak by nas ugotowały i zjadły, ale musiałam spróbować ocalić Sylvanię. Teraz cierpicie wy, niewinni ludzie. Błagam o wybaczenie za to, co wam uczyniłam, ale nie mogłam postąpić inaczej. Gobliny były już blisko. Grey rozpoznał wodza Groteska. Szkoda, że paskudnik nie wpadł do Rozpadliny, kiedy spotkali się ostatnim razem! - Czy nam pomożesz, jeżeli umożliwimy ucieczkę tobie i twemu dziecku? - zapytała Ivy. - Och, tak! Tak! Ale nie ma żadnej nadziei. Nigdy nie pozwolą uciec żadnemu z nas! Są najpodlejszym szczepem w tych okolicach. Nie mają w ogóle litości! Lubują się w torturowaniu niewinnych istot. Nie wchodźcie do sadzawki, jeżeli zdołacie tego uniknąć, bo... - Milcz, dziewucho! - wrzasnął ochryple wódz. - Nie przeszkadzaj! Sylfida natychmiast umilkła. - Goblinie, co z nami uczynisz? - spytała niby to z przerażeniem Ivy, patrząc w twarz Groteska. - No cóż, wieśniaczko, mogę cię oddać moim krzepkim chłopcom, żeby się tobą nasycili, a potem łykniesz sobie z naszej uroczej sadzawki i wreszcie zakosztujesz gorącej kąpieli w naszym kociołku. Lub może najpierw łyk wody, a potem dam cię chłopcom; to będzie jeszcze zabawniej. A do tego zaszarganego centaura... - Wódz wytrzeszczył oczy. - Hej, poznaję to bydlę! To ten, co wygląda jak muł! - Osioł - rzekł centaur Donkey. - Wszystko jedno! Już cię kiedyś złapaliśmy, ale się nam wymknąłeś i... a to są przecież ci, którzy ci pomogli uciec! - Przekleństwo! - rzekła Ivy. - Rozpoznali nas! - Zabijcie ich natychmiast! - wrzasnął wódz. - Wszystkich! Tę sylfidzką wywłokę też! Nie pozwólcie im uciec! Gobliny uniosły pałki i dzidy, zamierzały się kamieniami. Ivy zeskoczyła z centaura, a ten zniknął. Jego miejsce zajął wielki smok o sześciu krótkich łapach, buchający parą z nozdrzy. Grey skoczył i złapał sylfidę za szczuplutkie ramię. - Osłoń twarz! - polecił, wciągając ją w zakole utworzone przez wygięty smoczy ogon. - Smok z Rozpadliny! - krzyknął przerażony wódz. - Tak - odparł Grey. - Zjawił się, żeby zobaczyć, jak tańczysz, wodzu. - Co? Smok wydął wargi i dmuchnął strumyczkiem pary na wielką stopę goblina. Wódz zatańczył z bólu. - To tylko próbka, goblinie. - Ivy wychyliła głowę spoza szyi smoka. - Domyślasz się chyba, co zrobi ci mój przyjaciel, jeżeli ośmielisz się mi zagrozić? Zsunęła wieśniaczy czepek i ukazała przepych swoich złocisto-zielonych włosów. - Ty... ty jesteś księżniczka Ivy! - wykrzyknął wódz. - Przyjaciółka smoka! - Istotnie - przyznała łaskawie. - A teraz w drogę do waszego obozu. Twoi czarujący podwładni razem z tobą. Mój przyjaciel przypiecze każdego, który spróbuje się odłączyć. - Co z nami zrobicie? - No cóż, Grotesk... - rzekła Ivy, rozkoszując się każdym słowem. - Mogę cię rzucić memu krzepkiemu przyjacielowi, żeby się tobą zabawił, a potem napoić cię z twej uroczej sadzawki i w końcu uraczyć cię gorącą kąpielą parową. - Ale... ale... - A teraz w drogę, żabi pysku! - zakomenderowała twardo dziewczyna. - Zanim mój przyjaciel straci cierpliwość! Jej przyjaciel nie był oczywiście prawdziwym Stanleyem Steamerem - to braciszek Dolph odpokutował podglądanie Nady. To jednak nie miało znaczenia. Książę w postaci smoka mógł buchać parą jak prawdziwy Stanley. Zwłaszcza, że na pewno wściekł się tak samo jak Grey i Ivy, kiedy zobaczył, co chciały zrobić gobliny. Gobliny potulnie maszerowały. Pozostali podążali za nimi do ich obozu. Jak tylko któryś usiłował zoboczyć, smok posyłał mu strumyk pary i odważniak wracał do szeregu. Prawdę mówiąc, gobliny mogły się rozproszyć i na pewno wiele z nich zdołałoby uciec; na pewno zrobiłyby tak, gdyby pojawił się jakiś zwyczajny smok. Lecz mieszkały na tyle blisko Rozpadliny, żeby znać tamtejszego straszliwego smoka i panicznie się go bały. Sytuacja diametralnie się zmieniła i teraz one nie mogły uciec - tak jak przedtem ich ofiary. Dotarli do Zdroju Nienawiści. Grey wiedział, że Ivy nie zapomniała, jak gobliny ją tu dręczyły, choć doprowadziło to do ich zaręczyn... Nie wtrącał się, pozwolił, żeby załatwiła sprawę wedle swojej woli. - Chcę czegoś od ciebie, goblinie, i zamierzam to zdobyć - oznajmiła dziewczyna. - Dasz mi to? - Zdejmij szatki, a ja ci to dam! Har, har, har! - zarechotał wódz. Ivy dała znak smokowi. Buchnął strumień pary. Przypiekł sześć goblinów, stojących najbliżej sadzawki. Wrzasnęły i wskoczyły do wody. Zaczęły się bić między sobą, bo woda sprawiła, że znienawidziły pierwsze stworzenie, które ujrzały. Bryzgi wody spadły na gobliny stojące na brzegu, więc i one także zaczęły się bić. Po chwili dwanaście goblinów leżało bez przytomności. - Czy teraz mi odpowiesz? - spytała Ivy wodza. - Już ci mówiłem: połóż się i rozłóż... Następny strumień pary. Kolejna grupa goblinów znalazała się w wodzie. Jeszcze jedna bijatyka wyeliminowała dziesięć goblinów. - Możemy to powtarzać, aż nie zostanie nikt z twojego szczepu, skoro tak ci to odpowiada - zaszczebiotała Ivy. - Podejrzewam, że istnieje proroctwo mówiące, że ty będziesz ostatnim goblinem, który wejdzie do sadzawki, zanim dostaniemy to, na czym nam zależy. Czy mamy sprawdzić słuszność owej przepowiedni? Szef popatrzył na powalone gobliny. - A czego właściwie chcecie? - spytał niechętnie. - Już się bałam, że nigdy o to nie spytasz - rzekła radośnie dziewczyna. - Gdzie jest ten kawałek papieru, który ukradłeś gremlinom? - Jaki papier? Znów zasyczała para. Jeszcze parę goblinów znalazło się w wodzie. Następna zażarta bijatyka. - A, ten papier - powiedział wódz, kiedy umilkły wrzaski. - Już dawno go spaliliśmy. Tym razem smok zionął parą na dużą grupę goblinów. Darły się, gdy skóra im się przypiekła. Mogły się ochłodzić tylko w sadzawce, Kiedy walka się skończyła, na ziemi leżała ponad połowa szczepu - gobliny były nieprzytomne albo nieżywe. - W mojej chacie - wymamrotał wódz. - Poślij po niego goblina. - Skocz se do jeziora! - odburknął. Para ledwo się sączyła, ale Ivy dotknęła smoka, wzmocniła jego siły i gorący strumień zadymił. Więcej niż połowa z ocalałych goblinów skoczyła do wody, nie czekając, aż smok je przypiecze. Następna bijatyka. Księżniczko, pójdę po ów papier, jeśli sobie tego życzysz - zaofiarowała niepewnym głosem sylfida Sylwia. - O nie! Przyprowadź swoje dziecko. - Och, tak! - roześmiała się sylfida i pospiesznie odeszła, Przy wodzu stały tylko cztery gobliny. - Poślij goblina! - powtórzyła twardo Ivy. - Idź, Krzywozęby! - skrzywił się wódz. Krzywozęby odłączył się od grupki i poczłapał do chaty wodza. Po chwili wrócił z pudełkiem. - Otwórz to, Krzywozęby! - rozkazała dziewczyna. - Nie mogę, księżniczko! - sprzeciwił się goblin. - Chroni je czar przeciwko intruzom! - Podejrzewałam to. Otwórz je, wodzu. - Nie takim głupi! Znów zasyczała para i dwa gobliny wskoczyły do wody. Wypełzły i rzuciły się na swoich dwóch pobratymców. Pudełko upadło na ziemię. Po chwili leżały wszystkie cztery gobliny. - Pozwolicie mi odejść, jeśli je otworzę? - spytał wódz. - Będę dla ciebie równie litościwa, jak ty byłeś dla innych. Wódz rzucił się na Ivy, ale strumień pary pochwycił go i wrzucił do sadzawki. Taplał się w niej. - Nienawidzę cię! - wrzeszczał. - Zostań w wodzie! - poleciła mu dziewczyna. Goblin chciał wyleźć i zaatakować ją, ale zrezygnował z tego zamiaru, bo nos smoka celował prosto w niego. Im dłużej siedział w wodzie, tym większa była jego nienawiść, lecz nie mógł się wyładować. Na jego ustach ukazała się piana. W końcu wylazł z sadzawki na drugi brzeg i zniknął w dżungli. Grey wiedział, że pobije się z pierwszą napotkaną istotą. Może będzie to smok ziejący ogniem? - Jak otworzycie pudełko? - zaniepokoiła się Sylwia. Chłopak podniósł kasetkę. Potrudził się chwilkę nad zamknięciem i wieczko odskoczyło. Zneutralizował magię, która je pieczętowała. W środku był skrawek papieru. Grey wyjął go i podał Ivy. - O tak, może to odczytać tylko ta osoba, która naprawdę potrzebuje rady Dobrego Maga - powiedziała dziewczyna, przyglądając się karteczce. - Ten urok też mogę zneutralizować. - Nie, ty nie czytasz w naszym języku - sprzeciwiła się. - Czar musi pozostać. Ale przecież naprawdę musimy się z nim spotkać, więc nam to powie - skoncentrowała się. - O, pismo staje się czytelne. On mieszka gdzieś w... w... - Stropiła się. - Gdzie? - zapytał zatrwożony Grey. - W Hipnotykwie. Przez moment panowała cisza. Potem smok zniknął i pojawił się Dolph. - Ja tam pójdę! - zawołał książę. - Przecież jesteś uziemiony, dopóki nie wybierzesz pomiędzy Nadą a Elektrą - przypomniała mu cierpko Ivy. - Wydostałam cię tylko na dzisiaj, bo obiecałam, że nie spuszczę z ciebie oka. Wróciła Sylfida Sylwia, prowadząc za rękę śliczne dziecko. - Wejdę do sadzawki, ale oszczędźcie moją córeczkę! - Co takiego?! - Za karę za to, co wam uczyniłam. Ale Sylvania jest niewinna. Pozwólcie jej odejść! Ivy odzyskała zimną krew. - Zrozum, Sylwio, że wcale nas nie oszukałaś. To my podeszliśmy ciebie. Wiedzieliśmy o podstępie z proroctwem: że musisz zaczepiać podróżnych i opowiadać im, że ktoś im podobny jest w tarapatach, i starać się, żeby poszli za tobą w pułapkę goblinów. One i nas kiedyś złapały, wiedzieliśmy, do czego są zdolne. Bardzo potrzebowaliśmy tego kawałka papieru i dlatego poszliśmy za tobą. To mój braciszek Dolph, który najpierw przybrał postać centaura, a potem smoka. Wcale go nie skusiła źrebica centaurów! - Bo ja wiem... - wtrącił się Dolph. - Mogła być fajna. Jeździłbym na jej grzbiecie, długie włosy służyłyby mi jako cugle... albo uwiesiłbym się na szyi, gdyby galopowała... - Cicho bądź! - uspokoiła go Ivy. Wiedziała, że się z nią drażni. Ponownie zwróciła się do Sylwii: - No wiec nie mamy do ciebie pretensji. Widzieliśmy, jak żałowałaś tego, co zrobiłaś. Możesz iść, gdzie chcesz, już nie jesteś więźniem. Sylfida nie poruszyła się. - Muszę ponieść karę za to, co uczyniłam - upierała się. - Twój mąż nie żyje. Czy masz dokąd pójść? - odezwał się Grey. Sylwia potrząsnęła smutnie głową, co oznaczało „nie”. Ivy zmiękła, jak się chłopak spodziewał. - W takim razie i ty, i Sylvania możecie pójść z nami do Zamku Roogna. - Przecież moje dziecko nic nie zawiniło! Błagam... - Tam obmyślimy dla ciebie karę - rzekł Grey. - Córka musi być z tobą, lecz jej nie ukarzemy. Mogłabyś odstąpić jej swoje łóżko - dodał, patrząc na Ivy. - Moje łóżko? - Sylvania jest dzieckiem. Potrzebuje młodego Straszydła spod Łoża. Myślałem, że może Nerwowus... - Któremu w przeciwnym wypadku nie zostało już za dużo życia! - przyznała księżniczka. - Oczywiście, oddam jej moje łóżko! - Moja własna Bestyjeczka spod Łóżeczka? - zapiszczała radośnie Sylvanie. - Dzięki! Och, dzięki! - Sylfida rozpływała się z wdzięczności. Ivy spojrzała na gruzy wioski Złotej Hordy. Minie trochę czasu, zanim te paskudztwa znów zaczną sprawiać kłopoty - stwierdziła z satysfakcją. Dolph zmienił się w ptaka Roka. Wdrapali się na jego olbrzymie stopy: Ivy i Grey na jedną, Sylvia i Sylvania na drugą. Zaszumiały wielkie skrzydła i unieśli się w powietrze. Po chwili znaleźli się nad Rozpadliną. Dolph pomachał skrzydłami prawdziwemu Smokowi z Rozpadliny i pofrunęli dalej. Wkrótce wylądowali w pobliżu Zamku Roogna. Grey i Ivy porozmawiali na osobności z królem Dorem, który postanowił, jak ukarze sylfidę Sylwię. Miała pozostać w Zamku Roogna jako pokojówka. W tym samym czasie jej dziecko będzie wychowywane przez centaura. Obie będą mogły mieszkać w tym samym pokoju, a dziecko dostanie stare łóżko Ivy. Zombi Zora pouczy Sylwię o nowych obowiązkach. - Na przykład o woskowaniu podłogi! - roześmiała się Ivy. - To będzie straszna kara! Grey uśmiechnął się. Dziewczyny najwyraźniej nie lubiły zapachu wosku, choć jemu przypominało to dom. Może to było dla nich zbyt mundańskie. Potem rozmyślali o odnalezieniu Dobrego Maga Humphreya. Był w tykwie. Nikt nie mógł go odszukać, ponieważ Gobelin tam nie sięgał, a magiczne zwierciadło miało swoje ograniczenia. Nie potrafili dokładnie odczytać adresu, bo tamtejsze nazwy miały mało wspólnego z realnym światem. Na kartce papieru widniał ten oto napis: DAMULNIK DRÓŻKA GŁUPIEJ GĘSI NIEDUŻA KRZYKACZKA UKRYTY BOCIANI BRÓD SKALECZENIA KRAINA KĄTÓW - Chyba nigdy nie pojmę tych waszych adresów - potrząsnął głową Grey. - To nie adres z Xanth, tylko z Hipnotykwy - poprawiła go Ivy. - Dla mnie to też nie ma sensu. - Mogę go odszukać! Mogę go odszukać! - zapalił