Gosta Knutson PRZYGODY FILOnka BEZOGOnkA Przełożył ze szwedzkiego ZYGMUNT ŁANOWSKI I NASZA KSIĘGARNIA WARSZAWA 1 !) O 8 I Tytuł oryginału PELLE ¦SYANSLDS PA AVENTYR Ilustrowała . DANUTA NIEMIRSKA PRINTED IN POLAND Instytut Wydawniczy ,,Nasza Księgarnia", Warszawa 1968 Wydanie II Nakład 20 000 + 235 egz. Ark. wyd. 3,6. Ark. druk. 4,125. Papier druk. sat. kl. V, 70 g, 70X100/32 — Częstochowa. Oddano do składania 29 grudnia 1967 r. Podpisano do druku i druk ukończono we wrześniu 1968 r. Łódzkie Zakłady Graficzne, Łódź, ul. PKWN 18. Zam. 2/A, P-12 Rozdział Pierwszy Czyście kiedy widzieli kotka, który by wcale nie miał ogonka? Dył sobie raz kotek. Nie jakiś tam okazały, długowłosy kot o dziwacznym, cudzoziemskim imieniu, lecz zwykły sobie, szwedzki, szaro nakrapiany kiciuś z różowym noskiem. A gdy mu się podniosło łapki i obejrzało podeszwy, widać było, że ma różowe poduszeczki. Jedno tylko było smutne, a mianowicie to, że ten kotek wcale nie miał ogona. Tak, to była bardzo żałosna historia -— nasz kotek miał tylko biedny, maluśki kikutek do machania, gdy wpadał w złość, łatwo możecie sobie wyobrazić, że to wyglądało naprawdę trochę dziwacznie. Ale najdziwaczniejsze było to, że naszemu kotkowi odgryzł ogonek szczur. Może nie zechcecie w to uwierzyć, ale tak było naprawdę. Pewnego dnia, gdy nasz kiciuś miał dopiero m kilka dni życia i ledwie umiał się poruszać, duży, przebrzydły szczur, niemal większy od niego, odciął mu ostrymi zębiskami ogonek. Dowiedziały się o tym naturalnie wszystkie koty z całej okolicy i można sobie łatwo wyobrazić, jak się wyśmiewały i jak sobie kpiły z biednego kotka bez ogonka. Czasem nawet dochodziło do tego, że otaczały go kołem i tańcząc śpiewały taką oto piosenkę: Czy widziałeś kotka? Kotka bez ogonka. Możeś go napotkał, Jak się smętnie błąka! My ogonki mamy ładne I tańczymy wciąż wesoło, Bezogonek, ten szkaradny, Nie śmie wchodzić w nasze koło! Nie było to zbyt uprzejme z ich strony, nieprawdaż? Biedny Bezogonek siedział w środku koła, oblizywał sobie nosek i był ogromnie zakłopotany. Czasem próbował fukać, ale nie nauczył się jeszcze tego robić dobrze i inne kotki wyśmiewały się tylko z niego. I zaraz zaczynały śpiewać drugą zwrotkę piosenki, jeszcze złośliwszą niż pierwsza: Słyszałeś? Kotkowi Odgryzł ogon szczurek. Szczur kota ułowił I złoił mu skórą! Koty zwykłe łapią szczury, Koty szczurom dają radę. Bezogonku, szust do dziury, Precz od kotów, precz z gromady! Tak, tak! Naszemu kotkowi wcale nie było wesoło. Ale pewnego dnia, gdy skończył właś-*nie siedem tygodni, coś się stało. Tego dnia do gospodarstwa, gdzie mieszkał nasz kotek, przyjechał samochodem pewien wujek *. Zostawił samochód na podwórzu i wysiadając nie domknął za sobą dobrze drzwiczek. Zobaczył to kotek, podreptał do samochodu, wskoczył na stopień i zajrzał ciekawie do środka. Była to przecież doskonała okazja, aby zobaczyć, jak samochód wygląda od wewnątrz. Więc kotek wśliznął się do środka i niebawem czuł się już zupełnie jak w domu wśród wszystkich instrumentów i narzędzi. Złapał najpierw gałganek do czyszczenia, który leżał w jakiejś przegródce, i zaczął gryźć, rozdzierać i podrzucać, udając, że to myszka. Potem zobaczył sznur zwisający na szybie samochodu i naturalnie uderzył go łapą, złapał zębami i ciągnął, a gdy pociągnął, zsunęła się zasłonka na oknie. A gdy wypuścił sznur z zębów, zasłonka znowu podjechała do góry z potężnym trzaskiem! * w Szwecji dzieci mówią do dorosłych, nawet nieznajomych, wujku i ciociu i Wtedy Bezogonek trochę się nastroszył i już nie miał ochoty na dalszą zabawę. Zamiast tego wyciągnął się wygodnie na miękkim tylnym siedzeniu samochodu, zamknął oczka i było mu bardzo dobrze. Czuł się ogromnie dumny. Z pewnością żaden kot z podwórka nie leżał jeszcze nigdy na siedzeniu samochodu. Ale jak się tego można było spodziewać, nieznajomy wujaszek nagle wrócił i wsiadł z powrotem do samochodu. Za późno już było uciekać; nasz kotek wcisnął się więc w róg siedzenia, myśląc: „Polezę tu sobie cichutko i zobaczę, co z tego wyniknie". A tymczasem wujek na przednim siedzeniu zaczął naciskać pedały i kręcić kierownicą i robić jeszcze inne rzeczy, aż samochód zawarczał i naszego kiciusia naprawdę obleciał strach. Nagle samochód ruszył, zjechał małą dróżką prowadzącą do gościńca, a potem popędził z wielką szybkością. Cóż to był za pęd! Bezogonek wyglądał przez szybę, a drzewa i krzaczki, słupy telegraficzne i czerwone domki migały mu tylko przed oczyma, przelatując za oknami samochodu. Aż mu skóra cierpła. Do- kąd go zaprowadzi ta szalona jazda? Co też z nim się stanie? Stopniowo z obu stron drogi zaczęło się pojawiać coraz więcej domów. Najpierw były to okolone ogródkami wille, a potem wielkie kamienice, strzelające wysoko w niebieskie niebo. Napotykali też coraz więcej innych samochodów. Najwyraźniej było to owo miasto, o którym kotek słyszał czasem u siebie na podwórku. Samochód nagle się zatrzymał i wujek wysiadł, zatrzaskując drzwi za sobą. Bezogo-nek patrzył za nim, wyciągając szyję jak tylko się dało. Wujek wszedł do sklepu, a kotek na widok wystawy pełnej kiełbas i szynek poczuł nagle, że jest strasznie głodny. Po chwili wujek wyszedł ze sklepu, niosąc w ręku duży pakunek, który rzucił na tylne siedzenie samochodu. Kotek wcisnął się w swój kącik i zrobił się całkiem malutki, a wujek widocznie go nie zauważył, bo usiadł znowu za kierownicą i pojechali dalej. Bezogonek obwąchiwał ostrożnie pakunek, który pachniał naprawdę wspaniale. Szkoda tylko, że wszystkie te specjały zawinięte były 10 w taką masę papierów, iż nie dało się z nich uszczknąć nawet najmniejszego choćby kawałeczka. Kotek musiał więc zadowolić się obwąchiwaniem i stawał się tylko coraz to głodniej szy. Samochód zatrzymał się znowu i Bezogonek domyślił się, że tym razem dotarli już do celu. Wujek wysiadł, otworzył tylne drzwiczki samochodu i zaczął wyjmować pakunki i paku-neczki, I wtedy odkrył nagle naszego kiciusia skurczonego w kąciku siedzenia. — A to co takiego! — wykrzyknął. ¦— A ty kto jesteś? — Miau — odpowiedział kotek, bo prawdę mówiąc, nie umiał nawet powiedzieć nic innego. — A więc miałem także pasażera na gapę — ciągnął wujek. Były to dziwne słowa, których kotek wcale nie rozumiał. Uważał jednak, że w każdym razie najlepiej coś odpowiedzieć, więc powtórzył „miau" jeszcze raz. — No, już dobrze, dobrze, najlepiej zabiorę cię do domu, a tam zobaczymy, co się z tobą zrobi — powiedział wujek, wziął kotka za skó- 11 rę na karczku i wsadził go sobie do prawej kieszeni płaszcza. Było tam ciemno jak w piwnicy. Kotek nie bał się wprawdzie ciemności, ale wcale nie było przyjemnie siedzieć tak w tej kieszeni, nie wiedząc, co dalej nastąpi. „Zobaczymy, co się z tobą zrobi" ¦— powiedział przecież ów wujek, a to brzmiało dość nieprzyjemnie. I serduszko kotka biło szybko, szybciutko. Zupełnie, jak gdyby wujek miał w kieszeni od płaszcza zegarek. Ale w mieszkaniu wujek, pozbywszy się naprzód wszystkich pakuneczków, wyjął biednego kiciusia z kieszeni. Bezogonek rozejrzał się dokoła wielkimi, przestraszonymi oczyskami i zobaczył wiele nowych osób: jakąś ciocię, jakąś małą dziewczynkę i jakiegoś małego chłopaczka. — Patrzcie no, co znalazłem w samochodzie — powiedział wujek śmiejąc się. — No, no, nie bój się, mój kiciusiu, nikt ci tu nie zrobi nic złego — ciągnął dalej i kotek zaraz poczuł się troszeczkę spokojniejszy. — Och, tatusiu — wykrzyknęła dziewczynka — jaki on śliczny! Czy mogę go sobie wziąć? Tatusiu kochany! 12 — Mówisz, że siedział w samochodzie? —¦ spytała ciocia. — W jaki sposób mógł kot dostać się do samochodu? — O wiele morowiej byłoby dostać psa — odezwał się chłopczyk. — Zwłaszcza że ten kociak nie ma nawet ogona. Patrzcie, czyście widzieli to śmieszne coś, co on ma tam z tyłu? — A ja uważam, że on jest prześliczny — upierała się dziewczynka, całując raz po raz kotka, tak że musiał potrząsać główką, zupełnie jak wtedy, gdy w deszczową pogodę znalazł się na dworze. Tak to nasz wiejski kotek dostał się do miasta i został nazwany Filonkiem, bo zdaniem dziewczynki musiałoby mu być przykro nazywać się tylko Bezogonkiem. ROZDZIAŁ DRUGf Filonek Bezogonek spotyka lisa Dziewczynka nazywała się Birgitta i miała dziesięć lat. — Teraz ja jestem twoją mamusią, rozumiesz — mówiła do Filonka. — A ty musisz być naprawdę grzecznym i dobrze wychowanym kotkiem, żebyś mógł zostać u nas w domu. — Miau — odpowiedział Filonek. — Zawiążę ci na szyi kokardkę — mówiła Birgitta — aby widziano, że jesteś elegancki kotek. I założyła mu na szyję czerwoną wstążkę, zawiązując ją w piękną kokardę. Filonkowi nie podobało się to zbytnio i gdy znalazł się sam, próbował zerwać z szyi wstążkę pazurkami. Ale mu się nie udało. „No cóż — pomyślał — trochę niewygód trzeba będzie znosić. Ale poza tym wyglądają na zacnych ludzi". 14 Bo też i byli naprawdę dobrzy dla niego. Dostał Jkawałek świeżej ryby i miseczkę pysznego mleka, a także koszyk do spania z poduszeczką, na której mógł się wyciągnąć. I dostał też do zabawy kłębuszek wełny. Toteż wcale nie tęsknił do swojej wiejskiej zagrody. Birgitt>a chciała, aby Filonek w nocy spał u niej w jpokoju., — Mo że lepiej nie, bo czytałam o kotach, które chcąc się bawić, podrapały śpiące dzieci — ode !zwała się mama Birgitty. „A to co znowu za bzdura" — pomyślał Filonek. A tatu ś Birgitty też, zdaje się, był tego samego zdania, gdyż powiedział: — No "wiesz, nie sądzę, aby było aż tak źle. Ten malec wygląda na dobrze wychowanego i jeśli ni« ruszył kiełbasy w samochodzie, to nie tknie ¦ także i Birgitty. Myślę, że możemy spokojnie wstawić jego koszyk do pokoju Birgitty. Słu. chaj no, Filonek, można chyba na tobie poleg" ać? — Mia~n — odpowiedział Filonek. 15 I Już o piątej rano Filonek zbudził się, zupełnie wyspany. Przeciągnął się i ziewnął tak szeroko, że można by mu było włożyć do pyszczka duże świąteczne jabłko, gdyby aku- ; rat były święta Bożego Narodzenia i świąteczne jabłka. Potem Fiionek zaczął się myć starannie i dokładnie. Mycie się było prawie największą jego przyjemnością, szczególnie mycie pyszczka — czego się niedawno nauczył i co już mu szło naprawdę dobrze. Birgitta spała jeszcze i wszyscy inni też, ale Filonek był rozbudzony i rześki. Nie miał wcale ochoty kłaść się znowu do swego koszyczka, postanowił więc udać się na małą wyprawę odkrywczą po mieszkaniu. Drzwi do pokoju sąsiadującego z pokojem Birgitty były na szczęście lekko uchylone i posługując się noskiem Filonek odchylił je o tyle, że mógł się wyśliznąć na zewnątrz. Łaził po całym mieszkaniu, węsząc po wszystkich kątach. Na stole zauważył mnóstwo interesujących rzeczy, którym trzeba było przyjrzeć się z bliska. Ajajaj! — przypadkiem wywrócił wazon. 16 Woda rozlała się na stół i zaczęła kapać na podłogę. Filonek zamoczył sobie jedną łapę. Wcale to nie było przyjemne. Wędrował dalej, aż zawędrował do przedpokoju. A tam wisiał lis i robił głupie miny. Filonek dał susa, ale nie dosię-gnął lisa. Próbował jeszcze wiele razy, ale lis jak wisiał, tak wisiał, jak gdyby drwiąc z wszystkich wysiłków Filonka. Filonek rozzłościł się w końcu na dobre i spróbował pomachać swoim małym kikutkiem. Tupał też przednimi łapkami, a potem zebrał się w sobie, dał naprawdę wielkiego susa — i wreszcie udało mu się złapać ko- 2 — Przy go sly Filonka J muszek lisiego ogona i ściągnąć lisa na podłogę. Teraz dopiero zaczęła się zabawa. Filonek tarzał się z lisem po podłodze, gryząc go, szarpiąc i drąc pazurami. Mruczał i prychał, i parskał, a lis milczał i bez jednego drgnienia pozwalał się traktować tak, jak się Filonkowi podobało. W końcu jednak Filonek się zmęczył. Jeszcze raz trzepnął lisa łapą na pożegnanie, polizał się po nosie i zadowolony z dobrze zrobionej roboty udał się z powrotem do swego ślicznego wygodnego koszyczka. W chwilę potem spał już znowu jak suseł. ROZDZIAŁ TRZECI Filonek gasi pożar i dostaje medal liano powstało ogromne poruszenie. — Co się stało? ¦— wołała mamusia Birgitty. — Czy to złodzieje grasowali w nocy po mieszkaniu? Spójrzcie na wazon! I stół całkiem zniszczony! Potem jednak mamusia spostrzegła sponiewieranego lisa i wtedy wszystko zrozumiała. — A więc to ty, mała bestyjko, tutaj grasowałeś — zwróciła się z wyrzutem do Filonka. Biedny Filonek siedział w kącie zawstydzony i nieszczęśliwy. — Fe, Filonek — mówili doń wszyscy. —: Fe, Filonku, coś ty narobił? — Najlepiej chyba będzie odesłać go z powrotem na wieś — powiedziała mamusia Birgitty. — Widocznie nie można go trzymać w porządnie umeblowanym mieszkaniu. 19 Ale wtedy Birgitta zaczęła płakać i tak gorąco wstawiać się za swym małym kotkiem, że serce mamusi zmiękło. ¦— Niech więc zostanie — powiedziała — ale jeśli jeszcze raz nabroi, to nie będziemy go trzymać. — Słyszysz, kiciu — zwróciła się Birgitta do Filonka i uszczypnęła go przy tym delikatnie w uszko — nie wolfto ci robić żadnych psot! — Miau — odpowiedział Filonek. Jego koszyk przeniesiono na noc do kuchni, bo przecież trzeba było go jakoś ukarać. — Tu możesz sobie leżeć i rozmyślać o swoich grzeszkach — powiedziała do niego mamusia Birgitty. Cóż robić, nie było rady. Zresztą kuchnia wcale nie była nieprzyjemna i Filonek zwinąwszy się w wygodnym koszyku, czuł się całkiem dobrze. Wieczorem mama Birgitty przyszła do kuchni, aby wyprasować cały stosik chusteczek do nosa. Prasowała elektrycznym żelazkiem i wyobraźcie sobie, że odchodząc po skończonej robocie z kuchni zapomniała wyjąć sznur z kontaktu. I oto żelazko stało dalej włączone do sieci i robiło się coraz gorętsze i gorętsze. Filonek zbudził się w nocy, czując jakiś dziwny zapach. W kuchni pełno było nieznośnego swędu. Filonek rozejrzał się dokoła i naraz zobaczył, że żelazko rozpalone jest do czerwoności, stół zupełnie przepalony i że stosik chusteczek zaczyna się tlić, a z leżącej opodal gazety unosi się lekki dymek. I właśnie w tym momencie buchnął wielki płomień i ogień zaczął szerzyć się z ogromną szybkością, paląc firanki. Cała kuchnia stanęła w blasku płomieni. W śmiertelnym strachu Filonek zaczął biegać tam i z powrotem, ale wszystkie drzwi były pozamykane i w żaden sposób nie mógł wydostać się z kuchni. Wtedy Filonek zaczął miauczeć swoim najgłośniejszym specjalnym miauczeniem. A jeśli słyszeliście kiedyś jakiegoś naprawdę porządnie miauczącego kota, możecie sobie wyobrazić, jak Filonek miauczał w owej chwili. 21 Zbudził się tatuś Birgitty. I zbudziła się mamusia Birgitty. — To coś okropnego, jak ten kot się drze —¦ powiedział tatuś. — Co to może być takiego? — Najpierw idź i zobacz — odezwała się mamusia. — Może do kuchni zakradli się złodzieje? Tatuś poczłapał w pantoflach do kuchni i możecie sobie wyobrazić, jak się przeraził, gdy otworzył drzwi i w twarz uderzył mu dym i płomienie. Filonek skorzystał natychmiast z okazji i wydostał się z kuchni, a tatuś Birgitty popędził do telefonu, aby zadzwonić po straż pożarną. Zrobił się ruch! Przyjechała straż pożarna z rykiem syren i gwizdem gwizdków, cały dom się zbudził, podnoszono story, otwierano okna, w których pojawiały się ludzkie twarze. Ale na szczęście pożar okazał się niegroźny, nie zdążył jeszcze rozszerzyć się poza kuchnię i został ugaszony przez zręcznych strażaków. 22 Następnego dnia honorowano Filonka tak, że aż czuł się naprawdę zażenowany. Wszyscy go pieścili, głaskali i poklepywali i mówili do niego ,,mądry kotek". A po południu zebrała się w głównym pokoju cała rodzinka. Zdawało się Filonkowi, że wszyscy mieli wygląd ogromnie uroczysty, i siedząc na kolanach u Birgitty, zastanawiał się w duchu, co też właściwie z nimi się stało. Tatuś Birgitty usiadł przy fortepianie i odegrał bardzo hałaśliwego marsza. Zdaniem Filonka nie brzmiało to wcale ładnie. Potem jednak Birgitta, trzymając kotka na ręku, stanęła na środku pokoju. A naprzeciw niej stanął tatuś i powiedział uroczystym głosem: — Drogi Filonku! Swoim energicznym wystąpieniem zapobiegłeś dziś w nocy wybuchnięciu groźnego pożaru i za to daję ci obecnie ten medal. To mówiąc przymocował na jedwabnej wstążeczce Filonka złoty medal. Na medalu napisane było „ZA WYBITNE ZASŁUGI" i Birgitta kupiła go w sklepie z zabawkami 23 za 25 óre *. Braciszek Birgitty zagrał fanfarę na trąbce, którą dostał w prezencie na Boże Narodzenie, a na zakończenie całej uroczystości tatuś Birgitty uścisnął łapkę Filonka. Filonek uważał, że wszystko to wygląda trochę dziwacznie, ale naturalnie był bardzo dumny i szczęśliwy. Najlepsze było to, że dostał potem miseczkę tłustej, przepysznej śmietanki. Wy chłeptał ją swoim różowym języczkiem tak łapczywie, że aż na wszystkie strony leciały kropelki. * ore grosz drobna moneta szwedzka, tak jak u nas ROZDZIAŁ CZWARTY Czyście widzieli kotka, który by się chełpił I medalem? Ale ten medal Filonka spowodował później wiele zamieszania. Zaczęło się od tego, że Filonek Bezogonek pewnego dnia spotkał na spacerze kota Monsa, który mieszkał w sąsiednim domu. Mons zatrzymał się, patrząc ostro na Filonka. -— Co to za dzyndzyk dynda na twojej obróżce? — zapytał Mons. —-r To nie jest żaden dzyndzyk -— odpowiedział Filonek. — To jest medal. I dostałem go za to, że ugasiłem pożar. Mons roześmiał się na to urągliwie. — TY — powiedział. — TYS ugasił pożar? To największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem.. Radzę ci zdjąć czym prędzej ten dzyndzyk, bo to głupio wygląda. 25 — Dostałem medal od tatusia Birgitty — odparł Filonek z godnością — i mam zamiar go nosić, dopóki mi się spodoba. — Ach, tak — powiedział Mons powoli i z naciskiem. — Ach, tak, nie chcesz zdjąć tego wisiorka. No, to jeszcze zobaczysz! I Mons poszedł dalej swoją drogą, mrucząc ze złością. A gdy już odszedł kawałeczek, odwrócił się i fuknął, a potem jeszcze raz powtórzył: JESZCZE ZOBACZYSZ! A Filonek został ocierając łapką łezkę, która zakręciła mu się w oku. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Mons twierdzi, że medal wygląda głupio. Mons nie był wcale miłym kotem. Chętnie szukał kłótni i doprowadzał do awantur, gdy tylko miał możność po temu. Więc i teraz odszukał dwa inne koty, które nazywały się Bili i Buli i mieszkały w starej komórce na jednym z podwórek. Mons powiedział do nich: — Kręci się tu po ulicach taki marny, mały kociak z wisiorkiem na szyi. To wygląda głupio i trzeba z tym skończyć. Co wy na to? Bili zmarszczył czoło, a Buli zaczął się z namysłem drapać łapą za uchem. — To poważna sprawa — powiedział w końcu Bili. —: To poważna historia — zawtórował mu Buli. Gdyż Buli zwykł był zawsze powtarzać wszystko za Billem, zmieniając tylko nieco słowa. — Coś trzeba zrobić — oświadczył Mons stanowczo. — Ale co? — spytał Bili, — Tak, właśnie, co zrobimy? — powiedział Buli. — Już wiem! — wykrzyknął nagle Mons. ¦—¦ Napiszemy list do redakcji! Trzeba, aby o tej sprawie dowiedziały się wszystkie koty! Trzeba go ukarać dla przykładu! To ostatnie zdanie stanowiło bardzo wykwintny zwrot, którego nauczył się on poprzedniego dnia na dorocznym walnym zgromadzeniu KSAPR-u. W tajemnicy mogę wam wyjawić, że KSAPR to Kocie Stowarzyszenie Akcji o Przydział Ryby. Wiecie, co to takiego listy do redakcji? To takie małe liściki, które dorośli ludzie zwykli 26 27 pisywać do gazet, a w których skarżą się, że gdzieś tam na ulicy leżała skórka od banana albo że tramwaje są brzydkie czy coś w tym rodzaju. Listy te drukuje się potem w gazetach i dorośli są z tego bardzo zadowoleni, bo w ten sposób zostają prawdziwymi pisarzami. Koty też mają swoją własną gazetę, która się nazywa Koci Dziennik i jest taka malutka, że my, ludzie, nie możemy jej dostrzec nawet za pomocą powiększającego szkła. W każdym razie koty piszą listy do redakcji właśnie tego swego Kociego Dziennika, dokładnie tak, jak ludzie do swoich gazet. Mons napisał więc zaraz taki list do redakcji. I gdy następnego dnia rano wszystkie miasteczkowe koty otworzyły gazety, wyczytały tam, co następuje: Kot wywołujący zgorszenie publiczne Szanowny Panie Redaktorze! W naszym mieście przebywa kot, który spaceruje po ulicach z dzyndzykiem na szyi, co wygląda, bardzo głupio. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. Na dobitek 28 kot ten nie ma wcale ogona. Zapytujemy, co lepsze, mieć dzyndzyk na szyi czy mieć ogon? Ten, kto pie ma ogona, doprawdy nie ma się czym chełpić. Wzywam enei-gicznie wszystkich, aby jutro rano o godzinie siódmej, gdy ów kot odbywa swój spacer poranny, zebrali się na Wzgórzu Zamkowym i zaprotestowali przeciw irytującej chełpliwości tego kota. (Podpisany) Przyjaciel Porządku Filonek był taki maleńki, że jeszcze nie należał do prenumeratorów Kociego Dziennika, nie mówiąc już o tym, że nie nauczył się jeszcze czytać. Tak więc, gdy następnego dnia rano wybrał się na zwykły spacer poranny, nie przeczuwał nic złego. Dostał jak zwykle miseczkę mleka, był syty i zadowolony i miał na szyi swój medal. Jak co dzień udał się Filonek na Wzgórze Zamkowe, tam bowiem czuł się najlepiej i rosło tam także tyle drzew, na które można było się wdrapać, gdyby nagle wyskoczył skąd-siś jakiś głupi psiak. Filonek spacerował obwąchując od czasu do czasu to jakiś kamień, to gałązkę, to znów 29 strzępek papieru. Nie widać było żadnego innego kota ani psa, ani człowieka. Było bardzo spokojnie i przyjemnie. Nagle jednak rozległo się gniewne miauczenie i zza jednego drzewa wychyliła się kocia głowa, zza drugiego druga kocia głowa i tam, i jeszcze tam, i zanim Filonek zdołałby policzyć do trzech, gdyby naturalnie umiał liczyć, otaczało go już dwadzieścia do trzydziestu kotów najrozmaitszych maści, czarnych, białych, szarych, brązowych i nakrapianych. A wszystkie były bardzo rozzłoszczone i to stąd, to zowąd rozlegało się ich głuche mruczenie. Filonek skurczył się i poczuł się jeszcze mniejszy, niż był w istocie. A koty wzięły się za łapki i zaczęły tańczyć dokoła Filonka, śpiewając: Czy widziałeś kota Dumnego z wisiorka? Ej, to kot niecnota, Dalej z nim do worka! My pyszałkiem się brzydzimy, Zaraz skórę mu złupirny. Dalej, kotki, dalej, Zerwać mu medalik! 30 A potem koty rzuciły się na biednego Filonka i zerwały mu z szyi jedwabną wstążkę z przyczepionym do niej medalem. A Filonek nie mógł nawet myśleć o tym, aby obronić się przed taką masą dużych kotów. ¦— Wstydź się, niedbaluszku, zgubiłeś swój medal — strofowała go Birgitta, gdy wrócił ze spaceru do domu. — Za karę będziesz teraz musiał chodzić bez medalu'. — Miau — odpowiedział Filonek, myśląc w duchu, że właściwie nieźle było pozbyć się tego medalu dyndającego na szyi. ROZDZIAŁ PIĄTY Przygoda w Wielką Sobotę 1\ adeszła Wielkanoc. W Wielką Sobotę Birgitta nakrywała stół do obiadu, a Filonek pomagał jej przy tym jak umiał. To znaczy, że siedział na stołeczku i przyglądał się wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. Wyciągał szyję i patrzył, jak Birgitta rozstawia na stole małe, żółte kur-czaczki, ślicznie zrobione -z mięciusieńkiego puchu. Te kurczaczki wyglądały tak przyjemnie, że Filonek nie miałby nic przeciwko temu, by móc się trochę nimi pobawić. Przekrzywił główkę i popatrzył błagalnie na Birgittę. A może jednak da mu ona jednego kurczaczka do zabawy? Nie,, nie wyglądało jednak na to, aby chciała to zrobić. Ale właśnie w tym momencie wypadł jej przypadkiem z rąk mały kurczaczek, a Filonek jak strzała skoczył za nim na podłogę i pacnął go tak łapą, że kurczaczek poleciał aż pod przeciwległą ścianę. A Filonek za. nim. Znalazł się tam prawie równocześnie z kurczaczkiem i dopiero zabrał się do niego na dobre, podrzucając go przednimi łapkami, gryząc i szarpiąc tak, że wkrótce z kurczaczka zostały tylko strzępki. Wtedy Filonek dał mu na chwilę spokój i cofnął się o kilka kroków. A potem wygiął grzbiet w pałąk, żywo podreptał w miejscu łapkami i dał ogromnego susa, spadając prosto na biednego, żółtego kurczaczka, który, wymiętoszony, leżał na podłodze jak kupka nieszczęścia. 32 Przygody Filonka 33 — Filonek! Wstydź się! — zawołała Birgitta. — Co ty wyprawiasz? Jak można być takim niedobrym dla biednego kurczaczka! ,,E tam, przecież on nie jest żywy" — pomyślał Filonek, ale że był bardzo dobrze wychowany, zostawił kurczaczka w spokoju i podszedłszy do Birgitty, zaczął się ocierać o jej nogi, aby pokazać, jaki z niego grzeczny kotek. A gdy Birgitta pogłaskała go,. Filonek zaczął z zapałem trącać ją raz po raz swoim małym łepkiem, jak to robią kotki, gdy bardzo chcą się pieścić. Potem przyszedł obiad. A gdy na stole ukazały się wielkanocne pisanki, Birgitta powiedziała: — Właściwie na pisankach powinny być napisane wierszyki. Ale że ich nie ma, więc zamiast tego każdy musi teraz jeden ułożyć. Tatuś zaczyna! — Ajajaj — strapił się tatuś i westchnął.