się Dolph. - Pamiętaj, że Nocny Ogier dał mi wolny wstęp do tykwy! Wszystkie tamtejsze stworzenia mi pomogą, jeżeli je o to poproszę, i żadne nie skrzywdzi ani mnie, ani tych, za którymi się ujmę! - Po prostu chcesz się stąd wyrwać! - zarzuciła bratu Ivy. - Uhm! Ale potrzebujecie mnie! Będę wam potrzebny w tykwie! Ivy skrzywiła się. Faktycznie Dolph miał w tykwie pewne przywileje. Jeżeli chcieli odszukać Dobrego Maga i nie przekroczyć terminu wyznaczonego Greyowi przez Kom- Plutera, to musieli skorzystać z usług młodszego braciszka. No i postanowiono: Grey, Ivy i Dolph znów wyruszą w podróż, tym razem do zwodniczego Królestwa Snów. Nie będą ryzykować i nie wejdą tam naprawdę, po prostu zajrzą w tykwę, która rośnie w Zamku Roogna. W ten sposób przyjaźni im ludzie nie stracą ich z oczu i w razie potrzeby odciągną ich od tykwy. Nastrój Greya wyraźnie się poprawił. Działała klątwa jego ojca: spowodowała, że odnaleźli ów skrawek papieru i zdobyli go. Intryga Kom-Plutera brała w łeb. Jeśli klątwa nie straci mocy, to odnajdą Dobrego Maga i zdobędą swoją Odpowiedź, a w ten sposób popsują knowania Plutera. Jednakże większość magii z Xanth nie działała tak samo w Królestwie Snów. Czy klątwa Murphy’ego sięgnie i tam? Jeśli nie, to ich podróż okaże się daremna. Rozdział 15. HIPNOTYKWA Przed trzema tykwami, rosnącymi w ogrodzie Zamku Roogna, ułożono sterty poduszek. Na środkowym posłaniu ułożył się Dolph; po jego lewej stronie - Ivy, a po prawej - Grey. Wzięli się za ręce. Każda z wnikających do hipnotykwy osób miała tam przeznaczone swoje własne „dekoracje” - trwały nie zmienione, czekając do jej ewentualnego powrotu. Książę miał tam wejść pierwszy i trafić na scenografię ustawioną w czasie, gdy ratował Elektrę. Ivy i Grey znajdą się tam razem z nim, jeżeli wszyscy troje będą w fizycznym kontakcie przy wnikaniu do hipnotykwy. Nada odwróciła tykwę Dolpha i otwór znalazł się naprzeciw jego oczu. Oko Dolpha spojrzało w otwór. Zamarł, wpatrzony w to, co zobaczył. Nie poruszy się, dopóki ktoś nie odsunie hipnotykwy lub nie zasłoni dłonią otworu. Za nim poszedł Grey. Ivy wiedziała, że mógłby zneutralizować magię tykwy - gdyby zechciał - tak teraz, jak i wtedy, kiedy będzie już w Królestwie Snów. Właściwie mógł to zrobić już wówczas, gdy razem wędrowali przez ową krainę. Oczywiście gdyby znali jego talent. Może Nocny Ogier czegoś się domyślił, bo starał się uniknąć bezpośredniego starcia z Greyem. Ivy zastanawiała się wtedy nad ustępliwością Ogiera, potem o tym zapomniała. Dopiero teraz zrozumiała jej powody. Chłopak nie korzystał tym razem ze swego magicznego talentu; chciał odszukać Dobrego Maga - pragnął tego równie mocno jak ona. Grey zamarł przed tykwą. Ivy wniknęła do Królestwa Snów na samym końcu. Królowa ustawiła tykwę przed swoją córką i dziewczyna znieruchomiała tak jak Dolph i Grey. Ujrzała potężną budowlę: jakiś pałac albo zamek, o ścianach wyłożonych kafelkami, z masywnymi kolumnami. Jacyś dziwaczni ludzie pędzili we wszyskie strony, każdy zajęty swoimi sprawami i nie zwracający uwagi na innych. Ivy trzymała prawą dłoń brata, jak przed wniknięciem w tykwę. Puściła rękę Dolpha, gdy byli już w środku. Po lewej stronie księcia stał Grey. Co to za zdumiewające miejsce! Gdzie jesteśmy? - spytała dziewczyna. - To lotnisko - odparł Grey. - Mundański zły sen - dodał Dolph. - Można i tak to nazwać! - uśmiechnął się chłopak. - Tutaj zawsze wszyscy się spieszą, samoloty zawsze są spóźnione (choć mówi się, że przyleciały o czasie), a odszukanie bagażu to jedna wielka loteria. Wielu podróżnych usiłowało zapobiec zgubom i zabierało bagaż ze sobą do samolotu, więc rząd musiał zmienić przepisy i nakazywać nadawanie manatków, no i dlatego zgub jest tyle samo co przedtem lub nawet więcej. To faktycznie zły sen! - Humphrey nie mógłby tu mieszkać! - stwierdziła Ivy. - Zaraz kogoś zapytam - oznajmił pewny siebie Dolph; wysunął się naprzód i zawołał do przechodzącego mężczyzny: - Hej, ty! Człowiek ów łypnął na księcia z niejakim zniecierpliwieniem i pospieszył swoją drogą. - A ja myślałam, że w tykwie uzyskasz pomoc - docięła bratu Ivy. - Pewno, że tak. Ale dawno tu nie byłem i może mnie nie poznają. - Dolph spróbował jeszcze raz, wołając do mijającej ich kobiety: - Hej, proszę pani! - Nie waż się mnie dotknąć, ty seksisto! - burknęła dama, odskakując w bok. - Nie jestem seksistą! - zaprotestował książę. - Nawet nie wiem, co to takiego! - No to jesteś młodocianym przestępcą - rzuciła przez ramię i oddaliła się. - Dobrze cię oceniła - szepnęła Ivy. - To nam nic nie da - odrzekł Grey. - Mundańczycy nigdy nie pomagają obcym. Trzeba znaleźć jakąś władzę. O, tam jest policjant. Zapytam go. - To straszliwy demon Niebieszczak! Gonił nas po całej budowli! - przeraził się Dolph. Ale Grey już podchodził do owego stwora... - Czy może pan nam pomóc, panie policjancie? Demon spojrzał na nich. Był odziany w błękit, tłusty i wysoki, miał groźną minę. - Zakłócata tu spokój - oznajmił demon. - Som na was skargi! Wynośta się! - Szukamy pewnego adresu, panie policjancie - nie ustępował Grey. - Czy mógłby pan... Paciorkowate oko mężczyzny było wlepione w Dolpha. - Hej, ja cię znam! Ty jezdeś ten... - To książę Dolph - obruszyła się Ivy. - Powinieneś mu pomóc! - Książę Dolph! - wykrzyknął demon. - To czego od razu tak nie gadata! Co wam trza? - Nie przepędzisz mnie? - Dolphowi wracała odwaga. - Ogier kazał, co by wam dać, co chceta. Co wam trza? - Musimy odszukać pewien adres - wtrąciła się Ivy. - Zagroda Dam... - Damy? Gdzie to niby jesteśta?! - obruszył się odziany w błękit. - Tu ni ma żadnych dziwek! - Damulnik - powtórzyła dziewczyna. - To musi być jakaś miejscowość. Dalej jest napisane: Dróżka Głupiej Gęsi. - Nigdy żem nie słyszoł - stwierdził autorytatywnie mężczyzna. - Żadnych gęsi! Każdą pogonię! - Nieduża krzykaczka? - Ivy przeczytała następną linijkę. - Pokaż no to - rzekł policjant i wziął od dziewczyny kartkę. - I nie dziwota! Czytosz na łodwrót! Szukata Krainy Kątów. - Przecież czytałam w takiej kolejności, w jakiej to napisano! - upierała się Ivy. - Słuchaj no, cukiereczku, tu jezd Mundania albo jej łodbicie! Czytajże łod doła! Dziewczyna zerknęła z niedowierzaniem naGreya, lecz on przyznał rację policjantowi. - Tak się odczytuje mundańskie adresy - powiedział chłopak. - Przypuszczałem, że w Xanth jest inaczej. - Właściwie to nie jest Xanth - przypomniała mu. - To zły sen. - A zły sen dla mieszkańca Xanth to Mundania! To ma sens! - uśmiechnął się i rzekł do policjanta: - Gdyby zechciał pan nam powiedzieć, gdzie jest ta Kraina Kątów, pójdziemy tam i zejdziemy panu z oczu. - Hmm, to dlatego, no ale dla ksiencia Dolpha mamy skróta. Idźta tamtemy drzwiamy - pokazał tłustym paluchem. - Dziękuję, panie policjancie - rzekł Grey. - Bardzo nam pan pomógł. Nasza trójka ruszyła w stronę drzwi wskazanych przez policjanta. - Ale był uprzejmy - dziwił się Dolph. - Przedtem gonił za nami po całym budynku... to przez Grację. Twierdził, że ona jest nieprzyzwoita. - Myślałem, że Gracja to ważny szkielet! - odezwał się Grey. - Takie gołe kości mogą przerażać, ale żeby były nieprzyzwoite! - Lecz ona była odziana w złudzenie! - wykrzyknęła Ivy. - I wyglądała jak naga nimfa! - To co innego. Mundańczycy uważają, że nagie nimfy są nieprzyzwoite - zgodził się Grey. - A przynajmniej wtedy, kiedy się tak publicznie przechadzają. To naprawdę bardzo dziwaczne miejsce - przyznawała Ivy. Dotarli do drzwi. Dziewczyna położyła dłoń na gałce i przekręciła ją. Otworzyły się. To, co ujrzeli, zdumiało wszystkich troje. Było tam całe mnóstwo najrozmaitszych kątów. Jedne wyglądały jak cienkie trójkąty placka, inne były prostokątne jak narożniki zamków, a jeszcze inne - rozwarte i tępe. - Nie rozumiem, dlaczego Humphrey chciałby tu mieszkać - zauważył Dolph. - Może dalej to lepiej wygląda - powiedział Grey. - Teraz wszystko bardzo przypomina mi geometrię. - Co? - zapytała dziewczyna. - To taka gałąź matematyki - wyjaśnił. - Jedna z tych okropności co pierwszy rok anglistyki. Mam nadzieję, że już się od tego uwolniłem. - Rozumiem cię - rzekła Ivy. To miejsce naprawdę wyglądało okropnie! Weszli do Krainy Kątów. Niektóre z nich trwały w miejscu, inne się przemieszczały. Ivy o mało co nie zderzyła się z ładniutkim kącikiem. - Wybacz mi! - bąkał kącik. - Zwykle świetnie widzę, bo jestem ostry, lecz tym razem nie patrzyłem, gdzie mnie niesie. - Na pewno bystrzak z ciebie - przyznała dziewczyna. - Czy mógłbyś nam wskazać drogę do Skaleczeń. - Mój szpic cię zranił? O rety, bardzo przepraszam! - Nie, nie! - uśmiechnęła się. - Jesteś bardzo milutki. Najbystrzejszy ze wszystkich kątów, jakie tu widziałam. - Właśnie taki mam być, wiesz? - Kącik zarumienił się, bardzo zadowolony. - Ale nie chciałbym nikogo zranić. Ivy uświadomiła sobie, jak bardzo był ograniczony. - Dziękujemy ci - rzekła. - Poszukamy dalej. I poszli. Następny napotkany kąt był w miarę szeroki, jego szpic na pewno niczego by nie ukłuł. - Cześć! - zaczepiła go. - Możesz nam powiedzieć, gdzie są Skaleczenia. - Duh - odparł kąt. Dolph i Grey stuknęli ją jednocześnie łokciami. - Jest głupi - rzekł jeden. - To rozwarty i tępy kąt - powiedział drugi. - Duh, pewno, że jestem rozwarty! - zgodził się kąt, który to dosłyszał. - I taki mam być! Mój czub jest o wiele szerszy niż u tego ostrzaka, z którym dopiero co gadaliście. Kąt powiedział to z prawdziwą dumą. - O tak, widzę - przyznała Ivy i tępak uśmiechnął się z satysfakcją. Poszli dalej. Następny kąt był doskonale prosty. - Czy wiesz, gdzie są Skaleczenia? - spytała Ivy. - Nie zamierzam na to odpowiadać - oznajmił. - Przecież jestem prawomyślny, bo jestem prawoskrętny. - Ależ my tylko pytamy o kierunek! - zaperzyła się Ivy. - I dlatego sądzę, że słusznie odmawiam dyskusji na takie tematy. Dziewczyna doszła do wniosku, że był to beznadziejnie obłudny kąt. Cała trójka - Ivy, Grey i Dolph - ruszyła dalej. Dotarli do ściany. - Czyżbyśmy się wydostali poza kąty? - spytał Grey, rozglądając się wokół. - A czym ja niby jestem? Jakąś tam krzywą? - zainteresowała się ściana. - Na pewno nie jesteś kątem - odparła Ivy. - Wydajesz mi się zupełnie płaska. - Otóż to: jestem przestrzennym kątem płaskim. Dokładnie 180°, inaczej „II rad”. Ani jednego mniej, ani jednego więcej. - Proste - szepnął Grey. - Nie proste, tępaku! - uniósł się kąt. - Prosty to był ten, z którym przed chwilą rozmawialiście! Ja jestem płaski, przecież mówiłem! Nie odchylam się ani ociupinkę w żadną stronę. - Czy wiesz, gdzie są Skaleczenia? - Myślisz, że zareaguję na twoje wątpliwe docinki? Nic z tego, nigdy się nie załamię! - Jest zbyt prostoduszny - mruknął Grey. - Nie można być ani zbyt otwartym, ani zbyt wąskim - pouczył ich kąt. Odeszli stamtąd. Napotkali łuk tak szeroki, że aż przeginał się w przeciwną stronę. Jaki masz kąt? - spytała uprzejmie Ivy. Oto i godny zastanowienia problem - brzmiała odpowiedź. - Czy szlachetniej jest narażać się na ukłucia obraźliwych pytań, czy też... - Pragniemy tylko jednego: znaleźć drogę do Skaleczeń - nie dawała za wygraną Ivy. - Możesz nam ją wskazać? - Jak już mówiłem, zanim mi tak grubiańsko przerwałaś, jest to temat do refleksji, a ja się do tego najlepiej nadaję, bo jestem wypukłym kątem refleksu, czyli odbicia. Rozważmy więc: co zyskacie lub co stracicie, udając się do tak przykrego miejsca? Z jednej strony... - Mam tego dość - stwierdził Dolph. - Tym kątom się wydaje, że są takie ostre, a według mnie są okropnie tępe. - Ograniczony obojętniak! - odpalił kąt. - Wiecie co, jeżeli dwuznaczniki grają tu aż taką rolę, to spróbujmy tego: Skaleczenia, czyli Ranki, są tam, gdzie grasują najostrzejsze kąty. - Takie, co mogą naprawdę pokaleczyć - dodał Dolph. Zawrócili ku ostrym kątom. - Nie rezygnujcie z namysłu! - zawołał za nimi kąt odbicia. - zostało wiele punktów, które należy dokładnie rozważyć! W samym sercu matecznika najostrzejszych kątów znaleźli wąską, poplamioną krwią bramę. Szybka była rozbita, ostre kawałki szkła tkwiły w ramie, na wierzchu sterczały szklane szpikulce. Znaleźli wejście do Skaleczeń! Ivy popatrzyła na szklane ostrza. Nie uśmiechało się jej przeciskanie przez bramę! - Wszystko jest tu magiczne, Grey, bo to Królestwo Snów, i mógłbyś to zneutralizować. Lecz wtedy... - Mógłbym