— Czy nie wystarczy układanie wierszyków w Wigilię. — O nie, nie! — wykrzyknęła Birgitta. — Trzeba układać wierszyki także i w Wielką Sobotę. Pośpiesz się, tatku! 34 Tatuś zrobił minę poważną i skupioną. — DO JAJKA POTRZEBA SOLI — odezwał się w końcu. A potem przerwał i nastąpiła długa chwila milczenia. — A ONO STYGNIE POWOLI — uzupełniła mamusia. — Dziękuję ci, kochanie — odetchnął z ulgą tatuś. — A więc ja jestem już gotów.. — O nie, o nie! — wołała Birgitta. — To było szachrowanie. Tatuś musi sam ułożyć cały wierszyk. — Ajajaj — jęknął tatuś. — A to ci trudna sprawa. Ale poczekajcie, mam już wcale dobry wierszyk. NIECH JAJKA NIKT NIE ROZCHLAPIE NA BRODĘ SWOJEMU PAPIE. — Ale tatuś wcale nie ma brody — odezwał się Olle. — Nawet wąsów tatko nie ma. Tak że właściwie to także jest szachrowanie. — No, ale w każdym razie tatuś nie będzie musiał więcej rymować — rozstrzygnęła Birgitta. ¦— Nie możemy tatusia zbytnio męczyć. Kolej na mamusię! 35 Mamusia ułożyła wierszyk łatwo i sprawnie: JAJKO TO JEDZENIE CUD, JAK CHLEB, MASŁO, SER I MIÓD. — Właściwie to ten cud i miód nie rymują się zbyt zgrabnie ¦— skrytykowała Birgitta. ¦— No, ale jakoś to ujdzie. A teraz ty, Olle. Olle zadeklamował: JA LUBIĘ JAJKA, JAJKO TO PYCHA, ŻÓŁTĄ MA BUZIĘ, KTO JE OPYCHA. ¦— Wcale nie, jeśli wytrzesz usta serwetką — sprzeciwiła się Birgitta i wygłosiła swój wierszyk: W PAŁACU CZY CHACIE JAJKA CHĘTNIE ZJADACIE. Filonka nikt nie pytał. Ale on też wymyślił wierszyk, leżąc w koszyku. A wierszyk ten wyglądał tak oto: NIC NIE ROZUMIEM SIĘ NA JAJKACH, ALE ŚMIETANKA TO WPROST BAJKA! 36 Po południu zrobiło się wielkie poruszenie, bo Filonek gdzieś przepadł i nikt nie mógł go znaleźć. Birgitta szukała po szafach i komodach, na półkach i pod meblami. — Musi być gdzieś w mieszkaniu — mówił tatuś. — Przecież widzieliśmy go jeszcze przy obiedzie, a od tego czasu nikt nie otwierał drzwi do sieni. — A jak wypadł przez okno! — chlipała Birgitta. •— To chyba musiałby je sobie naprzód sam otworzyć -— uspokajał ją tatuś. — Nie, nie martw się, córuś. Filonek niedługo wylezie z jakiegoś kąta, zobaczysz. A teraz ty i Olle dostaniecie od tatusia prezenty wielkanocne. I tatuś poszedł po wielką papierową torbę, którą trzymał u siebie w pokoju. W torbie były dwa duże, kartonowe jaja w barwnych kolorach. Tatuś wyjął je z torby i postawił na stole. — W środku jest mnóstwo łakoci — chwalił się zadowolony. — I jedno jest dla Birgitty, a drugie dla ciebie, Olle. Ale jeszcze nie skończył mówić, gdy jedno z jajek zaczęło się ruszać. W najprzedziwniej- 37 szy sposób potoczyło się po stole, a z jego wnętrza rozległo się przeciągłe miauczenie. — A to co znowu takiego! — wykrzyknął tatuś zaskoczony, spiesznie otwierając jajko, złożone z dwóch połówek. A wtedy z jajka wyskoczył na stół trochę przestraszony i zmierzwiony Filonek Bezogonek. Birgitta złapała go w objęcia i zaczęła obca-łowywać po nosku z wszystkich sił, aż Filonek zaczął kichać. W jakiż to sposób dostał się nasz Filonek do jajka? Było to całkiem proste. To Olle spłatał tego figla. Wypatrzył torbę z jajami w pokoju tatusia, opróżnił jedno z nich z czekoladek i cukierków i wsadził do jaja na to miejsce Filon-ka Bezogonka. Nie było to naturalnie ładnie i grzecznie. Ale Olle miał przynajmniej tyle rozsądku, że wywiercił w kartonowym jajku kilka otworów, aby biedny Filonek miał czym oddychać. I dzięki temu właśnie Olle wykręcił się od lania. Ale czekolady i cukierków nie dostał za karę. A Filonek? Filonek dostał na pocieszenie dodatkową porcję tłustej śmietanki. ROZDZIAŁ SZÓSTY Na zieloną trawkę W sobotę cała rodzinka jedzie na zieloną trawkę — oświadczył tatuś pewnego czerwcowego dnia przy obiedzie. ¦— Hurra! — wykrzyknęła Birgitta, klaszcząc w dłonie z radości. — Klawo! — zawołał Olle, wymachując w powietrzu widelcem, na którym tkwił kartofel. (Pięknego słówka „klawo" Olle właśnie niedawno się nauczył). Filonek Bezogonek podniósł się w swoim koszyku i nastawił uszu. Pojechać na zieloną trawkę? To brzmiało bardzo wesoło. „Ciekawym, czy też i mnie zabiorą z sobą — myślał Filonek. — Mam nadzieję, że zaliczają mnie do rodzinki. Bo co by to było, gdyby tak mnie zostawili samego w mieście. Wcale nie byłoby wesoło plątać się tutaj samotnie przez caluśkie lato między workami od moli i pozwijanymi dywanami". Filonek przełknął ślinę i polizał się po nosku, jak to zwykle robił, gdy był niespokojny lub zakłopotany. Ale potem pomyślał sobie: „Nie zaszkodzi okazać im trochę ekstra życzliwości" — po czym wyskoczył z koszyka, podszedł do tatusia i zaczął się ocierać o jego nogi. A tatuś wziął Filonka na ręce i powiedział: — Chyba i tobie, Filonku, będzie przyjemnie znaleźć się na zielonej trawce? „Pysznie — pomyślał Filonek. — To znaczy, że i ja pojadę z nimi". — Tylko pamiętaj, Filonku — pouczała go Birgitta — że nie wolno ci zjadać za dużo trawy, bo gdy kotki jedzą trawę, pada deszcz, a my chcemy co dzień mieć piękną pogodę. Obiecaj mi, Filonku, że nie będziesz pasł się trawką, gdy pojedziemy na wakacje. „Jaka ona niemądra — myślał Filonek. — To ja miałbym zajadać trawę? Przeciezem nie żadna krowa. O nie, już ja tam będę się trzymał mleczka — i rozumie się od czasu do czasu schrupię jakąś myszkę. Nie ma więc obawy, by deszcz padał z mego powodu". 40 Wszystko to Filonek sobie myślał. Ale powiedział tylko MIAU, bo nie zwykł był mówić więcej, gdy rozmawiał z ludźmi. Nastąpiło gorączkowe pakowanie. Tatuś pakował fajkę i książki, mamusia odzież i naczynia, Birgitta lalkę Lizę i jej łóżeczko, a Ol-le zapakował kapsle do strzelania i tabakę, i książkę o Indianach pod tytułem „Tajemnica Chytrej Pantery", (Oprócz tego mamusia zapakowała jeszcze dla niego gramatykę niemiecką). ,,Do czego ja, biedak, mam zapakować swoje rzeczy?" — zastanawiał się Filonek z bardzo markotną minką. Miał on ulubioną czer-wono-żółtą piłeczkę, a także kawałek starej skóry, której czasem używał do zabawy w kota i myszkę. Chciałby zabrać te rzeczy z sobą, ale nie miał do czego ich zapakować. Nie miał żadnej, chociażby całkiem maluśkiej, wali-zeczki, a to bardzo było kłopotliwe. Ale Birgitta jak gdyby umiała czytać w jego myślach. Bo oto podeszła nagle do niego ze starym plecakiem w ręku i powiedziała: 42 — A ty zapakujesz swoje rzeczy tutaj, Fi-lonku. I najlepiej może będzie, jak ja ci pomogę. Po czym włożyła do plecaka piłeczkę i skrawek skóry i jeszcze wiele innych drobiazgów. A Filonek mruczał wesoło, taki był rad i zadowolony. I możecie sobie wyobrazić, jaki był dumny, że ma własny plecak. Bo przecież chyba na pewno nie było drugiego kota, który by miał coś takiego. ROZDZIAŁ SIÓDMY Filonek Bezogonek jedzie pociągiem Przyszła nareszcie sobota i cała rodzinka wyjechała na wakacje. Filonkowi nie bardzo się podobało na dworcu kolejowym. Był tam zgiełk i hałas, a długie, wielkie pociągi przyjeżdżały i odjeżdżały, wyglądając bardzo strasznie. A najgorsze z wszystkiego było chyba ogłoszenie, które Filonek zobaczył w jednym z pociągów. Wisiało ono w oknie jakiegoś przedziału, a napisane w nim było „DLA PODRÓŻNYCH Z PSAMI". „Co za niezwykła bzdura — oburzył się Filonek w duchu. — Dlaczego to właściwie psy mają jeździć pociągiem? I czy to doprawdy nie przesada urządzać dla nich osobne przedziały"? Bo nigdzie nie widać było tabliczki z napisem „DLA PODRÓŻNYCH Z KOTAMI". Tymczasem tatusiowi udało się znaleźć 44 przyjemny przedział, gdzie przynajmniej nie było żadnego psa, i cała rodzinka rozlokowała się tam, a niedługo potem pociąg zaczął się toczyć. Zrazu wolno, a potem coraz szybciej i szybciej. Filonek siedział na .stoliczku pod oknem i patrzył na druty telegraficzne, które przelatywały za oknami, wznosząc się i opadając i znów wznosząc się i opadając. Nie było w tym żadnego porządku. Gdy jakiś drut w pewnej chwili był na górze, to po sekundzie nagle znajdował się na samym dole. I Filonka na dobre rozbolała głowa, gdy próbował iść oczyma za tymi drutami. — Czy mogę prosić państwa o bilety? ¦— W drzwiach stanął konduktor i tatuś wyjął z kieszonki od kamizelki cały plik biletów, które konduktor przecinał małymi obcążkami. — A kotek nie ma biletu? — spytał potem konduktor i Filonek pomyślał: „Teraz na pewno wyrzuci mnie z pociągu". Ale konduktor roześmiał się tylko hucznym śmiechem i poszedł dalej. Na pewno więc tylko sobie zażartował. Pociąg jechał przez wiele godzin; Filonek poczuł się po jakimś czasie dość zmęczony 45 i ułożył się do snu na kolanach u Birgitty. Nagle jednak ocknął się na jakiś dziwny dźwięk. Otworzył zaspane oczka i zobaczył, że od przedziału do przedziału idzie chłopak w białej marynarce, uderza w maleńki gong i woła: „Pirsza tura obiadowa, pirsza tura obiadowa!" „Pysznie — pomyślał Filonek. — Och, jaki mam apetyt na kawałek śledzia i miseczkę świeżego mleczka!" — No cóż, pójdziemy chyba coś zjeść do wagonu restauracyjnego — powiedział tatuś, podnosząc się z ławki. Filonek podniósł się także.l — Ach, tak, to i ty też się z nami wybierasz — zaśmiał się tatuś. — No, no, mój mały, myślę, że jednak będzie najlepiej, jak po-leżysz w swoim koszyczku, gdy my tymczasem pójdziemy na obiad. A dla wszelkiej pewności nakryjemy cię tą przykrywką. — Jeśli tak, to ja zostaję z Filonkiem — oświadczyła Birgitta. — Ciekawam, co by tatuś powiedział, gdyby go chciano wsadzić do koszyka z pokrywką... - To musiałby chyba być dosyć spory kosz 46 na bieliznę — odparł żartobliwie tatuś. — Ale to ładnie, że jesteś dobra dla kotka, córuchno. Wracając zabierzemy z sobą trochę jedzenia dla ciebie i Filonka. I możecie być pewni, że Birgitta i Filonek mieli później prawdziwą ucztę w przedziale. Filonek dostał kotlet schabowy, który ogryzał, dopóki przy kostce było jeszcze coś do ogryzienia, a nawet jeszcze i trochę dłużej. ROZDZIAŁ ÓSMY Duża Stina z Leśnej Polany Wreszcie dojechali do maleńkiej, prowincjonalnej stacyjki. A potem cała rodzinka z wszystkimi walizami i kuferkami, i z plecacz-kiem Filonka wpakowała się do samochodu i pojechali do strasznie przyjemnego starego dworku, położonego głęboko w lesie, nad jeziorem o tafli bardziej błękitnej niż najbłę-kitniejszy bławatek. — To więc jest Leśna Polana — powiedział tatuś. — I tu właśnie spędzimy całe lato na zielonej trawce. Filonek czuł się troszeczkę zagubiony. Chodził i węszył po wszystkich kątach, aby zaznajomić się z nowym otoczeniem. Właściwie urodził się na wsi, ale nie pamiętał ani troszeczkę okresu spędzonego w wiejskiej zagrodzie, bo przecież był taki maleńki, gdy dostał się do miasta, do Birgitty i Ollego i do 48 ich tatusia i mamusi. I tak się potem "oswoił z miastem, że teraz wieś wydała mu się bardzo dziwna. „Przez ten czas, gdy oni się rozpakują, zrobię sobie małą przechadzkę ¦— powiedział sobie w duchu Filonek. -— Ogromnie jestem ciekaw, czy jest tu dużo myszy". Po czym pomaszerował w drogę z taką miną, że można było się domyślić, iż gdyby miał ogonek, niósłby go dumnie wyprostowany w górę. Poszedł maleńką ścieżynką, która wiła się pięknie w trawie, i doszedł do wielkiego stosu kamieni, leżącego między ścieżką a polem. Wskoczył na kamień — uf, jaki ten kamień gorący — i nic w tym dziwnego, bo słońce prażyło go przez cały dzień. Przestępując z łapki na łapkę przeskoczył więc na inny kamień, tak samo rozgrzany, jak pierwszy. Ale wtedy uwagę naszego kotka zajęło nagle coś innego. Zobaczył bowiem, jak między kamieniami coś się prześlizguje. To był chyba ogon bez kota! Nigdy Filonek nie widział czegoś tak przedziwnego! Przekrzywił główkę i dokładnie się temu przypatrywał. Ależ naturalnie, to był ogon bez kota! 4 — Przygody Filonka 49 __ Och, gdybym to ja miał taki śliczny i długi ogon! — westchnął z żalem Filonek, w tym jednak momencie ogon syknął i Filonek tak się nastraszył, że ogromnym susem smyrgnął w trawę i pobiegł jeszcze spory kawałek dalej po ścieżce. Ale nagle zatrzymał się jak wryty, bo natknął się na dużą kotkę, która siedziała na samym środku ścieżki. Filonek usiadł także i tak siedzieli naprzeciw siebie, przypatrując się sobie nawzajem. ,,Najlepiej chyba będzie, jak trochę pofukam, aby wzbudzić dla siebie respekt" — pomyślał Filonek i fuknął. Ale natychmiast tego pożałował, gdyż stara kotka wcale nie wyglądała na niedobrą, lecz przeciwnie, robiła nader przyjazne wrażenie. — Nie fukaj na mnie — powiedziała — bo nie jestem wcale groźna. Nazywam się Duża Stina i jestem najstarsza w tej okolicy. I myślę, że powinniśmy zostać przyjaciółmi. Na te słowa Filonek ogromnie się zawstydził, że fuknął. — Ale gdzieś ty zgubił swój ogon? — spytała Duża Stina. — Coś z nim zrobił? 50 — Pełza tam wśród kamieni — odparł Filonek. — I może ciocia Stina zechciałaby mi pomóc go złapać? — Widzę, że z ciebie prawdziwy dowcipniś — powiedziała Duża Stina. — Ale tego ogona, co to pełza wśród kamieni, musimy się wystrzegać. Nazywa się Kalle-żmija i jest bardzo niebezpieczny, bo ma w sobie jad. — Och, jakie to okropne! — wzdrygnął się Filonek. — To szczęście, że pobiegłem dalej, swoją drogą. Od razu mi się wydawało, że on wygląda tak ślisko i wstrętnie. — Ale jeszcześ mi nie powiedział, jak się nazywasz — rzekła Duża Stina. — Nazywam się Filonek — odpowiedział Filonek. — A na nazwisko Bezogonek, ale tego nazwiska wcale nie lubię. To naprawdę nic przyjemnego, gdy się wciąż przypomina, że nie mam wcale ogonka. — Nie uważam, żebyś musiał się z tego powodu smucić — powiedziała Duża Stina. — Pomyśl, że to właściwie dobrze dla ciebie nie mieć ogonka, który można sobie przyciąć drzwiami albo który przydeptują i ciągną niedobrzy chłopcy. 51 — Tak, ale to przykro nie mieć nic, czym można by było machać, gdy się jest w złym humorze ¦— odparł Filonek. — Nie wpadaj nigdy w złość — pouczała go Duża Stina — to wszystko będzie w największym porządku. A teraz chciałabym ci pokazać nasze strony. Warto, abyś od samego początku poczuł się tu jak w domu. Powędrowali więc oboje ścieżką, Duża Stina 52 na przodzie, a Filonek z tyłu za nią. Od czasu do czasu Stina odwracała głowę, aby zobaczyć, czy Filonek idzie. Ależ tak, maszerował grzeczniutko krok w krok za nią., Nagle Duża Stina wskoczyła — mimo swego wieku lekko i elegancko — na płotek. Filonek nie chciał być gorszy od niej, odbił się i wytężył w skoku wszystkie siły, ale niestety nie udało mu się i spadł jak niepyszny na ziemię. I oto siedział w trawie pod płotem i lizał się po nosie z bardzo przygnębioną miną. Ale zacna Stina zeskoczyła z płotka do niego. -— Daruj starej ciotce — powiedziała. — Przyszło mi do głowy, abyśmy dla urozmaicenia powędrowali trochę płotem, ale zapomniałam, że jeszcze nie jesteś taki duży. Pójdziemy więc dalej ścieżką i wnet dojdziemy do obory. Nie uwierzysz, jak tam przyjemnie! ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Państwo Gryzoniowie i panna Przekomarzalska Ubora była po staroświecku zaciszna. — Tutaj czuję się doskonale — mówiła Duża Stina. — Jestem w wielkiej przyjaźni z krowami i cielętami! Ale teraz prawie wszystkie są na zielonej trawce. Tam w kącie stoi Kra-sula -— jedyna, która została dziś w oborze. To mama tych dwóch cielątek., Nazywają się Pipuś i Papuś i przeważnie tak stoją, i całymi dniami beczą. ¦— Który z nich jest Pipuś? — spytał Fi-lonek. — Pipuś to ten z czarną plamką na czole — objaśniła Duża Stina. — To w takim razie Papuś to ten, który nie ma czarnej plamki na czole — domyślił się Filonek. — Zupełnie słusznie! Z ciebie to naprawdę 54 sprytny kotek — pochwaliła go Duża Stina. — Ale teraz musimy obejrzeć mysie dziury. — A czy tu jest dużo myszy? — dopytywał się Filonek. — Mnóstwo — stwierdziła z przekonaniem Duża Stina. — Tutaj na przykład masz dziurę, którą nazywam Dziurą Wielkiej Uczty. Pyszne można tam urządzać łowy, gdy się ma szybkie łapy. Pewnego dnia złapałam tam pięć maleńkich, ślicznych myszek. — Chyba nigdy nie uda mi się czegoś takiego dokonać — westchnął Filonek. — Poczekaj tylko, aż dorośniesz — pocieszała go Stina. — Wtedy będziesz łapać myszy aż miło. O, tutaj masz inną pyszną dziurę, którą nazywam Dziurą Apetycznych Gryzoni, bo mieszka tam cała apetyczna rodzinka Gryzo-niów: tatuś, mamusia i dwadzieścioro siedmioro małych. Choć nie, od dziś rano dwadzieścioro sześcioro. I Duża Stina oblizała nos na wspomnienie smakowitego śniadania. — No, ale chodźmy dalej — ciągnęła po chwili. — Bywaj zdrów, Pipuś! — Do widzenia, Papuś — powtórzył za nią Filonek. — Do widzenia, Pipuś, Pąpuś! — powiedzieli potem oboje razem i poszli dalej. ¦— Czy chcesz, abyśmy poszli do chlewa? — spytała Stina Filonka. •— Och nie, świnie są niechlujne i wydają mi się takie głupie, gdy pochrząkują — wyznał Filonek. — To już raczej wolę pójść do stajni. Konie są poczciwe. W mieście przyjaźnię się bardzo z koniern rozwoziciela piwa. Zawsze obwąchujemy się nawzajem, gdy się spotykamy na ulicy. W stajni stał Kasztanek i grzebał przednimi nogami podściółkę. — Wszystkie inne konie są na pastwisku — powiedziała Duża Stina — i Kasztankowi nudzi się stać tak tutaj samemu. Ale ostatnio był, zdaje mi się, trochę przeziębiony i dlatego nie wolno mu jeszcze wychodzić na łąkę. Właśnie w tej chwili Kasztanek zarżał. — Rzeczywiście, jest trochę zachrypnięty — przyznał Filonek. — Ale wygląda tak poczciwie. — Bo też jest poczciwy — potwierdziła Duża Stina; podeszła do przegrody i wskoczyła do żłobu, ocierając się o mięciutki, aksamitny pysk Kasztanka. — A czy w stajni też są jakieś mysie dziury? — dopytywał się Filonek. — Jest tylko jedna ¦— odrzekła Duża Stina. — Nazywam ją Specjalną Dziurą Jonasza, bo ma na nią abonament nasz kot stajenny, Jonasz. ¦— Abonament? A co to takiego? -— zdziwił się Filonek. — Jonasz zastrzegł sobie po prostu, że to będzie jego dziura, a ja nie chcę się z nim o to kłócić, bo mi na tym wcale nie zależy. A przy tym to nie jest elegancki kot, lecz prostak i impertynent. Opowiadając o Jonaszu Duża Stina wyprowadziła Filonka ze stajni na dwór. I powędrowali dalej przed siebie piękną aleją. Po obu jej stronach biegły białopienne brzózki. Nagle pojawił się przed nimi czarno-biały ptaszek i usiadł Filonkowi przed samym nosem, żywo kiwając ogonkiem. Filonek przysiadł do skoku, myśląc, że sprawa obiadu załatwiona, ale właśnie w momencie gdy miał 57 dopaść ptaszka, ten błyskawicznie frunął w górę, wesoło popiskując. Zabawa,ta powtórzyła się wiele razy. Ptaszek wznosił się w powietrze i opadał. Filonek przysiadał do skoku, odbijał się i skakał, ale nigdy nie udało mu się dosięgnąć łupu. — Próbujesz złapać pannę Pliszkę Przeko-marzalską? — spytała po chwili Duża Stina. -— Jaa? Bynajmniej — odpowiedział Filonek, usiłując nie zdradzić swego zakłopotania. — Lubię tylko trochę sobie poskakać. Wcale nie zwracam uwagi na ptaszki! — To dobrze, 'nie powinieneś zawracać sobie głowy pliszkami — pouczała go Duża Stina — bo one tylko się drażnią z nami, kotami. A teraz najlepiej będzie, jak się troszkę wyciągniemy na trawce, bo moje stare łapy już się zmęczyły. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Duża biedronka Ja a i prawo od drogi rozciągała się piękna, kwiecista łąka i tam właśnie rozłożyli się Filonek i Duża Stina wśród kwiecia, lśniącego i mieniącego się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Pełno tam było błękitnych dzwonków, kołyszących się łagodnie w lekkim, letnim ze-firku. Łubin żółcił się przyjemnie dla oka po obu stronach drogi, a koniczyna słała się czerwonym dywanem grubego, miękkiego kwiecia. Coś maluśkiego, czerwonego, nakrapianego na czarno nadleciało i usiadło znienacka prosto na różowym nosie Dużej Stiny. Filonek zamierzył się łapką i właśnie miał uderzyć, gdy czerwone coś pękło na dwoje i uniosło się szybko ku błękitnemu niebu. — A to co znowu za dziwo? — zdumiał się Filonek. 59 — To biedronka — odpowiedziała Duża Sti-na. -— Biedronki są poczciwe i nieszkodliwe, toteż chętnie pozwalam im siadać mi na nosie, skoro uważają to za przyjemność. Filonek ziewnął szeroko. Poczuł się nagle bardzo zmęczony. Ale co to? Skądsiś nadleciała biedronka sto razy większa od pierwszej i usiadłszy przed Filonkiem, wpatrzyła się w niego bystro. — Czy to ty jesteś Filonek Bezogonek? — ryknęła gromkim głosem. — Tttaaakkk! ¦—¦ odpowiedział Filonek, trzęsąc się cały ze strachu. — Czy to ty masz pójść na zieloną trawkę? — Tttaaakkk — odpowiedział Filonek, drżąc na całym ciele od czubka nosa do... już miałem powiedzieć do czubka ogonka, którego przecież nie miał. ¦— No, to w takim razie pójdziesz na zielona trawkę — powiedziała biedronka i złapawszy Filonka za kark pofrunęła w drogę. Leciała nad polami i łąkami, nad lasami i jeziorami, nad domami i zagrodami, a pod nią huśtał się w powietrzu Filonek. W końcu jednak obniżyła lot i wylądowała na dużej łące. Między 60 dwiema brzózkami rozpięty był tam szyld, na którym napisane było wielkimi, zielonymi literami „ZIELONA TRAWKA". A chłopak w białej marynarce nadszedł, bijąc w gong i wołając: „Pirsza tura obiadowa, pirsza tura obiadowa!" — Paś się teraz tutaj — nakazała biedronka, a Filonek nie odważył się jej nie usłuchać. Rozejrzawszy się zobaczył, że dokoła znajduje się co najmniej ze sto innych kotów — wszystkie żarły trawę, ile wlazło. 61 — Stanowczo zaczynam zamieniać się w krowę! — biadał Filonek. — Niedługo zacznę pewnie myczeć! Ale właśnie wtedy poczuł mokrą kropelkę na nosie i na prawym uchu, i na grzbiecie. A potem lunął deszcz! „To dlatego, że nażarłem się trawki — pomyślał Filonek. — Brr, jak tu mokro!" I zbudził się! (A chyba zrozumieliście, że Filonkowi to wszystko się śniło, bo leżąc w słoneczku na trawie, zasnął). A to mokre — to był języczek Dużej Stiny, która lizała go ze wszystkich sił po mordce i po grzbiecie. — Gdzie się podziała biedronka? — spytał zaspany Filonek. — Odleciała już dawno temu — odpowiedziała Duża Stina. — Ale gdzie się podziało to duże, zielone pastwisko i szyld, i wszystkie koty? — To ci się tylko śniło, mały śpiochu — odpowiedziała Duża Stina. — A teraz najwyższy czas wracać do domu, bo niedługo będzie wieczorne mleczko. 62 — Gdzież to podziewał się mój kotek tak długo? — pytała Birgitta, gdy Filonek wrócił do domu. ¦—O, gdybyś wiedział, jak byliśmy o ciebie niespokojni! ¦— Zdaje mi się, że zaczyna padać — odezwał się tatuś. — Jestem pewny, że mi spadła na nos kropla deszczu. — I ja też -— potwierdził Olle. I rzeczywiście nie mylili się. Niebawem na Leśną Polanę spadł spokojny, letni deszczyk. — To pysznie — powiedział tatuś. — Właśnie tego trzeba było kwiatom i roślinkom. •— Czy wiesz, tatusiu, co pewnie zrobił Filonek, (jak go nie było? ¦— spytała Birgitta. — Nie — tatuś nie mógł się w żaden sposób domyślić. — Myślę, że pewnie najadł się trawy i dlatego teraz pada deszcz — mówiła dziewczynka. I zwracając się do Filonka, ciągnęła: — Filonku, czy byłeś na zielonej trawce? — Miau — odpowiedział Filonek. ROZDZIAŁ JEDENASTY Filonek Bezogonek gubi się Było to bardzo przyjemne lato. I Filonek czuł się na wsi po prostu doskonale. Najprzyjemniejsze ze wszystkiego było asystowanie przy dojeniu. Co rano i co wieczór Duża Stina i Filonek maszerowali z gosposią, która nazywała się Hedda, na pastwisko i, usiadłszy tam grzecznie, przyglądali się, jak Hedda doi krowy. Czekali, aż Hedda uleje na odwróconą nakrywkę od bańki trochę mleka i zaprosi ich na ucztę. Ach, jak smakowało na świeżym powietrzu takie udojone mleczko na nakrywce od bańki! Duża Stina aż przymykała zawsze z zadowolenia oczy, gdy piła. Zauważył to Filonek i tak bardzo mu się spodobało to zamykanie oczu przy piciu, że pewnego dnia spróbował sam też tak zrobić. Ale wtedy zanurzył od razu nosek za głęboko, tak że mle- 64 ko rozlało się na wszystkie strony, a on kichnął trzy razy. Sroka Kaśka, siedząca opodal na krzaku, zaśmiała się urągliwie. — To trudna sprawa nauczyć się przyzwoicie jeść — powiedziała uszczypliwie. — I ty to mówisz! — odparował Filonek. — Chciałbym widzieć, jak ty byś chłeptała mleko z nakrywki od bańki twoim długim dziobem! — A ja chciałabym widzieć ciebie latającego! -— dorzuciła Kaśka. — I sterującego 5 — Przygody Filonka G5 ogonem! Cha, cha! Bywaj zdrów! — I śmiejąc się złośliwie, odleciała, bijąc głośno skrzydłami. Ale w końcu lato przeminęło. Liście na drzewach zaczęły żółknąć, grzyby wyrastały w lasach jak duże parasole, a borówki dojrzewały na pagórkach. I co dzień słońce kładło się coraz szybciej do snu za skrajem lasu i coraz leniwiej wstawało rankami. Aż nadeszła dla rodzinki Filonka pora powrotu do miasta. Rodzinka Filonka to ma się rozumieć rodzina, w której Filonek był domowym kotkiem, u tatusia i mamusi, Birgit.ty i Ollego. -— Jutro wracamy do domu — oznajmił pewnego dnia tatuś. — Przecież Olle już w poniedziałek musi być w szkole, nieprawdaż? — Tak, tak mi kazali — potwierdził kwaśno Olle. — Ale uważam, że powinni nam dać jeszcze jeden dzień wolny na sport, to moglibyśmy zostać o dzień dłużej na wsi! — I jeszcze jeden dzień na sprzątanie — dorzuciła Birgitta — to moglibyśmy zostać na wsi jeszcze jeden dzień! 