rozwiać sen? - dokończył chłopak. - Czy działanie innych czarów źle wpływa na te tutaj? Dolph zmienił się w goblina. - Guzik, ty brzuchaczu! - warknął, jak na goblina przystało. Ivy dotknęła najbliższego ostrza i wzmocniła je tak, że aż lśniło. - Nic na to nie wskazuje - orzekła. - No to mogę zrobić użytek z mojego talentu i nie spowoduję żadnych szkód - zadecydował Grey. - Pod warunkiem, że nie przesadzę. - Wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął drzwi. - O rety, to wcale nie szkło! - wykrzyknął. - To iluzja! - Teraz to iluzja - odezwał się Dolph. - Ale założę się, że jeszcze przed chwilą było prawdziwe. - Wszystko zależy od interpretacji - mądrzyła się Ivy. - Skoro całe Królestwo Snów zbudowane jest z iluzji, te tu są realne. Grey rozproszył tylko maleńką szklaną iluzyjkę. - No i fajnie - stwierdził książę. - Jak się tu zatniesz, to krwawisz. Może i twoje prawdziwe ciało w Xanth nie ucierpi, ale to tutaj będzie bardzo cierpiące. Dziewczyna przypomniała sobie olbrzyma Girarda i rzekę jego krwi. Wiedziała, że brat ma rację. Prześliznęli się przez odczarowane przejście. Kawałki szkła były miękkie jak liście, nie raniły. Znaleźli się w przerażającej okolicy. To na pewno była sceneria złych snów tych osób, które się boją bólu. Wszędzie było pełno cierpiących nieszczęśników. Niektórych gnębiły jakieś obrzydliwe choróbska, inni byli straszliwie poranieni, jeszcze inni doznawali nieznośnych psychicznych katuszy. To wszystko sprawiało ból, raniło, kaleczyło, przynosiło szkodę i ujmę. Podszedł niemiły typ w czarnej masce, z batem w garści. - Nie pamiętam, żebym zamawiał trzech dodatkowych aktorów - burknął. - Jesteście pewni, że dobrze trafiliście? - Tylko tędy przechodzimy - powiedziała pospiesznie Ivy. - Akurat szykuje się naprawdę zły sen, z dużą obsadą - stwierdził siepacz. - Jakoś was wykorzystamy. Potraficie wrzeszczeć? - Jestem książę Dolph i... - Och, czemu od razu nie powiedziałeś! To jasne, że jesteś w podróży! Co chciałbyś zobaczyć? - Najkrótszą drogę do Ukrytego Bocianiego Brodu - wtrąciła Ivy. - Co prawda z tamtej strony opływa nas szeroka rzeka z wieloma brodami, ale takiego sobie nie przypominam. - Siepacz podrapał się po bujnie owłosionej głowie. - Wskażę wam drogę do tej rzeki. - To świetnie - ucieszyła się dziewczyna. Poprowadził ich przez padół płaczu i cierpień. Ivy próbowała nie patrzeć na mijane okropieństwa, żeby nie wracać tu potem w złych snach, ale nie mogła wszystkiego zignorować. A to przyciągnął jej uwagę jęk i niechcący spojrzała na jakiegoś biedaka - w zakrwawionej ranie tkwił nóż, gotowy sprawić dwakroć tyle bólu przy wyciąganiu co przy wbijaniu. To znów dosłyszała westchnienie: smuciła się ładna panienka, bo ogień strawił jej włosy i całą głowę miała pokrytą pęcherzami. Księżniczka wiedziała, że byli to tylko aktorzy, ucharakteryzowani do swoich ról w koszmarach, roznoszonych potem przez nocne mary, lecz wszystko było tak realistyczne, że aż przyprawiało o mdłości. - Nie chcę już więcej śnić! - wyszeptał Dolph. - Chyba widziałem coś takiego w horrorze - stwierdził Grey. - Torturowali cię w tej Mundanii? - przeraziła się Ivy. - Nie. Patrzyłem na to dla rozrywki. - Dla rozrywki! - powtórzyła zaszokowana. - Ale wcale mi się nie podobało! - zapewnił ją pospiesznie chłopak. - Mam nadzieję! - rzekła twardo. Jakże mogłaby wyjść za kogoś, kto by lubił takie okropieństwa? Domyślała się jednak, że niektórym Mundańczykom to się podobało, przynajmniej dopóty, dopóki nie trafiali do Xanth! Dotarli wreszcie do mulistej rzeki o bystrym nurcie. Prąd wody porwałby i zatopił każdego, kto usiłowałby ją przepłynąć. Ivy spostrzegła nocną marę zabierającą dla jakiejś zdesperowanej dziewczyny dopiero co ukończony koszmar o utonięciu. Ivy miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała śnić o czymś takim! - Brodów strzegą rozmaite stwory - wyjaśnił siepacz. - Zdaje mi się, że bociany są w górze rzeki. Idźcie tędy! - Wskazał na lewo. - Pójdziecie brzegiem, dopóki nie znajdziecie tego, czego szukacie. Uważajcie na krew spływającą do rzeki, bo można się pośliznąć. - Dziękujemy ci - rzekła słabym głosem Ivy. - Byłeś bardzo uprzejmy. - To wbrew mej naturze - wyznał siepacz. - Ale dla księcia Dolpha gotów jestem zrobić nawet to. Trójka podróżników ruszyła w górę rzeki. Ze wszystkich sił starali się nie patrzeć na to, co działo się na brzegu. Lecz wydarzenia rozgrywające się w wodzie wcale nie były lepsze. Na powierzchni pokazywały się groteskowe potwory i kłapały cętkowanymi zębiskami. Wichry i fale starały się wywrócić do góry dnem małe łódki, w których płynęły bezradne kobiety i dzieci. Część powierzchni rzeki płonęła, a ogień otaczał kilku pływaków: im bardziej rozpaczliwie próbowali wyrwać się z płomiennego kręgu, tym szybciej posuwały się płomienie. Trochę dalej woda była spokojna i głęboka. Napis głosił, że można tu pływać, więc dzieci radośnie nurkowały, ale już się nie wynurzały. Ivy przyjrzała się dokładniej znakowi - zabłąkany liść zaklejał pierwszy wyraz, więc z trudem odczytała słowo „nie”. Co się przytrafiało znikającym dzieciom? W innym miejscu napis był wyraźny: „Nie łowić”. Naturalnie kilkoro ludzi moczyło wędki. Refleksy słonecznego światła (nieważne skąd w Królestwie Snów brało się słoneczne światło) kryły przed nimi to, co było w głębinie, a tkwił tam potworny kraken, oplatający swoimi mackami wszystkie żyłki. Nagle szarpnął i nieostrożni wędkarze wpadli w wodę i zniknęli w kłębowisku macek. Ivy miała nadzieję, że nigdy nie będzie aż tak zła, żeby zasłużyć na takie koszmary. Rozumiała jednak, że lepiej doświadczyć takiej grozy we śnie niż w rzeczywistości, a przecież kraken mógł naprawdę porwać tych, którzy łowili w niedozwolonym miejscu. Może więc ów sen nakłoni ich do większej ostrożności. Zatem zły sen mógł być jednocześnie dobrym snem! Nigdy wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Cóż jednak porabiał tutaj Dobry Mag? Nocny Ogier na pewno mocno dzierżył władzę w swojej krainie i nie potrzebował pomocy Humphreya! Gdyby ogier czegoś potrzebował, po prostu wysłałby marę do zamku Dobrego Maga w Xanth. Coś tu się nie zgadzało. Czyżby zwiódł ich fałszywy adres? Może Maga Humphreya tu nie było? Ivy zdusiła tę myśl: gdyby Humphreya tu nie było, nie mieliby żadnej wskazówki, gdzie go szukać, nie zdołaliby uzyskać odpowiedzi i Grey musiałby służyć Kom- Pluterowi. To było nie do przyjęcia i dziewczyna tego nie akceptowała. Dobrodziej Humphrey był tutaj i już. Nasza trójka dotarła wreszcie do brodów. Przeszli obok całego alfabetu przepraw. Jedną z nich był Oglądany Bród - tu każdy tylko patrzył. Potem był Parówkobród; strzegły go kiełbaski „ludzkiego wzrostu”, z małymi rączkami i nóżkami. Następny nosił nazwę Pszczołobród - korzystały z niego wyłącznie pszczoły. Potem przyszła kolej na brody zarezerwowane wyłącznie dla ptaków. Za tymi brodami dostrzegli jeszcze wiele innych. Był nawet Śmieciobród - ci, co chcieli nim przejść, musieli sortować sterty mundańskich odpadków. Ostatni był Żerobród - przeprawiały się nim dziwaczne pasiaste konie. Zatrzymali się przy Ptasich Brodach. Było ich mnóstwo: Bród Albatrosów, Boćków, Czapli, Emu, Flamingów, Grubodziobych, Gągołów, Harpii i Hajstrów, Ibisów, Indyków, Jastrzębi aż do Orlików, Sokołów, Żabojadów i Żurawi. Zaczęli się zastanawiać, o który Bocianobród chodzi. Stwierdzili, że Hajstry, czyli Boćki czarne, chyba nie wchodzą w rachubę, bo tylko białe noszą dzieci, zaś Żabojady byłyby nieetycznymi gońcami. Dlatego w końcu wybrali drugi bród. To tutaj bociany dźwigające rozwrzeszczane zawiniątka musiały przechodzić przez rzekę, kierując się ku Mundanii. Stąd docierały do wielkiej tykwy na Bezimiennej Wysepce i potem roznosiły dzieci do czekających Mundanek. Grey mówił co prawda, że Mundańczycy mają inne sposoby zdobywania dzieci, lecz był przecież mężczyzną i jako taki nie miał o tym zielonego pojęcia. - Przecież nas tędy nie przepuszczą, bo nie jesteśmy bocianami! - biadolił Grey. Przejdziemy - rzekł Dolph i zmienił się w wielkiego bociana. Ivy uśmiechnęła się. Podeszła do sterty zapasowych prześcieradeł. Wybrała największe i najmocniejsze. Związała rogi, formując duży tobołek. - Właź do środka, Grey. - Ale.. - sprzeciwił się. - Skoro jesteś przy brodzie bocianów, to postępuj tak jak one, ty duży dzieciaku - zakpiła i wślizgnęła się do zawiniątka. Niechętnie wlazł za dziewczyną. Obydwoje tkwili teraz w czymś W rodzaju hamaka, blisko siebie i wcale im to nie przeszkadzało. Dolph spokojnie przeszedł rzekę w bród, nie zaczepił go żaden bocian. Może uznały, że niósł bliźniaki jakiemuś olbrzymowi. Teraz musimy odszukać Niedużą Krzykaczkę - oznajmiła Ivy, spojrzawszy na kartkę z adresami. Byli już na drugim brzegu. Aż się boję pomyśleć, co to może być za wariactwo - mruknął Grey. Znajdowali się na skraju obszaru porośniętego wspaniałymi jagodami rozmaitych odmian. Bociany dreptały traktem, który prowadził pod ziemię. Wyglądało na to, że owe rośliny zakopują swoje owoce. - Co to za jagodowce? - spytał Dolph. - To pogrzebki - odparła Ivy. - Musisz uważać, jedząc te jagody, żeby nie wpaść do dołów. Grey spojrzał na nią z taką miną, jakby zaczął powątpiewać, czy ich zaręczyny były dobrym pomysłem, ale powstrzymał się od komentarzy. Minęli wiele rodzajów jagód, zwanych tu „krzewinki”. Niektóre na przykład „czarne” lub „czerwone” na pewno były jadalne; inne - Żurawiny, Czernice, Borówki, Brusznice czy Jeżyny - wyglądały dziwacznie. Wtem usłyszeli jakieś wołanie. - To tam! - rzekła zdecydowanie Ivy. - Okrzyknęła nas! Istotnie była to krzycząca krzewina, czyli „krzykaczka”. Ale ta roślina miała zbyt wielkie rozmiary - szukali naokoło, aż trafili na mniejszą, obdarzoną słabszym głosem. Rosła obok szlaku oznaczonego tablicą z napisem: GŁÓWNY TRAKT. - Teraz jeszcze tylko Dróżka Głupiej Gęsi - ucieszyła się dziewczyna i ruszyła przodem. Zaczynała coraz lepiej orientować się w nazwach stosowanych w tej okolicy. Od głównego traktu odchodziło mnóstwo bocznych dróżek: Gorąca Linia, Zimny Szlak, Ścieżka Zdrowia, Ścieżka Dziadka Mrożą, i wiele, wiele innych. Na końcu każdej z nich działy się jakieś interesujące rzeczy, lecz Ivy nie chciała tracić czasu. Dotarli wreszcie do ścieżek zwierząt i ptaków. Po Drodze Kaczora Donalda była Dróżka Rozumnej Gęsi, a potem Dróżka Głupiej Gęsi. - Zbliżamy się - rzekła z ulgą Ivy. Weszła na dróżkę. - Auuaaaa... - krzyknęła z oburzeniem i podskoczyła, trzymając się za tylną część ciała. - Co się stało? - zaniepokoił się Grey. Pospieszył za dziewczyną i sam podskoczył. Dolph zorientował się w sytuacji! - Głupie gęsi lubią podszczypywać i kopać obcych! - zawołał książę, z trudem hamując śmiech. - Kiedy tu skręcasz, to... - Teraz twoja kolej, braciszku - syknęła Ivy. - Mowa. I Dolph zamienił się w głupkowatą gęś. Wszedł na dróżkę i nic się nie stało, bo ona była właśnie dla takich stworzeń. Przechytrzył ją. - A teraz znajdziemy Damulkowo - oznajmiła Ivy, udając, że nie jest zawiedziona. Grey zaczynał rozumieć, dlaczego ona i Dolph tak często kłócą się ze sobą. Stały tam jakieś domy. Wkrótce dotarli do tych, które były oznaczone jako „Zagrody”, czyli: Orlętnik, Rzemieślnik, Cierpiętnik, Mężczyźnik, Dzieciętnik i na koniec Damulnik. Udało im się! Stali przed małym, krytym strzechą domkiem o białych ścianach. - To jest zamek Dobrodzieja? - zdziwił się Grey. - Coś ty! - odparł Dolph. - Wiesz przecież, że trzeba pokonać trzy przeszkody, zanim się wejdzie do środka, inaczej Humphrey w ogóle nie chce rozmawiać. Przez ostatnie sto lat miał bzika na tym punkcie i pewno dalej ma. - Może to iluzja - wtrąciła się Ivy. - Należy dostać się do środka, choć nie wiadomo, gdzie się wchodzi. - No to sprawdźmy, jak sobie z tym poradzę - zadecydował Grey. Chłopak zrobił krok w stronę domku, wyciągnął ku niemu ręce i skoncentrował się. Domek zafalował i zniknął. Jego miejsce zajęła dokładna replika Zaniku Dobrodzieja z Xanth. Była to okolona fosą budowla kamienna, z odpowiednio wysokimi wieżyczkami. Wyglądało na to, że i tutaj nikt nie mieszka. - To już bardziej przypomina zamek Humphreya - orzekła Ivy. - Co prawda nie widzę w fosie potwora, ale może tak ma być. Przejdziemy... o rety! Dziewczyna dopiero teraz spostrzegła, że nie ma zwodzonego mostu. I nie w tym rzecz, że nie był spuszczony, po prostu go nie było! Podeszli do skraju fosy. - Może być zatruta - ostrzegł Dolph. - Nie ryzykujmy. Grey nie dałby rady zneutralizować prawdziwej trucizny. - Pewno - zgodził się z nim Mundańczyk. - Poza tym chyba nie powinienem ponownie korzystać z mego talentu. Nie należy irytować Maga. - Przeniosę was na drugą stronę - zaofiarował się książę. Zmienił się w ptaka Roka. Ivy i Grey wspięli się na jego łapy. Ptak rozwinął wielkie skrzydła, wzbił się w powietrze i wylądował na drugim brzegu fosy. Dziewczyna nic nie mówiła, lecz była zaniepokojona. To wszystko było za łatwe! Dobry Mag ustanawiał zawsze trudne przeszkody, a oni już pokonali dwie z nich, i to bez trudu. Była więc niespokojna i pełna podejrzeń. Stali na wąskim skrawku ziemi, pomiędzy fosą a spadzistą ścianą zamku. Ruszyli skrajem wody, szukając wejścia. Główna brama znajdowała się zazwyczaj tam, gdzie zwodzony most przecinał fosę, lecz tu nie było żadnego mostu. Obeszli zamek wokoło. Nie znaleźli żadnego wejścia! - Teraz moja kolej - powiedziała Ivy. - Otworzę dla nas przejście. I dziewczyna skoncentrowała się na masywnej, nieprzenikliwej ścianie, wzmagając jej naturalną przenikliwość i przepuszczalność. Ściana stała się mniej lita, mogła przez nią przenikać woda i powietrze. Stała się cieniem tego, czym była przed chwilą - wyglądała masywnie, lecz zmieniła się w iluzję. Ivy ujęła dłonie swoich towarzyszy. - Teraz możemy przez nią przejść - oznajmiła i powiodła ich przez ścianę do wnętrza zamku. Potem odwróciła się i cofnęła swoje czary, a mur wrócił do pierwotnego stanu. Wreszcie znaleźli się w zamku. Dziewczyna usłyszała kroki. Zza zakrętu wyszedł jakiś młodzian i zatrzymał się w oświetlonym holu. - Hugo! - wykrzyknęła Ivy i ruszyła ku niemu. - Ivy! - odwzajemnił się. - Jesteś śliczna! Nie mogła mu oddać komplementu, bo był nieładny. - Nic się nie zmieniłeś! - dodała i pospiesznie przedstawiła ich sobie: - Mój przyjaciel Hugo, syn Humphreya i Gorgony. Mój narzeczony, Grey Murphy. Oczywiście, znasz Dolpha, Hugo... Chłopak skinął głową. - Chodźcie za mną - zaprosił ich. - Mama akurat upiekła takie ciasteczka, jakie lubisz, Ivy. - Szpilkółeczka! - zawołała dziewczyna, kiedy szli za Hugiem do kuchni. Zapach świeżo upieczonych ciasteczek płynął aż do holu. Gorgona była dokładnie taka sama, jak Ivy ją pamiętała: wysoka, posągowa, wężowate włosy okalały jej niewidoczną twarz. To Dobry Mag sprawił, że lico Gorgony było niewidzialne - żeby nie zamieniał się w kamień ten, kto je zobaczy. Dziewczyna była jednak pewna, że ukryta twarz była równie cielesna i ciepła jak wszystkie inne. Ciasteczka były gorące i kruche, z odrobiną twardości nadaną przez bliskość twarzy Gorgony. - Ivy! Ależ ty wyrosłaś! - wykrzyknęła Gorgona. - Kiedy cię ostatnio widziałam, miałaś z dziesięć lub jedenaście lat! - Teraz mam siedemnaście - odparła dumnie dziewczyna. Przedstawiła Greya i Gorgona rozpłynęła się nad zaręczynami. Zajadali ciasteczka i rozmawiali. Gospodyni była spragniona wieści o Xanth, brakowało jej ich prawdziwego zamku. - Czemu tutaj mieszkacie? - spytała Ivy. - Wszyscy troje po prostu zniknęliście i nie mieliśmy pojęcia, gdzie was szukać. - Mag prowadzi Poszukiwania - wyjaśniła Gorgona. - Poszukiwanie Pytania! - wykrzyknął Grey. - Tak. Skąd o tym wiesz? Ivy opowiedziała, jak zerkali na tytuły ksiąg, nad którymi pracowała Muza Historii. - I nie mógł się tym zajmować w Xanth? - Nie, bo to ma związek z pierwszeństwem. Mag nigdy nie lubił, żeby mu przeszkadzano, a ta sprawa jest tak ważna, że postanowił całkowicie wyeliminować wszelkie zakłócenia. Przez siedem lat nikt nas nie niepokoił. - W głosie Gorgony było jednak więcej smutku niż zadowolenia. - A my mamy Pytanie - powiedziała Ivy. - I musimy uzyskać Odpowiedź, zanim się pobierzemy. Więc wyśledziliśmy was aż tutaj i odejdziemy, jak tylko zobaczymy się z Magiem Humphreyem. - Obawiam się, że on się nie zechce z wami zobaczyć - potrząsnęła głową Gorgona. - Jest tak zajęty swymi Poszukiwaniami, że nie pozwala, by cokolwiek mu przeszkadzało. - Ale my musimy uzyskać Odpowiedź! - zaprotestowała Ivy. - Byłabym zachwycona, gdyby wam jej udzielił. Lecz on po prostu nie zechce. Prześliźnie się na inny poziom Królestwa Snów, żeby was uniknąć, i nawet nie oderwie oczu od swoich tekstów. - Przecież zostawił swoje teksty! - zdumiała się dziewczyna. - Tylko fizykalnie. Tutaj ma ich znakomite duplikaty i całą swoją magię. Ma wszystko, czego potrzebuje... Także odosobnienie. - Chyba mógłbym go odszukać - odezwał się Grey. - Neutralizowałbym jeden poziom iluzji za drugim, aż... - To by go wcale nie skłoniło do udzielenia nam Odpowiedzi - rzekła przygnębiona i zniechęcona dziewczyna. Przebyli całą tę drogę na próżno. Nic dziwnego, że wstępu do zamku broniły pozorne przeszkody - Dobry Mag już nie udzielał żadnych Odpowiedzi. Trójka podróżników wzięła się za ręce i Grey zneutralizował magię. Ivy oderwała oko od swojej tykwy. Byli z powrotem w Zamku Roogna. Dziewczyna przez chwilę miała ochotę powiedzieć, że zdobyli Odpowiedź. Lecz nie byłoby to uczciwe, no i gdyby sama potrafiła znaleźć odpowiedź, nie musieliby szukać Maga. I tak ich dylemat pozostał nie rozwiązany. Prawdę mówiąc, jej dylemat, bo Grey nigdy nie miał żadnych wątpliwości. Postanowił, że opuści Xanth, zanim upłynie termin wyznaczony przez Kom-Plutera. To Ivy musiała podjąć decyzję: czy pójść z chłopakiem do ponurej Mundanii, czy pozostać w Xanth bez niego. - Och, Grey! - zawołała udręczona dziewczyna. - Nie mogę wybrać! Kocham ciebie i kocham Xanth! Nie potrafiłabym żyć bez ciebie i bez mojego kraju! - Rozumiem - odparł. - Kocham ciebie i kocham Xanth, i wiem, że nie można was rozdzielać, więc zostawię ciebie tutaj. Zapłakana dziewczyna przytuliła się mocno do narzeczonego. - Nie! Bez ciebie Xanth będzie dla mnie tak samo ponury jak Mundania. Pójdę z tobą, choćby mnie to miało zniszczyć. - Obawiam się, że to cię naprawdę zniszczy! Dlatego powinnaś zostać! - zaprotestował. Wtem przytulona doń Ivy coś sobie przypomniała. - Klątwa twojego ojca! Działa! Dzięki niej dowiedzieliśmy się, gdzie jest Dobry Mag. - Tak, ale zawiodła. Humphrey nie... - Nie! Powiodła się! Tylko my zbyt szybko się poddaliśmy! - Nie rozumiem. - Spojrzał na nią dziwnie. - Przecież zrobiliśmy, co w naszej mocy. - Nie, nam się tak tylko wydawało! - odparła, nie wiedząc, czy chwyta się płonnej nadziei, czy właśnie odkryła coś ważnego. - Myśleliśmy, że się nam nie udało, lecz wcale tak nie było. Bo wpadliśmy na zły trop. Może uda się nam wpaść na właściwy! - Co masz na myśli? - Że sen się wcale jeszcze nie skończył! - Nie skończył? - zdziwił się Grey. - Przecież wydostaliśmy się z tykwy i... - Zastanów się - ekscytowała się Ivy. - Przypomnij sobie, jak łatwo odnaleźliśmy Dobrego Maga. Były tam dokładnie trzy przeszkody, pokonaliśmy je i znaleźliśmy się w środku. Zobaczyliśmy Hugona i Gorgone, którzy wyglądali tak, jak ich zapamiętałam. - Skoro tak twierdzisz... Nigdy przedtem ich nie widziałem, więc... - Ja się postarzałam o siedem lat, lecz oni nie! - ciągnęła dziewczyna. - Zupełnie się nie zmienili, a przecież powinni byli. Gorgona powinna mieć siwe włosy, a Hugo dwadzieścia dwa lata. Tymczasem nie miał tyle. Bo nie był prawdziwy. Był tylko moim wspomnieniem. To moje dzieło, Grey! Wcale ich nie odnaleźliśmy! - Tacy sami. - Chłopak pokiwał głową. - Tacy jak ich obrazy w twojej pamięci, a powinni być starsi... A więc to był sen, a nie rzeczywistość. - I sen się nie skończył! - powtórzyła. - Skierował nas na boczny tor, sprawił, iż myśleliśmy, że się skończył, a wcale tak się nie stało! Możemy nadal szukać Dobrego Maga! Grey skinął głową, rozmyślając nad jej słowami. - Sądziłem, że przeszkody nie są takie straszne, jak powinny były być. Czyli kiedy rozwiałem iluzje Damulnika, nie zobaczyliśmy rzeczywistości, lecz następną iluzję. - Tylko nam się śniło, że twój talent podziałał - przyznała Ivy. - I tylko nam się zdawało, że sprowadziłeś nas z powrotem do Xanth. To jest prawdziwym wyznanie: zdać sobie sprawę ze złudzenia, że czegokolwiek dokonaliśmy! Chłopak objął narzeczoną. - Śnię, że cię całuję - powiedział i pocałował ją. - To znakomita iluzja - przyznała i oddała mu pocałunek. - A teraz do dzieła. Musimy odszukać Dobrego Maga. - Pojmuję, że jesteśmy w Królestwie Snów - rozważał głośno Grey - i wszystko, co tu czynimy, jest częścią snu, lecz zachowujemy naszą moc. Gdybym bez przerwy czynił użytek ze swego talentu, wątpiąc we wszystko jak Kartezjusz... - Kto?? - Mundańczyk! - roześmiał się chłopak. - Wątpił i wątpił, aż skończyło mu się zwątpienie, i orzekł, że to właśnie jest prawda. Zapamiętałem go, bo oblałem test, ale teraz myślę, że coś jest w jego słowach. Jeżeli Dobry Mag tu jest, to może zdołam go odnaleźć, wątpiąc we wszystko inne. Lecz ponieważ wszystko dzieje się we śnie, muszę zachować ostrożność... Zresztą może to tylko podstęp i nic z tego nie wyjdzie, a my obudzimy się z pustymi rękami. - Spróbuj! - przynagliła go. - To nasza jedyna nadzieja! - Hmm, może mnie wzmocnij, tak na wszelki wypadek. Muszę być bardzo silny i bardzo dokładny, żeby rozwiać sen warstwa po warstwie. - Dobrze. - Ivy wzięła go za rękę i zaczęła wzmacnianie. Rozdział 16. ODPOWIEDŹ Grey czuł, jak magia Ivy wzmaga moc jego talentu. Wiedział, że spotęgowała jego moc rozwiewania magii. Kiedy jego talent przeciwstawiał się mocy dziewczyny, nie mogła wzmacniać innych. Lecz kiedy jej talent działał na niego - potęgował jego zdolności. Jeżeli ktokolwiek mógł przeniknąć pajęczynę zwodniczych snów, to właśnie on, Grey, i to teraz. Co za znakomita zmyłka: pozwolić im wierzyć, że działają ich moce, kiedy wcale tak nie było. A może i działały, lecz nie tak, jak powinny. Rozwiał iluzje Damulnika tylko po to, żeby go zwiodła iluzja zamku Dobrego Maga. Dolph zmienił postać i przeniósł ich przez fosę, której tam wcale nie było. Ivy umożliwiła przejście przez niby-ścianę. Wszyscy troje nabrali się na to, bo byli zbyt łatwowierni i zbyt pewni siebie. Na szczęście dziewczyna połapała się w czym rzecz i zaoszczędziła im udręki powrotu do Mundanii. To spryt, a nie talent pozwoliły jej sprostać wyzwaniu. Teraz kolej na niego. Grey podejrzewał, że tym razem jego bystrość będzie wystawiona na próbę. Czy naprawdę sami wyśnili te trzy przeszkody? Grey wątpił. Pojawiły się jak na zamówienie. Raczej ktoś je dla nich wymyślił. A to by znaczyło, że Dobry Mag był tu, i tylko desperacja Ivy uniemożliwiła oszustwo. Nie udało się to, co mogło się było nie udać. Grey rozmyślał nad tym i - być może dzięki wzmocnieniu przez Ivy - zdał sobie sprawę, że to istotnie mogły być trzy wyzwania, choć nie tak proste, jak sądzili. Pierwsze mogło być przeznaczone dla Dolpha, który miał specjalne prawa w Hipnotykwie i mógł odszukać właściwe miejsce. Klątwa ojca Greya sprawiła, że książę sobie z tym poradził. Drugie mogło być dla Ivy - niemal przez przypadek przeniknęła pajęczą sieć iluzji, jakby klątwa jej w tym pomogła, Trzecie pewno było dla niego - ujawnić prawdziwą naturę rzeczy, która może być zupełnie inna niż spodziewana. Czy klątwa Murphy’ego sprawi, że dostrzeże to, co powinien? Bardzo na to liczył! Został mu tylko tydzień. Ivy trafnie wyśniła jego decyzję. Jeżeli nie uda mu się zniweczyć podstępu Kom-Plutera, powróci do Mundanii. Jeśli dziewczyna zgodzi się z nim pójść... Lecz może nie będą musieli dokonywać takiego wyboru! Podobno Dobry Mag zna Odpowiedź na każde Pytanie. Jeżeli więc Grey odnajdzie Humphreya, wszystko będzie w porządku. Z ochotą odsłużyłby rok u Maga, byle tylko zostać razem z Ivy w Xanth! Służba tutaj byłaby o niebo lepsza niż wolność w ponurej Mundanii. Byle tylko w dobrej sprawie. Pluter miał niecne zamiary, więc chłopak nie mógł ulec pokusie wypełnienia woli machiny, choć to pozwoliłoby mu zostać w Xanth z Ivy. Miał nadzieję, że będzie miał dość silnej woli, żeby w razie potrzeby opuścić i dziewczynę, i Xanth. - To wszystko, co mogę zdziałać - powiedziała Ivy. - Jeżeli jeszcze trochę cię wzmocnię, to wybuchniesz. Powiedziała to żartem, ale potem chyba sobie przypomniała świetlika, bo się nie roześmiała. Grey skoncentrował się na otaczającym ich krajobrazie Xanth. Teraz już wiedział, że owa „rzeczywistość” była