66 „Powinni by właściwie zrobić to porządnie i sprzątać szkołę co najmniej przez dwa dni" — pomyślał Filonek, który też uważał, że okropnie przykro było wyjeżdżać z Leśnej Polany. Następnego dnia pojechali pociągiem do domu. Duża Stina wyszła na stację i machała im na pożegnanie. Właściwie to nie machała, bo koty nie machają tak, jak ludzie, ale gdyby koty machały na pożegnanie, to możecie być pewni, że Duża Stina machałaby długo swoją prawą łapką. — Szczęśliwej podróży! — życzyła im Duża Stina. — Na przyszłe lato spotkamy się znowu! — Z całą pewnością — przytaknął Filonek. — I spodziewam się, że wtedy potrafię już załatwić się z Augustem. August był to szczur z obory w Leśnej Polanie, który przez całe lato drażnił się z Filon-kiem. Filonek próbował wielokrotnie złapać go, ale mu się to nigdy nie udawało. Pociąg ruszył. Tatuś, mamusia, Birgitta, Olle i Filonek mieli dla siebie cały osobny prze- 67 dział. Tatuś czytał gazetę, mamusia robiła na drutach, Olle wyglądał przez okno, a Birgitta głaskała Filonka, który leżał zwinięty na jej kolanach. Silnik Filonka szedł na pełnych obrotach, jak to zwykł mówić Olle, gdy nasz kotek mruczał z zadowolenia. Zdarzyło się, że pociąg zatrzymał się na chwilę na dużej stacji. Birgitta i Olle poprosili tatusia, aby dał im po dwadzieścia óre, bo chcieli wysiąść z pociągu i kupić sobie po czekoladce z takiego automatu z szufladkami. A gdy dostali swoje pieniążki, Birgitta położyła Filonka na ławce w wagonie, przykazując mu, aby leżał spokojnie, dopóki ona nie wróci, po czym pobiegła wraz z Ollem na peron. Ale Filonek myślał sobie tak: „Ja chyba też mogę wyjść na chwilkę na peron i trochę się rozejrzeć podczas postoju pociągu". I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron. W pobliżu stał zawiadowca stacji i machał czerwoną chorągiewką. „Pewnie ma dziś urodziny —¦ pomyślał Fi- 68 lonek — bo wywiesił flagę *. Najlepiej będzie złożyć mu gratulacje". I stanąwszy przed zawiadowcą stacji, powiedział: — Mam zaszczyt złożyć panu zawiadowcy stacji najlepsze życzenia urodzinowe! Ale zawiadowcom stacji trudno przychodzi zrozumieć kocią mowę. I nasz zawiadowca wcale nie zrozumiał, co Filonek do niego mówi, tylko zwracając się do zamorusanego posługacza stacyjnego, który właśnie przechodził obok, powiedział: — CZYŚ WIDZIAŁ KIEDY KOTA ZUPEŁNIE BEZ OGONA? Wtedy Filonek poczuł się tym dotknięty i powędrował dalej po peronie. Ale co to się nagle stało? Pociąg ruszył! Filonek wskoczył szybciutko na stopień i udało mu się w ostatniej sekundzie wdrapać na platformę ostatniego wagonu. I dopiero wtedy — niestety już za późno — * flaga ¦.— chorągiew. W krajach skandynawskich ¦— Szwecji, Danii, i Norwegii, w dniu urodzin wciąga się [flagę na wysoki maszt, stojący przed domem: 69 spostrzegł, że dostał się do nie swojego pociągu, do pociągu, który biegł w całkiem innym kierunku. Jego dawny pociąg został na stacji. W jednym z okien mignęła mu twarz Ollego. Biedny Filonek jechał ku nieznanemu losowi! ROZDZIAŁ DWUNASTY Wujek Karlsson Jechał w nieznane — samotny i opuszczony — na ostatniej platformie wielkiego i okropnie obcego pociągu! Zawiadowca stacji, z flagą urodzinową, znikł już w dali. Filonek przysiadł i zaczął się zastanawiać. Polizał się po nosku. To okropne, jak wiało na tej otwartej platformie. Ale stała tam duża torba wypełniona do połowy gazetami. „Tam będzie mi pewnie dobrze i ciepło — pomyślał Filonek. — Schowam się chyba do tej torby". I jak pomyślał, tak zrobił, A po niedługiej chwili pojawił się na platformie, ubrany na zielono, chłopak. Podniósł ciężką torbę, i ruszył na wędrówkę po pociągu, wołając: „Najnowsze gazety sztokholm-skie, tygodniki, ksioonszki!" — Poproszę o Gazetę Wieczorną! — ode- 71 zwał się grubasek z przedziałkiem na całej głowie (to znaczy łysy jak kolano). — Gazeta Wieczorna, proszę bardzo! — powiedział roznosiciel i już miał wyjąć z torby Gazetę Wieczorną, gdy spośród pliku gazet wystawił małą, przestraszoną głowinę Filonek Bezogonek. Gazeciarz aż się wzdrygnął, nie wierząc własnym oczom. Ale tłusty grubasek okazał się poczciwym wujaszkiem. Ostrożnie, wyjął Filonka z torby i klepiąc go delikatnie, powiedział: — Aż ciebie co za ptaszek? Czyżby to takie były teraz niedzielne dodatki do Gazety Wieczornej? 72 f — Miauu — powiedział Filonek. — No, no, widywałem już gorsze niedzielne dodatki — ciągnął grubasek. — I lizać, jak widzę, umie ten dodatek niedzielny! Filonek polizał go skrupulatnie po ręce chropawym języczkiem. Było mu jakoś dobrze u tego pulchnego wujaszka. — Przykro, że nie mam z sobą ani kawałka śledzia, ani też mleczka — mówił dalej wujaszek, który nazywał się Karlsson. — Mam tylko cygara, ale ty chyba nie palisz, co? — Miau — odpowiedział Filonek. — Naturalnie, tak też przypuszczałem — ciągnął wujaszek Karlsson. — Ale poczekaj no, mam tu paczuszkę miętowych cukierków. Może skosztujesz, co? Filonek obwąchał biały cukierek, ale nic go to nie nęciło. — Wiem, wiem! W takim razie musisz na razie obejść się bez niczego, nie widzę innej rady ¦— oświadczył wujaszek Karlsson. — A zresztą nie jesteś może wcale taki głodny? Nie, Filonek nie był wcale głodny, ani troszeczkę. Zbyt wiele wydarzyło się w jego ży- 73 ciu dziwnych rzeczy, by miał czas choćby tylko pomyśleć o głodzie. Miał, w każdym razie, szczęście, że natrafił na tego poczciwego wurjaszka Karlssona. Ale co będzie dalej? Czy wujaszek Karlsson zabierze go z sobą, wysiadając z pociągu, czy też zostawi go w przedziale? Czy uda mu się jeszcze kiedyś powrócić do Birgitty? — Nad czym tak dumasz, mój kotku? — spytał wujaszek Karlsson. ¦— Niedługo wysiadamy, a wtedy pójdziemy do mnie do domu i zjemy sobie śledzia. A może w spiżarni znajdzie się też i kropla śmietanki! Tak, nie ulegało wątpliwości, że to był przyjemny wujaszek, ten wujaszek Karlsson. Widocznie zamierzał urządzić dla Filonka prawdziwą ucztę.. Pozbierał walizki, wziął Filonka pod pachę i gdy pociąg zatrzymał się na stacji, wysiadł. Ale wtedy wydarzyło się coś naprawdę okropnego. Wielki pies, duży prawie jak cielak, wpadł z rozpędem na wujaszka Karlssona. I Filonek tak się okropnie zląkł, że wyrwał się wujaszkowi spod pachy i jak mała trąba 74 powietrzna popędził w kierunku miasta, położonego poza stacyjnym budynkiem. I nie zatrzymał się, dopóki nie znalazł się na małej uliczce, gdzie pełno było piwnicznych okienek, w które można się było wśliznąć w razie niebezpieczeństwa. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Piękna kotka Ingiid IMagle z jednego z tych piwnicznych okienek wyszła na ulicę maleńka, śliczna kotecz-ka. Była to chyba najsliczniejsza kocia panna, jaką Filonek w życiu widział.. Toteż zaraz pomyślał: „Najlepiej zrobić się eleganckim". Wymył się trochę języczkiem, a potem podszedł do kotki i powiedział: -— Czy wolno mi się przedstawić? Filonek jestem! ¦— A ja nazywam się Ingrid — odparła kotka i oboje obwąchali się starannie. Po czym nastąpiła dłuższa chwila milczenia. — Jakie to miasto miłe — powiedział w końcu Filonek, bo trzeba już było coś powiedzieć. — Tak, dość przyjemne — odpowiedziała Ingrid — choć z myszami tu nie najlepiej. 76 — A jak ze śledziami? — spytał Filonek. — Nieźle — odpowiedziała Ingrid •— szczególnie w rybne dni. W piątki można zawsze dostać świeżą rybę. Idziemy wtedy zwykle z mamusią na targowisko, aby się w nie zaopatrzyć. Jest tam jedna taka pani w czerwonej sukni, którą nazywają panną Stróm i która jest zawsze dla nas taka uprzejma, że daje nam tyle śledzia, ile tylko chcemy. — Jak z tego widać, dobrze wam się tu powodzi, w tym mieście — stwierdził Filonek, po czym pytał dalej: ¦— Ale proszę mi jeszcze powiedzieć, jak tu się przedstawia sprawa z psami? Jeszcze nie zdążył skończyć pytania, gdy z bocznej ulicy wychynął nagle, tuż przed nimi, brązowy duży pies o pomarszczonym pysku. Szybciej niż błyskawica znalazł się Filonek w piwnicznym okienku. Wystawił stamtąd łepek i zaszeptał do Ingrid: — Prędko, cłiodź tutaj! Czy nie widzisz, kto nadchodzi? -— E tam -— odpowiedziała Ingrid i uśmiechnęła się pod wąsikiem. ¦— To nic groźnego. To tylko stary Dux. Dzień dobry, Dux! — Serwus — odpowiedział Dux trochę kwaśno i obwąchał leniwie Ingrid. Filonek w okienku drżał cały z napięcia. Jak Ingrid śmiała ważyć się na coś takiego! Gdy Dux skończył obwąchiwać kotkę, poszedł dalej w swoją drogę. — Najlepsze pozdrowienia dla Karolinki! — zawołała w ślad za nim Ingrid. 78 — Dziękuję — odbąknął Dux, a głos jego wcale nie brzmiał zbyt przyjaźnie. Pies powędrował dalej po wyboistym bruku i Filonek odważył się w końcu wyleźć z okienka. — Że też pozwoliłaś temu Luxowi obwąchiwać cię tym jego pomarszczonym pyskiem! — odezwał się pełen podziwu do Ingrid. — On się nie nazywa Lux tylko Dux — poprawiła go Ingrid. ¦— Jak można się nazywać DUX? — zdziwił się Filonek. —-1 co to właściwie znaczy? — To jest naturalnie po łacinie — odparła Ingrid. — Tu w pobliżu mieszka taki jeden kot-angora, który się nazywa Katylina i zna łacinę. Razu pewnego spytałam go, co to znaczy DUX, i on był zdania, że to znaczy „pomarszczony na pysku", ale nie był całkiem tego pewny. — Ale to by się dobrze zgadzało — przyznał Filonek — bo ten DUX ma strasznie pomarszczony pysk. Jeszczem nigdy nie widzał nic tak pomarszczonego. — Pewnego razu, gdy byłam jeszcze mała ¦— opowiadała dalej Ingrid — Dux chciał 79 właśnie rzucić się na mnie, gdy skoczyła na niego mamusia i podrapała go tak pazurami, że musiał jak niepyszny zmykać z podwiniętym ogonem. Ale na temat ogona, gdzieś ty podział swój ogon? — Nie o tym teraz mowa, tylko o Luxie — odpowiedział wymijająco Filonek. — O DUXIE — poprawiła go z naciskiem Ingrid. •— No więc od owego dnia Dux nie odważył się już nigdy rzucić na żadnego kota. I o tym wiedzą wszystkie koty w mieście, tak że nikt się go tutaj nie boi. -— Tego przecież ja nie mogłem wiedzieć — tłumaczył się Filonek. — A wiesz, że bardzo bym chciał poznać twoją mamusię. — Zaraz będziemy u nas w domu — powiedziała Ingrid. — Mieszkamy w czwartym okienku piwnicznym na lewo od ulicy Nadrzecznej. Mam nadzieję, że mama będzie w domu. Istotnie zastali mamusię Ingrid w domu. Siedziała na strasznie przyjemnym, bujającym fotelu, ze słuchawkami na uszach, gdy Ingrid wśliznęła się do ich małego mieszkanka, prowadząc za sobą onieśmielonego Filonka. — Dobry wieczór! — przywitała się Ingrid. 80 — Czy nie przeszkodzimy mamusi w słuchaniu radia? — Nic nie szkodzi — odpowiedziała mamusia Ingrid, odkładając słuchawki. — To tylko wykład „o rozmaitych sposobach łapania myszy" i dla mnie to już nie nowina. Ależ kogóż to przyprowadzasz, córuchno? — Jestem Filonek — odpowiedział Filonek, kłaniając się grzecznie. ¦— Cieszę się, że cię u nas widzę — powiedziała mamusia Ingrid. —¦ Słuchaj no, córuchno, idź do kuchni i postaw mleko, aby się zagrzało! — dodała zaraz, zwracając się do Ingrid. (Bo koty nie pijają kawy, nigdy jej więc nie parzą, tylko zamiast tego stawiają mleko, aby się zagrzało i było letnie, takie bowiem uważają za najlepsze). A potem Ingrid podała trzy miseczki mleka i wszyscy troje pili: Ingrid, jej mamusia i Filonek. A gdy się już nasycili, a potem porządnie wymyli języczkami, mamusia Ingrid poprosiła Filonka, aby opowiedział trochę o swoich przygodach, I Filonek opowiedział. , G — Przygody Filoiiką ROZDZIAŁ CZTERNASTY Filonek się odnajduje Możecie sobie wyobrazić rozpacz Birgitty, gdy wróciwszy od automatu z czekoladą do przedziału, nie znalazła Filonka. Również i Olle się zasmucił, choć nie chciał tego okazywać. Tatuś i maniusia. także się zmartwili. — Nie mogę wprost tego zrozumieć — mówił tatuś. — Kot siedział przecież dopiero co na łaY^ce. — Tak, tak, i zdaje mi się, że przez cały czas słyszałam, jak mruczy — dodała mamusia. Birgitta płakała. — Mój biedny, mały Filonek -1— mówiła przez łzy. — Czyżbym miała go już nigdy nie zobaczyć! — A może poszedł do innego przedziału? -— przyszło na myśl tatusiowi. 82 a ze Właśnie w tym momencie przyszedł duktor. Tatuś coś mu poszeptał do udąar był to poczciwy konduktor, jak to zwy^ y wają konduktorzy, uśmiechnął się wi^c j po_ szedł dalej, wołając w każdym mijany^ przedziale: — Czy ktoś z państwa nie widział kotka bez ogona? Zazwyczaj konduktorzy wołają: „C^y MOGĘ PROSIĆ PAŃSTWA O BILETY?