tylko iluzją, marzeniem sennym, snem w śnie. Musieli powrócić do „rzeczywistości” mającej pozory snu. Pejzaż zafalował, potem znikł. Znów znaleźli się przed Zamkiem Dobrego Maga, obok nich stał Dolph. - Hej, co się stało? - spytał książę. - Myślałem, że wyruszyliście do Xanth! - To był fragment snu - wyjaśniła Ivy. - Można powiedzieć, że się zeń zbudziliśmy. - Ale... - I dalej się budzimy - dodała. - Patrz. Grey skoncentrował się na zamku. Nie chciał zbyt wiele rozwiać! Budowla powoli zaczęła się rozmywać, potem zniknęła i znów stali przed domkiem Damulnika. - Wróciliśmy tam, skąd zaczynaliśmy - odezwała się Ivy. - Lecz jeśli to nie jest ani zamek, ani domek, to co to może być? Chłopak skoncentrował się na swoich wątpliwościach. Domek zamglił się i zniknął. Jego miejsce zajął... zamek. Grey wymienił z Ivy spojrzenie. Potem znów się skupił. Zamek znikł, pojawił się domek. - No cóż, to musi być albo jedno, albo drugie - orzekł Dolph. Grey się zadumał, potem zastanowił, następnie pogłówkował, a na koniec poważnie to przemyślał. - Może ani jedno, ani drugie - oznajmił. - Ale... - Uważam, że wszyscy troje powinniśmy oczyścić nasze umysły z pragnień i oczekiwań. Prawdą będzie to, co wówczas pozostanie. - Nie mogę opróżnić swojego umysłu! - zaprotestował Dolph. - Stale o czymś myślę! - A cóż oglądałeś na Gobelinie? - wycedziła ostrzegawczo Ivy. Domek się rozmył. Zaczęły się formować jakieś jedwabne kształty, coś jakby para olbrzymich majteczek. - Mój umysł jest zupełnie pusty! - wykrzyknął niespokojnie książę. Podejrzane kształty zmieniły się w bezładną stertę płótna, która zniknęła. Powrócił domek. - Pustka - rzekł Grey. - Pustka - potwierdziła Ivy. - Najbardziej pusta pustka - dodał Dolph. Chłopak znów skoncentrował się na swoich wątpliwościach. Wątpił, że przed nimi znajduje się zamek lub domek, ale nie miał pojęcia, co by to mogło być. Utrzymywał w sobie najczystszą wątpliwość, niczego nie oczekiwał. Domek zniknął. Próbował się pojawić zamek. Dolph zapobiegł temu. nasilając wątpliwości, nie godząc się na omamienie przez iluzję. Ukształtowała się jakaś niezdecydowana chmura, która nie mogła przyjąć żadnej formy. Grey wciąż wątpił, nie pozwalał, żeby się wykrystalizowała. Niczego się nie spodziewał. Miała się objawić tylko i wyłącznie rzeczywistość! Chmura stopniowo znikała, aż zostało... nic. - Uuu - jęknęła Ivy. Grey popatrzył na dziewczynę. - Przecież tam coś powinno być! - powiedział. - Znaleźliśmy się poza snem - wyjaśniła. - Całkiem go rozwiałeś. - Rzeczywistość! - wykrzyknął zdegustowany chłopak. Zdał sobie sprawę, że właśnie tego się spodziewał. - Co to jest? - Dolph zrobił krok w tamtą stronę. Spojrzeli. Na ziemi stała jakaś skrzynia. Ruszyli w stronę owej skrzyni. Wokół była zupełna pustka: żadnych drzew czy krzewów, żadnej chmurki, żadnego słonecznego blasku. Kompletne pustkowie - i tylko ta skrzynia. Okazało się, że to trzy skrzynie, jedna obok drugiej, każda ciemna i prostokątna, na tyle duża, żeby pomieścić człowieka. - Och, nie! - westchnęła przerażona Ivy. - Trumny! W rodzinie Dobrego Maga były trzy osoby: Humphrey, Gorgona i ich syn, Hugo. - Adres! - odezwał się Dolph, tak samo przerażony jak siostra i Grey. - Pomógł nam ich odnaleźć, ale nie gwarantował, że będą żywi! Czyżby Dobry Mag przewidział swoją śmierć i ukrył się poza Xanth, żeby nikt się o tym nie dowiedział? Ale dlaczego? - Żebyśmy myśleli, że powróci któregoś dnia - myśli Ivy biegły tym samym torem. - Żeby Xanth po nim nie płakał, żeby wrogowie nie nabrali odwagi. - Tacy wrogowie jak Kom-Pluter - zrozumiał Grey. - Ale zniweczyliśmy fortel Maga i Xanth nie chroni już nawet obawa przed powrotem Humphrey’a. - Kom-Pluter musiał wiedzieć! - powiedziała Ivy. - To dlatego zaczął działać! Lecz Greya to nie zadowoliło. - No to czemu machina nam po prostu nie powiedziała, że Humphrey nie żyje? Że nie mamy żadnej szansy uzyskania Odpowiedzi? - Może Pluter nie był całkiem pewny. - Ivy wzruszyła ramionami. - A może to nieprawda! - stwierdził Grey. - Może nasza wyprawa jeszcze się nie skończyła! - Przecież są w trumnach... - Elektra też była w trumnie, prawda? - Chłopak podszedł do najbliższej skrzyni. Teraz dostrzegł jakiś napis na tabliczce, lecz nie mógł go odcyfrować. - Co tu jest napisane? Ivy podeszła do narzeczonego. Omal się nie uśmiechnęła. - Nie przeszkadzać - przeczytała. - To w języku Xanth. Pewno jesteśmy w Mundanii, skoro nie potrafisz przeczytać. - Albo coś w tym rodzaju - zgodził się z nią Grey. - Sądzę, że Elektra była w takim samym stanie. Obejrzeli pozostałe trumny. Na żadnej nie było tabliczki. - Może nie zależy im na tym, by im nie przeszkadzano - domyślił się Dolph. - Pewno tak - rzekła Ivy. - To Dobry Mag zawsze burczał na tych, którzy zabierali mu czas. - No to otworzę tę trumnę. - Nie możesz tego zrobić! - Dziewczyna była zaszokowana. - To niegrzecznie przeszkadzać zmarłym! - Jeżeli on nie żyje. - Grey był nieugięty. - W co wątpię. Dotknął wieka trumny. Nie było przymocowane. Uniósł je. W środku leżał pomarszczony człowieczek. Wyglądał, jakby spał. - Hej, Magu Humphreyu! - rzekł zuchwale Grey. Powieki człowieczka zadrżały, oczy się otworzyły, a wargi rozchyliły. - Odejdźcie. - Jestem Grey Murphy i potrzebna mi Odpowiedź. - Odejdź. Już nie udzielam Odpowiedzi. - Oto moje Pytanie: Jak mam uniknąć służenia Kom-Pluterowi? - Odejdź! - Usta człowieczka wykrzywiły się. - Dam ci Odpowiedź, jak tu skończę. - Jak długo to potrwa? - Czy to następne Pytanie? - Usta prawie się uśmiechnęły. - Nie! - Jeżeli chcesz Odpowiedzi, to służ mi, dopóki nie powrócę. Wtedy ją otrzymasz, jeśli jeszcze będziesz tego chciał. Teraz odejdź i nie trzaskaj wiekiem. - Oczy Humphreya zamknęły się znowu. - A więc istnieje Odpowiedź! - westchnęła Ivy. - No i co z tego? On może wrócić za rok lub później, a ja będę musiał opuścić Xanth już za tydzień - podsumował Grey. Dobry Mag uchylił jedno oko. - Nie ma mowy, Mundańczyku! Będziesz służył do mojego powrotu, bez żadnej przerwy, albo nie odpowiadam za konsekwencje. - Przecież mam służyć Kom-Pluterowi! I w tym cały problem! - Dopiero wtedy, kiedy skończysz służbę u mnie - rzekł stanowczo Dobry Mag. - W przeciwnym razie stracisz swoją Odpowiedź! - Znów zamknął oko. - Jak mam ci służyć, skoro śpisz? - Grey nic nie pojmował. - Idź do mojego zamku. I znajdziesz sposób. - Rysy stężały, Dobry Mag wrócił do swego snu. Przygnębiony Grey opuścił wieko. Najwyraźniej istniała Odpowiedź na jego Pytanie, lecz jeśli Dobry Mag nie wróci do swego zamku przed upływem tygodnia - a to się wydawało mało prawdopodobne - chłopak będzie musiał odejść do Mundanii bez Odpowiedzi. Skoro Humphrey wyraźnie dał do zrozumienia, że służba za tę Odpowiedź nie ma żadnych ograniczeń czasowych, Grey musiałby zrezygnować z Odpowiedzi na długo przed ukończeniem służby. - Zawsze okazywało się, że Dobrodziej ma dobre powody dla swoich wariackich Odpowiedzi. - Ivy próbowała tłumaczyć narzeczonemu postępki Humphreya. - Kiedy Gorgona przyszła zapytać, czy ją poślubi, to musiała przez rok służyć w zamku jako pokojówka, zanim dał Odpowiedź. - Ależ to szczyt arogancji! - uniósł się Grey. - Tak by się, zdawało. Lecz dzięki temu mogła z nim pracować i ewentualnie zmienić zamiar na podstawie nowych informacji. Nie zmieniła postanowienia, więc się z nią ożenił. Wcześniej poznała każdy sekret zamku i praktyki Maga, więc nie miała potem żadnych problemów. A więc był to świetny sposób, co każdy by zrozumiał, gdyby był taki bystry jak Humphrey. - Cóż, nie jestem dość bystry, żeby zrozumieć, co dobrego nam przyjdzie z tego, że będę musiał opuścić Xanth, zanim dostanę Odpowiedź. - Ani ja - przyznała dziewczyna. - Ale widać tak musi być. Grey zaniechał dalszych dyskusji, bo nie chciał się kłócić z narze- czoną. Zmartwienie dopadło go na nowo. Można było rozwiązać jego problem, ale nie mógł się dowiedzieć jak, bo ten, kto znał rozwiązanie, był upatry i nieczuły. Chłopak uważał, że to jeszcze gorsze niż brak jakiegokolwiek rozwiązania. Wrócili do Xanth. Nie mogli po prostu odejść, bo nie znali drogi przez ten całkowicie pusty obszar. Grey nieco opanował swoje wątpliwości i znów pojawił się wiejski domek. Cofnęli się trasą, którą tu dotarli, i powrócili na lotnisko. Wtedy chłopak zwątpił z nową siłą i wypadł ze snu. Odsunął głowę od tykwy. - Przerwać połączenie! - polecił. Skwapliwe dłonie odsunęły pozostałe dwie tykwy, Ivy i Dolph się zbudzili. Tym razem była to rzeczywistość. Natychmiast zasypano ich pytaniami o to, co się tam wydarzyło, lecz tylko książę miał ochotę opowiadać. - Szkoda, żeście nie widzieli tych flaków i posoki w Skaleczeniach! - wykrzyknął. *** Następnego dnia udali się do Zamku Dobrego Maga. Dolph zmienił się w ptaka Roka i zaniósł tam Greya z Ivy. Obiecał, że wróci po nich i odstawi ich do granicy Xanth, zanim upłynie termin wyznaczony przez Kom-Plutera. Właściwie miał przylatywać codziennie i przynosić im to, czego będą potrzebować; takie kursy były dla niego o wiele lepsze niż „uziemienie” w Zamku Roogna. Razem z narzeczonymi zamieszkała para żywych szkieletów: kościej Marrow i kość Gracja. Niby mieli pomagać w sprzątaniu, a w rzeczywistości byli przyzwoitkami. Król i królowa - nie mówiąc o tym głośno - chcieli zapobiec wszelkim pozorom niestosowności. Grey nie mógł mieć do nich pretensji. Ivy mogła w każdej chwili zmienić zdanie i pozostać w Xanth, zrywając tym samym zrękowiny (to słowo miało odmienny posmak i chłopak wolał je od „narzeczeństwa”) i wracając na „rynek narzeczonych”. Musieli więc dbać o to, żeby na reputacji księżniczki nie pojawiła się nawet najmniejsza plamka. Grey musiał przyznać, choć sprawiało mu to ból, że zerwanie zrękowin byłoby najlepszym wyjściem dla Ivy. Należała do Xanth i nie znalazłaby szczęścia poza jego granicami. Jak sama mówiła, syrena nie mogła żyć na lądzie, z dala od wody. Magicznymi sposobami zatarto by pamięć o narzeczonym i przynajmniej jedno z nich mogłoby być szczęśliwe. Gdyby miał wrócić do Mundanii, nie pozwoliłoby opuścić Xanth. Wolał nie myśleć o tym, co się z nim stanie w dawnym kraju - bez rodziców, bez narzeczonej. Ale nie miał zamiaru stać się przyczyną zniszczenia Xanth - i nieważne, co ta decyzja mu przyniesie. Zamek Humphreya był ponury, zabałaganiony i ogołocony. Obu szkieletom zupełnie to nie przeszkadzało - przecież one też były dokładnie ogołocone. Zabrały się do sprzątania i przygotowywania komnat dla dwojga ludzi. Wkrótce były gotowe wygodne miękkie łoża, choć szkielety nie mogły pojąć, czemu nie mogli zadowolić się zimnym kamieniem. Doprowadziły też do porządku kuchnię, bo wiedziały, że żywi mają bzika na punkcie regularnych posiłków. - Co będziemy tu robić, jak już posprzątamy zamek? - zapytał Grey, kiedy sortowali jakieś stare fiolki i ustawiali je równiutko na półkach. - I po co przygotowywać zamek dla kogoś, kto tu tak szybko nie wróci? Obydwoje wiedzieli, że Dobry Mag nie ma zamiaru szybko wrócić... jeżeli w ogóle powróci. Cała ta służba była wielce zagadkowa. Ivy potrząsnęła głową. Ona też nie wiedziała. Ale przynajmniej byli razem, choć na ten krótki czas. Porządkowali akurat zakurzone tomiska, kiedy na zewnątrz zrobiło się jakieś zamieszanie. Grzechocząc, wpadł Marrow. Ivy i Grey spojrzeli nań z niepokojem, bo wiedzieli, że byle co nie wstrząśnie szkieletem tak, żeby aż grzechotał. - Na zamek idzie wielki ognisty ślimak! - doniósł Marrow. Narzeczeni podeszli do okna i spojrzeli. Faktycznie, potwór pełzł przez fosę, woda gotowała się tam, gdzie dotknął jej ogień. Był to oczywiście bardzo powolny atak - ślimaki nie były szybkie, ale za to wytrzymałe. - Lepiej uciekajmy! - odezwała się Ivy. - Nie zdołamy powstrzymać czegoś takiego! - Przecież do moich obowiązków należy także obrona zamku - sprzeciwił się Grey. - Nawet jeślibym miał stąd odejść za parę dni, to dopóki tu jestem, zrobię, co w mojej mocy. - Nie podejdziesz do tego czegoś, bo cię spali! - przeraziła się Ivy. - To się chyba nie uda - odezwał się Marrow. - Ale Marrow może podejść - stwierdził Grey. - Może ten ślimak po prostu się zgubił. Marrow, czy mógłbyś się do niego zbliżyć i zapytać, czego chce? Czy mówisz jego językiem? - Tylko jeśli jest z tykwy - odparł szkielet. - Gdybyż tu był golem Grandy - powiedziała Ivy. - On może rozmawiać w dowolnym języku, gdybyśmy mieli jakiś inny sposób... - Rozjaśniła się nagle. - Może i mamy! - Mamy? - Pamiętasz język migowy? Spróbujmy, czy się uda! Księżniczka zabrała ze sobą tę książkę, na wypadek gdyby musiała powrócić do Mundanii - tam mogłaby się porozumiewać tylko w owym języku. Grey jeszcze się nie zdecydował, żeby jej powiedzieć, że zostawi ją w Xanth. Ślimak stopniowo wypełzł z fosy i ruszył pod górę murów zewnętrznych. Pełzł powoli, ale zdecydowanie. Ivy przechyliła się przez parapet. - Hej, ślimaczku! - zawołała, machając rękami. - Czy to zrozumiesz? - Zrobiła znak: „witaj”: oburącz przesłała całusa. Całe szczęście, że Grey znał te symbole, bo mógłby to źle zrozumieć. Ślimak zatrzymał się, patrząc na dziewczynę. Ale czy on w ogóle widzi? - zastanawiał się chłopak. Przecież nią miał oczu, tylko czułki. Wtem czułki się poruszyły. Jeden się wyciągnął, drugi skurczył. Po chwili zamieniły się rolami. - Odpowiada! - zawołała Ivy. - Zna migowy język! - Zapytaj, czego che. - Grey nabrał otuchy. - Czego - dziewczyna przeciągnęła prawym palcem wskazującym po wnętrzu rozwartej dłoni - chcesz? - Wyciągnęła obie ręce, jakby coś łapiąc, i przysunęła je do siebie. Czułki wyrównały swą długość i wysunęły się w przód, powoli, ale zręcznie. - Odpowiedź - przetłumaczyła dziewczyna. W krótkim czasie nauczyła się bardzo sprawnie władać językiem migowym. Grey uświadomił sobie, że musiała wzmocnić swoje własne zdolności do uczenia się owego języka. Ale przecież wtedy była w Mundanii i jej talent nie powinien był działać. Musi ją o to zapytać. - Chce odpowiedzi. - Ivy spojrzała na chłopaka. - Lecz nie wiem... - Odpowiedzi! - wykrzyknął. - Myśli, że Dobry Mag powrócił! - Spróbuję wytłumaczyć - skrzywiła się dziewczyna. Uczyniła symbol rozmowy - jeden palec wskazujący ku ustom, drugi w odwrotnym kierunku, potem palce zamieniały się rolami. Ślimak trwał przylepiony do ściany i odpowiadał czułkami. Po dość długiej rozmowie Ivy spojrzała na Greya. - Niezbyt dobrze mi idzie. Nie znam wszystkich znaków, a on nie jest za bystry. Jeżeli dobrze zrozumiałam, chce wziąć udział w pijatyce. - Może to słowo znaczy dla niego co innego niż w Mundanii - zastanawiał się Grey. - Nie jestem pewna, co to znaczy - stwierdziła dziewczyna. - Lepiej coś mu odpowiemy, żeby sobie poszedł. W przeciwnym razie inaczej upaćka śluzem cały zamek i podpali zasłony. - No dobrze - odparł po zastanowieniu Mundańczyk. - Powiedz mu, żeby zrobił mnóstwo napisów w swoim języku i umieścił je na drzwiach i skałach tam, gdzie łażą wielkie ślimaki. Ma napisać: PIJATYKA i podać czas i miejsce. Uda się tam każdy zainteresowany ślimak. Powiedz mu, żeby wyznaczył termin za rok lub dwa, bo ślimaki wolniutko podróżują. - Spróbuję mu to przekazać. - Ivy zaczęła „migać”. Po jakimś czasie usatysfakcjonowany ślimak zawrócił i powolutku odpełzł przez dymiącą fosę. Ivy i Grey wrócili do porządkowania ksiąg. Już po chwili znów im przeszkodzono. - Jakiś goblin stuka do drzwi - oznajmił Marrow. - To znaczy wali? - zapytał chłopak, przypominając sobie temperament goblinów. - Nie, lekko i uprzejmie stuka. - To pewno jakiś podstęp - orzekła Ivy. - Wpuść go, a potem podnieś zwodzony most, żeby jego banda się tu nie wdarła. Spotkali się z goblinem w jednej ze świeżo wysprzątanych komnat. - Kim jesteś i czego chcesz? - burknął Grey. - Przepraszam, że ci przeszkadzam, Dobry Magu, ale kiedy usłyszałem, że powróciłeś... - Chwileczkę! - zakłopotał się chłopak. - Nie jestem Dobrym Magiem! Jestem Grey i służę Dobremu Magowi. W tym goblinie było coś dziwnego. - Proszę o wybaczenie, Greyu. Jestem goblin Goody. Jeżeli mógłbyś mi wyznaczyć jakiś termin, to powrócę w bardziej odpowiednim czasie. Grey nagle sobie uświadomił, co go tak dziwiło - ten goblin był uprzejmy! - Nie o to chodzi! Dobrego Maga tu nie ma i nie jestem pewny, kiedy... - Z chęcią zadowolę się Odpowiedzią od pomocnika Maga - oznajmił Goody. - Zdaję sobie sprawę, że Dobry Mag ma poważniejsze i pilniejsze sprawy niż kłopoty prostego goblina. Grey czuł się coraz bardziej głupio. - Hmm, a jakie masz kłopoty, Goody? - Wydaje mi się, że jestem niemile widziany wśród moich współplemieńców. Chciałbym, oczywiście, zostać przywódcą i zdobyć względy uroczej goblinki, więc bardzo proszę o wskazanie mi odpowiednich sposobów, żebym mógł to osiągnąć. - Cóż, bardzo bym chciał ci pomóc, ale... - Wtem Grey wpadł na wspaniały pomysł. - Sądzę, że nie powinieneś się tak uprzejmie i górnolotnie wyrażać. Miej bardziej niewyparzoną gębę. Większość goblinów, które spotkałem, była nieuprzejma, porywcza i okrutna. Jeżeli... - Och, nie mógłbym być gwałtowny! - zaprotestował Goody. - To byłoby takie niegrzeczne! - No to nie bądź naprawdę gwałtowny, tylko sprawiaj takie wrażenie. To może dać dobre rezultaty. Przydałby ci się prawdziwie wulgarny słownik! - Z chęcią bym go zdobył! - przyznał goblin. - Czy mogę go od ciebie nabyć? Grey spojrzał bezradnie na Ivy. - Nie. Uważam, że musisz sam się nauczyć - odpowiedziała dziewczyna. - Lecz wiem, gdzie ci się to uda. - Wspaniale! - Chwileczkę. Podeszła do Marrowa i coś mu szepnęła. Szkielet wyszedł, ale zaraz wrócił i podał jej jakąś rzecz. Ivy położyła to na krześle. - Usiądź! - poleciła goblinowi. - Dziękuję - odparł dwornie i skorzystał z zaproszenia. Ponieważ był niziutki, musiał podskoczyć, by wylądować na siedzeniu. Ledwo wylądował, a już zeskoczył. - %!?+&%!!! - wykrzyknął Goody, aż się zaróżowiły białe kotary. Coś odskoczyło od niego i walnęło w ścianę tak mocno, że aż się w nią wbiło. Grey zorientował się, co się stało. Ivy położyła na krześle rzepy klątwiaka! - A więc znasz odpowiednie słowa. - Dziewczyna usiłowała się zaczerwienić, bo goblin rzucił zestawem naprawdę mocnych przekleństw. - Po prostu potrzebujesz zachęty, żeby się nimi posługiwać. - Znajdź najgęstszą, najdzikszą kępę klątwiaków i usiądź w samym środku - doradził Goody’emu chłopak. - Gwarantuję, że zanim się wydostaniesz, poznasz potrzebny ci słownik! Tylko dobrze zapamiętaj słowa, dzięki którym się uwolnisz. Przeciw każdemu klątwiakowi będą skuteczne tylko raz, ale przeciwko goblinom w nieskończoność! - Dziękuję wam, uprzejmy młodzieńcze i urocza panno! A czego żądacie za tę wspaniałą Odpowiedź? - Niczego - rzekł pospiesznie Grey. - Zostaniemy tu tylko parę dni. Powodzenia. - Obawiam się, że muszę nalegać. - Goblin wyprostował dumnie niską postać. - Oddaliście mi przysługę, więc powinienem się zrewanżować. Tylko tak będzie uczciwie i sprawiedliwie. Uczciwość u goblina?! Teraz już nic nie mogło Greya zdziwić! - Hmm... skoro tak uważasz... to może mógłbyś tu trochę zostać i gdyby coś... - Doskonale. Jestem pewny, że coś będzie. Pojawiła się Gracja. - Zaprowadź naszego gościa do odpowiedniej komnaty - poleciła jej Ivy. Goblin Goody, podniesiony na duchu, wyszedł za szkieletką. Grey był pewien, że Goody zajdzie daleko wśród goblinów, jeżeli pójdzie właściwą drogą. Narzeczeni wrócili do porządkowania ksiąg, lecz za moment znów im przeszkodzono. Tym razem był to latający fan* [* Fan (ang.) - wachlarz, śmigło; miłośnik, entuzjasta.]. Zrobiony z bambusa, chwiał się w tył i w przód i wytwarzał prąd powietrza, dzięki czemu mógł się poruszać. Ivy porozumiewała się z nim językiem migowym, choć niekiedy przypominało to taniec z wachla- rzem. Okazało się, że fan się zgubił i szukał jakiegoś fan- domu. W tej sprawie Grey mógł skorzystać z mundańskich doświadczeń. - Potrzebny ci klub!* [* Club - klub, stronnictwo, związek; maczuga, kij.] - wykrzyknął chłopak. - Wtedy będziesz miał fan-dom!** [** Fandom - dom fana; zlot, zjazd fanów w klubie.] Zadowolony fan odleciał, żeby znaleźć odpowiedni kawałek drewna na klub. Ivy i Grey już mieli wrócić do ksiąg, kiedy zjawił się kolejny interesant. - To się staje nie do zniesienia! - mruknął Mundańczyk. - Jeżeli tak dalej będzie, to nic nie zrobimy! - Może znów podniesiemy zwodzony most - zaproponowała Ivy. - Nie będzie to zbyt przyjazny gest, lecz jeśli nie ukrócimy tych nieustannych wizyt, nie zaznamy chwili spokoju. - Zaczynam rozumieć, dlaczego Dobry Mag uchodził za odludka i milczka - stwierdził Grey. - Skoro tak wyglądało jego życie, zanim wprowadził jakiekolwiek utrudnienia... - Zajmij się osobą, która już jest w środku, a ja dopilnuję, żeby ustawiono przeszkody - rzuciła z uśmiechem Ivy. - Ale nie wysilaj się dla niej za bardzo. I dziewczyna wyszła. Kiedy Grey zobaczył gościa, zrozumiał ostrzeżenie narzeczonej: po odpowiedź przybyła urocza młoda dziewuszka. - Błagam cię, Magu! Taka jestem zdesperowana! Uczynię, co zechcesz! - zawołała. - Uspokój się... ja go tylko... hmm... zastępuję i nie wiem, czy zdołam ci pomóc. Co... - Jestem zakochana! - wykrzyknęła z emfazą. - A on nawet nie wie, że istnieję! Proszę... Grey upewnił się, że chodziło o chłopaka z jej wioski, który widział w dziewczynie wyłącznie przyjaciela. Ona zaś chciała, żeby odwzajemnił jej uczucia. I wtedy wszystko dobrze się ułoży - była tego pewna. Grey uznał, że miała rację. Była miłą i ładną dziewuszką, w sam raz dla tamtego przystojniaczka. Jak Ivy dla niego. - Gracja! - zawołał i szkielet się zjawił. - Czy wśród fiolek, które porządkowałaś, jest miłosny eliksir? - Nawet kilka fiolek. - Przynieś jedną. Szkielety nie zawsze szybko rozumiały - może dlatego, że miały puste czaszki - ale w końcu przyniosła fiolkę. Grey podał eliksir dziewuszce. - Dolej mu tego do napitku - pouczył ją. - I zadbaj, żebyś była pierwszą osobą, którą potem zobaczy. - Rozumiesz? Błąd może mieć fatalne skutki. - Och, tak! - ucieszyła się. - Och, dzięki, Magu! - objęła go i cmoknęła w czubek nosa. - A jak mam się odwdzięczyć? - Tym razem rewanż nie jest potrzebny. Lecz nagle zdał sobie sprawę, że zwyczaj odpracowywania odpowiedzi miał swój praktyczny sens. Wszyscy zawsze bardzo skwapliwie starali się uzyskać coś za nic. Mimo tego warunku i tak tłumnie nachodzili zamek. Skoro tak było już pierwszego dnia, to co by się działo w następnych? A gdyby jeszcze dowiedzieli się, że Odpowiedzi od Dobrodzieja są za darmo? - Ale może w przyszłości zażądam jakiejś usługi - dorzucił Grey. Jeśli dziewczyna to rozpowie, może zniechęci pasożytów? - Och! Kiedy?! - najwyraźniej myślała, że będzie musiała tu wrócić. Chłopak zrozumiał, że niedogodnie byłoby ją tu ściągać jeszcze raz. Powinna odsłużyć Odpowiedź, zanim odejdzie. - O... w najbliższych dniach. Gracja wskaże ci komnatę. - Znakomicie - zgodziła się dziewuszka i odeszła ze szkieletką. Dzień się skończył, a narzeczeni nie zdołali uporządkować ksiąg. Zjedli wspaniałą wieczerzę, przygotowaną przez Grację, i udali się do swoich komnat. Przez pewien czas Grey leżał, nie zasypiając, i rozmyślał o różnych sprawach. Teraz rozumiał, dlaczego Dobrodziej Humphrey nie spieszył się z powrotem do swojego zamku. Jakie miałby tu widoki na przyszłość? Nie kończący się korowód pytających, każda sprawa wymagałaby uwagi i troski, a własne prace Maga leżałyby odłogiem. Grey i Ivy byli tu tylko jeden dzień, a już wieść się rozniosła. Dobrodziej mieszkał tu wiek lub coś koło tego. Chłopak musiał jednak przyznać, że podobało mu się pomaganie ludziom i innym stworzeniom. Sporo się przy tym uczył. Myślał, że wszystkie gobliny są takie jak te ze Złotej Hordy - okazało się, że nie. Sądził, że z potworami należy walczyć lub przed nimi uciekać, a przecież wielki ślimak pragnął tylko porady. Każdy przypadek należało osądzić oddzielnie, nikogo nie wolno było lekceważyć. Przykro było bronić im wstępu, skoro wszyscy naprawdę potrzebowali pomocy. Lecz oczywiście nie mógł im pomóc. Gdyby nawet miał odpowiednie do tego kwalifikacje, i tak za parę dni stąd odjedzie. Był co prawda Magiem, ale jego talent nie nadawał się do takich spraw. Gdyby jakieś stworzenia cierpiały przez niszczycielskiego duszka, może zdołałby zneutralizować magiczne napaści. Mógłby też przebić się do prawdy poprzez iluzję. W pewnych sprawach wystarczyłaby szczypta rozsądku lub odrobina wyobraźni. W jeszcze innych pomogłoby to, co znajdowało się w zamku - jak na przykład eliksir miłości. Właściwie mogliby tu wiele zdziałać, on i Ivy. Wolałby to niż opuścić Xanth! A będzie musiał odejść z Xanth, bo niedługo upłynie termin wyznaczony przez Kom- Plutera. Gdyby tu pozostał, byłby zmuszony służyć złej machinie, której