- albo „NAJBLIŻSZA STACJA UPSALA!", n\ho coś w tym rodzaju. Ale ten konduktor wołał: „CZY KTOŚ Z PAŃSTWA NIE W{DZIAŁ KOTKA BEZ OGONA?" -— Myśmy widzieli — zgłosiło się dwóch chłopców w następnym wagonie. — Widzieliśmy, jak wskoczył na ostatnią platfofmę in_ nego pociągu, który odjechał na chwilą przed odjazdem naszego pociągu. A ten pOCjąg szedł w innym kierunku. Na tablicy było napisane ,,Krylbo". ¦— No, to mamy przynajmniej jakąś n{c prze-wodnią ¦— powiedział tatuś, gdy konduktor przyszedł i oznajmił, czego się dowiedział, __ Nie płacz, córeczko, znajdziemy twego Filon- 83 ka, zobaczysz. Zaraz jutro damy anons do gazety. — A czy nie można by go poszukiwać przez radio? — spytał Olle. — To byłoby klawo. — Nie, nie przypuszczam, aby panowie z radia zgodzili się na to — powątpiewał tatuś. — Trzeba będzie zadowolić się ogłoszeniem w gazetach. Ale pomyśl, jak to dobrze, że Filonek nie ma ogonka. To pewny znak rozpoznawczy! Ale co się stało z wujaszkiem Karlssonem, który zaopiekował się Filonkiem w tym drugim pociągu i zamierzał naszego kotka zaprosić na śledziową kolacyjkę. Strasznie się ten wujek zasmucił, gdy Filonek uciekł mu na stacji wtedy, kiedy to wpadł na nich ów duży pies. — Co za pech! — mówił wujaszek Karls-son. — Co też się teraz stanie z tym biednym zabłąkanym kotkiem? Ale gdy wujaszek Karlsson następnego dnia rano odbywał codzienną przechadzkę, spotkała go przyjemna i wesoła niespodzianka, bo 84 oto na samym środku ulicy Nadrzecznej zobaczył nagle swego małego przyjaciela z poprzedniego dnia. Wujaszek Karlsson krzyknął głośno: „hurra!" Tak głośno, że co najmniej dziesięć kumoszek z sąsiedztwa wystawiło głowy z takiej samej ilości okien, a policjant Pettersson, który z założonymi z tyłu rękami stał opodal na rogu ulicy, odwrócił się zdziwiony, patrząc, co też się dzieje. A Filonek podszedł do wujaszka i trącił go główką, i zaczął się ocierać o jego nogi. 85 n y^hmiast dobrego wujaszka z po-ciągu, a dobry wujaszek Karlsson wziął go na ręce i zar,iósł do siebie_ j zaraz 2atele_ fonował do hąndlarza ryb po świeżego śle. dzia a do mlQczarni po tłustą śmietankę. To miała byc uczta powitalna { była to też uczta, YSZn Karlssonie: tę oto piosenkę o wuiaszku Bo \vujcio Karlsson, ~wujcio Karlsson, Bo \vujcio Karlsson, 1 ° Szlachetny mąż. wy^muje ze spiżarki Ze Smakołykami garnki, A Potem on i ja, A P-otem on i ja, ZaJc^damy się wciąż. Bo Wujcio Karlsson, Bo ^Ujcio Karlsson, Bo Wujcio Karlsson, To borowy chłop. ZY przed, czy po obiedzie, już cię częstuje śledziem, A jak chcesz to, A jak chcesz to, Pyszną śmietankę żłop. Bo wujcio Karlsson, Bo wujcio Karlsson, Bo wujcio Karlsson, Zjednał mnie w lot. Dobry jest, czuję, I już zgaduję, Ze chce, by ze mnie, Był jego własny, najwłaśniejszy kot! A potem wszystko ułożyło się jak najlepiej. Wujaszek Karlsson zobaczył w gazecie ogłoszenie o kocie bez ogonka, który wsiadł do nie swojego pociągu. Wujaszek Karlsson nie potrzebował zastanawiać się dłużej niż pięć sekund, by połapać się, że chodziło tu o tego samego kotka, którym się zaopiekował. Toteż zadzwonił pod numer telefonu podany w ogłoszeniu i porozmawiał z tatusiem Birgitty. I wyobraźcie sobie, co za heca! Okazało się, że obaj znają się doskonale, choć ostatni raz widzieli się bardzo dawno temu. Wujaszek Karlsson i tatuś Birgitty byli bowiem kiedyś szkolnymi kolegami. — Jeśli mi pozwolicie zatrzymać kotka jeszcze przez dwa dni — mówił wujaszek Karlsson—- to go wam w środę podrzucę samochodem. Chyba mu nie zaszkodzi tak daleka podróż. . — Ależ nie, Filonek jeździł już samochodem poprzednio — odparł tatuś Birgitty i zaśmiał się na wspomnienie tego, jak ongiś sam, nie mając b tym pojęcia, wiózł w samochodzie Filonka, który wtedy nie nazywał się jeszcze Filonkiem.; Tak to doszło do odnalezienia zagubionego Filonka. Wujaszek Karlsson oddał go, jak obiecał, w dwa dni później w ręce uradowanej Birgitty. I możecie sobie wyobrazić, jak dziewczynka ściskała swego ulubieńca. — Niech mi będzie wolno zostawić jeszcze od siebie małą pamiątkę dla kotka — powiedział wujaszek Karłsson na pożegnanie, poda- 88 jąc Filonkowi niebiesko-żółty balonik błyszczący z daleka jak lustro. A potem wujaszek Karlsson otarł łezkę z oka, bo bardzo mu było smutno rozstawać się z Filonkiem. I pojechał sobie do domu. A Filonek? Filonek cieszył się i był zadowolony z powrotu do domu. Ale tęsknił też troszeczkę za Ingrid i jej mamusią, i ich przyjemnym mieszkankiem, w czwartym okienku piwnicznym na lewo od ulicy Nadrzecznej. I naturalnie tęsknił też za wujaszkiem Karls-sonem. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Przyszła jesień Uirgitta siedziała przy biureczku i pisała. Pisała wiersz o jesieni. Tyle już napisała! Minęło lato i liść w sadach Zżółkł i na ziemią cicho spada, Już więdnie kwiat, nadeszła jesień... Ale na tym utknęła. Uff! Jakie to było trud-,ne. Birgitta gryzła ołówek i wytężała umysł. Teraz musi znaleźć dobry rym do „jesień". Jest naturalnie „wrzesień" i jest „uniesień", ale jakoś nie umiała połączyć jednego z drugim. To było naprawdę niełatwe zadanie. — A ty byś mi nie pomógł, Filonku? — zwróciła się do kotka., Filonek Bezogonek siedział na podłodze z bardzo przemądrzałą miną: „Naturalnie, że . wiem, jak to powinno wyglądać ¦— myślał. — Ja bym napisał: »Myszy w piwnicy chętnie je się«". Ale nie powiedział tego, tylko robił mądrą minę, przekrzywiając głowę na bok. 90 91 Birgitta zastanawiała się, gryzła ołówek i wyglądała przez okno. Na dworze już się prawie ściemniło, ale jeszcze widać było, jak pożółkłe liście jesienne wirują na wietrze, jak gdyby tańcząc ze sobą. Wiatr dął i huczał, właśnie zerwał kapelusz z głowy jakiemuś wujaszkowi na ulicy. Kapelusz potoczył się przez ulicę, wyglądając z góry jak jeż, któremu bardzo się spieszy. Filonek skoczył na okno i przyglądał się temu z wielkim zainteresowaniem. Wyciągał szyję, ile się dało, i śledził wzrokiem kapelusz, dopóki ten nie znikł mu z oczu. Za kapeluszem gonił, dużymi krokami, nieznajomy wujek. „A toby było przyjemnie być tam teraz na dole i ścigać ten zwariowany kapelusz! Ale też ten wujaszek ma uciechę!" Ale wujaszek na ulicy nie uważał, by to było tak bardzo zabawne ścigać się po ulicach ze swoim kapeluszem. A czy wiecie, kto to był ten wujaszek? Ni mniej, ni więcej tylko tatuś Birgitty i Ollego, choć ani Birgitta, ani Filonek nie poznali go z okna, z góry. Po chwili tatuś przyszedł do domu, zdyszany i z gołą głową. 92 — Wyobraźcie sobie — opowiadał, sapiąc jak staroświecka lokomotywa — wyobraźcie sobie, że wiatr zerwał mi z głowy kapelusz, który potoczył się do rzeki i teraz jest już pewnie w drodze do jeziora. — To może go znajdą jakieś dzikie kaczki i zbudują sobie w nim gniazdo — powiedziała Birgitta. A Filonkowi wydało się to tak bardzo dowcipne, że śmiał się do rozpuku. No tak! Nie było tego naturalnie słychać, bo koty zawsze śmieją się w ten sposób, że nie można ich słyszeć. Tylko wyglądają wtedy na ogromnie zadowolone. — Szkoda mojego eleganckiego kapelusza — biadał tatuś. — Dopiero niedawno go kupiłem i myślałem, że wystarczy mi na całą zimę. — Jak myślisz, tatusiu, a może ktoś mógłby go wyłowić bosakiem albo siatką na ryby — pytała Birgitta. — Nie bardzo w to wierzę — wątpił tatuś. — Będę chyba musiał kupić sobie nowy kapelusz. ! — Pożyczę tatusiowi pieniędzy z mojej skarbonki — zaofiarowała się Birgitta. 93 — Dziękuję ci, moja córuchno — powiedział tatuś. — Mam nadzieję, że wystarczy mi własnych pieniędzy. Ale przyznaję, że to było irytujące — ciągnął tatuś i dodał: — no cóż, takie rzeczy zdarzają się w jesieni, gdy wichry dmą, jak mówi piosenka. Gdy tatuś powiedział te słowa, Birgitta przypomniała sobie swój przerwany wiersz i zasiadła znowu przy biurku, i znów poczęła obgryzać ołówek. A Filonek usadowił się na biurku i udawał grzecznego. A potem zobaczył gumkę do wycierania leżącą koło Birgitty. Ruszył ją ostrożnie łapką raz, a potem jeszcze raz, a potem trącił porządnie, aż gumka spadła na podłogę. A Filonek skoczył jak strzała za nią, usiłując ją złapać obu łapkami, gdy wtem gumka odbiła się od ziemi na drugą stronę pokoju. Filonek poleciał za nią i walił ją łapką, i gonił za nią to tu, to tam, gryząc i groźnie pomrukując. ¦— Ależ Filonek — zawołała Birgitta. — Nie wolno ci się tak awanturować! Przeszkadzasz mi w układaniu wierszy., Bo w szkole u Birgitty miała się nazajutrz odbyć zabawa i Birgitta miała na niej odczytać 94 jesienny wierszyk napisany przez nią samą. A teraz siedziała nad tym wierszykiem, nie umiejąc wymyślić czwartego wiersza. Jeszcze raz przeczytała głośno to, co napisała: Minęło lato i liść w sadach Zżółkł i na ziemię cicho spada, Już więdnie kwiat, nadeszła jesień... A wtedy do pokoju wetknął przez drzwi głowę Olle i zawołał: — Już tych bzdur słuchać nie chce mi się! — I szybko, szybciutko schował się znowu. Bo inaczej mogłoby się zdarzyć, że Birgitta pociągnęłaby go za włosy. ROZDZIAŁ SZESNASTY Filonek spotyka starych znajomych Ale Filonek obraził się, że nie pozwolono mu się bawić gumą. „Nie mam więcej ochoty tu siedzieć i pomagać jej pisać wiersze — pomyślał. ¦— Pójdę sobie na małą wieczorną przechadzkę". Jak pomyślał, tak i zrobił. Już chciałem powiedzieć, że włożył czapkę i płaszcz, ale naturalnie tego nie zrobił. W każdym razie wyszedł na spacer i niebawem dreptał już drobnym kroczkiem wzdłuż ściany domu na ulicy. Ale wtedy nadleciał nagle ten głupi Jim Pet-tersson. Jim był to wielki pies rodziny Petters-sonów, którego z tego powodu w całej okolicy nazywano Petterssonem dla odróżnienia od innego Jima, który także biegał po ulicach. Nie dlatego, żeby Filonek bał się choć troszeczkę Jima Petterssona, ale tak na wszelki wypa- 96 dek lepiej było wleźć do piwnicznego okienka. I Filonek wśliznął się w najbliższe okienko. W piwnicy było ciemno jak w worku, ale Filonek miał dobre oczy, no i miał także swoje wspaniałe wąsiki, którymi mógł wyczuwać drogę. Powędrował przed siebie w głąb piw--nicy i doszedł do lekko uchylonych drzwi. Otworzył je noskiem i znalazł się w maleńkim pokoiku, pośrodku którego stał okrągły stół. Dokoła stołu siedziało trzech starych znajomych Filonka — Mons, Bili i Buli. Tak, to byli starzy znajomi Filonka, ale nie zaliczali się wcale do rjego przyjaciół. To oni właśnie zabrali mu ongiś jego wspaniały medal tylko dlatego, że uważali, iż nosząc go wycrlada głupio. Cała trójka siedziała teraz dokoła stołu i każdy miał przed sobą miseczkę mleka. Od czasu do czasu liznęli z miseczki, a między liźnięciami rozmawiali o tym i owym. Gdy nadszedł Filonek, właśnie rozmawiali o nim. — Wciąż jeszcze zadziera nosa — mówił Mons. — Zdaje mu się, że jest czymś więcej dlatego tylko, że mieszka w mieszkaniu, a nie, tak jak my, w komórce. 7 — Przygody Filonka 97 ¦— Tak, to prawda, przydałaby mu się znowu nauczka — powiedział Bili. — Nauczki potrzebuje — powtórzył za nim Buli. W chwilkę potem we drzwiach pojawił się Filonek. Nie słyszał on nic z tego, co o nim mówili tamci. Kiedy jednak ich zobaczył, zaczął mruczeć i nastroszyłaby mu się sierść na ogonie, gdyby go miał. Mons mrugnął na Billa, a Bili mrugnął na Bulla. Mons podszedł do Filonka i wyciągając do niego łapę, powiedział: ¦— Witaj nam, Filonku! Wypijesz chyba z nami miseczkę mleka? „Czyżby on się nagle zrobił uprzejmy? — pomyślał Filonek. — Rzeczywiście wygląda na to!" — Miseczka mleka nigdy nie zaszkodzi — powiedział głośno., I wnet siedział już za stołem wraz z innymi. — Tak więc marny jesień — odezwał się Bili. — Jesień już nadeszła — zawtórował Buli. — Czy pójdziesz z nami jutro na jesienną wycieczkę? — spytał Mons Filonka. 