nic nie obchodziło dobro wszystkich istot! Będzie chciała zdobyć władzę nad Xanth, a Grey zdawał sobie sprawę, że choć jego talent niezbyt się nadawał do czynienia dobra, to za to mógł łatwo zostać wykorzystany do szkodzenia tym, którzy by się ośmielili przeciwstawiać machinie. Nie powinien na to pozwolić. Tak by chciał, żeby wszystko się inaczej potoczyło! Żeby podziałała klątwa jego ojca! I niemal się to udało: pomogła im przecież odszukać Maga Humphreya i porozmawiać z nim. Lecz Mag nie chciał im teraz pomóc. A gdyby tak Grey pozostał w Xanth i machina wykorzystałaby jego talent do zniszczenia większości tego, co dobre i porządne, i gdyby Mag Humphrey dopiero wtedy wrócił? Jaki Xanth by go powitał? Nie, nie! Grey musi opuścić Xanth, nie ma innego wyjścia. Chłopak zasnął, bardzo nieszczęśliwy. Nadszedł ranek. Do zamku zbliżała się jakaś nowa postać. Była to naga kobieta z rozwianymi włosami. Nimfa? Wtem Grey ją poznał. - Menada Mae! - wykrzyknął. - Czego może chcieć? - zastanawiała się Ivy. - Znaleźliśmy jej przecież dobre miejsce, miała być kapłanką wyroczni na Parnasie. - Coś musiało pójść nie tak - odrzekł Grey. - I podejrzewam, że zwykły zdrowy rozsądek nie wystarczy, żeby to naprawić. - To ona pierwsza nazwała cię Magiem i pocałowałeś ją. - Ivy zerknęła na narzeczonego. - Przypuszczasz...? - Że taka atrakcyjna młoda kobieta mogłaby się zainteresować takim zerem jak ja? - roześmiał się chłopak. Zerkniecie zmieniło się w uparte spojrzenie. Grey uświadomił sobie, że wpadł w tarapaty. - Uhh... - powiedział ze zwykłą sobie towarzyską zręcznością. - Potem to wyjaśnimy - mruknęła znacząco Ivy. - Teraz lepiej poszukajmy sposobu, żeby ją jakoś uspokoić, zanim cię spotka. - Dobry Mag miał rozmaite utrudnienia, prawda? - przypomniał sobie nagle chłopak. - Nie zatrzymywały całkowicie tych, co tu przybywali, ale... - Ale ich przyhamowywały! - przyznała księżniczka. - Aż zdołał coś znaleźć w swojej Księdze Odpowiedzi i... - Przerwała. - A my, uh, nie mamy tej książki - dokończył. - Na pewno, uh, nie mamy - naśladowała go z przelotnym uśmiechem. - Nie mamy też odpowiednich utrudnień. Topografia tego zamku była inna dla każdego, kto się tu zbliżał. Humphrey sporo musiał się namęczyć pomiędzy odwiedzinami. - Przecież to lity kamień! Nie możesz tego przesuwać wedle woli, bo wszystko by się zawaliło! - Musiał mieć jakiś łatwiejszy sposób - orzekła po zastanowieniu Ivy. - Dawno temu centaury przebudowały zamek. A właściwie po co go przebudowały, skoro potrzebował tylko odnowienia? Te centaury naprawdę się napracowały, widziałam to na Gobelinie. Zdawało się, że mają z dziesięć rozmaitych projektów i wszystkie realizują, a wyszedł tylko jeden zamek. - Może tak jak zamek i domek ze snu - powiedział chłopak. - Jedno łatwo zmienia się w drugie, żeby intruzów wprowadzić w błąd. - Wedle potrzeby - zawtórowała Ivy. - Grey, coś mi się zdaje, że odgadłeś! - Naprawdę? - Musi być jakieś polecenie albo zaklęcie, które sprawia, że zamek się zmienia. - Pewno tak - przyznał Grey. - Lepiej szybko je wypowiedzmy, bo Mae już prawie dotarła na miejsce. - Spróbuję. - Ivy głęboko zaczerpnęła powietrza. - Zamku, zmień kształt!!! Nic się nie stało. Dziewczyna spróbowała innych poleceń, ale i one nic nie dały. - Hmm, może to dlatego, że wykonujemy moją robotę... - odezwał się Grey. - To znaczy, ja mam wypełniać rozkazy Kom-Plutera, więc to ja jestem zobowiązany służyć Dobremu Magowi. A zamek... musiałby mnie, kurczę, słuchać, jeżeli... - Musiałby, kurczę - przedrzeźniała narzeczonego Ivy. - No to mu rozkaż. Chłopak ustawił się tak, żeby mieć przed sobą główną bryłę zamku. - W imieniu Dobrego Maga Humphreya nakazuję: zmień kształt! Zadudniło. Zamek zadrżał. Przesunęły się ściany. Uniosła się platforma, na której stali, a kamienny mur śmignął w górę. Ivy znalazła się w ramionach Greya. Już nie stali u stóp murów, lecz pod kopułą. Przez łukowate okna widzieli fosę i spadziste dachy zamku zupełnie inne niż przedtem. Zmieniła się cała topografia zamku. - Posłuchał mnie! - zawołał zdumiony chłopak. - Czyżbyś nie wierzył w to, co sam powiedziałeś? - spytała figlarnie dziewczyna. - Że musi cię słuchać, jeżeli masz służyć Dobremu Magowi? - Chyba nie za bardzo - przyznał. Znów popatrzył na przedzamcze. - I tak została nam jeszcze Mae... - Most jest podniesiony, to ją trochę powinno przyhamować. - Menady potrafią pływać. Uwielbiają się taplać w swoim Winnym Zdroju. Z wyjątkiem... - Mina mu się rozjaśniła. - Mam! - Co masz? - Ona nie lubi krwi! Czy jest tu fiolka z imitacją krwi? Coś, co mogłoby... - Jasne, Magu! - zakrzyknęła Ivy. - Gracja! Pojawiła się szkieletka. - Stało się coś dziwnego... - zaczęła. - Wszystko jest pod kontrolą - rzekła gładko Księżniczka. - Czy w komnacie jest fiolka krwi? - Oczywiście. Skondensowany ekstrakt krwi. - To załatwi sprawę. Wlej to do fosy. Szkieletka nie spierała się. Poszła po fiolkę. Narzeczeni patrzyli spod kopuły. Po jakimś czasie z dolnego okna wysunęła się koścista ręka. Coś kapało do fosy. I nagle woda w fosie stała się ciemnoczerwona. Jakby ktoś odwrócił wypływającą ż olbrzyma Girarda rzekę krwi, która teraz opływała zamek dookoła. Nawet unosiła się z niej mgiełka, jakby była gorąca. Ekstrakty Dobrego Maga zachowały swoją moc! Mae stanęła na brzegu fosy i patrzyła z przerażeniem. Porzuciła Menady, bo nie lubiła świeżej krwi, a co teraz ma zrobić? Gdyby tu przyszła z mniej poważną sprawą, po prostu zawróciłaby i odeszła na górę Parnas, wybawiając narzeczonych z kłopotu. Ukryła twarz w dłoniach - gest pełen smutku i żalu. Grey poczuł się nagle jak ostatni mundański łajdak. Ona łkała! Woda w pobliżu Dzikiej Kobiety pojaśniała, straciła kolor. Jasna plama powoli się rozszerzała. Co się działo? - Jej łzy zmywają krew - powiedziała Ivy. - Nie miałam pojęcia, że Menady potrafią płakać. - Może te prawdziwe nie potrafią - odparł Grey. - Myślę, że ona właśnie pokonuje pierwszą przeszkodę. - A my dalej nie wiemy, z czym przychodzi i jak się z tym uporać! - wykrzyknęła Ivy. - Mam tu być co prawda tylko parę dni, ale chciałbym przez ten czas załatwiać wszystko najlepiej, jak potrafię - oświadczył Mundańczyk. - Może to jakiś test i jeśli dobrze wypadnę, to Dobry Mag powróci w ostatniej chwili i da mi moją Odpowiedź. Szaleńcza, złudna nadzieja! - To całkiem możliwe! - przyznała księżniczka. - Coraz bardziej mi się wydaje, że to nie tylko zwyczajne porządkowanie zamku! Po niebie przemknął jakiś cień. - O, jeszcze jeden. - W chłopaku zamarło serce. - Ptak Rok. Nie powstrzyma go ani fosa, ani mury! - Przecież to mój brat, głuptasie! - pocieszyła go Ivy. - Powiedzmy mu, żeby nam przyniósł Księgę Odpowiedzi, i będziesz mógł odpowiedzieć Mae i od razu ją odprawić. Jasne było, że nie życzy sobie, żeby kształtna Dzika Kobieta była blisko Greya dłużej, niż to absolutnie konieczne. Bardzo się to chłopakowi spodobało. - Porozmawiaj z Dolphem - zadecydował. - A ja wymyśle następną przeszkodę. Może wykorzystamy goblina Goody... - Zobaczymy, jak ci pójdzie - rzekła posępnie Ivy i ruszyła w kierunku tarasowego dachu. Grey udał się na poszukiwanie goblina. Jego komnata mogła być teraz w zupełnie innym miejscu! Wszystkie labiryntowe przejścia w zamku biegły całkiem inaczej, ale na szczęście nie było ich wiele i chłopak szybko odnalazł Goody’ego. - Musiałem być wczoraj ogromnie mało spostrzegawczy, Magu - zauważył goblin. - Przysiągłbym, że korytarz był zupełnie inny. - Bo był - rzekł zwięźle Grey. - Zmieniliśmy topografię. Chciałbym, żebyś mi oddał pewną przysługę, zanim odejdziesz. - Z przyjemnością, Magu! - Do zamku zbliża się Dzika Kobieta. Zejdź na dół i spróbuj ją odstraszyć. Nie czyń jej krzywdy, tylko ją przestrasz. - Dzika Kobieta? Nie tak łatwo je wystraszyć, a ja nie jestem kimś... - Goblin przerwał, coś sobie przypominając. - Chyba widziałem na dole lustrzaną komnatę. Mógłbym tam udawać nawet dwudziestu goblinów. Robiłbym miny i miotał się, dałbym niezłe przedstawienie. Lecz jeżeli ona się domyśli... - To pokona przeszkodę, a twoja służba będzie skończona - oznajmił Grey. - Będziesz mógł z czystym sumieniem odejść. - Wspaniale! Zajmę się nią, jak będzie przechodzić przez ową komnatę. Goody oddalił się pospiesznie. Chłopak musiał jeszcze wymyślić trzecią przeszkodę. Co mogłoby naprawdę zaniepokoić Dziką Kobietę? Grey pstryknął palcami. Odszukał dziewuszkę. - Jest coś, co możesz zrobić, panienko, żeby spłacić swój dług wobec mnie. - Cóż takiego, Magu? - spytała z lekkim niepokojem. - Wkrótce wejdzie do zamku Dzika Kobieta. Chcę, żebyś ją przechwyciła, kiedy minie goblina, i zrobiła jej manicure, ułożyła włosy, przystroiła po kobiecemu... no wiesz, plisowana sukieneczka, pantofelki i... uh... - Umilkł. - Majteczki? - podsunęła. - Hmm, tak. Takie rzeczy. - Dobrze, świetnie się na tym znam - przyznała dziewuszka. - Ale Dzika Kobieta... - Staniesz przed zamkniętymi drzwiami, zagradzającymi jej drogę do mnie. Będzie się musiała poddać twoim zabiegom albo nigdy mnie nie ujrzy. Jeżeli się wycofa, twój dług będzie spłacony. Jeśli przystanie na to... ile czasu zajęłyby te zabiegi? - Żeby wszystko było jak trzeba? Całe godziny! - Bosko! Jak już skończysz, zastukasz w drzwi, a ja otworzę i będziesz mogła wrócić do domu. Jeżeli to nie zatrzyma Dzikiej Kobiety, to nic tego nie dokona, myślał Grey, szukając Ivy. Ale wówczas powinien już mieć Księgę Odpowiedzi i poradzić sobie z Pytaniem. Teraz już w pełni doceniał metody Humphreya! W lustrzanej komnacie Mae natknęła się na goblina. Wrzasnęła, ale nie za strachu, lecz z oburzenia. Menady chyba nie lubiły goblinów. Pognała za pierwszą postacią i wpadła w lustro. Po kilku takich zderzeniach domyśliła się, w czym rzecz. Wypatrywała swoich własnych odbić i omijała je. W końcu znalazła płaszczyznę, w której nie było ani goblina, ani Menady, i rzuciła się tamtędy. To właśnie była ściana z wyjściem. Pokonała drugą przeszkodę i zajęło jej to tylko godzinę. W tym czasie Dolph wrócił do Zamku Roogna. Jako ptak Rok pokonał tę odległość szybciutko, lecz potem musiał przekonać króla Dora, żeby mu dał księgę, którą na wszelki wypadek zamknięto aż do powrotu Dobrego Maga. Ivy mogła była napisać liścik, ale i tak trwałoby to całe godziny. Czy księga pojawi się na czas? Dziewuszka przechwyciła Menadę. Następny wrzask odrazy i protestu. Dzika Kobieta o mało nie zrezygnowała, lecz słabość charakteru, który sprawiała, że omijała krew, skłoniła ją teraz, żeby się poddała temu straszliwemu poniżeniu. Minęły dwie godziny. Grey zdawał sobie sprawę, że upiększanie już długo nie potrwa. Gdzie jest Dolph? Wreszcie ptak Rok pojawił się na horyzoncie. Wielkie ptaszysko niosło księgę! Okazało się, że to przepotężne tomisko! Grey wziął je oburącz i złożył na stole najwyraźniej do tego przeznaczonym. Otworzył księgę i osłupiał na widok całego mnóstwa początków, w których w ogóle nie mógł się połapać. Znalezienie właściwego zajmie mu z godzinę! Otworzyły się drzwi. Weszła zachwycająca mundańska elegantka. Chłopak zamrugał oczami. To na pewno była Menada, lecz co za zmiana! Gracja musiała znaleźć eliksiry i całą potrzebną resztę! Kobieta ubrana była w uroczą różową sukienkę, ozdobioną kokardkami, na stopach miała różowe pantofelki z kwiatkiem, włosy przytrzymywała kokarda z kwiatkiem. Paznokcie palców dłoni i stóp były delikatnie pomalowane, wargi również. Nogi były jedwabiście gładkie - na pewno przyobleczone w pończoszki. Sukienka leciutko opięta tu i tam, sugerowała istnienie milutkiej bielizny. Mae wyglądała, jakby się wybierała na bal debiutantek. Przyszła po Odpowiedź, pokonawszy przedtem wszystkie przeszkody, a on nie potrafił posłużyć się Księgą Odpowiedzi! Cóż więc ma uczynić?! Rozchyliły się usteczka - już, już miało paść z nich Pytanie. - Jesteś piękna - powiedział Grey, częściowo dlatego, żeby powstrzymać Pytanie, a częściowo dlatego, że to była prawda. - Upokorzyłeś mnie! - zawołała. - Doprowadziłeś mnie do płaczu, kazałeś ścigać goblina i... co? - Jesteś piękna - powtórzył chłopak. - Jeżeli chcesz, to stań przed zwierciadłem, a ja rozwieję całą magię. Przekonasz się wtedy, że nic nie zawdzięczasz czarom ani sztuczkom. Jestem przekonany, że kiedy już nie będziesz chciała być kapłanką wyroczni, z łatwością złowisz jakiegoś przystojniaka. - Może