98 — Nie wiem, doprawdy — odpowiedział z wahaniem Filonek. — Co to jest wycieczka? — Jest nas tu kilka kotów, które co roku urządzają jesienną wycieczkę — powiedział z zapałem Mons. — W tym roku zamierzamy iść przez las nad jezioro łowić śledzie. — Co takiego? — nie wytrzymał Bili. — Co ty mówisz? — wyrwało się Buliowi. — Siedźcie cicho — syknął do nich Mons, a głośno ciągnął dalej: — Tak, tak, mamy zamiar łapać śledzie w zatoce. Jest tam tyle śledzi, że można wprost wybierać łapą. — Ale wtedy można zamoczyć sobie łapy — wyraził wątpliwość Filonek., — E tam, trochę wilgoci nie zaszkodzi — bagatelizował Mons. — Zwłaszcza gdy sprawa warta zachodu. — Tak, tak — poddał się Filonek. — Strasznie, okropnie lubię śledzie i cała ta wycieczka wygląda bardzo ponętnie. — A więc spotkamy się jutro o ósmej rano, przy beczce na śmieci, na moim podwórku — postanowił Mons. — Doskonale — zgodził się Filonek. — Przyjdę na pewno, — Pysznie -— powiedział Mons, — Zawiadomię też Frycka i Frydę, aby poszli z nami. — Frycek i Fryda — zdziwił się Filonek. — Czy to te okropne czarnuchy z ulicy Zamkowej, które zawsze chcą mnie drapać? — Ale skądże by — uspokajał go Mons. — Frycek i Fryda są bardzo grzeczni, a poza tym mieszkają przy ulicy Stromej. — To w każdym razie na rogu Zamkowej — upierał się Filonek. — Ale dobrze, przyjdę jutro o ósmej. A teraz muszę już wracać do domu, bo się robi późno. Gdy Filonek poszedł, Mons zaczął się tak śmiać, że aż podskakiwał. Bili i Buli patrzyli na niego zdziwieni, nic nie rozumiejąc. — Co miałeś na myśli, mówiąc o śledziach? — zapytał go Bili. — Przecież w jeziorze nie ma wcale śledzi. — Naturalnie, w jeziorze nie ma żadnych śledzi — zawtórował Buli. — Ale z was głuptasy — powiedział Mons. — Czy nie rozumiecie, że wymyśliłem, to wszystko tylko po to, aby go zwabić do jeziora. A tam urządzimy mu już porządną kąpiel. — Będziemy go kąpać? — spytał Bili. 100 — Mamy go tam kąpać? -— zawtórował Buli. ¦— Naturalnie że tak — wyjaśnił Mons. — Wepchniemy go do wody. Może potem nie będzie już taki zarozumiały. Taka zimna kąpiel zwykle dobrze robi. — Doskonale — przyznał Bili. — Znakomicie — zgodził się Buli. - ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Ten się śmieje najlepiej, kto się śmieje ostatni IMastępnego dnia rano spotkali się przy beczce na śmieci Filonek i Mons, i Bili, i Buli, i Frycek, i Fryda. — Musicie teraz udawać, że jesteście jego dobrymi przyjaciółmi — przypominał Mons przed przyjściem Filonka. — Nikomu nie wolno miauknąć ani miauknięcia o tym, że chcemy mu spłatać figla. — Ale można go chyba troszkę podrapać w lesie? — dopytywali Frycek i Fryda. — Tylko troszkę, odrobinkę! — Nie i nie — stanowczo powiedział Mons. — Żadnego drapania dzisiaj. Bo jak go podra-piecie, może zacząć coś podejrzewać. — A to byłoby niedobrze — dorzucił Bili. •— Tak, to byłoby bardzo źle — zawtórował Buli. 102 Powędrowały więc przez las, wszystkie sześć rządkiem, z ogonami zadartymi do góry-, z wyjątkiem Filonka, który nie miał ogon-- i, by go zadzierać do góry. Wysoko na szczycie świerka siedziała, cmo-wiewiórka. Gdy Filonek spojrzał w gó-rę/ wiewiórka zawołała do niego: Cóż to się właściwie stało! Gdzie kocię ogon podziało?! fryckowi i Frydzie wydało się to bardzo dowcipne i zaczęli prychać ze śmiechu. Ale Mc?ns zmarszczył brwi i fuknął na wiewiórkę. ,,Patrzcie no, jaki ten Mons się zrobił poczciwy — pomyślał Filonek. — Nawet mnie bierze w obronę! Rzeczywiście przyjemna jest ta jesienna wycieczka!" Czy prędko będziemy nad jeziorem? — tał Filonek głośno. Już niedługo — odpowiedział Mons. — wody jest w tym jeziorze, mówię ci. — " uśmiechną* się znacząco do Billa i Bul- la. A Bili i Buli popatrzyli porozumiewawczo na Frycka i Frydę. Z trudem tylko powstrzymywali się od śmiechu. Niebawem las, złocisty jesienny las, skończył się i ukazało się jezioro, błyszczące w promieniach słońca. — Chodźmy tam na ten mostek — podsunął Mons. — Stamtąd najlepiej widać śledzie. — Tak, stamtąd najlepiej widać śledzie —¦ potwierdził Bili. — Śledzie widać stamtąd najlepiej — zawtórował Buli. Frycek i Fryda dusili się ze śmiechu. Filonkowi tak się śpieszyło zobaczyć śledzie, 104 105 że pierwszy wbiegł na mostek. Mons mrugnął na Billa, Bili mrugnął na Bulla, Buli mrugnął na Frycka, a Frycek mrugnął na Frydę i właśnie gdy Filonek chciał zawołać, że nie widzi ani jednego śledzia, wszyscy razem strącili go z mostka do jeziora. Spodziewali się, że usłyszą głośny plusk i zobaczą, jak Filonek znika w wodzie, ale wyobraźcie sobie, że się bardzo przeliczyli. Spod mostka wystawało kilka pni i Filonek, spadając, uczepił się jednego z nich pazurkami, tak że szczęśliwie udało mu się wydostać na pień. A na górze, na mostku, stali Mons i Bili, i Buli, i Frycek, i Fryda z noskami na kwintę. Wnet jednak przyszło im myśleć o czym innym. Bo oto na brzeg jeziora wpadły całym pędem dwa ogromne psy i zanim kocie towarzystwo zdążyło znaleźć się w bezpiecznym miejscu, psy wbiegły już na mostek. Dla pięciu kotów nie było innego ratunku, jak tylko wskoczyć do wody, co też wszystkie zrobiły. I oto pływały w zimnej wodzie wszystkie pięć: Mons i Bili, i Buli, i Frycek, i Fryda. A na mostku stały oba psy, warcząc i ujadając, bo skakać do jeziora nie miały w każdym razie ochoty. A Filonek podreptał cichutko i spokojnie po pniu pod mostkiem do brzegu. I czy wiecie, co tam zobaczył? Nie zgadniecie! Kapelusz tatusia Birgitty, który poprzedniego dnia popłynął do jeziora. Teraz unosił się na płytkiej przybrzeżnej wodzie i przedstawiał bardzo żałosny widok, gdy się tak kołysał na falach. „Szkoda, że nie dam rady zawlec go do domu" — pomyślał Filonek, obwąchując kapelusz. A potem znikł cichutko w lesie nie zauważony przez psy. I niedługo znalazł się już z powrotem w mieście i w domu Birgitty. Wielkie psiska zmęczyły się po pewnym czasie wystawaniem na mostku i warczeniem i poszły sobie, a wtedy pięć kotów pływających w jeziorze mogło w końcu popłynąć do brzegu. Zmarznięte i ociekające wodą powędrowały jak niepyszne do domu. Jesienna wycieczka nie skończyła się dla nich tak, jak to sobie wyobrażały. Ale zdaje mi się, że dobrze im tak. 106 ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Filonek i choinka Minęła jesień i przyszły święta. Filonek bywał zazwyczaj nader rezolutny, ale w przeddzień Wigilii przestraszył się porządnie. Leżał sobie w ciszy i spokoju w swoim ulubionym fotelu i cichutko pomrukiwał z zadowoleniem, liżąc się od czasu do czasu tu i ówdzie, w błogiej świadomości, że wszystko jest jak najlepiej na tym świecie. Wtem usłyszał z przedpokoju stuki i łoskoty, i głośne rozmowy. „Naturalnie ¦— pomyślał — to Olle i Bir-gitta wrócili do domu. Zawsze robią taki hałas w drzwiach". I leżał dalej spokojnie w fotelu, od czasu do czasu myjąc grzbiet długim języczkiem, bo nie miał nic innego do roboty. Ale po chwili zobaczył nagle coś zupełnie okropnego i dziwacznego. Oto do pokoju we- 108 . szła i stanęła naprzeciw niego wielka, zielona choinka. Choinka nie szła wyprostowana, jak to robią świerki w lesie, ale weszła do pokoju wierzchołkiem naprzód, mając dwie nogi z przodu i dwie z tyłu. „Trzeba nastraszyć potwora" — pomyślał Filonek, podniósł się na fotelu, wygiął grzbiet i fuknął. Ale choinka wcale się nie przelękła, tylko szła dalej i Filonkowi nie pozostało w końcu nic innego, jak czym prędzej wsunąć się w bezpieczne miejsce pod szafę. Stamtąd przyglądał się niespokojnie i z biciem serca dalszemu rozwojowi wypadków. ,,Co się stanie, jak choince przyjdzie do głowy wetknąć wierzchołek pod szafę i wymieść mnie stąd — myślał zatrwożony. — Przecież ona kłuje tymi swoimi okropnymi szpilkami". Ale wnet się Filonek uspokoił, gdy zobaczył, co się stało. Okazało się, że cztery nogi choinki należały do dwóch małych chłopców, którzy niemal zginęli w gęstych gałęziach, wnosząc choinkę do pokoju. Teraz podnieśli choinkę Wierzchołkiem do góry i ustawili ją prostopadle ¦— sięgała niemal do sufitu. A potem przyszedł tatuś Ollego i Birgitty z zielonym wia- 10? derkiem, które, zdaniem Filonka, wyglądało ogromnie śmiesznie, i ustawił w tym wiaderku choinkę, po czym na klęczkach umocował ją śrubami, ogromnie przy tym sapiąc i stękając. I Filonek pomyślał, że to musi być bardzo ciężka praca. Filonek nie bał się już ani troszeczkę. Wylazł ze swojej kryjówki pod szafą i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się z bliska wszystkiemu, co się dokoła niego działo. Chłopcy dostali po parę groszy za fatygę i kłaniali się, aż czuprynami zamiatali podłogę, po czym sobie poszli, a tatuś Ollego i Birgitty nalał wody do komicznego wiaderka. „Ludzie są bardzo dziwni — pomyślał Filonek. — Co to za pomysł stawiać taką landarę w mieszkaniu. Mogę jeszcze zrozumieć, że zrywają kwiatki, zabierają je do domu i wstawiają we flakoniki, ale zrywać takiego olbrzyma i stawiać go w domu w wiaderku to już wygląda niemądrze". Właśnie wtedy nadeszła Birgitta i zaczęła klaskać w dłonie, skakać i tańczyć wołając: — Och, jaka śliczna choinka! To prawdziwy olbrzym, tatusiu! — A potem zobaczyła Filon- 110 ka, złapała go na ręce i zapytała: — Czy ty też nie uważasz, że choinka jest przepiękna? — Miau — powiedział bez przekonania Filonek, bo też i tak myślał. „Tylko nie rozumiem, dlaczego choinka ma stać w pokoju w wiaderku". Naturalnie, tego ostatniego już nie powiedział, tylko tak sobie pomyślał. Ale Birgitta jak gdyby czytała jego myśli, bo mówiła dalej: * — Widzisz, to drzewko to świąteczna choinka, którą zawsze pięknie się ubiera na Boże Narodzenie. I zobaczysz, że jak je ubierzemy, będzie jeszcze dużo piękniejsza. „Toto będzie się jeszcze ubierać? — pomyślał Filonek. — Ciekawym w co, w spodnie czy w spódniczkę? A bucików nie można już temu włożyć, bo stoi przecież w wiaderku. I czy mu wsadzą kapelusz na sam czubek? To będzie strasznie śmiesznie wyglądać". I Filonek roześmiał się. Ale nie było tego słychać, bo kotki zawsze śmieją się bezgłośnie. ¦— Ubierać drzewko będziemy dopiero jutro, w Wigilię. — ciągnęła Birgitta. — Powiesimy wtedy na choince zawijane karmelki i serdusz- ka z piernika, czerwone jabłuszka i całe mnóstwo świeczek, a na samym wierzchołku1 dwie duże gwiazdy. — Czy nie wystarczyłaby jedna? — zapytał tatuś. —Nie, kochany tatuśku, to tak ładnie, gdy są dwie. Kochany tatusiu, kup je dzisiaj i nie zapomnij także o zimnych ogniach, tylko kup takie, które dobrze sypią iskry. W nocy Filonkowi śniło się, że do pokoju weszło drzewko w kraciastej narzutce i pasiastym garniturze. A na głowie miało stary kapelusz z rondem i grzecznie się kłaniało. A potem wskoczyło do wiaderka i woda rozlała się na podłogę. ,,Czy choinka nie przemoczy nóg, gdy będzie tak długo stać w wodzie?" — zastanawiał się Filonek, ale zbudził się ze snu, nim choinka zdążyła mu odpowiedzieć. Trochę go to rozzłościło, bo chętnie by się tego dowiedział, co choinka sądzi o staniu w wodzie. ,,Bo w każdym razie ja nie chciałbym być choinką i stać w wodzie" — pomyślał sobie Filonek. ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Prezenty gwiazdkowe dla Filonka 1 tak nadeszła pierwsza Wigilia Filonka Bez-ogonka i wszystko wydawało mu się ogromnie osobliwe. Choinka była istotnie bardzo ładna, gdy ją pięknie ubrano i zapalono wszystkie świeczki. Ale zimne ognie nie bardzo się Filonkowi spodobały. Trzeszczały i sypały iskry w sposób wcale nieprzyjemny i Filonek wycofał się do spokojnego kąta w czasie zapalania zimnych ogni, ,,To przecież nie może nikomu wyjść na korzyść — myślał. — Cała choinka może się od nich zapalić i będę wtedy zmuszony jeszcze raz ugasić pożar". Ale, o dziwo, choinka się nie zapaliła mimo mnóstwa iskierek, które sypały się na wszystkie strony. Świąteczne jedzenie było, zdaniem Filon- 8 — Przygody Filonka 113 ka, dosyć dziwne. Jeszcze na ryź można się było zgodzić i Filonek zja^l troszkę ryżu, aby nie zmartwić Birgitty. Aie suszonego sztokfisza nie mógł po prostu wymusić w siebie ani kawałeczka. „Aż dziwne.