i tak - odparła, rozważywszy jego słowa. - Od czasu gdy cię spotkałam, dotarło do mnie, że mężczyzn można wykorzystać nie tylko jako pożywienie. Ale teraz mam Pytanie. A już miał nadzieję, że o tym zapomniała! Nie mógł się już wykręcić. - Pytaj. - Za mało mamrocę, kiedy siedzę nad szczeliną. Kapłan mówi, że nie będę mogła być kapłanką, jeśli nie będę potrafiła dużo i niewyraźnie bełkotać. Skąd mam wziąć ten bełkot? Ziściły się najgorsze obawy Greya - oto Pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć! Jakże ktoś może „znaleźć” bełkot, jeśli nie płynie on potoczyście sam z siebie? Potem chłopak przypomniał sobie, jak zmieniło się uprzejme i wyszukane słownictwo Goody’ego, kiedy goblin usiadł na kolcach klątwiaka. A może by doradzić to Mae? Przyjrzał się jej figurze i uznał, że nie doradzi Menadzie tego sposobu, gdyż nie chce profanować piękności. Już lepiej niech się naje ziela blekotu i szaleju! I jeszcze coś sobie przypomniał: ojca, sprzed wielu lat, dręczonego mundańską torturą zwaną „Rozliczenie PIT - podatek od dochodów”. Najgorszą z tortur był wściekle niezrozumiały poradnik podatkowy. - Gracja - zawołał Grey. Pojawiła się koścista dama. - Przynieś tom zatytułowany „Poprawiony i uproszczony poradnik podatkowy”. Gracja raz dwa wróciła z tomiskiem, pochodzącym z zakurzonej sterty, którą porządkowali z Ivy. Uważał wtedy, że ta księga jest zupełnie bezużyteczna, ale nie miał czasu jej wyrzucić. Otworzył tomisko. - Rzuć na to okiem i spróbuj się doszukać jakiegoś sensu. - Książka? - Mae sceptycznie zmarszczyła brwi i spojrzała na stronicę. - „Nie powinno wam sprawić najmniejszych trudności odjęcie dwudziestu ośmiu procent rubryki 114 od zsumowanej zawartości rubryk od 38 do 89, co jest oczywiste i logiczne, oraz podpisanie uzyskanego wyniku z 666 pod rubryką 338A, chyba że rozchody przewyższają te wymienione w broszurce §15 pkt 3 ust. 8, o ile pkt 4 nie stanowi inaczej, w którym przypadku powinniście skorygować...” - Oderwała wzrok od książki. - Ależ to czysty bełkot! - Otóż to - powiedział Grey. - To właśnie księga bełkotu. Przez pokolenia całymi latami nikt nie zdołał się w niej doszukać sensu. Weź ją ze sobą, a już nigdy nie zabraknie ci natchnienia. - Och, dzięki ci, Magu! - zawołała Mae, tuląc księgę do piersi. - A co w zamian... Chłopak już miał powiedzieć, że niepotrzebny jest żaden rewanż, kiedy przyszło mu do głowy, że może potrzebować Dzikiej Kobiety, aby postraszyła następnego petenta. W końcu Dobry Mag nie po to żądał rewanżu, żeby odstraszyć przychodzących, lecz po to, żeby cały system działał jak w zegarku. Grey przekonał się o tym, kiedy przez cały dzień grał rolę Humphreya. - Zostań tu jeszcze trochę - burknął. - Szkieletka zaprowadzi cię do twojej komnaty. W odpowiednim czasie powiadomię cię, co masz zrobić. Potem - jak to zwykle bywa, zupełnie nagle - upłynął termin wyznaczony przez złą machinę. Prawie cały tydzień poświęcili na porządkowanie zamku Humphreya i zaspokajanie bezustannych próśb o Odpowiedź. Dobry Mag nie powrócił i wyglądało na to, że wcale nie ma takiego zamiaru. Rozwiały się szaleńcze nadzieje narzeczonych. Dolph był już gotowy do zmiany postaci i zabrania Ivy i Greya. Marrow i Gracja zgodzili się nadzorować ponowne zamykanie zamku, w czym mieli im pomagać dłużnicy. Krótki czas ponownego udzielania Odpowiedzi miał dobiec kresu. Ivy twardo obstawała przy tym, że odejdzie z Xanth razem z narzeczonym. Ze łzami w oczach pożegnała się z zamkiem i wypełniającymi go istotami i miała powtórzyć tę ceremonię w Zamku Roogna. Mieli się tam zatrzymać w drodze na przesmyk. Zmuszona do dokonania wyboru pomiędzy Greyem a ojczyzną, wybrała narzeczonego, a on będzie zawsze o tym pamiętał, cenił to i szanował, choćby nie wiem jak ponure stało się jego życie w Mundanii. U jej boku powinno być do zniesienia; bez Ivy nie ścierpiałby takiego życia. Lecz musiał uczynić to, co było jego obowiązkiem. Wróci z nią do Zamku Roogna i w obecności jej rodziny powie to, co ma do powiedzenia. Wiedział, że król Dor i królowa Iren zrozumieją jego decyzję i staną po jego stronie. Ivy będzie go za to przez jakiś czas nienawidzić, ale są przecież magiczne odtrutki i balsamy. - Już czas - wydusił Grey przez ściśnięte gardło. - Tak bym chciał zostać tu na zawsze, choć to taka szaleńcza kołomyjka. Naprawdę lubię być użyteczny! Ale nie mogę. A to była jedynie część udręki! Przecież to miał być ostatni wspólny lot z Ivy, ostatnie chwile w blasku jej miłości. Ivy starała się powstrzymać łzy. Ujęła dłoń narzeczonego - milcząca pociecha dla niej i dla niego. Jak niewiele wiedziała! Dolph zmienił postać. Był teraz ptakiem Rokiem, z trudem utrzymywał równowagę na dachu. Jeden z jego wielkich pazurów ześliznął się po leżącym na dachówce zeschłym liściu i ptaszysko musiało rozwinąć wielkie skrzydła, żeby nie spaść. Brzegiem jednego ze skrzydeł zawadził o wieżyczkę - złamał lotkę. Książę z powrotem stał się człowiekiem. Włożył do ust zmiażdżony palec. - Nie mogę... mph... lecieć... mph... ze złamanym skrzydłem! - Biedactwo! - rozczuliła się natychmiast Ivy. - Zabandażuję to. - Jak się teraz dostaniemy w porę na przesmyk? - zaniepokoił się Grey. Chłopak wiedział, że żaden inny środek transportu nie będzie wystarczająco szybki. Liczyli na Dolpha i zostali tak długo, jak się tylko dało. Winił za to siebie. Za dużo ryzykował, zostając tak długo, lecz żal mu było zostawiać i Ivy, i Xanth - chciał się nimi nacieszyć, ile tylko mógł. - Zajrzyj do Księgi Odpowiedzi! - rzuciła przez ramię księżniczka, zabierając brata, żeby opatrzyć mu zmiażdżony palec. Grey wzruszył ramionami, ale postanowił pójść za radą narzeczonej. Podszedł do księgi i otworzył ją. Może znajdzie magiczny sposób na natychmiastowe wyleczenie pióra. Zaczął już mieć jakie-takie pojęcie o układzie tomiska: był on alfabetyczny, ale tekst napisany bardzo szczegółowo zawierał takie mnóstwo odsyłaczy i „przed-początków”, że bardzo łatwo można się było w tym zagubić i zaplątać. Poszukał pod „Pióro” i znalazł przeogromny spis typów, rodzajów i właściwości piór; uznał więc, że lepiej będzie szukać od razu pod „Rok”. Przerzucił więc strony - oczywiście zbyt wiele i trafił na „S”. Zaczął się cofać i pod swoim lewym kciukiem dostrzegł „Służbę”. Zaciekawił się i przeczytał. Tu także, oczywiście, było mnóstwo podtypów i kwalifikacji. Na samym dole stronicy znalazł podpunkt „Służba u Dobrego Maga”. Grey już miał przewrócić stronicę, ale się powstrzymał. Przeczytał: „...na mocy starożytnego obyczaju i takiejż praktyki służba u Dobrego Maga, będąca na przykład zapłatą za Odpowiedź, ma pierwszeństwo przed innymi zobowiązaniami tego typu, bez względu na datę ustanowienia takowych, ponieważ...” To było niemal równie zawiłe jak poradnik podatkowy! Dobry Mag pewno poświęcił ze sto lat, żeby się przez to przegryźć! Dociekanie, co też obecnie znaczą takie ustępy, mogłoby być pasjonujące, gdyby się siedziało wieczorami z Ivy przy płonącym kominku... Grey musiał otrzeć łzy. Prawdę mówiąc, ów dzień w zamku Dobrego Maga był cudowny, pomimo całego zamieszania i frustracji. Jakoś przez to przebrnął, a nawet trochę dopomógł potrzebującym dobrym ludziom i istotom z Xanth. Każda z rozważanych spraw uczyła go czegoś nowego i otwierała mu oczy na kolejny intrygujący aspekt magicznej krainy. No a przede wszystkim czuł się taki użyteczny! Wyglądało na to, że jego czyny mają dla innych wielkie znaczenie. Nigdy nie doświadczył takiego uczucia, zanim nie spotkał Ivy, no i dopiero pobyt w zamku Maga sprawił, że odczuwał coś takiego w relacjach z obcymi. Może to wariactwo, lecz nareszcie poczuł się kimś ważnym. W trakcie owych kilku dni! Nie chciał utracić tego poczucia ważności, nie chciał opuszczać Xanth. I nie myślał tylko o sobie, ale i o tych, którym mógłby pomóc i którym pomógł w przyszłości. Gdybyż tak mógł tu pozostać... „...ma pierwszeństwo i prymat nad innymi zobowiązaniami...” Grey zamarł. Czy to prawda? I czy odnosi się to do zobowiązań, jakie miał wobec Kom-Plutera? Jeszcze raz przeczytał ów fragment, starając się wszystko dokładnie zrozumieć. Istotnie mogło tak być! A to by znaczyło... - A, tutaj jesteś - usłyszał głos Ivy. - Dowiedziałeś się, jak zdołamy dotrzeć tam na czas? - Całkiem przypadkowo znalazłem coś zupełnie innego - odparł podekscytowany chłopak. - Ja... może wcale nie będziemy musieli opuszczać Xanth! - Zostać tutaj? Przecież Kom-Pluter... - Owa księga jest Najwyższą Instancją, prawda? To znaczy, czy jest coś, co unieważnia zawarte w niej Odpowiedzi? - Nie, nie ma, oczywiście, czegoś takiego. Dobry Mag był zawsze najwyższym autorytetem we wszelkich sprawach. W końcu był przecież Magiem Informacji. Więc jego Księga Odpowiedzi... Czemu pytasz? - Bo tu jest napisane, że służba dla Dobrego Maga ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi zobowiązaniami, bez względu na to, kiedy podjęto te ostatnie. Na mocy Obyczajów i Praw Xanth. Czyli dopóki nie zakończę służby u Humphreya, nie mogę służyć Kom-Pluterowi. Jeśli to prawda... - Przecież Humphrey mówił, że może już nigdy nie wrócić! - zaprotestowała Ivy. - Będziesz musiał mu służyć przez całe swoje życie i może mimo to nigdy nie dostaniesz Odpowiedzi! - Może - odrzekł, a nagłe zrozumienie olśniło go jak blask świtu opromienia nowe tysiąclecie. - Właśnie znalazłem Odpowiedź. Dostałem jakiś czas temu, ale dotąd nie zrozumiałem. Teraz muszę to odsłużyć, jeśli trzeba nawet przez całe życie. Tutaj, w Zamku! Robiąc to, co przez miniony tydzień. Czy wiesz... - Że to wcale nie takie najgorsze - dokończyła dziewczyna, rozpromieniając się. - Wcale nie takie najgorsze - przyznał Grey. Objęli się, tulili, całowali i płakali z ulgi. Chłopak kątem oka dostrzegł na ścianie magiczne zwierciadło. Stwierdził - czego przedtem nie zauważył - że było dostrojone na jaskinię złej machiny. Pluter cały czas ich podpatrywał! Na jego ekranie widniały słowa: „NIECH TO SZLAG - ZNÓW NIC Z TEGO!” Cóż za zadziwiający przypadek, że natrafił na ów fragment Księgi Odpowiedzi akurat wtedy, kiedy Dolph złamał pióro i... Zbieg okoliczności? Pech? O nie, to raczej magia! Poszły na marne długotrwałe knowania złej machiny, mające umożliwić jej przejęcie władzy nad Xanth, a stało się tak dlatego, że Murphy rzucił klątwę na plany Plutera. Być może to tylko przypadek, że oznaczało to dla Greya długie i szczęśliwe życie z Ivy. Być może... Grey wiedział swoje. - Dzięki, tatku - szepnął chłopak. OD AUTORA Zamierzona trylogia o Xanth - ku zgrozie krytyków - rozrosła się do dziewięciu tomów, a i tej może się przydarzyć coś podobnego. Nie przysyłajcie mi listów z pytaniami o tytuły przyszłych tomów o Xanth. Jeśli macie trochę polotu, sami je wymyślicie, a jeżeli nie - to nie będę się za was wysilał. I wcale nie szukam nowych kalamburów, więc nie traktujcie powyższego jako pretekstu do przysyłania mi całych stronic owych ewentualnych tytułów, bo otrzymacie taką samą odpowiedź! Chyba rozumiecie, że nie będę mógł pisać powieści, jeżeli będę musiał odpowiadać na setki listów. Wiem, że ci, którzy dostaliby list ode mnie, byliby z tego bardzo zadowoleni, lecz o wiele mniej usatysfakcjonowani będą ci, którzy przez to zostaną pozbawieni nowej powieści. Zgadnijcie, których wybiorę? Tym niemniej przez te wszystkie lata skorzystałem z paru sugestii i oto moje podziękowania: - dla Paula Riata za pomysł, że Mag Murphy i Neo-Czarodziejka Vadne uciekli w Czasie Bez Magii i mieli w Mundanii dziecko, z którym spotkała się potem Ivy; - dla Greya Hartleya, który użyczył owemu dziecku imienia i talentu; - dla Roberta Heyma, który wymyślił, że Mag narodzi się mieszkańcom Xanth, którzy wywędrowali do Mundanii, i potem wróci do krainy rodziców, tam zaś objawi się niespodzianie; - dla Matt Gay za „two-lips tree”; - dla Roba Moreau za piaskoluda; - dla Dave’a Alwaya, jednego z tych, którzy pierwsi dostrzegli wczesną dojrzałość Chex. Nic w tym dziwnego, bo przecież sam jest hodowcą centaurów; - dla Mary „Meow” Gollihugh, Davida Vilendrera, Casey „Bookworm” Bo wen - za tytuły, 13, 14 i 17 tomu Xanth... uuups, przecież one się jeszcze nie ukazały! Zapomnijcie o tym, zanim wam się wszystko pomiesza; - dla Carla Barbee za konstatację, że skoro Ivy jest królem, to jej mąż powienien być królową. KONIEC tomu XII