^ że też to ma się nazywać rybą — mówił F-*"ilonek w duchu. ¦— Wyobrażałem sobie, że się rozumiem na wszystkich rodzajach ryb*- Ale toto nie pachnie wcale ani jak śledź / ani jak okoń albo szczupak. Nie, bardzo dzi ^kuję, jeśli o mnie chodzi, obejdę się bez suszonego sztokfisza". I Filonek dostał za to kawałek śledzia. A potem przyszło rozdar»ie świątecznych podarunków. Filonek od wiellu już dni nasłuchał się o gwiazdce, ale nie t^ardzo rozumiał, co to znaczy. ,,I ty dostaniesz ładną gwiazdkę" — powiedziała mu Birgitta, & Filonek pomyślał: „Dziękuję bardzo, to łacinie z waszej strony". Ale wciąż nie mógł pojąć, po co mu ta gwiazdka, i to jeszcze n-# same święta. Bo czy gwiazdka może równać się z kawałkiem śledzia czy miseczką tłus tej śmietanki? Tak sobie myślał Filonek po -cichutku, ale naturalnie nic Birgitcie nie pow jedział. Ale teraz okazało się, że ta gwiazdka to były 114 świąteczne podarunki. Leżały w paczkach opieczętowanych czerwonymi pieczęciami, a na każdej paczce był wierszyk. I tatuś Ol-lego i Birgitty rozdzielał te paczki, ale Filonek nie mógł absolutnie zrozumieć, dlaczego miał przy tym czerwoną czapeczkę na głowie i dużą, białą, przyprawioną brodę, a na ubranie włożył grube futro, mimo że było bardzo gorąco. A przy tym mówił głosem o wiele grubszym 115 niż zwyczajnie. „Chyba on sobie nie wyobraża, że go nikt nie poznaje" — myślał Filonek. Ale o dziwo, wydawało się, jak gdyby rzeczywiście Birgitta nie poznawała swego ojca. Bo gdy dostała paczkę, powiedziała: „Dziękuję ci, kochany święty Mikołaju", co brzmiało tak komicznie, że Filonek omal nie parsknął śmiechem. Ale w porę się opamiętał i pomyślał, że może zrobiłoby im to przykrość, gdyby wybuchnął śmiechem, więc zamiast tego tylko kichnął. — Na zdrowie — powiedział tatuś, którego Birgitta nazywała świętym Mikołajem. — A tu jest paczka dla Filonka. — I odczytał wierszyk na paczce. „Dla Filonka od Birgitty". Trąć mnie łapką, mały smyku, już się toczę, kukuryku! — Tak, tak, to nie zawsze łatwo znaleźć rym — pokpiwał z niej Olle. — Kukuryku, Birgitta! — Potrafię znaleźć choćby ze sto rymów na „u", jak zechcę — żachnęła się Birgitta, wyraźnie dotknięta. — Ale tutaj najlepiej nadaje się kukuryku, więc nie masz się czego cze- 116 piać. A teraz obejrzyj swój prezent — zwróciła się do Filonka, rozwijając paczkę. W paczce leżała piłka, a na piłce namalowany był kolorowy kogut. „A to przyjemna gwiazdka" — pomyślał Filonek i natychmiast go wypróbował. Palnął piłkę łapką, aż poleciała na drugi koniec pokoju, ale on sam znalazł się tam niemal równocześnie z nią. I znowu pacnął łapą piłkę, bo to było strasznie śmieszne, że gdy się uderzyło w piłkę, uderzało się równocześnie w koguta. Był to naprawdę bardzo przyjemny prezent gwiazdkowy. Ale Filonek dostał jeszcze jeden podarunek. Na paczce napisany był wierszyk, który święty Mikołaj odśpiewał grubym głosem: Dobry Filonku, Dobry Filonku, Nie zjedz mnie, Bo choć z ciebie zacny kiciuś, Pogniewam się na całe życie. Dobry Filonku, Dobry Filonku, Nie zjedz mnie! 117 „Zobaczymy — pomyślał Filonek. — Jeśli to śledź, to nie ręczę za siebie i za to, co się stanie". Ale to była myszka. Naturalnie, nie żadna żywa mysz, lecz mechaniczna myszka, która poruszała się, gdy się ją nakręciło małym kluczykiem. Ale mimo wszystko Filonek uważał, że piłka była przyjemniejsza. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY < Poranek świąteczny na uIicY Stromej Wcześniutko rano, w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia Filonek wybrał się na przechadzkę. W mieście było cichutko, spokojnie i biało, bo na ulicach leżało pełno mięciutkie-go śniegu. Nie widać było żywej duszy. Ale z piwnicznego okienka wyszedł kot. Był to nasz stary znajomy Mons- Od czasu jesiennej wycieczki Mons spotykając Filonka był jak gdyby zakłopotany, ale próbował robić dobrą minę. Witał się zwykle dość uprzejmie i wymieniał kilka słów, jak na przykład: „Duży śni^g spadł w nocy" albo „Wczoraj było dużo śledzi na targowisku" lub też coś podobne^0- Brzmiało to całkiem uprzejmie, ale w głębi duszy Mons był jeszcze lv na Filonka i chętnie spłatałby mu jakąś psotę, choć nie wiedzieć jak ma postąpić. 119 Dziś K4ons powiedział do Filonka: — To i ty wyszedłeś na spacer w święto. — I już c^ciaj iść dalej, kiedy Filonek go zatrzymał. — A co ty dostałeś na gwiazdkę? — zapytał Mo^sa_ — Gwiazdka — zdziwił się Mons — a co to zno\u za bzdura? — To mówiąc zmarszczył nos i fiknął. — Myślałem, że wiesz, co to jest — powiedział Pilonek. — To takie rzeczy, co się dostaje w Wigilię. Ja dostałem piłkę do podrzucania i mysz. Naturalnie nieżywą. — No, no, no -— zaśmiał się urągliwie Mons. ¦.— Nikt i tak nie uwierzy, abyś ty złapał ż y w ą rnysz. O nie, gdybyś zobaczył prawdziwą mysz, tobyś się tak nastraszył, żebyś uc^ekłr gdzie pieprz rośnie. Filor^ek polizał się po nosie. Zastanawiał się nad ja^ąś dobrą odpowiedzią, która nauczyłaby lV~ionsa rozumu i położyła go na obie łopatki, aie w pośpiechu nic mu nie przyszło do gło^-y, a tu Mons stał przed nim, szczerząc z>ęby w najszerszym ze swoich urągliwych Viśmiechów. 120 -flł-§ — Tak, tak — powiedział Mons. — Jeśli ma się złapać mysz, to trzeba prędko się zwijać. Wesołych Świąt! — I Mons poszedł dalej. Ale właśnie wtedy Filonkowi przyszła do (jlowy dobra odpowiedź. 121 — Ale znowu nie każdy ma zasługę ugaszenia pożaru! — zawołał w ślad za Mon-sem. — Wesołych Świąt! A Mons poszedł prościutko do starej komórki na podwórzu przy ulicy Stromej. Spotkał się tam z Billem i Bullem, i Fryckiem, i Frydą, którzy grali w „Ucieszne Rodzinki". — Poproszę o pannę Myszkę Polną — zgadywał Frycek z kart Frydy. — Nie zgadłeś — ucieszyła się Fryda. —-A teraz ja poproszę o starego Pana Kreta. Ku wielkiemu rozgoryczeniu Frycek musiał oddać Pana Kreta i w ten sposób Fryda skompletowała całą krecią rodzinkę złożoną z czterech kart. Z zadowolenia aż prychała. W tej właśnie chwili nadszedł Mons. — Ten Filonek Bezogonek wprost pęka od zarozumialstwa — powiedział ze złością. Inne koty zainteresowały się tą nowiną tak bardzo, że zupełnie zapomniały o grze w karty, z wyjątkiem Frydy, która wciąż tylko myślała o rodzinie Kretów. 122 ¦— Czyś się z nim spotkał? — spytał Bili. — Czyście się spotkali? -— zawtórował Buli. — Spotkaliśmy się przed chwileczką na Zamkowej — opowiadał Mons. — I plótł coś o jakichś gwiazdkach, które dostał, i jak zwykle bardzo był zarozumiały. I czy uwierzycie, że on wciąż chełpi się tym dawnym pożarem. Zaczynam mieć już tego dość. — Trzeba z tym zrobić koniec ¦— powiedział Bili. — Trzeba już położyć temu kres — zawtórował Buli. — To wprost konieczne — mówił Frycek. — A co ty o tym sądzisjz, Frydo? — Czy mówicie o młodym Panu Krecie? — spytała Fryda pogrążona myślami wciąż jeszcze w grze w „Ucieszne Rodzinki". — Już wiem, co zrobimy — powiedział Mons. — Co takiego? — spytał Bili. — Urządzimy przyjęcie noworoczne — oświadczył Mons. — I zaprosimy na nie Filon-ka Bezogonka. — I podrapiemy go pazurami — dodał Frycek. 123 — O, nie, będziemy się zachowywać bardzo wykwintnie — mówił Mons. — Filonek opowiadał o swoich prezentach gwiazdkowych, ale teraz my będziemy rozdawać prezenty noworoczne. I on dostanie coś, czego będzie musiał się porządnie wstydzić. — Co takiego? — spytali równocześnie Bili i Buli, i Frycek. — Jeszcze wam nic nie powiem — odparł Mons. ¦— Ale mogę wam zaręczyć, że zostanie porządnie ośmieszony. — Znakomicie — powiedział Bili. — Pysznie — zawtórował Buli. — Doskonale — zgodził się Frycek. — A co ty o tym sądzisz, Frydo? — Czy mówicie o starej Pani Kretowej? — spytała Fryda. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY OSTATNI Nowy Rok Filonka Bezogonka W kilka dni później, tuż przed Nowym Rokiem, Filonek i Mons spotkali się znowu na ulicy. ,,Co się stało Monsowi? — zastanawiał się Filonek. — Wygląda dziś bardzo poczciwie". I rzeczywiście wyglądało na to, że Mons. zmienił się na lepsze. — Musisz mi wybaczyć, Filonku — oświadczył — że byłem wobec ciebie trochę złośliwy, gdyśmy się spotkali kilka dni temu. — O, nic nie szkodzi — odrzekł grzecznie Filonek. — Ja także zachowałem się trochę głupio. I chętnie ci wszystko wybaczam. — To świetnie — ucieszył się Mons. — Chciałem cię też zapytać, czy nie miałbyś ochoty przyjść na naszą zabawę w Nowy Rok, w komórce na ulicy Stromej. Będzie 125 pyszne jedzenie noworoczne, no i rozdanie prezentów. — To brzmi bardzo przyjemnie — powiedział Filonek. — Byleście mnie tylko nie wepchnęli do jakiegoś jeziora. Mons wybuchnął śmiechem. — Przecież doskonale wiesz, że w komórce nie ma jeziora. — No, naturalnie, jaki ja jestem głupi — uśmiechnął się Filonek z zakłopotaniem. — Dziękuję ci bardzo, w takim razie przyjdę. Kiedy się to zaczyna? — O siódmej — objaśnił Mons. — Strój codzienny. I Mons poszedł dalej z bardzo zadowoloną miną. Nietrudno było nabrać tego Filonka. W komórce przy ulicy Stromej zgromadziło się mnóstwo kotów. Oprócz Monsa i Billa, i Bulla, i Frycka, i Frydy, których już dobrze znacie, przyszło tam wiele innych kotów, których Filonek nigdy jeszcze nie spotykał. Był tam Duży Klas i Mały Klas, i Ryszard z przed- 126 mieścia, i dwie wesołe siostry Hilda i Hulda, a także gość z daleka, Murre, który przyjechał z prowincji do miasta, aby odwiedzić rodzinę. Była to bardzo przyjemna zabawa. Murre opowiadał historyjki wiejskie, które może nie były tak nadzwyczaj zabawne, ale on sam tak był z nich zadowolony i śmiał się tak serdecznie, że inni musieli mu wtórować. Duży Klas wykonywał różne żonglerskie sztuczki, a Hilda i Hulda odtańczyły stępa. A potem nastąpił wielki moment rozdania noworocznych prezentów. Mons rozdzielał paczki z ważną miną. Fry-cek dostał miseczkę na mleko, a Fryda lizaka, którego natychmiast zaczęła lizać. Gdy kolej przyszła na Filonka, Mons wręczył mu małe pudełeczko. Wszyscy skupili się dokoła niego, aby zobaczyć, jak będzie je otwierał. W pudełeczku leżał medal! Był brzydki i niezgrabnie zrobiony, a napisane było na nim: „DLA ZAROZUMIAŁYCH KOTÓW". — Wszyscy wiemy doskonale, jak Filonek Bezogonek lubi medale, i dlatego dajemy mu 127 dziś ten medal, który odpowiada mu najlepiej. Panie i panowie! Na medalu jest napis „DLA ZAROZUMIAŁYCH KOTÓW", a na odwrocie napisane jest coś, o czym powinny pamiętać niektóre koty: „KAŻDY KOT SWÓJ OGON CHWALI". Och, jak śmiały się wszystkie koty. Murre z prowincji aż spadł z krzesła ze śmiechu i musiał trzymać się za brzuch obu łapami. Frycek i Fryda wywijali z uciechy koziołki w powietrzu. To była najlepsza zabawa, jaką kiedykolwiek widzieli. — A teraz zarozumiałemu Filonkowi zawiesimy medal na piersi — oświadczył Mons. — Ale co to? Gdzie on się podział? Filonek znikł... Wśród ogólnej wrzawy i radości nikt nie zauważył, że Filonek wymknął się i poszedł. Ze łzami w gardle wracał Filonek do domu. ,,Że też oni zawsze muszą być dla mnie tacy nie-dobrzy — wzdychał. — Tak jak ja bym mógł coś na to poradzić, że nie mam ogona". Ale mimo wszystko Nowy Rok skończył się dobrze dla Filonka. 128 Gdy wrócił do domu, dostał naprzód burę, że wyszedł tak późno wieczorem bez pozwolenia., Ale potem Birgitta posadziła go na stoliku, a jej tatuś podszedł do niego z maleńkim pudełeczkiem. A gdy je otworzył, okazało się, że pudełeczko wybite jest czerwonym aksamitem, a na tym aksamicie leży piękny, błyszczący medal. I nie było na nim napisu „DLA ZAROZUMIAŁYCH KOTÓW", tylko „ZA WYBITNE ZASŁUGI". I tatuś Birgitty wygłosił przemówienie, w którym powiedział: — Kochany Filonku, w pierwszym dniu nowego roku uważaliśmy, że powinniśmy dać ci nowy medal w zamian za ten stary, który zgubiłeś. Bo jesteś dzielnym kotkiem i zasłużyłeś sobie na medal i medal będziesz mieć. A medal ten jest jeszcze ładniejszy, niż był ten poprzedni, i dlatego proponuję, abyś go nosił tylko przy nadzwyczajnych okazjach. Na przykład na proszone obiady i wesela i tym podobne. A na co dzień medal będzie wisieć na ścianie nad twoim łóżeczkiem. Teraz zaś wszyscy krzykniemy „hurra" na cześć naszego Filonka! Niech żyje! 129 Tak, to było prawdziwe święto. ,,I tylko szkoda — myślał sobie Filonek — że Mons i Bili, i Buli, i inne koty nie mogą być przy tym. Dobrze by to im zrobiło". SPIS TREŚCI Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Rozdział VII Rozdział VIII Rozdział IX Rozdział X Rozdział XI Rozdział XII Rozdział XIII Rozdział XIV Rozdział XV Czyście kiedy widzieli kotka, który by wcale nie miał ogonka? '....... 5 Filonek Bezogonek spotyka lisa ........ 14 Filonek gasi pożar i dostaje medal ........ 19 Czyście widzieli kotka, który by się chełpił medalem? . . 25 Przygoda w Wielką Sobotę •. 32 Na zieloną trawkę .... 39 Filonek Bezogonek jedzie pociągiem ....... 44 Duża Stina z Leśnej Polany 48 Państwo Gryzoniowie i panna Przekomarzalska . . . 54 Duża biedronka..... 59 Filonek Bezogonek gubi się 64 Wujek Karlsson . . . . 71 Piękna kotka Ingrid ... 76 Filonek się odnajduje . . 82 Przyszła jesień .... 90 131 Rozdział XVI Rozdział XVII Rozdział XVIII Rozdział XIX ¦ Rozdział XX ¦ Rozdział XXI ¦ i ostatni Filonek spotyka starych znajomych ....... 96 Ten się śmieje najlepiej, kto się śmieje ostatni . . . 10.2 Filonek i choinka .... 108 Prezenty gwiazdkowe dla Fi- lonka ........ 113 Poranek świąteczny na ulicy Stromej....... 119 Nowy Rok Filonka Bezogonka 125 ¦